Jerzy Stępniewicz Caligula (dramat)

background image

Jerzy Stępniewicz

CALIGULA

Osoby:

Herodot -
Tersytes - niewolnicy, skrybowie Swetoniusza
Xenofont -

Swetoniusz - wzięty historyk rzymski
Tyberiusz - cesarz
Caligula - kandydat na cesarza, później cesarz
Cezonia - ostatnia żona Kaliguli
Oberżysta

`

Licyniusz - dowódca straży Tersytesa

Prolog wygłasza ubrany w togę aktor przed opuszczoną kurtyną.

Prolog

Witajcie w teatrze Kwiryci!
Wolni Rzymianie i ich spadkobiercy! Albo i nie - wedle waszej woli i ochoty.
Wolni wśród wolnych i równi wśród równych! O ile wolność i równość istnieją?
Nie uczcie się historii z tej sztuki - uczcie się myśleć o historii.
Nie jest prawdą, że historia nikogo nic nie nauczyła - ona nie ma uczyć,
Bo ona - życiem, a życia własnego możemy się nauczyć tylko sami.
Cudze życie możemy zwiedzać właśnie przez historię, ale to my zwiedzamy.,
To my znajdujemy w niej, co nam bardziej, lub mniej odpowiada,
To my nadajemy jej kształt i oblicze,
Nie tylko poprzez przekaz jaki z sobą niesie,
Lecz przez myślenie o...

Ktoś coś napisał. Ktoś coś gdzieś przeczytał. I znów napisał
Tamto pominął, tego nie zrozumiał, tego zrozumieć nie chciał.
Tak to wciąż właśnie tworzy się historię.

To co zobaczycie mogło się zdarzyć, może się zdarzyło,
A może jeszcze kiedyś się wydarzy.
A teraz?
Teraz witajcie w teatrze Kwiryci!

Kurtyna w górę. Po jednej stronie sceny, przy pulpitach stoi trzech niewolników, skrybów
Swetoniusza: jego ulubieńcy „Tersytes”, „Herodot” i „Xenofont”, piszą „Żywoty cezarów”, Od
czasu do czasu zjawia się tu również Swetoniusz. Z drugiej strony pojawiają się w świetle
reflektorów bohaterowie spisywanych przez nich historii. W tym czasie po stronie skrybów światło
przygasa. Przy zmianie scen nie ma kurtyny jest jedynie operowanie światłem.

1

background image

Herodot: Ten rzymski barbarzyńca nie ma pojęcia o tym jak się pisze historię. To nie wystąpienie na
rostrach, które ma wzruszyć lub podburzyć tłumy, nie zbiór ploteczek towarzyskich zebranych
podczas pijackiej biesiady, a fakty, czyny i słowa. A przede wszystkim prawda.

Xenofont: O ile wiesz czym jest prawda?

Tersytes: Prawdą dla nas są wskazówki naszego pana i władcy. A uważaj na to co mówisz - według
niego to my jesteśmy barbarzyńcami, mimo całego jego szacunku dla Grecji. Nie mówiąc o tym, że
jako niewolnicy nawet nie jesteśmy ludźmi. Więc o ile nie chcesz mieć zakrwawionych pleców
powstrzymaj lepiej język - w tym świecie delatorów i sługusów nawet ściany mają uszy.

Xenofont: Dopóki nie skończymy dzieła nic nam raczej nie grozi, a i później ambicje literackie tego
grafomana zapewnią nam jaką taką bezkarność, chyba, że Herodot zacznie aż nazbyt mocno
domagać się prawdy w tej swojej pisaninie.

Tersytes: Ach ta nasza grecka prawda, ta zgodność opisywanych faktów z rzeczywistością. Przecież
nie wiemy jak było naprawdę. Istnieją przecież różne punkty widzenia, a więc i różne prawdy. I w
zależności od tych punktów widzenia powstają przekazy i akta. Naszym zadaniem jest przedstawić
prawdę Swetoniusza, jego punkt widzenia i odpowiednio do tego dobrać dokumenty, oraz ubrać je
składnie w słowa.

Herodot: I tak powstaje fałsz, malowana historia. Historia Swetoniusza, która tak samo ma się do
rzeczywistości jak jego talent. Jemu nie jest potrzebna prawda i nawet nie goni on za sensacją, to
zwykła propaganda, ze szczególnym uwzględnieniem jego sympatii i antypatii

Xenofont: No i z uwzględnieniem zagrożeń w tej społeczności wilków. Wszak ci nasi panowie
bardziej wydają się niewolnikami jak my. Tak łatwo wpaść w niełaskę cesarza, tak łatwo stać się
ofiarą donosu czy proskrypcji. Dużo łatwiej jak nam, bo dobry, wykształcony niewolnik jest w
cenie.

Tersytes: O ile jest dyskretny, ma talent i odgaduje życzenia swego pana. I kiedy pracuje zamiast
mleć ozorem. Bierzmy się do roboty. Na czym to skończyliśmy? Na Tyberiuszu?

Zmiana sceny. Tyberiusz i Kaligula.

Tyberiusz, kończąc zdanie: ...więc pamiętaj, że władza nad Rzymem, to jak trzymanie za uszy
wściekłej wilczycy. Możesz się oprzeć na tłumie, ale ten jest zmienny i nie pomoże ci nawet to, że
go przekupisz. Tłum zawsze chętnie patrzy na upadek tych których uważa za wielkich i bardzo
chętnie przypisuje im też własne grzechy. A wielcy? Ci chętnie będą widzieć w tobie narzędzie
wygodne do spełniania własnych celów, a jeśli tylko znajdą w tobie słabość, wywołają bunt lub
spróbują zgładzić cię podstępnie. I nie sądź, że rodzina jest od tego wolna. Żądza władzy nie omija
nikogo. Rozumiał to doskonale twój ojciec i to dlatego senat obawiał się go, być może nawet
bardziej niż mnie.

Kaligula: Tak, o boski!

Tyberiusz: Możesz sobie darować pochlebstwa, od tego mam cały tłum niewolników. Nie jestem
bardziej boski od Germanika. Czy widziałeś boga, który sypia na gołej ziemi, głoduje i jest zżerany
przez wszy, tak samo jak najmarniejszy legionista? A takim była znaczna część mojego życia. To

2

background image

władza czyni z nas bogów i dla hołoty znad Tybru rzeczywiście nimi jesteśmy. Pamiętaj, że
pozostali nie mają złudzeń i aż zbyt dobrze wiedzą, że jesteśmy śmiertelni.

Kaligula: Tak, o boski!

Tyberiusz: Uparty osioł!

Zmiana sceny. Skrybowie.

Ksenofont: Na czym polega wielkość śmiertelników? Pomyślcie tylko jaką mamy władzę? Nawet
jeśli nasz pan i władca zechce inaczej, zawsze możemy coś przemycić i wyciąć mu kawał, tak by
potomni mogli spomiędzy wierszy wydobyć prawdę, jak nie w tej, to w innej księdze naszej pracy.

Tersytes: Ten znów z tą swoją prawdą, nic nie dba o plecy.

Wchodzi Swetoniusz.

Swetoniusz: Jakże wam idzie praca? Widzę żeście pilni, lecz pamiętajcie moje wymagania:
Tyberiusz wielki, choć znienawidzony, a Kaligula po krótkim okresie, w którym posłusznie słuchał
światłych rad Senatu, został potworem o którym wstyd mówić. A znowu boski Klaudiusz, pomimo
swych słabości, solennie się zasłużył na miano boskiego. Brudnopis ostatnich części chcę widzieć
za tydzień by własnoręcznie nanieść nań poprawki. Więc się starajcie a nagroda pewna.
Przyniosłem tu odpisy pewnych dokumentów, z okresu tamtych władców, znajdziecie co trzeba.
Szczególnie patrzcie na tych dziejopisów, co własne mają zdanie o historii Rzymu. Przejrzyjcie akta
przyprószone kurzem archiwum, bierzcie z nich co pasuje do mego obrazu. Resztę, co nie pasuje,
możecie pominąć, lub też zachować przypisując innym, chociażby Klaudiuszowi. Więc bierzcie się
do pracy! Idę - wzywają mnie sprawy państwowe.

Wychodzi.

Tersytes (głośno): Dzięki światłym radom naszego pana i jego genialnym wskazówkom będziemy...
(cicho) Poszedł już?... Nadęty bałwan. Sprawy państwowe oczywiście go wzywają, a nie orgia
obżarstwa i młode niewolnice na spotkaniu u Klarusa.

Xenofont: Bardzoś odważny - kiedy już go nie ma.

Herodot: Dajże mu spokój! Nie każdy rodzi się Achillesem, a nam przypadła rola niewolników.

Tersytes: Więc jak prawy niewolnik nienawidzę pana, już choćby za to, że to jego imię będzie przez
wieki nosić moje dzieło. Przyznasz, nienawiść usprawiedliwiona!

Xenofont: Chciałeś pewnie powiedzieć: Nasze dzieło.

Tersytes: Niech ci będzie, że nasze, nie zmienia to faktu.

Herodot: Miło się nam rozmawia, ale czy w tym gronie, ktoś przed momentem nie wspominał
pleców? Nie swędzą was?

W milczeniu pochylają się nad pulpitami, przekładając przegladane dokumenty.

3

background image

Zmiana sceny. Tyberiusz i Kaligula.

Tyberiusz: Nie jestem winien śmierci twego brata, ni śmierci ojca, ani twojej matki.

Milczenie...

Tyberiusz: To Rzym ich zabił... Tak, ja jestem Rzymem!

Milczenie...

Tyberiusz: Zabiła ich władza. I nawet ja, dzierżący tę władzę, nie potrafiłem ich śmierci zatrzymać.
Przecież wiesz dobrze, tak jak wszyscy wiedzą, że swym następcą miałem Germanika. Właśnie
dlatego poniósł śmierć okrutną, a ja z całą swą władzą, nie mogłem natychmiast nawet tym samym
zabójcy odpłacić. Zbyt był daleko, a także zbyt blisko. Zbyt blisko Partów, Persów i innych
odwiecznych, śmiertelnych wrogów Rzymu. Bo był zbyt blisko egipskiego zboża. W zbyt czułym
dla nas miejscu bym mógł go dosięgnąć, a Senat, obficie roniąc łzy fałszywe, zdecydowanie nie
chciał go odwołać. Lepiej było im krzyczeć, że Tyberiusz zabił z podłej zawiści o przychylność
ludu. A lud uwierzył, bo lud chętnie wierzy, we wszystkie plotki o zepsuciu władzy. Zwłaszcza jeśli
na codzień ma z nim do czynienia. Tyle, że nikt z ludu nie ma pojęcia jakim jest Tyberiusz. Jest za
wysoko, a jedyna władza z jaką ma do czynienia w każdej chwili życia, to władza nędznych jego
urzędników, zgnilizna senatorów i chciwość ekwitów.

Kaligula chłodno: Więc czemu wiecznie siedzisz tu, na Capri, miast bezpośrednio w Rzymie pełnić
władzę?

Tyberiusz: Jak długo żyłbym w Rzymie? Dłużej niż Germanik? Może dłużej niż Druzus, albo twoja
matka, lecz z całą pewnością niedługo.

Milczenie.

Tyberiusz: Mam pełną świadomość - tak długo tylko żyję, ile trzymam władzę. A w Rzymie, jakże
szybko, straciłbym ją wraz z życiem. I nie pomogłoby jej odrzucenie, bo na dodatek jestem zbyt
bogaty. Spadkobiercy cezarów nie są biedakami, a chętnych do zdobycia fortuny ich kosztem jest w
Rzymie nazbyt wielu. Miej to na uwadze.

Cóż, fortuna, którą wyniosłem z domu i z łaski Augusta, bardzo pomaga mi władzę

utrzymać, więc ją starannie, z troską pielęgnuję. Ale obydwie, i władza, i fortuna, wzajemnie się
uzupełniając, zapewniają mi wszystko. Życie, spokój, bezpieczeństwo, rozrywkę. Tysiąc innych
rzeczy

Kaligula: A Rzym?

Tyberiusz: Czym jest Rzym? Czym dla mnie? Czym dla prostego, zwykłego legionisty? Czym dla
wiszącego u klamki motłochu? Czym dla ekwity, tego rzymskiego jeźdźca, który już nie pamięta
jak dosiadać konia, lecz na koszt Rzymu wciąż obrasta w sadło? Czym jest dla senatora, którego
ojcowie, wyzwoleńcami byli nie tak dawno jeszcze? Czym dla senatora, rodu starego z którego
została tylko zniszczona toga z purpurowym szlakiem? Czym Rzym jest w istocie?

