Czy człowiek dwukrotnie obłożony klątwą kościelną, zamieszany w
skrytobójcze śmierci swoich przeciwników, łamiący wszelkie przysięgi i
porozumienia, nieudolny w zarządzaniu krajem i prowadzeniu wojen,
kierujący się we wszystkich swoich działaniach emocjami, a nie rozwagą,
powinien dojść do najwyższych zaszczytów, z koroną królewską włącznie?
Okazuje się, że trzeba było tylko bardzo chcieć, trafić na swój czas i
wyznawać zasadę, że zwycięzców się nie sądzi. Takim właśnie
człowiekiem był Władysław Łokietek, najbardziej kontrowersyjny z
polskich królów. Dla jednych niezłomny, dla innych nikczemny.
Próbę przedstawienia pełnego portretu tego władcy, bez upiększeń i
koturnów oraz drogi, która doprowadziła go do korony królewskiej podjął
się właśnie Andrzej Zieliński. Jego książka może zirytować, zadziwić, ale
nie można przejść wobec niej obojętnie.
ANDRZEJ ZIELIŃSKI, doktor nauk politycznych, dziennikarz i historyk, jest autorem
książek poświeconych dziejom średniowiecznej Polski i Europy: Tajemnice polskich
templariuszy, Malta 1565, Opat krzyżowców – święty Bernard, Początki Polski, zagadki i
tajemnice, Przekleństwo tronu Piastów, Polskie legendy, czyli jak to mogło być naprawdę.
Spis treści
- Soczewica, koło, miele, młyn
Bulla papieża Klemensa V potępiająca zbrodnie i
nieprawości Krzyżaków
Aneks nr 2 -
Miecz koronacyjny „Szczerbiec”
Dokument króla Jana Luksemburskiego z 12 III
J
edna z oficyn wydawniczych zwróciła się do mnie z propozycją, abym w
jej serii prezentacji naszych wielkich przywódców na przestrzeni dziejów
przedstawił sylwetkę króla Władysława Łokietka. Pokonał on przecież
wszystkich swoich konkurentów do polskiego tronu, a oficyna owa uznała,
iż zademonstrował w tej walce cechy, które warto przypomnieć
współczesnym, a zwłaszcza młodzieży. Na pytanie, czy aby na pewno
chodzi o takie przedstawienie tego króla, usłyszałem, że przecież znane są
powszechnie jego niezłomność, waleczność i odpowiedzialność. A jeśli
nawet zdarzały mu się po drodze jakieś błędy, to któż ich w życiu nie
popełnia?
Na moją uwagę, że należał jednak do tych gorszych królów w naszych
dziejach i rzeczywiście warto pokazać powszechniej prawdziwe cechy
jego charakteru, bo na pewno nie jest to wzór godny naśladowania dla
nikogo, a zwłaszcza dla młodzieży, po drugiej stronie słuchawki
zapanowała dłuższa cisza i wreszcie padło pytanie: „To co, nie napisze
pan?”, a zaraz potem następne: „Czy zna pan kogoś, do kogo można
zwrócić się w tej sprawie?”.
Rozmowa ta stała się inspiracją do napisania tej książki.
Postać Władysława Łokietka zawsze fascynowała historyków. Przez
wieki dominowała zasada pisania o nim tylko jako o księciu niezłomnym,
małym wprawdzie ciałem, ale za to wielkim duchem i dokonaniami.
Dopiero na przełomie XIX i XX wieku próbowano pokazać go takim,
jakim był w rzeczywistości, ale wkrótce po odzyskaniu niepodległości
ponownie w polskiej historiografii zaczął przeważać nurt prezentacji
naszych dziejów tylko w różowych, pozytywnych kolorach, tylko w
barwach bohaterskich, z pominięciem zdecydowanej większości tych
wszystkich mrocznych momentów naszej historii zawinionych przez
polskich królów. Było to zresztą w pewnym sensie zrozumiałe. Po tylu
latach braku państwowości sięgaliśmy do przeszłości tylko po to, by
wyciągnąć z niej to, co było najlepsze, aby w ten sposób mobilizować
społeczeństwo wokół najważniejszych spraw państwowych. Nie
eksponowano niczego, co mogło taki obraz dziejów zamącić. Władysław
Łokietek stał się znowu księciem niezłomnym.
Również długo jeszcze po zakończeniu drugiej wojny światowej
kontynuowano taki nurt prezentacji, wydobywając z naszych dziejów tylko
pozytywne dokonania, uznając je za najważniejsze dla młodego państwa.
Bardzo chętnie odwoływano się przy tym wybiórczo jedynie do tego co
najlepsze, co świadczyło o bohaterstwie i poczuciu odpowiedzialności za
naród i państwo. Dorobiono nawet ideologię, że Władysław Łokietek mógł
przetrwać w Ojcowie tylko przy pomocy polskiego chłopstwa pragnącego
Królestwa Polskiego. Dopiero z upływem lat zaczęły się pojawiać
opracowania krytyczne, obiektywne, z powoływaniem się nie tylko na
polskie źródła, lecz także na oceny kronikarzy i historyków państw
ościennych.
W opinii współczesnych historyków król Władysław Łokietek był
bardzo złym organizatorem państwa i równie słabym politykiem.
Przypominają oni, że to właśnie ten władca utracił Gdańsk, Pomorze,
Śląsk, a nawet własne rodzinne Kujawy. Poza tym dobrowolnie
zrezygnował z Grodów Czerwieńskich. Zrywał sojusze i przyjaźnie, łamał
obietnice, rządził nieudolnie. Jak widać z przytoczonego na wstępie
przykładu, fakty te nie do końca są powszechnie znane i być może z tego
właśnie powodu treści zawarte w tych opracowaniach na ogół nie trafiają
do podręczników szkolnych i wydawnictw popularnych.
Jeśli idzie o wizerunek króla Władysława Łokietka – parafrazując
współczesnego polityka – wydawać by się mogło, że „czarne jest białe, a
białe jest czarne”. Dlatego ta książka stanowi kolejną próbę zakończenia
owej długotrwałej gry w kolory. W dziejach Europy różne kraje miały
królów i władców nie zawsze godnych pomników, na które ich później, a
czasem jeszcze za życia, wyniesiono. Także pomnik naszego króla,
Władysława Łokietka, wcale nie musiał być odlany z najszlachetniejszego
kruszcu.
Andrzej Zieliński
Warszawa, grudzień 2009
Z
wycięzców się nie sądzi. Co więcej, zwycięzca ma zawsze prawo do
własnej interpretacji wydarzeń, w których uczestniczył, do wymuszenia
pisania historii pod jego dyktando. W końcu to on osiągnął ostateczny cel,
a droga, jaką do niego doszedł, przestaje być wtedy najważniejsza. W
miarę upływu lat nikt już przecież nie będzie o niej pamiętał. Pozostanie
na zawsze w ludzkiej świadomości jedynie wiedza o końcowym sukcesie,
z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej zniekształcana, przekłamywana
i ubarwiana. Zamieni się z czasem nawet w legendę. I to ona właśnie
stanie się ostatecznie dla potomnych jedyną obowiązującą wykładnią
dziejów.
Oto jeden z wielu takich przypadków w naszej historii.
Niekwestionowaną zasługą księcia południowej części Kujaw,
Władysława zwanego Łokietkiem, było kontynuowanie Królestwa
Polskiego. Po ponad dwustu latach, po niezbyt udanej próbie jego
reaktywowania przez Przemyśla II i panowaniu czeskiego króla Wacława
II, działało państwo z koronowanym władcą z piastowskiego rodu,
wprawdzie jeszcze bardzo okrojone terytorialnie, pełne wewnętrznych
rozdarć i napięć, skłócone ze wszystkimi sąsiadami, ale przecież
królestwo, z własnym koronowanym królem wywodzącym się z dawnej
królewskiej dynastii. To polskie królestwo, bezdyskusyjnie ponownie
utworzone przez Władysława Łokietka, przetrwało, ze zmiennymi
kolejami losu, niemal aż pięć wieków. A przecież właśnie on nigdy tym
królem zostać nie powinien.
Czy ta niewątpliwie ogromna zasługa małego nie tylko wzrostem
księcia powinna z góry, niejako automatycznie, przekreślić wszystkie
wady i niegodziwości tego człowieka, skazać je na zatarcie i zapomnienie?
Przez lata uważano, że bezdyskusyjnie tak. Co więcej, tego twórcę
odrodzonego królestwa, choć przecież nie pierwszego, który odzyskał po
wiekach koronę dla Polski, i jego walkę o tron starano się pokazywać
zupełnie inaczej, niż się to przedstawiało w rzeczywistości.
Przez całe stulecia prezentowano Władysława Łokietka jako osobę
wielką duchem i ciałem, zręcznego polityka i skutecznego wodza,
cieszącego się pełnym poparciem rdzennej polskiej ludności, która z
nadzieją upatrywała w nim twórcę zjednoczonego wreszcie państwa. Bo
przecież tylko takimi cechami miał prawo, w powszechnym odczuciu
społecznym, legitymować się król, który nie tylko zdobył, lecz także
zachował swoje królestwo, a pozostawiając je synowi, przywrócił
królewską dynastię piastowską.
Do tej powszechnej nadziei na odrodzenie Królestwa Polskiego też
należy podchodzić ostrożnie. W miastach dominował przecież żywioł
niemiecki i czeski. Dla mieszkańców wsi, nawet jeśli była to ludność
narodowości polskiej, a nie osadzeni na roli jeńcy z licznych wypraw
wojennych lub zagraniczni nasadźcy, najważniejsze było bezpieczne
przeżycie choćby kilku dni bez napadów, gwałtów i zniszczeń dobytku. O
patriotyzmie państwowym trudno w tamtych czasach nawet snuć
jakiekolwiek rozważania.
Kim zatem był ten książę, a potem król, podziwiany przez
późniejszych zwolenników, lecz tak pogardzany i znienawidzony za swoje
postępowanie przez znaczną część duchowieństwa, rycerstwa i
mieszczaństwa z przełomu XIII i XIV wieku? Dla kogo był zatem
niezłomny, a dla kogo nikczemny?
W polskiej ikonografii najbardziej popularny, powszechnie znany
wizerunek króla Władysława Łokietka to portret malowany w XIX
stuleciu przez Jana Matejkę w cyklu „Poczet królów i książąt polskich”.
Przedstawia on właściwie tylko twarz króla w złotej koronie na głowie, z
długim wąsem i dumnym spojrzeniem. Tak, jak powinien się prezentować
prawdziwy król – szlachetny człowiek, godny dziedzic piastowskiej
dynastii, który przywrócił w Polsce królestwo. Taki właśnie wizerunek
tego polskiego władcy powielają odtąd podręczniki do nauczania historii
Polski, a także rozliczne wydawnictwa historyczne. Król musiał przecież
mieć w sobie majestat oraz godny wygląd, wzbudzający powszechny
szacunek.
Z portretu Jana Matejki nie dowiemy się jednak niczego o wzroście
króla i o cechach jego charakteru. Nie jest przecież obowiązkiem żadnego
malarza odtwarzanie postaci z fotograficzną dokładnością. Na pewno nasz
znakomity artysta wykonał ten portret ku pokrzepieniu serc, podobnie jak
większość wizerunków ze słynnego „Pocztu królów i książąt polskich”.
Charakterystyczne jest przy tym, że również w swoich innych dziełach
dotyczących tego króla Jan Matejko unikał jak ognia przedstawienia całej
królewskiej sylwetki. A jak już musiał ją pokazać, to sadzał króla na
koniu, starannie przy tym maskując niedostatki wzrostu tego człowieka.
Na szczęście zachował się jeszcze inny królewski portret. Bardziej
prawdziwie oddający jego rzeczywisty wizerunek. Pochodzi z „Pocztu
królów” Marcella Bacciarellego. Król Władysław Łokietek przedstawiony
jest na nim w pancerzu, z królewskim jabłkiem w jednym ręku i ze
sztandarem w drugim. Mały, zgarbiony, z mizernym zarostem... prawie
pokurcz. Ale taki był w rzeczywistości.
Ten bardzo niski wzrost, niecodzienny nawet w czasach, gdy średni
wzrost mężczyzny nie przekraczał stu sześćdziesięciu centymetrów,
spowodował nadanie księciu Władysławowi, już w dzieciństwie,
przydomku „łokietek” lub „łokieć”, pochodzącego od ówczesnej miary
długości – jeden łokieć liczył siedemdziesiąt osiem centymetrów. Nie był
to bynajmniej przydomek sympatyczny ani pieszczotliwy, lecz wręcz
odwrotnie – pogardliwy. W rzeczywistości książę, a późniejszy król
Władysław Łokietek, był większy od owego „łokcia”; mierzył nieco ponad
sto dwadzieścia centymetrów, czyli niewiele więcej niż półtora
ówczesnego łokcia. Był to jednak, nawet jak na standardy XIII czy XIV
wieku, wzrost zdecydowanie odbiegający od pojęcia niskiego mężczyzny.
Zdawał sobie z tego doskonale sprawę sam książę Władysław.
Przydomek z dzieciństwa towarzyszył mu bowiem przez całe życie i
pozostał na zawsze w historycznym obiegu po jego śmierci, choć pisany
już dużą literą. Wprawdzie na przestrzeni wieków, a zwłaszcza w łatach
rozbiorów, czyniono wiele, aby król ten przetrwał w naszej świadomości
nie jako jakiś tam „łokietek”, lecz jako ktoś, kto chronił jedność polskiego
społeczeństwa przed zewnętrznymi zakusami, „gwiazda narodu”,
„wojownik najodważniejszy ze wszystkich” lub też „nie mniejszy następca
Marsa w sposobie prowadzenia wojny”. Były to jednak działania
bezskuteczne. Nie powiodły się także podejmowane na przełomie XIX i
XX wieku przez niektórych polskich historyków próby zamiany owego
nieszczęsnego, nadanego mu przez współczesnych przydomku „łokietek”
na bardziej godny koronowanego władcy, czyli „niezłomny” – rzekomo
również czternastowieczny.
Łokietek przez całe życie osobiście walczył z tym przezwiskiem.
Używanie go w jego obecności mogło się skończyć dla prześmiewcy
tragicznie, tak jak dla księcia ścieniawskiego Przemka, który, ranny w
przegranej pod Siewierzem bitwie przeciwko Łokietkowi, po dostaniu się
do jego niewoli głośno ubolewał, że stał się jeńcem „jakiegoś łokietka”.
Rozwścieczony takim nazwaniem go, książę Władysław – różnie podają
kronikarskie zapisy – albo osobiście dobił, albo też rozkazał niezwłocznie
uśmiercić rannego.
Nie był to pierwszy przypadek w dziejach, kiedy ludzie bardzo
niskiego wzrostu, niezwykle drażliwi na tym punkcie, wyżej cenili urażoną
godność osobistą niż powszechnie przyjęte normy postępowania, a braki
fizyczne nadrabiali często kłótliwością, skłonnością do intryg, a przede
wszystkim złośliwością oraz niechęcią, mściwością lub wrogością wobec
wszystkich dookoła. Właśnie takim człowiekiem był zawsze książę
brzesko-kujawski. Wiele z jego czynów dzisiaj można jeszcze śmiało
ocenić jako równie jak wzrost nikczemne. Nawet niezwykle mu
przychylny Jan Długosz nie zawahał się w pewnym momencie napisać o
nim wprost: gotów [był] oddać życie, byleby tylko zaspokoić żądzę
zemsty... Mnogość dokonanych przez niego niegodziwości – zdrad,
fałszywych przysiąg, intryg, przypadków łamania danego słowa, a także
korzystania z pomocy wrogów Polski dla osiągnięcia osobistych celów – z
powodzeniem wystarczyłaby do wypełnienia historii panowania niejednej
dynastii w Europie. Jego droga do tronu bardziej przypominała poczynania
Dżyngis-chana niż europejskich władców. Dwukrotnie obłożony został
także klątwą kościelną, a podległe mu ziemie – interdyktem, czyli
zakazem odbywania na nich posług kościelnych w stosunku do wszystkich
wiernych.
Książę permanentnie lekceważył nałożone na niego kościelne kary.
Wiedział, że może sobie na to pozwolić. Straciły one bowiem na ziemiach
polskich swoją moc już ponad sto lat wcześniej, jeszcze za panowania
Bolesława Kędzierzawego, kiedy to oficjalnie polskie duchowieństwo, z
arcybiskupem gnieźnieńskim Jakubem ze Żnina na czele, nie uznało i nie
wprowadziło w życie skutków klątwy nałożonej na młodszych synów
Bolesława Krzywoustego przez Gwidona, legata papieskiego w Polsce, za
odmowę oddania senioralnego tronu w Krakowie ich najstarszemu bratu
księciu Władysławowi II Wygnańcowi.
Przedziwnym zbiegiem okoliczności prawie wszyscy (poza księciem
Henrykiem III głogowskim, chociaż i w tym przypadku występują pewne
niejasności) najwięksi rywale małego księcia do polskiej korony ginęli
śmiercią tragiczną, otruci lub zamordowani. Wprawdzie nikt nigdy nie
znalazł bezpośredniego dowodu, że stało się to z wyraźnego polecenia
Władysława Łokietka, ale historycy polscy i zagraniczni doszukali się już i
nadal stale się doszukują tzw. dowodów pośrednich, wskazujących jed-
noznacznie, iż wśród tych, którzy przede wszystkim czerpali wymierne
korzyści z owych otruć i zabójstw, zawsze znajdował się ten mały,
wzrostem i charakterem, książę z Kujaw, przyszły król krakowski.
Okoliczności, w jakich dochodziło do tych wydarzeń, wskazują na
pewną zadziwiającą prawidłowość. Otrucie księcia Henryka IV Probusa
umożliwiło księciu Władysławowi Łokietkowi rozpoczęcie na nowo wałki
o władzę w Krakowie. Zamordowanie króla Przemyśla II opróżniło polski
tron królewski, o który mały książę znowu się mógł ubiegać. Wreszcie
zamordowanie Wacława III w drodze do Gniezna, na koronację jako króla
Polski, zakończyło definitywnie wszelkie pretensje Przemyślidów do
polskiej korony i faktycznie otwarło ponownie drogę do tronu Władysła-
wowi Łokietkowi. Śmierć, podobno naturalna, księcia Henryka III
głogowskiego usunęła ostatnią już przeszkodę na drodze do tej korony.
Można wprawdzie utrzymywać że był to tylko splot przypadkowych
wydarzeń, a książę Władysław po prostu umiejętnie i w porę z nich
korzystał, ale byłoby to wytłumaczenie bardzo naiwne. Można uwierzyć w
jeden czy dwa przypadki, ale już trzy, zawsze dotyczące tego samego
problemu, budzą w pełni uzasadnione wątpliwości. Nie da się ich rozwiać
stwierdzeniem o zawistnych, wrogich Polsce, cudzoziemskich
kronikarzach.
Ten człowiek był po prostu ciężko chory na władzę, traktując ją jako
swoistą rekompensatę za wszystkie losowe nieszczęścia, jakie go
wcześniej dotknęły. I dążył do niej bezkompromisowo, używając
obiegowego określenia – także po trupach. Przeszkody na tej drodze starał
się usuwać za wszelką cenę i wszelkimi dostępnymi sposobami. Liczył się
dla tego księcia tylko cel ostateczny – najpierw był nim Kraków i tron
książęcy, a potem królewska korona.
Władysław Łokietek wiedział, że jeśli tylko zostanie królem, nikt nie
będzie go osądzał ani rozliczał z przebiegu drogi do tronu. I nikt nie będzie
mu również wypominał, że ten tron zawdzięcza przede wszystkim
najemnym wojskom węgierskim i ruskim, równie bezwzględnym wobec
rdzennej, polskiej ludności jak ich naczelny dowódca. Upragnioną zaś
królewską koronę otrzymał także dzięki łapówce. Znamienne było przy
tym, iż była to tylko korona króla krakowskiego, a nie jak dotychczas
bywało – króla Polski.
Gdy książę Władysław wreszcie osiągnął zamierzony cel, okazał się
władcą bardzo przeciętnym, wręcz nieudolnym, którego decyzje dotyczące
bezpośrednio państwa zakończone jakimś sukcesem – należały do
rzadkości. Utrata Śląska, nieudana wyprawa przeciwko Brandenburgii i
Mazowszu, a przede wszystkim utrata, niejako na własne życzenie,
Gdańska, Świecia i praktycznie całego Pomorza, a na koniec panowania
także utrata rodzinnych Kujaw na rzecz Krzyżaków – to tylko
najważniejsze z popełnionych licznych błędów. Jedynym sukcesem było
przyłączenie Wielkopolski do swojego państwa, choć i wtedy podejmował
błędne decyzje, zdecydowanie podnoszące jego cenę. Poważne błędy
polityczne króla przesądziły ostatecznie o kształcie zachodnich i
północnych granic Rzeczpospolitej aż do czasu pierwszego rozbioru.
Nawet jeśli przyjąć poprawkę na ówczesne standardy zdobywania i
sprawowania władzy, postępowanie Władysława Łokietka wzbudzało
jawny sprzeciw, a w najlepszym przypadku głęboką niechęć wielu
lokalnych książąt piastowskich, a zarazem ewentualnych sojuszników, któ-
rych tak mu przecież zawsze brakowało. Nie budowało to także Królestwu
Polskiemu dobrej opinii, i to nie tylko wśród najbliższych sąsiadów.
Dlatego bardzo często Polska przegrywała najważniejsze procesy i spory.
Nigdy też król ten nie potrafił ogarnąć potrzeb całego kraju, do końca
życia pozostał tym, kim był przed laty – małym, lokalnym księciem
brzesko-kujawskim, władcą za dużego jak na jego wyobrażenia królestwa.
W konsekwencji pozostawił po sobie królestwo w stanie zdecydowanie
gorszym ekonomicznie i terytorialnie, niż było ono w momencie jego
koronacji.
Oceniając jego postępowanie, można by powiedzieć – takie były
czasy i takie warunki, w jakich działał. Nie jest to jednak racjonalne
wytłumaczenie. Późniejsze panowanie jego syna, słusznie nazwanego nie
tylko przez polską historię Kazimierzem Wielkim, udowodniło najlepiej,
że po zdobyciu korony trzeba było jednak postępować inaczej, ustalać
sobie inne priorytety, skutecznie rozwijać kraj, a nawet kształtować i na-
rzucać innym własną politykę zagraniczną.
Z pewnością Władysław Łokietek był właściwym człowiekiem na
ówczesne, tak bardzo skomplikowane czasy. Wypłynął przecież z
absolutnej nicości, z peryferyjnego księstewka, a zdobył i utrzymał do
naturalnej śmierci najwyższą nagrodę, czyli koronę, co nie udało się wielu
innym jego, znacznie bardziej ku temu predysponowanym, poprzednikom
i rywalom. W czasach zamętu za jedyne prawo uznawał miecz, nie do
końca zresztą własny, choć nie zawsze umiał się nim właściwie posłużyć.
Doskonale za to radził sobie w wirze intryg i wiarołomstwa, niewątpliwie
znacznie lepiej niż w bezpośredniej walce o władzę.
Pod tym względem zdecydowanie nie miał sobie równych wśród
przeciwników politycznych. Jeśli tylko nadarzyła się odpowiednia okazja
łub dostrzegał konkretne korzyści, natychmiast wycofywał się z
uroczyście danego słowa, z wszelkich przysiąg, ustaleń i uzgodnień. Białe
nie znaczyło dla niego białe, a czarne również nie było czarnym.
Jeszcze gorzej spisywał się później – już jako gospodarz kraju
mający dbać o jego prawidłowy rozwój i bezpieczeństwo. Wiele kłopotów
i nieszczęść, jakie dotknęły Polskę pod panowaniem Władysława
Łokietka, wynikało z nieumiejętności zarządzania, nieufności do
otoczenia, złośliwości, a przede wszystkim z jego uporu i nierozwagi.
Podejmowane przez niego decyzje miały z reguły podłoże emocjonalne,
bez żadnej próby refleksji czy analizowania ich skutków. Nigdy nie
wyrósł ze swego księstwa brzesko-kujawskiego.
Niejedyny to zresztą taki przypadek w naszej historii.
Peryferyjne księstwo. Mały nie tylko wzrostem. Jaki ojciec,
taki syn. Bardzo ważne małżeństwo. Kto miał być księciem
krakowskim. Pierwszy błysk korony.
P
osiadłości Kazimierza I, księcia na Kujawach i Łęczycy, nigdy w
przeszłości nie należały do szczególnie liczących się na ówczesnej mapie
politycznej ziem polskich. Nie wyróżniały się ani wielkością, ani
bogactwem, ani też książę nie odgrywał wtedy żadnej znaczącej roli
politycznej wśród innych książąt piastowskich. Traktowany był
powszechnie jako jeden z tych awanturniczych władców
prowincjonalnych, którzy zawsze skorzy byli do wszelkiej agresji, ale też
dzięki niej, choć z trudem, chronili granice swojego księstwa przed
zakusami potężniejszych sąsiadów. Książę ten przez całe życie musiał się
zmagać z najrozmaitszymi zagrożeniami wynikającymi przede wszystkim
z położenia geograficznego jego księstwa pomiędzy Wielkopolską,
Pomorzem, Prusami, Mazowszem i Małopolską. Można również
powiedzieć, że sam bardzo często prowokował te zagrożenia swoim
awanturnictwem, brakiem instynktu politycznego oraz swoiście
pojmowaną polityką zawierania sojuszy.
Książę Kazimierz I, ojciec Władysława, poprzez kolejne małżeństwa,
które służyły mu głównie do zdobywania posagu i sojuszników, starał się
utrzymywać kruche bezpieczeństwo swojego księstwa, zachowując je we
względnie stabilnych granicach. Z drugiej strony, każde nowe małżeństwo
przynosiło mu kolejne dzieci, a tym samym kolejnych pretendentów do
podziału i tak niewielkiego przecież księstwa lub zmuszało go, w
przypadku córek, do szykowania odpowiedniego posagu. Dzieci nie
rozpieszczał, bo po prostu nie miał na to czasu, nie było nawet ku temu
specjalnych warunków w księstwie nieustannie przecież wstrząsanym
kolejnymi awanturami z najbliższymi sąsiadami.
Od najmłodszych lat także książę Władysław musiał się zmagać z
różnymi osobistymi i politycznymi przeciwnościami losu. Nie był udanym
dzieckiem swoich rodziców, wspomnianego księcia Kazimierza I oraz jego
kolejnej żony, Eufrozyny – córki Kazimierza, księcia opolskiego i
raciborskiego. Tylko on jeden spośród swego licznego rodzonego i
przyrodniego rodzeństwa (był w kolejności czwartym dzieckiem spośród
siódemki, która dożyła pełnoletniości, po Leszku Czarnym, Ziemomyśle i
Adelajdzie, a przed Kazimierzem II, Ziemowitem i Eufemią) wyróżniał się
tak niewielkim, nawet jak na ówczesne standardy, wzrostem.
Dlatego od dzieciństwa nazywano go „łokietkiem”. Przydomek ten,
choć książę walczył z nim na każdym kroku, pozostał mu na całe życie i
prześladuje go także po śmierci. Nazywano zresztą „łokietkiem” lub
„łokciem” małego księcia, a potem króla, nie tylko w Polsce. Przezwisko
to – czego dowodzą liczne kroniki zagraniczne – wykroczyło także
szeroko poza granice ówczesnych ziem piastowskich. Miało ono również
w tych rocznikach i kronikach swój łaciński odpowiednik – cubitalis
(łokieć).
Książę musiał być zatem rzeczywiście niewielkiego wzrostu. Jako
ciekawostkę warto zauważyć, że w ostatnich latach panowania króla
Władysława jego polski przydomek zaczęto traktować za granicą tak,
jakby był nazwiskiem rodowym – Loketkoni.
Gdyby mały Władysław był jedynym męskim potomkiem księcia
Kazimierza I, być może otoczony zostałby szczególną troską i rodzicielską
miłością. Ale w przypadku tak licznego rodzeństwa nie miał na to
najmniejszej szansy. Kandydatów na dziedziców swojego księstwa miał
książę kujawski wystarczająco dużo, aby nie próbować szczególnie
preferować tego najmniej udanego.
Niezbyt udany pod względem fizycznym Władysław nie mógł liczyć
na specjalne względy na dworze ojca. W tamtych czasach w
wielodzietnych rodzinach nie roztkliwiano się nad jakąkolwiek ułomnością
dziecka. Traktowano ją jako coś naturalnego, swoisty dopust boży, z
którym trzeba się po prostu pogodzić. Jeśli dziecko przeżyło i dorosło do
dojrzałego wieku, w najgorszym przypadku zawsze można je było
„zwrócić Panu Bogu”, czyli zaniknąć w najbliższym klasztorze.
Taki los nie stał się jednak udziałem małego Władysława, być może
dlatego, iż brakowało w księstwie odpowiednio dużego klasztoru godnego
przyjąć książęcego syna, chociaż na Kujawach działali już w tamtych
latach zarówno cystersi, jak i dominikanie. Nie jest również wykluczone,
że książę Kazimierz I, borykający się przecież stale z problemami
finansowymi, najzwyczajniej mógł poskąpić środków na prebendę, czyli
zakup odpowiedniego stanowiska klasztornego dla swojego syna, godnego
jego pochodzenia. A może po prostu książę Kazimierz za wcześnie umarł i
nie zdążył podjąć i sfinalizować takiej decyzji.
Dzieciństwo księcia Władysława trudno nazwać szczęśliwym. Od
początku jego mały wzrost był powodem kąśliwych uwag i drwin
otoczenia. To wtedy po raz pierwszy pojawiło się w stosunku do jego
osoby przezwisko „łokietek”, które nie tylko przylgnęło do niego na całe
życie, lecz także, pisane wielką literą, funkcjonuje po dzień dzisiejszy.
Mogło mu szkodzić w karierze, choć jak się okazuje, akurat z tym
problemem sobie poradził. Już w wieku siedmiu lat, w 1267 roku, władał
tytularnie kawałkiem Kujaw, łącznie z ważnym grodem Brześć Kujawski,
nosząc tytuł księcia brzesko-kujawskiego. Stało się to w następstwie
niespodziewanego zgonu ojca, księcia Kazimierza I. Nazywano go jednak
wtedy powszechnie, z racji niewielkiego księstwa, także „małym” lub
„kieszonkowym” księciem.
Książę Władysław w pełni zasłużył sobie na to miano. Zasięg jego
władzy określić można początkowo jako nadzwyczaj skromny. Był on w
owym czasie posiadaczem jednego z najmniejszych księstw na ziemiach
polskich. Dodać do tego jeszcze należało jego charakter, nazywany przez
współczesnych również małym, czyli bardzo wątpliwej jakości. Pod tym
względem okazał się nieodrodnym dzieckiem swojego ojca.
Łokietek z domu rodzicielskiego mógł wynieść tylko jak najgorsze
wzory sprawowania władzy. Książę Kazimierz I zachował się w pamięci
potomnych jako zachłanny, podstępny, niespokojny wiarołomca. Słowem,
uznawany był za księcia niebezpiecznego dla najbliższych sąsiadów.
Tylko z Krzyżakami, którzy już wtedy stanowili potęgę militarną, starał
się utrzymywać w miarę dobre stosunki, wspierał ich nawet militarnie w
podbojach Prus.
W kronikach i rocznikach klasztornych z tamtych czasów książę
Kazimierz I wymieniany jest jako władca nadzwyczaj skłonny do
zatargów, intryg i wojen, ciągle narażający z tego powodu własne księstwo
na konflikty zbrojne z sąsiadami, a w konsekwencji na gospodarcze zu-
bożenie. Najechał zbrojnie nawet rodzonego brata Siemowita, którego w
dodatku porwał i uwięził wraz z żoną Perejesławą, aby wymusić na nim
zrzeczenie się Mazowsza. Uwolnił swoich jeńców i zrezygnował z
aspiracji do władania Mazowszem po wyniszczającym odwetowym
najeździe na Kujawy brata Perejesławy, ruskiego księcia Romana
halickiego. Dopiero pod koniec życia, zagrożony zresztą wtedy jawnym
buntem kujawskiego rycerstwa oraz wobec protestów najstarszych synów
zaniepokojonych gwałtownym ubożeniem księstwa, książę Kazimierz I
musiał wreszcie zrezygnować ze swoich ulubionych, ale niezwykle
kosztownych najazdów łupieskich.
Awanturnicze wyprawy, którym najczęściej towarzyszyły
niepowodzenia, a także zdecydowana nieudolność w zarządzaniu
księstwem w czasach względnego pokoju spowodowały, iż nie żałowano
specjalnie księcia Kazimierza, kiedy zakończył swe życie. Schodził z tego
świata jako władca mocno okrojonego księstwa kujawsko-łęczyckiego.
Dwaj jego najstarsi synowie, jeszcze przed jego śmiercią, w obawie o
zmarnowanie całego księstwa wymusili bowiem na awanturniczym ojcu
nadanie im własnych posiadłości do samodzielnego rządzenia.
Na mocy książęcego testamentu całą północną część Kujaw, z
Bydgoszczą, Solcem i Inowrocławiem, otrzymał władający już tymi
posiadłościami książę Ziemomysł (wówczas pełnoletni). Ziemia sieradzka,
również jeszcze za życia ojca, przypadła we władanie najstarszemu synowi
– Leszkowi Czarnemu. Wkrótce otrzymał on dodatkowo ziemię łęczycką.
Po śmierci Kazimierza I część południowa Kujaw podzielona została
pomiędzy trzech najmłodszych braci: Władysława, pięcioletniego
Kazimierza II i trzyletniego Ziemowita. Nad całością tych ziem miała
początkowo czuwać trzecia żona zmarłego księcia, księżna Eufrozyna. Nie
potrafiła jednak dobrze administrować księstwami, narażonymi na częste
najazdy Litwinów, konflikty graniczne z Krzyżakami i z książętami ma-
zowieckimi. Bardzo szybko wyszła powtórnie za mąż za księcia
pomorskiego Mszczuja II i opuściła na zawsze, rozdrobnione wtedy,
księstwa kujawskie.
W tej sytuacji w imieniu braci całymi Kujawami rządził początkowo
drugi w kolejności starszeństwa po ówczesnym księciu sieradzkim Leszku
Czarnym, książę Ziemomysł. Sam książę Leszek Czarny wydawał się
zupełnie niezainteresowany losami swojego przyrodniego rodzeństwa.
Kujawy, podzielone na cztery mało znaczące księstewka, nie odgrywały
wtedy na polskich ziemiach żadnej roli politycznej, gospodarczej czy
militarnej. Były, bo były. I tyle!
Na początku lat siedemdziesiątych XIII wieku opiekę nad Kujawami
przejęli wspólnie książę krakowski Bolesław Wstydliwy oraz książę
wielkopolski Bolesław Pobożny. Władający wtedy Kujawami w imieniu
małoletnich braci książę Ziemomysł nie uzyskał wsparcia Leszka
Czarnego i nie był w stanie przeciwstawić się tej opiece, która polegała
wprawdzie na próbie ożywienia gospodarczego rozdrobnionej dzielnicy,
ale wyłącznie w celu czerpania z niej przez tych opiekunów wymiernych
korzyści materialnych i uzależnienia politycznego tych księstewek od
sąsiadów.
W 1273 roku Bolesław Wstydliwy zabrał na swój dwór do Krakowa,
jako osobistego pazia, młodego księcia Władysława. Nie do końca
wiadomo, dlaczego mały książę znalazł się na krakowskim dworze.
Niektórzy z historyków uważali nawet, iż Władysław Łokietek odgrywał
wtedy na Wawelu przede wszystkim rolę zakładnika lojalności Kujaw
wobec księstwa krakowskiego. Trudno jest jednak zaakceptować taką
hipotezę, gdyż Kujawy były wówczas podzielone pomiędzy czterech,
ciągle żyjących jeszcze synów księcia Kazimierza I, w dodatku przy-
rodnich braci, a zatem należałoby w zasadzie od każdego z tych czterech
małych księstw pobierać oddzielnego zakładnika. Nie można w tej sytuacji
wykluczyć, że o wyborze pazia zdecydował wyjątkowo niski wzrost
kujawskiego księcia. Małe pacholę z tytułem księcia, idące przodem,
niosące za duży dla niego miecz, efektownie podkreślało majestat władcy.
Nie wiadomo również dokładnie, jak długo Władysław Łokietek
przebywał na dworze księcia krakowskiego, podobnie jak nieznany jest
powód, dla którego Bolesław Wstydliwy pozbył się małego księcia ze
swojego dworu i odesłał go ostatecznie do księstwa brzesko-kujawskiego.
Po powrocie Władysław Łokietek rozpoczął wspólnie z bratem, księciem
Kazimierzem II, panowanie nad południowymi Kujawami, przeznaczając
kolejnemu, najmłodszemu bratu, księciu Ziemowitowi, księstwo do-
brzyńskie; zapewne dlatego, że wówczas było ono najbardziej wysunięte
na północny wschód i z tego powodu szczególnie narażone na liczne
najazdy ze strony Krzyżaków, Litwinów i Mazowszan.
Nie były to rządy udane. Księstwo, a ściślej księstewko, brzesko-
kujawskie Władysława Łokietka, a także pozostałe księstwa kujawskie
jego braci były wtedy najmniejsze i najuboższe na polskich ziemiach. W
dodatku leżały już poza najważniejszymi przebiegającymi przez ziemie
piastowskie szlakami handlowymi i nie miały większych szans na
naturalny rozwój. Tym bardziej że każdy z panujących braci znacznie
większe znaczenie przykładał zawsze do osiągania sukcesów militarnych
niż gospodarczych.
Mały książę i małe księstwo, w dodatku bardzo źle zarządzane, w
którym najważniejsze było przeżycie do jutra, a nie harmonijny rozwój.
Małym władcą Władysław Łokietek pozostał zresztą do końca życia,
przenosząc styl rządzenia kieszonkowym księstwem brzesko-kujawskim
na późniejszy sposób zarządzania całym podległym mu Królestwem
Polskim.
