WIATRAKI
JERZEGO STĘPNIEWICZA
Galeon
Białe żagle nad horyzontem
Nie! To żaglówki i jachty płyną
A ja wciąż czekam i czekam
Białe żagle w oddali gdzieś giną
Ach! Trzy maszty nad horyzontem
Powiewam gałązką bzu
I oto, z szybkością marzenia
Przepływa omszały, jedyny,
Stary galeon ze snu
Lębork 1957
Motyle
Poprzez burze hen do słońca
Przebiła się barwna para
By, nim noc ją skryje szara
Tańczyć bawić się bez końca
Pośród dni powszednich nudnych
Znaleźli nareszcie szparę
Porzucając życie stare
Kręcąc się wśród rytmów trudnych
I migają wciąż barwami
Wszystko wiruje szaleje
Dla nich czas już nie istnieje
W tłumie par zostali sami
Lecz wszystko zastygnie w pędzie
Barwna para znajdzie przystań
Zamilknie saksofonista
I perkusja grać nie będzie
Przyjdą chmury brudne szare
I zamienią barwną parę
W ćmy ponure w ćmy zgorzkniałe
Lębork 1961
1
Jesień
Bezchmurne niebo nad nami
I liście barwne suche
Strącone zimnym podmuchem
Szeleszczą pod stopami
Dym z papierosa sierp
Księżyca wąski zasnuwa
Po ziemi się przesuwa
Cień
Lębork 1962
Z Barleycornem
Wiem że wrócisz
Usiądziesz w głębokim fotelu
Otulisz nogi pledem by nie było zimno
I sięgniesz po kieliszek
Z czystą czy też inną
Wiem że wrócisz
Jak zawsze wracasz smutny przyjacielu
Lecz tym razem powitam cię z twarzą spokojną
Nie starganą wybuchem radości czy żalu
I z kieliszkiem do ciebie podejdę pomału
Z butelki twej cykuty wleję sobie wolno
Ełk 04.12.1963
* * *
Skrzydlaty duszek, mały gnom
Przyleciał pod me okno
Oczami dziecka spojrzał w głąb
Smutnie na deszczu moknął
Więc wstałem z krzesła, lecz mały skrzat
Popatrzył na mnie zadumany
Smutny odleciał w mglisty świat
Samotny, zapomniany
Legendy strzęp, maleńki gnom
Czar jakiś na mnie rzucił
Połowę serca mego wziął
Nie wrócił?
Lębork 1963
2
Rozmowa z koniem
Zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz
To powiedział ten Gałczyński
Bzdura!
Tylko świszczący bat woźnicy został
I ciężka, cholernie ciężka fura
Ełk 10.04.1964
Przyjaciołom
Przyklejacie do warg lepki uśmieszek
Podajecie mokre spotniałe dłonie
Lecz
Gdy nastanie zmrok
Przekradacie się ciemnym, i zaułkami
Aby mi wybić szyby
Plujecie na moje ślady i szyderczo krzywicie twarze
A nazajutrz
Przyklejacie do warg lepki uśmieszek
Ełk 24.05.1964
Ewie K.
Szliśmy długo wśród topól, błotnistą aleją
Twoje zmrużone oczy do dzisiaj się śmieją
Twoje zmrużone oczy do dziś mnie ścigają
Ewo! Wiem czemu Pan Bóg wygonił cię z raju
Kobylin 28.08.1964
Sowizdrzał
Hej! Tłuściochy karczmarze, szynkareczki piękne
Chowajcie do komory kiełbasy, ser, masło
Bo w oberży nad ciemną kwartą bruinbieru
Znużony długą drogą Dyl Sowizdrzał zasnął
Kobylin 28.08.1964
3
Ewolucja
Jak wieść niesie, przed wiekiem
Rzuciwszy sąsiadowi boleśnie w łeb bananem
Orangutan przestał być orangutanem
Stał się człowiekiem
Ełk 09.09.1964
Ars poetica
O Konstanty, Juliuszu, Czarnoleski Janie
Dorwałem się jak urwis do strun waszej lutni
Lecz w mych niewprawnych rękach dziwne dają łkanie
Pęknięte dźwięczą coraz żałośniej i smutniej
A każdy jęk ich niemy gniewnie przypomina
Po cóż sięgasz po kielich? Nie umiesz pić wina.
Ełk 09.09.1964
Sobowtór
Idziesz odrębną drogą
Choć ona i do mnie należy
Kiedy spotkamy się z sobą
Jerzy?
Ełk 2.10.1964
* * *
Poeta, wariat, marzyciel
Żwir pod stopami chrzęści
Źle idziesz
W życiu nie ma poezji
Są pięści
Ełk 15.10.64
4
Wiatraki
Na wzgórzach kopulastych, niskich
Rzędem wiatraki się rozsiadły
Wirują czarne płachty, śmigi
Mielą zawiści plon zgorzkniały
A niebo było czyste, zimne
Zuchwałą rozeźlony ciszą
W kierunku złowrogiego muru
W zbroi z papieru, z kopią - tyką
Runął Don Kichot
A niebo było czyste, zimne
Czarnych kolosów rząd potężniał
Porwały go potworne skrzydła
I zmełły w obłąkanym wirze
Grochowa tyka kopii pękła
A niebo było czyste, zimne
Tchórzliwie uciekł Sancho Pansa
Porwana zbroja, sny, złudzenia
Don Kichot konia znów zawraca
I goni ku szalonym cieniom
A niebo jest czyste, zimne
Ełk 30.10.64
Siostrze
Ścieżki depczemy wciąż te same
Kart nie zrywamy z kalendarza
Ciągle widzimy twarze znane
Dzień po dniu, wszystko się powtarza
Czy potrafimy strząsnąć pył
Co osiadł na nas w godzin tłumie
Wciąż z głową odwróconą w tył
Idziemy naprzód - senni durnie
Ełk 09.11.64
5
Matce
Ty byłaś moją wróżką dobrą
W ważnych dzieciństwa radościach i bólach
Widzę Twą twarz troską zamgloną
Gdy mi rozwiany płaszcz zatulasz
Ty mnie przed życiem osłaniałaś
Walczyłaś o mnie, w płaczu, w gniewie
Dzisiaj ta rola mnie przypada
Czy jej podołam - nie wiem
Chciałbym obronić Cię przed życiem
Ale sam ginę w wrogim tłumie
Strzał pada zawsze zza węgła, z ukrycia
Mamo - ja sam się obronić nie umiem
Ełk 21.11.64
Lębork
Miasto mego dzieciństwa i głupiej młodości
Gdzie dwie główne ulice i pijalnia piwa
Gdzie się apteka w rynku literami złoci
I żaby na fontannie mają gęby krzywe
Chciałbym do ciebie wrócić, Mekko wytęskniona
Jak Arab wraca do swej przeświętej Kaaby
Gdzie Łeba płynie, brudna i rozleniwiona
A na fontannie nudne gęby krzywią żaby
Ełk 27.11.64
* * *
Chciałem odejść w jesień po prostu
W zwykłą jesień bałtycką, senną, cichą, złotą
Brnąć w zimną chlapę, w roztopy i w błoto
I słuchać morza
Nie było mostów
Ełk 14.12.64
* * *
Chciałbym być po prostu twoim psem
Złym, nastroszonym, wilczym
O Twe kolana ciężkim, kostropatym łbem
Oprzeć się. I milczeć.
Ełk 03.02.65
6
* * *
Nie jesteśmy źli
Jesteśmy po prostu twardzi
Nauczyło nas życie
Jak sobą gardzić
Potrafiło nieraz nam dać
Pięścią po twarzy
I jak można teraz trwać
Jak można marzyć
Ełk 26.03.65
Moim czcigodnym profesorom
Ile jeszcze upokorzeń
Niezagojonych ran
Gorącą głowę przyłożę
Do lodowatych ścian
Ten marzec taki zimny
A nie ma w piecu drew
W marzeniach kęs wędliny
I miękki ciepły chleb
Błąkam się w marzeń klatce
Ponury dziwny zwierz
Puste chłodne mam serce
I pokój też
Wasze słowa dęte i durne
Ognia we mnie nie wzniecą
Wam łatwo z pełnym kałdunem
Mówić o wielkich rzeczach
Ełk 31.03.65
7
* * *
Nic nie boli, tylko ta cisza
Tylko gest każdy dudni łoskotem
Ktoś był w tym pokoju
Wyszedł
Ktoś, kto był zawsze ze mną
I zawsze ode mnie daleko
Ktoś kto miał tu pozostać
Odszedł w ciemność
I to dziwne że nic nie boli
I to dziwne że jestem spokojny
Coś zniknęło i tylko ciemność
Sączy się jak krew powoli
Ełk 20.09.65
* * *
My jesteśmy za mali
By cieszyć się wiosną
Nam pozostała jesień
I noc, i alkohol
My jesteśmy za mali
By cieszyć się życiem
My wstajemy ponurzy
Zgorzkniali o świcie
Ełk 05.11.65
* * *
Uciekałeś jak ranne zwierzę
Otwierałeś tysiące drzwi
Ręce ludzi są obce i zimne
Tak naprawdę nie witał cię nikt
Każdy próg zamieniał się w twierdzę
I choć słowa padały przyjazne
Oczy drzwi wskazywały z gniewem
Były obce, puste i szklane
Ełk 11.01.66
8
* * *
Wiejską drogą krętą i grząską
W gęstym unurzane błocie
Szły marzenia jesienną słotą
Omijając wierzby przygarbione
Pomagałem im odejść prędzej
Przeszkadzała nużąca słota
Wyciągałem za nimi ręce
Czarne i lepkie od błota
Ełk 25.01.66
* * *
Ci sami co wczoraj a inni
Starsi o jeden dzień
Oboje uparcie milczymy
Słowa straciły sens
Dni przed nami i dni za nami
Beznadziejnie, uparcie liczymy
Jutro będziemy ci sami
Inni
Ełk 02.02.66
* * *
Wyrośliśmy na krwawych snach
Wiek nam czaszkę ścisnął jak obręcz
Budzimy się każdego dnia
Zawieszeni między złem a dobrem
Nasze smutki są zwykłym fałszem
Nasza radość to plama cienia
Każdy dzień spada na nas jak kastet
Kręgiem milczenia
Ełk 08.02.66
9
* * *
Nic nie zdziałam, nic już nie umiem
Mięśnie słabe są i zwiotczałe
Niedoskonałym zbyt ciasnym rozumem
Wielu rzeczy objąć nie potrafię
Życie tylko obłąkanym tańcem
Trwać, nic nie czuć, nie przypominać
Obejmują bezradne palce
Cierpką szklankę czerwonego wina
Ełk 08.02.66
* * *
Kazaliście mi wierzyć w przyjaźń - uwierzyłem
Kazaliście mi wierzyć w miłość - uwierzyłem
Każecie mi teraz wierzyć w siebie
Jakim prawem !?
Ełk 22.02.66
* * *
Odejdziemy, każde w swoją stronę
W beznadziejność naszych własnych dróg
W dni rozwlekłe, szare, tak znajome
Pełne cudzych oczu, cudzych ust
Może kiedyś jeszcze się spotkamy
Obcy sobie, nieznajomi, niemi
Obojętnie się nawzajem wyminiemy
W tłumie swoich twarzy nie poznamy
Kobylin 06.03.66
* * *
Jesteśmy dużymi dziećmi
Ale płaczemy dorośle
Krzyczymy bez słów, płaczemy bez łez
Bezgłośnie
Jesteśmy dużymi dziećmi
Ale dojrzale kochamy
Kochamy bez uczuć, milczymy o miłości
Słowami
Ełk 09.03.66
10
* * *
Moje wieczory są tylko moje
Ty nie masz takich samych
Moje wieczory przeświecają złotem
Delikatnie z świateł wysnuwanym
Przez moje wieczory mgły przechodzą niebieskie
Nad ciemną, ciepłą ziemią rozpostarte
Moje wieczory są tak przeraźliwie moje
Że aż puste i martwe
Ełk 03.03.66
* * *
Zmęczone wrony odpływają powietrzem w światło
Moje klęski i zwycięstwa odeszły ode mnie
Czarne skrzydła krzyżami dzień i niebo znaczą
Opadają na mnie i na miasto ciemnym śniegiem
Kocie łby niecierpliwie kręcą szyjami na jezdni
Poddając prężne grzbiety pod ciężki wóz węglowy
Drzewa na krawężniku przystanęły jak przechodnie niepewni
Ciężko zwieszając swe nierówno przystrzyżone głowy
Ełk 15.03.66
* * *
Handlarze wzruszeń pochyleni nad stołami
Maczający w ciemnym piwie wąsy
W ustach nerwowo przygryzają papierosy
Buchające dymiącymi wierszami
Palce coś wypisują na brudnej serwecie
Piwo się leje w gardła zachrypnięte
Codziennie spotykani pijani poeci
Nieświadomi, że sami są wierszem
Ełk 18.03.66
11
* * *
Niosę na grzbiecie znużenie
Na wargach kropelki potu
Idę zmęczonym cieniem
Z przyszłości nie ma powrotów
Niosę na grzbiecie znużenie
Drogi, drogi nieskończone
Wargi zachłystują się powietrzem
Spękane, niespokojne, łakome
Ełk 22.03.66
Królowie z zapałek
Walc
Wychodzili przez okno królowie z zapałek
W mętnej szybie kawiarni zgubieni
A za nimi się wlokły ciężkie szat gronostaje
Pochylały się smutnie do ziemi
A o szyby uderzał wiatr
Targał szaty mokre od łez
Odchodzili w zamglony świat
Odchodzili samotnie w deszcz
Odchodzili przez okno z zapałek królowie
Zatartymi na szybie kreskami
A za nimi żałobną wiatr wygrywał melodię
Spęczniałymi od żalu kroplami
Odchodzili samotnie w świat
Brody siwe nieśli jak tarcze
Uciekali zza okiennych krat
Uciekali od swoich przeznaczeń
Odchodzili ostatni królowie z zapałek
Płaczącymi od deszczu oknami
Odchodzili samotnie, ociągając się, z żalem
Najsmutniejsi królowie na ziemi
Ełk 22.04.66
12
* * *
Najpierw był dźwięk
Czysty jak trąbka
Zawieszony jak odlot ptaków
„Wild Man Blues”
Louis Armstronga
Później chochoł na krzaku róży
Od zewnątrz złotawa słoma
A wewnątrz raniąca
Cierniowa korona
Przez wiele, wiele miesięcy
Rozpięty na różanym krzyżu
Wisiał, w milczeniu cierpiąc
Jesienno-zimowy Chrystus
Później na polu stał
Obojętnie przez ludzi mijany
Butwiejącą słomą na wiosnę
Wybuchnęły zielone rany
Pozostał jeszcze dźwięk
Ostry
Coraz niższy
Przechodzący w głęboką czerń
Było po wszystkim
Ełk 06.05.66
* * *
Trzeba kiedyś zacząć żyć jak człowiek
Cel odnaleźć w mijającym dniu
To szczęście móc położyć skołataną głowę
W Twoich smukłych palcach do snu
Trzeba się nauczyć kochać wszystkie rzeczy
Nawet najbardziej nużące i przykre
Pokochać wiotki most łączący ciemne brzegi
Twoje i moje życie
Ełk 10.05.66
13
* * *
To już ostatnie dni razem
Trzeba się rozstać maleńka
Domu nie zbuduję z marzeń
Z wierszy nie zrobię chleba
I nie szukajmy cienia
Lato odurza słońcem
Nabrzmiała trawami ziemia
Pachnie świeżym razowcem
I to nic że oczy zdradliwe
Zwilgotnieją trochę na peronie
Każde z nas poniesie swoje życie
W inną stronę
Kobylin 17.06.66
* * *
Na naszych drogach cień zapada
W rozstaju usiadł świątek przygarbiony
Pośrodku szerokiego miasta
Nierealny jak my - zmyślony
Każdy jego kłopot - nieprawdziwy
Nawet deszcz na niego nie pada
Bo w ogóle - to musi być szczęśliwy
Jak przydrożnym świątkom wypada
Tak jak Budda ma uśmiech przyjazny
Przylepiony do dostojnych warg
I inaczej na życie patrzy
Bez skarg
Gdańsk 15.07.66
14
* * *
Którędy mam iść w słońce
Jaką obrać drogę
Kamieniem w mech obrosły
Kroku dać nie mogę
Którędy mam iść w słońce
Gdy na drogach cienie
Chłód, mrok i mało jasnych dni
Może lepiej pozostać wrośniętym kamieniem
Kobylin 19.07.66
* * *
Wytężyć słuch
By na granicy dźwięku
Usłyszeć ciszę
Liść spadł pod nogi
Szelest wypalonych traw
I słońce coraz niżej ciężką głowę skłania
Pod okno smutek podchodzi
W przytłumionej purpurze szat
Wytężyć wzrok
By na granicy barw
Zobaczyć czerń
Liść spadł pod nogi
Smutek umierających drzew
I ptaków klucz żałośnie krzyczy pożegnania
Znużony lata cień odchodzi
Na drogi szarzejące we mgle
Wytężyć umysł
By na granicy życia
Odczuć śmierć
Gdańsk 10.10.66
15
* * *
Tak wyrastają słowa
Kształtem nabrzmiałych kropli
Chciałbym moje dni od nowa
Na złoto bursztynu przetopić
Nie przegrałem nic jeszcze do końca
Zachowałem swe stare sny
Zastygło w żywicy słońce
Mówiąc - umierać, myślę - żyć
Tutaj nawet wiatr jest słony
I jak nasze losy gorzki
Powróciłem w rodzinne strony
Na dzieciństwa utracone ścieżki
Chciałbym tu na zawsze pozostać
Jeśli kiedyś przyjdzie mi odejść
Ot, pijackim sercem po prostu
Kocham cię morze
Gdańsk 30.11.66
* * *
Drzewa krzyżami połączą gałęzie
Otoczą okno zasiekiem kolczastym
Ręce runą szalonym opętanym werblem
Przedrzesz się okrwawiony na ulice miasta
A prące ulicami ludzkie manekiny
Szkłem oczu rzucą na twoje łachmany
Szczeliny ust ułożą w martwy wyraz drwiny
Starannie cień twój miną swoimi cieniami
Gdańsk 16.01.67
16
Cienioryt
W koronach drzew zabłąkane
Wstają zbudzone światłem
Na ścianach się układają
Splątaną z gałęzi kratą
Czernią nogi nasze owijają
Dziko, z furią biją po twarzy
Lub miękką, spokojną plamą
Układają się na asfalcie
Zapadam w otchłań czerni
Krok tylko za światła płynną linię
Krok z powrotem
I twarz twoja wypłynie
Cieniorytem
Gdańsk 20.01.67
* * *
Myśmy po prostu wyrastali z mroku
Brnąc po omacku w słoneczny dzień
Na naszych oczach zastygł cień
Czy potrafimy dotrzymać kroku
Z światła zrodzeni nie mogą zrozumieć
Że brzask jest dla nas bardzo, bardzo ciemny
Że jesteśmy jak ślepcy; nie umiemy umieć
Chodzić ulicą w jasny dzień słoneczny
Gdańsk 26.01.67
17
* * *
Z elegancją właściwą strachom
Strach na wróble przechodził przez miasto
W pochylonym rondzie kapelusza
Chował gębę z papieru wyblakłą
Czasem ludziom zaglądał w oczy
Szukał w nich skamieniałych marzeń
Drżącą ręką z patyka
Gnuśny czas zatrzymywał
W zardzewiałym miejskim zegarze
Każda twarz oglądana kłamała
Zakrywała szczelnie czas przeszły
Zimnem wiała kapota
Nie chroniły od błota
Papierowe podeszwy
Z elegancją właściwą strachom
Strach na wróble przez miasto przechodził
A nad ranem go ludzie znaleźli
Wiszącego w podmiejskim ogrodzie
Gdańsk 16.02.67
* * *
Spójrz! Twe życie nie wyrosło nagle
Sznurem złotych bursztynów nieforemnych
Wyrastało kolczastym krzakiem
Twardym pasmem godzin codziennych
Po co gonisz zbłąkanym ptakiem
Chcąc pochwycić ulotne cienie
Pomyśl! Żyć ci będzie wiele łatwiej
Gdy pokochasz TO morze i TĘ ziemię
Gdańsk 02.10.67
18
Szary człowiek
Szarzy ludzie mają szare smutki
Szarą radość, szary dzień i szare sprawy
Szary człowiek jest mały, malutki
I w ogóle całkiem nieciekawy
Przy śniadaniu topi szary nos w gazecie
Żuje z szarą margaryną chlebuś szary
A po szarym, nieciekawym obiedzie
Z nieciekawą, szarą żoną toczy swary
Do szkół szarych chodzą szare dzieci
Dzień w dzień mija , ciągle taki sam szarawy
Szary człowiek żyje w małym szarym świecie
I nie zdaje sobie wcale z tego sprawy
Lecz czasami mały, szary człowiek rośnie
Ponad swoje małe, szare rzeczy
Mały, szary tłumek wtedy patrzy groźnie
I zaciska swoje małe, szare pięści
Szarzy ludzie małe, szare dołki kopią
Podstawiają małe, szare nogi
I wdeptują go w szarej ziemi szare błoto
W szary poziom szarej miejskiej drogi
Później robią wielki szary pomnik
Wygłaszają gromkie mowy pogrzebowe
Później mówią cali w szarych łzach ogromnych:
Oto odszedł wielki, szary człowiek
I odchodzą do swych szarych domów
Do swych zwykłych, małych, szarych spraw
Płodzą małych, szarych potomków
Zapełniają mały szary świat
Gdańsk 23.02.67
19
Miasto
Zamknięty murem twarzy milczysz
Wśród ludzi krążysz burym, wilczym kształtem
Gdy każdy ruch twój do wolności krzyczy
Która do ciebie przyszła z leśnym wiatrem
Ciosem pięści o szyby chcesz zdobyć swobodę
Własną samotność, przestrzeń szeroką bez granic
Pachnącą piaskiem sypkim, zwiędłą trawą, błotem
Tęskniącym wilkiem wracasz między miasta ściany
Gdańsk 12.09.68
* * *
Spłonęło życie bursztynem
I przed posągiem węgiel czarny
Mądre Światowida twarze
Zastygają gasnącym światłem
Płomień żywy zagaśnie
I wtedy rysy się zaostrzą
Chłodnym konturem w cień zapadną
Pozostaną mądre lecz martwe
Kobylin 14.08.67
* * *
Dlaczego pokochałem miasto - tak mi obce
Ja, włóczęga bezdomny, chuligan i pijak
Dlaczego pokochałem to milczące morze
Które wciąż mnie uczyło jak życie przemijać
Czy dlatego, że chętnie tutaj uciekałem
Zanim grudą bursztynu obmytą przez fale
Niepotrzebny na piasek rzucony zostałem
I po prostu, już nie mam siły odejść dalej
Gdańsk15.10.67
20
* * *
Wydrzeć myśli z waszych twarzy zamkniętych
Co bezkształtnym kamieniem zalegają dni
Może będzie żyć łatwiej, nie odejdą pieśni
Drzew śpiewających jesień spoza moich szyb
Może bardziej pokocham was, coście mi obcy
Pomiędzy których wszedłem jak w cudzy łan zboża
Może będzie mi łatwiej odejść w bezmiar nocy
Jak w poszarzałą przestrzeń zastygłego morza
Gdańsk 17.09.67
* * *
Wykuwałem w waszych oczach mą postać
Czy potrafię kiedyś ją zmienić
Mogłem przecież sobą pozostać
Jednym z wyzłoconych drzew jesiennych
Mogłem wrosnąć w zaoraną ziemię
Zostać suchym pękiem traw uwiędłych
W jakich oczach zastygłem kamiennie
Jednym z wyzłoconych drzew jesiennych
Gdańsk 17.09.67
* * *
Ranek zacisnął swą jasną klamrę
Na szyi dnia
Oczy szeroko bacznie otwarte
Noc jeszcze trwa
Gdzieś w głębi źrenic czai się jeszcze
Mrok przyczajony
Na zewnątrz drzewom wplotła się jesień
W szare korony
I wypływamy w smutek i deszcze
Z głębiny snu
Wolno, spokojnie i bezszelestnie
W bezsenność dróg
Gdańsk 05.11.67
21
* * *
Poszarzał wiatr a bezlistne drzewa
Długimi rękami sięgają okien i drzwi
Zaszeleścił, zaskowyczał, zjesienniał
Ostatni umierający liść
Jeszcze przywarł kurczowo do gałęzi
Purpurowym plastrem na korze
I to była śmierć zieleni na ziemi
Tylko szepce coś wciąż żywe morze
Gdańsk 20.10.67
* * *
Kiedy twa głowa rozerwie się w płomień
Pochodnią runiesz w miasta czarne mury
Okrzykiem śmierci, pożaru kolorem
Wyrośniesz w niebo, kolumną purpury
I zechcą zgasić pożar twojej głowy
Butem podkutym rozdeptać, zadusić
But żołdacki owiniesz ogniskiem płonącym
Rozpalonym pociskiem eksplodujesz w tłumy
A gdy tłum obojętny ogniem się nie zajmie
Kiedy dusząc się, płomień twojej głowy zadrga
Wymknąwszy się siepaczom, odejdziesz zwyczajnie
Błędnym ognikiem błądzącym po bagnach
Gdańsk 02.12.67
Ikar
Żyć na krawędzi czasu, rozmawiać z cieniami
Wydzierać krtani słowa nabrzmiałe milczeniem
I w oczach odbarwionych snami zamknąć barwy
W słońcu spłonąć Ikarem i nic już nie wiedzieć
Czym jest wiedza bezduszna kiedy iskry w oczach
Oddech wiatru na szyi a twarz kroplą potu
Cóż że skrzydła utracę, że runę do morza
Nigdy nie przerwę w słońce szalonego lotu
Gdańsk 24.11.67
22
* * *
I zatrzymałem zegar zardzewiałym zgrzytem
Czas się przesącza ciężko miodnymi kroplami
W brudnym kącie za piecem zaszyła się cisza
A rybą wpływa w okno sine światło lampy
Ptakiem dłoni rozbiłem bezruch gęstniejący
Gestem - skrzydłem martwotę przerodziłem w zamęt
I usiadłem, milczeniem ciężko wbity w fotel
Paliłem i puszczałem wonny dym uszami
Gdańsk 19.12.67
Gdańsk
Rękawy ulic napęczniałe
Niezamierzoną zgorzkniałością
Przedproża łapy wyciągają
Pozieleniałe od starości
Mariacka, Długa. Cienie kładą
Ciepłe refleksy na złoceniach
Na wyspie stare spichrze drzemią
Próchnieje Żuraw nad Motławą
Noc ciągnie z morza wiatrem słonym
Ostrym konturem kute kraty
Kurant na wieży ratuszowej
Wbija swój dźwięk w drzemiące dachy
Gdańsk 26.01.68
* * *
Gdy świat się skończy, rozsypie się w pył
Gdy nie będziesz miał siły go tworzyć na nowo
Głowa skoczy płomieniem odrzucona w tył
Usta zakwitną różą purpurową
Domy twych marzeń runęły już dawno
Sprzęty próchnieją. Otrzepujesz kurze
Z twarzą wyblakłą, i ręką bezradną
Wstrzymujesz zegar. I czas płynie dłużej.
Gdańsk 28.01.68
23
* * *
Bursztyny także umierają
Jak ludzie tylko o wiele trudniej
Najpierw światła w nich gasną
Później ich ciepło znika i są chłodne
I śmierć ich jest taka tragiczna
Bo one nie chcą umierać
I nie wiadomo co naprawdę zabija
Małe życie w tych słonecznych kamieniach
I to nie jest żadna blaga ani kłamstwo
Sam widziałem jak jeden taki umierał
Bursztyny także umierają
Najpierw światła w nich gasną
Gdańsk 26.01.68
* * *
Oficerowie piękne ptaki
Sfrunęli dwunastkami z samochodów
Szare płaszcze, szare hełmy
Gwiazdki wirujące wściekle na ramionach
I u nadgarstków wolno roztańczone pałki
Rozwinęli się w ławę
Zgrabni i uśmiechnięci powoli szli szeregiem
Pałki zawirowały runęli na tłum
Który rozkołysał się, zawarczał
I nagle pękł
Rozcięty krzykiem
Gdańsk 13.03.68
* * *
Zamilkniesz
Gdy latarnie runą ci na głowę
Ulica pętlą skoczy ci na szyję
I błękitnawym samochodu reflektorem
W oczy się wbije
Krzyk
Nienawidzę błękitu i jęku syreny
Bo w oczach mi zastygły czarne rzędy drzew
I pazurami z bruku wyryte kamienie
Błękit oznacza krew
Gdańsk 18.03.68
24
* * *
Prawda szumiała w drzew koronach
W chropowatości wierszy
Padł strzał, runęła krwawa, gorzka
Na kręte ludzkie ścieżki
Nikt się nie schylił by ją podnieść
Tłum ją podeptał i zaszargał
Zbyt trudno jest z nią żyć na co dzień
Zbytnio jest gorzka prawda
Gdańsk 21.03.68
* * *
Widzimy tylko światłocienie
Odbite w szybach twarze
W oczy nam wrasta ciemność
I nic już poza światłem
A głowa klatka z cegły
Chodnik spętany drutem
Mury drogę zamknęły
Ręce psiakiem zaszczutym
Uciekają w kieszenie
I nic już tylko pięści
Zaciśnięte bezwiednie
A w oczach dawna zieleń
Gdańsk 29.03.68
* * *
Za czym tęsknisz Jakie twarze nocą
Ręce zsiniałe mrokiem wyciągają z głębi
I gdzie światła odchodzą Skąd cienie nadchodzą
Wąziutką klingą brzytwy promień się przylepił
Na ręce jasna plamka żył wypukłość
Zwęźlone skurczem przyciągają oczy
Drżenie rąk i już z gardła przypełzła bezradność
Zagubienie i wielka samotność wśród nocy
Kaftanem bezpieczeństwa oplątuje cisza
Buchająca ostrymi szparami podłogi
Fałszywy zegar w ścianie wolno czas omija
Stół - przykurczona bestia wyprostował nogi
Gdańsk 29.03.68
25
* * *
I słowa gdzieś uwięzły
Bezkształtną szarą masą
Przez zaciśnięte zęby
Nie prześliźnie się żadno
Tkwią mi w gardle i puchną
Konopną dławią pętlą
I razem z krwią pod skórą
Ku pięściom zwartym pełzną
Może wybuchną krzykiem
Do gardeł innym skoczą
A może zdechną cicho
W białkach przekrwionych oczu
Gdańsk 04.04.68
* * *
Wyrwać się z zaklętego kręgu
Przekleństw i marzeń
O bruk roztrzaskać obolałą głowę
Piaskiem rozsypać się na brzegu
Niknącym po horyzont zzieleniałym morzem
Obłudę twarzy rozbić, słowa
Fałszem zduszone
Przywrócić ludziom ufność ludzi
I móc każdemu rękę podać
Z pewnością, że się nie zabrudzi
Gdańsk 06.04.68
* * *
Płachtą cienia owinąć głowę
Zanurkować w zielone trawy
Powiekami przesłonięte słońce
Obnażone ramiona pali
I odrzucić wszystko co było
Nawet marzeń smugę zatartą
Tylko smak morskiej soli gorzki
Łapczywą uchwycić wargą
Gdańsk 25.04.68
26
* * *
Deszcze mijają, ściany drzemią
I tylko drzewa zielenieją
Płachtą rozdartą gdzieś nade mną
I ja pozieleniałym dębem
Żyję, przemijam, aż spróchnieję
Pamiętam smak kolędy zimą
Latem płacz dumki ukraińskiej
I dotyk ciężkich rąk matczynych
I zwilgotniałe koni pyski
Jak ciężko było was opuścić
Zostawić lasu płot kudłaty
I obraz z piosnki w sobie zdusić
„ Jak prowożała syna maty ”
Tamten las został tak daleko
Już policzkiem nie przylgnę do sosny
W chropowatość czerwonej kory
Deszcze miną, ściany zadrzemią
Wypróchnieję dębem zielonym
Gdańsk 25.04.68
Skryba
Szukasz mądrości wieków
Świecznikiem zgarbiony
Miotełką z kurzu tomy otrzepujesz stare
A ludzie cię mijają, szydzą, idą dalej
Dłoń nad pożółkłą kartą ci zastyga
Wpisuje się w pergamin barwnym inicjałem
W celę swą wrastasz zapleśniałym grzybem
A na zewnątrz trwa życie. Świat w gruzy się wali.