Kaligula (z ironią): Czyżbyś bał się Rzymu? Swego wielkiego Rzymu, o którym zawsze mi tak
pięknie mówisz, czasem z miłością, czasem z nienawiścią, lecz zawsze jako o czymś wielkim.

4

background image

Tyberiusz: Nie mów o strachu. Nieraz dałem dowód, że się nie lękam ni życia, ni śmierci. Nie ja się
boję, lecz to mnie się boją. I bardzo dobrze - niechaj nienawidzą, byle tylko słuchali. Nie zbudujesz
niczego na miłości wsród ludzi, którzy miłości nie znają, a dobrze znają zawiść i nienawiść.
Których nienasycona, wieczna żądza władzy i bogactwa, pcha do działania. To też Rzym - pamiętaj!

Kaligula: No dobrze! Nie boisz się, lecz obawiasz, podejrzewasz i nie ufasz nikomu. To tylko inne
słowa, chociaż treść ta sama. A wszak lud rzymski kochał Germanika. Miał jego miłość i miłość
legionów, jak też szacunek starych weteranów, rozsypanych po krańce całego Imperium. Można
było odpłacić szybko zbrodnię Pizonowi.

Tyberiusz: Wciąż mówisz jak dziecko, którym w istocie ciągle jeszcze jesteś. Jak niecierpliwe
dziecko, które wszystko chce mieć natychmiast. Już! Zaraz! W tej chwili!

Sztuka władania jest sztuką czekania. Jest jedną, wielką szkołą cierpliwości. Na wszystko

jest stosowny czas. Jest czas na miłość, jest czas na szacunek, jest też czas na zemstę. Na cóż się
zdaje ślepe uderzenie? Wszak Pizon nie był sam. Gdybym uderzył w niego natychmiast po zbrodni,
krzyk by się podniósł, że zacieram ślady. A ja czekałem, aż ośmieleni jego bezkarnością, stojący w
cieniu, odsłonią swe twarze. I odsłonili. To oni najgłośniej mnie oskarżali o śmierć Germanika,
tłum podburzając podłymi słowami: „Oto Tyberiusz osłania mordercę bo sam jest sprawcą tej
haniebnej zbrodni.” A ja czekałem. Czekałem cierpliwie. Aby uderzyć najniespodziewaniej.

I uderzyłem. Z rozkazu Cezara ujęto sprawców, a senat skwapliwie na śmierć ich skazał,

dodając sporą ilość zupełnie niewinnych. Bo większość czcigodnych i szanowanych wielce
senatorów, przy tej okazji, własne porachunki cichcem załatwia, a trzęsąc się ze strachu i chroniąc
gorliwie swe własne, podłe, ciemne interesy, stara się przypodobać słudze Tyberiusza. I tylko
dlatego gotowi są każdego ciągnąć hakami na Gemońskie Schody. I pomyśl jeszcze - dobrze mieć
Sejana. Bo jest Tyberiusz, zacny, dobrotliwy; dla tłumów hojny, chociaż oczywiście nie swoim
własnym kosztem, światły, opiekun zacnych filozofów; a ma jeszcze tę wielką zaletę, że jest daleko.
A Sejan jest blisko. Sprawny, krwiożerczy, okrutny, ambitny. Lecz to też do czasu, bo przez
ambicję brak mu cierpliwości. A Cezar, wydawałoby się, że bezwolny i całkowicie pod jego
kontrolą, czeka cierpliwie i gdy czas nadejdzie – wtedy uderzy. Ważne by wiedzieć, kiedy czas
uderzyć. Naucz się czekać! I czekaj cierpliwie!

Do izby skrybów chwiejnie wchodzi Swetoniusz, wymięty, niewyspany, nietrzeźwy i w fatalnym
humorze.

Swetoniusz: I co łajdackie nasienie? Spędzacie czas na pustych rozmowach i podkradaniu mi wina,
miast rzetelnie pracować. Już ja was nauczę! Auuu! - moja głowa....

O czym to mówiłem?...
Aha! Żadnych dobrotliwych staruszków cezarów! Ani szlachetnych młodzieńców! Moja

nieszczęsna głowa. Tylko senat jest wielki wielkością rzymskiej republiki i tylko demokracja ma
przyszłość.....i lud.....

O czym to mówiłem? Milczeć pokraki!.
Wielkimi byli Grakchowie, przyjaciele ludu....
A jakże wielkim jawi się dziś Brutus, czy też Kasjusz Cherea? Milczeć wy pokraki!

Głowa...Ach moja głowa...Tylko lud rzymski... O czym to mówiłem?...

Jeśli wczorajsza chłosta was nie nauczyła, nauczy was dzisiejsza, jak sądzę. O moja głowa...

Równie chwiejnie wychodzi.

Tersytes po chwili: Nasz pan i władca powlókł się do łaźni szukać natchnienia. Mamy trochę czasu

5

background image

nim go tam do porządku jakoś doprowadzą. Swoją drogą staje się coraz bardziej radykalny.

Ksenofont: I nieostrożny. Pochwała Brutusa, czy wynoszenie zasługi Kasjusza, mimo upływu czasu
nie są zbyt roztropne.

Herodot: Lecz jak to wytłumaczyć temu pijanicy. Uszczęśliwiony przyjaźnią z wielkimi, sam się już
poczuł wielkim. Lecz chyba przecenia wsparcie Pliniusza i wpływy Klarusa. Wszystko to do czasu,
wszak wszelka władza cesarzy wprost się wywodzi z julijskiego rodu. A prędzej, czy później, ktoś
zauważy te dziwną sympatię do zabójców cezarów...

Ksenofont wchodząc mu w słowo: I ten resentyment do nieistniejącej, zawsze marzonej, wielkiej
republiki. Do tej mitycznej równości obywateli rzymskich, której nie było, nie ma i nie będzie.
Chyba że, za równość uznamy prawo do bezpłatnej, codziennej michy egipskiego zboża i prawo do
darmowej, okrutnej rozrywki, ów chleb i igrzyska. Aż plecy mnie dziś bolą od owej równości
rzymskiej i od tej rozrywki.

Tersytes: Boś źle odcyfrował światłe wskazówki naszego pana, władcy naszych pleców. Co cię
podkusiło, by dyskutować o ekonomice, o tym, że pusty skarbiec napełnił Tyberiusz, że
darmozjadów trzymał w miarę krótko? On wie lepiej co chce napisać i co nam do tego. A plecy, my
- najsłabsi, wszyscy mamy równe, o czym dobitnie nas wczoraj przekonał. Dla nas wszystko jedno,
czy nas wychłoszcze zacna republika, krwawy dyktator, czy też boski cezar. Bity, Grek czy
Rzymianin, jest po prostu bitym.

Herodot: Cierpliwości! Mam pewien pomysł, jeśli mi pomożecie na pewno się uda, choć nasze
plecy wciąż jeszcze sporo będą znieść musiały.

Tersytes: No - to genialne! Wszystko kosztem pleców!

Ksenofont: Daj mu dokończyć, bo i mnie coś świta!

Herodot: Nasz pan i władca, zadufany w sobie, jest zwolennikiem rzymskiej republiki,
niepodważalnych praw ludu rzymskiego i światłych rządów rzymskiego senatu. Tak jakby
zapomniał, że Rzymem włada cesarz, następca cezarów. Tak, jakby zapomniał, ze ten rząd cezarów
miał za swych wrogów właśnie republikę i, że za nic miał prawa, i lud, i rządy senatu; że nimi
wszystkimi równo pogardzał, przyznam – sprawiedliwie i z pewnością bardzo demokratycznie, nie
wyróżniając zbytecznie nikogo. Że ten cesarz, ma swoich zauszników, którzy wciąż pilnują tych co
zbyt niepokorni. A ci co pilnują, pilnują także swojej miski i ochłapów, które spadają z cesarskiego
stołu, a ochłap jest tym większy - im lepiej pilnują. Wilcze prawo tej wilczej republiki potomków
wilczycy....

Ksenofont wpadając mu w słowo: ...A spadkiem, czy też może najmocniejszym fundamentem,
przezacnej, rzymskiej, świętej republiki, był zacny donos....Fe! Jak brzydkie słowo!... Było to raczej
święte dopełnienie, obywatelskiego, przenajświętszego z mocy prawa obowiązku. Opłacalnego
zresztą - wszak za donos, delator zyskiwał szacunek władzy i udział w majątku oskarżonego,
słusznie czy niesłusznie. Nawet niewolnik, a ten, dodatkowo, zyskiwał wolność.

Tersytes: A więc radzisz nam donieść? Na Swetoniusza? Lecz jak i do kogo? Jak źle trafimy, to nie
ocalimy, nie tylko skóry, ale i głów pewnie.

Herodot: A po co brudzić ręce parszywym donosem? Niechaj ten pyszałek sam doniesie na siebie!

6

background image

Ksenofont: Rozumiem doskonale, wystarczy wypełniać jego „światłe wskazania”, ściśle, co do joty.
Wszak nie wytrzyma, by się nie pochwalić, że w dziele swoim przemyślnie przemycił, sprawnie
ukryte, niepoprawne treści, że jego celem przywrócić na zawsze chwałę i wielkość rzymskiej
republiki. A w domyśle - podważyć władzę wszechmocną uzurpatorów i stworzyć podstawę wprost
do jej obalenia.

Tersytes: Problem nie w tym jak zrobić, lecz zrobić bezkarnie. Mówcie sobie co chcecie, ale moje
plecy wciąż mnie napominają. To czas teraźniejszy, trzeba pomyśleć o tym co się stanie, gdy nam
już zabraknie czułej opieki pana, Swetoniusza, świetnego literata, źrenicy prawości, wiekopomnego
prawdy historyka, piewcy wielkiego Rzymu, maluczkich opoki. Co będzie gdy go zbraknie?
Myślicie już o tym?

Herodot: Cóż, trzeba wykonać kilka maleńkich ruchów. Tersytesie! Bądźże nam tak uprzejmy ,
zorientuj się proszę, ale bardzo dyskretnie, kto z światlejszych Rzymian, potrzebuje sług
skromnych, wiernych, mądrych i piśmiennych. Nas tu mam na myśli. Zadziałaj poprzez sługi, takie
jak i my niegodne. Daj do zrozumienia, że, niedługo być może, będziemy na sprzedaż, i po
przystępnej cenie. Że sprawa będzie głośna, musimy też zadbać, by winą Swetoniusza nie obciążyć
siebie – wszak nikt nie kupi sługi, co pogrążył pana. Tu o naszą wiarygodność zadba sam pan
Swetoniusz, bo na ile znam go, jako genialny autor będzie wszem rozgłaszał, że każde słowo jego
wiernie zapisano. A nasze plecy są tego świadectwem. My będziem na sprzedaż, a sługi podszepną
swemu panu kiedy trzeba, to co potrzeba i tam gdzie potrzeba.

Ksenofont: W tym co piszemy - też musimy zważać, aby zapewnić sobie alibi dość pewne. Tutaj
nam się przyda Herodotowe miłowanie prawdy, co tak niemiła jest Swetoniuszowi. A więc – do
pracy! Okrutny Tyberiusz nawet za dary z serca też odpłacał śmiercią. Zagląda w wyciągnięty ze
sterty dokument. Mamrocze pod nosem coraz ciszej
Jest tu właśnie przypadek pewnego rybaka
który...

Zaaferowani znów zajmują się dokumentami. Zmiana sceny – Tyberiusz i Kaligula.

Kaligula: Krzyki mnie jakieś zbudziły o świcie, rwetes, zgiełk, bieganina, a gdy rano wstałem, przed
mymi drzwiami zobaczyłem straże. Bardzo uprzejme, lecz zdecydowane, by nie wypuścić mnie z
mego pokoju. Potem dość cicho znikły. Czyżby coś się stało?

Tyberiusz: Nic szczególnego, ani nic takiego, czego bym nie przewidział znacznie wcześniej. Ot,
ubogi rybak, chciał cesarzowi wręczyć podarunek.

Kaligula: I stąd te straże, i wrzawa, i zamęt? O ubogiego śmieszny dar rybaka?

Tyberiusz: Tak, dar największy chciał mi ofiarować – dar szybkiej śmierci. Szybkiej i niechybnej.

Kaligula: To niemożliwe! Jak to? W jaki sposób? Kto na tej wyspie byłby się ośmielił?

Tyberiusz: To ukochany Rzym znowu się zbudził. A raczej ta część jego, co tak pragnie władzy, że
martwej republiki wciąż wskrzesza utopię. Dowiem się szybko poprzez moich szpiegów kto za tym
stoi, lecz jak się domyślam, to, tak jak i zawsze, ślady zawiodą prosto do senatu. Na pomysł Sejana,
ten zamach byłby po prostu za głupi, zbytnio naiwny, za nic subtelności. Choć nie wykluczam i jego
udziału, albo raczej, milczącej, cichej aprobaty. Nie! To raczej dzieło, któregoś z naszych, pysznych
senatorów.

