Czy człowiek dwukrotnie obłożony klątwą kościelną, za‐
mieszany w skrytobójcze śmierci swoich przeciwników,
łamiący wszelkie przysięgi i porozumienia, nieudolny w
zarządzaniu krajem i prowadzeniu wojen, kierujący się we
wszystkich swoich działaniach emocjami, a nie rozwagą,
powinien dojść do najwyższych zaszczytów, z koroną kró‐
lewską włącznie? Okazuje się, że trzeba było tylko bardzo
chcieć, trafić na swój czas i wyznawać zasadę, że zwycięz‐
ców się nie sądzi. Takim właśnie człowiekiem był Włady‐
sław Łokietek, najbardziej kontrowersyjny z polskich kró‐
lów. Dla jednych niezłomny, dla innych nikczemny.
Próbę przedstawienia pełnego portretu tego władcy, bez
upiększeń i koturnów oraz drogi, która doprowadziła go do
korony królewskiej podjął się właśnie Andrzej Zieliński.
Jego książka może zirytować, zadziwić, ale nie można
przejść wobec niej obojętnie.
ANDRZEJ ZIELIŃSKI, doktor nauk politycznych, dziennikarz i
historyk, jest autorem książek poświeconych dziejom średnio‐
wiecznej Polski i Europy: Tajemnice polskich templariuszy,
Malta 1565, Opat krzyżowców – święty Bernard, Początki
Polski, zagadki i tajemnice, Przekleństwo tronu Piastów,
Polskie legendy, czyli jak to mogło być naprawdę.
Spis treści
Od autora
Wstęp
Rozdział I - Mały książę
Rozdział II - Pierwsza wyprawa do Krakowa
Rozdział III - Walka o tron
Rozdział IV - W stronę korony
Rozdział V - „Krwawy wilk z pastorałem”
Rozdział VI - Soczewica, koło, miele, młyn
Rozdział VII - Korona króla krakowskiego
Rozdział VIII - Kto zwyciężył pod Płowcami
Zakończenie
Aneks nr 1 - Bulla papieża Klemensa V potępiająca zbrodnie i
nieprawości Krzyżaków
Aneks nr 2 - Miecz koronacyjny „Szczerbiec”
Aneks nr 3 - Bunt wójta Alberta
Aneks nr 4 - Dokument króla Jana Luksemburskiego z 12 III
1329 r.
Aneks nr 5 - Kalendarium toczonych przez Władysława Ło‐
kietka wojen z Krzyżakami
Bibliografia
J
edna z oficyn wydawniczych zwróciła się do mnie z propozycją,
abym w jej serii prezentacji naszych wielkich przywódców na
przestrzeni dziejów przedstawił sylwetkę króla Władysława Ło‐
kietka. Pokonał on przecież wszystkich swoich konkurentów do
polskiego tronu, a oficyna owa uznała, iż zademonstrował w tej
walce cechy, które warto przypomnieć współczesnym, a zwłasz‐
cza młodzieży. Na pytanie, czy aby na pewno chodzi o takie
przedstawienie tego króla, usłyszałem, że przecież znane są po‐
wszechnie jego niezłomność, waleczność i odpowiedzialność. A
jeśli nawet zdarzały mu się po drodze jakieś błędy, to któż ich w
życiu nie popełnia?
Na moją uwagę, że należał jednak do tych gorszych królów w
naszych dziejach i rzeczywiście warto pokazać powszechniej
prawdziwe cechy jego charakteru, bo na pewno nie jest to wzór
godny naśladowania dla nikogo, a zwłaszcza dla młodzieży, po
drugiej stronie słuchawki zapanowała dłuższa cisza i wreszcie pa‐
dło pytanie: „To co, nie napisze pan?”, a zaraz potem następne:
„Czy zna pan kogoś, do kogo można zwrócić się w tej sprawie?”.
Rozmowa ta stała się inspiracją do napisania tej książki.
Postać Władysława Łokietka zawsze fascynowała historyków.
Przez wieki dominowała zasada pisania o nim tylko jako o księciu
niezłomnym, małym wprawdzie ciałem, ale za to wielkim du‐
chem i dokonaniami. Dopiero na przełomie XIX i XX wieku pró‐
bowano pokazać go takim, jakim był w rzeczywistości, ale
wkrótce po odzyskaniu niepodległości ponownie w polskiej hi‐
storiografii zaczął przeważać nurt prezentacji naszych dziejów
tylko w różowych, pozytywnych kolorach, tylko w barwach bo‐
haterskich, z pominięciem zdecydowanej większości tych
wszystkich mrocznych momentów naszej historii zawinionych
przez polskich królów. Było to zresztą w pewnym sensie zrozu‐
miałe. Po tylu latach braku państwowości sięgaliśmy do przeszło‐
ści tylko po to, by wyciągnąć z niej to, co było najlepsze, aby w ten
sposób mobilizować społeczeństwo wokół najważniejszych
spraw państwowych. Nie eksponowano niczego, co mogło taki
obraz dziejów zamącić. Władysław Łokietek stał się znowu księ‐
ciem niezłomnym.
Również długo jeszcze po zakończeniu drugiej wojny świato‐
wej kontynuowano taki nurt prezentacji, wydobywając z na‐
szych dziejów tylko pozytywne dokonania, uznając je za najważ‐
niejsze dla młodego państwa. Bardzo chętnie odwoływano się
przy tym wybiórczo jedynie do tego co najlepsze, co świadczyło o
bohaterstwie i poczuciu odpowiedzialności za naród i państwo.
Dorobiono nawet ideologię, że Władysław Łokietek mógł prze‐
trwać w Ojcowie tylko przy pomocy polskiego chłopstwa pragną‐
cego Królestwa Polskiego. Dopiero z upływem lat zaczęły się poja‐
wiać opracowania krytyczne, obiektywne, z powoływaniem się
nie tylko na polskie źródła, lecz także na oceny kronikarzy i histo‐
ryków państw ościennych.
W opinii współczesnych historyków król Władysław Łokietek
był bardzo złym organizatorem państwa i równie słabym polity‐
kiem. Przypominają oni, że to właśnie ten władca utracił Gdańsk,
Pomorze, Śląsk, a nawet własne rodzinne Kujawy. Poza tym do‐
browolnie zrezygnował z Grodów Czerwieńskich. Zrywał sojusze
i przyjaźnie, łamał obietnice, rządził nieudolnie. Jak widać z przy‐
toczonego na wstępie przykładu, fakty te nie do końca są po‐
wszechnie znane i być może z tego właśnie powodu treści za‐
warte w tych opracowaniach na ogół nie trafiają do podręczni‐
ków szkolnych i wydawnictw popularnych.
Jeśli idzie o wizerunek króla Władysława Łokietka – parafrazu‐
jąc współczesnego polityka – wydawać by się mogło, że „czarne
jest białe, a białe jest czarne”. Dlatego ta książka stanowi kolejną
próbę zakończenia owej długotrwałej gry w kolory. W dziejach
Europy różne kraje miały królów i władców nie zawsze godnych
pomników, na które ich później, a czasem jeszcze za życia, wynie‐
siono. Także pomnik naszego króla, Władysława Łokietka, wcale
nie musiał być odlany z najszlachetniejszego kruszcu.
Andrzej Zieliński
Warszawa, grudzień 2009
Z
wycięzców się nie sądzi. Co więcej, zwycięzca ma zawsze prawo
do własnej interpretacji wydarzeń, w których uczestniczył, do
wymuszenia pisania historii pod jego dyktando. W końcu to on
osiągnął ostateczny cel, a droga, jaką do niego doszedł, przestaje
być wtedy najważniejsza. W miarę upływu lat nikt już przecież
nie będzie o niej pamiętał. Pozostanie na zawsze w ludzkiej świa‐
domości jedynie wiedza o końcowym sukcesie, z każdym kolej‐
nym rokiem coraz bardziej zniekształcana, przekłamywana i
ubarwiana. Zamieni się z czasem nawet w legendę. I to ona wła‐
śnie stanie się ostatecznie dla potomnych jedyną obowiązującą
wykładnią dziejów.
Oto jeden z wielu takich przypadków w naszej historii.
Niekwestionowaną zasługą księcia południowej części Kujaw,
Władysława zwanego Łokietkiem, było kontynuowanie Króle‐
stwa Polskiego. Po ponad dwustu latach, po niezbyt udanej pró‐
bie jego reaktywowania przez Przemyśla II i panowaniu cze‐
skiego króla Wacława II, działało państwo z koronowanym
władcą z piastowskiego rodu, wprawdzie jeszcze bardzo okrojone
terytorialnie, pełne wewnętrznych rozdarć i napięć, skłócone ze
wszystkimi sąsiadami, ale przecież królestwo, z własnym koro‐
nowanym królem wywodzącym się z dawnej królewskiej dyna‐
stii. To polskie królestwo, bezdyskusyjnie ponownie utworzone
przez Władysława Łokietka, przetrwało, ze zmiennymi kolejami
losu, niemal aż pięć wieków. A przecież właśnie on nigdy tym
królem zostać nie powinien.
Czy ta niewątpliwie ogromna zasługa małego nie tylko wzro‐
stem księcia powinna z góry, niejako automatycznie, przekreślić
wszystkie wady i niegodziwości tego człowieka, skazać je na za‐
tarcie i zapomnienie? Przez lata uważano, że bezdyskusyjnie tak.
Co więcej, tego twórcę odrodzonego królestwa, choć przecież nie
pierwszego, który odzyskał po wiekach koronę dla Polski, i jego
walkę o tron starano się pokazywać zupełnie inaczej, niż się to
przedstawiało w rzeczywistości.
Przez całe stulecia prezentowano Władysława Łokietka jako
osobę wielką duchem i ciałem, zręcznego polityka i skutecznego
wodza, cieszącego się pełnym poparciem rdzennej polskiej ludno‐
ści, która z nadzieją upatrywała w nim twórcę zjednoczonego
wreszcie państwa. Bo przecież tylko takimi cechami miał prawo,
w powszechnym odczuciu społecznym, legitymować się król,
który nie tylko zdobył, lecz także zachował swoje królestwo, a po‐
zostawiając je synowi, przywrócił królewską dynastię piastow‐
ską.
Do tej powszechnej nadziei na odrodzenie Królestwa Polskiego
też należy podchodzić ostrożnie. W miastach dominował prze‐
cież żywioł niemiecki i czeski. Dla mieszkańców wsi, nawet jeśli
była to ludność narodowości polskiej, a nie osadzeni na roli jeńcy
z licznych wypraw wojennych lub zagraniczni nasadźcy, najważ‐
niejsze było bezpieczne przeżycie choćby kilku dni bez napadów,
gwałtów i zniszczeń dobytku. O patriotyzmie państwowym
trudno w tamtych czasach nawet snuć jakiekolwiek rozważania.
Kim zatem był ten książę, a potem król, podziwiany przez póź‐
niejszych zwolenników, lecz tak pogardzany i znienawidzony za
swoje postępowanie przez znaczną część duchowieństwa, rycer‐
stwa i mieszczaństwa z przełomu XIII i XIV wieku? Dla kogo był
zatem niezłomny, a dla kogo nikczemny?
W polskiej ikonografii najbardziej popularny, powszechnie
znany wizerunek króla Władysława Łokietka to portret malo‐
wany w XIX stuleciu przez Jana Matejkę w cyklu „Poczet królów i
książąt polskich”. Przedstawia on właściwie tylko twarz króla w
złotej koronie na głowie, z długim wąsem i dumnym spojrze‐
niem. Tak, jak powinien się prezentować prawdziwy król – szla‐
chetny człowiek, godny dziedzic piastowskiej dynastii, który
przywrócił w Polsce królestwo. Taki właśnie wizerunek tego pol‐
skiego władcy powielają odtąd podręczniki do nauczania historii
Polski, a także rozliczne wydawnictwa historyczne. Król musiał
przecież mieć w sobie majestat oraz godny wygląd, wzbudzający
powszechny szacunek.
Z portretu Jana Matejki nie dowiemy się jednak niczego o
wzroście króla i o cechach jego charakteru. Nie jest przecież obo‐
wiązkiem żadnego malarza odtwarzanie postaci z fotograficzną
dokładnością. Na pewno nasz znakomity artysta wykonał ten
portret ku pokrzepieniu serc, podobnie jak większość wizerun‐
ków ze słynnego „Pocztu królów i książąt polskich”. Charaktery‐
styczne jest przy tym, że również w swoich innych dziełach doty‐
czących tego króla Jan Matejko unikał jak ognia przedstawienia
całej królewskiej sylwetki. A jak już musiał ją pokazać, to sadzał
króla na koniu, starannie przy tym maskując niedostatki wzrostu
tego człowieka.
Na szczęście zachował się jeszcze inny królewski portret. Bar‐
dziej prawdziwie oddający jego rzeczywisty wizerunek. Pochodzi
z „Pocztu królów” Marcella Bacciarellego. Król Władysław Łokie‐
tek przedstawiony jest na nim w pancerzu, z królewskim jabł‐
kiem w jednym ręku i ze sztandarem w drugim. Mały, zgarbiony,
z mizernym zarostem... prawie pokurcz. Ale taki był w rzeczywi‐
stości.
Ten bardzo niski wzrost, niecodzienny nawet w czasach, gdy
średni wzrost mężczyzny nie przekraczał stu sześćdziesięciu cen‐
tymetrów, spowodował nadanie księciu Władysławowi, już w
dzieciństwie, przydomku „łokietek” lub „łokieć”, pochodzącego
od ówczesnej miary długości – jeden łokieć liczył siedemdziesiąt
osiem centymetrów. Nie był to bynajmniej przydomek sympa‐
tyczny ani pieszczotliwy, lecz wręcz odwrotnie – pogardliwy. W
rzeczywistości książę, a późniejszy król Władysław Łokietek, był
większy od owego „łokcia”; mierzył nieco ponad sto dwadzieścia
centymetrów, czyli niewiele więcej niż półtora ówczesnego łok‐
cia. Był to jednak, nawet jak na standardy XIII czy XIV wieku,
wzrost zdecydowanie odbiegający od pojęcia niskiego mężczy‐
zny.
Zdawał sobie z tego doskonale sprawę sam książę Władysław.
Przydomek z dzieciństwa towarzyszył mu bowiem przez całe ży‐
cie i pozostał na zawsze w historycznym obiegu po jego śmierci,
choć pisany już dużą literą. Wprawdzie na przestrzeni wieków, a
zwłaszcza w łatach rozbiorów, czyniono wiele, aby król ten prze‐
trwał w naszej świadomości nie jako jakiś tam „łokietek”, lecz
jako ktoś, kto chronił jedność polskiego społeczeństwa przed ze‐
wnętrznymi zakusami, „gwiazda narodu”, „wojownik najodważ‐
niejszy ze wszystkich” lub też „nie mniejszy następca Marsa w
sposobie prowadzenia wojny”. Były to jednak działania bezsku‐
teczne. Nie powiodły się także podejmowane na przełomie XIX i
XX wieku przez niektórych polskich historyków próby zamiany
owego nieszczęsnego, nadanego mu przez współczesnych przy‐
domku „łokietek” na bardziej godny koronowanego władcy, czyli
„niezłomny” – rzekomo również czternastowieczny.
Łokietek przez całe życie osobiście walczył z tym przezwi‐
skiem. Używanie go w jego obecności mogło się skończyć dla
prześmiewcy tragicznie, tak jak dla księcia ścieniawskiego Prze‐
mka, który, ranny w przegranej pod Siewierzem bitwie prze‐
ciwko Łokietkowi, po dostaniu się do jego niewoli głośno ubole‐
wał, że stał się jeńcem „jakiegoś łokietka”. Rozwścieczony takim
nazwaniem go, książę Władysław – różnie podają kronikarskie
zapisy – albo osobiście dobił, albo też rozkazał niezwłocznie
uśmiercić rannego.
Nie był to pierwszy przypadek w dziejach, kiedy ludzie bardzo
niskiego wzrostu, niezwykle drażliwi na tym punkcie, wyżej ce‐
nili urażoną godność osobistą niż powszechnie przyjęte normy
postępowania, a braki fizyczne nadrabiali często kłótliwością,
skłonnością do intryg, a przede wszystkim złośliwością oraz nie‐
chęcią, mściwością lub wrogością wobec wszystkich dookoła.
Właśnie takim człowiekiem był zawsze książę brzesko-kujawski.
Wiele z jego czynów dzisiaj można jeszcze śmiało ocenić jako
równie jak wzrost nikczemne. Nawet niezwykle mu przychylny
Jan Długosz nie zawahał się w pewnym momencie napisać o nim
wprost: gotów [był] oddać życie, byleby tylko zaspokoić żądzę ze‐
msty... Mnogość dokonanych przez niego niegodziwości – zdrad,
fałszywych przysiąg, intryg, przypadków łamania danego słowa,
a także korzystania z pomocy wrogów Polski dla osiągnięcia oso‐
bistych celów – z powodzeniem wystarczyłaby do wypełnienia
historii panowania niejednej dynastii w Europie. Jego droga do
tronu bardziej przypominała poczynania Dżyngis-chana niż eu‐
ropejskich władców. Dwukrotnie obłożony został także klątwą
kościelną, a podległe mu ziemie – interdyktem, czyli zakazem od‐
bywania na nich posług kościelnych w stosunku do wszystkich
wiernych.
Książę permanentnie lekceważył nałożone na niego kościelne
kary. Wiedział, że może sobie na to pozwolić. Straciły one bo‐
wiem na ziemiach polskich swoją moc już ponad sto lat wcze‐
śniej, jeszcze za panowania Bolesława Kędzierzawego, kiedy to
oficjalnie polskie duchowieństwo, z arcybiskupem gnieźnień‐
skim Jakubem ze Żnina na czele, nie uznało i nie wprowadziło w
życie skutków klątwy nałożonej na młodszych synów Bolesława
Krzywoustego przez Gwidona, legata papieskiego w Polsce, za od‐
mowę oddania senioralnego tronu w Krakowie ich najstarszemu
bratu księciu Władysławowi II Wygnańcowi.
Przedziwnym zbiegiem okoliczności prawie wszyscy (poza
księciem Henrykiem III głogowskim, chociaż i w tym przypadku
występują pewne niejasności) najwięksi rywale małego księcia
do polskiej korony ginęli śmiercią tragiczną, otruci lub zamordo‐
wani. Wprawdzie nikt nigdy nie znalazł bezpośredniego dowodu,
że stało się to z wyraźnego polecenia Władysława Łokietka, ale
historycy polscy i zagraniczni doszukali się już i nadal stale się
doszukują tzw. dowodów pośrednich, wskazujących jednoznacz‐
nie, iż wśród tych, którzy przede wszystkim czerpali wymierne
korzyści z owych otruć i zabójstw, zawsze znajdował się ten
mały, wzrostem i charakterem, książę z Kujaw, przyszły król kra‐
kowski.
Okoliczności, w jakich dochodziło do tych wydarzeń, wskazują
na pewną zadziwiającą prawidłowość. Otrucie księcia Henryka
IV Probusa umożliwiło księciu Władysławowi Łokietkowi rozpo‐
częcie na nowo wałki o władzę w Krakowie. Zamordowanie króla
Przemyśla II opróżniło polski tron królewski, o który mały książę
znowu się mógł ubiegać. Wreszcie zamordowanie Wacława III w
drodze do Gniezna, na koronację jako króla Polski, zakończyło de‐
finitywnie wszelkie pretensje Przemyślidów do polskiej korony i
faktycznie otwarło ponownie drogę do tronu Władysławowi Ło‐
kietkowi. Śmierć, podobno naturalna, księcia Henryka III gło‐
gowskiego usunęła ostatnią już przeszkodę na drodze do tej ko‐
rony.
Można wprawdzie utrzymywać że był to tylko splot przypad‐
kowych wydarzeń, a książę Władysław po prostu umiejętnie i w
porę z nich korzystał, ale byłoby to wytłumaczenie bardzo na‐
iwne. Można uwierzyć w jeden czy dwa przypadki, ale już trzy,
zawsze dotyczące tego samego problemu, budzą w pełni uzasad‐
nione wątpliwości. Nie da się ich rozwiać stwierdzeniem o za‐
wistnych, wrogich Polsce, cudzoziemskich kronikarzach.
Ten człowiek był po prostu ciężko chory na władzę, traktując
ją jako swoistą rekompensatę za wszystkie losowe nieszczęścia,
jakie go wcześniej dotknęły. I dążył do niej bezkompromisowo,
używając obiegowego określenia – także po trupach. Przeszkody
na tej drodze starał się usuwać za wszelką cenę i wszelkimi do‐
stępnymi sposobami. Liczył się dla tego księcia tylko cel osta‐
teczny – najpierw był nim Kraków i tron książęcy, a potem kró‐
lewska korona.
Władysław Łokietek wiedział, że jeśli tylko zostanie królem,
nikt nie będzie go osądzał ani rozliczał z przebiegu drogi do tronu.
I nikt nie będzie mu również wypominał, że ten tron zawdzięcza
przede wszystkim najemnym wojskom węgierskim i ruskim,
równie bezwzględnym wobec rdzennej, polskiej ludności jak ich
naczelny dowódca. Upragnioną zaś królewską koronę otrzymał
także dzięki łapówce. Znamienne było przy tym, iż była to tylko
korona króla krakowskiego, a nie jak dotychczas bywało – króla
Polski.
Gdy książę Władysław wreszcie osiągnął zamierzony cel, oka‐
zał się władcą bardzo przeciętnym, wręcz nieudolnym, którego
decyzje dotyczące bezpośrednio państwa zakończone jakimś suk‐
cesem – należały do rzadkości. Utrata Śląska, nieudana wyprawa
przeciwko Brandenburgii i Mazowszu, a przede wszystkim
utrata, niejako na własne życzenie, Gdańska, Świecia i praktycz‐
nie całego Pomorza, a na koniec panowania także utrata rodzin‐
nych Kujaw na rzecz Krzyżaków – to tylko najważniejsze z popeł‐
nionych licznych błędów. Jedynym sukcesem było przyłączenie
Wielkopolski do swojego państwa, choć i wtedy podejmował
błędne decyzje, zdecydowanie podnoszące jego cenę. Poważne
błędy polityczne króla przesądziły ostatecznie o kształcie zachod‐
nich i północnych granic Rzeczpospolitej aż do czasu pierwszego
rozbioru.
Nawet jeśli przyjąć poprawkę na ówczesne standardy zdoby‐
wania i sprawowania władzy, postępowanie Władysława Ło‐
kietka wzbudzało jawny sprzeciw, a w najlepszym przypadku
głęboką niechęć wielu lokalnych książąt piastowskich, a zarazem
ewentualnych sojuszników, których tak mu przecież zawsze bra‐
kowało. Nie budowało to także Królestwu Polskiemu dobrej opi‐
nii, i to nie tylko wśród najbliższych sąsiadów. Dlatego bardzo
często Polska przegrywała najważniejsze procesy i spory. Nigdy
też król ten nie potrafił ogarnąć potrzeb całego kraju, do końca
życia pozostał tym, kim był przed laty – małym, lokalnym księ‐
ciem brzesko-kujawskim, władcą za dużego jak na jego wyobraże‐
nia królestwa. W konsekwencji pozostawił po sobie królestwo w
stanie zdecydowanie gorszym ekonomicznie i terytorialnie, niż
było ono w momencie jego koronacji.
Oceniając jego postępowanie, można by powiedzieć – takie
były czasy i takie warunki, w jakich działał. Nie jest to jednak ra‐
cjonalne wytłumaczenie. Późniejsze panowanie jego syna, słusz‐
nie nazwanego nie tylko przez polską historię Kazimierzem Wiel‐
kim, udowodniło najlepiej, że po zdobyciu korony trzeba było jed‐
nak postępować inaczej, ustalać sobie inne priorytety, skutecznie
rozwijać kraj, a nawet kształtować i narzucać innym własną poli‐
tykę zagraniczną.
Z pewnością Władysław Łokietek był właściwym człowiekiem
na ówczesne, tak bardzo skomplikowane czasy. Wypłynął prze‐
cież z absolutnej nicości, z peryferyjnego księstewka, a zdobył i
utrzymał do naturalnej śmierci najwyższą nagrodę, czyli koronę,
co nie udało się wielu innym jego, znacznie bardziej ku temu pre‐
dysponowanym, poprzednikom i rywalom. W czasach zamętu za
jedyne prawo uznawał miecz, nie do końca zresztą własny, choć
nie zawsze umiał się nim właściwie posłużyć. Doskonale za to ra‐
dził sobie w wirze intryg i wiarołomstwa, niewątpliwie znacznie
lepiej niż w bezpośredniej walce o władzę.
Pod tym względem zdecydowanie nie miał sobie równych
wśród przeciwników politycznych. Jeśli tylko nadarzyła się odpo‐
wiednia okazja łub dostrzegał konkretne korzyści, natychmiast
wycofywał się z uroczyście danego słowa, z wszelkich przysiąg,
ustaleń i uzgodnień. Białe nie znaczyło dla niego białe, a czarne
również nie było czarnym.
Jeszcze gorzej spisywał się później – już jako gospodarz kraju
mający dbać o jego prawidłowy rozwój i bezpieczeństwo. Wiele
kłopotów i nieszczęść, jakie dotknęły Polskę pod panowaniem
Władysława Łokietka, wynikało z nieumiejętności zarządzania,
nieufności do otoczenia, złośliwości, a przede wszystkim z jego
uporu i nierozwagi. Podejmowane przez niego decyzje miały z re‐
guły podłoże emocjonalne, bez żadnej próby refleksji czy analizo‐
wania ich skutków. Nigdy nie wyrósł ze swego księstwa brzesko-
kujawskiego.
Niejedyny to zresztą taki przypadek w naszej historii.
Peryferyjne księstwo. Mały nie tylko wzrostem. Jaki ojciec,
taki syn. Bardzo ważne małżeństwo. Kto miał być księciem
krakowskim. Pierwszy błysk korony.
P
osiadłości Kazimierza I, księcia na Kujawach i Łęczycy, nigdy w
przeszłości nie należały do szczególnie liczących się na ówczesnej
mapie politycznej ziem polskich. Nie wyróżniały się ani wielko‐
ścią, ani bogactwem, ani też książę nie odgrywał wtedy żadnej
znaczącej roli politycznej wśród innych książąt piastowskich.
Traktowany był powszechnie jako jeden z tych awanturniczych
władców prowincjonalnych, którzy zawsze skorzy byli do wszel‐
kiej agresji, ale też dzięki niej, choć z trudem, chronili granice
swojego księstwa przed zakusami potężniejszych sąsiadów.
Książę ten przez całe życie musiał się zmagać z najrozmaitszymi
zagrożeniami wynikającymi przede wszystkim z położenia geo‐
graficznego jego księstwa pomiędzy Wielkopolską, Pomorzem,
Prusami, Mazowszem i Małopolską. Można również powiedzieć,
że sam bardzo często prowokował te zagrożenia swoim awantur‐
nictwem, brakiem instynktu politycznego oraz swoiście pojmo‐
waną polityką zawierania sojuszy.
Książę Kazimierz I, ojciec Władysława, poprzez kolejne mał‐
żeństwa, które służyły mu głównie do zdobywania posagu i so‐
juszników, starał się utrzymywać kruche bezpieczeństwo swo‐
jego księstwa, zachowując je we względnie stabilnych granicach.
Z drugiej strony, każde nowe małżeństwo przynosiło mu kolejne
dzieci, a tym samym kolejnych pretendentów do podziału i tak
niewielkiego przecież księstwa lub zmuszało go, w przypadku có‐
rek, do szykowania odpowiedniego posagu. Dzieci nie rozpiesz‐
czał, bo po prostu nie miał na to czasu, nie było nawet ku temu
specjalnych warunków w księstwie nieustannie przecież wstrzą‐
sanym kolejnymi awanturami z najbliższymi sąsiadami.
Od najmłodszych lat także książę Władysław musiał się zma‐
gać z różnymi osobistymi i politycznymi przeciwnościami losu.
Nie był udanym dzieckiem swoich rodziców, wspomnianego
księcia Kazimierza I oraz jego kolejnej żony, Eufrozyny – córki Ka‐
zimierza, księcia opolskiego i raciborskiego. Tylko on jeden spo‐
śród swego licznego rodzonego i przyrodniego rodzeństwa (był w
kolejności czwartym dzieckiem spośród siódemki, która dożyła
pełnoletniości, po Leszku Czarnym, Ziemomyśle i Adelajdzie, a
przed Kazimierzem II, Ziemowitem i Eufemią) wyróżniał się tak
niewielkim, nawet jak na ówczesne standardy, wzrostem.
Dlatego od dzieciństwa nazywano go „łokietkiem”. Przydomek
ten, choć książę walczył z nim na każdym kroku, pozostał mu na
całe życie i prześladuje go także po śmierci. Nazywano zresztą „ło‐
kietkiem” lub „łokciem” małego księcia, a potem króla, nie tylko
w Polsce. Przezwisko to – czego dowodzą liczne kroniki zagra‐
niczne – wykroczyło także szeroko poza granice ówczesnych ziem
piastowskich. Miało ono również w tych rocznikach i kronikach
swój łaciński odpowiednik – cubitalis (łokieć).
Książę musiał być zatem rzeczywiście niewielkiego wzrostu.
Jako ciekawostkę warto zauważyć, że w ostatnich latach panowa‐
nia króla Władysława jego polski przydomek zaczęto traktować
za granicą tak, jakby był nazwiskiem rodowym – Loketkoni.
Gdyby mały Władysław był jedynym męskim potomkiem
księcia Kazimierza I, być może otoczony zostałby szczególną tro‐
ską i rodzicielską miłością. Ale w przypadku tak licznego rodzeń‐
stwa nie miał na to najmniejszej szansy. Kandydatów na dziedzi‐
ców swojego księstwa miał książę kujawski wystarczająco dużo,
aby nie próbować szczególnie preferować tego najmniej udanego.
Niezbyt udany pod względem fizycznym Władysław nie mógł
liczyć na specjalne względy na dworze ojca. W tamtych czasach
w wielodzietnych rodzinach nie roztkliwiano się nad jakąkolwiek
ułomnością dziecka. Traktowano ją jako coś naturalnego, swoisty
dopust boży, z którym trzeba się po prostu pogodzić. Jeśli dziecko
przeżyło i dorosło do dojrzałego wieku, w najgorszym przypadku
zawsze można je było „zwrócić Panu Bogu”, czyli zaniknąć w naj‐
bliższym klasztorze.
Taki los nie stał się jednak udziałem małego Władysława, być
może dlatego, iż brakowało w księstwie odpowiednio dużego
klasztoru godnego przyjąć książęcego syna, chociaż na Kujawach
działali już w tamtych latach zarówno cystersi, jak i dominikanie.
Nie jest również wykluczone, że książę Kazimierz I, borykający
się przecież stale z problemami finansowymi, najzwyczajniej
mógł poskąpić środków na prebendę, czyli zakup odpowiedniego
stanowiska klasztornego dla swojego syna, godnego jego pocho‐
dzenia. A może po prostu książę Kazimierz za wcześnie umarł i
nie zdążył podjąć i sfinalizować takiej decyzji.
Dzieciństwo księcia Władysława trudno nazwać szczęśliwym.
Od początku jego mały wzrost był powodem kąśliwych uwag i
drwin otoczenia. To wtedy po raz pierwszy pojawiło się w sto‐
sunku do jego osoby przezwisko „łokietek”, które nie tylko przy‐
lgnęło do niego na całe życie, lecz także, pisane wielką literą,
funkcjonuje po dzień dzisiejszy. Mogło mu szkodzić w karierze,
choć jak się okazuje, akurat z tym problemem sobie poradził. Już
w wieku siedmiu lat, w 1267 roku, władał tytularnie kawałkiem
Kujaw, łącznie z ważnym grodem Brześć Kujawski, nosząc tytuł
księcia brzesko-kujawskiego. Stało się to w następstwie niespo‐
dziewanego zgonu ojca, księcia Kazimierza I. Nazywano go jed‐
nak wtedy powszechnie, z racji niewielkiego księstwa, także „ma‐
łym” lub „kieszonkowym” księciem.
Książę Władysław w pełni zasłużył sobie na to miano. Zasięg
jego władzy określić można początkowo jako nadzwyczaj
skromny. Był on w owym czasie posiadaczem jednego z najmniej‐
szych księstw na ziemiach polskich. Dodać do tego jeszcze nale‐
żało jego charakter, nazywany przez współczesnych również ma‐
łym, czyli bardzo wątpliwej jakości. Pod tym względem okazał się
nieodrodnym dzieckiem swojego ojca.
Łokietek z domu rodzicielskiego mógł wynieść tylko jak naj‐
gorsze wzory sprawowania władzy. Książę Kazimierz I zachował
się w pamięci potomnych jako zachłanny, podstępny, niespo‐
kojny wiarołomca. Słowem, uznawany był za księcia niebezpiecz‐
nego dla najbliższych sąsiadów. Tylko z Krzyżakami, którzy już
wtedy stanowili potęgę militarną, starał się utrzymywać w miarę
dobre stosunki, wspierał ich nawet militarnie w podbojach Prus.
W kronikach i rocznikach klasztornych z tamtych czasów
książę Kazimierz I wymieniany jest jako władca nadzwyczaj
skłonny do zatargów, intryg i wojen, ciągle narażający z tego po‐
wodu własne księstwo na konflikty zbrojne z sąsiadami, a w kon‐
sekwencji na gospodarcze zubożenie. Najechał zbrojnie nawet ro‐
dzonego brata Siemowita, którego w dodatku porwał i uwięził
wraz z żoną Perejesławą, aby wymusić na nim zrzeczenie się Ma‐
zowsza. Uwolnił swoich jeńców i zrezygnował z aspiracji do wła‐
dania Mazowszem po wyniszczającym odwetowym najeździe na
Kujawy brata Perejesławy, ruskiego księcia Romana halickiego.
Dopiero pod koniec życia, zagrożony zresztą wtedy jawnym bun‐
tem kujawskiego rycerstwa oraz wobec protestów najstarszych
synów zaniepokojonych gwałtownym ubożeniem księstwa,
książę Kazimierz I musiał wreszcie zrezygnować ze swoich ulu‐
bionych, ale niezwykle kosztownych najazdów łupieskich.
Awanturnicze wyprawy, którym najczęściej towarzyszyły nie‐
powodzenia, a także zdecydowana nieudolność w zarządzaniu
księstwem w czasach względnego pokoju spowodowały, iż nie ża‐
łowano specjalnie księcia Kazimierza, kiedy zakończył swe życie.
Schodził z tego świata jako władca mocno okrojonego księstwa
kujawsko-łęczyckiego. Dwaj jego najstarsi synowie, jeszcze przed
jego śmiercią, w obawie o zmarnowanie całego księstwa wymu‐
sili bowiem na awanturniczym ojcu nadanie im własnych posia‐
dłości do samodzielnego rządzenia.
Na mocy książęcego testamentu całą północną część Kujaw, z
Bydgoszczą, Solcem i Inowrocławiem, otrzymał władający już
tymi posiadłościami książę Ziemomysł (wówczas pełnoletni). Zie‐
mia sieradzka, również jeszcze za życia ojca, przypadła we włada‐
nie najstarszemu synowi – Leszkowi Czarnemu. Wkrótce otrzy‐
mał on dodatkowo ziemię łęczycką. Po śmierci Kazimierza I część
południowa Kujaw podzielona została pomiędzy trzech najmłod‐
szych braci: Władysława, pięcioletniego Kazimierza II i trzylet‐
niego Ziemowita. Nad całością tych ziem miała początkowo czu‐
wać trzecia żona zmarłego księcia, księżna Eufrozyna. Nie potra‐
fiła jednak dobrze administrować księstwami, narażonymi na
częste najazdy Litwinów, konflikty graniczne z Krzyżakami i z
książętami mazowieckimi. Bardzo szybko wyszła powtórnie za
mąż za księcia pomorskiego Mszczuja II i opuściła na zawsze, roz‐
drobnione wtedy, księstwa kujawskie.
W tej sytuacji w imieniu braci całymi Kujawami rządził po‐
czątkowo drugi w kolejności starszeństwa po ówczesnym księciu
sieradzkim Leszku Czarnym, książę Ziemomysł. Sam książę Le‐
szek Czarny wydawał się zupełnie niezainteresowany losami
swojego przyrodniego rodzeństwa. Kujawy, podzielone na cztery
mało znaczące księstewka, nie odgrywały wtedy na polskich zie‐
miach żadnej roli politycznej, gospodarczej czy militarnej. Były,
bo były. I tyle!
Na początku lat siedemdziesiątych XIII wieku opiekę nad Ku‐
jawami przejęli wspólnie książę krakowski Bolesław Wstydliwy
oraz książę wielkopolski Bolesław Pobożny. Władający wtedy Ku‐
jawami w imieniu małoletnich braci książę Ziemomysł nie uzy‐
skał wsparcia Leszka Czarnego i nie był w stanie przeciwstawić
się tej opiece, która polegała wprawdzie na próbie ożywienia go‐
spodarczego rozdrobnionej dzielnicy, ale wyłącznie w celu czer‐
pania z niej przez tych opiekunów wymiernych korzyści mate‐
rialnych i uzależnienia politycznego tych księstewek od sąsia‐
dów.
W 1273 roku Bolesław Wstydliwy zabrał na swój dwór do Kra‐
kowa, jako osobistego pazia, młodego księcia Władysława. Nie do
końca wiadomo, dlaczego mały książę znalazł się na krakowskim
dworze. Niektórzy z historyków uważali nawet, iż Władysław Ło‐
kietek odgrywał wtedy na Wawelu przede wszystkim rolę za‐
kładnika lojalności Kujaw wobec księstwa krakowskiego. Trudno
jest jednak zaakceptować taką hipotezę, gdyż Kujawy były wów‐
czas podzielone pomiędzy czterech, ciągle żyjących jeszcze synów
księcia Kazimierza I, w dodatku przyrodnich braci, a zatem nale‐
żałoby w zasadzie od każdego z tych czterech małych księstw po‐
bierać oddzielnego zakładnika. Nie można w tej sytuacji wyklu‐
czyć, że o wyborze pazia zdecydował wyjątkowo niski wzrost ku‐
jawskiego księcia. Małe pacholę z tytułem księcia, idące przodem,
niosące za duży dla niego miecz, efektownie podkreślało majestat
władcy.
Nie wiadomo również dokładnie, jak długo Władysław Łokie‐
tek przebywał na dworze księcia krakowskiego, podobnie jak nie‐
znany jest powód, dla którego Bolesław Wstydliwy pozbył się
małego księcia ze swojego dworu i odesłał go ostatecznie do księ‐
stwa brzesko-kujawskiego. Po powrocie Władysław Łokietek roz‐
począł wspólnie z bratem, księciem Kazimierzem II, panowanie
nad południowymi Kujawami, przeznaczając kolejnemu, naj‐
młodszemu bratu, księciu Ziemowitowi, księstwo dobrzyńskie;
zapewne dlatego, że wówczas było ono najbardziej wysunięte na
północny wschód i z tego powodu szczególnie narażone na liczne
najazdy ze strony Krzyżaków, Litwinów i Mazowszan.
Nie były to rządy udane. Księstwo, a ściślej księstewko, brze‐
sko-kujawskie Władysława Łokietka, a także pozostałe księstwa
kujawskie jego braci były wtedy najmniejsze i najuboższe na pol‐
skich ziemiach. W dodatku leżały już poza najważniejszymi prze‐
biegającymi przez ziemie piastowskie szlakami handlowymi i nie
miały większych szans na naturalny rozwój. Tym bardziej że
każdy z panujących braci znacznie większe znaczenie przykładał
zawsze do osiągania sukcesów militarnych niż gospodarczych.