Gdańsk 05.05.68
27
* * *
Zachować oczy całe, nie rozbite
W tysiąc odłamków krzywych luster
Podnieść głowę i wiosennym świtem
Zbłękitniałą wypełnić pustkę
Przestać zagryzać wargi i zaciskać pięści
Czarnymi korzeniami wyrwanymi ziemi
Wystrzelić pniem topoli, kaskadą zieleni
Sczłowieczeć pod dotykiem bliskiej, ludzkiej ręki
Gdańsk 09.05.68
* * *
Mrok gęstniał, czas się kurczył
Lęk dławił ulice
Przemykających chyłkiem pod ścianami
Biły po twarzy listy rozstrzelanych
Znak szubieniczny, zgiętą krechą
Mury zaplamił
Ludzie milczeli gniewnie wgarbieni
W ziemię wrastali i odchodzili plamą zieleni
Mrok się rozpraszał, twardniały pięści
Świtem zduszony lęk w oczach konał
I była trudna, i była gorzka
„wolność”
Ostrzami obcych bagnetów niesiona
Gdańsk 11.05.68
* * *
Wtargnęłaś w cienie jasną głową
Zburzyłaś mrok piwnicznych lochów
I nauczyłaś tęsknić znowu
Filar kamienny, cegły stropu
Zachciały mówić, śmiać się, płakać
Milczące usta rysy w ścianie
Skrzywiły się. Twa głowa zgaśnie
I znów wiekami w pleśń wrastanie
Gdańsk 14.05.68
28
* * *
Jeśli umiesz słowa powiązać
Twardą grudą na dłoni zwęźlić
Skręć je sznurem mocnym i szorstkim
By na szyi ścianę powiesić
Zakołyszą się mury wokół
Sufit tępo do gardła ci skoczy
I utoną w oszalałym mroku
Białka obcych, kochanych oczu
Gdańsk 15.05.68
Październik Eisensteina
Słowa się kurczą zaciętym milczeniem
Gdy obraz bije w oczy i zaślepia
I wstają cienie szare straszne cienie
Mnie nie obchodzi łoskot waszych butów
Łamiący spokój marmurowej sali
Ja widzę twarze, twarze młodych junkrów
I tłumy was, gdyście naprzeciw stali
Gdańsk 17.05.68
* * *
Niepotrzebni powinni odejść
A ja kocham zielone drzewa
W jasną bańkę rosy chcę się wtopić
Trwale w jej wilgoć się wśpiewać
Niepotrzebni muszą odchodzić
I gdy moja nadejdzie pora
W każdym gładkim kawałku kory
Każdy bliski twarz moją rozpozna
W drzewa tkankę policzkiem zdrewniałym
Wrosnę, ramię zastygnie gałęzią
W wasze wszystkie zbłąkane światy
Zieloną wtargnę pieśnią
Gdańsk 05.06.68
29
Koncert E - mol
Zieloną raną mundur zrósł się z ciałem
Ramię zeskorupiało w karabinu rzemień
Usta blizną zarosły, tylko na komendę
Przywykłe mówić. I myśli pod hełmem
Skłębione i rozdarte. Uzbrojony w pustkę
Do bólu obcy, choć w tych samych cieniach
Bronił się za rozbitym własnej twarzy lustrem
Przed sobą i koncertem Szopena, przed smutkiem
A muzyka krążyła i wszystko dalekie
I tylko ta twarz bliska wytopiona w łzy
Tylko te ręce bliskie, nierealne, lekkie
Bezsensownie czytany napis: „Le petit”... „Le petit”
Smutek czyhał za każdym załomem muzyki
Mundur tajał, od pleców odrywał się z chrzęstem
I poczuć się człowiekiem znów - było bolesne
Jak bolesna samotność zaciśniętych pięści
Kobylin 03.08.68
* * *
Coście nam dali prócz pogardy
Wy, coście kiedyś nas uczyli
Słów o wolności, cieni prawdy
I sami pomnik swój zburzyli
A kiedy runął, znając dobrze
Że jego spiż był tylko mitem
Dalej snujecie w dni pogodne
Prawdy grubymi nićmi szyte
Ale wasz pomnik zamknął drogi
Kiedy żelaznym rumowiskiem
Znienacka runął nam pod nogi
Gdańsk 12.09.68
30
* * *
Autorowi „Cichego Donu”
Wyjeżdżałeś kozaku daleko
Zostawiałeś stanicę nad rzeką
Swoją szablę ostrzyłeś przez lata
Cień jej głowę niejedną rozpłatał
Odjeżdżałeś daleko od domu
Żeby bronić swej ziemi i Donu
Bo kochałeś ten kraj swój ogromny
A już stepem nadciągał Budionny
A nad głową już wrona ci kracze
Już swobody twej koniec kozacze
Pohulałeś po stepie sokole
Teraz śmierć albo iść ci w niewolę
Już ataman podnosi buławę
Na kozacką, na dolę, na sławę
„Matka ziemia nad wami zapłacze
Za te życie przeklęte sobacze”
Opłakała ich ziemia, ech maty
Opłakały chutory i chaty
Opłakali ich trupy i rany
Groby wrosły w stepowe burzany
Gdańsk 21.09.68
* * *
Księciu Salinie
To było tylko umieranie
Zwietrzały zapach starych mebli
Drewnienie starych, słabych tkanek
I odrzucanie niepotrzebnych
Bo nagle wszystko się zmieszało
Zmęczenie, starość, lęk, armaty
Lud, czerwień koszul, krew i salon
Agonia. Cień nadchodził z dala
I po pokojach szedł Donnafugaty
Przed rzeźbą w sieniach się zatrzymał
Zanucił pieśń o odchodzących
Rósł rozwiewając się. Zolbrzymiał
Na ścianie zastygł plamą cienia
Lampart tańczący
Gdańsk 01.10.68
31
* * *
Annie
Ty jesteś wyrzeźbiony jantar
Dziwną modlitwą smutną, ciemną
Ty jesteś radość, ból i piękno
I jesteś jantar
Ty jesteś wyrzeźbione morze
Oddechem piasku, snem gorącym
Ty jesteś smukły pień szumiący
I złote zboże
I jesteś ludzka dłoń otwarta
Uśmiechem wątłym, oczu barwą
I jesteś spokój, lęk i światło
Ty jesteś jantar
Gdańsk 21.10.68
* * *
Niedokonane - gorycz klęski
Słowa uwięzłe
Dni nieskończone
A ileż takich dni zaczętych
Niedokonane, to tak łatwo
Rozetrzeć farby, świat przetopić
Lecz, czy potrafię mówić barwą
Niedokonane - nigdzie, nigdy
I tylko lęk
I lęk przed lękiem
O ileż łatwiej pługiem - skiby
Gdańsk 25.10.68
* * *
Spóźnieni, macie w swoich twarzach
Lęk minionego, lecz nie pamiętacie
Ni kropli z tego, co minęło w czasie
I zmęczeni nim - nowy pragniecie przetwarzać
Wszystko wasze minęło, wyblakłe portrety
Przywołują was w przeszłość, której już nie znacie
Której spojrzeń matowe i miękkie szkielety
Gobelinem na ścianie smutnym zawieszacie
Gdańsk 08.11.68
32
* * *
W was jest milczenie
Już nie cisza, ale napięty spokój krzyku
Tak krzycząc Bóg zamknięty milczał
W łukach gotyku
W was jest czerwony ból witraży
Dębowych drzwi rzeźbiony smutek
Cierniowych kolców twardym drutem
Ściągnięta bladość Jego twarzy
On jest katedry ciężka nawa
W podłoże waszych barków wbita
Bo On jest ten, co stracił Syna
I umarł niepotrzebnie - za was
Gdańsk 11.11.68
* * *
Jaką nam jeszcze w twarz pogardę rzucisz
Boże Jesienny rozkładem przestrzeni
Czasu i barwy. Jakie twarze ludzi
Na tysiąc drobnych upokorzeń zmienisz
I jaki kłos nam wyda ziemia wzdęta wiosną
Kiedy spękanym brzuchem zawadzi o słońce
Gdy ziarna nam czernieją, nie chłoną, nie rosną
Wszystko co żyć zaczyna - już jest życia końcem
W jaką ciszę zastygnie czas Jesienny Boże
Nasz, następców niegodnych i niepoprzedników
Czy przejdziemy owocnie jak szumiące zboże
Czy w jałowym i pustym, bezowocnym krzyku
Gdańsk 15.11.68
33
* * *
Jak mroźno, cicho
Bez szelestu
Jak motyw który się powtarza
Zastyga cień, wspomnienie gestu
Z sal zamkowego refektarza
Wypływa smuga w białym płaszczu
I kropelkami krwi osiada
Na dachach zamku
Jak śmieszny człowiek
Odsunięty od własnych spraw
Własnego losu. Nieświadom
Drzemie odepchnięty
W kamieniu twardym krwawej barwy
I nas przemilczą bo przetrwają
Nieść będą gorycz w pokolenia
Kamienie nami układane
Kościoły zamki promenady
Sale balowe
i więzienia
Malbork 12.12.68
* * *
Annie
Tu nawet Twoja twarz zamknięta
Milczkiem wpisuje mi się w gotyk
Cegły palonej chłód rozmiękcza
Jak Twojej ręki lekki dotyk
I cegła staje mi się bliższa
Jak pulsująca w niej myśl ludzka
Przez zarys Twojej twarzy słyszę
Jak mówią jej kamienne usta
Malbork 12.12.68
34
Uta Von Bernheim
Annie
Pogorzeliska naszych warg ostygłe
Trwają bezruchem, to jest trwanie
Co nie przemija, patrz jak znikły
Jaskółki nie wyryte w kamień
I kamieniejąc wnikniesz w pamięć
Dziedzictwo martwe naszej myśli
Odejdą ci co po nas przyszli
Przetrwasz uśmiechem żłobiąc kamień
Gdańsk 04.01.69
* * *
Pośród milczenia stoisz
Czekanie strwożonych
A gdy cisza ostygnie wypalonym kształtem
Wyplączesz się z jej cieni
I lęk obudzonych
Że już, że życie
I że wszystko martwe
Bo słowa już nie znaczą
Jak puste skorupy
Świecą zewnętrznym blaskiem - lichtarze złocone
Cieszą swą piękną formą
A wewnątrz umarłe
Nikt nie szuka ich sensu
Nikt nie trwoży ludzi
W nas został sens bez słowa
Które nic nie budzi
Gdańsk 06.01.69
35
* * *
Na nikogo nie czekasz
I nikt nie nadejdzie
Ciepłym smutkiem brązowych ścian
Oszukała cię jesień
Znów od siebie uciekasz
Z lustra w oczy ci patrzy obca twarz
Utonąłeś w pejzażu
Dalekiego ci miasta
Słyszysz kroki na schodach
Ale nie masz swych drzwi
Jakże ciężko jest z marzeń
Własnych śmiesznych wyrastać
I jak ciężko czasami przed siebie jest iść
Wrocław 15.11.69
* * *
Pomiędzy słów szeregi
Klinem się wbiła cisza
Człowiek ominął brzegi
Życia i milczał
Gorzej gdy milczą żywi
Dławieni pięścią
Gorzej gdy są szczęśliwi
Marząc o szczęściu
Wrocław 15.11.69
* * *
Czas mi spod dłoni umknął pusty
I nie wypełnię minionego
I teraźniejszość ślepy minę
Przyszłości nie znam i nie poznam
Zacisnę dłoń na piasku smudze
I nie uchwycę nic prócz piasku
I nie zobaczę jego ziaren
A przecież mi pęcznieją w dłoniach
Wrocław 03.12.69
36
* * *
Wierzby rozdarte nad drogą błotnistą
Jak stare baby z diabłem gadające
Śni mi się także zwiosenniałe słońcem
Zielonym meszkiem kiełkujące żyto
I chrapy końskie rozdęte, rozwarte
I grzywy szorstkie, ciepły zapach siana
Czuję na dłoni swej łakomą wargę
I kostkę słońca którą liże ranek
Wrocław 06.12.69
Psom łańcuchowym
Poza zgarbieniem pleców nie ma nic
I tylko coraz niżej, w dół, do ziemi
Droga prosta, najprostsza z dróg
I zamknięty wokół krąg zieleni
Osaczenie, stary problem czterech ścian
Starych tęsknot fałsz i drwina jawy
Sen zaklęty w wiśni biały sad
Słońce z łbem olbrzymiej błotnej żaby
Pali wiosna, czas roztapia się jak wosk
Jeden krok i już nie będzie dróg
Patrz - milczenia napęczniały kłos
Jeden gest - i już nie będzie słów
Lecz nie będzie tego kroku, tego gestu
Przyczaiła się zdradliwie okolica
Zmrok nadciąga cicho, bez szelestu
Pies w obroży smutnie wyje do księżyca
Karaś 18.05.71
37
* * *
Żonie
Na niebie było słońce i księżyc
W rów przydrożny wlazła biała cisza
I stuk kopyt był i chrzęst uprzęży
I na koźle zalany w sztok woźnica
Kościół stary, modrzewiowy, pobielany
W środku było dużo ludzi i organy
I kamienna krągła kropielnica
Biały Chrystus z boku stał i milczał
I obrączki ksiądz pomylił, trochę śmiechu
Końskie łby i pęd szalonej jazdy
Stary pałac przystrojony w gwiazdy
Potem góry do nas zeszły w zmierzchu
Karaś 18.05.71
* * *
Była sława mołojecka - nie ma sławy
Była wolność - nie ma wolności
Ciągną smutne klucze żurawi
Druhów w stepie bieleją kości
Trawy bujnej usycha grzywa
Milczy brzozy gładzony szkielet
A na ziemię krwawą rosą spływa
Księżyc szablą cięty przez czerep
Karaś 05.06.71
* * *
Wydmuchiwałem słowa olbrzymy, były jak balon
Doskonałe w nadmuchanej grozie
Później cisza napłynęła falą
I zastygłem w pomnikowej pozie
I pokażcie mi jedną rzecz której nie zdradziłem
Dętym słowem, myślą czy czynem
Każdą cenną chwilę wypełniłem
Zdradą jak cierpkim winem
Karaś 04.07.71
38
* * *
Matka wierzba pochylona płacze syna
A syn żyje i nie żyje zastygł w kamień
Snuje klechdę senną u komina
Czas na twarzy wyrył zmarszczek znamię
Rysy drogie czas zaciera w siwych włosach
Drżące wargi zamieniają słowa w bełkot
Pustą drogą w wypłukanych zblakłych oczach
Świat odchodzi coraz dalej w wieczność
Karaś 11.07.71
* * *
Wiersze nienapisane, z dnia na dzień
Czuję wasz ciężar coraz mocniej
I pochylony schodzę w cień
W bezsenne zmarnowane noce
Łąkami brodzę lat szczenięcych
By każdą ścieżkę przejść od nowa
I każdy dzień zamienić w słowa
A słowa w martwy bezwład ręki
Karaś 11.07.71
* * *
Zadumaniem brzozy zaskoczony
Patrzysz w szerokość tej ziemi
W strzechy siwe starością schylone
W mozaice soczystej zieleni
Chłoniesz chwilę i czas narasta
Zanurzony w nim oddychasz mocniej
Czujesz wilgoć w której nurza się trawa
Pochylona ptaków odlotem
I domem pachnie jesień
Zanim zgarbiony odejdziesz daleko
Daleko poza krąg tych białych drzew
Odwróć się - jeszcze jeden mijasz wrzesień
Karaś 07.09.71
39
* * *
Kres dróg, już nigdy nie znęcą rozstaje
Ominiesz brzóz zamglony płacz
Nad łąkami wilgotne opary wstają
Zamazują się kontury chat
Tu dążyłeś i tu pozostaniesz
Wśród zgnilizny zbutwiałych strzech
Pełznie wolno po schylonej ścianie
Siwy, mokry, jesienny mech
Drzewa rosną, nic się nie zmienia
Drży jabłkami ciężarny sad
Ku wsi za opłotkami w ostrych cieniach
Cicho czołga się bury las
Karaś 27.09.71
Hubalczykom
Szaleństwo wiernych. To ostatnia szarża
Lśni białym ogniem rząd dobytych szabli
Ktoś w pełnym pędzie pod konia się zwalił
Ktoś zakrzyknął boleśnie, koń z daleka zarżał
Bóg, Honor i Ojczyzna, klinga połamana
Usta spękane pieką, w skroniach wali dziko
Na karku końskim brudna, krwawa piana
Pęd, pęd zawrotny bez końca, do nikąd
Później w drzwi kołatanie, otwierają cicho
Gdzie major ? - Padł zabity. I wszystko skończone
Noc bezkresna zapadła nad Rzeczpospolitą
I tylko łunę widać, to Hucisko płonie
Karaś 20.10.71
40
* * *
Kołysanie powietrza, przelewanie słów
Białe noce i czarna rozpacz
Sen niespokojny po to aby znów
Rano zmęczenie nosić w oczach
I wkradanie się w wieczność
Ukradkiem, po cichu
Zanim zaśniesz w zbutwiałej ziemi
Zanim świerki na bezdrożach świtu
Nie zaduszą łapami zieleni
Karaś 26.10.71
* * *
Pochylajcie się diabły siwe
Wierzby siwe
Wierzby rozdarte
Módlcie się jękiem rozdzieranej kory
Wczepiajcie się pazurami korzeni w błoto
Byle nie upaść
Pochylajcie się diabły siwe
Wierzby siwe
Wierzby rozdarte
Módlcie się jękiem popękanej kory
Wczepiajcie się pazurami korzeni w lód
Byle nie upaść...
Przed wiosną
Radomek 07.12.71
41
* * *
Chmury idą białe, sine
Wiatr zawodzi, wioski drzemią
Chłodem wieje ponad ziemią
Domy puste, martwe, zimne
Cień skurczony chucha w łapy
Wszystko skute lodem drzemie
Coraz wyżej ponad dachy
Puchnie ciszy białe brzemię
Cieplej czasem od kolędy
Co nieśmiało gdzieś zabłyśnie
A już znowu sypią śniegi
I mróz ciśnie, ciśnie, ciśnie
I już lata całe grudzień
Cień ponury, straszny, pusty
Jak kukiełki suną ludzie
Okutani w czarne chusty
Wiosny, wiosny wyglądają
Bydło, ludzie, pola, lasy
Wciąż czekają, wciąż czekają
Na cieplejsze, zdrowsze czasy
Radomek 07.12.71
* * *
Zastygamy nad pieśnią która jest
Odgrodzeni milczeniem, bezgłośni, zamknięci
Ważne jest każde słowo, każdy gest
I rzeźbimy je ostro w pamięci
Świat ucieka na krańce, brzask
I odcina się wszystko wyraźniej
Słowa stają rzędem jak las
Wyrastają barwną plamą marzeń
Trzeba wsłuchać się w pieśń póki trwa
Póki jasnym strumieniem się toczy
Zanim wściekła rzeczywistość dnia
Nie uderzy nas kastetem w oczy
Trzeba schwytać jej strofy płonące
Zamknąć w sobie i ucieleśnić
Zanim przyjdą czarne miesiące
W których żadnej nie będzie pieśni
Radomek 10.12.71
42
* * *
Dzikim zwierzęciem czai się zmierzch
Sen ciężarem kamiennym spada
Rozkraczona nad drogą przysiadła wieś
Na wymarłych oparta sadach
Tyralierą nacierają drzewa
Rów transzeją w pole się werżnął
Na zasiekach ciemnego nieba
Rannym żołnierzem zastygł księżyc
Lufy słupów wyciągają się ku górze
W ujadaniu kundli brzmi nienawiść
Smutny Bóg w generalskim mundurze
Zwykłym stoczkiem zapala gwiazdy
Radomek 18.12.71
Maturzyści
Wchodziliśmy w świat zamgleni poezją jeszcze
Nie znając ciężaru słów ani gestów
Nie wiedząc że jak wszyscy w tym kraju
Zarażeni jesteśmy szaleństwem
I śmiesznie umierały w nas szkolne prawdy
Obarczeni coraz cięższym brzemieniem
Fałszu, gniewu, nienawiści i pogardy
Z chmur powoli schodziliśmy na ziemię
Kilku z nas zostało tam gdzieś w górze
Ot, kujony, marzyciele niepoprawni
A my - typy cyniczne i ponure
Dzień w dzień słuchamy Bacha i plujemy w gwiazdy
Radomek 14.01.72
43
* * *
Grudzień. Siedemdziesiąty rok
Rozpacz pęka sucho jak wystrzał
Znowu nadciąga nocy mrok
Gęstnieje na ulicach
Nie chłodzi czoła słony wiatr
Kamień wyrwany z bruku pali
Z wiatrem nadbiega tylko trzask
Karabinowej salwy
Jak niegdyś przemykają cienie
Nieśmiało po ulicach
Z muru w twarz pięścią obwieszczenie
Godzina policyjna
Jak niegdyś rozpacz ból i płacz
Jak niegdyś lęk narasta
Opasłych czołgów groźna stal
Stanęła w środku miasta
I kto tu wróg, a kto tu brat
Czyje strzelają dłonie
Oszalał kraj, oszalał świat
I tylko miasto płonie
Radomek 14.01.72
* * *
Grażynie - Gai
Daj mi rękę, pójdziemy w sad
Utoniemy w bieli jabłoni
Ofiaruję ci kwitnący świat
Który zmieścisz w maleńkiej dłoni
Do jesiennych trosk jeszcze czas
Zanim przyjdą pochmurne dni
Ofiaruję ci zielony las
I majowe wyzłocone sny
Zieleń łąk, rechotanie żab
Z kwiatów polnych bukietem ci dam
Ofiaruję ci cały wielki świat
To JEDYNE - co naprawdę mam
Radomek 15.05.73
44
* * *
Jeszcze słońce wysoko a już wyruszasz w drogę
Pod jaki nowy obcy zbłądzisz dach
W jakich bielonych ścianach ciepły rozpalisz ogień
W jakich nowych utoniesz nieprześnionych snach
Nie będzie nigdy końca dróg rozstaje nęcą
A przecież za tym lasem czeka ten sam świat
Jabłoniami rozkwita niezmieniony sad
Takie same bielone ściany z tą samą udręką
Idziesz Wieczny Tułaczu od lat pozbawiony złudzeń
A wciąż pełen nadziei że kiedyś będzie inaczej
Niezmiennym gestem żalu, miłości, rozpaczy
Pozdrawiasz w długiej drodze wymijanych ludzi
Radomek 27.05.73
* * *
Zasłuchani, zapatrzeni, nasze skronie posiwiałe
Popatrzymy w martwą wodę
Nasze usta jeszcze głodne, nasze twarze jeszcze młode
Przypomnimy, przebiegniemy nasze ścieżki niezatarte
Poprzez łan pszenicy złotej
Poprzez biel brzozowej kory, poprzez kożuch trawy mokrej
Zbudujemy, przystroimy nasze domy pełne ciszy
Odpłyniemy zapomniani
Na brzozowym, na uwiędłym, na jesiennym srebrnym liściu
Radomek 11.10.73
45
* * *
A gdy śmierć przyjdzie po mnie - powiem
Racz się zmiłować Panie
Oto w Twe niskie wchodzę progi
Zdrożony głodny i ubogi
Błagam o zmiłowanie
Nie proszę wiele - kawał chleba
I czystą świeżą wodę
I jakiś skromny kącik nieba
Bym mógł gdy najdzie mnie potrzeba
Do snu ułożyć głowę
Może gdzieś znajdziesz jakieś pióro
Papieru białą kartę
Odpłacę Ci się pieśnią górną
Poezją czystą i bezchmurną
Jak sam nieboszczyk Dante
A On odpowie - niebo pełne
Takowych sukinsynów
I piekło takoż jest zajęte
Zaklinam cię na to co święte
Wracaj na ziemię synu.
Radomek 01.02.74
* * *
Drzemiemy w słońcu , w deszczu śpimy
Zegary stoją w cieniu lasów
Tak przedrzemiemy, przemilczymy
Prawdę o prawdzie naszych czasów
Nie zatrzymany rzekami czas płynie
Zegary stoją w cieniu drzew
I z miesiącami lat przybywa
Wszystko w szary obrasta mech
A kiedy u wezgłowia ktoś okryty pyłem
Cicho przystanie nie patrz wstecz
Nie zatrzymany rzekami czas płynie
Zegary w cieniu drzew
Radomek 01.02.74
46
* * *
„Kto mówi o zwycięstwach, przetrwać oto wszystko”
R.M. Rilke
Przetrwanie - kruche naczynie w nieruchomych dłoniach
Cień na twarzy smagłej jak sosna
Koń arabski tańcząc zastygł na błoniach
Zaplątany w grzyw wodorostach
Pożegnanie - zmęczone powoli ruszają zegary
Wbite w gotyk wież przysadzistych
Idą trębacze wznosząc ostry dźwięk fanfary
Z trąb pozłocistych
Milczenie - nabrzmiewa ciężkie gęstniejąc nad głową
Usta ciszę boją się krzyczeć
Koń nad ziemią uniósł się, siwy obłok
Do przyszłych zrywając się zwycięstw
I kres trwania - kopyta drobnym bijące werblem
Jeszcze chrapy drgają rozdęte
Krajobraz ginie, rozmywa się we mgle
Dłoń opada - naczynie pęknięte
Gdańsk 07.04.74
* * *
Kto dzisiaj milczy jutro będzie umierać w milczeniu
Kto dzisiaj krzyczy jutro milczeć będzie
Stojący w kornym pleców pochyleniu
Pozostaną zawsze i wszędzie
Gdańsk 12.09.76
* * *
Jakie odległe drogi w tej mgle sinej
Kolumny pni i grzyby wiejskich chałup
Zapach paproci, smak dojrzałych jagód
Jak ślad odnaleziony w zielonej gęstwinie
Krzyki i szepty późnego wieczoru
Noc zamknięta gwiazdami, głosami żurawi
Zwilgotniały smak wiatru i korowód chórów
Żab rozsypanych garścią po zaspanym stawie
I tak odległe drogi, mgliste, aż do końca
Mozolny ogrom marszu, pełzanie bez kresu
I ciężki rytm zmęczenia, pospiesznych oddechów
Nasz lot ku słońcu
Gdańsk 29.06.80
47
* * *
Jeszcze nie myśląc, już nie przeczuwając
Chłonąc godziny tygodnie miesiące
Trawiąc, pęczniejąc i po prostu trwając
Nagle płomienne rozżarzone słońce
Uderzy
I pękniemy jak bańka mydlana
Gdańsk 02.07.80
* * *
Znowu toniemy w morzu słów
Mielemy nowomowy żarna
Chleba i igrzysk - woła lud
I spręża w nim się rozpacz czarna
Gdy nie nadchodzi żaden cud
Wciąż puste słowa trzeszczą w pyskach
Gdy w oczy nam zagląda głód
Nie zapomnimy o igrzyskach
Chleba i igrzysk - dudni gniew
Wściekłość iskrami się rozpryska
A jeśli nie, gdy znowu nie
My urządzimy wam igrzyska
Chociaż nad nami obcy miecz
Chociaż spokoju każdy łaknie
Chleba nam może zbraknąć, lecz
Igrzysk na pewno nie zabraknie
Gdańsk 24.01.81
48
* * *
To wszystko jeszcze jest coś warte
Za wcześnie jeszcze to odrzucić
Nie stawiać nic na jedną kartę
Bo karta może się odwrócić
Już napierają zwartą masą
Jeszcze bez chwały i orderów
Bohaterowie naszych czasów
Cóż - to są czasy naszych bohaterów
Trzeba spokojnie, trzeba z rozwagą
Tego wymaga potrzeba chwili
Problem rozsądzić trzeba z powagą
(Za wcześnie jeszcze się wychylić)
Już napierają zwartą masą
Jeszcze bez chwały i orderów
Bohaterowie naszych czasów
Cóż - to są czasy naszych bohaterów
Wczoraj w szeregu, dzisiaj w szeregu
Pod byle jakim mocnym sztandarem
Zawsze na czasie, zawsze na biegu
Ale ostrożnie, ale z umiarem
Już napierają zwartą masą
Jeszcze bez chwały i orderów
Bohaterowie naszych czasów
Cóż - to są czasy naszych bohaterów
Gdy spokojniejsze nastaną czasy
Gdy bardziej stałą linię się zwietrzy
Po trupach będą pchać się do kasy
Głośno wołając - JA byłem pierwszy
Już napierają zwartą masą
Jeszcze bez chwały i orderów
Bohaterowie naszych czasów
Cóż - to są czasy naszych bohaterów
Gdańsk 01.06.81
49
* * *
Z pleców ich czynią stopnie kolejni tyrani
I ich ostoją - to wieczne milczenie
Na każdą podłość nieme przyzwolenie
Wiecznie służalczy i wiecznie poddani
A jeśli kiedyś myśl o zmartwychwstaniu
Błyśnie w łbach pochylonych
Karków nie sprostuje
I nie podźwignie już pleców zgarbionych
Gdańsk 05.07.81
* * *
Śmiercią jest każda rysa w ścianie
Każda linijka w czasu księdze
Twarze wrośnięte w pot i nędzę
W trzydziestoletnie umieranie
Pozostawionych w pyle śladów
Nie będzie szukał nikt po latach
Pieśń o ofiarach i ich katach
Nie zabrzmi nigdy w ciszy sadów
Kto wyśnił w górze lot sokoli
I innych uczył ptaków lotu
Jak gad sunący w marnym prochu
Pełzać nauczy się powoli
I czas korytem starym spłynie
Starym zwątpieniem, starym smutkiem
Pamięć nadziei naszych zginie
Tym samym konającym jutrem
I w jutrze zmartwychwstanie wczoraj
Więc śmierci w oczy spójrz, wznieś głowę
By choć na chwilę jutro nowe
Ujrzeć w jej pustych oczodołach
Gdańsk 25.10.81
50
* * *
Między odwagą a szaleństwem
Między rezygnacją a spokojem
Zezwierzęceniem, człowieczeństwem
Wciąż na krawędzi balansując
Karku nie zginać i nie upaść
Nie zmienić się w żywego trupa
Zapomnieć lecz zapamiętując
Krążymy między skrajnościami
Nie mogąc wyjść z błędnego koła
Co jest przed nami, co za nami
Jaki nas chochoł znów przywoła
Którędy poprowadzi tańcem
W niemożliwości kręgu starym
Jakie przywoła przebierańce
Jakie zaprosi zwidy, mary
Jaką nas czas zaskoczy krzywdą
Czy przetrzymamy napór lęku
Czy znów będziemy ginąć w ciszy
Czy żyć w błagalnym wciąż przyklęku
Borsk 05.07.82
* * *
Naszą modlitwę przyjm Wszechmocny Panie
Błaganie korne o łaskę nadziei
Niech będzie proste, jasne nasze trwanie
Ze zwykłych dni nizane
Jak ludzki różaniec
Borsk 05.07.82
51
* * *
Nasze myśli nasze troski nasze krzywdy
Przemilczane wybaczone zapomniane
Nie powtórzą się już nigdy już przenigdy
I nastaną dni wyśnione dni świetlane
Przemilczane wybaczone jakieś cienie
Zapomniane powracają wciąż jak refren
Dni wyśnione dni świetlane dni jesienne
Coraz mroczniej coraz ciężej coraz ciemniej
Dni wyśnione dni świetlane wieją chłodem
Coraz dalej coraz zimniej coraz trudniej
Tylko wiatr tak samo marszczy wodę
Tylko woda płynie wciąż tym samym nurtem
Woda kusi by odpłynąć raz na zawsze
Za horyzont prosto w słońce albo dalej
W dni wyśnione w dni świetlane w dni łaskawsze
Drwiąco marszczy wiatr płynące ciemne fale
Borsk 06.07.82
* * *
Przyszli tłumnie do kościoła
Rozmodleni ludzie
Patrzyli na Bożą Mękę
Nie widzieli ludzkiej
Chrystus stanął na rozstaju
Cicho na uboczu
Łzy sosnowe , bursztynowe
Płynęły Mu z oczu
Istebna - Pietraszonka 1982
Haiku
*
stojąc w milczeniu
cisza jeziora
i wrzos przekwita
Borsk 29.08.85
*
noce już chłodne
ugina fala
samotną trzcinę
Gdańsk 03.09.85
52
*
poranne słońce
liść olchy spada
mgła nad jeziorem
Gdańsk 03.09.85
*
las w mgle pajęczyn
zazdrościć tylko
wędrownym ptakom
Gdańsk 03.09.85
*
pieśń przy ognisku
gaśnie w popiele
gorący ziemniak
Gdańsk 03.09.85
* * *
Cóż, widać jeszcze było w nas zbyt mało
Zwykłej miłości, albo nienawiści
Aby udźwignąć ciężar tego czasu
Bo niedziałanie także jest działaniem
A każda próba schowania się wewnątrz
Jest tylko klęską, jest też miarą dziejów
Jak każda klęska.
