Rozdział 1
Jeśli była jakaś moc z której wampir naprawdę mógłby skorzystać, Graf McDonald
stwierdził, iż mógłby to być wewnętrzny GPS. Prowadząc swój samochód - De Tomaso
Pantera L z 1974 roku koloru magnetycznej czerni - jedną ręką, postukał malutki ekran
swojego GPS'a TomTom i wypowiedział słowa, za które jego matka zmusiłaby go do
zjedzenia była.
Jego BlackBerry za wibrował na skórze fotela pasażera sekundy zanim Lady Gaga
zadźwięczała z małego głośnika. Wyrwał GPS'a z podstawy przyssawki i chwycił go w lewą
rękę, kierując kolanami podczas gdy chwycił prawą za telefon. Była to kolejna rzecz z
której wampiry mogły korzystać. Dodatkowe kończyny, które mogły być użyte gdy tego
chciał.
- Sophia - powiedział do telefonu kiedy uderzył w ekran TomTom.- Czego chcesz?
- Kochanie!- Sophia nazywała każdego kochaniem. Było to w jej stylu.- Jesteś w
drodze, prawda?
Spośród wszystkich cech które Graf dostał z tych seksownych i męczących od
swojej pani, sposób w jaki kończyła pytanie odpowiedzią jaką chciała usłyszeć, był w
pierwszej piątce. Nie mógł się powstrzymać od uśmiechu.
- Mam nieznaczne opóźnienie. Ten durny GPS nie działa.
- Och nie, nie!- Sophia cmoknęła językiem i nawet ten dźwięk miał włoski akcent.-
Kochanie, nie zamierzasz przegapić mojej imprezy, prawda?
Graf zerknął przez przednią szybę na prostą drogę, która nie zmieniła się od czasu
gdy spojrzał na nią przed chwilą.
- Jeśli się stąd nie wydostanę.
- No cóż, gdzie jesteś?- spytała poważnie.
- Będę z tobą szczery, Soph. Nie mam pieprzonego pojęcia gdzie jestem -
przygotował się na upomnienie, gdyż był pewny, że nadejdzie.
- Graf, twój słownik! Brzmisz jak chłop - westchnęła.- Masz mój adres, prawda?
- Tak, mam twój adres. Zaprogramowałem to gówno na twój adres.
Cholerna technologia. Zazwyczaj ją uwielbiał. Dzięki Bogu za internet. Telewizja
wysokiej rozdzielczości, tak, tak, tak. Te małe, podstępne urządzenia, które udają, że ci
pomogą a następnie wbiją nóż w plecy? Te mogły ssać jego dużego, grubego...
- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia dlaczego masz takie problemy z kierunkami.
Wjedź na autostradę i skieruj się na Waszyngton D.C. To nie jest trudne!- Sophia żachnęła
się przez linię.- Zrób to!
- Cóż, chciałbym, dyniowy tyłeczku, ale upuściłem ten przeklęty TomTom na
parkingu w Denny i teraz wszystko jest po hiszpańsku i nie mogę wrócić do ekranu mapy -
wziął głęboki oddech i podparł telefon ramieniem aby wyłowić papierosy ze swojej kurtki
na siedzeniu obok.
- Nie rozumiem was, mężczyzn - Sophia powiedziała, wiedząc jak dobrać słowa, aby
wiedział iż to obraza.- Wiesz, że teraz zamieniam tylko kobiety, prawda? Ponieważ nie są
takie... wulgarne i głupie. Nie chcę zranić twoich uczuć, słodki Grafie, ale to prawda w
mojej opinii. A teraz, dlaczego nie znajdziesz jakiegoś miejsca do zjechania i zapytasz o
drogę aby tutaj szybko dojechać? Dobra, chłoptasiu. Papa!
Jak zwykle rozłączała się bez szansy na odpowiedzenie. Rzucił telefon na siedzenie,
rzucił TomToma na podłogę po stronie pasażera i zapalił papierosa. Gdy spojrzał na drogę,
największy jeleń jakiego kiedykolwiek widział, gapił się na niego.
Z krzykiem szarpnął kierownicę i skręcił gwałtownie, ledwo omijając zwierzę.
Wysoka trawa i rów zamajaczyły tuż nad zakrętem, chcąc zniszczyć pracę jego lakiernika i
rozbić światła. Niedopuszczalne. Walczył na ostrym zakręcie próbując odzyskać kontrolę
nad samochodem i w końcu udało mu się go zatrzymać na środku drogi.
Bardzo niewiele rzeczy przyprawiało Grafa o taki skok adrenaliny jak zagrożenie
jego samochodu i pochylił się nad kierownicą, jego serce - które zazwyczaj nie biło - waliło
mu w piersi.
- Chryste - mruknął, łagodząc dźwignię zmiany biegów i przesunął ją z powrotem
do pierwszego. Dobra, może Sophia miała rację. Nadszedł czas, by przełknąć jego dumę,
zapytać o pomoc i trzymać oczy na drodze.
Problem tkwił w tym, że gdy powoli jechał drogą, skanując pola po obu stronach
szukając więcej demonicznych stworzeń, nie było żadnego miejsca do zatrzymania się;
minął wiele gospodarstw, wiele małych domów ranczowych z pomostami, nadziemnych
basenów bez śladów drzew na trawnikach, ale nic nie wykazywało na to, by jakieś miasto
było w pobliżu. Minął elewator zbożowy, ale został porzucony. Starał sobie przypomnieć
ostatni raz, gdy widział coś co zapowiadałoby cywilizację, do której powinien dotrzeć w
przeciągu przynajmniej godziny. I było blisko końca swojej podróży... Jeżeli będzie się
błąkał przez całą noc, będzie musiał znaleźć jakiś hotel. A jeśli go nie znajdzie przed
wschodem słońca...
Przełknął ślinę przez ściśnięte gardło i zmusił się do ogarnięcia spraw bez
panikowania. Wcześniej już zetknął się ze wschodem słońca. Wspomnienie klującego
palącego bólu było pełnowymiarowe, rozprzestrzeniało ognistą agonię na jego ramionach
w palącym ostrzeżeniu. Zimny pot zrosił jego czoło i wytarł go z przekleństwem, starając
się uzyskać kontrolę nad swoim strachem. Tak, bycie palonym przez słońce było potwornie
bolesne. Tak, leczenie zajmowało dużo czasu. Ale był wtedy młodszy, z mniejszą
umiejętnością leczenia. Całej sytuacji można byłoby uniknąć, gdyby zachował zimną krew.
By się rozproszyć, pomyślał o całej zabawie jaka na niego czekała w miejscu jego
przeznaczenia. Imprezy Sophii na Czwartego Lipca były legendarne. Lata temu była w
Anglii kiedy wiadomość o potencjalnym powstaniu w koloniach króla Jerzego przykuła jej
uwagę i Sophia, nigdy nie chcąc przegapić czegoś ekscytującego, wskoczyła na łódź i
przeniosła się. Tak więc, była już podczas pierwszego Czwartego Lipca i rewolucji, która po
nim nastąpiła.
- Kochanie - powiedziała mu kiedyś.- Miał to być albo historyczny moment albo
chaos. Jak mogłam to przegapić? Te wszystkie ciała leżące wokół, niezabezpieczona wieś i
mężczyźni na wojnie. Pysznie.
Graf uśmiechnął się na to wspomnienie. Jego pani była... cóż, była spektakularna.
Jedynej rzeczy jakiej w niej nie lubił, to taka, że musiał się nią dzielić z jej innymi
adeptami. Zmieniała około trójkę na rok i wysyłała je w drogę, jakby była cholerną fabryką
wampirów, ale w jakiś sposób zawsze sprawiała, że wszyscy czuli się wyjątkowi i kochani.
Sam dostęp do jej krwi był oznaką miłości - jaki cenniejszy prezent mogło dać komuś niż
dar wiecznego życia?
Kątem oka dostrzegł światło. Nie było wystarczająco mocne na tyle by mógł
dostrzec je człowiek; wzrok wampira był doskonały. Wiązka światła kołysała się dziko w
ciemności. Latarka. Wewnątrz jakiejś struktury. Wcisnął hamulce i zatrzymał się, badając
źródło światła. Budynkiem była stacja benzynowa, zresztą wszystkie były zamknięte, gdyż
w tym środkowym zachodzie nic nie było otwarte do późniejszej godziny, niż dziesiąta
wieczorem.
Stacja miałaby mapę. I jeśli ktoś okradał to miejsce, mógł dostać jedną za darmo. I
załapać się na przekąskę.
Podjechał bliżej, następnie wyłączył silnik i pozwolił samochodowi podryfować po
żwirowej części, nie zamknął drzwi gdy wyszedł. Element zaskoczenia powodował, że
ludzie smakowali jakoś lepiej, i gdyby ta osoba miała broń, to nie chciał być postrzelony.
Nie zabiłoby go to, ale bolałoby jak diabli.
Gdy zbliżył się do budynku, okazało się, że miejsce nie było po prostu zamknięte,
ale porzucone.
Niektóre z okien były rozbite, ale nikt nie trudził się tym, by zakryć je deskami. Cena
papierosów była wyświetlona na wyblakłym znaku nierozbitego okna, co napawało Grafa
śmieszną radością. Pchnął niezamknięte drzwi i zadzwonił dzwonek. Co za niespodzianka.
Półki były puste, więc miejsce było wyraźnie splądrowane. Dlaczego ktoś miałby
zadać sobie trud, by tu się włamać?
- Halo!- zawołał radośnie.- Jest ktoś w domu?
Coś poruszyło się w najdalszym kącie sklepu, w pobliżu oszklonych, pustych
chłodnic.
- Wiem, że tutaj jesteś. Widziałem twoją latarkę - Graf zauważył, że tak zaczynały
się horrory. Zarozumiały, pewny siebie facet wchodzi w straszne miejsce, myśląc, że jest
twardzielem, potem coś strasznego wyskakuje z cienia...
Ale wiedział, że w tym momencie był najbardziej straszną istotą, więc porównanie
do horroru przyprawiło go o uśmiech.
- Dobra. Chcesz zrobić to w trudny sposób? Możemy tak zrobić.
Ktokolwiek to był, poruszył się po podłodze. Jednak nie zrobił tego, by uciec od
niego. Zbliżył się na rękach i kolanach. Dłoń chwyciła jego kostkę i kopnął ją, by się
uwolnić.
- Przestań! To nas usłyszy!- kobiecy głos był wypełniony paniką.- Padnij! To
nadchodzi!
- Co nadchodzi?- przykucnął, ale nie ze strachu przed tym, o czym wspaniała ta
kobieta, że idzie w ich kierunku. Musiał się jej lepiej przyjrzeć, by zdecydować czy jest
szalona czy po prostu przerażona.
Może jedno i drugie, jeśli musiał osądzić po oczach, które na niego patrzyły. Białka
świeciły jak księżyc w ciemnościach, z źrenicami które były zielone. Jej usta były tak samo
blade jak jej skóra, były ściągnięte w bolesnym oczekiwani. Promieniował od niej strach od
zapachu jej potu po nieubłagany nacisk na jego nadgarstku, który chwyciła kiedy ukląkł.
Nagle puściła goi odwróciła twarz do okien, które znajdowały się nad ich głowami.
Przycisnęła jeden palec do swych ust i cofnęła się wciąż na czworakach. Graf poszedł za
nią, chociaż wciąż nie miał pojęcia co się działo. Posiłek był posiłkiem, a ten wyglądał
całkiem smacznie, pomimo ogromnego przerażenia.
Pchnęła drzwi na zapleczu sklepu i wkradła się do środka. Nadal milcząc, wskazała
na biurko w kącie, metalowe ustrojstwo, którego nikt ze sobą nie zabrał gdy zamknięto to
miejsce. Wślizgnęła się pod nie i skinęła na niego.
Oto dylemat. Była seksownym kawałeczkiem i w normalnych warunkach, nie miałby
nic przeciwko ściskaniu się z nią w ciasnych miejscach. Ale jeśli rzeczywiście coś
złowieszczego szło w ich kierunku, bycie uwięzionym gdy się to tutaj dostanie, nie było
najlepszym pomysłem. Z drugiej strony ukrycie się na tym zapleczu będzie dobre gdy
wzejdzie słońce, gdyż nie miało żadnych okien.
Nieludzki ryk wstrząsnął ścianami i Graf podjął decyzję. Zanurkował pod biurko i
dziewczyna próbowała minąć go z piskiem:
- To tutaj jest!- krzyknęła, zakrywając uszy dłońmi i zaciskając mocno oczy. Dźwięk
jej szybkich oddechów i dzikiego bicia serca wypełnił jego uszy, jego kły wysunęły się w
oczekiwaniu.
Potem trzask rozdzierający metal wysłał natychmiastową myśl typu „Och, to nie
może być dobre” do jego mózgu. Choć wampirzy refleks był absurdalnie szybki, to nie miał
czasu aby zareagować na pompę paliwową, która przecięła ścianę jak nóż miękkie masło i
azbestowe płytki spadły z sufitu jak płatki śniegu w piekle.
- Powinniśmy się stąd chyba wynieść - powiedział, ale tak naprawdę podjęcie
decyzji nie zależało do tego człowieka, czy chciała zostać czy wyjść. Chwycił ją za
nadgarstek i pociągnął. Jeżeli chciała zachować swoją rękę, pójdzie za nim. Chciała, ale
krzyknęła:
- Nie wychodź tam!- nawet gdy pociągnął ją przez drzwi.
- Tam jest mój samochód!- krzyknął na dźwięk walącego się dachu pod pompą
paliwową. Coś poruszyło się w ciemności, ale ucieknięcie od tego czegoś było ważniejsze
dla Grafa niż przyjrzenie się temu.
Dziewczyna zawahała się i wepchnął ją przez drzwi kierowcy i wsiadł za nią, gdy
wdrapała się na fotel pasażera.
- Jedź!- krzyknęła, gdy kawałek dachu spadł na maskę samochodu.
Nie musiała powtarzać dwa razy. Silnik ryknął i transmisja zaprotestowała gdy
wcisnął wszystkie trzysta pięćdziesiąt koni pod maską, aż w końcu samochód się szarpnął i
ich stamtąd wydostał.
- Co to było?- spojrzał w lusterko. Stacja benzynowa, rozdrobniona w mak, stała
samotnie z boku drogi, ale nic wokół nie zostało zniszczone. Linie napięcia stały
spokojnie.- To było tornado?
- Jak się tu dostałeś?- człowiek zadrżał, ściskając deskę rozdzielczą, gdy usiadła
bokiem do niego. Jej głos był tak samo spanikowany, jak gdy znajdowała się w
zaciemnionej stacji, jakby to co przed chwilą się stało jeszcze z nimi nie skończyło i ulga
byłaby przedwczesna.
Nie dotarło do niego wiele rzeczy, ale jej pytanie owszem. Nie było to dobre
uczucie.
- A jak inni tutaj się dostają? Przyjechałem.
- Nie, to niemożliwe - usiadła prosto i spojrzała tępo przez szybę.- To nie może być
prawda.
Zszokowany człowiek. Fantastycznie. Powinien po prostu się zatrzymać i ją zjeść,
rzucić jej ciało do rowu i pojechać dalej, ale jakiś instynkt, który był mądrzejszy niż on,
ostrzegł go, że nie byłby to dobry pomysł.
- Cóż, nie chcę tego mówić, ale to prawda i mam zamiar za dwie sekundy wykopać
cię z tego samochodu, jeżeli nie przestaniesz się zachowywać na tak cholernie szaloną.
Jeśli będziesz miała szczęście, wcisnę najpierw hamulce.
- O mój Boże, naprawdę tutaj jesteś. Z zewnątrz - jej oczy rozszerzyły się jeszcze
bardziej, jeśli to możliwe.
- Z zewnątrz czego? Ohio? Jesteś Amiszką czy coś?- zjechał samochodem na
pobocze. Coś w tej całej sytuacji było podejrzane i miał swoje własne zasady, które
ustanowił wobec wplątywania się w ludzkie problemy. I na pewno nie jadł obłąkańców.-
Słuchaj, nie wiem co tam jest albo dlaczego to miejsce zostało rozerwane na strzępy, ale
musisz wysiąść z mojego samochodu.
- Nie! - chwyciła go za rękę, jej palce wbiły się przez jego rękaw.- Nie, musisz
wrócić!
- Moja droga, ja nie muszę niczego robić. Spadaj albo cię wyrzucę - jeżeli było coś
jeszcze na co nie miał czasu oprócz zgubienia się, to było to zgubienie się z człowiekiem
który był obłąkany. Wciąż paplała gdy otworzył drzwi i chwycił ją za ramiona i ją wypchnął
z siedzenia. Nawet gdy była już na zewnątrz samochodu, wciąż błagała, jakby jeszcze nie
zauważyła, że była już na ziemi. Odepchnął ją, by uwolnić się od jej rozpaczliwych,
szarpiących dłoni, wsiadł z powrotem do samochodu i zamknął drzwi zanim znowu zdążyła
go chwycić.
Otworzył nieco okno.
- Gdzie jest najbliższe miasto?
- Jesteś w ni - warknęła na niego, ocierając oczy.- Mam nadzieję, że będziesz się
cieszył pobytem, dupku.
Racja... więc nie zamierzała mu pomóc. Jasne, że zostawił ją na poboczu drogi, ale
właśnie uratował jej życie. Ludzie byli tacy niewdzięczni.
Odjechał. Nazwała go obcym. Do diabła, o co w tym wszystkim chodziło? Bardzo
nie chciał zawracać ku temu... cokolwiek to było, zniszczyło stację benzynową i nie chciał
wjechać w samo serce jakiejś religijnej gminy. Minął znak DZIĘKUJEMY ZA ODWIEDZENIE
PENANCE, który był pokryty wyblakłą i łuszczącą się farbą i docisnął gazu. Nie chciał
spoglądać na stację benzynową gdy ją miła - przynajmniej nie w rozmyciu. Przejechał
jakieś trzy mile odkąd minął ostatnią drogę. Zawrócił tam i pojechał z powrotem drogą.
Jeśli będzie musiał spać w bagażniku by uniknąć słońca, no cóż, zrobi to. Nie będzie to
przyjemne, ale byłoby to o wiele bardziej przyjemne niż bycie zakładnikiem religijnych
maniaków.
Po kilku długich chwilach ciszy, włączył swojego iPoda. Cały czas działy się dziwne
rzeczy. Nie chciał o tym myśleć. Znalazł ostatni album Lily Allen i włączył go, jej śpiewanie
rozproszyło gdy znowu zmagał się ze swoim TomTomem.
Trzy piosenki później zauważył, że jeszcze nie wrócił na drogę. Nie, to nie mogła
być prawda. Pewnie był zbyt rozproszony próbowanie ustawienia z powrotem języka
angielskiego i ją przegapił. Zawrócił i ruszył z powrotem. Przejechał tylko kwartał mili
zanim zrujnowana stacja zamajaczyła po jego lewej i minął znak po prawej WITAMY W
PENANCE.
- Co do... - z przodu drogą szła postać ze zwisającą głową, miała skrzyżowane ręce
na piersiach. Zwolnił obok niego, sprawdził dwa razy licznik kilometrów. Przejechał
piętnaście mil. Było to pokazane białe na czarnym a jego małe tarcze pracowały tak samo
jak reszta samochodu.
Dziewczyna posłała mu gniewne spojrzenie przez ramię i spojrzała do przodu,
odgarniając swoje długie, brązowe włosy.
Minął ją i czekał, patrząc w lusterko jak próbowała patrzeć wszędzie tylko aby nie
na samochód, do którego się zbliżała. Nie mógł nic poradzić, ale zauważył jej długie,
opalone nogi, które wystawały z ładnych, krótkich, postrzępionych dżinsów. Wiejskie
dziewczyny. Pycha. Otworzył okno gdy podeszła.
- Właśnie stało się coś dziwnego.
Nie odpowiedziała, ale szła dalej. Dał jej nieco przestrzeni, po czym pojechał za nią.
Kiedy się z nią zrównał, kontynuował:
- Właśnie próbowałem wjechać na drogę powiatową-jakikolwiek-miała-numer, ale
wydaje się, że nigdzie nie zajechałem. Masz jakiś pomysł o co może w tym chodzić?
Wciąż żadnej odpowiedzi.
Znowu pozwoli jej go wyminąć i znowu do niej podjechał.
- Równie dobrze możesz wsiąść do tego samochodu albo zostać na zewnątrz z tym
czymś, cokolwiek to było i zniszczyło tamtej budynek.
Roześmiała się bez humoru i poszła dalej.
- Nie wydawało się byś się przejmował zostawieniem mnie tutaj, kiedy myślałeś, że
będziesz w stanie stąd wyjechać i już mnie nigdy nie zobaczyć.
- No, tak - powiedział, jadąc powoli obok niej.- Ale było to wtedy, gdy zamierzałem
odjechać i już nigdy cię nie zobaczyć... Dlaczego to nie zadziałało?
- Jesteś prawdziwym dżentelmenem - pokręciła głową, wciąż idąc.- Nie możesz
odjechać ponieważ To nas tutaj trzyma.
- To?- wypowiedziała to słowo, jakby było to imię, jakby było oczywiste o czym
mówiła, ale Graf nie miał pojęcia.- Co masz na myśli, mówiąc „To”?
Było coś ciężkiego w sposobie w jaki zmarszczyła nos, jakby została pokonana
dawno temu i nie lubiła mówić o walce. Jakiekolwiek złe wspomnienia były związane z tym
tematem, sprawiły, że jej głos był trochę mniej ostry.
- Nie wiem. Nikt nie wie.
- No cóż, to znaczy, że ja jestem... - jego stopa ześlizgnęła się na hamulec i
samochód pochylił się do przodu. Pociągnął za sprzęgło i przeszedł w stan wstrzymania.-
Cholera, wsiadaj! To śmieszne.
Ku jego zaskoczeniu, obeszła przód samochodu i otworzyła drzwi od strony
pasażera.
- Zawieziesz mnie do domu czy może trochę dalej wyrzucisz mnie na poboczu?
Zignorował ją.
- Powiedziałaś mi, że mam się cieszyć pobytem. Więc domyślam się, że inne osoby
mają ten sam problem, tak?
- Nie. jesteś pierwszy - nie była sarkastyczna. Usiadła na siedzeniu i wciągnęła
swoje długie nogi gdy zamknęła drzwi.- Reszta z nas została tu uwięziona, ale obcy nigdy
się tu nie zatrzymywali.
Uwięzieni. Cóż, brzmiało to wspaniale.
- „Nigdy” oznacza... dokładnie jak długo?
- Pięć lat - wskazała na polną drogę przed nimi.- Skręć tutaj.
Zrobił co kazała, był zbyt zdezorientowany by robić co innego oprócz zadawania
pytań i wykonywania rozkazów. Nie było to w jego stylu i czuł się z tym niezręcznie.
- Przez pięć lat nikt nie był w stanie...
- Opuścić Penance albo dostać się do środka. Nikt nie składa wizyt. Nikt nie
zatrzymuje się na poboczu drogi z problemami z samochodem - zamknęła oczy.- Żadnych
karetek.
- Więc jestem pierwszą osobą, której udało się dostać do Penance przez ostatnie
pięć lat?- po jednej stronie drogi znajdowało się pole które leżało odłogiem, po drugiej
trzęsawisko.- Co to jest?
- Miasto - spojrzała na niego, jakby oszalał.- Małe, ale jednak miasto. I wszystko w
granicach miasta zostało uwięzione na ostatnie pięć lat. Nikt się tutaj nie dostaje, nikt nie
opuszcza tego miejsca.
Wyjaśniało to brak samochodów na drodze, zamkniętą stację benzynową.
- W co to jest to „To”, które cię tak przeraża? To „To” próbowało zawalić nam na
głowę budynek. O co z tym chodzi?
- Nie wiem - spojrzała w dal, jakby nie chciała o tym rozmawiać.- Widziałam To
wcześniej. Dużo ludzi widziało. To zabija. Nie każdej nocy, nie zgodnie z harmonogramem.
Na niektórych ludzi To poszło i nic im nie zrobiło. Z niektórymi odwaliło rzeź.
- Dobra - chwycił się za grzbiet nosa.- Ale co to jest?
Spojrzała na niego jakby był głupi.
- To potwór.
Rozdział 2
Realistycznie rzecz biorąc, Graf nie mógł wątpić w istnienie potworów. To po prostu
nie miało sensu. Oczywiście, że wampiry istniały. I wilkołaki. Poznał jednego z nich. Nigdy
nie słyszał o zombi, ale nie byłby zaskoczony. Czarownice? Nie zadarłby z żadną. Ale
niesklasyfikowane straszydło które rzuciło pompę benzynową na dach stacji tuż nad jego
głową? Nie było tak, że nie istniały, bo prawdopodobnie istniały, ale trudno było uwierzyć
w taką informację która pochodziła od człowieka.
- Potwór?
Kobieta skinęła głową, wciąż wpatrując się w niego jakby mógł być nieco
„specjalny.”
- Tak. Chyba nie sądzisz, że zrobiło to tornado? I minęło linie energetyczne? I
pozwoliło nam uciec? Twój samochód tam stał i nie miał ani jednego zadrapania?
- Myślałem, że to powszechne dla tego rodzaju rzeczy - mruknął, ale nie przyznał
się, że wszystko co wiedział o tornadach, pochodziło z filmu Twister.- Więc o jakim rodzaju
potwora mówimy?
- Nigdy nie zadałam sobie trudu, by go skwalifikować gdy mnie gonił - wypuściła
oddech i podniosła rękę by odgarnąć włosy. Wciąż drżała, dając Grafowi wizualną
interpretację wyglądu „jak liść na drzewie.” Już nie śmierdziała strachem, więc musiała być
wypalona z adrenaliny.- To po prostu potwór. Tylko tak można to określić. Niektórzy ludzie
myśleli najpierw, że to jakiś mutant gigantycznego oposa gdy po raz pierwszy zaczął
atakować ludzi, ale...
Skrzywił się.
- Kiedy to zaczęło atakować ludzi?
- Około pięciu lat temu - odpowiedziała tonem „Jezu, a jak myślisz?” - Zaraz potem
jak tu wszyscy utknęliśmy.
Przez kilka minut Graf niczego nie powiedział, po prostu patrzył na boleśnie prostą
drogę i pozwolił aby wszystko co powiedziała, zawaliło się wokół jego umysłu. Przez pięć
lat całe miasto było przetrzymywane przez jakiegoś potwora i nikt z zewnątrz tego nie
zauważył? Najwyraźniej było tutaj więcej do roboty niż zajęcie się jakimś potworem. Była
to sprawa którą mogło spowodować tylko zaklęcie, ale nie miał zamiaru jej o tym
powiedzieć. Nigdy nie lubił ujawniać ludziom istnienia nadprzyrodzonych, nawet jeśli
doświadczyli tego w jakieś formie. Zawsze było mnóstwo tłumaczenia i uciążliwe pytania.
Takie pytania, jakie skierował do niej.
- Mój dom jest tam - dziewczyna wskazała na miejsce, gdzie rtęciowe światła
oświetlały białe gospodarstwo chorowicie zieloną poświatą.
Graf wjechał na podjazd, który wyznaczały rdzewiejące puszki po mleku z
odchodzącą białą farbą.
- Ładny wystrój - uśmiechnął się ironicznie.
- Taa, byłam naprawdę zaniepokojona moim krawężnikiem w ciągu ostatnich pięciu
lat, przez które nie mogłam opuścić miasta i żyłam w ciągłym strachem przed potworem,
więc wal się - warknęła, otwierając drzwi od strony pasażera.
Była zadziorna. Teraz nie wiedział, czy chciał ją przelecieć czy zjeść. Albo mógł
zrobić jedno i drugie, ale jeśli tylko gdyby wpuściła go do domu.
- Czekaj - zawołał za nią, wyłączając silnik.
Wysiadł z samochodu i zatrzymała się, oparła dłonie na swych szczupłych biodrach
gdy odwróciła się do niego twarzą w twarz.
- Mam nadzieję, że nie myślisz, iż wejdziesz do mojego domu.
- Słuchaj, wiem że źle zaczęliśmy...
- Źle zaczęliśmy?- roześmiała się, odchyliła głowę do tyłu i posłała drzewom
błagalne spojrzenie, jakby mogły ją uratować od jego głupoty.- Muszę się z nie zgodzić z
twoją oceną sytuacji. Widzisz, bycie prawie zabitą przez To a potem bycie zostawioną na
pewną śmierć przez osobę, która myśli, że mnie uratowała, to nie jest złe zaczęcie
znajomości. To bycie oszukanym, i do cholery, nie mam zamiaru złapać się na to drugi raz.
- Nie chcę cię... oszukać - zmusił się do odsunięcia na bok niedojrzałego chichotu.
Nie pomogłoby mu to w najmniejszym stopniu.- Jeśli jestem tu uwięziony, potrzebuję
miejsca do pobytu. Nie możesz przynajmniej wskazać mi drogi do motelu?
- Tak. Mogę - uśmiechnęła się słodko.- Jest jakieś dwadzieścia mil stąd, za
Zachodnią Wirginią.
Zaklął i odwrócił się, potem zawrócił.
- Jest w tym mieście ktoś, kto by mnie wziął pod swój dach?
- Z tym twoim urokiem osobistym, jestem pewna, że znajdziesz kogoś, kto cię
chętnie ugości w swoim domu. Ale nie tutaj. Nie ma miejsca w tej karczmie - przeszła
przez trawnik, kierując się ku szerokiej werandzie.
- Zaczekaj... - nie prosił tym razem. Słońce niebawem wzejdzie. Niebo już stawało
się niebieskoszarego koloru, chyląc się ku świtowi. Albo go wpuści do środka, albo umrze
próbując trzymać go na zewnątrz.- Potrzebuję miejsca do zostania i jesteś mi dłużna.
Zatrzymała się wydając dźwięk niedowierzania.
- Jestem ci dłużna? Za co? Za to, że porzuciłeś mnie na poboczu drogi?
- Za uratowanie cię przed potworem. I za podwózkę do domu - mógł się przy tym
zatrzymać, ale nie zrobił tego i podszedł do niej przez trawnik i stanął przed nią.- Sama się
porzuciłaś. Uciekłaś stamtąd. I tak szłaś do domu, więc byłem na tyle dobry, że dałem ci
chwilę wytchnienia podwożąc cię, więc tak naprawdę to w ogóle cię nie porzuciłem.
Opadła jej szczęka, ale na szczęście żadne słowa nie padły z jej ślicznych usteczek.
- Nie będę tutaj na długo. Potrzebuję tylko noclegu na czas znalezienia sposobu, jak
się wydostać z tego miejsca - wciąż brzmiało to jakby pytał o pozwolenie. To co musiał
zrobić, to rozedrzeć jej gardło i wejść do środka.
- Jesteśmy tutaj uwięzieni od pięciu lat a ty myślisz, że możesz wejść i wyjść stąd
tańcząc walca w ciągu kilku dni?- pokręciła głową.- O tak, proszę, wejdź do mojego domu i
kontynuuj obrażanie mnie.
- Słuchaj, wiem, że byłem wielkim dupkiem. Ale posłuchaj, mam... zły stan zdrowia
- sięgnął do kieszeni swych spodni. Nadszedł czas by wyciągnąć karty, na którą większość
osób praktycznie krzyczała, „Jestem wampirem, wbij nogę od stolika w moje serce.” Jego
palce zacisnęły się na smukłym kawałku metalu i łańcuszku.- Widzisz to? To ostrzegawcza
bransoletkę medyczna.
- Dobrze dla ciebie, jesteś uczulony na penicylinę - odwróciła się i weszła na
werandę. Kiedy poszedł za nią, odwróciła się i krzyknęła.- Odpieprz się ode mnie!
- Posłuchasz mnie przez chwilę? Mam nadwrażliwość. Fotodermatozę. Nie będę
wdawał się w szczegóły, bo to obrzydliwie. Wchodzi w to ropa. Nie mogę przebywać na
słońcu. Muszę być w domu - miał jeszcze jednego asa do wyciągnięcia z rękawa zanim
zdecydowałby się ugryźć ją i skończyć z tym, opcję, która wydawała się coraz mniej
apetyczna za każdym razem gdy otwierała usta. Było to drastyczne i nienawidził tego
mówić, ale zebrał się w dobie i dodał.- Proszę.
Zastanawiała się przez chwilę. Chora część jego umysłu zastanawiała się, czy
wyglądałaby tak poważnie i wątpliwie, gdyby wiedziała, że jedyną opcją jaka im została, to
jej krew rozpryśnięta na wyblakłej białej garbie. Wreszcie westchnęła z zirytowaniem i
powiedziała:
- Słuchaj. Nie znam cię. Możesz być psychopatą. Nie ma takiej opcji, żebym w
normalnych okolicznościach wpuściła cię do domu. Ale normalne okoliczności wyleciały
przez okno, och, jakieś pięć lat temu. Nie możesz tutaj zostać na stałe i myślę, że to fair,
abyś wiedział, że mam w środku dubeltówkę mojego ojca i będzie to ostatnia rzecz jaką
zobaczysz, jeśli spróbujesz położyć na mnie swoją łapę.
Uniósł ręce i starał się nie uśmiechnąć na absurdalność jej oświadczenia. Był zbyt
silny i zbyt szybki. Mógł zrobić z nią wszystko co chciał; nie miałaby nawet czasu aby
załadować broń. Jednak na tym etapie, nie chciał niczego innego, tylko tego, aby wreszcie
się zamknęła.
- Zrozumiałem.
Wahała się przez chwilę, po czym odwróciła by otworzyć drzwi.
- Zostaniesz w piwnicy.
- W porządku - sypiał w gorszych miejscach. I przynajmniej piwnice miały kanapy i
stoły bilardowe.
W środku zapaliła światło i nagle horror ze środkowego zachodu domu stał się
widoczny. Wszędzie gdzie spojrzał Graf, serwety przykrywały stoliki i szafki, dekoracyjne
talerze wisiały na ścianach. Między salonem - z ohydną kwiatową kanapą - nad otwartymi
drzwiami, które prowadziły do pomieszczenia, które Graf podejrzewał, że było kuchnią,
wisiało poroże.
- To jest... - zamknął oczy na chwilę, starając się psychicznie usunąć figurki grubych
niemieckich dzieci z kominka.- Sama udekorowałaś to miejsce?
Dziewczyna zatrzymała się, jej usta znowu otwarły się do połowy, jakby nigdy
wcześniej nie słyszała, że to miejsce było ohydne, w co Graf nie mógł uwierzyć.
- Nie martw się. Piwnica nie jest taka przyjemna.
Wkroczyła do kuchni i tam też zapaliła światła i wentylator na suficie zaczął wirować
łagodnie. Graf przyglądał się przez chwilę, coś dręczyło jego mózg.
- Nikt nie może odejść i nikt nie może naprawdę odejść, prawda?
- Tak - kobieta podeszła do lodówki i wyjęła dzbanek czystek wody.- Spragniony?
Tak, ale nie tego, czego chcesz mi chętnie dać. Potrząsnął głową i zajął miejsce na małej
wyspie. Nad jego głową wisiały garnki, które przypominały mu głowy kurczaków wiszących
na haku.
- Jeśli nikt nie może wejść ani nikt nie może wejść, to pewnie też nie ma sposobu,
by wysłać wiadomość.
Nalała sobie szklankę wody, nie odrywając od niego oczu na ile było to możliwe.
- Zostałeś uwięziony w mieście z którego nikt nie jest w stanie wyjechać od pięciu
lat i martwisz się o smsy?
Wzruszył ramionami.
- Nie martwię się. Jestem ciekaw. Macie energię elektryczną. Kto płaci rachunek?
- Nie wiem. Po prostu nigdy nie została wyłączona. Tak samo woda. Niektórzy ludzie
myślą, że zostaliśmy zamrożeni w czasie, ale ja tego nie kupuję. Nauczyciel fizyki z liceum
raz zwołał spotkanie aby to wyjaśnić, ale odszedł - wzięła łyk ze szklanki, jej smukłe
gardło poruszyło się, gdy to zrobiła.
Zwykle byłaby to pokusa, zwłaszcza o tak pięknej kobiety jaką była. Ale podczas
gdy ten pakiet był seksowny, to w środku był denerwujący jak diabli i nie chciał tej części.
- Myślałem, że powiedziałaś, że nikt nie wyjechał w ciągu pięciu lat.
- Nie „odszedł” odszedł. Odszedł. Włożył sobie pistolet do ust nad zatoczką Pleasant
Road - wyglądała na zasmuconą.- Nie mieszkał tutaj. Tylko tu pracował. Jego rodzina
znajduje się Bucksville County. Nie widział ich od roku, kiedy w końcu stracił nadzieję i to
zrobił.
Graf nie mógł się zmusić do zmartwienia.
- Do dupy.
Spojrzał na lodówkę, gdzie kartka była przylepiona przez magnesy. Ktoś napisał
niezmywalnym markerem: MAMA, TATA, JONATHAN i inne imię, które było wpół zmazane i
nieczytelne.
- Więc skoro wiem, że nie jesteś „tatą” ani „Jonathanem”, to powinienem cię
nazywać „mamą”?
- Co?- spojrzała w kierunku który wskazał i zesztywniała.- Och. To po prostu...
staroć.
Przyglądał się jej nienaturalnemu sposobowi w jaki podeszła do lodówki i ściągnęła
listę, rozrzucając magnesy w kształcie potraw i mioteł po podłodze. Otworzyła szufladę i
wepchnęła kartkę do środka i zatrzasnęła ją.
- Tak więc domyślam się, że Jonathan, który nie jest żeńskim imieniem, należy do
kogoś innego. Może do kogoś, kto mieszkał w tym domu, ale już tak nie jest - zabębnił
palcami w wyspę.- To naprawdę twój dom?
- Tak, to mój dom - nie odwróciła się do niego twarzą. Jej ramiona napięły się i
chwyciła się krawędzi szafki i wsparła się na niej.- Jonathan był... Jonathan jest moim
bratem.
- „Jest” czy „był”?- Graf zapytał z roztargnieniem, badając rzeźbione drewniane
kurczaki które stały na parapecie. Rodzina z bardzo kiepskim poczuciem smaku dekoracji
wnętrz.- Zgaduję, że to kluczowa historia.
- Jest. Nie żyje, ale nadal jest moim bratem - jej głos zadrżał. Płakała.
Och, to po prostu bezcenne. Przewrócił oczami i zmusił się by brzmieć na wpół
zainteresowanego.
- Przykro mi.
Odwróciła się z fałszywym uśmiechu na twarzy. Nie musiała niczego udawać. Grafa
to nie obchodziło. I uśmiechanie się było dokładnym przeciwieństwem tego, jak
zachowywała się wobec niego przez całą noc. Zabiła kłamliwą minę i odepchnęła się od
szafki.
- Jesteś pewnie zmęczony. Pokażę ci gdzie jest piwnica.
Po jego lewej znajdowały się drzwi na zewnątrz, okno zakryte zasłoną w czerwono
białą kratę. Prostopadle do nich znajdowały się drzwi pokryte grubymi warstwami białej
farby i antyczną, porcelanową gałką. Stopę poniżej gałki znajdował się zamek z
łańcuszkiem, do niego były dołączone dwie marne śruby. Nie zatrzymałoby go to w
piwnicy, nie ma takiej opcji. Ale nie miał zamiaru jej tego powiedzieć.
- Mam kilka rzeczy po które muszę skoczyć do samochodu zanim będzie za późni.
Spotkamy się na dole.
Choć był nocnym stworzeniem, nie był jeszcze gotowy by zejść do swojego grobu.
Już czuł się jak w pułapce. W piwnicy czułby się jakby miał klaustrofobię.
Wyładował swoje bagaże, kątek oka dostrzegł swój BlackBerry, który leżał na
podłodze po stronie pasażera, więc zanurkował po niego. Cudem, były wyświetlone cztery
połączenia na ekranie. Wybrał ponownie ostatnie połączenie - jeśli ktoś wiedziałby jak się
wydostać z tego bałaganu, to była to Sophia - i wstrzymał oddech.
Połączenie nigdy nie zostało sfinalizowane. Zadzwonił - raz, dwa, cztery razy, pięć - i
nigdy nie rozległa się poczta głosowa. Siedem, osiem razy, dziesięć i nadal nic. Czekał do
dwudziestu połączeń, potem przeklął i rzucił telefon an ziemię.
- Znam to uczucie.
Graf zawirował aby stanąć twarzą w twarz z dziewczyną. Stała za nim, jej twarz
wyrażała prawdziwe współczucie. Nie potrzebował jej współczucia. Musiał się stąd
wydostać.
- Kiedy po raz pierwszy zauważyliśmy, że ty utknęliśmy... nie wiedzieliśmy, jak długo
to potrwa. Myśleliśmy, że coś jest nie tak z liniami telefonicznymi - spojrzała na swoje
dłonie.- Przyzwyczaisz się do tego. My nie polegamy tutaj na sobie nawzajem, ale
nauczysz się jak polegać na samym sobie.
Och, na litość boską, chyba nie utknąłem w melodramacie, prawda? Nie mógł już dłużej
znieść prostych mądrości tej kobiety, która okazała się królową wszystkich wahań
nastrojów.
- Cóż, piwnica teraz brzmi strasznie wygodnie. Prowadź.
Chwycił swoją torbę i przeklął swój lekki bagaż. Para dżinsów i koszula na zmianę
nie starczą mu na wieczność, jeśli naprawdę będzie uwięziony tutaj na tak długo, ale nie
zebrał ze sobą krwi na wieki. Pożywił się wystarczająco od kelnerki, kiedy wcześniej
zatrzymał się tego wieczoru, ale miał zamiar się rozbestwić na imprezie z okazji Święta
Niepodległości, więc zabrał ze sobą tylko racje awaryjne. Niebawem rozedrze tą kobietę.
Poszedł za nią po schodach do piwnicy. Nie był to rodzaj piwnicy, w jaki sposób
piwnicę opisywał jego umysł. „Piwnica” była miejscem gdzie ktoś chował już wcześniej
wspomniany stół bilardowy i może miniaturową lodówkę. Stawiali w niej ścianę gipsową i
może nieco drewnianej boazerii, nazwali ją kącikiem do nauki albo pokojem rodzinnym. To
miejsce ze ścianami z gołego kamienia i brudną podłogą, było bardziej czymś w rodzaju
podziemia. Albo dziury.
- Na serio chcesz mnie tutaj zamknąć?- otarł palcem i pajęczyny przylepione do
widocznych paneli podłogowych domu nad jego głową.
- Nie zaniosę ci śniadania do łóżka, jeśli miałeś na to nadzieję - zawołała przez
ramię, gdy szperała bezskutecznie w kopcu różnych, nie powiązanych ze sobą obiektów w
zapchanym kącie.
Ty tak myślisz. Przyglądał się jej walce z czymś z czymkolwiek się zmagała, następnie
sięgnął obok niej, spychając ją ramieniem z drogi.
- Bardzo kulturalne z twojej strony - poskarżyła się, wycierając dłonie w swoje
dżinsy.
- Nigdy nie twierdziłem, że jestem dżentelmenem - wyciągnął metalowe ramy i
stęchłe płótno polówki z części namiotu i świątecznych dekoracji. Odwinął sznur
kolorowych światełek i postawił mebel u swych stóp.- Mam na tym spać?
- Na tym albo na podłodze - pod butwiejącymi, drewnianymi schodami znajdował
się stos plastikowych skrzynek. Wyjęła jedną, sprawdziła etykietkę i otworzyła pokrywkę.-
Tutaj są koce. Są stare, ale starczą.
- Twoja gościnność mnie zadziwia - Graf zażartował, łamiąc składaną ramkę łóżka.
- Wybacz, musiałam przegapić znak pensjonatu na końcu mojego podjazdu -
położyła dłonie na biodrach, gdzie mogła je przytrzymać na stałe, ponieważ wędrowały
tam bardzo często.- Wiesz, zawsze mogę unieważnić moje zaproszenie.
Chętnie zobaczę jak próbujesz.
- Przepraszam - wypowiadał te słowo niemal rzadziej niż się należało i musiał tym
razem zacisnąć zęby.- Musisz zrozumieć, że miałaś całe pięć lat na przyzwyczajenie się do
tego „uwięzienia.” Ja miałem pięć minut.
- Miałeś godzinę. Nie narzekaj - poszła na górę po schodach. Zaskrzypiały i spora
część piasku spadła z każdym jej krokiem.- To nie jest na stałe. O zachodzie słońca
zaczniesz szukać nowego miejsca.
Zamknięcie drzwi na szczycie schodów było niczym spadający sędziowski młotek i
zgrzyt czegoś ciężkiego, co było przeciągnięte przed drzwiami więziennej celi, która była
szczelnie zamknięta. Został skazany na życie w piwnicy i stała się tak nieznośną dyrektorką
„pensjonatu”, że nawet nie chciał jej zjeść. Gdyby wiedziała, że ta słaba blokada nie
zatrzymałaby go na dole, wciąż by użyła tej ochrony? Prawdopodobnie. Ludzie robili głupie
rzeczy, aby uspokoić samych siebie kiedy byli przerażeni, a ona z pewnością była
przerażona, goszcząc obcego mężczyznę w swojej piwnicy.
Mimo to, gdyby chciała aby czuł się jak więzień, nie mogła być bardziej efektowna.
Graf postanowił, że przeczeka swój czas; rzecz ze zwierzętami w klatkach miała się tak, że
przebywały w zamknięciu tylko przez jakiś czas.
Rozdział 3
Jessa stanęła wciąż trzymając ciężką, drewnianą ławkę, zastanawiając się, czy
wystarczyła by utrzymać dorosłego mężczyznę w środku. Nie martwiła się o to, że
ucieknie. Właściwie to wolałaby by to zrobił. W przeciwieństwie do plotek które rozeszły
się po mieście, iż była starą panną wygłodniałą mężczyzn, miała pewne ustalone kryteria,
jeśli chodziło o wyeliminowanie tych niebezpiecznych.
A ten facet zaliczał się do kategorii niebezpiecznych. Właśnie dlatego tak bardzo się
martwiła tym, że mógłby się wydostać. Nie był niebezpiecznym facetem typy
seksownyfacet-który-przysporzy-ci-tylko-same-kłopoty, chociaż miała duże doświadczenie z
tegoż typem. Był niebezpieczny typu zawsze-był-cichym-seryjnym-mordercą. Było coś w
jego oczach. Była w nich pustka, próżnia która ją zmroziła w chwili gdy go zobaczyła. Już
wolała rzucić się do Tego niż ukryć się z nim w stacji benzynowej. Ale została i wsiadła do
jego samochodu na opustoszałym odcinku drogi w środku nocy, a nawet pozwoliła mu
spać w swoim domu. Przeszłość udowodniła, że już wcześniej nie była dobrym sędzią, jeśli
chodziło o ocenianie charakterów, ale ten przykład był jak błyszczących neon TY
KRETYNKO.
Chociaż trzymanie go blisko siebie nie było tak do końca złe. Nie przez przypadek
był pierwszą osobą która mogła zatrzymać się w Penance. Nic się już nie działo przez
przypadek. Może była twardą, cyniczną suką - nie, była pewna, że taka była - ale nie miała
zamiaru uwierzyć, że był po prostu zagubionym podróżnikiem. Posiadanie go po swojej
stronie mogło być dużą zaletą, ale także ogromnym błędem.
Obserwowała drzwi od piwnicy, gdy wypełniła czajnik i postawiła go na piecu.
Słońce niebawem wzejdzie i będzie za późno, by pójść do łóżka. Nie żeby mogła spać z
obcym w swojej piwnicy, który był albo nie był wiarygodny.
Więc dlaczego pozwoliłaś mu zostać? Przetarła dłońmi swą twarz, wyobrażając sobie
kuchnię, świat. Wyobrażając sobie szufladę z nożami, scenę z tak wielu nieudanych prób
ucieczki z tego życia, ucieczki z Penance, ucieczki od wszystkiego. Czy była to ta sama
autodestrukcyjna chęć, która przekonała ją by go wpuścić?
Nie miało znaczenia dlaczego zaoferowała mu swoją piwnicę i dlaczego tutaj był. To
co się liczyło, to to, że musiała nakarmić swoje kurczaki i miała robotę do zrobienia.
Musiała przeżyć, ponieważ jak do tej pory nie przetrwanie nie było opcją która
wchodziła w rachubę.
Pozwoliła czajnikowi się zagotować, niejasno świadoma, że mogłaby go użyć jako
broń, gdyby wymknąłby się z piwnicy. Ten sposób myślenia był destrukcyjny. Całe
myślenie było destrukcyjne. Teraz gdy pomyślała o jednym z aspektów swojej sytuacji,
będzie myślała o wszystkim. O mężczyźnie w swojej piwnicy. O powodzie dla którego tutaj
jest. Rzeczy, która go tutaj przysłała. O mieście, o przeszłości, o przyszłości, o wszystkim.
Te wszystkie dni i noce udało się jej przetrwać, dzięki wyobrażaniu i udawaniu, że dzieje
się coś innego.
Dotarła do schodów, wyobrażając sobie że był piątkowy wieczór i że chodziła na
palcach, aby nie obudzić swoich rodziców, którzy kiedyś spali za zamkniętymi drzwiami
swego pokoju. Gdyby dowiedzieli się, że włóczyła się o tej godzinie, zlali by ją. Nie było
opcji, żeby została uziemiona na bal maturalny. Poszła do łazienki i zamknęła drzwi,
wstrzymując oddech gdy zapaliła światło. Nawet taki drobny dźwięk jak zapalenie światła,
skrzypnięcie desek podłogowych czy stukot wody o zlew mógłby obudzić jej rodziców.
Ściągnęła swoje brudne ubrania i wrzuciła je do kosza. Mama robiła pranie w piątek, więc
dlatego był prawie pusty. Nie dlatego, że Jessa jako jedyna została.
Na dole zagwizdał czajnik i zamknęła oczy, zaciskając je mocno przed napływem
rzeczywistości. Zgasiła światło i poszła do swojej sypialni, nie troszcząc się o to, by nie
nadepnąć na skrzypiące miejsca. Jej rodzice odeszli. Jonathan także. Jedyną rzeczą jaką
znajdowała się za tymi zamkniętymi drzwiami, były puste pokoje, kapliczki zmarłych na
które ledwo mogła patrzeć. Wszystko co znała i kochała zniknęło, zastąpił to koszmarny
świat, który wyśmiewał się z jej podobieństwa.
Przeszła przez biały dywan w swoim pokoju, na którym znajdowały się jeszcze
plamy gdy ona i Becky rozlały trochę wina, które podkradły z lodówki w siódmej klasie.
Niebo na zewnątrz okna które przysłaniało gałęzie drzewa - tego, na które po nocach
wchodził Derek aby dostać się do jej pokoju - rozjaśniło się na biało i poprzedziło
pojawienie się słońca na niebie. Być może za kolejne piętnaście minut i zacznie piać kogut.
Ubrała się w czyste ubrania, bluzkę na ramiączkach i szorty po czym zeszła na dół.
W kuchni znowu sprawdziła drzwi do piwnicy, potem wrzuciła do kubka trochę suszonych
liści malin i zalała je parującą wodą z czajnika. Kawa, jak wszystkie inne produkty, które
nie mogły zostać wyhodowane w Penance, stały się w ciągu ostatnich pięciu lat ogólnym
luksusem. Nauczyła się przerobić domowe mydło na szampon i żyć z tymi rezultatami.
Kawa... zabiłaby nieznajomego własnymi rękami aby dostać filiżankę kawy.
Myśl o nieznajomym natychmiast sprowadziła jej myśli do mężczyzny w piwnicy.
Gdyby nie był takim palantem, to w rzeczywistości byłby atrakcyjny. Gdyby leciała na typ
dobrze uczesanego i zadbanego faceta. Ale zawsze miała słabość do blondynów i jego
wspaniałe niebieskie oczy były tego typu, w których dziewczyna mogła się zatracić, gdyby
nie ukrywały wielu kłamstw, co pewnie było faktem.
Musiał odejść, tak szybko jak było to możliwe. Jeśli byłby uprzejmy - gdyby był
trochę mniej niemiły - darzyłaby go większą sympatią. Ale nie był, więc nie zrobiła tego i
nie będzie miała wyrzutów sumienia kiedy go stąd wykopie. Pociągnęła łyk herbaty,
krzywiąc się, gdy sparzyła swój język. Zawsze to robiła, była zbyt niecierpliwa i sprawiała
sobie ból w tym procesie. Dokończyła swoją herbatę i ruszyła do stodoły, próbując
zachwiać swoje poczucie winy i odpowiedzialności, które jej doskwierały. To nie była jej
wina, że ten facet zatrzymał się na tej stacji benzynowej. Nie było tak, że zatrzymał się by
jej pomóc. W ogóle nie powinien mógł się zatrzymać.
Rosa lekko połyskiwała na trawniku, schłodziła bose stopy Jessy, gdy przeszła po
trawie. Było coś satysfakcjonującego przy wstaniu wraz ze słońcem, albo przynajmniej
byłoby, gdyby w rzeczywistości położyła się spać. Odsunąwszy brak snu na bok, mogła
stwierdzić, że wschód słońca w Penance wydawał się normalny. Kurczaki goniły za sobą po
twardej ziemi wraz z pisklętami w agresywnym oczekiwani na czas karmienia. Nie
wiedziały, że były zamknięte w nigdy się niekończącym koszmarze a ich ignorancja
pocieszyła Jessę. Pchnęła otwarte drzwi stodoły, zignorowała jak mogła długi las. To
wcześniej stamtąd przyszło i To lubiło o sobie przypominać.
W stodole sprawdziła zapasy żywności. Cholera. Niebawem będzie musiała udać się
do miasta. I tak musiała iść, by się wymienić. Ale nie miała niczego na wymianę i jej
rzeczy były już na wyczerpaniu. Oparła głowę o drzwi, walcząc z uczuciem beznadziejność,
która przez nią przepłynęła. Zazwyczaj handlowała brzoskwiniami z sadu, ale tegoroczna
uprawa nie przyniosła tego co w zeszłym roku. Już oddała ciągnik Jimowi Wyandotowi,
który przetopił metal by zrobić kule z czarnego proszku do karabinów. Bez benzyny w
gospodarstwie sprzęt w mieście tak czy inaczej był bezwartościowy.
Benzyna. Ledwo przypomniała sobie to słowo, odkąd od pięciu lat nie było żadnej.
Próbowali ją pozyskać, ale cały zbiór w większości został wykorzystany przez kombajny.
Nie było kropli benzyny w Penane od długiego, długiego czasu... ale teraz była.
Międzyczasie złapała za węża ogrodowego i czerwony pojemnik na benzynę, który
spoczywał na ścianie, i skierowała się do samochodu, nie myśląc o niczym innym jak o
liczbie osób, która zapłaciłaby za benzynę. Chociaż kiedy już stanęła przy samochodzie,
pomyślała o facecie w piwnicy. Dostał się tutaj. Mógł się wydostać. Nie mógł tego zrobić z
pustym bakiem.
Miało to jakieś znaczenie?
Wątpiła, czy by przysłał pomoc, gdyby udało mu się wydostać. Nawet jeśli gdyby to
zrobił, pomoc mogłaby się nie dostać do miasta. Do tej pory nikt nie był w stanie tego
zrobić. Na początku myśleli, że nikt nie musiał się zatrzymywać, potem wystraszyli się tym,
co by się stało, gdyby jednak ktoś się tu dostał. Obawiali się, że miasto szybko stanie się
przepełnione zagubionymi turystami i ich zasoby się zmniejszą. Po kilku miesiącach
przestali się martwić niespodziewanymi przyjazdami i skoncentrowali się na wydostaniu
się. Gdy budynki zaczęły wyglądać na zaniedbane i sklep i stacja benzynowa zostały
okiełznane przez naturę, ktoś z zewnątrz pewnie by zauważył, że Penance stało się
wyludnionym miastem - zagubionym miastem! - ale nikt się nie zatrzymał i nie przysłał
pomoc. I każdy kto został, już dawno przestał się zastanawiać co nie wypuszczało i nie
wypuszczało ludzi. Byli zbyt zajęci próbowaniem by przetrwać.
Zmarszczyła brwi na samochód. Noc wcześniej myślała, że była to Corvetta. W
świetle dnia zauważyła, jak bardzo było mylne jej pierwsze wrażenie. Może był to
Mustang, acz pewnie był niestandardowym zamówieniem. Bardziej prawdopodobne, że
pochodził z zagranicznego importu i zmarszczyła nos w zniesmaczeniu. Właśnie okazało się
jakim był mężczyzną, skoro jeździł absurdalnie drogim samochodem.
Rzuciła kanister i wąż na trawę, domyślając się, że pewnie nie wiedziałaby gdzie
jest zbiornik benzyny. Okna były otwarte i pochyliła się do środka. Rosa osiadła na
skórzanym wnętrzu. Nie było zbyt dobrze. Jego telefon nie będzie wiele wart, ale miał
odtwarzacz CD i może jakieś jedzenie ze sklepu. Otworzyła drzwi tak cicho jak potrafiła i
weszła do środka. Skórzana kurtka leżała zmięta na podłodze po stronie pasażera. Kto
nosił skórę w środku lata? W kieszeni była paczka papierosów za które zaoferowano by
dobrą cenę. Pogrzebała w schowku pod siedzenie i okazało się, że samochód nie zawierał
jednak jedzenia. Żadnych chipsów, żadnego popcornu, wołowiny. Nawet pustej puszki po
oranżadzie. Facet pewnie miał bzika na punkcie zdrowia.
- Zarozumialec - powiedziała sama do siebie, cmokając językiem. Było jasne, że był
gogusiem z miasta, który myślał, że ciężka praca znajduje się tylko w siłowni. Wyszła z
samochodu i zamknęła drzwi, znowu tak cicho jak tylko mogła, aby uniknąć
powiadomienia o jej świńskich przeszukiwaniach.
Jessa szybko skończyła swoje obowiązki, chociaż jej mięśnie wciąż były obolałe od
nocnej ucieczki przed Tym. Podczas gdy kurczaki zostały nakarmione a ogród podlany,
wszystkie pomidory sprawdzone, ule zostały sprawdzone, założyła swoje buty i ruszyła do
odłogu pola które otaczało dziedziniec i ruszyła do lasu za nią.
Choć To rzadko uderzało w to samo miejsce dwa razy z rzędu, chłód z poprzedniej
nocy wpełzł na jej kręgosłup. Lasy teraz nie wydawały się przerażające, tylko kilka drze i
dzikich jabłoni kołysało się zacienionych miejscach. Jej mama zwykłe je nazywać
„Parasolami Elfów.” Jessa zacisnęła oczy i zatrzymała się wysokiej trawie, która stanowiła
granicę między drzewami. W lesie niczego nie było. Niczego oprócz jej broni której
potrzebowała. To było całą sprawą przyjścia tutaj, gdy nie było tu bezpiecznie, gdy nie
powinno jej tu być. Było powodem dla którego wczoraj tutaj przyszła...
Otworzyła oczy i zobaczyła strzelbę, której lśniąca czerń i symulowane słoje
podstawy drzewa były widoczne w trawie. Drzewo samo zostało zranione podczas jej
pierwszego, chybionego strzału. Nigdy nie chybiała dwa razy. Trafiła w stwora, ale to go
tylko rozwścieczyło.
Pobiegła do pistoletu, porwała go w drżące ręce i z walącym sercem spojrzała na
szlak krwi. Zamykając oczy, przypomniała sobie wydarzenia z poprzedniej nocy. To ją
zaatakowało i strzeliła do tego z pierwszej lufy, trafiając w drzewo, pozostawiając gniewny
bąbel w białym miąższu drzewa. To ciągle się zbliżało i znowu strzeliła, drugi strzał uderzył
w sam środek masy, wypełniając powietrze dymem, czerwienią i mgłą smrodu palonego
ciała pośród obrzydliwego zapachu siarki. To ryknęło i walnęło w swoją pierś, tam gdzie
strzał rozproszył skróę w krwawą dziurę. To nie przestało iść w jej stronę, ale rana dała jej
czas na ucieczkę.
Nikt nigdy Tego nie powstrzymał. Wiedzieli, że unikanie było najlepszą rzeczą jaką
mogli zrobić.
Gdy otworzyła oczy, spojrzała w kierunku w którym uciekła zeszłej nocy. Ścieżka
zniszczonych drzew i rozrzuconych roślin wskazywała miejsce w którym To ją goniło i
podążyła tym szlakiem. Krew barwiła resztki zmielonego lasu, ziemię, ale To ledwo
zwolniło. To było nieprawdopodobnie silne i ta siła wcale nie zniknęła, biorąc pod uwagę,
że gołymi rękami było w stanie zniszczyć cały budynek. Nie, nie rękami. Pazurami.
- Jessa? Jessa, gdzie do cholery jesteś?
Zaskoczona głosem, niemal upuściła broń. Pobiegła w kierunku pola, opierając się
śmiesznej chęci by spojrzeć za siebie gdy pędziła w stronę domu. Potwora za nią nie była,
nie gonił przez jej własne podwórko. Impulsem do biegu było samo zawołanie jej imienia.
Derek, jedna niezawodna część jej życia przez ostatnich pięć lat - jeśli naprawdę mogła
nazwać go niezawodnym - nie przegapiłby dziwnego widoku samochodu na jej podjeździe.
