1
Claudia Toscani
Szukając
siebie
2
1. Marzenia.
Otwieram oczy. Widzę przed sobą ogromny pokój. Na ścianie po lewej stronie
wisi wyliniały gobelin. Jest w takim stanie, że nie mogę odczytać, co się na nim
znajduje. W pomieszczeniu nie ma żadnych mebli. Pod bosymi stopami czuję sporą
warstwę kurzu. Naprzeciw widzę otwarte drzwi, prowadzące na korytarz. Nie
zastanawiając się dłużej wychodzę z tego przedziwnego miejsca, aby trafić do
kolejnego, równie opuszczonego i zakurzonego. Dom jest ogromny. Widzę to po
rozmiarach pomieszczeń, które mijam. Nie wiem, ile ma pięter, nie wiem, czy ktoś
jest w środku. Jednak czuję się tutaj swobodnie, bezpiecznie, jakbym co rano
przechadzała się po tych opuszczonych korytarzach. Dochodzę do schodów
prowadzących na piętro. Moją uwagę zwraca unikatowa poręcz – jest naprawdę
piękna. Wyrzeźbiona z bukowego drewna, na końcu widoczny jest jakiś herb,
pokryta cienką warstwą złota, które zdarło się w wielu miejscach. Mimo jej
wiekowości, nigdy przedtem nie widziałam czegoś tak cudownego. Jeszcze tylko
chwilę przyglądam się tym spróchniałym schodom. Wiem, gdzie muszę pójść.
Powoli, bez żadnego pośpiechu, wchodzę na piętro. Kiedy znajduję się na
holu na górze, ogarnia mnie dziwne uczucie, że już tu kiedyś byłam. Wszystko
wydaję się takie znajome: zapach, ciemne obrazy na ścianach, rozmieszczenie pokoi,
przedziwna rzeźba w rogu. Ruszam dalej, nie zastanawiając się nad
konsekwencjami, nad niebezpieczeństwem wynikającym z przebywania w starym,
opuszczonym domu. Z każdym krokiem zastanawiam się, jak ktoś mógł opuścić to
miejsce, pozwolić, aby popadło a ruinę?
Kiedy jestem w połowie korytarza, dzieje się coś niezwykłego. Wszystko
wokół zmienia się w mgnieniu oka: kurz znika, szyby w oknach znów są całe, a za
nimi rozciąga się widok przecudnego ogrodu i lasu nieopodal, pojawiają się meble,
na ścianach lśnią pozapalane świece, zza drzwi słychać głośne rozmowy w
nieznanym mi języku, jakby do tego domu powróciło wcześniej zabrane życie.
Jakbym przeniosła się w inny wymiar owego miejsca.
Wokół mnie pojawia się mnóstwo ludzi ubranych w stroje z nieznanej mi
epoki, ale nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi. Jakbym była niewidzialna.
3
Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam, chociaż często pragnęłam stać się
niewidoczna dla otoczenia. Wśród tych ludzi nie ma znajomej mi twarzy. Nikogo,
kogo mogłabym zapytać, gdzie jestem, jak się tu znalazłam.
Nagle wśród tłumu spostrzegam chłopaka, który wydaje się mnie dostrzegać.
Spojrzałam mu prosto w oczy. Miał piękne migdałowe oczy, od których nie mogłam
się oderwać. Gdy tak staliśmy, nagle z tłumu pośród nas ktoś krzyknął, zrobiło się
straszne zamieszanie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że wszyscy ci ludzie patrzą
na mnie i na tego chłopaka. Zaczęli się zbliżać. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam
uciekać, w którą stronę. Chciałam tylko znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu, z
dala od ludzi, którzy, jak przypuszczałam, podążali za mną, aby mnie złapać.
Biegłam przez różne korytarze, aż wreszcie spostrzegłam tą starą poręcz i schody
prowadzące na najniższe piętro – mój ratunek. Już jestem niedaleko, widzę uchylone
frontowe drzwi na końcu stromych schodów…
*
Otworzyłam oczy. Leżałam w swoim pokoju, w swoim łóżku i powoli
uświadamiałam sobie, że to był tylko sen. Teraz już sobie przypominam, że nie
pierwszy raz znalazłam się we śnie w tym tajemniczym domu. Jednak nigdy jeszcze
nie udało mi się z niego wydostać, a rano zawsze zostaje palące uczucie
beznadziejności i obraz schodów prowadzących na piętro…
Czasem zastanawiam się, czy moje sny mają jakiś związek z moją wybujałą
wyobraźnią. Może podświadomie wpływam, na to, co mi się śni? Muszę przyznać,
że uwielbiam marzyć, wymyślać historie, które nie istnieją, rozmyślać o sobie, jako o
kimś innym. Chciałabym być kimś innym. Może bardziej otwartym, towarzyskim.
Niestety jestem zwykłą osiemnastolatką z banalnymi problemami, jakie mogą mieć
tylko osiemnastolatki: z kim pójść na bal wiosenny, jakie jeansy sobie kupić, czy ten
błyszczyk do mnie pasuje, czy tamten koleś spojrzy na mnie, jak będę wychodzić z
kawiarni… Nienawidzę tej stagnacji, rutyny, na którą musze codziennie patrzeć.
Dlatego uciekam. Bronię się rękami i nogami, aby we własnym wnętrzu nie stać się
osobą, z którą sama bym nie wytrzymała.
Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos budzika i wołanie mamy, abym zeszła na
śniadanie, bo spóźnię się do szkoły. Tak więc powoli zwlokłam się z łóżka i po
4
pospiesznie zjedzonym śniadaniu, wymaszerowałam na dworzec, na pociąg, aby
dojechać do szkoły, oddalonej o jakieś 30 km od miejscowości, w której mieszkam.
Jak zwykle o tej porze na peronie było mnóstwo ludzi, pędzących niewiadomo za
kim i za czym. Lubiłam jeździć pociągami. Fascynowało mnie obserwowanie ludzi
jadących ze mną. Za każdym razem, gdy patrzyłam na biznesmenów, starszych
ludzi, zakochane pary, uczniów, a nawet konduktorów, cieszyłam się, że jeszcze
potrafię marzyć, że nie zatraciłam się w codziennej rutynie, że to, co robię ze swoim
życiem przynosi mi satysfakcję i zadowolenie, że mimo tego ponurego i pełnego
szarości świata, potrafię w nim znaleźć odcień odpowiadający mojej duszy. W
codziennych rozmyślaniach dochodziłam do tego samego wniosku: nigdy, ale to
przenigdy, nie pozwolę, aby rzeczywistość – jaka by nie była - odebrała mi marzenia,
Mój Świat, w którym potrafiłam zamknąć się na wiele godzin. Żyłam, ale tak jakby
obok tego co się działo. Widziałam nieszczęścia ludzi, ich ból... Nie umiałam jednak
na niego patrzeć tak, jak inni, nie obchodziło mnie to. Pragnęłam, żeby coś się
zmieniło, ale nie potrafiłam inaczej żyć, w głębi duszy może nawet nie chciałam.
Przy pierwszym wagonie było zamieszanie, jakieś „pokemony” piały z zachwytu,
jakby zobaczyły wystawę z nową jesienną kolekcją w butiku „Dream’a”. Wszyscy
tłumnie wchodzili do pociągu. Podążyłam za nimi, w nadziei, że znajdę jakiś pusty
przedział i zaszyję się tam do końca podróży. Pociąg ruszył, a ja wraz z nim w
poszukiwaniu ustronnego miejsca. Przeciskałam się miedzy pracoholikami,
szukającymi czegoś w swoich notatkach, aby sobie przypomnieć jaka jest teraz stopa
bezrobocia, lub ile ich kosztowała ostatnia transakcja z koncernem zagranicznym; po
drugiej stronie widać było kilku uczniów, którzy rozmawiali i głośno się śmiali,
kiedy jakiś chłopak opowiadał równie zabawny, jak on sam kawał... Żałosne...
Społeczeństwo zatraciło się w codziennych rytuałach tylko po to, aby nie myśleć o
swoich pragnieniach. Wielu z tych ludzi zapewne już zapomniało, jakie jest ich
największe marzenie, czego chcieli zanim rzucili się w ten wir rzeczywistości.
Doszłam do pierwszego wagonu, przy którym była największa grupa ludzi,
wykłócających się z jakimś facetem. Przecisnęłam się bliżej, żeby lepiej słyszeć.
5
- To niedopuszczalne, żeby cały wagon był zarezerwowany dla jakiegoś chłopczyka!
– wrzeszczał łysy mężczyzna w szarym garniturze z rozpiętą teczką pod pachą, z
której wypadały jakieś papiery.
- Mamy takie samo prawo do tego, aby tam siedzieć, jak ten... jak mu tam.... – mówiła
kobieta, której włosy wypadły z mocno ściśniętego koku.
- Pan Bartosz musi mieć spokój, aby się wyciszyć przed koncertem. Jest GWIAZDĄ i
państwo powinni to uszanować. – spokojnie oznajmił facet broniący przejścia do
pierwszego wagonu, w którym, jak już się domyśliłam, siedział Bartek Białoszewski,
piosenkarz uważający się za playboya nastolatek i gwiazdę, jak to podkreślił
ochroniarz. Moim zdaniem to zwykły, niczym nie wyróżniający się, zarozumiały
chłopak, któremu pieniądze i sława uderzyły do głowy. Nawet nie zauważyłam,
kiedy wśród tłumu zrobiło się cicho i wszyscy spojrzeli na mnie, po słowach, które
nieświadomie wypowiedziałam, kiedy przypomniałam sobie twarz Białoszewskiego
uśmiechającą się z okładki „Cudów natury”, czasopisma dla nie myślących fanek
tego kretyna.
- Z powodu jakiegoś zadufanego w sobie narcyza, uważającego się za boga seksu,
którym nie jest, mamy męczyć się w ciasnych korytarzach pociągu, podczas gdy
właściciel cudownego głosu ma mieć dla siebie cały wagon. Uważam, że to lekka
przesada. Czy jego szanowny tyłek nie zmieści się na jednym siedzeniu, potrzebuje
aż CZTERDZIESTU? A jeśli nie podoba mu się towarzystwo zwykłych ludzi, to
niech kupi sobie własny pociąg i nim podróżuje. Chyba go stać, prawda?
Przynajmniej piętnaście osób stojących w przejściu odwróciło wzrok ode mnie i
spojrzało na osobę stojącą tuż za bodyguardem. Nawet nie zauważyłam, kiedy
wszedł On! Zastanawiałam się tylko, czy usłyszał wszystko, co mówiłam. Myślałam,
że się spalę ze wstydu! No bo, mówić coś o kimś, kogo nie ma, to jedno, ale jeśli ta
osoba tego słucha...
- Jacek, przepuść tych ludzi. Mówiłem, że nie chcę całego wagonu. Posadzę swój
szanowny, boski tyłek na jednym siedzeniu. – powiedział Bartek do ochroniarza i
spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem. No cóż. Jak już to wszystko zaczęłam,
nie mogłam dać po sobie znać, że jego obecność wyprowadziła mnie z równowagi i
musiałam zachować zimną krew.
6
Ludzie zaczęli przechodzić do wolnego wagonu. Stałam jak wryta, bo nogi
odmówiły mi posłuszeństwa i wpatrywałam się w stronę drzwi, czekając aż zrobi się
luźniej. Dlaczego nie ugryzłam się w język, zanim otworzyłam usta, żeby coś
powiedzieć? A teraz musiałam przejść koło tego całego Bartka i jego spojrzenia,
którym ciągle mnie obdarzał. Spojrzenia, które wydawało mi się bardzo znajome…
Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, ponieważ grupka ludzi malała z każdą
chwilą. Ostatkiem sił oderwałam nogi od podłogi i ruszyłam za starszą babcią, która
kołysała się niebezpiecznie, jakby miała zaraz upaść. Przechodząc koło
Białoszewskiego wciąż czułam na sobie jego wzrok. Tylko czekałam, aż zacznie coś
mówić na temat mojej ostatniej wypowiedzi. Byłam już parę kroków od wolnego
przedziału, gdy...
- Poczekaj! – zawołał Bartek – Czy możemy porozmawiać na osobności w moim
przedziale? – zapytał zerkając ponad moim ramieniem. Stała tam grupka tych
samych ludzi, co wcześniej, ale tym razem obserwująca nas z zaciekawieniem.
- Chyba nie mamy sobie nic do powiedzenia. Nie licz na to, że pójdę do lokalnej
gazety zamieścić pisemne przeprosiny za obrażenie Gwiazdy.
- Nie o to mi chodzi. – uśmiechnął się dyskretnie – Proszę cię tylko o chwilę
rozmowy w przedziale, który zajmuję. Na to chyba mogę liczyć? – jego brązowe oczy
utkwiły w moich tak głęboko, że nie byłam w stanie odmówić. Bez słowa weszłam
do środka. Podeszłam do okna i usłyszałam jak zamyka drzwi przedziału.
Odwróciłam się i czekałam aż coś powie, ale chyba nie zrozumiał mojego
wkurzonego i zniecierpliwionego spojrzenia, bo nic nie mówił.
- Słucham – powiedziałam po minucie ciszy, jaka nastąpiła.
- Chyba nie odpowiednio zaczęliśmy naszą znajomość. Sądzę, że..
- Znajomość? Sądzę, że to jednorazowe spotkanie – przerwałam mu, bo czułam, że
chyba nie ma zamiaru mnie ochrzaniać, a na to tylko byłam przygotowana.
- Nie dałaś mi skończyć – uśmiechnął się lekko, jakby ta cała sytuacja go bawiła,
odetchnął i ciągnął dalej – Szanuję to, co zrobiłaś. Zawsze uważałem, że nie
powinienem być uważany za jakąś wyjątkową osobę.
- Do czego zmierzasz?
7
- Mam na imię Bartek, a ty? – znów się uśmiechnął i wyciągnął do mnie rękę.
Zdębiałam. No dobra, nie wiedziałam, co mnie tu czeka, ale żeby taki zwrot akcji?
Chyba wyczytał z mojej twarzy, że nie wiem, o co mu chodzi, bo powiedział –
Chciałbym się dowiedzieć, jak masz na imię, oczywiście, jeśli to nie tajemnica
rządowa.
Myśli, że jest zabawny? Ciekawiło mnie, o co tak naprawdę mu chodzi.
- Paulina – odpowiedziałam, powoli wyciągając do niego rękę.
Gdy tylko nasze dłonie się złączyły, stało się coś dziwnego. Wszystko wokół
zaczęło drżeć, oślepiało mnie niebieskie światło, wydobywające się spod naszych
stóp; myślałam, że spadam, ale moje nogi „mówiły” coś innego – nadal stały na
jakimś podłożu, jednak to już nie była podłoga pociągu. Nie wiedziałam, co się
dzieje. Wciąż czułam dłoń Bartka w swojej. Napotkałam jego wzrok, tak samo
przerażony jak mój. Chwilę później staliśmy na środku leśnej polany…
8
2. Początek.
Zamknęłam oczy w nadziei, że gdy je otworzę, wszystko okaże się tylko
złudzeniem. Bałam się. Jakaś cząstka mnie mówiła mi, że to nie jest wytwór mojej
wyobraźni, że to jest prawda… Ale czy to możliwe? Tak po prostu znalazłam się w
lesie? Przecież takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach! To się nie dzieje
naprawdę… Moja dłoń wciąż tkwiła w dłoni Bartka, który lekko ją ściskał, jakby się
bał, że jak rozluźni uścisk, stanie się coś złego. Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed
sobą zaniepokojoną twarz mojego towarzysza tej dziwnej podróży. Bez wątpienia
staliśmy pośrodku lasu i nic nie wskazywało na to, że znowu się gdzieś
przeniesiemy. Wokół nas były tylko drzewa, słychać było skądś szum wody, wiatr
tańczący w liściach wysokich dębów i klonów, śpiew ptaków. Wydawało się, że
nasze przybycie nie zakłóciło harmonii panującej w lesie.
- Gdzie my, do cholery, jesteśmy? – zapytałam lekko drżącym głosem, zabierając
rękę i rozglądając się.
- Nie mam pojęcia.
- Gdzie jest pociąg, tory, ludzie jadący razem z nami?! – ogarniała mnie panika. – Co
to wszystko ma znaczyć?!
- Nie mam pojęcia! – powtórzył trochę napastliwie Bartek i też zaczął się rozglądać. –
Zaraz...
Wyciągnął telefon. Moje szare komórki też zaczęły pracować. Zadzwonimy do kogoś
i nas znajdą. Wszystko będzie dobrze.
- Moja nie działa... Nie mam zasięgu.
- A numer ratunkowy? Do tego nie trzeba mieć zasięgu! – próbowałam skupić myśli,
znaleźć wyjście z tej sytuacji, ale nie mogłam nic wymyślić – Jestem niewiadomo
gdzie, z jakimś lalusiem, który nawet sam nie umie się sobą zająć i potrzebuje do
tego służby, lepiej nie mogłam trafić. – ogarniała mnie lekka panika i mówiłam
bardziej do siebie niż do Bartka, ale „laluś” chyba go uraził.
- Słuchaj jesteśmy w tej samej sytuacji i musimy coś wymyślić! Razem! – czy chodzi
mu o to, że my tu zostaniemy? – A jeśli chcesz wiedzieć to radzę sobie sam i nie
potrzebuje niańki – dodał.
9
- Przepraszam... – chyba za ostro po nim pojechałam, więc się zreflektowałam – No
dobra, przecież musimy się stąd wydostać.
- Jakieś pomysły? Ja przecież sam nie umiem myśleć, no nie?
- Przestań! Przecież przeprosiłam! A poza tym to wątpię czy umiesz się poruszać po
lesie, wiec jesteśmy skazani na moje umiejętności, a też nie jestem w tym dobra,
O.K.?! – mój mózg zaczął pracować. Musimy się dostać do jakiegoś miasta, wioski,
czegokolwiek. Bez jedzenia i wody długo nie wytrzymamy – Kłótnia do niczego nie
doprowadzi. Musimy się wydostać z tego lasu...
- Nie ja zacząłem…
- Ale możesz przestać – po moich słowach zrobił taką minę, jakby chciał coś jeszcze
powiedzieć, ale zaniechał tego pomysłu.
- No dobra, to co robimy? – zapytał, siląc się na spokojny ton. Idąc za jego
przykładem, też byłam nad wyraz uprzejma.
- Musimy znaleźć jakichś ludzi. Przecież nie możemy tu być sami...
A jeśli jesteśmy? Coś mi mówiło, że nawet jeśli nie, to z towarzystwa społeczeństwa
mieszkającego w lesie nie wyniknie nic dobrego. Wolałam nie dzielić się swoimi
pesymistycznymi odczuciami z Bartkiem. Byliśmy oboje dosyć zdenerwowani i bez
tego.
- Paulina, musimy się stąd ruszyć – chyba zauważył, że jestem jakaś nieobecna. To
miejsce miało na mnie jakiś dziwny wpływ. Miałam nieodparte przeczucie, że już tu
kiedyś byłam, nie wiedziałam tylko, kiedy... – Nie możemy tak tu stać.
Bartek wbił się w moje myśli, a ja wróciłam do rzeczywistości. Dobrze, że to zrobił.
Mogłam trwać w takich rozmyślaniach jeszcze przez dłuższy czas, a to nie był dobry
pomysł, zważając na miejsce naszego pobytu.
- Dobra, chodźmy tam – wskazałam na drzewa na wprost nas, a widząc minę Bartka,
dodałam – Tam jest strumyk albo rzeka. Nie słyszysz? Jak pójdziemy wzdłuż niego,
to może uda nam się znaleźć jakiś obóz.
Patrzył na mnie z niedowierzaniem, ale nic nie powiedział. Sama zastanawiałam się,
czy robimy dobrze. No cóż, nie mogliśmy tak siedzieć na leśnej polanie.
Ruszyliśmy. To znaczy ja ruszyłam, a on za mną. Przeszliśmy jakieś sto metrów nie
odzywając się do siebie. Wydawało się, że żadne z nas nie chce zakłócać tego spokoju
10
panującego wokoło, jakbyśmy nie chcieli zwracać na siebie niczyjej uwagi. Mimo
tego, że znalazłam się w takiej sytuacji, zauważyłam dziwność tego miejsca.
Wszystko zdawało się być tutaj takie… uporządkowane. Wydawało się, że każdy
powiew wiatru, ćwierkanie ptaka, szum strumyka, jest zaplanowane, ma określony
porządek. Ale to niemożliwe. Natura nie podlega przecież żadnym prawom.
Bartek przyspieszył kroku i dorównał do mnie.
- No więc, masz na imię Paulina – wiedziałam, że próbuje rozluźnić napięcie miedzy
nami wywołane tą sytuacją i wcześniejszą kłótnią – A mogę wiedzieć o tobie coś
więcej?
- To zależy co – uśmiechnęłam się. Chyba pierwszy raz dzisiaj poczułam, że może nie
jest taki, za jakiego go wszyscy biorą, za jakiego ja go biorę. W tej sytuacji tylko żarty
nas ratowały – Piszesz książkę na mój temat?
- To by był bestseller! „Dziewczyna, o której nikt nic nie wie, odsłania swoje
prawdziwe oblicze”. Niezły tytuł, nie?
- Sądzisz, że odsłonię przed tobą swoje oblicze? A może już wiesz, jaka jestem?
- Jesteś... hmm... bardzo ciekawą i interesującą osobą o zmiennych nastrojach.
Najpierw nazywasz mnie narcyzem, potem lalusiem, a teraz prowadzisz ze mną miłą
konwersację. W dodatku masz piękne oczy – Cofam to co powiedziałam! Jest gorszy
niż przypuszczałam. On mnie podrywa i to w jaki mało oryginalny sposób! I w
takim miejscu?! Ciekawe, ilu panienkom wciskał takie teksty. Co on sobie wyobraża,
że będę kolejną zdobyczą Bartka Białoszewskiego? – I jak ci się podobają moje
spostrzeżenia?
- Jak sądzisz, gdzie jesteśmy i jak się tu znaleźliśmy? – za wszelką cenę musiałam
zmienić temat.
- Jesteśmy w lesie – stwierdził wskazując na drzewa z zawadiackim uśmieszkiem.
Był wyraźnie zadowolony z tego, że byłam zakłopotana.
- To wiem. Ale jak się tu znaleźliśmy? Przecież jeszcze chwilę temu jechaliśmy
pociągiem. A tu nie widać ani torów, ani pociągu.
- Ale widać obóz.
- Jaki obóz? – spojrzałam w miejsce, w które wpatrywał się Bartek. Nie mogłam
uwierzyć własnym oczom. Po drugiej stronie rzeki, do której zmierzaliśmy, stały
11
wojskowe namioty. Ale nie wyglądało na to, aby ktoś tam był. Podzieliłam się tą
refleksją z Bartkiem.
- No, ale miałaś rację. Znaleźliśmy ślad po jakichś ludziach. Może jednak ktoś tam
jest, od kogo się czegoś dowiemy – Bartek najwyraźniej się ucieszył. Spojrzał na mnie
i zauważył moją zaniepokojoną minę – No co? Jak będziemy tak stać, to nigdy się nie
dowiemy.
- Nie chcę być pesymistką, ale pomyśl. Widziałeś kiedyś coś takiego? Obóz pośrodku
niczego, w dodatku bez śladów jakiegokolwiek życia? To jest jakieś... dziwne... Mam
silne przeczucie, że nie powinniśmy tam iść – coś mi przyszło do głowy – Wiem, że
to, co teraz powiem, może zdawać się nierealne, ale… jeśli my... no wiesz...
przenieśliśmy się w czasie albo trafiliśmy do równoległego świata...? – Bartek
spojrzał na mnie tak, jakbym miała pięć lat. – Przecież widziałeś to niebieskie
światło! Może to był jakiś portal, czy coś w tym rodzaju! Może w tym obozie coś się
chowa albo… – urwałam. Tuż za Bartkiem stał jakiś chłopak, może w moim wieku, i
celował w nas z łuku. Za nim stało ich więcej. Byli wszędzie. Zanim zdążyłam coś
powiedzieć dwóch z nich chwyciło mnie i zawiązało ręce, zakryło oczy, widziałam
tylko, jak inni zabierają Bartka. Próbowałam coś powiedzieć, ale sparaliżował mnie
strach. Co się dzieje?
Szliśmy jakieś dwadzieścia minut. Usłyszałam głosy, a chwilę później
upadłam na kolana, pchnięta prawdopodobnie przez jednego z tych gości. Zdjęli mi
opaskę z oczu. Kilka kroków ode mnie stał Bartek. W przeciwieństwie do mnie nie
miał związanych rąk. Próbował do mnie podejść, ale go powstrzymali. Nawet nie
próbowałam wstać. Bałam się, że coś mi zrobią. Wokół mnie stało z trzydziestu
chłopaków, wszyscy byli uzbrojeni i patrzyli na mnie, szeptali. Czułam się tak,
jakbym była naga pośród napalonych samców. Nawet sobie nie wyobrażacie, jakie to
straszne uczucie.
- Znaleźliśmy ich na drugim brzegu rzeki – powiedział chłopak, który jeszcze
niedawno celował z łuku w plecy Bartka.
- Kim są? – zapytał jeden z nich, chyba jakiś szef. Wyglądał na najstarszego, miał
jakieś dwadzieścia lat. – On nie jest od nas. Ale przecież ocaliliśmy wszystkich, więc
skąd się tu wziął?
12
- Może Oni go zabrali i teraz dla Nich szpieguje – stwierdził jakiś blondyn z mieczem
przy boku.
- A ona? – zapytał chłopak tuż za blondynem – przecież większość zginęła... a te co
przeżyły są z wrogiem.
- A może zamiast się zastanawiać, to nas zapytacie kim jesteśmy – wypaliłam,
zamiast trzymać język za zębami. Przecież musiałam im wyjaśnić, zapytać kim są, a
oni tak po prostu rozmawiali jakbym była zwykłą rzeczą, zabawką, którą
przypadkowo znaleźli. Po moich słowach blondyn wpadł w szał i dostałam w twarz
tak, że upadłam i rozwaliłam sobie wargę.
- Błażej, uspokój się! – krzyknął boss, a po chwili wszyscy zaczęli się przekrzykiwać.
- Miłosz, na co czekamy? Po prostu ich zabijmy i problem z głowy! – mówił blondyn,
który mnie uderzył.
- Jak chcesz, to mogę z nich wydusić, co tu robią i kim są – powiedział gość
trzymający w ręku jakiś dziwny przedmiot, którego przeznaczenia nie chciałam
poznać.
- Kim jesteście i skąd się tutaj wzięliście? – Miłosz wyraźnie nie zwracał uwagi na
propozycje towarzyszy.
Na to pytanie, ani ja, ani Bartek nie byliśmy przygotowani. Co mieliśmy powiedzieć?
Wyszliśmy z niebieskiego światła? Uznaliby nas za jeszcze większe dziwadła i zabili.
Zapadła cisza. Teraz wszyscy patrzyli to na mnie, to na Bartka. Chciałam i musiałam
coś powiedzieć, nawet gdybym miała za to znów zostać spoliczkowana. Już
otwierałam usta, ale ktoś mnie uprzedził.
- Wyszli z portalu.
Odwróciłam się, jakbym tylko czekała na te słowa. Za nami stał jakiś chłopak, ale w
przeciwieństwie do pozostałych nie był uzbrojony, mówił spokojnie i nie patrzył na
mnie jak na rzecz.
- Miło, że nas odwiedziłeś – zadrwił jakiś brunet.
- Co tu robisz, Daniel? – tym razem to był Miłosz.
- Przyszedłem w sam raz, żeby odpowiedzieć na twoje pytanie, braciszku.
- Zastanawiam się jak możesz tu jeszcze przychodzić, przecież uważasz nas za
morderców. W przeciwieństwie do ciebie, my po prostu wolimy żyć.
13
- Jak widzisz żyję i nieźle się trzymam. Nie muszę do tego zabijać. A jak sam
podkreśliłeś, gardzę przemocą, więc przyszedłem was powstrzymać przed
zrobieniem im krzywdy.
- I sądzisz, że cię wysłucham?
- Zabronisz mi mówić? – Daniel spojrzał na brata takim wzrokiem, jakiego jeszcze
nigdy w życiu nie widziałam. Mimo, że nie miał broni wydawał mi się o wiele
potężniejszy od pozostałych – Tak myślałem. Jak już wspomniałem, wyszli z portalu.
Zauważyłem ich po środku Wiecznej Polany. Tak jak wy zastanawiam się, jakim
cudem udało im się otworzyć przejście, więc sądzę, że pozwolicie im mówić –
spojrzał na Błażeja, który tylko spuścił wzrok, i zwrócił się do nas – Kim jesteście?
Spojrzałam na Bartka. Po jego minie wywnioskowałam, że chyba nie ma ochoty na
tłumaczenie jakimś gościom, kim jesteśmy, wiec wzięłam to na siebie. Mężczyźni…
- Mam na imię Paulina, a to jest Bartek – urwałam i czekałam na to, co się stanie, ale
widocznie wszyscy wzięli do serca to, o czym mówił Daniel, bo nikt się nie ruszył.
Ciągnęłam dalej – Jeszcze jakąś godzinę temu jechaliśmy pociągiem. Tam się
poznaliśmy. Chwilę potem znaleźliśmy się z dala od pociągu, innych ludzi. Nie
mogliśmy tak stać w lesie do nocy, chcieliśmy znaleźć jakąś wioskę lub osadę i
stamtąd zadzwonić po pomoc. Szliśmy wzdłuż rzeki, kiedy nas znaleźliście,
związaliście i zabraliście tutaj. Może wy macie pomysł, jak się tu znaleźliśmy, bo mi
nic nie przychodzi do głowy. A i czy moglibyście mnie rozwiązać? Nie mam zamiaru
uciekać, zresztą, chyba i tak nie mam dokąd – zakończyłam bojowo, bo miałam już
dość tej niepewności i niewygodnej sytuacji.
- Wybacz, ale nie zawsze mamy takich gości, jak wy. A poza tym dziewczęta –
dziewczęta? Gdzie my, do cholery jesteśmy? W Średniowieczu? – są naszym
wrogiem i musimy być ostrożni – powiedział Daniel i zaczął kierować się w moją
stronę. Trochę mnie to przeraziło, ale on rozwiązał mi ręce nie zwracając uwagi na
protesty kolegów. Wybąkałam ciche „dziękuję”, po czym Daniel powiedział – Sądzę,
że przenieśliście się tutaj za pomocą portalu, a raczej jestem pewny, że właśnie w ten
sposób się tutaj znaleźliście. Musieliście go otworzyć.
- Wolnego. My niczego nie otwieraliśmy i nie wmówisz mi, że sami się w to
wpakowaliśmy – zaprotestował Bartek – Niby jak mieliśmy otworzyć ten portal?
14
Zdążyliśmy zamienić ze sobą dwa zdania, przedstawić się sobie... Trwało to ze dwie
minuty, w których ani ja ani Paulina...
- Przedstawiliście się sobie? A dotknęliście się?
To pytanie chyba tak samo zaskoczyło Bartka, jak i mnie. Co to ma do rzeczy? A
poza tym mój towarzysz chyba nie lubił jak mu się przerywa, bo miał trochę nietęgą
minę. Daniel musiał zauważyć, że nie bardzo wiemy, o co mu chodzi, ale zanim
zdążył nam coś wyjaśnić, odezwał się Miłosz.
- Daniel, nie mów mi, że myślimy o tym samym. To nie Oni. To nie jest możliwe,
rozumiesz? To mit, który niefortunnie skojarzyłeś z tym co się stało.
- A skąd wiesz, że to nie Oni?! Jak wytłumaczysz to, że się tu znaleźli?! Nie widzisz,
jak są ubrani, jak mówią?! To muszą być Oni!
- To nic nie znaczy! Sądzisz, że jaką oni mogą mieć moc?
- Chwila, moment! O czym wy, do cholery, mówicie?! – tego już było za wiele! Nie
dość, że jesteśmy uwięzieni nie wiadomo gdzie, to jeszcze nikt nam nic nie mówi!
Bartek był tak samo wzburzony, jak ja, ale nie dałam mu nic powiedzieć i ciągnęłam
dalej (cała ja) – O co wam w ogóle chodzi? Znaleźliśmy się tu przypadkiem i
chciałabym już wrócić do domu, więc może nas tam łaskawie wyślecie, co?! A swoje
rodzinne i inne sprawy załatwiajcie później, O.K.?!
Nagle zauważyłam, że wszyscy na mnie patrzą, a tak dokładniej to na moją prawą
rękę. Nie wiedziałam co się dzieje, bałam się spojrzeć w dół. Mój wzrok utkwiłam w
Bartku. Stał jak wryty i gapił się na swoją prawą dłoń. Były na niej jakieś znaki, które
ciągle zmieniały swoje miejsce, jakby ktoś je rysował i ścierał, żeby zrobić w innym
miejscu. Na moim ręku działo się to samo. Ogarniała mnie panika. Co się dzieje?
Odwróciłam się gwałtownie, żeby spojrzeć na Daniela, który stał obok. Zachwiałam
się, ale złapał mnie Bartek. Gdy tylko mnie dotknął, wokół nas zrobiło się ciemno.
Wiatr huczał mi w głowie, ucichły ptaki, strumyk. Widziałam tylko Bartka i tatuaże
tańczące po jego ciele. Spojrzałam na siebie, chociaż i tak wiedziałam, że u mnie
dzieje się to samo. Ciemność trwała, wydawało się, że gęstniała z każdą sekundą.
Bałam się, czułam, jakbym już nigdy nie miała zobaczyć słońca... Ale w tym
momencie pojawiło się światło – jasne i oślepiające, które zaczęło nas otaczać, jakby
15
chroniło przed ciemnością, nie pozwalało jej w nas wniknąć. Bartek wciąż mnie
trzymał, a wokół nas dźwięczały niezrozumiałe słowa.
Drugi raz w ciągu dnia nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Bałam się odezwać.
Patrzyłam w migdałowe oczy Bartka i modliłam się, żeby to się już skończyło, żeby
się okazało nocnym koszmarem... Nagle poczułam ostry ból na serdecznym palcu
prawej dłoni. Spojrzałam tam i widziałam, jak pojawia się na nim tatuaż, a potem
oplótł go srebrny pierścionek o identycznym kształcie, dokładnie zasłaniający
ówczesne dzieło. Bartkowi działo się to samo i gdy ponownie nasze spojrzenia się
spotkały, ciemność znikła i znów byliśmy pośród tych wszystkich umięśnionych
wojowników, którzy wciąż się w nas wpatrywali. Czułam się potwornie, było mi
zimno, mdliło mnie, głowę przeszywał ostry ból... Moje ciało odmawiało
posłuszeństwa. Osuwałam się na ziemię. Byle tylko przestało boleć...
16
3. Dzień pełen wrażeń.
Leżałam w ciepłym łóżku, na twarzy czułam poranne promienie słońca, z
oddali słychać było śpiew ptaków, szum drzew i strumyka. Zastanawiałam się, gdzie
jestem, bo nie u siebie. Nie chciałam otwierać oczu, bałam się, że to co działo się
wczoraj, to jednak nie był sen, że te wszystkie sytuacje wydarzyły się naprawdę, a ja
nie jestem w domu, mama nie przyjdzie mnie obudzić do szkoły, nie usłyszę śpiewu
taty podczas golenia, nie pokłócę się z siostrą o to, która pierwsza ma iść do łazienki,
nie przytulę psa na powitanie...