A co jest zwycięstwem
Gdańsk 28.03.90
* * *
Rozwiązania ostateczne nie są zbyt eleganckie
Mają jednak prostotę nie do odrzucenia
Nie stwarzają kłopotów, niepotrzebnych starań
I są najtańsze
Bo cóż wartość sznura
W ostateczności mogą dławić się sami
Ci co skazani - więc oszczędność kata
W naszym wieku postępu któż wierzy w humanizm
Tylko miska i garnek
Nawet nie igrzyska
Gdańsk 28.09.90
53
* * *
Piękno jest
Zawieszone może w półuśmiechu
Lub regularnych rysach
Lub w mrokach katedry
Istnieje dla mnie tak jak są realne
Gładzone ciosy tworzące podstawę
Rzeźbionych kolumn
Ale gdy się odwrócę gdzie piękno zniknie
Gdy odejdę
Przestanę istnieć
Zasnę
Czy też trwać przestaje
Czy może wieczność
A co jest wiecznością
Dla tego co trwa chwilę
Albo jeszcze krócej
Gdańsk 29.09. 90
* * *
Od codziennej pokory
Od pogardy dnia
Wrogich spojrzeń przygodnych przechodniów
Pustego żołądka
Od bezinteresownej zawiści
Beznadziejności
MNIE !
MNIE Panie zachowaj
To ja jestem światem
Twoim światem
Więc zachowaj TWÓJ świat
A reszta może zapaść się w niebyt
A DO MNIE niech należy Królestwo Niebieskie
I niech będzie
W dobra doczesne obficie zaopatrzone
Gdańsk 18.12.90
54
* * *
Legiony przeszły już Rubikon
Na ciężkich hełmach osiadł pył
A Cezar ciągle zbiera siły
Wiedząc że Rzym zdąża donikąd
Liczy się tylko chrzęst żelaza
I weteranów zwarty szyk
Nie wierzy w Republikę nikt
Prócz Cycerona i... Cezara
Lecz Cezar wie już, że miecz włada
Cycero wierzy w siłę słów
Ze rządzi - rzymski wierzy lud
A legionistów pełznie lawa
Przegrali, żołnierz i marzyciel
Swój własny sen o Rzymie marząc
Oktawian wie co zrobić z władzą
Gdańsk 01.03.91
* * *
Nad poplamioną ceratą schylona
Lukrecja kawę nalewa do szklanki
Niepewna jeszcze czy może pokonać
Jawną wrogość poranka i kuchennej szafki
Radio chrypiąc wylicza nocny zbrodni rejestr
Krople pary siadają na wilgotnych sprzętach
Gwiżdże czajnik co czasy tłuściejsze pamięta
Na świat, meble i radio, z Lukrecją na czele
Gdańsk 01.03. 91
* * *
To jest jedynie miejsce gdzie się wymijamy
Nazywamy je domem, ale równie dobrze
Mogą nosić tę nazwę inne cztery ściany
Gdzie każde z nas jest tylko przygodnym przechodniem
Od innych miejsc postoju tym tylko się różni
Że nazwane jest domem - dla wzmocnienia złudzeń
Iż jest ono czymś trwałym, a jest tylko dworcem
Gdzie śmierci oczekują strudzeni podróżni
Gdańsk 13.03.93
55
* * *
A jeśli wolność, to wolność od czego
Jaka zależność kiedy jej zabraknie
Jeśli szaleństwo... a może dla niego
Tylko, żyć warto i umierać łatwiej
Jeśli niewola, to kim jest niewolny
I kto się lęka, że zabraknie pana
Poza szaleństwem, cóż nam pozostanie
Gdy uwierzymy, że wolność nam - dana
Kiedy z naszych codziennych doświadczeń wynika
Że myśli i uczynki mamy niewolnika
Gdańsk 16.06.95
* * *
T.S. Eliotowi
Świat się skończył cichutko
Już tylko skomlenie
Skowyt
Cisza
I pozory ludzi
I pozory uczuć
I działanie co zastępuje wszystko
Z myśleniem na czele
Działać... działać... rosnąć
Postęp... dążenie
I brać, brać; nic nie dawać
Brać, brać, brać
Nie słyszeć i nie widzieć
Nikogo, nikogo
Tylko my, nasz pozór
Pusty kadłub unoszony wiatrem
Nad którym panujemy jak pusta skorupa
Nadgniłego orzecha panuje nad Golfstromem
I skomlemy pokój
Pokój... pokój... pokój
Za każdą cenę i za każdą podłość
Może tylko...
Więcej widzących i więcej wiedzących
Pustych kadłubów
Poeta - przewidział
Gdańsk 29.06.93
56
* * *
Gdzie dziś zniknęła nasza wiara
I co jest pewne tak jak skała
Na czym się można twardo oprzeć
Gdy jest jak jest i tak jest dobrze
Gdy wiary brak gdzie jest nadzieja
Wszak nie ma wczoraj ani jutra
Żyjemy dniem dzisiejszym tylko
Przelotną mgiełką, cieniem, chwilą
I cóż jest warta nasza miłość
Gdy bez nadziei i bez wiary
Zbyt krótko trwa i musi minąć
Z dzisiejszym dniem z dzisiejszą chwilą
Lublin 16.01.94
* * *
Samotność nie jest wyspą
Jest archipelagiem
Rozrzuconych po całych dniach
Małych samotności
Spojrzeń bez uczuć
Słów pozbawionych treści
I spójnego sensu
I bardziej obcych bliskich
A przecież niedawno
Byli na odległości wyciągniętej ręki
I bliżej
Teraz uścisk dłoni
Tylko znakiem pokoju
Który jest bezpieczny
Bo do niczego nie zobowiązuje
Lublin 21.02.94
57
* * *
Nie ma poza mną świata
A gdy mnie zabraknie
Ten którego nie ma poza mną
Zostanie
Będzie
Istniejący, zmienny
Barwny, bądź ciemny
Ten, który jest we mnie
Zginie, zmieni się w niebyt
Bo zabraknie mnie
Demiurga który go podtrzymuje
Ale nie potrafi go stworzyć
Od nowa
Lublin 19.03.94
* * *
Nigdy nie było mi dane spotkanie z Bogiem
Lecz zdawało mi się
Że Jego głos słyszałem w milczeniu sosen
I nie myślę szukać
Innych dowodów na jego istnienie
Gdańsk 23.11.94
* * *
Kruchość nadgarstka sięgająca w przestrzeń
Okna, a za nim ogród zalewany deszczem
Równie kruchy jak kwiaty co jeszcze nie wzeszły
Jak go uchronić przed rozpryśnięciem
W tysiąc kawałków lustra utkwionych w źrenicy
Lublin 08.04.95
* * *
Bo cóż masz sobie do ofiarowania
Prócz kilku starych, kilku nowych złudzeń
Gdy życie czynisz tylko sztuką trwania
Bycia najdłużej
Bo cóż masz innym do ofiarowania
Gdyś pusty wewnątrz i pusty na zewnątrz
Gdy tylko forma i jej ciągła zmiana
Świat cały tworzą
Lublin 01.05.95
58
* * *
Znów jesteś w punkcie wyjścia, za oknami deszcze
Szare więzienie miasta przydusiło zieleń
Wytyczając nieznane, niezbadane cele
Zachlapane asfalty umykają w przestrzeń
Wybór - rozgwiazdy nowych nieschodzonych jeszcze dróg
I mur na starej drodze, za nim ciemność i urwisko
Strach przed przymusem - iść na ślepo w przód
Czy równie ślepo runąć w dół rzucając wszystko
Lublin 08.05.95
* * *
Ile jest w nas pamięci - tyle życia
Gdzieś zniknęło dzieciństwo w pustce zapomnienia
Ja - chłopiec nie istnieję
Z żółtej fotografii patrzą nieufnie jasne oczy dziecka
Jakby mnie oskarżały o tę morderczą niepamięć
Został tylko fragment tamtego sadu
Gdzie wierzby schylone nad rozbełtaną wodą
Jedyny fragment ostro wbity w pamięć
Uwierający okruch martwego dzieciństwa
Sulejówek 10.07.95
* * *
To tylko pozór śmierci ta ogromna przestrzeń
Tylko pozór wolności ukryty w wyjeździe
Nie ma krain nieznanych, nie ma świata baśni
Kpiąco z przejrzystej ramki patrzy Twoje zdjęcie
Jeszcze miną kwartały, tygodnie, miesiące
Jeszcze stepy zakwitną, jeszcze ujrzę wiosnę
Nie ma już bohaterów, heroizm jest śmieszny
Pewnie wrócę na tarczy - będzie mi wygodniej.
Kazachstan 4.09.1995 r.
59
* * *
Sucha trawa, pylna droga, szare widnokręgi
Posmutniała, zapłakała jesień już nie złota
Zamgliła się cała przestrzeń od nieba do ziemi
Nadciągnęła od północy przejmująca słota
Nie ma zwierząt, nie ma ptaków, trudno tutaj o człowieka
Strony świata pomieszały się zupełnie
Nie ma wiatru, w stepie bury burzan drzemie
Dzień się dłuży, czas uchodzi, przez palce przecieka
Chłodem ciągnie z oddalonych krańców ziemi
Jakże ciepłym marzy się wilgotny oddech morza
Oczy co dzień umęczone płową płachtą zboża
Roztęskniły się daremnie do świerkowej gdzieś zieleni.
Kazachstan 22.09.95
* * *
Gdzie by nas los nie zawiódł
Jaki by nie był czas
My - zostajemy w Słowie,
Czy - ono w nas ?
Gdy ciągle w nas miłości
Wiary nadziei brak
My - wciąż oczekujemy
By - dało znak
Dźwigamy się z popiołów
Wzrastając wciąż na nowo
My - w słowie zostajemy
Czy też w nas - Słowo
Kazachstan 25.09.95 r.
60
* * *
Krzyżyk co noszę mi nie ciąży
Cudze nieszczęścia tak daleko
Cóż mi zarazy, ognie, wojny
Czyż jestem stróżem brata mego?
Bo najważniejsze - sen spokojny
Daleki okropnościom świata
Współczuć drugiemu zawsze zdążysz
Czyż jesteś stróżem swego brata?
Jeśli - sumienie niespokojne
To stłumisz w sobie to wołanie
Czyż jestem stróżem brata mego?
Za szklaną taflą nierealnie
Cień krwawy tańczy na ekranie.
Kazachstan 27.09.95
Nad Martwym Morzem
Moje miasto jest we mnie
I nie ma w nim sprawiedliwych i dziesięciu
Moje miasto jest we mnie
Być może nie znajdzie się w nim i pięciu
Moje miasto jest we mnie
A jeśli i jednego nie znajdziecie
Wyszli sprawiedliwi
Zabierając tobołki, kobiety i dzieci
Brnąc przez palący piasek dnia i noce chłodne
Na oślep się rzucając w teraz bez przyszłości
Zostawiając za sobą idące w ruinę
Lata skrzętnie nizane z paciorków miłości
Zostawiając za sobą to miasto jedyne
Co jest we mnie. Złowróżbnie puste i samotne.
Nim je zmieciesz w perzynę uderzeniem pięści
Ja, zaczepiając przechodzących mimo
Wciąż będę sprawiedliwych błagał obojętnych
By nie zważając że wszystko ruiną
Tutaj osiedli.
I tak lata miną.
Kazachstan 29 09.95
61
Egipt
Panie, żyjemy wiek już w tym domu niewoli
Który stał się dla wielu pokoleń ojczyzną
Wszystko co się zdarzyło było z Twojej woli
I tylko z Twojej woli zakończy się wszystko
Myśmy swojej wolności sami nie sprzedali
Choć żeśmy zapomnieli obyczaj i język
Jednak odległym echem kołacze się w głębi
Zepchnięty na dno duszy cień wcześniejszej wiary
Niepewniśmy co z nami ta ziemia uczyni
Którzy w nią nie wierzymy bo jakże uwierzyć
Tym co lata walczyli aby tylko przeżyć
I wyzuci z wszystkiego wracają z pustyni
Ty który jesteś mocen podtrzymać wątpiących
Daj nam tę pewność bycia o którą błagamy
Na znak czekamy Panie, obłok gorejący
Który nas przeprowadzi pomiędzy wodami
Kazachstan 04.10.95
Jerycho
Miasto stoi, choć siedmkroć zadęliśmy w rogi
Mimo iż mury padły kamienną zwaliną
Obrońcy zasłonięci wysoką ruiną
Uparcie trwają o swój los spokojni
Szczątki są często trwalsze od nowego muru
I nadaremnie wokół krążymy pochodem
Pan twarz swoją odwrócił od grzechów narodu
Który wciąż bezskutecznie oczekuje cudu
Siedmkroć siedem lat przejdzie a może i dłużej
Będzie nad nami wisiał cień tej mrocznej twierdzy
Spróbujemy jej ściany po kamieniu burzyć
Chyba, że Pan nasz sprawi by same runęły
Kazachstan 13.10.95
62
Siódma pieczęć
I tak to los się waży
To w tę, to w tamtą stronę
Nasz dzień ma tysiąc twarzy
I wszystkie zachmurzone
A jeśli błyśnie słońce
To złudą i mirażem
Gdy coś osiągniesz w końcu
Dalekie to od marzeń
Światło poranka witasz
Ostrożnie i na palcach
Nie wiedząc co spotykasz
Spokój - czy znowu walka
I codzienna taktyka
Nie wiesz jak dzień rozegrać
Bo nie wiesz co wygrywasz
Nie wiesz co możesz przegrać
Rycerza Blocha z śmiercią
Szalony mecz upływa
I znów wygrywasz wszystko
I znów wszystko przegrywasz
Kazachstan 17.10.95
* * *
Nikt tu dziś nie nadejdzie, świeca zapalona
Słabym blaskiem oświetla ściany pobielone
Oczekiwać daremnie, cisza nie zmącona
Na zewnątrz Mleczna Droga w niebie rozgwieżdżonym
Mroczną izbę wypełnia nieskończona pustka
Kąty się rozbiegają w niebotyczną przestrzeń
Monstrualną kurtyną zastygło powietrze
Daremnie słuch wytężasz czy nie skrzypnie furtka
Tu słowa się składają w nieznanym języku
Nie ma miejsc oswojonych, znajomych pejzaży
Nikt tutaj nie usłyszy samotnego krzyku
Wszystko zagłuszy cisza stepowych miraży
Wiesz że to niemożliwe, że nie ma ucieczki
Siedzisz w czapce, ubrany, do odejścia gotów
Spakowana walizka stoi już u progu
I już tylko mróz, izba i nikły blask świeczki
Kazachstan 24.10.95
63
* * *
Jest takie miejsce tutaj na północy
Które nazywam domem, parę sprzętów skromnych
Kilka marzeń na pustych ścianach rozwieszonych
I wieś co niewidoczna zza okien zamglonych
W pustej spiżarni tylko wspomnienie dostatku
Pozostał zapach tylko po szynkach, słoninach
W rozwalonej drewutni drewna ani śladu
A tu śnieg na podwórzu, zima się zaczyna.
Nie martw się, nie na darmo domem zwę to miejsce
Resztek kaszy wystarczy dla mnie i dla myszy
Dobrzy ludzie uśmiechem poratują w biedzie
A jeśli będzie zimno ogrzeją ją sercem.
Kazachstan 25.10.95
* * *
Oswajanie obcych ścian
Rozbijanie obcej ciszy
Kolorowych liści dzban
Swojskiej dźwięk muzyki
Tak niewiele. Jakiś Szopen,
Paderewski, Szymanowski
Też trafili za opłotek
Tej sybirskiej wioski
Ponad drzwiami polski świątek
U wezgłowia prosty krzyż
I obrazek Matki Boskiej
Co z Wykusu. Więcej nic
Na zesłańczym dawnym szlaku
Odwiedzonym dzisiaj znów
Tak jak dawniej, dom Polaków
Składam z bliskich słów
Słów modlitwy co tu brzmiała
Po ich życia kres
Słów kolędy co dźwięczała
Tłumiąc echo łez.
Kazachstan 29.10.95
64
Zaduszki w Iljiczu
Tu nie będzie kwiatów na mogile
Ni ręcznika zwieszonego z krzyża
Na cmentarzu nie zabrzmi modlitwa
Nikt nie klęknie w stepowym pyle
Tutaj żywi są częściowo martwi
Aby swoją odrębność podkreślić
Odsuwają się od swoich zmarłych
Odpychając ich w cień niepamięci
Za koniusznią, stogami, przez drogę
Gdzie złom, garaż i gnojowisko
Odgrodzone zardzewiałym płotem
Drzemie, biedne ludzkie śmietnisko
Ci co jeszcze czują i kochają
Którzy jeszcze potrafią pamiętać
Niech zapalą także świeczkę w kraju
Za ten smutny zaniedbany cmentarz
Kazachstan 30.10.95
* * *
Awers i rewers. Z tej strony przełęczy
Góra jest stroma. Tam barwami tęczy
Wabi nieznane łagodnością stoku
Bo zawsze łagodniejsza jest ta druga strona
Z tej stoją rude głazy w sosnowym półmroku
I chłodem ciągnie toń szarozielona
Ale gdy przejdziesz grzbiet co groźnie sterczy
To ujrzysz drugi stok, może groźniejszy
Tyle że droga jeszcze nie zdeptana
I przez to trud jej przejścia jest o wiele większy.
Kazachstan 13.11.95
65
* * *
To tkwi w nas utajone
Gotowe na zewnątrz
Przedrzeć się , niczym stado
Dzikich, głodnych zwierząt
To tkwi w nas przyczajone
Złocona pułapka
Która z zewnątrz najgorsze
Z najgorszych przywabia
I o ileż łatwiejszą by obrona była
Gdyby wszystko co podłe z zewnątrz przychodziło
Kazachstan 13.11.95
* * *
Przyszliśmy tutaj jak pomiędzy wilki
Stajemy w bramie osypani pyłem
Pan tu pomieszał ludy i języki
Więc jak nam głosić im Dobrą Nowinę
Rzeczy nie mamy prócz kilku niezbędnych
Nóż, garnek, miska, prosty strój pielgrzymi
Z nadzieją w sercu , żeśmy tu potrzebni
I z wiarą żeśmy także władni dobro czynić
Pokój temu domowi - wymawiamy lekko
Z uśmiechem wchodząc między obce ściany
Pokój temu domowi - a nasz tak daleko
Kolorowy jak obraz ziemi obiecanej
A jeśli słów nie przyjmą, pójdziemy bez żalu
Bez szemrania, gdzieś w pustkę dalekich przestrzeni
Stepowy pył strząśniemy z zdeptanych sandałów
Szukając miejsc dla Słowa na pustynnej ziemi.
Kazachstan 15.11.95
66
* * *
Utrudzeni pracą rąk własnych
Staliśmy się śmieciem tego świata
Lecz to dla nas jaśnieją gwiazdy
I to dla nas ciepły oddech wiatru
A w tułaczce pod bezkresnym niebem
Powtarzamy Wieczne Imię Twoje
Ty nas sytym obdarzasz chlebem
Ty nas w zimie ochraniasz ogniem
Myśmy słabi, głupi, niepokorni
W setki stron tysiącem spraw miotani
Ale nasza siła, mądrość, duma - to pozory
Więc choć chwilę pochyl się nad nami
Chociaż na krótką chwilę daj pewność istnienia
Uspokojenie serca, radość dokonania
Niechaj każdy mijany rozpozna w nas brata
Niech jednym wielkim domem otworzy się ziemia
Kazachstan 21.11.95
* * *
Przemija postać świata. Dziś. Na naszych oczach
Na horyzontach zbierają się chmury
Usychają nam drzewa, ucieka gdzieś woda
Karleją ludzie, zmniejszają się góry
Obojętni i smutni, coraz mniej miłości
Siostra nie chce znać siostry, brat nie kocha brata
Coraz mniej w nas spokoju, mniej kruchej radości
Tak w nas cicho przemija postać tego świata
I tylko gdzieś w oddali jaśnieje nadzieją
Przesłonięta posępnym, ciemnym mrokiem krzyża
Postać co się wydźwiga z naszych krwawych dziejów
I nasz czas - zbliża.
Kazachstan 22.11.95
67
* * *
Kilometry przeliczane godzinami
Poprzez dni, tygodnie, miesiące
Wciąż zwiększają przestrzeń między nami
Rosną w tysiące
Bezlitosne zmrożone równiny
Cisza pustki, inności samotność
Mdły smak głodu,, ostry posmak zimy
Zły księżyc w okno
Bo tam inne księżyce bywają
Noce co Tobą ciepłe, Dni Tobą gorące
I tak narasta we mnie tęsknota za krajem
Za słońcem
Cóż że jest to kraj biednych, podłych i skłóconych
Ludzi małych, złośliwych, o umysłach ciasnych
Kraj do Miłości Bożej plecami zwrócony
Przecie mój własny.
Kazachstan 28.11.95
Rosja 1995
Karykatura normalnego świata
Słupy z których ni jeden pionu się nie trzyma
Droga z dziur i wybojów, popękana szyba
Uschnięte drzewa w zapuszczonych sadach
Wszystko jakby spod jednej nieudolnej ręki
Jak niezdarnego zabawka olbrzyma
I bijąca z tych tworów tęsknota potęgi
Jakby wielki ich rozmiar mógł rozpad powstrzymać
I nie wiesz czy to złom już, czy park maszynowy
Czy to jest dom mieszkalny, czy też już ruina
Czy to jeszcze Imperium, czy to już padlina
Człowiek żywy, czy Golem rozpaść się gotowy.
I tłum tych co w bezmyślnej krzątając się męce
Łatają i sklejają potworną maszkarę
Mocując stopy, nogi, przykręcając ręce
Skrzętnie zbierając szczątki, pielęgnując stare
Do końca niewyśnione sny o jej potędze
Kazachstan 01.12.95
68
* * *
Tylko to co wokół mnie jest realne
Reszta jest tylko snem dalekim
I nie istnieje tak naprawdę
Tu jest mój świat, mój krąg zaklęty
To, co jest w odległości wyciągniętej ręki
Kosmos co ze mną razem się przemieszcza
Szklany klosz, co jak kokon otula mnie szczelny
I gdzie ja, tam on też razem ze mną zmierza
Cała reszta jest złudą, oszustwem umysłu
Tutaj trudno uwierzyć, że gdzieś jest inaczej
I nie uwierzę - póki nie zobaczę
Nieba nad morzem i wierzby nad Wisłą.
Kazachstan 06.12.95
Sobota w Iljiczu
Zasypia po tygodniu snem pijackim , ciężkim
Wieś zmarznięta i brudna pod jasnym księżycem
Barchanowe piękności wyszły na ulicę
Znudzone monotonią nocnej dyskoteki
Przemykają skradzione gdzieś w Berlinie auta
Zatacza się po śniegu pijana wataha
Młodych, pijanych, butnych. W ich futrzanych czapach
Nadzieja Rosji i zbawienie świata
Biją wysoko w niebo rtęciowych lamp światła
Dudnią na mrozie pniaki niezliczonych słupów
Cywilizacja szpagatu i drutu
Wszystko jak w Europie - tyle, że nie działa
Lecz jeśli tylko zechcą, to zdobędą księżyc
I wszystkie armie świata są w stanie zwyciężyć
ONI są solą ziemi i zawładną Ziemią
Gdy ... wytrzeźwieją i ktoś da pieniędzy.
Kazachstan 30.01.96
69
* * *
Na próżno wątłe głosy wysilą prorocy
Może wieszczą zbyt różnie , może ich zbyt wielu
Może w ogóle słowa straciły na mocy
Że w naszych sercach nie budzą odzewu
Może zbyt wielki chaos, zbyt dużo pieniędzy
Nadmiar złości, głupoty, pychy, egoizmu
Czujemy się zbyt blisko autentycznej nędzy
Byśmy chcieli przystanąć i przemyśleć wszystko
I tylko tyle widzimy na pewno
Że dziś żyjemy w takim właśnie kraju
Gdzie sprawiedliwych sprzedają za srebro
A ubogiego za parę sandałów
Kazachstan (ale to jest o Polsce) 30.01.96
* * *
Jak Cię rozpoznać z tamtej strony Rzeki
Jak Cię rozpoznać
Gdy tu i słowa zbywają się treści
Zmieniają postać
Jak Cię odnaleźć w głębinie Otchłani
Jak Cię odnaleźć
Gdy co dzień, ludzie tutaj spotykani
Zmieniają twarze
Jak Cię odszukać za wielką Przełęczą
Jak Cię odszukać
Gdy wszystkie Rzeczy nam zakrywa tęczą
Miraży złuda
Jak Cię napotkać, jak odzyskać Ciebie
Jak Cię napotkać
Gdy na tym świecie to jedynie pewne
Wieczna samotność.
Kazachstan 02.02.96
70
* * *
Gorycz i radość równo przemijają
Dziedzictwa słów zostawić także nie ma komu
I tych strof nikt nie będzie po latach wspominać
Drzewa co posadziłem marnie usychają
Brak następcy i nigdy nie zbuduję domu
Wygasł ród matki, kończy się ród syna
I spokój znaleźć tylko - w dniu schylonym trudem
W pługu co szczerbi ziemię kamienistą, czarną
Choć może obcy zbierze siane nami ziarno
To nadzieja - że jednak coś po nas odnajdą.
Czy dlatego dzień każdy jawi mi się cudem ?
Kazachstan 10.02.96
* * *
Przedrozumienie - mokry zapach trawy
Skraj lasu zlany słońcem, suche zboża łany
Na rozlewiskach ługów rechocące żaby
Świat nieprzemijający i niezapomniany
I poprzez ten świat patrzysz na dzisiejsze słońce
Przez pochylone brzozy swojego dzieciństwa
Przez zakręt rzeki pod spróchniałym mostem
Przez źródło przenoszone w dom na koromysłach
I gdzie nie pójdziesz, gdzie cię los nie rzuci
To wszystko będziesz widział - tamtymi oczami
Chociaż tamten świat minął i nigdy nie wróci
Póki życia - trwać będzie za twymi plecami.
Kazachstan 12.02.96
71
* * *
I tak zbrakło wierności
Gdzieś tam padła zabita
W polach bitew tysiącznych
W kazamatach Stalina
Po prostu jej nie chcemy
Śmiech tylko pusty budzi
Dziś kto pozostał wierny
To - na szyderstwo ludzi
Bo przetrwali nieliczni
Dźwigając trud niezmierny
Co to na przekór wszystkim
I sobie - byli wierni
Kilku barwom co blakną
Zwietrzałym starym hasłom
Kilku grobom - co ojców
Wierze z modlitwą Pańską
Kilku brzozom nad rzeką
Mgle jeziornej o świcie
Kilku w gęstwinie świerkom
Skowronkowi w błękicie.
Kazachstan 17.02.96
Goliat
Tak trwali wszyscy w wielkim zachwyceniu
A on, do końca nie wierząc jakby śmierci własnej
Szedł ciężko sunąc stopy okryte metalem
Omijając młodzika, który zwyciężył tak łatwo
Jego oczy nie widzą wrogów co go kręgiem otoczyli
Wpatrzone są już tylko w tę, na której kolana
Wdrapywał się niezdarnie gdy go ukrzywdzili
Żwawsi od niego mniejsi rówieśnicy
I do tych kolan wciąż niżej się chylił
Aż legł w prochu i pyle, własną krwią okryty
Dziwili się potem, że tak się uśmiechał
Jakby był małym chłopcem.
Kazachstan 17.02.96
72
* * *
Jeśli sami zmilkniemy, to kto będzie wołał
W naszym i naszych pokoleń imieniu
Gdy my nie zobaczymy, kto zobaczyć zdoła
Co ukryte jest wewnątrz, co chowa się w cieniu
Jaki chochoł, czy zmora wychyną znienacka
Zawrzeszczą i zaplują z płatnych szpalt dzienników
Jaka zjawi się nowa, niewzruszona prawda
Co miast wyzwolić z wszystkich zrobi niewolników
Kto fałsz obnaży jeżeli zamknięci w milczeniu
Będziemy biernie czekać aż nas kto wyzwoli
A ogłupiałe tłumy będą w zachwyceniu
Klaskać, gdy kłamstwa krzyczą fałszywi prorocy
Jedyna nam obrona dana - w rozumieniu
W zamyśleniu nad światem który nas okrąża
I w powszechnym i gromkim wszędzie ogłoszeniu
Kto z nas kim jest i gdzie każdy zdąża.
Kazachstan 22.02.96
* * *
O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć
Jak wiele jednak można powiedzieć milczeniem
O czym należy milczeć, o tym trzeba myśleć
Wiara i miłość leżą poza rozumieniem
Bo najpierw trzeba kochać - potem mówić można
Milczeć, myśleć, rozumieć, dawać wszelkie miary,
Badać kształt, smak i obraz, obliczać rozmiary
A prawda przed oczami - leży prosta.