Gdyby wszedł do środka i znalazłby zabarykadowane drzwi piwnicy, zszedłby na dół. I
znalazłby tego faceta...
W sumie po namyśle, może nie byłoby to takie złe dla tego zadowolonego z siebie
kutasa w jej piwnicy aby został pobity przez jej zadowolonego z siebie, nietolerującego
kutasów byłego chłopaka.
Minąwszy linię drzew, zwolniła, starając się pojawić niespiesznie by złapać oddech.
Ostatnią rzeczą jakiej potrzebowała, to ta, żeby Derek myślał, że faktycznie biegła gdy ją
wolał.
- Przestań tak wrzeszczeć. Zdenerwujesz i kurczaki i nie będą znosić jaj - podniosła
rękę by przysłonić sobie oczy przed słońcem i rzuciła broń na trwę gdy weszła na trawnik.
- Jezu, Jessa. Wystraszyłaś mnie - Derek skinął głową w kierunku lasu.- Co tam
robiłaś?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, Derek odwrócił się przesuwając swoją czapkę z
daszkiem ze znakiem Ohio na czole. Nie poszedł do Ohio State, ale nadal nosił z dumą tą
czapkę.
- Skąd się tutaj wziął ten samochód?
- Wiąże się to nieco z tym dlaczego byłam z bronią w lesie - roześmiała się
nerwowo, nienawidząc siebie, że się martwiła czy byłby na nią zły czy nie. Potarła swoją
twarz i wzięła głęboki oddech.
Derek odwrócił się, jego zmieszanie stopniowo wzrosło i na dowód tego zmarszczył
brwi z dezaprobatą.
- Nie wyglądasz za dobrze, Jessa.
- Dzięki. Przez całą noc byłam na nogach - przełknęła. Powiedzenie tego na głos
sprawiło, że stała się bardziej zmęczona, co ją wystraszyło.- Uciekałam przed Tym.
Jego twarz zastygła w szoku, Derek spojrzał na dom, potem na nią.
- Znowu?
Skinęła głową i poczuła jak jej twarz się ściąga, zanim zdała sobie sprawę, że zaraz
się rozpłacze. Nie miało nawet znaczenia, że płakała przed Derekiem, była to jedna rzecz
na całym świecie, której najbardziej nienawidziła.
- Nie, nie, nie, chodź tutaj - Derek powiedział, wciągając ją w swoje ramiona, zanim
zdążyła się sprzeciwić. Nie była całkiem pewna, czy tak do końca chciała się opierać. W
chwili gdy się znalazła w wygodnie znajomych objęciach, wiedziała, że był to błąd. Zbyt
łatwo było znowu udawać, wrócić do fantazji która bolała bardziej niż rana. Kusił ją więcej
niż raz i zawsze było cudownie, zanim rzeczywistość znowu na nią nie runęła. Odsunęła
się.
- Co tam u Becky?
Derek nie mógł znieść poczucia winy. Była to jego największa słabość i Jessa nie
bała się jej wykorzystywać. Wiedział o tym i spojrzał w bok, drapiąc się po boku tyłu szyi.
- Cholera, Jessa... - jego głos stał się odległy i znowu spojrzał na samochód
zaparkowany na podjeździe.- Zamierzasz mi powiedzieć skąd znalazł się tutaj ten
samochód?
Poszła za nim jak przeszedł trawnik, odczuwając ulgę, że zmienił temat.
Wspomnienie o jego żonie było taktyką na zwłokę. Tak naprawdę w ogóle nie chciała o
niej słyszeć, ani o jego dzieciach. Zanim zmienił zdanie i zacząłby opowiadać jej o nich,
zaczęła wyjaśniać.
- Nie uwierzysz w to, ale ktoś ostatniej nocy zatrzymał się na stacji benzynowej
Dale Elkhart.
- Naprawdę?- Derek stanął obok samochodu z dłońmi na biodrach. Oderwał
zafascynowany wzrok od gładkości czarnej maszyny by na nią spojrzeć.- Dlaczego byłaś w
Dale?
Nie chciała o tym mówić.
- To mnie goniło i tam wpadłam. Chociaż To postrzeliłam. Walnęłam prosto w pierś.
To po prostu wciąż nadchodziło.
- Diabelny samochód - powiedział, jakby nie miało znaczenia, że była goniona przez
potwora i ledwo uszła z życiem. Taki był Derek, w pigułce. Łatwy do rozproszenia przez
błyszczące przedmioty.
Jednak była wdzięczna za zmianę tematu i wskazała na otwarte okno po stronie
kierowcy.
- Spójrz. Facet był w drodze na jakąś imprezę i sądzę, że zabłądził. Chociaż nie
wiem dlaczego zatrzymał się na stacji benzynowej. Nie wygląda jakby był w pracy.
- Zastanawia mnie jak do cholery w ogóle mógł się zatrzymać - Derek pochylił się
przez okno i gwizdnął z uznaniem.- Skórzane wnętrze. Cokolwiek to jest, to świetny
samochód.
- Cóż, to dobry znak, że się zatrzymał. Inaczej byłabym kolacją Tego - zastanawiała
się, czy te straszne słowa wrócą by prześladować ją w nocy. I próbowała się rozwodzić się
nad faktem, że To znowu ją goniło. Gorący rumieniec wstąpił na jej policzki w
zażenowaniu, że chciała potwierdzić niebezpieczeństwo w jakim była. Nie chciała by ją
skarcił, ale jej chora, zazdrosna część chciała, by się zmartwił.
- Diabelne auto - Derek rozejrzał się po podwórzu, na jego twarzy rósł coraz
bardziej wzburzony wyraz.- Więc gdzie teraz jest ten facet? Nie pozwoliłaś mu tutaj zostać,
prawda?
- Pozwoliłam - wyprostowała się swojego pełnego wzrostu, który był całkiem
imponujący dla kobiety albo tak jej mówiono. Wciąż była niższa od Dereka, ale do cholery,
przynajmniej zacząłby ją słuchać.- Jestem dorosłą kobietą. Mogę pozwolić zostać w domu
na noc każdemu, jeśli będę miała taką ochotę.
Derek posłał jej spojrzenie z ukosa, które mówiło wyraźnie „po moim trupie.”
- Nikt nigdy nie mówił, że nie możesz, ale skąd wiesz, że ten facet nie jest
niebezpieczny albo coś? Mam na myśli, że mógł się tu zatrzymać by... skąd wiesz, że został
tu przysłany?
- Przysłany?- nie pomyślała o tym. Może powinna. Stwór nigdy nie pozwolił nikogo
przysłać do ich grona a teraz nie miało to większego sensu. Taka skomplikowana strategia
była za wielka dla głupiego potwora, ale nie miało to innego sensu. W Penance już nic nie
miało sensu.- Tak sądzisz?
- Może tak być. Nie będziemy wiedzieć, dopóki nie porozmawiamy z tym facetem -
Derek ruszył do domu i Jessa poszła za nim.
- Nie możemy. Nie teraz. On śpi.
- Cóż, myślę, że po prostu pójdziemy i go obudzimy - powiedział Derek, jego zużyte
buty wybijały zdecydowany rytm na werandzie.
Jessa zawahała się. Nie było tak, że chciała ochronić faceta w piwnicy przed
Derekiem, ale również nie chciała by tych dwoje się spotkało. Coś w tym facecie
przypominało jej o jej realności i sytuacji całego miasta. Jeżeli będzie przebywać w jednym
pomieszczeniu z tą dwójką, bezpieczeństwo i znajomość jej udawanego świata mogłaby
się załamać. Co się stanie, jeśli zacznie tracić kawałki swojego fantastycznego schronienia,
gdzie mogłaby uciec?
Nie miała wielkiego wyboru. Derek już kierował się po schodach do górnej części
domu.
- Moment - zawołała do niego, nie wiedząc, czy w celu by zatrzymać go całkowicie
czy tylko powstrzymać od wejścia na górę.- Jest w piwnicy.
- Dlaczego trzymasz go w piwnicy?- Derek przeniósł się z równą determinacją w
kierunku kuchni.
Po pierwsze, nie chciał faceta w jej domu, a później chciał, by położyła go w
mięciutkie plusze? Przewróciła oczami, zadowolona, że Derek tego nie dostrzegł. Nie miała
siły by walczyć ze swoim „tonem.”
- Było to jedyne miejsce przy którym czułabym się bezpiecznie.
- Nie martw się o bezpieczeństwo - Derek ją uspokoił.- Upewnię się, że ta łajza
nawet cię nie dotknie.
Taa, od jednej łajzy do drugiej, pomyślała, ale wciąż czuła iskrę triumfu kobiecej
dumy gdy zeszła z nim po schodach piwnicy.
Rozdział 4
Budząc się z niepokojącym uczuciem nie wiedzenia gdzie był, Graf usiadł na
rozklekotanym łóżku. Ktoś zbliżał się do niego, ale jego wizja nie rozjaśniła się na tyle, by
wiedział kto to był. Wiedział tylko to, że był nagi i nie chciał by było to jego niekorzyścią.
Sięgnął po swoje dżinsy i zaczął wstawać.
Ktoś krzyknął:
- Whoa!
I ktoś inny:
- Nie wstawaj!
Potarł swoje oczy. Jego skóra paliła i czuł się jakby w ogóle nie spał. W
rzeczywistości był spragniony, spieczony. Musiał kogoś zjeść.
- Która godzina?
- Kim do cholery jesteś i co robisz w piwnicy Jessy?
Graf otworzył jedno oko, ale jasność w piwnicy utrudniała skupienie się.
- Moglibyście zakryć tamte okno?- nie widział światła słonecznego od trzydziestu lat
- no cóż, przynajmniej nie z własnej woli.
- Kac?- zapytał męski głos, kopiąc w nogę łóżka i Graf wyciągnął ręce by uniknąć
przewrócenia.
- Jezu, Derek, nie będziemy podejrzewać podejrzanego! Ma alergię na słońce. Odłóż
broń!- kobieta z ostatniej nocy - najwyraźniej Jessa - podeszła do pudeł w rogu i
ostatecznie znalazła coś, co zablokowało światło wydobywające się z brudnego okna na
poziomie ziemi. Mała dziura w szybie pozwalała światłu przedostać się środka w grubej
kresce.
Męski głos znowu się odezwał.
- Alergia na słońce? Brzmi to jak coś co powiedziałby wampir w filmie o wampirach.
Bardzo bystry. Gdy wizja Grafa się rozjaśniła, przyjrzał się mężczyźnie który
zdecydowanie nie wyglądał na bystrego. Jessa nazwała go Derekiem. Dużo ludzkich imion
do zapamiętania których nie chciał zapamiętywać. Derek miał studenckie godło na czapce
którą nosił i koszulkę z logo footballowej drużyny, która krzyczała „sam z siebie nie
opuściłem chętnie mojego liceum.” Wyglądał na silnego. Mało miasteczkowy siłacz. Osiłek
z farmy. Nie wystarczająco silny by pokonać Grafa w walce. Mógł nie wygrać, ale na pewno
był przygotowany do bójki i po ostatniej nocy ostatnie czego chciał Graf, to ciężka praca.
Derek wsunął pistolet za tył swoich dżinsów. Była to kolejna rzecz z którą Graf nie chciał
mieć do czynienia.
Jessa stała obok niego, nie na tyle blisko, aby Graf mógł stwierdzić, czy byli
kochankami, ale wystarczająco blisko, aby dać do zrozumienia, że byli nimi kiedyś.
- Jak ma na imię?- Derek zapytał i Graf pozwolił kobiecie nieco osłabnąć, zanim
spojrzał w górę.
- Ma na imię Graf. Próbował się przespać po tym jak zeszłej nocy zaatakował go
potwór - Graf znowu przetarł oczy.- Która jest, ósma rano?
- Jest pierwsza popołudniu - Jessa warknęła.- I nie tylko ty uciekałeś przed
potworem.
- Jestem jedynym który cię uratował. Sądziłem, że to wystarczająco dobry powód
byś pozwoliła mi się przespać w środku!- pomyślał o wstaniu i uduszeniu jej, ale w ten
sposób byłby jedyną nagą osobą w pomieszczeniu i próbował uniknąć tego w miarę
możliwości.
- Dobra, oboje się zamknijcie - Derek posłał Grafowi spojrzenie które miało być
zastraszające, ale sprawiło, że wyglądał jak wściekły goryl.
- Teraz posłuchaj, Graf - wymówił imię jakby było oskarżeniem.- Nie wiem skąd się
tutaj wziąłeś...
- Z Detroit - Graf wsunął palce w swoje włosy.- Możesz przestać zachowywać się jak
twardziel. Nie zamierzam sprawiać kłopotów - Jakbyś mógł coś na to poradzić.
- Jesteś w domu mojej dziewczyny. Wystraszyłeś ją i wkurzyłeś mnie. Już
„sprawiasz kłopoty” - wydawało się na to, że gdyby Graf miał na sobie koszulę, to Derek
pociągnąłby go za nią do góry. Cieszył się, że odmówił Sophii przekłucia swoich suków.
Graf zostawił określenie „moja dziewczyna” do późniejszego użycia. Jeśli Sophia
nauczyła go czegoś, to tego, że najskuteczniejszą szkodę można wyrządzić ranią dumę
przeciwnika. Może jednak prześpi się z Jessą.
Oparł łokcie na kolanach i pozwolił dłoniom zwisnąć między gołymi nogami.
- To nie tylko niedogodność dla was. Nie chcę tkwić w tym zapyziałym mieście przez
wieki. Gdybym mógł powtórzyć ostatnią noc, nie ruszyłbym w kierunku Cleveland. I jestem
cholernie pewny, że nie zatrzymałbym się tutaj.
- Cóż, nie będziesz tutaj przez wieki. Będziesz tu tylko tak długo aż nie umrzesz -
Derek strzelił kostkami, prawdopodobnie naśladując jakiegoś gangstera którego widział w
filmie.- Naszkicowałeś?
- Załapałem, kretynie - Graf z powrotem położył się na łóżku. po zachodzie słońca,
jeśli ten napakowany kukurydzą durny osiłek nadal będzie wchodził mu w drogę, Graf go
wysuszy. Przynajmniej zrobić Jessie przysługę. Jeśli leciała na tego typu facetów, to zrobi
jej przysługę zabijając także ją.
- Jak mnie przed chwilą nazwałeś?- Derek zażądał głosem ociekającym
niewykorzystanym testosteronem.
Graf nie trudził się, by otworzyć oczy.
- Jestem zbyt zmęczony by powtórzyć. Wróć później.
Z dźwięku stóp Jessy, które przesunęły się po brudnej podłodze i szybkiego „Nie,
nie, nie” które wymówiła, Graf wiedział, że Derek doskoczył do niego i
najprawdopodobniej Jessa go powstrzymała. Choć znacznym wysiłkiem było
powstrzymanie się od wyprostowania i tu i teraz wyrwanie tchawicy temu facetowi, Graf
oparł się pokusie. Byłoby lepiej gdybym poczekał do zachodu słońca i znalazłby miejsce na
ukrycie ciał.
- Ten sukinsyn nagrabił sobie wielki problem - Derek przysiągł, jego głosowi
towarzyszyło skrzypienie schodów.
Kiedy drzwi się zatrzasnęły, Graf usiadł i wciągnął swoje dżinsy. Przechylił głowę by
przysłuchiwać się przytłumionej rozmowie na górze.
- Nie możesz tak po prostu chodzić i bić ludzi!- głos Jessy był taki sam gniewny na
Dereka, jak zeszłej nocy na Grafa. Tkwiło w nim więcej frustracji. To było ciekawe.
- W tym facecie jest coś dziwnego, nie podoba mi się to!
- Nie ma znaczenia czy ci się to podoba czy nie! To nie tak, że może stąd odejść!-
nastąpiło napięte milczenie i Graf wyobraził sobie jak dwoje ludzi patrzy na siebie, czekając
aż któreś z nich powie ostatnie słowo.
- I... idź - Graf przynaglił cicho.
Depcząc po piętach jego słowom, Jessa powiedziała:
- Słuchaj, zabiorę go dzisiaj wieczorem do June's Place, zobaczę czy ktoś może go
wziąć pod swój dach.
Derek sapnął w odpowiedzi.
- Tak, cóż, lepiej go też weź do Toma Stokesa. Wolałby wiedzieć co tutaj się dzieje i
nie chciałabyś, żeby Tom się wkurzył. Też mogę tam iść i pokazać mu, że nie podoba mi
się, że jakiś facet zostaje u ciebie gdy jesteś sama w domu.
- Och tak, i co Tom miałby zrobić? Sprawić, że będę nosić wielkie, czerwone A na
piersi?- zniżyła głos.- Poza tym, ten facet nie jest niebezpieczny. Po prostu jest dupkiem.
Graf nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się. Czasami byli zbyt łatwowierni. Jego
uśmiech zamarł gdy oświadczyła:
- Wygląda na marudę. Nie stwarza prawdziwego zagrożenia.
- Nie zmuszaj mnie, bym się o ciebie martwił - Derek ostrzegł, implikacje wkroczyły
poza strach o jej niebezpieczeństwo. I... potwierdzenie. Graf zorientował się, że coś
między nimi się działo. Więc był zazdrosnym chłopakiem? A gdzie do cholery był, gdy jego
dziewczyna uciekała przed - i została uratowana - potworem?
Kiedy Jessa znowu się odezwała, jej głos był twardy i zimny.
- Powinieneś wrócić do domu do swojej żony, nieprawdaż?
To było interesujące. Bardzo interesujące. Bardziej niż opera mydlana Sophii do
której zmusiła go by z nią ją obejrzał.
Derek zaklął i deski zaskrzypiały nad jego głową, gdy przez nie przeszedł. Drzwi
zewnętrzne trzasnęły.
Graf spodziewał się usłyszeć płacz Jessy - odtrącona kochanka, inna kobieta, łzy
spowodowane przez mężczyznę którego nie mogła mieć. Zamiast tego usłyszał
rozdrażnione westchnienie i kroki przez kuchnię.
Gdyby na zewnątrz nie było tak cholernie słonecznie, poszedłby na górę i pokazałby
dokładnie jaki nie jest niestraszny. Wiedząc w jaki sposób to miejsce zostało urządzone,
pomyślał, że prawdopodobnie zżółknięte firanki w oknach natychmiast by się spaliły. I
jakaś jego chora część wciąż zastanawiała się, czy wolałby ją zabić czy uprawiać z nią
seks. Jeżeli uprawiała go z tym Derekiem, to pewnie nie był taki dobry. Mógłby zrobić
rzeczy, przez które by zapomniała o tym całym pieprzonym Chłopcu ze wsi.
Myśli sprawiły, że jego kły zabolały, inne części ciała także. Głód, nawet w
seksualnej odmianie, był zbyt wyczerpującą sprawą na tą chwilę, więc położył się by
wrócić do snu.
- Wstawaj. Uczulony na słońce nie oznacza „leniwy jak cholera.” Widziałam takie
dziewczyny na 20/20.
Graf uchylił jedno oko. Jessa stała nad nim, marszcząc brwi. Bądź cierpliwy,
upominał samego siebie. Nie możesz jej jeszcze zjeść. Bez jej pomocy nie będziesz wiedział jak
znaleźć innych do zjedzenia.
W chwili gdy to zrozumiał, pomyślał, że mógłby pójść z nią do domu tego Toma a
później do June, gdziekolwiek to było. Mógłby w nocy zapoznać się z miastem a następnie
wykończyć Jessę i jej głupkowatego Casanovę zanim będzie konieczne rozprawienie się z
resztą ludności.
Wstał i sięgnął po swoją koszulkę. Kiedy ją założył, odwróciła się szybko, kryjąc
wyrzuty sumienia na twarzy. Podglądała i wygłodniały wygląd jej oczu powiedział mu, co
dojrzała. Bardzo interesujące, zważywszy że Bożyszcze tłumów nie wyglądali aż tak źle.
- Więc co, spędzasz czterdzieści godzin w tygodniu na siłowni?- parsknęła, idąc ku
schodom.
- Nie, nie ćwiczę za bardzo - była to prawda. Naprawdę nie było sensu by wampir
ćwiczył na siłowni. W większości wyglądał dokładnie tak samo jak w dniu w którym został
zmieniony. Jasne, że jego mięśnie stały się bardziej stonowane i wytrzymałe i jego
garderoba była zupełnie inna i nie miał już do czynienia z ułomnym fryzjerem, ale fizycznie
nie można było wiele zmienić w wyglądzie wampira. Była to głupia lekcja której nauczyła
się Sophia, gdy próbowała wstrzyknąć sobie kolagen w usta. Przynajmniej chirurg
plastyczny był pyszny.
Jessa prychnęła, co dało mu do zrozumienia, iż mu nie uwierzyła.
- Spotkamy się w kuchni. Mamy jajka i jabłka na obiad.
- Nie jestem aż tak głodny - powiedział, gdy wbiegła po schodach. Poszedł za nią,
jego żołądek szarpnął się w odpowiedzi na zapach jedzenia. Kolejna fizyczna rzecz której
nie mógł zmienić.- Jajka i jabłka?
- To wszystko na co mogę sobie pozwolić - wzruszyła ramionami i zgarnęła
jajecznicę z dużej, żeliwnej patelni.- Musimy zadowolić się tym co mamy.
Przewrócił oczami.
- Doceniam ten fakt. Możesz przestać się zachowywać jak staroświecka farmerka.
Patelnia brzdęknęła o opiec i oparła ręce na blacie.
- Masz tupet, kolego.
- Mam tupet? To ty mnie tutaj uwięziłaś, pozwoliłaś swojemu chłopakowi zejść na
dół by skopał mój tyłek...
- Derek nie jest moim chłopakiem! - krzyknęła, odwracając się ku niemu,
szpachelka w jej dłoni rozprysnęła plamki jajka w powietrzu. Jej zaskoczone spojrzenie
podążyło za ich lotem.
Graf schylił się unikając lecącego jedzenia i gwizdnął cicho.
- Nie?
- Nawet nie wiem dlaczego ci to tłumacz. To nie twój interes - wzięła głęboki
oddech.- Co robiłeś na stacji benzynowej? W ogóle nie powinieneś móc się tam zatrzymać.
Ale czyż nie mogłeś stwierdzić, że nie była otwarta po tym jak było ciemno w środku?
Zanim mógł się powstrzymać, jego wzrok przesunął się z poczuciem winy po blacie
przed nim, wiedział że został przyłapany. Zazwyczaj kłamał wystarczająco przekonująco by
oszukać maszynę wykrywania kłamstw, ale z jakiegoś powodu ta umiejętność opuściła go
w tej chwili przed kobietą, która była, sam musiał przyznać, całkiem inteligentnym
ciasteczkiem.
- O mój Boże! - oparła dłonie na swych biodrach.- Zamierzałeś ją okraść!
- Nie prawda! - szybko zaprzeczył, przypieczętowując swój los. Powinien się
roześmiać, jakby była to najgłupsza rzecz na świecie.- Cóż, zamierzałem ukraść mapę...
- Ha! Wiedziałam! - wytknęła go, jak aktora w dramacie sądowym, która naprawdę
dobrze odgrywała swoją rolę.- Zamierzałeś okraść to miejsce. Jesteś jakimś kryminalistą?
Powinnam była wiedzieć, że nie stać cię na taki samochód.
- Ten samochód to prezent - wybełkotał, zauważając, że bronił się przed kobietą z
której planował zrobić posiłek, więc zatrzymał się.- Słuchaj, jakie to ma znaczenie? Byłem
tam i uratowałem twoje życie.
- I pewnie ukradniesz moją srebrną zastawę gdy się odwrócę - potrząsnęła głową,
wpatrując się pozornie w nic, jakby oskarżenie zepsuło wieczór.- Po prostu świetnie.
- Tak, sam mam kiepski czas.
Zmrużyła oczy gdy na niego spojrzała.
- Wynosisz się stąd dzisiaj. Pójdziemy do June i wciśniemy cię potajemnie do kogoś.
- Potajemnie?- zachichotał. Było to dość duże słowo jak na farmerkę.
Ignorując zaczepkę, postawiła przed nim talerz. Gdy wróciła do kuchni, warknęła.
- Jedz.
- Och, wierz mi, że to zrobię - powiedział pod nosem i niechętnie podniósł widelec.
Wyruszyli tuż po zachodzie słońca. Jessa zachód rozumiała tak, że już nie było
widocznego światła słonecznego. Było to proste myślenie, ale nie mógł spodziewać się
wiele więcej po jej głośnej osobowości. Resztka światła ogrzewała jego skórę, ale nie
parzyła go. Przyniosło to nieprzyjemnie wspomnienia o niemal byciu spalonym żywcem w
bagażniku swego samochodu, czego nie doceniał.
Zanim ją zabije, zapyta ją gdzie znajdzie mapę by móc wrócić na autostradę, żeby
nie musiał znajdować się w podobnej sytuacji gdy się stąd wydostanie. Kto wiedział ile
nawiedzonych miast było w Ohio?
- Musisz się zachowywać - Jessa skarciła. Jeszcze nawet niczego nie zrobił.- Tom
Stoke jest tutaj szeryfem. Nie jest łaskawy dla nikogo, nawet dla facetów z drogimi
samochodami. I ma sposób na radzenie sobie z ludźmi którzy nie są zgodni.
- Smoła i pierze?- Graf domyślił się, acz Jessa nie uśmiechnęła się. Zacisnęła wargi
w prostą i nieatrakcyjną linę, szła dalej ze spuszczoną głową.
Może ten cały Tom był twardzielem, ale najwięksi twardziele rozsypywali się w pył,
gdy wampir wbijał w nich swoje zęby. Nie w pył... bardziej jak szmaciane lalki.
- Ludzie w mieście nie lubią innych - ostrzegła złowieszczo.- Mogą stać się złe
rzeczy.
Później będzie się martwił o złe rzeczy. Teraz musiał znaleźć sposób jak wydostać
się z miasta. Będzie myślał o złych rzeczach i tym miejscu gdy będzie daleko, daleko od
niego.
Dom Toma Stoke'a nie był domem, tylko pojedynczą, szeroką przyczepą
zaparkowaną w przygnębiającym obszarze otoczonym prze wysoką trawę. Tuż za trawą
gnił drewniany most, który łączył lukę nad rowem, który biegł prosto do podjazdu, nadając
miejscu charakter fosy. Był to najgorszy zamek w historii wszystkich zamków.
- Szeryfie?- Jessa zawołała, idąc w poprzek zawalonego mostu.- Tu Jessa Gallagher.
Idę do twoich drzwi.
Graf zauważył ręcznie, błędnie namalowany znak PSZESTĘPCY ZOSTANĄ
ZASTRZELENI W PROGU, gdy przeszedł za nią przez most. Przednie drzwi przyczepy
otworzyły się i przysadzisty mężczyzna - który wyglądał na jakieś sześćdziesiąt lat, jak
oszacował Graf - wyszedł by stanąć na schodach z pustaków. Trzymał strzelbę przy swoim
boku. Całkowicie normalny sposób na odpowiedzenie.
- Kto z tobą jest? Derek?
- Nie. Właśnie dlatego przyszłam by z tobą porozmawiać - Jessa krzyknęła,
wskazując kciukiem na Grafa.- Przepraszam, że przychodzimy tak późno, ale mogę to
wyjaśnić.
Przeszli przez podwórko, ziemię pokrywał głównie twardy piach i żałośnie żółte kępy
trawy, Graf dał nura w cień obok przyczepy. W mroku prawie wszystko kryło się cieniu, ale
był to chłodny skrawek, który od godzin nie był nasłoneczniany, o wiele bardziej
komfortowy niż ciepło które wszędzie zalegało.
Szeryf zmierzył Grafa, gładząc swoją brodę dwoma palcami.
- A niech mnie - powiedział, paciorkowe, szare oczy zmrużyły się jeszcze bardziej na
jego pomarszczonej twarzy. Wyglądał jak brat Świętego Mikołaja, który trafił do więzienia
za jazdę pod wpływem alkoholu. Musiało być dużo tego alkoholu.
Jessa odgarnęła zabłąkane, wilgne od potu włosy z twarzy.
- Zeszłej nocy znalazłam go na drodze przy stacji benzynowej. Powiedział, że
zatrzymał się dla paliwa, ale jestem całkiem pewna, że zatrzymał się by okraść to miejsce.
Kapuś, Graf pomyślał. Może miała nadzieję, że ten szeryf go zaaresztuje właśnie
tutaj i w tej chwili i zakończy jej problem z udzieleniem gościny.
- To dobrze, że się zatrzymałem, bo inaczej byłabyś martwa.
- To prawda - Jessa zgodziła się zaskakująco.- Byłam tam uciekając przed Tym i
gdyby go tam nie było... nie chcę myśleć co mogłoby się stać - powiedziała ostatnią część
ze złym aktorskim akcentem z westernu. Nie było to przekonujące i wiedziało się, że
naśladowanie kogoś było lepsze. Co dało Grafowi wrażenie, że wolałaby być złapana przez
potwora. Albo była samobójczynią, albo nienawidziła go na tyle wystarczająco, że wolałaby
być martwa niż go znać. Tak czy inaczej, miał rozwiązanie jej problemu.
- Nie ma znaczenia dlaczego tam był, prawda? Nie kiedy nie było tam nic do
zrabowania - szeryf wyciągnął rękę.- Tom Stoke. Szeryf. Nie martwmy się o to co tam
robiłeś. Porozmawiajmy jak dostałeś się do tego miasta.
Przywitało ich wnętrze przyczepy. Wnętrze było w zdecydowanie lepszym stanie niż
na zewnątrz, choć tylko na czystym poziomie funkcjonalności. Na poziomie estetycznym,
był to siódmy krąg piekła. Ściany były pokryte drewnianą boazerią oprócz małej, otwartej
kuchni, której ściany były pokryte tapetą w ogromne fioletowe róże z metalowymi, złotymi
liśćmi. Ściany nie były zbytnio widoczne między pamiątkowymi płytami Elvisa i
pamiątkowymi figurkami.
Ten schemat dekoracji był bliski zdrowego, gdy Graf po prostu stanął pośrodku i
poczuł, że aż zaczęła swędzieć go skóra.
- Majorie, pójdziesz do kuchni? Mam tutaj oficjalną sprawę - szeryf powiedział do
kobiety w jego wieku, która była ubrana w dres z wizerunkiem dwóch tulących się do
siebie kociąt. Odłożyła na bok postrzępioną krzyżówkę nad którą pracowała i skinęła
głową, nie w przyjacielski sposób gdy Jessa przeszła obok.
- Usiądź, młodzieńcze - Tom powiedział, siadając w czymś, co prawdopodobnie było
jego regularnym krzesłem, drewniane płyty wyściełały siedzisko i ramiona.- Powiedz mi jak
się tutaj dostałeś.
Graf usiadł w fotelu Marjorie, który był wolny, zostawiając Jessę stojącą niezgrabnie
w drzwiach.
- Cóż, zjechałem na 75, mając nadzieję, że ominę korek drogowy, potem wszystko
się odwróciło. Kończyła mi się benzyna i musiałem się gdzieś przespać, więc zatrzymałem
się na stacji benzynowej. Zauważyłem, że była zamknięta, ale pomyślałem, że mógłbym
się w niej przespać i zatankować gdy będzie otwarta rano. Była to sytuacja bez wyjścia.
- I wtedy zobaczyłeś Jessę?- szeryf spojrzał na nią podejrzliwe. Może była
notowana. Za kradzież znaków drogowych czy coś innego małomiasteczkowego.
Tak czy inaczej, wydawało się, że szeryf wierzył bardziej jemu, niż Jessie. Jej
antagonistyczne spojrzenie powędrowało do niego, jakby miał wypisane kłamca na czole.
- Tak. Zobaczyłem promień latarki w oknach więc udałem się w celu zbadania
sprawy. Właśnie wtedy To nas zaatakowało. Potężny, miły stwór którego tutaj macie,
szeryfie - Graf podniósł swój wyimaginowany kowbojski kapelusz, ale Stoke nie uśmiechnął
się.
- Nie wiem ile Jessa powiedziała ci o tym mieście, ale nie mieliśmy tutaj żadnych
obcych od pięciu lat - szeryf zakołysał się w bujanym fotelu jak rekin krążący wokół rannej
foki.- Musisz mi wybaczyć, jeżeli byłem podejrzliwi słysząc tą podejrzliwą historię.
- Nie szkodzi - Graf uniósł ręce.- Sam jestem podejrzliwy. Miałem spotkać się z
znajomymi w Waszyngtonie i będą się martwić, jeśli nie pokażę się wkrótce.
- Waszyngton?- na to brwi Stoke'a uniosły się na to.- Jesteś z FBI?
Graf zawahał się.
- Nie... byłem w drodze na imprezę.
- On nie jest z FBI - Jessa powiedziała z pewnością.- Jest zbyt głupi by być z FBI.
Jestem wystarczająco inteligenty, aby cię przelecieć. Nie dał jej satysfakcji, żeby się
przyznać do tej uwagi.
- FBI pewnie próbowało dostać się tutaj milion razy, ale nigdy nie zauważyliście.
Pomyślcie o tym - ludzie nagle giną, nie ma kontaktu z ukochanymi, nie płacicie za
rachunki. Cholera, ktoś w tym mieście musi mieć kredyt samochodowy. Jesteście tak
bardzo zagubieniu, że nawet tropiciel was nie znajdzie.
Stoke przestał się kołysać i pochylił się w fotelu.
- Wiemy o tym, chłopcze. Jeśli nie jesteś z FBI to nie jesteś z IRS lub innym
agentem rządowym, tylko normalnym facetem, to jak się tutaj dostałeś?
- Właśnie chcę się tego dowiedzieć - im szybciej dowie się jak tu się dostał, tym
szybciej będzie mógł użyć tą informację by się stąd wydostać.
- Tak jak my wszyscy - Stoke spojrzał na Jessę.- Nie wiem, co myślisz, że z nim
zrobię.
- Po prostu nie mogłam trzymać tego rodzaju wiadomości tylko dla siebie. Jesteś
szefem rady miasta. Jesteś szeryfem. Wszyscy będą chcieli o nim wiedzieć, prawda? Poza
tym potrzebuje miejsca w którym mógłby się zatrzymać - Jessa pisnęła, jej złożone ręce
na klatce piersiowej napięły się. Wszystko w języku jej ciała mówiło, że nie było
onieśmielona przez tego mężczyznę, zwłaszcza można było to stwierdzić po sposobie w
jaki oparła się niedbale o jego drzwi, aby wyrazić znudzenie na swojej twarzy. Węch Grafa
był zbyt dobry by to przegapić.
Usta Stoke'a przechyliły się na bok w głębi brody, gdy rozmyślał. W końcu
powiedział:
- Masz ten duży dom tylko dla siebie, prawda?
Stanowczo potrząsnęła głową.
- Nie, nie może u mnie zostać.
- Przeszkodziłby ci w twoim życiu miłosnym, nieprawdaż?- pani Stoke powiedziała
słodko z kuchni.
- Marjorie, nie wtrącaj się w to - szeryf ostrzegł, potem powiedział tym samym
ostrzegawczym tonem.- Jessa, w mieście jest zbyt wielu ludzi i nie mają dużo miejsca. Co
mam z nim zrobić?
- Wsadź go do szkoły - powiedziała z rozdrażnionym westchnieniu. Zapach strachu
zintensywniał, ale tak samo jej uparta postawa, wobec tego, że Graf nie mógłby z nią
zostać.- Nikt jej nie używa!
- Dlaczego, przecież wiesz, że używam jej jako więzienia. I szkoła jest neutralną
własnością, dla społeczności. To nie hotel - szeryf Stoke spojrzał na Grafa, jakby rozważał
kupienie krowy.- Dlaczego nie zabierzesz go do June i nie zobaczysz kto mógłby go
przyjąć? Jeżeli nie chcesz dodatkowej pary rąk u siebie, jest mnóstwo osób które by
chciały.
- Jestem pewna, że znajdziesz sposób co z nim zrobić - Marjorie powiedziała sucho.
Najwidoczniej Jessa miała wyrobioną reputację. Właśnie dlatego nie chciała go w
swoim domu? Żeby się z nim nie przespała? Jessa, tak spięta i nastrojowa, ale także nie
będąca w stanie oprzeć się przetarzaniu w sianie z facetem, na którego się natknęła na
swojej drodze. Właściwie to było to nieco seksowne. Rzeczywistość pewnie nie była aż tak
ciekawa. Pewnie po prostu mu nie ufała i nie chciała by wtrącał się w jej romans z
żonatym mężczyzną.
Jessa wykonała zdegustowany dźwięk, ale nie zrobiła niczego by wyrazić swoją
dezaprobatę.
- W takim razie najlepiej będzie jak tam pójdziemy.
- Jeszcze nie skończyłem z twoim przyjacielem - powiedział szeryf Stoke, pochylając
się i kładąc duże, kwadratowe dłonie na kolana.- Nie wierzę w zbieg okoliczności. Jego
nagłe pojawienie się tutaj wygląda nieco podejrzanie.
- Stając we własnej obronie, szeryfie, to całe miasto jest nieco podejrzane - Graf
odpowiedział ze zirytowaniem.- To nie był mój pomysł by tu utknąć. I chętnie się wyniosę
przy pierwszej nadarzającej się okazji.
- Czyż nie tak jak my wszyscy?- Stoke zgodził się, jego mina była twarda,
oskarżająca.- Będę miał na ciebie oko, chłopcze. Po prostu bądź grzeczny i nie sprawiaj
żadnych problemów.
- Wykonalne, zapewniam cię - Graf wstał, chcąc być z dala od Elvisowego piekła i
od tych ludzi, którzy pewnie mieli nawyk niepotrzebnego nierozumienia innych.
- Życzę wam dobrej nocy - Stoke powiedział i skinął Grafowi i Jessa wyszła przez
drzwi i w dół po schodach z pustaków.- I Graf, miej oczy otwarte. Raz nadziałeś się na To,
ale dopóki nie dostanie krwi, będzie za tobą podążać.
- Cóż, to akurat strata - Graf mruknął i przeszli przez rozklekotany most.
- Żadna strata, wierz mi - Jessa brzmiała na bardziej zmartwioną, niż gdy szli tutaj,
zdecydowanie na bardziej przerażoną, niż była w przyczepie.- Gdybyśmy tu nie przyszli,
usłyszelibyśmy o tym.
- Co miał na myśli, mówiąc o tej krwi?- czy To było jakimś zmutowanym super-
wampirem? Graf nie wiedział, czy podobała mu się myśl, że miał kogoś nad sobą w
łańcuchu pokarmowym.
Jessa otworzyła usta i zmarszczyła brwi.
- Uch, cóż, to zależy o kogo pytasz. Niektórzy ludzie w mieście mają teorię na temat
jego ruchów i wzorów.
- Nie zgadzasz się z nimi?- bycie sprzeczną było do niej niepodobne.
Wzruszyła ramionami.
- Po prostu mam doświadczenie ze sprzecznościami.
Odczekał chwilę, gdy szli, aż będzie kontynuować swoje wyjaśnienia. Gdy tego nie
zrobiła, warknął:
- Powiesz mi?
Z ciężkim westchnieniem wyjaśniła:
- Z wyjątkiem osób które To zabiło, po zranieniu kogoś to nigdy nie wraca do tej
osoby.
- Może to zbieg okoliczności - Graf kopnął kamień i przyglądał się jak odbija się po
asfalcie w mroku. Zmarszczył brwi, gdy uświadomił sobie, jakie było to dla niego zabawne.
- Właśnie dlatego sama się ku temu skłaniam. Chociaż wydaje się to trochę
dziwne... - jej głos urwał się i pokręciła głową.
- Nie, powiedz mi - była to rzecz której musiał się dowiedzieć, jeśli chciał się szybko
wydostać z tego miasta.
- Cóż - zawahała się.- Według Mitcha Moodyego, kiedy To zaatakowało go w jego
stodole, zadrapało jego ramię i natychmiast się cofnęło. Jakby nie podobało mu się w jaki
sposób zareagował albo mu się znudził.
- Może nie pachniał smacznie - Graf zastanawiał się na głos.- To znaczy, może było
coś nie tak z krwią tego faceta. Zwierzęta nie jedzą zdobyczy, która pachnie chorobą.
- To nie je ludzi - Jessa warknęła z niesmakiem.- Nie musisz mieć takich
makabrycznych myśli.
Szybko zmienił temat.
- O co chodziło żonie szeryfa? Nasikałaś na jej tort urodzinowy czy coś?
Jessa nie odpowiedziała. Miała schyloną głowę gdy szli, nadal obejmując swoje
ramiona dłońmi.
- Cóż, w takim razie wysnuję własne wnioski - ciągnął.- Masz wyrobioną reputację.
- Kim ty jesteś, z lat sześćdziesiątych czy co?- warknęła.- „Reputacja”? kim ja
jestem, Rizzo?
- Widzę, że uderzyłem w czuły punkt - szedł za nią, kopiąc kamienie po drodze.- I
choć jest przestarzałe, reputacja to doskonałe słowo. Masz jedną. Albo to, albo ukradłaś
chłopaka Marjorie gdy razem chodziłyście razem do liceum.
Jessa zatrzymała się, opuściła ręce na biodra. Bez odwracania się do niego,
wysyczała:
- Tak, wszyscy w mieście uważają, że jestem dziwką. Zadowolony?
- Nie obchodzi mnie to, w obu kierunkach. Ale jeśli mam żyć z kocią łapę z kobietą,
wolałbym by była to prostytutka.
W minucie w której się odwróciła, Graf wiedział, że jego żart nie został dobrze
zinterpretować, jak miał zamiar. Jessa cięła ręką, jej dłoń złączyła się z jego policzkiem z
pęknięciem. Ukąsiło trochę, ale upewnił się, że się skrzywił i potarł swoją szczękę. Takie
małe sztuczki sprawiały, że wampiry wydawały się bardziej ludzkie.
- Przepraszam - powiedział i tym razem miał to na myśli. Bycie dupkiem celowo było
jedną rzeczą; bycie dupkiem przez przypadek w jakiś sposób było gorsze.
Jessa pokręciła głową i odwróciła się do drogi, znowu od niego odchodząc.
- Słuchaj, przyznaję, że to było niestosowne - pobiegł by się z nią zrównać, potem
wysunął się gładko na przód, zatrzymując ją.- Przynajmniej musimy spróbować się
dogadać, aż ten cały bałagan się nie wyjaśni.
- Nigdy tego nie naprostujemy, kolego. Jesteś tutaj tylko na chwilę - ale wysunęła
rękę i potrząsnęła Grafa, którą jej zaoferował.- Skoro już wiesz, dogadamy się o wiele
lepiej, jeśli zrezygnujesz z nazywania mnie dziwką.
- Nie zrobię tego drugi raz - obiecał.
- ... i tak stało się to miejsce zebrania dla wszystkich w mieście. Centralnie miejsce
spotkań.
Graf skinął głową, choć nie słuchał już od jakiegoś czasu. Kiedy szli przez ciemność,
zadał jedno niewinne pytanie o miejsce ich przeznaczenia - u June - i otrzymał lekcję
historii, która trwała co najmniej milę. Bolały go nogi, jego gardło było suche a jego uszy
były jego największym wrogiem.
- Więc będzie tak ktoś, kto będzie chciał mnie zabrać do swego domu?- zabił
komara na swojej szyi.
Jessa wzruszyła ramionami.
- Może. Pomimo tego co powiedział szeryf Stoke, mógłbyś zająć jeden z pokoi w
starym liceum, jeżeli wystarczająco dużo ludzi stanie po mojej stronie. Przez To nie ma już
tam lekcji.
Przyglądając się drodze za nimi a potem przed nimi, Graf poczuł się bardziej
komfortowo widząc strzelbę pod pachą Jessy. Nie miał pojęcia czym było „To”, ale nie
odczuwał palącej potrzeby by znowu na to wpaść by się dowiedzieć.
- Więc ludzie boją się Tego na tyle, że nie wysyłają już swoich dzieci do szkoły, ale
idą do June w środku nocy?
Potrząsnęła głową.
- To co innego, kiedy mówi się o dzieciach. Ludzie wiedzą, że się narażają gdy
wychodzą, ale czują się bardziej komfortowo gdy wychodzą sami, co innego gdy narażają
na śmierć swoje dzieci. Zresztą, te osoby które zostały już zaatakowane, nie muszą się
niczym martwić.
- Ilu ludzi zostało zabitych przez tą rzecz?- zapytał.- To zabiło jakieś dziecko, że te
obawy są uzasadnione.
- Zabiło. Jedno - twarz Jessy przybrała gorzki, odległy wyraz taki sam jak w kuchni,
gdy wspomniał o głupim obrazku na lodówce zeszłej nocy. Był to rodzaj ekspresji, która
była widoczna nawet w ciemności.
- Ach - powiedział w zrozumieniu.- Więc rozumiem, że właśnie to spotkało twoją
rodzinę?
- Nie. Kogoś innego... - powiedziała a potem jasność w jej głosie zasygnalizowała,
że ich rozmowa nie będzie w ten sposób ciągnięta.- Tak naprawdę, to to nie zabiło wielu
ludzi. A ci, którzy zginęli, weszli Temu w drogę albo To zaatakowali. Chroniąc zwierzęta
albo swoje dzieci, wiesz?
Cóż, To nie miało nic z Grafa. I dodając do tego licznika swojego ciała, jeżeli rozegra
właściwie karty. Gdy zaczęła mówić wymuszenie wesołym głosem o lokalnej kelnerce,
która została zabita przez potwora i co robiła po szkole w czasach licealnych, Graf spojrzał
raz na Jessę. Wyglądała znacznie lepiej gdy nie uciekała ratując swe życie. Jej cienka
bluzka przylegała do jej wilgotnego od potu ciała i lekki połysk potu błyszczał na jej nagich
ramionach, nawet skrzyło się w lekkie poświcie i zaciągnął się jej zapachem. Odetchnął nią
i napłynęła mu ślina do ust. Jej sutki stały pod bawełnianą bluzką a jej włosy były
ściągnięte w kucyk, przylegały do jej szyi. Wyobraził sobie jak chwyta ją za te włosy, owija
ich długość wokół swojej pięści i odciąga jej głowę do tyłu.
Właśnie w tym momencie ta fantazja wpadła w szkopuł. Nie wiedział, czy chciał ją
ciągnąć za ten kucyk podczas gdy będzie ją jadł, czy pieprzył.
Doszli do skrzyżowania i poszli żwirową drogą, następnie skręcili w prawo. Graf
zauważył, że nie była to droga którą przybył, acz dodał ją do swojej mentalnej mapy. Nie
żeby była dokładna. Jeśli dobrze by orientował się w kierunkach, nie tkwiłby w tym
bałaganie.
Kilka minut później doszli w ciszy do długiego, niskiego budynku z migoczącym
neonem OTWARTE na oknie. Wyblakły drewniany znak na pustym parkingu głosił, że byli
U JUNE.
- Jest tu ktoś?- Graf zapytał, marszcząc brwi z powodu braku samochodu. Potem
przypomniał sobie niechęć Jessy, kiedy zasugerował, żeby tu przyjechać.- Och, rozumiem.
Brak benzyny...
Jessa przytaknęła.
- Nie ma samochodów. Racja. I pomyślałam, że powinieneś zachować swoje paliwo
żeby się o coś wytargować. Jeśli przyjechałbyś tutaj samochodem, zostałby doszczętnie
rozebrany.
- Mówisz, że ktoś próbowałby ukraść paliwo jakbym był w środku?- cieszył się jej
winną miną zanim odpowiedziała.- Widziałem wąż i kanister na trawniku.
- Racja. Cóż, robię to co muszę - dumne ustawienie jej brody nie pasowało do
wyrzutów sumienia w jej oczach.
Weszli do June przez mały błotnisty pokój, ściany były pokryte białymi deskami
takimi jak na zewnątrz. Jessa otworzyła drzwi do wnętrza, gruby, ciężki zapach alkoholu i
czegoś jeszcze - słodkiego i dymnego i śmierdzącego - zaatakowało chmurą Grafa.
- Czy to... trawka?- zapytał, zakrywając sobie usta rękawem.
- Nie możemy tutaj uprawiać tytoniu - odpowiedziała ze wzruszeniem ramion.-
Ludzie muszą coś palić.
Graf skrzywił się. Lubił papierosy, nawet skręty, kiedyś i teraz, ale wolał, żeby jego
ludzie mieli tlen we krwi wolny od zanieczyszczeń. Rozejrzał się po pomieszczeniu próbując
znaleźć zastępczy posiłek po Jessie gdy już z nią skończy, ale wszyscy u June wyglądali na
szorstki i skórzastych i wszyscy wydmuchiwali dym, mieli przy sobie wielkie słoje z
alkoholem. Gdyby zjadł któregoś z nich, czułby szumienie przez całą noc.
Zauważył głodny sposób w jaki oceniał każdą osobę w barze. Oni także na niego
spojrzeli, co zauważył z szokiem.
- Kim jest twój przyjaciel, Jessa?- ktoś zapytał i Graf odwrócił się do baru, gdzie
szczupła kobieta z długimi, piaszczysto-brązowymi włosami splecionymi w warkocz
wycierała szmatką szklankę.
Jessa ruszyła do przodu i podeszli do baru, Jessa odwróciła się sztywno do reszty.
- June - powiedziała z uśmiechem i wskoczyła na jeden stołek barowy.- To Graf.
Szuka miejsca do zatrzymania się.
- Wybrał cholerne miejsce - June powiedziała, jej rumiana twarz złamała się w
uśmiechu. Sięgnęła nad barem i potrząsnęła dłonią Grafa z zaskakującą stanowczością. Jej
uśmiech znikł, gdy spojrzała na Jessę.- Skąd on się tutaj wziął?
- Wpadłam na niego wczoraj w nocy na drodze - ściszyła głos.- Na stacji
benzynowej.
- Co tam robiłaś?- June potrafiła mówić bez poruszania ustami, słowa wychodziły z
niej niezauważalnie. Grafowi się to spodobało. Wydawało się, że wszystko co powiedziała
było napięte i ważne.
Jessa wzruszyła niedbale, ale pochyliła się tak, żeby nikt nie podsłuchiwał.
- Uciekałam przed Tym. Goniło mnie przez całą drogę.
June spojrzała nad barem z sztucznym uśmiechem i skinęła reszcie. Potem pochyliła
się.
- Jezu Chryste, nic ci nie jest?
- Nic jej nie jest - Graf powiedział, klepiąc Jessę po plecach.- Prawda? Dotarłem tam
w samą porę.
Drzwi się otworzyły i grupa pięciu chłopaków wtoczyła się do środka. Ich wejście
było głośne i hałaśliwe, ale nie ściągnęli na siebie uwagi starszych, którzy wciąż
obserwowali Grafa i Jessę. Wszyscy trzymali słoiki, do połowy wypełnione klarowną cieczą
i ledwo stali prosto. Jednym z nich był Derek.
- Och, no to zaczynamy - June powiedziała z westchnieniem.
- Co oni piją?- Graf zapytał, jego oczy załzawiły z powody smrodu pijany, który
niemal przytłoczył zapach marihuany w barze.
- Bimber - June wskazała kciukiem na ścianę za sobą.- To wszystko co mamy. Przez
jakiś czas staraliśmy się o zakaz, ale w naszej sytuacji... cóż, ludzie zasługują na
uśmierzenie bólu w niezależnie jaki sposób.
- Nie mogę się z tobą zgodzić, June - Graf powiedział, uderzając ręką o bar.
- Są bardziej pijani niż skunksy - Jessa powiedziała, krzywiąc się.- Co oni do cholery
robią? Derek wie co stało się ostatniej nocy. Dlaczego wyszedł?
- Pewnie świętuje - June powiedziała, spoglądając ostrożnie na Jessę i wróciła do
wycierania szklanek.- Wiesz, że on i Becky znowu spodziewali się dziecka, prawda?
Graf spojrzał ukradkiem na twarz Jessy. Najwidoczniej nie wiedziała i ta informacja
nie zadziałała na nią zbyt dobrze. Zsunęła się ze stołka i powiedziała ciche:
- Przepraszam.
- Więc, o co jej z tym chodzi?- Graf zapytał, przyglądając się jak Jessa idzie do
kanapy w kącie na którą wtoczyli się mężczyźni.
- Jak poznałeś Jessę?- June zapytała, jej lodowate niebieskie oczy spoczęły na nim.
- Nie poznałem - przyznał.- Spotkałem ją zeszłej nocy, kiedy mój samochód...
zabrakło benzyny przy jej domu.
June skinęła głową, znowu przyklejając do ust fałszywy uśmiech dając mu do
zrozumienia, że nie wierzy w jego historie, ale nie będzie się z nim kłócić.
- Nikt nie jest w stanie zatrzymać się w Penance od lat. Dlaczego ty?
Wzruszył ramionami.
- Sądzę, że po prostu mam szczęście? Szczerze mówiąc, to w ogóle nie miałem
kłopotów, dopóki nie dotarłem do stacji benzynowej i prawie nie zostałem zabity przez
Godzillę.
- Godzilla jest facetem w garniturze z gumy - powiedziała June, odwracając się by
chwycić za butelkę. Nalała mu kieliszek, mówiąc.- Nasz potwór jest bardzo realny. Proszę,
dla ciebie.
- Nie mam żadnych pieniędzy - powiedział, potrząsając głową, gdy postawiła
kieliszek przed nim.
Pchnęła go ku niemu końcem palców.
- Co bym zrobiła z pieniędzmi?
Wziął go i wypił, wiedząc, że odmowa nie zbliżyłaby go do niej. Ludzkie jedzenie,
ludzkie środki odurzające, co dalej? Zmuszą go do używania toalety?
Podniesione głosy z rogu przykuły jego uwagę, choć wydawało się, że wszyscy w
miejscu próbują ignorować walkę, jaka toczyła się między Derekiem a Jessą.
- Wiele osób nie cieszy, że Derek i Becky produkują więcej dzieci, odkąd nie ma w
Penance dużo jedzenia - June wyjaśniła mu.
Szlachetna próba, ale Graf tego nie kupował.
- Tak... myślę, że pewnie jest zła, że jest tą drugą kobietą.
- Myślałam, że powiedziałeś, że jej nie znasz - June dokuczała. Następnie
kontynuowała ze smutnym westchnieniem.- Chociaż nie zawsze była tą drugą kobietą.
Becky była, aż doczekała się i dostała pierścionek.
Graf odchrząknął. Nie był zainteresowany tragiczną romantyczną historią między
Jessą a Jethro Clampettem, jak samo walką, która się między toczyła. Czterech facetów,
których przyszło z Derekiem, wymieniło rozbawione spojrzenia i roześmiali się, gdy ich
kumpel walczył ze swoją zazdrosną byłą dziewczyną. Graf doświadczył ukłucia wstydu za
Jessę.
- Czy to często się zdarza?- zapytał June.
Kobieta wzruszyła ramionami.
- Już nie tak często. Kiedyś częściej, zanim Becky spodziewała się pierwszego
dziecka. Teraz zostaje w domu z dziećmi, więc sprawy między Derekiem a Jessą są całkiem
uprzejme.
Po długiej ciszy, June kontynuowała:
- Chociaż to wstyd. Nie był dla niej dobry. Umarła jej cała rodzina i oczekiwał, że po
prostu odpuści i wróci do normalności. Ale nie sądzę, żeby istniało coś normalnego po tym
co się stało.
Graf przytaknął, czując ukłucie winy. Wciąż miał żyjącą rodzinę, rodzeństwo i
siostrzenice i siostrzeńców. Nie widział żadnego z nich od czasu, gdy trudno było ukryć
fakt, że się nie starzał. Jessa pewnie chciała swoją rodzinę a ta została zabita. Może był
dla niej trochę za ostry.
- Cholera - June powiedziała nagle i Graf spojrzał w czasie, by zobaczyć jak Derek
staje i łapie Jessę za rękę, ciągnąć ją ku sobie.
- Przestań!- Jessa krzyknęła, wyrywając się, ale Derek był silniejszy.
Zanim zrozumiał co dokładnie miał na myśli, Graf był już na nogach, przeciskał się
przez labirynt stołów na środku. Zmusił się do zwolnienia, by wyglądać mniej jak
nadprzyrodzone stworzenie a bardziej jak człowiek, ale było cholernie trudno to zrobić,
gdy Derek podniósł rękę by ją uderzyć.
Pewnie, że planował ją zjeść, ale to nie znaczyło, że Graf lubił przyglądać się jak
ktoś bił kobietę. I sam nie traktował źle kobiet. Nigdy się tego po nim nie spodziewały.
Bicie kobiety było niską, wulgarną rzeczą do zrobienia i byłby przeklęty, jeśli siedziałby i
przyglądał się jak taki dupek jak Derek to robi.
- Proponuję, żebyś opuścił rękę zanim ją połamię - powiedział i chociaż trzymał głos
nisko, wiedział, że wszyscy w barze go słyszeli. Nie dlatego, żeby potrzebowali zachęty by
podsłuchiwać, wszyscy go obserwowali, czekając co zrobi nowy facet.
Było to lepkie miejsce. Jeśli uderzy Dereka, to czy obsada Uwolnienia nie zdecyduje,
że nie potrzebują tajemniczego obcego który łazi bije i miejscowych? Albo może zdobędzie
niechętny szacunek, jak w tych wszystkich filmach o więzienia?
Był tylko jeden sposób by się dowiedzieć i Derek nie zamierzał dać mu innego
wyboru.
- Nie mów mi jak mam traktować swoją kobietę!- krzyknął pijacko odpychając Jessę
do tyłu. Potknęła się do tyłu o stół, ale przynajmniej nie była w zasięgu pięści Dereka.
- Z tego co mogę powiedzieć, pielgrzymie, to nie twoja kobieta. Twoja kobieta jest
w domu, prawdopodobnie na ciebie czeka. Dlaczego zaraz tam nie pobiegniesz?-
Pielgrzym? Graf przeklinał swoją miłość do filmów Johna Wayne'a i modlił się, że wciąż
wiedział jak przyzwoicie uderzyć. Był bardziej kochankiem niż wojownikiem. Co
ważniejsze, miał nadzieję, że jeśli walnie go przyzwoicie, to nie roztrzaska głowy Dereka
jak dyni na skrzynce pocztowej. Tłumaczenie się byłoby żenująco trudne przed tymi
wszystkimi ludźmi a nie miał siły by zabić tak wielu świadków.
- Ty sukinsynu - Derek krzyknął i rzucił się. Chwycił przód koszulki Grafa i
podciągnął go do góry, dosłownie pociągając pobliski stół ze sobą.
Tyle na martwienie się o udawanie słabego i wystarczająco ludzkiego. Ludzie wokół
nich przesunęli krzesła i zawyli ze śmiechu.
- Nigdy więcej nie mów o Becky w taki sposób!- Derek ostrzegł i podczas gdy Derek
próbował sobie przypomnieć, czy powiedział coś uwłaczającego żonie Dereka, Derek wziął
zamach. Jego pięść połączyła się ze szczęką Grafa i będąc wampirem czy nie, mocne
uderzenie silnego mężczyzny nie było przyjemnym doświadczeniem.
Graf zaklął i podniósł ręce.
- Nie chcę zrobić ci krzywdy - wymamrotał. To znowu sprawiło, że kmiotki
zarechotali i Graf nie mógł ich winić. Podawał mu swój tyłek na tacy.
Czekał aż Derek wziął kolejny zamach, zrobił unik, korzystając z ludzkiego pędu i
chwycił go, po czym powalił na podłogę. Kiedy przewrócił się na plecy, zmylony swoją
nagłą perspektywą, Graf chwycił w garść koszulkę Dereka i pociągnął go w górę gdy
strzelił mu z pięści. Głowa Dereka odchyliła się do tyłu, krew tryskała z jego nosa.
- Teraz będziesz trzymał ręce z dala od Jessy?- Graf warknął, unosząc rękę z
powrotem. Kiedy Derek nie odpowiedział, Graf uderzył go jeszcze raz.
- Przestań!- Jessa krzyknęła, biegnąc by odciągnąć Grafa. Rzuciła mu wściekłe
spojrzenie, gdy uklękła na podłodze obok Dereka.- Chcesz go zabić?
- Próbuję cię bronić!- Graf odniósł wrażenie, że jego męstwo było niedocenione.- No
chyba, że chcesz być workiem treningowym.
- Nie chcę, żeby on był twoim workiem treningowym!- pomogła Derekowi wstać na
nogi i pchnęła go do jego przyjaciół.- Zabierzcie go stąd, chłopaki.
- I będzie najlepiej, jak ty też zabierzesz stąd swojego przyjaciela - June zawołała
za baru.- Może wrócić gdy się uspokoi.
- To bzdura, June! - Derek krzyknął, zamknął powieki, gdy otarł krew z podbródka.-
Powinnaś go tu zakazać!
- Powinieneś pilnować swojego nosa, Derek, zanim wyrzucę cię stąd swoimi
własnymi rękoma. Nie chcę widzieć jak bijesz jakąś kobietę, nie obchodzi mnie kim one są
- June nie brzmiała na złą. Nie musiała. Jej słowa były oczywiste, aby były przestrzegane
przez prawo, jakby nie miała powodu by oczekiwać czego innego.
- June, muszę mu znaleźć miejsce do noclegu - Jessa zaprotestowała i na jej słowa
wszyscy mieszkańcy miasta odwrócili wzrok od Grafa do swoich napojów.
