1
Wiersze zebrane
2
3
Rafa³ Wojaczek
W
W
W
W
Wiersze zebrane
iersze zebrane
iersze zebrane
iersze zebrane
iersze zebrane
redakcja
Bogus³aw Kierc
Wroc³aw 2005
4
5
Tê ksi¹¿eczkê dajê Teresie
Martwy sezon
Martwy sezon
Martwy sezon
Martwy sezon
Martwy sezon
SEZON
SEZON
SEZON
SEZON
SEZON
Jest porêcz
ale nie ma schodów
Jest ja
ale mnie nie ma
Jest zimno
ale nie ma ciep³ych skór zwierz¹t
niedŸwiedzich futer lisich kit
Od czasu kiedy jest mokro
jest bardzo mokro
ja kocha mokro
na placu, bez parasola
Jest ciemno
jest ciemno jak najciemniej
mnie nie ma
Nie ma spaæ
Nie ma oddychaæ
¯yæ nie ma
Tylko drzewa siê ruszaj¹
niepospolite ruszenie drzew
rodz¹ czarnego kota
który przebiega wszystkie drogi
S E Z O N
1 9 6 9
6
MARTWY SEZON
Zjecha³em tu nie w porê
Sezon jeszcze nie otwarty
a ju¿ miejscowi mówi¹
¿e tu siê nic nie zacznie
Wczoraj
widzia³em wyniesiono w kube³ku
pana profesora taki by³ ma³y
Tak, tu siê ludzie kurcz¹
oszczêdnoœæ na jedzeniu
i deskach na trumnê
Pan profesor
Pan profesor to by³a ca³a epoka
Ci¹gn¹³ za sob¹ nogê
To by³ œlad
po ostatniej kochance pana profesora
mia³a na imiê Andrzej
Tak, tu ju¿ nic siê nie zacznie
Tak, zjecha³em tu nie w porê
kto ¿yw
ten umiera poœpiesznie
jedn¹ woln¹ ju¿ salê
zamieniono na sk³adzik
pewnie ju¿ nied³ugo
za³o¿¹ tu klamki
Tak, to ju¿ jest koniec
Myj¹ korytarz
Pastuj¹ pod³ogi
1965
7
PISZÊ WIERSZ
Siedzê w k¹cie
w swoim pokoju
zamkniêty na klucz
Od czasu do czasu
by sprawdziæ
czy ¿yjê jeszcze
szpilk¹ siê nak³uwam
a do wnêtrza czaszki
wprowadzam œwiderek
Ale
albo te sposoby
s¹ zawodne
albo ju¿ nie ¿yjê.
Siedzê w ka³u¿y krwi
to jest moja krew mówiê
ale wcale nie jestem tego pewny
W takim razie krew
moich zwierz¹t
psa mi³ego
i innego psa mojego
krew mojej fauny spokojnej.
Maczam palec w tej cieczy
ciemniej¹cej gêstniej¹cej
i wypisujê na œcianie
paradoks:
pierwszy lepszy trup jest lepszy
od ¿ywego byle martwy
Przygl¹dam siê d³ugo dzie³u
ka¿demu s³owu
8
ka¿dej literze z osobna
nagle zauwa¿am
¿e œciana jest czysta
bia³a
marzec 1965
9
PEWNA SYTUACJA
NajwyraŸniej obciêto mi d³onie
Piszê
Patyczkiem przywi¹zanym do prawego kikuta
Maczam ów patyczek w brunatnym atramencie
Jestem tak¿e bez g³owy
Znamion mojej p³ci
Nó¿ki ktoœ subtelny umy³ i schowa³
Tak jestem
W wannie siê wylegujê
W ciep³ej krwi moich zwierz¹t
I 1965
10
* * *
Ludzie k³ad¹ siê spaæ
Przed snem dobrze zjeœæ jab³ko
Ja ksi¹¿ê Akwitanii
wspinam siê na drzewo
w najlepszym wyjœciowym ubraniu
Podgl¹dam s¹siadkê
rozbieraj¹c¹ siê do snu
D¿uma znios³a s¹dy wartoœciuj¹ce powiada
inny Francuz te¿ szalony
Lewa pierœ s¹siadki
jest nieco wiêksza od prawej
Zwichniêta symetria
to w³aœnie to
Potem spad³em z drzewa
11
NASZA PANI
Wszyscy pójdziemy na jej pogrzeb
bo jest pewne ¿e umrze przed wszystkimi nami
Cmentarz jest po³o¿ony bardzo malowniczo
i my j¹ u³o¿ymy bardzo malowniczo
Który to ju¿ z kolei cmentarz
i ta brama z wystylizowanym napisem
Wiêc przykryjemy j¹ szczelnie ziemi¹
dla niepoznaki miejsce za³o¿ymy darni¹
Powiemy sobie dobrze jest jak jest
i odejdziemy do swych obowi¹zków
2 V 1965
12
ON
Przyszed³
Niewiele mia³ do powiedzenia
Pokaza³ ostrze i uœmiechn¹³ siê
Wszystkim nam
nagle
zrobi³o siê
niedobrze
Usiad³ na ³aweczce zerwa³ stokrotkê
Pow¹cha³
i przytwierdzi³ j¹ do klapy
Kiedy rozeœmia³ siê
ze strachu zaczê³o œmierdzieæ
Ale on mia³ s³ab¹ g³owê
Pierwszy nie wytrzyma³ i wsta³
Odszed³ na stronê
a my zaczêliœmy oddychaæ
A potem poszed³ ju¿ ca³kiem
i nie wróci³
13
MIT RODZINNY
To jest kie³basa
To jest moja matka jadalna
Ona wisi na niklowym haku
i pachnie kominem
Ona jest tania zreszt¹ nigdy siê nie dro¿y³a
by³a wyrozumia³a i zna³a mo¿liwoœci
Ja jestem synem mojej matki
i pewnego m³odzieñca
który nie by³ ostro¿ny
a pewnie by³ z³oœliwy
a mo¿e tylko nie wiedzia³
Matka wtedy by³a zamroczona
potem by³o jej ¿al
Teraz ja jestem g³odny
a moja matka wisi
Wiêc wpatrujê siê w wystawê
i czujê
jak mi cieknie
œlina i sperma
Wiem za chwilê ju¿ nie bêdê siê waha³
wejdê i poproszê
tê w³aœnie
To jest kie³basa
To jest moja matka jadalna
A to jest mój g³ód dziecinny
1965
14
EROTYK
Nie umiem napisaæ wiersza
By by³ taki jak to cia³o
cia³o
Nie umiem myœleæ
Cia³o jest czarne
Cia³o œmierdzi
Ja nie jestem malarzem
Umiem tylko kopn¹æ w brzuch
Na ulicy goni¹ psy
Hycle
Obdzieraj¹ mnie ze skóry
17 I 1966
15
MARTWY JÊZYK
Palcami ustalam
rysy mojej twarzy
Dwa palce wsadzam w usta
i przydajê twarzy uœmiechu
Jest to uœmiech rozdzieraj¹cy
przet³uszczon¹ blad¹ skórê
Jest to uœmiech od ucha do ucha
wype³niony zwojami jêzyka
To jest martwy jêzyk
1965
16
NIGDY NIE OTWIERAÆ OKNA
Pamiêtaj
nigdy
nie otwieraj okna
w czterech œcianach
wiatr nie wieje
dbaj o g³owê
i o ró¿ê
i zaczerpuj wci¹¿ na nowo
wprost ze Ÿród³a mieszczañskiego
nie myœl o tym
¿e ci siê odnawia stygmat
ty...
Nie pisz listów do siebie
kto to widzia³
pisaæ listy do zmar³ych
17
Piszê mi³oœæ
Piszê mi³oœæ
Piszê mi³oœæ
Piszê mi³oœæ
Piszê mi³oœæ
* * *
* * *
* * *
* * *
* * *
dla ciebie piszê mi³oœæ
ja bez nazwiska
zwierzê bezsenne
piszê przera¿ony
sam wobec Ciebie
której na imiê Byæ
ja miêso modlitwy
której Ty jesteœ ptakiem
z warg sp³ywa
kropla alkoholu
w niej wszystkie s³oñca i gwiazdy
jedyne s³oñce tej pory
z warg sp³ywa
kropla krwi
i gdzie Twój jêzyk
który by koi³ ból
wynik³y z przegryzionego
s³owa kocham
18
* * *
znów widzê Ciê ¿yw¹
a¿ do skurczu w gardle
te sensacje bolesne
jak po¿ywienie konieczne
alkohol piek¹cy w gardle
nieustanna elegia
cudzoziemko na Ziemi morderców
co oni robi¹ przy Tobie
uwierz Twoja szansa
to mo¿liwoœæ innej ró¿y
ale przecie¿ Ciebie nie ma
jest imiê
Teresa
co tyle jest
ile mogê sprostaæ
a potem znowu cierpki posmak
kolejna gorycz
ale przecie¿ Ty jesteœ
kiedy ja
tylko jak Ty siê zgodzisz
19
JA: KAFKA
Przeros³o mnie
serce
ca³y jestem wewn¹trz
korzeñ
Bia³e trawki
wyrastaj¹ mi
z warg
Julia córka rzezaka
wprawnymi
po ojcu
wargami
uprawia moj¹ chorobê
1966
20
¯YDÓWKA
Wesz³a dziewczyna
zasnê³a kobieta
a ¯ydówka
œni siê
Naga jak oddech
bolesna jak wnêtrze p³uc
wy³uskana z imienia
wstydzi siê
Pochyla siê nade mn¹
i prosi
drobnymi piersiami
Stygmat
kropla ¿ywej krwi
utkwiona w jasnym czole
28/29 V 1966
21
KTÓRA ZMÊCZONA ŒPI
Która zmêczona œpi
a cia³o jej jest noc
dzieñ uœpiony w jej ciele
co to jest
¿e siê nie odró¿niam
od jej cia³a
œwit stop szlachetny
ksiê¿yca i s³oñca
dojrzewa w nocy
w jej œnie gor¹cym
co to jest
¿e z jej snu
nie mogê wyj¹æ mojego snu
mój sen
w jej zaciœniêtych d³oniach
zarazem jej oddech
a tak¿e iskra
co spina
œpi¹ce cia³o z ptakiem
która zmêczona œpi
mój sen zakwita w jej œnie
ofiarowana niegdyœ
m³oda ró¿a
22 IV 1966, w po³udnie
22
IMIÊ I CIA£O
który mnie boli
ciemny sen Teresa
wyœwiecam ze snu
jasne cia³o
bo Ci da³o
gdy zawarte w d³oniach
to zdaje siê spokojniej
oswajanie snu
i tylko imiê
pulsuj¹ce
w suchych sutkach
i tylko d³onie
coraz to
œwiec¹
6/7 maja 1966
23
MÓWIÊ DO CIEBIE CICHO
Mówiê do ciebie tak cicho jakbym œwieci³
I kwitn¹ gwiazdy na ³¹ce mojej krwi
Stoi mi w oczach gwiazda twojej krwi
Mówiê tak cicho a¿ mój cieñ jest bia³y
Jestem ch³odn¹ wysp¹ dla twojego cia³a
które upada w noc gor¹c¹ kropl¹
Mówiê do ciebie tak cicho jak przez sen
p³onie twój pot na mojej skórze
Mówiê do ciebie tak cicho jak ptak
o œwicie s³oñce upuszcza w twoje oczy
Mówiê tak cicho
jak ³za rzeŸbi zmarszczkê
Mówiê do ciebie tak cicho
jak ty do mnie
11/12 VI 1966
24
ONA MÓWI, ¯E J¥ MI£OŒÆ BOLI
Ona mówi, ¿e j¹ mi³oœæ boli
ten czarny kwiat
co roœnie w zwiêz³ej g³owie
Kwiat co uciska
wiêc s¹ oczy z wysi³kiem
Ona patrzy krzakiem
który siê we mnie zapala
22/23 IV 1966
25
MOJEJ BOLESNEJ
Mojej bolesnej
przynoszê wszystk¹ krew
to ciê¿kie œwiat³o nocy
niech zakwitnie
s³oñcem w Jej dniu
Mojej bolesnej
oddajê wszystek oddech
to drzewo niech szumi
w Jej duszn¹ noc
Mojej bolesnej
œniê dobr¹ œmieræ
29 V 1966
26
Œmiertelny wiersz
Œmiertelny wiersz
Œmiertelny wiersz
Œmiertelny wiersz
Œmiertelny wiersz
* * *
* * *
* * *
* * *
* * *
Uspokój siê, mój œnie, jej nie ma
Ale ona jest
a¿ serce œcis³e,
kryszta³ strachu
Ona jest, mój œnie
a¿ krew zbiela³a
Nie ma jej, ona w ka¿dym p³omyku
ostatnie serce,
œmiertelny wiersz
Nie ma jej, ona w ka¿dym oddechu,
echo
12/13 VII 1966
27
* * *
Bojê siê ciebie, œlepy wierszu
Bojê siê bia³ego snu
Tak ciê piszê, bia³y wierszu
a ka¿da litera jest cyfr¹ lêku
Tak smakuje Jej cia³o
nieobecne, odleg³e o wiorstê snu
Szron snu na wargach
i szorstkie podniebienie
jak szorstka skóra gwiazdy...
7/8 VII 1966
28
OKNO
I
G³owa jest zimna Gwiazda ch³odzi prze³yk
tylko okno p³onie we krwi
Lubiê byæ obcy pod Twoim oknem
jakby na pó³ urodzony.
Myœlê o Twoim brzuchu
rêce chowam za siebie
Teraz sprawdzam rysy swojej twarzy
jakbym je ustala³
z Twoimi wargami.
Œmieræ jest obojnakiem.
II
Gwiazda przeciek³a do stóp I tak muszê iœæ
twarz pali a podbrzusze jak otwarte okno
Kiedy œpisz wiesz o czym ja myœlê
Lecz czy œpi¹c¹ mo¿na zbudziæ grzecznie
w sierpniu 1966
29
ZRENICA
Czas
Jest bia³y, wyd³u¿ony
W stronê serca.
Ptaki rosn¹ przez serce.
Gdzie czas siê koñczy, po drugiej stronie serca
Mieszkasz niewidzialna.
Powietrze
Szepce
Do mnie Twoje cia³o.
Mi³oœæ jest krwi¹ rozleg³¹.
Gwiazdy s¹ echem Twoich oczu
I poruszaj¹ siê po œcie¿kach
Wydeptanych przez Twoje sny
Gdzie noc siê koñczy.
Gdzie œmieræ siê koñczy moja pamiêæ rozszerzona.
`
30
UMIEM BYÆ CISZ¥
Mi³oœæ to cz³owiek niedokoñczony
Eluard
Koñczê siê w twoich oczach
umiem byæ cisz¹
Koñczê siê w twoim œnie
Ostatnie echo jest cisz¹
to miejsce
gdzie koñczy siê twoje spojrzenie
Sen mnie oœlepia, rozjarzona
iskra serca
Koñczê siê w twoim sercu
Przez sen, przez ciebie
donoszê siebie
do twojej œmierci
14-16 VII l966
31
Gwiazda
Gwiazda
Gwiazda
Gwiazda
Gwiazda
ROZST
ROZST
ROZST
ROZST
ROZSTANIE
ANIE
ANIE
ANIE
ANIE
Dziewczyna, która nie bêdzie ju¿ Tob¹,
Twoj¹ ma postaæ i Twój czyni gest,
Twoje spojrzenie jeszcze u niej w oku
lecz zbroi ka¿d¹ rzecz ju¿ przeciw niej.
Pere³ki Twojej ju¿ u niej ozdoby
– przechodzi szyjê przenikliwy œrut.
Wyhodowany Twój g³ód zjada ju¿
dziewczynê, która nie bêdzie ju¿ Tob¹.
Ju¿ zaraz zacznie jeœæ nawet odchody;
ju¿ rozpacz siedzi we w³oskach Twych brwi,
Dziewczyna, która nie bêdzie ju¿ Tob¹,
Twym jeszcze gestem zamknie za mn¹ drzwi.
32
EKLOGA
Znów bêdê spaæ za oknem
T. Z.
Nie patrz wci¹¿ w okno... Tam ju¿ zima siê zaczyna.
Gwiazda mrozu bezsenna jak pusta ko³yska.
Choæ do Ciebie sen przyszed³ na miêkkich podeszwach
nie zasypiaj – niech raczej rozpuœci Ci siê w krwi.
Ten krzyk nie by³ za oknem i nie by³ krzyk dziecka
– Ty krzyknê³aœ znienacka ujrzawszy twarz snu.
I wymówi³aœ imiê i Królewna Œnie¿ka
w Twojej d³oni za oknem ju¿ – grzeje swe stopy.
I wiem, zaœniesz... Œnieg zdepcze ciê czerwon¹ stop¹
– œmieræ zamieszka na wargach takich bezbronnych w œnie.
33
GWIAZDA
I znów jesteœ bogatsza ode mnie – o tê œmieræ
któr¹ Ci wymyœli³em i ju¿ siê sta³a wa¿na:
w zal¹¿kach twoich pi¹stek dojrzewaj¹ chrab¹szcze.
I jesteœ ironiczna jak pisz¹cy siê wiersz
a ja mam d³onie smutne jak opuszczone gniazda
i ka¿da cz¹stka myœli znów Ciebie ¿yw¹ zmyœla.
I próbujê z warg zlizaæ nie chcian¹ szorstk¹ rosê
– rdza mówi jêzykowi i jêzyk „nie” powtarza
D³onie nie moje... Nagle gwiazda przez d³oñ przecieka.
I choæ zamkn¹³em oczy ugina siê powieka
wiêc wiem ju¿, ¿e ta gwiazda jest Twoj¹ krwi¹, co roœnie
a¿ do nieba, najd³u¿sze spojrzenie Twego serca.
34
PROLEGOMENA DO INNEJ BAJKI
Jest inna bajka...
Choæ ksiê¿yc nie zszed³ jeszcze, choæ jeszcze nie wierzê
ju¿ nad œwiat wschodzi s³oñcem
nieznanym – Twoje serce.
I w oczach ju¿ siê krêci œwiat jakby pocz¹tek
by³ œwiata: w Twoim oku
te¿ biegn¹ przez przestrzenie
uleg³e im – dwie armie jak dwa sny. I oto
poznajesz: jedn¹ wiedzie
Nikt – za mnie; jakby ob³ok
Bo¿a Krówka przed drug¹ i wiesz ju¿, ¿e bêdzie
bitwa jak dwu ¿ywio³ów.
– Gdy Krówka znów odbiegnie
do nieba – Nikt ju¿ za ni¹, Twoje serce zbadaæ:
dla mnie, nim siê na nowo
nauczê mówiæ – nazwaæ.
1965 -1968
35
List do Królowej Polski
List do Królowej Polski
List do Królowej Polski
List do Królowej Polski
List do Królowej Polski
LIST DO KRÓLOWEJ POLSKI
LIST DO KRÓLOWEJ POLSKI
LIST DO KRÓLOWEJ POLSKI
LIST DO KRÓLOWEJ POLSKI
LIST DO KRÓLOWEJ POLSKI
Nie mogê Ci uwierzyæ, ¿e szukasz mnie, choæ widzia³em:
Twoje niebieskie w³osy umyœlnie siê zapl¹ta³y
w nisk¹ chmurê na której
zwiedza³ Polskê mój g³ód.
Nie mogê Ci uwierzyæ choæ w nocy nad Jasn¹ Gór¹
³ó¿ka stanê³aœ: ¿ó³to œwiec¹ca mg³a i wyciek³a
spod niej kwaœna kropelka
gwiazdy prosto do ust.
Nigdy Ci nie uwierzê bo kiedy wysz³y mi z jelit
wszystkie glisty i cia³o wyparowa³o w kulisty
piorun który wiruj¹c
unosi³ siê ku mgle
to wtedy nagi Murzyn, co wyszed³ z dna mg³y, przez tubê
powiedzia³: ObudŸ siê!
1967
36
LIST SPOD CELI
Jest figurka ulepiona z chleba
razowego jak Twoje podbrzusze.
I nazwa³em j¹ jak kiedyœ Ciebie,
by Twe imiê nie by³o mi puste.
Ulepi³em swoimi palcami,
ostrzem drzazgi zaznaczy³em pêpek,
postawi³em j¹ na parapecie
œwiata, który œwieci za kratami.
Teraz patrzê na ni¹, czy ju¿ sucha.
Widzê w grudzie szpary, leczê œlin¹.
Jest mój jêzyk, Twoje suche usta
kiedyœ by³y równie ch³onn¹ glin¹.
1967
37
LIST SPOD CELI II
Choæbyœmy sobie przed snem d³ugo je powtarzali
Twoje imiê jest œcie¿k¹ co nigdzie nie prowadzi.
I sen wreszcie siê waha czy wybraæ znów tê stronê
dok¹d przez niebo id¹ tylko gwiazdy bose.
I tak we œnie lecz bez snów le¿ymy do rana
jakby nas skopano na nie³askawe dno.
A jest nas dziewiêciuset i w naszych celach md³¹
mg³¹ szyby zadymi porannej œmierci zapach.
1967
38
Pod œcian¹
Pod œcian¹
Pod œcian¹
Pod œcian¹
Pod œcian¹
ANTYCZNE
ANTYCZNE
ANTYCZNE
ANTYCZNE
ANTYCZNE
Widzisz: tam le¿y, w ciasnej kêpie swej œmierci. Przy nim
– jak sztandar – naga wdowa, co wie, ¿e jest w³aœnie wdow¹
podwójn¹: nieœmiertelnoœæ
jest spraw¹ g³upi¹ i smutn¹.
Widzisz: bogini tañczy – i uwierz, ¿e ona tañczyæ
nie przestanie – bo tamten wci¹¿ do niej mówi³: „G³uptasku!
Gdy kszta³t twoich poœladków
wyjawi mi siê w bia³ym
œnie pamiêci – dopiero
sprawdzê, czy idealny...”
Bo zrozum: on nie umia³ ju¿ kochaæ jej, skoro ¿adnej
nie mia³ nadziei, ¿e mu pod ³ask¹ d³oni z tej ³aski
umrze. Lecz choæ nie umia³ kochaæ jej, widzisz: nie umie
powstrzymaæ swojej d³oni,
co tañcem wci¹¿ dyryguje.
IX 1967
39
POD ŒCIAN¥
Nie widzieliœmy jej nigdy lecz gdy czasem zwêszymy
smak naszej œliny jest smakiem jej œliny.
Kiedyœ musieliœmy piæ z kropelki jej œliny
mówi¹ nam nasze sklejone plastrem wargi.
Lecz nie wiemy kim jest: mo¿e jest nami –
jej gwiazda jeœli spada w g³¹b nieba spada.
Jest mieszkaniem naszej œmierci, co odrasta
ci¹gle od nowa jak w³osy pod pachami.
40
PIOSENKA BOHATERÓW
Stanis³awowi „By³o ¿ycie” Chaciñskiemu
Jej ¿ycie – nasze, i œlina. Ale nie nasza ju¿ – Ziemia
co nam spod kolan bia³¹ mg³¹ w³aœnie wycieka.
Kto nam powie gdzie mieszkaæ
bêdziemy my i wina...
Nam tylko czekaæ nie wiedz¹c, czy ktoœ znowu powie: „¯ywa” –
a tak¿e, czy powiemy to sami, a nawet
– w dobrze nam przecie¿ znanej
mowie – czy powie noc.
Nam tylko wierzyæ – nie przestaæ. Bo musi zabrzmieæ ten g³os
albo choæ echo – w niebie obudziæ tê gwiazdê
co by siê mog³a mieniæ
ko³ysk¹ naszej œmierci.
1967
41
Ptak, o którym trochê wiem
Ptak, o którym trochê wiem
Ptak, o którym trochê wiem
Ptak, o którym trochê wiem
Ptak, o którym trochê wiem
WSPOMNIENIE
WSPOMNIENIE
WSPOMNIENIE
WSPOMNIENIE
WSPOMNIENIE
To by³o chyba wtedy, gdy z liœci œcieka³ listopad.
Wiêc by³ b³otnisty ogród i ciebie ju¿ nie by³o.
Moje ¿ycie, któremu twoja œmieræ siê œni³a
– szczur –
dziury w ogrodzeniu poszukaæ pobieg³o.
To by³o w³aœnie wtedy, gdy gwiazda nieba pochmurna
nad ogrodem œciemnia³a; gdy echo, co pods³ucha³o
twój g³os
ze œrodka œmierci przed³u¿y³o
za p³ot do ucha podbrzusza.
Wiêc kiedy ju¿ nie mog³em dojrzeæ tropu ³apek
szczurzych na dró¿ce; kiedy listopad mi kapa³
z w³osów; gdy lepka gwiazda co z rozpiêtych spodni
ros³a – spad³a do b³ota,
wtedy by³em tob¹.
42
URYWEK
d³ugo obra¿ano dwie kobiety we mnie;
od serca i od ksiê¿yca
muzyka,
w¹ska, przed³u¿ona a¿ za mój cieñ
rozwi¹zywa³a im krew
i linia jaskó³ki,
choæ bezwiednie
narusza³a ich ulotn¹ granicê
wreszcie przesta³em odró¿niaæ pory
a podbrzusze jest sow¹
22 XI 1966
43
DAMSKI KLUB
Chodz¹ wokó³ zielonego drzewka
Wokó³ choinki chodz¹ ca³kiem nago
A ka¿da trzyma w prawej rêce œwiecê
A ka¿da œwieca nierówno siê spala
A lew¹ rêk¹ ka¿da ka¿d¹ drapie
Drapie j¹ w plecy a¿ do krwi j¹ drapie
Potem przyk³ada œwiecê do krwawi¹cej rany
Potem porzuca œwiecê i pod drzewkiem kuca
Kucaj¹ wokó³ zielonego drzewka
Rodz¹ potworki tureckim sposobem
A potem jakby ca³kiem zapomnia³y
Gdzie by³y co robi³y
Ubieraj¹ siê i wychodz¹
30 IX 1965
44
PTAK, O KTÓRYM TROCHÊ WIEM
Patrzy na mnie moja twarz odbita w chmurze
mg³y, co wysz³a mi z cia³a przez szpary w powiekach.
A to jest mg³a krwi i ju¿ za horyzont œcieka.
A mój wydech co tak¿e jest krwi¹, tylko such¹,
jest wiatrem pionowym co jeszcze zakotwiczony
w ró¿y p³uc jest ³odyg¹ kr¹¿¹cego ptaka.
Lecz ¿e ziemia siê w³aœnie odwrotnie obraca
obracaj¹ siê we mnie p³uca a¿ przez usta
wyszarpn¹ siê spomiêdzy ¿eber niby chustka.
Wiêc póki jeszcze jest niebo, moja twarz rozleg³a,
póki nad horyzontem krew œwieci jak jutrzenka,
póty ptak zna miarê swego wywy¿szenia.
Lecz ju¿, choæ o tym nie wie, powoli przecieka
spod tamtego pod ciasne niebo, ju¿ pod moj¹
powiek¹ siê rozp³ywa w ciê¿ki jak ca³un ob³ok.
45
KOCHANKA POWIESZONEGO
Kochanka powieszonego
patrzy mu do oczu
przygl¹da siê sobie
w jego œnie
Kochanka powieszonego
w kucki przy jego g³owie
rodzi ma³e
z czarn¹ twarz¹
Kochanka powieszonego
z czarn¹ twarz¹
z bólu
dziecko wpó³ rozrywa
Kochanka powieszonego
w³asn¹ pierœ ssie
Paznokciami
po sobie
Kochanka powieszonego
umiera w jego œnie.
46
PIERWSZA GWIAZDA
By³em szczêœliwym goœciem w Starym Kraju.
Twojego ojca umieraj¹cego
Do s³usznej œmierci têtna wys³ucha³em.
Gdzieœ w szparze cia³a serce wydzwania³o
Naprawdê wieki ju¿ – w czasie sekundy
Mojej niedu¿ej œmierci. I widzia³em
Naród zebrany wko³o jego ³ó¿ka,
Odmierzaj¹cy oklaski, cukierki
Jedli, mê¿czyŸni i kobiety, dzieci
Patrzy³y z góry z ramion wielkich ojców.
A potem twoja matka my³a trupa,
Ostatni¹ wolê czyta³a script-girl.
Lecz, choæ na Ziemskim Planie nieobecna
Prawdziwie pierwsz¹ gwiazd¹ by³a œmieræ.
47
DOBRANOC
Dobranoc, oto jest Twój domek
– chcia³bym, by znów by³ tak¿e moim.
Jest Twoje serce, gruda œwiat³a
w ciemnej ko³ysce Twego cia³a.
Ty zabitego siê nie boisz –
skoro na progu Twego cia³a
dzisiaj bezsenna warta czuwa.
Lecz choæ jest ojciec, który umar³
mogê go min¹æ, wielki – skinie.
Przemówi³yby Twoje w³osy,
oczy do nocy po imieniu
lecz wiem: noc powie moim wargom:
„Schyl siê – a¿ dotkniesz cich¹ warg¹
– zgasisz jej serce”. Wiêc: dobranoc.
48
T
T
T
T
Trzeba by³o rozstrzelaæ poetê
rzeba by³o rozstrzelaæ poetê
rzeba by³o rozstrzelaæ poetê
rzeba by³o rozstrzelaæ poetê
rzeba by³o rozstrzelaæ poetê
KA
KA
KA
KA
KAT
T
T
T
TALOG
ALOG
ALOG
ALOG
ALOG
Najpierw ró¿a, co ró¿¹ ¿adnego nie jest ogrodu
– do którego nie wiedzie nawet boczne wejœcie.
Dalej, bezkrwista jak leukemia, jest
krew – i ¿ycie, które spóŸni³o siê na œmieræ.
I g³os, co jêzyka nie ma wspólnego z mow¹.
Usta, na zawsze niepewne swoich warg,
na których nigdy nie usi¹dzie nawet
p³atek cienia, kryjomy poca³unek dnia.
– Czasem o rzêsê zaczepi siê æma
– matka zmar³a – i zaraz w ognisko oka spadnie.
I jeszcze ptak, co nigdy do nieba nie doleci
bo nie ma ziemi, z której móg³by wzlecieæ
I g³ód, co ju¿ nie zazna ¿adnego owocu
i w d³oni ziarnko, co jest mogi³¹ owocu.
1968
49
WYBRZE¯E
Niewidzialni œni¹ wiêŸniowie
ró¿y, matka do nich przez ocean
p³ynie, gdy minie ró¿a
da znak do godów. Œni¹
Matka le¿y na pla¿y
lubczyk w trzewiach gotuje
tropicielki, córki krwi
wychodz¹ z jej w³osów
Œni¹. Matka biegnie przez trawy
bij¹ po pêcinach, za ni¹ korowód
………………………
staje, spluwa
1966
50
TRZEBA BY£O ROZSTRZELAÆ POETÊ
Patrzê czasem na Ziemiê lecz ju¿ nie widzê planety
Có¿, ¿e jest s³owo Ziemia, ¿e inne tak¿e pamiêtam
Choæby to by³y wszystkie
S³owa, które pamiêtam
Wiem, ¿e inny jest jêzyk poematu.
Poemat jest osob¹, tak mi siê czasem wydaje
Zdaje siê, jest Murzynem choæ nie wiem: czarnym czy bia³ym
Wiêc drgaj¹ca pod brzuchem
Bia³oczerwona ró¿d¿ka
Pilnie prowadzi go za moim œladem.
Czasem chcia³bym siê schowaæ lecz nawet najmniejszej szpary
Nie ma ani ob³oku. Lecz nie ma tak¿e Murzyna
Poemat jest kimœ innym
Ale jeœli jaszczurk¹
Jest lub biskupem, te¿ jest moja wina.
1967
51
Andrzejowi Wojaczkowi
aktorowi
Genetyczne
Genetyczne
Genetyczne
Genetyczne
Genetyczne
GENEZA
GENEZA
GENEZA
GENEZA
GENEZA
Las sam stan¹³ Nim jeszcze ustali³em miejsce
Pod las Nim py³ kosmiczny sta³ siê choæ piaszczystym
Gruntem dobrym pod sosnê w jednym mgnieniu powiek
Znik¹d jak tysi¹cletni wyrós³ ten matecznik
A wtedy By nie zwali³ kosmiczny wiatr Twardnieæ
W nieznan¹ jeszcze Ziemiê doko³a korzeni
Magnetycznie py³ pocz¹³ i pod bieg³¹ stop¹
Œcie¿ka siê rozpoczê³a by dalej wydeptaæ
Niebo siê samo przez siê zrozumia³o W lesie
Rós³ pó³nocny kierunek mchem na pniach Po³udnie
Oscylowa³o zmiennym s³oñcem Mira Ceti
A kiedy wzeszed³ siódmy ksiê¿yc i siê znudzi³
I zaczê³o powszednieæ cudowne stworzenie
Wtedy z lasu kobieta wysz³a jak niedziela
I N N A B A J K A
1 9 7 0
52
INICJACJA
Koniecznie naga wiêc to jest kobieta?
Tych dwoje uroczyœcie wypuk³ych to s¹ piersi?
Czy tak zawsze przede mn¹ bêdzie sta³a? Ju¿ klêczy
Nieci nie wymyœlony ogieñ chyba z d³oni
Jakby wiedzia³a ¿e g³odny syci tchnieniem
I ju¿ ognisko jawny kszta³t jej p³uc
Mówi bêdziemy jedli i z podo³ka
Nim zd¹¿y³em pomyœleæ bu³kê bierze
Ale wodê to chyba wyp³aczê
Bym ci przed tym mog³a umyæ nogi
A mo¿e chcesz zacz¹æ od sutków
Mówi co zjedzone to twoje
Ja wiem ¿e nie na darmo roznieci³a ogieñ
Z dwóch stron ognia czekamy które pierwsze wejdzie
53
CZY WIERSZ MO¯E NIE BYÆ KOBIET¥
Ile¿ to jeszcze stronic nie zmazanych krwi¹ g³odn¹!
Lecz ten, co sta³ siê, mnie jedz¹c,
Wiersz rankiem napisany, nakarmiony noc¹,
Czy¿ mo¿e nie byæ kobiet¹?
54
MUZYCZNE
Jak je inaczej wywieϾ z lasu
Wybacz musia³em zbudziæ w tobie
Muzykê chocia¿ dla nas niema
Ju¿ potr¹ci³a liœæ widzialnie
Spad³a jagoda jarzêbiny
Na ig³ach sosen zaiskrzy³a
Choæ ¿e s¹ jeszcze nie wiedz¹ce
Sennie snuj¹ce siê po duktach
Wreszcie zwierzêta zabola³a
P³on¹c¹ obrêcz twego wianka
Ju¿ przeskoczy³em gdy na oœlep
Za bólem id¹c do nas przysz³y
Za wianek pierœcieñ dajê cyfrê
Wypal przyjmuj¹c na domowe
55
NA NUCIE NAJWY¯SZEJ
W koñcu ujawni¹ siê ci, których œwiat³oczu³e
Srebro mózgu na razie tylko rejestruje
Zamieszkuj¹cy poza granicami widma
Póki ich mnie wiadoma pobudka nie wygna
Bêdzie to g³os tak cichy, ¿e sam nie us³yszê
Bêdzie to g³os kobiecy na nucie najwy¿szej
Z fioletowego strychu wtedy po porêczy
Zje¿d¿aj¹c prêdko min¹ wszystkie piêtra têczy
By na parterze stan¹æ w koñcu jawn¹ stop¹
Wygl¹daj¹cy mniej lub bardziej purpurowo
I, wci¹¿ id¹c za g³osem, rozpoczn¹ siê skradaæ
Aby rzetelnie Ÿród³o tego g³osu zbadaæ
I, wci¹¿ za g³osem id¹c, przyjd¹ wreszcie do mnie
Aby zastaæ nad tego tu wiersza brulionem
1969
84
ZDUMIEWA SIÊ M¥DROŒCI¥
Stanislawowi Œcierskiemu
z Teatru 13 Rzêdów,
w³aœnie na Nowym Œwiecie
Zdumiewa siê m¹droœci¹ ma³ej cz³owieczej rzeczy
Goœæ, co gospodê sobie obra³ dziœ na tej Ziemi,
I¿ mu w zmierzch³ym przestworze zamajaczy³a gwiazd¹
£askawie swojsk¹, rzek³by: krwi jego tkliwie bratni¹,
Bez ironii wró¿¹c¹, jak jaki pewny dom,
Przychylnoœæ jego nêdzy i zrozumienie snom. –
Bowiem gdy osi¹gn¹wszy zsiad³ z uprzejmej mg³awicy
Przygodnego ob³oku, zaraz spod szubienicy
Krzy¿a ustawionego na wynios³ym pagórze
Dwaj znani ze snu, który œni³ siê w dzieciñstwie, stró¿e
Nie legitymuj¹cy siê i milcz¹cy wyszli,
Schwycili, m³otków, gwoŸdzi dobyli i przybili.