Z tego okresu, o czym można przeczytać w Roczniku wielkopolskim, a
także w Letopisie ipatowskim, księcia Władysława Łokietka zapamiętano
jedynie jako nieodrodnego syna swego ojca. Innymi słowy, jako
młodzieńca rozwiązłego, zawistnego, intryganta, awanturnika, grabieżcę,
chciwego szybkiego i łatwego wzbogacenia się, a także impulsywnego,
bez żadnej myśli przewodniej w podejmowanych przez siebie działaniach.
To właśnie kumulacja tych złych cech charakteru w jednej osobie budziła
tak wielkie zainteresowanie tą postacią ówczesnych kronikarzy: Był
skorym do gwałtownych czynów, a niezdolnym do rozważnych działań.
Podczas wypraw wojennych pozwalał wojskom na grabieże, co zjednywało
mu nieprzyjaciół. Trudno o gorszą rekomendację.
Można było wprawdzie przeczytać u Jana Długosza charakterystykę
Władysława Łokietka jako osoby wyróżniającej się pokorą, cierpliwością
i łagodnością... nie był wobec nikogo wyniosły lub przykry, choć brzmi to
jak dowcip. Współcześni małego księcia mieli bowiem o nim zupełnie
inne mniemanie.
Ot, taki wtedy popularny typ mało znaczącego książątka
dzielnicowego, bardziej rycerza rozbójnika niż dbającego o swą domenę
władcy, jakich wówczas na ziemiach polskich nie brakowało. W jednym
tylko przewyższał sobie podobnych – w niegodziwości i lekceważeniu
wszelkich norm moralnych. Do końca życia Władysław Łokietek, niestety,
nie uwolnił się od tych negatywnych cech charakteru.
Nie cieszył się także mały książę uznaniem swojego najstarszego
przyrodniego brata, następcy Bolesława Wstydliwego na książęcym tronie
krakowskim, czyli Leszka Czarnego. Ten bezdzietny książę był
inicjatorem ważnego dla przyszłości Polski tzw. porozumienia czterech.
Zawarli go wraz z nim książę wrocławski Henryk IV Probus, książę
wielkopolski Przemysł II oraz książę Henryk III głogowski. Na mocy tej
umowy każdy z czterech książąt w przypadku swojej bezdzietnej śmierci
powinien scedować wszystkie posiadłości na rzecz jednego z pozostałych
przy życiu jej sygnatariuszy. W ten sposób „porozumienie czterech” miało
zagwarantować przyspieszenie zjednoczenia kraju.
Księciu krakowskiemu, sandomierskiemu i sieradzkiemu, Leszkowi
Czarnemu, nawet przez moment nie przyszło do głowy, aby spadkobiercą
i kandydatem do sukcesji władzy nad księstwem krakowskim uczynić któ-
regokolwiek ze swoich przyrodnich braci, łącznie z Władysławem
Łokietkiem. Kraków oddał przecież Leszek Czarny, swoim
testamentowym zapisem, władcy księstwa wrocławskiego Henrykowi IV
Probusowi. Uczynił to nie dlatego, że żywił do niego pewną szczególną
sympatię, lecz z powodu docenianej powszechnie jego umiejętności
rządzenia dużym księstwem. Mógł przypuszczać, że śląski władca
podobnie spisywać się będzie także na książęcym tronie krakowskim.
Poza tym poznał przecież Leszek Czarny braci aż nazbyt dobrze, musiał
także o nich wiedzieć coś jeszcze, co skutecznie powstrzymywało go
przed wyznaczeniem któregokolwiek z nich na swojego spadkobiercę.
W przypadku Władysława Łokietka mógł to być przede wszystkim
dotychczasowy styl życia tego księcia, a zwłaszcza brak umiejętności
dbania o rozwój ekonomiczny zarządzanego przez niego księstwa. Poza
tym zbyt dobrze poznał wszystkie ujemne cechy charakteru młodszego
brata, z których szczególnie zawiść i skłonność do łamania przyrzeczeń
dyskwalifikowały go całkowicie jako kandydata na potencjalnego
przywódcę zjednoczonego narodu. Dlatego Leszek Czarny trzymał go z
dala od siebie.
Istnieje także bardzo prawdopodobna hipoteza głosząca, iż
podstawową przyczyną niechęci Leszka Czarnego do przyrodniego brata
była odmowa udzielenia przez niego pomocy w wojnie księcia
krakowskiego z Krzyżakami o ziemię gniewską w 1284 roku. Mały książę
odmówił zresztą bratu wsparcia nie tylko w tej sprawie. Władysław
Łokietek pomimo wezwania nie udzielił również pomocy zbrojnej
Leszkowi Czarnemu w walce z najazdami tatarskimi, systematycznie
nękającymi ziemię sandomierską. Zakrawa na paradoks fakt, że książę
Władysław nie chciał wówczas iść na ratunek tej ziemi, która później
prawie zawsze stała za nim murem, zapewniając wsparcie i ochronę.
Niechęć Leszka Czarnego do młodszego brata spotęgowało porozumienie
o ścisłej współpracy militarnej małego księcia z wielkopolskim księciem
Przemysłem II. Nie przesądzało ono o niczym, niemniej jednak książę
krakowski mógł je odebrać jako zawarte za jego plecami, zwłaszcza w
kontekście odmowy udziału księcia brzesko-kujawskiego w wojnach
prowadzonych przez Leszka Czarnego.
Wydawało się zatem, że książę brzesko-kujawski został już niejako z
góry skazany na dożywotnie odgrywanie roli prowincjonalnego książątka,
bez większych szans na odmianę tego losu. Krótko przed ślubem z
Jadwigą, córką księcia kaliskiego Bolesława Pobożnego, otrzymał jednak
od przyrodniego brata, księcia krakowskiego Leszka Czarnego,
niespodziewanie ziemię łęczycką, zapewne jako okresową darowiznę lub
dzierżawę, dzięki której mógł już jako władca znacznie większego księ-
stwa ubiegać się z pozytywnym rezultatem o rękę księżniczki z bardzo
przecież zamożnego wówczas księstwa kaliskiego. Po śmierci Leszka
Czarnego książę Władysław zatrzymał ziemię łęczycką jako spadek po
bracie. Ziemię sieradzką przejął wtedy jego przyrodni brat Ziemomysł.
Dwaj najmłodsi bracia – jak widać – nie zostali wcale dopuszczeni do
spadku po przyrodnim starszym bracie księciu Leszku.
Ślub Władysława i Jadwigi odbył się w 1279 roku. Panna młoda
miała wtedy nieco ponad 13 lat. Wówczas wzrostem nieznacznie tylko
przewyższała swego trzydziestoletniego księcia małżonka. Datę tego
ślubu kwestionują wprawdzie niektóre źródła, według których miał on od-
być się... około dwudziestu lat później. Ale wówczas Jadwiga, urodzona w
1266 roku, musiałaby być już bardzo starą jak na tamte czasy panną,
dobiegającą trzydziestki, a książę Władysław miał wtedy na głowie
znacznie więcej innych spraw niż myślenie o małżeństwie. Poza
wszystkim, jego najstarszy krótko niestety żyjący syn Stefan urodził się
prawdopodobnie w 1289 roku, a zatem jako... nieślubne dziecko (?)
książęcej pary. Trzeba tu zaufać jednak wybitnemu znawcy piastowskiej
dynastii Oswaldowi Balzerowi, który ślub ten datuje właśnie na rok 1279.
Ważne było przede wszystkim to, że kaliska księżniczka wniosła w
posagu Władysławowi Łokietkowi niezwykle ważne koneksje rodzinne.
Matka jej, Jolenta Helena, była bowiem córką węgierskiego króla Beli IV.
Władca ten wielokrotnie wspierał później militarnie poczynania męża
swojej wnuczki. Podobnie zresztą czynili, jakkolwiek już nie z rodzinnych
pobudek, także Andrzej III, kolejny król Węgier, żonaty zresztą z
Fenenną, córką Ziemomysła, wówczas już księcia kujawsko-łęczyckiego,
przyrodniego brata Władysława Łokietka, a później inni jego następcy na
węgierskim tronie. Faktycznie to tylko dzięki wymiernej, finansowej i
militarnej pomocy węgierskiej mały książę został później królem i
utrzymał się na tronie przez trzynaście lat.
Przed ołtarzem Władysław tworzył z trzynastoletnią dziewczynką
parę niemal równą wzrostem. I zdaje się, o to przede wszystkim chodziło.
Potem Władysław Łokietek niechętnie pokazywał się oficjalnie z
małżonką, gdyż Jadwiga z wiekiem podrosła i wyraźnie go przewyższała.
Ona sama zresztą nigdy nie starała się występować publicznie wspólnie z
mężem. Wyjątek stanowiła tylko krakowska uroczystość koronacyjna w
styczniu 1320 roku. Ale wtedy nie było innego wyjścia, musieli wystąpić
razem.
Nie zachowały się do naszych czasów żadne zapisy kronikarskie
informujące o tym, że po ślubie książę Władysław zmienił diametralnie
swój dotychczasowy, podobny do ojcowskiego, sposób zarządzania
księstwem, odznaczający się najazdami, walkami, zdradami i ko-
niunkturalnymi sojuszami, także z braćmi i przeciw braciom. I zapewne
do końca życia pozostałby on tylko takim prowincjonalnym, uciążliwym
dla sąsiadów łęczycko-kujawskim książątkiem, trwoniącym czas i energię
na drugorzędne działania polityczne i militarne, zadowalającym się jakimś
mało znaczącym sukcesem, gdyby nie zupełny przypadek. Zadziwiające,
jak wiele różnych przypadków towarzyszyło później jego karierze.
W roku 1288 umarł Leszek Czarny. Ziemię sieradzką zajął
natychmiast Władysław Łokietek, który pozostałych braci
usatysfakcjonował rezygnacją z części przynależnych do niego Kujaw.
Niespodziewanie stał się wtedy liderem wśród rodzeństwa. Wobec
akceptacji takiego rozwiązania przez młodszych braci, najstarszy wtedy w
rodzinie, któremu powinien przypaść tytuł głowy rodu, książę Ziemomysł
zadowolił się również pewnymi darowiznami terytorialnymi. W ten
sposób niespodziewanie mały książę awansował na najważniejszą osobę
wśród potomków księcia Kazimierza I.
Po śmierci księcia Leszka Czarnego, zgodnie z wcześniejszym
„porozumieniem czterech”, a także z zapisem książęcego testamentu,
krakowskim księciem powinien zostać książę wrocławski Henryk IV
Probus. Zgodnie z literą i duchem owej umowy książę ten powinien rów-
nież przejąć zwierzchność nad ziemią sieradzką, zagarniętą przez
Łokietka. Na jego szczęście kandydatura wrocławskiego księcia napotkała
zdecydowany opór znacznej części małopolskich możnowładców, wśród
których prym wiódł wówczas biskup krakowski Paweł z Przemankowa.
Nie tylko nie uznali jej, lecz także rozpoczęli poszukiwania innego
kandydata na księcia krakowskiego.
Powodem owej niechęci Małopolan był przede wszystkim styl
rządzenia Herryka IV Probusa we własnym księstwie, a zwłaszcza jego
dążenia do radykalnego ograniczenia w swoim państwie władzy
kościelnej wyłącznie do spraw duchowych. Bez żadnych przy tym skru-
pułów książę ten sięgał do skarbców kościelnych i klasztornych, a nawet
zagarnął fundusze zbierane na kolejną wyprawę krzyżową, za co został w
swoim czasie obłożony klątwą kościelną. W dodatku zupełnie bezkarnie
oddalił własną żonę dla innej kobiety. To wszystko musiało więc
wzbudzić w biskupie Pawle poważne niepokoje o rolę i znaczenie
biskupstwa krakowskiego u boku takiego samodzielnego władcy.
Obawiano się również w Małopolsce przeniesienia centrum
sprawowania władzy książęcej z Krakowa do Wrocławia, który był w
tamtych czasach bezdyskusyjnie najbogatszym i najbardziej znanym
miastem polskim w Europie. Dla Małopolan mogło to oznaczać realną
groźbę utraty ważnych stanowisk zajmowanych przez nich dotychczas
zwyczajowo na dworze każdego księcia, który akurat władał Krakowem.
Nie wzbudzał zaufania małopolskich możnowładców także inny z
sygnatariuszy „porozumienia czterech” – książę Henryk III głogowski.
Był również Ślązakiem, a ponieważ jego ziemie nie graniczyły
bezpośrednio z Małopolską, obawiano się, że mógłby rządzić nie z
Wawelu, lecz z Głogowa. Z kolei trzeci z książąt, Przemysł II wiel-
kopolski, też okazał się niedogodnym dla nich kandydatem, bo pochodził
z Wielkopolski. Od czasów bowiem bratobójczej walki Bolesława
Krzywoustego z jego bratem Zbigniewem Wielkopolska zawsze
rywalizowała z Małopolską o miano najważniejszej polskiej dzielnicy.
W takiej sytuacji na wiecu w Sandomierzu, właśnie za namową
biskupa Pawła z Przemankowa, Małopolanie zaproponowali na następcę
Leszka Czarnego innego Piastowicza, również potomka Konrada
Mazowieckiego z linii mazowiecko-kujawskiej, księcia płockiego Bolesła-
wa II. Znając ambicje tego księcia, liczyli przede wszystkim, iż doceni on
to ogromne wyróżnienie, jakie go spotkało, i zostanie uległym władcą,
którego poczynaniami mogliby łatwo sterować, jak to przecież się działo z
księciem Bolesławem Wstydliwym.
Zgodnie z ich przypuszczeniami książę Bolesław II płocki przyjął
ową propozycję, mimo iż wiedział, że mieszczanie krakowscy i część
rycerstwa małopolskiego, z urzędującym na Wawelu kasztelanem
krakowskim Sułkiem z Niedźwiedzia na czele, opowiedzieli się za bezwa-
runkowym przestrzeganiem testamentu Leszka Czarnego, czyli wyborem
księcia wrocławskiego. Jeszcze inni małopolscy możnowładcy uważali, że
jeśli już miał być to władca z linii Konrada Mazowieckiego, to woleliby
na krakowskim tronie zupełnie innego kandydata, również rodem z
Mazowsza, a mianowicie księcia czerskiego Konrada II. Jeszcze bardziej,
jak uważali, uległego niż książę płocki.
Książę Bolesław II płocki, pomimo że był w pełni świadomy siły
istniejącej przeciwko niemu opozycji w Krakowie, a także tego, że
przyjdzie mu się w tym wyścigu zmierzyć z gospodarczo i militarnie
potężniejszym władcą ze Śląska, postanowił walczyć o najwyższą wtedy
godność w Polsce. Na początek zamierzał zająć zbrojnie Kraków, aby
postawić wszystkich swoich obecnych i potencjalnych oponentów przed
faktem dokonanym. Zgromadził zatem odpowiednio liczne wojska i
wyruszył z Mazowsza do stolicy Małopolski.
Wśród tych, którzy wtedy wsparli militarnie wyprawę płockiego
księcia po krakowski tron książęcy, znalazł się również książę brzesko-
kujawski i sieradzki Władysław Łokietek. Niektórzy historycy utrzymują,
że po prostu przymuszony został do tego wsparcia przez mazowieckiego
księcia, inni dostrzegają w tym jego samodzielną decyzję, będącą kolejną
nadzieją na wzbogacenie się łaską i wdzięcznością nowego władcy
krakowskiego, a także prozaiczną szansą na łupy możliwe do zdobycia po
pokonaniu ewentualnych przeciwników. Wszak księstwa, którymi władał,
należały do bardzo ubogich.
Sądzić także należy, że małemu księciu przede wszystkim zależało
na zachowaniu w swoich rękach ziemi sieradzkiej, której status własności
był przecież niejasny i formalnie powinna być ona zawsze dołączana do
posiadłości każdego księcia krakowskiego. Wdzięczny za udzielone mu
poparcie militarne, nowy książę krakowski na pewno nie zechciałby
podważać tej problematycznej własności.
Nie to jednak było w tym wydarzeniu najważniejsze. Istotne
natomiast okazało się, że w ten oto sposób mały książę, władający
przecież bardzo peryferyjnym, w dodatku nader biednym księstwem,
niemający dotychczas żadnego znaczenia wśród innych piastowskich
władców dzielnicowych, niespodziewanie nawet dla siebie samego
wkroczył aktywnie do wielkiej polityki.
Wejście to początkowo wcale nie zapowiadało się imponująco. Był
przecież tylko dowódcą jednego z kilku satelickich hufców w armii
księcia płockiego. Ale to właśnie wtedy po raz pierwszy Władysław
Łokietek, niewiele znaczący w Polsce książę brzesko-kujawski i sieradzki,
dostrzegł blask królewskiej korony. Wprawdzie bardzo jeszcze odległy,
ledwie tylko widoczny, ale odtąd już wiedział, ku czemu powinien dążyć.
Kto pierwszy stanie pod Wawelem. Bitwa pod Siewierzem.
Intrygi małego księcia. Wielka wyprawa Ślązaków.
Upokarzająca ucieczka Władysława Łokietka. Węgierska
pomoc.
W
yprawa zaczęła się niefortunnie. Zanim książę Bolesław II zebrał
wszystkie swoje wojska, pod murami Krakowa pojawiły się już oddziały
księcia Henryka IV Probusa, śląskiego pretendenta do polskiej korony,
wspierane przez księcia Bolesława opolskiego. Mieszczanie otwarli przed
nimi bramy miasta, a kasztelan krakowski Sułek z Niedźwiedzia, czując
się egzekutorem testamentu politycznego księcia Leszka Czarnego,
uroczyście zaprosił księcia z Wrocławia do wawelskiego zamku. Śląski
książę miał zatem Małopolskę już w ręku. Tylko ziemia sandomierska,
gdzie schronił się biskup Paweł z Przemankowa, tworząca z ziemią
krakowską tę wspólną dzielnicę, nie chciała uznać jego zwierzchnictwa.
Książę Henryk IV na razie nie próbował jej jednoczyć siłą. Potrzebował na
to więcej czasu, a przede wszystkim nowych wojsk, po które wrócił do
Wrocławia.
Wydawać by się mogło, że mazowieckiemu pretendentowi
pozostawało w tej sytuacji albo rozpuścić już zgromadzone wojska i
podziękować sojusznikom za czynną gotowość wsparcia, albo
zaryzykować kontynuowanie marszu na Kruków. Ostatecznie, pomimo
tych przeciwności, książę płocki postanowił nadal walczyć o tytuł księcia
krakowskiego. Zdając sobie sprawę, że nie ma odpowiednich wojsk na
zdobycie Krakowa, książę Bolesław II poprowadził swoje oddziały
najpierw do ziemi sandomierskiej, gdzie mógł liczyć na polityczne i
militarne poparcie małopolskiej opozycji wobec śląskiego księcia. Tam
bowiem opozycja ta była najsilniejsza. Okazało się jednak, że podobnie
jak książę płocki myślał jeszcze ktoś inny.
Otóż niemal w tym samym czasie, w tym samym kierunku i w tym
samym celu, choć inną drogą, wyruszył w stronę Krakowa kolejny książę
mazowiecki. Był nim Konrad II czerski, podobnie jak jego brat, książę
Bolesław II płocki, pochodzący z linii następców księcia Konrada
Mazowieckiego. Przed laty książę czerski zbuntował się nawet przeciwko
Leszkowi Czarnemu i dlatego obecnie część możnych Małopolski,
niechętnych w przeszłości temu kujawskiemu Piastowi, zachęcała księcia
Konrada II, aby na równi ze swoim bratem, księciem płockim, zaczął się
ubiegać o sukcesję po Leszku Czarnym.
Książę czerski podjął to wyzwanie. Zdawał sobie jednak sprawę, że ze
swoim mazowieckim wojskiem nie osiągnie zbyt wiele, dlatego poprosił o
pomoc militarną wieloletniego sojusznika, księcia wołyńskiego Mścisława
i już razem hufce mazowieckie i wołyńskie wyruszyły w stronę Krakowa.
Dołączyła do nich także grupa sandomierskiego rycerstwa.
Wszelkie nadzieje księcia czerskiego na tron w Krakowie powinny
się rozwiać jednak już znacznie wcześniej, jeszcze w drodze do ziemi
sandomierskiej, pod pierwszym większym grodem – Lublinem. Książę
Konrad II próbował go bowiem zająć niejako z marszu, lecz się okazało,
że jego wojska, z którymi zamierzał przecież zdobyć Kraków, są zbyt
słabe, aby zdobywać ufortyfikowane miasta. Konrad II odstąpił zatem z
niczym spod lubelskich murów. Był to jednak wyraźny sygnał, że jego
wojska zupełnie się nie nadawały do tego, aby zdobywać przy ich pomocy
stolicę Małopolski. W dodatku księcia czerskiego opuściła wkrótce
znaczna część jego małopolskich sojuszników. Wybrali po prostu
mocniejszego, czyli przeszli do konkurencyjnego obozu koalicji
mazowiecko-kujawskiej.
W tej sytuacji w ślad za wiarołomnymi Małopolanami książę Konrad
II również się teraz przyłączył, choć z pełnym wyrachowaniem, do
wyprawy Bolesława II płockiego. Nie zrezygnował bowiem z
krakowskiego tronu, a tylko czekał na pierwszą sprzyjającą okazję, na ja-
kieś potknięcie Bolesława płockiego, aby wcielić swój zamiar w życie. Na
razie wyścig dwóch mazowieckich książąt do Krakowa został tylko
przerwany, ale daleki był jeszcze od zakończenia.
Konrad II był bardzo cierpliwy w tym oczekiwaniu.
Kiedy wrocławski książę gromadził na Śląsku nowe siły, aby
umocnić się w Krakowie, Bolesław II wraz z Władysławem Łokietkiem i
jego bratem Kazimierzem łęczyckim oraz z księciem Konradem II
czerskim z jego Wołynianami, wsparci dodatkowo przez opozycyjne wo-
bec Ślązaka rycerstwo małopolskie, omijając Kraków, zaczęli zajmować
kolejne miasta. Porozumieli się również z księciem Lwem halickim w
sprawie dodatkowych posiłków z Rusi. Dysponowali już zatem
odpowiednią siłą, z którą mogli wreszcie skutecznie zagrozić
wrocławskiemu księciu. Pospiesznie wysłana do Krakowa przez Henryka
IV Probusa ekspedycja „ratunkowa” została rozbita przez wojska księcia
płockiego i ich sojuszników 26 lutego 1289 roku w bitwie pod
Siewierzem.
Znaczny wpływ na ostateczne zwycięstwo w tym starciu miały
wojska księcia wielkopolskiego Przemyśla II, który we wspomaganiu
Mazowszan dostrzegł sposobność wyeliminowania Henryka IV Probusa,
pierwszego przecież na liście „porozumienia czterech” kandydata na
przyszłego króla, a tym samym możliwość zwiększenia swoich szans na
władanie Polską, i to głównie mazowieckimi rękami. Dlatego zdecydował
się wesprzeć „nieplanowanego” pretendenta, dołączyć do niego jako
najmniej groźnego na drodze do spełnienia własnych marzeń o koronie.
Książę z Wielkopolski był przecież oficjalnie drugim w kolejności
kandydatem do objęcia krakowskiego tronu książęcego, ale także do
polskiej korony.
To właśnie po tej bitwie Władysław Łokietek, zanim pozostali
sojusznicy zdążyli interweniować, zgładził lub nakazał zgładzić rannego
księcia Przemka ścieniawskiego wyłącznie dlatego, że użył on wobec
księcia Władysława tak nielubianego przez niego przydomku.
Warto zauważyć, iż w tamtych czasach panujących książąt jeńców na
ogół nie zabijano, gdyż można było za nich wziąć nie tylko przyzwoity
okup, lecz także dlatego, aby nie stwarzać groźnego precedensu, bo
przecież pomiędzy piastowskimi książętami wciąż się toczyły jakieś
walki. Jeńcy i zwycięzcy zmieniali się w nich jak w kalejdoskopie. Brano
się nawzajem do niewoli głównie po to, aby uzyskać wymierne w
grzywnach reparacje wojenne lub zmusić jeńca do „dobrowolnego”
zrzeczenia się części jego księstwa. Dlatego zabicie księcia
ścieniawskiego, jeńca przecież, a w dodatku rannego, czyli bezbronnego,
było wówczas tak bulwersujące. Należy w tym miejscu jeszcze dodać, że
książę Przemko był rodzonym bratem Henryka III głogowskiego,
uczestnika „porozumienia czterech” i późniejszego wieloletniego rywala
małego księcia do polskiej korony.
Prawdopodobnie to właśnie ten mord zakończył chwilowy sojusz
księcia Przemysła II z Bolesławem II, a przynajmniej stał się powodem
zerwania z Władysławem Łokietkiem. Nie oznaczało to wielkiego
osłabienia sił księcia płockiego. Wkrótce bowiem nadciągnęły dalsze
posiłki ruskie, które przyprowadził Lew Danielewicz, książę halicki. Nie
po raz pierwszy wszakże polscy książęta w bratobójczej walce wspierali
się obcymi wojskami. Nigdy nie odbywało się to za darmo. W tym
konkretnym przypadku ceną za militarną pomoc Rusinów miało być
przyrzeczenie rezygnacji z wszelkich polskich praw do władania Grodami
Czerwieńskimi.
Wspólnie już ruszono zatem na Kraków i zajęto miasto bronione
przez nieliczną wrocławską załogę. Nie udało się jednak zdobyć zamku
wawelskiego, gdyż wszystkie ataki wojsk koalicjantów skutecznie
odpierał oddany wrocławskiemu księciu kasztelan Sułek z Niedźwiedzia.
Nie powiodły się również podejmowane przez mazowieckich
koalicjantów starania przekupienia krakowskiego kasztelana. Wawel
pozostał wiemy księciu wrocławskiemu.
Kolejna próba odzyskania Krakowa podjęta przez Henryka IV
również zakończyła się niepowodzeniem. Niemal już pod murami miasta
wysłane przez niego wojska zostały ponownie pokonane przez oddziały
książąt mazowieckich, wspomaganych nadal ruskimi posiłkami. Co
więcej, w akcji odwetowej zwycięzcy zapuścili się, niszcząc i grabiąc,
daleko w głąb Śląska, aż pod Racibórz, Nysę i Grodków.
Był to jednak ostatni sukces mazowiecko-kujawskiej koalicji w
zmaganiach z księciem wrocławskim. Wkrótce w szeregach triumfatorów,
przekonanych, że oto wyeliminowany został już definitywnie jeden z naj-
poważniejszych pretendentów do tronu, rozpoczęły się niesnaski i intrygi.
Każdy z książąt tej koalicji, poza Kazimierzem II łęczyckim, uważał, że
jest już w stanie samodzielnie sięgnąć po tytuł księcia krakowskiego, a na-
wet zostać królem Polski.
Jako pierwszy wyłamał się z tej koalicji książę czerski. Mimo że
Bolesław II zdecydował się odstąpić Konradowi II ziemię sandomierską,
książę ten miał większe ambicje. Uznał, że ma wszelkie predyspozycje,
aby zostać księciem krakowskim. Opuścił zatem dotychczasowych
sprzymierzeńców i udał się do Sandomierza, aby tam gromadzić siły
niezbędne do zdobycia Krakowa.
Wówczas do dzieła przystąpił doświadczony intrygant, książę
Władysław Łokietek. W zamian za obietnicę uczynienia go w przyszłości
przez Bolesława II księciem sandomierskim przyrzekł mu pomóc
wyeliminować Konrada II z walki o tron krakowski, a następnie zmusić
go do wycofania się aż do Czerska. Małemu księciu udało się to nadzwy-
czaj łatwo. Wystarczyło, że ujawnił groźbę podziału tej największej
dzielnicy oraz zapowiedział następstwa owego rozdzielenia, czyli
przyłączenie ziemi sandomierskiej do księstwa czerskiego.
Zapowiedź owej groźby spowodowała zdecydowany sprzeciw
sandomierskiego rycerstwa wobec księcia czerskiego, zaniepokojonego
możliwością takiego podziału Małopolski. Zawiedziony książę Konrad II
ostatecznie wycofał się na Mazowsze. W ten sposób z początkowej
kilkuosobowej koalicji książąt przeciw Henrykowi IV Probusowi ubył
może nie najważniejszy, ale przecież także liczący się kandydat do władzy
w Krakowie. Następny już po Przemyśle II.
Łatwość, z jaką Władysławowi Łokietkowi udało się wyeliminować
czerskiego księcia, podsunęła mu pomysł pozbycia się za pomocą niemal
identycznej intrygi także najważniejszego koalicjanta, księcia Bolesława
II. Szybko też rozpoczął wcielanie go w życie.
Obietnicami przyszłych urzędów mały książę zjednywał sobie
systematycznie dotychczasowych zwolenników księcia płockiego. Grając
na nucie zjednoczeniowej, wskazywał na księcia Bolesława II jako na
tego, który zawsze chciał podzielić Małopolskę, a nawet próbował,
oczywiście bezskutecznie, jego samego włączyć do tego podziału.
Łokietek nie ograniczył się tylko do wskazywania zagrożeń. Chętnie
rozdawał również przywileje i awanse. Na przykład nadał wtedy
ponownie stanowisko kasztelana krakowskiego Żegocie, pozbawionemu
tej kasztelanii jeszcze za opór wobec Leszka Czarnego. Przywrócił także
do łask i urzędu, odsuniętego również z tego powodu, byłego wojewodę
sandomierskiego Ottona. Działania takie zjednywały Łokietkowi nowych
sojuszników.
Widząc topniejące szeregi swoich zwolenników, zniechęcony
Bolesław II zrezygnował ostatecznie ze zdobywania zbrojnie tytułu
księcia krakowskiego. Powrócił do siebie na Mazowsze, do Płocka, gdzie
prawdopodobnie dopiero po latach dowiedział się prawdy o intrygach
swojego nielojalnego sojusznika. Tymczasem triumfujący Władysław
Łokietek nie potrafił zdyskontować tej sytuacji, porozumieć się z
możnowładcami i książętami innych dzielnic. Zajął się bezskutecznym,
ślamazarnym oblężeniem Wawelu.
Ostatecznie z początkowej mazowiecko-kujawskiej koalicji pozostał
w Małopolsce tylko książę Władysław Łokietek. Skupione wokół niego
siły okazały się jednak zbyt słabe, aby wtedy wynieść go trwale do władzy
w Krakowie. Niemniej udało mu się za pomocą tych intryg doprowadzić
do tego, że uznano go za jednego z liczących się pretendentów do
najwyższych zaszczytów i dołączono do trzech książąt objętych
testamentem Leszka Czarnego – Henryka IV Probusa, Henryka III
głogowskiego i Przemysła II, księcia Wielkopolski.
Metoda, za pomocą której mazowieccy Piastowie zostali przez
małego księcia wyeliminowani z ubiegania się o księstwo krakowskie,
stała się później na wiele lat powodem bardzo złych relacji mazowieckich
książąt z królem krakowskim Władysławem Łokietkiem, a także z jego
synem Kazimierzem Wielkim. Pamiętano na Mazowszu tamte intrygi i
nielojalność sprzed lat. W najtrudniejszych dla reaktywowanego
Królestwa Polskiego momentach mazowieccy władcy zawsze albo
demonstrowali jawną wrogość wobec króla z Krakowa, popierając poli-
tycznie i militarnie jego przeciwników, albo też – w najlepszym wypadku
– wykazywali bardzo daleko idącą chłodną, niekiedy gorszą od jawnej
wrogości, neutralność. Formalnie pełną zwierzchność króla Polski książę-
ta mazowieccy uznali dopiero prawie 150 lat później, w połowie XV
wieku.
Na razie przed małym księciem pozostawało jeszcze pokonanie
trzech żyjących nadal najpoważniejszych rywali, pretendentów do władzy
w Polsce, sygnatariuszy owego „porozumienia czterech”. Nie
rozporządzał on jednak ani odpowiednimi siłami militarnymi, ani też
wystarczającymi środkami finansowymi na realizację tego celu. Musiał
szukać innych rozwiązań prowadzących do krakowskiego książęcego
tronu. Nie bardzo jednak wiedział, jak to zrobić. Miotał się.
Po zajęciu Krakowa książę Władysław Łokietek zatwierdził
mieszczanom wszystkie przywileje nadane im wcześniej przez Leszka
Czarnego. Ten gest, mający na celu zjednanie patrycjatu krakowskiego,
jednak bardzo szybko zniweczył nałożeniem na mieszczan dodatkowych
podatków. Nie próbował również szukać żadnego porozumienia z
patrycjatem miejskim Krakowa, także w sprawie dalszego rozwoju handlu
i umacniania bezpieczeństwa miasta. Nie uznawał bowiem mieszczan,
zresztą nie tylko krakowskich, za godnych siebie partnerów w realizacji
jakichkolwiek swoich planów. Oczywiście poza przymusowym
dodatkowym finansowaniem prowadzonych przez siebie licznych wojen.
Lekceważący, by nie powiedzieć pogardliwy, stosunek Władysława
Łokietka do mieszczaństwa, tej nowej siły politycznej pojawiającej się na
ziemiach polskich, wyrósł na gruncie doświadczeń wyniesionych z mało
rozwiniętych gospodarczo Kujaw, gdzie miasta nie miały takiego
znaczenia jak w innych dzielnicach. Jeszcze niejeden raz podobne
traktowanie miast i mieszczaństwa będzie się obracało przeciwko małemu
księciu czy późniejszemu królowi.
Na pierwszy, bardzo dotkliwy dla niego, sygnał potwierdzający
potrzebę utrzymywania dobrych relacji z miastami mały książę nie czekał
zbyt długo. Otóż mocno już schorowany, od pewnego czasu
systematycznie podtruwany przez... swojego osobistego medyka Jakuba z
Goćwina, książę Henryk IV Probus zorganizował bowiem jeszcze jedną,
tym razem znakomicie przygotowaną, wyprawę w celu odzyskania
Krakowa. (Wypada w tym miejscu odnotować, że istnieje również
domniemanie, wynikające z zawoalowanych sugestii niektórych niemiec-
kich zapisów kronikarskich, iż za owymi trucicielskimi działaniami
Jakuba z Goćwina stało wielu ościennych władców, zaniepokojonych
rosnącą potęgą wrocławskiego księcia i jego królewskimi aspiracjami.
Wśród nich obok margrabiów brandenburskich i niektórych książąt
śląskich wymieniano także... księcia Władysława Łokietka).
Wyprawa księcia wrocławskiego tym razem została nadzwyczaj
starannie przygotowana i okazała się niezwykle groźna ze względu na
swoją siłę zbrojną. Wzięli w niej udział wszyscy śląscy książęta. Ale
najważniejsze było to, że po raz pierwszy księcia Henryka IV wsparły i to
nie tylko finansowo, jak to się działo dotychczas, lecz przede wszystkim
militarnie – wszystkie podległe mu śląskie miasta.
Miejscowi kronikarze odnotowali skrupulatnie, że samo miasto
Wrocław wystawiło wówczas do dyspozycji księcia trzy tysiące pięciuset
piechurów, tysiąc dwieście wozów transportowych i ponad sto wozów
przystosowanych do przewożenia machin oblężniczych. Podobnie, na
miarę swoich możliwości, zachowały się także inne miasta śląskie. W
imieniu ciężko już wtedy chorego księcia wrocławskiego armią tą
dowodził książę legnicki Henryk V Brzuchaty, kiedyś wielki przeciwnik
Probusa, który w przeszłości więził go nawet krótko, jeszcze jako bardzo
młodego księcia, ale od pewnego czasu był już jego sojusznikiem.
Na wieść o zbliżających się wojskach wysłanych przez księcia
wrocławskiego Władysław Łokietek opuścił Kraków i wyruszył im
naprzeciw ze wszystkimi swoimi siłami. W oddziałach małego księcia
znajdowało się wtedy popierające go rycerstwo z Małopolski i
Sandomierszczyzny oraz oczywiście Sieradzanie i Kujawianie. Znaczący
udział miały też posiłki z Rusi Halickiej. W żadnym natomiast roczniku
czy kronice tamtych czasów nie odnotowano, aby mały książę otrzymał
jakiekolwiek wsparcie militarne ze strony podległych mu wtedy miast.
W godzinach porannych 29 sierpnia 1289 roku obie armie stanęły
naprzeciwko siebie pod niedawno założonym małopolskim miastem –
Skałą. Wywiązała się bitwa, w której szybkie i druzgocące zwycięstwo
odniósł książę Henryk V Brzuchaty. Rozgromiony Władysław Łokietek
wraz z resztkami ocalałych wojsk schronił się za murami Krakowa.
Niedobitki zaś ruskich posiłków wycofały się w popłochu w rodzinne
strony, daleko na wschód. Droga do stolicy Małopolski stała przed Śląza-
kami otworem.
Dla przegranego księcia Kraków okazał się jednak schronieniem
najgorszym z możliwych, gdyż za plecami miał przecież Wawel, ciągle
znajdujący się w rękach zwolenników wrocławskiego pretendenta, a w
samym mieście – bardzo niechętny wobec siebie patrycjat, z wójtem Al-
bertem na czele. Mimo to zdecydował o podjęciu obrony w Krakowie.
To, co stało się później, było już tylko logiczną konsekwencją tej
niefortunnej decyzji małego księcia. Kiedy tylko zwycięskie śląskie
wojska stanęły pod murami Krakowa, mieszczanie natychmiast otworzyli
przed nimi wszystkie bramy. Wkraczających do miasta Ślązaków wsparł z
Wawelu miejscowy garnizon. W tej sytuacji niedobitki zwolenników
Władysława Łokietka szybko wycięto lub wzięto do niewoli. Jeńcem
Ślązaków został wtedy również największy oponent księcia Henryka IV
Probusa, biskup krakowski Paweł z Przemankowa.
Sam przegrany książę, zaskoczony otwarciem bram, dokonywał
akurat w tym czasie inspekcji miejskich murów. Widząc beznadziejność
swojej sytuacji, schronił się wśród zakonników najbliższego klasztoru.
Byli to franciszkanie. Stamtąd, pozbawiony brody i wąsów, w szatach
klasztornego nowicjusza, został nocą spuszczony na linie zakończonej
wielkim koszem na drugą stronę obwarowań Krakowa. Dalej uciekać
musiał już samotnie i pieszo. Okazało się, że jego niewielki, „łokietkowy”
wzrost może być jednak czasem bardzo przydatny, tym razem zapewne
uratował mu życie.