Wychodziło na to, że uprzejma barmanka nie uległa. Bez słowa wskazała na drzwi.
- Chodźmy stąd - mruknęła Jessa, chwytając Grafa za łokieć.
Fakt, że została wyrzucona przez taki obrót wydarzeń, dotknął go na bardzo
głębokim osobistym poziomie. Radość, która wypromieniowała przez całą jego istotę, była
tylko nieznacznie wypierana przez fakt, że jej cierpienie było spowodowane także jego
kosztem, ponieważ teraz sam z nią utknął.
- Hej, jeszcze nie znalazłem miejsca by się zatrzymać - przypomniał jej, idąć za nią
przez opuszczony parking, chcąc przedłużyć magię.
- Myślisz, że ktoś stamtąd wpuści cię pod swój dach po tym co zrobiłeś?-
potrząsnęła głową i szła dalej.- Będziesz miał szczęście, jeśli nie wrócą z pętlą i przegonią
cię z miasta w jedyny możliwy sposób.
Rozdział 5
Wysoka trawa chłostała nogi Jessy, gdy przeciskała się przez rów i trawnik. Graf
szedł za nią w ciszy. Dobrze, że wiedział kiedy trzymać język za zębami, ponieważ jeszcze
jedno złe słowo wznieciłoby w niej ogień i wydawało się, że żadne odpowiednie słowo nie
padłoby z jego ust.
Nie było tak, że chciała aby Derek ją uderzył. W rzeczywistości myślała, że zamierza
ją zabić. Nigdy nie podniósł na nią ręki. Był wściekły i raz czy dwa walnął w ścianę - raz w
jej kuchni i jej ojciec naprawił ją podczas gdy dał jej wykład, że to nie jest odpowiednie
zachowanie chłopaka. Zastanawiała się, czy w chwilach gdy Derek chciał ją uderzyć, to
uderzył Becky. Czy to była normalna rzecz w ich domu?
Nie, był pijany. Pijani ludzie robili rzeczy, których normalnie na trzeźwo by nie
zrobili. Wiedziała tego z własnego doświadczenia.
Mimo to nie było w porządku, że Graf się w to wmieszał. Powinien to zrobić któryś z
kolegów Dereka albo ktoś z baru. Ale nie Graf. Nie teraz gdy był u niej i każdy o tym
wiedział. Zaczną myśleć o niej różne rzeczy, rzeczy które pewnie już myśleli, ale to tylko
ich upewni. Do czasu, gdy ludzie którzy widzieli wydarzenie, wytrzeźwieją na tyle do rana,
będą opowiadać, że chłopcy nie pobili się o to, że jeden chciał uderzyć Jessę, ale, że
walczyli o nią. Potem plotki rozejdą się po całym mieście, że dziwka Jessa zdradza swojego
żonatego chłopaka. Ludzie pokochają tą plotkę.
Może to nie było takie śmieszne. Spała wcześniej z Derekiem, więcej razy niż
chciała pamiętać i w Grafie było coś atrakcyjnego, nawet jeśli zachowywał się jak
kompletny dupek.
Musiał to być ich wspólny element, że ją tak zainteresowali.
Weszła po schodach na ganek, zatrzymała się, spoglądając kątem oka na
samochód.
- Chcesz przenieść ten samochód zanim przyciągnie zbyt wiele uwagi? Każdy kto
tędy przejdzie zobaczy go!
- Ludzie często tędy przechodzą?- zapytał. Jak na faceta który właśnie dostał
pięścią w szczękę, mówił wyjątkowo wyraźnie. Powinien mieć przynajmniej poruszone zęby
albo opuchniętą wargę.
Potrząsnęła głową z irytacją.
- Utknęłam z toną, więc będziesz robił to co mówię. Jasne?
- Tak, proszę pani - powiedział, salutując.
Jessa zgrzytnęła zębami.
- I będziesz musiał zapłacić mi za czynsz - czekała, aż sięgnął do swojej tylnej
kieszeni a następnie skrzyżowała ręce na piersi.- Nie chcę pieniędzy.
Z wahaniem schował portfel.
- Czy to... seksualna sprawa?
Ugh! Weszła do domu i udała się prosto do kuchni, gdzie wyjęła słoik z klarowną
cieczą z lodówki.
Graf poszedł za nią, przyglądał się jak przyłożyła sloik do ust.
- Słuchaj, wiem, że jesteś wkurzona przez to, że pobiłem twojego chłopaka, ale nie
zamierzam siedzieć i przyglądać się jak facet bije dziewczynę. To nie moja natura.
Krzywiąc się na opary bimbru, które oblały jej gardło, odstawiła słoik. Kiedy się
odezwała, jej głos był szorstki.
- Powiedziałam ci, że on nie jest moim chłopakiem. I szczerze mówiąc, już od
jakiegoś czasu zasługiwał na porządne manto.
- Dobra... - Graf usiadł na wyspie i oparł się łokciami o ladę.- Jeśli nie jesteś o to
zła, to na co?
- Nigdy nie mieszkałeś w małym mieście, prawda?- kiedy potrząsnął głową,
kontynuowała.- Wyobraź sobie, że za każdym razem gdy idziesz ulicą, każda osoba która
cię zobaczy, wie o tobie wszystko. Wie o złych rzeczach które zrobiłeś i wiedzą o
wszystkich złych rzeczach jakie zrobiła twoja rodzina i wszyscy liczą na twoje
niepowodzenie, bo jeśli to zrobisz, to wszyscy będą mieć więcej plotek do powiedzenia.
Właśnie takie jest życie tutaj. Sam powiedziałeś, że mam wyrobioną reputację. Nie jestem
z niej dumna, ale zasłużyłam sobie na nią. Pokazałam się dzisiaj z tobą i to ściągnęło
uwagę ku mnie. Już się zastanawiali kim jesteś i jak się tutaj dostałeś i co ma to
wspólnego ze mną. To wystarczająco niebezpieczne. Tutejsi ludzie są podejrzliwi wobec
każdej najmniejszej rzeczy a ja nie chcę, abyś stał się odpowiedzialny!
- Odpowiedzialność?- parsknął.- Co zamierzają zrobić? Spalić cię na stosie?
- Wcześniej już to zrobili!- krzyknęła a następnie przycisnęła dłoń do ust.
- Dobra, mogę wyczuć, że hiperbolicznie boisz się tutejszych ludzi - Graf przytaknął,
po raz pierwszy rzeczywiście jej współczując od chwili w której ją spotkał.- Nie rozumiem
jak pokazanie się ze mną może mieć wpływ na ciebie.
- Nie myślisz o tym, bo nie masz pojęcia jak to jest tutaj mieszkać. Odkąd przyszło
To i wszyscy zostaliśmy tutaj uwięzieni, wszystkie złe uczucia i złość ciągle narastały -
wzięła kolejny łyk alkoholu.- Zobaczysz. W pierwszej chwili gdy zrobisz coś złego,
zobaczysz.
Sięgnął po słoik i podała mu go. Wziął wielki łyk i skrzywił się.
- Niech zgadnę... to „coś nie tak” ma związek z Derekiem?
Ciężko pracowała by zachować neutralną minę. Ostatecznie Graf dowie się
wszystkiego o niej i Dereku, każdego plugawego szczegółu. Nie oznaczało to, że chciała
teraz powiedzieć o tym wszystkim. Mimo to jeśli miał zamiar tutaj żyć, w przyszłości
miałby do czynienia z Derekiem.
- Ludziom... nie podobał się sposób w jaki się zachowywałam po tym jak Derek
wziął ślub z Becky. I przed tym jak Derek się ożenił z Becky.
Graf skinął głową.
- Pobiłaś ją? Ukradłaś klucze od jej samochodu?
- Nie - wzięła kolejny łyk bimbru.- Nie, wciąż sypiałam z jej mężem.
- Ach - w tonie Grafa brzmiał cień osądu, który nie obchodził Jessy.- No cóż, z tego
co zrozumiałem, to był na początku twoim chłopakiem.
- June ci powiedziała?- nie musiała pytać. June nie była plotkarą, ale nie
wstrzymywała informacji przed kimś, jeśli uważała, że ktoś powinien wiedzieć. Jeśli
podejrzewała, że było coś między Jessą a Grafem, to nie mogła się bardziej myśleć, acz
pewnie pomyślała, że to sprawiedliwe, że ostrzegła go przed tym w co wchodził.
Graf przytaknął.
- Nie opowiedziała mi całej historii, ale powiedziała, że Derek nie był wielkim
wsparciem po śmierci twojej rodziny. Tak nawiasem, przykro mi o tym słyszeć.
Odchrząkając, Jessa zakręciła bimber i schowała go do lodówki. Pochyliła się do
tyłu, ukrywając twarz za drzwiami na wystarczająco długo, by cofnąć łzy, które nigdy nie
zawiodły na ich wspomnienie.
- Cóż, jest lepiej w taki sposób. Becky może go mieć, nie obchodzi mnie to.
- Nie wyglądało tak dzisiejszego po południa. I nie wyglądało w barze - jego głos
przestraszył ją, zwłaszcza, że był bliżej niż wcześniej. Kiedy się odwróciła, stał za nią,
patrząc na nią z politowaniem.
Tak, jakby potrzebowała litości. Wstała i przepchnęła się obok niego.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. Derek przyszedł powęszyć tutaj jak pies, ale nie
zachęcam go - było to kiepskie kłamstwo i miała przeczucie, że Graf o tym wiedział. Nie
chciała innego jak wywabić Dereka od Becky, wiedząc, że mogłaby go mieć w swoich łóżku
na pstryknięcie palcami. Ale nie chciała już być taką osobą. Nie chciała czuć poczucia winy,
kiedy widziała jego dzieci bawiące się na podwórku ich babci, albo gdy wpadała na Becky
u June. Nie chciała być miastowym włóczęgą. Po prostu chciała z powrotem swoje dawne
życie.
- Cóż, tacy faceci nie potrzebują wiele zachęty - powiedział Graf i w jego głosie
można było wyczuć szydzenie.
- Nie znasz go. Nie znasz mnie. Nie znasz nikogo z nas, więc dlaczego osądzasz?-
położyła dłonie na biodrach i zakołysała się lekko. Nie jadła wiele i nie piła od roku. Teraz
bimber uderzył w nią jak ciężarówka. Być możne dlatego broniła Dereka.
Szumienie sprawiło, że stała się zmęczona i potarła jedną ręką swoje oczy.
- Myślisz, że wszystko zrozumiałeś.
- Myślę, że jesteś w złej sytuacji ze złym facetem, który nie traktuje cię dobrze -
Graf zamilkł na moment.- Ale masz rację, nie mam prawa niczego mówić.
Otworzyła usta, aby powiadomić go, gdzie było jego miejsce, gdy dźwięk czegoś
skrobiącego o bocznicę ją powstrzymał.
- Co to było?- Graf odwrócił rozszerzone oczy do Jessy.- Poważnie, czy to...
- Padnij!- wyszeptała, padając na podłogę. Momentalnie mroczne, pijackie uczucie
zastąpił zbyt znajomy strach. Przesunęła się ostrożnie do Grafa, wskazując na niego by się
z nią spotkał w połowie drogi.- Czasami To przychodzi powęszyć wokół domów. Ale jeśli
stoisz na podłodze i cię nie zauważy, to zazwyczaj odchodzi.
- Zazwyczaj? Jak często to się dzieje?- położył rękę na jej plecach i odepchnęła ją.
Chociaż przyjemnie było czuć odrobinę komfortu, nie chciała go przyzwyczajać do
ratowania jej. A tym bardziej nie chciała go przyzwyczajać do dotykania jej.
- Nie wiem. Teraz i wtedy. To nie nocne wydarzenie, jeśli ot pytasz - skinęła w
kierunku salonu.- Poczołgam się po broń.
- Nie przyniosłaś jej ze sobą z baru!- Graf szepnął, jego głos stał się prawie
komicznie wysoki ze strachu. Byłoby znacznie śmieszniej gdyby sama nie była przerażona.
Miał rację. Przebiegła przez swoje wspomnienia tej nocy. Miała ze sobą broń gdy
weszła do June. Położyła ją na barze, jak zawsze. Rozpętała się bójka. Zapomniała o niej.
Potem wyszli. W wspomnieniach widziała strzelbę tam gdzie ją zostawiła. Wyśmiała ją,
ponieważ łatwo było ją podnieść gdy wychodzili, ale nie było cholernej rzeczy jaką mogła
teraz zrobić. Oparła głowę o chłodne linoleum. Wszystko co zostało, to modlenie się, aby
poszło dalej, ale modlenie nie szło jej gdy była pijana.
To znowu podrapało o elewację, pisk kościstych kolców o metal za wibrował w
kuchni.
- Co powinniśmy zrobić?- Graf dopytywał się.- Powinniśmy pójść do piwnicy?
- To nie jest tornado!- odszepnęła.- Zamknij się i daj mi pomyśleć!
Nie było wiele czasu na myślenie. Chwycił ją i postawił na nogi. Wrzasnęła w
proteście i jej dźwięk został zagłuszony przez ryk Tego, rozdzieranie metalu i załamywanie
drewna. Jedna ściana kuchni zniknęła i nagle zostali pogrążeni w ciemności, tylko światło
księżyca i biczujących przewodów elektrycznych które tworzyły w otworze domu,
oświetlały miejsce.
Zanim zdążyła mrugnąć, stali na trawniku, jej głowa pływała. Graf potrząsnął ją za
ramiona.
- Uderzyłaś się w głowę i straciłaś przytomność... - powiedzenie tego było dziwne w
środku takiej nagłości.- ... uciekaj i się ukryj! Zrób to!
Chciała się kłócić, że na pewno nie uderzyła się w głowę, ale nie mogła pojąć
straconego czasu między byciem w kuchni a na podwórku. To ryknęło z dziury w domu i
przeszło przez trawnik i pobiegła, każdy oddech pchał w jej gardle surowy krzyk
przerażenia. Dobiegła do stodoły, otworzyła duże drzwi i zobaczyła jak To przebiega obok
Grafa, który stał bezpośrednio na drodze stwora, i gna do stodoły. W jej kierunku.
Pociągnęła do siebie drzwi ze wszystkich sił, padła na ziemię, opierając się na wyblakłym
drewnie, spodziewając się, że To wbije ogromne szpony przez drewno i złapie ją w każdej
chwili.
- Hej! Hej! - Graf krzyknął. Jessa była pewna, że To rozerwie Grafa na kawałki, więc
przycisnęła oczy do pęknięcia między deskami i wyjrzała.
To zatrzymało się, odwróciło od stodoły i zdawało się węszyć powietrze. Długie,
zawinięte rogi na głowie Tego, opadły do ziemi. Jeden pazur na podobnej do ludzkiej ręki
łapie, przeorał trawę i wysunęło wijący, rozwidlony język aby posmakować. Nie, wyczuć
zapach. Właśnie tak robiły węże ze swoimi językami. W ten sposób wyczuwały ślad ofiary.
- Zapomnij o niej! - Graf krzyknął, wymachując rękami.- Zapomnij o niej, ona jest
niczym. Chodź tutaj! Chodź i dorwij mnie!- ściągnął przez głowę swoją koszulkę, jego
mięśnie zafalowały, gdy napięły się do walki. Jak u zwierzęcia.
Jessa westchnęła i odsunęła się od drzwi, a następnie nie będąc w stanie znieść
napięcia, znowu przycisnęła do nich twarz.
Graf skulił się, jak zawodnik footballu który przygotował się do blokowania i zgiął
kark, wydając pękające odgłosy.
- No dalej - warknął na stworzenie, jego głos był niższy, ostrzejszy niż normalnie.
To odrzuciło kępkę ziemi na bok, wygięło się w podobną postawę i rzuciło się na
Grafa. Jessa zacisnęła powieki i czekała na krzyki.
Nigdy nie nadeszły. Zamiast tego dobiegło do niej zdziczałe warczenie, bardziej
zwierzęce niż ludzkie i otworzyła oczy, by zobaczyć Grafa na plecach Tego, gryzącego i
drapiącego. To miało niemożliwie daleki zasięg, i trafiło pazurami w plecy Grafa. Polała się
krew i Graf zawył z wściekłości. Ale nie spadł. Wydawał się nie martwić długimi pasami
okaleczonego ciała zwisającego z jego piersi. W rzeczywistości uderzył w nie pięścią i
ryknął:
- Tylko na to cię stać?- zanim znowu dorwał potwora.
Jessa widziała wiele niewyjaśnianych rzeczy przez ostatnie pięć lat. To na pewno
było jednym z najdziwniejszych.
To chwyciło Grafa za szyję i grzmotnęło nim o ziemię, potem machnęło pięścią w
kierunku jego głowy. Graf przewrócił się, ale nie był wystarczająco szybki i rozległo się
pęknięcie, gdy pękł tył jego czaszki.
- Och! - Jessa krzyknęła zanim mogła się powstrzymać i To odwróciło się, jakby ją
usłyszało. Ale Graf, niemożliwie, wstał. Zachwiał się na nogach i jego skóra głowy zwisała
z tyłu jak poszarpany ręcznik, ale znowu skoczył na potwora i ugryzł go w szyję,
odgryzając ogromny kawał łuszczącej się skóry. To ryknęło i zrzuciło go, następnie rzuciło
się w kierunku pola kukurydzy.
Drżąc, Jessa obserwowała jak Graf dotyka tyłu głowy, klnie i kieruje się do stodoły.
Jej pierwszym instynktem było podbiegnięcie do niego i pomożenie mu, ale zasięg jego
ran, sposób w jaki rzucił się na To... nic nie wydawało się być słuszne. Wstała, nie bardzo
czując ziemię pod stopami i otwarła drzwi.
- Jessa - powiedział niemal z poczuciem winy, gdy szedł w jej kierunku. Kości żeber
ukazywały się pod jego rozdartą klatką piersiową.
- Nie zbliżaj się do mnie! - krzyknęła i uciekła. Pewnie mógłby ją złapać, gdyby
próbować. Było to bardziej niż możliwe. Tak szybko wydostał ją z domu. Nawet nie
poczuła jego ruchu. Ale nie poszedł za nią. Może upadł i umarł. Nie obchodziło jej to.
Wszystko na czym jej zależało to dostanie się do domu, na schody i do łazienki zanim
zwymiotuje ten mały obiad jaki zjadła.
Pochyliła się nad zlewem i bimber znowu spalił jej gardło w ponownych mdłościach,
gdy przypomniała sobie dziurę w domu. Mógł wejść do środka. Nie było sposobu by
utrzymać go na zewnątrz.
- Jessa?- był tuż obok drzwi. Nawet nie usłyszała jak wchodził po schodach.
Wycierając usta, wyprostowała się. Mogła zablokować drzwi łazienki. Jeśli
zanurkowałaby już teraz, mogłaby to zrobić zanim by wszedł. Jej brzuch się nie zgodził i
chwyciła się porcelanowej krawędzi zlewu, jęcząc.
Graf, czymkolwiek był, otworzył drzwi. Z powrotem założył swoją koszulkę
zakrywając rany na piersi, ale krew wciąż spływała po jego twarzy i szyi z jego głowy.
- O Boże - powiedział cicho.- Ty krwawisz.
Potrząsnęła głową i poczuła, jak jej wnętrzności ścisnęły się za bardzo.
- Nie, to ty - odgarnęła włosy z twarzy i jej dłoń stała się mokra od krwi.
W tej strasznej chwili wiedziała, że Graf był niebezpieczny, że nie można było mu
ufać. I że straci przytomność.
Rozdział 6
Idiota. Jesteś pieprzonym idiotą. Zawsze byłeś. Graf ściągnął ręcznik z krawędzi wanny i
owinął go wokół rany na swojej głowie w turban, próbując utrzymać swój skalp na
miejscu, albo nie pozwolić wypaść swemu mózgowi czy coś. Potem ukląkł obok Jessy i
sprawdził jej skaleczenie na skroni. Nie była to poważna rana głowy, albo przynajmniej na
taką nie wyglądało. Wymiotowanie i zemdlenie nie było wspaniałe, ale wypiła dużo bimbru
i nieźle się wystraszyła. Nie był doktorem, ale zgadywał, że prawdopodobnie zemdlała z
szoku.
Uniósł swoje palce do ust, ale nie posmakował jej krwi. Gdyby to zrobił, nie byłby w
stanie się powstrzymać. Pachniała słodko i jej ciało było takie ciepłe. Pewnie zatopiłby
swoje kły w jej czaszce, a nie byłoby to nic dobrego.
Oczywiście, że miał zamiar zjeść Jessę, ale było to zanim ściągnął na siebie
ogromną uwagę w barze. Teraz każdy w mieście wiedział, że z nią mieszkał i byłaby to
najgłupszy pomysł w historii głupków by ją zabić. Gdyby przebywał gdzieś indziej, albo
miał jakieś inne alibi, lekkie skubnięcie nie byłoby problemem. Oczywiście ta gigantyczna
dziura w kuchni byłaby dobrym alibi. Kilka uderzeń w głowę. Ups, potwór, czymkolwiek
był, capnął ją.
Było to niebezpieczne rozumowanie. Wyglądałoby to podejrzenie, gdyby umarła
zaraz po jego pojawieniu się w mieście. I jeśli Jessa była poważna z tą akcję spalania na
stosie, nie chciał złościć lokalnych mieszkańców. Wytarł jej krew krawędzią jej koszulki i
wziął ją w ramiona. W korytarzu rozważył swe możliwości. Drzwi z wymalowanym
uśmiechem na drewnie i znakiem POKÓJ JONATHANA pewnie nie był właściwym
wyborem. Otworzył kopniakiem kolejne drzwi i znalazł łóżko małżeńskie z brzydkim,
tapicerowanym zagłówkiem i grubą warstwą na wszystkim. Następny pokój który
sprawdził, okazał się być miękki i czysty, a żelazne łózko było dopasowane do białych ścian
i puszystych, białych poduszek ułożonych w stos.
- Tylko tyle na buduar upadłej kobiety - powiedział do nieprzytomnej kobiety w
swoich ramionach. Położył ją na środku łóżka i zsunął się na podłogę z pulsującą głową.
Cokolwiek to było z czym walczył, był pewien, że nie chciał tego ponownie spotkać. Miało
z jakieś piętnaście metrów wysokości, pierś i ramiona tego sprawiały, że myślał iż człowiek
i dinozaur zrobili razem dziecko, a potem dziecko wyrosło na Dinozaurzego Mike'a Tysona.
Ogromne mięśnie i oślizgłe pazury nie były za dobrą kombinacją. Potem był długi ogon i
kościste kolce, które ciągnęły się w dół kręgosłupa. Głowa mogła należeć do szczególnie
brzydkiego byka, albo psa z rozbitym pyskiem, któremu wyrosły rogi z kępki włosów na
głowie. Wyglądało na to, że potwór był zbudowany z całkowicie nie pasujących do siebie
części. Ale najgorszą rzeczą był smród.
Raz Sophia poprosiła Grafa o przysługę. Jedno z jej innych „dzieci” ruszyło na
głęboką wodę i zaszyło się w domu z jakimiś ghulami, ludźmi, którzy przeżyli wyssanie
krwi przez wampira i w rezultacie stali się niebezpiecznie szaleni. Chciała by Graf zabił
ghule, wyciągnął stamtąd tego wampira i zwrócił go jej, aby mogła się upewnić, że to już
nigdy się nie zdarzy. Kiedy Graf dostał się na miejsce, wampir był jedyną osobą do
zabrania. Ghule były martwe. Martwe od dawna. Sączyła się z nich czarna wydzielina. Dom
był całkowicie zamknięty w czerwcu, w stanie Utah, z sześcioma martwymi ciałami i tylko
Bóg wiedział jak długo tam leżały. Zapach był niewiarygodny, był kombinacją gnijącego
mięsa i słodkiego zapachu migdałów oraz smrodu ludzkich odchodów.
Ten stwór pachniał dziesięć razy gorzej.
Klnąc, Graf odwinął ręcznik ze swojej głowy i ostrożnie dotknął krawędzi swojej
rozdartej skóry. Krwawienie ustało i wszystko zaczęło się zasklepiać. Musiał wziąć prysznic
by pozbyć się smrodu krwi - Tego i jej - z siebie.
Nie wiedział jak długo Jessa będzie nieprzytomna, ale podejrzewał, że trochę to
potrwa. O ile był świadom, nie spała przez cały dzień i być może przez całą zeszłą noc. I
jeśli ocenił ją dobrze, nie było szans, by po przebudzeniu popędziła do miasta. Powinna za
bardzo bać się Tego, aby wyjść z domu.
Podczas gdy odkręcił wodę w staroświeckim zlewie, pomyślał, że jedyne zagrożenie
leży w tym, że będzie chciała go zadźgać. Po pierwsze, musiała się domyślić, że jest
wampirem i przypomnieć sobie w swym stanie szoku, jak zabić jakiegoś. Usłyszy, jeśli
spróbowałaby. Dom był pełen piskliwych desek i luźnych belek, że tylko cudem dom się
jeszcze nie rozleciał. Teraz z brakującą ścianą mogło się tak stać. Zauważył, że musiał coś
zrobić, by zakryć dziurę. Ten dom i dziewczyna nie będą dla niego przydatni, jeśli oboje się
rozpadną.
Nie żeby ta dziewczyna była dla niego jakaś szczególna. Wszedł do wanny i
zaciągnął zasłony prysznicowe, zamykając je wzdłuż owalnej formy. Musiał się schylić pod
łukiem wody z prysznica, która spadała na jego włosy i poruszył pacami w krwawych
strumieniach różowej wody, która kaskadami spływała w kierunku odpływu. Jessa była
teraz odpadkiem, gdy nie mógł jej zjeść.
No, może nie zupełnie była bezużyteczna. Była seksowną dziewczyną, która
sprawiała wrażenie dziewczyny z sąsiedztwa, a to doprowadzało Grafa do szaleństwa. Pęd
krwi skierował się prosto do jego krocza, co kłóciło się z jej nieprzydatnością. Ale Jessa
była uszkodzonym towarem. Zmarła rodzina? Były chłopak? Zdecydowanie nie miał
zamiaru się w tym babrać. Skrzywił się. Jessa: nie dobra dla seksu czy jedzenia. Wszystko
czego naprawdę potrzebował, to jej dom, ale niestety i ona w nim przebywała. I miał wiele
do wyjaśnienia.
Kiedy usunął krew ze swojej głowy, która wciąż była delikatna, acz leczenie ładnie
postępowało, więc namydliły się okropnym mydłem domowej roboty, by pozbyć się z
siebie zapachu stwora, wysuszył się, ubrał i ruszył na dół by ocenić uszkodzenia. Czuł się
słaby jak człowiek z utratą krwi.
Stwór był duży, ale stworzył uszkodzenia dziesięciokrotnie większe. Brakowało
prawie całej ściany. Zniknęły drzwi od kuchni. Szafki były porozrzucane po podwórku, tak
samo rozbite naczynia. Z poszarpanych krawędzi otworu wisiały przewody elektryczne,
zwodniczo spokoje.
Graf nie był niezależnym wykonawcą. Największy projekt budowlany jaki
kiedykolwiek zrobił, to domek dla ptaków, który zbudował w szóstej klasie. I daszek spadł
przy mocniejszym wietrze. Mimo to, domyślił się, że ta rozbita belka w centrum była jakąś
ramą i jej brak pewnie zawali resztę domu. Z westchnieniem wyskoczył przez dziurę i
ruszył do stodoły.
Smród Tego wciąż wisiał w powietrzu, był tak samo gruby jak zapach otwartego
włazu w upalny dzień. Graf nigdy nie był fanem wiejskich zapachów, ale była to pozytywna
odmiana.
Kurczaki rozproszyły się i zagdakały nerwowo na jego włamanie. W rzeczywistości
nie widział żadnego z bliska. Teraz gdy to zrobił, był szczęśliwy, że nie był już człowiekiem
i że nie musiał już ich jeść. Graf nie miał pojęcia jak powinno wyglądać wnętrze stodoły,
ale spodziewał się jakiegoś siana i może traktora. Wszystko co dostrzegł to brzydkie
kurczaki, jakieś sznury, stare narzędzia i opartą o ścinę stół warsztatowy i wysoką,
czerwoną szafkę która z pewnością posiadała narzędzie.
Praca zajęła mu mniej czasu niż myślał. Gdy już miał plan, wrócił do kuchni i
wyrównał nierówne końce belki, przybił je gumowym młotkiem, a następnie wzmocnił
każdą stronę mniejszymi kawałkami drewna, które razem zbił. Na jego oko wyglądało to
całkiem dobrze.
Rozejrzał się po stodole i znalazł duże płótno na samochód i niebieską,
wodoodporną plandekę, która miała zakryć dziurę w kuchni. Zebranie rzeczy z podwórka
zajęło mu więcej czasu niż naprawienie domu. Do czasu gdy wzeszło słońce, zrobił
wszystko co mógł, zasłonił zasłony w salonie i zatonął zmęczony w kanapie, ale zbyt
podniecony by zasnąć.
Zrobił listę wszystkich problemów z jakimi musiał się zmierzyć, i mniej więcej
wyglądało to tak na początku:
Uwięziony w „Uwolnieniu.”
Przegapiona impreza u Sophii/możliwy seks z Sophią.
Potrzeba krwi.
Nieznośny bagaż.
Żaden z tych problemów nie mógł sam się rozwiązać. Musiał poszukać pomocy. Co
oznaczało, że musiał przekonać Jessę, by nie pognała do miejscowych. Wyglądali na
typów, którzy bez wahania chwyciliby za widły i pochodnie.
Kiedy Jessa zeszła po schodach na dół trzymając się za głowę, zerwał się na nogi
by jej pomóc.
- Hej, wszystko w porządku?- zapytał swym najlepszym głosem wrażliwego faceta.-
Martwiłem się o ciebie.
Odsunęła się, jej zaczerwienione oczy były niepewne.
- Nie zbliżaj się do mnie!
- Co?- uśmiechnął się nieco przy swoim oświadczeniu.- Jessa, co się stało?
- Co masz na myśli z tym „co się stało?” Powinieneś być martwy! Widziałam, że To
zaatakowało cię zeszłej nocy. Widziałam co się tobie stało - cofnęła się o kilka kroków.-
Kim jesteś?
Wyciągnął rękę by ją uspokoić, ale szarpnęła się gwałtownie do tyłu. Dobra, więc
nie kupowała tego zachowania miłego faceta.
- Jesteś zdezorientowana. Zeszłej nocy uderzyłaś się w głowę. Próbowałem
sprowadzić pomoc, ale nie mogłem sobie przypomnieć drogi do baru. I bałem się, że To
wróci.
- Nie - jesteś jakimś dziwadłem. Pamiętam - spojrzała na niego, jej gniew
przezwyciężył strach.- Kim jesteś?- powtórzyła.
Wyobraził sobie Sophię, która została przyłapana na kłamstwie. Wynik był władczą
deklaracją „Jesteś śmieszna.”
- Kim jesteś?- wrzasnęła, lecąc na niego z palcami wygiętymi jak szpony.- Kim
jesteś?
Równie dobrze mógł mieć twarz podrapaną przez obłąkanego, piekielnego kota,
albo mógł zrobić coś, co potencjalnie mogło ją zranić. Wybrał skrzywdzenie jej. Chwycił ją
za obie ręce i odrzucił ją na schody, na których wylądowała tyłkiem. Wiła się tam gdzie
upadła, z trudem łapiąc powietrze, które wyleciało z jej płuc.
- Dobra - powiedział otrzepując ręce o siebie, gdy pochylił się nad nią.- Chcesz
wiedzieć kim jestem? Jestem wampirem. I nie jestem w zbyt dobrym nastroju.
Jej oczy rozszerzyły się i starała się wstać na nogi. Rzucił się na nią, ale była
zaskakująco szybko i skończył z pustymi rękami, gdy otworzyła drzwi frontowe i salon
wypełnił się promieniami słonecznymi.
Jasność i ciepło uderzyło go jak eksplozja z efektami specjalnymi. Cofnął się z
krzykiem. Jessa przebiegła przez ganek, jej tenisówki były ostatnią rzeczą jaką widział, gdy
zbiegła z ostatniego schodka, lecąc w białe płomienie.
Musiał ją powstrzymać. Słońce - jego najbardziej obawiany wróg - stało między nim
a jej ucieczką. Jeśli komu powie, będzie w głębokim gównie. Gdyby tam poszedł...
Najlepiej było o tym nie myśleć. Wynurzył się z drzwi, próbując osłonić swoje palące
oczy i wciąż za nią podążał, gdy gnała przez trawnik. Pobiegła do jego samochodu, gdzie
nie szamotała się z drzwiami - mądra dziewczyna - ale złapał ją, gdy połowa jej ciała
zniknęła w oknie. Chwycił ją za jedną kostkę i wyciągnął na trawnik walczącą i krzycząca.
Jego skóra zwęgliła się i pokryła pęcherzami, sztywniejąc przy jego ruchach i krzyknął, gdy
odsłonięte części stanęły w płomieniach. Z taką siłą na jaką było go stać, wciągnął ją na
ganek i do domu, zatrzaskując drzwi za nimi.
Osunął się, iskrzący ból na 120 woltów, rozchodził się po każdym calu jego ciała.
Jego głowa opadła na bok. Jego powieki spieczone na gałkach ocznych, próbowały się
zamknąć, ale wciąż były otwarte. Jessa czołgała się na swych rękach i kolanach i zaczęła
wstawać.
- Jeśli zrobisz jeszcze jeden krok, nie zawaham się cię zabić - Graf wysapał i
zatrzymała się, drżąc odwróciła ku niemu.
- Wampiry nie mogą wychodzić na słońce - wyszeptała.
Jego naturalną skłonnością byłoby powiedzenie „Bez jaj, Sherlocku”, ale się
powstrzymał. Była w szoku, w tym momencie sarkazm by ją stracił.
- Nie. Nie możemy.
- Umrzesz?- w jej głosie było coś twardego i pełnego nadziei, co by go zabiło,
gdyby był w jednym z tych skrzących się filmach o wampirach, które mówiły gówno co
ludzie o nim myśleli.
Próbował potrząsnąć głową, ale bolało za bardzo. Trudno było jej w to uwierzyć,
zwłaszcza, że miała przed sobą kogoś, kto wyglądał jak spieczony w ognisku hot dog, ale
dojdzie do siebie w przeciągu pół godziny.
- Nie. Przykro mi cię rozczarować.
Napięcie rozpoczęło się od jej stóp i przesuwało się w górę. Mięśnie jej łydek
napięło się, jej pięści zacisnęły. Zdumiony wyraz twarzy zmienił się w zimną furię.
- Jesteś częścią Tego, prawda? Jesteś tutaj przez To.
- Jestem tutaj, bo nie mogłem naprawić mojego pieprzonego GPSa - leczenie się
rozpoczęło głęboko w jego mięśniach, pracując ku spalonej powierzchni niczym odłamki z
ran wojennych.- Cokolwiek To jest, to nie widziałem niczego takiego. I także nigdy nie
słyszałem o mieście, która jest uwięziona na wieki.
- Nie jesteśmy tutaj uwięzieni na wieki - warknęła.- Zamierzamy sobie z tym
poradzić i się stąd wydostać. Ale myślałam, że wampiry wiedziały o takich rzeczach jak ta.
Nie jesteś czasem powiązany z resztą ohydnych stworów z tego świata?
Uniósł ramię, lekko nim wzruszając, poruszanie się ze spaloną skórą było
trudniejsze.
- Nie mam o tym pojęcia. Znam inne wampiry. Nigdy nie spotkałem czego takiego,
jak To tutaj.
- Kłamiesz - skrzyżowała ręce na piersi i wzięła głęboki oddech.- Więc co jesz,
krew?
- Tak - nie było wokół tego obejścia. Jeśli wiedziała o słońcu, to pewnie też
wiedziała o tym, że wampiry piją krew.
- Zamierzasz mnie zjeść?- postukała palcami w ramię, czekając.
- Tak - odpowiedział szczerze.- Ale teraz nie mogę. Wszyscy nas widzieli razem.
Jej oczy rozszerzyły się gniewnie i odwróciła się, jakby miała wyjść.
- Nie rób tego - zawołał za nią.- Wciąż mogę cię ścigać. I daję ci tylko jedną szansę.
Znowu się odwróciła i podeszła do niego, ale nie dotknęła. Zamiast tego spojrzała
na niego i nie miał wątpliwości, że jeśli by go to obchodziło, to jej nienawiść spaliłaby go
bardziej niż słońce.
- Myślisz, że się ciebie boję? Po tym jak widziałeś, jak uciekam noc w noc? Myślisz,
że boję się śmierci? Mieszkam w grobie. Jeśli myślisz, że mnie zastraszysz, grożąc mi
śmiercią, śmiało. Zabij mnie.
- Dobra - znowu był w stanie zamknąć oczy, więc to zrobić, by ukazać pokonanie i
zmęczenie. Poszła do kuchni i dał jej wystarczająco dużo czasu, aby dotarła do miejsca,
gdzie były drzwi, zanim zawołał za nią.- Po tym jak cię zabiję, kto mnie powstrzyma przed
zabiciem kogoś innego? Kogoś takiego jak Derek?
Wróciła. Wiedział, że to zrobi.
- Więc oto plan - wstał na nogi, boleśnie czującym jak skóra na jego palcach
przesuwa się w jego butach.- Ty i ja utniemy sobie małą pogawędkę. Dowiemy się jak
będziesz mogła mi pomóc i jak ja będę mógł pomóc tobie i jak się wydostaniemy z tego
bałaganu.
- Niby dlaczego miałabym z tobą rozmawiać? Jesteś obrzydliwą... rzeczą - wypluła
słowo, jakby było najbardziej gorzką zniewagą, jakiej kiedykolwiek spróbowała.
- Nawet mi nie podziękowałaś za naprawienie twojej kuchni - położył rękę na
oparciu kanapy na której się wsparł i podszedł do niej.- Albo za uratowanie cię przed
potworem.
- Którego pewnie wezwałeś - nalegała.
- Wezwałem?- co to do cholery było, Lochy i Smoki?- Nie, nie wiem jak „przyzywać”
cokolwiek. Gdybym wiedział, mógłbym znacznie łatwiej go odesłać. Wydaje się, że nie
pamiętasz jak zostałem całkiem nieźle poszarpany, gdy rozpraszałem tą rzecz, by cię nie
zabiła.
- Tak, ale mogłeś to także zrobić, by nie wyglądać źle w moich oczach - teraz już nie
brzmiała na zbyt pewną, że był powiązany z tą bestią.- Mogło to być częścią twojego
polanu, skoro wiedziałeś, że nie stanie ci się krzywda czy coś.
- Stała mi się krzywda - ponownie wskazał.- Z tego co mówisz, to jakoś
opanowałem to miasto, które w ogóle nie jest interesujące, choć jest pełne ludzi których
nie znam i pewnie nie polubię, na pięć lat. Podczas tego pięcioletniego okresu nigdy mnie
nie zobaczone, ale zdecydowałem się spontanicznie pokazać pewnej nocy bez
jakiegokolwiek powodu. Kontroluję tego stwora, ale pozwoliłem mu skopać swój tyłek i
wysłałem go, by zabił mieszkańców, którzy mogliby być źródłem mojego pożywienia, jeśli
nie zostaną rozerwani przez potwora. Ma to dla ciebie jakiś sens?
- Wszyscy mówią, że jeśli to dostanie nieco krwi, to się poddaje. To z tobą walczyło
- oskarżyła.
Westchnął, czuję się coraz bardziej zmęczony tym argumentem.
- Myślę, że po prostu mnie polubił.
Zmrużyła oczy.
- Więc jesteś tu przez przypadek?
- Na to wychodzi - pewna myśl przyszła mu do głowy, ale zrobiło mu się od niej
nieco niedobrze.- Może dlatego, że jestem wampirem. Może właśnie dlatego udało mi się
tu zatrzymać.
- Więc dlaczego nie możesz odejść?- pewnie jeszcze nie uwierzyła w jego
niewinność, ale przynajmniej skończyła z tymi absurdalnymi oskarżeniami.- Jeśli bycie
wampirem cię tu sprowadziło, jak to się stało, że cię stąd nie wyciągnęło?
- Po prostu może!- gdyby nie przypomniał sobie boleśnie o tym co słońce mogło mu
zrobić, już by wyszedł z i sprawdził.
Jessica wyśmiała go.
- Myślisz, że możesz się stąd wydostać.
Skinął głową.
- Myślę, że tak. Zamierzam znowu spróbować jak tylko słońce zajdzie.
- Dobrze - obejrzała go, jego oparzenia i resztę, i skrzywiła się, jakby czy miała
nadzieję, że mu się uda, czy nie.- Jeśli masz rację, to mam nadzieję, że już nigdy cię nie
spotkam.
- Ja też - warknął.
Rozdział 7
Zmierzch nie nadszedł wystarczająco szybko. Jessa omijała Grafa szerokim łukiem.
Wciąż się go bała. Pewnie dlatego, że gdy nakazała, by znowu pozwolił jej się zamknąć w
piwnicy, to znowu zagroził, że ją zabije. Teraz naprawdę musiał się stąd wynieść.
- Ściemnia się - zawołała z kuchni, gdzie zmywała naczynia.- Możesz sobie pójść w
każdej chwili.
Odsunął kotarę na przednim oknie i wyjrzał ostrożnie. Jego poparzenia mogły się
wyleczyć, ale teraz nabrał nowego szacunku do światła, jeśli kiedykolwiek znowu
zdecyduje się je zlekceważyć.
- Nie będziesz za mną tęsknić?
Odwróciła się i rzuciła ścierkę do zlewu.
- Nie. Ponieważ zakładam, że wrócisz.
- Sądzisz, że mi się nie uda?- skrzywił się na nią i znowu wyjrzał przez okno. Słońce
tonęło za linią drzew i mógł przespacerować się do samochodu.
- Wcześniej ci się nie udało. Jeśli jakimś cudem uda ci się stąd wydostać, to wróć by
nam pomóc. I weź ze sobą wsparcie - oparła ręce na biodrach. Była śmiertelnie poważna.
Graf stłumił śmiech.
- Ta, jasne.
- Nie żartuję - wyszła do salonu, zaciskając szczękę. Syknęła przez zęby.- Jak się
stąd wydostaniesz, to nam pomożesz.
- Gówno dla was zrobię. Mam zamiar wsiąść do mego samochodu, wjechać na
drogę i dojechać do Waszyngtonu zanim wzejdzie słońce. Potem zamierzam imprezować
jakby jutro miał się skończyć świat i zapomnieć o tej pieprzonej dziurze - chociaż użył tego
faktu, by zadrwić z Jessy, to zaczął sam w to wierzyć.
- Nie, nie zrobisz tego - potrząsnęła głową.- Nikt nie mógłby być aż tak bez serca.
- Ja mogę. Jestem wampirem - puścił zasłonę.- Wiesz co? Czas na mnie.
Wyszła za nim na ganek i zatrzymała się u szczytu schodów, gdy otworzył bagażnik.
Wyciągnął worek krwi z chłodziarki - nie zimnej, ale teraz przyjemnie ciepłe - i wgryzł się
trzonowcami w róg.- Pewnie powinienem powiedzieć, że to była przyjemność, ale wiesz.
Nie była.
- Mam nadzieję, że zginiesz w wypadku samochodowym - splunęła.
Graf zachichotał do siebie, wsunął się za kierownicę i uruchomił silnik, połykając
krew jakby miała być ostatnią jakiej posmakował. Nigdy nie był aż tak szczęśliwy, gdy
zobaczył w lusterku Jessę i jej głupi dom.
Przypomniał sobie drogę na jakiej próbował wydostać się z tego koszmaru i wkrótce
wjechał na tą samą cholerą autostradę która go uwięziła, minął tą samą cholerną stację
benzynową. Tym razem przyglądał się uważnie drodze i wcisnął pedał gazu. Jeśli Delorean
mógł podróżować w czasie jadąc osiemdziesiąt osiem mil na godzinę, to Pantera mogła
wydostać go z tego miasteczkowego więzienia jadąc dwadzieścia jeden. Minął figurę na
poboczu i machnął pięścią w wiwacie. Uda mu się! Dziesięć, piętnaście mil.
Jeleń - ten sam cholerny jeleń! - wyłonił się z zarośli i wcisnął hamulce, zbaczając
by go uniknąć. Samochód wpadł w poślizg a następnie obrócił się o sto osiemdziesiąt
stopni na drodze. I tam, w krawędzi blasku jego reflektorów, gdzie nie powinny być,
oświetlały zniszczony kształt stacji benzynowej.
Graf wypadł z samochodu i pobiegł za jeleniem, którego tył wesoło poruszał się nad
łodygami kukurydzy, gdy uciekał. Jelenie były szybkie, ale wampiry były szybsze i złapał to
stworzenie w ciągu pięciu sekund. Chwycił go za szyję i rozerwał mu gardło zębami,
rozlewając krew zwierzęcia po połamanych łodygach wokół nich. Kiedy przestał walczyć a
jego otwarte oczy znieruchomiały w śmierci, puścił go i walnął w głowę.
–
Pieprz się, jeleniu - stopą odsunął ciało na bok i przeczesał swe włosy obiema dłońmi.
Potem wstał, poprawił ubranie i zaczął nową listę.
–
Wciąż uwięziony.
Wciąż potrzebuję krwi.
Bezdomny.
Nie było szans, by Jessa ponownie przyjęła go pod swój dach. Nie spalił mostu.
Rozwalił go na rzece Kwai. I nie miał zamiaru pożywić się od jelenia, którego zabił.
Splunął, by oczyścić swoje usta z jego smaku. Było to jak picie sików z dzbany zepsutego
mleka.
Przeskoczył rów i wrócił na drogę. Jego samochód czekał cierpliwie, jak koń w
westernie. Poklepał maskę i wszedł do środka. Powinien się wychylić i walnąć drzwiami
swoją własną głową. Już wolał zrobić to, niż wrócić do tej harpii i jej domu z dekoracyjnym
horrorem.
- Hej! - ktoś zawołał i spojrzał w górę, by zobaczyć bardzo szczupłą kobietę w
krótkich spodenkach i zbyt ciasnej bluzce z napisem CLASSY na różowej koszulce.
Czy w tym mieście pada białymi śmieciami? Skinął na nią i przeszła śmiało na stronę
pasażera i wsiadła. Spojrzała na jego zakrwawioną koszulkę i zbladła.
- Co ci się stało?
- Potrąciłem jelenia - w pewien sposób była to prawda.
- Twój samochód nie wygląda, jakby wpadł na jelenia - powiedziała z
powątpiewaniem.- Nie ma na nim zarysowania.
- Cóż, w tym samochodzie jest dużo ołowiu. Jest naprawdę wytrwały - skłamał.
Uwierzyła mu, ale nie kłopotała się by zapytać go, czy ta krew była jego czy nie.
- Jesteś tym nowym facetem, co nie?
- Wieści szybko się rozchodzą - skrzywił się i wyciągnęła skręta ze swojej kieszeni i
go zapaliła.- Możesz tutaj nie palić? Mam na myśli trawkę.
- Nie mam niczego innego do palenia - powiedziała, wsuwając swoją zapalniczkę w
rowek między piersiami.- Gdyby miała naprawdę duży dekolt, mógłby to być seksowny
ruchu.- A ty?
Skinął na swoją kurtkę.
- W kieszeni.
Nie oderwała od niego wzroku, gdy podniosła ją z podłogi.
- Skóra. Miło.
- Cóż, właśnie dlatego ją kupiłem - Boże, czyż nie mogła być bardziej oczywista?
Gdyby nie był uwięziony w tym mieście i nie poszukiwano by jej, to otworzyłby ją dwie
minuty temu.
Później pomyślał, że może by jej nie szukano.
- Jak masz na imię.
- Becky - zamknęła oczy, gdy powąchała otwarte pudełko papierosów.
- Becky?- zachichotał. To była jego szczęśliwa noc. Jeżeli będzie miał jeszcze
większe szczęście, to spadnie z jakichś schodów i skręci sobie kark.- Becky Dereka?
Skinęła głową.
- O tak, założę się, że słyszałeś o mnie. Przebywałeś w towarzystwie tej wiedźmy.
- Nie przepadacie za sobą, co?- nic dziwnego. Niewiele kobiet byłoby zachwyconych,
gdyby ich mężowie wciąż węszyli wokół starych dziewczyn. Ale coś w Becky nie wzbudzało
jego sympatii. Może dlatego że wysyłała alfabetem Morse'a znaki „jestem łatwa.” Pewnie
Jessa nie była jedyną w mieście ze złą reputacją.
- Co, nie powiedziała ci o tych wszystkich rzeczach jakie na mnie wygadywała przez
te wszystkie lata?- powoli wyciągnęła papierosa z paczki.- Wiesz co? Nie chcę nawet o tym
rozmawiać. Nie paliłam prawdziwego papierosa od pięciu lat i mam zamiar się tym
nacieszyć.
Choć bardzo chętnie by siedział w swym samochodzie przez całą noc, podczas gdy
ta kobieta wygadywała diabelstwa o swoich wrogach i wypaliła wszystkie jego papierosy,
Graf odchrząknął i zapytał:
- Więc, gdzie mam cię wysadzić, Becky?
Jęknęła w czystym zachwycie, gdy się zaciągnęła i dym wypłynął z jej ust w
idealnym pierścieniu.
- Tak - odpowiedziała, wracając do zmysłów.- Możesz mnie wysadzić u June.
- June jest w przeciwnym kierunku - zauważył.- Co tutaj robiłaś?
Wzruszyła ramionami, znowu się zaciągając.
- Chciałam zobaczyć stację benzynową.
- Ryzykując, że To cię zabije?- odchylił się ostrożnie, czując niezdrowy ucisk w
żołądku. Myślał, że był tak blisko. Myślał, że będzie wolny. Teraz jechał prosto do tego
samego piekła, z którego próbował uciec.
- Musiałam się przekonać, czy kłamała - Becky powiedziała z prychnięciem.-
Wygaduje różne szalone bzdury, by zwrócić na siebie uwagę Dereka. Jest jedyną osobą w
mieście, która została zaatakowana przez To więcej niż raz. To zostawia każdego w
spokoju, jeśli przeżyją atak.
Skinął głową, udając sympatię. Mimo że Jessa była wkurzająca, to wolał spędził
dzień z trzema niż z jedną Becky.
- Więc kłamała wcześniej o rzeczach, które ją atakowały?
- Upierała się, że to dorwało kilka kurczaków, ale z tego co wiem, to sama mogła
zabić te kurczęta. I każdy z tego powodu jej nadskakiwał. Ale teraz ludzie się opamiętali -
strzepała popiół przez okno.- Ludzie w mieście nie mają już cierpliwości na dramaty. Nie
powinna się wychylać.
- Sama zostałaś przez To zaatakowana?- próbował dostrzec jej minę, gdy o to
zapytał, ale groźba, że jakiś demoniczny jeleń znowu wypadnie przed samochód,
sprawiała, że wpatrywał się w drogę.
Wydmuchała długi strumień dymu.
- Co ty.
- Więc przychodząc tutaj ryzowałaś swe życie? Żeby udowodnić, że Jessa kłamała?
Jeżeli nikt jej nie wierzy, to jaki w tym cel?- myślał co innego dlaczego tu była, na skraju
miasta. Przypuszczał, że nie była jedyną osobą, która tu była.
- Sprawdzałam - przyznała, prawie śmiejąc się ze swojego wcześniejszego
kłamstwa.- Nawet teraz i wcześniej, testowałam.
Był tutaj ledwo dzień, a już testował barierę, która trzymała go w zamknięciu.
- Czy ktoś kiedyś się stąd wydostał?
Znowu się zaciągnęła papierosem.
- Jest kilka kontrowersji na ten temat - teraz, gdy go zainteresowała, nie spieszyła
się z głośnym i długim wydychaniem.- Jest jeden facet, który się wydostał. Przynajmniej
tak myślę. Miesiąc po tym jak tu utknęliśmy, wsiadł w swój samochód i wyjechał na
pełnym gzie. Niektórzy myślą, że się wydostał, ale inni uważają, że wjechał w pole i się
zabił - znowu się zaciągnęła i dodała z powagą.- Ale jeśli to zrobił, to dlaczego do tej pory
nie znaleźliśmy samochodu?
Dokładnie zgasiła papierosa, zostawiając niespaloną połowę.
- Zostawię go sobie na później.
- Nie mów nikomu skąd go masz - ostrzegł. Nie chciał być napadnięty przez bandę
wieśniaków, którzy myśleli, że miał kieszenie pełne smakołyków.
- Jak chcesz - wsunęła niedopałek papierosa za ucho.- Ale mógłbyś za nie dużo
dostać. Wszyscy się zastanawiają, kiedy wrócisz do miasta i zaczniesz handlować.
Wjechał na parking U JUNE. Kilka twarzy uniosło się na dźwięk silnika i opon na
żwirze, tłocząc się w oknie. Jego wzrok przesunął się od nich do Becky.
- Lepiej tam idź, zanim rozerwą mój samochód na strzępy.
Roześmiała się. Był to rzężący śmiech, który przeszedł w kaszel.
- Dzięki za powózkę. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.
Pochylił się nad nią, by otworzyć jej drzwi. Co tam, zapoda mężatce nieco uciechy.
Wysiadła z samochodu i stanęła z przodu w świetle reflektorów z uśmieszkiem na twarzy.
Myślała, że go uwiodła. Myślała, że ukradła coś od swego wroga. Kobiety były takimi
chorymi, błędnymi stworzeniami.
- Hej - zawołał przez okno.- Mówisz, że ludzie chcą handlować? Myślisz, że ktoś
pohandluje ze mną w zamian za miejsce do przespania?
- Nie wiem kto ma wolny pokój - odpowiedziała, wyraźnie rozczarowana, że nie
zawołał jej z powrotem na coś bardziej intymnego.- I nie lubią być bici.
- Tak, przykro mi za tamto - w rzeczywistości nie było mu, ale dobrą manierą było
przeproszenie za sponiewieranie czyjegoś męża.
Uśmiechnęła się.
- W sposób jaki Derek to opowiedział, to on powinien przeprosić ciebie. Ale jest
dupkiem, kiedy jest pijany.
I prawie za każdym razem, gdy jest trzeźwy, pomyślał Graf.
- No cóż, spróbuję utrzymać swe pięści z dala od niego.
- Świetnie - powiedziała, dąsając się.- Jest ojcem moich dzieci. Chcę, by był żywy
przez długi czas - poklepała swój brzuch i przeszła przez drzwi baru.
Graf pokręcił głową i wyjechał z parkingu.
Gdy Graf odszedł, dom wydawał się dziwnie cichy. Nie powstrzymało yo Jessy od
podskakiwania na każdy niewielki hałas. Siedziała na taborecie przy wyspie w kuchni ze
szklanką wody w dłoni, wpatrując w stale kapiący kran. Świadomość kim był jej gość, co
zaplanował... zmusiła się by nie zadrżeć. Trudno było jej zaakceptować istnienie potwora,
który trzymał Penance w niewoli. Teraz, gdy była to część rzeczywistości, nie było jej
trudno uwierzyć w kolejnego potwora. Ale była różnica między potworem, który był gdzieś
tam, a potworem, który przebywał w jej domu.
W tym tygodniu były dwa.
Rzuciła nerwowe spojrzenie na otwór w jej kuchni, który był zakryty sztucznym
tworzywem. Wcześniej jej dom był fortecą. Nigdy nie miała żadnych złudzeń, że te mury
mogły jej zapewnić fizyczne bezpieczeństwo. Ale powstrzymywały ją przed rozsypaniem
się. Teraz rana domu była raną jej bezpieczeństwa. Obecność wampira w jej sanktuarium
sprawiała, że było nieczyste, i co gorsza, niepewne.
Znaki znajdowały się w całym domu. Zasunięte zasłony w salonie, które były brudne
i wyblakłe, długo wisiały w jednej pozycji, ponieważ jej matka nigdy ich nie zasuwała i
Jessa także nigdy o tym nie pomyślała. Zniszczony ręcznik w jej łazience. Krew i brud w
łazience. Poszła pod prysznic i stojąc pod natryskiem, zauważyła ślady jego szerokich
palców, jakie wyżłobił w słoiku z mydłem. Wszystko zostało skażone obecnością potwora,
a teraz kiedy odszedł, wydawał się bardziej obecny niż wcześniej.
Problem tkwił w tym, że nie wiedziała, co robił. Czy już wydostał się z Penance?
Dobre posunięcie. Co jeśli wróci? Co jeśli wróci ze swoimi wampirzymi przyjaciółmi by
wykończyć całe miasto? Co jeśli sam będzie w stanie zdziesiątkować całe miasto?
Co jeśli wróci i ją złapie? Nikt nigdy się nie dowie co się stało. Jeszcze mniej będzie
ich to obchodziło. Ale zasługiwali by wiedzieć, prawda? Aby mogli chronić siebie samych?
Mogła pójść do June i powiedzieć im o wszystkim co się stało, ale tylko garstka jej
uwierzy. Może June, ale nie zaczynałaby problemów z tymi, którzy by nie uwierzyli. Miała
interes do prowadzenia, w sumie to miasto do kierowania. Rada miasta by jej nie
uwierzyła, a myśleli, że sami wszystkim kierowali. Dzięki plotkom Becky i naciskom Dereka,
że oszalała, wyglądałoby na to, że znowu zamieniła się w płaczącego wilka. Jessa: znowu
stara się zwrócić na siebie uwagę.
Powinna dać Grafowi listę ludzi, których powinien zjeść, zanim odszedł. Prychnęła
na tą myśl, ale jej rozmawianie szybko zostało przerwane, gdy usłyszała dźwięk
nadjeżdżającego samochodu na podjeździe. Po pięciu latach był to dziwny dźwięk i
wiedziała, że mogła to być tylko jedna osoba. Jeden wampir.
Zeskoczyła ze stołka i rozważyła zanurkowanie przez dziurkę w ścianie i ucieknięcie
do Jacka Tillego po drugiej stronie pola. O dziwo, strach przed Grafem wampirem zniknął
pod irytacją na Grafa szkodliwego człowieka i zdecydowała, że wymaszeruje na ganek i się
z nim zmierzy. Poczekała, aż nieśmiały wysiadł z samochodu, by powiedzieć:
- Wróciłeś.
- Cieszysz się, że mnie widzisz?- wsunął dłonie do przednich kieszeni, gdy przeszedł
przez trawnik.- Miałaś rację. Nie jestem na tyle bez serca, by zostawić was wszystkich tutaj
uwięzionych. Wróciłem, by to naprawić.
- Wróciłeś, bo nie mogłeś wyjechać - odpowiedziała stanowczo.- Przypuszczam, że
pomyślałeś sobie, że po prostu tu wrócisz i znowu zamieszkasz w mojej piwnicy, czy tak?
- Faktycznie to myślałem, że pozwolisz zostać mi w sypialni, ale tak - zatrzymał się
u schodów ganku.
Pokręciła powoli głową.
- Nie ma szans.
Spojrzał na nią szczerze zaskoczony.
- Dlaczego nie?
Było to tak absurdalne, że musiała się roześmiać.
- Bo jesteś wampirem!
- I? Wiesz, co się ze mną stanie, jeśli wyjdę na słońce! Potrzebuję miejsca do
zostania - widziała już takie zachowanie u niego. Obliczające, zalotne, typu spójrz-na-
mnie-jaki-jestem-biedny-i-zrozpaczony, które znikało w sekundzie, gdy dostał to czego
chciał.
Za pierwszym razem trudno było mu odmówić. Tym razem było łatwiej.
- Chciałeś mnie zjeść.
- Jestem wampirem!- rzucił ręce w górę.- Właśnie to robimy!
- Nie mam zamiaru wpuścić do swego domu masowego mordercy tylko dlatego, że
to robisz!- spojrzała na niego.- Masz przed sobą całą noc. Idź stąd i znajdź jakąś inną
durną frajerkę, która wpuści cię do środka.
- Dobra, w takim razie inna durna frajerka dostanie moje rzeczy - powiedział,
cofając się.
Nie chciała, ale musiała zapytać. Była to niemal chora ciekawość. Wylał na nią całą
swoją żółć, wracając tutaj po tym co jej powiedział i jak przyznał, że chce ją zabić.
Powinna wiedzieć, jaka głupota wyskoczy jej z ust.
- O czym ty mówisz?
- Cóż, dzisiaj spotkałem Becky na drodze i powiedziała, że moje rzeczy, takie jak
moje papierosy i kurtka są przedmiotami, na które ludzie chcieliby położyć swoje łapska -
odwrócił się powoli.- Ale sądzę, że ich nie chcesz...
Chciała, do cholery.
- Becky to kretynka. Nikt nie chciałby twojej lichej kurtki.
Odwrócił się.
- Kiedy widziałaś moją najdoskonalszą kurtkę.
Spojrzała mu w oczy.
- Kiedy podwiozłeś mnie poprzedniej nocy. Widziałam ją w twoim samochodzie.
- Szpiegowałaś. Kiedy planowała spuścić moją benzynę, to szpiegowałaś - oskarżył
ją.- Wzięłaś coś z mojego samochodu?
Uniosła podbródek i spojrzała na niego, jakby naprawdę był okropnym robakiem, na
którego nie chciała przestać patrzeć.