23 X 1969, w Polsce
85
BY£A WIOSNA, BY£O LATO
By³a wiosna, by³o lato, i jesieñ, i zima
By³ poeta, co sezony cierpliwie zaklina³
Na mieszkanie i na mi³oœæ, na trochê nadziei
Na obronê ode klêski, oddalenie nêdzy
Na ojczyznê, tê dziedzinê œmierci niechybionej
Na jawn¹ ró¿ê uœmiechu piêknej nieznajomej
Na prawo wa¿nego g³osu, na wiersz nie bez echa
Na Ksiêgê, która by mog³a nie zwaæ siê gazeta
Na dzieñ dobry, na noc cich¹, na sen, nie na koszmar
Na matkê, na ojca, wreszcie i na litoœæ Boga
Ale choæ siê wierszem wolnym trudzi³ albo rymem
Sennym szeptem, pe³nym g³osem, rozpaczliwym krzykiem
Wiosna przesz³a, lato przesz³o, i jesieñ, i zima
I poeta nie zaklina ju¿ ale przeklina
1969
86
LIST DO NIE WIADOMO KOGO
Niejakiemu Wojaczkowi
Takich maj¹c aliantów jak dobra krew, mózg
Obfite bia³ko spermy, pot, ³zy, wzrok i s³uch
Ciesz¹c siê sercem zdatnym do spazmu, p³ucami
Wydolnymi na tyle, byœ móg³ zdmuchn¹æ gwiazdki
Drobnych klêsk, co od czasu do czasu siê w oczach
Zapala³y – to jednak nie by³ jeszcze po¿ar
Mog¹c zawsze posiadaæ jasne przedstawienie
Spraw i czynnoœci jutra, mog¹c pisaæ wiersze
Nie sercem je wyrzynaæ na g³uchym pniu dnia
Czy tam na ciemnej œcianie nocy, mog¹c w gwiazd
Sprzysiê¿enie siê z tob¹ wierzyæ mimo drobnych
Awarii w waszych jawnych paktach pokojowych
Mog¹c mieæ swoj¹ gwiazdê i manierê w³asn¹
I przy pewnych dochodach mieæ jeszcze doœæ czasu
Aby kochaæ mi³oœci¹ w dobrym tonie smutn¹
Ale po¿ywn¹, jak¹œ dziewczynê nieg³upi¹
Studentkê filologii albo medycyny
Zamo¿n¹ z domu, ³adn¹, z gustem oraz czyst¹ –
Ty mog³eœ byæ poet¹. Ale ci¹gle „nie”
Uparcie powtarzaj¹c, dziœ nie wiesz, kimœ jest!
1969
87
ZAPIS Z PODZIEMIA
Rok ³agodnego œwiat³a
Wzrok zdolny cieszyæ siê
S³uch cierpliwy i ch³onny
G³os jedynego Boga
D³oñ kochanej kobiety
D³oñ w jej powa¿nej d³oni
Twarz kochanej kobiety
Pierœ kochanej kobiety
Brzuch kochanej kobiety
Srom kochanej kobiety
Jêk kochanej kobiety
Spazm kochanej kobiety
Dreszcz rozkoszny
P³acz szczêœliwy
G³ód zaspokojony
Chleb z zas³u¿onej m¹ki
Schron bezpiecznego domu
GoϾ poproszony w dom
Grosz pewnie zarobiony
Rym wdziêczny
Wiersz serdeczny
Noc spokojna
Sen co przynosi sny
Sny a nie koszmary
Œwit nieokrutny
Strach opanowany
Gest odmierzony
Puls równy
88
Krok stanowczy
Wdziêk osobisty
Rdzeñ wydajny
KoϾ prosta
Krew obfita
Ból sublimuj¹cy
Trud nienadaremny
Œmiech niehisteryczny
Smak subtelny
Los cz³owieka
Deszcz o¿ywczy
Œnieg nieuci¹¿liwy
Mróz niedotkliwy
Piec ciep³y
£yk dobrej wódki
Woñ ró¿y
Czas pokoju
Zmys³ zgody
Myœl lotna
Cel wytyczony
Œmieræ pobo¿na
Nie dla mnie
na Nowy Rok 1970
89
Mistrzowi Mowy Polskiej
Tymoteuszowi Karpowiczowi
B£YSKAWICA
1
Wierszem rosnê do Ciebie, która o mnie nie wiesz.
Ale ja wiem o Tobie, to znaczy, ¿eœ jest.
Tak bardzo pojednana ze swoim istnieniem,
¯e nieœmiertelna: tylko z wahañ ¿yje œmieræ.
2
Wierszem rosnê do Ciebie, która jesteœ w niebie
Wy¿szym ni¿ to pastwisko, gdzie siê pasie ptak
Mojego wzroku; dok¹d nie dosiêga akt
Strzelisty samogwa³tu i jasnowidzenie.
3
Wierszem rosnê do Ciebie, której nie zna nikt
Z ¿yj¹cych i umar³ych. Ja te¿ jeszcze nie znam.
Lecz wiersz roœnie na oœlep coraz wy¿ej, mit
Rozjaœnia nieskoñczona b³yskawica serca.
N I E S K O Ñ C Z O N A K R U C J ATA
1 9 7 0
90
Piosenka o poecie
Piosenka o poecie
Piosenka o poecie
Piosenka o poecie
Piosenka o poecie
POCZ¥
POCZ¥
POCZ¥
POCZ¥
POCZ¥TEK POEZJI
TEK POEZJI
TEK POEZJI
TEK POEZJI
TEK POEZJI
Panu Julianowi Rogoziñskiemu
B³êdna prze³êcz pomiêdzy piersiami Atlantydy
Lub inny lecz trakt zawsze nie z mojego snu –
O, pocz¹tek poezji swoimi chodzi drogami!
Wiem jeszcze wiêcej: oto, aby móc siê bawiæ
Tym, i¿ nawet iskrzenia elektrycznych stóp –
Nie s³yszê, kierpce nosi splecione z w³ókien ciszy.
Oraz d³onie umyœlnie wcisn¹³ w rêkawiczki,
Tak by odcisków palców nie wêszy³ mój g³ód,
Choæ na zewnêtrznej stronie snu mog³yby byæ –
No bo czy¿ nie móg³ dotkn¹æ; potkn¹æ siê o k³¹cze
¯¹dzy, które niekiedy a¿ poza sen wyrasta?
Mniemam tak¿e, i¿ ch³odny he³m ma na g³owie, gdy¿
Nie podpala mu w³osów nawet rozpêdzony
Promieñ jasnowidzenia. Dziewczêca wdziêczna maska –
Tak oto drogi ch³opiec ze snu i ze mnie drwi.
Lecz wiem: poza tym nagi jest jak szczera ró¿a
I gdybym by³ kobiet¹ dawno mia³bym w ustach.
1969, czerwiec, Zakopane, „Astoria”
91
ZAKON
Dobra noc mi pozwala a¿ do rana pisaæ
niezmordowanym piórem krwi na jej tablicach
odwracanych wilgotnym palcem md³ego wiatru.
I piszê wierz¹c ¿e mi starczy jeszcze znaków
wspó³czucia z ka¿dym bratem co na wysokoœci
swego osamotnienia te¿ z wolna wyœwieca.
I piszê wierz¹c ¿e mi wystarczy pokory
gdy œwit mi szary worek na g³owê zarzuci
by siê do wielkodusznej cierpliwoœci zmusiæ.
Bo piszê wiedz¹c ¿e gdy noc wype³znie z nêdzy
pozalewanych wod¹ lokatorskich piwnic
i na gwiazdach swe p³aszcze rozwiesi by wysch³y
ja znowu bêdê pisa³ oni bêd¹ czytaæ
pisz¹c zarazem do mnie swój serdeczny list
wielkim promieniowaniem swej wysokiej krwi.
1968
92
NA POKÓJ I NA WOJNÊ
Trzeba by któr¹œ z tych s³usznych gwiazd nazwaæ
S³owem zielonym jak kiedyœ by³o Wenus,
Zaœniedzia³ym – ju¿ grynszpan – na miedzianych wargach,
Aby wschodzi³a nad nasze nowe miasta
Jako wreszcie legalny afrodyzjak mê¿ów,
Siostra braci, tarcza przychylna nasieniu.
Trzeba by inn¹ czerwonym nazwiskiem,
Tak jak onegdaj s³owo Mars, uprawomocniæ,
Aby na nowo by³y ju¿ rzeczywiste
Pociski dyplomatycznych not i pociski
Puszczane w œwie¿o wykopane okopy
Wroga, gdy czas nowy dojrzeje do wojny.
Trzeba by s³uszn¹ kroplê krwi upuœciæ
Nim karabin maszynowy zagra w pó³œnie.
93
PROŒBA
Daæ mi miot³ê bym zamiót³ publiczny plac
Albo kobietê bym j¹ kocha³ i zap³adnia³
Daæ mi ojczyznê abym opiewa³
Pejza¿ lub ustrój l¿y³ czy chwali³ rz¹d
Przedstawiæ mi cz³owieka bym ujrza³ jego wielkoœæ
Czy nêdzê i opisa³ w ciekawych s³owach
Wskazaæ mi zakochanych bym siê wzruszy³
Pos³aæ mnie do szpitala Na komunalny cmentarz
Urz¹dziæ mi teatr igrzyska sportowe
Wojnê ¿niwa na wsi festyn w mieœcie
Albo nauczyæ mnie prowadziæ samochód pisaæ na maszynie
Zmusiæ do nauki jêzyków czytania gazet
A ostatecznie daæ mi choæ wódki ¿ebym pi³
I potem rzyga³ bo poetów nale¿y u¿ywaæ
1969
94
PIOSENKA O POECIE
Poniewa¿ bity jest ci¹gle jak dziecko,
Poeta, sztuki nie znaj¹cy wcale,
Piêœæ poematu zaciska i bije.
Bije kobietê, bowiem siê podmywa,
Wyciska w¹gry oraz siê maluje.
Bije sw¹ ¿onê za to, ¿e kobieta.
I za to samo bije swoj¹ matkê.
I ojca bije za to, ¿e z ni¹ jest.
W³adzê opluwa prêdkimi stychami.
I t³ucze szyby rymem i kopniakiem
Akcentu g³ówkê embriona w macicy
Przetr¹ca tak, ¿e matka syna pozna
Po idiotyzmie, z którym siê urodzi.
Poeta tak¿e inne rzeczy robi,
Ale ju¿ wtedy przestaje nim byæ.
1968
95
LIST DO NIEZNANEGO POETY
Jenseits von Gut und Böse
Pañski pokój wynajêty u rencistki
Dawno wdowy ale z seksem niewygas³ym
Która pieska ma Pan musi wyprowadziæ
Nawet wtedy gdy pan zacz¹³ nowy wiersz
Z jednym krzes³em w¹skim ³ó¿kiem bujnym grzybem
Pañski pokój nieprzytulny zw³aszcza teraz
Kiedy w okno co na pó³noc zawsze patrzy
T³ucze dziobem mrozu bia³y zimy ptak
Czy herbatê choæ pan mo¿e sobie zrobiæ?
Czy sprowadziæ mo¿e sobie pan dziewczynê?
Pañska matka odwiedzi³a pana kiedyœ
W tym pokoju gdzie z sufitu patrzy strach?
W rêkopisach czy nikt panu tam nie grzebie?
Czy za œwiat³o ka¿¹ panu coœ dop³acaæ?
Te butelki opró¿nione z pod³ej wódki
Gospodyni panu chyba ma za z³e?
Pañsk¹ twierdz¹ i wygnaniem jest ten pokój
Wie¿¹ ponad dobrem z³em i spo³eczeñstwem
Czy pan nigdy nie próbuje z niego uciec?
Z rozpaczliwych czterech k¹tów Pi¹ty: œmieræ
1968
96
ŒWIADECTWO
1
S¹ u nas góry podziemne, o których
nie œni siê nawet w najbardziej proroczych
snach kartografów.
2
S¹ u nas Ÿród³a ukryte pod mchem
mg³y; przeczuwane tylko przez spalone
spragnionych gard³a.
3
S¹ u nas rzeki podskórne, co nios¹
statki, o których ma³o jeszcze wie
rejestr królewski.
4
GwieŸdzie przychylne by³yby jêzyka
kêpy, gdzie upaœæ by, ju¿ wyprzêgniêta
z szlei sfer, chcia³a.
5
S¹ u nas studnie takie, gdzie na dnie
jest inne niebo antypodów, ale
nie wie purpura.
6
Jest u nas m³odsza siostra œmierci: chlebem
i sol¹ z rêki j¹ karmimy, ¿eby
by³a ¿yczliwa.
7
Jest u nas prawda: ty wiesz, co jej sk³adasz
wiersz od¿ywiony rozpaczliw¹ krwi¹
z serdecznej rany.
97
NA ODWROCIE STAREGO WIERSZA
Panu Andrzejowi Kijowskiemu
Na odwrocie starego wiersza
Nowy wiersz dziœ pisze poeta
W prawej d³oni o³ówek œciska
Lew¹ sobie mózg z w³osów iska
Prawym uchem g³osów ze Wschodu
Lewym s³ucha z Zachodu g³osów
Zamyka za³zawione oczy
I ju¿ widzi Biegun Pó³nocny
I ju¿ czyta cyfra po cyfrze
Ten swój wiersz w sennym zorzy piœmie
Po³udniowy Biegun nie szkodzi
Ko³o ty³ka pingwiny chodz¹
Rosjanie i Amerykanie
Zak³adaj¹ bazy polarne
Na pó³nocy te¿ siê uk³ada
Jak najlepiej – nowa wyprawa
I wpada mu w wewnêtrzne oko
Transkontynentalny samolot
Echem wodorowego gromu
Nowo¿ytnie brzmi g³os ze Wschodu
Na Zachodzie co s³ychaæ? s³yszy
Md³y pisk watykañskiej ³aciny
98
Nadepniêtej na gard³o butem
Postêpu – reklamy pigu³ek
D³oñ dyktandu temu pos³uszna
Zapisuje dystychy s³uszne
A gdy oczy otwiera znów
Na kartce wyiskany mózg
Na odwrocie starego wiersza
Stary lêk jednakowo mieszka
kwiecieñ 1970
99
* * *
Panu Jackowi £ukasiewiczowi
Mój szerokostopy mózg, co z g³owy mi wyszed³
Przemierzywszy kroæset mil jawnym jest ksiê¿ycem
Mój niebieskooki wzrok, co pod¹¿y³ za nim
Pokonuj¹c krótkoœæ sw¹ ¿eni go z gwiazdami
A mój religijny g³ód, co nie znosi braku
Zmyœla Boga, aby by³ t³em im oraz ramk¹
I ju¿ mój naiwny zmys³ pobo¿nej harmonii
Pe³nym g³osem cieszy siê z osi¹gniêtej zgody
I ju¿ mój zaciek³y bunt, najlepszy poeta
Po cichutku ostrzy nó¿ na kamieniu serca
1969
100
GDY PIES KSIʯYCA
Gdy pies ksiê¿yca szczeka i z zau³ków nocy
Echo mu odpowiada w sposób wielce drwi¹cy
Gdy fioletowa lampa twojego mózgu p³onie
Mdl¹c¹ gor¹czk¹, kiedy dygoc¹ce d³onie
Ledwie mog¹ uchwyciæ choæ okruch powietrza
Aby do ust zduszonych rêk¹ snu go wetkaæ
Jak papieros, gdy sen jest nie snem lecz cyklonem
Ju¿ nie w twoim pokoju – w komorze gazowej;
Gdy pies ksiê¿yca ju¿ nie szczeka ale wyje
Gdy pêtla lêku szczelnie zaciska ci szyjê
I ju¿ nie ¿yjesz ale ciœniêty na dno
Md³ego cia³a przez wrogo obojêtn¹ moc
Nie œmiesz wierzyæ, ¿e jeszcze wolno ci oddychaæ;
Kiedy nawet poezja, pierdn¹wszy w drzwiach, wysz³a
Z pokoju, by siê udaæ na pêtlê tramwajów
I kontrolerce w budce przeszkadzaæ w spe³nianiu
Obowi¹zków s³u¿bowych, karmi¹c j¹ têsknot¹
I tak dalej; gdy, nagle spojrzawszy przez okno,
Stwierdzasz, ¿e siê planeta odwrotnie obraca –
Odwracasz g³owê, œcianê ko³o siebie macasz
I nagle palcem trafiasz w nieskoñczonoœæ... Krzyczysz
Lecz co z tego, gdy nawet sam siebie nie s³yszysz;
Gdy do dziesiêciu licz¹c wnet siê zatrzymujesz
Nie pamiêtaj¹c, co jest dalej, ju¿ na trójce;
101
Gdy nagle jesteœ swoj¹ matk¹, rodzisz siebie
I jako matka niemo patrzysz, jak siê w rzece
Nazywanej po polsku jak kobieta: Anna
Topisz, i orientujesz siê raptem, ¿e zasz³a
Pomy³ka, gdy¿ brakuje cyfry „w” z pocz¹tku;
Gdy, jak Norwid, zaznaczasz, ¿eœ nie jest z teori¹
Obeznany, zaœ wszystko dzieje siê w pejza¿u
S³onecznym, gdy ty s³yszysz: pies ksiê¿yca zawy³
Znowu, i odszczekujesz mu szlochem spod serca
Gdy¿ nó¿ bólu przemoc¹ przenikn¹³ ci trzewia;
Gdy pies ksiê¿yca skomle jak twój kiedyœ pies
Dopraszaj¹cy siê, byœ mu da³ wreszcie jeœæ
Gdy pies ksiê¿yca dyszy jak zgoniony pies
Gdy pies ksiê¿yca gryzie twój mózg jak z³y pies
Chocia¿ obrêcz¹ d³oni obejmujesz skronie –
Wtedy zjawia siê Strzelec – ja – i stawia kropkê.
25 I 1970
102
PIÊÆ ZDAÑ O W£OSACH
1
W³osy s¹ smutne: mózg nawiedzony
Dumnym ob³êdem nie chce dbaæ o nie
2
W³osy s¹ ciche gdy gra kosmicznie
Mózg pi³owany d³ugim sfer smyczkiem
3
Wypadaj¹ce w³osy: choæ dumny
Przecie¿ g³odny mózg zjada cebulki
4
W³osy samotne: mózg nieobecny
Ani na niebie ani na ziemi
5
Tryumfuj¹ce w³osy: odgad³y
¯e mózgu nie ma gdy¿ – szczury zjad³y!
18 II 1970
103
RÊKOPIS
I
Kartka s³aboœci twojej okrutnie i drwi¹co pe³na.
A ty siê ci¹gle przymuszasz jak¿e uparcie pe³zaæ
Poprzez tê nudn¹ Saharê, aby dotrzeæ do Ÿród³a,
Tak rozpaczliwie ju¿ oblizujesz spierzchniête usta.
Oby ci w koñcu wysech³ atrament w twym ka³amarzu,
Obyœ bezw³adnie w sypki piach liter uderzy³ twarz¹!
Bo có¿ za duma, mi³oœæ, nienawiœæ ka¿e ci iœæ
Pod³ug meandrów wysychaj¹cej ju¿, s³onej krwi?
W pocie siê topisz na tej pustyni, by ciê sól z¿ar³a.
I w koñcu ³amiesz paznokieæ pióra i tak to jest:
Skreœlone s³owa, skreœlone ¿ycie, nie napisana
Œmieræ.
II
Ta kartka jak chusteczka albo twój pokój: cztery
Ma rogi, byœ haftowa³ krwi swojej drobnym œciegiem
Lub wielkimi krokami imaginacji chodzi³
Od s³owa do przys³owia, od przecinka do kropki.
Ale o co ci chodzi, ¿e tak wci¹¿ siê uganiasz
I wci¹¿ nie mo¿esz dobiec do ostatniego zdania?
Co ty chcesz wyhaftowaæ, ¿e tak krwi nie oszczêdzasz,
Na jak¹ ró¿ê ma ci wystarczyæ owa przêdza?
Spójrz, dobra noc siê koñczy, co twoj¹ nêdzê kry³a,
G³osem pierwszego ptaka dzieñ z ciebie drwiæ zaczyna.
Wiêc zapomnij o kartce, œpij.
Wtedy ci œmieræ napisze Nikt.
1970, luty
104
S£OWA DO PIOSENKI NA OSTATNI DZIEÑ ROKU
ile œmierci w szufladzie
w szafie w rêkawach p³aszcza
tyle strachu pod ³ó¿kiem
za lustrem za obrazem
ile wierszy spisanych
ile wierszy podartych
tyle ¿ycia w brulionach
tyle nadziei w œmieciach
tyle œmieci w œmietniku
ile zachwytów g³upich
ile snów fantastycznych
tyle nêdzy skutecznej
ile wódki wypitej
tyle p³uc wyrzyganych
ile s³ów wyrzeczonych
tyle blizn fioletowych
tyle œniegu za oknem
ile krwi upuszczonej
tyle g³uchego nieba
ile œlepego wzroku
tyle w krwi niepokoju
ile dni w nowym roku
ile w zegarku sekund
tyle mrówek na plecach
ile w³osów na g³owie
tyle robaków w mózgu
ile jest w g³owie bólu
tyle ¿o³¹dka w gardle
105
tyle w ustach niesmaku
ile jest obrzydzenia
tyle korzyœci z chleba
ile po¿ytku z gówna
tyle jest osch³ej wiedzy
tyle wiedzy ja³owej
ile lat zmarnowanych
ile pamiêci nudnej
ile wiary fa³szywej
tyle mêki komicznej
tyle œmiesznej têsknoty
tyle mi³oœci pró¿nej
31 XII 1969
106
PIOSENKA O POECIE II
Poeta pisze o ojczyŸnie
(ma³a wódka)
Poeta pisze o kobiecie
(ma³a wódka)
Poeta pisze (czysta wódka)
sztukê robi
Poeta pisze ca³e rano
(ile wódki)
Poeta pisze po po³udniu
(du¿o wódki).
Poeta pisze wieczór noc
(hektar wódki jak mówi
B. Antochewicz kapitan MO)
Poeta pije
(szkoda s³ów)
107
PRÓBA OSTATNIEGO WIERSZA
Ju¿ w zgodzie ze snem nie napiszê ciebie,
Wierszu, moja mêko, nêdzo i wielkoœci,
Nudo, rozpaczy, g³odzie i szaleñstwie.
Nie policzê ciê na palcach ¿adnej zorzy.
I nie wys³owiê ciê do wtóru gwieŸdzie:
Tak wysoko we krwi œpiewa, ¿e a¿ boli.
I s³abej g³owy szk³o nareszcie pêknie,
A ty mi siê, wierszu, jeszcze nie po³o¿ysz
£agodn¹ d³oni¹ na g³owie bolesnej.
Ani nigdy w niemej zgodzie z duchem mowy,
Pod³ug nadziei partytury jednej,
Nie wygram.
1969
108
WIÊCEJ NI¯ S£OWA
Boli mnie g³owa jako w Wszechœwiecie
Tak i na Ziemi – na pewne œciêcie?
Boli mnie serce tak w dzieñ jak w nudn¹
Noc – czy¿by zastrzyk benzyny czu³o?
Boli mnie d³oñ gdy piszê wiersz – prozê
Jak i podcieram siê – utn¹ no¿em?
Boli mnie noga, chocia¿ dziewczyna
Wie, ¿e nie tañczê – wyrw¹ mi z ty³ka?
Boli mnie g³owa, serce, d³oñ, noga
Jakby to by³y wiêcej ni¿ s³owa!
18 II 1970
109
PIOSENKA Z NAJWY¯SZEJ WIE¯Y
Piersi przek³ute drutem do robótek
Ma moja ¿ona I ci¹gle jej rad
I wci¹¿ jej krwawe cia³o wielbi kat
Kuchennym no¿em biodra grubo stru¿e
I parzy stopy i opala ³ydki
Wy³uska³ jab³ka z kolan ¯y³y z ud
Teraz otworzy³ krzywym ciêciem brzuch
I na widelec ponawija³ kiszki
I szuka dalej Wymacawszy odkry³
Koœæ ogonow¹ i odr¹ba³ j¹
I no¿yczkami do naskórków srom
Wypreparowa³ I wy³upi³ oczy
I przez maszynkê do mielenia miêsa
Przepuszcza oba poœladki I krew
Wiadomo po co rozciera na szkle
I ka¿dy w³os jej na czworo rozszczepia
Bo ci¹gle wierzy ¿e przecie¿ odnajdzie
Takim cierpliwym oprawc¹ któ¿ by
Inny jak tylko poeta móg³ byæ
Znam go Nazywa siê Rafa³ Wojaczek
1969
110
Ró¿e
Ró¿e
Ró¿e
Ró¿e
Ró¿e
NA IMIENINY RAF
NA IMIENINY RAF
NA IMIENINY RAF
NA IMIENINY RAF
NA IMIENINY RAFA£A WOJACZKA
A£A WOJACZKA
A£A WOJACZKA
A£A WOJACZKA
A£A WOJACZKA
Ktoœ,
Kto kocha
Nie jest tym, co
Umrze.
Wiêc choæ sk¹din¹d wie, ¿e œmieræ poufnie
Dowiadywa³a siê nawet u ksiê¿y
I przodowników policji,
Wierzy.
Ktoœ,
Kto wierzy
Nie jest tym, co
¯ebrze.
Wiêc choæ go bol¹ wszystkie rany ciête
Siekier¹ œwiat³a a¿ do koœci rdzenia,
Swoje powietrze ³ykaj¹c
Czeka.
Ktoœ,
Kto czeka
Nie jest tym, co
Kupi.
Wiêc choæ odmienia imiê swej zas³ugi
Przez pory roku i ksiê¿yca kwadry,
Gorzka sól klêski siada na
Wargi.
111
RÓ¯E
œmieræ
nad Azj¹ jest ob³okiem
na koñcu w³osów fosfor
gwiazda
na wierzchu d³oni
miêdzy d³oniami kulistym
piorunem lecz kiedy œpiê
ucieka mi
przez trzewia do Polski
druga
ró¿a p³uc
boli sucha
krew oddechu
ja na klêczkach
p³uczê krocze
nasienie mi siê œmieje
ju¿ Ziemia
obraca siê
przeciwko mnie
a serce d³ugie
za oknem
œlepa chor¹giewka
I 1967
112
W PODWÓJNEJ OSOBIE
Nie œpiê
lecz On te¿ nie œpi
S³ucham
lecz On te¿ s³ucha
Czekam
lecz On te¿ czeka
Ja cierpliwy
lecz i On cierpliwy
Oddycham
lecz On te¿ oddycha
Widzê Go
ale i On mnie widzi
Nie bojê siê
lecz On te¿ niestrachliwy
Zapalam papierosa
On tak¿e skrêta æmi
Jem jab³ko
On te¿ coœ sobie gryzie
Milczê
On tak¿e milczy
Piszê
i On te¿ na kolanie
Onanizujê siê
On czyni równie sprawnie
Gdy robiê miny
jak¿e siê wykrzywia
Ruszam uchem
ach jak On umie ruszaæ
Klnê szeptem
lecz On nawet jakby umiejêtniej
113
Wiêc œmiejê siê
lecz On bardziej drwi¹co
Otwieram okno
On otwiera drugie
Boli mnie brzuch
On zanieczyszcza powietrze
Nudzê siê
On ziewa
Czytam
zagl¹da mi w stronice
Myœlê
On telepatycznie
Wyci¹gam be³ta zza ³ó¿ka
wypija mi
Œpiewam
w duecie z Nim
Rzygam
On wczeœniej ode mnie w Rydze
Wk³adam koszulê
On zapina spinki
Wci¹gam spodnie
On przeci¹ga pasek
Zak³adam buty
On wi¹¿e sznurowad³a
Gdy wychodzê
On te¿ wychodzi
Gdy przychodzê
ju¿ na mnie czeka
Przepraszam: czy pan te¿
umiera
1969
114
KONIEC PIEŒNI
Panu Bogus³awowi Kiercowi
Znów pó³noc Lecz poemat skoñczony I kropka
Lub nie Sprawdzi siê – czy pos³u¿y Uwydatni
I có¿ Znowu w cieniu pewnej ró¿y
Œmierci – ró¿yczka szczêœcia co ma³e ale w³asne.
I autor ju¿ powoli dopija herbaty
Papierosa dopala mniej chciwie z wiêkszym smakiem
Otwiera okno Wietrzy Przebiera siê w pi¿amê
I¿ pora to powa¿na i wypada spaæ.
O tak I bardzo m¹drze
Na brzuchu najpobo¿niej i zdrowo na ¿o³¹dek
Zw³aszcza gdy mêcz¹ wzdêcia
Wiêc gasi œwiat³o i rozluŸnia miêœnie.
I nie myœli ju¿ o rzeczach przykrych
Wszak poemat skoñczony Og³osi za rok
Co
Nie mo¿e zasn¹æ?
„Nie ¿ycz¹c sobie ziemskich karier
Strêczy sobie niebo bohater”
Nie œpi
By spaæ móg³ ktoœ
Lecz k³amie Szekspir o tej porze
Bo autor nie mo¿e spaæ.
O biedny Czy¿ naprawdê zazdroœci bohaterowi
¯e tak mu serce bije – a¿ dzwony w koœciele œwitu?
115
Ju¿ podniesienie s³oñca nad widnokr¹g w oczy
Ale na darmo pilnie zaciska powieki
„Trzymaj¹c siê kobiecej piersi
Nieba bohater jawnogrzeszy”
1969
116
OJCZYZNA
Matka m¹dra jak wie¿a koœcio³a
Matka wiêksza ni¿ sam Rzymski Koœció³
Matka d³uga jak transsyberyjska
Kolej i jak Sahara szeroka
I pobo¿na jak partyjny dziennik
Matka piêkna niczym stra¿ po¿arna
I cierpliwa jak oficer œledczy
I bolesna jak gdyby w po³ogu
I prawdziwa jak gumowa pa³ka
Matka dobra jak piwo ¿ywieckie
Piersi matki dwie pobo¿ne setki
I troskliwa jakby bufetowa
Matka boska jak Królowa Polski
Matka cudza jak Królowa Polski
1968
117
* * *
Ciemnoœæ ciemnieje znów za oknem powiek
Bo, gdy przejrzeæ, mi³oœci¹ zas³u¿y³,
Pêk³a koœæ wzroku patrz¹cego w p³omieñ
¯ywego cia³a prawdziwej ró¿y.
Ale on zaraz swe rêce przymusi³
Do szukania w ciemno: nimi patrzy.
Musia³ go wprawy w cierpieniu ktoœ uczyæ,
¯e niewidoczne na drwi¹cej twarzy
Choæ p³omieñ roœnie, a on wci¹¿ bez skargi
Swoim bólem najuczciwiej soli.
Ktoœ do mi³oœci urodzi³ go takiej,
Co na o³tarzu ofiarê mno¿y!
118
HODUJÊ TEN BÓL
Hodujê ten ból
po to pewnie
by spisaæ
ten wiersz na skrawku
dobrze wygarbowanej
skóry
mojej matki
A jak krzycza³a
gdy j¹ obdzierano
Do ¿ywego miêsa
a potem delikatnie
by nie uszkodziæ
cienkiej siatki wra¿liwoœci
odejmowano miêso
Jest taki chiñski sposób
trzeba przyznaæ:
dobrze obmyœlony
1965
119
PRAWDZIWE ¯YCIE BOHATERA
Jest horyzont prawdziwy tam za horyzontem.
Lecz najpierw czarne gwiazdy, nie wiedz¹c czy s¹,
Lec¹ do jego oczu zakrzywiaj¹c tory.
Gdy w oczach ciemno widzi podczerwon¹ krwi¹.
Oto prawdziwa chmura z niebieskiej wy¿yny
Jego mózgu ju¿ schodzi aby staæ siê ³z¹
Morza: na horyzoncie s³uchu teraz dyszy
Ju¿ wzbieraj¹cy w dusznym wnêtrzu morza sztorm.
I ¿agla bia³a miara w szwach rwie siê z nadmiaru
Ulotnej treœci wiatru i sternik ssie ŸdŸb³o
Krwawej w¹troby, któr¹ on, celnie przez gard³o
Przybity do poprzeczki rei, karmi go.
1968
120
POWIESZONY
D³ugo uczy³ siê œmierci w niebie mu pisanej
Gwiazdami: wreszcie ujrza³ k¹pi¹c¹ siê w niebie.
Umyta jego wzrokiem nieskoñczonym z piany
Chmur, Jungfrau ju¿ go w rêkach w Alpy œwiat³a niesie.
Lecz tu kobiety jeszcze pij¹ mu z rozporka
Choæ mê¿owie wzbraniaj¹ nie ochrzczonym batem.
Choæ rzemieñ celnie kaza³ zamkn¹æ usta krocza,
Choæ nagie kartki grzbietów ju¿ krwi¹ zapisane.
I, ruszaj¹c gêbami, dziel¹ siê uczciwie
Tym cia³em na talerzu pobo¿nego g³odu.
A on wci¹¿ siê uœmiecha jak wtedy, gdy ¿ycie
Uduszone uciek³o z pêtli horyzontu.
1968
121
MIMIKRA
Pani Barbarze Bittnerównie
Prawdziwe jest mistrzostwo œmierci, co wymyœla
coraz to inne formy swojego istnienia:
zostaj¹ nieœmiertelne gdy ona ju¿ zmienia,
jak naturalnie metrum zmienia nieumyœlna
decyzja precyzyjnie licz¹cej akcenty
oddechu krwi pisz¹ca d³oñ; jak zmienia kostium
tancerka w interwale gry, zezuj¹c z boku
do lustra tylko po to, by sprawdziæ zapiêcie
stanika – nie nagoœci zawodowej twarz
kontemplowaæ; jak ciek³y niepokój poety
znajduje odwo³anie wreszcie przy kuchennym
zlewie, gdzie na krawêdzi jawnie siedzi ona,
rozkraczona, na pamiêæ w mózgu wyrzeŸbiona
sekunda po¿¹dania, tak œmieræ zmienia twarz.
marzec 1968, Kudowa Zdrój
122
Ballada obsceniczna
Ballada obsceniczna
Ballada obsceniczna
Ballada obsceniczna
Ballada obsceniczna
RÊKOPIS
RÊKOPIS
RÊKOPIS
RÊKOPIS
RÊKOPIS
Chodzê wœród w³osów s³ów, co s¹ przêdziwem
skrytej w œnie s³onozaciek³ej mi³oœci.
Abym j¹ uplót³ w jawn¹ ju¿ tkaninê
musisz mi palce uzrêczniæ, mój Goœciu.
Nie wiem sk¹d przyjdziesz: jeœliœ jest kobiet¹
urodŸ siê z ciep³ych macic moich d³oni.
Gdy z jednej wstanie glina twego cia³a
z drugiej przetoczê w tê glinê œpiew krwi.
Oczy po¿ycz¹ twoim oczom œwiat³a
byœ choæ przez chwilê by³a œwiadkiem œwiata.
Jêzyk urodzi dwie kropelki œliny
by sp³ukaæ z ciebie strach widzialny – pot.
Bêdziemy mieli czas od ust do ust
by przeœcierad³o wiersza na nas spad³o.
123
* * *
twoje cia³o moje dzie³o z gliny g³odu
wyrzeŸbione fantastycznie czu³ym d³utem
precyzyjnej d³oni têtna œwietn¹ lamp¹
serca w pe³ni znakomicie oœwietlone
gdy paruje niewidzialnym œwiat³em ciep³a
twoja skóra siê wydaje byæ jak ciek³a
widzê cyple sutków spina parabola
stromej têczy za t¹ bram¹ mi nie znana
jeszcze bli¿ej twarz lecz blisko pi¹stka piêty
gdy podnosisz nogê d³uga perspektywa
nieskoñczonej ³ydki uda milowego
ile metrów warg mieæ trzeba by ca³owaæ
124
MUSISZ SIÊ ZAWSZE RÓ¯Y BAÆ
Musisz siê zawsze ró¿y baæ, która ustami
jest rany, co siê wewn¹trz ciebie wci¹¿ rozkrwawia.
Bo, choæ szukam, jêzykiem ciê nie umiem, naga:
powiedz mi, ¿e siê boisz, uwierzê, ¿e jesteœ.
¯e jesteœ w sobie, cia³u swojemu przytomna
– cia³o jest okiennic¹, sk¹d wiatr p³ochym gestem
bezwiednej d³oni wypchn¹æ mo¿e szybê krwi
– ju¿ w s¹siednim powiecie opadnie zamieci¹
ognia, co noworodkom powypala oczy
a oœlep³e z rozpaczy matki wy³ysiej¹.