Nikt już nie zamierzał go ścigać. Wrocławianie uznali bowiem, że po
tak dotkliwej klęsce Władysław Łokietek nie jest w stanie się podnieść ani
politycznie, ani militarnie i że tym samym przestał już się liczyć w gronie
poważnych pretendentów do krakowskiego tronu książęcego. Na pierwszy
rzut oka wydawało się, że Ślązacy mieli całkowitą rację. Mały książę nie
miał już przecież nie tylko wojska, lecz także nie posiadał niezbędnych
środków finansowych na skuteczne przeprowadzenie jakiejkolwiek akcji
politycznej czy też zbrojnej. Wydawało się, że tym razem przegrał z
kretesem.
Wszystko, co się później wydarzyło, zdaje się potwierdzać tę opinię.
Władysław Łokietek najpierw udał się do Sandomierza. Wbrew swoim
nadziejom nie uzyskał tam jednak poparcia miejscowych możnych. Dla
neutralnych obserwatorów był przecież katastrofalnie przegrany.
W Krakowie witano wszakże już nowego władcę, reprezentowanego
przez zwycięzców spod Skały. Książęta mazowieccy wyraźnie stracili
zainteresowanie ubieganiem się o krakowski tron książęcy. W
Wielkopolsce książę Przemysł II umacniał swoje księstwo, deklarując
przy tym pełną lojalność wobec Probusa. Nie przejawiał wtedy również
żadnej aktywności politycznej czy militarnej ostatni z uczestników
„porozumienia czterech”, Henryk III głogowski, jedyny z nich, który miał
komu zostawić swoje posiadłości. On nie musiał działać, mógł tylko
czekać spokojnie na dalszy rozwój wydarzeń, na śmierć partnerów
nieposiadających męskich potomków.
Można było zatem przypuszczać, iż oznaczało to już definitywny
kres przeciągającej się, wyniszczającej Małopolskę wojny domowej o
krakowski tron książęcy.
Władysław Łokietek osamotniony, bez wojska, bez poparcia
Małopolan, a także bez środków finansowych na sprowadzenie obcych
posiłków, nie stanowił wtedy dla Sandomierzan perspektywicznego
partnera. Miejscowi możni byli już gotowi układać się z nowym panem
Krakowa, mając także dosyć wojen i zniszczeń powodowanych przez
obce wojska przetaczające się nieustannie przez Małopolskę.
W tej sytuacji małemu księciu nie pozostało nic innego, jak udać się
na emigrację albo też szukać schronienia w rodzinnych stronach.
Ostatecznie wybrał ucieczkę na Węgry, zapewne dlatego, że były
najbliżej, co, jak się później okazało, miało daleko idące konsekwencje,
zarówno dla niego, jak i dla przyszłych losów Polski.
Zwycięski książę wrocławski Henryk IV Probus, teraz już władca
dwóch największych dzielnic – Małopolski i Śląska – wysłał natychmiast
do papieża poselstwo z prośbą o „łaskawe wyrażenie zgody” na założenie
królewskiej korony. Zyskał już w tej sprawie poparcie cesarza
niemieckiego. Chciał przy tym zostać królem nie tylko dwóch dzielnic,
lecz całej, zjednoczonej w niedalekiej przyszłości, Polski. Dla małego
księcia mogło to oznaczać absolutny kres marzeń.
Władysław Łokietek tymczasem udał się do Budy na królewski
dwór. Stamtąd przecież pochodziła matka jego żony, księżna kaliska, a
wcześniej węgierska królewna – Jolenta Helena. W imię owego
pokrewieństwa teraz szukał tam pomocy. Nie wiadomo dokładnie, co
polski książę wtedy obiecał Węgrom w zamian za znaczne wsparcie
militarne i finansowe, jakich użył argumentów, aby je sobie zapewnić.
(Prawdopodobnie chodziło o obietnicę scedowania na korzyść
węgierskiego królestwa polskiego prawa do Grodów Czerwieńskich, do
których wtedy rościła również swoje pretensje Ruś Halicka). Na pewno
wiadomo jedynie, że został w Budzie nader życzliwie przyjęty, a potem
odpowiednio wyekwipowany na powrót do Polski. Znany jest również
efekt końcowy tego pobytu polskiego księcia na Węgrzech.
Otóż Władysław Łokietek powrócił wkrótce do Polski na czele wojsk
węgierskich. Zajął praktycznie bez większego oporu całą ziemię
sandomierską. A że został przy tym także wyposażony w odpowiednie
środki finansowe, natychmiast wykorzystał je na wynajęcie kolejnych
ruskich oddziałów posiłkowych. Ponownie dysponował pewnym
zapleczem militarnym. Mógł zatem rozpocząć od nowa walkę o krakowski
tron.
Na razie jednak owa walka polegała na umacnianiu się na ziemi
sandomierskiej, skąd podejmował sporadyczne wyprawy do Małopolski.
Były to działania polegające raczej na grabieniu i paleniu najbliższych
miejscowości, sianiu zamętu i niepokoju niż jakieś konkretne próby od-
zyskania władzy w Krakowie.
Wydawało się, że pierwsza większa wyprawa Henryka IV Probusa
podjęta w celu podporządkowania sobie tej części Małopolski skreśli
ostatecznie Władysława Łokietka z kart polskiej historii. Przygotowania
do tej wyprawy już się zresztą rozpoczęły. Miała ona doprowadzić do
ostatecznego podporządkowania krakowskiemu wtedy już księciu
Henrykowi IV całej ziemi sandomierskiej, a przede wszystkim zakończyć
definitywnie wszelkie wojny domowe oraz dalsze rozważania nad tym,
komu się należy książęcy tron krakowski, a w niedalekiej, wydawało się,
przyszłości również królewski tron w Polsce.
Wkrótce jednak nastąpił kolejny z niespodziewanych przypadków
losowych, sprzyjających małemu księciu.
Uśmiech losu czy zaplanowany „przypadek”? Zapis księżnej
Gryfiny. Przemysł II w Krakowie. Kto zabił nam króla.
Układ krzywiński. Ukorzenie się przed Wacławem II. Jak
Gierek uratował książęcą rodzinę. Wacław II na polskim
tronie.
D
o wyprawy Henryka IV Probusa, zwanego też Prawym lub Rzetelnym,
nigdy ostatecznie nie doszło. 23 czerwca 1290 roku rozstał się on bowiem
z życiem. Był najpoważniejszym, od czasów rozbicia dzielnicowego
najlepiej do roli tej przygotowanym kandydatem na polskiego króla.
Umarł otruty przez swojego osobistego medyka – Jakuba z Goćwina. I ten
medyk uznany został potem szybko za jedynego winowajcę książęcej
śmierci. Nie dochodzono wtedy, czy istnieli jeszcze jacyś inni inspiratorzy
tego otrucia ani w imię czego podtruwał on Probusa przez wiele lat, tym
bardziej że książę na łożu śmierci wybaczył medykowi tę zbrodnię.
Książę Henryk IV tuż przed zgonem ogłosił także swój polityczny
testament. Sprzeniewierzył się w nim owemu „porozumieniu czterech”
sprzed lat, zaprzeczając niejako idei powstania jednolitego państwa, której
wprowadzeniu w życie poświęcił przecież całe swoje panowanie.
Rozdzielił wszystkie posiadane ziemie. Prawo do polskiej korony wraz z
księstwem krakowskim i ziemią sandomierską przyznał wprawdzie
wielkopolskiemu księciu Przemysłowi II, jednakże już księstwo
wrocławskie pozostawił w spadku Henrykowi III głogowskiemu, czyniąc z
niego w ten sposób również znaczącego pretendenta do polskiej korony.
Inna sprawa, że zbuntowani mieszczanie wrocławscy zamknęli bramy
miasta przed Henrykiem III i doprowadzili do objęcia miasta, a w kon-
sekwencji całego księstwa przez Henryka V Brzuchatego. Ale to wszystko
miało miejsce już po śmierci Henryka IV.
Na tym nie zakończył jeszcze podziału swoich posiadłości. Otóż część
swego księstwa Henryk IV oddał w zupełnie niepolskie władanie. I tak
ziemię kłodzką otrzymał od niego w spadku władca Czech Wacław II.
Ziemię krośnieńską natomiast podarował swojemu teściowi Fryderykowi,
landgrafowi Turyngii. Ziemię otmuchowską nadał Tomaszowi, biskupowi
wrocławskiemu, a miasto Brunów wraz z powiatem miejscowemu opac-
twu. Wielkie, liczące się już w Europie księstwo, nad którego
powiększaniem i umacnianiem tak usilnie pracował, zostało w ten sposób,
testamentowym zapisem, niebezpiecznie rozdrobnione.
Wydawało się, że Władysławowi Łokietkowi ubył tym samym jeden z
najgroźniejszych konkurentów do polskiego tronu. Lecz oto w jego
miejsce pojawił się natychmiast następny, w dodatku – jak się później
okazało – znacznie groźniejszy pretendent. Stało się to dzięki temu, że
przebywająca w Pradze u swojej rodzonej siostry Kunegundy, matki
Wacława II, księżna Gryfina – wdowa po Leszku Czarnym, zapisała
wszelkie prawa do księstwa krakowskiego właśnie siostrzeńcowi.
Formalnie wprawdzie księżna nie miała do tego uprawnień, gdyż nie dzie-
dziczyła w Polsce żadnej władzy po zmarłym mężu, ale istotne było to, że
zapis taki powstał, co miało ważkie konsekwencje dla historii Polski.
Wacław II natychmiast wykorzystał ten zapis, a ponieważ wsparty
został również dodatkowo darowizną ziemi kłodzkiej przez Henryka IV,
wkrótce po śmierci księcia wrocławskiego zgłosił pretensje do
sprawowania władzy w Krakowie. Nie był już tylko jakimś
cudzoziemskim uzurpatorem, lecz, w swoim mniemaniu, pełnoprawnym
dziedzicem.
O panowanie nad Polską ubiegało się zatem ponownie czterech
kandydatów. Tym razem już nie było mowy o żadnym porozumieniu,
tylko o ostrej rywalizacji.
Tymczasem Kraków zajął już wcześniej, zgodnie z testamentem
Henryka IV Probusa, książę Przemysł II. Natychmiast napotkał silny opór
małopolskich możnowładców. Od lat przecież, od czasów rywalizacji
Bolesława Krzywoustego ze Zbigniewem, istniały nader silne an-
tagonizmy pomiędzy dwoma największymi polskimi dzielnicami –
Małopolską i Wielkopolską. Ich skutków doznali uprzednio panujący
krótko w Krakowie wielkopolscy książęta Mieszko Stary czy Władysław
Laskonogi, którzy także od razu natrafili na mur niechęci, a nawet
wrogości Małopolan, wynikający z owej wieloletniej dzielnicowej
antypatii.
Rządy księcia Przemysła II w Krakowie również nie trwały długo.
Uwolniony z więzienia po śmierci Henryka IV Probusa biskup krakowski
Paweł z Przemankowa zaprosił bowiem w imieniu Małopolan (rycerstwa i
mieszczaństwa) króla Czech Wacława II na tron krakowski. W ten sposób
król ten uzyskał niejako pełne potwierdzenie swojego prawa do władzy w
Polsce. W dokumencie wydanym w 1291 roku w Lutomyślu niezwłocznie
potwierdził wszystkie przywileje Małopolan, zapewniając również, że nie
będzie próbował tworzyć nowych, złożonych z Czechów, elit w tej
dzielnicy. Wysłał też od razu swoje wojska do Krakowa. Wybór Wacława
II oznaczał zarazem ostateczny brak poparcia możnowładców mało-
polskich dla księcia Władysława Łokietka.
Zagrożony najazdem czeskim książę wielkopolski wycofał się z
niechętnej mu Małopolski. Powrócił do Poznania. Opuszczając Wawel,
zabrał jednak przezornie z tamtejszego skarbca wszystkie insygnia
koronne, przechowywane w nim jeszcze od czasów Bolesława Śmiałego.
Książę wiedział dobrze, co czyni.
Tymczasem do Polski wkroczył zbrojnie król Czech Wacław II. Nie
napotkawszy w Małopolsce na żaden opór, szybko zajął Kraków i
nieatakowany przez nikogo skierował się w stronę Wielkopolski. Niejako
po drodze pokonał pod Sieradzem wojska Władysława Łokietka, biorąc
małego księcia do niewoli i zmuszając go, aby zawarł z nim transakcję
finansową, w której zrezygnował z wszelkiego prawa do Krakowa i
Sandomierza oraz ziemi sieradzkiej na korzyść czeskiego króla.
Upokorzony przez Czecha Władysław Łokietek zobowiązał się również w
specjalnym dokumencie, iż osobiście nakłoni mieszkańców Brześcia
Kujawskiego i Brzeźnicy do złożenia Wacławowi II przysięgi wierności.
Za zrzeczenie się wszystkich swoich samodzielnych praw do tych
ziem mały książę otrzymał pięć tysięcy grzywien srebra (1 grzywna
ważyła wówczas 182,5 grama – przyp. A.Z.). Przeznaczył tę kwotę niemal
w całości na dalsze opłacenie swoich węgierskich i ruskich najemników.
Transakcja ta jeszcze przez długie lata służyła innemu czeskiemu
królowi, Janowi Luksemburskiemu, za podstawowy pretekst do domagania
się polskiej korony. Czeski król wykorzystywał ją także do zgłaszania kon-
kretnych roszczeń wobec zakupionych przez swojego poprzednika
polskich terytoriów. Ostatecznie sprawę ugodowo rozwiązał dopiero król
Kazimierz Wielki.
Triumfujący Wacław II osadzał w Małopolsce swoich urzędników,
przyjmując tytuł rex Bohemie, dux Cracovie et Sandomirie, marchioque
Moravie, a wypędzony z Sandomierza Władysław Łokietek po kilku
próbach stawienia oporu został – i to z woli tegoż Wacława II – tylko
księciem sieradzko-kujawskim, zobowiązanym do świadczenia
Przemyślidzie pomocy zbrojnej na każde żądanie. Doszło wówczas do
ważnego dla historii Polski wydarzenia. Otóż umarł Mszczuj II, książę
pomorski, wcześniej już związany porozumieniem „na przeżycie” z
Przemysłem II. Tym samym od chwili śmierci pomorskiego księcia władał
już ten wielkopolski książę samodzielnie dwoma dużymi dzielnicami –
Wielkopolską i Pomorzem. Nikt nie miał wtedy większych od niego
posiadłości.
Pozwoliło to Przemysłowi II zacząć realnie myśleć o królewskiej
koronie i wysłać obficie wyposażoną w środki płatnicze specjalną misję do
Rzymu, która miała za zadanie skorumpować papieskich urzędników i
załatwić mu tam koronę króla Polski. Okazało się, że pod tym względem
polska ekipa była zasobniej wyposażona od podobnych przedstawicieli
Wacława II, który również zabiegał w tym samym czasie u papieża o
zgodę na uzyskanie naszego tronu.
Wystarczyło jednak, że skutecznie, jak wyczytać to można w czeskiej
Kronice zbrasławskiej, przekupiono... mistrza Aleksego stojącego na czele
czeskiego poselstwa, które oczywiście zrezygnowało ze starań o polską
koronę dla Wacława II. Papieżowi przedstawiono już jedną kandydaturę
króla Polski.
W efekcie działań wielkopolskich wysłanników po ponad dwustu
latach mieliśmy znowu polskiego króla, koronowanego z nadania papieża
Bonifacego VIII. Czeski król wprawdzie oficjalnie protestował w Stolicy
Apostolskiej przeciwko takiemu sposobowi zdobycia korony przez Polaka,
ale papież już się w tej sprawie wypowiedział i słowa zmienić nie mógł.
Godziłoby to przecież w dogmat o nieomylności papieży.
Koronacja Przemysła II, z pełnym ceremoniałem, w asyście książąt i
biskupów, odbyła się 25 czerwca 1295 roku w Gnieźnie. Na koronacji
pierwszego po wiekach króla Polski mały książę się nie pojawił, nie złożył
również należnego zwyczajowo hołdu nowemu władcy. Pozostał w
zbrojnej opozycji, w swoim sieradzko-kujawskim mateczniku, oczekując
na dalszy rozwój wydarzeń. Wydaje się jednak, że nie czekał tam zupełnie
bezczynnie.
Panowanie Przemyśla II trwało bardzo krótko, zaledwie kilka
miesięcy, i zostało przerwane królobójstwem. Napadnięto bowiem na
bezbronnego praktycznie króla w Gąsawie w nocy z 7 na 8 lutego 1295
roku, gdy gościł tam na tzw. ostatkach. Wykorzystano fakt, że biesiadnicy
ostatkowej uczty mocno spali. Ciężko rannego władcę napastnicy najpierw
próbowali uprowadzić, ale ponieważ obawiali się pościgu, a ucieczka z
wymagającym troskliwej opieki rannym królem zdecydowanie
spowalniała jej tempo, ostatecznie dobili Przemyśla II we wsi Samiki,
niedaleko Rogoźna, porzucając nagie ciało na drodze.
Dzięki Rocznikowi kolbackiemu zachowane zostało dla potomnych
nazwisko królobójcy. Człowiek, który zadał decydujący cios rannemu
królowi, nazywał się Jakub Kaszuba i pochodził ze Stargardu. Kim byli
pozostali napastnicy i na czyje zlecenie działali? Jest to zagadka, którą do
dzisiaj próbują rozwiązać polscy historycy.
Za napad i królobójstwo obarczano początkowo odpowiedzialnością
wyłącznie Brandenburczyków. Szybko jednak się okazało, że – jak to
odnotował Jan Długosz: za usunięciem [króla] daty się słyszeć z różnych
stron głosy, zarówno między książętami polskimi, jak i wśród sąsiadów, w
których władza królewska zaczęła budzić strach i podejrzenie... Są tacy,
którzy twierdzą, że pewni panowie i rycerze polscy, herbu Nałęcz i
Zaremba, pomagali w zamordowaniu wymienionego króla Przemyśla...
W podobnym duchu o udziale przedstawicieli tych dwóch rodów w
królobójstwie wypowiadały się inne polskie kroniki oraz roczniki
klasztorne i diecezjalne, a także kroniki zagraniczne, m.in. Rocznik
małopolski i Latopis ipacki, wskazujące jednoznacznie na Zarembów i
Nałęczów. Dlaczego pomagali w tym morderstwie? Na pewno nie czynili
tego ot tak, sami z siebie, bo niby z jakiego powodu. Gdzieś musiało
przecież istnieć źródło inspiracji, czyli owa ręka kierująca mieczem, czy
raczej sztyletem Jakuba Kaszuby.
Warto się zatem zastanowić, kto mógł najwięcej zyskać na śmierci
polskiego króla. Brandenburczycy czy Wacław II? Trudno ich wykluczyć,
ale wtedy pozostaje istotna wątpliwość, dlaczego w tle tego zabójstwa
pojawili się panowie wielkopolscy, Nałęczowie i Zarembowie? Może
jednak nie szukajmy daleko ich mocodawców. Był przecież jeszcze ktoś
inny, komu zabójstwo Przemyśla II na nowo otwierało drogę do tronu,
ówczesny książę kujawsko-sieradzki Władysław Łokietek. I wydaje się, że
jest to jeden z bardzo ważnych, choć rzadko w polskiej historii
podejmowanych tropów w kwestii inspiracji tego zabójstwa.
Pośrednim bowiem dowodem na to, że jednak należy taką
ewentualność uwzględnić, było późniejsze przywrócenie, już przez króla
Władysława, do pełni zaszczytów i urzędów w Wielkopolsce właśnie
przedstawicieli tych dwóch rodów. Logicznie należałoby się raczej
spodziewać z jego strony podjęcia działań w kierunku przykładnego i
surowego osądzenia wszystkich podejrzanych o królobójstwo. Chociażby
dla odstraszającego przykładu. A tymczasem król nawet nie próbował
wszczynać w tej sprawie śledztwa. Co więcej, swoimi najważniejszymi
urzędnikami na Pomorzu mianował właśnie przedstawicieli tych dwóch
wielkopolskich rodów. Czyżby miał za co dziękować?
Na wieść o zamordowaniu króla Przemyśla II mały książę ze swymi
najemnikami (w ośmiotysięcznej armii było tylko około dwóch tysięcy
polskiego rycerstwa) natychmiast wyruszył do Wielkopolski. Część
możnych tej dzielnicy, z Zarembami i Nałęczami na czele, ofiarowała mu
wtedy polski tron.
Jednakże większość Wielkopolan, którym przewodził arcybiskup
gnieźnieński, wyraziła w czerwcu 1298 roku na zjeździe wielkopolskiego
rycerstwa w Kościanie życzenie, aby nowym królem Polski został, zgodnie
z testamentem Przemyśla II, jak najszybciej książę Henryk III głogowski.
Wyznaczono księciu nawet termin koronacji. Do tego czasu miał używać
tytułu księcia Królestwa Polskiego, Pomorza, Śląska i pana Głogowa.
Władysław Łokietek z trudem radził sobie w Wielkopolsce.
Najemnicy małego księcia zachowywali się tam jak w podbitym kraju,
niszcząc i grabiąc, co popadło, nie oszczędzając przy tym klasztorów,
kościołów i majątków duchownych. Tak pisał o ich występkach Rocznik
wielkopolski z 1299 roku: ...on [Łokietek] i jego żołnierze znieważali
cmentarze, uciskali wdowy i sieroty, niszczyli dobra kościelne, dążyli do
zniweczenia kościołów i popełnili inne jeszcze i to takie czyny, o których
mówić jest rzeczą wstrętną.
Wreszcie, po kolejnym najechaniu i ograbieniu dóbr biskupa
poznańskiego Andrzeja, książę Władysław Łokietek obłożony został przez
niego klątwą kościelną. Zmusiła ona małego księcia do szybkiego odwrotu
z Wielkopolski. W jej następstwie bowiem opuściła go niezwłocznie
znaczna część polskiego rycerstwa, gdyż zgodnie z regułą takiej klątwy
spadała ona nie tylko na głównego winowajcę, lecz także na tych, którzy
nadal mu pomagali. Odmówiła także współpracy wyklętemu księciu
znaczna część kontyngentu węgierskiego. A tymczasem w pobliżu pojawił
się już książę Henryk III głogowski ze swoją armią.
Książę głogowski nie kwapił się wtedy do zajęcia tronu, gdyż
pretensje do polskiej korony zgłaszał również potężniejszy od niego czeski
król Wacław II, któremu nie sprostałby w przypadku zbrojnej konfrontacji.
Postanowił zatem najpierw osadzić się mocno w Wielkopolsce, w
dawnych posiadłościach Przemysła II. W drugiej kolejności chciał
odzyskać księstwo wrocławskie i dopiero wówczas przeciwstawić się
Wacławowi II.
Władysław Łokietek, widząc fiasko swej wyprawy do Wielkopolski,
do której wkroczył już książę głogowski, łatwo przełamując wszelkie
próby oporu stawianego mu przez coraz bardziej zdemoralizowane resztki
wojsk małego księcia, znalazł się w odwrocie. Postanowił wrócić do
„swojej” ziemi sandomierskiej. Tak dotarł do Krzywinia koło Leszna. Tam
został otoczony przez wojska Henryka III.
I kiedy wydawało się, że cała Wielkopolska znajdzie się już w rękach
księcia głogowskiego, a Władysław Łokietek, w najlepszym dla niego
przypadku, zmuszony zostanie do powrotu na Kujawy, niespodziewanie,
prawdopodobnie za namową Wacława II, na księstwo głogowskie napadł
książę jaworski Bolko, zagarniając dwa miasta – Chojnów i Bolesławiec.
Oznaczało to konieczność szybkiego powrotu Henryka III na Śląsk.
Przyciśnięty przez wojska głogowskie pod Krzywiniem, w obliczu
totalnej klęski, Władysław Łokietek skorzystał z tej szansy i natychmiast
zaproponował Henrykowi III rozmowy pokojowe.
W następstwie układu krzywińskiego książę głogowski zatrzymywał
w swych rękach znaczną część Wielkopolski, na południe od rzek Warty i
Obry, łącznie z kasztelanią wschowską i zbąszyńską oraz część ziemi
kłobuckiej. Ponadto Władysław Łokietek uroczyście zaprzysiągł dokonać
adopcji najstarszego syna księcia głogowskiego – Henryka IV Wiernego,
któremu w razie bezpotomnej śmierci małego księcia miała przypaść
pozostała część Wielkopolski. Gdyby zaś książę Henryk IV Wiemy umarł
przed nim, wówczas Władysław Łokietek zobowiązał się, w tym samym
krzywińskim układzie, do kolejnej adopcji, następnego pod względem
starszeństwa syna księcia głogowskiego. Praktycznie miało to oznaczać
jego zgodę na przyznanie prawa do pełnej kontroli nad Wielkopolską
księciu głogowskiemu. Sam zaś wycofał się na Kujawy.
Oczywiście Władysław Łokietek nigdy się z tej adopcyjnej przysięgi
nie wywiązał. Natomiast już rok później razem z księciem brzeskim
Bolesławem III Rozrzutnym uderzył na księstwo głogowskie. Żaden z
napastników nie odniósł jednak z tej inwazji żadnych trwałych korzyści
politycznych ani terytorialnych.
Wprawdzie książę jaworski uratował wtedy Władysława Łokietka,
wydaje się jednak, że za księciem Bolkiem stał czeski król Wacław II,
wówczas już władca Małopolski, mocno zaniepokojony sukcesami
Henryka III głogowskiego w Wielkopolsce oraz jego zamiarem koro-
nacyjnym. Wacław II okazał się potem zresztą stronniczym mediatorem
pomiędzy książętami głogowskim i jaworskim, zdecydowanie trzymając
stronę przeciwnika Henryka III.
Po zażegnaniu tej wojny książę Henryk III ponownie wyruszył do
Wielkopolski. Zajął ją bez problemów i wprowadził własne porządki. Jak
zapisano w Roczniku kapituły poznańskiej: Był bardzo surowy dla złodziei,
łupieżców i gwałcicieli, ale sam był wielkim wyciągaczem, a także
nieprzyjaznym Polakom. Dał jednak Wielkopolsce to, co wtedy było
najcenniejsze. To za jego czasów zapanował na wszystkich jego ziemiach
powszechny spokój – napisano o rządach księcia Henryka III w
niechętnym mu Roczniku wielkopolskim.
Książę głogowski zakładał bowiem w swoich nowych posiadłościach,
podobnie jak czynił to dotychczas u siebie, w księstwie głogowskim,
miasta i wsie, nadawał im liczne, pozwalające na harmonijny rozwój
przywileje, bardzo też dbał o handel, wytyczał nowe – i co ważne –
bezpieczne szlaki komunikacyjne, nadawał prawa do dni targowych. To
właśnie on uczył Wielkopolan gospodarności, z której od tamtych czasów
po dzień dzisiejszy słyną w Polsce. Starał się również ograniczać
znaczenie miejscowego możnowładztwa, odsuwając jego przedstawicieli
od wielu ważnych funkcji i urzędów.
Książę Władysław Łokietek, nie mając już czego szukać w niechętnej
mu Wielkopolsce, wyruszył wkrótce na Pomorze, które objął właśnie we
władanie (uznając się za spadkobiercę swojej babki Eufrozyny, ostatniej
żony księcia Mszczuja II) jego bratanek, książę inowrocławski Leszek, syn
Ziemomysła. Sprawdzoną już metodą intryg oraz rozdawnictwa
rozmaitych przywilejów i stanowisk dla miejscowych możnych
spowodował bezkrwawe ustąpienie księcia Leszka z Pomorza i sam
mianował się jego władcą, utrzymując, że teraz to właśnie on jest jedynym
spadkobiercą króla Przemysła II. Szybko jednak pozmieniał wcześniejsze
decyzje i najważniejsze urzędy na Pomorzu obsadził swoimi ludźmi z
Wielkopolski i Kujaw, co musiało wywołać zrozumiałą negatywną reakcję
pomorskich możnych. Odwróciły się od niego także pomorskie miasta,
gdyż jednym z pierwszych działań, jakie podjął, było zwolnienie z cła
kupców z Lubeki i zwrócenie im rozbitych na polskim wybrzeżu statków
wraz ze znajdującymi się na nich towarami, co zwyczajowo należało za-
wsze do tych miast, w pobliżu których statek się rozbił.
Układ krzywiński i samowolne zajęcie Pomorza zraziły do małego
księcia, mimo czynienia im awansów, licznych możnych z Wielkopolski.
Tym bardziej że zupełnie już zagubiony, bezsilny militarnie Władysław
Łokietek 23 sierpnia 1299 roku w Klęce zawarł z Wacławem II jeszcze
jeden układ, równie dla niego upokarzający, na mocy którego zobowiązał
się do przybycia na święta Bożego Narodzenia do Pragi i złożenia tam
królowi czeskiemu hołdu ze wszystkich posiadanych jeszcze posiadłości w
Polsce, które pod tym warunkiem pozwolił mu zachować czeski władca.
Dodatkowo z łaskawości Wacława II miał otrzymać wtedy cztery tysiące
grzywien i dochód z żup olkuskich na okres ośmiu lat. Gdyby mały książę
owego przyrzeczenia w tym terminie nie dotrzymał i nie pojawił się w
Pradze, wszystkie jego posiadłości, zgodnie z układem, powinny
automatycznie przejść na własność króla czeskiego, a baronowie i rycerze
polskiego księcia mieli przestać go wtedy uważać za swojego pana. Jak
widać Władysław Łokietek wyraźnie wolał, aby ziemie polskie przypadły
nawet Czechowi, byle tylko nie Piastowiczowi, księciu głogowskiemu.
Taka jego postawa przepełniła już kielich goryczy. Wielkopolscy możni, z
pomocą hierarchów kościelnych, po prostu zmusili małego księcia do
ostatecznego opuszczenia ich dzielnicy.
Tymczasem Władysław Łokietek wcale nie zamierzał składać królowi
Wacławowi II hołdu lennego. Minęło Boże Narodzenie, a on ciągle
przebywał na Kujawach lub we wschodnich rejonach Wielkopolski. Do
Pragi ani myślał się wybierać. Był przecież absolutnie przekonany o
bezkarności złamania danego Wacławowi II słowa. Zdarzyło mu się
przecież w życiu niejednokrotnie sprzeniewierzyć złożonej wcześniej
przysiędze czy obietnicy. I nigdy nie pociągało to za sobą żadnych
konsekwencji. Liczył, że tym razem też będzie podobnie.
Jednocześnie mały książę zaniedbał – a może po prostu nie wiedział,
że może tak postąpić – oficjalnego wypowiedzenia lenna Wacławowi II.
Mógł to uczynić chociażby pod pretekstem niewywiązywania się seniora
(Wacława II) z obowiązku opieki i pomocy dla lennika. Owo niedbalstwo
miało znaczący wpływ na koronację Wacława II, a także stało się po latach
przyczyną kłopotów koronacyjnych Władysława Łokietka, a przede
wszystkim licznych pretensji i niekorzystnych dla Polski decyzji Jana
Luksemburskiego dotyczących podległości czeskiej koronie zarówno
polskiego tronu, jak i polskich terytoriów. Gdyby nie tamten błąd, na
pewno król krakowski nie utraciłby tak łatwo Pomorza i Kujaw.
Natomiast książę w pełni zadowolił się inną wymierną korzyścią
odniesioną z tego układu. Było nią uwolnienie go od klątwy kościelnej.
Biskup poznański Andrzej nie chciał bowiem wzniecać konfliktu z
czeskim królem, którego poddanym deklarował się wtedy przecież
oficjalnie książę Władysław Łokietek.
Niezależnie od postępowania małego księcia Wacław II, mając za
sobą zakupione już wcześniej od Władysława Łokietka Małopolskę,
ziemię sandomierską i ziemię sieradzką, stał się najpotężniejszym
kandydatem do polskiego tronu. Aby swoją kandydaturę jeszcze bardziej
uzasadnić, ożenił się z Richezą, córką Przemysła II. Jedyny możliwy
wtedy kontrkandydat, książę Henryk III głogowski, był militarnie znacznie
słabszym rywalem i nie mógł mu przeszkodzić w drodze po polską koronę.
W tej sytuacji Wacław II już nie zwlekał, tylko w 1300 roku wkroczył
na polskie ziemie z licznym czeskim wojskiem, wspierany dodatkowo
zbrojnie przez rycerstwo małopolskie. Wprawdzie pewien opór próbowali
początkowo stawiać mu jeszcze książęta kujawscy, ale bardzo szybko
zostali zmuszeni do podporządkowania się potężnemu Czechowi.
Kilka miesięcy później Wacław II wkroczył do Wielkopolski na czele
wojsk czeskich, małopolskich oraz dodatkowo – zaciężnych niemieckich,
aby ukarać Władysława Łokietka za zwlekanie ze złożeniem
przyrzeczonego hołdu w Pradze i przejąć jego posiadłości. Szybko zajął
nie tylko całą Wielkopolskę, lecz także wszystkie ziemie należące do
małego księcia oraz jego braci. Tym samym czeski król miał w swoim
ręku, poza częścią Śląska należącą do Henryka III głogowskiego, całą
Polskę. Jeszcze tylko Pomorze pozostawało, choć tylko formalnie, pod
rządami małego księcia. Zresztą, jak się okazało, nie na długo.
Książę Władysław Łokietek sam był głównym winowajcą swojej
politycznej katastrofy. Zdawał sobie z tego doskonale sprawę i dlatego
uciekł z kraju przed czeskim królem. Oczywiście zbiegł na przyjazny mu
dwór węgierski. Ucieczka przed ścigającymi go Czechami była tak
gwałtowna, iż nie zdążył nawet zabrać ze sobą najbliższej rodziny.
Księżnę Jadwigę wraz z synem Stefanem ukrył w Radziejowie przed
poszukującymi ich Czechami miejscowy mieszczanin nazwiskiem Gierek.
Przygarnął ich w swoim domu i opiekował się rodziną małego księcia,
chroniąc ją przed wrogami aż przez cztery lata, do 1304 roku, czyli do
czasu powrotu Władysława Łokietka do Polski. Gierek został później suto
za to wynagrodzony przez księżnę Jadwigę. Był to dotychczas jedyny
zanotowany w polskich kronikach przypadek konkretnej, dobrowolnej
pomocy ze strony mieszczaństwa. Choć należy przypuszczać, iż
mieszczanin Gierek uczynił to raczej dla samej księżnej, a nie dla jej męża.
Z Budy udał się Łokietek na dwór papieski, aby tam zaprotestować
osobiście przeciwko koronacji Wacława II. Ponieważ jednak nie znał
języka i nie miał odpowiednich kontaktów, nie udało mu się dotrzeć przed
oblicze papieża. Jedyne, co w kurii papieskiej załatwił, to uznanie jego
pokuty za swoje winy i lubieżne czyny podległych mu wojsk. Klątwa
biskupa poznańskiego już oficjalnie utraciła moc. Został rozgrzeszony. I
tylko tyle. Jak niepyszny powrócił do Budy.
W październiku 1300 roku zebrani na wiecu w Gdańsku panowie
pomorscy, w odpowiedzi na jego ucieczkę z Polski przed Wacławem II,
wypowiedzieli posłuszeństwo Władysławowi Łokietkowi. W rękach
Przemyślidy znalazło się terytorium znacznie większe niż to, które po-
siadał w dniu swojej koronacji król Przemysł II. Dlatego Wacław II
zażądał dla siebie polskiej korony.
Wobec takiej sytuacji arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka nie miał
już innego wyjścia, jak tylko nałożyć w Gnieźnie na głowę Wacława II
koronę Przemysła II, koronę Piastów. Sam zresztą o taką decyzję również
zabiegał u papieża Bonifacego VIII. Sędziwy już wtedy arcybiskup uważał
koronację Wacława II za najlepszy ratunek dla Polski wyniszczanej
wojnami domowymi i ciągle atakowanej z zewnątrz. Łudził się przy tym,
że Polska wspólnie z Czechami utworzy jedno wielkie państwo
słowiańskie, przeciwstawiające się skutecznie brandenburskim i
krzyżackim aneksjom rdzennych ziem polskich.
Jakub Świnka srodze się jednak rozczarował. Wprawdzie koronacja
Wacława II przyczyniła się do ponownego zaistnienia Królestwa
Polskiego na mapie ówczesnej Europy, gdyż nowy król traktował Polskę
jako odrębne państwo, którym władał, nie zamierzał jednak wcale tworzyć
nowego, wspólnego wielkiego królestwa słowiańskiego. Wyraźnie
podkreślał oficjalnie, iż był teraz rex Bohemie et rex Polonie.
W dodatku w polityce zagranicznej ustalił sobie zupełnie inne
priorytety, niż spodziewali się Polacy, wynosząc go na tron. Nie chciał
m.in. wojny z Marchią Brandenburską o odzyskanie zagarniętych przez nią
dawnych polskich terytoriów. W dodatku nie czuł się bezpośrednio
związany z nowym królestwem, którym w jego imieniu władał,
ograniczając się wyłącznie do ściągania podatków, starosta namiestnik.
Został nim Czech Friczka (Fryderyk) z Czachowic.
Po zdobyciu polskiej korony nadrzędnym celem Wacława II stała się z
kolei korona św. Stefana, czyli podporządkowanie sobie Węgier, gdzie
zamierzał osadzić na tronie syna, Wacława III. Początkowo wszystko
sprzyjało jego zamierzeniom. W 1301 roku zmarł bowiem król węgierski,
ostatni z dynastii Arpadów, Andrzej III. Stolicę Węgier, Budę, zajęły
wówczas bardzo szybko wojska czeskie i na nowego króla został
desygnowany przez Wacława II jego syn, królewicz Wacław III, który
nawet z tej przyczyny przyjął popularne imię węgierskich królów – Bela,
czyli Władysław. Głównym argumentem, jakim posłużono się do
rekomendacji królewskiej, był fakt, iż matką Wacława III była księżniczka
Anna pochodząca z rodu Arpadów. Znaczenie króla Wacława II, który
jako władca kontrolował już trzy państwa, zdecydowanie wzrosło i czyniło
go w ten sposób coraz potężniejszym monarchą europejskim.