7

background image

Wszak już poznałeś dobrze tę posiadłość, czy też mą twierdzę raczej, na niedostępnym cyplu

osadzoną. Wysokie ściany klifu podwyższają mury tego co zwiemy willą Tyberiusza, jedyne wąskie
wejście jest od strony wyspy i bardzo dobrze obsadzone gwardią. Jednak tą drogą wejść on nie
zamierzał, mętnie tłumacząc, że bał się Germanów – dlatego wybrał klif i ślepe mury. Nikt o
zdrowych zmysłach nie podjął by się wspinaczki tą ścianą, a ten ubogi rybak jednak się odważył,
dźwigając jeszcze olbrzymią langustę, bezpiecznie zawiniętą, w wyplatanym koszu. Wybrał
najbardziej niedostępne miejsce, mylnie mniemając, że będzie bez straży. I to niegłupio nawet było
pomyślane, lecz mądry strateg by na to nie liczył. Więc nie wojskowy zamach ten planował, za to
ktoś, kto znał dobrze rozkład całej willi, a może nawet był tu osobiście. Sam nieraz sprawdziłeś, jak
dobrze i dyskretnie ukryte są straże. Nie jestem tak naiwny, żeby się spotykać z obcymi ludźmi bez
zabezpieczenia, lecz nie mam także zamiaru ich straszyć. Sam wiesz najlepiej ilu, jakich gości
przeszło poprzez te sale w czas twego tu pobytu. Ilu mędrców, prawdziwych i fałszywych, ilu
filozofów, astrologów, wróżbitów, artystów, żołnierzy? Ilu mych sąsiadów, prostych mieszkańców
wyspy? Tym ufam najbardziej, o ile w cesarstwie można jeszcze obdarzać kogoś zaufaniem. Na tym
najmocniej potknął się zabójca. Wyspa jest zbyt mała, żeby nie poznać wszystkich jej mieszkańców,
więc moi gwardziści, z miejsca w rybaku poznali obcego. Mocno się nawiosłował w tej swojej
łódeczce, by tu dopłynąć.

Kaligula: Czy go przesłuchano?

Tyberiusz: Miano przesłuchać go w mej obecności i nawet przesłuchanie już się rozpoczęło, gdy się
uparł, aby mi wręczyć ten dar swój – langustę. Wielką i żywą. Tu się znowu zawiódł, gdyż nigdy i
niczego nie biorę z rąk obcych i zachowuję też bezpieczny dystans. Wszak nieraz sam widziałem
jak w bitewnym szale ludzie potrafią zabić gołymi rękami. Więc mu nie pozwolono ni podejść, ni
wręczyć. Wtedy to jeden z moich gwardzistów miał nieszczęście wyjąć z kosza langustę kalecząc
się przy tym. Zmarł szybko i okrutnie od jadu na kleszczach.

Kaligula: Od kiedyż to langusta bywa jadowitą?

Tyberiusz: Odkąd w Rzymie poznano moc trucizny - twój ojciec to sprawdził. To Rzym najbardziej
bywa jadowity. I nie trzeba być znawcą trucizn – wystarczy posmarować złotem. To jad
najskuteczniejszy, lecz przyznam – nie tani.

Skaleczony gwardzista zdążył jeszcze z furią rzucić tym skorupiakiem prosto w twarz

rybaka. Też go skaleczył, bardzo nieszczęśliwie, bo tak zakończył całe przesłuchanie. Langusta
zdechła także, a teraz mój lekarz, bada jaką trucizną powleczono kleszcze. Zawsze warto poznać
nową truciznę, znaleźć antidotum - jedno i drugie może być potrzebne w mym ukochanym Rzymie.
Oto i wszystko, tyle, że na czas jakiś straciłem apetyt na wszelkie dary i owoce morza.

Kaligula: Dość lekko to traktujesz!

Tyberiusz: Bo tych zamachów było już dość dużo, więc się z ich trybem zdążyłem oswoić. Był już
filozof, który w fałdach togi wniósł ostry sztylet – nie zdążył go użyć. W Rzymie poszła plotka, że
go zabiłem z powodu zawiści – mało kto uwierzył, bo nazbyt marnym był też filozofem. I był
wróżbita, który usiłował zepchnąć mnie z tejże skały, którą wspiął się rybak. Mocno się przeliczył,
bo nie tak łatwo popchnąć jest żołnierza. Sam spadł nieszczęśnik i na śmierć się zabił, ale poszła
fama, że go zabiłem z powodu złej wróżby. Nigdy nie było tak samo dwa razy i tylko jedno ciągle
się powtarza: zamiar zabójstwa i śmierć zamachowca. Stropy Spelunki także nie upadły same tak
dziwnie w porę. Przedziwny przypadek - starczyło obluzować kamień u zwornika stropu. Zaczyna
to być nudne.

Kaligula: Skąd biorą ludzi do zamachów skoro to śmierć pewna?

8

background image

Tyberiusz: Skąd biorą się głupcy, nikt pewnie nie powie, tu i filozof nie zna odpowiedzi. Każdy na
coś wszak liczy. Jednego skusi zwodniczy blask złota, innego sława, jak Herostratesa, jeszcze
innego słodki smak wolności – mieliśmy tutaj paru gladiatorów, tym przypuszczalnie był też i ten
rybak. Inny w trosce o bliskich podejmie się sprawy, szantażowany, lub też bardzo chcący byt im
przyszły zapewnić najprostszym sposobem. Jeszcze inni - w imię tradycji rzymskiej republiki.
Wszystkich ich można zrozumieć i niektórym współczuć. Można też i należy podziwiać odwagę z
jaką podjęli to trudne zadanie, lub ubolewać nad ich zadufaniem i głupotą. Najgorsi i najbardziej
godni potępienia są ci, co ich na pewną śmierć posyłają w imię złudnej idei równości, w imię praw
ludu, w imię republiki. Bo sami już nie wierzą w żadne ideały, a swą publicznie obnoszoną troskę o
ten lud rzymski i o republikę, traktują jedynie jako zwykłe narzędzie do zwodzenia naiwnych. I
takich znajdują. Tych mecenasów właśnie, bez zbędnych wyrzutów sumienia, można spokojnie
wysłać na Gemońskie Schody.

Skrybowie nad dokumentami.

Herodot: Jakże się różnią owe rzymskie dzieje, spisane przez najlepszych rzymskich historyków, od
naszych greckich. Czyżby byli inni i ci co żyli, i ci co ich czasy tak pilnie opisali? Czyżby dawni
Grecy tak się wpatrzyli w eposy Homera, że tylko ich bogowie tak byli podli, rozpustni, okrutni, że
już dla zwykłych ludzi nie starczyło przywar? Czy sami Rzymianie, w te same przecież zapatrzeni
strofy, pozazdrościli bogom ich występków? A może pomyśleli, że ich naśladując, sami będą
bogami, albo bogom równi?

Ksenofont: Nie lepsi pewnie byli Grecy, przynajmniej na codzień, choć czasem się wznosili na takie
wyżyny, które i dzisiaj ogarnąć nam trudno. Na pewno mieli lepszych dziejopisów – wystarczy
wspomnieć naszych imienników. Któż dorówna cudownej prostocie Anabazy, czy szerokiemu
spojrzeniu w relacji z wojny peloponeskiej. Jak mało tam stronniczości tak częstej u Rzymian. Jak
brak w nich jest grzebania się w brudach intymnego życia, jak mało tam przesądów, wróżb, guseł,
prywatnych porachunków, oszczerstw, trucicielstwa. Tanich sensacji i plotek z bazaru. Jakimi
barbarzyńcami jawią się nam ci panowie świata, choćby u Tacyta. Tego samego, co za wzór i
przykład stawia go nam Swetoniusz.

Tersytes: Która z tych wersji historii jest lepsza? Grecy wszak także kłamią, skrzętnie zatajając,
bądź lekceważąc, łagodnie traktując, grzechy i grzeszki swych drogich współczesnych. A tamci
znowu mówią sporo prawdy, odsłaniając w swych dziełach właśnie to, co w Rzymianach było
najpodlejsze. Nawet jeżeli mocno przesadzają, jeśli to nawet obraz zbyt stronniczy, plotki,
zmyślenia, zwyczajne potwarze, to jest to Rzym ich czasów. Takim go widzieli.

Ksenofont: Lub chcieli widzieć.

Herodot: Lub chcieli, by tak właśnie widzieli współcześni. A zwłaszcza politycznych swoich
przeciwników, lub przeciwników swoich mocodawców. Historia zawsze była do kupienia, albo
sprzedania.

Tersytes: Cóż! Raczej nie historia, ale historycy, zwłaszcza ci prawdomówni – wszystko kwestią
ceny!

Ksenofont: Ale istnieją wszak fakty niezbite. To i to, tu się stało, wtedy, z takim skutkiem. Tego
nikt nie podważy, są przecież zapisy, dokumenty, pomniki, świadectwa, relacje.

9

background image

Herodot: O naiwności! Gdzieś, kiedyś czytałem, że żył faraon, nawet mądry człowiek i niezły
władca, ale się naraził wielkim i możnym tego swego kraju..Po jego śmierci skrzętnie wymazano na
wszystkich ważnych dokumentach własne jego imię; skuto dokładnie napisy na skałach i
zabroniono to imię wymawiać, a jego czyny przypisano innym. I tak zniknął z historii. Nikt
naprawdę nie wie, czy kiedykolwiek istniał.

Tersytes: Na szczęście istnieją wrogowie i ci nie zapominają niczego i nigdy. Czas kiedyś zapewne
znienacka nam odsłoni zapomniane imię, sławę i czyny. Właśnie w pieśniach wrogów.

Herodot: Tylko, czy wróg to imię obdarza sympatią. Mało prawdopodobne, by wysławiał tego,
którego nienawidzi.i żeby prawdziwie oceniał jego czyny. Czysto i bezstronnie. A potomni tę
właśnie wersję przyjmą z dobrą wiarą, szczęśliwi, że znaleźli nowy fakt w historii.

Tersytes: Nie omieszkając wszakże wykorzystać, jego przykładu dla swych własnych celów. I tak to
właśnie tworzy się historia. Zawsze poprzez obecne własne doświadczenia i przekonania, poprzez
własne spojrzenie.

Ksenofont: I zawsze wybiórczo! Kto nie zechce uwierzyć w tego faraona, z takich czy innych
przyczyn, powie, że nie istniał. Że to tylko legenda, mit, pieśń fantastyczna, zmyślona bajka, żeby
straszyć dzieci. A jeśli będzie to sławny uczony, sprytny polityk, czy też silny władca, zawsze
będzie mógł swą opinię narzucić ludziom maluczkim. I chętnie uwierzą. Kogóż obchodzą w końcu
przeszłe dzieje, jeśli w obecnych niczym nie usłużą.

Herodot: Chyba, że prawdzie.

Tersytes: Ale cóż jest prawda?

Ksenofont: To co w czasie przetrwa.

Zmiana sceny. Tyberiusz i Kaligula.

Tyberiusz Niezbyt wiele nam czasu zostało Gajusie. Jestem już stary, zbyt stary by dokończyć co
zaplanowałem: drogi, mury, ludzi. Tych ostatnich budować najtrudniej. Człowiek nie jest i nie był
zbyt wdzięcznym tworzywem. Mały błąd w obliczeniach i zwali się wszystko niczym amfiteatr
Atyliusza w Fidenach. Lecz całość zadania tkwi w fundamentach – gdy te są solidne, każdą
budowlę można odbudować. Jak mi się wydaje, te które stworzył Sulla, Cezar i Oktawian, jeszcze
wzmocniłem, ale kształt budowli, która się wzniesie na tych fundamentach jest nie do przewidzenia.
Tak mi się wydaje. Może to być wspaniały gmach co przetrwa wszystkie burze dziejowe i trzęsienia
ziemi, a może też być zwyczajna atrapa, dekoracja z teatru, albo lichy barak. Wszystko dziełem
przypadku, albo dziełem bogów. O ile jeszcze w nich wierzysz.

Kaligula: Skąd ten pesymizm, wszak nie jesteś znowu tak dużo starszy niźli miesiąc temu, rok, dwa,
czy też lat kilka. Jeszcze tydzień temu zdradzałeś dużo więcej entuzjazmu.