- Nie! Nie jestem złodziejką, tak jak ty.
- Nie jestem złodziejem. Jestem wampirem - wyciągnął rękę.- Zawarliśmy umowę?
- Nie - wskazała na drzwi.- Wejdź do środka to porozmawiamy. Chociaż zaklucz
samochód. Jeśli Becky wie, gdzie przebywasz i co masz, nie będzie tego miał przez długi
czas.
Wszedł za nią do domu, nie zważając na jej ostrzeżenie.
- Ona też nie powiedziała o tobie niczego miłego.
- Założę się, że nie - Jessa podeszła do szuflady w kuchni i odsunęła śrubokręty,
gumki, jeden stary zegarek taty i wyciągnęła stary długopis i mały kajet.- Usiądź. Spiszemy
kontrakt.
- Kontrakt?- spojrzał na nią z powątpiewaniem.
- W takim razie umowę najmu - powiedziała, rysując numer jeden na papierze i
okrążyła go.- Nie będzie żadnego jedzenia mnie.
- I tak teraz bym nie mógł - mruknął.- Zbyt wielu ludzi wie, że tutaj jestem. Jeśli
znikniesz, będzie to wyglądać podejrzanie.
- Bardzo pocieszające - przewróciła oczami, gdy to spisała.- Ale widziałam, jak
walczysz. Być może jeśli będzie potrzeba, to będziesz mógł pokonać ich wszystkich. Więc
następnie dasz mi wszystkie swoje rzeczy, które mają jakąś wartość, abym mogła je
wymienić.
- A co ja dostanę?- zapytać, wyciągając rękę by powstrzymać ją od zapisania
zasady numer dwa.
Kiedy jego ręka dotknęła jej, była lodowata. Wyszarpnęła palce do tyłu.
- Nie zostaniesz upieczony żywcem i zachowam twój sekret, żeby mieszkańcy nie
zrobili ci tego, co wierzą, że mogą zrobić Temu.
- Sprawiedliwe - powiedział po chwili.- Ale wiesz, muszę coś jeść. Więc myślę, że
warunkiem numer trzy powinna być decyzja, że będę wypełniać twoje dwa pierwsze
warunki tak długo, jak będziesz mnie karmić.
Napisała jego zapotrzebowanie drżącą ręką.
- Mam nadzieję, że lubisz krew kurczaka.
- Nie, dzięki, taka nie dla mnie. Wolę prawdziwe rzeczy. I wiem, że w mieście jest
kilka osób, na których ci nie zależy - uniósł brew.- Derek? Becky? Kretyni w barze June?
Uderzyła długopisem o ladę.
- Nie. Nie pozwolę ci zamordować niewinnych ludzi, nawet jeśli są kretynami.
- Nie mówię o morderstwie. Mówię o tym, że może mogłabyś ściągnąć tutaj
jakiegoś faceta, upić go i wziąłbym nieco, gdy straci przytomność - brzmiał niemal na
zawstydzonego tym pomysłem.- Słuchaj, byłbym bardziej szczęśliwy, gdybym pożywił się
od chętnego dawny, ale nie sądzę, bym tu jakiegoś znalazł. No chyba, że sama chcesz to
zrobić?
- Uch, Boże, nie!- nie żeby wyglądało to tak źle, jak w filmach. Mimo racjonalnych
myśli w głowie, wyobraziła sobie jak Graf trzyma ją przy swojej piersi, przyciska usta do jej
gardła i ona jęczała w ekstazie jak aktorka kiepskiego pornosa. Zamknęła oczy i uderzyła
obiema dłońmi o ladę, aby zejść na ziemię.- W porządku. Zobaczymy, co da się zrobić.
Znam w mieście przynajmniej jednego faceta, który nie radzi sobie z alkoholem, ale to nie
powstrzymuje go od picia.
- Zasada numer cztery - Graf kontynuował.- Chcę sypialni. Prawdziwej sypialni,
jedną z tych na górze. I nie chcę być zamknięty.
Jej serce zawaliło w piersi. Oczywiście, że widziała jaki był silny, walcząc z
potworem. I szybki. Nawet jeśli zamknęłaby go w piwnicy, to nie gwarantowało, że nie
wyszedłby z niej i jej nie skrzywdził. Chociaż pozwalając mu na spanie na tym samym
piętrze co ona, było jak zaproszenie katastrofy z otwartymi ramionami.
Nie wspominając już o tym, że oprócz jej były tam jeszcze tylko dwie sypialnie, jej
mamy i taty... i Jonathana.
- Nie możesz tam spać. Wszędzie są okna.
- Mogę je zakryć. Bądźmy szczerzy, będę tutaj tkwił przez jakiś czas, prawda?
Zaczęła pisać, a następnie się zatrzymała.
- Dokładnie o czym tu mówimy? Chodzi mi o rzeczy jakie posiadasz.
- Zawarliśmy umowę, czy nie?- wstał, jakby chciał odejść.- Jeśli nie, to muszę iść.
Czy każdemu się to spodoba? Nowy facet w mieście i Jessa go odrzuciła, odrzuciła
jego uczciwy handel. Było to dość dużo amunicji, która sprawiłaby, że wydawała się
jeszcze bardziej szalona.
Jessa szybko wypisała regułę numer cztery i wyciągnęła dłoń ku Grafowi,
spotykając jego zimną.- Zawarliśmy umowę. Możesz zająć pierwszy pokój na górze po
lewej.
- To stary pokój twoich rodziców, prawda?- dlaczego to powiedział, skoro wiedział,
że unikała rozmowy na ten temat? Czy nie rozumiał, że byłoby o wiele łatwiej, jeśli po
prostu ignorowałaby przeszłość?
- Niczego nie zepsuję ani nie wyrzucę - kontynuował.- Po prostu zakryję okna i
zmiętoszę pościel.
Wstała oniemiała. Przyznał się, że chce ją zabić i poprosił ją o pomoc w ukradzeniu
ludziom krwi i był bardzo nieuprzejmy odkąd się poznali. Teraz martwił się o jej sentyment
wobec sypialni jej rodziców?
- Weź swoje rzeczy i pójdziemy do June.
- Dlaczego nie pojedziemy samochodem?- zapytał.- Wszyscy już go widzieli, kiedy
zawiozłem tam Becky.
- Zawiozłeś Becky do June?- dlaczego to sprawiło, że czuła się dziwnie niespokojna.
- Tak. Nie wiem, co tam robi w jej stanie, ale właśnie tam chciała pojechać - urwał.-
I naprawdę jej nie lubię.
- Witaj w klubie - westchnęła i potarła swoje nagle pulsujące skronie.
Rozdział 8
Spacer do June był bardziej przyjemny, niż poprzedni. Jessa zastanawiała się, czy
podświadomie zauważyła wcześniej, czy z Grafem było coś nie tak i czy to ją
denerwowało. Ale pewnie za bardzo ufała swojej intuicji.
Noc była bardziej przyjemna, ponieważ Graf był w lepszym nastroju. Nie był to
szczyt nastrojów w jakich był, ale przynajmniej nie odpowiadał na jej pytania zadzierając
nosa. I miała dużo pytań.
- Tak więc, na światło słoneczne mówicie na nie, czosnek to nic takiego, nie możesz
zamieniać się w nietoperza, ale jesteś bardzo silny i szybki, prawda?- odznaczała punkty
na swoich palcach i walczyła z utrzymaniem torby na ramieniu.
Graf wziął od niej torbę ze swoimi rzeczami i przerzucił ją przez swoje ramię.
- Załapałaś. I co jest szokujące, kilkoro z nas pochodzi z Transylwanii.
Drażnił się z nią. Była to mila odmiana od sarkazmu. Było tak, jakby ta ich
powalająca, przeciągająca się walka była oczyszczająca i teraz mogli być wobec siebie
przynajmniej ludzcy. Tak jak to zwykle było między nowymi współlokatorami.
- Cóż, wybacz mi. Wszystko czego mogę się trzymać, to filmy.
- Właśnie w taki sposób widzi nas większość ludzi. Nie żebym mówił o tym wielu
ludziom - uśmiechnął się i mogła zobaczyć jego zęby w ciemności. Brak kłów.
- Tak, „ludzie.” Więc nie uważasz siebie za człowieka?- rozmyślanie nad istnieniem
wampirów było dziwne, ale nie tak niewygodne jak się spodziewała, kiedy zaczęła go
przesłuchiwać.
- Byłem kiedyś człowiekiem - powiedział, jakby czuł się nieswojo z tą myślą. Jakby
przyznał się do nadużywania narkotyków albo alkoholu.- A potem poznałem Sophię.
- A Sophia kim jest, twoją dziewczyną?- Jessa wyobraziła sobie wampirzą pannę
młodą w Drakuli, z odkrytymi piersiami i wijącymi się częściami ciała i stała się dziwnie
zazdrosna. Przecież nie było tak, że miał zamiar wydostać się z tego miasta i znowu się z
nią zobaczyć, prawda?
Nie, nie o to chodziło. Spróbowała jeszcze raz. Nie dbała o to, że gdzieś tam czekała
na niego jakaś egzotyczna oblubienica, aż wróci do domu, prawda? Znacznie lepiej.
Roześmiał się.
- Nie, nie. Sophia jest wampirem, który mnie stworzył.
- Więc co, jest twoją mamą?- Boże, miała nadzieję, że te wszystkie kazirodczego
związki z książek Anny Rice nie były prawdą. Ponieważ byłoby to obrzydliwie i to nie
dlatego, że był słodki.
- Nie, nie dokładnie - urwał, słychać było tylko dźwięk ich stóp opadających na
popękany asfalt.- Jest bardziej moją mentorką. Na pewno nie mam z nią relacji typu
matka-syn. Ale nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek był wystarczająco dobry, by być
kimś dla niej. Więc po prostu siedzę i podziwiam ją i uwielbiam z daleka.
- Z daleka, ale wybierałeś się na imprezę w jej domu, prawda?- Jessa uniosła
sceptycznie brew.- Jak dla mnie, brzmi to dla mnie jak bardziej lub mniej niż „z daleka.”
- No cóż, mówiąc metaforycznie. To nie tak, że nigdy się nie zbliżyliśmy fizycznie czy
coś...
Wampirzy seks był pewnie seksowny i niebezpieczny i dziki i zwierzęcy i...
- Nie muszę o tym słuchać!
- Ale - kontynuował.- Ale nawet nie śnię o tym, byśmy mogli być emocjonalnie
blisko. Istnieje od czasu renesansu włoskiego. Była wzorem dla Tycjana, na litość Boską.
- Nie wiem co to jest - Jessa powiedziała cicho.
Graf zdawał się nie interesować, czy wiedziała, ponieważ nie trudził się
tłumaczeniem.
- Nie ma mowy, bym kiedykolwiek posiadać tak głębokie doświadczenie, jakie ona
ma. Więc przyglądam się jej, spędzam czas w jej pobliżu i uczę się jak być lepszym
wampirem.
- Lepszym wampirem - było coś takiego?- Uczy cię, jak zabijać więcej ludzi?
Wzruszył ramionami z poczuciem winy, co było lepszą odpowiedzią na jej pytanie,
niż wiedział.
- Bardzo dobrze się komponuję. Wygląda jak człowiek i te jej drobne sztuczki, jak
przypadkowe przewrócenie szklanki czy udawany ból głowy - rzeczy, których się uczysz
poprzez obserwowanie a nie słyszenie o nich. Kiedy byłem nowy, ten rodzaj wiedzy
uratował mi tyłek więcej niż jeden raz.
- A dokładnie kiedy byłeś nowy?- niemal nie chciała wiedzieć jak bardzo był stary.-
Masz z jakieś dwieście lat, czy stałeś się wampirem w zeszłym tygodniu?
- Zostałem zmieniony w 1967 roku - poprawił broń na swoim drugim ramieniu.- W
sumie to było zabawne. W jednej chwili żyję w Detroit, pracując nad badaniami i rozwojem
Opon Uniroyal, a w następnej jestem wampirem podróżującym po świecie z piękną,
seksowną wampirzycą, która ma ludzi - to znaczy, zarówno wampiry jak i ludzi - którzy się
jej podlizują. Kupują jej prezenty, wille w Hiszpanii, samochody - wszystko czego
zapragnie, dostaje na skinienie małego palca.
- Wydaje się niesamowita - głos Jessy krył zadumę, której nie mogła ukryć.
Dorastając w małym mieście, miała nietypowe marzenia o wyjechaniu i prowadzeniu
niesamowitego życia, które opisał. Pomijając część o wampirze. Choć jej matka zrobiła co
mogła, by wcisnąć do głowy swej córki feministyczne mądrości, to Jessa wciąż miała te
winne marzenia o tym, że dostaje od mężczyzn wszystko czego zapragnie dzięki pięknu i
seksowności.
Przez kilka minut szli w milczeniu, Graf niewątpliwie wspominał o swych
krzykliwych, wampirzych przyjaciołach i ich flotach prywatnych odrzutowców, w których
ciągle uprawiali seks.
- A co z tobą? Masz jakieś wielkie plany wobec tej zaciskającej się sprawy wokół
„uwięzionych szczurów?”
Nie mógł wyrazić tego bardziej dosadnie, gdyby próbował. Był to facet, do których
była przyzwyczajona. Nieczuły, niemiły, snobistyczny. I nic dziwnego, że sądził, że jedyną
wartością osoby było to, że mógł coś od niej uzyskać. Byłaby przeklęta, jeśli teraz
podzieliłaby się z nim swoimi osobistymi myślami.
- Nie.
- Och, no dalej. Pewnie miałaś nieco chęci by wybić się nad to proste życie tych
wszystkich chłopów - zaśmiał się z własnego dowcipu.- W każdym mieście zawsze trafia
się taka jedna.
- No cóż, nie wszyscy mogą być Sophią - warknęła.
Zatrzymał się.
- Hej, nie bądź taka. To był komplement. Oznacza, że nie sądzę, iż jesteś na takim
samym poziomie jak ci wieśniacy.
Też się zatrzymała i odwróciła.
- Ci wieśniacy są ludźmi, z którymi przez ostatnich pięć lat przeżyłam piekło. Co
sprawia, że myślisz, iż jestem od nich lepsza?
- Nie jesteś. Ale jesteś bardziej interesująca - nie brzmiał na przepraszającego, albo
nawet się nie zorientował, że ją obraził.- Jest coś nie tak z ich oczami. Nie zauważyłem
tego dopóki nie spotkałem Becky, ale gapią się w stylu zdechłej ryby.
- Trudno - powiedziała, ruszając do przodu. Nie mogła nic poradzić, tylko utwierdziła
się przy jego ocenie. Zawsze skrycie marzyła, że pewnego dnia będzie kimś więcej, niż
ktokolwiek w tym mieście mógł nawet śnić. Ale co innego było usłyszeć, jak ktoś
dyskredytuje ludzi wokół niej, a zupełnie inna sprawa, jeśli sama to robiła. Grafa nic nie
spotkało, by miał prawo ich nienawidzić.
- No proszę. To ty masz super moce.
- A ty odwracasz się do mnie plecami. A to oznacza, że mi ufasz - powiedział
radośnie, nagle znajdując się u jej boku, choć nie słyszała jak się poruszał.
Zdenerwowało ją to, przypomniało jej do czego był zdolny.
- Jesteś wampirem. Jeśli chcesz mnie zabić, to nawet moja broń cię nie
powstrzyma, ale przypomnij mi, bym ją wzięła u June.
- Prawda. Mogę cię wciągnąć w wysoką trawę i tam rozedrzeć ci gardło swymi
zębami.
Wydawało się, że nie próbował celowo jej zdenerwować. Fakt, że powiedział takie
rzeczy przypadkowo, był jeszcze gorszy.
- Tia, liczę na to, że możesz.
- Ale nie zrobię tego. Ponieważ dotrzymuję swego słowa - brzmiał na okropnie
dumnego z siebie. Jakby zasłużył na jakieś trofeum za niezabicie jej.
Resztę drogi do June przeszli w milczeniu, ale na parkingu zatrzymała go.
- Gdy wejdziemy do środka, to będziemy musieli dostać od June zgodę, aby
przeprowadzić dzisiaj aukcję. Wtedy ją ogłosimy. Każdy kto będzie zainteresowany, będzie
miał dwie godziny aby postarać się o rzeczy na wymianę i rozpowiedzieć o tym sąsiadom.
Potem wszyscy się tu zbiorą, i miejmy nadzieję, że będzie to dobra transakcja.
- Więc będziemy siedzieć tutaj przez całą noc?- nie brzmiał teraz zarozumiale.-
Wrócimy przed wschodem słońca?
Teraz nadeszła jej kolej, aby wzruszyć ramionami i zachowywać się, jakby jego
śmierć nie była czymś wielkim.
- Nie wiem. Być może.
- Cóż, wyniosę się stąd aby mieć wystarczająco dużo czasu, aby znaleźć sobie
schronienie, gdy skończysz targowanie czy nie - skinął na mały czerwony wózek, który
ciągnęła.- I możesz zabrać do domu tyle ile w tym zmieścisz.
- Nie będziemy w stanie dzisiaj zabrać wszystkiego do domu - miała taką nadzieję.-
Niektórzy ludzie przyniosą resztę jutro.
Zadrwił.
- Boże, eBay jest dużo szybszy.
Tego wieczoru u June było tłoczno. Świetnie, bo tego właśnie potrzebowali. Albo
raczej ona. Jessa nie miała pojęcia, jak miała zamiar wykarmić swojego współlokatora, ale
wiedziała, że musiała uzyskać zaopatrzenie dla siebie. O niego będzie się martwić później.
Może wyschnie jak mumia i po prostu będzie mogła go postawić w kąt i wtedy krew
kurczaka nie będzie brzmiała źle dla niego.
- Uch-och, nadchodzą kłopoty - zawołała June, uśmiechając się szeroko.
Jessa przebrnęła przez stoliki do baru, gdzie pochyliła się aby porozmawiać z June
bardziej prywatnie.
- Zgadzasz się dzisiaj na aukcję?
- To pewnie dobra noc - w jej głosie przebrzmiała zmęczona uwaga, gdy
kontynuowała.- Tak, możemy to zrobić.
Jessa odwróciła się do Grafa.
- Podsadź mnie.
Spełnił jej prośbę, chwytając ją za talię i podnosząc, by mogła usiąść na barze.
Wspięła się na nogi i zakołysała niego i złapał jej dłoń w swoją.
- Nie spadnij - ostrzegł naturalnie, jakby po drodze nie rozmawiali o zamordowaniu
jej. Wyszarpnęła rękę.
- Posłuchajcie wszyscy - June zawołała, choć większość osób odwróciła się, by
zobaczyć co szalona Jessa robiła stojąc na barze.
Jessa wzięła głęboki oddech.
- To mój kolega, Graf. Jest nowy w mieście.
Szmer przeszedł po pomieszczeniu, potwierdzając plotkę, że większość osób już o
tym słyszała i rozpowiedziała swym sąsiadom.
June zagwizdała, by zwrócić na siebie uwagę i bar zamilkł. Jessa kontynuowała.
- Przyniósł ze sobą pewne rzeczy i chce pohandlować.
- Jak się tutaj dostał?- ktoś krzyknął.
June wrzasnęła na nagły przypływ podniesionych głosów.
- Nie wie. Skoro on nie wie, to skąd ona ma wiedzieć?
- Wynoś się stąd! - krzyknął ktoś inny.
Sprawa nie przebiegała tak, jak zaplanowała. Ludzie byli podejrzliwi. Dlaczego nie
mieliby być? Ale ich strach złość sprawiał, że sytuacja stawała się niestabilna i nie było
żadnych ustalonych zasad jak z tym postępować.
Ku zaskoczeniu Jessy, Graf wskoczył obok niej na bar i krzyknął:
- Hej!
Tłum zamilkł, chociaż wciąż wyglądali jakby bardziej chcieli go zabić, niż posłuchać.
Graf rozejrzał się po pokoju, jego ciało się napięło, gdy zdał sobie sprawę, że to była
pomyłka, ale gdy się odezwał, brzmiał pewnie.
- Nie jestem tutaj by stwarzać problemy. W rzeczywistości wolałbym tu w ogóle nie
być. Z jakiegoś powodu coś, co was tutaj uwięziło, postanowiło zrobić to samo w moim
przypadku. Byłbym wdzięczny, jeśli wszyscy dacie mi szansę. Jeśli się tutaj dostałem, to
musi istnieć jakiś sposób by się stąd wydostać, prawda?
Nastąpiła kolejna wrzawa ludzi i Jessa wstrzymała oddech. Wydostanie się stąd było
czymś, o czym nigdy nie mówili. Było to coś w rodzaju niepisanej zasady; nikt o tym nigdy
nie rozmawiał, ale wszyscy wiedzieli, że musieli w Penance musi być zachowany spokój.
Być może właśnie ta ostatnia nić trzymała ich wszystkich od rozpadnięcia się, ale chwytali
się wszystkiego, co trzymało ich przy zdrowych zmysłach.
- Hej, hej!- June krzyknęła przez hałas, jej zazwyczaj spokojny ton ustąpił
ostrzejszemu i mniej cierpliwemu.- Chwila, przyszli tutaj by z wami pohandlować. Chcecie
czy nie, ale nie będę trzymała tego baru otwartego przez całą cholerną noc, aż się
namyślicie.
Ludzie zamilkli.
- Właśnie tak myślałam - June skinęła na Jessę i Grafa.- Teraz złaźcie z mojego
baru. Każdy ma dwie godziny, aby się pozbierać. Nie będziemy czekać na żadnego z was,
więc się pospieszcie.
- I powiedzcie o tym innym - Jessa zawała nad zgrzytem przesuwanych krzeseł i
stół.- Niech każdy się dowie.
- Gdybym był którymś z nich, nie zrobiłbym tego - powiedział Graf, zeskakując ze
stołu i wyciągając ku Jessie rękę.- Wolałbym, żeby pokazało się tak mało ludzi jak to
możliwe, abym mógł zaproponować lepszą ofertę.
- Właśnie taka jest różnica między tobą a nami - powiedziała June, wycierając
miejsce, gdzie były adidasy Grafa.- Nie zwracamy uwagi na pierwsze miejsce.
Owszem, zwracamy, Jessa odpowiedziała sama sobie, nie mając zamiaru mu o tym
powiedzieć. Pozwoliła Grafowi, by pomógł jej zejść na dół i odsunąć się od niego tak
szybko, jak tylko było to możliwe.
Usiedli przy stole, który został porzucony. Pozostało tylko kilka osób, które nie miały
nic na wymianę, ale nie trudziły się, by kłopotać się uczestnictwem.
Jessa jęknęła w duchu, zauważając, że jedną z tych osób była Becky. Nieco
pomogło, gdy dostrzegła, że Graf zareagował tak samo, na jego twarzy było wymalowane
zmieszanie grozy i niesmaku, które się pogłębiły, gdy spostrzegł, że Becky wstała od
swojego stolika i szła w ich kierunku.
Becky nigdy nie była subtelną osobą. Była przejrzysta, jak tafla szkła okiennego,
gdy była pijana, a teraz zdecydowanie była. Chwyciła rąbek swojej dżinsowej spódniczki
na poziomie krocza i pociągnęła ją w dół, jej kostki zaczęły się plątać, gdy szła do przodu.
- Oto mój przyjaciel - zawołała, śmiejąc się w obłoku dymu.
Graf wyglądał na wyraźnie nieswojego. Świetnie. Po tym całym piekle w jakie w
ciągu ostatnich kilku dni władował Jessę, sam mógł wziąć dla siebie kawałek tego piekła.
- Uch-och, wygląda na to, że teraz jesteście przyjaciółmi.
Wypuścił powietrze i powiedział długie i ściśnięte:
- Tak.
Becky przyciągnęła sobie krzesło obok Grafa i spojrzała na Jessę zmrużonymi
oczami.
- Poszłam na stację benzynową. Nie wygląda, jakby coś się tam stało.
- Jest całkowicie zniszczona - Graf powiedział nawet spokojnie.
- Pewnie się zawaliła - Becky powiedziała przewracając oczami. Pochyliła się bliżej
Grafa.- Co później robisz?
- Będę starał się nie być zastrzelonym przez twojego męża - Graf przesunął swoje
krzesło z dala od niej.- Mogłabyś odstawić bimber, jeśli nie chcesz, aby twoje dziecko
urodziło się z marskością wątroby.
Najlepiej będzie, jak u tego białego śmiecia natura przejmie kontrolę, Jessa
pomyślała i natychmiast usłyszała głos swojej matki, która upomniała ją za chęć, aby
Becky była chora.
Becky przetłumaczyła sobie oświadczenie Grafa jako żart, jak to pijacy byli podatni
by zrobić i uderzyła go w ramię.
- Nie jesteś zbyt miły!
Wzruszył ramionami.
- Nie jestem zbyt miły.
Zaczynała łapać. Jessa to dostrzegła. Wiedziała także, jaka Becy była, gdy poczuła
się obrażona lub odrzucona. Jej pewność siebie była w większości fałszywa, a gdy nie
mogła już udawać poczucia własnej wartości, jej paskudny charakter znacznie się zmieniał.
Becky roześmiała się, powstrzymując dźwięk niedowierzania i powiedziała:
- Po sposobie w jaki się zachowujesz, mogę stwierdzić, że nie lubisz mnie zbytnio.
- Bo nie lubię - Graf powiedział ze znużonym westchnieniem.- Tylko dlatego, że nie
chciałem, by zjadł cię potwór, nie oznacza że chcę być twoim najlepszym przyjacielem na
zawsze, jasne?
Prawie szybciej niż Jessa mogła dostrzec, Becky złapała ze stołu słoik i wylała
zawartość na twarz Grafa. Zamrugał, następnie klnąc przycisnął ręce do swoich oczu.
- Nie musisz rozmawiać ze mną w taki sposób!- Becky krzyknęła, chwiejąc się na
nogach, gdy wstała.
- Chad, zabierz stąd żonę swojego kumpla - June zawołała spokojnie przez śmiechy
pozostałych ludzi.
- To bzzzdura! - Becky wybełkotała.
June odgarnęła swój długi, brązowy warkocz przez ramię i rozłożyła ręce w
bezradnym geście.
- Takie są zasady i wiesz o tym. Złamiesz regułę, wylatujesz.
Chad Brown wstał ze swojego miejsca i jęknął wyraźnie zmęczony:
- No dalej, Becks, chodźmy do domu.
Jessa nie widziała, czy Becky podjęła walkę czy nie. Pobiegła za bar, chwyciła jeden
z barowych ręczników June i zmoczyła go pod kranem. Nie wiedziała, czy Graf udawał, że
cierpi, aby się nie odkryć, ale bimber w oczach nie był zbyt przyjemnym uczuciem.
- Proszę - próbowała odsunąć jego dłonie, ale nie dał się pokonać.- Och, przestań
już, dzieciaku.
Opuścił ręce. Jego oczy były spuchnięte i czerwone, czego pewnie nie mógł
udawać. Przetarła jego twarz ręcznikiem i syknęła sympatycznie wraz z nim, gdy patrzyła
na niego jednym okiem.
- Dlaczego się nie uchyliłeś czy coś?- spytała cicho, spoglądając szybko na inne
stoły. Wciąż się śmiali i przepychali nawzajem, opowiadając o ostatnim razie, jak to Becky
zawstydziła samą siebie. Nie byli zainteresowani czyszczeniem jego twarzy.
Graf także się im przyglądał.
- Bo była zbyt szybka.
Było to kłamstwo. Widziała, jak szybko mógł się poruszać. Z pewnością starał się
zachowywać jak człowiek.
- Cóż, jeśli będziesz miał szczęście, to nie oślepniesz.
- Och, super - obserwował ją swoimi przekrwionymi oczami, gdy ocierała resztę
alkoholu z jego twarzy.- Jesteś dla mnie miła? Ośmielę się zapytać, troskliwa?
Skrzywiła się.
- Zgaduję, że tak. Pewnie dlatego, że jesteśmy w barze pełnym dupków i w
porównaniu wydajesz się mniej szkodliwy.
- Z wyjątkiem June - powiedział, skinąwszy w stronę baru.
- No, tak. Z wyjątkiem June.
Resztę oczekiwania spędzili przeważnie w ciszy. Jessa nie była wielką fanką małych
gadek, a Graf wdawał się być niezdolny do podjęcia jakiegokolwiek wysiłku w tym
kierunku. Nie była to w pełni komfortowa cisza, ale przynajmniej wzajemnie się na nią
zgodzili.
Ludzie zeszli się jakąś godzinę później, ze swoimi rzeczami do handlowania. Zasady
aukcji były proste i każdy je znał, więc kiedy się rozpoczęło, poszło szybko i schludnie.
Jessa była całkiem zadowolona z większości rzeczy jakie dostała.
- Hej, mogę zrobić z tego makaron - powiedziała podekscytowana do Grafa, gdy
jego skórzana kurtka została wymieniona na worek mąki.- Boże, nie jadłam makaronu od
tak dawna.
- Jest tutaj zimno w zimie?- mrukną, ale z został łatwo zignorowany. W
rzeczywistości był niezwykle przyjemny.
- Bar potrzebuje świeżej muzyki - powiedziała, podziwiając swój nowo nabyty
odtwarzacz MP3 i Jessa była zadowolona. Te same stare płyty CD w szafie grającej działały
jej już na nerwy.
Gdy aukcja została zakończona i poczucie Jessy, że pewnego dnia czeka ją
długotrwała śmierć głodowa, złagodniało, odetchnęła. Nawet wypiła drugiego drinka. Za
to Graf siedział cicho przed jedną błogosławioną chwilę, obserwując ją.
- Co?- zapytała w końcu, zbyt świadoma jego kontroli.
Pochylił się nad stołem, podparł na łokciu, jego podbródek wylądował na dłoni.
- Jesteś jak inna osoba.
- Jestem trochę pijana - wzięła kolejny łyk ze szklanki.- Lepiej się napij, bo inaczej
inni staną się podejrzliwi.
- Nie, jeśli przestaniesz mówić takie rzeczy jak „staną się podejrzliwi.” Teraz pewnie
się zastanawiają, dlaczego powinni być podejrzliwi - wyciągnął szklankę z jej palców.- Nie
poradzisz sobie z tym wózkiem, więc lepiej chodźmy, skoro jeszcze możesz chodzić.
- Tak, wciąż mogę chodzić - nalegała, zanim sobie przypomniała, że nie zadał jej
pytania.
Gdy poprowadził ją w stronę drzwi, położył dłoń na jej krzyżu - ludzie będą o tym
gadać - drugą pociągnął załadowany wózek jej rzeczami, gdy wpadł Chad. Brakowało mu
kapelusza, a jego koszula była rozdarta.
- To prawie mnie dorwało!- krzyknął, jego usta drżały.- To prawie mnie dorwało!
Rozdział 9
Zapach krwi roznosił się po całym facecie, który wtargnął przez drzwi.
Oczywiście pierwszym instynktem Grafa było zjedzenie go. Drugim było ukrycie się i
zakrycie oczu. Jak zapach mógł zniknąć, jeśliby go nie widział? Nie miało to sensu. Nie
ważne co zrobił, miedziany posmak zaatakował jego nozdrza, zmuszając tą część jego,
która była bardziej potworem niż człowiekiem, aby w głodzie przejęła kontrolę. Och,
czyżby sobie żartował? Zawsze był bardzie potworem niż człowiekiem.
- Niedobrze ci na widok krwi?- ramiona June owinęły się wokół piersi i sama się
uśmiechnęła, gdy dobrodusznie dokuczała Grafowi. Ale jej oczy się nie uśmiechały. Były
oskarżycielskie.
Nie było sposobu, by wiedziała. Ludzie nie byli mądrzy. Wierzyli w to, w co
nauczono ich wierzyć, że nie było żadnych potworów, że wampiry były straszydłami z
koszmarów i Halloween.
Jednak czasami wpadał na człowieka, który wiedział. Na kogoś, kto
prawdopodobnie nie zgadł, że był właśnie „wampirem!”, ale że coś wisiało w powietrzu.
Mogli stwierdzić że coś było nie tak po sposobie w jaki się poruszał, w jaki wyglądał. June
była jedną z tych osób.
- Chodź, musimy wrócić do domu - powiedział, kładąc dłoń na ramieniu Jessy, nie
odwracając się od June. Wreszcie przerwał jej podejrzliwie spojrzenie. Zdenerwowany
przełknął ślinę. Nie był przyzwyczajony do bycia zastraszanym. Był przyzwyczajony, że to
on zazwyczaj groził.
- Oszalałeś? Chad jest ranny - Jessa odsunęła się, aby dołączyć do ludzi, którzy
otoczyli rannego człowieka.
- S-strzeliłem go Tego - Chad wyjąkał, jego blada twarz odwracała się od jednej
pary zainteresowanych oczu do następnego.- To poszło za mną.
- Jak uciekłeś, synu?
Graf nie mógł stwierdzić kto zadał to pytanie. Był to szpakowaty, szczery wiejski
głos, który mógł pochodzić z typu rolnika.
Ktoś pomógł Chadowi zdjąć koszulkę przez głowę, odsłaniając długie, poszarpane
zadrapanie w dół żeber. Zapach jego krwi stał się nieunikniony i Graf wziął głęboki oddech,
mając nadzieję, że wyglądał bardziej jakby próbował się powstrzymać od zwymiotowania,
niż delektowania się zapachem. Zapach krwi wpływał na niego tak samo, jak jabłecznik na
człowieka.
Na widok rany, kilka kobiet krzyknęło. Graf ze swego punktu widzenia mógł
stwierdzić, że wyglądała gorzej niż była. Długa, ale nie głęboka. Nic podobnego do tego,
co potwór zrobił jemu. Jeśli ta rzecz chciałaby zabić Chada, zrobiłaby to z łatwością. Jaki
potwór wybierał kogo zabić spośród tego szału?
- To tylko zadrapanie - Chad powiedział szybko, gdy ktoś zalecił szwy.- Nadziałem
się, gdy czołgałem się pod drutem kolczastym wokół chlewu starego Stappa.
- Wprowadziłeś tego potwora na moją ziemię?- ktoś, pewnie Stapp, krzyknął.
Chad pokręcił głową.
- To mnie goniło. Biegłem na skrót.
- Lepiej by wszyscy wrócili do domów, gdy to jest wciąż ranne - June zawołała, by
uciszyć chaos.- Chad, dasz sobie radę?
Skinął głową, wciąż blady jak ściana.
- Tak, nic mi nie będzie. Chociaż zgubiłem moją broń. Upuściłem ją gdy biegłem.
- Weź moją - Jessa zgłosiła się na ochotnik.- Mam...
Graf wstrzymał oddech. Byłoby głupie z jej strony, gdy w taki sposób wygadała jego
tajemnicę. Nigdy nie wyjdzie z wielką pompą i dramatem. Będzie to jedno kłapnięcie
jęzorem, a potem już tylko pochodnie i widły.
Na szczęście nie była na tyle pijana, by o tym zapomnieć.
- Bo mam krótszą drogę do przejścia.
Graf wypuścił oddech, który wstrzymywał.
- Tak, i jest nas dwoje. W razie problemów, rzucę ją do Tego i ucieknę, więc nic mi
nie będzie.
Jego żart padł do niechętnych uszu. Pięćdziesiąt par oczu spojrzało na niego z
niedowierzającą wrogością. Jakby nasikał na grób Elvisa.
- Zamknij się, Graf - June powiedziała za baru, w taki sposób, jak przyjaciel
uprzejmie doradza innemu przyjacielowi, by się zamknął. Nie wiedział, czy powinien czuć
się dotknięty jej prostą, wiejską akceptacją czy tym, że ukrywała fakt, iż zorientowała się,
że nie był dokładnie tym, kim miał być.- Jessa, lepiej żebyś zostawiła tutaj swoje rzeczy,
żebyś nie musiała ich porzucać podczas szybkiej ucieczki.
- Tak, skoro już wie, że To wyszło z domu, Jessa na pewno To wpadnie - warknął
kobiecy głos i rozległo się kilka niemiłych chichotów.
- Dzięki, June - Jessa powiedziała, wciągając mały, czerwony wózek za bar.
Graf podniósł strzelbę i podał ją Chadowi, który wziął ją z wdzięcznością i obiecał:
- Oddam ją jutro.
- Do zobaczenia później - powiedział Graf, starając się i wyczuwając, że nie
zabrzmiał rodzinnie i przyjaźnie. Pieprzyć to, próbował; właśnie to mogli w nim
zaakceptować. Mógł zwabić normalnie inteligentnych ludzi na pewną śmierć samym
uśmiechem, ale wieśniacy wydawali się odporni na jego urok osobisty.
Tłum szybko się rozszedł. Graf i Jessa jako ostatni wyszli z baru, częściowo dlatego,
że Jessa chciała się upewnić, że June nic nie będzie.
- Co zrobisz, jeśli jest inaczej?- Graf burknął, podrzucając worek mąki, który Jessa
nalegała, aby wziąć do domu.
Graf miał wrażenie, że jej niechęć do opuszczenia miejsca miała więcej wspólnego z
żywnością w małym, czerwonym wózku, niż troską o barmankę. Nie, żeby ją za to winił.
Gdyby ten wózek był pełen krwi, musieliby oderwać jego palce, by go tam zostawił.
Po tym jak szli drogą i byli otoczeni przez nic innego jak świerszcze i ciemności,
zapytał ją o to.
- Słuchaj - powiedziała z ciężkim westchnieniem.- Kiedy jesteś przyzwyczajony, że
radzisz sobie z niczym, trudno jest puścić to niewiele, co masz. Nawet jeśli jesteś pewien,
że ranem to wciąż tam będzie.
- I jesteś pewna, że tam będzie?- nie zostawiłbym swojego ostatniego worka krwi w
tamtym miejscu, jeśli mieszkańcy byli wampirami. Na szczęście dla niego, to nie był jego
problem.
Skinęła głowa.
- Tak. To znaczy, wiem, że niektóre z tych osób nie są całkowicie uczciwe. W
mieście zawsze były jakieś waśnie, spory. Ale nikt nie odważyłby się zadzierać z June. Jeśli
ludzie stracą swoją jedyną ostoję towarzyskości i handlu, to sądzę, że oszaleją.
- Sądzisz, co?- zaśmiał się.- Przykro mi. Po prostu czuję się, jakbym wpadł w sztukę
Tennessee Williams. Nie żebyś wiedziała kto to był.
- Wiem kim jest Tennessee Williams - powiedziała, marszcząc czoło.- Kotka na
gorącym blaszanym dachu. Jest to film z Elizabeth Taylor i Paulem Newmanem.
- Bardzo dobrze - nie kłopotał się, by ukryć zdziwienie.
- Nie jestem jaką ograniczą chamką. Wiesz, mieliśmy tutaj telewizję. Niektórzy z nas
mieli sa-TE-lity - przyjęła przesadny, wiejski akcent.- Tak, panie, mieliśmy pudełko z
mówiącymi obrazami, hyuck hyuck.
- Załapałem - mruknął.
- Nie, nie sadzę. Wiesz, że poszłam na studia?- czekała aż odpowie i pozwoliła mu
zabełkotać bezradnie przez kilka sekund, zanim mu przerwała.- Nie, nie wiedziałeś o tym,
ponieważ założyłeś, że jestem niewykształcona, bo mieszkam na wsi.
- W porządku, w porządku, głupio pomyślałem - chociaż nie mógł sobie wyobrazić
Jessy na uczelni, musiał zapytać.- Jaki wybrałaś kierunek?
Wzruszyła ramionami.
- Matematykę. Chciałam być nauczycielką w liceum.
- Nie pomyślałbym, że jestem typem, który chciałby uczyć. Myślałem, że planowałaś
zostać weterynarzem - szczycił się tym, że dobrze osądzał ludzi, ale kiedyś i teraz
znajdował kogoś, kto go zaskakiwał.
- No proszę, znowu coś zakładasz - pociągnęła nosem i przechyliła głowę, jakby
wskazywała na bar z którego ledwo wyszli, choć był daleko poza zasięgiem wzroku.-
Całkiem niezły łup.
- Tak, będę pamiętał o tym w zimie, kiedy całe jedzenie zniknie i zamarznę na
śmierć, bo sprzedałaś moją kurtkę - jakby na wezwanie jego słów, zimowy chłód wkradł
się po jego kręgosłupie.
- Nic ci nie będzie - powiedziała, w opinii Grafa brzmiąc cholernie obojętnie.- W
piwnicy mam jakieś stare Carhartty mojego ojca.
- Och, świetnie. Będę wyglądać jak lodowy kierowca ciężarówki - do tego czasu w
następnym roku, prawdopodobnie będzie przeżuwać łodygi siana i będzie mówił „sądzę”,
jak Jessa.
Rok. Zadźga się, jeśli utknie w tym mieście na rok.
- Czy wampiry kiedykolwiek marzną?- zakwestionowała, wciąż nie czując się winna
tym, że nie obchodziły jej jego osobiste efekty.- Jesteś martwy, prawda?
- Nie o to chodzi... - zaczął, acz jego słowa urwały się nagle, gdy chwyciła jego
rękę, która zwisała od niechcenia u jego boku, podniosła ją i sprawdziła. Pijana, pochyliła
się nad ich splecionymi palcami, przesuwając jego dłoń niebezpiecznie blisko swojej szyi.
- Spójrz, teraz jesteś zimny. Więc jak zimno może ci przeszkadzać?- puściła jego
rękę i znowu zaczęła iść.
Grafowi dojście do siebie zajęło sekundę. Zdecydowanie było z nim coś nie tak. Po
tym jak Chad wpadł do baru, krwawiąc jak danie główne, te jeden mały dotyk Jessy
powinien pchnąć go na krawędź. I Panie, jak on chciał się tam znaleźć i wypić ją do sucha,
ale nie mógł.
Zaczął ufać swojemu oprawcy. Miał syndrom sztokholmski.
- Tak - powiedział szybko, mając nadzieję, że jego oszołomienie nie trwało zbyt
długo.- Mam temperaturę pokojową. Ale wciąż mogę zmarznąć. Wciąż porusza się we
mnie krew. Jeśli wszedłbym do chłodni, nie mógłbym pozwolić by ta temperatura spadła.
- Huh - szła drogą szczęśliwej pijaczki, stąpając całą stopą na chodniku, gdy
wpatrywała się w gwiazdy. Potem się zatrzymała, jej twarz zmarszczyła się w niepokoju.-
Chwileczkę, więc możesz stać się naprawdę gorący w normalnych temperaturach?
- Tak, ale można się do tego przyzwyczaić. Przykładowo żyjąc na pustyni -
odpowiedział.- Idź dalej.
Posłuchała jego polecenia, ale wciąż miała zmarszczone czoło, gdy zeszli z asfaltu
na piasek, by pójść do jej domu.
- Więc dlaczego miałeś ze sobą skórzaną kurtkę? W lipcu?
Uśmiechnął się.
- Ponieważ skóra jest seksowna.
- Ugh - jęknęła z niesmakiem.- Wciąż może ci staną? To znaczy, skoro jesteś
martwy.
- Whoa - „ugh” na skórę, ale martwisz się o mojego penisa?- uśmiechnął się, ona
zarumieniła i oboje zamilkli.
Kiedy zbliżyli się do domy, mdły, zielony blask lamp rtęciowych odbił się w ciemnym
oknie jak toksyczna świeca. Graf musiał przyznać, że lubił izolację tego miejsca. Zazwyczaj
wolał przebywać z zatłoczonych miejscach, gdzie było dużo ludzi, dużo samochodów.
Odkąd mieszkańcy Penance nie byli tacy wspaniali, nie przeszkadzał mu ten dystans. Tak
samo z samochodami, odkąd najwyraźniej nie było żadnego.
Zatrzymał się na końcu podjazdu Jessy, wstrząśnięty świadomością, że tam też nie
było żadnego samochodu.
- Co do cholery?- wepchnął worek mąki w jej ramiona i przebiegł przez trawnik.
Oczywiście daremnie Samochód się nigdzie nie ukrywał. Nie było go tam, gdzie został
zaparowany, zniknął.
- Twój samochód - Jessa powiedziała powoli i pijacko.- Nie ma go tutaj/
- Doprawdy? Dzięki, że zauważyłaś!- wyładował się, kpiąc kupkę żwiru na
podjeździe. W tym miejsce nie było nawet niczego dobrego do kopnięcia.
Jessa potknęła się i stanęła obok niego.
- Gdzie się podział?
- To wspaniałe pytanie - powąchał powietrze, jakby znajdował się tam wskaźnik
wydechowy. Jeśliby tak było, to na by się mu to przydało? Potwierdziłoby to teorię, że ktoś
odjechał samochodem niż go zepchnął?
- Cóż, nie mógł odjechać daleko - Jessa pomaszerowała ku gankowi.- Możemy go
poszukać rano.
Otworzył usta by się kłócić, wtedy uświadomił sobie, że miała rację. Ktokolwiek
zabrał jego samochód, mógł jeździć przez całą noc, ale nie mógł się wydostać z Penance.
- Chociaż to bolesne, że jest tam gdzieś tam na drodze, całkiem sama - powiedział
przechodząc za Jessą przez drzwi.
Była zaskoczona jego nagłą obecnością.
- Jezu, nie rób tego!- położyła worek mąki na stoliku i skrzyżowała ręce na
piersiach.- Dlaczego zawsze to robicie?
Wzruszył ramionami.
- Sądzę, że dlatego, że zapominamy, iż straszymy ludźmi, jeśli poruszamy się za
szybko? Albo po prostu nas to nie obchodzi?
- Nie mówiłam o tym - przewróciła oczami, jakby nie potrafić nadążać nad tematem
konwersacji tak dobrze, jak ona.- Nazywacie swoje samochody „ona.” Samochody nie są
kobiece.
- Po pierwsze, to nie tylko samochód. To De Tomaso Pantera L z 1974 roku. I nie
wiem dlaczego mężczyzny mówią o samochodach „ona.” Nie prowadziłem nad tym
zjawiskiem studiów socjologicznych - wyjrzał przez okno, mając nadzieję, że miał jakieś
halucynacje i że Pantera stała na podjeździe. Samotna i nie uruchomiona, ale nadal tam.
- To głupia odpowiedź. Musisz mieć na to jakiś pomysł - opadła na kanapę i zapaliła
jedną z lamp.
Graf nie mógł się zdecydować, czy pijana Jessa była bardziej lub mniej irytująca.
Teraz mówiła wszystko co czuła, ale wcześniej nie była zbyt powściągliwa i uprzejma. Była
mniej wroga. Może nie miało to nic wspólnego z alkoholem. Może była zbyt zmęczona, by
być suką.
- Sądzisz, że to przez to, że nie masz kobiety w swoim życiu, więc dlatego
zamieniasz swój samochód w swoją dziewczynę?- pomyślała, odchylając głowę do tyłu i
zamykając oczy.- To żałosne.
- Hej, po prostu sobie używam, dobra?- nie mógł sobie przypomnieć kiedy ostatnio
sobie poużywał. Ostatnio był facetem typu jem-i-uciekam.
- Ugh. Jesteś obrzydliwy - wypuściła długie westchnienie i sięgnęła, by pobawić się
swoim kucykiem. Jej brązowe włosy opadały na jej szyję, usiane cienkim połyskiem potu
jak rosa na rawie. Jej puls bił pod jej skóra, łagodnie i powoli i zrelaksowanie, zginając się
w widocznym punkcie jej gardła.
Grafa zabolały dziąsła, a jego kły wydłużyły się. Wydawała się być wystarczająco
pijana. Może nie zauważyłaby szybkiego ugryzienia. Cholera, może się jej to spodoba.
Niektórym się podobało.
Otworzyła oczy.
- Słyszałeś?
Przez dźwięk jej krwi, która drażniła się z nim w karmiącym szale? Nie. Ale odczekał
chwilę i dźwięk znowu się rozległ, uderzenie a potem zasłona w kuchnie zaszeleściła.
- Zostań tu - rozkazał.
W kuchni wciąż było ciemno, choć rtęciowe światło dawało niebieski poblask. Cień
poruszył się za zasłoną, gdzie powinny być drzwi od kuchni. Ludzki cień. Przynajmniej nie
był to znowu potwór.
- Co się dzieje?- Jessa zapytała z drzwi kuchni.
Graf zaklął.
- Czyżbym ci nie powiedział, że masz zostać w salonie?
Rozległo się kolejne uderzenie i intruz dostał się do kuchni. Graf złapał go od tyłu za
koszulkę i pasek wokół jego bioder i cisnął go z powrotem przez otwór, częściowo zrywając
zasłonę. Wyskoczył za nim, natomiast Jessa krzyknęła coś w stylu:
- Przestać - i:
- To tylko Derek!
W chwili gdy słowa przeniknęły mgłę przemocy w jego mózgu, Graf nie chciał
niczego innego, jak zniszczyć głowę Dereka między swoimi dłońmi, jak balon z wodą.
Balon pełen czaszki i materii mózgu. Ale to pewnie wkurzyłoby Jessę, która miała jakąś
obsesję na punkcie tego faceta.
Cofnął się.
- Co do cholery robisz?- zapytał, wycierając dłonie w dżinsy.- Mogłem cię zabić.
- Tak, założę się - Derek mruknął, kołysząc się, gdy wstał na nogi. Kolejny pijak. Te
całe cholerne miasto potrzebowało AA.- Gówno możesz mi zrobić. To sprawa między mną
a Jessą.
Jessa oparła się o krawędź otwory, grymas wykwitł na jej twarzy.
- Nie mogłeś po prostu wejść przed drzwi frontowe?
- Nie chciałem przeszkadzać twojemu gościowi - powiedział z sarkastycznym
uśmieszkiem.
Graf pokręcił głową.
- To nie ma żadnego sensu.
- Czego chcesz, Derek?- może Jessa trzeźwiała, bo suka znowu objawiła się w jej
głosie. Graf doszedł do wniosku, że było miło, że choć raz ten ton nie był skierowany w
jego kierunku.
- Gdzie jest moja żona?- sięgnął do tylnej kieszeni i wyciągnął zmiętą kartkę z
zeszytu.
Jessa wyskoczyła z otworu i Graf się powstrzymał, by jej nie pomóc. Nie chciał by
nabrała złego wyobrażenia, że był dżentelmenem. Wyrwała papier z ręki Dereka i
zmarszczyła brwi.
- Do cholery, nie wiem gdzie ona jest.
Podczas gdy Jessa czytała notatkę, Derek zwrócił swój gniew na Grafa.
- Chad przyprowadził ją do domu od June całą podartą i płaczącą, mówiła, że
została stamtąd wyrzucona po tym, jak wdała się w bójkę z Jessą. Co do cholery jej
powiedziałaś?
- Nic jej nie powiedziałam - Jessa wcisnęła kartkę w dłonie Dereka.- Była pijana i
podrywała Grafa.
- Bzdura - Derek splunął.- Chad powiedział, że to miało wspólnego coś z tobą.
- Chada tam nie było!- Jessa krzyknęła.- Był po drugiej stronie pieprzonego baru!
- Dobra, dobra - Graf chwycił się za grzbiet nosa i zamknął oczy.- Nastąpiło jakieś
nierozumienie, Derek, nie widzieliśmy Becky odkąd wyszła od June. Podrywała mnie i nie
spodobało mi się to, więc ją spławiłem.
Derek zerknął na Grafa jakby mówił po grecku i potrzebował więcej czas na
przetłumaczenie. Potem się cofnął, przechylił głowę na bok.
- Spławiłeś ją?
- Nie wierzę w to - Jessa odwróciła się, jakby chciała ruszyć do drzwi frontowych.
Graf złapał ją za ramię.
- Nie, to twój bałagan, zostajesz tutaj.
- Teraz to już nie ma z nią nic wspólnego - Derek wciąż miał minę faceta, którego
właśnie walnięto, ale zamarł w połowie ruchu. Obrażony, zdumiony, wściekły jak diabli i
całkowicie głupi.- Becky cię podrywała i spławiłeś ją?
- Co miałem zrobić, przelecieć twoją żonę?- ten argument był tak śmieszny, że Graf
nie miał pojęcia po jakiej stronie powinien walczyć.- Jesteś pijany. Wróć do domu i
poszukaj swojej żony. Zadbaj o swoje dzieci.
- Dzieci zniknęły! Zabrała je!- Derek osunął się na ziemię, nagle płacząc.- Zabrała je.
Szukałem wszędzie. Jej matka powiedziała, że ją widziała - zatrzymała się z dziećmi w
samochodzie i powiedziała jej, by z nią jechała. Wygadywała szalone rzeczy. Teraz jej nie
ma.
- Jakie szalone rzeczy?- strach ścisnął żołądek Grafa.
- W tej notatce - powiedziała Jessa.- Powiedziała, że opuszcza miasto i że nigdy nie
wróci, bla, bla, bla... chciałabym zobaczyć jak próbuje.
- Czy ktoś jej teraz szuka? Oprócz Pijanego McGee?- jeśli opuściła miasto i
wyjechała samochodem Grafa... jeśli to była jego szansa na ucieczkę stąd i ta chuda suka
zrobiła to zamiast niego... Nie. Nie, nie, nie, nie, nie.
- Rano znajdą ją w domu jakiejś przyjaciółki - powiedziała Jessa, nie brzmiąc na ani
trochę zmartwioną.- Idź do domu. Wynoś się z mojego trawnika.
- Jessa, kochanie - Derek spojrzał jej błagalnie w oczy.- Cierpię teraz.
- I?- uwolniła się z uścisku Grafa. Nie zauważył, że wciąż ją trzymał.
- Zamierzasz mnie zostawić? Samego?- Derek wyglądał jak dziecko, któremu
powiedziano, że wycieczka do Dinsey Worldu została anulowana.
- Przeżyjesz - odeszła, ruszyła wokół domu, zostawiając Grafa i Dereka na trawniku.
Niezręcznie.
- Myślę, że dostałeś swoją odpowiedź - powiedział Graf, wyciągając ku Derekowi
dłoń, aby pomóc mu wstać.
Nie przyjął jej i zatoczył się, gdy wstał na nogi.
- Odrzuciłeś Becky?- parsknął.- Twój pech, kolego. Bo niczego nie dostaniesz od tej
snobistycznej suki! Słyszałaś mnie, Jess? Jesteś snobistyczną suką!
Graf pozwolił swojej pięści polecieć, zanim zdążył przeanalizować swoje motywy.
Było lepiej w ten sposób. Jego cios wylądował na szczęce Dereka z głośnym trzaskiem i
powalił go na trawę. Graf nie kłopotał się nawet tym, by sprawdzić, czy Derek wciąż
oddycha. Kopnął go lekko w bok.
- Wynoś się stąd.
Nie spojrzał wstecz. Było zbyt kuszące przeżuć faceta, który był znokautowany.
Świat nie tęskniłby za nim - tego był pewien.
- Uderzyłeś go?- Jessa zapytała, gdy wszedł do środka przed drzwi. Jej oczy były
zaczerwienione i ślady łez zaplamiły jej twarz.
Graf przytaknął.
Uśmiechnęła się lekko, acz uśmiech zblakł pod wybuchem świeżej fali łez.
Ze wszystkich rzeczy na świecie wobec których Graf był w stanie się fizycznie
skonfrontować, to kobiece łzy nie znajdowały się na liście. Przez chwilę stał w miejscu.
Zdał sobie sprawę, że przyzwoicie byłoby ją pocieszyć. Walczył ze sobą nad tym, że był
przyzwoitym facetem, który robił porządne rzeczy. Potem, nie mogą już tego wytrzymać,
podszedł i objął ją.
Ku jego zaskoczeniu, nie opierała się. Wsunęła swoją pijaną głowę pod jego brodę i
przycisnęła dłonie do jego piersi, pozwalając mu się trzymać.
- Dlaczego faceci tacy są?
Fantastycznie. Gościł w domu jednej z dziewczyn, które wylewały łzy dopiero po
czasie.
- Faceci tacy nie są. Niektórzy są. Ale nie wszyscy.
W tym mieście pewnie wszyscy tacy byli.
- Nic mu nie jest?- podciągnęła nosem przy jego piersi.
Miało to jakieś znaczenie? W porównaniu z resztą ludzi z miasta - pomijając
barmankę - Jessa wydawała się dość mądra. Kobiety były głupie, gdy w grę wchodziły ich
uczucia.
- Nic mu nie będzie. Chyba, że się obudzi i postanowi tu wrócić. Wtedy nic nie
będzie w porządku.
Odsunęła się z dźwiękiem obrzydzenia.
Jego ramiona wydawały się dziwnie puste i nie wiedział co zrobić z rękoma, więc
wsunął dłonie w kieszenie,
- Co znowu?
- Co znowu?- roześmiała się z niedowierzaniem.- W zasadzie to powiedziałeś, że
zamierzasz go zabić, jeśli tu wróci! Dlaczego nie miałoby mnie to zdenerwować?
Coś poszło nie tak, skoro była zła na niego, a nie na tego dupka, który leżał na
trawniku.
- Dlaczego? Ten facet to palant.
- Ten palant to jedyna osoba w tym mieście, której na mnie zależy!- pokręciła głową
i ruszyła w kierunku schodów.- Nieważne. Nie zrozumiesz tego.
- Ta, naprawdę mu na tobie zależy. Tak bardzo, że ożenił się z miastową dziwką
zamiast z tobą!- rzucił się na kanapę. Wspaniale. Zmoczyła mu koszulkę. Miał nadzieję, że
były to łzy a nie smarki. Zaburczało mu w brzuchu i zabolały go kły. Miał zamiar kogoś
zjeść i to szybko.
Z jękiem wstał i poszedł do kuchni, gdzie na wyspie wciąż leżała kartka ze spisaną
ich umową. Było to głupie posunięcie. Jeśli Derek wszedłby do środka i ją znalazł,
naraziłby to Grafa, albo sprawiło, że Jessa wydawałaby się jeszcze bardziej szalona, niż
wszyscy myśleli do tej pory.
Poczuł ukłucie winy. Jessa nie była szalona. Była uwięziona w mieście bez
sojuszników - Derek się nie liczył - przez ostatnich pięć lat. Radziła sobie lepiej z izolacją,
niżby to zrobił Graf. Już był gotów się zadźgać, a przecież był w mieście od kilku dni.
Współczując Jessie nie zmieniało jej sytuacji i sprawiłoby to, że byłby słaby.
Następną rzeczą jaką wiedział, było to, że musiał zabić króliki na obiad i rozpaczał nad
tym. Chwycił listę i ruszył na górę. Otworzył drzwi Jessy bez pukania i wrzucił kartkę przez
lukę.
Usiadła na łóżku, jej oczy wciąż były czerwone i spuchnięte.
- Czego?- spojrzała na niego wyczekująco, jakby oczekiwała przeprosin.
- Numer trzy. Jestem głodny. Lepiej, żebyś coś wymyśliła do jutrzejszego wieczora,
albo sam kogoś wybiorę i nie będziesz miała nic do powiedzenia.
Skinęła głową, patrząc na cały świat, jakby chciała spalić go swoją nienawiścią.
- Dobra.
Nie powiedział niczego więcej. Nie sądził, by musiał.
Rozdział 10
Słońce na twarzy Jessy obudziło ją. Niechętnie otworzyła oczy i zmrużyła je,
spoglądając na białą firankę z oczkami, przez którą było widać zieleń drzewa na zewnątrz.
Natarczywe pukanie do drzwi zaskoczyło ją. Właśnie to a następnie słońce ją
obudziło. Usiadła, potarła oczy i zawołała:
- Chwileczkę.
Brała dwa stopnie na raz, na przemian zadowolona i przerażona, gdy zobaczyła
kształt człowieka na zewnątrz drzwi. Jeśli Derek przyczołgał się by ją przeprosić,
prawdopodobnie by go wpuściła, przyjęła jego przeprosiny i znowu pozwoliłaby traktować
siebie jak wycieraczkę.
Jeśli to rozzłościłoby Grafa, to byłoby warto.
- Hej - powiedziała, nie podejmując kontaktu wzrokowego, gdy otworzyła drzwi.
Chad, nie Derek, stał na ganku z zaciśniętymi ustami w napiętym oddechu.
- Zrobiłem coś złego?
Taki był Chad, zawsze starał się być miły i nie nadepnąć na czyjeś palce. Roześmiała
się i pokręciła głową.
- Nie, przepraszam. Zobaczyłam cię przez zasłonę i pomyślałam, że jesteś kimś
innym. Wejdź.
Schylił głowę, gdy przeszedł przez drzwi.
- Zatrzymałem się u June i zabrałem twoje rzeczy. Mam nadzieję, że ci to nie
przeszkadza.
Jessa spojrzała za niego, na mały, czerwony wózek który stał na trawniku. Strzelba
jej ojca była pionowo oparta o ganek.
- To bardzo miło z twojej strony, Chad. Nie musiałeś tego robić.
- Nie, nie musiałem - jego twarz nabrała bolesnego wyrazu.- Słyszałem, że Derek
przyszedł w nocy i sprawiał kłopoty.
- Naprawdę?- Graf wrócił do miasta? Myślała, że słyszała jak porusza się w łóżku w
sypialni obok, zanim zasnęła. Jeśli odszedł, to może na dobre? Powinno jej ulżyć, ale
poczuła niepokój, że znowu zostanie sama.
- Tak - Chad kontynuował.- Derek dzisiaj rano przyszedł do June, wciąż był pijany
jak bela i opowiadał jak Becky zaginęła. Powiedział, że twój gość go uderzył.