Wywołało to jednak zdecydowany sprzeciw ze strony innych
europejskich panujących, mocno zaniepokojonych coraz bardziej
rosnącym znaczeniem Przemyślidy. Pojawiła się nowa potęga polityczna i
militarna, łamiąca wyraźnie ustalony od lat porządek w Europie. Na to nie
mogło być zgody dotychczasowych kreatorów polityki europejskiej.
Pod naciskiem nowego papieża Benedykta IX, a przede wszystkim
króla rzymskiego Albrechta Habsburga, a później również króla Francji
Filipa Pięknego, wobec zagrożenia przez nich wojną z Wacławem II,
nowym władcą Węgier koronowano ostatecznie w Budzie księcia
Caroberta z linii andegaweńskiej, również spowinowaconego z królami
węgierskimi. Książę ten po objęciu tronu przyjął imię Karola Roberta. Nie
rozwiązywało to jednak ostatecznie batalii o władztwo nad Węgrami. Król
Wacław II, chociaż został zmuszony do ustępstwa, nie zamierza! wcale
rezygnować z walki o węgierską koronę. Groźba czeskiej inwazji na
Węgry pozostawała w tej sytuacji zupełnie realna.
Dlatego jednym z pierwszych działań Karola Roberta było...
wyekwipowanie w odpowiednie środki finansowe oraz uzbrojenie silnej
grupy najemników i wysłanie jej do Władysława Łokietka do Polski. Miał
on na naszych ziemiach wystąpić teraz w roli dywersanta i z węgierską
pomocą zorganizować powstanie antyczeskie. Jak to było w jego
zwyczaju, działając spontanicznie i nie czekając na węgierską pomoc, udał
się natychmiast do ziemi sandomierskiej posiłkowany tylko przez Rusinów
i Tatarów, niosąc ze sobą zniszczenie i pożogę. Skutecznie jednak został
stamtąd przepędzony przez tych możnych z Małopolski, którzy wcześniej
zaufali Wacławowi II. Okazało się, że nie na długo. Wkrótce mały książę
tam powrócił, już tylko z samymi Węgrami. Ktoś mu wreszcie doradził,
aby próbował także zjednywać sobie sandomierskich możnych. Bo tylko
ich pomoc mogła stanowić szansę powrotu do Krakowa.
Na razie Łokietek był jednak zbyt słaby militarnie, aby móc wkroczyć
zbrojnie do tej dzielnicy, nie mówiąc już o zdobyciu samego miasta.
Ograniczył się do zjednywania sobie polskich sojuszników. Od czasu do
czasu, podejmując krótkotrwałe wypady łupieskie, próbował siać zamęt i
niepewność w ziemi krakowskiej. Takie działania zakończyły się jednak
dla niego katastrofą.
To właśnie podczas kolejnej nieudanej próby wywołania
antyczeskiego buntu Władysław Łokietek, ścigany przez zbrojny oddział
starosty krakowskiego, ukrywał się przez wiele dni w jaskiniach Ojcowa,
skąd przedostał się do „swojego” Sandomierza. Jego powrót na scenę poli-
tyczną wydawał się w tych warunkach zupełną niemożliwością. Opuścił
raz jeszcze kraj i udał się tym razem na dwór wiedeński, gdzie bez
większych efektów próbował włączyć się do austriacko-węgierskiej
koalicji wymierzonej w Wacława II.
Los okazał się jednak raz jeszcze łaskawy dla małego księcia.
Oto w czerwcu 1305 roku niespodziewanie zmarł w Pradze król
Wacław II. Na tronie czeskim zasiadł jego jedyny syn Wacław III, który
oczywiście szykował się także do polskiej koronacji. Był to dla
Władysława Łokietka bardzo wyraźny sygnał do ponowienia otwartej
walki o polski tron. Natychmiast wyruszył przez Sandomierz do
Wielkopolski, aby być jak najbliżej Gniezna, bo przecież tam odbywały
się zawsze koronacje polskich królów. Uważał, że korona mu się należy. I
wcale nie zrażało go to, że dotychczas w Polsce nikt nigdy mu jej nie
zaproponował.
Postanowił królewską koronę zdobyć sam.
Morderstwo w Ołomuńcu. Dziedzice Królestwa Polskiego.
Utrata Pomorza i Gdańska. Śmierć Henryka III głogowskiego
i jej skutki. Nieudana wyprawa przeciwko Brandenburgii.
Misja biskupa Gerwarda. Król krakowski.
T
ego jeszcze w historii Polski nie było. Nikomu niegdyś nieznany władca
peryferyjnego księstwa brzesko-kujawskiego, okrutnik i awanturnik,
leczący występkami swoje kompleksy niskiego wzrostu, stał się nagle
jednym z dwóch najpoważniejszych piastowskich kandydatów do polskiej
korony. Na razie jednak znajdowała się ona w Pradze, w rękach
szesnastoletniego Wacława III, jedynego syna króla Czech i Polski
Wacława II.
Właśnie się koronował w Pradze koroną Przemyślidów. Piastowską
koronę, mimo rosnącego sprzeciwu wielkopolskich możnowładców,
zainteresowanych wyniesieniem na tron księcia Henryka III głogowskiego,
zamierzał włożyć, tak jak wszyscy dotychczasowi polscy królowie, w
Gnieźnie. Wcześniej, jakby dla utwierdzenia swojego prawa do polskiego
tronu, Wacław III zawarł związek małżeński z Piastówną, polską
księżniczką Violą Elżbietą, córką księcia oświęcimskiego Mieszka I. Teraz
wyruszył na uroczystości koronacyjne do Polski. Na wszelki wypadek
towarzyszyła mu silna armia, aby złamać ewentualny opór przeciwników.
Podczas postoju w Ołomuńcu, odległym wtedy tylko o dzień drogi od
polskiej granicy, Wacław III został skrytobójczo zamordowany.
Okoliczności tej śmierci do dzisiaj wzbudzają emocje historyków.
Pozornie wszystko wydawało się jasne i oczywiste. W zamkowych
krużgankach zauważono człowieka biegnącego z zakrwawionym
mieczem. Okazał się nim dworzanin królewski, niemiecki rycerz Konrad z
Dotenstein. Biegł z okrzykiem: „Król został zamordowany!”. Rycerza
natychmiast otoczono i rozsiekano, nie dając mu najmniejszej szansy na
żadne wyjaśnienia, nie mówiąc już o procesie sądowym. Jego
zmasakrowane ciało rzucono – według słów Jana Długosza – psom na
pożarcie. Szybko, nawet podejrzanie szybko, rozprawiono się z tym
niemieckim rycerzem z Dotenstein.
Pozostają jednak liczne pytania bez odpowiedzi. Czy rzeczywiście
Konrad z Dotenstein był królobójcą? Dlaczego w takim razie krzykiem
alarmował o śmierci króla? Czy może walczył z jego mordercami i
któregoś zranił? Czy tej zbrodni dokonał ktoś inny? Komu najbardziej za-
leżało na śmierci Wacława III? Czy za zabójstwem króla stali przeciwnicy
unii polsko-czeskiej, czy też wrogowie świeżo zawiązanego porozumienia
czesko-brandenburskiego? A może jedni i drudzy? Jaką rolę mógł odegrać
w tym królobójstwie węgierski król Karol Robert? Ale czy tylko on byłby
w nie zamieszany? Zdania kronikarzy i historyków są tutaj podzielone.
Jedno jest niemal pewne: Konrad z Dotenstein nie miał do tej pory
absolutnie żadnych zatargów z królem Wacławem III, był jego lojalnym,
zaufanym rycerzem.
Warto w tym miejscu zwrócić jeszcze uwagę na to, iż wyprawę
koronacyjną Wacława III do Polski należało traktować również jako
ekspedycję zbrojną, mającą poskromić opornego lennika, Czyli
znajdującego się już w Wielkopolsce Władysława Łokietka, który przyjął
nawet wtedy tytuł „dziedzica Królestwa Polskiego”. Dlatego niektóre z
kronik niemieckich wspominają, iż był to spisek, za którym stali król
rzymski Albrecht Habsburg oraz nasz mały książę. Coś w tych
niemieckich zapisach jest na rzeczy, gdyż właśnie wtedy książę
Władysław Łokietek próbował razem z królem rzymskim montować
koalicję przeciw margrabiom brandenburskim, popieranym z kolei przez
Czechów, a po śmierci Wacława III miał już tylko jednego poważnego
konkurenta do korony.
Władysław Łokietek nie był jedynym księciem, który nadał sobie tytuł
„dziedzica Królestwa Polskiego”. Na mocy „porozumienia czterech”
prawo do sukcesji po Przemyśle II należało przecież do księcia Henryka
III głogowskiego. On też po śmierci tego króla jako pierwszy przyjął ów
tytuł, będąc przekonany, że w pełni jest mu należny. Uznawał się bowiem
za głównego „dziedzica” króla Przemysła II.
Ale oto pojawił się na ówczesnej polskiej scenie politycznej zupełnie
nowy, trzeci „dziedzic Królestwa Polskiego”. Co więcej, uważał, że należy
mu się również tron czeski. Był to książę brzeski Bolesław III, zwany
Rozrzutnym. Prawo do czeskiej korony tłumaczył bliskim pokre-
wieństwem z Wacławem III. Był bowiem mężem jego rodzonej siostry
Małgorzaty. Na jego nieszczęście mężem drugiej siostry Wacława III –
Elżbiety, był syn ówczesnego króla niemieckiego Jan Luksemburski, który
również z tego samego tytułu co książę Bolesław III zażądał dla siebie
korony czeskiej, a w konsekwencji także polskiej.
Książę Bolesław III Rozrzutny swoje prawo do polskiego tronu
wywodził, jak wszyscy Piastowie śląscy, od protoplasty rodu, czyli
Władysława II Wygnańca, najstarszego syna Bolesława Krzywoustego,
powołując się dodatkowo na wszystkich protoplastów całej dynastii pia-
stowskiej. Nie posiadał jednak, poza dynastycznym pochodzeniem, ani
odpowiednich środków finansowych, ani przede wszystkim politycznego
znaczenia, aby mógł być rzeczywistym pretendentem do korony. Szybko
zresztą został zmuszony przez Jana Luksemburskiego do złożenia hołdu ze
swojej części Śląska. Z tytułu „dziedzica” nie zrezygnował do końca życia.
Dwaj pozostali „dziedzice” wzajemnie się blokowali, nie mogąc
uzyskać wyraźnej przewagi politycznej i militarnej. Wszelkie próby
udowodnienia sobie siłą, kto ma więcej do powiedzenia na drodze do
korony, nie przynosiły żadnych konkretnych rezultatów. Obie strony słały
też do Awinionu poselstwa, które miały udowodnić, kto ma większe prawo
do polskiej korony. Skorzystał na tym tylko Jan Luksemburski, całkowicie
podporządkowując sobie księstwa wrocławskie, brzeskie i legnickie.
W dodatku, powołując się na porozumienie zawarte jeszcze z
Wacławem II, na mocy którego władcy wymienili się terytoriami (Miśnia
za Pomorze), margrabiowie brandenburscy Otto i Waldemar zgłosili swoje
roszczenia do Pomorza, które zajął przecież wcześniej Władysław
Łokietek. Postanowili teraz zagarnąć je siłą. Brandenburska wyprawa, nie
napotykając większego oporu pomorskiego rycerstwa, przy zupełnej
bezczynności małego księcia pilnującego swoich spraw w Krakowie,
szybko dotarła w sierpniu 1308 roku w rejony Gdańska. Gdy tylko
najeźdźcy zjawili się pod miastem, miejscowy patrycjat otworzył przed
nimi bramy. Jedynie nieliczna, słaba polska załoga broniąca się jeszcze w
gdańskim zamku zdążyła wysłać do Władysława Łokietka prośbę o szybką
pomoc.
Nie wiadomo do dzisiaj, czy to, co się dalej wydarzyło, stanowiło
efekt własnego pomysłu Władysława Łokietka, czy też podsunął mu go
któryś z jego bratanków rządzących kujawskimi księstewkami
sąsiadującymi z Krzyżakami, lub może Wilhelm, przeor klasztoru Do-
minikanów w Gdańsku. Jan Długosz twierdził, iż była to sugestia sędziego
pomorskiego Boguszy. Ważne, że mały książę pomysł zaakceptował i
zrealizował. W każdym razie był on najgorszy z możliwych. Jego
niekorzystne skutki utrzymywały się w Polsce przez stulecia.
Otóż przebywający wówczas w Sandomierzu Władysław Łokietek,
zamiast podjąć spodziewaną w jego otoczeniu zbrojną wyprawę
ratunkową, postanowił ocalić dla Polski Gdańsk i Pomorze cudzymi
rękami. Zwrócił się zatem oficjalnie z prośbą do zakonu krzyżackiego o
zorganizowanie odsieczy oblężonym i równocześnie przepędzenie
Brandenburczyków z Gdańska. Naiwnie sądził, iż najlepiej będzie, gdy
wynajmie do tego celu zakonnych rycerzy, którzy wykonają za niego całą
wojenną robotę, po czym wycofają się natychmiast z miasta, a wtedy on
sam pozostanie panem Gdańska i całego Pomorza.
Krzyżacy oczywiście natychmiast przyjęli tę propozycję. Znając
jednak skłonności polskiego księcia do łamania danego słowa, zażądali od
niego pisemnych gwarancji dotyczących pokrycia wszystkich kosztów
wyprawy. Wielki mistrz Henryk von Plozke zawarł zatem z występującym
w imieniu małego księcia sędzią Boguszą pisemny kontrakt, na mocy
którego rycerze zakonni zobowiązali się przepędzić wojska
brandenburskie z Gdańska, ale do tamtejszego zamku miał wejść oddział
Krzyżaków i stanowić odtąd połowę jego załogi, do czasu aż książę
Władysław Łokietek zwróci Zakonowi wszystkie wydatki poniesione w
związku z udzieleniem mu pomocy militarnej.
Należy zauważyć, że po zajęciu Gdańska stacjonował w nim tylko
niewielki oddział wojsk brandenburskich. Nie był on w stanie zdobyć
bronionego przez Polaków zamku. Szybka wyprawa ratunkowa polskich
wojsk, nawet niewielkich liczebnie, odzyskałaby miasto. Niestety, mały
książę, jak zwykle, nie wiedział ani nie próbował nawet się dowiedzieć,
jak silne wojska nieprzyjaciela znajdują się w Gdańsku, i kierując się jak
zwykle pierwszym impulsem, skorzystał także z pierwszej podsuniętej mu
propozycji.
Posiłki krzyżackie, dwustu rycerzy zakonnych, którymi dowodził
Günter von Schwarzeburg – komtur chełmiński, szybko dotarły drogą
wodną do zamku gdańskiego i razem z Polakami wyparły
Brandenburczyków z miasta. Ledwo jednak zakończyło się wspólne
oczyszczanie Gdańska z niedobitków wojsk brandenburskich, Krzyżacy
uwięzili polskich dowódców, w tym także sędziego Boguszę i kasztelana
Wojciecha, aby wymusić na nich oddanie w ich ręce całego zamku.
Zakładników wypuszczono dopiero po podpisaniu dokumentu regulujące-
go pobyt załogi krzyżackiej w opuszczonym przez Polaków zamku. Miała
ona w nim pozostać tylko do czasu uregulowania przez Władysława
Łokietka pełnej należności za tę zbrojną usługę Zakonu. Mały książę nie
spieszył się jednak z zapłatą. Nie podjął także żadnych pertraktacji z
Krzyżakami w tej sprawie.
Dlatego wkrótce do Gdańska przybyły kolejne wojska krzyżackie,
tym razem już pod wodzą samego wielkiego mistrza. 13 listopada 1308
roku niespodziewanie dokonały rzezi polskiego mieszczaństwa i rycerstwa
w mieście. Bulla papieża Klemensa V z 19 października 1310 roku
zarzucała Krzyżakom, iż zamordowali wtedy ponad dziesięć tysięcy osób.
Krzyżacy twierdzili, że zabili tylko dziewiętnastu pospolitych
przestępców. Faktycznie zgładzili wówczas co najmniej kilka tysięcy
gdańszczan i prawie wszystkich polskich rycerzy, stanowiących niegdyś
wspólnie z nimi załogę zamku, a obecnie stacjonujących w mieście.
Gdańsk przeszedł w ręce Zakonu.
Zakon miał wreszcie otwartą drogę do morza i do podboju całego
Pomorza. Brandenburczycy wycofali się stamtąd bez stawiania już
żadnego oporu. Krzyżacy szybko zajęli polskie grody Tczew i Nowe oraz
zagrozili Kujawom.
Dopiero wtedy Władysław Łokietek wykazał się inicjatywą
dyplomatyczną. W kwietniu 1309 roku we wsi Grabie na Kujawach
doprowadził do spotkania z przedstawicielami Zakonu. Krzyżacy zażądali
wówczas od małego księcia, zgodnie z umową, wypłaty należnej kwoty za
odsiecz gdańską, którą oszacowali – według Jana Długosza nadmiernie –
na sto tysięcy grzywien szerokich, czyli ciężkich groszy, a następnie
zaproponowali księciu, gdyby nie był w stanie zapłacić tej należności,
odkupienie od niego dokładnie za taką samą sumę całego Pomorza Gdań-
skiego.
Za nadanie prawa własności do Pomorza Gdańskiego Zakon oferował
dodatkowo polskiemu księciu zaniechanie wszelkich roszczeń za odsiecz
gdańską, ponadto zwrot miasta Nieszawy i dwóch wsi Orłowo i
Murzynowo na Kujawach oraz wystawianie na własny koszt, na każde ży-
czenie księcia, czterdziestu kopijników, a także budowę i uposażenie
klasztoru – dla zbawienia księcia Władysława i jego potomków. Książę
Władysław Łokietek szybko zerwał te rozmowy. Jak zwykle nie zamierzał
ani płacić, ani też wywiązywać się z obietnic, a krzyżacką cenę za
Pomorze, a zwłaszcza budowę owego klasztoru, uznał za wyjątkową próbę
obrazy jego osoby. Rozzłoszczony powrócił do Krakowa. Niestety z
niczym. Następstwem zaś zerwania rozmów było wkrótce oblężenie przez
Krzyżaków i zdobycie Świecia, ostatniej już twierdzy znajdującej się
jeszcze w polskich rękach na Pomorzu Gdańskim. Zapoczątkowało to
liczne wojny pomiędzy Władysławem Łokietkiem a Zakonem.
Tak łatwe opanowanie Pomorza Gdańskiego przez Krzyżaków
musiało uzyskać akceptację przynajmniej części pomorskiego rycerstwa.
Nikt bowiem nie stawiał Zakonowi oporu ani nie próbował nawet stawać
w obronie interesów Polski i małego księcia.
Mając w swych rękach całe Pomorze Gdańskie, Zakon zwrócił się z
kolei do Waldemara, margrabiego brandenburskiego, z propozycją
odkupienia od niego wszelkich praw do ziemi pomorskiej. Zaproponował
margrabiemu za owo zrzeczenie kwotę dziesięciu tysięcy grzywien,
niewspółmiernie niską do tej, jaką gotów był zapłacić małemu księciu.
Oferta została przyjęta i 12 czerwca 1310 roku Krzyżacy otrzymali w
Słupsku stosowny dokument własności. Na mocy tego dokumentu
zagarnęli potem całe związane z Polską Pomorze. Nie zważali przy tym, że
brandenburski margrabia Waldemar nie miał żadnej podstawy prawnej do
sprzedaży Pomorza. Władysław Łokietek nie zdobył się wówczas nawet
na symboliczny gest protestu. Próba wyprocesowania zwrotu Pomorza
podjęta została znacznie później.
Na ponad półtora wieku Gdańsk i Pomorze Gdańskie były stracone
dla Polski.
Tymczasem los jeszcze raz uśmiechnął się do małego księcia. Otóż 9
grudnia 1309 roku zmarł w Głogowie jego największy rywal do polskiej
korony, książę Henryk III głogowski. Księstwo głogowskie – wtedy naj-
większe w Polsce – podzielone zostało pomiędzy pięciu synów: Henryka
IV Wiernego, Jana ścinawskiego, Konrada oleśnickiego, Bolesława
oleśnickiego i Przemka głogowskiego. Tak rozdrobnione państewka, w
których na dodatek synowie Henryka III toczyli pomiędzy sobą nieustanne
spory i nawet walki zbrojne, szybko zostały kawałek po kawałku,
księstewko po księstewku, wchłonięte przez króla Czech. Tylko
Wielkopolską starał się skutecznie zarządzać Henryk IV Wierny, którego
zresztą, łamiąc układ z Krzywinia, Łokietek nigdy nawet nie próbował
usynowić. Jednak rządzenie wyłącznie w okrojonej Wielkopolsce (jej
południowo-zachodnią część książę Henryk III zapisał pozostałym synom)
to stanowczo za mało, aby można się było na tej podstawie ubiegać o
polski tron. Tym bardziej że prawa do tej dzielnicy nieustannie zgłaszali
bracia Henryka IV, a także władca czeski Jan Luksemburski.
Niesłychanie zadziwiające jest to, jak można było wówczas jednym
zapisem testamentowym przekreślić dorobek całego życia. Obaj śląscy
pretendenci do polskiego tronu, książęta wrocławski i głogowski, najpierw
przez lata, pokonując liczne przeciwności losu, budowali mozolnie potęgę
i znaczenie swoich księstw. Wreszcie doprowadzili do tego, że były one
największe i najbogatsze w Polsce. Dzięki temu zdobyli prawo ubiegania
się o królewską koronę. Jednak na chwilę przed śmiercią obaj Henrykowie
starannie zburzyli wszystko to, co przedtem zbudowali, stwarzając
testamentowymi zapisami prawne i militarne warunki do konsekwentnej
likwidacji tak uporczywie tworzonej potęgi.
Straty terytorialne poniesione na Pomorzu Władysław Łokietek
postanowił zrównoważyć kolejnymi zdobyczami kosztem właśnie
Wielkopolski i Brandenburgii. Na przełomie 1312 i 1313 roku, raz jeszcze
łamiąc wcześniejszy układ, w części Wielkopolski, którą władał książę
Henryk IV Wiemy, wzniecił bunt rycerstwa pod wodzą oddanego mu
możnowładcy Dobrogosta z rodu Nałęczów, udzielając początkowo
buntownikom ograniczonego, a potem już jawnego poparcia politycznego i
militarnego. W kilku potyczkach buntownicy odzyskali część terytoriów
należących do księcia głogowskiego. Nie przesądzało to jednak o
ostatecznym osiągnięciu zamierzonego celu. Walki się przeciągały, a siły
buntowników bynajmniej nie rosły.
Dlatego Władysław Łokietek ruszył wraz z wszystkimi swoimi
wojskami do Poznania. Miasto, wierne księciu Henrykowi IV, długo
broniło się skutecznie pod wodzą wójta Przemka. Walki były bardzo
zaciekłe i nawet po przełamaniu miejskich murów wojska małego księcia
musiały zdobywać dom po domu. Ostatecznie w 1314 roku przyłączył on
Poznań i Gniezno do swojej części Wielkopolski. Południowo-zachodnie
rejony tej dzielnicy pozostały jednak w rękach księcia Henryka IV
Wiernego i jego braci.
Triumfujący książę Władysław Łokietek ogłosił się ponownie
„dziedzicem Królestwa Polskiego”. Był już na najlepszej drodze do
korony. Najpierw ukoronował swój herb – połączenie orła z gryfem.
Wkrótce, aby udowodnić swoje prawa do całego kraju, postanowił
zaatakować Brandenburgię, zamierzając jej kosztem rozszerzyć granice
swojego państwa, a zarazem odebrać ziemie przez lata przez nią
zagarniane.
Uczynił to, jak zwykle, w swoim stylu. Najpierw zawiązał sojusz z
królami Danii, Norwegii i Szwecji oraz książętami Rugii, Pomorza i
Meklemburgii w celu podjęcia wspólnej wyprawy przeciwko Marchii
Brandenburskiej. Potem, z nieznanych dotąd powodów, nie czekając na
żadną skoordynowaną akcję wszystkich sojuszników, jako pierwszy
rozpoczął działania zbrojne przeciwko Marchii, liczył, że w decydującym
momencie sojusznicy wesprą jego poczynania. Działania te polegały
głównie na obopólnych wyprawach łupieskich, w których Polska nic nie
zyskała. Co więcej, przyniosły one tylko spustoszenie zachodniej
Wielkopolsce, a nawet niewielkie straty terytorialne w tym regionie.
Tymczasem sojusznicy, zapewne zniechęceni lub nawet oburzeni tym
wybiegnięciem polskiego księcia przed szereg, ograniczyli się podczas
tych walk jedynie do roli biernych obserwatorów sposobu, w jaki je
prowadził książę krakowski. W dodatku mały książę posługiwał się w tej
wyprawie posiłkami litewskimi. Użycie pogan do walki z chrześcijańskim
władcą, łupienie przez nich kościołów i klasztorów odbiło się
niekorzystnym echem w Europie i również miało wpływ na postawę
niedawnych sojuszników. W tej sytuacji osamotniony Władysław Łokietek
dość szybko zakończył tę bezsensowną batalię, która przyniosła mu w
konsekwencji, poza złupieniem paru miast, tylko polityczne straty; zawarł
rozejm i rozpoczął pokojowe negocjacje z Brandenburgią.
Niepowodzenie w wojnie z Brandenburgią ostudziło na pewien czas
ambicje militarne Władysława Łokietka. Wyznaczył sobie inny cel –
zdobycie królewskiej korony. Niestety, w 1314 roku zmarł arcybiskup
gnieźnieński Jakub Świnka. Bez zaangażowania największego hierarchy
Kościoła w Polsce niemożliwe były jakiekolwiek starania o koronę w
Stolicy Apostolskiej. Wybrany dopiero po dwóch latach następca Jakuba
Świnki – Borzysław I – faktycznie nie objął tej funkcji, w 1317 roku zmarł
bowiem nagłe w Awinionie, gdy przyjechał tam po papieską nominację.
Wówczas papież Jan XXII, niewiele się namyślając i nie mając zresztą z
kim (chodziło o władcę państwa) uzgodnić tej kandydatury, mianował
arcybiskupem gnieźnieńskim... towarzyszącego wówczas Borzysławowi I
w tej wizycie, biskupa włocławskiego Janisława.
Ale to nie arcybiskup gnieźnieński walczył później o koronę dla
małego księcia.
Duchownym, który niewątpliwie położył największe zasługi w
sprawie królewskiego tronu dla Władysława Łokietka, był kolejny po
Janisławie biskup włocławski – Gerward. Podobnie jak wcześniej
arcybiskup Jakub Świnka, on również należał do zagorzałych
zwolenników utrzymania za wszelką cenę Królestwa Polskiego. To
właśnie biskup Gerward ostatecznie wziął na siebie ciężar wszystkich
starań o koronę dla Władysława Łokietka w Stolicy Apostolskiej. Jak
wiadomo, był w tym dziele bardzo skuteczny. Trudno jednak doszukać się
w polskich rocznikach i kronikach informacji o tym, że za ten wysiłek
został później jakoś szczególnie uhonorowany lub wynagrodzony przez
króla. Na razie jednak okazał się bardzo przydatny.
Najpierw biskup Gerward wystąpił jako pomysłodawca zjazdu w
Sulejowie, który odbył się w czerwcu 1318 roku, a na który przybyli, poza
przedstawicielami Wielkopolski, prawie wszyscy możni i hierarchowie z
całej Polski. Zebrani uchwalili tam petycję do papieża Jana XXII (której
autorem był znowu biskup włocławski), prosząc pokornie, aby w swej
łaskawości zechciał wyrazić zgodę na koronację księcia krakowskiego. Za
główny argument, który miał przemawiać za taką decyzją, posłużyło
przedstawienie obrazu nieszczęść, jakie spadały na kraj pozbawiony
koronowanego władcy za sprawą pogan i schizmatyków. Zapomniano
tylko dodać, że ci poganie i schizmatycy stanowili znaczną część siły
militarnej małego księcia. Jak się później okazało, pamiętali o tym
doskonale Krzyżacy.
Podpisani pod petycją prosili dalej, aby papież w taki właśnie sposób
ostatecznie położył kres tragicznej sytuacji w kraju, który regularnie
przecież płaci świętopietrze, a tym samym jest przecież formalnie podległy
Stolicy Apostolskiej, i Władysława, krakowskiego, sandomierskiego,
sieradzkiego, łęczyckiego, kujawskiego i królestwa polskiego
wielkopolskiego oraz ziemi pomorskiej księcia i dziedzica, a także
posiadacza przepotężnego zechcieć raczył podnieść do godności króla
tegoż królestwa polskiego.
Wyposażony w taki dokument, a jeszcze dodatkowo w odpowiednie
środki finansowe dla korumpowania papieskich urzędników, biskup
Gerward udał się w 1318 roku do Awinionu. Celem jego misji było
uzyskanie zgody na koronację Władysława Łokietka. Nie było to wcale
zadanie łatwe. Nawet dla tak zręcznego dyplomaty, jakim był niewątpliwie
biskup włocławski.
Przede wszystkim dlatego, że w tym samym czasie o zgodę papieską
na koronację w Polsce ubiegał się również król Czech Jan Luksemburski.
Dysponował on bardzo poważnymi argumentami. Był przecież oficjalnym
następcą na tronie Przemyślidów, a zatem także następcą poprzedniego
króla Czech i Polski. Ponadto władał już, polskim do niedawna,
południowym Śląskiem. Przypominał również papieżowi, że jego
konkurent nie powinien zostać królem, gdyż dobrowolnie stał się przed
laty lennikiem królów czeskich (układ w Klęce) i z tego lenna nie został
nigdy zwolniony ani sam go oficjalnie nie wypowiedział. Lennicy zaś nie
mogli się wtedy ubiegać o jakiekolwiek zaszczyty, nie mówiąc o koronie
królewskiej, bez zgody seniora, a za takiego wobec Władysława Łokietka
uważał się właśnie Jan Luksemburski. Zapewniał przy tym papieża, że
nigdy taka zgoda polskiemu księciu nie została udzielona – ani przez
niego, ani przez żadnego z jego poprzedników.
Sprzeciw wobec ewentualnej korony dla Władysława Łokietka
zgłaszali w Awinionie również... Krzyżacy. Zarzucali oni krakowskiemu
księciu zarówno dwukrotne obłożenie klątwą kościelną, ich zdaniem
dyskwalifikującą go jako kandydata na chrześcijańskiego króla, jak
również notoryczne, niegodne przyszłego koronowanego władcy, nie
wywiązywanie się ze składanych przysiąg i podejmowanych zobowiązań,
a przede wszystkim nieustanne wspieranie się militarne wojskami ze
schizmatycznej wobec Kościoła katolickiego Rusi oraz – co jeszcze gorsze
– pogańskimi Litwinami i Tatarami. Krzyżacy próbowali właśnie w taki
sposób odwrócić uwagę papieskiego otoczenia od rozpoczętego już wtedy
procesu o zagarnięcie przez nich Pomorza.
Inną, poważniejszą przeszkodą była sprawa biskupa krakowskiego
Jana Muskaty, przed laty uwięzionego, a następnie wypędzonego z
Krakowa przez Władysława Łokietka. Papież kategorycznie zażądał od
księcia, aby wypełnił wydany w tej sprawie wyrok papieski z 1309 roku,
co oznaczało, że biskup Jan powinien zostać przywrócony do wszystkich
zajmowanych niegdyś funkcji i dostojeństw w Krakowie. Oświadczył
równocześnie, że nie będzie w tej kwestii prowadził żadnych dyskusji. W
tej sytuacji mały książę się ukorzył i złożył oficjalne przyrzeczenie, iż pod
rygorem cofnięcia zgody na koronację podporządkuje się całkowicie woli
papieskiej i wyrokowi z 1309 roku. Potem wyszło na jaw, że ową wolę
Jana XXII dotyczącą krakowskiego biskupa zinterpretował w bardzo
szczególny sposób. Jak zwykle, i nie tylko zresztą w tej sprawie.
Ostatecznie papież Jan XXII podjął wobec obu kandydatów iście
Salomonową decyzję. Nie mianował wprawdzie księcia Władysława
Łokietka królem Polski, ale – za pomocą niezwykle zawiłej argumentacji –
nie odmówił mu wprost prawa do ubiegania się o tytuł króla...
krakowskiego. Janowi Luksemburskiemu przyznał natomiast wyraźnie
prawo do wielkopolskiego królestwa Przemysła II i Wacława II, ale
również nie stwierdził jednoznacznie, iż przysługiwać mu będzie tym
samym tytuł króla Polski. Podkreślił jedynie, że ewentualna koronacja
Władysława Łokietka powinna się odbyć tak, aby niczyje prawa nie
zostały naruszone, nie precyzując dokładnie, na czym owo naruszenie
miałoby polegać. Oznaczało to w rzeczywistości, że Jan XXII nie
sprzeciwił się samej koronacji krakowskiego księcia, tyle tylko, że nie
mogła mieć ona miejsca w Gnieźnie, gdzie tradycyjnie koronowano
polskich królów, natomiast sam książę nie mógł w jej wyniku nosić tytułu
króla Polski.
Należy zwrócić uwagę na jeszcze jedną odnotowaną w tej sprawie
istotną informację. Otóż w Roczniku lubuskim z 1320 roku znajduje się
zapiska głosząca, iż papież Jan XXII otrzymał za osiągnięcie [przez
Władysława Łokietka] tytułu królewskiego mnogą ilość pieniędzy i zrobił
wszystkich ludzi swojego królestwa po wieczne czasy czynszownikami, w
ten sposób, iż każdy człowiek co roku obowiązany jest dawać [papieżowi]
jednego denara, który to denar nazywa się denarem Świętego Piotra.
Możliwość kupienia sobie korony przez polskiego księcia jest wysoce
prawdopodobna, gdyż w taki właśnie sposób w owych czasach (o czym
świadczy także przypadek Przemysła II czy próba zakupu polskiej korony
przez Wacława II) bardzo często zapewniano sobie papieską zgodę na
koronację lub uzyskanie ważnych stanowisk i przywilejów. Takie
działania traktowane były jako zupełnie normalne. Nie było zatem w tym
konkretnym przypadku starań o polską koronę nic wyjątkowego.
Sen ojca Mirosława. Absolwent bolońskiego uniwersytetu.
Spowiednik czeskiego króla. Jak zostać starostą krakowskim.
Narastające konflikty. Sąd arcybiskupi. Uwięzienie Muskaty.
Sąd papieski. Ugoda z Awinionu. Zemsta po śmierci.
W
szystkich swoich przeciwników politycznych książę Władysław
Łokietek zwalczał z nadzwyczajną bezwzględnością. Klasycznym tego
przykładem była sprawa biskupa krakowskiego Jana Muskaty. Można na
podstawie jej przebiegu prześledzić sposób postępowania księcia wobec
przeciwnika, który nie dysponował odpowiednią siłą militarną, aby
skutecznie mu się przeciwstawić. Łatwo się przekonać, że dla małego
księcia każdy sposób służący pognębieniu przeciwnika był dobry.
Ojciec Mirosław był krakowskim franciszkaninem. Pewnego razu
zasnął podczas nocnej modlitwy. Był już w podeszłym wieku i zdarzało
mu się to dosyć często. Tym razem jednak miał sen wyjątkowy, proroczy.
Ujrzał w nim wielkiego krwiożerczego wilka stojącego na tylnych łapach.
Przerażające dla zakonnika było zwłaszcza to, że wilk miał na sobie
biskupie szaty, a w pysku trzymał pastorał. Ale to jeszcze nie wszystko.
Wilk stał pomiędzy dwoma wielkimi tablicami z łacińskimi inskrypcjami.
Na jednej z tablic widniał skrwawiony miecz i napis: Drapieżny wilku.
Wyciągnąłeś miecz z pochwy i skrwawiłeś go. Miecz pomsty przebije duszę
twoją. Druga z nich nie pozostawiała już nawet cienia wątpliwości, o kogo
może tu chodzić. Napisano na niej wyraźnie: Oto Jan, biskup krakowski.
Przypomnę, zakonnik był franciszkaninem. Ta uwaga jest w tym
miejscu zasadna, gdyż dotyczy brata zakonnego z klasztoru, który przecież
udzielił Władysławowi Łokietkowi tak skutecznej pomocy w ucieczce
podczas zdobycia Krakowa przez wojska księcia Henryka IV Probusa. Był
to zresztą jedyny klasztor w mieście, który mógł od tego czasu liczyć na
daleko idącą protekcję księcia Władysława Łokietka. Nie powinno zatem
nikogo zaskakiwać, że to zakonnik z tego właśnie zgromadzenia, a w
dodatku konkretnego krakowskiego klasztoru franciszkanów, miał tak
proroczy sen. Można jeszcze powiedzieć, iż ten niezwykły sen był
widzeniem niejako na wyraźne zamówienie. Oczywiście został on też z
inicjatywy książęcego dworu odpowiednio nagłośniony.
Jak się później okazało, nocne przeżycie franciszkanina nie było
odosobnionym widzeniem osoby duchownej dotyczącym biskupa
krakowskiego. Wkrótce inny, nieznany niestety z imienia czy z nazwiska,
kapłan zobaczył we śnie niedźwiedzia, który próbował zwalić potężne
drzewo. Kiedy to mu się nie udało, zamienił się w ziejącego piekielnym
ogniem smoka. Ale ogień też nic nie zdziałał. Drzewo jak stało, tak stało.
Wówczas smok przybrał postać wściekłego (!) psa usiłującego podgryźć
jego korzenie. Również bezskutecznie. Drzewo nawet nie drgnęło.
Wreszcie pies odszedł jak niepyszny. Również ten sen został przez
otoczenie Władysława Łokietka zinterpretowany jako alegoryczna próba
obalenia przez biskupa Jana Muskatę niewzruszonej potęgi małego księcia.
Kroniki niestety milczą, czy za ów sen ten anonimowy sługa boży i
jego parafia zostały również jakoś wynagrodzone. Zapewne nic takiego nie
miało miejsca, gdyż na tym drugim przypadku zakończyły się wszelkie
senne widzenia miejscowych duchownych, lojalnych wobec Władysława
Łokietka, związane z postacią i działalnością wielkiego adwersarza
księcia, biskupa krakowskiego Jana Muskaty.
