Patterson James Maximum Ride 04 Globalne Ocieplenie, Ostatnie Ostrzeżenie (tłum nieof)

background image

JAMES PATTERSON

MAXIMUM RIDE 04

OSTATNIE OSTRZEŻENIE

background image

Prolog

Państwowy Las Windsor, w stanie Massachusetts

- Śśśśśś

Zbroje żołnierzy robiły dziwnie syczący hałas. Ale oprócz

niewielkiego dźwięku blach przesuwanych sprawnie i bez zarzutu nad

sobą, oddział był nienaturalnie spokojny przesuwając się przez las,

zbliżając do ofiary.

Cichy dźwięk spowodował, że kierujący zespołem spojrzał w dół

na ekran na nadgarstku. Duże czerwone litery przewijały się w

poprzek: ATAK ZA 12 sekund. . . 11. . . 10. . .

Kierownik zespołu wcisnął przycisk, a obraz na ekranie zmienił

się: wysoka, chuda dziewczyna z brudem rozmazanym na twarzy i

splątanymi brązowymi włosami, z piorunującym wyrazem twarzy.

CEL 1 został oznaczony jej twarzą.. . . 9. . . 8. . .

Jego ekran na nadgarstku zapiszczał ponownie, a obraz zmienił

się na ciemnowłosego, ciemnookiego, nachmurzonego chłopaka. CEL

2.

I tak dalej, obraz zmieniał się co pół minuty, kończąc wreszcie na

portrecie małego, brudnego czarnego psa, patrzącego w kamerę ze

zdziwieniem.

Kierownik zespołu nie rozumiał, dlaczego docelowe 7 było

zwierzęciem. Nie potrzebował tego rozumieć. Wszystko to co

wiedział to to, że cele te zostały wyznaczone do schwytania.. . . 3. . .

2. . . 1. . .

background image

Lider wyemitował tak wysoki dźwięk, że tylko jego członkowie

zespołu mogli go usłyszeć. Skinął w stronę małej zniżonej kabiny,

którą otoczyli w lesie.

Idealnie zsynchronizowani, jak tylko potrafią być maszyny, ośmiu

członków zespołu niosących na ramionach osiem przenośnych

wyrzutni rakiet, celujących prosto w kabinę. Z awhoosh, osiem

dużych sieci wykonanych z plecionego Kevlaru wystrzeliło z armaty i

rozłożyło z geometryczną dokładnością w powietrzu, obejmujący

kabinę prawie w całości.

Kierownik zespołu uśmiechnął się triumfalnie.

"Łup został opanowany, Szanowny Panie," powiedział szef

zespołu monotonnie.

Duma nie była tolerowana w tej organizacji.

"Dlaczego tak mówisz?" TheUber - dyrektor zapytał jedwabistym

tonem.

"Kabina została zabezpieczona.”

"Nie. Nie do końca ", powiedział theUber-dyrektor, który był

czymś więcej niż ludzką głową przymocowaną za pomocą sztucznego

kręgosłupa na szeregu pól z pleksiglasu. Thebioengina kontrolowała

przepływ powietrza przez jego struny głosowe, co sprawiało że mógł

westchnąć, tak też zrobił. "Komin. Świetlik.”

Kierownik zespołu zmarszczył brwi. "Kominem nie sposób się

wspiąć", powiedział, opierając się na swojej wewnętrznej

encyklopedii. Przewijał szybko zdjęcia celu.

Nagle ważny szczegół zwróciło jego uwagę, a on zamarł.

background image

W rogu jednej z fotografii, było widoczne wielkie, pierzaste

skrzydło. Przywódca zespołu wyśledził je, zrobił powiększenie tylko

na tej części obrazu. Skrzydła wydają się być związane z łupem.

Łup potrafił latać.

Zostawił drogę ewakuacyjną otwartą.

Zawiódł!

TheUber dyrektora zamknął oczy, wysyłając w myślach sygnał do

nanoprocesora wszczepionego w jego mózgu. Otworzył oczy w

chwili, gdy kierownik zespołu i jego oddział wyparowywał z

trzaskiem. Wszystko, co po nich pozostało, to gryzący w nos zapach

zwęglonego ciała i olej mechaniczny.

background image

Rozdział 1

Kolejna część wielkiego obrazu

W INNYM LESIE. Nie powiem gdzie.

Dobra, nie trzeba być geniuszem, żeby wyobrazić sobie, że

pogrzeby są do kitu. Nawet jeżeli nie znaliście tej osoby, to wciąż jest

całkowicie smutne. Kiedy znaliście tę osobę, cóż, powiedzmy że to o

wiele gorsze niż złamane żebro. I kiedy dopiero co dowiedzieliście

się, że osoba ta była waszym przyrodnim bratem zanim umarł, to daje

zupełnie nowy poziom bólu.

Ari. Mój przyrodni brat. Mieliśmy tego samego „ojca’’ – Jeb

Batchelder, i możecie wierzyć w tamten cudzysłów wokół „ojca’’.

Najpierw poznałam Ari’ego jako słodkiego, małego dzieciaka,

który chodził za mną po całej Szkole, okropnym więzieniu

naukowym, gdzie się wychowałam. Potem uciekliśmy ze Szkoły, z

pomocą Jeba, i prawdę mówiąc już później nie poświęciłam mu ani

jednej myśli.

Potem został przemieniony w groteskowego pół-człowieka pół-

wilka, jego siedmioletnie uczucia krzywo wzmocnione wewnątrz jego

chemicznie zmodyfikowanego genetycznie mózgu. Został zmieniony

w potwora, i wysłali go po nas, z różnymi nieprzewidywalnymi,

makabrycznymi wynikami..

Następnie była ta walka w tunelach metra pod Manhattanem.

Grzmotnęłam jego głowę w pewien sposób, jego kark złamał się o

krawędź peronu…i nagle stał się martwy. Przez jakiś czas, w każdym

bądź razie.

background image

W końcu, kiedy zrozumiałam że go zabiłam, różnego rodzaju

wilgotne emocje przykleiły się do mojego mózgu. Winy, szok, żal...

ale także ulga. Kiedy żył, usiłował nas zabić - mam na myśli stado. Ja

i moja wesoła banda mutantów dzieci ptaki. Tak więc jeżeli on był

martwy, to było o jednego wroga mniej polującego na moją rodzinę.

Wszystko jedno, czułam się okropnie, że zabiłam kogoś, nawet

przez przypadek. Jestem po prostu czuła, to dlatego, tak sądzę. Trudno

jest być czternastoletnią bezdomną z, tak, skrzydłami, bez posiadania

pęczku kilku wilgotnych emocji pływających w każdym miejscu.

Ari teraz nie żyje naprawdę. Nie zabiłam go tym razem, tak

myślę.

"Potrzebuję pożywienia." Total, nasz pies, węszył, ocierał się

wokół moich kostek tak, jakbym miała w jednej z nich snieckersa.

Mówiąc o wilgotnych emocjach.

Kuks wcisnęła się bliżej mnie i wzięła mnie za rękę. Jej druga

ręka znajdowała się na ustach. Jej duże brązowe oczy były pełne łez.

Żadne z nas nie jest dużym beksą, nawet sześcioletnia Angela czy

Gazik, który ma tylko osiem lat. Kuks ma jedenaście a Iggy, Kieł i ja

czternaście.

Technicznie rzecz biorąc, wszyscy jesteśmy jeszcze dziećmi. Ale

trzeba dużo, mówię dużo, aby każdy z nas zaczął płakać. Mieliśmy

złamane kości bez płaczu. Dziś jednak to było jak inne nastanie

potopu i Noe budował arkę. Gardło mnie bolało od powstrzymywania

łez, czułam, jakbym połknęła pięść z gliny.

background image

Angela wystąpiła naprzód i delikatnie rzuciła garść brudu na

zwykłą drewnianą skrzynię w dole dużego otworu. Otwór, który

wymagał od nas wszystkich trzech godzin kopania.

"Pa, Ari," powiedziała. "Nie znałam Cię zbyt długo i nie lubiłam

Cię przez większość tego czasu. Ale lubiłam cię na końcu. Pomogłeś

nam. Uratowałeś nas. Będę tęsknić. I nie mam na myśli twoich kłów

ani nic." Jej niski głos załamał się i odwróciła się i zakopała swoją

twarz w mojej piersi. Pogładziłam jej włosy i przełknęłam ślinę.

Gazik był następny. On także pokropił brud na trumnie. "Przykro

mi z powodu tego, co ci robili," powiedział cicho. Jego kolczaste

włosy złapały smugę światła słonecznego i wydawało się, że oświetla

ten mały dół. "To nie twoja wina."

Rzuciłam krótkie spojrzenie w kierunku Jeb’a. Miał zaciśnięte

szczęki, oczy pełne bólu. Jego jedyny syn leżał w pudełku w ziemi.

Pomagał go tam umieścić.

Dzielnie, Kuks podeszła bliżej do grobu i rzuciła na nią jakiś

brud. Starała się mówić, ale zaczęła płakać. Przyciągnęłam ją do

siebie i zamknęłam w mocnym uścisku. Spojrzałam na Iggy’iego.

Jakby wyczuł, podniósł rękę i upuścił. "Nie mam nic do powiedzenia."

Jego głos był gruby.

Następna kolej była Kła, ale machnął mi, żebym szła. Total upadł

w szloch na moje buty, więc delikatnie odłączyłam go i podeszłam do

grobu. Miałam dwie cieplarniane lilie i upuściłam je na trumnę

mojego przyrodniego brata.

background image

Jako przywódca stada, powinnam wygłosić mowę. Nie było

sposobu, aby podsumować to, co czułam. Zabiłam Ariego raz, a

potem patrzyłam jak ponownie umiera po tym, jak uratował mi życie.

Znałam go, gdy był małym, słodkim dzieckiem i znałam go jako

Eraser ciężki. Walczyłam z nim niemal na śmierć, a zakończyłam

wybierając go najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek będę

miała.

Nienawidziłam w nim wszystkiego, a potem okazało się, że

dzieliliśmy połowę naszego ludzkiego DNA. Nie znajdowałam na to

słów, a ja jestem królową słów. Nie miałam nic.

Kieł podszedł z tyłu i dotknął moich pleców. Spojrzałam na niego,

na jego ciemne oczy, z których nie mogłam nic wyczytać. Pokiwał

głową i jakoś tak pogłaskał moje włosy, a następnie przesunął się do

przodu i rzucił trochę ziemi na trumnę.

"No, Ari, przykro mi, że to się tak zakończyło", powiedział tak

cicho, żel ledwo go usłyszałam, nawet z moim supersłuchem. "Byłeś

porządnym małym dzieckiem, a potem stałeś się totalnym koszmarem.

Nie ufałem Ci - aż do samego końca. Nie znałem Cię za bardzo, nie

interesowałem też." Kieł przerwał i odgarnął niektóre zbyt długie

włosy z oczu. "Teraz, czuje się to jako największą tragedię spośród

wszystkiego ."

Dobra, to mnie dobiło. Pan Skała bywa w pełni uczuciowy?

Wyrażania uczuć? Łzy spłynęły mi po policzkach, zakryłam ręką usta,

starając się nie wydać żadnego dźwięku. Kuks otoczyła mnie

ramieniem, czułam drżenie moich ramion, Angela trzymała mnie

background image

mocno. Wtedy każdy mnie trzymał, istny uścisk stadny, położyłam

głowę na ramieniu Kła i zapłakałam.

Rozdział 2

NIE MA ODPOCZYNKU dla grzeszników. Ale wiesz o tym.

Jak tylko uroczystość pogrzebowa się skończyła i Ari został

pochowany, Jeb powiedział:

- Musimy iść. - Jego twarz była blada i smutna. - Dr Martinez i ja

mówiliśmy ci o tej podróży do Waszyngtonu. Uważamy, że sprawą

kluczową jest, abyście uczestniczyli w tym spotkaniu.

Westchnął, nie patrząc na grób Ariego.

- Jeszcze raz, dlaczego to jest takie ważne? - spytałam, starając się

odwrócić uwagę od smutku. Nie takie proste. - Powiedziałeś coś na

temat rządu, blablabla?

Jeb zaczął wynurzać się z lasu. Ze mną na czele i Kłem

strzegącym tyły, poszliśmy za nim ostrożnie.

- Po wszystkim, co się wydarzyło w Niemczech - powiedział Jeb -

Skontaktowaliśmy

się

z

kilkoma

bardzo

ważnymi,

wyżej

postawionymi ludźmi w rządzie. Ludźmi, którzy rozumieją, którzy są

po naszej stronie.

Miałam ochotę zapytać: „Co to znaczy ‘po naszej stronie’,

kemosabe?”. Ale nie zrobiłam tego.

- Oni chcą się spotkać z Tobą. - ciągnął dalej. - Szczerze mówiąc,

to byliby ważni i cenni sojusznicy, którzy faktycznie mogliby

zaoferować ochronę i zasoby. Ale są bardzo praktyczni, muszą

background image

zobaczyć cudowne dzieci na własne oczy. - Odwrócił się i obdarował

nas smutnym uśmiechem.

- Jeśli poprzez „cudowne dzieci” masz na myśli niewinne dzieci z

probówki, których DNA zostało siłą rozplątane i połączone z dwoma

procentami ptasiego genu, taa, myślę że to byłoby o nas. -

powiedziałam. - Bo to cud, że nie jesteśmy kompletnymi świrami w

pracy i mutancką klęską żywiołową.

Jeb skrzywił się i krótko skinął głową, akceptując swoją rolę w

naszym krótkim, trudnym życiu.

- Cóż, jak już mówiłem, oni chcą cię widzieć. I twoja mama - Dr.

Martinez - i ja, naprawdę zalecamy ci iść.

Doszliśmy do skraju lasu, a tam znajdowało się małe lądowisko,

wyskrobane w środku lasu jak rana. Elegancki, prywatny odrzutowiec

czekał tam, dwóch uzbrojonych agentów Secret Service stało na

schodach wejściowych.

Zatrzymałam się dziesięć jardów od odrzutowca, robiąc krótkie

rozpoznanie. Siła przyzwyczajenia. Nikt nie zaczął do nas strzelać.

Żadnych hord Erasers albo Latających Chłopców wyłaniających się z

lasów.

- Nie wiem. – powiedziałam, patrząc na odrzutowiec. - Czuję się

dziwnie tym, że nikt nie zarzuca mi czarnego kaptura na głowę.

Kieł parsknął obok mnie.

Jeb szedł na przedzie, ale teraz się odwrócił.

- Max, rozmawialiśmy o tym. Ten samolot naprawdę przeniesie

was do Waszyngtonu szybciej niż sami byście polecieli.

background image

Jesteśmy młodymi pilotami? zapytacie. Dlaczego nie. Jeżeli jest

kilku nowych czytelników, zapraszamy! Ten mutant, o którym

wspominałam? Jesteśmy w 98 procentach ludźmi, a w dwóch

procentach ptakami. Mamy skrzydła; latamy. Czytaj dalej. Już

wkrótce dostaniesz wszystko.

- Taa - powiedziałam, ciągle odczuwając wątpliwości. Generalnie

chciałam obrócić się, biec i rzucić się w powietrze. Ten słodki pęd

wolności, uczucie moich silnych skrzydeł unoszących mnie z dala od

ziemi….

Zamiast tego, Jeb chciał mnie zapakować do tego małego

odrzutowca, jak sardynkę. Ponurą, opierzoną sardynkę.

- Max - powiedział Jeb bardziej miękko i automatycznie stanęłam

na baczność. - Nie ufasz mi?

Sześć par oczu stada zwróciło się do niego. Siedem, jeśli liczyć

Totala.

Psychicznie przejrzałam możliwe odpowiedzi:

1. Sardoniczny śmiech ( zawsze dobre ).

2. Wywrócić oczami i prychnąć w niewierze.

3. Sarkastyczne „ Chyba żartujesz”.

Każda z tych odpowiedzi wydawała się być w porządku. Ale

ostatnio trochę wydoroślałam. Mały zawód miłosny, trochę walki na

śmierć i życie, dowiedzenie się, kim byli moi prawdziwi rodzice - to

wszystko w wieku dziewczyny.

Więc spojrzałam na Jeba i powiedziałam:

background image

- Nie. Ale ufam mojej mamie, a ona widocznie ufa Tobie. Więc,

trochę metalowa puszka z tego odrzutowca.

Szłam w kierunku samolotu, widząc w spojrzeniu Jeba ból i żal.

Czy kiedykolwiek będę w stanie wybaczyć mu wszystko, co haniebnie

uczynił mnie, stadu? Miał swoje powody: myślał, że pomaga, że to dla

większego dobra, myślał, że to pomoże mi w wykonaniu mojej misji.

Cóż, la-di-dah dla niego. Nie wybaczam tak łatwo.

I nigdy, przenigdy nie zapominam.

Rozdział 3

ODRZUTOWIEC NIE POSIADAŁ normalnych rzędów siedzeń.

W środku wyglądało to bardziej jak pokój. Było tutaj więcej agentów

Secret Service i, szczerze mówiąc, przyprawiali mnie o dreszcze –

mimo że wiedziałam iż byli tymi samymi ludźmi, którzy czasem

chronili prezydenta.

Ale jest coś w prostym, czarnym garniturze, okularach

przeciwsłonecznych i słuchawkach, co automatycznie przyprawia

mnie o nerwowość. Połącz to z nieuniknionym dudnieniem serca i

klaustrofobią, które pochodzą od zamknięcia w małej przestrzeni,

więc byłam w zasadzie gotowa by rozerwać każdego na strzępy, kto

by się do mnie odezwał.

Z drugiej strony, jeśli coś niebezpiecznego by się stało podczas

lotu, wiedziałam, że szóstka latających dzieci wyszłaby z tego bez

szwanku.

background image

Zrobiłam szybki, 360 stopniowy rekonesans wnętrza samolotu.

Angela i Total zwinęli się razem na małej kanapie, spali. Gazik i Kieł

grali w pokera, używając żetonów zamiast groszy. Iggy rozwalił się na

leżaku, słuchając iPoda, którego podarowała mu moja mama.

- Jestem Kevin Okun, twój steward. Masz ochotę na sodę? –

bardzo przystojny mężczyzna trzymający napoje, stanął koło mojego

fotela.

Nie zaszkodzi, jeśli to zrobię, Kevinie Okunie.

- Uh, colę dietetyczną? Jedną, która nie została jeszcze otwarta.

Nie bądź zbyt ostrożna.

Wręczył mi zamkniętą puszkę i plastikowy kubek z lodem.

Naprzeciwko mnie, Kuks usiadła skwapliwie.

- Czy masz Barq’s? To piwo imbirowe. Piłam je w Nowym

Orleanie i jest bajeczne.

- Przykro mi - żadnego Barq’s. - powiedział Kevin Okun, nasz

steward.

- Ok. - powiedziała Kuks, rozczarowana. - A masz jakiegoś Jolta?

- Cóż, to ma w sobie dużo kofeiny. - powiedział.

Spojrzałam na Kuks.

- Ta, bo po tym wszystkim, przez co przeszliśmy, martwimy się o

twoje spożycie kofeiny.

Wyszczerzyła zęby, jej gładka, ciemna twarz rozpogodziła się.

Steward postawił drinka na malutkim stoliku pomiędzy mną a

Kuks.

- Dziękuję. - powiedziała Kuks.

background image

Steward skierował się z powrotem do kuchni, a Kuks sięgnęła po

puszkę. Kiedy jej ręka znajdowała się jeszcze kilka cali od napoju,

puszka przesunęła się prosto w stronę jej palców, chwyciła ją.

Natychmiast spojrzałyśmy na siebie.

- Samolot się przechylił. - powiedziała.

- Ta, oczywiście. - zgodziłam się. - Ale…tylko zobaczmy, tylko

dla naszej własnej rozrywki, niech…

Wzięłam od niej puszkę i postawiłam z powrotem na stoliku.

Sięgnęłam po nią. Pozostała na miejscu. Kuks sięgnęła po nią.

Przesunęła się do niej.

Nasze oczy szeroko otwarte, patrzyłyśmy się na siebie.

- Samolot znowu się przechylił. - powiedziała Kuks.

- Hm. - powiedziałam. Wzięłam puszkę i ustawiłam ja po innej

stronie. Puszka przesunęła się ku niej.

- Jestem magnetyczna. - wyszeptała, na wpół przestraszona i

przerażona.

- Mam nadzieję, że nie zaczniesz się przyklejać do lodówki i

takich tam. - powiedziałam z niedowierzaniem.

Kieł klapnął obok mnie, a Gazik dołączył do nas wciskając się

obok Kuks.

- Co się dzieje? - spytał Kieł.

- Jestem Magnetyczną Dziewczyną! - powiedziała Kuks, godząc

się już z jej nowymi umiejętnościami.

background image

Z podniesionymi brwiami Kieł wziął do ręki metalowe pióro i

przytrzymał go naprzeciw ramienia Kuks. Puścił je, a ten spadł na

podłogę.

Kuks zmarszczyła brwi. Potem sięgnęła po pióro, a to poleciało

prosto w jej rękę z odległości kilku cali.

Gazik wydał niski gwizd.

- Jesteś czymś w rodzaju magnesu. Super!

- Nie, to nie to. - powiedział cicho Kieł. - Potrafisz przyciągnąć

metal - może tylko wtedy, gdy tego chcesz.

Cóż. Reszta lotu minęła nam na zabawie z Kuks i jej nowo

odkrytymi, dziwacznymi zdolnościami. Kiedy zbliżyliśmy się do DC,

Jeb przyszedł dać nam dziesięć minut przygotowania. Jeden rzut oka

na nasze twarze i jego oczy się zwęziły.

- Co się dzieje? - To był taki sam ojcowski, poważny ton, którego

użył lata temu, kiedy byliśmy tylko my i on w naszym sekretnym

domu w górach Kolorado. Zrobił dokładnie taką samą minę jak tego

dnia, kiedy znalazł żaby w toalecie. Pamiętam to tak wyraźnie, ale

wydawało się trzy okresy życia temu.

Zanim mogłam powiedzieć „ Nic”, Kuks wygadała się.

- Mogę sprawić, że metal do mnie przychodzi!

Jeb usiadł, a Kuks zademonstrowała.

- Nie wiem, dlaczego potrafisz to robić. - powiedział powoli. - Z

tego, co wiem nigdy nie było tego w programie. - Rozejrzał się na nas

wszystkich. - Możliwe…. możliwe, że wy ludziska zaczęliście się

mutować we własnym zakresie.

background image

Rozdział 4

Czytasz blog Kła. Witaj!

Jesteś gościem numer: 4792

Niezależnie od tego, co mówi powyższy licznik, twój aktualny

numer jest w rzeczywistości o wiele wyższy. Nasz licznik jest

zepsuty, a my zaczęliśmy w końcu działać. Ale znowu zaczynamy od

zera. W każdym bądź razie, dzięki za wizytę.

Wszystko z nami w porządku, ale właśnie pochowaliśmy

przyjaciela. Wiem, że niektórzy z was tam, stracili kogoś bliskiego,

teraz rozumiem trochę jak to jest. Ten chłopak, który umarł - znałem

go przez długi czas, ale nie za dobrze, i przez ostatnie sześć miesięcy

nienawidziłem jego odwagi. A potem nagle przestałem. I wtedy

umarł.

Dla mnie, trudniejsze od jego utraty było patrzenie, jak wpłynęło

to na ludzi wokół mnie. Jedna rzecz, której nie mogę znieść to, kiedy

Max i inni są w bólu albo zdenerwowani. Nie zdenerwowani w sensie

gniewu czy wściekłości, bo Bóg wie, że jeśli to by mi się przytrafiło

byłbym w pełni szczęśliwy. Ale zdenerwowani, w postaci płaczu,

smutku, żalu, takich rzeczy.

Nienawidzę tego. To mnie zabija. Wiem ile trzeba, by sprawić,

aby te dzieciaki zaczęły płakać, by Max zaczęła płakać, i nienawidzę

tego, przez co musieli przechodzić.

Ale zostawmy te wszystkie emo rzeczy. Końcowy wynik to:

Wszyscy jesteśmy cali. Wszyscy żyjemy. Jestem szczęśliwy, że jest

nas szóstka. Oni mają dla mnie znaczenie. Nawet wtedy, gdy Max jest

background image

uparta, upartą dyktatorką idiotką, ciągle jest tą jedyną, którą chcę u

mego boku. Chociaż czuję, że dostaję wrzodów i siwych włosów z

powodu jej postępowania.

Tak czy inaczej! Jesteśmy w drodze na nasze tajemnicze

spotkanie z kilkoma ściśle tajnymi grubymi rybami, ooh. Taa, walka

na śmierć i życie jednego dnia, picie zimnych napojów w małym

prywatnym odrzutowcu kolejnego. To wystarczy, aby przyprawić

każdego o schizę.

W tej chwili nie mam zbyt wiele więcej do powiedzenia, więc

będę odpowiadał na niektóre pytania wysłane od was.

* * *

Dylan z Omaha pisze:

To takie super, że potraficie latać. Czy macie jeszcze jakieś inne

super moce?

Cóż, Dylan, mamy. Iggy jest świetnym księgowym tak długo, jak

ktoś czyta mu numery. A Gazik potrafi ubijać ciasto z cytrynowych

bez, jak nikt inny w tym biznesie.

Nie, serio, możemy posiadać kilka dodatkowych sztuczek poza

skrzydłami, ale nie powiemy ci o nich ani nikomu innemu. Im więcej

ludzie o nas wiedzą, tym więcej wymyślają sposobów do nabijania się

z nas. Kapujesz? Nic osobistego.

- Kieł

Sweetmarie420 z Gainesville pisze:

Kiedy chcecie dorosnąć, odpocząć lub mieć dzieci?

background image

Przy odrobinie szczęścia w ogóle, ja wcale nie chcę. Nie mam

pewności, co do Max, Kuks i Angeli. W najbliższym czasie, nie chcę

się tego dowiadywać.

- Kieł

Zeroland z Tupelo pisze:

Chciałbym być przy tej twojej dużej bitwie, człowieku. To takie

fantastyczne!!!

Dzieciaku, potrzebujesz innej definicji dla "fantastyczny". Nie

chciałbyś być gdziekolwiek w pobliżu jednej z naszych bitew. Nawet

ja nie chcę być blisko naszych bitw. Niestety, źli idioci zwykle nie

pozostawiają mi wyboru.

- Kieł

MelysaB z Boulder pisze:

Wiem, że musisz się czasami ukrywać. Jestem przewodnikiem w

górach Colorado w pobliżu Boulder, i mogę pomóc ci znaleźć dobrą

kryjówkę.

Dzięki, MelysaB. Kochamy góry Kolorado. I nigdy nie

skorzystamy z twojej oferty. Jeśli jesteś jednym z Nich, to jest to

pułapka. Jeśli nie jesteś jednym z Nich, to robienie czegokolwiek dla

nas wpakuje cię w kłopoty. Tak czy inaczej dzięki.

- Kieł

Dobra, muszę iść. Cześć.

- Kieł

background image

Rozdział 5

MINĘŁO DOPIERO kilka dni odkąd ostatni raz widziałam Dr.

Martinez - znana także jako mama - ale wspaniale było widzieć ją

ponownie.

Ella, moja przyrodnia siostra, wróciła do domu w Arizonie, ale

mama przyszła do DC, aby być z nami na naszym ważnym spotkaniu.

Przytulałyśmy się przez długi czas, potem przytulała resztę stada,

którzy ją pochłonęli. Total zakaszlał znacząco u jej stóp, a ona

pochyliła się i także go przytuliła.

Mama i Jeb zabrali nas do bezpiecznego domu, gdzie mogliśmy

odpocząć przed spotkaniem. Dla nas, słowa bezpieczny dom ma mniej

więcej tyle znaczenia, co duża krewetka. Żaden dom nigdy nie będzie

wystarczająco bezpieczny. Może gdyby to był Mars i widzielibyśmy

rakiety nadlatujące z odległości tysiąca mil…

Po wspaniałym, gorącym prysznicu miałam na sobie czyste

ubrania i nieposkręcane włosy. Robiły się coraz dłuższe po obcięciu

na prawie krótko w Nowym Jorku, miesiące temu. Spojrzałam na

siebie w lustrze i, premia, nie widziałam żadnego Erasera patrzącego

na mnie moimi oczami. Tak się działo kilka razy w przeszłości,

całkowicie mnie wkurzając.

I już nie wyglądałam na małe dziecko. Wyglądałam doroślej, jak

nastolatka.

- Co ty tam robisz, woskujesz swoje wąsy? - krzyknął Iggy, waląc

w drzwi łazienki.

background image

Otworzyłam szarpnięciem drzwi i pchnęłam go do tyłu tak

mocno, że wprawiłam go w osłupienie.

- Nie mam wąsów, idioto!

Iggy zachichotał i uniósł rękę w obronie, w razie gdybym chciała

go uderzyć.

- I wiesz co? - dodałam. - Ty też nie masz żadnych. No, może za

kilka lat. Zawsze możesz mieć nadzieję.

Zostawiłam go w korytarzu, niespokojnie dotykającego swojej

górnej wargi. W salonie siedziała reszta stada i wyglądała nieswojo i

nienaturalnie czysto. Jak tylko się pojawiłam, Total podbiegł do mnie,

jego sierść błyszczała.

- Zostałem wykąpany! - zrzędził.

- Wyglądasz uroczo. - powiedziałam z kamienną twarzą.

Pogłaskałam go po plecach. - Cały jesteś puszysty i miękki. -

Zostawiłam go, kiedy podejmował decyzję czy mu to pochlebia czy

przeraża.

Kieł stał przy frontowym oknie, patrząc na zewnątrz, zza kurtyny

prywatności.

- Coś się tam dzieje? - zapytałam.

Spojrzał na mnie, potrząsnął głową, potem rzucił dłuższe

spojrzenie.

- Co się stało z twoją opalenizną?

- To był brud.

background image

Uśmiechnął się, jednym z rzadkich uśmiechów, które sprawiają,

że świat wiruje trochę szybciej. Jakby nie wiedział co robi, sięgnął i

dotknął moich włosów, które leżały mi na ramionach.

- Wyglądasz… jak dziewczyna. - w jego głosie zawarte było

speszenie.

- Jest do tego powód - powiedziałam poważnie.

- Nie, mam na myśli jak prawdziwa… - wyglądał jakby się

zatrzasnął, potrząsnął głową i z powrotem spojrzał w okno.

Skrzyżowałam ramiona.

- Jak prawdziwa co? - Uważaj gdzie stąpasz, Kieł pomyślałam

albo cię zmiażdżę.

Podczas gdy się wahał, podeszła Kuks.

- Ohh Max, wyglądasz wspaniale! - powiedziała, podziwiając

moje ubranie. - Ten top jest odjazdowy! Wyglądasz jakbyś miała

przynajmniej szesnaście lat!

- Dzięki. - mruknęłam, czując się zawstydzona.

Ponieważ mój strój jest zwykle starożytny i zazwyczaj mam

poplamioną krwią koszulkę i dżinsy, zgaduję, że wyglądałam trochę

inaczej. Dobra, Max.

Zamrugałam oczami, kiedy usłyszałam Głos w mojej głowie.

To spotkanie jest bardzo ważne, żaden podejrzany biznes. Po

prostu pamiętaj o swojej misji, zachowaj otwarty umysł i wysłuchaj

tego, co mają do powiedzenia.

Ta, cokolwiek, Jeb. pomyślałam. Uratuj świat, ble, ble, ble .

Możesz już iść.

background image

Nie jestem Jeb. Powiedział Głos. Myliłaś się, co do tego.

Hę? Pomyślałam obojętnie.

Masz część obrazu, Max, powiedział Głos. Nie cały obraz.

Czasami, kiedy jesteś najbardziej pewna, to wtedy wszystko to, co

wiesz jest błędne.

O Boże, nie znowu. Chciałam krzyczeć. Całe moje życie miało

dwa kroki do przodu i krok w tył. Czy kiedykolwiek po prostu pójdę

naprzód?

Robisz postępy zapewnił mnie Głos. Jesteś kilka kroków do

przodu.

Właśnie wtedy Jeb wszedł do pokoju. Zacierał ręce, jakby były

zimne.

- Czas na nas, dzieci.

Rozdział 6

WSZYSCY WIDZIELIŚCIE Kapitol w Waszyngtonie DC, np. na

pocztówkach, prawda? To ten duży, biały z kopułą na szczycie, który

nie jest Białym Domem. W każdym razie, jest gigantem.

Przyjechaliśmy w naszych czarnych limuzynach, czując się jak

gwiazdy. Wewnątrz zostaliśmy poprowadzeni przez szereg korytarzy i

schodów, aż znaleźliśmy się w wielkiej sali konferencyjnej z pięknym

widokiem na jakieś ogrody.

W sali konferencyjnej około dwudziestu osób siedziało wokół

dużego, drewnianego stołu. Niektóre z tych osób były ubrane w

background image

mundury wojskowe. Wszyscy usiedli i obrócili się by patrzeć się na

nas jak wchodziliśmy, otoczeni przez agentów Secret Service.

Nie wiedziałam nawet czy chciałam trzymać czyjąś rękę, dopóki

mama splotła swoje palce z moimi i je uścisnęła. Nagle wszystko

wydawało się lepsze.

- Witajcie. Dziękujemy za przybycie. - Wysoki mężczyzna w

zielonym mundurze wyszedł naprzód i uroczyście potrząsnął rękę

Jeba, potem mamy, a następnie każdemu z nas dzieciaków.

- Proszę, usiądźcie. Macie ochotę na coś do picia? Mamy kawę,

herbatę,

napoje

gazowane,

zimną

wodę…Oh,

widzę,

że

przyprowadziliście ze sobą swojego psa. Słodki, mały Scottie. -

Uśmiechnął się niepewnie, jakby zastanawiając się, dlaczego ktoś

wpuścił zwierzę do budynku.

Zagryzłam wargę, zastanawiając się, czy Total się wygada. Ale

nie. Po prostu kipiał cicho i skoczył na swoje krzesło przy Angeli.

Następna godzina była jak „ To jest wasze życie, mutancie dzieci

ptaki!”. Nie mieli żadnych zdjęć albo filmów z okresu, kiedy byliśmy

mali i mieszkaliśmy w klatkach dla psów w Szkole. Ale ostatnie sześć

miesięcy było przyzwoicie udokumentowane.

Mieli filmy jak lataliśmy bardzo wysoko, i materiał z różnych

walk z ludźmi, Erasersami i najnowsze haniebne wcielenie wrogów,

Latających Chłopców. Były pewne materiały z nami, po prostu, kiedy

chłodziliśmy się w domu Anne Walker w północnej Wirginii.

Znowu przyprawiło mnie to o napięcie i złość.

background image

Ostatnie, około trzy minuty były lekko wzburzonym, ziarnistym

filmem, który został nakręcony wewnątrz Itex’u, malowniczej centrali

w Niemczech. Pokazało mnie walczącą z Omegą, jak chłopak żałośnie

przegrał. Pokazało bunt, który rozpoczęły niektóre z klonów i

wściekły tłum dzieci przebijających się przez ściany zamku.

Pokazało śmierć Ariego.

Film zatrzymał się, a przyciemnione światła rozbłysły. Rolety

automatycznie się podniosły, ponownie odsłaniając duże okna.

Teraz byłam w zupełnie kiepskim nastroju. Było wystarczająco

źle, że cała byłam ubrana jak jakiś modny palant, ale w końcu udało

mi się nie myśleć o Arim przez jakieś pięć minut, a potem znowu

musiałam patrzeć jak on umiera. Zerknęłam na Jeba, który był biały

na twarzy, w ręce zaciskał mocno długopis, gdy patrzył na stół.

- Wasza szóstka jest najbardziej imponująca. - Kobieta w

dopasowanej szarej spódnicy i marynarce, wstała i poczęstowała się

szklanką wody.

Uśmiechnęła się do nas, ale był to uśmiech, który nie obejmował

jej oczu.

- Poprosiliśmy was o przybycie, ponieważ jesteśmy bardzo

zainteresowani waszą przyszłością - powiedział starszy pan. - My -

konkretnie, rząd amerykański - jeszcze do niedawna nie wiedzieliśmy

o waszym istnieniu. Teraz, gdy wiemy, chcemy was chronić a także

zbadać czy możemy być użyteczni dla siebie nawzajem.

Z pewnością wyłożyli swoje karty na stół. Zwykle było dużo

bełkotu o tym, jak wyjątkowi i niepowtarzalni byliśmy itp., ale to, o

background image

co im tak naprawdę chodziło to: Czy możemy wam nakazać robić to,

co zechcemy?

Do tej pory odpowiedź zawsze brzmiała „Nie!”

Mężczyzna zatrzymał się, patrząc na nas jedno po drugim, jakby

czekając na odpowiedź. Nie dostał.

- Jedynym sposobem, w którym my możemy być przydatni dla

was byłoby, naszym zdaniem, stworzenie szkoły, miejsca, gdzie

moglibyście żyć bezpiecznie.

Młoda blondynka mówiła do nas, ale najwidoczniej jej słowa były

skierowane do Jeba i mojej mamy. Jakby to oni podejmowali za nas

decyzje czy coś.

- Jesteście bardzo utalentowani na przetrwanie, ale istnieją w

waszej edukacji poważne luki. Możemy wypełnić te luki, pomóc

zrealizować wasz cały potencjał.

Znowu nastąpiła przerwa, jakby ludzie z rządu czekali aż

zaczniemy skakać z podniecenia na myśl o pójściu do szkoły. Szkoła

była, oczywiście, niefortunnym doborem słów w tej części.

- W jakim celu? - Mój głos był czysty, nie niezdecydowany.

- Słucham? - Młodsza kobieta spojrzała na mnie.

- Co byście z tego mieli? - zapytałam - Poza samą radością

pomocy w spełnieniu nam naszych możliwości.

- Szczerze, to mamy zamiar was uczyć - powiedział wysoki,

chudy mężczyzna, który, nie żartuję, wyglądał jak Bill Nye z Science

Guy. - Jesteście czymś, czego nigdy wcześniej nie widzieliśmy.

Pomysł, że ludzkie dzieci mogą w latać w rzeczywistości jest

background image

fantastyczny. Dopóki jesteście w szkole, możemy was uczyć,

zrozumieć zmiany fizyczne, które pozwalają wam na lot.

- W jakim celu? - zapytałam ponownie. - Abyście mogli zrobić

więcej takich jak my?

Mężczyzna wyglądał na autentycznie zaskoczonego.

- Nie - powiedział. - Po prostu żeby… zrozumieć.

Stwierdziłam, że go lubię. Szkoda, że był jednym z Nich.

- Dobra, mówisz, że będziecie nas uczyć - powiedziałam miło. -

Jakoś chcecie nam wmówić, że to nie będzie dla nas kompletnym

koszmarem, kiedy podłączycie nas do czujników, gdy będziemy

biegać na bieżni lub będziecie trzymać nas w tunelach z wiatrem i

będziecie nagrywać nas w czasie lotu. I co dalej?

Cisza.

Rozdział 7

STARSZY MĘŻCZYZNA z generalskimi gwiazdkami na

kołnierzyku mówił, jako następny.

- Co masz na myśli?

- Mam na myśli, co jeszcze? - powiedziałam. - Uczycie nas;

jesteście zadowoleni z powodu pomagania nam z całym tym

potencjałem, który mamy, leżącym w pobliżu. Czego jeszcze od nas

chcecie?

Niebieskie oczy generała były zimne i inteligentne w rumianej,

dziadkowej twarzy.

- Co sprawia że myślisz, że jest coś jeszcze? - zapytał.

background image

- Em, bo nie jestem skończoną kretynką? - zaproponowałam. -

Ponieważ żaden dorosły nigdy nie był całkowicie z nami

uporządkowany? Bo nie wierzę, nawet przez sekundę, w tą całą

historię. Nie wierzyłam choćby przez sekundę, że wszystko, czego

chcecie to nas uczyć. Wy wiecie i ja wiem, że w tych sztywnych

rękawach macie ukryte motywy. Pytanie tylko, kiedy macie zamiar

nam pokazać, jakie to motywy?

Ludzie z rządku wydawali się być zaskoczeni. To było smutne,

jak powszechny dorosły wydawał się zaskoczony, kiedy dzieci nie

były całkowicie ślepe. Mam na myśli, z jakimi dziećmi mieli do

czynienia?

Czekałam minutę, podczas gdy oni się przegrupowywali. Moja

mama uścisnęła mi rękę pod stołem. Jedno po drugim szybko

spotkałam oczy stada: Kła były czujne, Iggi’ego były zwrócone

bezpośrednio na mnie, Kuks były szeroko otwarte i pełne zaufania.

Gazika były przepełnione psotą i miałam chwilę obawy, zanim zdałam

sobie sprawę, że prawdopodobnie nie mógł podkraść żadnych

materiałów wybuchowych do tego budynku.

Angela patrzała na mnie spokojnie i teraz podarowała mi trochę

uśmiechu. Total położył łapy na stole i pił głośno ze szklanki z wodą.

Ludzie patrzeli na niego przerażeni, a ja prawie pękłam ze śmiechu.