- Paulina – to nie była mama... Czyli jednak jestem… no właśnie. Gdzie jestem?
Wiem tylko, że to Bartek mnie budzi. Tylko po co? Lepiej zostanę w łóżku, do czasu,
aż mnie stąd wyciągną siłą – Paulina, wstawaj... – Bartek jest taki natrętny i
denerwujący! Niech mnie zostawi w spokoju. Wolę umrzeć, niż uświadomić sobie,
że to wszystko się dzieje na prawdę – Nie denerwuj mnie! Wiem, że nie śpisz...
Chodź, musimy to wszystko wyjaśnić...
- Co wyjaśnić?! Że jesteśmy pośród bandy osiłków, którzy chcą nas zabić? Sorry, ale
wolę zostać tutaj...
Bartek bezczelnie zdarł ze mnie koc! Myślałam, że mu strzelę... Zerwałam się i
wyszłam z namiotu, w którym byliśmy, i chyba spaliśmy sądząc po obecności dwóch
łóżek... Bartek wyszedł za mną i z lekko rozbawioną miną poprawił mi kosmyk
włosów, które, jak przypuszczałam, były w strasznym stanie.
- No, wstałam, zadowolony? – z jednej strony byłam wkurzona, a z drugiej cieszyłam
się, że jest tu ze mną i nie muszę przechodzić przez to sama – Gdzie są wszyscy? –
zapytałam widząc, że na dziedzińcu nie ma żywej duszy. To dziwne, ale wcześniej
nie dostrzegałam uroku tego miejsca. Wokół nas było mnóstwo namiotów,
osłoniętych przepięknymi drzewami. Za nami płynął strumień, zauważyłam też
mały pomost. Czułam, jak słońce tańczy mi we włosach, jak wdziera się w moją
głowę i uspokaja myśli. Każda rzecz tutaj, każda roślina, zdawały się szeptać do ucha
temu, kto na nie patrzy... I tym razem Bartek wdarł się w moje rozmyślania.
- Widziałem, jak szli w tamtą stronę – wskazał drzewa opodal – Może zastanawiają
się, co to było wczoraj.
17
- Może – mało mnie obchodziło, co robi zgraja mięśniaków czyhających na moje
życie – W sumie to nie mam ochoty wiedzieć, co to było... Chcę wrócić do domu i o
tym zapomnieć... – spojrzałam na swoją dłoń z przedziwnym pierścieniem.
Spróbowałam go zdjąć, ale nijak nie chciał zejść! Próbowałam się tego pozbyć z takim
zapałem, że Bartek na mnie dziwnie popatrzył.
- No co? – zapytałam lekko poirytowanym głosem
- Nie, nic. Tylko zabawnie wyglądasz jak się tak miotasz.
- Bardzo zabawne. Chcę się pozbyć tego cholerstwa, a ty mi w tym...
Nie zdążyłam dokończyć zdania, gdy zerwał się wiatr. Liście zaczęły wirować,
drzewa huczeć, w strumieniu wezbrała woda. Spojrzałam na Bartka, ale było już za
późno i fala wiatru uderzyła we mnie całą swoją mocą. Odrzuciło mnie i
zatrzymałam się dopiero, gdy wpadłam na jakieś drzewo. Wtedy wiatr ustał i znów
zapanowała wcześniejsza cisza i harmonia. Myślałam, że połamałam sobie kręgosłup
albo – w najlepszym wypadku – jestem cała poobijana, jednak co najdziwniejsze, nic
mnie nie bolało.
- Paulina! – to był Bartek, który biegł w moją stronę. Patrzyłam na niego, ale ta
sytuacja tak mnie zaskoczyła, że nie miałam siły odpowiedzieć, wstać – Paulina! Nic
ci nie jest?! Odezwij się. Możesz wstać?
Co się ze mną dzieje? Dlaczego nic mi się nie stało? Spojrzałam na pierścionek i może
to dziwne, ale czułam, że to przez niego wylądowałam pod drzewem. Bartek patrzył
na mnie ze strachem w oczach. Spojrzałam na niego, miał takie hipnotyzujące oczy...
- Nic mi nie jest... Naprawdę... – Bartek pomógł mi wstać i się otrzepać.
- Ale jak to możliwe? Trzasnęłaś w to drzewo z taką mocą... powinnaś... powinnaś
nie żyć...
- Nie patrz tak na mnie, naprawdę nic mi nie jest. Szczerze mówiąc, prawie nie
poczułam uderzenia... – po tych słowach, spojrzał na mnie z jeszcze większym
strachem.
- Paulina, a może to szok? Może usiądź, nie wiem, połóż się…
- NIC mi nie jest! Nie wiem jakim cudem, ale czuję się świetnie.
- A może po kogoś pójdę? Zawołam tych gości?
18
- Bartek! Uspokój się! I nie musisz po nich iść – Bartek spojrzał w miejsce, w które się
wpatrywałam. Nasi nowi znajomi już się zbliżali. Szczerze mówiąc nie miałam
ochoty z nimi rozmawiać, więc skierowałam się do namiotu, w którym spaliśmy.
- A ty dokąd? – Bartka chyba zdziwiła moja nagła decyzja.
- Nie mam ochoty z nimi rozmawiać. Jak będą wiedzieli, jak nas stąd wyciągnąć, to
mnie zawiadom, O.K.?
- Nie bądź dziecinna! Nie obchodzi cię, co tu się dzieje? Dlaczego się tu znaleźliśmy?
Paulina, nie rozumiem cię, na twoim miejscu chciałbym wiedzieć, z jakiego powodu
wylądowałem na drzewie.
- Widzisz, a mnie to nie obchodzi. Mam dość całej tej chorej sytuacji! – moja
cierpliwość też miała granice. Poza tym czułam się bezsilna i już na pewno nie
chciałam rozmawiać z nikim o tym, co się stało. Takie zachowanie było od dawna
moją obroną: zamknąć się w sobie i nie odzywać do nikogo nawet przez tydzień.
Zawsze załatwiałam swoje sprawy sama, a teraz musiałam się przyznać przed sobą,
że nie wiem, co dalej robić. Bałam się usłyszeć, dlaczego tu jestem, że nie mogę
wrócić do domu… Ale czy powrót do domu też miał jakiś sens? Nigdy nie czułam,
abym tam pasowała. Zamykałam się w pokoju na wiele godzin, czego moi znajomi
nie rozumieli, pytali dlaczego nigdzie nie wychodzę, nigdy im nie odpowiedziałam.
Będąc w ciemnym pokoju i słuchając muzyki, zadawałam sobie pytanie: po co mam
wychodzić? Żeby patrzeć na tych wszystkich ludzi wokół, którzy nie zauważali
nikogo poza czubkiem własnego nosa, którzy nie zauważali mnie? Prawda jest taka,
że nigdy nie rozmawiałam o swoich problemach, nigdy nie powiedziałam nikomu,
co naprawdę czuję, a teraz, gdy znalazłam się w tym miejscu, nie mogłam uciec do
swojego pokoju, żeby się wypłakać.
Weszłam do namiotu i rzuciłam się na łóżko z silnym postanowieniem, że nie wyjdę
stąd, choćby nie wiem co!
- No tak, zostaw mnie samego z całą tą sytuacją. Wygląda na to, że tyko mi zależy,
żeby się stąd wydostać. A na pewno nie chcę dodatkowo znosić twoich humorków!
- To nie znoś! Ktoś ci każe? Bartek, jesteś dla mnie obcą osobą, nic nas nie łączy i nie
musisz się mną przejmować, sama sobie umiem radzić. A poza tym nie jesteś jedyną
osobą na świecie i nie każdy musi robić to, na co masz akurat ochotę!
19
Nie bardzo wiedziałam, co mówię, byłam wzburzona i dodatkowo rozbolała mnie
głowa. Bartka wyraźnie zatkało i po chwili ciszy powiedział tylko:
- Świetnie… A jakbyś chciała wiedzieć, to od zawsze wiedziałem, że oprócz mnie na
świecie jest mnóstwo innych ludzi. Nie czuję się pępkiem świata. Nie rozumiem, o co
ci chodzi od samego rana i nie zachowuj się tak, jakbyś to przeze mnie się tu
znalazła. A jeśli chcesz się na kimś wyżyć, to znajdź sobie inny worek treningowy, bo
ja już mam dość.
Nic na to nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że ma rację, nie powinnam tak na niego
naskakiwać, ale to wszystko mnie przerosło. Zostawiłam jego wypowiedź bez
riposty. Po chwili usłyszałam zbliżające się kroki.
- Co tu się dzieje? – to był Daniel. Najwyraźniej zdziwiła go ta żywa wymiana zdań.
- Nic. Po prostu nie nadajemy na tych samych falach, to wszystko – to Bartek
odpowiedział mu po chwili, bo chyba już przestał mieć nadzieję, że ja zainteresuję się
tym wszystkim.
- Hmm. Może i nie „nadajecie na tych samych falach”, jak to powiedziałeś, ale
musimy z wami porozmawiać. Z obojgiem – Daniel spojrzał w moją stronę, a ja
zastanawiałam się, co robić. Z jednej strony zżerała mnie ciekawość, z drugiej
wiedziałam, że to co usłyszę, nie będzie miłą historyjką – Może do nas dołączysz? –
Daniel miał spokojny głos, ale można w nim było zauważyć zniecierpliwienie. Lepiej
by było wyjść i się nie narażać. Już się miałam podnosić gdy usłyszałam głos Bartka:
- Mówiłem. Nie jest dziś w humorze. Pewnie napięcie przed miesiączkowe.
Bezczelny! Z każdą chwilą coraz mniej lubiłam Białoszewskiego. Miałam ochotę w
niego czymś rzucić. I gdy tylko o tym pomyślałam, szafka stojąca obok łóżka
zadygotała lekko. Trochę się zdziwiłam, ale pomyślałam, że to pewnie wyobraźnia
płata mi figle.
Wyszłam z namiotu i obdarzyłam Bartka najbardziej nienawistnym spojrzeniem, na
jakie było mnie stać. Przeniosłam wzrok na moich kolegów. Daniel wyglądał na
wyraźnie zadowolonego, ale pozostali nie mieli uradowanych min.
- No to jesteśmy w komplecie. Idziemy? – Daniel jeszcze bardziej się ożywił.
20
- Chwila. Może nam łaskawie najpierw wyjaśnicie, co się wczoraj stało i kim do licha
jesteście – to był szczyt. Nie dość, że nie wiem jak się znalazłam pośród tych ludzi, to
jeszcze chcą mnie gdzieś zabrać bez żadnych wyjaśnień.
- Uważaj na słowa! Chcesz znowu oberwać? – to był mój wczorajszy przyjaciel
Błażej. Już szedł w moją stronę, gdy wtrącił się Miłosz.
- Dość! – Błażej natychmiast się zatrzymał. Nie wyglądał na zadowolonego – tutaj nie
możemy wam wszystkiego wyjaśnić. Musicie pójść z nami.
- Sądzę, że nic nie musimy – Bartek, tak jak przypuszczałam, nie lubił rozkazów.
Jeszcze tylko brakuje, żeby się zaczęli kłócić. Na moje nieszczęście, gdy tylko o tym
pomyślałam, wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, machać rękami, przeklinać. Nie
rozumiem facetów, wystarczy jedno słowo, jeden gest i możesz być świadkiem
ciekawej wymiany zdań. Może bym się tym przejęła, ale dzisiaj było mi wszystko
jedno. Odwróciłam się od tego cyrku i ponownie skierowałam do namiotu. Zanim
weszłam moją uwagę przyciągnęły drzewa nieopodal. Zdawało się, że przypatrują
się tej scenie, słuchają każdego słowa. To dziwne, ale poczułam się obserwowana.
W uszach nie słyszałam już krzyków moich towarzyszy, wiatru, śpiewu ptaków.
Cała moja uwaga była skupiona na tych drzewach. Miałam nieodparte wrażenie, że
coś tam jest. I wtedy to zobaczyłam. Po drugiej stronie rzeki stał dwumetrowy
potwór, który wbijał we mnie wzrok. Ów stwór był podobny do żubra albo tura,
miał posklejaną, brudną sierść, kolorem przypominającą mokrą ziemię. Pomyślałam,
że jakby stał bliżej, poczułabym ten zapach. Masywne kopyta darły niecierpliwie
glebę. Z głowy rozmiarów małej beczki wyrastały dwa potężne rogi, jeden był
złamany w połowie. Lecz najbardziej przerażające były jego oczy – wielkie, prawie
przezroczyste, ze źrenicami rozszerzonymi do rozmiarów małej monety.
W pewnym momencie potwór, nie przerywając wpatrywać się we mnie, zaczął
powoli poruszać się w stronę strumyka, w naszą stronę.
Udało mi się oderwać wzrok od tych przeszywających całe ciało oczu. Byłam w
szoku, ale mój mózg zdawał się pracować ze wszystkich sił.
- Hej! – krzyknęłam do ciągle wykłócających się kolegów, ale nie zrobiło to na nich
wielkiego wrażenia – HEJ!! – tym razem tak wrzasnęłam, że zwrócili na mnie uwagę.
Teraz wszyscy patrzyli na mnie z lekkim zainteresowaniem, mieszającym się ze
21
zdziwieniem – Może skończycie bawić się w przekomarzanie, jak małe dzieci, i
powiecie mi, co to jest?! – wszyscy spojrzeli ponad moim ramieniem na drugi brzeg
rzeki, ja też się odwróciłam i z przerażeniem stwierdziłam, że tego czegoś
zbliżającego się w naszą stronę jest więcej, dużo więcej.
- Uciekajcie do lasu! – to był Miłosz, który już stał z łukiem w ręku i celował w te
bestie – Szybko!
Po chwili biegłam już wśród tłumu. Nie wiedziałam, co się dzieje, gdzie uciekać.
Wokół świstały strzały, zrobiło się straszne zamieszanie.
- Biegnijcie na Wieczną Polanę! – tym razem to był Daniel – Tam nie mają wstępu!
Nigdzie nie widziałam Bartka. Byliśmy już za mostem, kierowaliśmy się w cień
drzew, ale te potwory nie dawały za wygraną. Były wszędzie, otaczały nas ze
wszystkich stron. Zauważyłam tego z jednym rogiem. Wyglądał na największego i
prowadził całą tą rządną krwi gromadę.
W pewnym momencie potknęłam się. Upadłam. Chyba skręciłam kostkę. Nie byłam
w stanie wstać.
- Wstań! Paulina, musisz wstać! – to był Bartek. Nie wiem skąd się tu wziął, ale
pomagał mi się podnieść.
- Skręciłam kostkę, nie mogę dalej iść!
- Nie wygłupiaj się. Dasz radę. Pomogę ci – spojrzeliśmy sobie w oczy. Spróbowałam
wstać, ale to nic nie dało, nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Wszyscy byli już
daleko za nami. Wiedziałam, że nie jestem w stanie się stąd wydostać, a jeśli Bartek
zostanie chwilę dłużej i jego zabiją…
- Bartek, uciekaj – powiedziałam cicho. Spojrzał na mnie, jakby nie był pewny tego,
co usłyszał. Odepchnęłam go od siebie, chciałam żeby mnie zostawił i sam się
ratował, jaki był sens ginąć za mnie? – Idź!
Przez chwilę zapanowało milczenie, ale po chwili Bartek uśmiechnął się, co mnie
bardzo zdziwiło.
- Nie zostawię cię. Jeszcze się na mnie porządnie nie wkurzyłaś i nie zamierzam tego
przegapić – znowu się przybliżył i próbował mnie podnieść – To już niedaleko.
Wsta…
22
Urwał, bo zobaczył moje przerażenie, strach w oczach. Tuż za Bartkiem stał ten
stwór z białymi oczami. Z tej perspektywy wyglądał jeszcze przeraźliwiej.
Bartek powoli się odwrócił, cały czas mnie obejmując. Oboje patrzyliśmy na tego
stwora. Wokół nas pojawiło się więcej bestii. Znaleźliśmy się w centrum koła. Z
przerażeniem czekaliśmy na atak, na cokolwiek, ale oni tylko na nas patrzyli. W ich
spojrzeniu było coś dziwnego. Te blade oczy mimo złowieszczej bieli, nie wydawały
się puste i bezmyślne, przeciwnie, wyglądało, że zwierzęta czekają na jakiś nasz
ruch.
- Nie ruszaj się. Może sobie pójdą – Bartek szepnął mi w ucho, chociaż było to
zbędne. Nie miałam zamiaru się nigdzie wybierać.
Następnie stało się coś dziwnego – zapadła ciemność, słońce w mgnieniu oka zaszło
za chmury, wiatr ustał, nie było słychać ptaków, jakby wszystko wokół przestało żyć.
Żaden z tych stworów się nie poruszał. Wyglądali, jakby wrośli w ziemię i swoimi
kończynami wysysali niewidzialną energię. Wtem ta dwumetrowa bestia tuż przed
nami wydała z siebie przerażający ryk przeszywający mózg. Z bólu zamknęłam
oczy, zaciskając powieki. Trwało to parę sekund, chociaż wydawało mi się, że o
wiele dłużej. Otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą mężczyznę z bronią w ręku.
Bartek był tak samo zdziwiony jak ja. Rozejrzałam się i z przerażeniem stwierdziłam,
że wszystkie zwierzęta zmieniły się w ludzi. Tylko po tych białych oczach można
było poznać, że to te same istoty.
- Co do… - usłyszałam Bartka w moim uchu.
- Znów się spotykamy. Po tylu latach – facet stojący przed nami odezwał się
ochrypłym, grubym głosem. Tylko o co mu chodzi? Ja go nie znałam. Spojrzałam na
Bartka i z jego twarzy wywnioskowałam, że też nie wie kim jest ów człowiek –
Trochę się zmieniliście, nie powiem, ale czuję waszą energię, to na pewno wy. Tak
więc nareszcie mogę dokończyć to, co zacząłem 20 lat temu.
Uniósł miecz, a jego towarzysze łuki, celowali w nas. Chciałam coś powiedzieć, ale
nie miałam okazji, bo około pięćdziesięciu strzał już pędziło w naszą stronę.
Krzyknęłam. Bartek przytulił mnie do siebie. Zobaczyłam oślepiający błysk.
Zakryłam twarz dłońmi w nadziei, że gdy je opuszczę wydarzy się cud.
23
*
Czułam się dziwnie. Powoli otworzyłam oczy. Słońce znów świeciło, życie
powróciło do lasu, a wokół nas leżało mnóstwo strzał. Nie było tych dziwnych ludzi,
za to nasi poprzedni towarzysze otaczali nas z mieszaniną strachu i zdziwienia w
oczach. Powoli odzyskiwałam siły. Bartek pomógł mi wstać. Kostka cały czas bolała,
ale to nie było w tym momencie ważne. Gdy doszłam jako tako do siebie, drżącym
jeszcze głosem zapytałam:
- Może nam w końcu wyjaśnicie, co się tutaj dzieje?
24
4. Werbin.
- Przejdźmy na Wieczną Polanę. Tam w spokoju porozmawiamy – Daniel patrzył na
nas z dziwnym błyskiem w oczach, jakbyśmy byli czymś, na co czekał od dawna, jak
dziecko, które dostało wymarzoną zabawkę na święta. Nie miałam siły nic więcej
powiedzieć, sprzeciwić się. Wspierając się na ramieniu Bartka, doszłam do
wyznaczonego miejsca. Od razu je poznałam. To tutaj się wczoraj pojawiliśmy.
Bartek zaprowadził mnie do jakiegoś dużego głazu, abym mogła usiąść. Dopiero
teraz powoli docierało do mnie, co się stało zaledwie parę minut temu. Bartek stanął
przede mną, cały czas bacznie mi się przyglądając, jakbym miała zaraz wyzionąć
ducha.
- W porządku? – zapytał w końcu, chyba chciał się upewnić, że to ja – musiałam
wyglądać okropnie.
- Tak, nic mi nie jest – wypowiedziałam te słowa, ale nie były one zgodne z prawdą.
Bartek już nic nie powiedział, ale nadal patrzył na mnie ze strachem w oczach.
- Tak więc, należy się wam wyjaśnienie – zaczął Daniel, jak już wszyscy zgromadzili
się na polanie – pewnie jesteście ciekawi, co tu się wydarzyło w ciągu ostatnich
godzin.
Urwał i spojrzał na nas z zaciekawieniem. Jeśli oczekiwał, że coś odpowiemy to się
mylił, skinęliśmy nieznacznie głowami i czekaliśmy na to, co ma do powiedzenia
cały ten Daniel.
- To, co teraz usłyszycie, niektórzy nazywają legendą lub mitem, brednią wyssaną z
palca – spojrzał na Miłosza i innych – nie chcą pamiętać wydarzeń sprzed wielu lat.
Chociaż teraz pewnie plują sobie w brodę.
- Do rzeczy – Miłosz wyraźnie się niecierpliwił.
- Nie wiem od czego zacząć… Hmm… Tak, chyba najlepiej od tego – Daniel nie
zwrócił najmniejszej uwagi na brata i mówił bardziej do siebie niż do nas – dawno
temu na Jufan, tak nazywa się wyspa, na której jesteśmy – ponownie zwrócił się do
słuchaczy – było normalnie, jeśli mogę się tak wyrazić, żyliśmy w zgodzie, nie tocząc
wojen ani bitew. Uczyliśmy się fechtunku, urządzaliśmy uczty, zabawy, zawody –
25
żyliśmy jak przystało na Lerkanów, tak nazywamy wojowników, którymi byli
zarówno mężczyźni, jak i kobiety.
Pośród nas od zawsze krążyła opowieść, że gdzieś w górach ukryty został Zwój z
pewnym tekstem. Mówiono, że jeśli komukolwiek uda się znaleźć ów przedmiot i
przeczytać na głos jego zawartość, będzie w stanie panować nad naszą krainą.
Legenda mówiła także o Obrońcach Zwoju, ale nie wyjaśniała kim są i jak wyglądają.
Wspomniane było tylko, że jeśli pergamin wpadnie w ręce tyrana lub despoty, ludzie
ci, posiadający nieznaną nikomu moc, będą w stanie przeciwstawić się tyranii i
ponownie zaprowadzić pokój. Nikt nigdy nie znalazł Zwoju, chociaż wielu
próbowało. Nikt nigdy nie widział owych Obrońców, ale nikt też nie przeczył w ich
istnienie.
Pewnego ranka, 25 lat temu, jeden z naszych wojowników – Werbin – pojawił się na
tej oto polanie cały we krwi, lecz z dziwną satysfakcją na twarzy. Oznajmił, że
znalazł Zwój, wymachiwał nam nim przed oczami. Na początku nikt mu nie
uwierzył. Niewyobrażalnym dla nas był sam fakt, że ów przedmiot istnieje, a co
dopiero, że Werbin go odnalazł. Tak więc żądaliśmy dowodu – „jeśli to jest Zwój,
kiedy go przeczytasz, będziesz panował nad naszą krainą”. Jak przypuszczaliśmy
Werbin nie był w stanie wykonać tego polecenia. Postanowił odejść. Niestety wśród
nas znaleźli się ludzie, dla których Werbin był wzorem, więc podążyli za nim.
Żyliśmy w spokoju kolejne 5 lat. Nic nie wskazywało na to, że czeka nas piekło... Nie
minęło południe, jak pewnego dnia, takiego jak dzisiaj, słońce zgasło, wiatr ucichł,
ptaki zamilkły, zupełnie jak przed paroma minutami. I wtedy się pojawili – Gurtanie
– tak nazywają się potwory, które poznaliście. Nastała rzeź. Ludzie uciekali, gdzie
tylko mogli. Niestety Gurtan było zbyt wielu. Spędzili nas w jedno miejsce – tutaj, na
Wieczną Polanę. Zabrali kobiety, potem się dowiedzieliśmy, że dołączyły do armii
bestii. Otoczyli nas ze wszystkich stron.
W pewnym momencie usłyszeliśmy przerażający krzyk, a po chwili ujrzeliśmy
naszych dawnych towarzyszy, lecz nie byli tacy, jakimi ich pamiętaliśmy. Na
przedzie stał Werbin. Wyjaśnił nam, że tą przemianę zawdzięczają Kagesowi – pół
człowiekowi, pół demonowi, który praktykuje ciemną stronę mocy. Nie wiem, co
Werbin mu obiecał, ale musiało to być coś bardzo wartościowego, skoro otrzymał
26
taki… dar. Dowiedzieliśmy się również, czego mogliśmy się domyślić, że udało mu
się odczytać Zwój. Nasza kraina należała do niego. Znikła harmonia i pokój. Miały
nastać czasy zagłady i przemocy.
Jednak tamtego dnia otrzymaliśmy drugie życie. Kiedy utraciliśmy nadzieję na
ocalenie, znikąd pojawili się Oni – Obrońcy. Chłopak i dziewczyna. Wybiegli z lasu i
stanęli pomiędzy nami a Werbinem, nie pozwalając mu nas skrzywdzić. Strzały nas
nie dosięgały, potwory nie były w stanie zrobić nam jakiejkolwiek krzywdy. Jednak
Werbin miał coś w zanadrzu, przygotował się na to spotkanie. Nie wiem, jakiej mocy
użył, ale udało mu się złamać tą niewidzialną obronę, roztaczającą się wokół nas.
Wtedy Obrońcy zrobili coś, czego się nie spodziewał. Wbili sobie nawzajem w serca
sztylety, wydobywając niewyobrażalną moc, której Werbin nie był w stanie pokonać.
Musiał ustąpić. Wycofał swoje wojska, ale zapowiedział zemstę. Teraz żyje tylko
vendettą, doskonaląc się z dnia na dzień, aby być niezwyciężonym.
Tuż przed śmiercią Obrońcy powiedzieli nam pierwsze i ostatnie słowa, jakie od nich
usłyszeliśmy: „Wrócimy, ale zanim do tego dojdzie, jesteście odpowiedzialni za tę
krainę. Brońcie jej. A jeśli będziecie w niebezpieczeństwie przyjdźcie tutaj. To
miejsce, do którego oni nie mają wstępu.” Pojawiło się niebieskie światło i zniknęli.
Tak więc bronimy tej krainy. Toczymy małe potyczki w oczekiwaniu na wielką
wojnę, która kiedyś nadejdzie. Czekamy na powrót naszych wybawicieli. I sądzę, że
w końcu powrócili.
Zapadła cisza, w czasie której wszyscy wpatrywali się we mnie i Bartka.
Żadne z nas się nie odzywało, słychać było tylko ciche szumienie liści ponad
naszymi głowami. W końcu nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Koledzy
popatrzyli na mnie jak na wariatkę, a ja nie mogłam się uspokoić – przecież to nie
może być prawda.
- Wiecie co? Brakuje tego, żeby ktoś krzyknął „prima aprilis!” – w końcu się trochę
uspokoiłam i zamierzałam im wytłumaczyć, że nie mam nic wspólnego z jakimiś
Obrońcami, Gurtanami, czy kimś tam jeszcze – Czy wy jesteście poważni? Uważacie,
że uwierzę w te bzdury? Błagam, to niedorzeczne! Takie rzeczy się nie zdarzają. Nie
jestem jakąś obrończynią uciśnionych, a już na pewno jej wcieleniem. Mam na głowie
27
własne problemy, teraz na przykład głównym jest fakt, że nie wiem jak się wydostać
z tego chorego miejsca!
- Przykro mi, że w to nie wierzysz. Ale skoro nie jesteś Obrońcą, to jak wytłumaczysz
to, co wydarzyło się nie tak dawno, tuż za tymi drzewami? – Daniel brnął dalej w
swoją teorię, ale mnie to nie przekonywało – jakbyś była zwykłą dziewczyną
zginęłabyś szybciej niż myślisz. Zrozum, że nie znalazłaś się tutaj przypadkiem! Ten
pierścień na twoim palcu nie jest zwykłą biżuterią, to że nie zabiłaś się lądując na
drzewie, też nie mogło być przypadkowe, to że Werbin was rozpoznał również.
- To, to był Werbin? – zanim zdążyłam coś powiedzieć odezwał się Bartek – chwila,
czegoś nie rozumiem. Opowiadasz to wszystko jakbyś to przeżył, ale to jest
niemożliwe. Sam mówiłeś, że te wydarzenia były jakieś 20 lat temu. Na moje oko
masz jakieś 19-20 lat, więc albo miałeś wtedy jakiś rok albo w ogóle cię nie było na
świecie. Ten Werbin też nie wyglądał na starego faceta, więc…
- To jest możliwe. My się nie starzejemy. Po prostu. Można nas zabić, ale nie
umrzemy ze starości. Tacy już jesteśmy – no teraz to Daniel mnie dobił.
- Bartek, proszę cię. Nie mów mi, że wierzysz w te bzdury! To jest jakaś jedna wielka
paranoja!
- Jeszcze wczoraj sama byłaś gotowa uwierzyć, że wyszliśmy z jakiegoś portalu, a
teraz uważasz, że to, co oni mówią, nie jest możliwe?
- Wybacz, że jestem realistką. Byłam gotowa uwierzyć w jakiś tam portal, bo to
widziałam.
- Skoro potrzebujesz namacalnych dowodów, to jak wytłumaczysz fakt, że
dwumetrowa bestia na naszych oczach zmieniła się w człowieka, że chcieli nas
zabić, i że jakimś cudem przeżyliśmy?! – nie rozumiałam powodu, dla którego
Bartek tak wciągnął się w tą sytuację. No dobrze nie byłam w stanie racjonalnie
podejść do sprawy, ale żeby od razu wierzyć ludziom, których widzimy pierwszy
raz w życiu.
- Powiedz mi w takim razie, dlaczego mamy im wierzyć? Jeszcze wczoraj chcieli nas
zabić, a dzisiaj? Opowiadają niezwykłą historię i sądzą, że uwierzymy w każde ich
słowo?
28
Po moich słowach zrobiło się małe zamieszanie. Naszym nowym kolegom chyba nie
spodobały się moje poglądy.
- Po co my jej w ogóle słuchamy? – najgłośniej wykrzykiwał swoje racje Błażej.
Można się było tego spodziewać, od samego początku darzył mnie „wielką
sympatią”. – Miłosz, tak naprawdę nie mamy pewności, że to Obrońcy.
- Błażej, sam widziałeś. Werbin ich rozpoznał, użyli mocy, przeżyli. Chyba nie mam
wątpliwości.
- Co masz na myśli mówiąc „użyli mocy”? – Bartek i ja wypowiedzieliśmy to pytanie
równocześnie.
- To chyba jasne – odpowiedział nam Daniel – przecież przegnaliście Werbina i jego
ludzi, najwidoczniej musicie być potężniejsi niż ostatnim razem.
Zapadła cisza, w której wszyscy ponownie zwrócili na nas wzrok. Coś mi nie
pasowało. Przecież my nic takiego nie zrobiliśmy, a oni przypisują nam jakieś moce.
- Nic nie zrobiliśmy – to Bartek odezwał się po chwili – Nie użyliśmy żadnej mocy.
Nie wypowiedzieliśmy nawet słowa. Nic. Musieliście nas z kimś pomylić…
- Nie może być mowy o żadnej pomyłce – teraz odezwał się chłopak, który wyglądał
na najmłodszego z nich wszystkich – Zrozumcie, że jakbyście nie byli Obrońcami,
Werbin by się nie zjawił. On przeszedł na ciemną stronę. Dzięki Zwojowi włada tą
krainą. Jest panem wszystkiego, co żyje na tych terenach – potrafi władać naturą,
korzystać z energii zgromadzonej wokół. Nie wychyliłby nosa z bezpiecznej
kryjówki, nie będąc pewnym, że pojawili się następcy osób, które pokrzyżowały jego
plany. Tylko dzięki Obrońcom, a w zasadzie, dzięki ich poświęceniu jeszcze żyjemy i
możemy bronić naszej krainy. Werbin nie spocznie dopóki was nie zabije, bo wie, że
tylko wy jesteście w stanie go pokonać i doprowadzić do ponownego pokoju w tym
miejscu. A tak przy okazji, to jestem Sergiusz.
- Chcesz powiedzieć, że ten cały Gurtan, czy jak mu tam, włada naturą? – coś mnie
zaintrygowało w wypowiedzi Sergiusza – to dlaczego tutaj jest tak spokojnie,
uporządkowanie?
- To ciekawe. Pogoda zmieniła się wczoraj, tuż przed waszym przybyciem. To
dlatego wysłaliśmy zwiad. W mgnieniu oka skończyła się burza, wicher ustał, a
pojawiła się tęcza i usłyszeliśmy śpiew ptaków, którego nie słyszeliśmy przez 20 lat.
29
– ze sposobu, w jaki Sergiusz to opowiadał, wynikało, że ta kraina nie jest taka
sielankowa, jak mi się wydawało. To dziwne, ale uwierzyłam jego słowom.
- Przypuśćmy, że to z naszego powodu wynikła ta cała sytuacja. Jaką niby
moglibyśmy mieć moc? Nie czuję się silniejsza ani jakaś bardziej szczególna od
wczoraj.
- Niestety nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. – po chwili ciszy odpowiedział mi
Daniel – Nigdy nie mieliśmy okazji zapytać Obrońców o ich moc. Sądzę, że musicie
się tego dowiedzieć sami, zajrzeć w głąb siebie.
- To skąd wiecie, że przenieśliśmy się tutaj przez portal? – Bartek zadał pytanie, które
i mnie nurtowało.
- Obrona tej krainy nie polega jedynie na walce w ręcz albo zwykłą bronią – z
odpowiedzią pośpieszył Sergiusz – Każdy z nas, w jakimś momencie swojego życia,
odkrywa, że potrafi różne rzeczy, na przykład przesuwać przedmioty siłą woli.
Dodatkowo wszyscy potrafimy wytworzyć pole siłowe, które pozwala nam
przenosić się z miejsca na miejsce – portal.
- To skoro jesteście tacy pewni sposobu w jaki się tutaj znaleźliśmy, możecie nas
odesłać, tak? Wystarczy otworzyć ten portal. – w głębi duszy czułam, że znam
odpowiedź na to pytanie, jednak chciałam dowiedzieć się, jak zamierzają nas stąd
wydostać – No to na co czekacie? Widziałam już wystarczająco. Chcę wrócić do
domu.
- Możemy otworzyć portal, to prawda – po chwili niezręcznego milczenia i
ukradkowych spojrzeń, odpowiedział mi Miłosz – ale tylko dla siebie. Nie potrafimy
przenosić się grupowo, ani wysłać kogoś w inne miejsce…
- Chcesz mi powiedzieć, że jeśli sama sobie nie otworze tego portalu, to się stąd nie
wydostanę? – zadałam pytanie, na które już znałam pytanie.
- No… tak… - Miłoszowi chyba nie bardzo podobała się świadomość, że mamy tu
zostać, bo sceptycznie podchodził do odpowiedzi na nasze pytania.