Konflikt małego księcia z biskupem, a przede wszystkim sposób, w
jaki rozgrywał go Władysław Łokietek, jest najlepszą ilustracją jego
postępowania politycznego. Mamy w tym konflikcie wszystko – łamanie
własnych przyrzeczeń, fałszywe oskarżenia i pomówienia, klątwę
kościelną... Warto zatem prześledzić je po kolei.
Biskup Jan Muskata pochodził prawdopodobnie ze zniemczałej lub
niemieckiej rodziny ze Śląska. Niektórzy historycy utrzymują, iż była to
rdzenna wrocławska rodzina mieszczańska, a nazwisko Muskata miało się
wywodzić od gałki muszkatołowej, którą rzekomo handlował jego ojciec.
Nie wydaje się to uzasadnione. Jan Muskata zdobył przecież bardzo
solidne wykształcenie teologiczne, był jednym z lepszych absolwentów
wydziału teologicznego uniwersytetu bolońskiego. Czy stać było
sprzedawcę gałki muszkatołowej na takie wykształcenie dziecka, nawet
zważywszy na atrakcyjność i wysoką cenę tego orientalnego towaru? Poza
tym był on przecież spokrewniony także z późniejszym biskupem
wrocławskim Henrykiem z Wierzbna, który bynajmniej nie pochodził z
mieszczańskiej rodziny. Wydaje się, że nazwisko Muskata mogło być z
powodzeniem nadanym później przydomkiem, wywodzącym się od
słodkiego wina, moscato, ulubionego trunku biskupa krakowskiego, który
bardzo sobie upodobał podczas studiów uniwersyteckich w Bolonii.
Po studiach młody, utalentowany magister powrócił do Polski z
nominacją na archidiakona łęczyckiego. Równym mu wykształceniem nie
mógł się wtedy pochwalić nie tylko żaden z równorzędnych magistrowi
stanowiskiem polskich duchownych, lecz także wielu najwyższych na
naszych ziemiach dostojników kościelnych. To musiało boleć polskich
hierarchów i stało się zapewne jednym z istotnych elementów
konfliktujących młodego archidiakona z arcybiskupem gnieźnieńskim.
W tym czasie ziemią łęczycką władał książę Władysław Łokietek.
Zderzenie księcia, o którego wykształceniu nic konkretnego nie wiadomo,
z wyróżniającym się magistrem najważniejszej wtedy uczelni w Europie
musiało być konfliktogenne i zapewne wtedy narodziła się wzajemna
nieprzyjaźń, która później bardzo szybko zmieniła się w nienawiść i
wrogość. W każdym razie początkowo górą był mały książę i
spowodował, że archidiakon porzucił wkrótce Łęczycę, udając się do
rodzinnego Wrocławia.
Tam Jan Muskata szybko został jednym z zaufanych doradców
biskupa wrocławskiego Tomasza II, który wysłał go do Stolicy
Apostolskiej, aby skutecznie torpedował wszelkie dążenia do polskiej
korony wielkiego biskupiego adwersarza, księcia Henryka IV Probusa.
Jednakże na dworze papieskim archidiakon zadbał przede wszystkim
o swoją karierę. W 1284 roku papież Marcin IV mianował go kolektorem
świętopietrza w Polsce i na Pomorzu. Niezadowolony z tej nominacji
biskup Tomasz II nawet wezwał Jana Muskatę do powrotu do Wrocławia.
Ten co prawda wrócił z Awinionu, ale tylko po to, aby wypełniać w Polsce
swoją powinność wobec kurii papieskiej. Teraz jednak, po przyjeździe
Muskaty z Łęczycy, obaj duchowni zaczęli zgodnie współpracować. We
Wrocławiu Jan Muskata nadal pełnił funkcję kolektora świętopietrza, co
szybko pozwoliło mu na nawiązanie licznych kontaktów zarówno z
władcami świeckimi, jak i hierarchami Kościoła na ziemiach polskich. W
takich właśnie okolicznościach zetknął się z dworem króla Czech
Wacława II, skutecznie ubiegającego się wtedy o polską koronę. Czeski
król poszukiwał w Polsce sojuszników, a młody urzędnik papieski nie
ukrywał swojej sympatii do Wacława II. Sympatia musiała być obopólna,
gdyż Jan Muskata został wkrótce spowiednikiem króla, a w 1294 r. to
właśnie Wacław II, mając wtedy już w swych rękach Małopolskę,
doprowadził do nominacji Jana Muskaty na biskupa krakowskiego. Wraz z
tą nominacją król obdarzył go również stanowiskiem starosty
krakowskiego.
Okoliczności wprowadzania Jana Muskaty na krakowskie biskupstwo
w pełni potwierdzają to, jak bardzo zależało królowi Wacławowi II na tej
nominacji. Zachował się tu pełny przekaz historyczny okoliczności, w ja-
kich odbyła się elekcja nowego biskupa w Krakowie. Otóż budynek, w
którym owa elekcja miała miejsce, otoczony został czeskimi wojskami, a
na obrady wkroczył ówczesny starosta krakowski Hynek z Dube i okazał
zebranym duchownym pismo od Wacława II, w którym król
rekomendował swojego spowiednika Jana Muskatę na stanowisko biskupa
krakowskiego, grożąc jednocześnie sankcjami, z wygnaniem włącznie,
gdyby uczestnicy tej elekcji dokonali innego wyboru. Był to decydujący
argument, który przesądził o nominacji.
Nowy biskup krakowski okazał się znakomitym organizatorem.
Szybko stworzył w Małopolsce rodzaj księstwa biskupiego. Dochody z
biskupstwa inwestował w ufortyfikowane zamki i miasta. Wykazał się
przy tym wielką sprawnością w poborze należnych świadczeń kościelnych
i królewskich. Wacław II miał w nim oddanego człowieka.
Tymczasem nastąpiło ważne dla polskich dziejów wydarzenie. Otóż
wielkopolski książę Przemysł II koronował się w Gnieźnie na króla Polski,
wyprzedzając w tym zamiarze Wacława II. Okoliczności uzyskania pa-
pieskiej zgody na tę koronację były co najmniej podejrzane. Przekupiono
bowiem czeską delegację w Stolicy Apostolskiej – z Aleksym, kapelanem
króla Wacława II, na czele – a także wpływowych urzędników kurii,
dzięki czemu papież Bonifacy VIII potwierdził Przemysłowi II prawa do
polskiej korony. Niczego nie zmienił oficjalny protest Wacława II, gdyż
przypomniano czeskiemu władcy o nieomylności papieża, a poza tym jego
uwzględnienie byłoby przyznaniem się kurii papieskiej do korupcji. Na nic
zdała się też groźba zbrojnego dochodzenia swoich praw do polskiej
korony.
Na uroczystościach koronacyjnych Przemyśla II nie pojawili się ani
Władysław Łokietek, ani jego bratankowie, książęta kujawscy. Nie był na
nich obecny również, skonfliktowany z arcybiskupem Jakubem Świnką, a
poza tym bliski przecież współpracownik Wacława II, biskup krakowski
Jan Muskata. Król Przemysł II pół roku po koronacji został zamordowany
w okolicznościach rzucających, jak wiadomo, cień na dwa wielkopolskie
rody – Nałęczów i Zarembów – oraz... na Władysława Łokietka.
Morderstwo to otwarło jednak drogę do polskiego tronu... czeskiemu
królowi Wacławowi II.
Stało się tak dzięki temu, że Jakub Świnka, arcybiskup gnieźnieński,
początkowo popierał polską koronację czeskiego króla, licząc na
utworzenie w ten sposób antyniemieckiego frontu w tej części Europy z
udziałem Czech, Polski i Węgier. Dlatego bez wahania koronował Wacła-
wa II w Gnieźnie na króla Polski. Kiedy się okazało, że król Wacław II nie
zamierza tworzyć ligi antyniemieckiej, a w dodatku zgłasza pretensje
terytorialne wobec Węgrów, Jakub Świnka nawiązał na powrót przyjazne
stosunki z książętami kujawskimi, krewnymi Władysława Łokietka,
zrywając ostatecznie z proczeską polityką. Jedną z pierwszych ofiar tego
zerwania padł najbliższy sojusznik Wacława II w Polsce, biskup
krakowski Jan Muskata.
Arcybiskup Jakub Świnka wytoczył mu w końcu 1301 roku proces
kanoniczny o lekceważenie władzy arcybiskupiej oraz o wyrządzenie
licznych krzywd i szkód miejscowej ludności, a także o wielokrotne
mężobójstwo, wprawdzie dokonane nie osobiście, ale na jego rozkazy.
Zarzucił biskupowi krakowskiemu także zaniedbywanie obowiązków
liturgicznych. Wśród licznych przewinień Jana Muskaty znalazło się
również... złamanie celibatu, którego miał się dopuścić z Gerussą, córką
wójta sądeckiego. Wszystko to miało mieć miejsce podczas pełnienia
przez Jana Muskatę urzędu starosty krakowskiego. Wśród historyków do
dzisiaj brak zgody, czy te zarzuty były rzeczywiście prawdziwe.
Proces, w którym z woli legata papieskiego na rozjemcę i głównego
sędziego wyznaczono wrocławskiego biskupa Henryka z Wierzbna,
zaprzyjaźnionego zresztą i spokrewnionego z krakowskim biskupem,
skończył się dość szybko uwolnieniem Jana Muskaty od wszelkiej winy i
kary. Mimo tego wyroku mały książę próbował tworzyć w Krakowie
kościelną opozycję wobec biskupa. Znane są nawet imiona trzech
czołowych opozycjonistów: proboszcza Adama, kustosza Jarosta i
Mikołaja, proboszcza wiślickiego.
Po raz drugi te same zarzuty wobec Jana Muskaty postawił arcybiskup
gnieźnieński w 1306 roku. Tym razem proces przerwała jednak ugoda...
pomiędzy Władysławem Łokietkiem a biskupem krakowskim. Przewidy-
wała ona, że w zamian za anulowanie rozpoczętego procesu biskup nie
będzie podejmował żadnych nieprzyjaznych wobec księcia działań
wspierających czeskie interesy w Małopolsce. Obie strony znakomicie
zdawały sobie sprawę z kruchości tęgo porozumienia, ale książę chciał
mieć przynajmniej chwilowy spokój w Małopolsce w trakcie podjętej
właśnie zbrojnej wyprawy na Pomorze.
Ten bardzo kruchy rozejm szybko złamał jeden z dowódców
książęcych oddziałów zaciężnych – Strasz, syn Dobiesława z Końskich,
który najechał dobra biskupie, dokonując w nich licznych rabunków i
spustoszeń. Trudno przypuszczać, aby działał on na własną rękę. Musiał
mieć co najmniej milczące przyzwolenie swojego księcia. Jan Muskata
natychmiast wystąpił zbrojnie przeciwko Straszowi, posiłkowany przez
księcia Mikołaja opawskiego, przyrodniego brata króla Wacława II.
Wspólnie wypędzili wojska książęce z posiadłości biskupich, a Jan Mu-
skata złożył oficjalną skargę na ręce małego księcia.
Władysław Łokietek po powrocie z nieudanej wyprawy na Pomorze
nakazał Straszowi zapłacenie biskupowi aż dwustu pięćdziesięciu
grzywien w czystym srebrze lub w groszach praskich jako rekompensatę
za zniszczenia w jego posiadłościach. Była to w tamtych czasach wielka
suma, pokazująca zarazem skalę strat spowodowanych najazdem Strasza
na posiadłości biskupie. Strasz z pewnością nie dysponował zasądzoną
sumą. Jako zastaw miał biskupowi przekazać dwie wsie, ale tego
zobowiązania ostatecznie nie wypełnił. Nie istnieją zresztą żadne wypisane
dowody na to, że krakowski biskup wspomniane grzywny albo wsie
kiedykolwiek otrzymał. Zapewne był to kolejny – jak byśmy to dzisiaj
powiedzieli – piarowski zabieg Władysława Łokietka. Ukarał wprawdzie
winnego, ale w taki sposób, aby nie stała mu się żadna krzywda.
Wkrótce podczas pobytu biskupa krakowskiego w jego posiadłości w
Iłży został tam pojmany przez zwolenników księcia, prawdopodobnie
Toporczyków. Zawiedli go do klasztoru na Łysej Górze, gdzie został
zmuszony do złożenia przysięgi na wierność Władysławowi Łokietkowi,
w dodatku na drzewo Krzyża Świętego, relikwię, którą miejscowi
benedyktyni otrzymali właśnie od krakowskiego władcy. Jan Muskata ową
przysięgę wprawdzie złożył, ale wkrótce po uwolnieniu uroczyście ją
odwołał jako złożoną pod fizycznym przymusem.
Dwa tygodnie później w Wiślicy Władysław Łokietek unieważnił
wszystkie przywileje i nadania Wacława II dla biskupstwa krakowskiego.
A po kolejnych kilku tygodniach oddziały książęce, w konsekwencji
tamtej decyzji, zajęły biskupie miasta Kielce, Iłżę, Sławków, Tarczki oraz
inne jego posiadłości, nawet te znacznie starsze od nadań króla Wacława
II, przyznane jeszcze poprzednikom tego biskupa. Jan Muskata zmuszony
został do ucieczki do swojego zamku w Lipowcu, leżącym już poza
granicami księstwa krakowskiego.
Arcybiskup Jakub Świnka natychmiast, 12 lipca 1306 roku, wznowił
(za aprobatą lub nawet sugestią Władysława Łokietka) już raz
rozstrzygnięty proces kanoniczny przeciwko Janowi Muskacie. Toczył się
on tym razem zaocznie, bez udziału bezpośrednio zainteresowanego. Za-
kończył się 14 czerwca 1308 roku orzeczeniem winy biskupa
krakowskiego i zawieszeniem go we wszystkich czynnościach kościelnych
oraz obłożeniem różnymi karami kościelnymi. Pozbawiony dochodów i
oparcia w krakowskim kościele, Jan Muskata wyjechał do Wrocławia, do
swojego krewniaka biskupa Henryka z Wierzbna, tego samego, który
uniewinnił go wcześniej, w pierwszym procesie. Stamtąd odwołał się od
arcybiskupiego wyroku wprost do papieża. Klemens V przyjął to
odwołanie i zapowiedział ponowne rozpatrzenie zasadności wyroku sądu
arcybiskupiego przez sąd papieski.
Niespodziewanie późną jesienią 1308 roku Władysław Łokietek
wysłał zaproszenie do Jana Muskaty do Wrocławia w celu podjęcia
rozmów kończących długotrwały spór księcia z biskupem. Ten jednak nie
dowierzał małemu księciu. Zbyt dobrze go znał i dlatego zażądał od niego
pisemnego glejtu bezpieczeństwa. Otrzymał go wraz z zapewnieniem
powrotu do katedry krakowskiej. Mimo to biskup udał się do Krakowa
razem z biskupem wrocławskim, aby na wszelki wypadek mieć świadka
prowadzonych rozmów.
Po przybyciu do Krakowa obaj biskupi zatrzymali się w klasztorze
Dominikanów. Kiedy tylko zasiedli tam do pierwszego po podróży obiadu,
klasztor otoczyły wojska węgierskie i małopolskie. Jan Muskata został
przez nie aresztowany i osadzony w ciemnicy na Wawelu. Natomiast
biskupowi wrocławskiemu nakazano natychmiast opuścić Kraków. Henryk
z Wierzbna o tym, co się wydarzyło w krakowskim klasztorze
Dominikanów, zaraz po przybyciu do Wrocławia niezwłocznie
poinformował papieża Klemensa V.
Obie skargi – tę dotyczącą wyroku arcybiskupiego sądu oraz skargę
na gwałt ze strony krakowskiego księcia – otrzymał do rozpatrzenia
Gentilis de Monteflorum, kardynał, prezbiter tytułu S. Martin in Montibus,
legat papieski na Węgrzech (w Polsce w tym czasie nie było papieskiej
legatury). Wysłał on do Władysława Łokietka i do biskupa krakowskiego
wezwanie do stawienia się przed sądem papieskim w Preszburgu (dzisiaj
Bratysława – przyp. A.Z.).
Mały książę zlekceważył jednak to wezwanie, zwłaszcza że trzymany
w ciemnicy Jan Muskata w końcu „skruszał” i w lipcu 1309 roku, po
ponadpółrocznym pobycie w lochu, uznał wszystkie swoje winy, ponadto
przyrzekł wierność i posłuszeństwo księciu oraz dobrowolnie zrzekł się na
jego korzyść swojego zamku w Lipowcu, leżącym jednak już poza
granicami ówczesnego księstwa krakowskiego, a także zobowiązał się nie
opuszczać krakowskiej diecezji bez osobistej zgody Władysława Łokietka.
Oczywiście Jan Muskata udał się, najszybciej jak było to możliwe, na
wezwanie legata przed sąd papieski do Preszburga. Wyjazdowi temu mały
książę nie mógł się przecież przeciwstawić.
Niemniej jednak w drodze na ową rozprawę orszak biskupa Muskaty
został w miejscowości Osoblahy napadnięty i obrabowany z wszelkiego
mienia przez niezidentyfikowanych sprawców. Podobno byli to jacyś
rycerze rabusie. Miał to być zupełny przypadek, że napadli akurat na
orszak biskupa. Przez przypadek również uwolnili całą biskupią asystę,
kiedy przekonali się, że lekko tylko rannemu Janowi Muskacie udało się
podczas tej napaści szczęśliwie uciec. Być może. Tak samo jak
przypadkowa była podobno druga napaść na biskupa już pod Nowym
Miastem na Morawach, po której kolejną próbę kontynuowania podróży
do Ołomuńca Jan Muskata podjął... w kobiecym przebraniu. Po
szczęśliwym przybyciu do Ołomuńca już nie miał żadnych problemów z
dalszą podróżą na papieski sąd. Ważne jest, że biskupowi krakowskiemu
udało się ostatecznie, choć z pewnym opóźnieniem, dotrzeć na proces do
Preszburga.
Papieski proces toczył się przez pół roku. Książę Władysław Łokietek
pomimo wielokrotnego wzywania ani razu nie stawił się na procesie. W
czerwcu 1310 roku legat Gentilis wydał ostateczny wyrok, na mocy
którego Jan Muskata został ponownie oczyszczony z wszystkich zarzutów
stawianych mu przez arcybiskupa Jakuba Świnkę. Tym samym anulowane
zostały wszystkie kary kościelne nałożone na niego przez sąd arcybiskupi
oraz został przywrócony na biskupstwo krakowskie. Wymuszone
więzieniem deklaracje Jana Muskaty uznano w tym wyroku za nieważne.
Przed tym samym sądem papieskim książę Władysław Łokietek uznany
został winnym popełnienia gwałtu na osobie duchownej, będącej w
dodatku pasterzem kościoła krakowskiego, ukarany za to klątwą kościelną,
zaś całe jego księstwo obłożono interdyktem.
Jednakże klątwa ta, podobnie jak poprzednia, którą obłożył go
wcześniej biskup poznański Andrzej, nie zrobiła na księciu Władysławie
Łokietku najmniejszego wrażenia. Po prostu ją zlekceważył, a dodatkowo
arcybiskup gnieźnieński zabronił duchowieństwu upublicznienia w Polsce
treści papieskiego wyroku. Po raz kolejny władze polskiego Kościoła
jawnie się sprzeciwiły tak ważnym decyzjom papieskim. Podobnie jak to
się działo przed laty, za czasów panowania Bolesława Kędzierzawego,
kiedy to w pełni podporządkowały się interesom panującego księcia,
również teraz przemilczały klątwę papieską. Warto także zauważyć, że
arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka właśnie w tym czasie dożywał
swoich dni w posiadłości... księcia Władysława Łokietka w Uniejowie.
Wyrok sądu papieskiego w niczym zatem nie zmienił w Polsce losów
Jana Muskaty. Dlatego nie powrócił on, mimo korzystnego wyroku
papieskiego legata, do swego biskupstwa do Krakowa. Wiedział, co go
tam może znowu spotkać, czego nie skrywał zresztą mały książę. Prosto z
Preszburga Jan Muskata udał się zatem najpierw na Śląsk, gdzie czas jakiś
jako wygnaniec przebywał we Wrocławiu u biskupa Henryka z Wierzbna.
Wkrótce jednak wyruszył do Awinionu, aby złożyć skargę bezpośrednio u
samego papieża. Źle trafił. Legat Gentilis właśnie umarł, a wkrótce po nim
zmarł również papież Klemens V. Zanim wybrano jego następcę, papieża
Jana XXII, minęły dwa lata. Muskata musiał więc długo czekać w
Awinionie na oficjalne złożenie i rozpatrzenie swojej skargi. Tego czasu
nie zmarnował natomiast książę krakowski.
Uprzedzając złożenie przez Jana Muskatę skargi na ręce Jana XXII,
Władysław Łokietek poinformował kurię papieską, iż przystał na szybkie
przeprowadzenie ugody z biskupem krakowskim. Niestety, szczegóły tej
książęcej oferty nie przetrwały do naszych czasów. Jednakże wobec
takiego pojednawczego stanowiska małego księcia ewentualna skarga nie
miała najmniejszych szans na rozpatrzenie.
Wkrótce się okazało, że książę i tym razem oszukał papieża. Nie
chciał bowiem dać żadnych gwarancji bezpieczeństwa powracającemu do
jego księstwa biskupowi. Wobec takiego stanowiska Władysława Łokietka
Jan Muskata do swojej katedry do Krakowa powrócił dopiero dziesięć lat
później. Nie był to jednak powrót triumfalny, lecz wymuszony – choć tym
razem zupełnie nowymi okolicznościami.
Starającemu się wtedy o koronę królewską w kurii papieskiej księciu
Władysławowi Łokietkowi od razu zakomunikowano, iż jednym z
podstawowych wymogów, warunkujących podjęcie jakichkolwiek
konkretnych rozmów o jej uzyskaniu, jest właśnie całkowite podporządko-
wanie się krakowskiego księcia wyrokowi sądu papieskiego z 1310 roku,
czyli oczyszczenie z wszelkich zarzutów, przywrócenie wszystkich
kościelnych funkcji oraz oddanie katedry krakowskiej ponownie
biskupowi Janowi Muskacie. Przymuszony w ten sposób mały książę
musiał przystać na to żądanie. Spełnił je jednak w swoim stylu.
Po przybyciu Jana Muskaty do Krakowa okazało się, że nie był to
wcale triumfalny powrót hierarchy do swojej diecezji. Przywrócona
została wprawdzie biskupowi oficjalna funkcja kościelna, ale książę nie
zwrócił mu żadnej z zagarniętych wcześniej posiadłości, argumentując, iż
w żądaniu papieskim wymieniono tylko przywrócenie biskupa do urzędów
kościelnych w Krakowie. To przecież uczynił. O zaspokojeniu innych,
doczesnych roszczeń biskupa nie było przecież mowy.
Całkowicie złamany przez Władysława Łokietka psychicznie, a
zapewne również finansowo, opuszczony przez przyjaciół i
współpracowników, którzy przeszli teraz gremialnie do zwycięskiego
obozu jego adwersarza, biskup Jan Muskata nie stanowił już żadnego
politycznego zagrożenia dla księcia, który sięgał właśnie po królewską
koronę. W konsekwencji całkowicie zrezygnował z wszelkiej działalności
politycznej i publicznej, skupiając się wyłącznie na posłudze religijnej,
chociaż i w tym przypadku zarzucano wtedy w kręgach królewskich kra-
kowskiemu hierarsze pewną opieszałość... w tępieniu heretyków.
Ostatnim publicznym wystąpieniem Jana Muskaty była obecność
biskupa krakowskiego podczas uroczystości koronacyjnej Władysława
Łokietka i jego żony Jadwigi. Koronacji dokonał arcybiskup gnieźnieński
Janisław, a Muskata znalazł się na tej uroczystości jedynie jako jeden z
wielu duchownych w orszaku arcybiskupa. Dwa tygodnie później, 7 lutego
1320 roku, biskup krakowski umarł. Ale nawet po śmierci dotknęła go
jeszcze raz, ze strony Władysława Łokietka, tym razem już jego królew-
ska, mściwość, a może tylko niełaska.
Otóż Jan Muskata nie został tradycyjnie pochowany, jak wszyscy
dotychczasowi krakowscy biskupi, w katedrze w Krakowie. A to dlatego,
że sprzeciw zgłosił osobiście król krakowski. Ciało wielkiego adwersarza
Władysława Łokietka, po bardzo skromnych uroczystościach
pogrzebowych, zostało złożone poza murami miasta w pobliskim
klasztorze Cystersów, w Mogile pod Krakowem (dzisiaj jest to krakowska
dzielnica Nowa Huta – przyp. A.Z.). Nie pozostał już nawet najmniejszy
ślad po miejscu jego pochówku.
Specjalnie wykonana z brązu tablica nagrobna, wskazująca miejsce
złożenia ciała biskupa krakowskiego Jana Muskaty, zaginęła bowiem po
pożarze klasztoru w 1743 roku. Podobno, chociaż brak na to pełnego
potwierdzenia, zakonnicy sprzedali ją wtedy, całkowicie zniszczoną, jako
bezwartościowy złom.
Wraz ze śmiercią krakowskiego biskupa Jana Muskaty zakończyła się
w polskim Kościele pewna epoka. Przede wszystkim definitywnie utraciła
na naszych ziemiach swoją niszczącą siłę klątwa kościelna. Równocześnie,
pozbawieni tej tak skutecznej do niedawna broni, hierarchowie kościelni
przestali odgrywać decydującą rolę w kształtowaniu polityki wewnętrznej
i zagranicznej polskich królów i książąt. Wynikało to także ze wzmoc -
nienia władzy królewskiej.
Biskupi stali się już tylko doradcami władców w sprawach
politycznych i duchowych. Na tym tle zresztą dochodziło później do
licznych zatargów Władysława Łokietka i jego syna Kazimierza
Wielkiego z kolejnym biskupem krakowskim Janem Grotowicem. Jak
trafnie to określił współczesny historyk Stanisław Szczur: ...władcy
odrodzonego królestwa polskiego potrzebowali tylko biskupów doradców,
a nie, jak dotąd, samodzielnych, niezależnych polityków.
Dlaczego miasta się buntowały. Książę zrywa porozumienie.
Czterej wójtowie i przeor klasztoru. Cena otwarcia bram
Krakowa. Dalsze losy wójta Alberta.
T
o były tylko cztery słowa. Polskie słowa, trudne do wymówienia dla
cudzoziemca. Ale za to o jakim ciężarze! Zależało od nich życie lub
śmierć połączona z natychmiastową konfiskatą całego majątku.
Wystarczyło tylko źle wymówić jedno z nich, aby najpierw być włó-
czonym końmi po ulicach Krakowa, a potem skończyć na szubienicy. Co
prawda kara ta dotyczyła tylko dorosłych mężczyzn, resztę rodziny
skazańca dotykała natomiast śmierć cywilna. Cały majątek skazanego
przepadał bowiem na rzecz księcia Władysława Łokietka, stanowiąc
wyrównanie sumy, jaką otrzymał książę opolski Bolesław za oddanie
miasta.
Z dnia na dzień zatem bardzo bogate krakowskie rodziny pozostawały
bez dachu nad głową i środków do życia. Nikt nie mógł nawet przygarnąć
ich pod własny dach, bo przecież najbliższa rodzina czy też sąsiedzi
znajdowali się na ogół w takiej samej sytuacji.
Tak działo się zresztą nie tylko w Krakowie. Analogiczne
odpytywania z poprawnej wymowy słów soczewica, koło, miele, młyn i
podobne sceny kaźni, połączone z zagarnięciem całego mienia skazanych,
miały miejsce również w Sandomierzu, Wieliczce i Miechowie, czyli
wszędzie tam, gdzie miejscowe mieszczaństwo wypowiedziało
posłuszeństwo księciu krakowskiemu Władysławowi Łokietkowi i
zdeklarowało się jako zwolennicy czeskiego króla Jana Luksemburskiego,
chcąc w nim widzieć przyszłego władcę Małopolski. Profilaktycznie
niejako takie same represje obejmowały również co bogatszych mieszczan
pochodzenia niemieckiego w innych małopolskich miastach, nawet w
tych, które, jak na przykład Nowy Sącz, należały wtedy do najbardziej
lojalnych wobec małego księcia.
Patrycjat miejski w Polsce był zresztą wtedy z reguły pochodzenia
niemieckiego. Wiązało się to z zakładaniem miast na prawie
magdeburskim. Zasadźcami była, praktycznie na wszystkich ziemiach
polskich, przede wszystkim nierolnicza napływowa ludność niemiecka,
chociaż zdarzała się także społeczność pochodzenia czeskiego. Zawsze
jednak byli to cudzoziemcy. Kraków, zniszczony przez nie tak dawne
tatarskie najazdy, odbudowany został także na prawie magdeburskim.
Większość mieszczan podwawelskiego grodu stanowili zatem przybysze z
Niemiec. Niemcami byli wszyscy bez wyjątku miejscy rajcy. Swoje
interesy integralnie wiązali jednak z rozwojem Krakowa, który postępował
w bardzo szybkim tempie. Miasto nie tylko nader sprawnie odbudowywało
się z tatarskich zniszczeń, lecz także stawało się bardzo znaczącym
centrum handlowym w tej części Europy. Najlepszym tego dowodem było
przystąpienie stolicy Małopolski do elitarnego, skupiającego tylko
najbogatszych, związku hanzeatyckiego. Żeby do tego związku należeć,
miasto musiało być naprawdę bogate.
Urząd wójta miał wtedy z mocy magdeburskiego prawa charakter
dziedziczny. Od 1290 roku sprawował go Albert, który był jednocześnie
wójtem Wieliczki.
Wielkim pechem wójta Alberta i jego rajców był fakt, iż rządzili
miastem w okresie największych zawirowań politycznych w Małopolsce.
Swoje prawa do książęcego tronu na Wawelu zgłaszali po śmierci księcia
Leszka Czarnego kolejno Bolesław II płocki, Konrad II czerski, Wła-
dysław Łokietek, Henryk IV Probus, Przemysł II, król czeski Wacław II i
ponownie Łokietek, a także czeski król Jan Luksemburski. Wprawdzie
zamek wawelski leżał już poza murami Krakowa, ale stanowił wspólny z
miastem organizm. Oczywiste było, że każdy, kto chciał zasiadać na
Wawelu, musiał także władać Krakowem.
W tej skomplikowanej sytuacji politycznej patrycjat miejski nie miał
najmniejszych szans na zachowanie neutralności. Wtedy niewątpliwie
najbliżej było mu do szczególnie dbającego o rozwój miast księcia
wrocławskiego, choć nie brakowało obaw, że gdy obejmie władzę w całej
Polsce, najważniejszym stołecznym miastem uczyni Wrocław,
pozostawiając Krakowowi rolę drugoplanową. Niemniej w decydującym
momencie, gdy wojska Henryka IV Probusa stanęły pod Krakowem,
bramy miejskie zostały natychmiast otworzone im bez walki, co zmusiło
zamkniętego wtedy za murami Władysława Łokietka do godzącej w jego
dumę ucieczki. Bezbronny, w zakonnym przebraniu, w wielkim
wiklinowym koszu spuszczony został nocą przez franciszkanów z murów
miejskich, a następnie zbiegł na Węgry.
W 1305 roku musiał mały książę także odejść z niczym spod murów
Krakowa. Nie wpuszczono go tam, a potem ścigano i zmuszono do
ukrywania się w jaskiniach Ojcowa. Mściwy i pamiętliwy Władysław
Łokietek nie mógł o tych upokarzających wydarzeniach zapomnieć.
Kraków zajął książę dopiero rok później, 15 sierpnia 1306 roku. Stało
się to w następstwie rokowań, jakie musiał przeprowadzić z wójtem
Albertem, który stawiał twarde warunki i w zasadzie uzyskał wszystko to,
co chciał. Władysław Łokietek bardzo dotkliwie przeżył konieczność
rokowań z tymi, którzy przed laty przyczynili się do jego sromotnej
ucieczki z miasta. Wprawdzie potwierdził wszystkie przywileje dla
mieszczan w Małopolsce, a nawet nadał im dodatkowe, ale niezwłocznie
przystąpił do rozprawy z krakowskimi mieszczanami. Czynił to w naj-
bardziej dotkliwy dla nich sposób, gnębił ich ciągle zwiększanymi
podatkami i okazjonalnymi obciążeniami, traktując je jako jedyny sposób
na gromadzenie środków pozwalających opłacać najemne wojska
umożliwiające mu prowadzenie dalszej walki zbrojnej o polski tron.
1 września 1306 roku, wkrótce po skrytobójczej śmierci czeskiego
króla Wacława III zdążającego na koronację do Polski, już oficjalnie, na
wiecu w Krakowie, rycerstwo, duchowieństwo, a także mieszczanie uznali
Władysława Łokietka za księcia krakowskiego.
Niespełna rok później 7 czerwca 1307 roku w Wiślicy książę wydał
dokument określający nowe prawa dla mieszczan w Małopolsce, w którym
jednak nie wspomniał już ani słowem o przywilejach, jakie przed rokiem
przyznał krakowskim mieszczanom w zawartym z nimi porozumieniu, a
jedynie potwierdził zachowanie starych nadań Bolesława Wstydliwego i
Leszka Czarnego. Nie było to pierwsze złamanie danego słowa w tej
sprawie przez księcia. Wkrótce pozbawił on niektórych mieszczan kra-
kowskich posiadanych przez nich sołectw i innych dochodowych
posiadłości w Małopolsce.
Wielkim utrudnieniem dla dalszego rozwoju małopolskich miast
stawało się rosnące zagrożenie bezpieczeństwa handlu. Na głównych
szlakach komunikacyjnych mnożyły się rozboje dokonywane przez
maruderów wojsk węgierskich i ruskich, coraz bardziej bezkarnych, stano-
wiących istną plagę kupców, którzy zaczęli omijać Małopolskę jako rejon
skrajnie niebezpieczny. Z kolei napady na wsie zaopatrujące miasta
powodowały, że żywność stawała się coraz droższa i była coraz trudniej
dostępna.
A jeszcze nie tak dawno, o czym doskonale w Krakowie pamiętano,
za rządów w Polsce czeskiego króla Wacława II udało się wreszcie
zaprowadzić w kraju porządek i prawie całkowicie wytępić zbójeckie
napady na handlowych szlakach. Pamiętano również Wacławowi II popra-
wienie tak ważnej dla rozwoju handlu, jakości pieniądza przez
wprowadzenie w Polsce jako obiegowej waluty groszy praskich, a także
utworzenie przejrzystej administracji lokalnej. Miasta, nie tylko
małopolskie, wiele zawdzięczały czasom panowania na polskim tronie
króla Wacława II.
Natomiast przy Władysławie Łokietku skala obciążeń podatkowych
małopolskich miast nieustannie rosła i stała się już tak wielka, że wczesną
wiosną 1311 roku wójtowie Krakowa, Sandomierza, Wieliczki, Miechowa
oraz zakonnicy – bożogrobcy z Miechowa, cystersi z Jędrzejowa, a także
prawdopodobnie z Mogiły – zawiązali spisek, którego celem miało być
usunięcie, jako nieudolnego władcy, księcia krakowskiego i wprowadzenie
na krakowski, a potem na polski tron uznającego się za spadkobiercę
Przemyślidów czeskiego króla Jana Luksemburskiego. Spiskowcy byli
przekonani, iż będzie on równie sprawnym gospodarzem ich dzielnicy jak
jego wielki poprzednik Wacław II.
Bunt, który miał przede wszystkim podłoże ekonomiczne, wybuchł w
maju 1311 roku. Według Jana Długosza spowodowały go nadmierne
obciążenia miasta wydatkami na cele wojenne. Władysław Łokietek wraz
z całym wojskiem przebywał wtedy w Wielkopolsce, walcząc o nią z
synami Henryka III głogowskiego. W każdym zbuntowanym mieście
przepędzono książęcych urzędników i wysłano wspólną petycję do
czeskiego króla, aby przybył objąć władzę w Małopolsce. W tej sytuacji
Jan Luksemburski obiecał buntownikom pomoc zbrojną i wysłał do
Krakowa, w charakterze królewskiego namiestnika, swojego lennika
księcia opolskiego Bolesława, który podobnie jak Władysław Łokietek
również pochodził z dynastii piastowskiej.
Tymczasem w Wielkopolsce los uśmiechnął się do małego księcia. Po
śmierci Henryka III głogowskiego władzę w tej dzielnicy objął jego syn
Henryk IV Wiemy. Nie stała jednak za nim potęga księstwa głogowskiego,
podzielonego pomiędzy synów księcia Henryka III. Wielkopolscy możni
wszczęli bunt przeciwko rządom nowego władcy. Bunt ten, podsycany
przez księcia krakowskiego, w pełni akceptował i popierał arcybiskup
gnieźnieński Jakub Świnka, zdecydowany przeciwnik jakiegokolwiek
dalszego rozdrobnienia ziem polskich, mający także na uwadze obiecane
mu przez Władysława Łokietka... dochody z bocheńskich żup solnych.
Uwolniony w ten sposób od potrzeby bezpośredniego prowadzenia
walki zbrojnej z książętami śląskimi w Wielkopolsce mógł Władysław
Łokietek przystąpić do ostatecznej rozprawy z mieszczanami Małopolski.
W tym celu, już po raz kolejny, wezwał na pomoc posiłki węgierskie i
ruskie, które miały otrzymać jako wynagrodzenie wszystko to, co tylko
potrafią złupić w zbuntowanych miastach.
Sandomierz padł bardzo szybko. Stało się to przede wszystkim w
wyniku wewnętrznych zamieszek wywołanych przez Ruperta i Marka,
synów poprzedniego wójta, których potem w nagrodę książę Władysław
Łokietek mianował nowymi wójtami tego miasta. Dotychczasowi
wójtowie Witko i Zygfryd za to, że dopuścili się zdrady i zbrodni obrazy
monarszego majestatu, zostali przykładnie ukarani. Rodzaju tej surowej
kary wprawdzie nie odnotowano w kronikach, ale sądząc po tym, w jaki
sposób Władysław Łokietek rozprawił się z patrycjuszami krakowskimi,
na pewno nie mieli prawa przeżyć.