Mały książę i małe księstwo, w dodatku bardzo źle zarządzane,
w którym najważniejsze było przeżycie do jutra, a nie harmo‐
nijny rozwój. Małym władcą Władysław Łokietek pozostał
zresztą do końca życia, przenosząc styl rządzenia kieszonkowym
księstwem brzesko-kujawskim na późniejszy sposób zarządzania
całym podległym mu Królestwem Polskim.
Z tego okresu, o czym można przeczytać w Roczniku wielkopol‐
skim, a także w Letopisie ipatowskim, księcia Władysława Ło‐
kietka zapamiętano jedynie jako nieodrodnego syna swego ojca.
Innymi słowy, jako młodzieńca rozwiązłego, zawistnego, intry‐
ganta, awanturnika, grabieżcę, chciwego szybkiego i łatwego
wzbogacenia się, a także impulsywnego, bez żadnej myśli prze‐
wodniej w podejmowanych przez siebie działaniach. To właśnie
kumulacja tych złych cech charakteru w jednej osobie budziła tak
wielkie zainteresowanie tą postacią ówczesnych kronikarzy: Był
skorym do gwałtownych czynów, a niezdolnym do rozważnych dzia‐
łań. Podczas wypraw wojennych pozwalał wojskom na grabieże, co
zjednywało mu nieprzyjaciół. Trudno o gorszą rekomendację.
Można było wprawdzie przeczytać u Jana Długosza charakte‐
rystykę Władysława Łokietka jako osoby wyróżniającej się po‐
korą, cierpliwością i łagodnością... nie był wobec nikogo wyniosły lub
przykry, choć brzmi to jak dowcip. Współcześni małego księcia
mieli bowiem o nim zupełnie inne mniemanie.
Ot, taki wtedy popularny typ mało znaczącego książątka dziel‐
nicowego, bardziej rycerza rozbójnika niż dbającego o swą do‐
menę władcy, jakich wówczas na ziemiach polskich nie brako‐
wało. W jednym tylko przewyższał sobie podobnych – w niego‐
dziwości i lekceważeniu wszelkich norm moralnych. Do końca
życia Władysław Łokietek, niestety, nie uwolnił się od tych nega‐
tywnych cech charakteru.
Nie cieszył się także mały książę uznaniem swojego najstar‐
szego przyrodniego brata, następcy Bolesława Wstydliwego na
książęcym tronie krakowskim, czyli Leszka Czarnego. Ten bez‐
dzietny książę był inicjatorem ważnego dla przyszłości Polski
tzw. porozumienia czterech. Zawarli go wraz z nim książę wro‐
cławski Henryk IV Probus, książę wielkopolski Przemysł II oraz
książę Henryk III głogowski. Na mocy tej umowy każdy z czte‐
rech książąt w przypadku swojej bezdzietnej śmierci powinien
scedować wszystkie posiadłości na rzecz jednego z pozostałych
przy życiu jej sygnatariuszy. W ten sposób „porozumienie czte‐
rech” miało zagwarantować przyspieszenie zjednoczenia kraju.
Księciu krakowskiemu, sandomierskiemu i sieradzkiemu,
Leszkowi Czarnemu, nawet przez moment nie przyszło do głowy,
aby spadkobiercą i kandydatem do sukcesji władzy nad księ‐
stwem krakowskim uczynić któregokolwiek ze swoich przyrod‐
nich braci, łącznie z Władysławem Łokietkiem. Kraków oddał
przecież Leszek Czarny, swoim testamentowym zapisem, władcy
księstwa wrocławskiego Henrykowi IV Probusowi. Uczynił to nie
dlatego, że żywił do niego pewną szczególną sympatię, lecz z po‐
wodu docenianej powszechnie jego umiejętności rządzenia du‐
żym księstwem. Mógł przypuszczać, że śląski władca podobnie
spisywać się będzie także na książęcym tronie krakowskim. Poza
tym poznał przecież Leszek Czarny braci aż nazbyt dobrze, musiał
także o nich wiedzieć coś jeszcze, co skutecznie powstrzymywało
go przed wyznaczeniem któregokolwiek z nich na swojego spad‐
kobiercę.
W przypadku Władysława Łokietka mógł to być przede
wszystkim dotychczasowy styl życia tego księcia, a zwłaszcza
brak umiejętności dbania o rozwój ekonomiczny zarządzanego
przez niego księstwa. Poza tym zbyt dobrze poznał wszystkie
ujemne cechy charakteru młodszego brata, z których szczególnie
zawiść i skłonność do łamania przyrzeczeń dyskwalifikowały go
całkowicie jako kandydata na potencjalnego przywódcę zjedno‐
czonego narodu. Dlatego Leszek Czarny trzymał go z dala od sie‐
bie.
Istnieje także bardzo prawdopodobna hipoteza głosząca, iż
podstawową przyczyną niechęci Leszka Czarnego do przyrod‐
niego brata była odmowa udzielenia przez niego pomocy w woj‐
nie księcia krakowskiego z Krzyżakami o ziemię gniewską w
1284 roku. Mały książę odmówił zresztą bratu wsparcia nie tylko
w tej sprawie. Władysław Łokietek pomimo wezwania nie udzie‐
lił również pomocy zbrojnej Leszkowi Czarnemu w walce z najaz‐
dami tatarskimi, systematycznie nękającymi ziemię sandomier‐
ską. Zakrawa na paradoks fakt, że książę Władysław nie chciał
wówczas iść na ratunek tej ziemi, która później prawie zawsze
stała za nim murem, zapewniając wsparcie i ochronę. Niechęć
Leszka Czarnego do młodszego brata spotęgowało porozumienie
o ścisłej współpracy militarnej małego księcia z wielkopolskim
księciem Przemysłem II. Nie przesądzało ono o niczym, niemniej
jednak książę krakowski mógł je odebrać jako zawarte za jego ple‐
cami, zwłaszcza w kontekście odmowy udziału księcia brzesko-
kujawskiego w wojnach prowadzonych przez Leszka Czarnego.
Wydawało się zatem, że książę brzesko-kujawski został już
niejako z góry skazany na dożywotnie odgrywanie roli prowin‐
cjonalnego książątka, bez większych szans na odmianę tego losu.
Krótko przed ślubem z Jadwigą, córką księcia kaliskiego Bole‐
sława Pobożnego, otrzymał jednak od przyrodniego brata, księcia
krakowskiego Leszka Czarnego, niespodziewanie ziemię łę‐
czycką, zapewne jako okresową darowiznę lub dzierżawę, dzięki
której mógł już jako władca znacznie większego księstwa ubiegać
się z pozytywnym rezultatem o rękę księżniczki z bardzo przecież
zamożnego wówczas księstwa kaliskiego. Po śmierci Leszka Czar‐
nego książę Władysław zatrzymał ziemię łęczycką jako spadek po
bracie. Ziemię sieradzką przejął wtedy jego przyrodni brat Ziemo‐
mysł. Dwaj najmłodsi bracia – jak widać – nie zostali wcale do‐
puszczeni do spadku po przyrodnim starszym bracie księciu
Leszku.
Ślub Władysława i Jadwigi odbył się w 1279 roku. Panna
młoda miała wtedy nieco ponad 13 lat. Wówczas wzrostem nie‐
znacznie tylko przewyższała swego trzydziestoletniego księcia
małżonka. Datę tego ślubu kwestionują wprawdzie niektóre źró‐
dła, według których miał on odbyć się... około dwudziestu lat
później. Ale wówczas Jadwiga, urodzona w 1266 roku, musiałaby
być już bardzo starą jak na tamte czasy panną, dobiegającą trzy‐
dziestki, a książę Władysław miał wtedy na głowie znacznie wię‐
cej innych spraw niż myślenie o małżeństwie. Poza wszystkim,
jego najstarszy krótko niestety żyjący syn Stefan urodził się
prawdopodobnie w 1289 roku, a zatem jako... nieślubne dziecko
(?) książęcej pary. Trzeba tu zaufać jednak wybitnemu znawcy
piastowskiej dynastii Oswaldowi Balzerowi, który ślub ten datuje
właśnie na rok 1279.
Ważne było przede wszystkim to, że kaliska księżniczka wnio‐
sła w posagu Władysławowi Łokietkowi niezwykle ważne konek‐
sje rodzinne. Matka jej, Jolenta Helena, była bowiem córką wę‐
gierskiego króla Beli IV. Władca ten wielokrotnie wspierał póź‐
niej militarnie poczynania męża swojej wnuczki. Podobnie
zresztą czynili, jakkolwiek już nie z rodzinnych pobudek, także
Andrzej III, kolejny król Węgier, żonaty zresztą z Fenenną, córką
Ziemomysła, wówczas już księcia kujawsko-łęczyckiego, przy‐
rodniego brata Władysława Łokietka, a później inni jego następcy
na węgierskim tronie. Faktycznie to tylko dzięki wymiernej, fi‐
nansowej i militarnej pomocy węgierskiej mały książę został póź‐
niej królem i utrzymał się na tronie przez trzynaście lat.
Przed ołtarzem Władysław tworzył z trzynastoletnią dziew‐
czynką parę niemal równą wzrostem. I zdaje się, o to przede
wszystkim chodziło. Potem Władysław Łokietek niechętnie po‐
kazywał się oficjalnie z małżonką, gdyż Jadwiga z wiekiem podro‐
sła i wyraźnie go przewyższała. Ona sama zresztą nigdy nie sta‐
rała się występować publicznie wspólnie z mężem. Wyjątek sta‐
nowiła tylko krakowska uroczystość koronacyjna w styczniu
1320 roku. Ale wtedy nie było innego wyjścia, musieli wystąpić
razem.
Nie zachowały się do naszych czasów żadne zapisy kronikar‐
skie informujące o tym, że po ślubie książę Władysław zmienił
diametralnie swój dotychczasowy, podobny do ojcowskiego, spo‐
sób zarządzania księstwem, odznaczający się najazdami, wal‐
kami, zdradami i koniunkturalnymi sojuszami, także z braćmi i
przeciw braciom. I zapewne do końca życia pozostałby on tylko
takim prowincjonalnym, uciążliwym dla sąsiadów łęczycko-ku‐
jawskim książątkiem, trwoniącym czas i energię na drugorzędne
działania polityczne i militarne, zadowalającym się jakimś mało
znaczącym sukcesem, gdyby nie zupełny przypadek. Zadziwia‐
jące, jak wiele różnych przypadków towarzyszyło później jego ka‐
rierze.
W roku 1288 umarł Leszek Czarny. Ziemię sieradzką zajął na‐
tychmiast Władysław Łokietek, który pozostałych braci usatys‐
fakcjonował rezygnacją z części przynależnych do niego Kujaw.
Niespodziewanie stał się wtedy liderem wśród rodzeństwa. Wo‐
bec akceptacji takiego rozwiązania przez młodszych braci, naj‐
starszy wtedy w rodzinie, któremu powinien przypaść tytuł
głowy rodu, książę Ziemomysł zadowolił się również pewnymi
darowiznami terytorialnymi. W ten sposób niespodziewanie
mały książę awansował na najważniejszą osobę wśród potom‐
ków księcia Kazimierza I.
Po śmierci księcia Leszka Czarnego, zgodnie z wcześniejszym
„porozumieniem czterech”, a także z zapisem książęcego testa‐
mentu, krakowskim księciem powinien zostać książę wrocławski
Henryk IV Probus. Zgodnie z literą i duchem owej umowy książę
ten powinien również przejąć zwierzchność nad ziemią sie‐
radzką, zagarniętą przez Łokietka. Na jego szczęście kandydatura
wrocławskiego księcia napotkała zdecydowany opór znacznej
części małopolskich możnowładców, wśród których prym wiódł
wówczas biskup krakowski Paweł z Przemankowa. Nie tylko nie
uznali jej, lecz także rozpoczęli poszukiwania innego kandydata
na księcia krakowskiego.
Powodem owej niechęci Małopolan był przede wszystkim styl
rządzenia Herryka IV Probusa we własnym księstwie, a zwłasz‐
cza jego dążenia do radykalnego ograniczenia w swoim państwie
władzy kościelnej wyłącznie do spraw duchowych. Bez żadnych
przy tym skrupułów książę ten sięgał do skarbców kościelnych i
klasztornych, a nawet zagarnął fundusze zbierane na kolejną wy‐
prawę krzyżową, za co został w swoim czasie obłożony klątwą
kościelną. W dodatku zupełnie bezkarnie oddalił własną żonę dla
innej kobiety. To wszystko musiało więc wzbudzić w biskupie
Pawle poważne niepokoje o rolę i znaczenie biskupstwa krakow‐
skiego u boku takiego samodzielnego władcy.
Obawiano się również w Małopolsce przeniesienia centrum
sprawowania władzy książęcej z Krakowa do Wrocławia, który
był w tamtych czasach bezdyskusyjnie najbogatszym i najbar‐
dziej znanym miastem polskim w Europie. Dla Małopolan mogło
to oznaczać realną groźbę utraty ważnych stanowisk zajmowa‐
nych przez nich dotychczas zwyczajowo na dworze każdego księ‐
cia, który akurat władał Krakowem.
Nie wzbudzał zaufania małopolskich możnowładców także
inny z sygnatariuszy „porozumienia czterech” – książę Henryk III
głogowski. Był również Ślązakiem, a ponieważ jego ziemie nie
graniczyły bezpośrednio z Małopolską, obawiano się, że mógłby
rządzić nie z Wawelu, lecz z Głogowa. Z kolei trzeci z książąt,
Przemysł II wielkopolski, też okazał się niedogodnym dla nich
kandydatem, bo pochodził z Wielkopolski. Od czasów bowiem
bratobójczej walki Bolesława Krzywoustego z jego bratem Zbi‐
gniewem Wielkopolska zawsze rywalizowała z Małopolską o
miano najważniejszej polskiej dzielnicy.
W takiej sytuacji na wiecu w Sandomierzu, właśnie za na‐
mową biskupa Pawła z Przemankowa, Małopolanie zapropono‐
wali na następcę Leszka Czarnego innego Piastowicza, również
potomka Konrada Mazowieckiego z linii mazowiecko-kujawskiej,
księcia płockiego Bolesława II. Znając ambicje tego księcia, liczyli
przede wszystkim, iż doceni on to ogromne wyróżnienie, jakie go
spotkało, i zostanie uległym władcą, którego poczynaniami mo‐
gliby łatwo sterować, jak to przecież się działo z księciem Bolesła‐
wem Wstydliwym.
Zgodnie z ich przypuszczeniami książę Bolesław II płocki przy‐
jął ową propozycję, mimo iż wiedział, że mieszczanie krakowscy i
część rycerstwa małopolskiego, z urzędującym na Wawelu kasz‐
telanem krakowskim Sułkiem z Niedźwiedzia na czele, opowie‐
dzieli się za bezwarunkowym przestrzeganiem testamentu
Leszka Czarnego, czyli wyborem księcia wrocławskiego. Jeszcze
inni małopolscy możnowładcy uważali, że jeśli już miał być to
władca z linii Konrada Mazowieckiego, to woleliby na krakow‐
skim tronie zupełnie innego kandydata, również rodem z Mazow‐
sza, a mianowicie księcia czerskiego Konrada II. Jeszcze bardziej,
jak uważali, uległego niż książę płocki.
Książę Bolesław II płocki, pomimo że był w pełni świadomy
siły istniejącej przeciwko niemu opozycji w Krakowie, a także
tego, że przyjdzie mu się w tym wyścigu zmierzyć z gospodarczo i
militarnie potężniejszym władcą ze Śląska, postanowił walczyć o
najwyższą wtedy godność w Polsce. Na początek zamierzał zająć
zbrojnie Kraków, aby postawić wszystkich swoich obecnych i po‐
tencjalnych oponentów przed faktem dokonanym. Zgromadził
zatem odpowiednio liczne wojska i wyruszył z Mazowsza do sto‐
licy Małopolski.
Wśród tych, którzy wtedy wsparli militarnie wyprawę płoc‐
kiego księcia po krakowski tron książęcy, znalazł się również
książę brzesko-kujawski i sieradzki Władysław Łokietek. Niektó‐
rzy historycy utrzymują, że po prostu przymuszony został do
tego wsparcia przez mazowieckiego księcia, inni dostrzegają w
tym jego samodzielną decyzję, będącą kolejną nadzieją na wzbo‐
gacenie się łaską i wdzięcznością nowego władcy krakowskiego, a
także prozaiczną szansą na łupy możliwe do zdobycia po pokona‐
niu ewentualnych przeciwników. Wszak księstwa, którymi wła‐
dał, należały do bardzo ubogich.
Sądzić także należy, że małemu księciu przede wszystkim zale‐
żało na zachowaniu w swoich rękach ziemi sieradzkiej, której sta‐
tus własności był przecież niejasny i formalnie powinna być ona
zawsze dołączana do posiadłości każdego księcia krakowskiego.
Wdzięczny za udzielone mu poparcie militarne, nowy książę kra‐
kowski na pewno nie zechciałby podważać tej problematycznej
własności.
Nie to jednak było w tym wydarzeniu najważniejsze. Istotne
natomiast okazało się, że w ten oto sposób mały książę, władający
przecież bardzo peryferyjnym, w dodatku nader biednym księ‐
stwem, niemający dotychczas żadnego znaczenia wśród innych
piastowskich władców dzielnicowych, niespodziewanie nawet
dla siebie samego wkroczył aktywnie do wielkiej polityki.
Wejście to początkowo wcale nie zapowiadało się imponująco.
Był przecież tylko dowódcą jednego z kilku satelickich hufców w
armii księcia płockiego. Ale to właśnie wtedy po raz pierwszy
Władysław Łokietek, niewiele znaczący w Polsce książę brzesko-
kujawski i sieradzki, dostrzegł blask królewskiej korony. Wpraw‐
dzie bardzo jeszcze odległy, ledwie tylko widoczny, ale odtąd już
wiedział, ku czemu powinien dążyć.
Pierwsza wyprawa do Krakowa
Kto pierwszy stanie pod Wawelem. Bitwa pod Siewierzem.
Intrygi małego księcia. Wielka wyprawa Ślązaków. Upoka‐
rzająca ucieczka Władysława Łokietka. Węgierska pomoc.
W
yprawa zaczęła się niefortunnie. Zanim książę Bolesław II ze‐
brał wszystkie swoje wojska, pod murami Krakowa pojawiły się
już oddziały księcia Henryka IV Probusa, śląskiego pretendenta
do polskiej korony, wspierane przez księcia Bolesława opolskiego.
Mieszczanie otwarli przed nimi bramy miasta, a kasztelan kra‐
kowski Sułek z Niedźwiedzia, czując się egzekutorem testamentu
politycznego księcia Leszka Czarnego, uroczyście zaprosił księcia
z Wrocławia do wawelskiego zamku. Śląski książę miał zatem
Małopolskę już w ręku. Tylko ziemia sandomierska, gdzie schro‐
nił się biskup Paweł z Przemankowa, tworząca z ziemią krakow‐
ską tę wspólną dzielnicę, nie chciała uznać jego zwierzchnictwa.
Książę Henryk IV na razie nie próbował jej jednoczyć siłą. Potrze‐
bował na to więcej czasu, a przede wszystkim nowych wojsk, po
które wrócił do Wrocławia.
Wydawać by się mogło, że mazowieckiemu pretendentowi po‐
zostawało w tej sytuacji albo rozpuścić już zgromadzone wojska i
podziękować sojusznikom za czynną gotowość wsparcia, albo za‐
ryzykować kontynuowanie marszu na Kruków. Ostatecznie, po‐
mimo tych przeciwności, książę płocki postanowił nadal walczyć
o tytuł księcia krakowskiego. Zdając sobie sprawę, że nie ma od‐
powiednich wojsk na zdobycie Krakowa, książę Bolesław II po‐
prowadził swoje oddziały najpierw do ziemi sandomierskiej,
gdzie mógł liczyć na polityczne i militarne poparcie małopolskiej
opozycji wobec śląskiego księcia. Tam bowiem opozycja ta była
najsilniejsza. Okazało się jednak, że podobnie jak książę płocki
myślał jeszcze ktoś inny.
Otóż niemal w tym samym czasie, w tym samym kierunku i w
tym samym celu, choć inną drogą, wyruszył w stronę Krakowa
kolejny książę mazowiecki. Był nim Konrad II czerski, podobnie
jak jego brat, książę Bolesław II płocki, pochodzący z linii następ‐
ców księcia Konrada Mazowieckiego. Przed laty książę czerski
zbuntował się nawet przeciwko Leszkowi Czarnemu i dlatego
obecnie część możnych Małopolski, niechętnych w przeszłości
temu kujawskiemu Piastowi, zachęcała księcia Konrada II, aby na
równi ze swoim bratem, księciem płockim, zaczął się ubiegać o
sukcesję po Leszku Czarnym.
Książę czerski podjął to wyzwanie. Zdawał sobie jednak
sprawę, że ze swoim mazowieckim wojskiem nie osiągnie zbyt
wiele, dlatego poprosił o pomoc militarną wieloletniego sojusz‐
nika, księcia wołyńskiego Mścisława i już razem hufce mazowiec‐
kie i wołyńskie wyruszyły w stronę Krakowa. Dołączyła do nich
także grupa sandomierskiego rycerstwa.
Wszelkie nadzieje księcia czerskiego na tron w Krakowie po‐
winny się rozwiać jednak już znacznie wcześniej, jeszcze w dro‐
dze do ziemi sandomierskiej, pod pierwszym większym grodem –
Lublinem. Książę Konrad II próbował go bowiem zająć niejako z
marszu, lecz się okazało, że jego wojska, z którymi zamierzał prze‐
cież zdobyć Kraków, są zbyt słabe, aby zdobywać ufortyfikowane
miasta. Konrad II odstąpił zatem z niczym spod lubelskich mu‐
rów. Był to jednak wyraźny sygnał, że jego wojska zupełnie się nie
nadawały do tego, aby zdobywać przy ich pomocy stolicę Mało‐
polski. W dodatku księcia czerskiego opuściła wkrótce znaczna
część jego małopolskich sojuszników. Wybrali po prostu mocniej‐
szego, czyli przeszli do konkurencyjnego obozu koalicji mazo‐
wiecko-kujawskiej.
W tej sytuacji w ślad za wiarołomnymi Małopolanami książę
Konrad II również się teraz przyłączył, choć z pełnym wyracho‐
waniem, do wyprawy Bolesława II płockiego. Nie zrezygnował
bowiem z krakowskiego tronu, a tylko czekał na pierwszą sprzy‐
jającą okazję, na jakieś potknięcie Bolesława płockiego, aby wcie‐
lić swój zamiar w życie. Na razie wyścig dwóch mazowieckich
książąt do Krakowa został tylko przerwany, ale daleki był jeszcze
od zakończenia.
Konrad II był bardzo cierpliwy w tym oczekiwaniu.
Kiedy wrocławski książę gromadził na Śląsku nowe siły, aby
umocnić się w Krakowie, Bolesław II wraz z Władysławem Ło‐
kietkiem i jego bratem Kazimierzem łęczyckim oraz z księciem
Konradem II czerskim z jego Wołynianami, wsparci dodatkowo
przez opozycyjne wobec Ślązaka rycerstwo małopolskie, omijając
Kraków, zaczęli zajmować kolejne miasta. Porozumieli się rów‐
nież z księciem Lwem halickim w sprawie dodatkowych posił‐
ków z Rusi. Dysponowali już zatem odpowiednią siłą, z którą mo‐
gli wreszcie skutecznie zagrozić wrocławskiemu księciu. Po‐
spiesznie wysłana do Krakowa przez Henryka IV Probusa ekspe‐
dycja „ratunkowa” została rozbita przez wojska księcia płockiego
i ich sojuszników 26 lutego 1289 roku w bitwie pod Siewierzem.
Znaczny wpływ na ostateczne zwycięstwo w tym starciu
miały wojska księcia wielkopolskiego Przemyśla II, który we
wspomaganiu Mazowszan dostrzegł sposobność wyeliminowa‐
nia Henryka IV Probusa, pierwszego przecież na liście „porozu‐
mienia czterech” kandydata na przyszłego króla, a tym samym
możliwość zwiększenia swoich szans na władanie Polską, i to
głównie mazowieckimi rękami. Dlatego zdecydował się wesprzeć
„nieplanowanego” pretendenta, dołączyć do niego jako najmniej
groźnego na drodze do spełnienia własnych marzeń o koronie.
Książę z Wielkopolski był przecież oficjalnie drugim w kolejności
kandydatem do objęcia krakowskiego tronu książęcego, ale także
do polskiej korony.
To właśnie po tej bitwie Władysław Łokietek, zanim pozostali
sojusznicy zdążyli interweniować, zgładził lub nakazał zgładzić
rannego księcia Przemka ścieniawskiego wyłącznie dlatego, że
użył on wobec księcia Władysława tak nielubianego przez niego
przydomku.
Warto zauważyć, iż w tamtych czasach panujących książąt
jeńców na ogół nie zabijano, gdyż można było za nich wziąć nie
tylko przyzwoity okup, lecz także dlatego, aby nie stwarzać groź‐
nego precedensu, bo przecież pomiędzy piastowskimi książętami
wciąż się toczyły jakieś walki. Jeńcy i zwycięzcy zmieniali się w
nich jak w kalejdoskopie. Brano się nawzajem do niewoli głównie
po to, aby uzyskać wymierne w grzywnach reparacje wojenne
lub zmusić jeńca do „dobrowolnego” zrzeczenia się części jego
księstwa. Dlatego zabicie księcia ścieniawskiego, jeńca przecież, a
w dodatku rannego, czyli bezbronnego, było wówczas tak bul‐
wersujące. Należy w tym miejscu jeszcze dodać, że książę Prze‐
mko był rodzonym bratem Henryka III głogowskiego, uczestnika
„porozumienia czterech” i późniejszego wieloletniego rywala ma‐
łego księcia do polskiej korony.
Prawdopodobnie to właśnie ten mord zakończył chwilowy so‐
jusz księcia Przemysła II z Bolesławem II, a przynajmniej stał się
powodem zerwania z Władysławem Łokietkiem. Nie oznaczało to
wielkiego osłabienia sił księcia płockiego. Wkrótce bowiem nad‐
ciągnęły dalsze posiłki ruskie, które przyprowadził Lew Daniele‐
wicz, książę halicki. Nie po raz pierwszy wszakże polscy książęta
w bratobójczej walce wspierali się obcymi wojskami. Nigdy nie
odbywało się to za darmo. W tym konkretnym przypadku ceną
za militarną pomoc Rusinów miało być przyrzeczenie rezygnacji
z wszelkich polskich praw do władania Grodami Czerwieńskimi.
Wspólnie już ruszono zatem na Kraków i zajęto miasto bro‐
nione przez nieliczną wrocławską załogę. Nie udało się jednak
zdobyć zamku wawelskiego, gdyż wszystkie ataki wojsk koali‐
cjantów skutecznie odpierał oddany wrocławskiemu księciu
kasztelan Sułek z Niedźwiedzia. Nie powiodły się również podej‐
mowane przez mazowieckich koalicjantów starania przekupienia
krakowskiego kasztelana. Wawel pozostał wiemy księciu wro‐
cławskiemu.
Kolejna próba odzyskania Krakowa podjęta przez Henryka IV
również zakończyła się niepowodzeniem. Niemal już pod mu‐
rami miasta wysłane przez niego wojska zostały ponownie poko‐
nane przez oddziały książąt mazowieckich, wspomaganych nadal
ruskimi posiłkami. Co więcej, w akcji odwetowej zwycięzcy zapu‐
ścili się, niszcząc i grabiąc, daleko w głąb Śląska, aż pod Racibórz,
Nysę i Grodków.
Był to jednak ostatni sukces mazowiecko-kujawskiej koalicji w
zmaganiach z księciem wrocławskim. Wkrótce w szeregach
triumfatorów, przekonanych, że oto wyeliminowany został już
definitywnie jeden z najpoważniejszych pretendentów do tronu,
rozpoczęły się niesnaski i intrygi. Każdy z książąt tej koalicji, poza
Kazimierzem II łęczyckim, uważał, że jest już w stanie samodziel‐
nie sięgnąć po tytuł księcia krakowskiego, a nawet zostać królem
Polski.
Jako pierwszy wyłamał się z tej koalicji książę czerski. Mimo że
Bolesław II zdecydował się odstąpić Konradowi II ziemię sando‐
mierską, książę ten miał większe ambicje. Uznał, że ma wszelkie
predyspozycje, aby zostać księciem krakowskim. Opuścił zatem
dotychczasowych sprzymierzeńców i udał się do Sandomierza,
aby tam gromadzić siły niezbędne do zdobycia Krakowa.
Wówczas do dzieła przystąpił doświadczony intrygant, książę
Władysław Łokietek. W zamian za obietnicę uczynienia go w
przyszłości przez Bolesława II księciem sandomierskim przyrzekł
mu pomóc wyeliminować Konrada II z walki o tron krakowski, a
następnie zmusić go do wycofania się aż do Czerska. Małemu
księciu udało się to nadzwyczaj łatwo. Wystarczyło, że ujawnił
groźbę podziału tej największej dzielnicy oraz zapowiedział na‐
stępstwa owego rozdzielenia, czyli przyłączenie ziemi sando‐
mierskiej do księstwa czerskiego.
Zapowiedź owej groźby spowodowała zdecydowany sprzeciw
sandomierskiego rycerstwa wobec księcia czerskiego, zaniepoko‐
jonego możliwością takiego podziału Małopolski. Zawiedziony
książę Konrad II ostatecznie wycofał się na Mazowsze. W ten spo‐
sób z początkowej kilkuosobowej koalicji książąt przeciw Henry‐
kowi IV Probusowi ubył może nie najważniejszy, ale przecież
także liczący się kandydat do władzy w Krakowie. Następny już
po Przemyśle II.
Łatwość, z jaką Władysławowi Łokietkowi udało się wyelimi‐
nować czerskiego księcia, podsunęła mu pomysł pozbycia się za
pomocą niemal identycznej intrygi także najważniejszego koali‐
cjanta, księcia Bolesława II. Szybko też rozpoczął wcielanie go w
życie.
Obietnicami przyszłych urzędów mały książę zjednywał sobie
systematycznie dotychczasowych zwolenników księcia płoc‐
kiego. Grając na nucie zjednoczeniowej, wskazywał na księcia Bo‐
lesława II jako na tego, który zawsze chciał podzielić Małopolskę,
a nawet próbował, oczywiście bezskutecznie, jego samego włą‐
czyć do tego podziału.
Łokietek nie ograniczył się tylko do wskazywania zagrożeń.
Chętnie rozdawał również przywileje i awanse. Na przykład
nadał wtedy ponownie stanowisko kasztelana krakowskiego Że‐
gocie, pozbawionemu tej kasztelanii jeszcze za opór wobec Leszka
Czarnego. Przywrócił także do łask i urzędu, odsuniętego również
z tego powodu, byłego wojewodę sandomierskiego Ottona. Dzia‐
łania takie zjednywały Łokietkowi nowych sojuszników.
Widząc topniejące szeregi swoich zwolenników, zniechęcony
Bolesław II zrezygnował ostatecznie ze zdobywania zbrojnie ty‐
tułu księcia krakowskiego. Powrócił do siebie na Mazowsze, do
Płocka, gdzie prawdopodobnie dopiero po latach dowiedział się
prawdy o intrygach swojego nielojalnego sojusznika. Tymczasem
triumfujący Władysław Łokietek nie potrafił zdyskontować tej
sytuacji, porozumieć się z możnowładcami i książętami innych
dzielnic. Zajął się bezskutecznym, ślamazarnym oblężeniem Wa‐
welu.
Ostatecznie z początkowej mazowiecko-kujawskiej koalicji po‐
został w Małopolsce tylko książę Władysław Łokietek. Skupione
wokół niego siły okazały się jednak zbyt słabe, aby wtedy wynieść
go trwale do władzy w Krakowie. Niemniej udało mu się za po‐
mocą tych intryg doprowadzić do tego, że uznano go za jednego z
liczących się pretendentów do najwyższych zaszczytów i dołą‐
czono do trzech książąt objętych testamentem Leszka Czarnego –
Henryka IV Probusa, Henryka III głogowskiego i Przemysła II,
księcia Wielkopolski.
Metoda, za pomocą której mazowieccy Piastowie zostali przez
małego księcia wyeliminowani z ubiegania się o księstwo kra‐
kowskie, stała się później na wiele lat powodem bardzo złych re‐
lacji mazowieckich książąt z królem krakowskim Władysławem
Łokietkiem, a także z jego synem Kazimierzem Wielkim. Pamię‐
tano na Mazowszu tamte intrygi i nielojalność sprzed lat. W naj‐
trudniejszych dla reaktywowanego Królestwa Polskiego momen‐
tach mazowieccy władcy zawsze albo demonstrowali jawną wro‐
gość wobec króla z Krakowa, popierając politycznie i militarnie
jego przeciwników, albo też – w najlepszym wypadku – wykazy‐
wali bardzo daleko idącą chłodną, niekiedy gorszą od jawnej wro‐
gości, neutralność. Formalnie pełną zwierzchność króla Polski
książęta mazowieccy uznali dopiero prawie 150 lat później, w po‐
łowie XV wieku.
Na razie przed małym księciem pozostawało jeszcze pokona‐
nie trzech żyjących nadal najpoważniejszych rywali, pretenden‐
tów do władzy w Polsce, sygnatariuszy owego „porozumienia
czterech”. Nie rozporządzał on jednak ani odpowiednimi siłami
militarnymi, ani też wystarczającymi środkami finansowymi na
realizację tego celu. Musiał szukać innych rozwiązań prowadzą‐
cych do krakowskiego książęcego tronu. Nie bardzo jednak wie‐
dział, jak to zrobić. Miotał się.
Po zajęciu Krakowa książę Władysław Łokietek zatwierdził
mieszczanom wszystkie przywileje nadane im wcześniej przez
Leszka Czarnego. Ten gest, mający na celu zjednanie patrycjatu
krakowskiego, jednak bardzo szybko zniweczył nałożeniem na
mieszczan dodatkowych podatków. Nie próbował również szu‐
kać żadnego porozumienia z patrycjatem miejskim Krakowa,
także w sprawie dalszego rozwoju handlu i umacniania bezpie‐
czeństwa miasta. Nie uznawał bowiem mieszczan, zresztą nie
tylko krakowskich, za godnych siebie partnerów w realizacji ja‐
kichkolwiek swoich planów. Oczywiście poza przymusowym do‐
datkowym finansowaniem prowadzonych przez siebie licznych
wojen.
Lekceważący, by nie powiedzieć pogardliwy, stosunek Włady‐
sława Łokietka do mieszczaństwa, tej nowej siły politycznej poja‐
wiającej się na ziemiach polskich, wyrósł na gruncie doświad‐
czeń wyniesionych z mało rozwiniętych gospodarczo Kujaw,
gdzie miasta nie miały takiego znaczenia jak w innych dzielni‐
cach. Jeszcze niejeden raz podobne traktowanie miast i miesz‐
czaństwa będzie się obracało przeciwko małemu księciu czy póź‐
niejszemu królowi.
Na pierwszy, bardzo dotkliwy dla niego, sygnał potwierdza‐
jący potrzebę utrzymywania dobrych relacji z miastami mały
książę nie czekał zbyt długo. Otóż mocno już schorowany, od
pewnego czasu systematycznie podtruwany przez... swojego oso‐
bistego medyka Jakuba z Goćwina, książę Henryk IV Probus zor‐
ganizował bowiem jeszcze jedną, tym razem znakomicie przygo‐
towaną, wyprawę w celu odzyskania Krakowa. (Wypada w tym
miejscu odnotować, że istnieje również domniemanie, wynika‐
jące z zawoalowanych sugestii niektórych niemieckich zapisów
kronikarskich, iż za owymi trucicielskimi działaniami Jakuba z
Goćwina stało wielu ościennych władców, zaniepokojonych ro‐
snącą potęgą wrocławskiego księcia i jego królewskimi aspira‐
cjami. Wśród nich obok margrabiów brandenburskich i niektó‐
rych książąt śląskich wymieniano także... księcia Władysława Ło‐
kietka).
Wyprawa księcia wrocławskiego tym razem została nadzwy‐
czaj starannie przygotowana i okazała się niezwykle groźna ze
względu na swoją siłę zbrojną. Wzięli w niej udział wszyscy ślą‐
scy książęta. Ale najważniejsze było to, że po raz pierwszy księcia
Henryka IV wsparły i to nie tylko finansowo, jak to się działo do‐
tychczas, lecz przede wszystkim militarnie – wszystkie podległe
mu śląskie miasta.
Miejscowi kronikarze odnotowali skrupulatnie, że samo mia‐
sto Wrocław wystawiło wówczas do dyspozycji księcia trzy ty‐
siące pięciuset piechurów, tysiąc dwieście wozów transporto‐
wych i ponad sto wozów przystosowanych do przewożenia ma‐
chin oblężniczych. Podobnie, na miarę swoich możliwości, za‐
chowały się także inne miasta śląskie. W imieniu ciężko już
wtedy chorego księcia wrocławskiego armią tą dowodził książę
legnicki Henryk V Brzuchaty, kiedyś wielki przeciwnik Probusa,
który w przeszłości więził go nawet krótko, jeszcze jako bardzo
młodego księcia, ale od pewnego czasu był już jego sojusznikiem.
Na wieść o zbliżających się wojskach wysłanych przez księcia
wrocławskiego Władysław Łokietek opuścił Kraków i wyruszył
im naprzeciw ze wszystkimi swoimi siłami. W oddziałach ma‐
łego księcia znajdowało się wtedy popierające go rycerstwo z Ma‐
łopolski i Sandomierszczyzny oraz oczywiście Sieradzanie i Kuja‐
wianie. Znaczący udział miały też posiłki z Rusi Halickiej. W żad‐
nym natomiast roczniku czy kronice tamtych czasów nie odno‐
towano, aby mały książę otrzymał jakiekolwiek wsparcie mili‐
tarne ze strony podległych mu wtedy miast.
W godzinach porannych 29 sierpnia 1289 roku obie armie sta‐
nęły naprzeciwko siebie pod niedawno założonym małopolskim
miastem – Skałą. Wywiązała się bitwa, w której szybkie i druzgo‐
cące zwycięstwo odniósł książę Henryk V Brzuchaty. Rozgro‐
miony Władysław Łokietek wraz z resztkami ocalałych wojsk
schronił się za murami Krakowa. Niedobitki zaś ruskich posiłków
wycofały się w popłochu w rodzinne strony, daleko na wschód.
Droga do stolicy Małopolski stała przed Ślązakami otworem.
Dla przegranego księcia Kraków okazał się jednak schronie‐
niem najgorszym z możliwych, gdyż za plecami miał przecież
Wawel, ciągle znajdujący się w rękach zwolenników wrocław‐
skiego pretendenta, a w samym mieście – bardzo niechętny wo‐
bec siebie patrycjat, z wójtem Albertem na czele. Mimo to zdecy‐
dował o podjęciu obrony w Krakowie.
To, co stało się później, było już tylko logiczną konsekwencją
tej niefortunnej decyzji małego księcia. Kiedy tylko zwycięskie
śląskie wojska stanęły pod murami Krakowa, mieszczanie na‐
tychmiast otworzyli przed nimi wszystkie bramy. Wkraczają‐
cych do miasta Ślązaków wsparł z Wawelu miejscowy garnizon.
W tej sytuacji niedobitki zwolenników Władysława Łokietka
szybko wycięto lub wzięto do niewoli. Jeńcem Ślązaków został
wtedy również największy oponent księcia Henryka IV Probusa,
biskup krakowski Paweł z Przemankowa.