Zapadła niezręczna cisza. Pochyliłam głowę i zamknęłam oczy. Jaki w ogóle sens
miała ta rozmowa. Od początku wiedzieli, że jesteśmy skazani na pozostanie tutaj.
Mogli oszczędzić mi tej historyjki…
30
Dlaczego życie jest takie skomplikowane? Kiedy w rzeczywistym świecie (bo tego
miejsca nie jestem jeszcze w stanie nazwać prawdziwym) masz dość nostalgii i
monotonii, nie dzieje się nic, co mogłoby to przezwyciężyć. A kiedy się tego najmniej
spodziewasz, spotykasz gwiazdę rocka i przenosisz się w inny wymiar. Może bym
nie narzekała, gdyby wykluczyć czyhanie na moje życie i lądowanie na drzewach,
ale ta bezsilność, którą wtedy czułam, nie pozwalała mi widzieć pozytywów tej
wyprawy. To był dopiero drugi dzień i perspektywa spędzenia tutaj kolejnych dni
czy tygodni, nie dodawała mi otuchy. Błądząc myślami to tu, to tam, na ziemię
sprowadził mnie głos Bartka.
- Jak to mamy zrobić?
- Zrobić co? – tą inteligentną ripostę wyprowadził Miłosz.
- No otworzyć ten portal, czy coś tam! Przecież nie możemy tu być wiecznie – w tym
momencie całym sercem byłam za Bartkiem.
Znowu szum i znowu te ukradkowe spojrzenia. Co to ma być? Może jeszcze
rozmawiają ze sobą w myślach?
- Myśleliśmy… – powoli zaczął Daniel – że skoro już wiecie, kim jesteście, to nam
pomożecie… Przez te wszystkie lata żyliśmy nadzieją, że kiedyś się zjawicie i przy
waszej pomocy, uda nam się zaprowadzić pokój na Jufan. Tyle czasu czekaliśmy na
wojnę o naszą ziemię. Nie możecie wrócić… Nie teraz, kiedy zbliża się wielka bitwa.
Musicie nam pomóc! To jest wasze przeznaczenie!
- Czego oczekujesz? Że użyjemy jakieś nieznanej mocy, której nie posiadamy? A
może tego, że oddamy życie za tą krainę? – wolałam nie usłyszeć odpowiedzi na
moje pytania.
- Nie oczekujemy aż takiego poświęcenia – odpowiedział mi Sergiusz – Nie chcemy
niczyjej śmierci. Potrzebujemy waszej pomocy. Tylko wy, chociaż może o tym jeszcze
nie wiecie, jesteście w stanie dorównać Werbinowi i jego armii. A moc, której
uważacie, że nie posiadacie? Ona jest w was. Musicie ją tylko odnaleźć i jeśli tylko
chcecie, możemy wam w tym pomóc. Nie chcę być natrętny, ale jesteście naszą
jedyną szansą.
Spojrzałam na Bartka. Wyglądał na trochę wstrząśniętego tym, co usłyszał. Nie
ukrywam, że ja też nie byłam tym zachwycona. No i co mieliśmy z tym fantem
31
zrobić? Tak naprawdę nie mieliśmy dużego wyboru. Do domu nie byliśmy w stanie
wrócić, a jakbyśmy im nie pomogli, pewnie by nas zabili. Napotkałam wzrok Bartka.
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Nie musiałam umieć czytać w myślach, żeby
wiedzieć, że sądzi tak samo jak ja.
- No dobrze – zaczęłam niezbyt pewnie – powiedzmy, że spróbujemy wam pomóc,
ale nie oczekujcie jakiegoś wielkiego zaangażowania. Nie przekonaliście mnie do
końca i nie wiem, czy możecie uważać nas za… Obrońców. Nie sądzę, żeby
kiedykolwiek udało mi się zastosować telekinezę, czy wytworzyć pole siłowe. A i
musicie spełnić jeden warunek. Jeśli okaże się, że nie jesteśmy tymi, za których nas
bierzecie, zrobicie wszystko, żeby odesłać nas do domu.
- Sądzisz, że tak po prostu możesz nam mówić, co mamy robić? – mogłam się
spodziewać, że Błażejowi nie spodobają się moje warunki – nie martw się, jak ja się
za ciebie wezmę, szybko się nauczysz walczyć.
Spojrzałam na niego lekko poirytowana i już się miałam odciąć, gdy wtrącił się
Miłosz.
- Zgoda. Jeśli okaże się, że nie jesteście Obrońcami, znajdziemy sposób, aby wysłać
was do domu – popatrzył po wszystkich – Myślę, że powinniśmy już wracać do
obozu – odpowiedziało mu pomrukiwanie oznaczające zgodę.
Wszyscy zaczęli się zbierać. Wstałam trochę za szybko i się zachwiałam –
zapomniałam, że mam skręconą kostkę!
- Mam jeszcze jedno pytanie – zwróciłam się do moich towarzyszy – dlaczego jak
walnęłam w drzewo, to nawet nie poczułam uderzenia, a teraz mam zwichniętą
kostkę i boli jak cholera?
- Bo pozwalasz na to swojemu umysłowi – ponownie odpowiedział mi Miłosz –
kiedy uda ci się połączyć twój mozg i twoje ciało, będziesz w stanie przezwyciężyć
najcięższy ból. Musisz wierzyć, że to uczucie jest tylko w twojej głowie.
- Aha – moja wypowiedź była nad wyraz inteligentna, ale sami powiedzcie, czy wy
byście coś z tego zrozumieli?
32
5. Nauka.
Wróciliśmy do obozu. Marzyłam tylko o tym, żeby znaleźć się w namiocie,
aby tam na spokojnie wszystko przemyśleć. Przez ostatnie dwa dni spotkało mnie
więcej niż przez całe moje dotychczasowe życie. A to przecież nie miał być koniec
wrażeń. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, co może mnie jeszcze spotkać.
Dochodząc do namiotu, w którym rano się obudziłam, spojrzałam na drugi brzeg
rzeki. Jeszcze niedawno właśnie w tamtym lesie stał Werbin i wpatrywał się we mnie
swoimi bladymi ślepiami. Ciarki przeszły mi po plecach, gdy tylko pomyślałam, że
prawdopodobnie będę go musiała jeszcze spotkać.
Oderwałam wzrok od drzew i odwróciłam się, aby wejść do namiotu. Zobaczyłam,
że Bartek obserwuje mnie jak gdyby nigdy nic. Uśmiechnął się, gdy nasze spojrzenia
się spotkały. Chciałam zapytać, dlaczego tak bezkarnie mi się przygląda, ale tylko
odwzajemniłam uśmiech i weszłam do namiotu.
Coś mnie skłoniło, abym się odwróciła i jeszcze raz spojrzała na Bartka. Stał
przed namiotem z głową uniesioną do góry, z zamkniętymi oczami. Ręce trzymał w
kieszeniach jeansów, koszula z krótkim rękawem lekko powiewała na wietrze.
Mimowolnie dostrzegłam, że jest świetnie zbudowany: dobrze umięśnione ramiona,
rozbudowana klatka piersiowa – był taki… seksowny. Mimo jego całkiem wysokiego
wzrostu, będąc w namiocie, byłam w stanie zobaczyć jego niezbyt krótkie blond
włosy, w których igrały promienie słońca. Wydawał się taki odprężony. Dokładnie
wiedziałam, co czuje i może to dziwne, ale byłam w stanie uwierzyć, że to miejsce
ma na nas taki wpływ. Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w jego nieruchomą
postać, gdy uświadomiłam sobie, że robi mi się gorąco (i to zdecydowanie nie było
wywołane przez pogodę!). Szybko odwróciłam wzrok i padłam na łóżko z nadzieją,
że to był tylko jednorazowy „wyskok”.
Resztę dnia spędziłam w namiocie, odpowiadając półsłówkami na zadane mi
pytania. Czułam się taka rozbita. Nurtowały mnie różne pytania, ale nie miałam
ochoty pytać o nic tych gości. I tak czułam się jak trędowata – bycie jedyną
dziewczyną wśród, w większości dorosłych mężczyzn, którzy już dawno nie widzieli
kobiety, nie było takie przyjemne, jak mogłoby się wydawać. W dodatku na Jufan
33
dziewczyny były w obozie wroga, więc wydawało mi się, że nie jestem tu mile
widziana.
Najdziwniejsze było to, że Bartek najwyraźniej wcale nie czuł się źle na wyspie.
Rozmawiał ze wszystkimi, żartował, śpiewał coś pod nosem. Można by powiedzieć,
że nie przeszkadza mu ta sytuacja, a wręcz przeciwnie – odpowiada. Zastanawiałam
się, dlaczego tak się zachowuje. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam go o to. Jego
odpowiedź niezwykle mnie zaskoczyła:
- Wiesz, w naszym świecie wszyscy mnie znają, nie mogę odpędzić się od
paparazzich, fanek. Może nie uwierzysz, ale wcale nie szukam sławy. Czasem
chciałbym być normalnym nastolatkiem z problemami, jakie mogą mieć tylko ludzie
w moim wieku. Tutaj przynajmniej nikt nie biegnie do mnie po autograf. Ich nie
obchodzi, że mam własny zespół i mnóstwo kasy. Mogę wreszcie być sobą…
Nic na to nie odpowiedziałam. Ja uciekałam od zwykłości, on za nią tęsknił. A w
dodatku właśnie uświadomił mi, że ludzi nie wolno oceniać po pozorach. Jeszcze
wczoraj uważałam go za zapatrzonego w siebie snoba, a teraz widzę w nim
normalnego chłopaka, który wcale nie szuka poklasku. Ciekawe czym jeszcze
zaskoczy mnie Bartek Białoszewski?
Wieczorem nie prędko zasnęłam, a potem miałam tylko same koszmary.
Obudziłam się strasznie zmęczona, a w dodatku chyba o nieludzkiej porze, bo
jeszcze nikogo nie było na dziedzińcu. Cicho wyszłam z namiotu. Bartek tak słodko
spał, że nie miałam serca go budzić. A poza tym miałam ochotę pobyć sama,
przyzwyczaić się do tego miejsca bez parunastu par oczu wpatrujących się we mnie
na każdym kroku. Poranek był wspaniały: krople rosy na trawie i liściach, delikatna
mgła pośród drzew, cicho szumiący strumyk, z którego od czasu do czasu
wyskakiwała jakaś ryba, promienie słońca nadające rzece cudowną lśniącą taflę.
Krajobraz dopełniały góry, wyrastające ponad lasem.
Kocham góry. Są jednocześnie tajemnicze i otwarte. Swoim wyglądem zapraszają
ludzi do odwiedzania ich, ale nigdy nie wiesz, co cię tam czeka, kogo spotkasz. A
kiedy jesteś na szczycie, czujesz się bliżej nieba, bliżej osiągnięcia celu, bliżej siebie.
Na wakacjach często jeździłam z rodzicami w góry. Całymi dniami potrafiłam
chodzić po szlakach. Nie lubiłam za to spędzać wieczorów w pensjonacie, gdzie
34
wszyscy siedzieli, rozmawiali ze sobą, poznawali nowych ludzi. Od zawsze
wiedziałam, że jestem typem samotnika, a może to po prostu obrona przed
rozczarowaniem? Kiedy sięgnę pamięcią to mogę przypomnieć sobie siebie wśród
tłumu osób, roześmianą i lubianą – jednym zdaniem, próbującą się wpasować
panującym trendom. Niestety to wspomnienie jest coraz mniej wyraźne. Z duszy
towarzystwa stałam się zamkniętą w sobie dziewczyną, która nie widzi sensu
swojego istnienia. Bo tak naprawdę, co jest w życiu ważne? Ciuchy i kosmetyki?
Marzenia? Miłość? Codziennie uświadamiałam sobie, że żyjemy w czasach, w
których ludzi obchodzą jedynie pieniądze i imprezy, ważniejsze jest posiadanie
drogich butów niż podarowanie uśmiechu drugiej osobie.
Dlatego też często wymykałam się tuż nad ranem z pensjonatu, kiedy jeszcze
wszyscy spali, wspinałam się na niską górę i obserwowałam powolny wschód
słońca. Takie momenty dawały mi siłę na cały dzień. Szkoda, że w roku szkolnym
nie miałam motywujących chwil, bo przecież lekceważąca mnie przyjaciółka, czy
nieszczęśliwe zauroczenie nie były pozytywami dającymi siłę.
Nawet nie zauważyłam, kiedy oddaliłam się od namiotu i weszłam do lasu.
Zapragnęłam po prostu, chociaż przez chwilę, poczuć, że mam kontrolę nad tym co
się teraz ze mną dzieje, że jakieś osiłki nie będą mi mówić, co mam robić. Może to
było głupie i lekkomyślne z mojej strony, ale chęć postawienia się była silniejsza niż
zdrowy rozsądek. Nogi same niosły mnie w głąb lasu. Przechodziłam obok
wysokich, ciemnych drzew, słyszałam cichy szelest liści, które trącałam dłońmi
przechodząc, trzeszczące runo, od czasu do czasu śpiew ptaków. Nawet nie
zauważyłam kiedy zbliżyłam się do podnóża najbliższej góry. Spojrzałam na jej
szczyt, ale był jeszcze ukryty w chmurach. Wydawał się tak odległy, a zarazem tak
bliski. Rozejrzałam się w poszukiwaniu szlaku lub drogi, dzięki której mogłabym
dostać się wyżej. Niestety nie mogłam dostrzec żadnej.
Zrezygnowana postanowiłam wrócić do obozu. Szłam z nadzieją, że jeszcze nikogo
nie spotkam i nikt nawet nie zauważy mojego porannego spaceru. Zadziwiające jak
dobrze pamiętałam drogę. Ani przez chwilę nie zastanawiałam się nad tym, gdzie
mam iść. To dziwne, bo nigdy nie miałam zbyt dobrej orientacji w terenie… Powoli
35
zbliżałam się do dziedzińca i już przeczuwałam, że coś jest nie tak. Z oddali
słyszałam gwar. Przyspieszyłam kroku, modląc się żeby to nie mnie szukali.
- Kamil, Dawid! Wy wschodnią część. Przecież nie mogła się rozpłynąć! – to Miłosz
wdawał komendy. Zatem jednak to ja byłam powodem tego poruszenia.
Odetchnęłam ciężko i wynurzyłam się z lasu.
- Błażej! Ty środkiem i jak ją zobaczysz, to tylko jej nie zabij, dobrze? – Miłosz dalej
wydawał polecenia.
- Mnie szukacie? – odezwałam się niezbyt pewnie, bo już wiedziałam, co zaraz
nastąpi.
- Gdzieś ty była?! – to Bartek biegł do mnie z furią w oczach. Nie sądziłam, że to
właśnie on rozpętał tą małą burzę, ale na to właśnie wyglądało – Czy ty jesteś
niepoważna?! Szlajać się po lesie? Sama? A jakby cię ktoś napadł albo jakby pojawili
się Gurtanie? Pomyślałaś chociaż przez chwilę o konsekwencjach? – nie tylko mnie
zdziwiła postawa Bartka, wszyscy patrzyli na tę scenę lekko zaciekawieni. Dlaczego
tak się wścieka? Nie było mnie parę minut, a on mi urządza dziką awanturę.
- Uspokój się! Przecież nic się nie stało, a poza tym jakim prawem udzielasz mi
reprymendy, co? Nie jestem twoją własnością, że będziesz decydować gdzie i kiedy
wychodzę – nie pozwolę, aby ktoś tak bezkarnie na mnie wrzeszczał.
- Nie o to chodzi! Czy ty zawsze musisz wszystko źle odbierać? Po prostu się o ciebie
martwię…
- Proszę, nie rozśmieszaj mnie! „Zawsze”? A skąd niby masz wiedzieć, że wszystko
źle odbieram? – Bartek przegiął, znamy się trochę ponad 48 godzin i nie może tak po
prostu mówić, że mnie zna. Wszyscy nas obserwowali z lekkim zdziwieniem. I kiedy
Bartek znów chciał coś powiedzieć, odezwał się Daniel.
- Przestańcie. Nie ma powodu, żebyście się kłócili – popatrzył na nas tym swoim
władczym wzrokiem. Już nic nie powiedzieliśmy, chociaż miałam wielką ochotę im
wygarnąć! Z drugiej strony, to przeze mnie całe to zamieszanie… - Paulina – Daniel
zwrócił się teraz bezpośrednio do mnie – nie możesz tak oddalać się bez niczyjej
wiedzy. Bartek ma rację, mogło ci się coś przydarzyć, a tego nikt z nas nie chce.
W tym momencie Błażej prychnął pogardliwie, ale nic nie powiedział. Wszyscy
patrzyli na mnie, jakby na coś czekali.
36
- Jeśli sądzicie, że was przeproszę, to się mylicie. Nie muszę spowiadać się z tego, co
robię. Alę dobrze, skoro NIE MOGĘ się oddalać bez waszej wiedzy, to obiecuję, że to
się więcej nie powtórzy – zakończyłam z lekką ironią.
Moim kolegom nie za bardzo spodobała się moja odpowiedź, ale nic już nie
powiedzieli. Zaczęli rozchodzić się każdy w swoją stronę. Bartek popatrzył na mnie z
„lekkim” wyrzutem i pomaszerował w stronę namiotu. Na dziedzińcu zostało parę
osób, w tym ja i Błażej. Patrzył na mnie, jakby miał ochotę mnie rozszarpać i kiedy
nasze spojrzenia się spotkały uśmiechnął się szyderczo. Nie zdążyłam nic
powiedzieć, bo odezwał się Miłosz, który się nam przyglądał.
- Błażej będzie cię nauczał. Zaraz po śniadaniu przyjdź na wschodnią część
dziedzińca. Mamy tam pole treningowe.
Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, sprzeciwić się, bo Miłosz i Błażej odeszli. No
tak, tylko tego brakuje, żeby ten goryl bezkarnie się na mnie wyżywał. Świetnie…
*
Bez problemu znalazłam plac treningowy. Była to spora część dziedzińca,
otoczona niskimi krzewami. Na obrzeżach znajdowały się stoły, na których
dostrzegłam miecze, łuki i strzały. Z prawej strony zauważyłam Bartka, który
rozmawiał z Sergiuszem. Wygląda na to, że Białoszewski dostał wspaniałego trenera,
a ja niewyżytego osiłka. Chciałam podejść i błagać Bartka, żeby się ze mną zamienił,
ale miałam w pamięci nasze śniadanie – usiadł przy najbardziej oddalonym ode
mnie stole i nawet nie spojrzał w moją stronę. Zupełnie jak obrażone dziecko.
Powoli dowlokłam się do miejsca, w którym stał Błażej. Nawet się nie odwrócił kiedy
przyszłam.
- Po pierwsze: spóźniłaś się. Po drugie: jeśli się to powtórzy, będziesz miała
dodatkową godzinę treningu – wypowiedział te słowa nawet na mnie nie patrząc –
Dzisiaj zajmiemy się…
- O, a już myślałam, że będzie po trzecie…
- Sztukami walki – skończył przerwane zdanie – Znasz jakieś? Sądząc po twoim
wyglądzie jedynym zajęciem, jakim się zajmowałaś, było leżenie na łóżku z nogami
go góry – jego bezczelność i infantylne zachowanie było nawet zabawne.
37
- Sądząc po twoim wyglądzie, w życiu zbyt wiele razy dostałeś w głowę – nie jestem
typem osoby, która siedzi cicho, gdy ją obrażają. Chociaż wiedziałam, że będę tego
żałować.
- Najpierw walka wręcz! – Błażej nieco podniósł głos, aby do wszystkich dotarło, że
zaczynamy – Jesteś, aż taką idiotką, że muszę ci mówić, co masz robić? – zapytał już
trochę ciszej z tym swoim złowieszczym uśmieszkiem. Nic nie odpowiedziałam. Co
za różnica, czy powie mi, co mam robić? I tak, w najlepszym wypadku, będę cała
poobijana.
- Broń się! – Błażej krzyknął i równocześnie zadał pierwszy cios. Kompletnie się tego
nie spodziewałam, więc już po chwili byłam na kolanach a moje żebra przeszywał
straszny ból. Mój „trener” stał nade mną z mściwą satysfakcją wypisaną na twarzy.
Popatrzyłam w te błękitne oczy, tak pełne nienawiści. Zacisnęłam zęby i wstałam.
Nie zdążyłam się do końca wyprostować, Błażej zadał drugi cios – jeszcze silniejszy
niż poprzedni. I ponownie byłam na kolanach. O nie! Nie będę przed nim klęczeć, co
to, to nie! Tym razem pozwolił mi wstać i przybrać postawę, ponieważ wokół nas
zrobił się mały tłumek.
- Masz już dość?
- Chyba śnisz – choćbym nie wiem jak cierpiała, nie pozwolę mu wygrać!
Wiedziałam, że nie jestem na tyle silna, żeby postawić się Błażejowi. Innym ludziom.
Codziennie coraz bardziej to sobie uświadamiam. Nie potrafię nawet poradzić sobie
z własnymi problemami! Ale stojąc przed Błażejem przypomniałam sobie, dlaczego
warto być silną. Dlaczego nawet ktoś słaby powinien próbować przezwyciężyć
strach i ból. Mimo, że to trudniejsze i bardziej skomplikowane niż może się
wydawać, to życie musi ci dać w kość, abyś wiedziała, że jesteś coś warta. Choćbyś
miała to uświadomić tylko dla siebie samej.
Mój umysł wydawał się być nadzwyczaj otwarty – wiedziałam, co powinnam zrobić.
Błażej spróbował zadać kolejny cios, ale tym razem byłam na to przygotowana.
Popełnił podstawowy błąd – jego pierwszy cios, był zawsze taki sam. Udało mi się
zrobić unik. Trochę się zdziwił, więc miałam szansę na kontrę. Spróbowałam czegoś,
czego już dawno nie robiłam – kopnięcie z obrotem. Chwilę później zaskoczony
Błażej leżał twarzą do ziemi z rozwalonym nosem.
38
- Nie wspominałam, że trenowałam kickboxing? – Błażej był wściekły. No to teraz
sobie przerąbałam. Ale, szczerze? To mnie nie obchodziło. Chciałam tylko zmazać
ten głupi uśmieszek z jego twarzy, chciałam, żeby poczuł się upokorzony i
bezbronny. Próbował wstać, ale otrzymał kolejny cios. Czułam jakby przez moje
ciało przechodziła jakaś energia, która pozwalała mi zadawać coraz silniejsze
uderzenia. Błażej wiedział, że traci kontrolę nad całym tym „pojedynkiem”. Spojrzał
po stojących wokół kolegach, ale żaden nie kwapił się do pomocy. Mój gniew
potęgował z każdą chwilą, ale nie potrafiłam już nad nim panować. Jakby w moim
ciele była inna osoba. Zerwał się straszny wiatr, niebo pociemniało. Błażejowi udało
się wstać. Siłą woli przywołał do siebie miecz.
Wtedy przestałam nad sobą panować, a raczej nad tym kimś we mnie. Chciałam
tylko jednego – zadać mu ból. Podniosłam rękę i w tym samym momencie Błażej
uniósł się w powietrze. Zacisnęłam pięść i usłyszałam przeraźliwy wrzask. Ból
musiał być nie do zniesienia. Chciałam przestać, ale nie mogłam. To „coś” we mnie
było silniejsze, dużo silniejsze. I wtedy w mojej głowie zobaczyłam obrazy, chyba
wspomnienia, ale nie były to moje myśli.
Nie słyszałam już krzyków Błażeja, nie widziałam nikogo poza małą dziewczynką
wpatrującą się we mnie dużymi niebieskimi oczami, tak podobnymi do oczu Błażeja.
Nic nie mówiła, tylko stała i płakała. I w pewnym momencie podbiegł do niej jakiś
człowiek i zabiera ją ze sobą. Mała krzyczała i wyrywała się, ale nikt nie biegł jej z
pomocą. Chciałam coś zrobić, ale nie mogłam się ruszyć, nic powiedzieć. Chwilę
później pojawił się Błażej, cały we krwi. Zdołał zobaczyć tylko jak ktoś zabiera
dziewczynkę w głąb lasu. Nie zdążył…
Otworzyłam oczy. Nade mną zauważyłam zaniepokojone twarze Bartka i
Daniela. Pomogli mi usiąść. Nikt nic nie mówił. Błażej siedział pod jednym z drzew,
miał zamknięte oczy, ciężko oddychał. Powoli docierało do mnie, co się przed chwilą
stało. Nie czułam zmęczenia. Mój mózg pracował na wszystkich obrotach. Nagle coś
sobie przypomniałam i nie zważając na zaniepokojone spojrzenia wokół mnie oraz
przerażającą ciszę, zapytałam:
- Kim jest Sara?
39
6. Droga.
- Co powiedziałaś? – to Błażej z przerażeniem w oczach zadał mi to pytanie.
- Kim jest Sara? Mała dziewczynka o niebieskich oczach i jasnych włosach.
Zapadła niezręczna cisza, podczas której wszyscy patrzyli to na mnie, to na Błażeja.
Znowu wydawało mi się, że rozmawiają ze sobą bez użycia słów. Trwało to chwilę.
Nikt się nie odzywał. W pewnym momencie Błażej wstał. Odwrócił się i już miał
odejść, gdy powiedział:
- To nie twoja sprawa. I nie powinno cię obchodzić, kim ona jest.
- No ale skoro pytam, to chyba mnie obchodzi. To twoja siostra, tak? Zabrali ją
podczas tej walki. 20 lat temu…
- Nie masz prawa mówić o Sarze! – Błażej wpadł we wściekłość. W jego oczach lśniły
łzy, pomieszane z wyrazem furii, smutku, bezsilności. Tylko ten jeden raz
pomyślałam, że ten człowiek ma jednak jakieś uczucia. Że może doświadczenia, jakie
przeżył nie pozwalają mu być inną, lepszą osobą. Ale nie trwało to długo. Zanim
zdążyłam coś jeszcze powiedzieć, chwycił miecz i zaczął kierować się w moją stronę.
- Błażej! Uspokój się! – to Miłosz próbował zabrać mu z ręki broń, niestety na próżno.
Pozostali woleli się nie wtrącać. Błażej użył swoich umiejętność, aby wszystkich
usunąć ze swojej drogi. Teraz zostaliśmy tylko ja i on, jak przed paroma minutami,
tylko, że tym razem byłam świadoma tego, że go nie powstrzymam. Cofnęłam się
parę kroków, wpadłam na coś – nie miałam możliwości ucieczki. Błażej był już krok
ode mnie. Poczułam ostrze miecza na swojej szyi.
- Zabij mnie, skoro tak tego pragniesz – te słowa padły z moich ust nieświadomie.
Nie wiedziałam, czy chcę żyć, czy może wolę umrzeć. Moje uczucia w tamtym
momencie były sprzeczne: z jednej strony chciałam żyć – to chyba oczywiste; z
drugiej zaś nie widziałam sensu życia. Byłam na jakiejś wyspie. Robiłam rzeczy,
których nie chciałam robić. Zadałam cierpienie drugiemu człowiekowi. I co najgorsze
– sprawiło mi to jakąś mściwą satysfakcję. Czułam, że jestem zła. Nie
zdenerwowana, chodziło mi bardziej o moją naturę. No bo jak miałabym być dobra,
skoro zadawanie bólu drugiej osobie sprawiało mi przyjemność? Ale czy tak właśnie
było? Sama już nie wiem. W tamtym momencie nic już nie wiedziałam i sądziłam, że
40
najlepszym wyjściem z tej sytuacji była śmierć. Tak, wiem, że to nic innego jak
zwykła ucieczka. Tchórzostwo… Teraz to wiem.
Błażej spojrzał mi prosto w oczy. Staliśmy tak i patrzyliśmy na siebie. Wokół nas była
niewyobrażalna cisza. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszałam były oddechy: mój
spokojny i równomierny; jego szybki i urywany, ale uspokajający się. W pewnym
momencie w oczach Błażeja ujrzałam dziwny spokój. Opuścił miecz. Odwrócił się i
wybiegł z placu.
*
- Wracajcie do treningów. – ciszę przerwał Miłosz – Bartek będziesz ćwiczył ze mną.
Sergiusz z Pauliną. – wszyscy wracali na swoje miejsca. Wszyscy oprócz mnie i
Bartka. Dalej stałam pod jakąś ścianą, nie wierząc w to, co się przed chwilą stało.
Bartek patrzył na mnie zaniepokojony.
- Dla nas na dzisiaj już starczy – po chwili odezwał się kierując swoje słowa do
Miłosza. – Sądzę, że Paulina musi odpocząć.
- Ale trening się dopiero zaczął. Jeden incydent nie może pokrzyżować naszych…
- Mam gdzieś ten trening. – Bartek nie podniósł głosu mówił spokojnie, jak gdyby
prowadził miłą rozmowę o pogodzie. – Wrócimy do ćwiczeń jutro. – wskazał głową
w moją stronę. Stojący blisko nas Miłosz, Daniel i Sergiusz spojrzeli na mnie. Stałam
ciągle w tym samym miejscu, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. W mojej głowie było
tyle myśli…
- Dobrze. – tym razem to był Daniel – Wrócimy do treningu jutro.
- Dziękuję – odpowiedział Bartek i pewnym krokiem podszedł do mnie, chwycił za
ramię i wyprowadził z placu. Bez żadnego sprzeciwu poddałam się jego woli.
Szczerze mówiąc nic mnie w tym momencie nie obchodziło. Za nami podążył
Sergiusz.
- Chodźcie. Pokaże wam pewne miejsce – wskazał na drzewa nieopodal. Bez słowa
skierowaliśmy się w tamtą stronę. Bartek puścił moją rękę, kiedy był pewny, że nie
ucieknę.
Doszliśmy na mały pomost. Wyłonił się, jak tylko wyszliśmy na polankę.
Miejsce było cudowne: tutaj rzeka tworzyła zakole i była niezwykle cicha i spokojna.
W promieniach słońca okalająca to miejsce trzcina, wydawała się kołysać w rytm
41
niesłyszalnej dla nikogo melodii. Poprzez przezroczyście czystą wodę widziałam
kamieniste dno. Usiadłam na skraju pomostu. Czubkami butów dotknęłam wody,
mącąc jej nieskazitelną taflę. Rozchodzące się okręgi dziwnie mnie uspokajały i
pozwalały skupić się na nich, a nie na własnych myślach. W niewielkiej odległości
ode mnie usiadł Bartek, Sergiusz oparł się o barierkę niedaleko od nas. Wszyscy w
milczeniu patrzyliśmy na wodę. Nikt nie potrafił zacząć rozmowy, a może po prostu
nie chcieliśmy konwersować?
Siedzieliśmy tak jakieś pół godziny, może dłużej. Nie wiedziałam, co jest gorsze: ja
sama ze swoimi myślami, czy ja opowiadająca o nich obcym ludziom. Czułam się
taka… bezsilna i samotna. Jak nigdy.
- Paulina… – to Bartek zwrócił się do mnie. – Dobrze się czujesz?
- Nie wiem.
- Wiesz, że możesz z nami porozmawiać, jeśli tylko tego potrzebujesz, prawda? –
tym razem był to Sergiusz.
Milczałam. Czego oni o ode mnie oczekują? Zwierzeń?
- Co mam wam powiedzieć?
Popatrzyli po sobie, jakby bez słów ustalali, który zacznie rozmowę.
- Nic nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. – zaczął Bartek – Ale jeśli chciałabyś pogadać
o tym, co się stało…
Biłam się ze swoimi myślami. Przecież nigdy nie mówiłam nikomu o swoich
uczuciach, ale czułam, że jeśli tego nie zrobię, zwariuję.
- No dobrze… - odetchnęłam i opowiedziałam im o tym, co zobaczyłam, kiedy
walczyłam z Błażejem, o tej drugiej osobie we mnie, o chęci zadania bólu… Słuchali
w milczeniu. – Nie wiem, dlaczego tak się stało. Nie kontrolowałam tego. Nie byłam
w stanie zapanować nad emocjami…
- Odkrywasz w sobie wewnętrzną moc – zaczął Sergiusz po chwili – zazwyczaj nasze
umiejętności ujawniają się pod wpływem silnych emocji. Tak to już jest, nie musisz
się tym przejmować. Nie jesteś zła. Gniew jest uczuciem jak każde inne. Niektórzy
radzą sobie z nim świetnie, inni trochę gorzej. Nie znam cię na tyle, żeby ci
powiedzieć, do której grupy należysz, ale wiem, że Błażej potrafi wyprowadzić ludzi
42
z równowagi. – uśmiechnęłam się lekko słysząc nutkę kpiny w jego głosie – Nie ty
pierwsza weszłaś w czyjeś wspomnienia. Widziałaś to wszystko oczami Błażeja, tak?
- Nie. Stałam obok. Sara patrzyła prosto na mnie, ale ja nie mogłam nic zrobić.
- Aha… – Sergiusz zamyślił się przez chwilę – Muszę przyznać, że o trochę dziwne…
Muszę to przedyskutować z Danielem. – mówił bardziej do siebie niż do mnie – Nie
martw się. Kiedy się czegoś dowiem, wszystko ci powtórzę. – jego głos był taki
uspokajający. I mimo, że wyglądał na 16 lat, wydawało mi się, że jego wiek nie ma
nic wspólnego z jego doświadczeniem i mądrością.
- Dziękuję. Przynajmniej ty jeden nie traktujesz mnie jak intruza.
- Yhm… - Bartek chrząknął, chyba trochę urażony.
- Ty nie masz do tego powodu. Nie jesteś stąd. – trochę się z nim przekomarzałam.
- A wracając do naszej rozmowy. – wtrącił Sergiusz – Skąd wiedziałaś, jak ma na
imię ta dziewczynka?
- Nie wiem. – odpowiedziałam zgodnie z prawda – Po prostu. Nie potrafię tego
wytłumaczyć.
- Rozumiem – wydawało się, że Sergiusz odnotowuje coś sobie w niewidzialnym
notesiku, aby zapamiętać jak najwięcej.
- Paulina… – Bartek starał się na mnie nie patrzeć, kiedy zadawał to pytanie –
Dlaczego wtedy… na placu… powiedziałaś Błażejowi, żeby cię zabił?
Wiedziałam, że z trudem przyszło mu to pytanie, ale dla mnie jeszcze trudniej było
na nie odpowiedzieć. Dlaczego? Dobre pytanie… Obaj z Sergiuszem bacznie mi się
przyglądali, czekali na odpowiedź.
- Musicie wiedzieć, że nie często opowiadam o swoich uczuciach… – zaczęłam
niezbyt pewnie, ponownie gapiąc się na wodę – W rzeczywistym świecie… To
znaczy, w tym, w którym się wychowałam, często pragnęłam zniknąć. Stać się
niewidzialną. Chociaż pewnie i tak nikt by tego nie zauważył… Parę lat temu byłam
taka jak inni – chodziłam na imprezy, umawiałam się z przyjaciółmi, kupowałam
ciuchy w przeróżnych centrach handlowych. Starałam się czerpać przyjemność z
przebywania z ludźmi. Ale to się zmieniło. Coraz częściej zamykałam się w pokoju
tylko ze swoimi myślami. Całymi godzinami leżałam słuchając muzyki i patrząc w
sufit. Zastanawiałam się nad własnym życiem. I po wielu takich dniach doszłam do
43
wniosku, że nie ma ono najmniejszego sensu. Ludzie, których sądzisz, że znasz,
potrafią robić rzeczy, o których ty nawet nie wiedziałaś. Pozostali nie przejmują się
tą mniejszością, która ma inne zdanie od nich. Powoli zaczęłam nienawidzić ludzi.