- Jakieś inne pytania? - zapytałam, decydując, że nadszedł czas,

by zakończyć to przedstawienie.

background image

- Dlaczego nie chcesz naszej ochrony? - zapytała kobieta,

wyglądała na naprawdę wprawioną w zakłopotanie. Domyślam się, że

nie pracowała tam zbyt długo.

- Bo to powiązane jest z ceną, ze sznurami - wyjaśniłam. - Cena

jest zbyt wysoka, a sznury są zbyt ciasne.

- Jesteście dziećmi - powiedział mężczyzna w średnim wieku,

ubrany w niebieski garnitur. - Nie chcecie mieć domu, rodziny?

- Z, na przykład, wzmocnionymi witaminami zbóż i telewizją

edukacyjną? - zapytałam, moje oczy były szeroko otwarte. Mój głos

stwardniał. - Nie zaoferowaliście nam domu ani rodziny.

Zaoferowaliście nam szkołę, gdzie moglibyśmy być kształceni.

Następne pytanie.

- Byłoby patriotyczne z waszej strony, gdybyście pomogli

swojemu kraju - powiedziała sztywno blond kobieta.

- I byłoby miło, gdyby Wielkanocny Zajączek istniał naprawdę. -

odpowiedziałam. - Ale to ciekawe, że przeszliście z pragnienia

kształcenia nas do potrzebowania nas do pomocy naszemu krajowi.

Następne pytanie.

Kobieta zaczerwieniła się i zobaczyłam, jak kilku kolegów patrzy

na nią jakby zawiodła.

- Szczerze mówiąc, uważamy was za krajowy zasób - powiedziała

kobieta w mundurze. - Skarb narodowy, jeśli wolicie. - posłała

nieprzekonujący uśmiech. - To jak Deklaracja Niepodległości.

Westchnęłam.

background image

- Która jest przechowywana w zamkniętej gablocie pod kluczem,

z uzbrojonymi strażnikami. Nie, dzięki. Ktoś jeszcze?

Generał z chłodnymi oczami ponownie się odezwał.

- Faktem jest, że jesteście nieletni i zgodnie z prawem państwa

musicie być pod nadzorem osoby dorosłej i opieki. Oferujemy wam

taką opiekę z wieloma innymi przywilejami i korzyściami. Mogło być

wiele mniej atrakcyjnych opcji. - Usiadł z powrotem, wyglądając na

zadowolonego z siebie jakby właśnie zmiażdżył przeciwnika przy

Battleship.

Zamrugałam i rozejrzałam się po pokoju z niedowierzaniem.

- Żartujesz - powiedziałam - Uciekliśmy z więzienia o

zaostrzonym rygorze, przeżyliśmy psychiczne i fizyczne tortury,

żyliśmy sami przez lata, załatwiliśmy tony dorosłych mądrali

wyglądających jak głupcy bez najmniejszego wysiłku, jedliśmy

skoczki egipskie bez żadnych sosów do befsztyka. A ty i mówisz nam,

że jesteśmy nieletni i musimy mieć strażników?

Potrzasnęłam głową, patrząc się na niego.

- Posłuchaj, kolego, wychowywałam się w cholernej, psiej klatce.

Widziałam potworne mutacje ludzi w niepełnym wymiarze

umierających z wyszarpniętymi jelitami. Miałam ludzi, mutanty,

roboty próbujący mnie zabić 24/7 odkąd pamiętam i myślisz, że

poddam się prawu państwowemu? Jesteś kopnięty?

Mój głos podnosił się miarowo i wypełniał pokój. Każdy był

nieruchomy i milczał. Wreszcie facet, który pierwszy nas powitał

odchrząknął niewygodnie.

background image

- Cóż, być może powinniśmy zrobić sobie przerwę i spotkać się

ponownie jutro. - To było tak, jakby ktoś patrząc na pole bitwy i

straszne rany powiedział: Połóżmy bandaż na tą rzecz, załatajmy to

natychmiast!

Jak tylko znaleźliśmy się z powrotem w limuzynie, mama

poklepała moją rękę i powiedziała pogodnie:

- Rany, poszło dobrze! - a ja parsknęłam.

Potem wszyscy zaczęliśmy się śmiać, a ja pragnęłam zostać tak na

zawsze: wszyscy razem i roześmiani. Oczywiście, nie mogliśmy.

Rozdział 8

TEGO WIECZORU POSTANOWILIŚMY zamówić pizzę jak

normalni ludzie. Mama miała menu z miejscowego lokalu i każdy z

nas dzieciaków, mógł zamówić własną, dużą pizzę. Nigdy nie

przywyknę do tego, że mam wystarczająco dużo jedzenia niż na dzień

lub dwa. To nie potrwa długo, więc postanowiłam się tym cieszyć

dopóki mogłam.

- Więc, ta cała kontrola rządu na mnie nie działa - powiedziałam,

gdy czekaliśmy na pojawienie się dostawcy.

Moja mama spojrzała na mnie.

- Będę czuć się lepiej, jeśli byłabyś w jakiś sposób chroniona -

powiedziała.

Widzicie? Takiego rodzaju jest mamą. Nie rozkazuje mi czegoś

wykonać, nie próbuje mnie przygnieść. Tak długo, jak nie kładę

skarpetek gdzie popadnie, jestem złota.

background image

- Ich ochrona nigdy nie przetrwa.- powiedział Gazik. - Zmieni się

w coś jeszcze. Jak pułapka albo koszmar czy eksperyment. Czy

pamiętałem, żeby zamówić z dodatkowym ananasem?

Reszta stada skinęła głową.

- Nie chcę chodzić do szkoły - powiedziała Kuks, odciągając

swoją uwagę od telewizji.- Chyba że jest jak szkoła mody lub szkoła

muzyczna, np. jak być gwiazdą rocka. Ale lekcje matematyki, na co

dzień? I ortografii? Ble.

- Nie sądzę, żeby ci ludzie naprawdę wiedzieli, czego chcą. -

powiedziała Angela w zamyśleniu.

- Czy pamiętaliśmy, aby wziąć pieczywo czosnkowe? - zapytał

Total, a my wszyscy ponownie skinęliśmy głowami.

- Ale nie wychwyciłaś całkowitego zła? - zapytałam Angelę.

Mając sześcioletniego czytelnika w myślach przydaje się.

- Nie - powiedziała Angela, głaszcząc plecy Totala. - Czuję

tajemnice i zamieszanie. Ale żadnych rzeczy jak szalonych

naukowców.

- Coś nowego i innego - powiedział Iggy.

- Ktoś chce lemoniadę? - zapytał Jeb, wyciągając kartonik.

- Ja. - Gazik podał mu kubek, a Iggy powiedział:

- Nie, niebieski jest mój.

Gazik podsunął mu jego niebieski kubek, a następnie spojrzał w

górę jak wszyscy, zdając sobie sprawę, że nikt nie wspomniał o

kolorze kubka. Iggy wziął kubek i pił, wydając się nie zauważyć

niczego dziwnego.

background image

- Który niebieski kubek, Ig? - spytałam mimochodem. - Jasny czy

ciemny?

- Jasny - powiedział.

Wszyscy milczeliśmy, a następnie Iggy zmarszczył brwi.

- Hę. Czy powiedzieliście mi, jakie kolory miały kubki?

- Nie - powiedziałam cicho.

Wpatrywał się w stół, a potem potrząsnął głową.

- Nadal jestem… ja wciąż nie widzę. Żadnych wizji. Nic. -

Wyciągnął rękę, przesuwając ją powoli, aż poczuł swój kubek. - Ale

ten kubek jest niebieski.

Gazik pchnął inny.

- A jaki jest ten?

Iggy dotknął go, a potem zamknął dłonie wokół niego.

- Żółty?

- Tak - powiedział Kieł. - A co z tym? - Włożył w rękę Iggi’ego

menu pizzy. - Jakiego koloru to jest?

- Zielone? - Iggy zapytał. - Czuję to, jako zielone.

Nikt nic nie mówił przez chwilę trawiąc te nowe informacje.

Pamiętam, co Jeb powiedział o tym, jak możemy mutować się we

własnym zakresie, bez planowania.

Kuks wydawała się myśleć to samo. Nieśmiało wyciągnęła rękę a

gdy dzieliło ją kilka centymetrów od jej widelca, ten poleciał w jej

kierunku

- Znowu bawiliście się w toksycznych odpadach? - zapytał

poważnie Kieł, kładąc ręce na biodrach.

background image

Kuks zachichotała.

- Nie.

- Zostaliście ugryzieni przez radioaktywnego pająka? - Kieł drążył

dalej. - Uderzył was piorun? Wypiliście serum super-żołnierza?

- Nie, nie, nie - powiedział Iggy.

Zaczął sięgać po rzeczy wokół stołu, a jego ręka wylądowała na

Totalu.

- Jesteś czarny.

- Wolę psiego Amerykanina. - powiedział Total. - Kiedy

przyniosą to ciasto? Umieram z głodu.

- Co ze mną? - zapytała Kuks, kładąc rękę Iggi’ego na swojej

twarzy.

Uśmiechnął się.

- Jesteś jakby czekoladową kawą z mlekiem - powiedział z

podziwem.

- Jak mokka - powiedział Gazik.

No więc tak. Iggy miał nową, niespodziewaną umiejętność, jak

Kuks. Wszyscy będziemy je rozwijać? Na pewno nic więcej nie może

się zdarzyć Angeli - była trochę za dużo załadowana dla niedźwiedzia

pod względem szczególnych mocy.

Reszta z nas będzie musiała poczekać i zobaczyć.

Wtedy

zadzwonił

dzwonek

u

drzwi,

a my

wszyscy

podskoczyliśmy. Kolacja!

background image

Rozdział 9

STADO STANĘŁO poza zasięgiem wzroku drzwi, podczas gdy

Jeb na to odpowiedział. Niski facet w czerwonej koszuli, stał tam

trzymając duży stos pudełek pizzy. Jeb zapłacił mu a facet przekazał

pizzę i pospieszył z powrotem do swojego samochodu.

Mama wzięła pudełka, a Jeb zatrzasnął i zamknął drzwi na klucz.

Stado wyszło z ukrycia, jak gdybyśmy byli manczkin i dobra

czarownica Glinda właśnie się pojawiła.

- Tak, tak, tak - odetchnęła Kuks, niemal skacząc w górę i w dół.

Niesamowity zapach pizzy wypełnił pokój.

Mama postawiła pudełka na stole i otworzyła jedno.

- Kto zamawiał z dodatkowym pepperoni i grzybami?

- Ja, ja! - powiedziałam, czując jak mi burczy w brzuchu.

Mama sięgnęła do pudełka, a Gazik chwycił ją za ramię i

powiedział:

- Czekaj!

- Uciekaj od tej pizzy! - rozkazałam Gazikowi, podchodząc bliżej.

- Twoja jest prawdopodobnie następna.

- Nie - powiedział Gazik ze zbolałą miną. - Patrz! - Wskazał w

stronę wnętrza pudełka i kiedy przyjrzałam się uważniej, mogłam

dostrzec maluteńki kawałek drutu wystający spod grubego

sycylijskiego ciasta.

- Kryć się! - krzyknęłam, a następnie wszyscy zanurkowaliśmy.

Wszystko rozbłysło błyskotliwą bielą, a potem olbrzymie boom!,

praktycznie przebiło moje bębenki uszne. Leżałam na podłodze z tyłu

background image

kanapy, a Kieł był za mną, jego ramiona wokół mnie, jedna ręka

przykrywała moją twarz. Było trochę trzasków, a potem dziwna po

wybuchowa cisza, która brzmiała o wiele głośniej niż normalna.

Niewielkie, trzepoczące dźwięki powiedziały mi, że kawałki

rzeczy spływały na ziemię.

- W porządku? - powiedział Kieł, ale moje uszy zostały

wysadzone i stłumione, i brzmiało to tak, jakby mówił przez

poduszkę. Skinęłam głową i wygramoliłam się.

- Raport! - powiedziałam, następnie natychmiast zakrztusiłam się

gryzącym pyłem, który wypełniał powietrze.

Zaczęłam ciężko kaszleć, łzy spływały po moich policzkach i za

każdym razem, kiedy brałam oddech bardziej zasysałam się kurzem i

więcej kaszlałam.

- Ze mną w porządku. - powiedziała Kuks, wypełzając z

przedpokoju, gdzie zanurkowała.

- Ze mną w porządku. - powiedział Iggy, myśląc, że nie mogłam

go dojrzeć.

Następnie stos kurzu i szczątków przeniosło się na podłogę a on

wstał, wyglądając jakby był kłaczkiem. Jak choinka.

- Tutaj w porządku. - powiedział Gazik i też zaczął kaszleć.

- Co to było? – zapytała mama, zszokowana.

- Wszyscy cali? – zapytał Jeb, strzepując rzeczy z ramion.

O dziwo, wszyscy byliśmy cali, z wyjątkiem drobnych zadrapań,

skaleczeń i stłuczeń. Total wyglądał jakby został posypany bułką tartą

i przygotowany był do smażenia.

background image

Jeśli Gazik nie zauważyłby tego drutu, wszyscy bylibyśmy

podobni do pizzy: płascy i niechlujni.

- Ale co to było? - zapytała znowu mama. Wyglądała na

kompletnie wkurzoną i klepała każdego na złamanie kości.

- Wóz powitalny? - powiedziałam, już zbierając nasze mizerne

rzeczy. - Ok, wszyscy. Zmywajmy się zanim gliny się pokażą.

Rozdział 10

ROZSTALIŚMY SIĘ z mamą i Jebem, następnie spotkaliśmy się

z nimi piętnaście minut później w niepozornym hotelu koło

autostrady. Jechali, a my lecieliśmy nad nimi, rozglądając się czy są

śledzeni. Nikogo nie widzieliśmy, i zgaduję, że ktokolwiek

skonstruował tę bombę zakładał, że zadziała i wszyscy zostaniemy

wyeliminowani.

Jak dotąd nikt nie próbował nas wysadzić w powietrze, więc

wszyscy byliśmy trochę roztrzęsieni. To było przypomnienie, że

zagrożenie mogło pochodzić z dowolnego miejsca, od każdego.

Po umyciu się na tyle na ile było to możliwe, mama wynajęła

pokój, a Jeb wynajął drugi obok. Czekaliśmy do momentu aż

wybrzeże było całkowicie puste, następnie stado i Total wślizgnęło

się. Może będziemy tu na chwilę bezpieczni.

Tej nocy moja mama i ja zostałyśmy i rozmawiałyśmy, gdy

wszyscy już poszli do łóżek. Skuliłam się na kanapie obok niej i

próbowałam nie wyobrażać sobie, jakie mogło by być moje życie,

gdybym mogła mówić do niej jak teraz, już zawsze.

background image

- Kto mógł to zrobić? - spytała, wciąż wyglądając na

zdenerwowaną i zaniepokojoną.

Wzruszyłam ramionami.

- To może być każdy. Każdy z tych złych ludzi, każdy z tych

dobrych ludzi, którzy tak naprawdę są złymi, każdy pracujący dla

każdego z nich. Może gang rządowy nie chciał przyjąć do wiadomości

odmowy.

Potrząsnęła głową.

- Wciąż czuję, że bez względu na to, jak apodyktyczni oni są, jak

bardzo nie rozumieją sytuacji, są na poziomie. Nie sądzę, żeby to oni

za tym stali.

- Ufasz Jebowi? - zapytałam ją.

- Ufam - powiedziała powoli. - Ale myślę też, że powinnaś

zawsze trzymać się na baczności. Z każdym, przez cały czas.

Skinęłam głową.

- Nie wiem co po tym zrobimy.

- Rządowa szkoła wciąż do ciebie nie przemawia? - uśmiechnęła

się.

- Nie.

- Zawsze jesteś mile widziana w domu - powiedziała i wzięła

moją dłoń.

Pokręciłam głową.

- Nie zrobiłabym ci tego - przynajmniej nie za często. Każdy, kto

nam pomaga skończy odnosząc obrażenia. Jak dziś na przykład.

- Nadal nigdy nie zapomnij, że masz schronienie.

background image

- Ok - powiedziałam z uśmiechem. - Chciałabym, żebyśmy mogły

gdzieś częściej wychodzić, jak teraz.

- Ja też. O tylu sprawach dotyczących ciebie chciałabym

porozmawiać, tak dużo nie wiem. - Zawahała się. - Czy coś się dzieje

między tobą a Kłem?

Wytrzeszczyłam oczy i poczułam, że się rumienię.

- Nie. Co masz na myśli? - powiedziałam nieprzekonywująco.

Mama pogładziła moje włosy i próbowała nie wyglądać na

zmartwioną.

- Po prostu bądź ostrożna - powiedziała i pocałowała mnie w

czoło. - Istnieją inne rodzaje bólu oprócz fizycznego.

Och, jakbym tego nie wiedziała.

Rozdział 11

- YO, MAX.

Kieł. Głos Kła. Zamrugałam i usiadłam szybko, chwytając

pościel.

- Co? - sapnęłam. - Co, co…

- Zróbmy trochę korkociągów. - Kieł skinął na zewnątrz.

Rozejrzałam się.

Dziewczyny spały w tym pokoju, chłopcy w drugim. Na

zewnątrz, noc była głęboka, ale rozświetlona światłem księżyca.

- Dlaczego? - wyszeptałam.

Uśmiechnął się niespodziewanie, a moje serce trochę się ścisnęło.

- Bo możemy.

background image

Niestety, zwykle nie potrzebuję lepszego powodu do tego. Kieł

wyszedł przez drzwi motelu i uciekł w noc, a ja szybko założyłam

dżinsy i kurtkę. Następnie podążyłam za nim, pognałam w kierunku

ciemnej części parkingu, wystrzeliłam się w powietrze.

Moje skrzydła wysunęły się, pełne i mocne, przez duże otwory w

mojej kurtce. Spadałam kilka stop dopóki moje pióra nie zabrały

powietrza jak żagle, a potem mocno wzrosłam nad dachami cichej

dzielnicy DC. Uśmiechnęłam się, gdy przecinałam nocne niebo, Kieł

tysiące stóp nade mną, ledwie zarysowany przez księżyc. W sekundę

dotarłam do niego, pełna radość pochodząca z wolnego latania, latania

dla przyjemności. Zamiast ucieczki, na przykład.

Obracaliśmy się w chłodnym powietrzu, nie mówiąc,

pozostawiając miasto daleko z tyłu. Wkrótce znaleźliśmy się w

pobliżu oceanu, w pobliżu Chesapeake Bay. Spadając niżej w

szerokich kręgach, ujrzeliśmy mały nieużywany dok wystające z

wody.

Z niewypowiedzianą zgodą rozpędziliśmy się w dół, w końcu

lądując na doku. Ledwie oddychając ciężko, usiedliśmy na skraju

doku, pozostawiając nasze skrzydła rozpostarte, aby się ochłodziły.

Nie było miejsca, jedno ze skrzydeł Kła przykryło jedno z moich.

- To jest ładne. - Moje stopy wymachiwały przynajmniej jard nad

wodą.

- Tak. Spokojne. - Kieł patrzył na wszystko z wyjątkiem mnie. -

Jesteśmy z powrotem na torach?

Spojrzałam na niego.

background image

- Co masz na myśli? Jakich torach?

- Ty i ja. My… zerwaliśmy.

Oh, to. Patrzałam na wodę, zakłopotana.

- Nie chcę rozdzielać się ponownie - powiedział.

- Nie, ja też nie chcę.

- Max…

Jego twarz była nieczytelna w świetle księżyca. Poczułam lekkie,

pierzaste ciepło jego skrzydła leżącego na moim. Co on chce ode

mnie? Dlaczego nie mógł po prostu pozwolić rzeczom być?

- Czego chcesz ode mnie? - powiedział.

- Czego ja….Co masz na myśli? Chcę zwykłych rzeczy, jak

zawsze. - Nienawidziłam konwersacji takich jak ta, nienawidziłam

rozmawiać o moich uczuciach chyba, że byłam, na przykład, wściekła.

Wtedy słowa przychodziły łatwo. Ale te bzdurne serca i kwiatki? Uhh.

Jego oczy spotkały moje.

- Spójrz, nie podobało ci się to, gdy zobaczyłaś mnie z tą

dziewczyną w szkole, w Wirginii.

Prawda. Widząc Kła całującego Rudy Cud czułam mdłości w

moich wnętrznościach. Pozostałam milcząca, pamiętając.

- I nie byłem zachwycony tobą i Samem, możliwym zdrajcą,

również w Wirginii.

- Tak, właściwie Wirginia była do dupy - zgodziłam się.

- Dobrze, dlaczego? Dlaczego przeszkadzało nam oglądanie nas z

innymi ludźmi?

background image

O Boże, dokąd on z tym zmierza? Gdybym miała więcej niż

siostrzane uczucia do Kła, ledwo mogłabym je do siebie dopuścić, a

tym bardziej jego.

- Bo jesteśmy płytcy i samolubni? - spróbowałam, mając nadzieję

że odpuści.

Przewrócił oczami i wziął mnie za rękę. Jego ręka była twarda i

zgrubiała, z mięśniami i starymi bliznami. Noc osadziła się wokół nas

jak koc. Słyszałam wodę obmywającą dok. Byliśmy zupełnie sami.

- Jesteś…. - zaczął, a ja czekałam, serce pulsowało mi w gardle. -

Taka zbolała. - doszedł do wniosku.

- Co? - zapytałam, właśnie kiedy jego głowa opadła i jego usta

dotknęły moich.

Starałam się mówić, ale jedna z rąk trzymała tył mojej głowy, a

on trzymał swoje usta przyciśnięte do moich, całując mnie delikatnie,

ale z determinacją Kła.

Oh, jeju myślałam w roztargnieniu Jezu, to jest Kieł i ja i…. Kieł

przechylił głowę by pocałować mnie głębiej, a ja poczułam całkowite

zawroty głowy. Wtedy przypomniałam sobie, by oddychać przez nos,

i mgła troszkę się rozpłynęła.

Jakoś napieraliśmy na siebie, teraz ramiona Kła były wokół mnie,

przesuwając się w dół po moich skrzydłach, jego ręce płasko na moich

plecach. To było niesamowite. Kocham to. Kocham go.

To była totalna katastrofa.

Sapiąc, odsunęłam się.

background image

- Ja, uh… - Zaczęłam, oh, tak spójnie, a potem zerwałam się,

prawie go uderzając, popędziłam w dół doku. Uciekłam, lecąc szybko,

jak rakieta.

Rozdział 12

NO I MASZ. Przeglądałam każdy ostrzegający nagłówek z każdej

gazety dla młodzieży. „Odepchnęłaś go? Jak się do niego zbliżyć!”,

„Masz dość bycia chłopczycą? Jak uzyskać dostęp do swojej

wewnętrznej jędzy!”, „Nie jesteś gotowa na związek? Tutaj znajdziesz

10 sposobów na powiedzenie mu o tym!”

Sądzę, że jedynym sposobem można byłoby powiedzieć, że

wariuję przez prosty pocałunek, mknięciem w nocy, później nie

mogąc zasnąć w łóżku aż do świtu, dręczona przez uczucia, których

nie mogłam nawet rozpoznać. Nie wiem - wygląda to jak trop.

Kiedy moja mama przyszła rano i poklepała moje ramię żeby

mnie "obudzić", moje oczy były suche i piaszczyste. Miałam około

dwudziestu minut snu. Bałam się spotkać z Kłem, zastanawiałam się,

czy był wściekły, zraniony, czy coś. Potem mama powiedziała:

- Chcesz naleśniki? Obok jest IHOP*.

I mój dzień właśnie tak się zaczął.

Zeszłam z góry ponownie po naleśniki. Kieł był daleki, Iggy

dotykał rzeczy i krzyczał, jaki był ich kolor, Kuks sprawiała, że

metalowe rzeczy skakały w jej kierunku, jak na przykład zamek

błyskawiczny na mojej bluzie z kapturem. Gazik i Angela zajmowali

się sobą, co, spójrzmy prawdzie w oczy, jest wyzwaniem nawet w

background image

dobrym dniu. Total choć raz był przygaszony, skulony na motelowej

kanapie, lizał plecy.

A jednak nasza zabawa Washington DC nie była zakończona!

Mama i Jeb przekonali nas, by podtrzymać nasze drugie zebranie,

które wplątało nas w paradowanie przed specjalną kongresową

komisją.

Myślę,

że

to

było

jak

Rozwiązanie

Komitetu

Niespodziewanych Mutantów.

Tak czy inaczej.

- Mamy kilka ciekawych nowości - powiedział siwowłosy

mężczyzna. - Mamy już przyznane środki na utworzenie specjalnej

szkoły dla was. Lokalizacja nie została jeszcze ustalona. Ani też nie

została podjęta decyzja, czy zostaniecie połączeni z innymi dziećmi. -

Wygłosił przesłanie, jakby właśnie powiedział nam, że wygraliśmy na

loterii.

- Aha - powiedziałam ostrożnie.

- Ciągle jest dla mnie niejasne, dlaczego dzieci nie mogą po

prostu żyć gdzieś w spokoju, w ukryciu. - powiedziała moja mama.

Idź dalej, mamo!

- Cóż, widzi pani, pani Martinez… - zaczęła kobieta.

- Doktor - powiedziała moja mama. - Doktor Martinez.

- Ach tak, Doktor Martinez - powiedziała kobieta.

- Podobnie jak w programie ochrony świadków - mama ciągnęła

dalej. - Rząd wydaje miliony dolarów, tyle samo czasu i energii,

ochraniając świadków, którymi często są sami przestępcy. Dlaczego

nie możecie zrobić taki sam wysiłek, aby chronić niewinne dzieci?

background image

Kuks uścisnęła moją rękę. Każde z nas chciało mieć prawdziwych

rodziców przez całe nasze życie i po kilku katastrofalnych,

fałszywych alarmach, ja aktualnie znalazłam moich. A moja mama

była najlepszą mamą na świecie, kiedykolwiek.

Nawet kiedy myślałam, że zaszła trochę za daleko, nazywając nas

„niewinnymi”. Być może nie wiedziała o sznureczku skradzionych

samochodów lub o wandalizmie na pustych domach letniskowych.

Ale to była dygresja.

Starsza kobieta w garniturze marynarki wojennej pochyliła się do

przodu.

- Program ochrony świadków jest ograniczony i nie ma na celu

stworzenia odpowiedniego środowiska dla dzieci. Dlatego myśleliśmy

więcej o sytuacji szkoły z internatem, z odpowiednimi opiekunami i

nauczycielami. - Uśmiechnęła się trochę chłodno. - To będzie

najbardziej pożądana sytuacja, zapewniam was.

- Nie jesteśmy przekonani, że zrozumiecie naturę tych dzieci -

Powiedział Jeb, wypowiadając się po raz pierwszy. - Nie jesteśmy

pewni, dlaczego uważacie się za najlepszego z sędziów, co byłoby

najlepsze dla nich.

- Nikt z nas nie był związany, jakkolwiek peryferycznie, z Itexem

lub jej różnymi gałęziami badań - powiedziała ciemnowłosa kobieta.

Wydawało mi się, że Jeb zaczerwienił się trochę na tym. - Ale my

zrobiliśmy szczegółowe analizy sytuacji, dzieci i różnych systemów

rehabilitacyjnych, które mogą mieć tutaj zastosowanie. Wielu z nas

sami są rodzicami.

background image

- Ale nie jesteście ich rodzicami - powiedziała moja mama.

- Z całym szacunkiem, dr Martinez, też pani nie jest, ani nie jest

nim Jeb Batchelder - powiedział starszy mężczyzna w okularach. -

Rozumiemy genetyczne komponenty, jak to zostało nam wyjaśnione.

Ale faktem jest, że te dzieci w zasadzie dorastały bez jakiegokolwiek

dorosłego, który mógł być w rzeczywistości nazywany rodzicem.

Jeb ponownie się zaczerwienił, i zastanawiałam się, jak bardzo

winny mógł się czuć, przez rozczarowanie stada. Mam nadzieję, że

było tego wiele. Poczułam obok mnie, że mama się spięła, i nagle

miałam dosyć.

Max, nienawidzę tego. Możemy się stąd wydostać?

Głos Angeli przeniknął do mojej głowy. Obróciłam się, by

zobaczyć jej duże niebieskie oczy mnie błagały. Nad jej głową, oczy

Kła napotkały moje, i ledwie dostrzegalnie skinęłam głową. Jak

zwykle, on i ja byliśmy na tej samej stronie, nawet bez mówienia.

Podniosłem rękę, biorąc każdego z zaskoczenia. Pomyślałbyś, że już

to wykorzystali.

- Muszę coś powiedzieć.

Rozdział 13

- ROZMAWIACIE o nas jakby nas nawet tutaj nie było. Siedzicie

tam, podejmujecie decyzje o naszym losie, nawet nas nie pytając -

powiedziałam.

- Maximum, podczas gdy dzieci są często zachęcane do wyrażenia

preferencji, zwykle, odpowiedzialni dorośli ustalają, co jest dla nich

background image

najlepsze. Dzieci po prostu nie mają doświadczenia życiowego i

edukacji do zrozumienia obrazu sytuacji. - Siwowłosy senator posłał

mi uspokajający uśmiech, w którym, nazwijcie mnie paranoiczką, nie

znalazłam w ogóle spokoju.

Magazyny młodzieżowe zachęcały mnie, abym skontaktowała się

z moimi wewnętrznymi uczuciami. Więc szukałam głęboko w sobie i

uświadomiłam sobie, że moje wewnętrzne uczucia mówiły mi, żebym

wszystkich ich uderzyła w twarz. Co świadczy o tym, że magazyny

dla młodzieży po prostu nie wydają się mieć zastosowania w moim

życiu.

- Życiowe doświadczenie? - powtórzyłam mocno. - Obraz

sytuacji? Otrzymałam większe doświadczenie życiowe przez

czternaście lat niż ty otrzymałeś w - ile masz lat, jakieś sto?

Twarz senatora zaczęła zamieniać się w różową.

- Jesteś z tych, którzy nie mają doświadczenia życiowego -

powiedziałam. - Czy kiedykolwiek obudziłeś się z ustami zaklejonymi

taśmą, nie wiedząc gdzie jesteś i gdzie jest twoja rodzina? Czy boisz

się wszystkiego i wszystkich? Żywiłeś się jedzeniem ze śmietnika?

Śpisz z jednym okiem otwartym, ponieważ w każdej sekundzie ktoś

może próbować cię zabić? Czy kiedykolwiek otworzyłeś pudełko

pizzy tylko po to, by znaleźć bombę? Nie masz żadnego pojęcia.

Niektórzy członkowie komisji wyglądali na przerażonych, i

zastanowiłam się, jak wypełnione były ich akta.

- Angela ma tylko sześć lat - ciągnęłam dalej. - Ale stawiam

dziesięć dolców, że uczestniczyła w większej liczbie bijatyk na śmierć

background image

i życie, niż którekolwiek z was. Macie nierealne pomysły dotyczące

nas, które chcecie, aby były prawdziwe. Dzieci, dla których

zaprojektowaliście tą szkołę, są prawdopodobnie czyste, uprzejme,

wdzięczne, zgodne. Niestety, to nie jesteśmy my.

Stado stanęło wokół mnie, i domyśliłam się, że wszyscy robiliśmy

najbardziej nieustępliwe twarze, te, które załamują nasz wygląd „są

tak słodkie”. Ale ten komitet tego nie wie.

- Nie potrzebujemy być „rehabilitowani” - ciągnęłam dalej. -

Jesteśmy ocalonymi, i to jest dużo więcej niż dobre maniery albo

cierpliwość lub palące pragnienie sprawienia przyjemności. Wasze

wyobrażenie szkoły, wasze plany - żadna z tych rzeczy nie ma nic

wspólnego z nami, prawdziwymi nami. Idźcie i bawcie się kręceniem

kół. Ale wyłączcie z tego nas.

Wstałam i podeszłam do rzędu dorosłych próbujących

zatarasować sobą tyły. Powodzenia z tym, pomyślałam. Pchnęłam

ciężkie drzwi, gotowa zdzielić każdego, kto próbowałby mnie

zatrzymać. Ale nikt nie próbował, i szybko spojrzałam do tyłu by

zobaczyć stado, Totala, moją mamę i Jeba, wszyscy śpieszyli się za

mną.

Na końcu korytarza była kolejna sala konferencyjna. Miała

ogromne okna, niektóre z nich były otwierane korbą do czyszczenia

czy coś. Bez zastanowienia, bez planowania - innymi słowy, w

prawdziwym stylu Max - dałam mamie szybki, mocny uścisk,

podniosłam moją kurtkę, a potem podeszłam do okna i wyskoczyłam.

background image

Wydawało mi się, że słyszałam jej ciężki oddech, ale dźwięk był

rozrywany przez pędzące powietrze obok mnie, kiedy zatrzepotałam

swoimi otwartymi skrzydłami. Następnie byłam w górze,

zabezpieczona przez powietrze, wspierana i kołysana przez atmosferę.

Nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu, wciągając zimne

powietrze do moich płuc, czując się wolną.

- Dokąd zmierzamy, Max? - zawołał Gazik.

Moje stado szybowało silnie obok mnie, wszyscy wyglądali na tak

szczęśliwych i pełnych ulgi jak ja się czułam.

- Czy to ważne? - odpowiedziałam pytaniem, a on potrząsnął

głową.

- Nie sądzę - powiedziałam do siebie i wzniosłam się do góry.

Rozdział 14

- PATRZCIE, PENTAGON! - powiedział nagle Gazik,

wskazując. Skręcił mocno w lewo i zmierzał do tego. - Zawsze

chciałem to zobaczyć!

- Ja też! - powiedział Iggi sarkastycznie, już lecąc za Gazikiem.

- Tak, możesz dotknąć i poczuć, że jest biały - powiedziałam.

Reszta z nas skierowała się za nimi, i dobrze było widzieć jak

szczęśliwy był każdy latając.

- Bombarduję z lotu nurkowego! - krzyknął Gazik, wsuwając się

w skrzydła i nurkując w dół w stronę Pentagonu.

- Nie, Gazik, nie! - krzyknęłam za nim. - To jest budynek

rządowy! Oni są jeszcze bardziej paranoiczni niż my!

background image

Chichocząc maniakalnie, Gazik spadł w dół w granicach

pięćdziesięciu stóp od dachu Pentagonu, szybko zrobił obrót i znowu

wystrzelił w górę. Cała nasza szóstka wznosiła się i przechylała i

pędziła, pamiętając sztuczki, których nauczyliśmy się od sokołów i

nietoperzy, wykonując formacje w ułamku sekundy i obracając się do

góry nogami, poniekąd jak pływacy dopływający do końca basenu.

- Okej - Zawołałam w końcu. - Wycofajmy się…

Powietrze wypełniło się rykiem, odwróciłam głowę aby zobaczyć

dwa odrzutowce mknące w naszym kierunku, ich spiczaste nosy

wyglądały kiepsko.

- Co jest z nimi nie tak? - zawołała Kuks, pędząc bliżej mnie.

- Naruszyliśmy przestrzeń powietrzną Pentagonu - domyślił się

Kieł, jak tylko hałas odrzutowców zbliżał się z niewiarygodną

prędkością.

Total w ramionach Kła, skinął głową.

- Powinienem był was zatrzymać! Ja przynajmniej powinienem

był wiedzieć lepiej!

- Wynośmy się stąd! - wrzasnęłam, i zawróciliśmy tak szybko jak

tylko mogliśmy, uciekając daleko od Pentagonu.

Nie wiedziałam jak zdeterminowane były te odrzutowce, i nie

wiedziałam kto je nasłał. Czy zostały wysłane automatycznie w celu

wyeliminowania wszystkiego na przestrzeni Pantagonu? Czy Komitet

Rozwiązań Niespodziewanych Mutantów nie przyjął do wiadomości

odmowy? Nie mieliśmy zamiaru zostawać tu by się tego dowiedzieć.

background image

- Między drzewa! - rozkazałam, wskazując, gdzie kilka hektarów

drzew tworzyło mały las.

Ale składając nasze skrzydła szczelnie z powrotem, traciliśmy

wysokość zupełnie jak pierzaste kamienie. Dostrzegłam kilka otwarć

wśród wierzchołków drzew, zanurkowaliśmy w nie, natychmiast

obracając się w bok i otwierając skrzydła więc nie uderzyliśmy o

ziemię.

Lecieliśmy przez chwilę na boku, prześlizgując się między pniami

drzew, wiedząc, że byliśmy niewidoczni dla odrzutowców. Chyba, że

mieli czujniki podczerwieni. W takim przypadku byliśmy pogrążeni.

- Juu-hu! - wykrzyknął Gazik.

Znacznie trudniejsze było takie latanie w pionie, ale

dopracowaliśmy tą technikę do perfekcji w minionym roku. Tak,

samoloty też mogą latać na boki i to szybciej niż my, muszę przyznać.

Ale nie mogą się ślizgać między drzewami, prawda? Albo obracać się

w kółko jak dziesięciocentówka?

Nie. Jeśli by spróbowali, zakończyliby wybuchając w

imponującej ognistej kuli. Ten las był tak mały, że musieliśmy go

okrążać, co robiliśmy przez około dwadzieścia minut. Wreszcie hałas

odrzutowców osłabł, a potem zupełnie zanikł. Ostrożnie opuściliśmy

las i wylądowaliśmy w pobliżu.

- To było niesamowite! - krzyknął Gazik, podnosząc rękę.

Iggi przybił mu piątkę (nie wiem jak on to robi - nigdy nie

pudłuje) i oboje zaczęli chichotać w zwycięstwie.

background image

- Niesamowite, a jednak głupie - powiedziałam, zawsze głos

rozsądku. - Od teraz trzymajmy się poniżej poziomu radaru, ludzie.

- My byliśmy poniżej poziomu radaru - spierał się Gazik. -

Totalnie poniżej radaru.

- Miałam na myśli metaforycznie - powiedziałam. - Zarówno pod

rzeczywistym radarem a także w niskim profilu, dyskretni, w

tajemnicy.

- Aha. - Gazik powiedział takim tonem, który powiedział mi że

nie usłyszał ani słowa z tego co powiedziałam. - To było takie

niesamowite!

Powód numer 52, dlaczego Gazik nie jest przywódcą stada.

Rozdział 15

I TAK PO PROSTU, znów byliśmy wolni. Albo tak wolni, jak

tylko szóstka bezdomnych mutantów mogła być. W ciągu trzech

godzin byliśmy osiem tysięcy stóp nad Górami Pocono, szukając

miejsca do odpoczynku.

Po raz kolejny, stanowy park nas uratował. Duży kawałek zieleni

kusił, i prześlizgnęliśmy się przez drzewa tak cicho, jak tylko się dało,

niedaleko wejścia do parku. Słońce zachodziło i musieliśmy znaleźć

dobre miejsce do spania, ale było coś, co musiałam zrobić w pierwszej

kolejności.

Zadzwoniłam do mojej mamy, aby dać jej znać, że byliśmy cali.

Coś czego nie robiłam nigdy wcześniej w swoim życiu.

background image

- Oh, Max … wszystko z wami w porządku? - Odpowiedziała na

swoją komórkę praktycznie zanim zadzwoniła.

- Wszystko z nami dobrze - powiedziałam. Ból we mnie oznaczał,

że chciałam móc z nią być, ale wiedziałam że nie mogłam. Nigdy nie

mogłabym być ‘w domu o piątej’ rodzaju córką.

- Po prostu mnie zdenerwowali.

- Wiem - powiedziała moja mama. - Wydają się tacy aroganccy. I

naprawdę nie sądzę, że mają dobre plany w stosunku do was. -

Przerwała i zgaduję, że zagryzała usta, próbując nie zapytać się gdzie

jesteśmy lub gdzie się ukryliśmy. Co było dobre, bo jak zwykle

działałam bez planowania gry.

- Nie, ja też nie - powiedziałam. - Uściskaj ode mnie Ellę, dobrze?

- Dobrze, kochanie - powiedziała. - Posłuchaj, Jeb jest tutaj i chce

z tobą rozmawiać.

Zrobiłam niechętną minę i Kieł podniósł do mnie brwi.

- Max?

- Tak - powiedziałam niechętnie.

- Jesteście bezpieczni? - Jego głos brzmiał ciepło i ojcowsko.

- Tak.

- Dobrze.

- Więc nie jesteś Głosem w mojej głowie? - zapytałam. -

Widziałam jak byłeś Głosem.

- Mogę zrobić ten Głos, ale nie jestem Głosem - powiedział Jeb. -

To wszystko jest częścią większego obrazu.

background image

Świetnie. Inna układanka. Dobrze, że nie kopałam się za nie

rozumienie swojego całego życia.

- Cokolwiek - powiedziałam, wiedząc że przyprawia mnie to o

szał.

- Posłuchaj Max - powiedział Jeb. - Dr. Martinez - twoja mama - i

ja chcemy żebyś wiedziała, że ci ufamy. Twoje instynkty dobrze ci

służyły do tej pory i utrzymywały ciebie i stado przy życiu. Uważamy,

że dobrze zrobisz, niezależnie od tego czy będziesz tego pewna czy

nie.

