1
P
OLSKA
M
IESZKA
I
Materiały z sesji Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk
25 maja 1992
P
RZEDMOWA
Według najstarszej polskiej kroniki, spisanej w początkach XII wieku piórem anonima zwanego Gallem,
Siemomysł, prawnuk Piasta, „spłodził wielkiego i sławnego Mieszka, który pierwszy nosił to imię, a przez
siedem lat od urodzenia był ślepy”. Wzrok odzyskał dopiero w czasie postrzyżyn. Ten niezwykły cud
oznaczać miał, jak przepowiadali starcy, iż żyjąca niczym w ślepocie Polska zostanie przez
Mieszka„oświeconą i wywyższoną ponad sąsiednie narody”. W istocie też, Mieszko wyrzekł się błędów
pogaństwa i przyjął chrzest, przechodząc na łono matki-Kościoła.
Źródła podały, co zresztą zrozumiałe, bardzo niewiele konkretnych informacji o Mieszku - pierwszym
historycznym władcy polskim, z którego panowaniem wiążą się najstarsze daty znane z historii naszego
kraju, w tym i pierwsze daty dzienne. Jedną z nich jest data śmierci Mieszka - 25 maja 992 roku,
przytoczona przez dwa roczniki niemieckie, mianowicie przez Roczniki hildesheimskie i Roczniki
nekrologiczne fuldajskie, oraz przez niemieckiego kronikarza Thietmara, biskupa Merseburga. Dzięki
niemu wiemy również, iż Mieszko umarł w sędziwym już wieku, co pozwala przypuszczać, że żył około
siedemdziesięciu lat. Wiadomo ponadto, że miał najprawdopodobniej jedną siostrę i dwóch braci, z
których jeden, o nieznanym imieniu, zginął w bitwie z Wichmanem około 963-965 roku, natomiast drugi,
imieniem Czcibor, zadał klęskę wojskom margrabiego Hodona pod Cedynią w 972 roku.
Pierwszą żoną Mieszka była Dobrawa, córka księcia czeskiego Bolesława Srogiego. Jej przybycie do Polski
w 965 roku stanowi treść najstarszej zapiski dotyczącej historii Polski w polskich rocznikach. Po śmierci
Dobrawy, Mieszko poślubił około 978-980 roku Ode, córkę margrabiego Marchii Północnej Teodoryka,
którą porwał z klasztoru w Kalbe. Z pierwszej żony doczekał się syna Bolesława, nazwanego później
Chrobrym albo Wielkim, oraz córki Świętosławy Sygrydy, wydanej za króla szwedzkiego Eryka
Zwycięskiego, a po jego śmierci za władcę Danii Swena Widłobrodego. Niemka Oda dała Mieszkowi
trzech synów: Mieszka, Świętopełka i Lamberta.
Obejmując około 960 roku tron polski, Mieszko dysponował najprawdopodobniej Wielkopolską,
Kujawami, Mazowszem, Łęczyckiem i chyba Pomorzem Gdańskim. Jeszcze w latach sześćdziesiątych
zdobył, przynajmniej częściowo, Pomorze Zachodnie, zaś najpóźniej w 990 roku Śląsk i Małopolskę. Jego
2
państwo obejmowało wówczas co najmniej 225 tyś. km
2
powierzchni, zamieszkiwanej przez około 900
tyś. mieszkańców.
Źródła wymieniają Mieszka (wraz z nim zaś i Polskę) po raz pierwszy około 963-965 roku, kiedy poniósł
dwie klęski w walce z Lutykami dowodzonymi przez niemieckiego banitę Wichmana i sprzymierzył się z
Czechami, skąd przyjął chrzest, co pozwoliło mu na ułożenie stosunków z cesarstwem. Dzięki posiłkom
czeskim Mieszko, nazwany „przyjacielem cesarskim” (amicus imperatoris), pobił w 967 roku Wichmana,
zdobywając Pomorze Nadodrzańskie. Najpewniej już w jego obronie stoczył w 972 roku bitwę pod
Cedynią, występując tam jako książę wiemy cesarzowi i płacący mu trybut „aż po rzekę Wartę”. Później
stosunki Mieszka z cesarstwem zaogniły się do tego stopnia, że w 979 roku doszło najprawdopodobniej
do wyprawy Ottona II na Polskę. Dwa lata później Mieszko utracił na rzecz Rusi Grody Czerwieńskie. W
986 roku złożył hołd Ottonowi III, którego wspomagał w walkach ze Słowianami połabskimi. W zamian
Niemcy pomogli mu w wojnie z Czechami, zakończonej w 990 roku. Na krótko przed śmiercią Mieszko
ofiarował swoje państwo, słynnym i zagadkowym dokumentem zwanym Dagome iudex, pod opiekę
papiestwa.
Splot różnych przyczyn spowodował, że w najstarszej historiografii polskiej, od Galla Anonima
poczynając, za właściwego budowniczego państwa polskiego uznano Mieszkowego syna Bolesława
Chrobrego, którego sława, związana ze zjazdem gnieźnieńskim roku 1000, podbojem Pragi, pokojem
budziszyńskim i koronacją w 1025 roku, zdecydowanie przyćmiła zasługi ojca.
Pierwszą zapowiedzią rewizji tego stanowiska była dopiero monografia Stanisława Zakrzewskiego z 1921
roku pt. Mieszko I jako budowniczy państwa polskiego, stanowiąca w pewnym sensie wstęp do jeszcze
obszerniejszej książki o Bolesławie Chrobrym Wielkim z 1925 roku. Zakrzewski podkreślał, iż Bolesław
Chrobry był godnym synem, spadkobiercą i kontynuatorem „wielkiego ojca” - wielkiego polityka,
wielkiego wojownika i zdobywcy oraz umiejętnego administratora. Z konkretnym postulatem „rewizji
tradycyjnego ujęcia osób Mieszka I i Chrobrego” wystąpił w artykule Dwie tradycje na łamach czasopisma
Slavia Occidentalis z 1931 roku Zygmunt Wojciechowski. Starał się on unaocznić „siłę geniuszu
politycznego Mieszka” i zażądał oddania przez historiografię sprawiedliwości obu władcom, z których
pierwszy położył silne zręby państwowości polskiej, a drugi kontynuował dzieło ojca, chociaż w szerszym,
bo zachodniosłowiańskim wymiarze. W monografii Mieszko l i powstanie państwa polskiego z 1935 roku
Wojciechowski poszedł jeszcze dalej, pisząc iż dzieło Mieszka I „w rozumieniu geograficzno-politycznem,
cywilizacyjnem i czysto politycznem jest tak ogromne, że nie wolno zawahać się w nazwaniu go głównym
twórcą państwa, a w rzędzie polskich postaci historycznych przyznać mu, być może, pierwsze miejsce”.
Intencje Zakrzewskiego i Wojciechowskiego poparł ostrożnie już w okresie międzywojennym Roman
Gródecki, przestrzegając atoli przed popadaniem w kolejną przesadę, gdyż nie wiadomo, ile dokonali
poprzednicy Mieszka. Był to w każdym razie, zdaniem Gródeckiego, „umysł bystry, rozumiejący trafnie
dobro państwa i zdolny wynaleźć najstosowniejsze drogi do jego zabezpieczenia”.
W kierunku uwypuklenia dziejowych zasług Mieszka I poszedł zwłaszcza powojenny wysiłek historiografii
polskiej. Widać to świetnie już we wczesnych pracach Gerarda Labudy, który bardzo surowo ocenił
politykę Chrobrego, przyznając rolę budowniczego Polski „niemal w całości Mieszkowi I”. Jego zasługą
3
było stworzenie podstaw terytorialnych państwa, jak i decyzja o przyjęciu chrześcijaństwa, co
wprowadziło Polskę w krąg cywilizacji rzymsko-chrześcijańskiej. On też wypracować miał najstarsze
zasady polskiej polityki zagranicznej: sojusz z Czechami przy utrzymującej się przyjaźni z cesarstwem
(którego wpływ równoważony miał być szczególnymi stosunkami z papiestwem) i kompromisie raczej niż
wojnie z Niemcami. Bolesławowi Chrobremu szczęście sprzyjało jedynie dopóty, póki położenie
polityczne pozwalało mu iść śladami ojca.
Współczesny stan badań historycznych i archeologicznych zdaje się wskazywać, że zapoczątkowana przez
Zakrzewskiego i Wojciechowskiego reinterpretacja początków Polski i zwłaszcza roli, jaką w nich odegrał
Mieszko I, była postulatem najzupełniej trafionym. Zdaniem Jerzego Strzelczyka, ostatniego monografisty
Mieszka I, „Chrobremu nikt i nic nie jest w stanie ująć wielkości, ale jeżeli zgodzimy się, że pierwszą i
najważniejszą miarą wielkości męża stanu jest skuteczność jego działania i trwałość dokonań, wówczas
porównanie ojca z synem wypadnie korzystniej na rzecz pierwszego z nich”.
Trzeba sobie naturalnie zdawać sprawę, iż powojenne zintensyfikowanie badań nad dziejami Polski
wczesnopiastowskiej, związane w znacznej mierze z przesunięciem się terytorium państwa polskiego ku
zachodowi, na linię Odry i Nysy Łużyckiej, na tzw. Ziemie Odzyskane, niosło z sobą niebezpieczeństwo
przecenienia tego okresu historycznego w dziejach Polski, kiedy rozciągała się ona, podobnie jak tysiąc lat
później, między Odrą a Bugiem oraz między Karpatami i Bałtykiem. Rozpatrywano bowiem dzieje
terytorium państwa polskiego w taki sposób, jakby ono zmierzało do swoich najstarszych, „naturalnych”
granic, które przywróciły mu konferencje w Jałcie i Poczdamie. Zadecydować o tym miały „prawidłowości
historyczne”, czyli inaczej wiara w historyczne przeznaczenie, w spełnienie się dziejów. Tymczasem
granice Polski w X wieku pozostawały jeszcze sprawą najzupełniej otwartą. Mogły one rozciągnąć się
niemal we wszystkich kierunkach, a zwłaszcza ku południowi i ku zachodowi, gdzie mieszkały plemiona
posługujące się niemal identycznym językiem.
Pojęcie terytorium etnicznie polskiego, zjednoczonego jakoby pod berłem Mieszka I, ukształtowało się
później niż samo państwo polskie, było w znacznej mierze jego produktem. Historiografia powojenna,
zwłaszcza, ale bynajmniej nie tylko, popularyzatorska, zanadto też uwypuklała w najwcześniejszym etapie
dziejów Polski problem walk polsko-niemieckich, zapominając iż Mieszko I niemal przez cały czas
pozostawał wiernym sojusznikiem i trybutariuszem kolejnych cesarzy, którym udzielał wsparcia w
walkach z plemionami Słowian połabskich, korzystając w zamian z ich pomocy w zmaganiach z Czechami
o Śląsk.
Należy wyrazić nadzieję, iż książka ta, mimo jej okolicznościowego charakteru, pozwoli nieco poszerzyć,
usystematyzować, a i zobiektywizować naszą wiedzę o Polsce, jej stosunkach z sąsiadami w końcu X
wieku, wreszcie o samym Mieszku I. Z założenia popularnonaukowy (w dobrym znaczeniu tych słów)
charakter książki ułatwić zaś powinien dotarcie z aktualnym stanem wiedzy na wszystkie te tematy tak do
nauczyciela, studenta, jak i do bardziej ambitnego ucznia.
Tysiąclecie śmierci Mieszka I, przypadające 25 maja 1992 roku, dało asumpt do zorganizowania kilku sesji
naukowych, wystaw muzealnych, imprez regionalnych i wreszcie, co w wypadku władcy, który ochrzcił
Polskę nie powinno dziwić, uroczystości o charakterze kościelnym. Krótko przed tą datą ukazała się
4
również wspomniana monografia Mieszka I pióra Jerzego Strzelczyka. Niniejsza książka jest plonem
konferencji zorganizowanej 25 maja 1992 roku w Pałacu Działyńskich przez Poznańskie Towarzystwo
Przyjaciół Nauk, korzystające z pomocy finansowej Urzędu Wojewódzkiego. Do wygłoszenia referatów na
Sesji, której zadaniem było przedstawienie w przystępny sposób najnowszych wyników badań nad Polską
Mieszka I, zaproszono najwybitniejszych znawców problematyki z Polski oraz z Czech i Niemiec. Nie
dotarł niestety do Poznania zaproszony badacz czeski. Na szczęście jego temat zgodził się szybko, by nie
rzec ekspresowo, opracować inny wybitny historyk czeski Rostislay Novy z Uniwersytetu im. Karola w
Pradze. Serdecznie pragnę Mu za to podziękować. Nie mniej wdzięczny jestem pozostałym Referentom
tak za Ich wykłady, jak i za szybkie przygotowanie ostatecznych wersji maszynopisowych. Słowa
podziękowania należą się także poznańskiemu Oddziałowi Polskiej Akademii Nauk za niezwłoczne
przyjęcie tej rozprawki do druku.
JAN M. PISKORSKI
5
N
A OTWARCIE
S
ESJI
ANTONI GĄSIOROWSKI
Prezes Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk
Witam na sesji poświeconej Polsce czasów Mieszka I w tysięczną rocznicę śmierci Mieszka. Organizujemy
ją dzisiaj, 25 maja. Jest to pierwsza data dzienna znana w dziejach Polski, a i to niezbyt pewna: w kronice
Thietmara dopisana na przełomie XI i XII wieku, a więc ponad wiek po śmierci księcia. Stopień pewności
tej daty jest w jakimś sensie symboliczny dla stanu naszej wiedzy o Mieszku i jego czasach: bardzo wąską
siatkę wiadomości pewnych wzmacniać musimy nićmi hipotez i domniemań. Ale oczywiście nie data
dzienna jest tu ważna. Rocznica śmierci Mieszka, pierwszego w pełni historycznego władcy Polski,
władcy, o którego dziełach i dokonaniach wiemy - mimo wszystko - dość wiele i coraz więcej, jest okazją
do zastanowienia się nad początkami polskiego państwa. Państwa, którego w mniej odległej przeszłości
nie zawsze nam dostawało, z którym też w ostatnim półwieczu nie zawsze i nie wszyscy mogliśmy się
identyfikować, a które teraz, w niepodległej Polsce, powinno zajmować właściwe miejsce w naszym życiu
i naszych działaniach.
Państwo polskie powstawało tu, w Wielkopolsce - w Gnieźnie, Poznaniu, i zapewne w innych, nie w pełni
jeszcze rozpoznanych ośrodkach: wokół Ostrowa Lednickiego, Giecza, Kruszwicy... Nie jest więc
przypadkiem, że tegoroczne obchody odbywają się w Wielkopolsce. Nie jest przypadkiem, że niniejsza
sesja zorganizowana została w Poznaniu, niewątpliwie jednym z centralnych grodów pierwszej
piastowskiej monarchii, najpewniej w pierwszej stolicy biskupiej tego państwa, w miejscu, które tradycja
łączy z pochówkiem Mieszka I, upamiętnionym przez naszych przodków okazałą i symboliczną nekropolą
w katedralnej Złotej Kaplicy. Nie jest wreszcie przypadkiem, że organizatorem dzisiejszej sesji jest
Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, organizacja obchodząca w tym roku 135 lat istnienia (cóż to za
skromny w porównaniu z Mieszkowym jubileusz), a skupiająca w swych szeregach uczonych i miłośników
nauki, organizacja, która na pierwszym swoim godle umieściła podobiznę Rauchowskiego pomnika
Mieszka i Chrobrego z poznańskiej Złotej Kaplicy, zaopatrując ją w charakterystyczny napis: Mieczysław i
Bolesław - oni początkiem. Reprodukcję tego godła i modyfikację tego napisu (wedle wybitego przed 10
laty medalu projektu Stanisławy Wątróbskiej) zamieściliśmy na zaproszeniu na obecną sesję.
Witam na naszej sesji Jego Eminencję Księdza Józefa Kardynała Glempa, Prymasa Polski, Jego Ekscelencję
Księdza Jerzego Strobę, Arcybiskupa Poznańskiego, Wojewodę Poznańskiego, Pana Włodzimierza
Łęckiego, Panią Przewodniczącą Rady Miejskiej Poznania, Jadwigę Rotnicką. Witam wszystkich kolegów
historyków i archeologów, młodzież akademicką i szkolną z Poznania, w tym delegację liceum imienia
Dąbrówki w Poznaniu.
Witam referentów dzisiejszej sesji:
- Pana profesora Gerarda Labudę, który początki państwa polskiego bada od ponad 55 lat; parafrazując
słowa saskiego Widukinda, który pisał, że Mieszko to amicus imperatoris, przyjaciel cesarza, można by
6
rzec, iż profesor Labuda to intimus amicus Mesconis, najbliższy przyjaciel Mieszka. O Mieszku I i jego
czasach wie on chyba więcej, niż wiedział to sam Mieszko.
- Witam Pana profesora Klausa Zemacka, znakomitego znawcę dziejów Niemiec i Polski, i tej Polski
szczerego przyjaciela, profesora Wolnego Uniwersytetu w Berlinie i honorowego doktora poznańskiego
uniwersytetu.
- Przykro mi, że nie mogę powitać Pana profesora Vratislava Vanicka z Pragi. Nagłe przeszkody
uniemożliwiły mu przyjazd śladami jego znamienitej rodaczki Dobrawy, która - jak zapisał rocznik tzw.
dawny - w 965 roku venit ad Misconem, przybyła do Mieszka.
- Niestety nagła choroba nie pozwoliła przybyć do Poznania Panu profesorowi Stanisławowi
Trawkowskiemu z Instytutu Historii PAN w Warszawie - jego referat zostanie odczytany in absentia.
- Witam Panią profesor Zofię Kumatowską z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN w Poznaniu, jedynego
archeologa wśród referentów, reprezentantkę tej szczęśliwej dziedziny nauki historycznej, która może
stale pomnażać zasób źródeł pomagających odtwarzać naszą przeszłość i która czyni to znakomicie.
- Witam wreszcie Pana docenta Jacka Banaszkiewicza z Instytutu Historii PAN w Warszawie, który
podejmie trudną próbę usytuowania postaci Mieszka na tle innych, współczesnych mu władców
europejskich.
Pytano mnie przed sesją, co nowego może wnieść sesja do obrazu tamtych, tysiąc lat wcześniejszych dni.
Czy nie wszystko jest już jasne, ostatecznie ustalone, oczywiste, czy odkryliśmy jakieś nowe źródła
zmieniające dawniej ustalone fakty i dawniej uformowane poglądy? Odpowiedzieć trzeba tak: Każde
pokolenie pisze na nowo historię, zadając tym samym źródłom wciąż nowe pytania, pytania wynikające
tak z rosnącego doświadczenia badawczego minionych pokoleń, jak i z zapotrzebowań teraźniejszości.
Takie nowe pytania stawiamy i dziś, badając między innymi dzieje jednoczenia plemion lechickich wokół
wielkopolskiego centrum, dzieje organizacji państwa, wreszcie - to bardzo ważne -jego stosunków z
ościennymi państwami, przede wszystkim z Niemcami. W tym ostatnim wypadku staramy się odrzucać
spojrzenie na te stosunki, wynikające z bolesnych doświadczeń XVIII, XIX i pierwszej połowy XX stulecia.
Jesteśmy szczęśliwi, mogąc te pytania zadawać także rosnącym w liczbę źródłom archeologicznym - nikt
już dziś nie mógłby próbować konstruować obrazu polskiego wieku X bez uwzględnienia osiągnięć
archeologii. Ufam, że wiele z tych pytań znajdzie swe odbicie w referatach i podczas dyskusji na
dzisiejszej sesji.
W imieniu zarządu Towarzystwa pragnę podziękować wszystkim, których praca przyczyniła się do
organizacji tej sesji, przede wszystkim jej głównemu animatorowi, Panu docentowi Janowi M.
Piskorskiemu z Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk w Poznaniu.
7
P
OLSKA PIASTOWSKA
X
WIEKU W SYSTEMIE PAŃSTW I NARODÓW EUROPEJSKICH
WCZESNEGO ŚREDNIOWIECZA
GERARD LABUDA
Na dzieje Polski X wieku możemy patrzeć zarówno w ujęciu diachronicznym i genetycznym, jak i też
synchronicznym, porównawczym. W pierwszym przypadku interesuje nas zagadnienie, jak się Polska
piastowska w X wieku kształtowała jako państwo, a nieco później również jako naród, w drugim zaś, jakie
miejsce zajęła jako państwo i jako naród wśród innych współczesnych państw i narodów europejskich.
Tak się szczęśliwie składa, że dwaj następni referenci będą omawiali to samo zagadnienie z perspektywy
dziejów czeskich i niemieckich; dla pełni obrazu zabraknie nam jeszcze spojrzenie z perspektywy dziejów
Rusi. We wszystkich trzech referatach szukamy więc tła powszechnodziejowego dla procesów państwo- i
narodotwórczych we wschodniej Europie Środkowej.
To tło powszechnodziejowe ma jednak również swoje podłoże historyczne. Gdy na dzieje Europy
spojrzymy właśnie z perspektywy długiego trwania, w granicach tysiąclecia, to łatwo stwierdzimy, że w
500 roku naszej ery nie ma już systemu politycznego Imperium Romanum, a jeszcze nie wytworzyły się
kontury nowej struktury politycznej Europy, natomiast 1000 lat później taki system państw narodowych
istniał już w całej ówczesnej Europie. Jego geneza przypada na okres pierwszego półtysiąclecia między
500 i 1000 rokiem.
Próba sprowadzenia wielości jednostek dziejowych do wspólnego mianownika należy do zabiegów
historiograficznych z zakresu syntezy dziejów. Pojęciem „system państw” na oznaczenie wszystkich
ważniejszych państw europejskich w czasach nowożytnych pierwszy posłużył się Arnold H. Heeren w
1809 roku, a następnie razem z Fryderykiem Ukertem zapoczątkował w 1829 roku serię „dziejów państw
europejskich”. W tym samym czasie Leopold Ranke wystąpił z własną propozycją syntezy dziejów
powszechnych Europy, uwypuklając w nim „krąg romańsko-germański” (1824). Jest rzeczą znamienną, że
wszyscy ci historycy datowali pierwszy zarys systemu państw europejskich dopiero od 1492 lub 1494
roku. Wychodzili oni z założenia, że okres wcześniejszy mieści się całkowicie w ramach już to
współdziałania już to przeciwdziałania dwu uniwersalizmów: Imperium i Sacerdotium, tj. Cesarstwa i
Papiestwa, natomiast państwa narodowe, ich zdaniem zaczynały się dopiero tworzyć, jakby w cieniu tej
rywalizacji. Tymczasem ich geneza jest o wiele starsza i wiąże się ściśle z rozpadem antycznego Imperium
Romanum. Najogólniej poglądy na ten temat można pomieścić w dwu przedziałach. Jedni, zwłaszcza
dotyczy to zwolenników prymatu „kręgu romańsko-germańskiego”, utrzymują, że zalążek takiego
systemu zaczął się tworzyć na gruzach imperium karolińskiego i wiązał się najogólniej z wytworzeniem się
trzech państw etnicznych (jeszcze nie narodowych): zachodnio-frankijskiego czyli francuskiego,
wschodnio-frankijskiego, czyli niemieckiego, oraz longobardzkiego, czyli italskiego. Na tym trzonie miała
się oprzeć cała późniejsza struktura polityczna i narodowa Europy. W tym ujęciu proces upaństwowienia
Europy posuwał się najpierw z zachodu na wschód, a następnie od początków ery nowożytnej skierował
8
się na zachód i południe, dając początek tak zwanej cywilizacji atlantyckiej, inaczej mówiąc kolonialnej. W
świetle tej koncepcji historiograficznej - trzeba od razu dodać wyznawanej tylko przez niewielu
historyków i archeologów - cała zasługa upolitycznienie i ukulturalnienia Słowian była zasługą
Germanów.
O wiele więcej uznania w historiografii powszechnodziejowej zyskał pogląd, iż wszystkie państwa i
narody europejskie wyrosły już to bezpośrednio na podłożu kultury i cywilizacji Imperium Romanum, już
to pośrednio na podłożu „sukcesji rzymskiej”. W Europie średniowiecznej dominującym był kierunek
rozwoju z nad Morza Śródziemnego ku Bałtykowi i Morzu Północnemu; dopiero w czasach nowożytnych
rozpoczęła się wielokierunkowa ekspansja cywilizacji europejskiej, przy czym kierunek wschodni choć był
znaczący, nie był bynajmniej najważniejszy. Wyrastająca z wspólnego korzenia sukcesja rzymska doznała
na przełomie antyku i średniowiecza podziału zrazu na dwa odrębne pnie: rzymsko-łaciński z ośrodkiem
w Italii, bizantyńsko-hellenistyczny z ośrodkiem w Grecji i Macedonii, a następnie na samym progu
średniowiecza, dołączył do nich pień trzeci arabski obcy etnicznie i kulturowo z ośrodkiem w Hiszpanii.
Ten ostatni nie odegrał większej roli w dziejach Europy i w ramach „reconquisty” został już w XIII wieku w
dużej mierze zlikwidowany. Od czasów najazdów tureckich, a także wypraw krzyżowych chylił się ku
upadkowi trzon kultury bizantyjskiej, na progu czasów nowożytnych został on całkowicie w swoim
mateczniku (1453) zawojowany i zniszczony przez państwo Turków osmańskich. Na tak zarysowanym
podłożu już powstawał w formie zalążkowej na przełomie antyku i średniowiecza system państw
europejskich. Zaczął się on tworzyć jakby we współdziałaniu trzech wspólnot, mianowicie: a) wspólnoty
politycznej w bezpośrednim nawiązaniu do instytucji państwowych dawnego imperium, b) wspólnoty
etnicznej, przekształcającej się dość wcześnie w wspólnoty narodowe, oraz wreszcie c) wspólnoty
kulturowej w obrębie której najważniejszą była wspólnota religijna.
W zależności od dynamiki rozwoju tych wspólnot wytworzyły się już w okresie 500-1000 roku n. e. trzy
strefy państwo-, narodowo- i kulturotwórcze:
1) śródziemnomorska, łacińsko-hellenistyczna, dziedzicząca bezpośrednio dorobek cywilizacyjny
antycznego imperium; należały do niej: Bizancjum, Italia, Hiszpania, południowa Francja,
2) peryferyjna, rzymsko-bizantyjska, mieszcząca się w granicach systemu militarnych „limesów”
cesarstwa rzymskiego; należały do niej całe Bałkany, Bawaria, Frankonia (wschodnia), Saksonia,
Fryzja; w pewnym stopniu również Brytania i Irlandia, wreszcie
3) „barbarzyńska” (w nomeklaturze źródeł antycznych Barbaricum), na północ od limesów
rzymskich; należały do niej plemiona wschodnio- i zachodniosłowiańskie, ludy tureckie i alańskie,
to jest Awarowie, Bułgarzy, Madziarowie, Jassowie i Chorwaci i wszystkie plemiona germańskie
które po wędrówkach ludów pozostały w swoim mateczniku (Dania, Skandynawia, tudzież
plemiona bałtyckie i fińskie).
Szczególnie negatywnie do już istniejących państw, zarówno w starożytności, jak i w średniowieczu, a
także wszelkich poczynań państwotwórczych w średniowieczu były nastawione imperia: najpierw
rzymskie, starożytne i średniowieczne, dalej bizantyjskie, oraz wreszcie kalifaty arabskie i sułtanaty
tureckie. Jeżeli z takich czy innych względów nie potrafiły ich zniszczyć, to usiłowały je przynajmniej
9
zniewolić lub sobie podporządkować (klientela rzymska, wasalstwo średniowieczne); taka polityka
należała immanentnie do samej istoty cesarstwa. Nie jest dziełem przypadku, że narodowe państwa
śródziemnomorskie, jak Grecja, państwa bałkańskie, państwo włoskie, doszły do niepodległości i samo
istnienia dopiero w XIX wieku. Jakie zaś samobójcze skutki opóźnienie takich procesów państwowych
spowodowało na Bałkanach, a także na peryferiach byłego Związku Radzieckiego, pokazuje współczesna
scena polityczna tych krajów. Hiszpania przez całe średniowiecze zmagała się z obcym najazdem i
dopiero na samym jego schyłku dokonała integracji politycznej Półwyspu Iberyjskiego niezupełnie
dokończonego (Portugalia).
Największe ciosy rozpadającemu się cesarstwu rzymskiemu zadali Germanie, których plemiona w ślad za
Hunami przeniknęły najpierw do jego strefy peryferyjnej, a następnie do samego środka strefy
śródziemnomorskiej, a nawet w V-VII wieku zdołały wyłonić kilka królestw na terenie Italii, południowej
Francji, w Hiszpanii i w północnej Afryce (Ostrogoci, Wizygoci, Gepidzi, Longobardowie, Burgundzi,
Swewowie, Wandale), ale wszystkie one - z wyjątkiem najpóźniej powstałego państwa Longobardów w
północnej Italii - uległy rozbiciu w toku wielkiej kontrofensywy bizantyjskiej w VI stuleciu; reszty ich
zniszczenia dokonali Arabowie, zajmując na wiele stuleci prawie cały Półwysep Iberyjski w VII i VIII
stuleciu.
Po opuszczeniu strefy peryferyjnej przez pierwsza falę plemion germańskich i huńskich została ona
zasiedlona przez napierające od wschodu i północy ludy ałtajskotureckie (Awarowie, Bułgarzy,
Madziarzy), alańskie i słowiańskie. Próbowały one również tworzyć wyższe formy ponadplemiennej
organizacji politycznej pod wodzą swoich książąt (archontów), ale mimo przejściowych sukcesów nie
potrafiły się wydobyć spod kurateli Bizancjum. Dopiero w IX i X wieku zaczęły tam powstawać pierwsze
państwa plemienne na poziomie monarchii (Bułgarzy, Węgrzy, Chorwaci, Słoweńcy); jak feniks z
popiołów zapomnienia wydobyli się na powierzchnię Rumuni.
W bardziej sprzyjających warunkach kładli zręby pod swoją państwowość Frankowie, mający zrazu swój
matecznik w dolnej Nadrenii, a następnie w miarę przesuwania się innych plemion germańskich w głąb
Imperium, zajmowali środkową Nadrenię i północną połać Galii aż po Loarę. Wytworzyli oni kolejno po
sobie następujące dwie wielkie monarchie: merowińską (VI-VII w.) i karolińską (VIII-IX w.). W gronie
historyków nie ma potrzeby dokładniej zajmować się dziejami obu tych monarchii. Dla naszych potrzeb
wystarczy uwydatnić renowację Cesarstwa Rzymskiego zachodniego w roku 800 przez Karola Wielkiego,
króla Franków i Longobardów, czyli Italii.
Zasługą królów z dynastii Merowingów było przesunięcie granic państwowych aż po rzekę Salę. Karol
Wielki, idąc ich śladem, ujarzmił Sasów i przesunął na wschodzie granice swego imperium aż po rzekę
Łabę i narzucił zwierzchnictwo ludom zachodnio-słowiańskim aż po rzekę Odrę i Bałtyk z jednej, i po
rzekę Drawę i Adriatyk z drugiej strony. Z spadku ideowego i politycznego Cesarstwa karolińskiego
wyłoniła druga renowacja Cesarstwa Rzymskiego saskich Ottonów w 962 roku. Na przykładzie Cesarstwa
karolińskiego można po raz pierwszy zaobserwować zderzenie się trzech wspólnot w jednym i tym
samym organizmie politycznym. Instytucje państwowe same nie zdołały zapewnić jego spoistości.
Monarchia została rozsadzona od wewnątrz pod rządami jednej i tej samej dynastii według kryterium
10
etnicznego. Na jej miejsce powstała poliarchia złożona z trzech członów: a) zachodnio-frankijskiego na
podłożu romańsko-celtyckim, czyli Francja, b) wschodnio-frankijska na podłożu teutońskim, czyli Niemcy,
oraz c) italska na podłożu łacińsko-longobardzkim, czyli królestwo Italii, złożone z heterogenicznych
składników politycznych (Lombardia, Państwo Kościelne, księstwa południowoitalskie, z czasem
normańska Sycylia). Czynnik etniczny zadziałał więc dezintegracyjnie. Natomiast czynnikiem coraz silniej
oddziaływającym na spuściznę po Cesarstwie karolińskim okazała się rzymska wspólnota kulturowa,
której składnikiem podstawowym stała się religia i reprezentujący ją Kościół rzymskokatolicki z papieżem,
jako głową tego Kościoła. Ta symbioza trwała aż do schyłku XI stulecia, aż do sporu o inwestyturę.
Wspólnota ta miała jednak dwa oblicza: jedno integrujące przez współdziałanie Kościoła z instytucjami
monarchicznego państwa, z drugiej zaś dezintegrująca przez przeciwstawienie uniwersalizmu
papieskiego uniwersalizmowi cesarstwa.
Kościół rzymski przypieczętował też ostatecznie schizmę Kościoła bizantyjskiego i rozbił ostatecznie
dawną wspólnotę polityczną między hellenistycznym cesarstwem bizantyńskim a wznowionym
łacińsko-germańskim cesarstwem zachodnim. Kościół rzymski, zwalczając również aspiracje cesarstwa do
sprawowania dominium mundi nad całym chrześcijańskim Zachodem, wspierał dążenia do suwerenności
państw narodowych, które zaczęły się pojawiać nie tylko w strefie peryferyjnej, lecz także w strefie
barbarzyńskiej już za czasów Cesarstwa karolińskiego. Na pierwszy rzut oka widoczne jest opóźnienie
procesów państwowotwórczych między jedną i drugą strefą o bez mała dwa, trzy, a nawet cztery wieki
zjawisko to zwykło się nazywać w historiografii polskiej „młodszością cywilizacyjną”. W dawniejszej
historiografii zachodniej przypisywano to opóźnienie niewydolności Słowian - improductivite slave.
Trzeba szukać przyczyn natury obiektywnej. Nietrudno je wskazać.