Za wszystko: za to co noszą, jakich perfum używają, co mówią, jak mówią, gdzie się
uczą; za kradzieże, napady, gwałty, morderstwa, wojny… Ale z drugiej strony nie
potrafiłam też współczuć ofiarom tych tragedii. Chyba uważałam, że nikt nie
przeżywa tego, co ja. Wiem, że wygląda to na egoistyczne zachowanie, ale cóż,
każdy ma jakieś mankamenty.
Potem próbowałam z tym walczyć. Przekonywać samą siebie, że ludzie nie są tacy
źli, że mają racjonalne powody, aby być takimi, jacy są, jakich ja ich widzę. Na
początku mi się udawało. Zmieniłam szkołę. Zaczęłam spotykać się z nowymi
znajomymi, ale dalej pozostało mi to palące uczucie, że i tak wszyscy robią to tylko
dla siebie – zaśmiałam się smutno. – W naszych czasach nikt nie robi już nic dla
innych. Nawet te wszystkie organizacje charytatywne, czy nie są tylko po to, aby
bogaci ludzie poczuli się lepiej, oddając znaczną sumę na cel, który im zwyczajnie
zwisa? Nie twierdzę, że nie ma prawdziwych altruistów, osób, którym zależy. Ale
zdarzają się oni coraz rzadziej – przerwałam na chwilę, uświadamiając sobie, że
mówię rzeczy, o których nie chciałam żeby ktoś wiedział. Myśli, których sama się
czasami boję. – Odbiegłam od tematu. Dlaczego powiedziałam Błażejowi, żeby mnie
zabił? Bo czuję się bezsilna. Nienawidzę nie mieć kontroli nad tym, co się ze mną
dzieje! To wszystko mnie po prostu przerosło. Moje dotychczasowe życie, a
zwłaszcza problemy, zbiegły się z całą tą sytuacją. Wiem, że śmierć w takim
wypadku, to zwykła ucieczka. Brak siły i motywacji, aby podołać problemom. Brak
wiary w siebie… Tak naprawdę chcę żyć. Ale pragnę innego życia. I to mnie chyba
najbardziej dobija, że nie jestem dość odważna, żeby coś zmienić.
Umilkłam. Chyba i tak zbyt dużo im powiedziałam. Patrzyli na mnie obaj: Bartek z
mieszanymi uczuciami, Sergiusz tak, jakbym była ciekawym obiektem do badań.
Trochę mnie to denerwowało. Mogliby coś powiedzieć… I kiedy tylko o tym
pomyślałam, podszedł do mnie Sergiusz. Wziął mnie za rękę i we własnej głowie
usłyszałam jego głos:
‘Odnajdziesz swoją drogę.’
44
Przez chwilę zastanawiałam się, czy mi się to nie przywidziało, ale Sergiusz tylko się
do mnie uśmiechnął i po chwili poszedł, zostawiając mnie z Bartkiem sam na sam.
Nie wspomniałam mu, o tym – sama nie mogłam w to uwierzyć, a poza tym
próbowałam wyrzucić to ze swojej głowy. Poza tym Białoszewski i tak na mnie nie
patrzył.
- Powiedz coś – powiedziałam w końcu.
- Nie wiedziałem… - zaczął, ale nie dokończył.
- Że mam tak złożoną i nieprzewidywalną osobowość? – próbowałam wybrnąć z tej
sytuacji.
- Nie… Że zwyczajność nie jest taka wspaniała.
- Zwyczajność?
- No tak. W porównaniu z twoim, moje życie jest, ujmę to w ten sposób przez brak
lepszego słowa, niezwykłe – spojrzał na mnie. – Nigdy nie myślałem w ten sposób o
zwyczajności.
- Tu nie chodzi o zwyczajność. A przynajmniej nie do końca – nie wiedziałam, jak mu
to wyjaśnić – Ty żyjesz w świecie, dla większości ludzi, marzeń. Nawet nie zdajesz
sobie sprawy, ile osób pragnie być takim, jak ty. Zwyczajność kojarzy się ze
stagnacją, monotonią, nudą. A to nie jest zachęcające.
- A co złego jest w stagnacji?
- Wyobraź sobie, że budzisz się co rano ze świadomością, że musisz iść do pracy,
której nie lubisz; spotkać ludzi, z którymi łączą cię jedynie relacje zawodowe i o
niczym innym nie umiecie rozmawiać; samotnie chodzisz na lunch, bo twoi bliscy
mają swoje sprawy jak praca, czy szkoła; każdego wieczoru robisz to samo – prasa,
jogging, kolacja w milczeniu, bo wszyscy są zbyt zmęczeni, żeby rozmawiać, szybki
prysznic, książka, którą czytasz od miesięcy, bo nigdy nie masz czasu, żeby ją
skończyć; zapominasz o swoich marzeniach, bo nie masz na nie czasu…
- Mówisz o tym tak, jakby tak właśnie wyglądało twoje życie – Bartek cały czas
patrzył na mnie tymi swoimi pięknymi oczami.
- Nie wiem, jak wygląda moje życie – spuściłam wzrok. – Na pewno nie mało w nim
zwyczajności. I niestety to ona chyba najbardziej mi przeszkadza.
- Teraz nie masz co narzekać? – uśmiechnął się ironicznie.
45
- Nie spodziewałam się aż takiego przełomu – nurtowało mnie pewne pytanie. –
Mogę cię o coś zapytać?
- Pytaj. Chyba teraz moja kolej na zwierzenia – zapadła cisza, kiedy zastanawiałam
się jak sformułować pytanie. Wokół nas robiło się coraz ciemniej. Nawet nie
zdawałam sobie sprawy, ile czasu musieliśmy spędzić na tym molo.
- Dlaczego tęsknisz za zwyczajnością? – zaczęłam po chwili – Nie mówię, że
odganianie się od paparazzich, czy napalonych fanek jest fascynujące, ale poza tym
twoje życie mogłoby być wspaniałe. Nie lubisz tego, co robisz? Mam na myśli
śpiewanie.
- To nie tak, że nie lubię – minęła chwila zanim odpowiedział. – Uwielbiam koncerty,
kumpli z kapeli, nawet trochę popularność. Ale brakuje mi rodziny i przyjaciół. Moi
rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miałem 3 lata. Jestem
jedynakiem, a moja jedyna rodzina mieszka za granicą. Jednak moi rodzice
pozostawili mnie pod opieką mojego ochroniarza, a zarazem ich dobrego przyjaciela,
Jacka. Jest moją jedyną rodziną, ale ma też żonę i dwójkę dzieci. Nie mogę im go
przecież odbierać… Więc kiedy założyliśmy zespół i zacząłem śpiewać, kupiłem
własne mieszkanie. A było to ładnych parę lat temu. A jeśli chodzi o przyjaciół?
Chłopaki z zespołu są świetni, ale zbyt rozrywkowi jak dla mnie. Lubią dobrze
wypić i poszaleć. Ja natomiast wolałbym posiedzieć w pokoju, pograć w gry
komputerowe, obejrzeć jakiś film akcji. Takie zwykłe czynności, ale sądzę, że zbliżają
bardziej niż najlepsza impreza – spojrzał na mnie. – Nie jest łatwo być takim, jak ja…
46
7. Próba.
- Jak myślisz, dlaczego się tutaj znaleźliśmy? – Bartek zadał to nurtujące nas pytanie
kiedy wracaliśmy do obozu, zaczynało się już ściemniać.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziałam po krótkiej przerwie. – Pewnie jakbym tego
wszystkiego nie zobaczyła, nie uwierzyłabym. Potwory, magia, obóz pełen nie
starzejących się facetów – Bartek uśmiechnął się. – Naprawdę wierzysz w tych
Obrońców, że to my nimi jesteśmy?
- A ty?
- Hej, spytałam pierwsza – dałam mu kuksańca w ramię.
- Sam nie wiem. To wszystko jest takie… dziwne. Pewnie jakbym tego nie widział,
jak sama zauważyłaś, pomyślałbym, że to jakiś popaprany reality show, a ty jesteś
podstawioną aktorką, która ma mnie zaciągnąć do łóżka na oczach całego świata –
na jego twarzy malowało się rozbawienie.
- O nie! – postanowiłam ciągnąć ten temat. W końcu jeszcze nikomu nie zaszkodziły
żarty. – Rozszyfrowałeś mnie! I teraz wyrzucą mnie z telewizji. I będę musiała
szukać sobie pracy! Jak mogłeś?!
Zaczęliśmy się śmiać. Chyba obojgu nam brakowało śmiechu od dwóch dni. W
moim przypadku nawet od miesięcy…
- Nie sądziłem, że masz poczucie humoru – Bartek spojrzał na mnie zawadiacko.
- A mam. Tylko rzadko je ujawniam. Wiesz, nie chcę sobie zniszczyć reputacji.
Szliśmy tak śmiejąc się z każdego słowa, które usłyszeliśmy. Wyglądało to trochę
głupio, ale sądzę, że każdy na naszym miejscu, zachowywałby się podobnie.
Weszliśmy na dziedziniec, skąpany w zachodzącym słońcu. Po drodze do
namiotu nikogo nie spotkaliśmy. Trochę mnie to zaskoczyło, ale nawet nie zdążyłam
podzielić się tą informacją z Bartkiem, kiedy usłyszeliśmy hałas dochodzący z lasu.
Popatrzyliśmy na siebie w milczeniu, nasłuchując odgłosów bitwy. Wierzcie mi, że
łatwo rozpoznać dźwięk uderzanych o siebie mieczy – nieopodal nas toczyła się
walka.
- Co robimy? – nie wierzyłam, że Bartek zadaje to pytanie.
- Jak to „co robimy”?
47
- No chyba musimy im pomóc.
- Słucham?! – nie wierzyłam, że słyszę coś takiego z jego ust – A niby w jaki sposób?
Przecież nie wiemy, jak uruchomić tę moc, jeśli w ogóle ją posiadamy. Walczyć nie
potrafimy, bo opuściliśmy trening…
- To co? Mamy tak stać i słuchać, jak ich mordują?! – Bartek krzyknął na mnie, bo w
tym samym momencie w lesie ktoś wrzeszczał z bólu. Tak wiec po raz kolejny dzisiaj
miałam sprzeczne uczucia: zostać i mieć wyrzuty sumienia, bo nic nie zrobiliśmy;
czy pójść tam prawdopodobnie na pewną śmierć… Czasami wolałabym być bardziej
zdecydowana, ewentualnie lekkomyślna. Bartek wywierał na mnie coraz to większą
presję, a to wcale mi nie pomagało.
- Jak chcesz, ja idę – powiedział w końcu, kiedy odgłosy bitwy były coraz głośniejsze.
– Nie wiem, w jaki sposób im pomogę, ale wiem, że jeśli tam nie pójdę, nie wybaczę
sobie tego do końca życia. Bądź co bądź, oni w nas wierzą… A jeśli ty chcesz tutaj
zostać, proszę bardzo.
Popatrzyłam na niego. Miał rację. Cóż, co miałam do stracenia oprócz własnego
życia, prawda? A poza tym przypomniałam sobie, że jeszcze nie tak dawno, bo
wczoraj, ten chłopak naprzeciwko mnie był gotów zginąć razem ze mną…
- Dobra – powiedziałam w końcu. – Ale jak tam zginę, to wrócę zza światów, żeby
cię prześladować – Bartek uśmiechnął się lekko. – Przydałaby się nam jakaś broń…
Bartek wbiegł do namiotu i przetrząsł całą szafkę. Po chwili wybiegł z dwoma
mieczami.
- Umiesz się tym posługiwać? – zadał chyba retoryczne pytanie. Staliśmy jeszcze
tylko chwilę, patrząc na siebie. Bartek uśmiechnął się do mnie – Gotowa?
- Bardziej nie będę – odwzajemniłam uśmiech.
Puściliśmy się biegiem w kierunku lasu i odgłosów walki. Sądziłam, że była to
najgłupsza rzecz, jaką w życiu robiłam. Przecież szłam na nieuniknioną śmierć. Ale
czułam też jakiś spokój. To niewiarygodne, wiem, ale z każdym moim krokiem
uświadamiałam sobie, że robię coś dobrego. Nawet jakbym miała zginąć,
wiedziałam, że nie na próżno. Bo jeśli uratuję choć jedną osobę, moja śmierć nie
poszłaby na marne. To zabawne, jak zmienia się punkt widzenia człowieka, w
zależności od sytuacji.
48
Wiedziałam, że jesteśmy coraz bliżej. Przed sobą, między drzewami, widzieliśmy
migające niebieskie światła, mnóstwo ludzi, ogień… Wydawało mi się, że wchodzę
w paszczę smoka.
- Bądź blisko mnie! – krzyknął Bartek. I to był chyba dobry pomysł, bo gdy tylko
wyłoniliśmy się zza drzew, zdębiałam widząc scenę przede mną. Wszyscy walczyli,
wielu z naszych kolegów krwawiło, część leżała bezruchu na ziemi. Bartek stał obok
mnie, tak samo sparaliżowany tym, co zobaczył – wokół nas było piekło. Nie da się
tego inaczej opisać. Chciałam się wycofać, zawrócić i schować się w namiocie do
czasu, aż to wszystko minie. Ale nie było odwrotu, bo już nas zauważyli. W naszą
stronę zbliżali się Gurtanie. Na przedzie szedł Werbin.
Uniosłam miecz, to samo zrobił Bartek. Tylko jaki to miało sens? Przecież żadne z
nas nie potrafiło walczyć. W duchu modliłam się o to, żeby poczuć tę samą siłę, którą
miałam, kiedy walczyłam z Błażejem, ale wiedziałam, że nie dam rady. Nie mogłam
skupić myśli, chociaż i tak nie wiedziałam, jak mogę przywołać do siebie moc.
Werbin i jego banda byli coraz bliżej. Spojrzałam w te ich przerażające blade ślepia.
Czekałam na nieunikniony atak…
Nawet nie zdążyłam nic zrobić, bo jeden cios Werbina powalił nas na ziemię.
Broń wypadła mi z ręki. Kątem oka zobaczyłam, że Bartek również stracił swoją.
Jedynym wyjściem była ucieczka. Nie wiem, jakim cudem udawało mi się unikać
kolejnych ciosów. Poruszałam się ze zwinnością, o której posiadaniu nawet nie
miałam pojęcia. Udało mi się wydostać spod ostrzy. Byłam przerażona, ale nie
sparaliżował mnie strach. Wzrokiem szukałam Bartka. Miałam nadzieję, że nic mu
się nie stało. W końcu go dostrzegłam. Był po drugiej stronie polany. Nie wiem,
dlaczego, ale zapragnęłam znaleźć się przy nim. Nasze spojrzenia się spotkały.
Wtedy ogarnęło mnie ciepło, które nie było takim zwykłym ciepłem. Wiedziałam, że
powinnam się znaleźć blisko Bartka – tylko razem byliśmy w stanie przerwać toczącą
się dookoła walkę. Razem mogliśmy pokonać wszystkie przeciwności, jakie postawi
nam los. Uśmiechnęłam się, sama nawet nie wiem dlaczego. Bartek również się
uśmiechał.
Ruszyliśmy w swoją stronę. Strzały świstały nam nad głowami, tak samo jak te
niebieskie światła; Gurtanie próbowali nas złapać, ale nie byli w stanie. A ja z
49
każdym krokiem uświadamiałam sobie, że znowu kontrolę przejmuje Ona. Ta druga
ja. Jej serce biło coraz szybciej – moje serce biło coraz szybciej. Pragnęła znaleźć się
jedynie w jego ramionach. A może to ja tego chciałam? Jeszcze tylko parę metrów, a
z każdym kolejnym Ona była coraz silniejsza, odważniejsza. Bartek był o krok ode
mnie.
I stało się coś, nad czym nie miałam kontroli. Ona całkowicie ją przejęła. Zanim
zdążyłam zrobić cokolwiek, Bartek objął mnie jedną ręką w pasie, drugą trzymał
przy twarzy i całowaliśmy się, jak nigdy jeszcze się nie całowałam, z nikim…
Zamknęłam oczy i czułam nierozerwalną więź z Bartkiem, a Ona z Nim. To, że tak
staliśmy obdarzając się pocałunkami wydawało mi się takie na miejscu, jeśli wiecie, o
co mi chodzi. I kiedy nasze oddechy stały się jednością, wokół nas pojawiło się
niebieskie oślepiające światło. Przeganiało potwory, nie pozwalało ranić niewinnych
osób. Trwało i trwało dopóki wszystko nie ucichło, dopóki nie nastał spokój na
Jufan…
*
- Co masz na myśli mówiąc próba?! – siedzieliśmy na Wiecznej Polanie. Kiedy w
końcu przestaliśmy się z Bartkiem całować, przyszli nasi koledzy – cali i zdrowi.
Oznajmili, że pozytywnie przeszliśmy jakąś próbę, a teraz wkurzona na wszystko i
wszystkich ja, próbowałam skupić myśli na tym, jak bardzo jestem na nich zła za tę
próbę, a nie na tym, że dziesięć minut temu całowałam się z Bartkiem. Nawiasem
mówiąc Białoszewski siedział z dala ode mnie. Jak tylko sobie uświadomiliśmy, co
się stało, przestaliśmy nawet na siebie patrzeć…
- No próba… - to Daniel próbował się wytłumaczyć – To, co zobaczyliście na polanie,
było jedynie halucynacją. Sergiusz potrafi wywołać w danym miejscu wizje.
Chcieliśmy, abyście zobaczyli, jak wygląda prawdziwa bitwa. Zastanawialiśmy się,
jak się zachowacie w obliczu zagrożenia, czy nie sparaliżuje was strach, czy w ogóle
przyjdziecie! – przerwał na chwilę – Nie było by sensu trenować z wami sztuk walki
oraz innych rzeczy, jakbyście bali się bólu i cierpienia, czy śmierci…
- A nie pomyśleliście, że możemy was pozabijać? – byłam wściekła. Przecież nie
można tak manipulować czyjąś psychiką! A poza tym nie potrafiłam pozbierać się po
tym małym „incydencie”, w którym główną rolę grałam razem z Bartkiem.
50
Czekałam tylko, aż nasi wspaniałomyślni koledzy o tym wspomną. Bądź co bądź
użyliśmy tej jakiejś mocy. A przynajmniej tak mi się wydawało. Szczerze mówiąc
wolałam unikać tego tematu jak ognia. Jak byście się czuli wiedząc, że kilkadziesiąt
osób widziało, jak się całujecie z osobą, którą znacie dwa dni?! Chciałam zapaść się
pod ziemię…
- Nas tam nie było – odpowiedział mi Sergiusz. – Widzieliście tylko obrazy, które ja
kontrolowałem – nie ma co, pocieszające…
- Ale dlaczego zniknęły? Przerwałeś to, tak? – zapytał z nadzieją w głosie Bartek.
Mimowolnie popatrzyłam na niego i nasze spojrzenia się spotkały. Jednak sekundę
później spuściliśmy wzrok. Żadne z nas nie było w stanie dłużej patrzeć na tę drugą
osobę. Osobiście trochę się bałam, że Ona znowu przejmie kontrolę.
- To dość ciekawe – ciągnął Sergiusz. – W normalnych warunkach, to znaczy, czasem
wykorzystujemy wizje do ćwiczeń, to ja je przerywam. Ale dzisiaj było inaczej –
zawahał się przez chwilę. – Kiedy wywołuję te halucynacje jestem niezwykle
skupiony i nie chwaląc się jestem dobry w tym, co robię. Zatem nikt nie jest w stanie
przerwać ich bez mojej woli. Dzisiaj natomiast było inaczej. To światło, które
promieniowało od was było tak silne, że wszyscy straciliśmy równowagę. O ile się
nie mylę, a rzadko się mylę, przeszło przez całe Jufan. Osobiście czułem niezwykłą
energię, kiedy we mnie uderzyło. Reasumując, mam na myśli, że to wy przerwaliście
tę wizję.
Super. Tylko dlaczego mam wrażenie, że to nie my tylko te osoby w nas –
przypuszczałam, że Bartek również czuł dziwną obecność kogoś innego w swoim
ciele, a przynajmniej miałam taką nadzieję.
Milczeliśmy. Chociaż znowu miałam nieodparte wrażenie, że nasi towarzysze
rozmawiają ze sobą w myślach, a przypominając sobie dzisiejsze spotkanie z
Sergiuszem i jego słowa w mojej głowie, byłam tego prawie pewna. Nie wiedziałam,
co o tym wszystkim myśleć. Byłam taka skołowana, a wyjaśnienia Sergiusza, czy
Daniela wcale nie przynosiły ulgi. Po chwili nasi koledzy chyba przestali się łudzić,
że o czymś jeszcze dzisiaj porozmawiamy. Jak dla mnie to dzisiejszego dnia miałam
aż nadmiar wrażeń. Miłosz powiedział wszystkim, żeby wracali do obozu,
poinstruował też nas, że jutro czeka nas trening. Powoli powlokłam się w stronę lasu.
51
Bartek szedł parę kroków za mną. Wiedziałam, że musimy porozmawiać, ale nie
wiedziałam, jak mu to wyjaśnić. A jeśli on nie czuł innej osoby kierującej jego ciałem i
umysłem? Co ja wtedy zrobię? Może sobie pomyśleć, że wszystko zmyśliłam. Poza
tym dzisiaj naprawdę miałam już dość. Marzyłam tylko o tym, żeby się położyć i
zasnąć…
Kiedy byłam już koło namiotu uświadomiłam sobie, jak musi być późno. Księżyc był
już wysoko na bezchmurnym niebie. Gwiazdy świeciły jasno i nie potrzebne było
żadne oświetlenie dziedzińca. Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknych gwiazd.
Niebo wydawało się być tak blisko.
Już miałam wchodzić do namiotu, kiedy zbliżył się Bartek. Spojrzał na mnie.
Wydawało mi się, że chce coś powiedzieć, bo parę razy otwierał i zamykał usta, ale
w końcu wybąkał tylko ciche „Dobranoc”. I wtedy coś sobie uświadomiłam.
- Chyba nie masz zamiaru tutaj spać?
- Słucham? – Bartek był wyraźnie zdziwiony.
- Nie zrozum mnie źle – chyba za ostro to zabrzmiało. – Ale może poprosisz o inny
namiot…
- Ale dlaczego? – Bartek uśmiechnął się zawadiacko, bo już wyczuł, o co mi chodzi.
- Dlatego, że cię o to proszę? – powoli zaczynał mnie denerwować. Czy on nie
rozumie, że czuję się TROCHĘ skrępowana?
- A mogłabyś mi podać bardziej racjonalny powód? – moje zakłopotanie
najwyraźniej sprawiało mu ogromną satysfakcję.
- No wiesz. Wczoraj się poznaliśmy, dzisiaj całowaliśmy, to ciekawe co będziemy
robić jutro – zaczynał trafiać mnie lekki szlag.
- Jakieś propozycje? – Bartek uśmiechał się od ucha do ucha.
- Przestań. To nie jest zabawne – powiedziałam tak, chociaż mnie też zaczynało to
lekko bawić. Ale chyba nie w takim stopniu, jak go. – Jeśli ty się nie przeniesiesz, ja to
zrobię.
- Oj, dobra, nie wkurzaj się – dalej szczerzył zęby jak głupi. – Rozmawiałem o tym z
Miłoszem, kiedy wracaliśmy. Przyszedłem tylko po koc i poduszkę.
- Aha – on jest niemożliwy! Nie mógł od razu o tym powiedzieć? Wszedł do namiotu
i po chwili wyłonił się z kocem i poduszką pod pachą. Nie przestawał się uśmiechać,
52
a ja obdarzyłam go najbardziej nienawistnym spojrzeniem, na jakie mnie było stać.
Mijając mnie, pochylił się nad moim uchem i szepnął: „Dobranoc złośnico”.
53
8. Szczęścia…
Mijały kolejne dni. Mimo, że to Sergiusz mnie uczył, codzienne treningi nie
były tak wspaniałe, jak się spodziewałam, że będą. Wyciskał ze mnie siódme poty!
Walka w ręcz i na miecze, strzelanie z łuku, rzucanie sztyletami i tak dalej –
najdziwniejszy był fakt, że wychodziło mi to całkiem nieźle. Bartek również ćwiczył
zawzięcie, więc tak naprawdę przez te parę dni mało rozmawialiśmy. Chociaż mi to
było nawet na rękę. Jeszcze nie zapomniałam o naszym pocałunku, mimo, że usilnie
próbowałam. To naprawdę dobijające, kiedy nie jesteś pewna, czy to ty tego chciałaś,
czy jednak Ona.
Tak więc moje życie znowu było pełne stagnacji: śniadanie, trening, obiad, trening,
kolacja, trening, a potem wyczerpana kładłam się spać. Ale nie uwierzycie – mi to
wcale nie przeszkadzało! Mimo, że wieczorem padałam z nóg, następnego ranka
znów pełna energii wchodziłam na plac treningowy. Tak też było dzisiaj, tydzień po
naszym pojawieniu się na Jufan.
- Cześć! – z uśmiechem przywitałam się z Bartkiem, który stał obok składu broni.
Sergiusza jeszcze nie było, także mogłam z nim chwilę pogadać. Właśnie przyglądał
się… Hmm… Nie wiem, co to było i widząc jego minę, on również.
- Hej – odwzajemnił uśmiech, który był prawie niewidoczny. No i nie patrzył na
mnie.
- Coś się stało? – zagadnęłam nieśmiało.
- Nie – w końcu na mnie popatrzył, ale w jego oczach widziałam inną odpowiedź. –
Po prostu… Nieważne. Ale dzięki, że pytasz – znowu ten wymuszony uśmiech. Co
mu jest? Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. I szczerze mówiąc, nie
lubiłam patrzeć w jego smutne oczy. Już chciałam go przycisnąć, żeby powiedział, co
się stało, ale zjawili się Miłosz i Sergiusz, więc zdążyłam tylko powiedzieć:
- Spotkajmy się po wieczornym treningu, dobrze? Tam na tym małym pomostku.
Przytaknął tylko nieznacznie i chwilę później rozmawiał z Miłoszem o dzisiejszym
treningu.
- Witaj – to Sergiusz się do mnie zbliżył.
54
- Cześć – odpowiedziałam po chwili, gdy oderwałam wzrok od pleców Bartka. – To
jakie tortury przygotowałeś mi na dzisiaj?
- Hmm… - Sergiusz uśmiechnął się lekko. Śmieszny był ten jego uśmiech. Po
pierwsze robił to bardzo rzadko, a po drugie tylko półgębkiem. – Sądzę, że
opanowałaś już techniki walk, których cię uczyłem, w znacznym stopniu, także
przejdziemy do trudniejszych rzeczy.
- To znaczy?
- To znaczy, że teraz będziemy trenować twój umysł oraz umiejętność skupiania
energii – popatrzył na mnie tym swoim badawczym wzrokiem, jakby oczekiwał
sprzeciwu, ale go nie usłyszał. Miałam już tyle siniaków, że nawet o tym nie
pomyślałam. Chociaż późniejsze doświadczenia z „trenowaniem umysłu”
wyprowadziły mnie błędu, że będzie to sielanka…
*
- Nie skupiasz się wystarczająco! – Sergiusz wrzeszczał tak na mnie już trzecią
godzinę. Trenowanie umysłu okazało się tym, że ten sadysta rzucał we mnie
woreczkami z grochem (cholernie mocno rzucał!), a ja miałam się „połączyć ze
swoim umysłem i powiedzieć mu, że to nie boli”. To była moja klęska. Jeśli sądziłam,
że do tej pory wszystko mnie bolało, to bałam się, co będzie dziś wieczorem.
Najgorsze było to, że musiałam siedzieć bezruchu na ziemi, z zamkniętymi oczami i
„rozmawiać” ze swoim mózgiem. Tylko, że mój mózg nie chciał mnie słuchać, a już
na pewno nie miał ochoty na rozmowę. Po jakiejś godzinie uznałam, że żyje on
sowim życiem, ale Sergiusza nie przekonywały moje argumenty i dalej mnie
katował. Po kolejnej godzinie stwierdziłam, że nie czułam uderzenia woreczka – nie
byłam tylko pewna, czy to dlatego, że było mi już wszystko jedno, czy, że naprawdę
udało mi się to, o czym mówił Sergiusz.
Mój trener niezwykle się ucieszył i już miałam nadzieję, że zapowie przerwę, ale on
tylko uśmiechnął się i powiedział: „A teraz energia”. Wyjaśnił mi, że każdy z
Lerkanów potrafi skupiać energię, najczęściej w ręku. Nie martwcie się, dla mnie też
brzmiało to dość niewiarygodnie. Sergiusz, żeby mi to zademonstrować, poprosił,
abym rzuciła w niego woreczkiem, a on używając energii odrzuci go lub rozwali.
Perspektywa zemszczenia się na nim bardzo mi odpowiadała. Zatem uśmiechając się
55
w duchu podniosłam z ziemi woreczek i z całej siły cisnęłam nim w Sergiusza. Moja
radość trwała krótko, bo zanim ów przedmiot doleciał do niego, wybuchł w
powietrzu. Wyglądało to naprawdę zjawiskowo. Na twarzy Sergiusza malowało się
skupienie, na wewnętrznej stronie prawej dłoni pojawiło się niebieskie światło o
małej średnicy, potem rosło do rozmiarów zniekształconej piłeczki tenisowej. I kiedy
woreczek leciał w jego stronę, on uniósł rękę i chyba siłą woli pokierował go w owy
przedmiot, który rozleciał się w pył.
No tak. Wszystko pięknie, tyle, że ja byłam pewna, iż nic takiego nigdy mi się nie
uda. I miałam rację. Nawet tygodnie treningów nie pozwolą mi zrobić czegoś
takiego. Sergiusz krzyczał coś o skupieniu i rzucał we mnie tymi cholernymi
woreczkami. Od godziny. I jak się pewnie domyślacie, ani jednego jeszcze nie
posłałam w diabły.
- Przecież się skupiam! – byłam już potwornie zmęczona i mimo, że się starałam,
nijak mi nie wychodziło…
- Widocznie niewystarczająco! Co ci mówiłem: koncentracja na celu, skupienie na
przywołaniu energii, zniszczenie celu! – a sądziłam, że tego faceta nie jestem w stanie
wyprowadzić z równowagi. Próbowałam nawet się wkurzyć, ale nic to nie dało, bo
zmęczenie przejęło kontrolę.
- Sergiusz! – bum! Woreczek wylądował na moim brzuchu. – Ja już nie mam siły! –
bum, bum! Noga, ramię.
- Czego nie masz?! – bum! Tym razem plecy. Sergiusz był bezlitosny. – Twoja siła
powinna być tym większa, im bardziej jesteś zmęczona – bum! Trafiony zatopiony –
głowa. Chyba lekko mnie zamroczyło, bo kiedy otworzyłam oczy, Sergiusz stał nade
mną i coś mówił. – Dobrze się czujesz?
- Poczuję się lepiej, kiedy rzucę w ciebie woreczkiem. Mogę? – Sergiusz uśmiechnął
się i pomógł mi wstać.
- Przynajmniej nie opuszcza cię sarkazm – zaczął zbierać woreczki – dobra starczy na
dziś. Spotkamy się jutro, bo dziś i tak jesteś już do niczego.
- Dzięki, wiedziałam, że we mnie wierzysz – odwróciłam się i zaczęłam kierować w
stronę dziedzińca, kiedy Sergiusz mnie zawołał.
- Paulina!
56
- Co? – odwróciłam się ponownie i zobaczyłam lecący w moją stronę woreczek.
Instynktownie uniosłam dłoń i w tym momencie woreczek zatrzymał się i pomknął
w stronę Sergiusza. Ten tak się zdziwił, że nie zdążył zrobić uniku i dostał prosto w
nos. Stałam jak człowiek – posąg, a Sergiusz uśmiechał się do mnie.
- Nieźle – powiedział. – Od jutra zaczynamy również telekinezę.
*
Byłam padnięta! Chociaż to chyba mało powiedziane. Bolało mnie wszystko:
od małego palca u nogi po czubek głowy. Do wieczora prawie się nie ruszałam, a
wieczorem żałowałam, że wcześniej wymusiłam na Bartku spotkanie. Leżąc tak w
namiocie zastanawiałam się, po co w ogóle to zrobiłam. Nie wiem nawet, czy
będziemy mieli o czym rozmawiać, jeśli nie będzie chciał powiedzieć, co się stało.
Powoli dochodziłam do wniosku, że to jest zły pomysł, ale z drugiej strony nie
wypadało mi tego odwoływać. Zresztą, byłoby to całkowicie bez sensu.
Tuż po kolacji, na której nawet żuć mi się nie chciało, weszłam do namiotu, żeby się
przebrać. Szukałam w szafce jakichś ciuchów. To zaskakujące, ale Lerkanie
zatrzymali mnóstwo kobiecych ubrań. I chociaż miały ponad 20 lat mogłam coś
znaleźć również dla siebie. Kiedy w końcu znalazłam odpowiednią bluzkę, zaczęłam
wkładać wszystko z powrotem do szafki – lubię wywalać rzeczy, kiedy czegoś
szukam. I wtedy to znalazłam.
Przypadkiem jedna z bluzek spadła pod mebel (nie pytajcie jak, nie mam pojęcia) i
kiedy ją podnosiłam zobaczyłam czarny notes. Był gruby, zrobiony ze skóry. Droga
rzecz – i kiedy tylko o tym pomyślałam, domyśliłam się, do kogo należy. Wiem, że
nie powinnam go otwierać, ale cóż, ciekawość wzięła górę. Otworzyłam notes
Bartka.
Pierwsza strona posiadała dedykację od jego menagera, z której dowiedziałam się, że
otrzymał go na ubiegłoroczną Gwiazdkę. Dalej było mnóstwo zapisów jego
właściciela. Koncerty, kolacje ze znanymi ludźmi, otwarcie wystaw, imprezy,
urodziny znajomych. Przerzuciłam kartki na dzisiejszą datę. Chwilę zajęło mi zanim
przypomniałam sobie, jaki mamy dzisiaj dzień – na Jufan czas jakoś nie miał
wielkiego znaczenia. Notatka była wyjątkowo długa: śniadanie i telekonferencja z
C&J, lunch z chłopakami, kolacja z Jackiem, impreza urodzinowa w Midasie…
57
O cholera! A więc to dlatego chodzi dzisiaj taki struty! Bartek ma dzisiaj urodziny.
*
Pół godziny później szłam na spotkanie z Bartkiem. Jeszcze nie wiedziałam, co
zrobię i próbowałam wymyślać jakieś wytłumaczenie, że zaglądałam do jego
terminarza, ale nic racjonalnego nie przychodziło mi do głowy. Przecież nie powiem
mu, że jak go podnosiłam to wypadł mi z rąk i jakimś cudem otworzył się na
dzisiejszej dacie. Nawet jakbym dobrze udawała, nigdy by mi nie uwierzył.