Hmmm.

Komplementy

zawsze

wywoływały

we

mnie

podejrzliwość.

- Ach tak? - powiedziałam.

- Tak - powiedział stanowczo. - Jesteś odpowiednią osobą do

prowadzenia stada. To jest to do czego zostałaś stworzona. Robisz w

tym wspaniałą pracę, odnajdując swoją własną drogę. Ufamy ci, że

zrobisz teraz to co trzeba.

Gdybym mogła mu uwierzyć, to podgrzałoby moje małe serce.

Wszystko co musiałam zrobić, to zadecydować czy mu uwierzyć,

zakładając jego prawdziwość. Mimo wszystko, moja mama tam była,

słuchając go i zaufałam jej.

- Heh. - powiedziałam.

Nastąpiła przerwa, jakby miał nadzieję na więcej.

- W każdym razie, trzymaj się, Max - powiedział w końcu. -

Zadzwoń do mamy lub do mnie, kiedy będziesz miała okazję.

Będziemy pracować nad sprawami do końca.

background image

- Pracować nad czym?

- Ooops, lepiej żebyśmy już poszli - powiedział Jeb. - Nie siedź na

telefonie tyle czasu, w przeciwnym wypadku ktoś was namierzy.

Przekaż moją miłość stadzie.

Telefon kliknął i się rozłączył.

Spojrzałam w górę. Kieł mnie obserwował. Ciągle nie

rozmawialiśmy o tym incydencie z poprzedniej nocy. Kuks stąpała z

nogi na nogę, w sposób który oznaczał że była głodna. Total miał

przerwę na toaletę w krzakach. Wszyscy wyglądali na zmęczonych, i

wciąż musieliśmy przygotować naprędce jedzenie.

Jeb powiedział, że on i moja mama ufają mi i uważali że robię

dobrą robotę. Powiedział żebym zaufała instynktom.

Moje instynkty zapytały mnie czy on gra na innym froncie.

Rozdział 16

Po kulawej kolacji z wygrzebanego jedzenia, rozlokowaliśmy się

na różnych gałęziach najwyższych drzew jakie mogliśmy znaleźć. Czy

często spaliśmy na drzewach? Tak. Czy kiedykolwiek spadliśmy z

drzewa w czasie snu? Tak zabawne jak to było, nie.

Byłam wyczerpana, nadal dość głodna i nie mająca zielonego

pojęcia co przyniesie jutrzejszy dzień. Ale dwukrotnie sprawdziłam

moje stado, zanim pozwoliłam sobie na odpoczynek. Angela i Total

wtulali się w ogromny dąb. Iggy i Gazik byli blisko siebie na tym

samym drzewie. Kuks wyciągnęła się wzdłuż grubej gałęzi, jedno

ramię zwisało jej w dół. Kieł był…

background image

Spojrzałam. Był tam trzy sekundy temu. Teraz Kła tam nie było.

- Gdzie jest Kieł? - Starałam się trzymać alarm poza moim głosem

- nie panikuj do momentu aż będziesz mogła - ale nie chciałam być w

środku sprawy zaginionego członka stada.

Angela i Gazik rozejrzeli się, a Kieł powiedział:

- Jestem tutaj. - brzmiąc na zaskoczonego. I był tam, siedząc

okrakiem na gałęzi, oparty o pień drzewa.

Zamrugałam.

- Patrzyłam - nie było cię tam.

- Tak, byłem. - Powiedział, unosząc brwi.

- Nie - powiedziała Kuks. - Też cię szukałam. Schowałeś się za

drzewem?

- Byłem tutaj! - upierał się Kieł, wymachując rękami.

- Ja też ciebie nie widziałem koleś - powiedział Iggy z kamienną

twarzą.

Wywróciłam oczami w jego kierunku, potem powiedziałam:

- Wywracam oczami, Iggy.

- Cóż, byłem tutaj przez cały czas - powiedział Kieł, wzruszając

ramionami.

Pięć minut później, znowu zniknął.

- Kieł! - powiedziałam, rozglądając się dookoła. Prawda, było

ciemno, ale dzięki wyostrzonemu wzrokowi, wszyscy mogliśmy

perfekcyjnie widzieć w nocy. Każdy członek stada był tam, wyraźny

jak za dnia.

- Jestem tutaj - powiedział Kieł.

background image

Nie było niczego, skąd pochodził jego głos.

- Za drzewem? – Zaczynałam być rozdrażniona.

- Ślepa jesteś? - żądał Kieł. - Jestem tutaj!

I był. Wraz z zupełnie nową umiejętnością. Posłuchajmy

spontanicznych mutacji, ludzie!

Rozdział 17

NIE, KIEŁ NIE MÓGŁ w rzeczywistości stać się niewidzialnym.

To było bardziej jak jego naturalny bezruch i ciemność sprawiały, że

niknął w tle aż jakoś zniknął. Jak tylko poruszył się ponownie, był

widoczny. Jeśli pozostał nieruchomy, moglibyśmy szukać godzinami,

ale nasze oczy ślizgałyby się po nim.

- Ja też tak chcę! - odezwał się Gazik, siedząc bardzo, bardzo

spokojnie, całkowicie nieruchomo.

- Nie - powiedziała Kuks, potrząsając głową. - Wyróżniasz się jak

pierdnięcie w kościele.

- Właściwie wystarczająco - mruknęłam.

- Co ze mną? - zapytał Iggy. Złożył skrzydła i udawał posąg.

- Nie, jesteś widoczny - powiedziałam do niego.

- Nie jestem! - odparł.

Cisnęłam w niego dużą, ciernistą szyszką i usłyszałam zduszony

dźwięk w jego klatce piersiowej. Zawył z bólu.

- Potrafiłabym to zrobić, gdybym cię nie widziała? - zauważyłam.

- Poważnie nie możecie mnie zobaczyć? - Kieł brzmiał radośnie.

- Nie, jeśli jesteś nieruchomy i cichy - przyznałam.

background image

Uśmiechnął się szeroko, i to było straszne widząc tylko rząd

białych zębów na tle szorstkiej kory drzewa. Pokręcił głową i bam,

pokazał się, cały on. Zaczęłam się orientować, jak bardzo stał się

irytujący z tą umiejętnością.

- O, koledzy, mam parę myśli, którymi chciałabym się z wami

podzielić - powiedziałam, nagle przypominając sobie. Słyszałam jak

Total coś przebąkiwał, ale nie zwróciłam na to uwagi.

Iggy udawał głośne chrapanie. Rzuciłam w niego kolejną szyszką.

- Przestań rzucać we mnie rzeczami! - Potarł ramię.

- Miło, że możesz do nas dołączyć - powiedziałam. - Dobra,

słuchajcie. Znowu jesteśmy w drodze. Likwidatorzy nie wydają się

już istnieć, i nie widzieliśmy żadnych Latających Chłopców. Ale

wiecie, że cokolwiek pozostało z Itex’u, przegrupowuje się i

przygotowuje do kolejnej wojny. Dodatkowo, ktoś próbuje nas

wysadzić w powietrze. Więc kilka wytycznych: Musimy się

przenosić, co drugi dzień, ciągle w podróży. Nie zostajemy w jednym

miejscu dłużej niż czterdzieści osiem godzin.

- Uhh - powiedział Total. Był zwinięty na kolanach Angeli.

- Nie będziemy zaprzyjaźniać się z ludźmi aż do końca

apokalipsy. - ciągnęłam dalej, odhaczając rzeczy na moich palcach.

- Co to jest apokalipsa? - zapytał Gazik.

- Zasadniczo, całkowite zniszczenie świata, jakim go znamy. I nie

będziemy ufać ludziom, nawet po apokalipsie.

Ale Max, jesteście w większości ludźmi powiedział Głos.

background image

Tak samo jak Likwidatorzy odpowiedziałam Poza tym, wiesz, co

miałam na myśli.

- Jednakże - ciągnęłam - Chcę abyśmy spróbowali uznać dobro w

rzeczach. Jak moja mama. I Ella. I ciasteczka czekoladowe. Po prostu

wygląda to tak, że nie powinniśmy pozwolić naszym wrogom byśmy

byli pełni goryczy, nienawiści i tych rzeczy.

Czekałam, aż każdy zacznie się wypowiadać.

- Kim jesteś i co zrobiłaś z prawdziwą Max? - zapytał Iggy.

- Ha ha. Więc myślę, że powinniśmy na zmianę wymienić trzy

dobre rzeczy, które się nam przydarzyły. Kto chce zacząć? -

powiedziałam jasno.

Cisza.

- Kuks?

- Em - odparła.

- Tak więc obiad był pyszny - odezwał się Total. Rzuciłam mu

Spojrzenie. - Dobra, dobra - powiedział. - Em, cóż, nikt nie próbował

nas dzisiaj zabić.

- To jedna - zgodziłam się.

- Jesteśmy wszyscy razem - powiedział.

- Okej, druga. Dobrze ci idzie. Dalej.

- Nie mam pcheł.

Byłam zaskoczona.

- Em, ta, myślę że to prawda. To jest dobra rzecz. - Nie mogłam

zaprzeczyć.

Total wyglądał na zadowolonego.

background image

- Ja nie mam pcheł - powiedział Iggy.

- Założę się, że masz - odparł Gazik.

Westchnęłam, gdy dyskusja przekształciła się w oskarżenia i

obronę. Jutro ponownie spróbuję. Czasami rzeczy związane z

przywództwem były wielkim bólem w tyłku.

Rozdział 18

Podziemia

Kopuła solna znajdująca się ćwierć mili poniżej powierzchni

ziemi, mogłaby łatwo pomieścić kilka stadionów piłkarskich. Choć

kopuły solne występowały naturalnie w wielu różnych miejscach na

świecie, ta zdarzyła się pod pewnym krajem w środkowej Europie.

W czasie I i II wojny światowej wiele skarbów kultury narodowej

przechowywane były tutaj, aby uniknąć zniszczenia przez alianckie

bomby. Obecnie mówi się o włączeniu tej ogromnej sieci tuneli i

jaskiń, w większości tak szerokich jak czteropasmowe autostrady, w

nieprzepuszczalne

centrum

składowania

odpadów

promieniotwórczych.

- Odkąd ci głupcy utrzymują produkcje energii jądrowej, nie mają

najmniejszego pojęcia, co zrobić z jego toksycznymi produktami. -

Uber-Dyrektor mamrotał do siebie.

Jego małe zmotoryzowane krzesło jeździło cicho po gładkiej

krystalicznej podłodze. Ostatecznie być może ta jaskinia zostanie

sprzedana, a Uber-Dyrektor będzie musiał przenieść swoją bazę

background image

operacyjną. Ale jak na razie to była najbardziej akceptowalna i

niezwykle bezpieczna siedziba.

Ciężkie przewody kabli, niektóre prawie mające stopę średnicy,

przypełzające z powierzchni, przynoszące prąd, wodę, świeże

powietrze. Ponadto, telefon komórkowy, samodzielne płuczki

powietrza szumiące cicho, kiedy pędził z pokoju do pokoju,

zatrzymując dwutlenek węgla i uwalniając tlen. Gdy dotykały bariery,

po prostu odwracały się i udawały się w innym kierunku.

Uber-Dyrektor sam nie zużywał dużo tlenu - tylko 23 procent

tlenu wymagane jest do jego funkcjonowania. Ale stałe powietrze

było nieprzyjemne.

Pokój konferencyjny Uber- Dyrektora był z dala głównego tunelu.

Przylega on do aktualnego „biura” i zawiera zabytkowy stół, którego

szczyt był wyrąbany z płyty palisandrowej. Bank ekranów

plazmowych, pięć szerokich i cztery wysokie, przykrywały większość

jednej ze ścian.

- Sir?

Ludzki asystent stał w pobliżu, miał spuszczoną głowę z

szacunkiem.

- Przygotowania zostały zrobione? – zapytał Uber-Dyrektor.

- Tak, sir. Wszystko jest przygotowane. Pokaz przedpremierowy

aukcji można rozpocząć na pański sygnał.

- Doskonale. Czy wszystkie strony przyjęły zaproszenie do

udziału?

Asystent wyprostował się dumnie.

background image

- Tak, sir. Wszystkie.

- Więc zaczynajmy.

Rozdział 19

Podziemia

Elektronika przekazuje odpowiedź do Uber-Dyrektora okiem

sygnału. Na ekranach plazmowych pojawił się każdy określony

przywódcy innego kraju lub osób prawnych.

Mężczyźni i kobiety na ekranach, świadomi, że są teraz na żywo

przed kamerą, przesunęli się na swoich miejscach i regulowali

maleńkie mikrofony przed nimi. Jeśli którykolwiek z nich było

zszokowane niekonwencjonalnością Uber-Dyrektora, a nawet

groteską, wyglądem, nie okazali tego. Byli poinformowani wcześniej.

- Pozdrowienia - Powiedział Uber-Dyrektor swoim dziwnym,

mechanicznym głosem.

Przerwał chór odpowiedzi od swoich klientów na ekranie.

- By wyjaśnić, co dzisiaj robimy, pozwólcie przejść mi do kilku

najistotniejszych punktów. - Odwrócił się na krześle i spojrzał na

nieco inny duży ekran na prawo. Pojawiło się, pokazując zdjęcie

sześcioro niechlujnych, nachmurzonych dzieci. - Są to przedmioty

aukcji. Są w zestawie. Chociaż zestaw może być podzielony, to nie

byłoby mądre, i bez wątpienia utrudniłoby powodzenie misji.

- Czy mógłbyś wyjaśnić dokładnie, na co patrzymy? - dyktator,

który niedawno zrobił w CNN listę „Dziesięciu najgorszych

nadużywających Praw Człowieka”, przerwał siłą. - Są pogłoskami.

background image

- Patrzycie na szóstkę młodych eksperymentów w nauce

rekombinowanego DNA ludzi-ptaków. Są one najbardziej opłacalne

spośród wszystkiego, co zostało wyprodukowane. Potrafią latać jak

ptaki. - Uber-Dyrektor zamrugał dwa razy, a ekran za nim pokazał

krótki film o szóstce latających dzieci.

Był zadowolony z posapywania i szmerów pochodzących od

widzów, ale jego "twarz" nie wykazywała żadnych emocji.

- Dobrze latają - ciągnął dalej. - Mają niesamowite poczucie

kierunku i lepsze właściwości regeneracyjne i lecznicze. Są

inteligentne, przebiegłe i stosunkowo mocne.

- Mówisz, jakbyś je podziwiał. - Kobieta, która była nazywana

„Żelazną Dziewicą z Doliny Krzemowej” pochyliła się do przodu.

- Podziwiał? - odparł Uber-Dyrektor. - Nie. Ani trochę. Dla mnie

są oni genetycznym wypadkiem, błędem. - Nikt nie odważył się

wspomnieć o jego formie. - Nie jestem tak głupi, aby je lekceważyć,

jak moi poprzednicy to zrobili.

Nastąpiło kilka sekund ciszy, jakby potencjalni oferenci rozważali

Uber-Dyrektora i jego możliwości oferowanych produktów. Potem

znów zamrugał, a ekran za nim zrobił się czarny.

- Otrzymaliście swoje pakiety informacji - powiedział - Nie

odpowiem na więcej pytań. Poinformuję was o tym, kiedy i gdzie

odbędzie się licytacja. Należy pamiętać, że oferta otwarcia to pięćset

milionów dolarów. - Więcej pomruków wybuchło od strony ściany

ekranów.

Uber-Dyrektor pozwolił sobie na lekki uśmiech.

background image

- Mimo wszystko, trudno jest ustalić cenę na zdolność do

panowania nad światem.

Rozdział 20

Śródziemnie

- Demonstracja jest gotowa, sir. - Asysten stał z jak zwykle

pochyloną głową, ledwie dając sobie radę z unikaniem mówienia

"Mój Panie" czy "Wasza Miłość”. To był problem z ludźmi

staromodnymi. Zbyt rządzony przez emocje, zbyt łatwy do

zastraszenia. Nie byłoby dla nich miejsca w Nowej Epoce.

Z mrugnięciem, Uber-Dyrektor wyraził zgodę, aby rozpocząć.

Dziesięć metrów nad nim, niewielki cień sygnalizował istnienie

jaskini. Jego informatorzy powiedzieli mu, że dzieci-ptaki często

odpoczywały w jaskiniach. Miał nadzieję, że ta demonstracja będzie

bardziej pomyślna niż poprzednia.

- Dlaczego się jeszcze nie rozpo… - zaczął pytać, tylko po to aby

ruch przyciągnął jego uwagę i wyciągnął ją do góry. Spojrzał szybko

na skalną ścianę, ale nic nie zobaczył. Wtedy - Jest! Kamuflaż był

doskonały. Tylko niewielki skrawek skóry matrycy był widoczny gdy

żołnierz przesunął się na bok przez kamień, jak krab.

Koncentrując się uważnie i zwiększając swój wewnętrzny zoom

do 400 procent, Uber-Dyrektor mógł teraz zobaczyć stłoczonych

żołnierzy poruszających się w kierunku otworu w skale.

Jeden z nich strzelił z gęstej, prawie niewidocznej siatki nad

otworem jaskini. Uber-Dyrektor uśmiechnął się. Nawet na tym

background image

powiększeniu, musiał mocno się koncentrować by zobaczyć

sporadyczne łatki matrycy. Jego asystent zmarszczył brwi i zerknął na

ścianę skały. Zwykły człowiek miałby duży problem z dostrzeżeniem

tych nowych żołnierzy.

Swoim umysłem, Uber-Dyrektor włączył kanał, który pozwolił

mu

przysłuchiwać

się

kodowanym

transmisjom

pomiędzy

jednostkami żołnierzy. Ta generacja, Generacja J, została wyposażona

w pewną inteligencję i tylko w szczątkowe emocje, ale wydawała się

je wykorzystywać i przekazywać bardziej niż jej poprzednicy.

Były bardziej korzystne w kontrolowaniu niż jeden Likwidator,

lub ich następne latające-maszyny, i na tyle sprytne do podejmowania

szybkich decyzji i improwizacji.

Wcześniejsze wersje były bardziej inteligentniejsze - zbyt

inteligentne. Wystarczająco mądre by kwestionować rozkazy, by

chcieć podejmować własne decyzje. Inne miały tylko umiejętność

maszyny do zarządzania. Ich zdolność do myślenia na własnych

nogach, do podejmowania pochopnych decyzji, w celu dostosowania

do zmieniających się okoliczności, praktycznie nie istniała.

Tym bardziej katastrofalne były Generacje od D do G. Również

były tak głodne krwi, że nie mogły one być kontrolowane kiedy

poczuły zdobycz lub ich empatia było tak podwyższona, że nie mogły

zdobyć się na to, by zabić cokolwiek.

Żołnierze zatrzymali się, połączeni w jeden impuls, w jedno

globalne polecenie. Potem szybko zdjęli siatki i skoczyli do wejścia

jaskini. Poruszając się jak jeden, nie zostawili miejsca na ucieczkę.

background image

Kilka jednostek ponownie pojawiło się w wejściu do jaskini.

Rzucili w dół manekiny wypełnione hamburgerami, brzęczącymi

muchami. Nie zjedli ich. Podążali za rozkazami i schwytali swoje

ofiary. Teraz podnieśli ręce w geście zwycięstwa.

Uber-dyrektor zamrugał na swojego asystenta, który patrzył na

manekiny z przerażeniem i wstrętem.

- Tak, sir. - Asystent otworzył małą czarną walizkę. Zawierała ona

wysoce wydajny generator elektryczny.

Uber-Dyrektor wysłał swoim żołnierzom wiadomość, a oni

natychmiast zaczęli stłaczać się w dół skalnej ściany jak pająki,

przemieszczając się pewnie i łatwo na powierzchni kilku grzbietów,

bez uchwytów.

Asystent bał się ich, ale wiedział, że nie może tego okazać.

Żołnierze okrążali go, ich twarze były bez wyrazu.

- Tutaj - asystent mruknął nerwowo.

Jeden żołnierz wystąpił naprzód, lewe ramię odwrócił do

asystenta. Lekko drżącymi rękoma, asystent podłączył generator do

ramienia żołnierza i włączył go. Szybki przypływ energii elektrycznej

spowodował wstrząs żołnierza i usztywnienie, a następnie relaks. Jego

twarz wygładziła się. Kolejny żołnierz wystąpił naprzód.

Przypływ energii elektrycznej działał jak narkotyk w tej serii,

zarówno uspokajał i ekscytował. Żołnierze pragnęli tego i to była

przydatna nagroda. Kiedy jej nie dostali, ich zachowanie stawało się

nieprzewidywalne i gwałtowne. To była wada, błąd konstrukcyjny.

Ale jedyni pracowali dalej.

background image

Rozdział 21

- Gdzie się schowamy następnym razem, Max? - Kuks ostrożnie

obróciła swojego hot doga wokół małego otwartego ognia.

Rozmyślałam właśnie o tym przez cały dzień.

- Chili? - Pomieszałam otwartą puszką, umieszczoną wśród

palących się rozżarzonych węgielków, czystym, oskrobanym

patykiem.

Gazik wyciągnął swojego hot doga, a ja wycisnęłam na to trochę

chili. Nie był to schludny proces.

- Wracajmy do Francji - powiedziała Kuks. - Pokochałam Francję.

- Tak, Francja była miła - zgodziłam się. - Z wyjątkiem czterech

oddziałów Itexu.

Ostatnio zrobiliśmy sobie Wycieczkę Dzieci Ptaków Wokół

Europy, skupiając się na różnych miejscach pozbawiających wolności

i nadużycia, prowadzonych przez wariatów i wariatki pod przykrywką

Korporacji Itexion mieszającej się z ciastkami i modną europejską

modą. Nasze życie było niczym jeśli nie było elektryczne.

- A co z Kanadą? - zasugerował Iggy. - Wydaje się fajna.

- Hm - powiedziałam. Mówiąc szczerze, jeszcze nie

zadecydowałam. Nigdzie nie wydaje się wystarczająco daleko od

sługusów Itexu albo Szkoły albo Instytutu lub którejkolwiek z innych

anonimowych jednostek, które wydawały się zacięte by używać nas

lub zniszczyć. Chciałam być daleko, daleko od wszystkich.

Iggy szukał śmieci na ziemi, wpychając je do plastikowej torby ze

sklepu spożywczego. Słyszałam jak mamrotał:

background image

- Biały. Brązowy. Ooh, jasne, dziwne. Brązowy. Niebieski - kiedy

dotykał różnych rzeczy.

- Oh, zgadnijcie co się stało - odezwała się Angela, gryząc

kawałek hot doga.

Słysząc te słowa wypływające z usta Angeli, zawsze stawałam się

napięta.

- Mam nową umiejętność!

Oh, świetnie. Kieł i ja zrobiliśmy przerażone miny do siebie

ponad głową Angeli.

- Masz na myśli - poza tymi w rodzaju mówienia-do-ryb? -

zapytałam ostrożnie.

Skinęła głową.

O, kurczę blade, pomyślałam, mając nadzieję że nie rozwinęła

nagle swojej umiejętności do strzelania piorunami swoimi oczami.

Czy coś.

- Um, co to takiego?

Proszę, nie pozwól mi zwariować przez odpowiedź.

- Patrzcie. - Podniosła głowę i spojrzała na moją twarz.

Całe stado przechyliło się bliżej, patrząc na nią. Przeszukałam

twarz Angeli, błagając by rogi nie wyskoczyły z jej czoła. Właśnie

miałam spytać, czym jej umiejętność była, gdy to zobaczyłam.

- Widzicie? - spytała.

- Um, tak - odpowiedziałam, gapiąc się. Wpatrując się w jej

gładką, jasnobrązową skórę, ciemne brązowe oczy, jej znacznie

prostsze brązowe włosy.

background image

- Mogę zmienić to jak wyglądam! - powiedziała niepotrzebnie.

- Mhmmm, tak, widzę - odparłam.

- Pokaż im dziewczynę ptaka - powiedział Total. - Kocham to.

Angela uśmiechnęła się. Podczas gdy wszyscy czekaliśmy,

wstrzymując nasze oddechy, zaczęła zmieniać się jeszcze raz. Dwie

minuty później, mieliśmy niebieskiego rajskiego ptaka z oczami

Angeli. Mam na myśli, wciąż miała ludzki kształt. Ale jej twarz i

głowa były otoczone grzywą turkusowych piór i miała dwa

spektakularne pióra.

To była najdziwniejsza dziwna rzecz jaką kiedykolwiek

widziałam, i uwierzcie, kiedy to mówię, to coś znaczy.

Wyciągnęła smukłe ręce, lekkie jak piórko i poruszyła swoimi

palcami.

- O mój Boże - wyszeptała Kuks. - To jest takie niesamowite.

Angela uśmiechnęła się i, po prostu tak szybko, przemieniła się

powrotem w siebie.

- Jak na razie potrafię przemienić się tylko w te dwie rzeczy -

powiedziała. – Ale założę się, że jak poćwiczę, mogę robić inne

rzeczy.

- Mhmm - powiedziałam z trudem.

- Jakim cudem ona potrafi robić takie rzeczy, a ja nie? - zapytał

Gazik.

- Jesteście rodzeństwem, nie bliźniakami - powiedziałam,

dziękując w myślach.

background image

- My wszyscy dużo się zmieniamy - powiedziała Kuks, brzmiąc

na zmartwioną. - Zmieniamy się w sposób, w jaki oni nie planowali,

nie oczekiwali.

- Tak - odezwał się Iggy. - Pod koniec tygodnia będziemy

kijankami.

- Iggy - powiedziała Kuks. - Mówię poważnie. Nie wiemy co się

będzie z nami działo.

Spojrzałam na moje stado. Kieł był ostrożny; reszta wyglądała w

różnym stopniu na niespokojnych. Czas założyć mój kapelusz

przywódcy.

- Posłuchajcie, ludzie - powiedziałam, brzmiąc spokojnie i

odpowiedzialnie. Powinnam być na Brodwayu, naprawdę powinnam.

- To prawda, że się zmieniamy, i w pewnym stopniu oni tego nie

zaprogramowali. I nie mamy pojęcia co się później stanie. Ale wiecie

co? Nikt inny też tego nie wie. To jest jedyne co łączy nas z resztą

pozostałych ludzi tam na zewnątrz.

Machnęłam swoimi ramionami by zademonstrować „świat”.

- Nikt nigdy nie wie, co się może wydarzyć - ciągnęłam dalej. -

Ludzie cały czas się zmieniają, i nie są pewni jaki będzie skutek

końcowy. Mogą być niscy albo wysocy, zdolni grać na fortepianie lub

nie; mogą mieć oczy swojej mamy albo nos ojca albo łysinę wujka.

To jest zawsze tajemnicą. To jest element stały, wszędzie, z każdym.

Jesteśmy po prostu trochę bardziej ekscytujący, trochę bardziej cool

niż wszyscy.

Byłam dobra albo byłam dobra?

background image

Moje stado wyglądało na spokojniejsze, weselsze. Kiwnęli głową

i uśmiechnęli się.

- Ok, teraz - powiedziałam bardziej dziarsko. - Czas do łóżka. -

Wyciągnęłam swoją pięść. Jedno po drugim, moje stado kładło swoją

na szczycie, a następnie ukryliśmy się w koronach drzew by spać

snem niewinnych.

Cóż, dobrze, może nie tak niewinnych. Ale snem z dużo mniejszą

winą niż inni, z całą pewnością.

Rozdział 22

Czytasz Blog Kła. Witaj!

Jesteś gościem numer: 98,345

Pozdrowienia, wierni czytelnicy. To miejsce miało około 600,000

odwiedzających, co jest niewiarygodne. To nie jest tak, że my

jesteśmy tu wrzucając Mentosa do butelek coli czy coś. To po prostu

my. Ale cieszę się, że uczestniczycie w tym.

Najważniejsza wiadomość dnia dzisiejszego jest ta, że my

wszyscy postanowiliśmy osiedlić się i iść do zwykłej szkoły i te

rzeczy, a Fox ma zamiar zrobić reality show, nazwany Dzieci Ptaki w

Domu! Będą mieli jakieś sto kamer wokół tego miejsca i będą mogli

filmować Iggiego jak gotuje i Angelę jak robi swoje dziwne rzeczy i

Totala słuchającego swojego iPoda.

Będą mogli filmować Max przewodzącą.

Nie, ja tylko żartowałem. Żadnego reality show. Nasze życie

prawdopodobnie jest zbyt realne dla większości ludzi, jeśli wiecie o

background image

co mi chodzi. Chyba że, hej, jeśli ktoś z Fox to czyta, zaproponuj nam

ofertę!

Nie jesteśmy pewni co się stanie dalej. Po naszym dziwnym

spotkaniu w DC, pragniemy więcej świeżego powietrza i mniej

oszukańczych biurek. Ale zaczęło docierać do mnie (wybaczcie mi,

jeżeli byłem trochę wolny), że być może my, stado, mam na myśli,

powinno pracować w kierunku czegoś, oprócz po prostu starania się

zjeść wystarczająco każdego dnia.

Przez długi czas, naszym celem było odnalezienie naszych

rodziców. I spójrzcie jak dobrze to wyszło na nas. Teraz jesteśmy

wyczyszczeni z celów i wiecie co? To jest trochę… nudne. To znaczy,

jeśli nie mamy skopać tyłków dupkom, którzy niszczą świat, to co my

robimy? Co jest naszym celem? Dlaczego tutaj jesteśmy?

Przyznaję, nasze możliwości są nieco ograniczone, biorąc pod

uwagę liczbę osób, które chcą nas zabić, lub gorzej. Dodatkowo,

rozumiem że są upierdliwe pracujące dzieci, które będą na naszej

drodze. Szczerze mówiąc, jednak możemy robić rozmaite fajne

rzeczy, w rzeczywistości nie kwalifikujemy się do wielu zawodów.

Tak jak jakikolwiek zawód, który wymaga rzeczywistego

wykształcenia. Co całkiem dużo pozostawia przemysł rozrywkowy.

Ale tak sobie myślałem… może moglibyśmy zostać mówcami

mutantów. Dla różnych przyczyn. Moglibyśmy być dziećmi na

plakacie zarówno dla zwierząt maltretowanych dzieci, na przykład.

Jeśli ktoś ma jakieś odpowiedzi, napiszcie do mnie.

- Kieł wyszedł

background image

Rozdział 23

CZĘŚĆ DRUGA

LODOWI KSIĄŻĘTA I KSIĘŻNICZKI

MAX. LEĆ WEDŁUG TYCH WSPÓŁRZĘDNYCH. Potarłam

swoje oczy, mając nadzieję, że to był sen. Następnie mapa

topograficzna pojawiła się w mojej głowie, nawet kiedy Głos podawał

mi instrukcje. Jęknęłam w duchu, mając nadzieję, że Głos mógł to

usłyszeć. To tyle, jeśli chodzi o nasz kawałek czasu przestoju. Kiedy

obserwowałam stado powoli budzące się, Głos kontynuował dawanie

mi instrukcji.

Potem powiedział coś zdumiewającego. Twoja mama na Ciebie

czeka.

- Dobra, wszyscy wstawać! - powiedziałam, klaszcząc w ręce. -

W górę i na nich! To jest całkiem nowy dzień!

- Jestem głodna - powiedziała Kuks, ziewając. - Wiesz, co byłoby

dobre? Na przykład jedna za tych kiełbasek McHeart-Attack. Te

herbatniki. Chcę osiem z nich. - Wstała i balansowała na swojej

gałęzi, przecierając dżinsy, które już dawno temu doszły do

wskaźnika kryzysowego „brudne”.

- Będziemy jedli w drodze - odparłam. - Głos powiedział, że

musimy iść w pewne miejsce, spotkać moją mamę.

- To mogłaby być pułapka? - Angela wyglądała na zmartwioną.

background image

- To zawsze może być pułapka, cukiereczku - powiedziałam i

wyskoczyłam w powietrze.

Chwała latania była wciąż chwałą latania. Ten poranek był ostry,

zimny, i nasączony światłem słonecznym. Lecieliśmy ponad

chmurami prawie godzinę, robiąc jedną napędzająca przerwę przy

miejscu z fast foodem. (Jeśli byłabym milionerem, założyłabym sieć

zdrowych restauracji z fast foodem, tyle, że rzeczy w menu

rzeczywiście smakowałyby dobrze i ludzie chcieliby je jeść. Koktajle,

małe kluski. Mogłabym na to pójść.)

Ale ten ranek był tak piękny, że nie potrafiliśmy martwić się czy

lecieliśmy w kierunku pułapki albo czy nasze ubranie potrzebowało

prania. Dziś rano było więcej powietrza, i my wzrastaliśmy,

pływaliśmy, graliśmy w prądach, i to było jakby jedna cała

wyszczerbiona układanka kawałków naszych dziwnych przeżyć

zebrała się idealnie, tu i teraz.

Zeszliście z kursu. Popraw o trzy stopnie, południe-południowy

zachód.

Przesunęłam swoje lewe skrzydło nieznacznie i dostosowałam

nasz kurs, i pozostali zrobili to samo za mną. Godzinę później,

byliśmy na naszych współrzędnych. Co odpowiadało prywatnym

prowizorycznym pasom startowym wyrzeźbionym w środku gęstego

lasu, niedaleko od Pittsburga.

Mały, błyszczący biały odrzutowiec stał na samotnym pasie

startowym. Dwóch ludzi w pomarańczowych kombinezonach

przenosiło stożki drogowe, żółte flagi włożyli pod swoje ramiona.

background image

To wszystko wydawało się, oh, tak znajome, jeśli wiecie, o czym

mówię. Chodzi mi o to, ile tajemniczych prowizorycznych pasów do

lądowania jest usytuowanych w kryjówce w poprzek całej Ameryki?

Dlaczego ktoś tego nie śledzi?

Zawisłam w powietrzu, moje oczy były zwężone. Następnie

zobaczyłam, jak moja mama wyszła z samolotu, patrząc w górę na

niebo, ocieniając swoje oczy.

- To nie wygląda bardzo zdradliwie - powiedziała Kuks.

- Nie - ale bądźcie w pogotowiu, tak na wszelki wypadek -

powiedział Kieł.

Kiwnęłam głową i ustawiłam z powrotem moje skrzydła pod

kątem, wzdłuż mojego ciała, tracąc szybko wysokość. Nie

wiedziałam, co na nas czekało, ale byłam gotowa się tego dowiedzieć.

Rozdział 24

- MAX!

Miałam nadzieję, że nie będę nigdy przytulała mamy na zgodę.

- Co się dzieje? - zapytałam ją. - Myślałam, że nie będę widzieć

cię przez jakiś czas.

- Ja też tak myślałam - powiedziała. - Ale Jeb i ja wystaraliśmy się

o niezwykłą możliwość dla was, dzieciaki, i chcieliśmy zobaczyć czy

jesteście tym zainteresowani.

- Jak niezwykłą? - zapytał Kieł.

- Cóż, rodzaj podróży naukowej - odparła moja mama. - Podróż

naukowa gdzie pracowalibyście z naukowcami w dosyć odludnym

background image

miejscu. Myślimy, że to byłby rodzaj zabawy dla was, a do tego

bylibyście przydatni dla naukowców, dodatkowo, to miejsce jest tak

odległe że sądzimy że bylibyście bezpieczniejsi niż przez chwilę tam

gdzieś.

- Huh. - To był ciekawy pomysł. Zastanawiałam się jaki byłby

nasz kolejny krok, no i masz, dostałam ofertę. Moja mama w

rzeczywistości polecała to mi, i gdyby ostatnio została zastąpiona

przez zły klon (możliwe, ale mało prawdopodobne), to oznaczało, że

był to prawdopodobnie dobry pomysł.

- Gdzie jest to odludne miejsce? - zapytał Kieł.

Mama uśmiechnęła się.

- Chciałabym zachować to w sekrecie, dopóki nie będziecie

prawie na miejscu. To pomoże wam zachować otwarty umysł. A teraz

chciałabym przedstawić jednego z naukowców. - Zawołała gestem

kobietę stojącą przy wejściu samolotu.

Kobieta była parę cali niższa niż ja, z blond włosami w

pojedynczym warkoczu spływającym w dół jej pleców. Choć jej twarz

była poważna, jej oczy wędrowały wokół nas chciwie: dzieci ptaki,

mutanckie świry, coś, czego nigdy wcześniej nie widziała. Zamrugała

oczami, kiedy Iggy postawił Totala na ziemi i odniosłam wrażenie, że

ona tak naprawdę nie wiedziała czego może się od nas spodziewać.

Ale przecież większość ludzi tego nie wiedziała.

- Jestem doktor Brigid Dwyer - powiedziała, podchodząc do

przodu z wyciągniętą ręką. Wyglądała na strasznie młodą jak na

lekarza.

background image

- Jestem Max. - Uścisnęłam jej dłoń, i przysięgam, patrzała na

moją jakby to była wata cukrowa. Wtedy zdała sobie sprawę, że to

tylko ręka, a radosne podniecenie trochę wyblakło z jej oczu. - O co

chodzi z tą wycieczką naukową?

Skinęła w kierunku samolotu.

- Wyjaśnię jak tylko znajdziemy się na pokładzie.

Mhmm.

- A może wyjaśnisz zanim znajdziemy się na pokładzie? -

zapytałam miło. Tak, mama poleciła to, ale to nie oznaczało, że

skretyniałam.

Ponieważ to było jej pierwsze spotkanie Max, dałam Dr. Dwyer

parę momentów na otrząśnięcie się.

- Albo wszyscy możemy się teraz rozdzielić - wyjaśniłam.

- Doktor Martinez. - wskazała na moją mamę - poleciła was

do....misji ratunkowej.

- Mów. - Otoczyłam ramionami klatkę piersiową, wiedząc, że

stado uważnie skanuje obszar w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak

zagrożenia. - Co - lub kogo - ocalamy?

- Świat?

Rozdział 25

Nie wiem, jak wielu z was było w prywatnych odrzutowcach, ale

kurczę, one są urocze.

background image

- To jest dziecięcy samolot - szepnęła Angela gdy weszliśmy na

pokład o wnętrzu domku dla lalek. - To wyrośnie pewnego dnia na

siedem czterdzieści siedem.

Był mały, ale bardzo bujny, wszystko udekorowane, podobny do

innego prywatnego odrzutowca, w którym niedawno byliśmy. Duży

płaski telewizor, wygodne kanapy i fotele, gruba wykładzina

dywanowa pod naszymi stopami, małe zasłony na małych oknach.

Znacznie milszy niż większość miejsc, w jakich się zatrzymaliśmy.

Mama została na ziemi, i ciężko było - znowu - powiedzieć jej

dowidzenia.

Kieł wrócił ze sprawdzania kuchni pokładowej i skinął do mnie:

wszystko tam porządku. Gazik i Iggy przeszli do przodu do kokpitu, i

przytrzymali drzwi by pokazać mi zaskoczonego pilota, drugiego

pilota i nawigatora. Żaden z nich nie wysyłał natychmiastowych

wibracji typu "jestem zły". Total biegał wkoło obwąchując wszystko, i

nazwij mnie szaloną, ale to w rzeczywistości sprawiło, że poczułam

się bezpieczniejsza.

Jest ok., Max powiedział mój Głos. To jest częścią większego

obrazu. Jesteś wykorzystywana, ale dla dobra tym razem.

O, to sprawia wszystko interesującym. Pomyślałam sarkastycznie.

Bycie wykorzystywanym dla dobra jest o wiele lepsze niż bycie

wykorzystywanym dla zła. Słowa kluczowe to wciąż „bycie

wykorzystywanym”.

Głos milczał.

background image

- Proszę, usiądźcie i rozgośćcie się - odezwała się doktor Dwyer.

Jakbyśmy mogli tego uniknąć. - Zapnijcie swoje pasy bezpieczeństwa,

tylko na czas startu. Gdy tylko będziemy w powietrzu, możecie dostać

przekąski.

Stado i ja zapięliśmy się, tak jak zrobiła to doktor Dwyer.

- Czyj to samolot? - zapytałam.

Doktor Dwyer spojrzała w górę.

- Należy do Nino Pierpont - powiedziała, a moje brwi

powędrowały w górę.

Każdy wiedział, że jest najbogatszym człowiekiem na świecie,

bogatszy niż jakikolwiek kraj, przedsiębiorstwo, albo rodzina

gdziekolwiek. Więc albo byliśmy w dobrych rękach albo totalnie

przykręceni. Tylko czas to pokaże. Miałam nadzieję, że mama

wiedziała, w co nas pakuje.

Total wskoczył na kanapę, a Angela przypięła go jego pasem

bezpieczeństwa. Doktor Dwyer obserwowała to cicho, i zobaczyłam,

jak jej oczy snuły się wokół jej dużej kurtki w nadziei, że skrzydło

nagle wyskoczy.

- Więc dokąd lecimy? - zapytałam. - Proszę, powiedz, że w jakieś

ciepłe miejsce. Mam dość zimnej pogody, ta zima starczy mi do końca

życia.

- Ameryka Południowa - powiedziała doktor Dwyer, jej oczy nie

napotkały moich. - Argentyna.