Kazachstan 26.02.96
73
* * *
Sklejanie życia z okruchów co pozostały w pamięci
Ćwiczenie codziennych odruchów co pozwalają nam przeżyć
Składanie dnia wciąż na nowo nizanie płynącej chwili
Aż chwil tych niespieszny korowód wypełni nam puste godziny
Składanie z odłamków twarzy co pozostały w pamięci
Ucieczka od złudnych marzeń co nie pozwolą nam przeżyć
Gonitwa w spiesznej udręce - dzień cały wypełnić pracą
Aż nie zostanie nic więcej aż ręce zbolałe ustaną
Zamknięte oczy tęsknotą w dalekich błądzą przestrzeniach
Daremnie budzisz się nocą bliskiego nic tutaj nie ma
Tu dłoń twa trafi na pustkę, tu serca zawiane śniegiem
Tu wszystko rozbitym lustrem, tu wszystko staje się kresem
Sklejanie życia z okruchów co pozostały w pamięci
Ćwiczenie łatwych odruchów co pozwalają przeżyć
Składanie dnia wciąż na nowo - aż cały zapełni się pracą
Aż chwil się zmęczy korowód, aż ręce zbolałe staną
Gonitwa w spiesznej udręce, wciąż dłoń twa trafia na pustkę
Aż wszystko stanie się kresem...
Aż nie zostanie nic więcej...
Kazachstan 03.03.96
* * *
Nie jestem tylko trybem w mechanizmie świata
Jestem jedną całością, niepodzielną i niezawisłą
Dla mnie padają imperia, dla mnie rodzą się państwa
Mojej to chwały są pieśnią zanim skarleją i znikną
Więc czemu pod tak bezkresnym i tak gwiaździstym niebem
Wciąż odczuwam samotność bezbronny wobec ogromu
Tego co mnie otacza, co niezależne ode mnie
I gdzie mnie - władcy rzeczy, szukać przed tym obrony
Nie widzę przeczuwam tylko, że gdzieś, hen za moją głową
Istnieje prawdziwszy ode mnie i większy Władca Przestrzeni
A ja nagi i słaby, lecz wciąż zachwycony sobą
Pełen pychy uparcie odrzucam Jego istnienie
Tylko gdy ciężar rzeczy mnie twardo przygniecie
Trwożliwie i nieśmiało spoglądam za siebie.
Kazachstan 04.03.96
74
* * *
Epitafium dla małej świnki morskiej z którą zawsze tak dobrze mi się rozmawiało
„Mali włóczędzy tego świata, zostawcie w moich słowach ślady swoich stóp”
Rabindrannath Tagore
W jaką daleką wybrały się drogę
Mały wędrowcze twoje stopy lekkie
W jaką odległą zmierzają dziś stronę
Przez jakie mroczne wędrują przestrzenie
Kto cię ogrzeje w tej gwiezdnej podróży
Którą odbywasz tak daleko od nas
Ty, zawsze taki mały, bezbronny i kruchy.
I jak ślady zostawisz teraz w naszych słowach
My też kiedyś ruszymy w tę podróż za tobą
A jeśli zawitamy gdzieś w te same strony
Spotkamy cię na pewno jak drzemiesz wtulony
Ufnie w starą świętego Franciszka kapotę.
Kazachstan 05.03.96
* * *
Mówią - wasza jest prawda i tylko w nią trzeba wierzyć
Mówią - wasza ojczyzna i tylko ona ma rację
A inni nie zasługują nawet na to by przeżyć
A inni nie zasługują nawet na wysłuchanie
Mówimy - nasza jest wiara, jedyna, prawdziwa i słuszna
Mówimy - nasze jest państwo i ono powinno być prawem
I rządzi dniem naszym powszednim praktyka działania okrutna
Co miażdży wszystko co obce, cudze, odmienne i słabe
Umiemy to ubrać hasłami, słowami, godłem, symbolem
Umiemy nie czuć, nie słyszeć, nie widzieć, nic nie rozumieć
Umierać także umiemy wierząc że idziemy z Bogiem
A Bóg - jak Go odnaleźć w tym nienawidzącym się tłumie
A jeśli to właśnie dla Niego złą i błędną drogę obrałeś
Cóż ci zostanie w obronie, kiedy już przed Nim staniesz
Powiesz - myliłem się Panie, Tyś wielki i miłosierny
Więc racz mi wszystko darować, bo jak inni też byłem Ci wierny
My to wszystko w Twoim imieniu
Więc jak teraz mnie możesz odrzucić
...A wszystko zastygnie w milczeniu...
...A światłość się z lękiem odwróci...
Kazachstan 01.04.96
75
* * *
Szły trzy siostry przez świata koleje
I jakby źle im nie było
To Wiara wspierała nadzieję
A Nadzieja wspierała zaś Miłość
Pierwsza zagubiła się Wiara
Zbłądziła gdzieś w krętych zaułkach
Daremnie Nadzieja się stara
Z Miłością zbłąkaną odszukać
A potem Nadzieja przepadła
Swą siostrę zostawiła samą
I Miłość się tuła bezradna
Nie wsparta Nadzieją i Wiarą
I Miłość umarła samotnie
Zostawiła świat smutny i szary
Bo Miłość wszak istnieć nie może
Bez wsparcia Nadziei i Wiary
Pozostał smutek i rozpacz
W pustym i bezdusznym tłumie
Gdy ślad nawet zniknie po siostrach
Cały świat nasz zetleje i runie.
Kazachstan 13.04.96
Breughel
Szli ślepcy wyrzucając przed siebie ramiona
Jakby gestem miłości chcieli objąć ziemię
Wyglądało, że sama droga dla nich celem
Tak ta wędrówka była przypadkowa
A jednak gdzieś dążyli za nieznanym szczęściem
Zgasłe oczy wpatrując w przestrzenie tajemne
Ciemnych dróg, co dla wszystkich innych niedostępne
Wznosząc ręce jak kapłan w przebłagalnym geście
Ziemia się im zdawała krucha pod stopami
Tak zdradliwa jak tafla wiosennego lodu
Wciąż gotowa oszukać, ostrożnie stawiali więc nogi
Tak jakby każdy krok był już krokiem ostatnim
Lecz gdy na to pełzanie spojrzałeś z pogardą
Ze widzisz świat wyraźniej, pewny swego wzroku
Pomyśl - czy to nie oni właśnie cię prowadzą
Tajincza 16.04.96
76
* * *
I oto znów niepewny wszedłeś na rozstaje
Los lub przypadek wybierze ci drogę
Albo zbłądzisz daleko gdzieś w nieznane kraje
Albo do domu podążysz z powrotem
Tu i tam równie poczujesz się obcy
Czas przeszedł. Twój świat dawny stał się tak daleki
Pył zaplątanych ścieżek na zawsze cię okrył
Nie dane wejść dwa razy do tej samej rzeki
Nie jesteś już tym samym co w podróż wyruszył
Przestrzeń, czas i marzenia biegły tu odmiennie
Dawnego świata trzeba od nowa się uczyć
Więc może gdzieś w nieznane skryć się będzie lepiej
Nasz odwieczny dylemat - tęsknota za swoim
Zwykłym spokojnym i niezmiennym życiem
Od którego w marzeniach uciekamy skrycie
Przeczuwając w nim jarzmo bezdusznej niewoli
Więc powrót niemożliwy, niemożliwa podróż
Niech los zadecyduje. Wieczne „być lub nie być”
Wciąż konieczność wyboru - niemożność dokonań
Usiłujący chyłkiem własne życie przeżyć
Ubogi Hamlet z własną czaszką w dłoniach
Kazachstan 24.04.96
Ałchazurowi
W hołdzie Czeczenii
Ktoś żywy w legendzie, ktoś martwy w ziemi zostanie
Najeźdźcy sami sobie pomniki wdzięczności wydźwigną
Brudne świętując zwycięstwa. Gdy lata przeminą
Ojciec synom to samo przekaże posłanie
A syn wnukom ich dumę ofiaruje dalej
I będą żyć w pamięci tych co przy życiu zostali
Lecz póki został choć jeden, żywa nadzieja i wiara
Widząc ich męstwo, prośmy, aby wysłuchał ich Allach.
Kazachstan 24.04.96
77
* * *
Wystarczy wyjść poza próg by pogrążyć się w ciemność
Tę samą, co nad całym państwem się rozciąga
Która cieniem szerokim za granice odległe sięga
Co ludzi wewnątrz wypełnia i ścianą otacza ich z zewnątrz
I tkwiąc głęboko w sercach grozi wybuchem pożaru
Drzemiącą podsyca nienawiść do waśni krwawej gotowa ją zbudzić
Coraz pewniej, coraz mocniej i szczelniej odgradza ludzi od ludzi
Mroczne swoje zwycięstwo głosząc tchórzliwemu światu
A ten przyjmuje pokornie stare, fałszywie objawione prawdy
Wraz z równie bezwstydnymi jak one nowymi kłamstwami
Rzeczami - zabawkami głuszymy dręczące nas ciemne koszmary
Coraz głębiej nurzając się w tej mrocznej i chłodnej otchłani.
Kazachstan 05.05.96
* * *
Ciągle ten sam choć nieco inny
Już przemierzyłem swoją drogę
Kto mi wybaczy moje winy
Łatwiej wybaczy Bóg - niż człowiek
Powraca dawnych zdarzeń pamięć
I dawne grzechy nadal ciążą
Wszystko zamgliła czasu zamieć
Przyczyny, skutki, bezład dążeń
Byliśmy pewni swej wolności
Tak sami w sobie rozkochani
Pełni bezmyślnej, złej młodości
Tej, która tak okrutnie rani
Nie w mojej mocy czas odwrócić
Wiem, że niczego już nie zmienię
Więc proszę kornie, z całej duszy
Tylko o drobiazg - przebaczenie.
Szczawno Zdrój 21.08.96
Haiku
*
noc parna zapach wrzosu
na peronie stacyjki
stuk kół pociągu
Gdańsk 24.08.96
78
* * *
Nie nauczyliśmy się jeszcze żyć normalnie
Bo nikt nam nie chciał ofiarować czasu
Ani mądrości która z nim przychodzi
Jak falowanie sosen coraz łagodniejsze
Aż ustanie wśród igieł głos jesiennych wiatrów
Bo mądrość jest jak tafla leśnego jeziora
Już spokojnego po jesiennej burzy
I jak świadomość że burze przechodzą
Pomiędzy promieniami jesiennego słońca
Gdańsk 03.10.96
* * *
Trudno oddychać, pogrążeni w rzeczach
Z dnia na dzień odkładając minuty wytchnienia
Gonimy każdy miraż z zachłannością dziecka
Z każdą nową zabawką myśląc że już meta
Nie sposób się zatrzymać, sypiamy bez snów
Godzina za godziną, dzień za dniem uchodzi
Złudzenie za złudzeniem. Marzenie że znów
Z którąś następną rzeczą zbudzimy się młodsi.
Stos zgromadzonych rupieci wciąż łudzi
Żeśmy nie całkiem martwi, że życie przed nami
Nic nie widząc, wraz z nimi w biegu przemijamy
Coraz dalej od deszczu, drzew, traw, liści, ludzi.
Gdańsk 04.11.96
* * *
Na Zarabiu raby las, rabe domy, dachy pstre
Pośród ścian uwięzły rab, utrudzony gnuśnym dniem
Dzika Raba cicho śpi zarybiona łuską fal
Raby kogut budzi świt, raby zamęt myśli trwa
W Myślenicach myśli rab, na Zarabiu w raby świt
Kiedyś wiał tu straszny wiatr, w rynku błogi spokój dziś
Przehuczało, przeszumiało, czas w pamięci zatarł ślad
W pustych dźwiękach pozostało Besarabia, rabin, rab.
Myślenice 03.12.96
79
* * *
W naszej drodze ku śmierci to tylko przystanek
Nazwaliśmy go życiem więc skąd ta bezradność
Jestem tu, lecz na długo tutaj nie zostanę
Czas poniesie nas dalej przypadkową falą
Co oznacza „Być - tutaj”, w zatrzymanej chwili
Gdy na moment jak w bursztyn zanurzona ważka
Zastygamy strwożeni zbyt by się pochylić
Nad tak kruchym i wątłym strzępkiem tego świata
Co być może najdroższy...
Gdańsk 08.01.97
Maturzystom
Tak krokiem poloneza wkraczają w nieznany
Własny obszar porażek, radości i chwały
Jak żeglarz co wyrusza w obce oceany
I nie wie co go spotka, czy powróci cały
Lecz omija poznane wytyczone szlaki
Tak ufny własnej siły, pewny swego męstwa,
Że odrzuca przez innych wykreślone mapy
I nie myśli że może dosięgnąć go klęska
Jak wielu innych przed nim na tej samej drodze
Co zaznali goryczy pożegnań zadumy
On ze wzgardą się dziwi ich przedwczesnej trwodze,
Nie myśląc o przyszłości spiesznie rzuca cumy.
Odrzuca cudzą słabość, jest pewny wygranej.
Czas przyczajony czeka, szykując pułapki.
Nieznana przestrzeń mirażami wabi.
Tak krokiem poloneza wkraczają w nieznane.
Gdańsk 18.01.97
80
* * *
Nasze cuda są tak proste jak ta ziemia
Z gliny, żwiru, piasku i kamienia
Lecz modlitwy idą tutaj wprost do nieba
Czasem pomyśl o nas, Boża Matko z Matemblewa
Te modlitwy są jak nasze sosny
Tak wczepione w biedną ziemię lecz strzeliste
Pachną wiatrem, zżółkłą trawą, mokrym liściem
Tu błagały, tu powstały, tu wyrosły
I w tych lasach tajemniczych pozostaną
W czarnych świerkach, gładkich bukach, białych brzozach
I w poszumie który ciągnie gdzieś od morza
Pod kapliczką tą ceglaną, murowaną.
Gdańsk 21.01.97
* * *
Uciekałem od losu jak Jonasz przed Bogiem
Byle dalej od zmartwień, na oślep, przed siebie
Od tego co dławiące, niezmienne, codzienne
Co ogranicza, dusi, przytłacza nas swym ogromem
Wróciłem jak odszedłem, ot z pustymi dłońmi
Pełen płonnej nadziei, że czas oszukałem
Dawne klęski na starych swych miejscach zastałem
Stanąłem zadumany i ... los mnie dogonił
Gdańsk 24.02.97
81
* * *
Musisz się liczyć z kosztami zwycięstwa
Miło jest wracać otoczonym chwałą
Lecz wieniec z lauru to chyba zbyt mało
Zważ, czy nie taniej wyniesie cię klęska
Co w drodze zagubiłeś w tępym wrzasku tłumu?
Na co ci nie starczyło chęci i odwagi?
Nikt ci nigdy nie zwróci poniesionej straty
Dla krótkiej chwili pustego tryumfu.
Nie zobaczysz Katmandu, Kizlaru, Kapsztadtu
Nie popłyniesz rzekami z lazuru przed siebie
Twej łodzi oceanu fala nie poniesie
Cóż, że wielkie zwycięstwo obwieściłeś światu?
Nikt o nim nie przeczyta, ani nie usłyszy
Własną śmierć w sobie niosąc od świtu do zmierzchu
Liściem opadającym w zastygłym powietrzu
Jak dyskretnie przyszedłeś, tak odejdziesz w ciszy.
Myślenice 04.03.97
* * *
Czekaliśmy na Niego przez długie stulecia
Chciwie patrząc na znaki otchłannego nieba,
Czy nie wieszczą go gwiazdy i słupy ogniste,
Gotowi znieść dla niego najgorsze cierpienia.
Nie chcieliśmy Go poznać gdy nareszcie przyszedł.
Bo zamiast nami władać kazał nam się trudzić
MYŚLEĆ, KOCHAĆ, ROZUMIEĆ, tak kształtować siebie
By Mu choć trochę sprostać, pozory odrzucić,
Żyć godnie, z twardą wiarą, rozbudzić sumienie,
Żądał najtrudniejszego - byśmy byli LUDŹMI.
Myśmy się od tych twardych żądań odwrócili
W wir rzeczy tego świata, Jego - śmierci dali,
Przechodząc obojętnie obok czarnych krzyży.
Dziś nie wiemy którzy z nas bardziej zawinili
Ci co Go znać nie chcieli ? Co nie rozpoznali ?
Myślenice 5.03.97
82
Anons pewnego polityka
(a iluż jeszcze mogłoby sie pod nim podpisać)
Dziś dobry towar jest w wysokiej cenie
Więc na inflacji nie czekając skutki
W „Dziennik Bałtycki” poślę ogłoszenie
Anons treściwy, zwarty i króciutki:
„ Sprzedam wierność mało używaną
nie przechodzoną, może trochę naciąganą.”
Towar to luksusowy na dzisiejsze czasy
Można jej użyć w każdej sytuacji
Może ci klucze dać państwowej kasy
Możesz jej użyć w przedwyborczej akcji
„Sprzedam wierność mało używaną,
troszkę nadwyrężoną, lecz gwarantowaną.”
Inne wierności poszarpane mocno w dziejach
Brak im połysku postarzałym i zwietrzałym
Moja jest nowa pachnąca i świeża
Bo jeszcze nigdy jej nie używałem
„Sprzedam wierność gwarantowaną,
w doskonałym stanie, mało używaną.
Sprzedam wierność prawie jak nową.
A na dokładkę dodam mało używany honor.”
Gdańsk 3.05.97
* * *
Marzyłem o tobie z daleka mój kraju
W mojej krótkiej tułaczce w bezlitosnej ziemi
O krainie dzieciństwa, o świerkowej zieleni
Marzyłem o tobie jak o wiecznym raju.
Nie starczyło pieniędzy na cielca tłustego
Stary pies mnie nie witał u bram mego domu
Ciepły uśmiech mych bliskich za ucztę wystarczył
Lecz i tu wciąż się czuję niepotrzebny nikomu.
Życie toczy się dalej, dni powszednie mijają
Bez rozgłosu, bez fanfar, nie ma chwały i sławy
Powróciłem do ciebie, wieczny syn marnotrawny
Wymarzony mój kraju, ukochany mój kraju.
Gdańsk 04.05.97
83
Moja wieś
(Osowo Lęborskie)
Świerki i brzozy jeszcze pamiętają
Jeszcze w przybrzeżnym piasku wodą nie rozmyty
Odcisk chłopięcej stopy. Jeszcze śliski kamień
Tkwi na tym samym miejscu w chłodnej nurtu ciszy
Zaciosy nieporadne w gładkiej buków korze
Wiśnie na niskiej skarpie siedzące okrakiem
Bez lilak wybujały w kącie za ogrodem
Drewutnia nisko w dole za krzywym parkanem
Asfalt drogi co zawsze w nieznane wabiła
Słodyczą jeżyn w rowie na poboczu
Aż zwiodła mnie daleko od białych ścian domu
Wieś wtulona w dolinę nic się nie zmieniła
Jakby oczekiwała mojego powrotu
Gdańsk 22.08.97
* * *
Mnie tutaj nie ma, ten pokój jest pusty
Jeden sprzęt więcej nie czyni różnicy
Wtopiony w przestrzeń jest jak inne graty
Które zgrabnie mijają inni domownicy
Dym z papierosa nad szklanką herbaty
Codzienne rytuały, milczenie słowami
Mętne szyby wiodące w zaginione światy
Rząd jesiennych topoli, śmietnik za oknami
Codzienność się przesącza kroplami cykuty
Rozpływa się w samotność, gorycz, zniechęcenie
Nabrzmiewa ciemność, narasta znużenie
Mnie tutaj nie ma, ten pokój jest pusty.
Gdańsk 23.10.97
84
* * *
Spostrzegani przez Boga - istniejemy
Tu, w tym czasie, na tym miejscu, na tej ziemi
Jak mozolna droga, ciężka i daleka,
Spostrzegania człowieka przez człowieka
Nie odwracaj swej uwagi od nas Panie
Śledź uważnie nasze myśli, słowa, czyny
Może to wyostrzy nasze marne spostrzeganie
Może dostrzeżemy w końcu żeśmy bliźni
Może zobaczymy ufni znów jak dzieci
Płatki śniegu, promień słońca, korę drzewa
W progu, jak wędrowcy gdzieś z daleka, przystaniemy
Utoniemy w morzu barwy, śpiewie ziemi
Gdańsk 09.12.97
* * *
Po cóż poeci - kiedy słów już nie ma
W zmiennych warunkach ich treść wciąż się zmienia
Obowiązuje wieczne tu i teraz
Po cóż strażnicy - gdy nie ma więzienia
Po co aktorzy - dookoła scena
Wszystko tylko grą gestów, wzorów i pozorów
Na cóż nam honor gdy braknie sumienia
Czerń i biel nie istnieją - tylko smuga cienia
Więc skąd ta wiara, gdy Boga w nas - nie ma?
Gdańsk 11.12.97
85
Kolęda
Gustawowi Herling - Grudzińskiemu
Trzej królowie monarchowie w śnieżną zamieć szli
Majaczył im za plecami wartownika sztyk
Prowadziła ich z daleka ciemna gwiazda
Na ramionach, na pagonach i na czapkach
Nad Kołymą cicho zaśpiewała tajga
Utulała Cię od płaczu na sosnowej pryczy Matka
W stary buszłat Cię stargany owinęła
Który z własnych pleców, byś nie zamarzł, zdjęła
Trzej królowie monarchowie ledwie szli znużeni
Choć szukali, choć wołali, nie spotkali Cię w tej ziemi
Dary, które nieśli - ich strażnicy im zabrali
Potem gdzieś ich w stepach Kazachstanu rozstrzelali
Śpij maleńki! Matka do snu Cię utuli
Inna gwiazda Ci zaświeci, w innym kraju
Tu kolędy będą śpiewać łagru druty...
Kiedyś ludzie też Cię tutaj rozpoznają
Gdańsk 15.12.97
* * *
Całe to nasze życie - tak jak te wiersze
Przemijanie ukryte, odcisk dłoni na wietrze
Ślad pojedynczej stopy w piasku pustyni
Liść w lesie spadający, płatek śniegu wśród zimy
Na wodzie rysowanie, tkanie powietrza
Kropla deszczu w ulewie, milczenie świerszcza
Gdańsk 23.01.98
86
* * *
(Proboszczowi puckiej fary, który zlikwidował mogiłę mojego
dziadka Romana, ostatniego prawnuka Jędrzeja Śniadeckiego,
bez powiadomienia rodziny)
Choć przecież w swojej ziemi - wciąż żeśmy wygnańce
Czy to kaszubskie piaski, czy sudeckie skały.
Gdzieś za kordonem daleko zostały
W prochy pradziadów rozsypane szańce.
Poprzewracane krzyże, groby wrosłe w ziemię,
Zarosłe fundamenty - dziś jedyne ślady
Te przetrzebione parki i zdziczałe sady.
Po ścieżkach ojców cudze depcze plemię.
Tu ciągle żeśmy obcy, choć pomiędzy swemi.
Do miejsc na ich cmentarzach nie mamy tu prawa.
Minęły w zawierusze krew, pot, godność, sława
I tyle nam Ojczyzny - co nad trupem ziemi
Gdańsk 27.02.98
Lustro
Nikt cię nie uratuje. Ugrzęźniesz na zawsze
Po nienasłonecznionej, obcej stronie lustra.
Jak z głębiny jeziora wypływa przypadkiem
Czyjaś twarz zamazana, nieostra i pusta.
W zagadkowej przestrzeni, w cieniu, za plecami
Przyczaił się ulotny, drwiący cień uśmiechu.
Jakby na szklanej tafli ktoś ślad pozostawił
Pocałunku lub tylko spiesznego oddechu.
Wszystko jest nierealne z tej i z tamtej strony.
Tkwisz w połyskliwej pustce jak motyl na szpilce
Na pograniczu czerni i światła zwieszony.
Troszeczkę Kapelusznik, troszeczkę Szalony.
Garczyn 06.05.98
87
* * *
To nie ból serca - to szum brzóz zielony pod białymi chmurami.
Gęsty świergot ptaków, skryty głęboko w czarnych łapach świerków.
To jeszcze nie jest starość. To tylko szalony świat zawirował pod twymi oknami,
Jeden z tych wielu znaków, co pod twoje okno magiczną falą spływają o zmierzchu
To nie śmierć jeszcze, jeszcze nie rozstanie
Tylko cisza, zmęczenie, lęk,
....... oczekiwanie.
Tczew 13.05.98
* * *
Jakże brutalnie czasem nas uderza
Tak oczywista zbędność naszego istnienia
Wszystko do kresu własną drogą zmierza
Nasza obecność niczego nie zmienia
To puste miejsce może wypełnić kto inny
W każdej chwili z szeregu gasnących poranków
Równie trwały jak dotyk wczorajszego wiatru
I nie ma w tym zasługi. I nie ma w tym winy.
Gdańsk 27.02.98
Eneidos
Jaki oręż i mężów mi śpiewać
Kiedy tylko zmęczenie zostało
Rozkrzewiamy się koroną drzewa
Lecz by wzrosnąć - czasu za mało
Aby stać się, zaistnieć na długo
Poza klęską, zwycięstwem, cierpieniem
Poza wiatrem, poza deszczu strugą
Poza nocą, dniem, światłem i cieniem
Tylko miejsce puste pozostanie
Słonym kręgiem ruin Kartago
I odwieczne oczekiwanie
Czy nie zalśni mąż i oręż sławą
Gdańsk 20.08.98
88
***
Jakże łatwo nas rzeczy zdradzają
Podważając własną Tu obecność
Mimochodem nagle odsłaniając
Przyczajoną za progiem Wieczność
Przywykliśmy do ciągłych zdrad ludzi
Wszak co żyje niesie niestałość
To co trwałe wciąż trwogę budzi
Gdy obnaży własną nietrwałość
Podważamy własne Istnienie
Kiedy prawdą - realność snów
Więc marzymy by zostało niezmienne
W swoim rdzeniu Znaczenie słów
Gdańsk 26.11.98
***
„...Widziałem pod słońcem, że to nie waleczni zwyciężają w walce,
bo czas i przypadek decydują o wszystkim...” (wg. Koheleta 9.11/12)
Widziałem jak słońce
rzuca w pobojowisko martwe smugi cieni
Czas i przypadek zadecydowały.
Waleczni pole walki zalegli pokotem
Hucznie zwycięstwo świętują nikczemni,
wierząc w trwałość swej władzy i wieczny blask chwały
Wszystko słońce wypali
a chwała także nie przetrwa pokoleń,
chyba, że losy wyznaczą inaczej
Szybko zbożem porośnie zryte bitwy pole.
Fałszywe opowieści czas nam pozostawi
i po walecznych czasem martwy kamień.
Gdańsk 26.11.98
89
Woły
Oceniając współczesnych
Cóż, nie spostrzegły że łańcuchy spadły
Nadal bezmyślnie powoli stąpając
Suną bezmózgie głowy pod to samo jarzmo
Zachłannie nowej paszy ochłap przeżuwając
Nie widząc tych przestrzeni co się rozpostarły
Strzegą, by sąsiadowi dotrzymywać kroku
Ryczą smętnie gdy jarzma zbyt mocno przytarły
I patrzą co by uszczknąć sąsiadowi z żłobu.
Gdańsk 23.01.99
***
Ta biała brzoza zwalona przez burzę
Wciąż tkwi we mnie jak zadra,
Te zielone wzgórza z brązem sosnowych kolumn.
Buków kora jasna, która w liści słonecznej zieleni się nurza,
W mrocznych jarach, co ostro wcinają się w pole.
Ściana świerków nad domem zwisła ostrokołem.
Cała moja, choć nie ojców moich ziemia.
Wielka wolność dzieciństwa, którego już nie ma.
Gdańsk 16.02.99
Aksjologia
Tak pozornie tęsknimy dziś za Wiecznością
Nad wszystko upojeni własną wolnością.
W świecie NASZYCH wartości, gdzie wszystko zmienne
MY określamy wagę , MY stanowimy cenę.
JA wyznaczam co CHCĘ mieć na piedestale,
Czy to co łatwo mija, czy bardziej trwałe.
Tak się fałszywie plecie ta nasza droga.
Ile groszy za Honor, ile za Boga ?
Gdańsk 5.03. 99
90
* * *
Nieprawda, że nie serce... To już ten wiek
Niczym spóźniona miłość spadł na mnie znienacka.
Przyprószył głowę szronem, pochylił grzbiet.
Nieprawda, że to jeszcze...To już ten czas,
Który niczym morderca cicho się podkrada,
Wyniszcza resztki złudzeń, otrzeźwia nas.
Prawda... Bliski już kres tej drogi, wszystkich dróg,
Nad którymi na wieczność wieczór już zapada.
I niepewność co czeka. Nicość ? Szatan ? Bóg ?
Gdańsk 26.03.99
Schlaraffenland
Burze minęły - wymarzony spokój,
Świetlana przyszłość przed nami się ściele.
Szczęśliwi, zgodni, mądrzy współobywatele
Postępowi ludzkości dotrzymują kroku
Na narodowej niwie i w rodzinnym kole.
Możemy wreszcie spocząć po latach znużenia,
W naszej błogiej Szlarafii doznać ukojenia.
Gdzieś tam w dole
W rytm uderzeń wioślarza sennie pluszcze rzeka.
Tylko czemu nieznośnie ciążą na powiekach
Świat nam zasłaniające, miedziane obole ?
Gdańsk 23.05.99
* * *
Cóż - w naszej to naturze, że pragniemy więcej
Niż kiedykolwiek może być nam dane
Łask swych Pani Fortuna udziela oszczędnie
I nikt nie zna sposobu na jej przebłaganie
Więc żeby nie zaginąć w niespełnień szeregu
Spełniam się tylko w ciągłej szalonej pogoni
Chcąc cokolwiek zatrzymać w wyciągniętej dłoni
Czas oszczędnie odmierzam, zatrzymuję w biegu
By niczego i nigdy w końcu nie dogonić
Gdańsk 15.05.99
91
* * *
„Który skrzywdziłeś człowieka prostego...”
Czesławowi Miłoszowi
Wszyscyśmy ludzie prości i wszyscy skrzywdzeni
Ci którzy się z nas śmiali - nadal uśmiechnięci
Zabici całe lata już spokojnie leżą w ziemi
I nikt nic nie pamięta, a zwłaszcza poeci.
Przypadkowy przechodzień czasem stanie bliżej
Oglądając tablice z brązu, poczerniałe,
Nic doń już nie mówiące. Jak wypada zmilknie,
Okiem gapia popatrzy na samotne krzyże.
O ile jeszcze będą tutaj stały?
Gdańsk 25.05.99
* * *
Moje wiersze odeszły w świat
Trudne rozstanie
Co przyniesie zachodni wiatr
Wieczne czekanie
Biernie milcząc przez tyle lat
Za cudzej miłości tarczą
Oszukując płynący czas
Jego zwartość
Tkwiąc w strumieniu płynących dni
W ciułaniu marzeń
Rozmieniając na drobne sny
Ciągi wydarzeń
Wiatry wieją to tu to tam
W każdą stronę
Lecz u kresu każdy jest sam
Gdy skończone
Może jeszcze wróci trochę słów
Może zostanie
Dzień za dniem będzie mijał znów
Trwanie
Gdańsk 14.11.99
92
* * *
Co możesz zrobić? Jesteś tylko świadkiem.