Sam przegrany książę, zaskoczony otwarciem bram, dokony‐
wał akurat w tym czasie inspekcji miejskich murów. Widząc bez‐
nadziejność swojej sytuacji, schronił się wśród zakonników naj‐
bliższego klasztoru. Byli to franciszkanie. Stamtąd, pozbawiony
brody i wąsów, w szatach klasztornego nowicjusza, został nocą
spuszczony na linie zakończonej wielkim koszem na drugą
stronę obwarowań Krakowa. Dalej uciekać musiał już samotnie i
pieszo. Okazało się, że jego niewielki, „łokietkowy” wzrost może
być jednak czasem bardzo przydatny, tym razem zapewne urato‐
wał mu życie.
Nikt już nie zamierzał go ścigać. Wrocławianie uznali bowiem,
że po tak dotkliwej klęsce Władysław Łokietek nie jest w stanie
się podnieść ani politycznie, ani militarnie i że tym samym prze‐
stał już się liczyć w gronie poważnych pretendentów do krakow‐
skiego tronu książęcego. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że
Ślązacy mieli całkowitą rację. Mały książę nie miał już przecież
nie tylko wojska, lecz także nie posiadał niezbędnych środków fi‐
nansowych na skuteczne przeprowadzenie jakiejkolwiek akcji
politycznej czy też zbrojnej. Wydawało się, że tym razem przegrał
z kretesem.
Wszystko, co się później wydarzyło, zdaje się potwierdzać tę
opinię. Władysław Łokietek najpierw udał się do Sandomierza.
Wbrew swoim nadziejom nie uzyskał tam jednak poparcia miej‐
scowych możnych. Dla neutralnych obserwatorów był przecież
katastrofalnie przegrany.
W Krakowie witano wszakże już nowego władcę, reprezento‐
wanego przez zwycięzców spod Skały. Książęta mazowieccy wy‐
raźnie stracili zainteresowanie ubieganiem się o krakowski tron
książęcy. W Wielkopolsce książę Przemysł II umacniał swoje
księstwo, deklarując przy tym pełną lojalność wobec Probusa. Nie
przejawiał wtedy również żadnej aktywności politycznej czy mi‐
litarnej ostatni z uczestników „porozumienia czterech”, Henryk
III głogowski, jedyny z nich, który miał komu zostawić swoje po‐
siadłości. On nie musiał działać, mógł tylko czekać spokojnie na
dalszy rozwój wydarzeń, na śmierć partnerów nieposiadających
męskich potomków.
Można było zatem przypuszczać, iż oznaczało to już defini‐
tywny kres przeciągającej się, wyniszczającej Małopolskę wojny
domowej o krakowski tron książęcy.
Władysław Łokietek osamotniony, bez wojska, bez poparcia
Małopolan, a także bez środków finansowych na sprowadzenie
obcych posiłków, nie stanowił wtedy dla Sandomierzan perspek‐
tywicznego partnera. Miejscowi możni byli już gotowi układać
się z nowym panem Krakowa, mając także dosyć wojen i znisz‐
czeń powodowanych przez obce wojska przetaczające się nie‐
ustannie przez Małopolskę.
W tej sytuacji małemu księciu nie pozostało nic innego, jak
udać się na emigrację albo też szukać schronienia w rodzinnych
stronach. Ostatecznie wybrał ucieczkę na Węgry, zapewne dla‐
tego, że były najbliżej, co, jak się później okazało, miało daleko
idące konsekwencje, zarówno dla niego, jak i dla przyszłych lo‐
sów Polski.
Zwycięski książę wrocławski Henryk IV Probus, teraz już
władca dwóch największych dzielnic – Małopolski i Śląska – wy‐
słał natychmiast do papieża poselstwo z prośbą o „łaskawe wyra‐
żenie zgody” na założenie królewskiej korony. Zyskał już w tej
sprawie poparcie cesarza niemieckiego. Chciał przy tym zostać
królem nie tylko dwóch dzielnic, lecz całej, zjednoczonej w nieda‐
lekiej przyszłości, Polski. Dla małego księcia mogło to oznaczać
absolutny kres marzeń.
Władysław Łokietek tymczasem udał się do Budy na królewski
dwór. Stamtąd przecież pochodziła matka jego żony, księżna kali‐
ska, a wcześniej węgierska królewna – Jolenta Helena. W imię
owego pokrewieństwa teraz szukał tam pomocy. Nie wiadomo
dokładnie, co polski książę wtedy obiecał Węgrom w zamian za
znaczne wsparcie militarne i finansowe, jakich użył argumen‐
tów, aby je sobie zapewnić. (Prawdopodobnie chodziło o obiet‐
nicę scedowania na korzyść węgierskiego królestwa polskiego
prawa do Grodów Czerwieńskich, do których wtedy rościła rów‐
nież swoje pretensje Ruś Halicka). Na pewno wiadomo jedynie, że
został w Budzie nader życzliwie przyjęty, a potem odpowiednio
wyekwipowany na powrót do Polski. Znany jest również efekt
końcowy tego pobytu polskiego księcia na Węgrzech.
Otóż Władysław Łokietek powrócił wkrótce do Polski na czele
wojsk węgierskich. Zajął praktycznie bez większego oporu całą
ziemię sandomierską. A że został przy tym także wyposażony w
odpowiednie środki finansowe, natychmiast wykorzystał je na
wynajęcie kolejnych ruskich oddziałów posiłkowych. Ponownie
dysponował pewnym zapleczem militarnym. Mógł zatem rozpo‐
cząć od nowa walkę o krakowski tron.
Na razie jednak owa walka polegała na umacnianiu się na
ziemi sandomierskiej, skąd podejmował sporadyczne wyprawy
do Małopolski. Były to działania polegające raczej na grabieniu i
paleniu najbliższych miejscowości, sianiu zamętu i niepokoju niż
jakieś konkretne próby odzyskania władzy w Krakowie.
Wydawało się, że pierwsza większa wyprawa Henryka IV Pro‐
busa podjęta w celu podporządkowania sobie tej części Małopol‐
ski skreśli ostatecznie Władysława Łokietka z kart polskiej histo‐
rii. Przygotowania do tej wyprawy już się zresztą rozpoczęły.
Miała ona doprowadzić do ostatecznego podporządkowania kra‐
kowskiemu wtedy już księciu Henrykowi IV całej ziemi sando‐
mierskiej, a przede wszystkim zakończyć definitywnie wszelkie
wojny domowe oraz dalsze rozważania nad tym, komu się należy
książęcy tron krakowski, a w niedalekiej, wydawało się, przyszło‐
ści również królewski tron w Polsce.
Wkrótce jednak nastąpił kolejny z niespodziewanych przypad‐
ków losowych, sprzyjających małemu księciu.
Uśmiech losu czy zaplanowany „przypadek”? Zapis księżnej
Gryfiny. Przemysł II w Krakowie. Kto zabił nam króla. Układ
krzywiński. Ukorzenie się przed Wacławem II. Jak Gierek
uratował książęcą rodzinę. Wacław II na polskim tronie.
D
o wyprawy Henryka IV Probusa, zwanego też Prawym lub Rze‐
telnym, nigdy ostatecznie nie doszło. 23 czerwca 1290 roku roz‐
stał się on bowiem z życiem. Był najpoważniejszym, od czasów
rozbicia dzielnicowego najlepiej do roli tej przygotowanym kan‐
dydatem na polskiego króla. Umarł otruty przez swojego osobi‐
stego medyka – Jakuba z Goćwina. I ten medyk uznany został po‐
tem szybko za jedynego winowajcę książęcej śmierci. Nie docho‐
dzono wtedy, czy istnieli jeszcze jacyś inni inspiratorzy tego otru‐
cia ani w imię czego podtruwał on Probusa przez wiele lat, tym
bardziej że książę na łożu śmierci wybaczył medykowi tę zbrod‐
nię.
Książę Henryk IV tuż przed zgonem ogłosił także swój poli‐
tyczny testament. Sprzeniewierzył się w nim owemu „porozu‐
mieniu czterech” sprzed lat, zaprzeczając niejako idei powstania
jednolitego państwa, której wprowadzeniu w życie poświęcił
przecież całe swoje panowanie. Rozdzielił wszystkie posiadane
ziemie. Prawo do polskiej korony wraz z księstwem krakowskim i
ziemią sandomierską przyznał wprawdzie wielkopolskiemu księ‐
ciu Przemysłowi II, jednakże już księstwo wrocławskie pozosta‐
wił w spadku Henrykowi III głogowskiemu, czyniąc z niego w ten
sposób również znaczącego pretendenta do polskiej korony. Inna
sprawa, że zbuntowani mieszczanie wrocławscy zamknęli bramy
miasta przed Henrykiem III i doprowadzili do objęcia miasta, a w
konsekwencji całego księstwa przez Henryka V Brzuchatego. Ale
to wszystko miało miejsce już po śmierci Henryka IV.
Na tym nie zakończył jeszcze podziału swoich posiadłości.
Otóż część swego księstwa Henryk IV oddał w zupełnie niepo‐
lskie władanie. I tak ziemię kłodzką otrzymał od niego w spadku
władca Czech Wacław II. Ziemię krośnieńską natomiast podaro‐
wał swojemu teściowi Fryderykowi, landgrafowi Turyngii. Zie‐
mię otmuchowską nadał Tomaszowi, biskupowi wrocław‐
skiemu, a miasto Brunów wraz z powiatem miejscowemu opac‐
twu. Wielkie, liczące się już w Europie księstwo, nad którego po‐
większaniem i umacnianiem tak usilnie pracował, zostało w ten
sposób, testamentowym zapisem, niebezpiecznie rozdrobnione.
Wydawało się, że Władysławowi Łokietkowi ubył tym samym
jeden z najgroźniejszych konkurentów do polskiego tronu. Lecz
oto w jego miejsce pojawił się natychmiast następny, w dodatku
– jak się później okazało – znacznie groźniejszy pretendent. Stało
się to dzięki temu, że przebywająca w Pradze u swojej rodzonej
siostry Kunegundy, matki Wacława II, księżna Gryfina – wdowa
po Leszku Czarnym, zapisała wszelkie prawa do księstwa kra‐
kowskiego właśnie siostrzeńcowi. Formalnie wprawdzie księżna
nie miała do tego uprawnień, gdyż nie dziedziczyła w Polsce żad‐
nej władzy po zmarłym mężu, ale istotne było to, że zapis taki po‐
wstał, co miało ważkie konsekwencje dla historii Polski.
Wacław II natychmiast wykorzystał ten zapis, a ponieważ
wsparty został również dodatkowo darowizną ziemi kłodzkiej
przez Henryka IV, wkrótce po śmierci księcia wrocławskiego
zgłosił pretensje do sprawowania władzy w Krakowie. Nie był już
tylko jakimś cudzoziemskim uzurpatorem, lecz, w swoim mnie‐
maniu, pełnoprawnym dziedzicem.
O panowanie nad Polską ubiegało się zatem ponownie czte‐
rech kandydatów. Tym razem już nie było mowy o żadnym poro‐
zumieniu, tylko o ostrej rywalizacji.
Tymczasem Kraków zajął już wcześniej, zgodnie z testamen‐
tem Henryka IV Probusa, książę Przemysł II. Natychmiast napo‐
tkał silny opór małopolskich możnowładców. Od lat przecież, od
czasów rywalizacji Bolesława Krzywoustego ze Zbigniewem, ist‐
niały nader silne antagonizmy pomiędzy dwoma największymi
polskimi dzielnicami – Małopolską i Wielkopolską. Ich skutków
doznali uprzednio panujący krótko w Krakowie wielkopolscy
książęta Mieszko Stary czy Władysław Laskonogi, którzy także od
razu natrafili na mur niechęci, a nawet wrogości Małopolan, wy‐
nikający z owej wieloletniej dzielnicowej antypatii.
Rządy księcia Przemysła II w Krakowie również nie trwały
długo. Uwolniony z więzienia po śmierci Henryka IV Probusa bi‐
skup krakowski Paweł z Przemankowa zaprosił bowiem w imie‐
niu Małopolan (rycerstwa i mieszczaństwa) króla Czech Wacława
II na tron krakowski. W ten sposób król ten uzyskał niejako pełne
potwierdzenie swojego prawa do władzy w Polsce. W dokumen‐
cie wydanym w 1291 roku w Lutomyślu niezwłocznie potwier‐
dził wszystkie przywileje Małopolan, zapewniając również, że nie
będzie próbował tworzyć nowych, złożonych z Czechów, elit w tej
dzielnicy. Wysłał też od razu swoje wojska do Krakowa. Wybór
Wacława II oznaczał zarazem ostateczny brak poparcia możno‐
władców małopolskich dla księcia Władysława Łokietka.
Zagrożony najazdem czeskim książę wielkopolski wycofał się z
niechętnej mu Małopolski. Powrócił do Poznania. Opuszczając
Wawel, zabrał jednak przezornie z tamtejszego skarbca wszystkie
insygnia koronne, przechowywane w nim jeszcze od czasów Bo‐
lesława Śmiałego. Książę wiedział dobrze, co czyni.
Tymczasem do Polski wkroczył zbrojnie król Czech Wacław II.
Nie napotkawszy w Małopolsce na żaden opór, szybko zajął Kra‐
ków i nieatakowany przez nikogo skierował się w stronę Wielko‐
polski. Niejako po drodze pokonał pod Sieradzem wojska Włady‐
sława Łokietka, biorąc małego księcia do niewoli i zmuszając go,
aby zawarł z nim transakcję finansową, w której zrezygnował z
wszelkiego prawa do Krakowa i Sandomierza oraz ziemi sieradz‐
kiej na korzyść czeskiego króla. Upokorzony przez Czecha Włady‐
sław Łokietek zobowiązał się również w specjalnym dokumencie,
iż osobiście nakłoni mieszkańców Brześcia Kujawskiego i Brzeź‐
nicy do złożenia Wacławowi II przysięgi wierności.
Za zrzeczenie się wszystkich swoich samodzielnych praw do
tych ziem mały książę otrzymał pięć tysięcy grzywien srebra (1
grzywna ważyła wówczas 182,5 grama – przyp. A.Z.). Przezna‐
czył tę kwotę niemal w całości na dalsze opłacenie swoich wę‐
gierskich i ruskich najemników.
Transakcja ta jeszcze przez długie lata służyła innemu cze‐
skiemu królowi, Janowi Luksemburskiemu, za podstawowy pre‐
tekst do domagania się polskiej korony. Czeski król wykorzysty‐
wał ją także do zgłaszania konkretnych roszczeń wobec zakupio‐
nych przez swojego poprzednika polskich terytoriów. Ostatecz‐
nie sprawę ugodowo rozwiązał dopiero król Kazimierz Wielki.
Triumfujący Wacław II osadzał w Małopolsce swoich urzędni‐
ków, przyjmując tytuł rex Bohemie, dux Cracovie et Sandomirie,
marchioque Moravie, a wypędzony z Sandomierza Władysław Ło‐
kietek po kilku próbach stawienia oporu został – i to z woli tegoż
Wacława II – tylko księciem sieradzko-kujawskim, zobowiąza‐
nym do świadczenia Przemyślidzie pomocy zbrojnej na każde żą‐
danie. Doszło wówczas do ważnego dla historii Polski wydarze‐
nia. Otóż umarł Mszczuj II, książę pomorski, wcześniej już zwią‐
zany porozumieniem „na przeżycie” z Przemysłem II. Tym sa‐
mym od chwili śmierci pomorskiego księcia władał już ten wiel‐
kopolski książę samodzielnie dwoma dużymi dzielnicami – Wiel‐
kopolską i Pomorzem. Nikt nie miał wtedy większych od niego
posiadłości.
Pozwoliło to Przemysłowi II zacząć realnie myśleć o królew‐
skiej koronie i wysłać obficie wyposażoną w środki płatnicze spe‐
cjalną misję do Rzymu, która miała za zadanie skorumpować pa‐
pieskich urzędników i załatwić mu tam koronę króla Polski. Oka‐
zało się, że pod tym względem polska ekipa była zasobniej wypo‐
sażona od podobnych przedstawicieli Wacława II, który również
zabiegał w tym samym czasie u papieża o zgodę na uzyskanie na‐
szego tronu.
Wystarczyło jednak, że skutecznie, jak wyczytać to można w
czeskiej Kronice zbrasławskiej, przekupiono... mistrza Aleksego
stojącego na czele czeskiego poselstwa, które oczywiście zrezy‐
gnowało ze starań o polską koronę dla Wacława II. Papieżowi
przedstawiono już jedną kandydaturę króla Polski.
W efekcie działań wielkopolskich wysłanników po ponad
dwustu latach mieliśmy znowu polskiego króla, koronowanego z
nadania papieża Bonifacego VIII. Czeski król wprawdzie oficjal‐
nie protestował w Stolicy Apostolskiej przeciwko takiemu sposo‐
bowi zdobycia korony przez Polaka, ale papież już się w tej spra‐
wie wypowiedział i słowa zmienić nie mógł. Godziłoby to prze‐
cież w dogmat o nieomylności papieży.
Koronacja Przemysła II, z pełnym ceremoniałem, w asyście
książąt i biskupów, odbyła się 25 czerwca 1295 roku w Gnieźnie.
Na koronacji pierwszego po wiekach króla Polski mały książę się
nie pojawił, nie złożył również należnego zwyczajowo hołdu no‐
wemu władcy. Pozostał w zbrojnej opozycji, w swoim sieradzko-
kujawskim mateczniku, oczekując na dalszy rozwój wydarzeń.
Wydaje się jednak, że nie czekał tam zupełnie bezczynnie.
Panowanie Przemyśla II trwało bardzo krótko, zaledwie kilka
miesięcy, i zostało przerwane królobójstwem. Napadnięto bo‐
wiem na bezbronnego praktycznie króla w Gąsawie w nocy z 7 na
8 lutego 1295 roku, gdy gościł tam na tzw. ostatkach. Wykorzy‐
stano fakt, że biesiadnicy ostatkowej uczty mocno spali. Ciężko
rannego władcę napastnicy najpierw próbowali uprowadzić, ale
ponieważ obawiali się pościgu, a ucieczka z wymagającym tro‐
skliwej opieki rannym królem zdecydowanie spowalniała jej
tempo, ostatecznie dobili Przemyśla II we wsi Samiki, niedaleko
Rogoźna, porzucając nagie ciało na drodze.
Dzięki Rocznikowi kolbackiemu zachowane zostało dla potom‐
nych nazwisko królobójcy. Człowiek, który zadał decydujący cios
rannemu królowi, nazywał się Jakub Kaszuba i pochodził ze Star‐
gardu. Kim byli pozostali napastnicy i na czyje zlecenie działali?
Jest to zagadka, którą do dzisiaj próbują rozwiązać polscy histo‐
rycy.
Za napad i królobójstwo obarczano początkowo odpowiedzial‐
nością wyłącznie Brandenburczyków. Szybko jednak się okazało,
że – jak to odnotował Jan Długosz: za usunięciem [króla] daty się
słyszeć z różnych stron głosy, zarówno między książętami polskimi,
jak i wśród sąsiadów, w których władza królewska zaczęła budzić
strach i podejrzenie... Są tacy, którzy twierdzą, że pewni panowie i
rycerze polscy, herbu Nałęcz i Zaremba, pomagali w zamordowaniu
wymienionego króla Przemyśla...
W podobnym duchu o udziale przedstawicieli tych dwóch ro‐
dów w królobójstwie wypowiadały się inne polskie kroniki oraz
roczniki klasztorne i diecezjalne, a także kroniki zagraniczne,
m.in. Rocznik małopolski i Latopis ipacki, wskazujące jednoznacz‐
nie na Zarembów i Nałęczów. Dlaczego pomagali w tym morder‐
stwie? Na pewno nie czynili tego ot tak, sami z siebie, bo niby z ja‐
kiego powodu. Gdzieś musiało przecież istnieć źródło inspiracji,
czyli owa ręka kierująca mieczem, czy raczej sztyletem Jakuba
Kaszuby.
Warto się zatem zastanowić, kto mógł najwięcej zyskać na
śmierci polskiego króla. Brandenburczycy czy Wacław II?
Trudno ich wykluczyć, ale wtedy pozostaje istotna wątpliwość,
dlaczego w tle tego zabójstwa pojawili się panowie wielkopolscy,
Nałęczowie i Zarembowie? Może jednak nie szukajmy daleko ich
mocodawców. Był przecież jeszcze ktoś inny, komu zabójstwo
Przemyśla II na nowo otwierało drogę do tronu, ówczesny książę
kujawsko-sieradzki Władysław Łokietek. I wydaje się, że jest to
jeden z bardzo ważnych, choć rzadko w polskiej historii podejmo‐
wanych tropów w kwestii inspiracji tego zabójstwa.
Pośrednim bowiem dowodem na to, że jednak należy taką
ewentualność uwzględnić, było późniejsze przywrócenie, już
przez króla Władysława, do pełni zaszczytów i urzędów w Wiel‐
kopolsce właśnie przedstawicieli tych dwóch rodów. Logicznie
należałoby się raczej spodziewać z jego strony podjęcia działań w
kierunku przykładnego i surowego osądzenia wszystkich podej‐
rzanych o królobójstwo. Chociażby dla odstraszającego przy‐
kładu. A tymczasem król nawet nie próbował wszczynać w tej
sprawie śledztwa. Co więcej, swoimi najważniejszymi urzędni‐
kami na Pomorzu mianował właśnie przedstawicieli tych dwóch
wielkopolskich rodów. Czyżby miał za co dziękować?
Na wieść o zamordowaniu króla Przemyśla II mały książę ze
swymi najemnikami (w ośmiotysięcznej armii było tylko około
dwóch tysięcy polskiego rycerstwa) natychmiast wyruszył do
Wielkopolski. Część możnych tej dzielnicy, z Zarembami i Nałę‐
czami na czele, ofiarowała mu wtedy polski tron.
Jednakże większość Wielkopolan, którym przewodził arcybi‐
skup gnieźnieński, wyraziła w czerwcu 1298 roku na zjeździe
wielkopolskiego rycerstwa w Kościanie życzenie, aby nowym
królem Polski został, zgodnie z testamentem Przemyśla II, jak
najszybciej książę Henryk III głogowski. Wyznaczono księciu na‐
wet termin koronacji. Do tego czasu miał używać tytułu księcia
Królestwa Polskiego, Pomorza, Śląska i pana Głogowa.
Władysław Łokietek z trudem radził sobie w Wielkopolsce.
Najemnicy małego księcia zachowywali się tam jak w podbitym
kraju, niszcząc i grabiąc, co popadło, nie oszczędzając przy tym
klasztorów, kościołów i majątków duchownych. Tak pisał o ich
występkach Rocznik wielkopolski z 1299 roku: ...on [Łokietek] i
jego żołnierze znieważali cmentarze, uciskali wdowy i sieroty, nisz‐
czyli dobra kościelne, dążyli do zniweczenia kościołów i popełnili
inne jeszcze i to takie czyny, o których mówić jest rzeczą wstrętną.
Wreszcie, po kolejnym najechaniu i ograbieniu dóbr biskupa
poznańskiego Andrzeja, książę Władysław Łokietek obłożony zo‐
stał przez niego klątwą kościelną. Zmusiła ona małego księcia do
szybkiego odwrotu z Wielkopolski. W jej następstwie bowiem
opuściła go niezwłocznie znaczna część polskiego rycerstwa,
gdyż zgodnie z regułą takiej klątwy spadała ona nie tylko na
głównego winowajcę, lecz także na tych, którzy nadal mu poma‐
gali. Odmówiła także współpracy wyklętemu księciu znaczna
część kontyngentu węgierskiego. A tymczasem w pobliżu pojawił
się już książę Henryk III głogowski ze swoją armią.
Książę głogowski nie kwapił się wtedy do zajęcia tronu, gdyż
pretensje do polskiej korony zgłaszał również potężniejszy od
niego czeski król Wacław II, któremu nie sprostałby w przypadku
zbrojnej konfrontacji. Postanowił zatem najpierw osadzić się
mocno w Wielkopolsce, w dawnych posiadłościach Przemysła II.
W drugiej kolejności chciał odzyskać księstwo wrocławskie i do‐
piero wówczas przeciwstawić się Wacławowi II.
Władysław Łokietek, widząc fiasko swej wyprawy do Wielko‐
polski, do której wkroczył już książę głogowski, łatwo przełamu‐
jąc wszelkie próby oporu stawianego mu przez coraz bardziej zde‐
moralizowane resztki wojsk małego księcia, znalazł się w odwro‐
cie. Postanowił wrócić do „swojej” ziemi sandomierskiej. Tak do‐
tarł do Krzywinia koło Leszna. Tam został otoczony przez wojska
Henryka III.
I kiedy wydawało się, że cała Wielkopolska znajdzie się już w
rękach księcia głogowskiego, a Władysław Łokietek, w najlep‐
szym dla niego przypadku, zmuszony zostanie do powrotu na
Kujawy, niespodziewanie, prawdopodobnie za namową Wa‐
cława II, na księstwo głogowskie napadł książę jaworski Bolko,
zagarniając dwa miasta – Chojnów i Bolesławiec. Oznaczało to ko‐
nieczność szybkiego powrotu Henryka III na Śląsk.
Przyciśnięty przez wojska głogowskie pod Krzywiniem, w ob‐
liczu totalnej klęski, Władysław Łokietek skorzystał z tej szansy i
natychmiast zaproponował Henrykowi III rozmowy pokojowe.
W następstwie układu krzywińskiego książę głogowski zatrzy‐
mywał w swych rękach znaczną część Wielkopolski, na południe
od rzek Warty i Obry, łącznie z kasztelanią wschowską i zbąszyń‐
ską oraz część ziemi kłobuckiej. Ponadto Władysław Łokietek
uroczyście zaprzysiągł dokonać adopcji najstarszego syna księcia
głogowskiego – Henryka IV Wiernego, któremu w razie bezpo‐
tomnej śmierci małego księcia miała przypaść pozostała część
Wielkopolski. Gdyby zaś książę Henryk IV Wiemy umarł przed
nim, wówczas Władysław Łokietek zobowiązał się, w tym sa‐
mym krzywińskim układzie, do kolejnej adopcji, następnego pod
względem starszeństwa syna księcia głogowskiego. Praktycznie
miało to oznaczać jego zgodę na przyznanie prawa do pełnej kon‐
troli nad Wielkopolską księciu głogowskiemu. Sam zaś wycofał
się na Kujawy.
Oczywiście Władysław Łokietek nigdy się z tej adopcyjnej
przysięgi nie wywiązał. Natomiast już rok później razem z księ‐
ciem brzeskim Bolesławem III Rozrzutnym uderzył na księstwo
głogowskie. Żaden z napastników nie odniósł jednak z tej inwazji
żadnych trwałych korzyści politycznych ani terytorialnych.
Wprawdzie książę jaworski uratował wtedy Władysława Ło‐
kietka, wydaje się jednak, że za księciem Bolkiem stał czeski król
Wacław II, wówczas już władca Małopolski, mocno zaniepoko‐
jony sukcesami Henryka III głogowskiego w Wielkopolsce oraz
jego zamiarem koronacyjnym. Wacław II okazał się potem
zresztą stronniczym mediatorem pomiędzy książętami głogow‐
skim i jaworskim, zdecydowanie trzymając stronę przeciwnika
Henryka III.
Po zażegnaniu tej wojny książę Henryk III ponownie wyruszył
do Wielkopolski. Zajął ją bez problemów i wprowadził własne po‐
rządki. Jak zapisano w Roczniku kapituły poznańskiej: Był bardzo
surowy dla złodziei, łupieżców i gwałcicieli, ale sam był wielkim wy‐
ciągaczem, a także nieprzyjaznym Polakom. Dał jednak Wielkopol‐
sce to, co wtedy było najcenniejsze. To za jego czasów zapanował
na wszystkich jego ziemiach powszechny spokój – napisano o rzą‐
dach księcia Henryka III w niechętnym mu Roczniku wielkopol‐
skim.
Książę głogowski zakładał bowiem w swoich nowych posia‐
dłościach, podobnie jak czynił to dotychczas u siebie, w księstwie
głogowskim, miasta i wsie, nadawał im liczne, pozwalające na
harmonijny rozwój przywileje, bardzo też dbał o handel, wyty‐
czał nowe – i co ważne – bezpieczne szlaki komunikacyjne, nada‐
wał prawa do dni targowych. To właśnie on uczył Wielkopolan
gospodarności, z której od tamtych czasów po dzień dzisiejszy
słyną w Polsce. Starał się również ograniczać znaczenie miejsco‐
wego możnowładztwa, odsuwając jego przedstawicieli od wielu
ważnych funkcji i urzędów.
Książę Władysław Łokietek, nie mając już czego szukać w nie‐
chętnej mu Wielkopolsce, wyruszył wkrótce na Pomorze, które
objął właśnie we władanie (uznając się za spadkobiercę swojej
babki Eufrozyny, ostatniej żony księcia Mszczuja II) jego brata‐
nek, książę inowrocławski Leszek, syn Ziemomysła. Sprawdzoną
już metodą intryg oraz rozdawnictwa rozmaitych przywilejów i
stanowisk dla miejscowych możnych spowodował bezkrwawe
ustąpienie księcia Leszka z Pomorza i sam mianował się jego
władcą, utrzymując, że teraz to właśnie on jest jedynym spadko‐
biercą króla Przemysła II. Szybko jednak pozmieniał wcześniejsze
decyzje i najważniejsze urzędy na Pomorzu obsadził swoimi
ludźmi z Wielkopolski i Kujaw, co musiało wywołać zrozumiałą
negatywną reakcję pomorskich możnych. Odwróciły się od niego
także pomorskie miasta, gdyż jednym z pierwszych działań, jakie
podjął, było zwolnienie z cła kupców z Lubeki i zwrócenie im roz‐
bitych na polskim wybrzeżu statków wraz ze znajdującymi się na
nich towarami, co zwyczajowo należało zawsze do tych miast, w
pobliżu których statek się rozbił.
Układ krzywiński i samowolne zajęcie Pomorza zraziły do ma‐
łego księcia, mimo czynienia im awansów, licznych możnych z
Wielkopolski. Tym bardziej że zupełnie już zagubiony, bezsilny
militarnie Władysław Łokietek 23 sierpnia 1299 roku w Klęce za‐
warł z Wacławem II jeszcze jeden układ, równie dla niego upoka‐
rzający, na mocy którego zobowiązał się do przybycia na święta
Bożego Narodzenia do Pragi i złożenia tam królowi czeskiemu
hołdu ze wszystkich posiadanych jeszcze posiadłości w Polsce,
które pod tym warunkiem pozwolił mu zachować czeski władca.
Dodatkowo z łaskawości Wacława II miał otrzymać wtedy cztery
tysiące grzywien i dochód z żup olkuskich na okres ośmiu lat.
Gdyby mały książę owego przyrzeczenia w tym terminie nie do‐
trzymał i nie pojawił się w Pradze, wszystkie jego posiadłości,
zgodnie z układem, powinny automatycznie przejść na własność
króla czeskiego, a baronowie i rycerze polskiego księcia mieli
przestać go wtedy uważać za swojego pana. Jak widać Władysław
Łokietek wyraźnie wolał, aby ziemie polskie przypadły nawet
Czechowi, byle tylko nie Piastowiczowi, księciu głogowskiemu.
Taka jego postawa przepełniła już kielich goryczy. Wielkopolscy
możni, z pomocą hierarchów kościelnych, po prostu zmusili ma‐
łego księcia do ostatecznego opuszczenia ich dzielnicy.
Tymczasem Władysław Łokietek wcale nie zamierzał składać
królowi Wacławowi II hołdu lennego. Minęło Boże Narodzenie, a
on ciągle przebywał na Kujawach lub we wschodnich rejonach
Wielkopolski. Do Pragi ani myślał się wybierać. Był przecież abso‐
lutnie przekonany o bezkarności złamania danego Wacławowi II
słowa. Zdarzyło mu się przecież w życiu niejednokrotnie sprze‐
niewierzyć złożonej wcześniej przysiędze czy obietnicy. I nigdy
nie pociągało to za sobą żadnych konsekwencji. Liczył, że tym ra‐
zem też będzie podobnie.
Jednocześnie mały książę zaniedbał – a może po prostu nie
wiedział, że może tak postąpić – oficjalnego wypowiedzenia
lenna Wacławowi II. Mógł to uczynić chociażby pod pretekstem
niewywiązywania się seniora (Wacława II) z obowiązku opieki i
pomocy dla lennika. Owo niedbalstwo miało znaczący wpływ na
koronację Wacława II, a także stało się po latach przyczyną kłopo‐
tów koronacyjnych Władysława Łokietka, a przede wszystkim
licznych pretensji i niekorzystnych dla Polski decyzji Jana Luk‐
semburskiego dotyczących podległości czeskiej koronie zarówno
polskiego tronu, jak i polskich terytoriów. Gdyby nie tamten
błąd, na pewno król krakowski nie utraciłby tak łatwo Pomorza i
Kujaw.
Natomiast książę w pełni zadowolił się inną wymierną korzy‐
ścią odniesioną z tego układu. Było nią uwolnienie go od klątwy
kościelnej. Biskup poznański Andrzej nie chciał bowiem wzniecać
konfliktu z czeskim królem, którego poddanym deklarował się
wtedy przecież oficjalnie książę Władysław Łokietek.
Niezależnie od postępowania małego księcia Wacław II, mając
za sobą zakupione już wcześniej od Władysława Łokietka Mało‐
polskę, ziemię sandomierską i ziemię sieradzką, stał się najpotęż‐
niejszym kandydatem do polskiego tronu. Aby swoją kandyda‐
turę jeszcze bardziej uzasadnić, ożenił się z Richezą, córką Prze‐
mysła II. Jedyny możliwy wtedy kontrkandydat, książę Henryk
III głogowski, był militarnie znacznie słabszym rywalem i nie
mógł mu przeszkodzić w drodze po polską koronę.
W tej sytuacji Wacław II już nie zwlekał, tylko w 1300 roku
wkroczył na polskie ziemie z licznym czeskim wojskiem, wspie‐
rany dodatkowo zbrojnie przez rycerstwo małopolskie. Wpraw‐
dzie pewien opór próbowali początkowo stawiać mu jeszcze ksią‐
żęta kujawscy, ale bardzo szybko zostali zmuszeni do podporząd‐
kowania się potężnemu Czechowi.
Kilka miesięcy później Wacław II wkroczył do Wielkopolski na
czele wojsk czeskich, małopolskich oraz dodatkowo – zaciężnych
niemieckich, aby ukarać Władysława Łokietka za zwlekanie ze
złożeniem przyrzeczonego hołdu w Pradze i przejąć jego posiadło‐
ści. Szybko zajął nie tylko całą Wielkopolskę, lecz także wszystkie
ziemie należące do małego księcia oraz jego braci. Tym samym
czeski król miał w swoim ręku, poza częścią Śląska należącą do
Henryka III głogowskiego, całą Polskę. Jeszcze tylko Pomorze po‐
zostawało, choć tylko formalnie, pod rządami małego księcia.
Zresztą, jak się okazało, nie na długo.
Książę Władysław Łokietek sam był głównym winowajcą swo‐
jej politycznej katastrofy. Zdawał sobie z tego doskonale sprawę i
dlatego uciekł z kraju przed czeskim królem. Oczywiście zbiegł na
przyjazny mu dwór węgierski. Ucieczka przed ścigającymi go
Czechami była tak gwałtowna, iż nie zdążył nawet zabrać ze sobą
najbliższej rodziny.
Księżnę Jadwigę wraz z synem Stefanem ukrył w Radziejowie
przed poszukującymi ich Czechami miejscowy mieszczanin na‐
zwiskiem Gierek. Przygarnął ich w swoim domu i opiekował się
rodziną małego księcia, chroniąc ją przed wrogami aż przez
cztery lata, do 1304 roku, czyli do czasu powrotu Władysława Ło‐
kietka do Polski. Gierek został później suto za to wynagrodzony
przez księżnę Jadwigę. Był to dotychczas jedyny zanotowany w
polskich kronikach przypadek konkretnej, dobrowolnej pomocy
ze strony mieszczaństwa. Choć należy przypuszczać, iż mieszcza‐
nin Gierek uczynił to raczej dla samej księżnej, a nie dla jej męża.
Z Budy udał się Łokietek na dwór papieski, aby tam zaprote‐
stować osobiście przeciwko koronacji Wacława II. Ponieważ jed‐
nak nie znał języka i nie miał odpowiednich kontaktów, nie udało
mu się dotrzeć przed oblicze papieża. Jedyne, co w kurii papie‐
skiej załatwił, to uznanie jego pokuty za swoje winy i lubieżne
czyny podległych mu wojsk. Klątwa biskupa poznańskiego już
oficjalnie utraciła moc. Został rozgrzeszony. I tylko tyle. Jak nie‐
pyszny powrócił do Budy.
W październiku 1300 roku zebrani na wiecu w Gdańsku pano‐
wie pomorscy, w odpowiedzi na jego ucieczkę z Polski przed Wa‐
cławem II, wypowiedzieli posłuszeństwo Władysławowi Łokiet‐
kowi. W rękach Przemyślidy znalazło się terytorium znacznie
większe niż to, które posiadał w dniu swojej koronacji król Prze‐
mysł II. Dlatego Wacław II zażądał dla siebie polskiej korony.
Wobec takiej sytuacji arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka
nie miał już innego wyjścia, jak tylko nałożyć w Gnieźnie na
głowę Wacława II koronę Przemysła II, koronę Piastów. Sam
zresztą o taką decyzję również zabiegał u papieża Bonifacego VIII.
Sędziwy już wtedy arcybiskup uważał koronację Wacława II za
najlepszy ratunek dla Polski wyniszczanej wojnami domowymi i
ciągle atakowanej z zewnątrz. Łudził się przy tym, że Polska
wspólnie z Czechami utworzy jedno wielkie państwo słowiań‐
skie, przeciwstawiające się skutecznie brandenburskim i krzyżac‐
kim aneksjom rdzennych ziem polskich.
Jakub Świnka srodze się jednak rozczarował. Wprawdzie koro‐
nacja Wacława II przyczyniła się do ponownego zaistnienia Kró‐
lestwa Polskiego na mapie ówczesnej Europy, gdyż nowy król
traktował Polskę jako odrębne państwo, którym władał, nie za‐
mierzał jednak wcale tworzyć nowego, wspólnego wielkiego kró‐
lestwa słowiańskiego. Wyraźnie podkreślał oficjalnie, iż był teraz
rex Bohemie et rex Polonie.
W dodatku w polityce zagranicznej ustalił sobie zupełnie inne
priorytety, niż spodziewali się Polacy, wynosząc go na tron. Nie
chciał m.in. wojny z Marchią Brandenburską o odzyskanie zagar‐
niętych przez nią dawnych polskich terytoriów. W dodatku nie
czuł się bezpośrednio związany z nowym królestwem, którym w
jego imieniu władał, ograniczając się wyłącznie do ściągania po‐
datków, starosta namiestnik. Został nim Czech Friczka (Fryde‐
ryk) z Czachowic.
Po zdobyciu polskiej korony nadrzędnym celem Wacława II
stała się z kolei korona św. Stefana, czyli podporządkowanie so‐
bie Węgier, gdzie zamierzał osadzić na tronie syna, Wacława III.