- Lasy deszczowe? - zgadłam.

background image

Argentyna była ciepła, prawda? To była jedna z tych chwil, kiedy

trochę nauki nie byłoby nie w porządku. Pojawiały się co jakiś czas.

- Nie - powiedziała. - Weźmiemy stamtąd łódź.

- Łódź? - Kieł zapytał. - Dokąd?

- A może coś zjemy? - Doktor Dwyer odpięła swój pas

bezpieczeństwa i wstała.

Kieł i ja spojrzeliśmy na siebie, następnie kiwnęliśmy głową.

Zgodziliśmy się: Być w pogotowiu.

Rozdział 26

- Już tam jesteśmy? - Total zamruczał, kiedy trzymałam go w

ramionach.

W Argentynie była noc. Stłoczyć szóstkę dzieci ptaków w bardzo

małym samolocie przez godziny było błędem w części doktor Dwyer.

Staliśmy się bardziej podenerwowani gdy zaczął się długi lot i gdy w

końcu wylądowaliśmy w San Julian Gazik przedarł się przez wyjście

ewakuacyjne, włączając alarmy i odblokowując nadmuchiwaną

rampę.

Następnie sprzeciwiliśmy się jej wysiłkom by wprowadzić nas do

samochodu. Taa, taa, piszemy się na to by uratować Świat, ale to nie

oznaczało że musieliśmy się zgodzić na bycie zamkniętym w małej

przestrzeni jeszcze raz.

Co oznaczało dlaczego lecieliśmy nisko nad jeepem doktor

Dwyer, starając się pozostać poza zasięgiem wzroku ograniczonego

ruchu na tych krętych, wąskich drogach. Było ciemno, zimno i

background image

wietrznie. Może części Argentyny, jak na północy, były ciepłe, ale tu

na dole blisko cyplu, było zimno. Świetnie.

W ciągu zaledwie kilku minut, byliśmy nad oceanem, tym samym

oceanem w którym pływaliśmy w pobliżu wschodniego wybrzeża

Ameryki. Ale to był Południowy Ocean Atlantycki, a ten był

Północny. Ta część oceanu miała kawałki prawdziwego lodu

pływające w nim. Zacisnęłam zęby, zaczynając rozumieć dlaczego

moja mama zatrzymała nasz cel podróży w tajemnicy.

Dr Dwyer wprowadziła swojego jeepa na szeroki dok. Duża łódź

została przywiązana na końcu niego, albo może to był okręt. Kto wie?

Jeep zatrzymał się, a doktor Dwyer wysiadła spoglądając w górę na

niebo, szukając nas.

Okrążyliśmy dokoła wysoko nad obszarem, szukając oznak

niebezpieczeństwa, ale wszystko było spokojne. W końcu łagodnie

wylądowaliśmy trzydzieści stóp od niej. Total natychmiast zeskoczył i

zaczął obwąchiwać dok.

- Naprawdę potraficie latać. - Doktor Dwyer powiedziała

łagodnie, prawie do siebie.

Otrząsnęłam swoje skrzydła, czując gorąco po serii ćwiczeń nimi.

- Cóż, to nie jest po prostu skomplikowany żart. - powiedziałam.

- To jest…bardzo piękne. - powiedziała, następnie wyglądała na

zaskoczoną samą sobą mówiącą to. Nieznacznie się uśmiechając,

potrząsnęła swoją głową i zaczęła iść z nami w kierunku łodzi. -

Przepraszam. Wiem, że bycie zdolnym do latania nie było twoim

wyborem, i wiem tylko o części traumy, którą musieliście przejść z

background image

tego powodu. Ale dla mnie, na zewnątrz, wydaje się to zarówno

piękne jak i godne pozazdroszczenia.

Nikt nigdy wcześniej nie ujął tego tak, i nie wiedziałam co

powiedzieć. Ona po części wydawała się pojmować plusy/minusy

bycia dzieckiem ptakiem. Niewielu ludzi potrafiło.

- To jest nasz statek badawczy. - powiedziała doktor Dwyer,

wskazując na czekającą łódź. Jesteśmy z Międzynarodowej Fundacji

Nauki o Ziemi.

Szczerze, „statek badawczy” wyglądał jak 25% nazwy dla 10%

łódki. Był duży, może długi na sto pięćdziesiąt stóp, ale wyglądał

staro i podupadle. Olbrzymia plamy rdzy pokryła smugami jego

niebieskie strony, nawet przykrywając część jego imienia: Wendy K.

To miało dźwig - typu jak mu tam na odwrocie, i zabudowane

kabiny z góry z mnóstwem anten satelitarnych na szczycie. Gdzie był

Nino

Pierpont,

kiedy

potrzebowałeś

go

na

sfinansowanie

przełomowych badań statku, na litość boską?

- Kupiliśmy ją jako wysłany na emeryturę morski trawler rybacki.

- Doktor Dwyer wyjaśniła kiedy mężczyzna wyszedł na pokład i

zamachał ręką na nas. - Hej, Michael.

- Yo, Brigid! - zawołał z uśmiechem. Jego oczy obserwowały nas

z ciekawością, i mogłam prawie poczuć jego emocje.

- Ale my ją zmodernizowaliśmy, głównie poprzez darowizny, a

teraz ona jest jednym z naszych najlepszych stacji badawczych. - Dr

Dwyer udała się do krawędzi doku i chwyciła małą metalową drabinę

przymocowaną do strony Wendy K. Zaczęła się wspinać, i byłam

background image

pewna, że jej ręce będą pokryte rdzą kiedy dotrze na górę. - Jest

bezpiecznie, zapewniam was. - powiedziała nam przez ramię.

- Może. Może nie. - Gazik mruknął. Poruszył swoimi skrzydłami,

podskoczył trochę, i poleciał na pokład, jakieś osiemnaście stóp nad

nami.

Doktor Dwyer i Michael wpatrywali się w niego, a następnie

wymienili zadowolone uśmiechy, jakby po prostu odkryli, pewne

nowe formy życia. Total skoczył w moje ramiona, a reszta z nas

również poleciała do góry.

- O, mój Boże. - powiedział Michael. - To prawda!

- Cóż, to nie jest po prostu skomplikowany żart. - powiedziała

doktor Dwyer. - Michael, to jest Max, Kieł, Iggy, eee Gazik, Kuks i

Angela. Ludzie, to jest doktor Michael Papa, jeden z naszych

czołowych naukowców badawczych.

Total mruknął cicho.

- Oh, a to jest ich pies, Total. - dodała.

Total parsknął ze wstrętem.

- Dziękuję za przybycie. - Doktor Papa powiedział prosto.

Uścisnął nam wszystkim dłoń, bardzo formalnie, ale wyglądał na

ciepłego i przyjaznego i nie na takiego co chciałby umieścić nas w

klatkach i kłuć nas igłami. Na przykład.

- Ciągle nie wiemy, dlaczego tutaj jesteśmy. - powiedziałam mu.

- Bridgid wam nie powiedziała? - Doktor Papa uniósł brwi. -

Jesteście tutaj by pomóc nam zbierać dane dla projektu badawczego -

o ociepleniu światowego klimatu i jego konsekwencjach dla

background image

Antarktydy, wśród innych miejsc. - Uśmiechnął się do nas, jego zęby

wyblakłe ale w ludzkim rozmiarze w pełni księżyca. - Jesteście tutaj

by pomóc nam ocalić Świat.

Rozdział 27

- To jest po prostu jak Moby Dick! - Kuks wykrzyknęła radośnie,

podskakując na jej maleńkiej pryczy. - Oni byli na łodzi rybackiej, i

my też jesteśmy na łodzi rybackiej! Tylko ten nie ma żagli. I nie jest

wykonany z drewna. I mamy radar i komputery i takie tam. Nadal.

Mamy małe prycze, jak staromodni marynarze, i jemy wśród

bałaganu, a łazienka jest nazywana głową, i to jest wszystko częścią

łodzi, wszędzie!

- Doktor Dwyer i Doktor Papa wydają się mili. - powiedziała

Angela. Spojrzała przez niewielki iluminator nad swoim łóżkiem.

Gdybyśmy wykroili szkło, prawdopodobnie mogliśmy uciec przez to.

Po prostu taka myśl. - Oni są naprawdę szczerzy i mówią wszystko to

co mają na myśli. Bulgotanie statku jest wywoływane przez silniki i

sprawia, że podłoga wprawia w drganie pod naszymi stopami.

- Zmierzamy do bieguna południowego! - Gazik przeskoczył

przez niski próg do naszego pokoju z pokoju chłopców obok. - I to

jest tak daleko na południe że to jest spód świata.

Próbowałam powstrzymywać się od jęczenia na głos. Ja

naprawdę, naprawdę nienawidzę zimnej pogody. Nienawidzę tak się

opatulać. Jestem bardziej dziewczyną z rodzaju plaża-i-słońce.

background image

- Ale wiesz, jeśli świat jest okrągły - powiedziała Kuks - więc nie

ma czegoś takiego jak szczyt czy dno świata. Biegun Południowy

mógł po prostu równie dobrze być na szczycie świata. Mogliśmy

myśleć o wszystkim całkowicie do góry nogami.

- Przyprawiasz mnie o migrenę. - Total poskarżył się.

Weszli Kieł i Iggy. Iggy przebiegał swoimi palcami łagodnie

wzdłuż każdej powierzchni, ucząc się na pamięć jego otoczenia, ile

kroków aby tu i tam, gdzie były meble.

- Ciasno tu. - poskarżył się. - Mam wrażenie że jesteśmy

wewnątrz okrętu podwodnego. Nie możemy spać w hamakach na

pokładzie?

- Tam jest naprawdę zimno. - Przypomniałam mu, próbując nie

brzmieć zbyt zgorzkniale.

- Szczerze, wolałbym być raczej na Hawajach. - Total wnerwił

się, a ja po cichu się z nim zgodziłam. - Czy twój Głos nie może nas

tam wysłać? Moglibyśmy leżeć na plaży na Kauai, z drinkami z

małymi parasolkami w nich. Za to jesteśmy dosłownie na krańcu

świata, robiąc Bóg wie co. I jakie jedzenie będzie na tej łodzi? –

Potrząsnął swoją głową. - Nie ma mnie w tym planie, mogę ci

powiedzieć....

Nagle przerwał, a jego oczy powiększyły się.

- Cóż, alo - ha. - wydyszał.

Doktor Papa - to nazwisko wciąż mnie rozwalało - stał w naszych

drzwiach. U jego boku, śnieżnobiały Malamut oceniał nas

background image

wypraktykowanym wzrokiem psa stróżującego. Total wpatrywał się w

niego, oniemiały.

- Wiem, że to nie Hilton, ale nie jest tak źle. - Doktor Papa

powiedział z uśmiechem. - Postaramy się, byście czuli się tutaj na tyle

komfortowo

na

ile

to

możliwe.

Teraz,

jeśli

się

już

zaaklimatyzowaliście, możemy zebrać się w Sali konferencyjnej.

Możecie spotkać każdego, a my możemy próbować odpowiedzieć na

Wasze pytania. - Doktor Papa podrapał Malamuta za jego małymi,

trójkątnymi uszami. - To jest Akila, nasza maskotka i oficjalny pies

ratowniczy.

- Czy ona mówi? - Angela zapytała. Zupełnie rozsądne pytanie.

Doktor Papa wyglądał na zaskoczonego.

- Em, nie. - Udzielił Angeli niepewne spojrzenie. Total był wciąż

osłupiały, jego pysk otwarty. - Dołączcie do nas, ok.? Idźcie w górę

pokładu i sala konferencyja jest w przedniej kabinie włazu. - Wyszedł,

a Akila pokłusowała za nim.

- Akila jest ładna. - powiedziała Angela. - Jak biały pluszowy miś.

- Ładna? To jest bogini! - Total powiedział ochryple.

- Ślinisz się na łóżko Angeli. - powiedział Gazik.

Total przełknął.

- O, mój Boże, ona jest wspaniała. Widzieliście jej kości

policzkowe? To futro, jaśniejsze niż światło słoneczne....

Iggy potoczył swoimi oczami.

- Em, Total? - Spróbowałam. - Akila jest ładna i w ogóle, ale

wiesz, ona jest tylko zwykłym psem i …..

background image

Total poderwał głowę, jego oczy płonęły.

- Zwykłym psem! Ona jest perfekcją! Nigdy więcej nie nazywaj

jej „zwykłą”! Czy Wenus de Milo jest tylko posągiem? Czy Mona

Lisa jest tylko obrazem? Czy Louvre jest tylko muzeum?

- Nie, to było jasne. - Kuks zgodziła się.

Westchnęłam, decydując się zostawić tą śliską sprawę, na razie.

- Dobra, wszyscy, chodźmy dowiedzieć się czego oni od nas chcą

żebyśmy robili. Z odrobiną szczęścia, możemy szybko ocalić świat i

mimo to możemy znaleźć czas na Festiwal w Meksyku z latającymi

balonami. Zawsze chciałam to zobaczyć. - Dodatkowo, tam było

gorąco.

- Super. - Kieł zgodził się i wyruszyliśmy by odkryć naszą misję.

Rozdział 28

Wendy K. nie była Statkiem Miłości. Nie miała żadnego kasyna,

żadnego basenu, żadnego przedsionka na zakupy. Posiadała małą,

pomalowaną na szaro jadalnię, wymalowaną na szaro poczekalnię z

kilkoma niechlujnie poustawianymi kanapami i małą pomalowaną na

biało salę konferencyjną z jakimiś obdartymi stołami białą tablicą i

biblioteczkę z listewkami by książki nie zniknęły z półek w wysokich

falach.

- Witajcie. - Doktor Dwyer powiedziała, wskazując jakieś

miejsca. W pokoju znajdowało się siedmiu dorosłych. Akila leżała na

podłodze pod krzesłem doktora Papy.

background image

Total przystanął zanim weszliśmy, wypiął klatkę piersiową,

następnie przeszedł jakby był rosyjskim wilczarzem. Odkąd jest

małym czarnym Sznaucerem, był to dziwny efekt.

Wszyscy dorośli patrzyli na nas, do czego już przywykliśmy.

- Proszę, usiądźcie. - powiedział Michael. - Jak wiecie, jestem

doktor Papa, ale możecie do mnie mówić Michael. Znacie doktor

Brigid Dwyer?

- Możemy mówić do ciebie Brigid? - Kuks przerwała. - Brigid to

ładne imię.

- Tak, oczywiście. - powiedziała doktor Dwyer. - Jesteśmy tutaj

całkiem nieformalni.

- Jestem Melanie Bone. - powiedziała inna kobieta. - Specjalistka

komunikacji. - Miała brązową opaleniznę, jak ktoś kto spędza dużo

czasu poza domem.

Pozostali zostali przedstawieni, jak Brian Carey specjalistyczny

nurek; Emily Robertson - eko-paleontolog; Sue-Ann Wong specjalista

lodu, czymkolwiek to było; i Paul Carey kapitan statku (i brat Briana),

nawigator i ekspert do spraw życia polarnej przyrody. Wszyscy oni

wydawali się mili, ale wszyscy mieli wściekłą ciekawość naukowca i

czułam jak ich oczy przeszywały nas jakby robiąc z nas ser

szwajcarski.

- Ok. - powiedziałam, wstając. Oceniłam szerokość pokoju -

około piętnaście stóp, po prostu ledwie dość. - Miejmy to już za sobą.

Obejrzałam się za siebie by upewnić się, że mam wystarczająco

miejsca, następnie rozwarłam ramiona i rozłożyłam powoli moje

background image

skrzydła, starając się aby nie pacnąć nikogo w głowę. Naukowcy

wpatrywali się we mnie, sparaliżowani, ponieważ moje skrzydła

rozciągały się dalej i dalej. Kuks uchyliła się kiedy jedno śmignęło

koło jej głowy a następnie skrzydła były w większości rozłożone,

prawie czternaście stóp szerokości.

Muszę powiedzieć, mam ładne skrzydła. Mają jaśniejszy brąz, niż

moje włosy, ale nie tak płowy jak u Kuks. Moje lotki, te duże wzdłuż

dolnej krawędzi zewnętrznej, są nakrapiane czarnym i białym.

Następne są nakrapiane białym i brązowym. Spód moich skrzydeł,

pokrywające pióra są koloru delikatnej kości słoniowej. Na spodzie i

grzbiecie moich skrzydeł miałam błyszczące mocne brązowe pióra

blednące idealnie do podstawowych barw. Moje skrzydła rządzą.

- Więc one nie są połączone z twoimi ramionami. - Melanie Bone

powiedziała niepotrzebnie.

Pokręciłam głową.

- Nie. Mamy sześć kończyn.

- Jak smoki. - Kuks powiedziała pomocnie. Uśmiechnęłam się do

niej. - Jak insekty. - Powiedział Gazik.

- One są takie duże. - Powiedziała Emily Robertson. - Są takie

piękne.

- Dzięki. - Powiedziałam, onieśmielona. - Muszą być duże,

ponieważ jesteśmy proporcjonalnie więksi od ptaków.

- Ile ważysz? - Paul Carey wyglądał, jakby chciał robić notatki.

Potem się skrzywił. - Przepraszam, mam na myśli…

background image

- Trochę mniej niż sto funtów. - Odpowiedziałam. - Powód dla

którego nie wyglądam jak szkielet jest taki, że nasze kości i mięśnie są

zrobione inaczej, lżej. I mimo, że mam 5 stóp i 8 cali wyglądam

szczupło jak na 97 funtów wagi ale nie śmiesznie chudo.

Skinęli.

- Identyfikujesz się jako człowiek czy jako ptak? - Brigid

zapytała. Nikt nigdy wcześniej nie zadał mi takiego pytania.

- Nie wiem. - powiedziałam powoli. - Patrzę w lustro i widzę

dziewczynę. Mam ręce i nogi. Ale kiedy jestem w górze, a ziemia jest

daleko pode mną…czuję jak moje skrzydła pracują i wiem że mogę

czerpać tlen z ciasnego, wysokiego powietrza… nie czuję się

całkowicie… ludzko.

Co

jest

najbardziej

nierozważną,

ckliwą

rzeczą

jaką

powiedziałam. Złożyłam moje skrzydła, kiedy moja twarz

poczerwieniała. Czułam się nago i głupio i chciałam trzymać moje

usta zamknięte. Policzki piekły, klapnęłam na moje krzesło, nie

patrząc na nikogo.

- Czuję się bardziej ludzko, tak myślę. - Kuks powiedziała

radośnie. - Lubię ciuchy i modę i układać włosy. Rzeczy, które lubią

robić dzieci, ludzie. Muzykę i filmy i czytanie. Mam na myśli, nigdy

nie chciałam zbudować dla siebie gniazda czy coś.

Wszyscy się roześmieliśmy, i choć raz z ulgą przyjęłam

gawędzenie Kuks

- Nie czuję się aż tak ludzko. - powiedziała Angela, wyglądając na

zamyśloną.

background image

Kieł kopnął mnie pod stołem swoją nogą, jakby mówiąc, „To coś

nowego."

- Nie jestem pewna, co widzę kiedy patrzę w lustro. - Angela

ciągnęła dalej. Musisz pamiętać, że ona ma tylko sześć lat. - Kiedy

myślę o mnie, wyobrażam sobie kogoś ze skrzydłami, wiem że nie

jestem normalna. Nie ma żadnych innych dzieci, które mogłyby wyjść

z kimś takim jak ja. Poza tym stado. Wiem, że nigdzie nie pasuję.

Zwróciła swe wielkie, niebieskie oczy na Michaela, który

wpatrywał się w nią uważnie.

- Ten świat nie jest stworzony dla ludzi takich jak ja, jak my. -

Objęła gestem resztę stada. - Nic na tym świecie nie jest

zaprojektowane dla nas, zaprojektowane byśmy czuli się wygodnie.

My zawsze wytrzymujemy do końca, zawsze się nam udaje. Ludzie

chcą nas lub chcą nas martwych, z powodu tego czym jesteśmy, a nie

kim jesteśmy. To trudne.

W pokoju zapanowała cisza. Wyraz twarzy dorosłych wyglądał na

dotknięte, jakby rzeczywiście im zależało. To było dość bolesne, aby

myśleć o małym dziecku jak Angeli, posiadającym takie uczucia. Nikt

nie wiedział, co powiedzieć.

Z wyjątkiem Totala.

- Nie chcę być bezczelny - powiedział - ale czy jest jakikolwiek

sposób, aby dostać trochę żarcia w tym miejscu? Umieram z głodu.

background image

Rozdział 28

Widocznie ich informacje nie wspominały o gadającym psie.

Nawet Akila wyglądała na zaskoczoną, przekrzywiając głowę na

jedną stronę i patrząc na Totala. My dzieci po prostu siedzieliśmy tam,

gdzie byliśmy, niestety, zbyt przyzwyczajeni gadającym Totalem.

- Sandwich byłby porządku. - Kuks powiedziała, przełamując

ciszę.

- Tak, oczywiście. - powiedziała Melanie Bone, przytomniejąc po

przeżytym szoku.

Dwadzieścia minut później, pożeraliśmy kanapki i oglądaliśmy

prezentację na PowerPoint o globalnym ociepleniu.

- Globalne ocieplenie jest prawdopodobnie najznaczniejszą

katastrofą z jaką nowoczesne społeczeństwo musi się zmierzyć. -

powiedziała Sue-Ann Wong.

- Jeśli ludzkość będzie kontynuowała swój zwyczaj zużywania

energii to jest prawdopodobieństwo, że poziom morza podniesie się o

6m w ciągu 100 lat. - dodała Emily Robertson.

- Więc wszyscy będziemy mieli domy na plaży? - Gazik zapytał. -

Super!

Paul Carey pokręcił głową

- Nie super. To oznacza że większość krajów straci dużo

nadbrzeżnej ziemi, plus fauna i flora i ekosystemy, które tam

rozkwitają. Wiele stanów i krajów zmniejszy się co oznacza, że więcej

ludzi przeprowadzi się w głąb lądu. Moglibyśmy stracić Florydę,

Luizjanę i Teksas i dużą część wschodniego wybrzeża. Byliby

background image

przeważnie pod wodą. Więc dziesięć milionów ludzi zostałoby

uchodźcami, potrzebując nowych domów, nowych prac.

Hę. Naprawdę byłoby tak źle? Może reagowali zbyt mocno. Mam

na myśli, jak mogłoby być aż tak źle, jeśli Ziemia byłaby o jeden

stopień cieplejsza? To po prostu wyglądało tak jakby cały świat chciał

stać się jak Hawaje albo Bahamy. Wspaniałe miejsca. Czy nie

bylibyśmy zdolni do hodowania większej ilości jedzenia jeśli byłoby

więcej cieplejszych miejsc? Ile zbiorów pszenicy mamy na Syberii?

- Co to jest do cholery globalne ocieplenie? - Iggy zapytał.

- W zasadzie, to tworzenie się niektórych gazów, takich jak

dwutlenek węgla, w atmosferze. - powiedziała Melanie. - Atmosfera

ziemska łapie je w pułapki, i one działają jak koc. To sprawia, że

średnia temperatura oceanów i powietrza powoli wzrasta.

- Gazowy koc. - powiedział Iggy. - Cóż, powinieneś wiedzieć

wszystko o tym, Gaz.

Gazik uśmiechnął się, w żaden sposób nieskrępowany.

- Byłoby miło, gdyby świat był trochę cieplejszy. - Kuks

powiedziała. - Nienawidzę zimnej pogody.

- Tak. - powiedział Gazik. - Żadnych więcej kurtek, żadnych

więcej odmrożeń, żadnych więcej wraków samochodów na drogach

pokrytych lodem. Ludzie oszczędzaliby pieniądze przez nie

ogrzewanie domów. Mogliśmy nosić krótkie spodenki przez cały czas.

O tym właśnie mówiłam!

Emily uśmiechnęła się.

background image

- Jeśli rzeczywiście by tak było, to mogłoby nie być tak źle. -

powiedziała. - Chociaż lubię zimną pogodę i brakowałoby mi jazdy na

nartach. Ale problem tkwi w tym, że mała zmiana w temperaturze

ziemi spowoduje wszystkie rodzaje innych zmian. Jak przewracające

się kostki domina.

- Oprócz katastrofalnej straty ziemi na całym świecie, nawet

niewielki wzrost temperatury spowoduje bardziej ekstremalną pogodę

gdziekolwiek. - wyjaśnił Paul.

- Już mamy więcej huraganów, tornad, tsunami, trzęsień ziemi, i

poziomów opadów choćby dlatego że temperatura ziemi wzrosła

ledwie ponad stopień przez ostatnie sto lat. Z drugiej strony, mamy

równie dużo susz i więcej pożarów.

Pokaz slajdów zawierał zdjęcia z Indonezji po ataku tsunami,

rejon Zatoki Perskiej Wybrzeża Luizjany i Missisipi po huraganie

Katrina. Zobaczyliśmy zdjęcia pustyń gdzie kiedyś były uprawy i

mnóstwo zdechłego bydła i koni i ryb, gdzie wyschły wodopoje.

Ale czy rzeczy takie jak te nie wydarzały się w każdym kraju?

Ziemia nigdy nie była kompletnie spokojna i idealna. Huragany i

powodzie i susze były od tysięcy lat, przed czymś takim jak globalne

ocieplenie.

- Wzrastająca temperatura wpływa na uprawy i rośliny wszędzie. -

powiedziała Brigid Dwyer. - Drzewa kiełkują średnio dziesięć dni

wcześniej. Rośliny wszędzie kwitną wcześniej. Rośliny, które

potrzebują chłodniejszej pogody powoli przesuwają się na północ.

background image

Rośliny, które dobrze się rozwijają w cieplejszych temperaturach

szerzą się bardziej niż kiedykolwiek.

Ponownie, nie byłam pewna dlaczego to był problem. Dziesięć

dni to niewielka ilość czasu.

- A to źle, ponieważ...? - Total położył łapy na stole. - Mogę

otrzymać colę czy coś?

- Nie dajcie mu sody. - powiedziałam szybko. - Będzie mieć

czkawkę przez całą noc.

- Nie mamy żadnej sody. - powiedział Michael przepraszająco

kiedy Total piorunował mnie wzrokiem. - Tylko wodę, mleko, herbatę

albo kawę. - To jest problem, ponieważ rośliny wpływają na zwierzęta

a zwierzęta wpływają na rośliny, i cały system wychodzi z

równowagi. - wyjaśniła Melanie.

- To jest strrraaasznnee.- zaśpiewał Iggy.

- Naukowcy oceniają, że co najmniej dwieście sześćdziesiąt

innych gatunków już reaguje na ocieplenie światowego klimatu

zmienianiem ich migracji i wzorów rozmnażania. - powiedziała Sue-

Ann. - Utraty życia roślin i zwierząt nie można obliczyć.

Kieł przez cały ten czas był milczący. Teraz przemówił.

- Ale co to ma wspólnego z nami?

Co było, oczywiście, ważnym pytaniem.

Rozdział 30

- Szczerze, macie wyjątkowe zdolności. - powiedziała Brigid

odpowiadając na pytanie Kła. - Antarktyda jest nieprzewidywalnym i

background image

niebezpiecznym miejscem, ale ktoś, potrafi latać bezpiecznie może

podjąć większe ryzyko.

- Ale my nie wiemy nic o nauce. - powiedziałam. - Albo niewiele,

w każdym bądź razie. Mam na myśli, możemy włamać się do

komputera. Wiemy podobne rzeczy. Ale nie wiemy nic o globalnym

ociepleniu albo o Antarktydzie. - Albo o żadnej z miliona rzeczy,

które nauczają w szkołach.

Brigid uśmiechnęła się, a ja ponownie pomyślałam jak młodo

wygląda. Była doktorem, prawda?

- W porządku. - powiedziała. - Nie musicie być ekspertami we

wszystkim. Mamy kilka specyficznych prac, które możemy nauczyć

was wykonywać.

- Ale to nie jedyny powód, dla którego tutaj jesteście. - powiedział

Brian Carey, wypowiadając się głośno po raz pierwszy. - Prawdą jest,

że jesteście bardzo upublicznieni. Jak tylko wypłynęliście na

powierzchnię, ludzie zaczęli notować i trafiliście do wszystkich gazet.

Więc kto lepiej przekaże wiadomość światu?

- A jaka wiadomość by to była? - Kieł zapytał cicho, patrząc na

Brigid.

- Że nasz rząd powinien potraktować globalne ocieplenie

poważnie. - powiedziała bezpośrednio do Kła. - Że musimy rozwinąć

alternatywne paliwo źródła, natychmiast. Że musimy odciąć nasze

emisje gazów cieplarnianych. Plus, musimy zrobić wszystko co w

naszej mocy, aby spowolnić wymarcie przed 2050 rokiem więcej niż

milion gatunków zwierząt, owadów i roślin.

background image

- Co jeśli nie wierzymy w to wszystko? - zapytałam, a Melanie

odwróciła się i zamrugała. Pliki na mój temat nie wspominały o moim

"niechętna do współpracy" podejściu ?

- Nie poprosimy was byście robili cokolwiek w co nie wierzycie. -

powiedziała szczerze. - Jeżeli po współpracy z nami, nie pomyślicie,

że to co robimy jest korzystne, wtedy jesteście wolni, i nie będziecie

musieli upubliczniać naszej sprawy.

- Macie prawo do prawo wolności w każdym momencie. - Brigid

powiedziała szybko. - Jedyny powód dla którego tutaj jesteście jest

taki, że doktor Valencia Martinez was polecała. Brałam od niej lekcje

kiedy robiłam doktorat, i pozostałyśmy w kontakcie. Zadzwoniła do

mnie kilka dni temu.

To miało sens. Wciąż miałam lekkie dreszcze za każdym razem

kiedy zdałam sobie sprawę, że doktor Martinez była moją mamą. To

nigdy nie przestanie działać.

- Ok. - powiedziałam. - Musimy o tym pomyśleć i to

przedyskutować, ja i moje stado, mam na myśli.

- Oczywiście. - powiedział Michael. Dajcie znać jeśli będziecie

potrzebować więcej informacji. Nadal jesteście głodni?

- Zawsze jesteśmy głodni. - powiedziała Kuks.

- Potrzebujemy pomiędzy trzema tysiącami kalorii a czterema

tysiącami kalorii na dzień. - wyjaśniłam. - Kiedy jest gorąco.

Naukowcy bez powodzenia próbowali ukryć szok.

- Um, dobrze, zobaczmy co możemy przygotowywać na prędko. -

powiedziała Brigid, prowadząc drogą do części kuchennej.

background image

- Dzięki. - powiedział Kieł. - Doceniamy to.

Obserwowałam go jak przechodził za nią przez drzwi, jego

ciemna głowa może sześć cali wyższa od jej. Odwróciła się do niego i

uśmiechnęła, i wtedy poczułam nieprzyjemne uczucie w dole mojego

brzucha.

Rozdział 31

Posłuchaj, było przytulnie w maleńkiej kuchni pokładowej, która

była tak mała, że Kieł musiał zupełnie wcisnąć się obok Brigid na

ławce. Po prostu zbyt przytulnie, tak na marginesie.

Pod radosnym trajkotaniem Gazika I Kuks, mogłam usłyszeć

przyćmione podteksty ze strony Kła i Brigid grających w grę chcę-

Cię-poznać.

- Jesteś zbyt młoda jak na lekarza. - powiedział, częstując się

czwartą kanapką.

- Mam 21 lat. - Brigid przyznała się. - Coś w rodzaju śmignięciem

przez MIT, a następnie dostanie doktoratu na Uniwersytecie Arizona.

- przerwała, myśląc. - W pewnym sensie, rozumiem jak to jest czuć

się odtrąconym, być innymi niż każdy inny. Skończyłam liceum kiedy

miałam dwanaście lat. - Wydała nieśmiały śmiech. - Ludzie nazywali

mnie świrem. Nawet moi rodzice nie wiedzieli co ze mną zrobić.

- Musiało być ci przykro. - Kieł powiedział współczująco podczas

gdy moje oczy rozszerzyły się.

- Max? - Melanie podawała karton. - Masz ochotę na mleko?

background image

- Ohyda, nie. - powiedziałam niewiele myśląc. - To znaczy, nie,

dziękuję. Ale Gazik pewnie chce. Lubi mleko.

- Ile masz lat? - Brigid zapytała Kła.

Prawie zakrztusiłam się swoim chipsem.

- Czternaście, tak myślę. - Kieł powiedział. - Nikt z nas nie jest

pewien naszych dat narodzin. Ale wydaje nam się, że Max, Iggy i ja

mamy czternaście lat.

- Wydajesz się starszy. - Brigid zamruczała, a ja kopnęłam się w

stopę, nie mogąc znieść tego sekundy dłużej.

- Potrzebuję trochę świeżego powietrza. - Pragnęłam wyjść

spomiędzy gruchających gołąbków.

Czułam jak każdy się na mnie patrzał kiedy wypadłam z kuchni

pokładowej w górę schodami na pokład.

- Max? Wszystko porządku? - Sue-Ann zawołała za mną, ale nie

odpowiedziałam.

Zamiast tego biegłam spod pokładu łodzi czując jak jego silniki

kłębiły się pod moimi stopami. Właśnie gdy miałam uderzyć w

metalowe ogrodzenie, przeskoczyłam nad wodą i rozwinęłam

skrzydła. Machałam nimi mocno w dół i w górę, w kółko, spiesząc w

chłodne nocne niebo. Sekundy później Wendy K. była tylko malutką

kropeczką na czerni oceanu, i poczułam jakbym znowu mogła

oddychać.

Dobra, Max, co się dzieje? Choć raz głos w mojej głowie należał

do mnie.

background image

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego, po prostu prułam przez niebo,

chwytając okazjonalnie obroty i rozpędy. Wzięłam głęboki wdech i

wydech, myśląc o tej misji, myśląc o Kle i Brigid, o Kle i mnie, o

mnie i stadzie.

Prawie zapomniałam o rozglądaniu się wokół za Latającymi

Chłopcami. Prawie. Może miesiąc temu, mama wyjęła mój chip z

mojej ręki. (Ona jest weterynarzem. Jak miło.) Byłam pod wpływem

Głupiego Jasia, i powiedziałam parę głupich rzeczy Kłowi.

Wypomniał mi je kilka razy prosto w twarz. A ostatnio pocałował

mnie kilka razy, a ja nie wiedziałam dokąd z tym zmierzaliśmy.

Byłam rozdarta pośrodku, chcąc poddać się, aby właśnie pozwolić

tym uczuciom wylać się i zobaczyć co się między nami wydarzy, i

czyste przerażenie.

Teraz wydawał się robić maślane oczy do lekarki, która była

siedem lat starsza od niego. I jedyna myśl, która pojawiła się w mojej

głowie kiedy ze znużeniem zawróciłam w dół na łódź w stale

zmniejszających się kołach, było: Kieł nigdy nie odpowiedział mi na

te głupich rzeczy.

Rozdział 32

Kiedy wróciłam na łódź, wszyscy siedmioro naukowców czekało

na pokładzie. Troje z nich miało noktowizory wycelowane we mnie.

Zrobiłam krótkie lądowanie w biegu i zahamowałam. Podeszłam do

nich ze skrzydłami wciąż rozpostartymi, pozwalając im ochłonąć.

- Co tam? - Zapytałam z nagłym skurczem w sercu.

background image

Coś się stało? Łódź została zaatakowana? Ze stadem wszystko w

porządku? Pomyślałam, że mogłabym mieć to na oku, ale wiedziałam,

że byłam bardzo zaplątana we własną operę mydlaną, mogłam tęsknić

za Shamu przeskakującym przez łódkę z czerwona piłeczką w pysku.

- My po prostu...patrzymy. - Paul Carey powiedział łagodnie.

- Coś nie tak? - naciskałam.

- Nie, nie nic złego. - powiedziała Melanie szybko. - My po

prostu... Jeszcze nigdy nie widzieliśmy żeby ktoś latał.

- Oh. Nie. Wydaje mi się, że nie widzieliście.

- Czy to ... Wspaniałe? - Melanie zapytała.

Znowu zbliżaliśmy się do zbyt osobistego tematu i czułam, że

powinnam się przed tym bronić, ale odpowiedziałam.

- Tak. Latanie jest wspaniałe. Lepsze niż wszystko. Dorastanie w

psiej klatce, bycie wystawianym na okropne eksperymenty, bycie

ściganym i atakowanym za każdym razem kiedy się odwracaliśmy:

nie aż tak.

- Chciałabym... - powiedziała Brigid. Przerwała i pokręciła głową.

- Co?

Wyglądała na zawstydzoną.

- Jestem specjalistką fauny i flory, jak Paul. Jestem tu by uczyć się

o Południowo Polarnych zwierzętach. Naukowiec we mnie umiera by

zadawać wam pytania, by dowiedzieć się jak to jest być tak inną

formą człowieka. Ale wiem, jak okropne to musi się dla was

wydawać.

background image

Zagryzłam wargę, by nie powiedzieć czegoś złośliwego, jak na

przykład: Dlaczego nie zapytasz Kła?

- Jesteście ludźmi, z inteligencją, odwagą, uczuciami,

wyrażeniami. - Brigid ciągnęła dalej. - Nie mogę zapytać ptaka jak to

jest latać. Mogę zapytać Was. Ale sama twoja zdolność do

powiedzenia mi oznacza, że pytanie cię o takie rzeczy mogłoby być

strasznie wścibskie i niewrażliwe z mojej strony. Przepraszam. -

Posłała maleńki uśmiech. - Będę starać się trzymać krótko naukowca

tkwiącego we mnie.

- Powodzenia z tym. - powiedział Paul, chichocząc. - Bycie

naukowcem to nie coś co robisz. To coś kim jesteś.

Brigid skinęła, wyglądając na zmartwioną.

Ci ludzie nie byli tacy jak większość, których kiedykolwiek

spotkałam. Byli równie ciekawi, ale rzeczywiście szanowali nasze

osobiste granice - na razie.

Większość naukowców była zadowolona ze schwytania nas,

wrzucenia do klatek, i kłucia nas igłami. To było dziwne.

Zastanawiałam się, jak długo to będzie trwać.

- Zamierzam donieść na kogoś. - Powiedziałam nagle i ruszyłam

w kierunku schodów prowadzących na rufę statku. (Rufa to "tył"

statku. Widzisz jak rzucam językiem?)

Właśnie ruszyłam w dół wąskimi, stromymi schodami, kiedy

zdałam sobie sprawę , że Kieł czekał na mnie na dole.

- Co się z Tobą dzieje? - zapytał. - Dlaczego określasz to w ten

sposób?

background image

Oh, jakbym chciała mu to powiedzieć.

- Potrzebowałam trochę powietrza. - Powiedziałam, próbując

przejść szybko obok niego.

Ale złapał mnie za ramiona i zatrzymał w miejscu, i ponieważ nie

miałam ochoty na spotęgowaną powalającą walkę na pięści,

pozwoliłam mu.

- Powiedz mi co się dzieje. - powiedział ponownie, jego twarz

bardzo blisko mojej.

- Nic. - Jestem cholernie uparta.

- Max, jeśli byś po prostu ze mną porozmawiała...

- O czym? O tobie i o mnie? Nie ma nas. Zwłaszcza, kiedy

rzucasz się na wszystko co chodzi w kiecce! - No dobra, to było

bardzo, bardzo głupie. Jego oczy rozszerzyły się - trochę za bardzo

zeszłam z tematu. Plus, Brigid nie nosiła kiecek.

Wyrwałam ramiona z dala od niego, czując jak moje policzki

płoną. Byłam zmieszana i żałosna - dwie z moich najmniej lubianych

rzeczy.

- Mylisz się, Max. - powiedział niskim, mrocznym tonem, który

wywołuje motyle w moim brzuchu. - Z nami nadal wszystko w

porządku. Zawsze będziemy Ty i ja.

Pchnęłam go mocno i próbowałam nie pobiec do pokoju Kuks,

Angeli i mojego, który dzieliłyśmy.

background image

Rozdział 33

- Max!

Zostałam napadnięta przez podekscytowane dzieci ptaki jak tylko

przeszłam przez próg. Iggy i Gazik siedzieli na naszych kojach, i było

tam tak dużo energii w powietrzu, że moglibyśmy napędzać tym łódź.

- Ta? - Powiedziałam, próbując uspokoić moje rozedrgane nerwy.

- Max, to jest świetne! - Powiedziała Kuks. - To o niebo lepsze

niż chodzenie do szkoły. Albo uciekanie. To jest coś gdzie mamy coś

fajnego do roboty, a do tego mamy ludzi chroniących nas, plus

jedzenie i łóżka, w jednym!

- Łóżka i jedzenie są ogromnym plusem. - zgodziłam się.

- I mamy prawdziwą misję. - powiedział Gazik. - Mam na myśli,

że uczestniczyłaś już w misjach. Ale teraz my też w niej

uczestniczymy. I to jest dobra misja.

- Tak myślisz? - Rozejrzałam się za miejscem do siedzenia i w

końcu wybrałam maleńkie krzesło przy maleńkim, wbudowanym

biurku jako moją jedyną opcję. Total wyciągnął się na koi Angeli, nie

spał, po prostu wzdychał ciężko od czasu do czasu.