W strefie pierwszej, śródziemnomorskiej, doszło albo do prostej kontynuacji życia państwowego
(Bizancjum), albo też przybywające z północy plemiona germańskie weszły w gotowe już struktury drogą
asymilacji lub podporządkowania (cała hemisfera cesarstwa zachodniego). W strefie drugiej, którą
nazwaliśmy peryferyjną, sukcesja rzymska albo pozostawiła struktury i instytucje gotowe do
zagospodarowania lub przyswojenia (monarchia frankijska) albo zmuszała najeźdźców do narzucenia
własnych instytucji administracyjnych podbitej ludności (Bułgarzy, Awarowie, Madziarzy). Do czynników
sprzyjających dalszej kontynuacji i ewolucji należało: 1) oddziedziczenie gotowych struktur
ekonomicznych (jak np. wielka własność ziemska, rzemiosło i handel wymienny, targi, przetarte szlaki
komunikacyjne) oraz 2) gotowy zarys administracji terytorialnej i fiskalnej, dalej 3) obsługującą tę
administrację warstwę urzędniczą i intelektualną, wreszcie 4) działającą już obok państwowej organizację
kościelną. W strefie trzeciej, barbarzyńskiej, wszystkich tych składników życia gospodarczego i
ustrojowego nie było. Warto tu przypomnieć słowa Pokopa z Cezarei o Słowianach z VI wieku n. e. że „nie
podlegają władzy jednego człowieka, lecz od dawna żyją w ludowładztwie” i że wszystkie swoje sprawy
publiczne rozstrzygają „na ogólnych zgromadzeniach (Historia wojen gockich, VII, 14, 22). Tymczasem
500 lat później sytuacja jest całkiem odmienna. Większość plemion słowiańskich żyje już wówczas w
ustroju książęcym i monarchicznym. Taką ewolucję przeszły wszystkie ludy zamieszkujące tę strefę.
Wytworzyły się w niej trzy wielkie systemy ustrojów państwowych o różnym stopniu zaawansowania
struktury administracyjnej: a) skandynawski (Norwegia, Szwecja i Dania), b) zachodnioslowiański
11
(Słowiańszczyzna połabska, Polska, Czechy i Morawy), oraz c) wschodniosłowiański (Ruś kijowska i
nowogrodzka).
Patrząc na ten układ z punktu widzenia ciągłości osadniczej i ustrojowej, zauważymy, że z najbardziej
korzystnej sytuacji startowały ludy skandynawskie. Z jednej strony znajdowała się tam prawdziwa
wylęgarnia narodów (vagina gentium), z której co jakiś czas całe rzesze ludzi wypuszczały się na
wędrówkę do cudzych krajów, z drugiej zaś ci, co w niej pozostali, nadal wykazywali się ciągłością
twórczej pracy, rodzimej kultury materialnej i artystycznej (ceramika, metalurgia, architektura kamienna,
nawigacja itp.), a także wysokim poziomem kultury duchowej, (własny rodowód kultu i religii, o czym
świadczy poemat Eddy). Nie omawiając dokładniej genezy państw skandynawskich, stwierdzimy tylko że
zaczątki ponadplemiennych organizacji zaczęły się kształtować w Danii, Norwegii i Szwecji w okresie
największego nasilenia ruchu wikingów w IX i X wieku i że tamtejsze monarchie typu królewskiego można
datować na drugą połowę X i początek XI wieku. Na ten sam okres przypada też formowanie się państwa
ruskiego. W tej sprawie, jak wiadomo, wytworzyły się dwa przeciwstawne sobie stanowiska, o różnych co
prawda gradacjach hipotetyczności. Jedni przypisują zasługę powstania tego państwa skandynawskim
Rusom-Waregom, drudzy starają się zredukować udział ich do minimum i wyprowadzić genezę państwa z
miejscowych słowiańskich czynników państwowotwórczych. Dawniej głównym źródłem dla wysuwania
odnośnych hipotez był znany przekaz XI-wiecznej Powieści lat doczesnych, iż to Czudowie, Słowienie,
Krywicze i Wesowie przyzwali Rusów, aby „przyszli ...rządzić i władać” nimi, a więc cały spór ograniczał
się do komentowania tych słów. Teraz tak wzbogaciła się ilość źródeł archeologicznych, językowych, a
także świadectw źródeł pisemnych, świadczących o pobycie drużyn rusko-wareskich (kupców i
wikingów-wojowników) na Rusi, że dalsze podważanie wiarygodności latopisów w tej sprawie nie może
liczyć na uznanie. Kwestią pozostanie jedynie czas i zakres tego udziału. Trudno przypuścić, aby
Waregowie podczas swoich wypraw na Ruś i dalej do Konstantynopola zachowali się inaczej, niż
wikingowie, atakujący i okupujący znaczne tereny w Anglii, Irlandii, w północnej Francji (Normandia), a
zwłaszcza na Sycylii. Łączyli trzy czynności w jednej osobie, jako kupcy, wojownicy i łupieżcy. Na ziemiach
zajętych zakładali zarówno faktorie handlowe, jak i też obozy służące do obrony i do napaści. Jest więc
rzeczą wysoce prawdopodobną, że jarlowie warescy potrafili narzucić swoją władzę plemionom
słowiańskim w dorzeczu Dniepru i wytworzyć dwa ośrodki władzy terytorialnej i administracyjnej w
Nowogrodzie i w Kijowie. Jednakże jak szybko opanowali te ośrodki, tak szybko ulegli wraz z swoimi
męskimi drużynami slawizacji, a następnie chrystianizacji. Powstało państwo - jedno z najpotężniejszych i
najobszerniejszych w Słowiańszczyźnie. Już w drugiej połowie X wieku wywierało ono znaczący wpływ na
swoich najbliższych sąsiadów: Polan, Czechów i Węgrów, a także na Bałkanach.
W bezpośrednim otoczeniu Polski najszybciej na drogę organizacji państwowej weszły Morawy, a wnet
po nich również Czechy. Na Morawach widoczne jest nawiązanie do tradycji państwa Samona; było to
jednak nawiązanie kulturowe, a nie instytucjonalne, tym bardziej dynastyczne. Wiele się ostatnio mówi o
wpływie państwa morawskiego za czasów księcia Świętopełka na Polskę południową, zarówno
politycznym, mającym się wyrażać uzależnieniem księcia Wiślan od Świętopełka, jak i też kulturalnym
poprzez wciągnięcie ziemi Wiślan w obręb metropolitalnej organizacji kościoła morawskiego za czasów
arcybiskupa Metodego. Nie będę w kontekście naszych rekonstrukcji historycznych obszerniej uzasadniał
12
mojego sceptycyzmu w odniesieniu do tej hipotezy. Nie znajduje ona potwierdzenia w materiale
archeologicznym.
Decydujące jednak znaczenie mają dwa fakty, mianowicie, po pierwsze, zniszczenie organizacji metropolii
Metodego jeszcze za czasów, a dobitniej się wyrażając, przez samego księcia Świętopełka, a po drugie,
rozpad samego państwa morawskiego na skutek najazdów węgierskich w pierwszej dekadzie X wieku.
Nie było zatem możliwości kontynuowania tak dobrze dzieła Świętopełka, jak i też Metodego.
Dziedzictwo polityczne i kulturowe Moraw natychmiast po ich upadku przejęły Czechy, które rozwijając
swoją państwowość razem z sąsiadem, zrazu pozostawały pod dominacją morawską. Książęta czescy
broniąc się skutecznie przed najazdami węgierskimi, mniej skutecznie stawiali opór inwazji niemieckiej.
W połowie X wieku doprowadziło to do trybutarnego uzależnienia Czech od Niemiec. W tym samym
czasie Czesi rozwinęli swoją ekspansję w kierunku północnym i wschodnim. W bliżej nieokreślonym
czasie zajęli Śląsk, a w połowie X wieku ziemie Wiślan i Lędzian aż po Bug i Styr. Pełny kształt ówczesnego
państwa czeskiego odnajdujemy w znanym dyplomie cesarza Henryka IV z 1086 roku, potwierdzającym
granice ufundowanych w latach 973-975 diecezji morawskiej z siedzibą w Ołomuńcu i czeskiej z siedzibą
w Pradze. W rezultacie tych akcji Śląsk znalazł się w granicach biskupstwa praskiego, a ziemie Wiślan i
Lędzian w granicach diecezji ołomunieckiej. W drugiej połowie X stulecia Czechy były najpotężniejszym
państwem zachodniosłowiańskim.
W o wiele gorszej sytuacji znajdowały się plemiona Słowian połabskich, to jest Serbo-Łużyczanie, Wieleci
i Obodryci, siedzący w trójkącie: Bałtyk - Odra-Nysa - Łaba i Sala, którzy już od czasów Karola Wielkiego
zostali uzależnieni i zmuszeni do płacenia trybutu na rzecz państwa frankijskiego; zależność ta po
chwilowej przerwie na przełomie IX/X wieku została wznowiona przez państwo niemieckie; plemiona
obodryckie i wieleckie, a także serbsko-łużyckie zostały zmuszone w latach 934-940 do uiszczania
trybutów „aż po rzekę Odrę”. W 948 roku założono biskupstwa w Stargardzie (Oldenburg), Brennie
(Brandenburg) i Hobolinie (Havelberg), które podjęły się chrystianizacji wspomnianych już ludów. W 955
roku Obodryci i Wieleci podnieśli powszechny bunt przeciw panowaniu niemieckiemu, ale został on silą
stłumiony. Dopiero w 983 roku udało się plemionom wieleckim odzyskać na krótko swobodę i
zlikwidować biskupstwa w Brennie i Hobolinie. Plemiona obodryckie, zagrożone stale przez Sasów i
Duńczyków, przeszły na wyższy etap organizacji państwowej, oddając władzę w ręce książąt, natomiast
Wieleci pozostali przy swoim archaicznym ustroju wiecowym. Jedni i drudzy, niezdolni do wspólnego
działania, w XI wieku ponownie dostali się pod dominację niemiecką.
Na tak zarysowanym układzie terytorialno-politycznym Europy Środkowej można ukazać tworzenie się
państwa piastowskiego, w drugiej połowie X stulecia. Na jego kształt geograficzno-polityczny złożyły się
cztery plemiona „rdzeniowe”, to jest Polanie, Stężanie, Wiślanie i Mazowszanie z Kujawianami, tudzież
dwa plemiona „okrainne”, to jest Lędzianie (od nich wywodzi się nazwa Lachów na Rusi na oznaczenie
Polaków) między górnym Bugiem i Sanem, jako ziemia przejściowa między Rusią i Wiślanami oraz
Pomorzanie (Kaszubi) między dolną Odrą i dolną Wisłą nad Bałtykiem, jako wschodnia odrośl plemion
wieleckich, mających swe główne siedziby na zachód od dolnej Odry. Przejściowo, stosunkowo krótko, w
postaci aneksów w obręb państwa piastowskiego wchodziły Morawy (1003-1029) oraz Milsko i Łużyce
13
(1002-1031). Natomiast Lędzianie znaleźli się pod panowaniem Piastów tylko w latach 1019-1031. a
potem aż do roku 1340 podlegali książętom ruskim, ulegając w tym czasie całkowitej rutenizacji.
Podobnie działo się na Pomorzu, którego zmienne losy trzeba zawsze rozpatrywać w kontekście
politycznym stosunków polsko-niemieckich.
Na tak zarysowanym terytorium ponadplemienna organizacja państwowa zaczęła się tworzyć już w
drugiej połowie IX wieku: a) u Wiślan i Lędzian nad górnym Powiślem oraz między Bugiem i Sanem oraz
b) u Polan nad Wartą. Trzon państwa polańskiego ze stolicą w Gnieźnie koło 960 roku, gdy Mieszko I
przypuszczalnie przejmował władzę po ojcu, składał się z Polski właściwej, tj. późniejszej Wielkiej czyli
Starej Polski, z Kujaw i Mazowsza; w nieznanych oko licznościach i czasie zostało doń włączone Pomorze
nadwiślańskie. Próba zawładnięcia Ziemią Lubuską i Pomorzem Zachodnim, gdzie główną rolę w owym
czasie odgrywali Wolinianie, wywołała całą serię starć, w których Mieszko zrazu poniósł klęskę w starciu z
Redarami, plemieniem wieleckim sąsiadującym z Woliniami. Zawarcie sojuszu z Czechami koło 965 roku
spowodowało z kolei serię dalszych dobrze znanych wydarzeń, jak poślubienie księżniczki czeskiej
Dobrawy, siostry lub córki panującego wówczas w Czechach księcia Bolesława (929-972), przyjęcie chrztu
(966), zawarcie z cesarzem Ottonem I sojuszu, skierowanego przeciw Wieletom, połączonego z opłatą
trybutu prawdopodobnie z Ziemi Lubuskiej (usque in Vurta fluviwn), zwycięstwo nad Wolinianami (967),
założenie biskupstwa misyjnego (968), zajęcie Pomorza, interwencję margrabiego saskiego Hodona
przeciw Mieszkowi, zakończoną jego klęską pod Cedynią (972), wreszcie wspólne wystąpienie Mieszka I i
Bolesława czeskiego w latach 973-974 po stronie bawarskiego pretendenta do tronu Henryka, przeciw
Ottonowi II, wyprawę cesarza Ottona na Polskę w r. 979 zakończoną zawarciem pokoju, umocnionego
ponadto zaślubieniem przez Mieszka I margrabianki saskiej Ody w 980 roku.
Wzmagające się zagrożenie ze strony Wieletów od momentu ich zwycięskiego powstania przeciw
uciskowi ze strony margrabiów saskich w 983 roku skłoniło Mieszka do silniejszego związania się z
Niemcami. Jeszcze w latach 983-984 razem z księciem czeskim Bolesławem II (972-999) ponownie
opowiedzieli się po stronie Henryka bawarskiego przeciw Ottonowi III. Gdy Henryk nie zyskał uznania
wśród swoich, to Bolesław został wiemy pretendentowi. Natomiast Mieszko przeszedł zdecydowanie na
stronę Sasów wspierających Ottona i razem z nimi zwalczał Wieletów (985, 986); co więcej, gdy opór
Bolesława wywołał konflikt zbrojny z Niemcami (987), Mieszko wykorzystał pomyślną koniunkturę i zajął
ziemię Wiślan z Krakowem i Sandomierzem, zrywając w ten sposób sojusz z Czechami. Decyzja ta miała
zapewne swoje własne uwarunkowania. W 981 roku książę kijowski Włodzimierz wyruszył na Lędzian i
„zajął grody ich: Przemyśl. Czerwień i inne grody”. Mogła w Polsce powstać obawa, że Włodzimierz,
posuwając się nadal na zachód, może równie szybko obsadzić ziemie Wiślan. W każdym razie Bolesław
czeski po uśmierzeniu konfliktu z Niemcami zażądał zwrotu Krakowa, Mieszko nie ustąpił. Zaraz potem
wyposażył pierwotnego syna Bolesława ziemią krakowską i sandomierską. W 990 roku doszło do
wybuchu regularnej wojny polsko-czeskiej, z której Mieszko wyszedł zwycięsko i w jej następstwie zajął
cały Śląsk.
Wystarczy rzut oka na mapę, aby stwierdzić, iż w wyniku tych wydarzeń w okresie 987(?)-990
dotychczasowe terytorium państwowe Polski piastowskiej wzrosło dwójnasób. Rozciągało się ono odtąd
14
między Bałtykiem a Karpatami oraz między Odrą i Nisą a Bugiem. Polska Mieszkowa za jednym jakby
zamachem stała się najpotężniejszym państwem słowiańskim we wschodniej Europie Środkowej. Co
więcej, ponieważ Polska południowa znajdowała się w granicach diecezji praskiej i ołomunieckiej, a
zatem w granicach metropolii mogunckiej, paląca stała się sprawa ponownego urządzenia (ordinatio)
stosunków diecezjalnych na całym terytorium Polski. Polańskie biskupstwo misyjne nie mogło
automatycznie objąć nowych nabytków. Stało się to dopiero na synodzie gnieźnieńskim w 1000 roku.
Utworzone wówczas arcybiskupstwo gnieźnieńskie objęło swoimi granicami zarówno Polskę północną i
Polskę południową. Wydzielone ad personom dotychczasowego biskupa misyjnego Ungera biskupstwo
poznańskie, oddane przez niego jurysdykcji arcybiskupa magdeburskiego, wróciło po jego śmierci (1012)
do metropolii gnieźnieńskiej. Dwa świadectwa niejako zamykają proces zamknięcia budowy terytorialnej
najstarszego państwa piastowskiego: a) regest dokumentu księcia Mieszka I z 991-992 roku znany pod
nazwą Dagome iudex, którym książę Mieszko. jego żona Oda i ich synowie Mieszko i Lambert oddawali
„państwo Schinesghe” pod opiekę Stolicy Apostolskiej, oraz 2) opis kronikarski biskupa merseburskiego
Thietmara o założeniu arcybiskupstwa gnieźnieńskiego w 1000 roku (ks. IV rozdz. 45).
Głównym czynnikiem sprawczym wszystkich tych przemian były siły polityczne, reprezentowane przez
różne warstwy społeczne i instytucje ustrojowo-administracyjne. Prócz nich stosunkowo intensywnie
działały też siły wytwarzane przez wspólnoty etniczne i kulturowe. Wystarczy tu znowu podkreślić, że
imperia i ich ideologie uniwersalne były tak samo negatywnie ustosunkowane do wszelkich poczynań
integracyjnych wspólnot etnicznych, jak do tworzących się poza ich zasięgiem wspólnot państwowych.
Toteż dopiero wytworzenie się samodzielnych państw wywarło przyspieszający wpływ na przekształcenie
wspólnot etnicznych we wspólnoty narodowe. Niech mi tu będzie wolno zamiast własnego wywodu,
odwołać się do celnych sformułowań Benedykta Zientary, który tej sprawie poświęcił osobne dzieło.
„Narody średniowieczne powstały przede wszystkim dzięki ramom starzonym przez państwa. Istnienie
państwa formowało grupę ludzi, których interesy były związane z jego istnieniem; dwór, hierarchię
urzędniczą i kościelną, wojsko. Uświęcenie przez Kościół władzy, jako pochodzącej od Boga, było
podstawową gwarancją lojalności wobec państwa tych warstw społecznych, które nie czuły się związane
z nim uczu ciowo. Lojalność ta wzrastała, kiedy państwo okazywało się trwałe, potrafiło zabezpieczyć
pokój wewnętrzny i sukcesy wobec sąsiadów” (s. 343). Z powyższych konstatacji wynika wyraźnie, że
wspólnoty etniczne były pierwsze w stosunku do formowanych przez nie wspólnot typu państwowego,
ale te wspólnoty państwowe z kolei były pierwsze w stosunku do tworzących się na tej połączonej bazie
wspólnot narodowych, wykazujących się już istnieniem własnej przynależności narodowej i własnej
świadomości kulturowej.
Przejdźmy teraz do wysunięcia kilku wniosków, które wynikają z powyższego omówienia procesów
państwo- i narodotwórczych:
1. Większość istniejących obecnie państw i narodów europejskich tkwi swoimi korzeniami w
wczesnośredniowiecznej epoce dziejów; dotyczy to również Polski, której państwowość dojrzała w ciągu
X wieku, a jej znamieniem było wytworzenie monarchii, czyli władzy jednego księcia nad plemionami,
które do tej pory miały swoich książąt i przywódców. W tym czasie zaczęły się też tworzyć zaczątki
15
ponadplemiennej świadomości narodowej, którą w odróżnieniu od nazwy plemienia Polan możemy
nazwać polską świadomością narodową.
2. Gdy na te procesy państwo- i narodowotwórcze spojrzymy z perspektywy ogólnoeuropejskiej, to
zauważymy, że tworzenie się jednolitej wspólnoty narodowej było opóźnione w stosunku do tworzącej
się również wspólnoty politycznej, czyli państwowej, przeciętnie od dwu do trzech wieków. W Polsce
świadomość politycznej jedności przypada na czasy Mieszka I i Bolesława Chrobrego, natomiast
świadomość narodowa powstawała w XI i XII wieku. Nie zdołała ona zapobiec rozbiciu monarchii w
połowie XII wieku (państwo dzieliła dynastia między sobą na podstawie zakorzenionego już w ustroju
plemiennym prawa rodowego), ale w dużym stopniu osłabiła te dążenia w okresie istnienia Polski
dzielnicowej, a następnie przyczyniła się do odrodzenia i pełnego jej rozwoju w okresie odrodzenia
Królestwa Polskiego za czasów Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego w pierwszej połowie XIV
stulecia.
3. Wytworzenie państwa spowodowało zapoczątkowanie na całym obszarze rozmaitych procesów
scalających, jak wytworzenie się zróżnicowania społecznego (klasowego) i stanowego, wytworzenie się
wspólnych dla całego państwa instytucji administracyjnych, jak skarbowość, sądownictwo, wojsko,
zarząd terytorialny grodowy itp. Doniosłym czynnikiem scalającym społeczeństwo była wprowadzenie
kultu chrześcijańskiego, który zastąpił dotychczasowe lokalne i regionalne kulty pogańskie o zasięgu
plemiennym. Wytworzenie się jednej warstwy panującej (wielmoże i wojowie) w wyniku zróżnicowania
społecznego połączyło grupy ludzi zainteresowanych w utrzymaniu jedności państwa. Ta sama warstwa,
umocniwszy swe stanowiska, zaczęła z kolei dążyć do ograniczenia władzy swoich książąt w okresie
dzielnicowym celem uzyskania większego wpływu na zarząd państwa i zyskania większego udziału w
podziale dochodu narodowego.
4. Okolicznością sprzyjającą utrwaleniu państw narodowych był od dawna tlejący się konflikt między
dwoma uniwersalnymi władzami: Cesarstwem i Papiestwem w drugiej połowie XI wieku (słynny spór o
inwestyturę biskupów przez władze świeckie). Stroną atakującą, dążącą do ograniczenia władzy
świeckiej, w tym zaś przede wszystkim cesarzy rzymskich, będących równocześnie królami Niemiec,
Włoch i Burgundii, byli papieże. W mniejszym stopniu spór ten zaznaczył się w zasięgu oddziaływań
Cesarstwa Bizantyjskiego, gdzie kościół prawosławny był zawsze bardziej uległy wobec władzy świeckiej.
Z konfliktu tego korzystały wszystkie państwa europejskie, wyzwalając się spod dominacji cesarzów
rzymskich. Wśród tych państw znajdowała się również Polska, która w XI wieku dwukrotnie zdołała
skutecznie przekształcić monarchię typu książęcego, uchodzącą za władztwo drugiego rzędu, w
monarchię królewską (1025, 1076), ale wskutek zatargów wewnętrznych nie potrafiła utrwalić instytucji
królewstwa w swoim ustroju politycznym. Monarchia typu królewskiego zapewniała „niepodzielność
państwa” w tym znaczeniu, iż wszyscy książęta, nawet z jednej i tej samej dynastii, musieli uznawać
zwierzchnictwo króla. Tę zasadę udało się w Polsce zapoczątkować dopiero za dwu ostatnich Piastów, to
jest Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego, a utrwalić ostatecznie w Polsce jagiellońskiej.
Już w X wieku Polska piastowska zajmowała trwałe miejsce w systemie tworzącego się wówczas w całej
Europie systemu państw narodowych.
16
17
P
OLSKA A
N
IEMCY I
C
ESARSTWO W
X
WIEKU
KLAUS ZERNACK
Pielgrzymka cesarza Ottona III do grobu świętego Wojciecha w Gnieźnie w roku 1000 przyczyniła się do
światowego rozgłosu cesarskiej i papieskiej polityki renovatio imperii. Polityka obydwóch państw
prowadzona od czasu zjazdu gnieźnieńskiego ożywiła, jak podaje źródło z końca XI wieku, stojące blisko
tamtych wydarzeń, nadzieje wielu współczesnych na połączenie polskich Słowian z Rzeszą Niemiecką
regnum Sclavorum regno Theutonicorum confoederari). Polska i Niemcy, partnerzy tego poruszającego
światem wydarzenia na przełomie I i II tysiąclecia, pojawili się na arenie dziejowej w przeciągu X wieku, w
bardzo odmiennych warunkach historycznych: niemieckie regnum było „państwem sukcesyjnym”
wielkiego Królestwa Frankijskiego i rozwinęło się w długim, zapoczątkowanym w drugiej połowie IX
wieku, procesie z dawnej Francia orientalis, wschodniej części państwa Karolingów; przy czym ów proces
znalazł stosunkowo szerokie odbicie w ówczesnych źródłach.
Zupełnie inaczej było w przypadku państwa polskiego (regnum Sclavorum), które powstało poza
zasięgiem dawnego świata kultury starożytnej, na odległych ziemiach na wschód od Odry,
prawdopodobnie w wyniku szybkiego połączenia się plemion około końca IX wieku. Podstawę wzrostu
władzy książęcej w kształtującym się państwie polskim stanowił prawdopodobnie - jak w wypadku
Skandynawii i Rusi - handel dalekosiężny. Jego początki w regionie gnieźnieńsko-poznańskim
przypuszczalnie sięgają dopiero końca IX wieku; przy czym były one związane z rozwojem Wolina. Wtedy
dopiero, jak się zdaje, rozpoczęła się ekspansja plemienia Polan. W tym czasie zakres aktywności
karolińskiej polityki wschodniej ulegał ustawicznym zmianom. Źródła informują przede wszystkim o
procesach zachodzących na południowym wschodzie, na granicach Bawarii, gdzie wraz z wtargnięciem
Madziarów i rozpadem państwa wielkomorawskiego na przełomie IX i X wieku miały miejsce wydarzenia
rzeczywiście poruszające świat.
Stopniowy rozpad wschodniego królestwa Franków (Francia orientalis) przejawił się we wzroście
aktywności księstw plemiennych. W tym okresie, za panowania dynastii saskiej, zrodziło się regnum
Teutonicorum, czyli Germania w nowym znaczeniu; w znaczeniu innym niż w tradycji antycznej, która
była jeszcze miarodajna dla Einharda i dla całego IX wieku. Z tego powodu Walter Schlesinger właśnie tu
umieścił początki historii Niemiec. Dla nowego regnum istotne było odnowienie idei królestwa typu
wielkofrankońskiego. Dlatego też nowa polityka wschodnia Henryka I miała na celu nie tylko
zabezpieczenie flanki państwa niemieckiego przed Węgrami, lecz wiązała się również z wprowadzeniem
nowej koncepcji polityki wobec Słowian na północnym wschodzie, już jako polityki marchii granicznych
po wschodniej stronie Łaby. Oznacza to, że polityczne zabezpieczenie północnowschodnich ziem
słowiańskich, przynajmniej środkowego dorzecza Łaby i Odry, na wzór organizacji marchii na
południowym wschodzie dawnego państwa frankijskiego, stało się o tyle pilniejsze, o ile bardziej
widoczne były procesy koncentracji władzy w następstwie rozpadu państwa wielkomorawskiego.
Koncentracja ta dotyczyła nie tylko Węgier, lecz także Czech i - jeśli posłużymy się świadectwem, jakim są
18
imiona władców – również Polski. Horyzont polityki wschodniej Rzeszy poszerzył się zatem w X stuleciu
zauważalnie.
W świetle nowych badań należy stwierdzić, że polityka wschodnia nowopowstałego państwa
niemieckiego skierowała się nie przypadkiem na stary ośrodek polityczny po drugiej stronie Łaby - na
Brennę, którą król Henryk zdobył zimą 928/929 roku z zamiarem objęcia militarną kontrolą sąsiednich
plemion słowiańskich aż po Odre. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj polityka niemiecka wobec
hawelskiej dynastii książęcej w Brennie. Z jednej strony król Henryk zabrał ze sobą do Rzeszy członków
rodziny książęcej jako zakładników. Z drugiej jednak nawiązał rodzinne, quasi-dynastyczne stosunki,
pozwalając następcy tronu Ottonowi, który miał wtedy siedemnaście lat, związać się z jedną z córek
księcia na Brennie. Związek ten – może nawet małżeństwo - nie trwał długo, ale politycznie miał duże
znaczenie, ponieważ z niego zrodził się późniejszy arcybiskup Moguncji, Wilhelm. Dzięki małżeństwu z
córką księcia na Brennie przyszły król poznać miał zapewne język wschodnich sąsiadów. Prawdopodobnie
Henryk miał przed oczyma dawny model koegzystencji karolińskiej marchii wschodniej na południowym
wschodzie, to znaczy współistnienie władzy prefekta frankijskiego z władzą rodzimych dynastii.
Wyznaczył bowiem wkrótce królewskiego legata, komesa Zygfryda, swojego szwagra, na prefekta
słowiańskich ziem granicznych. Jednak ten nowy porządek został niebawem obalony na skutek
politycznych zamętów, w jakich pogrążyło się regnum niemieckie wraz z objęciem władzy przez Ottona I
w roku 936, jak również w wyniku wypraw węgierskich oraz powstań pojedynczych plemion słowiańskich
między Łabą a Odrą. W roku 940 nawet Brenna ponownie odpadła od Rzeszy.
Polityka, za pomocą której król Otton I usiłował opanować trudną sytuację na granicy wschodniej, była
równoznaczna ze zmianą dotychczasowego modelu: Otton przekształcił najpierw urząd legata w urząd
margrabiego (marchionat), co mogło leżeć również w intencji Henryka I. Urząd ten dzierżył po śmierci
Zygfryda w 937 roku jego brat Geron. Postępowanie Gerona po przejęciu urzędu margrabiego wyraźnie
wskazuje na to, że wcześniejszy model współżycia z licznymi ośrodkami władzy plemiennej w dawnym
księstwie hawelsko-wieleckim uznano w Niemczech za nie nadający się już do zastosowania. Natomiast u
Obodrzyców na północy, w tak zwanej marchii Billunga, uważano ów model w dalszym ciągu za
odpowiedni. Według Widukinda z Korbei Geron kazał w roku 939 zamordować trzydziestu słowiańskich
principces z obszaru swej marchii. Jako satelita ottoński osadzony został żyjący od 928 roku na dworze
niemieckim syn książęcy Tęgomir. Jak dalej pisze Widukind poddały się „wszystkie plemiona
barbarzyńskie... aż po Odrę”. Znaczy to, iż po wymordowaniu autochtonicznej warstwy możnych obszar
władzy hawelskiego satelity Niemiec został rozszerzony aż po Odrę. Teren ten pokrywał się z marchią
Gerona. Nowy system polityki wobec Słowian był prawdopodobnie skutkiem dążeń do poszerzenia
królewskiej własności ziemskiej (Konigsland), aby w ten sposób wzmocnić niemiecką władzę królewską.
Ten kolejny krok w niemieckiej polityce wschodniej w marchii Gerona uwidocznił się również poprzez
zmiany jakościowe rzeczonej polityki: w roku 948 zostały założone in marchia Geronis biskupstwa w
Brennie i Hobolinie, jako ośrodki misyjne dla ziem słowiańskich. Rygorystyczne postępowanie
margrabiego Gerona, który od 939 roku przygotowywał się do podjęcia tego kroku, nie pozostało –
według wszelkiego prawdopodobieństwa - bez reakcji na wschodniej granicy jego marchii, to jest nad
środkową Odrą. Stosunkowo dawno został w nauce dostrzeżony fakt, że dokument fundacyjny
biskupstwa w Brennie podaje wprawdzie Odre jako wschodnią granicę diecezji, ale przy wyliczeniu
19
dziesięciu provintias, które winny przynależeć do tego biskupstwa, wykazuje lukę w odniesieniu do
terenów na wschód od ziemi Sprewian wokół Kopanicy. W tę lukę dadzą się - na podstawie dokładnej
krytyki źródeł - dopasować dwa pozostałe terytoria słowiańskie: Ziemia Lubuska na zachód od Odry i
obszar Selpoli w ziemi Beeskow. Są to te terytoria, z którymi w 963 roku, a więc piętnaście lat po
założeniu biskupstwa w Brennie, związane były pierwsze bezpośrednie wiadomości o Polsce.
Można zatem założyć, że państwo polskie wokół Gniezna i Poznania rozciągało swoją władzę na zachód
od środkowej Odry, równocześnie z tworzeniem się marchii pod władzą Gerona, względnie po roku 950
margrabiego Dytryka. Thietmar z Merseburga, którego doniesienia odnośnie do roku 963 wskazują na
taką wcześniejszą ekspansję, mówi w każdym razie o poddaństwie (subiecti) polskiego księcia Miseco w
związku z ziemiami Selpoli i Luzici. Lecz sądzić można, że inicjatywę do ekspansji Polski dał tutaj jeszcze
ojciec Mieszka - Siemomysł. Dla oceny nowej siły politycznej na wschodnich kresach Niemiec są jednak
ważniejsze konkluzje ustrojowo-historyczne.
Od 963 roku księstwo Mieszka przedstawiano bowiem w źródłach jako gotowe i dojrzałe państwo; przy
czym wczesna Polska przypominała w swojej strukturze bardziej skandynawskie i wschodniosłowiańskie
organizacje państwowe niż te z kręgu wpływów frankijskich.
Na początku lat sześćdziesiątych X wieku polityka państwa polskiego orientowała się, zarówno w swoich
celach ekspansywnych (w pierwszym rzędzie chodziło tu o zdobycie ujścia Odry z Wolinem), jak również
w swoich stosunkach z zagranicą, na dwa kierunki, które miały się okazać stabilne przez długi czas.
Polskim władcom brakowało jedynie połączenia swojego rodu z Kościołem katolickim, czego inne
dynastie panujące w Europie środkowowschodniej dokonały już wcześniej, jak chociażby Przemyślidzi w
Pradze czy niektórzy książęta połabscy. Ale i to było około 960 roku jedynie kwestią czasu. Bowiem w tym
okresie można już mówić o potrzebie włączenia się tak potężnych władców, jak Mieszko, w ramy
przewodnich idei epoki. Pod tym względem Niemcy rozwinęły bardzo aktywną politykę. Król Otton I
podporządkował sobie opozycję książąt dzielnicowych, zbliżył Czechy do Rzeszy oraz w 955 roku zażegnał
na długo zagrożenie ze strony Węgrów. Tego samego roku Otton stłumił w krwawej bitwie nad Rzeknicą
powstanie Obodrzytów i Redarów, którzy próbowali się wyzwolić spod coraz surowszych rządów
niemieckich i usiłowali przenieść powstanie na teren marchii Gerona, względnie Dytryka. Tym samym
Otto torował sobie drogę do stworzenia szerszej bazy kościelnej i misyjno-politycznej dla penetracji ziem
Słowian na granicy wschodniej. W tym celu założył metropolie misyjne na ziemiach słowiańskich oraz
odnowił godność cesarza rzymskiego, wykorzystując przy tym tradycje karolińskiej polityki imperialnej.
Jak wiadomo, fundacja magdeburska przeciągała się ze względu na opór episkopatu Rzeszy. Ale już
koronacja Ottona Wielkiego na cesarza w roku 962 wniosła nową jakość do stosunków politycznych na
wschodnich rubieżach Rzeszy i tym samym wpłynęła na kontakty między Rzeszą a państwem polskim.