Powiedzieć prawdę? Wypadałoby, ale jak się zdenerwuje, że wtrącam się w nieswoje
sprawy? Nie ma co, uwielbiam dylematy.
Kiedy przyszłam na molo, Bartka jeszcze nie było. Ponownie uderzyło mnie piękno
tego miejsca. Może jeszcze bardziej niż poprzednio. Biła stąd jakaś taka magiczna
aura. Wydawało mi się, że w tym miejscu czas się zatrzymał. Uderzająca o pomost
woda, nie niszczyła drewna. Można by przypuszczać, że tylko lekko je muskała.
Rosnąca dookoła trzcina nie więdła, była szmaragdowozielona i sprężysta. Pływające
w rzece ryby wyskakiwały co chwila, ochlapując wszystko wokół. Tajemniczości
dodawało cykanie świerszczy i szum dalej płynącej rzeki.
Zatrzymałam się tuż nad brzegiem mola, kiedy usłyszałam, że ktoś nadchodzi.
Odwróciłam się i zobaczyłam zmierzającego w moją stronę Bartka. Nie poprawiło mi
nastroju to, że dalej miał minę zbitego szczeniaka. W pierwszej chwili chyba mnie nie
zauważył, bo kiedy wybąkałam ciche „cześć” lekko podskoczył.
- Nie zauważyłem cię – powiedział. – Długo czekasz?
- Nie, chwilkę – uśmiechnęłam się do niego, ale on nie odwzajemnił uśmiechu. W
duchu dodawałam sobie odwagi, żeby zagadnąć o notes i urodziny, ale jakoś nie
mogłam zacząć rozmowy na ten temat.
- Piękne jest to miejsce, nie sądzisz? – Bartek chyba też nie wiedział od czego zacząć.
- Tak. Takie trochę magiczne – no dobra Paulina, bierz się w garść i mów! – Które to
już? – zapytałam bardzo inteligentnie.
- Które, co? – odpowiedział pytaniem na pytanie, ale wyczułam w jego głosie nutkę
ciekawości.
- No urodziny…
- Skąd o tym wiesz?
58
- Czyli jednak masz dziś urodziny – uśmiechałam się chyba zbyt nerwowo, ale jakoś
wolałam na razie nie wspominać o terminarzu. Bądź co bądź to była jego własność,
do której bez pozwolenia zajrzałam...
- No mam – uśmiechnął się lekko. – Dziewiętnaste.
- I to dlatego cały dzień chodzisz taki przybity? – zagadnęłam nieśmiało. – Nie mam
jeszcze dziewiętnastu, ale to chyba nie aż tak dużo.
- No pewnie, że nie – uśmiechnął się, ale tym razem tak prawdziwie. – Tyle tylko,
że… Pamiętasz, jak ci opowiadałem o rodzicach.
- Pamiętam… – chyba się domyślałam, o co mu chodzi.
- No właśnie – zaczął. – Oni zginęli jadąc na moje przyjęcie urodzinowe. Także
dzisiejszy dzień nie jest zbyt wesołą datą…
- Przepraszam… Nie wiedziałam…
- Nie przepraszaj – podszedł do mnie. – Przecież skąd mogłaś wiedzieć.
Jakbyś zamieścił jakąś wzmiankę o tym w kalendarzu, to bym wiedziała – pomyślałam
sobie. Cholera. I jak ja mam teraz z tego wybrnąć?
- Pamiętasz ich? – nie wiem, dlaczego przyszło mi do głowy, żeby o nich rozmawiać.
- Trochę – odpowiedział po chwili milczenia. – Co roku tego dnia razem z Jackiem
wspominamy ich, jedziemy na cmentarz. A w tym roku… Sam nie wiem… Chyba mi
tego trochę brakuje – umilkł na chwilę. – Wiem, że to może dziwny rytuał na
urodziny, niektórzy chodzą do kina, czy gdzieś tak, ale dla mnie to jest
najważniejsze. Czuję wtedy, jakby byli ze mną tego dnia. Czekam na to cały rok… A
dzisiaj… Najbardziej właśnie tego mi brakuje.
- Opowiedz mi o nich – nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Nie wiedziałam, czy to
przyniesie mu ulgę, czy jeszcze bardziej zdołuje – nigdy nie byłam w takiej sytuacji.
Mimo to czułam, że może rozmowa mu pomoże – Proszę. Chciałabym ich poznać.
Bartek popatrzył na mnie tym smutnym wzrokiem, ale po chwili uśmiechnął się i
zaczął opowiadać: najpierw o mamie, potem o tacie, o ich firmie, potem o samym
wypadku.
Siedzieliśmy tak na tym molo do późna, opowiadając o swoich rodzinach – Bartek
poprosił mnie, żebym i ja powiedziała coś o swojej. Kiedy tak go słuchałam, a potem
wspominałam swoich rodziców, zrobiło mi się zwyczajnie smutno… W mojej głowie
59
zaczęły kłębić się myśli – czy mnie szukają, czy tęsknią, czy nie tracą nadziei. Księżyc
był już wysoko na niebie, kiedy postanowiliśmy wrócić do obozu. Szliśmy w
milczeniu, słuchając odgłosów nocy. Zatrzymaliśmy się koło mojego namiotu.
- Sergiusz mnie zabije – powiedziałam po krótkiej ciszy. – Nie dość, że źle mi dzisiaj
poszedł trening, to jeszcze będę niewyspana.
- Mógłbym powiedzieć to samo – Bartek uśmiechnął się. – Dziękuję, Paulina. Nie
sądziłem, że coś mnie dzisiaj podniesie na duchu.
- Nie ma za co i zawsze do usług – wzięłam jego dłoń, stanęłam na palce i
pocałowałam w policzek. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – spojrzeliśmy
sobie w oczy. – Spełnienia marzeń i szczęścia…
60
9. Razem!
Dni ciągnęły się niemiłosiernie. Straciłam rachubę, a tak naprawdę przestałam
liczyć. Pewnego pamiętnego wieczoru, nie wiedziałam już, czy minął miesiąc, czy
rok…
Podczas wieczornego treningu, pierwszy raz Sergiusz mnie pochwalił. Udało mi się
zatrzymać wszystkie woreczki! Używałam telekinezy, bo z tym skupianiem energii
jakoś mi nie wychodziło. Szczerze mówiąc, myślałam, że nigdy w życiu nie uda mi
się przesunąć przedmiotów siłą woli. A jednak! Wystarczyło się skupić, przestać
myśleć o otaczającym mnie świecie, przestać zamartwiać się problemami, które tutaj
nie miały najmniejszego znaczenia…
Bardzo pomagały mi komentarze Sergiusza. Nie krytykował mnie, pomagał w
ćwiczeniach, mówił, co mam robić. Jednak za każdym razem podkreślał, że to co
robimy na treningach, różni się od prawdziwej walki: „Tam ci nikt nie powie, co
masz robić”. Ach te jego mądrości…
Bartkowi szło równie dobrze jak mi. Też miał problemy z niebieskim światełkiem
(tak żartobliwie nazywaliśmy moc), więc nie czułam się gorsza. Od naszej rozmowy
nad stawem znowu nie mieliśmy wielu okazji do konwersacji. Żartowaliśmy
podczas śniadania, czasem podczas ognisk słuchaliśmy fascynujących opowieści
Daniela. Zdarzało się, że zapominałam, jak daleko jestem od domu, a za granicami
obozu czają się Gurtanie, czyhający na moje życie. Taka chwila normalności…
Było coś jeszcze. Wtedy tego nie wiedziałam, ale te wszystkie rozmowy z Bartkiem,
nasze wspólne wygłupy, prowadziły nas w naszą wspólną bajkę. Opowieść, której
zakończenia jeszcze nie znaliśmy. Jego obecność była dla mnie jak pierwszy promień
słońca po ulewie, jak ukojenie, które przychodzi po bólu… Leżąc w namiocie,
myślałam: czy to tylko moja wyobraźnia, a może moje serce znów płata mi figle?
Nie ufam mojemu sercu. Już tyle razy mnie zawiodło. Uśpiło moją czujność, dawało
nadzieję, a potem kiedy przychodziło rozczarowanie, krwawiło boleśnie, aby znów
zacząć szybciej bić na czyjś widok. Nigdy nikomu nie powiedziałam, że go kocham
(nie licząc rodziny, oczywiście). Może tak naprawdę nikogo nie kochałam? Co ja
mogę wiedzieć o miłości? Przecież nigdy jej nie doświadczyłam… Z drugiej strony,
czy mówienie „kocham cię” w wieku siedemnastu – osiemnastu lat ma jakieś
61
znaczenie? Co takie dzieci jak my mogą wiedzieć o cudownym uczuciu, jakim jest
miłość? Zaskakują mnie tacy ludzie, którzy są z kimś miesiąc, dwa, i już, dając się
ponieść chwili, mówią sobie „kocham”. Potem okazuje się, że to jednak nie to
uczucie. Szukają sobie innego obiektu westchnień. Kolejny miesiąc i znów mówią te
magiczne słowa. Następna porażka, następne wyznania… I jaki to ma sens?
Mówienie „kocham cię” jeśli się tego nie czuje. Z drugiej strony skąd wiedzieć, że to
akurat nie miłość? To takie skomplikowane…
Dlatego właśnie bałam się miłości. Może nie samego uczucia, ale jej konsekwencji:
rozczarowań, zazdrości, bezsilności, bliskości… Dlatego leżąc i przytulając poduszkę
wmawiałam sobie, że to tylko przyjaźń. Chociaż nie musiałam sobie nawet zbyt
mocno tłumaczyć – wtedy to była przyjaźń, a raczej jej początki.
- Hej śpiochu! – Bartek wszedł do namiotu, jak zwykle niezaproszony. – Taki piękny
wieczór, a ty co? Nie mów, że jesteś zmęczona – i uśmiechnął się zawadiacko.
- Kto? Ja? – takie przekomarzanie się było teraz na porządku dziennym. – Przecież
Sergiusz w ogóle mnie nie męczy na treningach. Nic a nic!
- Tak też myślałem – usiadł na brzegu łóżka. – Chodź, chcę ci coś pokazać.
- Muszę? – byłam wykończona i marzyłam tylko o śnie, a on chciał, żebym opuściła
cieplutkie łóżko.
- Musisz! – Bartek znowu się uśmiechnął, wziął mnie za rękę i wyciągnął z namiotu.
– Będzie fajnie – popatrzył na mnie i nie skomentował mojego niedowierzającego
spojrzenia.
Szliśmy jakieś 10 minut. Bartek prowadził mnie w zachodnią część obozu – to może
być zaskakujące, ale tam jeszcze nie byłam.
- Dokąd idziemy? – zapytałam, ponieważ kierowaliśmy się poza granice obozu. – Na
pewno wiesz, gdzie mnie prowadzisz? – Bartek tylko się uśmiechnął i powiedział:
- Zobaczysz – znowu uśmiech. – Ale jeśli się boisz ciemności, to trzymaj się blisko
mnie.
- Bardzo śmieszne – jaki on jest zabawny! – Uważaj, bo zrobią nam awanturę, bo się
oddalamy bez pozwolenia – dodałam z ironią.
- Wiedziałem, że kiedyś mi to wypomnisz – zrobił udawaną, smutną minę. – Ale nie
martw się, powiedziałem Miłoszowi, że idziemy się przejść.
62
- Od razu mi lepiej, wiesz? – dodałam i dałam mu kuksańca w ramię.
Szliśmy dość długo. W zasadzie bardzo długo. Zastanawiałam się, czy Bartek aby na
pewno wie, gdzie mnie prowadzi. I już miałam go o to zapytać, kiedy się zatrzymał i
zwrócił do mnie.
- Dobra – w jego oczach widziałam jakiś dziwny błysk. – Parę dni temu, kiedy rano
biegałem…
- Biegasz co rano? – wtrąciłam zaskoczona. – Nigdy nie wspomina… No sorry! –
przerwałam, kiedy zobaczyłam jego wzrok. Zapomniałam, że Bartek nie lubi, jak mu
się przerywa.
- Kobiety… - i zanim zdążyłam coś wtrącić, dodał. – Więc jak już mówiłem, parę dni
temu, podczas biegania, trochę się zapomniałem i oddaliłem od obozu.
- A kiedy ja się oddaliłam, to wszcząłeś taką awanturę…
- Tobie w ogóle nic nie można powiedzieć! – chyba go szlag trafiał. – Możesz mi nie
przerywać?
Milczałam, a on wpatrywał się we mnie, czekając na odpowiedź.
- Więc?
- Przecież miałam nie przerywać – chciałam się z nim trochę podroczyć.
- O matko… Więc jak biegałem i się oddaliłem, szukałem najkrótszej drogi do obozu.
Znalazłem tę ścieżkę, którą szliśmy, ale zamiast do obozu, poszedłem w przeciwnym
kierunku – tak z czystej ciekawości – no tak! Typowe, jak ja się chcę przejść, to jest
wielkie „halo!” – Na końcu drogi jest właśnie to coś, co chcę ci pokazać. Idziemy?
- „Na końcu drogi jest właśnie to, co chcę ci pokazać” – zacytowałam jego ostatnie
słowa. – Wiesz, że wiele horrorów się tak zaczyna? – dodałam z uśmiechem. – A
może ty chcesz mi zrobić coś… złego?
- Jasne – Bartek uśmiechnął się, wziął mnie za rękę i poprowadził za sobą. – Jakby cię
jakiś potwór z bagien chciał zjeść, to krzycz.
- Po co? – zapytałam. – Po prostu rzucę mu ciebie na pożarcie.
Szliśmy tak jeszcze jakieś pięć minut, a ja z każdym krokiem czułam się jakoś tak…
nieswojo. Liście szeleściły trącane lekkim wiatrem, wysoko nad naszymi głowami
słychać było ciche kwilenie piskląt, mimo to czułam się tutaj obco, jakbym tu już
była, ale teraz jestem nieproszonym gościem. Zbliżaliśmy się do skraju lasu. Było
63
dość późno, więc ciemność rozświetlana tylko jasnym księżycem w pełni, nie
pozwalała mi dostrzec tego „czegoś”, co Bartek chciał mi pokazać. Parę kroków
dzieliło nas od polany. Puściłam rękę Bartka, który nawet tego nie zauważył, brnąc
w tylko jemu znanym kierunku. W końcu odwrócił się do mnie z promiennym
uśmiechem i wskazał na budynek za nim.
- Jesteśmy na miejscu.
Zrobiłam jeszcze ze dwa kroki i stanęłam, jak wrośnięta w ziemię. Przede mną stał
ogromny, stary dom.
W środku lasu. Dom. Zastanawiałam się, jak to jest możliwe i przypomniałam
sobie, że tutaj wszystko jest możliwe. A budynek? Wyglądał na opuszczony. Szyby
w oknach były powybijane, po ścianach piął się bluszcz, który przysłonił już prawie
cały budynek. Staliśmy od strony ogrodu, który, tak jak dom, był zapuszczony i nie
pielęgnowany od dawna. Z tej strony nie widzieliśmy frontu, ale jakoś nie miałam
ochoty zobaczyć reszty. Nie rozumiałam zachwytu Bartka. Może kiedyś był to
piękny czteropiętrowy dom. Ale teraz? W środku wszystko musi być spróchniałe, a
wejście tam prawdopodobnie groziłoby zawaleniem całości.
- Genialny – Bartek patrzył na dom z nie udawanym zachwytem. – Zobaczymy
resztę?
- Słucham? – no tego tylko brakowało! Mało nam przygód? – Ty chyba sobie
żartujesz? Przecież to coś może w każdej chwili runąć.
- Oj daj spokój – Bartek zrobił się dziwnie poważny. – Tak łatwo się nie zawali. Ale
dobrze – dodał, widząc, że chcę coś powiedzieć. – Pójdziemy tylko od frontu.
Proszę? – zrobił oczy spaniela. Myślał, że tym mnie przekona?
- Bartek. Nie sądzę, aby to był dobry pomysł – któreś z nas dwojga musiało być
rozsądne. W tym przypadku wypadło na mnie. – Już długo nas nie ma. Zaraz będą
nas szukać. Pomyślałeś w ogóle, że mogą tu być Gurtanie?
- I kto to mówi? – Bartek w mgnieniu oka zrobił się jakiś dziwny. – Przypomnieć ci,
że szlajałaś się po lesie, SAMA, jeszcze zanim cokolwiek umieliśmy.
- Nie musisz. Doskonale pamiętam jak…
- Znowu mi przerywasz! – Bartek krzyknął na mnie. W ogóle nie rozumiałam jego
zachowania. A może to miejsce…
64
- Bartek. Chodźmy stąd – powiedziałam szybko. Potem mu wypomnę, że się na mnie
wydziera, jak będzie sobą. Wyciągnęłam rękę. – Chodź. To miejsce ma na ciebie zły
wpływ.
Bartek popatrzył na moją rękę, potem przeniósł wzrok na twarz. W jego oczach było
coś dziwnego. Nie widziałam już tej dobroci i ciepła, które zawsze tam
odnajdywałam. Były takie puste.
- Tak. Zawsze muszę robić, co się łaskawej pani podoba, tak?
- Bartek. Ty nie wiesz, co mówisz…
- Dobrze wiem, co mówię! – z każdą chwilą Bartek wpadał w jeszcze większą
wściekłość. Musiałam to jakoś zakończyć. – A zresztą – dodał po chwili zimnym,
oschłym głosem, którego jeszcze nigdy nie słyszałam. – Nie chcesz to nie idź. Wracaj.
Wcale nie jesteś mi potrzebna – odwrócił się i poszedł w kierunku domu.
*
- Bartek! – pobiegłam za nim, jak tylko dotarło do mnie, co się dzieje. Przecież nie
mogłam go tak puścić samego, kto wie, może na pewną śmierć. A już na pewno nie
mogłam, kiedy był w takim stanie.
Białoszewski nie reagował na moje wołanie, nawet się nie odwrócił. Kierowaliśmy
się w stronę frontu, w nieznane, bez broni, a co najgorsze – osobno, bo Bartka raczej
nie obchodziło to, czy tutaj jestem, czy nie. Próbowałam się skupić, przypomnieć
sobie, co mówił Sergiusz podczas treningów – przywołanie mocy było moim
jedynym ratunkiem, jeśli coś zaczęłoby się dziać. Ale w mojej głowie kłębiło się tyle
myśli, tyle obrazów, tyle strachu… Wiedziałam, że bez Bartka nie uda mi się nas z
tego wyciągnąć.
W pewnym momencie Białoszewski zniknął mi z oczu za rogiem domu. Pobiegłam
za nim. Na szczęście nie odszedł daleko, ale przyspieszył kroku, jakby jakiś
niewidzialny bat ponaglał go od tyłu. Zbliżaliśmy się do drzwi frontowych. Bartek
nawet się nie zatrzymał, wbiegł na schody.
Przecież nie mogłam pozwolić, żeby otworzył te drzwi! Skupiłam w sobie resztkę sił
i, używając telekinezy, zrzuciłam go ze schodów na ziemię, gdzie przetoczył się i
uderzył w pobliskie drzewo.
65
- Zwariowałaś? – o matko! Wrócił! – Za co to było?
- Ja zwariowałam? – myślałam, że będę skakać ze szczęścia – Ja zwariowałam?! –
teraz zamiast szczęścia poczułam „lekką” złość. – Najpierw zabierasz mnie w jakieś
odludne miejsce, potem wydzierasz się, jaka to jestem niewdzięczna i zła, potem
biegniesz SAM w stronę jakiegoś upiornego domu, do którego chcesz wejść, bez
broni, bez wcześniejszego sprawdzenia, zachowujesz się jak palant i to ja
zwariowałam, tak?! – byłam wkurzona jak nigdy.
Bartek patrzył na mnie, jakbym to sobie wszystko wymyśliła.
- Czekaj – powiedział cicho. Popatrzył na schody prowadzące na ganek i na drzwi
tak niedaleko od nas. – Co my robimy od frontu?
- Nie zasłaniaj mi się tutaj amnezją, co? – byłam tak wściekła, że chciało mi się płakać.
- Paulina. Spokojnie. Już dobrze – Bartek objął mnie, a ja wtuliłam się w jego ramiona
i poczułam się bezpiecznie. No i minęła cała złość. – Teraz powiedz mi na spokojnie,
co się stało. Pamiętam tylko jak doszliśmy na polanę…
Opowiedziałam mu, w miarę spokojnie, co się zdarzyło parę minut temu. Wydawał
się naprawdę zdziwiony swoim zachowaniem i całą tą sytuacją.
- To dziwne – powiedział po chwili, kiedy staliśmy dwa kroki od schodów,
wpatrując się w stare, dębowe drzwi.
- Nie, no co ty? – wrócił mi cynizm. – Czemu tak stoisz, tak cię tam ciągnęło.
- To dziwne – ciągnął Bartek, nie zwracając uwagi na moje słowa. – Te drzwi, w
ogóle cały ten dom, miejsce, wydają mi się znajome.
- Znajome? Chcesz powiedzieć, że już tutaj byłeś?
- Może…
- „Może?” A może możesz rozwinąć? – zaczynała mnie dobijać ta sytuacja.
- Wierzysz w sny? – zapytał ni z tego ni z owego.
- A co do tej sytuacji mają sny i moja w nie wiara?
- Ma. Odpowiedz proszę – Bartek nie patrzył na mnie. Cały czas przyglądał się
drzwiom. Modliłam się, żeby tylko znowu mu nie odbiło…
- Sama nie wiem – odpowiedziałam po chwili, a Białoszewski na mnie spojrzał – nie
miał pustych oczu – były tylko te, które znałam. Które przyprawiały mnie o zawrót
głowy – Wiesz, moje sny, że tak to ujmę, są niezwykle interesujące. Nie wiem, czy
66
jest sens wierzyć w latanie, czy gadające kozy. Przecież takie rzeczy nie istnieją
naprawdę. Nieprawdaż? – zakończyłam z uśmiechem. Ale Bartek się nie uśmiechał.
Znowu przeniósł wzrok na drzwi i powoli powiedział:
- A co jeśli ci powiem, że to miejsce, ten dom, te drzwi, na które teraz patrzymy,
widziałem w swoim śnie, który powtarzał się od czasu do czasu?
Wpatrywałam się w profil Bartka i nie wierzyłam własnym uszom. Jego opowieść
była dziwnie znajoma: powtarzający się sen, drzwi, schody… Schody!
- Musimy wejść do środka – powiedziałam po chwili.
- Słucham? – teraz to Bartek był przerażony. – Jeszcze dziesięć minut temu sama
mnie przed tym powstrzymałaś.
- A co jeśli ci powiem, że też mam jeden powtarzający się od czasu do czasu
niezwykły sen? Wiesz, co w nim robię? Uciekam z ogromnego domu w stronę
frontowych drzwi.
- I myślisz, że… - zapadło milczenie, w czasie którego patrzyliśmy na siebie. – Dobra.
– powiedział w końcu Bartek. – Ale mam pomysł.
- Jaki?
- Nie wejdziemy tam.
- Świetny pomysł, zwłaszcza, że mieliśmy tam właśnie wejść – genialne pomysły
facetów.
- Czy zawsze musisz mi przerywać? – i nie czekając na odpowiedź, dodał. –
Otworzymy te drzwi siłą woli.
- Telekineza – jednak czasem mężczyźni mają dobre pomysły.
- Dokładnie. Zajrzymy do środka. Chyba poznasz, czy to jest miejsce, które ci się
śniło.
- Chyba… - Bartek spojrzał na mnie groźnie. – No dobra, poznam. Bartek, ale jeśli…
To znaczy… Wiesz…
- Wysłów się kobieto!
- Oj no! Bo skoro to otoczenie miało na ciebie zły wpływ, to może wnętrze domu…
Na mnie…
- Nic ci nie będzie – powiedział Bartek z uśmiechem, ujmując moją dłoń. – Ponieważ
zrobimy to razem.
67
Uśmiechnęłam się do niego. To dziwne, ale ten dziewiętnastolatek przede mną
potrafił dodać mi sił, pozwalał uwierzyć, że wszystko będzie dobrze.
- Gotowa? – zapytał Bartek.
- Bardziej nie będę – wzięłam głęboki oddech. – Teraz! – kiedy krzyknęłam,
podnieśliśmy ręce i siłą woli wyważyliśmy drzwi. I wtedy rozpętało się prawdziwe
piekło…
68
10. Ból…
Kiedy tylko drzwi się otworzyły, wokół nas zrobiło się niezwykle jasno. Z
każdej strony, z pojawiających się wszędzie portali, wychodzili Gurtanie. Otaczali
nas. A my? Staliśmy jak zaklęci, cały czas trzymając się za ręce. W mojej głowie
pojawił się tylko jeden obraz: śmierć. Niestety nasza. Wiedziałam, że nie zdołamy ich
pokonać. Wiedziałam, że naszym jedynym ratunkiem jest nie dać się rozdzielić.
Wiedziałam, że jeśli chcemy przeżyć, musimy się skupić na przywołaniu mocy.
Wiedziałam jednak, że się to nam nie uda.
Strach… Przerażenie odebrało nam siłę. Nie mogliśmy nic zrobić. W tamtej chwili
modliłam się, żeby kontrolę nade mną przejęła Ona. Ona była w stanie pokonać
Gurtan. Była silna, odważna, nie było dla niej rzeczy niemożliwych. A kiedy był przy
niej On – byli nie do zatrzymania. Jak huragan niszczący wszystko, co im stanie na
drodze. Jak ogień nie dopuszczający nikogo do siebie. Jak woda pochłaniająca tysiące
istnień. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy chciałam, żeby Ona przejęła kontrolę…
Mówią, że w chwili zagrożenia, w chwili śmierci, człowiek widzi całe swoje
życie. W moim przypadku tak nie było. Widziałam dokładnie pojawiające się bestie:
ich puste, blade ślepia, chęć mordu wypisaną na twarzy. Widziałam połyskującą w
blasku księżyca broń, słyszałam szepty i śmiechy, czułam złowrogie oddechy na
swoim karku. W ciągu kilku tych sekund nie zobaczyłam swojego dotychczasowego
życia. Spoglądałam na teraźniejszość – prawdziwą i przerażającą, nieuniknioną.
Na samym końcu pojawił się Werbin – z mściwą satysfakcją na twarzy, z
wyrazem tryumfu i świadomością zwycięstwa. Podniósł rękę i nastała cisza. Nie
słychać było śpiewu ptaków, wiatru; wydawało się, że nawet przestaliśmy oddychać.
- Wiedziałem, że w końcu się tutaj pojawicie – głos Werbina przeszył moje ciało
niczym sztylet, aż ciarki przeszły mi po plecach. Bartek mocniej złapał mnie za rękę.
Żadne z nas się nie odzywało. No bo co mieliśmy powiedzieć? – To tutaj wszystko
się zaczęło, więc tylko kwestią czasu było wasze pojawienie się. Ale wy pewnie tego
nie pamiętacie? – popatrzył na nas oczekując odpowiedzi, ale ani ja, ani Bartek się nie
odzywaliśmy. – Tak myślałem – odwrócił wzrok i zaczął przechadzać się wokół nas
– Domyśliłem się po naszym ostatnim spotkaniu na Wiecznej Polanie. Tak, czuję
energię Obrońców, czuję ich obecność. Ale wy… Cóż jesteście tylko ich imitacją.
69
Muszę was uświadomić, że zaczęliście grę, w której zwycięzcą jestem ja. Bo
choćbyście się mocno starali, nie jesteście w stanie mnie pokonać. Mam rację? –
zatrzymał się i ponownie skierował na nas wzrok. Milczeliśmy. Werbin też umilkł. A
potem uśmiechnął się do siebie i ciągnął dalej swój mroczny monolog – Ach… Od 20
lat czekam na wasz powrót, to znaczy, na ich powrót. Myślałem, że wrócili, kiedy
spotkaliśmy się po raz pierwszy, że mają nową moc. Na szczęście dla mnie, a
nieszczęście dla was, uświadomiłem sobie, że to nic innego jak moja niekompletna
wiedza. Teraz już jestem przygotowany. Wy, jako nic nie znaczące pionki, nie macie
żadnej mocy. To, że od czasu do czasu udaje wam się przywołać energię, to tylko
czysty przypadek, refleksja ich życia. Muszę was zmartwić, ale nie jesteście
Obrońcami – w słowach Werbina nie do końca znajdywałam sens, ale on
najwyraźniej nie zwracał uwagi na to, że mówi ogólnikami. – Imitacja. Wspomnienie.
Tym właśnie jesteście. Może i wasze przybycie przywróciło spokój na Jufan, ale to
tylko tymczasowe. Demetria!
Werbin krzyknął do swoich ludzi. Z koła wokół nas wyszedł jeden z Gurtan, a raczej
jedna – w świetle księżyca dostrzegłam wysoką dziewczynę o ciemnych, splątanych
włosach, trzymającą w rękach krótki miecz, taki sam, jakim i ja się posługiwałam na
treningach. Demetria zmierzyła nas wzrokiem, uśmiechnęła się kpiąco i zwróciła do
Werbina.
- Tak, panie? – zdziwiłam się słysząc jej głos. Spodziewałam się niskiego, może z
lekką chrypką. Ona natomiast mówiła wysokim, w pewnym sensie ciepłym głosem.
Kompletnie nie pasował do jej wizerunku.
- Demetrio, kochanie – zaczął po chwili Werbin. – Pamiętasz jak jeszcze niedawno
prosiłaś mnie o zadanie dla ciebie?
- Oczywiście, panie.
- Otóż znalazłem najodpowiedniejsze dla mojej wspaniałej wojowniczki –
uśmiechnął się lekko i popatrzył prosto na mnie. Musiał wyczytać z moich oczu, jak
bardzo się bałam, bo uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Dostąpisz zaszczytu zabicia
imitacji Obrońcy.
70
Zamarłam słysząc te słowa. Nie musiał wymawiać mojego imienia, wiedziałam, że
chodzi o mnie. Bartek chciał mnie objąć w talii, ale poczułam tylko muśnięcie jego
palców, gdy nagle złapało go trzech Gurtan i odciągnęło ode mnie siłą.
Jakby z oddali słyszałam jego krzyki. Próbował się wyrwać z objęć naszych
napastników, ale nie był w stanie.
- Nie martw się – powiedział Werbin do Bartka. – Będziesz zaraz po niej. Chcę, żebyś
patrzył, jak moja wspaniała Demetria zabiera ci coś drogiego. Chcę, żeby On widział,
jak zabieram mu coś, co kocha – wypowiedział to słowo z odrazą. – Chcę, żeby
cierpiał, tak jak cierpiałem ja 20 lat temu!
Stałam cały czas w tym samym miejscu. Nie wiedziałam, co robić. Próbować
uciekać? Próbować walczyć? Żadna z tych opcji nie prowadziła do naszego ratunku.
Zginiemy. I musiałam się z tym pogodzić. Musiałam się pogodzić z tym, że umrę nie
doznawszy wcześniej miłości, zazdrości, pełni szczęścia. Zawsze chciałam zobaczyć
Paryż… Wiem, to takie banalne. Jest tyle miejsc na świecie, a ja wybieram miejsce, w
którym kwitnie miłość. Ja! Przeciwniczka wyznawania uczuć, dziewczyna nie
wierząca, a raczej nie wiedząca, co to miłość. Cóż, życie bywa dziwne…
Poczułam łzy cisnące się do oczu. Zebrałam resztki sił – nie będę płakać, nie pokażę,
jak bardzo się boję, jak bardzo nie chcę umrzeć teraz, kiedy odkrywam, że mam po
co żyć. Powoli wracałam do tej rzeczywistości wokół mnie. Coraz wyraźniej
słyszałam krzyki Bartka za moimi plecami. Żeby mi się tylko udało go uratować.
Wtedy moja śmierć miałaby sens. A tak? Będzie patrzeć jak umieram, aby potem
samemu stracić życie. To takie niesprawiedliwe. Nawet nie mogłam się z nim
pożegnać…
- Panie? – Demetria zwróciła się do Werbina. – To będzie dla mnie zaszczyt zabić ją
w twoim imieniu – stanęła naprzeciw mnie i rzuciła w moją stronę miecz, który
upadł parę kroków ode mnie. – Podnieś to. Nie chcę cię za szybko zabić. Nie byłoby
w tym ani trochę zabawy.
I nie czekając na moją reakcję, ruszyła unosząc miecz. Miałam tylko parę sekund, aby
podjąć decyzję. Upadłam na ziemię i przetoczyłam się, aby złapać miecz. Udało mi
się i w chwilę później, stałam naprzeciw Demetrii, która wpatrywała się we mnie z
wyrazem największej odrazy.
71
- No, no, no – zadrwiła. – Widzę, że jednak się trochę pobawimy.
Ponowiła atak, ale udało mi się go zatrzymać w ostatniej chwili. Zgrzyt broni
wywołał niewyobrażalną ciszę wokół nas. Werbin stał nieopodal z założonymi
rękami i uśmiechem tryumfu na twarzy. Bartek przestał się wyrywać i przyglądał mi
się z nieokreśloną twarzą. Chciałam mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale
moje zapewnienie nie miały najmniejszego sensu.
Kolejny atak. Cudem udawało mi się unikać ostrza jej miecza. I kolejny. Zadawała
coraz silniejsze ciosy. Wydawało mi się, że jak na razie tylko się ze mną droczy, aby
w końcu pokazać, na co ją stać. Próbowałam przypomnieć sobie słowa Sergiusza z
treningów, ale nie byłam w stanie. I znowu cios. Tym razem miecz świsnął mi nad
głową, bo w ostatniej chwili udało mi się uchylić. Demetria wydawała się nie
męczyć, nie popełniać błędów. To, że pozwalała mi jeszcze żyć, było tylko jej formą
rozrywki.
W moim ciele i umyśle miejsce strachu powoli zastępowała złość. Po co była cała ta
walka? I tak nie miałam najmniejszych szans na jej wygranie. Im dłużej stawiałam
opór, tym dłuższe były moje męczarnie. Cierpienie Bartka… Ale nie potrafiłam nie
walczyć. To było silniejsze ode mnie: chęć przeżycia.
Kolejny cios. Demetrię chyba zaczynała nudzić cała ta sytuacja, bo jej ataki były coraz
bardziej precyzyjne.
- W ogóle się nie starasz! – powiedziała w końcu, kiedy ponownie uciekłam spod jej
ostrza. – Walcz!
Z niewyobrażalną zwinnością znalazła się tuż przy mnie. Tym razem nie zdołałam
uskoczyć i poczułam ostrze miecza na swoim prawym przedramieniu. Ciepła krew
szybko wypływała, plamiąc wszystko wkoło. Z moich ust wyrwał się mimowolny,
stłumiony krzyk. To jakby przywróciło Bartka do rzeczywistości, bo ponownie
zaczął się wyrywać w moją stronę. Lewą ręką próbowałam powstrzymać krwawienie
z rany, ale była zbyt głęboka. Demetria stała znowu kilka kroków ode mnie z
szyderczym uśmiechem na twarzy. Czekała, aż znowu się wyprostuję, aby walczyć.
Spojrzałam na swoją ranę. Nie wyglądało to dobrze. Podniosłam wzrok na Demetrię.