Początkowo wszystko sprzyjało jego zamierzeniom. W 1301 roku
zmarł bowiem król węgierski, ostatni z dynastii Arpadów, An‐
drzej III. Stolicę Węgier, Budę, zajęły wówczas bardzo szybko woj‐
ska czeskie i na nowego króla został desygnowany przez Wa‐
cława II jego syn, królewicz Wacław III, który nawet z tej przy‐
czyny przyjął popularne imię węgierskich królów – Bela, czyli
Władysław. Głównym argumentem, jakim posłużono się do reko‐
mendacji królewskiej, był fakt, iż matką Wacława III była księż‐
niczka Anna pochodząca z rodu Arpadów. Znaczenie króla Wa‐
cława II, który jako władca kontrolował już trzy państwa, zdecy‐
dowanie wzrosło i czyniło go w ten sposób coraz potężniejszym
monarchą europejskim.
Wywołało to jednak zdecydowany sprzeciw ze strony innych
europejskich panujących, mocno zaniepokojonych coraz bardziej
rosnącym znaczeniem Przemyślidy. Pojawiła się nowa potęga po‐
lityczna i militarna, łamiąca wyraźnie ustalony od lat porządek w
Europie. Na to nie mogło być zgody dotychczasowych kreatorów
polityki europejskiej.
Pod naciskiem nowego papieża Benedykta IX, a przede wszyst‐
kim króla rzymskiego Albrechta Habsburga, a później również
króla Francji Filipa Pięknego, wobec zagrożenia przez nich wojną
z Wacławem II, nowym władcą Węgier koronowano ostatecznie
w Budzie księcia Caroberta z linii andegaweńskiej, również spo‐
winowaconego z królami węgierskimi. Książę ten po objęciu
tronu przyjął imię Karola Roberta. Nie rozwiązywało to jednak
ostatecznie batalii o władztwo nad Węgrami. Król Wacław II,
chociaż został zmuszony do ustępstwa, nie zamierza! wcale rezy‐
gnować z walki o węgierską koronę. Groźba czeskiej inwazji na
Węgry pozostawała w tej sytuacji zupełnie realna.
Dlatego jednym z pierwszych działań Karola Roberta było...
wyekwipowanie w odpowiednie środki finansowe oraz uzbroje‐
nie silnej grupy najemników i wysłanie jej do Władysława Ło‐
kietka do Polski. Miał on na naszych ziemiach wystąpić teraz w
roli dywersanta i z węgierską pomocą zorganizować powstanie
antyczeskie. Jak to było w jego zwyczaju, działając spontanicznie i
nie czekając na węgierską pomoc, udał się natychmiast do ziemi
sandomierskiej posiłkowany tylko przez Rusinów i Tatarów, nio‐
sąc ze sobą zniszczenie i pożogę. Skutecznie jednak został stam‐
tąd przepędzony przez tych możnych z Małopolski, którzy wcze‐
śniej zaufali Wacławowi II. Okazało się, że nie na długo. Wkrótce
mały książę tam powrócił, już tylko z samymi Węgrami. Ktoś mu
wreszcie doradził, aby próbował także zjednywać sobie sando‐
mierskich możnych. Bo tylko ich pomoc mogła stanowić szansę
powrotu do Krakowa.
Na razie Łokietek był jednak zbyt słaby militarnie, aby móc
wkroczyć zbrojnie do tej dzielnicy, nie mówiąc już o zdobyciu sa‐
mego miasta. Ograniczył się do zjednywania sobie polskich so‐
juszników. Od czasu do czasu, podejmując krótkotrwałe wypady
łupieskie, próbował siać zamęt i niepewność w ziemi krakow‐
skiej. Takie działania zakończyły się jednak dla niego katastrofą.
To właśnie podczas kolejnej nieudanej próby wywołania anty‐
czeskiego buntu Władysław Łokietek, ścigany przez zbrojny od‐
dział starosty krakowskiego, ukrywał się przez wiele dni w jaski‐
niach Ojcowa, skąd przedostał się do „swojego” Sandomierza.
Jego powrót na scenę polityczną wydawał się w tych warunkach
zupełną niemożliwością. Opuścił raz jeszcze kraj i udał się tym ra‐
zem na dwór wiedeński, gdzie bez większych efektów próbował
włączyć się do austriacko-węgierskiej koalicji wymierzonej w
Wacława II.
Los okazał się jednak raz jeszcze łaskawy dla małego księcia.
Oto w czerwcu 1305 roku niespodziewanie zmarł w Pradze
król Wacław II. Na tronie czeskim zasiadł jego jedyny syn Wa‐
cław III, który oczywiście szykował się także do polskiej korona‐
cji. Był to dla Władysława Łokietka bardzo wyraźny sygnał do po‐
nowienia otwartej walki o polski tron. Natychmiast wyruszył
przez Sandomierz do Wielkopolski, aby być jak najbliżej Gniezna,
bo przecież tam odbywały się zawsze koronacje polskich królów.
Uważał, że korona mu się należy. I wcale nie zrażało go to, że do‐
tychczas w Polsce nikt nigdy mu jej nie zaproponował.
Postanowił królewską koronę zdobyć sam.
Morderstwo w Ołomuńcu. Dziedzice Królestwa Polskiego.
Utrata Pomorza i Gdańska. Śmierć Henryka III głogowskiego
i jej skutki. Nieudana wyprawa przeciwko Brandenburgii. Mi‐
sja biskupa Gerwarda. Król krakowski.
T
ego jeszcze w historii Polski nie było. Nikomu niegdyś nie‐
znany władca peryferyjnego księstwa brzesko-kujawskiego,
okrutnik i awanturnik, leczący występkami swoje kompleksy ni‐
skiego wzrostu, stał się nagle jednym z dwóch najpoważniejszych
piastowskich kandydatów do polskiej korony. Na razie jednak
znajdowała się ona w Pradze, w rękach szesnastoletniego Wa‐
cława III, jedynego syna króla Czech i Polski Wacława II.
Właśnie się koronował w Pradze koroną Przemyślidów. Pia‐
stowską koronę, mimo rosnącego sprzeciwu wielkopolskich
możnowładców, zainteresowanych wyniesieniem na tron księcia
Henryka III głogowskiego, zamierzał włożyć, tak jak wszyscy do‐
tychczasowi polscy królowie, w Gnieźnie. Wcześniej, jakby dla
utwierdzenia swojego prawa do polskiego tronu, Wacław III za‐
warł związek małżeński z Piastówną, polską księżniczką Violą
Elżbietą, córką księcia oświęcimskiego Mieszka I. Teraz wyruszył
na uroczystości koronacyjne do Polski. Na wszelki wypadek to‐
warzyszyła mu silna armia, aby złamać ewentualny opór prze‐
ciwników. Podczas postoju w Ołomuńcu, odległym wtedy tylko o
dzień drogi od polskiej granicy, Wacław III został skrytobójczo
zamordowany. Okoliczności tej śmierci do dzisiaj wzbudzają
emocje historyków.
Pozornie wszystko wydawało się jasne i oczywiste. W zamko‐
wych krużgankach zauważono człowieka biegnącego z zakrwa‐
wionym mieczem. Okazał się nim dworzanin królewski, nie‐
miecki rycerz Konrad z Dotenstein. Biegł z okrzykiem: „Król zo‐
stał zamordowany!”. Rycerza natychmiast otoczono i rozsiekano,
nie dając mu najmniejszej szansy na żadne wyjaśnienia, nie mó‐
wiąc już o procesie sądowym. Jego zmasakrowane ciało rzucono –
według słów Jana Długosza – psom na pożarcie. Szybko, nawet
podejrzanie szybko, rozprawiono się z tym niemieckim rycerzem
z Dotenstein.
Pozostają jednak liczne pytania bez odpowiedzi. Czy rzeczywi‐
ście Konrad z Dotenstein był królobójcą? Dlaczego w takim razie
krzykiem alarmował o śmierci króla? Czy może walczył z jego
mordercami i któregoś zranił? Czy tej zbrodni dokonał ktoś inny?
Komu najbardziej zależało na śmierci Wacława III? Czy za zabój‐
stwem króla stali przeciwnicy unii polsko-czeskiej, czy też wro‐
gowie świeżo zawiązanego porozumienia czesko-brandenbur‐
skiego? A może jedni i drudzy? Jaką rolę mógł odegrać w tym kró‐
lobójstwie węgierski król Karol Robert? Ale czy tylko on byłby w
nie zamieszany? Zdania kronikarzy i historyków są tutaj podzie‐
lone. Jedno jest niemal pewne: Konrad z Dotenstein nie miał do
tej pory absolutnie żadnych zatargów z królem Wacławem III,
był jego lojalnym, zaufanym rycerzem.
Warto w tym miejscu zwrócić jeszcze uwagę na to, iż wyprawę
koronacyjną Wacława III do Polski należało traktować również
jako ekspedycję zbrojną, mającą poskromić opornego lennika,
Czyli znajdującego się już w Wielkopolsce Władysława Łokietka,
który przyjął nawet wtedy tytuł „dziedzica Królestwa Polskiego”.
Dlatego niektóre z kronik niemieckich wspominają, iż był to spi‐
sek, za którym stali król rzymski Albrecht Habsburg oraz nasz
mały książę. Coś w tych niemieckich zapisach jest na rzeczy, gdyż
właśnie wtedy książę Władysław Łokietek próbował razem z kró‐
lem rzymskim montować koalicję przeciw margrabiom branden‐
burskim, popieranym z kolei przez Czechów, a po śmierci Wa‐
cława III miał już tylko jednego poważnego konkurenta do ko‐
rony.
Władysław Łokietek nie był jedynym księciem, który nadał so‐
bie tytuł „dziedzica Królestwa Polskiego”. Na mocy „porozumie‐
nia czterech” prawo do sukcesji po Przemyśle II należało przecież
do księcia Henryka III głogowskiego. On też po śmierci tego króla
jako pierwszy przyjął ów tytuł, będąc przekonany, że w pełni jest
mu należny. Uznawał się bowiem za głównego „dziedzica” króla
Przemysła II.
Ale oto pojawił się na ówczesnej polskiej scenie politycznej zu‐
pełnie nowy, trzeci „dziedzic Królestwa Polskiego”. Co więcej,
uważał, że należy mu się również tron czeski. Był to książę brze‐
ski Bolesław III, zwany Rozrzutnym. Prawo do czeskiej korony
tłumaczył bliskim pokrewieństwem z Wacławem III. Był bowiem
mężem jego rodzonej siostry Małgorzaty. Na jego nieszczęście
mężem drugiej siostry Wacława III – Elżbiety, był syn ówcze‐
snego króla niemieckiego Jan Luksemburski, który również z
tego samego tytułu co książę Bolesław III zażądał dla siebie ko‐
rony czeskiej, a w konsekwencji także polskiej.
Książę Bolesław III Rozrzutny swoje prawo do polskiego tronu
wywodził, jak wszyscy Piastowie śląscy, od protoplasty rodu,
czyli Władysława II Wygnańca, najstarszego syna Bolesława
Krzywoustego, powołując się dodatkowo na wszystkich proto‐
plastów całej dynastii piastowskiej. Nie posiadał jednak, poza dy‐
nastycznym pochodzeniem, ani odpowiednich środków finanso‐
wych, ani przede wszystkim politycznego znaczenia, aby mógł
być rzeczywistym pretendentem do korony. Szybko zresztą zo‐
stał zmuszony przez Jana Luksemburskiego do złożenia hołdu ze
swojej części Śląska. Z tytułu „dziedzica” nie zrezygnował do
końca życia.
Dwaj pozostali „dziedzice” wzajemnie się blokowali, nie mogąc
uzyskać wyraźnej przewagi politycznej i militarnej. Wszelkie
próby udowodnienia sobie siłą, kto ma więcej do powiedzenia na
drodze do korony, nie przynosiły żadnych konkretnych rezulta‐
tów. Obie strony słały też do Awinionu poselstwa, które miały
udowodnić, kto ma większe prawo do polskiej korony. Skorzystał
na tym tylko Jan Luksemburski, całkowicie podporządkowując
sobie księstwa wrocławskie, brzeskie i legnickie.
W dodatku, powołując się na porozumienie zawarte jeszcze z
Wacławem II, na mocy którego władcy wymienili się terytoriami
(Miśnia za Pomorze), margrabiowie brandenburscy Otto i Walde‐
mar zgłosili swoje roszczenia do Pomorza, które zajął przecież
wcześniej Władysław Łokietek. Postanowili teraz zagarnąć je siłą.
Brandenburska wyprawa, nie napotykając większego oporu po‐
morskiego rycerstwa, przy zupełnej bezczynności małego księcia
pilnującego swoich spraw w Krakowie, szybko dotarła w sierpniu
1308 roku w rejony Gdańska. Gdy tylko najeźdźcy zjawili się pod
miastem, miejscowy patrycjat otworzył przed nimi bramy. Jedy‐
nie nieliczna, słaba polska załoga broniąca się jeszcze w gdańskim
zamku zdążyła wysłać do Władysława Łokietka prośbę o szybką
pomoc.
Nie wiadomo do dzisiaj, czy to, co się dalej wydarzyło, stano‐
wiło efekt własnego pomysłu Władysława Łokietka, czy też pod‐
sunął mu go któryś z jego bratanków rządzących kujawskimi
księstewkami sąsiadującymi z Krzyżakami, lub może Wilhelm,
przeor klasztoru Dominikanów w Gdańsku. Jan Długosz twier‐
dził, iż była to sugestia sędziego pomorskiego Boguszy. Ważne, że
mały książę pomysł zaakceptował i zrealizował. W każdym razie
był on najgorszy z możliwych. Jego niekorzystne skutki utrzymy‐
wały się w Polsce przez stulecia.
Otóż przebywający wówczas w Sandomierzu Władysław Ło‐
kietek, zamiast podjąć spodziewaną w jego otoczeniu zbrojną wy‐
prawę ratunkową, postanowił ocalić dla Polski Gdańsk i Pomorze
cudzymi rękami. Zwrócił się zatem oficjalnie z prośbą do zakonu
krzyżackiego o zorganizowanie odsieczy oblężonym i równocze‐
śnie przepędzenie Brandenburczyków z Gdańska. Naiwnie sądził,
iż najlepiej będzie, gdy wynajmie do tego celu zakonnych rycerzy,
którzy wykonają za niego całą wojenną robotę, po czym wycofają
się natychmiast z miasta, a wtedy on sam pozostanie panem
Gdańska i całego Pomorza.
Krzyżacy oczywiście natychmiast przyjęli tę propozycję. Zna‐
jąc jednak skłonności polskiego księcia do łamania danego słowa,
zażądali od niego pisemnych gwarancji dotyczących pokrycia
wszystkich kosztów wyprawy. Wielki mistrz Henryk von Plozke
zawarł zatem z występującym w imieniu małego księcia sędzią
Boguszą pisemny kontrakt, na mocy którego rycerze zakonni zo‐
bowiązali się przepędzić wojska brandenburskie z Gdańska, ale
do tamtejszego zamku miał wejść oddział Krzyżaków i stanowić
odtąd połowę jego załogi, do czasu aż książę Władysław Łokietek
zwróci Zakonowi wszystkie wydatki poniesione w związku z
udzieleniem mu pomocy militarnej.
Należy zauważyć, że po zajęciu Gdańska stacjonował w nim
tylko niewielki oddział wojsk brandenburskich. Nie był on w sta‐
nie zdobyć bronionego przez Polaków zamku. Szybka wyprawa
ratunkowa polskich wojsk, nawet niewielkich liczebnie, odzyska‐
łaby miasto. Niestety, mały książę, jak zwykle, nie wiedział ani
nie próbował nawet się dowiedzieć, jak silne wojska nieprzyja‐
ciela znajdują się w Gdańsku, i kierując się jak zwykle pierwszym
impulsem, skorzystał także z pierwszej podsuniętej mu propozy‐
cji.
Posiłki krzyżackie, dwustu rycerzy zakonnych, którymi dowo‐
dził Günter von Schwarzeburg – komtur chełmiński, szybko do‐
tarły drogą wodną do zamku gdańskiego i razem z Polakami wy‐
parły Brandenburczyków z miasta. Ledwo jednak zakończyło się
wspólne oczyszczanie Gdańska z niedobitków wojsk brandenbur‐
skich, Krzyżacy uwięzili polskich dowódców, w tym także sę‐
dziego Boguszę i kasztelana Wojciecha, aby wymusić na nich od‐
danie w ich ręce całego zamku. Zakładników wypuszczono do‐
piero po podpisaniu dokumentu regulującego pobyt załogi krzy‐
żackiej w opuszczonym przez Polaków zamku. Miała ona w nim
pozostać tylko do czasu uregulowania przez Władysława Ło‐
kietka pełnej należności za tę zbrojną usługę Zakonu. Mały książę
nie spieszył się jednak z zapłatą. Nie podjął także żadnych per‐
traktacji z Krzyżakami w tej sprawie.
Dlatego wkrótce do Gdańska przybyły kolejne wojska krzyżac‐
kie, tym razem już pod wodzą samego wielkiego mistrza. 13 listo‐
pada 1308 roku niespodziewanie dokonały rzezi polskiego miesz‐
czaństwa i rycerstwa w mieście. Bulla papieża Klemensa V z 19
października 1310 roku zarzucała Krzyżakom, iż zamordowali
wtedy ponad dziesięć tysięcy osób. Krzyżacy twierdzili, że zabili
tylko dziewiętnastu pospolitych przestępców. Faktycznie zgła‐
dzili wówczas co najmniej kilka tysięcy gdańszczan i prawie
wszystkich polskich rycerzy, stanowiących niegdyś wspólnie z
nimi załogę zamku, a obecnie stacjonujących w mieście. Gdańsk
przeszedł w ręce Zakonu.
Zakon miał wreszcie otwartą drogę do morza i do podboju ca‐
łego Pomorza. Brandenburczycy wycofali się stamtąd bez stawia‐
nia już żadnego oporu. Krzyżacy szybko zajęli polskie grody
Tczew i Nowe oraz zagrozili Kujawom.
Dopiero wtedy Władysław Łokietek wykazał się inicjatywą dy‐
plomatyczną. W kwietniu 1309 roku we wsi Grabie na Kujawach
doprowadził do spotkania z przedstawicielami Zakonu. Krzyżacy
zażądali wówczas od małego księcia, zgodnie z umową, wypłaty
należnej kwoty za odsiecz gdańską, którą oszacowali – według
Jana Długosza nadmiernie – na sto tysięcy grzywien szerokich,
czyli ciężkich groszy, a następnie zaproponowali księciu, gdyby
nie był w stanie zapłacić tej należności, odkupienie od niego do‐
kładnie za taką samą sumę całego Pomorza Gdańskiego.
Za nadanie prawa własności do Pomorza Gdańskiego Zakon
oferował dodatkowo polskiemu księciu zaniechanie wszelkich
roszczeń za odsiecz gdańską, ponadto zwrot miasta Nieszawy i
dwóch wsi Orłowo i Murzynowo na Kujawach oraz wystawianie
na własny koszt, na każde życzenie księcia, czterdziestu kopijni‐
ków, a także budowę i uposażenie klasztoru – dla zbawienia księ‐
cia Władysława i jego potomków. Książę Władysław Łokietek
szybko zerwał te rozmowy. Jak zwykle nie zamierzał ani płacić,
ani też wywiązywać się z obietnic, a krzyżacką cenę za Pomorze, a
zwłaszcza budowę owego klasztoru, uznał za wyjątkową próbę
obrazy jego osoby. Rozzłoszczony powrócił do Krakowa. Niestety
z niczym. Następstwem zaś zerwania rozmów było wkrótce oblę‐
żenie przez Krzyżaków i zdobycie Świecia, ostatniej już twierdzy
znajdującej się jeszcze w polskich rękach na Pomorzu Gdańskim.
Zapoczątkowało to liczne wojny pomiędzy Władysławem Łokiet‐
kiem a Zakonem.
Tak łatwe opanowanie Pomorza Gdańskiego przez Krzyżaków
musiało uzyskać akceptację przynajmniej części pomorskiego ry‐
cerstwa. Nikt bowiem nie stawiał Zakonowi oporu ani nie próbo‐
wał nawet stawać w obronie interesów Polski i małego księcia.
Mając w swych rękach całe Pomorze Gdańskie, Zakon zwrócił
się z kolei do Waldemara, margrabiego brandenburskiego, z pro‐
pozycją odkupienia od niego wszelkich praw do ziemi pomor‐
skiej. Zaproponował margrabiemu za owo zrzeczenie kwotę dzie‐
sięciu tysięcy grzywien, niewspółmiernie niską do tej, jaką gotów
był zapłacić małemu księciu. Oferta została przyjęta i 12 czerwca
1310 roku Krzyżacy otrzymali w Słupsku stosowny dokument
własności. Na mocy tego dokumentu zagarnęli potem całe zwią‐
zane z Polską Pomorze. Nie zważali przy tym, że brandenburski
margrabia Waldemar nie miał żadnej podstawy prawnej do
sprzedaży Pomorza. Władysław Łokietek nie zdobył się wówczas
nawet na symboliczny gest protestu. Próba wyprocesowania
zwrotu Pomorza podjęta została znacznie później.
Na ponad półtora wieku Gdańsk i Pomorze Gdańskie były stra‐
cone dla Polski.
Tymczasem los jeszcze raz uśmiechnął się do małego księcia.
Otóż 9 grudnia 1309 roku zmarł w Głogowie jego największy ry‐
wal do polskiej korony, książę Henryk III głogowski. Księstwo
głogowskie – wtedy największe w Polsce – podzielone zostało po‐
między pięciu synów: Henryka IV Wiernego, Jana ścinawskiego,
Konrada oleśnickiego, Bolesława oleśnickiego i Przemka głogow‐
skiego. Tak rozdrobnione państewka, w których na dodatek sy‐
nowie Henryka III toczyli pomiędzy sobą nieustanne spory i na‐
wet walki zbrojne, szybko zostały kawałek po kawałku, księ‐
stewko po księstewku, wchłonięte przez króla Czech. Tylko Wiel‐
kopolską starał się skutecznie zarządzać Henryk IV Wierny, któ‐
rego zresztą, łamiąc układ z Krzywinia, Łokietek nigdy nawet nie
próbował usynowić. Jednak rządzenie wyłącznie w okrojonej
Wielkopolsce (jej południowo-zachodnią część książę Henryk III
zapisał pozostałym synom) to stanowczo za mało, aby można się
było na tej podstawie ubiegać o polski tron. Tym bardziej że
prawa do tej dzielnicy nieustannie zgłaszali bracia Henryka IV, a
także władca czeski Jan Luksemburski.
Niesłychanie zadziwiające jest to, jak można było wówczas jed‐
nym zapisem testamentowym przekreślić dorobek całego życia.
Obaj śląscy pretendenci do polskiego tronu, książęta wrocławski i
głogowski, najpierw przez lata, pokonując liczne przeciwności
losu, budowali mozolnie potęgę i znaczenie swoich księstw.
Wreszcie doprowadzili do tego, że były one największe i najbo‐
gatsze w Polsce. Dzięki temu zdobyli prawo ubiegania się o kró‐
lewską koronę. Jednak na chwilę przed śmiercią obaj Henrykowie
starannie zburzyli wszystko to, co przedtem zbudowali, stwarza‐
jąc testamentowymi zapisami prawne i militarne warunki do
konsekwentnej likwidacji tak uporczywie tworzonej potęgi.
Straty terytorialne poniesione na Pomorzu Władysław Łokie‐
tek postanowił zrównoważyć kolejnymi zdobyczami kosztem
właśnie Wielkopolski i Brandenburgii. Na przełomie 1312 i 1313
roku, raz jeszcze łamiąc wcześniejszy układ, w części Wielkopol‐
ski, którą władał książę Henryk IV Wiemy, wzniecił bunt rycer‐
stwa pod wodzą oddanego mu możnowładcy Dobrogosta z rodu
Nałęczów, udzielając początkowo buntownikom ograniczonego,
a potem już jawnego poparcia politycznego i militarnego. W
kilku potyczkach buntownicy odzyskali część terytoriów należą‐
cych do księcia głogowskiego. Nie przesądzało to jednak o osta‐
tecznym osiągnięciu zamierzonego celu. Walki się przeciągały, a
siły buntowników bynajmniej nie rosły.
Dlatego Władysław Łokietek ruszył wraz z wszystkimi swoimi
wojskami do Poznania. Miasto, wierne księciu Henrykowi IV,
długo broniło się skutecznie pod wodzą wójta Przemka. Walki
były bardzo zaciekłe i nawet po przełamaniu miejskich murów
wojska małego księcia musiały zdobywać dom po domu. Osta‐
tecznie w 1314 roku przyłączył on Poznań i Gniezno do swojej
części Wielkopolski. Południowo-zachodnie rejony tej dzielnicy
pozostały jednak w rękach księcia Henryka IV Wiernego i jego
braci.
Triumfujący książę Władysław Łokietek ogłosił się ponownie
„dziedzicem Królestwa Polskiego”. Był już na najlepszej drodze do
korony. Najpierw ukoronował swój herb – połączenie orła z gry‐
fem. Wkrótce, aby udowodnić swoje prawa do całego kraju, po‐
stanowił zaatakować Brandenburgię, zamierzając jej kosztem
rozszerzyć granice swojego państwa, a zarazem odebrać ziemie
przez lata przez nią zagarniane.
Uczynił to, jak zwykle, w swoim stylu. Najpierw zawiązał so‐
jusz z królami Danii, Norwegii i Szwecji oraz książętami Rugii, Po‐
morza i Meklemburgii w celu podjęcia wspólnej wyprawy prze‐
ciwko Marchii Brandenburskiej. Potem, z nieznanych dotąd po‐
wodów, nie czekając na żadną skoordynowaną akcję wszystkich
sojuszników, jako pierwszy rozpoczął działania zbrojne prze‐
ciwko Marchii, liczył, że w decydującym momencie sojusznicy
wesprą jego poczynania. Działania te polegały głównie na obopól‐
nych wyprawach łupieskich, w których Polska nic nie zyskała. Co
więcej, przyniosły one tylko spustoszenie zachodniej Wielkopol‐
sce, a nawet niewielkie straty terytorialne w tym regionie.
Tymczasem sojusznicy, zapewne zniechęceni lub nawet obu‐
rzeni tym wybiegnięciem polskiego księcia przed szereg, ograni‐
czyli się podczas tych walk jedynie do roli biernych obserwato‐
rów sposobu, w jaki je prowadził książę krakowski. W dodatku
mały książę posługiwał się w tej wyprawie posiłkami litewskimi.
Użycie pogan do walki z chrześcijańskim władcą, łupienie przez
nich kościołów i klasztorów odbiło się niekorzystnym echem w
Europie i również miało wpływ na postawę niedawnych sojusz‐
ników. W tej sytuacji osamotniony Władysław Łokietek dość
szybko zakończył tę bezsensowną batalię, która przyniosła mu w
konsekwencji, poza złupieniem paru miast, tylko polityczne
straty; zawarł rozejm i rozpoczął pokojowe negocjacje z Branden‐
burgią.
Niepowodzenie w wojnie z Brandenburgią ostudziło na pe‐
wien czas ambicje militarne Władysława Łokietka. Wyznaczył
sobie inny cel – zdobycie królewskiej korony. Niestety, w 1314
roku zmarł arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka. Bez zaangażo‐
wania największego hierarchy Kościoła w Polsce niemożliwe
były jakiekolwiek starania o koronę w Stolicy Apostolskiej. Wy‐
brany dopiero po dwóch latach następca Jakuba Świnki – Borzy‐
sław I – faktycznie nie objął tej funkcji, w 1317 roku zmarł bo‐
wiem nagłe w Awinionie, gdy przyjechał tam po papieską nomi‐
nację. Wówczas papież Jan XXII, niewiele się namyślając i nie ma‐
jąc zresztą z kim (chodziło o władcę państwa) uzgodnić tej kandy‐
datury, mianował arcybiskupem gnieźnieńskim... towarzyszą‐
cego wówczas Borzysławowi I w tej wizycie, biskupa włocław‐
skiego Janisława.
Ale to nie arcybiskup gnieźnieński walczył później o koronę
dla małego księcia.
Duchownym, który niewątpliwie położył największe zasługi w
sprawie królewskiego tronu dla Władysława Łokietka, był ko‐
lejny po Janisławie biskup włocławski – Gerward. Podobnie jak
wcześniej arcybiskup Jakub Świnka, on również należał do zago‐
rzałych zwolenników utrzymania za wszelką cenę Królestwa Pol‐
skiego. To właśnie biskup Gerward ostatecznie wziął na siebie
ciężar wszystkich starań o koronę dla Władysława Łokietka w
Stolicy Apostolskiej. Jak wiadomo, był w tym dziele bardzo sku‐
teczny. Trudno jednak doszukać się w polskich rocznikach i kro‐
nikach informacji o tym, że za ten wysiłek został później jakoś
szczególnie uhonorowany lub wynagrodzony przez króla. Na ra‐
zie jednak okazał się bardzo przydatny.
Najpierw biskup Gerward wystąpił jako pomysłodawca zjazdu
w Sulejowie, który odbył się w czerwcu 1318 roku, a na który
przybyli, poza przedstawicielami Wielkopolski, prawie wszyscy
możni i hierarchowie z całej Polski. Zebrani uchwalili tam petycję
do papieża Jana XXII (której autorem był znowu biskup włocław‐
ski), prosząc pokornie, aby w swej łaskawości zechciał wyrazić
zgodę na koronację księcia krakowskiego. Za główny argument,
który miał przemawiać za taką decyzją, posłużyło przedstawienie
obrazu nieszczęść, jakie spadały na kraj pozbawiony koronowa‐
nego władcy za sprawą pogan i schizmatyków. Zapomniano
tylko dodać, że ci poganie i schizmatycy stanowili znaczną część
siły militarnej małego księcia. Jak się później okazało, pamiętali o
tym doskonale Krzyżacy.
Podpisani pod petycją prosili dalej, aby papież w taki właśnie
sposób ostatecznie położył kres tragicznej sytuacji w kraju, który
regularnie przecież płaci świętopietrze, a tym samym jest prze‐
cież formalnie podległy Stolicy Apostolskiej, i Władysława, kra‐
kowskiego, sandomierskiego, sieradzkiego, łęczyckiego, kujawskiego i
królestwa polskiego wielkopolskiego oraz ziemi pomorskiej księcia i
dziedzica, a także posiadacza przepotężnego zechcieć raczył podnieść
do godności króla tegoż królestwa polskiego.
Wyposażony w taki dokument, a jeszcze dodatkowo w odpo‐
wiednie środki finansowe dla korumpowania papieskich urzęd‐
ników, biskup Gerward udał się w 1318 roku do Awinionu. Ce‐
lem jego misji było uzyskanie zgody na koronację Władysława
Łokietka. Nie było to wcale zadanie łatwe. Nawet dla tak zręcz‐
nego dyplomaty, jakim był niewątpliwie biskup włocławski.
Przede wszystkim dlatego, że w tym samym czasie o zgodę pa‐
pieską na koronację w Polsce ubiegał się również król Czech Jan
Luksemburski. Dysponował on bardzo poważnymi argumen‐
tami. Był przecież oficjalnym następcą na tronie Przemyślidów, a
zatem także następcą poprzedniego króla Czech i Polski. Ponadto
władał już, polskim do niedawna, południowym Śląskiem. Przy‐
pominał również papieżowi, że jego konkurent nie powinien zo‐
stać królem, gdyż dobrowolnie stał się przed laty lennikiem kró‐
lów czeskich (układ w Klęce) i z tego lenna nie został nigdy zwol‐
niony ani sam go oficjalnie nie wypowiedział. Lennicy zaś nie
mogli się wtedy ubiegać o jakiekolwiek zaszczyty, nie mówiąc o
koronie królewskiej, bez zgody seniora, a za takiego wobec Wła‐
dysława Łokietka uważał się właśnie Jan Luksemburski. Zapew‐
niał przy tym papieża, że nigdy taka zgoda polskiemu księciu nie
została udzielona – ani przez niego, ani przez żadnego z jego po‐
przedników.
Sprzeciw wobec ewentualnej korony dla Władysława Łokietka
zgłaszali w Awinionie również... Krzyżacy. Zarzucali oni krakow‐
skiemu księciu zarówno dwukrotne obłożenie klątwą kościelną,
ich zdaniem dyskwalifikującą go jako kandydata na chrześcijań‐
skiego króla, jak również notoryczne, niegodne przyszłego koro‐
nowanego władcy, nie wywiązywanie się ze składanych przysiąg
i podejmowanych zobowiązań, a przede wszystkim nieustanne
wspieranie się militarne wojskami ze schizmatycznej wobec Ko‐
ścioła katolickiego Rusi oraz – co jeszcze gorsze – pogańskimi Li‐
twinami i Tatarami. Krzyżacy próbowali właśnie w taki sposób
odwrócić uwagę papieskiego otoczenia od rozpoczętego już
wtedy procesu o zagarnięcie przez nich Pomorza.
Inną, poważniejszą przeszkodą była sprawa biskupa krakow‐
skiego Jana Muskaty, przed laty uwięzionego, a następnie wypę‐
dzonego z Krakowa przez Władysława Łokietka. Papież katego‐
rycznie zażądał od księcia, aby wypełnił wydany w tej sprawie
wyrok papieski z 1309 roku, co oznaczało, że biskup Jan powi‐
nien zostać przywrócony do wszystkich zajmowanych niegdyś
funkcji i dostojeństw w Krakowie. Oświadczył równocześnie, że
nie będzie w tej kwestii prowadził żadnych dyskusji. W tej sytu‐
acji mały książę się ukorzył i złożył oficjalne przyrzeczenie, iż pod
rygorem cofnięcia zgody na koronację podporządkuje się całko‐
wicie woli papieskiej i wyrokowi z 1309 roku. Potem wyszło na
jaw, że ową wolę Jana XXII dotyczącą krakowskiego biskupa zin‐
terpretował w bardzo szczególny sposób. Jak zwykle, i nie tylko
zresztą w tej sprawie.
Ostatecznie papież Jan XXII podjął wobec obu kandydatów
iście Salomonową decyzję. Nie mianował wprawdzie księcia Wła‐
dysława Łokietka królem Polski, ale – za pomocą niezwykle zawi‐
łej argumentacji – nie odmówił mu wprost prawa do ubiegania
się o tytuł króla... krakowskiego. Janowi Luksemburskiemu przy‐
znał natomiast wyraźnie prawo do wielkopolskiego królestwa
Przemysła II i Wacława II, ale również nie stwierdził jednoznacz‐
nie, iż przysługiwać mu będzie tym samym tytuł króla Polski.
Podkreślił jedynie, że ewentualna koronacja Władysława Ło‐
kietka powinna się odbyć tak, aby niczyje prawa nie zostały naru‐
szone, nie precyzując dokładnie, na czym owo naruszenie mia‐
łoby polegać. Oznaczało to w rzeczywistości, że Jan XXII nie
sprzeciwił się samej koronacji krakowskiego księcia, tyle tylko, że
nie mogła mieć ona miejsca w Gnieźnie, gdzie tradycyjnie koro‐
nowano polskich królów, natomiast sam książę nie mógł w jej
wyniku nosić tytułu króla Polski.
Należy zwrócić uwagę na jeszcze jedną odnotowaną w tej spra‐
wie istotną informację. Otóż w Roczniku lubuskim z 1320 roku
znajduje się zapiska głosząca, iż papież Jan XXII otrzymał za osią‐
gnięcie [przez Władysława Łokietka] tytułu królewskiego mnogą
ilość pieniędzy i zrobił wszystkich ludzi swojego królestwa po wieczne
czasy czynszownikami, w ten sposób, iż każdy człowiek co roku obo‐
wiązany jest dawać [papieżowi] jednego denara, który to denar na‐
zywa się denarem Świętego Piotra.
Możliwość kupienia sobie korony przez polskiego księcia jest
wysoce prawdopodobna, gdyż w taki właśnie sposób w owych
czasach (o czym świadczy także przypadek Przemysła II czy
próba zakupu polskiej korony przez Wacława II) bardzo często za‐
pewniano sobie papieską zgodę na koronację lub uzyskanie waż‐
nych stanowisk i przywilejów. Takie działania traktowane były
jako zupełnie normalne. Nie było zatem w tym konkretnym przy‐
padku starań o polską koronę nic wyjątkowego.
Sen ojca Mirosława. Absolwent bolońskiego uniwersytetu.
Spowiednik czeskiego króla. Jak zostać starostą krakowskim.
Narastające konflikty. Sąd arcybiskupi. Uwięzienie Muskaty.
Sąd papieski. Ugoda z Awinionu. Zemsta po śmierci.
W
szystkich swoich przeciwników politycznych książę Włady‐
sław Łokietek zwalczał z nadzwyczajną bezwzględnością. Kla‐
sycznym tego przykładem była sprawa biskupa krakowskiego
Jana Muskaty. Można na podstawie jej przebiegu prześledzić spo‐
sób postępowania księcia wobec przeciwnika, który nie dyspono‐
wał odpowiednią siłą militarną, aby skutecznie mu się przeciw‐
stawić. Łatwo się przekonać, że dla małego księcia każdy sposób
służący pognębieniu przeciwnika był dobry.
Ojciec Mirosław był krakowskim franciszkaninem. Pewnego
razu zasnął podczas nocnej modlitwy. Był już w podeszłym wieku
i zdarzało mu się to dosyć często. Tym razem jednak miał sen wy‐
jątkowy, proroczy. Ujrzał w nim wielkiego krwiożerczego wilka
stojącego na tylnych łapach. Przerażające dla zakonnika było
zwłaszcza to, że wilk miał na sobie biskupie szaty, a w pysku trzy‐
mał pastorał. Ale to jeszcze nie wszystko. Wilk stał pomiędzy
dwoma wielkimi tablicami z łacińskimi inskrypcjami. Na jednej z
tablic widniał skrwawiony miecz i napis: Drapieżny wilku. Wycią‐
gnąłeś miecz z pochwy i skrwawiłeś go. Miecz pomsty przebije duszę
twoją. Druga z nich nie pozostawiała już nawet cienia wątpliwo‐
ści, o kogo może tu chodzić. Napisano na niej wyraźnie: Oto Jan,
biskup krakowski.
Przypomnę, zakonnik był franciszkaninem. Ta uwaga jest w
tym miejscu zasadna, gdyż dotyczy brata zakonnego z klasztoru,
który przecież udzielił Władysławowi Łokietkowi tak skutecznej
pomocy w ucieczce podczas zdobycia Krakowa przez wojska księ‐
cia Henryka IV Probusa. Był to zresztą jedyny klasztor w mieście,
który mógł od tego czasu liczyć na daleko idącą protekcję księcia
Władysława Łokietka. Nie powinno zatem nikogo zaskakiwać, że
to zakonnik z tego właśnie zgromadzenia, a w dodatku konkret‐
nego krakowskiego klasztoru franciszkanów, miał tak proroczy
sen. Można jeszcze powiedzieć, iż ten niezwykły sen był widze‐
niem niejako na wyraźne zamówienie. Oczywiście został on też z
inicjatywy książęcego dworu odpowiednio nagłośniony.
Jak się później okazało, nocne przeżycie franciszkanina nie
było odosobnionym widzeniem osoby duchownej dotyczącym
biskupa krakowskiego. Wkrótce inny, nieznany niestety z imie‐
nia czy z nazwiska, kapłan zobaczył we śnie niedźwiedzia, który
próbował zwalić potężne drzewo. Kiedy to mu się nie udało, za‐
mienił się w ziejącego piekielnym ogniem smoka. Ale ogień też
nic nie zdziałał. Drzewo jak stało, tak stało. Wówczas smok przy‐
brał postać wściekłego (!) psa usiłującego podgryźć jego korzenie.
Również bezskutecznie. Drzewo nawet nie drgnęło. Wreszcie pies
odszedł jak niepyszny. Również ten sen został przez otoczenie
Władysława Łokietka zinterpretowany jako alegoryczna próba
obalenia przez biskupa Jana Muskatę niewzruszonej potęgi ma‐
łego księcia.