Władca gnieźnieński, który od 967 roku - prawdopodobnie z powodu swoich dążeń ekspansywnych w
dorzeczu dolnej Odry - popadł w konflikt zbrojny z Wieletami, ustępując im militarnie, szukał
sprzymierzeńców w Czechach I w cesarzu, któremu ślubował wierność, a także obiecał trybut usque in
Vurta fluvium (aż po rzekę Wartę), to znaczy za zachodnie tereny ekspansji, leżące już poza ziemią Polan.
20
To wydarzenie miało duże znaczenie dla obydwu stron. Bowiem wraz z układem z roku 967 imperium
uznało zmiany, jakie zaszły po 948 roku w układzie sił politycznych na ziemiach słowiańskich: niemieckie
królestwo oraz polski książę Mieszko „w równej mierze” objęli panowanie nad związkami słowiańskimi
między Łabą a Odrą. Od czasu koronacji cesarskiej imperium roztoczyło nad całym tym obszarem swoją
władzę zwierzchnią. W tym kontekście późniejsza wzmianka o Mieszku jako marchio w fuldajskim
nekrologu wydaje się o wiele bardziej wyrazem poważania dla tego, w swoim czasie sławnego
prawdopodobnie na obszarach pogranicza, księcia polskiego, niżeli formalnym tytułem.
Kiedy bowiem ten jeszcze pogański fidelis i amicus imperatoris, jak ówcześni określali Mieszka, został w
966 roku, po poślubieniu czeskiej księżniczki Dobrawy, chrześcijaninem, dokonała się całkowita zmiana
jakościowa w stosunkach politycznych pomiędzy „Niemcami” i „Polską”: konkurencja o ekspansję na
teren Słowian między Łabą a Odrą, która charakteryzowała lata 948-964, przerodziła się w kooperację w
ramach odnowionego Imperium Romanum. W gruncie rzeczy były to już oznaki tego, co w punkcie
kulminacyjnym polityki renovatio imperii na przełomie I i II tysiąclecia miało formalnie wyjść na jaw:
równorzędność polskiego regnum przy boku niemieckiego. Przy czym ta nowa polityka kooperacji, w
znaczeniu chrześcijańskiej idei imperialnej, zapewniała wystarczająco dużo miejsca także dla
zabezpieczenia polskich interesów. Uwidacznia się to zarówno w przyjęciu chrześcijaństwa z Czech, jak i
w fakcie, że w 968 roku można było założyć pierwsze polskie biskupstwo w Poznaniu. Fakty stworzone w
latach sześćdziesiątych w ramach współpracy polsko-niemieckiej przetrwały długi czas. Należy to
podkreślić, nawet jeśli wydarzenia związane ze zmianą panującego w Rzeszy po śmierci Ottona
Wielkiego, na pierwszy rzut oka zdają się temu przeczyć. W przejściowym związaniu się Mieszka z
Henrykiem Kłótnikiem, głową opozycji przeciwko ottońskiej polityce następstwa tronu, odbija się przede
wszystkim tradycyjna labilność niemieckiej władzy królewskiej. Stąd też sojusznicy Rzeszy orientowali się
każdorazowo na kandydata z największymi szansami na tron.
Jak dobrze zazębiały się interesy polityczne obu stron, miała pokazać w wyrazisty sposób przyszłość:
Polska zdobyła długotrwałe wsparcie polityczne Rzeszy przy próbach realizacji swoich ekspansywnych
zamiarów. Plany te obejmowały przede wszystkim ziemie opanowane przez Czechy, to jest Śląsk i
Kraków.
Rzesza
natomiast
zdobyła
spolegliwego
partnera
do
chrześcijańskiej
penetracji
pogańskosłowiańskiego świata. Jak bardzo Rzesza potrzebowała tego partnera, okazało się wówczas,
kiedy pod naciskiem z Zachodu i Wschodu w wielu regionach rósł słowiański opór przeciwko władzy
chrześcijańskiej, co w 983 roku, podczas wielkiego powstania Słowian, doprowadziło do całkowitego jej
załamania. Tym samym nie powiodła się próba stworzenia królewskiej własności ziemskiej pomiędzy
Łabą a Odrą.
Nie znaczy to wcale, że zakończyła się współpraca polsko-niemiecka w ottońskim Imperium Christianum.
Jeżeli przyglądać się wspólnym wysiłkom w walce z pogańskim powstaniem w marchiach połabskich, to
widać, iż niemiecko-polska kooperacja osiągnęła w latach dziewięćdziesiątych X wieku szczyt swego
oddziaływania.
Naznaczony przez chorobę i starość polski książę Mieszko I mógł przy końcu życia, około 990 roku,
zapisać na swym koncie jeszcze jeden znaczący sukces w zakresie stabilizacji monarchii polskiej. Po tym,
21
jak w ciągu swego życia zagarnął Pomorze, Śląsk i Ziemie Krakowską, udało mu się, dzięki tradycyjnie
dobrym stosunkom z mocarstwami uniwersalnymi, zdobyć papiestwo jako obrońcę i gwaranta (patronus
et adiutor) znacznie powiększonego obszaru państwa. Polski książę oddał w tym celu swój kraj jako
darowiznę kościelną świętemu Piotrowi. Mieszko zamierzał równocześnie - w zgodzie z koncepcją
misyjną Wojciecha z Pragi, a także papieża - stworzyć dla swego państwa podwaliny pod własną,
niezależną od wszelkich roszczeń Magdeburga organizację kościelną. Starania imperium i papieża o nowy
porządek kościelno-organizacyjny dla powiększonego terytorium państwa polskiego wypełniły lata
dziewięćdziesiąte X wieku.
Przy ugodzie pomiędzy Polską a Czechami, imperium musiało uwzględniać także swoje własne interesy.
Jednakże starania w tym kierunku nie przyniosły żadnego rezultatu i pierwszy plan, dotyczący założenia
biskupstwa w Miśni z niektórymi częściami Śląska i Czech, za panowania następcy Mieszka, Bolesława, w
995 roku nie powiódł się. Jednak polityka renovatio imperii, którą forsował młody cesarz Otto III po
męczeńskiej śmierci Wojciecha z Pragi, stanowiła doskonały grunt dla polskich celów politycznych.
Polityka wschodnia powinna polegać nie jak dotychczas na kościelno-politycznym powiększaniu
Germanii, lecz - według bizantyjskiego wzoru – na ścisłym powiązaniu obcych dynastii z imperium. W
Gnieźnie, podczas odwiedzin cesarza na grobie męczennika Wojciecha, doszło do najlepszego
rozwiązania jakie można by sobie wyobrazić: ziemie polskiego księcia Bolesława Chrobrego zostały wraz z
założeniem arcybiskupstwa w Gnieźnie zespolone w jednej organizacji metropolitalnej.
Źródła dowodzą, że Polska tamtego okresu już od dawna pojmowała siebie jako Polonia, podczas gdy za
granicą jeszcze jakiś czas używano nazwy Sclavinia. Władca Polski nie był dłużej uważany przez cesarza za
trybutariusza (tributarius), lecz za pana (dominus), za współpracownika cesarstwa (cooperator imperii).
Równorzędność Polski jako „współprzyporządkowanego niemieckiemu regnum członka w odnowionym
imperium romanum Christianum” była tym samym całkowita. Droga rozpoczęta w 963 roku dobiegła
swego końca. Po odwiedzinach Ottona III na grobie Wojciecha w Gnieźnie, Bolesław Chrobry udał się
niebawem z pielgrzymką do grobu Karola Wielkiego w Akwizgranie.
Widzimy zatem: polskie - jak najbardziej narodowe - sukcesy stabilizacji państwa pokrywały się z
potrzebami budowy imperialno-chrześcijańskiego porządku świata. Nie stały one zatem w opozycji do
głównych sił sprawczych imperialnej monarchii Niemców. Przeciwnie: stosunki pomiędzy elitami
politycznymi obydwóch królestw (regna) i tym samym - tak możemy powiedzieć w świetle obecnie
toczonej dyskusji mediewistycznej o narodach - między reprezentantami najwcześniejszych uczuć
narodowych w Europie Środkowej były bardzo bliskie także i po upadku polityki renovatio imperii w 1002
roku.
I nie zbłądzimy, dochodząc do następującego wniosku: rekonstruowana przez współczesną naukę
kooperacja w początkowym okresie stosunków niemiecko-polskich, w której chodziło o uczestniczenie w
idei imperialnej (Reichsidee), która zapewniała miejsce zarówno dla jedności, to znaczy narodu, jak i dla
całości, to jest chrześcijaństwa, przyczyniła się istotnie do wzajemnego konstytuowania wczesnych
struktur narodowych w Polsce i Niemczech.
Przetłumaczył z niemieckiego Eligiusz Janus
22
23
C
ZECHY
,
P
OLSKA I
E
UROPA
Ś
RODKOWA W
X
WIEKU
ROSTISLAY NOVY
Od VI wieku Europa Środkowa stała się strefą kontaktu dwóch różnych ludów. Jej środkowozachodnią
połowę zajmowały plemiona germańskie, stopniowo, w wielu wypadkach siłą, włączane do państwa
frankijskiego, zaś środkowowschodnią część, czyli szeroki pas od Bałtyku po Półwysep Bałkański zasiedliły
ludy słowiańskie, przybywające z północnego wschodu. Już w okresie migracji, a szczególnie po zajęciu
stałych siedzib, słowiańska wspólnota rodowa zmieniała się w naturalny sposób w szereg sąsiedzkich
związków terytorialnych, które determinowane były nie tylko poprzez warunki geograficzne
zamieszkiwanych terenów, ale także poprzez stosunki z bliższymi i dalszymi sąsiadami. W drugiej połowie
VI wieku awarska ekspansja na niziny Panonii stworzyła słowiańskim mieszkańcom północnego dorzecza
Dunaju przesłanki do zorganizowania oporu, który w pierwszej połowie VII wieku został
zinstytucjonalizowany w postaci tzw. państwa Samona. Była to organizacja krótkotrwała, której istnienie
wynikało z konieczności obrony przed Awarami, jak również przed Frankami, którzy poczuli się zagrożeni
zwłaszcza po wstąpieniu Serbów połabskich do związku Samona. Wskutek rozpadu państwa Awarów w
końcu VIII wieku, włączenia księstwa bawarskiego (788 r.) i podporządkowania saskiego związku
plemiennego (785 r.), państwo Franków przybliżyło się do Słowian nad Łabą i Dunajem na najbardziej
dostępnych odcinkach. Wzajemne kontakty nierównomiernie rozwiniętych organizmów - z jednej strony
relatywnie zwartego państwa Franków, z drugiej szeregu słowiańskich wspólnot terytorialnych - od
początku nie miały charakteru pokojowego. Agresywność lenników państwa karolińskiego na obrzeżach
kraju powodowała stan stałego napięcia, często przeradzający się w zbrojne konflikty, na które Słowianie
nie reagowali jednakowo. Na obszarze Połabia i na terenach nad Bałtykiem, podzielonych między szereg
związków plemienno-terytorialnych, jak Obodrzyce, Wieleci, Serbowie i Łużyczanie, obrona przybierała
postać okazjonalnych związków obronnych bliskich sobie pod względem etnicznym terytoriów. W
dorzeczu Dunaju, bardziej zwartym ze względu na asymilację ludności napływowej, od pierwszego
trzydziestolecia IX wieku kształtował się wczesnośredniowieczny organizm państwowy Mojmira i jego
następców, nazwany później Wielkimi Morawami. Porośnięte gęstą dziewiczą puszczą góry, które
otaczały Kotlinę Czeską, aż po początek IX wieku ochraniały tamtejsze osadnictwo przed napaścią ze
strony bawarskiej tzw. Marchii Czeskiej (788 r.). Także później naturalne ukształtowanie terenu
przynajmniej utrudniało agresje od zachodu. Natomiast obszar Chorwacji we wschodnich Czechach
połączony był z Morawami otwartą Bramą Litomyślską, która w drugiej połowie IX wieku otworzyła
Kotlinę Czeską nie tylko na kulturalne, lecz także na polityczne wpływy rozrastających się Wielkich
Moraw księcia Świętopełka. Właśnie dzięki tym kontaktom udało się Przemyślidom ze środkowych Czech
uzyskać po 872 r. przewagę nad osłabionymi księstwami Luczan w dorzeczu Odry, a z czasem je sobie
podporządkować, kładąc w ten sposób fundamenty pod wczesne państwo czeskie.
Wczesnośredniowieczne państwa słowiańskie jako polityczną formę organizacji społecznej
charakteryzowało przede wszystkim istnienie aparatu władzy, reprezentowanego przez księcia i jego
drużynę oraz zależność trybutarna przyłączonych ziem. Tworzenie nowej organizacji terytorialnej było
24
jednak procesem długotrwałym, który w pełni przejawił się dopiero w ciągu X wieku w powstaniu tzw.
grodowej organizacji administracyjnej na ziemiach czeskich i polskich.
Kolejnym, ważnym zjawiskiem przemian społecznych było przyjęcie chrześcijaństwa, które integrowało
systemy idei i wartości etycznych oraz było w stanie regulować kontakty międzyludzkie wielkiej liczby
wspólnot lokalnych w sposób centralistyczny i jednocześnie hierarchiczny.
Wszystkich wyżej wymienionych cech charakterystycznych dla państwa wczesnośredniowiecznego nie
dostrzegamy jednak w IX i X wieku ani u Słowian połabskich, ani nadbałtyckich. Życie społeczne
pozostawało tam na przedpaństwowym, w istocie terytorialno-plemiennym etapie rozwoju, z
naczelnikiem wybieranym przez wiec, z powszechnym obowiązkiem służby wojskowej, z
przedchrześcijańskimi lokalnymi kultami i w tradycyjnym środowisku pojedynczych ośrodków
osadniczych.
Zakładając zatem, że Wielkie Morawy należały do kategorii państw wczesnośredniowiecznych, koniecznie
trzeba, z historycznie poświadczonych informacji o ich nagłym upadku w początku X wieku w wyniku
najazdów węgierskich, wyciągnąć wniosek poniekąd bardziej ogólnej natury. A to najprawdopodobniej
taki, że państwa wczesnośredniowieczne ze swoją nierównomiernie zorganizowaną strukturą społeczną
były tworami bardzo kruchymi. Ich szybki upadek mogło spowodować na przykład wygaśnięcie dynastii i
zanik drużyny książęcej. Z takiego punktu widzenia wspólnoty plemienno-terytorialne na ziemiach
nadbałtyckich były w tym czasie organizmami społecznymi bardziej elastycznymi i przez to bardziej
wytrzymałymi. Kształtujące się wczesnośredniowieczne państwo mogło więc przetrwać w przybliżeniu
pierwsze pięćdziesiąt lat swojego istnienia (tj. dwie pierwsze generacje) tylko przy minimalnym
zagrożeniu zewnętrznym.
Tę ochronną rolę w przypadku tworzącego się w końcu IX wieku państwa Przemyślidów spełniało przede
wszystkim jego korzystne położenie geograficzne; zaś w wypadku kształtującego się w pierwszej połowie
X wieku państwa Piastów funkcję strefy buforowej przejęły ziemie plemion żyjących między Odrą a Łabą.
W tym kontekście należy również wspomnieć, że od połowy lat siedemdziesiątych IX wieku naturalny
punkt ciężkości państwa wschodniofrankijskiego przesuwał się nad Dunaj do Bawarii, a wewnątrz kraju
stopniowo
pogłębiały
się
procesy
dezintegracyjne
poszczególnych
księstw,
spowodowane
hegemonialnymi, a przez to też przeciwstawnymi ambicjami politycznymi najszlachetniejszych
dzielnicowych rodów, które wywodziły swoje prawa pierwszeństwa do władzy z pokrewieństwa, w
różnych zresztą stopniach, z wymarłą w roku 911 dynastią karolińską. Te antagonizmy doprowadziły w
pierwszej ćwierci X wieku prawie do zupełnego rozpadu państwa frankijskiego. Idea jedności
urzeczywistniała się jednak w rywalizacji o uzyskanie hegemonii, zwłaszcza między najbardziej zwanymi
członami dawnego związku państwowego - ludolfińską Saksonią na północy i Bawarią Luitpoldingów na
południu. Oba konkurujące ze sobą rody, aby móc rozwinąć polityczną aktywność w całej Rzeszy, musiały
szukać poparcia przede wszystkim we własnych księstwach. Ich przedstawiciele byli zmuszeni z jednej
strony oprzeć się na miejscowych, równych im urodzeniem rodach, z którymi łączyli się najczęściej
więzami rodzinnymi, z drugiej strony musieli tworzyć sobie mocarstwowe zaplecze, zależne jedynie od
nich i podlegające im na ogólnych zasadach prawa lennego, z czym spotykamy się zwłaszcza na
25
pogranicznych ziemiach słowiańskich. Trwały napór na te obszary zaznaczył się najpierw nad Dunajem,
na terenie już istniejącej bawarskiej Marchii Wschodniej. Kotlina Czeska oraz ziemie słowiańskie między
Łabą i Odrą od ostatniej ćwierci IX do początku X wieku znajdowały się poza sferą bezpośredniego
zainteresowania Rzeszy, a właściwie przylegającego do nich państwa Sasów, w którym stopniowo
umacniali swoją niezależną pozycję Ludolfingowie (Harz, Turyngia, ziemie dorzecza Sali). W pierwszej i
drugiej dekadzie X wieku na Połabiu i nad Dunajem rozpoczęła się wprawdzie oddzielna, ale ogólnie słabo
zauważalna ekspansja książąt saskich i bawarskich. Była ona słabo zauważalna zwłaszcza dlatego, że
niszczące ataki Węgrów od 900 roku zmuszały do obrony nie tylko Bawarów, ale od 906 r. nie ustrzegło
się ich nawet oddalone księstwo saskie, dokąd szybkie oddziały węgierskie przenikały przeważnie przez
ziemie czeskie.
Wydaje się, że nie działo się to bez zgody książąt z dynastii Przemyślidów. W ten sposób Kotlina Czeska
nabrała strategicznego znaczenia tak dla bawarskiego księcia Amulfa, jak dla saskiego króla Henryka I - i
to niezależnie od siebie, chociaż w roku 921 doszło do formalnej zgody między obydwoma rywalami.
W tym czasie państwo Przemyślidów, choć nie obejmowało jeszcze całej Kotliny Czeskiej,
przypuszczalnie było do tego stopnia skonsolidowane, że - bez względu na poważne konflikty
wewnątrzdynastyczne po śmierci Wratysława I w 921 r. – mogło znaleźć wystarczające pole manewru w
ramach skrywanego antagonizmu sasko-bawarskiego. Jeżeli w tym kontekście możemy się tylko
domyślać celu wojennej wyprawy księcia bawarskiego Amulfa do Czech w 922 r., to późniejsza
niewątpliwie samodzielna (tak ją jednoznacznie określają ówczesne źródła) ekspedycja króla Henryka I w
kierunku Pragi w pierwszej połowie 929 r., wskazuje na próbę zmuszenia siłą księcia Wacława, następcy
Wratysława, aby przeszedł na stronę Sasów i najprawdopodobniej ograniczył ewentualne przemarsze
oddziałów węgierskich na tereny leżące w saskiej strefie zainteresowania. Relacja Widukinda o tej
wyprawie (I, 35) daje kolejne możliwości interpretacji, zwłaszcza w powiązaniu z późniejszymi, lokalnymi
źródłami. Jeżeli według saskiego kronikarza Henryk I wyruszył w 929 r. ku Pradze, podporządkował sobie
jej księcia i zobowiązał go do płacenia trybutu z całych Czech (Bohemias tributarias faciens), to powyższe
stwierdzenia świadczyłyby o pewnej nowej, przywódczej roli Przemyślidów prawie w całej Kotlinie
Czeskiej już przed rokiem 929. Więcej światła na charakter ich pozycji rzuca końcowa opowieść Legendy
o św. Ludmile i Św. Wacławie mnicha Kristiana, dotycząca pojedynku św. Wacława z nienazwanym
księciem z wschodnioczeskiej Kourimi. Poddał się on Wacławowi bez walki i książę Przemyślidów
„ofiarował mu po tym pocałunek pokoju i umocnił drogą pokojową swoje zwierzchnictwo nad nim i jego
krajem, udzieliwszy mu mocy, aby zarządzał tym krajem aż do końca życia”. Wydarzenie, o którym mówi
autor legendy, uzupełniającej opowiadanie Widukinda, da się datować na okres przed 929 r. Ponadto
poświadcza ona kolejną fazę i metody ekspansji Przemyślidów. Konsekwencją zdarzeń stał się fakt, że
pobity książę kourimski podzielał prosaską orientację Wacława. Jednak wywoływała ona opór wewnątrz
samej dynastii, stawiając przeciw księciu jego własnego brata. Konflikty osiągnęły apogeum 28 września
935 r., kiedy Wacław zginął z ręki mordercy , nasłanego przez jego brata - Bolesława. Wydarzenia, które
nastąpiły wkrótce po tym, świadczą, że chodziło tu o czyn motywowany politycznie. Opowiada o nich pod
936 r. nasz główny sprawozdawca, saski kronikarz Widukind, pisząc: „Bolesław zabił brata swego,
człowieka, jak powiadają, chrześcijańskiego i oddanego czci bożej. Obawiając się sąsiadującego z nim
królewięcia (subregulus), dlatego, że ów słuchał poleceń z Saksonii, wydal mu wojnę. Ten posłał do
26
Saksonii z prośbą o pomoc. Wysłano więc do niego Asika z legionem Merseburczyków i silnym pocztem
Hassingów i dodano mu zastęp Turyngów.” Wojska przysłane z pomocą kroczyły oddzielnie, co
wykorzystał Bolesław I (935-972), który symulowaną ucieczką powiększył odległość między
poszczególnymi oddziałami, dając zarazem hrabiemu Asikowi poczucie bezpieczeństwa i budząc w nim
przedwczesny smak zwycięstwa. Następnie Bolesław napadł na niedostatecznie strzeżony obóz wroga,
rozbił oddziały saskie, wcześniej odparłszy atak Turyngów i wnet skierował się ku grodowi „sąsiedniego
królewięcia”. W czasie pierwszego ataku zdobył go i spustoszył. Widukind zaś tylko zwięźle wspomina, że
wrogość między Bolesławem I i Ottonem I trwała jeszcze przez kolejnych czternaście lat. Nie wiadomo, w
jaki sposób przejawiał się ten stan wojny, podobnie jak brak jakichkolwiek świadectw ewentualnych
kontaktów Bolesława I z bawarskim księciem Eberhardem (937-938), czy Bertoldem (938-947). Jeżeli
można zakładać, że istniały, to tylko w pośredni sposób, w związku z podporządkowaniem Czech, pod
względem kościelno-administracyjnym, diecezji ratyzbońskiej.
Po śmierci Henryka I (2 VII 936 r.) następcą został, z pieczołowitym zachowaniem całej procedury, jego
syn, Otto I (936-973), już wcześniej desygnowany na to stanowisko. Wraz z objęciem przez niego władzy
dość wyraźnie zmieniła się strategia politycznego działania oraz taktyczne środki jego realizacji.
Poprzedni okres bawarsko-saskiej rywalizacji zakończył się zbrojną interwencją Ottona i związaną z nią
neutralizacją Bertolda, brata Amulfa. Już ten krok wskazywał na polityczną koncepcję Ottona, aby
mianowicie utworzyć z federacji na wpół niezależnych księstw państwa wschodniofrankijskiego jednolite
państwo niemieckie. Kwestią eksperymentu stało się wytworzenie stabilnych więzi w tym państwie.
Doświadczenia lat czterdziestych i początku lat pięćdziesiątych pokazały, że nie mogą być nimi bliskie
związki pokrewieństwa między książętami a królem, bowiem urok władzy zbyt łatwo rwał związki krwi.
Efektywniejszy okazał się, ale dopiero w połowie lat pięćdziesiątych, sojusz z hierarchią kościelną, przy
pomocy której można było stworzyć stabilne oparcie dla władzy centralnej w postaci ogólnopaństwowej
administracji i w ogóle poprzez uaktywnienie tej grupy, utrzymywanej i odnawianej spośród ludzi z
bliskiego królowi ośrodka, mianowicie z kapeli dworskiej. Warunkiem realizacji tych zjednoczeniowych
zamiarów było jednak przede wszystkim umocnienie pozycji Ludolfingów w rodzinnej Saksonii, a to
kosztem słowiańskich terenów osadniczych między Łabą i Odrą. Pierwszy krok uczynił Otto I już w roku
936, kiedy na dolnym Połabiu utworzył tzw. Duńską (Północną) Marchię pod władzą margrabiego
Hermana Billunga, a nad środkową Łabą Marchię Wschodnią z margrabią Geronem na czele. Marchie
stanowiły zrazu terytoria obronne pod władzą samodzielnych margrabiów, dopiero w dalszej
perspektywie miały one przejść do działań zaczepnych. Ekspansywna funkcja marchii saskich w pełni się
ujawniła po połowie lat pięćdziesiątych, kiedy zasadniczo zmieniła się dotąd realizowana metodami
tradycyjnymi polityka, będąca kombinacją ataku zbrojnego i żądania od ujarzmionych plemion
słowiańskich trybutu, w nową politykę, stawiającą sobie za cel ich bezpośrednią aneksję i włączenie do
systemu marchii saskich. Z tych powodów pierwotna Marchia Wschodnia została podzielona na trzy
mniejsze, ale bardziej aktywne jednostki (Północną, Wschodnią i Miśnieńską Marchię).
Trzecim ważnym zadaniem na drodze do szybszego ujednolicenia państwa niemieckiego, była stabilizacja
nie tylko zachodniej granicy z Państwem Zachodniofrankijskim, ale przede wszystkim granicy w dolinie
Dunaju, narażonej na stałe ataki Węgrów. W rozwiązaniu tego problemu Ottonowi I przeszkadzały
jeszcze cały czas wrogie stosunki z Przemyślidami w Kotlinie Czeskiej. Wyprawa Ottona w lipcu roku 950
27
przeciwko bliżej niezlokalizowanemu grodowi, oznaczanemu w ówczesnych źródłach jako „Nowy Gród”
(urbs Nova), jego oblężenie, a następnie kapitulacja załogi pod dowództwem następcy tronu czeskiego,
przyszłego Bolesława II, spowodowało nie tylko zaniechanie czternastoletniej wrogości i
podporządkowanie państwa Przemyślidów księciu bawarskiemu, którym był już wówczas młodszy brat
Ottona - Henryk I, ale także tworzyły podstawę bawarsko-czeskiej koalicji przeciwko Węgrom. W dalszej
perspektywie została ona wzmocniona po bitwie nad rzeką Lech 10 sierpnia 955 r., kiedy to Otton I sam
nie podążył za wycofującymi się oddziałami węgierskimi, lecz inicjatywę w wojnie pozostawił
Bolesławowi I. W ten sposób dał czeskiemu księciu możliwość przeniknięcia na Morawy lewym brzegiem
górnej Łaby i stoczenia tu kolejnej zwycięskiej bitwy z Węgrami. Jej rezultatem było późniejsze
rozszerzenie wpływów Przemyślidów na Morawy rozumiane w ich ówczesnych granicach, tj. wraz z
Małopolską, Śląskiem i zachodnią Słowacją. W owych czasach Otto I widział w Bolesławie czeskim
zapewne cennego sojusznika, któremu sprawiedliwie należała się nagroda, tym bardziej, iż nic ona króla
niemieckiego nie kosztowała. Wyciągając wnioski z własnych doświadczeń, nie pozostawił jednak
przypadkowi możliwości dalszego wzrostu potęgi państwa Przemyślidów. Formę zabezpieczenia
stanowiła dla Ottona najprawdopodobniej pólnocno-wschodnia część Kotliny Czeskiej. Bowiem około
czternaście lat po zniszczeniu Kourimia zaczął się krystalizować nowy ośrodek władzy we wschodnich
Czechach, którego centrum leżało na prawym brzegu Łaby, w Libicach Sławnikowiców. Nic nie stoi na
przeszkodzie stwierdzeniu, że wzrost politycznego znaczenia Sławnikowiców w pewien sposób wiązał się
z wyprawą Ottona w lecie roku 950. O pierwszym znanym przedstawicielu rodu - Sławniku, którego
bardzo późne źródło wymienia, zgodnie z logiką, jako jednego z krewnych pobitego w roku 936 księcia
kourimskiego - wiadomo na pewno, iż był spokrewniony (w bliżej nieokreślony sposób) z dynastią saską.
W tym kontekście nie trzeba rozwodzić się nad okolicznościami tego faktu, bowiem mówi on sam za
siebie. Zresztą prosaską orientację Sławnikowiców można udowodnić również inaczej. Nie tylko poprzez
wskazanie na architekturę kościoła w grodzie libickim, ale przede wszystkim dzięki faktowi, że jeden z
synów Sławnika, Wojciech, został wysłany na naukę do słynnej szkoły w Magdeburgu, rezydencji Ottona
I. Wszystkie te wymienione przesłanki skłaniają do pewnej hipotetycznej interpretacji, iż wzrost
znaczenia państwa Sławnikowiców po połowie X wieku mógł mieć związek z zamiarem Sasów, by
Sławnikowicy stanowili przeciwwagę dla Przemyślidów na terenie Czech.
Spośród wschodnich sąsiadów państwa niemieckiego w pierwszej połowie X wieku w zasadzie jedynym
spójnym organizmem pod względem politycznym, organizacyjnym i kulturalnym, z którym należało się
liczyć, było tworzące się, dotąd wprawdzie tylko powierzchownie schrystianizowane, państwo
Przemyślidów. Dlatego też w ramach bawarsko-saskiej rywalizacji stało się ono ważnym przedmiotem
sporu. W trakcie czternastoletniego oporu przeciwko Sasom potrafiło nie tylko zachować swoją
integralność, ale nawet za panowania Bolesława I utrwalić ją i wewnętrznie wzmocnić. Po 950 r.
zareagował on w sposób elastyczny na zmianę programu budowy państwa niemieckiego pod władzą
Ottona I. Udzieliwszy zbrojnego poparcia niemieckim oddziałom w bitwie z Węgrami nad rzeką Lech w
955 r., Bolesław I mógł teoretycznie, poprzez rozszerzenie swoich wpływów na tereny położone na
wschód od własnych granic, stworzyć podstawy pozycji państwa Przemyślidów, jako jedynej - na razie -
znaczącej słowiańskiej organizacji politycznej w Europie Środkowej.
28
Jednakże zabrakło mu czasu na rzeczywiste zrealizowanie tych ambicji, bowiem wkrótce w drugiej
połowie X wieku zaczął się gruntownie zmieniać ogólny układ sił w Europie Środkowej.
Jeżeli zadamy mniej lub bardziej retoryczne pytanie o okoliczności i świadectwa tych zmian, które po
części wynikały z dotychczasowego rozwoju, a po części były skutkiem zupełnie nowych procesów
europejskich, należałoby przede wszystkim wymienić najważniejsze z nich. Po pierwsze były to - choć
brzmi to paradoksalnie - pozytywne rezultaty bitwy nad rzeką Lech, które spowodowały przyspieszenie
procesu przekształcania się związków plemiennych węgierskich koczowników w jednolitą
wczesnopaństwową strukturę węgierskiego księstwa Gejzy I (ok. 970-999) i królestwa Stefana I. Drugim
ważnym zjawiskiem była faktyczna rezygnacja Ottona I z programu konsekwentnej budowy Niemiec jako
wczesnośredniowiecznego państwa narodowego. Patrząc z dłuższej perspektywy, cesarska koronacja 2
lutego 962 r. w Rzymie, poprzedzona dokonaną w 951 r. koronacją w Lombardii, zapewne do tego
stopnia skierowała uwagę saskich monarchów na dwa odmiennie ukształtowane i samodzielnie się
rozwijające terytoria o różnych tradycjach, że wkrótce sparaliżowało to jakąkolwiek systematyczną
działalność władców saskich w obu częściach Rzeszy. Do ich połączenia mogło dojść jedynie w sferze
symboliki i na podstawie wysublimowanej idei cesarstwa, odnawiającej za pośrednictwem imperium
Karola Wielkiego tradycje antycznego Cesarstwa Rzymskiego, a to bądź na najwyższym ówczesnym
poziomie intelektualnym (Otto III), bądź - a to z reguły krótkotrwale - poprzez użycie siły.
Skutkiem wyboru drogi imperialnej było więc osłabienie centralnej władzy królewskiej w księstwach
niemieckich i ich postępująca dezintegracja. Wkrótce nie mógł jej powstrzymać nawet potężny aparat
administracyjny Kościoła Rzeszy, na którym opierał się Otto I i jego następcy. Trzecim fenomenem zmiany
układu sił w Europie Środkowej było prawie błyskawiczne powstanie państwa pierwszych Piastów między
Odra i Wisłą. Jeżeli możemy dziś uznać za udowodnioną nową datację słynnej relacji Ibrahima ibn Jakuba
o Słowianach na lata 961-962, to w takim razie informacje o Mieszku - „mocnym władcy Północy” oraz
szczegóły o sile i wewnętrznej organizacji jego drużyny, które podaje relacja, byłyby w ogóle najstarszym
przekazem o istnieniu już ukształtowanego rdzenia piastowskiego państwa. Biorąc pod uwagę analogie z
Wielkimi Morawami i Czechami, jak też odwołując się do danych Geografa Bawarskiego z pierwszej
ćwierci IX wieku, należy założyć stopniowy rozwój od mniejszych wspólnot terytorialnych, przez większe
przedpaństwowe organizmy księstwa w IX i pierwszej połowie X wieku, aż po jednoczące je
wczesnośredniowieczne państwo, obejmujące Wielkopolskę, Kujawy, Mazowsze i Pomorze Gdańskie.
W tym kontekście można postawić wielce prawdopodobną hipotezę, że jedną z przyczyn tak szybkiej
integracji wspólnot środkowopolskich w jeden organizm państwowy w pierwszej połowie X wieku
stanowił rosnący napór saskich feudałów w kierunku wschodnim na obszarze całej połabsko-odrzańskiej
strefy buforowej, który wywołał na sąsiednich oraz na bardziej oddalonych terenach stan ciągłego
zagrożenia. Jego rezultatem była więc reakcja, często połączona z użyciem siły, ze strony na ogół
najbardziej rozwiniętego i najlepiej zorganizowanego ośrodka (księstwa terytorialnego). Wnosiła ona do
budowy grodowego systemu administracyjno-obronnego i do formowania się drużyny książęcej coraz
wyraźniejsze cechy o charakterze państwowym. Źródła pisane odzwierciedlają już tylko kulminacyjną
fazę polskiego procesu państwowotwórczego, która łączy się z imieniem pierwszego historycznego
władcy, księcia Mieszka I (ok. 960 - 25 V 992).