- Tak, tak myślę! - powiedział Gazik.

- Jest całkiem fajnie. - powiedział Iggy. - Pomimo bycia

uwięzionym jak sardynki w puszcze. To ciągle ma sens. Chciałbym

zrobić coś dobrego, a nie tylko starać się powstrzymać złe rzeczy.

- Co jest z nim nie tak? - Szarpnęłam kciuk Totala akurat kiedy

Kieł dołączył do nas. Nie spojrzałam na niego i byłam wściekła, kiedy

poczułam jak moje pliczki znowu płonęły.

background image

Angela poklepała mały czarny łeb Totala.

- Myślę, że to Akila. - zwierzyła się.

- Okrucieństwo, to kobiety imię! - Total narzekał. - Albo raczej,

psa.

- Ona nie chce z nim rozmawiać. - Gazik powiedział mi.

- Total, ona nie mówi. - Zauważyłam.

- Ona nie chce ze mną rozmawiać nawet uniwersalnym językiem.

- Total powiedział.

- Francuski.- Angela powiedziała świadomie.

- Miłość rani. - Kieł powiedział, prawie do siebie.

- Oh, zamknij się. - warknęłam.

Co spowodowało, że pięć głów obróciło się w moim kierunku.

Musiałam coś powiedzieć.

- Porozmawiajmy o czymś interesującym. - Powiedziałam

dobitnie.

Kieł + Brigid = ból. Sprawdzone. Kieł + ja = dezorientacja, a

także ból i strach. Sprawdzone. Misja uratowania Świata?

Przerażająca, trudna, niepewna, być może bardzo warta. Sprawdzone.

Total zakochany w Malamucie? To mogłam znieść.

- W czym problem, Total?

- Nie chce poświęcić mi czasu ze swojego dnia. - Total powiedział

ze znużeniem. - Nie mogę jej za to winić. Spójrz na nią - czystej krwi,

z klasą, ważna. Wysoka. A ja jestem...niskim mutantem bez papierów.

Zawsze w biegu, zadający się z poszukiwanymi kryminalistami....

- Hej! - powiedziałam.

background image

- Kradliście samochody. - Total wskazał. - To to o czym wiem.

Plus kradzież z włamaniem, napaść......

- Dobra, dobra. - Powiedziałam z rozdrażnieniem.- Nieważne.

Hej, to jest zawsze zbyt wiele dla ciebie, kolego.

Angela otoczyła ramionami jego szyję. Total wyprostował się

dumnie.

- I pozostawić Was zdanych na siebie? Nie jestem zdrajcą!

Potrzebujecie mnie!

Właśnie miałam zjadliwie zripostować "Do czego?" kiedy Kuks

przerwała.

- Total, po prostu bądź miły dla Akily. - poradziła. - Nie płaszcz

się. Po prostu bądź sobą, ale szczególnie zamyślony, uprzejmy.

Zachowuj się bardziej jak pies, no wiesz, śliń się i bądź cicho.

Total wydawał się przyjmować to, kiwając w zamyśleniu.

- Teraz o misji. - powiedziała Kuks. - Jestem całkowicie za! To

znaczy, zimno tutaj, co jest do bani, ale lubię tych ludzi. Mówię,

żebyśmy zostali na jakiś czas.

- Ja też! - powiedział Gazik.

Wszyscy czekali na mnie.

Nie chciałam się z nimi sprzeczać o zaangażowanie się w

światowe ocieplenie. A co tam. Mieliśmy jedzenie i łóżka.

- W porządku. - powiedziałam, a oni wybuchnęli wśród

okrzyków. - Zostańmy na jakiś czas.

background image

Rozdział 34

- Potrzebujesz kurtkę. - Powiedziałam Totalowi następnego dnia.

Byliśmy na górnym pokładzie i było, hej, naprawdę zimno!

Naukowcy posiadali każdy rodzaj rzeczy na zimną pogodę dla nas

dzieciaków, więc było ok. Nawet nie zwracali na nas uwagi, kiedy

rozcinaliśmy dziury na plecach.

Total dygotał, patrząc na niekończący się ocean poprzez

metalowe ogrodzenie.

- Akila nie nosi kurtki. - powiedział przez szczękające zęby.

- To zejdź pod pokład zanim będę zmuszona odrywać lód z

Twojego nosa. - powiedziałam.

Obracając się z wielką godnością, pokłusował do schodów i

zszedł po nich w dół.

- Nie mogę się przyzwyczaić do gadającego psa. - powiedziała

Melanie, pojawiając się obok mnie. - Albo nawet do latających dzieci,

naprawdę. - Posłała mi przyjacielski uśmiech, następnie wróciła do

robienia notatek w dzienniku okrętowym.

- Co to jest? - zapytałam.

- Dokumentujemy warunki pogodowe każdego dnia. - wyjaśniła. -

Temperaturę powietrza, ciśnienie barometryczne, temperaturę wody.

Kierunek wiatru i prędkość, jakie jest morze.

Przerzuciła strony w swoim dzienniku pokładowym i pokazała mi

miesiąc po miesiącu warunki pogodowe drobiazgowo przedstawione

na wykresach. Było super, że ktoś to robił, ale to uczyniłoby mnie

głupcem przed czwartym dniem.

background image

- Musisz sprawdzić ich komputery. - Powiedziała Kuks,

przybiegając do nas. - Są super! Mogą pokazać ci, jak będzie

wyglądała Ziemia za pięćdziesiąt lat, albo co się zdarzy jeśli nastąpi

trzęsienie ziemi. Gazik po prostu uciekł na demonstracji pokazującej

co by się zdarzyło, gdyby tsunami uderzyło w Los Angeles!

- Super. - powiedziałam. - Co robią Kieł i Iggy?

- Ogrywają Briana i Brigid w pokera. - powiedziała rzeczowo.

Melanie popatrzyła w górę ze zdziwieniem.

- A co z Angelą?

- Jest do przodu o jakieś trzydzieści dolców.

Rada: nie graj w pokera z dzieckiem, które potrafi czytać w

myślach. Cóż, przynajmniej się czegoś nauczą.

- Jak długo tutaj jesteś? - Zapytałam Melanie z nudów. Zwykle

nie zawracam sobie głowy poznawaniem ludzi, bo:

a) Nie ufam żadnemu z nich

b) Zwykle odchodzimy wkrótce potem i w pośpiechu

c) Zwykle próbują nas zabić

Jedyni ludzie, których poznałam i polubiłam to moja mama i moja

przyrodnia siostra Ella.

- Jestem częścią zespołu Antarktyki przez pięć lat. - powiedziała.

Założyła niewielki plastikowy pojemnik na rzecz przypominającą

pazur, którą spuściła ponad łódką na linie. - Od czasu do czasu.

Jesteśmy finansowani z prywatnych funduszy, więc co jakiś czas

wydajemy wszystkie pieniądze i musimy ponownie się o nie starać. -

Spojrzała na mnie z ciekawością. - Jak długo jesteście w drodze?

background image

Doktor Martinez ostrzegła nas, abyśmy podjęli dodatkowe środki by

zapewnić Wam bezpieczeństwo.

Stwierdziłam, że nie będzie katastrofą jeśli powiem jej prawdę.

- Jesteśmy zdani na siebie ponad dwa lata. A w drodze - nie wiem

- sześć miesięcy? Wydaje się jakby wieczność.

Kiwnęła głową współczująco.

W tym momencie Angela pojawiła się na pokładzie, wpychając

plik pieniędzy do kieszeni.

- Wieloryby. - powiedziała.

Rozdział 35

- Hę? - powiedziałam.

Angela skinęła w kierunku oceanu.

- Wieloryby. Chcę je zobaczyć.

Melanie wyciągnęła swoją próbkę z wody.

- Tak, prawdopodobnie zobaczymy jakieś za niedługo. Jest osiem

różnych gatunków wielorybów w tym regionie.

- Zobaczymy je teraz. - powiedziała Angela, podchodząc do

ogrodzenia.

Uśmiechając się, Melanie powiedziała:

- Z pewnością zobaczymy je w pewnym momencie.

- Nie, one są tutaj. - powiedziała Angela, wskazując. - Są ciekawe.

One myślą, że ta łódź pachnie ohydnie.

- Co? - Melanie powiedziała, akurat kiedy największe zwierzę

jakie kiedykolwiek widziałam, nagle wyłoniło się z oceanu.

background image

Sapnęłam - to było jakby szaro czarna ściana mokrej skóry,

prawie wypełniała mój widok. Było super blisko, może cztery stopy

odległości, wyłonił dwie trzecie swojego ciała nad powierzchnię wody

zanim znów zanurzył się w dół, uderzył brzuchem o powierzchnię

wody, aż zakołysało naszą łodzią.

Angela uśmiechnęła się

- To był Humbak. - powiedziała Melanie. - Lubią rzucać się na

wodę. Myślisz, że był ciekawy?

- Ona. - Angela powiedziała z roztargnieniem, patrząc na wodę. -

Jest ciekawa. Tam na dole jest ich cała grupa.

Paul Carey wyszedł ze sterówki.

- Wokół nas jest stado humbaków. - powiedział. - Zobaczyłem je

właśnie na sonarze.

Angela rzuciła na niego okiem z litością, ale nic nie powiedziała.

- Nie mogę uwierzyć w to, że są takie wielkie. Ile ich jest? -

Zapytałam Angelę.

- Nie mogę stwierdzić. - powiedziała powoli. - Myślą jako jedno.

Może dwadzieścia pięć?

Melanie zmarszczyła czoło i spojrzała na Paula, który wzruszył

ramionami.

- Są dzieci. - powiedziała Angela. - Chcą podpłynąć bliżej, ale ich

mamy im nie pozwalają. Ich mamy wiedzą, że łódź jest czymś

nienaturalnym i nie powinno jej tutaj być, ale w większości są

ciekawe, nie złe czy coś.

Paul spojrzał na Angelę.

background image

- Lubisz wymyślać historie z rzeczy, które widzisz wokół? -

Brzmiał przyjaźnie, nie próbował być złośliwy.

Angela wpatrywała się w niego poważnie.

- Nie wymyślam tych rzeczy. Uh-oh. - Obróciła się szybko, i dwie

sekundy później, inny wieloryb wypłynął bliżej nas, wyskakując

prawie całkowicie z wody a następnie spadając w dół. To wyglądało

tak bardzo zabawnie.

- Popisywał się. - Angela powiedziała do mnie. - Jak nastolatek.

- Czy coś nam umknęło? - Melanie zapytała. - Nie rozumiem.

- Nie jestem po prostu dziwnym małym dzieckiem. - Angela

powiedziała do Paula, jego oczy powiększyły się. - Cóż, w

rzeczywistości, myślę że jestem dziwnym małym dzieckiem, ale nie w

sensie jakim myślisz.

- Ja nie myślę... - Paul zaczął, ale Angela potrząsnęła swoją

głową.

- Moje akta powinny wam powiedzieć - wyjaśniła - Słyszę, o

czym ludzie myślą.

Postanowiłam nie wspomnieć, że często również może

kontrolować o czym ludzie myśleli. Angela poklepała swoją kieszeń z

wygraną w pokera z żalem, jakby uświadamiając sobie, że nie

mogłaby znów wyciągnąć tego od załogi.

- Nie tylko ludzie, ale większość zwierząt także. Słyszałam jak

wieloryby myślały i przyszłam na górę zobaczyć je.

Paul i Melanie nie wiedzieli, co powiedzieć.

Przywyknijcie do tego, pomyślałam.

background image

Rozdział 36

Było ciężko zostać na Wendy K., potrzebującej trzech dni do

przeniesienia się z Argentyny do Antarktydy, kiedy mogliśmy

przelecieć tą odległość w ciągu pięciu godzin. Zrobiliśmy parę

ładnych, długich lotów kilka razy dziennie.

Powietrze było zimne, ale nie zimniejsze niż było na wysokości

25,000 stóp, które było znacznie poniżej zera. Odkryliśmy, że zimne

powietrze nie przeszkadza nam tak długo dopóki jesteśmy w ruchu,

ale stać na statku było całkiem nieprzyjemne.

Total przełamał się i zgodził się żeby nosić mały psi płaszcz.

Akila nosiła to jako szczenię. Podczas ustalającej rekordy fali chłodu,

gdy było koło 80 stopni poniżej zera.

- Ziemia ahoj! - Gazik wykrzyknął z odległości pięciuset stóp w

powietrzu. Wskazał w kierunku, gdzie mogłam zobaczyć białą wyspę

wystającą z oceanu.

Michael Papa patrzał spod przymrużonych powiek na horyzont.

- Powinno być wkrótce widoczne. - powiedział. - Powietrze jest

tutaj tak czyste, że mamy świetną widoczność.

- Już jest widoczne. - powiedziałam do niego. - Mamy naprawdę

dobry wzrok. Jak jastrzębie.

Skinął, trawiąc to, i znowu widziałam ten wygląd prawie

zazdrości, który widziałam na twarzach wszystkich tych naukowców

od czasu do czasu. Nikt nigdy wcześniej nie był naprawdę zazdrosny

o nasze umiejętności, i to było świetne uczucie. Wersja ptakodziecięca

background image

bycia kapitanem piłki nożnej lub królową powrotów do domu. Coś

jakby.

- Widzę szare, jak skały. - powiedziałam do Michaela. -

Myślałam, że wszystko jest przykryte śniegiem.

- Praktycznie wszystko jest. - powiedział. - Ale wzdłuż wybrzeża i

niektórych wysp zewnętrznych, są wąskie pasma odkrytego kamienia

gdzie lodowiec się oderwał. Także, teraz jest tutaj lato, odkąd pory

roku są odwrócone, więc rzeczy nie są tak lodowate jak mają być.

- Widzę czerwone budynki.

- Nie widzę jeszcze tych rzeczy, na razie. - Michael powiedział z

żalem. - Ale, tak, budynki są zazwyczaj jasno czerwone albo jasno

zielone, by wyróżniać się jak najbardziej to możliwe.

- Na przykład kiedy jest zamieć.

- Uh-huh. Chociaż tu zamiecie właśnie oznaczają dzikie wiatry

rozwiewające śnieg i lód. Prawie żaden nowy śnieg tutaj nie pada.

Prawie nigdy.

- To takie dziwne. - powiedziałam.

- Co jest dziwne? - Kieł zapytał, przez co podskoczyłam.

Nie usłyszałam kiedy za mną podchodził. Jak zwykle. Przez

ostatnie dwa dni unikałam go. Cofnęłam się i patrzyłam jak on i

Brigid Dwyer stworzyli kółko wzajemnej adoracji. Nie flirtowała z

nim, ale spotykali się często, i za każdym razem kiedy widziałam jak

ich głowy pochylają się nad ekranem komputera lub mapą, mój

żołądek zaciskał się. Również zęby. I pięści.

- Że nie pada tutaj śnieg. - Niezbyt dużo opadów.

background image

Kieł skinął.

- Brigid powiedziała, że powietrze tutaj jest jednym z najbardziej

suchych na ziemi.

- Zgaduję, że będziecie zadowoleni móc zejść ze statku. -

powiedział Michael. - Zatrzymamy się w kwaterach gościnnych na

stacji Lucir. Oni mają turystów tam co roku.

- Nie wyobrażam sobie, żebyśmy byli wokół grupy innych ludzi. -

powiedziałam powoli.

Czułam się prawie - cóż, komfortowo jest mocnym słowem, ale

nieco mniej zdenerwowana, co jest lepsze niż kiedykolwiek było -

wokół naukowców na pokładzie Wendy K. Nie chciałam ponownie

zaczynać z grupą nowych ludzi. Szczególnie jeśli chodzi o

wybuchową pizzę w Waszyngtonie.

- Jest tam dwanaście rodzin, które żyją i pracują tam. - Michael

wyjaśnił. - Ogólnie około czterdzieści osób.

Oczy Kła napotkały moje. Czas by znowu być w pogotowiu.

Rozdział 37

Wiersz

Do Max

Biały to kolor małych króliczków z różowymi nosami

Biały to kolor puszystych chmur stroszących drogę po niebie

Biały to kolor kręconego loda w rożku,

Biały to kolor skrzydeł aniołów i Angeli skrzydeł

Biały to kolor zupełnie nowych skarpetek wyjętych z torebki

background image

Biały to kolor kruchych kartek w ekstrawaganckich hotelach

Biały to kolor każdego pieprzonego celu, rzeczy które widzisz

przez niekończące się mile i mile, jeśli zdarzy się, że znajdziesz się na

Antarktydzie próbując ocalić świat,

czego nie jesteś teraz zbyt pewna czy dasz radę zrobić ponieważ

uważasz, że jeśli zobaczysz więcej białego - biały chleb, czyjąś

bieliznę, czy zęby - całkowicie i zupełnie stracisz swoje ukochane

zmysły i skończysz popychając wózek ze sklepu spożywczego pełen

pustych puszek wokół Nowego Jorku, mamrocząc do samej siebie

To był mój pierwszy wiersz kiedykolwiek.

Ok., To nie Szekspir, ale spodobał mi się.

Zacumowaliśmy w doku stacji Lucir, obok paru innych łodzi.

Czekało na nas kilka jasno czerwonych, metalowych budynków na

palach.

- Oczekują nas. - powiedziała Sue-Ann, wskazując pierwszy

budynek. - Możemy wejść, poznać kilka osób, a oni pokażą nam

kwatery gościnne.

- Ok. - powiedziałam, zęby miałam gotowe by je zacisnąć,

adrenalina zaczęła płynąć w moich żyłach.

Nie było zieleni: żadnych drzew, żadnych krzewów, żadnej trawy,

żadnych chwastów. Nie było również żadnych chodników, żadnych

śmieci, żadnych drapaczy chmur, żadnych samochodów. To było

kompletnie inne ze wszystkiego co dotąd widzieliśmy i nagle zwrot

"polarne przeciwieństwo" nabrało sensu.

background image

- To jest jak bycie na księżycu. - Kuks powiedziała pełnym

respektu tonem. - Tak tu czysto.

- Jesteśmy odkrywcami. - powiedział Gazik szczęśliwie. -

Możemy zobaczyć rzeczy, które nikt wcześniej nie widział.

Spojrzałam na moje stado. Każde z nich wyglądało na trochę

nerwowe i trochę podekscytowane. Mieli prawdziwy cel, niż tylko

sprzątanie swoich pokoi czy czuwanie lub poszukiwanie żywności.

Nawet jeśli prawdziwy cel był wymyślony przez naukowców do

siania niepotrzebnej paniki wśród populacji ludzi, nadal. Dzieci miały

wrażenie, że mogły pomóc. Najwidoczniej chciały po prostu

zapomnieć, że trzy tygodnie temu walczyliśmy znowu o nasze życie.

I, mam na myśli, dlaczego każdy dzieciak chce zapomnieć o tym?

Jeśli spodobało by im się tam być, naprawdę bardzo się podobało,

czy poszliby ze mną gdyby czas trzeba było odejść? Bo nie ważne co

się tutaj stanie albo jak bardzo będą czuli się potrzebni, będziemy

musieli ewentualnie stąd odejść. Zawsze odchodzimy.

Ta rzeczywistość dotarła do ciebie, dzięki Max.

Nie ma za co.

Kieł i Iggy odchodzili z dala od budynków stacji, w kierunku

końca, nie uciekali. Kieł wyraźnie odcinał się na tle lodu jakby był

zrobiony z czarnego marmuru. Odwrócił się i wskazał mnie

kiwnięciem głowy.

- Rany, dużo... białego. - powiedziałam, odbijając się na piętach,

już marznąc.

- Ta… - Iggy powiedział dziwnym głosem.

background image

- Tak naprawdę nic cię nie omija, Ig. - powiedziałam do niego. -

To nie jest tak jak w innych miejscach, gdzie są tony różnych rzeczy

do zobaczenia. Wszystko tutaj jest praktycznie białe. Mnóstwo

ostrych białych brzegów.

Kieł dotknął mojej ręki, a ja odwróciłam się do niego. Kiwnął

głową w stronę Iggiego.

- Wiem. - powiedział Iggy. - Mogę to widzieć.

Rozdział 38

Dobra, zamierzam teraz wprowadzić teorię w życie i może to jest

ściema, ale wydaje mi się, że całkowity brak kolorów miał coś

wspólnego z niewidomymi dziećmi, które nagle mogły widzieć różne

rzeczy. Bo on naprawdę potrafił. Machnęłam ręka przed jego twarzą, a

on zamrugał i odsunął się.

- Co ty robisz? - zapytał, marszcząc brwi.

Rozdziawiłam usta, patrząc na niego i Kła i z powrotem, i wtedy

Iggy uśmiechnął się szeroko, w sposób jaki rzadko kiedy się tak

śmieje, i Kieł uśmiechał się w sposób w jaki bardzo rzadko się śmieje,

i poczułam że skaczę wokół jak baletnica, co, obiecuję ci, nigdy,

przenigdy nie robię.

- Co się dzieje? - Gazik zapytał, podchodząc do nas.

- Iggy widzi. - powiedziałam, ciągle w to nie wierząc.

Podekscytowany Iggy obrócił się by spojrzeć na Gazika, a

następnie stanął jak wryty, marszcząc brwi. Mrugnął kilkakrotnie.

- To… to zniknęło. - powiedział pustym głosem.

background image

- Co?

- Mogłeś widzieć? - Gazik zapytał.

Iggy obrócił się jeszcze raz, jego głowa bezwładnie zawisła.

Westchnął ciężko, nagle zesztywniał.

- Nie! Znowu mogę widzieć! Znowu widzę białe góry!

Więc taka jest umowa: Iggy mógł widzieć biel. Mógł widzieć

kształty klifów i lodowców, sporadyczne szare kamienie wystające ze

śniegu, linię horyzontu gdzie ziemia spotyka się z niebem. Gdy

odwrócił się, ocean, skalisty brzeg, wszystko, na powrót było ślepe.

- Zmarzłam. - powiedziałam po tym jak staliśmy wokół patrząc na

Iggiego, który patrzał na coś przez chwilę. - Chodźmy do środka.

Stacja Lucir składała się z około piętnastu metalowych budynków

wzniesionych w górę na stalowych palach. Niektóre z nich były

połączone jak kamienie ułożone w górę na pobliskim wzgórzu. Kilka

z nich stało samotnie. Większość z nich miała pługi śnieżne bobsleje i

ciężarówki przystosowane do jazdy po lodzie, zaparkowane poniżej.

Wdrapaliśmy się na schody, i kolejny raz Iggy musiał opierać się

na dotykaniu rąbka mojej marynarki i koncentrowaniu się na

dźwiękach wokół niego. Mogłam poczuć, jak kipiał rozczarowaniem.

Drzwi budynku wychodziły na śluzę powietrzną. Zdjęliśmy nasze

marynarki i inne rzeczy tam, następnie przedostaliśmy się przez inne

drzwi do rzeczywistej stacji. Spotkaliśmy naukowców, którzy żyli i

pracowali na stacji, ignorując ich ciekawy wygląd i niewypowiedziane

pytania.

background image

Pokazali nam kwatery gościnne, które znajdowały się w osobnym

metalowym baraku. Było małe ale przytulne i wygodne, z jednym

pokojem pełnym łóżek piętrowych, cztery wysoki; salonik; łazienka; i

maleńka kuchnia.

- Hej! - powiedziała Brigid, pukając do drzwi. - Chcecie zobaczyć

kilka pingwinów?

- Ta. - Iggy wymamrotał gorzko - Spraw żeby stanęły na tle

białego klifu.

Kieł i ja spojrzeliśmy na siebie. U niektórych z nas ukazały się

ostatnio nowe umiejętności. Czy u Iggiego będzie to wzrok?

I kolejne pytanie: Kiedy to nasze całe ratowanie-Świata się

zacznie?

Rozdział 39

Asystent Uber-Dyrektora spojrzał znad ekranu komputera

- Mutanci przybyli właśnie na stacje, jak oczekiwano.

Uber-Dyrektor nie mógł przytaknąć, za to mógł mrugnąć.

- Wszyscy razem? Żadne z nich nie zostało na łodzi?

- Nie, sir. - Asystent wskazał monitor i nacisnął przycisk. Ekran

szybko pokazał lekko niewyraźny obraz sześciu zmutowanych dzieci

idących między zaspami śnieżnymi w kierunku stacji Lucie. Ekran się

podzielił, i druga połowa pokazała obraz ze środka jadalni Wendy K.

Asystent szybkim ruchem zrobił zbliżenie na twarze grupki

przebywającej w środku stacji i porównał je do zbliżeń twarzy z łodzi.

Pasowały.

background image

- Cała szóstka razem - powiedział asystent.

- Bardzo dobrze - powiedział Uber-Dyrektor. - Wyślij wiadomość

do naszych kontaktów, mówiącą, że plan idzie zgodnie z

oczekiwaniami.

- Tak, sir - powiedział asystent odwracając się z powrotem do

komputera.

Uber-Dyrektor wysłał rozkaz w myślach, a chwilę później drzwi

się otwarły. Potężna kreatura mierząca prawie siedem stóp i ważąca

spokojnie ponad 300 funtów weszła do pokoju.

- Ah, Gozen - powiedział Uber-Dyrektor.

Asystent momentalnie zesztywniał w swoim fotelu i powoli

odwrócił wzrok. Jeśli zwykli żołnierze powodowali u niego strach, tak

Gozen myśląc bardzo łagodnie go przerażał. Nie tylko, dlatego że był

ogromny, ale głownie przez to, że jego ludzka twarz była

przytwierdzona do ciała Frankenstein’a.

Zakrzywiony, świecący metalowy talerz pokrywał część jego

łysej czaszki w miejscu gdzie nie dano rady wyhodować skóry. Jedno

ramię było o dobrą stopę dłuższe niż drugie, a dłoń miała metalowe

szpice przytwierdzone do kości knykci. Drugie ramie miało siny

odcień jakby w ręce było niewłaściwe krążenie. Był to efekt

wszczepienia ludzkiego hormonu wzrostu prosto w tkanki.

Twarz była ludzka, ale kiedy stwór mówił, można było zobaczyć

gwoździe w jego szczęce, tuż pod skórą. Jednego dnia, asystent

widział jak Gozen sięgnął, chwycił śpiewającego ptaszka i po prostu

skręcił mu kark, a potem jak gdyby nigdy nic odrzucił kolorowe

background image

ciałko na bok. Asystent nie wiedział czy Gozen miał jakieś zasady czy

chociaż uczucia, albo jakiekolwiek pojęcie dobra i zła. Przez

większość czasu dawał przykład ogromnej, nieludzkiej siły.

- Gozen - rzekł ponownie Uber-Dyrektor, aby zwrócić na siebie

uwagę tego czegoś. - Już prawie czas. Przygotuj swój oddział.

- Tak, sir - powiedział Gozen bez jakiegokolwiek ruchu. Jego głos

brzmiał jakby ktoś wolno odtworzył nagrany ludzki głos.

Po plecach asystenta przebiegł dreszcz.

Rozdział 40

Jak się okazało, cała ta sprawa z ratowaniem świata zaczęła się

następnego dnia. Teraz, ktoś kto nie miał o sprawie pojęcia, myślał że

zabawa z pingwinami nie ma za wiele związku z zapobieganiem

apokalipsie, ale hej, my tu tylko pomagamy.

- Popatrz na to! Jestem pingwinem! - Krzyczała Angela, rzucając

się na brzuch i zjeżdżając w dół zaspy. Osiągnęła nieprawdopodobną

prędkość zjeżdżając na sam dół, gdzie czekało na nią około

dwudziestu pingwinów cesarskich, poruszających swoimi skrzydłami.

- Moja kolej! - Gazik nie czekał aż Angela zejdzie mu z drogi,

rzucił się po prostu w dół zaspy, gdacząc obłąkańczo. Zderzył się z nią

oczywiście, popychając ją na kilka pingwinów które, szczerze

mówiąc, powinny zwracać na otoczenie więcej uwagi.

Dwa z tych dużych, ciężkich ptaków zjechały w dół, jeden

idealnie na Gazika. Słyszałam ulatujące z jego trochę obciążonej

background image

klatki piersiowej powietrze z miejsca gdzie stałam robiąc naukowe

notatki.

Oto próbka mojego wkładu w światową wiedze naukową.

Miejsce: Stacja Lucie, Antarktyka.

Data: Przypomnijcie mi żebym sprawdziła i wpisała potem.

Czas: Ciężko powiedzieć, z tym całym północnym słońcem i w

ogóle, a mój zegarek zgubiłam dawno temu.

Obiekty: Pingwiny cesarskie.

Ilość: 27 dorosłych - nie ma opcji żebym rozróżniła, które to

samiec a które samica, a nie mam zamiaru sprawdzać pod ogonami.

12 małych puchatych pisklaków. 5 awio – amerykanów.

Rozmiar: Te pingwiny są zadziwiająco duże – jakieś 4 stopy

wzrostu. Sądząc po reakcji Gazika na to jak jeden na nim wylądował

są całkiem ciężkie. Powiedziałabym 60 funtów? W końcu mówimy o

dużych ptakach.

Stan ptaków: Są małymi opasłymi frajerami, zbudowanymi z

wygody i szybkości. I na pewno nie czują tego zimna. Dałabym im

solidną 10.

Aktywność: Głównie zjeżdżają z lodowców dla zabawy. Skaczą

do lodowatej wody co chwilę, a potem wyskakują z niej jak grzanki z

tostera, Zauważalny lekko rybi zapach po każdej takiej wyciecze.

Jeden rzygnął kawałkiem ośmiornicy, prawie, że na but Iggy’iego.

Fart, że jego wzrok znów zniknął. Na ten widok prawie i ja

chciałam haftować.

- Jak idzie? - Spytał Brian Carem, dreptając do nas.

background image

On i Sue - Ann, która z nim była, mieli notatniki i specjalne

długopisy, które pisały w ekstremalnych warunkach. Wspomniałam

jak tu było strasznie zimno? Także dzięki mamo!

Sue - Ann spojrzała na pingwiny wyskakujące z wody i zaśmiała

się.

- Są takie urocze…- zaczęła mówić akurat jak cała horda czarno -

białych pingwinów zrobiła wślizg na lód. Gdakały i uciekały od wody

najszybciej jak mogły.

I wtedy nagle jakaś dziwna kreatura wynurzyła się z oceanu,

złapała Sue - Ann za nogę, i wciągnęła ją z powrotem w czarną

otchłań.

Rozdział 41

- LAMPART MORSKI! - Krzyknął Brian, upuszczając swój

notatnik i biegnąc w stronę wody. - Sprowadźcie pomoc! Zawołajcie

Paula i resztę!

Głowa Sue - Ann wynurzyła się z wody i usłyszeliśmy jej krzyk,

który urwał się gdy zwierzę wciągnęło ją z powrotem pod wodę. Było

ogromne, z głową wielkości arbuza, jego szczęka najeżona ostrymi

zębami zacisnęła się na nodze Sue - Ann.

- Idź! - Rozkazałam Gazikowi, który stał wpatrzony w wodę. Na

wodzie były plamy czerni, a lód w miejscu gdzie pojawiła się Sue -

Ann zabarwił się na lekki róż. - Idź! Wszyscy macie wrócić na stację!

- Sue! Trzymaj się! - Brian spojrzał w stronę stacji bezradnie,

wtedy lampart wynurzył się ponownie a Brian zaczął krzyczeć i

background image

machać rękoma. Nie mógł wskoczyć - utknąłby pod lodem nie mogąc

znaleźć drogi wyjścia. Albo lampart by go dorwał.

- Chodź! - Powiedziałam Kłowi, i wzięłam rozbieg, aby się wzbić.

Był tuż za mną. Zostaliśmy na niskim pułapie wpatrując się w wodę,

starając się dostrzec Sue - Ann. Ciemny cień, długi na około dziesięć

stóp upewnił mnie że lampart był blisko powierzchni.

- Złap ją jak tylko się wynurzą - Krzyknęłam, a Kieł przytaknął

zdeterminowany. Lecieliśmy nisko, sześć stóp nad powierzchnią,

zataczając małe kręgi, gotowi do pikowania w każdej chwili. Kątem

oka zobaczyłam biegnącą ekipę. Paul miał w ręce harpun.

- Tam! - Powiedziałam wskazując.

Cień rósł zbliżając się do powierzchni, kiedy nagle lampart

ponownie się wynurzył ciągle zaciskając szczęki na nodze Sue - Ann.

Była bezwładna, jej oczy zamknięte. Razem z Kłem szybko

zanurkowaliśmy w dół, mknąc w stronę wody jak strzała.

Kieł kopnął lamparta w łeb tak mocno jak mógł swoim ciężkim

butem, a ja uderzyłam obiema nogami w lśniące plecy.

Niespodziewanie zwierzę drgnęło, rozwierając na chwilę swoje

szczęki, podnosząc na nas swój wzrok.

Wydało z siebie okropny, rozdzierający krzyk, przez co wyglądał

jak jakiś potwór morski, ale ja i Kieł już złapaliśmy Sue - Ann za ręce,

i zmieniliśmy ułożenie skrzydeł, aby się wznieść. Lampart zaryczał

ponownie i machnął płetwą, prawie uderzając moje stopy, więc je

podkurczyłam.

background image

I nagle było po wszystkim, niebezpieczeństwo minęło.

Zawróciliśmy w stronę lądu. Lecąc, trzymaliśmy Sue - Ann bardzo

mocno. Ominęliśmy zadziwionych ratowników kierując się prosto do

lecznicy. Wylądowaliśmy trochę niezdarnie ślizgając się na lodzie.

Mokra kurta Sue - Ann była już pokryta lodem. Nawet nie wiedziałam

czy jest jeszcze żywa, czy po prostu uratowaliśmy ciało. Jej spodnie

były poszarpane i zakrwawione.

Dwóch mężczyzn wybiegło z lecznicy z noszami, które położyli

obok Sue - Ann. Jeden z nich przyłożył palce do jej szyi szukając

pulsu, kiedy drugi przygotowywał wszystko, aby móc ją bezpiecznie

przenieść. Wtedy zmarszczył brwi.

- Co… Co to było?

W międzyczasie, kilka osób krążyło wokół nas. Jeden z lekarzy

delikatnie dotknął nogi Sue - Ann w miejscu gdzie lampart zacisnął

swoje szczęki. Odsunął kawałek porwanych spodni i wtedy Paul

wstrzymał oddech. Zmrużyłam oczy. Pod zmasakrowanymi tkankami

zobaczyliśmy masę drucików, kabelków i metalowych części.

- Co to do cholery jest? - Wykrzyknął Paul. - Czy ktoś o tym

wiedział?

Drugi lekarz spojrzał w górę.

- Nie ma pulsu szefie. Odeszła.

Wtedy nadbiegli inni z naukowców, cali zdyszani ledwo zipiąc,

zaczęli zadawać pytania.

- Czy ona żyje?

- Nie mogę uwierzyć w to, co zrobiliście!

background image

- To było wspaniałe! Dziękuję!

Zapał z ich twarzy znikał w miarę jak widzieli nasze.

Odstąpiliśmy, aby mogli zobaczyć Sue - Ann. Zobaczyłam zdumienie

i szok wypisany na ich twarzach. Albo byli tak świetnymi aktorami,

ale faktycznie żadne z nich nie wiedziało o ulepszeniach Sue - Ann.

Zamiast być jedną z nas, okazała się być jedną z nich.

Paul spojrzał na nas skonsternowany. Wskazał na członków

swojej drużyny.

- Brian. Przynieś komputer Sue - Ann. Przeszukaj jej dyski.

- Oh, nie - powiedziała Melanie roniąc łzy.

- Wy wszyscy - Powiedział Paul wskazując na nas, - Wejdzie do

środka. Reszta - przeszukajcie Wendy K., oraz całą stację. Wszędzie

gdzie mogą być kamery. Mamy wśród nas zdrajcę.

Rozdział 42

Zgodnie z oczekiwaniami, środek przeciw zamarzaniu dodany do

ich smaru działał idealnie. Gozen dał sygnał reszcie oddziału, aby

wykonali skok, rozkazując programowi rejestrującemu, aby sprawdził

czy wszyscy są.

Pojedynczo, jeden za drugim żołnierze ześlizgiwali się z

metalowej rampy samolotu i lądowali między zaspami. Ich stopy

natychmiast przystosowywały się do powierzchni, przekształcając się

tak, aby nie ślizgali się na lodzie.

Oddział był w komplecie.

background image

Najpierw schronienie. Samolot zrzucił ich zapasy na lód, po czym

rampa się zamknęła a samolot odleciał.

- Znajdźcie schronienie - Gozen wydał rozkaz trójce żołnierzy. -

Rozbijcie obozowisko.

Odpowiedzieli natychmiast, lokalizując dużą skrzynie obwiązaną

linami. Odwiązując liny, pociągnęli za zawór wyciągając TempHut ze

skrzyni. Kilka kolejnych pociągnięć i TempHut się rozłożył w

całkowicie gotowe schronienie, coś jak pajacyk schowany w pudełku

gdzie po pokręceniu korbką wyskakuję Ci niczym grzanka.

Bez jakiegokolwiek dźwięku, żołnierze wciągnęli śruby długie na

trzy stopy, które wbili w lód po to, aby trzymały konstrukcje w

miejscu niepodatną na wiatry i burze śnieżne. Schronienie nie miało

żadnego ogrzewania, żadnych okien, żadnych łóżek. Co było idealne.

Odkąd żołnierze nie byli ludźmi, nie byli nawet żywi, to nie stanowiło

żadnego problemu.

Pierwsza para wróciła z rozpoznania i byli gotowi do raportu.

- Tak? - Głos Gozena nie był aż tak bliski bycia jakby

odtwarzanym z taśmy jak tych z Generacji K - miał kilka w miarę

ludzkich brzmień.

- Mamy problem - zaraportował żołnierz. - Jeden z naszych

kontaktów został uszkodzony. Nie wysłała sygnału ani razu od pięciu

godzin. Taśmy pokazują, że została zaatakowana. Prawdopodobnie

nie żyje.

Gozen się zastanowił. Mimo wszystko plan mógł być

kontynuowany. Po pierwsze, musiał złożyć raport UberDyrektorowi,

background image

wyszczególniając to, co mógł znaleźć o ich kontakcie. Następnie

usiądzie i poczeka na odpowiednią okazję. Nie powinno to potrwać

długo.

Jego zadaniem było wyeliminować niebezpieczne mutanty. Uber-

Dyrektor nie sprecyzował jak ma to zrobić. Albo przez ile ma to robić.

Albo jak dużo przyjemności może z tego czerpać. Wszystko to mu

pasowało.

- Wejdźcie do kryjówki - nakazał Gozen swojemu oddziałowi.

Rozdział 43

Czytasz blog Kła. WITAJ!

Jesteś osobą numer: 545 422

Dzisiejszy temat: Zdziwienie na szczycie świata.

Nasze życia są już dość dziwne - cała ta sprawa ze skrzydłami,

czajeniem się na nasze życie, etc. I ciągle możemy być zaskoczeni,

kiedy rzeczy stają się dziwniejsze. Cool.

Niektóre rzeczy ciągle podtrzymują egzystencje na ciekawym

poziomie: [1] Iggy raz może widzieć, raz nie. Musi być w otoczeniu

samej bieli żeby coś widzieć, ale ważne, że widzi cokolwiek.

[2] Mieliśmy okazje latać z petrolami śnieżnymi. To piękne

śnieżnobiałe ptaki, rozmiaru gołębia. Są wszędzie. Są jak latająca

czystość, nie żeby to brzmiało głupio. Jeśli Angela byłaby ptakiem w

100% to na pewno byłaby petrolem śnieżnym. Gazik byłby emu.

[3] Było kilka pingwinach incydentów, spowodowanych

nierozważnymi zjazdami z zasp. Wiedzieliście, że jeśli przestraszyć

background image

pingwina to was orzyga? My też nie. Wiedzieliście jak bardzo

obrzydliwe są na pół strawione kawałki kryli i kalmarów? Ja teraz

wiem.

[4] Mieliśmy występ w celach ratunkowych na morzu. Możliwą

tylko dzięki Max i Waszej Pierzastości. Niestety, osoba którą

ratowaliśmy okazała się robotem który nas szpiegował przez kilka

ostatnich tygodni. Więc teraz najprawdopodobniej jesteśmy w

śmiertelnym niebezpieczeństwie, jak zwykle.

Szczęśliwie, osoba, którą ratowaliśmy nie przeżyła. Więc zgaduję,

że jej raporty troszkę się opóźnią. W międzyczasie, ktokolwiek

planuje Bóg wie co, jesteśmy tego świadomi. Będziemy obserwować

Twoje ruchy. Nie damy się tak łatwo.

Zdradzę wam coś: Jesteśmy na Antarktyce. Jesteśmy to po to aby

sprawdzić objawy globalnego ocieplenia. Globalne ocieplenie może

brzmieć wygodnie - żadnych więcej płaszczy zimowych - ale

wszystko na Ziemi żyje głównie dzięki klimatowi który się nie

zmienia. Ale jeśli nie boimy się powodzi, trzęsień ziemi, tsunami,

wyginięć wielu roślin i zwierząt, susz, głodu, i innych, możemy się

zrelaksować i pozwolić rzeczy się dziać.