Wiêc powiedz, ¿ebym chocia¿ w³osami us³ysza³.
Niech chocia¿ skóra prêdkim szeptem dreszczu powie
wargom, czy jeszcze mieszkasz w tej grz¹skiej osobie;
nim jeszcze nie przeciek³em przez ni¹ ca³kiem, powiedz.
125
DWOJE
Choæ nie znaj¹ siê jeszcze znaj¹ siê zawczasu.
Obrzydzeni zarówno
lecz cia³o samo strêczy.
Jej w³osy które pl¹cz¹ siê z niskim ob³okiem
gdy mówi: nasram
na s³awê poety.
Niebo ju¿ wie czym bêdzie kiedy ich zastanie
razem: œmieræ na Ksiê¿ycu
– z jelit wyjd¹ im glisty.
Wreszcie ka¿de z nich bêdzie po sobie wspomnieniem
dwa wiruj¹ce
pioruny kuliste.
lipiec 1967, Kazimierz nad Wis³¹
126
TEN TRZECI
Kiedy do twego domu wchodzê, kto jeszcze wchodzi
ze mn¹, ¿e mnie witaj¹c ogl¹dasz siê na boki?
Kiedy stawiasz nakrycie na stó³ i krajesz chleb,
kogo jeszcze zapraszasz, aby te¿ usiad³ jeœæ?
Dla kogo, gdy odpinam ci spinkê u stanika
i dotykam twych piersi, nieumyœlnie siê wzdrygasz?
I kto ciê nag¹ – ranê, której mój wzrok zabliŸniæ
nie mo¿e, tylko bolisz wci¹¿ bardziej – prócz mnie widzi?
127
* * *
Jeszcze w ni¹ nie wszed³, ju¿ nie ma jak wróciæ.
Ze œwiata jawnie wyœwiecony, w skóry
worek wciœniêty, patrz: œlin¹ sromotn¹
cieknie w otwarte
jej krocza okno.
Kobieta nie wie, na co jeszcze czeka.
On s³yszy: skoblem mrozu zima szczêka.
Za sieni¹ cia³a tamtej w pobielone
œwie¿o dla goœcia
prosi pokoje.
Kobieta mówi, ¿e nie ma wyboru
Ale on jeszcze wci¹¿ odwraca g³owê.
Lecz nagle – œmieræ ju¿ ca³¹ w sobie prze¿y³ –
wpada. Nie widaæ
mu nawet piêty.
128
BALLADA OBSCENICZNA
Panu Witoldowi NiedŸwieckiemu
Czarna i czerni wierna ta gwiazda w³ochata
Pi¿mowym œwiat³em Sol¹ jest mu w oku wêchu
S³ony krêgos³up bólu gdy zwiniêty w embrion
Jêzykiem wejœcia maca
Perszeron po¿¹dania rozdêty przez g³odne
Mleko kopytem bije Lecz nagle siê waha
Zdjêty w siodle m¹droœci¹ i ju¿ z konia zsiada
Bohater co by³ koniem
Œlepa ró¿d¿ka instynktu powoduje koniem
Kiedy ogon kurz z rynku Brukseli znów zmiata
Tkniêta bezmyœln¹ warg¹ po¿¹dania gwiazda
Ju¿ zaczyna ró¿owieæ
I nagle grz¹ska ró¿a pó³ konia poch³ania
A bohater za¿ywa szczêœcia gdy spokojny
Mo¿e – ju¿ od wnoszenia próœb do mêstwa wolny
Si¹œæ Belgii na kolanach
1968, 12 XI
129
Prolegomena do sztuki wyzwolonej
Prolegomena do sztuki wyzwolonej
Prolegomena do sztuki wyzwolonej
Prolegomena do sztuki wyzwolonej
Prolegomena do sztuki wyzwolonej
ZNÓW MUZYKA
ZNÓW MUZYKA
ZNÓW MUZYKA
ZNÓW MUZYKA
ZNÓW MUZYKA
Znów muzyka: ktoœ myœli o nas tak intensywnie,
¿e serce traci pamiêæ i w inn¹ stronê bije.
I znajomy, choæ zawsze niespodziewany, lêk
sprawia, ¿e nasze cia³a znów odnajduj¹ siê.
I znów przestraszonymi wargami prosisz zrêcznie
³aski moich, i leczysz mój przegryziony jêzyk.
Ch³odnym nogom pozwalasz, by rz¹dzi³ nimi strach,
bo wiesz, ¿e gdy zaufasz, sposób ci wska¿e sam.
I znów najpilniej chêtna jesteœ i najpos³uszniej
wierna tej niepamiêci, któr¹ ofiarowuje
Ci muzyka: wezwanie, by krwi¹ wtórowaæ jej.
I znów nas pozyskuje do swoich celów œmieræ.
130
KARTKA
Czas opowiada siê g³oskami sekund
Ka¿da godzina – to pieœñ epicka
Uwierz: nie mo¿na nocy napisaæ
Nawet najzwiêŸlej: brak³oby papieru
Choæby do szczêtu wyr¹bano lasy
Z wszystkich Polaków zwleczono odzie¿
I przemielono zasób bibliotek
I zaprzestano wydawania prasy
Lecz przecie¿ nie b¹dŸ zaraz taka smutna
Bo jednak ujrzysz kartkê, co jedna
Tê noc w ca³oœci bêdzie zawieraæ
– Kiedy o œwicie zagl¹dniesz do lustra
1969
131
ZWIASTOWANIE
G³os, którego nie s³yszysz: gruba woskowina
og³uch³ej ciszy w uszach i najwy¿szy pêd
rozkrzewionego g³osu przez ni¹ nie przebija.
G³os, którego nie s³yszysz: œlepa b³yskawica
poruszonego wstydu odmienia Ci p³eæ.
Ró¿a, nim wzejdzie w ³onie, na policzkach p³onie.
G³os, którego nie s³yszysz: d³ugo anio³owie,
coraz to bli¿sze echo nios³o poprzez ganki,
a¿ ostatni przystan¹³ na progu Twej p³ci.
G³os, którego nie s³yszysz: jednak wys³uchany
przez inne Twoje ucho, skoro w d³oniach dr¿ysz,
pierwsza wreszcie kobieta miêdzy niewiastami.
132
PROLEGOMENA DO SZTUKI WYZWOLONEJ
Cia³o cieszy siê sob¹ p³omieniami ogieñ
Jeszcze osobne lecz ju¿ iskrz¹c czuj¹ zwi¹zek
I urodzi siê przepis moralnoœci w dym
Wykrystalizowana œmieræ z p³on¹cych p³uc
P³omieñ jeszcze ³uczywem cieszy siê nasienie
Jeszcze ¿uje kobieta po¿yczy³eœ jej
¯eby z lichw¹ odebraæ cztery kilo miêsa
Z mózgiem p³aczem trzewiami i ¿eby by³ syn
A gdy odbierzesz rzucisz do œmieci materac
Zmienisz jej w siêgaj¹cy a¿ do nieba stos
I poœlinionym palcem sprawdziwszy wiatr w dym
Patrz¹c wystukasz pulsem czysty rytm eklogi
133
EKLOGA
Œnieg wyrós³ w nocy: ubogi poranek
œwie¿¹ purpur¹ jarzy siê obficie.
A¿ do najdalszej granicy poranka
idziemy brodz¹c w nim po pas jak w ¿ycie.
Wreszcie, z podwietrznej strony zaspy, w jamie
co na szerokoœæ dwu cia³ jest wybrana
Wzrok nasz zastaje parê zakochanych
gdy on w ni¹ mi³oœæ sieje – oziminê.
Na zmarz³ych twarzach ju¿ czujemy ciep³y
blask ich nagoœci który topi œniegi.
I bêdzie wiosna wtedy kiedy krzyk
narodzonego zbudzi zmarz³e ptaki.
134
APOKRYF
Snu stara szlachta: ko³paki turbanów
Zwiniêtych wokó³ g³ów id¹cych z rany
£ona swej matki nietkniêtego: panny
– wiêc czo³gaj¹cych siê pod storê bramy
Zmru¿onej hymen; panny w w³osy, w skórê,
W oczy i w uszy zap³odnionej chmur¹
Niebieskiej spermy; g³ów dwudziestu ch³opców
Ociekaj¹cych nagoœci¹ jak koœæ.
I tylko: czemu w turbanach nie z g³ow¹
Go³¹: a¿ sen siê ze zdziwienia spoci³
Nasieniem w poœciel, któr¹ nie jest Ziemia
Lecz spadaj¹ca do nieba kobieta.
135
Piosenka uliczna
Piosenka uliczna
Piosenka uliczna
Piosenka uliczna
Piosenka uliczna
TW
TW
TW
TW
TWARZ
ARZ
ARZ
ARZ
ARZ
Abym móg³ rozpoznaæ j¹ i ¿ebym uwierzy³
B³yskawica rzeŸbi twarz w br¹zowym powietrzu
Ale bym siê nie zl¹k³ jej, ¿e nazbyt wyraŸna
Na pocz¹tek to nie twarz, tylko gruba maska
Ale bym nie lêka³ siê, ¿e nie ujrzê w ca³ej
Fantastycznie groŸnej i absolutnej krasie
Dano przecie¿ pewn¹ mi, skryt¹ wiedzê senn¹:
Wszak¿e burza dalej trwa, wiêc ujrzê na pewno.
1969
136
PIOSENKA ULICZNA
O godzinie porannej
Lecz nie rzeœkiej jak krzyk
Nowo narodzonego
Tylko md³ej jak konanie
¯e id¹cemu nawet
Odg³os mojej nêdzy
Wœród œwitaj¹cych domów
Zdawa³ siê nie powstawaæ
Choæ tak zazwyczaj donoœny
I nie by³o mi zimno
Choæ wraca³em z czuwania
Odprawiwszy poci¹gi
Do Ultima Thule
A tak¿e podmiejskie
Ju¿ nawet nie bolej¹c
Nad przymusem powrotu
Do zakis³ej rozpaczy
Wynajêtego pokoju
Tyle wiedz¹c ¿e kolej
Ma zawsze ci¹g³oœæ sezonu
I kiedy tak wraca³em
Bez radoœci wœciek³oœci
Ju¿ prawie obojêtnie
Przechodz¹c obok luster
Te¿ obojêtnych szyb
I nie mówi¹c do siebie
I nie czuj¹c parzenia
Opuchniêtych stóp
Bowiem wczeœniej wypi³em
Niedu¿¹ buteleczkê
Taniego kosmetyku
By sprowokowaæ serce
Do ¿ywszego dzia³ania
Gwoli pokonania
Tej mojej smutnej drogi
137
I gdy wszed³em na rynek
I szed³em dalej mimo
Jego architektury
Opiewanej w ka¿dym
Szkolnym podrêczniku
Wtedy sta³o siê w³aœnie
To o czym teraz donieϾ
Chcê z dba³oœci¹ o szczegó³
Snuj¹c piln¹ litaniê
Wiêc gdy prawie za sob¹
Mia³em rynek z ratuszem
Do którego umyœlnie
Pod¹¿aj¹ pielgrzymki
Szkolnych wycieczek
Kiedy
Przeszed³em przed wystaw¹
Magazynu mód mêskich
Gdzie za szyb¹ sta³ Czarny
Zaklêty w manekin
I rz¹dzi³ wszystkim
Wtedy
Ile kamieni w bruku
– tak w³aœnie pomyœla³em –
Ile kamieni w bruku
Tyle kobiet ujrza³em
Tylu kobiet dozna³em
Na tym pustym rynku
I wszystkie by³y Pani¹
we Wroc³awiu, 29 kwietnia 1969 r.
138
PIOSENKA INNEJ ULICY
Pani Gra¿ynie Lisowskiej
Kiedy wyœmia³ mnie wszelki stwór ¿ywy i martwy
Kamieñ wiersz zwierzê robak ob³ok cz³owiek kwiat; gdy
Wzrok mój ju¿ ¿adnej nie mia³ w³adzy nad pejza¿em
Co ukonstytuowa³ siê w formy koszmarne
Które siê przelewaj¹c w œrodek mózgu ciek³y
I w straszne skrzepy styg³y na sta³y ból; kiedy
Parcia grozy odeprzeæ ju¿ nie mog³em d³oni¹
Rozdygotanej krwi; gdy mog³em, owszem, g³oœno
Krzyczeæ na poœmiewisko tym bardziej powszechne
Zataczaj¹ce krêgi coraz obszerniejsze;
Gdy jedyn¹ pewnoœci¹ by³a pewnoœæ, ¿e
Chichotaæ ju¿ zaczê³y nawet tkanki md³e;
Gdy na koniec wyzuty by³em nawet z wiary
¯e moj¹ stronê trzyma pewien sen najstarszy
Dziej¹cy siê w kolorze ró¿owym i chocia¿
Tak¿e groŸny, zarazem by³a to ju¿ groza
Oswojona niejako ci¹g³ym uprawianiem
Jej – to jest poematów mi³osnych pisaniem;
Kiedy wierny mi dot¹d nó¿ te¿ mnie opuœci³
I zacz¹³ innym s³u¿yæ do dzielenia t³uszczy
I gdy prostej pieszczoty z nim nie mog³em za¿yæ
Przy³o¿yæ go do chêtnej szyi albo twarzy;
139
Kiedy wreszcie nie mog³em pójœæ nawet do mistrza
Który ezoterycznej wiedzy mi u¿ycza³
Lecz w³aœnie pilnie wznosi³ sobie dom na skale
Gdy moja stacja oraz meta by³a barem;
Kiedy ulic¹ wlok¹c siê, w¹t³y jak mg³a
Ju¿ nawet nie sprawdza³em, czy B³êkitny Pan
Nie zg³asza siê po moj¹ osobê tak nudn¹
Tak uci¹¿liw¹ oraz plugawie naplut¹
Na pierwszego prospektu miasta œwietny asfalt
Wszystko jedno czy Rzymu Moskwy czy Wroc³awia
Gdy¿ wtedy zapomnia³em ju¿ nie tylko stron
Lewej i prawej, ale wszystkich œwiata stron
I tylko szed³em; owa zaœ droga nie rzek¹
By³a, która prowadzi nas sama do celu
Tylko ¿mudn¹ ulic¹ co wiedzie do domu
Który mieszkaniem ¿adnym nie jest ju¿ nikomu
W którym nie zamieszkuje ju¿ ¿adna kobieta
Mo¿e tylko jej pamiêæ – i jak¿e bolesna;
A ze mn¹ moje ¿ycie – jak¿e zmarnowane –
Sz³o jak gdyby pasa¿er co jedzie na gapê
I ju¿ mu na kontroli ¿adnej nie zale¿y
Bo jeœli ma to i tak lewe dokumenty;
Tak¿e œmieræ by³a – owszem – lecz do lepszych celów
Stworzona sz³a z wizyt¹ do obywatelów
140
Którzy swe ¿ony grzeczne jeszcze przynaglali
Aby dla goœcia dobr¹ kolacjê stawia³y
Oni zaœ wybiegali do sklepów pobliskich
By nabyæ dobre trunki – nie tani salicyl;
Wiêc kiedy ju¿ tak d³ugo szed³em ¿mudnie szed³em
Mijaj¹c siê z id¹cym z naprzeciwka zmierzchem
Jak¿e niemelodyjnym ciemnym nêdznym ciê¿kim
Nawet nie szepcz¹c sobie któregoœ z mych wierszy
Jakby sobie ostatni¹ piosenkê ktoœ nuci³
Aby nie byæ samemu; gdy, nagle podniós³szy
Ciê¿k¹ g³owê, ujrza³em – ba³em siê uwierzyæ
¯e ta, co pewien hotel komunalny wieñczy
Wie¿yczka ozdobiona œwiec¹c¹ koron¹
Jest przecie¿ Twoj¹ twarz¹ sk¹din¹d znajom¹
1969
141
* * *
¯ycie roi siê od szyb, by przebiæ g³ow¹
i wskoczyæ prosto do ust Królowej.
¯ycie roi siê od gwiazd, co niszcz¹ oczy,
gnie¿d¿¹ siê w lampie i w mózgu.
A to nie s¹ szyby z cukru ani koce.
A to nie jest Królowa co ma zmys³
pieszczoty, i wypluwa na bruk w ka³u¿ê krwi.
A to s¹ gwiazdy, co siê œmiej¹ trzypiêtrowo.
5 V 1969
142
PEWNA WIEDZA
Wiem: najpierw oko gwiazdê rodzi w ka¿dy wieczór.
Wiem: potem krew w tej gwieŸdzie tak daleko mieszka.
Wiem: ty, co oficyn¹ jesteœ swojej krwi
d³oñ posy³asz, odrêczny puszczasz do mnie list.
Wiem: moja d³oñ nie pozna smaku twojej d³oni.
Tamta gwiazda ju¿ spada: przygwa¿d¿a do ziemi.
Widzê: le¿y, przejrzysta jak cieñ rêkawiczki.
Gwiazda jawnie dopala siê na linii ¿ycia.
Wiem: le¿¹c w koleinie poziomego cia³a
czujesz jak mróz ci skuwa Wschód z Zachodem cia³a.
Drug¹ d³oni¹ sprzed oczu odsuniesz powiekê
nieba i ujrzysz czarn¹ ró¿ê swojej œmierci.
143
ODJAZD
Wiem, ¿e je¿eli kiedyœ wyjdziesz mi spod powiek
osob¹, wreszcie ca³a jak z wody
naga, wtedy nie bêdê umia³ zawo³aæ ciê
tak, ¿eby nie wywo³aæ sobie œmierci z ró¿y.
Lecz to mo¿e byæ dobra œmieræ, jeœli ty krocze
bêdziesz mieæ, co nad g³ow¹ zaœwieci mi jak dzieñ,
bêdzie mieæ smak mg³awicy z najg³êbszej piwnicy
nieba – i bia³y zapach podró¿y.
Bo wtedy, gdy pobo¿nym jêzykiem znów dotknê,
w uchu us³yszê ³oskot obsuwaj¹cej siê
Ziemi. I nie wiem co zrobisz, kiedy
zamknê oczy, na Wenus odlecê wraz z ³ó¿kiem.
1967
144
GROTESKA ODJAZDU
Ju¿ zamiast mózgu mam p³on¹c¹ ró¿ê:
Chirurg, co sprawi³, chyba by³ demiurgiem.
Rêce do boków przycisn¹³em; m¹dry
Majster stosownie odgi¹³ d³oni lotki.
Przy reaktorze brzucha, gdzie siê warzy
Noc nuklearna, fizycy na stra¿y.
Astronomowie pewn¹ trajektoriê
Zliczyli. Wenus sobie myje krocze.
Lecz wszystko na nic, bo znów ktoœ mi stopy
Wielkimi gwoŸdŸmi przybi³ do pod³ogi.
1970
145
BAR „PIEKIE£KO”
Dwaj mê¿czyŸni przed barem
Bar „Piekie³ko” neon
Przechodzi kobieta z czerwonymi dodatkami
Buciki torebka rêkawiczki
Kobieta pachnie niebem
„Wieczór Paryski”
Mê¿czyŸni zapalaj¹ papierosy
Wracaj¹ do piek³a
Uroda barów jest nieskoñczona
Jak uroda kobiet
Mê¿czyŸni patrz¹ po sobie
Kobieta siê w nich porusza
17 IV 1968
146
G³os kobiecy
G³os kobiecy
G³os kobiecy
G³os kobiecy
G³os kobiecy
(z nieznanej poetki)
(z nieznanej poetki)
(z nieznanej poetki)
(z nieznanej poetki)
(z nieznanej poetki)
GW
GW
GW
GW
GWA£
A£
A£
A£
A£T
T
T
T
T
Moje cia³o wci¹gniête na kó³
Promieñ bólu tkanki mi zapala
Jakie konie wprz¹gniête do stóp
Ci¹gn¹ Dobra trawa przeœcierad³a
Nigdy jeszcze nie rós³ taki krzyk
Przez sufity w g³uche okno nieba
Teraz s³ysz¹ wszyscy Jestem dziœ
Z Twojej ³aski prawdziwa kobieta
Powalona ju¿ zawsze na wznak
Chcê pozostaæ Koœæ bólu ju¿ w gardle
Niechaj nigdy nie skoñczy siê gwa³t
Jak kó³ d³ugi jest tak niech siê stanie
Krzy¿em by siê we mnie zakotwiczyæ
Wierzê mój krzyk kamieñ nieba s³yszy
147
STUDIUM
Moje cia³o, cierpliwe wpierw, teraz ju¿ cierpi
Z powodu wspania³oœci swej, rozrzutnie zbêdnej,
Kiedy Ty sobie, oczy przymru¿aj¹c, ka¿esz
Nie patrzeæ, lecz ogl¹dasz jakby cia³o zmar³ej.
I ju¿ przykr¹ rzeczowoœæ swoich piersi czujê –
Wiem: bez Twego zachwytu cia³o jest jak bukiet,
Z którego wyparowa³ zapach, spad³y p³atki.
Ju¿, nagle zawstydzona, krew we mnie siê garbi.
Lecz, ufaj¹c, ¿e Ty mnie umyœlnie nie krzywdzisz,
Powœci¹gam siê, by gestu ¿adnego nie czyniæ:
Nie rozumiem gdy mówisz coœ na temat próchna.
Pozwalam cia³u œwieciæ dalej jak ¿arówka
Nieprzymru¿onym blaskiem, ale ju¿ siê waham
Czy nie by³oby lepiej nagle siê rozp³akaæ.
148
PROŒBA
Zrób coœ, abym rozebraæ siê mog³a jeszcze bardziej
Ostatni listek wstydu ju¿ dawno odrzuci³am
I najcieñsze wspomnienie sukienki tak¿e zmy³am
I choæ kogoœ nagiego bardziej ode mnie nagiej
Na pewno mieæ nie mog³eœ, zrób coœ, bym uwierzy³a
Zrób coœ, abym otworzyæ siê mog³a jeszcze bardziej
Ju¿ w ostatni por skóry tak dawno nie wnikn¹³eœ
¯e nie wierzê, i¿ kiedyœ jeszcze nie byæ tam mog³eœ
I choæ nie wierzê by móg³ byæ ktoœ bardziej otwarty
Dla Ciebie ni¿ ja jestem, zrób coœ, otwórz mnie, rozbierz
149
ZDRÓJ
Mój biedny Jak ty umiesz nie prosz¹c wci¹¿ prosiæ
By Ci daæ Wszystko – abyœ ju¿ nie musia³ ¿yæ
Mój biedny Wiêc dostaniesz Naj¿ywiej ciekn¹cej
Wtedy gdy Ksiê¿yc stoi w zenicie p³ci – krwi
150
HYMN
Kiedy Twoj¹ nagoœci¹ siê d³awiê
Wtedy koœæ nagoœci Twojej s³awiê
151
KRZY¯
Ja jestem pozioma
Ty jesteœ pionowy
Ty jesteœ góra
Ja jestem dolina
Ja jestem Ziemia
Ty jesteœ S³oñce
Ja jestem tarcza
Ty jesteœ miecz
Ja jestem rana
Ty jesteœ ból
Ja jestem noc
Ty jesteœ Bóg
Ty jesteœ ogieñ
Ja jestem woda
Ja jestem naga
Ty jesteœ we mnie
Ja jestem pozioma
Ale nie zawsze
Ty jesteœ pionowy
Ale do czasu
Ja jestem pionowa
Góra orgazmu
Ty jesteœ poziomy
Przy mnie
152
KOBIECOή
Mêskoœæ polega na tym aby biæ kobietê
Zgadzam siê z Tob¹ nadstawiam policzek
Kiedy indziej klniesz moj¹ matkê
S³ucham pilnie, pilnie przytakujê
O mnie najczêœciej opowiadasz Ÿle
Mówiê ¿e masz racjê kiedy mi powtórz¹
Kiedy w najlepszej wierze siê rozbiorê
Œmiejesz siê z ma³ych piersi chudych ud
A ja Ci drwiæ pozwalam sama siê œmiejê
Blizna po wyrostku naprawdê wstrêtna
Kiedy odchodzisz nie pytam kiedy wrócisz
Kiedy wracasz nie pytam gdzieœ by³
Dziwisz siê gdy mówiê ¿e Ciê kocham
Przecie¿ to znaczy: jestem ju¿ zawczasu wdowa
153
* * *
Jeszcze jestem kobiet¹ Wci¹¿ zmuszasz bym ni¹ by³a
Nie groŸbami Ty jesteœ ode mnie silniejszy
S³aboœci¹ która wzrusza chc¹cy ju¿ zamarzn¹æ
Puls mojej kobiecoœci
A ja w³aœciwie nie wiem co znacz¹ te s³owa
Kobieta i kobiecoœæ Znacz¹ coœ dla Ciebie
Ja ju¿ jestem zmêczona pisaniem poematu
Ci¹gle gwa³conym cia³em
Ja ju¿ chcê byæ poetk¹ Pisaæ d³ugopisem
Na zwyk³ej kartce Nie na karcie przeœcierad³a
Raz na tydzieñ za³atwiaæ potrzebê cielesn¹
Dla lepszego pisania
154
KOCHAJMY SIÊ
Kochajmy siê Ty ci¹gle na nowo œmieræ mi œnij
Twoja niech wci¹¿ oddycha ustami mojej p³ci
155
Poemat mojej melancholii
Poemat mojej melancholii
Poemat mojej melancholii
Poemat mojej melancholii
Poemat mojej melancholii
¯EÑSKIE R
¯EÑSKIE R
¯EÑSKIE R
¯EÑSKIE R
¯EÑSKIE RYMY NOCY LIPCOWEJ
YMY NOCY LIPCOWEJ
YMY NOCY LIPCOWEJ
YMY NOCY LIPCOWEJ
YMY NOCY LIPCOWEJ
Gwiazda litoœci pe³na wisi ponad œwiatem
Nalewa zimne mleko do spalonych garde³
M³oda matka pod bluzkê ciê¿k¹ pierœ schowa³a
Swojemu niemowlêciu gwiazdê ssaæ pozwala
Pijak który przed chwil¹ niebu siê wygra¿a³
Zapomniawszy ju¿ o tym te¿ usta rozdziawia
Policjant przesta³ myœleæ o regulaminie
Czapkê trzymaj¹c ¿eby mu nie spad³a pije
Spragnieni redaktorzy przy dalekopisach
Przegapiaj¹ ostatnie wydarzenia w Chinach
Ju¿ nawet kochankowie siê nie upajaj¹
Sob¹ tylko ku gwieŸdzie usta odwracaj¹
Chocia¿ wstydz¹c siê samych siebie pij¹ przecie¿
Ci nawet którzy ¿yj¹ z pragnienia: poeci
1969
156
OKNO
Natchniony dziœ przez pamiêæ moich pierwszych wierszy
Z których ka¿dy jest skrzep³¹ ju¿ kropl¹ krwi Gwiazd¹
Choæ niewidzialn¹ w niskim niebie tej tu pory
Ma³ej Dusznej jak cela Z ksiê¿ycem jak kibel
Jedzonym przez rdzê
Chocia¿ jeszcze niepewny siebie jak przed ciosem
Sennej piêœci œledczego gdy siê nie wie Prosiæ
By nie bi³ i skwapliwie opowiedzieæ winê
Jednak jakby po drugim odzyskuj¹c spokój
Nieczu³y na ból
Stajê w oknie i g³owê wychylam za okno
S³yszê szum zbli¿aj¹cych siê wêdrownych planet
Kiedy wpadn¹ do ucha i zyskaj¹ wagê
Uwierzê ¿e to wreszcie s¹ oczekiwane
S³owa Nagle rytm
Poematu w koniuszkach palców Czujê echo
Oddechu odleg³ego o poemat morza
– ktoœ kto myœli o morzu ju¿ jest utopiony –
Ale choæ sól zlizujê z warg to jeszcze milczê
Milczeniem jak piêœæ
Znów sterroryzowany zajad³¹ czu³oœci¹
Œmierci cicho rosn¹cej od œrodka planety
Do œrodka cia³a bia³ymi w³osami ch³odu
I przewidujê Serce chyba mi tej œmierci
Sprosta tak¿e dziœ
Wykorzystuj¹c ka¿d¹ najmniejsz¹ jej s³aboœæ
Pewn¹ jej nonszalancjê wynik³¹ z rutyny
Zmêczenie maskowane mistrzowskim rzemios³em
Zatem wierzê ¿e skoro czyniê czyniê dobrze
Przemagam md³y g³ód
157
Niskiej œmierci Nie licz¹c sylab pulsu Têtna
Oddechu znów pozwalam sobie nie ¿a³owaæ
Smrodu mi³ego kibla Grania ³y¿ki w misce
Gdy niewidzialny ¿agiel lotnej krwi za okno
Wycieka na wiatr
17 VII 1968
158
PRÓBA POEMATU
Liœæ mojego mózgu smutnie zwisa
Z ga³êzi jak¿e upalnego lipca
A po œcie¿ce jednej z ¿y³ek
Nieznany robaczek idzie
Karaluch to czy te¿ mo¿e t³usta
S³onin¹ nieba wdziêczna bo¿a krówka
Mózg wie to czego ja nie wiem
Gdy pod drzewem lipca le¿ê
I œpiê kiedy mózg ³echtany ci¹gle
Zwielokrotnion¹ nó¿k¹ spaæ nie mo¿e
I kiedy ja coraz g³êbiej
Œpiê mózg widzi coraz szerzej
Ju¿ krajobraz poematu widzi
Oraz muzykê poematu s³yszy
I nie boi siê jak ja
Zapewne by³bym siê ba³
Widzi rzekê gdzie kobieta nago
P³ynie Jej cia³o jest ciê¿arn¹ bark¹
Oraz s³yszy kataraktê
Która zniszczy ow¹ barkê
I widzi inne jeszcze kobiety
Stosownie nagie gdy¿ sukienki zdjê³y
Przed wst¹pieniem w poematu
Obrêb I jeszcze Kreator
Stoi a one ci¹gn¹ zapa³ki
Aby kolejnoœæ mi³oœci ustaliæ
I jak szachruj¹ Lecz on
Skromnie obserwuje pr¹d
159
Rzeki i drewko ciskaj¹c liczy
Sekundy Ale oto szubienicy
Która z wolna za plecami
Ros³a z ziarnka co zasiane
W innym wierszu jednak skie³kowa³o
Kobiecy cieñ go pieœci w kark Kreator
Spuszcza g³owê Œmieje siê
Mózg kiedy podnosi siê
Twórcza mêskoœæ prosto do ust s³oñca
Lecz nagle z mózgu odpada biedronka
Czy karaluch Nie wie nikt
Bo ja budzê siê mózg œpi
1969
160
PIOSENKA STAREGO KSIʯYCA
Ja stary ksiê¿yc nie znam swego ojca
Ja stary ksiê¿yc nie znam swojej matki
Ja stary ksiê¿yc zawsze by³em stary
Tylko m³ode dziewczêta starsze s¹ ode mnie
Jaskiniowy egipski gotycki i polski
Ja stary ksiê¿yc jestem Twym koszmarem
Chodzê po Twoim dachu mieszkam w Twojej krwi
Oœwietlam Twoje sny
Tylko m³ode dziewczêta starsze s¹ ode mnie
Ksiê¿yc jest lunatykiem Mickiewicz jest kobiet¹
Nigdy nie by³aœ m³oda wiêc co zrobisz
Œmieræ jest przecinkiem w zdaniu Twego losu
Ja stary ksiê¿yc niezawodny ¿a³obnik
Gdy na stypie podaj¹ alkohol
1969
161
POEMAT MOJEJ MELANCHOLII
Po pierwsze:
Matka nie jest matk¹ tylko siê podaje
Po drugie:
Ojciec nie jest Bogiem lecz obcym starszym panem
Po trzecie:
Ksiê¿yc jest lunatykiem (to z jakiegoœ wiersza)
Po czwarte:
Mickiewicz jest kobiet¹ (te¿ z mojego wiersza)
Po pi¹te:
Pogoda jest star¹ pann¹
Po szóste:
S³oñce do oka mi wpad³o
Po siódme:
Policjant z gwizdkiem zamiast twarzy
Po ósme:
Marynia ma ty³ek g³adki
Po dziewi¹te:
¯ycie jest nic nie warte
Po dziesi¹te:
Mo¿e jest wiersza warte?
Po jedenaste:
Spisek (...)
*
przeciwko autorowi
Po dwunaste:
Mój stygmat co siê nigdy nie goi
Po trzynaste:
Moje ewolucje
Po czternaste:
Moje polucje
Po piêtnaste:
Moja babka od strony ojca pod³ug s³ów matki
syfilityczna kurwa
(skoñczy³a siê kartka)
(na odwrocie)
Po szesnaste:
Bohater jedz¹cy gówna
*Wyraz nieczytelny [przypis poety]
162
Po siedemnaste:
Wieczór mojej poezji który siê nie odby³
i tylko dlatego nie zakoñczy³ siê
skandalem
Po osiemnaste:
Inny wieczór zakoñczony skandalem
Po dziewiêtnaste:
Jeden poeta co siedzi w wiêzieniu
Po dwudzieste:
Drugi poeta ju¿ wyzuty z Ziemi
Po dwudzieste pierwsze:
Ojczyzna to nienawiϾ i wizja i sperma
Po dwudzieste drugie:
Kolega
z którym pijê wódkê
Po dwudzieste trzecie:
Jest Malarzem wiêc nie jest Morderc¹
Po dwudzieste czwarte:
Kafka w Dziennikach zastanawiaj¹cy siê, czy nie
by³oby dobrze, gdyby od czasu do czasu jada³
miêso
Po dwudzieste pi¹te:
O ¯ydach polskich
Po dwudzieste szóste:
……………………
(niecenzuralne wiêc kropki)
(kartka skoñczy³a siê ostatecznie)
(niecierpliwe szukanie jakiejœ czystej kartki,
wreszcie znalaz³a siê)
(na nowej kartce)
Po dwudzieste siódme:
¯ona mojego przyjaciela i jej zabiegi
Po dwudzieste ósme:
Aby utrzymaæ dom siebie mê¿a dwoje dzieci
Po dwudzieste dziewi¹te:
Fotografia w dzienniku która mn¹ wstrz¹snê³a
(„Gazeta Robotnicza”, wydanie niedzielne z dn. 30 XI 1969 r.)
163
Po trzydzieste:
Pewien cytat
(Ch. Baudelaire Mon coeur mis a nu LXIX)
Po trzydzieste pierwsze:
Redakcja na wysokim piêtrze
Po trzydzieste drugie:
Jacek £ukasiewicz mówi³, ¿e mo¿na iœæ bezpiecznie,
gdy¿ nie ma peda³ów
Po trzydzieste trzecie:
Przypomnieæ sobie ten sen
Po trzydzieste czwarte:
Wyssaæ dziewczynie krew
Po trzydzieste pi¹te:
Czy warto leczyæ siê z alkoholizmu?
Po trzydzieste szóste:
Poeta bez ojczyzny
Po trzydzieste siódme:
Kogo obrazi³em wczoraj?
Po trzydzieste ósme:
Nikogo bo by³em chory
Po trzydzieste dziewi¹te:
Wiêc czemu mnie bito?
Po czterdzieste:
Owszem, mo¿liwe, ¿e mi siê œni³o
Po czterdzieste pierwsze:
Œnieg pada
Po czterdzieste drugie:
Czy nie widzieliœcie gdzieœ Wojaczka?
Po czterdzieste trzecie:
Chrystus, jedyna gwiazda orientuj¹ca bieguny
Po czterdzieste czwarte:
Szukam go od dawna, przecie¿ musieliœcie
go widzieæ, on taki du¿y
Po czterdzieste pi¹te:
Smutny list od jednego aktora, mojego brata
Po czterdzieste szóste:
Powró¿yæ sobie z Pascala
`
164
(odwróciæ kartkê)
(na odwrocie)
Po czterdzieste siódme:
Jedynym przedmiotem Pisma jest mi³oœæ
Po czterdzieste ósme:
Zrobiæ sobie kawê
Po czterdzieste dziewi¹te:
Brak rymu umyœlnym efektem
Po piêædziesi¹te:
H³asko umar³ w czerwcu
Po piêædziesi¹te pierwsze:
W czerwcu
jak zwykle pi³em
(„Astoria”, Zakopane, Droga do Bia³ego)
Po piêædziesi¹te drugie:
Modli³em siê?