29
Nieliczne zachowane przekazy zupełnie jasno oddają siłę osobowości Mieszka jako władcy. Przedstawiają
go jako zdolnego wojownika i zręcznego polityka, a więc rzeczywistego twórcę państwa. W pierwszym,
uchwytnym historycznie, etapie wielkopolskiego procesu jednoczenia w latach 962-967 strategicznym
celem było wytworzenie przedpola od strony zachodniej, nad środkową i dolną Odrą (Ziemia Lubuska,
Pomorze Zachodnie). Wprowadzanie tego zamiaru w życie doprowadziło jednak do konfliktu z
Wolinianami i Wieletami, którym pospieszył z pomocą długoletni przeciwnik Ottona I, saski hrabia
Wichman. Próbując stawić czoła długim i ze zmiennym szczęściem prowadzonym walkom, wszedł
Mieszko I w 965 r. w koalicję obronną ze swoim południowym sąsiadem, księciem czeskim Bolesławem I.
Doszło do tego w sposób charakterystyczny dla owych czasów, a mianowicie przez nawiązanie stosunków
rodzinnych. Mieszko I poprosił o rękę córki Bolesława, Dobrawy, która bezzwłocznie wyruszyła do Polski.
Ślub miał jednak i dalsze pozytywne konsekwencje dla państwa polskiego, bowiem stwarzał on przesłanki
do przyjęcia chrześcijaństwa (966 r.) i wkrótce po tym do zbudowania podstaw polskiej organizacji
kościelnej poprzez ustanowienie biskupstwa misyjnego w Poznaniu (968 r.). Ponadto Mieszkowi już w
967 r. udało się, z czeską pomocą zbrojną, zwycięsko zakończyć walki z Wolinianami i rozciągnąć swoje
panowanie aż do ujścia Odry.
Włączenie ziem nad środkową Odrą w granice państwa Mieszka oznaczało jednak także bezpośredni
kontakt Polski ze strefą interesów Rzeszy, a właściwie Sasów, a więc konieczność ułożenia sobie
wzajemnych stosunków. Do tego doszło jeszcze w roku 967, drogą zapewne pokojową, bowiem przy
wspomnianej dacie saski kronikarz Widukind nazywa polskiego księcia „przyjacielem cesarza”. Późniejsze
źródło (Thietmar z Merseburga) jednak jeszcze dodaje, że z tym zbliżeniem wiązała się konieczność
płacenia Rzeszy przez Mieszka trybutu „aż po rzekę Wartę”, czyli przypuszczalnie tylko z niedawno
przyłączonej Ziemi Lubuskiej. Pokojowy charakter stosunków Polski z Rzeszą nie utrzymał się długo w
związku z radykalną zmianą tzw. cesarskiej polityki wschodniej, znajdującej teraz oparcie w nowo
powstałym arcybiskupstwie magdeburskim i polegającej na pogłębianiu organizacyjnej struktury dawnej
saskiej Marchii Wschodniej (965 r.), poprzez udzielanie szerokich kompetencji poszczególnym
margrabiom. Już w 972 r. doszło do kolizji interesów Mieszka i margrabiego Hodona (965-993). Punktem
kulminacyjnym jego agresji była bitwa pod Cedynią, stoczona zapewne bez wiedzy Ottona I. Jakkolwiek
już na początku kwietnia 973 r. doszło do ponownego zawarcia pokoju między Ottonem I i Mieszkiem I w
obecności czeskiego księcia Bolesława II, to jednak nie zlikwidowano w ten sposób przyczyn następnych
konfliktów. I to nawet pomimo faktu, iż cesarz Otton I uczynił pewne starania, aby nowy biskup
Ratyzbony, Wolfgang, zgodził się na oddzielenie Czech od diecezji ratyzbońskiej, aby w ten sposób mogło
się spełnić, popierane przez papieża, życzenie czeskiego księcia, dotyczące erygowania samodzielnej
diecezji praskiej.
Na odwrót, po śmierci Ottona (7 V 973 r.) zaostrzyły się stosunki między Rzeszą i czesko-polską koalicją,
do czego przysłużył się wówczas swoimi ambicjami politycznymi książę bawarski Henryk, stryjeczny brat
Ottona II. Aby osiągnąć pierwszeństwo w Rzeszy, Henryk II Bawarski szukał sprzymierzeńców poza
granicami - w Czechach Bolesława i w Polsce Mieszka. Zrozumiałe, że obaj sojusznicy mieli szereg
powodów, aby obawiać się zjednoczonej Rzeszy i najprawdopodobniej dlatego też przyjęli w 973-974 r.
propozycje Henryka, chociaż już wkrótce okazało się, że biorą udział w konflikcie wewnątrz saskiej
dynastii, który w najmniejszym stopniu nie przypominał sasko-bawarskiego antagonizmu z pierwszego
30
trzydziestolecia X wieku Niewielki zasięg powstania spowodował jego szybki upadek, który został
wkrótce ukoronowany czasowym internowaniem Henryka w Ingelheim. Otton II mógł więc pomyśleć o
odwecie, którego celem już w 975 r. stały się Czechy. Wyprawa wojenna nie zakończyła się sukcesem i
nie doszło wówczas do rozstrzygającej bitwy. Ta miała miejsce dopiero rok później, po kolejnej próbie
wywołania powstania przez Henryka, zakończonej oblężeniem Ratyzbony i ucieczką bawarskiego księcia
do Czech. Otto II ścigał go w lecie 976 r. także tam. Jakkolwiek odparto wówczas atak wojsk Rzeszy w
zachodnich Czechach, to powtórzył się on raz jeszcze w roku 977. Bolesław II wnet po nim podjął usilne
starania, aby zawrzeć pokój z Ottonem II (978 r.).
Nie można chyba wytłumaczyć zmiany stanowiska Bolesława II w końcu lat siedemdziesiątych X wieku
bez uwzględnienia dalszego rozwoju wydarzeń w Polsce piastowskiej. Mianowicie w 977 r. zmarła żona
Mieszka, Dobrawa z Przemyślidów, która uosabiała mocne dotąd więzy wzajemnego przymierza i której
brak zapewne odczuwalnie osłabił stosunki czesko-polskie. A to tym bardziej, że owdowiały książę znalazł
już w 980 r. jej następczynię w osobie córki Dytryka, margrabiego saskiej Marchii Północnej, Ody, która z
kolei poprzez swoje związki rodzinne mogła do pewnego stopnia pozytywnie wpływać na układ sił w
dorzeczu Odry. Tak więc drogi dawnych zachodniosłowiańskich partnerów politycznych zaczęły się
rozchodzić.
Wyraźnie tego dowodziło poparcie, jakiego udzielił w 984 r. Bolesław II ponownie zbuntowanemu
przeciwko władzy królewskiej, tym razem Ottona III, Henrykowi II Bawarskiemu, do którego Mieszko I już
się nie przyłączył. Wzajemne oddalanie się od siebie Czech i Polski trzeba traktować jako
wielowarstwowy proces, którego poszczególnych elementów nie można w pełni uchwycić. Możliwe jest
jednak wymienienie podstawowych jego składników i odczytanie ich wzajemnych związków.
W drugiej połowie X wieku państwo piastowskie znajdowało się, jak już stwierdzono, w kulminacyjnej
fazie wczesnośredniowiecznych procesów państwowotwórczych. Charakteryzowała ją przede wszystkim
ekspansja- dynamiczny składnik procesów państwowotwórczych. Naturalna granica zachodnia wymagała
raczej ochrony, zwłaszcza po 983 r., kiedy wybuchło wielkie powstanie ludów słowiańskich nad dolną
Łabą, To może także do pewnego stopnia tłumaczyć powody kontaktów Mieszka z Sasami w latach
985-986 podczas walk z Obodrzycami i Lucicami. Związek Wielecki utrzymywał jednak tradycyjnie
przyjacielskie kontakty z czeskimi Przemyślidami. Już samo to krzyżowanie się sympatii i antypatii musiało
wywoływać pewne napięcie. Jeśli w tej sytuacji Mieszko, kierując się niewątpliwie troską o geopolityczną
integrację państwa w jego przyrodzonych granicach, zwrócił swoją uwagę - co w pełni zrozumiałe - na
południe i południowy wschód, powstało i tam kolejne potencjalne źródło konfliktów. Jakkolwiek w
przypadku Śląska i Małopolski chodziło jedynie o podbite części państwa czeskiego, które były z nim
związane w sposób - rzec można - nieorganiczny, to w praktyce starły się tu roszczenia terytorialne
Bolesława II z interesami Mieszka I. Mimo że w tym okresie państwo Przemyślidów rozciągało się od
Miśni (984 r.) po Bug i Styr daleko na wschodzie, nie tworzyło jednolitego pod względem politycznym
organizmu nawet w swoim naturalnym geopolitycznym centrum, tj. w Kotlinie Czeskiej. Sławnikowice,
którzy wyraźniej wkroczyli na polityczną scenę po połowie X wieku, w pewnych okolicznościach mogli się
wydawać piastowskiej Polsce użytecznym partnerem, a to dzięki położeniu ich włości w
północno-wschodniej części Kotliny Czeskiej. Dotyczy to zwłaszcza okresu po śmierci Sławnika w 981 r.,
31
kiedy na czele księstwa stanął jego ambitny syn, książę Sobiesław. Nie jest wykluczone, że Bolesław II
zdawał sobie sprawę z możliwości powstania takiej konstelacji i dlatego spróbował wzmocnić istniejące
dotąd więzi pokrewieństwa z panami na Libicach poprzez pozyskanie sobie, Wojciecha, brata Sobiesława,
który od 19 lutego 982 r. był praskim biskupem. Był to niewątpliwie przezorny gest o ogromnym
znaczeniu politycznym. Szybko jednak jego znaczenie osłabiła śmierć matki pięciu braci, książąt na
Libicach - Strzeźysławy (987 r.), o której się w zasadzie słusznie uważa, iż pochodziła z rodu Przemyślidów.
W tej sytuacji eskalacja antagonizmu między Sławnikowicami i Przemyślidami była jedynie kwestią czasu.
Pierwszą ofiarą konfliktu stał się drugi biskup praski, Wojciech Sławnikowic. Trudności, z jakimi się
borykał podczas pasterskiej działalności w swojej diecezji, były niewątpliwie spowodowane bardziej
okolicznościami politycznymi niż jedynie oporem przeciwko jego zbyt rygorystycznym poglądom
religijnym, które akcentują zwłaszcza legendy. Pierwsze odejście Wojciecha z Pragi do Rzymu (988-992),
jego serdeczne przyjęcie przez cesarzową-regentkę Teofano w końcu 989 r. oraz późniejsze wstąpienie
do klasztoru św. Aleksego i Bonifacego na Awentynie, mogło zostać odebrane w kręgu czeskich
Przemyślidów także jako demonstracja, a nie tylko jako przejaw osobistej rezygnacji. Z drugiej strony
wezwanie przez Bolesława II biskupa Miśni Folkolda, aby wypełniał w Pradze niezbędne czynności
pasterskie podczas nieobecności właściwego biskupa, również miało charakter konfrontacyjny.
Napiętą atmosferę w Pradze zaogniła jeszcze nagle, wiosną 990 r., wiadomość o wyprawie Mieszka na
Śląsk i jego aneksji przez polskiego księcia. Oznaczało to otwarte wypowiedzenie wojny. Obaj dawni
partnerzy, a obecnie przeciwnicy, poszukiwali sojuszników. Bolesław II natychmiast odnowił tradycyjne
kontakty z Lucicami, pragnąc napaść na Polskę od zachodu. Mieszko I zapewne oczekiwał ataku z tej
strony i dlatego zwrócił się o pomoc do Magdeburga, gdzie akurat przebywała cesarzowa Teofano.
Otrzymał ją. O przebiegu operacji informuje nas saski kronikarz Thietmar z Merseburga. Z jego relacji
wynika, że chodziło raczej o polityczne manewry i konflikt dyplomatyczny, bowiem do starcia w ogóle nie
doszło. Faktycznym zwycięzcą został Mieszko I, który nie wahał się wykorzystać wnet swojego sukcesu w
polityce zagranicznej, przekazując prawie in articulo mortis (zm. 25 maja 992 r.) cale swoje państwo pod
opiekę Stolicy Apostolskiej, w dokumencie tradycyjnie zwanym Dagome iudex. Był to suwerenny akt
polityczny i wspaniałe posunięcie dyplomatyczne. Tym bardziej zaskakuje nas fakt, że Bolesław II nie
próbował bronić swych praw ani drogą dyplomatyczną ani siłą.
Starając się odtworzyć przebieg pozornej bezczynności Bolesława II kroczymy, z powodu braku większej
liczby źródeł, po bardzo cienkim lodzie hipotetycznych sądów, opartych jedynie na kilku podstawowych
faktach. Jest dość prawdopodobne, że na pewne spowolnienie aktywności Przemyślidów miały przede
wszystkim wpływ obawy przed rosnącą silą Sławnikowiców, którzy od 990 r. stali się bezpośrednimi
sąsiadami powiększonego państwa polskiego Mieszka I, jakkolwiek bezpośrednio nie da się tego
udowodnić. Nie było też zapewne bez znaczenia, że w 991 r. Bolesław II wyprawił poselstwo do Rzymu z
zadaniem przekonania Wojciecha, aby wrócił do swojej diecezji. Rok później po przedłożeniu glejtów i za
zgodą papieża biskup rzeczywiście powrócił do Pragi (992 r.), przyprowadziwszy ze sobą grupę mnichów
do przyobiecanego klasztoru, który ufundowany został w Brzewnowie, w pobliżu praskiego grodu, już w
pierwszych miesiącach 993 r. Na tym jednak wyczerpały się całkowicie pokojowe intencje Bolesława i
ponownie zaczął rosnąć wzajemny antagonizm Przemyślidów i Slawnikowiców. Jego przejawem stało się
drugie, tym razem definitywne, odejście Wojciecha do Rzymu (koniec roku 994), Kiedy zaś w końcu lata
32
995 r. Otton III przygotował zbrojną wyprawę przeciwko Obodrytom, wziął w niej udział specjalny oddział
Sobiesława Sławnikowica, chociaż uczestniczył w niej także polski kontygent pod wodzą następcy
Mieszka, jego syna z pierwszego małżeństwa - Bolesława Chrobrego oraz oddział czeski, dowodzony
przez syna Bolesława II, o tym samym imieniu. Z Legendy o św. Wojciechu Brunona z Kwerfurtu
dowiadujemy się mimochodem nie tylko o kontaktach Sobiesława z Bolesławem Chrobrym, ale również o
skargach Sobiesława wobec Ottona III na agresję Przemyślidów. I właśnie te skargi sygnalizowały, że
bardzo szybko może dojść do otwartego konfliktu. 27 i 28 września 995 r., a więc w czasie, gdy Sobiesław
Sławnikowic uczestniczył jeszcze w ekspedycji przeciwko Obodrytom, doszło do ataku na główną siedzibę
Sławnikowiców w Libicach. Zdobyto Libice i wymordowano prawie wszystkich obecnych członków
dynastii.
Nie jest istotne, czy Bolesław II był wówczas chory i inicjatywę podjęli - jak usprawiedliwiająco
relacjonuje czeski kronikarz Kosmas - liderzy spośród możnych czeskich. Faktem historycznym jest
natomiast, że w roku 995 doszło do zjednoczenia czeskiego państwa w jego naturalnych granicach
geograficznych pod władzą jednej dynastii Przemyślidów. To samo można stwierdzić vice versa i o Polsce
piastowskiej, której podstawy geopolityczne zbudował Mieszko I, a jego dzieło dokończył Bolesław
Chrobry aneksją Krakowa w roku 999.
W dziejach Czech i Polski X wiek był nie tylko okresem współpracy, ale również czasem wzajemnych
konfliktów. Wspólnym mianownikiem obu tych przeciwstawnych tendencji dla jednej i dla drugiej strony
było budowanie państwa jako wyższej i stabilniejszej formy organizacji społecznej. Lecz należy
jednocześnie podkreślić, że miało to miejsce w bardzo sprzyjających warunkach, mianowicie w toku
stopniowej transformacji początkowo agresywnego państwa niemieckiego z pierwszej połowy X wieku w
luźną formę odnowionego cesarstwa rzymskiego, które pod względem politycznym uznawało bez różnic
powstające na wschodzie państwa słowiańskie (Polska, Czechy) za „jednolite” królestwo Słowian
(Sclavanie). Taki stan rzeczy stał się jednak źródłem kolejnych konfliktów w następnym stuleciu, bowiem
wzajemna czesko-polska rywalizacja zmieniała ustawicznie w owym czasie swój punkt ciężkości. Do
pewnego wyjaśnienia sytuacji doszło w XII wieku, w czasach Fryderyka Barbarossy, kiedy ponownie dla
obu stron zmieniły się w istotnym stopniu uwarunkowania polityczne w Europie Środkowej.
33
P
OCZĄTKI
K
OŚCIOŁA W
P
OLSCE ZA PANOWANIA
M
IESZKA
I
STANISŁAW TRAWKOWSKI
Chrzest księcia Mieszka I w 966 roku zapoczątkował szybki proces chrystianizacji tworzącego się
społeczeństwa polskiego. Jej długotrwałe konsekwencje, ujawniające się z upływem dziesięcioleci i
stuleci, trudno przecenić. Wyznaczają one istotne cechy naszego społeczeństwa i jego kultury, określając
jego przynależność do cywilizacji chrześcijańsko-europejskiej.
Dla grona rządzącego w państwie gnieźnieńskim w latach sześćdziesiątych X wieku tysiącletnie
perspektywy nie wchodziły w rachubę przy podejmowaniu decyzji politycznych i religijnych, nie mieściły
się zresztą w jego wyobrażeniach o świecie i ludziach oraz ich historii. Klasyczne zaś pytanie o powód
chrztu księcia i społeczeństwa rozpatrywać trzeba we współczesnym mu układzie odniesienia. Jednakże
tylko nieliczne sprawy polskie tamtego czasu są nam nieco lepiej znane. Inne pozostają w pomroce
słabego oświetlenia jakże nielicznymi źródłami pisanymi i niejasną wymową masy źródeł
archeologicznych. Konsekwencją tego są liczne polemiki między zwolennikami różnych hipotez p
początkach chrześcijaństwa w Polsce. Zamiast pomnażać ich liczbę pożyteczniejsze chyba będzie
przedstawienie najważniejszych kontrowersji naukowych w tym zakresie oraz próby ich rozwiązania,
które uzyskały powszechniejsze uznanie badaczy początków Polski i Kościoła w Polsce, bądź mają, jak mi
się wydaje, znaczne szansę, by to uznanie zyskać.
Najstarsze przekazy kronikarskie dotyczące chrztu Mieszka I spisane zostały dość późno. Biskup
merseburski Thietmar uczynił to w bez mała pół wieku później, zaś polski kronikarz, tzw. Gall Anonim
jeszcze o stulecie później. Ich opowieści wywodzą się z polskiej tradycji kościelno-dworskiej,
sformułowanej najpóźniej w początkach panowania Bolesława Chrobrego. Według tej tradycji jego
matka, chrześcijańska żona Mieszka, jeszcze poganina, miała go nakłonić do ochrzczenia się. Tradycja ta
musiała być w czasach Thietmara dobrze ugruntowana i powszechnie w Polsce i w Niemczech uważana
za wiarygodną, jeśli ów kronikarz uznał za konieczne jej przypomnienie, choć w tym momencie kipiał ze
złości na Bolesława Chrobrego. Mimo to zgodnie z tradycją zanotował, że urodził się on dopiero
wówczas, gdy jego ojciec był chrześcijaninem, gdy małżeństwo Dobrawy i Mieszka zyskało sankcję
kościelną, gdy „pobrali się oni w Chrystusie”, jak opisał to merseburski biskup.
W tej sytuacji nie wydaje się, by można byto uznać przekazy rozpatrywane za konwencje literacka, która
nakazywała, by chrześcijańska żona doprowadziła swego męża poganina do przyjęcia chrztu, jak zrobili to
Jan Dąbrowski, Jerzy Dowiat, Henryk Łowmiański. Nie można „wyeliminować” opowieści o roli Dobrawy
w chrzcie Mieszka z zakresu rozważań, uznając ją za „wątek anegdotyczny o charakterze wędrownym”.
Taki bowiem wyrok nie został uzasadniony analizą literacką opisów roli np. Etelberty, Chrodehildy, które
miały doprowadzić do chrztu swych mężów, i działań Dobrawy. Natomiast już pobieżne spojrzenie na
wchodzące tu w grę przekazy ukazuje, że mamy do czynienia z identycznością sytuacji, lecz z odmiennymi
sposobami jej przedstawienia. Słusznie co prawda wywodził Henryk Łowmiański, że „uzależnienie
przełomu ideologicznego od zapału misyjnego jednej kobiety nie jest prawdopodobne”, ale przecież ani
Gerard Labuda, ani Józef Widajewicz, którzy zwracali uwagę na rolę Dobrawy w doprowadzeniu do
34
chrztu Mieszka, nie redukowali uwarunkowań tego aktu do jej działań. Podobnie, jak wcześniej znacznie
Roman Gródecki, uważali oni, że istotne powody były inne.
Poza polem rozważań wolno pozostawić od razu tezę Stanisława Zakrzewskiego, odnowioną przez
Henryka Łowmiańskiego, jakoby w 963 roku margrabia saski Gero podawszy władzy cesarskiej Ottona I
Łużyczan oraz Mieszka I, uzyskał od niego przyrzeczenie, że przyjmie on chrzest, dzięki czemu uzyskać
miał on dogodne warunki zależności od Niemiec. Domysł o umowie Gerona z Mieszkiem w sprawie
chrztu jest pozbawiony jakichkolwiek przesłanek źródłowych. Natomiast informacja merseburskiego
biskupa Thietmara, że Gero pokonał Łużyczan i Mieszka, jest wynikiem pośpiesznego i błędnego
streszczenia przekazu saskiego mnicha Widukinda, że w tym samym czasie Gero pobił Łużyczan, zaś
Redarowie (dokładniej: Słowianie, u których uprzednio schronił się banita saski Wichman i do których
ponownie się udał) pokonali dwukrotnie Mieszka, przy czym Widukind wysunął Wichmana na plan
przedni jako osobę kierującą tymi wyprawami plemienia wieleckiego na Mieszka. Thietmar zaś złączył
obie akcje, przypisując obie Geronowi, jak ukazał to przekonywająco Kazimierz Tymieniecki, a
rozszerzając jego argumentację - Gerard Labuda. Dorzućmy, że Thietmar pisząc o roli Dobrawy w
podjęciu decyzji przez Mieszka o chrzcie swoim i tworzącej się Polski, o działaniach w tym kierunku
biskupa Jordana, ukazał wyraźnie, że tak tradycja polska, jak - co tym razem znacznie ważniejsze -
tradycja saska, przedstawiały chrzest Mieszka jako akt zdecydowany przez niego samodzielnie i
dobrowolnie. Nie można wbrew tej wyraźnej wymowie źródeł utrzymywać, że było inaczej.
Od czasów Adama Naruszewicza, ojca nowoczesnej polskiej historiografii, domyślano się, że Mieszko
przyjmował chrzest, chcąc zabezpieczyć się przed agresją niemiecką i przed podporządkowaniem
Kościoła w Polsce Kościołowi niemieckiemu. Takiemu celowi służyć miało przyjęcie chrztu przez Czechy.
Już jednak Władysław Abraham zauważył, że „Z Czech mogło być przyniesione do nas chrześcijaństwo
tylko przez Niemców; bo i w Czechach samych nie było ono jeszcze należycie ugruntowane, a tego, aby
istniało tam wtedy duchowieństwo czeskie do samoistnych misji zdolne, trudno przypuścić”. Czechy
mianowicie nie miały wówczas własnego biskupstwa, należały do diecezji ratyzbońskiej.
Wydaje się, że Polanie nadwarciańscy zetknęli się bezpośrednio z ekspansją saską na ziemiach połabskich
na początku lat czterdziestych X wieku. Sasi narzucili wówczas obowiązek trybutarny plemionom
wieleckim za wyjątkiem Lubuszan, którzy najprawdopodobniej w tym samym czasie weszli w obręb
wpływów polańskich i niewątpliwie szybko zostali włączeni w skład gnieźnieńskiego jądra tworzącej się
Polski. W każdym razie Lubuszanie nie zostali objęci granicami biskupstwa brandenburskiego
utworzonego w 948 roku, nie uznawali zwierzchnictwa margrabiego Dytryka, którego władzy poddane
zostały opłacające trybut plemiona wieleckie i który z ramienia króla niemieckiego był opiekunem
biskupstwa brandenburskiego. Sytuacja zaodrzańskich obszarów lubuskich, podległych Mieszkowi,
pogorszyła się w 963 roku, gdy Gero pokonał Łużyczan i poddał ich zwierzchnictwu niemieckiemu.
Trudno sobie wyobrazić, jak zauważył Aleksander Gieysztor, ówczesne położenie tworzącej się Polski
„bez groźby interwencji dyplomatycznej i zbrojnej państwa niemieckiego, która musiała ciążyć i na
sprawie chrztu i na sprawie małżeństwa z Dobrawą”.
35
Spór toczy się o to, czy Mieszko już zawierając w 965 roku sojusz z Czechami i umacniając go
małżeństwem z Dobrawą, zamierzał poprzez nie szukać drogi do świata chrześcijańskiego, która by nie
wiodła poprzez Sasów, czy też dopiero „poślubiwszy Dobrawę z pewnością szybko zdał sobie sprawę, że
jako poganin nie będzie równorzędnym partnerem dla księcia czeskiego, a tym bardziej dla niemieckiego
króla”, jak sądził G. Labuda. Dodać można by, że także czeskiemu władcy, ks. Bolesławowi Srogiemu,
zależeć musiało na chrzcie Mieszka. Dawny bowiem przywódca antyniemieckiego obozu w Czechach po
klęsce, jaką zadał mu Otto I, starał się uchodzić za wiernego trybutariusza i lennika niemieckiego.
Tymczasem panów saskich niepokoić mógł jego sojusz z poganinem z Gniezna, tym bardziej, że w tych
właśnie latach Sasi narzucili obowiązek trybutarny Dziadoszanom, co najmniej z zachodniej części ich
terytorium, chociaż książę praski uważał, że Dziadoszanie podlegają jego zwierzchnictwu.
O ile potęga saska stanowiła potencjalne zagrożenie dla ekspansywnej polityki zachodniej ks. Mieszka, to
wyprawy wieleckie, zwłaszcza Redarów, na ziemie, które zapewne niedawno uznały nad sobą władzę
monarchy gnieźnieńskiego, stanowiły dla niego aktualne niebezpieczeństwo, nie tylko militarne. W
związku bowiem wieleckim, któremu w tym czasie przewodzili Redarowie, nie wykształciła się władza
monarchiczna, odżyła zaś i umocniła tradycyjna rola władcza wiecu plemiennego i międzyplemiennego.
Pozycję wiecu ogólnozwiązkowego wspierał solenny kult Swarożyca, którego wyniesiono ponad
zgrupowane wokół niego bóstwa plemienne i lokalne w sakralnym centrum Redarów w Redgoszczy.
Przyznanie opiekuńczej funkcji ponadplemiennej Swarożycowi, zajmującemu jedno z naczelnych miejsc w
mitologii ogólnosłowiańskiej, stwarzało możliwość przyciągania do związku wieleckiego plemion i
organizacji wczesnopaństwowych spoza jego kręgu, m. in. Polan, u których Swarożyc nie tylko
występował w sferze wysokiej mitologii, lecz lokalnie czczony był chyba publicznie jako miejscowe
bóstwo opiekuńcze.
Wojna z Redarami mogła więc „stanowić dla Mieszka groźbę obalenia ustroju (monarchicznego), a co
najmniej ograniczenia wpływów politycznych dynastii piastowskiej do ziem ściśle polańskich”, jak
zasadnie uznał to Gerard Labuda. Jego zdaniem Mieszko musiał zadbać o to, by społeczeństwo odciągnąć
„spod działania obcych ośrodków politycznych i kultowych, [do czego] wspaniale nadawała się religia
chrześcijańska, religia oficjalnie panująca w najpotężniejszych w owym czasie państwach europejskich”.
Chrzest więc Mieszka podyktowany był, jeśli idzie o jego zewnętrznopolityczne uwarunkowania,
względem zarówno na aktualne niebezpieczeństwo wieleckie, jak i na potencjalna groźbę ze strony
znacznie potężniejszego i przeciwnika saskiego.
Wskazywanie na zewnętrzno-polityczne uwarunkowania chrztu polskiego księcia jest zabiegiem
poznawczym niewątpliwie słusznym; jest jednak zarazem – jak zauważył Marian Friedberg -
przeniesieniem zjawiska złożonego natury religijnej, kulturalnej i politycznej na podłoże czysto
polityczne, a zarazem jest jego pomniejszeniem, bo fakt doniosły dla całego ówczesnego świata
chrześcijańskiego sprowadza do stosunków politycznych” między krajami sąsiednimi.
Zogniskowanie uwagi badawczej na zewnętrznopolitycznych przyczynach. które mogły skłonić ks.
Mieszka I do przyjęcia chrztu, wynikało, jak się wydaje, z dwóch przyczyn. Po pierwsze nieliczne źródła
pozwalają poznać przede wszystkim zewnętrzno-polityczną sytuację tworzącej się Polski w początkach
36
drugiej połowy X wieku. Po drugie pozytywistyczne tendencje szkoły krytycznej ograniczały
zainteresowania historyków Kościoła przez wiele dziesięcioleci do dziejów jego organizacji, pozostawiając
obszar przeżyć i postaw religijnych na uboczu. Gdy wreszcie postawiono pytanie o podłoże religijne
przyjmowania chrztu przez władców słowiańskich w VII-X wieku, to pierwsza odpowiedź zwracała uwagę
na brak źródeł: „Nie umiemy nic powiedzieć o potrzebach religijno-moralnych tych pogan, gdyż - w
przeciwieństwie do świata śródziemnomorskiego - stan ich umysłowy z okresu przed chrztem nie stał się
przedmiotem niczyjego opisu”, jak stwierdził Zygmunt Sułowski. W tej sytuacji miejsce poszukiwań
analitycznych łatwo zajęły dość schematyczne domysły. Wynikały one głównie z traktowania skutków
chrystianizacji oraz adaptacji wzorów kulturowych cywilizacji postantyczno-chrześcijańskiej jako
spełnienia oczekiwań, które miały być powodem przyjęcia chrztu.
Pominąć można śmiało większość domysłów o przyczynach wewnętrznopolitycznych chrztu Polski
głoszonych w latach pięćdziesiątych i na początku lat sześćdziesiątych, np. że szło o wprowadzenie
Kościoła do Polski, gdyż był on instytucją zaangażowaną w rozkwit gospodarczo-społecznego ustroju
feudalnego, którego rozwój leżeć miał w interesie polańskiej góry społecznej z Mieszkiem na czele. Teza
ta wynikała z oczywistego nadużycia terminologicznego: użycia tego samego terminu: feudalizm na
określenie zgoła odmiennych struktur społeczno-gospodarczych zachodnioeuropejskich, bizantyjskich i
słowiańskich. Lekceważąco przy tym pomijano wysiłek poznawczy Marcelego Handeismana i Kazimierza
Tymienieckiego,
którzy
w
okresie
międzywojennym
ukazali,
że
feudalizacja
stosunków
społecznogospodarczych w Polsce wystąpiła dopiero w XIII-XIV wieku, nie doprowadzając jednak do
wytworzenia się feudalizmu jako ustroju państwowego.
Odrzucić trzeba tezę przedstawioną przez Jerzego Dowiata, podtrzymaną przez Zygmunta Sułowskiego,
że chrześcijaństwo przynosiło bardziej racjonalny światopogląd niż ten, który społeczeństwom
słowiańskim tworzącym organizacje państwowe przynosiło ówczesne miejscowe pogaństwo, że grupy
pionierskie w polityce i gospodarce z książętami jako ich naturalnymi przywódcami chciały, przyjmując
chrześcijaństwo, wyzwolić się z krępujących więzów pogańskiej religii i magii. W rzeczywistości bowiem
chrześcijaństwo wieków średnich cechowało zamiłowanie do cudowności, trwałość praktyk magicznych,
także w środowiskach przywódczych, przywiązanie do rytualizmu religijnego. (Jako przykład tych postaw
warto może tu przypomnieć informację z początku XIII wieku, że jakiś oddział polskich wojów
poprzedzała czarownica z sitem w ręku, co miało im zapewnić zwycięstwo).
Pogaństwo słowiańskie, zwłaszcza zaś jego odmiany, które występować mogły na ziemiach dorzeczy
Wisły i Odry, są przedmiotem ostrych polemik i bardzo różnych hipotez. Nie wchodząc w nie, zwrócić
wypada uwagę na dwa zjawiska: na stosunek do religii w środowiskach drużynniczych i na stosunek do
obcych, zwycięskich bogów. Wielkie drużyny pozostające na utrzymaniu książęcym rekrutowały się
niewątpliwie z wychodźców ze wspólnot rodzinnych, opornych i plemiennych; nie brakowało w nich ludzi
przybywających pojedynczo lub grupowo z dalekich stron. Domyślać się chyba wolno, że właśnie to
środowisko w tworzącej się Polsce odczuwać mogło najsilniej potrzebę integrujących je wierzeń i
obrzędów sakralnych. Jeśli jednak miałyby one przeciwstawiać się jednocześnie sacrum wieleckiemu,
czego konieczność uprawdopodobnił G. Labuda, to nie mogłyby one zostać zaczerpnięte z kręgu religii
zachodniosłowiańskich. Pozostawało więc szukać sakralnej sankcji integrującej w kręgu chrześcijańskim.
37
W systemie wierzeń pogańskich, także wśród Słowian, obcy bogowie byli tak samo realni, prawdziwi i
mocni, jak właśni. Zachodni Słowianie skłonni byli wprowadzać także Boga chrześcijan do zespołu swych
bóstw opiekuńczych, o ile uznali, że może On być im pomocny. Wymowna jest tu informacja pierwszego
Żywotu św. Ottona bamberskiego, apostoła Pomorza Zachodniego. Mianowicie szczecinianie przyjąwszy
chrzest pozostawali przez cztery lata bez opieki duszpasterskiej. Kapłani pogańscy wykorzystując klęski
elementarne, które spadły w tym czasie na Szczecin, podburzyli jego ludność przeciw nowej religii i jej
urządzeniom. Gdy jednak jeden z kapłanów chciał zniszczyć ołtarz w kościółku św. Wojciecha, uległ
atakowi słabości.