Jednakże dla wszystkich tych, którzy preferują aby planeta

przetrwała niezmieniona, wydaje się jasnym że są rzeczy które trzeba

zmienić. Mam na myśli, my ludzie zmienić nasze przyzwyczajenia,

naszą lekkomyślność, nasze uzależnienie od paliw i mięsa.

Jakieś pytania?

background image

Ali, Ju – Ju, Ariel i Robin Bernstein z Palm Beach napisali:

Jak to żadnego mięsa? Żadnych hamburgerów?

Więc Ali, Ju – Ju, Ariel i Robin Bernstein dobrze że pytacie. Jak

dla mnie to jestem całkiem za burgerami. I stekami. I kebabami. Jeśli

Twoje imię ma związek z krową, to jesteś mój.

Ale pewna niesamowicie fajna pani naukowiec którą znam, Dr.

Brygid Dwyer, powiedziała mi że chów powoduje więcej zagrożeń dla

klimatu niż samochody (WTF? O.O dop. Tłumacza).

Wszystkie samochody. Z jednej strony bydło „uwalnia” więcej

metanu i innych gazów niż Gazik, a to coś znaczy. Plus, zjada koło 14

funtów pokarmu aby wytworzyć funt mięsa. Nie muszę wspominać o

wycinaniu drzew na pastwiska, i o wodzie którą wypijają. To

wszystko dowala Ziemi dość ładnie. Daje do myślenia, huh?

- Kieł

BitterGummy z Hoshu pisze:

Pozbądźmy się polityków! Jeśli będę chciał nudną pogadankę

pójdę do szkoły!

Brzmi jakbyś tego potrzebował BitterGummy. Postaraj się nie

usnąć tym razem.

- Kieł

MinkyPuddin z Sydney pisze:

Kieł, tęsknię za wami tak bardzo. Dawno was nie było w

wiadomościach. Zaczynam się martwić. Twój fan #1

Nie martw się MinkyPuddin. Nic nam nie jest.

- Kieł

background image

ShyBabe z Seattle pisze:

Drogi Kle, napisałam do Ciebie w zeszłym miesiącu, Masz

dziewczynę?

Polecałbym Ci nie wtykać nosa w nie swoje sprawy. ShyBabe.

Dzięki.

- Kieł

Okej

ludziska,

muszę

lecieć.

Globalna

katastrofa

do

udokumentowania, naukowcy do pogadania. No i czas na kolację.

Zgaduję, że nie będzie mięsa.

- Kieł

Rozdział 44

- GDZIE LECIMY? - Zapytała Kuks w miarę jak lecieliśmy

wśród czystego, rześkiego powietrza.

- Po prostu sprawdzamy teren - Wyjaśniłam. - Mały rekonesans.

Zobaczymy czy wszystko gra.

Od czasu śmierci Sue - Ann i wyjścia na jaw, że jest jedną z tych

złych, stałam się ultra czujna. Teraz trochę się rozglądamy wokół,

może przypadkiem zobaczymy wielki transparent „ŹLI GOŚCIE”

rozłożony na dachu.

Kieł był cichy, lecąc trochę na uboczu. Zmieniłam trochę kąt pod

jakim było moje lewe skrzydło i zbliżyłam się do niego. Sprawy

między nami ciągle były trochę dziwne. Tęskniłam za starymi

czasami, kiedy nasza relacja była prosta. W tamtym mogłam się

połapać.

background image

- Więc zgaduję, że możemy założyć iż Sue - Ann wysyłała na

bieżąco raporty odnośnie nas do kogoś - powiedziałam.

Przytaknął

- Brigid próbuje się włamać do jej kompa żeby zdobyć trochę

informacji.

Znów to imię.

- Kuks powinna to zrobić. - Powiedziałam, starając się nie okazać

irytacji.

- Yeah, - jeśli Brigid sobie nie poradzi, damy tę robotę Kuks. -

zgodził się.

- Możemy przelecieć nad wyspami? - Zapytał Gazik. - Jedna

wyspa ma wulkan! Właściwie to cała wyspa jest wulkanem!

- Jasne. - Gładko zatoczyliśmy łuk w lewą stronę, oddalając się od

ogromnego lodowego kontynentu. Rozłożenie skrzydeł i unoszenie się

na prądach zimnego powietrza jest cudowne.

- Nie mogę niczego zobaczyć - Powiedział Iggy depresyjnie.

- Może powinienem lecieć z Kłem? - Zasugerował Total, ruszając

się nerwowo w ramionach Iggy’iego.

- Ciągle mogę latać - Powiedział zirytowany Iggy. - I ciągle

umiem nawigować.

- Oh, to takie cool! - Wykrzyczał Gazik wskazując.

Zostawiliśmy półwysep za nami i teraz byliśmy nad wyspą o

kształcie poszarpanego Cheerio z malutkim otworkiem z jednej

strony. Zaczęliśmy serie kółek mających na celu nas spowolnić.

background image

Wszyscy mieliśmy oczy szeroko otwarte, ale nie widzieliśmy nikogo

innego.

- Ta woda w środku pochodzi z wulkanu - Powiedział Gazik.

Podchodziliśmy bliżej i bliżej. Wyglądało na tyle bezpiecznie na

ile każde miejsce może być.

- Źródło termalne! - Powiedziałam, czując jak poruszam się wśród

słupa cięższego, cieplejszego powietrza. Uczucie było niesamowite.

Jakby kieszeń z ciepłym powietrzem pośród mroźnego powietrza

wokół nas.

- Coś bulgocze - Powiedziała Angela patrząc w dół.

- Sprawdźmy to - Powiedziałam w swoim tonie przywódcy.

Zeszliśmy w dół, nie widząc nikogo innego, i wylądowaliśmy na

kawałku szarawej skały pełnej malutkich kamyczków, połamanych

gałęzi, znaków i czegoś, co wyglądało jak kawałki drewnianych

beczek. To było niepodobne do niczego, co wcześniej widziałam.

I wkrótce to wszystko może zniknąć.

Więc wróciłeś. Pomyślałam. Cieszę się, że do nas dołączyłeś.

Dobra, może nie od razu cieszę ale…

Bądź uważna Max. Rzekł Głos. Zapamiętaj co widzisz. To miejsce

może już wkrótce nie istnieć.

Więc zgaduję, że Głos był na bieżąco z całym tym globalnym

ociepleniem.

- Patrzcie gdzie stawiacie kroki, ludzie. Nie chcę, żeby wystrzelił

w was jakiś gejzer czy coś.

background image

- Nie ma tu żadnych gejzerów - Powiedziała Kuks. - Ale para

bucha zewsząd.

- Była tu masa ludzi - Odezwał się Kieł.

Stał naprzeciw jednego z wielu znaków. Był w jakichś 8 językach

i ostrzegał nas żeby być ostrożnym, patrzeć pod nogi, nie niszczyć

roślin, nie śmiecić, itp. To był jakiś znak wystawiony przez „ Grupę

Zarządzającą Wyspą Oszustw”.

- Wyspa Oszustw - Powiedziałam uśmiechając się. - Co za

świetna nazwa. Brzmi jak miejsce, w którym powinniśmy mieszkać. -

Rozejrzałam się po tym surrealnym, niezamieszkałym miejscu - Jeżeli

chcielibyśmy żyć na jałowym pustkowiu.

- Nie jest jałowe - Powiedziała Angela.

Kuks zaczęła ściągać swoje buty.

- Co ty wyprawiasz?

Wskazała brzeg, skąd para ciężko buchała.

- Gorące źródło! Te śmieszne malutkie prysznice na stacji temu

nie dorównują.

- Patrzcie - Powiedziała Angela wskazując górę.

Usłyszałam je zanim zobaczyłam: grupę naprawdę dużych

ptaków, lecących wzdłuż klifów jakieś ćwierć mili od nas.

- Czym one są? - Zapytałam.

- Albatrosy Wędrowne - Powiedziała Kuks, która właśnie rzuciła

swój płaszcz i szalik, i dalej rozbierała się do bielizny. - Żeglarze

sądzą, że są one w posiadaniu duchów zmarłych marynarzy. O Mój

background image

Boże, ta woda jest boska! - Zanurzała się powoli, praktycznie znikając

pośród pary.

- Bądź ostrożna - powiedziałam. - Woda może nagle się zacząć

gotować czy coś.

- Ja też wchodzę - Powiedział Total biegając wokół źródła.

Albatrosy kołowały nad naszymi głowami. Największy z nich

miał skrzydła większe od Angeli - może z dziewięć stóp rozpiętości.

Były wspaniałe. Ledwo poruszały skrzydłami, po prostu ślizgały się

na prądach ciepłego powietrza. Przez naszą budowę ciała stosunek

masy ciała do rozpiętości był dużo większy, pewnie my byśmy tak nie

mogli.

- O mój Boże! - Powiedziała znów Kuks, tym razem brzmiąc na

zaalarmowaną.

Podniosłam szybko głowę rozglądając się.

- Co? - Za mną, Kieł skanował niebo, morze i ląd w poszukiwaniu

zagrożenia. Podbiegłam do źródełka wpadając w poślizg, przez co

wrzuciłam tam trochę żwiru i kamyczków. - Co jest?

Kuks wskazała na Totala. Był zanurzony w wodzie tak, że tylko

jego nos wystawał. Wyglądał na niesamowicie zrelaksowanego,

dawno go takiego nie widziałam. Jego czarna sierść była mokra i

zaczesana na boki. Spojrzałam na miejsce które wskazywała Kuks.

- Co? - Zapytał Total sennie, relaksując się w ciepłej wodzie. -

Koleś, to jest niebo dla moich łap. Tak strasznie zmarzły… Może

powinienem zdobyć jakieś małe buty…

Teraz wszyscy z nas stali na brzegu wgapiając się w Totala.

background image

Spojrzał na nas przymkniętymi ślepiami.

- Musicie tego spróbować. Gdybym tylko miał jeszcze martini,

nigdy bym stąd nie wyszedł.

Wtedy mnie uderzyło, na co patrzę. Nie wiem dlaczego

skojarzenie tego zajęło mi tyle czasu

- Widziałam to już przecie tyle razy, nie tylko na nas. Po prostu

nigdy nie oczekiwałam, że to się przydarzy Totalowi, dlatego.

Kłowi brwi podjechały na czoło ze zdziwienia. Ja za to zrobiłam

minę w stylu „WTF”.

- Co? - Zapytał Total, budząc się troszkę kiedy zdał sobie sprawę,

że się na niego gapimy.

Przełknęłam i powiedziałam.

- Uh, Total? Rosną Ci skrzydła.

Wiedziałem że coś z tym psem jest nie tak. - odezwał się Głos.

Rozdział 45

- OKAY - POWIEDZIAŁ Michael Papa następnego ranka. -

Chodźmy coś zrobić.

Spojrzeliśmy znad śniadania ostrożnie. Czułam się troszkę winna

z powodu ilości jedzenia zjadanego przez stado. Wszyscy wiedzą, że

potrzebujemy coś koło 4000 - 5000 kalorii na osobę dziennie, to

sporo. Inaczej niż normalni ludzie, nie spalaliśmy więcej kalorii,

dlatego że było lodowato. Więc oni dawali nam tyle jedzenia ile

potrzebujemy, a my to pożeraliśmy.

background image

Coś co sprawi że wasze szczeki opadną? Total poprosił, aby

podawali mu śniadanie w misce na ziemi - obok miski Akili.

Oczywiście, jedzenie tak jak Akila psiej karmy było poniżej jego

poziomu - Total ciągle jadł naleśniki z syropem, bekon a do tego

miska kawy z mlekiem i cukrem.

- Musimy dać z siebie więcej. Teraz, kiedy okazało się że Sue -

Ann zdradziła. Dzisiaj wy ludziska będziecie towarzyszyć

naukowcom tutaj, pobadacie trochę - Powiedział Michael. - Ale

musicie się mieć na baczności.

Przytaknęłam.

- Ostatnio pomagaliście wypełniać dokumenty odnośnie życia

miejscowych pingwinów - Michael kontynuował. - Dzisiaj, pójdziecie

z Emily i Brigid które będą robić pomiary warstw lodu, a także je

badać. Chemiczny skład warstw mówi nam naprawdę dużo o

klimacie, jaki tu kiedyś był.

- Lecz zanim wyruszymy, musimy powziąć kilka środków

ostrożności - Powiedziała Brigid.

Starałam się tego nie robić, ale rzuciłam okiem na Kła. Jego oczy

były wpatrzone w Brigid, a jego twarz miała bardzo przyjacielski

wyraz. Czułam że mi się przewraca w brzuchu, co wkurzyło mnie na

siebie bardziej, niż na niego.

- Oczywiście to jest dość ekstremalne środowisko - Powiedziała

Brigid. - Mamy tu kilka zagrożeń jak widzieliście. Na przykład, co

zrobicie jeśli się zgubicie? Tutaj wszystko wygląda identycznie.

background image

- Wzbiłabym się w powietrze i rozglądnęła za stacją -

Powiedziałam.

Naukowcy spojrzeli na mnie wcięci. Zgaduję, że to rozwiązanie

im nie przyszło do głowy.

- Okej - Powiedziała Brigid, kiwając powoli głową. - To załatwia

sprawę. Teraz, w tym rejonie nie ma zbyt wielu szczelin, ale jeśli się

trafią to są extremalnie niebezpieczne. Jeśli wam się zdarzy w jakąś

wpaść…

- Wyleciałabym z niej? - Zasugerowałam.

- Um, tak, - powiedziała Brigid, bohatersko prąc na przód. - Okej,

wiecie, że pingwiny nie są niebezpieczne, tak jak inne ptaki tutaj,

oczywiście jeśli będziecie się trzymać z dala od gniazd. I oczywiście

nie mu tu żadnych niedźwiedzi polarnych.

Przytaknęliśmy. Kuks, Angela i ja byłyśmy wyjątkowo

zawiedzione brakiem niedźwiedzi polarnych.

- Lecz jak widzieliście, lamparty morskie okazyjnie mogą

atakować, - Brigid kontynuowała. - Zalecamy trzymanie się od brzegu

przynajmniej 20 metrów. Ale jeśli jednak wam się trafi konfrontacja,

zalecam…

- Odlecieć? - Serio, to było z łatwe. Byłam naprawdę niemiła.

W międzyczasie stado się uśmiechało.

- Zamiecie - Rzekła Brigid niezrażona. - Wiatry zstępujące.

Czasami osiągają prędkość 80 mil na godzinę. Niosą ze sobą śnieg i

kawałki lodu, co może być odczuwane jak wkłucia igieł.

Zapauzowała, czekając aż powiem, że bym odleciała.

background image

Czego nie zrobiłam. Musisz być kompletnym debilem żeby latać

w burzy jak ta. Ostatnio, kiedy patrzyłam nie byłam debilem.

- Okej, kontynuujmy - Powiedziała Brigid, zadowolona, że w

końcu może nam coś doradzić. - Wykopcie dla siebie dziurę w jakiejś

zaspie. Zostańcie razem. Nie jedzcie śniegu żeby się nawodnić - to

tylko obniży wam temperaturę ciała. Czekajcie w gotowości na

pomoc. Przyjdziemy po was.

- Aye aye - Powiedziałam salutując.

Brigid rzuciła mi słabym uśmiechem, a potem wszyscy

zaczęliśmy się zbierać do zrobienia odważnego kroku, jakim było

wyjście na zewnątrz. Brian Carey pomagał nam gromadzić potrzebny

ekwipunek. On zostawał na stacji w celu napisania jakichś raportów.

Normalnie, przynieślibyśmy próbki lodu do Sue - Ann, która

przepuściłaby je przez swój chematograf. Teraz to była praca Melanie.

Przeanalizowałaby je pod kątem stężenia dwutlenku węgla i innych

takich, żeby zobaczyć jak się zmieniały przez wieki. Właściwie,

okazywało się że poziom CO

2

- przez te wszystkie paliwa - podniósł

się niebotycznie w porównaniu do 800 000 letnich próbek.

Będąc kompletnie obiektywną, mogę zrozumieć skąd ich

zmartwienie.

Rozdział 46

- Życie ze świadomością, że gdzieś tam są złe, krwiożercze

korporacje czekające tylko żeby wydać miliardy na maszyny, których

background image

jedynym celem jest zabicie nas - zmutowane dzieci-ptaki wprawia

mnie w depresję - Powiedziała Kuks.

Klęczeliśmy na lodzie, pomagając Melanie i Brigid wprowadzić

ich sondę w głąb lodu.

- Życie ze świadomością, że są złe, krwiożercze korporacje, które

świadomie niszczą jedyną planetę, na której możemy żyć tylko po to,

aby zarobić miliardy jest gorsze.

Kuks westchnęła i spojrzała nieprzyjaźnie.

- Okay, zupełnie zapomniałam, że są złe korporacje zapełnione

złymi

gościami,

którzy

zanieczyszczali

wszystko

wokół.

Zrozumiałam. Ale ciągle nie byłam pewna czy to wszystko

powodowało globalne ocieplenie, albo czy posiadanie odrobinkę

cieplejszego klimatu byłoby takie złe.

- Jak oni mogą tak po prostu sobie żyć ze świadomością tego, co

robią? - Zgodziłam się.

- Mam na myśli, jak dużo uroczych bucików może potrzebować

jedna firma? - Można by pomyśleć, że jestem wystarczającym

megalomanem żeby ich zrozumieć, ale nie jestem. To jak, zarabianie

pieniędzy po to aby kontrolować takie rzeczy jak wyspy, armie, rządy

czy kraje - a chcesz je kontrolować po to żeby… zarobić więcej

pieniędzy. Żeby można kontrolować więcej rzeczy. Żeby zarobić

więcej pieniędzy. Takie troszkę zamknięte koło, huh? Nie żebym

oceniała.

Ale ktoś musi oceniać! Ktoś musi powiedzieć że to wszystko jest

pokręcone i złe, i że te firmy są kompletnymi idiotami! Gdyby tą

background image

osobą musiałabym być ja, niech tak będzie. Może i nie jestem

najlepszą osobą żeby mówić o globalnym ociepleniu, ale ciągle mogę

być przeciwko zanieczyszczaniu. To jest złe, bez cienia wątpliwości.

- Chcę malutkiego pingwina, - Powiedziała Angela ciągnąc mój

rękaw żeby zwrócić na siebie uwagę.

Wybudziła mnie z mojego trybu dumam-nad-zagładą, więc na nią

spojrzałam.

- Nie, - odparłam, zanim do końca przetworzyłam, o co prosiła.

Przybrała tą minę której nauczyłam się bać.

- Nie. - Powiedziałam bardziej stanowczo. - Masz już Celestynę i

Totala. Nie możemy sobie pozwolić jeszcze na biegającego pingwina.

Zwłaszcza, jeśli taki pingwin z malutkiego ma urosnąć do rozmiarów

przeciętnego trzecioklasisty.

Angela wzięła głęboki wdech.

- Ale one są takie puchate i słodkie, - zaczęła błagać. - I tak fajnie

piszczą. Jest tutaj sporo takich - więc to by nawet nic nie kosztowało.

Moglibyśmy…

- Angela? - Zaczęłam. - Malutkie pingwiny jedzą mieszankę

składającą się z na wpół przetrawionych kalmarów, ryb i jakiejś

oleistej substancji pochodzącej z brzuchów ich ojców. Rozumiem, że

masz zamiar zacząć wcinać surowe ryby, kalmary a potem je zwracać

do tej słodkiej, piszczącej buźki malutkiego pingwina? Gdzieś, co

godzinę?

Czasami moja zimna logika zadziwiała nawet mnie samą. Angela

zamknęła buzię.

background image

- Hm - było wszystkim co powiedziała. Wyprostowała swoje małe

ramionka i odeszła z godnością. Kolejna katastrofa zażegnana.

Zostawiając mnie sam na sam z uwielbieniem Kła skierowanym

do Brigid Dwyer, które stawało mi ością w gardle.

Obserwowałam jak pracują ramię w ramię, jego ciemnowłosa

głowa prawie dotykająca jej blondwłosej. Klęczeli w śniegu, i w

pewnym momencie pani genialny naukowiec nie mogła sobie

poradzić z odkręceniem obiektywu od swojej specjalnej kamery.

Potrzebowała do tego pomocy supersilnego czternastoletniego

dzieciaka ptaka. Jej uśmiech, kiedy Kieł odkręcił ten głupi obiektyw

był prawie tak samo olśniewający jak ten doprowadzający mnie do

szału śnieg.

Właśnie wtedy, Akila przemaszerowała w miejsce gdzie pracował

Michael. Podążał za nią Total, który musiał podbiegać co jakiś czas

żeby za nią nadążyć. Ledwo mogłam usłyszeć część tego, co mówił.

- Podziwiam kobiety, które robią karierę - Powiedział, a jego

oddech sprawiał powstawanie obłoczków pary. - Jeśli o to chodzi to

jestem nowoczesny. Siła też jest czymś co podziwiam...

Strzyknęło mi w plecach. Wstając, powiodłam wzrokiem wokół

nas, zakrywając moje oczy przed zbyt jasnymi promieniami

słonecznymi. Musieliśmy nosić okulary przeciwsłoneczne na okrągło,

nawet Iggy. Tutejsze słońce, odbijające się od śniegu i lodu mogło

permanentnie uszkodzić nasz wzrok.

- Max - patrz! - Krzyknęła Kuks biegnąc w moją stronę razem z

Gazikiem.

background image

Podniosłam w ich stronę jeden palec, oznaczający „co”.

Coś było nie tak. Horyzont był czysty. Niebo nad i dookoła nas

było puste. Nawet używając mojego sokolego wzroku, nie mogłam

wychwycić żadnego ruchu dookoła. Patrzyłam znowu i znowu,

przepatrując ocean, ziemie i niebo. Cokolwiek idącego na nas

wyróżniałoby się jak udko wieprzowe na vegańskiej uczcie.

Ale coś było nie tak. Czułam niebezpieczeństwo.

Stado nagle zaczęło być świadome mojego niepokoju, włączając

Kła, który natychmiast się podniósł i zaczął się rozglądać. Iggy

instynktownie podszedł bliżej nas, poruszając się bezproblemowo

pośród nieznanego terytorium.

Kieł zakończył skanowanie i podniósł brew w niemym pytaniu.

Wzruszyłam ramionami. Oboje ciągle staliśmy, używając wszystkich

naszych zmysłów, aby wyczuć niebezpieczeństwo.

- Kieł? - Zapytała Brigid. Po jeszcze jednym spojrzeniu na mnie,

Kieł się odwrócił i poszedł do niej. Próbowałam się skupić na

muszelce, którą Kuks trzymała, a także na dużym zębie jakiegoś

stworzenia, który przytachał Gazik.

Ale mogłam im poświecić tylko połowę mojej uwagi. Coś było

nie tak. I prędzej czy później dowiem się co.

background image

Rozdział 47

Czytasz blog Kła. Witaj!

Jesteś osobą numer 723 989

Yo, wierni czytacze. Wiecie, kiedy byłem dzieckiem, moją

największą ambicją było, aby przestać żyć w psiej klatce. Niektóre

dzieciaki chcą urosnąć, nie wiem. Ale tu jest pomysł dla tych, którzy

jeszcze nie wiedzą, do czego dożyć: Co myślicie o zostaniu

naukowcem?

Wiem, że wszyscy myślimy o Bill’u Nye Gościu Naukowcu. Albo

o Dr. Bunsen Burner z tego show dla dzieci z Mapetami. Ale bycie

naukowcem [nie z tych złych, oczywiście] może być niesamowite.

Wiem, ponieważ mam styczność z tymi dobrymi naukowcami.

Aktualnie współpracujemy z grupą naukowców, którzy

wymiatają. Jedna z nich jest tylko troszkę starsza ode mnie, i

bynajmniej nie jest typem kujonicy. Muszę powiedzieć, że laska, która

jest super mądra i super odważna, oddana swojej pracy, chcąca pomóc

ludziom, ratująca świat - po prostu nie ma nic gorętszego od tego.

Więc jeśli nie jesteście totalnymi olewusami i rozważacie pójście

w świat nauki, to wiecie, co robić. Będziemy potrzebować każdej

pomocy, jaką możemy dostać żeby ratować to, co zostało z naszej

planety. Będziemy zobowiązani.

Potrzebujemy odrobiny wrodzonych umiejętności, trochę ludzi.

Pamiętacie moją wcześniejszą listę „Zawody przydatne”? Było tam

wiele zawodów, które mogłyby nam pomóc w przyszłości. Odłóżcie

background image

swoje wyobrażone gitary, marzenia o byciu modelem/modelką.

Przemyślcie to.

Slimfan3 z Jacksonville pisze:

Co z tymi wszystkimi którzy was ścigali?

Cóż, Slimfan3 albo jeszcze nas nie znaleźli, albo wszyscy się

wykruszyli. W każdym razie ostatni tydzień są bonusowymi

wakacjami. Jeśli się lubi zimno.

- Kieł

MissLolo z Tulusy pisze:

Czy Ty i Max zamierzacie się pobrać jakoś niedługo? *rumieni

się*

Uh, MissLolo? Mamy dopiero 14 lat. Pomyślmy. Kto wie ile

jeszcze pożyjemy? Kto wie gdzie skończymy? Nie planujemy niczego

dalej niż dzień, no góra dwa.

- Kieł

Googleblob z Holy Oak, CA, pisze:

- Kiełozaur

Gościu wymiatasz! Chcę mieć tatuaż Twoich skrzydeł na swoich

plecach. Wiesz, realnych wymiarów [Też chcę ;c dop. Tłumacza]

Googleblob, albo twoje plecy mają czternaście stóp, albo masz

dziś pecha kolego.

- Kieł, po prostu Kieł

S. Haarter z Johannesburga pisze:

Naprawdę lubię czytać o rzeczach które robicie dla naszej planety.

Jesteś moim bohaterem.

background image

Wysyłam CI moje zdjęcie (zdjęcie skasowane). Czytam twojego

bloga mojej klasie na zajęciach z ekologii. Tak trzymaj!

Twój fan #1.

Rozdział 48

- KIEŁ… OZAUR? - Parsknęłam.

Kieł zastrzelił mnie wzrokiem, i kontynuował rozwiązywanie

swoich butów. Nie mogę uwierzyć że cały wpis poświęcił Dr.

Wspaniałej i jej Jak Możemy Dziś Uratować Świat. W sensie, no

kurde, przepraszam bardzo, ale kto ratował świat przez ostatnich kilka

miesięcy?

JA. Czy o mnie napisał na swoim blogu? Nie. Kto pobił Omegę w

Niemczech? Dr. Wspaniała? Nie wydaje mi się.

- Jesteś po prostu zła, bo napisałem o Brigid - Powiedział

zrzucając buta, a ja zastygłam.

- Nieprawda! Nawet nie czytam tego twojego bloga! Możesz

pisać o czymkolwiek chcesz!

Kieł na mnie popatrzył.

- Nie możesz mieć wszystkiego Max. Odrzucasz mnie za każdym

razem, kiedy się zbliżę, a potem złościsz się i jesteś zazdrosna jeśli

pogadam z kimś innym.

- Wcal… - Zaczęłam szybko, ale wtedy zdałam sobie sprawę, że

to dokładnie to, co robię.

Zarumieniłam się i momentalnie zamknęłam jadaczkę. Nawet nie

wiem, o co się kłócimy.

background image

- Mówisz jakby to było coś złego - Rzuciłam nonszalancko, ale

Kieł wcale się nie uśmiechnął.

- Powiedziałem, że nigdy się nie rozdzielimy ponownie -

Powiedział Kieł, a moje serce fiknęło koziołka. - I dalej tak myślę.

Musimy utrzymać stado razem, jeśli chcemy przeżyć. Nawet, jeśli

będziesz chciała się ode mnie uwolnić.

Rzucił mi ostatnie powłóczyste spojrzenie, które ledwo zniosłam

w obawie o to, co mogę w nim zobaczyć. Odwracając się prawie

wpadł na Gazika, który biegł co tchu.

- Nigdzie nie mogę znaleźć Angeli - Panikował.

- Może poszła polatać - Zasugerowałam.

- Powiedziałaby komuś - Odpowiedział Gazik. - Totala też nie

ma. Może poszli się gdzieś przejść czy coś, ale na zewnątrz robi się

nieładnie - posłuchajcie tego wiatru.

Wskazał na okna, i wtedy zdałam sobie sprawę że te okropne

kwilenia i jęki, które jak zakładałam były odgłosami paniki w mojej

głowie, tak naprawdę dochodziły z zewnątrz.

Usłyszeliśmy głosy w holu, i wtedy pojawił się Michael Papa.

- Widzieliście gdzieś Akile? Kiedy ją ostatnio widziałem była z

Totalem i Angelą ale to było jakąś godzinę temu. Wrócili razem z

Tobą?.

Wzrok mój i Kła się skrzyżował, napięcie ostatniej chwili

kompletnie zniknęło.

- Zawołaj innych - Poleciłam, a on przytaknął. - Powiedz im żeby

ubrali się ciepło.

background image

Rozdział 49

- Mamy przekichane na całej linii - Powiedział Total, a Angela w

zupełności się z nim zgodziła.

Przełknęła ślinę i spróbowała się uspokoić. Gdyby Max była na

jej miejscu, co by zrobiła? Angela się skrzywiła - Max nigdy by się

nie wpakowała w taką sytuację.

- Wszystko dobrze - Powiedział Total uspokajająco w stronę

Akili. Odwrócił się do Angeli. - Powiedz jej, że wszystko będzie

dobrze.

Angela wysłała myśli do umysłu Akili. Czuła jej zagubienie i

strach, ale także jej determinację. Akila nie miała zamiaru umierać.

Zrobi wszystko żeby się wydostać.

My też, Przesłała jej Angela. Wszystko będzie w porządku.

Wydostaniemy się. Max po nasz przyjdzie. Zawsze przychodzi. Do

siebie pomyślała: Muszę przestać się pakować w rzeczy, z których

Max musi mnie wydostawać.

Akila przycichła i przestała drapać lód.

Byli gdzieś około mile od stacji Lucir. Angela mogła wywołać

obraz trasy, jaką przebyła, a także zobrazować trasę drogą powietrzną.

Wszystko będzie dobrze: Mają dużo czasu do zachodu, ma ze sobą

Totala i Akilę, i został wyraźny ślad po trasie pingwinów, za którymi

podążała.

Wszystko, czego chciała to zbliżyć się do malutkich pingwinów -

może nawet jakiegoś dotknąć. Jeśli by wysłała pokojowe myśli do

background image

rodziców, prawdopodobnie by jej pozwolili. Małe pingwiny są takie

mięciutkie i słodkie.

Szlak, którym podążały pingwiny wiódł przez śnieg i lód. Angela

nim podążała dotąd, dokąd nie wpadła w szczelinę. Była ukryta pod

grubą warstwą ubitego śniegu, i pingwiny ją jakoś przeszły, mimo że

niektóre ważą więcej od niej.

Ale z jakiegoś powodu, jak tylko Angela postawiła nogę w tym

miejscu, zapadła się. Jej skrzydła zaczęły się poruszać automatycznie,

wykonując bolesne ruchy po to, aby spowolnić jej upadek w szczelinę.

Piszcząc i drapiąc, Total i Akila wpadli tuż za nią.

Teraz, trzy minuty później, Angela, Total i Akila byli ściśnięci na

wąskiej półce zrobionej z lodu i przymarzniętego śniegu. Jej skrzydła

zostały rozłożone za jej plecami, co dość bolało. Próbowała nimi

poruszyć albo, chociaż je złożyć, ale nie mogła tego zrobić bez czucia

się jakby miały się zaraz oderwać.

Gorzej, Angela widziała, że pod nimi, szczelina otwiera się dużo

głębiej, więc byli złapani w lodową pułapkę. Jeśli półka się złamie,

spadną niżej, nie wiadomo jak głęboko. Jedna z jej stóp zwisała

bezładnie z półki, i jedyne, co czuła dookoła to przejmujący chłód.

Może byłaby w stanie się wydostać gdyby miała więcej miejsca, ale

nie dałaby rady uratować Totala lub Akili.

- Jak głęboko wpadliśmy? - Zapytał Total.

Angela spojrzała w górę.

- Um, gdzieś na 18 stóp? 20?

background image

- Może, jeśli rozstawię łapy równomiernie dam radę się wspiąć,

jak w kominie - Mruknął Total.

- Nie - jest zbyt szeroko przy wylocie. Szlag by to. - Jego jasne

oczy spoczęły na Angeli.

- Utknęliśmy.

- Yeah. - Angela czuła się winna - to była jej wina. Gdyby wysłała

myśl czy Max byłaby w stanie ją złapać? Nie sądziła. To wydawało

się działać tylko jeśli była blisko danej osoby.

Akila zaczęła znów piszczeć i drapać lód, starając się dosięgnąć

jakiegoś wgłębienia. Ale jedyne co osiągała to ześlizgiwanie się w

dół, i teraz więcej jej ciężaru opierało się o Angelę, co sprawiało że jej

skrzydła bolały bardziej, a jej stopa spadała coraz niżej.

Akila, proszę przestań. Wysłała jej myśl Angela. Uspokój się i

pozostań nieruchoma. Musimy pomyśleć.

Akila się uspokoiła. Angela mogła wyczuć jej drżenie.

Angela poczuła motylki w brzuchu, kiedy zdała sobie sprawę, że

jej nie widać z powietrza. W dodatku, teraz skoro się nie ruszała,

zimno zaczęło przenikać jej ubranie. Rozejrzała się i zobaczyła, że

oboje; Total i Akila są pokryci szronem.

Oh, nie. Pomyślała panikując. Zaczynam tracić czucie w palcach

u rąk. Było kiepsko. Max na pewno ich znajdzie, Ale do tego czasu,

Angela musi zrobić wszystko, co w jej mocy aby przeżyli. Co mogła

zrobić? Była naprawdę silna. Ale zaklinowali się dość mocno. Już

próbowała poruszyć lód, choć odrobinę aby wydostać skrzydła, ale nie

przyniosło to żadnych efektów.

background image

Była też szybka, ale to tutaj nie pomoże. Mogła czytać ludziom w

myślach, co już pomogło, bo uspokoiła Akilę. Co jeszcze mogła

zrobić? Cóż, w sumie mogła spróbować się przeobrazić.

Może gdyby się zmieniła w rajskiego ptaka i stała się mniejsza

mogła by się uwolnić.

Angela zamknęła oczy i skoncentrowała się. Poczuła falę ciepła, i

jej całe ciało zaczęło mrowić. Czuła dotyk piór na swojej twarzy i

dłoniach schowanych w rękawiczkach. Kochała swój wygląd

niebieskiego rajskiego ptaka, którym się stawała. Byłoby super móc

utrzymać ten kształt, ale to pożerało mnóstwo energii i skupienia.

- Whoa - Powiedział urzeczony Total obserwując ją.

Angela czuła zaskoczenie Akili więc wysłała jej uspokajające

myśli. To ciągle ja. Transformacja się zakończyła, i Angela

spróbowała raz jeszcze się poruszyć. Odepchnęła się rękoma i lekko

poruszyła. Czyli jednak była odrobinę mniejsza. Ale nie na tyle żeby

to coś zmieniło. Bała się odepchnąć nogami, ponieważ nie wiedziała

czy lód wytrzyma. Plus, miała na sobie ciężar Akili.

To było bezużyteczne. Jej nowa umiejętność na nic się przydała w

tej sytuacji. Wychodziło na to że tu umrą. Po tym wszystkim co

przeszła, tyle razy ile Max ją ratowała, ale tym razem Max nie mogła

jej pomóc. Angela musiała to zrobić sama. Więc okaże się że Angela

sama się skazała na śmierć. Łzy pojawiły jej się w oczach, ale

zamarzły na policzkach zanim zdążyły spaść.

To było to.

To był koniec.

background image

Rozdział 50

Ostatecznie kazałam Gazikowi i Iggy’emu zostać na stacji.

Chcieli się zacząć wykłócać ale wystarczyło jedno moje spojrzenie z

serii „Zrobicie to albo zginiecie w męczarniach” załatwiło sprawę.

Zostali razem z naukowcami i mieli szukać w okolicach stacji.

Michael i Brigid wzięli ze sobą Kuks i poszli przeszukać Wendy K., w

razie gdyby Angela razem z psami się tam schowała.

- Nie chcę żeby wasza dwójka poleciała w ten sztorm -

Powiedział Paul Carey, wyglądając na pewnego siebie. - Na razie nie

jest jeszcze tak źle, ale zaraz się pogorszy. Nie chcemy szukać też

was.

Założyłam kolejną parę skarpet i włożyłam buty. Kieł obwiązywał

się liną.

- Max? - Zapytał Brian. - Macie tu zostać, pozwólcie nam się tym

zająć. - Wyczułam w jego głosie dobre intencje, więc na niego

spojrzałam. Wyglądał na zmartwionego.

- Ludzie - Powiedziałam, zapinając mój kombinezon i zakładając

grubą czapkę na głowę. - Umiem się zająć swoimi sprawami.

Paul skrzyżował ręce jak na kapitana przystało.

- Max, zabraniam Tobie i Kłowi lecieć w ten sztorm!

Nie mogłam mu nie rzucić spojrzenia, a Kieł się uśmiechnąć.

Podeszliśmy do drzwi, przechodząc przez śluzę.

Brian stanął między nami a drzwiami, co mówiąc uprzejmie mnie

zirytowało.

- Max, nie wiesz… - Zaczął mówić, ale mu przyłożyłam.

background image

Sekundę później Brian leżał na ziemi, z ręką przyciśniętą do

szczęki, mrugając i zastanawiając się, co się właśnie stało.

A przynajmniej zakładam, że to właśnie robił.

Nie jestem pewna, bo ja i Kieł już byliśmy na zewnątrz.

Rozdział 51

Latanie podczas silnego wiatru może być najbardziej radosną

rzeczą w życiu. Po prostu rozkładasz swoje skrzydła i szybujesz,

poruszając skrzydłami tylko od czasu do czasu, aby skorygować lot.

To prawie jak surfowanie, tylko, że bez wody. Albo plaży. Albo deski.

Ostatecznie, masz frajdę porównywalną do tej, kiedy nie musisz

nigdzie iść, niczego robić, możesz po prostu się rozluźnić i cieszyć

tym, co funduje ci Matka Natura. Jeśli musisz coś zrobić, to masz

przerąbane.

Kieł i ja jesteśmy niesamowicie silni, a nasze skrzydła są, uh, nie

nadludzkie - zgaduję, że super – aviońskie [od avio – amerykanów,

nie wiedziałem jak to ująć, dop. Tłumacza] jest lepszym określeniem.

Ale miejscami wiatr był, mówiąc dość delikatnie, koszmarnie zimny.

Zęby szczękały, łzy spowodowane wiatrem zalewały nam oczy,

trzymaliśmy się razem blisko siebie. Zaczęliśmy od zataczania małych

kółek żeby zbadać teren, potem coraz większe i większe. I nic. Nic

poza przejmującą bielą. Lód. Skały. Śnieg. W tej chwili, globalne

ocieplenie jest baaardzo kuszącym pomysłem.

- Hipotermia - Krzyknął Kieł starając się przebić przez wiatr, a ja

przytaknęłam przygryzając usta.

background image

Bycie pod wpływem ciągłego chłodu to co innego, ale bycie

gdzieś uwięzionym, niezdolnym do utrzymania ciepła, to co innego.

Jeśli Angela wpadła pod jakiś lód, albo zaklinowała się gdzieś, nie

zajmie jej dużo czasu żeby zamarznąć. Total, będąc mniejszym,

zamarznie jeszcze szybciej.

Ciągle widzieliśmy więcej niczego. Zdałam sobie sprawę że wiatr

zaraz zasypie wszystkie ślady dzięki którym moglibyśmy ich znaleźć.

Byłam naprawdę, bardzo zadowolona że Kieł ze mną był, że robimy

to razem. Spojrzałam na niego, jego twarz skupiona i pełna

determinacji, wtedy poczułam przypływ czegoś - czego?

Nie wiedziałam. Coś jak połączenie tęsknoty z nieszczęściem.

Jakby czując mój wzrok na sobie, spojrzał na mnie, a jego wzrok

zdawał się przenikać do mojej głowy, jak laser. Czułam, że może

przeniknąć moje serce, moje emocje, i nie wiedziałam, co robić.

Wyraz jego twarzy zmiękł, i wyglądał na trochę zaskoczonego, ale

wtedy uśmiechnął się trochę koślawie, i nagle stałam się mniej

nieszczęśliwa.

- Znajdziemy ją - zawołał. - Zawsze znajdujemy.

Potaknęłam, i nasza chwila zniknęła.

Czułam jakbyśmy latali wieki, ale tak naprawdę minęło koło 15

minut. Ale zimno, walka z wiatrem, strach o Angelę - czułam jakby

minęły tygodnie od czasu uderzenia Briana.

Wtedy… Mrugnęłam kilka razy i zaczęłam się uważniej

przyglądać. Co to jest…?

background image

- Tam!” Wskazałam. - Czy to są ślady? - Pod nami, jeśli dobrze

widziałam to patrzyliśmy na odciski małych łap.