Jej pewność siebie, kpiący uśmiech na twarzy – budziły we mnie mdłości. Nasze
72
spojrzenia się spotkały. Ogarnęła mnie wściekłość. A raczej nie mnie, ale tę drugą
mnie. Ona przejmowała kontrolę. To był jej gniew. Jej ból. Jej walka.
Nie miałam już kontroli nad swoim ciałem. Ona przejęła ją całkowicie. Jeszcze
nigdy tak nie było, zawsze w jakiejś części potrafiłam się odnaleźć we własnym ciele.
Ale nie tym razem. Ona była silniejsza. Jej oczy zdawały się widzieć więcej niż moje.
Zdołała dostrzec, że z lasu wybiegają Lerkanie, że dokoła nas rozgorzała walka, że
Bartek uwolniony od trzech osiłków, próbuje przedostać się w naszą stronę. Ale Ona
nie mogła na to pozwolić. Nie mogła pozwolić by cierpiał. Wyprowadziła atak,
kierując moim ciałem z precyzją, zwinnością, siłą. Demetrii udawało się unikać
ataków, ale przychodziło jej to z trudem.
A Ona atakowała coraz szybciej, coraz mocniej. Wokół nas wszyscy walczyli, ale nie
przeszkadzało to jej być skoncentrowaną na jednym celu. Teraz przed oczami
widziała tylko przerażoną Demetrię, uciekającą przed ostrzem miecza. To sprawiało
jej radość – ból wroga. Udało jej się podejść Gurtankę. Była od niej zaledwie parę
kroków. Wiedziała, że to jej jedyna szansa. Wyprowadziła kolejny atak…
Widziałam moją rękę, nie jej, moją rękę trzymającą rękojeść miecza, którego
ostrze zagłębione było w ciele Demetrii. Spływająca wzdłuż klingi krew dotykała już
moich palców. Nie było już jej – Ona odeszła, zostawiła mnie z umierającą mi na
rękach kobietą, której przerażona twarz była skierowana w moim kierunku.
- Nie! – krzyknęłam w rozpaczy, przytrzymując Demetrię zanim osunęła się na
ziemię. Jej białe oczy z sekundy na sekundę przyjmowały inny kolor. Patrzyłam w
nie, nie wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. Nie słyszałam już odgłosów
walki. Nie zorientowałam się nawet, że mam policzki mokre od łez. W uszach
bębniło mi tylko bicie serca Demetrii, które było jak najgorsza muzyka. Coraz
wolniejsze… I wolniejsze. Aż w końcu zamilkło. A ja patrzyłam na młodą, ładną
dziewczynę o piwnych oczach i ciemnych włosach, która leżała w kałuży krwi.
*
73
Nie wiem, jak znalazłam się w obozie. Nie wiem, jak skończyła się walka. Nie wiem,
czy zginął jeszcze jakiś Gurtan. Nie wiem, czy zginął jakiś Lekran. Wiem tylko, że
zabiłam… Siedziałam w najciemniejszym kącie mojego namiotu i płakałam.
*
Nawet nie wyobrażacie sobie, jak to jest. Z jakim ciężarem muszę się borykać.
To jest we mnie. Nie pozwala mi zapomnieć. Nie pozwala mi zasnąć. Wypełnia
każdą komórkę ciała. Krąży wraz z krwią, transportując oprócz tlenu jeszcze dwa
słowa: zabiłam człowieka. Daniel chyba mówił, że Gurtanie nie są już ludźmi. Ale jak
mam mu wierzyć? Kiedy wbiłam miecz w pierś Demetrii, widziałam w jej oczach
cierpienie i strach. Na rękach czułam ciepłą krew. Do tej pory czuję jej zapach…
Więc jak do jasnej cholery mam o tym zapomnieć!? Tak po prostu wstać następnego
ranka i żyć? Próbuję sobie tłumaczyć, że zrobiłam to we własnej obronie, że inaczej
sama bym zginęła. Ale może tak właśnie powinno być? Może to ja powinnam
umrzeć zamiast niej?
Nie byłam na to przygotowana. Chociaż kto jest? Chyba tylko jakiś seryjny morderca
ze spaczoną psychiką.
Chciałabym cofnąć czas. Znaleźć się na dworcu, tamtego dnia, kiedy to wszystko się
zaczęło. Dlaczego nie spóźniłam się na ten pociąg? Nie poznałabym
Białoszewskiego, nie wylądowałabym na Jufan, nie zostałabym morderczynią…
Przyszedł Bartek. Na zewnątrz chyba padało, bo był cały mokry. Spojrzał na
mnie. Nawet nie miałam siły ukryć przed nim swojego bólu. Patrzyłam
nieprzytomnym wzrokiem w poły namiotu. Płakałam – cóż innego mi pozostało.
Bartek podszedł do mnie ostrożnie, jakby się bał, że zaraz ucieknę. Nic nie mówił.
Tylko patrzył. Spojrzałam w te jego migdałowe oczy. Pragnęłam jedynie, aby mnie
przytulił, ale jednocześnie bałam się. Sama nie wiedziałam, jak zareaguję.
Po prostu to zrób – pomyślałam. Nie zwracaj uwagi na protesty i płacz. Nie każ mi
decydować…
Ale Bartek tylko patrzył, jakby czekał na pozwolenie. Odwróciłam wzrok. Zbliżała
się nowa fala bólu, jeszcze potężniejsza niż poprzednie. Z każdą chwilą było coraz
gorzej.
74
I wtedy to zrobił. Poczułam jego ciepło, bliskość. Poczułam, że jest tutaj dla mnie, dla
nikogo innego. Poczułam, że cierpi razem ze mną, że moje łzy to również jego łzy.
Nie obchodziło mnie już, czy ktoś ujrzy moją rozpacz, mój upadek. Wtuliłam się w
Bartka i płakałam jak nigdy przez całe moje dotychczasowe życie.
Nad nami rozszalała się straszliwa burza – dokładnie oddająca to, co działo się
wewnątrz mnie…
75
11. Bezsilność.
Leżałam na łóżku. Nie chciałam otworzyć oczu. Świadczyło to by o tym, że
ten koszmar nie był snem, tylko rzeczywistością. Nie wiem, ile spałam, ale na
zewnątrz przestało padać. Słychać było śpiew ptaków, szum strumyka – to
wszystko, co cieszyło mnie zawsze, kiedy się budziłam. Teraz natomiast przynosiło
ból. Powoli otworzyłam oczy. Bolały. Od wielogodzinnego płaczu i ze zmęczenia.
Co ja teraz zrobię? Jak ja się z tego otrząsnę? Problemy, które do tej pory uważałam
za poważne, wydają się błahe przy morderstwie. Jak ja sobie z tym poradzę? Tak
usilnie próbowałam być samodzielną w rozwiązywaniu problemów. I szło mi
całkiem nieźle. Czasem potrzebowałam paru samotnych dni, żeby przemyśleć sobie
wszystko. Czasem paru tygodni, aby dojść do siebie. Ale zawsze w jakimś stopniu
wszystko się jakoś układało. A teraz nie wiem, co robić…
Nie jestem silna. Nie na tyle, żeby wstać, spojrzeć ludziom w oczy, spojrzeć w oczy
sobie… Zabiłam człowieka. Zabiłam Demetrię.
Poczułam na swojej talii czyjąś rękę i aż podskoczyłam. Odwróciłam głowę i
zobaczyłam Bartka, który leżał obok mnie. Nie spał. Przyglądał mi się. Wróciłam do
poprzedniej pozycji i zamknęłam oczy. Bartek przytulił mnie bardziej do siebie i
zaczął szeptać mi do ucha.
- Przepraszam. Nie chciałem cię obudzić – Jego głos był uspokajający. Poczułam
piach pod powiekami, kiedy pomyślałam, dlaczego tu jest – litość.
Bartek milczał. Leżeliśmy wtuleni w siebie. Moje myśli powoli wracały do wydarzeń
sprzed kilkunastu godzin. A może to już dni? Sama nie wiem. A może powinnam
coś powiedzieć? Ale co? Że mi przykro? Że nie chciałam? Że to nie ja, tylko Ona? To
nic innego jak zwykłe usprawiedliwianie się. Unikanie odpowiedzialności. Unikanie
kary. A może na Jufan nie ma czegoś takiego jak więzienie? Chociaż to i tak nie ma
znaczenia. Wiem, co zrobiłam. Z jej pomocą, czy też nie.
- Hmm… – westchnął mi do ucha Bartek, ponownie sprowadzając na ziemię. –
Paulinko? – wiedziałam, że czekał na moją reakcję. Potrzebowałam chwili, żeby
ponownie otworzyć oczy. Odwróciłam się i teraz leżeliśmy twarzą w twarz. Bartek
cały czas mnie obejmował, jakby się bał, że wyparuję. Przez ułamek sekundy
76
patrzyliśmy sobie w oczy, ale szybko spuściłam wzrok, znowu czując piekące łzy.
Bartek pocałował mnie w czoło.
- Paulina – powiedział po chwili. – Musisz coś zjeść. – to brzmiało jak rozkaz, nie jak
prośba. Czy tak długo nie jadłam, że tak się przejął? Nie odczuwałam głodu. W
zasadzie czułam się… pusta. Nie licząc bezsilności wypełniającej każdy skrawek
mojego ciała. – Słyszysz? – jego głos był spokojny, czuły, ale nie potrafiłam na niego
spojrzeć. Po co mam jeść? Po co mam żyć? Czy nie byłoby sprawiedliwie oddać życie
za życie? Chociaż takie zadośćuczynienie.
Bartek odczekał chwilę, jakby dokładnie wiedział, że w mojej głowie toczy się teraz
zacięta bitwa. Usłyszałam jak westchnął, a potem poczułam jego rękę na moim
podbródku. Uniósł mi lekko głowę, tak abym mogła mu spojrzeć w oczy. Powoli
podniosłam wzrok.
- Tak lepiej – uśmiechnął się lekko. – Przyniosę ci coś do jedzenia, dobrze? – ile on
tutaj ze mną siedział? Wsłuchując się w mój płacz, podzielając mój ból…
Popatrzyłam w jego cudowne oczy – odzwierciedlał się w nich ból i smutek. Czy to z
mojego powodu? Bartek cierpiał przeze mnie? Ech… kolejna osoba, której sprawiam
ból.
Przytaknęłam tylko, na zadane przez niego pytanie. Jeszcze raz posłał mi ciepły
uśmiech, pocałował w czoło i wymamrotał, że zaraz wróci. Szybko wyszedł z
namiotu. Domyśliłam się, że pewnie równie szybko wróci.
Byłam sama. Kiedyś, parę miesięcy temu, odpowiadałaby mi taka kolej rzeczy.
Samotność stała się częścią mnie. Teraz jednak odczuwałam brak. Tak bardzo
przyzwyczaiłam się do obecności Bartka w moim życiu, że chwila bez niego zdawała
się dłużyć niemiłosiernie. Zwłaszcza kiedy moje myśli błądziły wokół wydarzeń,
które miały miejsce w okolicach tego starego domu. Bartek był dla mnie wsparciem
przez te ostatnie dni. Nie musiałam mówić mu, co czuję. Nie musiałam niczego
tłumaczyć. On wiedział. I wystarczyło, że był przy mnie. To dla mnie wiele znaczyło,
nawet jeśli robił to z litości…
Przewróciłam się na plecy. Próbowałam sobie przypomnieć, ile dni już minęło, ale
nie miałam żadnego punktu odniesienia. Zastanawiałam się kiedy zaczęły się sny,
może po tym uda mi się dojść, ile dni tak leżę. Sny… Raczej koszmary. Tak było
77
codziennie, jak przypuszczam – niewiele pamiętam. Najpierw przychodziła fala
bólu. Płacz. Po długich godzinach przychodził sen. Ale ilekroć zamykam oczy widzę
Demetrię w kałuży krwi. Na nowo przeżywam całą walkę. A jak nie to, to błądzę po
tym ogromnym domu, z którego nie ma wyjścia. I tak w kółko…
Bartek wrócił z tacą w ręku, na której leżało mnóstwo kanapek. Była też kawa i
czekolada. Tak, to zaskakujące, co Lerkanie mieli w swoich spiżarniach.
- Pomyślałem, że czekolada dobrze ci zrobi – usiadłam, żeby zrobić mu miejsce oraz,
żeby miał gdzie położyć tacę z jedzeniem. – Smacznego – powiedział z uśmiechem i
czekał, aż wezmę kanapkę. Wzięłam jedną tylko ze względu na niego – w zasadzie
nie byłam głodna. Poszedł w moje ślady.
Jedliśmy w milczeniu. Kiedy odłożyłam niedojedzoną kromkę chleba, nic nie
powiedział. Wypiłam za to kawę w czasie, kiedy on jadł dalej. Starałam się unikać
jego spojrzenia, ale nie było to zbyt łatwe, ponieważ cały czas mi się przyglądał.
Chciałam coś powiedzieć, ale w gardle czułam jakąś gulę, która mi na to nie
pozwalała. A poza tym nie wiedziałam, co mogę mu powiedzieć. „Dziękuję” byłoby
pewnie na miejscu, ale na tym by się nie skończyła rozmowa, a ja nie miałam siły na
konwersacje.
W pewnym momencie Bartek wstał i nic nie mówiąc, zabrał tacę i wyszedł.
Zostawił tylko czekoladę. No tak. Nie byłam zbyt dobrym kompanem do rozmów.
Pewnie miał już dość. Nie dziwię się. Sama ze sobą nie mogę wytrzymać, a on i tak
długo mnie pocieszał. Należał mu się zasłużony odpoczynek. Ale nie mógł
powiedzieć, że idzie? Litość też ma swoje granice?
Po policzku spłynęła mi łza. Nie była związana z Demetrią i tym, co zrobiłam.
Poczułam się bezsilna. Samotna. Jak nigdy. Nie zdążyłam otrzeć słonej łzy nim
spadła mi na bluzkę. Zauważyłam, że była to ta sama, którą miałam na sobie tamtego
dnia. Na wierzch nałożyłam bluzę, dlatego wcześniej nie widziałam… krwi. Dopiero
teraz ją zauważyłam. Była wszędzie: na bluzce, na spodniach, na rękach. Na prawym
przedramieniu miałam opatrunek. Zrobiło mi się niedobrze.
Zerwałam się z łóżka i wybiegłam z namiotu. Nie rozglądając się na boki,
pobiegłam do łazienki. Zerwałam z siebie wszystkie ubrania, weszłam pod prysznic i
odkręciłam gorącą wodę. Stałam tak, dopóki nie poczułam fizycznego bólu na całym
78
ciele. Oddychałam głęboko, żeby nie zwymiotować. Jak mogłam leżeć w tym
ubraniu przez tyle czasu? Gdzie ja byłam przez te dni?
Zakręciłam wodę i uświadomiłam sobie, że nie mam nic na zmianę. Nie wzięłam
nawet ręcznika. Usiadłam pod prysznicem i skuliłam się. Tutaj, czy w namiocie. Co
za różnica – i tak jestem sama…
- Paulina? Jesteś tam? – Bartek? Skąd wiedział, że tutaj jestem? – Przyniosłem ci
ręcznik i czyste ubranie… – Urwał i czekał, aż odpowiem, ale ja nie byłam w stanie.
Usłyszałam, jak wychodząc zamknął głośno drzwi. Po pewnym czasie powoli
otworzyłam te odgradzające mnie od pozostałej części łazienki. Na progu leżały
czyste rzeczy. Zabrałam je i szybko się ubrałam. Przechodząc koło lustra nawet na
siebie nie spojrzałam. Było za wcześnie.
Wyszłam na dziedziniec. Zmierzchało. Całkiem straciłam poczucie czasu. Cicho
zamknęłam za sobą drzwi. Marzyłam, żeby tylko nikt mnie nie zobaczył, jak będę
wracać do namiotu.
- Już myślałem, że nigdy nie wyjdziesz – odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto na mnie
czeka. Wiedziałam już po głosie, ale musiałam się upewnić. Bartek siedział oparty o
ścianę. Miał zamknięte oczy. Czekał na mnie? Ale przecież, gdyby czuł litość… A
może to nie jest litość?
Usiadłam koło niego. Nie otworzył oczu, ale widziałam, że się dyskretnie
uśmiechnął. No to chyba moja kolej.
- Dziękuję… - powiedziałam cicho. Dalej na mnie nie patrzył. Ukryłam twarz w
dłoniach i cicho westchnęłam. Usłyszałam jak się poruszył i w chwilę później
poczułam, jak ujmuje moje dłonie, żeby odsłonić twarz. Tak jak wcześniej, podniósł
mi głowę, żebym popatrzyła mu w oczy.
- Nie ma za co – powiedział cicho. Chciało mi się płakać. Znowu. Tym razem przez
to, że zmuszam go do takiej litości nade mną. Zauważył lśniące w moich oczach łzy.
– Ach… – Nie. Nie mogę znowu się przy nim rozkleić. – Paulino. Jak zwykle, źle to
odbierasz – źle odbieram? Zabiłam człowieka, co tutaj jest niezrozumiałe. – I nie
chodzi mi o to, co się stało tydzień temu – tydzień? Cholera… A poza tym, Bartek
wydaje się czytać mi w myślach. – Musisz coś zrozumieć…
79
Wyrwałam się, żeby nie patrzeć mu w twarz. Skoro ma mi powiedzieć, że zrobił to
tylko z litości, nie chcę, żeby widział, jak płaczę. Bartek wstał i wyciągnął do mnie
rękę. Westchnęłam ciężko i chwyciłam ją.
Szliśmy w stronę drzew. Nie wiedziałam, dlaczego mnie tam prowadzi, ale było mi
wszystko jedno, gdzie usłyszę tę gorzką prawdę. Zatrzymaliśmy się koło
powalonego drzewa niedaleko dziedzińca. Bartek posadził mnie na pniu i stanął
naprzeciwko mnie. Znowu zmusił mnie, żebym na niego spojrzała.
- Musisz coś zrozumieć – zaczął znowu. – Przez ten tydzień… To, że byłem z tobą
przez ten tydzień, to nie jest litość – starałam się oddychać głęboko. – Wiem, co jest w
tej twojej główce. Poznałem cię już na tyle, żeby wiedzieć, co myślisz – urwał na
chwilę, ale tym razem nie miałam zamiaru mu przerwać – To NIE jest litość. Żeby
było jasne. Jesteś dla mnie… Cóż, jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym. I nie mogłem
cię zostawić samej z tym bólem. Nie pozwoliłbym ci nigdy cierpieć w samotności –
urwał na chwilę. – Wiem, że kiedyś byłaś inna. Indywidualistka – uśmiechnął się
lekko. – Ale wiem też, że się zmieniłaś. Wiem to, ponieważ i ja się zmieniłem. Jufan,
Lerkanie, Gurtanie… To wszystko ma na nas wpływ. Na zmiany: lepsze, czy gorsze
– spuścił wzrok. – Z góry przepraszam, ale musze o tym wspomnieć, żebyś dobrze
zrozumiała, co mam na myśli – ponownie na mnie spojrzał. – Wtedy koło tego
domu… - coś przewróciło mi się w żołądku – kiedy myślałem, że zginiemy… Nie
myślałem o niczym innym, jak o tym, żebyś przeżyła. To był mój priorytet. Jak to
mówią? Doceniasz to, co masz, dopiero kiedy to stracisz, tak? – patrzył na mnie
wyczekująco, ale ja dalej milczałam. – Jak mam ci to powiedzieć? – zapytał jakby sam
siebie. – Jesteś dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką… Kiedy sądziłem, że cię stracę,
uświadomiłem sobie, że tak naprawdę, nie potrafię być z dala od ciebie, że nie
wyobrażam sobie dalszego życia bez ciebie…
To zdecydowanie nie jest litość.
- Powiedz coś – mimo, że mówił szeptem, bardzo wyraźnie go słyszałam. Ale ja… co
ja mam mu powiedzieć?
- Zabawne – powiedziałam po paru minutach ciszy. Spojrzał na mnie z przerażeniem
– Kiedy byliśmy koło tego domu, nie myślałam o niczym innym, jak o tym, żebyś to
80
ty wyszedł z tego cało – uśmiechnęłam się do niego. Moje ciało trochę się buntowało,
bo wypełniający je ból, nie wiedział, czym jest uśmiech.
To właśnie staram się powiedzieć, że jest dla mnie, jak to określił, kimś więcej niż
przyjacielem?
- Więc… – zapytał w końcu, przysuwając się bliżej mnie. – Skoro ja nie chcę być
daleko od ciebie, ty nie chcesz być daleko ode mnie… – był tak blisko, że czubki
naszych nosów trącały się od czasu do czasu.
- To możemy spróbować nie oddalać się zbytnio od siebie – dokończyłam za niego
zdanie. Jego dłonie odnalazły w ciemnościach moją talię, przysunął mnie bliżej do
siebie. Ręce oplotłam wokół jego szyi, dłonie zatopiłam we włosach. Bartek powoli
zbliżył się do moich ust i delikatnie je pocałował. Rozlała mnie fala gorąca, tak obca,
porównując ją z bólem w moim ciele. Wydawało się, że próbuje go całkowicie ze
mnie wyprzeć. Przywarłam do niego jeszcze mocniej. Wstrzymałam oddech, gdy
patrzyliśmy sobie w oczy. Nie widziałam u Bartka litości, odrazy, czy strachu.
Widziałam pewność siebie, przywiązanie, uczucie. W jednej chwili zapragnęłam być
jeszcze bliżej niego. Moje usta znalazły jego, jakby robiły to od lat. Od razu
odwzajemnił pocałunek: głęboki, namiętny, zapierający dech…
I nie było już Obrońców, którzy przejęliby kontrolę. Nie było Lerkan, Gurtan, czy
Demetrii, zakłócających nasze myśli. Nie było walki, bólu, czy bezsilności. Byłam ja i
Bartek. Byliśmy My.
81
12. Incydent.
- Paulina? – Sergiusz obudził mnie swoim wołaniem. – Jesteś tam? Wszystko w
porządku? – Powoli zaczynałam dochodzić do siebie. – Nie było cię na śniadaniu…
- Tak – w końcu trochę oprzytomniałam, aby móc coś powiedzieć – Wszystko O.K.
Trochę zaspałam.
- Aha – Sergiusz zbliżał się w stronę namiotu, ale i tak wiedziałam, że nie wejdzie.
Od czasu tego „incydentu” z Demetrią wszyscy traktują mnie z niezwykłą
ostrożnością, a poza tym Lekranie są chyba najbardziej kulturalnymi ludźmi, jakich
znam, bo nigdy nie wchodzą nie zaproszeni. W przeciwieństwie do Bartka na
przykład… – Idziesz na trening? – usłyszałam w głosie Sergiusza troskę. Wzruszyło
mnie to. Mimo tego co zrobiłam, tak naprawdę nikt się ode mnie nie odwrócił. Fakt,
zajęło mi trochę czasu dojście do siebie, nie chciałam też więcej walczyć, ale po wielu
rozmowach z Bartkiem i Sergiuszem, przełamałam się. Mimo to, ilekroć choć chwilę
spóźniałam się na trening, Sergiusz sprawdzał, gdzie jestem i czy znowu nie płaczę
w swoim namiocie.
- Tak, jasne – odezwałam się w końcu. – Daj mi chwilę. Będę na placu za 15 minut.
- Wspaniale – odparł Sergiusz. Usłyszałam, że powoli oddala się od mojego namiotu,
a potem przystanął i zawołał. – Ach! Zapomniałbym. Nie widziałaś może Bartka?
Miłosz go szuka…
- Pewnie biega – odparłam automatycznie. Odwróciłam głowę i spojrzałam na
śpiącego obok mnie towarzysza. Ten to ma sen. Nic nie jest w stanie go obudzić.
Uśmiechnęłam się do siebie.
Bartek.
No tak. To był właśnie główny powód, dla którego wolałabym, żeby nikt nie
wchodził bez zaproszenia do mojego namiotu. Chociaż bardzo ciekawi mnie, jakby
zareagowali Lerkanie na taki obrót zdarzeń… Oczywiście nic im nie powiedzieliśmy.
Szczerze mówiąc, to ja wymusiłam na Bartku dyskrecję. I tak byliśmy tutaj obcy, bez
względu na to, co mówił Daniel. A poza tym nie wiedziałam, jaki stosunek do
związków mają nasi towarzysze.
82
Bartek.
Tak bardzo mi pomógł. Sądziłam, że już nigdy się nie uśmiechnę, nie zacznę
normalnie funkcjonować, ale on ma bardzo wiele ciekawych metod terapii. I teraz,
nie mogłam w to uwierzyć, gwiazda rocka, Bartek Białoszewski, leży w moim łóżku.
Nie, żeby mi się to nie podobało. Ale już tyle razy mu mówiłam, że to niebezpieczne,
bo jak kiedyś zaśpimy i nas znajdą, to będziemy się musieli tłumaczyć, wyjaśniać…
Oczywiście Bartek wyciąga swoje argumenty, że nie może mnie zostawić samej
przez koszmary…
Sny. Nie minęły. Co noc budzę się z krzykiem… Ale to nie znaczy, że Białoszewski
musi tego słuchać. No dobra, ciężko mi bez niego zasnąć, ale jakoś bym to zniosła.
Może…
Jest też druga sprawa. Moja samokontrola. Tylko, że jak zaczynam o tym mówić,
Bartek konspiracyjnie się uśmiecha i znajduje sobie niezwykle pochłaniające jego
uwagę zajęcie – najczęściej związane z moim ciałem. A to przecież nie jest takie
proste nie myśleć o seksie, kiedy facet, który ma tak boskie ciało, paraduje półnagi po
twoim namiocie! A robi to każdego wieczora, zaraz przed pójściem spać, bo sypia w
samych bokserkach. No dobra, nie jestem mu dłużna – muszę się przebrać akurat
wtedy, kiedy Bartek jest w namiocie, i nie wiedząc, co na siebie włożyć, chodzę w
samej bieliźnie przez długie minuty, a potem bez żadnych skrupułów wyrzucam go
na podwórko. Ale cóż, nikt nie jest idealny…
Nie powiem, że nie myślałam o seksie z Bartkiem, bo bym skłamała. Może myślę o
tym nawet za często… Ale tak naprawdę, nie wiem, czy chcę to zrobić. Owszem,
bardzo dużo z Bartkiem rozmawiamy, ale te nasze konwersacje jakoś nigdy nie
schodzą na temat poprzednich związków, czy naszych uczuć. Poza tym
uchodziłabym za niezwykle rozwiązłą, jakbym przespała się z facetem po paru
miesiącach znajomości. Przynajmniej w moim odczuciu.
A Bartek? Wcale mi tego nie ułatwia. Nie naciska oczywiście. Tak naprawdę nie robi
nic, na co bym mu nie pozwoliła, ale choćby ten jego cowieczorny mini striptiz
doprowadza mnie do szaleństwa! Ech…
Pochyliłam się nad uchem ciągle śpiącego Bartka i szepnęłam:
83
- Hej śpiochu – zero reakcji. Typowe. – Bartek – trochę podniosłam głos i lekko go
szturchnęłam. Nic. – Bartek, obudź się – mówiłam stanowczym głosem, ale nie
krzyczałam, bo niby jak? Zaraz by wszyscy wiedzieli, gdzie tak naprawdę był cały
ranek (i noc) Białoszewski.
Bartek przewrócił się tylko na drugi bok i dalej smacznie spał. Nie, no tego było za
wiele. I tak jesteśmy już spóźnieni, nie mówiąc już o tym, że nie wiem, jak mamy
bezpiecznie opuścić mój namiot, bez wzbudzania niczyich podejrzeń. Zrobiłam
jedyną rzecz, jaka przyszła mi do głowy – zrzuciłam go z łóżka.
Obudził się momentalnie i stanął na równych nogach.
- Co… cco jest? – zapytał niezbyt przytomnie.
- Zaspaliśmy, geniuszu – odpowiedziałam, powoli wstając z łóżka (które było,
chciałabym dodać, jednoosobowe i spanie w nim we dwójkę było niezłym
wyzwaniem) – Sergiusz tu był. Miłosz cię… - nie skończyłam, bo wylądowałam z
powrotem na łóżku z Bartkiem, siedzącym na mnie okrakiem i przygważdżającym
mnie rękami, żebym nie mogła się ruszyć. - … szuka – dokończyłam na wydechu.
- Ach, tak – powiedział Białoszewski z uśmiechem. – I to ma mnie powstrzymać
przed pocałowaniem cię na dzień dobry? – powiedziawszy to zaczął zbliżać swoje
usta do moich.
Muszę przyznać, że całowanie się z Bartkiem Białoszewskim to najprzyjemniejsza
rzecz, jaką do tej pory robiłam.
Lekko rozchyliłam wargi, zachęcając tym samym Bartka, żeby odnalazł swoim
językiem mój. Kiedy to zrobił, ten delikatny całus zmienił się w serię głębokich i
zapierających dech w piersi pocałunków. Nasze oddechy stawały się coraz płytsze,
urywane. Bartek uwolnił moje ręce i mogłam zatopić dłonie w jego miękkich
włosach. Jego dłonie odnalazły moją bluzkę, pod którą za chwilę wylądowały. Dotyk
jego ciepłych dłoni na mojej talii wywoływał przyjemne uczucie w okolicach
żołądka. I wtedy odezwał się Miłosz.
- Paulina? – Zakryłam Bartkowi usta ręką, żeby nic nie powiedział, bo po nim można
się wszystkiego spodziewać. – Jesteś tam?
Deja vu? Najpierw Sergiusz, teraz Miłosz. Super…
- Tak – odpowiedziałam z lekką zadyszką. – Już idę na trening. Zaspałam…
84
- Tak, wiem. Sergiusz mi mówił – odpowiedział spokojnie Miłosz. – Zastanawiałem
się, czy wiesz, gdzie jest Bartek?
- Och – odpowiedziałam niezbyt przytomnie, bo ów Bartek właśnie uwolnił się od
mojej ręki i całował po szyi. – Biega – odpowiedziałam w końcu.
- Cóż. Jakoś długo nie wraca – powiedział po chwili Miłosz. Chociaż do mnie mało
docierało, co mówił. Bartek skutecznie mnie dekoncentrował. – Trochę się martwię.
Jeszcze nigdy się nie spóźniał na trening – mówił bardziej do siebie niż do mnie. –
Jeśli go zobaczysz, to powiedz proszę, że go szukam.
- Jasne! – powiedziałam niezbyt wyraźnie, bo Bartek znowu zaczął mnie całować w
usta.
Usłyszałam, jak Miłosz się oddala od namiotu. Za to co potem zrobiła, powinnam się
nienawidzić…
Zebrałam całą swoją siłę woli, żeby móc przerwać ten wspaniały poranek i ponownie
zrzuciłam Bartka z łóżka – to był jedyny sposób, żeby się od niego uwolnić, a
zważywszy na to, że zapomniał mnie przygważdżać rękoma, nie było to zbyt trudne.
- Mogłaś powiedzieć, że ci się nie podoba, zamiast drugi raz wyrzucać mnie dziś z
łóżka – powiedział Bartek cały czas leżąc na podłodze.
- Nie powiedziałam, że mi się nie podoba – odparłam wpatrując się w sufit namiotu i
przeklinając w myślach samą siebie i Lerkan, za to, że nam przeszkodzili. – Ale
musimy już iść i dobrze o tym wiesz.
- Wiesz co? – skomentował to Bartek, podnosząc się z ziemi. – Jesteś zbyt zasadnicza.
Kto by zauważył, że przez dzień, czy dwa nie wychodzimy z namiotu? – spojrzał na
mnie z uśmiechem i wyciągnął rękę, żeby pomóc mi wstać.
- Zapewne nikt – odpowiedziałam z ironią, biorąc go za rękę i podnosząc się z łóżka.
– A teraz lepiej wymyśl jakąś dobrą wymówkę dla Miłosza – dodałam.
- Przecież biegałem – powiedział, nakładając spodnie. – Ale jeśli chcesz, to mogę
powiedzieć, że molestowałem ciebie cały ranek – rzucił mi zalotne spojrzenie.
Byłam już ubrana i gotowa do wyjścia, więc tylko popatrzyłam na niego gniewnie,
mówiąc:
- Wyjdź tyłem i nie daj się przyłapać – I już mnie nie było.
85
*
W drodze na plac treningowy próbowałam się skupić, ale wspomnienia
ostatnich 12 godzin, jakoś mi w tym nie pomagały. Późna kolacja w namiocie, potem
deser i rozmowy do rana… To dlatego zaspaliśmy, ale nie żałowałam ani minuty. Za
te parę godzin sam na sam tuż przed snem, mogłabym mieć nawet dodatkowe
treningi (co mnie pewnie i tak czeka za spóźnienie). Ale leżąc tak, wtulona w Bartka,
który szepcze mi do ucha, czuję się niezwykle spokojna. Szczęśliwa… Nigdy się tak
nie czułam. Nikt nie był mi jeszcze tak bliski, jak on…
Dość! Jeszcze trochę powspominam i Sergiusz zrobi dziś ze mnie worek treningowy.
Zebrałam się w sobie i wyłączyłam myślenie – tylko tak byłam w stanie skupić się
jedynie na walce. Nie mogłam myśleć o niczym, nie mogłam myśleć, że mogę kogoś
zranić.
- Cześć! – powiedziałam do stojącego tyłem Sergiusza.
- Witaj – odpowiedział, odwracając się. Zauważyłam, że nie jest w najlepszym
humorze.
- Przepraszam za to spóźnienie. Jakoś nie mogłam zasnąć wczoraj i dopiero nad
ranem… - byłam w trakcie wygłaszania wymyślonej historyjki, kiedy podszedł do
nas Błażej.
- Powiedziałeś jej? – zwrócił się do Sergiusza, nie czekając nawet, aż skończę mówić.
- Jeszcze nie – odpowiedział spokojnie Sergiusz.
- Nie powiedziałeś mi o czym? – zwróciłam się do mojego trenera, ignorując przy
tym Błażeja. – Co się dzieje?
Sergiusz i Błażej wymienili szybkie spojrzenia, po czym ten drugi, nawet na mnie nie
spojrzawszy, opuścił plac treningowy. Nie podobały mi się te ukradkowe spojrzenia
i niewypowiedziane zdania. Chciałam zapytać Sergiusza, o co chodzi i domagać się
odpowiedzi, ale mnie uprzedził.
- Chodź ze mną proszę. Muszę ci coś pokazać – sposób, w jaki wypowiedział te dwa
zdania, nie zapowiadał niczego dobrego.
Poprowadził mnie bez słowa w stronę magazynów, gdzie trzymano zapasy
żywności. Byłam tam tylko kilka razy, ale wiedziałam, że za tymi budynkami
znajduje się coś na kształt więzienia. Powiedział to mi zaprzyjaźniony kucharz (a
86
raczej jeden z chłopaków, który gotuje jak najlepszy szef kuchni na świecie), podczas
wspólnego robienia obiadu. Nigdy nie sądziłam, że będę się musiała tam znaleźć, bo
szczerze mówiąc, trochę mnie to przerażało. Wyobrażałam sobie maszyny do tortur i
ciasne klatki… No co? W końcu jesteśmy na Jufan, gdzie wszystko jest możliwe.