(ci¹g dalszy po chwili, bo gospodyni
zawo³a³a mnie do telefonu)
Po piêædziesi¹te trzecie:
Telefon od Malarza w sprawie ok³adki
Po piêædziesi¹te czwarte:
W sprawie ok³adki do mojej Innej bajki
(nak³adem Ossolineum)
Po piêædziesi¹te pi¹te:
Pójœæ siê wysiusiaæ
Po piêædziesi¹te szóste:
Kolega który leczy³ siê na to samo
Po piêædziesi¹te siódme:
Rudy piesek na œniegu
Po piêædziesi¹te ósme:
Przemyœleæ zagadnienia poezji
(poniewa¿ zaœ kartka znów siê koñczy, jest to okazj¹,
by przerwaæ na jakiœ czas, przyjrzeæ siê temu, co zapisane,
przeczytaæ sobie na g³os, a nastêpnie jeszcze
raz przemyœleæ zagadnienia poezji)
3 grudnia 1969
165
POCZ¥TEK WIERSZA
Œmieræ
(Kto widzia³ od takiego s³owa zaczynaæ wiersz
Nie lepiej od razu
Siê powiesiæ)
1969
166
BEZ PRZECINKA
Md³e p³omyki ob³êdu trawki
Rosn¹ do mózgu i mózg krwawi
Myœl¹ za okno i œnieg pada
Bez przecinka siê opowiada
Najd³u¿sze zdanie mojej myœli
Choæ na pewno mi nie po myœli
Bo oto œnieg zasypa³ drogi
Którymi nadejœæ móg³ ktoœ drogi
Kobieta albo inne zwierzê
Któremu ju¿ siê nie powierzê
Bo œnieg siêga ju¿ parapetu
A myœl za okno wci¹¿ wybiega
Ob³êd buzuje choæ nie wieje
¯aden wiatr i kartka siê œmieje
Na której imiê znów próbujê
Pewne napisaæ lecz nie umiem
Bo mi siê trzêsie rêka któraœ
Noga od sto³u wci¹¿ jest krótsza
Tak¿e o³ówek ze mnie drwi
Sobie na przekór mnie coœ œni
Wiêc czy¿bym nigdy nie napisa³
Ju¿ tego s³owa nie zatrzyma³
Nudnej myœli zdania nie skoñczy³
S³owem tak czule mi wiadomym
167
Ale choæ ju¿ na progu krtani
Stoi wyrzygaæ nie potrafiê
Bo myœl ci¹gle nie mo¿e ustaæ
I œnieg mi ju¿ zalepia usta
Ju¿ dom zasypa³ a wci¹¿ nad nim
Md³e p³omyki ob³êdu trawki
25 I 1970
168
KONIEC POEZJI
Koniec poezji winien byæ w ciemnej sieni czynszowej
Kamienicy kapust¹ woniej¹cej wychodkiem
Winien niespodziewanym b³ogos³awieñstwem byæ no¿a
Pod ³opatkê lub ³omu w skroñ zwiêz³ym jak amen
Bowiem winien byæ czo³giem rozpêdzonego nieba
Koniec poezji winien byæ szybszy nawet od myœli
By krzykn¹æ co mog³oby oznaczaæ bunt czy ¿al
Koniec poezji winien byæ niegramatyczny
169
RYMY NA PRZEDNÓWKU
Ka¿dy œwit jest œmiertelny mówi mózg
Gwar¹ poetów bym poj¹æ go móg³
Matka dawno umar³a pisze list
Œwiat³em które siê mojej krwi znów œni
Kochanka siê skurwi³a za m¹¿ wysz³a
Rzeczowo podpowiada spermy limfa
Ojcowiznê obsiedli Ÿli s¹siedzi
I kalaj¹ tradycjê stwierdza jêzyk
I pl¹cze siê pismo zawodzi sztuka
Rêka porzuca pióro no¿a szuka
marzec 1970
170
FUGA
Ktoœ klaszcze, wali w blachê, lecz g³owy nie wystawia
Ktoœ nó¿ zaciêcie ostrzy, s³yszê, nó¿ chichoce
Ktoœ piwo warzy mi a¿ kadŸ bulgoce
Ktoœ wyrok pisze, pióro skrzypi, papier ziewa
Ktoœ biegnie, ktoœ siê skrada, ja nie œmiem oddychaæ
Ktoœ lufy czyœci i na lufach gra
Ktoœ stos uk³ada, stos podlewa, szczapy pij¹
Ktoœ trumnê zbija, w palec trafia, klnie
Ktoœ siê uœmiecha, skóra trzeszczy, warga pêka
Ktoœ zapala papierosa, ³ykam dym
Ktoœ klaszcze, wali w blachê, lecz g³owy nie wystawia
Ktoœ szybê t³ucze, szmatê pali, ja siê duszê
Ktoœ wyrok spisa³, pióro schowa³, papier wzi¹³
Ktoœ na g³os czyta, g³oski ³yka, mnie ju¿ nie ma
1969
171
CZY TO JU¯...
Nie z³oto, to wszak wiem, wiêc kto czy co tak siê tam œwieci,
¯e ciemny chrz¹szcz wzroku na wskroœ przestrzeni na to leci
Nie wytyczon¹ drog¹?
Czy to ju¿ jest ta gwiazda: nie nazwane jeszcze s³oñce,
O którym wiem, ¿e, i¿by je nazwaæ, potrzeba w mowie
Urodziæ siê na nowo?
3 II 1970
172
PRÓBA NOWEGO ŒWIATA
Ksiê¿yc nie jest tym ksiê¿ycem, co onegdaj
Le¿¹cego na œmietniku Ÿle oœwietla³
Mojego trupa
Œmietnik tak¿e nie jest miejscem, gdzie siê szerzy³
Odór œcierwa, ród robaczy tysi¹cgêbny
Objada³ trupa
W³a¿¹c w uszy, oczy, usta i do nosa;
Miejsce nie jest miejscem kiedyœ zwanym Polska
Trup nie jest trupem
Lecz szkieletem, który œwieci schludn¹ koœci¹;
Mózg, co z czaszki wyparowa³, jest m¹droœci¹
Której pos³uszne
Jest stawanie siê nowego œwiata; Stwórc¹
Jest ów robak mieszkaj¹cy w œrodku mózgu
Który mnie obcym
Czyni³ nawet w wiêzieniu czy w md³ym szpitalu;
Szkielet te¿ nie jest szkieletem tylko kart¹
Dawnej choroby
Na cz³owieka, z zaznaczonym dawkowaniem
Odpowiednich aplikacji nudn¹ pa³k¹;
Robaki s¹
Anio³ami zaœ butelka nie dopita
Fiolk¹, w której homunculus jeden p³ywa
To znaczy On
Przechowany na u¿ytek dydaktyczny
Czyli dobrze kiedyœ znany mi skurwysyn
Rafa³ Wojaczek
173
Co z radoœci¹ odpowiedni¹ pewnie stwierdzê
Kiedy ksiê¿yc wreszcie zejdzie i nareszcie
Ja s³oñcem wstanê
24 I 1970
174
Nie skoñczona krucjata
Nie skoñczona krucjata
Nie skoñczona krucjata
Nie skoñczona krucjata
Nie skoñczona krucjata
KONIEC ŒWIA
KONIEC ŒWIA
KONIEC ŒWIA
KONIEC ŒWIA
KONIEC ŒWIAT
T
T
T
TA
A
A
A
A
To mog³o byæ we wtorek albo w pi¹tek
Niewykluczone te¿ ¿e w poniedzia³ek lub w œrodê
A równie dobrze w czwartek sobotê czy w niedzielê
W styczniu lecz tak¿e w lipcu zgódŸmy siê
¯e to przecie¿ nie jest takie wa¿ne
W roku tysi¹c dziewiêæset szeœædziesi¹tym
Zdaje siê – którymœ rano lub o zmierzchu
W samo po³udnie albo o pó³nocy
W pogodê s³oneczn¹ mo¿e w deszcz mo¿e w czas zamieci
Na w³asnym pasku powiesi³ siê
Na czymœ stosownym czy nie na rurze od bojlera
Dwudziestoiluœtamletni skoñczony alkoholik
Rafa³ Wojaczek syn
Edwarda i El¿biety z domu Sobeckiej
1970
175
OB£OK
Ju¿ zielony mur roœlin roœnie w poprzek krwi
wbrew nam, czyni¹c dwa pañstwa w tym samym ustroju.
Jedno dominium nocy jest, w drugim dzieñ stoi.
Miêdzy nimi przez szparê w ¿ywop³ocie chodzi
czu³y kurier zaimka na posy³ki: ty,
przez zielon¹ granicê nosz¹c tajny gryps
wzruszenia, które ci¹gle nie umie byæ nowym
s³owem jawnie wisz¹cym jeszcze innym s³oñcem
ponad granic¹, s³oñcem tamtym i ksiê¿ycem.
I choæ wiemy, gdzie winno byæ pod³ug wyliczeñ
retoryki, nie wschodzi zza krawêdzi mowy
a w przewidzianym miejscu nudny ob³ok stoi.
176
* * *
Oto ju¿ siê zaczyna za niem¹ œcian¹ jêzyka
jako konieczny wyraz nie przekupionej kobiet¹
nas³an¹ nam umyœlnie na siennik snu, nienawiœci.
Przecie¿ jej nie tykamy, choæ wci¹¿ nêci nasze rany
œlin¹ pojonym, d³ugim, ¿e chyba z trzewi wyplutym,
giêtkim jakby muzyka, tkliwym banda¿em jêzyka.
Bo my jêzyk ju¿ mamy poprzerastany ¿y³ami
odnó¿ek tej meduzy, jej hodowanej na przekór;
i odchodzi, przeciska przez nieba drzwi ob³ok ty³ka.
Zaœ ta siê nam kokoszy w gnieŸdzie krwi, byœmy ju¿ oczy
zaropia³e najgêstszym snem otworzyli po mêsku
i ujrzeli j¹, zorzê na md³ym widnokrêgu powiek.
177
BALLADA O LÊKU
Zbli¿a siê do nas
lêk: ma twarz
ze œniegu zielonego jak fosfor lub koœæ
spróchnia³ego drzewa.
Wk³ada nam do ust
d³oñ i ju¿
jemy j¹ wysysaj¹c jakby z sopla sok
id¹cy do serca.
Daje nam swej piæ
krwi i szpik
mózgu wyjeœæ musimy mu z czaszki, a¿ dno
o zêby zazgrzyta.
Wiemy, ¿e to jest
krew, co nie
przyjmie siê w naszych ¿y³ach, ¿eby mog³y ni¹
do woli oddychaæ.
Wiemy, ¿e to jest
szpik jak krew
truj¹cy: po nim nasze trzewia bêd¹ w g³os
zawodzi³y: zdrada!
Ale lêk jak ból,
nie byæ ju¿
nie mo¿e: nas bez niego nie ma, a i on
bez nas nie przera¿a.
178
SCHERZO
Nasionko pewnej wiedzy, które mimochodem
œwiat³o biegn¹ce przez nas sieje na po¿ywce
gliwiej¹cego mózgu, rozrasta siê w ob³êd.
Przede wszystkim s³yszymy jak pi³uj¹ skrzypce,
najwiêksze skrzypce œwiata dwaj zgodzeni tracze;
na koñcach pi³y siedz¹ jakby na huœtawce!
I wa¿¹ siê, kto ciê¿szy: muzyka ich s¹dzi
i wci¹¿ s¹ dysonanse a nas boli krocze
i smyczek siê wymyka z nie dopiêtych spodni.
Nasz ostry Bo¿e, smyczku, wygraj nam harmoniê
na skrzypcach zielonego cia³a tej kobiety,
co tam, gdzie trawa by³a, uœmiechniêta le¿y.
179
CZEMU NIE MA TANCERKI
Pani Alicji Reniewicz
Czemu nie ma tancerki, co tañczy³aby nasz smutek,
chocia¿ muzyka kr¹¿y, szlifuj¹c dla niej posadzkê?
Czemu nie ma, tañcz¹cej nam imiê naszej rozpaczy?
Czemu nie ma matczynej, co tañczy³aby nam bajkê
do snu; i czemu we œnie, tañcz¹cej nam nasze winy?
Czemu nie ma w pamiêci, tañcz¹cej nam urodziny?
Czemu nie ma odwa¿nej, co tañczy³aby na linie
s³onecznego promienia, gdy prosto do oczu padnie?
Czemu nie ma, tañcz¹cej na ksiê¿ycowej estradzie?
Czemu zdecydowanej, co tañczy³aby wahanie?
Czemu nie ma tancerki, co tañczy³aby za darmo?
Czemu nie ma, w ciemnoœci skutecznie tañcz¹cej œwiat³o?
Czemu nie ma bezwstydnej, co tañczy³aby nam nago,
ubrana tylko w gazê zachwyconego spojrzenia?
Czemu nie ma, tañcz¹cej na naszych bolesnych rzêsach?
Czemu nie ma spokojnej, co tañczy³aby nasz ob³êd?
Czemu nie ma koniecznej, co tañczy³aby przypadek?
Czemu nie ma, tañcz¹cej pod szum wezbranego wiatru?
Czemu nie ma tancerki, co tañczy³aby nam zawsze,
tañczy³aby nam wiersze i pozwy, krzyk, p³acz i œmiech?
Czemu nie ma, tañcz¹cej nam nasze ¿ycie i œmieræ?
1968
180
TE DZIEWCZYNKI
Te dziewczynki w sukienkach do pierwszej komunii
¯yj¹ i nie lêkaj¹ siê Boga ani deszczu
Jeszcze nie pada deszcz i uganiaj¹ siê nie gubi¹c œwiec
Pilnuj¹c torebeczek i chusteczek
Podkolanówki ich s¹ takie bia³e Kolana czyste
I dziewczynki wci¹¿ s¹ ¿ywe i nie boj¹ siê choæ ksi¹dz
Wie co robi³ ca³y ranek
Trucizn¹ na robactwo syc¹c op³atek
5 V 1969
181
OGIEÑ
Ogieñ
– i koñ zrodzony przez ognisko
kopytami z popio³u krzesze ciszê.
I na koniu dziewczyna: w ciszê dyszy
melodiê...
I my przy ognisku, co s³uchamy,
nie mog¹c nie ws³uchiwaæ siê w ten g³os.
Dziewczyna piersiami – p³omieniami
wybucha...
VIII 1968
182
NASZE ¯ONY
Niezdrowe te kobiety; na wygonach ich cia³
zdeptanych klêsk¹ jeszcze nasze klêski siê pas¹.
Niedobre te kobiety: prze¿ywaj¹ nasz strach
i ich cierpliwoœæ musi byæ wci¹¿ dla tego strachu,
wiêc jej czasem zabrakn¹æ musi dla nas. Kobiety
smutne, bo je kosztuje za du¿o nasza radoœæ.
Mówimy, ¿e s¹ g³upie. A to jest chamskie k³amstwo
najboleœniejsze dla tych, które tylko siê zrzek³y
tego wszystkiego, co by nigdy zbyt pewn¹ siebie
nasz¹ mêskoœæ uraziæ mog³o, wiêc nawet racji
– ale ich tylko – ¿e chc¹ mieæ nas czasem dla siebie.
– Kiedy któraœ siê czasem biednym cia³em odwa¿y
drogê w œwiat nam zastawiæ, to na z³e jej wychodzi
siñcem pod okiem. Ech, te panie, nasze wychodki!
183
ICH PRAWEM BY£A W£ASNA ŒMIERÆ
Musiano p³ozy prêdko skleciæ z drew
Ju¿ u³o¿onych w stosy ca³opalne.
Gówniarze w kitlach higienicznych, w maskach
Gazowych trupy na p³ozy pok³adli,
Nam dzwonki dalej nielojalnej krwi
Kaza³y pokryæ siê po wnêkach murów.
Kln¹c pospolicie tamci zaprzêgniêci
Do trupich sanek ci¹gnêli na ugór.
Myœmy wrócili w nieba naszych domów,
Od gazów wzdête ob³oki poœcieli.
Jeszcze w zimnym œnie materaca jest
Kszta³t towarzyszki ciep³o wyciœniêty,
Ale nie wo³a, ¿e czeka kolacja.
Ju¿ próbujemy miedzianego smaku
Nieobecnoœci ich na naszych wargach,
A d³oñmi z siebie wymuszamy ¿al,
Gdy w dali, jakby rozpêka³y drzewa,
Huk: zmarz³e cia³a zmarz³a krew rozrywa
I fala w naszych mózgach wy³upuje
Szramê jak si³¹ rozerwany srom.
184
CHICHOT
W trawie œniegu zielone oczy œnie¿nych zwierz¹t,
o których tylko tyle
wiemy, ¿e nas ju¿ jedz¹.
Klucz¹ g³ody ruchome ich, a to s¹ nasze
œmierci postêpuj¹ce
z dna wnêtrznoœci do czaszek.
Ci¹gn¹ kity za sob¹ jak kiedyœ ga³¹zkê
jod³y my ci¹gnêliœmy,
aby zmyliæ pogonie.
I daremnie za tropem ich chce iœæ nasz œlepy
instynkt samoobrony
– to je musi rozœmieszaæ,
bo wci¹¿ w zach³ystuj¹cym siê drapie¿n¹ œlin¹
szczekaniu ich s³yszymy
– choæ nieumyœlny – chichot.
185
POCHODNIE
D³oñ nieba, do niej nasze jawne mózgi lec¹,
zwiêz³e ob³oki w pi¹stki zaciœniêtych mózgów
ju¿ w tej d³oni rozleg³ej siedz¹ jakby ciep³o
tam w³aœnie by³o im.
Ju¿ chciwa pró¿nia w czaszkach naszymi ustami
wypuszcza niewidzialny jêzyk swego g³odu
w mrowisko atmosfery, ju¿ pije tlen kwaœnej
muzyki zimnych sfer.
Ju¿ sfery wziête w œcis³e klatki g³ów œpiewaj¹
tak pobo¿nie, ¿e nam siê roz¿arzaj¹ czaszki
i w³osy zapalone na widom¹ chwa³ê
rozwiewa wierny wiatr.
1968
186
INNY ZAKON
S¹ jeszcze bracia surowszej regu³y
Ni¿ konstytucja g³odu, co nas je,
Byœmy uczciwie mogli sobie kupiæ
Za swoje prace chwa³ê inn¹. Lecz
Puste s¹, gdy je zmierzyæ miar¹ prac
Tamtych: umieli zmyœln¹ œlinê pragnieñ
– u¿yŸniaj¹c¹ nieskoñczone wargi
Naszych zazdrosnych rêkopisów – tak
Przymusiæ, ¿e siê zamieni³a w kurz,
Co w mózgu siedzi rodz¹c nowotwory
Nieodczynionych poematów: oni
Na to nie maj¹ jêzyka i ust.
187
NIE SKOÑCZONA KRUCJATA
Zosta³o jeszcze tamt¹ Ostatni¹ ju¿ Zaspê
Przeskoczyæ Siódm¹ górê Wodê siódmej rzeki
Ju¿ prawie pi³y konie gdy Mieliœmy w³aœnie
Na cuglach folgê im daæ Po brzuchy ugrzêz³y
Ale to nie jest wina perszeronów W metrum
Dyszla nie tylko skrzyde³ Koñ nawet pamiêci
Lotnej pozbyæ móg³ Z œlepi patrzy mu ¿al W mleko
Fermentuj¹ca krew wnet ¿y³y mu rozerwie
Ale co to Widzimy Jakby w œnieg ju¿ w glebê
Ca³e zapad³y Z uchem przy ziemi czekamy
Gdy z drugiej strony globu dojdzie krzyk my Pewni
¯e do Belgii przeciek³y ju¿ Pójdziemy dalej
1968
188
MODLITWA BOHATERÓW
Na bredniê nasz¹ i na nasz¹ nêdzê
Na zatwardzia³oœæ w naszym szaleñstwie
I na naszego g³odu g³oœny krzyk
Na dom nasz który opuœci³y sny
Na nasz¹ mowê wielce be³kotliw¹
Na rozpaczliwie niedorzeczn¹ mi³oœæ
I na znikomoϾ wszelkich naszych prac
Na koszmar nocy i na bezsens dnia
Na naszych mistrzów bezradnych i smutnych
Oraz na sêdziów ponuro okrutnych
Na biedne matki dogorywaj¹ce
Przez nasze winy chc¹ce i niechc¹ce
Na nasze serca obrzêk³e w¹troby
Na nasze wargi popêkane szorstkie
Na roztrzêsione fatalnie rêce
Oraz na mózgi w daremnej mêce
I na te p³uca co bez powietrza
Na strach bezsenny Na koszmarny zegar
Na wszystko co jest udzia³em naszym
B³agamy wzgl¹d miej ironiczna Pani
Pani Gra¿ynie Lisowskiej
1 9 7 2
K T Ó R E G O N I E B Y £ O
189
DA£ SIÊ NABRAÆ NA JÊZYK, KTÓREGO NIE BY£O
Nie widzia³am, nie s³ysza³am, ze snu wsta³am
– och, g³upia!
– Mo¿e jednak trochê m¹dra,
¯e naga, co? Jak senna myœl...
– Có¿, snu sauna
Nie tylko skór garbarni¹ jest, lecz
umys³ów!
– Nie widzia³am,
Jak siê rodzi³ w tym jêzyku.
Nie s³ysza³am tak¿e krzyku kiedy le¿a³
W ko³ysce
s³owa
œmieræ... go wymyœli³a?
Gdy¿ milcza³, wiem, jak potem te¿
gdy ju¿ prze¿y³
Stuwargow¹ ró¿ê nie do ca³owania.
– Karatow¹ ró¿ê
Nie do wyra¿enia?
Wielkog³owa ³za pamiêci nieprzekupnej
Jednak bola³a;
lecz œmieræ wci¹¿ siê œmia³a,
¯e nabra³ siê tak g³upio na md³e
– ba!
– nudne
Cia³o gwiazdy, która zgas³a, nim coœ zdo³a³.
– Wiêc choæ naga,
Czy naprawdê taka m¹dra?
Przecie¿ ze snu wsta³am: mi³oœæ niedos³owna
Ale prawdziwa, bo treϾ
jego œmierci.
190
Nie zwiêz³y rym, nie giêtki rytm czy tok g³adki,
Lecz naczynia
netto. – Nik³a?
– Pe³nia ³aski!
191
Notatki z jednej œmierci
Notatki z jednej œmierci
Notatki z jednej œmierci
Notatki z jednej œmierci
Notatki z jednej œmierci
* * *
* * *
* * *
* * *
* * *
¿yjê nie widuj¹c gwiazd
mówiê nie rozumiej¹c s³ów
czekam nie licz¹c dni
a¿ ktoœ przebije ten mur
192
MUSI BYÆ KTOŒ
Musi byæ ktoœ, kogo nie znam, ale kto zaw³adn¹³
Mn¹, moim ¿yciem, œmierci¹; t¹ kartk¹
193
* * *
Marii krwi koby³a u³ana
£ydki œni ca³¹ noc lecz ¿adna
Skóry snu nie przecieka gwiazda
Ostrog¹
194
* * *
z³odziej nadziei, ponury œwit
papierosa gdyby chocia¿ zatli³:
s³oñce wetkn¹³ miêdzy chmur wargi,
to bym zgodzi³a siê: niech drwi
z krwi na darmo le¿¹cej na wznak,
smutnej niczym wczesnoranny asfalt
zakazanej szosy lub tafla
chronionego akwenu, jak
odstawiony bilardowy stó³;
lecz on sobie niczego nie robi
ze sprzeciwu i znów przynosi
przepe³niony rozpaczy wór
195
* * *
Niebo na piersi k³adzie mi sw¹ ciê¿k¹ stopê
Gipsowy knebel ob³oku do ust
Spraw krwi, nim g³os mi wyjdzie ju¿ uszami
¯ebym zd¹¿y³a wyrzec chocia¿ ten czterowiersz
196
ŒMIERÆ NIE ZNALAZ£A JESZCZE
W£AŒCIWEGO WYRAZU
Choæ pierwszy œnieg ju¿ pada
W³osy wci¹¿ mi rosn¹
197
¯E LAMPA, ¯E KR¥G ŒWIAT£A
¯e lampa, ¿e kr¹g œwiat³a, ¿e kartka z zeszytu
– wiem; i chrzêst spieraj¹cych siê na twarzy rysów
I limfy szloch i tkanek ³kanie i gruczo³ów
Gruchanie; stó³ podobny do drugiego sto³u;
Smutna zgoda poœladków na zwyczajne krzes³o
I upór serca, które kontroluje metrum;
Te¿, ¿e têtnienie têtnic, ¿e d³ugi ¿al ¿y³,
Czu³e wo³anie nerwów, rozpaczliwe krwi
Zaklêcia, wiem; swêdzenie t³ustych w³osów, guz
Zbuntowanego mózgu, ¿e bezsennoœæ: snu
Hostia postna lub jawnie wypluta; lecz rêki
Pewnoœæ, bo œmieræ za murem wzniesionym z dwuwierszy.
*
Lecz nagle zwis³a rêka
I wolne palce czesz¹
Ch³odne w³osy przeci¹gu,
Co przechodzi pod krzes³em;
O³ówek z d³oni wypad³,
Ale dalszy ci¹g pisze
Œmieræ, która ju¿ nie boi
Siê œwiat³a jak w dzieciñstwie
Gdy wzrok Ci ponad kartkê
Uciek³ – ku jakiej wizji,
¯e oczy, jak wêdrowcy
Gdzieœ w lodowcu, zastyg³y?
198
POWIEή NOCY ZIMOWEJ
Idzie dziewczyna senna i ciemna jej krew
Idzie równin¹ bia³¹ – czystej kartki œnieg
Wiedzie j¹ b³êdna gwiazda co we krwi jej p³onie
Niesie j¹ drogi powieœæ
Idzie dziewczyna i jak d³ugo idzie ju¿
Lecz w d³ugopisie inny – d³u¿szy czasu puls
Grzany pobo¿n¹ d³oni¹ nie zamarza nawet
Wtedy, gdy czas w zegarze
Przeto idzie dziewczyna i dziewczyna wci¹¿
Mimo ¿e roœnie kartek zapisanych stos
– Gdy czasem Ksiê¿yc gwieŸdzie na z³oœæ siê zalêgnie
We krwi, po nogach œcieknie
Tak idzie – i niebaczna na granice c³a
Wierna tylko mi³oœci swojej œlepej – a¿
Ciemn¹ plamkê ju¿ zasch³ej krwi o œwicie znajdzie
Autor na przeœcieradle
grudzieñ 1969
199
SENNA BALLADA NA TEMAT,
CO KOBIETY WIEDZ¥ O WIERSZACH
Zrywa³am Ci owoce które by³y piersi
I depta³am na Ziemi która by³a kadŸ
Lecz nie pieni³a mi siê wokó³ go³ych ³ydek
Madera ni nie czu³am
Pod stop¹ kadzi dna
Choæ by³o s³owo „piersi” co siê ci¹gle œni³o
Przez sen ów który potem wyniós³ mnie nad kadŸ
Gdy nad Ziemiê wzlecia³am wcale nie widzia³am
Owoców czyli pewnie
Zebra³eœ sobie sam
Lecz w uszach nie do zdarcia – tak siê uszy œni³y –
S³ysza³am wolne g³osy co mi zaraz w kadŸ
W³osami z go³ej skóry ros³y jakbyœ cumy
D³ugoœæ – wysokoœæ tonu
Wpierw wypróbowaæ chcia³
200
JAKA BYM CI CHCIA£A SIÊ NAPISAÆ
Naga jak go³a stal, czysta jak naga woda
Niczym ¿ywa krew jawna, prosta jak jasna prawda
Sama jak jeden Bóg, jak sama Wenus jedna
Naga jak s³owo „kocham” wyrzeczone w ci¿bê
Pospólnych s³ów, niczym rzymska sk³adnia jasna
Wierna niczym Twój strach, Twoja jak wierna matka
Prawdziwa jak we strachu boskie przykazanie
Jedna niczym ³aciñska oda Mickiewicza
Czysta jak wódka nawet z niedomytej szklanki
Naga jak Wenus, matczyna jak wilczyca
Straszna jak Bóg, kiedy Ci go zabrak³o
Twoja niczym szaleñstwo, co mieszka na dnie Odry
201
BABILON
Któ¿ to chodzi z butami po nagim ciele kobiecym
Odpowiadam: poeta
Gnój
alfons swej œmierci co j¹ rymuje wci¹¿ ze œmiechem
Czy tak dobrze sprzedaje ¿e mo¿e z niej ¿yæ
Odpowiadam: wystarczy ¿e wystawi w oknie
œwiêty ty³ek a lud
zbiegnie siê zca³owywaæ, gdy da, pryszcze
Wiêc nie rozumiem co Ty robisz przy mnie
Odpowiadam: czy Ci siê
nie podobam czy ma³o jestem Ci kobieca
Ach, za³ó¿ jeszcze ostrogi i k³uj a¿ mi braknie tchu
202
B¥DZ MI
B¹dŸ mi od stóp do g³owy, od piêty do ucha
Od kolan do pachwiny, od ³okcia do paznokci
Pod pach¹, pod jêzykiem, od ³echtaczki do rzês
B¹dŸ biegunem mojego pomylonego serca
Rakiem, który mózg jedz¹c pozwoli poczuæ mózg
B¹dŸ wod¹ tlenu dla spalonych p³uc
B¹dŸ mi stanikiem, majtkami, podwi¹zk¹
B¹dŸ ko³ysk¹ dla cia³a, niañk¹ co ko³ysze
Jedz mi brud zza paznokci, pij miesiêczn¹ krew
B¹dŸ ¿¹dz¹ i spe³nieniem, rozkosz¹, znowu g³odem
Przesz³oœci¹ i przysz³oœci¹, sekund¹ i wiecznoœci¹
B¹dŸ ch³opcem, b¹dŸ dziewczyn¹, b¹dŸ noc¹ i dniem
B¹dŸ mi ¿yciem, radoœci¹, b¹dŸ œmierci¹, zazdroœci¹
B¹dŸ z³oœci¹ i pogard¹, nieszczêœciem i nud¹
B¹dŸ Bogiem, b¹dŸ Murzynem, ojcem, matk¹, synem
B¹dŸ – i nie pytaj, jak Ci siê wyp³acê
A wtedy darmo weŸmiesz najpiêkniejsz¹ zdradê:
Mi³oœæ, która obudzi œpi¹c¹ w Tobie œmieræ
`
203
CZY JA MOG£AM W W¥T£YCH USTACH
UNIEŒÆ TAK¥ MI£OŒÆ
Nieskoñczenie beztroska
gdzieœ na kresach
doby
tak zasnê³am – nareszcie
nie w Twoim œnie, lecz
w swoim!
– Nagle siê obudzi³am
naga
z sennych objêæ
koszmarnych r¹k – be³koc¹c
sen ze snu, tê
myœl: ojciec
a Bóg ju¿ siedzia³ w nogach
³ó¿ka – w rêkach trzyma³
nocn¹ koszulê – moj¹!
– sama
przez sen
j¹ zdjê³am?
– Krzyknê³am, oczy
d³oni¹ bezmyœln¹ zakry³am:
gdy znów odkry³am – m¹dry
Bóg
ju¿ na mnie
nie czeka³.
– Na pewno na koszuli
ob³oku
odlecia³
¿e ju¿ jej ani w nogach
nie znalaz³am ni
nigdzie.
204
– Wiedz: po to do krwi w dzi¹s³ach
gryz¹c pióro
piszê
ten list, by smutn¹ nagoœæ
zakryæ
choæ takim listkiem.
28 V 1970
205
NAWET NIE MUSZÊ ZAMYKAÆ OCZU
Widzê ch³opców ¿¹dz¹ obrzezanych
Którzy wyszli ze snów swoich matek
Co bezwiednie uczyniwszy gest
B³ogos³awienia niczym na œmieræ
Na drugi bok siê poprzewraca³y
…
I wys³awiam swój sen magnetyczny
206
* * *
Mów – a ja z twoich s³ów kolczyki zrobiê
Œnij – z Twoich snów sukienkê œlubn¹ skrojê
Myœl – z Twoich myœli los wyrojê sobie
¯yj – uprzytomniê œmieræ
I bij – od razów rozum we mnie wejdzie
IdŸ – bêdê czekaæ kiedy znów przyjœæ zechcesz
Jedz gdy podajê bo na ³eb wylejê
O przebaczenie proœ
207
MÓJ S£OWNIK
Mój s³ownik jak ubogi! S³owo nadziei: „jutro”
Odmienia siê jedynie przez Twoj¹ osobê
A ju¿ s³owo mi³oœci omija jêzyk: z³o¿yæ
Z g³osek g³odu siê nie chce lub sk³ada za póŸno,
Gdy ju¿, rozpacz¹ harda, Twój sen opuszczam: z moim
Snem w zêbach, jak nadzieja rozpaczliwa ka¿e.
Powiedz: czy coœ innego czyniæ mi pozostaje,
Gdy œmieræ te¿ nie potrafi jeszcze siê wys³owiæ?
208
S£OWO Z TWYCH UST
S³owo z Twych ust wysuwa siê srebrn¹ jaszczurk¹.
Widzê i tak siê bojê, ¿e ¿yczê Ci œmierci
Gdyby siê okaza³o, i¿ gdzie indziej skrêci.
Czekam a¿ w srebrny dzwonek mi siê zmieni ucho.
Moja œmieræ bezwiednie staje siê ironiczna
I z tkliw¹ drwin¹ liczy Ci inne metale.
Wybaczysz tê sekundê – godziny wybaczê
Gdy ta jaszczurka Ci siê pod sercem rodzi³a.
209
WIERSZYK MIRONOWI BIA£OSZEWSKIEMU
Ws³uchaæ siê do og³uchniêcia
Wpatrzeæ siê do oœlepniêcia
Wdyszeæ siê do beztchu w piersiach
Wmyœleæ do unicestwienia
Ach, wykrwawiæ siê – do S³oñca!
Kochaæ a¿ do obrzydzenia
29 X 1970
210
* * *
W³osy senne senna suknia Lesbia senna
Wrzos snu s³odko sypie arszenikiem
S³uch zasypia g³os ucicha Bóg umiera
G³ucho szumi muszla oceanu
Bia³a ryba cia³a wolno p³ywa
211
ULICA
Chocia¿ nie jest pozycj¹ w spisach ani w planach
Noc¹ moje cia³o jest g³ówn¹ ulic¹ miasta
Chocia¿ policjant stró¿ czy czuwaj¹ce babki
Nie wska¿¹ Ci jak masz iœæ przecie¿ zawsze trafisz
Chocia¿ ci¹gle zdumiewam siê ¿e Ty tak zawsze
Zmyœlnie rozpoznasz ¿e to jest ta w³aœnie
Chocia¿ noc¹ moje cia³o oczywiœcie
Jak ka¿da inna ulica koñczy siê ksiê¿ycem
212
PYTANIE BARDZO KOBIECE
Który tak chêtnie przez szyby by wszed³,
Pytam: k i m jest poranny deszcz?
213
STO PIÊÆDZIESI¥TY PI¥TY DOWÓD
NA TWOJE ISTNIENIE
Werset
snu
co nie sk³ada
siê sam
bo nie
dowolnie
ale
na obraz
214
ZMIERZCH £AGODNIE ROZSUP£A£
Zmierzch ³agodnie rozsup³a³ mózgu ciasny wêze³ –
Blask zapalanej lampy jakby uci¹³ rêce
Mrozu, które przez szybê ros³y serce macaæ –
Kryszta³ krwi siê roztopi³, pêk³a limfy szklanka
I rdza szronu sp³ynê³a z rzês; czy mo¿e œciek³a.
£za, nareszcie ³askawa. I w koñcu œmieræ, wœciek³a
Suka przywarowa³a w nogach ³ó¿ka, ch³odnym
Nosem póty tykaj¹c stercz¹cych spod ko³dry
Stóp, póki nie schowa³am. – I dopiero wtedy
Mog³am zacz¹æ siê baæ; bo nie tamtej ju¿ œmierci
Bezimiennej jak tyle kundli przy œmietnikach,
Co siê ju¿ na chodniku na wznak rozwali³a
Iskaj¹c sobie go³e podbrzusze; ja mog³am
Ka¿dy swój lêk szczególny imiennie wywo³aæ
Z rejestru snów, dziennika jawy, katalogu
Czytelni, z Almanachu Gotajskiego, szkolnych
Wypisów lub z zarysu psychoanalizy,
Z historii œwiêtej Kingi, z pism pornograficznych
– inwentarza pamiêci... I tylko siê strzeg³am,
By przypadkiem nie wyrzec Twojego imienia.
8 III 1971
215
* * *
Sutki stwardnia³y, schnie na nich sól
Odleg³ych, nagle obudzonych muzyk.
Polifonicznym duchem sfery wzruszy³
Bóg.
Œmieræ pompuje od bia³ego dna
Krwi, która ¿ywszym pchniêta raptem pr¹dem
Czerwonym snem mi paruje spod powiek,
Kat.