Tyberiusz. Bo nagle spostrzegłem, że czas mi wciąż przepływa pomiędzy palcami. Że ucieka
jałowo, że ciągle marzenia tkwią nieruchomo w linii horyzontu i nawet na krok nie są dla mnie
bliższe. Że prędzej czy później, śmierć mnie zaskoczy nagle, niespodzianie, pośród odległych,
niespełnionych marzeń. I nie jest już ważne, że całe me życie było przygotowaniem do tego

10

background image

momentu, bo śmierć jest zawsze nagła i przedwczesna.

Najgorsze w tym wszystkim, że wciąż nie jesteś gotowy by rządzić. Jesteś zbyt niecierpliwy

i ciągle zbyt młody. Próbowałem cię uczyć tego co sam umiem i o czym marzę, lecz ciągle dziwne
odnoszę wrażenie, że to wszystko za mało, że zabraknie czasu, że nie zdążę przekazać rzeczy
najważniejszych, i że w istocie nie wiem co naprawdę ważne.

Ale to już twój problem i twoje zmartwienie. Chciałbym jeszcze przed śmiercią ujrzeć moje

miasto. Mój Rzym. W istocie obcy mi i wrogi, lecz ciągle ukochany. Zrobiłem co mogłem, by
Rzymem objąć wszystkie inne miasta, rozrzucone po krańcach całego imperium. Nie, żeby Rzym
się stał imperium, lecz żeby imperium stało się właśnie Rzymem. A jeśli, choć w części, ten zamiar
mi się udał – to umrę spokojny.

Kaligula: Jeszcze dość czasu pewnie pozostało, nawet jeśli nie byłem nazbyt pilnym uczniem.
Słuchałem cię uważnie i będę się starał nic nie czynić pochopnie, wszak te lata, spędzone tu na
Kapri, już mi co nieco dały. Prawda, że na świat trochę inaczej spoglądam, co nie znaczy, że jestem
całkiem pewny swoich racji. Nie jestem także całkiem pewny twoich. Lecz staram się zrozumieć, a
to chyba dużo?

Tyberiusz: To bardzo dużo, ale czy wystarczy? Może to wystarczyć, by zaplanować bitwę - ale by ją
wygrać? Wciąż masz podejście nazbyt osobiste, nazbyt ufne, emocjonalne i niezbyt dojrzałe. No i
czy mamy te same marzenia? Mój Rzym i twój - to mogą być odrębne światy. Lecz to już nie moje
zmartwienie – zdam się na los i bogów, kimkolwiek by byli. Mam tylko nadzieję, że moja starość
jeszcze mi pozwoli ujrzeć Rzym, choćby z daleka. Wszak jednak marzenia zawsze są dalekie.
Inaczej przestają być marzeniami.

Zmiana sceny. Skrybowie - podekscytowani.

Ksenofont: Odpisy pierwszych fragmentów naszej pracy już wywołały burzę i powszechny
wzbudziły entuzjazm. Są rozchwytywane, a nasz wielki chlebodawca puchnie z dumy.

Tersytes: Słyszałem na targu, jak nawet prości ludzie komentują dzieło.

Herodot: Którego z całą pewnością nie znają, a treść którego jest im przekazana przez takich
samych nie znających pisma. Ile odpisów zdołano dokonać i ile w końcu zdołano przeczytać? Kogo
obecnie jeszcze stać na książki? Zwłaszcza tych co potrafią samodzielnie myśleć.

Ksenofont: Trzeba docenić wielką siłę plotki. Ta popularność jest po naszej myśli. Zacny
Swetoniusz wszem i wobec głosi, jakie to wielkie sprokurował dzieło, jak śmiało atakuje zmurszały
porządek, z jaką niezwykłą, niezłomną odwagą przedstawia najciemniejsze i skryte strony z życia
wielkich. A tłum bezmózgi chętnie podchwytuje każdą aluzję, chociaż z trzeciej ręki.

Tersytes: Głęboko w nosie ma też całą prawdę, której namiętnie wymaga Herodot. Żąda sensacji,
kiczu, pornografii, a tej Swetoniusz dostarcza obficie.

Ksenofont: My dostarczamy! W naszym własnym celu, a wielki pan nasz jest zadowolony z blasku
swej chwały - już mówią po kątach, że to historyk większy od Tacyta.

Herodot: Co nie jest fałszem, bo jeszcze dokładniej i częściej niźli Tacyt rozmija się z prawdą. Któż

11

background image

od nas lepiej zna to i rozumie?

Do Tersytesa.

A nasze sprawy jak tam? Czy się rozejrzałeś wśród potencjalnych kupców naszych cnych

talentów? Wypadki szybko nabrały rozpędu i oby tylko nas nie wyprzedziły. I nasze dzieło zbliża
się do końca, więc trzeba zadbać o szczęśliwy finał. Przynajmniej dla nas.

Tersytes: Cóż moi kochani - zainteresowanych więcej niż myślałem. Tą naszą skromną, kupiecką
ofertą, jak też upadkiem rychłym Swetoniusza. Klarus też ma wrogów. A kilka ofert jest wprost
wymarzonych. Już wstępne prowadzę rozmowy, które jak sądzę, dość szybko zakończę. Ale
uwaga!!

Nadchodzi Swetoniusz:

Swetoniusz (jowialnie); Wspaniale i cudownie moi drodzy słudzy! Ba! Przyjaciele! Mogę was tak
nazwać? To także waszej pilnej pracy cząstka jest w moim powodzeniu. Onegdaj sam Klarus, gdym
czytał na przyjęciu fragment o Klaudiuszu, orzekł iż jest to wiekopomne dzieło, a zgromadzeni
goście hucznie bili brawo.

Milknie oczekując na wyrazy wdzięczności i uznania. Nie doczekawszy się, ostro:

Tyle pochwały. Lecz mam parę uwag, które, choć oczywiste, pragnę wam przypomnieć - nie

ważcie się kalać świętej pamięci rodu Antoninów. Wara wam ich tykać! Także Flawiuszy traktujcie
oględnie, niezbyt udany był ten fragment, który złożyliście o Domicjanie. Niezbyt rozważnie już go
odczytałem, choć w szczupłym gronie. Zbyt późno by wycofać powiedziane słowa bez głupich
zarzutów o słabość i tchórzostwo - tak by wyglądało, że ja się boję władzy.

Zastanawia się głęboko.

Ale wszak następcą Domicjana był Nerwa, który usynowił, jakże szczęśliwie nam

panującego, bystrookiego, boskiego Trajana, a ten Hadriana znowu usynowił, który szczęśliwie
teraz nam przewodzi, oby na wieki sławne jego imię. Trochę więc niezręcznie byłoby rzucać cień
nawet nieznaczny na panowanie Nerwy. Chociaż z drugiej strony, kontrast pomiędzy pierwszym
cezarem z rodu Antoninów i ostatnim cezarem z rodu Wespazjanów, to pomysł jest ciekawy i
inspirujący.

Zamyśla się, po czym zdecydowanie:

Nie! Nie tykać Nerwy! Nie tykać Antoninów pod żadnym pozorem! Lecz żywot Domicjana

można jeszcze głębiej uzupełnić o wszystkie jego mroczne, podłe sprawki, ludu nienawiść i
wzgardę senatu. I na tym skończyć! To będzie ten kontrast.

Zwraca się do skrybów.

Zadanie jasne - a teraz do pracy!

Wychodzi.

Tersytes (upewniając się że Swetoniusz już wyszedł i zniżając głos): Co za odwaga gdy idzie o
przeszłość. Zwłaszcza o tę najdalszą. Jak on pięknie mówi o okrucieństwach Sulli, szlachetności

12

background image

Grakchów. Jeszcze piękniej by mówił i o Peryklesie, gdyby coś o nim wiedział. Im dalsza historia
tym łatwiej o niej pisać i twardo niepodważalne ogłaszać wyroki, lecz gdy współczesność przyjdzie
opisywać trzeba się liczyć z konsekwencją słowa, tak nieopatrznie wypowiedzianego. Ci co u
władzy - bywają wrażliwi, a ich riposty niezbyt delikatne. Do pracy zatem, wszak to my, nie oni,
tworzymy dziś historię, która już od jutra będzie obowiązywać. (Ironicznie) Zadanie jasne - a teraz
do pracy!

Zmiana sceny. Kaligula i Druzylla.

Druzylla: Coś mój braciszku smutny dzisiaj jesteś. Coś ci dolega?

Kaligula: Znam ja to spojrzenie, takie czułe, niewinne i pełne współczucia - to twój wstęp stały do
leciutkich szyderstw, cierpkich wymówek i nudnych pouczeń. Czym się omylił?

Druzylla: Ależ nie, o boski!

Kaligula: Bardzo cię proszę - tylko bez ironii! Już mi Tyberiusz to słowo obrzydził, choć dla
maluczkich bywa pożyteczne, daruj więc to sobie! Wiem co chcesz powiedzieć: że nie dorosłem do
pełnionej roli, że częściej bywam w stajni niż w senacie, że bardziej lubię konie niż woźniców, i że
bardziej współczuję bezmyślnemu wołu, niżeli rzezakowi, co powinien myśleć. To wszystko
prawda.

Druzylla: Więc co chcesz z tym zrobić?

Kaligula: Tak jak dotychczas - nic.

Druzylla: Po Rzymie jednak gęsto krążą plotki, co nawet wbrew mej woli trafiają w me uszy. A
bardzo są to podłe i oszczercze plotki.

Kaligula: Nie plotek się boję, ale tych co je tworzą i w obieg puszczają między tłum żądnej sensacji
gawiedzi. Bo choć od słów do czynów daleka jest droga, to jednak słowa mówią o czynów
zamiarze. A to źle wróży mnie i moim bliskim. Także i tobie.

Wciąż jestem grzeczny, posłuszny, pokorny. Z uwagą słucham pustych rad senatu, z

szacunkiem wysłuchuję bredni senatorów, słuchających w zachwycie swych własnych przemówień,
napuszonych i tępych. Jakże mnie to nudzi! Lecz daję także im sporo zarobić, tak samo jak
ekwitom. I udaję, że wierzę w ten natrętny pozór szlachetnej republiki, rzymskiej demokracji, gdzie
w istocie, wszystko już tylko sceną, okrutną i bezduszną niczym ich igrzyska. Ale też w tym
wszystkim próbuję czynić co do mnie należy, choć ciężko mi to idzie. Zgodnie z zaleceniami
mojego mentora - czekam. I robię swoje, choćby z wielkim trudem. A zmartwień nie brakuje.

Druzylla: O biedny braciszku. Czy się nie nazbyt mocno nad sobą rozczulasz? Na razie masz
popularność jakiej dotąd nie zdobył nigdy nikt przed tobą. Tłumek cię uwielbia, delatorzy spuścili
jakby trochę z tonu, a ta banda staruszków nazwana senatem, prześciga się w pochwałach, a nawet
handlarze i poborcy podatków, zwani ekwitami, cieszą się z twoich rządów. Jeszcze ci za mało? A
że cię nudzą? Znajdź sobie rozrywkę, masz przecież niźli oni większe możliwości. Baw się
spokojnie, a choćby i nawet, mało dostojnie! Wszystko ci darują. A zawsze możesz się wypłakać
przed swą siostrzyczką, maleńki braciszku.

Kaligula: Za grosz szacunku dla władzy cezara. To co mówisz w tej chwili - to właśnie jest

13

background image

zbrodnia. Zbrodnia obrazy mego majestatu i powagi urzędu, tudzież republiki. Nie mówiąc o
obrazie sklerozy senatu, która jeszcze surowiej winna być karana. Lecz mówiąc poważnie, jestem
dziś rzeczywiście trochę przygnębiony. Twe siostry nieustannie sprawiają kłopoty, a raczej ich
mężowie. Jeszcze parę spisków, do tego nieudolnych, a będę zmuszony ukarać je naprawdę. Serio,
nie na żarty. Tak mało w naszym świecie pozostało ze szlachetnego rodu Germanika i można było
myśleć - wspierać się będziemy w każdej, najgorszej nawet sytuacji. One jednak, co bardziej głupie
niż szlachetne, wolą ufać swym mężom, w dobrym i mniej dobrym. Godna pochwały lojalność -
tyle, że nie wobec mnie. I to mnie martwi.

Druzylla: Bardziej jest to naiwność niżeli zła wola. Niewiele rozumieją z świata polityki bo
wychowane były w innym świecie. Watła to obrona., ale też nigdy nie byłam w palestrze.

Ja też muszę ci przykrość wyrządzić braciszku i kłopot sprawić. Możesz mnie ukarać bo

przekroczyłam stare rzymskie prawa, któreś tak twardo dotąd egzekwował. Oto, choć już od dawna
jestem niezamężna, niespodziewnie spodziewam się dziecka.

Kaligula: Cóż siostrzyczko, bardziej to zmartwienie nie moim, ale jego ojca. I któż nim został w
szczęśliwej godzinie?