Jednym z wielu, co własnym wyborem wpędzeni w milczenie.
Niemy patrz uważnie, na pełgające wokół ludzkie cienie
A może, przypadkiem, twoje świadectwo przetrwa.
Jedno z tysięcy co wszystko poddają ocenie,
By ten świat widzieć lepiej, ostrzej i wyraźniej
Cóż możesz zrobić więcej - jeśliś tylko świadkiem.
Gdańsk 11.05.2000
***
Choć na budowę domu wyszukałem skały
To każda mi się w piasek rozsypuje
Składałem słowa by po mnie zostały
Lecz każde - pustką w przestrzeń ulatuje
W ludzkiej pamięci ślad krótko zostanie
Czas w pył zamienia zamierzenia dumne
Wybacz mi moją trwogę Wszechmogący Panie
Że na tej ziemi jednak wszystek umrę
Gdańsk 09.2000
* * *
Nie pozwól mi się od Ciebie oddalić
Bez Ciebie jestem bezradny jak dziecko
Mógłbym się zgubić na najprostszej drodze
I tylko Ty mnie potrafisz ocalić
I drzwi otworzyć - nawet jeśli zbłądzę
Nie pozwól mi się oddalić od Ciebie
Bo tylko Tyś mi łaską i opieką
Bez Twego wsparcia niczego nie zdziałam
Tyś mi jedyne życia poręczenie
W Tobie się odnajduję i w Tobie ocalam
Gdańsk 20.11.2000
93
* * *
Jak się do Ciebie zwracać Panie
Gdy nasze słowa nierozpoznawalne
Gdy dawne treści straciły znaczenie
Gdy nasze gesty coraz mniej realne
Dwuznacznym zdaje się nawet milczenie
Panie! Zostało tylko Twoje Słowo
Zawieszone w milczeniu, w pustce naszej mowy
Lecz całym życiem ku Tobie zwróceni
Przed Nim pokornie pochylimy głowy
Gdy Ono naszą ziemię swą mocą wypełni
Gdańsk 21.11.2000
Na zamilknięcie Zygmunta
Może to nie jest znak, po prostu się zmęczyło
Serce, co przez czterysta lat tak wiernie biło
W szczęściu, w nieszczęściu, w doli i w niedoli.
Znużone zmilkło - martwe, ale nadal boli.
Nie ogłosi nam dźwięcznie tego lat tysiąca
Radosnego początku, czy smutnego końca.
By pustką nie zabrzmiały nam tony spiżowe
By dźwięczały inaczej - wszczepią serce nowe.
Bośmy także ustali, w znoju się skruszyli.
Głos nasz powoli milknie, jak gdyby w tej chwili,
W oparach barbarzyństwa Wschodu i Zachodu,
Nie dzwonu serce pękło - lecz Serce Narodu.
Gdańsk 4.01.2001
***
(Przyczynki do filozofii)
Nie wiem jak, ale przecież się STAŁEM
I Ty JESTEŚ, chociaż nie wiem jak
JESTEŚ życiem, krwią, chlebem i ciałem
JESTEŚ rzecz, myśl, słowo, gest, znak
JESTEŚ myślą gdy ona się STANIE
JESTEŚ ruchem kiedy ZMIENIA się w gest
Błyskiem TERAZ - nieoczekiwanie
Bowiem właśnie JESTEŚ - któryś JEST
Gdańsk 7.03.2001
94
***
Tego wiatraka na wzgórzu nie ma już od dawna
I nas tam dawno nie ma tylko zapach traw i zboża
Nad torfem łąki poniżej zwieszony terkot skowronka
Tylko nieostra, zniszczona, stara fotografia
Tamtego dnia już nie ma. Niepojętym zmierzchem
Pojawił się by zniknąć niosąc przyszłe znaki
Skowronek, wiatrak, zapach, rozedrgane trawy
Ułożyły się w inne drogi, inny czas, inną przestrzeń
Coś się wtedy skończyło coś rozpoczynało
Tak kamieniała świadomość tej jedynej chwili
W chłodzie wiatru, w cieple słońca życie falowało
Stygnąc w obcą, spękaną, szarą plątaninę linii
Gdańsk 13.03.2001
***
Nie mówcie o nas - wielkie bohatery
To nic nie znaczy
To tyle tylko, że czyjś przestrach szczery
Wzywać nas raczył
Nie okrzykujcie nas za Ojców zbrodnie
Ni ich zaszczyty
Własne my życie winni przeżyć godnie
By odejść w ciszy
Nie wytykajcie byłych przewin nędzy
My - dziś - niewinni
Choć dziś nas każdy, byle dojść pieniędzy
Winnymi czyni
Nam naszych tylko, gorzkich grzechów - dosyć
Z tej to przyczyny
Na klęczkach świata gotowiśmy prosić
Za WŁASNE winy
Gdańsk 28.03.2001
95
Czekając barbarzyńców
Czekaliśmy na barbarzyńców
Pod rozwiniętym sztandarem
Pierś w pierś stalą okuci
Na słabo bronionych granicach
Własną śmierć czyniąc darem
Z wszelkich trwóg wyzuci
Pod rozwiniętym sztandarem
Staliśmy gotowi, zawsze niezłomni
Zawsze wierni, zawsze na czas
Ciężarem zbroi zmęczeni, chłodem i upałem
Dumę i cnotę oddając potomnym
Czekając na barbarzyńców
A oni wyrośli wśród nas
Gdańsk 21.04.2001
* * *
Myśmy już dawno przeszli przez tę bramę
Bojąc się porzucić nadzieję
Nie wiedząc co począć z miłością i wiarą
W milczeniu wchodząc coraz dalej
Nie obdarzeni litosną łaską zapomnienia
Ale z wybiórczo amputowaną pamięcią
Tym okrutniejszą że tylko częściową
Nikt też nam nie powiedział
Ze przejście, co się zdało tylko strefą cienia
Jest tak nieodwołalne
Że próbując uciec
Będziemy tylko wkraczać w inne kręgi
I stawać się.
Czym?
Gdańsk 28.05.2001
96
* * *
Każdy dzisiaj chce mówić - nikt już słuchać nie chce
Sam w siebie zasłuchany już słuchać nie umie.
Nawet głosów swej ziemi, nawet jak liść szepce,
Nawet świergotu ptaków, wiatru w traw poszumie.
Tysiące głosów naraz już tylko brzęczeniem.
Czy nie w ten sposób Pan nasz pomieszał języki?
Zagłuszamy samotność i niezrozumienie
Szumem w tle, głośną ciszą, wrzaskliwym milczeniem.
Tak błąkamy się w mroku, w bezradnej rozterce.
Głusi, ślepi, samotni w rozgadanym tłumie.
Każdy chce być kochany, choć sam kochać nie chce.
Każdy pragnie miłości, choć kochać nie umie.
Gdańsk 9.07.2001
* * *
Jak nam karły wyrosły, jak się wzrostem pysznią
Jak majtając nogami siadają w fotelach
Nie na ich miarę - ledwie głowa do poręczy
Czasem w główkach maleńkich błysną nikłą myślą
Ale i to ich męczy
Jak skarleli mocarze, trudno ich odróżnić
Pisk ich dzwoni falsetem w korytarzach zbroic
Gubiąc się w zakamarkach ojcowskich puklerzy
Nic z niego nie dochodzi do zwyczajnych ludzi
Jak weń uwierzyć
A my w środku. Na koturnach - krasnale,
Olbrzymy, tacy mali - zagubieni w trawie,
Gdzie nam do jednych i drugich? My wcale,
Stłoczeni przy korycie, nawet wiedzieć
Nie chcemy, jak rosnąć czy maleć.
Byle było co żreć i na czym siedzieć.
Gdańsk 14.07.2001
97
* * *
Idą, idą sny piękne, jak motyle, kwiaty.
Idą w rozśpiewie ptaków, w deszczu, w słońca strudze.
Idą sny przez iskrzące kolorowe światy
Ale idąc tak tupią, że z krzykiem się budzę.
Gdańsk 14.07.2001
* * *
Tak by czasem zamilknąć przy brzegu jeziora
Co zastygło pod lasem. Zanurzyć się w zapach
Bzu czarnego i sennej pokrzywy
Pozwolić by nas cisza objęła wieczorna
By nas zamknęła w chwili olch chropawa kora
Zmrok który tak się zgęścił na świerkowych łapach
I mokry plusk perkoza, suchy szelest trzciny
Tak by zmilknąć czasami przy brzegu jeziora
Gdańsk 14.07.2001
* * *
Tak często zapominam dziękować Ci Panie
Za smak codziennej troski, za trudy mizerne
Te trwogi i radości, nużące, powszednie
Za tę mozolną pracę, za to trudne trwanie
Za zieleń wypłowiałą za mymi oknami
Przywiędły kwiat w doniczce, stuk deszczowych kropli
Za to niebo burzowe zasnute chmurami,
Letni żar plaży, za zimową biel lodowych sopli
Za to, co na mój mały, marny świat się składa
Za to ciężkie, codzienne z tym światem zmaganie
Za to że wciąż istnieję wewnątrz tego świata
Tak często zapominam dziękować Ci Panie!
Gdańsk 27.07.2001
98
Anabasis
Ujrzawszy nikły pasek, hen, przy nieba brzegu
Wykrzyknęli z radością Thalassa!...Thalassa!
I śmiertelnie znużeni ruszyli do biegu
Grzęznąc po kostki w rozpalonych piaskach
W gorączkowym pośpiechu klecili swe łodzie
By najszybciej zapomnieć o minionych latach
Zapomnieć o swych ranach, zmęczeniu, o głodzie
Walkach, trudach i wszystkich cudach tego świata
Morze pachniało domem, proste jego drogi,
I Bogowie łaskawi, i wiatry sprzyjały.
Zostawiali za sobą wszystkie obce trwogi
Nawet jeśli wraz z nimi marzenia zostały.
A gdy wreszcie przybyli do ojczystych brzegów
Gdy tłum radosny witał - pobladły im twarze
Pojęli - im nie spocząć nigdy po tym biegu
Bo co było - jest - będzie, wszystko jest mirażem.
Gdańsk 11.08.2001
Kościukowicze
Mamie
Nic, że aleję ścięto, nic, że dom spalony
Że w wypalonym miejscu dom budują inni
Że po starej przystani już tylko ruiny
Przecież woda jak dawniej w zakolach się toczy
I czy to będzie Prypeć, Pina czy Jasiołda,
Błota poleskie, leśne bezdroża Wołynia
Lato, słoty jesienne, ostra, śnieżna zima.
Oczy mogą się mylić - serce niechybnie rozpozna.
Gdańsk 20.08.2001
99
Ci z rocznika 46-go
Wyrośliśmy jak chwasty, dziwacznym pokoleniem
Gdzie życie tylko półżyciem, wolność zniewoleniem.
W Ojców cieniu posępnym, w Dziadów przebrzmiałej pieśni.
Gdzie krzyk był tylko szeptem, śmierć tylko przemilczeniem.
Wzrastając jakby chwasty żyliśmy tak przy ziemi.
Dumni, wyprostowani - a zawsze pochyleni.
Wiedzący - niewiedzący, czy też nie chcący wiedzieć.
Niby w słońcu jaskrawym, a zawsze w grze półcieni
I tak też przeminiemy, wpółjawie, wpółmarzeniu.
Nikt pamiętać nie zechce o naszym pokoleniu.
Gdańsk 17.09.2001
* * *
Każdemu z nas śmierć własną dałeś Panie
Tak jak każdemu dałeś jego dzień narodzin
A co pomiędzy nimi - wszystko naszym działem
I tylko na swój własny rachunek w tym błądzim
Bo z pierwszym tchnieniem życia darzysz nas wolnością
Pierwszy chwiejny krok dziecka - już wyborem drogi
Którą będziem podążać. Z trwożną niepewnością
Czy aby nas prowadzi przed Twe wieczne progi
Boży to dar zaiste, aż nazbyt nam ciężki
Myśmy wszak tylko ludźmi - tak łatwo pobłądzić
I łatwo Tobie Panie przypisać swe klęski
Tak jak łatwo zwycięstwa jest sobie przysądzić
Gdybyż rachunek z życia był nam aż tak prostym
Ja też tylko człowiekiem, też słabym jak inni
Także aż nazbyt często myliłem swe drogi
Mój był wybór - i nikt mnie nie zwolni od winy
W tym ostatnim rachunku cóż mi pozostanie
Skoro Twe dary ślepo umiałem roztrwonić
Tylko śmierć moja własna - jak ją dałeś Panie
Tylko tak jak go dałeś - dzień moich narodzin.
Gdańsk 31.12.2001
100
* * *
Panie! Komu zaufam - jeszcze tylko Tobie,
Dopóki żywy - żyję pośród żywych,
Dopóki myślę, czuję i pamiętam.
Komu mogę spokojnie swe losy powierzyć,
Bez pośredników - tylko Twej Osobie,
Byś mnie prowadził drogą sprawiedliwych.
Dla Ciebie prostą każda ścieżka kręta,
Jasnym jest szczęście wszystkich nieszczęśliwych.
Wystarczy wierzyć tylko w każdej dobie
By każdą trudną chwilę - dzięki Tobie przeżyć.
Każda szara minuta - przez Ciebie jest święta.
Dopóki żyję żywy pośród żywych.
Gdańsk 29.05.2002
* * *
Naucz mnie jak najlepiej być Ci wdzięcznym Panie!
Za te burze, które przeszły obok mimo,
Za ten czas, co tak bezgłośnie cicho minął,
Szczęście, co tak dni szarych obrosło rutyną,
Za marzenia tak wielkie - nigdy nie spełniane.
Za to, że tak jak byłem wciąż jestem ubogi
W dobra, w słowa, w myśli, w uczucia i czyny,
Że nie ciążą na mnie nazbyt wielkie winy,
Że minęły pustych zasług mnie wawrzyny,
Że radości wielkie mnie nie męczą, ani trwogi.
Za ogromne Twe dary, pozornie tak małe.
Za ich wagi nieświadome rozpoznanie.
To kim jestem, to kim byłem, kim się stanę.
Naucz mnie jak najlepiej być Ci wdzięcznym Panie!
Gdańsk 6.08.2002
101
Serce
Mamie
Tak nam się Kresy zbiegły, że są tu gdzie stoisz
Znad Niemna i Prypeci, Piny, Berezyny,
Pełtwi, Zbrucza i Słucza, znad rozlanej Dźwiny
I zbiegły się tu właśnie – w biednym sercu twoim
Bo w nim już tylko bronisz tych ostatnich granic
Za nimi Kresów nie ma, ani poza nimi
W twojej miłości kruchej i w słabej pamięci
A kiedy ich zabraknie – całe życie na nic
Teraz Kresy są właśnie tu, gdzie jeszcze stoisz
Zastygły nieruchomo nad leniwą Wisłą
Jeszcze snem kolorowym, jeszcze trwają myślą
Lecz wiem, że zgasną – razem z sercem twoim.
Gdańsk 17.10.2002
Żeglarz
W nieogarnionej przestrzeni morza
Ptak – lądu znakiem
I ty szybując w życia przestworzach
Bądź takim ptakiem
Ku niewidocznym w oddali lądom
Wiedzie twa droga
Oddaj się śmiało powietrznym prądom
Tyś – Znakiem Boga
I to nieważne, że prąd przeciwny
Droga daleka
Że ląd tajemny, ten ląd przedziwny
Wciąż ci ucieka
Tylko majaczy gdzieś tam, w oddali
Chowa się skrycie
Walka by dostrzec, przeciwko fali -
Całe twe życie.
Gdańsk 22.11.2002
102
* * *
Jak nam z rzeczy istotnych wywieść jakiś pewnik
Gdy to najrealniejsze – już tylko pozorem,
Gdy tylko pozór prawdą. I w co ludzie zmienni
Nadal wierzą, choć wiary stracili osłonę
Kto tu domownik, kto tylko przechodzień
Co w kształt zamknięte, co jeszcze otwarte
W chmurach światy rzeźbimy ulotne
Rysujemy na wodzie cień światłem.
Gdańsk 20.12.2002
* * *
Ufaj szaleńcom - oni kroczą pewnie
Gdy dookoła świat swe kształty zmienia
I wstecz się nie oglądaj, nie patrz też przed siebie
Bądź smugą światła na krawędzi cienia.
Nie ufaj tym co liczą - zaślepieni władzą
Zgodnie z bieżącym kursem ustalą twą cenę
Oni cię oszacują, zważą i wydadzą.
Nie wierz słowom - już dawno straciły znaczenie.
Nie wierz obrazom - zasłaniają kłamstwem
Kształt pozorom nadany i pozór w nich kształtem
Wykrocz za to co skryte, wejdź w to co otwarte
Sięgnij poza początek, poza własną prawdę.
Szczawno 20.01.2003
103
* * *
Idź wspierając niebo nad głową
Nie potykaj się na każdym progu
Myśl jak wiatrem niesiony obłok
Trwaj jak trwają fundamenty domu
Niczym kamyk na staw puszczony
Wzbudź na życiu fale ulotne
Porusz spokój wód niezmącony
Nim jak kamyk znikniesz bezpowrotnie
Kwitnij kwiatem, drewniej jak drzewa
Pośród zimy biel się śniegu bielą
Wiosną ptakiem się wznoś, jak ptak śpiewaj
Złoć się latem, rozdeszcz się jesienią
W gwiazdach głowę zanurz po uszy
Dzień jak pałac zaklęty otwieraj
Bez zbytecznych duszy poruszeń
Śmiercią żyj. I życiem umieraj.
Gdańsk 3.02.2003
Wilno
Miasto było jak ze snu
Przesłonięte mgiełką
Sennych kropelek deszczu
Co się rozpłakał niespodzianie
Nad pociemniałą nagle
Wilią i Wilejką
I w dół spływało
W rzekę u mych stóp
Barwnymi potokami ulic
A równocześnie sennie trwało
Zaklęte w przeszłość co minęła
W ciemnej zieleni wzgórz
Z wzniosłego szczytu oglądane
Góry Trzykrzyskiej
Chroniło mych pradziadów ślady
W mojej przestrzeni zapomniane
I było niepojęcie bliskie
Mnie com go nie przeczuwał nawet.
Gdańsk 29.05.2003
104
Białoruś
Tam resztki naszych domów nad taflami jezior
Wtulone w mech wilgotny w przyczajonych lasach
Zamglone w krajobrazach pobielałych brzezin
Zatarte jak litery na mogilnych głazach
Ciągną niespieszne ptaki nad dymem z torfowisk
Nad pyłem dróg co dawno minęły się z czasem
Nad swojskim brzmieniem śpiewnej białoruskiej mowy
Nad traw zapachem zblakłym jak wspomnienia nasze
Czy kiedykolwiek będzie dane nam tam wrócić
Czy ten wyrok już zapadł, już orzekły dzieje
Że nie siąść nam w tej ziemi, ani jej porzucić
I tylko w głębi duszy wciąż nosić nadzieję.
Gdańsk 20.10.2003
* * *
Na ile światłem my własnym,
Na ile świecimy odbitym?
Na ile słońcem my jasnym,
Na ile księżycem odkrytym?
Czyż tylko bezwiednie zbieramy
Po przodkach okruchy bezcenne
I z nich mozolnie składamy
Swe własne dzisiejsze istnienie?
Czyż tylko jesteśmy pamięcią
I czy po nas też jedna pamięć?
Z tego „teraz” nieuchwytnego
I z mgnień jego splatany różaniec
Gdańsk 29.11.2003
105
* * *
Patrzą, ale nie widzą, słuchają - nic nie słysząc
Czują - nie odczuwając, nie rozumieją - myśląc
Sądzą, że biegną swobodnie, a maszerują karni
Żyją życiem pozornym nie wiedząc, że dawno zmarli.
Spoglądając w mijane twarze
Poszukują w nich dziecka uśmiechu
Zapomnianej wolności marzeń
Swobodnego, wolnego oddechu.
Ale milcząc wrastają w ziemię
Lecz jak trawy już tylko trwają
I pod słońcem tylko już cienie
I jak cienie bez śladu znikają
I już tylko bezkształtną masą
I już tylko bezmyślną czernią
Hołd oddają swym sytym czasom
Wielbiąc pustkę, przeciętność, mierność.
I samotni w tłumu gęstwinie
Tak odchodzą znikając bez śladu
Tak nieważni jak całe ich życie
Bezcieleśni jak powiew wiatru
Nadal żyją życiem pozornym, nic nie wiedząc, że dawno umarli.
Ciągle sądzą, że biegną swobodni, gdy wciąż maszerują karni
I wciąż czują - nie odczuwając, nie rozumieją - myśląc
Niby patrzą, ale nie widzą, słuchają - nic nie słysząc
Gdańsk 12.02.2004
106
* * *
Pamięci Jacka Kaczmarskiego
I z ulgą odetchnęli kiedy już umierał
Poeta co próbował być naszym sumieniem.
Dopóki żył, to chciano zepchnąć go w milczenie
Bo jak wyrzut sumienia boleśnie uwierał
Kto nie mógł go zamilczeć - próbował zawłaszczyć.
Lecz nazbyt twardy kark miał, by opiewać dwory,
Był nazbyt samym sobą, by w pieśni się płaszczyć
I nigdy należytej nie zdradzał pokory.
Lecz i tłum go nie słuchał - nazbyt gorzki w słowach,
Więc kto tępszy, skwapliwie okrzyknął go zdrajcą,
Co to świętości szargał, zacny lud szkalował,
Wręcz przeniewiercą obcym był mu i potwarcą.
Tak był w pieśniach samotny wśród przyjaciół i wrogów
Jak wśród tłumu samotnym zwykle bywa poeta.
Więc w modlitwach pokornych polecajmy go Bogu
Może w niebie pogodniej zaśpiewa
Tu z ulgą odetchnęli kiedy już umierał
Ten który usiłował być naszym sumieniem
Dopóki żył to chciano pchnąć go w zapomnienie
Bo jak sumienie nieczyste doskwierał.
Gdańsk 12.04.2004
Haiku
*
czekając na klienta
na zewnątrz zawisł obłok
ponad kwitnącym bzem
*
tłum obojętnie przechodzi
obok mojej księgarni
dawno przekwitł krzew wiśni
Gdańsk 31.05.2004
*
błogie lenistwo
okna umyła czysto
wiosenna burza
Gdańsk 11.06.2004
107
* * *
Kiedy nie jesteś w potrzebie
Nie patrzysz wzwyż.
Czy pamiętasz jeszcze na chlebie
Matki ręką znaczony krzyż?
Czy pamiętasz tak prosto rzucane
Gdy kto w polu z pracą się zmagał,
Naturalnie wypowiadane
„Boże pomagaj!”
Lub gdy w snopy kto złociste wiązał
Ciężko kłoszące się zboże
Jak każdy kto obok podążał
Życzył: „Szczęść Boże!”
A przypadkiem na ścieżce spotkany
Znajomy, czy nieznajomy
Pozdrawiał tak dobrze znanym:
„Pochwalony...!”
Dziś zdrowy, syty, bezpieczny,
O los swój codzienny spokojny,
Zapominasz o prośbach odwiecznych:
„Od powietrza, głodu, ognia, wojny...!”
Cóż, nie ściga cię poważnie żadna trwoga
W plątaninie twych pokrętnych dróg.
Jak daleko odchodzimy Boga
Tak od nas Bóg
Gdańsk 17.07.2004
108
* * *
Jak nam skurczyła się ziemia?
Jak mało miejsca w niej mamy
Do zaistnienia?
Jak się szamocą daremnie czyny i myśl?
Jak nieśmiertelność ścigamy
Gdy – tylko dziś.?
Jakiej potrzeba odwagi by tylko być,
Dawać zgodę na podłość bezkarną
A wolność – śnić?
Może tym brakiem przestrzeni świat się zadławi.
Lecz gdy w czyn przekujemy swą marność
I Pan nas – zbawi.
Więc dalej, hen, ku obłokom, nieśmy się wzwyż!
Czy Krzyż nam unieść wysoko,
Czy tylko dźwigać krzyż?
Gdańsk 23.07.2004
* * *
Omnes vulnerant, postuma necat.
(Wszystkie ranią, ostatnia zabija - napis na zegarach słonecznych i wieżowych)
Przesypuje się życie jak w klepsydrze piasek
Gnomonu cień żłobienia granitowe mija
I tak się z nim przesuwasz wciąż raniony czasem
Nieświadom, że ruch jego ostatni - zabija
Więc bądź czujny, gotowy, zawsze, w każdej chwili
Na ostatnie dotknięcie, tak ciągnące chłodem
Stado dziewcząt jak chmura stubarwnych motyli
Bosą stopą próbuje rozświetloną wodę
Tej ostatniej sekundy wszak nie zauważysz
Dopóki cię nie dotknie. Tak jak nie rozpoznać
W tym roześmianym tłumie pojedynczej twarzy
Młodości, gdzie nie było ci danym pozostać
Co mija obojętna, pełna własnych czarów
Stoisz jak zakurzona na pomniku postać
Zasłuchany w tykanie słonecznych zegarów.
Gdańsk 2.09.2004
109
* * *
Podczas obrzędów ku czci poległych pod Platejami obrońców
Grecji „...żadnemu niewolnikowi nie wolno niczego dotknąć przy tym
obrzędzie, ponieważ ludzie owi pomarli w obronie wolności”.
Plutarch
Dedykowane różowo-czerwonym władcom PRL-bis, z okazji
świętowania kolejnych narodowych rocznic.
Wam od tych grobów wara! To są groby dziejów
Tu nawet drzewa milkną w echa zasłuchane
Tu bohaterów wolnych prochy pogrzebane
Zniesione od Termopil polskich i Platejów.
Niech obrzędów ofiarnych nawet nie dotyka
Ręka pokoleń zdrajców. Niech nie płyną słowa,
Ta gładka, napuszona, przeniewiercza mowa,
Z ust dziada, ojca, syna, wnuka - niewolnika.
Nie szydercze parady zwycięskiego wroga
Ogłaszają ich chwałę, lecz kwiaty od dziecka,
Znicz zapalony ręką wolnego człowieka
I braterska, milcząca modlitwa do Boga.
Wam, nawet waszych imion zapomną potomni
Pomniki niech wam stawią nasze wieczne wrogi
A od nas - Efialtesa ścieżka jako pomnik
I wór srebrników rzucony pod nogi.
Gdańsk 11.09.2004
* * *
Próżne nasze wołanie
Gdy wszystkich winiąc,
Krzyczymy: Panie! Panie!
Nic nie czyniąc.
Bez czynów to błaganie
Daremnym jest.
Nie starczy zawołanie,
Czy pusty gest.
Wtedy nienadaremno
Prośby ci wznieść
Gdy będą w tobie jedno -
Forma i TREŚĆ.
Gdańsk 6.12.2004
110
* * *
Tak nam ta nasza Rzecz spospoliciała,
Że - obojętna,
Że nie widzimy jaka ona cała
Nasza i piękna.
Jakże inaczej może być w narodzie
Co - zapomina?
Za błyskotkami najlichszymi co dzień
Co kark swój - zgina?
Gdzie zadeptuje się Ojców mogiły
Na plac - pod przyszłość.
Gdzie ideałem jest siła bezsiły,
Myśli - zawisłość.
Albo będziemy godni Rzeczy Wielkiej
Zawsze i wszędzie,
Albo zmieceni by pyłki maleńkie.
I nas nie będzie.
Gdańsk 11.12.2004
111
Trwającym
W 1939 roku przerwana została nasza ciągłość kulturowa. Żyjemy w nowym i
całkowicie odmiennym społeczeństwie, o innych obyczajach i wartościach. Jeszcze jako
relikty trafiają się ludzie jakby z poprzedniej epoki, lecz tak jak i ona - są już skazani...
Jesteście jako te milczące ostańce głazowe
Utkwione nieruchomo w zmienionej przestrzeni
W identycznie dźwięczącej, lecz już obcej mowie,
W świecie, który pozornie w niczym się nie zmienił.
Zawalidrogi ciężkie, rozminięte z czasem
Co twardo opierają się mocom przyrody
Które najnowsze prądy wiatru, ognia, wody
Rozbijają i mielą, i kruszą na piasek.
I złość już tylko wzbudza wasz opór daremny
Wśród tych drobin co ongiś waszym ciałem były,
Które los, czas i człowiek obcy pokruszyły
Zmieniając te okruchy w glinę i proch ciemny.
Gdy już znikną ostatnie dumne wasze głowy
Te ziarnka jednostajne zapanuję wszędzie
Przygniatając swą masą, i gdy was nie będzie
Zmienią krajobraz świata w pusty i jałowy.
Historia skoryguje ten obraz ponury
A kto człekiem przeszłości niech nie zapomina:
Gdy coś się kończy, coś się też zaczyna.
Z drobin piasku na nowo wyrastają góry...
Ale inne i bez nas...
Gdańsk 17.12.2004
112
* * *
Faryzeusze - pilnie uczą wiary
Eunuchy - życia rodzinnego
Złodzieje - uczciwości miary
Sadyści - miłości bliźniego
Ślepiec - jak w drodze nie zabłądzić
Pijaczek - trwać w trzeźwości sądów
Polityk - stałości poglądów
Łotr - jak surowo winnych sądzić
Lesbijka - jak kobietą być
Grzesznik - że każdy z nas bez winy
Nieuk - poucza z pasją innych
A zdrajca - jak Ojczyznę czcić
Homoś - naucza nas męskości
Pedofil - dzieci wychowania
Cham-prostak - dwornej rycerskości
Grafoman-krytyk - wierszowania
A wszyscy wsparci są potęgą
Władzy, pieniędzy i reklamy
I nie jest bajką ni legendą
Ten świat - jedyny jaki mamy
Wciąż marzy mi się sen wyśniony
Że z kijem w garściśmy powstali
I w wszystkie cztery świata strony
Ten wydrwigroszy tłum przegnali
Ale codziennie świt mnie budzi
Na świat - w władaniu tychże ludzi
Gdańsk 16.12.2004
113
Ojciec
Przez całe życie z wzajemnością szorstką
Dziwną przyjaźnią darzyły go drzewa,
Owad wszelaki i ptak który śpiewa,
Miękkim kobiercem mech i krzew gałązką.
Las był mu bardziej przyjazny niż ludzie
I bardziej był mu domem niźli ten rodzinny.
W każdej burzliwej losów zawierusze
Bezpiecznie go chroniły zielone gęstwiny.
Sam był twardy jak dąb i łagodny jak brzoza,
Szybki, zwinny i cichy niby leśny zwierz.
Nieba odbity błękit miał w niebieskich oczach
A włosy jak wplecione w czarny zmierzch.
Zaciera się w pamięci jego szczupła postać
Z bezimiennych żołnierzy wyklętego tłumu,
Ale na zawsze przyjdzie mi dzieckiem pozostać
Wtulonym w sukno jego leśnego munduru.
Gdańsk 26.01.2004
Natalii
Córeczko moja, w spadku mizernym
Cóż ci zostawię?
Garść zblakłych wspomnień, cień kilku wierszy,
Ślad rosy w trawie,
Brzask o świtaniu w ptaków świergocie,
Zadumę zmierzchu,
Mlecze na trawie, lilie na wodzie,
Ważki w powietrzu
Radości wiatru, pomruki burzy
Blask słońca w oczach
Morze szumiące, płynące chmury,
Wszystko co kocham.