Ale tamten, co gdzieœ w œrodku mg³y
Snu niewidzialny wci¹¿ do ucha szeptem
Mówi mi moje imiê, wiem: to jesteœ
Ty.
216
CZY ŒPI¥C¥ MO¯NA ZBUDZIÆ GRZECZNIE
Sen zgêstnia³ rtêæ opad³a na dno cia³a krew
Odp³ynê³a z twarzy
I ju¿ go³ymi d³oñmi odgarnia³am œnieg
Który wargi parzy³
Strach zmrozi³ lecz nie straszyæ ale w³aœnie j¹³
Radoœæ sob¹ karmiæ
Chocia¿ by³o nieomal¿e niestrawne to
Smakowanie gwiazdy
Krzak trzewi siê spopieli³ by szczêœliwy ból
Krzykiem wyrós³ z krtani
Kto jak nie Ty potrafi³ obudziæ mnie znów
Poca³unkiem takim
217
PEWNIKI
Wypuk³oœæ moich piersi dopiero wklês³oœci¹
Twoich d³oni czyniona
G³adkoœæ moich poœladków dopiero szorstkoœci¹
Twoich palców g³adzona
Po¿ywnoœæ mojej œliny dopiero Twój g³ód
Witaminowo stwarza
To¿samoœæ mego cia³a dopiero mi ból
– gdy zadajesz – zaœwiadcza
Koœció³ mej p³ci dopiero wysoka modlitwa
Twego pragnienia wznosi
Czarna œmieræ usta wtedy dopiero odmyka
Gdy siê Twe ¿ycie zg³osi
218
BAJKA ZIMOWEGO PORANKA
Pani Danucie Kiercowej
1
Raz klucz siê œni³ a¿ Ksiê¿yc zszed³ i Odra krwi przed czasem
Wzruszy³a kryszta³ morza. Ty – w swym œnie osobnym – spa³eœ.
2
Mój sprawdzi³ siê gdy nasta³ œwit; lecz œwiat nieca³y: g³uchy
Bez tego „a”, któregoœ ju¿ nie musia³ we mnie budziæ.
3
Œnieg sypa³ i – jak w zaspie – rós³ strach: p³aski, bez nadziei;
Nie wysoki lêk przed szczêœciem, który a¿ wzrusza zenit.
4
¯al tylko przy mnie le¿a³; dzieñ topi³am w ³zach na grochy,
Nie na per³y je chowaj¹c w lagunie wspólnej ko³dry.
5
W œnie ocean na odbicie swoje ró¿owi³ przestwór.
Ja nie œmia³am myœl¹ nawet pozdrowiæ córki ze snu
6
Kiedy tul¹c twarz w poduszkê coraz to g³êbiej cia³o
Przysz³oœci znów widzia³am nie ró¿owo, ale bia³o.
7
I znów mi pozosta³a ta jedyna pewnoœæ: smutna
Radoœæ, ¿e œpisz, wiêc wolno Ciê kochaæ jak gdybyœ umar³.
grudzieñ 1970
219
CZYŒ WIEDZIA£…
Zdyszany szept zegarka, pêkniête lustro s³owa
Sen; bezsennoϾ rytmiczna, czternastosylabowa
Z cezur¹ na skurcz serca: œmieræ, która sercu œpiewa
Ale nie Tobie œpiewa. – Czyœ wiedzia³, ¿e gdy nawet
Zaœniesz nie z¿uj¹ mi Ciê mrówki minut; ¿e zaklnê
Œmieræ tak, ¿e w rym wkrêcona w klatce tercyny skona?
220
G£OS KOBIECY
Ró¿d¿karzu, œlepy ju¿ na œwiat³o inne
Ni¿ mieszkaj¹ce w d³ugich w³osach ¿y³
To osobliwe œwiat³o mojej krwi:
Nie muszê wo³aæ Ciê, bo wiem, ¿e przyjdziesz
I wiem: znów uda Ci siê mnie zaskoczyæ
Wczeœniej, nim zd¹¿y zapowiedzieæ s³uch
Jako goœciniec przyniesiesz mi znów
Topór swej d³ugo ostrzonej nagoœci
A kiedy, czuj¹c w sobie nag³e ostrze
W najwiêkszym strachu krzyknê: Kocham Ciê
Wtedy, rzeŸniku, znów przekonasz siê:
Kobiety mówi¹ czasem ludzkim g³osem
221
* * *
Kochankowie moi umarli poeci
Gryz¹ ziemiê u mych stóp.
Ch³odem wciskaj¹ siê pod ko³drê.
Kr¹¿¹ rojem rozdra¿nionych much
Nad kub³em gdzie cisnê³am tampon miesiêczny.
Wieszam majtki na sznurze wisi Jesienin.
Biorê phanodorm tabletkê kradnie Trakl.
Kiedy otwieram oczy wyfruwa ptak
Anielska dusza Keatsa ponad wodê snu.
Ich œmieræ przecinkiem, wciska siê w tok zdania
I nieustannie sylaby mi liczy.
Zasypiam z ich imieniem na ustach i z nimi
W ustach, przy boku, w kroczu i ciep³ej macicy.
I nawet teraz któryœ pisze mi te s³owa:
„B¹dŸ pochwalona pochwa Twa, Madonna”.
222
Pierwszy znak na tej karcie czy¿ nie jest rêkawiczk¹
Ciœniêt¹ mi przez tego Boga ma³pê z³oœliw¹,
Który mieszkaj¹c w klatce
Czaszki okrutnym rankiem
Wyzywa na wschodz¹c¹ ziemiê tradycji polskiej,
Zmuszaj¹c, bym naprêdce sporz¹dzi³ pewne ostrze
Giêtkiej linijki? – Jeœli
Mam w starciu tym zwyciê¿yæ,
Dopóty muszê no¿e ci¹gle nowe hartowaæ,
Póki nie spiszê wiersza na œmiech i drwiny Boga,
Który chocia¿ upadnie,
Przecie¿ znów zmartwychwstanie
W I E R S Z E S P O Z A Z B I O R Ó W
223
* * *
Kim jest ten, co mi siê jawi w lustrze
Nie kobiet¹ ani te¿ osob¹
Mg³y tylko tak okrutnie sob¹,
¯e miejsce w almanachu dot¹d puste?
Kim jest ten, co z mojego kieliszka
Pij¹c nie pijakiem jest, chocia¿
Podejmowany przez policjê z b³ota
Za cechowego brany jest towarzysza?
Kim jest ten, co moim d³ugopisem
Wypisuje moje wiersze
I w moim ³ó¿ku moj¹ ¿onê bierze?
Kim jest ten, co przed chwil¹ wyszed³?
224
WIEM KTO TO JEST
Wiem kto to jest
ale bez wzruszenia
Nie p a t r z ê na niego
ale go o g l ¹ d a m
Ju¿ tylko wiedza osch³a
Teraz
wisimy obaj
na jednej belce
pod zaci¹gniêtym niebem
stra¿nik mo¿e zaœwiadczyæ
miêdzy nami jest nic
225
WYROK
Ojciec
Nie zna Freuda
Tragików pobie¿nie
Ja te¿ nie znam
Wiêc motywy pozostan¹ niejasne
Nic nie wyjaœni
powo³ywanie siê na pokrewieñstwo
Tak, krew to pewne
jest jej nadto
œlady na sprzêtach
na œcianie
ka³u¿a na pod³odze
Ale nikt nie wpada w panikê
nic ¿e rêcznik
nie jest dobry tampon
Mówi jest jeszcze sposób
Pozwoliæ by przysch³o
ojciec mówi
rêka znów ostrze niesie
w tej dwoistoœci
jest synchronizacja
krew za s³owo
Czy odpowiada to ojcu
Ojciec nie odpowiada
Umar³
226
MÓJ PIES BARDZO PRZYJEMNY
mój pies bardzo przyjemny
on jest brzydki œmierdz¹cy
ale on sypia w ³ó¿ku
on sypia z moj¹ matk¹
która go kocha bardzo boleœnie
wiêc skowyczy i próbuje uciekaæ
ale on nie zna mojej matki
chocia¿ zna j¹ od tak dawna
moja matka jest starsz¹ kobiet¹
i wie co robi
wiêc mój pies jest bardzo mizerny
i Ÿle mu patrzy z oczu
za to moja matka ma siê dobrze
moja matka ma siê coraz lepiej
tylko mój pies bardzo przyjemny
jest coraz mniej mój
ale ja kocham moj¹ matkê
i chocia¿ psa te¿ kocham bardzo
przecie¿ musia³em wybraæ
227
WIESZ JEST MA£A RADOŒÆ
Hance
wiesz jest ma³a radoœæ
ja tê radoœæ
ja chcia³bym
¿eby ona ros³a
i wiesz
ta radoœæ ona jest du¿a
moi bracia okrutni umarli
a mo¿e ¿yj¹ ale nie pamiêtam
wiêc kiedy idê ulic¹
zbaczam
i zrywam kwiatek nieostro¿ny
stokrotkê
tê stokrotkê przybli¿am do twojej twarzy
i œmiejê siê g³oœno
kiedy odnajdujê podobieñstwo
a jeszcze g³oœniej siê œmiejê
kiedy stwierdzam
ró¿nicê
ty wiesz
to co ciê poró¿nia z kwiatem
to jest nasza mi³oœæ
wzajemna
30 maja 1965 r.
228
W POWIECIE
W tym powiecie gdzie siê przecie¿ znalaz³em
oni mówi¹: owoc kazirodztwa
oni mówi¹: rozbierz siê
stojê nago
Najpierw mi pies
obw¹cha³ odroœla
ale go kopnê³a pani Ludka
i sama obw¹chuje na czworakach
potem bierze delikatnie w usta
Kiedy wstaje i mówi
zwyciê¿y³eœ Galilejczyku
nic nie rozumiem
Ale oni dooko³a
ka¿dy kiwa ¿e tak
k³aniaj¹ siê
padaj¹
Wiêc ja
taki jestem szczêœliwy
¿e siê nie obudzê
229
SEZON IV
(jest sen
ale nie ma snów
s¹ sny
wtedy siê nie œpi)
230
KLUB
Patrzy na mnie przez dno szklanki
Oko
Pani w spodniach z g³ow¹
Poci siê w kroczu
Czy pan mo¿e jest pederast¹
bo ja walczê z odwrotnej pozycji
Mówi ¿e nie bo mrówki
Kiedy ja umiera³em
to sobie skraca³em
odmawianiem tabliczki mno¿enia
Kiedy zbiegam na dó³
i rozpinam spodnie przed pisuarem
pani znów jest
i prosi powiedzieæ a
231
WSPÓLNIE U£O¯YLIŒMY LIST DO NIEJ
Wspólnie u³o¿yliœmy list do niej
która mieszka i ¿yje w nie opalanym pomieszczeniu
choæ podobno trudno powiedzieæ o kimœ ¿e ¿yje
kiedy lekarz urzêdowo stwierdzi³ zgon
Ale my znamy siê na tych sztuczkach
zreszt¹ lekarz wcale nie by³ mê¿czyzn¹
przecie¿ zajrzeliœmy mu pod sutannê
W pierwszych s³owach naszego listu
donosimy jej ¿eœmy wszyscy zdrowi
czego i jej ¿yczymy
Zaœ nasza g³owa
gdy na ni¹ spojrzeæ z odpowiedniego dystansu
przedstawia siê imponuj¹co
i w dalszym ci¹gu roœnie
232
MARSZ ¯A£OBNY
Od muzyki jest ch³odno w kroczu
To jest ból a nie pornografia
Ja nie mam serca
Amor po ³acinie nic mi to nie mówi
Co powiedzia³ ksi¹dz
Harmonia to tylko mieæ swoje pod kap¹
¯e nawet w czasie Podniesienia myœli
o po¿y³kowanych d³oniach
D³onie twojej ¿ony
Œciska nimi napêcznia³y brzuch
D³onie Gra¿ynki jak próbuje piersi
Ciotki zakonnicy z ³echtaczk¹ jak palec
Marche funebre na go³ych strunach
Ja nie mam g³owy
do wielkich liczb
1964
-
1966
`
233
PIOTRUŒ WARIAT
Poœladki ich smutne
i stragan
serca chudy. Córki
zimy
i braku
Przecie¿ wci¹¿ roœnie
moja szczera g³owa
na talerzu
ich g³odu
Ale ty, czemu ci œlepnie
p³eæ? Murzynku
œwiat³a... udawaj!
Udawaj, moje ¿ycie
a policzy
za trzy dobra œmieræ
I 1967
234
SIOSTRY SYJAMSKIE
Trzynastoletnie ¿ycia pobo¿nie zroœniête
We wspólnej œmierci: wierzysz, ¿e pewnym narzêdziem,
Przenikliwym jêzykiem, oddzielisz od siebie?
Sentymentalna skórka osobnoœci ranê
ZabliŸni: myœlisz, widz¹c wypolerowane
A¿ do nagoœci cia³ka, co le¿¹ na tacce
Sto³u w operacyjnej sali tego wiersza.
Ale ty chcesz na Kaukaz. Ale widzisz: rêka
Jednej, wci¹¿ d³u¿sza, z kartki na pod³ogê œcieka
Wszystkimi napuch³ymi naczyniami ¿y³.
Jest obrzydliwy kolor: barwa sekund i
Liczysz razem ze œlin¹ z ust ciekn¹ce im
– i jeszcze smrodz¹. Wiêc ju¿ nie czekaj: pobo¿nym
Zmys³em jasnowidzenia oznacz sobie strony
Lew¹ i praw¹ œmierci: tnij – lecz zostaw g³owê.
II-III 1968
235
WIECZNA AKTUALNOή
NAJWY¯SZ¥ CNOT¥ SZTUKI
Wspólnie wziêliœcie wasz¹ martw¹ siostrê
Jeden za nogi drugi za g³owê uj¹³
I ponieœliœcie niedaleko O tu w³aœnie
W k¹cie podwórka ¿eœcie j¹ z³o¿yli
I z³o¿yliœcie d³onie do modlitwy
Tylko ¿e s³ów wam brak³o Jakoœ
Zapomnia³o wam siê wiêc z tej z³oœci
Rzuciliœcie siê na ni¹ i na nowo
Obudzili: miêdzy nogi wetknêli kij od miot³y
A¿ poruszona tym gwa³tem otworzy³a oczy
Powiedzia³a jakieœ s³owo Uœmiechnê³a siê
A wy krzycz¹c: dziwka jaka dziwka
Bez modlitwy uciekliœcie zostawiaj¹c
J¹ w tym k¹cie na kolejn¹ œmieræ
1964
236
DZIEWCZYNKA
Jaszczurka b³yskawicy, pêkniête ucho gromu,
Szumi¹ca muszla deszczu, ostrze piorunochronu
Dra¿ni¹ce elektrycznoczarne krocze nieba
– tylko niebo osob¹ jest, kiedy brak cz³owieka
Skrytego pod pierzyn¹ i zakopuj¹cego
W doniczce z pelargoni¹ wszelaki ostry przedmiot:
Wsuwki do w³osów, ig³y i druty do robótek –
I o tym wie dziewczynka, pilnie œledz¹ca burzê
Przez niezbrojon¹ szybê, bowiem rodzice wyszli
Z wizyt¹ czy do kina i przed burz¹ nie przyszli –
Bo ona ju¿ przeczuwa – nie mówi³a jej mama –
Co siê dzieje z kobiet¹, kiedy zostaje sama.
237
OSTATNIA
To chyba z jelit Ziemi wysz³y d³ugie glisty
jedwabnej lawy: id¹ po wierzcho³kach traw
lub nieco wy¿ej skoro nie czuæ spalenizny
i, gdy przechodz¹, ¿aden nie zostaje œlad.
Ona przez sen odkrywa nieszczêœliwy brzuch,
gdzie nic nie fermentuje: „sperma wysch³a zanim
siê urodzi³am” – przed snem powtarza; udami
uœmiecha siê i puszcza w przeœcierad³o œluz.
Lecz: „znów mnie ominê³o” – zaraz bêdzie p³akaæ.
Ju¿ obudzona widzi jak meandry rzek
stoj¹ce, ca³kiem sine, gdy poranny deszcz
jest roz¿arzon¹ barw¹, co wyparowa³a.
238
PODWÓJNA ELEGIA
O ciebie, która zmar³aœ, urodzona w moim
pomyœle, zanim zmar³aœ, wiod³em spór ze swoj¹
nieustannie mi w ucho szepcz¹c¹ swój wiersz krwi¹.
Kiedy ci wymyœli³em imiê, by z imienia
móc wzywaæ ciê, krew wrza³a w niemych zatokach cia³a.
Musia³em krwi obiecaæ twoj¹ bolesn¹ œmieræ.
Lecz ty mnie wyprzedzi³aœ: antyszambruj¹c wiecznie
w przedpokojach z³ych wierszy umar³aœ, aby œmieræ
zyskaæ sobie do celów, jak ty sama, dwuznacznych.
Ju¿ zawsze bêdziesz œwieciæ nie istniej¹c¹ twarz¹:
z wiadra twych ust obszernych wylewa siê ³ug œliny
lecz choæ jej pe³ne usta mam nie œcieka w gard³o.
Jej smak jest krajobrazem twego cia³a: w ciszy
moich ust siê rozlega dzwonnica twego serca;
wyplu³bym ciê, ojczyzno, tylko ta bariera
warg
œciœle
zaciœniêtych.
239
ZRÓD£O
Znacie niewys³owionych, którzy w Akademii
Mimicznej, u ma³p w zoo podpatrzyli gest
wprost spod serca: chcieæ. – Serce, jeœli siedzi w gardle,
powiedzieæ gestem tak¿e potrafili, lecz
jak gestem sprzedaæ s³owo ss¹ce w podniebieniu,
co jeszcze niewiadome nawet sobie; larwê
w kokonie flegmy; po¿ar, co siê jeszcze nie
zatli³ w stogu jêzyka? – Wiêc zmyœlili gest
nieodwo³alny: granie palcami na nosie.
I zaczêli przechodziæ, czyste listki, swoje
wargi nietkniête ¿adn¹ odmian¹. – Tak id¹c
– nogi nios¹c wysoko nad upartym progiem –
nareszcie przyszli do mnie, œlinê z ust mi pij¹
– cierpliw¹ rzekê sp³awn¹ dla polskiej wymowy.
`
240
JESZCZE POLSKA
Wielka rzeka przecieka przez nasz¹ domenê
Wyp³ukuj¹c ¿al z trzewi, ból z p³uc, bunt z umys³u.
A jednak serca, wyspy
Niepodleg³e, choæ wbrew nam, ostaj¹ siê, pe³ne
Nieskruszonej mi³oœci. I przez ni¹ najg³êbszy
Sen wci¹¿ nie jest œmiertelny, bowiem ona czuwa:
Budzi nas, ¿eby ró¿a
Jutrzenki w naszych oczach pozby³a sukienki
Porannej mg³y. I klniemy tê niewczesn¹ mi³oœæ,
Pilniejsz¹ od stra¿nika i regulaminu.
Jeden siada na kiblu.
Drugi wtuli³ siê w siennik, trzeci sobie drwin¹
Radzi, a ja, starannie wy³uskuj¹c z krocza
Wszy, nucê „Jeszcze Polska...”
1968
241
* * *
co ja o rzece wiem choæ jestem rzeka
wielmo¿na i obficie z siebie ciekn¹ca?
w której kobieta pierze myje garnki
któr¹ u¿yŸnia odpowiedni¹ odnog¹
która porusza ¿arna turbin
ziarno nocy miel¹c na œwiat³o
sztuczne wiêc mo¿e dlatego cenniejsze
bowiem w³aœnie prawdziwe
ja zjadacz fekalii ja rynsztok
spluwaczka cywilizacji której jestem winien
której jestem pierwsz¹ przyczyn¹
– mosty nade mn¹ intymnie rozkraczone
co ja o morzu wiem choæ u mnie w g³owie
– s³owo „statek” ju¿ p³ynie w Zamorskie?
242
JAK DOWIEM SIÊ JEJ PRAWDZIWEGO IMIENIA
Kiedy le¿y na brzuchu na pla¿y przeœcierad³a
i woda snu przybiera wierzê ¿e mi opowie
Polskê dok¹d odp³ynie zaraz przez senne morze
by siê Polakom jawnie zwidywaæ moja naga
Powie co bêd¹ krzyczeæ kiedy j¹ na o³tarzu
lady zalanej piwem w wykadzonej kaplicy
publicznego szaletu czy na ambonie wiecu
zobacz¹ wychodz¹c¹ z niebieskiego oparu
mg³y tytoniowej gestem najszybszej d³oni wszystkie
naraz zakrywaj¹c¹ obiektywy agentów
pobo¿nej informacji Którzy potem w swych ciemniach
daremnie bêd¹ chcieli wywo³aæ j¹ znów z kliszy
243
BOHATER
Jest taka rzeka Jordan albo Odra
nad któr¹ klêczy
nagi i podmywa siê.
Obrzezany ze skórki robi sobie fujarkê
i pasie
swojego ¯yda.
Jest takie miasto Jerycho czy Brzeg
sk¹d strza³a
leci i uderza w plecy
i le¿y a ¿yj¹tko
serca nieœmia³o
przymawia siê o jeszcze.
Bo jest taka œmieræ co przemknie
ledwie przez trzewia
i znów nad Polsk¹ ob³ok.
13 maja 1967
244
MESJASZ
Ju¿ wiatr od wschodu przechodzi koœci
ludu pod bram¹ belwederu nieba
Ju¿ piêœci krzycz¹ ¿ylast¹ groŸbê
Lud patrzy w ob³ok co oczy przechodzi
Ob³ok jest ¿aglem niewidzialnej ³odzi
Lud tego nie wie: niewidzialny Regent
Ju¿ wysiad³ teraz niewidzialn¹ kos¹
podcina ¿y³ki co pulsuj¹ w kostkach
Lud jeszcze tego nie wie ¿e ju¿ le¿y
w s³onej ka³u¿y swojej krwi – i drwi
kiedy wiatr przeszed³ koœci na przestrza³
w zau³kach koœci Regent li¿e szpik
245
OGÓLNIKI
1
Œwiat³o dzienne, co mieszka w zimnej koœci œwitu,
Miewa niekiedy adres tymczasowy w koœci
Ponurego przestêpcy, którym jestem ja.
2
Chleb powszedni, który siê nie lêka dzielenia,
G³odu, ognia; którego nie mo¿na rozstrzelaæ,
Przecie¿ przez ¿o³¹dkowy trawiony jest kwas.
3
Dobra matka, co wstydzi siê ros³ego syna,
Kultywuj¹c kurewstwo po to, by zatrzymaæ
M³odoœæ, wszak wreszcie musi potkn¹æ siê o œmieræ.
4
Mi³a ojczyzna, nawet nie mit, lecz domena
Zza krat ka¿dego nieba, bram wszelkiego piek³a,
Niespodziewanie we œnie odpomina siê.
5
Uczciwe spo³eczeñstwo, które mnie wyklucza,
Nawet nie wie, jak wielu g³osów w sobie s³ucham,
Prawdziwy naród maj¹c u siebie we krwi.
6
S³owo polskie, plugawa gazetowa mowa,
Jeœli cenzurze wymkn¹æ siê niekiedy zdo³a,
Nieregulaminowo i tak wdziêcznie brzmi.
1969
246
MIT
By by³o, co w powszedni¹ pisowniê nam wniesie
groŸn¹ odœwiêtnoœæ, oczy wewnêtrzne, za bielmem
krwi zwykle zapatrzone
w siebie, patrz¹ w snu stronê.
Widz¹ ten sen najdalej wychylony: poza
niewidom¹ domen¹ œmierci wpe³za w zbo¿a
p³omiennych kultur jawnie
wschodz¹cych na polanie
doliny (muszli, gdzie wci¹¿ szumi starych mórz
– które wyparowa³y w ³yk tchu, naszych p³uc
ruchom¹ wodê – oddech);
doliny w œrodku gór
nieba, gdzie wieczne œniegi chmur œciekaj¹, nios¹c
piach, ju¿ niemy, skarg s³anych do nieba przez pos³ów
– samych wiernych; zazdrosny
o ich naiwny g³ód;
sen dymi z k³osów ognia: kiedy bardzo chcieæ
ka¿emy sobie, dla nas mo¿e stanie siê
nieznajom¹ osob¹
rodz¹cego siê s³owa.
247
S£OWO DO JEDNEGO
Zapisany do stanu pewnej niewa¿koœci
Pismem up³ywaj¹cej krwi, twój nêdzny pobyt
Na md³ej pod³odze nocy znacz¹cym zarazem,
Co ciê, powo³anego w sferê chwa³y jasnej
Ponad wszelkie olœnienia i halucynacje,
Zaprawdê ju¿ przesta³o cokolwiek obchodziæ;
Zatem z obszarów nêdzy wyniesiony si³¹
Woli, co pozwoli³a ci przemóc lenistwo
No¿a zamyœlonego nad fenomenami
¯ycia i œmierci, który wiedz¹c, ¿e jest panem
Swej niewolnicy d³oni, owej kontemplacji
Oddaæ siê raczy³, mimo i¿ przecie¿ by³ brzytw¹;
Popad³eœ w nieuchronn¹ i nieposkromion¹
Uzd¹ ¿adnej ju¿ nêdzy musuj¹c¹ b³ogoœæ.
Teraz le¿ysz i straszysz niepobo¿nie ludzi.
Pan najbardziej b³êkitny zaraz ciê obudzi
I sprawiedliw¹ rêk¹ wyci¹gnie za uszy
Spod ³awki œwitu, gdzie¿eœ leg³ w cierpliwe b³oto.
248
TRZY WIERSZE RELIGIJNE
I
Oto jest, czego nie ma. Nie ma w spisie ulic.
W rejestrze dróg publicznych. Na sztabowych, nawet
Najdok³adniejszych mapach. Nie ma w s³oñcu ani
Na podeszwach ksiê¿yca chocia¿ wszêdzie przejdzie.
Na g¹sienicy czo³gu, w nogach ¿o³nierza nie ma.
Nie ma w locji, w pamiêci nawigatora nie ma.
Pod kul¹ kulawego. I nie mierzy siê
Bia³ym stukotem laski. Rytmicznym oddechem
Maratoñczyka. Miar¹ mleka w jego krwi.
Nie jest pozycj¹ w spisie katastralnym.
Nie jest przedmiotem sporu dwu s¹siadów – ch³opów.
Nie jest alej¹ parku. Nie jest œlepym zau³kiem.
Nie prowadzi przez cmentarz w jakimkolwiek mieœcie.
Jest drog¹, któr¹ idê, aby dojœæ do Ciebie.
II
Jakkolwiek idê do Ciebie, czy ³ódk¹ autobusu
Czy jadê wodnym tramwajem albo czo³gam siê
Poprzez poligon nocy w¹sk¹ transzej¹ snu
Albo siedzê na ³awce z widokiem na zegar
Wolno ciekn¹cej wody czy wreszcie, gryz¹c wargi,
Z oczami nocy na ³up wydanymi
Le¿ê darmo próbuj¹c na bezsenn¹ g³owê
Naci¹gn¹æ nagle zbyt krótki koc snu
– gdy pamiêæ zwierza mi Maryni cia³o
Kiedyœ widziane na œwiêtym obrazku
Propaguj¹cym pobo¿n¹ pornografiê –
Czy jedz¹c szybk¹ zupê w expresowym barze
Czy, grub¹ ³acin¹ trzewi do wiecznego postu
Modl¹c siê, kucam, zawsze idê prosto.
249
III
Iœæ prosto, czasem znaczy iœæ najd³u¿ej
Lecz có¿ gdy wiem ¿e dobrze Tobie s³u¿ê
Choæ nasienie bezwiednie siejê w bruzdê drogi
Nim zd¹¿ê po¿a³owaæ ju¿ warzy siê nowe
A za mn¹ s³yszê szept wzruszonej gleby
I choæ siê nie odwracam wiem: to wschodz¹ pêdy
I ju¿ s³yszê: wybuchaj¹ kwiaty
Z p¹ków jak z nocy kosmicznej nowe œwiaty
I cieszê siê ¿e bêdê móg³ Ci ofiarowaæ
Ca³y ich bukiet co bêdzie za s³owa
Które nie bacz¹c ¿e siê nimi krztuszê
Pilnie rymowaæ ci¹gle jeszcze muszê
Jak cieœla który jeœli chce zobaczyæ
W okienne ramy musi niebo wprawiæ
250
JA: KSI¥¯Ê PEPI
Gdziekolwiek pójdê, wszêdzie straszy œmierci¹
Daremn¹: refren, gdy piosenki brak.
Jak d³ugo mo¿na tak¹ nieœmiertelnoœæ
Nosiæ jak ber³o?
Kiedy¿ nareszcie us³yszê melodiê,
Któr¹ na flecie mego ber³a tak
Wygra prawdziwa œmieræ, ¿e s³usznie powiem:
Finis Poloniae?
251
OSTATNIA MODLITWA BOHATERÓW
Pani Gra¿ynie Lisowskiej
Dok¹d byœmy nie poszli, gdziekolwiek siê nie udali,
W jak¹ stronê zwrócili siê, pobiegli, pojechali
Bêdziemy u siebie
W któregokolwiek œwiata kraj byœmy siê nie wynieœli,
Na jaki zachód czy tam wschód swojej krwi nie zanieœli
Bêdziemy dla Ciebie
Choæbyœmy na najg³upszej mieli wisieæ szubienicy
Chocia¿by w najciemniejszej miano nas trzymaæ ciemnicy
Bêdziemy Ciê godni
Bo choæby pod ostatni¹ rozstrzelaæ chciano nas œcian¹
Choæbyœmy przez kana³ów musieli pe³zn¹æ g³¹b czarn¹
Bêdziemy spokojni
I jakikolwiek nudny by nie ogarn¹³ nas ob³êd
Jakich nie bêd¹ wbijaæ dogmatów pa³k¹ nam w g³owê
Bêdziemy skupieni
Jaki by Koœció³ nie mia³ za wœciek³ych nas heretyków
Jaka w³adza usilnie nie tropi³a – buntowników
Bêdziemy uprzejmi
Czyj¹kolwiek podstêpnie by obci¹¿ono nas win¹
Czy cierpieli bêdziemy na pojedynkach z³e zimno
Bêdziemy pos³uszni
I choæby wszystkie wreszcie wypar³y siê nas kobiety
I jaki by wpuszczono do ¿y³ naszych strach najgêstszy
Bêdziemy Ci ufni
…………………………………………
252
Dziœ bowiem, chocia¿ tak¿e œcigani i obmawiani
Poniewa¿ pewnej ³aski, ¿eœ z nami jest, doœwiadczamy
Jesteœmy szczêœliwi
paŸdziernik 1969
253
PIOSENKA BOHATERÓW VII
¯adnej nie ¿ywi¹c nadziei zap³aty,
Melancholijne szczêœcie odnalaz³szy
W zaplutym barze, gdzie nam w kufel patrzy
Œmieræ, wartê przy nas odprawiaj¹c czujn¹,
Której my z kufla naszego zarówno
Piæ pozwalamy, nie dbaj¹c o koszty,
Choæ, ¿e brakuje nam dziesiêciu groszy,
Ju¿ siê z nas œmieje ten naród pobo¿ny,
Dobrze ubrany oraz od¿ywiony,
Który z koœcio³a wyszed³ i na obiad
Zd¹¿aj¹c piwem apetyt podostrza;
Wiêc, choæ nie wierz¹c, ¿e ktoœ kupiæ zechce,
Zapisujemy ten wiersz na serwetce
O³ówkiem od kelnerki po¿yczonym.
254
PIOSENKA BOHATERÓW VIII
Kto o nas jeszcze mo¿e zadbaæ, gdy my, wierni
tylko tej nienawiœci, która na dnie krwi
mieszkaj¹c jako mi³oœæ zarazem siê œni,
sami nie dbamy? Czy s¹ gdzieœ takie kobiety,
matki, Polki, czy panny, czy nauczycielki,
które w ciep³ej zagrodzie kuchni dadz¹ piæ
i czu³¹ g¹bk¹ zetr¹ krew z rozbitej brwi?
Które czasem nakarmi¹? Które m¹drym œciegiem
zszyj¹ rêkaw koszuli i nie bêd¹ drwiæ,
kiedy zechcemy zwierzyæ swe najnowsze winy?
Które Kosmos ucisz¹ jednym s³owem: „Œpij”?
Które nie bêd¹ ¿¹daæ sobie w zamian nic,
tylko milcz¹c pozwol¹ iœæ, szukaæ policji
tej, co pa³k¹ nauczy Mi³oœci Ojczyzny?
255
LAMENT BOHATERÓW
Wiêc tamten, jak natrêta, minêliœmy œwiat
– jednak zd¹¿y³ objaœniæ butem kruche krocza
i odt¹d nam po nogach œcieka ciep³y szlam.
I zwierzêta podró¿ne a nawet domowa
œwinia mija nas pêdem jakby przeczuwa³a,
¿e to nie zwyk³e gówno jest – lecz zemsta œwiata.
I tak musimy nasze ciê¿kie spodnie nosiæ
z wyrazem pogodzonej z losem melancholii
– kobietê ogl¹damy najwy¿ej we œnie.
I có¿ – jesteœmy wolni: od policji, nawet
od poborcy Koœcio³a; najpodlejszy pies
woli zostaæ kopniêty ni¿ przez nas g³askany.
Ach, gdybyœmy z³apali tego skurwysyna,
co nam ten œwiat wymyœli³.
256
PIOSENKA BOHATERÓW III
(na dworcu g³ównym)
Prze¿yliœmy, co tylko mo¿na by³o mieæ
– œmieræ tak¿e. I pijemy znów to nêdzne piwo.
Znów najnudniejszy refren najg³upszej piosenki
bezsenny, nie daj¹cy nam odpocz¹æ lêk.
Siedzimy czy chodzimy – zawsze sam na sam
z bólem bezmyœlnym jak koszmarny zegar.
I znów my, chocia¿ zawsze lepiej urodzeni,
sami œwiec¹cy lecz nieoœwieceni,
strachem cuchniemy a¿ tak, ¿e policja
woli nie zbli¿aæ siê – ¿eby nie rzygaæ,
choæ my prosimy krzykiem i gestami,
by nas zabrali – bo siê œmieje lud,
(uœwiadomiony nie wierz¹cy w cud)
¿e my nie mamy czym za piwo p³aciæ.
257
* * *
Sól w nasze rany, ca³y wagon soli
By nie powiedzia³ kto, ¿e go nie boli
Piach w nasze oczy, ca³y Synaj piasku
By nie powiedzia³ kto, ¿e widzi jasno
G³ód w nasze trzewia, suche kromki g³odu
By nie powiedzia³ kto, ¿e nie wie co g³ód
But w nasze krocza, kopniaków choæ tysi¹c
By nie powiedzia³ kto, ¿e sp³odzi³by co
Knut w nasze g³owy, sto pa³ek umyœlnych
By nie powiedzia³ kto, ¿e sobie myœli
Strach w nasze serca, tyle grozy gêstej
By nie powiedzia³ kto, ¿e nie zna lêku
I salwê w p³uca czy te¿ sznur na szyjê
By nie powiedzia³ kto, ¿e jeszcze ¿yje
258
KOMENTARZ DO PEWNEJ FOTOGRAFII
Dobrze od¿ywiona sok pomarañczowy corne boeuf
Racja whisky czekolada bia³y chleb
Odpowiednio ubrana pierwszorzêdna jakoœæ
Tkanin specjalna bielizna he³m przeciw od³amkom
Znakomicie wyposa¿ona broñ automatyczna
Superfortece czo³gi napalm bakteriologiczna
Jasnowidz¹ca dziêki radarowi czujnikom
Podczerwieni, pos³uguj¹ca siê japoñsk¹ optyk¹
Œwietnie wyszkolona pod³ug najlepszych wzorów
Wziêtych z historii: Auschwitz Majdanek Gross Rosen
Maj¹ca zapewnion¹ szybk¹ pomoc lekarsk¹
Oraz wsparcie z wody powietrza i z SEATO
¯yj¹ca na koszt podatnika nawet ostatniego Murzyna czy W³ocha
Jest œmieræ tego czternastoletniego wietnamskiego ch³opca
1970
259
MODLITWA SZAREGO CZ£OWIEKA
¯eby mi wreszcie dano spokój i wytchnienie
Od wieców rewolucyj i bomb atomowych
¯eby mi nie mówiono o jasnej przysz³oœci
¯eby mi sztuczny ksiê¿yc nie zawraca³ g³owy
¯eby mnie nie straszono perspektyw¹ nowych
Horyzontów znaczonych nowymi ³unami
S³oñc wschodz¹cych do oczu tak samo drapie¿nie
¯eby afisze groŸne nie nawo³ywa³y
Do pilnej s³u¿by gwoli Potêdze Ojczyzny
¯eby mi nie kazano siebie doskonaliæ
Dla sprostania zadaniom o których ma³o wiem
¯eby nie nauczano Do szeregów Partii
¯eby mnie nie wci¹gano i ¿ebym w kolumnie
Jakiejkolwiek nie kroczy³ Najwy¿ej w procesji
Do o³tarza szynkwasu ¯eby mnie nie bito
Podwy¿kami cen miêsa albo op³at celnych
¯eby nie dbano o mój rozwój umys³owy
¯eby nie prowadzono na rocznice i
Do mojej biednej g³owy sterty wielkich s³ów
Nie wsypywano po to bym z nich nie mia³ nic
¯eby mi pozwolono coœ mieæ ¯eby Ciebie
¯eby chocia¿ na chwilê Sekundê zachwytu
Œmierci¹ co zza Twych pleców bêdzie wygl¹da³a
¯eby nie zabraniano zapomnieæ o ¿yciu
28 X 1968
260
PEWNE RYMY
Bêdziemy zawsze, chocia¿ patrz¹c sobie w oczy,
Jedli siebie nawzajem wydzieraj¹c z gard³a.