Uznawszy to za przejaw siły Boga chrześcijan, nakłonił szczecinian do złączenia kultów. I odtąd -jak
zapisał mnich z Prüflingen - składano na jednym ołtarzu ofiary Bogu, na drugim zaś demonom; jedną i
drugą służbę pełniono z równą gorliwością, tyle że bardziej zakorzenione przyzwyczajenie do
bałwochwalstwa czyniły lud bardziej skłonnym do posłuszeństwa względem bożków”.
Szczecinianie postąpili tak, choć znali świat chrześcijański, utrzymywali bowiem ożywione kontakty
handlowe morzem z Danią, lądem z Polską. Biskup Otto pouczył ich przed udzieleniem chrztu, że
jedynym i prawdziwym Bogiem jest Bóg chrześcijański, zaś bóstwa pogańskie i ich odznaki są bezsilnymi
bałwanami, co udowodnił niszcząc świątynie pogańskie i znajdujące się w nich posągi, posrebrzane zaś
głowy naczelnego bóstwa Trzygława zabrał ze sobą, by przesłać je papieżowi jako świadectwo swego
sukcesu. Ani jednak te czyny, ani pouczenia misjonarza, ani tym bardziej powierzchowna znajomość
chrześcijaństwa, wynikająca z kontaktów handlowych, nie wystarczały, by zakorzenione przyzwyczajenia
do politeizmu porzucić po chrzcie.
Wątpliwa tedy jest powtarzana często teza, że stosunkowo łatwy przebieg chrystianizacji Polski był
wynikiem uprzedniej znajomości chrześcijaństwa, które na kilka już dziesięcioleci przed chrztem ks.
Mieszka głosić mieli u nadwarciańskich Polan samodzielnie do nich przybywający misjonarze. Alfons
Parczewski domyślał się swego czasu, że byli to mnisi iroszkoccy. Nowsze badania ukazały jednak, że
domniemany ich zapał misjonarski, o którym tak chętnie pisano w XIX wieku, był w rzeczywistości dość
ograniczony, a występował w VII i VIII wieku. Natomiast w następnym stuleciu z Zielonej Wyspy
przybywali na kontynent przede wszystkim uczeni, których przyciągał rozkwit odrodzenia karolińskiego.
Mało prawdopodobne jest też pojawienie się w pierwszej połowie X wieku na ziemiach polańskich
misjonarzy z kraju Wiślan.
Domysł taki związany jest z uporczywie odżywającą hipotezą o daleko posuniętej chrystianizacji państwa
wiślańskiego w końcu IX wieku. Przypuszczenie to wynika z intensywnej interpretacji zapisu Żywotu św.
Metodego o jego darze proroczym, który miał się przejawić m. in. w zapowiedzi chrztu księcia z ziemi
Wiślan w niewoli, na cudzej ziemi. Wynikało z tego oczywiście, że ów książę poniósł klęskę w starciu z
Morawianami. Hipotezą dopuszczalną jest sugestia, że w konsekwencji zwycięstwa morawskiego,
arcybiskup Metody wysłał grupę misyjną do Wiślan. Nie osiągnęła ona jednak ani większych, ani
trwalszych sukcesów, jak ukazywali to m. in. Tadeusz Lehr-Spławiński, Henryk Łowmiański, Gerard
Labuda. Brak jest bowiem śladów źródłowych działalności tej hipotetycznej misji. Do fantazji zaś należą
tezy o istnieniu biskupstwa krakowskiego w końcu IX czy na przełomie IX i X wieku. Rozstrzygające
38
znaczenie ma fakt, że do drugiej połowy X wieku w dorzeczu górnej i średniej Wisły stosowano wyłącznie
ciałopalny obrządek pogrzebowy, surowo zakazany przez Kościół.
Pozyskanie dla chrześcijaństwa niektórych rodzin przywódczych kraju pogańskiego przez indywidualnie
działających misjonarzy „nie wystarczało do wprowadzenia i utrzymania nowej religii, jeśli nie nastąpił
akt oficjalny ze strony organizacji wyższego rzędu, państwa o odpowiedniej sile i zasięgu terytorialnym”,
jak stwierdził Aleksander Gieysztor, rozpatrując wejście Polski w rzeczpospolitą chrześcijańską na tle
procesów chrystianizacyjnych Europy środkowej i wschodniej. Wynikało to ze społecznego charakteru
ówczesnego pogaństwa słowiańskiego. „Prawo zwyczajowe wraz z religią jako jego elementem
regulowało życie plemienia i musiało znajdować się pod ochroną organu tegoż społeczeństwa czyli wiecu
- a jeśli życie narzucało innowacje, on jedynie był mocen wprowadzić zmiany jako wyraziciel woli
grupowej” -jak wyjaśniał znakomity znawca przekształceń ustroju plemiennego we wczesnopaństwowy,
Henryk
Łowmiański.
Wraz
z
umacnianiem
się
wyodrębnionego
aparatu
drużynniczego
wczesnopaństwowej władzy monarchicznej i rozbudową terytorium monarchii, rolę wiecu
wielkoplemiennego czy międzyplemiennego przejmowali pospołu, lecz nie równorzędnie, władca i
warstwa rządząca obejmująca dowódców drużyn, grodów, tę część dawnej arystokracji plemiennej, która
związała się ze zwycięskim monarchą. W tej sytuacji „o zmianie religii nie decydowała wola samego
władcy rozporządzającego środkami przymusu i jego rozkaz przystąpienia ludu do chrztu. Konieczne było
jeszcze poparcie ze strony góry społecznej i przynajmniej brak silniejszego oporu ze strony szerszych mas
ludności”.
Kościół zaś od początków średniowiecza w Europie łacińskiej dążył do pozyskiwania dla chrześcijaństwa
całych wspólnot etniczno-politycznych. Wiązało się to z nowym spojrzeniem eklezjologicznym na
chrześcijaństwo, co było wynikiem uwrażliwienia wielkich ludzi Kościoła na znaki czasu wędrówek ludów.
Tak np. znakomity erudyta. Ojciec Kościoła, Izydor z Sewilli (zm. 636) dostrzegł, że lud Boży, który tworzy
Kościół na tym świecie, jest złączeniem - kongregacją jednocząca wspólnoty etniczne (Huius populi
congregatio ex gentibus ipsa est ecciesia). Owe wspólnoty etniczne są w ujęciu Izydora członami
mistycznego Ciała (Corpus) Jezusa Chrystusa, które jest Kościołem. Władcy zaś po to są postawieni przez
Boga nad swymi ludami, by poddawać je prawom wyznaczającym właściwe postępowanie, aby
zabezpieczać ludy przed złem i poprawiać je.
Poprzez doświadczenia wędrówek ludów i nowe pojmowanie widocznego Kościoła w doczesnym świecie
poczęto inaczej odczytywać nakaz Chrystusowy zawarty w Ewangelii według św. Mateusza: Docete
omnes gentes, nadając temu pouczeniu treść do dzisiaj żywą: „Nauczajcie wszystkie narody”. Tymczasem
użyte w Wulgacie określenie: „omnes gentes” oznaczało pierwotnie „pogan w całości” bądź „wszystkich
pogan”, odpowiadając hebrajskiemu „goijm”. Nie szło wiec o „wszystkie ludy”, lecz o „wszystkich ludzi”,
co wyraźnie ukazuje sformułowanie wspomnianego nakazu w Ewangelii według św. Marka: „Głoście
Ewangelie wszelkiemu stworzeniu”. Jednakże papież Grzegorz Wielki (590-604) interpretując ten werset,
chciałby bardzo, aby Ewangelię poznała „nacja wszystkich ludów” (omnis natio gentis). Wynikające stad
zasady praktycznego postępowania sformułował Grzegorz Wielki organizując misje, którą wysłał do
Anglosów. Bolesław Kumor zestawiając pouczenia Grzegorza z odpowiedziami papieża Mikołaja I
(858-867) na zapytania Bułgarów w sprawie chrystianizacji ich kraju, ukazali trwałość papieskiej teorii i
39
praktyki misyjnej. Aktualność jej w X-XI wieku ukazuje dobrze sięgniecie do Decretum biskupa
wonnackiego Burcharda (zm. 1025), który na użytek duszpasterski zestawił opinie Ojców Kościoła,
wielkich papieży, uchwały synodów, korzystając też z poprzednich zbiorów prawniczych.
Sukces misji zapewnić miało pozyskanie dla wiary monarchy, jego otoczenia i ich ochrzczenie. W miarę
rozszerzania się kręgów ochrzczonych i wznoszenia kościołów należało w myśl tych zasad możliwie
najszybciej erygować biskupstwa, po utworzeniu ich sieci wybrać metropolitę, który swe uprawnienia
jurysdykcyjne wraz z paliuszem otrzymywać miał od papieża. Utworzenie samodzielnej prowincji
kościelnej dla społeczeństwa wchodzącego w obręb chrześcijaństwa zapewnić miało tej społeczności
zachowanie jej tożsamości etniczno-politycznej. Zgodnie z teoria eklezjologiczną nawrócony lud,
zachowując swój charakter etniczny, wzbogacał różnorodną kongregację, jaką był jeden jedyny lud Boży.
W praktyce organizacyjnej obrzeża świata chrześcijańskiego wprowadzane były w bezpośrednią
zależność od Stolicy Apostolskiej, przydając ciężaru jej prymatowi. Zależność ta zawiązywała się na
samym początku przez udzielenie licencji misyjnej wyznaczonemu przez papieża kierownikowi misji.
Uzyskiwał on nadzwyczajne prawo samodzielnego początkowo wyświęcania biskupów dla erygowanych
biskupstw i zwierzchności nad nowymi biskupami do czasu wyboru metropolity.
Współzawodnika do roli przywódcy chrześcijaństwa zachodniego znalazło papiestwo w końcu VIII wieku
w monarchii karolińskiej, do której wzrostu samo się przyczyniło ze względów czysto politycznych. Karol
Wielki zgodnie z koncepcja Alkuina uznał, że chrześcijański Zachód stanowi „Imperium chrześcijańskie”,
w którym władza powinna należeć do monarchy Franków jako opiekuna papieża. Imperialna ideologia
przypisała też frankijskiemu władcy zadanie poszerzania granic „Kościoła Chrystusowego na zewnątrz
przy pomocy oręża, zwyciężając najazdy pogan i wyniszczając niewiernych; wewnątrz natomiast państwa
- pisał Karol Wielki do papieża Leona III na kilka lat przed swą koronacją cesarską - (władca ma)
utwierdzać wierzących w prawdziwej wierze”. Podbój więc lub uzależnianie pogańskich sąsiadów miały
być wstępem do ich chrystianizacji; opór zaś wobec imperialnej ekspansji uprawniać miał do fizycznego
zniszczenia pogańskiego przeciwnika.
O ile cezaropapizm w stylu bizantyjskim stanowił na Zachodzie krótki epizod, ograniczający się do rządów
Karola Wielkiego, to ideologia „imperium chrześcijańskiego” przetrwała rozpad i upadek monarchii
karolińskiej, by odżyć we wschodniej jej części pod berłem saskich Ottonów w drugiej połowie X wieku.
Nie bez wpływu swego brata, arcybiskupa kolońskiego Brunona, począł Otto I w połowie stulecia
doceniać znaczenie reformy Kościoła dla umocnienia władzy monarszej; uznał wówczas, że ścisły związek
między monarchią i Kościołem stanowi nieodzowny warunek dobrego funkcjonowania obydwóch
instytucji globalnych, dla których nadrzędnym, eschatologicznym celem powinno być „zbawienie ludu
chrześcijańskiego” (salus populi christiani). Praktycznymi konsekwencjami były: rygorystyczne włączenie
biskupów i opatów klasztorów królewskich do służby na rzecz państwa, powierzanie biskupstw ludziom
sprawdzonym w kancelarii lub kapelli monarszej, tworzenie „systemu Kościoła monarszego”.
Konsekwencją były też zabiegi o utworzenie arcybiskupstwa magdeburskiego, podejmowane
systematycznie od 955 roku.
40
W tej sytuacji oficjalny akt wejścia powstającej Polski w świat chrześcijański musiał mieć wyjątkowo
ceremonialną oprawę, by ukazać tak wewnątrz kraju, jak i na zewnątrz niego, zwłaszcza wobec dworu
Ottona I i możnowładztwa saskiego, zarówno silę militarną i ekonomiczną polskiego księcia, jak i pełną
jedność i zgodność z nim góry społecznej jego państwa. W tradycji magdeburskiej trwać musiała pamięć
o wspaniałości tej ceremonii, jeśli Thietmar poprzez nagromadzenie podniosłych, choć wciąż
powtarzanych i ogólnikowych, zwrotów pragnął wywołać wrażenie patetyczne, pozbawione jednak
realiów, których najwyraźniej nie znał poza jednym, że szafarzem sakramentu chrztu był ,,pierwszy, ich -
czyli Polaków - biskup” Jordan. Jednakże informacje rocznikarskie, wywodzące się z najstarszego,
zaginionego rocznika polskiego, prowadzonego w X wieku współcześnie z opisywanymi wydarzeniami,
ukazują, że Jordan został ordynowany pierwszym biskupem w Polsce dopiero w 968 roku. Termin
ordivitio oznaczać mógł w tym kontekście zarówno konsekrację Jordana i skierowanie go do Polski, by
stworzył Kościół polski, jak i tylko tę drugą decyzję, o ile Jordan był już uprzednio wyświęcony na biskupa,
lecz nie był „ordynowany” na żadną diecezję. Trzeba jednak od razu wyjaśnić, że Jordan nie mógł w 966
roku stać na czele misji papieskiej, gdyż - jak wyjaśnili to Henryk Łowmiański i Jerzy Dowiat - zabrakłoby
czasu na jej pozyskanie. Dobrawa bowiem według tradycji miała złamać nakazy dotyczące wielkiego
postu, a więc najwcześniej prośbę o misję papieską skierować mógł Mieszko do Rzymu przez Czechy
wiosną 965 roku.
Ówczesna sediswakancja na tronie Św. Piotra trwała jednak do pierwszego października, gdy wstąpił nań
Jan XIII. Trudno sądzić, by podjął on bez porozumienia się z cesarzem przebywającym w Niemczech
decyzję w sprawie misji dla kraju graniczącego z nowotworzoną prowincją kościelną magdeburską, o
której powstanie Otto zabiegał od dziesięciu lat ze stalą troską. Tymczasem już w połowie grudnia
zbuntowani panowie rzymscy uwięzili papieża, który przebywał długo w więzieniu, nim udało mu się
uciec na południe, by tam znaleźć pomoc, z którą powrócił dopiero w listopadzie 966 roku do Rzymu.
Jordan mógł być w 966 roku biskupem, np. pomocniczym biskupem dieciezjalnego biskupa
ratyzbońskiego; przybyłby nad Wanę na zaproszenie Bolesława czeskiego i Mieszka polskiego, by
uświetnić ceremonię chrztu, co ważne było dla polskiego otoczenia władcy, lecz zarazem dopełnić chrzest
przez bierzmowanie księcia i jego dostojników, co mogło mieć istotne znaczenie w ocenie episkopatu
niemieckiego. Mógł też być Jordan biskupem przysłanym przez cesarza. Większość badaczy polskich broni
się przed takim domysłem, pamiętając o polityce misyjnej „imperium chrześcijańskiego”, dążącego do
uzależnienia terenów przez siebie chrystianizowanych. Henryk Łowmiański zauważył jednak trafnie, że
„rola Kościoła w poszczególnych krajach była uzależniona od ich potencjału politycznego: w krajach
ujarzmionych przez Niemców Kościół stawał się narzędziem polityki niemieckiej; w krajach, które
zachowały samodzielność państwową, kler pozostawał pod kontrolą władzy miejscowej, ta zaś tym
skuteczniej neutralizowała niebezpieczeństwo, jakie wynikało z obcego pochodzenia kleru i jego
podległości obcej hierarchii, im pełniejszą zdołała zapewnić swemu krajowi autonomię
organizacyjno-kościelną, a więc w postaci odrębnego biskupstwa, zwłaszcza zaś metropolii, która więź z
Kościołem niemieckim całkowicie eliminowała”. Dodać jednak tu od razu trzeba, że pozyskanie misji
chrystianizacyjnej zależnej tylko od Stolicy Apostolskiej znacznie ułatwiłoby stworzenie własnej, polskiej
prowincji kościelnej.
41
Liczyć się trzeba jednak i z tym, że Thietmar opisując chrzest Mieszka przydał Jordanowi sakrę biskupią,
którą w rzeczywistości otrzymał on nieco później. Taki brak precyzji często występuje tak u
średniowiecznych kronikarzy, jak u dzisiejszych pamiętnikarzy, publicystów, historyków. Jordan mógł być
w 966 roku zwykłym duchownym. O ważności bowiem chrztu decydowała poprawność wygłoszonej
formuły baptysmalnej, a nie przynależność stanowa czy charakter osoby udzielającej tego sakramentu.
Stąd wynikł domysł Zygmunta Sułowskiego, że „szafarzem sakramentu chrztu musiał być najdostojniejszy
kapłan miejscowy, to jest główny kapelan Dobrawy”. Rozważał tę możliwość także Henryk Łowmiański,
pisząc że „w zasadzie Mieszko mógł otrzymać chrzest z rąk księży przybyłych do Polski wraz z Dobrawą”,
odrzucił zaś tę hipotezę, uważając że polski władca wolał, by obrzędowi chrztu przewodniczył biskup, co
zapewniało odpowiednią oprawę aktu publicznego o olbrzymiej doniosłości.
Domysły te o tyle trzeba zakwestionować, że zaciążył nad nimi obraz Dobrawy przybywającej na dwór
swego przyszłego małżonka z orszakiem kapłanów, jak opisał to pierwszy polski kronikarz Gali Anonim,
dodając przy tym, że Mieszko już podczas umowy o ślubie przyrzekł przejście na chrześcijaństwo.
Kronikarz przydał tu cnót Dobrawie i kazał jej postępować zgodnie z wszystkimi wymaganiami Kościoła.
W rzeczywistości na dworze pogańskiego władcy nie zachowywała Dobrawa nawet postów, tym bardziej
więc nie mógł przy niej działać zespół duchownych. Modyfikując tedy myśl Henryka Łowmiańskiego i
Zygmunta Sułowskiego, można by sądzić raczej, że na prośbę Mieszka, popartą przez jego teścia ks.
czeskiego Bolesława I Srogiego, przybył w jego orszaku do Polski na poprowadzenie uroczystości
baptysmalnych archiprezbiter jednego z głównych grodów jego państwa wraz z kilkoma lub, co najwyżej,
kilkunastoma duchownymi. Archiprezbiter, zarządzający kościołem mającym uprawnienia baptysmalne,
był w pełni umocowany do udzielenia ceremonialnego chrztu poganinowi; działając zaś w kraju
pogańskim nie objętym żadną misją i nie należącym do żadnej diecezji, nie naruszał niczyich praw; nie
powstawały też żadne przesłanki dla ewentualnych pretensji do zwierzchności kościelnej ze strony
biskupa ratyzbońskiego, gdyż nie miał on prawa dać licencji misyjnej. Zwolnienie zaś archiprezbitera czy
zwykłego kapłana Jordana (o ile Thietmar nie popełnił pomyłki, łącząc przyszłego biskupa polskiego z
chrztem Mieszka) z jego funkcji i stanowiska nie przedstawiało żadnych trudności. Mógł on od razu po
chrzcie Mieszka podjąć prace przygotowujące powołanie biskupa dla Polski.
Chrzest Mieszka, jego otoczenia i najwierniejszej części jego drużyny odbył się raczej w Gnieźnie, w
którym można zasadnie upatrywać sakralny środek małoplemiennego obszaru polańskiego, który w
sposób naturalny przekształcił się w centrum wielkoplemienne, a następnie - organizacji
wczesnopaństwowej. Część badaczy sądzi, że chrzest odbył się w Poznaniu. Powstanie takiej koncepcji na
przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych naszego stulecia uwarunkowane było znacznym
zaawansowaniem archeologicznego rozpoznania wczesnopiastowskiego Poznania, gdzie prace
wykopaliskowe w sposób systematyczny prowadzone były przed drugą wojną światową. Sądzono więc,
że Poznań górował znacznie wielkością swych założeń grodowych nad Gnieznem. Miałoby to świadczyć
„o stołeczności Poznania za pierwszych historycznych naszych Piastów”, jak sądził Józef Nowacki, głęboko
też przekonany, że z tego powodu Poznań stał się w 968 roku stolicą pierwszego polskiego biskupstwa.
Późniejsze badania wykopaliskowe nie potwierdziły jednak hipotezy o większej roli Poznania niż Gniezna
w połowie X wieku.
42
Wraz z Gerardem Labudą, a wbrew nieuzasadnionym domysłom Henryka Łowmiańskiego, trzeba uznać,
że „przyjacielem cesarza” Mieszko zostać mógł dopiero wówczas, gdy został chrześcijaninem. W sierpniu
966 roku Otto wyruszył z Wormacji na czele silnej armii do Włoch. Decyzja o tej wyprawie zapadła
niewątpliwie rychło po dotarciu na dwór cesarski wiadomości o uwięzieniu papieża Jana XIII. Domyślać
się wolno, że wiedziano o tym na dworze praskim, a w konsekwencji także w Gnieźnie, już na przełomie
stycznia i lutego 966 roku. Zmuszało to do jak najrychlejszego przeprowadzenia chrztu, by w kwietniu
mógł Mieszko zjawić się u cesarza i doprowadzić do zawarcia sojuszu przyjaźni. Na kwiecień mianowicie
zapowiedziany był przyjazd Ottona I do Ostfalii, do Ouedlinburga, gdzie odbyć się miały obłóczyny jego
córki Matyldy.
Jeśli Jordan przybywając na dwór Mieszka w końcu 965 lub na samym początku 966 roku byłby biskupem
i kierownikiem misji chrystianizacyjnej, skierowanej przez papieża lub cesarza, to od razu po chrzcie
Mieszka powinien przystąpić do objazdu kraju, głoszenia ewangelii, chrzczenia ludności, głoszenia im
nauk moralnych, przede wszystkiem pouczania jej o przykazaniach boskich i kościelnych. Równie ważnym
zadaniem było wznoszenie świątyń i baptysteriów. O przeprowadzenie prac budowlanych dbać musiał
książę, lecz kierować nimi musieli sprowadzeni z zagranicy specjaliści. Jeśliby Jordan przybywał do
tworzącej się Polski jako biskup kierownik misji, to niewątpliwie przywiózłby ze sobą nieco relikwii, które
złożyłby w mensach ołtarzowych, konsekrując ołtarze i wznoszone świątynie. Gdyby jednak Jordan był
tylko kapłanem, to wznoszone świątynie czekać musiałyby na przybycie biskupa, by mógł je
konsekrować. W każdym razie po chrzcie Mieszka podjęto w jego państwie najprawdopodobniej dość
aktywnie działalność chrystianizacyjną na miarę możliwości wynikających ze święceń duchownego
kierującego nią.
Sprawa organizacji Kościoła w państwie Mieszkowym była niewątpliwie poruszana w czasie zawierania
paktu przyjaźni między Mieszkiem i Ottonem. Nie została jednak wówczas rozstrzygnięta. Toteż polski
władca wykorzystał pretekst, który umożliwił mu wysłanie poselstwa do Rzymu w ślad za cesarzem, który
wyruszył za Alpy w sierpniu 966 roku. Mianowicie we wrześniu następnego roku drużyny Mieszkowe
wspomagane przez posiłki czeskie rozbiły najazd Wolinian sprzymierzonych z Wieletami, a
wspomaganych przez banitę Wichmana. Padł on w tym boju; umierając miał prosić, by miecz jego
przesłał Mieszko swemu „cesarskiemu przyjacielowi”, aby ten bądź cieszył się z upadku wroga, bądź
opłakiwał śmierć krewniaka. Wiemy, że w styczniu 968 roku cesarz otrzymał miecz swego krewnego; tę
broń dostarczyć mu musiało oczywiście polskie poselstwo, jak zwrócił na to uwagę Józef Widajewicz. W
skład tego poselstwa wchodził niewątpliwie Jordan, choćby ze względów językowych. O ile bowiem
wśród nobilów Mieszkowych znaleźliby się może tacy, którzy lepiej lub gorzej posługiwali się narzeczem
saskim lub bawarskim, to trudno sądzić, by któryś z nich znał łacinę lub narzecze italskie. Toteż
przewodnikiem po Włoszech musiał być duchowny znający dobrze łacinę, a także co najmniej
zorientowany w prawie i zwyczajach kościelnych, o ile nie dobry znawca tych dziedzin. On miał bowiem
zaświadczyć o postępach chrystianizacji kraju nad Wartą i w podległych mu dzierżawach, a przede
wszystkim uzyskać u papieża utworzenie polskiej organizacji kościelnej z biskupem na czele, na co u
cesarza musiał pozyskać zgodę pod względem politycznym. Starania te, jak wiadomo, zostały uwieńczone
sukcesem. Sporną kwestią pozostaje status prawny biskupa Jordana ordynowanego w 968 roku.
43
Aby odpowiedzieć na pytanie zawarte w tytule sumiennego przeglądu badań i ich oceny dokonanej przez
Mariana Banaszaka: Charakter prawny biskupów Jordana i Ungera, trzeba przede wszystkim sprawdzić
wiarygodność rozpatrywanych przekazów źródłowych. Od czasów rozprawy Paula Kehra, znakomitego
znawcy dyplomatyki papieskiej wcześniejszego i pełnego średniowiecza, nie ulega wątpliwości, że
Thietmar pisząc o podporządkowaniu biskupa Jordana magdeburskiemu metropolicie Adalbertowi w 968
roku rozminął się całkowicie z prawdą. Marian Banaszak przypomniał, że w nauce niemieckiej zwracano
na to uwagę już uprzednio, od schyłku XVIII wieku, że szczegółowo wyjaśnił to Kart Uhlirz, dobry znawca
dziejów niemieckich za panowania dynastii saskiej. Mimo to wciąż znajdują się obrońcy tezy o zawisłości
biskupów Jordana i Ungera od metropolity magdeburskiego. W swych wywodach unikają jednak krytyki
dokumentów magdeburskich, z których wynika niedwuznacznie,, że państwo polskie nie byto nigdy
objęte ani projektowanymi, ani ostatecznie ustalonymi granicami magdeburskiej prowincji kościelnej.
Jedynie Helmut Beumann i Walter Schlesinger podjęli wspólnie sumienny trud rozpatrzenia przywilejów
papieskich dla arcybiskupów magdeburskich, zwłaszcza konceptu dokumentu opisującego powstanie
arcybiskupstwa; koncept ten spisany w Magdeburgu nigdy nie zyskał potwierdzenia papieskiego, o ile w
ogóle został w Rzymie przedstawiony. Początkowo badacze niemieccy przekonani byli, że ten projekt
papieskiego dokumentu sporządzono między 983 i 995, raczej blisko terminu późniejszego. Jeśliby tak
było, to dużo racji miałby Józef Nowacki, że „żyło wówczas wielu, którzy osobiście znali zmarłego w 984
roku biskupa Jordana”, a więc nazwanie go biskupem poznańskim musiało odpowiadać prawdzie. Trzeba
by wówczas przecież także uznać, że prawdziwa była informacja o podległości Jordana arcybiskupom
magdeburskim, czemu Nowacki stanowczo i słusznie się sprzeciwia. W rzeczywistości koncept został
spisany później, co ostatnio przyznał Helmut Beumann. W tym projekcie dokumentu zaznaczono
mianowicie, że już przy fundacji metropolii nad Łabą stanowisko arcybiskupa tamtejszego w królestwie
zostało zrównane z pozycją metropolitów trewirskiego, mogunckiego i kolońskiego. Takiej jednak
pretensji nie mogli arcybiskupi magdeburscy zgłaszać za życia arcybiskupa mogunckiego Willigisa (zm.
1011), jak ostatnio to dostrzeżono. Gerard Labuda zwrócił zaś uwagę, że tzw. narracja o powstaniu
arcybiskupstwa magdeburskiego powstała najprawdopodobniej ok. 1030 roku. Na te też lata kryzysu
państwa polskiego i organizacji Kościoła w Polsce położyć wypada spisanie zgodnego z narracją konceptu
bulli papieskiej o początkach i prawach arcybiskupów magdeburskich, w tym bowiem czasie ówczesny
arcybiskup Hunfried liczyć mógł na zrealizowanie tych roszczeń. Początki ich sięgają jednak lat
wcześniejszych, jeśli Thietmar w zapisce o śmierci biskupa Ungera zaznaczył, że był on sufraganem
metropolity magdeburskiego. Pretensje magdeburskie sformułowane zapewne podczas pierwszych
wojen Henryka II z Bolesławem Chrobrym nie mogą więc stanowić podstawy do określenia pozycji
prawnej Jordana w 968 roku. Jedno z nich tylko wynika, że nie podlegał on metropolitom magdeburskim.
Podstawę rozważań stanowić mogą jedynie zapisy rocznikarskie. Rygory postępowania metodycznego
wymagają, by rozpocząć od zestawienia tekstów, jak uczynił to Gerard Labuda:
Rocznik poznański: W roku Pańskim 968 Jordan pierwszy biskup poznański został ordynowany
Rocznik kapituły poznańskiej: Także w roku Pańskim 968 Jordan pierwszy biskup w Polsce został
ordynowany i zmarł w 984 roku
44
Rocznik czeski: W 968 roku Polska poczęła mieć biskupa
Dodać do tego warto zapisy o ustanowieniu biskupstwa praskiego:
Rocznik czeski: 974 Kościół praski począł mieć biskupa imieniem Thietmar
Rocznik Troski: 974 Kościół praski począł mieć po raz pierwszy biskupa imieniem Thietmar dzięki
staraniom Dobrawki
Kompilator czeski nie miał najmniejszego powodu, by przekształcać notę o Jordanie, którą wypisywał z
wcześniejszego rocznika; natomiast chętnie mógłby ją skrócić, gdyż dotyczyła spraw zewnętrznych. Nie
budzi więc żadnej wątpliwości poprawność stwierdzenia Labudy, że pierwotny zapis dotyczył
ustanowienia biskupa w Polsce. Dopiero na przełomie XIII i XIV wieku kompilator Rocznika poznańskiego
(starszego) uznał za konieczne zamienić „biskupa w Polsce” bądź biskupa polskiego na biskupa
poznańskiego.
Nie był to biskup misyjny (episcopus gentium), który nie miał stałej siedziby, a który niekiedy działał w
różnych krajach, jak ukazuje to dobrze przykład św. Brunona z Kwerfurtu. „Biskup w Polsce” - „biskup
Polaków” miał określony teren działalności i miał oczywiście swą główną siedzibę, podobnie jak prawie
przed czteroma wiekami św. Augustyn „biskup Anglów”, czy jak później „biskup Bułgarów”, który nie
zdążył co prawda ustalić swej siedziby, gdyż musiał ustąpić z kraju, który ostatecznie przyjął
chrześcijaństwo z patriarchatu konstantopolitańskiego. Siedzibę „biskupa w Polsce” określa wyraźnie
regest dokumentu nadawczego Mieszka, jego żony Ody i synów Mieszka i Lamberta, którym ofiarowywali
oni Stolicy Apostolskiej unam civitatem In integro, que vocatur Schinesghe, czyli Gniezno. Otóż termin
civitas w nadaniu na rzecz papieża oznaczać może nie tylko „okręg”, „państwo”, lecz także siedzibę
biskupa i zarazem jego okręg diecezjalny. Kraj, państwo lepiej określałby termin regio, regnum. Wybór
jakże wieloznacznego terminu civitas zmusza do uznania, że właśnie w Gnieźnie mieściła się główna
siedziba Jordana, a później Ungera. Byli ci biskupi zależni bezpośrednio od papieża, jak zawsze biskupi
wyznaczeni dla organizacji Kościoła w kraju pogańskim, którzy mieli doprowadzić do utworzenia
samodzielnej prowincji kościelnej. Spór o „biskupstwo egzymowane” okazał się w świetle dawnych
wywodów Wyszyńskiego, Rechowicza, czy nowszych prac, przede wszystkiem Anzelma Weissa, polemiką
pozorną. Wynikła ona z dwuznaczności określenia „biskupstwo egzymowane”. które służyło na
oznaczenie zarówno biskupstwa, które uprzednio podlegało jakiemuś metropolicie lub zostało założone
na terenie należącym już do jakiejś prowincji kościelnej, jak i „biskupstwa misyjnego”, którego zadaniem
było przekształcenie się w samodzielną prowincje, a do tego czasu było biskupstwem bezpośrednio
zależnym od Stolicy Apostolskiej.
Nie można jednak pominąć milczeniem wezwania św. Piotra katedry poznańskiej. O ile nie jest ono
wynikiem późniejszych zmian, co w stosunku do katedry jest chyba mało prawdopodobne, to zdaje się
ono wskazywać na szczególne zaznaczenie związku bezpośredniego tego kościoła z św. Piotrem -
niebiańskim dzierżycielem katedry rzymskiej i władzy w całym Kościele, jak głosiła doktryna prymatu
papieskiego. Być może jest to wskazówka, że biskup polski miał w latach 968-999 dwie główne siedziby:
45
nominalną w Gnieźnie ze względu na jego tradycyjne znaczenie, faktycznie bardziej użytkowaną w
Poznaniu.
Kościół w swych postanowieniach synodalnych, wypowiedziach swych największych postaci głosił
zawsze, że przyjęcie chrztu jest sprawą dobrowolnego uznania. Jednakże nie tylko koncepcja rozszerzania
„Imperium chrześcijańskiego”, lecz także papieska idea „rzeczypospolitej chrześcijańskiej” zawierała
możliwość pośrednich nacisków. Najłagodniejszym z nich był przykład księcia i możnych. Henryk
Łowmiański wydobył z kijowskiej Powieści dorocznej stwierdzenia, ukazujące znaczenie tego przykładu
dla niższych warstw społecznych, przyjmujących chrzest śladem swych przywódców. Domyślać się wolno,
że Jordanowi i jego kapłanom podczas objazdu grodów i czół opornych, w których głosili ewangelię i
chrzcili ludność, towarzyszył oddział drużynników monarszych, co było także czynnikiem pośredniego
oddziaływania.