Druzylla: Nic o tym nie wie i nie chcę by wiedział. Wyjechał zresztą do armii nad Renem.

Kaligula: Cóż, nic prostszego - każę go sprowadzić i ślub weźmiecie. Cichy, albo głośny. Już cieszę
się na głośny - wszak mi nie odmówisz. Ogłoszę święto na całe cesarstwo.

Druzylla: I w tym jest problem, bo kim jest nie powiem. Zbytnio go kocham by na śmierć narażać,
bo krótko żyją wybrańcy cezarów, a jeszcze krócej członkowie ich rodzin. Dość mi o dziecko
zmartwień i o jego przyszłość. A mam przeczucie, że o teraźniejszość martwić się bardziej trzeba.

Kaligula: Mam szalony pomysł - ogłoszę cię mą żoną na egipskie wzory i niech ktoś się ośmieli
osądzać cezara.

Druzylla: Pomysł zaiste jak zwykle szalony. Może też i realny. Lecz czy nie sprowokuje gwałtownej
reakcji. Oskarżą cię o próbę pochwycenia władzy na modłę faraonów i wyklętych królów. Już
oskarżają. A na dodatek złamiesz rzymskie prawo.

Kaligula: Mnie wszystko wolno. Zawsze wszystko wolno tym, którzy mają pieniądze i władzę.
Wszak, tak naprawdę, ja stanowię prawo, a nie ta chciwa banda darmozjadów, zwana senatem.

Im dłużej o tym myślę, tym bardziej mi się podoba ten zamysł. Jak na mnie - to już dawno

nie drażniłem ni rzymskiego pospólstwa, ni arystokratów. Pobawię się z nimi. Wszak zachęcałaś
sama do zabawy. To przedni pomysł i zabawa przednia.

Druzylla: To nie zabawa braciszku, lecz życie. A czy zabawa z życiem jest zabawą? Parki z
pewnością mocno się uśmieją, lecz czy z uśmiechem nie sięgną do nożyc. Boję się bracie
przewrotnego losu, co igra z nami, gdy my z nim igramy.

Kaligula: Nie martw się siostrzyczko! Nie jest ważne, co o nas mówią - byleby mówili. Bać się
należy - kiedy milczeć zaczną.

Zmiana sceny. Skrybowie.

14

background image

Ksenofont: Nareszcie koniec! Już się dokonało! Swetoniusz w niełasce, a wolność za progiem. O ile
jest wolnością zmiana właściciela? Teraz nam zostało małą, maleńką chwileczkę poczekać.
Napijmy się wina, by odniesione uświęcić zwycięstwo! Tersytes z nas najlepiej zna piwnicę pana,
więc niech wyszuka wino najprzedniejsze. Jutro ją zlicytują, więc szkoda by było, gdyby trafiło w
gębę jakiegoś prostaka. Cieszmy się panowie!

Tersytes: Lecz coś Herodot nam dziwnie milczący, jakby nie cieszył się z bliskiej wolności. Na ile
znam go, ciągle ma skrupuły i to radość mu psuje.

Herodot: Trudno mi nie myśleć o losie Swetoniusza, Klarusa i innych. Czy w naszym działaniu nie
posunęliśmy się zbyt daleko? To oskarżenie, które przeciw niemu tak gorliwie wniesiono, nie jest o
jakieś drobne przewinienie, ale o zdradę stanu! Drogo mu przyjdzie zapłacić głupotę. A jeszcze
innych pociągnął za sobą.

Tersytes: O co ci chodzi? Wszak na przesłuchaniu samą prawdę mówiłeś - tak cenną dla ciebie. Nic
nie ubarwiałeś. I wszystko z dobrej woli, bez żadnych nacisków, nawet nas nie straszono przecież
torturami, co zwykłą sprawą jest w takich przypadkach. Swetoniuszowi wszak się należała surowa
kara za własną głupotę. Za grafomanię i za moje plecy.

Herodot: Na twoich plecach, tak srogo skarconych, dziś nie ma nawet śladu, więc srogość
niewielka, a w życiu widziałem o wiele gorszych, okrutniejszych panów. Mogliśmy trafić znacznie,
znacznie gorzej - Swetoniusz więcej wrzeszczał, niż używał bata. Nawet na jego użycie był nazbyt
leniwy. Żal mi go szczerze!

To prawda - nie kłamałem w śledztwie, jak czyniło wielu, ale nie w kłamstwie leży nasza

wina. Tak sądzę. Wykorzystaliśmy naiwność głupca do własnych interesów i własnego celu. To -
też normalne i zdarza się wszędzie, choć ludzie uczciwi czyn taki potępiają. Nie w tym leży sedno.

Męczą mnie ciągle, nie dając spokoju, zwykłe i proste, najprostsze pytania: Jaki jest koszt

wolności? Czy wolno nam było zdobywać swą własną, cenną wolność kosztem innego człowieka?
Ba - innych ludzi! Czy czasem po drodze nie zagubimy czegoś cenniejszego?

Tersytes: Wiem! Wiem! Znam tę śpiewkę! Najcenniejsza jest prawda według Herodota. A kto
nieopatrznie prawdzie się sprzeniewierzy zasługuje na wieczne ludów potępienie. Dziwne pomysły
w głowie historyka! Gdzie znajdziesz w naszej historii pisanej choć odrobinę prawdy? Wszak z
uporem muła ciągle ci tłumaczyłem, że nie wiesz co prawda. Że to, co właśnie za prawdę uważasz -
jest tylko twoim poglądem na prawdę. Basta! Wystarczy! Idę szukać wina. (wychodzi)

Ksenofont: Przecież pisaliśmy prawdę. Może nie całą, może ubarwioną, może jedynie niektóre
pogłoski i plotki, przecież prawdziwe, ówczesnego Rzymu. Bo plotka, jako plotka, przecież jest
prawdziwa. Jako plotka jest faktem, rolą historyka jest wszak przytaczać fakty, a fakt plotki, wciąż
krążący w obiegu, jest faktem prawdziwym. Gdzie zaprzeczenie prawdy? Dzielisz włos na czworo!

Herodot: Mówisz, że nie kłamiemy. Czym jest przemilczenie, jeśli nie kłamstwem, o ile znasz
prawdę? Dam ci przykład: Weź choćby dzieje rządów Kaliguli, tak skrzętnie spisywane przez tłum
historyków, posłusznych i pokornych, a zawsze gotowych na skinienie władzy, niekoniecznie
cezarów, lecz tej władzy bliższej! Tej najbliższej pleców, o której wiecznie wspomina Tersytes.
Weź dzieje jego wojen, wszak znasz dokumenty co zaginęły ponoć w przepaściach archiwów!
Wychowany w obozie, w rodzinie wojskowej i podszkolony jeszcze przez wielkiego wodza i
polityka, jakim był Tyberiusz, walczył i niewątpliwie odnosił zwycięstwa. A co znajdziesz w
spisywanej historii? Teatralną farsę. Walkę z falami i zbieranie muszli, podstawionych Germanów,

15

background image

fałszywe tryumfy, no i niezmienne, dzikie okrucieństwo. To te fakty plotek, reszta jest
przemilczeniem, mimo iż Rzymianie sami twierdzili, że mówiąc o zmarłych, należy mówić dobrze,
albo wcale. Gdy prawdę przemilczymy - pozostają plotki, fałsze i pomówienia. To one na zawsze
utkwią nam w pamięci i przenoszone będą w pokolenia..

Lecz wracając do nas. Czy, skądinąd słusznie, przemilczając przebiegle naszą własną rolę,

nasz skromny spisek w tak szlachetnym celu jak własna wolność, a to co najgorsze zwalając
bezkarnie na naiwnego i pysznego głupca, zła sami nie czynimy? Choćby samym sobie?

Tersytes (wchodząc z flaszkami w rękach i pod pachą, już lekko podchmielony.): To jest tylko
środek, wiodący nas do celu. I jak sam mówiłeś - do celu szlachetnego. A tu, przynajmniej dla nas -
cel uświęca środki. Zresztą nie ma odwrotu, za to jest falerno! Najprzedniejsze! Swetoniusz chował
je na wznosłą chwilę świętowania sukcesu w gronie swych przyjaciół. My nimi niewątpliwie
jesteśmy - nam zawdzięcza sukces. Więc śmiało pijmy! I z czystym sumieniem!

Zmiana sceny. Kaligula przy ogniu płonącego kominka, w błyszczących szatach, bransoletach,
klejnotach. Mimo młodego wieku sprawia wrażenie znużonego starca. Rysy twarzy ma zapadnięte,
skurczone. Pozłacana broda jest zaplamiona, wieniec laurowy na głowie przekrzywiony. Mówi
głuchym głosem chorego człowieka. Kiedy jednak kpi i planuje nowe posumięcia wobec swych
wrogów ozywia się i jakby młodnieje.

Kaligula: Dokonało się! Jestem już człowiekiem martwym, jak martwym ten jest, kto ukończył
dzieło i nic przed sobą nie ma do spełnienia. W walce którą toczyłem odniosłem zwycięstwo, dzięki
któremu nic mi nie zostało. Nawet nadzieja. Dziś znacznie lepiej rozumiem Cezara, gdy
osiągnąwszy to co chciał osiągnąć, spokojnie na śmierć wyszedł, pomimo ostrzeżeń. Może też
wkrótce czyjaś bezlitosna, ale w istocie litościwa ręka skróci me życie tak mało już warte. Dla kogo
żyć mi? Gdzież są dzisiaj wszyscy, których kochałem? Było ich niewielu i być może dlatego byli mi
tak bliscy. Ojciec, który rozumiał co wokół się dzieje i dlatego też zginął, zbyt ambitna matka i moi
bracia tak śmiesznie naiwni, że dali sie krętaczom wmanewrować w spiski. Wszyscy najwyższą
cenę zapłacili. Za wierność, za ambicję, czy też wreszcie za swą młodzieńczą bezmyślną
porywczość. Zapłacili życiem. Każdy za co innego, w imię innej sprawy. Nic nie widząc przed sobą
prócz własnych ambicji, sławy, władzy, bogactwa, nawet nie myśląc o tym jaka jest ich cena.
Tyberiusz mi tę cenę jasno uświadomił i ja swe długi spłaciłem z naddatkiem, płacąc ich długi
także.

Zgodnie z zaleceniami mistrza Tyberiusza ciągle czekałem. Całe dwa długie lata. Być może

za krótko, ale zbyt wiele nie dano mi czasu. Wznosiłem budowle, kończyłem rozpoczęte przez
mych poprzedników, tak jak to jest w zwyczaju. Tłum kupowałem tandetą cyrkową, której od
dziecka serdecznie nie znoszę, oraz pieniędzmi. Toczyłem też wojny. Nie jakieś wielkie, lecz ważne
na tyle, by mym następcom ułatwić zadanie. Byłem układny, grzeczny, sprawiedliwy - tą
układnością kupowałem senat. Nic to nie dało. Zazdrość, chciwość, nienawiść, te najpotężniejsze i
główne siły postępu ludzkości, wcale się nie zmieniły, lecz jeszcze się wzmogły. Los, który
nieubłaganie ciągle prześladuje i niszczy uporczywie całą mą rodzinę, znowu uderzył i nie ma już w
Rzymie starożytnego rodu Germanika.

Cios przyszedł niespodzianie, jak zawsze przychodzi. Bo, czyż długiego życia spodziewa się

żołnierz, co nie buławę wodza nosi w swym plecaku, ale ciążący na nim ciągle wyrok śmierci. Ale i
jego śmierć też zaskakuje, chociaż płacą mu sporo, właśnie za to by nie miał nadziei na ciche,
długie i dostatnie życie. Lecz cesarz, jeśli tylko jest trochę rozsądny, także nie ma nadziei. Jest
niczym gladiator, który dzień w dzień idąc na śmierć, wciąż pozdrawia widzów. Ave Cesar!
Morituri te salutant!