Kroniki niestety milczą, czy za ów sen ten anonimowy sługa
boży i jego parafia zostały również jakoś wynagrodzone. Za‐
pewne nic takiego nie miało miejsca, gdyż na tym drugim przy‐
padku zakończyły się wszelkie senne widzenia miejscowych du‐
chownych, lojalnych wobec Władysława Łokietka, związane z
postacią i działalnością wielkiego adwersarza księcia, biskupa
krakowskiego Jana Muskaty.
Konflikt małego księcia z biskupem, a przede wszystkim spo‐
sób, w jaki rozgrywał go Władysław Łokietek, jest najlepszą ilu‐
stracją jego postępowania politycznego. Mamy w tym konflikcie
wszystko – łamanie własnych przyrzeczeń, fałszywe oskarżenia i
pomówienia, klątwę kościelną... Warto zatem prześledzić je po
kolei.
Biskup Jan Muskata pochodził prawdopodobnie ze zniemczałej
lub niemieckiej rodziny ze Śląska. Niektórzy historycy utrzy‐
mują, iż była to rdzenna wrocławska rodzina mieszczańska, a na‐
zwisko Muskata miało się wywodzić od gałki muszkatołowej,
którą rzekomo handlował jego ojciec. Nie wydaje się to uzasad‐
nione. Jan Muskata zdobył przecież bardzo solidne wykształcenie
teologiczne, był jednym z lepszych absolwentów wydziału teolo‐
gicznego uniwersytetu bolońskiego. Czy stać było sprzedawcę
gałki muszkatołowej na takie wykształcenie dziecka, nawet zwa‐
żywszy na atrakcyjność i wysoką cenę tego orientalnego towaru?
Poza tym był on przecież spokrewniony także z późniejszym bi‐
skupem wrocławskim Henrykiem z Wierzbna, który bynajmniej
nie pochodził z mieszczańskiej rodziny. Wydaje się, że nazwisko
Muskata mogło być z powodzeniem nadanym później przydom‐
kiem, wywodzącym się od słodkiego wina, moscato, ulubionego
trunku biskupa krakowskiego, który bardzo sobie upodobał pod‐
czas studiów uniwersyteckich w Bolonii.
Po studiach młody, utalentowany magister powrócił do Polski
z nominacją na archidiakona łęczyckiego. Równym mu wykształ‐
ceniem nie mógł się wtedy pochwalić nie tylko żaden z równo‐
rzędnych magistrowi stanowiskiem polskich duchownych, lecz
także wielu najwyższych na naszych ziemiach dostojników ko‐
ścielnych. To musiało boleć polskich hierarchów i stało się za‐
pewne jednym z istotnych elementów konfliktujących młodego
archidiakona z arcybiskupem gnieźnieńskim.
W tym czasie ziemią łęczycką władał książę Władysław Łokie‐
tek. Zderzenie księcia, o którego wykształceniu nic konkretnego
nie wiadomo, z wyróżniającym się magistrem najważniejszej
wtedy uczelni w Europie musiało być konfliktogenne i zapewne
wtedy narodziła się wzajemna nieprzyjaźń, która później bardzo
szybko zmieniła się w nienawiść i wrogość. W każdym razie po‐
czątkowo górą był mały książę i spowodował, że archidiakon po‐
rzucił wkrótce Łęczycę, udając się do rodzinnego Wrocławia.
Tam Jan Muskata szybko został jednym z zaufanych doradców
biskupa wrocławskiego Tomasza II, który wysłał go do Stolicy
Apostolskiej, aby skutecznie torpedował wszelkie dążenia do pol‐
skiej korony wielkiego biskupiego adwersarza, księcia Henryka
IV Probusa.
Jednakże na dworze papieskim archidiakon zadbał przede
wszystkim o swoją karierę. W 1284 roku papież Marcin IV mia‐
nował go kolektorem świętopietrza w Polsce i na Pomorzu. Nieza‐
dowolony z tej nominacji biskup Tomasz II nawet wezwał Jana
Muskatę do powrotu do Wrocławia. Ten co prawda wrócił z Awi‐
nionu, ale tylko po to, aby wypełniać w Polsce swoją powinność
wobec kurii papieskiej. Teraz jednak, po przyjeździe Muskaty z
Łęczycy, obaj duchowni zaczęli zgodnie współpracować. We
Wrocławiu Jan Muskata nadal pełnił funkcję kolektora świętopie‐
trza, co szybko pozwoliło mu na nawiązanie licznych kontaktów
zarówno z władcami świeckimi, jak i hierarchami Kościoła na zie‐
miach polskich. W takich właśnie okolicznościach zetknął się z
dworem króla Czech Wacława II, skutecznie ubiegającego się
wtedy o polską koronę. Czeski król poszukiwał w Polsce sojuszni‐
ków, a młody urzędnik papieski nie ukrywał swojej sympatii do
Wacława II. Sympatia musiała być obopólna, gdyż Jan Muskata
został wkrótce spowiednikiem króla, a w 1294 r. to właśnie Wa‐
cław II, mając wtedy już w swych rękach Małopolskę, doprowa‐
dził do nominacji Jana Muskaty na biskupa krakowskiego. Wraz z
tą nominacją król obdarzył go również stanowiskiem starosty
krakowskiego.
Okoliczności wprowadzania Jana Muskaty na krakowskie bi‐
skupstwo w pełni potwierdzają to, jak bardzo zależało królowi
Wacławowi II na tej nominacji. Zachował się tu pełny przekaz hi‐
storyczny okoliczności, w jakich odbyła się elekcja nowego bi‐
skupa w Krakowie. Otóż budynek, w którym owa elekcja miała
miejsce, otoczony został czeskimi wojskami, a na obrady wkro‐
czył ówczesny starosta krakowski Hynek z Dube i okazał zebra‐
nym duchownym pismo od Wacława II, w którym król rekomen‐
dował swojego spowiednika Jana Muskatę na stanowisko biskupa
krakowskiego, grożąc jednocześnie sankcjami, z wygnaniem
włącznie, gdyby uczestnicy tej elekcji dokonali innego wyboru.
Był to decydujący argument, który przesądził o nominacji.
Nowy biskup krakowski okazał się znakomitym organizato‐
rem. Szybko stworzył w Małopolsce rodzaj księstwa biskupiego.
Dochody z biskupstwa inwestował w ufortyfikowane zamki i
miasta. Wykazał się przy tym wielką sprawnością w poborze na‐
leżnych świadczeń kościelnych i królewskich. Wacław II miał w
nim oddanego człowieka.
Tymczasem nastąpiło ważne dla polskich dziejów wydarzenie.
Otóż wielkopolski książę Przemysł II koronował się w Gnieźnie
na króla Polski, wyprzedzając w tym zamiarze Wacława II. Oko‐
liczności uzyskania papieskiej zgody na tę koronację były co naj‐
mniej podejrzane. Przekupiono bowiem czeską delegację w Sto‐
licy Apostolskiej – z Aleksym, kapelanem króla Wacława II, na
czele – a także wpływowych urzędników kurii, dzięki czemu pa‐
pież Bonifacy VIII potwierdził Przemysłowi II prawa do polskiej
korony. Niczego nie zmienił oficjalny protest Wacława II, gdyż
przypomniano czeskiemu władcy o nieomylności papieża, a poza
tym jego uwzględnienie byłoby przyznaniem się kurii papieskiej
do korupcji. Na nic zdała się też groźba zbrojnego dochodzenia
swoich praw do polskiej korony.
Na uroczystościach koronacyjnych Przemyśla II nie pojawili
się ani Władysław Łokietek, ani jego bratankowie, książęta ku‐
jawscy. Nie był na nich obecny również, skonfliktowany z arcybi‐
skupem Jakubem Świnką, a poza tym bliski przecież współpra‐
cownik Wacława II, biskup krakowski Jan Muskata. Król Prze‐
mysł II pół roku po koronacji został zamordowany w okoliczno‐
ściach rzucających, jak wiadomo, cień na dwa wielkopolskie rody
– Nałęczów i Zarembów – oraz... na Władysława Łokietka. Mor‐
derstwo to otwarło jednak drogę do polskiego tronu... czeskiemu
królowi Wacławowi II.
Stało się tak dzięki temu, że Jakub Świnka, arcybiskup gnieź‐
nieński, początkowo popierał polską koronację czeskiego króla, li‐
cząc na utworzenie w ten sposób antyniemieckiego frontu w tej
części Europy z udziałem Czech, Polski i Węgier. Dlatego bez wa‐
hania koronował Wacława II w Gnieźnie na króla Polski. Kiedy
się okazało, że król Wacław II nie zamierza tworzyć ligi antynie‐
mieckiej, a w dodatku zgłasza pretensje terytorialne wobec Wę‐
grów, Jakub Świnka nawiązał na powrót przyjazne stosunki z
książętami kujawskimi, krewnymi Władysława Łokietka, zrywa‐
jąc ostatecznie z proczeską polityką. Jedną z pierwszych ofiar
tego zerwania padł najbliższy sojusznik Wacława II w Polsce, bi‐
skup krakowski Jan Muskata.
Arcybiskup Jakub Świnka wytoczył mu w końcu 1301 roku
proces kanoniczny o lekceważenie władzy arcybiskupiej oraz o
wyrządzenie licznych krzywd i szkód miejscowej ludności, a
także o wielokrotne mężobójstwo, wprawdzie dokonane nie oso‐
biście, ale na jego rozkazy. Zarzucił biskupowi krakowskiemu
także zaniedbywanie obowiązków liturgicznych. Wśród licznych
przewinień Jana Muskaty znalazło się również... złamanie celi‐
batu, którego miał się dopuścić z Gerussą, córką wójta sądec‐
kiego. Wszystko to miało mieć miejsce podczas pełnienia przez
Jana Muskatę urzędu starosty krakowskiego. Wśród historyków
do dzisiaj brak zgody, czy te zarzuty były rzeczywiście praw‐
dziwe.
Proces, w którym z woli legata papieskiego na rozjemcę i głów‐
nego sędziego wyznaczono wrocławskiego biskupa Henryka z
Wierzbna, zaprzyjaźnionego zresztą i spokrewnionego z krakow‐
skim biskupem, skończył się dość szybko uwolnieniem Jana Mu‐
skaty od wszelkiej winy i kary. Mimo tego wyroku mały książę
próbował tworzyć w Krakowie kościelną opozycję wobec bi‐
skupa. Znane są nawet imiona trzech czołowych opozycjonistów:
proboszcza Adama, kustosza Jarosta i Mikołaja, proboszcza wi‐
ślickiego.
Po raz drugi te same zarzuty wobec Jana Muskaty postawił ar‐
cybiskup gnieźnieński w 1306 roku. Tym razem proces prze‐
rwała jednak ugoda... pomiędzy Władysławem Łokietkiem a bi‐
skupem krakowskim. Przewidywała ona, że w zamian za anulo‐
wanie rozpoczętego procesu biskup nie będzie podejmował żad‐
nych nieprzyjaznych wobec księcia działań wspierających cze‐
skie interesy w Małopolsce. Obie strony znakomicie zdawały so‐
bie sprawę z kruchości tęgo porozumienia, ale książę chciał mieć
przynajmniej chwilowy spokój w Małopolsce w trakcie podjętej
właśnie zbrojnej wyprawy na Pomorze.
Ten bardzo kruchy rozejm szybko złamał jeden z dowódców
książęcych oddziałów zaciężnych – Strasz, syn Dobiesława z Koń‐
skich, który najechał dobra biskupie, dokonując w nich licznych
rabunków i spustoszeń. Trudno przypuszczać, aby działał on na
własną rękę. Musiał mieć co najmniej milczące przyzwolenie
swojego księcia. Jan Muskata natychmiast wystąpił zbrojnie prze‐
ciwko Straszowi, posiłkowany przez księcia Mikołaja opawskiego,
przyrodniego brata króla Wacława II. Wspólnie wypędzili wojska
książęce z posiadłości biskupich, a Jan Muskata złożył oficjalną
skargę na ręce małego księcia.
Władysław Łokietek po powrocie z nieudanej wyprawy na Po‐
morze nakazał Straszowi zapłacenie biskupowi aż dwustu pięć‐
dziesięciu grzywien w czystym srebrze lub w groszach praskich
jako rekompensatę za zniszczenia w jego posiadłościach. Była to
w tamtych czasach wielka suma, pokazująca zarazem skalę strat
spowodowanych najazdem Strasza na posiadłości biskupie.
Strasz z pewnością nie dysponował zasądzoną sumą. Jako zastaw
miał biskupowi przekazać dwie wsie, ale tego zobowiązania osta‐
tecznie nie wypełnił. Nie istnieją zresztą żadne wypisane dowody
na to, że krakowski biskup wspomniane grzywny albo wsie kie‐
dykolwiek otrzymał. Zapewne był to kolejny – jak byśmy to dzi‐
siaj powiedzieli – piarowski zabieg Władysława Łokietka. Ukarał
wprawdzie winnego, ale w taki sposób, aby nie stała mu się
żadna krzywda.
Wkrótce podczas pobytu biskupa krakowskiego w jego posia‐
dłości w Iłży został tam pojmany przez zwolenników księcia,
prawdopodobnie Toporczyków. Zawiedli go do klasztoru na Łysej
Górze, gdzie został zmuszony do złożenia przysięgi na wierność
Władysławowi Łokietkowi, w dodatku na drzewo Krzyża Świę‐
tego, relikwię, którą miejscowi benedyktyni otrzymali właśnie od
krakowskiego władcy. Jan Muskata ową przysięgę wprawdzie
złożył, ale wkrótce po uwolnieniu uroczyście ją odwołał jako zło‐
żoną pod fizycznym przymusem.
Dwa tygodnie później w Wiślicy Władysław Łokietek unie‐
ważnił wszystkie przywileje i nadania Wacława II dla biskupstwa
krakowskiego. A po kolejnych kilku tygodniach oddziały ksią‐
żęce, w konsekwencji tamtej decyzji, zajęły biskupie miasta
Kielce, Iłżę, Sławków, Tarczki oraz inne jego posiadłości, nawet te
znacznie starsze od nadań króla Wacława II, przyznane jeszcze
poprzednikom tego biskupa. Jan Muskata zmuszony został do
ucieczki do swojego zamku w Lipowcu, leżącym już poza grani‐
cami księstwa krakowskiego.
Arcybiskup Jakub Świnka natychmiast, 12 lipca 1306 roku,
wznowił (za aprobatą lub nawet sugestią Władysława Łokietka)
już raz rozstrzygnięty proces kanoniczny przeciwko Janowi Mu‐
skacie. Toczył się on tym razem zaocznie, bez udziału bezpośred‐
nio zainteresowanego. Zakończył się 14 czerwca 1308 roku orze‐
czeniem winy biskupa krakowskiego i zawieszeniem go we
wszystkich czynnościach kościelnych oraz obłożeniem różnymi
karami kościelnymi. Pozbawiony dochodów i oparcia w krakow‐
skim kościele, Jan Muskata wyjechał do Wrocławia, do swojego
krewniaka biskupa Henryka z Wierzbna, tego samego, który
uniewinnił go wcześniej, w pierwszym procesie. Stamtąd odwo‐
łał się od arcybiskupiego wyroku wprost do papieża. Klemens V
przyjął to odwołanie i zapowiedział ponowne rozpatrzenie zasad‐
ności wyroku sądu arcybiskupiego przez sąd papieski.
Niespodziewanie późną jesienią 1308 roku Władysław Łokie‐
tek wysłał zaproszenie do Jana Muskaty do Wrocławia w celu
podjęcia rozmów kończących długotrwały spór księcia z bisku‐
pem. Ten jednak nie dowierzał małemu księciu. Zbyt dobrze go
znał i dlatego zażądał od niego pisemnego glejtu bezpieczeństwa.
Otrzymał go wraz z zapewnieniem powrotu do katedry krakow‐
skiej. Mimo to biskup udał się do Krakowa razem z biskupem
wrocławskim, aby na wszelki wypadek mieć świadka prowadzo‐
nych rozmów.
Po przybyciu do Krakowa obaj biskupi zatrzymali się w klasz‐
torze Dominikanów. Kiedy tylko zasiedli tam do pierwszego po
podróży obiadu, klasztor otoczyły wojska węgierskie i małopol‐
skie. Jan Muskata został przez nie aresztowany i osadzony w
ciemnicy na Wawelu. Natomiast biskupowi wrocławskiemu na‐
kazano natychmiast opuścić Kraków. Henryk z Wierzbna o tym,
co się wydarzyło w krakowskim klasztorze Dominikanów, zaraz
po przybyciu do Wrocławia niezwłocznie poinformował papieża
Klemensa V.
Obie skargi – tę dotyczącą wyroku arcybiskupiego sądu oraz
skargę na gwałt ze strony krakowskiego księcia – otrzymał do
rozpatrzenia Gentilis de Monteflorum, kardynał, prezbiter tytułu
S. Martin in Montibus, legat papieski na Węgrzech (w Polsce w
tym czasie nie było papieskiej legatury). Wysłał on do Włady‐
sława Łokietka i do biskupa krakowskiego wezwanie do stawie‐
nia się przed sądem papieskim w Preszburgu (dzisiaj Bratysława
– przyp. A.Z.).
Mały książę zlekceważył jednak to wezwanie, zwłaszcza że
trzymany w ciemnicy Jan Muskata w końcu „skruszał” i w lipcu
1309 roku, po ponadpółrocznym pobycie w lochu, uznał wszyst‐
kie swoje winy, ponadto przyrzekł wierność i posłuszeństwo
księciu oraz dobrowolnie zrzekł się na jego korzyść swojego
zamku w Lipowcu, leżącym jednak już poza granicami ówcze‐
snego księstwa krakowskiego, a także zobowiązał się nie opusz‐
czać krakowskiej diecezji bez osobistej zgody Władysława Ło‐
kietka.
Oczywiście Jan Muskata udał się, najszybciej jak było to moż‐
liwe, na wezwanie legata przed sąd papieski do Preszburga. Wy‐
jazdowi temu mały książę nie mógł się przecież przeciwstawić.
Niemniej jednak w drodze na ową rozprawę orszak biskupa
Muskaty został w miejscowości Osoblahy napadnięty i obrabo‐
wany z wszelkiego mienia przez niezidentyfikowanych spraw‐
ców. Podobno byli to jacyś rycerze rabusie. Miał to być zupełny
przypadek, że napadli akurat na orszak biskupa. Przez przypadek
również uwolnili całą biskupią asystę, kiedy przekonali się, że
lekko tylko rannemu Janowi Muskacie udało się podczas tej napa‐
ści szczęśliwie uciec. Być może. Tak samo jak przypadkowa była
podobno druga napaść na biskupa już pod Nowym Miastem na
Morawach, po której kolejną próbę kontynuowania podróży do
Ołomuńca Jan Muskata podjął... w kobiecym przebraniu. Po
szczęśliwym przybyciu do Ołomuńca już nie miał żadnych pro‐
blemów z dalszą podróżą na papieski sąd. Ważne jest, że bisku‐
powi krakowskiemu udało się ostatecznie, choć z pewnym opóź‐
nieniem, dotrzeć na proces do Preszburga.
Papieski proces toczył się przez pół roku. Książę Władysław
Łokietek pomimo wielokrotnego wzywania ani razu nie stawił
się na procesie. W czerwcu 1310 roku legat Gentilis wydał osta‐
teczny wyrok, na mocy którego Jan Muskata został ponownie
oczyszczony z wszystkich zarzutów stawianych mu przez arcybi‐
skupa Jakuba Świnkę. Tym samym anulowane zostały wszystkie
kary kościelne nałożone na niego przez sąd arcybiskupi oraz zo‐
stał przywrócony na biskupstwo krakowskie. Wymuszone wię‐
zieniem deklaracje Jana Muskaty uznano w tym wyroku za nie‐
ważne. Przed tym samym sądem papieskim książę Władysław
Łokietek uznany został winnym popełnienia gwałtu na osobie
duchownej, będącej w dodatku pasterzem kościoła krakow‐
skiego, ukarany za to klątwą kościelną, zaś całe jego księstwo ob‐
łożono interdyktem.
Jednakże klątwa ta, podobnie jak poprzednia, którą obłożył go
wcześniej biskup poznański Andrzej, nie zrobiła na księciu Wła‐
dysławie Łokietku najmniejszego wrażenia. Po prostu ją zlekce‐
ważył, a dodatkowo arcybiskup gnieźnieński zabronił ducho‐
wieństwu upublicznienia w Polsce treści papieskiego wyroku. Po
raz kolejny władze polskiego Kościoła jawnie się sprzeciwiły tak
ważnym decyzjom papieskim. Podobnie jak to się działo przed
laty, za czasów panowania Bolesława Kędzierzawego, kiedy to w
pełni podporządkowały się interesom panującego księcia, rów‐
nież teraz przemilczały klątwę papieską. Warto także zauważyć,
że arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka właśnie w tym czasie
dożywał swoich dni w posiadłości... księcia Władysława Łokietka
w Uniejowie.
Wyrok sądu papieskiego w niczym zatem nie zmienił w Polsce
losów Jana Muskaty. Dlatego nie powrócił on, mimo korzystnego
wyroku papieskiego legata, do swego biskupstwa do Krakowa.
Wiedział, co go tam może znowu spotkać, czego nie skrywał
zresztą mały książę. Prosto z Preszburga Jan Muskata udał się za‐
tem najpierw na Śląsk, gdzie czas jakiś jako wygnaniec przebywał
we Wrocławiu u biskupa Henryka z Wierzbna. Wkrótce jednak
wyruszył do Awinionu, aby złożyć skargę bezpośrednio u samego
papieża. Źle trafił. Legat Gentilis właśnie umarł, a wkrótce po nim
zmarł również papież Klemens V. Zanim wybrano jego następcę,
papieża Jana XXII, minęły dwa lata. Muskata musiał więc długo
czekać w Awinionie na oficjalne złożenie i rozpatrzenie swojej
skargi. Tego czasu nie zmarnował natomiast książę krakowski.
Uprzedzając złożenie przez Jana Muskatę skargi na ręce Jana
XXII, Władysław Łokietek poinformował kurię papieską, iż przy‐
stał na szybkie przeprowadzenie ugody z biskupem krakowskim.
Niestety, szczegóły tej książęcej oferty nie przetrwały do naszych
czasów. Jednakże wobec takiego pojednawczego stanowiska ma‐
łego księcia ewentualna skarga nie miała najmniejszych szans na
rozpatrzenie.
Wkrótce się okazało, że książę i tym razem oszukał papieża.
Nie chciał bowiem dać żadnych gwarancji bezpieczeństwa po‐
wracającemu do jego księstwa biskupowi. Wobec takiego stano‐
wiska Władysława Łokietka Jan Muskata do swojej katedry do
Krakowa powrócił dopiero dziesięć lat później. Nie był to jednak
powrót triumfalny, lecz wymuszony – choć tym razem zupełnie
nowymi okolicznościami.
Starającemu się wtedy o koronę królewską w kurii papieskiej
księciu Władysławowi Łokietkowi od razu zakomunikowano, iż
jednym z podstawowych wymogów, warunkujących podjęcie ja‐
kichkolwiek konkretnych rozmów o jej uzyskaniu, jest właśnie
całkowite podporządkowanie się krakowskiego księcia wyrokowi
sądu papieskiego z 1310 roku, czyli oczyszczenie z wszelkich za‐
rzutów, przywrócenie wszystkich kościelnych funkcji oraz odda‐
nie katedry krakowskiej ponownie biskupowi Janowi Muskacie.
Przymuszony w ten sposób mały książę musiał przystać na to żą‐
danie. Spełnił je jednak w swoim stylu.
Po przybyciu Jana Muskaty do Krakowa okazało się, że nie był
to wcale triumfalny powrót hierarchy do swojej diecezji. Przy‐
wrócona została wprawdzie biskupowi oficjalna funkcja ko‐
ścielna, ale książę nie zwrócił mu żadnej z zagarniętych wcześniej
posiadłości, argumentując, iż w żądaniu papieskim wymieniono
tylko przywrócenie biskupa do urzędów kościelnych w Krako‐
wie. To przecież uczynił. O zaspokojeniu innych, doczesnych
roszczeń biskupa nie było przecież mowy.
Całkowicie złamany przez Władysława Łokietka psychicznie, a
zapewne również finansowo, opuszczony przez przyjaciół i
współpracowników, którzy przeszli teraz gremialnie do zwycię‐
skiego obozu jego adwersarza, biskup Jan Muskata nie stanowił
już żadnego politycznego zagrożenia dla księcia, który sięgał wła‐
śnie po królewską koronę. W konsekwencji całkowicie zrezygno‐
wał z wszelkiej działalności politycznej i publicznej, skupiając się
wyłącznie na posłudze religijnej, chociaż i w tym przypadku za‐
rzucano wtedy w kręgach królewskich krakowskiemu hierarsze
pewną opieszałość... w tępieniu heretyków.
Ostatnim publicznym wystąpieniem Jana Muskaty była obec‐
ność biskupa krakowskiego podczas uroczystości koronacyjnej
Władysława Łokietka i jego żony Jadwigi. Koronacji dokonał ar‐
cybiskup gnieźnieński Janisław, a Muskata znalazł się na tej uro‐
czystości jedynie jako jeden z wielu duchownych w orszaku arcy‐
biskupa. Dwa tygodnie później, 7 lutego 1320 roku, biskup kra‐
kowski umarł. Ale nawet po śmierci dotknęła go jeszcze raz, ze
strony Władysława Łokietka, tym razem już jego królewska,
mściwość, a może tylko niełaska.
Otóż Jan Muskata nie został tradycyjnie pochowany, jak wszy‐
scy dotychczasowi krakowscy biskupi, w katedrze w Krakowie. A
to dlatego, że sprzeciw zgłosił osobiście król krakowski. Ciało
wielkiego adwersarza Władysława Łokietka, po bardzo skrom‐
nych uroczystościach pogrzebowych, zostało złożone poza mu‐
rami miasta w pobliskim klasztorze Cystersów, w Mogile pod
Krakowem (dzisiaj jest to krakowska dzielnica Nowa Huta –
przyp. A.Z.). Nie pozostał już nawet najmniejszy ślad po miejscu
jego pochówku.
Specjalnie wykonana z brązu tablica nagrobna, wskazująca
miejsce złożenia ciała biskupa krakowskiego Jana Muskaty, zagi‐
nęła bowiem po pożarze klasztoru w 1743 roku. Podobno, cho‐
ciaż brak na to pełnego potwierdzenia, zakonnicy sprzedali ją
wtedy, całkowicie zniszczoną, jako bezwartościowy złom.
Wraz ze śmiercią krakowskiego biskupa Jana Muskaty zakoń‐
czyła się w polskim Kościele pewna epoka. Przede wszystkim de‐
finitywnie utraciła na naszych ziemiach swoją niszczącą siłę klą‐
twa kościelna. Równocześnie, pozbawieni tej tak skutecznej do
niedawna broni, hierarchowie kościelni przestali odgrywać decy‐
dującą rolę w kształtowaniu polityki wewnętrznej i zagranicznej
polskich królów i książąt. Wynikało to także ze wzmocnienia
władzy królewskiej.
Biskupi stali się już tylko doradcami władców w sprawach po‐
litycznych i duchowych. Na tym tle zresztą dochodziło później do
licznych zatargów Władysława Łokietka i jego syna Kazimierza
Wielkiego z kolejnym biskupem krakowskim Janem Grotowi‐
cem. Jak trafnie to określił współczesny historyk Stanisław
Szczur: ...władcy odrodzonego królestwa polskiego potrzebowali
tylko biskupów doradców, a nie, jak dotąd, samodzielnych, niezależ‐
nych polityków.
Soczewica, koło, miele, młyn
Dlaczego miasta się buntowały. Książę zrywa porozumienie.
Czterej wójtowie i przeor klasztoru. Cena otwarcia bram Kra‐
kowa. Dalsze losy wójta Alberta.
T
o były tylko cztery słowa. Polskie słowa, trudne do wymówie‐
nia dla cudzoziemca. Ale za to o jakim ciężarze! Zależało od nich
życie lub śmierć połączona z natychmiastową konfiskatą całego
majątku. Wystarczyło tylko źle wymówić jedno z nich, aby naj‐
pierw być włóczonym końmi po ulicach Krakowa, a potem skoń‐
czyć na szubienicy. Co prawda kara ta dotyczyła tylko dorosłych
mężczyzn, resztę rodziny skazańca dotykała natomiast śmierć
cywilna. Cały majątek skazanego przepadał bowiem na rzecz
księcia Władysława Łokietka, stanowiąc wyrównanie sumy, jaką
otrzymał książę opolski Bolesław za oddanie miasta.
Z dnia na dzień zatem bardzo bogate krakowskie rodziny pozo‐
stawały bez dachu nad głową i środków do życia. Nikt nie mógł
nawet przygarnąć ich pod własny dach, bo przecież najbliższa ro‐
dzina czy też sąsiedzi znajdowali się na ogół w takiej samej sytu‐
acji.
Tak działo się zresztą nie tylko w Krakowie. Analogiczne odpy‐
tywania z poprawnej wymowy słów soczewica, koło, miele, młyn i
podobne sceny kaźni, połączone z zagarnięciem całego mienia
skazanych, miały miejsce również w Sandomierzu, Wieliczce i
Miechowie, czyli wszędzie tam, gdzie miejscowe mieszczaństwo
wypowiedziało posłuszeństwo księciu krakowskiemu Władysła‐
wowi Łokietkowi i zdeklarowało się jako zwolennicy czeskiego
króla Jana Luksemburskiego, chcąc w nim widzieć przyszłego
władcę Małopolski. Profilaktycznie niejako takie same represje
obejmowały również co bogatszych mieszczan pochodzenia nie‐
mieckiego w innych małopolskich miastach, nawet w tych,
które, jak na przykład Nowy Sącz, należały wtedy do najbardziej
lojalnych wobec małego księcia.
Patrycjat miejski w Polsce był zresztą wtedy z reguły pocho‐
dzenia niemieckiego. Wiązało się to z zakładaniem miast na pra‐
wie magdeburskim. Zasadźcami była, praktycznie na wszystkich
ziemiach polskich, przede wszystkim nierolnicza napływowa
ludność niemiecka, chociaż zdarzała się także społeczność pocho‐
dzenia czeskiego. Zawsze jednak byli to cudzoziemcy. Kraków,
zniszczony przez nie tak dawne tatarskie najazdy, odbudowany
został także na prawie magdeburskim. Większość mieszczan
podwawelskiego grodu stanowili zatem przybysze z Niemiec.
Niemcami byli wszyscy bez wyjątku miejscy rajcy. Swoje inte‐
resy integralnie wiązali jednak z rozwojem Krakowa, który postę‐
pował w bardzo szybkim tempie. Miasto nie tylko nader spraw‐
nie odbudowywało się z tatarskich zniszczeń, lecz także stawało
się bardzo znaczącym centrum handlowym w tej części Europy.
Najlepszym tego dowodem było przystąpienie stolicy Małopolski
do elitarnego, skupiającego tylko najbogatszych, związku hanze‐
atyckiego. Żeby do tego związku należeć, miasto musiało być na‐
prawdę bogate.
Urząd wójta miał wtedy z mocy magdeburskiego prawa cha‐
rakter dziedziczny. Od 1290 roku sprawował go Albert, który był
jednocześnie wójtem Wieliczki.
Wielkim pechem wójta Alberta i jego rajców był fakt, iż rzą‐
dzili miastem w okresie największych zawirowań politycznych w
Małopolsce. Swoje prawa do książęcego tronu na Wawelu zgła‐
szali po śmierci księcia Leszka Czarnego kolejno Bolesław II
płocki, Konrad II czerski, Władysław Łokietek, Henryk IV Probus,
Przemysł II, król czeski Wacław II i ponownie Łokietek, a także
czeski król Jan Luksemburski. Wprawdzie zamek wawelski leżał
już poza murami Krakowa, ale stanowił wspólny z miastem orga‐
nizm. Oczywiste było, że każdy, kto chciał zasiadać na Wawelu,
musiał także władać Krakowem.
W tej skomplikowanej sytuacji politycznej patrycjat miejski
nie miał najmniejszych szans na zachowanie neutralności.
Wtedy niewątpliwie najbliżej było mu do szczególnie dbającego o
rozwój miast księcia wrocławskiego, choć nie brakowało obaw,
że gdy obejmie władzę w całej Polsce, najważniejszym stołecz‐
nym miastem uczyni Wrocław, pozostawiając Krakowowi rolę
drugoplanową. Niemniej w decydującym momencie, gdy wojska
Henryka IV Probusa stanęły pod Krakowem, bramy miejskie zo‐
stały natychmiast otworzone im bez walki, co zmusiło zamknię‐
tego wtedy za murami Władysława Łokietka do godzącej w jego
dumę ucieczki. Bezbronny, w zakonnym przebraniu, w wielkim
wiklinowym koszu spuszczony został nocą przez franciszkanów
z murów miejskich, a następnie zbiegł na Węgry.
W 1305 roku musiał mały książę także odejść z niczym spod
murów Krakowa. Nie wpuszczono go tam, a potem ścigano i
zmuszono do ukrywania się w jaskiniach Ojcowa. Mściwy i pa‐
miętliwy Władysław Łokietek nie mógł o tych upokarzających
wydarzeniach zapomnieć.
Kraków zajął książę dopiero rok później, 15 sierpnia 1306
roku. Stało się to w następstwie rokowań, jakie musiał przepro‐
wadzić z wójtem Albertem, który stawiał twarde warunki i w za‐
sadzie uzyskał wszystko to, co chciał. Władysław Łokietek bardzo
dotkliwie przeżył konieczność rokowań z tymi, którzy przed laty
przyczynili się do jego sromotnej ucieczki z miasta. Wprawdzie
potwierdził wszystkie przywileje dla mieszczan w Małopolsce, a
nawet nadał im dodatkowe, ale niezwłocznie przystąpił do roz‐
prawy z krakowskimi mieszczanami. Czynił to w najbardziej do‐
tkliwy dla nich sposób, gnębił ich ciągle zwiększanymi podat‐
kami i okazjonalnymi obciążeniami, traktując je jako jedyny spo‐
sób na gromadzenie środków pozwalających opłacać najemne
wojska umożliwiające mu prowadzenie dalszej walki zbrojnej o
polski tron.
1 września 1306 roku, wkrótce po skrytobójczej śmierci cze‐
skiego króla Wacława III zdążającego na koronację do Polski, już
oficjalnie, na wiecu w Krakowie, rycerstwo, duchowieństwo, a
także mieszczanie uznali Władysława Łokietka za księcia kra‐
kowskiego.
Niespełna rok później 7 czerwca 1307 roku w Wiślicy książę
wydał dokument określający nowe prawa dla mieszczan w Mało‐
polsce, w którym jednak nie wspomniał już ani słowem o przywi‐
lejach, jakie przed rokiem przyznał krakowskim mieszczanom w
zawartym z nimi porozumieniu, a jedynie potwierdził zachowa‐
nie starych nadań Bolesława Wstydliwego i Leszka Czarnego. Nie
było to pierwsze złamanie danego słowa w tej sprawie przez księ‐
cia. Wkrótce pozbawił on niektórych mieszczan krakowskich po‐
siadanych przez nich sołectw i innych dochodowych posiadłości
w Małopolsce.
Wielkim utrudnieniem dla dalszego rozwoju małopolskich
miast stawało się rosnące zagrożenie bezpieczeństwa handlu. Na
głównych szlakach komunikacyjnych mnożyły się rozboje doko‐
nywane przez maruderów wojsk węgierskich i ruskich, coraz
bardziej bezkarnych, stanowiących istną plagę kupców, którzy
zaczęli omijać Małopolskę jako rejon skrajnie niebezpieczny. Z ko‐
lei napady na wsie zaopatrujące miasta powodowały, że żywność
stawała się coraz droższa i była coraz trudniej dostępna.
A jeszcze nie tak dawno, o czym doskonale w Krakowie pamię‐
tano, za rządów w Polsce czeskiego króla Wacława II udało się
wreszcie zaprowadzić w kraju porządek i prawie całkowicie wy‐
tępić zbójeckie napady na handlowych szlakach. Pamiętano rów‐
nież Wacławowi II poprawienie tak ważnej dla rozwoju handlu,
jakości pieniądza przez wprowadzenie w Polsce jako obiegowej
waluty groszy praskich, a także utworzenie przejrzystej admini‐
stracji lokalnej. Miasta, nie tylko małopolskie, wiele zawdzięczały
czasom panowania na polskim tronie króla Wacława II.
Natomiast przy Władysławie Łokietku skala obciążeń podat‐
kowych małopolskich miast nieustannie rosła i stała się już tak
wielka, że wczesną wiosną 1311 roku wójtowie Krakowa, Sando‐
mierza, Wieliczki, Miechowa oraz zakonnicy – bożogrobcy z Mie‐
chowa, cystersi z Jędrzejowa, a także prawdopodobnie z Mogiły –
zawiązali spisek, którego celem miało być usunięcie, jako nie‐
udolnego władcy, księcia krakowskiego i wprowadzenie na kra‐
kowski, a potem na polski tron uznającego się za spadkobiercę
Przemyślidów czeskiego króla Jana Luksemburskiego. Spiskowcy
byli przekonani, iż będzie on równie sprawnym gospodarzem ich
dzielnicy jak jego wielki poprzednik Wacław II.
Bunt, który miał przede wszystkim podłoże ekonomiczne, wy‐
buchł w maju 1311 roku. Według Jana Długosza spowodowały go
nadmierne obciążenia miasta wydatkami na cele wojenne. Wła‐
dysław Łokietek wraz z całym wojskiem przebywał wtedy w
Wielkopolsce, walcząc o nią z synami Henryka III głogowskiego.
W każdym zbuntowanym mieście przepędzono książęcych
urzędników i wysłano wspólną petycję do czeskiego króla, aby
przybył objąć władzę w Małopolsce. W tej sytuacji Jan Luksem‐
burski obiecał buntownikom pomoc zbrojną i wysłał do Kra‐
kowa, w charakterze królewskiego namiestnika, swojego lennika
księcia opolskiego Bolesława, który podobnie jak Władysław Ło‐
kietek również pochodził z dynastii piastowskiej.
Tymczasem w Wielkopolsce los uśmiechnął się do małego
księcia. Po śmierci Henryka III głogowskiego władzę w tej dziel‐
nicy objął jego syn Henryk IV Wiemy. Nie stała jednak za nim po‐
tęga księstwa głogowskiego, podzielonego pomiędzy synów księ‐
cia Henryka III. Wielkopolscy możni wszczęli bunt przeciwko
rządom nowego władcy. Bunt ten, podsycany przez księcia kra‐
kowskiego, w pełni akceptował i popierał arcybiskup gnieźnień‐
ski Jakub Świnka, zdecydowany przeciwnik jakiegokolwiek dal‐
szego rozdrobnienia ziem polskich, mający także na uwadze obie‐
cane mu przez Władysława Łokietka... dochody z bocheńskich
żup solnych.
Uwolniony w ten sposób od potrzeby bezpośredniego prowa‐
dzenia walki zbrojnej z książętami śląskimi w Wielkopolsce mógł
Władysław Łokietek przystąpić do ostatecznej rozprawy z miesz‐
czanami Małopolski. W tym celu, już po raz kolejny, wezwał na
pomoc posiłki węgierskie i ruskie, które miały otrzymać jako wy‐
nagrodzenie wszystko to, co tylko potrafią złupić w zbuntowa‐
nych miastach.