Zniszczenie publicznych miejsc i urządzeń pogańskiego kultu było obowiązkiem chrześcijańskiej władzy,
jak wyjaśniał to już św. Augustyn. Zniszczenie bałwanów zrobionych ręką ludzką lub miejsc uznawanych
za święte przez pogan było zarazem w odczuciu chrześcijan tamtych czasów wyrwaniem kraju i jego
ludności spod władzy demonów. W tym zakresie tak biskup, jak kapłani mogli wspomagać polskiego
władcę. Kilka dziesięcioleci później biskup kołobrzeski Reinbem „niszczył i palił świątynie z posągami
bożków i oczyścił morze zamieszkałe przez złe duchy wrzuciwszy w nie cztery głazy pomazane świętym
olejem i skraplając je wodą święconą. Na chwałę Boga wszechmogącego zaszczepił on na bezpłodnym
drzewie latorośl winną, to jest krzew świętego słowa wśród nieokrzesanego ludu”. Ta często cytowana
charakterystyka działalności Reinbema, skreślona piórem Thietmara, ukazuje dobrze kolejność poczynań
misyjnych; dopiero po oczyszczeniu kraju przychodził czas słowa Bożego. Wydaje się, że Mieszko pozyskał
misyjne biskupstwo dla Polski także dzięki uprzedniemu zdruzgotaniu publicznego kultu pogańskiego.
Wraz z Aleksandrem Gieysztorem uznać trzeba, że nauka wiary sprowadzona była do czystej formalności.
Co prawda cytuje się często opis działalności misyjnej na Pomorzu Zachodnim biskupa bamberskiego
Ottona, działającego za zgodą papieża na prośbę ks. Bolesława Krzywoustego. Korzysta się jednak z
najpóźniej powstałego, trzeciego Żywota. Według tego przekazu nauczanie prawd wiary trwać miało w
Pyrzycach tydzień, następnie trzy dni trwały czuwania przed chrztem, a po chrzcie biskup przez 20 dni
zaznajamiał nowych wiernych z chrześcijańskimi nakazami moralności oraz z przepisami kościelnymi.
Wszystko więc odbywać się miało tak, jak głosiły postanowienia synodalne i to zgodnie z największymi
ich wymaganiami. Zgoła inny obraz ukazuje jednak najwcześniej powstały Żywot, spisany krótko po
śmierci świętego. Czytamy w nim, że biskup „wkroczył do Pyrzyc; wygłosiwszy zaś kazanie, ochrzcił około
pięciuset osób obojga płci. Podał im przepisy zachowania wiary i z pomocą Pańską przybył następnie do
innego miasta, zwanego Kamień. A głosząc w nim przez całe trzy miesiące kazania nawrócił ku Panu trzy
tysiące osiemdziesiąt pięć osób płci obojga”. Z Żywotu następnego dowiadujemy się jednak, że Kamień
stanowił siedzibę księcia, że biskup zajmował się tam wznoszeniem drewnianego kościoła, który
niewątpliwie - jak wolno się domyślać - konsekrował. Wraz z upływem czasu święty zyskiwał w oczach
potomnych coraz bardziej cech wzorca idealnego biskupa. Ponieważ pierwsze Żywoty nie odpowiadały
tej potrzebie, powstawały następne. Tak było i tym razem. Toteż najbardziej bliski prawdy wydaje się
46
przekaz najwcześniejszego Żywotu, według którego misja Ottona w Pyrzycach trwać mogła w sumie kilka
lub kilkanaście dni (w drugim Żywocie czytamy, że Otto przebywał w Pyrzycach czternaście dni).
Znacznie więcej wysiłku katechetycznego wkładano w nauczanie neofitów obowiązków wobec Kościoła,
właściwego obchodzenia niedziel i świąt kościelnych, zachowywania postów, wszelkich przykazań
boskich i kościelnych. Obowiązkiem władzy świeckiej było przymuszanie opornych przy pomocy kar
cielesnych do obserwowania przykazań. Thietmar z pewnym uznaniem pisał, że w państwie Chrobrego
„prawo Boże świeżo w tym kraju wprowadzone większej nabiera mocy przez taki przymus”. Nie inaczej
zapewne było za panowania jego ojca. Udział obowiązkowy w niedzielnej i świątecznej mszy świętej mógł
być realizowany jedynie wówczas, jeśli stworzona została odpowiednio gęsta sieć kościołów przy grodach
książęcych. W pierwszym rzucie wzniesiono je niewątpliwie w gnieźnieńsko-poznańskim jądrze państwa
Mieszkowego oraz w zachodnich i południowych jego pertynencjach, tam gdzie nowoutworzone
biskupstwo polskie stykało się z magdeburską prowincją kościelną i z dzierżawami czeskimi (wiślańskimi i
śląskimi), które włączone zostały do utworzonych w 972 i 973 roku biskupstw praskiego i morawskiego
(ołomunieckiego), podporządkowanych metropolii mogunckiej (ze względu na walki wewnętrzne w
królestwie niemieckim po śmierci Ottona I, w których Bolesław czeski opowiedział się początkowo
przeciw Ottonowi II, do konsekracji pierwszego biskupa praskiego doszło dopiero w 976 roku). Liczbę
tych pierwszych kościołów polskich szacować można na dwie - trzy dziesiątki. W każdym z nich trzeba
było obsadzić kapłana i dwóch duchownych o niższych święceniach. Nieco liczniejsze grupy duchownych
związane były z kościołami w Poznaniu i Gnieźnie. Żaden ośrodek, żadna diecezja nie rozporządzała tak
liczną rezerwą gorliwych w służbie Bożej duchownych, którzy by chętnie udali się do kraju
„barbarzyńskiego”, którego proces chrystianizacji dopiero się rozpoczął. Zabiegać zaś trzeba było przy
tym o duchownych, którzy znali język słowiański lub którzy chcieliby nauczyć się języka polskiego. Z tego
względu wydaje się niesłuszne szukanie jednego ośrodka, z którego miałoby przyjść do Polski
chrześcijaństwo. Jordan i jego przyjaciele werbowali duchownych do Polski wszędzie, dokąd mogli
bezpośrednio lub pośrednio trafić. Najbardziej starano się pozyskać niewątpliwie duchownych z
Ratyzbony, Salzburga, Wtirzburga, z diecezji, w których działali duchowni znający język słowiański. W
interesie tak księcia, jak biskupa, leżało wzmocnienie przybyszów miejscowymi neofitami, kształconymi u
boku biskupa. Występowały tu jednak dwie istotne bariery: opór przeciw oderwaniu dziecka od
wspólnoty rodzinnej, by umieścić je w monasterium kanonicznym przy biskupie, lecz także trudności
przezwyciężenia emocentrycznego uprzedzenia duchownych przybyłych z krajów germańskich czy
romańskich wobec obcych kulturowo i językowo Słowian, których często uważano za niżej stojących pod
względem rozwoju kultury duchowej, niedojrzałych do pełnego przyjęcia wiary Chrystusowej, a tym
bardziej do pełnienia obowiązków powołania kapłańskiego. Sytuacja ulegać poczęła zmianie zapewne
pod koniec panowania Mieszka I. Wola księcia, poznanie wzoru postępowania możnowładztwa
niemieckiego, dla którego kariera duchowna młodszych synów była czynnikiem umacniającym potęgę
rodziny, a w nie najmniejszej mierze zapał neoficki młodego pokolenia leżały u podstaw zapewne jeszcze
sporadycznego pojawiania się polskich przybyszów do stanu duchownego, o których przypadkowe
pierwsze wiadomości źródłowe pochodzą z początku XI wieku.
Często pisywano o znacznym udziale mnichów w pierwszych dziesięcioleciach działania Kościoła w
Polsce. Wyraźnie trzeba stwierdzić, że hipoteza o mniszych czy w mieszanych kanonicko-mniszych
47
zespołach duchowieństwa przy katedrze jest pozbawiona podstaw źródłowych. Wzmianka nekrologiczna
o biskupie Ungerze jako pasterzu monasterium poznańskiego ukazuje jedynie, jak zwrócił na to uwagę
Józef Nowacki, że przykatedralne zgromadzenie kanonickie w Poznaniu obserwowało ściśle regułę
akwizgrańską wspólnego życia kanoników lub nawet obostrzoną jej formę. Przejawem zewnętrznym był
m. in. wspólny dom, mieszczący dormitorium i refektarz, kuchnie itd., zwany: „monasterium”. Mnisi, jeśli
przybywali do Polski, powinni być zwolnieni przez opata ze ślubu stałego przebywania w klasztorze;
musieli mieć święcenia, jeśli mieli wziąć bezpośredni udział w chrystianizacji kraju, w pracy
duszpasterskiej. Nie można jednak odrzucić możliwości ufundowania przez ks. Mieszka pierwszych
klasztorów, do których konwenty przybyły z Zachodu.
W ciągu kilkunastu lat tworząca się Polska doby Mieszkowej stała się – według ówczesnych ocen - krajem
chrześcijańskim. Nie wątpił w to, pisząc o nim Thietmar. Mimo to nie doszło za panowania Mieszkowego
do erygowania dalszych biskupstw i arcybiskupstwa. Jeśli zaś przyjąć, że następca Jordana Unger był
jednocześnie opatem w Memleben, albo - jak przypuszczał m. in. Henryk Łowmiański - że między
śmiercią Jordana i objęciem biskupstwa przez Ungera istniała kilkuletnia sediswakancja, to uznać można
by, że rozbudowa organizacji kościelnej w Polsce była powstrzymywana przez grono rządzące w
Niemczech. Doszły do tego komplikacje związane z podbojem kraju Lędzian i Wiślan, a następnie krain
śląskich, które Mieszko odebrał księciu czeskiemu. Krakowsko-sandomierskie terytorium podlegało
kościelnie biskupstwu morawskiemu. Śląsk - biskupstwu praskiemu, lecz do zachodnich części Śląska
zgłaszał pretensje biskup Miśni, zyskując w 995 roku ich uznanie ze strony Ottona III. Dopiero pozyskanie
przez Bolesława Chrobrego ciała św. Wojciecha, stanowiąc sakralny fundament dla polskiej prowincji
kościelnej, stało się decydującym argumentem, przezwyciężającym wszelkie opory przeciwko jej
utworzeniu.
Nadanie „państwa” gnieźnieńskiego Stolicy Apostolskiej przez ks. Mieszka niedługo przed swą śmiercią
ukazuje wyraźnie, jak ściśle złączył się Kościół w ciągu ćwierćwiecza z monarchią w tworzącej się Polsce.
Aby do tego doszło musiała istnieć z obu stron - duchowieństwa przybyłego z zewnątrz i miejscowych
kręgów władzy - chęć współpracy. Duchowni, rekrutujący się niewątpliwie z środowisk reformatorskich,
upatrując w chrześcijaństwie „rzeczpospolitą nacji”, popierali dążenia do zajęcia przez Polskę własnego,
samodzielnego miejsca w owej rzeczypospolitej. Nie wiemy natomiast, jakie walory miało
chrześcijaństwo, nie tylko jako świat wyższej cywilizacji, lecz przede wszystkim jako wiara, dla grona
rządzącego w powstającej Polsce. W źródłach o stulecie i jeszcze nieco późniejszych występują na plan
pierwszy walory eschatologicznej wizji chrześcijańskiej, losu indywidualnego i zbiorowego oraz wielkość
potęgi Chrystusa, jako wladcy świata. Zapewne od początku te elementy mogły odgrywać istotną rolę w
powolnym przechodzeniu od pogaństwa do chrześcijaństwa. Z tego domysłu nie wynika, że Mieszko i
jego otoczenie takich elementów w chrześcijaństwie szukali; na pewno je mogli znaleźć.
Nadzór i stosowanie kar cielesnych usunęły przejawy pogaństwa z życia publicznego i z widoku
publicznego. Trwać miało ono jeszcze długo we wspólnotach rodowo-rodzinnych i sąsiedzkich, w
rówieśniczych grupach drużynniczych. Przy braku stałego przekazu kapłańsko-wróżbiarskiego, żywotność
zachowywała przede wszystkim sfera wyobrażeń demonologicznych. „Na demonologię godzi się patrzeć
nie tak, jakby
48
była to dziedzina niedorozwiniętego poglądu religijnego, lecz tak, jak przystoi strefie komplementamej,
do której mogły schodzić fragmenty dziedzictwa mitologii wyższej”, jak wyjaśniał to Aleksander
Gieysztor. Najbardziej odpornymi na przemiany były tradycje praktyk magicznych, łatwo jednak
wchłaniające nowe elementy. Nowa fala ewangelizacji w XIII-XIV wieku umożliwiła głębszą społecznie i
treściowo penetracje wierzeń chrześcijańskich. „Niemniej, jak pisał A. Gieysztor, folklor słowiański – obok
wytworzenia postaci synkretycznych - zachowywał bardzo długo, prawie do dziś dnia, podstawowe zręby
tradycyjnego poglądu na świat i jego projekcję sakralną”. Jest to daleką konsekwencją
wczesnośredniowiecznej postawy misyjnej: zaufania w możliwość chrystianizacji kultury religijnej ludów
nawracanych, co zalecali wielcy papieże tamtych czasów, zwłaszcza Grzegorz Wielki, Mikołaj I.
Przy przedstawianiu początków Polski, także Kościoła w Polsce, bronić się trzeba przed dwoma
niebezpieczeństwami; z jednej strony grozi prymitywizacja ówczesnych stosunków, z drugiej - ich
monumentalizacja. Warto więc na zakończenie przypom-ieć anegdotę zapisaną u Thietmara o postawie
religijnej władcy węgierskiego Gejzy. „Kiedy przyjął [on] chrzest, srożyt się wielce wobec opornych
poddanych, by utwierdzić nową wiarę, a Bożą płonąc miłością, zmazał winę dawnych zbrodni. Kiedy
jednak składał ofiary nie tylko Bogu wszechmogącemu, lecz także różnym fałszywym bożkom pogańskim i
kiedy przyganil mu to jego biskup, oświadczył mu, że jest dość bogatym i potężnym, by móc sobie na to
pozwolić”. Ta opowieść ukazuje dobrze trudność zrozumienia monoteistycznej zasady chrześcijańskiej
wiary przez ludzi należących do kultur, które nie przekroczyły progu piśmienności. Przestrzega to przed
monumentalizacja początków chrześcijaństwa w Polsce. Były one dziełem nie tylko państwa polskiego,
lecz także czeskiego w krainach śląskich, wiślańskich i lędziańskich. Przypomina o tym dobrze wezwanie
św. Wacława katedry wawelskiej. Przedstawienie jednak chrystianizacji południa późniejszej Polski
wymagałoby wejścia w te procesy w Czechach i na Morawach, na co już tu nie było miejsca. Zauważyć
jedynie wypada, że hipoteza o przynależności Krakowskiego do biskupstwa morawskiego jest lepiej
uprawdopodobniona niż domysł o zwierzchności biskupa praskiego nad Krakowem. Nie wydaje się też
prawdopodobne, by biskupstwo krakowskie powstało znacznie przed organizacją polskiej prowincji
kościelnej, jak wywodził to Karol Buczek.
Rozpatrzenia natomiast wymaga szczególna rola Krakowa, na którą wskazuje wezwanie św. Wacława.
Czyżby w latach osiemdziesiątych na Wawelu osiadł biskup pomocniczy, którego zadaniem było misyjne
zorganizowanie pod względem kościelnym ziem nad Wisłą? Czyżby w Krakowie urzędowali episcopi
regionom, których imiona zachowały się w wykazie biskupów krakowskich z końca XIII wieku? Czyżby to
byli Prochor i Prokulf, których imiona poprzedzają w tym wykazie imię Poppona, który był istotnie
biskupem krakowskim w 1000 roku? Na te i na wiele innych pytań dotyczących początków Kościoła w
Polsce brak odpowiedzi.
49
P
OZNAŃ W CZASACH
M
IESZKA
I
ZOFIA KURNATOWSKA
Dzieje Poznania obrosły bogatą literaturą. Wiele napisano na temat początków grodu poznańskiego i jego
dalszych losów, na temat przekształceń przestrzennych aglomeracji poznańskiej i jej socjotopografii, na
temat miejsca Poznania w bliższym i dalszym regionie. Okazją do rozmaitych studiów i artykułów stały się
m. in. Kolejne rocznice poczynając od 700-lecia lokacji miasta, poprzez tysiąclecie państwa polskiego,
tysiąclecie biskupstwa poznańskiego, aż do rocznicy śmierci pierwszego biskupa Jordana. Jednakże
problematyka daleka jest od wyczerpania i wiele zagadnień budzi wciąż dyskusje i kontrowersje.
Intensywne prace badawcze, przede wszystkim archeologiczne, poświęcone dziejom grodu poznańskiego
prowadzono głównie w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Zniszczenia wojenne umożliwiły prace
wykopaliskowe we wnętrzu katedry poznańskiej, a w nawiązaniu do badań przedwojennych podjęto
prace w różnych punktach Ostrowa Tumskiego (ryć. l). W latach późniejszych możemy odnotować
jedynie prace ratunkowe o niezbyt wielkiej skali. Główne informacje uzyskane w tych badaniach zostały
już dawno poddane analizie i udostępnione. W latach nam bliższych prowadzone były jednak szerokie
prace inwentaryzujące systematycznie pozostałości osadnictwa pradziejowego i średniowiecznego na
obszarze miasta Poznania i całej Wielkopolski, a także weryfikacja grodzisk wczesnośredniowiecznych,
dzięki czemu zyskaliśmy lepszy obraz przemian zasiedlenia Wielkopolski, w tym i regionu Poznania, w
interesującym nas okresie.
Zarówno dawniejsze, jak i wspomniane najnowsze prace pozwalają na ponowne rozpatrzenie paru grup
zagadnień związanych z początkowym etapem dziejów Poznania. Zajmiemy się zatem następującymi
kwestiami:
1) miejscem
grodu
poznańskiego
w
systemie
grodowym
Wielkopolski
w
czasachwczesnopiastowskich;
2) problematyką zaplecza osadniczego Poznania i związaną z tym kwestią genezy oraz roli grodu
poznańskiego w organizacji zasiedlenia i infrastruktury regionu;
3) w końcu sprawą najbardziej dyskutowaną - rolą Poznania w czasach pierwszych Piastów.
Ad l) Ostatnie dziesięciolecia posunęły naprzód naszą wiedzę na temat poszczególnych ośrodków
grodowych Wielkopolski. Ostatnie zaś badania pozwalają żywić nadzieję, że przynajmniej w
najważniejszych przypadkach uzyskamy dokładność datowania początków grodów i ich kolejnych faz
budowy czy rozbudowy nawet w granicach lat kalendarzowych. Taką nadzieję dają wyniki analiz
dendrochronologicznych drewna z wałów lub innych konstrukcji, związanych z funkcjonowaniem grodów
(mostów, grobli), z niektórych obiektów wielkopolskich wykonanych przez doktora Krąpca z Krakowa.
Możemy zatem już dziś dość pewnie wskazać, które grody istniały w interesujących nas czasach, a
niekiedy wręcz wskazać, kto mógł być ich budowniczym. Pozwala to na odtworzenie systemu grodowego
Wielkopolski tego okresu i usprawiedliwia próbę poszukiwania jakiejś ogólniejszej idei w rozmieszczeniu
ośrodków obronnych na tym terytorium, tym bardziej, że jak już wiemy, nie mamy do czynienia z
kontynuacją centrów grodowych okresu plemiennego, lecz z nowa jakością przestrzenną, pociągającą za
50
sobą w dalszym rozwoju dalekosiężne skutki, między innymi w rozmieszczeniu osadnictwa, sieci dróg
lądowych itp., skutki czytelne do dziś dnia.
W okresie bowiem przed powstaniem państwa polskiego w wiekach VII-IX i w początkach wieku X istniało
w Wielkopolsce wiele grodów. Niektóre z nich nie były stale zamieszkiwane, pełniły zatem funkcje
schronieniowe w czasie niebezpieczeństwa, inne były głównie miejscami zgromadzeń czy sprawowania
kultów pogańskich. Większość jednak ówczesnych ośrodków obronnych to były niewielkie, silnie
ufortyfikowane grody, w których nie mogła już chronić się cała okoliczna ludność, lecz w razie napadu
broniła się w nich załoga wojskowa - drużyna otaczająca naczelnika wspólnoty lokalnej lub plemiennej.
Takie grody występują najliczniej w zachodniej i południowo-zachodniej Wielkopolsce. W innych partiach
Wielkopolski, zwłaszcza w jej centrum, grodów z czasów plemiennych jest stosunkowo niewiele, a część z
nich nie powstała przed wiekiem IX.
Powstanie państwa polskiego zmienia radykalnie obraz rozmieszczenia grodów w Wielkopolsce.
Większość dawnych ośrodków obronnych zanika, a tylko nieliczne z nich, znajdujące się w szczególnie
ważnych punktach na szlakach wodnych i lądowych, są nadal użytkowane po gruntownej jednak
przebudowie. Sieć zatem nowych, wczesnopiastowskich grodów (ryć. 4) nie nawiązuje do dawnej
plemiennej. Wolno nam zatem poszukiwać jakiejś ogólniejszej idei w rozmieszczeniu nowo powstających
ośrodków
obronnych.
Już
dawniej
próbowałam
wykazać,
że
obserwowane
w
czasach
wczesnopiastowskich szczególne nagromadzenie grodów, w tym kilku grodów dużej rangi w samym
centrum państwa Mieszka, ma swoje analogie w innych państwach (Bułgaria naddunajska. Wielkie
Morawy, Czechy) i znamionuje wczesny etap formowania się państw, kiedy istnieje silne jądro i jeszcze
dość luźno z nim powiązane przyłączane kolejno do państwa ziemie. Ale takie wyjaśnienie nie wyczerpuje
całości zagadnienia. Warto bowiem zastanowić się nad kwestią wzajemnych powiązań wewnętrznych i
zewnętrznych grodów ziemi gnieźnieńskiej.
Fakt, że Poznań, w przeciwieństwie do Gniezna, związany był od początku z wielką arterią wodną - Wartą
- został oczywiście dawno zauważony i w tym m. in. upatrywano przyczyny jego konkurencyjności w
stosunku do Gniezna. Analizując jednak rozmieszczenie innych grodów wczesnopiastowskich,
wzniesionych w centrum tworzącego się państwa, stwierdzamy, iż wszystkie one są powiązane z
systemem wodnym Warty poprzez prawobrzeżne dopływy połączone niekiedy w jeden system wodny z
rynnami jeziornymi. Wymownymi przykładami są: gród na wyspie Jeziora Lednickiego powiązany z
Poznaniem rzeką Główną, dalej gród w Bninie powiązany z Wartą rzeką Kamionką, Giecz - leżący nad
uchodzącą do Warty Moskawą, Grzybowo nad rzeką Strugą. Grody z północy Ziemi Gnieźnieńskiej były
powiązane z Wartą poprzez Wełnę czy Małą Wełnę (Łekno, Kiecko), leżące zaś na wschodzie czy
północnym wschodzie wiązały się z dorzeczem Noteci (Żnin, Biskupin, Jankowo, Mogilno, Kołuda Wielka).
Szczególna pozycja Kruszwicy umożliwiała wodne połączenia zarówno z Wartą, jak i z Notecią oraz, co
jest niezmiernie istotne - najprawdopodobniej poprzez Bachorze - z Wisłą. O wykorzystywaniu wodnych
dróg komunikacyjnych świadczy choćby znalezienie w fosie grodu w Lądzie łodzi klepkowej.
System wodny zapewniał także naturalną komunikację z Pomorzem Zachodnim (o czym szczególnie wiele
pisano), z obszarem Polski środkowej, wiązał Wielkopolskę z Wisłą, z Pomorzem Gdańskim, a poprzez
51
system wodny Wisły z ziemiami ruskimi. Można wysunąć tezę, że dopiero ustalenie sieci osadniczej wraz
z punktami węzłowymi, którymi w tych czasach były niewątpliwie grody, wzniesione w okresie
wczesnopiastowskim, umożliwiło stopniowe wytworzenie się bardziej stabilnej sieci dróg lądowych,
jednakże w całym okresie wczesnego średniowiecza, a zwłaszcza w czasach wczesnopiastowskich,
połączenia wodne były najdogodniejszymi szlakami komunikacyjnymi. Wystarczy wspomnieć, iż nakład
energetyczny w transporcie wodnym był, jak wynika z badań, kilkakrotnie niższy niż w kołowym
transporcie lądowym. Ponieważ zaś w grodach wielkopolskich i ich najbliższym zapleczu rozmieszczone
były główne siły wojskowe tworzącego się państwa, łatwa z nimi łączność i szybka komunikacja były
wówczas niezmiernie istotne. W największych zaś grodach wielkopolskich gromadzono także główne
bogactwa państwa pochodzące z łupów i danin, w nich też obserwujemy ożywioną działalność
inwestycyjną, wymagającą transportu nieraz dużych ilości różnorodnych surowców. W tym aspekcie
położenie Poznania górowało nad Gnieznem, połączonym jedynie z Wełną. Jednakże to Gniezno
znajdowało się w centrum tej części Wielkopolski, stanowiąc jej naturalny ośrodek, znakomicie
zabezpieczony opisanym systemem grodów warownych.
Szereg grodów zakładano w ważnych strategicznie i komunikacyjnie punktach przepraw przez główne
przeszkody terenowe, jakimi na obszarach Niżu były rzeki, płynące w szerokich i nieraz podmokłych
dolinach. Takie było też położenie samego Poznania. Gród pobudowano na wyspie otoczonej odnogami
Warty, miał on zatem bezpośrednie powiązanie ze szlakiem wodnym Warty i dopływów prawo- i
lewobrzeżnych uchodzących do Warty w bliskiej odległości (Główna, Cybina, Bogdanka, Wierzbak).
Jednocześnie w niezbyt szerokiej dolinie rzeki, wśród jej ramion i wpadających do niej dopływów
tworzyły się łachy piaszczyste i wyspy ułatwiające przeprawę. Dojście do tego odcinka Warty było
ułatwione łagodnie opadającymi terasami i dolinami rzek uchodzących do Warty. Zarówno na południe,
jak i na północ od Poznania, warunki przeprawy były daleko gorsze. Zbliżone też było położenie np.
Śremu (który ongiś Zygmunt Wojciechowski uznał za podobny Santokowi „klucz królestwa polskiego” na
szlaku ku Śląskowi), Lądu nad Wartą, następnie Nakła, Ujścia i Santoka, zapewne też Wielenia i Drżenia
nad Notecią, Międzyrzecza nad Obrą. Te miejsca, umocnione grodami, wyznaczały też naturalne punkty
na formujących się i stopniowo ustalających szlakach lądowych.
Analogię do systemu grodowego Ziemi Gnieźnieńskiej stanowi ośrodek państwa Przemyślidów z grodami
otaczającymi od wszystkich stron centralnie położone grody w Pradze i Levym Hradcu, powiązanymi
systemem rzecznym Łaby, Wełtawy i ich dopływów. I w tym przypadku grody blokowały główne przejścia
w kierunku centrum domeny Przemyślidów.
Ad 2) W ostatnich latach uzyskano nowe materiały do kwestii zaplecza osadniczego grodu poznańskiego.
Dokładniejsze rozpoznanie osadnictwa w regionie Poznania umożliwiły badania w ramach
Archeologicznego Zdjęcia Polski, dzięki którym mamy już dziś stosunkowo dobrą orientację w
rozmieszczeniu osadnictwa w okresie poprzedzającym powstanie państwa i możemy ocenić zmiany
zaistniałe w procesie jego formowania.
W czasach plemiennych w rejonie Poznania nie obserwuje się szczególnego zagęszczenia osadnictwa.
Prezentowane na mapie uchwycone pozostałości siedli nie są przytem sobie współczesne, niektóre z nich
52
pochodzą bowiem z początków doby plemiennej, inne raczej z jej schyłku. Notujemy pozostałości osiedli
wzdłuż Warty, w rejonie Ostrowa Tumskiego, również na samej wyspie Tumskiej (pozostałość osiedla z
przełomu IX i X lub z pierwszej połowy X wieku), a także nad dopływami Warty, zazwyczaj jednak w
pewnej odległości od tej rzeki. Na przykład, skupisko osad nad Jeziorem Kierskim odległe jest o około 13
km na zachód od Warty, podobnie skupisko w okolicach Dąbrówki, jedynie niewielkie skupisko w rejonie
Umułtowa usytuowane jest zaledwie 2,5 km od Warty. Podobnie nad prawobrzeżnymi dopływami ślady
osadnictwa występują w odległości 7-8 km od Warty.
Dwa grody, które możemy odnieść do czasów plemiennych (grodziska w Glinnie i Pawłowicach) leżą
około 10 i 13 km na północ i północny zachód od Ostrowa Tumskiego. Gród w Pawłowicach należy, jak
się wydaje, wiązać raczej z dorzeczem dolnej Warty (o biegu równoleżnikowym), gdzie obserwujemy
dalsze grody o tej chronologii.
Grody plemienne stwierdzono także wzdłuż Mogilnicy (odległej od Warty około 30-35 km na wschód) nie
mają one jednak związku przestrzennego z rejonem Poznania. Najbliższe grodzisko z tego czasu po
wschodniej stronie Warty (Trzek) leży w odległości około 15 km na południowy wschód od Ostrowa
Tumskiego. Na wyspie Tumskiej, jak wspomniano, stwierdzono jedynie ślady nieobronnej osady ze
schyłku epoki plemiennej.
Druga połowa X i początek XI wieku przynoszą widoczne zmiany w rozmieszczeniu zasiedlenia w
najbliższym zapleczu Poznania (ryć. 5). Powstaje gród na Ostrowie Tumskim, a w jego najbliższej okolicy,
po stronie wschodniej parę osiedli (z których część jest kontynuacją osad z poprzedniej fazy). Ogólnie na
analizowanym terenie sieć osad zagęszcza się prawie dwukrotnie. Powstają one zarówno nad Wartą
zwłaszcza na południe od grodu, jak i nad jej dopływami lewobrzeżnymi (Bogdanka, Potok Junikowski,
Wirynka) i prawobrzeżnymi (Główna, Cybina, Kopia), a także nad ich drobniejszymi dopływami i
jeziorami. Grupy osiedli wyraźnie wiążą się z systemem wodnym, którego osią jest Warta, jednocześnie
jednak możemy zauważyć ich korelację z poświadczonymi później szlakami lądowymi. Osiedla nad
Główną łączą się niewątpliwie z formującym się szlakiem w kierunku Gniezna i dalej przez Kruszwicę w
kierunku Pomorza Gdańskiego i północnego Mazowsza; osady nad Kopią z odcinkiem szlaku z Poznania
ku ważnej przeprawie przez Wartę pod Śremem i dalej w kierunku Głogowa i Wrocławia. Podobnie na
lewym brzegu Warty - osiedla nad Bogdanką (okolice późniejszej wsi Niestachów) łączą się z
najważniejszym w tym czasie szlakiem z Poznania ku zachodowi przez Bytyń (w okolicy którego
funkcjonował przypuszczalnie gród wczesnopiastowski, bowiem obecność tam załogi wojskowej
poświadcza cmentarzysko z grobem wyposażonym w ostrogi) - Pszczew - Międzyrzecz, skąd szlak mógł
prowadzić w kierunku południowym przez Krosno na Łużyce, zachodnim na Lubusz, bądź północnym
przez Santok na Pomorze Zachodnie.
Dalsze skupisko osiedli nad Bogdanką i nad Jeziorem Kierskim można połączyć ze szlakiem ku
północnemu zachodowi, ku przeprawie przez Wartę, może pod Obrzyokiem. W końcu osiedla nad
Potokiem Junikowskim i Wirynka wiążą się zapewne z drugim ważnym szlakiem komunikacyjnym ku
zachodowi
przez
Niepruszewo
(gdzie
znów
mamy
potwierdzoną
znaleziskami
obecność
53
wczesnopiastowskich sił zbrojnych) i dalej ku przeprawie przez Jeziora Obrzańskie pod Zbąszyniem i przez
Krosno na Łużyce, Milsko i Miśnię.
Łączność wymienionych szlaków komunikacyjnych z Poznaniem nie może ulegać wątpliwości, zatem
prawdopodobna jest inicjująca rola panującego w intensyfikacji i rozmieszczeniu osadnictwa, tak
wyraźnie czytelna w innych regionach Ziemi Gnieźnieńskiej, np. w okolicach Ostrowa Lednickiego, gdzie
pobudowanie grodu przez Mieszka I i mostów łączących wyspę ze szlakami lądowymi spowodowało
potrojenie liczby osiedli wokół brzegów Jeziora Lednickiego.
Następne wieki wczesnego średniowiecza przynoszą już skokowy wzrost zasiedlenia okolic Poznania, co
stanowi już bezpośrednie podłoże średniowiecznej sieci osadniczej. Można np. stwierdzić, iż w najbliższej
okolicy wszystkich bez mała wsi wspomnianych w zapisach źródeł pisanych z XIII wieku znaleziono
skupiska stanowisk archeologicznych z materiałem pochodzącym z przełomu XI i XII wieku. Podobnie
wokół dość licznych w okolicach Poznania miejscowości o nazwach nawiązujących do organizacji
gospodarczej państwa wczesnopiastowskiego, określanej mianem organizacji służebnej (Gadki, Kobylniki,
Komomiki, Łagiewniki, Psarskie, Rudnicze, Szewce, Szczytniki, Świątniczki, Winiary). Początki owej
intensywnej kolonizacji okolic Poznania uchwytne są, jak wynika z wstępnej analizy materiałów
osadniczych, już w fazie wczesnopiastowskiej.
Ad 3) Przechodzimy teraz do ostatniej grupy zagadnień - wiążących się z rolą grodu poznańskiego w
czasach pierwszych Piastów. Jest to sprawa wybitnie kontrowersyjna i w literaturze wypowiedziano na
ten temat wiele rozbieżnych opinii. Niektórzy badacze, zwłaszcza po odkryciach w toku badań
archeologicznych resztek potężnych umocnień i pozostałości przedromańskiej architektury kamiennej
skłonni byli uznać, iż właśnie Poznań był stolicą Mieszka I (m. in. K. Tymieniecki, J. Widajewicz, Z.
Wojciechowski, Z. Sułowski, W. Hensel, J. Żak, a z pewnymi zastrzeżeniami również Z. Kaczmarczyk). Inni
badacze stojąc na stanowisku, iż od początku państwa polskiego stolicą było Gniezno, negowali
możliwość takiej roli Poznania (G. Labuda, K. Buczek, H. Łowmiański). Wskazywano też, iż pojęcie stolicy
dla czasów, które, nas tutaj interesują, jest anachronizmem. Mogły bowiem wówczas istnieć różne
ośrodki pełniące rolę rezydencji panującego (por. powyżej). Znane są też przykłady pełnienia funkcji
głównego ośrodka państwa kolejno przez różne grody. Ostatnio pojawił się głos wnoszący, jak się wydaje,
nowe elementy do dyskusji. Myślę tu o opublikowanym w 1991 r. w „Kwartalniku Historycznym” (R. 98)
artykule Zbigniewa Dalewskiego pt. Miedzy Gnieznem a Poznaniem. Autor, analizując relacje między
władzą a miejscem w przestrzeni, wykazał na podstawie bogatego materiału porównawczego, iż w
obrębie wczesnych państw, a zwłaszcza ich obszarów krystalizacyjnych, niektóre miejsca były
wyposażone w zespół szczególnych wartości dla danej grupy społecznej, stąd też dostęp do tych miejsc
warunkował możliwość sprawowania władzy zwierzchniej. Miejsc takich mogło być parę, mógł to być
także jeden główny punkt w przestrzeni. Zdaniem tego autora, wartości wiązane z Gnieznem mogły mieć
genezę przedpiastowską, polańską, a Piastowie oparli swoją władzę na opanowaniu Gniezna.