Ave Cesar. Był upał, w czasie uczty ledwie tknąłem wina, ale ma siostra siedząca po prawej

16

background image

sięgnęła po mój puchar i wypiła do dna. Na trzeci dzień zasłabła. Trzymałem ją za rękę, mówiła
cichutko, by sobie z jej słabością nie robić kłopotu, że to przejdzie, że nic jej nie trzeba. Lecz w
trosce o nią i nienarodzone jeszcze jej dziecko, wezwałem lekarza. Zaufanego starca, co przez lata
czuwał nad zdrowiem Tyberiusza jeszcze. Ten zaufany, bezlitosny mędrzec rzekł mi bez ogródek,
że to trucizna, potem dodał jeszcze, że siostra nie przeżyje i, że trzeba będzie za wszelką cenę
uratować dziecko. Ostatnie dziecko z rodu Germanika. Trzymałem ją za rękę, wciąż była
przytomna, ze spokojną pewnością, że właśnie umiera. I prosiła lekarza by ratował dziecko, bo ja
nie potrafiłem podjąć tej decyzji. Lecz ona ją podjęła. Odprawiliśmy służbę i na zewnątrz
porozstawiali warty, by nikt nie przeszkadzał. Pozostaliśmy sami: Druzylla, ja, lekarz, nienarodzone
dziecko i ten zapach śmierci, wciąż nieruchomo wiszący w powietrzu. Trzymałem ją za rękę, gdy
zgasła cichutko tak jak i żyła. Jedyny powiernik mych trosk i niepokojów. Dziecko też umarło.
Wypadłem półprzytomny, w zakrwawionych szatach, by wściekłą galopadą przez rzymskie
bezdroża zagłuszyć ból tej straty. Orzekli żem szalony. I wciąż mówią jeszcze, że ją właśnie,
Druzyllę, w bezrozumnym szale zamordowałem własnymi rękami. Szpiedzy wciąż skrupulatnie
sprzedają mi wieści, rozpuszczane wśród ludu. Mordercy na mnie palcem wskazali - morderca! I
powtarzali to w stugębnej plotce. Wkrótce zresztą ja także, zdrowy od dzieciństwa, zahartowany
życiem obozowym, zacząłem mieć słabości i dziwne ataki. Lekarz mówił, że jest to ta sama trucizna
co zabiła Druzyllę,, a to, że wciąż żyję, to tylko dlatego, żem ledwie usta umoczył w kielichu. Lecz
orzekli - szalony! Za mymi plecami, wciąż powtarzali - wariat i morderca. Ja znam mordercę i jego
przyjaciół. I przyszło im zapłacić już wysoką cenę za me szaleńcze poczucie humoru. Bo też
świadomie zostałem szaleńcem, czy też szalonym błaznem - wygodne przykrycie dla moich
czynów, wcale nie szalonych. To tylko chłodna zimna kalkulacja, aby dokonać zemsty i żeby raz na
zawsze złamać potęgę senatu. Wszak to Tyberiusz jeszcze mnie nauczył chłodno rozważać każde
posunięcie. A więc na chłodno i po rozważeniu zdecydowałem, że Rzymem w przyszłości, rządzić
będą wczorajsi jeszcze niewolnicy, synowie wyzwoleńców, wyzwoleńcy sami. Nie ci usynowieni,
co zazwyczaj bardziej są Rzymianami, niż sami Rzymianie, ci co tradycje przybranego rodu
pieczołowicie, z troską pielęgnują, co pospolite pośród nuworyszy; lecz ci jedynie zależni od woli
cesarza, niezależnie jak słaby jest jego charakter.

I najważniejsze - to odebrać tę władzę senatorom, którą im daje olbrzymie bogactwo, a

podtrzymuje tradycja i godność, a także najzwyklejsza, przyziemna i nikczemna pycha. Wszakże
niezasłużona - to ich odległych przodków czyny i zdobycze, niekoniecznie szlachetne i z gruntu
uczciwe, dały im tę pozycję. Więc, ciągle błaznując, zniosłem wszelkie granice ich upokarzania.
Odebrałem to wszystko co im najcenniejsze. Niegodny wielkich przodków przestrach przed
terrorem, siły do czynu łatwo ich pozbawił. Swym strachem zniewoleni, gotowi na każde, choćby i
najpodlejsze, własne poniżenie, jeszcze z zapałem, gromko i gorliwie, wciąż głoszą chwałę i
wielkość cesarza. Mierząc jego osobę swoją własną miarą, sądzą, że go pochlebstwem zdołają
oszukać, że uległością zdołają ocalić to, co im w mieszkach jeszcze pozostało. Nic z tego! Cesarz
się pysznie bawi, a bawiąc buduje zupełnie nowy Rzym - na waszą zgubę.

Wchodzi Cezonia ubrana w męską tunikę, jeszcze zdyszana i rozpromieniona. Chociaż jest starsza
od Kaliguli, wydaje się młodsza, bardziej pełna życia i energii niż on.

Cezonia: Znowu cię naraziłam na złośliwe plotki, lecz warto było! Zrobiłam sobie wspaniałą
przjażdżkę konno, dookoła bram miasta. Ależ skandal - kobieta w siodle, na czele gwardzistów i to
w pełnym galopie, miast dostojnie i bardzo wolno, godnie się przemieszczać, w zasłoniętej lektyce!
Już huczy od plotek i będzie huczeć bardziej.

Kaligula z uśmieszkiem: Już ja się postaram, by zahuczało w Rzymie jeszcze głośniej. Właśnie
przyszedł mi do głowy wspaniały pomysł!

Cezonia: Może być zabawnie! Znam te twoje pomysły!

17

background image

Kaligula wesoło i z ożywieniem: Ten jest wyjątkowy. Powiedz mi, co chce w życiu osiągnąć senator,
jaką to godność najwyżej on ceni? Jaka to chwała spływa nań z urzędem, że się w jej blasku chce do
końca pławić? O czym to z dumą jego wnuki i prawnuki powtarzać będą patrząc na kalendarz, czy
też w zasłużone kronikarskie, zwietrzałe, zmurszałe zapiski?

Cezonia: Jeżeli pominiemy tu stołek Cezara, które to miejsce każdy pragnie zająć, nie bardzo
wiedząc po co i dlaczego, to chyba tylko w grę wchodzi konsulat.

Kaligula z powagą: Jak zwykle w samo sedno bezbłędnie trafiłaś! Zamierzam Incinnatusa
mianować konsulem i sądzę, że to honor jest aż nazbyt wielki, mieć za kolegę w pełnieniu urzędu
kogoś kto tak przewyższa swymi zaletami każdego z wielkich siedzących w senacie. Zwłaszcza
umysłowymi, choć o to nietrudno - każdy wół ich przewyższa.

Cezonia: Czyżbyś chciał konia mianować konsulem?

Kaligula z kpiną: Pomyśl! Jak będą będą wspominać po latach swego kolegę z czasów konsulatu,
jego urodę, szlachetność i mądrość. No i, co oczywiste - wspaniały rodowód, co jest najważniejsze,
szlachetne pochodzenie po znanych rodzicach, dostojnych od pokoleń dziadach i pradziadach.
Wyprowadzą rodowód mu wprost od wierzchowca samego Romulusa, a i to także znajdą, że to jego
właśnie przeodważny pradziadek wyniósł z płonącej Troi na swym grzbiecie samego Eneasza, wraz
z jego ojcem. Znajdą pokrewieństwo nawet z dostojnym koniem Aleksandra, szlachetnym
Bucefałem - może po kądzieli? Jaki wspaniały temat do cennych rozważań na ucztach i w długie,
zimowe, nudne, domowe wieczory. Pięknie to widzę.

I cenzus majątkowy ma z pewnością większy jak i większe zasługi. Wszak on sam wygrywał

wyścigi, a nie jego przodkowie. Sama jego stajnia... Co ja mówię? Nie stajnia, lecz tylko żłób jego
przewyższa swa wartością i to wielokrotnie, majątek senatorów, a nawet najbardziej zachłannych
ekwitów. Ma więc wszelkie, z prawa i z urodzenia, z zasług i majątku, dane do najwyższego w
państwie dostojeństawa. O mądrości delikatnie nie wspomnę. Kopać też potrafi, kiedy do żłobu ktoś
mu pysk nachalnie wpycha. Idealny kandydat!

Cezonia: Ależ zahuczy w Rzymie! Mój mały skandalik zniknie w tym wielkim huku, lecz i tak
rozdrażni te szacowne matrony, które mnie nie znoszą. Za plecami oszczercze o mnie rozsiewają
plotki, w oczy w pas się kłaniają i kadzą niezmiernie. Dwulicowe gadziny zazdroszczą mi tego, że
mogę otwarcie robić to co zechcę, że mam wszystko to, o czym one mogą tylko marzyć. Że życie
biorę takim jakim jest, wciąż pełna energii, zwariowanych pomysłów, ciagle mam urodę, majątek,
swobodę i twoje wsparcie, a może i miłość? A one grając na jawie westalki znacznie podlejszym
oddają się rzeczom, tyle że czynią to zawsze w ukryciu. Tylko nieliczne mają dość odwagi by się
przyznawać do swych niecnych czynów, znacznie gorszych od moich, dość niewinnych zabaw.

Dość tych babskich narzekań, dzień przede mną długi, a po jeździe wypada się trochę

ogarnąć.Łaźnia czeka! Zbiera się do wyjścia.

Kaligula raczej złowrogo: Zaczekaj! Twe słowa nasunęły mi nowy pomysł zabawy - te o
marzeniach tych dostojnych matron i o tym, że w ukryciu czynią wszystko o czym mówiłaś i co
przemilczałaś. Niedawno jedna z dam tych, które wspomniałaś, wpisała się w rejestrze jako
ladacznica, by za skromny podatek móc robić co zechce, poza władzą cenzora i własnego męża. A
słyszałem, że inne też chcą iść w jej ślady. Ułatwię im to. Senat zamienię w lupanar, jakim też jest
w istocie. Tyle, że nieco podniosę podatek, ten od nierządu, wszak skarb państwa coraz bardziej
dziurawy. Niech przyjemne pogodzą z pożytecznym i niechaj Rzym się bawi! Jeszcze muszę

18

background image

dokładniej obmyśleć szczegóły.

Cezonia nieruchomiejąc: Czy nie idziesz w zabawach nieco za daleko? Przyznam, kpisz bezlitośnie
i nader zuchwale, ale w szyderstwie też czasami trzeba chować umiar. Słabeusz i błazen, gdy
granicę przekroczyć, mogą stać się groźni. Będą kąsać! Popatrz choć na Kasjusza, wszak jest z
twojej gwardii, w przybocznej straży, bardzo blisko ciebie, a ty wciąż wyszydzasz jego greckie
skłonności, oraz zniewieściałość.

Kaligula z pasją: Ta baba? Która żadnemu chłopcu nie daruje, a nawet do mnie wstrętny
obrzydliwiec słodkie oczęta robić się ośmiela? Bawi mnie i tylko dlatego go trzymam, bo żołnierz z
niego żaden. Lubię mieć przed oczami obraz Rzymianina, mężnego, odważnego, zakutego w
pancerz, tak zwycięskiego w bojach legionisty i widzieć co się dzisiaj kryje pod pancerzem. A tam
dziś właśnie zazwyczaj się kryje Kasjusz Cherea. To kwintesencja dzisiejszego Rzymu - z wierzchu
wspaniały, okuty w żelazo, a wewnątrz, mały, podły i tchórzliwy. Wiem też, że tchórz uderzy gdy
może uderzyć, zwłaszcza gdy ktoś mu bezkarność zapewni. Lecz takich Kasjuszów jest w Rzymie
na pęczki i aby ich gdzieś zesłać nie starczy mi świata - nawet Persowie nie chcą ich przyjmować,
mając u siebie dosyć takich samych. Nie martw się zatem! Wszystko pod kontrolą.

Cezonia: Ja się nie martwię i nie dbam o przyszłość. Zyję dzisiejszym dniem tak jak potrafię, każdą
chwilą się ciesząc. Mój los twoim losem. Dobrym czy złym. Pamiętam dobrze swoje własne słowa,
że gdzie ty Kajus, tam też i ja, Kaja. Idę się przebrać. Wychodzi.

Kaligula smutno: Biedna Cezonio, prorocze twe słowa, bo jeśli mnie śmierć spotka, ciebie też nie
minie. Zgodnie ze swą przysięgą mój los też podzielisz. Godna szacunku lojalność. A ja ci nie mogę
odpłacić nawet miłością - ta się wypaliła. Zostało tylko tępe pożądanie, do którego mnie zmusza
moje własne ciało. Bardziej mi rozum dyktuje ten związek, bo przecież trzeba jakieś mieć oparcie w
drugiej osobie. A najlepiej w takiej, która kochać potrafi mnie bezwarunkowo, takiej jak ty właśnie.
Mam zaufanie do twojej miłości i twego braku złudzeń co do mojej.

Zajazd. Półmrok. W kącie pomieszczenia siedzą przy stole naprzeciwko siebie podstarzali
Ksenofont i Herodot Po izbie snuje się niemrawo tęgi oberżysta markując aktywność, w głębi duży
piec z jakąś pieczenią skwierczącą na rożnie. Sennie. Nagle z zewnątrz dobiega głos Tersytesa.

Tersytes: Hej wy tam! Szybko! W imieniu cesarza! Opróżnić mi tę ruderę z pospólstwa! Nie mam
ochoty wieczerzać z hałastrą. Ruszać się żywo! Jest tam kto wogóle?