Gdańsk 27.01.2005
114
Europa
Zbyszkowi Frostowi
Daremnie Roland dmie w swój róg złocisty
Jego dźwięku dziś już nikt nie słucha
Zgasły echa odbite o Uralu szczyty
Ogłuchła Europa - już innego ducha.
Miecz Artura głęboko tkwi ukryty w skale
Nie ma dłoni co chciałaby po niego sięgać
Cześć, honor i odwaga nie liczą się wcale
Nikt nie jest gotów umrzeć - by zwyciężać.
Kupiec wenecki Maurom sprzedaje pielgrzymów
Podróbkami relikwi handluje w świątyni
A świat usprawiedliwi go z haniebnych czynów
Byle czynił coś z zyskiem - cokolwiek by czynił.
Dziś o własnej wielkości możem tylko marzyć
My, cośmy róg ów złoty zatracili w drodze
I trwać za nim będziemy w tęsknocie i trwodze
Póki nam miecz od złota - więcej nie zaważy.
Gdańsk 18.03.2005
Haiku
*
północny wiatr pędzi deszczowe chmury
dziwnie szybko tej wiosny
przekwitł krzew wiśni
*
pełen zapału układam słowa w wiersze
dumnie czeka otwarty
kosz na śmieci
Gdańsk 13.05.2005
115
* * *
Jaką drogę mi pokażesz moja gwiazdo
Rozjaśniona błyskającym szczerym złotem
Drogę zwykłą, rozświetloną, prostą, jasną
Czy zamgloną i zasnutą wiecznym mrokiem
Czy wciąż świecisz dla mnie tak jak zawsze
Zagubiona wśród miliardów świateł innych
Czy też pełga płomień twój i z wolna gaśnie
Jak przygasa płomień świecy z lat dziecinnych
Może został tylko mały promyk ciemny
Co przemyka się nieśmiało przez pustkowie
Choćbym chciał, zapewne nigdy się nie dowiem
Czy nie zagasł docierając już do Ziemi
Płoń ma gwiazdo, świeć mi jak najdłużej
Niech mi drogę twe płomienie znaczą
Żegnaj mnie w promieniach słońca rano
Witaj mnie w wieczoru mrocznej chmurze.
Gdańsk 22.07.2005
* * *
Codziennie rano budzisz się w Ojczyźnie
W świat rzucony natrętnym łoskotem budzika.
Błogosławiona niepamięć zanika
W mdłym świetle lampy i okien szarzyźnie
Warkot radia na mózgu tępy ślad odciska.
I w siwiźnie poranka głucho matowieje.
Tłuszcz z patelni miarowo, monotonnie pryska.
Znowu, nierozbudzony, chyłkiem wkraczasz w Dzieje.
Ruch uliczny narzuca wyścigowe tempo
Wyciskając swe piętno na Ziemi i Niebie
Gazetowe nagłówki wrzeszczą Nowe Piękno.
W szaleństwie tego krzyku nie odnaleźć siebie.
Codzienny kierat nieustannie kręci
Niezmienną zmienność codziennej rutyny
Zamulającą stare i najnowsze blizny.
Wypełnia szczelnie spieszne, powolne godziny
Aż do snu kamiennego zbawczej niepamięci.
Jak ci się wsłuchać w ciszę Świata i Ojczyzny?
Kadyny 28.11.2005
116
Haiku
*
czarna droga pod szronem
święta już blisko
klasztor na górze
*
nie ma w klasztorze szalonego mnicha
nowych słowa tak chłodne
śniegi za oknem
Kadyny 29.11.2005
*
kopyta grzęzną po same pęciny
w grudniowym błocie
parskają chrapy
*
promyk słońca na brzegu
w mgle się roztapia
zmarznięty Zalew
Kadyny 30.11.2005
* * *
Jeśli się narodziłeś nie jesteś niewinny.
I nieważne w czyjej sztuce grasz i jaką rolę.
Więc graj najlepiej jak tylko potrafisz
Nie zważając na gwizdy znudzonej publiki,
Pustkę w kieszeniach i zdradę przyjaciół.
Dopóki gwiżdżą, wyklinają, szydzą - wszystko dobrze.
Bo tak naprawdę zabija milczenie,
Obojętność i cisza - to twoi wrogowie.
Nie miej złudzeń, że ocali cię wyniosła samotność,
Zostaw ślad jak potrafisz.
Kiedyś...
Może...
Gdańsk 6.01.2006
Haiku
*
gwiazd nie widać zza chmur
cicho wiodą nas w miasto
zmarznięte ślady
Gdańsk 6.01.2006
117
* * *
Piszącym o nas
Nie osądzaj, nie potępiaj, nie oceniaj
Jeśli nawet nie dotknęłaś ciemności
Naznaczony piętnem przeszłości
Każdy z nas ma własną smugę cienia
Gdy przerzucasz zakurzone księgi
Drobiazgowo zgłębiasz cyfry i litery
Twa wiedza bez znaczenia, żal nieszczery
A współczucie nie grzeje ni ziębi
Tych co trwali - słowo nie oszuka
By mieć choćby szczyptę zrozumienia
Trzeba razem być i przeżyć - tutaj...
Choćby z daleka...
Choćby w cieniu cienia...
Dedykowane Anne Applebaum po lekturze jej świetnej skądinąd książki „Gułag”.
Gdańsk 14.01.2006
* * *
Tych miejsc magicznych nie ma poza nami
To nasze myśli ich pejzaże tworzą
Nigdy ich nie zobaczysz cudzymi oczami
I nigdy cudzą ręką nie zdołasz ich dotknąć
Zakamarki pamięci przechowują skrzętnie
Kolory drzew jesiennych na zakręcie drogi
Płatki wiśni tańczące na wiosennym wietrze
Głosy rzeki szumiącej przez kamienne progi
Cali jesteśmy z tej magii niezwykłej utkani
Z zapachu traw skoszonych i mroźnego śniegu
Z fal które liżą piasek gorący na brzegu
I nie ma nigdzie tych miejsc - poza nami.
Gdańsk 16.01.2006
118
* * *
Sądzisz, że myślisz - a to tylko słowa
Świat za ciebie składają we wzory gotowe
Sądzisz, że głosisz prawdy - a cała twa mowa
To tylko dźwięki formowane słowem
Kto ci słowa podmienił - zmienił twe myślenie
W gotowych formuł sztance utrwalone
Więc jak obalisz własnych słów więzienie
I jak uwolnisz myśli w słowie uwięzione?
To SŁOWO świat stworzyło, wciąż stwarza od nowa
Może też nasz świat zniszczyć - więc zważaj na słowa!
Gdańsk 24.01.2006
Rycerz, śmierć i diabeł
(Do sztychu Dürera, bynajmniej nie potępiając
rycerskich ideałów, ani sentymentalno-pacyfistycznie)
Gdy tylko wjechał w tę mroczną dolinę
Wiedział, że umrze. Lekko ściągnął wodze
Koń kopytami wybijał na drodze
Czas kładący się cieniem na każdej godzinie.
Śmierć cudza, własna – zwykła rzecz rycerza
To jego żywioł – wokół, za nim, przed nim.
Więc nic dziwnego, że razem z nim zmierza
Nieść śmierć, czy ją ponosić – jego chleb powszedni
Więc jak śmierć bezlitosny - nigdy się nie waha
Wszak w drodze go idea zawsze szczytna wiodła
Jedyne miłosierdzie jakie zna – wisi u pasa
Sztylet, którym dobija rannych – mizerykordia
Cierpliwy jak jaszczurka i wierny jak pies
Gotów dla swej idei wszelkie męki znieść
Gotów dla niej zastawić życie, honor, cześć
Spokojnie za plecami czeka na to bies.
W oddaleniu majaczy Jeruzalem Święte
Migocze wśród pustkowia jego murów biel
Twarz jak wykuta, ciało nie drgnie pod puklerzem
Zapatrzone w jedyny, niedościgły cel
A jeżeli to miasto już tylko mirażem
Ile krwi, by to poznać, musi jeszcze spłynąć?
Ilu winnych, niewinnych, musi jeszcze zginąć?
Gdy z śmiercią – rycerz, diabeł, równo idą w parze.
Gdańsk 5.04.2006
119
***
Słowa rzucane na wiatr, liście myśli,
Mlecza puch, słońca błysk, wiśni kwiat,
Opar mgły, odprysk snu co się wyśnił,
Burzy pomruk bezmyślny na świat.
Myśli kamień ściąga w dół, trwoga trwania,
Słabość rąk, kromka chleba łamana na pół,
Próżny pot, pusty dzień, ciężar snu,
Co przygniata kark od świtania.
Myśli szum, pylny wiatr, owczy pęd
Mijać szybciej i coraz żałośniej.
Żółwi lot, ikarowy zły sen.
I zniknięcie. Bez śladu. Bezgłośnie.
Gdańsk 12.04.2006
Trójmiasto nocą
Zamknij oczy, a może usłyszysz
Jak powoli, nieustannie narasta
W wypełnianej zwolna nocnej ciszy
Głuchy pomruk śpiącego miasta
Auta dawno zjechały już z trasy
I z chodników poginęły tłumy
W oknach mieszkań światła pogasły
Cóż więc w nocy tak głucho szumi?
To nie morze brzeg mokry zalewa
Wiatr nie błądzi w majowych gałęziach
Własny sen śpiące miasto śpiewa
Zatopione w nocnych półcieniach
Tak w nim senne życie pulsuje
Głuchym szumem. O czym śnić może,
Co przeżywa w tych snach, co czuje?
Gwiazdy blakną czekając na zorze.
Gdańsk Przymorze nocą 15.05.2006
120
* * *
Znowu odkrywam noce mojego dzieciństwa
Gdzie mur świerków na skarpie potęgował mroki
Gdy miękka warstwa suchego igliwia
Niosła tam bezszelestnie me chłopięce kroki
Noce zmieniały swojskie olchy w tajemnicę
A bzy pachniały jakby mocniej niźli we dnie
Rzeka śpiewała głośniej, srebrzona księżycem
Liście brzozy przy moście przeświecały srebrem.
Na koplach lśniły mokro szorstkie koni grzywy
Świt bladym palcem rozmazywał chmury.
Opar ponad bagnami rwał się połyskliwy
Na słońce - rosił trawy, na deszcz - szedł do góry.
Aż słońca wschód wyjaśniał wszystkie skryte dziwy
Dzień wstawał orzeźwiony rosą i umyty
I wszystkiemu przywracał ów wymiar prawdziwy
Przed wciąż ciekawym okiem wieczorem zakryty.
Niesie się dziś o świcie zapach mokrej ziemi
Tak samo jak i wtedy. Tylko mniej tajemnic
Mniej zadziwienia światem, małych cieni więcej,
A czas osrebrzył głowę jak srebrzył powietrze.
Gdańsk 17.05. 2006
* * *
Tak oto właśnie wkraczam w nieśmiertelność
Pilnując z swej stróżówki cegieł i dachówek.
Na nic Odysa spryt, Achilla dzielność,
Gdy koniec z końcem ledwie wiążesz z trudem.
Zamiast nektary spijać na Parnasie
Niczym pies podwórzowy siedzę uwiązany,
A gdy odejść mi przyjdzie w ostatecznym czasie
Może Piotra zastąpię u Niebieskiej Bramy.
Wszak wprawy już nabrałem wsród nocy bezsennych.
Gdy tłumów tam nie będzie - co całkiem możliwe,
Może podejmę pracę obok Wrót Podziemnych
I będzie to na pewno bardziej sprawiedliwe.
Nie ostatnim poetą tam będę ni pierwszym
Słuszną jest sroga kara za pisanie wierszy.
Gdańsk 27.05.2006
121
* * *
„i
nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy
przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie”
Zbigniew Herbert
Przebaczyli za ciebie, dali rozgrzeszenie,
Więc tysiąckrotnie zostałeś zdradzony
Kolejnym świtem, przy pogodnym niebie.
Znowu ze swoją krzywdą zostałeś samotny.
W naszym łaskawym świecie nie istnieje wina.
Nie ma łotrów, ni zdrajców - wszyscyśmy grzesznicy,
Wszyscy się w miłosierdzia chronią tajemnicy
I aby zło rozgrzeszyć - zawsze jest przyczyna.
Judasz z czystym sumieniem rozmnaża srebrniki,
Nie pójdzie się powiesić. Jego wina wszakże
Rozkłada się szeroko bośmy grzeszni wszyscy.
Pośród naszych powszednich - on skryje się także
A który bez tej winy - niech rzuci kamieniem!
Rośnie nam góra głazów mrocznym, czarnym cieniem.
Dedykowane ks. Isakowicz-Zalewskiemu,
Gdańsk 31.05.2006
* * *
Szczęśliwi, którzy w porę dogonią marzenia
Oblekają się w ciało zbyt późno by cieszyć.
Jakże się trzeba gorączkowo spieszyć
By uchwycić tę pustkę i gorycz spełnienia?
Co niespełnione stygnie we wspomnieniach
Kształtem piękniejszym niż rzeczy realne.
Spełnione - nagle tonie w bladych cieniach,
Nierzeczywiste - nagle staje się banalne.
Czas zaciera kontury i bolesnych rzeczy.
Rany marzeń spełnionych - żaden czas nie leczy.
Gdańsk 4.06.2006
122
* * *
Dałeś mi Panie życie na mą miarę
Jak garnitur przyciasny przez krawca uszyty
Troszeczkę niewprawnego, choć się bardzo starał
Aby efekt końcowy zyskać należyty.
Na długo miał wystarczyć - aż na życie całe
Lecz go klient niesforny nazbyt szybko zużył
Poplamił, powycierał aż szwy popękały
Już mu może nie dotrwać do końca podróży.
Jestem do tego łacha mocno przywiązany
I już go nie zamienię smokingiem, czy frakiem
Chociaż się w nim wydaję zbyt często żebrakiem.
Będę go nosił takim jakim był mi dany
A gdy przyjdzie rozliczyć mi się z niego w Niebie
Z dumą odpowiem: Panie - to od Ciebie!
Gdańsk 5.06.2006
Haiku
*
zmarznięty bez nie pachnie
może to wiatr północny
a może księżyc
Gdańsk 6.06.2006
123
Żołnierzom wyklętym
Dedykowane wszystkim „żołnierzom wyklętym”, a szczególnie
żołnierzom V Brygady Wileńskiej
Nie ulegli - więc zwyciężyli
Zawsze wierni rycerze wolności
Polska była tam gdzie oni byli
I jest tam gdzie butwieją ich kości
Żyć nie chcieli z ugiętym karkiem
I świadomie wybrali swój los
Okazując śmierci pogardę
Młode serca rzucili na stos
Spod zalewu szlamu czerwonego
Spod całunu ludzkiej podłości
Wydobądźmy z popiołu brudnego
Diament serc - iskierkę wolności
Nad ich krwią przesyconą ziemią
Schylmy głowy choć jeden raz
Wszak nadziei tę iskrę maleńką
Właśnie oni przenieśli przez czas
Rozdmuchajmy ją w czysty płomień
Niech rozjarzy się w pożar ogromny
Jeśli zdarzy się nam o nich zapomnieć
Panie Boże - i Ty nas zapomnij!
Gdańsk 8.06.2006
* * *
Przyzwyczajamy się powoli
Do pustych godzin samotności
I nieobecność już nie boli
Jak nie doskwiera brak miłości
Tak nieobecni obok siebie
W zamkniętym kręgu przyzwyczajeń
Może tak właśnie jest najlepiej
Że wymijamy się nawzajem
Na nic żarliwa czułość wiosny
Szybciej niż kiedyś gaśnie zieleń
Głucho brzmią śpiewne ptaków głosy
Ukryta w wiośnie czyha jesień.
Gdańsk 13.06.2006
124
* * *
Cicho przycupnął w kącie zaciemnionym
Białej akacji delikatny zapach
Obok powiewu traw świeżo skoszonych
Stłumionych wonią przeschniętego siana
Światło pada na kwiaty jak miękka pozłota
Dywan płatków leciutko poddaje się stopom
I noc zaczarowana czai się u płota
I ten księżyc, i obłok, i ten zapach obok.
Tak zwykły wieczór staje się baśnią zaklętą
I zawarte w nim wszystko:
Dom, Ojczyzna, Piękno.
Gdańsk 22.06.2006
* * *
Ktoś może kiedyś przejdzie po tych śladach
Znajdując w nieporadnych słowach tego wiersza
Własne wieczorne niebo, akacjowy zapach,
Ostry smak mrozu w lutym, duszny upał sierpnia
I odnajdzie w tych frazach odczucia najpierwsze,
I powróci w dzieciństwo zgubione po drodze.
W cieniach cieni przeszłości przywracanych wierszem.
Gdańsk 1.07.2006
125
* * *
Białorusi moja, moja senna Białorusi!
Jesteś mi daleką tak, i tak mi bliską,
Odnaleziony po latach wędrówki
Mój raju utracony - moja ojcowizno.
Zbłąkany wśród sędziwych, starych, gdańskich murów
Beznadziejnie wplątany w bezsens naszych czasów
Jestem wciąż jednak cały twój - totus tuus
Cały z twych lśniących jezior, i mszarów, i lasów
Z ziemi czarnej co chroni prochy moich dziadów
Z pałaców pysznych, swojskich dworów i kościołów,
Z chałup drewnianych w otulinach sadów,
Ze zbóż twoich dojrzałych wyzłoconych w polu
To Ciebie przypomina każda z mych ojcowizn
Ale z nich wszystkich tyś jest ta jedyna
Wielbię cię tak jak Matkę przystoi synowi
Choć wzbroniono ci myśleć - że masz we mnie syna.
Jestem Litwinem, Białorusinem, Ukraińcem dokładnie w tym sensie, w jakim Piłsudski
mawiał o sobie: "Jestem stara Litwina!". Jestem po prostu Polakiem z Kresów, a więc wszystkim
tym wspomnianym po trosze, czego wielu moich współczesnych rodaków nie może, nie potrafi,
czy też nie chce zrozumieć
Gdańsk 3.07.2006
126
Euroballada o Donkiszocie
On w ciągłych walkach poszarpany
Trawi swe życie w wiecznych bojach
Ja na swym ośle ciągnę za nim
Za nami wlecze się HISTORIA.
On ciągle marzy, wciąż w coś wierzy
Zawsze do nowej gotów walki
Ja wolę walczyć wśród talerzy
O chętny, tłusty zad karczmarki.
Razem tworzymy Europę
Bijąc się w lepszej, w gorszej sprawie
Szalony rycerz, chłop - roztropek.
Ten śniąc, ten robiąc grosz na jawie.
Za którymś z rzędu zbrojnym starciem
Szalony rycerz odda duszę
Sanczo napełnia trzos uparcie,
Pansowie obrastają tłuszczem.
Nie ma kto walczyć. Zresztą - po co?
Ich świat się pławi w dobrobycie.
Swe małe skarby liczą nocą.
Świat bez szaleńców - syte życie.
Nadejdzie jednak taki wiek
Błędnych rycerzy całkiem zbraknie.
I byle łotr - Maur, Juda, Negr
Rozwali Pansów świat na miazgę.
Gdańsk 30.07.2006
127
* * *
Pamięci Szamila Basajewa
Ludzie odchodzą, zostają góry i pieśń
Ty byłeś pieśnią gór i w nich zostaniesz
W ich milczeniu, w dzikim nurcie rzek
W lasów ścianie.
Ludzie giną, w końcu tylko ich czyn coś znaczy
Byłeś sztandarem czynu - czasem płowieją sztandary
Lecz nie Twój - on był z miłości, nadziei, z rozpaczy,
Z wielkiej wiary.
W Twym aule, na śladach wielkiego Szamila
Na górskich ścieżkach godnie odbiłeś swój ślad
Gdy kraj twój wróg odwieczny zostawiał w ruinach,
Gdy milczał świat.
Góry też milczą, lecz będą chronić Cię już zawsze
A mimo oszczerstw, pieśni będą sławić Twoje męstwo
Tylekroć zabijany - śmiercią także odniesiesz zwycięstwo,
I wróg pamięci o Tobie - nie zatrze.
Gdańsk 31.07.2006
* * *
Nad dzieciństwa pochylone czasem
Głucho milczą na skarpie drzewa
Księżyc lampą złotą nad lasem
Rzeka kołysankę wieczną śpiewa
Zaciemnionym, głębokim jarem
Armia buków ciągnie nad wodę
Wznosząc w niebo pnie gładkie, szare
Stromy wąwóz wcina się w pole
Ciche olchy przykucnęły skromnie
Nad źródłami, mocząc w błocie nogi
W skręcie rzeki próchnieje samotnie
Pusty most obok białej brzozy
Krzyk żurawi nad odległym bagnem
O świtaniu niesie rosą ziemia
Wszystko tak jest jak było i dawniej
Tylko mnie tam już od dawna nie ma
Ciągły powrót do tamtych maleńkich radości
Światła, wody i lasu, i wielkiej swobody,
W czas odkrywania siebie i cudów przyrody
Najpewniejszą oznaką niechybnej starości.
Gdańsk 18.08.2006
128
Haiku
*
cierpko - słodki smak jeżyn
wita mnie chmurnym rankiem
tęczowy most
Gdańsk 24.08.2006
* * *
Każdego więzi jego własny dzień
Zamykając go w kręgu pozbawionym światła
W którym pilnie go śledzi jego własny cień
I trzyma własna cela, własna krata
Zapętlony w gonitwę za sobą bez końca
Zagubiony w języku, zasupłany w słowach
Okrutnie utrwalony w złotej grudce słońca
W ciasnej kropli żywicy zatopiony owad
I czy będzie ci dane, choćby we wspomnieniach,
Wyjść poza urojone i realne winy
Rozbić świetliste ściany własnego więzienia
Ulatując w płonące chmury jarzębiny.
Gdańsk 27.08.2006
Haiku
*
mozolnie składam słowa
w chłodzie wrześniowej nocy
zwieszony księżyc
Gdańsk 8.09.2006
* * *
Ja tylko żyję - nie jestem poetą
Piasku drobina, nawet nie trzcina myśląca,
Przesypywana bez sensu, bez końca
I nie stworzyłem nigdy nic wielkiego
Rozwiały się marzenia i sny o potędze
Pyłek pyłków, nawet nie okruch granitu,
Wiatrem miotany od świtu do świtu
Ja tylko żyłem... i nic więcej
Gdańsk 11.09.2006
129
Katechizm polski
Żyjesz nie dla zaszczytów, nie dla próżnej chwały
Więc wielkim pozostawaj nawet w rzeczach małych
Jakby ci się nie zdawał twój żywot ubogi.
Zawsze twardo się trzymaj jasnej, prostej drogi.
Pierwszą z dróg owych zawsze miej na względzie
By Bóg był ci najpierwszy, i zawsze, i wszędzie.
Druga z dróg, choćby nawet trudna i ciernista -
Niech zawsze najważniejszą będzie ci Ojczyzna.
Trzecią drogę miej także zawsze przed oczyma
Honor - któryś go w spadku po Ojcach otrzymał.
I tak żywot przeżyjesz, żywot bezimienny,
Lecz wydać się on może w oczach bliźnich cennym.
A jeśli inni będą dążyć twoim śladem
Będzie to twój największy, najcenniejszy spadek
A każdy kto ten spadek w swej wędrówce przyjmie
Wieki będzie bezwiednie niósł - twe właśnie imię.
Gdańsk 27.09.2006
* * *
Skąd się biorą moje wiersze - sam już nie wiem
W parku widzę je na ścieżce, w ptaków śpiewie,
I nie rozum je dyktuje, ale nagła chwila.
W słowa wkładam to co czuję: lot motyla,
Skrzydła ważki ponad wodą i krzyki żurawie,
Zwieszony nad lasem obłok, kręgi w stawie,
I konia o miękkich chrapach na pylistej dróżce.
Zapisany oddech świata na bursztynu grudce.
Gdańsk 27.09.2006
Haiku
*
nierealnie płomienny księżyc
zawisły nad topolą
klangor żurawi
*
pustka jesiennego nieba
żałośnie dźwięczy w górze
wołanie ptaków
Gdańsk 3.10.2006
130
Heraklit
Nie ma teraźniejszości
Nie określisz kiedy
Już skończyło się „teraz”
A zaczęło „wtedy”
Gdańsk 12.10.2006
Pod Twą obronę...
Pod Twą obronę wciąż się uciekamy
Choć popełniamy rzeczy niegodziwe
My - Twe dzieci niemądre, pyszne i swarliwe
Twojego wsparcia i łaski czekamy
Królowo co królujesz nam u Ostrej Bramy
I z wiecznie jasnej bronisz Częstochowy
Odsuń karcącą rękę sponad naszej głowy
I ocal w nas Twą miłość - jedyne co mamy
Wstaw się za nami u Ojca i Syna
Wszak myśmy dzieci Twoje co tylko zbłądziły
By sprostać obowiązkom często brak nam siły
Komu cześć, posłuszeństwo - dziecko zapomina
Więc natchnij nas mądrością swoją i spokojem
Okrywając nas płaszczem matczynej opieki
I Królową nam naszą pozostań na wieki.
Wzrastając odkupimy może grzechy swoje.
Gdańsk 13.10.2006
131
* * *
Lud się nie zmienił choć zmienił się świat
Za nędzny ochłap sprzeda swe najświętsze prawa
Ciągle te same błędy popełnia od lat
Niepomny jak to Jakub oszukał Ezawa
Za nic ma swe przysięgi i pogardę świata
Zawiść i marna chęć zysku go wiodą
Dla nich popełnić gotów każdą podłość
Wciąż do Egiptów gotów sprzedać brata
A teraz jeszcze występkiem się pyszni
I miast pokornie schylić grzeszną głowę
Występek w cnotę zamienić umyślił
Z dumą obnosząc piętno Kainowe
Bóg jest niespieszny ale sprawiedliwy
Lud nie pamięta - świątynię zburzono
Srogo On zawsze karał synów niegodziwych
Wiele ludów niewdzięcznych w świecie rozproszono.
I warto by się nad tym zastanowić dłużej
Każdy kto wiatr rozsiewa - zbierze w końcu burzę.
Gdańsk 24.10.2006
Haiku
*
wciąż nocą ciepły wiatr
już od tak dawna
z drzew opadają liście
Gdańsk 25.10.2006
132
Nasza Apokalipsa
Kto i kiedy nam wpoił tę przeklętą wiarę
Że najpewniejszym krokiem - jest pełzanie
Najwyższą cnotą jest własne przetrwanie
Że wielkość - jest występkiem, a największym - małe
Nie dopuszczamy do myśli przez chwilę
Że najświętszą tradycją naszą - Termopile,
Że kiedy mały pada - to ginie ślad wszelki
Wielki, nawet gdy runie - pozostaje wielki
Nasza Apokalipsa jest na naszą miarę
Bez szaleństwa żywiołów i bez huku planet
Jest jak codzienne życie - zwykłe, miałkie, szare
Cicho wpełza przez okno zamglone nad ranem.
Gdańsk 25.10.2006
Rocznica 2006
Budapeszt
Spadkobiercy „awoszów” strzelają do tłumu
Spadkobierców tych dzielnych, co przed laty padli.
Krew przed laty przelana, niczym ściana muru,
Dzieli ich, dzieli sprzed laty nienawiść
A obecni dziedzice krwawego systemu
Jego ofiarom hołdy fałszywe oddają
Hordy mężyków stanu w posłusznym szeregu
Wraz z dziećmi katów kwiatuszki składają
A przecież jeszcze - ślady kul na murach.
Jeszcze wciąż pamiętane są poległych twarze.
Jeszcze trwa tamta gorycz odebranych marzeń.
A rzeka tam płynąca - nie Leta, lecz Dunaj.
„Europa” wciąż większym współczuciem obdarza,
Znowu mając dla ofiar tylko puste słowa,
Farbowanych następców kata - gospodarza,
Zawsze takich do piersi przytulić gotowa.
Gdańsk 25.10.2006
133
Haiku
*
księżyc w lisiej czapie
marzną mi uszy
taki listopad
Gdańsk 6.11.2006
* * *
Od rzemyczka - do pasiczka,
Od pasiczka - do trzewiczka
Od trzewiczka - do klamerki
Aż i dojdziesz do koniczka.
Kradnij z głową - będziesz wielki.
Gdańsk 10.11.2006
Bogowie
Ponad pustą Otchłanią, na swym własnym Parnasie,
Zawieszeni w Przestrzeni, zatrzymani w Czasie,
Rażą swymi strzałami szalonych Ikarów,
Obalają Cezarów w łopocie sztandarów.
Ikarowie spod wody łypią mdłym, rybim okiem,
Skrzydła wodą nasiąkłe w dół ku dnu ich ściągają.
Z wyżyn niebios strąceni, naznaczeni wyrokiem
Niczym karpie świąteczne bezgłośnie błagają
By nie byli już nikim, byle trochę przestrzeni,
Byle skrzydła wysuszyć i na wietrze rozwinąć
By się wyrwać ku górze, strząsnąć brudny muł ziemi
Na wyżyny się wznieść - i nie zginąć.
Mokre pióra za ciężkie, więc popełzną po brzegu,
Byle w górę, byle wyżej się podnieść po zboczu.
Tłumem ślepym i zwartym, mrówczą lawą szeregów
Plątaniną bezładną skrzydeł, nóg, rąk i oczu.
Gdy nielicznym się uda w górze ślad pozostawić,
Choćby stopy mizerne i przelotne odbicie,
Są gotowi każdego, kto się zbliży zadławić
By samemu przez chwilę pozostać na szczycie.
Ponad pustą Otchłanią, na swym własnym Parnasie,
Zawieszeni w Przestrzeni, zatrzymani w Czasie,
Rażą swymi strzałami szalonych Ikarów,
I w łopocie sztandarów obalają Cezarów
Gdańsk 12.11.2006
134
* * *
Gromadzimy pokłady wiedzy
Poszukując własnej wolności
Znamy prawie wszystkie odpowiedzi
Lecz bez pytań są bez wartości
W mgle tworzymy tysiące dróg
Bez wahania wstępujemy na nie
Lecz nie byłoby niczego - gdyby nie Bóg
Nasze największe pytanie.
Gdańsk 30.11.2006
* * *
Poklask zdobywają wśród gawiedzi
Ci co proste rozwiązania dają
Błądzą, którzy mają odpowiedzi
Rzadko ci - co pytania stawiają
Jeśli głosisz niewzruszone prawdy
Wpierw ich myślą bezstronną dowiedź
Poproś Nieba, zapytaj Gwiazdy
Dadzą odpowiedź.
Gdańsk 6.12.2006
135
Myślenie o Hölderlinie
„Odbiera jednak
I daje pamięć morze
A miłość również skleja pilne oczy
Lecz co trwa, ustanawiają poeci.”
„Myślenie o” Hölderlin
Kto ustanawia to co przetrwa
Bo nie stanowią o niczym poeci
Ani usłużne hordy filozofów
I żeglarz rzadko powraca do domu
Kiedy powieje wiatr Północno-wschodni
Wzbudzając bezmyślne
Wielkie niszczące fale
Jak dom mi odnaleźć w przyszłości
Gdy zapomniała mnie przeszłość
I milczy nic nie odkrywając
A były w niej szlachetne
Drzewa i strumienie
Dziś milczy młyn
Choć kół skrzypienie jest w dwójnasób mocne
A przecież jesteśmy
I trwamy czasem w zachwyceniu
Lecz czy to co trwa może być stanowione
I kto ustanawia poetów
Wszak są i oni śmiertelni
Pełni bezrozumnych pragnień
Wszak poetyckie jest to co skończone
Jak rejs, wędrówka która
Od początku jest powrotem do domu
Odbiera bowiem i daje pamięć morze.