Nadrzędne znaczenie ośrodka gnieźnieńskiego zostało potwierdzone takimi faktami, jak Zjazd
gnieźnieński, grób św. Wojciecha, założenie metropolii gnieźnieńskiej. Jednakże, zdaniem cytowanego
autora, Poznań pełnił w państwie pierwszych Piastów rolę porównywalną z Gnieznem. Stawia on tezę, że
54
w zamysłach pierwszych Piastów Poznań miał stać się punktem, wokół którego winny się były skupić
wartości ideologiczne związane z dynastią. Tyle Zbigniew Dalewski.
Gdy teraz skonfrontujemy powyższe wywody z danymi na temat Poznania wczesnopiastowskiego,
znajdziemy wiele elementów zdających się je popierać. Po pierwsze chronologia - początki grodu
poznańskiego. W dotychczasowej literaturze początki grodu poznańskiego cofano nieraz do IX wieku.
Jednakże szczegółowa analiza materiałów archeologicznych nie pozwala na takie stwierdzenie. W końcu
IX – początkach X wieku funkcjonowała na Ostrowie Tumskim, jak wskazywaliśmy powyżej, osada
nieobronna. Pierwszy gród według ostatnich ustaleń został pobudowany około połowy X wieku. Nie
możemy na razie sprecyzować tej chronologii. Jednakże daty dendrochronologiczne (oparte zatem na
obliczeniach przyrostów rocznych pni drzewnych użytych do wznoszenia konstrukcji obronnych)
dotyczące innych grodów wielkopolskich, np. Lądu - 940 - pozwalają postawić tezę, że około połowy lub
trochę przed połową X wieku możemy się liczyć z poważnymi inwestycjami grodowymi w Wielkopolsce i
Poznań wpisuje się dobrze w tego typu przedsięwzięcie. Ponadto, jak wskazano powyżej, system grodów
Wielkopolski, aczkolwiek otaczający Gniezno ze wszystkich stron i zapewniający mu bezpieczeństwo, miał
powiązania jakby od Gniezna niezależne - z systemem wodnym Warty, a zatem przede wszystkim z
Poznaniem.
Najstarszy gród poznański był nieco mniejszy od rekonstruowanego i przytaczanego w licznych
publikacjach dwuczłonowego grodu w północnej partii Ostrowa Tumskiego. Leżał również w tej części
Ostrowa, lecz miał nieco inny plan, aczkolwiek był zapewne od początku dwuczłonowy. Otaczający go wał
również nie był tym znanym potężnym wałem z ławą kamienną. Był to wał drewniano-ziemny,
zbudowany w konstrukcji rusztowej polegającej na układaniu stosów drewna o kierunku poprzecznym do
biegu wału na legarach układanych zgodnie z linią umocnień. Szkielet drewniany był wypełniany ziemią.
Szerokość wału sięgała 10 m. Dla utrzymania odpowiedniej statyki konstrukcji lico zewnętrzne, zwłaszcza
w dolnych partiach było umocnione tzw. konstrukcją hakową, polegającą na tym, iż niektóre poprzeczne
elementy konstrukcyjne miały pozostawione odpowiednio przycięte boczne gałęzie, co tworzyło rodzaj
haków, przytrzymujących elementy konstrukcji układane wzdłuż biegu wału. Cała konstrukcja wału była
wzmocniona odsadzką o szerokości około 4-5m. Pierwsza przebudowa grodu, być może częściowa, miała
miejsce w latach sześćdziesiątych X wieku. Zlikwidowano wówczas część wschodniego odcinka wału
poszerzając gród od tej strony. Generalna zaś przebudowa grodu poznańskiego, w wyniku której uzyskał
on formę najpotężniejszej wielkopolskiej twierdzy drewniano-kamiennej (szerokość wału sięgała 20 m, a
wysokość szacuje się na około 10m; stabilizująca odsadzka miała formę potężnej ławy o szerokości 4-5 m
zbudowanej ze skrzyń drewnianych umocnionych hakami, a wypełnionych kamieniami) przypada na
schyłek X lub przełom X i XI wieku, zatem na okres ponownych, szerokozakrojonych inwestycji
grodowych w Wielkopolsce i w innych ziemiach przyłączonych do państwa piastowskiego.
Niewiele wiemy o zabudowie wnętrza grodu poznańskiego, a zwłaszcza wydzielonej części „książęcej”.
Przypuszcza się, iż znajdowały się tam budowle kamienne zapewne podobne do lednickich i gieckich
(palatium i kaplica grodowa, być może według późniejszej tradycji pod wezwaniem Najświętszej Panny
Marii). W drugim członie grodu natomiast pobudowano kamienną katedrę biskupią . Była to dość
znacznych rozmiarów (o powierzchni około 1000 m
2
) trójnawowa bazylika, zbudowana z okrzesków
55
kamiennych, z kwadratowym chórem zamkniętym absydą, flankowanym dwoma prostokątnymi
aneksami oraz z potężnym masywem zachodnim, zwieńczonym wieżą. Długość całej budowli wynosiła 49
m, szerokość nawy głównej w świetle - 8,5 m, naw bocznych - 4,5 m. Posadzkę stanowiła wylewka
wapienna na fundamencie okrzeskowym. Z wystroju wnętrza nic się nie zachowało, jedynie pojedyncze
kamyki mozaikowe znajdowane w różnych punktach Ostrowa Tumskiego pozwalają przypuszczać, iż we
wnętrzu katedry mogła się znajdować jakaś mozaikowa dekoracja.
Dochodzimy tutaj do sprawy kontrowersyjnej - siedziby pierwszego biskupa polskiego. Jak wiemy, dość
powszechnie przyjmowana (m. in. przez takich badaczy jak: W. Abraham, J. Nowacki, T. Silnicki, Z.
Wojciechowski, Z. Kaczmarczyk, H. Ziółkowska, B. Kurbis) lokalizacja jego siedziby w Poznaniu została
zakwestionowana przez Gerarda Labudę, który równocześnie podważył zasadność datowania odkrytych
w badaniach archeologicznych reszt katedry na schyłek X wieku, a zatem również możliwość identyfikacji
najstarszego pochówka w katedrze z pierwotnym miejscem spoczynku Mieszka I. Otóż możemy
stwierdzić, iż dane archeologiczne (zawartość ruchoma warstw zalegających bezpośrednio pod katedrą)
przemawiają dość jednoznacznie za umieszczeniem jej budowy raczej w drugiej połowie X wieku niż w
początkach XI wieku. Wyniki analizy architektonicznej przytoczyła w swej obszernej monografii śp.
Krystyna Józefowiczówna i zebrała je raz jeszcze w przygotowanym krotko przed śmiercią artykule.
Zatem dopóki nie zostaną przedstawione nowe argumenty z zakresu archeologii i historii architektury
wskazujące na konieczność przesunięcia chronologii pierwszej katedry poznańskiej na czas po roku 1000,
obstajemy przy dotychczas ustalonej datacji tego zabytku wraz ze wszystkimi dalszymi implikacjami.
Pozwolę też sobie wrócić jeszcze pokrótce do sprawy atrybucji i chronologii wspomnianego najstarszego
pochówka w katedrze poznańskiej (ryć. 8). Wiąże się on niewątpliwie z pierwszą fazą użytkowania
katedry, komora grobowa przecięła bowiem najstarszą, pierwszą posadzkę wapienną katedry i warstwy
pod nią zalegające. Jest on zatem tylko nieco późniejszy od momentu zakończenia budowy pierwszej
katedry. Usytuowano go na osi nawy głównej katedry, prawie po jej środku. Grobowiec zbudowany z
martwicy wapiennej i okrzesków kamiennych, wystawał około 0,4 m ponad posadzkę, stanowił zatem
również naziemny element wyposażenia katedry. Miejsce, na którym znajduje się grobowiec,
zarezerwowane było we wczesnym średniowieczu wyłącznie dla fundatorów. Liczne przykłady z tego
czasu, m. in. z Czech, czy z Niemiec ottońskich, pozwalają jednoznacznie rzecz ustalić. Zatem w czasie, o
którym mowa, w grę wchodziłyby jedynie osoby dwu pierwszych naszych władców, których tradycja
wiąże z Poznaniem - Mieszka I i Bolesława Chrobrego. Odkrycie zaś pozostałości drugiego, nieco
późniejszego, jak wynika z analizy stratygraficznej, grobowca, usytuowanego również na osi katedry, z
przesunięciem ku wschodowi, przykrytego płytą wapienną, który możemy uznać za miejsce pierwotne
spoczynku drugiego naszego władcy - Bolesława Chrobrego, pozwala z dużą dozą prawdopodobieństwa
widzieć w pierwszym grobowcu - pierwotne mauzoleum Mieszka I.
Wszystkie te elementy, uchwytne w dotychczasowych badaniach: budowa potężnego grodu znakomicie
osadzonego w sieci powiązań topograficznych z innymi ważnymi ośrodkami grodowymi, w późniejszych
latach przebudowanego w jeszcze potężniejszy ośrodek militarny, utworzenie tu początkowo
najważniejszego ośrodka kościelnego i wiążąca się z tym budowa pierwszej kamiennej monumentalnej
katedry, usytuowanie w niej nekropolii pierwszych Piastów (według tradycji pochowano w katedrze
56
poznańskie) również Mieszka II i Kazimierza Odnowiciela) można uznać za wynik celowych,
wielokierunkowych działań zmierzających do wyposażenia Poznania w najrozmaitsze cechy zarówno
materialne, jak i ideologiczne, dzięki którym mógłby „zająć ważne miejsce w ramach decydującej o
trwałości piastowskiego władztwa konstrukcji ideowo-politycznej” - że znów wrócimy do ujęcia Z.
Dalewskiego. Że usiłowania te nie zostały uwieńczone pełnym powodzeniem przyczyniły się do tego
rozmaite okoliczności, a zwłaszcza dość szybko zakończony głębokim kryzysem pierwszy etap
formowania się państwa pierwszych Piastów. Zgodzić się jednak należy z Z. Dalewskim, że w tym właśnie
etapie zarówno Gniezno, jak i Poznań, pełniły ważne uzupełniające się role, stanowiąc „dla Piastów
punkty, w których najpełniej przestrzennie manifestowała się ich władza”.
57
M
IESZKO I WŁADCY JEGO EPOKI
JACEK BANASZKIEWICZ
Z wielu względów, wcale nie jedynie dlatego, że dysponujemy niezwykle szczupłym i wyrywkowym
zasobem wzmianek o Mieszku i jego państwie oraz władcach mu współczesnych, trudno było by
scharakteryzować te najwybitniejsze nawet osobistości jako ludzi i mężów stanu, wśród nich wyróżniając
założyciela królestwa polskiego. Zadanie takie wydaje się często niewykonalne wobec postaci dobrze i od
dawna znanych nam na co dzień. Jak przekładać na język faktów nasze, a co dopiero czyjeś mniemania o
ludzkich postępkach, jak ważyć najlepsze zamiary, które - gdy dochodzi do ich urzeczywistnienia -
wpadają w nie do rozwikłania, zewnętrzną i skomplikowaną sieć zależności i uwarunkowań. Komplikując
sytuację do końca, powiedziałbym nawet, iż jak zawodne musi być charakteryzowanie drugich, skoro
najczęściej sami nie umiemy dobrze racjonalizować swych posunięć czy zachowań.
Jeśli zdecydowałem się wypowiedzieć tych kilka oczywistych skądinąd zdań, to przede wszystkim dlatego,
żeby uwolnić się w tej próbie od poczucia przemożnej słabości, która z powodu wspomnianego ubóstwa
przekazów musiałaby całkowicie zdominować i zdezorganizować wszelkie moje poszukiwania.
Na Mieszka I chciałbym więc spojrzeć jako na postać-władcę, który za życia i w trakcie swej działalności
postawiony został przed paroma wielkimi wyzwaniami i zadaniami, takimi - trzeba dodać, jakie były
udziałem także innych władców doby Rzeszy Ottonów. W tych nielicznych, pośrednio i bezpośrednio
dotykających go przekazach, spróbujemy natomiast dostrzec nie ułomne, niekompletne świadectwa
dawnych zdarzeń, lecz odwrotnie - zaryzykujemy potraktowanie ich jako samodzielnych i kompetentnych
przyczynków do naświetlenia głównych problemów, z jakimi Mieszko był za swego życia konfrontowany.
Przesłanką w sposób najistotniejszy określającą naszą perspektywę postrzegania Mieszka I - władcy i
człowieka, jest następująca konstatacja. W czterdziestych latach X wieku u wrót państwa Polańskiego i
jego strefy wpływów, stanęła wielka i odmienna cywilizacja i machina polityczno-ideologiczna, która
bezdyskusyjnie źródło wszystkichwartości politycznych i ideowych rezerwowała dla swoich
funkcjonariuszy i przedstawicieli. Ościenne i dalej od niej położone organizmy polityczne, chcąc nie chcąc
i w miarę szybko musiały ustosunkować się do nowej siły na wszystkich płaszczyznach życia
jednostkowego i społecznego, jeśli w ogóle w jakiejś formie chciały zachować swą tożsamość.
Wstępnym warunkiem wszelkiego dialogu było uczestnictwo w wierze, wyznawanej przez wielkiego
przeciwnika. Z tego powodu też kraje nawet nie zagrożone bezpośrednio siłą oddziaływania cesarstwa
Ludolfingów i o podobnym kulturowo, społecznie i etnicznie obliczu decydowały się na zmianę religii i
akces do wielkiej wspólnoty na respektowanych przez nią społeczno-politycznych i ideologicznych
zasadach. Kto trwał przy swoim wykluczany był ze wspólnoty - był po prostu nikim, za nic miano jego
pozycje społeczną, dobra i honory - wszystko to stawało się raczej łupem do wzięcia niż wyznacznikiem
potęgi i gwarancją pozycji właściciela. W przekazach pochodzących z wcześniejszego średniowiecza
często obserwujemy sytuacje, gdy święty czy misjonarz - zwiastun nowej wiary - spotykając się z
miejscowym monarchą stawia mu propozycję przyjęcia prawdziwej religii i - jak się niebawem okazuje -
dynasta życzliwy posłaniu przybysza zachowuje władzę, odrzucający natomiast propozycję - traci ją
58
zwykle na korzyść tego z członków rodziny panującej, który od razu uwierzył w słowo boże. Przyjście boga
potwierdza na nowych zasadach pozostającego przy władzy króla lub daje powód do wyniesienia kogoś,
kto uwierzył, na jego miejsce. Mówią o tym wprost zwłaszcza głośno i dobitnie święci irlandzcy.
Metaforycznie rzecz biorąc - ale ta przenośnia jest dobrym kluczem do ówczesnej rzeczywistości -
Mieszko uzewnętrzniając swą osobę i swe państwo na terenie cesarstwa, na jego dworach podobny był
Borzywojowi czeskiemu, który jako poganin znalazł się u morawskiego władcy Świętopełka. Gdy doszło
do uczty - pisze autor żywota św. Wacława - Krystian - wszyscy zasiedli razem za stołem. Poganinowi
wszakże nakryto oddzielnie na podłodze w pobliżu ucztujących. Św. Metody – jak podaje Krystian -
współczując krzywdzie księcia - zwrócił się do Borzywoja ze słowami czy przesłaniem, którego sens daje
się krótko ująć następująco.
Jak możesz ty - tak wspaniały mąż - nie wstydzić się z tego powodu, że pozbawiają cię miejsca książęcego,
które ci się należy, i traktują na równi z pastuchami świń!? Chrzest daje przepustkę do wspólnoty
równych sobie ucztujących panów, daje również Borzywojowi - o czym nie zapomniał wspomnieć
Metody - wsparcie na wszystkich trzech głównych polach ludzkiej - monarszej także - działalności.
Będziesz panem swoich panów, zwyciężysz wrogów, a ród twój popłynie przez wieki jak wielka rzeka.
Również księżna Olga, przyjmując wiarę, otwierała sobie drogę do ekskluzywnej wspólnoty cesarskiego
stołu. Zasiadła za nim w czasie swej wizyty w Konstantynopolu 9 września 957 roku, obdarzona wybitnym
tytułem Zoste patrikia (Pani uwieńczonej) rezerwującym dla jego posiadaczki prawo ucztowania u boku
cesarza lub cesarzowej.
I później, na początku XII wieku, działo się podobnie. Otto z Bambergu zapraszał do swego stołu tylko
panów - chrześcijan, takież polecenia szły w lud chrystianizowanych przez niego Pomorzan. Uczta
stwarzała i potwierdzała zupełnie podstawowe więzi i solidarności społeczne - na wizerunku monety
przedstawiają się za stołem władcy Polski: gospodarz Bolesław Kędzierzawy, Mieszko III i Kazimierz, by
zawiadomić wszystkich o zgodnej wspólnocie książąt-władców.
Mieszko musiał więc zająć miejsce przy nowym, nie znanym sobie jeszcze stole. Musiał też zadbać, żeby
było ono dobre i trwałe. Przyglądając się nielicznym wzmiankom o naszym bohaterze, trzeba rzec, że pod
każdym względem ze wspomnianego zadania wywiązał się szybko i z sukcesem. Dla zilustrowania tego
twierdzenia posłużmy się przekazem Thietmara dotyczącym zjazdu kwedlinburskiego, który kronikarz
kładzie na rok 985. Niniejsze wydarzenie polityczne ma bogatą literaturę, kwestionowano między innymi
udział naszego władcy w owym wielkanocnym spotkaniu na wysokim szczeblu. Jakkolwiek by nie było,
zobaczmy, jaki obraz zdarzenia chce nam przekazać biskup merseburski, pan należący do świetnego rodu
saskiego współtworzącego w istotny sposób dzieje państwa Ludolfingów.
Ta Wielkanoc kończy okres frondy po śmierci Ottona II, czteroletni władca utrzymuje swą pozycję i
gromadzi wokół siebie w trakcie świątecznej uroczystości niedawnych przeciwników, w tym konkurenta
do korony, Henryka Kłótnika. Świętująca na królewskim dworze elita państwa zaświadcza o powrocie
ładu i hierarchicznej stabilizacji w kraju - wymownie i całkiem konkretnie zaś przekonują o tym funkcje
wypełniane przez najmożniejszych w czasie tego najuroczystszego zgromadzenia.
59
Gospodarzem jest oczywiście władca, główny jego antagonista, Henryk, jest wszakże drugą po nim osobą,
panem ucztującej wspólnoty - powierzono mu bowiem urząd stolnika. Książę szwabski Konrad pełni
podczas kwedlinburskiego zjazdu godność podkomorzego, książę karyncki usługuje władcy i wyróżniony
jest w świątecznej - ucztującej i radzącej społeczności jako cześnik, książę saski, syn Hermana Billunga,
jest marszałkiem, dba o konie zgromadzonych. W tym kadrze najmożniejszych wielmożów państwa,
uwikłanych w służby przy królewskim stole i dworze symbolizujące - jak serce - sprawne działanie całego
organizmu państwowego, Thietmar widzi czy chce widzieć jeszcze dwie postacie. Do Kwedlinburga
przybyli także Bolesław czeski i Mieszko ze swoimi, słyszymy. W tych także dniach - czytamy dalej w
kronice - Mieszko poddał się królowi, a wśród podarków, które mu złożył, ofiarował (Ottonowi) wielbłąda
i wziął (później) z nim udział w dwóch wojennych wyprawach.
Bez Mieszka tedy stół królestwa raziłby pustym miejscem, zwłaszcza, że ów jako poplecznik Henryka
Kłótnika powinien znaleźć się w koncercie najważniejszych osobistości otwierający nowy rozdział
polityczny w dziejach kraju.
Dary cesarza, kontrdary Mieszka z wyrafinowanie królewskim prezentem z wielbłąda, zarezerwowany
udział wśród wąskiego grona starych znajomych i starych graczy politycznych, wzmocniony parantelami
przez Ode z wybitnymi rodami saskimi, zapewne też z Billungami, to dowody wejścia Mieszka jako władcy
Polan w nowy, narzucony mu przez rozwój wypadków układ. Nie jest jakimś pogańskim – obcym
króliczkiem, jego władzę i jego państwo trzeba traktować w ramach obowiązującej, cesarskiej
rzeczywistości politycznej, co nie znaczy, że cokolwiek dobrego musi zaraz stąd wymknąć dla Mieszka i
jego domeny.
Rozumiał rzecz i bolał nad nią Thietmar. Gdy wywnętrzał się nad niegodziwością Bolesława Chrobrego
wobec swoich, wypowiedział przy okazji następujące znamienne zdanie: „Wszystko to, że ojciec jego
(czyli Mieszko) i on sam (czyli Bolesław) zostali do nas przyłączeni na skutek zawieranych związków
małżeńskich i poprzez wielką zażyłość, przyniosło (nam) więcej szkody jak dobra, a i w przyszłości korzyści
nie przyniesie”. Udało im się wślizgnąć do nas - zdaje się mówić Thietmar - co przynosi nam tylko straty -
wygodniejszy byłby z punktu widzenia interesów tego wielmoży - jak sądzimy - status Mieszka podobny
do tego, jakim zadawalali się książęta słowiańscy między Łabą i Odrą, kontestujący z zapamiętaniem i
polityczne i ideowe wpływy państwa Ludolfingów.
Nie chcieli oni znaleźć się „po drugiej stronie” jako możni panowie i partnerzy do targów politycznych,
upodobnieni wiarą, zwierzchnością, obyczajem i wyglądem do swych silniejszych kolegów saskich. Potem
ani akceptacja wiary przeciwnika, ani deklarowana chęć znalezienia sobie miejsca w ramach saskiej
społeczności nie wystarczały, by panowie słowiańscy mogli stać się słowiańskimi panami feudalnymi, a
chociaż saską szlachtą słowiańskiego pochodzenia. Odpowiedź księcia Przybysława, jakiej udzielił on
biskupowi Geroldowi w styczniu 1156 roku na wiecu w Lubece, gdy ów wypomniał księciu jego trwanie
przy rodzimych bogach, streszcza celnie istotę cywilizacyjnego konfliktu i unaocznia nieodwołalność
tragicznego finału tej konfrontacji dla zachodnich sąsiadów Polan. Przybysław odparł więc Geroldowi tak:
„Jeśli księciu panu i tobie podoba się, abyśmy byli tej samej racji kulturowej, to niech dane nam będą
prawa Sasów majątkowe i w ściąganiu danin, a chętnie staniemy się chrześcijanami, będziemy budowali
60
kościoły i oddawali dziesięcinę.” (Si domino dud et tibi placet, ut nobis cum comite eadem sit culturae
ratio, dentur nobis iura Saxonwn in prediis et reditibus et Ubenter erimus christiani, edificabimus
ecciesias et dabimus decimas nostras).
Żeby uzyskiwać sukcesy na dłuższą metę w ciągłej konfrontacji z państwem Ludolfingów, Mieszko
wiedział, iż musi być „eiusdem culturae ratio”- tej samej racji kulturowej, co przeciwnicy. Władca Polan
nie znajdował się w tak wygodnej sytuacji, jak współczesny mu Włodzimierz, który bez pośpiechu mógł
ważyć zalety różnych religii, wybierając najdogodniejszą dla siebie jako władcy i pomocną do
zaprowadzenia nowego porządku w państwie.
Kilka lat przed przyjęciem chrześcijaństwa pan Kijowa eksperymentował z bogami rodzimymi. Sadowiąc
się pewnie w stołecznym grodzie, za swym dworem kamiennym na wzgórzu kazał postawić posągi
Peruna, Chorsa, Dadźboga, Strzyboga oraz Simargla i Mokoszy. Podobnie, do powołania ośrodka
kultowo-państwowego doszło w drugim najważniejszym punkcie państwa, w Nowogrodzie, gdzie figurę
boga gromowładnego stawiał nad rzeką Wołchow namiestnik księcia Dobrynia.
Wzrastająca presja cywilizacji i Wschodu i Zachodu na Ruś, a także chęć skorzystania z nowych rozwiązań
ideowo-społecznych zachęcała Włodzimierza do sięgnięcia po obce wzory, ale ich przyjęcie - w
odróżnieniu od terenów do tej pory nas interesujących - odbywało się z uwzględnieniem własnych racji
kulturowych. Nie można tu wejść w bliższe wyjaśnienia, ułatwimy więc sobie sprawę krótką i
odpowiednią historią. Pochwały religii Bułgarów - mahometan Włodzimierz słuchał z aprobatą. Zwłaszcza
te jej fragmenty dotyczące nagrody niebieskiej w postaci obcowania z najpiękniejszą wybranką przypadły
mu do gustu, bo jak zauważył kronikarz, książę nie stronił od kobiet i chętnie korzystał z ich wdzięków.
Jednak tę wiarę dyskwalifikowały w jego oczach następujące zalecenia: powinność obrzezania, zakaz
picia napojów alkoholowych i jedzenia świniny. Rzekł więc przesądzając sprawę: „Jusi jest’ veselje pit’je,
ne mozem’ bes togo byti”. Równie suwerennie, licząc się z własną tradycją, odpowiada wysłannikom
papieża - odejdźcie precz, już nasi ojcowie nie przyjęli tej wiary.
Mieszko musiał respektować ofertę strony przeciwnej, jego decyzja o przyjęciu tej samej racji kulturowej,
którą obserwował - jeśli nie wróg, to zawsze konkurent, wymagała od niego samego, polańskie państwo
zostawiamy na boku, wielkiej przebudowy świata wartości i często pewnie bolesnego osądu wszystkiego
tego, co było w nim rodzime, przez pryzmat nowych norm. Dotkliwość wyboru polegała również na tym,
że - w odróżnieniu od Włodzimierza i np. norweskiego Hakona Dobrego przyjmujących chrześcijaństwo -
tożsamość kulturowa księcia Polan została poddana nieporównanie znacznie większej presji z zewnątrz.
Wobec bliskiego sąsiedztwa i siły oddziaływania cesarstwa, wszelka rodzimość nie mogła być teraz
niczym więcej jak nagannym odstępstwem od normy niemieckiej. Podkreślmy - nagannym i stąd łatwym
do politycznego zdyskontowania przez przeciwnika. Bolesław nie może zachowywać się bardziej pańsko
niż wielmoże sascy, Mieszko nie mógł zapomnieć, by przypadkiem w kożuchu będąc, nie narazić na
szwank godności swojej i grafa, z którym zamierzał rozmawiać; zjazdy wspólne z Sasami, wyprawy
wojskowe, wszystkie okazje i wzajemne kontakty stawiały od razu kwestię kulturowej wiarygodności
partnera połańskiego - bez zdobycia jej i ciągłego jej potwierdzania - działać się nie dawało.
61
Pochwałę wielkości Mieszka II - a między nami mówiąc - zaświadczenie księżniczki Matyldy o
przystawalności króla polskiego do standardów cesarsko-chrześcijanskich - zestawmy z opinią Rychezy o
swym królestwie, taką jak ją zapisuje kronikarz z Brauweiler - by zdać sobie sprawę ze swoistego
rozdarcia, na próbę którego wystawiał się Mieszko. Rycheza opuściła kraj, bo dumę jej raziły
barbarzyńskie i nieznośne obyczaje (ritus) Słowian.
Mieszko tedy zaprzeczył, w imię swego i swej wspólnoty sukcesu, własnej kulturowej osobowości,
sięgając po nowe wcielenie krojone na miarę rywali i przeciwników. W tym momencie dotykamy myśli,
która raz po raz uwidacznia się w rozmaitych eposach, stwarzając głównemu bohaterowi iście
Hamletowski dylemat - zwyciężysz wroga wtedy, jeśli się do niego upodobnisz, ale wówczas - będąc
wprawdzie zwycięzcą - nie będziesz już sobą. Wyzwania takiej wycieczki w nieznane, po nową
osobowość, nie mógłby podjąć władca - wspaniały i dzielny na pewno - ale taki, jak Światosław i jemu
podobni.
Światosław jest typem władcy - wojownika, rzec można też, iż uosabia władztwo rodzaju
„wodanicznego”, lub stosując termin Waltera Schlesingera – Heerk Onigtum (królewskość przywódcy
wojskowego). Na czele watahy wiernych i zahartowanych w boju wojowników przemierza nieustannie
wielkie odległości, walcząc to z Bułgarami, to z Grekami, to z Chazarami czy innymi koczownikami.
Porusza się jak lampart, pisze kronikarz - wybiera swe ofiary i uderza. Książę i jego ludzie, podobnie jak
członkowie Mannerbundu i grup iuvenes, pozostają poza obszarem cywilizacji, właśnie na sposób
lamparci wiodąc swój urozmaicony i męski żywot. Nie żywią się nawet gotowanym - nie ciągną za sobą
żadnych taborów z kodami, zadowalając się podsmażonymi na węglach cienkimi paskami koniny lub
dziczyzny. Zachowanie się księcia i jego wygląd pozostawały w zgodzie ze sposobem życia, które
prowadził. Mamy opis postaci wielkiego i wspaniałego Światosława, pióra greckiego kronikarza Lwa
Diakona, jeśli uczyniony nie na podstawie bezpośredniego zetknięcia się z tym księciem przy okazji jego
spotkania w 971 roku nad brzegiem Dunaju, koło Dorostolon, z cesarzem Janem Tzimiskesem, to
sporządzony przy wykorzystaniu jakichś danych, uzyskanych w wyniku bliższego kontaktu z ruskim
księciem Greków, przyzwyczajonych do wielkiej dworskiej etykiety i hierarchiczności, uderza od razu
widok Światosława siedzącego razem z innymi w łódce i wiosłującego spolegliwie, a ponadto niczym się
od reszty nie wyróżniającego. Odzienie księcia było również takie same jak jego towarzyszy, tyle że
czystsze, zauważa kronikarz. Z ucha Światosława zwisał złoty kolczyk z karbunkułem, głowę miał
wygoloną, ale długie włosy - warkocz - zwisał z niej - ja dodałbym tutaj - jak u naszego
Kosiska-Chosciszka, praojca Piastów - o którym to puklu włosów Lew Diakon stwierdza wyraźnie, iż jest
oznaką szlachetności rodu. Ten wspaniały arystokrata, tak w sposób naturalny świadomy swej wartości
osobistej i kulturowo-politycznej, siedząc w łódce na ławce dla wiosłujących zamienił parę zdań z
cesarzem o warunkach pokoju i odjechał. Oto scena spotkania dokładnie zrelacjonowana za dziejopisem.
Nie chcemy już teraz przypominać Mieszka uwikłanego w cały skomplikowany feudalno-dworski układ
wartości i zachowań, obowiązujący przedstawicieli elity cesarstwa, bowiem jeszcze przez chwilę
pozostanie w polu naszego widzenia wielki Światosław, wspaniały okaz -jeśli tak można powiedzieć -
księcia słowiańskiego, jaki i wśród nieodległych przodków Mieszka znaleźć musiał swe wcielenie.
Niezależność i ta pełna polityczno-kulturowa samoświadomość księcia objawia się również w stosunku
62
do innej - chrześcijańskiej ratio culturae. Olga, chrześcijanka, matka Światosława, namawiała syna do
przyjęcia nowej wiary. Ów - co charakterystyczne, spokojnie i bez ideologicznego zacietrzewienia
przyjmował te propozycje, odpowiadając księżnej, że jak by to wyglądało, gdyby on sam stał się
chrześcijaninem, a drużyna - pozostając przy swojej wierze - naśmiewałaby się z niego.
Kwestia śmieszności - ośmieszenia - wyszydzenia neofity była głównym problemem ruskiej elity przy
odstępstwie od starej religii, toteż liberalnie Światosław obchodził się z amatorami nowego boga - nie
zabraniał przyjmować chrztu, naigrywając się tylko ze świeżych chrześcijan. Ten wyważony, w każdym
razie nie żywiołowo kontestujący, jak u Połabian, stosunek pogan do chrześcijaństwa zauważa również
Walter Lammers - gdy idzie o elitę - u Sasów (misja Lebuina) i u Szwedów (misja Ansgara). Również
Mieszko, a i jego ludzie, przyglądali się najpewniej nowej wierze z wyważonym dystansem, jednak - jak
już wyżej podnosiliśmy - ich wybór nie był wynikiem dość swobodnej i osobistej gry między własnym i
atrakcyjnym obcym.
Wszystko zresztą różni polańskiego władcę od ruskiego księcia. Choć i on – jak Światosław - często
spędzał czas w siodle, prowadząc zastępy do walki, choć spotykał się i rokował z cesarzami, choć też
rozszerzał terytorialny zakres swego państwa i ściągał od podbitych trybuty, to przecież Mieszko jako
książę reprezentował – sądzimy - całkiem inną formację polityczno-kulturalną.
Różnił się też Mieszko od swego szwagra i wydaje się rówieśnika, Bolesława II czeskiego i to w taki
sposób - przypuszczamy - jak przedstawiciel rodziny o ugruntowanej tradycji cywilizacyjnej różni się od
człowieka, który rozpoczyna dopiero karierę rodu w świecie uniwersalnej kultury. Rodzeństwo Bolesława
obracało się na Zachodzie; pomostem do niego była Bawaria, od dawna silnie oddziaływająca na praski
dwór. Jego stryj, Wacław, niezadługo święty i opiekun kraju, reprezentował - tym bardziej doskonale w
licznych o nim przekazach - typ władcy ukształtowany wedle - rzec można – najbardziej postępowych i
nowoczesnych wówczas założeń. Jako chłopak otrzymał solidny trening szkolny. Coraz bujniej rozwijająca
się w X i następnym stuleciu tradycja przynosi o tym władcy i świętym nawet wiadomość, że niejaki
Ucenus (= uczony) był nauczycielem Wacława. Mówi się też o tym, iż młody i zdolny do nauki książę
kształcony był w pisaniu i czytaniu oraz in lege divina - pierwsza słowiańska o nim legenda natomiast
wyniki nauki Wratysławowego syna zbiera w tak imponującym podsumowaniu: począł rozumieć łacińskie
księgi, jak dobry biskup albo ksiądz; gdy po nie sięgał - czy też po greckie lub słowiańskie - czytał
prawidłowo bez pomyłki. Książę intelektualista, prawie ksiądz, miał, oczywiście, świetne kontakty z
klerem, na którego widoczny współudział w rządach elita dworska patrzyła tak niechętnie, iż ów,
skądinąd prawdopodobny, konflikt między możnymi i przedstawicielami nowej władzy przekazy
hagiograficzne przychylne tym ostatnim ukazują w iście apokaliptycznych rozmiarach. Wacław musiał
nocą i potajemnie szukać kontaktu ze swymi doradcami - księżmi, pilnowano bowiem, aby nie mógł się z
nimi porozumiewać, a złapanych na próbie dotarcia do księcia tracono. Także siła Wacława jako pana
czeskiego władztwa nie polegała przede wszystkim na militarnej potędze. Była ona bez wątpienia
koniecznym narzędziem urzeczywistniania czeskich interesów, ale – jak przekonuje konflikt Pragi z
księciem z grodu Kourim - ani nie wystarczającym, ani nie pierwszorzędnym. O wojennym sukcesie
Wacława decyduje Bóg, nawet przy małym wojskowym wysiłku Czechów, poraża przeciwnika znakiem
krzyża.