Równie szybko ruskie i węgierskie wojska zdobyły także słabo
umocnione Wieliczkę i Miechów. W Wieliczce książę natychmiast
pozbawił Gerlacha von Kulpena wójtostwa, które sprzedał mieszczaninowi
krakowskiemu polskiego pochodzenia. O dalszych losach zdegradowanego
wójta nic nie wiadomo, można jedynie przypuszczać, że również nie
przeżył. Prawdopodobnie postąpiono z nim tak samo jak później ze
zbuntowanymi mieszczanami krakowskimi. Niejako przy okazji,
zdobywając Miechów, zaciężne wojska Władysława Łokietka złupiły
doszczętnie zbuntowany klasztor bożogrobców w tym mieście. Nie
oszczędziły nawet co okazalszych grobów na miejscowym cmentarzu.
Nie powiodło się natomiast oblężenie Krakowa. Im mocniej go
atakowano, tym mocniej się w nim bronił książę Bolesław opolski.
Niemały wpływ na zaciekłość tej obrony miały wieści o represjach, jakie
natychmiast zastosowano wobec mieszczan w tamtych trzech,
odzyskanych już dla Władysława Łokietka, miastach. Krakowianie liczyli
również na oczekiwaną odsiecz czeską. Oblężenie, pomimo wsparcia
wojsk książęcych dodatkowymi posiłkami węgierskimi, ślimaczyło się w
sposób kompromitujący wojska księcia Władysława.
Kiedy się jednak okazało, że czeskiej odsieczy prędko nie będzie,
obrońcy Krakowa rozpoczęli pertraktacje z Władysławem Łokietkiem.
Dość szybko uzgodniono, że za otwarcie bram miejskich książę Bolesław
opolski otrzyma odpowiednie odszkodowanie pieniężne i będzie mógł
wraz ze swym rycerstwem bezpiecznie opuścić Kraków i Małopolskę.
Mieszkańcom zaś podwawelskiego grodu w zamian za potwierdzenie
lojalności Władysław Łokietek obiecał swą książęcą łaskę.
Wszystkie negatywne konsekwencje buntu spaść miały tylko na wójta
Alberta i kilku jego najzagorzalszych zwolenników. W następstwie tych
ustaleń, po wpłaceniu opolskiemu księciu uzgodnionego odstępnego,
otwarto krakowskie bramy przed wojskami małego księcia. Bolesław
opolski wraz ze swoimi wojskami, nieatakowany, powrócił na Śląsk. Tym
samym stłumione zostało ostatnie, największe ognisko mieszczańskiego
oporu. Zaczęło się w Krakowie polowanie na buntowników.
Szybko wyszło na jaw, że krakowski wójt i jego główni
współpracownicy, rodzeni bracia Jan i Henryk, a także rajcy Suderman,
Petzold z Rożnowa i Ortlib wraz ze swymi rodzinami opuścili miasto
razem z odchodzącymi spokojnie oddziałami opolskiego księcia.
Rozwścieczony tym faktem książę Władysław najpierw unieważnił
wszystkie przywileje dla Krakowa, które kiedykolwiek w przeszłości
miasto otrzymało od różnych panujących. Miejsce dotychczasowego
dziedzicznego wójta zajął teraz urzędnik mianowany przez księcia.
Wszystkie miejskie dokumenty miały być odtąd obowiązkowo spisywane
po łacinie, a w żadnym wypadku w języku niemieckim. Zakazane zostało
także używanie języka niemieckiego podczas oficjalnych debat rady
miejskiej. Zamiast wybieranej przez mieszkańców rady miasta
wprowadzona została rada mianowana przez książęcych urzędników.
Władzom miejskim odebrano prawo sądzenia przed sądem grodzkim osób
spoza mieszczańskiego stanu (chodziło głównie o rycerzy – przyp. A.Z.).
Wszelkie dochody i wpływy, jak to określił Jan Długosz, z młynów, jatek,
kramów, domów i innych miejsc mających bogate uposażenie przydziela i
włącza [książę Władysław] do dochodów swego stołu książęcego.
Represje prawne okazały się jednak tą łagodniejszą częścią książęcej
zemsty na mieszkańcach zbuntowanego miasta. Kraków stał się bowiem
wkrótce widownią niesłychanych gwałtów i grabieży dokonywanych
bezkarnie przez wojska węgierskie. Były one tak wielkie, że ich skala
zaczęła wzbudzać głośne protesty duchowieństwa krakowskiego.
Równocześnie z polecenia księcia Władysława Łokietka przystąpiono
do eksterminacji żywiołu niemieckiego w całej Małopolsce. Trwało to
ponad rok, co najlepiej odzwierciedla rozmiary tego buntu. Oszczędzano
tylko najuboższych, bo od nich nie można było już nic wycisnąć do
książęcego skarbca. Sprawdzianem skuteczności asymilacji przybyszów z
Niemiec lub Czech w polskim środowisku miały być właśnie prawidłowo
wymówione owe cztery słowa: soczewica, koło, miele, młyn. Kto nie
potrafił tych słów powtórzyć, tracił natychmiast mienie i gardło. Tak
ukarano pięciu rajców krakowskich i co najmniej siedemnastu innych
mieszczan.
Akcja odgermanizowania polskich miast najbardziej radykalnie
przebiegała wprawdzie w Krakowie, ale nie były od niej wolne również
inne miasta Małopolski, łącznie z lojalnym zawsze wobec księcia Nowym
Sączem, zapewne tylko z tego powodu, że założył to miasto Wacław II.
Nie przypadkiem też akcja ta wymierzona była w najbogatsze małopolskie
rody mieszczańskie. Ważne były przecież towarzyszące jej konfiskaty
majątków zamożnych niemieckich rzemieślników i kupców, znacznie
wtedy wzbogacające ciągle pusty skarbiec książęcy.
Tak postąpiono na pewno z bardzo bogatymi mieszczanami
Tylmanem Brandem i Hermanem z Raciborza. Nie uniknął podobnego
losu nawet Henryk z Kietrza, wyznaczony na rajcę przez księcia
krakowskiego. Na porządku dziennym było zmuszanie mieszczan do
„dobrowolnego” zrzeczenia się części lub całości swojego majątku na
rzecz księcia. Zachował się szczegółowy opis takiego działania wobec
krakowskiego kupca sukiennego Sułka, zwanego Roue, który
„dobrowolnie” oddał księciu krakowskiemu wszystko, co posiadał.
Krwawe represje objęły co najmniej siedemnaście osób.
Oficjalnie, jak wynikało z Rocznika kapitulnego krakowskiego
wydanego w 1331 roku, mieszczanom zarzucono winy publiczne:
krzywoprzysięstwa, zdrady, przeniewierstwa, a także zbrodnię obrazy
majestatu, których to przestępstw dopuścili się na naszych dziedzicach i
narodzie polskim. Warto zauważyć, że wszystkie te zbrodnie były bardzo
typowe dla postępowania małego księcia.
Represje książęce objęły również klasztor bożogrobców w
Miechowie. Władysław Łokietek odebrał zakonnikom, darowaną jeszcze
w 1198 roku przez żonę bliżej nieznanego Gniewomira i jego syna, bardzo
zamożną wtedy wieś Łętkowice, najbogatszą spośród wszystkich klasztor-
nych posiadłości, a następnie włączył ją do swoich wsi książęcych.
Natomiast sam kościół bożogrobców w Miechowie trafił w ręce bliżej
nieznanego Jana, syna Budziwoja, zapewne zaufanego rycerza
Władysława Łokietka. Nie wiadomo, jaki ów Jan zrobił z niego użytek.
W kronikach kościelnych zapisano tylko, że dopiero w 1314 roku
odzyskano tę świątynię dla wiernych. Stało się to na wyraźne żądanie
papieża Klemensa V, który w tej sprawie wydał nawet bullę adresowaną
do arcybiskupa gnieźnieńskiego, domagając się od niego energicznych
działań przeciwko tym, którzy naszli, ograbili i zajęli posiadłości
klasztorne. Wynika z tego zapisu, że kościół w Miechowie nie był przez
kilka lat udostępniony parafianom. Łętkowice natomiast nigdy nie
powróciły już do klasztoru, pozostały wsią książęcą.
Przeor miechowskich bożogrobców Henryk, Czech z pochodzenia,
został wkrótce po zajęciu klasztoru przez wojska Władysława Łokietka,
wypędzony wraz z zakonnikami z klasztoru i z Miechowa. Zmarł na
wygnaniu na Spiszu w 1314 roku. Po jego śmierci, kiedy bożogrobcy
powrócili do Miechowa, odzyskując klasztor i kościół, przeorem w nim
został polski zakonnik, wyznaczony w porozumieniu z Władysławem
Łokietkiem.
Zemsta małego księcia dotknęła również krakowską siedzibę wójta
Alberta. Jego dom został zrównany z ziemią. W miejscu, gdzie uprzednio
stał, Władysław Łokietek nakazał zbudować warowny gródek, który
książę obsadził własną załogą, chcąc w ten sposób niejako z dwóch stron
(z Wawelu i z owego gródka) zapewnić sobie panowanie nad miastem.
Gródek nie przetrwał do dzisiejszych czasów. W jego miejscu stoi
obecnie klasztor Dominikanek, o którym się mówi, że zbudowany jest „na
Gródku”.
Nie są znane do końca dalsze losy wójta Alberta. Na pewno wiadomo
tylko, że wraz z całą rodziną udał się z księciem Bolesławem do Opola. Od
tego momentu zaczynają się rozbieżności w kronikarskich relacjach. Jan
Długosz utrzymywał, iż został on w Opolu natychmiast uwięziony przez
księcia, gdyż naraził go na ogromną zawiść [Władysława Łokietka] i
niesławę, a potem, po owych pięciu latach byłego krakowskiego wójta
wygnano z miasta. Ostatnie lata życia Albert, jako banita, spędzić miał w
Pradze. Tam przez resztę dni swoich miał cierpieć z powodu swej zdrady.
A umierać przyszło mu podobno w nędzy.
Według XV-wiecznego anonimowego utworu rymowanego O
pewnym wójcie krakowskim Albercie, którego fragment cytuje Jan
Długosz, tenże wójt miał być najpierw więziony przez pięć lat w Opolu, a
następnie deportowany do Pragi, gdzie wkrótce zmarł. Czy Jan Długosz,
który zbierał i zapisywał rozmaite opowieści i pieśni ludowe, znał ten
utwór w całości? Jest to wysoce prawdopodobne. Podobnie przecież, na
podstawie tylko zasłyszanej kiedyś pieśni krążącej po Kujawach i
Wielkopolsce, oskarżył wcześniej na łamach swoich Roczników króla
Przemysła II o morderstwo popełnione na pierwszej żonie Ludgardzie.
Teraz utwór ten posłużył mu do przedstawienia losów wójta Alberta.
Jedno wydaje się pewne. Bunt wójta Alberta, choć miał podłoże
ekonomiczne, wybuchł w ścisłym porozumieniu z królem czeskim Janem
Luksemburskim. Nigdzie nie odnotowano, że czeski władca był nim
zaskoczony. Tak samo nieprzypadkowe było przybycie księcia Bolesława
opolskiego do Krakowa. Poza tym książę ten, opuszczając miasto, nie
musiał przecież zabierać ze sobą wójta Alberta wraz z całą jego rodziną
wyłącznie po to, aby podobno ukarać go więzieniem w Opolu. Mógł
wszakże z absolutnym spokojem pozostawić wójta i jego najbliższych
współpracowników w Krakowie, na pastwę spodziewającego się takiej de-
cyzji z jego strony księcia Władysława Łokietka, zmazując w ten sposób
ową niesławę i uwalniając się od zawiści małego księcia.
Z faktu, że opolski książę Bolesław, lennik czeskiego króla, ratował
jednak Alberta ze współtowarzyszami i ich rodzinami, wyraźnie wynika, iż
wypełniał dokładnie dyrektywy, jakie otrzymał z Pragi. Nie mogło być w
tej sytuacji nawet mowy o uwięzieniu wójta wraz z jego najbliższymi
współpracownikami, domagającymi się wszakże czeskiego panowania w
Krakowie. Po prostu ratował im życie, a potem właśnie, via Opole,
krakowski wójt trafił ostatecznie właśnie do Pragi, gdzie przebywał aż do
śmierci.
Brak jest natomiast jakichkolwiek czeskich źródeł potwierdzających,
że Albert rzekomo miał umrzeć w Pradze w niedostatku. Ale wynikać to
również mogło po prostu z braku zainteresowania czeskich kronikarzy
dalszymi losami jakiegoś wójta z polskiego miasta. Nawet jeśli było ono
stolicą jednego z większych polskich księstw, a jego wójt inicjatorem
proczeskiego buntu.
Nie można jednak buntu mieszczan małopolskich traktować
wyłącznie jako zorganizowanego sprzeciwu krakowskiego miejskiego
żywiołu niemieckiego wobec rządów polskiego księcia. Ci z historyków,
którzy stawiają taką właśnie tezę, zapominają bowiem, że kilka lat
wcześniej w innym rejonie Polski, w Poznaniu, miejscowy wójt Przemko, i
to bynajmniej nie Niemiec, lecz rdzenny Wielkopolanin, odmówił przecież
otwarcia miejskich bram i długo kierował obroną miasta przed wojskami
Władysława Łokietka. Poznańscy mieszczanie pamiętali zbyt dobrze
poczynania wielkopolskie małego księcia i jego najemników w
poprzednich latach, żywiąc uzasadnione obawy, że i tym razem w ich
mieście może być podobnie.
Bunty mieszczańskie, na znacznie mniejszą co prawda skalę,
wybuchły w tamtych latach także w innych rejonach Polski. Chodziło w
nich zawsze o to samo, czyli zagwarantowanie polskim miastom
identycznych praw i przywilejów, jakie były w tym czasie udziałem
innych miast europejskich, lokowanych podobnie na prawie
magdeburskim, a przede wszystkim o stworzenie im warunków do
dalszego, niezagrożonego rozwoju, a także o bezpieczeństwo szlaków
handlowych. Były one także wyrazem dążenia do odegrania przez
mieszczaństwo znacznie ważniejszej roli politycznej w życiu kraju, po-
dobnej do tej, jaką odgrywało ono w innych krajach europejskich. Na
pewno w małopolskich miastach zjawisko to przybrało najbardziej
dramatyczny charakter. Zamieszki, o różnym stopniu nasilenia, trwały tam
ponad rok, a konsekwencją mieszczańskich buntów i sposobu ich likwido-
wania przez małego księcia było dalsze pogłębienie regresu
gospodarczego tej dzielnicy.
Upadek samodzielności miast wzmacniał wprawdzie władzę
Władysława Łokietka, ale tylko formalnie. Pozbawiał go przecież
odpowiedniego zaplecza ekonomicznego.
Stan ten trwał praktycznie aż do czasu rozpoczęcia panowania
Kazimierza Wielkiego.
Król krakowski czy król Polski? Jak Szczerbiec trafił do
regaliów. Książęta piastowscy wobec nowego władcy.
Bezsilność wobec poczynań Jana Luksemburskiego. Król
węgierski ratuje Łokietka. Terytorium przechodnie. Sprawa
papieskiej pożyczki.
20
stycznia 1320 roku nieukończona jeszcze nowa katedra krakowska
stała się miejscem wydarzenia, które zmieniło dotychczasową historię
Polski. Po ponad trzydziestu latach uporczywych zabiegów małego księcia
arcybiskup gnieźnieński Janisław nałożył na głowę Władysława Łokietka
królewską koronę. Wraz z nim ukoronowana została jego żona Jadwiga.
Były to zupełnie nowe korony. Królewska korona wiernie
odwzorowana została z tej, której użyli w podobnej uroczystości Bolesław
Śmiały, a potem Przemysł II i Wacław II, ale stanowiła dzieło
krakowskich rzemieślników. Tamta, podobnie jak berło i jabłko, będąca
również kolejną repliką korony Bolesława Chrobrego, zaginęła bowiem w
ogólnym zamieszaniu spowodowanym zabójstwem Wacława III w
Ołomuńcu. Kolejną kopię korony Chrobrego nazwano jednak koroną
oryginalną. I tak została już zapisana w kronikach.
Koronacja Władysława Łokietka w Krakowie oznaczała
wprowadzenie do polskiej tradycji nowego obyczaju intronizowania
polskich królów właśnie w tym mieście. Dotychczas odbywało się to w
Gnieźnie. Jeszcze przez długie lata po przeniesieniu stolicy do Warszawy
uroczystości koronacyjne odbywały się w katedrze krakowskiej.
Od razu też doszło do politycznej komplikacji. Papież Jan XXII w
bardzo zawoalowanej formie, w której podkreślał zachowanie swoich, ale
nie naruszaniu cudzych praw, zezwolił małemu księciu tylko na koronację
koroną króla krakowskiego. Prawo do tytułu króla Polski przyznał
przecież Janowi Luksemburskiemu. Ale jako Polskę w papieskiej decyzji
wymieniono tylko Wielkopolskę, Pomorze i ziemię sieradzką. Dlatego
koronacja Władysława Łokietka nie mogła się odbyć w Gnieźnie, nale-
żącym w myśl papieskiego dokumentu do króla czeskiego, a zatem w
obcym, w świetle papieskiej decyzji, państwie.
Otoczenie Władysława Łokietka, a także cała hierarchia kościelna nie
uznały jednak tej decyzji. Mimo czeskich protestów Władysław Łokietek
zaczął używać od dnia koronacji tytułu króla Polski. Jan Luksemburski
najpierw protestował w Awinionie przeciwko takiemu zawłaszczeniu
polskiej korony, potem przez lata już zbrojnie dochodził swoich racji.
Warto zauważyć, że w Europie, zgodnie z papieską sugestią, traktowano
polskiego władcę wyłącznie jako króla krakowskiego.
W krakowskim skarbcu podobno zachował się Szczerbiec. Nie był
wprawdzie słynnym mieczem Bolesława Chrobrego, którym uderzał on
rzekomo w kijowską Złotą Bramę. Tamten zaginął bowiem podczas
najazdu czeskiego księcia Brzetysława II na Polskę w 1038 roku. Tym
drugim Szczerbcem, według legendy, był przechowywany w skarbcu na
Wawelu miecz króla Bolesława Śmiałego, który przy zajmowaniu Kijowa
miał powtórzyć słynny gest swego pradziada i także wyszczerbił swój oręż
na tej samej bramie. Faktycznie jednak miecz pochodził z XII wieku i nie
bardzo było wiadomo, kiedy został wyszczerbiony i kto był jego
pierwszym właścicielem ani jak trafił do skarbca. W każdym razie
Przemysł II, zabierając z Wawelu regalia, miecza nie wziął ze sobą.
Zapewne nie było go wtedy w skarbcu i legendę o Szczerbcu dorobiono na
użytek koronacji. Teraz Władysław Łokietek kazał nieść „historyczny
miecz Śmiałego” przed sobą w ceremonialnym korowodzie koronacyjnym.
Chciał w ten symboliczny sposób podkreślić, iż jest jedynym i
prawowitym spadkobiercą poprzednich władców polskich. Od tamtego
czasu Szczerbiec pozostał już mieczem koronacyjnym polskich królów.
Jednocześnie król wprowadził drobną, ale bardzo istotną, modyfikację
do godła państwowego. Otóż pozbawił białego orła korony nadanej mu
przez Przemysła II i respektowanej przez Wacława II. Uznał bowiem – i to
jak najbardziej poważnie – iż korona przysługiwać powinna tylko królowi
i absolutnie nie na miejscu jest koronowanie orła ani jakiegokolwiek
innego przedmiotu, symbolu czy wizerunku. Ale już z własnego
rodzinnego herbu (pół orła, pół gryfa) korony nie usunął.
Nowy król wydał także specjalny dekret, na mocy którego ustanowił
nową nazwę dla Krakowa. Od dnia koronacji miał on na zawsze nazywać
się Królewskim Stołecznym Miastem Krakowem. Nikt tego miana do
dzisiaj nie odebrał stolicy Małopolski. Niestety, w ślad za pięknie
brzmiącym tytułem nie poszły żadne królewskie przywileje dla miasta i
jego mieszkańców. Jak to zwykle u Władysława Łokietka.
Uroczystość koronacyjna była uwieńczeniem ponadtrzydziestoletnich
starań małego księcia o najwyższy tytuł władcy Polski. Do pełnej
satysfakcji brakowało mu tylko uznania jego królewskiego tytułu przez
sąsiednie państwa. Chociaż Władysław Łokietek sam uznawał się za króla
całej Polski, sąsiedzi pamiętali, że papież zezwolił mu tylko na
posługiwanie się tytułem króla krakowskiego i tak go nazywali w swoich
kronikach. Nawet największy jego sojusznik, król węgierski Karol Robert,
unikał jak ognia tytułowania Władysława Łokietka królem Polski.
Owszem, wymieniał go w oficjalnych stanowiskach jako swego „brata z
Polski” czy „Pana krakowskiego” lub po prostu – króla.
W dniu koronacji jego królestwo stanowiły Małopolska, Wielkopolska
(do której rościł pretensje Jan Luksemburski), Pomorze Gdańskie (w
większości zajęte przez Krzyżaków) i część Kujaw. Kilka złączonych
luźno dzielnic nie stanowiło jednak jednolitego królestwa w pełnym tego
słowa znaczeniu. Co więcej, tworzyło wtedy zlepek terytoriów, którymi
nowy król nie umiał zarządzać, sam traktując je zresztą jako odrębne
dzielnice, znajdujące się akurat w tym momencie pod jego rządami.
Mazowsze związane było sojuszami z królem Czech i z Krzyżakami.
Śląsk niemal w całości przeszedł pod panowanie czeskie. Wprawdzie tuż
po koronacji Janisław, arcybiskup gnieźnieński, gorąco apelował do
wszystkich piastowskich książąt, że: Jaśnie Pan, król Polski jest
zwierzchnikiem wszystkich ziem położonych w obrębie Królestwa
Polskiego i komu chce, ziemie te nadaje, a komu zechce, odbiera, ale apel
ten został niemal w całości przez nich odrzucony. Uznali oni bowiem, jak
pisał kronikarz Janko z Czarnkowa, że przywykli być sobie równymi tak,
że jeden w niczym nie uznawał zwierzchnictwa drugiego, lecz każdy
korzystał swobodnie ze swojej władzy. Było tak dlatego, że pochodzili oni z
jednego rodu, a zatem wszyscy korzystali z równych praw, względnie
chcieli z nich korzystać.
Jedynie książęta kujawscy niemal całkowicie podporządkowali się
wezwaniu arcybiskupa gnieźnieńskiego. Zadeklarowali pełną lojalność
wobec stryja, aktywnie wspierając go zbrojnie w jego poczynaniach, co
nie zawsze kończyło się dla nich korzystnie. Władysław Łokietek
odwdzięczał się im później, powołując na wysokie urzędy w królestwie
obok Małopolan także rycerzy kujawskich.
O tym, jak silna była zależność kujawskich książąt od krakowskiego
króla, najlepiej świadczą zmiany, których dokonał on w zarządzaniu ich
dzielnicami. Dla zapewnienia ochrony przed wrogami zewnętrznymi Wła-
dysław Łokietek odebrał bratankowi, Przemysłowi kujawskiemu, jego
dzielnicę, dając mu w zamian ziemię sieradzką. Podobnie postąpił z
księciem Władysławem dobrzyńskim, który „dobrowolnie wymienił” z
królem swoją domenę na ziemię łęczycką. Owych zamian Władysław
Łokietek dokonał podobno z myślą o ochronie swoich rodzinnych Kujaw
przed Krzyżakami. Niestety, samo tylko królewskie imię nie mogło, jak się
później okazało, zapewnić Kujawom bezpieczeństwa.
Pozostali piastowscy książęta, wyraźnie zaniepokojeni oświadczeniem
arcybiskupa Janisława, poczuli się zagrożeni utratą dotychczasowej
niezależności, a także panowania w swoich dzielnicach. Skala tego
zagrożenia, widoczna w poczynaniach króla wobec jego kujawskich
bratanków, przekonywała ich do szukania pomocy u jego przeciwników.
Król czeski czy nawet Krzyżacy nigdy bowiem nie deklarowali w
przypadku hołdu lennego odebrania im władzy w swoich księstwach. Król
z Krakowa znany był natomiast powszechnie z łatwości łamania
wszystkich obietnic i przyrzeczeń.
Praktycznie tylko w Małopolsce i na Kujawach Władysław Łokietek
mógł się czuć w pełni królem Polski. Bratankowie byli zbyt słabi, aby
prowadzić własną politykę. Piastowie śląscy natomiast zdecydowanie
odcięli się od Krakowa.
Nigdy zresztą książę, a potem król Władysław Łokietek, ani jego
doradcy nie mieli pomysłu na jakąkolwiek współpracę z książętami
śląskimi. Traktowali tę dzielnicę jako zbiór odrębnych, wrogich
krakowskiemu królowi księstw, a nie jak potencjalną część odrodzonego
Królestwa Polskiego. Nic nie stało na przeszkodzie, aby je najeżdżać i
rabować, ale nie próbowano z nimi współpracować. Jedynym,
incydentalnym zresztą, sojusznikiem krakowskiego wówczas księcia
Władysława Łokietka na Śląsku był książę brzeski Bolesław III
Rozrzutny. Można odnieść wrażenie, że Śląsk kojarzył się już zawsze
królowi krakowskiemu tylko z jego niesławną niegdyś ucieczką z
Krakowa przed wojskami Henryka IV Probusa.
Efekt takiej polityki był bardzo łatwy do przewidzenia. Wszyscy
śląscy książęta w ciągu kilku lat od koronacji Władysława Łokietka
złożyli, często nie dobrowolnie, hołdy lenne czeskiemu królowi Janowi
Luksemburskiemu lub cesarzowi niemieckiemu. Tym samym cały Śląsk
odpadł od Królestwa Polskiego. Na wiele wieków utracona została
dzielnica najbardziej na polskich ziemiach rozwinięta gospodarczo, z
prężnymi ośrodkami miejskimi i licznymi grodami obronnymi.
Na Mazowszu miejscowi książęta, spadkobiercy Bolesława II
płockiego, również stali się z czasem lennikami króla czeskiego. Nie
pomogły w tej sprawie nawet nieudane „ekspedycje karne” podejmowane
przez władcę z Krakowa. Dodatkowym, niezamierzonym przez króla
Władysława efektem tych wpraw zbrojnych na Mazowsze było
zacieśnienie przez miejscowych książąt sojuszu z Krzyżakami.
Król krakowski okazał się bardzo złym królem Polski. Można
wprawdzie tłumaczyć go tym, że musiał rządzić zrujnowanym krajem, ale
trzeba też pamiętać, że to on właśnie miał największy udział w jego
systematycznym rujnowaniu. Również po koronacji wciąż najważniejsze
dla niego były wojny, a nie odbudowa państwa. Wszystkie jego decyzje
polityczne i militarne, jak i te, które dotyczyły rozwiązywania problemów
społecznych, powodowały tylko konflikty i straty terytorialne, zamiast
służyć rozwojowi kraju. Rzadko także kierował się w swych poczynaniach
rozsądkiem i rozwagą, do końca życia nie wyzwolił się z młodzieńczego
awanturnictwa, uporu i bardzo emocjonalnych reakcji.
Królestwem Władysław Łokietek władał cały czas tak samo jak przed
łaty swoim księstwem brzesko-kujawskim. Postępował nadal jak władca
dzielnicowy, w dodatku małej dzielnicy. Z dnia na dzień. Od wojny do
wojny. Od pomysłu do pomysłu. Bez żadnej szerszej refleksji czy
jakiejkolwiek strategii. Liczne i wyjątkowo zgodne świadectwa kronikarzy
potwierdzają, że nie potrafił zarządzać zbyt wielkim jak na jego
wyobrażenie terytorium, które miał w ręku. Skłócił się z wielmożami i
hierarchami duchownymi. Nie potrafił zapobiegać anarchii, samowoli,
łupiestwu i bałaganowi szerzącemu się w królestwie. Nie był dobrym
szafarzem sprawiedliwości, co przyznawał nawet Jan Długosz, lecz
zwolennikiem takiego systemu rządzenia, w którym król samodzielnie
decydował o najdrobniejszej nawet sprawie, a decyzje podejmował,
kierując się głównie emocjami. Do śmierci pozostał królem skłonnym do
intryg i łupiestwa oraz lekceważącym koszty militarne i polityczne swoich
nierozważnych poczynań.
O tym, że mogło to być zupełnie inne królowanie, najlepiej świadczą
późniejsze dokonania jego syna i następcy, króla Kazimierza, zwanego już
za życia – Wielkim.
Nieudolność Władysława Łokietka w zarządzaniu państwem
widoczna była także na zewnątrz. Pogarszała ona i tak już nie najlepszy
wizerunek Polski, kraju zawsze wewnętrznie skłóconego i źle
gospodarowanego. Korzystał z tego nieustannie Jan Luksemburski, na
każdym kroku podkreślający swoje prawa do polskiej korony i ciągle
przypominający, jaki to ład i porządek zaprowadził na ziemiach polskich
jego poprzednik, ostatni z Przemyślidów. Czeski król w końcu od słów
przeszedł do czynów.
W początkach 1327 roku wyruszył zbrojnie do Polski, zamierzając
zdobyć Kraków i w ten sposób definitywnie rozwiać wszelkie
wątpliwości, do kogo należeć powinna polska korona. Wybrał drogę
okrężną, prowadzącą z Ołomuńca przez Wrocław i dalej starym traktem
handlowym przez Górny Śląsk do Krakowa. Była to trasa starannie
przemyślana. Demonstrując swoją potęgę militarną, Jan Luksemburski
wywierał skuteczną presję na górnośląskich książąt. Przechodząc przez ich
ziemie, wymuszał na nich złożenie hołdów lennych. W taki właśnie
sposób podporządkował sobie Bolka – księcia niemodlińskiego i
opawskiego, Kazimierza – księcia cieszyńskiego, Władysława – księcia
kozielskiego i Jana – księcia oświęcimskiego. Z kolei książęta ci, w
następstwie złożonych hołdów, wsparli zbrojnie wyprawę czeskiego króla.
W wyprawie tej brał już także udział jeden z „dziedziców Królestwa
Polskiego” – książę Bolesław III Rozrzutny, niedawny jedyny śląski
sojusznik Władysława Łokietka.
Wojska Jana Luksemburskiego szybko dotarły do granicy czesko-
małopolskiej i zajęły bez walki nadgraniczny (już po polskiej stronie) gród
Sławków pod Olkuszem, pięćdziesiąt kilometrów od Krakowa. Od murów
miasta dzieliło je zaledwie dwa-trzy dni marszu. Król czeski już widział
się królem także w Krakowie.
Z beznadziejnego dla Władysława Łokietka położenia wybawił go raz
jeszcze jego węgierski sojusznik Karol Robert, w którego interesie nie
leżało przecież zlikwidowanie królestwa krakowskiego, będącego
rodzajem przeciwwagi dla Królestwa Czech. Właśnie w Sławkowie cze-
skiego króla dogonił list wysłany 13 lutego 1327 roku, w którym Karol
Robert zagroził Czechom wypowiedzeniem wojny w przypadku
kontynuowania działań zbrojnych przeciwko Władysławowi Łokietkowi.
Równocześnie z listem wysłał on do Małopolski wojska węgierskie pod
wodzą wojewody spiskiego jako militarne wsparcie krakowskiego króla.
Jan Luksemburski, pragnąc uniknąć wojny na dwa fronty, zawarł
rozejm z Władysławem Łokietkiem i wycofał się do Czech. Jednak
powrócił tam bogatszy o nowe lenne ziemie, co jeszcze bardziej go
utwierdziło w przekonaniu, iż jest jedynym właścicielem polskiej korony.
Rzeczywiście teraz Śląsk i przyrzeczona mu przez papieża Wielkopolska
wraz z ziemią sieradzką stanowiły w sumie ziemie większe od tych,
którymi oficjalnie władał wtedy Władysław Łokietek. Jednakże znaczna
część Wielkopolski znajdowała się wówczas faktycznie już pod
władaniem króla krakowskiego.
Czeski król nie zrezygnował z żadnej okazji, aby zademonstrować
swoje prawo do władzy nad Polską. Jesienią 1328 roku Jan Luksemburski
urządził sobie swoistą wycieczkę przez państwo Władysława Łokietka.
Razem ze śląskimi wasalami i grupą zachodniego rycerstwa wyruszył
bowiem na wyprawę krzyżową, aby wspomóc Krzyżaków w walce ze
Żmudzinami. Ponieważ wyprawa ta miała charakter krucjaty,
jakiekolwiek, choćby werbalne, protesty przeciwko przemarszowi rycerzy
krzyża przez ziemie króla krakowskiego lub najmniejsze próby jego
zakłócenia były w tamtych czasach wprost nie do pomyślenia.
Król Władysław Łokietek mógł zatem tylko bezsilnie się przyglądać
ich przemarszowi przez polskie ziemie. Oczywiście cały ciężar utrzymania
armii krzyżowców (ponad trzystu rycerzy i około dwóch tysięcy
pocztowych) spadł na poddanych króla krakowskiego. Czeski władca nie
uzgadniał z nim ani trasy tego przemarszu, ani sposobu i kosztów
utrzymania maszerujących przez Polskę krzyżowców, ani też nie
zaproponował Władysławowi Łokietkowi, ciągle uznawanemu przez niego
za czeskiego lennika, udziału w tej krucjacie. Zachowywał się tak, jakby
był u siebie, maszerował przez swoje ziemie. Przez Krzyżaków powitany
został wtedy oficjalnie jako król Czech i Polski. Wiedzieli, co robią.
Przyniosło im to później niezwykłe profity.
Król krakowski podjął wtedy, niejako w rewanżu, decyzję o fatalnych
dla niego skutkach. Bez żadnego przygotowania logistycznego, bez próby
nawet rozeznania sił krzyżackich i rozważenia ewentualnych
niekorzystnych skutków dla Polski, niejako z dnia na dzień wyruszył na
północ, w ślad za krzyżowcami, i najechał zbrojnie ziemię chełmińską
zajętą od dłuższego czasu przez Krzyżaków. Miał nadzieję na odniesienie
łatwego sukcesu, sądząc, że zaangażowani w litewską krucjatę Krzyżacy
nie zechcą walczyć na dwa fronty. Okrutnie się jednak przeliczył w swych
rachubach.
Poza Polską powszechnie odebrano tę jego wyprawę, jak można się
było tego spodziewać, tylko jako działanie ratunkowe na rzecz
zagrożonego żmudzką krucjatą wielkiego księcia litewskiego Gedymina.
A że książę Gedymin był zatwardziałym poganinem, natychmiast
potępiono wyprawę krakowskiego króla w całej chrześcijańskiej Europie i
uznano jego akcję militarną za zdradziecki atak Polaków na tyły
chrześcijańskiego rycerstwa, za nóż w plecy wbity uczestnikom wyprawy
krzyżowej. Polska zyskała opinię sojusznika pogan i współłupieżcy ziem
chrześcijańskich, zwłaszcza że był to już drugi przypadek, po wyprawie do
Brandenburgii, wspierania się poganami w walce z krajem
chrześcijańskim. To mogło grozić królowi nawet kolejną kościelną klątwą.
Papież oficjalnie się zdystansował od poczynań Władysława Łokietka,
potępił je, odmawiając przyjęcia jakichkolwiek królewskich wyjaśnień. W
czasie wyprawy doszło też do konfliktów z dowódcami węgierskich huf-
ców posiłkowych, którzy jako chrześcijanie odmówili czynnego udziału w
tej akcji ratowania poganina. Była to zatem całkowita klęska polityczna
króla Władysława Łokietka. Musiał w tej sytuacji zakończyć nieszczęsną
wyprawę i powrócić do Krakowa, nie odnosząc żadnych korzyści
terytorialnych. Z Wawelu przyszło mu bezczynnie się przyglądać
powrotowi rycerzy krzyżowych z nieudanej krucjaty, którzy brak łupów na
Żmudzi często rekompensowali sobie zdobyczami na ziemiach polskich.
Miał przy tym związane ręce swoją wcześniejszą niefortunną decyzją
napaści na ziemię chełmińską. Wszelkie próby zapewnienia swoim
poddanym ochrony przed krzyżowcami odbierane zostałyby powszechnie
jako ponowny atak Władysława Łokietka na chrześcijańskie wojsko.
Ale to jeszcze nie był koniec fatalnych skutków nieprzemyślanej
królewskiej decyzji o tej wojnie. W marcu 1329 roku w Toruniu Zakon
zawarł z Janem Luksemburskim układ sojuszniczy, na mocy którego
czeski król, występując tam oficjalnie jako król Polski, nadał Krzyżakom
na własność całe Pomorze Gdańskie. Ponadto zdecydowano wtedy o
wspólnym czesko-krzyżackim zorganizowaniu natychmiastowej wyprawy
odwetowej przeciwko tej niezwykłej napaści króla krakowskiego na
zaplecze krzyżowców. W jej wyniku połączone wojska czesko-krzyżackie
zajęły ziemię dobrzyńską oraz wymogły na księciu płockim Wacławie
natychmiastowe złożenie hołdu lennego królowi Janowi
Luksemburskiemu. W ten sposób powstało zupełnie nowe zagrożenie dla
państwa Władysława Łokietka. Tym razem od strony Mazowsza.
Czeski król, jako władca Polski, przekazał jeszcze na zakończenie
owej wyprawy, a raczej ofiarował w prezencie na własność Zakonowi,
część ziemi dobrzyńskiej. Pół roku później za kwotę czterech tysięcy
ośmiuset kop groszy praskich Jan Luksemburski sprzedał Krzyżakom po-
zostałą część tej ziemi. Zakon, objąwszy ją w całkowite władanie, właśnie
tam gromadził swoje wojska, które dokonywały potem łupieskich wypraw
na Kujawy i przygraniczne rejony Wielkopolski. W następstwie takich
najazdów zniszczone i obrabowane zostały ważne polskie grody na
terenach pogranicznych – Wyszogród, Nakło, Bydgoszcz, Raciążek czy
Radziejów.