- Bo uderzył. Z Derekiem wszystko w porządku?- przypomniała sobie szkody, jakie
Graf obiecał zrobić. Oczywiście, jeśli szkody byłby poważniejsze, Chad pewnie by
powiedział „Słyszałem, że twój gość zabił Dereka”, więc przestała się martwić.- Znaleźli
Becky?
- Nic mu nie jest. Tego popołudnia znowu zaczną szukać - Chad spojrzał w kierunku
schodów, pojawiło się w nim spojrzenie szczeniaczka.- Myślisz, że twój przyjaciel chciałby
pomóc?
- Nie sądzisz, by to był dobry pomysł, prawda? Po tym co Becky zrobiła u June i co
zrobił Derekowi?- przynajmniej Graf dał jej łatwiejszy sposób na wyjaśnienie, dlaczego nie
wyjdzie. „Alergia na słońce” wydawała się zbyt oczywista, odkąd już wiedziała kim był.
Chad posłał jej smutny półuśmiech.
- Tak, pewnie masz rację. Słuchaj, muszę wracać. W porządku, jeśli przyjdę
sprawdzić później?
- Dlaczego?- odkąd była nastolatką, była ostrożna wobec Chada, który uwielbiał ją z
daleka. Może było to okrutne z jej strony, ale nie chciała dawać mu nadziei. Nie chciała go
wykorzystywać. Było jeszcze większe niebezpieczeństwo, odkąd zostali razem uwięzieni w
Penance. Było kuszące, aby poprosić go by wrócił i sprawdził co u niej, poprosić by
pomógł załatać jej ścianę, by poszedł z nią do łóżka, podczas gdy ona będzie myśleć o
jego najlepszym przyjacielu. Zrobiłby to wszystko z własnej woli i nie chciała kusić okazji,
aby sprawdzić, czy mogła się oprzeć pokusie.
- Tak, to głupie. Wiem, że masz swojego... przyjaciela. On może cię przypilnować -
odwrócił się i zszedł z ganku, następnie zatrzymał.- Mam nadzieję, że znajdziemy jego
samochód w jednym kawału. Pamiętasz, jakim kierowcą była Becky?
Jessa uśmiechnęła się.
- Tak, pamiętam - przyglądała mu się jak przechodzi przez trawnik. Idealnie. Teraz
gdy ona i Derek się pokłócili, Chad będzie sprawdzał ją coraz częściej, aż Derek się nie
wkurzy i nie wskaże mu właściwego miejsca. Z zaginioną Becky, przez jakiś czas nie będzie
go obchodzi co Jessa robiła. I Jessa miała swoje własne problemy z którymi musiała sobie
poradzić, chociażby miała do wykarmienia głodnego gościa.
- Chad?- zawołała z sercem w gardle. Nie było sposobu, by to zrobiła. A może był?-
Choć z drugiej strony, to nie mam nic przeciwko, byś później wpadł. Nie znam zbytnio tego
faceta. Mam tylko dodatkowy pokój. Może gdybyś wpadł i upewnił się, że nic mi nie jest...
- Dlaczego? Próbował czegoś?- Chad spytał, nagle przemieniając się ze potulnego
szczeniaka w strzegącego psa, który znalazł się przy Jessie, pokonując schody.
- Nie! - powiedziała szybko.- Nic podobnego. Nie jestem przyzwyczajona go kogoś
obcego. Pomogłoby mi, gdyby był tutaj ktoś znajomy.
Skinął głową.
- Dobra. Wrócę wieczorem. Może przynieść trochę trawki? Moglibyśmy zapalić i
porozmawiać o starych czasach.
- W takim razie do zobaczenia później - te słowa smakowały obrzydliwie na jej
języku. Przyglądała się jak przechodzi przez jej podjazd, uśmiechnął się i pomachał, kiedy
spojrzał sporadycznie. Było to niemal zbyt proste. Czuła się jak seryjna morderczyni.
Nakarmiła kurczaki i poszła na górę. Minęła drzwi od sypialni rodziców i
zastanawiała się, czy Graf tam był. Miała nadzieję, że nie, ale nieco już się przyzwyczaiła,
że jest w pobliżu.
Odkręcając krany w wannie, pomyślała, że to może dlatego, że był taki okropny.
Taki okropny, że pewnie był najgorszą istotą w mieście zaraz obok Tego. Była kłamczuchą,
oszustką, dziwką. Pieprzyła się z żonatym mężczyzną, kiedy nadarzała się okazja, a działo
się tak często. Była okropną osobą, ale nie była morderczynią.
Aż do dzisiejszego wieczora.
Zdjęła ubranie i zatonęła w wodzie, przysłuchując się głuchemu plaskowi jej
kończyn o porcelanę i powolnym wycieku wody. Jeśli Graf zje Chada i ona zwabi go tutaj,
będzie się to równało z zabiciem go, prawda? Równie dobrze mogła mu strzelić w twarz,
gdy stał na ganku. Otworzyła oczy pod wodą i przypatrywała się jak sufit się rozmywa w
przypływie wody. Jakiego potwora z niej to robiło, że nie dbała o to, że Chad umrze? To
powinno zracjonalizować jedną osobę mniej do miejskich zasobów, prawda?
Dlaczego bardziej troszczyła się o życie Grafa niż Chada?
Nie. Nie mogła myśleć w ten sposób. Fakt, że Graf z nią był, nie był dobry. Był
takim samym potworem jak To. Złamał jej sanktuarium, wstrząsnął jej codziennością,
którą utrzymywała ją przy zdrowych zmysłach.
Potarła mocno swoją skórę, opóźniając moment, który i tak wiedziała, że nadejdzie.
Musiała zdecydować. Miała zamiar stać się potworem? Zabójczynią? Zamierzała pozwolić,
by obecność potwora rządziła jej życiem, jej domem w środku i na zewnątrz?
Zanim zdążyła zachwiać swoją decyzję, wstała i wydusiła wodę z włosów. Owinęła
się ręcznikiem i przeszła przez korytarz na palcach. Jeśli nie było go w pokoju, byłoby
znacznie łatwiej. Gdyby był, no cóż, nie byłoby trudno podwinąć rolet i przyglądać się jak
płonie.
Poczuła mdłości w brzuchu na wspomnienie jak wyglądał po krótkim wystawieniu
na słońce. Jak bolesne to było. Ale jeśli trzeba było zrobić tylko to, byłoby to szybkie.
Otworzyła drzwi, oddech zamarzł w jej piersi.
Graf był tam, nago rozwalony na łóżku. Leżał na brzuchu, twarz miał odwróconą od
drzwi. Może gdyby zobaczyła jego twarz, to nie byłaby w stanie tego zrobić. Ściskając
ręcznik między piersiami, powoli weszła do pokoju w taki sam sposób, w jaki robiła to
wiele razy, gdy była małym dzieckiem i budziły ją koszmary i bała się spać we własnym
łóżku.
Zakrył okna kołdrą z cedru w nogach łóżka. Chwyciła tkaninę, wzięła oddech,
wyobrażając sobie jak światło słoneczne wpada strumieniami, pyłki kurzu tańczyły w
obfitym świetle. Spalanie. Umieranie. Zacisnęła palce, szarpnęła ramię.
Coś ją uderzyło, wyrwało oddech z płuc. Była na podłodze, po przeciwnej stronie
łóżka. Graf był na niego, jego twarz była wykrzywiona furią. Krzyknęła i wbiła paznokcie w
jego ramiona, ale był silny, zbyt silny. Sięgnęła nad swoją głową, by złapać krawędź
drugiej kołdry która zakrywała drugie okno, ale jej palce pozostały puste, a następnie
przyciśnięte do podłogi. Jego oczy błyszczały głodem, usta były otwarte, śmiercionośne kły
gotowe, by zatopić się w jej szyi.
Przestrzeń między dwoma uderzeniami serca stała się wiecznością. Jego usta
wylądowały na jej szyi. Wygięła plecy w łuk, jęknęła, gdy jego zęby przebiły jej skórę.
Rozsunęła nogi, pozwoliła mu w sobie zatonąć, skręciła się przy jego biodrach i jęknęła
rozpaczliwie. Wpił się głęboko i z krzykiem odrzuciła głowę do tyłu.
W jednej chwili wyłamała się z tej fantazji. Usiadła w wannie, woda rozlewała się
po bokach, jej pierś falowała z braku powietrza. Zgniótł ją wstyd. Odsączyła wannę i
wysuszyła się, a następnie poszła korytarzem do swojego pokoju, by się ubrać i uczesać
włosy. Zabicie Grafa nie było opcją. Zbliżenie się do Grafa nie było opcją. Było z nią coś nie
tak.
Nie odważyła się spojrzeć na drzwi do pokoju rodziców, gdy go mijała. Poszła na
dół i nalała sobie szklankę wody. Zazwyczaj rozumiała, że w jej fantazjowaniu o
przystojnym facecie nie było nic złego, ale jeśli ten facet był wampirem i gdy fantazja
zawierała śmierć i przemoc, było to przegięcie struny. Poza tym, miała robotę do zrobienia.
Rzeczy nie przestaną się dziać, tylko dlatego, że ktoś wyrzuci klucz do pracy.
Kiedy podeszła do frontowych drzwi by rozładować wózek, zatrzymała się w szoku.
June stała na ganku, tyłem do drzwi, wpatrując się w trawnik.
- Hej - powiedziała Jessa, wychodząc z domu i zamykając za sobą cicho drzwi.- Nie
słyszałam żeby pukała.
- Cóż, nie pukałam jeszcze - June miała na sobie brązową czapkę z daszkiem, jej
długi warkocz spływał po jej plecach.- Podziwiałam widok.
- Myślałam, że będziesz na poszukiwaniach - Jessa powiedziała ostrożnie. June nie
pokazywała się nigdzie bez powodu.
- Nie - włożyła dłonie do kieszeni i spojrzała na drogę.- Becky już nie ma od dawna.
Jessa zaczerpnęła oddech. Ludzie nie mówili o opuszczeniu Penance. A teraz stała
tutaj June, mówiąc o tym jakby nic się nie stało.
- Sądzę, że też się o tym zorientowałaś - June badała.- Nie próbuję cię
zdenerwować, ale...
- Nie, nie. Nie sądziłam, że chciałaś - Jessa skinęła na dom.- Wejdź. Chcesz czegoś
do picia?
- Szklanka wody wystarczy. Pomogę ci wnieść nieco tych rzeczy do środka - June
poszła za Jessą do wózka i wyciągnęła pudełko po lodach pełne pomidorów.
Jessa wzięła pudełko pocisków do strzelby o sześć kolb kukurydzy, które były
przewiązane gumką.
- Dzięki. I dzięki, że je dla mnie przechowałaś. Myślę, że byłam zbyt pijana by
zabrać to wszystko do domu.
- Twój przyjaciel nie pomógł ci?- June zapytała od niechcenia, gdy przeszły przez
salon.
Policzki Jessy nagle zapłonęły. June dobrze osądzała ludzi. Czasami orientowała się
w rzeczach, o których inni nie mieli pojęcia. Zrobiła albo powiedziała coś June o
przyciąganiu do Grafa? Boże, miała nadzieję, że nie. Na pewno nie było to nic świadomego
i na pewno nie chciała tak działaś.
- Myślę, że miał ręce pełne roboty, by bezpiecznie mnie odprowadzić do domu.
- To prawda - June zachichotała, głębokim chichotem palaczki, która straciła
chrypkę po pięciu latach bez nikotyny.- Więc Becky wzięła jego samochód i walnął Dereka.
Jessa wzruszyła ramionami.
- Należało się Derekowi.
Wypełniła dwie szklanki wodą i skinęła głową w stronę salonu. June rozsiadła się na
kwiatowym fotelu i spojrzała dwuznacznie na Jessę, zanim odwróciła wzrok.
- Powiedziałaś, że strzeliłaś do tego, zanim Graf się dostał do miasta, prawda?
- Bo strzeliłam - Jessa postawiła swoją szklankę na stole i podciągnęła nogi, by
usiąść po turecku.- Dlaczego pytasz, ludzie o tym mówią?
- Nie. Tylko myślałam - June zamilkła na sekundę.- Jeśli strzeliłaś do Tego i Graf się
dostał, i Chad do Tego strzelił a Becky się stąd wydostała...
- Zakładając, że jest na zewnątrz - nie żeby Jessa nie czuła chorej przyjemności,
wiedząc, iż Becky nie będzie już jej przeszkadzać.- Wciąż mogą ją znaleźć.
- Nie sądzę, by ją znaleźli. I sadzę, że powód tkwi w tym, że Chad To zranił -
potrząsnęła głową.- To szaleństwo by o tym gadać, ale ja... Pamiętasz, kiedy Steve Siler
zniknął? Było to zaraz po tym.
June nie musiała mówić Jessie, co miała na myśli mówiąc „zaraz po tym.” Zniknął
kilka tygodni po tym, jak rodzice Jessy zostali zabici, w nocy, jak kilku facetów z miasta
zapolowało na stwora i postrzeliło z jakieś pięćdziesiąt razy. Wtedy myśleli, że To zniknie
na zawsze.
- Myślę - June powiedziała powoli, jakby bała się to powiedzieć.- Że cokolwiek nas
tutaj trzyma, znika kiedy dzieje się Temu krzywda.
Jessa nie odpowiedziała. Nie mogła stworzyć spójnej myśli.
- Raz mogło to być przez przypadek. Mogę nawet uwierzyć, że piorun uderzył dwa
razy. Ale tym razem myślę, że głupio by było to zignorować - odczekała chwilę, zanim
kontynuowała.- Pomyślałam, że może powinnyśmy się skonsultować z twoim przyjacielem
co do tego.
- D-dlaczego on miałby coś wiedzieć?- Jessa zająknęła się.- To znaczy, dopiero co
się tutaj dostał.
June westchnęła.
- No dalej, Jessa. Nie jestem taka głupia jak inni ludzie tutaj. Mogę powiedzieć, że
jest z nim coś nie tak w chwili, w której go zobaczyłam.
Cóż, ja nie, Jessa pomyślała z irytacją. Chyba po prostu jestem głupia.
- Nie wiem o czym mówisz.
- Słuchaj, nie wiem dokładnie co to jest, ale z nim jest coś nie tak. Nikomu nie
powiem. Wiesz, jacy potrafią być.
Jessa wiedziała. Dreszcze przebiegły przez jej plecy.
- Martwisz się, że skończę tak jak Sarah.
Coś bolesnego błysnęło w oczach June.
- Nie chcę, by ktokolwiek tak skończył, więc zachowam to w tajemnicy. Ale nie
sądzę, by zapytanie go sprawiło ci krzywdę. Sprawdź, co o tym myśli.
- Mogę to zrobić - powiedziała, zraziła się do skonfrontowania z nim. Boże, może już
była. Co działo się w jej głowie?
June wstała i wypiła wodę ze szklanki. Wytarła usta wierzchem dłoni i powiedziała:
- Cóż, mam pracę do zrobienia. Jeśli wrócą z pustymi rękami, będą chcieli odpocząć
i się napić.
Kiedy June odeszła, Jessa chwyciła za szklanki. Umyła je w zlewie i położyła na
suszarkę. Wytarła kurze i odkurzyła salon. Sprawdziła drzwi brzoskwiniowe i podlała
warzywa w ogrodzie. Cały czas sprawdzała słońce na niebie, chcąc by już zaszło i
obawiając się tego w tym samym czasie.
O piątej zmierzyła się z rzeczywistością. Wróciła do domu i nalała nieco wody do
wanny, ogoliła nogi starą maszynką swojego ojca. Uczesała włosy i puściła je luzem na
ramiona. Znalazła kwiatową sukienkę którą miała na sobie podczas ukończenia szkoły. Nie
leżała tak samo idealnie jak wcześniej, musiała ją ścisnąć nieco mocniej, by podciągnąć
materiał. Przeszukała swoją starą kosmetyczkę i znalazła nieco pudru. Spryskała swą
szyję i nadgarstki nieco Love's Baby Soft, potem spojrzała w owalne lustro w swojej
sypialni. Wszystko co widziała, to morderczyni.
- Mam nadzieję, że nie wystroiłaś się tak dla mnie - Graf powiedział z drzwi, gdy
podskoczyła. Na zewnątrz wciąż świeciło słońce, ale było ukryte za drzewami, zalewając
wszystko złotym światłem.
Graf zatrzymał się w drzwiach, z dala od gasnącego światła.
- Gorąca randka z Derekiem?
Zjeżyła się na to i odwróciła twarzą do niego.
- Nie. Z Chadem. Proszę bardzo.
Nie załapał za pierwszym razem, ale gdy już się połapał, jego twarz rozjaśniła się
jak u dziecka w Bożonarodzeniowy ranek.
- Wow. Nie sądziłem, że masz to w sobie. Więc, jaki jest plan? Mam go dopaść w
godzinach rannych czy jak?
- Ugh, nie!- myśl o przespaniu się z Chadem nie była całkowicie odrażająca, ale
świadomość, że miałaby to zrobić, podczas gdy miał umrzeć... nie. - Powiedział, że
przyniesie nieco trawki i że moglibyśmy zapalić, napić i miejmy nadzieję, że do tej pory
odpłynie, żeby nie czuł gdy go... zabijesz.
- Jeśli go upijesz, nie będę musiał go zabijać - Graf powiedział wzruszając
ramionami. Jeśli będzie pijany na tyle, by stracić przytomności, by nic nie pamiętać. A jeśli
nawet będzie coś pamiętał, to kto mu uwierzy?
June. Ale postanowiła o tym nie wspominać.
- Nie masz nic przeciwko, żebym go zabił?- Graf zapytał, brzmiał jakby był pod
wrażeniem.
- Nie jest mi z tym dobrze. Ale zrobię to co musze, by powstrzymać cię przed
zabiciem siebie - było to zbyt proste, choć dotyczyły jej.- Nie rozmawiajmy o tym. Zanim
zmienię zdanie.
- Dobrze - Graf się zgodził. Zakryjesz okno, prawda?
Przewróciła oczami, potem zerwała narzutę i zawiesiła ją na oknie. Wiedziała, że się
jej przyglądał. Czuła na swych nogach jego oczy, gdy jej sukienka podciągnęła się, gdy
podniosła oczy.
- Tak więc, znaleźli mój samochód?- zapytał, wchodząc i siadając na jej łóżku.
- Nie. I mam z tobą o tym porozmawiać - odwróciła się skrzyżowała ręce na
piersiach, czując się z nim niekomfortowo w takiej małej przestrzeni. Spacerowanie obok
niego było jedną rzeczą, siedzenie z nim przy kuchennej wyspie było czymś innym, a to
teraz także się różniło. Teraz czuła się uwięziona i wcześniejsze obrazy zaczęły ją
prześladować. Praktycznie mogła go poczuć na sobie i zadrżała.- June wie, że jest z tobą
coś nie tak.
- Hej, ze mną nie ma nic złego - podkreślił.
- Cóż, to podlega dyskusji. Ale wie, że nie jesteś człowiekiem - Jessa pokręciła
głową. Może. O coś jej chodziło, gdy tutaj dzisiaj przyszła. Ma swoją teorię i chciała, abym
ci o niej powiedziała, w przypadku gdybyś coś wiedział.
Położył się na jej łóżku z rękami pod głową.
- Zamieniam się w słuch, cukiereczku.
Zacisnęła zęby.
- Ktoś wcześniej wydostał się z Penance. Przynajmniej niektórzy ludzie tak uważają.
Graf skinął głową.
- Tak, Becky wspomniała o tym w samochodzie. Powiedziała, że powoduje to jakieś
kontrowersje.
- Wciąż je powoduje. Właśnie dlatego nikt w mieście nie wymawia imienia Steve'a
Silera, jeśli chcą utrzymać przyjaciół - miasto miało dziwny sposób na zapomnienie
nieprzyjemności z przeszłości. Szczególnie jeśli byli przyczyną.- Ale noc przed zniknięciem
Steve'a, banda facetów zraniła To. Nocy, której przyjechałeś do miasta, ja To
postrzeliłam...
- I zeszłej nocy Chad To postrzelił. A jeszcze wcześniej ja z Tym walczyłem i
zraniłem - Graf usiadł.- O cholera.
- To tylko teoria June - Jessa powiedziała szybko.
- Ale ona może mieć rację. Cholera, moglibyśmy się dzisiaj stąd wydostać...
- Nie! - serce Jessy zawaliło w jej piersi.- Słuchaj, jak na razie nie możemy nic o tym
powiedzieć.
- Dlaczego nie? Ludzie pewnie woleliby wiedzieć!- Graf zerwał się na nogi, jakby
chciał zbiec na dół i wybiec na ulice, krzycząc na całe gardło.
- Nie, nie, nie!- Jessa rzuciła się naprzód i chwyciła go za ramię. Przez chwilę
zarejestrowała chłód jego skóry i twarde mięśnie jego ramienia. Co do cholery było z nią
nie tak?- Musisz mnie wysłuchać i po prostu mi zaufać, dobrze? Jeśli to prawda i to działa,
to wspaniale. Ale coś wcześniej się stało. Musimy być ostrożni.
- Ty możesz sobie być ostrożna jak tylko chcesz, ale ja się stąd wynoszę - zrobił
kilka kroków i się zatrzymał. Nie teraz. Po tym, jak zjem.
- Tak i co zamierzasz zrobić? Przespacerować się do sąsiedniego miasta? Mam
nadzieję, że ci się uda przed wschodem słońca - warknęła.
- Zatrzymam się w motelu czy coś. Złapię stopa i ukradnę komuś samochód -
urwał.- Pieprz mnie, mój portfel został w samochodzie, tak samo telefon. Cholera, nie
mogę nawet zadzwonić po pomoc.
- Poza tym musimy najpierw znaleźć To. Nie wiem jak długo trwa ta luka -
przeczesała palcami włosy.- Proszę, nie mów niczego nikomu.
- Czego się tak cholernie boisz?- Graf zapytał, siadając na brzegu jej łóżka i
ukrywając twarz w dłoniach.
Zamknęła oczy i powtórzyła:
- Coś się stało.
Dźwięk trzaskania ognia wypełnił jej umysł, serce zaczęło walić ze strachu przed tą
nocą.
- Było to zaraz po tym jak pierwszemu z nas udało się wydostać. Była dziewczyna w
mieście - miała jakieś siedemnaście lat. Sarah. Była gothką, ubierała się na czarno.
Wszyscy myśleli, że była czcicielką szatana. Kiedy Steve się wydostał,zaczęła wygadywać
jakieś szaleństwa o tym, że To jest demonem i że wszyscy powinniśmy się zjednoczyć i
zrobić okrąg, wypowiedzieć zaklęcie, aby się tego pozbyć. Nie miała zamiaru nikogo
skrzywdzić, była tylko dzieckiem. Ale za dużo o tym gadała, za bardzo się szczyciła, że
wiedziała jak się stąd wydostać. Niektórzy ludzie w mieście zaczęli nabierać podejrzeń po
tych jej wszystkich gadkach o czarach i magii. I w końcu...
- Zrobili jej coś?- Graf dokończył za nią.
Jessa przytaknęła.
- Spalili ją.
- Jezu Chryste, co jest z wami ludzie?- Graf potarł twarz dłońmi.- Więc jesteśmy
przeklęci, jeśli coś zrobimy i przeklęci, jeśli będziemy siedzieć cicho.
- Nie. Musimy tylko poczekać, aż June znajdzie odpowiedni sposób by powiedzieć
reszcie - Jessa zapewniła go.- Posłuchają jej.
Westchnął głośno i długo.
- Dobra. Myślę, że wiesz coś na ten temat. Po ostatniej nocy mogę stwierdzić, że
jest bystra. Przejrzała mnie.
- Nie trzeba na to wiele - Jessa warknęła. Potem powiedziała bardziej miękko.-
Jesteś miłym facetem jak na wampira. I posiadanie wampira po swojej stronie nie jest
takie złe. Nie rób nic głupiego.
Otworzył usta, by odpowiedzieć, acz przerwało mu pukanie do drzwi.
- Przyszedł dostawca - powiedział Graf, klaszcząc i uśmiechając się.- Gdzie mam
być?
Rozdział 11
Graf podążył za Jessą na szczyt schodów, a następnie przyglądał się z
zadowoleniem na widok, jaki mu zaserwowała, gdy szła w dół. Musiał przyznać, że
wyglądała świetnie w swojej kwiatowej, nieco banalnej sukience, jak Alicia Silverstone w
teledysku Aerosmith. Było coś złego, że podobał mu się ktoś, kto wyglądał na żywcem
wyciągniętego z pola kempingowe, ale nie mógł na to nic poradzić.
W salonie było ciemno i Jessa zapaliła tylko jedną lampę zanim otworzyła drzwi.
Facet z ostatniej nocy z tą pysznie pachnącą krwią, stał na ganku. Miał na sobie niebieską,
dżinsową koszulę z guzikami i wyglądał jakby nie wiedział co zrobić ze swoimi rękoma.
Powinien przynieść bukiet dzikich kwiatów, gdyż sprawiłoby, że cała sytuacja byłaby o
wiele bardziej zabawna.
Jessa przywitała Chada i zaprosiła do gro środka, spoglądając ostrożnie w kierunku
schodów. Ze swej kryjówki, Graf pokręcił głową, choć i tak nie była w stanie zauważyć
tego ruchu w ciemności. Nie chciał, by zachowywała się w stosunku do Chada ostrożnie.
- Wyglądasz bardzo ładnie - Chad powiedział z szerokim uśmiechem.- Czy to dla
mnie?
- Może tak, może nie - w jej głosie było coś słodkiego, co było zupełnie obce dla
uszu Grafa. Nigdy nie była taka miła dla niego.
- Przepraszam - Chad powiedział, stukając czubkiem buta o dywan.- Pomyślałem, że
może...
- Och, nie bądź głupi - Jessa zniknęła z pola widzenia, potem powiedziała.- Usiądź
wygodnie.
Chad zrobił tak jak poleciła i Graf zszedł nieco ze schodów. Jessa siedziała na
kanapie, podciągnęła bose stopy do góry, powodując, że pochyliła się za blisko do Chada,
by był to tylko przyjazny wieczór.
- Znaleźliście Becky?- zapytała, jakby nie mogła dostrzec drżenia rąk tego biednego
faceta.
- N-nie - wyjąkał.- Nikt nie znalazł. Derek jest teraz samotny.
- Założę się, że jest - choć jej słowa brzmiały szczerze, Graf wiedział, że miała na
myśli „założę się, że nie jest.”
Tak samo Chad.
- Ej, nie bądź dla niego taka ostra. Wiem, że w przeszłości zrobił kilka rzeczy, które
nie były zbyt wspaniałe - och, i spalił trawkę którą zamierzałem przynieść...
- Nie mówmy o nim. Dereka dzisiaj tutaj niema - okręciła pukiel włosów wokół
palca, następnie odrzuciła lok za ramię.
- Tak, pewnie tak będzie najlepiej - przez chwilę siedział cicho.
- Tak - Jessa zerwała się i zniknęła w kuchni. Graf zastanawiał się, czy wiedziała, że
Chad przez cały czas nie przestał się w nią wpatrywać.
Graf chciał ją zobaczyć. Wyobraził ją sobie jak porusza się po kuchni, pewna siebie i
spokojna, jakby nie pracowała nad tym całym podstępem, który odgrywała. Pasowałaby
na fantastyczną oszustkę. Albo wampira.
- Chcesz czegoś do picia? Mam nieco cynamonowego bimbru, który Bill DeGraff
zrobił zeszłej jesieni - zawołała.
Chad skinął nerwowo. Wciąż nie sądził, by była to odpowiednia rzecz. Albo byłaby,
gdyby miała zamiar go znieczulić, a nie uwieść.
Jessa wróciła z dwoma obfitymi porcjami napoju, a kiedy podniosła szklankę do ust,
ledwo przełknęła. Dobra dziewczynka. Wiedziała, że potrzebuje dzisiaj swego sprytu.
- Jessa, jesteśmy przyjaciółmi, prawda?- Chad powiedział nagle.
To sprawiło, że Jessa przez chwilę nie trzymała się na baczności, ale szybko wróciła
do siebie.
- Oczywiście, że jesteśmy, Chad. Wiesz o tym. Co to za nonsens?
Chad pokręcił szybko głową.
- Och nie, Jessa. Nie o to mi chodzi. Ja tylko... słuchaj, mogę powiedzieć ci coś w
sekrecie? Martwi mnie to cały dzień i nie wiem z kim o tym porozmawiać.
- Wiesz, że zawsze możesz porozmawiać ze mną - Jessa powiedziała, szybko
przełykając łyk swojego trunku.
Nie strać go teraz, Graf nakazał w milczeniu.
Ale Chad był za bardzo skupiony tym co chciał jej powiedzieć, by dostrzec cokolwiek
innego.
- Wiem, że nie powinniśmy o tym rozmawiać, ale... ale mam przerzucie, że Becky
zniknęła na dobre. Nie, żeby była martwa. Chodzi mi o to, że to byłoby okropne, gdyby
ona i dzieci - to znaczy, nie chcę o tym nawet myśleć - spuścił głowę.- Nie chcę cię
denerwować, mówiąc to, ale sądzisz, że to możliwe, by ludzie opuszczali to miejsce? Tak
jak mówiła Sarah?
Przez ułamek sekundy, Graf myślał, że Jessa wszystko spieprzy. Wpatrywała się w
Chada, jakby dzisiejszej nocy była rozdarta między dwoma sprawami, a gdy otworzyła swe
usta, nie była pewna, czy podjęła właściwą decyzję. Potem, powiedziała bardzo powoli:
- Chad, musisz być ostrożny z mówieniem czegoś takiego. Wiesz jacy są ludzie.
- Wiem, wiem - odetchnął głośno, potem podniósł swoją szklankę i przerolował ją
między dłońmi.- Po prostu sądzę, że jej nie znajdziemy. I Derek oszalał. Gadał o jakichś
dziwnych i szalonych rzeczach.
- O jakich szalonych rzeczach?- oczy Jessy rozszerzyły się, jej ciało napięło. Chciała
spojrzeć na Grafa. Bardzo. Dzięki Bogu, oparła się tej pokusie.
Chad pokręcił głową.
- Nic mi nie przeszkadzało przez te pięć lat. To znaczy, oczywiście, że czasy były
trudne, ale nigdy nie miałem żadnych złudzeń o opuszczeni Penance. Lubię to miejsce,
właśnie tutaj dorastałem. Ale Derek, on powiedział... to było dziwne. Mówił tak, jakby to
on to wszystko spowodował, że to przez niego my wszyscy tutaj utknęliśmy.
- To głupota - Jessa oddaliła obawy Chada machnięciem dłoni.- I okropne. Czyżby
Derek nie brał na siebie odpowiedzialności za coś, czego nie zrobił?
To trochę poluzowało nastrój i Chad zaśmiał się, ale nie uwolnił się kompletnie od
swych obaw.
- Nie mów nikomu, że to powiedziałem, dobrze? Pamiętasz, co stało się z Sarah i
nie chcę, by to samo stało się Derekowi.
- Tak, ale wszyscy myśleli, że Sarah byłą czarownicą. Nawet ona sama tak myślała.
- Wiem. Ale gdybyś tylko usłyszała co on wygadywał, Jessa - Chad urwał.- Ach, do
diabła, zapomnijmy o tych bzdurach. Przyszedłem dzisiaj sprawdzić co u ciebie, zabawić
się.
- To prawda!- Jessa zaśmiała się, trochę zbyt głośno i zbyt mocno, ale wzięła
kolejny łyk i uśmiechnęła się do niego chłopaka, który był tak samo pogubiony jak zwykle.
- Hej, jesteśmy, uch, sami dzisiaj?- Chad zapytał cicho.- Nie żebym próbował cię
poderwać. Jestem tylko ciekaw.
Uśmiechnęła się powoli.
- Och, dlaczego nie chciałbyś mnie poderwać?- podczas gdy wciąż był oszołomiony,
odgarnęła swoje włosy za ramię i zaśmiała się.- Nie, jesteśmy sami. Ten biedny facet
poszedł szukać swojego samochodów. Tak samo zeszłej nocy, po tym jak wpadł Derek. Nie
wróci aż do wschodu słońca.
- W tym mieście jest dla niego bezużyteczny - po długim łyku bimbru, Chad
uśmiechnął się.- Z tego wszystkiego, naprawdę to tęsknie za jedną rzeczą.
- Za samochodami?- Jessa zapytała, sięgając po własną szklankę. Tym razem się
napiła. Dobry Boże, co ona wyprawiała, upijała się? Graf skrzywił się. Powinna go
nakarmić, a nie dobrze się bawić.
- Tak, za samochodami - Chad oparł się o kanapę i owinął rękę wokół ramion Jessy.-
Samochodami. I dziewczynami.
Pochylił się lekko w jej stronę i pozwoliła mu na to, zapraszając go, przesunąwszy
się o cal czy dwa bliżej. Płynnie odstawiła szklankę na stolik, gdy ich usta się spotkały, jej
piersi uniosły pod kwiecistą sukienką, gdy objął jej talię.
Graf nie wiedział jak sam ma ocenić ten pocałunek, ale było dość oczywiste, że
Jessie się podobał. Może dobrze udawała, ale cichy jęk się z niej wydobył, kiedy odchyliła
głowę do tyłu, gdy Chad przesunął swoje usta w dół jej szczęki i na szyję, oznaczał, że
robił coś dobrze.
Miało to też jakiś wpływ na Grafa i nie było to zwykłe podniecenie, które
nadchodziło wraz z oczekiwaniem karmienia. To zawsze wzbudzało szaleństwo, nie ważne
kogo miał zamiar ugryźć. Jednak to podniecało go w zupełnie inny sposób. Przyglądanie
się jęczącej Jessie i chwytowi rąk Chad, gdy jego usta przesunęły się po każdym
centymetrze odsłonięte skóry nad dekoltem jej sukienki... Graf czuł się, jakby oglądał ją w
swoim własnym prywatnym pornosie.
Co dziwniejsze, Jessa wiedziała, że ją obserwuje. Przecież nie mogła zapomnieć o
tym, że tam był, ale pociągnęła Chada na siebie i owinęła nogę w jego pasie. Czy właśnie
do tego dążyła? Lubiła być obserwowana? Niesprawiedliwie było dowiedzieć się o tym
teraz, że była seksowna, skoro przez ten cały czas mógł ją przelecieć.
Chad przesunął dłoń po jej opalonej nodze, po linii wokół swoich bioder, potem
sięgnął do swojej tylnej kieszeni. Zamiast wyciągnąć prezerwatywę, tak jak spodziewał się
Graf, Chad wyciągnął z kieszeni nóż myśliwski.
Graf przesunął się na dół schodów.
Jessa zesztywniała pod Chadem. A potem trzymał nóż przy jej gardle. Była to
odpowiedź na to pytanie.
- Przykro mi, Jessa - łzy przysłoniły głos Chada.- Derek powiedział, że tak musi by.
Grafowi zajęło dokładnie odstęp między „ma” i „być”, aby dotrzeć do Chada i
odciągnąć go od Jessy. Przycisnął jego ręce do pleców i odciągnął go kopiącego i
przeklinającego, z dala od kanapy. Farmer był silny, Chad nieźle walczył. Ale nie
wystarczająco dobrze.
Jessa nie krzyknęła. Nagły pot strachu wystąpił na czole Grafa i krzyknął:
- Jessa, wszystko w porządku.
- Tak, nic mi nie jest - powiedziała zaskakująco spokojnie. Zapaliła drugie światło i
podniosła nóż, który spadł na podłogę.
- Co do cholery to miało znaczyć?- Graf warknął do ucha Chada.
Krew wściekle pompowała przez żyły człowieka. Złość, nie strach: był to inny rodzaj
walki, inny rodzaj potu.
- On nie wiedział, dobra? Nie wiedział co się stanie. Ta suka go okłamała!
- Ja?- Jessa wrzasnęła, stojąc nieruchomo przy kanapie, jakby właśnie te słowa
przeszyły jej barierę i dotarły do jej świadomości.
- O kim do cholery mówisz?- Graf zażądał, zaciskając swój uścisk na człowieku.- I co
to ma wspólnego z Jessą?
- Krew - Chad wydyszał i Graf zauważył, że trzymał człowieka zbyt mocno. Skóra na
jego twarzy stała się fioletowa z zapotrzebowania na tlen.- Jej krew. Sarah skłamała o
zaklęciu.
Te słowa posłały Grafa na krawędź. Zbyt długo przebywał bez krwi. Był zbyt
zdesperowany. I świadomość, że ten dupek chciał zabić Jessę na rozkaz innego dupka...
nie mógł tego wytrzymać. Chwycił Chada za włosy, wygiął jego głowę na bok, aż nie
trzasnęła jak folia bąbelkowa i zatopił kły w jego szyi.
Jessa krzyknęła, ale Graf rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie znad szyi Chada, aż
zamilkła.
Krew wpływała gorącymi i szybkimi strumieniami na język Grafa. Patrzył Jessie w
oczy, gdy przełykał łyk za łykiem, potok był za wielki, więc krew wyciekała z kąciku jego
ust, barwiąc koszulkę Chada.
Na swą korzyść, Jessa nie oderwała wzroku. Stała tam z zmiętą sukienką,
wyblakłym, bawełnianym biustonoszem, który wystawał spod wykrzywionego dekoltu, i w
końcu spotkała jego spojrzenie, gdy pił krew Chada. Zacisnęła dłoń na otwartym nożu,
ostrze przecięło jej skórę. Szkarłatne kropelki spadły na dywan u jej stóp, ale nie
zareagowała.
Graf pił do momentu, aż więcej nie mógł zmieścić, potem rzucił ciężkie, martwe
ciało Chada na podłogę.
- Masz piłę?- zapytał, ocierając usta ramieniem.
Wreszcie Jessa zauważyła swoją zakrwawioną dłoń i puściła nóż z krzykiem.
Oczywiście, że straciła zimną krew, gdy nadszedł czas, aby posprzątać.
- Masz piłę?- powtórzył cierpliwie.
Zadrżała i spojrzała na ciało na podłodze.
- Po co?
Nie było po co tego upiększać.
- Ponieważ nie zmieści się w kilku workach na śmieci w jednym kawałku.
Pobiegła do kuchni i zwymiotowała do zlewu.
Upuszczając ciało, Graf poszedł za nią, trzymając się w bezpiecznej odległości od
wymiotów.
- Wiem, że to pewnie pierwszy raz, kiedy widziałaś coś takiego.
- Nie, nie jest!- odwróciła się, zaciskając pięści po obu stronach tak gwałtownie, że
zadrżały jej ręce.- Widziałam gorsze!
- Okay - zrobił ostrożny krok w jej stronę, nie chcąc znaleźć się z zasięgu wybuchu
jej wymiocin lub gniewu.- Słuchaj, wiem, że jesteś w szoku. Naprawdę. Ale masz martwe
ciało na podłodze i twój pijany pesudo-chłopak może wpaść niezapowiedzianie,
najwyraźniej po to by cię zabić. Jak sądzisz, jaki powinniśmy krok teraz podjąć? Wariować i
rzygać, czy pozbyć się ciała? To zależy od ciebie, ale tylko mówię, że musisz podjąć
decyzję, która jest najbardziej produktywna.
Doszedł do wniosku, że albo go spoliczkuje albo zrozumie, albo zrobi jedno i drugie.
Na szczęście wybrała drzwi numer dwa, kiwając głową potulnie.
- W porządku. Czego potrzebujemy?
- Piły - powtórzył.- I worków na śmieci. Wystarczą cztery normalne, ale trzy, jeśli są
rozciągliwe.
- Nie mam żadnych worków na śmieci, ty kretynie - warknęła.- Nie mamy niczego
takiego od pięciu lat. Co zamierzasz zrobić, pociąć go dla zabawy?
Byłoby to bardziej zabawne, niż stanie tu i kłócenie się z tobą, pomyślał, ale wiedział, że
musiał się ugryźć w język.
- Dobra, rozumiem. Przechodzimy do planu B. Łopaty.
- Jest jedna w stodole - powiedziała, bardziej stonowana.- Ale gdzie zamierzasz go
zakopać? Ludzie zauważą rozgrzebaną trawę takiej wielkości.
- Racja. Teraz myślisz, a nie tylko rzygasz - potarł brodę, patrząc przez okno na
podwórko.- Co z lasem?
Potrząsnęła głową.
- Nigdy nie znajdziesz tam miejsca. Korzenie są za blisko siebie.
- Ale możemy go tam zostawić, może go trochę poturbujemy i zostawimy go, by go
tam znaleźli - Graf zapamiętał, by więcej nie polegać na Jessie w sprawie tuszowania
morderstwa.- Ludzie uwierzą, że został zaatakowany przez To i umarł.
- Ale miał tutaj przyjść - Jessa argumentowała.- Ludzie będą się zastanawiać,
dlaczego przyszedł tutaj i nigdy nie wrócił.
- Bo nigdy tu nie dotarł. Czekałaś na niego, aż się pokaże, nawet założyłaś ładną
sukienkę. Kiedy się nie pojawił, doszłaś do wniosku, że zmienił zdanie i odrzucona wróciłaś
do łóżka - ludzie w to uwierzą. Graf nienawidził polegać na złej opinii Jessy, aby kłamstwo
zadziałało, ale mieli przynajmniej kilka kart w rękach.
Mógł wyczytać z jej miny, że nie spodobało się jej to. Ale mógł także stwierdzić, że
wiedziała, iż nie było zbyt wielu lepszy rozwiązań.
- Chcesz ze mną iść?- zaproponował bez przekonania.- Może chciałabyś powiedzieć
kilka słów albo...
- Zostawić moje ślady przy jego ciele?- spojrzała na niego.- Naprawdę myślisz, że
wszyscy jesteśmy ignoranckimi wieśniakami, co nie? Mężczyźni, którzy będą przeczesywać
lasy w jego poszukiwaniu, są tymi samymi mężczyznami, którzy polują w zimę i mogą
wytropić jelenia lepiej, niż niejeden wilk.
Zacisnął zęby.
- Po prostu staram się być taktowny.
- To naprawdę taktowne, że chcesz, aby powiesili mnie za morderstwo - odwróciła
się do zlewu i odkręciła wodę, rozpryskując ją rękami wokół zlewu.
- Dobra. Ty posprzątaj rzygi a ja sprzątnę ciało. To sprawiedliwe - poszedł do salonu
i sprawdził okna, zanim otworzył drzwi. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebował, to wpadnięcie
na jakiegoś uśmiechniętego miastowego z trupem przewieszonym przez ramię.
Och, kogo oszukiwał? W tym mieście nie było z czego się uśmiechać.
Spojrzał na Jessę po raz ostatni, zanim wyszedł. Wciąż stała w kuchni przy zlewie z
odkręconą wodą. Nie zaskoczyło go to. Było wiele do myślenia po próbie morderstwa.
Utylizacja ciała zajęła więcej czasu, niż Graf przewidział. Znalezienie miejsca do
zrzucenia ciała nie było trudne, ale Jessa wystraszyła go gadką o CSI: Walton Mountain,
więc musiał wykonać nieco dodatkowej roboty. Rozwalił kilka drzwi i poszarpał nieco
ubranie Chada. Później rozkruszył tors Chada na miazgę, usunął rangę ugryzienia z jego
ciała poprzez rozszarpanie jej, i poczuł się w pełni zadowolony ze swojej pracy, więc wrócił
do domu.
Jessy nie było na dole. Drzwi od jej sypialni były zamknięte. Graf poszedł do
swojego pokoju i zdjął zakrwawione ubrania, pozostawiając je w stosie na drewnianej
podłodze. Rano wyniesie je i spali. Choć obiecał Jessie, że nie będzie grzebać w rzeczach
jej rodziców, musiał znaleźć coś do ubrania. Przeszukał szuflady i modlił się w duchu, by
jej ojciec miał podobne rozmiary co on. Znalazł tylko parę spodni od piżamy i koszulkę,
która wyglądała na taką, która by pasowała, kiedy usłyszał cichy, ale uporczywy dźwięk
telewizora w innej części domu. Sprężyny łóżka Jessy pisnęły, chwilowo zakrywając dźwięk
i zauważył co to było. Płakała, sama w swoim pokoju.
Usiadł w nogach łóżka i przysłuchiwał się. Powinien tam pójść i zapytać ją, czy
wszystko było w porządku. Nie, to nie wydawało się słuszne. Od kiedy „powinien” robić
cokolwiek? Był wampirem. Czy człowiek pytał, czy miska zupy była dobra, zanim ją zjadł?
W szoku uświadomił sobie, że nie miał zamiaru zjeść Jessy. Nie wiedział dlaczego
wykreślił ją z menu, ale jakimś cudem przeniosła się ścisłej listy „nie zabijać” w części jego
mózgu. Myśl o zjedzeniu jej była śmieszna; myśl o wysłuchiwaniu jak zasypiała zalana
łzami, napawała go mdłościami.
Założył ubrania i poszedł do jej pokoju, stukając cicho w zamknięte drzwi. Nie
odpowiedziała. Celowo go ignorowała, chcąc by sobie poszedł, czy go nie słyszała? Znowu
zapukał i otwarł drzwi.
Jessa leżała na łóżku, zwinięta w kłębek, przyciskając poduszkę do twarzy, kiedy
płakała. Nie chciała by ją usłyszał, ale wciąż nie wiedziała, że był w pokoju. Mógł się
wycofać i ją tam zostawić i spalić ten kawałek trawki który wypalił Chad, zanim go zjadł,
pozwolić by wina wygasła w zdrowym rozsądku, który nakazałby mu myśleć o niej jak o
możliwej ofierze, a nie o kimś innym.
Ale już podszedł do łóżka i dalsze argumenty były daremne. Usiadł obok Jessy i
położył jedną dłoń na jej ramieniu.
Znieruchomiała i odsunęła poduszkę od swojej twarzy.
- Co robisz?
Prawdziwy lęk na jej twarzy strzelił prosto w serce Grafa jak drewniany kołek. Nie
mógł znaleźć słów, aby to wyjaśnić samemu sobie.
- Ja... przepraszam?
- Co tutaj robisz?- powtórzyła, siadając i podciągając kolana do piersi.
- Chciałem sprawdzić co u ciebie - dlaczego troszczenie się o kogoś brzmiało
kiczowato, gdy powiedziało się to na głos?- Słyszałem, jak płaczesz. Wszystko w
porządku?
- Mój były chłopak przysłał swojego kumpla, by mnie zabił - przypomniała mu.
- Wiem - odchylił się od niej, jego obie ręce wydawały się zdeterminowane, aby ją
uspokoić.- Wiesz dlaczego?
- Teraz, gdy zniknęła jego żona? Nie. No chyba, że kompletnie oszalał i udało mu
się przekonać Chada, nie wiem dlaczego poprosił go o coś takiego. Albo dlaczego Chad się
zgodził - jej twarz wykrzywiła się, świeże łzy zalały policzki.
- Hej, hej - Graf powiedział cicho, słowa boleśnie opuściły jego gardło.- Nie
pozwolę, by ktoś cię skrzywdził.
Zmieszanie chwilowo przebiło jej smutek.
- Groziłeś, że mnie zabijesz.
- Tak - powiedział bezradnie.- To było przedtem. Wydaje się, wydaje się, że teraz
mam konkurencję co do tej roboty, a nie podążam za takimi trendami.
Roześmiała się przez łzy, potem zamilkła, bawiąc się rąbkiem spódnicy.
- Więc teraz jesteśmy przyjaciółmi?
Przyjaciele. Nie mógł sobie przypomnieć czasu, kiedy kiedyś opisał kogoś w taki
sposób. Nawet wtedy, gdy był człowiekiem, a to ponoć było normalne.
- Przestaniesz być wobec mnie niemiła?
- Muszą, nieprawdaż? Uratowałeś mi życie. Mogłeś mu pozwolić, by mnie zabił.
Nie powiedział oczywistego, o czym właśnie rozmawiali - że nie mógł jej uśmiercić,
jeśli chciał uniknąć podejrzeń. Żałował, że w ogóle rozpoczęli tą rozmowę. Skinął głową na
łóżko.
- Masz coś przeciwko?
- Nie - powiedziała niepewnie i podciągnął nogi na łóżko, kładąc się obok niej.
Przyciągnął ją do siebie, tak, że leżała przy jego boku z głową opartą na jego ramieniu.
- Masz na sobie piżamę mojego ojca?- zapytała z zaczepnym, cichym śmiechem w
głosie.
- Wybacz. Moje ubrania są zniszczone. Musimy jutro je spalić - otulił ją swym
ramieniem i pogładził jej włosy.- Pomyśl o dobrym pretekście, by rozpalić ogień.
Ziewnęła i leżała cicho. Myślał, że zasnęła, dopóki nie powiedziała:
- Dlaczego Derek chciał mnie zabić? Nie nienawidzi mnie. Becky tak, ale Derek... nie
ważne co mówi, to nie nienawidzi mnie.
Graf wierzył jej. Derek poślubił Becky, ale miał przeszłość z Jessą. Z tego co
rozumiał, popieprzoną przeszłość, ale było coś między nimi, co nie zostało złamane.
Sprawiło to, że Graf dziwnie jej współczuł i współczuł także sobie. Nigdy nie miał z nikim
tego rodzaju związku. Myślał, że to czyniło go wolnym. Może po prostu to sprawiało, że był
nieco żałosny.
Rozdział 12
Jessa nie wiedziała, kiedy Graf opuścił jej pokój, ale ponieważ nie obudziła się w
stosie popiołu na swym łóżku, zrozumiała, że musiał to zrobić przed wschodem słońca.
Obudziła się z wieloma pytaniami bez odpowiedzi w swej głowie, chociaż musiała się nimi
zająć, zanim mogłaby zrobić cokolwiek innego.
Otarła pot z czoła swym przedramienia, ale nie przestała iść. Dzień był
zdecydowanie zbyt gorący; był wręcz piekielny. Pieprzyć Becky za to, że wzięła samochód
Grafa. Przynajmniej byłaby w nim klimatyzacja. Była to misja, w którą nie mógł być
zaangażowany Graf, więc musiała ją wykonać w dziennych godzinach.
Derek mieszkał w małym domku na tyłach farmy swoich teściów. Dawno, dawno
temu mieszkał tam stary dziadek Becky, ale kiedy zmarł, Derek i Becky przeprowadzili się
tam by być bliżej. W ciągu ostatnich kilku lat wiele rodzin tak zrobiło. Geograficzne
ściśnięcie się razem było tworzeniem własnych małych związków. Zgadywała, że dzięki
temu czuli się bezpieczniej.
Jessa nigdy nie była wewnątrz domu Dereka i Becky. Łatwiej było, gdy Derek
przychodził do niej, było to mniejsze ryzyko przyłapania w tych wczesnych dniach, w
których myśleli, że nikt ich nie podejrzewał. Z zewnątrz dom wyglądał ponuro. Derek był
zbyt zajęty szlajaniem się ze swoimi kumplami, żeby utrzymać to miejsce w dobrym stanie.
Bocznica była brudna i dach był pokryty smołą w miejscach, gdzie trzeba było załatać
dziury. Kołatka wisiała niedbale na drzwiach i Jessa nie trudziła się, by zadzwonić
zardzewiałym dzwonkiem. Otworzyła drzwi sztormowe i syknęła, gdy uderzyła w łydkę
ostrą krawędzią u dołu. Miała nadzieję, że zastrzyki przeciwko tężcowi naprawdę działały
przez 65 lat.
- Derek?- zawołała, pukając w zardzewiałe drzwi wewnętrzne.- Derek, jesteś w
domu?
W jej domu Derek zawsze wpadał do środka i oczekiwał, że nie będzie miała nic
przeciwko, ale nie była pewna, czy sama mogła zrobić podobnie w jego domu. Po pierwsze
mieszkała tutaj Becky. Teraz jej nie było, ale było po prostu coś nie tak w tym, że „inna
kobieta” wchodziła do domu rodzinnego. Kolejne zastukanie i kilka minut czekania dało jej
do zrozumienia i przekręciła klamkę.
Nikt w Penance nie zakluczał drzwi. Obecnie z potworem w izolacji i nieufnością,
która rosła między sąsiadami, ludzie nie zakluczali swych domów, wzmacniali je. Kiedy
klamka się okręciła i drzwi otworzyły do środka, Jessa dziękowała Bogu, że Derek nigdy
nie stracił swojego nastoletniego poczucia nieśmiertelności.
Wnętrze domu było ciemne. Prześcieradła były zawieszone na karniszach robiąc za
zasłony, mądry wybór przy tak gorącym dniu. Mimo to ciemno i ciepło wnętrza dusiło
Jessę wraz ze smrodem nieumytych naczyń i zaniedbanych śmieci, które wysypywały się z
kosza. Nie był to bałagan, który zrobił Derek po tym jak Becky odeszła. Był to dowód,
który zostawiła po sobie długo przed swym odejściem.
Przedzierając się przez porozrzucane zabawki i niewyprane pieluchy, Jessa
sprawdziła salon i łazienkę. Sypialnia dzieci ze swoimi brudnymi ścianami i obskurnym,
gołym materacem na podłodze również była pusta. Drzwi od sypialni były zamknięte i
Jessa zapukała, zanim je otworzyła by znaleźć pusty pokój.
Wmawiała sobie, że musiała przyjść przesłuchać Dereka, aby się dowiedzieć, czy
naprawdę wysłał Chada by ją zabił. Ale ujawnienie, że widziała Chada i że doszło do
przemocy było złym planem. Kiedy go znajdą, wszystkie palce będą wskazywać na nią i
kto by jej uwierzył?
Wpatrując się w wymięte prześcieradła na łóżku, które dzielił ze swoją żoną, doszła
do wniosku, że przyszła tutaj, aby sobie udowodnić, że wciąż mu na niej zależało i że
nigdy nie chciał jej skrzywdzić. Ale jeśli to była prawda, to dlaczego wybrał to życie z
Becky, a nie z nią?
Otarła łzy z oczu i przeklęła swoją głupotę. Derek w przeszłości ranił ją tak
zwyczajnie, gdy potrzebowała by był przy niej i dotrzymał obietnic, które sobie złożyli.
Podczas gdy próbowała poskładać swoje rozbite życie, on zmęczył się czekaniem. Kiedy
przywitała go z powrotem, niechętnie do niej przyszedł - cóż, przynajmniej nie w pełni.
Chciał jej, ale bardziej pragnął Becky i Jessa pozwoliła sobie wierzyć w kłamstwo.
Kątem oka dostrzegła błysk czerni leżącej na łóżku. Książka. Derek prowadził
dziennik? Wydawało się to mało prawdopodobne, ale weszła na materac i chwyciła za
czarny, plastikowy segregator. Odwróciła go i bryła strachu utknęła jej w gardle, gdy
pomyślała, że mógłby to być ich album ślubny. Potem zobaczyła, że był tam narysowany
srebrny symbol diabła - gwiazda w okręgu - taki sam jaki widywała wśród grup
młodzieżowych gdy była młodsza. Głupi przesąd sprawił, że szarpnęła dłoń do tyłu, ale
zmusiła się by otworzyć książkę. Dzieciaki które lubiły heavy-metal w jej liceum rysowały
takie same linie na biurkach i demon nigdy nie zmaterializował się na lekcji angielskiego,
nawet jeśli lekcja wydawała się być piekłem. Otworzyła okładkę i poczucie ulgi ulotniło się
z jej brzucha. Było tam
i z serduszkiem zamiast kropki, przy imieniu Sarah Boniface. Było u
dołu każdej strony.
Przyjście tutaj było błędem. Wyszła z sypialni i ruszyła korytarzem, gdy dźwięk
kroków w salonie wypełnił ją paniką. Nigdy wcześniej nie bała się Dereka, ale teraz gdy
trzymała skradzioną rzecz, nie wiedziała jakby zareagował. Kroki zbliżyły się do
przedpokoju. Te znajome kroki, dźwięk jego oddechu. Jej serce waliło jak młotem o jej
żebra. Mogłaby się ukryć w łazience i wykraść się, jakby wyszedł. Ale gdyby ją tam znalazł,
jakby się wytłumaczyła?
Było za późno. Wyszedł zza rogu i spojrzał na nią zszokowany, następnie jego wzrok
spoczął na książce w jej dłoniach. Wtedy zrozumiała. On także.
Jessa rzuciła się na niego ze wszystkich swych sił i uderzyła ramieniem w jego
brzuch, trzymając się nisko i wybuchając w górę, tak jak ją uczył, gdy był w drużynie
footbalowej. Tylko, że teraz nie miał ochraniaczy i zatoczył się do tyłu z głośnym
jęknięciem, pozwalając jej pobiec do drzwi. Plastikowe kaczki na sznurki owinęły się wokół
jej kostki i poczuła jak boleśnie upada na jedno kolano, gdy straciła równowagę i wokół
niej rozbrzmiał chór kwaczenia. Segregator wypadł jej z rąk i chwyciła go, mocno
przyciskając do piersi jedną ręką. Derek chwycił ją za koszulkę, ale uwolniła się, odkopując
kaczki i rzuciła się do drzwi. Otworzyła je i trzasnęła nimi mocno w jego twarz, zanim
pobiegła sprintem przez zarośnięty trawnik.
Gorące powietrze wypełniło jej płuca a ból przeszywał kolano przy każdym kroku,
ale Derek był silny i wiedziała, że poszedłby za nią, więc biegła do przodu. Pokrzywy
chłostały ją po nogach, gdy wybiegła na drogę. Przebiegła przez nią i wskoczyła do rowu
po drugiej stronie, by zanurzyć się w polu kukurydzy.
- Jessa - Derek krzyknął za nią, jego spokojny ton był udawany, gdy go usłyszała.-
Jessa, wróć, kochanie. Nie zrobię ci krzywdy!
Owszem, zrobisz, zadyszała w swym mózgu, aby wciąż biec. I o dziwo, pomyślała o
obietnicy Grafa z zeszłej nocy: Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. Ufała mu bardziej, niż
ufała mężczyźnie, który ją gonił i zmusiła swe obolałe ciało do ruszenia do przodu.
Uwięziona między dwoma ciasnymi rzędami nie miała innego wyboru jak biec do przodu,
spychając błyszczące, zielone liście na bok, by nie uderzyły ją w twarz.
Na końcu rzędów ziemia uniosła się i potknęła się, ściskając wysoką trawę po
omacku, by się podtrzymać, gdy przytrzymywała segregator drugą. Jej buty poślizgnęły się
na miękkiej ziemi i rośliny, który się chwyciła, straciły równowagę w glebie, więc chwyciła
się ziemi bolącą ręką, aż nie dotarła na górę. Jeszcze kilkaset stóp i będzie bezpieczna w
domu. Przebiegła przez zarośla na drogę - nie miała zamiaru przebić się przez kępę drzew
i zaryzykować zobaczenie okaleczonego ciała Chada, nawet jeśli byłaby to różnica między
życiem a śmiercią. Jej każdy instynkt wrzeszczał, aby obejrzała się przez ramię, by
sprawdzić, czy Derek wciąż za nią biegł, ale byłby to błąd; wiedziała o tym w swym sercu.
Odwróciłaby głowę i zobaczyła go, i stałoby się to wtedy, jakby się potknęła i dogoniłby ją.
Nie miała zamiaru na to pozwolić, nie kiedy była tak bliska bezpieczeństwa.
Trawnik nigdy nie wyglądał tak gościnnie jak teraz, gdy jej stopy wylądowały na
trawie i jej ciało opadło w dół by odpocząć i w ramionach dębu na podwórku. Ale cisnęła
do przodu, jej oddech świstał w jej płucach, niemal dotarła na werandę. Chwyciła za drzwi
i otworzyła je, wzywając tyle powietrza, ile mogła, by krzyknąć:
- Graf!- gdy Derek wreszcie ją dogonił i pociągnął w dół.
Ręka Dereka okręciła się wokół jej kucyka i szarpnął jej głowę do tyłu, przyciskając
twarz do podłogi. Potem ją podniósł i w szybkim bólu, który ją sparaliżował, wszystko o
czym wiedziała Jessa, to to, że Graf ją uratował i teraz już wszystko będzie dobrze.
Przewróciła się na plecy w chwili, by zobaczyć jak Graf otwiera usta i rozrywa skórę
tuż pod uchem Dereka. Dym unosił się z ramion Grafa, gdy promienie słoneczne padły
przez okno, ale nie powstrzymało go to od ssania krwi Dereka. Zanim Jessa mogła
krzyknąć w ostrzeżeniu, Derek zerwał afisz z DOM, SŁODKI DOM ze ściany przy drzwiach i
trzasnął nim w twarz Grafa. Oszołomiony, Graf puścił go tylko na chwilę, a Derek walnął go
w klatkę piersiową i wypadł przez drzwi, przeskakując przez poręcz ganku, gdy Graf za nim
pobiegł.
Jessa zerwała się na nogi i złapała Grafa za ramię, zanim dotarł do szczytu schodów
werandy. Pociągnęła go mocno, zwalając oboje na podłogę do środka, i zakryła go swym
ciałem, próbując zamknąć kopniakiem drzwi.
- Co ty wyprawiasz?- krzyknęła, gdy zmagał się pod nią. Wstała na nogi niemal tak
szybko jak on i zasłoniła drzwi swym ciałem.- Zginiesz tam!