63
Obracamy się w kręgu idealizujących rzeczywistość przekazów; zniekształcają one ją często aż do granic
wytrzymałości materiału - ale przecież zawsze precyzyjnie notują pożądane i wysoko w epoce oceniane
zasady postępowania i intencje. Wacław cieszył się szeroko sławą władcy uosabiającego
najwartościowsze cechy – Widukind bez entuzjazmu przyznaje - to vir christianus, mówi się, że gdy idzie
o sprawy kultu - najbardziej religijny (dei cultura religiosissimus).
Tego co opowiadano ponadto o czeskim władcy, choć sam Widukind notuje, że były to rzeczy
nadzwyczajne i zdumiewające, nie chce on jednak przyjąć do wiadomości i pomija milczeniem.
Niezręcznie co najmniej byłoby stwierdzać mnichowi z Korbei, iż ów nienamaszczony Henryk I, władca
Sasów, wyprawia się i zmusza do uległości księcia i męża tak drogiego opatrzności i siłom wyższym, iż
poprzez niego dziać się mogą cuda czy też owe wspomniane przez kronikarza mirabilia.
W kulturowym zapleczu, jeśli tak powiedzieć można, osobisto-rodzinnym Bolesława II Przemyślidy,
szwagra Mieszka, zgromadziło się już tyle wartości i atutów, że nasz „książę w kożuchu” i - co
symptomatyczne - zgodnie wespół ze swymi braćmi kładący podwaliny pod władztwo Piastów nowego
rodzaju – mógłby tylko marzyć o podobnym dziedzictwie dla własnych potomków. Jeśli rzeczywiście miał
takie marzenia, to - sądzimy - ziściły się one w osobie Mieszkowego wnuka i imiennika (Mieszka II), który
- podobnie jak Wacław Przemyślidom – otworzył dostęp dynastii do królewskości znaczonej nie mieczem
i polityczną zręcznością, ale mitrajskimi wzorcami: nieprzeciętnym wykształceniem, religijną cnotą i
innymi normami cywilizacyjnymi.
Jeszcze raz zestawmy Mieszka z czeskim szwagrem i jego rodziną mierząc możliwości uzewnętrzniania się
rodu poprzez kontakt z władzotwórczym - jak by nie patrzeć - sacrum. Pradziada Bolesława II czeskiego,
Borzywoja, chrzcił wielki i święty Metody, prababka Mieszkowego szwagra, Ludmiła, cieszyła się już
opinią świętej, krzewicielki wiary i męczenniczki, jego przodkowie wznosili świątynie, jego siostra Mlada
była opatką klasztoru św. Jerzego na hradzie, brat Strachkwas jako mnich przebywał u św. Emmerama w
Ratyzbonie, wreszcie on sam zaś z małżonką Hemmą doświadczali łaski św. Udairyka, który uratował od
śmierci ich dziecko.
Mieszko był jedynie świeżo ochrzczonym władcą, a cud z jego ramieniem, dokonujący się za sprawą
wyżej wymienionego świętego, tylko wyraźną zaliczką na poczet dobrych kontaktów między Piastami i
nowym dla nich sacrum. Chociaż nasz bohater nie otrzymał tak starannego wychowania i wykształcenia
jak Wacław, to przecież wygląd zewnętrzny i sposób bycia księcia jako władcy poddany został istotnym
korektom, odsuwając daleko sylwetkę Mieszka od wzoru księcia słowiańskiego, jaki w pewnej mierze,
trudnej zresztą do bliższego określenia, reprezentuje Światosław. Olbrzymie - wprost nie do przecenienia
- znaczenie wyglądu i ubioru w owych czasach, wymuszało na naszym władcy odpowiednie zmiany i w
ten sposób - poprzez szaty, poprzez fryzurę i ułożenie - dochodziło do potwierdzenia jego aspiracji i
nowej tożsamości cywilizacyjnej. Wrażliwość przedstawicieli nie tylko zresztą tej epoki na całą -jeśli tak
można powiedzieć - zewnętrzność człowieka miała o wiele bardziej zasadnicze niż w społecznościach
nowoczesnych motywacje. Wynikała stąd, iż gest, ubiór, fryzura, były ważnymi składnikami
wspólnotowego
porządku,
gwarantami,
opatrzonymi
nierzadko
sankcją
sakralną
czy
mityczno-historyczną, własnej grupowej tożsamości, niepodległości i dumy. U Świętowita stojącego w
64
arkońskiej świątyni -jak zauważa Saxo Gramatyk - „wąs był tak ogolony, a głowa tak postrzyżona, że
umyślnie wyraził artysta fryzurę u Rugian zwyczajną”. Gdy Widukind pisze o owianych legendą walkach
Franków z Turyngami i przedstawia scenę, w której świetny król tego pierwszego wspaniałego i
cywilizowanego ludu odwiedza obóz sprzymierzeńców w wojnie, Sasów przybyłych tu z odległych siedzib
w poszukiwaniu nowej ojczyzny, to kronikarz czuje się zmuszony napisać najpierw co następuje: „...dziwili
się Frankowie niezwykłemu ubiorowi (przybyszów) ich uzbrojeniu i spadającym na ramiona puklom ich
włosów”. Kiedyś wiec, na początku swej plemiennej kariery Sasi byli tak egzotyczni – tak silnie odbiegali
od norm miejscowej wspólnoty cywilizacyjnej, że w dalszym ciągu opowieści o saskim osiedleniu się
Widukind - napomyka - byli wówczas tacy, którzy w tak dzikich sąsiadach widzieli śmiertelne zagrożenie
dla siebie, dla Franków.
Pokazać siebie i swoich, aby nie powstawały podobne obawy czy oskarżenia, było z pewnością zadaniem,
nad którym pracował Mieszko. Jego syn zjazdem gnieźnieńskim dzieło daleko posunął, składając przed
wymagającą publicznością wymowny dowód partnerstwa słowiańskiej części cesarstwa wobec
zachodniej.
Zmieniony -jak przypuszczamy - w swoim zewnętrznym wyrazie, Mieszko konsekwentnie też podążył - by
nadal działać skutecznie - w ślady swych czeskich powinowatych - książąt z rodu Przemyślidów, od dawna
poruszających się w układzie skomplikowanej równowagi między własnym interesem państwowym,
dążeniami panów niemieckich, bezpośrednich sąsiadów i polityką dworu cesarskiego. Nie mógłby zresztą
bezkarnie uderzać, jak Światosław, na wybranego przeciwnika, odskakiwać i przerzucać się na inny front
walki. Kampanię wojenną poprzedzać musiała polityczna kalkulacja i to tak zimna i wyrachowana, jak to
miało miejsce w 990 roku, gdy Bolesław II czeski zbrojnie próbował odebrać polańskiemu księciu
zagadkowe „regnum sibi ablatum”.
Zapewniwszy sobie poparcie cesarzowej Teofano i saskie posiłki wojskowe, Mieszko spokojnie
przypatrywał się czesko-saskim próbom sił, a wyłączywszy się jakby z konfliktu szantażował tylko
Bolesława przyszłą zemstą pamiętliwych Sasów, gdyby ten zechciał przyjąć walkę czy wykorzystać fakt
wzięcia do niewoli części saskiego rycerstwa. Cały czas spychając przeciwnika do konfrontacji nie ze sobą,
lecz z cesarstwem - wiązał ruchy wroga. Jeżeli król - Thietmar notuje słowa księcia - chce ratować swych
ludzi lub śmierć ich pomścić, niechaj to czyni! Jeżeli jednak to nie nastąpi, to on Mieszko, nie myśli
ponosić z tego powodu jakiejkolwiek straty”.
Walczyło ze sobą dwóch wielkich panów zależnych od władztwa Ludolfingów, ale potrafiących i
mogących także ze swej strony nieźle manipulować mechanizmami politycznymi cesarstwa. Szesnaście
lat wcześniej ci sami książęta spotkali się w 974 roku może w Ratyzbonie wraz z Henrykiem Kłótnikiem,
księciem bawarskim, i biskupem Fryzyngi, Abrahamem, próbując zmienić porządek polityczny w państwie
Ludolfingów. Sojusz bawarsko-czeski wzmocniony pomocą ze strony Mieszka tworzył nie tylko skuteczną
przeciwwagę dla saskiej potęgi, ale pozwalał słowiańskim jego kontrahentom na margines swobody dla
własnych planów.
Zmienne, zresztą, konfiguracje polityczne obchodzą nas tu mniej, chcielibyśmy raczej ponownie
unaocznić fakt dobrego osadzenia naszego bohatera w elicie władzy swego czasu, jego - powiedzmy
65
nawet - zadomowienia w księstwie bawarskim. Za pośrednictwem czeskim Mieszko stanął tu tak pewną
stopą, był też jako sojusznik - z powodu wyżej wyłuszczonego - mile widziany.
Ponownie obecność Mieszka na tym terenie i znowu - powiedzielibyśmy - w towarzystwie Bolesława II
czeskiego, dostrzegamy dzięki spisowi cudów dokonywanych przez biskupa Augsburga, zmarłego w 973
roku Udalryka. Jeden z cudownych uczynków tego męża wiąże się z uzdrowieniem Bolesławowego syna.
Inny dotyczy Mieszka, określonego jako dux Wandalorum, Misico nomine. Żywot Udalryka pisał w roku
983 dawny współpracownik biskupa, Gerhard; dołączony do utworu zestaw cudów świętego powstał
przed 993 rokiem, kiedy to Liutolf, biskup Augsburga, uzyskał już na podstawie tych materiałów
pozwolenie papieża na kult swego poprzednika w całym królestwie niemieckim.
Jeszcze tedy za życia Mieszka wzmocniona została pisemnym obiegiem wieść o nadzwyczjnej interwencji
Udairyka na rzecz polańskiego księcia: gdy ów raniony w ramię zatrutą strzałą stracił już nadzieję na
wyjście z choroby z życiem, złożył przyrzeczenie - cum magna fide et constantia - że jak najprędzej będzie
mógł, nie omieszka wysłać do św. Udairyka srebrne ramię z ręką. Zaraz po uczynieniu tego ślubowania
niebezpieczeństwo śmierci ustąpiło i władca udał się do domu, gdzie też rozkazał sporządzić złotnikom
obiecane wotum.
Duchowy i materialny kontrakt śmiertelnie ranionego Mieszka ze św. Udalrykiem - tak jak przedstawia go
hagiograf - był czytelny i zrozumiały nie tylko na płaszczyźnie wiary chrześcijańskiej i nie jedynie dla
chrześcijanina. Zasada „składam ofiarę siłom wyższym, by otrzymać od nich to, o co proszę” przenika
każdą refleksję człowieka o jego kontaktach z Bogiem czy bogami, toteż nawet najbardziej sceptyczni
wobec nowej wiary towarzysze Mieszka musieli docenić znaczenie cudownego aktu, który rozegrał się
między ich przywódcą a przedstawicielem boskim czy jakkolwiek inaczej nazwać by chcieli drugą stronę
zaangażowaną w wydarzenie. Oto przecież ich książę traci, wydawałoby się, ramię - całą rękę; stoi w
obliczu śmierci. Zwraca się więc z prośbą o ratunek do św. Udalryka i ten poręcza za Mieszka, tzn. –
tłumacząc metaforykę cudu na konkrety - za chore brachium księcia daje mu, na razie warunkowo,
własną zdrową rękę, książę zaś finalizuje transakcję przez wyrównanie długu wobec świętego i
ofiarowanie dobroczyńcy za jego dar swego, zrobionego ze srebra, ramienia z ręką. Wraz z wykonaniem
obiecanego świętemu wotum dokonuje się tedy ów cudowny kontrakt, w który zechciał wejść z
polańskim księciem święty mąż Udalryk.
Cud z ramieniem Mieszka powinien zostać doceniony na paru ważnych płaszczyznach ówczesnego życia
politycznego i kulturalno-społecznego. Oto - po pierwsze - przedstawiciel dynastycznego rodu świeżo
nawrócony, odrzucający swych dawnych bogów, którzy do niedawna jemu dawali siłę, a krajowi wszelkie
powodzenie, dowodnie pokazuje, że zmiana wyższych opiekunów nie pociąga za sobą utraty książęcego
szczęścia i zawieszenia boskiej opieki nad jego osobą. Stirps regla odnawia w ten sposób swe sakralne
odniesienia w warunkach nowej religii - powoli przesuwając też - zgodnie z prawidłowością opisywaną
przez Ericha Hoffmanna na przykładach monarchii anglosaskich i skandynawskich - swe akumulatory
wartości sakralnych z rąk zacnych, ustawionych w długie szeregi protoplastów w ręce świętych władców
współrodowców czy świętych patronów kraju. Cudowny kontrakt między Mieszkiem władcą i biskupem
Udalrykiem, wyniesionym na ołtarze, jest znakomitą podstawą lokującą dynastię na wyróżnionym,
66
specjalnym wobec sacrum miejscu. Ma też swe zaplecze polityczne. Zakładać można, że uchwycony przez
hagiografa przypadek, tak szczęśliwie się dla księcia polańskiego kończący, miał miejsce u schyłku
siedemdziesiątych lat X wieku. Jest rzeczą prawie pewną, o czym wyżej już nadmienialiśmy, iż bawarskie
kontakty torowali Mieszkowi Przemyślidzi, w interesującym nas okresie rola taka przypadała Bolesławowi
II Dobremu. To wreszcie cud o uzdrowieniu jego syna poprzedza opowieść o interwencji świętego na
rzecz naszego władcy, on i jego małżonka, księżna Hemma, mieli aż nadto okazji, aby szybko dowiedzieć
się i przekonać o wzrastającej famie cudownych dokonań niedawno zmarłego biskupa Udalryka.
Gdy na praskim dworze tracono nadzieję na wyzdrowienie dziecka - był nim najpewniej Jaromir lub
Oidrzich, matka wiedziała już o augsburskim cudotwórcy i do niego, do nowej postaci w gronie świętych
w krytycznej sytuacji zdecydowała się odwołać. Rodzący się po 973 roku kult Udalryka pozostawał do
początku następnego tysiąclecia siłą politycznie kontrolowaną przez niechętne Sasom środowisko
bawarskie z tamtejszym księciem na czele, któremu dzielnie w jego antyottońskich poczynaniach
sekundował Bolesław czeski.
W 976 roku Henryk II bawarski naciskany przez Ottona II chroni się w kraju Przemyślidy, u swego
sojusznika i sąsiada. Zagorzałym stronnikiem władcy bawarskiego jest też Henryk, następcą Udairyka na
biskupim tronie Augsburga, skazany w Magdeburgu w 978 roku wraz z głową antysaskiego buntu na
wygnanie. Gdy przypomnimy ponownie spotkanie w 974 roku wielkiej czwórki „probawarskiej” (Henryk
Kłótnik, Bolesław czeski, Mieszko, Abraham, biskup Fryzyngi), to bardziej jasnym stanie się, iż ranny w
walce z przeciwnikiem sojusznik zwraca się - via praskie pośrednictwo - do właściwego świętego -
sprzymierzeńca.
Jeśli tak rzecz widzieć, to lata po 985 roku nie wchodziłyby w rachubę jako okres uzdrowienia Mieszka od
zranienia zatrutą strzałą (rozejście się bawarskich sojuszników, wybory nowych - przez Odę - kultów).
Zresztą czasowy moment tego wypadku obniża gdzieś do około 980 roku przekaz o uzdrowieniu któregoś
z synów Bolesława czeskiego - chyba Jaromira, bo Oidrzych (Udalryk), którego chętniej widziałoby się na
miejscu dziecka uzdrowionego, biorącego imię po uzdrowicielu, musiałby wedle przekazu być chłopcem
już chodzącym, a więc uprzednio ochrzczonym i wyposażonym w imię. Datę urodzin tego pierwszego
wypada kłaść na lata tuż przed 980 rokiem (imię tego drugiego, nowe w imiennictwie Przemyślidów,
byłoby wyrazem dziękczynienia pary książęcej św. Udalrykowi za uratowanie jednego z potomków), co
odpowiada też potrzebie naliczenia kilku lat na rozwój kultu augsburskiego biskupa, a w konsekwencji
dookreśla przedział czasowy cudu z Mieszkowym ramieniem.
Może książę Polan otrzymał postrzał w walkach z Sasami, w wojnie 979 roku, kiedy to najpewniej w
imieniu bawarskiej koalicji stawiał opór niemieckiemu władcy? Tak czy inaczej polityczny kontekst cudu
zdaje się nie ulegać wątpliwości. W kilkanaście lat po chrzcie, książę doznaje tak spektakularnego
wsparcia ze strony bawarskiego świętego, od tego świątobliwego męża, któremu św. Afra w czasie
widzenia pokazała dwa miecze, jeden z rękojeścią, drugi bez i w ten sposób dała wyraźnie do
zrozumienia, że ów sine capulo symbolizuje Henryka I, pozbawionego namaszczenia.
Święty Maurycy magdeburski troszczy się o saskich Ludolfingów, Udalryk, kreowany też na duchowego
ojca zwycięstwa Ottona I nad Węgrami w 955 roku, poręcza za władcę Polan i sprzymierzeńca
67
bawarskiego. W odróżnieniu jednak od Czech, gdzie cześć wobec Udairyka zaowocowała nowym
imieniem dynastycznym Przemyślidów (Oidrzych) i gdzie ów święty dobrze się zadomowił, jak przekonuje
o tym choćby fakt pozostawania tej postaci w pamięci historycznej Kosmasa, kult biskupa augsburskiego
nie miał szans na zakorzenienie się w Polsce. W znanym przedstawieniu sakramentarza, który Henryk II
podarował założonemu przez siebie biskupstwu w Bamberdze, prawą rękę z włócznią - już nie księcia
Bawarii - sojusznika, lecz króla spadkobiercy saskich Ludolfingów, zrywającego z propolańską polityką
ostatniego Ottona, podtrzymuje św. Udalryk, podczas gdy Chrystus wkłada koronę na głowę władcy.
Wotum srebrnej ręki z ramieniem, jakie Mieszko posłał świętemu - sądzimy - nie było przypadkowe w
tym sensie, iż zadecydował o nim i jego kształcie wyłącznie i po prostu wypadek postrzelenia księcia.
Hagiograf nie stwierdza wprawdzie wyraźnie, że to prawicę księcia dotknął cud i uleczył. Jednak już dane,
które wynikają z interesującego nas przekazu, stwarzają wystarczającą podbudowę do wysunięcia
przypuszczenia, że tak żywa w owych czasach symbolika ręki, w tym przypadku reki pańskiej, ręki
karzącej i wynagradzającej - ucieleśniającej w sposób oczywisty nie tylko dla wąskich grup społecznych
władzę i zwierzchność (przypomnijmy choćby znane też Słowianom oznaki władzy - krótkie sceptra i laski
zwieńczone dłonią) przydawała cudownemu zdarzeniu znacznie bogatsze treści ideowe niżby ze
„zwykłego” miraculum wynikać mogły.
Wysunięta wyżej interpretacja cudu z ramieniem Mieszka, w myśl której byłoby to zdarzenie swoistym
poręczeniem św. Udalryka za Mieszka, za jego władzę i domenę, przywrócone mu teraz przez siły
nowego sacrum, nie kłóci się z innymi tego rodzaju symbolicznymi aktami przeprowadzanymi w epoce.
Parokrotnie przywoływany Widukind, gdy rozpisuje się nad sukcesami Henryka I i pokazuje jaką
przewagę uzyskał ten władca nad zachodnim sąsiadem, kreśli taką oto scenę. Zagrożony atakiem
Henryka, Karol Prostak francuski wysyła posła nad Ren i tam ów daje władcy niemieckiemu „rękę
wspaniałego męczennika Dionizego” (manum preciosi martiris Dionisii) dorzucając słowa komentarza:
„zatrzymajcie rękojmię sojuszu wiecznego i oddania” (habeto pignus foederis perpetui et amoris vicarii).
Ręka świętego patrona kraju staje się zastawem - podstawą i gwarancją - nierównego zresztą, ale
przymierza, przyjaźni obu stron, i tak też przychodzi interpretować wymianę darów między cesarzem a
synem Mieszka w Gnieźnie w 1000 roku.
Otton, zdaniem Gala, włożył swój diadem na głowę gospodarza „in amicicie foedus - dla przyjacielskiego
sojuszu. Przekazał mu także gwóźdź z krzyża pańskiego wraz z włócznią św. Maurycego. Za to Bolesław
gościowi odwzajemnił się ramieniem świętego Wojciecha (sancti Adalberti brachium redonavit). Polski
władca tedy ucieka się do pomocy patrona kraju i ten dosłownie poręcza za zawarty układ i jednocześnie
za wierność Mieszkowego syna wobec cesarza.
Wspomnijmy już tylko na koniec, by nie mnożyć tu przykładów, że ręka odcięta przez pogańskiego Pendę
swemu przeciwnikowi władcy - neoficie Oswaldowi (641 rok) stała się dla jego brata Oswiu poręczeniem i
swego rodzaju palladium w walce chrześcijańskiego dynasty o zjednoczenie Northumbrii i wyzwolenie
kraju od wpływów niewiernego króla Mercii.
Mieszko bardzo sprawnie wykorzystywał silę nowego sacrum dla potrzeb dynastii i jej państwa. Uznał się
za trybutariusza św. Piotra, ofiarowując księciu apostołów swe władztwo. Zapewne w budowanym przez
68
krzepnące państwo Polan nowym ośrodku rezydencjonalnym - w grodzie poznańskim, stanęła za życia
Mieszka świątynia dedykowana pierwszemu biskupowi Rzymu i w sposób istotny związana z pracą
misyjną. Przekazanie przez Mieszka władztwa gnieźnieńskiego św. Piotrowi nie było czynem
nadzwyczajnym ani w dobie wcześniejszej, ani zwłaszcza późniejszej, gdy źródła liczniej poświadczają
czynienie podobnych darowizn. Patrząc nań poprzez pryzmat nowszych badań i idąc za wyrażającymi taki
pogląd historykami, należałoby nawet stwierdzić, że posunięcie Mieszka było zjawiskiem typowym dla
całej strefy obrzeży łacińsko-chrześcijańskiej Europy i wypełniających ją „młodych” tworów państwowych
(od Anglii przez kraje pirenejskie do „pogranicza” z Bizancjum). Trudno, jak świadczą o tym studia J.
Frieda, stosunkowo znaczną liczbę wcześniejszych donacji (do schyłku XI wieku) zamykać w jednej
uogólniającej formule - poszczególne akty różnią się od siebie istotą - przedmiotem i stąd skutkami
powziętego oddania się św. Piotrowi. Wszakże jeszcze trudniej - wydaje się nam - wyłączyć Mieszkową
darowiznę z kontekstu takich poczynań i zaprzepaszczać w krytycznych dystynkcjach główne przesłanie
oddawania własnej osoby, dzieci, rodziny, władztwa czy ludu (różne konfiguracje wymienionych
składników są zresztą możliwe, jak różny charakter kurateli) pod opiekę św. Piotra.
W bulli z czerwca 880 roku skierowanej do morawskiego Świętopełka Jan VIII obiecuje czy przypomina
temu księciu, który oddał się św. Piotrowi wraz z wiernymi sobie panami i ludem ziemi (cum nobilibus
viris fidelibus...et cum omni populo terrae}, że z taką pomocą na tym świecie przezwycięży wszelkie
niepowodzenia, na tamtym zaś będzie triumfował razem z Chrystusem. Pomoc doraźna, jeszcze na
ziemskim padole, przybierała w zależności od kraju, czasu i układów politycznych konkretną postać - na
przykładzie państw Półwyspu Iberyjskiego wskazywano, że ochrona kraju przez św. Piotra przeciwdziałała
tendencjom odśrodkowym, powstającym tym łatwiej we władztwach prowadzących stałą wojnę z
niewiernymi; chroniła też niestabilne jednostki polityczne przed apetytami sąsiadów i włączała je jakoś
lepiej w system globalny władzy. W stosunku do sąsiadów pogan - jak świadczy o tym wzmianka
Thietmara, w której gromi on niewiernego Swena Widłobrodego za ataki na Anglów - trybutariuszy św.
Piotra - obediencja złożona księciu apostołów stwarzała protegowanemu władcy znaczne możliwości
politycznego i militarnego działania.
Oddanie się pod opiekę św. Piotrowi wyraża zdecydowaną wolę władcy przebudowania ideologicznych
fundamentów wspólnoty, którą rządził. Ówczesne społeczności jak najpoważniej liczyły się z opieką
zapewnianą grupie przez siły wyższe, przez bogów, a chodziło tu - choć, oczywiście, wymieniane wyżej
oraz inne cele polityczne pozostawały w polu widzenia - o najbardziej prozaiczne i codzienne sprawy.
Posłużmy się wypowiedzią Prusów, którzy przestraszeni wtargnięciem w osobie misjonarza Wojciecha
obcych sił sakralnych na ich teren, strzeżony dobrze przez własnych bogów, przewidują rozliczne
katastrofy wynikające z naruszenia przymierza między nimi - ludem a swymi opiekunami: „Przez te
rzeczy, które proponujesz - wykrzykują - ziemia nasza nie da plonów, drzewa nie wydadzą owoców, nie
narodzą się młode zwierzęta, a stare zdechną”.
Tekst przekazujący św. Piotrowi państwo gnieźnieńskie zachował się w formie streszczenia, toteż
dopytywać się tylko można, jak brzmiały dokładniej warunki ustanawiające kontrakt między władcą Polan
a księciem apostołów. Czy tak jak w 968 roku komes Oliban Cabreta, pan katalońskiego Besalu, chciał
Mieszko u schyłku życia zyskać opiekę papieża nad swym władztwem i rodziną dla dobra niepełnoletnich
69
jesz- cze dzieci z drugiego małżeństwa? Czy bardziej zależało mu na tym, tak jak władcy aragońskiemu
Sancho II Ramirezowi, aby „uzewnętrznić” swój kraj poprzez akt donacji, usytuować go bezpośrednio,
czyli jak najkorzystniej, w stosunku do głównego źródła władzy?
Cokolwiek by nie mówić o różnicach dzielących te wspomniane wyżej i inne tego rodzaju akty z epoki,
także w X wieku idea szukania dla swego władztwa i swych bliskich dobrego - uprzywilejowanego miejsca
w ramach rzeczywistości współczesnej, chronionego jakby od politycznej prozy życia tejże, właśnie
poprzez wejście w jakiś bliższy kontakt z księciem apostołów, była żywa.
Margrabia Gero, podobny komesowi Olibanowi Cabrecie i jak tamten dożywający swych lat i zmęczony
ciągłym przelewaniem krwi i zadawaniem gwałtu, a do tego przybity utratą syna - jedynaka, podąża do
Rzymu kilka lat wcześniej przed swym katalońskim kolegą i przed ołtarzem św. Piotra składa swe „arma
victricia”. Jest to akt ofiarowania siebie, dorobku życia i majątku księciu apostołów (i papieżowi) przez
Thietmara przedstawiany następującymi słowami: „...ten wysłużony w boju starzec złożył swą broń
zwycięską przed ołtarzem pierwszego z apostołów ....otrzymawszy od władcy apostolskiego ramię św.
Cyriaka, oddał się w służbę Bogu z całym majątkiem”. Majątek bez syna - spadkobiercy nie uległ
podziałowi między krewnych. Gero funduje klasztor, Gemrode, na czele którego staje Hathui, żona
Zygfryda, przedwcześnie zmarłego syna margrabiego.
Mieszko z pewnością dobrze wiedział o wszystkich tych przed chwilą opowiedzianych wypadkach. Z
konieczności przypatrywać się musiał temu wielkiemu panu z uwaga, a i nie bez gotowości do
podejmowania pewnych rozwiązań, które zauważał u potężnego sąsiada. K. Żurowska podnosi, iż
świątynia poznańska, zwłaszcza w swym „reprezentacyjnym” masywie zachodnim, nosi wyraźne wpływy
klasztoru z Gemrode, fundacji Gerona.
Mieszko, trybutariusz św. Piotra, jest władcą domeny gnieźnieńskiej, jest ona jego własnością, choć teraz
z ręki jakby księcia apostołów, ale również jest posiadłością Ody - bardzo wyraźnie i celowo - sądzimy -
wyeksponowanej w akcie darowizny (w tzw. dokumencie Dagome iudex) i dzieci tej pary - Mieszka i
Lamberta. Inaczej mówiąc, państwo Polan to własność dynastycznej rodziny, a rzecz odwracając - nie ma
prawa do niej nikt inny - żaden książę miejscowy spoza rodu i węższej rodziny (?).
Ponadto, kwestia równie ważna - obecnie dziwnie brzmiąca - polańskie czy gnieźnieńskie państwo
przedstawia się in corpore, uzewnętrznia swą terytorialną osobowość, która nie wytworzyła się
bynajmniej w wyniku naturalnych i spontanicznych procesów. Obok Mieszka stoi Oda, jej niejasny, ale
szacowny tytuł „senatrix” przydaje powagi żonie księcia, dowartościowuje jej pozycję wobec męża.
Przedstawicielka znakomitej rodziny margrabiowskiej, panów z Haldensleben, jako współwładczyni
polańskiego państwa zhołdowanego św. Piotrowi, to informacja, że w systemie politycznym
słowiańskiego bloku, z terenu cesarstwa patrząc, rodzi się czy narodziło się władztwo o dużym stopniu
samodzielności, ale przez solidarności krwi i kultury spolegliwe wobec dużych innych organizmów
politycznych Rzeszy.
Synowie Mieszka i Ody, niebezpiecznie wyniesieni ponad głowy pozostałych członków grupy rodzinnej,
może tak samo rzecz miała się - jak przypuszcza A. Poppe - w przypadku Borysa i Gleba, potomków
70
Włodzimierza i porfirogentki Anny, nie oparli się atakowi przyrodniego brata. Powaga stirpis regiae
wszakże, jej prawa wyłączne do państwa, nie mówiąc o uprzywilejowanym stanowisku wobec możnych,
stawały się coraz bardziej niekwestiowanymi wartościami państwowej ideologii.
Mieszko jako władca, który przy pomocy nowej religii i nowych możliwości cywilizacyjnych buduje w
kraju silną pozycję swoją i swego rodu, stapiając znaczną liczbę mniej czy bardziej ze sobą związanych
wspólnot w organizm państwowy, znajdował swych odpowiedników wśród współczesnych panów
zwierzchnich. Drogą taką podążał duński Harald Sinozęby i Włodzimierz Wielki, próbowali jej obodrytcy
Nakonidzi - szło nią zresztą wielu władców i w czasach późniejszych. Mieszko jednak wszedł na nią w tak
właściwie wybranym momencie i poruszał się po niej niezwykle skutecznie. Ani panu Brenny
(Brandenburga), Tęgomirowi, (w latach po roku 940) nie udało się swego rodzaju wallenrodowym
posunięciem ustabilizować pod zwierzchnictwem rodzimej dynastii stodorańsko-wieleckiego władztwa w
strefie wpływów cesarstwa i sprawić, by miejscowe elity - chcąc nie chcąc - zaprzyjaźniły się z
„niemieckim bogiem”. Ani Gotszalkowi (około połowy XI wieku), panu wagryjskiego Stargardu
(Oldenburga), wreszcie gorliwemu chrześcijaninowi, nie powiodło się podporządkowanie kraju „obcemu”
porządkowi ideologiczno-politycznemu.
Polański homo novus elity państwa Ludolfmgów wtargnął rzeczywiście przebojem do grupy wielkich
panów cesarstwa, utrzymał do końca życia zdobytą pozycję, a co uderzające, uzyskał w
niemiecko-kulturowym kręgu politycznym wyraźne uznanie - o co w istocie nie było wcale łatwo.
Thietmar patriota sasko-cesarski, co najmniej protekcjonalny wobec kulturowo obcych Słowian, nazywa
go księciem znakomitym (dux inclitus) i chce - jak sam stwierdza - w specjalnym wykładzie uzupełnić
dzieje tego władcy. Thietmarowi podoba się w Mieszku i to - w odróżnieniu od znienawidzonego syna i
następcy księcia Bolesława - że zna on dobrze swoje miejsce w polityczno-dworskiej hierarchii i nie
przekracza nigdy granic, których – zdaniem wspomnianego kronikarza i arystokraty - przestępować nie
powinien.
Mieszko był przyjacielem cesarza i zapewne tytuł ten przyjął w sytuacji zbliżonej do tej, w jakiej
proponowano go księciu obodrzyckiemu Stojgniewowi. Stojgniewowi margrabia Gero, pogromca również
Mieszka, proponował stojąc naprzeciw tego księcia z wojskiem, że „o ile odda się cesarzowi, to będzie
przyjęty jako przyjaciel, nie jako wróg spodziewany”.
Nasz bohater respektował warunki silnego przeciwnika i swą obediencją starał się uniemożliwiać jego
ataki, cały czas pracując na wzmocnienie pozycji własnej. Była ona już ugruntowana w 967 roku na tyle,
że umierający na polu walki Wichmann młodszy, wielki pan, takiż opozycjonista Ottona oraz jego
wojewody Hermana Billunga, cesarski consanguineus, nie widzi nikogo na tyle godnego, by oddać mu
swój miecz i poddać się. Tylko przed Mieszkiem gotów jest kapitulować i powierzyć mu swój miecz wraz z
przedśmiertnym przesłaniem, aby zwycięski władca Polan jedno i drugie przekazał potem panu
większemu od nich obu: cesarzowi.