Oberżysta trwożliwie zmierza do wejścia i wtedy właśnie wchodzi Tersytes. Jest bogato ubrany w
togę z wąskim szlakiem, nosi gruby, złoty łańcuch i liczne, duże pierścienie na palcach. Zmienił się
niewiele, ale wyraźnie przytył i wyłysiał, rusza się pewnie, władczo. Krytycznie rozgląda się po
izbie. Zauważa pochylonych nad stołem Herodota i Ksenofonta.

Tersytes Do oberżysty, głośno i ze złością: Czyżbyś nie dosłyszał? Rozkazu cesarskiego ważnego
posłańca i cesarskiego prośby urzędnika, jadącego służbowo? Mówiłem wszak wyraźnie, że nie
życzę sobie żadnego towarzystwa miejscowej hołoty! Więc na co czekasz?

Oberżysta Półgłosem: Ależ wybacz dostojny panie, nie miałem śmiałości! To są miejscowi, bardzo
szanowani. Obywatele rzymscy. Nie miałem śmiałości! Jestem prostym sługą. W izbie jest dosyć
miejsca. Nie miałem śmiałości!

19

background image

Od strony siedzących Herodota i Ksenofonta, cicho dobiega:

Tersytes?

Tersytes nie mogąc rozpoznać kto do niego mówi, nieruchomieje.

Ksenofont głośno: Tersytes!

Tersytes: Co...? Kto...? Zwraca się do oberżysty: Idź przynieś wina i zostaw nas samych! Nie waż
się wracać póki nie zawołam! Sprawy cesarskiej wagi! No! Ruszajże głupcze! Wpatruje się ze
zdziwieniem w niewyraźne postacie za stołem. Woła jeszcze za karczmarzem:

A wino ma być przednie, bo ja nie przywykłem pijać cienkusza!

Podchodząc do siedzących: Któż to się ośmielił przywołać czyjeś dawno zapomniane imię?

Herodot: Może i zapomniane, lecz przecież nie przez nas. Z wdzięcznością pamiętamy ten Los
przypadkowy, który nas z sobą złączył! Bogom wieczna chwała!

Ksenofont: Zaraz cię rozpoznałem drogi Tersytesie, choć brzuch ci urósł i włosy zsiwiały. Głos za
to nic a nic ci się nie zmienił.

Tersytes Podchodząc i przysiadając się do nich: Witam was Kwiryci! Miło was w dobrym zdrowiu
spotykać po latach! Mam tylko małą prośbę: wiele się zmieniło, więc tamto dawne imię zostawcie
w spokoju! Jestem teraz szacownym, ważnym Rzymianinem, usynowionym przez zacny ród
rzymski, stary, z dziada pradziada. Do tego w cesarstwie pełniłem i wciąż pełnię dość ważne
urzędy. Więc chyba rozumiecie, że w trosce o powagę mego urzędu i o inne sprawy, lepiej
zapomnieć kim przed laty byłem.

Herodot: Zabrzmiało to - coś tak jakby groźba.

Tersytes: Gdzież bym śmiał? Mniejsza o mnie, ale lepiej opowiedzcie mi, proszę, cóż się działo z
wami. Dochodziły mnie wieści przez te wszystkie lata, ale nie miałem czasu by je sprawdzić, a
rozliczne zadania i sprawy państwowe, nie pozwoliły z wami utrzymać kontaktu.

Ksenofont: Jak widzisz Fortuna nam sprzyjała i po tamtej sprawie, los się do nas uśmiechnął.
Jesteśmy szanownymi, no i zamożnymi dosyć Rzymianami, chociaż w głuchej prowincji. Życie tu
spokojne nie docierają do nas żadne plotki z Rzymu, a jeśli nawet - z dużym opóźnieniem. Dobrze,
że choć wiemy kto dzisiaj nam panuje.. Wino jest niezgorsze, barbarzyńcy daleko, sąsiedzi
przyjemni! Raj!

Tersytes: Miło jest wrócić czasem do przeszłości, zwłaszcza, że jest tak dawna jakby jej nie było.
Co z tym winem?

Woła głośno: Licyniuszu!

Wchodzi uzbrojony strażnik. Pod drzwiami ustaw straże! Nikogo nie wpuszczaj, a tym obwiesiem
co poszedł po wino, opiekuj się szczególnie! Jak mi się wydaje, ma ciut zbyt długie uszy i zbyt
chętnie słucha, zwłaszcza jeżeli nie mówić do niego. Wiec zajmij go czymkolwiek, urządzaniem
kwater dla mnie i dla żołnierzy! Niech da im też posiłek, z winem oczywiście! I trzymaj go z daleka
od tej izby!

20

background image

Strażnik nieruchomiejąc: Tak panie!

Wchodzi oberżysta, krząta się przy wieczerzy, a gdy już postawił na stole dzban, pólmiski z mięsem,
chleb i oliwki, strażnik bierze go zdecydowanie pod ramię i wyprowadza, szepcąc mu po drodze coś
do ucha.

Herodot: Przepiękny pokaz i władzy, i siły! A my, czy też wyjść musimy, czy też nam pozwolisz
dokończyć ten dzban wina? Może musimy zostać? Jako kto? Więźniowie?

Tersytes: A ten znów, po staremu, szuka dziury w całym! Znowu będzie chciał gderać, że plecy mu
narażam, że ktoś coś usłyszy i nie w porę powtórzy. Odwagi przyjacielu! Gdzież bym się ośmielił
tak prostacko znieważać wolnych i szanowanych obywateli rzymskich, jak twierdzicie. Znam prawo
i literę stosuję do joty, więc też nie chcę was zmuszać, przynajmniej do tego co mi tak sugerujesz.
Chcę tylko porozmawiać w ciszy i spokoju. Jak to jednak się stało, żeście tacy wolni?

Ksenofont: Nic a nic się nie zmienił! Tylko ta łysina, brzuch wielki i coraz słabsza pamięć - cały
nasz Tersytes! Przepraszam, wszak to imię dzisiaj zakazane! Więc jak cię zwać mamy?

Tersytes: Jestem Marek Pompiliusz Afraniusz Klodiusz Pulcher Młodszy! Ród może niezbyt
sławny i raczej z niesławy, ale za to zamożny. Przydomek też ma zacny, pasujący do mnie. A, że
bezdzietny potomek tego rodu mnie właśnie usynowił, w cześć jego przybrałem swe imię. Możecie
mówić: Marku! Jak was zwać mi teraz?

Herodot: Po historii ze spiskiem, śledztwach i zeznaniach, przygarnął mnie potomek, dość sławnego
w Rzymie, starożytnego rodu Asiniusza Poliona, chociaż z bocznej linii, zatem dość ubogiego w
złoto i zaszczyty. Liczył zapewne na rodzinny, dosyć suty zapis w jakimś testamencie więc przybrał
sobie imię Asiniusza. Złota nie dostał, za to książek sporo, w których porządkowaniu byłem dość
przydatny. Prawie natychmiast też mnie był wyzwolił, za co mu wdzięczny będę po wsze czasy. Też
był bezdzietny, a pod koniec życia, znając, że dzielę jego miłość książek, mnie usynowił, więc w
podzięce, jego przybrałem imię. Nie był zbyt bogaty - jedynie w księgi i głęboką mądrość. Miał
tutaj skromną willę i winnicę - wino, które pijemy właśnie stąd pochodzi. A przyjaciele, i nawet
sąsiedzi, nadal mnie nazywają Herodotem.

Tersytes: Chwalebna skromność! Lecz czy tylko skromność? Nie jest to czasem jakiś rodzaj pychy?
Zawsze się obnosiłeś ze swą śmieszną dumą, jakbyś był lepszy od nas. Niepoprawny marzyciel. A
czy i Ksenofont zachował też swe imię z czasów Swetoniusza?

Ksenofont: Zachowałem je także jako swój przydomek. Po wspomnianej już sprawie wziął mnie
pod swe skrzydła zacny potomek rycerskiego rodu. Zwał się Kwintus Liberiusz - duch trochę
niespokojny i ciekawy świata. Wciąż robił interesy: w Hiszpanii, w Afryce, w Grecji i w Azji, a
nawet w Egipcie. Zarabiał przy tym nieźle i nieźle wydawał. Ja wraz z nim się włóczyłem po całym
imperium, będąc mu raczej towarzyszem, niźli sługą. Kiedy mnie wyzwolił, pozostałem też przy
nim, wędrując po świecie. Zawsze marzyłem o wielkich podróżach, wspominając wędrówki mego
imiennika ze starożytnej Grecji. On spełnił te moje marzenia. W Azji zachorował i zmarł, lecz
przed śmiercią mnie usynowił i zostawił spadek. Nie tyle wielki by móc podróżować i dalej ciągnąć
jego interesy, ale wystarczający by osiąść na stałe, w jakimś spokojnym miejscu. I tak tu trafiłem.
Miejsce jest dobre, ma łagodny klimat, wina są doskonałe, sąsiedzi przyjemni. Przyznam - Herodot
to miejsce naraił. Jest doskonałe na spokojną starość, choć przyznam, że mnie pięty nadal swędzą i
ciągle marzę o dalszych podróżach, wspominając minione - cóż mi pozostało?

21

background image

Herodot: Nasz plan się powiódł. Miałem w tym swój udział i ciągle myślę o tym, jak to dziwnie,
niezwykle ludzkie składają się losy? Jak zło przynosi dobro jego siewcom? Jak to nieszczęście
jednych - niesie szczęście drugim. Bogowie nigdy nie są sprawiedliwi. Wina nie niesie kary,
zbrodnia potępienia.

Tersytes: Ten bezustannie dzieli włos na czworo, zamiast cieszyć się życiem ciepłym i dostatnim.
Cóż, mogę was pocieszyć, choć moje lekarstwo może się gorzkie wydać! Wasze sumienia mogą
spać spokojnie - nic nie jesteście winni! Przynajmniej w tej sprawie! Byliście tylko pionkami w grze
trudnej, jaką podjęła tajna, cesarska kancelaria, w której ja także byłem tylko małym pionkiem.

Herodot: O czym ty mówisz? Jaka gra i czyja? Co to za urząd?

Tersytes: Tajny - jak sam widzisz!

Ksenofont: Cóżeś za nową intrygę wymyślił? O czym jeszcze nie wiemy? Choć nie jestem pewien,
czy chciałbym wiedzieć? Coś tu brzydko pachnie!

Tersytes: Więc nos zatkaj i słuchaj! Zacznę od początku: Pomysł ten się zrodził w światłych
umysłach najwyższych urzędników naszej kancelarii. Trudno wykryć spisek a potem mozolnie
wiązać wszystkie szczegóły, odsłaniać zagrożenia i wytropić sprawców. Po czym wielu z nich,
nieodkrytych, i tak unika kary, stając się zarzewiem nowych, czasem o wiele groźniejszych
sprzysiężeń. Tak więc mój przełożony wpadł na genialny pomysł - trzeba mieć człowieka przy
każdym źródle możliwych zagrożeń, śledzącego cierpliwie potencjalnych sprawców, mającego
głęboki wgląd na ich poglądy, na kontakty, przyjaciół, wszelkie możliwości i zgrabnie piszącego
obszerne raporty. Szybko się okazało, że to nie wystarcza., że tutaj trzeba występować czynnie,
samemu tworząc spiski przeciwko cesarstwu, po to by od początku móc je kontrolować. Już od
pierwszej, nieśmiałej, niepoprawnej myśli I tu ja mogłem wykazać inwencję: oferowałem sobie rolę
niewolnika, by ten genialny plan wprowadzić w życie.

Podnosi kielich i badawczo się w niego wpatruje, jakby tam były wszystkie odpowiedzi.

Tak! Tak! Moi drodzy! Leniwy, głupi, złośliwy Tersytes był bardziej od was wolny. Wiecej!

On nawet nigdy nie był niewolnikiem, ale odegrał swoją rolę bardzo dobrze. Swetoniusz mnie nie
lubił. Czegoś się domyślał, lub raczej może coś mętnie przeczuwał. Dlatego też mi nadał to
obrzydłe imię. Wy także nieźle daliście się nabrać i robiliście wszystko zgodnie z moim planem,
który tak pięknie złożyliście sami.

Odstawia kielich, patrząc złośliwie na rozmówców.

Teraz wy macie wyrzuty sumienia. Ja swoje mam wciąż czyste - dobrze wykonałem tę

trudną i niewdzięczną, państwową robotę.