Z całej tej lekkomyślnie podjętej wyprawy królestwo Władysława
Łokietka wyszło zatem znacznie osłabione politycznie i terytorialnie, sam
król utracił również możliwość utrzymania ewentualnych wpływów na
Mazowszu. Można zadać pytanie – to po co ją podejmował? Za odpowiedź
niech posłuży informacja, że niemal całe panowanie króla Władysława
Łokietka wywoływało przecież istną lawinę takich, prostych wydawałoby
się, pytań.
Próbując ratować utraconą reputację w Europie, a jednocześnie
podreperować rachityczne finanse królestwa, król krakowski wpadł na
genialny, jego zdaniem, pomysł. Otóż postanowił niezwłocznie
zorganizować wyprawę krzyżową przeciwko... Litwie i Tatarom, ale nie
chciał ponosić jej kosztów.
W tym celu w początkach 1330 roku król wysłał do Awinionu, do
papieża Jana XXII, znakomitych postów z prośbą o ogłoszenie
powszechnej wyprawy krzyżowej, oczywiście pod dowództwem
Władysława Łokietka, przeciwko tym poganom, a zarazem o pożyczenie
krakowskiemu królowi kilku tysięcy florenów, aby – zdaniem relacjo-
nującego to wydarzenie Jana Długosza – można było łatwiej stawiać opór
barbarzyńcom. Do tych barbarzyńców miał należeć również zatwardziały
poganin, wielki książę litewski Gedymin, dotychczasowy ważny sojusznik
króla i ojciec Aldony, żony królewicza Kazimierza.
Prośba ta wywołała konsternację na papieskim dworze, dobrze
przecież poinformowanym o cechach charakteru oraz sposobach
postępowania króla krakowskiego, a także o wszystkich jego
dotychczasowych sojuszach. Długo zastanawiano się w papieskim
otoczeniu, jak postąpić z tą zadziwiającą ofertą z Krakowa.
Ostatecznie, żeby – jak pisał Jan Długosz – nie wydawało się, że
[papież] odesłał posłów króla z niczym, bez żadnej pociechy, Jan XXII
zezwolił na udzielenie odpustu każdemu, kto złoży do specjalnej skarbonki
dwa złote podczas trzydniowych uroczystości w katedrze krakowskiej
związanych ze św. Stanisławem. Król Władysław będzie mógł zebraną
kwotę przeznaczyć właśnie na obronę swojego państwa przed
barbarzyńskimi Tatarami i pogańskimi Litwinami, a także na poniesienie
do nich krzyża, czyli wysyłanie misji ewangelizacyjnych na wschód.
Papież zręcznie przerzucił w ten sposób starania o sfinansowanie tej
wyprawy wyłącznie na mieszkańców Królestwa. W praktyce ta odpustowa
ofiara okazała się zatem jeszcze jedną daniną na rzecz krakowskiego króla,
ściągniętą tym razem za pomocą Kościoła pod pretekstem finansowania
krucjaty.
Zebrano, zdaniem Jan Długosza, niemałą sumę pieniędzy. Wbrew
intencjom przyświecającym tej zbiórce nie została ona jednak
przeznaczona ani na wojnę z barbarzyńcami, ani też na niesienie krzyża
wśród pogan. Król Władysław Łokietek sfinansował za uzyskane tą drogą
środki... nową wyprawę przeciwko Krzyżakom, w której wspomagał go,
jak zwykle, jego wieloletni... pogański sojusznik, wielki książę litewski
Gedymin.
Na marginesie warto zauważyć, że nie był to pomysł oryginalny. Otóż
książę Henryk IV Probus w 1284 roku zagarnął depozyt w wysokości
osiemdziesięciu grzywien srebrem, złożony u wrocławskich dominikanów,
a przeznaczony na wyprawę krzyżową do Ziemi Świętej. Został nawet za
ten czyn obłożony klątwą, od której uwolnił się dopiero na soborze
lyońskim obietnicą zwrócenia wielokrotności zagarniętej sumy, a także
osobistego udziału w najbliższej krucjacie do Ziemi Świętej. A że nie
doszła ona nigdy do skutku, książę, uwolniony od klątwy, grzywien tych
do końca życia nikomu nie zwrócił.
Władysław Łokietek, który musiał znać tę głośną w swoim czasie
historię, sądził, że będzie jeszcze chytrzej szy od księcia wrocławskiego i
do spełnienia swoich doraźnych celów wykorzysta finanse Stolicy
Apostolskiej. Ze skutkiem – jak wyżej.
Nowa wojna z Zakonem. Czy Wincenty z Szamotuł był
zdrajcą. Ile było bitew pod Płowcami. Ucieczka królewicza
Kazimierza. Darowizna Jana Luksemburskiego. Nowa wojna
i całkowita utrata Kujaw.
W
powszechnym mniemaniu Polaków, utrwalanym wielokrotnie przez
kronikarzy i historyków, a później także w polskiej literaturze, bitwa pod
Płowcami stała się symbolem zwycięskiej batalii i myśli strategicznej
Władysława Łokietka, dzięki której po raz pierwszy pokonał zakonną
armię i powstrzymał krzyżacką agresję wobec Królestwa Polskiego.
Obrosła niemal legendą. W miejscu, gdzie się ta bitwa rozegrała, usypano
w 1961 roku kopiec i wzniesiono obelisk ku chwale polskiego oręża i
zwycięskiego polskiego króla Władysława Łokietka.
A jak było naprawdę?
We wrześniu 1331 roku wybuchła kolejna wojna z Zakonem.
Zdaniem wielu polskich historyków działanie to zostało ściśle
skoordynowane z królem czeskim Janem Luksemburskim. Tym razem
rozpoczęli ją Krzyżacy. Był to ich największy z dotychczasowych
najazdów na polskie ziemie. Wielka armia pod wodzą komtura
chełmińskiego Ottona von Lutterberga jak walec przetoczyła się przez
Kujawy i zachodnią Wielkopolskę, zmierzając w stronę Kalisza, niszcząc i
grabiąc wszystko po drodze. Zanim stanęła pod murami tego miasta,
zdobyła jeszcze Pyzdry, z których zdążył w porę uciec królewicz
Kazimierz, i pokonała idące temu miastu z odsieczą wielkopolskie hufce
Wincentego z Szamotuł. Droga do najsilniej bronionego wielkopolskiego
grodu stanęła przed krzyżacką armią otworem. Właśnie pod Kaliszem
mieli się spotkać Krzyżacy z czeskimi wojskami, by już wspólnie
kontynuować wojnę z Władysławem Łokietkiem.
Przynajmniej tak planowano to podczas pobytu Jana
Luksemburskiego w Toruniu.
Potem jednak pojawiły się nowe okoliczności, które zmusiły obie
strony do rewizji ich planów. Król Jan Luksemburski był bowiem w tym
czasie bardzo mocno zaangażowany w ważny dla niego spór z cesarzem
niemieckim o Karyntię. Jego wojska stały zatem w pełnej gotowości na
południowej granicy, aby zbrojnie ten zatarg rozstrzygnąć. Karyntia
stanowiła wtedy w jego planach najważniejszy z priorytetów.
W momencie rozpoczęcia inwazji krzyżackiej Jan Luksemburski
przebywał wprawdzie na Śląsku, ale przyjmował tam tylko hołdy od
miejscowych książąt. Nie dysponował wtedy odpowiednimi siłami, aby
mógł równolegle podejmować kolejną wyprawę do Polski przeciwko
krakowskiemu królowi.
Nie mógł jej podjąć także dlatego, że musiał się liczyć wówczas z
natychmiastową kontrakcją węgierską, co przecież nastąpiło rok później,
podczas oblężenia Poznania przez Jana Luksemburskiego.
Zakonna armia nie zdobyła jednak Kalisza. Oblężeni bronili się
dzielnie i wobec niebezpieczeństwa odsieczy ze strony Władysława
Łokietka, który już wyruszył z pomocą Wielkopolsce, Krzyżacy zarządzili
odwrót. Wracali wolno, obciążeni taborami z licznymi łupami, które po-
większali niejako po drodze, zdobywając, paląc i grabiąc kolejne słabo
bronione miejscowości.
Wojska królewskie szybko dotarły do Wielkopolski. Tam połączyły
się z wojskami wielkopolskimi, którym przewodził Wincenty z Szamotuł.
Mimo to Władysław Łokietek nie dysponował jednak odpowiednimi
siłami, aby móc zmierzyć się w otwartym boju z liczebniejszą armią
Zakonu. Postępował więc w ślad za Krzyżakami, czekając na okazję do
skutecznego zaatakowania, zadowalając się głównie wychwytywaniem
maruderów i pojedynczych żołnierzy przeciwnika.
Spotkał się wreszcie frontalnie z armią Ottona von Lutterberga pod
Koninem. Wszystko odbyło się przypadkowo. Król tam właśnie rozpoczął
swój swoisty serial nieudolności w tej kampanii. Otóż kazał swoim
wojskom rozbić obóz, jak się okazało w bezpośrednim sąsiedztwie
Krzyżaków. Nie przeprowadził wcześniej żadnego rozpoznania, gdzie
znajdują się główne siły przeciwnika, i faktycznie po prostu nadział się na
armię krzyżacką. Zaskoczony taką sytuacją, Władysław Łokietek
zaatakował chaotycznie i bardzo szybko został przez Krzyżaków zmu-
szony do ucieczki. Ponieważ wszystko odbywało się w późnych godzinach
wieczornych, ścigający wkrótce zakończyli pogoń i dzięki temu wojska
królewskie nie poniosły wielkich strat w ludziach. Szybko się pozbierały i
znowu wyruszyły w ślad za Krzyżakami.
Słów kilka o bardzo kontrowersyjnej dla wielu historyków postaci
wielkiego polskiego męża stanu tamtych czasów, Wincentego z Szamotuł.
Był on wtedy niekwestionowanym przywódcą rodu Nałęczów. To właśnie
jemu, jako wojewodzie i staroście wielkopolskiemu, Władysław Łokietek
zawdzięczał opanowanie należącej do synów księcia Henryka III
głogowskiego znacznej części Wielkopolski. Wincenty z Szamotuł został
również głównym negocjatorem strony polskiej po nieudanej wyprawie
króla krakowskiego przeciwko Brandenburgii. Wynegocjował wówczas
dla Polski nie tylko kilkuletni rozejm, ale także powrót do korony
utraconej przed laty kasztelanii międzyrzeckiej.
Za te niewątpliwe zasługi otrzymał wkrótce od króla swoistą nagrodę.
Otóż Władysław Łokietek odwołał go z zajmowanego urzędu wojewody i
w jego miejsce mianował zwierzchnikiem całej Wielkopolski swego syna
Kazimierza (chociaż dziś jest to podawane w wątpliwość). Przywódcy
rodu Nałęczów wyznaczył tylko funkcję jednego z wielu doradców
królewicza. Rozgoryczony tą specyficzną wdzięcznością krakowskiego
króla, pozbawiony zajmowanych dotychczas funkcji i urzędów, Wincenty
z Szamotuł wycofał się wówczas z wszelkiego życia politycznego.
Odmówił również uczestnictwa w wyprawie Władysława Łokietka na
Krzyżaków w 1330 roku, tej samej zresztą, która z powodu uczestnictwa w
niej pogańskich posiłków litewskich tak mocno zaszkodziła wizerunkowi
króla i królestwa w Europie.
Za tę odmowę właśnie Jan Długosz uczynił z wielkopolskiego
przywódcy zdrajcę ojczyzny. Zarzucił mu spiskowanie z Brandenburgią i
działanie w interesie Krzyżaków. Widział nawet Wincentego z Szamotuł, z
jego hufcami, w szeregach armii Ottona von Lutterberga podczas najazdu
krzyżackiego na Wielkopolskę.
Etykieta zdrajcy przylgnęła do Wincentego z Szamotuł na długie
wieki, w ślad za Długoszem powielana bezkrytycznie przez wielu
późniejszych kronikarzy i historyków. Aby jakoś wytłumaczyć udział
wojsk wielkopolskich pod dowództwem Wincentego z Szamotuł w próbie
odbicia grodu Pyzdry czy w bitwach pod Koninem i pod Płowcami, Jan
Długosz wyraźnie napisał, że było to „nawrócenie Judasza”, który
dostrzegł swe wielkie przewiny wobec ojczyzny i króla; tuż przed bitwą
pod Płowcami pokajał się przed nim i uzyskał łaskę przebaczenia.
Nieważne było dla Jana Długosza, że przecież zgodnie z tym, co napisał,
Wincenty z Szamotuł powinien znajdować się wcześniej, przed Płowcami,
właśnie w armii krzyżackiej oblegającej Pyzdry, a potem gromić wspólnie
z armią zakonną królewskie wojska pod Koninem.
Jednakże Wincenty z Szamotuł nigdy zdrajcą nie był. Co więcej,
widząc zagrożenie królestwa, swoje mocno zranione ambicje osobiste
odłożył na bok i pospieszył najpierw na ratunek królewiczowi
Kazimierzowi, a potem wsparł mocno Władysława Łokietka. W świetle
tych faktów nazwanie go zdrajcą lub odstępcą było zwykłym po-
mówieniem ze strony kronikarza. Nie tylko zresztą w stosunku do tej
konkretnej osoby. Tak samo przecież został zniesławiony przez Jana
Długosza w jego Rocznikach król Mieszko II, który bynajmniej nie był
„królem gnuśnym”. Króla Bolesława Śmiałego kronikarz uczynił
sodomitą, a nawet sam obłożył klątwą papieską. Kolejnego monarchę,
Przemysła II, oskarżył o zamordowanie żony. Jan Długosz często naginał
fakty historyczne do wymyślonej przez siebie tezy. W tym konkretnym
przypadku nie miał również kogo zapytać, jak było naprawdę, gdyż
potencjalni informatorzy kronikarza, uczestnicy bitwy pod Płowcami, już
w momencie narodzin autora Roczników dawno mieliby ponad sto lat.
Opierał się zatem na relacjach z drugiej lub trzeciej ręki, które dowolnie
wykorzystywał.
Tymczasem wracający z Wielkopolski Otto von Lutterberg, po
zwycięstwie pod Koninem, postanowił jeszcze zdobyć Brześć Kujawski –
gród, który nie leżał wcześniej na trasie przemarszu jego armii, kiedy szedł
z nią w stronę Kalisza. Chciał przy tym działać przez zaskoczenie. Dlatego
opóźniające pochód tabory z łupami i jeńcami oraz zapasami żywności
pozostawił w Radziejowie, pod tylną strażą składającą się głównie z
piechurów, a dowodzoną przez wielkiego marszałka Zakonu Dietricha von
Altenburga, którego wsparł jeszcze niewielką grupą zagranicznych gości –
rycerzy, w większości jednak rannych lub chorych.
Owa tylna straż – trzystu jezdnych i niespełna tysiąc piechurów –
stanowiła trzecią, a może nawet czwartą część głównych sił krzyżackich,
które, uwolnione od taborowego balastu, szybkim marszem zmierzały w
stronę Brześcia Kujawskiego. Krzyżacy byli już prawie u siebie,
znajdowali się zaledwie o niecałe dwa dni drogi od Torunia i nie
spodziewali się, zwłaszcza po zwycięstwie nad królem pod Koninem,
żadnej militarnej akcji ze strony Polaków. Byli całkowicie pewni swojego
bezpieczeństwa. Z tego też powodu razem z wielkim marszałkiem znajdo-
wało się kilku innych dostojników Zakonu i kilku komturów. Ponadto
Dietrichowi von Altenburgowi towarzyszyła wielka chorągiew Zakonu,
właśnie dla bezpieczeństwa także pozostawiona w taborach.
27 września 1331 roku w godzinach rannych tylna straż krzyżackiej
armii opuściła Radziejów. Z powodu gęstej mgły wymarsz nastąpił z
opóźnieniem. Kolumna taborowa, na którą składały się wozy ciągnione
przez woły, eskortowana głównie przez piechurów, rozciągnęła się na
znacznej długości. Już za Radziejowem około godziny dziesiątej rano z
utrzymującej się gęstej mgły na tę właśnie kolumnę niespodziewanie
wyszły wojska Władysława Łokietka.
Zaskoczenie nieprzygotowanych na takie spotkanie Polaków było tak
wielkie, że zamiast od razu uderzyć na nieprzyjaciela, król nakazał się
cofnąć, uformować odpowiednie szyki, poczekać na całkowite opadnięcie
mgły i dopiero wtedy przystąpić do bitwy. (Znowu wojska polskie
poruszały się wokół nieprzyjaciela bez jakiegokolwiek rozpoznania).
Decyzja ta dała Krzyżakom niezbędny czas na zwarcie szyku taborowego,
a przede wszystkim na wysłanie gońców do Ottona von Lutterberga z
zawiadomieniem o polskim ataku.
Raz jeszcze się okazało, jak słabym wodzem był Władysław Łokietek.
Kiedy już się przekonał, że ma do czynienia tylko z krzyżackim taborem, a
nie głównymi siłami zakonnej armii, zamiast wyruszyć w szybką pogoń za
von Lutterbergiem, zatrzymując dalszy marsz taboru tylko niewielką grupą
swoich wojsk, okrążył tabor i uderzył ze wszystkich stron, tracąc czas i
ludzi. Przecież gdyby udało mu się pokonać główne siły krzyżackie, tabor
i tak wpadłby w jego ręce praktycznie bez walki. Podobno mu to nawet
doradzano.
Władysław Łokietek podjął jednak inną decyzję. Wydał bój eskorcie
taboru. Dwa pierwsze ataki zostały przez obrońców taboru odparte,
dopiero trzeci zakończył się jego zdobyciem. W ciągu niespełna trzech
godzin było już po bitwie. W polskie ręce dostała się wielka chorągiew Za-
konu. Do niewoli wzięci zostali ciężko ranny Dietrich von Altenburg,
wielki komtur Otto von Bonsdorf, komtur elbląski Hermann von
Oettingen, komtur gdański Albrecht von Ore, pięćdziesięciu dwóch innych
braci zakonnych oraz kilku gości zagranicznych i wielu piechurów.
Jeńców zgromadzono w pobliskim wykopie. Kiedy zobaczył ich
Władysław Łokietek, postanowił oszczędzić tylko kilku najwyższych
dostojników zakonnych, pozostałych zaś rozkazał stracić na miejscu – dla
odstraszającego przykładu. Protest kilku polskich dowódców próbujących
przekonać Władysława Łokietka, że mordowania rycerzy, którzy się
poddali, zabrania przecież honor rycerski, a poza tym że za takich jeńców
można wziąć sowity okup, rozjuszył tylko króla. Nakazał natychmiast
rozpocząć egzekucję.
Król był bowiem przekonany, iż uporawszy się z obrońcami taboru,
uderzy teraz szybko na całkowicie zaskoczonych, w jego mniemaniu,
Krzyżaków szykujących się już do oblężenia Brześcia Kujawskiego, a
jeńcy będą tylko zbędnym obciążeniem w tej pogoni za nieprzyjacielem.
Tymczasem do Ottona von Lutterberga dotarli już gońcy z informacją o
ataku na jego tylną straż. Błyskawicznie zawrócił on ze wszystkimi
swoimi siłami i na polach pomiędzy Łodwigowem a Stębarkiem, w po-
bliżu miejscowości Płowce, ci, którzy mieli najbliżej, czyli grupa pod
wodzą Henryka Russ von Plauena, uderzyli z marszu na zaskoczone,
bardzo rozluźnione szyki polskiego wojska, ciągle jeszcze głośno
świętującego odniesione zwycięstwo. Po raz kolejny Władysław Łokietek
zaniedbał przeprowadzenia zwiadu, czyli rozpoznania, gdzie może się
właśnie w tym czasie znajdować armia zakonna.
Krzyżacy von Plauena, choć słabsi liczebnie od Polaków, uderzyli od
razu, nie czekając na nadejście głównych sił. Rozgorzała zacięta bitwa, w
której szala zwycięstwa początkowo przechylała się na obie strony. O jej
ostatecznym wyniku zdecydował powrót pozostałych wojsk zakonnych.
Na widok przybywających głównych sił krzyżackich Władysław
Łokietek nakazał królewiczowi Kazimierzowi natychmiastowe
opuszczenie pola bitwy, wyposażając go w silną eskortę złożoną z wielu
doświadczonych rycerzy. Widząc odjeżdżającego królewicza, do ucieczki
rzuciła się także spora część polskich oddziałów, przeświadczona o
przegranej i konieczności ratowania życia. W szeregi wojsk króla
Władysława wdarł się chaos i zwątpienie. Korzystając z zapadającego
zmierzchu, hufiec po hufcu rejterował z placu boju. W końcu wycofał się z
niego także sam król wraz ze swoją świtą, dając tym sygnał do gene-
ralnego odwrotu.
Ci, którzy nie zdążyli w porę uciec, ginęli na miejscu, gdyż komtur
chełmiński po odbiciu taborów, odzyskaniu chorągwi Zakonu i uwolnieniu
Dietricha von Altenburga dowiedział się o wymordowaniu z rozkazu
polskiego króla wszystkich krzyżackich jeńców, którzy rano dostali się do
polskiej niewoli. Nakazał zatem również nie oszczędzać żadnego z
polskich rycerzy, zabijać bez wyjątku poddającego się czy rannego. W ten
sposób wymordowanych zostało ponad sześciuset rycerzy, których w
trakcie bitwy wzięto do niewoli. To najdobitniej świadczy o bezsensie i
szkodliwości porannej królewskiej decyzji o mordowaniu krzyżackich
jeńców.
Przed zapadnięciem wieczoru było już po bitwie. Krzyżacy nie
odświętowali jednak, jak to wówczas było w rycerskim zwyczaju,
zdobycia pola bitwy. Nie ruszyli również w pościg za uciekającymi
wojskami Władysława Łokietka, lecz natychmiast, mimo że zapadała już
noc, z odzyskanym taborem i swoimi rannymi wyruszyli w drogę do
Torunia. Ten szybki ich wymarsz i brak pogoni za uciekającymi polskimi
hufcami uznano potem w polskiej historii za koronny dowód na
nierozstrzygnięty wynik bitwy pod Płowcami. Obie strony przecież się
wycofały, wprawdzie w różnym czasie i z różnych powodów, z bitewnego
pola. A zatem zwycięzcy być nie powinno.
Straty po obu stronach były bardzo ciężkie. Polacy stracili w
popołudniowym starciu co najmniej połowę swojego wojska, Krzyżacy –
prawdopodobnie trzecią część. Król Władysław Łokietek nie był w stanie
prowadzić dalej działań wojennych. Wycofał się aż do Krakowa. Krzyżacy
szybko zabrali swoich rannych i odzyskane tabory i jeszcze tego samego
dnia wyruszyli do Torunia. Nie pogrzebali swoich zabitych, co miało
świadczyć o ich przegranej. Ale również Polacy pozostawili swoich poleg-
łych na placu boju. W Roczniku Traski wyraźnie napisano, że ucieczka
części wojsk polskich nie pozwoliła królowi odnieść zwycięstwa pod
Płowcami. Kronika oliwska dodaje, że wielu Polaków padło w czasie
ucieczki. Tylko według Jana Długosza to właśnie Polacy kładli pokotem
uciekających Krzyżaków, a Polaków w tej bitwie zginęło jedynie
dwunastu ze znakomitej szlachty i pięciuset z pospolitego ludu, co było
darem dobroci Bożej i udało się dzięki pomocy i zasługom patrona i
pierwszego męczennika Polski św. Stanisława...
Pod Płowcami stoją dzisiaj kopiec i obelisk uznawane za pomnik
chwały polskiego oręża. Znajdują się one akurat nie tam, gdzie
rzeczywiście odniesiono zwycięstwo nad tylną, ochraniającą tabor strażą
krzyżackiej armii, lecz dokładnie w miejscu, w którym wojska
Władysława Łokietka doznały dotkliwej porażki w starciu z armią Ottona
von Lutterberga, gdzie zginęło najwięcej polskich rycerzy. Tam wkrótce
po bitwie postawiono przecież kaplicę, która miała uczcić poległych, a w
przyszłości, przypominając o ich śmierci, powinna się stać miejscem
zadumy. Kaplica ta nie przetrwała do naszych czasów, a późniejsze kopiec
i obelisk powstały wyłącznie z myślą o uhonorowaniu zwycięskiego
polskiego rycerstwa i stały się symbolem triumfu polskiego oręża. Tylko
dlaczego znajdują się akurat w miejscu, gdzie tego triumfu nie
odnieśliśmy?
Zdaniem wielu polskich historyków owa bitwa o krzyżacki tabor,
rozegrana pod Płowcami, została nierozstrzygnięta. Przed południem
zwyciężyliśmy, zdobyliśmy tabory wroga. Po południu przegraliśmy, a
Krzyżacy odzyskali wszystko, co utracili. Zupełnie jakby to były zawody
sportowe, zakończone wynikiem remisowym. Do przerwy wygrywaliśmy,
po przerwie ulegliśmy, w sumie nie można wskazać zwycięzcy.
Ale czy można w ogóle w ten sposób klasyfikować bitwy, dzieląc je
na dwie części – wygraną i przegraną? Nigdy przecież w historii
światowych wojen, bitwy, z której z placu boju ucieka, na wyraźne
polecenie ojca wątpiącego w ostateczny sukces, najpierw syn
głównodowodzącego, a potem on sam z resztą swojego wojska, nie
ogłaszano za wygraną lub „zremisowaną”.
Gdyby nie nadmierna zapalczywość Władysława Łokietka, można
było się odpowiednio przygotować na spodziewane przecież nadejście
krzyżackiej odsieczy lub nawet uniknąć stoczenia jeszcze tego samego
dnia przez zmęczonych polskich rycerzy drugiej bitwy, w dodatku z
przeważającymi siłami wroga. Brak rozpoznania co do reakcji głównych
sił krzyżackich na wieść o ataku na tabor powinno się rozpatrywać
wyłącznie w kategorii bardzo poważnych błędów strategicznych.
Jeśli pod Płowcami, jak chce wielu historyków, miało miejsce
„świetne zwycięstwo polskiego oręża”, to trzeba od razu postawić pytanie
o jego polityczne i terytorialne skutki. Niestety, bitwa ta nie przyniosła
Polsce nic korzystnego.
Najważniejszym, wymiernym jej efektem okazało się tylko
uratowanie tym razem Brześcia Kujawskiego przed oblężeniem i
zakończenie tej konkretnej wyprawy Ottona von Lutterberga. Nie
przyniosła jednak ta bitwa królowi żadnych korzyści politycznych ani nie
zwróciła Polsce utraconych terytoriów, nie odzyskano też złupionych
przez Krzyżaków dóbr, przede wszystkim zaś nie złamano potęgi Zakonu.
O tym król mógł się przekonać już wiosną 1332 roku, kiedy to
wyruszyła na Kujawy kolejna wyprawa krzyżacka, również pod wodzą
komtura Ottona von Lutterberga. Zaskoczony nią Władysław Łokietek nie
był w stanie zorganizować szybkiej pomocy dla tej dzielnicy. Wysłał tam
jedynie Wincentego z Szamotuł z wielkopolskim hufcem składającym się
z sześćdziesięciu rycerzy. Wojska zakonne zdobyły wreszcie Brześć
Kujawski oraz Inowrocław – dwa największe, najlepiej umocnione grody
na Kujawach.
Wysłanie przez króla niewielkiego hufca przeciwko całej krzyżackiej
armii okazało się nie tylko dowodem jego słabości militarnej, lecz także...
skuteczną próbą ostatecznego pozbycia się tego niewygodnego, podkreśla-
jącego często odrębne zdanie w sprawach państwowych i militarnych
możnowładcy. Oczywiście Wincenty z Szamotuł ze swoim hufcem nie
miał najmniejszych szans zatrzymania nawet na moment krzyżackiej
armii. Próbował wprawdzie hamować jej przemarsz, atakując pojedyncze
krzyżackie oddziały wysyłane w celu zdobycia żywności, aż w końcu
trafiony krzyżacką strzałą zginął w jednej z takich potyczek. Jak na
„zdrajcę narodu” zapisał się niezwykle pozytywnie w naszej historii.
Przy innym zdaniu pozostał Jan Długosz, który utrzymywał, że
Wincenty z Szamotuł za swoją najhaniebniejszą zdradę został wreszcie
zamordowany wskutek zmowy ludzi i była to bardzo zasłużona kaźń. Nie
można zatem wykluczyć, że mógł on zostać skrytobójczo zamordowany z
polecenia Krzyżaków.
Po zdobyciu tych dwóch najsilniejszych grodów Krzyżacy nie
napotkali już na Kujawach żadnego większego oporu. W ich ręce wpadały
kolejno Raciąż, Kowal, Kruszwica, Bydgoszcz, Radziejów, Solec, Strzelno
i Wyszogród. Zmusili także księcia Kazimierza gniewkowskiego,
królewskiego bratanka, do zburzenia własnego grodu obronnego
(Gniewkowa), a także do oddania im syna jako zakładnika lojalności
wobec nowych panów tej dzielnicy. Całe Kujawy znalazły się wówczas w
rękach Zakonu.
Niespełna rok później, w sierpniu 1332 roku, Władysław Łokietek
podjął próbę zbrojnego odzyskania tych terenów. Wsparty nowymi
węgierskimi posiłkami wyruszył do ziemi chełmińskiej. Po przekroczeniu
Drwęcy oraz spaleniu młyna w Lubiczy i wielu pól uprawnych jego
wojska zostały okrążone przez Krzyżaków. Do walnej bitwy tym razem
jednak nie doszło, zawarto bowiem na miejscu rozejm, na mocy którego
polski król niezwłocznie opuścił Kujawy i wycofał się do Wielkopolski,
wyrażając wcześniej zgodę, aby krzyżacko-polski spór o to, kto ma prawa
do tej dzielnicy, rozstrzygnęli ostatecznie dwaj wskazani przez strony
królowie – czeski i węgierski. Do czasu tego rozstrzygnięcia Kujawy
pozostać miały w rękach Zakonu.
W Wielkopolsce, mając przy boku niewykorzystane dotychczas
węgierskie wojska, Władysław Łokietek uderzył na pozostałe ziemie tej
dzielnicy, znajdujące się jeszcze we władaniu spadkobierców księcia
Henryka III głogowskiego. Nie napotykając na ogół większego oporu,
spalił i zniszczył ponad pięćdziesiąt ufortyfikowanych miejscowości,
łącznie z ważnym nadodrzańskim grodem Kościanem, które przecież
mogły mu w przyszłości posłużyć do obrony zachodniej granicy
królestwa. Totalnemu zniszczeniu tej części Wielkopolski zapobiegła
nagła choroba króla. Wyprawę doprowadził do końca jego syn Kazimierz,
przyłączając do królestwa znaczną część ziem wielkopolskich, będących
wtedy we władaniu głogowskich książąt. Natomiast ciężko chory
Władysław Łokietek szybko powrócił do Krakowa.
Tam dogoniła go wkrótce wiadomość o oficjalnym podarowaniu –
dokumentem wystawionym 26 sierpnia 1332 roku w Norymberdze przez
króla Jan Luksemburskiego, występującego w nim jako król Polski –
całych Kujaw zakonowi krzyżackiemu, tytułem rekompensaty za
poniesione straty w ludziach i majątku podczas wojen z królem
krakowskim. Większego ciosu nie można było wtedy zadać władcy z
Krakowa, pochodzącego wszakże z Kujaw.
Stworzyło to bowiem zupełnie nową, niekorzystną dla królestwa
Władysława Łokietka, jakość w rozsądzeniu sporu o zwierzchnictwo nad
tą dzielnicą, gdyż w ten sposób jego ojcowizna, Kujawy, formalnie stała
się integralną częścią państwa zakonnego. Dokument wystawiony przez
Jana Luksemburskiego w Norymberdze był wzorowany na akcie
wystawionym Krzyżakom w 1225 roku przez księcia Konrada
Mazowieckiego zapraszającego ich na swoje ziemie.
Król krakowski zaś nie posiadał przecież żadnego dokumentu –
twierdzili potem Krzyżacy – potwierdzającego imiennie jego prawo do
własności Kujaw. A nikomu nic nie jest dane raz na zawsze, od zarania
dziejów aż po Sąd Ostateczny, bo wtedy zupełnie inaczej wyglądałaby
historia państw i narodów. Liczyć się – ich zdaniem – zawsze powinien
tylko ostatni dokument własności. A ten był w rękach krzyżackich i
przesądzał tym samym o prawach Zakonu do tej dzielnicy.
Nieważne było dla nich, że Władysław Łokietek był naturalnym,
dynastycznym spadkobiercą dawnych władców Kujaw. Formalnie nie
mógł się przecież wykazać odpowiednim dokumentem własności.
Oczywiście był to argument łatwy do odrzucenia (i tak się później stało),
niemniej wtedy przyczynił się niewątpliwie do szybszego zgonu
schorowanego króla.
2
marca 1333 roku zmarł na Wawelu Władysław Łokietek, zdaniem
papieża i innych władców europejskich – tylko król krakowski, a zdaniem
jego najbliższego otoczenia, król całej Polski. Swojemu jedynemu
żyjącemu synowi Kazimierzowi pozostawił w dziedzictwie okrojone
królestwo w tragicznym stanie ekonomicznym, jedno z najbiedniejszych w
Europie, zrujnowane wojnami domowymi i zewnętrznymi, skłócone ze
wszystkimi sąsiadami, z nierozstrzygniętymi licznymi sporami
granicznymi. Jak napisano wtedy w Roczniku małopolskim, król Włady-
sław w spadku Kazimierzowi: zostawił chaos błędów i niedokończonych
sporów, które potem załatwił jego znakomity syn. Sposób władania
królestwem przez zmarłego króla był bowiem nadzwyczaj podobny do
awanturniczej polityki prowincjonalnych książąt niewielkich dzielnic.
Nigdy przecież we wszystkich swoich poczynaniach nie przestał być tym
małym władcą dzielnicowym z Brześcia Kujawskiego.
Zmarłemu ojcu syn Kazimierz wystawił wspaniały sarkofag, którego
zdobienia ukazują go jako władcę opiekuna całego kraju i wszystkich
Polaków. Na ścianach sarkofagu wyrzeźbione zostały opłakujące
Władysława Łokietka postacie poddanych wszystkich stanów. Owo po-
wszechne opłakiwanie zmarłego króla wydawało się jednak nawet wtedy
bardzo wątpliwe. Chociaż faktycznie było po czym płakać.
Królestwo w chwili śmierci Władysława Łokietka było znacznie
mniejsze od tego, jakie obejmował w momencie koronacji. W jego skład
wchodziły teraz tylko wyniszczona nieustającymi wojnami Małopolska i
nieco okrojona Wielkopolska, powiązane ze sobą w bardzo luźny sposób,
tak że wprost trudno było mówić o ówczesnym królestwie jako o
jednolitym organizmie państwowym.
Poza granicami Królestwa Polskiego pozostało Mazowsze, w którym
książę płocki uznawał zwierzchność czeską, a jego dwaj bracia rządzili się
w swych dzielnicach suwerennie. Natomiast Kujawy, Pomorze Gdańskie i
ziemia dobrzyńska znajdowały się w rękach zakonu krzyżackiego.
Szczególnie dotkliwa była dla krakowskiego króla utrata Kujaw,
zagarniętych przez Krzyżaków na rok przed jego śmiercią.
Księstwa sieradzkie i łęczyckie rządzone były wprawdzie przez
bratanków Władysława Łokietka, którzy zaakceptowali go jako króla, ale
także w ostatnich latach jego panowania starali się być coraz bardziej
niezależni od Krakowa. Księstwa śląskie (poza świdnickim) były wtedy
ziemiami lennymi... króla czeskiego. Król czeski zresztą nadal uważany
był, nie tylko przez naszych najbliższych sąsiadów, za króla Polski. Ruś
Halicka, przez wiele lat sojusznik małego księcia w jego wojnach z
wewnętrznymi przeciwnikami, podzieliła się wtedy Grodami Czerwień-
skimi z innym sojusznikiem polskiego króla – Węgrami. W dodatku Ruś
Halicka przestała być sojusznikiem króla krakowskiego, co więcej –
połączyła się przymierzem z Krzyżakami.
Krótko po śmierci Władysława Łokietka, w połowie 1333 roku,
wygasał rozejm z Zakonem i w każdej chwili mogły zostać wznowione
działania wojenne Krzyżaków przeciwko Polsce. Wątpliwym, w świetle
europejskich zamierzeń króla Kazimierza, sojusznikiem pozostawała po-
gańska Litwa. Poganie, jako jedyny sojusznik, nie stanowili dobrej
rekomendacji dla młodego państwa. Poza tym Litwa miała także swoje
problemy z Krzyżakami, a ponadto zgłaszała pretensje do niektórych
Grodów Czerwieńskich. Natomiast Węgry, gdzie panował wówczas król
Karol Robert, bardziej były zainteresowane układaniem swoich stosunków
z Europą i konfliktem z Czechami niż budowaniem przyszłości na sojuszu
z królestwem krakowskim.
Wydawało się, że gorzej dla młodej państwowości polskiej już być nie
mogło. Król Kazimierz poza tymi problemami miał przecież jeszcze
dodatkowo do pokonania bardzo złą opinię o swoim ojcu, na którą ten tak
skutecznie „pracował” przez całe życie. Musiał także młody król
doprowadzić do przełamania wyraźnej izolacji politycznej, w jakiej
znalazła się Polska w ostatnich latach panowania jego ojca.
A na dodatek kraj był gospodarczo w kompletnej ruinie, wyniszczony
ciągłymi wojnami. Miasta, gnębione koniecznością dostarczania środków
na finansowanie tych wojen, wyraźnie podupadły. Wprawdzie w ostatnich
latach panowania Władysław Łokietek wznowił akcję osadnictwa i lokacji
w królestwie nowych wsi i miast, ale to działanie, z uwagi na konieczność
przyznawania zasadźcom licznych ulg i przywilejów finansowych, nie
mogło przynieść królowi i królestwu natychmiastowych efektów
ekonomicznych.
Jeśli zatem król Kazimierz przeszedł do naszej historii z zasłużonym
ze wszech miar przydomkiem Wielki, to ową wielkość zdobywał
niezwykłą pracowitością, zręcznością polityczną, umiejętnością doboru
współpracowników i determinacją połączoną z realizmem politycznym.