Szliśmy w milczeniu. Minęliśmy jeden budynek, potem kolejny. Wiedziałam, że za
następnym skręcimy. Tak też zrobiliśmy i moim oczom ukazał się niewielki
budynek, który przypominał część jakiegoś zamku – nagie mury i tylko jedno
wejście, przy którym stało dwóch Lerkan z bronią w rękach. Nieopodal nich
zauważyłam też Bartka i Miłosza. Co oni tutaj robili? Już chciałam o to zapytać,
kiedy Sergiusz znowu mnie uprzedził, zwracając się do Miłosza.
- Powiedziałeś mu?
- Nie, jeszcze nie. Właśnie miałem to zrobić, ale zauważyłem, że się zbliżacie –
odpowiedział Miłosz. Bartek stał nieopodal mnie, ale nawet nie śmiałam na niego
spojrzeć. Jeszcze nie doszłam do siebie po intensywnym poranku, a poza tym miejsce
i czas na ukradkowe spojrzenia nie było odpowiednie.
Wpatrywaliśmy się w naszych przyjaciół, czekając na wyjaśnienia, ale jakoś żaden z
nich nie kwapił się, żeby nas poinformować o tym, o czym mieli nam powiedzieć,
więc przejęłam inicjatywę.
- Możecie nam powiedzieć, co się tutaj dzieje? – spojrzałam najpierw na Sergiusza, a
potem na Miłosza, ale żaden z nich nawet nie raczył na mnie spojrzeć. – Sergiusz –
zwróciłam się do mojego trenera, który był mi chyba najbliższy z Lerkan. – Czy coś
się stało?
- Niestety tak – odpowiedział mi po chwili ciszy. – Otóż, chodzi o to, że dzisiaj na
zwiadzie Paweł i Nataniel natknęli się na Gurtankę. Mówi, że ma dla nas pewne
informacje, ale będzie rozmawiać tylko z tobą, Paulino. – spojrzał mi w oczy – Czy
możesz nam to wyjaśnić?
87
13. Sara
- Ze mną… Ale… - zaczęłam się jąkać, bo to wszystko nie miało najmniejszego sensu.
Dlaczego Gurtanka chciała rozmawiać ze mną? Dlaczego nie z kimś innym?
Dlaczego nie z Lerkanem? I gdy tak o tym myślałam, odezwał się Bartek.
- Sergiusz. Ty chyba nie myślisz, że Paulina… – urwał, bo zauważył mój
niedowierzający wzrok. Ale teraz i ja zaczęłam rozumieć.
- Nie mam z tym nic wspólnego – odezwałam się, bo najwyraźniej ani Sergiusz ani
Miłosz nie mieli ochoty nam nic wyjaśniać. Ogarniała mnie frustracja. Chociaż…
Mogłam się tego spodziewać. Jestem jedyną dziewczyną na Jufan, która jest po tej
„lepszej stronie”, a przynajmniej do tej pory myślałam, że tak właśnie jestem
odbierana. – Sergiusz. Nie mam z tym NIC wspólnego – powtórzyłam z naciskiem. –
Nie mogę uwierzyć, że w ogóle mogłeś coś takiego wziąć pod uwagę! – złość
wzbierała we mnie z każdą sekundą, a to, że mój trener nawet na mnie nie patrzył,
tylko ją wzmagało. – Nie do wiary! – krzyknęłam w końcu. – Czy ty naprawdę
sądzisz, że mogłabym, nie wiem, spiskować przeciwko wam? I co? Tak po prostu
jako podwójny agent zabiłam swoją towarzyszkę broni Demetrię, aby później
sprowadzać do obozu jakąś inną Gurtankę, z nadzieją, że uwierzycie w moją
niewinność? Dla twojej wiadomości: nawet ja nie byłabym taką idiotką. I nie wiem,
co się tutaj dzieje. Jeśli to jakaś kolejna próba, której zostaję poddana wbrew własnej
woli, to jest bardzo nietrafiona – wyrzucałam słowa wciąż patrząc na Sergiusza. Nie
mogłam uwierzyć, że jedyna życzliwa mi osoba na Jufan (nie wliczając Bartka) tak
łatwo uwierzyła… No właśnie, nawet nie wiem, w co.
- Paulina – Sergiusz wreszcie podniósł na mnie wzrok. – Źle to odbierasz. My cię o
nic nie oskarżamy. My tylko…
- Och. No tak. Nie oskarżacie mnie – powiedziałam z ironią, przerywając mu. – Wy
tylko mi nie ufacie. Nie ma co, pocieszające – gniew wypełniał moje ciało.
Wiedziałam, czym się to może skończyć. Wiedziałam, że niekontrolowany może
znowu przywołać Ją. A na to nie mogłam pozwolić.
Odwróciłam się od nich. Zamknęłam oczy i próbowałam się skupić, uspokoić
oddech. Poczułam na ramieniu czyjąś dłoń, wiedziałam, że to tylko Bartek próbuje
88
mi pomóc odzyskać spokój. Nie było to zbyt łatwe, bo wszystko się we mnie
gotowało.
- Bartek? A gdzie ty byłeś dzisiaj cały ranek? – tym razem odezwał się Miłosz. Myślał
chyba, że jak przerwie tą niezręczną ciszę, zwracając się do Bartka tym pozornie
niewinnym pytaniem, odwróci moją uwagę od podejrzeń co do mojej osoby. Drogi
kolego – nie tędy droga.
- No tak – odezwałam się, nie dając możliwości na odpowiedź Bartkowi. – Najlepiej
szukać winnych wśród obcych – odwróciłam się, żeby na nich spojrzeć. Ciągle
czułam dłoń Bartka na swoim ramieniu, ale nie byłam w stanie na niego spojrzeć.
Chyba bym się rozkleiła, jakbym to zrobiła.
- Nie szukamy winnych – powiedział spokojnie Sergiusz, robiąc krok w naszą stronę
i jednocześnie wyciągając przed siebie ręce.
Potem uświadomiłam sobie, że chciał w ten sposób mnie uspokoić, ale w
tamtym momencie ten gest wydał mi się… zagrożeniem.
W momencie, kiedy palce Sergiusza dotknęły moich przedramion, po moim ciele
przeszło coś, co mogło być zwykłym dreszczem, ale tym nie było. A co dziwne, nie
rozpoczynało się w miejscu, gdzie dotykał mnie Sergiusz, tylko Bartek. Jakiś impuls
przeszedł przez ciało Białoszewskiego, wniknął we mnie i całą swoją mocą trafił w
nic nie świadomego Sergiusza, którego coś, bo nie wiem, co to było, odrzuciło na
kilka metrów od nas.
*
- Sergiusz!– wszyscy się przekrzykiwali, podbiegli do niego i otoczyli tak, że z
miejsca, w którym stałam, widziałam jedynie czubki jego butów. Bartek, Miłosz i
dwóch strażników nawet nie zwracało na mnie uwagi. A ja? Osunęłam się na kolana
i ukryłam twarz w dłoniach. Znowu to zrobiłam. Skrzywdziłam drugiego człowieka.
Zadałam mu ból. Może nawet zabiłam. I chociaż tego nie chciałam, chociaż tego nie
kontrolowałam, to moja wina. Co ze mnie za człowiek?
I kiedy tak tkwiłam cały czas w tym samym miejscu, nie zwracając uwagi na
otaczający mnie świat, usłyszałam, że ktoś wypowiada moje imię.
89
- Paulina – podniosłam głowę i zobaczyłam uśmiechającego się od ucha do ucha
Sergiusza. Nieświadoma tego co robię, rzuciłam mu się na szyję, nie zważając na
pozostałych.
- Sergiusz! – tylko tyle zdążyłam i byłam w stanie powiedzieć, zanim uświadomiłam
sobie, że mój trener wydaję się trochę spięty. No tak. Nie przywykł, że kobiety
rzucają mu się na szyję – Przepraszam. – odsunęłam się od niego szybko i usiadłam
na jeszcze wilgotnej od rosy trawie.
Sergiusz, mimo, że trochę zmieszany, ponownie się uśmiechnął.
- Nie masz za co przepraszać – powiedział w końcu, kiedy uznał, że chyba mu już
nie grozi porażenie, czy nagły przypływ moich uczuć.
- Ja nie wiem, co się stało – powiedziałam nie patrząc mu w oczy. – Wydawało mi
się… Nieważne – swoje dziwactwa zostawiłam dla siebie – Nie chciałam tego. To tak
samo jakoś… – a potem spojrzałam na Bartka i dodałam. – To przez niego.
- Słucham? – odezwał się ni to rozbawiony ni to urażony.
- To nie ode mnie wyszedł ten impuls, czy coś, tylko od ciebie – pożaliłam się.
- Poprawka – powiedział, patrząc mi prosto w oczy – to wyszło z ziemi i dopiero
potem przeszło przeze mnie. A poza tym ja nic nie miałem do Sergiusza, więc to nie
moja wina.
Już chciałam coś na to odpowiedzieć, kiedy odezwał się Sergiusz.
- To nie jest wina żadnego z was – zaczął tym swoim wykładowym tonem. – To jest
najlepszy dowód na to, że nie macie nic wspólnego z Gurtanką, którą dzisiaj
przyprowadziliśmy – a kiedy spojrzeliśmy na niego lekko zdziwieni, dodał –
Gurtanie potrafią korzystać z energii zgromadzonej w ziemi tylko kiedy są pod
postacią bestii. My natomiast, w jakimś stopniu – jedni mniej, inni więcej – potrafimy
czerpać tę moc, na przykład podczas walki, nie zmieniając się przy tym w żaden
sposób, jak sami zauważyliście – dalej nie wiedzieliśmy, o co mu tak naprawdę
chodzi i chyba to wyczuł, bo ciągnął dalej. – Oboje użyliście mocy. Nieświadomie, jak
przypuszczam. Poczuliście się zagrożeni albo jedno z was. Podejrzewam, że była to
Paulina, bo niefortunnie, poprzez nasze wątpliwości, rozbudziliśmy w niej, jak
przypuszczam gniew i strach. I za to jesteśmy ci winni przeprosiny – spojrzał na
mnie, czekając aż coś powiem.
90
- Och – powiedziałam w końcu, kiedy to do mnie dotarło. – Nie ma sprawy – no co?
Byłam jeszcze w lekkim szoku.
Bartek przewrócił oczami, ale nic nie powiedział. Za to Sergiusz uśmiechnął się
jeszcze szerzej i podjął przerwaną wypowiedź.
- Od zawsze czuliśmy, że jesteście wyjątkowi. To, że udało wam się przenieść we
dwójkę za pomocą portalu, powstrzymać Werbina podczas waszego pierwszego
spotkania, czy to, co się wydarzyło dzisiaj, świadczy o tym, że wasza moc jest
połączona. Oczywiście możecie korzystać z niej oddzielnie, ale kiedy jesteście razem
– na przykład, kiedy się dotykacie – jesteście potężniejsi.
- Połączona – powiedział Bartek. – To znaczy, że im bliżej siebie się znajdujemy, tym
nasza moc jest silniejsza, jesteśmy, powiedzmy, bezpieczniejsi? – zignorowałam
dwuznaczność tego „bliżej siebie”. – Chodzi mi o to, że ujawnia się to wtedy, kiedy
jesteśmy zagrożeni. Czyli najlepiej byłoby, gdybyśmy, na przykład w czasie walki,
nie oddalali się zbytnio od siebie. Tak? – spojrzał pytająco na Miłosza, potem na
Sergiusza i pewnie na mnie, ale ja spuściłam wzrok.
Co on najlepszego wyprawia? Czy tylko ja widzę podteksty w tego pytaniach? „W
czasie walki”, jasne. Jakoś mi się wydaje, że nie tylko o walkę tu chodzi.
- Prawdopodobnie – opowiedział Sergiusz. – Dobrze. – westchnął. – A teraz ta
nieprzyjemna część dnia – zauważyłam wyciągniętą rękę w moją stronę. Spojrzałam
na mojego trenera i ujęłam jego dłoń, aby pomógł mi wstać z trawy, na której ciągle
siedziałam. – Paulino. Ta Gurtanka chce rozmawiać tylko z tobą – patrzył mi w oczy.
Wiedziałam, że jego uprzedzenia, jeśli je miał, już zniknęły. – Ona może mieć
informacje, które pomogą nam pokonać Werbina. Nie możemy nie skorzystać z takiej
szansy. Muszę cię prosić, żebyś z nią porozmawiała.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Miałabym rozmawiać z pobratymcem
Demetrii? Sama?!
- Chyba sobie żartujesz – to Bartek wypowiedział te słowa. – Ma tam wejść sama? Do
Gurtanki, która może w każdej chwili ją zabić? – puściłam mimo uszu mówienie o
mnie per „ona” i taką niską wiarę we mnie, bo szczerze mówiąc, nie chciałam tam
iść. A już na pewno sama.
91
- A mamy jakieś inne wyjście? – tym razem odezwał się Miłosz. – Ona nie będzie
rozmawiać z nikim innym. Już próbowaliśmy. Więc jeśli masz jakiś lepszy…
- Oczywiście, że mam lepszy pomysł – przerwał mu Bartek. – Pójdę razem z nią.
- Genialny pomys. – to ironiczne zdanie wypowiedziałam ja, ale jakoś nikt nie
zwrócił na mnie uwagi.
- Sergiusz – Bartek zwrócił się do mojego trenera, szukając chyba wsparcia. – Sam
przed chwilą powiedziałeś, że moc moja i Pauliny jest połączona. Uważam, że
bezpieczniej będzie, jak pójdziemy we dwójkę. Jakby coś się działo, może uda nam
się wywołać ten impuls, który cię poraził.
Wszyscy patrzyliśmy teraz na Sergiusza: Bartek z wyczekiwaniem i (chyba mi się
przywidziało) jakimś nieuzasadnionym, ukrywanym gniewem; Miłosz z mieszaniną
obojętności i ciekawości; ja z niedowierzaniem, bo wiedziałam, co się zaraz stanie.
- Tak – powiedział w końcu. – Sądzę, że to najlepsze rozwiązanie.
- Super – ucieszył się Bartek i wyciągnął do mnie rękę, jak niedawno zrobił to
Sergiusz. – Idziemy?
- Super – powtórzyłam, nie ruszając się z miejsca. – To ja już nic nie mam do
powiedzenia?
- Nie – odpowiedzieli wszyscy trzej jednocześnie.
- Świetnie! – minęłam Bartka, ignorując jego dłoń i skierowałam się w stronę
drewnianych drzwi.
- Och. Zapomniałbym – to Sergiusz zatrzymał mnie swoimi słowami, kiedy sięgałam
już, żeby nacisnąć klamkę. – Ta Gurtanka to Sara. Siostra Błażeja.
- Co?! – zawołałam, ale Bartek złapał mnie za ramię i wciągnął do budynku.
*
Znaleźliśmy się w ciemnym, krótkim korytarzu. Za rogiem widzieliśmy nikłe
światło, które musiało wydobywać się ze świecy. Przypuszczałam, że w tym miejscu
nie ma okien.
Poza nami i Gurtanką nikogo tutaj nie było. Nie mogłam uwierzyć, że tylko straż na
zewnątrz pilnuje Sary. Cholera! Teraz wszystko się zgadzało. A przynajmniej to, że
92
Błażej znalazł się w pobliżu mnie, co robił bardzo niechętnie do dzisiejszego dnia. A
tutaj proszę! Nawet żadnej kąśliwej uwagi na mój temat. Pewnie musiało go dobić,
że jego własna siostra chciała rozmawiać ze mną a nie z nim. A może on już z nią
rozmawiał? „Już próbowaliśmy.” – tak powiedział Miłosz. Pewnie chodziło o
Błażeja.
- Będziemy tu tak stać? – szepnął mi Bartek do ucha, a ja aż podskoczyłam. –
Spokojnie. Ze mną ci nic nie grozi – uśmiechnął się do mnie zalotnie i spróbował
pocałować, ale ja się odsunęłam.
- Nie sądzisz, że to nie najlepsze miejsce? – powiedziałam, nie patrząc na niego i
robiąc krok w stronę pomieszczenia za rogiem.
- Och. No tak – odpowiedział sucho. No i się obraził. Mężczyźni…
Odwróciłam się do niego i założyłam mu ręce na szyję. Nie stawiał oporu, ale też na
mnie nie patrzył, więc jedną ręką odwróciłam jego twarz w swoją stronę.
- Mógłbyś zrobić mi tę przyjemność i się nie obrażać? – zapytałam najbardziej słodko,
jak byłam w stanie, biorąc pod uwagę parę czynników. Na przykład to, że totalnie
mnie zignorował tam, na zewnątrz; był, jak sądzę, o krok od tego, żeby wyjawić
Lerkanom, co nas łączy; aha i to, że prawdopodobnie jest zły na Sergiusza – jedyną
życzliwą mi osobę – z niewiadomych powodów.
- Wcale się nie obraziłem – odparł już mniej szorstko, a przynajmniej tak sądzę, bo
oboje szeptaliśmy – Po prostu nie wiem, o co ci chodzi.
- Ja nie robię ci wyrzutów, że traktujesz mnie tak, jakbym nie umiała o siebie zadbać.
- Słucham? – obruszył się.
- Proszę, pozwól mi skończyć – powiedziałam łagodnie. Nic już nie powiedział, tylko
na mnie patrzył. – Wiem, że poszedłeś tutaj ze mną, bo się o mnie martwisz i nie
chcesz, żeby coś mi się stało. Ale nie oczekuj ode mnie, że będę zachwycona tym, że
inni decydują o tym, co robię. Nie ten typ kobiety – uśmiechnęłam się do niego, ale
Bartek spojrzał tylko na mnie sceptycznie. – Potrafię o siebie zadbać – powiedziałam
stanowczo. – A jeśli będę potrzebowała twojej pomocy czy wsparcia, to cię o to
poproszę. Tylko mi pozwól – spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – Na zewnątrz z góry
założyłeś, że potrzebuję wsparcia – miałeś rację. Ale nie dałeś mi szansy, żebym o
tym powiedziała. Zdecydowałeś za mnie. I to mi się nie podoba.
93
- Nie wiedziałem, że tak to odbierasz – powiedział w końcu. – Ale to i tak nie
wyjaśnia, dlaczego się odsunęłaś, kiedy próbowałem cię pocałować. Albo to, że nie
wzięłaś mnie za rękę, kiedy ci ją podałem.
- Bartek – powiedziałam, tłumiąc westchnienie. – Za chwilę będziemy rozmawiać z
Gurtanką, która widocznie mnie zna. Za drzwiami stoją Lerkanie, którzy mogą tutaj
wejść w każdej chwili. Byłam na ciebie trochę wkurzona. Wystarczające powody? –
ponownie się uśmiechnęłam i tym razem Bartek to odwzajemnił, tylko że niezbyt
wyraźnie.
I właśnie w takich momentach utwierdzam się w przekonaniu, że nigdy, ale to
przenigdy nie zrozumiem facetów…
- Dobra – powiedział w końcu Bartek, zdejmując moje ręce ze swojej szyi.
Popatrzyłam na niego nieco zdezorientowana, ale on tylko uśmiechnął się szerzej,
wziął mnie za rękę i powiedział. – Zobaczmy, co ma do powiedzenia ta cała Sara.
- No najwyższy czas. Nie mam całego dnia.
94
14. Szansa.
Słysząc te słowa zatrzymaliśmy się, zza rogu wyszła Sara. Było ciemno, więc
trudno mi było stwierdzić, jaka jest. Na pierwszy rzut oka widziałam, że jest gdzieś
w moim wieku. Miała krótkie, ciemne włosy, wyrazistą twarz i (mimo moich
oczekiwań, że będą blade i puste) niebieskie oczy, które doskonale pamiętałam.
Musiałam przyznać, że bardzo różniła się od Demetrii. Spodziewałam się, że Sara
będzie bardziej do niej podobna, może jak siostra. A ona bardziej przypominała mnie
– zwykłą dziewczynę, niż wyszkolonego, bezwzględnego zabójcę.
- Będziecie tak tu stać? – zapytała Gurtanka,, wyrywając mnie z zamyśleń. Jak sądzę
Bartka też. Oboje wpatrywaliśmy się w nią z niedowierzaniem i ciekawością
(przynajmniej z mojej strony). Czy naprawdę słyszała naszą rozmowę? A jeśli tak?
Nawet idiota by się domyślił, że jesteśmy kimś więcej, niż tylko przyjaciółmi…
- Zapraszam w moje skromne progi – dodała ciągle patrząc mi w oczy, a ja nie byłam
w stanie odwrócić wzroku. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że patrzę na tę
samą, małą dziewczynkę, którą przed laty odebrano rodzinie.
Sara uśmiechnęła się krzywo, co do niej całkowicie nie pasowało i, zapraszając nas
gestem do komnaty, sama skierowała się w tamtą stronę. Spojrzałam na Bartka, który
patrzył na miejsce, w którym zniknęła Gurtanka. Szturchnęłam go lekko, a kiedy na
mnie spojrzał, wskazałam głową, w tym samym kierunku. Kiwnął głową, ścisnął
moją rękę i weszliśmy do środka.
Za dużym, drewnianym stołem, na którym stała świeca, siedziała Sara.
Naprzeciwko niej było jedno krzesło. Dziwnym trafem to miejsce skojarzyło mi się z
więzieniami, zakładanymi w czasie II wojny światowej, gdzie w okrutny sposób
przesłuchiwano zatrzymanych. W tej sytuacji nie byłam pewna, która z nas była
podejrzana o jakąś zbrodnię.
Dość! Nie dam z siebie zrobić jakiejś ofiary. Nie pozwolę, aby Sara widziała, jak
bardzo się boję. Bo muszę przyznać, że strach przyspieszył bicie mojego serca tak, że
w zalegającej w pomieszczeniu ciszy, słyszałam każdy jego ton. I pewnie nie tylko
ja…
Graj Paulina. Udawaj.
95
Pomyślałam. Zawsze byłam w tym dobra. Przecież kiedyś nawet byłam w jakimś
zespole teatralnym i instruktorka rozpływała się nad moim „wrodzonym talentem”.
Tylko, że granie dla garstki dzieciaków to nie to samo, co udawanie przed
potencjalnym przyszłym mordercą…
- Och. Ja nie gryzę – powiedziała Sara, kiedy zauważyła, że Bartek spojrzał na
krzesło, potem na mnie i w końcu skierował się wraz ze mną w stronę ściany, aby
móc się o nią oprzeć.
- To nie znaczy, że chcemy znajdować się bliżej ciebie, niż jest to konieczne –
odpowiedział Białoszewski, przerywając w ten sposób ciszę z naszej strony. Cholera.
Teraz chyba i ja się będę musiała udzielać w tej konwersacji, a wcale mi się to nie
uśmiechało.
Uśmiech zniknął z twarzy Gurtanki. Popatrzyła na Bartka nienawistnie i powiedziała
tym swoim szorstkim głosem:
- Ciebie, Panie Nadopiekuńczy, nikt tutaj nie zapraszał – a potem spojrzała na mnie –
Ale możesz zostać. I tak by ci wszystko powtórzyła.
- Czego chcesz? – zapytał sucho Bartek.
- Po pierwsze rozmawiać z nią, nie z tobą – odpowiedziała Sara, cały czas mi się
przyglądając. A mnie trafiał szlak, bo znowu mówiono o mnie w trzeciej osobie. – Po
drugie, jeśli chcesz tutaj zostać, to lepiej się zamknij i słuchaj.
Bartek chciał się już odciąć, ale w końcu zebrałam w sobie na tyle odwagi, że
mogłam się odezwać.
- Słucham – powiedziałam może trochę zbyt piskliwie, więc dodałam już normalnie.
– Masz mi coś do powiedzenia?
Sara uśmiechnęła się do mnie. I nie był to szyderczy uśmieszek. Był… szczery.
- Zastanawiałam się jak to będzie – odparła cicho Gurtanka, chyba bardziej do siebie,
niż do nas. Spuściła wzrok, wpatrując się w stół, jakby przypomniała sobie, z kim
rozmawia. – Dobrze zrobiłaś – powiedziała po chwili ciszy. – Nie powinien
lekceważyć twojej mocy. A już na pewno nie powinien w ciebie wątpić.
- Słucham? – nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Czy ona dawała mi rady? – Chyba
nie chciałaś rozmawiać o mnie? Bo jeśli tak, to ta rozmowa właśnie się skończyła.
96
- Nie! – krzyknęła, kiedy wciąż trzymając Bartka za rękę, zrobiłam krok w stronę
wyjścia – Proszę…
Spojrzałam na nią. Utkwiła we mnie wzrok, w którym nie było wrogości. Nic już z
tego nie rozumiałam. A najmniej chyba to, że zrobiło mi się przykro, kiedy z góry
założyłam, że Sara może mi zrobić krzywdę.
Odwróciłam się do Bartka, żeby spojrzeć mu w oczy i zaczęłam wyjmować dłoń z
jego dłoni. Jak się tego spodziewałam, wcale mu się to nie spodobało.
- W porządku – powiedziałam cicho, cały czas bacznie mu się przyglądając. – Po
prostu stań za mną, dobrze?
Bartek westchnął, ale zrobił, o co go prosiłam, a ja usiadłam naprzeciw Sary.
- Mówiłaś, że masz jakieś informacje, które pomogą Lerkanom pokonać Werbina –
zwróciłam się do Gurtanki spokojnie. – Dlaczego chcesz je ujawnić? – sama nie
wiem, dlaczego zadałam to pytanie. Musiałam po prostu wiedzieć…
- Nie mogę ci odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie chcesz, żeby ta rozmowa
dotyczyła ciebie – odpowiedziała równie spokojnie. – Ale to o ciebie głównie chodzi.
To z twojego powodu tutaj jestem – znowu spuściła wzrok.
- Chyba w tym wypadku mogę zrobić wyjątek – uśmiechnęłam się. Matko! Co ja
robię?!
Zauważyłam, że Sara też się lekko uśmiechnęła, zanim znów podniosła głowę.
- Więc? – zapytałam. – O co w tym wszystkim chodzi?
- Szczerze? Sama do końca nie wiem, co się tak naprawdę dzieje – zaczęła. – Parę
miesięcy temu, zaraz po tym jak pojawiliście się na Jufan, miałam dziwny sen. To ty
mi się śniłaś. Chociaż sama nie wiem, czy to był sen. Raczej wspomnienie.
- Wspomnienie dnia, w którym cię zabrali? – wtrąciłam się.
- Tak. Ale skąd ty…
- Najpierw ty. Potem ja.
- Dobra. To było dziwne – ciągnęła. – Wiele razy przypominałam sobie ten dzień, ale
nigdy z taką dokładnością. No i oczywiście coś się nie zgadzało, bo ty się tam
znalazłaś. Patrzyłaś na mnie. Stałaś i patrzyłaś… - przerwała na chwilę. – Od dnia
tego wspomnienia zaczęły dziać się różne rzeczy. Wiedziałam na przykład, jak masz
97
na imię. Albo wtedy, jak zabiłaś Demetrię, wiedziałam, co czujesz. Czułam to. Wiem,
że to brzmi absurdalnie i nie wiem, jak to wyjaśnić, ale taka jest prawda.
Zaczęłam tracić moce. Nie potrafię się już zmieniać. Moje oczy… Cóż. Moje oczy są
takie, jak dawniej. Jeszcze przed przemianą. Starałam się, żeby nikt nie zauważył, że
coś się ze mną dzieje. Nie było to trudne. Gurtanie nie interesują się sobą nawzajem –
uśmiechnęła się krzywo. – A potem przyszła ta chęć pomocy. Nawet nie wiesz, jakie
to dziwne uczucie, kiedy od 20 lat troszczysz się tylko o siebie albo o to jak zabić,
żeby mieć z tego zabawę… To uczucie było silne. Nadal jest…
Szczerze mówiąc to miła odmiana, myśleć o kimś innym. Od jakiegoś czasu
szukałam sposobu, żeby się z tobą skontaktować. Bo jak się zapewne domyśliłaś, to
tobie chcę pomóc – spojrzała na Bartka. – Wam.
Nie wiem jak Bartek, ale ja z tego nic nie rozumiałam. A już na pewno tego, że jej
uwierzyłam. W każde słowo Sary.
- To miłe – powiedziałam w końcu, bo oboje czekali aż coś powiem. Sara zaczęła się
śmiać. W przeciwieństwie do jej głosu, śmiech był bardzo przyjemny dla ucha.
- Rzeczywiście – powiedziała, wciąż się śmiejąc. – Paulina. Wiem, że nic z tego nie
rozumiesz.
- No dobra. Nie rozumiem – przyznałam. Sara westchnęła – przestała się już śmiać.
- Nie wiem, jak mam ci to wytłumaczyć – zastanawiała się przez chwilę. – Długo nad
tym myślałam. I sądzę, że to jest jakaś więź, która się wytworzyła. Nie wiem z
jakiego powodu, nie wiem, ile jeszcze potrwa, ale wiem, że potrafię
scharakteryzować, co czujesz, kiedy o tobie pomyślę.
No to mnie zastrzeliła.
- Chcesz powiedzieć… Co ty chcesz powiedzieć?
- Może ci pokażę?
Spojrzałam na Bartka. Nie wyglądał na kogoś, kto jest skory do wyjaśnień, co się
tutaj dzieje. Powiedział tylko, pochylając się nad moim uchem:
- Jestem obok. Nie masz się czym martwić.
Uśmiechnęłam się do niego i ponownie spojrzałam na Sarę.
- Dobra. Mam coś robić?
98
- Nic – powiedziała z uśmiechem. – Teraz, kiedy jesteś tak blisko, nie muszę się
zbytnio koncentrować – zamknęła oczy. Przyglądałam się jej z nieukrywaną
ciekawością. Otworzyła oczy – Ty i Bartek nie jesteście jedynie towarzyszami broni.
- Do tego akurat nie trzeba żadnej więzi – wtrącił Bartek. – Słyszałaś naszą rozmowę i
nie trudno było wydedukować…
- Bartek – powiedziałam cicho. – Proszę, pozwól jej skończyć – Białoszewski
wywrócił oczami, ale nic już nie powiedział.
- Dobrze, Panie Nadopiekuńczy – Sara spojrzała na niego z rozbawieniem. A co się
stało z groźną Gurtanką? – A co powiesz na to, że Paulina nie lubi, jak mówi się o
niej per „ona”? Nie lubi też, jak ktoś podejmuje za nią decyzje.– przeniosła wzrok na
mnie – Hmm… Kiedy tutaj wchodziłaś byłaś przerażona, nie wiedziałaś, czego od
ciebie chcę, czy nie zrobię krzywdy tobie lub Bartkowi, czy was nie wydam
Lerkanom. Potem było ci przykro, nie wiem dlaczego… Ach. I jeśli chodzi o twoje
uczucia do Pana Nadopiekuńczego to…
- Sara! – przerwałam. Ja sama jeszcze nie wiem, co czuję do Białoszewskiego, a już na
pewno nie musi tego wiedzieć Bartek. Jak to możliwe, że Sara tyle o mnie wie. No
dobra nie tyle o mnie, co o moich uczuciach, ale to i tak niezwykłe. – Wierzę ci –
powiedziałam w końcu. Na plecach czułam palący wzrok Bartka. – Myślisz, że to
działa w dwie strony? – zapytałam, aby zmienić temat.
- Nie wiem. Może – odpowiedziała Sara. – Możesz spróbować.
- Mam tylko o tobie pomyśleć?
- No tak.
- Okay. – zamknęłam oczy, żeby się lepiej skoncentrować. Wokół mnie panowała
cisza i ciemność. Przywołałam obraz Sary, jej niebieskie oczy, które były jak niebo
przed burzą i w myślach wypowiedziałam jej imię.
I wtedy zaczęłam odczuwać strach, niepewność, chęć akceptacji i zaufania. Ale nie
były to moje uczucia. Były tak jakby obok mnie. Jakby emitowały z dziewczyny,
która siedziała przede mną. Otworzyłam oczy. Sara zobaczyła mój wyraz twarzy i
spuściła wzrok.
- Boisz się – powiedziałam cicho. – Wiesz, że jeszcze ci nie ufam, ale masz nadzieję,
że dam ci szansę.
99
15. Więź.
To był, jak do tej pory jeden z najdziwniejszych dni, które spędziłam na Jufan.
Och, oczywiście, walki i czyhający na moje życie Werbin też się liczyły, ale to było o
wiele bardziej niezwykłe.
Sara wydawała się znać mnie lepiej niż ja sama. To znaczy moje uczucia oczywiście,
ale to i tak zaliczało się do rzeczy, o których mówi się, że są co najmniej dziwne. Po
moim eksperymencie uświadomiłam sobie, że i ja mogę charakteryzować jej uczucia.
I chociaż nie byłam nawet na początku drogi do rozwiązania tej zagadki, niezmiernie
mi ulżyło.
Złożyło się na to wiele czynników. Po pierwsze, pojawiła się w moim
otoczeniu dziewczyna, a jak wiadomo nawet jeśli dwie kobiety nie bardzo się lubią,
to i tak rozumieją się lepiej niż kobieta i mężczyzna (nawet bez dziwnej więzi między
nimi). Po drugie natomiast, jak się przebywa parę miesięcy z samymi facetami,
towarzystwo osoby o tej samej płci staje się niezwykle łatwe. Nawet dla mnie –
dziewczyny, która nie zawsze dobrze dogadywała się z koleżankami…
Z moich zagmatwanych myśli wyrwał mnie Bartek.
- Paulina? Słuchasz mnie? – siedzieliśmy właśnie nad rzeką i jedliśmy późne
śniadanie, a raczej obiad.
- Hmm… - powoli wracałam do rzeczywistości. – W zasadzie to nie –
odpowiedziałam w końcu.
- To byłbym wdzięczny, żebyś zaczęła – powiedział lekko urażonym tonem
Białoszewski.
- Niech zgadnę? Chcesz rozmawiać o Sarze?
- Oczywiście! – obruszył się. – Ty nie chcesz?
- Nie – odpowiedziałam szczerze. Oburzenie na twarzy Bartka walczyło z
rozbawianiem.
Cała ta sytuacja mnie zastanawiała, to fakt, ale wolałam ją sobie sama na spokojnie
przemyśleć.
Po moich słowach, tam w więzieniu (bo jak inaczej nazwać miejsce, gdzie
przetrzymuje się kogoś wbrew jego woli?), Sara stała się milcząca i trochę
100
skrępowały ją jej własne uczucia. Oczywiście wiem, o tym, bo od razu to
wychwyciłam. Ta więź była niezwykle silna, kiedy znajdowałyśmy się w jednym
pomieszczeniu. I kiedy po 10 minutach milczenia, w czasie których tylko się sobie
nawzajem przyglądałyśmy, zabrałam Bartka na zewnątrz, żeby już więcej jej nie
stresować, a i sama trochę się uspokoiłam.
Zarówno Białoszewski, jak i Lerkanie nie ukrywali swojego zdziwienia, że nic
mi się nie udało wyciągnąć z Sary, ale obiecałam, że jeszcze spróbuję, więc dali mi
spokój.
No i zanim zaczęli zadawać niewygodne pytania, uciekłam właśnie na ten pomost w
celu zjedzenia śniadania, które teraz ledwo tknęłam.