Gdańsk 17.12.2006
136
* * *
Na ingres TW Wielgusa, mojego byłego rektora.
Mieliśmy księdze Skargi, Brzóski i Skorupki
Lecz rzadko na ich miarę rośli nam biskupi
W naszych bezbożnych czasach gwałtu i zamętu
Im wyżej sięgasz w górę - tym więcej agentów
I już nietrudno nawet wyobrazić sobie
Jak esbek Mszę odprawia na JERZEGO grobie
Patrząc dziś na Warszawę nikt nic nie rozumie
Sapieha, Hlond, Wyszyński - przewraca się w trumnie
A ich niepokój z pewnością podziela
Ksiądz Jerzy, Suchowolec, ksiądz Zych i Niedzielak
I cała rzesza świadków wiary i miłości
Lecz podłość tryumfuje w tej naszej „wolności”
Bo dziś nasz Episkopat - cóż. zrządzenie Boskie
Co spojrzysz na biskupy - same Kossakowskie
Gdyby wierni ruszyli znowu w jakiej sprawie
Chyba by nam zabrakło latarni w Warszawie
Jedno pewne - gdy znowu zamęt nas ogarnie
Dla niektórych biskupów znajdą się latarnie
Gdańsk 6.01.2007
* * *
Na cóż mi Czas doganiać - gonitwa bez końca
Złudny miraż tak dobrze znanej mi pustyni
Samotny oset jeszcze oazy nie czyni
Jak skarabeusz toczę własną grudkę słońca
I nie cieszą zwycięstwa, przegrana nie boli
I czas beznadziejnością niezmienną przygniata
Każda chwila obnaża marność mego świata
Wszystko jest jak to słońce toczone powoli
Gdańsk 30.01.07
* * *
Śnieg spadł ubogi i cichutko leży
I tylko bezszelestność mroźnego powietrza
Miękkim chodnikiem poddaje się stopom
I cisza rośnie w kryształowy obłok
Osrebrzona topola w puste niebo mierzy
Białym całunem otulona wierzba
A z gwiazd sterylnych błyskających z dali
Biała samotność - jak w szpitalnej sali
Gdańsk 13.02.2007
137
* * *
Gdy wróg upadnie - wczorajsi niezłomni
Już tylko śmieszni. Nie umieli sprzedać
Swoich ran, sińców, krzywd i upokorzeń.
Powiedziano, że ziemię obejmą pokorni -
Już ją objęli w swe twarde władanie.
Im ta niezłomność - wyrzutem sumienia,
Albo szyderstwem z ich małych zabiegów
Aby zdobycze mizerne utrzymać,
Które zdobyli swoją pokornością.
A najsprytniejsi - co kiedyś swe credo
Czynili z uległości i służby silniejszym -
Dziś wypinają swą pierś pod ordery
Za cudze łzy, i pot, i krew wyblakłą.
Stada Scypionów, które nie widziały
nigdy Afryki.
A niezłomni?
Umierają dyskretnie, cicho i bez śladu.
Gdańsk 13.02.2007
* * *
Nasze ślady zasypie piasek
Nasze pisma rozpadną sie w pył
I po latach nikt nie odgadnie
Jak tu czuł ktoś, kochał i żył
Nasze myśli nie zamkną się w słowa
Nasze słowa bez echa przeminą
Nasza miłość nas samych nie przetrwa
Nasze twarze we mgle się rozpłyną
Zostaną fale co ślady stóp zmyły
I wiatry, co rozniosły zbędnej wiedzy pyły.
Gdańsk 20.02.2007
* * *
Tak dumny jesteś z tego że potrafisz
Poruszać się swobodnie w tej sferze półcieni.
Bo przecież, jak dowodzisz,
Świat nie jest czarno-biały.
Zapomniałeś jednak,
Że w owych cieniach skrywa się granica
Poza którą
Jest już tylko
Ciemność
Gdańsk 26.02.2007
138
Haiku
*
wąziutki sierp księżyca
w zapachu mrozu
cisza śniegu
*
słowa skrywają myślenie
poza marcową mgłą
wschodzi księżyc
Gdańsk 8.03.2007
* * *
Życie spokojnie zmieści się w plecaku.
Już z urodzenia jesteśmy włóczędzy.
Pozbawieni miejsc własnych, rzeczy i pieniędzy,
Kiedyś się wszyscy spotkamy na szlaku.
Początek wszelkiej drogi zawsze jest jej kresem.
Co za nią czeka tego nigdy nie wie nikt
Więc ją wypełnia każdy pustym gestem
Co jak rozpaczy niemej cichy krzyk
Sen ciężki śnimy od zmierzchu do brzasku.
Dźwigamy jego ciężar w pełnym blasku słońca.
Własne znużone ślady kreślimy na piasku.
Nim zadyszani dobiegniemy końca.
Gdańsk 9.03.2007
* * *
Obok strumieni. Zawsze obok.
Obok buków, brzóz, olch i sosen,
Obok kaczeńców nad rowem z wodą,
Obok ścieżki biegnącej przez łąkę.
Obok mokrego zapachu deszczu
I twarzy, które jak w oknach pociągu
Mijają cicho w gęstniejącym zmierzchu.
Gdańsk 10.03.2007
139
Haiku
*
krzyk dzikich gęsi o świcie
lecące czaple
głóg i tak kwitnie pierwszy
Gdańsk 22.03.2007
* * *
Wyrastamy powoli z tej dziwnej przestrzeni
Która niesie na sobie wieczne czasu znamię
W której krwią nasycona każda grudka ziemi
W której boleśnie krzyczy każdy niemy kamień
Daremnie się wyrywać z tych przeszłości cieni
Odrzucając dziedzictwo zbyt ciężkie, niechciane.
Zawsze ci pozostanie swojski zapach ziemi
Czy utrwalony w oczach majowy poranek
Jakiś obraz narzuci zapomniane słowo
Jakiś ptak egzotyczny zaśpiewa skowronkiem
Wracając cię w dzieciństwa zapomnianą łąkę
Nawet gdyby wśród obcych - rozstać się i z mową
I gdziekolwiek uciekniesz - będą iść za tobą
Ta grudka własnej ziemi, brzoza, kamień, obłok
Gdańsk 29.03.2007
* * *
W każdej sekundzie coś gdzieś w nas umiera
W każdej sekundzie coś gdzieś w nas się rodzi
I, nim w czasie zastygnie, natychmiast odchodzi
Bo nie istnieje żadne "tu i teraz".
Próżno Apollo łuk zaciska w dłoni
Bo strzała nigdy celu nie doścignie
W odwiecznym ruchu na zawsze zastygnie
Achilles żółwia nigdy nie dogoni.
Gdańsk 2.04.2007
140
Pater noster
Wszak jesteś tak odległy, gdzieś tam, w niebie
Twoje królestwo - my tu daleko od Ciebie.
I zanim Twoje przyjdzie - my własne stworzymy.
A Twoje imię nawet czasami święcimy
Klnąc, albo przysięgając. I już nie czekamy
Na to jego nadejście - my własne spełniamy
I własną wolą czynim - co czynimy.
Chleba nam dosyć - teraz na igrzyska pora!
Pokusy nam niestraszne i niestraszne winy,
A ze złem oswojeni żeśmy nie od wczoraj.
Do Ciebie tylko jedną małą prośbę mamy.
Taką ot modlitewkę, maleńkie przesłanie:
Nie bądźże dla nas tak okrutny Panie,
By odpuszczać nam winy - jak my odpuszczamy.
Gdańsk 23.04.2007
Orfeusz
Któryś się pieśni podjął – nie miej złudzeń.
W tym świecie brak litości, zarówno dla słabych,
Jak też i dla tych co składają wiersze.
A twoje słowo jest tylko narzędziem,
Prostym i tępym jak katowski topór
I mimo tego, że w nim wyrastałeś
Potrafi cię znienacka pchnąć zdradziecko w plecy.
Więc zamilcz lepiej – choć nawet milczenie
Nie jest ci już przyjazne i milczy dwuznacznie.
Tu kłamią ci nawet wspomnienia, sprytnie podsuwając
Krainy niezwiedzane i okna bez świateł
W których przeczuwasz zapomniany pejzaż.
Tu nawet twoje ciało zdradza cię podstępnie
I tylko czyha na właściwy moment
Żeby cię nagle zabić.
Zaiste - bardzo daleko zaszedłeś!
I już jedyne co wciąż pcha cię naprzód
To strach – by nie obejrzeć się za siebie
I nie stracić do końca tego
Co ciągle jeszcze wydaje się własne.
Gdańsk 25.08.2007
141
* * *
To już jesień prawdziwa, wysmagana wiatrem,
Czas w którym umierają spadające liście.
Jedwab pajęczyn ciepłym prześwietlony światłem
Płynie w wyblakłym słońcu jarząc się złociście.
Górą suną wciąż chmury ociężałe deszczem
Nic w miejscu nie zostaje i nic się nie zmienia.
Złote kulki kasztanów wciąż toczą się jeszcze.
Starcy grzeją się w słońca ostatnich promieniach.
Nad talerzem z owsianką bezzębny poeta
Siorbie ją pracowicie niczym boski nektar.
Gdańsk 24.09.2007
* * *
Na przemian: strugi deszczu - światła
Pachnie zoraną świeżo ziemią
Za grzechy minionego lata
Lasy wstydliwie się rumienią
Krzykliwe ptaki i turyści
Już odlatują chłodem gnani
Czuć już na karku oddech zimy
Trawy zwarzone mrozem rannym
I tylko dęby stoją dumnie
Krzepko trzymając liści zieleń
Jakby ich trwanie było celem
A pozostało w wiatru szumie
Życia niewiele, lat niewiele.
Kadyny 12.10.2007
142
* * *
Wer bist du und wo gehst du, du fremder, kranker Man?
Heinrich Heine
Dokąd uparcie wleczesz mnie za sobą
Obcy mi, stary i chory człowieku
Czemu potrząsasz swoją siwą głową
Wymuszając szacunek dla wiedzy i wieku
Precz mi odejdź daleko za kłamliwe lustra
Za rozmyte odbicia na powierzchni wody
Za tobą wszak się czai ta straszliwa pustka
A ja wciąż ten sam jestem - szalony i młody
Kadyny 14.10.2007
* * *
Z dnia na dzień jest mnie coraz mniej
Znikają słowa, kurczą się uczucia
Nadzieje wysychają z każdym dniem
Nie ma oparcia w drzewach, ptakach, ludziach
Horyzont się oddala, kurczy czas
I coraz trudniej dotrzymywać kroku
Rośnie żal we mnie, w tobie, w nas,
Że świat pędząc szaleńczo zostawia nas z boku
Że te iskierki co w nas tlą się jeszcze
Gasną żałośnie bez śladu i echa
Opadłych liści chrzęszczącym szelestem
Jesień szyderczo do nas się uśmiecha
A co stworzymy - tylko próżnym gestem
Gdańsk 25.10.2007
143
Do głosujących w ostatnich wyborach
Głosujecie jak chcecie, lecz wynik dowodzi,
Że na starych oszustów - wciąż żeście za młodzi.
Gdańsk 30.10.2007
Poezja
Rolą poezji - odsłaniać Milczenie
Tkwiące za każdą rzeczą która jest.
Tę - którą słowo władne przywołać w istnienie.
Szczodry i boski gest.
To właśnie Słowo - dało nam początek
Przywołując do bycia nasz świat
Tkając naszego życia osnowę i wątek
Jak płótna szmat
I pewnym - świat będzie nam znikać
Jak księżyc w nów
Gdy słów znaczenia zaczniem zapominać,
Gdy zbraknie słów.
Kiedy nie ma poezji - giną także słowa
I dla rzeczy powszednich nie znajdziemy nazwy.
Nie dostrzeżemy też, że świat się zmienia
Rzeczy zanikną jak gasnące gwiazdy
I słów nie stanie dla ich zaistnienia
Aby budować na nich świat od nowa.
Powrócimy samotni, niemi do milczenia
Gdańsk 13.01.2008
144
Pamięć
Powrót po latach bywa kłopotliwy
Wszystko spowija krępująca cisza
Każdy kształt pamiętany jawi się nam inny
Kurz godzin przemijanych spadł nań i przysypał
Trzeba znowu odsłaniać zamglone przestrzenią
Zarysy twarzy i słów zapomnianych
Przywracać zaginiony kształt znajomym rzeczom
Bliski, lecz jakby na nowo spotkany.
Obudzić w sobie tamto dawne dziecko
Zbłąkane w labiryncie mebli i pokoi
By odnaleźć, że każdy pamiętany przedmiot
Nie zginął w ciszy czasu i nadal tam stoi
Że nadal wisi strzelba na jelenich rogach
Lśni przyćmiony abażur i czarny koń z brązu
Pachnie woskiem błyszcząca, czerwona podłoga
Błyska matowy lampy łańcuszek z mosiądzu
Wszystko to razem z tobą na dalekich drogach
Tkwiło w cieniu i nagły powrót to objawił
Czarny, dębowy kredens, pokręcone schody
Haftowany Krzyż w ramce, obrazów ogrody,
Starą szafę skrzypiącą pękniętym zawiasem
I bliskich, tak jak meble, przyprószonych czasem.
Gdańsk 25.01.2008
* * *
Przebiśniegi radosne znudzone bezchłodem
Rozkwitają beztrosko obok murów stajni
Ogłupiały pierwiosnek samotny w ogrodzie
Przyjął to ciepło w lutym jako rzecz zwyczajną
Tylko patrzeć jak zewsząd zlecą się bociany
Drobne ptactwo już wiosnę w pustych lasach kląska
Jedynie ludzie w ciepłe rzeczy okutani
Słusznie nie chcą uwierzyć, że to już jest wiosna.
Kadyny 20.02.2008
145
* * *
Milczenie ciszy. Jak codzienność.
Czas przedreptany zbędnym krokiem
Ten marsz dziwaczny w obcą ciemność
Prosto w śmierć słów, która wyrokiem
Słońce wyzłaca stare mury
Kryjąc pozłotą ich zmurszałość
Zwietrzały tynk sypie się z góry
Okrutnie obnażając starość
Razem zmierzamy wprost w tę ciszę
Fałszywie słońcem wyzłoceni
Chcąc sercem jeszcze raz usłyszeć
Młodość zgubioną gdzieś w przestrzeni
Lecz już zmierzamy w stronę cieni
Ślepnący, zatęsknieni, niemi.
Kadyny 20.02.2008
* * *
Wydało nam się żeśmy do końca pojęli
Wydarte śmiało Bogu tajemnice świata.
Marząc - oczyma duszy już żeśmy widzieli
Własną potęgę - światłych panów światła.
Błysk wiedzy tak nas jednak podstępnie oślepił
Byśmy klęski w zwycięstwa nie przeczuli blasku,
Naiwnie w mrok tryumfu zabłąkane dzieci
Zabawki nowych czasów tropiąc po omacku.
Dziwne, że ciągle siebie – widzimy bogami.
Pyszni, dumni, zuchwali i tak przy tym ślepi;
Tak zaciekle we własne słowa słowa zasłuchani;
Tak pewni, że jest dobrze i, że będzie lepiej;
Że już niezdolni wierzyć - w nic co ponad nami.
Gdańsk 31.03.2008
146
* * *
Wyznaczone mi przeżyłem – bez znaczenia,
Nawet nie spostrzegłem jak i kiedy
Wiatr kołysze gałązkami wierzby,
Które wiosna jak co roku zazielenia.
Czytam wciąż w otwartej życia książce
Zasuszone, zapomniane słowa.
Wiśni krzew na chwilę cień zachował
Ptaka – rozedrgany na gałązce.
Kiedy ugnę się na koniec pod wichurą
Zdarzeń, które pędzą coraz szybciej.
Pozostanie ptaka cień, ten krzew, zawilce,
Kruche płatki,
Spływające z wiosną białą chmurą.
Gdańsk 7.04.2008
* * *
Ludzie, których podziwiasz nie są niczym więcej
Niźli to, co twój podziw właśnie z nich uczynił.
Rzeczy, których pożądasz, wyglądają lepiej
Gdyś ich jeszcze nie posiadł, nie oswoił z nimi.
Droga, którą już szedłeś – krótszą się wydaje,
A każda myśl niejasna – mądrością głęboką,
Najpiękniejszy ten obraz – co go nie zna oko,
Piękniejsze są dalekie i nieznane kraje.
Lecz gdy przejrzysz i własnych pozbędziesz się złudzeń,
Staniesz przed światem słaby, bezbronny i nagi.
Jakiej trzeba ci ślepej, szalonej odwagi
Gdy swą wartość utracą: rzeczy, dzieła, ludzie?
Gdańsk 9.04.2008
147
* * *
Universalne y iedyne remedium na wsziskie zachorzałości y słabości w naszich
szczęsnych czasach naszey sczęśliwey służby zdrowia takoż priwatney jako y też państwowey.
Na zewnątrz jest cierpienie, obrzęk, ból, choroba
Trzeba
Ciasno skulić się wewnątrz
Zwinąć i zasupłać tak
Żeby stamtąd
Nic nie mogło wpełznąć do środka
I tak trwać
Aż choroba
Znudzi się i odejdzie.
Gdańsk 11.05.2008
* * *
Nie sprzedałem nigdy nic, ani nikogo – wielka szkoda
Miałbym dosyć czasu i pieniędzy na pisanie
Słała by się słodko i wygodnie mego życia droga
Bez problemów, gładko, czysto, wręcz jedwabnie
Gdybym kiedyś zręcznie w porę się potrudził
Wyprzedając krewnych i przyjaciół et consortes
Miałbym dzisiaj poważanie i szacunek pośród ludzi
No i forsę, najzwyklejszą, grubą, ciężką forsę.
Byłby pałac. No, nie pałac – może dworek,
Tłum pochlebców zginających się w lansadach.
Zaufanych zauszników otoczony wielkim rojem
Czas bym spędzał na rozmowach i biesiadach
Gdyby zaś spotkały poważniejsze mnie kłopoty
Te z zawiści narodzone, złości ludzkiej i podłości
To chociażbym aż po szyję w szambie się umoczył,
Tak jak zawsze, Sąd Najwyższy da świadectwo niewinności
Trzeba przyznać pomysł to ciekawy i niegłupi
Choć o wiele lat spóźniony niepotrzebnie
Teraz, gdybym zechciał sprzedać choćby siebie,
Zaraz trudny problem staje: Kto to kupi?
Gdańsk 11.05.2008
148
* * *
Spóźniony
Zawsze spóźniony
Do szkoły
Na wykłady
Do pracy
Z miłością
Z wierszem
Z książką
Z nadzieją
Że nie spóźni się na własną śmierć
Gdańsk 13.06.2008
* * *
Rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu i wielu, wielu innym...
Kto jest najsprawiedliwszym wśród narodów świata?
Spróbujcie rzecz osądzić z najczystszym sumieniem
Czy ten najsprawiedliwszy - co ocalił brata?
Czy ten co mu ratunek - brat spłacił kamieniem?
Gdańsk 5.08.2008
* * *
Mozolnie przemijają lata
Powoli włosy nam siwieją
Czułość z niechęcią się przeplata
Codzienność zderza się z nadzieją
Znów obok siebie - niczym obcy
Razem czterdzieści lat - za mało
I myśl natrętna bije w oczy -
Co z nami się w tym czasie stało
Czemu tak monotonnie brzęczy
To - co wygląda jak rozmowa
Tak wiele słów - tak mało treści
Tak dużo pustki w naszych słowach.
Znamy się wzajem jak zły szeląg
Co pogłębiało się z latami
Więc co się stało właśnie teraz?
Jaki mur rośnie między nami?
Gdańsk 5.08.2008
149
* * *
Czas w miarę jak upływa
Gna coraz prędzej
W miarę jak lat przybywa -
Braknie pieniędzy
Ile jeszcze zostało -
Rzecz bez znaczenia
Zawsze było za mało
To się nie zmienia
Gdy w pamięci się zatrze
Złe i dobre - na końcu,
Jeszcze w niebo mi patrzeć
W zmarszczki na słońcu
Jeszcze złapać w oddechu
Słodki smak świata
Zapach mrozu i śniegu
Wiosny i lata
Głowę skłonić pokornie
Przed stubarwną jesienią
Przed klonami w pozłocie
Przed jarzębin czerwienią
Raz ostatni się skłonić
Zbożom pachnącym chlebem
W dymach jesiennych ognisk
Stopić się w jedno - z niebem.
Gdańsk 6.08.2008
150
* * *
To co obecne w wierszach
Nie jest przeczuciem śmierci, ani jej pragnieniem
To tylko spokojna świadomość
Jak kruche i nietrwałe co nazywasz życiem
A i tak to słowa tylko bez znaczenia
Bo nie wiesz jak się zachowasz
Kiedy już przyjdzie
Bo nie znasz jej kształtu
Więc ją słowami chcesz sobie oswoić
I cicho modlisz się
By była nagła
Żebyś przed nią nie zdążył stanąć
twarzą w twarz
Gdańsk 8.08.2008
* * *
Od wczesnego dzieciństwa cierpiałem straszliwie
Na nieuleczalne, ciężkie, chroniczne bezforsie
Zgodnie z prawem natury urosłem, przytyłem,
Lecz w miarę jak ja rosłem - kurczył się mój portfel.
Całe lata tyrałem tak jak innych wielu
Po łokcie w różnych fachach zdarłem sobie ręce
Lecz to się nie odbiło na moim portfelu
Nie spodziewam się po nim niczego już więcej.
Ta wspomniana choroba - coś jakby zakaźna
Rozprzestrzenia się szybko po całym mym kraju
Jedna myśl mnie pociesza, skądinąd niebłaha -
Ubogim ponoć łatwiej dostać się do raju.
To gwarantuje miejsce, lecz gdy w końcu umrę
Ucieszę się gdy będzie stać mnie choć na trumnę.
Gdańsk 9.09.2008
151
* * *
O czasie, który wszystko nam w końcu odbierasz
Tak bezlitośnie, zimno i bezwzględnie
Młodość, marzenia, zdrowie i fortunę
Aż wreszcie godność
O czasie, który nie dajesz nam cienia nadziei
By zatrzymać choć trochę:
Głupstewko, odrobinkę, szczyptę... cokolwiek
Cień cienia, lub jego odbicie
Więc modlę się, żeby nie skomleć
Wciąż zapatrzony w świat co mnie otacza
Własną złamany niemocą
Niezdolny by go zatrzymać
Nie pamiętając nawet
Że czekam tylko na śmierć
Gdańsk 23.10.2008
* * *
Z własnych słabości czyniąc sobie tarczę
By przed tym co zewnętrzne skutecznie się bronić
Przed drobiazgami wokół i przed całym światem
By co najbardziej własne móc skutecznie chronić
Zamknąłeś swoje życie w szczelny, twardy pancerz.
Z uporem podejmując swą codzienną walkę
Z tymi co nas jednako gotowi są ranić
Z swym urojonym wrogiem i realnym bratem
Bez nadziei zwycięstwa - tyle żeby przetrwać
Spokojnie za osłoną przyjmując porażkę
Jedną rzecz przeoczyłeś - zwykłe zapomnienie,
Które niweczy nawet twe małe zwycięstwa
I na całym twym życiu tak kładzie się cieniem,
Że nieważnym się stają i tryumf, i klęska:
Zbyt szczelny pancerz staje się więzieniem!
Gdańsk 10. 11. 2008
152
Po latach...
Po latach nam orzekną skrzętni biografowie,
Że był człowiekiem małym, marnym i ułomnym,
Że wciąż nurzał się w błocie, tonął w alkoholu
Rozsiewał pomówienia, kłamstwa i oszczerstwa.
Dręczył najbliższych i kłócił się z żoną.
Inny znowu odmienną historię opowie
Stworzy obraz olbrzyma o gorących pięściach,
Który sztandar ogromny podźwignął do boju
Zawsze odważny, dumny i niezłomny
Rzesze olbrzymie wiodąc do zwycięstwa
A kto rozumny - spokojnie odpowie
Że żył normalnie, tak jak go stworzono,
Że być poetą - to żyć, ot, po prostu,
Z całym bagażem szczęścia i nieszczęścia
Co dzień zaczynać życie mozolnie od nowa.
I tylko czasem świat zamykać w słowa.
Gdańsk 11.11.2008
Haiku
*
lasy nabrzmiałe deszczem
kwiaty czeremchy
komary świtem
Stare Czaple 23.05.2009
*
łubin kwitnie niebiesko
na skraju drogi
wisząca ważka
Stare Czaple 25.05.2009
*
obłok płynący leniwie
daje nadzieję chłodu
lipcowy deszcz
Gdańsk 19.07.2009
153
Po obławie
(Na melodię jednej z "Obław")
Jackowi Kaczmarskiemu
Cóż, ślepy traf - miłośnik zwierząt i ekolog mnie postrzelił
Wyleczył rany i rozczesał futro mi
I tu umieścił żeby wszyscy już widzieli
Jak może miły być i oswojony wilk
Wprawdzie wyrwano groźne kły, obcięto złe pazury
Za siatką przed gapiami muszę tkwić
Lecz kiedy zechcę mogę podnieść łeb do góry
Prawie bezkarnie do księżyca mogę wyć
A zoo od niedawna mamy pięknie odnowione
Tu u mnie nawet pozłocono ramy krat
Szczeniaki obok wciąż ganiają rozbawione
Patrzące ufnie na jedyny znany świat
Przezornie zęby im stępiono już w kołysce
Swobody mają dość bo wybieg się poszerzył
Codziennie mają pełną żarcia miskę
Nie muszą walczyć o to żeby przeżyć
Ja też powoli wszystko dawne zapominam
Wolną watahę, przestrzeń, nocy smak,
Świst kuli, potrzask, łoskot karabinu
I tryumfalny hordy łowców wrzask
Kiedy to wspomnę to żałośnie w pustkę wyję
Tłumiąc w swym gardle dawny skowyt zły
Bo może nagle zjawić się nadzorca z kijem
Wściekły, że mu przerwałem słodkie sny
Gromada kundli z okolicy poczyna ujadać
Kiedy usłyszy obcy sobie wolny śpiew
Lecz oprócz nich - już nikt nie odpowiada
Na samotnego wilka rozpaczliwy zew
Cóż, nie jest aż tak źle, wygrzewam w słońcu stare kości
Posłanie dość wygodne, nie najgorszy wikt,
A kiedy zechcę mogę marzyć o wolności.
Wszak wspomnień o niej - nie jest w stanie mi odebrać nikt
Gdańsk 26.07.2009
154
W Starych Czaplach
Milczenie krajobrazu znużonego latem
Złota cisza powoli pełznie poprzez rżysko
Przesycone łagodnym, sennym, ciepłym światłem
Pod swojską bielą chmur wiszących nisko
Ciemny las nieruchomo zaległ na obrzeżach
Obrazu pól spłowiałych, grzejących się w słońcu.
Skok sarny nie naruszył powierzchni powietrza
Nawet na chwilę - by rozwiać się w końcu.
Popołudnie wciąż trwało nie skażone wiatrem
Nawet listek nie zadrżał, źdźbło trawy nie drgnęło
I lato się kończyło tak jak się zaczęło
Cieniem żurawi zastygłym nad bagnem.
Gdańsk 31.08.2009
Wierszyki dla milusińskich
* * *
Zgroza - na pochyłe drzewo skacze koza!
Ale pomyślcie! Czy milej by było
Gdyby pochyłe drzewo
Na kozę skoczyło?
* * *
Dzik swą wspaniałą, czarną
Pyszniąc się szczeciną
Zapomniał, że choć dziką
To jest tylko świnią.
* * *
Żółw, co nie było sprawą oczywistą,
Zdecydował by zostać rewolucjonistą.
Rzucił hasło co pożar roznieci na świecie
Pośród żółwi. Za jakieś trzecie tysiąclecie.
* * *
Sarna o sarnich oczach, smukła, wiotka, śliczna
Miła, łagodna, cicha, bardzo apetyczna.
Jest stworzeniem tak miłym, tak dobrym, tak czystym,
Że w pełni zasługuje być smacznym pieczystym.
155
* * *
Któż nie lubi jeleni?
Przez banknotów zieleń
Zawsze nam gdzieś na końcu
Prześwituje jeleń.
* * *
Cóż robić? Tak stało się
No i Pan Nosorożec nosi róg na nosie.
Wie coś o tym Pani Nosorożcowa
Lecz najpewniej ten sekret dla siebie zachowa.
Ale pomyśl! Jakbyś ty się czuł, mój drogi,
Gdyby ci i na nosie przyprawiono rogi?
* * *
Struś Emu to bardzo dziwny struś.
Mówisz mu: popracuj, albo jeszcze cóś!
A on nic - choćbyś nie wiem co zrobił jemu!
Takie to dziwne zwierzę jest ten nasz struś Emu.
* * *
Czy można coś sensownego mówić o żyrafie?
Spróbuj! Ja nie potrafię!
* * *
Król Lew, dość zapalczywy,
Łatwo wpada w gniew
I rykiem głosi expose do narodu.
Z głodu.
* * *
Pies - takie zwierzę co zadowolone
Nadzwyczaj energicznie wciąż macha ogonem.
Lecz jak wynika z tego co ja wiem
Zadowolony ogon częściej macha psem.
* * *
Orzeł - dumne ptaszysko, które wiele może
Ale dnia powszedniego gdy poddasz go próbie
Mniejszy - niż wróbel!
156
* * *
Koń - znacznie mniejszy niż słoń,
Ale w grupie - tak samo tupie.
* * *
Foka.
Niby miła, futrzasta, a patrzy z wysoka.
I niech Pan mi wierzy!
Tym bardziej z wysoka - im niżej leży.
* * *
Małpa w zaroślach przemyka się chyłkiem
Świecąc z daleka kolorowym tyłkiem.
Cóż - dużo łatwiej uniknąć pomyłek
Kiedy partnerka ma czerwony tyłek.
* * *
Cóż to? Bardzo nieładnie tak z samego rana
Śmiać się z pawiana.
Nie wiem kiedy nadejdzie odpowiednia pora.
Może z wieczora?
* * *
Leniwiec - zwierzę mądre, które się nie spieszy
I życiem cieszy.
I choćbyś przeciw temu twardo się opierał
To jest ideał!
* * *
Sowa - cicha, spokojna, mądra, krągłogłowa
Lecz też huczy ponuro gdy jest wściekła
Że mysz uciekła
* * *
Zimorodek rodzi się zimą
I nikt nie wie co jest tego przyczyną.
Zimą jest zimno, a zatem
Ja bym wolał rodzić się latem.
157
* * *
Śmieli się z kaczki, że w marszu się kiwa
Co wygląda dosyć żałośnie
Na co odrzekła:
Słoń idący się chwieje - też tak zwykle bywa
Tyle że głośniej.
I zakwakała radośnie.
* * *
Krokodyl to zwierzę
Co za nic nie potrafi jeździć na rowerze.
Choć rozlicznych trudności pokonał etapy
Nic mu z tego nie przyszło - ma za krótkie łapy.