Abyœmy tylko sami byli zdrowi,
Bêdziemy pili, choæ z wspólnego garnka.
Choæ d³oñ wznios³emu has³u uprzejmie przyklaœnie,
Imiê pokoju zawsze cia³em wojny siê stanie.
Kobieta zawsze bêdzie czymœ, co jest na sprzeda¿
Za oprawione w mi³¹ œlinê s³ówko.
Dziecko nigdy nie bêdzie dziedzicem imienia
Dobrego – zawsze tylko z³ej s³awy podrzutkiem.
Zawsze bêdzie przekleñstwo i pot œmierdz¹cy moczem
l bohaterstwo puste i na nic nasze czekanie.
Nigdy nie bêdzie œwiata innego ni¿ zapowiedŸ
Kolejnej nêdzy w jego wewnêtrznej bramie.
261
POEMAT O DOMU WIELCE SMUTNYM
Oto jest wielce smutny dom nasz, gdzie sposobem
Domowym œmieræ siê wyrabia, bez powodu
Do wyrabiania programowej normy;
Na nieskomplikowanej, niepatentowanej,
Nieudoskonalanej od zaprzesz³ych wieków
Aparaturze jeszcze z demobilu
Ziemskiego; nie zas³udze muzealnej gwoli,
Albowiem nam naprawdê brak kwalifikacji,
Byœmy mogli tu zostaæ kustoszami;
Zatem pod³ug uznania oraz rozeznania
W³asnych potrzeb i celów; nigdy nie na zapas,
Nie do sprzeda¿y, wymiany, dla chwalby;
Ale wrêcz religijnie i w zgodzie z Koœcio³em,
Wprawdzie nie Rzymskim ale jednak¿e Koœcio³em
Na zgo³a pewnej wzniesionym opoce –
Mianowicie na S³oñcu, które i kamienne
I gotyckie jest oraz dziewiêtnastowieczne
....................................................;
Tutaj zatem, w s³onecznym tym laboratorium,
Nie bêd¹cym czym innym tylko kuchni¹ g³odu,
Jednak bez schodów (z tradycji) kuchennych;
Gdzie za kapitalizmu, ³ykaj¹c zapachy,
G³ody psów i ¿ebraków antyszambrowa³y;
Widn¹, w metra¿u nieograniczon¹;
Co ma pod³ogê z chmury a sufit z ob³oku,
Œciany ma z czterech wiatrów a ze wszystkich okien
(SprawdŸ u Poety) widaæ nieskoñczonoœæ;
262
Tutaj ja oraz lustro, co jest p³ci obojga,
A gdy zajdzie potrzeba trojga, nawet czworga,
Œmieræ wyrabiamy sposobem jedynym,
Czyli mi³osnym: pêdz¹c z rdzenia. – Jeœli szczyny
Jeszcze nam siê zdarzaj¹ to jest tylko zwyk³y
W trakcie rozruchu b³¹d technologiczny.
1969
263
KOLÊDA
Na Twoje urodziny jestem sam bezbronny
Broñ nakaza³em sobie od³o¿yæ o³ówek
I tarczê kartki schowa³em w szufladê
Tamt¹ kobietê zwróci³em rodzinie
Osoby dawnych wierszy ode mnie odesz³y
I nie mam uroczystej zastawy na stole
I nie ukrywam siê za krzakiem drzewka
Czy za zas³on¹ paruj¹cej zupy
I nie mam psa pod sto³em z którym bym rozmawia³
I ¿aden list nie przyszed³ Nadawcy umarli
Na wymyœlon¹ im przeze mnie œmieræ
Autorzy byli i zabrali ksi¹¿ki
I wreszcie nie mam ¿adnej ojczyzny gdy trup
Pamiêci le¿y w brudach jak zu¿yta chustka
A tê za oknem w³aœnie œnieg zasypa³
Razem z poezj¹ œmierci¹ i Afryk¹
Mam tylko wyszczerbion¹ szklankê po musztardzie
I w butelce spirytus denaturowany
Od którego mózg p³onie fioletowo
Jak zapalona rtêciowa ¿arówka
Ale jeszcze nie pijê go kiedy spod œniegu
Dochodz¹ mnie zaklêcia pijanego ludu
Co usi³uje wymusiæ odpowiedŸ
Od milcz¹cego na talerzu karpia
¯yczê im by siê przecie¿ jakoœ dogadali
Co siê na pewno stanie skoro nawet talerz
Nied³ugo zacznie mówiæ ludzkim g³osem
I barszcz i bigos i grzyby w kapuœcie
264
Ja zanim odkorkujê nalejê wypijê
Zanim siê z sob¹ samym podzielê op³atkiem
Skórki od chleba suchego jak wargi
Tymi spierzch³ymi tyle Ci opowiem
Pocz¹³eœ siê w kobiecie z wielkiej melancholii
W ³onie jak dom ogromny co nie zamieszkany
Sam siê zaludnia najpierw echem kroków
A¿ magnetycznie skupi¹ siê atomy
Pocz¹³eœ siê w kobiecie najbrzydszej na œwiecie
Co chocia¿ obdarzona poœladkami dwoma
Piersiami uwieœæ nie zdo³a³a mê¿a
Teraz siê rodzisz ¿eby mnie zwyciê¿aæ
24 XII 1968
265
LAMENT
Gdy matka p³acze, czyja to jest wina?
Kln¹c swoje imiê wyrodnego syna
Pytam i nikt nie mo¿e odpowiedzieæ.
A kiedy p³acze syn, czy¿ winna matka?
¯e winna temu, i¿ j¹ mi³oœæ spar³a,
Tego jej ¿aden sêdzia nie dowiedzie.
O, gdyby piorun krwi omal¿e boskiej,
Ten œlepy piorun prawej krwi ojcowskiej
Nie siêgn¹³ pewnej nocy Twego ³ona,
Gdybym siê w jaju Twoim nie zalêga³
Nudnym robaczkiem, nie by³aby nêdza
Moja i Twoja i jak nieskoñczona.
266
TEN RUCH
Ten ruch: tak, to jest ¿ycie, napêdzane wol¹
Sprzeciwu wobec siebie, gdy¿ znajduje œmieræ
W sobie samym, to tarcie, dobrotliwy opór
Zmierzaj¹cy do tego, by zosta³o w tle
Jednej nieskoñczonoœci, ten bezw³ad ci¹¿enia
Ku przytulnej genezie wype³nionej krwi¹
Zasta³ego odoru, tê chêæ opadniêcia
Na pewne ³ó¿ko, syte bezpieczeñstwem dno.
Ten ruch jest umieraniem jeszcze nie prze¿ytym
Przez nikogo po drodze, której nie przebieg³o
Wsteczne wspomnienie ¿ycia kogoœ, kto ju¿ zmar³.
Ten ruch, uwierz, gdy mówiê Ci, jest rzeczywisty
W czasie, który pozwoli dojrzeæ bohaterstwu:
Takiemu, co uprawni z Twojej piersi ssaæ.
267
PIOSENKA BOHATERÓW III
Synowie naszych kobiet bêd¹ chodziæ w fioletach
tego œwiat³a, co nam siê tylko zwiduje w œnie.
Synowie naszych kobiet nie bêd¹ pili mleka
innego ni¿ to, którym nabrzmiewa nieba pierœ.
Synowie naszych kobiet, jeœli bêd¹ synowie,
róœæ bêd¹ do sufitu serca niebieskich kobiet.
Synowie naszych kobiet nie bêd¹ nosiæ broni
przeciw rozpaczy niemo przeciekaj¹cych dni.
Nie bêd¹ poetami, synowie naszych kobiet
pierwszymi poetami bêd¹: im starczy byæ.
268
BEZDOMNI MUSZ¥ ZAMIESZKIWAÆ ŒWIAT£O
Przez nagie pla¿e œwiat³a id¹ ch³opcy nadzy
woda cienia kobieca wci¹¿ dalej majaczy.
Krew ju¿ wyparowa³a z roz¿arzonych cia³.
Kolor w³osów na g³owach i pod brzuchem zblad³.
Ju¿ prawie ich nie widaæ, ju¿ tylko gromadka
Widm coraz bledszych idzie wci¹¿ pod górê œwiat³a.
I tylko czasem kamyk – ju¿ mróz œcina œlinê
Bezwiednej spermy – w Polsce zadzwoni o szybê.
269
DIALOG
Œwie¿a krew œniegu z rany rozdartego
sprzecznoœci¹ w sobie nieba ju¿ p³asko zastyga
na skórze okolicy
naszych, na przekór
despotyzmowi
zimy rosn¹cych
z zasp da³, by œwiadczyæ – tym co przyjd¹ wiekom,
byæ mo¿e mniej ju¿ nieszczêsnym – ¿e terror
jest najtkliwiej potrzebny nam, byœmy, uczeni
w grozie jawnie pisanej
cyframi znaków
ziemskich, niebieskich
– cielesnych: wzdêcie
lub krwawa sraczka, hemoroidy albo
œwierzb w kroczu – mogli zwyciê¿aæ go groz¹
pobo¿nej dyscypliny, co uk³ada rozum
w zwiêz³¹ piêœæ poematu;
by sztandary
jasnowidz¹ce
serc w œciête mrozem
powietrze mog³y œwiêt¹ barwê chwa³y
dyszeæ a¿ siêgnie wieka wieku. – Niebo
jeszcze krwawi¹ce ale coraz s³abszym œniegiem,
grub¹ chmur¹ burzow¹ niczym
plastrem zalepi
ranê: je¿eli
piorunem strzeli,
wtedy uczciwie mo¿emy umieraæ.
III 1968
270
INNA BAJKA
Jest u nas powiat wytyczony
W niebie miedzami spojrzeñ g³odnych
Którzy na Ziemi pozostaj¹
Siedz¹c przy misce swego kraju
Takiej ubogiej ¿e na ³y¿ce
Jêzyka próchno nêdzy b³yszczy
A oni jedz¹ pamiêæ dawnych
Uczt przez Królow¹ wydawanych
W salach potêgi gdzie na sto³ach
Sytej hojnoœci dooko³a
Sedesu gêsto ustawionych
Wtedy by³ jeszcze ciê¿koz³oty
Nie ze spróchnia³ych desek pud³o
Co nawet nie œmie zwaæ siê trumn¹
By³o i miêso paruj¹ce
Mêskoœci¹ w j¹dra i owoce
Od czekolady srom kobiecy
Pulchnia³ poœladki nerwy miêk³y
A tak¿e by³o wszelkie wino
Z pijanych duchów pian¹ œlin¹
Ciek³a weselna pieœñ wojenna
Gdy trzeba by³o zbrojnym rzêdem
Le¿eæ w okopach œwiêtej sprawy
Brzucha pe³nego ciep³ej strawy
271
Kobiety wtedy rêkawiczki
Ciep³e skarpety ciep³e listy
Na fronty s³a³y okazjami
Tam genitalia odmarza³y
Wszy jad³y tyfus spala³ ale
Drugich ¿ywi³a syta pamiêæ
Ojczyzny szklanki i talerza
Z powrotem wiod³a wierna sperma
Znów miêkkie ¿ony bohaterów
Rany liza³y im cukierek
Piersi dawa³y ssaæ z radoœci
Zjada³y nawet ich odchody
I dobrze by³o lecz minê³o
G³ód zjada miêso koœci nerwy
Przez ¿y³y pieszo idzie œwiat³o
Najcichszych cieni nie rzucaj¹
Patrz¹ do nieba lecz spojrzenia
wiotkie ¿e wiatr choæ s³aby skrêca
Wiêc poczo³gali siê do wody
Ale ju¿ niebo w niej zachodzi
Za md³y horyzont wzroku oto
Gdy oni d³oñmi horyzontu
Ziemi czepiaj¹ siê my wiemy
¯e pamiêæ dawnych nas na Ziemi
Ju¿ wnet przestanie siê wyœwietlaæ
Nam w tym powiecie w œrodku nieba
272
PIOSENKA Z NAJWY¯SZEJ WIE¯Y
Ja jestem wie¿a, abym wynioœle wci¹¿ nad siebie
móg³ roœæ jak kiedyœ usta wyros³y mi do nieba
wymusiæ tchnieniem z bliska by, choæ najmniejsz¹, iskrê
gwiazdy we wnêtrze nocy – wype³niaj¹cej oczy
kolorami palety co wymyœli³a siê
sama na podobieñstwo nie znanej mi têczy –
wyplu³o; gdy nie by³o w tej nocy ani œmierci
poufnej: do niej serce mog³oby sobie szeptem
– jeszcze siostrze s³yszalnym, lecz jej nie by³o, gwieŸdzie –
dyszeæ; i moje ¿ycie te¿ ¿y³o sobie snem
niepodleg³ym tej nocy
– lecz teraz jest ju¿ dzieñ
nareszcie nie skoñczony w op³otkach widnokrêgu – ;
gdy by³a widnokrêgiem, co siê nie ods³ania³,
œmieræ: wreszcie nie wiedzia³em o niej nawet, czy jest
– myœla³em: ju¿ nie umrê – d³oñ jeszcze jej szuka³a.
Dziœ ju¿ wiem: ta noc by³a mojego umierania
kszta³tem jawnym, co ze mnie wyszed³ jakby krew.
Wiêc wyrastam ze œmierci i jeszcze ¿ywi mi krew
– oczy, co mi do widzeñ dojrza³y pod powiek¹
nocy, serce uczone przez czytanie jej g³osów.
Œmiej¹ siê z niej poœladki – ju¿ trzy Ksiê¿yce Ziemi!
Czasem, drenuj¹c niebo jak meteor, plemnik
zleci na Ziemiê, któr¹ stopy ju¿ ledwie wêsz¹.
Tam zawsze jest kobieta; g³odne jak ró¿a usta
krocza, rozchyla p³atki rozleg³a ró¿a Polska.
Lecz mnie Ziemia migoce ju¿ najmniejsz¹ w oczach
gwiazdk¹, dla mnie ju¿ zgas³¹
– i ja, który dziœ mierzê
trzy lata tego œwiat³a co, tren, do oczu mi leci,
wbrew Ziemi tej, co jeszcze widnieje mi w pamiêci,
mimo tamtej, nad któr¹, tak¿e uœmiechniête,
wisz¹, drwi¹c z jej têsknoty, której siê œni¹ ogromne,
273
moje j¹dra; poniewa¿ wycieka mi z ust rzeka
dla mowy, jêzyk, sp³awna; choæ nie wiem, czy j¹ nazwaæ
bêdê œmia³ MOJA, inn¹ Ziemiê od nowa stwarzaæ zacz¹æ
muszê.
1965-1968
274
CHODZÊ I PYTAM
Chodzê i pytam: gdzie jest moja szubienica?
W czyim ogrodzie, w jakim lesie roœnie?
Na jakiej miedzy pasie cieñ kobiecy?
Na którym rynku œwi¹teczn¹ choink¹?
W jakim pokoju zwiesza siê nad sto³em
Uprzejma pêtla, bym j¹ szyj¹ przetka³?
Na jakich schodach nareszcie j¹ spotkam?
Na którym piêtrze sznur sob¹ wyprê¿ê?
W której to stronie g³owê ku niej sk³oniê?
W jakiej piwnicy, ha³asie czy ciszy?
Na jakim strychu, ciemnym albo widnym?
W jakim klimacie, gor¹cym czy zimnym?
1969
275
MAPA
Wszêdzie, gdzie ciê dotykam, na twojej skórze odciski
palców œwiec¹ i jesteœ ju¿ jak gdyby niebo,
gdzie ty przez szybê powietrza wci¹¿ wzrokiem
wyciskasz gwiazdy coraz m³odsze.
Gwiazdozbiór Lewej Piersi gdzie Wielka Sutka wœród liœci
Mlecznej Drogi wyró¿nia siê jasnoœci¹ pierwsz¹,
oznaczaj¹c¹ mnie samemu jeden
z biegunów moich chceñ: i Siedem
eksplozj¹ twego œmiechu, jak Supernowej odpryski,
rozproszonych ³askotek; jeszcze gêsto œwiec¹
gwiazdki Ró¿añca, wreszcie Du¿a Ró¿a:
w niebie pó³nocnym Krzy¿ Po³udnia.
276
RÓ¯A
Zwano j¹ Ró¿¹
– by³a¿ nazwana?
Norwid
Jakby Ciebie nie by³o wcale, w œcis³ym czasie
Mojego serca by³aœ nielegaln¹ noc¹;
Cia³o œniegu na jego biegunie pó³nocnym,
Dowolne gniazdko plot³aœ sobie z sypkich w³osów
Westchnienia. Nie s³ysza³em Twojego imienia
W ¿adnej burzy od wschodu ani od zachodu
– siebie tylko s³ysza³em w zaœlinionym trwog¹
Kaszlu mowy, chc¹cego wymówiæ to s³owo.
Ale widaæ w nieznanej gwieŸdzie Twoje imiê
Ró¿owe spa³o; lecz, choæ poró¿niony z nim,
Œlepo wierzê, ¿e bêdzie we mnie pe³nia krwi
Taka, jakby blask zgas³ej Ziemi, co przez Kosmos
Poleci. Wtedy wytchnê poemat doros³y:
Milczenie, co Ciê Ró¿¹ nazwie ju¿ prawdziwie.
277
CHWILA
Wreszcie ga³¹Ÿ jej rêki z³amie siê w przegubie
³okcia i cofnie proœbê wyci¹gniêtej d³oni
zanim wargami
z jej liœcia zdejmiesz szron
oczekiwania, które ju¿ zaraz przeroœnie
siebie, by wiernie w niej siê przeistoczyæ w trwogê:
powie „nie” ruchem
sp³oszonych ptaków brwi,
co wtedy siê unios¹ do po³owy czo³a;
ta, jeszcze przed sekund¹ gotowa ci oddaæ
nieprzymuszony
– co z do³u brzucha dr¿y
listek swej krwi bolesnej, ju¿ wie, ¿e nie doczeka
lecz jeszcze czeka
18 II 1968
278
TWARZ
Sk¹din¹d nam znajoma oszukuje twarz
– w³aœnie wyd³utowana w br¹zowym powietrzu
przez z³otnika co Œwiat³o mieni siebie sam – ;
twarz wreszcie nam jedynej osoby (jak Wenus
ociekaj¹cej pian¹ têsknot niemo¿liwych,
której nawet rój wa¿ek niewidzialnoskrzyd³ych
nie pomóg³, gdy j¹ wzroku – jak z litego œwiat³a –
na poligonie g³odu naszego – jak twarda
pa³eczka w tarczê werbla – dopada³y groty;
lecz o oszustwie:) chce nas, ¿e to twarz Gorgony
nie jest ale Madonny, przekonaæ sw¹ min¹.
– Lecz gdyby dos³ysza³a naszych j¹der chichot!...
279
ŒWIÊTE KROWY
K³osy traw puchn¹ jak i nasze ¿y³y
Rosn¹ nam piersi i wymiona krów
Jesteœmy œwiête krowy na pastwisku
Mi³oœci co siê nam jak ³¹ka widzi
I ciek³y upa³ w osobliwych w³osach
Naczyñ krwionoœnych ju¿ przesta³ byæ krwi¹
Wszystek nasieniem jest – mi³ym nam œwiat³em
I dalej pilnie jemy œwiêt¹ trawê
Ogromne zady obmacuje wiatr
Tak¿e brzemienny – wreszcie rodzi ptaka
Swym zaistnieniem nag³ym zdziwionego
Musi dopiero nauczyæ siê lataæ
Trawa osobno urodzi³a mrówkê
My rozmawiamy – ka¿da ze swym brzuchem
25 V 1968
280
W ŒMIERTELNEJ POTRZEBIE
Obrazy i wyrazy, ziemia i niebo, i jeszcze
Mózg i krew i nasienie, chleb, woda oraz powietrze,
Mê¿czyŸni i kobiety, ptaki, robaki, owady,
¯ydzi i Eskimosi, Murzyni i ludojady,
Karabiny, pociski a tak¿e miêso armatnie,
Nerwy, skurcze, postrza³y i nowotwory, zapaœcie,
Zbrodnie i filantropie, ob³êdy, sny, prostytutki,
Konstytucje, wiêzienia, s¹dy i cele, ogródki
Jordanowskie, ogródki dzia³kowe, kwietne ogrójce,
Redakcje i policje, portierzy, babki i stró¿e,
Poezje i liturgie, romanse i okólniki,
Kropki, przecinki, pauzy, ³zy, apostrofy, myœlniki,
Rymy i asonanse, brak rymów, rytmy i wiersze
Wszystko mi odmawia³o, bo nigdzie nie by³em pierwszy.
Wiêc, w œmiertelnej potrzebie nie wiedz¹c ju¿, gdzie siê zwróciæ,
Wymyœli³em Wojaczka i to w³aœnie jest mój wspólnik.
1969
281
POETA MÓWI JAK¯E IRONICZNIE
Mówiê do serca, ale do rêki
Tobie osobne s³owo jak pierœ
Albo poœladek k³adê, byœ je
Ze swoj¹ ¿¹dz¹ pobo¿nie zdŸwiêczy³.
Mówiê do ludu, lecz do proboszcza
Miêdzy wierszami przemycam g³os
Pewnej pobo¿nej niewiasty, co
Wyznaczy³a mu, gdzie ma j¹ spotkaæ.
Jak¿e zbli¿ony do sfer niebieskich
Jestem przeze mnie przemawia ju¿
Przestwór, któremu na imiê Bóg.
Ale zaprawdê, chc¹c siê spodobaæ
Œmierci, ja ci¹gle muszê fa³szowaæ
S³owa ogromnej tej zapowiedzi.
IX 1969
282
MOJA PIOSNKA
(A.D. 1969)
Moje s³owo, Twego s³owa pog³os
Jak¿e w¹t³y, przecie¿ sprzymierzony
Z wiernym rymem, rytmem wspomo¿ony,
Bywa czasem nie tylko ulotk¹.
Moja nêdza, Twojej nêdzy siostra
M³odsza, jeszcze jej sukienki nosi,
Lecz doprasza siê – pilnie podnosi –
Rêki, która by do szczêtu zwlok³a.
Moja wina, Twojej winy krewna
Biedna, jednak gdy okruch splendoru
Po³knie, wtedy, bior¹c siê na sposób,
Sama sobie na krzy¿ sk³ada drewna.
Moja wiara, Twojej wiary córka
– nie wiem: m¹dra czy g³upia; imienia
Nie przyzywa, milcz¹c siê uœmiecha,
Jakby tylko ³askota³a w³ócznia...
283
PIOSENKA ODWROTNEJ STRONY MEDALU
Wytnij mi na plecach imiê
Swoje œmierci¹ chrzczonym kijem
Ca³uj mnie w koœæ ogonow¹
Do wyssania mózgu z g³owy
Rozdrap mi kark paznokciami
W³osy wyrywaj garœciami
Z³am ³opatki Niech Ci bêdzie
GryŸ poœladki Z³oœæ Ci przejdzie
– Mój wspania³omyœlny goœciu
Dzisiaj nie przespa³eœ g³odu –
Wiêc pogrzebacz rozgrzej w piecu
Ból zadawaj nie obiecuj
Mo¿esz siê na mnie wyrzygaæ
Popió³ spod rusztu wysypaæ
Bierz ¿yletkê któr¹ pachy
Golê tnij i perfumami
Skrapiaj W œrodek krzy¿y kopnij
A¿ osypi¹ siê wnêtrznoœci
Na co tylko wzrok Ci padnie
Tym uderzaj gdzie popadnie
Co tylko u mnie dostrze¿esz
U¿yj dowolnym narzêdziem
Z sennym uœmiechem Na przyk³ad
Ig³y mi pod pachy wbijaj
284
Zmia¿d¿ w imadle g³upie ³okcie
I kilogramowym m³otkiem
Rozbij erotyczne piêty
Obcêgami wyrwij nerki
Z ³ydek zedrzyj skóry korê
Wystaj¹ce sêki kostek
Obciosaj tasakiem Psy
Wreszcie zwo³aj i ka¿ gryŸæ
Niech dogryz¹ siê do miêsa
Niech porozwlekaj¹ w strzêpach
I po k¹tach ¿r¹ byœ znów
Pieszczotliwie na mnie szczu³
Poty póki siê do koœci
To¿samoœci – do istnoœci
Nie wgryz¹ by œmieræ nasienie
Boskie mog³a siê nareszcie
Ze mnie zrodziæ œpiewnym p³odem
Ko³ysank¹ najpobo¿niej
Weseln¹ – a jak¿e – skoro
Ostatni¹ Wiêc roz¿arzon¹
Do bia³oœci pi³¹ krwi
Tnij – i sobie przy tym drwij
Papierosa wolno pal
Popió³ strz¹saj mi na kark
Piwo pij Z niesmakiem g³oœ
¯e Ciê ju¿ ogarnia md³oœæ
285
Natrz¹saj siê z moich chêci
Ale pilnuj mojej œmierci
– Sieroto bez ojca matki
Ich zabi³eœ dziœ mnie zabij –
Wiêc gdy nie bêdziesz móg³ sprostaæ
Wtedy u¿yj trzonka m³otka
Albo wepchnij niedopa³ek
Mo¿esz jeœli zechcesz zanieœæ
Do gazety anons: Puszczê
W pacht od zaraz tani¹ kurwê
Po czym g³odnym towarzyszom
Mnie odstêpuj Jedno tylko
Podaruj i Twojej czule
Zrymowanej z Twoim bólem
Nie ka¿ nigdy siê odwracaæ
Gdy przed lustrem stoi naga
286
KOBIECOή III
Nie wiem, czyœ Ty to dostrzeg³, ¿e s³owo „kobieta”
Oczywiœcie rymuje siê z s³owem „poeta”
Nie wiem, czyœ siê zamyœli³ nad t¹ rewelacj¹
Nie wiem, czy Tobie to siê objawi³o jasno
Wiem tylko tyle (w proste ujmê sylogizmy
Tê moj¹ wiedzê): znawc¹ nieœwie¿ej bielizny
Wszelkich brudów, rynsztoka i odwrotnej strony
Medalu œwiata kto jest, je¿eli nie ¿ony
Matki lub dochodz¹ce czy sta³e kochanki
(myœlê, ¿e prawid³owe wy³o¿ê przes³anki);
Kto, jeœli nie poeta, podgl¹da przez dziurki
Boga, aby zobaczyæ go w nocnej koszuli
Na nocniku; i komu nie wolno po tym straciæ
Wiary w swoje anielstwo; kto, ¿yj¹cy, karmi
Œmieræ regularnie swoj¹ ksiê¿ycow¹ krwi¹;
Kto po imieniu, chc¹c ¿yæ, musi nazywaæ j¹;
Komu uroda œwiata œmierdzi zje³cza³ym ³ojem;
Dla kogo ka¿de piêkno podmyte jest gnojem;
Dlatego siê uœmiecham, Ty moje du¿e dziecko
Kiedy mi czasem mówisz, ¿e chcia³byœ byæ kobiet¹
287
NIGDY ZGODA
Ty jesteœ mój mê¿czyzna Znam smak Twego nasienia
Bo kiedy z Ciebie pijê odbieram Ci ¿ycie
Nie wiem czy to jest mi³oœæ Ja siê mszczê
I przykro mi gdy Twój spazm jest s³abszy ni¿ zwykle
I dopytujê wiedz¹c: moja wina Lecz wiedz¹c
¯e Ty mi nie odwa¿ysz siê o tym powiedzieæ
Ja mog³abym powiedzieæ: ta delikatnoœæ jest
Tchórzostwem Lecz wiem: te¿ wiesz i wierzysz, ¿e nie powiem
Zyskiem wzajemna wdziêcznoœæ Mo¿e to jest mi³oœæ
Wiêc milczê Milcz¹c walczê o ¿ycie Bowiem Ty
Te¿ siê mœcisz i przypuszczam; za to, ¿eœ jest mój
Nie zgodzimy siê nawet pod wspóln¹ ko³dr¹ snu
288
NAGA RANO
Oto jest go³e w³ókno nieznanego jeszcze
œwiat³a w oczach; te sup³y k³êbów drgaj¹ dreszczem
platynowym spiralki, kiedy w niej napiêcie
z³o¿y swe d³onie; w kuli œwitu mlecznej chêtnie
jarzy siê jej zapachu biel: z otwartych porów
skóra poci siê mokrym œwiat³em i te g³odne
fale nagle sprawiaj¹, ¿e wychodz¹ z g³owy
na spotkanie widzeniu temu moje oczy.
II 1968
289
JEST BIEL
Jest biel, i znów wypija – czy to jesteœ Ty?
Ju¿ nie wiem, jak to nazwaæ, co ze mnie ubywa.
Nie bojê siê – a¿ tyle lub tylko tyle wyznaæ
Œmiem nie wiedz¹c, czy s³owa ju¿ ze mnie drwi¹ – ja z nich.
Wiem: biel – lecz co wypija, kiedy moja krew
Ju¿ ze mnie dziœ po koœæ wyparowa³a?
Teraz upada œniegiem – mróz gryzie koœæ; zegara
Nie nagl¹c, co zrobi³am, ¿e lipiec grudniem wszed³?
Jest snem, co mnie po³yka – jeœliœ to jest Ty,
To czemu tamta gwiazda skóry snu ostrog¹
Nie przecieka, lecz kr¹¿y w oczach – bia³y go³¹b,
Kiedy ja o symbolach naprawdê ju¿ nie wiem nic?
30 VIII 1970
290
CELNIK
Bia³y zakrêt cia³a jest obietnic¹ cudu
Najbielszej ró¿y przezwanej Izrael
Id¹c przez kobietê zawsze na czworakach
Co m³ody ¯yd wie o przemycie
Ale go matka s³owiañska wspomina
Nieznane w³osy rosn¹ mu z jêzyka
Jak polskie babie lato lec¹ nad goœciñcem
Cia³a na koñcu którego jest grób
Orgazm jest gór¹ najwy¿sz¹ jak grób
Ale na tym zakrêcie tylko obietnica
Gdy droga najpierw rzek¹ staje siê – i morzem
Z nie zabliŸnionym jeszcze œladem suchej stopy
A to jest szlaban celnik chwyta w³osy
Gdy d³oñ mu pal¹ no¿yczkami kosi
1968
291
MIT O DAWNYM SZCZÊŒCIU
Anio³ przyszed³ do nas, ca³y czarny,
I powiedzia³: Wy Polacy – g³upcy!
A wygl¹da³ jakby zamiast twarzy
¯ywej kamieñ mia³, co siê nie skurczy
Przez œmiech albo choæby niemy wyraz
obrzydzenia na nasze cierpienie.
W rêku m¹dr¹ ró¿d¿kê pa³ki trzyma³
Marsz Szopena wygrywa³ na flecie
Policyjnie trzymanym – tak, gwizdek –
w marmurowo zaciœniêtych wargach,
– Nie wypsnê³a siê nikomu skarga,
Kiedy patrzy³ – nasze czo³a czyste
Odbija³y siê w kamiennych oczach.
I zawróci³ do niebieskich koszar.
292
VADEMECUM
Kto ma daæ czarnym bia³¹ kobietê dnia
Ten wszystko od pocz¹tku zacz¹æ musi jak ja
Komu królestwo œwiêtej zgody marzy siê
Ten œmieræ wpierw musi wynaleŸæ i zaufaæ jej
Zw³aszcza nie baæ siê no¿a który w okolicy
Pi¹tego ¿ebra têtno pilnie liczy
I nie lêkaæ siê ani drwiæ z owej prawdy
¯e narzêdziem jest wiernym a tak¿e powa¿nym
I nie kazaæ mu czekaæ bowiem rdz¹ zap³acze
Œniedzi¹ spleœnieje wykruszy siê z czasem
Ale musi go uj¹æ w religijn¹ d³oñ
l z niebywa³¹ si³¹ i radoœci¹ pchn¹æ
Gdy¿ na pocz¹tek z sob¹ musi zacz¹æ walczyæ
Kto – bieg³y w piœmie klêski – klêskê chce mieæ za nic
293
WYBACZCIE PIECHOCIE
Nie lubiê poezji, bo nie znoszê
Tego skurwysyna Wojaczka, poety,
Pijaka i darmozjada, którego
Dawno powinni byli zamkn¹æ
Na d³u¿ej, ni¿ zdolna by³aby wytrwaæ
Mi³oœæ tej biednej córki kupca
Zmar³ego przed czasem a którego
Zgonu uczciæ nie mog³a nawet
WstrzemiêŸliwoœci¹, bo nawet o rozpacz
Zazdrosne by³o samolubne bydlê.
A w koñcu i tak j¹ rzuci³,
Wykorzystawszy do cna jej m³odoœæ.
Teraz ona boleje w coraz lepszych
– powiadaj¹ mu – wierszach; on jak zwykle
Pije; o, w³aœnie do siebie wraca
Pieszo, a najczêœciej na czworakach.
1969
294
RANNY WIERSZ
Odbywaj¹c stosunki p³ciowe w miarê regularnie
Powiedzia³bym czêœciej nawet niŸli w jakiejœ
Nie ustanowionej zreszt¹, czy ja wiem, regule
W dodatku iloma¿ ¿e sposobami to robiê!
A gdy nie, to jako wspomnienie i zarazem
ZapowiedŸ ci¹gle w uszach s³yszê ten g³os
„Zobaczysz, jaki ja ci odstawiê numer!”
Wódkê pij¹c ju¿ ponad wszelk¹ miarê
Bêd¹c, mo¿na rzec, ju¿ zas³u¿onym
Weteranem pijackiego szlaku
Znaj¹c trunek wszelaki
Doceniaj¹c tak¿e wodê fryzjersk¹
Brzozow¹ ³opianow¹ oraz spirytus salicylowy
Który, mówi¹c po cichu, dobrze robi mi na ¿o³¹dek
Maj¹c za swoje stwierdzenie Pana Przybosia
¯e sztuka wiersza jest dŸwigni¹ poezji
Wiêc pilnie pracuj¹c nad doskonaleniem tej sztuki
Pisuj¹c wiersze chyba czêœciej dobre ni¿ z³e
Porz¹dnie zbudowane wyraziste
Mog¹c za³o¿yæ siê, ¿e kilka z nich, tak z piêæ
Mo¿e mierzyæ siê z najlepszymi w moim czasie
Jestem jednakowo¿ tak niezmiernie smutny
¯e a¿ Bogu smutno jak to powiedzia³ Norwid
Ale gdzie mi tam zachowywaæ królewskie milczenie
l oto w obliczu niebios co przez szyby dnieje
Wyjê, naprawdê wyjê jak skopany pies
Nie maj¹c na dodatek nawet tej tak marnej
Pewnoœci czy skoro wyjê, to ¿yjê?