Sandomierz padł bardzo szybko. Stało się to przede wszystkim
w wyniku wewnętrznych zamieszek wywołanych przez Ruperta
i Marka, synów poprzedniego wójta, których potem w nagrodę
książę Władysław Łokietek mianował nowymi wójtami tego mia‐
sta. Dotychczasowi wójtowie Witko i Zygfryd za to, że dopuścili
się zdrady i zbrodni obrazy monarszego majestatu, zostali przy‐
kładnie ukarani. Rodzaju tej surowej kary wprawdzie nie odnoto‐
wano w kronikach, ale sądząc po tym, w jaki sposób Władysław
Łokietek rozprawił się z patrycjuszami krakowskimi, na pewno
nie mieli prawa przeżyć.
Równie szybko ruskie i węgierskie wojska zdobyły także słabo
umocnione Wieliczkę i Miechów. W Wieliczce książę natych‐
miast pozbawił Gerlacha von Kulpena wójtostwa, które sprzedał
mieszczaninowi krakowskiemu polskiego pochodzenia. O dal‐
szych losach zdegradowanego wójta nic nie wiadomo, można je‐
dynie przypuszczać, że również nie przeżył. Prawdopodobnie po‐
stąpiono z nim tak samo jak później ze zbuntowanymi mieszcza‐
nami krakowskimi. Niejako przy okazji, zdobywając Miechów, za‐
ciężne wojska Władysława Łokietka złupiły doszczętnie zbunto‐
wany klasztor bożogrobców w tym mieście. Nie oszczędziły na‐
wet co okazalszych grobów na miejscowym cmentarzu.
Nie powiodło się natomiast oblężenie Krakowa. Im mocniej go
atakowano, tym mocniej się w nim bronił książę Bolesław opol‐
ski. Niemały wpływ na zaciekłość tej obrony miały wieści o re‐
presjach, jakie natychmiast zastosowano wobec mieszczan w
tamtych trzech, odzyskanych już dla Władysława Łokietka, mia‐
stach. Krakowianie liczyli również na oczekiwaną odsiecz czeską.
Oblężenie, pomimo wsparcia wojsk książęcych dodatkowymi po‐
siłkami węgierskimi, ślimaczyło się w sposób kompromitujący
wojska księcia Władysława.
Kiedy się jednak okazało, że czeskiej odsieczy prędko nie bę‐
dzie, obrońcy Krakowa rozpoczęli pertraktacje z Władysławem
Łokietkiem. Dość szybko uzgodniono, że za otwarcie bram miej‐
skich książę Bolesław opolski otrzyma odpowiednie odszkodowa‐
nie pieniężne i będzie mógł wraz ze swym rycerstwem bezpiecz‐
nie opuścić Kraków i Małopolskę. Mieszkańcom zaś podwawel‐
skiego grodu w zamian za potwierdzenie lojalności Władysław
Łokietek obiecał swą książęcą łaskę.
Wszystkie negatywne konsekwencje buntu spaść miały tylko
na wójta Alberta i kilku jego najzagorzalszych zwolenników. W
następstwie tych ustaleń, po wpłaceniu opolskiemu księciu
uzgodnionego odstępnego, otwarto krakowskie bramy przed
wojskami małego księcia. Bolesław opolski wraz ze swoimi woj‐
skami, nieatakowany, powrócił na Śląsk. Tym samym stłumione
zostało ostatnie, największe ognisko mieszczańskiego oporu. Za‐
częło się w Krakowie polowanie na buntowników.
Szybko wyszło na jaw, że krakowski wójt i jego główni współ‐
pracownicy, rodzeni bracia Jan i Henryk, a także rajcy Suderman,
Petzold z Rożnowa i Ortlib wraz ze swymi rodzinami opuścili
miasto razem z odchodzącymi spokojnie oddziałami opolskiego
księcia.
Rozwścieczony tym faktem książę Władysław najpierw unie‐
ważnił wszystkie przywileje dla Krakowa, które kiedykolwiek w
przeszłości miasto otrzymało od różnych panujących. Miejsce do‐
tychczasowego dziedzicznego wójta zajął teraz urzędnik miano‐
wany przez księcia. Wszystkie miejskie dokumenty miały być od‐
tąd obowiązkowo spisywane po łacinie, a w żadnym wypadku w
języku niemieckim. Zakazane zostało także używanie języka nie‐
mieckiego podczas oficjalnych debat rady miejskiej. Zamiast wy‐
bieranej przez mieszkańców rady miasta wprowadzona została
rada mianowana przez książęcych urzędników. Władzom miej‐
skim odebrano prawo sądzenia przed sądem grodzkim osób
spoza mieszczańskiego stanu (chodziło głównie o rycerzy –
przyp. A.Z.). Wszelkie dochody i wpływy, jak to określił Jan Dłu‐
gosz, z młynów, jatek, kramów, domów i innych miejsc mających bo‐
gate uposażenie przydziela i włącza [książę Władysław] do docho‐
dów swego stołu książęcego.
Represje prawne okazały się jednak tą łagodniejszą częścią
książęcej zemsty na mieszkańcach zbuntowanego miasta. Kra‐
ków stał się bowiem wkrótce widownią niesłychanych gwałtów i
grabieży dokonywanych bezkarnie przez wojska węgierskie. Były
one tak wielkie, że ich skala zaczęła wzbudzać głośne protesty du‐
chowieństwa krakowskiego.
Równocześnie z polecenia księcia Władysława Łokietka przy‐
stąpiono do eksterminacji żywiołu niemieckiego w całej Małopol‐
sce. Trwało to ponad rok, co najlepiej odzwierciedla rozmiary
tego buntu. Oszczędzano tylko najuboższych, bo od nich nie
można było już nic wycisnąć do książęcego skarbca. Sprawdzia‐
nem skuteczności asymilacji przybyszów z Niemiec lub Czech w
polskim środowisku miały być właśnie prawidłowo wymówione
owe cztery słowa: soczewica, koło, miele, młyn. Kto nie potrafił
tych słów powtórzyć, tracił natychmiast mienie i gardło. Tak
ukarano pięciu rajców krakowskich i co najmniej siedemnastu
innych mieszczan.
Akcja odgermanizowania polskich miast najbardziej radykal‐
nie przebiegała wprawdzie w Krakowie, ale nie były od niej wolne
również inne miasta Małopolski, łącznie z lojalnym zawsze wobec
księcia Nowym Sączem, zapewne tylko z tego powodu, że założył
to miasto Wacław II. Nie przypadkiem też akcja ta wymierzona
była w najbogatsze małopolskie rody mieszczańskie. Ważne były
przecież towarzyszące jej konfiskaty majątków zamożnych nie‐
mieckich rzemieślników i kupców, znacznie wtedy wzbogacające
ciągle pusty skarbiec książęcy.
Tak postąpiono na pewno z bardzo bogatymi mieszczanami
Tylmanem Brandem i Hermanem z Raciborza. Nie uniknął po‐
dobnego losu nawet Henryk z Kietrza, wyznaczony na rajcę przez
księcia krakowskiego. Na porządku dziennym było zmuszanie
mieszczan do „dobrowolnego” zrzeczenia się części lub całości
swojego majątku na rzecz księcia. Zachował się szczegółowy opis
takiego działania wobec krakowskiego kupca sukiennego Sułka,
zwanego Roue, który „dobrowolnie” oddał księciu krakowskiemu
wszystko, co posiadał. Krwawe represje objęły co najmniej sie‐
demnaście osób.
Oficjalnie, jak wynikało z Rocznika kapitulnego krakowskiego
wydanego w 1331 roku, mieszczanom zarzucono winy pu‐
bliczne: krzywoprzysięstwa, zdrady, przeniewierstwa, a także
zbrodnię obrazy majestatu, których to przestępstw dopuścili się na
naszych dziedzicach i narodzie polskim. Warto zauważyć, że
wszystkie te zbrodnie były bardzo typowe dla postępowania ma‐
łego księcia.
Represje książęce objęły również klasztor bożogrobców w Mie‐
chowie. Władysław Łokietek odebrał zakonnikom, darowaną
jeszcze w 1198 roku przez żonę bliżej nieznanego Gniewomira i
jego syna, bardzo zamożną wtedy wieś Łętkowice, najbogatszą
spośród wszystkich klasztornych posiadłości, a następnie włą‐
czył ją do swoich wsi książęcych. Natomiast sam kościół bożo‐
grobców w Miechowie trafił w ręce bliżej nieznanego Jana, syna
Budziwoja, zapewne zaufanego rycerza Władysława Łokietka.
Nie wiadomo, jaki ów Jan zrobił z niego użytek.
W kronikach kościelnych zapisano tylko, że dopiero w 1314
roku odzyskano tę świątynię dla wiernych. Stało się to na wy‐
raźne żądanie papieża Klemensa V, który w tej sprawie wydał na‐
wet bullę adresowaną do arcybiskupa gnieźnieńskiego, domaga‐
jąc się od niego energicznych działań przeciwko tym, którzy na‐
szli, ograbili i zajęli posiadłości klasztorne. Wynika z tego zapisu,
że kościół w Miechowie nie był przez kilka lat udostępniony para‐
fianom. Łętkowice natomiast nigdy nie powróciły już do klasz‐
toru, pozostały wsią książęcą.
Przeor miechowskich bożogrobców Henryk, Czech z pocho‐
dzenia, został wkrótce po zajęciu klasztoru przez wojska Włady‐
sława Łokietka, wypędzony wraz z zakonnikami z klasztoru i z
Miechowa. Zmarł na wygnaniu na Spiszu w 1314 roku. Po jego
śmierci, kiedy bożogrobcy powrócili do Miechowa, odzyskując
klasztor i kościół, przeorem w nim został polski zakonnik, wyzna‐
czony w porozumieniu z Władysławem Łokietkiem.
Zemsta małego księcia dotknęła również krakowską siedzibę
wójta Alberta. Jego dom został zrównany z ziemią. W miejscu,
gdzie uprzednio stał, Władysław Łokietek nakazał zbudować wa‐
rowny gródek, który książę obsadził własną załogą, chcąc w ten
sposób niejako z dwóch stron (z Wawelu i z owego gródka) za‐
pewnić sobie panowanie nad miastem.
Gródek nie przetrwał do dzisiejszych czasów. W jego miejscu
stoi obecnie klasztor Dominikanek, o którym się mówi, że zbudo‐
wany jest „na Gródku”.
Nie są znane do końca dalsze losy wójta Alberta. Na pewno
wiadomo tylko, że wraz z całą rodziną udał się z księciem Bolesła‐
wem do Opola. Od tego momentu zaczynają się rozbieżności w
kronikarskich relacjach. Jan Długosz utrzymywał, iż został on w
Opolu natychmiast uwięziony przez księcia, gdyż naraził go na
ogromną zawiść [Władysława Łokietka] i niesławę, a potem, po
owych pięciu latach byłego krakowskiego wójta wygnano z mia‐
sta. Ostatnie lata życia Albert, jako banita, spędzić miał w Pradze.
Tam przez resztę dni swoich miał cierpieć z powodu swej zdrady.
A umierać przyszło mu podobno w nędzy.
Według XV-wiecznego anonimowego utworu rymowanego O
pewnym wójcie krakowskim Albercie, którego fragment cytuje Jan
Długosz, tenże wójt miał być najpierw więziony przez pięć lat w
Opolu, a następnie deportowany do Pragi, gdzie wkrótce zmarł.
Czy Jan Długosz, który zbierał i zapisywał rozmaite opowieści i
pieśni ludowe, znał ten utwór w całości? Jest to wysoce prawdo‐
podobne. Podobnie przecież, na podstawie tylko zasłyszanej kie‐
dyś pieśni krążącej po Kujawach i Wielkopolsce, oskarżył wcze‐
śniej na łamach swoich Roczników króla Przemysła II o morder‐
stwo popełnione na pierwszej żonie Ludgardzie. Teraz utwór ten
posłużył mu do przedstawienia losów wójta Alberta.
Jedno wydaje się pewne. Bunt wójta Alberta, choć miał podłoże
ekonomiczne, wybuchł w ścisłym porozumieniu z królem cze‐
skim Janem Luksemburskim. Nigdzie nie odnotowano, że czeski
władca był nim zaskoczony. Tak samo nieprzypadkowe było
przybycie księcia Bolesława opolskiego do Krakowa. Poza tym
książę ten, opuszczając miasto, nie musiał przecież zabierać ze
sobą wójta Alberta wraz z całą jego rodziną wyłącznie po to, aby
podobno ukarać go więzieniem w Opolu. Mógł wszakże z absolut‐
nym spokojem pozostawić wójta i jego najbliższych współpra‐
cowników w Krakowie, na pastwę spodziewającego się takiej de‐
cyzji z jego strony księcia Władysława Łokietka, zmazując w ten
sposób ową niesławę i uwalniając się od zawiści małego księcia.
Z faktu, że opolski książę Bolesław, lennik czeskiego króla, ra‐
tował jednak Alberta ze współtowarzyszami i ich rodzinami, wy‐
raźnie wynika, iż wypełniał dokładnie dyrektywy, jakie otrzymał
z Pragi. Nie mogło być w tej sytuacji nawet mowy o uwięzieniu
wójta wraz z jego najbliższymi współpracownikami, domagają‐
cymi się wszakże czeskiego panowania w Krakowie. Po prostu ra‐
tował im życie, a potem właśnie, via Opole, krakowski wójt trafił
ostatecznie właśnie do Pragi, gdzie przebywał aż do śmierci.
Brak jest natomiast jakichkolwiek czeskich źródeł potwierdza‐
jących, że Albert rzekomo miał umrzeć w Pradze w niedostatku.
Ale wynikać to również mogło po prostu z braku zainteresowania
czeskich kronikarzy dalszymi losami jakiegoś wójta z polskiego
miasta. Nawet jeśli było ono stolicą jednego z większych polskich
księstw, a jego wójt inicjatorem proczeskiego buntu.
Nie można jednak buntu mieszczan małopolskich traktować
wyłącznie jako zorganizowanego sprzeciwu krakowskiego miej‐
skiego żywiołu niemieckiego wobec rządów polskiego księcia. Ci
z historyków, którzy stawiają taką właśnie tezę, zapominają bo‐
wiem, że kilka lat wcześniej w innym rejonie Polski, w Poznaniu,
miejscowy wójt Przemko, i to bynajmniej nie Niemiec, lecz
rdzenny Wielkopolanin, odmówił przecież otwarcia miejskich
bram i długo kierował obroną miasta przed wojskami Włady‐
sława Łokietka. Poznańscy mieszczanie pamiętali zbyt dobrze po‐
czynania wielkopolskie małego księcia i jego najemników w po‐
przednich latach, żywiąc uzasadnione obawy, że i tym razem w
ich mieście może być podobnie.
Bunty mieszczańskie, na znacznie mniejszą co prawda skalę,
wybuchły w tamtych latach także w innych rejonach Polski. Cho‐
dziło w nich zawsze o to samo, czyli zagwarantowanie polskim
miastom identycznych praw i przywilejów, jakie były w tym cza‐
sie udziałem innych miast europejskich, lokowanych podobnie
na prawie magdeburskim, a przede wszystkim o stworzenie im
warunków do dalszego, niezagrożonego rozwoju, a także o bez‐
pieczeństwo szlaków handlowych. Były one także wyrazem dąże‐
nia do odegrania przez mieszczaństwo znacznie ważniejszej roli
politycznej w życiu kraju, podobnej do tej, jaką odgrywało ono w
innych krajach europejskich. Na pewno w małopolskich mia‐
stach zjawisko to przybrało najbardziej dramatyczny charakter.
Zamieszki, o różnym stopniu nasilenia, trwały tam ponad rok, a
konsekwencją mieszczańskich buntów i sposobu ich likwidowa‐
nia przez małego księcia było dalsze pogłębienie regresu gospo‐
darczego tej dzielnicy.
Upadek samodzielności miast wzmacniał wprawdzie władzę
Władysława Łokietka, ale tylko formalnie. Pozbawiał go przecież
odpowiedniego zaplecza ekonomicznego.
Stan ten trwał praktycznie aż do czasu rozpoczęcia panowania
Kazimierza Wielkiego.
Król krakowski czy król Polski? Jak Szczerbiec trafił do rega‐
liów. Książęta piastowscy wobec nowego władcy. Bezsilność
wobec poczynań Jana Luksemburskiego. Król węgierski ra‐
tuje Łokietka. Terytorium przechodnie. Sprawa papieskiej
pożyczki.
20
stycznia 1320 roku nieukończona jeszcze nowa katedra kra‐
kowska stała się miejscem wydarzenia, które zmieniło dotych‐
czasową historię Polski. Po ponad trzydziestu latach uporczy‐
wych zabiegów małego księcia arcybiskup gnieźnieński Janisław
nałożył na głowę Władysława Łokietka królewską koronę. Wraz z
nim ukoronowana została jego żona Jadwiga.
Były to zupełnie nowe korony. Królewska korona wiernie od‐
wzorowana została z tej, której użyli w podobnej uroczystości Bo‐
lesław Śmiały, a potem Przemysł II i Wacław II, ale stanowiła
dzieło krakowskich rzemieślników. Tamta, podobnie jak berło i
jabłko, będąca również kolejną repliką korony Bolesława Chro‐
brego, zaginęła bowiem w ogólnym zamieszaniu spowodowa‐
nym zabójstwem Wacława III w Ołomuńcu. Kolejną kopię ko‐
rony Chrobrego nazwano jednak koroną oryginalną. I tak została
już zapisana w kronikach.
Koronacja Władysława Łokietka w Krakowie oznaczała wpro‐
wadzenie do polskiej tradycji nowego obyczaju intronizowania
polskich królów właśnie w tym mieście. Dotychczas odbywało
się to w Gnieźnie. Jeszcze przez długie lata po przeniesieniu sto‐
licy do Warszawy uroczystości koronacyjne odbywały się w kate‐
drze krakowskiej.
Od razu też doszło do politycznej komplikacji. Papież Jan XXII
w bardzo zawoalowanej formie, w której podkreślał zachowanie
swoich, ale nie naruszaniu cudzych praw, zezwolił małemu księ‐
ciu tylko na koronację koroną króla krakowskiego. Prawo do ty‐
tułu króla Polski przyznał przecież Janowi Luksemburskiemu.
Ale jako Polskę w papieskiej decyzji wymieniono tylko Wielko‐
polskę, Pomorze i ziemię sieradzką. Dlatego koronacja Włady‐
sława Łokietka nie mogła się odbyć w Gnieźnie, należącym w
myśl papieskiego dokumentu do króla czeskiego, a zatem w ob‐
cym, w świetle papieskiej decyzji, państwie.
Otoczenie Władysława Łokietka, a także cała hierarchia ko‐
ścielna nie uznały jednak tej decyzji. Mimo czeskich protestów
Władysław Łokietek zaczął używać od dnia koronacji tytułu króla
Polski. Jan Luksemburski najpierw protestował w Awinionie
przeciwko takiemu zawłaszczeniu polskiej korony, potem przez
lata już zbrojnie dochodził swoich racji. Warto zauważyć, że w
Europie, zgodnie z papieską sugestią, traktowano polskiego
władcę wyłącznie jako króla krakowskiego.
W krakowskim skarbcu podobno zachował się Szczerbiec. Nie
był wprawdzie słynnym mieczem Bolesława Chrobrego, którym
uderzał on rzekomo w kijowską Złotą Bramę. Tamten zaginął bo‐
wiem podczas najazdu czeskiego księcia Brzetysława II na Polskę
w 1038 roku. Tym drugim Szczerbcem, według legendy, był prze‐
chowywany w skarbcu na Wawelu miecz króla Bolesława Śmia‐
łego, który przy zajmowaniu Kijowa miał powtórzyć słynny gest
swego pradziada i także wyszczerbił swój oręż na tej samej bra‐
mie. Faktycznie jednak miecz pochodził z XII wieku i nie bardzo
było wiadomo, kiedy został wyszczerbiony i kto był jego pierw‐
szym właścicielem ani jak trafił do skarbca. W każdym razie Prze‐
mysł II, zabierając z Wawelu regalia, miecza nie wziął ze sobą. Za‐
pewne nie było go wtedy w skarbcu i legendę o Szczerbcu doro‐
biono na użytek koronacji. Teraz Władysław Łokietek kazał nieść
„historyczny miecz Śmiałego” przed sobą w ceremonialnym ko‐
rowodzie koronacyjnym. Chciał w ten symboliczny sposób pod‐
kreślić, iż jest jedynym i prawowitym spadkobiercą poprzednich
władców polskich. Od tamtego czasu Szczerbiec pozostał już mie‐
czem koronacyjnym polskich królów.
Jednocześnie król wprowadził drobną, ale bardzo istotną, mo‐
dyfikację do godła państwowego. Otóż pozbawił białego orła ko‐
rony nadanej mu przez Przemysła II i respektowanej przez Wa‐
cława II. Uznał bowiem – i to jak najbardziej poważnie – iż korona
przysługiwać powinna tylko królowi i absolutnie nie na miejscu
jest koronowanie orła ani jakiegokolwiek innego przedmiotu,
symbolu czy wizerunku. Ale już z własnego rodzinnego herbu
(pół orła, pół gryfa) korony nie usunął.
Nowy król wydał także specjalny dekret, na mocy którego
ustanowił nową nazwę dla Krakowa. Od dnia koronacji miał on
na zawsze nazywać się Królewskim Stołecznym Miastem Krako‐
wem. Nikt tego miana do dzisiaj nie odebrał stolicy Małopolski.
Niestety, w ślad za pięknie brzmiącym tytułem nie poszły żadne
królewskie przywileje dla miasta i jego mieszkańców. Jak to zwy‐
kle u Władysława Łokietka.
Uroczystość koronacyjna była uwieńczeniem ponadtrzydzie‐
stoletnich starań małego księcia o najwyższy tytuł władcy Polski.
Do pełnej satysfakcji brakowało mu tylko uznania jego królew‐
skiego tytułu przez sąsiednie państwa. Chociaż Władysław Łokie‐
tek sam uznawał się za króla całej Polski, sąsiedzi pamiętali, że
papież zezwolił mu tylko na posługiwanie się tytułem króla kra‐
kowskiego i tak go nazywali w swoich kronikach. Nawet naj‐
większy jego sojusznik, król węgierski Karol Robert, unikał jak
ognia tytułowania Władysława Łokietka królem Polski. Owszem,
wymieniał go w oficjalnych stanowiskach jako swego „brata z
Polski” czy „Pana krakowskiego” lub po prostu – króla.
W dniu koronacji jego królestwo stanowiły Małopolska, Wiel‐
kopolska (do której rościł pretensje Jan Luksemburski), Pomorze
Gdańskie (w większości zajęte przez Krzyżaków) i część Kujaw.
Kilka złączonych luźno dzielnic nie stanowiło jednak jednolitego
królestwa w pełnym tego słowa znaczeniu. Co więcej, tworzyło
wtedy zlepek terytoriów, którymi nowy król nie umiał zarządzać,
sam traktując je zresztą jako odrębne dzielnice, znajdujące się
akurat w tym momencie pod jego rządami.
Mazowsze związane było sojuszami z królem Czech i z Krzyża‐
kami. Śląsk niemal w całości przeszedł pod panowanie czeskie.
Wprawdzie tuż po koronacji Janisław, arcybiskup gnieźnieński,
gorąco apelował do wszystkich piastowskich książąt, że: Jaśnie
Pan, król Polski jest zwierzchnikiem wszystkich ziem położonych w
obrębie Królestwa Polskiego i komu chce, ziemie te nadaje, a komu
zechce, odbiera, ale apel ten został niemal w całości przez nich od‐
rzucony. Uznali oni bowiem, jak pisał kronikarz Janko z Czarn‐
kowa, że przywykli być sobie równymi tak, że jeden w niczym nie
uznawał zwierzchnictwa drugiego, lecz każdy korzystał swobodnie ze
swojej władzy. Było tak dlatego, że pochodzili oni z jednego rodu, a
zatem wszyscy korzystali z równych praw, względnie chcieli z nich
korzystać.
Jedynie książęta kujawscy niemal całkowicie podporządkowali
się wezwaniu arcybiskupa gnieźnieńskiego. Zadeklarowali pełną
lojalność wobec stryja, aktywnie wspierając go zbrojnie w jego
poczynaniach, co nie zawsze kończyło się dla nich korzystnie.
Władysław Łokietek odwdzięczał się im później, powołując na
wysokie urzędy w królestwie obok Małopolan także rycerzy ku‐
jawskich.
O tym, jak silna była zależność kujawskich książąt od krakow‐
skiego króla, najlepiej świadczą zmiany, których dokonał on w
zarządzaniu ich dzielnicami. Dla zapewnienia ochrony przed
wrogami zewnętrznymi Władysław Łokietek odebrał bratan‐
kowi, Przemysłowi kujawskiemu, jego dzielnicę, dając mu w za‐
mian ziemię sieradzką. Podobnie postąpił z księciem Władysła‐
wem dobrzyńskim, który „dobrowolnie wymienił” z królem
swoją domenę na ziemię łęczycką. Owych zamian Władysław Ło‐
kietek dokonał podobno z myślą o ochronie swoich rodzinnych
Kujaw przed Krzyżakami. Niestety, samo tylko królewskie imię
nie mogło, jak się później okazało, zapewnić Kujawom bezpie‐
czeństwa.
Pozostali piastowscy książęta, wyraźnie zaniepokojeni
oświadczeniem arcybiskupa Janisława, poczuli się zagrożeni
utratą dotychczasowej niezależności, a także panowania w swo‐
ich dzielnicach. Skala tego zagrożenia, widoczna w poczynaniach
króla wobec jego kujawskich bratanków, przekonywała ich do
szukania pomocy u jego przeciwników. Król czeski czy nawet
Krzyżacy nigdy bowiem nie deklarowali w przypadku hołdu len‐
nego odebrania im władzy w swoich księstwach. Król z Krakowa
znany był natomiast powszechnie z łatwości łamania wszystkich
obietnic i przyrzeczeń.
Praktycznie tylko w Małopolsce i na Kujawach Władysław Ło‐
kietek mógł się czuć w pełni królem Polski. Bratankowie byli zbyt
słabi, aby prowadzić własną politykę. Piastowie śląscy natomiast
zdecydowanie odcięli się od Krakowa.
Nigdy zresztą książę, a potem król Władysław Łokietek, ani
jego doradcy nie mieli pomysłu na jakąkolwiek współpracę z
książętami śląskimi. Traktowali tę dzielnicę jako zbiór odręb‐
nych, wrogich krakowskiemu królowi księstw, a nie jak poten‐
cjalną część odrodzonego Królestwa Polskiego. Nic nie stało na
przeszkodzie, aby je najeżdżać i rabować, ale nie próbowano z
nimi współpracować. Jedynym, incydentalnym zresztą, sojuszni‐
kiem krakowskiego wówczas księcia Władysława Łokietka na
Śląsku był książę brzeski Bolesław III Rozrzutny. Można odnieść
wrażenie, że Śląsk kojarzył się już zawsze królowi krakowskiemu
tylko z jego niesławną niegdyś ucieczką z Krakowa przed woj‐
skami Henryka IV Probusa.
Efekt takiej polityki był bardzo łatwy do przewidzenia. Wszy‐
scy śląscy książęta w ciągu kilku lat od koronacji Władysława Ło‐
kietka złożyli, często nie dobrowolnie, hołdy lenne czeskiemu
królowi Janowi Luksemburskiemu lub cesarzowi niemieckiemu.
Tym samym cały Śląsk odpadł od Królestwa Polskiego. Na wiele
wieków utracona została dzielnica najbardziej na polskich zie‐
miach rozwinięta gospodarczo, z prężnymi ośrodkami miejskimi
i licznymi grodami obronnymi.
Na Mazowszu miejscowi książęta, spadkobiercy Bolesława II
płockiego, również stali się z czasem lennikami króla czeskiego.
Nie pomogły w tej sprawie nawet nieudane „ekspedycje karne”
podejmowane przez władcę z Krakowa. Dodatkowym, niezamie‐
rzonym przez króla Władysława efektem tych wpraw zbrojnych
na Mazowsze było zacieśnienie przez miejscowych książąt soju‐
szu z Krzyżakami.
Król krakowski okazał się bardzo złym królem Polski. Można
wprawdzie tłumaczyć go tym, że musiał rządzić zrujnowanym
krajem, ale trzeba też pamiętać, że to on właśnie miał największy
udział w jego systematycznym rujnowaniu. Również po korona‐
cji wciąż najważniejsze dla niego były wojny, a nie odbudowa
państwa. Wszystkie jego decyzje polityczne i militarne, jak i te,
które dotyczyły rozwiązywania problemów społecznych, powo‐
dowały tylko konflikty i straty terytorialne, zamiast służyć roz‐
wojowi kraju. Rzadko także kierował się w swych poczynaniach
rozsądkiem i rozwagą, do końca życia nie wyzwolił się z mło‐
dzieńczego awanturnictwa, uporu i bardzo emocjonalnych reak‐
cji.
Królestwem Władysław Łokietek władał cały czas tak samo jak
przed łaty swoim księstwem brzesko-kujawskim. Postępował
nadal jak władca dzielnicowy, w dodatku małej dzielnicy. Z dnia
na dzień. Od wojny do wojny. Od pomysłu do pomysłu. Bez żad‐
nej szerszej refleksji czy jakiejkolwiek strategii. Liczne i wyjąt‐
kowo zgodne świadectwa kronikarzy potwierdzają, że nie potra‐
fił zarządzać zbyt wielkim jak na jego wyobrażenie terytorium,
które miał w ręku. Skłócił się z wielmożami i hierarchami du‐
chownymi. Nie potrafił zapobiegać anarchii, samowoli, łupie‐
stwu i bałaganowi szerzącemu się w królestwie. Nie był dobrym
szafarzem sprawiedliwości, co przyznawał nawet Jan Długosz, lecz
zwolennikiem takiego systemu rządzenia, w którym król samo‐
dzielnie decydował o najdrobniejszej nawet sprawie, a decyzje
podejmował, kierując się głównie emocjami. Do śmierci pozostał
królem skłonnym do intryg i łupiestwa oraz lekceważącym
koszty militarne i polityczne swoich nierozważnych poczynań.
O tym, że mogło to być zupełnie inne królowanie, najlepiej
świadczą późniejsze dokonania jego syna i następcy, króla Kazi‐
mierza, zwanego już za życia – Wielkim.
Nieudolność Władysława Łokietka w zarządzaniu państwem
widoczna była także na zewnątrz. Pogarszała ona i tak już nie naj‐
lepszy wizerunek Polski, kraju zawsze wewnętrznie skłóconego i
źle gospodarowanego. Korzystał z tego nieustannie Jan Luksem‐
burski, na każdym kroku podkreślający swoje prawa do polskiej
korony i ciągle przypominający, jaki to ład i porządek zaprowa‐
dził na ziemiach polskich jego poprzednik, ostatni z Przemyśli‐
dów. Czeski król w końcu od słów przeszedł do czynów.
W początkach 1327 roku wyruszył zbrojnie do Polski, zamie‐
rzając zdobyć Kraków i w ten sposób definitywnie rozwiać wszel‐
kie wątpliwości, do kogo należeć powinna polska korona. Wybrał
drogę okrężną, prowadzącą z Ołomuńca przez Wrocław i dalej
starym traktem handlowym przez Górny Śląsk do Krakowa. Była
to trasa starannie przemyślana. Demonstrując swoją potęgę mili‐
tarną, Jan Luksemburski wywierał skuteczną presję na górnoślą‐
skich książąt. Przechodząc przez ich ziemie, wymuszał na nich
złożenie hołdów lennych. W taki właśnie sposób podporządko‐
wał sobie Bolka – księcia niemodlińskiego i opawskiego, Kazimie‐
rza – księcia cieszyńskiego, Władysława – księcia kozielskiego i
Jana – księcia oświęcimskiego. Z kolei książęta ci, w następstwie
złożonych hołdów, wsparli zbrojnie wyprawę czeskiego króla. W
wyprawie tej brał już także udział jeden z „dziedziców Królestwa
Polskiego” – książę Bolesław III Rozrzutny, niedawny jedyny ślą‐
ski sojusznik Władysława Łokietka.
Wojska Jana Luksemburskiego szybko dotarły do granicy cze‐
sko-małopolskiej i zajęły bez walki nadgraniczny (już po polskiej
stronie) gród Sławków pod Olkuszem, pięćdziesiąt kilometrów
od Krakowa. Od murów miasta dzieliło je zaledwie dwa-trzy dni
marszu. Król czeski już widział się królem także w Krakowie.
Z beznadziejnego dla Władysława Łokietka położenia wybawił
go raz jeszcze jego węgierski sojusznik Karol Robert, w którego in‐
teresie nie leżało przecież zlikwidowanie królestwa krakow‐
skiego, będącego rodzajem przeciwwagi dla Królestwa Czech.
Właśnie w Sławkowie czeskiego króla dogonił list wysłany 13 lu‐
tego 1327 roku, w którym Karol Robert zagroził Czechom wypo‐
wiedzeniem wojny w przypadku kontynuowania działań zbroj‐
nych przeciwko Władysławowi Łokietkowi. Równocześnie z li‐
stem wysłał on do Małopolski wojska węgierskie pod wodzą wo‐
jewody spiskiego jako militarne wsparcie krakowskiego króla.
Jan Luksemburski, pragnąc uniknąć wojny na dwa fronty, za‐
warł rozejm z Władysławem Łokietkiem i wycofał się do Czech.
Jednak powrócił tam bogatszy o nowe lenne ziemie, co jeszcze
bardziej go utwierdziło w przekonaniu, iż jest jedynym właścicie‐
lem polskiej korony. Rzeczywiście teraz Śląsk i przyrzeczona mu
przez papieża Wielkopolska wraz z ziemią sieradzką stanowiły w
sumie ziemie większe od tych, którymi oficjalnie władał wtedy
Władysław Łokietek. Jednakże znaczna część Wielkopolski znaj‐
dowała się wówczas faktycznie już pod władaniem króla krakow‐
skiego.
Czeski król nie zrezygnował z żadnej okazji, aby zademonstro‐
wać swoje prawo do władzy nad Polską. Jesienią 1328 roku Jan
Luksemburski urządził sobie swoistą wycieczkę przez państwo
Władysława Łokietka. Razem ze śląskimi wasalami i grupą za‐
chodniego rycerstwa wyruszył bowiem na wyprawę krzyżową,
aby wspomóc Krzyżaków w walce ze Żmudzinami. Ponieważ wy‐
prawa ta miała charakter krucjaty, jakiekolwiek, choćby wer‐
balne, protesty przeciwko przemarszowi rycerzy krzyża przez
ziemie króla krakowskiego lub najmniejsze próby jego zakłócenia
były w tamtych czasach wprost nie do pomyślenia.
Król Władysław Łokietek mógł zatem tylko bezsilnie się przy‐
glądać ich przemarszowi przez polskie ziemie. Oczywiście cały
ciężar utrzymania armii krzyżowców (ponad trzystu rycerzy i
około dwóch tysięcy pocztowych) spadł na poddanych króla kra‐
kowskiego. Czeski władca nie uzgadniał z nim ani trasy tego prze‐
marszu, ani sposobu i kosztów utrzymania maszerujących przez
Polskę krzyżowców, ani też nie zaproponował Władysławowi Ło‐
kietkowi, ciągle uznawanemu przez niego za czeskiego lennika,
udziału w tej krucjacie. Zachowywał się tak, jakby był u siebie,
maszerował przez swoje ziemie. Przez Krzyżaków powitany zo‐
stał wtedy oficjalnie jako król Czech i Polski. Wiedzieli, co robią.
Przyniosło im to później niezwykłe profity.
Król krakowski podjął wtedy, niejako w rewanżu, decyzję o fa‐
talnych dla niego skutkach. Bez żadnego przygotowania logi‐
stycznego, bez próby nawet rozeznania sił krzyżackich i rozważe‐
nia ewentualnych niekorzystnych skutków dla Polski, niejako z
dnia na dzień wyruszył na północ, w ślad za krzyżowcami, i naje‐
chał zbrojnie ziemię chełmińską zajętą od dłuższego czasu przez
Krzyżaków. Miał nadzieję na odniesienie łatwego sukcesu, są‐
dząc, że zaangażowani w litewską krucjatę Krzyżacy nie zechcą
walczyć na dwa fronty. Okrutnie się jednak przeliczył w swych
rachubach.
Poza Polską powszechnie odebrano tę jego wyprawę, jak
można się było tego spodziewać, tylko jako działanie ratunkowe
na rzecz zagrożonego żmudzką krucjatą wielkiego księcia litew‐
skiego Gedymina. A że książę Gedymin był zatwardziałym poga‐
ninem, natychmiast potępiono wyprawę krakowskiego króla w
całej chrześcijańskiej Europie i uznano jego akcję militarną za
zdradziecki atak Polaków na tyły chrześcijańskiego rycerstwa, za
nóż w plecy wbity uczestnikom wyprawy krzyżowej. Polska zy‐
skała opinię sojusznika pogan i współłupieżcy ziem chrześcijań‐
skich, zwłaszcza że był to już drugi przypadek, po wyprawie do
Brandenburgii, wspierania się poganami w walce z krajem chrze‐
ścijańskim. To mogło grozić królowi nawet kolejną kościelną klą‐
twą.
Papież oficjalnie się zdystansował od poczynań Władysława
Łokietka, potępił je, odmawiając przyjęcia jakichkolwiek królew‐
skich wyjaśnień. W czasie wyprawy doszło też do konfliktów z
dowódcami węgierskich hufców posiłkowych, którzy jako chrze‐
ścijanie odmówili czynnego udziału w tej akcji ratowania poga‐
nina. Była to zatem całkowita klęska polityczna króla Włady‐
sława Łokietka. Musiał w tej sytuacji zakończyć nieszczęsną wy‐
prawę i powrócić do Krakowa, nie odnosząc żadnych korzyści te‐
rytorialnych. Z Wawelu przyszło mu bezczynnie się przyglądać
powrotowi rycerzy krzyżowych z nieudanej krucjaty, którzy brak
łupów na Żmudzi często rekompensowali sobie zdobyczami na
ziemiach polskich. Miał przy tym związane ręce swoją wcześniej‐
szą niefortunną decyzją napaści na ziemię chełmińską. Wszelkie
próby zapewnienia swoim poddanym ochrony przed krzyżow‐
cami odbierane zostałyby powszechnie jako ponowny atak Wła‐
dysława Łokietka na chrześcijańskie wojsko.
Ale to jeszcze nie był koniec fatalnych skutków nieprzemyśla‐
nej królewskiej decyzji o tej wojnie. W marcu 1329 roku w Toru‐
niu Zakon zawarł z Janem Luksemburskim układ sojuszniczy, na
mocy którego czeski król, występując tam oficjalnie jako król Pol‐
ski, nadał Krzyżakom na własność całe Pomorze Gdańskie. Po‐
nadto zdecydowano wtedy o wspólnym czesko-krzyżackim zor‐
ganizowaniu natychmiastowej wyprawy odwetowej przeciwko
tej niezwykłej napaści króla krakowskiego na zaplecze krzyżowców.
W jej wyniku połączone wojska czesko-krzyżackie zajęły ziemię
dobrzyńską oraz wymogły na księciu płockim Wacławie natych‐
miastowe złożenie hołdu lennego królowi Janowi Luksembur‐
skiemu. W ten sposób powstało zupełnie nowe zagrożenie dla
państwa Władysława Łokietka. Tym razem od strony Mazowsza.