Gdańsk 26.02.2009
* * *
Struś, gdy go zagadnąć
To łeb w ziemi chowa
Wystawiając całkiem coś innego
I taka to z nim rozmowa.
Nie polubię nigdy tego strusia.
No, chyba żebym musiał!
Gdańsk 27.12.2010
Wariacje n/t ORŁA
* * *
Niby orzeł
W każdej porze
Orze tak jak tylko może
Ale tylko tak - jak może.
* * *
Orzeł może
Lecz nieboże
Często chce - ale nie może.
* * *
Nawet taki orzeł
A nie zawsze może.
158
* * *
Naszym parlamentarzystom tudzież innym pomniejszym i większym płazom:
Orzeł może.
Dobry Boże!
Może lepiej gdy nie może?
* * *
Orzeł może.
Jeszcze gorzej!
Gdańsk 29.09.2009
Orzeł i mysz
Orzeł - wzór tolerancji, szczery demokrata
Pewnie skrzydła rozkłada, dziób wysoko nosi.
Kiedy mysz zarzucała, że zbyt się wynosi,
Że zbyt wysoko i daleko lata,
Przerwał zdecydowanie myszy oskarżenia,
Mówiąc:
To wszystko podłe, niecne pomówienia!
Zawsze równo traktuję światek zwierząt cały
I nigdy nie wyróżniam kto duży, kto mały.
Nie roztrząsam: kto więcej, kto ma mniej powabu.
Każde zwierzę traktuję zawsze w sposób godny.
W moich oczach są równe, tak mysz - jak i bawół,
I na równi ich ziemskim przejmuję się losem.
Tu cichutko do siebie zamruczał pod nosem:
Najrówniejsi są zwłaszcza wtedy - kiedym głodny.
Gdańsk 2.10.2009
159
Na śmierć poetów
Nasi poeci zawsze potrafili
Przepięknie młodo ginąć z karabinem w ręku
A przychodziło to zawsze dość szybko
Bo mało który umiał bronią władać
Wzrok mieli mocno zamglony poezją
Stąd ich przydatność w walce dość wątpliwa
A rozjarzone serce łatwym celem
Widocznym nawet z daleka i w nocy
Lecz szli ofiarnie wiedzeni nadzieją
Co zawsze tryumfuje nad rzeczywistością
Nie dbając o realia. I nie potrafili
Chłodno i trzeźwo na zimno oceniać
Strat ani zysków.
My - umiemy liczyć!
Gdańsk 24.11.2009
* * *
Są we mnie wiersze które milczą
I słowa zatopione w ciszę
Obrazy które w oku nikną
Muzyka której nie usłyszę
Świat pełen rymów, świateł, dźwięków
Które wydobyć niemożliwe
I ręce drżące, pełne lęku
Że pozostaną niewrażliwe
Więc pustka gestów, barw ślepota
Milczenie słów, martwota ręki
Trwanie niezmienne jak krajobraz
Jesienny, szary, przemoknięty
Czasem się przedrze jakieś słowo
W przestrzeń wypłynie niczym obłok
Lub jak nieśmiały słońca promień
Zabłyśnie dźwięk muzyką wspomnień
Większość słów pozostanie w ciszy
Wszelkie działania nadaremne
Nikt nigdy nigdzie nie usłyszy
Tych wierszy, które milczą we mnie.
Gdańsk 5.12.2009
160
Powrót Odyssa
Wszystkie drogi cię zwiodą w końcu do Itaki
Gdzie zwiędła Penelopa całun weselny wciąż przędzie
Zabłąkanych Odyssów los zawsze jednaki
Boleśnie postarzałych na próżnej włóczędze
I w Itace się skończą wszystkie twoje drogi
Tak jak się w niej zaczęły. Tu dobrniesz do celu.
Ruszałeś niebogaty i wrócisz ubogi.
Z takim skromnym dorobkiem kończyło już wielu.
Wrócisz, gdy w końcu wichry powieją łaskawsze.
Zagubiony w swej drodze splątanej na zawsze.
Gdańsk 5.01.2010
Niedziela Palmowa
Stukot kroków zgłuszyły okrzyki radosne
Roztańczonego tłumu. Krzyczeli "Hosanna!"
Na bruk rzucając kwiaty i liście palmowe
Miękką przede mną wyściełając drogę.
Nie myślałem, że taka serdeczność mi dana
Będzie z ich strony.
Sądziłem dotąd, że mną pogardzają
Zawsze złośliwie chętni dołożyć ciężaru,
A teraz z taką radością witają
Weseli, roześmiani, pełni wdzięku, czaru,
Witając mnie śpiewają, śpiewając - witają.
Nareszcie docenili moją skromną postać
Wszystkie moje walory - rozum, wdzięk, urodę,
Miękki tembr głosu kiedy pieśń zawiodę.
Rozważam, czy na dłużej wśród nich nie pozostać
By dłuższą obecnością swą uczynić zadość
Okazywanym chęciom - zważywszy tę radość
Jaką swoim przybyciem im dzisiaj przyniosłem.
I nikt nigdy już nie śmie nazywać mnie osłem!
Gdańsk 28.03.2010
161
* * *
Miotające ongiś nami potęgi
Powracają w odmienionych szatach
Stare wraca jako nowe po latach
A historia wciąż zakreśla kręgi
`
Gdańsk 10.04.2010
* * *
Te mózgi z wosku łatwo da się lepić
W kształty dowolne.
I trzymają wiernie
Każdy rzeźbiony szczegół.
Chyba, że wybuchnie
Coś co obudzi tę masę ospałą,
Aż do końca niepewną co eksplodowało.
Czy szambo, czy prochownia?
Gdańsk 14.04.2010
Na śmierć...
To tylko jakieś zwykłe załzawienie oczu
Nęka mnie uporczywie, gdzieś tak od tygodnia.
I nie odczuwam tego zbyt dotkliwie
Chociaż dokucza nieustannie, co dnia.
Nawet specjalnie to Ich nie lubiłem
Chociaż najczęściej rację przyznawałem
A gdy szydzono z Niego - to broniłem.
Przyznaję - z niezbyt wielką pasją i zapałem.
Bronić goręcej trochę się wstydziłem
Gdy wszyscy ważni wokół inne mieli zdanie
Gdy media z zaciekłością ujadały gromko
Wszak to nieśmiałość była raczej niż tchórzostwo.
A teraz to przeklęte oczu załzawienie
I jakaś pustka kiedy Ich zabrakło
Przecież Go nawet i niezbyt lubiłem...
Lecz czyste wobec Niego mam przecież sumienie.
Więc jaka wina uciska mi gardło?
Gdańsk18.04.2010
162
* * *
Prawdę rozmieniają na drobne
Oszukują wydając resztę
Płacą fałszywą monetą
Drwią z nieskończoności
A szale wagi tańczą...
To w tę...
To w tę...
Warszawa 2.11.2010
* * *
Żonie
Popatrz jak Nieba są dla nas łaskawe
Nie każdy z nas tak ma.
Mamy w potrzebie siebie,
Cztery ściany, dach i jakąś strawę,
A nawet rudego psa
Psa pięknego o chytrym pysku,
Hen, u góry, wędrujące chmury,
Niżej drzewa, trawy i krzaki,
A wysoko - świergoczące ptaki
Kochanie - mamy wszystko
Czyż potrzeba nam czegoś więcej
Oprócz oczu, skóry i ust,
Kiedy w płucach braknie nam tchu.
Oprócz burzy włosów na wietrze
Zaplątanych przypadkowo w nasze ręce.
Gdańsk 25.11.2010
163
Zburzenie Bastylii 14 lipca 1789 roku
Lud szturmował Bastylię, gdy za szturm uznamy
Natarczywe stukanie do spróchniałej bramy.
Za dużo tego ludu tam nawet nie było,
Ot, z kilkanaście osób, jak się policzyło.
Stary strażnik oporu nie stawiał nikomu
Pokornie oddał klucze i poszedł do domu.
Nie wiemy kto się bardziej na ów tryumf złożył,
Ci co w bramę stukali, czy ten co otworzył?
Swe cele opuścili godnie po kolei
Alfons, dwie prostytutki i kilku złodziei,
Jeden wariat kompletny co nawet nie wiedział
Kto go wsadził, dlaczego, i jak długo siedział.
Po tym szumnym zwycięstwie lud troszkę zmęczony
Rozszedł się syty chwały i zadowolony,
Że jeszcze pokolenia będą o tym gadać
I będą wnuki wnukom o tym opowiadać
Jak lud gnębiony powstał, i jak w jednej chwili
Ich ojcowie w porywie Bastylię zburzyli.
Co prawdą niewątpliwą było, bo wszak z ludu
Wyszedł ten co owego sam dokonał cudu.
Kupił twierdzę za grosze, a rozbiórki dzieło
Jakieś tylko pół roku marne mu zajęło
Kamienie z zyskiem sprzedał - chętnie kupowali
Nowobogaccy którzy swe domy stawiali
Z tej jego zaradności i przedsiębiorczości
Uczynili Francuzi swe święto wolności
I stworzyli legendę. Ich działań wyniki
Legły w świecie u podstaw wszelkiej republiki.
My nie gorsi Francuzów! Nas także ocalił
Jeden, który samotnie złą władzę obalił.
Który w krytycznym, strajkowym zamęcie
W trzech miejscach płot przeskoczył
W tym samym momencie.
Tyle wartość legendy co się w świecie szerzy
Sprytny ten co ją tworzy - głupi co w nią wierzy!
Gdańsk 1.01.2011
164
* * *
Odpowiedź Herbertowi
Łatwo powiedzieć:
"Idź wyprostowany!"
Kiedy potykasz się co krok
O tych co na kolanach
I obalonych w proch
Łatwo powiedzieć:
"Idź wyprostowany!"
Gdy się zrodziłeś z pochyloną głową
A każda próba jej wyprostowania
Grozi złamaniem kręgów szyjnych
Bardzo bolesnym
Więc idź!
Gdańsk 1.02.2011
O dyskutantach na blogach
Każdy w świecie chętnie kupi
Że co drugi człek jest głupi
Każdy jednak uzna przecie
Że najgłupsi z głupich w świecie
Dyskutują w internecie.
Na "onecie".
Gdańsk 1.02.2011
Haiku
* * *
Spadają płatki wiśni
Stopy mrówki zbyt lekkie
Żeby zostawić ślad
Gdańsk 8.03.2011
165
* * *
Tworzę sobie a muzom.
Ze strzępów wydarzeń,
Z okruchów dawno zrujnowanych marzeń
Buduję własny wszechświat niczym wszechmogący,
Własny kosmos będący jedną, wielką Czarną Dziurą.
Odwracam smętne pamiętnika strony
Wróżąc to jasną przyszłość, to ponurą.
Aż odsłonię ostatnią kartę zniechęcony,
Że cokolwiek uczynię - ten świat będzie górą.
Gdańsk 11.04.2011
* * *
Panosząca się wokół hałaśliwa cisza
Nieubłaganie pod czaszkę się wciska
I w przeraźliwą pustkę się zmienia
Z którą się bezwiednie i w pełni jednoczysz,
W której nieśmiało kłębią się zdarzenia,
Które jeszcze pamiętasz - słabe to wspomnienia,
Zdławione czasem który cię otoczył.
Wszystko zdarza się szybciej wraz z jego upływem,
Tyle że bezwład napędza zdarzenia.
Los raz się do mnie uśmiechnął łaskawy
Kiedy na chwilę zawisnął szczęśliwie
Błękitny motyl nad zapachem trawy.
Gdańsk 15.04.2011
W obronie świń
Niejednego bliźniego chętnie byś obwinił
Iż ten stoczył się nisko, mówiąc wprost - ześwinił.
Mnie się zda - logiczniejszą by wypowiedź była
Gdybyś rzekł, że ta świnia - wprost się sczłowieczyła.
Stare Czaple 27.06.2011
166
Goya
Artysta zasnął z głową na pulpicie.
Chociaż pozornie sen jego spokojny
Wokół okrutne kłębią się obrazy:
Rzeź Saragossy, powstanie w Madrycie,
Koszmary wojny.
I sen, i jawa - drogami w nieznane.
Wąska i niezbyt pewna granica je dzieli.
Śni mu się ciepły obraz nagiej ukochanej
Na śnieżnobiałej, jedwabnej pościeli.
Śnią mu się dworskie intrygi i przepych,
Lecz groza rośnie z każdym nowym wątkiem.
Śpi najspokojniej - kto na piękno ślepy,
Wszak piękno tylko koszmaru początkiem.
Sny malarzy, poetów są równie palące.
Przenigdy ich nie trzeba niepotrzebnie budzić
By nie wyrwały nagle pod jaskrawe słońce,
Strasząc zwyczajnych, prostych i naiwnych ludzi.
Kiedy śpi rozum - budzą się potwory.
Co krąży wokół kiedy sen śni rozum?
Gdy może to co wokół - tylko świata pozór
Narzucający doczesności wzory,
Co otacza nas wokół kiedy sen śni rozum.
Stare Czaple 6.07.2011
Dylemat darwinisty
To pytanie o pochodzenie
Wręcz spędza mu sen z powiek:
Czy to małpa zeszła na ziemię,
Czy też na drzewo wlazł człowiek?
Stare Czaple 24.07.2011
167
Polska żaba
Raz żaba umyśliła przepłynąć jezioro
Gdy w poprzek pokonała odległość dość sporą
Uznała, że jej sposób jest tu nie najlepszy -
Nie warto płynąć żabką gdy się komuś spieszy,
Kraulem szybciej się płynie. Pomyślała chwilę -
Najszybszy byłby delfin, a może motylek?
Troszkę oddechu zbrakło więc ruszyła głową -
Gdyby tak zastosować maszynę parową
Byłoby lżej i szybciej. A jak postępowo!
Tu z ust się jej wyrwało leciutkie westchnienie -
Po przebytym dystansie już czuła znużenie.
O następnych myślała niechętnie etapach
Bo drogę do przebycia wręcz już czuła w łapach.
Następne myśli wartko pchały się do głowy,
Wkrótce genialny pomysł już miała gotowy:
Skoro serio rozważać użycie maszyny,
Czemuż nie zastosować potężnej turbiny?
Ciągle się posuwała do przodu powoli
Wciąż intensywnie myśląc - choć myślenie boli.
Co chwilę jej do głowy wpadał pomysł nowy:
To silnik spalinowy, to stos atomowy,
Lecz chociaż wyprzedzała rozpędzone fale
Zbawczy brzeg wciąż majaczył, nie bliżej, a dalej.
Na dnie jeziora wielki szczupak drzemał
Leniwie rozmyślając na zbliżony temat.
Skoczył, mlasnął i... żabi rozwiązał dylemat.
Na końcu każdej bajki morał się należał,
Ale w tej - wstyd powiedzieć - szczupak morał zeżarł.
Stare Czaple 10.07 2011
Ważka
Ważka waży niewiele, lecz któż się odważy
W oczy ważce powiedzieć, że niewiele waży.
Gdańsk 24.08.2011
* * *
Zasłonić słonia trudno - to zadanie żmudne
Lecz konia zrobić w konia - bywa jeszcze trudniej.
Gdańsk 24.08.2011
168
***
Raz się osioł obruszył (był porządnym osłem),
Że w ferworze dyskusji nazwano go posłem.
Zniewaga to niewielka - skąd to oburzenie?
Tylko dla osła poseł ma jakieś znaczenie.
I są też posły dobre - wszak wszystko być może -
Choć ja to, śladem wieszcza, między bajki włożę;
Bo te uczciwe posły, wedle mojej wiedzy,
To za osły ich mają sejmowi koledzy.
W naszym szerokim świecie, tak wciąż jest niestety:
Osły mają uczciwość - a posły swe diety.
Jakie fata na szczyty władzy ich wyniosły?
Odpowiedź oczywista - wybrały ich osły!
Jeden wniosek z tej bajki rozsądny wyniosłem:
Lepiej być cwanym posłem, niż uczciwym osłem.
Gdańsk 2.09.2011
Wraca nowe!
Wielu lata walczyło i czynem, i słowem
By to co było - nigdy nie wróciło.
Wiele lat ostrzegano: "Właśnie wraca nowe!"
Dzisiaj widzę wyraźnie - nowe już wróciło.
Gdańsk 9.11.2011
Kundlizm
W sukcesach naszych wielkich nie ma nic wielkiego
Tak jak nie ma wielkości w klęskach tychże ludzi
A ich upadek nawet litości nie budzi
Bo że kundel się skundlił - cóż jest w tym dziwnego?
Gdańsk 8.11.2011
* * *
cóż mogę zrobić
ukryć świat w dłoniach
kwiaty konwalii
Stare Czaple 30.04.2012
169
* * *
Jak kruchy jest ten dom, każdy z domów
Jakby je zbudowano na wiosennym lodzie
Jak kruche jest to miejsce, które nas otacza
Gotowe w każdej chwili rozpylić się w nicość
To wszystko co tak pilnie, mozolnie budujesz
W jednej jedynej chwili może runąć w otchłań
Za każdą nadchodzącą minutą, sekundą
Kryje się zagrożenie – możesz tylko czekać
Aż wychynie znienacka groźnie szczerząc zęby
Miej świadomość:
Z wzniesionych przez nas cyklopowych murów
Zostanie w końcu tylko Ściana Płaczu
Gdańsk 12.04.2012
Portret anachroniczny i nieaktualny
Na rękojeściach czarnych szabel dłonie wsparte
Wąsy sumiaste, karki podgolone
Spojrzenie ostre, zawadiackie, harde
Gene Rutenus, Polonus natione!
Wiernie stawali na każde wezwanie
Broniąc Ojczyzny, Prawdy i Honoru
Dumnie obnosząc swoje zawołanie
Gene Rutenus, natione Polonus!
Nie zawsze pięknie bywało w historii
Podłości ludzkie wszak są niezmierzone
On swą dewizę wciąż obnosił w glorii
Gene Rutenus, Polonus natione!
Bywały krwawe potyczki i zwady
Korupcje, chciwość - wedle obcych wzorów
Lecz nader rzadko dopuszczał się zdrady
Gene Rutenus, natione Polonus!
Aż gdzieś zaginął na zakręcie dziejów
Siejąc swe kości w każdej obcej stronie
Hardo spogląda już tylko z portretu
Gene Rutenus, Polonus natione!
Świadectwa chwały od dawna milczące
Dzisiaj w archiwach butwieją zgubione
W papierach chroniąc hasło dumnie brzmiące
Gene Rutenus, Polonus natione!
170
Na koniec wiersza gorzko brzmiący bonus
Chociaż oburzy wielu to pytanie
Ilu z nas może dziś z czystym sumieniem
Wznieść to niemodne, dumne zawołanie
Polakiem jestem – natione Polonus?
Stare Czaple 22.08.2012
Sponte sua
Cóż! Nie oskarżam losu o brak przychylności
Nie obarczam go gniewem, czy zbędnym protestem
Bo kiedy porzuciłem już wiek niewinności
Sam siebie stanowiłem
I jestem kim jestem.
W warunkach zniewolenia wybór własnej drogi
Nie był błahym kaprysem ani pustym gestem,
Nawet gdy nieświadomy. Odrzucając bogi
Sam siebie stanowiłem
I jestem kim jestem.
W wyborze byłem wolny – z tej właśnie przyczyny.
Winienie kogokolwiek jest marnym pretekstem.
Ni Bogu, ni losowi nie przypiszę winy.
Sam siebie stanowiłem
Więc jestem kim jestem.
Gdańsk 20.10.2012
LISTOPAD
*
Jeżeli zmilknąć masz - to zamilcz.
Ci - co szyderczą wolność nieśli
Mogą rozszarpać cię kulami
I w gardło wtłoczyć strzępy pieśni
Pieśń twa zbyt gorzka, ciemna, krwawa
171
W jej strofach echem pomruk burzy
Zanim zupełnie się zachmurzy
Może obudzi się Warszawa
*
Jak długo można wśród rumowisk
Naszego świata tęsknić jeszcze
Jak długo kłaniać się cieniowi
Co padł na nasze trwanie nędzne
Co żyje w nas sytymi snami
Ręce nam pęta kajdanami
Spokojnych okien, brzuchów pełnych
I w twarze pluje - tym bezsennym
*
Lecz zanim rzucę żagwi płomień
Wpierw waszym pyskom się przypatrzę
Może niektórym z was przypomnę
Żeście wśród ludzi - nie w teatrze
Lecz może teatr? Teatr cieni
Co obleczone w Ojców chwałę
Zbyt marne dla niej i zbyt małe
Bezdusznie snują się po scenie
Kimże jesteście syte trupy?
Jakie w was odkryć rysy ludzkie?
Wszak wasza śmieszność rozpacz budzi
Bo każdy jest mi krzywym lustrem
*
Nie wzrastaliście z mej legendy
Gdzie miecze, szable, krew, bułaty
Gdzie gronostaje, purpuraty,
Zwykłe warchoły. Z innej klechdy
Która nam niosła śmierć i mękę
Gdzie się skrwawiony upiór słania
Gdzie jęk zwielokrotnionym echem
Koszmarnym, bezsensownym dźwiękiem
Od ruin odbity Humania
*
Ja jestem biedny polski diabeł
Dobry podróżnych zwodzić z drogi
172
Na każdy wielki czyn za słaby
Pełen szyderstwa, wstydu, trwogi
Lecz kim jesteście wy - współcześni
Co się wstydzicie własnych twarzy
Co się boicie cienia prawdy
Co się lękacie cienia pieśni
Podnieście wasze zady tłuste
W komicznych dygach i lansadach
Tańczcie obłędną karmaniolę
Jaką wam nowy chochoł zagra
Gdy w lepkim śnie już utoniecie
Niech się wam cień Gustawa wyśni
Lub niechaj Kordian z krzykiem dzikim
Sztyletem w twarze wam zaświeci
Własny wrzask strachu was obudzi
Sen porzucając na czas krótki
Klnąc tamtych romantycznych durni
Pójdziecie siusiać do wygódki
Bo dawno ich przebrzmiała rola
A wam się wciąż interes kleci
Z jednej wam strony rubel świeci
Z drugiej wesoło brzęczy dolar
Jedniście drugich warci równo
Każdy z was swoją wolność chwali
Lecz kiedyś judaszowy obol
Złodziejskie łapy wam przepali
*
Wciąż we mnie jakiś dźwięk fałszywy
Drga jak pęknięta struna dawna
Bo mimo całej nienawiści
Wiem żeście wszyscy moi bracia
Coś mi się śniło, jakiś płomień
Gdzieś jakiś blask czerwony żagwi
Zapamiętałem strzęp melodii
Zbudzony wcześnie i zbyt nagle
*
Popatrzcie! Milczą mury miasta
Sen krąży czarny ulicami
Znieruchomiały pniem latarni
Zmęczony szpicel w ziemię wrasta
173
Zastygły zda się w ciszy drzemać
Lecz uszy mu wrastają w ściany
I milczy nawet matka ziemia
Ich pajęczyną oplątana
Nagle nerwowo się poruszył
Dźwięk jakiś z dala mu zadzwonił
I wbił się w te zachłanne uszy
Stłumiony straszny krzyk - do broni
*
Nad Arsenałem stała łuna
Pół nieba od niej krwią oblało
I cisza była; ciężka, długa
Wszystko w bezruchu martwym trwało
I w tę martwotę tępym wzrokiem
Patrzały miasta was, niezmiennych
Aż huknął trzask zamkniętych okien
I ryglowanych szczęk okiennic
A pustych ulic kanałami
Krojąc bagnetem miękisz nocy
Z grupą przyjaciół, pod ścianami
Biegł podchorąży Piotr Wysocki
Było ich pięciu, dwudziestu, stu
Nieważne. Byli samotni
Buty ich głucho waliły w bruk
Kaszkiet opadał na oczy
Do broni ! - okrzyk kołatał jękiem
Ścichał, wybuchał, odbijał się
Tłukł w wasze okna szczelnie zamknięte
Wyszczerzone, przerażone, złe
*
Patrz Piotrze! Jak te ściany milczą
Jak się kamienny krąg zacieśnia
Daremnie twojej szpady klingą
Grozisz, daremnie szarpiesz pieśnią
Patrz! Twojej broni złom przeżarty
Pokryta śniedzią piękna garda
Choć krzyczy jeszcze dźwięk uparty
Lecz już nie we krwi pieśń a rdzawa
174
*
Warszawo! Miasto nieulękłe
Niepokonane choć bezbronne
Dlaczego milczysz ? Czemu we śnie
Twe place stoją pogrążone ?
Warszawo senna ! W jakich nowych
Gnuśnych marzeniach teraz drzemiesz
Gdyś połysk szpady swej surowy
Przekuła na pęknięty lemiesz
*
Dziś już nastąpił czas pogardy
Czas przemilczania, blagi, kłamstwa
Pompy i pychy, rządów twardych
Czas rządów wszechmocnego chamstwa
Czas kiedy własna myśl zdradziecko
Zaprzeda swego ojca katom
Gdy szpiclem będzie nawet dziecko
Gdy brat wyszarpie oczy bratu
Kiedy nam usta zagipsują
Zwiążą konopny sznur pod szyją
I stołek nam spod nóg wyrzucą
Bo nie krzyczymy im: „Niech żyją”
Gdy tylko śmierć tym pozostała
Którzy epokę swą przeżyli
Nie patetyczna. Zwykła, szara.
By z niej współcześni nie szydzili
Cóż - dawno zmarły piękne gesty
Bawi już tylko chłód Elstery
Stańczyk wychyla łeb błazeński
Z skalnej paszczęki Somosierry
*
Patrz Piotrze! Oto ci co się rozbiegli
Jakich to gorzkich snów zbierają laury
I w swych oczach znużonych jakie chronią barwy
„Na tysiączne się wiorsty nam Polską rozsiedli”
Ojczyzno moja smutna - Białym Orłem
Kiedyś cię zwano z tłem amarantowym
Dlaczego chcesz zamienić go orłem dwugłowym
Lub jakimkolwiek innym krwawym godłem
175
*
Znów w nas milczenie się rozrasta
Uspokojenie - zwiastun klęski
Spasione, ciężko drzemią miasta
Na których warcie cień Syberii
I tylko w noce skute lodem
Tłumy szkieletów zblakłych, niemych
Ciągną skrwawionym korowodem
Po umęczonej, bliskiej ziemi
Lecz kiedyś wrzód niewoli pęknie
Nic nie pomogą wojska, tanki
I na ulice tłum wylegnie
W płomiennym dźwięku „Warszawianki”
Radomek - Gdańsk 1972 - 1978
ELEGIE
ELEGIA I
Wszak ciebie nie ma. Co chciałeś zatrzymać
176
Kiedy ci, których znałeś dawno nie istnieją?
I nie rozpoznałbyś twarzy gdyby stanęli przed tobą.
Istnieli tylko wtedy. W tym jednym momencie
Kiedyście stali twarzą w twarz. A teraz
Nie różnią się niczym od tych, którzy na zawsze odeszli
A gdzie ty utrwalisz swe imię?
Wszak nawet ta przestrzeń,
Która cię z zewnątrz otacza, nie należy do ciebie,
Ani ty do niej. W niej nic nie zapiszesz.
A jak nie wykujesz w kamieniu czynu, którego nie ma,
Tak w pamięci tłumu nie utrwalisz imienia.
Więc też odchodzisz niemy, pusty i bez miana.
Zbyt wielu nas jest, byśmy mogli nosić
Własne imię, więc próbujemy istnieć jako tłum
O jednej mowie, fryzurze, poglądach i myślach.
A każdy, kto niezdarnie próbuje utrwalić się w czasie,
Zdradza nas. My, zamiast kutych, czy spiżowych imion,
Preferujemy uliczne graffiti, które szybko opada wraz z tynkiem.
I z dumą wnukom mówimy po latach:
Całe pięć sekund byłem w kronice filmowej.
Łatwo mnie można rozpoznać po kurtce,
Ostatni z lewej machający ręką w pochodzie przed trybuną
W tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym piątym.
I tak, w tym jednym kadrze mija chwała świata.
Czy ktokolwiek z nas będzie mógł na Sądzie
Powiedzieć śmiało: Żyłem. Czy zdoła poruszyć
Zastygłe nieruchomo równe szale wagi?
I czy ktoś nas powiezie Rzeką Zapomnienia
Gdy tu, na jawie, nurtu jej płyniemy środkiem?
Czy jest możliwym wyrok wobec kogoś
Kto nawet nie starał się istnieć?
Kto narodził się, żył i umarł, raczej z przyzwyczajenia
I kogo nigdy nie było naprawdę.
Wieczny zostanie tylko szum wiatru
W koronach drzew.
ELEGIA II
Mianując się Bogiem zapomniałeś jak bardzo samotny jest Bóg.
A mianowanego, na dodatek, jedynym jesteś czcicielem
W tłumie miliarda innych samotnych bogów - wyznawców
Monotonnie składasz sobie najwyższą ofiarę z pospolitości
Na której ołtarzu marny ochłap codziennej kaszanki.
177
Nie narzekaj, bo jaki bóg - taka jest też ofiara.
A jeśli twój sąsiad-bóg ma więcej - nie zazdrość,
Widać jednak nie wszyscy bogowie są równi.
Lecz skoro tak wysoko sięgasz - przyjmij pozę boga
I uwierz żeś wszechwładny. Upewnisz się tylko
Że jedynie ta boska samotność jest prawdziwa
I w niej tylko się możesz jako bóg odnaleźć.
A także to, że, chociaż mianowałeś się Bogiem,
Nie możesz zatrzymać
Owego zstępowania w dół
Coraz niżej.
Więc szukasz siły w wilczym stadzie podobnych sobie
I u twego początku było stado i stado stało się bogiem
I już nie sobie a jemu składasz ofiary.
Zawsze z siebie - boś w tym stadzie niczym,
Bo niczym byłeś zawsze - jako bóg i człowiek
A kiedy już odejdziesz nikt nie zauważy twego braku
Jak nie spostrzeże nikt braku jednej gwiazdki w Mlecznej Drodze
I że niebo jednak stało się ciemniejsze.
A jednak się stało.
ELEGIA III
Patrzysz ze wzgórza na miasto
Którego wieże nieodmiennie na niebo wskazują
Od stuleci zwieńczone znakiem Boga.
W ich murach zamknięto całą odwieczną tęsknotę
Bycia z Bogiem i by Bóg był z nami.
178
Teraz jednak głosisz z rozpaczą, że Bóg uciekł
Że uciekli nawet bogowie których stworzyłeś
By Jego miejsce wypełnić
I uciekają także wszyscy następni
Lecz pomyśl
Widziane z okna pojazdu uciekają drzewa
Domy i wieże
A jeśli nowe pojawią się w polu twego widzenia
To równie szybko uciekają - zanim w oku zatrzymasz ich obraz.
Tak właśnie uciekł Bóg i tak uciekają bogowie
A tym szybciej - im szybciej oddalasz się od nich
I nie byłoby tej ucieczki gdyby nie twój pierwszy krok
Ten pierwszy oddalający
Lecz nie rozpaczaj bo możesz zawrócić
O ile nie odszedłeś jeszcze za daleko
I nie zgubiłeś całkowicie drogi
A jeśli zdołasz zawrócić
To w tych wysokich wieżach
Być może czeka jeszcze na ciebie Bóg
Który zawsze tam był i będzie
Nawet jeśli ciebie tam zbraknie
Wieże bijące w niebo nigdy nie są puste.
179