1970
295
NOTATKI DO OPISU JANUSZA STYCZNIA
Janusz Styczeñ
imiê i nazwisko
ojciec i matka
zdaje siê tak¿e brat czy dwu dok³adnie
nie pamiêtam
spytam przy okazji
ukoñczone studia wy¿sze
wydzia³ humanistyczny
filologia polska
magister to brzmi nie najgorzej
choæ zdaje siê Janusz
o to nie stoi
mo¿e w skrytoœci
debiut prasowy 1960 „Odra” Wroc³aw
nak³adem Ossolineum
dwie ksi¹¿ki
1966 i 1969
*
tytu³y w Roczniku Bibliograficznym
autor w Zwi¹zku Literatów
Janusz Styczeñ
rocznik 1939
spod Strzelca
jednak
zdolnoœæ do s³u¿by wojskowej
¿adna albo
w wysokim stopniu
ograniczona
poeta
czy¿ nie brzmi to
niezdrowo
*ostatnio
1971
ju¿ trzecia
296
Janusz Styczeñ
wzrok s³aby
wzrost œredni
w³osy blond
oczom siê dobrze
nie przyjrza³em
dochody marne
od czasu do czasu
tu i ówdzie
zatrudniony
od czasu do czasu
tu recenzja
ówdzie wieczór autorski
Janusz Styczeñ
nie jest pijakiem
jak ja
Janusz Styczeñ
nie jest ³ajdakiem
jak ja
z³odziejem chuliganem
Janusz Styczeñ
mo¿e tylko kobiet¹
jest
jak ja
*
*Kiedyœ mnie podejrzewa³
¿e piszê wiersze
o nim
na drzwiach wychodka w empiku
oczywiœcie by³a to
nieprawda
297
Po¿ycza mi pieni¹dze
stawia kawê
du¿¹ z podwójnym cukrem
rozmawia ze mn¹
o tym
i owym
np. o Bogu
gdy jestem pijany
te¿ siê mnie nie wypiera
zreszt¹ nie wiem
nie pamiêtam
Janusz Styczeñ
którego fotografiê
ukrad³em
onegdaj z tableau
wystawionego z okazji
i postawi³em sobie na biurku
by gdy pracujê
przed oczami
zawsze mieæ obraz prawdziwego
pisarza
Janusz Styczeñ
imiê i nazwisko
duch
i dosyæ md³e cia³o
grube okulary
wyalienowany obecny
œmieszny poeta
– sam o sobie tak mówi –
298
œmieszny poeta gra³ ze mn¹
w ping-ponga
i wygra³
raz ja wygra³em
Styczeñ
Luty
Marzec
Kwiecieñ
Maj
Czerwiec
Lipiec
Sierpieñ
Wrzesieñ
PaŸdziernik
Listopad
Grudzieñ
i znowu Styczeñ
có¿
ju¿ wszyscy znaj¹ trzynastu
najlepszych
poetów Wroc³awia
Janusz Styczeñ
ten znakomity Styczeñ
zarzyga³ lokal
napisa³ reporta¿
og³osi³ opowiadanie
o ¿yciu intymnym wiem
ma³o
nieprawda¿ M. ¿e ma³o
299
Ewo
w jego raju
wewnêtrznym
kurwo
w jego wewnêtrznym
burdelu
Niech nikt
nie pyta
czy nie widzia³em gdzieœ
Stycznia
bowiem nadchodzi
uwaga
uwaga nadchodzi
Janusz Styczeñ
chwieje siê dyszel krwi
w d³ugim p³aszczu
w wysokiej futrzanej czapie
z teczk¹
nadchodzi
..............................
..............................
Czym by³by
bez niego
pejza¿
styczeñ 70
300
BO ŒMIERÆ TO JEST WIELKI KUNKTATOR.
POEMAT JEDNEJ ODWIL¯Y
uwaga: nie doœæ, ¿e rymy wulgarne, to jeszcze zakoñczenie proz¹
Gra¿ynie
Kiedy naprawdê ju¿ by³o dobrze
Wtedy zachodni wiatr wznieci³ wiosnê
(wiêc opowiem)
Jak¿e do twarzy by³o mi z œmierci¹
Z któr¹ le¿a³em w poœcieli œniegu
A ¿e nie by³a niedo¿ywiona
Przytulnie do niej by³o mi konaæ
I niczym Polak pod p³otem, na dnie
Z wolna stygn¹cej krwi umiera³em
Grzecznie, pos³uszny wyrokom zimy
Co sprawiedliwie s¹dzi³a winy
Których siê wcale nie wypiera³em
Lecz za zas³ugê w³aœnie je mia³em
Wiedz¹c, ¿e lepiej przynajmniej winnym
Byæ ani¿eli zupe³nie nikim
Wszak wtedy z win¹ nie sprzymierzony
Ju¿ przeciw sobie lecz pogodzony
Odjêty od Twojej ciep³ej piersi
Wziêty od sto³u i od butelki
Nag³ym pragnieniem, aby siê chy³kiem
Ju¿ od wszystkiego odwróciæ ty³kiem
301
Le¿a³em sobie i œmieræ mnie jad³a
Na deser – ros³a mi z oczu gwiazda
¯eby wypaliæ na skórze nieba
Kolejne signum – i tylko wzdêcia
I barborygmy wci¹¿ mnie mêczy³y
I idiotycznie uparte rymy
Lecz to zwyczajne
(Echolalia; patrz: T. Bilikiewicz „Psychiatria kliniczna”)
i ja tabliczkê
Mno¿enia sobie zmawia³em, by siê
Czymœ zaj¹æ; potem mi siê formu³ka
Ta nasunê³a, ¿e ¯ siê równa
Trzy P
(zainteresowanym i m³odym poetom wyjaœniam osobiœcie
– zg³aszaæ siê z be³tem w empiku, Cyganerii,
gdy cieplej za Pa³acem)
Nastêpnie wymyœli³em nowy sposób mi³osny
Oraz gwarantowany sposób drobnej kradzie¿y w sklepach
samoobs³ugowych
Oraz taki sposób obra¿ania w³adzy, by za nic w œwiecie
nie byæ poci¹ganym do odpowiedzialnoœci
Oraz pewn¹ niewielk¹ innowacjê formaln¹
Oraz dokona³em egzegezy jednego, notabene znakomitego
utworu poetyckiego Mojego Kolegi Janusza Stycznia; nie
mog¹c dociec tylko tego, czy autor, pisz¹c: „kursuje
autobus miedzy twoim jednym w³osem a drugim”, mia³ na
myœli, ¿e osoba, której siê to tyczy, jest ³ysa
Oraz obmyœli³em dwa listy do dyrektorów dwu ró¿nych wydawnictw,
302
z czystej bezinteresownoœci, bowiem nie przewidywa³em
ju¿ przecie¿ napisania ich oraz wys³ania
Oraz wyobrazi³em sobie, co Ty na to wszystko powiesz
Oraz westchn¹³em nad moj¹ biedn¹ matk¹
Oraz pomyœla³em o moim starszym bracie, ¿e gdyby
nim nie by³, na pewno by³by skurwysynem
Oraz skorygowa³em to mniemanie bior¹c poprawkê na fakt,
i¿ tak jak ja jest obci¹¿ony dziedziczn¹ (po babce od
strony ojca, pod³ug s³ów matki syfilitycznej kurwie)
schizofreni¹, natomiast nie pisze wierszy, przeto nie
dana mu jest ta mo¿liwoœæ autoterapii
Oraz obliczy³em, ile¿ to gotówki, któr¹ wobec okolicznoœci
¿e i tak j¹ przepi³em, przeznaczyæ mog³em na jakiœ
chwalebny a ma³o mnie obchodz¹cy cel
Oraz zastanowi³em siê z niejakim nawet zainteresowaniem
dla tematu, jak¹¿ to notk¹ uczczony bêdzie mój ma³o godziwy zgon
Oraz dokona³em na koniec podsumowania mojej drogi ¿yciowej,
co wyrazi³o siê jednym s³owem, krótkim i dobitnym,
w dodatku w obcym jêzyku
*
Wtedy zauwa¿y³em, ¿e nadesz³a odwil¿
styczeñ 1970
* Scheiss
303
BY£A POTRZEBA
By³a potrzeba ¿ycia, by³a œmierci potrzeba.
By³a potrzeba wiersza, potrzeba mi³oœci.
By³a potrzeba Ciebie i Królow¹ Polski
Nazywa³em Ciê wtedy na u¿ytek wiersza.
By³a potrzeba wódki i potrzeba œliny.
I pi³em i zarówno smakowa³em mydliny.
I gdy oszukiwa³em na u¿ytek potrzeby
¯ycia, z oszustwem zaraz rós³ rachunek œmierci.
1969
304
* * *
Kim jest ten, co przybywa, i z jakiego przestworu?
Zali odmierzonego czyj¹kolwiek ju¿ stop¹?
Kim jest ten, kogo widzieæ znów zaczynam w tumanie
Krwi, która zeñ paruje i dniem stawa siê jawnie?
Kim jest ten, który gada g³osem pierwszego ptaka?
Kim jest ten, co sposobi wiotk¹ ga³¹zkê pod nim?
Kim jest ten, co mi w oczach zasadza takie drzewo,
¯e ¿adn¹ nie wyr¹bie siekier¹ ni powiek¹?
Kim jest ten, co siê pas¹c na t³ustej ³¹ce mojej
Skóry w ka¿dy pór chciwie wciska ³akom¹ tr¹bkê?
Kim jest ten, co mi umie, kiedy nikt inny nie móg³,
Wypreparowaæ s³oñce z p³on¹cego krwiobiegu?
305
MOJE CIA£O
I
Oto jest moje cia³o kszta³t Twojej mi³oœci
Moje cia³o przedmiot nienawistnej têsknoty
Które mnie zawsze jak Ciebie zdumiewa
Które mnie zawsze jak Ciebie podnieca
Moje cia³o w lustrze Twego wzroku
Moje cia³o w sianie Twej pamiêci
W ciep³ej k¹pieli Twojego zachwytu
Lub w zimnej wodzie Twojego przesytu
Moje cia³o w poœcieli Twego snu
Moje cia³o w fotelu ginekologicznym
Rozdarte
Moje cia³o na stole operacyjnym
Uœpione
Moje cia³o cierpi¹ce biegunkê i krwawi¹ce
Moje cia³o instytucja
Ch³opiec do bicia
Moje cia³o ¿ona
Moje cia³o matka
Moje cia³o o³tarz
Moje cia³o rynsztok
Moje cia³o które jest rzek¹
Zawsze inn¹ dla Ciebie który siê k¹piesz
Moje cia³o które jest krzy¿em
Zawsze tym samym dla Ciebie który umierasz
R E S Z TA K R W I
1 9 9 9
306
Które jest gór¹ na ni¹ siê wspinasz
Które jest drzewem pod nim odpoczywasz
Jest chlebem który po¿ywasz
Jest wod¹ któr¹ pijesz
Jest oœci¹ któr¹ siê d³awisz
Jest nud¹ któr¹ rzygasz
II
Moje cia³o jest miejscem które wci¹¿ siê szerzy
Moje cia³o jest stacj¹ szczególn¹ Twojej mêki
III
Jest por¹ roku nad inne pory
Która siê nie koñczy
A ja umiem sprawiaæ byœ nie pamiêta³
Czy kiedykolwiek siê zaczê³a
Moje cia³o
Jest ¿ywio³em ponad ¿ywio³y
Który nie ma nazwy
A ja nie dajê Ci dojœæ do s³owa
Moje cia³o
Jest œmierci¹ której siê boisz
Ale której po¿¹dasz
Moje cia³o
Gdy¿ ona jedynie jest zdolna
Uprawomocniæ Twoje ¿ycie
307
Twoje cia³o
Które bez niej by³oby czyimkolwiek
Tak samo niepotrzebne
Twoje cia³o
308
SEZON II
Sezon tu jest pe³ny
niespodzianek
Zza wêg³a wyskoczy³ ktoœ
ale to by³a pomy³ka
Gdzieœ w k¹cie znaleziono zw³oki
tak, to by³a dobra œmieræ
Przy porannym zamiataniu ulic
mo¿na siê wiele nauczyæ
Nigdy nic nie wiadomo
Koñ kopn¹³ woŸnicê w g³owê ale
woŸnica mia³ mocn¹ g³owê
I znowu ktoœ zza wêg³a wyskoczy³
tym razem siê nie pomyli³
309
PO SEZONIE
Kiedy spad³ pierwszy œnieg
zasta³o nas w komórce
zamkniêtych z siostr¹ Teres¹
Œnieg znaczy koniec sezonu
wiêc z flag¹ o nas zapomniano
i przysypa³o nas ca³kiem
Nic dziwnego ¿e po pewnym czasie
zaczêliœmy siê rozk³adaæ
pierwsza roz³o¿y³a siê siostra Teresa
na wznak
Myœmy jeszcze zachowywali pozory
potem oddawaliœmy siê z³udzeniom
wreszcie i nas rozebra³o
Miêso od koœci
odesz³o bezboleœnie
listopad 1965
310
NOWY SEZON
Obudzi³em siê
Z kwaœnym smakiem
s³owa obcy
w ustach
i obojêtn¹ wiedz¹
ciemnych sezonów
Nie mogê
dobudziæ w sobie
¿adnych wzruszeñ
Nawet ¿alu
Wyznacza mnie cia³o
które wci¹¿ mam
a zakreœla skóra
która ¿e doœwiadczana by³a
o tyle wiem
ile palcami wyczuwam
zgrubienia blizn stygmatów
Przy mnie le¿y Strzelec
ze spalon¹ twarz¹
Nade mn¹ œwieci
druga twarz Strzelca
311
* * *
Twoje cia³o bolesne
rozdarte przez sny
okrutna nocna ró¿a
kiedy zmêczone
obojêtnie
le¿y w moim œnie
cia³o nie wstydzi siê siebie
mi³oœæ ma zapach cia³a
cia³o jest suche – p³omieñ
cia³o wilgotne – ¿ywio³
cia³o oddycha – œmieræ
mam tylko twoje cia³o
chcia³bym
ten wiersz jak twoje cia³o
nie taki
u³omny
16 V 1966
312
* * *
Drzewo hodowane w ciszy nawet liœci nie ma
Zdanie które kiedyœ napisa³em ale siê nie poczuwam
Przygl¹dam siê swoim odroœlom
wreszcie dajê ¿onie do potrzymania
bierze niechêtnie
Miasto K. Nie jest du¿e
Gdzie nauczycielka w swoim pokoju
Drut do robótek
Nie fiasko
Mêcz¹ mnie ci¹g³e wzdêcia
Sp³aci³em d³ug staremu
1966
313
WOLNY WIERSZ
Na przyk³ad
samogwa³t
W kuchni, przy zlewie
¿eby potem ³atwo spermê sp³ukaæ
Wytrzeæ siê œcierk¹
Zapi¹æ spodnie
Czy
jak pan uwa¿a
jest to w³aœciwy temat
nawet najwolniejszego wiersza
Pan mówi nie zna siê na tym
Pan nie uprawia
A czy ma pan brodawkê
Tak¹ œmieszn¹
obok tej w³aœciwej
dwa centymetry w lewo i trochê w dó³
która jest tylko podskórn¹ grudk¹ ³oju
i nie daje siê usun¹æ domowym sposobem
314
KROPLA
Kropla
Jej g³owy
Wytrawione
moje ¿ycie nieobecne
zawarte
w kropli Jej cia³a
Kropla, nareszcie
dobra ³za
25-30 IV 66
315
OWOC
Kiedy i Ty bêdziesz obca
Ja bêdê metalowy
Wtedy mnie roztopi¹
na alkohol
Suchy g³ód Pijaka
Kiedy cich¹ szklankê
bêdzie os³ania³ d³oñmi i mówi³ ju¿ dobrze
wtedy zadŸwiêczy o dno
gwiazda
póŸny owoc Twojej krwi
21 VIII 66
316
BY£EM, JESTEM
Teresie
I
By³em Jezusem jestem Twoim bratem
– znów ¯ydem.
Ty kupi³aœ moje cia³o i œmieræ
w nim wezbran¹ – prze¿y³aœ.
II
Jestem. Umiem moje oczy.
Odmierzam s³uch. Wys³uchujê trzewia.
Mój wiersz wiruje i koñczy siê ptakiem.
Moja nieœmiertelnoœæ jest krótka ale pewna.
Ostatni Chrystus jest reszk¹ mojego serca.
Moim ksiê¿ycem – gwiazd¹.
Jest zniekszta³cony przez odleg³oœæ.
Jest ju¿ tylko poœlednim zmys³em
orientuj¹cym bieguny.
III
Jestem. Mi³oœæ
zlizujê z Twoich warg.
Wrzesieñ 1966
317
ELEMENTY
W ³azience na piêtrze
Murzyn
pochylony nad sedesem
wpatrywa³ siê w swoje odchody
Drugi siedzia³ na parapecie
i wyd³ubywa³ glisty z nosa
Nad domem kr¹¿y³ ptaszek
by³a to chmurka
z której sypa³o siê confetti
Kwiaty w ogrodzie
wszystkie okaza³y siê zwarzone
Sprzeciw narasta³
Kiedy na scenê wszed³ Komendant
kopniakiem pozbawiono go mêskoœci
318
WIDZENIE
Zimno
Ja przy piecu
Odwiedzam pewn¹ instytucjê publiczn¹
Zasiadam na kolanach m³odej pani
i obojêtnie stwierdzam
¿e to mój ojciec
Delikatnie wprowadzam nó¿ w serce
Budzê siê z no¿em w zaciœniêtej d³oni
Narzekam na niespokojne sny
i ponownie zasypiam
Kiedy budzê siê
jestem bardzo stary
i widzê
¿e siê œmiejesz
319
FOTOGRAFIA
oto czasy Morderców
Rimbaud
Jak nos du¿y
to i genitalia.
Oczy s¹ po to
¿eby je zamykaæ.
Akwitania to tylko dobrze brzmi
a ksi¹¿ê umar³ i trzeba go
retuszowaæ.
Proporcje s¹ najwa¿niejsze
1966
320
JU¯ WYSZ£A Z POKOJU
Ju¿ wysz³a z pokoju
a jeszcze ty³ wcisnê³a w niedomkniête drzwi
i zasmrodzi³a na ostatek
Dupa
s³owo ca³kiem smaczne
bli¿sze cia³u ni¿ ró¿a
To ja powiedzia³em a kuku
Ojciec le¿a³ na drugim ³ó¿ku
i nie ¿y³
Ko³drê mia³ podci¹gniêt¹ pod brodê
i rêce pod ko³dr¹
Moczy³ siê przez sen
albo sny nie dawa³y mu spaæ
Kiedy wsta³em otworzy³em okno
wygl¹daj¹c znaku na niebie
ojciec wyfrun¹³
i powietrze nie takie ciê¿kie
321
MUSZÊ BYÆ BARDZO SKUPIONY
Muszê byæ bardzo skupiony
Twarz w widzeniu
a w s³oju genitalia ¯yda
Ja te¿ jestem naznaczony wiêc ostro¿ny
Bo ten g³adki z w¹sikiem
on znowu ¿¹da by t³umaczyæ mu sen:
To siê powtarza rytmicznie jak period
mówi to jest k³êbek skrwawionej waty
wciskany w usta
ale bez rêki
marzec 66
322
SANATORIUM
Pani przysz³a i zosta³a przyjêta
Doktór w³aœnie my³ rêce
a siostra sta³a przy nim z rêcznikiem
Potem siostra zamieni³a siê
Tu role nie by³y dok³adnie przypisane do osób
ka¿dy bra³ co mu wygodnie
Doktór mia³ dziurê w kieszeni i d³ugo siê drapa³
z zamkniêtymi oczami
Na dzwonek tylko ja zwróci³em uwagê
Pani le¿a³a na kozetce
i te¿ mia³a oczy zamkniête
rozebrana
Doktór znudzony odwróci³ siê
i w¹cha³ palec
Na dzwonek tylko ja zwróci³em uwagê
Nikt nie zwraca³ uwagi
na to ¿e rzecz odbywa siê
przy podniesionej zas³onie
Czy to niedopatrzenie czy co
Ale ja spa³em i jeœli mówi³em co
to do siebie
Pani otwar³a oczy i szczelnie zamknê³a usta
Œmierdzia³o jej z ust ale tylko ona
wiedzia³a o tym
No i ja
W³aœciwie nikt siê jeszcze nie ujawni³
Je¿eli mówi³ kto
to tylko ja
ale doktór kiwa³ g³ow¹
Pani zdaje siê nic ju¿ nie brakowa³o
Siostra zjawi³a siê tylko na chwilê
323
wynios³a jakieœ resztki w miednicy
zmieni³a zakrwawione przeœcierad³o
i znów by³o cicho
Na dzwonek tylko ja zwróci³em uwagê
324
66
Nie bój siê komediantów
Dobry aktor zawsze jest kobiet¹
a przecie¿ ty nie jesteœ ów ¯ydek
¯ydek mia³ trzynaœcie lat
Urodzony w obcej prowincji
nigdy nie widzia³ nagiego ksiêcia
wiêc uciek³
Teraz pisze wiersze
choæ nie ma w³asnej twarzy
Ale ty siê nie boisz
Spójrz na gwiazdy jaka jest ich p³eæ
Nie musisz rozstrzygaæ sam
Zdaj siê na nich:
stoj¹ wokó³ ciebie nie proœ o litoœæ
tylko siê oœmieszysz
Nie targuj siê o poca³unek
Nie targuj siê o ¿ycie
27/28 III 66
325
NOTATKI Z CELI ŒMIERCI
Jeœli bowiem cz³owiek jest winny
Jest nieskoñczenie winny
Kierkegaard
EKLOGA
Noc. Gor¹czka
jakbym by³ w³asnym oddechem
Bezradnie le¿ê na wznak
i tylko os³aniam podbrzusze
Z bia³¹ twarz¹ przynosi wiadomoœæ
nie ma dziecka Powtarzam
nie ma ¿ywego Dziecka
Liczê
ja jestem ty jesteœ
I liczê spadaj¹ce kroki
JASE£KA
S³yszê: hejna³
Ironia opada na dno krwi
Odwrócona krew od okna
Czas cofniêty do zegara
Ja niewinny – nios¹ dary
T³ocz¹ siê na parapecie
kto pierwszy, krzycz¹:
Lulaj¿e Jezuniu, my siê pogodzimy
326
MARCHE FUNEBRE
Ja jestem przemoc, ale gnijê
Serce jest plamk¹ na mózgu
Powietrze gnije jak krew
Jestem niewyraŸny jak napluty
Wykonujê takie gesty jakbym gra³ na skrzypcach
Zawsze chcia³em byæ ¯ydem
Znalaz³em w œmieciach X 70
napisane 1966?
327
JAK JA TERAZ ŒNIÊ
Ten ból
jak ja teraz œniê
to jest mit
a jeszcze wczoraj
krzycza³em precz z Chiñczykiem
– przez sen
udaje ¿e mnie nie zna
(ale ja go znam
jemu zwisa
taki ma³y kutasik
s³odki
ale siê nie przyznaje
ta pani co z nim jest
za to pan z drugiej strony
zwraca siê troskliwie:
czy aby naprawdê
w³o¿y³em g³owê
we w³aœciwy otwór)
luty 1966
328
EKLOGA II
Matka czeka na syna
I jest noc ruchoma
I biali posnêli
Pokotem pod jêzykiem
Matka widzi Murzynów
Ledwie gestem poprosi
Aby siê odwrócili
Kiedy potrzeba
Murzyni widz¹ matkê
Pilnuj¹ jej brzucha
Noc mówi do nich
W ich w³asnym jêzyku
329
RIMBAUD
Œni³ mi siê Rimbaud. Siedzia³
w krzeœle z porêczami, ty³em do kominka.
I nawet bym nie wiedzia³, ¿e to Rimbaud,
tylko nad kominkiem, w kamiennej wst¹¿ce
by³o wyryte: RIMBAUD
Siedzia³ swobodnie
rêce na porêczach
nogi luŸno rzucone
Przet³uszczone w³osy
mia³ zaczesane na czo³o
Czo³o za szerokie
pieñ odarty z kory
A jakby ³ysia³, wstydliwe zatoki
Grube wargi, uœmieszek
Patrzy³ prosto w obiektyw
i dalej.
A potem
Sen
Zacz¹³ siê oddalaæ ode mnie
jak Ziemia.
By³em coraz spadaj¹cy.
I ten g³os przez megafon, czy mo¿e ja mówi³em...
Charleville to spisek kartografów
Charleville to spisek kartografów
330
* * *
Teresie
Jej cia³o
spadnie jak gwiazda W nim
dojrza³a moja œmieræ
zwyczajna jak oddech
moja pamiêæ
do koñca
wyœwietlona w œnie
Jej cia³o
zgaœnie jak gwiazda W uroczystym
porz¹dku wygasania
mój czu³y upór
jeszcze
powoduje œwiat³o
Lecz cia³o minie jak gwiazda
I ja zakrywam twarz
przyznajê w³asn¹ œmieræ
15 V 66
331
PIOSENKA
Gdy przychodzê do Ciebie
Ju¿ od wejœcia Ci œpiewam
Ulubione preludium
Zdejmowanej sukienki
Staccato prêdkich gestów
Stopniowanie zatrzasków
By wreszcie pe³nym g³osem
Zaœpiewa³ go³y brzuch
Œpiewam Tobie duetem
Nabrzmiewaj¹cych piersi
Œpiewam d³ug¹ sekwencjê
Obna¿onych ud
Cia³em œpiewam pobudkê
Twojemu rdzeniowi
I Twoj¹ krew zapraszam
Aby wtórowa³a
Moim szczêœciem jest nagoœæ
Œpiewam Ci moje szczêœcie
Spazm jest najwy¿sz¹ nut¹
Twoj¹ œmierci¹ jest s³uchaæ
332
APOKRYF
Po dwudziestu czterech latach
Wprawiania siê w swym dziewictwie
Opuœci³am wreszcie ciszê
Domu wiedz¹c ju¿ co prawda
I w dziewictwie zatwardzia³a
Bez ironii najpobo¿niej
Ka¿dej napotkanej Polce
Moj¹ prawdê objawia³am
Rewolucjonizowa³am
Lecz za mn¹ ju¿ Twoja mi³oœæ
Jak policja za szkodliw¹
Herezj¹ siê ugania³a
Dziœ na krzy¿u ³ó¿ka naga
Ocet Twojej œliny pijê
Czekam kiedy znów przybijesz
Dr¿¹c ¿e mo¿esz siê zawahaæ
333
DAJMY ¯YÆ KOBIECIE
Naga, na wznak jak po³o¿nica, le¿y
Z nogami tak¿e doœæ rozszerzonymi
Pod przeœcierad³em niew¹skim jak ca³un
I, zaciskaj¹c pi¹stki, rodzi œmieræ.
Materac spod niej co raz siê usuwa
Wiêc plecami siê wpiera czyni¹c ciê¿k¹
I na œmieræ, która robaczkowym ruchem
W¹sk¹ alejk¹ trzewi idzie, prze.
Le¿y nogami do okna, za które
Nogami naprzód za chwilê wyleci.
– nagle znajomy zapach – nie ma œmierci! –
Spod przeœcierad³a s³odko ³echce wêch.
334
IMPERATYW MI£OŒCI
Na moje przyjœcie zmieniasz przeœcierad³o.
Po moim wyjœciu zmieniasz przeœcierad³o.
Potem z mi³oœci naszej sprawozdania
Czyta patronka skrupulatna – praczka.
Ona nad nami zawsze szczerze p³acze:
Z bólu i z³oœci, kiedy j¹ krzy¿ ³amie
Zgiêt¹ nad bali¹, gdy tego pisania
Nie widaæ koñca. Lecz przecie¿ ciekawa.
Bo ona t¹ jest, która powieœæ tworzy
Naszej mi³oœci ustn¹ – w swym kantorze
Przekazuje j¹ pilnym jej s³uchaczom:
Sta³ej klienteli, goœciom i s¹siadkom.
I wierzê: to jest w³aœnie imperatyw.
Bo skoro teraz s³u¿ymy ju¿ SPRAWIE –
Gdy nasza mi³oœæ gwoli po¿ytkowi
Jest publicznemu – nie mo¿e siê skoñczyæ
335
MYJ¥CA SIÊ
Ona siê myje. Mówi: nie patrz. Nie wie: woda
skuteczniej j¹ podgl¹da
ni¿ ja bym móg³: kaleczy
g³êbiej; gdy siê nad misk¹ rozkraczy – bezbronna.
Przede mn¹ by gotowa uciec do mnie: rêcznik
wreszcie porywa, œmieszna:
cienki naskórek ciep³a
jej nagoœæ teraz lepiej os³ania ni¿ deska
trumny, sk¹d j¹ wy³uska dobra pamiêæ. Ale
ona o tym siê zdaje
ju¿ wiedzieæ, skoro myje
ty³ek, przy tym nie dbaj¹c o mnie wcale. W szparê
zadowolon¹ miêdzy poœladkami palec
wk³ada i maca – czyste
czy hemoroidy – wyjœcie
z kiszki. Woda z niej bystrze wyp³ukuje ¿ycie.
336
OSTATNIA NOC
Jest jeszcze cia³o bia³e jak leukemia
Md³y zapach œluzu z pêkniêtego krocza
Gdy nad nim stoi œmieræ: gwiazda najm³odsza
Teraz szukam dla niego usprawiedliwienia
Bo by³o chlebem najlepszym i wszystkim
Do chleba: sol¹ mas³em i modlitw¹
I siebie teraz nazywam przyczyn¹
Kiedy s³yszê ¿e œpiewa œmieræ ju¿ w Tobie: krzyczysz
A przecie¿ pi³em najmocniejsz¹ wódkê
Szczêœliw¹ œlinê lêk zmieszany z potem
Lecz có¿: kiedy nam tak ju¿ przeznaczone
Nie targuj siê o ¿ycie i o poca³unek
337
ODDANIE
Moje dziewictwo d³ugo hodowane
W skrytej donicy ¿yznego podbrzusza
Pilnie strze¿one przed zmian¹ klimatu
(Zim¹ nosi³am zawsze ciep³e majtki)
I moje piersi szorstk¹ g¹bk¹ myte
Z grzybkami sutków nabrzmiewaj¹cymi
Piêty pumeksem szklanym szorowane
Pachy pachn¹ce jakby wnêtrze ró¿y
Biodra powoli mi okr¹glej¹ce
Brzuch miêdzy nimi p³aski bez fa³d t³uszczu
Uroda jakby musuj¹ce wino
Moja jedynoϾ czule wypieszczona
Wreszcie siê zda³a na mêsk¹ potrzebê
Mog³abym le¿eæ z Tob¹ nawet w œniegu
338
NIEDZIELA
Moje morze – œród cia³a zawsze wierne
Gêste od soli – okresowy ból
Wzruszone do dna wahad³em ksiê¿yca
Najwy¿sza fala owocuje che³bi¹
Lepk¹ i czarn¹ co po nogach cieknie
Kiedy nad œpi¹cym mê¿em siê rozkraczam
Przez sen nakarmiam jego g³ód zmys³owy
Przy moim brzegu gdy œpi – syta ryba –
Zakotwiczony pewnie w moich w³osach
To ja dla niego jestem w³aœnie Polska
Na tej planecie któr¹ wywiód³ z g³odu
Sam¹ têsknot¹ – poniewa¿ jest Bogiem –
Sennym pomys³em
Dzisiaj odpoczywa
W dwudziesty ósmy dzieñ swego stworzenia
339
CHWILA PRZED ODJAZDEM
Z pok³adu swego cia³a powiewa chusteczk¹
ostatniego spojrzenia, odje¿d¿aj¹c w inne
¿ycie do œmierci innej, œmierci do innego
nieba, które siê prosi o inn¹ modlitwê.
Jej w³osy ju¿ mieszkaj¹ za granic¹ moich
zmys³ów, chudych przekupek, co w straganie cia³a
nawet zysk mi zliczy³a na stratê: lecz nogi
jeszcze otwarte dla mnie i miêdzy nie wrasta
moja chciwa chêæ, ¿eby umrzeæ po¿ytecznie.
Ona rzêsami jeszcze ko³ysze powietrze,
a¿ trze siê o mnie grzbietem elektrycznym pod w³os.
I ja³owe nasienie, z którego nie mog³o
powstaæ ju¿ nic innego, tylko plemiê istot
niewidzialnych, nabiera znów szczêœliwej mocy.
340
BRULION
Lega przy nas kobieta swoim cia³em œmierci
¯ywej: spokojna si³a, której, jeœli chcemy
Sprostaæ, musimy najpierw na nowo zaufaæ.
(Ju¿ nasza schizofrenia poddaje rym: trumna,
Z czego wykpiæ nale¿y siê choæby pierdniêciem
– kto pierdzi w swoje ³ó¿ko, temu to odpuszcz¹.)
I ju¿ mo¿emy wtuliæ siê w kobietê t³ust¹
Czu³oœci¹, która umie nasz¹ œmieszn¹ niemoc
Tak mimochodem jakby zamieniæ nam w zysk.
I wstajemy znów silni od po¿ywnej krwi,
Witaminowej œliny i nad ni¹, ju¿ senn¹,
Schylaj¹c siê
7 XII 68
341
LATOMIA
Robaczek promyk
W jej pêpku
Oczko puszczone
Przez u³amek lusterka co wypad³o z r¹k
Id¹cej wczoraj
Gdy siê potknê³a o próg
Ale nie mogê powiedzieæ
Znam proceder przechodzenia przez ten próg
Choæ od tego tu jestem
Nic o niej nie wiem
Ani czemu dziœ naga ani czemu nagle kucnê³a
Aha s³yszê siusia
Z lêku opró¿ni³a pêcherz
W jej pêpku
Robaczek igra znów
Kiedy oddycha jakby po mêsku przepon¹
W go³ym w³óknie jej cia³a
Inne napiêcie d³onie sk³ada ju¿
Robaczek promyk
Bez jej wiedzy coraz g³êbiej
Wgryza siê w pêpek
Ale wiem nie przegryzie ju¿
Z dna w¹wozu
Widzê s³yszy
Z d³ug¹ szyj¹ robi krok
Zas³uchana mija piêtra
Kamienne i ja
Wiedz¹c ¿e jej siê œniê bojê siê znów
Gdy siê obudzi za wczeœnie
Nie bêdê wiedzia³ co dalej
342
TRZECIE OKO
W tym pokoju Gdzie okno noc zamalowa³a
Tak ¿e najmniejszej nawet nie ma szpary gwiazdki
Troje masz oczu Ale tylko jedno widzi
Mnie nag¹ To przekrwione oko Twojej p³ci
343
ROZPISA£EM KONKURS NA SPOSÓB POCHWYCENIA CIÊ
Przychodzi pora kiedy s³yszê Twoje kroki
Chodnik mojego s³uchu stukot Twych pantofli
Kto te pantofle tak misternie ku³
Na rozmiar Twoich niewidzialnych stóp
Przychodzi pora kiedy czujê Twe dotkniêcie
Skóra mej wra¿liwoœci Twoje palce zrêczne
Kto tej czu³oœci móg³ nauczyæ Ciê
Skoro nikomu nie jawisz siê w œnie
Przychodzi pora kiedy mojej d³oni ka¿esz
Zadrwiæ z prawdziwych kobiet ¿mudnym samogwa³tem
Kto Ciê wysy³a do mnie po to by
Móg³ mnie oskar¿aæ niepoczêty syn
344
WIERSZOWI ROSN¥ PIERSI
Gra¿ynowatej
Znów nie umiem napisaæ, jak do Ciebie jestem.
Ale czy nie inaczej to wyra¿am – gestem
Nieopanowanego snu, co Twój sen p³osz¹c
W œrodku tej nocy – Ciebie wydaje jej na ³up?
A ta wiedŸma jest wilkiem i zaczyna od stóp.
Wiêc tylko bardzo proszê: miej stopy – pod ko³dr¹!
27 XII 69
345
PIERWSZY DZIEÑ WOLNOŒCI
Goœcie przychodz¹ do cia³a kobiety
LitoϾ otwarta dla wszystkich co leczy
Od wojny zadawnionej robaczywej rany
W j¹drach pamiêci p³ucach wyobraŸni
Wchodz¹ w ni¹ jakby gwa³towne roœliny
Co w cia³o œwiat³a wypuszczaj¹ listki
Tak niewidzialne jêzyki w niej pas¹
Czerniej¹ od jej krwi jakby od kwasu
Ju¿ niewidzialne cia³a powoli jawnoœci¹
Nasi¹kaj¹ ju¿ któryœ cierpi pierwsze md³oœci
Obrzyguje j¹ nadmiar mi³osierdzia
Rozdziera komuœ delikatne trzewia
Wychowane na pobo¿nych ersatzach
£aski pe³na ich ³aski musi siê dopraszaæ
346
WINA
Ilekroæ ca³ym cia³em niezrêcznie siê wciskasz
W objêcia moich kolan, nie wiem, czym zawini³am
Jaka moja niezrêcznoœæ mog³a Ciê rozgniewaæ
Tak, ¿e mi brzuch rozdzierasz nie mówi¹c nawet: Przebacz
Kiedy ca³ujesz moje cia³o a¿ do koœci
Nie rozumiem, co Ciebie tak ci¹gle mo¿e z³oœciæ
Wci¹¿ pe³no ciebie w ustach, zamieszkujesz pêpek
Sk¹d ta Twoja nienawiœæ, wci¹¿ pytam sam¹ siebie
I jaki wyrzut ka¿e mi Ciê obejmowaæ
Jaki wstyd ka¿e mi siê w Twoich z³ych d³oniach chowaæ
347
MIT
Cia³o ju¿ by³o jak cia³o kobiety
Lecz tylko „jak” Bo chocia¿ zwyczajnie krwawi³o
Chocia¿ musia³o byæ karmione myte
Bêd¹c moim to cia³o mnie tylko siê œni³o
Nie mia³o wagi prawdziwej Poœladki
Nigdy nie wycisnê³y œladu w materacu
We œnie fruwa³o No tak By³o ptakiem
Ja sama nie umia³am przydaæ mu ciê¿aru
A potem przyszed³ Strzelec i mnie z³owi³
W³o¿y³ obr¹czkê Drasn¹³ i poczu³am ciê¿ar
Gdy t³ustym mlekiem nasienia napoi³
Ciê¿kie d³onie po³o¿y³ mi na go³ych piersiach
348
CZARNA RÓ¯A
Oko co gwiazdê rodzi ka¿dego wieczoru
i krew która w gnieŸdzie tak odlegle mieszka.