Bartek rzucał mi niecierpliwe i pełne wyrzutów spojrzenia, więc w końcu na niego
spojrzałam.
- No co? – zapytałam niezbyt grzecznie.
- Nie rozumiem cię – przyznał smutno.
- Ech… - westchnęłam. – Nie dziwi mnie to. Mówiłam ci już, że jestem dziwna.
- Nie o to mi chodzi – odpowiedział po chwili Bartek. (Zapamiętałam, że nie
zaprzeczył o moim dziwactwie.) – Nie rozumiem twojego postępowania. Dlaczego
nic nie powiedziałaś Miłoszowi i Sergiuszowi?
- Sama nie wiem – odpowiedziałam cicho. – Może nie chcę, żeby wiedzieli.
- O tej więzi między wami? – dopytywał się Białoszewski.
- I tak… I nie.
- Paulina! – rozeźlił się w końcu. – Błagam! Ja już nie wiem, co mam o tym myśleć i
gubię się w tym wszystkim.
Spojrzałam na niego i zamyśliłam się na chwilę. Zasługiwał na wyjaśnienia, to
pewne. Udowodnił już nie raz, że mogę mu ufać. Ale jak miałam mu odpowiedzieć
na pytania, na które nie znałam odpowiedzi?
- Przepraszam – powiedziałam cicho. – Ale ta sytuacja jest dla mnie nowa i muszę się
z nią oswoić.
- Mogę ci pomóc – wziął mnie za rękę. – Tylko mi pozwól.
Zamilkłam na chwilę. Co mi szkodzi? I tak sama do niczego nie dojdę.
101
- Dobra – powiedziałam w końcu odstawiając niedojedzony posiłek. –
Porozmawiajmy.
- Dlaczego nie zapytałaś jej o nic więcej? – zadał pierwsze pytanie.
- A może coś łatwiejszego na początek? – uśmiechnął się lekko, pokręcił głową i
przeszedł do następnego pytania.
- Wierzysz jej?
- Tak – odpowiedziałam bez zająknięcia.
- Dlaczego?
- Widzisz… Ja nie umiem tego od tak wytłumaczyć – szukałam odpowiednich słów.
– Jest tak jak powiedziała Sara. Ja naprawdę czułam to, co ona. Jej uczucia
emanowały od niej, a jakimś cudem to właśnie ja potrafiłam je odebrać i
zinterpretować. Sądzę, że Sara również tak to odbiera – zamilkłam na chwilę i
spojrzałam na Bartka, ale z jego twarzy niczego nie potrafiłam odczytać. – Oj, ja nie
wiem, jak ma ci to wyjaśnić! – wybuchłam w końcu i zerwałam się na równe nogi.
Chodząc w tą i z powrotem wyrzucałam z siebie nieskładne zdania. – To coś… Ta
więź między nami… Sądzę, że to jednak prawda. Bo jakie może być inne
wytłumaczenie? Albo ten sen, który miała Sara. Przecież i ja to widziałam i nikt nie
potrafi wyjaśnić, dlaczego. To wszystko jest takie dziwne. Mam wrażenie, że powoli
wariuję…
Bartek wstał powoli i stanął mi na drodze, kiedy znów miałam zawrócić. Położył mi
ręce na ramionach i poczekał, aż zacznę normalnie oddychać. Po chwili uśmiechnął
się pogodnie.
- Nie wariujesz – popatrzyłam na niego sceptycznie. – Paulina. Wiem, co mówię.
Sama pomyśl. Jesteśmy na jakiejś wyspie, codziennie wymachujemy bronią, a do
tego używamy mocy – uśmiechnął się kpiarsko. – Czy jeszcze jedna niewyjaśniona
zagadka świadczy o tym, że tracisz zmysły? Nie sądzę – dalej wpatrywałam się w
niego z mieszaniną uczuć. Westchnął. – Skupmy się na konkretach. Nad tym co
możemy wyjaśnić logicznie.
- Okay. Proszę bardzo – powiedziałam z ironią. – Wolisz zacząć od tego impulsu,
który czuliśmy, kiedy Sergiusz mnie dotknął, czy od tego, że Gurtanka, która
102
powinna nas nienawidzić, widzi we mnie swoją przyjaciółkę? – zbiłam go tą
wyliczanką z pantałyku.
- Sara uważa cię za swoją przyjaciółkę? Ale… Skąd ty…?
- Tak mi się wyrwało – powiedziałam spuszczając wzrok. – Nie jestem pewna, czy
tak jest. Po prostu, kiedy tak koło niej siedziałam, próbując skupić się na jej
uczuciach, to coś takiego poczułam. Próbowała to ukryć, ale jej uczucia ją zdradziły –
nie wiedział, o czym mówię. – Chce, żebym jej zaufała, bo ona ufa mi już w stu
procentach. Boi się, że nie przyjmę jej pomocy i odeślę do Gurtan. A mimo to nie
potrafi mnie za to znienawidzić. Pogodziłaby się z tym, ale byłoby jej niezmiernie
ciężko.
- Przerażasz mnie – powiedział Bartek po chwili.
- Sama siebie przerażam! – strąciła jego ręce z moich ramion. – Ja nawet nie wiem,
czy to mi się nie przywidziało, czy to nie są już moje uczucia, a jeszcze jej. Boję się tej
więzi. Co jeśli ona mną manipuluje? – popatrzyłam na Białoszewskiego, ale ten stał
dalej w jednym miejscu z lekko otwartymi ustami, nie skory do odpowiedzi. – Nie –
odpowiedziałam sama sobie. – I widzisz tu jest problem. Ja jej wierzę, bo wiem, że
mogę jej zaufać. Nie mam pojęcia skąd we mnie ta wiara i pewność, ale ona jest i
wydaje się być silniejsza niż zdrowy rozsądek.
Bartek odzyskał mowę dopiero po paru minutach.
- Paulina – powiedział spokojnie. – Sądzę, że powinniśmy porozmawiać o tym z
resztą. Może oni będą w stanie odpowiedzieć na nurtujące nas pytania.
- Nie – powiedziałam po raz kolejny, potrząsając mocno głową. – Nie mogę im
powiedzieć. Jeszcze parę godzin temu podejrzewali mnie o współudział w tym
czymś. Nie mogę dać im kolejnych powodów do nieufania mi – odwróciłam się do
Bartka plecami, żeby nie widzieć jego twarzy i przenikliwych oczu. – Muszę się z nią
znowu zobaczyć – oświadczyłam z powagą i pomaszerowałam w stronę więzienia.
*
Całą drogę biegłam, więc jak znalazłam się już na miejscu musiałam złapać
tchu, aby powiedzieć strażom przy wejściu, o co mi chodzi. Bartek dogonił mnie w
momencie, jak miałam wchodzić do budynku.
103
- Co ty najlepszego wyprawiasz?! – złapał mnie za rękę i obrócił w swoją stronę. –
Zwariowałaś? Chcesz tam wejść sama? – był wściekły a zarazem zaniepokojony
moim stanem. Chciałam mu wygarnąć, co on sobie wyobraża tak mnie szarpiąc, ale
zupełnie mi przeszło, kiedy spojrzałam mu w oczy. Odetchnęłam więc ciężko i
położyłam mu dłoń na ręku, którą zaciskał na moim nadgarstku.
- Bartek – powiedziałam cicho. Próbowałam nie zwracać uwagi na dwóch Lerkan,
którzy przyglądali nam się ciekawie. – Ja to muszę zrobić sama. Nic mi nie będzie.
Proszę – dodałam już szeptem. – Zaufaj mi – patrzył na mnie tym razem z
wahaniem. Na nic więcej nie mogłam liczyć. Uwolniłam się z jego uścisku i czym
prędzej weszłam do środka.
Zatrzasnęłam za sobą głośno drzwi i zaczęłam szukać klucza, żeby je
zamknąć. Wiem, że to było skrajnie nieodpowiedzialne z mojej strony, ale żeby móc
porozmawiać z Sarą szczerze musiałam mieć pewność, że nic nam nie przeszkodzi.
Odwróciłam się, bo usłyszałam Gurtankę za swoimi plecami. Przez chwilę
pomyślałam, że popełniłam największy błąd w moim życiu, ale ona uśmiechnęła się
tylko lekko, podeszła do drzwi i położyła dłoń w miejscu, gdzie znajdował się
zamek. Coś głośno kliknęło.
- Eee… Dzięki – powiedziałam patrząc na nią z mieszaniną strachu i wdzięczności.
- Nie ma za co – odpowiedziała wesoło. – O to ci chyba chodziło, tak? – powiedziała
po chwili nieco przerażona. – Bo wiesz, że oni teraz wpadną w szał i mamy niewiele
czasu?
Moi towarzysze jakby czekali tylko na te słowa, bo z drugiej strony drzwi dało się
słyszeć przytłumione krzyki.
- Cóż – powiedziałam powoli, odwracając wzrok od drzwi. – Później mnie za to
zamorduje…
- Pan Nadopiekuńczy? – upewniła się Sara.
- Tak – uśmiechnęłam się do niej. – Jak sama zauważyłaś nie mamy wiele czasu.
Może przejdziemy do komnaty i porozmawiamy?
- Jasne – zgodziła się od razu. – A mogę zapytać skąd ta zmiana? – i trochę ciszej
dodała – myślałam, że nie chcesz się już ze mną widzieć…
104
- To nie tak, że nie chciałam. – powiedziałam lekko zawstydzona. Pewnie przy
naszym poprzednim spotkaniu wyłapała właśnie takie uczucia. – Po prostu nie
wiem, co o tym wszystkim myśleć.
- Nie ty jedna…
- To może wspólnie znajdziemy tego przyczynę? – powiedziałam i wskazałam na
krzesło, aby usiadła naprzeciw mnie. Zrobiła to, ale dalej nie patrzyła mi w oczy. –
Dlaczego zdecydowałaś się ze mną spotkać? – zapytałam. – Mówiłaś coś o pomocy?
- Parę dni temu – opowiedziała po chwili – przypadkiem podsłuchałam Werbina i
jego doradców. Zastanawiali się, jak was pokonać. Ciebie i Bartka – podniosła głowę,
aby na mnie spojrzeć, a ja dostrzegłam w jej oczach łzy. – Nie mogłam cię nie ostrzec!
– krzyknęła słabym głosem. – To ta więź. Mimo, że nigdy cię nie spotkałam, w głębi
serca, jeśli je jeszcze mam, czuję, że jesteś mi bliska… Dawno nie miałam do
czynienia z takimi uczuciami, więc próbowałam się ich wyprzeć. Ale nie jest to takie
łatwe – uśmiechnęła się krzywo. – Przez te parę miesięcy wychwytywałam twoje
uczucia. Poruszyły one moje serce, które tak dawno przestało zwracać uwagę na
innych. Z dnia na dzień stawałaś mi się coraz bliższa. I chociaż z początku broniłam
się i blokowałam te uczucia, w końcu przestałam, bo wiedziałam, że tego właśnie
chcę – wiedzieć, czy się dobrze czujesz, czy jesteś szczęśliwa. Zrozumiałam, że tak
traktowałam kiedyś przyjaciół, czy… brata. – znowu spuściła wzrok. – Jesteś dla
mnie jak siostra, Paulino.
Zamarłam z lekko otwartymi ustami. Siostra. Siostra?! Co ja mam teraz zrobić?
Przecież nie powiem Sarze, że w przeciwieństwie do niej, dla mnie ona nie jest jak
siostra. Okazało się, że nie muszę nic mówić, bo Sara doskonale już znała moje
uczucia.
- Nie obwiniaj się – powiedziała smutno. – Ja miałam parę miesięcy, żeby się do tego
przyzwyczaić i nie oczekuję, że będziesz mnie traktować inaczej niż do tej pory. Tyle
mi wystarczy.
Odgłosy dobijających się do drzwi Lerkan stawały się coraz wyraźniejsze.
- Saro – powiedziałam cicho, wyciągając jednocześnie rękę w jej stronę. – Potrzebuję
trochę czasu, żeby się z tym oswoić – uśmiechnęłam się i dotknęłam jej dłoni, którą
trzymała przed sobą na stole. Drgnęła i spojrzała na mnie.
105
- Dziękuję – powiedziała tak cicho, że nie jestem pewna, czy się nie przesłyszałam. –
A teraz do rzeczy – powiedziała już głośniej, prostując się w krześle – Bo zaraz
wpadnie tutaj twój niezadowolony luby.
- Bartkiem się nie przejmuj – powiedziałam. – To mnie będzie chciał zabić… - przy
drzwiach było coraz głośniej. – Sara, musisz powiedzieć mi coś o Werbinie, bo
inaczej obie będziemy miały niezłe kłopoty.
- Co chcesz wiedzieć? – spytała naturalnie.
- Mówiłaś coś Sergiuszowi i reszcie, że masz informacje jak go pokonać… -
naprowadziłam ją.
- Ach. No tak – już się nie uśmiechała, ale nie była zła, tylko zmartwiona. – W
zasadzie to nic pewnego, ale może się przydać. Chodzi głównie o to – zaczęła
wyjaśniać – że, aby pokonać Werbina trzeba zdobyć Zwój. Ale nie jest to takie proste.
- Tego się już domyśliłam – uśmiechnęłam się krzywo.
- Ale nie jest też niemożliwe – dodała z iskierką w oku. – Liczy się element
zaskoczenia, no i oczywiście przydałaby się wiedza o Gurtanach. Możesz na mnie
liczyć w obu tych kwestiach. Jeśli oczywiście chcesz…
- Wiesz, że nie mogę podjąć tej decyzji samodzielnie – powiedziałam z powagę. – I
tak już sobie nagrabiłam.
Obie spojrzałyśmy na ciemny korytarz, z którego dobiegały teraz odgłosy, jakby ktoś
próbował rozwalić mur.
- Czym zapieczętowałaś te drzwi, że nie mogą ich otworzyć? – spytałam z
ciekawością i podziwem. Uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Och, powinni po prostu być uprzejmi – a kiedy nie wiedziałam, o co jej chodzi,
dodała. – Powinni zapukać.
- Lepiej już do nich wyjdę, zanim rozwalą cały budynek – stwierdziłam, kiedy ziemia
pod moimi nogami zadrżała.
- Jasne – powiedziała smutno Sara.
- Mogę mieć do ciebie prośbę, Saro? – zapytałam już stojąc na korytarzu. – Niech to,
że łączy nas ta więź zostanie między nami, dobrze?
- Oczywiście, Paulino – powiedziała z lekkim uśmiechem. – Z nimi i tak nie mam
zamiaru rozmawiać – dodała z nutką lekkiej arogancji w głosie.
106
- Wrócę – obiecałam.
- Wiem.
Odwróciłam się i przeszłam pod drzwi. Żeby przypadkiem nie oberwać od
swoich zawołałam głośno:
-Bartek!? – po drugiej stronie drzwi zaległa cisza, skorzystałam więc z okazji i
zapukałam grzecznie w drzwi. Znowu coś głośno kliknęło. Chwyciłam klamkę i z
bijącym sercem wyszłam na zewnątrz.
107
16. Prawda.
- Paulina! – to Bartek pierwszy odzyskał mowę, gdy wyszłam i zamknęłam za sobą
drzwi. Przemaszerował przez tłum gapiów, który się zebrał przed więzieniem i nie
zważając na przyglądających się nam Lerkan, przytulił mnie do siebie.
Zamarłam w jego ramionach. Co on najlepszego wyprawia?! No O.K., może się i o
mnie martwił, ale czy ja nie mówiłam, że nie chcę demonstracji uczuć na oczach
wszystkich? Zebrałam się na obojętny ton i powiedziałam:
- Jeszcze trochę i mnie udusisz – położyłam mu dłonie na torsie i bardzo lekko
pchnęłam, aby dać mu do zrozumienia, żeby nie puścił. Zadziałało. Z lekko urażoną
miną odsunął się ode mnie, a ja resztkami sił uśmiechnęłam się do niego. Może
chociaż to trochę go udobrucha? Bartek jednak nie odwzajemnił uśmiechu, tylko
przeniósł wzrok na pozostałych. Ja też na nich spojrzałam. Stał tam Sergiusz, Miłosz,
Daniel, a nawet Błażej. Poza nimi było jeszcze z tuzin innych Lerkan. Wszyscy
patrzyli na mnie z mieszaniną wrogości i zaciekawienia.
Pierwszy dość spokojnie odezwał się Sergiusz.
- Nic ci nie jest? – a kiedy przecząco pokręciłam głową, dodał już mniej przyjaznym
tonem. – To było skrajnie nieodpowiedzialne.
- Nazywajmy rzeczy po imieniu – wtrącił się Bartek. Bił od niego gniew. – To było
cholernie głupie.
- Nie przesadzajmy – powiedziałam, przenosząc wzrok z Białoszewskiego na
Sergiusza. – Przecież nic mi nie jest.
- Paulina – zwrócił się do mnie Miłosz. – Czy ty sobie nie zdajesz sprawy, jakie
groziło ci niebezpieczeństwo?
Westchnęłam. Kłótnia i tak nie miała sensu.
- Przecież chcieliście się dowiedzieć, po co tutaj przyszła, tak? – a kiedy żaden z nich
nie odpowiedział i dalej wpatrywali się we mnie wilkiem, mówiłam dalej. – Nic by
mi nie powiedziała, jakby cały czas ktoś nas kontrolował, więc postanowiłam wziąć
sprawy w swoje ręce – dalej milczeli. – Och, nie róbmy z tego jakiejś wielkiej tragedii!
– zdenerwowałam się.
- Dobrze – odezwał się w końcu Daniel. – Dowiedziałaś się czegoś?
108
- Tak – odpowiedziałam sucho. – Wiem, jak pokonać Werbina. Żeby to zrobić, trzeba
odebrać mu Zwój.
- Tyle wiedzieliśmy i bez Gurtanki – powiedział lekko wzdychając Miłosz.
- Ale jak sądzę, nie macie zielonego pojęcia, jak to zrobić, prawda? – i nie czekają na
odpowiedź, dodałam. – I właśnie dlatego jest tutaj Sara. Zaoferowała nam swoją
pomoc.
Zapadła głucha cisza. Nikt się nie odzywał, a ja unikałam kontaktu
wzrokowego z Bartkiem. Z jednej strony bałam się, że zaraz wygada się o więzi
łączącej mnie i Sarę, ale z drugiej i tak nie miałam możliwości przekazania mu, aby
siedział cicho. Więc wolałam uniknąć spoglądania na niego, żeby nie wzbudzać
podejrzeń.
W końcu po paru minutach niezręcznego milczenia odezwał się Daniel.
- Nie mamy pewności, że nie mówi prawdy.
- Mówisz o mnie? – spytałam z oburzeniem.
- Nie – odpowiedział spokojnie. – O Gurtance. Ale mimo to nie możemy zlekceważyć
szansy, jaka się przed nami otworzyła – mówiąc to zwracał się głównie do Miłosza i
to on udzielił mu odpowiedzi.
- Musimy to wszystko przedyskutować. Do tego czasu Gurtanka zostanie tutaj –
popatrzył po wszystkich i Lerkanie zaczęli się powoli rozchodzić. Stałam cały czas w
tym samym miejscu, czekając, aż plac trochę opustoszeje, żeby nie przedzierać się
przez tłum facetów, którzy ciągle patrzyli na mnie wilkiem. Spojrzałam na Bartka,
ale ten nie zwróciwszy nawet na mnie uwagi, podążył za Miłoszem.
No tak. Brakuje mi tylko jego fochów…
- Paulina? – zwrócił się do mnie Sergiusz, kiedy nadal nie ruszyłam się z miejsca.
- Tak?
- Chcesz coś jeszcze powiedzieć? – on wie! Nie, to nie możliwe. Wpadam już w
paranoję.
- Nie – odpowiedziałam z lekkim opóźnieniem.
- Wiesz, że jeśli coś cię trapi możemy o tym porozmawiać.
109
- Pewnie – uśmiechnęłam się, żeby ukryć własne zakłopotanie. – Ale naprawdę nic
się nie dzieję. To na razie! – i wymaszerowałam z placu nie oglądając się na
Sergiusza, który cały czas mi się przyglądał.
Leżałam w namiocie. Sama. Bartek unikał mnie resztę dnia. Zazwyczaj zaraz
po kolacji zjawiał się u mnie, szliśmy na spacer. Teraz natomiast było już grubo po
północy, a jego jak nie było, tak nie ma…
O co mu chodzi? Okay, zachowałam się lekkomyślnie, ale przecież wiedział, że nie
grozi mi niebezpieczeństwo. Czy nie powiedziałam mu, że Sara nigdy nie zrobi mi
krzywdy? Hmm… Może i nie. Ale co z wiarą we mnie? Co z zaufaniem?
Zachowuje się jak dziecko! Obrazić się za coś takiego?!
A może – podpowiedział mi głos w mojej głowie – chodzi mu o coś innego?
Zamknęłam oczy, żeby lepiej się skoncentrować. W myślach przelatywały mi
wydarzenia z dzisiejszego dnia. Cudowny poranek, rozmowa z Sarą, Bartek
obejmujący mnie przy wszystkich, moja reakcja…
- Cholera!
Wyskoczyłam z łóżka. W ciemnościach prawie nic nie widziałam, więc nałożenie
butów zajęło mi jakąś minutę. Bluzę miałam już na sobie, bo jak Bartek nie leżał ze
mną w łóżku, było mi niezwykle zimno.
Wyszłam ostrożnie z namiotu rozglądając się na wszystkie strony. W głowie
układałam już sobie wymówkę, jakby ktoś mnie przyuważył w drodze do Bartka.
Jego namiot znajdował się na drugim końcu dziedzińca – najdalej jak to było
możliwe. Typowe… Idąc ciemnym dziedzińcem, oświetlonym jedynie gwiazdami i
księżycem, próbowałam ochłonąć. Przecież nie mogłam zjawić się u Bartka i od razu
mu wyrzucać, że jego zachowanie jest infantylne! Chociaż strasznie mnie korciło,
wiem, że doprowadziłoby to do kłótni, której żadne z nas nie chciało. No dobra, ja
tego nie chciałam. Ale jeśli zamierza robić mi wyrzuty, to nie omieszkam na niego
nawrzeszczeć. Co on sobie wyobraża? Że kim jest? Mam robić wszystko, co tylko
powie?
110
Ech… Wiem, że przesadzam. Tak naprawdę to Bartek idzie na ustępstwa dla mnie.
Ale co ja poradzę na to, że uważam, iż ukrywanie naszego związku przyniesie więcej
pożytku niż jego ujawnienie?
Powinnam wejść do namiotu i na spokojnie mu wszystko wytłumaczyć. Tak…
Tylko, że przerabialiśmy już to tyle razy, że to się robi powoli meczące.
Stanęłam przed wejściem do namiotu, odetchnęłam dla pewności, że mogę
zapanować nad narastającą irytacją i weszłam do środka.
- Bartek? – spytałam cicho. Było bardzo ciemno, więc trudno mi było cokolwiek
zobaczyć. Dopiero po minucie mój wzrok trochę się przystosował i zdołałam
dostrzec, że namiot jest pusty.
Usiadłam na środku łóżka i podciągnęłam nogi pod brodę, obejmując się rękami.
Miałam zamiar tak na niego poczekać, choćbym musiała siedzieć do rana.
Ciekawe gdzie go poniosło? Może szedł do mnie i się minęliśmy? Jasne…
Marzenia. Ech…
Siedziałam tak w całkowitych ciemnościach pięć minut. Tak naprawdę to nie
przepadam za mrokiem. A już na pewno nie w miejscu, gdzie każdy dźwięk, który
słyszysz, wydaje się wydobywać z twojego najbliższego otoczenia. Jakby ktoś
chodził wokół namiotu i miał przyjemność z tego, że ci się jeżą włosy na karku.
Kiedy chciałam w końcu wstać i zapalić świecę, do namiotu wszedł Bartek.
- Hej – powiedziałam cicho. Wzdrygnął się.
- Ale żeś mnie wystraszyła! – powiedział po chwili.
- Nie chciałam – odpowiedziałam szczerze.
- Co cię sprowadza? – zapytał dość chłodno. Podszedł do szafki, na której stały
świece i zapalił jedną.
- Myślałam, że może coś ci się stało, więc postanowiłam sprawdzić – wierutne
kłamstwo, ale co miałam mu powiedzieć? Że nie potrafię już zasnąć, nie będąc w
jego objęciach?
- Jak widzisz nic mi nie jest – wrócił w poprzednie miejsce, obok wejścia do namiotu.
- Widzę.
Zapadła długa, niezręczna cisza. Jeszcze nigdy, odkąd się poznaliśmy, tak nie było.
Owszem milczeliśmy będąc razem, ale ta cisza między nami nie była uciążliwa, a
111
wręcz przyjemna. Oznaczała, że nie musimy rozmawiać o głupotach, żeby czuć się
dobrze ze sobą.
Czekałam aż Bartek coś powie. Ale on stał tylko przy wejściu do namiotu i
wpatrywał się w ziemię. Próbowałam wziąć się w garść, bo nie wiadomo dlaczego w
oczach poczułam palące łzy. Odetchnęłam głęboko.
- Unikasz mnie – powiedziałam, a mój szept przeciął ciszę, jakby był krzykiem.
Bartek dalej wpatrywał się w swoje stopy i chyba nie raczył mi odpowiedzieć. –
Wyjaśnisz mi dlaczego? – spytałam w końcu, bo ta cisza była nie do zniesienia.
- Uznałem, że nie masz ochoty mnie widzieć – odpowiedział w końcu. W tonie jego
głosu dało się słyszeć wyrzuty.
- Sam na to wpadłeś? – spytałam z sarkazmem.
A miałam być spokojna… Białoszewski zignorował moje pytanie.
- O co ci chodzi, Paulina? – zapytał chłodno. – Dlaczego tutaj przyszłaś?
Wpatrywałam się w niego, jakbym zobaczyła go pierwszy raz w życiu. Mój mózg
wydawał się nie pracować, jakby nie chciał dopuścić do siebie tych strasznych słów.
- Dlaczego… tutaj… przyszłam? – wykrztusiłam z siebie. – Dobre pytanie – Wstałam
z łóżka i skierowałam się w stronę wyjścia. – Skoro nie jestem tutaj mile widziana, to
nie będę ci przeszkadzać – powiedziałam łamiącym się głosem.
Od Bartka dzielił mnie jakiś metr, ale nie przejmowałam się, że ujrzy moje łzy – nie
było aż tak ciemno, żeby nie miał na to szans. A zresztą. Nawet jeśliby je zobaczył, to
najwyraźniej, nic go nie obchodziło, jak się czuję. Byłam już o krok od wyjścia, kiedy
Bartek złapał mnie jedną ręką w talii.
- Puść mnie – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, powstrzymując szloch.
- Najpierw odpowiesz na moje pytania – powiedział sucho.
- Nie mam zamiaru odpowiadać na twoje irracjonalne pytania – gniew pozwalał mi
panować nad łzami.
- Irracjonalne pytania? – syknął mi do ucha. – Jeśli je za takie uważasz, trudno –
mówił cicho, ale w jego głosie słychać było gniew. – Ale i tak na nie odpowiesz.
- Już ci mówiłam, że nie mam zamiaru – spróbowałam się wyrwać z jego uścisku, ale
był za silny. – Puść mnie – powtórzyłam z naciskiem.
112
Znieruchomiał na chwilę, ale jego ręce wokół mojej talii dalej były naprężone. Nie
było sensu się z nim szarpać, więc czekałam, aż mnie puści – kiedyś przecież musiał.
I wtedy pchnął mnie na łóżko za moimi plecami. Wpadliśmy na nie z impetem.
Korzystając z chwili, kiedy byłam zdezorientowana, usiadł na mnie okrakiem,
przygważdżając tym samym tak, że nie mogłam się ruszyć. Jego twarz była oddalona
od mojej zaledwie o kilka centymetrów.
- Co ty wyprawiasz, do cholery! – wydyszałam, bojąc się krzyczeć, żeby nie
sprowadzić tutaj Lerkan. – Puść mnie natychmiast!
- Dlaczego tutaj przyszłaś? – zapytał cicho Bartek, nie robiąc sobie nic z mojego
żądania, czy tego, że próbuję się uwolnić. – Dlaczego tak ze mną pogrywasz?
Sprawia ci to przyjemność? – słyszałam jego pytania, ale nie mogłam uwierzyć, że je
wypowiedział.
Wpatrywał się we mnie tymi cudownymi oczami, pełnymi teraz gniewu i, chyba mi
się przywidziało, bólu. Nie odpowiedziałam na jego pytanie, więc ścisnął dłonie,
które trzymał na moich nadgarstkach.
- Odpowiedz mi – powiedział niemal błagalnie. – Powiedz mi prawdę.
„Prawdę”… To słowo wisiało jeszcze długo w powietrzu, bo żadne z nas się nie
odzywało. Jaką prawdę chciał usłyszeć?
- Prawda jest taka – odezwałam się po chwili, odwracając wzrok – że to boli –
wskazałam głową na jego ręce wokół moich nadgarstków.
Bartek zamknął oczy. Wyglądał tak, jakby walczył, żeby nie wybuchnąć. Rozluźnił
nieco uścisk.
- Twoje zachowanie jest takie sprzeczne, Paulino – powiedział siląc się na spokojny
głos. Oczy miał cały czas zamknięte. – Z jednej strony okazujesz mi tyle uczucia,
kiedy jesteśmy sami, rzecz jasna. Ale kiedy jesteśmy wśród ludzi, zachowujesz się
tak… - otworzył oczy, żeby spojrzeć na mnie. – Zachowujesz się tak, jakbym nic dla
ciebie nie znaczył – zamilkł na chwilę. – Kim ja dla ciebie jestem? Co mają znaczyć te
twoje gierki, to zwodzenie mnie? Sądzisz, że ja nie mam uczuć, że nie boli mnie
twoja obojętność?
113
Każde kolejne pytanie raniło mnie coraz bardziej. Nigdy bym nie pomyślała, że
Bartek tak to wszystko odbiera, że uważa mnie za tak zimną i wyrachowaną… za
osobę bez uczuć.
- Czego ty ode mnie chcesz, dziewczyno? – powiedział Bartek nachylając się do
mojego ucha. Milczałam, walcząc z własnymi słabościami, z własnym strachem.
Uniósł trochę głowę, żeby mi się lepiej przyjrzeć. Wpatrywałam się w ciemność
unikając jego spojrzenia.
Puścił jedna z moich rąk, żeby móc odwrócić moją twarz w swoją stronę. Nie wiem,
co dostrzegł w moich oczach, może łzy, może strach, ale w tym samym momencie
wyprostował się, jednak nadal nie uwalniając moich nóg.
- Powiedz mi prawdę! – krzyknął nagle. – Proszę! Nie zniosę dłużej niepewności!
Jakbym tylko czekała na ten wybuch z jego strony, ukryłam twarz w dłoniach, po
policzkach ciekły mi łzy.
- Chcesz znać prawdę?! – wrzasnęłam zza palców. – Prawda jest taka, że się boję,
rozumiesz?! – usiadłam nagle, zmuszając go tym samym, do przesunięcia się tak, że
siedzieliśmy teraz naprzeciw siebie. Nie zważając już na łzy, czy na nasze
podniesione głosy, zaczęłam wyrzucać z siebie wszystko, co leżało mi na sercu. –
Więc według ciebie całymi dniami nie robię nic innego, jak z tobą pogrywam, tak?! A
może zamiast oskarżać mnie o coś tak odrażającego, postawiłbyś się w mojej
sytuacji? No tak, tylko jak, skoro nawet nie wiesz, co ja przeżywam, prawda? Bo
nigdy nawet nie przyszło ci do głowy zapytać, dlaczego tak naprawdę nie chcę z
tobą rozmawiać o uczuciach, dlaczego łatwiej mi jest ukrywać związek z tobą, niż
oznajmić wszystkim, co nas łączy. Z góry założyłeś, że to mi sprawia przyjemność!
Ustawiłeś mnie na półce z napisem sadystka?
- Paulina… Ja nie…
- Chcesz znać prawdę?! – powtórzyłam raz jeszcze. – Proszę bardzo. Boję się, że nie
potrafię być z kimś takim, jak ty. Z kimś tak czułym i opiekuńczym; z kimś, kto chce
się mną opiekować i mnie wspierać! Boję się, że jeśli powiemy o naszym związku
innym to wszystko się skończy. Zniknie tajemniczość, zniknie poczucie
bezpieczeństwa, że jesteś ze mną dla mnie, a nie, żeby udowodnić innym na co cię
stać! I tutaj nie chodzi o ciebie – dodałam, bo poczuł się urażony. – To ja nie wierzę w
114
siebie. Nie w ciebie! Nie widzisz różnicy? Nie chcę dopuścić rzeczywistości do
naszego świata, bo uważam, że życie marzeniami jest lepsze; bo uważam, że jest na
tyle ponura i okrutna, że odbierze mi ciebie – osobę, dzięki której uwierzyłam, że
jestem coś warta…
Boję się… Przeraża mnie fakt, że zależy mi na tobie bardziej niż na kimkolwiek
wcześniej! A wiesz dlaczego? Bo jak człowiek tyle razy się sparzy, nie ma już wiary,
że spotka go jeszcze coś dobrego w życiu. I wtedy zjawiasz się ty! Wystarczy jeden
dzień i depresja, którą miałam od pół roku znika, nie ma po niej śladu.
Dlaczego dzisiaj przyszłam? Bo ty nie przyszedłeś do mnie! Bo wolałeś wierzyć, że
jestem próżną egoistką!
Spuściłam głowę i ukryłam twarz w dłoniach. Łzy nie przestawały płynąć, ale już
mnie nie obchodziły. Bartek i tak zobaczył, że nie jestem tak silna, na jaką staram się
pozować.
Taka była moja taktyka obronna – niech wszyscy widzą twój uśmiech, rozmawiaj z
nimi, to nie będą zadawać pytań. Przestaną się zamartwiać, przestaną się wtrącać. I
wtedy ty będziesz mogła zatopić się we własnych myślach, które są łatwiejsze, które
dają poczucie bezpieczeństwa. Zamkniesz się wtedy we własnej głowie i będziesz
czekać na kogoś z kluczem…
Nie mogłam tak dłużej siedzieć w jednym miejscu. Musiałam uciec z tego
namiotu. Musiałam uciec od Bartka. Zerwałam się z łóżka i nie spojrzawszy nawet
na Białoszewskiego wybiegłam z namiotu.
Jakbym była bardziej uważna zauważyłabym, że zbliżają się nasi koledzy,
zaalarmowani podniesionymi głosami tak późno w nocy…
Bartek wybiegł za mną. Dogonił mnie w połowie drogi do lasu, gdzie się
kierowałam. Złapał mnie od tyłu w talii, abym nie mogła mu się wyrwać. Uderzałam
go pięściami, próbowałam wyswobodzić z uścisku, ale powoli traciłam siły. Bartek
szybko zorientował się, że nie mam zamiaru się mu już wyrywać. Oderwał ręce od
mojej talii i przeniósł je nie policzki, a potem pocałował mnie na oczach wszystkich
zgromadzonych wokół nas Lerkan.