Przede wszystkim zaś dzięki całkowitemu zerwaniu zarówno ze stylem
sprawowania rządów swego ojca w kraju, jak i sposobem postępowania
wobec sąsiadów. Bardzo szybko uwolnił się od narzucanych mu przez
Władysława Łokietka sposobów myślenia i działania.
Owocowały tu lata spędzone przez młodego księcia Kazimierza na
dworze andegaweńskim w Budzie. Wprawdzie nie brakowało głosów
historyków, że był on tam zakładnikiem zobowiązań swojego ojca wobec
państwa węgierskiego, niemniej ważne jest to, że miał wówczas okazję
poznać najlepsze wzorce nowoczesnego zarządzania państwem. Królestwo
węgierskie kierowane przez Andegawenów przeżywało w tamtych latach
rozkwit polityczny i ekonomiczny. Miał więc przyszły polski król, gdzie
się uczyć i kogo naśladować. Podobnie, przed wiekami, jako zakładnik na
cesarskim dworze niemieckim wiedzę o rządzeniu państwem zdobywał
Mieszko II, syn Bolesława Chrobrego. Próbował ją potem wcielać w
Polsce, gdy został królem, ale nie udało mu się jej w pełni wykorzystać z
powodu zmasowanego ataku wszystkich sąsiadów na jego królestwo.
Nowa polityka zewnętrzna i wewnętrzna, sprowadzająca się do
zapewnienia bezpieczeństwa kraju poprzez szukanie porozumienia ze
wszystkimi bez wyjątku sąsiadami, rozstrzygania nawet tych
najpoważniejszych sporów w drodze pokojowej, dyplomatycznej,
podejmowania tylko niezbędnych działań zbrojnych oraz stałego inwesto-
wania w nowe miasta i nowe grody obronne, musiała przynieść zakładane
rezultaty. Aby osiągnąć nadrzędny cel, jakim było ułożenie poprawnych
stosunków z wrogimi państwami, król Kazimierz godził się nawet na
doraźne ustępstwa. Układy z Luksemburgami i Krzyżakami są właśnie
przykładem takiego realizmu politycznego. Odchodziły szybko w
niepamięć burzliwe czasy Łokietkowe. Królestwo Polskie stawało się
coraz bardziej uznawanym partnerem dla państw europejskich, a jego
władca zdobywał powszechny szacunek królów i książąt.
Trzydzieści siedem lat panowania króla Kazimierza Wielkiego było
okresem wielkich przemian w królestwie. Nie tylko wzmocniło się ono i
rozszerzyło terytorialnie, obejmując obszar ponaddwukrotnie większy niż
w 1333 roku, wolny od różnych zagranicznych roszczeń własnościowych.
Przeprowadzona została także reforma administracyjna kraju, będąca w
zasadzie powrotem do reformy zainicjowanej przez Wacława II, którą
Władysław Łokietek zlikwidował oficjalnie pod pretekstem, że była
wymysłem obcego władcy, a w dodatku – jego zdaniem – ograniczała
królewskie kompetencje.
Powstawały nowe miasta (w sumie ponad sto), rozbudowywano już
istniejące. Rozszerzona została wiejska sieć osadnicza. Rejonów
nadgranicznych strzegło pod koniec jego panowania ponad siedemdziesiąt
nowych zamków wzniesionych albo przez króla, albo przez
możnowładców, ale zawsze z królewską załogą.
Jako ciekawostkę odnotować należy również przywrócenie korony
orłowi na polskim godle, której pozbawił go przecież... Władysław
Łokietek. Odtąd godłem Polski pozostał już orzeł biały w koronie.
Zlikwidowane zostały ostatecznie także wszelkie roszczenia władców
czeskich do polskiej korony, a król Kazimierz uznany został w Europie już
za króla całej Polski, a nie jak jego ojciec, tylko króla krakowskiego.
Powróciły do Królestwa Kujawy i ziemia dobrzyńska. Uporządkowano
status ziemi łęczyckiej i sieradzkiej, włączając je w całości do królestwa.
Odzyskano od Marchii Brandenburskiej część Pomorza Zachodniego z
Wałczem i Czaplinkiem oraz niewielkie tereny należące wcześniej do
Wielkopolski. Książęta mazowieccy, sieradzcy i łęczyccy stali się
lennikami Królestwa Polskiego. Przyłączone zostały do niego także Ruś
Halicka i Pokucie, a Podole, aż po Kamieniec Podolski, oraz znaczna
część księstwa włodzimierskiego stały się naszymi ziemiami lennymi.
Niestety, poza niewielkimi obszarami nadgranicznymi nie udało się
królowi Kazimierzowi odzyskać Śląska i części Pomorza, zajętego przez
Krzyżaków. Była to zresztą cena, jaką przyszło mu zapłacić za zamianę ty-
tułu króla krakowskiego na króla Polski. Niespodziewana śmierć
Kazimierza Wielkiego przerwała rozpoczęcie przygotowywanych już
działań politycznych i militarnych, mających na celu odzyskanie tych
dzielnic.
Kraj rozwijał się w miarę harmonijnie. W Statucie wielkopolskim
wyraźnie bowiem zostało zapisane – jeden władca, jedno prawo, jedna
moneta w całym królestwie. Realizacja tego ustalenia nie była łatwa.
Należało przełamywać liczne zaszłości z okresu rozbicia dzielnicowego.
Dopóki żył król Kazimierz, udawało mu się utrzymywać tę chwiejną
równowagę w całym królestwie, która jednak po jego śmierci załamała się
w konflikcie możnowładców Małopolski z Wielkopolanami i wojnie
domowej, określanej później jako wojna Grzymalitów z Nałęczami.
Król zmienił również ważne, z racji polskich interesów, sądownictwo
mieszczańskie. Dotychczas mieszczanie, zgodnie z prawem
magdeburskim, według którego zakładano w Polsce miasta, mogli się w
swoich spornych sprawach odwoływać tylko do sądu w Magdeburgu lub w
Środzie Śląskiej (kiedy miasta zakładano na tzw. prawie średzkim), gdzie
zapadały ostateczne wyroki. W obu przypadkach decyzje dotyczące
wewnętrznych, polskich przecież konfliktów, wydawane były poza
granicami królestwa przez niemieckie sądy.
Kazimierz Wielki zorganizował zatem na zamku królewskim na
Wawelu Sąd Wyższy Prawa Niemieckiego, w którego skład wchodzili
wójt krakowski oraz siedmiu ławników. Sąd ten rozstrzygał na miejscu, w
Krakowie, wszystkie wątpliwości każdego z polskich miast założonych na
prawie niemieckim, a znajdujących się w tym czasie w granicach
Królestwa Polskiego.
Miarą skuteczności działania w sferze gospodarczej i gromadzenia
odpowiednich zasobów w królewskim skarbcu było przyjęcie Polski do –
jak byśmy to dzisiaj określili – europejskiej unii walutowej, czyli
ówczesnej tzw. strefy florena. Pieniądz ten w czternastowiecznej Europie
pełnił funkcję dzisiejszego euro. Prawo do jego bicia miały tylko
największe i najbogatsze kraje europejskie. Przyznanie tego prawa
naszemu krajowi było wyrazem docenienia jego znaczących osiągnięć
gospodarczych.
Polski floren, srebrny i złoty, miał na awersie i rewersie wizerunek
orła w koronie. Używany był tylko przy rozliczeniach ważnych transakcji
międzynarodowych. W kraju równowartość srebrnego florena stanowiło
wtedy sześć złotych lub sto osiemdziesiąt groszy praskich. Złoty floren
wart był dziesięć razy więcej. Był on bity prawdopodobnie w Wenecji,
dokąd wysyłano z Polski odpowiednie ilości złota i srebra.
Wymieniając wielkie osiągnięcia króla Kazimierza, należy wśród tych
najważniejszych uwzględnić jeszcze powołanie przez niego Akademii
Krakowskiej, później znanej jako Uniwersytet Jagielloński. Była ona
dziesiątą tego typu uczelnią w Europie, a drugą, po praskiej, w tej części
naszego kontynentu. Wprowadzała Polskę do świata europejskiej nauki.
Największym sukcesem polskiego króla na arenie międzynarodowej
było natomiast doprowadzenie do zjazdu władców europejskich w
Krakowie, we wrześniu 1364 roku. Uczestniczyli w nim Karol IV – cesarz
niemiecki, Ludwik – król węgierski i późniejszy król Polski, Waldemar IV
Atterdag – król Danii, Piotr de Lusignan – król Cypru, oraz książęta:
Władysław opolski, Siemowit III mazowiecki, Bogusław V wołogowsko-
słupski wraz z synem Kaźkiem, Bolesław II świdnicki, Bolesław III
Rozrzutny brzeski, a także cesarski syn Jan Henryk, wtedy margrabia
Moraw, Otto Wittelsbach – margrabia brandenburski, oraz Jan, nuncjusz
Stolicy Apostolskiej. Prawdopodobnie obecni byli w Krakowie również
inni książęta śląscy.
Oficjalnie krakowski zjazd poświęcony był przygotowaniom do
stworzenia szerokiej koalicji anty tureckiej. Faktycznie natomiast
regulował nowy porządek terytorialny w Europie Środkowej, w której
Królestwo Polskie odzyskało należne mu miejsce, zarówno pod względem
politycznym, jak i terytorialnym. Ponadto ostatecznie rozstrzygnięto w
Krakowie wieloletni spór pomiędzy Karolem VI a Ludwikiem węgierskim.
Dzisiaj już się o tym bardzo ważnym politycznym wydarzeniu na ogół
nie pamięta, sprowadzając całe to wielkie dyplomatyczne przedsięwzięcie,
zainicjowane i przeprowadzone przez polskiego króla, najwyżej do koń-
cowej wystawnej uczty w mieszczańskim domu krakowskiego rajcy
Mikołaja Wierzynka. Uczty podobno znakomitej, którą odnotowano w
wielu europejskich kronikach, ale to przecież nie ona była podczas tego
zjazdu wydarzeniem godnym największej uwagi. Szkoda, że w porówna-
niu z ciągłymi spekulacjami nad menu tej pożegnalnej uczty tak mało się
obecnie przypomina o samym spotkaniu i jego przebiegu. Był to
niewątpliwie ten moment w naszej historii, w którym po raz pierwszy
weszliśmy z pełną akceptacją ówczesnej Europy na stałe do wielkiej
europejskiej rodziny. I to od razu jako ważny i liczący się partner.
Autorem tego sukcesu był niewątpliwie król Kazimierz.
Całym zresztą swoim panowaniem Kazimierz Wielki udowadniał, iż
w najtrudniejszych nawet warunkach można było kierować państwem w
zupełnie inny sposób. Przede wszystkim rozumem, a nie tylko mieczem.
Wydawało się to oczywiste, ale tę wiedzę król zawdzięczał Karolowi
Robertowi Andegaweńskiemu, jednemu z największych królów
węgierskich; zdobył ją podczas pobytu na jego dworze. Otaczał się
mądrymi doradcami i w odróżnieniu od Władysława Łokietka śmiało z ich
rad korzystał.
Za rządów Kazimierza Wielkiego Polska awansowała z
trzeciorzędnego kraju na naszym kontynencie do grona silnych
organizmów politycznych, gospodarczych, społecznych i kulturalnych. I
stało się to za panowania tylko jednego króla. Świadczy to najlepiej o tym,
jaki narodowy potencjał marnował wcześniej swoimi nierozważnymi
decyzjami Władysław Łokietek.
Bulla papieża Klemensa V potępiająca zbrodnie i
(fragmenty)
Klemens biskup, sługa sług Bożych, czcigodnemu bratu arcybiskupowi
Bremy Janowi i ukochanemu synowi Albertowi z Mediolanu, kanonikowi
Rawenny, naszemu kapelanowi pozdrowienie i apostolskie
błogosławieństwo. Powołani, acz niegodni do uprawy i strzeżenia winnicy
Pańskiej, powinniśmy się w ten sposób ćwiczyć w pracy nad jej uprawą i
zbawiennym stróżowaniem, byśmy działając w niej niestrudzenie i
przykładając się z zapałem i głęboką troskliwością do plewienia cierni
błędów i kolców grzechów, które niekiedy usiłują przesłonić jej po-
wierzchnię, oraz zaszczepienia zarodków cnót, którymi raduje się
Najwyższy, strzegli jej szczególnie od tych ucisków, które wkradając się
skrycie pod płaszczykiem pobożności, trudniej dają się wyminąć. Zaiste za
naszych poprzedników biskupów rzymskich, jak i za naszych czasów
dochodzą do Stolicy Apostolskiej głośne wołania o pomoc
i znane
powszechnie skargi, że mistrzowie i bracia Szpitala Zakonu Niemieckiego
NMPanny ustanowieni przez tąż stolicę w Rydze, Inflantach i w Prusach
po to jedynie, by męstwem osłaniali kościoły, osoby duchowne i innych wy-
znawców wiary katolickiej, by strzegli ich przed atakami pogan i
schizmatyków i pracowali wytrwale nad szerzeniem wiary i pobożności
chrześcijańskiej, z ciężką – niestety – krzywdą naszego Zbawiciela i hańbą
wszystkich wiernych, z uszczerbkiem dla tej wiary stali się wrogami
wewnętrznymi i z przyjaciół zamienili się we wrogów. Nie powstają dla
imienia Chrystusa przeciwko wrogom wiary, ale – strach słuchać! – dla,
jak to wskazują wyraźne dowody, własnych korzyści walczą różnego
rodzaju podstępnymi sposobami raczej przeciwko Chrystusowi i zabiegają
szczególnie o to, jak na to wskazują wyraźnie dowody, by przejmując na
własny użytek wszystkie kościoły i ich majątki oraz dobra wiernych
wspomnianych okolic, gnuśnieć wśród ogromnego dostatku. Toteż
zaniechawszy walki dla Chrystusa, toczą raczej niegodziwą bronią walkę
przeciw wiernym Chrystusowi.
Poważyli się w godny potępienia sposób niektórych ówczesnych
arcybiskupów i innych prałatów oraz dostojników w tych stronach, nie
wstrzymując się nawet od podniesienia ręki na nich, nic sobie nie robiąc z
bojaźni Bożej, nierozważnie, nie cofając się przed gwałtem, z godną
potępienia świętokradzką odwagą, schwytać i sadzić w okrutnym więzieniu
i zadać im inne, ciężkie fizyczne cierpienia. Tak zniszczyli całkowicie
siedem spośród czternastu kościołów sufragańskich, które kościół
metropolitalny w Rydze miał zwykle w tych stronach, a siedem innych
pozostawili w takim stanie, że więcej hańby i wstydu przynoszą godności
pasterskiej, niż gdyby ich całkiem nie było. Albowiem wyrzuciwszy
Z
czterech z nich kanoników ustanowionych zgodnie z przepisami prawa
kanonicznego, umieścili w wymienionych kościołach jako kanoników braci
swojego Zakonu. Faktycznie usuwają i powołują ich w nich zgodnie ze
swym życzeniem. [...] Wybrani więc w ten sposób i fałszywie
zatwierdzeni, otrzymują konsekrację na biskupów i nie okazują żadnego
posłuszeństwa tamtejszemu kościołowi metropolitalnemu w Rydze. W po-
zostałych zaś trzech kościołach katedralnych, jeśli są nieobsadzone,
wprowadzają doń jakie chcą osoby [...] Wszystkie dobra tych kościołów,
które zwykle mają wybitnych biskupów ze znakomitymi kapitułami
dysponującymi ogromnymi majątkami i dochodami, zagarniają wbrew za-
sadom na własny użytek, nie bez szkody i straty dla tych kościołów.
I aby móc swobodniej srożyć się wobec wspomnianej metropolii i
innych prałatów i wiernych tych prowincji i ziem i poddawać pod swoją
władzę ich twierdze, zamki, ziemie, sądownictwo i prawa, łączą się w
niegodziwy sposób z tymiż poganami, a udzielając im przeciw wspomnia-
nym wiernym oficjalnej pomocy, rady i poparcia, sprzedają im i
pozwalają, by im inni sprzedawali żelazo, broń, konie i inne towary, dzięki
którym wspomniani poganie mogą atakować dotkliwiej tych wiernych...
[...] Przypisują im także następujące bezeceństwo i straszną
niegodziwość. Gdy król pogański nawrócił się ze swymi poddanymi na
wiarę chrześcijańską i stopniowo wprowadzał w całym swym królestwie
różnych biskupów i kapłanów świeckich oraz braci zakonu
kaznodziejskiego i braci mniejszych, żeby zostali na stałe celem tępienia
błędów i zaszczepiania światła prawdziwej wiary, ci sami mistrzowie i
bracia jawnie i tajnie zabiegali o to, żeby niektórych z tych biskupów,
kapłanów i braci wyrzucono stąd, innych zaś wymordowano.
[...] Ostatnio doszło do naszych uszu, że wspomniani mistrzowie i
bracia szpitalni, wtargnąwszy zbrojnie do ziemi ukochanego syna,
szlachetnego męża, księcia krakowskiego i sandomierskiego Władysława,
w mieście Gdańsku wymordowali ponad dziesięć tysięcy ludzi, zadając
śmierć kwilącym w kołyskach niemowlętom, których by nawet wróg wiary
oszczędził. Ci sami mistrzowie i bracia dopuścili się podobno wielu innych
godnych potępienia występków, których szczegółowe, po kolei wyliczanie
zajęłoby zbyt dużo miejsca.
My więc, którzy z woli Pana kierujemy zarządzaniem tej Pańskiej
winnicy, pragnąc, by po wycięciu kolczastych krzewów umacniały się w
niej winne latoroślą, biorąc również pod uwagę, że wymienione wyżej
błędy, o które są pomawiani wspomniani mistrzowie i bracia, są zgubne i
przeciwne naszej wierze, a raczej wrogie sercom wszystkich wiernych
Chrystusowych, nie możemy ich z czystym sumieniem z przymrużeniem oka
pominąć. Uważając też, Że w takich wypadkach odkładanie na później
środków zaradczych [jest niesłuszne], że należy usilnie zachęcić i na-
pomnieć Waszą Świątobliwość, której głębokiemu rozsądkowi ufamy w
Panu całkowicie, polecając Wam ściśle i pismem Stolicy Apostolskiej
nakazując, abyście się osobiście udali w te strony lub do tych
miejscowości w tych stronach, które Wam się wydadzą odpowiedniejsze
dla przeprowadzenia tego zadania, i mając przed oczyma jedynie Boga,
żebyście zbadali dokładnie prawdę, jeśli chodzi o zarzuty stawiane
wspomnianym wyżej mistrzom i braciom tegoż [zakonu] szpitalników
znajdujących się w wymienionych prowincjach i krajach, we wszystkich po
kolei wymienionych wyżej sprawach oraz odnośnie do artykułów, które
Wam przesyłamy zawarte w naszej Bulli oraz wszystkich innych zbrodni i
występków, które się im publicznie – jak się o tym przekonacie – zarzuca
[...]
Dane w Awinionie 19 czerwca w piątym roku naszego pontyfikatu, w
roku Pańskim 1311.
Miecz koronacyjny „Szczerbiec”
Podczas koronacji Władysława Łokietka po raz pierwszy niesiono przed
polskim królem tzw. miecz koronacyjny. Miał to być rzekomo legendarny
„szczerbiec” Bolesława Chrobrego. W rzeczywistości był mieczem z XII
lub XIII wieku, nieznanego pochodzenia.
Najstarszy zapis o „szczerbcu” pochodzi z Kroniki Polskiej Galla
Anonima. Mieczem tym miał podobno książę Bolesław uderzyć w Złotą
Bramę w Kijowie, w połowie sierpnia 1018 roku. Drużynnikom,
zdziwionym faktem wyszczerbienia własnego miecza, miał podobno
odpowiedzieć – „tak jak ten miecz, wyszczerbiona dzisiaj zostanie cnota
córki najtchórzliwszego króla, której mi kiedyś odmówiono za żonę”. Tyle
w sprawie późniejszego miecza koronacyjnego odczytać można u Galla
Anonima.
Tym królem był wielki książę Rusi Kijowskiej Włodzimierz zwany
Wielkim. Córką – młodziutka, olśniewającej urody Predsława, o której
rękę wcześniej ubiegał się nasz władca, ale został przez nią odtrącony.
Bolesław Chrobry najpierw w obecności polskich dworzan zgwałcił
Predsławę. Potem jednak tak się zakochał w tej ruskiej księżniczce, że
uprowadził ją do Polski i osadził w Ostrowie Lednickim, gdzie dla niej
kazał wybudować nawet cerkiew. Miał z Predsławą dwie córki.
Miecz
Z
Kijowa prawdopodobnie złożono mu do trumny. Wszelki ślad
po nim jednak zaginął, gdy w 1038 roku najechał na Polskę czeski książę
Brzetysław II. Spalił Poznań i Gniezno. Wywiózł do Pragi relikwie św.
Wojciecha. Zniszczył groby Mieszka I i Bolesława Chrobrego, rzucając
resztki kości naszych władców psom na pożarcie.
„Szczerbiec” numer dwa to dzieło króla Bolesława Śmiałego. Kiedy
zdobywał Kijów, powtórzył ten gest swojego wielkiego pradziada, choć
tym razem już bez żadnych seksualnych podtekstów. Miecz później
towarzyszył królowi podczas wygnania na Węgry. Zaginął na obczyźnie.
Trzeci, ten koronacyjny „Szczerbiec”, sądząc po zdobieniu rękojeści,
był prawdopodobnie początkowo własnością jakiegoś krzyżowca,
niewykluczone, że któregoś z polskich uczestników krucjat do Ziemi
Świętej. Jest to typowy miecz ceremonialny. Jego długość całkowita
wynosi 98,4 cm, długość głowni – 82 cm, a szerokość głowni – 5 cm.
Pierwszym udokumentowanym źródłowo jego posiadaczem był książę
Bolesław I mazowiecki, w którego rękach mógł się znaleźć ok. 1230 roku.
Książę ten był bratem Kazimierza I, ojca Władysława Łokietka. A zatem
ten trzeci „szczerbiec” mógł być po prostu pamiątką z domu rodzinnego
króla krakowskiego.
Ostatnio pojawiła się hipoteza, że miecz ten ofiarowali księciu
Bolesławowi Pobożnemu Żydzi uciekinierzy
Z
Hiszpanii, wdzięczni za
umożliwienie im zamieszkania w Wielkopolsce. Potem wraz z posagiem
książęcej córki – Elżbiety – otrzymał go Władysław Łokietek.
Miecz nazwany „Szczerbcem” służył później do koronacji polskich
królów, z wyjątkiem Augusta III Sasa, który skorzystał z wszystkich
regaliów wykonanych przez drezdeńskiego złotnika Johanna Heinricha
Kohlera. Wywieziony w 1795 roku przez Prusaków, stał się później
własnością ambasadora rosyjskiego w Paryżu, potem znalazł się w
Petersburgu, a po pierwszej wojnie światowej powrócił do Polski. W
czasie drugiej wojny znalazł się w Kanadzie. Został, staraniem władz
Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, zwrócony w 1961 roku. Znajduje się
obecnie w Państwowych Zbiorach Sztuki na Wawelu.
(zapiska z Rocznika kapitulnego krakowskiego powstała już za czasów
panowania króla Władysława Łokietka)
Roku wcielenia Pana naszego Jezusa Chrystusa 1312 mieszczanie
krakowscy, rozpaleni szałem germańskiej zajadłości, przyjaciele
przestępstwa, a także jawni i skryci wrogowie pokoju, poniechawszy
bojaźni bożej, sprzeciwili się panu Władysławowi, księciu Krakowa i
Sandomierza i władcy całego królestwa polskiego, tak jak Judasz dający
Jezusowi pocałunek, w miejsce przysięgi okazali przebiegłą chytrość i
sprowadzili księcia opolskiego Bolesława. Ten w końcu, ugodziwszy się ze
wspomnianym księciem Władysławem Łokietkiem i zadawszy mieszczanom
liczne szkody, uwięziwszy wójta Alberta, który dał początek całej tej
nieprawości, ustąpił z miasta i powrócił do siebie. A wtedy natychmiast
najjaśniejszy książę Władysław, wkraczając znowu do wspomnianego
miasta, niektórych spośród mieszczan schwytał i zamknął pod więzienną
strażą. Tychże uwięzionych w sposób okrutny po całym mieście końmi
włóczył i włóczonych za miastem na szubienicy w sposób budzący litość
powiesił i nakazał, aby ciała wisiały tak długo, dopóki zgniłe ścięgna nie
puszczą wiązań kości. W tym samym roku wybudował w mieście gród, zbu-
rzywszy uprzednio dom wspomnianego wójta i wzniósł wieżę w bramie
prowadzącej do Świętego Mikołaja.
Dokument króla Jana Luksemburskiego z 12 III
(w sprawie nadania Krzyżakom Pomorza)
My, Jan, z Bożej łaski król Czech i Polski i hrabia luksemburski i jego
żona Elżbieta, z tejże samej łaski królowa tychże królestw, hrabina
luksemburska, niniejszym chcemy, żeby na zawsze doszło do wiadomości
wszystkich, zarówno obecnych, jak i przyszłych, co następuje. Ponieważ
wierzymy, że między wszystkimi dziełami pobożności, dzięki którym
dochodzi się do tronu Wiecznego Króla, największy użytek zbawieniu dusz
przynosi, jeśli miejscom związanym z kultem lub ludziom poświęconym
Bogu, którzy codziennie służą Panu, daje się hojnie i ofiaruje coś, dzięki
czemu wzrastają w dobrym, ponieważ zatem pobożni mężowie, a
mianowicie brat Werner v. Orseln, wielki mistrz zakonu szpitalików
NMPanny niemieckiego domu jerozolimskiego, a także sami bracia,
panowie ziemi pruskiej [których obyczaje są godne pochwały] dają
zasługujący na wspomnienie przykład życia i praktyk, twardzi i niezłomni
w krzewieniu prawdziwej wiary, dla której obrony przed Litwinami i
wchodzącymi w ich ślady wszelkimi zawziętymi wrogami Chrystusa stają –
sami to widzieliśmy – jak mur nie do zdobycia, narażając się na trudy,
rany, śmierć i nieraz ponoszą niepowetowane straty. My więc, żeby mistrz
i wspomniani bracia mogli skuteczniej podejmować trudy, wydatki i
starania, zarówno oni sami, jak przez swoich pomocników i poddanych i
trwać przy nich w przyszłości oraz stawiać skuteczniejszy odpór
prześladowcom wiary chrześcijańskiej, pragnąc gorąco uczestniczyć w
dobrych dziełach, które za ich pośrednictwem powstają gdziekolwiek,
byśmy za dobra tego świata zasłużyli na zdobycie niebieskich i wieczne
królowanie razem z Panem królów, dla zbawienia dusz naszych
poprzedników i następców, przodków i dziedziców oraz własnych [dusz],
dla zmazania naszych grzechów, wspomnianemu mistrzowi i braciom
całego Zakonu za wspólnym porozumieniem, powszechną zgodą i
jednomyślnym żądaniem, nienakłonieni zdradą ani nieosaczeni żadnym
podstępem, uczciwie, dobrowolnie i nieodwołalnie, tytułem prostej i
szczerej jałmużny, ze względu na miłość Boga i cześć NMPanny, z
hojności i szczodrobliwości królewskiej, za zgodą naszych wiernych
dajemy, darowujemy i przekazujemy ziemię pomorską i wszelkie prawo,
własność oraz sprawowanie nad nią władzy zwierzchniej, jakie do niej, jej
całości lub części nam, naszym dziedzicom, królom Czech i Polski lub
królowym do tej pory przysługiwały albo w jakikolwiek sposób będzie
mogło w przyszłości przysługiwać, z prawem posiadania, dzierżenia,
rządzenia, użytkowania i obsadzania przez tego mistrza i braci oraz ich
następców i cały Zakon, z tytułem wieczystej własności, żeby zawsze w
całkowitym spokoju robili cokolwiek im i ich następcom się spodoba.
[Dajemy ją] ze wszystkimi dochodami i przychodami, które są zawarte w
obrębie wspomnianej ziemi, czy to na jej powierzchni, czy wewnątrz, na
czy pod jej powierzchnią, ze wszystkimi mianowicie jej prawami i
przyległościami, przynależnościami, miastami, grodami, zamkami, wsiami,
folwarkami, polami, rolami uprawnymi i odłogami, łąkami, ogrodami,
górami, dolinami, równinami, zaroślami, pustkowiami, drogami i
bezdrożami, rzekami, wybrzeżami, strumieniami, stawami, wodami,
spływami, młynami wodnymi i wiatrakami, prawem do polowań, łowienia
ptaków i ryb, stawami rybnymi, prawem władzy sądowniczej, bicia
monety, cłami, prawem patronatu nad kościołami, z lennami,
poddaństwami, prawem odbierania wszelkich hołdów i wszystkimi innymi
zaszczytami, czynszami, podatkami, dochodami, plonami, ze wszystkimi
bez wyjątku użytkami, które znajdują się nad, pod lub we wspomnianej
ziemi albo jej wnętrzu w kruszcach lub metalach, złocie, srebrze, miedzi,
cynie, ołowiu, żelazie lub czymkolwiek innym, a to: w kamieniach, soli lub
innych jakichkolwiek napotkanych rzeczach, cokolwiek by to było, w
całości z wszelkimi użytkami i dochodami z nich, które by się z
jakiegokolwiek tytułu należały nam lub komu innemu z nas, naszym następ-
com i dziedzicom, nie zachowując zupełnie w tej ziemi i jej
przynależnościach dla nas, naszych dziedziców i następców, żadnej
własności i prawa sprawowania władzy zwierzchniej...
Aneks nr 5
Kalendarium toczonych przez Władysława
Łokietka wojen z Krzyżakami
(od czasu utracenia Gdańska w 1308 roku)
1308 listopad Krzyżacy zdobyli Świecie, ostatni polski gród na Pomorzu
Gdańskim. Od tej pory całe Pomorze znalazło się pod ich władzą.
1327 lipiec Władysław Łokietek rozpoczął wojnę o Kujawy, atakując
najpierw księstwa mazowieckie. Odwetowa wyprawa krzyżacka
(sojusznika mazowieckich książąt) zmusiła króla do odstąpienia bez
odniesienia żadnych korzyści.
1329 styczeń Król wkroczył na ziemie krzyżackie, w czasie gdy Zakon
zaangażowany był w wyprawę krzyżową przeciwko Żmudzi. Na wieść
o ataku krucjata została przerwana. W kontrataku krzyżackim Polska
utraciła Dobrzyń i część Kujaw. Książę płocki złożył hołd królowi
Janowi Luksemburskiemu, który oficjalnie nadał Zakonowi całe
Pomorze Gdańskie.
1329 marzec Nowy atak Krzyżaków. Zdobyli Włocławek i Przedacz,
złupili północną część ziemi łęczyckiej, po czym wycofali się na swoje
terytoria.
1330 lipiec Krzyżacy zaatakowali i zdobyli ważny gród Wyszogród
Kujawski oraz Nakło, Bydgoszcz, Raciążek i Radziejów. Z samego
okupu za jeńców uzyskali 400 grzywien.
1330 wrzesień Władysław Łokietek rozpoczął kolejną wyprawę, wspólnie
z wielkim księciem litewskim Gedyminem i posiłkami węgierskimi,
lecz Węgrzy odmówili walki u boku pogan. Wskutek niedotrzymania
przez króla uzgodnień z Gedyminem, ten wycofał się na Litwę. Po
nieudanych oblężeniach Kowalewa i Lipienia Władysław Łokietek
podpisał półroczny rozejm. Nie odniósł z tej wyprawy żadnych
korzyści.
1331 lipiec Wyprawa krzyżacka pod wodzą Ottona von Lutterberga.
Krzyżacy spustoszyli północno-wschodnią Wielkopolskę. Zdobyli i
spalili m.in. Gniezno, oszczędzając tylko katedrę.
1331 sierpień Nowa wyprawa krzyżacka na Kujawy, zakończona bitwą
pod Płowcami.
1331 listopad Kolejna wyprawa Zakonu na Kujawy. Czysto łupieżcza. Bez
polskiej reakcji.
1332 kwiecień Krzyżacy zerwali rozmowy z Władysławem Łokietkiem.
Ponownie zaatakowali Kujawy. Zdobyli Brześć Kujawski, Gniewków
i Pakość. Powołali komturie zakonne w Brześciu, Kowalewie i
Radziejowie.
1332 sierpień Kontratak Władysława Łokietka. Po wkroczeniu na ziemię
dobrzyńską i nieudanych próbach zdobycia Kowalewa i Lipienka
wojska polskie zostały otoczone przez zakonną armię. Do walnej
bitwy nie doszło. Podpisano zawieszenie broni do 23 maja 1333 roku.
W następstwie tej wyprawy król Jan Luksemburski podarował
Zakonowi całe Kujawy na własność.
Abraham W., Sprawa Muskaty, Kraków 1893.
Abraham W., Stanowisko kuryi papieskiej wobec koronacyi Władysława
Łokietka, Lwów 1900.
Arnold S., Odrodzenie Królestwa Polskiego, Zamość 1921.
Balzer O., Genealogia Piastów, Kraków 2005.
Balzer O., Królestwo Polskie 1295-1370, Lwów 1919-1920.
Bandtke J.S., Dzieje Królestwa Polskiego, Wrocław 1820.
Barański M.K., Dynastia Piastów w Polsce, Warszawa 2005.
Baszkiewicz J., Polska czasów Łokietka, Warszawa 1968.
Baszkiewicz J., Powstanie zjednoczonego państwa polskiego na
przełomie XIII i XIV wieku, Warszawa 1954.
Bielowski A., Pomniki dziejowe Polski, Warszawa 1960.
Bieniak J., Wiec ogólnopolski w Żarnowie 3-7 czerwca 1319 r. a geneza
koronacji Władysława Łokietka, w: „Przegląd Historyczny”, t. LXIV,
z. 3.
Biskup M., Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim (1308-1521), Gdańsk
1993.
Byszewski A., Władysław Łokietek, książę brzesko-kujawski, niezłomny
król Polski, Warszawa 1932.
Dąbrowski J., Dzieje Polski średniowiecznej, Kraków 1995.
Dąbrowski J., Korona Królestwa Polskiego w XIV wieku, Wrocław 1956.
Długopolski E., Bunt wójta Alberta, w: „Rocznik Krakowski”, t. VII,
1905.
Długopolski E., Władysław Łokietek na tle swoich czasów, Kraków 2009.
Dowiat J., Polska państwem średniowiecznej Europy, Warszawa 1968.
Grabski A.F., Polska w opiniach Europy Zachodniej w XIV-XV wieku,
Warszawa 1968.
Gródecki R., Polska piastowska, Warszawa 1969.
Gródecki R., Zachorowski S., Dąbrowski J., Dzieje Polski średniowiecznej,
Kraków 1926.
Jana Długosza Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego,
Warszawa 1961.
Jurek T., Uwagi o bitwie pod Płowcami, w: „Ziemia Kujawska”, nr 9,
1995.
Kłoczkowski J., Historia Polski od czasów najdawniejszych do końca XV
w., Lublin 2000.
Kłodziński A., Rokowania polsko-brandenburskie, w: „Z dziejów narodu.
Wypisy ze źródeł i streszczenia z opracowań historycznych”, 1908.
Kronika książąt polskich, Lwów 1878.
Kronika wielkopolska, Warszawa 1965.
Kuczyński S.K., Księga królów i książąt polskich, Warszawa 1999.
Kurtyka J., Odrodzone królestwo. Monarchia Władysława Łokietka i
Kazimierza Wielkiego w świetle nowszych badań, Kraków 2001.
Łowmiański H., Historia Polski, t. 1, Warszawa 1969.
Mikołajczak W., Wojny 1308-1521 r. polsko-krzyżackie, Zakrzewo 2009.
Naruszewicz A., Historia narodu polskiego, Kraków 1859.
Nowacki B., Czeskie roszczenia do korony w Polsce w latach 1290-1335,
Poznań 1987.
Nowacki B., Przemysł II1257-1296. Odnowiciel korony polskiej, Poznań
1997.
Nowak T.M., Władysław Łokietek – polityk i dowódca, Warszawa 1978.
Nowakowski T., Małopolska elita władzy wobec rywalizacji o tron
krakowski w latach 1288-1306, Bydgoszcz 1992.
Piastowie. Leksykon biograficzny, Kraków 1999.
Piastowie w dziejach Polski, Wrocław 1975.
Pietras T., „Krwawy wilk z pastorałem ”. Biskup krakowski Jan zwany
Muskatą, Warszawa 2001.
Polska dzielnicowa i zjednoczona, pod red. Aleksandra Gieysztora,
Warszawa 1972.
Polska Jana Długosza, pod red. Henryka Samsonowicza, Warszawa 1984.
Polska wieków średnich, Poznań 1861.
Potkański K., Zdrada Wincentego z Szamotuł, Kraków 1899.
Rópell R., Dzieje Polski do XIV stulecia, Poznań 2005. v
Rosik S., Wiszewski P., Poczet polskich królów i książąt (od Henryka
Brodatego do Kazimierza Jagiellończyka), Wrocław 2005.
Szczur S., Historia Polski. Średniowiecze, Kraków 2006.
Tęgowski J., Zabiegi księcia kujawskiego Władysława Łokietka o tron
krakowski w latach 1288-1293, w: „Zapiski Kujawsko-Dobrzyńskie”,
t. 6, 1987.
Tymieniecki K., Polska w średniowieczu, Warszawa 1964.
Urban W., Krzyżacy: historia działań militarnych, Warszawa 2005.
Włodarski B„ Polityka Jana Luksemburczyka wobec Polski za czasów
Władysława Łokietka, Lwów 1933.
Włodarski B., Polska i Czechy w II połowie XIII i początkach XIV wieku
(1250-1306), Lwów 1931.
Wyrozumski J., Dzieje Krakowa, t.l, Kraków 1992.
Zieliński A., Przekleństwo tronu Piastów, Warszawa 2007.
Zmudzki P., Studium podzielonego Królestwa. Książę Leszek Czarny,
Warszawa 2000.