Herodot: Po co nam o tym mówisz? Ryzykujesz, że twoja tajność przestała być tajna. I kimże jesteś
by nam mówić o sumieniu? Ja sumienie mam czyste! Nie kłamałem! Nie skłaniałem nikogo nigdy
do niczego. A że żal Swetoniusza, Klarusa i innych to chyba naturalne, wszakże nie zasłużyli na
surową karę - to jest zwyczajne i ludzkie współczucie. Taki mógł też być los każdego z nas. I
niezależnie od twoich powiązań, tajnych i jawnych, twoim mógł być także.

Tersytes: Jakie szlachetne oburzenie? Ileś morałów zmieścił w kilku prostych słowach? Pozwól
jednak, że parę prostych faktów ci przypomnę: Gdyby nie twoje szczere i chętne zeznania, gdyby
nie wasz rzetelny i tak obiektywny, opis wydarzeń, do tego na piśmie, nigdy by śledztwo nie

22

background image

odniosło skutku, a proces, poszlakowy, byłby tylko farsą. Nie próbuj zatem pomniejszać swej roli.
Zresztą mam, nawet tu z sobą, odpisy waszych zeznań z protokołow sądu. Możecie sami sprawdzić
waszą pamięć i sumienie odświeżyć.

Ksenofont: Wszak cesarz, idąc w ślad swoich, wielkich poprzedników, Sulli, Cezara, nawet
Kaliguli, rozkazał zniszczyć wszelkie stare i przebrzmiałe akta, by niepotrzebnie nie ciążyły
ludziom, nie wnosiły wrogości wśród obywateli i by nowych proskrypcji nie były powodem. Zatem
akta spłonęły i to nawet publicznie, zaciągając na przeszłość kurtynę milczenia. Skąd więc je
zdobyłeś? Czy to nie przestępstwo?

Tersytes: I to historyk zadał to pytanie? Płonące akta mają to do siebie, że wracają znienacka jak
Feniks z popiołów. Nie pamiętasz, że gdy Sulla i Kaligula popalili akta, to już w kilka lat później
znów z nich korzystali. Zabawne przeoczenie jak na historyka. Ja przy was także nieźle poznałem
historię i polubiłem bardzo jej badanie, za co wam obu jestem szczerze wdzięczny, choć przyznam,
że wolę sam historię tworzyć. Nie jak Swetoniusz, przerabiać tę starą - lecz tę dyskretnie tworzyć,
którą spiszą jutro. Bardzo dyskretnie!

Herodot: Wciąż nie wiem dlaczego wszystko to opowiadasz? Po co? W jakim celu? Jakoś nie
wierzę w twoją dobrą wolę! Pozwól, ze was opuszczę! Miłe to spotkanie! Po latach los nas znów
zgromadził razem przy tym samym stole! Traf szczęśliwy! Ale czas mija i na mnie już pora!

Tersytes z naciskiem i lekką groźbą w głosie: Nie tak szybko! I nie zwalaj wszystkiego na Los i
przypadek! Przez lata z oddalenia śledziłem wasze życie. Piszesz piękne listy - do swego
pryncypała, czy do Ksenofonta. Zawsze twój talent szczerze podziwiałem i Ksenofonta talent jest
niemniejszy, on zawsze bystrym był obserwatorem. Moja wizyta tutaj, wbrew pozorom i Herodota
wierze w Los i Fatum, nie jest w najmniejszym stopniu przypadkowa. Po prostu uznałem, że czas
już dojrzał by wam trochę pomóc!

Herodot: Czytałeś nasze listy! Jakim prawem?

Ksenofont: Obrzydliwość!

Tersytes: Czytałem wszystko z racji obowiązków jakie mi powierzono i byłem tylko kółkiem w
trybach tej maszyny jaką jest państwo! Bardzo małym kółkiem, lecz z waszą pomocą, dzięki
wykryciu spisku Swetoniusza, stałem się większym. I nadal wciąż rosnę. A co do obrzydliwości,
czyż nie większą była, ta wasza rola w obaleniu spisku, którego przecież naprawdę nie było?
Wyście działali tylko w swojej sprawie - ja pracowałem dla dobra ogółu, dla państwa, które także
wam daje ochronę, wolność, zamożność i spokojne życie. A że środki, których użyłem, nie znajdują
pochwały dzisiaj w waszych oczach, to normalne - wciąż przecie dręczy was poczucie winy. A
może strach po prostu, że to się rozejdzie, że w inny sposób zaczną was oceniać sąsiedzi,
przyjaciele, nawet ludzie obcy? Oto ci co donieśli, zgotowali zgubę swojemu dobroczyńcy. Nie
mówiąc już o tym, że ciągle żyją i ci także, co jakieś jednak ponosili straty i być może pałają wciąż
rządzą odwetu.

Skończmy jednak te rozważania całkiem nie na temat. Nie po to odszukałem was w tej

dziurze, żeby słuchać morałów, oskarżeń czy biadań! Mam dla was propozycję tak korzystną, że nie
do odrzucenia. Jest to propozycja cichej współpracy z moją kancelarią.

Herodot: A jeśli odmówimy? O ile możemy?

Ksenofont: Cóż wtedy zrobisz drogi Tersytesie?

23

background image

Tersytes: Nic.

Ksenofont: Nic?

Tersytes: Na tym właśnie polega ten problem, że jeśli nic nie zrobię coś może się zdarzyć.

Herodot: Cóż takiego?

Tersytes: Wszystko, lub nic zgoła. Ktoś inny, jakąś własną goniony ambicją może odgrzebać akta i
puścić je w obieg. O możliwych reakcjach już wam wspominałem. Może też ktoś od nas, bardzo
spragniony awansu, także się u was zjawić z jakąś propozycją, daleko mniej korzystną. Ja wam
oferuję bezpieczeństwo i wsparcie, w każdej takiej sprawie. Nie mówiąc o stronie korzyści
materialnych, może nie największych, ale zawsze.

Milczenie, pierwszy odzywa się Herodot.

Herodot: Na czym by polegała nasza praca?

Tersytes: Na tym, na czym najlepiej się znacie - na pisaniu. Ksenofont ukochał podróże - niechaj
odnowi stare znajomości, swoje i swego przybranego ojca, i nadal robi to, co robić lubił: jeździ po
świecie, robi interesy, zbija fortunę, i niechaj pisze listy, tak jak pisał - do ciebie Herodocie! Ty z
tych listów zrobisz mi wyciąg dotyczący spraw, osób i okoliczności, które by mogły mnie
interesować. Masz intuicję i talent prawdziwy w ocenie i faktów, i ludzi, i ich małych słabostek. Do
tego umiłowanie prawdy - jaka by nie była. Dla nas prawda jest rzeczą podstawową - wszak
zupełnie nie możemy polegać na oficjalnych raportach. Kto chce rządzić nie może mieć złudzeń,
musi znać prawdę - cokolwiek by czynił. A przy okazji wniesiesz wkład w historię, taką jaką
ceniłeś, czystą i niezakłamaną, bo przecież akta, pomimo, że tajne, będą przechowywane i kiedyś,
po latach, ktoś napisze o tobie: był taki historyk, który prawdy się nie bał i pisał prawdziwie.
Zasługa dla ludzkości, zasługa dla Rzymu - okażecie, że warto jest być Rzymianinem. Raport co
czas jakiś, w zależności od potrzeb, będzie przenosił zaufany człowiek, którego przyjmiesz na swą
służbę. Cóż wy na to?

Herodot: Twe wyjaśnienie zmienia postać rzeczy i rzeczywiście jest dosyć korzystne. Nie narzuca
niczego złego i krzywdy chyba nie czyni nikomu. Do tego w służbie ogółu, co nawet szlachetne. Ja
w zasadzie się zgadzam!

Ksenofont: Ale, by w świecie robić interesy i błyszczeć towarzysko, trzeba mieć fortunę. Ja już
mam niewiele!

Tersytes: Pomyślałem o tym!

Sięga za pazuchę i wyjmuje brzęczący mieszek z pieniędzmi

To na początek! Za chwilę mój sługa wręczy ci jeszcze kwity do bankierów, lecz pamiętaj,

że to tylko pożyczka, którą musisz zwrócić i strannie rozliczyć, co do grosza! Wierzę w twój talent i
spokojnie ufam, że w krótkim czasie rozmnożysz pieniądze! A tym co zarobisz, musisz się
podzielić ze swoim przyjacielem - nasza służba daje wam wędkę, nie gotową rybę - tę sam musisz
złowić. Jeżeli w interesach szczęście nie dopisze - pomyślimy co dalej, ale sądzę, że z tą kwotą na
rozpoczęcie, i z naszą pomocą, sprawnie sobie poradzisz! Z zysków musisz jeszcze, kiedy już
spłacisz tę skromną pożyczkę, odprowadzić do naszej kancelarii podatek, którego wysokość, w
zależności od zysków, później ustalimy.

24

background image

Woła głośno w kierunku wejścia.

Licyniuszu!

Wchodzi strażnik.

Możesz odwołać już straże przy wejściu i ludzi na spoczynek odesłać. Przyślij też tego

hultaja karczmarza, a jeśli kąpiel nie gotowa to zdrowo oberwie. Tym ludziom niech skarbnik wyda
to, co już z nim wcześniej, bez zmian najmniejszych, wczoraj ustaliłem!

Wstaje od stołu i kieruje się do wyjścia, na moment odwraca się do siedzących i podnosząc lekko
rękę mówi zmęczonym głosem

Żegnajcie przyjaciele! Będziemy w kontakcie!

Strażnik wychodzi, za nim Tersytes, w drzwiach mija ich nisko się kłaniając oberżysta. Herodot i
Ksenofont podnoszą się z zza stołu i kierują ku wyjściu. Ksenofont rzuca na stół monetę która toczy
się brzęcząc i spada ze stołu.

Ksenofont: Żegnaj!

Do Herodota.

Tak się ten pieniądz toczy jak fortuna

Herodot: I jak fortuna spada.

Oberżysta zgina się w niskim ukłonie w ich kierunku. Wychodzą.

Oberżysta szyderczo: Żegnajcie Kwiryci!

Do siebie.

Wielcy mi Rzymianie - Trak, Grek, Syryjczyk! Tylko ja tu jestem jedynym w tej oberży

czystym Italikiem, lecz wciąż mną pomiatają ci wielcy Rzymianie.

Sprząta naczynia ze stołu. Ogarnia wzrokiem izbę.

Nareszcie spokój, cisza i błogie milczenie.

No, dość tej krzątaniny! Jeszcze trzeba usiąść, w spokoju spisać raport z dzisiejszych

wydarzeń. Coś niecoś usłyszałem, a i z jego ludzi też wyciągnąłem trochę. Ten dureń myśli, że nie
wiem kim jest i czym się trudni, a przecież wiem dobrze, że mój raport dotrze wprost do jego rąk,
ale już o tym nie wie, że nie tylko do jego.

Co za dzień! Zasnąć! Usnąć!

Światło wygasa. Kurtyna. Przed kurtynę wychodzi ubrany w togę aktor wygłaszający epilog.

Epilog:

25

background image

Sztuka dobiegła końca.
Wszelkie podobieństwo do osób, zdarzeń, faktów - było zamierzone.
Niesposób zresztą było go uniknąć, bo popełniamy wciąż te same błędy
Tworząc historię, historię spisując.
Im więcej poznajemy - tym mniej ciągle wiemy,
Ale, o wolni - któż broni wam myśleć?
Myślenie jeszcze nie jest zabronione,
Więc myślmy o...

Skończone.

Żegnajcie Kwiryci!
Wolni Rzymianie i ich spadkobiercy! Albo i nie - wedle waszej woli i ochoty.
Wolni wśród wolnych i równi wśród równych! O ile wolność i równość istnieją?

Koniec

Gdańsk 22.09.2008

26


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jerzy Stępniewicz wiersze zebrane
Jerzy Stępniewicz tłumaczenia wierszy
IV.6 Realistyczny dramat o tematyce współ. Jerzy Szaniawski, IV
Dramat romantyczny, Oświecenie i Romantyzm
Aborcja - Psychoterapia doktora Mango, obrona życia, dramat aborcji
Dekalog-o aborcji, obrona życia, dramat aborcji
Dziady cz. II jako dramat, j.polski - gimnazjum
Chrzastowska-3 teorie dramatu, Filologia polska I rok II st, Teoria literatury
dramat plV 76
32 Dramat w okresie pozytywizmu i Młodej Polski (na tle dramatu europejskiego)
Brecht Typ K i typ P w dramaturgii
dramat słowiański
16. Dramat i kryzys dramatu, Polonistyka
ocaleni od aborcji, obrona życia, dramat aborcji
S2 Negocjacje jako sposób porozumiewania się w życiu społecznym Jerzy Gieorgica wykład 8, Prywatne,

więcej podobnych podstron