- On teraz wie kim jestem! Muszę za nim iść!- Graf kłócił się, ale nie wykonał
żadnego ruchu by wyjść.
- Teraz nigdy go nie złapiesz, nie przed tym gdy spłoniesz - wiedziała, że już
zrezygnował z tej myśli, acz musiało być to powiedziane na głos. Nie poddawali się. Mieli
związane ręce.
- Spójrz na siebie - powiedział Graf, sięgając do jej twarzy. Wzdrygnęła się i ten
ruch spowodował bardziej bolesny kontakt pomiędzy jego palcami a jej ciałem.
- Wszystkim powie - powiedziała, ignorując dłoń Grafa, która delikatnie otuliła jej
szczękę.- Musimy się stąd wydostać.
- I gdzie pójdziemy? Na zewnątrz jest środek dnia - nie mogę wyjść. I nie możemy
się wydostać z miasta - powiedział jakby była dzieckiem, które nie mogło mieć
wyprawionych urodzin. Delikatnie, wyrozumiale, ale pewnie.- Znajdźmy nieco lodu dla
twojego nosa.
Podziwiała spokój Grafa, gdy wyciągnął lód z lodówki i ręczniki z szuflady w kuchni.
- Masz apteczkę?- zapytał.
Skinęła głową.
- W łazience.
- W takim razie chodźmy tam - powiedział niemal wesoło dla otuchy. Oczekiwała, że
powie: A nie mówiłem?, i pewnie zatańczy swój taniec dupka, mówiąc to. Jego troska
naprawdę ją zdezorientowała.
Jessa pokazała mu, gdzie była apteczka i przypatrywała się, jak wyciągał gaziki
nasączone alkoholem i bandaże. Zakryła pojedyncze okno ręcznikiem, następnie spojrzała
w lustro i zobaczyła długie zadrapanie na swym czole, oraz nieco zakrzepłej krwi w obu
nozdrzach, dwie, długie ścieżki krwi, które ciągnęły się w dół jej ust i brody.
- Usiądź - nakazał, opuszczając klapę toalety. Posłuchała i otworzył wacik, po czym
zaczął delikatnie przecierać ranę na jej czole.
- Powinniśmy zabić deskami okna i przygotować się do oblężenia - powiedziała,
wciągając pierzące, zimne powietrze.
- Dlaczego tak sądzisz?- skrzywił się, gdy otarł krew i brud z jej rany.
Jessa pomyślała o segregatorze na dole, który leżał tam zapomniany na podłodze.
Jeśli ktoś by wszedł i by go zobaczył, znalazłaby się w świecie cierpienia. Byłaby w sytuacji
w której znalazła się Sarah.
- Znalazłam coś w domu Dereka. Notatnik. Będzie chciał go z powrotem i pewnie
zdecyduje się wykorzystać ten fakt przeciwko nam, skoro go mam.
- Jaki to rodzaj notatnika?- Graf pochylił się i wypuścił strumień zimnego oddechu
na jej czoło.- Pomoże?
- Moja mama robiła tak z wodą utlenioną - powiedziała bez przekonania.
- Tylko się tobą opieką. Chwila, czy ty czasami nie powiedziałaś „w domu Dereka”?
Jessa wciągnęła oddech i czekała, aż spojrzał jej w oczy, które były wypełnione
poczuciem winy.
- Och, daj spokój. Nie poszłaś tam - jego grymas pogłębił się w rozczarowanie.
- Musiałam wiedzieć. Nie oczekuję, że zrozumiesz - spojrzała w dół na swoje dłonie.
Były podrapane od walki.
- Cholera, Jessa!- Graf rzucił coś do wanny i odbiło się to głośno rykoszetem o
porcelanę.
- Nie musisz krzyczeć - powiedziała łagodnie. Była to taktyka, która miała go
powstrzymać od bycia rozzłoszczonym, zbyt głośnym. Gdyby był, sama nie byłaby
spokojna. Odpowiadała uprzejmością i nie była pewna, czy miała wystarczająco dużo
energii na więcej walki.
Na szczęście jego gniew zdawał się zmniejszyć.
- To było głupie - upomniał, opadając na jedno kolano i chwytając jej stopę w obie
dłonie.- I twoja kostka jest teraz spieprzona.
Skrzywiła się i cofnęła nogę. Miał rację, wyglądała źle: spuchnięta i fioletowa od
siniaków. Ściągnął ostrożnie jej but, choć nie mogło być to zrobione całkowicie
bezboleśnie, i odrzucił go na bok. Jego ręka była zimna przy jej łydce.
Zamknęła oczy, ale nie mogła powstrzymać nadchodzących łez.
- Nie, nie - Graf mruknął, owijając wokół niej ramiona. Oparła głowę na jego
ramieniu. Choć jego ciało było zimne i jego koszulka była przesiąknięta krwią, czuła się
przy nim bezpiecznie. Bezpieczniej niż czuła się przez lata.
- Facet nie może wiele znieść - szepnął.- Nie będziemy każdego dnia przytulać-się-i-
płakać, prawda?
Pomimo swego smutku pod obrzękniętymi żebrami, zaśmiała się przez łzy.
- To było zabawne.
Jego oddech był dziwnie ciepły, gdy owiał jej włosy.
- Tak, cóż, nie mów moim znajomym. Jeśli się wyda, stracę dużo z ulicznej
wiarygodności wampira.
Znowu się zaśmiała i kontynuował.
- Mówię poważnie. Byłoby to tak, jakby ktoś dowiedział się, że pocieszam wafle
lodowe.
- Jestem waflem lodowym?- spytała, podciągając nosem.- Niezbyt pochlebne.
- Mogłem powiedzieć „kawałkiem wołowiny”, ale jestem dżentelmenem - odchylił się
do tyły i wsunął palec pod jej brodę, unosząc jej głowę ku swojej.- W porządku.
Truskawkowe lody.
- Dużo lepiej - zaczęła.- A może koko...
Jego usta delikatnie otarły się o jej, reszta jej wypowiedzi uciekła w ostrym,
przerażonym oddechu. Tak nagle jak pocałunek się zaczął, tak samo szybko się skończył.
- Przepraszam - nie spojrzał jej w oczy.- Racja, twoja kostka.
Siedziała cicho, gdy grzebał w apteczce pierwszej pomocy. Wyciągnąć elastyczny
bandaż i zaczął go rozwijać. Z zaskakującą szybkością obwiązał jej skręconą kostkę i
unieruchomił ją, następnie otarł ręcznikiem krew z jej twarzy i przybrał ten sam troskliwy
wyraz, jaki miał wcześniej.
Nie było trudno przystosować się do zmian. Derek był mistrzem wyrażania, a
następnie natychmiastowego wycofywania uczuć.
Fakt, że porównywała Grafa do Dereka martwił ją bardziej, niż powinien.
- Musimy pomyśleć o tym, co się stanie, jeśli Derek powie wszystkim w mieście, że
jesteś wampirem - powiedziała, wyrywając Grafa z zamyślenia.
- Wszystko będzie zależeć od tego, czy mu uwierzą - Graf odrzucił ręcznik na zlew.-
Albo od tego, czy Derek jest na tyle głupi, by im powiedzieć jak się o tym dowiedział.
- Nie będzie. Wymyśli jakąś historię - ale Graf wspomniał, że mogą nie uwierzyć.-
Może pomyślą, że jest pijany. Albo głupi. Ale wciąż mamy ten notatnik.
- Już wiedzą, że jest głupi... ale masz rację. W innym przypadku będziemy musieli
walczyć. Co jest w tym kajecie, że jest dla niego aż tak ważny?
- Nie jestem pewna, ale jest Sarah - odchrząknęła.- Sarah Boniface, dziewczyny o
której ci mówiłam. Wszyscy myśleli, że jest czarownicą, a biorąc pod uwagę sprawy jakie
mają się w mieście...
- Racja, wściekły tłum. Krzyki. Rozumiem - potarł dłonią o swój podbródek.- Dobra,
więc myślisz, że co powinniśmy zrobić? Ukryć się gdzieś indziej?
Myśl o opuszczeniu domu wysłała do jej ciała ogarniającą panikę.
- Nie! Nie, będziemy bezpieczniejsi jeśli tu zostaniemy.
- Dlaczego?
Było to dobre pytanie, jednak Jessa była przygotowana do odpowiedzi. Jeżeli nie
byłaby bezpieczna tutaj, to gdzie by była?
- Mamy broń. I materiały.
- Tak, i możemy wziąć te rzeczy ze sobą - odpowiedział.- Musimy być tu jakiś schron
lub jaskinia, albo jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy się ukryć i gdzie nikt by nas nie szukał.
- Do kiedy? Do momentu aż się nie poddadzą? Dokądkolwiek pójdziemy, to i tak nas
znajdą. Mamy ograniczone możliwości, a oni mają nieograniczony czas by nas szukać - nie
zdała sobie z tego sprawy, aż tego nie powiedziała. Po prostu chciała tu zostać, gdzie czuła
się bezpiecznie, gdzie wydawało się, że nic złego nie może jej spotkać.
Graf rozważał to przez chwilę, a następnie się zgodził.
- Tak, przypuszczam, że masz rację. Nie jestem przyzwyczajony do myślenia
„uwięzionego szczura”, na który jesteście wszyscy nastawieni. Nie wydaje mi się, żeby mi
się to podobało.
- Nikomu z nas się to nie podoba. Jedyne co naprawdę możemy zrobić to czekać i
zobaczyć co się wydarzy - nienawidziła czekania. Nienawidziła całej sytuacji.- Jeśli
zaczniemy się tutaj barykadować, albo jeśli uciekniemy, będzie wyglądać, jakbyśmy byli
winni. Będzie cholernie prościej zostać i zaprzeczyć, że jesteś wampirem, jeśli nie zrobimy
nic niezwykłego.
- Dotąd nie spotkałem ostrzejszych odbiorców - Graf przeszedł długość łazienki,
stukał palcem wskazującym o wargi.- Zazwyczaj ludzie nie wiedzą, że jestem wampirem,
dopóki ich nie jem.
Jej brzuch wypełnił się kwasem na te słowa.
- Już nigdy nie będę mogła zjeść lodów.
Spojrzał na nią i powiedział:
- Przykro mi.
- Niech nie będzie - starała się wstać, nie mogąc dłużej wytrzymać w jednym
miejscu.
Spodziewała się, że wyciągnie rękę by jej pomóc, ale zamiast tego znowu wziął ją w
ramiona.
- Zanieśmy cię gdzieś, gdzie twoja kostka będzie mogła odpocząć. Jeżeli mamy
przed sobą walkę, będzie łatwiej, jeśli będziemy mieć cztery sprawne nogi.
Zaniósł ją do drzwi jej sypialni, a gdy zobaczył promienie słońca, odwrócił się w
kierunku pokoju jej rodziców. Otworzyła usta by zaprotestować, ale przerwał jej zanim
zdążyła zaprotestować.
- Wiem, że masz powód. To straszne i współczuję ci. Ale nie na tyle, abym się
sparzył na słońcu dwa razy na dzień. Możesz zostać tutaj, gdy się prześpię, więc jeśli
będziesz potrzebowała czegoś, albo coś się stanie, będę w stanie się do ciebie dostać.
- Jeśli wściekli wieśniacy wpadną z widłami i pochodniami?- stłumiła dźwięk bólu,
gdy posadził ją na materacu.
Uśmiech uniósł kącik jego ust.
- Nie żartuj sobie z tego. To faktycznie może się zdarzyć.
Ich oczy spotkały się tylko na sekundę, gdy uniosła głowę i spróbowała połączyć ich
usta, ale odwrócił głowę.
- Chcę cię pocałować - powiedział zanim jego odrzucenie mogło ją głębiej użądlić.-
Chce zrobić o wiele więcej rzeczy, niż tylko cię całować. Ale nie chcę by się to stało z tego
powodu, że Derek cię skrzywdził.
- To nie... - zaczęła, ale pokręcił głową, przerywając jej.
- To wielka rzecz dla mnie, że to przyznaję o człowieku. Nie sprawiaj, by trudniej mi
było cię odrzucić - pocałował ją w czoło, potem chwycił za poduszkę i oparł na niej jej
stopę. Potem wyciągnął narzutę ze stóp łóżka i skierował się do drzwi.
- Dokąd idziesz?- spytała nieco rozpaczliwie.
- Będę na korytarzu, jeśli będzie czegoś ci trzeba.
Drzwi zamknęły się za nim i Jessa opadła z powrotem na poduszkę, wpatrując się w
sufit koloru popcornu i przysłuchując się, jak siada po drugiej stronie drzwi.
Rozdział 13
Graf nie mógł zasnąć, i to nie tylko dlatego, że każdy szew i drzazga na drewnianej
podłodze zdawały się osobiście mścić na jego kręgosłupie.
Co do cholery się stało? Myślał o każdej sekundzie kilku ostatnich dni, rozpatrując
każdą. Jessa z pewnością go nie przywitała za pierwszym razem gdy dostał się do miasta.
I nie była przyjemna... kiedykolwiek. Może nie lubił uprzejmości. Z pewnością lubił Jessę.
Może była to jakaś śmiertelna gorączka. Może było to nieuniknione, jeśli było się z
kimś wystarczająco długo, że zaczynało się lubić tą osobę. Tak trzeba, albo się oszaleje.
Wszystko co wiedział, to to, że kiedy zobaczył jak Derek kładzie na niej swoje
łapska, to chciał go zabić. Tak samo z Chadem zeszłej nocy.
No właśnie. Współczuł jej, ponieważ dwie osoby próbowały ją zabić odkąd tutaj
przybył.
Nie, do tego także nie mógł się przekonać. Zazwyczaj nienawidził bezradności.
Gdyby nie zależało mu na niej tak bardzo, zabiłby ją pierwszej nocy jaką tutaj spędził. Nie
była dobra dla jego głowy. Była zbyt przywiązana do tego przeklętego domu i do
przeszłości. I była człowiekiem.
Więc dlaczego chciał wejść do tej sypialni i przytulić ją i powiedzieć, że wszystko
będzie w porządku? Nic innego - miał to na myśli, kiedy powiedział jej, że nie chce byś
pocieszeniem za Dereka. Mieli się martwić o co innego. Dlaczego w przenośni nie ruszyć
do ataku? Była odrzucona i zraniona i chętna. Całkowicie łatwa zdobycz. Ale nie mógł tego
zrobić.
Zasnął na chwilę i obudził się w ciemnym korytarzu. Jego wewnętrzny zegar
powiedział mu, że nie było jeszcze zachodu słońca. Miękki grzmot sprawił, że zerwał się na
nogi i przeciągnął, po czym podszedł do okna w pokoju Jessy. Na zewnątrz, grupę krople
deszczu spadały na dom i elektryczna szarość powlekanych chmur otaczała zdjęcia w
ramce. Jessa i Derek w swych czapkach i togach, i rozpromieniona Becky po stronie Jessy.
Jessa i Derek na balu. Jessa i jej rodzice. Podniósł jej zdjęcie z zakończenia roku i postukał
ramkę o swą dłoń.
Zaniósł zdjęcie do następnego pokoju, gdzie Jessa spała, obdarta, otwarta książka
leżała na jej twarzy. Usta Grafa drgnęły niechętnie do uśmiechu, gdy podniósł książkę,
zastanawiając się, w jaki sposób się nie udusiła. Ruch wystarczył, by się poruszyła i jej
powieki zatrzepotały.
- Zasnęłam.
- Zauważyłem - odłożył książkę na stolik przy łóżku, nadrukiem w dół by zaznaczyć
miejsce.
- Która godzina?- usiadła ziewając.
Sprawdził budzik.
- Jeśli to prawda, to jest piąta popołudniu.
- To prawda - skrzywiła się na zdjęcie w jego dłoni.- Grzebałeś w moim pokoju?
- Sprawdzałem pogodę, przypadkowo grzebiąc - usiadł obok niej.- Ładne zdjęcie.
Spodziewał się, że Jessa będzie zasmucona, może wyleje kilka łez za tym palantem
Derekiem. Ale tak właściwie to uśmiechnęła się, gdy spojrzała na zdjęcie.
- Ach, stare, dobre czasu.
- Więc, co się wydarzyła miedzy wtedy a teraz?- wyciągnął ramkę z jej dłoni i
położył ją na stoliku nocnym.
- Zwykłe rzeczy - powiedziała wzruszając ramionami.
- Nie sądzę, żeby to było bardzo typowe, że najlepsza przyjaciółka kradła komuś
chłopaka - z drugiej strony to nie znał kobiecej koncepcji przyjaźni. Z tego co zobaczył w
relacji Sophii z innymi kobietami, wydawało się, że polegała na wielokrotnym wbijaniu
noża w plecy i oskarżania się.
- Nie odbiła go. To ja go rzuciłam - smutek w jej głosie teraz był inny, gdy o nim
mówiła. Jakby ktoś mówił o osobie, która zrobiła coś złego dawno temu, a nie tego ranka.-
Po śmierci mojej rodziców, on próbował. Chciał być tutaj dla mnie, ale byliśmy tacy młodzi.
I utknęliśmy tutaj... Było to wiele dla kogoś, by to znieść.
- Straciłaś swoich rodziców - powiedział Graf, czując zaskoczenie, że sam stawał po
jej stronie. Nie mógł się spodziewać, że ty...
- Nie, wiem. Właśnie tak każdy mówił. Ale jeśli nie mogłam być dobrą dziewczyną
dla niego, jak mogłam oczekiwać, że będzie dla mnie dobrym chłopakiem? Izolowałam się
przez miesiące. Nie chciałam wychodzić z domu ani nikogo wpuszczać - urwała.- Niezbyt
się to zmieniło. Gdybyśmy zostali razem, pewnie bym go ciągle odrzucała. I sprawy ze
studiami - wróciłam tutaj, kiedy wydarzyło się to wszystko - słyszalne zachwianie uderzyło
w jej głos, gdy o tym wspomniała.- I rankiem gdy miałam wrócić, zostaliśmy uwięzieni.
- Fatalne wyczucie czasu.
- I ty mi to mówisz - roześmiała się gorzko.- Ale pójście na studia było prawdziwym
początkiem końca między Derekiem a mną. Sądził, że dostanie jakieś wielkie stypendium
do szkoły footbalowej, ale nigdy się to nie ziściło. Więc zaczął pracować na farmie
rodziców Becky. I tam...
- Zaczął pracować nad Becky.
Skinęła głową i skrzywiła się.
- To niesamowite, jak to wszystko jest jasne, kiedy spogląda się na to z boku. W
tamtym czasie myślałam, że to idealna sytuacja. Zarobiłby wystarczająco dużo pieniędzy,
żeby mógł się przeprowadzić do Columbus by w końcu ze mną być. Ale myślę, że zawsze
był nieco zakochany w Becky i odwrotnie.
Głośniejszy trzask grzmotu poprzedził pukanie do drzwi na dole i obydwoje
podskoczyli.
- Otworzę - wstał.- Zostań tutaj, chyba, że powiem ci inaczej - diabli go wezmą, jeśli
ktoś tu przyszedł, żeby ją skrzywdzić. Nie po tym, jak utrzymał ją przy życiu po dwóch
próbach zamordowania. Trzech, jeśli potwory mogłyby się zaliczać do tego typu
„morderstw.”
W połowie drogi na dół zdał sobie sprawę, że wciąż ma na sobie zaplamioną
koszulkę, więc ją ściągnął przez głowę i rzucił za siebie, mając nadzieję, że wyląduje
zakrwawioną stroną do dołu.
Goście ponownie zapukali, kiedy schodził po schodach, i ponownie, kiedy zatrzymał
się by kopnąć czarny segregator pod kanapę. Jeszcze jedno pukanie sprowadziło go
niecierpliwego do drzwi. Otworzył je w połowie następnego stukania.
- Czego chcesz?- warknął, zanim zorientował się, kto przed nim stał.
Rysy June były zakryte pod kapturem bluzy i deszczowego poncho.
- Ciebie też znów dobrze widzieć - wskazała na trzy postacie za sobą.- Masz coś
przeciwko temu, że wejdziemy? Chcą porozmawiać z Jessą.
- Jessa jest w łóżku - powiedział, wiedząc, co sobie pomyślą po jego półnagim
wyglądzie.- Możecie wrócić później?
- Cóż, nie chcieliśmy wam przerywać - June powiedziała z uśmiechem.
- To poważna sprawa, synu - Tom Stoke, szeryf, wszedł przez drzwi, spychając June
z drogi. Grafowi to całe nazywanie „synem” działało na nerwy, chociaż ten facet nie mógł
wiedzieć, że Graf był starszy od niego.
Graf zablokował resztę z nich swoim ciałem.
- Co się dzieje?
- Naprawdę jesteśmy bardziej zainteresowani porozmawianiem z Jessą - powiedział
jeden z mężczyzn i June wzruszyła ramionami.
- Pójdę po nią i ją przyprowadzę - Graf powiedział w końcu otwierając drzwi i
wpuszczając resztę do środka, gdzie szeryf Stoke przechadzał się po salonie, badając go,
jakby było to miejsce zbrodni.- Czujcie się jak u siebie w domu przez chwilę. Będzie
potrzebowała pomocy. Paskudnie upadła.
Miał nadzieję, że usłyszała go tam na górze. Nie wątpił, że nasłuchiwała. Kiedy
dostał się na szczyt schodów, stała już w drzwiach.
- Kto tam jest?- spytała zbyt głośno niż normalnie. Przypuszczał, aby pokazać, że
niczego nie ukrywała.
Podniósł koszulkę, którą zdecydowanie musiał ukryć i wepchnął ją pod łóżko, zanim
wrócił do niej by pomóc jej zejść po schodach.
- Jacyś kolesie i June - zauważył, że zadrżała, gdy ją uniósł i przytulił do swojej
nagiej piersi. Miał nadzieję, że był to dreszcz powściąganego seksualnego pragnienia, a nie
strachu spowodowanego wzmianką o radzie, ale ze smutkiem zauważył, że było to drugie.
Kiedy dotarli do salonu, June, która stała przy drzwiach, zawołała cicho.
- Kochanie, co ci się stało?
- Źle upadłam - Jessa powiedziała z beztroskim uśmiechem.- Poszłam po jajka i
straciłam równowagę w stodole.
- Spadła prosto na dół - Graf dopowiedział.- Myślałem, że kiedy do niej dotrę, to
będzie martwa.
Ten sam mężczyzna, który wcześniej się odezwał, odchrząknął.
- Cóż, przykro mi o tym słyszeć, ale naprawdę musimy przejść do interesów. Nikt z
nas nie chce wracać po zmroku, nie po tym co się ostatnio wydarzyło.
- Dlaczego, co się stało?- Jessa zapytała, gdy Grad posadził ją na fotelu. Kłamstwa
toczyły się po jej języku tak gładko i przekonująco. Zdumiewało go to i nieco przerażało.
Nigdy nie spotkał lepszej oszustki od Sophii, a Jessa nie była daleko w tyle.
Zanim mężczyzna mógł odpowiedzieć, Jessa zaśmiała się, zaskakując wszystkich.
- Przepraszam, właśnie zauważyłam, że mój przyjaciel nie zna was wszystkich. To
Graf.
- Już się spotkaliśmy - powiedział Stoke, gładząc dłonią swą pożółkłą brodę.- Ten do
Dan Buk, a ten Wade Cook.
- Miło was poznać. Mam nadzieję, że w dobrych warunkach - Graf dodał szybko.-
Ale mam wrażenie, że nie.
- Nie, synu. Jesteśmy tutaj, ponieważ zniknęła kolejna osoba - Tom wbił swój
świdrujący wzrok w Jessę.- Chad Shelby.
Jessa nie przegapiła tego.
-
Co? O mój Boże! Cóż, dokąd poszedł?
- Nie sądzimy, że gdzieś poszedł - powiedział ten o imieniu Wade, drapiąc się po
krótkim zaroście, który pokrywał jego głowę.- Uważamy, że coś mu się stało.
- Cóż, jak długo go tu nie ma? Czy ktoś już powiedział jego mamie?- Jessa zapytała,
spoglądając każdemu mężczyźnie prosto w oczy.
- Już wie - powiedział Tom. Kiedy to powiedział, poruszyły się tylko jego wąsy.
- Cóż, jak się trzyma?- Jessa kontynuowała tak beztrosko, jakby nie przybyli tutaj by
ją przesłuchać w sprawie morderstwa.
W sekundzie, gdy o tym pomyślał, Graf pomyślał, że od samego początku musiał
wyglądać podejrzanie. I cholera, June widziała. Przeniosła swój ciężar z jednej nogi na
drugą i zepchnęła swój kaptur.
- Niezbyt dobrze, Jessa. Dlatego tu przyszliśmy - Tom spojrzał na pozostałych
dwóch mężczyzn, szukając ich wsparcia.- Wiemy, że wyszedł zeszłej nocy by się z tobą
spotkać, po tym jak skończyły się poszukiwania. I wiemy, że nigdy nie wrócił.
- Jest teraz tutaj, Jessa?- June zapytała cicho.
- Nie, nie ma go tutaj - powiedziała, wciąż posyłając te uczciwe, oszołomione
spojrzenie.- Ale nie przyszedł tutaj zeszłej nocy. Czekałam przez jakiś czas, ale nigdy się
nie pokazał. Ostatnim razem gdy go widziałam, to wczorajszy ranek, kiedy przyniósł mi
rzeczy z aukcji.
Mężczyźni wymienili spojrzenia. Było pewne, że o czymś jej nie powiedzieli.
Próbowali pozwolić jej samej się powiesić. Graf martwiłby się, gdyby kompletnie nie
wierzył w zwodniczy umysł Jessy.
Tom cmoknął i położył dłonie na kolana.
- Chodzi o to, że Derek powiedział, że szedł wraz z Chadem. Powiedział, że widział,
jak wchodził do twojego domu.
- Cóż, jeśli Derek tak powiedział, to musi być to prawda - powiedziała Jessa,
omijając swoją pretensjonalną życzliwość.
Dan wtrącił się.
- Nie mówimy, że wierzymy bardziej w jego słowa niż w twoje, Jessa. Cholera,
zastanawia mnie dlaczego robi o to tyle hałasu, skoro zaginęła jego żona i dzieci. Ale
musieliśmy to sprawdzić.
- Wiem, że musieliście. I wiem, że jesteście dżentelmenami, którzy chcą aby było
tutaj wszystko w porządku. Ale muszę powiedzieć, że to całkiem obraźliwie, że
przychodzicie tutaj i atakujecie, że coś zrobiłam Chadowi - urwała.- Właśnie dlatego tutaj
przyszliście, prawda? Albo mieliście nadzieję, że znajdziecie go tutaj, żeby móc pobiec do
miasta i rozgłosić plotki?
- Chwila, wiesz, że nie jesteśmy takimi ludźmi... - zaczął Tom.
Jessa przerwała mu.
- Tak, cóż, jesteście typem ludzi, którzy uwierzą Derekowi, który przez ostatnie pięć
lat, mówił tylko połowę prawdy. Zeszłej nocy nie widziałam ani Dereka ani Chada. Myślę,
że to całkiem dobrze, bo mój nowy przyjaciel jest dość zaborczy. Przypadliśmy sobie do
gustu, i naprawdę nie chce, by pałętał się tu jakiś inny facet.
Graf zastanawiał się dokąd zmierzała z tym kłamstwem - dobra, może to nie było
kłamstwo, ponieważ nie lubił żadnego z dwóch facetów, którzy się tutaj kręcili - zwłaszcza,
kiedy wszystko się wyjaśniło.
Uśmiechnęła się.
- Jeśli wszyscy dzisiaj widzieliście Dereka, widzieliście co Graf mu zrobił za węszenie
wokół mnie tego ranka.
- Powiedział, że To mu to zrobiło - Wade powiedział z uśmiechem.- Przypuszczam,że
nie chciał się przyznać, że skopano mu tyłek.
Tom nie wyglądał, jakby cieszył się takim obrotem sprawy, jak reszta.
- Jeśli nie chcesz kłopotów, będziecie teraz się trzymać od siebie z daleka,
zrozumiałaś?
- To małe miasto, szeryfie - powiedziała Jessa, spotykając jego zimne spojrzenie.-
Wierz mi, nie próbuję na niego wpadać.
Tom wstał i wyciągnął swoją dłoń do Grafa.
- Powiedziałem ci, że nie masz unikać kłopotów, żebyśmy my nie mieli żadnych
problemów.
- Jasne jak słońce, szeryfie - Graf powiedział, ale nie mógł się powstrzymać by nie
zabrzmieć sarkastycznie. Wyszło to głównie z nerwów.
Rada wyszła za Tomem, ale June zwlekała.
- Właśnie zrobiłeś sobie kilku wrogów - ostrzegła Grafa.- I jest krew na twoim
dywanie.
Zamknęła drzwi i wyszła.
- Mamy przejebane - Jessa wyszeptała, wpatrując się z przerażeniem w drzwi.-
Mamy cholernie przesrane.
Graf przycisnął palec do swych ust i podszedł do okna, aby się upewnić, że znajdują
się poza zasięgiem słuchu. Wszystkie cztery postacie przeszły przez trawnik, Tom wskazał
zasadniczy swym krótkim ramieniem, reszta skinęła głową na znak zgody. June naciągnęła
swój kaptur i deszczowe poncho, i poszła z dłoniami w kieszeniach.
Graf odwrócił się do Jessy.
- Świetnie sobie poradziłaś. Niemal ci uwierzyłem, kiedy powiedziałaś, że nie
widziałaś Chada.
- Oni wiedzą lepiej - powiedziała, drżąc.- Kłamałam przez cały czas. Wiedzą, że
lepiej mi nie wierzyć. I June widziała krew na dywanie.
- Tak, ale nie powiedziała niczego tym facetom - dlaczego tego nie zrobiła, Graf nie
miał pojęcia, ale nie zamierzał narzekać.- Wie, że coś ze mną jest nie tak, ale nie jest
pewna. Mogę to stwierdzić po sposobie w jaki na mnie patrzy. Ale nie jest gotowa, by im o
tym powiedzieć. Co sprawia, że podejrzewam, że nie przepada za swoimi kumplami z rady
miasta.
- Oni też za nią nie przepadają - Jessa zgodziła się.- Tom sądzi, że wpycha swój nos
tam gdzie nie powinna.
- To prawda, i właśnie dlatego jest tak cenna, by być po naszej stronie -
jeśli jest po
naszej stronie, pomyślał Graf, ale musiał tego mówić, żeby Jessa wpadła w paranoję.
- I Derek nie powiedział, że go ugryzłeś - Jessa zbladła.- O Boże, nie powiedział
tego. I powiedział, że To to zrobiło, co nas kryło. Ale ja im powiedziałam.
- W porządku, byli całkiem zadowoleni wieścią, że przywaliłem Derekowi - jeśli ktoś
by zapytał, Graf chętnie by przyznał, że skopał Derekowi tyłek. Nie uchodziłby wtedy w
mieście za rozsądną osobę, ale przynajmniej nikt by z nim nie zadzierał.
- Znajdą tam ciało Chada, blisko domu, i będą wiedzieli, że my to zrobiliśmy - ukryła
twarz w dłoniach.- Szkoda, że nie możemy uciec, po prostu się stąd wydostać i nigdy nie
wrócić.
- Mówi to kobieta, która kilka godzin temu nie chciała opuścić swego domu - Graf
chwycił ją za ramiona.- Wszystko będzie dobrze. Po prostu rób, co zrobiłaś przed chwilą.
Nie sądzę, żebym kiedykolwiek widział lepszą oszustkę.
- Dzięki?- powiedziała niepewnie.
- Wierz mi, to że to powiedziałem, wiele znaczy - odsunął się.- Sądzisz, że musimy
porozmawiać z June? Wyjaśnić z nią rzeczy?
- Nie wiem. Myślę, że nie byłby to zły pomysł. Ale co jej powiemy? „Hej, on jest
wampirem, nie mów niczego nikomu”?- Jessa przygryzła wargę.- Może powinniśmy ją
zapytać czego chciała ode mnie rada i czy powinnam się o coś martwić... możemy pójść po
tym, jak zrobię porządki.
- Jak zamierzasz wykonać prace domowe ze skręconą kostką?- nie podobał mu się
pomysł, że chciała tak na niej chodzić. Jeżeli mieli takie kłopoty jak sądził, pomogłoby
gdyby spróbowała odpocząć.
- Poradzę sobie. To nie pierwsza skręcona kostka jaka mi się przytrafiła. I kurczaki
są głodne niezależnie od tego jak się czujesz.
Logika farmerki.
Graf zastanawiał się, czy zdawała sobie sprawę z tego jak głupio brzmiała.
- Słuchaj, zdaje się, że ta burza nie osłabnie. Bezpieczniej będzie, jeśli ci pomogę.
- Ale jest dzień.
- Zachmurzenie mnie ochroni. Jeśli się przejaśni, będziesz miała przynajmniej jeden
problem z głowy, prawda?- zaśmiał się nieco, ale kiepsko to zabrzmiało, gdy nie zaśmiała
się wraz z nim.
Westchnęła i powiedziała:
- Jeśli uważasz, że tak będzie lepiej - ale było oczywiste, że nie chciała jego pomocy
i nawet o tym nie pomyślała.
Wyciągnął koszulkę z szafki na górze, następnie pomógł pójść do stodoły. Byli
zaledwie w połowie drogi, kiedy na podwórku Jessa powiedziała ciche:
- Och, nie.
Graf złapał posmak krwi w elektryczności powietrza. Ciepły deszcz rozwalił białe i
brązowe pióra, które były porozrzucane wokół stodoły.
Kiedy dotarli do zwierząt, Jessa pochyliła się i uniosła bezwładne ciało.
- Och nie - powtórzyła, łzy, których nie wylała, zalały jej głos.
- Nie sądzę, że To tutaj było - Graf powiedział, przypatrując się podwórku.- Nie
widzę żadnych śladów ani nie czuję zapachu.
- Możesz To wyczuć?- spytała, opadając na jedno kolano, by sprawdzić kolejnego
martwego kurczaka.
- To ma bardzo wyraźny zapach - ukląkł obok niej i ostrożnie uniósł rozdarte
skrzydło. Ugh, krew kurczaka.- Wiesz, to wszystko roi się od salmonelli.
Usiadła na piętach, krzywiąc się, kiedy napięła owiniętą kostkę.
- Nie, To już zabrało ode mnie kurczaki. Wszystko co zostało, to łapy i pióra. Zeżarło
resztę. Ktoś inny to zrobił.
- Kolesie z rady?- nie był to dobry sposób, by ponownie zostać wybranym, ale już
skazali kogoś na śmierć za czary i zdobyli głosy.
Potrząsnęła głową.
- Nie, widzieliśmy jak odchodzą i nie mieliby czasu, by wrócić. To było ostrzeżenie.
- Och, to miło ze strony Dereka - urwał.- Właśnie o nim myślisz, prawda?
Skinęła głową.
- Weźmy je do stodoły i zacznijmy je oprawiać. Nie ma sensu, by zmarnowało się
mięso.
Graf bez entuzjazmu pomógł jej zanieść kurczaki do stodoły. Piętnaście biednych
drani zostało zamordowanych przez sukinsyna, który upodobał sobie kurczaki.
- Idź do domu i przynieś mi duży srebrny garnek spod zlewu - Jessa poleciła.-
Wypełnił go wodą i postaw na ogniu, żebyśmy mogli je sparzyć. Oderwę głowy tym, które
jeszcze je mają.
Tak naprawdę, to nie było miejsca do którego wolałby uciec, gdy w grę wchodziło
skręcanie główek. No chyba, że on je skręcał i tą głową byłaby głowa Dereka. Wyszedł ze
stodoły na deszcz i natychmiast zapach Tego uderzył w jego twarz jak martwy kurczak.
- Jessa, musimy natychmiast wrócić do domu!- syknął przez ramię.
I tak szybko jak to powiedział, To wyszło za rogu domu. Wrócił do stodoły i zasłonił
Jessie usta, żeby nie powiedziała żadnego słowa.
- Słuchaj uważnie - wyszeptał.- To dostanie się tutaj w każdej chwili. Gdzie najlepiej
się ukryć?
Uniosła palec i wskazała w górę. Przerzucił jej drżące ciało przez ramię i wszedł po
drabinie na poddasze. Kiedy dotarli na górę, postawił ją na stercie złożonych worków i
szepnął:
- King Kong wyglądał przy tym lepiej.
- Szybko, za silnik - wskazała palcem wna zardzewiały kształt silnika, który stał na
platformie bloków żużlowych. Lina była owinięta wokół metalu, kiedy po raz pierwszy silnik
został wciągnięty na górę i zapomniano jej ściągnąć.
Graf pozwolił się wczołgać w miejsce za silnikiem, tuż przy ścianie. Jeśli To w jakiś
sposób by się do nich dostało, To musiałoby jego pokonać, by się dostać do Jessy. W tym
momencie To pewnie i tak by się do nie dostało, ale przynajmniej wdałby się w walkę.
Przycisnęła twarz do światła, które sączyło się spod deski i powiedziała:
- O mój Boże, Derek tam jest.
Świetnie, była to pierwsza rzecz o której pomyślał Graf. Potem pomyślał jakby to
było, gdyby Derek zginął na własności Jessy, i że Chad znajdował się niedaleko.
- Pójdę tam.
- Nie... - Jessa wyszeptała szorstko.- Nie rób tego. To...
- To go nie widzi?
- Nie - nie. To... - zakryła sobie usta.- On To... prowadzi!
Graf dołączył do niej przy ścianie. Na zewnątrz Derek szedł pięć kroków przed
stworem, idąc powoli ścieżką do domu. Okrążyli go dwa, lub trzy razy, a następnie
skierowali się do stodoły.
Graf przycisnął palec do ust w ostrzeżeniu, ale był pewien, że Jessa nie mogłaby
powiedzieć słowa, nawet gdyby chciała. Szok i dezorientacja były wymalowane na jej
twarzy, ale była też tam wściekłość, jakby nie miała pojęcia, co się działo.
Co było dobrze, ponieważ Graf na pewno nie wiedział.
Derek wszedł do stodoły, i Graf z Jessą odchylili się.
- Jessa?- zawołał radośnie.- Jessa, kochanie, jesteś tutaj?
Palce Jessy zawinęły się w pięści, gdy przykucnęła obok Grafa.
- Kochanie, musimy porozmawiać o tym co wydarzyło się rano - kontynuował, jego
buty opadały ciężko na deski poniżej.- Obydwoje źle zareagowaliśmy, to wszystko. Na
początku pomyślałem, że jesteś złodziejką, wiesz? Obydwoje byliśmy wystraszeni i źle
zareagowaliśmy. Dlaczego nie wyjdziesz, cukiereczku?
Kiedy Graf pomyślał, że ten dupek będzie tak spacerować i mówić do siebie przez
cały dzień, Derek zaklął i wyszedł ze stodoły. Poczekali aż znowu zobaczyli jak idzie w
kierunku do,u, potwór maszerował za nim jak pies, zanim znowu się odezwali.
- Co się dzieje?- Jessa zapytała niskim głosem.- Co Derek z Tym robił?
- Cóż, myślę, że to całkiem jasne, jak To się tutaj dostało - Graf zamknął się, kiedy
dostrzegł, że masywna głowa stwora obraca się i gapi się w ich kierunku.
Derek zawołał miłosiernie:
- Chodź, ty głupi demonie - nie patrząc przez ramię. Stwór powąchał powietrze,
wypuścił wielkie kłęby powietrza ze swych nozdrzy, odwrócił się i poszedł za swym panem.
- Derek nie potrafi nawet zrobić sobie prania, ale sprowadzi To tutaj?- Jessa
syknęła, odsuwając się od ściany.- I dlaczego tego chce?
- Nie wiem - Graf wstał, aby mieć lepszy widok na dwójkę, która opuszczała
podwórko.- Najważniejsze jest to, że teraz już wiemy, kto za Tym stoi. Jeśli to zrobił, to
może to cofnąć.
Jessa potarła sobie skronie.
- Ma z tym coś wspólnego, ale nie sądziłam, że jest na tyle mądry, by rzeczywiście
to zrobić.
Przeczekali w stodole do zachodu słońca, aby się upewnić, że To sobie poszło i że
Graf będzie bezpieczny na zewnątrz. Potem obydwoje zeszli na dół i wzięli broń z domu.
Jessa natychmiast skręciła w prawo do drzwi frontowych, Graf podążał za nią.
- Co zrobimy z tą informacją?- zapytał przez chrzęst ich butów na podjeździe.
- June - Jessa przewiesiła broń przez ramię i ze swą skręconą kostką szła jak
żołnierz zabawka, który szedł na jaką misję zemsty. Graf nadążał za nią i miał nadzieję, że
jej gniew wciąż będzie trwał, gdy dotrą do baru.
U June był większy tłok niż zwykle; Graf mógł stwierdzić po sylwetkach
poruszających się w oknie. Rowery stały na parkingu na miejscach, które powinny
zajmować samochody. Jessa zwolniła, gdy zbliżyli się.
- Coś jest nie tak.
- Myślałem o tym samym - drażnił się, że powinni stąd zwiać.- Sądzę, że jedynym
sposobem aby się dowiedzieć co, to wejście tam.
Jessa weszła pierwsza, zaciskając palce mocno na uchwycie pistoletu. W chwili gdy
przeszli przez drzwi, głośne rozmowy ucichły i wszystkie oczy zwróciły się ku nim.
Derek stał na barze i na ich widok uśmiechnął się paskudnie.
Rozdział 14
Ręce zamknęły się wokół ramion Jessy i zobaczyła, jak Dave Stuckey rusza w stronę
Grafa. Proszę, nie rób żadnych supersilnych rzeczy w stylu wampira, modliła się po cichu. Graf
nie był głupi. Strząsł z siebie dłoń Dave'a, ale gdy znowu go chwycił, pozwolił mu na to.
- Co tu się dzieje?- Graf zażądał gniewnie.
June nie była za barem. Po raz pierwszy siedziała po drugiej stronie, obserwując
zamieszanie z wyrazem smutku.
Sprawa z Sarah Boniface działa się od nowa. Pod Jessą ugięły się kolana, ale
zmusiła się do stania. Nie mieli zamiaru pokazać po sobie poczucia winy, prawdziwej czy
wymyślonej.
Szeryf Stoke wstał z siedzenia za June i podciągnął spodnie za ogromną klamrę przy
pasie.
- Obydwoje jesteście aresztowani za podejrzenia o czary.
- Chyba sobie kpisz - Graf warknął.- Czary? Czy ja wyglądam tobie jak czarownica?
- Wyglądasz mi na wampira - Derek krzyknął i cała reszta w barze zaczęła krzyczeć.
Było jasne, że niektórzy mu nie wierzyli. Co gorsza, było oczywiste, że niektórzy wierzyli.
- Cisza!- szeryf Stoke krzyknął przez hałas.- Powiedziałem cisza, do cholery!
Jessa spojrzała na June, a kiedy tłum ucichł, powiedziała:
- Naprawdę zamierzasz tak siedzieć i tego słuchać? W swoim barze? Powiedz im,
jaki on jest śmieszny!
Potrząsnęła głową, szczery żal był wymalowany na jej twarzy.
- Przykro mi, Jessa. Nie mogę tego zrobić.
Cisza, która zapadła w barze, była niesamowita i dziwnie przekonująca, że były tam
tylko Jessa i June. Jessa powoli pokręciła głową.
- Tak naprawdę nie wierzysz...
- Przez długi czas myślałam, że jest z nim coś nie tak. I Derek pokazał swoją ranę,
która wyglądała jakby ktoś go ugryzł, mówiąc, że Graf jest wampirem... Była krew na
twoim dywanie, kiedy dzisiaj przyszłam.
Dreszcz przebiegł w dół kręgosłupa Jessy.
- To szaleństwo.
- Jeśli chcecie czarownicy - powiedział Graf, wskazując na Dereka.- To spójrzcie na
niego. To on wezwał tutaj demona.
- Skąd wiesz, że To to demon?- zapytał szeryf Stoke, niczym detektyw w serialu.-
Wydaje mi się, że kobieta, która kręci się z wampirem ma więcej powiązać z demonem niż
człowiek, który niedawno stracił swoją żonę.
- To nie ma sensu!- Graf krzyknął z niedowierzanie.- Po pierwsze, nie jestem
wampirem. To śmieszne. Wszyscy wiedzą, że wampiry nie istnieją. I nie możecie twierdzić,
że Derek nie wezwał demona, bo opuściła go żona - demon jest tutaj od lat i jego żona
zniknęła wczoraj.
- Jeśli ktoś by mnie spytał, wzywanie brzmi jak gadka czarownicy - powiedział
szeryf Stoke z satysfakcją, i kilka osób za wiwatowało.
- Postradaliście zmysły!- Graf krzyknął, ale było dość jasne, że nikt nie słuchał.
- Wiem, dlaczego to zrobiła - Derek przekrzyczał głosy wszystkich.- Myślała, że jeśli
mnie tu uwięzi, to się z nią ożenię. Albo zostawię dla niej Becky. Dzisiejszego ranka
przyszła do mojego domu i powiedziała mi o tym.
Jessa otworzyła usta, ale zamknęła je, że jeśli powiedziałaby coś innego, byłoby to
jeszcze bardziej obciążające. Całe miasto wierzyło, że była szaloną, zdesperowaną
pułapką. I oszustką. Zgadywała, że nie była to zbyt wielka różnica od bycia czarownicą.
Oskarżyli Sarah za mniej.
- Będziemy mieli proces?- Graf zapytał szeryfa Stoke'a, zaciskając szczękę.
- Nie jesteśmy barbarzyńcami. Dostaniecie swój proces - było jasne, że był dumny
ze swojej efektywności.- Potrzebujemy dnia, aby zebrać dowodny. W międzyczasie
zostaniecie zatrzymani w więzieniu.
- Po prostu wypuść nas do domu - Jessa prosiła.- Dokąd mamy uciec?
- Są procedury, które muszą być przestrzegane - powiedział szereg, jego pierś
nadęła się do zarozumiałej postury.- Chodźcie, chłopaki. Zaprowadźmy ich.
Jessa walczyła z kimkolwiek kto ją trzymał - nie mogła się dobrze przyjrzeć - i
spojrzała na Dereka, który skierował się do drzwi. Wyglądał jakby miał wyrzuty sumienia
jak pies, który wiedział, że zrobił źle i nie mógł już tego ukryć. Miała nadzieję, że widok jak
wyprowadzali ją na śmierć będzie go prześladować do jego ostatnich dni.
Trzymała się nadziei, że kiedy znajdą się na zewnątrz, to Graf wywalczy im wolność,
ale nie stawiał oporu, gdy ich wyprowadzono. Jego dłoń znalazła jej tylko na sekundę,
kiedy zostali przepchani przez tłum, który się rozstąpił, i dało jej to nieco komfortu.
„Więzienie” nie było daleko. Była to kombinacja stacji policyjnej i pogotowia, która
mieściła się w pojedynczej, samotnej celi, która była rzadko zajęta przez nie więcej, niż
tylko kilka godzin, kiedy policja państwowa przyjeżdżała i zabierała jakiegoś więźnia do
więzienia okręgowego. Budynek był długi, zniszczony i dawno po swoich latach świeżości.
Nie mieli zbyt wielkich ambicji na właściwe więzienie, więc kiedy ktoś powodował kłopoty,
spędzał kilka dni w pokoju nauczycielskim w starym liceum.
- Żartujecie sobie?- Graf powiedział ze śmiechem, gdy weszli na długi podjazd.-
Możemy się stąd wydostać w każdej chwili.
Szeryf Stoke sapał, gdy próbował utrzymać tempo.
- Nie bądź głupi, chłopcze. Będziemy cię obserwować jak jastrzębie. Wyjdziesz na
krok z celi a przestrzelimy ci serce.
- Moje serce? A nie moją głowę?- zapytał.- To brzmi dla mnie nietypowo i okrutnie.
- Nie dla twojego rodzaju - powiedział szeryf i walnął go łokciem w pierś. Cios nie
był tak mocny jak miał być, ponieważ szeryf miał trudności z rozmawianiem i chodzeniem
w tym samym czasie.
Kiedy dotarli do jednego z trzech wejść szkoły, szeryf Stoke znalazł klucze na swoim
krążku z kluczami i otworzył podwójne drzwi.
Jessy nie było w tym budynku od czasu, kiedy ukończyła szkołę pięć lat temu.
Pomimo opuszczenia i zamknięcia na tak długi czas, korytarza pachniały dokładnie tak
samo, gdy zostawiła je w ostatnim dniu szkoły. Kiedy szeryf zapalił światła, wszystkie
żarówki zabrały ją w przeszłość, gdzie spacerowała korytarzami z Becky, wsuwała notatki
do szafki Dereka. Gdy szeryf Stoke poszedł w dół korytarza, Jessa zerknęła na swoją starą
klasę przy schodach, które prowadziły w dół do siłowni.
Dotarli do pokoju nauczycielskie i szeryf Stoke otworzył drzwi, gestem zapraszając
ich do środka.
- Zamknę was w środku, ale jeśli wpadniecie na jakiś błyskotliwy pomysł na
ucieczkę, wiedzcie o tym, że na trawniku będzie czekać na was kilku wściekłych ludzi,
którzy przez całą noc będą was pilnować, żeby zobaczyć was na rozprawie. Rozerwą was
na strzępy, jeśli ja was pierw nie zastrzelę.
- Dzięki za gościnność, szeryfie - Graf powiedział sucho, gdy wszedł za Jessą do
środka. Szeryf nie kłopotał się odpowiedzią, tylko zamknął drzwi, pozostawiając ich w
całkowitych ciemnościach.
- Nie ma tutaj okna - Jessa powiedziała, starając się brzmieć pozytywnie.-
Przynajmniej mamy tyle, prawda?
Dźwięk włącznika światła znowu pstryknął i korytarz znowu wypełnił się ciemnością.
- Przynajmniej mogliby zapalić światło.
Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, Jessa mogła rozpoznać ogólne kształty
mebli w pomieszczeniu. Kanapa i dwa fotele otaczały owalny, niski stolik, a podłogę
pokrywał dywan. Gdzie kończył się dywan i zaczynała zimna podłoga, stał wyższy stół
lunchowy, który był otoczony ciężkimi, plastikowymi krzesłami i aneks kuchenny. Jessa
sprawdziła zlew, gdzie znajdował się kran z wilgotną końcówką. Dowód, że wciąż mieli
wodę. Mała łazienka znajdowała się na prawo i niemal prawie cała rolka papieru
toaletowego znajdowała się na dozowniku. Zanotowała, że jakoś powinna się tu wkraść i
go ukraść, jeśli nie skażą jej na śmierć.
- Widziałaś, jacy gotowi byli by mu uwierzyć?- Graf zapytał, opadając na kanapę.-
Jakby czekali tylko na pretekst, że ktoś po ciebie poszedł.
- Tak to jest w małym miasteczku - powiedziała, wyciskając nieco mydła z
dozownika.- Dlaczego nikt nie pomyślał o zrabowaniu tego miejsca?
- Nigdy nie byłem w małym mieście, w którym oskarżano ludzi o czary. To znaczy,
przejechałem się z wycieczką do Salem, ale wieki po fakcie - wstał i przeszedł od kanapy
do lodówki i z powrotem.- Właśnie tak to się skończy? Śmierć z rąk wieśniaków? Nie mam
nawet stu lat.
- Nie otwieraj lodówki - Jessa ostrzegła.- Nie było tu nikogo od pięciu lat. Nie będzie
miło pachniało.
Graf zatrzymał się i choć było ciemno, mogła powiedzieć, że na nią patrzył.
- Jesteś samobójczynią czy coś? Nie martwisz się ani trochę co się z tobą stanie?
- Nie bardzo. Coś wymyślisz - naprawdę w to wierzyła.- Powiedziałeś, że nie
pozwolisz nikomu mnie skrzywdzić i jeszcze nie cofnąłeś żadnej ze swych obietnic.
- Och, bez presji czy coś, Graf - z powrotem podszedł do kanapy i usiadł.- Nie wiem,
czy wyjdziemy z tego cało. Jeśli zrobię cokolwiek, co udowodni im, że jestem wampirem,
moglibyśmy jakoś uciec, ale mimo to i tak by nas dopadli. Nawet jeśli zniknę, to nie dadzą
ci spokoju.
Jego słowa uderzyły w nią jak bolesna oczywistość, ale i tak było to bolesne.
- Co masz na myśli, mówiąc, że cię nie będzie?
Brzmiał na nieco zakłopotanego, kiedy się odezwał:
- Cóż, nie wydaje mi się, żebym mógł tutaj zostać na wieki, prawda? Mam swoje
życie poza Penance.
- Racja, twoje życie. Twoje wampirze imprezki i twoi zdzirowaci przyjaciele -
powiedziała, warcząc wewnątrz na goły ból w swym głosie.
- Co do cholery?- Graf powiedział ze złością.- Chcesz, bym uratował cię od tych
wieśniackich łowców czarownic, ale obrażasz moich przyjaciół?
Nie, chciała powiedzieć. Nie, ale jesteś jedyną dobrą rzeczą, która przytrafiła mi się w
ciągu pięciu lat, że nie chcę byś odchodził. Ale była zraniona, więc tylko wzruszyła ramionami,
celowo przesadzając z ruchem, żeby mógł go zobaczyć w ciemności.
- To naprawdę miłe z twojej strony. Naprawdę miłe.
- Nigdy nie udawałam, że jestem miła - odpaliła, choć zmagała się ze ściśniętym
gardłem.
Zapadła cisza, która była pełna jego gniewu, gdy przeszukiwała szuflady i szafki.
Nie było niczego do jedzenia, ale ludzie którzy wcześniej byli tu więzieni przed nią
rozprawili się z pozostałościami, ale znalazła za kartonami śmierci pod zlewem sześciopak
coli. Uśmiechnęła się do swoich nauczycieli, którzy chowali jedzenie w daremnym wysiłku,
aby ich współpracownicy nie zjedli im obiadu. Nie sądziła, żeby cola mogła się zepsuć
nawet po pięciu latach, więc wyciągnęła jedną i otworzyła ją.
Gdy wstała, stała się nagle świadoma, że Graf stoi za nią. Odwróciła się do niego
twarzą, szykując się by znowu udawać gniew, kiedy chwycił ją za ramiona i przyciągnął do
swojej piersi, miażdżąc boleśnie ich usta. Upuściła puszkę w zaskoczeniu i zanim upadła na
podłogę, Graf złapał ją i postawił na stole.
- Jesteś na mnie zła - powiedział, oddychając szybko.- Jesteś zła, bo nie chcesz bym
odszedł.
- Nie bądź głupi - odsunęła się od jego torsu, ale był to wysiłek bez entuzjazmy.-
Próbowałam się ciebie pozbyć, odkąd się pojawiłeś w mieście.
Nie kłopotał się odpowiedzią, tylko znowu ją pocałował, i chociaż wiedziała, że
mądrze byłoby się oprzeć, nie mogła nic na to poradzić. Owinęła ręce wokół jego szyi,
otwierając usta, aby poczuł zimno jego języka. Było to wszystko co mogła zrobić, by
powstrzymać się od owinięcia go nogami i wspięcia się po nim jak po drzewie.
- Nie odchudź - błagała przy jego ustach.- Nie zostawiaj mnie.
- Nigdzie się nie wybieram - obiecał, rozmazując pocałunek po jej szczęce.
- Wiem - powiedziała ze śmiechem, który rozpuścił się w jęku.- Ale nie odchodź.
Podniósł ją tak, że usiadła na krawędzi lady, całując mokry szlak na jej szyi, gdy
jego ręce przesunęły się na tył koszulki, by odpiąć jej stanik.
Minęło tak dużo czasu, kiedy czuła się tak dobrze. Tak długo, kiedy nie musiała
uciszać głosów w swej głowie, które mówiły jej, że jest brudną dziwką, co tylko
potwierdzało to, o co ją już wszyscy podejrzewali. I bycie pożądaną było świetnym
uczuciem, nie tylko dlatego, że była wygodna i głupio chętna. Cóż, była głupio chętna by
pozwolić wampirowi, by położył usta na jej szyi, ale ufała mu. Może to też było głupie.
- Przysięgam na Boga, że jeśli teraz jakiś wieśniak wpadnie tu, aby nam
przeszkodzić, rozedrę mu jego cholerne gardło - i aby udowodnić swoje słowa, zdarł z niej
jej koszulkę i nie miała innego wyboru, jak unieść ręce, aby ściągnął ją przez jej głowę.
Szybko się obrócił, biorąc ją ze sobą i owinęła nogi wokół jego pasa. Zimny blat zszokował
ją, gdy posadził ją na stole. Stanął między jej nogami i ściągnął swoją koszulkę przez
głowę, odkrywając grzbiety mięśni, które wcześniej podziwiała w świetle dnia. Boże,
trudno było się jej skupić i okłamywać June i radę, gdy stał niecałe dwie stopy od niej, bez
koszulki, bez której wyglądał jak niegrzeczny strażak z kalendarza. Sam jego wcześniejszy
widok sprawiał, że stała się mokra i obolała, a teraz oczekiwanie ściskało jej mięśnie, co
rzadko się zdarzało.
Przesunął swe dłonie na miseczki zwykłego, bawełnianego stanika i wyraz jego
oczu, gdy spojrzał na jej piersi, sprawił, że poczuła się seksowniejsza, niż gdyby miała na
sobie czarną koronkę. Zsunął ramiączka w dół jej ramion, odrzucił go z bezradnym jękiem i
pochylił się, by possać w ustach jeden z jej napiętych sutków.
Przesunęła palcami przez jego włosy i potarła jego szyję, następie rozsunęła je na
jego ramionach. Jego język wirował po jej skórze, zaznaczać ścieżkę na jej drugiej piersi,
potem w dół jej brzucha. Sięgnął do paska jej dżinsów i usiadła, odpychając go. Wyraz
szoku na jego twarzy było niemal zabawny, gdy zeskoczyła ze stoły i znowu go pchnęła,
przesuwając go ku szafkom. Kiedy opadła na kolana, jej zamiar stał się jasny i przełknął
głośno, gdy sięgnęła do jego rozporka.
Kiedy odpięła go i wsunęła rękę do środka, odsunął jej ręce i zepchnął spodnie w
dół bioder. Nie starał się być spokojnym i opanowanym, jak to robił Derek. Odsunęła tą
myśl na bok. Dereka nie było w tej chwili w tym pokoju.
- Och, wow - powiedziała, wzdychając, gdy chwyciła się, i zaśmiał się w jednym
gardłowym wdechu:
- Cóż, dziękuję.
Przesunęła rękę w dół jego dużej długości,, następnie przesunęła językiem wokół
jego szerokiej główki, zanim zamknęła na nim usta. Zapomniała, jak bardzo ssanie faceta
było podniecające, jak seksowne było słyszenie, jak wydaje bezsensowne dźwięki i
powtarza w kółko te same słowa, jak modlitwę, tylko profanum, zamiast sacrum. Z
pewnością nie była ekspertką, ale mogła stwierdzić, że Grafowi się podobało.
Zacisnęła wokół niego dłonie, gładząc w górę i w dół, w tym samym czasie
poruszając ustami, i położył dłonie na jej głowie, następnie je odsunął, jak gdyby nie ufał
sobie.
Zawsze zadziwiało Jessę, jak coś tak prostego jak seks, mogło sprawić, że osoba
zapominała o bożym świcie. Wiedziała, że byli w niebezpieczeństwie. Wiedziała, że było
milion innych rzeczy, które powinni robić, by siebie uratować. Gdy Graf powstrzymał ją
delikatnym ściśnięciem jej ramienia, nie martwiła się żadną z tych rzeczy. Kiedy zaniósł ją
na kanapę i ściągnął jej dżinsy, a potem majtki, nie obchodziło jej nic innego, jak jego
dłonie na jej ciele, sposób, w jaki jego palce pocierały śliskie, gorące ciało między jej
udami.
- Chcę, żeby było ci przyjemnie - wychrypiał przy jej uchu, gdy wpychał w nią swe
palce.- Tylko powiedz mi co mam zrobić.
Nie mogła wyrazić, czego było jej trzeba, oprócz „teraz” i „proszę”, ale zrozumiał
istotę tego przesłania. I była wdzięczna, że tak się stało, gdy odsunął się od niej i wziął ją
niemal boleśnie. Potem poruszył się w niej, każde pchnięcie wyciskało powietrze z jej płuc,
każde cofnięcie wpuszczało powietrze do jej środka. Wygięła się pod nim, owinęła nogi
wokół jego bioder i niemal go straciła, ale chwycił ją za łydki i przerzucił je sobie przez
ramiona, zginając ją niemal w połowę, gdy się w nią wbijał. Przytuliła się do niego, jej ręce
były chciwe dotyku, by poczuć jego zginające się mięśnie pod jego napiętą, zimną skóra,
aby wiedzieć, ze każdy jego kawałek jest na niej.
Zadyszała mu do ucha. jęknęła w zadowoleniu, aż w końcu, niemal zbyt szybko
znalazła się na znajomej i niemal obcej krawędzi przyjemności, która w nią uderzyła. W
jeden chwili wszystko wydawało się zbyt zimne, zbyt gorące, zbyt wielkie, było tego zbyt
wiele do poczucia, a potem wybuchnęła, krzycząc i trzymając się mocno jego ramion, gdy
jęknął wbijając się w nią mocniej. Kiedy się pod nim trzęsła, zwalił się na nią, jego
kończyny drżały z wyczerpania.