Czeski król, jako władca Polski, przekazał jeszcze na zakończe‐
nie owej wyprawy, a raczej ofiarował w prezencie na własność
Zakonowi, część ziemi dobrzyńskiej. Pół roku później za kwotę
czterech tysięcy ośmiuset kop groszy praskich Jan Luksemburski
sprzedał Krzyżakom pozostałą część tej ziemi. Zakon, objąwszy ją
w całkowite władanie, właśnie tam gromadził swoje wojska,
które dokonywały potem łupieskich wypraw na Kujawy i przy‐
graniczne rejony Wielkopolski. W następstwie takich najazdów
zniszczone i obrabowane zostały ważne polskie grody na tere‐
nach pogranicznych – Wyszogród, Nakło, Bydgoszcz, Raciążek
czy Radziejów.
Z całej tej lekkomyślnie podjętej wyprawy królestwo Włady‐
sława Łokietka wyszło zatem znacznie osłabione politycznie i te‐
rytorialnie, sam król utracił również możliwość utrzymania
ewentualnych wpływów na Mazowszu. Można zadać pytanie – to
po co ją podejmował? Za odpowiedź niech posłuży informacja, że
niemal całe panowanie króla Władysława Łokietka wywoływało
przecież istną lawinę takich, prostych wydawałoby się, pytań.
Próbując ratować utraconą reputację w Europie, a jednocze‐
śnie podreperować rachityczne finanse królestwa, król krakow‐
ski wpadł na genialny, jego zdaniem, pomysł. Otóż postanowił
niezwłocznie zorganizować wyprawę krzyżową przeciwko... Li‐
twie i Tatarom, ale nie chciał ponosić jej kosztów.
W tym celu w początkach 1330 roku król wysłał do Awinionu,
do papieża Jana XXII, znakomitych postów z prośbą o ogłoszenie
powszechnej wyprawy krzyżowej, oczywiście pod dowództwem
Władysława Łokietka, przeciwko tym poganom, a zarazem o po‐
życzenie krakowskiemu królowi kilku tysięcy florenów, aby –
zdaniem relacjonującego to wydarzenie Jana Długosza – można
było łatwiej stawiać opór barbarzyńcom. Do tych barbarzyńców
miał należeć również zatwardziały poganin, wielki książę litew‐
ski Gedymin, dotychczasowy ważny sojusznik króla i ojciec Al‐
dony, żony królewicza Kazimierza.
Prośba ta wywołała konsternację na papieskim dworze, dobrze
przecież poinformowanym o cechach charakteru oraz sposobach
postępowania króla krakowskiego, a także o wszystkich jego do‐
tychczasowych sojuszach. Długo zastanawiano się w papieskim
otoczeniu, jak postąpić z tą zadziwiającą ofertą z Krakowa.
Ostatecznie, żeby – jak pisał Jan Długosz – nie wydawało się, że
[papież] odesłał posłów króla z niczym, bez żadnej pociechy, Jan XXII
zezwolił na udzielenie odpustu każdemu, kto złoży do specjalnej
skarbonki dwa złote podczas trzydniowych uroczystości w kate‐
drze krakowskiej związanych ze św. Stanisławem. Król Włady‐
sław będzie mógł zebraną kwotę przeznaczyć właśnie na obronę
swojego państwa przed barbarzyńskimi Tatarami i pogańskimi
Litwinami, a także na poniesienie do nich krzyża, czyli wysyłanie
misji ewangelizacyjnych na wschód.
Papież zręcznie przerzucił w ten sposób starania o sfinansowa‐
nie tej wyprawy wyłącznie na mieszkańców Królestwa. W prak‐
tyce ta odpustowa ofiara okazała się zatem jeszcze jedną daniną
na rzecz krakowskiego króla, ściągniętą tym razem za pomocą
Kościoła pod pretekstem finansowania krucjaty.
Zebrano, zdaniem Jan Długosza, niemałą sumę pieniędzy.
Wbrew intencjom przyświecającym tej zbiórce nie została ona
jednak przeznaczona ani na wojnę z barbarzyńcami, ani też na
niesienie krzyża wśród pogan. Król Władysław Łokietek sfinan‐
sował za uzyskane tą drogą środki... nową wyprawę przeciwko
Krzyżakom, w której wspomagał go, jak zwykle, jego wieloletni...
pogański sojusznik, wielki książę litewski Gedymin.
Na marginesie warto zauważyć, że nie był to pomysł orygi‐
nalny. Otóż książę Henryk IV Probus w 1284 roku zagarnął depo‐
zyt w wysokości osiemdziesięciu grzywien srebrem, złożony u
wrocławskich dominikanów, a przeznaczony na wyprawę krzy‐
żową do Ziemi Świętej. Został nawet za ten czyn obłożony klątwą,
od której uwolnił się dopiero na soborze lyońskim obietnicą
zwrócenia wielokrotności zagarniętej sumy, a także osobistego
udziału w najbliższej krucjacie do Ziemi Świętej. A że nie doszła
ona nigdy do skutku, książę, uwolniony od klątwy, grzywien
tych do końca życia nikomu nie zwrócił.
Władysław Łokietek, który musiał znać tę głośną w swoim
czasie historię, sądził, że będzie jeszcze chytrzej szy od księcia
wrocławskiego i do spełnienia swoich doraźnych celów wykorzy‐
sta finanse Stolicy Apostolskiej. Ze skutkiem – jak wyżej.
Nowa wojna z Zakonem. Czy Wincenty z Szamotuł był
zdrajcą. Ile było bitew pod Płowcami. Ucieczka królewicza
Kazimierza. Darowizna Jana Luksemburskiego. Nowa wojna
i całkowita utrata Kujaw.
W
powszechnym mniemaniu Polaków, utrwalanym wielokrot‐
nie przez kronikarzy i historyków, a później także w polskiej lite‐
raturze, bitwa pod Płowcami stała się symbolem zwycięskiej ba‐
talii i myśli strategicznej Władysława Łokietka, dzięki której po
raz pierwszy pokonał zakonną armię i powstrzymał krzyżacką
agresję wobec Królestwa Polskiego. Obrosła niemal legendą. W
miejscu, gdzie się ta bitwa rozegrała, usypano w 1961 roku ko‐
piec i wzniesiono obelisk ku chwale polskiego oręża i zwycię‐
skiego polskiego króla Władysława Łokietka.
A jak było naprawdę?
We wrześniu 1331 roku wybuchła kolejna wojna z Zakonem.
Zdaniem wielu polskich historyków działanie to zostało ściśle
skoordynowane z królem czeskim Janem Luksemburskim. Tym
razem rozpoczęli ją Krzyżacy. Był to ich największy z dotychcza‐
sowych najazdów na polskie ziemie. Wielka armia pod wodzą
komtura chełmińskiego Ottona von Lutterberga jak walec prze‐
toczyła się przez Kujawy i zachodnią Wielkopolskę, zmierzając w
stronę Kalisza, niszcząc i grabiąc wszystko po drodze. Zanim sta‐
nęła pod murami tego miasta, zdobyła jeszcze Pyzdry, z których
zdążył w porę uciec królewicz Kazimierz, i pokonała idące temu
miastu z odsieczą wielkopolskie hufce Wincentego z Szamotuł.
Droga do najsilniej bronionego wielkopolskiego grodu stanęła
przed krzyżacką armią otworem. Właśnie pod Kaliszem mieli się
spotkać Krzyżacy z czeskimi wojskami, by już wspólnie kontynu‐
ować wojnę z Władysławem Łokietkiem.
Przynajmniej tak planowano to podczas pobytu Jana Luksem‐
burskiego w Toruniu.
Potem jednak pojawiły się nowe okoliczności, które zmusiły
obie strony do rewizji ich planów. Król Jan Luksemburski był bo‐
wiem w tym czasie bardzo mocno zaangażowany w ważny dla
niego spór z cesarzem niemieckim o Karyntię. Jego wojska stały
zatem w pełnej gotowości na południowej granicy, aby zbrojnie
ten zatarg rozstrzygnąć. Karyntia stanowiła wtedy w jego pla‐
nach najważniejszy z priorytetów.
W momencie rozpoczęcia inwazji krzyżackiej Jan Luksembur‐
ski przebywał wprawdzie na Śląsku, ale przyjmował tam tylko
hołdy od miejscowych książąt. Nie dysponował wtedy odpowied‐
nimi siłami, aby mógł równolegle podejmować kolejną wyprawę
do Polski przeciwko krakowskiemu królowi.
Nie mógł jej podjąć także dlatego, że musiał się liczyć wówczas
z natychmiastową kontrakcją węgierską, co przecież nastąpiło
rok później, podczas oblężenia Poznania przez Jana Luksembur‐
skiego.
Zakonna armia nie zdobyła jednak Kalisza. Oblężeni bronili się
dzielnie i wobec niebezpieczeństwa odsieczy ze strony Włady‐
sława Łokietka, który już wyruszył z pomocą Wielkopolsce, Krzy‐
żacy zarządzili odwrót. Wracali wolno, obciążeni taborami z licz‐
nymi łupami, które powiększali niejako po drodze, zdobywając,
paląc i grabiąc kolejne słabo bronione miejscowości.
Wojska królewskie szybko dotarły do Wielkopolski. Tam połą‐
czyły się z wojskami wielkopolskimi, którym przewodził Win‐
centy z Szamotuł. Mimo to Władysław Łokietek nie dysponował
jednak odpowiednimi siłami, aby móc zmierzyć się w otwartym
boju z liczebniejszą armią Zakonu. Postępował więc w ślad za
Krzyżakami, czekając na okazję do skutecznego zaatakowania, za‐
dowalając się głównie wychwytywaniem maruderów i pojedyn‐
czych żołnierzy przeciwnika.
Spotkał się wreszcie frontalnie z armią Ottona von Lutter‐
berga pod Koninem. Wszystko odbyło się przypadkowo. Król tam
właśnie rozpoczął swój swoisty serial nieudolności w tej kampa‐
nii. Otóż kazał swoim wojskom rozbić obóz, jak się okazało w bez‐
pośrednim sąsiedztwie Krzyżaków. Nie przeprowadził wcześniej
żadnego rozpoznania, gdzie znajdują się główne siły przeciwnika,
i faktycznie po prostu nadział się na armię krzyżacką. Zaskoczony
taką sytuacją, Władysław Łokietek zaatakował chaotycznie i bar‐
dzo szybko został przez Krzyżaków zmuszony do ucieczki. Ponie‐
waż wszystko odbywało się w późnych godzinach wieczornych,
ścigający wkrótce zakończyli pogoń i dzięki temu wojska królew‐
skie nie poniosły wielkich strat w ludziach. Szybko się pozbierały
i znowu wyruszyły w ślad za Krzyżakami.
Słów kilka o bardzo kontrowersyjnej dla wielu historyków po‐
staci wielkiego polskiego męża stanu tamtych czasów, Wincen‐
tego z Szamotuł. Był on wtedy niekwestionowanym przywódcą
rodu Nałęczów. To właśnie jemu, jako wojewodzie i staroście
wielkopolskiemu, Władysław Łokietek zawdzięczał opanowanie
należącej do synów księcia Henryka III głogowskiego znacznej
części Wielkopolski. Wincenty z Szamotuł został również głów‐
nym negocjatorem strony polskiej po nieudanej wyprawie króla
krakowskiego przeciwko Brandenburgii. Wynegocjował wów‐
czas dla Polski nie tylko kilkuletni rozejm, ale także powrót do ko‐
rony utraconej przed laty kasztelanii międzyrzeckiej.
Za te niewątpliwe zasługi otrzymał wkrótce od króla swoistą
nagrodę. Otóż Władysław Łokietek odwołał go z zajmowanego
urzędu wojewody i w jego miejsce mianował zwierzchnikiem ca‐
łej Wielkopolski swego syna Kazimierza (chociaż dziś jest to po‐
dawane w wątpliwość). Przywódcy rodu Nałęczów wyznaczył
tylko funkcję jednego z wielu doradców królewicza. Rozgory‐
czony tą specyficzną wdzięcznością krakowskiego króla, pozba‐
wiony zajmowanych dotychczas funkcji i urzędów, Wincenty z
Szamotuł wycofał się wówczas z wszelkiego życia politycznego.
Odmówił również uczestnictwa w wyprawie Władysława Ło‐
kietka na Krzyżaków w 1330 roku, tej samej zresztą, która z po‐
wodu uczestnictwa w niej pogańskich posiłków litewskich tak
mocno zaszkodziła wizerunkowi króla i królestwa w Europie.
Za tę odmowę właśnie Jan Długosz uczynił z wielkopolskiego
przywódcy zdrajcę ojczyzny. Zarzucił mu spiskowanie z Branden‐
burgią i działanie w interesie Krzyżaków. Widział nawet Wincen‐
tego z Szamotuł, z jego hufcami, w szeregach armii Ottona von
Lutterberga podczas najazdu krzyżackiego na Wielkopolskę.
Etykieta zdrajcy przylgnęła do Wincentego z Szamotuł na dłu‐
gie wieki, w ślad za Długoszem powielana bezkrytycznie przez
wielu późniejszych kronikarzy i historyków. Aby jakoś wytłuma‐
czyć udział wojsk wielkopolskich pod dowództwem Wincentego
z Szamotuł w próbie odbicia grodu Pyzdry czy w bitwach pod Ko‐
ninem i pod Płowcami, Jan Długosz wyraźnie napisał, że było to
„nawrócenie Judasza”, który dostrzegł swe wielkie przewiny wo‐
bec ojczyzny i króla; tuż przed bitwą pod Płowcami pokajał się
przed nim i uzyskał łaskę przebaczenia. Nieważne było dla Jana
Długosza, że przecież zgodnie z tym, co napisał, Wincenty z Sza‐
motuł powinien znajdować się wcześniej, przed Płowcami, wła‐
śnie w armii krzyżackiej oblegającej Pyzdry, a potem gromić
wspólnie z armią zakonną królewskie wojska pod Koninem.
Jednakże Wincenty z Szamotuł nigdy zdrajcą nie był. Co wię‐
cej, widząc zagrożenie królestwa, swoje mocno zranione ambicje
osobiste odłożył na bok i pospieszył najpierw na ratunek królewi‐
czowi Kazimierzowi, a potem wsparł mocno Władysława Ło‐
kietka. W świetle tych faktów nazwanie go zdrajcą lub odstępcą
było zwykłym pomówieniem ze strony kronikarza. Nie tylko
zresztą w stosunku do tej konkretnej osoby. Tak samo przecież
został zniesławiony przez Jana Długosza w jego Rocznikach król
Mieszko II, który bynajmniej nie był „królem gnuśnym”. Króla
Bolesława Śmiałego kronikarz uczynił sodomitą, a nawet sam ob‐
łożył klątwą papieską. Kolejnego monarchę, Przemysła II, oskar‐
żył o zamordowanie żony. Jan Długosz często naginał fakty histo‐
ryczne do wymyślonej przez siebie tezy. W tym konkretnym
przypadku nie miał również kogo zapytać, jak było naprawdę,
gdyż potencjalni informatorzy kronikarza, uczestnicy bitwy pod
Płowcami, już w momencie narodzin autora Roczników dawno
mieliby ponad sto lat. Opierał się zatem na relacjach z drugiej lub
trzeciej ręki, które dowolnie wykorzystywał.
Tymczasem wracający z Wielkopolski Otto von Lutterberg, po
zwycięstwie pod Koninem, postanowił jeszcze zdobyć Brześć Ku‐
jawski – gród, który nie leżał wcześniej na trasie przemarszu jego
armii, kiedy szedł z nią w stronę Kalisza. Chciał przy tym działać
przez zaskoczenie. Dlatego opóźniające pochód tabory z łupami i
jeńcami oraz zapasami żywności pozostawił w Radziejowie, pod
tylną strażą składającą się głównie z piechurów, a dowodzoną
przez wielkiego marszałka Zakonu Dietricha von Altenburga,
którego wsparł jeszcze niewielką grupą zagranicznych gości – ry‐
cerzy, w większości jednak rannych lub chorych.
Owa tylna straż – trzystu jezdnych i niespełna tysiąc piechu‐
rów – stanowiła trzecią, a może nawet czwartą część głównych sił
krzyżackich, które, uwolnione od taborowego balastu, szybkim
marszem zmierzały w stronę Brześcia Kujawskiego. Krzyżacy byli
już prawie u siebie, znajdowali się zaledwie o niecałe dwa dni
drogi od Torunia i nie spodziewali się, zwłaszcza po zwycięstwie
nad królem pod Koninem, żadnej militarnej akcji ze strony Pola‐
ków. Byli całkowicie pewni swojego bezpieczeństwa. Z tego też
powodu razem z wielkim marszałkiem znajdowało się kilku in‐
nych dostojników Zakonu i kilku komturów. Ponadto Dietri‐
chowi von Altenburgowi towarzyszyła wielka chorągiew Za‐
konu, właśnie dla bezpieczeństwa także pozostawiona w tabo‐
rach.
27 września 1331 roku w godzinach rannych tylna straż krzy‐
żackiej armii opuściła Radziejów. Z powodu gęstej mgły wymarsz
nastąpił z opóźnieniem. Kolumna taborowa, na którą składały się
wozy ciągnione przez woły, eskortowana głównie przez piechu‐
rów, rozciągnęła się na znacznej długości. Już za Radziejowem
około godziny dziesiątej rano z utrzymującej się gęstej mgły na tę
właśnie kolumnę niespodziewanie wyszły wojska Władysława
Łokietka.
Zaskoczenie nieprzygotowanych na takie spotkanie Polaków
było tak wielkie, że zamiast od razu uderzyć na nieprzyjaciela,
król nakazał się cofnąć, uformować odpowiednie szyki, poczekać
na całkowite opadnięcie mgły i dopiero wtedy przystąpić do bi‐
twy. (Znowu wojska polskie poruszały się wokół nieprzyjaciela
bez jakiegokolwiek rozpoznania). Decyzja ta dała Krzyżakom nie‐
zbędny czas na zwarcie szyku taborowego, a przede wszystkim
na wysłanie gońców do Ottona von Lutterberga z zawiadomie‐
niem o polskim ataku.
Raz jeszcze się okazało, jak słabym wodzem był Władysław Ło‐
kietek. Kiedy już się przekonał, że ma do czynienia tylko z krzy‐
żackim taborem, a nie głównymi siłami zakonnej armii, zamiast
wyruszyć w szybką pogoń za von Lutterbergiem, zatrzymując
dalszy marsz taboru tylko niewielką grupą swoich wojsk, okrążył
tabor i uderzył ze wszystkich stron, tracąc czas i ludzi. Przecież
gdyby udało mu się pokonać główne siły krzyżackie, tabor i tak
wpadłby w jego ręce praktycznie bez walki. Podobno mu to na‐
wet doradzano.
Władysław Łokietek podjął jednak inną decyzję. Wydał bój
eskorcie taboru. Dwa pierwsze ataki zostały przez obrońców ta‐
boru odparte, dopiero trzeci zakończył się jego zdobyciem. W
ciągu niespełna trzech godzin było już po bitwie. W polskie ręce
dostała się wielka chorągiew Zakonu. Do niewoli wzięci zostali
ciężko ranny Dietrich von Altenburg, wielki komtur Otto von
Bonsdorf, komtur elbląski Hermann von Oettingen, komtur
gdański Albrecht von Ore, pięćdziesięciu dwóch innych braci za‐
konnych oraz kilku gości zagranicznych i wielu piechurów.
Jeńców zgromadzono w pobliskim wykopie. Kiedy zobaczył
ich Władysław Łokietek, postanowił oszczędzić tylko kilku naj‐
wyższych dostojników zakonnych, pozostałych zaś rozkazał stra‐
cić na miejscu – dla odstraszającego przykładu. Protest kilku pol‐
skich dowódców próbujących przekonać Władysława Łokietka,
że mordowania rycerzy, którzy się poddali, zabrania przecież ho‐
nor rycerski, a poza tym że za takich jeńców można wziąć sowity
okup, rozjuszył tylko króla. Nakazał natychmiast rozpocząć egze‐
kucję.
Król był bowiem przekonany, iż uporawszy się z obrońcami ta‐
boru, uderzy teraz szybko na całkowicie zaskoczonych, w jego
mniemaniu, Krzyżaków szykujących się już do oblężenia Brześcia
Kujawskiego, a jeńcy będą tylko zbędnym obciążeniem w tej po‐
goni za nieprzyjacielem. Tymczasem do Ottona von Lutterberga
dotarli już gońcy z informacją o ataku na jego tylną straż. Błyska‐
wicznie zawrócił on ze wszystkimi swoimi siłami i na polach po‐
między Łodwigowem a Stębarkiem, w pobliżu miejscowości
Płowce, ci, którzy mieli najbliżej, czyli grupa pod wodzą Henryka
Russ von Plauena, uderzyli z marszu na zaskoczone, bardzo roz‐
luźnione szyki polskiego wojska, ciągle jeszcze głośno świętują‐
cego odniesione zwycięstwo. Po raz kolejny Władysław Łokietek
zaniedbał przeprowadzenia zwiadu, czyli rozpoznania, gdzie
może się właśnie w tym czasie znajdować armia zakonna.
Krzyżacy von Plauena, choć słabsi liczebnie od Polaków, ude‐
rzyli od razu, nie czekając na nadejście głównych sił. Rozgorzała
zacięta bitwa, w której szala zwycięstwa początkowo przechylała
się na obie strony. O jej ostatecznym wyniku zdecydował powrót
pozostałych wojsk zakonnych.
Na widok przybywających głównych sił krzyżackich Włady‐
sław Łokietek nakazał królewiczowi Kazimierzowi natychmia‐
stowe opuszczenie pola bitwy, wyposażając go w silną eskortę
złożoną z wielu doświadczonych rycerzy. Widząc odjeżdżającego
królewicza, do ucieczki rzuciła się także spora część polskich od‐
działów, przeświadczona o przegranej i konieczności ratowania
życia. W szeregi wojsk króla Władysława wdarł się chaos i zwąt‐
pienie. Korzystając z zapadającego zmierzchu, hufiec po hufcu
rejterował z placu boju. W końcu wycofał się z niego także sam
król wraz ze swoją świtą, dając tym sygnał do generalnego od‐
wrotu.
Ci, którzy nie zdążyli w porę uciec, ginęli na miejscu, gdyż
komtur chełmiński po odbiciu taborów, odzyskaniu chorągwi Za‐
konu i uwolnieniu Dietricha von Altenburga dowiedział się o wy‐
mordowaniu z rozkazu polskiego króla wszystkich krzyżackich
jeńców, którzy rano dostali się do polskiej niewoli. Nakazał zatem
również nie oszczędzać żadnego z polskich rycerzy, zabijać bez
wyjątku poddającego się czy rannego. W ten sposób wymordo‐
wanych zostało ponad sześciuset rycerzy, których w trakcie bi‐
twy wzięto do niewoli. To najdobitniej świadczy o bezsensie i
szkodliwości porannej królewskiej decyzji o mordowaniu krzy‐
żackich jeńców.
Przed zapadnięciem wieczoru było już po bitwie. Krzyżacy nie
odświętowali jednak, jak to wówczas było w rycerskim zwyczaju,
zdobycia pola bitwy. Nie ruszyli również w pościg za uciekają‐
cymi wojskami Władysława Łokietka, lecz natychmiast, mimo że
zapadała już noc, z odzyskanym taborem i swoimi rannymi wy‐
ruszyli w drogę do Torunia. Ten szybki ich wymarsz i brak po‐
goni za uciekającymi polskimi hufcami uznano potem w polskiej
historii za koronny dowód na nierozstrzygnięty wynik bitwy pod
Płowcami. Obie strony przecież się wycofały, wprawdzie w róż‐
nym czasie i z różnych powodów, z bitewnego pola. A zatem zwy‐
cięzcy być nie powinno.
Straty po obu stronach były bardzo ciężkie. Polacy stracili w
popołudniowym starciu co najmniej połowę swojego wojska,
Krzyżacy – prawdopodobnie trzecią część. Król Władysław Łokie‐
tek nie był w stanie prowadzić dalej działań wojennych. Wycofał
się aż do Krakowa. Krzyżacy szybko zabrali swoich rannych i od‐
zyskane tabory i jeszcze tego samego dnia wyruszyli do Torunia.
Nie pogrzebali swoich zabitych, co miało świadczyć o ich prze‐
granej. Ale również Polacy pozostawili swoich poległych na placu
boju. W Roczniku Traski wyraźnie napisano, że ucieczka części
wojsk polskich nie pozwoliła królowi odnieść zwycięstwa pod
Płowcami. Kronika oliwska dodaje, że wielu Polaków padło w czasie
ucieczki. Tylko według Jana Długosza to właśnie Polacy kładli po‐
kotem uciekających Krzyżaków, a Polaków w tej bitwie zginęło
jedynie dwunastu ze znakomitej szlachty i pięciuset z pospoli‐
tego ludu, co było darem dobroci Bożej i udało się dzięki pomocy i
zasługom patrona i pierwszego męczennika Polski św. Stanisława...
Pod Płowcami stoją dzisiaj kopiec i obelisk uznawane za po‐
mnik chwały polskiego oręża. Znajdują się one akurat nie tam,
gdzie rzeczywiście odniesiono zwycięstwo nad tylną, ochrania‐
jącą tabor strażą krzyżackiej armii, lecz dokładnie w miejscu, w
którym wojska Władysława Łokietka doznały dotkliwej porażki
w starciu z armią Ottona von Lutterberga, gdzie zginęło najwię‐
cej polskich rycerzy. Tam wkrótce po bitwie postawiono przecież
kaplicę, która miała uczcić poległych, a w przyszłości, przypomi‐
nając o ich śmierci, powinna się stać miejscem zadumy. Kaplica
ta nie przetrwała do naszych czasów, a późniejsze kopiec i obelisk
powstały wyłącznie z myślą o uhonorowaniu zwycięskiego pol‐
skiego rycerstwa i stały się symbolem triumfu polskiego oręża.
Tylko dlaczego znajdują się akurat w miejscu, gdzie tego triumfu
nie odnieśliśmy?
Zdaniem wielu polskich historyków owa bitwa o krzyżacki ta‐
bor, rozegrana pod Płowcami, została nierozstrzygnięta. Przed
południem zwyciężyliśmy, zdobyliśmy tabory wroga. Po połu‐
dniu przegraliśmy, a Krzyżacy odzyskali wszystko, co utracili.
Zupełnie jakby to były zawody sportowe, zakończone wynikiem
remisowym. Do przerwy wygrywaliśmy, po przerwie ulegliśmy,
w sumie nie można wskazać zwycięzcy.
Ale czy można w ogóle w ten sposób klasyfikować bitwy, dzie‐
ląc je na dwie części – wygraną i przegraną? Nigdy przecież w hi‐
storii światowych wojen, bitwy, z której z placu boju ucieka, na
wyraźne polecenie ojca wątpiącego w ostateczny sukces, naj‐
pierw syn głównodowodzącego, a potem on sam z resztą swojego
wojska, nie ogłaszano za wygraną lub „zremisowaną”.
Gdyby nie nadmierna zapalczywość Władysława Łokietka,
można było się odpowiednio przygotować na spodziewane prze‐
cież nadejście krzyżackiej odsieczy lub nawet uniknąć stoczenia
jeszcze tego samego dnia przez zmęczonych polskich rycerzy dru‐
giej bitwy, w dodatku z przeważającymi siłami wroga. Brak roz‐
poznania co do reakcji głównych sił krzyżackich na wieść o ataku
na tabor powinno się rozpatrywać wyłącznie w kategorii bardzo
poważnych błędów strategicznych.
Jeśli pod Płowcami, jak chce wielu historyków, miało miejsce
„świetne zwycięstwo polskiego oręża”, to trzeba od razu postawić
pytanie o jego polityczne i terytorialne skutki. Niestety, bitwa ta
nie przyniosła Polsce nic korzystnego.
Najważniejszym, wymiernym jej efektem okazało się tylko
uratowanie tym razem Brześcia Kujawskiego przed oblężeniem i
zakończenie tej konkretnej wyprawy Ottona von Lutterberga.
Nie przyniosła jednak ta bitwa królowi żadnych korzyści poli‐
tycznych ani nie zwróciła Polsce utraconych terytoriów, nie od‐
zyskano też złupionych przez Krzyżaków dóbr, przede wszystkim
zaś nie złamano potęgi Zakonu.
O tym król mógł się przekonać już wiosną 1332 roku, kiedy to
wyruszyła na Kujawy kolejna wyprawa krzyżacka, również pod
wodzą komtura Ottona von Lutterberga. Zaskoczony nią Włady‐
sław Łokietek nie był w stanie zorganizować szybkiej pomocy dla
tej dzielnicy. Wysłał tam jedynie Wincentego z Szamotuł z wiel‐
kopolskim hufcem składającym się z sześćdziesięciu rycerzy.
Wojska zakonne zdobyły wreszcie Brześć Kujawski oraz Inowro‐
cław – dwa największe, najlepiej umocnione grody na Kujawach.
Wysłanie przez króla niewielkiego hufca przeciwko całej krzy‐
żackiej armii okazało się nie tylko dowodem jego słabości militar‐
nej, lecz także... skuteczną próbą ostatecznego pozbycia się tego
niewygodnego, podkreślającego często odrębne zdanie w spra‐
wach państwowych i militarnych możnowładcy. Oczywiście
Wincenty z Szamotuł ze swoim hufcem nie miał najmniejszych
szans zatrzymania nawet na moment krzyżackiej armii. Próbo‐
wał wprawdzie hamować jej przemarsz, atakując pojedyncze
krzyżackie oddziały wysyłane w celu zdobycia żywności, aż w
końcu trafiony krzyżacką strzałą zginął w jednej z takich poty‐
czek. Jak na „zdrajcę narodu” zapisał się niezwykle pozytywnie w
naszej historii.
Przy innym zdaniu pozostał Jan Długosz, który utrzymywał, że
Wincenty z Szamotuł za swoją najhaniebniejszą zdradę został
wreszcie zamordowany wskutek zmowy ludzi i była to bardzo za‐
służona kaźń. Nie można zatem wykluczyć, że mógł on zostać
skrytobójczo zamordowany z polecenia Krzyżaków.
Po zdobyciu tych dwóch najsilniejszych grodów Krzyżacy nie
napotkali już na Kujawach żadnego większego oporu. W ich ręce
wpadały kolejno Raciąż, Kowal, Kruszwica, Bydgoszcz, Radzie‐
jów, Solec, Strzelno i Wyszogród. Zmusili także księcia Kazimie‐
rza gniewkowskiego, królewskiego bratanka, do zburzenia wła‐
snego grodu obronnego (Gniewkowa), a także do oddania im
syna jako zakładnika lojalności wobec nowych panów tej dziel‐
nicy. Całe Kujawy znalazły się wówczas w rękach Zakonu.
Niespełna rok później, w sierpniu 1332 roku, Władysław Ło‐
kietek podjął próbę zbrojnego odzyskania tych terenów. Wsparty
nowymi węgierskimi posiłkami wyruszył do ziemi chełmińskiej.
Po przekroczeniu Drwęcy oraz spaleniu młyna w Lubiczy i wielu
pól uprawnych jego wojska zostały okrążone przez Krzyżaków.
Do walnej bitwy tym razem jednak nie doszło, zawarto bowiem
na miejscu rozejm, na mocy którego polski król niezwłocznie
opuścił Kujawy i wycofał się do Wielkopolski, wyrażając wcze‐
śniej zgodę, aby krzyżacko-polski spór o to, kto ma prawa do tej
dzielnicy, rozstrzygnęli ostatecznie dwaj wskazani przez strony
królowie – czeski i węgierski. Do czasu tego rozstrzygnięcia Ku‐
jawy pozostać miały w rękach Zakonu.
W Wielkopolsce, mając przy boku niewykorzystane dotych‐
czas węgierskie wojska, Władysław Łokietek uderzył na pozo‐
stałe ziemie tej dzielnicy, znajdujące się jeszcze we władaniu
spadkobierców księcia Henryka III głogowskiego. Nie napotyka‐
jąc na ogół większego oporu, spalił i zniszczył ponad pięćdziesiąt
ufortyfikowanych miejscowości, łącznie z ważnym nadodrzań‐
skim grodem Kościanem, które przecież mogły mu w przyszłości
posłużyć do obrony zachodniej granicy królestwa. Totalnemu
zniszczeniu tej części Wielkopolski zapobiegła nagła choroba
króla. Wyprawę doprowadził do końca jego syn Kazimierz, przy‐
łączając do królestwa znaczną część ziem wielkopolskich, będą‐
cych wtedy we władaniu głogowskich książąt. Natomiast ciężko
chory Władysław Łokietek szybko powrócił do Krakowa.
Tam dogoniła go wkrótce wiadomość o oficjalnym podarowa‐
niu – dokumentem wystawionym 26 sierpnia 1332 roku w No‐
rymberdze przez króla Jan Luksemburskiego, występującego w
nim jako król Polski – całych Kujaw zakonowi krzyżackiemu, ty‐
tułem rekompensaty za poniesione straty w ludziach i majątku
podczas wojen z królem krakowskim. Większego ciosu nie można
było wtedy zadać władcy z Krakowa, pochodzącego wszakże z
Kujaw.
Stworzyło to bowiem zupełnie nową, niekorzystną dla króle‐
stwa Władysława Łokietka, jakość w rozsądzeniu sporu o
zwierzchnictwo nad tą dzielnicą, gdyż w ten sposób jego ojcowi‐
zna, Kujawy, formalnie stała się integralną częścią państwa za‐
konnego. Dokument wystawiony przez Jana Luksemburskiego w
Norymberdze był wzorowany na akcie wystawionym Krzyżakom
w 1225 roku przez księcia Konrada Mazowieckiego zapraszają‐
cego ich na swoje ziemie.
Król krakowski zaś nie posiadał przecież żadnego dokumentu
– twierdzili potem Krzyżacy – potwierdzającego imiennie jego
prawo do własności Kujaw. A nikomu nic nie jest dane raz na za‐
wsze, od zarania dziejów aż po Sąd Ostateczny, bo wtedy zupełnie
inaczej wyglądałaby historia państw i narodów. Liczyć się – ich
zdaniem – zawsze powinien tylko ostatni dokument własności. A
ten był w rękach krzyżackich i przesądzał tym samym o prawach
Zakonu do tej dzielnicy.
Nieważne było dla nich, że Władysław Łokietek był natural‐
nym, dynastycznym spadkobiercą dawnych władców Kujaw.
Formalnie nie mógł się przecież wykazać odpowiednim doku‐
mentem własności. Oczywiście był to argument łatwy do odrzu‐
cenia (i tak się później stało), niemniej wtedy przyczynił się nie‐
wątpliwie do szybszego zgonu schorowanego króla.
2
marca 1333 roku zmarł na Wawelu Władysław Łokietek, zda‐
niem papieża i innych władców europejskich – tylko król kra‐
kowski, a zdaniem jego najbliższego otoczenia, król całej Polski.
Swojemu jedynemu żyjącemu synowi Kazimierzowi pozostawił
w dziedzictwie okrojone królestwo w tragicznym stanie ekono‐
micznym, jedno z najbiedniejszych w Europie, zrujnowane woj‐
nami domowymi i zewnętrznymi, skłócone ze wszystkimi sąsia‐
dami, z nierozstrzygniętymi licznymi sporami granicznymi. Jak
napisano wtedy w Roczniku małopolskim, król Władysław w
spadku Kazimierzowi: zostawił chaos błędów i niedokończonych
sporów, które potem załatwił jego znakomity syn. Sposób włada‐
nia królestwem przez zmarłego króla był bowiem nadzwyczaj po‐
dobny do awanturniczej polityki prowincjonalnych książąt nie‐
wielkich dzielnic. Nigdy przecież we wszystkich swoich poczyna‐
niach nie przestał być tym małym władcą dzielnicowym z Brze‐
ścia Kujawskiego.
Zmarłemu ojcu syn Kazimierz wystawił wspaniały sarkofag,
którego zdobienia ukazują go jako władcę opiekuna całego kraju i
wszystkich Polaków. Na ścianach sarkofagu wyrzeźbione zostały
opłakujące Władysława Łokietka postacie poddanych wszystkich
stanów. Owo powszechne opłakiwanie zmarłego króla wydawało
się jednak nawet wtedy bardzo wątpliwe. Chociaż faktycznie było
po czym płakać.
Królestwo w chwili śmierci Władysława Łokietka było znacz‐
nie mniejsze od tego, jakie obejmował w momencie koronacji. W
jego skład wchodziły teraz tylko wyniszczona nieustającymi woj‐
nami Małopolska i nieco okrojona Wielkopolska, powiązane ze
sobą w bardzo luźny sposób, tak że wprost trudno było mówić o
ówczesnym królestwie jako o jednolitym organizmie państwo‐
wym.
Poza granicami Królestwa Polskiego pozostało Mazowsze, w
którym książę płocki uznawał zwierzchność czeską, a jego dwaj
bracia rządzili się w swych dzielnicach suwerennie. Natomiast
Kujawy, Pomorze Gdańskie i ziemia dobrzyńska znajdowały się w
rękach zakonu krzyżackiego. Szczególnie dotkliwa była dla kra‐
kowskiego króla utrata Kujaw, zagarniętych przez Krzyżaków na
rok przed jego śmiercią.
Księstwa sieradzkie i łęczyckie rządzone były wprawdzie przez
bratanków Władysława Łokietka, którzy zaakceptowali go jako
króla, ale także w ostatnich latach jego panowania starali się być
coraz bardziej niezależni od Krakowa. Księstwa śląskie (poza
świdnickim) były wtedy ziemiami lennymi... króla czeskiego.
Król czeski zresztą nadal uważany był, nie tylko przez naszych
najbliższych sąsiadów, za króla Polski. Ruś Halicka, przez wiele
lat sojusznik małego księcia w jego wojnach z wewnętrznymi
przeciwnikami, podzieliła się wtedy Grodami Czerwieńskimi z
innym sojusznikiem polskiego króla – Węgrami. W dodatku Ruś
Halicka przestała być sojusznikiem króla krakowskiego, co więcej
– połączyła się przymierzem z Krzyżakami.
Krótko po śmierci Władysława Łokietka, w połowie 1333
roku, wygasał rozejm z Zakonem i w każdej chwili mogły zostać
wznowione działania wojenne Krzyżaków przeciwko Polsce.
Wątpliwym, w świetle europejskich zamierzeń króla Kazimierza,
sojusznikiem pozostawała pogańska Litwa. Poganie, jako jedyny
sojusznik, nie stanowili dobrej rekomendacji dla młodego pań‐
stwa. Poza tym Litwa miała także swoje problemy z Krzyżakami,
a ponadto zgłaszała pretensje do niektórych Grodów Czerwień‐
skich. Natomiast Węgry, gdzie panował wówczas król Karol Ro‐
bert, bardziej były zainteresowane układaniem swoich stosun‐
ków z Europą i konfliktem z Czechami niż budowaniem przyszło‐
ści na sojuszu z królestwem krakowskim.
Wydawało się, że gorzej dla młodej państwowości polskiej już
być nie mogło. Król Kazimierz poza tymi problemami miał prze‐
cież jeszcze dodatkowo do pokonania bardzo złą opinię o swoim
ojcu, na którą ten tak skutecznie „pracował” przez całe życie. Mu‐
siał także młody król doprowadzić do przełamania wyraźnej izo‐
lacji politycznej, w jakiej znalazła się Polska w ostatnich latach
panowania jego ojca.
A na dodatek kraj był gospodarczo w kompletnej ruinie, wy‐
niszczony ciągłymi wojnami. Miasta, gnębione koniecznością do‐
starczania środków na finansowanie tych wojen, wyraźnie pod‐
upadły. Wprawdzie w ostatnich latach panowania Władysław
Łokietek wznowił akcję osadnictwa i lokacji w królestwie no‐
wych wsi i miast, ale to działanie, z uwagi na konieczność przy‐
znawania zasadźcom licznych ulg i przywilejów finansowych,
nie mogło przynieść królowi i królestwu natychmiastowych
efektów ekonomicznych.