- Pingwiny? - Podrzucił Kieł. Ślady znikały na naszych oczach,

zasypywane przez wiatr.

Podążyłam ich śladem, biegły gdzieś na pół mili, i zobaczyłam

grupę biało - czarnych pingwinów stłoczonych blisko siebie, aby

utrzymać ciepło.

- Tak. - Powiedziała rozczarowana.

Ale wtedy pomyślałam: pingwiny.

- Pingwiny! - Wykrzyczałam do Kła. Usłyszał mnie, mimo wiatru

wyjącego nam w uszach.

Moje oczy przymarzały, a twarz była niesamowicie sucha.

- To właśnie przed chwilą powiedziałem! - Odkrzyknął. Mimo

tego, że był tylko 8 stóp ode mnie ledwo go słyszałam.

- Nie. Mówię o tym że Angela chciała pingwina! - Krzyknęłam

przez trąbkę zrobioną z dłoni.

- Schodzę! - Kieł przytaknął i zaczęliśmy opadać w dół.

Proszę, proszę niech Angela będzie pomiędzy tymi pingwinami

ciepła i bezpieczna.

Rozdział 52

STRATA JEGO GŁÓWNEGO KONTAKTU była bolesną

przeszkodą, pomyślał Gozen, ale przynajmniej zdążyła pozakładać

malutkie nadajniki na zdobycze zanim niespodziewanie zginęła.

background image

Dzięki temu Gozen mógł teraz patrzeć jak zielone punkciki się

przemieszczają na jego ekranie.

On i jego oddział mieli wyruszyć poszukać jedną oznakowaną

osobę, która nagle przestała się poruszać, ale wtedy inni wyruszyli, co

znaczyło, że mniej osób zostało na stacji. Poczeka aż się zatrzymają i

wtedy ruszy na spotkanie z nimi.

Gozen siedział słuchając wiatru. Burza była silna. Szczęśliwie,

jego oddział był bardziej efektywny w takich warunkach. To mogło

im nawet pomóc w realizacji planów. Obrócił się do swojej jednostki.

- Przygotować się do akcji.

Rozdział 53

Znalezienie Angeli wśród pingwinów byłoby zbyt proste.

W sekundzie, w której lądowaliśmy, Kieł i ja zaryliśmy stopami w

ziemię. Zmieniłam położenie skrzydeł i pochyliłam się na wietrze.

Czułam jakby moja twarz była zasypywana tysiącami malutkich

lodowych igieł, a moje policzki paliły z zimna.

Starałam się utrzymać oczy wystarczająco otwarte, aby móc

widzieć ostatnie ślady pingwinów. Padając na kolana rozejrzałam się

uważnie. Czy pośród znikających śladów pingwinów znajdowały się

ślady butów? Z tego, co mogłam powiedzieć nie było śladów psich

łap. Wszystko, co mógł nam pomóc było zatarte przez śnieg.

Ale ciągle to była jedyna rzecz, którą do tej pory znaleźliśmy.

Podążyłabym za śladami pingwinów a potem - nie wiem, zadałabym

im pytanie czy coś.

background image

Skinęłam do Kła, a on przytaknął, czytając w mojej głowie bez

żadnego problemu jakby naprawdę mógł to robić. Nie w sposób

jestem-Angela-i-naprawdę-czytam-ludziom-wmyślach, ale na sposób

jestem-Kieł-i-za-dobrze-Cię-znam. Potknął się podczas wstawania, a

ja złapałam jego rękę i trzymałam ją dalej kiedy zmierzaliśmy do

pingwinów.

Razem zaczęliśmy przeć naprzód, pochyleni żeby się choć trochę

ochronić przed wiatrem, starając się nie zbaczać z trasy do

Pingwinów. Normalne dzieciaki nie dałyby rady tak iść - musiałyby

się położyć na ziemi i trzymać się mocno żeby ich nie zwiało.

Coraz trudniej było cokolwiek zobaczyć, ale stado ma

wbudowany kompas, który pozwala nam podążać w odpowiednim

kierunku, nawet w ciemności, nawet na olbrzymie dystanse.

Wydawało się jakbyśmy szukali przez godziny. Zamarzałam,

trzęsąc się z zimna, i naprawdę mało mi brakowało żeby panikować.

Zaczynałam myśleć że nigdy tam nie dotrzemy, i nagle bez

ostrzeżenia ziemia usunęła mi się spod nóg. Krzyknęłam i się

zatrzymałam, a Kieł instynktownie zacieśnił swój uścisk wokół mojej

dłoni mocno mnie trzymając.

- Ratunku!.

- Angela! - Odkrzyknęłam, nie wiedząc skąd dochodził jej głos.

Rozglądałam się, dookoła ale nie widziałam niczego co mogłoby

chować w sobie małego dziecka ptaka.

- Max! Ratunku!

background image

- Jesteśmy tu! Wydostaniemy cię! - Kieł trzymał moją talię, kiedy

ja zaciskałam dłonie wokół ust starając się wzmocnić głos. - Gdzie

jesteś?

- Na dole! - Usłyszałam jej cienki głos. - Właśnie zrzuciłaś na

mnie śnieg!

Kiedy to usłyszeliśmy, natychmiast padliśmy płasko na lód i

zaczęliśmy brnąć naprzód, dopóki nie zobaczyliśmy głębokiej dziury

o którą się prawie potknęłam. Odgarnęłam trochę śniegu na boki i

zobaczyłam, że dziura jest dużo większa.

- Zrzucasz na nas śnieg! - Płakała Angela.

- Przepraszam! - Odkrzyknęłam”. - Ale muszę was znaleźć. Nie

możemy cię zlokalizować!

W końcu odgarnęliśmy wystarczającą ilość śniegu żeby zobaczyć

bardzo głęboką szczelinę w lodzie, miała jakiś jard długości i sięgała

nie wiadomo jak głęboko. Była zbyt wąska żeby Angela mogła

wylecieć, albo żebyśmy mogli do niej zlecieć.

Przypomniałam sobie mój przytyk Brigid, kiedy mówiłam jej, że

gdybym wpadła do szczeliny to bym po prostu wyleciała. Żadne z nas

nie dałoby rady stąd wylecieć. Nie ma szans.

- Daj linę - Powiedziałam Kłowi, ale on już ją odwiązywał. -

Angela? Zrzucimy ci linę. Złap się jej mocno a my cię wyciągniemy,

okej?

- Uh… - Powiedziała Angela słabym i zmęczonym głosem.

- Co? - Zapytał Kieł.

background image

- Moja stopa się zaklinowała - Odpowiedziała brzmiąc na

przestraszoną. - I są tu ze mną Total i Akila. Oni nie złapią liny.

Rozdział 54

Normalnie zaczęłabym wyklinać wszystko, na czym świat stoi,

ale z Angelą czytającą w myślach to nie był dobry pomysł.

Spojrzałam na Kła leżącego obok mnie. Silny wiatr wdzierał się do

naszych ust, nosów, uszu i oczu.

- Świetnie - mruknęłam a on przytaknął.

- Przepraszam - Zawołała Angela bliska łez.

- Nic się nie stało kochanie. - Lata udanego kłamania przyniosło

efekty i zabrzmiałam tak przekonywująco, że prawie sama sobie

uwierzyłam. - Po prostu wytrzymaj jeszcze troszkę.

Plan, plan, potrzebny nam plan.

- Jest koszmarnie zimno - Powiedziała Angela szczękając zębami.

- Akila i Total zasnęli i nie chcą się obudzić.

Szlag, pomyślałam.

- Angela? - Zawołałam. - Jedyny sposób na wydostanie psów to

żebyś obwiązała je liną i wtedy będziemy mogli je wyciągnąć. Potem

wyciągniemy ciebie.

- One pierwsze? - Zapytała Angela.

- One nie są w stanie utrzymać liny, jak powiedziałaś. Ale wtedy

musisz być ostatnia. Albo - Musiałam rozważyć każdą opcję - albo

możemy wyciągnąć ciebie pierwszą, jeśli naprawdę tego chcesz.

background image

Co oznacza że zostawimy psy na pewną śmierć, jeśli już nie są

martwe. Zapadła cisza, podczas kiedy Angela się zastanawiała.

- Najpierw zawiążę linę wokół Totala - Zawołała Angela, a moje

serce zalała fala dumy.

Total jest dość lekki, więc łatwo go wyciągnęliśmy. Kiedy go

wydobyliśmy na siekające powietrze, mrugnął zdezorientowany, Kieł

szybko schował go pod swoją kurtkę. Kieł trząsł się z zimna i

wiedziałam, że sopel lodu pod kurtką wcale mu nie pomoże.

Zrzuciliśmy linę ponownie i czekaliśmy lata, podczas kiedy Angela

próbowała obwiązać liną dużo większego psa.

- Akila jest naprawdę ciężka. - W końcu zawołała Angela. -

Obwiązałam ją najlepiej jak mogłam.

Razem z Kłem wyciągnęliśmy 80 funtowego psa bez większych

problemów. Tak samo jak Total, Akila wystawiona na wiatr trochę się

przebudziła. Zaczęłam pocierać jej futro, starając się pobudzić jej

krążenie, podczas kiedy Kieł zrzucił ponownie linę.

- Angela? Akila? - Głos Totala dotarł do nas sennie spod fałdów

kurtki Kła.

- Wszystko z nimi dobrze - Odpowiedział mu Kieł.

- Angela?” Zawołałam. - Oboje są z nami. Świetnie się spisałaś

słonko! Jestem z ciebie taka dumna. Teraz tylko mocno złap się liny i

za sekundę będziesz z nami.

- Mam linę, - zaczęła Angela znów bliska łez. - Ale moja stopa

ciągle jest zaklinowana. Nie sądzę, że dam radę się wydostać.

background image

Spojrzałam na Kła ze strachem. Wszyscy ryzykowaliśmy

hipotermię. Już czułam się ospała i dziwnie rozgrzana, a głos Angeli

był coraz słabszy. Plus, nawet, jeśli wydostaniemy Angelę czy da radę

polecieć? Jak uniesiemy Akilę? Ważyła prawie tyle, co ja.”

Cholera.

Rozdział 55

Wszystko po kolei, pomyślałam.

- Angela, zamiast trzymać linę, obwiąż ją wokół siebie pod

ramionami. Wyciągniemy cię.

- Ale moja…

- Wiem kochanie. - Powiedziałam z determinacją. - Ale musimy

spróbować.

Razem z Kłem byliśmy wystarczająco silni żeby ciągnąć z

wystarczająca mocą żeby złamać Angeli kostkę. Nie będzie mogła co

prawda chodzić. Skutek próbowania. Przynajmniej będzie wolna. I

ciągle nie wiem, co zrobimy z Akilą.

- Okej, jestem gotowa - Powiedziała cichutko Angela.

Kieł i ja przytaknęliśmy porozumiewawczo, potem ostrożnie i

powoli zaczęliśmy ciągnąć. Lina się naprężyła, ale ledwo poruszyła.

Usłyszałem jak Angela lekko jęczy z bólu, ale ciągnęliśmy mocniej i

mocniej. Nagle Angela zapłakała a lina już nie stawiała takiego oporu.

- Angela?

- Moja noga jest wolna - Powiedziała smutna.

background image

Wyciągnęliśmy ją w kilka sekund, i jak tylko się wydostała

mocno uścisnęliśmy. Angela spojrzała na mnie, była szokująco blada.

- Nie uda nam się wrócić, nie w taką pogodę.

- Ma rację - Poparł ją Kieł. - Musimy wykopać dziurę i

przeczekać.

Przemyślałam to w sekundę i musiałam im przyznać rację.

Ostrożnie odeszliśmy od szczeliny i zaczęliśmy szukać jakiegoś

schronienia. Niedaleko była jakaś duża skała, jakieś 10 jardów od nas,

więc powoli i boleśnie się tam doczołgaliśmy, mocno trzymając

Angelę i Akilę.

Angela razem z psami przykucnęła, podczas kiedy ja i Kieł

kopaliśmy jamę tak szybko jak mogliśmy. Odkąd nasze dłonie

zamarzły i ich nie czuliśmy, kopanie szło dużo gorzej niż zakładałam.

Wreszcie dziura była odpowiednia żebyśmy wszyscy się zmieścili -

ledwo.

Złapaliśmy Angelę, Totala i Akilę i ułożyliśmy ich w naszym

ręcznie robionym schronieniu. Kieł i ja mieliśmy nasze plecy

wystawione na wiatr, i dosłownie w sekundę burza naniosła

odpowiednią ilość śniegu, która nas przykryła. Zadziwiające jak

ściany tłumiły odgłosy z zewnątrz. Brak wiatru w uszach mnie prawie

że ogłuszył.

Zdjęłam moje okulary przeciwsłoneczne, a sprawdziłam czy

wszystko jest okej. Angela ciągle była blada i trzęsła się z zimna. Kieł

trzymał się twardo i próbował nie drżeć, ale widziałam po jego minie,

że jest kiepsko. Total leżał koło jego stóp. Akila stała niepewnie,

background image

przyciśnięta do tylniej ściany. Jej futro całe było pokryte lodem więc

szybko go strzepnęłam dłońmi okutanymi w rękawice.

- Jak twoja kostka Angela? - Zapytałam.

- Boli. Możliwe, że nie jest złamana. Nie wiem. W każdym razie

boli. - Była wykończona i ledwie mówiła.

- Okej ludzie, potrzyjcie swoje ramiona i włóżcie dłonie pod

pachy. - Zarządziłam jednocześnie walcząc z chęcią żeby się po prostu

położyć i usnąć. Było tu cicho, nawet trochę przytulnie, i może sobie

to wyobrażałam, ale zrobiło się trochę cieplej. - Pobudźcie krążenie. -

Powiedziałam i zaczęłam rozcierać futro Totala. - Jak się trzymasz?

- Oddałbym naprawdę dużo żeby móc się teraz znaleźć w jednym

z tych gorących źródeł - Powiedział cienkim głosem.

- Nie tylko Ty - Powiedziałam z uczuciem. Spojrzałam na Kła. -

Szkoda, że nie ma z nami Brigid. Jestem pewna, że wiedziałaby co

robić. - Myślę, że użyłam tylko 70% swojej zjadliwości.

Kieł oddał mi spojrzenie.

- Jestem pewien, że przyjdzie i znajdzie nasze martwe ciała.

- Wszyscy zamarzniemy! - Krzyknęła Angela przestraszona. -

Prawda?

Odpuściłam dogryzanie Kłowi, ale wiecie, nawet odrobina

gniewu może nieźle rozgrzać.

- Nie słonko, mamy to schronienie. Nic nam nie będzie. -

Powiedziałam. - Przeczekamy burzę, a jak tylko się skończy wrócimy

na stację.

background image

Zastanawiałam się czy cała reszta została złapana przez burzę.

Mam nadzieję, że nie, bo kompletnie nie byłam gotowa na ratowanie

jeszcze kogoś.

Rozdział 56

Moja wskazówka: Jeśli kiedykolwiek utkniecie w jaskini w

samym środku burzy, z dwójką dzieci-ptaków, gadającym psem, i

drugim psem, wyświadczcie sobie przysługę: zabierzcie ze sobą

książkę. Bo kiedy okaże się, że jednak nie umrzecie lada chwila,

zaczynacie się niesamowicie nudzić. I jeśli Total zacznie nucić

kolejną piosenkę z My Fair Lady, przysięgam, że wykopie go na tę

zamieć.

- Zimno mi - Powiedziała Angela prostując się. - Nie jakoś

bardzo, ale zimno.

To była moja mała dzielna dziewczynka. Twarda jak skała.

- A moja kostka jest tak przemarznięta, że nie boli za bardzo. -

Dodała z uśmiechem.

Musimy wrócić na stację, żeby ktoś mógł obejrzeć jej kostkę.

Wszyscy leczymy się nadnaturalnie szybko, ale jeśli jej kostka jest

złamana i źle się zrośnie. Będą jej musieli ją ponownie złamać i

nastawić.

Z tego co słyszałam burza na zewnątrz ciągle szalała. Zaczynałam

się znowu czuć śpiąca - jedna z wczesnych oznak hipotermii. Dziura

którą wykopaliśmy była za mała żeby się poruszać w celu utrzymania

ciepła, a zważywszy na fakt że byliśmy upakowani ciasno jak

background image

sardynki w puszce, nie wyglądało żebyśmy ogrzeli siebie nawzajem.

W dodatku zaczynało być coraz ciemniej w miarę jak wiatr nanosił

kolejne warstwy śniegu.

Starałam się myśleć o czymś wkurzającym żeby się rozgrzać, ale

po kilku chwilach wychodziło, że szło na to za dużo wysiłku.

- To koniec - Powiedział Total.

- Co? - Zapytałam. - Wcale nie. To nie jest nasz koniec. -

Chciałam powiedzieć dużo więcej, ale ciężko mi się mówiło. - Nie

będzie końca dopóki nie powiem, że koniec może nadejść.

Ledwo czułam moje palce, byłam spragniona. Brigid mówiła nam

żeby nie jeść śniegu, ale w tej chwili nie marzyłam o niczym innym.

- To jest jedna z tych rzeczy Max, której nie możesz kontrolować.

- Odpowiedział mi Kieł.

Angela leżała przysypiając obok niego, a on głaskał ją po

włosach. Cóż, nie mogę tego przyjąć do wiadomości.

- To był zaszczyt służyć z Tobą - Powiedział Total podniośle.

Chciałam go zatkać, ale podniósł w moją stronę łapę. - Nie, nie

uciszaj mnie. Niektóre rzeczy muszą zostać powiedziane. Zawsze

sobie przysięgałem, że przyjmę śmierć z godnością.

- Wcale nie! - Wykrzyknęłam. - Zawsze mówiłeś, że będziesz

walczył do ostatniej kropli krwi! Mówiłeś, że będziesz gryzł i kopał!

Total skrzywił się w moją stronę, a potem kontynuował jak gdyby

nigdy nic.

- Życie, jak ten pierwszy promień słońca o świcie, jest ulotne, -

powiedział. - Oh, słodkie życie! Jaką krótką i dziwną podróżą byłeś.

background image

Zrobiłem więcej niż przeciętny pies, byłem czymś więcej niż

przeciętny pies. - Spojrzał czule na Akilę. - Zupełnie jak Ty moja

piękności, moja królowo. Pokazałaś najszlachetniejsze cechy.

Przekonałam się że miałam wystarczająco energii aby przewrócić

oczami.

- A teraz doszło do tego. - Gestykulował Total w naszej malutkiej,

ciemnej jamie. - Miałem takie marzenia, takie nadzieje! Gdzieś tam

jest cały świat… - Zwiesił głowę. - Zawsze chciałem być astronautą.

Teraz nie będę miał nawet okazji wypróbować moich skrzydeł.

Skrzydeł. W przyćmionym świetle, widziałam jak jego malutkie

skrzydełka trzepotały delikatnie, i z jakiegoś powodu miałam gulę w

gardle. Zwaliłam to na hipotermię i świadomość bliskiej śmierci.

- Ilu rodzajów win nie miałem okazji spróbować. - Westchnął. -

Ilu widoków nie było dane mi zobaczyć. Piramid w Egipcie.

Wielkiego Muru w Chinach. Tych urzekających Białych Klifów z

Dover. Przepadło, wszystko przepadło dla mnie na wieki!

- Błagam powiedz mi, że koniec jest blisko - Westchnął Kieł.

Nagle zaświtała mi myśl: tlen. To miejsce jest szczelne. Czy

zużyliśmy cały tlen? Czy to, dlatego jesteśmy tacy ogłupiali?

Obróciłam się gwałtownie i uderzyłam pięścią z całych sił w ścianę.

Moja dłoń była tak zesztywniałą, że czułam się jakbym używała

jakiegoś kija. Powiew chłodnego, świeżego powietrza wpadł do

środka, i wszyscy się nim zaciągnęliśmy i mrugnęliśmy.

- Czy burza się skończyła? - Wymamrotała Angela.

- Nie - Usłyszeliśmy głęboki, dziwny głos z zewnątrz.

background image

Moje oczy otwarły się szeroko tak samo jak Kła. Normalnie moje

ciało natychmiast zostało by zalane falą adrenaliny i postawione w

stan gotowości, ale w takich warunkach ledwo mogłam podnieść rękę.

- Burza dopiero się zaczyna - Głęboki głos się zaśmiał i wtedy

ściany się na nas zawaliły.

Rozdział 57

TO BYŁY DUCHY, lodowe duchy, pomyślałam flegmatycznie.

Z tym wyjątkiem, że duchy nie mogłyby nas wytargać na

lodowate powietrze. Pomijając fakt bycia w połowie martwym z

powodu hipotermii, Kieł i ja ciągle mieliśmy wystarczająco dużo siły,

żeby natychmiast wyskoczyć w powietrze, każde z nas trzymało jedną

z dłoni Angeli.

- AGH! - Rozpłakałam się, czując metalową sieć uderzającą w

moją twarz. Sieć rzuciła nami o lód z taką siłą, że uleciało ze mnie

powietrze.

- Max! - Zapłakała Angela.

Podnosząc się na moich odrętwiałych dłoniach, zaczęłam

gorączkowo szukać jakiejś drogi ucieczki, jednocześnie starając się

zidentyfikować naszych wrogów. Burza odrobinę osłabła, więc

mogłam przynajmniej zobaczyć kilka par stóp naprzeciw mnie.

Starałam się zobaczyć coś więcej przez szalejący śnieg i ujrzałam,

że nasi oprawcy byli jakimś rodzajem robotów, trochę z rodzaju

Latających Chłopców, ale bez skrzydeł. Tyle, że oni nie zadawali

sobie trudu żeby wyglądać nawet w połowie jak ludzie.

background image

Po prostu nie mogliśmy mieć ani chwili przerwy.

Furia rozgrzała moją krew, i starałam się podnieść warcząc, ale

sieć zacisnęła się tylko ciaśniej powalając mnie z powrotem na ziemię.

Usłyszałam śmiech, i starałam się obrócić głowę żeby

zidentyfikować jego źródło. Wiatr ciągle wył mi w uszach, co

utrudniało zlokalizowanie osoby. Jedna z tych rzeczy była dużo

większa od reszty, która mierzyła koło 4 stóp.

- Nie zrańcie ich - Powiedział swoim głębokim, chropowatym

głosem, który usłyszeliśmy na początku. - Pamiętajcie, że musimy ich

dostarczyć w jednym kawałku.

- Mała wiadomość - Powiedziałam, próbując się znów podnieść. -

Twoje ratowanie nas właściwie nas zabija! Wypuść nas!

Znów się zaśmiał, lecz jego twarz nie zmieniła wyrazu, co było

dość przerażające. Zerknęłam starając się o lepszy widok.

- O Boże - Jęknęłam z obrzydzenia.

Zgaduję, że zgarnęli tego gościa prosto z filmu Frankenstein. Po

pierwsze był ogromny - może z 7 stóp wzrostu. I szeroki, i ciężki.

Jedno ramię było jak strączek fasoli: o dużo za długie w porównaniu z

resztą ciała. Ledwo zdołałam wyłapać metalowe szpikulce, które

wydawały się osadzone w jego skórze.

Ohyda. Przywodził na myśl wrażenie jakbym patrzyła na jakieś

paskudztwo poskładane z różnych dziwnych gatunków obcych, i

jakimś cudem wyglądało to gorzej niż okropne skrzydła Ari’ego

przytwierdzone do jego pleców.

background image

- Nie ratujemy was z tej burzy, mutancie - Powiedział. - Inne

plany mamy wobec was w przyszłości.

Jego głos był dziwnie zniekształcony i metaliczny, jakby mówiła

do nas automatyczna sekretarka.

- Oh świetnie. Porwał nas Yoda. - Westchnął Kieł.

Coś pociągnęło sieć do góry z nami w środku, i zawisnęliśmy

dobrą stopę od ziemi. Kieł próbował wszelkich sposobów żeby się

wydostać. Angela ciągle wyglądała na zszkowaną i zmarzniętą,

zagubioną i przerażoną. Total starał się walczyć z siecią, a Akila nie

mogła się podnieść, ale warczała.

- Jestem Gozen - Powiedziała duża puszka. - Nie chcę żebyście

zamarzli na śmierć. Chcę patrzeć jak umieracie w innych

okolicznościach.

- Musisz sobie znaleźć jakieś inne hobby - parsknęłam.

- To zawsze coś - wymamrotał Total ciągle walcząc.

- Zabijanie rzeczy to nie hobby - Powiedział Gozen, brzmiąc

jakby chciał się uśmiechnąć gdyby tylko mógł. - To moje życie. To

jest to, do czego zostałem stworzony. Jestem stworzony do zabijania

rzeczy na wiele, wiele różnych sposobów.

Przerażające, pomyślałam. Ktoś mu zaprogramował czerpanie

przyjemności z zabijania. Mogłam to usłyszeć w jego głosie.

- My również umiemy zabijać na wiele różnych sposobów -

Powiedziałam, starając się włożyć tyle stali w mój głos ile mogłam, w

razie gdyby był zaprogramowany na podejmowanie takich tematów. -

Dla przykładu lubimy rozwalać. - Przeniosłam swój wzrok na innego

background image

robota, decydując, że jeśli wszyscy jednocześnie wykonalibyśmy

zamach, moglibyśmy poruszyć siecią w odpowiedni sposób żebym

dosięgła robota i skopała mu blaszany łeb.

- No to jest coś, co mamy wspólne - Powiedział Gozen. Jego

szponiasta dłoń wystrzeliła w kierunku Angeli nim zdążyłam

mrugnąć. Złapał jej ramię przez sieć. - Jak to.

Wszyscy usłyszeliśmy okropny, niepodobny do niczego dźwięk

pękających kości Angeli, oraz towarzyszący mu odgłos jej wrzasku.

Serce podleciało mi do gardła, i rąbnęłam w rękę Gozena z całych sił.

Moja dłoń się odbiła, a siła odrzutu prawie wybiła mi ramię ze stawu.

Bardzo mądrze Max. Uderzaj w twardy metal dłonią.

Gozen puścił Angelę, a ja natychmiast ją złapałam, kładąc ją na

moich nogach i brzuchu. Czułam jak starała się zdusić płacz. Ciągle

wisieliśmy nad ziemią, a lodowaty wiatr nie przestawał uderzać w

nasze twarzy i wgryzać się w płaszcze.

- Zabierzcie ich - Rozkazał Gozen.

Cokolwiek nas trzymało, zaczęło się powoli poruszać krocząc

przez lód. Czułam jakbym była zziębnięta od zawsze, a wiatr

gwiżdżący mi w uszy towarzyszył mi całe życie. Spojrzałam w oczy

Kła, jedyną ciemniejszą rzecz na tle wszędobylskiej, niekończącej się

bieli.

Wydawało się, że mówi: czekajmy. Czekajmy na odpowiednią

szansę. A kiedy ją dostaniemy wykorzystamy ją.

background image

Część trzecia

KSIĘŻYC NAD MIAMI - CZY COŚ W TYM STYLU

Rozdział 58

TRZYMANIE NAS w ciasnej, metalowej sieci powieszonej nad

ziemią było praktycznie tak efektywne jak włożenie nas do psich

klatek. Nie dokładnie tak sami, ale praktycznie się nie różniło.

Pewnie, mogliśmy poruszyć siecią przez odpowiednie rozkładanie

ciężaru, ale byliśmy za daleko od czegokolwiek, co można by

uderzyć.

Jakoś, kiedy przestaliśmy mieć dreszcze i zaczęliśmy być śpiący -

witaj z powrotem hipotermio! Wtedy, kiedy zastanawiałam się czy

zamarznięcie na śmierć zanim ktokolwiek zdoła nam zrobić coś

okropnego jest gorsze niż bycie żywym, ale niesionym nie wiadomo

gdzie, w nie wiadomo jakim celu przez jakieś roboty.

Moje oczy paliły, a na moich rzęsach osadził się lód, ale

mrugnęłam i spojrzałam. Idziemy w stronę… budynku? Wielkiego,

okrągłego, białego budynku?

Będąc już w środku zdałam sobie sprawę, że to duży samolot,

zaprojektowany żeby przemieszczać całe oddziały albo samochody

czy co tam. Więc gdzieś zmierzamy.

- Max? - Ten głos…

background image

Nagle sieć nas puściła, przez co upadliśmy na ziemię z impetem.

Angela jęknęła cicho, ale na szczęście była już na tyle zamroczona, że

ledwo zarejestrowała nowy ból.

W sekundzie stałam na nogach, modląc się abym jak najszybciej

wróciła do formy. Rampa samolotu się zamknęła i zapadł mrok, co

spowodowało, że nic nie widziałam. Wcześniej straciłam swoje

okulary przeciwsłoneczne, więc promienie słoneczne paliły mi oczy,

co teraz objawiło się problemami z widzeniem w ciemności.

- Max!

Moje serce podskoczyło i starałam się jakoś przedrzeć przez

ciemność.

- Gazik?

Rozdział 59

Pół godziny później byliśmy rozgrzani, z resztą stada, zdolni do

widzenia, i zaczynaliśmy być mocno wkurzeni o to, że znowu nas

porwano. Taak, codzienność.

- Dokąd nas zabierają? - Zapytał Iggy? - Jakieś pomysły?

- Nie. - Powiedziałam.

Obszar samoloty, w którym byliśmy, przeznaczony do załadunku,

nie był wyposażony w żadne okna. No cóż, pudła zwykle nie

interesują się tym gdzie się je zabiera. I tak mieliśmy farta że było tu

ogrzewanie.

- Kim był ten duży osiłek? - Kuks objęła kolana ramionami,

kładąc na nich swoją głowę.

background image

Byli porywani jeden za drugim, podczas powrotu na stację.

Niektórzy naukowcy walczyli i na dowód mieli mnóstwo poważnych

ran. Było mi ich szkoda, ale kiedy jesteś uwięziony z psami… (Nie

obraź się Total. Przez „psy” rozumiem stado, taka metafora. Byliśmy

ściśnięci - Zresztą wiesz co? Pieprzyć tłumaczenia.)

- Nie wiem - Odpowiedziałam. Na początku, zaraz po uwolnieniu

nas z sieci, na nogach trzymała mnie adrenalina. Ale teraz kiedy jej

poziom znacznie opadł, byłam wypompowana i ledwo się trzymałam

na nogach. - To wielki Franken - dupek.

- To wszystko jest takie dziwne - Powiedział Gazik.

- Nie żartuj - Zgodziłam się.

Wszyscy żołnierze, którzy nas porwali, plus kilka innych byli z

nami tutaj w ładowni. Kiedy rampa do załadunku wróciła na swoje

miejsce, duży wydał rozkaz. Żołnierze ustawili się w szeregu, było ich

tyle że zajęli trzy rzędy. I po prostu stali w bezruchu. Nie wiedziałam

czy padły im baterie czy co.

Gazik spróbował dotknąć jednego, ale poraził go prąd o takiej

mocy, że odrzuciło go na półtorej stopy. Kilku z szeregu dookoła tego

jednego jakby się włączyli, zajmując pozycje i kierując swoje sensory

na nas. Kilku z nich podeszło kilka kroków, a my wszyscy

zastygliśmy w bezruchu.

- Podejdź tu Gazik - Powiedziałam cicho. - Usiądź pod ścianą,

bardzo, bardzo powoli.

background image

Ciągle rozcierając miejsce gdzie poraził go prąd, Gazik zaczął się

wycofywać, kiedy musiał podskoczyć żeby uniknąć lasera, który

chciał go pozbawić stopy.

- Aaa - Krzyknął i zaczął skakać na jednej nodze.

- Dostałeś? - Zapytałam z niepokojem, ciągle wpatrując się w

roboty.

- Nie - wypaliło mi tylko dziurę w bucie. Ledwo ominęło palce.

- Okej ludziska, zachowajmy spokój. - Zarządziłam. - Żadnych

gwałtownych ruchów. Te rzeczy jak widać są dość nadwrażliwe, a ja

nie chcę żadnych innych dziur, na przykład w naszych głowach.

Piętnaście minut później, wszystkich nas można by posądzić o

ADHD, a siedzenie w bezruchu było niemożliwe. Szczęśliwie okazało

się, że możemy się ruszać, jeśli tylko nie wykonujemy żadnych

gwałtownych ruchów, i nie podchodziliśmy do żołnierzy.

- Dobra, mogą robić ze mną, co chcą, ale czemu wciągnęli w to

Akilę? - Powiedział Total po raz 19. - Ona nic nie zrobiła!

- Przykro mi - Powiedziałam, 19 raz powstrzymując się od

uduszenia go. - Z drugiej strony, jeśli by ją zostawili, prawdopodobnie

byłaby już martwa.

- Hmpf! - Powiedział Total.

Z tego co widziałam, Akila wyglądała na nieuszkodzoną -

aczkolwiek wydawała się być zarozumiała, jakby porwać można było

jakieś zwykłe mutanty, a nie ją - czystej krwi Malamuta [Po prostu

husky ;3 – dop. Tłumacza], którego matka wygrała wyścigi psów.

background image

Ale czułam ulgę, że wszystko jest dobrze. Może i byłam

bezwzględna dla wrogów, ale zawsze miałam miękkie serce dla

zwierząt. Zwłaszcza dla tych nie zmodyfikowanych genetycznie.

Podniosłam się bo chciałam usiąść koło Kła, i musiałam się

dobrze rozejrzeć żeby go zobaczyć, co i tak zajęło dobrą chwilę.

Siedział w cieniu pod ścianą, prawie niewidoczny, jakby korzystał z

nowej zdolności. Zastanawiałam się czy tęskni za Dr. Wspaniałą, ale

poczułam się głupio, że ciągle jestem o nią zazdrosna. Kuks

powiedziała mi jak Brigid i inni walczyli z robotami w ich obronie.

Cieszyłam się że Angela w końcu zasnęła, z głową na kolanach

Kła. Zrobiliśmy jej temblak z naszych szalików, trochę nieudany, ale

zawsze coś. Miałam nadzieję, że niedługo ktoś obejrzy jej ramię. Ktoś

jak moja mama.

Metalowe drzwi na przedzie ładowni się otwarły, i duży osiłek

wrócił. Jego kroki niosły się z takim echem jakby ważył co najmniej

300 funtów.

Pozwoliłam sobie na szybką fantazję, w której ten kołek połykał

jedną z bomb Gazika. Ale szybko się otrząsnęłam starając się myśleć

o sposobie ucieczki z tego bagna. Jak tylko zostaliśmy tu zamknięci,

staraliśmy się otworzyć główny właz - wszystko zostałoby wyssane z

samolotu gdyby nam się udało go otworzyć, co dla nas było w

porządku, w końcu umiemy latać. Miniboty by się zapewne

roztrzaskały o ziemię, ale hej, niektórzy wygrywają a inni tracą.

- Kim jesteś? - Zapytała Kuks dzielnie.

- Nazywam się Gozen - Odpowiedziało duże coś.

background image

Kuks podniosła brwi w zdziwieniu.

- Jak japońskie pączki?

Rozdział 60

- Masz na myśli gyoza - szepnął Kieł do Kuks.

- Skąd pochodzisz Gozen? - Zapytałam, czując że zalewa mnie

nowa fala gniewu za to co zrobił Angeli. - Czyim pachołkiem jesteś?

Gozen obrócił swoją dużą głowę i spojrzał na mnie - spojrzał tymi

swoimi nieludzkimi oczyma które świeciły na niebiesko.

- Jestem Gozen. Jestem liderem. Będziesz milczeć.

- Powodzenia z tym - usłyszałam mamrotanie Iggy’ego.

- Będziemy lądować za 14 godzin i 39 minut. - Poinformował nas

Gozen.

Dobra, co było 15 godzin lotu od Antarktydy? Właściwie, to

większość świata. Może nie Kanada, północna Europa czy Arktyka.

Ale mogliśmy lecieć to większości krajów. Dobrze, że zawęziłam

obszar.

- Gdzie nas zabieracie? - No co, musiałam spróbować.

- Nie twoja sprawa.

- Przeciwnie, Wasza Obrzydliwość. - Odparłam wstając. - To

całkowicie nasz sprawa. Mamy coś do załatwienia. Miejsca do

odwiedzenia, ludzie do spotkania. Więc bądź łaskaw powiedzieć mi

gdzie nas zabieracie!”

Szybciej niż mój sokoli wzrok mógł to dostrzec, jedna

nieproporcjonalna noga wystrzeliła w moją stronę i mnie podcięła.

background image

Upadłam na ręce idealnie w momencie żeby jego kopniak trafił mój

bok, przez co cały oddech wyleciał z moich płuc, co nadało mi ten

super atrakcyjny wyraz ryby wyciągniętej z wody.

Stado - z wyjątkiem Angeli, w sekundzie było na nogach, ale

dałam im znak żeby nie atakowali, idealnie w czas, bo żołnierze już

formowali szyk. Z nerwami napiętymi do granic, powoli wzięłam

głęboki oddech, mając nadzieję, że nie zaczną strzelać jak popadnie.

Zrobiłam szybki przegląd: nogi okej, żebra, mocno, mocno obite,

może złamane. Bolało zaskakująco intensywnie, co przypomniało mi

że minęła długa chwila odkąd nie miałam złamanej żadnej kości.

Najwyraźniej

potrzebowałam

odświeżyć

swoje

umiejętności

waleczne.

- Nie wy wydajecie rozkazy. - Powiedział Gozen tym swoim

prawie-ludzkim-ale-nie-całkiem głosem. - Wy macie je tylko

wypełniać.

Ugryzłam się w język żeby nie powiedzieć mu, co sobie może

zrobić z tymi rozkazami. Najwyraźniej on brał takie rzeczy na serio.

Gozen był rodzajem przeciwnika, z którym nigdy wcześniej nie

mieliśmy do czynienia.

Był większy, szybszy, wystarczająco ludzki żeby być

wyrafinowanym, ale także w wystarczającym stopniu maszyną żeby

nie mieć sumienia. Myślę, że był za ciężki żeby latać, więc tu

przynajmniej mieliśmy fory.

Podciągnęłam nogi pod siebie starając się nie skrzywić. Ciągle

patrząc na Gozena, wstałam ostrożnie, dając pozostałym znaki za

background image

plecami, aby pozostali trzymali się poza jego zasięgiem. Inaczej

mógłby zacząć strzelać pociskami z oczu, czego nie wykluczałam.

- Jesteśmy przeciwni globalnemu ociepleniu - Rzekł Gozen.

To było pytanie czy oświadczenie? I jacy „my”?

- Uh - huh - Powiedziałam ostrożnie, powoli się wycofując. - To

dobrze.

- Dlatego jesteśmy nastawieni na eksterminację twojego gatunku -

Kontynuował Gozen.

Niedobrze.

Szybko zdecydowałam, że popieram sprawę globalnego

ocieplenia.

- Ale my też jesteśmy przeciw! - Powiedziałam, kątem oka

patrząc na roboty. - Jesteśmy na Arktyce żeby pomóc je zatrzymać!

- Nie. Ludzie tworzą problem. Ludzie niszczą ziemię. Wy

niszczycie życie.

- Okej, widzisz, i tu się mylisz w kilku sprawach. - Zripostowałam

szybko. - Po pierwsze, nawet nie jesteśmy ludźmi! Przegapiłeś

skrzydła? W sensie, serio. Plus, jak już powiedziałam staramy się

zapobiec globalnemu ociepleniu! Jesteśmy totalnie przeciw!

- Właśnie! - Powiedział Gazik. - Staramy się uratować świat! To

nasza misja!

Gozen obrócił się powoli, a moje serce przyspieszyło, kiedy jego

wzrok spoczął na Gaziku.

Szybko wcisnęłam się pomiędzy nich.

background image

- Wy jesteście częścią problemu. - Powiedział Gozen z zimną,

niereformowalną logiką maszyny, która zawsze okazywała się zła bo

nie mogły pojąć kluczowych elementów które coś zmieniały. - Będę

się cieszył waszą śmiercią.

Z tymi słowami, obrócił się i wyszedł przez drzwi w przedzie

ładowni. Żałowałam że żadne z nas - okej, ja - nie pomyślało o tym,

żeby się wymknąć przez drzwi kiedy Gozen nie patrzył.

Jak tylko drzwi się zamknęły i usłyszeliśmy szczęk zamków, Kieł

powiedział:

- Ten gość w ogóle nie ma poczucia humoru.

- Nie - Zgodziłam się, siadając ostrożnie próbując uniknąć

urażenia żeber. - I myślę o czymś znacznie gorszym.

- O czym? - Zapytała Kuks.

- Mamy przed sobą 14 godzin lotu. - Powiedziałam. - I wątpię czy

dostaniemy jakieś jedzenie albo czy zapewnią nam rozrywkę.

Rozdział 61

[Z góry przepraszam za początkowe 8 akapitów, jakoś się nie

mogłem połapać o co jej chodzi z tym wszystkim ;c. Gomene. Dop.

Tłumacza]

OKEJ, WIĘC PORWALI nas z Arktyki. Pomyślmy: okropnie

zimno, dużo lodu, śniegu, wiatru, etc. Bardzo mało świeżych owoców.