Wampiry mogły być wyczerpane? Zaśmiała się na tą absurdalną myśl, na absurd co
właśnie zrobili. Jej plecy ukąsiła tapicerka, jej nogi były obolałe, jakby przebiegła milę.
Wszystko to było takie erotyczne w tej ognistej pasji. Teraz wydawało się po prostu głupie.
- Och, to bardzo zachęcające, dziękuję - powiedział, wysuwając się z niej.
Mogła się tylko zaśmiać głośniej, gdy usiadła i przyciągnęła kolana do swoich piersi.
- Przepraszam. Po prostu pomyślała... że powinieneś byś nadprzyrodzonym
stworzeniem, cały silny i twardy, a proszę, wyglądasz jakbyś miał zemdleć lub mieć atak
astmy od seksu.
- Nie mam astmy - skorygował.- I to ciężka robota. Wy, kobiety nie sądzicie tak,
ponieważ nie musicie niczego robić.
- Jestem pewna, że też uprawiałam seks - odgarnęła włosy z twarzy.
- O tak, miałaś. I tak przy okazji, było świetnie - uśmiechnął się, co posłało przez
nią gorące dreszcze.
Żałowała, że nie mogli leżeć tak dłużej, ale wiedziała, co nadchodziło.
- Tak więc, sądzisz, że kiedy po nas przyjdą?- zapytał, sięgając po swoje dżinsy na
podłodze.- Nie chcę, żeby przyłapali mnie dosłownie ze spuszczonymi portkami.
- Nie wiem. Chcą „zebrać dowody”, więc zgaduję, że zajmie im to tyle czasu, by
udowodnić mi winę - przycisnęła dłonie do swego czoła.- Och Boże, znajdą książkę Sarah i
będziemy skazani.
- Nie będziemy - Graf powiedział z taką dużą pewnością, że trudno było nie
uwierzyć mu.- Zamierzam wymyślić coś bohaterskiego, więc nic ci nie będzie. Sama tak
powiedziałaś. Nie okłamałabyś mnie, prawda?
Nieoczekiwana fala wyrzutów spowodowała, że poczuła zawrotność tego
wszystkiego.
- Skąd wiesz? Jestem świetną kłamczuchą.
- To prawda - pochylił się i szybko cmoknął ją w policzek, potem wstał i wciągnął
swoje spodnie, zanim przespacerował się do aneksu kuchennego.- Zapomniałaś o swojej
coli.
- Co ty wyprawiasz?- spytała, kuśtykając do niego, czując się dziwnie skromnie.
Sięgnęła po jego koszulkę, która leżała porzucona na podłodze i wciągnęła ją przez głowę.
Była to stara koszulka jej ojca, ale nie pachniała już tak jak on. Pchania cedrową szufladą
szafki i dziwacznym brakiem zapachu, który przylgnął do ciała Grafa.
- Jestem spragniony - Graf zastukał w kran i odkręcił wodę, aż nie oczyściła się z
brązu. Zostawił ją odkręconą, gdy podszedł do szafki.
- Możesz pić czystą wodę?- oparła się o blat obok niego, obserwując z fascynacją
jak wypełnił kubek z napisem NAUCZYCIELE ROBIĄ TO ZE SWOIMI KSIĄŻKAMI, jakby
nigdy wcześniej nie widziała, by pił coś innego.
Zaczerpnął łyk i otarł usta ręką.
- Tak. Piłem bimber, nieprawdaż?
- Tak, sądzę, że tak - wiedziała, że jej uśmiech był wielki i głupi, ale nie mogła się
powstrzymać.- Właśnie uprawiałam seks z wampirem.
- To prawda - znowu się napił i nad krawędzią kubka, jego oczy rozbłysły
rozbawieniem.
Przygryzła wargę.
- Było też seksownie.
- Było.
Wrócili na kanapę i zwinęła się w rogu, używając podłokietnika jak niewygodnej
poduszki. Graf sięgnął ku niej, mówiąc delikatnie:
- Nie, chodź tutaj - i pociągnął ją w swoje ramiona. Skuliła się u jego boku z jego
ramionami wokół ramion, z głową na jego piersi.
- Zamierzasz spać siedząc?- zapytała, odsuwając drzemkę, rozciągać przestrzeń
między swym nosem i ustami, gdzie powinno zacząć się ziewnięcie.
- Nie będę spać. Ale ty powinnaś - pocałował ją w czoło i oparł o nią na moment
twarz.- Możesz na mnie polegać - powiedział delikatnie, jakby naprawdę miał na myśli
każde słowo, które wcześniej jej powiedział.
Naprawdę chciała wiedzieć, czy powiedział te rzeczy, że obiecał jej, że jej nie
zostawi, tylko dlatego, że chciał ją przelecieć. W tym samym czasie nie mogła o to
zapytać, bo wiedziała, że powiedziałby jej prawdę, a ta prawda mogłaby być czymś, czego
nie chciała usłyszeć. Sfałszowała nonszalancki śmiech i powiedziała:
- Dzięki, że mnie nie ugryzłeś. W Buffy zawsze chcą ugryź po seksie.
- Miałem ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż gryzienie ciebie - powiedział ze
śmiechem, który poczuła na policzku.- Idź spać.
Kochaj mnie, chciała zażądać i okrucieństwo tego pragnienia zszokowało ją.
Może lepiej było nie wiedzieć.
Rozdział 15
Graf odegrał to tak, jakby nie chciał wypić jej krwi. I Jessa sądziła, że była dobrą
kłamczuchą.
Przeszedł przez pokój, starając się nie patrzeć na Jessę, która była rozwalona na
kanapie, ale wciąż zerkał na nią nerwowo co kilka sekund. Boże, seks był niesamowity.
Jeśli ją zabije, już nigdy nie będzie z nią uprawiać tego niesamowitego seksu. Nie żeby w
ogóle chciał ją zabić. Tego był całkiem pewien.
Głód doprowadzał go do szaleństwa, a nuda i nieświeży zapach nikotyny, który
zabarwił się na murach i azbestowych kafelkach nad jego głową. Potrzebował papierosa i
nieco krwi, i wystarczyłby nawet magazyn People byłby dobry po całej nocy i ciszy i
zmartwień.
Na dodatek Jessa oczekiwała, że wyskoczy z jakimś genialnym pomysłem na
uratowanie ich. Powinien jej powiedzieć, że nie był genialny. Był dobrym mówcą, ale co
dobra gadka mogłaby zrobić z grupą wieśniaków, których prawdopodobnie połączone IQ
wynosiło sto?
Ale obiecał Jessie. Nie miał pojęcia co do niej czuł, ale nie podobało mu się to. A
może podobało za bardzo. Była apodyktyczna i nieznośna i kłamała i miała tony
popieprzonych problemów emocjonalnych. Ale do cholery, był całkiem pewien, że on...
Nie.
Potarł dłońmi swą twarz i podszedł do zlewu. Był cholernie spragniony. Wypełnienie
kubka za długo by trwało, więc pochylił głowę i połykał wodę prosto z kranu.
- Graf?- głos Jessy był seksowny i zaspany. Usiadła, skanując ciemność.- Wszystko
w porządku?
- Tak - powiedział i wymuszona wesołość sprawiła, że zabrzmiał na obłąkanego.-
Tylko chce mi się pić.
- Tak, widzę. Masz całą głowę w zlewie.
Uniesienie ust od wody było jak odejście od stosu pieniędzy i nagiej kobiety, ale
udało mu się to i podstawił kubek pod strumień.
- Chce ci się pić czegoś innego niż wody, prawda?- spytała i w jej głosie przebrzmiał
strach. Nie na powierzchni, ale ukryty pod warstwami fałszywego współczucia. Nie winił
jej. Będąc tylko człowiekiem uwięzionym w jednym pokoju z głodnym wampirem też by nie
wzbudziło w nim współczucia dla wampira.
- Nie jadłem normalnie odkąd trafiłem do tego miasta - przyznał.- Pewnie się
dostosuję, ale to jak pierwszy tydzień diety. Jestem w rozsypce.
Wow, to było upokarzające. Powiedzenie człowiekowi, że miał słabość.
- Czy trzeba ci... - jej słowa urwały się, gdy przełknęła ślinę.- To znaczy, możesz się
napić mojej k-krwi. Jeśli jej potrzebujesz.
Nie sądził, żeby kiedykolwiek potrzebował czegoś bardziej, jak krwi w tej chwili, ale
nie mógł jej tego zrobić. A może mógł?
Nie. Po pierwsze, kiedyś już stracił kontrolę podczas jedzenia. Miał na swoim koncie
ludzi, których wykorzystywał do nauki i doświadczenia, i nie przeszkadzało mu to. Wampiry
jadły ludzi. Ale nie chciał zaryzykować tego z Jessą.
- Jeśli nie zjesz - przepraszam, nie napijesz się - będziesz w stanie wytrzymać
proces i nas uwolni?- trzymała w ręce świetny argument, ale Graf wciąż chciał na nią
warknąć, że to uratowanie jej przez tłumem z widłami i pochodniami to nie jego pieprzona
robota.
Wziął długi, powolny wdech, aby uspokoić głowę. Nie był na nią zły. Był po prostu
zepsuty i głodny.
- Będę nieco słaby, ale jestem całkiem pewien, że dam radę.
Była tak dobrą oszustką, że mogła rozpoznać jego kłamstwo.
- Nie brzmi dobrze. I zachowujesz się jak ktoś, kto próbuje rzucić palenie.
- Cóż, od jakiegoś czasu nie miałem papierosa!- warknął.- Nie pomagasz mi tym
całym naciskaniem.
- Nie pomagam ponieważ nie współpracujesz. Próbuję ci pomóc - jej ton był
zaskakująco łagodny i wyrozumiały. Było to irytujące jak cholera.- Dlaczego nie pozwolisz
mi sobie pomóc?
- Bo mogę cię zabić!- zamknął oczy i chwycił się za nasadę nosa. Nie wypalił tego,
prawda? Brzmiało to słabo i głupio, jakby nie mógł się opanować. Co gorsza, bardziej
martwił się o jej zaufanie niż o swoją dumę.
- Cóż... i tak mogę umrzeć jutro - powiedziała, a ślad strachu zniknął z jej głosu.
Może było to tylko pobożne życzenie.
I poczuł jak sam jest wciągany w jej dziwna logikę, chcąc wierzyć, że będzie w
porządku, jeśli otworzy jej żyłę i będzie pieprzył konsekwencje.
- Nie lubię pić od ludzi, których znam. To nic osobistego. Nie czułbym się wspaniale,
gdybym zabił cię przez przypadek.
- Czujesz się lepiej, kiedy zabijasz kogoś innego przez przypadek?- odparła.
- Prawdopodobnie nie super, ale nie obchodziłoby mnie to zbytnio - nie była to
odpowiedź jaką chciała usłyszeć, i było to widoczne w długiej chwili ciszy, w której
zamilkła.
W końcu odchrząknęła i powiedziała:
- Nie o to tu chodzi. Potrzebujesz czegoś. Uprawialiśmy seks, na Boga. Najbardziej
intymną rzecz, jaką dwie osoby mogą razem stworzyć i nie mogę zrobić dla ciebie niczego
prostego?
Intymność. Było to przerażające słowo, by usłyszeć je na głos.
- Nie chodzi tu o... intymność. Nie chcę cię skrzywdzić.
- Nie zrobisz tego - nalegała.
- Byłaś kiedyś ugryziona przez psa?- spytał, starając się nie wygrać w tej walce,
którą stara się aż tak bardzo przegrać.
Wzruszyła ramionami.
- Nie, ale nie może być to aż takie złe.
- Może nie, ale moje ugryzienie będzie - podszedł bliżej i otworzył usta, pozwalając
swym kłom się wysunąć.- Uwierz mi, poczujesz gdy się w ciebie wbiją. Nie są precyzyjnym
narzędziami.
Jej oczy rozszerzyły się w szoku, gdy wpatrywała się w jego zęby. Potem szybko
doszła do siebie i uniosła nogę, pokazując mu bliznę.
- Nie może to być gorsze od przypadkowego poparzenia przez fajerwerki. Nie chcę,
byś cierpiał.
- Nie chcę, żebyś ty cierpiała. Moja odpowiedź brzmi nie - dokończył resztę swojej
wody i spróbował ukryć swoje kły do pozycji spoczynkowej. Opuchnięte kły były najgorsze.
Wrócił do zlewu i znowu wypełnił kubek, zdając sobie sprawę, że sprawił jej ból w
jej milczeniu. Pocieszenie jej nie było opcją, nie kiedy była tak chętna.
- Jesteś pierwszą osobą od dłuższego czasu, która nie chce bym cierpiała -
powiedziała ze smutnym uśmiechem.
Pragnął jej tak bardzo. Pragnął jej ciała i jej krwi. Ale nie był pewien, czego pragnął
bardziej.
Wstała z kanapy i podeszła do niego, jej stopy miękko plaskały na płytkach podłogi.
Panika wzrosła w jego klatce piersiowej, bardziej niż zmierzył się z Tym, bardziej niż po raz
pierwszy znalazł się na słońcu. Panikował dlatego, że jej dotyk mógłby zepchnąć go na
krawędź i skrzywdziłby ją.
Poruszyła się ostrożnie, jakby czuła napięcie, które warczało jak kabel elektryczny w
jego mięśniach. Otwierała jedną po drugiej szuflady kuchenne, aż znalazła coś lśniącego i
metalowego. Nożyczki.
Myśl, że sama mogłaby się uciąć aby go skusić, sprawiła, że na jego czoło wystąpił
zimny pot. W połowie chciał by to zrobiła, w połowie bał się tego, co zamierzała zrobić.
Idąc powoli w jego kierunku, uniosła nożyczki i kiedy myślał, że zrobi nacięcie, przycisnęła
delikatnie czubek do jego szyi.
- Jeśli cię dźgnę, to co zrobisz?
Ten dziwny obrót sprawy w tej chwili zszokował go na tyle, że nie chciał jej
przytulić. Chciał od niej uciec.
- Cóż, prawdopodobnie... krzyknę? Dźganie boli.
Uniosła brew.
- Jeśli będziesz pił moją krew i dźgnę cie, to przestaniesz?
Odpowiedź brzmiała tak, ale nie mógł jej tego powiedzieć. Nie byłoby wtedy
powodu by jej odmówić. Jej zaufanie ogarnęło go, wczołgało się pod jego skórę i zmusiło
go do rozważenia rzeczy, których w ogóle nie chciał.
Odgarnęła włosy z lewej strony szyi.
- Śmiało. Chcę, byś to zrobił. Dopilnuję, byś nie zrobił mi krzywdy.
Nie wiedziała, że jeśli dobrnie do punktu, w którym będzie zagrożona, to nie będzie
miała siły by go dźgnąć. Powinien jej o tym powiedzieć, kłócić się mocniej z jej
samobójczym życzeniem, nawet otworzył usta by to zrobić, ale co powiedział to:
- Nie - i sięgnął, by przechylić jej głowę w drugą stronę.- Nie w tętnicę szyjną. Krew
nie jest natleniona. Nie jest zbyt dobra.
Wydała ostry dźwięk zaskoczenia, kiedy znalazła się pod nim na kanapie, zbyt
szybko, żeby ludzki umysł mógł zarejestrować, jak się tam znalazła. Jej ręka opadła płasko
przy jej boku, dłoń wciąż zaciskała się na nożyczkach i chwycił ją za nadgarstek,
przyciskając ostrze nożyczek do boku swej szyi, gdy pochylił usta nad jej skórą. Bicie jej
serca drażniło go i przycisnął kły do jej szyi.
- Zawsze tutaj - powiedziała Sophia w nocy, w której go stworzyła. Przytrzymywała
bezdomnego mężczyznę i zachęcała go, do zabicia go.- Miłosierne zabijanie - powiedziała,
by go zachęcić - pouczała go, by nie rozerwał głównej arterii, ale mniejsze żyły, które
doprowadzały krew.- W ten sposób jest mniej bałaganu.
Ogarnął go ten sam pęd pragnienia, jak przy pierwszym karmieniu, co dało nową
siłę jego już potężnym mięśniom, nowy głód dla jego już wygłodniałego ciała.
Powiedziała, że zniesie ból, ale gdy ugryzł ją i wgryzł się mocniej i mocniej,
nieubłaganie aż poczuł ostre pęknięcie jej skóry pod swymi kłami, jej ciało zesztywniało
pod nim i uciekł z niej narastający chór „au”, a potem ostatecznie rozpuściły się w
bezradnym krzyku. Ale nie użyła prowizorycznej broni w swych dłoniach.
Chciał jej powiedzieć, że najgorsze już się skończyło, ale nie mógł oderwać ust od
krwi, która wlewała mu się do ust, szybciej i szybciej, gdy jęczała pod nim. Jej krew była
gęsta i słodka; smakowała lepiej, gdy znało się osobę i lubiło ją, jeśli wampir mógłby lubić
swoje jedzenie. Przestał myśleć o Jessie jak o jedzeniu i to sprawiło, że była jeszcze
pyszniejsza. Jej krew uciszyła jego szalejące pragnienie, fala omyła jego wysuszone usta,
ciepłą, przyjemnie mokrą, pękającą tkanką.
- Przestań!- poprosiła wreszcie.- Proszę, przestań!
Czubek nożyczek mocniej mu się wbił w gardło, ale nie potrzebował takiego rodzaju
zachęty. Błaganie w jej głosie sprawiło, że smak jej krwi w jego ustach przerodził się w coś
zepsutego i strasznego, jednocześnie zbyt słodkiego i kwaśnego, jak zgniłe mleko.
Podniósł głową i zepchnęła go z siebie, dysząc, z łzami w oczach i krwią sączącą się z jej
szyi.
Ten widok wywrócił żołądek Grafa na drugą stronę. Wstał i podszedł do aneksu
kuchennego i chwycił rolkę papierowych ręczników, która znajdowała się na plastikowym
uchwycie. Zmiął kilka w pięści i wrócił do Jessy i przycisnął je do dwóch nakłuć na jej
skórze. Obok nich, ciemny kontur gdzie posiniaczył ją dolnymi zębami, szpecił jej gładką
szyję. Czuł się tak, jakby miał zaraz zwymiotować.
- Przepraszam - powiedziała, podciągając nosem i ocierając oczy brzegiem ręki.-
Wow, miałeś rację. To naprawdę, naprawdę bolało.
- Próbowałem cię ostrzec - brzmiał bardziej defensywnie, niżby chciał.- Przykro mi,
że cię skrzywdziłem.
- Prosiłam cię o to - jej załzawione oczy zabłyszczały w ciemnościach, i znienawidził
siebie jeszcze bardziej.
Obiecał jej, że nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić, a przecież sam to przed chwilą
zrobił. Był taki sam jak Derek.
Pozwolił jej zastąpić swoją dłoń na papierowym ręczniki, zanim sprawdził, by
upewnić się, czy krew zwolniła. Aby skupić się na czymś innym, niż na krzywdzeniu jej,
zwrócił uwagę na jej stopę.
- Jak twoja kostka?
- Umm - zaczęła drżącym głosem.- Myślę, że jest lepiej. Boli tylko gdy ją zginam.
- Nie powinienem pozwolić ci na niej chodzić - opadł na podłogę i chwycił jej stopę
w swoją dłoń, delikatnie odwiązując bandaż. Przewinę go i będziesz mogła go z powrotem
założyć.
Pracował w milczeniu, nie chcąc patrzeć na jej twarz lub drżące dłonie, czy na jej
zakrwawioną szyję. Całe doświadczenie wyleczyło z pragnienia jej krwi, tego był pewien.
Pożywianie się od kogoś na kim mu zależało, nie było zabawne, nie ważne jak dobrze ta
osoba smakowała.
- Dziękuję - powiedziała cicho, kiedy zaczepił metalowe zamknięcie przy bandażu.
Potrząsnął głową.
- Nie myśl o tym. Pamiętam, jak byłem człowiekiem. Czas gojenia takiego małego
gówna jak to jest śmieszny.
- Nie chodzi mi o to. To znaczy, dziękuję ci też za to, ale dziękuję ci za to, że wypiłeś
moją krew - jej dziwne stwierdzenie musiało być prawdziwe.
- Nie dziękuj mi - nie miał tego na myśli w stylu, w jaki John Wayne powiedziałby
do kobiet, które ratował w filmach.- To znaczy, naprawdę nie powinnaś mi dziękować, że to
zrobiłem.
- Dzięki temu nauczyłam się czegoś - ostrożnie oparła kostkę na oparciu kanapy i
położyła się z powrotem.
Prychnął.
- Że ugryzienie wampira boli?
- Że ci na mnie zależy - zamknęła oczy i przycisnął grzbiet dłoni do jej policzka,
ciesząc się, że był ciepły. Jeśli byłaby wilgotna i zimna, wiedziałby, że wziął zbyt wiele.
Było na to tylko jedno lekarstwo.
Na szczęście po prostu przeżywała naturalne wyczerpanie po bolesnym
doświadczeniu. Jej palce złapały jego i przytrzymały przy swojej twarzy.
- Dziękuję - znowu szepnęła, zanim jej uścisk zelżał we śnie.
Przycisnął usta do jej czoła i przytrzymał je tam, wdychając jej zapach. Nie zapach
jej krwi, ale zapach potu i mydła domowej roboty i śmierdzący zapach dymu marihuany z
baru June. Równie dobrze mogły to być kwiatki i domowe ciasteczka i puder dziecięcy;
ponieważ pasowały do niej i pachniały znacznie słodziej.
- Dziękuję - wyszeptał przy jej czole.- Dziękuję.
Z tego co mógł powiedzieć Graf, na podstawie własnej potrzeby snu, było coś około
czwartej po południu, gdy ktoś przyszedł do ich celi. Była to June z dwiema papierowymi
torbami. W jednej były kolby gotowanej kukurydzy, w drugiej twardy chleb i pojemnik
Tupperware z truskawkami i jeżynami.
Jessa ubrała się w swoje własne ubrania, jej włosy zakrywały znaki na szyi, gdy
wzięła torby i położyła je na stole z lakonicznym:
- Dziękuję bardzo.
- Dlaczego nie zjesz? Musisz być głodna - June nalegała, poczucie winy było
wymalowane na jej twarzy wielkimi literami jak na billboardzie. Jessa odwróciła się,
wsuwając dłonie do tylnych kieszeni.
- Cóż, skoro nie wiem, jak długo będziemy tu tkwić, powinniśmy podzielić jedzenie
na rację. Czyż nie?
- Nie będzie to trwało długo - sposób w jaki powiedziała to June, Graf wiedział, że
miała to na myśli. Nie będzie to trwało długo, przynajmniej do rozprawy, ale nie musieli się
martwić o takie rzeczy jak woda i jedzenie i życie ogólne.
Jessa uniosła wysoko głowę i odpowiedziała:
- Nie, nie oczekuję, że to potrwa długo. Nie znajdą niczego, co znajdą przeciwko
mnie. Wystarczy świadectwo Dereka i twoje. Derek jest pijakiem i kłamcą, a ty... cóż, rada
miasta nie lubi cię za to, że próbujesz rządzić za ich plecami.
- To prawda - powiedziała June, przyjmując krytykę bez skargi czy obrony.- Ale coś
znaleźli.
- Bzdura - spojrzenie Jessy nigdy nie zostało zachwiane.- Cokolwiek znaleziono, to
wy tam to włożyliście.
- Niczego tam nie położyłam - powiedziała June, irytując się na to oskarżenie.-
Byłam po twojej stronie, Jessa. Nawet jeśli pozwoliłaś wampirowi wejść do swojego
domu...
- Nie jestem wampirem - Graf się wtrącił.
June kontynuowała myśl, którą zaczęła.
- ... nawet wtedy, gdy wszyscy myśleli, że opowiadasz historyjki. Ale nie mogę cię
bronić przed całym miastem, nie gdy znaleźli to co znaleźli u ciebie.
- Co znaleźli?- Graf zapytał, chcąc usłyszeć odpowiedź. Oczywiście, że coś znaleźli.
Derek się upewnił, że tak się stało.
- Znaleźli to, co wy dwoje robiliście w stodole - powiedziała June bez ogródek.
- Dowiedzieli się, że oprawiałam kurczaki które ktoś zabił, pałętając się na mojej
ziemi?- Jessa zapytała, opierając dłonie na biodrach w wyzywającej pozie.- Teraz te
kurczaki poszły na stratę?
- Jeśli tylko je oprawiałaś, dlaczego narysowałaś ten okrąg na ziemi? Dlaczego
miałaś tam nóż i kubek z krwią?- Graf widział, że June próbowała zrozumieć, ale jej
zaufanie było na wyczerpaniu.
- Nie było żadnego okręgu!- Jessa nalegała.- Nie było okręgu. Żadnego kubka. Były
tylko martwe kurczaki. Derek to wszystko zrobił! Derek to prowadził. Równie dobrze
mógłby prowadzić To na smyczy!
Grafa zabolało serce dla niej. Nie zauważyła, że było za późno; nie było już nikogo
po jej stronie.
- Jessa, jak mam uwierzyć w to co mówisz z tymi dowodami, które znaleźliśmy?-
June westchnęła.- Nie przyszłam tutaj żeby się kłócić. Po prostu chciałam, byś coś zjadła
zanim przyjdą wieczorem, po was.
- To będzie wieczorem?- to zaprzątnęło umysł Grafa. Bał się, że wyciągnął go na
zewnątrz w dzień i jego egzekucja zostanie wykonana szybciej niż planowali.
- Cóż, dzięki że tak dobrze o mnie myślisz - Jessa parsknęła, potem odwróciła się,
nie chcąc patrzeć na twarz une jak obrażony kot.
June czekała kilka chwil, zmieszanie zwątpienia i ostrzeżenia wymalowało się na jej
twarzy, aż wreszcie zacisnęła szczękę i jej oczy stwardniały. Wyszła, zamykając za sobą
drzwi i zostawiając Jessę i Grafa samych.
Cisza napięła się między nimi.
- Mamy prawnika albo...
Jessa zaśmiała się w głośnym niedowierzaniu.
- Sądzisz, że mamy prawnika?
- Dobra, w takim razie sami będziemy musieli się reprezentować - Graf podrapał się
po głowie.- Przynajmniej nie znaleźli tego pieprzonego segregatora. Dlaczego Derek
wyprawia te wszystkie rzeczy by cię oskarżyć? Myśli, że co się stanie, gdy będziesz martwa
a potwór będzie ciągle w pobliżu?
- Chciałabym być wtedy tutaj i powiedzieć wszystkim „a nie mówiłam” - powiedziała
z zmęczonym uśmiechem.- Może będę.
Pewnie nie, pomyślał zrozpaczony. Sprawy w tej chwili przedstawiały się kiepsko.
Po kilku godzina burczenia w brzuchu Jessa zjadła i Graf przyglądał się jej w
milczeniu, siedząc naprzeciwko niej przy stole lunchowym. Wydawało się bardzo
niesprawiedliwie, że gdy znalazł kobietę, która wyglądała seksownie jedząc kolbę
kukurydzy i teraz oboje musieli umrzeć. Chciał zobaczyć jak je inne rzeczy. Chciał ją
poznać lepiej, niż znał ją teraz, poza tą popieprzoną tragedią. Chciał spędzić z nią czas z
własnej woli, a nie dlatego, że byli gdzieś uwięzieni.
- Na co tak patrzysz?- spytała, unosząc podejrzliwie brew.
Wzruszył ramionami.
- Nie miałem zbyt wiele okazji, by przyglądać się jak ludzie jedzą.
- Nie jestem zwierzęciem w zoo. Przestań się na mnie gapić, to obleśne - zażądała,
upuszczając kolbę na stół.
- Ostro - sięgnął po jej dłoń przez stół i w tym momencie klucze zadźwięczały za
drzwiami.
Jej oczy rozszerzyły się gdy spotkały jego. Ścisnął jej dłoń.
- Sądzę, że to już to.
- Ufam ci - powiedziała pewnie, skinąwszy tylko raz.
Szeryf Stoke otworzył drzwi, złośliwy uśmiech pojawił się pod głębią jego brody.
Graf cieszył się, że Jessa tak w niego wierzyła. Bo on nie.
Rozdział 16
Szery Stoke i trzech innych mężczyzn doprowadziło Jessę i Grafa na salę
gimnastyczną szkoły. Podekscytowane głosy rozniosły się echem na korytarzy. Wszystko
czego brakowało, to zgrzytu butów na drewnianej podłodze i Jessa pomyślałaby, że idą na
mecz koszykówki.
Obok niej, Graf patrzył prosto przed siebie zaciskając mocno szczękę, jego usta były
wykrzywione w grymasie. Jessa miała nadzieję, że udaje zdenerwowanie i potajemnie ma
plan, bo ona z pewnością nie miała.
Zeszli po schodach na podłogę sali gimnastycznej i przeszli przez wąski korytarz w
męskiej szatni, aby zmierzyć się z obliczem populacji Penance, która wypełniła trybuny
zarówno po stronie „Domu” jak i „Gości”, i przystanęła przy drzwiach do parkingu.
Na drugim końcu sali znajdowały się dwa ogromne stosy drewna opałowego,
gałęzie sosnowe i spadła podpałka, która otaczała to wszystko i usztywniała do pozycji
pionowej.
- Co do cholery?- Graf mruknął.
Szeryf Stoke walnął go w plecy i posłał nieprzyjazny uśmiech.
- Przeprowadziliśmy nieco badań o wampirach. Ogień działa równie dobrze na ciebie
jak i na czarownice.
- Nie jestem czarownicą!- Jessa krzyknęła.- Gdybym nią była, to czy czasami nie
rzuciłabym jakiegoś zaklęcia by uciec?
Szeryf nie wydawał się kłopotać odpowiedzią na to pytanie. Pchnął ją w kierunku
środka sali, by stanęła na znaku szkolnej maskotki przed sądem; Niebieski Diabeł Penance,
trzymał paczkę papierosów ze słodyczy, uśmiechał się niecnie swym profilem. Obok niej
Graf uniósł brew, a jego twarz była odbiciem miny Niebieskiego Diabła.
- Zebraliśmy dzisiaj, aby wyznaczyć sprawiedliwość w Penance!- Stoke krzyknął
przez ryczący tłum, a ten stał się jeszcze głośniejszy. Nie mieli chorągiewek ani
transparentów, ale gdyby je mieli, wyglądaliby jak w roku, gdy dopingowali Madison
Mohawks jej państwowych półfinałach.
- Nie jest dobrze - Graf szepnął do Jessy, najwyraźniej będąc pod wrażeniem, że nie
mogła zrozumieć osób, którzy nie uważali, że spalenie ich na stosie to zły znak.
Szeryf Stoke uniósł ręce i okrążył ich, uciszając tłum po obu stronach.
- Mamy świadków, którzy będą świadczyć o złej naturze tej kobiety i jej rodziny,
tego wampira i każdy wie, że to pod wpływem waszej obecności dzieją się takie rzeczy w
mieście. Mamy dowody sprawdzone przeze mnie i przez eksperta w zakresie badań
religijnych. Powołam go najpierw, aby zapoznał was z jego oświadczeniem. Pastorze
Baird?
Żołądek Jessy oparł na dół na wspomnienie jej starego pastora z kościoła. Znał jej
rodzinę odkąd przyjechał do Penance podczas jej nastoletnich lat. Zabrał ze sobą swoją
rodzinę, cztery córki, które zostały posłane do szkoły w posłusznie skromnych strojach
zakupionych w Walmart w Richmond. Jessa i Becky obrały za swoją osobistą misję, aby
wyśmiewać dziewczęta przy każdej nadarzającej się okazji i pastor Baird omawiał ich
zachowanie na wielu niedzielnych kazaniach.
Ostatnie pięć lat odbiły się widocznie na pastorze Bairdzie. Dwie z jego córek poszły
na uniwersytet Boba Jonesa zanim miasto stało się więzieniem, i zabrał się za picie, które
tak często potępiał w swych kazaniach. Przepchał się na środek sali jak znacznie starszy
niż powinien być w swoim wieku, i zaczął mówić cicho, recytując wiersze z pogniecione
kartki notatnika. Kilka osób zawołało z nadzieją, że powinien mówić głośnie, więcej
krzyknęło, że nie słyszą, ale Baird wydawał się nie zauważyć niczego, aż ktoś nie przebiegł
przez salę i nie wręcz mu bezprzewodowego mikrofonu.
- ... jak pastor tutaj... och, dziękuję - Baird wymamrotał do osoby, która podała mu
mikrofon i nie zamierzając się powtarzać, kontynuował.- Jessa była wychowywana w
kochającym i chrześcijańskim domu, w środowisku jakie zapewniła jej rodzina. Jej ojciec,
James, z trudem utrzymywał swą córkę na prostej linii, często prosił mnie o radę, jako
duchowego przywódcy rodziny w sprawie problemów z Jessą, która wymykała się po
nocach by spotykać z chłopakami, że Jessa kłamała i nie wracała po godzinie policyjne i że
nosiła nieodpowiednie stronie. Innymi słowy, pan Gallagher był bardzo zaniepokojony, ale
jej matka, dobra chrześcijańska kobieta, aż do ostatnich czterech lat swego życia,
sprzeciwiała się mu. Zaczęła pobierać lekcje jogi weekendami w Richmond, albo jeździła
do Columbus na seminarium z „upoważniania kobiet.” Wierzyła, że rozwiązłość i kłamstwa
Jessy nie robią nikomu krzywdy. Próbowałem odsunąć Janic od jej niebezpiecznego
uzależnienia duchowego od New Age, ale na nieszczęście wciąż wierzyła w kłamstwa
diabła, gdy odeszła.
Jessa chciała krzyknąć na pastora Bairda, albo skoczyć i pobić go, aż nie będzie
mógł stać, ale tylko bardziej by ją potępiono. Graf obserwował ją i napotkała jego
spojrzenie, by uspokoić go, że nie zrobi niczego głupiego. Po prostu pójdzie jego śladami,
bo to on miał mieć plan.
Szeryf Stoke, który słuchał ze spuszczoną głową i rękami za plecami, jakby
przysłuchiwał się szczególnie poruszającej pochwale, podszedł do pastora Bairda i
potrząsnął jego ręką. Potem wziął od niego mikrofon i zapytał:
- Czy chcesz powiedzieć, że Jessa była narażona w na zainteresowanie praktykami
New Age przez jej matkę?
Pochylił ku pastorowi Bairdowi mikrofon jak w telewizyjnych raportach podczas
przeprowadzania wywiadów ze świadkiem. Baird skinął głową z pewnością.
- Moje córki raz zauważyły, jak Jessa miała wisiorek z monety Chin, co jest znakiem
wróżb.
Znak wróżenia, albo tania pamiątka z wymiany listów z siódmej klasy, pomyślała ze
złością.
- I pastorze, możesz powiedzieć tym dobrym ludziom z Penance co zbadałeś dzisiaj
rano w stodole Gallaghera?- Stoke ponownie przechylił mikrofon do twarzy Bairda.
- Było tam wiele okaleczonych zwierząt, w szczególności kur, które były
umieszczone wewnątrz okręgu narysowanego kredą. Były tam różne symbole
satanistyczne oraz narzędzia rytualne, które leżały w pobliży - pasto spojrzał na Jessę.- To
z pewnością świadczy o rytuałach czarowania.
- Dziękuję, Carl, możesz już usiąść - Stoke powiedział, klepią mężczyznę po
ramieniu. Szeryf skinął na nieosłonięte trybuny i swoją żonę, Marjorie, która wstała, jej
usta były ściągnięte jeszcze w gorszą linię na tą okazję. Podeszła do przodu ze stosem
czterech książek w dłoniach. Nie było tam jednak śladu segregatora. Podała je swojemu
mężowi, który sięgnął niezgrabnie by je utrzymać i wciąż trzymać mikrofon, ale udało mu
się.- Tutaj mamy kolejny dowód na to, że Jessa najwyraźniej pouczona przez swoją matkę,
angażowała się w czary - podniósł jedną książkę dłoni w której trzymał mikrofon i odwrócił
ją okładką, by każdy mógł zobaczyć. Kiedy ją opuścił,przeczytał na głos tytuł.- Przejażdżka
na srebrnej miotle napisana przez Silver RavenWolf - zrobił to samo z trzema pozostałymi
książkami.- Bogini w każdej kobiecie Jean Shindoa Bolen, Ścieżka do miłości Deepak Chopra, i
Wiele Żyć, Wiele Panów Briana Weissa.
Jessa pomyślała, że zobaczyła, jak usta Grafa drgają, jakby wstrzymywał się od
śmiechu. Świetnie, że dobrze się bawił, ale nie wiedział jakie to było niebezpieczne, gdy
takie książki znalazły się w mieście zaludnionej przez populację baptystów.
- Chyba sobie kpicie - Graf prychnął i Stoke odwrócił się. Graf nie miał zamiaru w
ogóle przepraszać.- Dobra, mama Jessy miała kryzys menopauzy w wieku średnim i
zaczęła medytować i starała się spełnić swój potencjał czy coś. Myślę, że to dalekie od
magii.
- Demonie, nie mów już więcej!- pastor Baird krzyknął ze swego miejsca, jego głos
był imponująco dowodzący mimo jego zwiędłego wyglądu.
- Już, Carl, pozwólmy mu mówić, jeśli chce. Zaoszczędzi nam to nieco roboty -
zażartował Stoke, a tłum zaśmiał się niemal jednocześnie.
Jessa zamknęła oczy. Trudno jej było uwierzyć w plan Grafa, skoro nie wiedziała jaki
był, ani czy zadziała. Kiedy otworzyła oczy, spojrzała na znajomą twarz po stronie „Domu”.
Derek.
Wystąpiło jeszcze kilku mieszkańców, aby złożyć swe zeznania. W chwili gdy Jessa
ich okłamywała, myślała, że był to talent wyłącznie dostępny dla czarownic. Byli to ludzie,
którzy nigdy nie przepadali za jej matką, którzy się „wywyższali” i nie pomagali w
zbiórkach na cele socjalne w kościele. Jack Singer wystąpił na salę, by oświadczyć, że
wiedział, że Jessa zamordowała Chada, ponieważ tego ranka zaginął nowy ptak z jego
karmnika i zinterpretował to jako znak od Boga.
- Bierzecie to jako dowód?- Graf argumentował.- Będziecie się smażyć w piekle za
zabicie nas. Rozumiemy. Nie zmuszajcie nas do słuchania tych bzdur. No dalej, sam
podpalę sobie stos.
- Graf!- Jessa warknęła, ale w rzeczywistości zgodziła się z nim. Pochowanie
żywcem pewnie nie byłoby takie złe, jak wysłuchiwanie tych bzdur, które wszyscy
wygadywali, aby zaangażować siebie w najnowsze plotki od czasu ślubu Dereka i Becky.
- Nie martw się, wampirze. Dojdziemy do ciebie - szeryf Stoke go zapewnił.- June,
zechcesz tu przyjść?
Normalnie June chodziła tak, jakby wiedziała gdzie w mieście i na ziemi znajduje się
jej miejsce. Teraz miała spuszczoną głowę i próbowała nikomu nie patrzeć w oczy.
Szeryf Stoke wydawał się cieszyć aż za bardzo jej pokorę. Położył dłoń na jej
plecach i delikatnie zaprowadził ją na środek sali, jak inwalidkę, która próbowała iść po raz
pierwszy.
- Pani Dee, to ty napomknęłaś o tym, że nasz gość to wampir. Możesz powiedzieć
ludziom z Penance dlaczego pomyślałaś o czymś takim?
Nie wzięła mikrofonu, ale przemówiła wystarczająco głośno, że jej słowa rozniosły
się po sali gimnastycznej.
- Jest raczej spokojny. Jest za spokojny. Można powiedzieć, że myśli o poruszeniu
zanim to zrobi. Ponieważ poruszają się szybciej niż ludzie, jeśli nie próbują udawać. I nie
mruga. Przynajmniej ja tego nie zauważyłam.
- Jak często zauważasz, czy ludzie mrugają czy nie?- zapytał Graf, jego powieki
zamknęły się i otwarły szybko, jakby miał coś w oku.
Jessa nie zauważyła tego wcześniej, ale gdy o tym powiedziała, wydawało się to
dziwnie oczywiste. On nie mrugał. Nie stukał nerwowo nogą ani nie robił niczego
niezdarnie. Był spokojny; tylko tak można było to opisać. Właśnie taka niebezpieczna aura
otaczała go, gdy spotkali się po raz pierwszy. Wiedziała, że był wampirem, ale nie
wiedziała o istnieniu wampirów, więc nie była w stanie tego odpowiednio nazwać. Więc jak
June się to udało?
- June, czy zechcesz się podzielić z tymi ludźmi powodem, dlaczego jesteś tak
obeznana z wampirami?- troska w głosie Stoke teraz nie była zamierzona. June wzruszyła
ramionami i rozpięła swoją koszulę, potem ściągnęła ją i stanęła w prążkowanym,
bawełnianym podkoszulku. Jej ramiona, ręce i pierś, każdy widoczny skrawek skóry był
pokryty wyboistymi bliznami. Ślady zębów. I gdy Jessa je rozpozna, nieświadomie
podniosła dłoń do śladu na szyi, dotykając ugryzienie pod osłoną włosów.
Szeryf podszedł do niej i chwycił ją za nadgarstek, odsuwając jej rękę od szyi,
potem odgarnął jej włosy na bok i ujawnił śladu nakłuć i brzydki siniak jaki pozostawił
Graf.
- Winny!- ktoś z tłumu krzyknął i wiwaty rozległy się jak mantra.
- Co zamierasz zrobić, jeśli nas zabijesz i potwór wciąż tutaj będzie?- Graf
zakwestionował szeryfa.- Co powiesz tym wszystkim ludziom?
- Ludzi nie będzie to obchodziło - Stoke odpowiedział cicho a potem gwizdnął,
wzywając czterech mężczyzn z pierwszego rzędu. Dwóch z nich znajdowało się w radzie.
Dwóch pozostałych było przyjaciółmi Chada i wydawali się rozczarowani, że Jessa i wampir
zginą w ogniu, zamiast od ich rąk.
- Co zamierasz zrobić?- szepnęła do Grafa i zamiast odpowiedzieć, chwycił ją za
rękę i ścisnął.
Zimny pot wybuchł na jej czole. Nie miał planu. Nie miał pojęcia w jaki sposób mieli
się uratować. Kiedy dwóch mężczyzn chwyciło ją i odciągnęło do tyłu, w kierunku sotsów,
walczyła i krzyczała.
- Chwila!- Graf krzyknął, gdy zrobiono z nim to samo. Przeklął i zepchnął z siebie
swoich porywaczy i grupa dziesięciu ludzi ruszyła, by im pomóc. Kaci Jessy wyciągnęli jej
ręce za plecy i przywiązali ją do słupa, ale była zbyt pochłonięta zmaganiami Grafa, który
starał się wygrać walkę. Posyłał ciosy, powalił kilku miastowych, ale było ich zbyt wielu.
Trybuny były niemal puste, kiedy udało im się wepchnąć go na stos, działali zarówno
mężczyźni jak i kobiety, żeby utrzymać go na miejscu. Użyli tego samego nylonowego
sznura, by związać mu ręce, jaki wykorzystali wobec niej. Nie szło ich rozerwać. Nie było
mowy, żeby mogli się uwolnić.
- Czekajcie!- Graf znowu krzyknął.- Jeśli ona jest czarownicą, to czyż nie powinna
właśnie teraz To tutaj przywołać, aby To was zabiło i żeby mogła się uwolnić?
Ich żądza krwi posunęła się za daleko, Jessa pomyślała z paniką. Spojrzała na
trybuny, gdzie siedział Derek z intensywnym spojrzeniem. Odwróciła się do tłumu
zgromadzonego na podłodze.
- On ma rację! Zaraz to zrobię! Wezwę To tutaj zaraz!
Ktoś zapalił ogień i rzucił go na sosnowe gałązki na stosie. Podpałka szybko się
spaliła; dym zaczął się natychmiast unosić. Podpałka zaczęła się palić między drewnem
stosu i oczy Jessy zaszkliły, gdy wykrzyczała słowa, które miała nadzieję, że zabrzmiały jak
zaklęcie czarownicy. Kątem oka dostrzegła, jak Derek wstaje ze swego miejsca i miała
nadzieję, że szedł tam gdzie myślała.
Płomienie zaczęły rosnąć wokół nich i krzyknęła, przyciskając się do słupa i stając
na stosie na palcach. Na szczęście drewno pod jej stopami jeszcze się nie zapaliło, ale z
pewnością tak się stanie. Ile zostało jej czasu? Czy czekała aż będzie za późno?
- Jessa, wstrzymaj oddech!- Graf krzyknął przez przeraźliwe krzyki ludzi, gdy został
podpalony jego stos.- Nie wdychaj tego!
Była to dobra rada, ale niestety nie mogła jej wykorzystać. Strach wciągał w jej
płuca powietrze z podwójną prędkością i przy każdym oddechu drapał ją karzący dym. Jej
wizja rozpłynęła się w falach ognia, jej oczy zapłonęły, gdy ogień się do nich zbliżał.
Dostrzegła twarz Grafa, którą wykrzywił grymas bólu, a potem płomienie zamknęły ścianę
między nimi.
Krzyki ludzi zniknęły w przemocy ognia, potem znowu się rozległy. Nieziemski ryk
zadzwonił w uszach Jessy, głośniej niż syk ból, który powstał na jej nadgarstkach, gdy
nylonowe liny rozpływały się na jej skórze. Ogólne poczucie chaosu z poza płomieni
dotarło do niej i zapragnęła zobaczyć przez nie. Nie czuła już ciepła, z wyjątkiem piersi, ale
nawet z tym radziła sobie lepiej, gdy jej oddech zwalniał.
Odchyliła głowę do tyłu by spojrzeć na pomalowane na biało belki na suficie
powyżej, mgliście wspominając jak leżała na podłodze na rozciągniętej siatce do siatkówki
i zamknęła oczy,
Rozdział 17
To przebiło się przez ścianę jak Kool-Aid Man, tylko że w bardziej przerażający
sposób.
Graf, gdy walczył z linami, pomyślał, że nie był to zbyt poetycki widok. Zmiękły one
od ciepło, rozciągnęły się jak toffi - kolejny niepoetycki obraz - ale nie rozpadły się
wystarczająco szybko. Przeciągając pal ze sobą na swych plecach, wpadł w tłum przez
płomienie. Pochylił się w talii i zatoczył szeroki okrąg, by odeprzeć każdego kto
spróbowałby go powstrzymać, następnie pobiegł do tyłu z pełną prędkością, aż koniec
palu nie walnął w ścianę z siłą, która szarpnęła jego ramionami, ale uwolniła jego
nadgarstki. Wyprostował się, strząsnął linę z nadgarstków i ruszył ku stosowi Jessy. Nie
było czasu, aby zatrzymać się i podziwiać okrutne efekty co To wyprawiało z tymi
wieśniakami, jak powietrze wypełniało się dźwiękami dartego ubrania i ciała i krzyków
niezliczonych ofiar.
Zanurzył się na ślepo w piekło otaczające Jessę, szukając na oślep i szybko jej ciała.
Jego dłonie znalazły ją przyciśniętą do szczytu drewna i jego serce pewnie przestałoby bić,
gdyby był jeszcze człowiekiem. Wyciągnął ją z łatwością, jej lina rozpuściła się wokół jej
nadgarstków, umożliwiając jej spadnięcie na stos, ale jakimś cudem nie została jeszcze
poparzona. Jej ubrania i włosy były osmolone i miała czerwony pasek na policzku. Wciąż
oddychała, powoli i w śmiertelnym rzężeniu, ale wystarczająco dobrze. Gdyby musiał, to...
zrobiłby to co było potrzebne.
Ta myśl sparaliżowała go na sekundę, na tyle długo, żeby ktoś go znokautował.
Wstał na nogi, przyciskając Jessę do piersi niczym śpiące dziecko i odwrócił się do żony
szeryfa, której cienkie usta były ściśnięte w gniewną linię. Potrząsała Biblią i znowu go nią
uderzyła.
- Pani, zejdź mi z drogi - warknął, pokazując zęby, ale zanim miał czas, aby dobrze
ją nastraszyć, jedno długie, skórzane ramię wystrzeliło w jej stronę. Potwór chwycił ją w
swoją ogromną pięść i ścisnął tak, że jej krzyk zamarł, a jej dolna część ciała spadła na
ziemię niezależnie od jej głowy i cały bałagan pozostał w pięści bestii.
Chociaż Graf w tym momencie czuł pewien rodzaj pokrewieństwa z tym stworem, to
nie miał zamiaru tutaj tkwić i sprawdzić, czy to czuło to samo. Pobiegł do drzwi, szybciej
niż krzyki mieszkańców gnały za nim i wszystko co mogli zobaczyć, ale wątpił, żeby go
próbowali zatrzymać. To ruszyło za nim, rycząc w zmieszaniu, gdy przebijało ludzi swymi
szponami i odrzucało ich na bok.
Przy tak wielu histerycznych ofiarach, które biegały w kółko, To było nieco
spowolnione na tyle, by mogli uciec. Ścisnął Jessę mocniej w swych ramionach, gdy
zwiększył prędkość, jego nadnaturalnie silne mięśnie męczyły się pod presją. Penance
przelatywało obok, i miał nadzieję, że dobrze zapamiętał drogę powrotną. Nie było nic
gorszego niż bardzo szybkie zgubienie się.
Kiedy znalazł się z powrotem na jej podjeździe, dostrzegł, że potwór już za nimi nie
podążał. Na szczęście także oszalały tłum. Wciąż musiał się przed nimi zabezpieczyć. Co
powiedziała Jessa? Powinni zabić okna? Niewiele by to dało z tą brakującą ścianą w kuchni
i ich miłością do pirotechniki. Zamiast tego, ostrożnie wziął strzelbę i ruszył z nią na piętro,
aby dotrzeć z Jessą do łazienki.
Podczas gdy nalewał wody do wanny, badał jej zniszczenia. Miała poparzoną twarz;
pozostawi brutalną bliznę, ale nie było to nic, co zagrażałoby jej życiu. Rozpuszczona lina
została zdarta z jej nadgarstków wraz ze skórą. Jej buty były spalone i jej stopy były w
gorszym stanie, niż jakakolwiek inna część jej ciała, ale wciąż nie były w takim stanie, w
jakim by mogły być. Paskudne pęcherze pokryły podeszwy jej stóp, lśniący, żółty płyn
naciskał w niektórych miejscach, spalone skórzane, białe łaty znajdowały się w innych
miejscach.
Nalał do wanny chłodną wodę, która byłaby dla niej wygodna, ale nie na tyle zimną,
żeby spowodować szok termiczny, i nie na tyle ciepłą, aby sprawić ból jej skórze. Włożył
jej rozpalone ciało, w dżinsach i wszystkim, do wody.
Usiadła parskając, jej mokre włosy opadały do wody za nią. Jęknęła głośno, wciąż
spanikowana.
- Zaraz, zaraz!- Graf krzyknął, chwytając ją za ramiona, żeby nie mogła zrobić sobie
większej krzywdy niż jaką już miała.- Mam cię. Mam cię.
Jej całe ciało zadrżało, woda zaznaczała czyste ślady na sadzy, która pokrywała jej
twarz. Jej oczy stały się niemal komicznie wielkie, podrażnione i czerwone od dymu.
- Graf?- zapytała, jej głos był ledwie szeptem.
- Tak, to ja - ledwo skończył zdanie, gdy rzuciła się mu na szyję, płacząc głośno,
szloch rozlał się po jej żałosnym, mokrym ciałem. Uciszył ją miękkim słowami, czując
wdzięczność, że nieco nienaturalnego ciepła opuściło jej ciało. Nadal drżała w jego
ramionach jak jakieś zranione zwierzę i minęło dużo czasu, zanim mógł rozluźnić jej palce
na swych ramionach.
Z powrotem włożył ją do wody i delikatnie umył jej włosy i twarz mydłem domowej
roboty, jej szyję, jej ramiona, a następnie jeszcze delikatniej jej stopy. Siedziała w
milczeniu i cierpieniu, drżąc przez cały czas, aż nie pomógł jej wyjść z wody i owinął ją w
prawdopodobnie zbyt wiele ręczników. Ściągnął jej dżinsy i delikatnie wyciągnął z nich jej
stopy, ściągnął jej poplamioną sadza koszulkę i biustonosz, i znowu owinąwszy ją w
ręczniki, zaniósł ją do jej sypialni.
Nie wiedział, kiedy ten motłoch po nią przyjdzie. W końcu to zrobią, i tamta
sztuczka pewnie nie zadziała drugi raz. Derek nie będzie współgrał drugi raz. Graf będzie
musiał go zabić i miał nadzieję, że to zakończy panujący terror bestii.
Z drugiej strony, jeśli tak by się nie stało, mieliby jeszcze więcej problemów. Może
tortury lepiej by podziałały. Będzie go torturować, aż nie powie wszystkich szczegółów
dotyczących stwora, jak go kontrolować i jak zabić. Graf zamknął oczy i odczuł niemal
duchową przyjemność na myśl, co mógłby zrobić z tym pochlipującym człowiekiem. W
tych fantazjach była tam Jessa, nie błagająca o litość dla swojego byłego chłopaka, ale
dopingująca go, jej blada skóra była wyleczona, jej nieruchome oczy błyszczały w świetle
księżyca.
Graf potrząsnął głową na tą myśl. Zmienienie kogoś w wampira było ogromnym
zaangażowaniem. Nie było to czymś, co się robiło po znaniu kogoś przez krócej niż
tydzień. Nawet jeśli uwięzienie z tą osobą sprawiało, że myślało się o szalonych rzeczach,
takich jak uczucia do niej. Była to dezorientująca kolej rzeczy w wydarzeniach tej nocy,
które rozgrywały się w jego głowie. Jeśli stres powodował problemy zdrowotne u ludzi, to
dlaczego nie u wampirów? Nie wrzody i zawały serca, ale może po prostu psychiczne
choroby. Bo na pewno nie był przy zdrowych zmysłach.
- Jest ktoś w domu?- zawołał głos i zeskoczył z brzegu łóżka Jessy. Sięgnęła po
niego, , szarpiąc go za ramiona i wymamrotała, błagając go by nie szedł, ale przycisnął jej
palce do swych ust i odsunął ją na łóżko, nakrywając kocem.
Na szczycie schodów chwycił za broń i położył palec na spust.
- Kto tam?
- Tu June - głos odpowiedział i Graf stracił wszystkie pozory człowieczeństwa.
- Powinienem cię teraz zastrzelić - powiedział, unosząc broń i wskazując nią prosto
na jej piersi.- Wynoś się stąd i powiedz swoim znajomym, że jeśli się tu pojawią, to zabiję
każdego z nich.
June nie drgnęła, nawet na fakt, że wampir celował nią strzelbą.
- Nigdy nie będziesz w stanie poradzić sobie z nimi wszystkimi. Stworzą tłum i
przybędą tu przed wschodem słońca.
- Miło, że nas ostrzegasz zanim wrócisz tam i do nich dołączysz - warknął.- Nie każ
mi powtarzać, żebyś stąd wyszła.
- Nie zamierzam do nich dołączyć. Odłóż broń, a powiem ci co wiem - powiedziała
spokojnie.
- Już słyszałem, co masz do powiedzenia. Byłem w sali gimnastycznej, pamiętasz? I
byłem przywiązany do pala?- jego palec zadrgał aby nacisnąć spust.- Gdybyś wiedziała tak
wiele, mogłabyś przynajmniej im powiedzieć, że kołki działają najlepiej na wampiry, jeśli są
wepchnięte prosto w nasze serca.
- Wiem o tym - powiedziała.- I wiem także gdzie poszedł Derek, po tym jak
przyzwał To i próbował się pozbyć Jessy.
To sprawiło, że Graf opuścił broń. Zresetował młotek, ale nie wypuścił broni ze
swego uścisku.
- Co?
- Jest tutaj Jessa? Musi o tym usłyszeć - June zerknęła w kierunku schodów i Graf
cofnął się ku nim w obronnym geście.
- Teraz ja zdecyduje o tym, co Jessa musi usłyszeć. Jest w złym stanie - wskazał na
kanapę lufą pistoletu.- Usiądź i zacznij mówić. Bo jestem strasznie głodny i wyglądasz
jakbyś dobrze smakowała.
To nią wstrząsnęło w taki sposób, w jaki nie zrobił tego pistolet. Zbladła jej twarzy i
usiadła, tak jej kazał, ale przemówiła, gdy jej głos był wciąż niemożliwie spokojny. Gdy
Graf jej słuchał, zauważył, że był to podstęp.
- Co do tego - powiedziała, patrząc na swoje dłonie.- Nie jestem zbyt dumna ze
swojej przeszłości. Wiem, że nie jesteś zainteresowany szczegółami, ale ludzie w których
się zakochiwałam, nie byli dobrzy. Zrobiłam pewne rzeczy, których pewnie nie powinnam
robić i zaciągnęłam długi u niektórych ludzi, których powinnam spłacić. I upewnili się, że
im zapłacę, w krwi. Kiedy cię tu zobaczyłam, w moim mieście, cóż, można zrozumieć,
dlaczego nie chciałam tutaj twojego rodzaju, po tym co mi zrobili.
- Rozumiem - i tak było naprawdę. Wiedział jakie tam były sadystyczne sukinsyny,
odkrywając przykrywkę wszystkich innych.- Ale niezbyt szczególnie mnie to obchodzi.
Gadaj to co wiesz o Dereku.
Wypuściła długi oddech.
- Myślę, że nie mam żadnej wymówki, dlaczego nie powiedziałam ci o tym
wcześniej. Sama się dowiedziałam tej nocy, gdy wszyscy szukali Becky. Derek był pijany i
zaczął gadać.
- Pijany Derek wydaje się być dość regularnym stanem - powiedział Graf, siadając w
kwiatowym fotelu. June pokręciła głową.
- Nie aż tak. Ledwo mógł chodzić. Został aż do zamknięcia i sądziłam, że po prostu
zemdlał przy tylnym stoliku. Ale nieco się obudził i zaczął mi się zwierzać z różnych rzeczy.
Musisz zrozumieć jakie życie było dla Dereka i Becky i Jessy. Jessa była królową balu
maturalnego, Derek był królem. Był naszą gwiazdą w footballu. Wtedy prowadziłam
restauracje a nie zadymioną knajpę, gdy wchodził przez drzwi, to wszyscy chcieli z nim
rozmawiać o grze i który uniwersytet go złapie. On i Jessa i Becky byli jak Trzej
Muszkieterowie, wszędzie się ich razem widziało. Czasami w dużej grupie przyjaciół, która
przychodziła i odchodziła, ale oni zawsze byli razem, zwłaszcza Jessa i Derek.
Graf przytaknął.
- Słyszałem tę historię. Przejdź do części, w której się czegoś dowiem i wyjdziesz z
tego domu żywa.
- Nie mam żadnych iluzji, że wyjdę stąd żywa - powiedziała June, z tą nieruchomą i
kamienną twarzą jaką miała.- Kiedy Derek się upił tej nocy, powiedział, że to tylko jego
wina, że Becky odeszła, co było dość jasne dla każdego w mieście. Ale powiedziałam mu,
że wszystko się poukłada i że Becky wróci do domu. Właśnie tak zawsze było. Mieli ostrą
kłótnię, Becky zawsze wracała. Powiedział, że nie, że nie tego miał na myśli. Że nigdy nie
chciał, by ktokolwiek tu utknął. Że tylko chciał, aby wszystko wróciło do normy.
Graf zmarszczył brwi.
- Wróciło do normy?
- Właśnie tak powiedział. Po tym gadał o jakimś nonsensie, że ominęło go
stypendium i jak wszystko poświęcił dla Jessy, więc nadeszła jej czas, aby się poświęcić.
Mówił też wiele o Sarze Boniface. Niektórzy myśleli, że coś się między nimi dzieje, ale
ożenił się z Becky... nie sądzę, żeby Derek był na tyle mądry, by zabawiać się z trzema
kobietami, gdy ledwo radził sobie z dwiema.
Coś zimnego ścisnęło brzuch Grafa.
- Co jeszcze powiedział?
- Kazał mi przysiąc, że nikomu nie powiem. Powiedział, że nikt nie będzie na niego
zły, gdy dostanie swoją nagrodę - westchnęła, jakby wielki ciężar spadł jej z ramion.-
Postaw się na moim miejscu. Jeśli wiesz, do czego zdolne są wampiry i jeden przybywa do
twojego miasta, zaczniesz myśleć, jak się go pozbyć, czy pozbędziesz się pijaka, który
uważa, że ma kontrolę nad czymś, co przez pięć lat było całkowicie niekontrolowane?
Graf chciał być na nią wściekły i rozpaczliwie próbował wywołać furię, która
doprowadziła go do punktu z bronią, ale nie mógł. Z pewnością te wampiry na które
wpadła, pozostawiły na niej złe wrażenie. Blizny które odsłoniła, były gorsze niż Graf
kiedykolwiek widział. Wiedział, że wampiry miały stałych żywicieli. Sophia miała jednego
przez pewien czas, chociaż nie traktowała go tak, jak te bezimienne wampiry traktowały
June.