Jeśli zatem król Kazimierz przeszedł do naszej historii z zasłu‐
żonym ze wszech miar przydomkiem Wielki, to ową wielkość
zdobywał niezwykłą pracowitością, zręcznością polityczną,
umiejętnością doboru współpracowników i determinacją połą‐
czoną z realizmem politycznym. Przede wszystkim zaś dzięki cał‐
kowitemu zerwaniu zarówno ze stylem sprawowania rządów
swego ojca w kraju, jak i sposobem postępowania wobec sąsia‐
dów. Bardzo szybko uwolnił się od narzucanych mu przez Włady‐
sława Łokietka sposobów myślenia i działania.
Owocowały tu lata spędzone przez młodego księcia Kazimie‐
rza na dworze andegaweńskim w Budzie. Wprawdzie nie brako‐
wało głosów historyków, że był on tam zakładnikiem zobowiązań
swojego ojca wobec państwa węgierskiego, niemniej ważne jest
to, że miał wówczas okazję poznać najlepsze wzorce nowocze‐
snego zarządzania państwem. Królestwo węgierskie kierowane
przez Andegawenów przeżywało w tamtych latach rozkwit poli‐
tyczny i ekonomiczny. Miał więc przyszły polski król, gdzie się
uczyć i kogo naśladować. Podobnie, przed wiekami, jako zakład‐
nik na cesarskim dworze niemieckim wiedzę o rządzeniu pań‐
stwem zdobywał Mieszko II, syn Bolesława Chrobrego. Próbował
ją potem wcielać w Polsce, gdy został królem, ale nie udało mu się
jej w pełni wykorzystać z powodu zmasowanego ataku wszyst‐
kich sąsiadów na jego królestwo.
Nowa polityka zewnętrzna i wewnętrzna, sprowadzająca się
do zapewnienia bezpieczeństwa kraju poprzez szukanie porozu‐
mienia ze wszystkimi bez wyjątku sąsiadami, rozstrzygania na‐
wet tych najpoważniejszych sporów w drodze pokojowej, dyplo‐
matycznej, podejmowania tylko niezbędnych działań zbrojnych
oraz stałego inwestowania w nowe miasta i nowe grody obronne,
musiała przynieść zakładane rezultaty. Aby osiągnąć nadrzędny
cel, jakim było ułożenie poprawnych stosunków z wrogimi pań‐
stwami, król Kazimierz godził się nawet na doraźne ustępstwa.
Układy z Luksemburgami i Krzyżakami są właśnie przykładem
takiego realizmu politycznego. Odchodziły szybko w niepamięć
burzliwe czasy Łokietkowe. Królestwo Polskie stawało się coraz
bardziej uznawanym partnerem dla państw europejskich, a jego
władca zdobywał powszechny szacunek królów i książąt.
Trzydzieści siedem lat panowania króla Kazimierza Wielkiego
było okresem wielkich przemian w królestwie. Nie tylko wzmoc‐
niło się ono i rozszerzyło terytorialnie, obejmując obszar ponad‐
dwukrotnie większy niż w 1333 roku, wolny od różnych zagra‐
nicznych roszczeń własnościowych. Przeprowadzona została
także reforma administracyjna kraju, będąca w zasadzie powro‐
tem do reformy zainicjowanej przez Wacława II, którą Włady‐
sław Łokietek zlikwidował oficjalnie pod pretekstem, że była wy‐
mysłem obcego władcy, a w dodatku – jego zdaniem – ograniczała
królewskie kompetencje.
Powstawały nowe miasta (w sumie ponad sto), rozbudowy‐
wano już istniejące. Rozszerzona została wiejska sieć osadnicza.
Rejonów nadgranicznych strzegło pod koniec jego panowania po‐
nad siedemdziesiąt nowych zamków wzniesionych albo przez
króla, albo przez możnowładców, ale zawsze z królewską załogą.
Jako ciekawostkę odnotować należy również przywrócenie ko‐
rony orłowi na polskim godle, której pozbawił go przecież... Wła‐
dysław Łokietek. Odtąd godłem Polski pozostał już orzeł biały w
koronie.
Zlikwidowane zostały ostatecznie także wszelkie roszczenia
władców czeskich do polskiej korony, a król Kazimierz uznany
został w Europie już za króla całej Polski, a nie jak jego ojciec,
tylko króla krakowskiego. Powróciły do Królestwa Kujawy i zie‐
mia dobrzyńska. Uporządkowano status ziemi łęczyckiej i sie‐
radzkiej, włączając je w całości do królestwa. Odzyskano od Mar‐
chii Brandenburskiej część Pomorza Zachodniego z Wałczem i
Czaplinkiem oraz niewielkie tereny należące wcześniej do Wiel‐
kopolski. Książęta mazowieccy, sieradzcy i łęczyccy stali się len‐
nikami Królestwa Polskiego. Przyłączone zostały do niego także
Ruś Halicka i Pokucie, a Podole, aż po Kamieniec Podolski, oraz
znaczna część księstwa włodzimierskiego stały się naszymi zie‐
miami lennymi. Niestety, poza niewielkimi obszarami nadgra‐
nicznymi nie udało się królowi Kazimierzowi odzyskać Śląska i
części Pomorza, zajętego przez Krzyżaków. Była to zresztą cena,
jaką przyszło mu zapłacić za zamianę tytułu króla krakowskiego
na króla Polski. Niespodziewana śmierć Kazimierza Wielkiego
przerwała rozpoczęcie przygotowywanych już działań politycz‐
nych i militarnych, mających na celu odzyskanie tych dzielnic.
Kraj rozwijał się w miarę harmonijnie. W Statucie wielkopol‐
skim wyraźnie bowiem zostało zapisane – jeden władca, jedno
prawo, jedna moneta w całym królestwie. Realizacja tego ustalenia
nie była łatwa. Należało przełamywać liczne zaszłości z okresu
rozbicia dzielnicowego. Dopóki żył król Kazimierz, udawało mu
się utrzymywać tę chwiejną równowagę w całym królestwie,
która jednak po jego śmierci załamała się w konflikcie możno‐
władców Małopolski z Wielkopolanami i wojnie domowej, okre‐
ślanej później jako wojna Grzymalitów z Nałęczami.
Król zmienił również ważne, z racji polskich interesów, są‐
downictwo mieszczańskie. Dotychczas mieszczanie, zgodnie z
prawem magdeburskim, według którego zakładano w Polsce
miasta, mogli się w swoich spornych sprawach odwoływać tylko
do sądu w Magdeburgu lub w Środzie Śląskiej (kiedy miasta za‐
kładano na tzw. prawie średzkim), gdzie zapadały ostateczne wy‐
roki. W obu przypadkach decyzje dotyczące wewnętrznych, pol‐
skich przecież konfliktów, wydawane były poza granicami króle‐
stwa przez niemieckie sądy.
Kazimierz Wielki zorganizował zatem na zamku królewskim
na Wawelu Sąd Wyższy Prawa Niemieckiego, w którego skład
wchodzili wójt krakowski oraz siedmiu ławników. Sąd ten roz‐
strzygał na miejscu, w Krakowie, wszystkie wątpliwości każdego
z polskich miast założonych na prawie niemieckim, a znajdują‐
cych się w tym czasie w granicach Królestwa Polskiego.
Miarą skuteczności działania w sferze gospodarczej i groma‐
dzenia odpowiednich zasobów w królewskim skarbcu było przy‐
jęcie Polski do – jak byśmy to dzisiaj określili – europejskiej unii
walutowej, czyli ówczesnej tzw. strefy florena. Pieniądz ten w
czternastowiecznej Europie pełnił funkcję dzisiejszego euro.
Prawo do jego bicia miały tylko największe i najbogatsze kraje eu‐
ropejskie. Przyznanie tego prawa naszemu krajowi było wyrazem
docenienia jego znaczących osiągnięć gospodarczych.
Polski floren, srebrny i złoty, miał na awersie i rewersie wize‐
runek orła w koronie. Używany był tylko przy rozliczeniach waż‐
nych transakcji międzynarodowych. W kraju równowartość
srebrnego florena stanowiło wtedy sześć złotych lub sto osiem‐
dziesiąt groszy praskich. Złoty floren wart był dziesięć razy wię‐
cej. Był on bity prawdopodobnie w Wenecji, dokąd wysyłano z
Polski odpowiednie ilości złota i srebra.
Wymieniając wielkie osiągnięcia króla Kazimierza, należy
wśród tych najważniejszych uwzględnić jeszcze powołanie przez
niego Akademii Krakowskiej, później znanej jako Uniwersytet Ja‐
gielloński. Była ona dziesiątą tego typu uczelnią w Europie, a
drugą, po praskiej, w tej części naszego kontynentu. Wprowa‐
dzała Polskę do świata europejskiej nauki.
Największym sukcesem polskiego króla na arenie międzyna‐
rodowej było natomiast doprowadzenie do zjazdu władców euro‐
pejskich w Krakowie, we wrześniu 1364 roku. Uczestniczyli w
nim Karol IV – cesarz niemiecki, Ludwik – król węgierski i póź‐
niejszy król Polski, Waldemar IV Atterdag – król Danii, Piotr de
Lusignan – król Cypru, oraz książęta: Władysław opolski, Siemo‐
wit III mazowiecki, Bogusław V wołogowsko-słupski wraz z sy‐
nem Kaźkiem, Bolesław II świdnicki, Bolesław III Rozrzutny brze‐
ski, a także cesarski syn Jan Henryk, wtedy margrabia Moraw,
Otto Wittelsbach – margrabia brandenburski, oraz Jan, nuncjusz
Stolicy Apostolskiej. Prawdopodobnie obecni byli w Krakowie
również inni książęta śląscy.
Oficjalnie krakowski zjazd poświęcony był przygotowaniom
do stworzenia szerokiej koalicji anty tureckiej. Faktycznie nato‐
miast regulował nowy porządek terytorialny w Europie Środko‐
wej, w której Królestwo Polskie odzyskało należne mu miejsce,
zarówno pod względem politycznym, jak i terytorialnym. Po‐
nadto ostatecznie rozstrzygnięto w Krakowie wieloletni spór po‐
między Karolem VI a Ludwikiem węgierskim.
Dzisiaj już się o tym bardzo ważnym politycznym wydarzeniu
na ogół nie pamięta, sprowadzając całe to wielkie dyplomatyczne
przedsięwzięcie, zainicjowane i przeprowadzone przez polskiego
króla, najwyżej do końcowej wystawnej uczty w mieszczańskim
domu krakowskiego rajcy Mikołaja Wierzynka. Uczty podobno
znakomitej, którą odnotowano w wielu europejskich kronikach,
ale to przecież nie ona była podczas tego zjazdu wydarzeniem
godnym największej uwagi. Szkoda, że w porównaniu z ciągłymi
spekulacjami nad menu tej pożegnalnej uczty tak mało się obec‐
nie przypomina o samym spotkaniu i jego przebiegu. Był to nie‐
wątpliwie ten moment w naszej historii, w którym po raz pierw‐
szy weszliśmy z pełną akceptacją ówczesnej Europy na stałe do
wielkiej europejskiej rodziny. I to od razu jako ważny i liczący się
partner. Autorem tego sukcesu był niewątpliwie król Kazimierz.
Całym zresztą swoim panowaniem Kazimierz Wielki udowad‐
niał, iż w najtrudniejszych nawet warunkach można było kiero‐
wać państwem w zupełnie inny sposób. Przede wszystkim rozu‐
mem, a nie tylko mieczem. Wydawało się to oczywiste, ale tę wie‐
dzę król zawdzięczał Karolowi Robertowi Andegaweńskiemu,
jednemu z największych królów węgierskich; zdobył ją podczas
pobytu na jego dworze. Otaczał się mądrymi doradcami i w od‐
różnieniu od Władysława Łokietka śmiało z ich rad korzystał.
Za rządów Kazimierza Wielkiego Polska awansowała z trzecio‐
rzędnego kraju na naszym kontynencie do grona silnych organi‐
zmów politycznych, gospodarczych, społecznych i kulturalnych.
I stało się to za panowania tylko jednego króla. Świadczy to najle‐
piej o tym, jaki narodowy potencjał marnował wcześniej swoimi
nierozważnymi decyzjami Władysław Łokietek.
Bulla papieża Klemensa V potępiająca zbrodnie i
(fragmenty)
Klemens biskup, sługa sług Bożych, czcigodnemu bratu arcybisku‐
powi Bremy Janowi i ukochanemu synowi Albertowi z Mediolanu,
kanonikowi Rawenny, naszemu kapelanowi pozdrowienie i apostol‐
skie błogosławieństwo. Powołani, acz niegodni do uprawy i strzeże‐
nia winnicy Pańskiej, powinniśmy się w ten sposób ćwiczyć w pracy
nad jej uprawą i zbawiennym stróżowaniem, byśmy działając w niej
niestrudzenie i przykładając się z zapałem i głęboką troskliwością do
plewienia cierni błędów i kolców grzechów, które niekiedy usiłują
przesłonić jej powierzchnię, oraz zaszczepienia zarodków cnót, któ‐
rymi raduje się Najwyższy, strzegli jej szczególnie od tych ucisków,
które wkradając się skrycie pod płaszczykiem pobożności, trudniej
dają się wyminąć. Zaiste za naszych poprzedników biskupów rzym‐
skich, jak i za naszych czasów dochodzą do Stolicy Apostolskiej gło‐
śne wołania o pomoc i znane powszechnie skargi, że mistrzowie i
bracia Szpitala Zakonu Niemieckiego NMPanny ustanowieni przez
tąż stolicę w Rydze, Inflantach i w Prusach po to jedynie, by mę‐
stwem osłaniali kościoły, osoby duchowne i innych wyznawców
wiary katolickiej, by strzegli ich przed atakami pogan i schizmaty‐
ków i pracowali wytrwale nad szerzeniem wiary i pobożności chrze‐
ścijańskiej, z ciężką – niestety – krzywdą naszego Zbawiciela i hańbą
wszystkich wiernych, z uszczerbkiem dla tej wiary stali się wrogami
wewnętrznymi i z przyjaciół zamienili się we wrogów. Nie powstają
dla imienia Chrystusa przeciwko wrogom wiary, ale – strach słuchać!
– dla, jak to wskazują wyraźne dowody, własnych korzyści walczą
różnego rodzaju podstępnymi sposobami raczej przeciwko Chrystu‐
sowi i zabiegają szczególnie o to, jak na to wskazują wyraźnie do‐
wody, by przejmując na własny użytek wszystkie kościoły i ich ma‐
jątki oraz dobra wiernych wspomnianych okolic, gnuśnieć wśród
ogromnego dostatku. Toteż zaniechawszy walki dla Chrystusa, toczą
raczej niegodziwą bronią walkę przeciw wiernym Chrystusowi.
Poważyli się w godny potępienia sposób niektórych ówczesnych
arcybiskupów i innych prałatów oraz dostojników w tych stronach,
nie wstrzymując się nawet od podniesienia ręki na nich, nic sobie nie
robiąc z bojaźni Bożej, nierozważnie, nie cofając się przed gwałtem, z
godną potępienia świętokradzką odwagą, schwytać i sadzić w okrut‐
nym więzieniu i zadać im inne, ciężkie fizyczne cierpienia. Tak
zniszczyli całkowicie siedem spośród czternastu kościołów sufragań‐
skich, które kościół metropolitalny w Rydze miał zwykle w tych stro‐
nach, a siedem innych pozostawili w takim stanie, że więcej hańby i
wstydu przynoszą godności pasterskiej, niż gdyby ich całkiem nie
było. Albowiem wyrzuciwszy z czterech z nich kanoników ustano‐
wionych zgodnie z przepisami prawa kanonicznego, umieścili w wy‐
mienionych kościołach jako kanoników braci swojego Zakonu. Fak‐
tycznie usuwają i powołują ich w nich zgodnie ze swym życzeniem.
[...] Wybrani więc w ten sposób i fałszywie zatwierdzeni, otrzymują
konsekrację na biskupów i nie okazują żadnego posłuszeństwa tam‐
tejszemu kościołowi metropolitalnemu w Rydze. W pozostałych zaś
trzech kościołach katedralnych, jeśli są nieobsadzone, wprowadzają
doń jakie chcą osoby [...] Wszystkie dobra tych kościołów, które zwy‐
kle mają wybitnych biskupów ze znakomitymi kapitułami dysponu‐
jącymi ogromnymi majątkami i dochodami, zagarniają wbrew zasa‐
dom na własny użytek, nie bez szkody i straty dla tych kościołów.
I aby móc swobodniej srożyć się wobec wspomnianej metropolii i
innych prałatów i wiernych tych prowincji i ziem i poddawać pod
swoją władzę ich twierdze, zamki, ziemie, sądownictwo i prawa, łą‐
czą się w niegodziwy sposób z tymiż poganami, a udzielając im prze‐
ciw wspomnianym wiernym oficjalnej pomocy, rady i poparcia,
sprzedają im i pozwalają, by im inni sprzedawali żelazo, broń, konie
i inne towary, dzięki którym wspomniani poganie mogą atakować
dotkliwiej tych wiernych...
[...] Przypisują im także następujące bezeceństwo i straszną
niegodziwość. Gdy król pogański nawrócił się ze swymi podda‐
nymi na wiarę chrześcijańską i stopniowo wprowadzał w całym
swym królestwie różnych biskupów i kapłanów świeckich oraz
braci zakonu kaznodziejskiego i braci mniejszych, żeby zostali na
stałe celem tępienia błędów i zaszczepiania światła prawdziwej
wiary, ci sami mistrzowie i bracia jawnie i tajnie zabiegali o to,
żeby niektórych z tych biskupów, kapłanów i braci wyrzucono
stąd, innych zaś wymordowano.
[...] Ostatnio doszło do naszych uszu, że wspomniani mistrzo‐
wie i bracia szpitalni, wtargnąwszy zbrojnie do ziemi ukocha‐
nego syna, szlachetnego męża, księcia krakowskiego i sando‐
mierskiego Władysława, w mieście Gdańsku wymordowali po‐
nad dziesięć tysięcy ludzi, zadając śmierć kwilącym w kołyskach
niemowlętom, których by nawet wróg wiary oszczędził. Ci sami
mistrzowie i bracia dopuścili się podobno wielu innych godnych
potępienia występków, których szczegółowe, po kolei wyliczanie
zajęłoby zbyt dużo miejsca.
My więc, którzy z woli Pana kierujemy zarządzaniem tej Pańskiej
winnicy, pragnąc, by po wycięciu kolczastych krzewów umacniały się
w niej winne latoroślą, biorąc również pod uwagę, że wymienione
wyżej błędy, o które są pomawiani wspomniani mistrzowie i bracia,
są zgubne i przeciwne naszej wierze, a raczej wrogie sercom wszyst‐
kich wiernych Chrystusowych, nie możemy ich z czystym sumieniem
z przymrużeniem oka pominąć. Uważając też, Że w takich wypad‐
kach odkładanie na później środków zaradczych [jest niesłuszne], że
należy usilnie zachęcić i napomnieć Waszą Świątobliwość, której głę‐
bokiemu rozsądkowi ufamy w Panu całkowicie, polecając Wam ści‐
śle i pismem Stolicy Apostolskiej nakazując, abyście się osobiście
udali w te strony lub do tych miejscowości w tych stronach, które
Wam się wydadzą odpowiedniejsze dla przeprowadzenia tego zada‐
nia, i mając przed oczyma jedynie Boga, żebyście zbadali dokładnie
prawdę, jeśli chodzi o zarzuty stawiane wspomnianym wyżej mi‐
strzom i braciom tegoż [zakonu] szpitalników znajdujących się w wy‐
mienionych prowincjach i krajach, we wszystkich po kolei wymienio‐
nych wyżej sprawach oraz odnośnie do artykułów, które Wam prze‐
syłamy zawarte w naszej Bulli oraz wszystkich innych zbrodni i wy‐
stępków, które się im publicznie – jak się o tym przekonacie – zarzuca
[...]
Dane w Awinionie 19 czerwca w piątym roku naszego pontyfi‐
katu, w roku Pańskim 1311.
Miecz koronacyjny „Szczerbiec”
Podczas koronacji Władysława Łokietka po raz pierwszy niesiono
przed polskim królem tzw. miecz koronacyjny. Miał to być rzekomo
legendarny „szczerbiec” Bolesława Chrobrego. W rzeczywistości był
mieczem z XII lub XIII wieku, nieznanego pochodzenia.
Najstarszy zapis o „szczerbcu” pochodzi z Kroniki Polskiej Galla
Anonima. Mieczem tym miał podobno książę Bolesław uderzyć w
Złotą Bramę w Kijowie, w połowie sierpnia 1018 roku. Drużynni‐
kom, zdziwionym faktem wyszczerbienia własnego miecza, miał po‐
dobno odpowiedzieć – „tak jak ten miecz, wyszczerbiona dzisiaj zo‐
stanie cnota córki najtchórzliwszego króla, której mi kiedyś odmó‐
wiono za żonę”. Tyle w sprawie późniejszego miecza koronacyjnego
odczytać można u Galla Anonima.
Tym królem był wielki książę Rusi Kijowskiej Włodzimierz zwany
Wielkim. Córką – młodziutka, olśniewającej urody Predsława, o któ‐
rej rękę wcześniej ubiegał się nasz władca, ale został przez nią odtrą‐
cony. Bolesław Chrobry najpierw w obecności polskich dworzan
zgwałcił Predsławę. Potem jednak tak się zakochał w tej ruskiej księż‐
niczce, że uprowadził ją do Polski i osadził w Ostrowie Lednickim,
gdzie dla niej kazał wybudować nawet cerkiew. Miał z Predsławą
dwie córki.
Miecz z Kijowa prawdopodobnie złożono mu do trumny. Wszelki
ślad po nim jednak zaginął, gdy w 1038 roku najechał na Polskę cze‐
ski książę Brzetysław II. Spalił Poznań i Gniezno. Wywiózł do Pragi
relikwie św. Wojciecha. Zniszczył groby Mieszka I i Bolesława Chro‐
brego, rzucając resztki kości naszych władców psom na pożarcie.
„Szczerbiec” numer dwa to dzieło króla Bolesława Śmiałego.
Kiedy zdobywał Kijów, powtórzył ten gest swojego wielkiego pra‐
dziada, choć tym razem już bez żadnych seksualnych podtekstów.
Miecz później towarzyszył królowi podczas wygnania na Węgry. Za‐
ginął na obczyźnie.
Trzeci, ten koronacyjny „Szczerbiec”, sądząc po zdobieniu rękoje‐
ści, był prawdopodobnie początkowo własnością jakiegoś krzyżowca,
niewykluczone, że któregoś z polskich uczestników krucjat do Ziemi
Świętej. Jest to typowy miecz ceremonialny. Jego długość całkowita
wynosi 98,4 cm, długość głowni – 82 cm, a szerokość głowni – 5 cm.
Pierwszym udokumentowanym źródłowo jego posiadaczem był
książę Bolesław I mazowiecki, w którego rękach mógł się znaleźć ok.
1230 roku. Książę ten był bratem Kazimierza I, ojca Władysława Ło‐
kietka. A zatem ten trzeci „szczerbiec” mógł być po prostu pamiątką
z domu rodzinnego króla krakowskiego.
Ostatnio pojawiła się hipoteza, że miecz ten ofiarowali księciu Bo‐
lesławowi Pobożnemu Żydzi uciekinierzy z Hiszpanii, wdzięczni za
umożliwienie im zamieszkania w Wielkopolsce. Potem wraz z posa‐
giem książęcej córki – Elżbiety – otrzymał go Władysław Łokietek.
Miecz nazwany „Szczerbcem” służył później do koronacji polskich
królów, z wyjątkiem Augusta III Sasa, który skorzystał z wszystkich
regaliów wykonanych przez drezdeńskiego złotnika Johanna Heinri‐
cha Kohlera. Wywieziony w 1795 roku przez Prusaków, stał się póź‐
niej własnością ambasadora rosyjskiego w Paryżu, potem znalazł się
w Petersburgu, a po pierwszej wojnie światowej powrócił do Polski.
W czasie drugiej wojny znalazł się w Kanadzie. Został, staraniem
władz Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, zwrócony w 1961 roku.
Znajduje się obecnie w Państwowych Zbiorach Sztuki na Wawelu.
(zapiska z Rocznika kapitulnego krakowskiego powstała już za czasów pa-
nowania króla Władysława Łokietka)
Roku wcielenia Pana naszego Jezusa Chrystusa 1312 mieszczanie
krakowscy, rozpaleni szałem germańskiej zajadłości, przyjaciele
przestępstwa, a także jawni i skryci wrogowie pokoju, poniechawszy
bojaźni bożej, sprzeciwili się panu Władysławowi, księciu Krakowa i
Sandomierza i władcy całego królestwa polskiego, tak jak Judasz da‐
jący Jezusowi pocałunek, w miejsce przysięgi okazali przebiegłą chy‐
trość i sprowadzili księcia opolskiego Bolesława. Ten w końcu, ugo‐
dziwszy się ze wspomnianym księciem Władysławem Łokietkiem i
zadawszy mieszczanom liczne szkody, uwięziwszy wójta Alberta,
który dał początek całej tej nieprawości, ustąpił z miasta i powrócił
do siebie. A wtedy natychmiast najjaśniejszy książę Władysław,
wkraczając znowu do wspomnianego miasta, niektórych spośród
mieszczan schwytał i zamknął pod więzienną strażą. Tychże uwię‐
zionych w sposób okrutny po całym mieście końmi włóczył i włóczo‐
nych za miastem na szubienicy w sposób budzący litość powiesił i na‐
kazał, aby ciała wisiały tak długo, dopóki zgniłe ścięgna nie puszczą
wiązań kości. W tym samym roku wybudował w mieście gród, zbu‐
rzywszy uprzednio dom wspomnianego wójta i wzniósł wieżę w bra‐
mie prowadzącej do Świętego Mikołaja.
Dokument króla Jana Luksemburskiego z 12 III
(w sprawie nadania Krzyżakom Pomorza)
My, Jan, z Bożej łaski król Czech i Polski i hrabia luksemburski i jego
żona Elżbieta, z tejże samej łaski królowa tychże królestw, hrabina
luksemburska, niniejszym chcemy, żeby na zawsze doszło do wiado‐
mości wszystkich, zarówno obecnych, jak i przyszłych, co następuje.
Ponieważ wierzymy, że między wszystkimi dziełami pobożności,
dzięki którym dochodzi się do tronu Wiecznego Króla, największy
użytek zbawieniu dusz przynosi, jeśli miejscom związanym z kultem
lub ludziom poświęconym Bogu, którzy codziennie służą Panu, daje
się hojnie i ofiaruje coś, dzięki czemu wzrastają w dobrym, ponieważ
zatem pobożni mężowie, a mianowicie brat Werner v. Orseln, wielki
mistrz zakonu szpitalików NMPanny niemieckiego domu jerozolim‐
skiego, a także sami bracia, panowie ziemi pruskiej [których obyczaje
są godne pochwały] dają zasługujący na wspomnienie przykład życia
i praktyk, twardzi i niezłomni w krzewieniu prawdziwej wiary, dla
której obrony przed Litwinami i wchodzącymi w ich ślady wszelkimi
zawziętymi wrogami Chrystusa stają – sami to widzieliśmy – jak
mur nie do zdobycia, narażając się na trudy, rany, śmierć i nieraz
ponoszą niepowetowane straty. My więc, żeby mistrz i wspomniani
bracia mogli skuteczniej podejmować trudy, wydatki i starania, za‐
równo oni sami, jak przez swoich pomocników i poddanych i trwać
przy nich w przyszłości oraz stawiać skuteczniejszy odpór prześla‐
dowcom wiary chrześcijańskiej, pragnąc gorąco uczestniczyć w do‐
brych dziełach, które za ich pośrednictwem powstają gdziekolwiek,
byśmy za dobra tego świata zasłużyli na zdobycie niebieskich i
wieczne królowanie razem z Panem królów, dla zbawienia dusz na‐
szych poprzedników i następców, przodków i dziedziców oraz wła‐
snych [dusz], dla zmazania naszych grzechów, wspomnianemu mi‐
strzowi i braciom całego Zakonu za wspólnym porozumieniem, po‐
wszechną zgodą i jednomyślnym żądaniem, nienakłonieni zdradą
ani nieosaczeni żadnym podstępem, uczciwie, dobrowolnie i nie‐
odwołalnie, tytułem prostej i szczerej jałmużny, ze względu na miłość
Boga i cześć NMPanny, z hojności i szczodrobliwości królewskiej, za
zgodą naszych wiernych dajemy, darowujemy i przekazujemy ziemię
pomorską i wszelkie prawo, własność oraz sprawowanie nad nią
władzy zwierzchniej, jakie do niej, jej całości lub części nam, naszym
dziedzicom, królom Czech i Polski lub królowym do tej pory przysłu‐
giwały albo w jakikolwiek sposób będzie mogło w przyszłości przysłu‐
giwać, z prawem posiadania, dzierżenia, rządzenia, użytkowania i
obsadzania przez tego mistrza i braci oraz ich następców i cały Za‐
kon, z tytułem wieczystej własności, żeby zawsze w całkowitym spo‐
koju robili cokolwiek im i ich następcom się spodoba. [Dajemy ją] ze
wszystkimi dochodami i przychodami, które są zawarte w obrębie
wspomnianej ziemi, czy to na jej powierzchni, czy wewnątrz, na czy
pod jej powierzchnią, ze wszystkimi mianowicie jej prawami i przyle‐
głościami, przynależnościami, miastami, grodami, zamkami,
wsiami, folwarkami, polami, rolami uprawnymi i odłogami, łąkami,
ogrodami, górami, dolinami, równinami, zaroślami, pustkowiami,
drogami i bezdrożami, rzekami, wybrzeżami, strumieniami, sta‐
wami, wodami, spływami, młynami wodnymi i wiatrakami, pra‐
wem do polowań, łowienia ptaków i ryb, stawami rybnymi, prawem
władzy sądowniczej, bicia monety, cłami, prawem patronatu nad
kościołami, z lennami, poddaństwami, prawem odbierania wszel‐
kich hołdów i wszystkimi innymi zaszczytami, czynszami, podat‐
kami, dochodami, plonami, ze wszystkimi bez wyjątku użytkami,
które znajdują się nad, pod lub we wspomnianej ziemi albo jej wnę‐
trzu w kruszcach lub metalach, złocie, srebrze, miedzi, cynie, ołowiu,
żelazie lub czymkolwiek innym, a to: w kamieniach, soli lub innych
jakichkolwiek napotkanych rzeczach, cokolwiek by to było, w całości
z wszelkimi użytkami i dochodami z nich, które by się z jakiegokol‐
wiek tytułu należały nam lub komu innemu z nas, naszym następ‐
com i dziedzicom, nie zachowując zupełnie w tej ziemi i jej przynależ‐
nościach dla nas, naszych dziedziców i następców, żadnej własności i
prawa sprawowania władzy zwierzchniej...
Kalendarium toczonych przez Władysława Ło-
(od czasu utracenia Gdańska w 1308 roku)
1308 listopad Krzyżacy zdobyli Świecie, ostatni polski gród na Po‐
morzu Gdańskim. Od tej pory całe Pomorze znalazło się pod ich
władzą.
1327 lipiec Władysław Łokietek rozpoczął wojnę o Kujawy, ataku‐
jąc najpierw księstwa mazowieckie. Odwetowa wyprawa krzy‐
żacka (sojusznika mazowieckich książąt) zmusiła króla do odstą‐
pienia bez odniesienia żadnych korzyści.
1329 styczeń Król wkroczył na ziemie krzyżackie, w czasie gdy Za‐
kon zaangażowany był w wyprawę krzyżową przeciwko Żmudzi.
Na wieść o ataku krucjata została przerwana. W kontrataku
krzyżackim Polska utraciła Dobrzyń i część Kujaw. Książę płocki
złożył hołd królowi Janowi Luksemburskiemu, który oficjalnie
nadał Zakonowi całe Pomorze Gdańskie.
1329 marzec Nowy atak Krzyżaków. Zdobyli Włocławek i Przedacz,
złupili północną część ziemi łęczyckiej, po czym wycofali się na
swoje terytoria.
1330 lipiec Krzyżacy zaatakowali i zdobyli ważny gród Wyszogród
Kujawski oraz Nakło, Bydgoszcz, Raciążek i Radziejów. Z samego
okupu za jeńców uzyskali 400 grzywien.
1330 wrzesień Władysław Łokietek rozpoczął kolejną wyprawę,
wspólnie z wielkim księciem litewskim Gedyminem i posiłkami
węgierskimi, lecz Węgrzy odmówili walki u boku pogan. Wskutek
niedotrzymania przez króla uzgodnień z Gedyminem, ten wyco‐
fał się na Litwę. Po nieudanych oblężeniach Kowalewa i Lipienia
Władysław Łokietek podpisał półroczny rozejm. Nie odniósł z tej
wyprawy żadnych korzyści.
1331 lipiec Wyprawa krzyżacka pod wodzą Ottona von Lutter‐
berga. Krzyżacy spustoszyli północno-wschodnią Wielkopolskę.
Zdobyli i spalili m.in. Gniezno, oszczędzając tylko katedrę.
1331 sierpień Nowa wyprawa krzyżacka na Kujawy, zakończona
bitwą pod Płowcami.
1331 listopad Kolejna wyprawa Zakonu na Kujawy. Czysto łupież‐
cza. Bez polskiej reakcji.
1332 kwiecień Krzyżacy zerwali rozmowy z Władysławem Łokiet‐
kiem. Ponownie zaatakowali Kujawy. Zdobyli Brześć Kujawski,
Gniewków i Pakość. Powołali komturie zakonne w Brześciu, Ko‐
walewie i Radziejowie.
1332 sierpień Kontratak Władysława Łokietka. Po wkroczeniu na
ziemię dobrzyńską i nieudanych próbach zdobycia Kowalewa i
Lipienka wojska polskie zostały otoczone przez zakonną armię.
Do walnej bitwy nie doszło. Podpisano zawieszenie broni do 23
maja 1333 roku. W następstwie tej wyprawy król Jan Luksem‐
burski podarował Zakonowi całe Kujawy na własność.
Abraham W., Sprawa Muskaty, Kraków 1893.
Abraham W., Stanowisko kuryi papieskiej wobec koronacyi Włady‐
sława Łokietka, Lwów 1900.
Arnold S., Odrodzenie Królestwa Polskiego, Zamość 1921.
Balzer O., Genealogia Piastów, Kraków 2005.
Balzer O., Królestwo Polskie 1295-1370, Lwów 1919-1920.
Bandtke J.S., Dzieje Królestwa Polskiego, Wrocław 1820.
Barański M.K., Dynastia Piastów w Polsce, Warszawa 2005.
Baszkiewicz J., Polska czasów Łokietka, Warszawa 1968.
Baszkiewicz J., Powstanie zjednoczonego państwa polskiego na
przełomie XIII i XIV wieku, Warszawa 1954.
Bielowski A., Pomniki dziejowe Polski, Warszawa 1960.
Bieniak J., Wiec ogólnopolski w Żarnowie 3-7 czerwca 1319 r. a ge‐
neza koronacji Władysława Łokietka, w: „Przegląd Histo‐
ryczny”, t. LXIV, z. 3.
Biskup M., Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim (1308-1521),
Gdańsk 1993.
Byszewski A., Władysław Łokietek, książę brzesko-kujawski, nie‐
złomny król Polski, Warszawa 1932.
Dąbrowski J., Dzieje Polski średniowiecznej, Kraków 1995.
Dąbrowski J., Korona Królestwa Polskiego w XIV wieku, Wrocław
1956.
Długopolski E., Bunt wójta Alberta, w: „Rocznik Krakowski”, t.
VII, 1905.
Długopolski E., Władysław Łokietek na tle swoich czasów, Kraków
2009.
Dowiat J., Polska państwem średniowiecznej Europy, Warszawa
1968.
Grabski A.F., Polska w opiniach Europy Zachodniej w XIV-XV
wieku, Warszawa 1968.
Gródecki R., Polska piastowska, Warszawa 1969.
Gródecki R., Zachorowski S., Dąbrowski J., Dzieje Polski średnio‐
wiecznej, Kraków 1926.
Jana Długosza Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego,
Warszawa 1961.
Jurek T., Uwagi o bitwie pod Płowcami, w: „Ziemia Kujawska”, nr
9, 1995.
Kłoczkowski J., Historia Polski od czasów najdawniejszych do
końca XV w., Lublin 2000.
Kłodziński A., Rokowania polsko-brandenburskie, w: „Z dziejów
narodu. Wypisy ze źródeł i streszczenia z opracowań histo‐
rycznych”, 1908.
Kronika książąt polskich, Lwów 1878.
Kronika wielkopolska, Warszawa 1965.
Kuczyński S.K., Księga królów i książąt polskich, Warszawa 1999.
Kurtyka J., Odrodzone królestwo. Monarchia Władysława Łokietka
i Kazimierza Wielkiego w świetle nowszych badań, Kraków
2001.
Łowmiański H., Historia Polski, t. 1, Warszawa 1969.
Mikołajczak W., Wojny 1308-1521 r. polsko-krzyżackie, Zakrzewo
2009.
Naruszewicz A., Historia narodu polskiego, Kraków 1859.
Nowacki B., Czeskie roszczenia do korony w Polsce w latach 1290-
1335, Poznań 1987.
Nowacki B., Przemysł II 1257-1296. Odnowiciel korony polskiej,
Poznań 1997.
Nowak T.M., Władysław Łokietek – polityk i dowódca, Warszawa
1978.
Nowakowski T., Małopolska elita władzy wobec rywalizacji o tron
krakowski w latach 1288-1306, Bydgoszcz 1992.
Piastowie. Leksykon biograficzny, Kraków 1999.
Piastowie w dziejach Polski, Wrocław 1975.
Pietras T., „Krwawy wilk z pastorałem ”. Biskup krakowski Jan
zwany Muskatą, Warszawa 2001.
Polska dzielnicowa i zjednoczona, pod red. Aleksandra Gieysztora,
Warszawa 1972.
Polska Jana Długosza, pod red. Henryka Samsonowicza, War‐
szawa 1984.
Polska wieków średnich, Poznań 1861.
Potkański K., Zdrada Wincentego z Szamotuł, Kraków 1899.
Rópell R., Dzieje Polski do XIV stulecia, Poznań 2005. v
Rosik S., Wiszewski P., Poczet polskich królów i książąt (od Hen‐
ryka Brodatego do Kazimierza Jagiellończyka), Wrocław 2005.
Szczur S., Historia Polski. Średniowiecze, Kraków 2006.
Tęgowski J., Zabiegi księcia kujawskiego Władysława Łokietka o
tron krakowski w latach 1288-1293, w: „Zapiski Kujawsko-Do‐
brzyńskie”, t. 6, 1987.
Tymieniecki K., Polska w średniowieczu, Warszawa 1964.
Urban W., Krzyżacy: historia działań militarnych, Warszawa
2005.
Włodarski B„ Polityka Jana Luksemburczyka wobec Polski za cza‐
sów Władysława Łokietka, Lwów 1933.
Włodarski B., Polska i Czechy w II połowie XIII i początkach XIV
wieku (1250-1306), Lwów 1931.
Wyrozumski J., Dzieje Krakowa, t.l, Kraków 1992.
Zieliński A., Przekleństwo tronu Piastów, Warszawa 2007.
Zmudzki P., Studium podzielonego Królestwa. Książę Leszek
Czarny, Warszawa 2000.