Ja, który oficyn¹ jestem swojej krwi
d³oñ osobn¹ i lekk¹ posy³am tobie jakby list.
Lecz twoja d³oñ nie pozna smaku mojej d³oni.
Tamta gwiazda ju¿ spada: przygwa¿d¿a do ziemi.
Widzê: przejrzysta jak cieñ rêkawiczki.
Gwiazda dopala siê na linii ¿ycia.
Wiem, le¿¹c w koleinie poziomego cia³a,
czujesz jak mróz ci skuwa Wschód z Zachodem cia³a.
Jeszcze d³oni¹ sprzed oczu odsuniesz powiekê
nieba i ujrzysz czarn¹ ró¿ê swojej œmierci.
II 68
349
GRANICA
Trzy razy ucieka³em do Azji wróci³em
Siedzê nad Odr¹ myjê genitalia
Przychodz¹ odchodz¹
ludzie kamienni ludzi kres
Zjedzmy swoje matki biali ludzie
Przyjdzie jeszcze epoka dobrych harnych ludzi
Jestem impotencj¹ Boga wo³am
Strzelec wychodzi z mózgu z nadziej¹
œwiec¹c¹ na koñcu ró¿d¿ki, idzie
d³ugi g³ód Teresy z drugiej strony
gdzie œmieræ siê koñczy i zaczyna Ziemia
350
BAJKA
Trzymaj¹cy siê za rêce, niepodlegli
Przeci¹gowi, który zepchn¹æ chcia³by z dzia³ki
Ziemskiej, oni j¹ nazwali sobie dom
Gdy podnieœli grube œciany, okna wat¹
Opatrzyli, zas³onili firankami
Drzwi zamknêli, rozpalili dobrze piec
I kupili sobie ciep³e kapcie: oto
Za³o¿yli, gdy poczuli ¿e ich w stopy
Od pod³ogi gdzieœ id¹cy k¹sa ch³ód
Na zbawienie ju¿ nie musz¹ czekaæ: wiedz¹
¯e zbawieni s¹ zawczasu: gdy pojê³a
Siê na mê¿a i na ¿onê mi³oœæ ich
Nie s¹ nadzy, ¿adn¹ ¿¹dz¹ nie pa³aj¹
W wolnych rêkach maj¹ kubki z mlekiem, nios¹
Gestem dobrze odmierzonym a¿ do ust
Uœmiechaj¹c siê do swoich wspólnych wspomnieñ
Nic nie musz¹ mówiæ kiedy oswojony
Czas w zegara klatce do snu œpiewa im
Wiêc po¿ycz¹ sobie wzajem: gdy godzina
Minie pó³noc od zegara siê odwróc¹
I do ³ó¿ka pójd¹ z Nowym Rokiem spaæ
XII 1968
351
* * *
Pszczo³y innego rzêdu robotnice mi³oœci
S³odk¹ œlinê nanosz¹ na plastry naszych cia³
Ju¿ kwiaty dooko³a wyssane wszystkie zwiêd³y
Wiosenna jab³oñ stoi jakby w³asna parodia
One choæ ju¿ wypi³y krew z wszelkiego cz³owieka
Poza nami piêknymi grubymi od s³odyczy
To ich ³echc¹ce tr¹bki niezmordowanie wêsz¹
I pracowite trzewia skutecznie przerabiaj¹
Nawet koñskie odchody nawet padlinê psa
Na nasz¹ chwa³ê s³odk¹ jak p¹czki na ostatki
Ju¿eœmy próbowali czo³gaæ siê tam gdzie morze
Sprawi³oby nam k¹piel w swej nieskoñczonej ³aŸni
Lecz jesteœmy tak ciê¿ko nas³odzeni – ju¿ tylko
Nadzieja nas orzeŸwia ¿e przyjdzie dobry niedŸwiedŸ
352
BIA£A RÓ¯A
(fraszka)
Przysz³oœæ rysuje siê nie ró¿owo – bia³o.
Cia³o przysz³oœci w kolorze mojej myœli.
Mój mózg, który dzisiaj œniegowi siê przyœni³,
Ju¿ jutro bêdzie zlodowacia³¹ zasp¹
Lub bia³ym niedŸwiedziem – psem Królewny Œnie¿ki,
Którego bêdzie ze sob¹ braæ do ³ó¿ka.
– Kto na œliskiej drodze na g³owê w œnieg upad³,
Temu nie trudno w bia³¹ ró¿ê uwierzyæ!
353
ELEGIA
Jedno zosta³o nam i to jest ¿al
Byæ mo¿e nudny – ale uroczysty,
Co ³un¹ niezapaln¹ powsta³ w nas
I z porów skóry i z oczu dymi.
Szepczemy: matka – do nas nie przychodzi.
Mówimy: ojciec – nie zjawia siê. Nikt.
Kiedy krzyczymy: Polska! – znów w oczy
Drwi¹cy wiatr ciska piek¹cy py³.
Wiêc znów k³adziemy siê w mokrym rowie
Dawnych okopów i, przykryci snem
Pod brodê tylko jak za krótkim kocem,
Z g³owami bezsennymi jak nasz lêk,
Z oczami wydanymi na ³up gwiazdom,
Zwierzamy sobie Maryni cia³o.
354
PIEŒÑ ŒMIERTELNA BOHATERA
I
Pamiêci Murzyna, Kundla
przejechanego przez auto
Zjawa starej kobiety, siedz¹cej na piecu
I b¿d¿¹cej weñ.
I jak siê nie powiesiæ, mój ma³y czarny piesku,
Aby przespaæ ten sen.
Mój ma³y czarny piesku, co dawno nie ¿yjesz,
Czemu nie szczekasz?
Ach, ty dawno nie ¿yjesz, dlatego nie szczekasz,
A ja tu czekam.
Zjawa starej kobiety, uparcie b¿d¿¹cej w piec,
Nie znika jednak.
Nie by³by mi potrzebny dobrego sznurka metr,
Gdybyœ choæ raz zaszczeka³.
II
Czyje z sufitu patrzy tak nieludzkie oko,
Czy Pana Boga?
I czemu pod³oga
Jest ukoœn¹ drabin¹, co wiedzie wysoko?
Czemu œciany nie sztywne ale wiotkie ruchem
Chmur siê ko³ysz¹?
Wy³¹cz siê, wy³¹cz
G³osie, coœ tak zaw³adn¹³ moim s³uchem, duchem!
...................................................
Lecz gdzie jest Wenus, moja krew?
355
SERCE
Znów po orbitach serca na oœlep biegn¹ planety
k³uj¹ce: ciê¿kolite ³zy skostnia³ej lawy
– kiedyœ krwi, dziœ martwe,
ciekn¹ce jak przez sto³y rulety monety
¿etonów: i ju¿ Krupier nasz liczy i obojêtnie
przesuwa do ka¿dego z nas pod³ug zas³ugi
straty, któr¹ kupi³
w kasie przy wejœciu (nam ju¿ przy wejœciu odjêto
razem z macic¹ matki i prawo wyboru miejsca
innego); wiêc nas ilu ¿yje z tego serca
tylu, gdyby by³o
mo¿na je rozflancowaæ, dosta³oby kilo
sercowiny i adieu – lub po naszemu: spierdalaj!
Lecz serce, Kosmos czy, te¿ niepodzielna, resztka
Ojcowizny: ¿adna
Tu nie wytyczy miedzy – kilku! – geometria.
356
DO POLSKIEGO POETY
Wyszed³ na jaw z miedzianego snu tamtej planety
– któr¹ przodkowie twojej krwi ju¿ zwali Wenus
Kiedy przez ca³¹ noc i rano i znów pod wieczór
Po lewej stronie skóry spacerowa³a naga
I ani siê podrapaæ –
I bez widzialnej krzywdy po brzytwie granicy snu
Okrakiem zje¿d¿a prosto na morgê pla¿y
Naprêdce pomyœlan¹ nad wod¹ tego wiersza
– s³oñce serca wychynê³o ju¿ zza chmury krwi –
Innych kobiet ród
Byœ z ka¿d¹ z nich pobo¿nie zrymowany sp³odzi³
..........................................................................
– jednak musi byæ wina w tym ¿e tylko polski
Rym umiesz sk³adaæ – czyni¹ ramionami gest
Mów sobie
I depc¹ bosy piasek nieznanymi stopami
– nagie linijki tchu nie mog¹cego z³apaæ wiersza –
W twarz chcesz im patrzeæ lecz odwracaj¹ twarze
Dzwoni¹ piersiami i to jest metrum tego wiersza
Coraz bardziej ¿a³obne
1968
357
PIOSENKA BOHATERÓW VI
¯e chcieliœmy byæ m¹drzy zostaliœmy sami
Ponad syt¹ g³upot¹ mis¹ Ziemi – g³odni
Bezdomni, lecz bezdomni ¿e a¿ Kosmos nami
Wzgardzi³ i wyplu³ za kr¹g swej nieskoñczonoœci
Ale widaæ jeszczeœmy niedoœæ s¹ ubodzy
Widaæ wci¹¿ jeszcze nêdza nasza zak³amana
Nie przeznaczaj¹c na to tylko pewnych godzin
Widaæ wci¹¿ jeszcze myœli o nas jakaœ matka
Widaæ wci¹¿ jeszcze jakieœ nas dochodz¹ listy
Chocia¿ nie napisane przecie¿ magnetycznie
Na wa³ku mózgu pilnie siê rejestruj¹ce
Bowiem dziwna serdecznoϾ czasem w nas powstaje
Gdy nasza wiedza osch³a jak mróz nagle staje
Przez inne ni¿ to zimne roztopiona s³oñce
1969, 2 wrzeœnia
358
KWESTIE GRUDNIOWE
Czy to co widzê jest tym co widzê?
Czy to co s³yszê jest tym co s³yszê?
Czy to co pada jest œniegiem czy krwi¹
Wyparowan¹ ze mnie kiedyœ a¿ po koœæ?
I czy niewiedza moja jest nierozumnoœci¹?
I czy nie powinienem wiêcej ni¿ napomkn¹æ
W pierwszej zwrotce o lipcu – dziœ, gdy mróz gryzie koœæ?
Lecz mróz czy mrozem jest? Koœci¹ koœæ?
¯e grudzieñ cia³o trwoni – jeszcze ¿ywiê.
Lecz cia³o cia³em czy jeszcze jest – czy nie?
Czy chleb jest chlebem czy mo¿e ju¿ Bogiem?
(Tyle co do g³odu) I wreszcie koñczê:
Czy rym jest rymem chocia¿ mi siê k³ania?
Czy wiersz jest wierszem chocia¿ mi siê sk³ada?
1969
359
* * *
Osoby zwierz¹t wspania³ych jak prawdziwi ¯ydzi
W ka¿dej serdecznej chwili dogania mnie osoba
Samicy uroczystej ¿ydowskiej ksiê¿niczki
Ruchoma jak wzbieraj¹ca œwiat³em woda
Ju¿ jest obezw³adniaj¹c¹ ³un¹
Jakby ogromny ksiê¿yc zas³oni³ twarz nieba
I z siebie zwierzaæ zaczyna mi siê g³uch¹
Nibypieœni¹ jak warkot psa teraz szczeka
Wierszem niemi³osiernym jak ka¿dy wiersz dobry
Bezwiednie akcentuj¹c œliski œmiech na spadkach
W tej chwili gdybym móg³ to bym do Polski
Uciek³ na koniu mojej krwi
Komu ty jedziesz spytaliby
Gdyby Polska jeszcze istnia³a
360
BALLADA O GÓWNIE
Siedzê na skwerze
Mogê, nie?
Mêcz¹ mnie wzdêcia
Mog¹!
Któryœ jest
Przechodniu Kolejarzu w czapce Nauczycielu
Inteligentnie wygl¹daj¹cy starszy obywatelu
Kobieto brzemienna co usta masz
By ci je krzyk rozkraczy³: Aaaa
Panie plutonowy Ksiê¿e proboszczu Ty
Kurwisynku Robotniku I
Ch³opie
I listonoszko
I przyjacielu
I towarzyszu
Oraz kolesiu Przodowniku pracy ¯ydzie
Drogi ojcze Kochana mamo Bracie
Siostro prze³o¿ona Panie redaktorze
Studentko w spodniach której poci siê krocze
Siedzê na skwerze
Mogê, nie?
Mêcz¹ mnie wzdêcia
Mog¹!
Wiêc mówiê do was jak Polak do ludzi:
361
Jestem kupa gówna
Jestem kupa gówna
CZOMOLUNGMA
Stanis³awowi Stanleyowi Œcierskiemu
28 IV 69 we Wroc³awiu
362
DWIE STROFKI DO M£ODEGO POETY
Kto jeszcze pisaæ œmie wiersze?
Poemat to nó¿ w plecy
W³asne Siekiera w skroñ
Rozprucie sobie brzucha
Bo wtedy ju¿ niczego
Nie da siê zaokr¹gliæ
Jak zaokr¹glasz wiersz
Gdyœ s³aby czy siê przestraszysz
1969
363
BAJKA JESIENNA
Ptaki, co na po³udnie odlatuj¹, lec¹c
nagle grzêz³y w rozmok³ym jesiennym powietrzu.
Wilgoæ rdz¹ odk³ada³a siê na Strzelca broni,
on d³ug¹ rêk¹ chwyta³ i wk³ada³ do torby.
Odchodzi³. To jest prolog bajki. W rozwiniêciu
wraca³ do swej zagrody i stawa³ siê wieczór.
A potem noc, pó³nocna wiêc d³uga jak lista
obelg na ustrój. (Strzelec to rewizjonista)
Wyjmowa³ ptaki z torby, jeszcze ¿ywe choæ
jak œniêtym rybom z oczu ju¿ im patrzy³ zgon.
W tej narkozie ³agodnie ob³upia³ je z piórek.
Czas ju¿ na kulminacjê. Gdy stawa³ siê œwit,
go³e jakby pisklêta ptaki sz³y do drzwi
i przez podwórze, dalej pieszo, na po³udnie.
1968
364
RESZTA KRWI
Widzisz
to jest Ziemia
Wygl¹da jak gwiazda
na dnie
³zy
Moja kochana nie wiem
co tam œwieci, to pewnie
bo¿a krówka
Mój kochany powiem:
to reszta naszej krwi
glob
przeœwieca
17 luty 1967
365
GWIAZDA; ZASYPANI
Pójdziemy uliczk¹ ciasn¹ ale jawn¹.
Myœlimy: ten owoc ju¿ dojrza³y, gwiazda.
A¿ do skórki pe³en chêci, by siê nagle
– swêdzenie w szypu³ce – oderwaæ z wyssanej.
Ju¿ do cna ga³¹zki. Gwiazda prosi nas:
Myœlcie o mnie mocno, nie myœlcie o drzewie
– niebo jest s³abe ju¿: kiedy jeszcze raz
roz¿arzê siê w sobie to odpadnê wreszcie.
I pójdziemy ciasn¹ uliczk¹ lecz jawn¹,
Wytopion¹ w zaspie zmarz³ego powietrza
– w niej siedzimy z g³odu wzajem siê zjadaj¹c,
patrz¹c w strop, czy ostrze gwiazdy ju¿ siê wwierca.
366
DWUG£OS
g³os kobiecy
Niebywa³e cia³o moje, to rozleg³e niebo
Kto nie boi siê przemierzaæ, musi byæ poet¹
g³os mêski
Tak, gdy¿ umieæ „Nie” powiedzieæ swemu obrzydzeniu
Ten tylko potrafi, który dobrze ¿y³ na Ziemi
1969
367
JU¯ NIE JESTEM POET¥
Ju¿ tylko nieskoñczonoœæ
widzê z wszystkich okien
Baudelaire
Pierœ jak mêska tylko wyraŸniej rozdwojona
I jest kobieta a to œlepa znaczy
I ka¿da ziemia jej mi³¹ ojczyzn¹
Kiedy by³em kobiet¹ zna³em smak rynsztoka
Kiedy by³em kobiet¹ wtedy by³em poet¹
Atrament i alkohol jednakowo pi³em
I by³em niewyraŸny jakby mnie napluto
Dziœ mogê naszczaæ w ka¿dy k¹t wszechœwiata
Jestem œwiat³o i wszyscy ¯ydzi mi zazdroszcz¹
Œwiat³o jedynej gwiazdy – s³oñca matki brzucha
A po ojcu ja biorê rozpaczliw¹ dumê
Tym co pisywa³ – czasem listy do mnie
Tak ja dziœ piszê ten ostatni list
Promieniem po¿yczonym na chwilê od s³oñca
1968
368
PIE΄ OSTATECZNA
Niczego ju¿ nie prosz¹c ni spodziewaj¹c siê
Rozpoczynam tê ostateczn¹ pieœñ
Tak¿e przeciwko sobie ju¿ nie sprzymierzony
Z s¹dem czy tam z policj¹ ale pogodzony
Odjêty od matczynej piersi, Anny piersi
Odstawiony od sto³u oraz od butelki
Wypisany z Europy a nie zapisany
Do Antarktydy ni do Afryki czy Azji
I wiedz¹c, ¿e zas³ug¹ ¿adn¹ jest brak winy
Maj¹cy za zas³ugê sobie, ¿em jest winny
Nie boj¹c siê, bo przecie¿ czegó¿ siê mo¿e baæ
Ten, co zazna³ wszystkiego, co tylko mo¿na zaznaæ
Niczym Polak pod p³otem, le¿¹c tak¿e na dnie
Zwolna krzepn¹cej krwi i umieraj¹c marnie
1969
369
370
Bogus³aw Kierc
Prawdziwy bohater bawi siê sam
Prawdziwy bohater bawi siê sam
Prawdziwy bohater bawi siê sam
Prawdziwy bohater bawi siê sam
Prawdziwy bohater bawi siê sam
Chodzi³em do szkó³, dorasta³em w bibliotekach, na dworcach
kolejowych, w domach cudzych i mniej cudzych, w barach lepszej
i gorszej kategorii, w jeszcze innych miejscach. P³ywa³em po
rzekach, jeziorach i po wielkiej wodzie tak¿e.
Tak uj¹³ swoje zwiedzanie Polski dobrze wychowany, oczytany,
wra¿liwy m³odzieniec, okazawszy siê sobowtórem Tego skurwysyna
Wojaczka, poety/ Pijaka i darmozjada, którego/ Dawno powinni
byli zamkn¹æ.
By³y do tego podstawy. Przeœlicznie je sformu³owa³ pewien recenzent
partyjnego dziennika:
Nie ulega w¹tpliwoœci, ¿e krytyka literacka powinna wyraŸnie i nie-
dwuznacznie dezawuowaæ tego rodzaju identyfikacje. Nasuwaj¹ one
bowiem powa¿ne niebezpieczeñstwo: siêgaj¹ bezzasadnych prób
przeciwstawiania „dobrej” moralnoœci, panuj¹cej wœród ludzi oddalo-
nych od spo³eczeñstwa – rzekomo „z³ej” moralnoœci ogólnospo³ecznej.
No to go zamykali od czasu do czasu, bo rozbija³ szyby i szczêki.
Lubili te¿ zamykaæ jego rówieœników. Za przekonania i dzia³ania
politycznie naganne. Ale on pod cel¹ kompromitowa³ „doœwiadczenie
pokoleniowe”, obni¿a³ jego ton.
Nie odsiadywa³ pokuty za obrzydzanie urody realnego socjalizmu.
Brzydzi³ go œwiat nie dlatego, ¿e by³ pod niebem splamionym przez
pot komunizmu (jak opisa³ to Allen Ginsberg), ale dlatego, ¿e ten
œwiat by³. Koszmarny, pozbawiony sensu i boleœnie nudny.
Dziel¹c los Pokolenia 1968, nie solidaryzowa³ siê z poetami Nowej Fali,
choæ – bez patosu i inteligenckiej ironii – w codziennym doœwiadczeniu
(w swoim byciu cia³em) uprawia³ nieskruszon¹ mi³oœæ ojczyzny:
371
(...) I klniemy tê niewczesn¹ mi³oœæ,
Pilniejsz¹ od stra¿nika i regulaminu.
Jeden siada na kiblu.
Drugi wtuli³ siê w siennik, trzeci sobie drwin¹
Radzi, a ja, starannie wy³uskuj¹c z krocza
Wszy, nucê „Jeszcze Polska...”
Banalnemu skojarzeniu ojczyzna-matka przywróci³ niemal bluŸniercz¹
konkretnoœæ (jak w wierszu „Ojczyzna” z 1968 roku).
Na swoje dwudziestolecie Rafa³ Miko³aj, syn Edwarda i El¿biety
z domu Sobeckiej, urodzony w Miko³owie 6 grudnia 1945 roku, móg³
siê ju¿ identyfikowaæ z autorem debiutuj¹cym w pierwszym numerze
nowego miesiêcznika „Poezja”, w którym rekomendacja Tymoteusza
Karpowicza gwarantowa³a mu odrêbnoœæ – wyraŸn¹ i, jak siê okaza³o,
wyj¹tkowo trwa³¹.
W po³owie tego, ca³kiem nieŸle koñcz¹cego siê roku, zagro¿ony silnymi
stanami lêkowymi, leczy³ siê we wroc³awskiej Klinice Psychiatrycznej.
Przyjecha³ do Wroc³awia rok wczeœniej, po pierwszym (nie zaliczonym
– z ³aciny) semestrze na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu
Jagielloñskiego.
We Wroc³awiu uczy³ siê œmierci w niebie mu pisanej/ Gwiazdami;
wreszcie ujrza³ k¹pi¹c¹ siê w niebie. 11 maja 1971 roku.
By³ spadkobierc¹ i utracjuszem tradycji romantycznej. Wierny zdaniu
Baudelaire’a: Prawdziwy bohater bawi siê sam.
I samotnoœæ i regu³y tej zabawy okaza³y siê zabójcze. Ale to bohaterstwo
wyprawy w Alpy Œwiat³a, do jakiej czu³ siê wezwany, wymusi³o na
nim (wydusi³o z niego) tak¹ cenê. Cenê ¿ycia. Ca³ego.
372
373
S
SS
SS
P
P
P
P
P
IIIII
S
SS
SS
W
W
W
W
W
IIIII
E
E
E
E
E
R
R
R
R
R
S
SS
SS
Z
Z
Z
Z
Z
Y
Y
Y
Y
Y
S E Z O N
Wydawnictwo Literackie, Kraków 1969
M A R T W Y S E Z O N
Sezon
5
Martwy sezon
6
Piszê wiersz
7
Pewna sytuacja
9
* * * (Ludzie k³ad¹ siê spaæ )
10
Nasza pani
11
On
12
Mit rodzinny
13
Erotyk
14
Martwy jêzyk
15
Nigdy nie otwieraæ okna
16
P I S Z Ê M I £ O Œ Æ
* * * (dla ciebie piszê mi³oœæ )
17
* * * (znów widzê Ciê ¿yw¹ )
18
Ja: Kafka
19
¯ydówka
20
Która zmêczona œpi
21
Imiê
i
cia³o
22
Mówiê do ciebie cicho
23
Ona mówi, ¿e j¹ mi³oœæ boli
24
Mojej bolesnej
25
Œ M I E R T E L N Y W I E R S Z
* * * (Uspokój siê, mój œnie, jej nie ma )
26
* * * (Bojê siê ciebie, œlepy wierszu )
27
Okno
28
Zrenica
29
Umiem
byæ
cisz¹
30
`
374
G W I A Z D A
Rozstanie
31
Ekloga
32
Gwiazda
33
Prolegomena do innej bajki
34
L I S T D O K R Ó L O W E J P O L S K I
List do Królowej Polski
35
List spod celi
36
List spod celi II
37
P O D Œ C I A N ¥
Antyczne
38
Pod
œcian¹
39
Piosenka
bohaterów
40
P TA K , O K T Ó R Y M T R O C H Ê W I E M
Wspomnienie
41
Urywek
42
Damski klub
43
Ptak, o którym trochê wiem
44
Kochanka powieszonego
45
Pierwsza gwiazda
46
Dobranoc
47
T R Z E B A B Y £ O R O Z S T R Z E L A Æ P O E T Ê
Katalog
48
Wybrze¿e
49
Trzeba by³o rozstrzelaæ poetê
50
I N N A B A J K A
Ossolineum, Wroc³aw 1970
G E N E T Y C Z N E
Geneza
51
Inicjacja
52
375
Czy wiersz mo¿e nie byæ kobiet¹
53
Muzyczne
54
Na nucie najwy¿szej
55
Mówiê, dziwiê siê
56
* * * (Ta rzeka mo¿e nieœmia³o przypomina Odrê )
57
Wie¿a
58
Wstêp do nauki o barwach czyli Malarz maluj¹cy noc¹
59
Inna bajka
60
Polonia restituta
61
To nie fraszka
62
Ballada bezbo¿na
63
Ballada o prawdziwej krwi
64
Poeta
66
Wzgórze albo bohater narodowy
67
Nasza Syberia
68
Nowy œwiat
69
D Y D A K T Y C Z N E
Kwiat zrywaj¹c, ciebie bior¹c
70
Genealogia bohaterów
71
Finis Poloniae
72
Piosenka bohaterów II
73
Nieznane plemiê
74
Dydaktyczne
75
Na jednym rymie
76
Dotkn¹æ
77
Piosenka bohaterów V
78
Na brzegu wielkiej wody
79
Pewna komoda, czyli
80
Gwiazda
81
Œwiate³ko
82
Zawsze dojrzali
83
Zdumiewa siê m¹droœci¹
84
By³a wiosna, by³o lato
85
List do nie wiadomo kogo
86
Zapis z podziemia
87
376
N I E S K O Ñ C Z O N A K R U C J ATA
Wydawnictwo Literackie, Kraków 1972
B³yskawica
89
P I O S E N K A O P O E C I E
Pocz¹tek poezji
90
Zakon
91
Na pokój i na wojnê
92
Proœba
93
Piosenka o poecie
94
List do nieznanego poety
95
Œwiadectwo
96
Na odwrocie starego wiersza
97
* * * (Mój szerokostopy mózg )
99
Gdy pies ksiê¿yca
100
Piêæ zdañ o w³osach
102
Rêkopis
103
S³owa do piosenki na ostatni dzieñ roku
104
Piosenka o poecie II
106
Próba ostatniego wiersza
107
Wiêcej ni¿ s³owa
108
Piosenka z najwy¿szej wie¿y
109
R Ó ¯ E
Na imieniny Rafa³a Wojaczka
110
Ró¿e
111
W podwójnej osobie
112
Koniec pieœni
114
Ojczyzna
116
* * * (CiemnoϾ ciemnieje )
117
Hodujê ten ból
118
Prawdziwe ¿ycie bohatera
119
Powieszony
120
Mimikra
121
377
B A L L A D A O B S C E N I C Z N A
Rêkopis
122
* * * (twoje cia³o, moje dzie³o )
123
Musisz siê zawsze ró¿y baæ
124
Dwoje
125
Ten trzeci
126
* * * (jeszcze w ni¹ nie wszed³ )
127
Ballada obsceniczna
128
P R O L E G O M E N A D O S Z T U K I W Y Z W O L O N E J
Znów muzyka
129
Kartka
130
Zwiastowanie
131
Prolegomena do sztuki wyzwolonej
132
Ekloga
133
Apokryf
134
P I O S E N K A U L I C Z N A
Twarz
135
Piosenka uliczna
136
Piosenka innej ulicy
138
* * * (¯ycie roi siê od szyb )
141
Pewna wiedza
142
Odjazd
143
Groteska odjazdu
144
Bar „Piekie³ko”
145
G £ O S K O B I E C Y (Z N I E Z N A N E J P O E T K I)
Gwa³t
146
Studium
147
Proœba
148
Zdrój
149
Hymn
150
Krzy¿
151
KobiecoϾ
152
* * * (Jeszcze jestem kobiet¹)
153
Kochajmy siê
154
378
P O E M AT M O J E J M E L A N C H O L I I
¯eñskie rymy nocy lipcowej
155
Okno
156
Próba poematu
158
Piosenka starego ksiê¿yca
160
Poemat mojej melancholii
161
Pocz¹tek wiersza
165
Bez przecinka
166
Koniec poezji
168
Rymy na przednówku
169
Fuga
170
Czy to ju¿...
171
Próba nowego œwiata
172
N I E S K O Ñ C Z O N A K R U C J ATA
Koniec œwiata
174
Ob³ok
175
* * * (Oto ju¿ siê zaczyna )
176
Ballada o lêku
177
Scherzo
178
Czemu nie ma tancerki
179
Te dziewczynki
180
Ogieñ
181
Nasze ¿ony
182
Ich prawem by³a w³asna œmieræ
183
Chichot
184
Pochodnie
185
Inny zakon
186
Nie skoñczona krucjata
187
K T Ó R E G O N I E B Y £ O
Ossolineum, Wroc³aw 1972
Modlitwa bohaterów
188
Da³ siê nabraæ na jêzyk, którego nie by³o
189
379
N O TAT K I Z J E D N E J Œ M I E R C I
* * * (¿yjê nie widuj¹c gwiazd )
191
Musi byæ ktoœ
192
* * * (Marii krwi koby³a )
193
* * * (z³odziej nadziei )
194
* * * (Niebo na piersi k³adzie mi )
195
Œmieræ nie znalaz³a jeszcze w³aœciwego wyrazu
196
¯e lampa, ¿e kr¹g œwiat³a
197
PowieϾ nocy zimowej
198
Senna ballada na temat, co kobiety wiedz¹ o wierszach 199
Jaka bym ci chcia³a siê napisaæ
200
Babilon
201
B¹dŸ mi
202
Czy ja mog³am w w¹t³ych ustach unieœæ tak¹ mi³oœæ
203
Nawet nie muszê zamykaæ oczu
205
* * * (Mów – a ja z twoich s³ów kolczyki zrobiê )
206
Mój s³ownik
207
S³owo z Twych ust
208
Wierszyk Mironowi Bia³oszewskiemu
209
* * * (W³osy senne senna suknia Lesbia senna)
210
Ulica
211
Pytanie bardzo kobiece
212
Sto piêædziesi¹ty dowód na twoje istnienie
213
Zmierzch ³agodnie rozsup³a³
214
* * * (Sutki stwardnia³y )
215
Czy œpi¹c¹ mo¿na zbudziæ grzecznie
216
Pewniki
217
Bajka zimowego poranka
218
Czyœ wiedzia³...
219
G³os kobiecy
220
* * * (Kochankowie moi )
221
380
W I E R S Z E S P O Z A Z B I O R Ó W
u³o¿onych b¹dŸ przygotowanych do wydania przez
Rafa³a Wojaczka, oraz usuniête z tomów przez cenzurê
Pierwszy znak na tej karcie
222
* * * (Kim jest ten, co mi siê jawi w lustrze )
223
Wiem kto to jest
224
Wyrok
225
Mój pies bardzo przyjemny
226
Wiesz jest ma³a radoœæ
227
W powiecie
228
Sezon IV
229
Klub
230
Wspólnie u³o¿yliœmy list do niej
231
Marsz ¿a³obny
232
Piotruœ wariat
233
Siostry syjamskie
234
Wieczna aktualnoœæ najwy¿sz¹ cnot¹ sztuki
235
Dziewczynka
236
Ostatnia
237
Podwójna elegia
238
Zród³o
239
Jeszcze Polska
240
* * * (co ja o rzece wiem )
241
Jak dowiem siê jej prawdziwego imienia
242
Bohater
243
Mesjasz
244
Ogólniki
245
Mit
246
S³owo do jednego
247
Trzy wiersze religijne
248
Ja: ksi¹¿ê Pepi
250
Ostatnia modlitwa bohaterów
251
Piosenka bohaterów VII
253
Piosenka bohaterów VIII
254
Lament bohaterów
255
Piosenka bohaterów III (na dworcu g³ównym)
256
`
381
* * * (Sól w nasze rany )
257
Komentarz do pewnej fotografii
258
Modlitwa szarego cz³owieka
259
Pewne rymy
260
Poemat o domu wielce smutnym
261
Kolêda
263
Lament
265
Ten ruch
266
Piosenka bohaterów III
267
Bezdomni musz¹ zamieszkiwaæ œwiat³o
268
Dialog
269
Inna bajka
270
Piosenka z najwy¿szej wie¿y
272
Chodzê i pytam
274
Mapa
275
Ró¿a
276
Chwila
277
Twarz
278
Œwiête krowy
279
W œmiertelnej potrzebie
280
Poeta mówi jak¿e ironicznie
281
Moja piosnka (A.D. 1969)
282
Piosenka odwrotnej strony medalu
283
KobiecoϾ III
286
Nigdy zgoda
287
Naga rano
288
Jest biel
289
Celnik
290
Mit o dawnym szczêœciu
291
Vademecum
292
Wybaczcie piechocie
293
Ranny wiersz
294
Notatki do opisu Janusza Stycznia
295
Bo œmieræ to jest wielki Kunktator. Poemat jednej odwil¿y 300
By³a potrzeba
303
Kim jest ten, co przybywa
304
382
R E S Z TA K RW I
Instytut Miko³owski, Miko³ów 1999
Moje cia³o
305
Sezon II
308
Po sezonie
309
Nowy sezon
310
* * * (Twoje cia³o bolesne )
311
* * * (Drzewo hodowane w ciszy )
312
Wolny wiersz
313
Kropla
314
Owoc
315
By³em, jestem
316
Elementy
317
Widzenie
318
Fotografia
319
Ju¿ wysz³a z pokoju
320
Muszê byæ bardzo skupiony
321
Sanatorium
322
66
324
Notatki z celi œmierci
325
Jak ja teraz œniê
327
Ekloga II
328
Rimbaud
329
* * * (Jej cia³o )
330
Piosenka
331
Apokryf
332
Dajmy ¿yæ kobiecie
333
Imperatyw mi³oœci
334
Myj¹ca siê
335
Ostatnia noc
336
Oddanie
337
Niedziela
338
Chwila przed odjazdem
339
383
Brulion
340
Latomia
341
Trzecie oko
342
Rozpisa³em konkurs
343
Wierszowi rosn¹ piersi
344
Pierwszy dzieñ wolnoœci
345
Wina
346
Mit
347
Czarna ró¿a
348
Granica
349
Bajka
350
* * * (Pszczo³y innego rzêdu )
351
Bia³a ró¿a
352
Elegia
353
Pieœñ œmiertelna bohatera
354
Serce
356
Do polskiego poety
357
Piosenka bohaterów VI
358
Kwestie grudniowe
359
* * * (Osoby zwierz¹t wspania³ych )
360
Ballada o gównie
361
Dwie strofki do m³odego poety
362
Bajka jesienna
363
Reszta krwi
364
Gwiazda; zasypani
365
Dwug³os
366
Ju¿ nie jestem poet¹
367
Pieϖ ostateczna
368
Prawdziwy bohater bawi siê sam
370
384
Seria „Zebra”, tom 2
Rafa³ Wojaczek: Wiersze zebrane
© Rafa³ Wojaczek & Biuro Literackie 2005
wydawca: Biuro Literackie, Plac Teatralny 5
50-051 Wroc³aw, poczta@biuroliterackie.pl
redakcja zbioru: Bogus³aw Kierc
redakcja serii, uk³ad typograficzny i sk³ad: Artur Burszta
fotografie autora: niepublikowane wczeœniej zdjêcia
pochodz¹ce z rodzinnych zbiorów Haliny i Andrzeja Wojaczków
korekta: Ewa Mucha
druk: Drukarnia Wydawnictw Naukowych SA
Podziêkowania za pomoc w wydaniu ksi¹¿ki zechc¹ przyj¹æ:
Miasto Wroc³aw oraz Miejska Biblioteka Publiczna we Wroc³awiu
I S B N 8 3 - 8 8 5 1 5 - 7 1 - 3