Niestety, pozostawiło go to z problemem nie wiedzenia co jej powiedzieć. Nie miał
zamiaru jej przepraszać, za to co jej się stało, gdyż wciąż był wystarczająco wściekły by
być złośliwym. Nie miał zamiaru też jej podziękować za informacje, ponieważ było to coś,
co powinna mu powiedzieć, och, przed tym gdy był przywiązany do pieprzonego pala w
środku ogniska.
- Dlaczego nam nie powiedziałaś? Przynajmniej Jessie? Ludzie powinni wiedzieć,
jeżeli potwór ich przyciska.
- Miałam zamiar ci powiedzieć, ale zniknął Chad. Sądzę, że go zabiłeś - Graf
zauważył, że pytała o potwierdzenie.
Dobra, mogła je dostać.
- To prawda. Zabiłem go po tym, jak próbował zamordować Jessę.
- Dlaczego próbował zamordować Jessę?- twarz June wykrzywiła się w
niedowierzaniu i obrzydzeniu.
- Derek mu kazał. Chyba jego mała pogawędka z tobą wyjaśniła dlaczego to zrobił -
Graf odłożył broń.- Dla pewności, nie jestem dupkiem, który maltretuje ludzi.
- Ugryzłeś Jessę - June oskarżyła go.
- Tak, ale sama tego chciała - przetarł oczy i faktycznie zamrugał kilka razy, chociaż
nie musiał. Koiło to cały ten dym i pył, który się do nich dostał.- Szybko zakończyłem
cierpienie Chada i zasługiwał na to. Wy małomiasteczkowcy uwielbiacie samoobronę,
prawda?
- Co teraz zamierzasz zrobić?- zapytała June, skinąwszy w stronę schodów.- Nie
możecie się stąd wydostać. Powiedziałeś, że ona jest w złym stanie. I przyjdą po was.
- Mogą spróbować - była to głupia rzec do powiedzenia, ale odwaga była
elementem głupoty, co nie?- Co byś zrobiła, gdybyś to była ty?
- Morderstwo i samobójstwo - June roześmiała się, niski dźwięk zabrzęczał w jej
piersi.
- Nie pozwolę nikomu skrzywdzić Jessy - oświadczył i natychmiast poczuł
bezradność tego ślubowania. Nie było wyjścia z tej sytuacji. Nie mogli opuścić miasta. Nie
mogli się ukryć.- Teraz gdy mi o tym już powiedziałaś, zamierzasz zaprzeczać o tym przed
resztą? Czy o wszystkim powiedzieć?
June nie odpowiedziała.
- W porządku. Tylko pamiętaj, teraz wiedzą o tobie. Byłaś z wampirami. Właśnie to
odróżnia cię od całej reszty. Ostatecznie użyją tego przeciwko tobie - ostrzegł.
- Wiem. Zawsze o tym wiedziałam - oczy June były katalogiem całego smutku,
jakiego człowiek mógł doświadczyć.
Więc tak to było. Nie można się pomylić, nie wypaść z linii, bo inaczej ludzie z
Penance bezpiecznie cię usuną. Cóż, w porządku, jeśli tak żyli, ale Graf nie godził się na to.
I nie zamierzał także umrzeć w taki sposób.
Wstał i ruszył do kuchni, patrząc na brakującą ścianę. Z pewnością nie było czasu
by to naprawić. Ale mogli zrobić kilka przeszkód, aby wejście było trudniejsze.
- Gdzie znajdę jakieś drewno?
- Nie mamy zbyt wiele drewna, Graf. Jest tartak, ale jest uruchamiany tylko gdy
ktoś go potrzebuje i oni sami ścinają drzewa - June podeszła by stanąć obok niego.-
Myślisz o przebudowie?
- Myślałem o uszczelnieniu tego miejsca - jak długo będą bezpieczni? W końcu ktoś
znajdzie myślącą komórkę w swoim mózgu i przyniesie siekierę. A wtedy znajdą się w tej
samej sytuacji z której dopiero co się wydostali.
- Możesz wykorzystać drewno ze stodoły - June zasugerowała. Gdy nie
odpowiedział, kontynuowała.- Wciąż w większość jest dobre, przynajmniej tak wygląda.
Nie będzie miała już kurczaków, więc nie trzeba się o nie martwić.
- Racja - potarł podbródek.- Będziemy musieli zachować bezpieczeństwo do chwili,
w której Derek nie zacznie gadać.
- Albo dopóki ktoś znowu Tego nie zrani - June powiedziała cicho.- Wiesz, że taka
jest opcja.
- Nie wchodzi to w rachubę - pomyślał o słońcu wypełniającym niebo, pieczeniu,
bezradności... nie znowu. Nie ma mowy.
- Więc jaki jest plan? Zostanie tu na zawsze?- prychnęła.- Brzmisz jak Jessa.
- No cóż, czasami strach może sparaliżować człowieka - było to coś, co mógł
powiedzieć w tej konkretnej sprawie. Pewnie, że miał jakieś bardzo intensywne uczucia
wobec Jessy, ale nie był zachwycony porównaniem do jej agorafobii departamentu.-
Skupmy się na tym, jak nakłonić Dereka by wygadał się przez wszystkimi.
- Potrafisz to zrobić?- June zapytała z powątpiewaniem.
Graf odwrócił się do niej w zamyśleniu. Nie była taka chętna do pomocy, gdy byli
uwięzieni w liceum, albo smażeni na grillu. Blizny na jej ciele były dowodem, dlaczego nie
chciała mu zaufać, ale była tu teraz z nim sama, nie próbując wbić kołka w jego serce.
Może powinien jej zaufać. Tak na ogólnej zasadzie.
- Myślę, że tak. Nie wiem. Ale wiem, że nie mogę im pozwolić by zabili Jessę. I nie
mogę jej chronić sam.
June skinęła głową, jej duże, niebieskie oczy zabłyszczały od niewylanych łez. Może
żalu? Lub strachu? Grafa to nie obchodziło. Ta kobieta już raz ich zdradziła i nie miał
zamiaru pozwolić na to drugi raz.
Rozdział 18
Jessa obudziła się w ciemności i usiadła, pocierając oczy. Graf leżał obok niej na
łóżku, był taki nieruchomy, że wyglądał jak martwy. Zabolało ją cale ciało, a na twarzy
odniosła wrażenie jakby została strasznie poparzona. Paliły ją stopy, a gdy zgięła palce,
coś pękły i spłynęło po jej piętach. Nie chciała o tym zbytnio myśleć.
Graf pewnie siedział z nią tak długo jak wytrzymał, a potem zemdlał z wyczerpania.
Nawet wampiry mogły być zmęczone; dowiedziała się o tym, gdy uprawiali seks w pokoju
nauczycielskim jej starego liceum we wszystkich możliwych miejscach.
Wyczerpane czy nie, jedno z nich musiało być obudzone. Pewnie miał rację co do
tego, że strach utrzymywał ludzi w pomieszczeniach. Nie wyobrażała sobie tego, zanim
straciła świadomość. To nadeszło; Derek wezwał demona, aby się nie wydać. Aby wreszcie
się jej pozbyć.
Dlaczego ta zdrada jej nie rozsypała? Po tym jak próbował ją zabić, kolejna próba
nie powinna jej dziwić. Chociaż zaskoczenie było inne niż ból. Noga którą złamało się dwa
razy, bolała dwukrotnie bardziej niż za pierwszym razem.
Było tak z powodu Grafa. Mogła zaprzeczać przez te wszystkie dni, ale nie sprawiło
to nic dobrego. Był kiedyś czas, nie tak dawno temu, że kochałaby dalej Dereka nawet po
tym jak próbował ją zabić, zabić osobiście, i wrobić ją by ją zabić. Zabolało ją, gdy zdała
sobie sprawę jaka była głupia. Chociaż fakt, że mogła myśleć wstecz był
błogosławieństwem. I jej nowa samoświadomość nie byłaby możliwa bez Grafa.
Jeśli mama by żyła, skarciłaby Jessę za takie myślenie.
- Nie ma niczego, co mógłby zrobić dla ciebie mężczyzna, a sama nie mogłabyś
tego zrobić - zawsze mówiła.
Nie lubiła Dereka, zdecydowanie nie była zachwycona oddaniem córki wobec
szkolnej gwiazdy. Mama oczywiście miała rację. Zawsze ją miała. Kiedy Derek wreszcie
zostawił ją dla Becky, porzucił ją w jej żałobie, myślała, że byłoby lepiej, gdyby była
martwa jak reszta jej rodziny. Nawet rozważała próbę samobójstwa. W końcu jednak
zrozumiała, że nie potrzebowała Dereka. Tylko potrzebowała samej siebie.
Także nie potrzebowała Grafa, ale dobrze było go mieć w pobliżu. Dobra rozrywka.
Kogo próbowała oszukać? Była w nim zakochana tak samo jak w Dereku.
Zakochiwanie się mocno i szybko było jej przekleństwem, ale stało się. Kochała Grafa,
pomimo tego czym był, i mimo tych wszystkich spustoszeń jakie spowodował w jej życiu.
Przewróciła się na bok, każdy ruch sprawiał, że jej kończyny drżały z bólu a jej pierś
paliła, ale położyła dłoń na stałej piersi Grafa. Przycisnęła usta do jego policzka. Nie
poruszył się. Nawet nie oddychał.
Dobra, może nie była w nim zakochana aż tak bardzo, by nie przeszkadzało jej
leżenie obok jego martwego ciała. Wstała ostrożnie, zagryzając krzyk bólu, gdy pęcherze
na jej stopach pękały pod jej ciężarem. Nawet jeśli wydawał się martwy dla świata, nie
wątpiła, że dźwięki dyskomfortu obudziłby by Grafa i popędziłby jej na ratunek, ale
potrzebował snu. Przynajmniej jedno z nich musiało być wystarczająco silne, aby walczyć
do gorzkiego końca.
I kulejąc do szafy, zauważyła, że będzie to gorzki koniec. Wciąż tkwili w mieście z
całym tym tłumem ludzi, który chciał ich zabić by rozwiązać swoje problemy. Wyciągnęła
zwinięte skarpetki z najwyższej szuflady i ruszyła do łazienki po zasadzony w doniczce
aloes, która stała wysoko na parapecie. Usiadła na krawędzi wanny i ostrożnie wydusiła
soki z rośliny na swoje spalone podeszwy, następnie założyła czyste skarpetki, mając
nadzieję, że będzie to wystarczająca ochrona przed zainfekowaniem jej zniszczonych stóp.
Soki rośliny były chłodne i przyjemne, dlatego też zadrżała z ulgi od bólu, który rozlewał
się po jej ciele.
Światło w salonie było zapalone, gdy ruszyła w tamtą stronę, by zauważyć bluzę z
kapturem na oparciu kanapy.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że wypiłam nieco twojego bimbru
- June stanęła w drzwiach kuchni, w połowie pustą szklanką w dłoni.
Jessa zacisnęła pięści po swoich bokach.
- Wynoś się z mojego domu. Nie jesteś tu mile widziana.
- Zorientowałam się, że nie jestem. Chociaż pomyślałam, że będę potrzebna - June
usiadła na kanapie, jej długie, splecione włosy opadły jej na ramię.
- Cóż, mylisz się. Radzimy sobie świetnie - Jessa podeszła do fotela. Nie chciała
siadać. Chciała przejść gniewnie tam i z powrotem, ale jej stopy nie współpracowały.
- Radzicie sobie świetnie z jedną prawie kaleką i drugą osobą umierającą niemal z
głodu?- pokręciła głową.- Sama nie jesteś w stanie go nakarmić i odeprzeć intruzów w tym
stanie.
- Wiesz wszystko o pożywianiu wampirów, nieprawdaż?- Jessa warknęła, wiedząc,
że to niesprawiedliwe, że jakoś przywołała przeszłość June. Tak czy inaczej, nie pozwoli by
zbliżyła się do Grafa.
Twardy wyraz wystąpił nieprzyjaźnie na twarz June, i Jessa pomyślała, że nigdy
wcześniej nie widziała czegoś takiego na zwykle pogodnej twarzy.
- Nie zadzierałabyś tak nosa, gdybyś wiedziała z jakimi osobami sama się zadajesz,
zadzierając z wampirami.
- Graf taki nie jest - Jessa powiedziała, pewna swych słów tak samo jak tego, że
była pewna iż niebo było niebieskie.- Nie wszystkie wampiry są takie same, tak samo jak
ludzie.
- Myślisz, że te zasady które panują wśród nas to dotyczą także ich?- June pokręciła
głową.- Udaje teraz miłego. Właśnie tak robią. Ale nie rozumiesz ich świata. Jeśli
wydostaniesz się z miasta i będzie potrzebował twojej krwi, albo jakiegoś innego człowieka
który będzie wyglądał dla niego apetycznie, weźmie go w jednej chwili. I myślisz że co
zrobi, by się ciebie pozbyć?
Dreszcz przebiegł przez ramiona Jessy, ale nie zwątpiła w Grafa.
- Przykro mi, że coś takiego ci się przytrafiło.
- Będzie ci bardziej przykro, jeśli coś takiego przydarzy się tobie - powiedziała June,
nie ustępując.- Powiem ci Jessa, że najlepszą rzeczą jaką możesz zrobić, to oddać go
ludziom, gdy nadejdą.
- Dlaczego? Żebym była bez obrony i wtedy będą się mogli do mnie dobrać?-
zamknęła oczy, obraz płomieni nadal lizał jej powieki.- Nie ma mowy. Nie zamierzam być
bezradna.
Twarz June zmięła się, jakby miała się rozpłakać.
- Rozejrzyj się, Jessa. Jesteś bezradna. Daj im wampira, powiedz że żałujesz,
powiedz cokolwiek. Jesteś dobrą kłamczuchą, możesz sprawić, że ci uwierzą.
- Nie. Nie wydam go. Nie ma takiej opcji - jej wzrok przemknął do strzelby opartej o
bok kanapy. June znajdowała się między bronią a nią.
Nie sądziła, żeby June zrobiła coś szalonego. Ale ostatnio błędnie oceniała ludzi.
- Derek wie, o co chodzi potworowi. Powiedział mi. Jessa, możemy się pozbyć
obydwóch potworów z miasta. Musisz mi tylko zaufać.
Jessa miała nadzieję, że ta gadka była spowodowana bimbrem, albo chociaż
strachem, ponieważ nie lubiła takiej June. Zawsze odgrywała rolę neutralnej stony,
sprawiedliwego sędzi. Nigdy plotkary.
- Pierwsza zmiana dobiegła końca - Graf zszedł po schodach, jego nogi robiły
nadmierny hałas gdy nadchodził. Słuchając, czekał na okazję. Coś mocnego obluzowało
się piersi Jessy na jego widok, i dziurę wypełniło coś, co uznała za poczucie
bezpieczeństwa.
Biorąc pod uwagę wyraz twarzy June, wiedziała, że będzie podsłuchiwał. Wstała,
wyglądając na niemal winną, spojrzała mu w twarz, ale niczego nie powiedziała.
- Idź na górę trochę odpocząć - powiedział do June, a następnie dał jej wyraźniej
do zrozumienia.- Albo cię zmuszę - jego słowa zawisły w powietrzu.
Skinęła głową nie patrząc mu w oczy i poszła na górę.
- Nie można jej ufać, że czegoś nie spróbuje - Jessa wyszeptała.- Może byłoby
lepiej, żebyś nie spał, gdy ona będzie.
- Nie możemy nie spać przez całą dobę. Jeżeli spróbuje mnie zaatakować, po prostu
będę musiał się pierwszy obudzić - usiadł na kanapę i poklepał poduszkę obok siebie.-
Chcesz się tutaj zwinąć i przespać. Wiem, że chcesz. Mam tutaj temperaturę pokojową.
Zmusiła się, by powstrzymać uśmiech, który groził wybuchem wulkanu idiotycznego
chichotu.
- To ty powinieneś spać. Ja już się wyspałam. Poza ty, muszę poszukać tego
segregatora, póki jeszcze jest czas. Chciałam to zrobić zanim został ukryty, ale był w domu
Dereka. Musiał tam być z jakiegoś powodu.
- Racja - Graf odpowiedział wzruszając ramionami. Wstał i pomógł jej usiąść na
kanapę, Jessa była wdzięczna za jego pomoc, ale nigdy się do tego nie przyznała. Kiedy
się rozsiadła, Graf ukląkł i pogrzebał pod kanapą, szukając czarnego segregatora.- Podoba
mi się brokat.
No okładce była przyklejona duża gwiazda w kole, ozdobiona błyszczącymi
drobinkami. Jessa zeskrobała gumową farbę paznokciem i skrzywiła się, zanim otworzyła
okładkę.
- „Księ... księ go.” Właśnie tak to się mówi?
- Nie mam pojęcia.
- „Księga Kruczego Cienia.” Zakładam, że należy do Sarah - Jessa przeczytała dalej,
przeglądając strony.- Myślę, że księga jest marketingową nazwą dla księgi z zaklęciami.
Naprawdę musiała myśleć, że była czarownicą.
- Tak samo reszta miasta - Graf zauważył.- Ale żadna z tych rzeczy nie wygląda
poważnie. Czerwone świeczki dla zaklęcia miłosnego, rzeczy o odegraniu się na idiotach w
szkole. Ile miała lat?
- Była seniorką w liceum kiedy ją wzięli. Chyba Derek lubi młodsze - Jessa
przewróciła oczyma.
- Co tutaj jest?- Graf wskazał na papier, który zmieniał kształt na końcu książki.
Odwróciła ją szybko, przekartkowała strony notesu, aż natrafiła na grubszy karton
na tyle.
- Musiała być poważna, jeśli użyła ładniejszego papieru - Graf prychnął.
Palce Jessy zadrżały, kiedy odsłoniła pierwszą stronę z twardym, przyklejonym
zdjęciem.
- O mój Boże, Jessa, to jest...
- Zamknij się - dotknęła palcami twarzy swojej matki rozpromienionej na stronie, i
swojego ojca, i Jonathana. Co Sarah z tym robiła? Jak je zdobyła?
Zacisnął się jej żołądek. Wiedziała dokładnie, jak Sarah je zdobyła. Świadomość, że
Derek je jej dał dla jej jakiejś małej gierki, sprawiła, że chciała zwymiotować.
Graf posłuchał jej i usiadł obok niej, jak ktoś odliczający sekundy do wybuchu
bomby.
- Nie rozumiem...- znowu odwróciła przedmiot, ale na stronę, gdzie kartki były
wypełnione pismem Sary.- Nie znała mojej rodziny. Nie powinna tego mieć.
- Myślę, że wiemy jak To się tutaj dostało - Graf powiedział cicho, ostrożnie.
- Nie. Nie, to nie ma sensu! Derek To kontroluje. Widziałeś go. Widziałeś go -
uświadomiła sobie, że brzmiała niemal błagalnie.- Widziałeś go, Graf.
Na jego twarzy wykwitło współczucie.
- Widziałem. Ale wiedziałem, jak zachowywał się przy tobie i Becky. Widziałem, jak
tam stał i pozwolił cię związać i spalić na stosie. Miał zamiar na to pozwolić. Dlaczego nie
miałby zrobić czegoś takiego?
- Myślisz, że pozwolił im zabić Sarę, żeby mógł przejąć kontrolę nad potworem?- coś
w tym nie miało sensu.- I co to ma wspólnego z moją rodziną? Dlaczego jest w to plątana?
Graf delikatnie wyciągnął z jej dłoni książkę.
- Nie wiem. Daj mi chwilę.
Chociaż świetnie mogła przeczytać tekst przez jego ramię, to tego nie zrobiła. Jessa
nie chciała myśleć, jakie Sara świństwa wyprawiała ze zdjęciem jej rodziny.
- Wygląda na to, że to zdjęcie jest składnikiem tego, co robiła. Nie ma tu mowy o
Dereku - skrzywił się i uderzył stronę kciukiem.- Ale dlaczego ciebie tutaj nie ma? Dlaczego
tylko oni?
Jessa czekała zdrętwiała, aż Graf będzie kontynuował czytanie.
- Wiem dlaczego - zimny dreszcz przebiegł w dół jej kręgosłupa.- Bo są martwi.
Właśnie dlatego Derek chce mnie martwą. Żeby dokończyć to zaklęcie.
Spojrzeli na siebie, oboje zszokowani. Jessa zdecydowała, że była bardziej. Słowa
jakoś uciekły z jej ust, zanim mogła poskładać myśli. Teraz jej mózg gonił, by je złapać.
Derek chciał jej śmierci. Udowodnił już tak wiele. Derek w jakiś sposób kontrolował
potwora i wiedział, że musiał się go pozbyć. Więc dlaczego by nie miał? I jak nakłonił
Chada, by ją zabił? Czy ktokolwiek inny był w stanie zamordować kogoś w cudzym
imieniu? Dlaczego Sara wykonała zaklęcie, które uwięziło wszystkich w mieście. Dlaczego
umarła bez powiedzenia im prawdy?
Wszystko zostało zabrane z jej śmierci i cała rzecz mogła stać się kompletna.
Jakikolwiek był tego cel.
- Nie wiesz tego - powiedział Graf, przełykając tak ciężko, że mogła dostrzec, jak
jego jabłko Adama porusza się w gardle.- Nie wiesz tego.
- Ale ty wiesz - inaczej nie uderzyłoby to w niego tak mocno.- Jeśli to nie prawda, to
dlaczego chciałby mnie martwej? Co To chce?
Graf nie miał odpowiedzi, i to było jej odpowiedź.
- Słuchaj - powiedział powoli, cicho.- Nie możesz nikomu o tym powiedzieć.
- Dlaczego nie?- jej głos stał się histeryczny, jakby czuła się dziwnie spokojna i
indywidualna.- I tak chcą mojej śmierci.
- Ponieważ wymyślimy inne rozwiązanie. Wydostaniemy się stąd żywi. Oboje - zaklął
i przeczesał dłonią swoje blond włosy.- Nie powiedziałaś o tym June, prawda?
- Nie, ale jest mądra. Domyśli się, jeśli już tego nie zrobiła - urwała.- Jeśli Derek już
jej nie powiedział. Cholera, właśnie dlatego chciała, bym się ciebie pozbyła...
- Ponieważ cię chronię... - zerwał się na równe nogi i momentalnie zniknął. Jessa
wiedziała gdzie podążył, choć nie widziała, jak porusza się po schodach w swojej
niepokojącej prędkości. Była w połowie drogi, gdy usłyszała jak przeklina i wali pięściami
w parapet.
- Uciekła!- krzyknął, krocząc po schodach. Jessa wpadła do swojego pokoju, gdzie
te przeklęte drzewo pomogło jej wkradać się do pokoju po nocach w jej nastoletnich
latach.
- Graf, czekaj!- pobiegła za nim, ale w czasie gdy dobiegła do drzwi, zniknął.
Zostawił ją samą, z szeroko otwartymi drzwiami. Na zewnątrz deszcz padał
ogromnymi kroplami i rozbijał się na przedniej części jej domu. Sparaliżowana wpatrywała
się w ciemności stojąc w drzwiach. Wydawało się, że w każdej sekundzie grupa wściekłych
ludzi wpadnie na jej trawnik i będzie zbyt późno, by ich powstrzymać.
Albo pojawi się To i ruszy na jej dom ze swoimi strasznymi pazurami, a ona wciąż
będzie tam stać w drzwiach, w świetle lampy latarni.
I Graf ją tutaj zostawił, całkiem samą.
Stała przez dłuższy czas, nie będąc w stanie ruszyć się i zamknąć drzwi i schronić
się wewnątrz bezpiecznego domu. Ponieważ nie był bezpieczny, jeśli nie było go tu, by ją
chronić. Po pewnym czasie znienawidziła tej myśli. Po tym jak porzucił ją Derek, nauczyła
się, że nie może polegać na nikim. Musiała się teraz trzymać tej lekcji.
Stwór chciał jej śmierć. Cóż, dostanie cholerną walkę. To już zabrało jej wszystko;
nie odbierze jej życia. Chwyciła strzelbę i ruszyła schodami na górę. Wyciągnęła z szafy
parę butów swego ojca, odkąd jej buty zostały spalone przez ogień i jej stopy były zbyt
opuchnięte, by założyć jakąś parę butów jej mamy, co nie było najlepszym rozwiązaniem
w tych okolicznościach.
Jeśli Derek był odpowiedziałby za uwięzienie ich wszystkich w Penance, to zabicie
go rozwiąże problemy z taką samą łatwością jak jej własna śmierć.
Spacer do domu Dereka był trudny. Poparzone stopy Jessy bolały coraz bardziej
przy każdym kroku, w dodatku jej poparzone kostki ocierały się w zbyt za dużych butach,
a deszcz dodatkowo sprawiał, że trawa była śliska. W czasie gdy światła w domu stały się
widoczne, jej bluzka na ramiączkach i spodenki były przesiąknięte, a ona drżała pomimo
ciepłego lipca. Jej buty były wypełnione wody i plaskały niczym wiadra z wodą, gdy szła,
ściskając broń przy piersi jak dziecko.
Dasz radę. Dasz radę, powtarzała sobie jak mantra. Mogła to zrobić, mimo powodzi
wspomnień, które napłynęły wraz z imieniem Dereka. Bal. Przejażdżki w jego
samochodzie. Seks w lesie za jej domem. Głupie, dziecinne wspomnienia których trzymała
się zbyt długo. To nie była miłość. Były to hormony i nastoletni bunt. Nie był to
wystarczający powód, dla którego miałby zrobić coś takiego. Nie był to wystarczający
powód, żeby umrzeć.
Nie zapukała do drzwi. Nie były zamknięte. Pchnęła je lufą strzelby, zabezpieczyła
kurek gotowa do strzały, jej ręce zadrżały z zimna i wyczerpania.
- Naprawdę sądzisz, że to zrobisz?
Na jego widok, całe postanowienie Jessy zadrżało. Derek siedział w fotelu pokrytym
tweedową tkaniną, która była połatana taśmą. Trzymał słoik bimbru na kolanie, jego
przystojna twarz stała się ostra i brzydka przez cienie bezsenności i żółtego światła z
lampy, która stała za nim.
Nie opuściła broni, ale także nie strzeliła do niego.
- Ty mogłeś mi to zrobić.
- Mogłem. Jeśli byłabyś martwa, to mógłbym odejść. Mógłbym znaleźć Becky i
dzieci. Mógłbym pojechać do Richmond i znaleźć pracę. To wszystko by zniknęło.
- Skąd wiesz?- pociły się jej dłonie i chciała wytrzeć je w spodenki. Ale nie chciała
opuścić strzelby.
- A jak myślisz?- prychnął, unosząc naczynie do ust by się napić.
- Derek, co ty zrobiłeś?
- Nie spodziewałem, że tak to się stanie - powiedział tak cicho, że ledwo mogła go
usłyszeć przez deszcz bębniący w dach. Płakał? Tak to wyglądało, gdy pochylił głowę i
zasłonił oczy. Następnie przemówił głośno, co usunęło wszystkie wątpliwość.- Nie
chciałem, żeby tak to wyszło!
Jessa wcześniej tylko raz widziała płaczącego Dereka. Było to wtedy, gdy dostał list
z odmową z Arizona State, dwunastej szkoły, która złamała go delikatnie, mówiąc, że choć
był utalentowanym graczem, to nie ma dla niego miejsca football-owej drużynie
uniwersytetu. Denerwowało ją to, gdy widziała to wtedy i denerwowało teraz. Nie chciała
odstawić broni, ale chciała go pocieszyć. Chora, żałosna część niej nalegała, by znalazła
się u jego boku i pocieszyć go, sprawić, by poczuła się bardziej ważna i wyrozumiała niż
Becky.
Potrząsnęła głowę i odgoniła tą myśl.
- Co masz na myśli? Co zrobiłeś, Derek?
Spojrzał na nią jak dziecko, które przyznało się do kradzieży cukierków ze sklepu.
- Wykonałem zaklęcie.
Jej palec zrelaksował się na spuście. Bardziej chciała odpowiedzi, niż rozpieprzyć
jego mózg.
- Co masz na myśli mówiąc, że wykonałeś zaklęcie? Takie rzeczy nie są prawdziwe.
Skinął głową z uporem pijaka.
- Ta, tak, są. Sarah Boniface mi pomogła. Miała te wszystkie książki i internet i
poszukała dla mnie tego wszystkiego.
- Dlaczego zrobiła coś takiego?- Jessa zapytała, już znając odpowiedź. Derek ją
oczarował. Może obiecał jej popularność, albo że pozbędzie się dzieciakom, które
dokuczały jej w szkole. Derek zawsze wiedział co obiecywać, by dostać to, czego chciał.
- Nie chciałem, żeby to stało się w taki sposób!- jego twarz wykręciła się w
gniewie.- Źle to zrobiła! Źle to zrobiła i wypowiedziała i skłamała o tym, więc ta suka
dostała to, na co zasługiwała.
- Była tylko dzieckiem!- uścisk Jessy zacisnął się na magazynku; jej palec drgnął,
ale nie dotknął spustu.
Parsknął w pijany sposób.
- Była wiedźmą! Pomogła mi sprowadzić to tutaj! Ona też wykonała złą robotę.
- Dlaczego? Co tym chciała osiągnąć? Co miał zrobić ten potwór, być twoim
zwierzaczkiem?- jak mógł być taki głupi? I jak mógł uwierzyć, że taka dziewczyna jak
Sarah mogła kompetentnie przywołać potwory, bo po prostu malowała paznokcie na
czarno i nosiła książkę z czarami?
- To miało wszystko polepszyć. Miało sprawić, że wszystko miało być tak, jak było
zanim ukończyliśmy szkolę - podciągnął nosem, gdy więcej łez wylało się z jego
zaczerwienionych oczu.- Po prostu chciałem wrócić do starych czasów. Znowu chciałem
grać w football. Chciałem coś znaczyć.
- Coś znaczyć?- realizacja uderzyła nią niczym pięść w żołądek.- Myślałeś, że znów
się staniesz wielką gwiazdą footballu w mieście, nieprawdaż?
- Chciałem tylko, by wszystko wróciło do normy. To też było częścią zaklęcia. To
powinno powstrzymać rzeczy przed zmianami - jego głos umarł w żałosnym szepcie.
Cóż, udało się w niektórych aspektach. Nikt nie był w stanie opuścić miasta przez
pięć lat, by znaleźć nową pracę czy pójść na studia. Ale życie w Penance z pewnością się
zmieniło. Jedyne co pozostało z ich czasów w liceum, to to, że każdy znał imię Dereka i
każdy o nim mówił. Chyba nie był to taki zamiar, jakiego się spodziewał.
- I sądzisz, że zabicie mnie posprząta ten cały bałagan? Zabicie Sary nie sprawiło,
że to odeszło - włosy wzdłuż szyi Jessy uniosły się jakby za sprawą elektryczności, gdy
powiedziała to na głos. Niemal bała się tego usłyszeć.
- To sprawi, że to zniknie - powiedział z pewnością. Śmiertelnie spokojny, wstał i
podszedł do niej.- To potrzebuje twojej krwi. Obiecałem Temu twoją krew.
Zrobiła krok do tyłu, wiedząc, że powinna go zastrzelić tam gdzie stał, ale wciąż
pragnęła odpowiedzi.
- Dlaczego To chce mojej krwi?
- Ponieważ obiecałem Temu krew twojej rodziny, za to co chciałem. Widzisz, cena
musi być zapłacona, gdy wykonuje się takie zaklęcia. Poświęcenie. Na początku
wykorzystaliśmy nieco kurczaków. Właśnie w ten sposób wpadłem na pomysł, aby to
zorganizować w twojej stodole. Sarah pokazała mi jak to zrobić. Ale To zażądało większej
ofiary. I zrobiliśmy to. Wróciłaś. Było tak, jakby zadziałało.
- Więc, obiecałeś Temu... mnie?- jej brzuch stał się kwaśny. Za chwilę miała się
pochorować.- Ale dlaczego...
- To był wypadek! Sarah powiedziała, że cena musi być zapłacona we krwi. Ofierze
krwi. Namówiłem Chada, by pomógł mi spieprzyć hamulce w samochodzie twojej mamy.
Żeby wyglądało to jak wypadek - wyglądał na zawstydzonego.- Nie sądziłem, że to też
będzie chciało ciebie. Nie wiedziałem, że będzie chciało tak wiele! Ale powiedziała, że da
Temu krew twojej rodziny, i myślę... nie wiem. Nie zauważyłem... chyba to także zaliczało
ciebie... może Sarah wiedziała, że to także będzie zawierać ciebie, ale tak czy owak, To
przyszło by zebrać żniwa.
Lalka z brudną, plastikową twarzą leżała między nimi na podłodze, nie było dziecko,
które by się nią bawiło. Jej krew zamarzła w żyłach.
- Derek, co stało się z Becky i dziećmi?
Zapłakał bardziej, zakrywając twarz. Przez obrzydliwy moment, Jessa myślała, że
zna odpowiedź. Następnie Derek podniósł głowę i rzucił słoik bimbru na bok.
- Odeszła. To było chore. Coś zraniło To bardzo mocno i ona o tym wiedziała.
- Co wiedziała?- wydawało się mało prawdopodobne, że Becky wiedziała o Tego
istnieniu i nie podzieliła się nowiną z resztą miasta. Nie ważne jak bardzo kochała Dereka,
nie chciała być uwięziona tutaj jak cała reszta.
- Wiedziała kiedy To było ranne, nie miało to wtedy żadnej realnej mocy. Ten
wampir To dorwał i Chad strzelił do Tego i To stało się słabe, więc uciekła - otarł oczy, jej
mina stwardniała.
Mogli się wydostać. Wszyscy mogli się wydostać i przegapili szansę. Teraz naprawdę
było jej niedobrze. Pochyliła się, chwytając za brzuch.
Rzucił się na nią, i była nieprzygotowana. Pociągnęła za spust i strzelba kopnęła ją,
rozbijając się na jej piersi. Pocisk zrobił otwór w podłodze tuż przy stopie Dereka.
Zwymiotowała, drżąc, i wiedziała, że była bezpieczna na chwilę. Derek miał najwrażliwszy
żołądek na świecie.
- Jezu, Jessa!- Derek odskoczył, aby uniknąć rozpryskujących się wymiocin. Dusząc
się, wypluwając resztki z ust, Jessa odwróciła się i uciekła.
Derek chwycił kolbę strzelby i próbował wyrwać ją z jej uścisku, gdy dotarła do
drzwi, więc odwróciła się, ściskając baryłkę. Nie lubiła, gdy broń była wymierzona w jej
brzuch, gdy szarpali się o nią, ale nie zamierzała puszczać. Wyrwie mu broń i tym razem
się nie zawaha.
- Zabiłeś moją rodzinę!- krzyknęła i to odnowiło jej silę. Pociągnęła raz mocno i
broń wysunęła się z rąk Dereka, który puścił ją zbyt nagle, przez co przewróciła się do tyłu
na drzwi z siatką. Uderzyła kręgosłupem o schody z pustaków i ból wypchnął całe
powietrze z jej płuc.
- Jessa!
Poprzez falę bólu, który przysłonił jej wizję i ogłuszył, wiedziała, że był to głos
Grafa. Co on tutaj robił?
Nie żeby to miało jakieś znaczenie, gdy postawił ją na nogi i wyciągnął z domu za
Derekiem. Zauważyła w panice, że go zabije. Chciała jego śmierci, ale nie była to rola
Grafa. Zbyt wielu ludzi zostało skrzywdzonych przez Dereka i zasługiwali na wymierzenie
sprawiedliwości. Prawdziwej sprawiedliwości, nie zemsty, która rodziła się w lęku,
nienawiści i uprzedzeń.
- Graf, nie!- krzyknęła, ale jej obawy były bezpodstawne. Derek przeleciał przez
drzwi i wylądował na mokrej ziemi. Zakaszlał, krew wypłynęła z jego ust.
- Złamane żebra - powiedział Graf, otrzepując dłonie, gdy wyszedł przez drzwi.- Nic
mu nie będzie.
- Będzie - Jessa powiedziała zimno, opierając się chęci kopnięcia go, gdy tam leżał.-
Zabiją go.
- Tak - Graf zgodził się. Skinął głową w stronę drogi, gdzie jakiś kształt poruszał się
w świetle księżyca.
Gdy kształty zbliżyły się, zdała sobie sprawę, co to było.
Miasto Penance, wściekłe i zniecierpliwione, maszerowało w kierunku domu Dereka.
Rozdział 19
Dobrzy ludzie Penance, ciągle głodni egzekucji, zebrali się w maleńkich grupach jak
to było z ostatnią łodzią ratunkową Titanica. Graf wciągnął Jessę za siebie, całkowicie
instynktownie i odepchnęła jego rękę na bok. Tak więc była tak samo głodna krwi jak
każdy inny. Dobra dziewczynka.
Miała do tego prawo. Kiedy dogonił June, Graf był wystarczająco wściekły by ją
zabić. Wiedziała o tym i chętnie zgodziła się na kompromis. Jessa nie umrze tego
wieczoru, tak samo jak June.
- Jeśli Derek to kontroluje, to tylko on zasługuje na śmierć - odpowiedział i June,
która była przerażona i znieruchomiała z powodu jego uścisku na jej warkoczu, zgodziła
się.
- Co jeśli go zabijemy a demon nie odejdzie?- pisnęła.- Co jeśli potrzebujemy go, by
się Tego pozbył?
- Zajmiemy się tym wtedy, kiedy przyjdzie na to czas - Graf odepchnął ją, żeby
mogła zobaczyć jego kły, długie i przerażające w świetle księżyca.
- Albo mogę zapewnić Jessie bezpieczeństwo zabijając cię tu na miejscu.
Graf pociągnął Dereka za tył jego koszuli i postawił go mocno na nogach.
- Jesteśmy tu, by porozmawiać z tobą na temat twojego potwora.
- Nie wiem o czym mówisz - Derek prychnął, gdy Graf pociągnął go przez trawnik.
Chmury rozsunęły się odsłaniając księżyc w pełni, oświetlając podwórko niczym
reflektorami. Ludzkie oczy błysnęły złowrogo w ciemności, wyglądając bardziej potwornie,
niż jakikolwiek wampir, jakiego Graf kiedykolwiek widział, i przez sekundę sam się bał.
June przepchnęła się na przód tłumu.
- Derek, chcesz powiedzieć tym ludziom, co powiedziałeś mnie ostatniej nocy?
- Nie - Derek splunął jak uparte dziecko.
- Sądzę, że powinieneś im powiedzieć, Derek - Graf zachęcił go, a potem wykręcił
jego rękę za plecy dla większej zachęty.
Jessa szła wolno po trawniki, jakby obawiała się podejść bliżej do tłumu. Graf jej
nie winił. Jemu też nie zależało, by się zbratać z ludźmi, którzy zaledwie kilka godzin
prawie spalili ich żywcem.
- Jeśli on tego nie zrobi, to ja to zrobię - June powiedziała i nie było nic przyjaznego
czy swojskiego w jej wypowiedzi.- Wygadujesz wiele głupot, gdy jesteś pijany, Derek.
Zwiesił głowę, ale niczego nie powiedział.
- Derek zrobił coś, czego nie powinien - ogłosił Graf.- Powiedz im o tym, Derek.
Derek jęknął w bólu, gdy Graf ścisnął go mocniej i zaszlochał.
- Dobra! Dobra!- wziął głęboki, drżący oddech.- Ja... ja to zrobiłem.
Graf nachylił się do ucha Dereka i powiedział cicho:
- Oni wiedzą, że ty to zrobiłeś. Powiedzieliśmy im o wszystkim. Pokazaliśmy im
książkę, którą zrobiłeś z Sarah.
- Sprowadź tu swego potwora, żebyśmy mogli go zabić!- krzyknął ktoś z tłumi i
wybuchły okrzyki przemocy.
- Nie mogę tego po prostu wezwać!- próbował przekrzyczeć masę głosów.
- Kłamca!- Jessa podeszła ku niemu, podniosła pięść, jakby miała zamiar go
uderzyć. Chociaż gdy podeszła do niego bliżej, powstrzymała się.- Wezwałeś to całkiem
łatwo do mojego domu, by mnie znaleźć. Przyzwałeś to na sali gimnastycznej, gdy
chciałeś wszystkich oszukać i udowodnić, że jestem czarownicą!
Kilka głośnych krzyków wydobyło się z tłumu, ale nie była to reakcja tak gwałtowna
jakby chciał Graf. Wciąż nie podobał mu się fakt, że myśleli, iż Jessa jest jakąś
czarodziejką.
- Nie gadaj już o tych czarodziejskich gadkach - mruknął pod nosem. Sam nie
chciał, żeby przypomnieli sobie, że jest wampirem.
- On wie, gdzie poszła Becky!- głos Jessy uniósł się nad powstałymi okrzykami
zgrozy i oburzenia.- Nic im nie jest. Wydostali się.
- O czym ty mówisz?- ktoś krzyknął.
- Ona oszalała!- Derek wstał, trzymając się za bok i Grafa aż korciło, żeby znowu go
powalić.
Tłum wydawał się mniej chętny do słuchania Dereka, teraz gdy ich żądza krwi
odwróciła się od Jessy na niego. Powiedziała to zwięźle i szybko, żeby nie spuścili wzroku z
Dereka.
- Powiedział, że Becky i dzieci się wydostali. Jeśli To jest wystarczająco mocno
zranione, to wszyscy możemy się stąd wydostać. Po prostu nigdy nie miał odwagi, by
komuś o tym powiedzieć.
- Wezwij To teraz - June zażądała przed oburzonym tłumem.- Wszyscy jesteśmy na
to gotowi.
W słabym świetle, Graf podsumował broń, jaką ze sobą przynieśli. Większość z nich
miała strzelby, ale było nieco siekier i kijów baseballowych. Co najmniej jedna osoba
przyniosła ze sobą łuk i strzały, co wydawało się nieco zabawne, ale musieli się zadowolić
tym co mieli. Miał nadzieję, że to zadziała. W przeciwnym razie wściekli ludzie znowu na
nich zapolują.
- Jeśli ty tego nie sprowadzisz, to ja to zrobię - powiedziała Jessa. Zacisnęła pięści
przy swoich bokach, otworzyła usta i krzyknęła głośno i piskliwie. Krzyk wciąż brzmiał,
nawet gdy zamknęła usta, i rozniósł się echem wśród drzew i budynków.
- Co to miało zrobić?- Graf zapytał cicho.- Znowu zaczną myśleć, że jesteś wiedźmą.
- To przyjdzie po mnie, ponieważ Derek obiecał mnie jako ofiarę - powiedziała,
determinacja pojawiła się w jej oczach. Zawołała do tłumu.- Derek jest powodem z
którego pojawił się tutaj potwór i to Derek zabił moją rodzinę.
- Teraz co musimy zrobić? Jak To tutaj sprowadzić?- June zapytała Dereka.
- Poczekamy - powiedział żałośnie.
Nie musieli długo czekać. Głośny ryk wzrósł nad drzewami, które znajdowały się po
drugiej stronie drogi przy polu. Pojawił się potwór, czarny punkt pędził przez srebrzyste
liście kukurydzy.
- Graf - Jessa powiedziała, jej głos był spięty i wysoki.
- Nie pozwolę, żeby To się do ciebie dorwało - obiecał, ale odsunęła się od niego,
jakby mu nie wierzyła. Nie miał czasu teraz o tym myśleć. Musiał pomóc zniszczyć
potwora.
- Nie jesteście w stanie Tego zabić - Derek ostrzegł.- To nie umrze. To będzie
wracało, aż nie dostanie tego, po co przyszło.
To w końcu wpadło na przeciwny koniec drogi z rozłożonymi strasznymi pazurami,
jakby chciało zgarnąć ich otwartego pyska, z którego kapała śmierdząca, cuchnąca ślina z
postrzępionych zębów.
Pojawiły się pierwsze strzały i stwór rzucił się na napastników. Jego długie,
guzowate palce sprawiły, że pazury stały się dłuższe i machał nimi niczym nunchaku z
piekła. Ktoś krzyknął. Ktoś pobiegł.
Graf odwrócił się i Derek zniknął. Ten tchórz nawet nie mógł się zmierzyć z
potworem, którego stworzył.
Krew przepłynęła przez żyły Grafa - krew Jessy, co sprawiło, że stał się nieco
napalony na szycie podniecenia związanego ze zbliżającą się walką. Odwrócił się do Jessy i
posłał jej błagalne spojrzenie.
- Idź do nich, kochanie - powiedziała, waląc go sarkastycznie w ramię.
Graf pokręcił głową i zapamiętał, aby później jej powiedzieć, by uważała na swój
język. Szybciej niż mogła mrugnąć, zniknął, biegnąć z bijącym sercem w bitwę i
zatrzymując się przed potworem. Po jego lewej stronie mężczyzna w kombinezonie opadł
na kolano, krwawiąc z głowy.
- Pomóż mu!- June rozkazała, przeładowując swoją strzelbę.
Chociaż bardziej chciał dorwać się do potwora, ten facet potrzebował pomocy. I
przypominając sobie jak to było ostatnio, gdy plątali mu się pod nogami, Graf doszedł do
wniosku, że najlepiej będzie jak zejdą mu z drogi. Chwytając mężczyznę za jego
kombinezon - nie ufał mu na tyle, by chwycić go lepiej z krwią płynącą z jego rany -
przebiegł w mgnieniu oka przez trawnik i zostawił rannego mężczyznę przy nogach Jessy.
- Właśnie tak możesz pomóc - powiedział jej.- Ale jeżeli to się do ciebie zbliży, to
uciekasz, jasne? Jeśli Derek się do ciebie zbliży, też uciekasz.
- Nie martw się, nie jestem głupia - wymamrotała.
- Wiem, że nie jesteś. Jesteś ze mną - puścił jej oczko i pobiegł do tłumu.
Wydawało się, że nikt nie potrzebował natychmiastowego ratunku, więc pobiegł wprost na
potwora, mając nadzieję, że strzały z tłumu nie trafią w niego. Walnął potwora w brzuch,
przez co ten cofnął się o krok. Graf sam upadł, kolidując z twardą ziemią z "uff." Wstał na
nogi zanim masywne pazury potwora uderzyły w ziemię tam, gdzie dopiero co leżał.
- Zastrzelą cię albo zostaniesz zabity!- June krzyknęła przez niekończące się salwy
strzałów.- Wynoś się stamtąd.
Uśmiechnął się do niej i potrząsnął głową. Potwór złapał w pięść młodego faceta ze
strzelbą. Masywne pazury rozdarły biednego dzieciaka na pół, ale jego broń wyszła bez
szwanku. Graf złapał ją i wystrzelił z dubeltówki, zanim To zdążyło znowu zaatakować.
Pozostawiło to To bez okropnego kciuka, ale jeden pazur był lepszy niż trzy,
To ryknęło w furii i odwróciło swe małe, paciorkowe oczy na Grafa.
- Zmęczyłeś się już zabijaniem tych żałosnych ludzi? Chcesz powalczyć z
prawdziwym potworem?
Musiała być w tym jakaś inteligencja, ponieważ To odpowiedziało odsunięciem się
od dobrych ludzi Penance. Rzuciło zwłokami w Grafa z taką siłą, że kilka karków zostało
złamanych, gdy ciała walnęły w Grafa zwalając go na ziemię. Uwięziony pod stertą ludzi,
niektórymi martwymi, niektórymi ciężko rannymi, nie było sposobem w jaki Graf miał
zamiar spędzić tą walkę.
- No chodź - June krzyknęła, nakazując swym kolegom z bronią z bezsilną
wściekłością. Wiedziała, że przegrywali - było to wystarczająco widoczne w rozpaczy w jej
glosie. Graf usiłował się, aby strząsnąć z siebie oszołomionych i martwych ludzi. Przez cały
czas bestia zmagała się z kulami które na nią leciały, wyrywając kilka głów jak stokrotek z
chwastów.
Graf chwycił jedno z połamanych ciał, którymi został obrzucony i zamachnął się nim
z całej siły w brzuch Tego. To złapało ciało trupa w powietrzu swoją zrujnowaną łapą i
zdusiło resztę z ogromną siłą.
- Graf, nie!- June wrzasnęła z przerażeniem. Walka wydawała się momentalnie
zatrzymać, gdy mieszkańcy Penance zauważyli, że użył jednego z nich jako broni.
- Trzymaj się pomagania rannym, ty pieprzony kretynie - splunęła na niego i Graf
nieśmiało zgarnął kobietę ze złamaną kostką. Kiedy wydostał ją z niebezpieczeństwa,
dwóch innych mężczyzn potrzebowało pomocy.
Graf zauważył, że bestia musiała już przyjąć jakieś pięćdziesiąt strzałów. Ale To
wciąż stało, wciąż walczyło tak mocno jak zawsze. Nie schlebiał sobie, że zrobił więcej
szkody gołymi rekami, niż grupa wkurzonych pseudo myśliwy z bronią palną. Dlaczego ten
skurwiel jeszcze nie padł, lub przynajmniej się nie cofnął?
Zgarnął starszą kobietę, która miała opuchniętą kostkę i odniósł ją w bezpieczne
miejsce mimo jej protestów i zapewnień, że mogła walczyć.
Znajomy głos krzyknął głośno i przenikliwie z wnętrza walki i Graf przepchał się do
June. To wbiło swój pazur w jej udo i ciągnęło ją do swojej kapiącej, szerokiej szczęki.
- June!- Graf chwycił najbliższy dostępny obiekt, jakim były widły - Jessa
wspomniała, że zadawały ból jak cholera - i rzucił nimi nad zakrwawioną trawą. Ledwo w
To trafił i pchnął widły w dolną szczękę potwora, aż krzycząc i pchając w język. Kiedy To
puściło June i miękki kawałek ciała języka walnął na ziemię, Graf wykorzystał tą okazję, by
wyciągnąć June w bezpieczne miejsce.
- Trzymaj się - ostrzegł, przerzucając ją przez ramie. Natychmiast rzucił ją na trawę
obok Jessy i rannych, którymi się zajmowała.
- Nic mi nie będzie - zapewniła ją, sycząc, gdy schyliła się nad jej nogą. Było
mnóstwo krwi, ale nie wyglądało na to, żeby miała być naruszona tętnica. Nie zabrakło jej
jeszcze szczęścia, nawet jeśli było gówniane.
Jessa chwyciła go za ramię zanim zdążył zniknąć w walce po raz kolejny.
- Coś jest nie tak. Do tej pory powinno uciec.
- Masz rację - zgodził się.- Ale nie wiem co się dzieje.
- To musi być sprawka Dereka - przygryzła wargę, jej wzrok skierował się w stronę
potworę.- Może znowu zaczął jakieś zaklęcie, żeby powstrzymać To od ucieczki.
Kiedy znowu na niego spojrzała, na jej twarzy pojawił się przestraszony, szalony
wyraz. Jej źrenice rozszerzyły się, a jej puls zatrzymał i zaczął walić w jej gardle. Potem
prawie tak szybko jak wampir, ruszyła by stanąć obok niego. Nie obok. Przed nim.
Odwrócił się i zobaczył Dereka, którzy trzymał strzelbę Jessy wymierzoną w głowę
Grafa. Jessa krzyknęła:
- Nie!- i chwyciła lufę, zakrywając dłonią wylot. W eksplozji krwi i kości, strzał
przebił się przez jej dłoń i jej twarz. Upadła jak lalka, jej kolana złożyły się, następnie
opadł jej tułów, ramiona zgniotły się pod nią.
To ryknęło.
Podmuch ciepła i bąbelkującego światła rozprzestrzeniło się w powietrzu, poprzez
wyciszone krzyki przerażonych ludzi, którzy z Tym walczyli.
I wtedy potwór upadł na jedno kolano, następnie zaczął wsiąkać w ziemię.
Pozostało po nim nic innego, jak bulgocząca czerń, która także zniknęła w ziemi.
Mieszkańcy Penance zamarli w szoku, wpatrując się w miejsce, w którym dopiero co
był potwór.
Graf na nich nie patrzył. Nie mógł oderwać oczu od Dereka, który stal, trzęsąc się
jak człowiek, który zorientował się, że ma przed sobą tygrysa, ale zabrakło amunicji. Graf
nawet nie warknął ostrzegawczo przed tym, jak się na niego rzucił. Nie ugryzł go. Zwalił
go na ziemię, czekając aż wstanie i znowu go znokautował. Derek cofnął się do tyłu na
odwróconych rękach jak krab, gdy Graf znowu go powalił.
Mieszkańcy Penance zatoczyli się w kierunku domu, ich twarze i ubrania były
pokryte czarną sadzą i dymem. Niektórzy z nich upuścili broń. Inny trzymali ją mocno.
Wszyscy ruszyli w stronę Dereka.
Kiedy nadszedł pierwszy cios - cios kolbą strzelby, która sprawiła, że Derek wypluł
krew i zęby - Graf był przekonany, że Penance samo wymierzy sprawiedliwość. Nagle
pozbawiony energii, odwrócił się do Jessy.
Leżała twarzą do dołu w ciepłej kałuży tworzącej się pod jej głową. Lepki szkarłat
sączył się z jej włosów, a teraz już wokół źdźbeł trawy, wsiąkając w piasek. Kiedy spojrzał
na nią, Graf całkowicie mimowolnie wciągnął oddech, dostał czkawki i złapał się za pierś w
której zintensywniał ból, który się już w niej pojawił. Ukląkł obok niej i uniósł jej jedną
bezwładną rękę, wciąż ciepłą, ale szybko chłodniejącą w śmierci. Przewrócił ją na plecy i
odwrócił swą twarz.
Krew zwykle mu nie przeszkadzała; była przypisana do pracy wampira. Chociaż
patrzenie na Jessę było niemożliwe. Nie chciał zobaczyć jej twarzy, której w połowie nie
było i była zniszczona. Nie chciał zobaczyć dowodu na to, że jej kruche śmiertelne życie
gasło.
Jej śmiertelne życie. Jego kły zabolały i wysunęły się z jego dziąseł. Nie było
wątpliwości, że chciał uratować Jessę. Nie było wątpliwości, że to by zadziałało, widział
przecież wampiry, które zostały stworzone z gorszych śmierci niż i zostali perfekcyjnie
wyleczeni. Ale czy chciała być uratowana? W Penance niczego dla niej nie było. Jej rodzina
była martwa. Jej dom został zniszczony. Była głęboko nieszczęśliwa, gdy się pojawił.
Chciała wieczność tego nieszczęścia?
Grafowi trudno było sobie wyobrazić, jak można było nie być szczęśliwym, gdy było
się wampirem. Trudno mu było sobie wyobrazić, że nie obudzi się jutrzejszej nocy bez
Jessy u swego boku.
Mógł ją uszczęśliwić? Na tyle, żeby chciała żyć wiecznie?
Podczas gdy dobrzy ludzie Penance zbili Dereka na śmierć na jego trawniku, Graf
wziął Jessę w swoje ramiona i cicho odszedł.
Rozdział 20
W pokoju było ciemno i niesamowicie cicho. Pomimo braku światła, Jessa
zobaczyła wyraźnie kształty mebli w swojej sypialni i odetchnęła, zatapiając się z
powrotem w łóżku. Przycisnęła dłoń do swojej piersi. Takie koszmary zawsze przyspieszały
jen puls i płuca bolały ją od dyszenia.
Jej ręka znieruchomiała tam, gdzie leżała. Jej pierś się nie ruszała. Zassała
powietrze w gwałtownym szarpnięciu; jej dłoń uniosła się i opadła w ruchu, tylko raz.
Sięgnęła do swoich włosów i pogładziła je. Nie były wilgotne od potu. I była
spragniona. Tak bardzo spragniona.
Obok niej usiadł Graf. Cudownie pachniał, tak znajomo, że chciała wtulić twarz w
jego szyję i nim oddychać. Chwila, Graf nie miał zapachu.
- Dobrze się czujesz?- zapytał, dotykając jej ramienia, w taki sam sposób robili to
ludzie na pogrzebie jej rodziców. Czuć się dobrze?- Jak się trzymasz?- było to dziwne
pytanie od Grafa. Brakowało mu typowego humoru...
- Czuję się dobrze - powiedziała mechanicznie, a następnie się poprawiła.- Nie, nie
czuję się dobrze. Coś jest nie tak.
- Nic nie jest nie tak- wziął ją w ramiona, na co mu pozwoliła, ponieważ miała inne
zmartwienia, niż jej ciało. Pocałował ją w policzek i pogładził jej włosy.- Jaka jest ostatnia
rzecz, jaką pamiętasz?
Ostatnią rzeczą? Ledwo pamiętała ostatnią noc jako całość.
- Myślę, że była walka z Tym... pamiętam pazury Tego i pamiętam wielu ludzi,
którzy strzelali...
Strzelanie. To było coś.
- Derek miał broń?
Graf wydał w gardle niski głos.
- Miał. To dobrze, że to pamiętasz.
- Czekaj - pamiętała broń i Derek kierował to na Grafa. Przypomniała sobie, jak
położyła dłoń na lufie i...
- Strzelił do mnie!
- Nie panikuj!- Graf wyciągnął ręce, jakby próbował powstrzymać ją od skoczenia z
krawędzi.- Mogę to wyjaśnić.
Strzelba wystrzeliła, strzał rozproszył, przedziurawił jej dłoń, rozpryskując się na jej
twarzy i piersi. Pogładziła dłońmi swoją twarz, która wedle wszystkich praw powinna
zniknąć.
- Zamieniłeś mnie w siebie.
- Mogę wyjaśnić - powtórzył, ale wyraz jego twarzy mówił: O cholera.
- Co tu jest do wyjaśniania - wzruszyła ramionami, myśląc, że powinna być sztywna
i obolała od snu, ale tak nie było. Czuła się niesamowicie. Nie tylko w ciele, ale i duchem,
jeśli istniało coś takiego.- Uratowałeś mi życie.
- Nie, tak jakby to cię zapiłem - przechylił głowę na jedną stronę.- Bierzesz to
strasznie dobrze.
- Jestem, prawda?- wzruszyła ramionami.- To lepsze niż bycie martwą.
- To prawda - podrapał się po głowie.- Muszę być szczery, spodziewałem się, że
zwariujesz.
- Wciąż mogę - może pełny wpływ tego co się wydarzyło jeszcze w nią nie wsiąknął.
Kiedy to się stanie, będzie miała prawo by zbzikować. W tej chwili miała ważniejsze
sprawy na głowie.- To zniknęło?
- Tak. I Derek jest...
- Martwy - powiedziała za niego. Bryła zmieszanego smutku i złości wzrosła w jej
gardle.- Teraz mogę oszaleć.
- Lepiej nie - czy to zazdrość usłyszała w jego głosie? Spodobało się jej to bardzo
niepokojący i karygodny sposób.
- Zmieniłeś kogoś innego w... wampira?- pomyślała o tych wszystkich ludziach,
którzy leżeli na trawie we krwi.
Graf pokręcił głową.
- Tylko ciebie, o ile mi wiadomo.
Słysząc o własnej śmierci było dziwnym doświadczeniem, jakiego Jessa
kiedykolwiek doświadczyła. Chciało się jej śmiać na absurdalność tego.
- Muszę ci coś powiedzieć - Graf wyglądał na nieco zirytowanego jej nastrojem.
Może cokolwiek zamierzał jej powiedzieć, było bardziej odpowiednie dla nowe, szalonego
wampira zamiast nowego, spokojnego.- Nie chcę, byś myślała, że to co zrobiłem cię do
czegoś zobowiązuje wobec mnie.
Skinęła głową, dając do zrozumienia, że go słuchała.
Ciągnął dalej.
- Nie musisz ze mną iść, więc nie myśl, że cię do tego zmuszam. Mam zamiar się
stad wydostać. Mam życie na zewnątrz tego miejsca i muszę do niego wrócić.
Czyżby ją rzucał? Ostrożnie zmieniła swoją minę, żeby nie mógł dostrzec
rozczarowania i bólu.
- Rozumiem.
- Nie, nie rozumiesz - chwycił ją za kark i przycisnął jej usta do swych, całując ją
jakby w innym języku, który łatwiej wytłumaczył co miał na myśli. Kiedy oderwał swe usta,
oparł się czołem o jej.- Mówię, że nie zmuszam się, żebyś szła ze mną. Chcę, żebyś ze
mną poszła. Potrzebuję cię. I jeśli będę musiał, to wyciągnę cię stać kopiącą i krzyczącą.
To nie będzie konieczne. Rozejrzała się po pokoju, po jej zdjęciach z Derekiem i
Becky na zakończeniu szkoły, zerknęła na tapetę, która miała w rogu namalowanego
jednorożca, którego stworzyła markerem gdy miała pięć lat. Był to pokój w domu w
którym prowadziła inne życie, gdy żyli jej rodzice, które było zupełnie innego od tego
obecnego. Dom był teraz pustą muszlą, gdy to wszystko zniknęło.
W oddali usłyszała wycie syreny pogotowia, które się zbliżało. Ambulans. W
Penance. Roześmiała się, gdy ten obcy dźwięk wyprodukował w jej mózgu obraz jazdy
wzdłuż drogi do zakrwawionej ofiary wypadku, która była bezradnie związana. Jej usta
wypełniła ślina. Uśmiechnęła się wolno do Grafa.
- O co chodzi?- zapytał nerwowo, wyraźnie przewidując odrzucenie.
Uniosła brew do góry i oblizała usta.
- Ukradłeś kiedykolwiek karetkę?