Brak sezonu na stroje kąpielowe. Brak kablówki. Żadnych sklepów z

kawą.

Gdzie nas zabierali?

background image

Do Miami.

Myślicie, że to mogłoby podziałać także w drugą stronę -

wyrwani z Miami, wysłani na Antarktydę, która jest jak Syberia, ale z

większą ilością pingwinów.

Ale nie.

To po prostu kolejny przykład jak ktoś fantastycznie bogaty i

potężny spełnia swoje zachcianki. Nie żeby nam się to nie podobało,

w końcu kto by nie zostawił Antarktydy dla Miami, miejsca zabaw

sławnych i bogatych.

Z drugiej strony: na Antarktydzie byliśmy wolni i mogliśmy robić

praktycznie wszystko, co chcieliśmy. W Miami będziemy więźniami.

To była czysta ironia, bez wątpliwości.

Nie będę was zanudzać przebiegiem porwania. Spętane dłonie i

stopy, unieruchomione skrzydła, zamknięci w plastikowych workach,

bla bla bla. Dla nas to normalka, i miałam już dość walki z

oprawcami, co skutkowało zawsze podbitym okiem i otartymi

nadgarstkami.

Zgaduję, że po prostu się starzeję.

Kiedy rozpięli torby w których nas trzymali i zaczęli zrywać

taśmę klejącą (Wskazówka: nie próbujcie tego w domu), odkryliśmy

że byliśmy na jednym z wyższych pięter super wysokiego budynku.

Dookoła nas była masa innych wysokich budynków. Pod nami była

jedna z Florydzkich białych jak cukier plaży, granicząca z wodą, do

której miałam taką ochotę wskoczyć, że dałabym się za to zabić.

background image

Albo przynajmniej chciałabym gdyby przestało padać. Niebo było

zasnute ciemnymi chmurami. Padało tak mocno ż odgłos kropli

uderzający o szyby był jak wystrzał z pistoletu.

Byłam zaskoczona, że zostawili nas w pokoju z oknami, dając

naszemu irytującemu nawykowi wyskakiwania z budynków wolną

rękę, ale stary dobry Gozen rozwiał moje wątpliwości.

- Te okna zostały specjalnie wzmocnione, aby wytrzymać huragan

wiejący z siłą 120 mil na godzinę. - Powiedział. - I nie otwierają się

od środka. - Podszedł bliżej, bliżej potem wziął zamach i uderzył w

szybę z całej siły.

Wszyscy oczekiwaliśmy że zrobi nam pa - pa w wielkim stylu, ale

tylko się odbił, a szyba nawet nie zadrżała. Cholera jasna było

jedynym, co przyszło mi na myśl. Albo właściwie pojawiło się coś

gorszego niż to, ale powiedzmy, że pomyślałam cholera jasna.

- Aukcja rozpocznie się za godzinę - Powiedział Gozen. -

Jedzenie zostanie wam dostarczone.

- Wiecie, on jest naprawdę towarzyską osobą. - Powiedziałam,

kiedy wyszedł.

- O jakiej aukcji mówił? - Zapytał gazik skonsternowany.

- Nie mam pojęcia. - Odpowiedziałam, przechadzając się.

Jedyne drzwi w pokoju, były metalowe, bez żadnych okien, z

wieloma zamkami. Nasi porywacze z pewnością dużo o nas słyszeli, i

byłam trochę dumna z naszej reputacji. Dumna, ale uwięziona.

background image

- Co teraz? - Angela ciągle była blada, a pod jej oczyma były

ciemne cienie. Dookoła stołu były krzesła, więc pomogłam jej usiąść

na jednym.

- Iggy? - Zapytałam. Podszedł bliżej, i tymi swoimi super czułymi

palcami powiódł delikatnie po jej ramieniu. - Jest coś, co możesz

zrobić?

- Jest mocno spuchnięte - Powiedział, a ja musiałam użyć każdej

cząstki swojej samokontroli żeby nie powiedzieć: - No co Ty nie

powiesz!

- Wygląda na czyste złamanie - Kontynuował. - Niech no

zobaczę… że tak powiem. - Bardzo ostrożnie poruszył jej ramieniem.

Twarz Angeli momentalnie zrobiła się zielona, ale nie wydała

żadnego dźwięku. Ściskałam jej dłoń i wysyłałam ciepłe myśli, wtedy

wszyscy usłyszeliśmy lekki chrobot i jakby kliknięcie, a twarz Angeli

się zrelaksowała.

- Oh, od razu lepiej - Powiedziała. - Ciągle bardzo boli, ale

troszkę mniej. Dzięki Iggy.

Iggy się uśmiechnął, dumny, że może wesprzeć stado w jakiś

sposób. Rozpięłam mój płaszcz - nie będę go potrzebować w Miami! -

i zrobiłam marny bandaż żeby trzymał jej ramię w miejscu.

- Co teraz? - Powtórzył pytanie Angeli Gazik.

- Otwór wentylacyjny, sprawdźcie czy da się nim uciec. -

Zarządziłam.

Co zajęło nam mniej niż 5 minut.

background image

Wszyscy stwierdziliśmy, że pokój wydaje się bez możliwości

wyjścia. Otwory były za małe nawet dla kota, były tylko jedne drzwi,

a okna odpadały z wiadomej przyczyny.

- Może mogłabym… - Wymamrotała Kuks podchodząc do drzwi.

Poruszyła palcami blisko zamków i przymknęła oczy. - Jeśli

mogłabym poruszyć zamkami…

- Punkt za myślenie Kuks - Odetchnęłam, podchodząc do niej. -

Możesz je wyczuć?

- Tak mi się zdaje. - Powiedziała. - Jeśli moja moc podziała - auć!

Usłyszeliśmy ostry trzask i Kuks odrzuciło na stopę. Impuls

elektryczny postawił mi włosy dęba. Kuks wylądowała na plecach

pocierając dłonie.

- Zamki są zabezpieczone - Zakomunikowała ponuro, na wypadek

gdybyśmy nie zrozumieli. - To tyle, jeśli chodzi o moje umiejętności.

- Moje moce także na nic się nie zdadzą. - Powiedziała Angela.

- A odkąd nie jesteśmy otoczeni przez śnieg, znów jestem

niewidomy. - Iggy brzmiał na przybitego, ale zaraz się rozchmurzył. -

Z drugiej strony ten dywan ma okropny kolor, a wzorek na nim jest

nie lepszy.”

Spojrzałam na Kła który był całkowicie widoczny na tle

orzechowych paneli którymi były wyłożone ściany. Wzruszył

ramionami.

- Więc zgaduję, że musimy czekać. - Powiedziałam.

A wiecie jaka wspaniała byłam, jeśli chodziło o bezczynne

czekanie.

background image

Rozdział 62

BYCIE W TYM WYSOKIM BUDYNKU był dla nas

interesujące, ponieważ byliśmy wysoko nie lecąc. Na zewnątrz

wszystko zwiastowało nadejście burzy - głośne grzmoty i jasne

błyskawice, które pamiętałam ostatniej wizyty w tym rejonie. Wiatr

uderzał w budynek bezustannie, a on był tak wysoki, że się kołysał.

- Dobrze, że ten budynek ma okna, które wytrzymają huragan. -

Powiedziała Kuks wyglądając nerwowo przez okna. - Dość mocno

wieje.

Nakarmili nas. Miałam nadzieję, że przyślą prawdziwych ludzi z

jedzeniem, ponieważ łatwiej ich ominąć albo pokonać. No chyba, że

mają broń. Zamiast tego pojawiły się wierne robociki, pod bacznym

okiem Gozena.

Dali nam mnóstwo jedzenia, najwyraźniej nigdy nie gościli

zmutowanych dzieci ptaków. Mieliśmy owsiankę, kanapki, owoce,

chleb, miskę psiego jedzenia które Total uczynnie podsunął Akili, i…

- O mój Boże! - Wykrzyczała Kuks po zdjęciu pokrywy z tacy. -

O mój Boże!

- Co? Co? - Zareagowałam szybko mając nadzieje na czekoladę.

[A kto by nie miał ;3 dop. Tłumacza] Niestety, Niestety w oczy

rzuciła mi się miska… Cóż, ptasiej karmy.

- To są nasiona! - Powiedziała Kuks. - Nie takie jak w batonikach

zbożowych. To są nasiona dla ptaków!

Przez kilka sekund każde z nas patrzyło się na drugiego, a potem

jak na rozkaz wybuchnęliśmy śmiechem.

background image

- O Boże, nie mogę! - Powiedziałam uciskając żebra. - Nie mogę

się śmiać!

- Smakowicie! - Powiedział Gazik, dotykając nasion palcem. -

Mogę dostać w zestawie do tego robaki?

- Stop! Przestańcie! - Błagałam.

Nawet Kieł, który jak wiecie jest Panem Ponurakiem, śmiał się do

rozpuku, pochylając się z rękami na kolanach.

- Co? Nasiona? - Zapytał Iggy, patrząc skonsternowany na miskę.

- Czy to naprawdę karma dla ptaków? Bo jesteśmy ptakami?

Przytaknęłam płacząc ze śmiechu. Oddychałam głęboko mówić

„Auć!” przy każdym oddechu.

- Kiwam głową, Ig.

- To za dużo - Wysapał Kieł. - Za dużo! Karma dla ptaków! No

nie mogę.

- Co na deser? Gąsienice? - Powiedziałam, ledwo hamując

śmiech. Ale reszta nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem.

- Kanapka nie jest taka zła - Powiedział Total, przysuwając

kolejną łapą.

- Przynieśli nam gałęzie na gniazdo? - Zapytał Gazik. - Bo jestem

w nastroju na budowanie.

Więcej śmiechu. Angela prawie uraziła swoje ramię.

Drzwi się otworzyły, i próbowaliśmy przejść w tryb walki, ale

kiepsko nam szło. To był sposób pokonania nas, jakiego nikt

wcześniej nie próbował - śmiech. Akila natychmiast się podniosła,

background image

postawiła uszy i obniżyła głowę. Wyglądała trochę przerażająco, ale

wszystko co mogłam zrobić to starać się nie chichotać.

Gozen stanął w drzwiach, świdrując nas swoim niebieskim

wzrokiem.

- Reszta dnia nie będzie aż tak zabawna. - Powiedział. - Za mną.

Aukcja lada chwila się rozpocznie, tak jak huragan.

Kieł i ja spojrzeliśmy na siebie z zdziwionymi twarzami. Jaki

huragan?

- Pytanie. - Powiedziałam podnosząc dłoń. - O jakiej aukcji

mówimy? I czy ty właśnie powiedziałeś huragan?

Gozen obrócił się w drzwiach.

- Uber-Dyrektor sprzedaje was na aukcji, licytatorowi, który da

najwięcej. Oczekuje, że przyniesiecie mu duży zysk.

- Jestem zaszczycona - Powiedziałam. - Do jakich celów jesteśmy

przeznaczeni?

- Do jakichkolwiek wasz nowy właściciel sobie zażyczy.

Okej, to się nie może skończyć dobrze.

- A huragan? - Zapytałam. Czy sezon huraganowy nie kończył się

jakoś w listopadzie? Jak mógł być huragan o tej porze roku?

- Na kursie kolizyjnym z Miami powstał huragan kategorii 4 -

Powiedział Gozen.

Zastanawiałam się czy zaprogramowali mu coś takiego jak strach,

i zdecydowałam, że raczej nie. To mijałoby się z celem.

- Uh - huh - Powiedziałam. - Czy nikt się tym nie przejmuje?

Kategoria 4 jest przeznaczona dla tych dużych, nie?

background image

- Miasto zostało ewakuowane - Powiedział nam Gozen.

- Ale nie my?

- Nie. - Otworzył drzwi i wskazał nam drogę.

Kieł poszedł pierwszy, reszta ustawiła się za nim w szeregu, a ja

zamykałam pochód. Prawie już wychodziłam, kiedy mój wzrok

natrafił znów na miskę z ptasią karmą, i wybuchłam śmiechem.

Rozdział 63

Biorąc pod uwagę, że nie jestem najmłodszym kierownikiem

świata, byłam w tylu salach konferencyjnych różnych firm. Wszystkie

wyglądają podobnie: duże okna całe ze szkła, ogromne stoły. Zwykle

prostokątne lub podłużne, duże rośliny doniczkowe, grube dywany,

krzesła obrotowe.

Ten jeden miał ścianę wyłożoną ekranami TV, i coś, czego nigdy

wcześniej nie widziałam: praktycznie przeźroczystą osobę, jej organy

były w przeźroczystych pudłach z plastiku, a jego głowa była

przymocowana jakimś metalowym przewodem do sztucznego rdzenia.

[może chodzi o jeden z tych szkieletów z mózgiem które widziała w

szkole, ale nie jestem pewien - dop. Tłumacza].

Siedział - a raczej był ułożony - w specjalnym fotelu. Widział jak

wszyscy się na niego gapimy i podjechał cicho swoim fotelem do nas.

- Jestem Uber-Dyrektor - Powiedział, jego głos był podobny do

Gozena: prawie ludzki, z dziwnymi nutami, zniekształcony przez

maszyny.

background image

Przyglądając się, zobaczyłam że jego wnętrzności były otoczone i

połączone z różnymi częściami maszyny - przewody, mini pompy i

inne elektroniczne badziewia. I tak, to było dokładnie tak wstrętne, jak

brzmiało. Gdyby nie to, że widziałam w swoim życiu masę

okropności, prawdopodobnie bym tutaj zwymiotowała.

Jego głos miał wystarczająco dużo emocji, żebym się skapnęła, że

ma naprawdę duże ego upchnięte w to swoje mechaniczne ciało.

Świetnie. Myślałam, że ten dzień pozbawiony będzie megalomanów.

Żadne z nas nic nie powiedziało - żadnych uścisków czy dużych

uśmiechów. Zgaduje, że źle nas wychowano.

- Byłem trochę zaniepokojony o wasze bezpieczeństwo -

Kontynuował.

- To prawie robi z pana naszego… tatuśka - Powiedziałam.

W przeciwieństwie do Gozena, UB [Uber-Dyrektor dop.

Tłumacza] mógł się uśmiechać. Albo krzywić.

- Jesteście dość… interesujący. Z naukowego punktu widzenia,

oczywiście.

- Uh - huh - Powiedziałam, gapiąc się na niego z fascynacją. -

Sama jestem naukowo ciekawa. Słuchaj, jak utrzymują Twoje pudła

czyste? Jakiś środek czyszczący czy co?

Uber-Dyrektor trochę się zezłościł, i jego policzki przybrały lekko

fioletowy kolor który odrzucił mnie od puddingu figowego do końca

życia.

Spojrzał znacząco na Gozena. Ten podszedł szybko kilka kroków,

wyciągając swoje super ramię w moją stronę. Skoczyłam na stół

background image

rozkładając skrzydła, gotowa latać w kółko jak nietoperz z piekła

tylko po to żeby ich wystraszyć. Na zewnątrz, silny wiatr uderzał w

okna, a rzęsisty deszcz po nich spływał skutecznie odcinając nas od

widoku wieżowców dookoła.

Błyskawice i grzmoty się nasiliły. Yup, z całą pewnością wygląda

jakby się zbliżał huragan.

Gozen zastygł.

Spojrzałam w dół na Uber-Dyrektora. Patrzył się na mnie z

mieszaniną gniewu i… głodu.

- Wszystko ok, UD? - Zapytałam. - Nie masz nic przeciw żebym

Cię nazywała UD? - Spojrzałam na Gozena. - Wszystko z nim w

porządku? Potrzebuje papierowej torby żeby pooddychać czy coś?

Gozen się na mnie zamachnął, ale skoczyłam w tył. Jego potężna

pięść rozmiarów szynki, uderzyła w stół, przez co lekko

podskoczyłam. Od stołu odleciał kawał drewna, więc przeskoczyłam

na drugi koniec.

Wiedziałam, że stado jest w stanie gotowości, więc poświęciłam

chwilę żeby rzucić oknem na Chłopca - Pudełko. Jego głowa zwisała,

jakby był zmęczony, i byłam pewna, że gdyby miał ręce to właśnie

pocierał by sobie nimi skronie.

- Wystarczy Gozen - Powiedział miękko, i tak po prostu Gozen

odmaszerował pod ścianę gdzie zastygł. Gdyby tylko Gazik i Iggy

słuchali tak mnie.

- Zejdź ze stołu - Powiedział UD. - Aukcja się zaraz zacznie. Jak

tylko monitory się włączą macie siedzieć cicho.

background image

Usłyszałam jak Gazik próbuje pohamować śmiech. Oczy UD

spotkały moje.

- Masz coś do powiedzenia zanim włączę ekrany?

- Tak” Powiedziałam z powagą. - Chomik dzwonił. Chce

odzyskać swój dom.

Rozdział 64

MUSIAŁAM powiedzieć to temu, ktokolwiek wiedział, o co tu

biega: Nauczyli się że w nasze pobliże nie sprowadza się ludzi.

Zawsze ich pokonywaliśmy, zadziwialiśmy, czy jakoś się przez nich

przebijaliśmy. Dlatego siedzieliśmy teraz z Chłopcem - Pudełkiem,

Niesamowicie Humorzastym Hulkiem i kilkoma robotami.

Z cichym elektronicznym kliknięciem, ściana ekranów ożyła.

Jeden po drugim, na każdym ekranie pojawiała się twarz. Były

kobiety i mężczyźni, różnych ras. Jedyne co ich łączyło, to poświata

na ich twarzach. Najprawdopodobniej sami patrzyli na ekrany i to

dlatego.

Widziałam jak ich oczy śmigają po całym pokoju, na sekundę

zatrzymały się na UD, a potem szybko przesunęły na nas. Spojrzałam

na UD.

- Co, eBay jest dla nas za fajny?

Gdyby ktokolwiek poznał wcześniej zły uśmiech Iggy’ego,

zastanowiłby się dwa razy zanim pokazał by nas na ekranie. Ale cóż.

Żyj i ucz się, jak to mawiam.

background image

- Oto obiekty wystawione na dzisiejszą aukcje. - Głos UD był

zadziwiająco mocny. - Są w znakomitej formie, poza jednym, który

doznał lekkich uszkodzeń.

Pewnie chodziło o złamane ramię Angeli. Zalała mnie znajoma

fala złości.

- Czy są w jakiś sposób… problematyczni? - Pierwsza odezwała

się kobieta o ciemnych włosach i oczach, ubrana w surowy mundur.

- Ma pani na myśli nasze zachcianki odnośnie mody? - Zapytałam

zanim UD mógł zareagować.

Wszystkie twarze na ekranie wyglądały na zaskoczone. Nie

oczekiwali że umiemy mówić.

- Może chodzi pani o nasz brak zamiłowania do higieny osobistej?

- Będziesz cicho! - Wykrzyczał do mnie UD. Ale, od kiedy Gozen

przestał się ruszać, olałam to, co do mnie mówił.

Podniosłam brwi, patrząc bezpośrednio na twarze na ekranie.

- Myślę że to zależy czy jako problematyczność ma pani na myśli

kompletne olewanie rozkazów.

- Cisza! - Powiedział ponownie UD, jak tylko ludzie na ekranach

zaczęli mamrotać coś do swoich partnerów, których nie było widać.

Odezwał się do nich: - Jak widzicie, są w pełni sprawni, trochę

ograniczeni umysłowo.

- Ograniczeni umysłowo? - Wykrzyknęłam wkurzona. - Naskocz

mi! Jesteś ostatnio osobą która może mówić o jakichkolwiek

ograniczeniach! Ja przynajmniej mogę… pływać! I latać! I sama jeść!

background image

- Właśnie, a co powiesz o tym? - Powiedział Gazik i wtedy

zaprezentował… swoją nową umiejętność.

Zastanawiałam się czy jakąś odkryje, i jaką formę przybierze.

Może będzie czytał w myślach jak Angela? Może będzie umiał latać

tak szybko jak ja? Albo czuć kolory jak Iggy? To mogło być

cokolwiek.

Ale oczywiście przeliczyłam się.

Przysięgam wam, że to dosłownie była zielona chmura w

kształcie grzyba jak przy wybuchach. Znaczy, zawsze miał problemy

z układem trawiennym. Gazik umieszczony w małym pomieszczeniu

z kimkolwiek oznaczał ze niedługo ta osoba będzie miała łzy w

oczach.

I zgaduję, że większość chłopców mając taką umiejętność

zaczęłaby ją doskonalić aby móc korzystać z niej na zawołanie.

Zobaczyłam jak ludziom na ekranie się rozszerzają oczy. UD

odwrócił się żeby zobaczyć jak gniazdo ucieka od Gazika, który

wyglądał jakby wypuścił właśnie, cóż, chmurę śmierdzącego gazu,

koloru żółto - zielonego. Westchnął.

- Oh, tak lepiej. Nawet nie wiecie jak tego potrzebowałem.

- Jezus Maria, słodki Józefie - Powiedział Total chrapliwie, i

uciekł pod stół konferencyjny.

- Whoa! - Powiedziałam wachlując ręką. - Coś Ty jadł?

Kryptonit? Materiał wybuchowy?

background image

- Kto to jest? Kto to zrobił? Co to ma znaczyć? - Głosy z ekranu

mieszały się w niezrozumiały szum. UD spojrzał na Gazika ze

zmieszaniem i złością.

Przycisnęłam dłoń do ust i nosa, i zwiałam najdalej od Gazika jak

pozwalał pokój. Będąc blisko ekranów, mówiłam przez ręce, starając

się nie oddychać.

- To naprawdę zależy od Twojej definicji problematyczności -

Powiedziałam stłumionym głosem.

- To nowa umiejętność! - Wykrzyczał podekscytowany Gazik.

- Dobry Boże - Wymamrotała Kuks, przyciskając się do

najdalszej ściany. - Czemu te okna się nie otworzą?

- Gościu to było ekstra! - Powiedział Iggy, i przybił sobie z

Gazikiem piątkę. Faceci.

I to właściwie nadało kształt reszcie aukcji.

Iggy zadarł nos. Kieł wkomponował się w ciemną tapetę. Kuks

ciągle gadała - teraz szło jej o różne kolory lakieru do paznokci, i czy

ten z brokatem pasował na co dzień - w każdym razie ciężko było coś

usłyszeć przez wiatr.

Okej, nazwijcie mnie panikarą, ale to na serio brzmiało kiepsko, a

huragan kategorii 4 przez który zarządzono ewakuację miasta nie

zapowiadał się dobrze. Latałam w czasie różnych burz, ale gdybyśmy

teraz byli na zewnątrz, rozpłaszczyło by nas na jakimś budynku jak

muchy na szybie.

background image

Jasne, te szyby były supermocne, ale mimo wszystkiego wiatr nie

był słabiutki. Pokazałam wszystkim żeby odsunęli się od okna, w

razie czegoś.

- Uwaga! - Twarz UD znowu miała ten okropny odcień fioletu.

Ugh. - Czy możemy wrócić do aukcji? Stawką minimalną jest 500 000

dolarów. Da ktoś 750 000 tysięcy?

Wiecie, pół miliona dolarów piechotą nie chodzi.

- Jeszcze jedna rzecz - Powiedziałam w stronę ekranów,

podnosząc głos żeby mnie usłyszeli. - Wszyscy mamy dat ważności.

Jeśli nas kupicie, powinniście wiedzieć, że tylko na chwilę. Jesteśmy

tak jakby mutantami jednego użycia.

- Jedno użycie może być wszystkim, do czego ktoś cię będzie

potrzebował - Powiedział Uber-Dyrektor jedwabiście, a potem wrócił

do licytacji.

I to by był ten moment, kiedy supersilny huragan, rozsadził

Gozeno - odporne okna.

Rozdział 65

W razie gdybyście nie wiedzieli, bezpieczne szkło [Oni to

nazywają bezpieczne szkło, nie wiem jaką to ma nazwę na nasze więc

zostawiłem tak, dop. Tłumacza] ciągle może się roztrzaskać.

Nazywają je bezpiecznym dlatego że rozpada się na odrobinę - mniej -

ostre sześciany, mniej groźne niż ostre łuski. Takie małe info dla was.

Widzicie? Jestem zabawna i edukuję!

background image

W następnej sekundzie, byliśmy rozpłaszczeni na przeciwnej

ścianie, jak najdalej od wiatru, który wiał tak jakby chciał nas

wyrzucić na zewnątrz.

- Gozen! - Wykrzyknął UD. Zastanawiałam się czy miał jakiś

przycisk od „krzyku” czy po prostu umiał podnosić głos. W każdym

razie, Gozen go usłyszał i podszedł ociężale do jego krzesła, stając

między nim a oknem.

- Stado! - Zarządziłam. - Na podłogę! Wejść pod stół!

Natychmiast Kieł, Angela, Kuks, Iggy, Total i Gazik wskoczyli

pod stół. Złapałam Akilę za obrożę i pociągnęłam za sobą. Dookoła

krzesła latały po pokoju, uderzając w ściany, po czym wylatywały na

zewnątrz.

- Możemy wyfrunąć? - Zapytał Gazik prawie krzycząc.

Kieł i ja równocześnie potrząsnęliśmy głowami.

- Wiatr jest za silny. Powinniśmy się schować w korytarzu. -

Powiedział Kieł a ja potaknęłam.

Angela oglądała coś w pokoju. Pilot od jednego z tych

Telewizorów musiał zostać wyssany i jakimś cudem zmienił kanał.

- Co jest Angela? - Zapytałam.

- Raport o huraganie. - Odpowiedziała. - Mówią że podchodzi pod

kategorię piątą, sądzą też, że powoduje je globalne ocieplenie.

Znowu to całe globalne ocieplenie!

- Zawsze były jakieś huragany! - Powiedziałam.

- Nie o tej porze roku. Plus, jest ich dużo, dużo więcej, więcej i

wydają się być silniejsze i bardziej destrukcyjne. - Powiedział mi Kieł.

background image

Spojrzałam na niego.

- Okej, może to całe globalne ocieplenie jest złe. - Przyznałam.

Przybrał wyraz no-nie-żartuj-sobie i powiedział:

- Kategoria piąta wytwarza wiatry, które osiągają więcej niż 155

mil na godzinę. Mówiąc prościej, wystarczająco żeby roztrzaskać

wszystko na kawałki. Łącznie z nami. Nie ma opcji żebyśmy

polecieli.

- Okej, zostaje nam hol - Powiedziałam. - Wydostaniemy się stąd

i spróbujemy poszukać jakiegoś miejsca gdzie możemy przeczekać

huragan. Kieł odpowiadasz za Akilę.

- Nie zostawmy jej tu! - Postawił się Total.

- Wiem - Powiedziałam. - Gazik, Kuks i Angela trzymajcie się tak

blisko mnie jak to możliwe. Wszyscy gotowi?

Pięć par zdeterminowanych oczy dzieci ptaków spotkały moje.

- Okej. To do dzieła.

Rozdział 66

Nasz plan zakładał wytarzanie się spod stołu i jak najszybszy

sprint do podwójnych drzwi, unikając Gozena i UD jeśli tylko to

możliwe. Podczas przekomarzania się z kupującymi, Kieł i Iggy byli

bardzo produktywni: Porozdzierali nasze płaszcze i związali je w kilka

długich lin. Teraz Kieł jedną przywiązał to obroży Akili, a drugą Iggy

obwiązał Totala w pasie.

- To nie jest smycz! - Krzyknęłam, kiedy zaczął protestować. - To

jest tylko po to żebyśmy cię nie zgubili!

background image

Wysiadł prąd w pokoju konferencyjnym. Ściana ekranów zgasła.

Część rzeczy została wyssana z pokoju, a reszta latała po pokoju.

- Gozen! - Krzyknął Uber-Dyrektor. - Nie pozwól im uciec!

Gozen zaczął iść w naszą stronę, jego waga trzymała go w pionie.

Krzesło UD trzęsło się, i gdybym była nim, byłabym przerażona, że

zaraz się rozpadnę w chaotyczną układankę z klocków.

- Dzieciaki! Wio! - Wykrzyczałam, i zaczęliśmy biec szybko do

drzwi. Nie miałam pojęcia jak je otworzymy.

Jak się okazało matka natura nam pomogła. W pewien sposób. W

sposób trochę pomocny, a trochę zabójczy. Kiedy byliśmy jakieś 7

stóp od drzwi, otwarły się z hukiem, uderzając o ściany. W sekundzie

poczuliśmy się jak podczas lotu, mimo że nawet nie używaliśmy

skrzydeł.

Wiatr wpadający przez okno i przez drzwi stworzył prąd

powietrzny, który prawie rzucił nami o sufit. Gozenem rzuciło pod

„nogi” UD, a ogromna roślina przywaliła mu w głowę, rozcinając mu

skórę i pokazując nam tkankę i kable. Tak. Ohyda.

Była tylko jedna rzecz, którą mogliśmy zrobić.

- Lećcie z wiatrem! - Wykrzyczałam, pamiętając udzieloną mi

przez Głos dawno temu lekcję. - Idźcie z w zgodzie z naturą! - Kieł!

Weź Akilę!

Złapałam Totala i przycisnęłam go do swojej piersi. Widziałam

jak Kieł złapał Akilę i wiedziałam że ciężko mu będzie ją utrzymać.

Wtedy, upewniając się że wszyscy są ze mną, rozłożyłam odrobinę

skrzydła i whoosh!

background image

Złapałam wiatr i rzuciło mną w stronę holu jak samolotem.

- Auć! Auć! Boże… - Nie widziałam gdzie lecę, więc kierowałam

się znakami prowadzącymi do wyjścia. Obejrzałam się żeby się

upewnić, że wszyscy są i nikt nie został, i byli, bez goniącego nas

Gozena czy UD. - Lećcie z wiatrem! - Wykrzyczałam znowu.

Wtedy zobaczyłam, czym kończy się hol: balkonem, który był

cały przeszklony. Szkłem huragano - odpornym. Na którym

prawdopodobnie rozbijemy się jak muchy na szybie.

- Czekajcie! Odwołuję to! Nie lećcie z wiatrem! - Wykrzyknęłam,

desperacko starając się wyhamować.

Ale oczywiście było już za późno.

Rozdział 57

MIAŁAM NADZIEJĘ, ŻE UBERDYREKTOR nie zapłacił

jeszcze temu kto budował jego wieżowiec, ponieważ te tak zwane

huragano - odporne okna, tak naprawdę ani trochę nie były odporne.

Noo może wytrzymały by malutki huraganek. Taki z wolnymi

wiatrami. Myślę, że powinien wziąć swoje pieniądze z powrotem.

Zamiast rozpłaszczyć się na tych oknach, po prostu przelecieliśmy

przez nie, ponieważ wyssało je zanim ich dotknęliśmy. Kosze na

śmieci, rośliny, krzesła, a nawet niektóre biurka latały dookoła nas. To

było jakbyśmy wylądowali w pralce Boga, nastawionej na wirowanie.

Trzymałam Totala tak mocno jak mogłam, i zostaliśmy wyrzuceni

z taką siłą jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Powietrze

uleciało mi z płuc. W sekundzie, Total i ja byliśmy przemoczeni. W

background image

porównaniu do deszczu, uderzały we mnie krople wielkości gradu tak

twarde jak diamenty. Czułam się jakby kłuło mnie tysiące igieł.

Przyciągnęłam skrzydła z całych sił, zostawiając je tylko troszkę

rozpostarte z nadzieją, że to pozwoli mi sterować. Gdyby trzymała je

rozłożone najprawdopodobniej by mi je wyrwało.

Kiedy się obejrzałam, naliczyłam piątkę dzieci ptaków, wszystkie

walczyły z wiatrem. Kieł i Iggy trzymali Akilę. Kuks, Gazik i Angela

związali się razem, co było mądre, ale na pewno bolesne.

- Do bani! - Wykrzyczał mi Total do ucha.

Nie czułam potrzeby żeby mu odpowiedzieć. To było

stwierdzenie retoryczne roku. Ale myśląc o tym, nie mogłam

uwierzyć, że wciąż żyjemy. Nie powinniśmy byli tego przetrwać.

Nikt nie powinien. Czy stawaliśmy się silniejsi? Zaczęłam się

zastanawiać, kiedy zdałam sobie sprawę ze ciągle mogliśmy zostać

rozerwani na kawałeczki.

Czując się na wpół zemdlała z powodu braku tlenu, a także jakby

moja skóra była odrywana od mojej twarzy i dłoni, zaczynałam

oczekiwać ze zobaczę domek Dorotki mogący się pojawić w każdej

chwili - i nagle zrobiło się dużo spokojniej, i zaczęłam spadać.

Szybko.

Moje uszy otoczyła cisza. Otworzyłam usta w zdziwieniu.

Spojrzałam w górę i zobaczyłam… białe chmury i niebieskie niebo.

Nie czułam na sobie deszczu ani gradu. Wszystko ciągle latało jak w

pralce, ale to było bardziej jak program suszący, nieźle.

- Spadamy - Powiedział mi Total.

background image

- Ach, tak, faktycznie.

Ostrożnie rozłożyłam skrzydła, czując jak łapią wiatr.

Popatrzyłam znów w górę i zobaczyłam jak moje stado jedno za

drugim wypada ze ściany chmur.

- Jesteśmy w oku burzy! - Wykrzyczałam i wskazałam dół.

Nie wiedziałam jak duże jest oko - może kilka mil średnicy? Ale

chciałam z tego skorzystać. Kontrolując schodzenie w dół,

podleciałam nad zwaloną autostradę, i wylądowałam. Oba końce drogi

były zanurzone w wodzie - kto wie jak głęboko?

Zakrywając oczy, spojrzałam na Kuks, Gazika i Angelę,

wykończeni walką, niezdarnie wylądowali. Angela upadła na kolana,

starając się chronić swoje ramię. Podeszłam do nich, i podczas

rozwiązywania ich liny sprawdziłam czy z nimi wszystko dobrze.

Wtedy wylądował Iggy, a za nim Kieł.

- Gdzie jest…? - Zaczęłam, i wtedy zobaczyłam twarz Kła.

Obejrzałam się na Iggy’ego: miał ten sam tragiczny wyraz twarzy.

Akila była dla nich za ciężka. Nie dali rady jej utrzymać.

Serce ścisnęło mi się boleśnie. Co powiemy Totalowi? Siedział

teraz na boku, dysząc ze zmęczenia, ale w każdej chwili mógł sobie

zdać sprawę że miłość jego życia zaginęła… O Boże.

- Gozen.

Podniosłam szybko głowę i spojrzałam w miejsce, które

wskazywał Kieł. Wysoko, wysoko nad nami, Gozen i co zaskakujące,

Uber-Dyrektor latali wymachując dziko, dość blisko oka.

background image

Nagle, zalała mnie furia - za śmierć Akili, za złamanie ramienia

Angeli, za to ze próbowali nas sprzedać, i za wszystko co zrobili nam

ludzie jak on, co uwierzcie jest dość długa listą. W sekundzie

wystartowałam w górę, lecąc tak szybko jak mogłam.

Rozdział 68

GOZEN BYŁ OWINIĘTY wokół Uber-Dyrektora, co było

jedynym powodem, dla którego UD nie rozpadł się na kawałki. Ale

nawet z odległości, w jakiej byłam mogłam zobaczyć, że waga

Gozena działała przeciw niemu: oboje byli rzucani przez wiatr wokół

oka. Widziałam jak UD krzyknął.

- Nie puszczaj! - mimo że nie mogłam tego usłyszeć.

Ale wielkie palce Gozena się ześlizgiwały, a jego ciało i twarz

wyglądały jakby je ktoś podziurawił. Oczy Gozena spotkały moje jak

tylko podleciałam, co dziwne były brązowe.

- Pomóż mi, - wymamrotał.

- Nie wydaje mi się - Odpowiedziałam kopiąc go w ramię.

To było wszystko, co zrobiłam - kopnęłam go w ramię w

odpowiedzi na to co on zrobił Angeli - a jego uścisk wokół UD osłabł

i Gozen spadł w dół, jego twarz ciągle miała tylko jeden wyraz:

okrucieństwo.

Złapałam krzesło UD. Jakiś płyn wyciekał z jego pudełek, jego

ludzkie oczy osadzone w jego ludzkiej twarzy były przerażone.

background image

- Kontroluję więcej niż możesz sobie wyobrazić - Wydyszał. -

Mogę cię zrobić tak bogatą, że nawet sobie nie wyobrażasz. Mogę

zapewnić ci ochronę do końca Twoich dni. Tylko mnie uratuj.

Gdybym była normalną osobą, zawahałabym się. Nie jestem

mordercą. Znaczy, nie zabijam umyślnie. Ale on był maszyną, czyjaś

osobowość została zamknięta w bio - mechanicznym ciele.

Plus, był totalnym dupkiem.

- Nie powinieneś istnieć - Powiedziałam puszczając go.

Nie patrzyłam, ale jestem pewna, że pudełka rozpadły się

groteskowo w kilka chwil, i że jego szczątki latały jeszcze chwilę w

powietrzu. Ale nigdy nie zobaczyłam żadnej jego części ponownie.

Wyleciałam z oka, ciesząc się, że jestem wolna od gradu i

deszczu, i leciałam nisko dopóki nie zobaczyłam stada. Musieliśmy

uciec z tego huraganu zanim uderzy w nas drugi koniec oka.

Podchodząc do lądowania, zobaczyłam ich zgromadzonych

wokół, Totala który leżał na ziemi szlochając. Głaszcząc Totala

zdrową ręką miała łzy w oczach. Jego małe czarne skrzydełka, ciągle

niezdolne do lotu, ale każdego dnia coraz większe, trzepotały smutnie.

Stanęłam niedaleko, oddychając ciężko, ledwo przyjmując fakt, że

Gozen i Uber-Dyrektor byli martwi. Biedna Akila. Biedny Total.

Potrząsnęłam głowę, czując się okropnie.

Angela spojrzała w górę.

- Akila - Powiedziała marszcząc brwi.

- Wiem kochanie. Przykro mi.

- Nie - Akila - Powiedziała wskazując niebo.

background image

- Huh? - Było wszystkim, co zdążyłam powiedzieć zanim 80

funtowy Malamut spadł z nieba prosto na mnie, powalając mnie na

wystarczająco zmaltretowny tyłek.

- O Boże - Wyjęczałam. Ciało Akila troszkę mi ciążyło. Trzeci

raz tego dnia powietrze uleciało mi z płuc. Chwilę mi zajęło zanim

mogłam je zassać powoli z powrotem. - Akila!

Wszyscy się zbliżyli, a Kieł rozwarł powieki Akila i przyłożył

ucho do jej piersi żeby zobaczyć czy jest tętno.

- Żyje - Powiedział akurat jak Akila zamrugała słabo.

- Uh, możecie ją ze mnie zdjąć? - Powiedziałam, ledwo mówiąc.

Czułam jakby ktoś mi przywalił ciepłym, lekko mokrym,

osierścionym workiem cementu.

- Akila! - Zapłakał Total zszokowany. - Akila! Myślałem, że

straciliśmy cię na zawsze!

Zaczął gorliwie lizać jej pysk. Pomyślałam bleeee, ale Akili się

najwyraźniej podobało, bo obróciła głowę w stronę Totala.

I proszę. Znowu razem.

Rozdział 69

POSTANOWILIŚMY ZOSTAĆ wewnątrz oka, poruszając się

razem z nim dopóki burza nie osłabnie na tyle żebyśmy mogli

polecieć. W miarę jak lecieliśmy nad zgliszczami, zdałam sobie

sprawę, co tak naprawdę oznacza dla świata globalne ocieplenie.

- Miałeś rację - Powiedziałam cicho do Kła lecącego obok. -

Globalne ocieplenie to coś, co musimy powstrzymać.

background image

- Co to było? - Zapytał głośno Kieł, tworząc z dłoni trąbkę

dookoła ucha. - Co powiedziałaś? Czy mogłabyś powtórzyć?

Spojrzałam na niego kwaśno.

- Co teraz mądralo? Powiem Ci że pomysł powroty na Antarktydę

średnio mi się podoba. To było jak życie w środku ogromnej lodówki.

- Myślałem, że moglibyśmy zdobyć coś do jedzenia, a potem

powinniśmy zadzwonić do Dr. Martinez - Zasugerował.

Uśmiechnęłam się szczerze po raz pierwszy od… Nie wiem od

jak dawna.

- Świetny plan.

Rozdział 70

Waszyntgon, DC.

- Zaraz zwymiotuję - Wyszeptałam do Kła, wycierając spocone

dłonie o jeansy.

- Poradzisz sobie - Odszepnął. - Zawsze sobie radzisz.

- Umrę - Jęknęłam.

- Nie możesz umrzeć - Powiedział, z nutką humoru w głosie. -

Jesteś niezniszczalną Max.

- Nigdy nie mierzyłam się z niczym aż tak trudnym.

Tak, może i brzmiałam jak żałosne dziecko. Ale wolałam o tym

myśleć jako o pokazywaniu swojej miękkiej strony.

- Max? - Moja mama stanęła w drzwiach, uśmiechając się.

Była ubrana elegancko i wyglądała ślicznie. Byłabym

szczęściarzem, gdybym wyrosła na taką kobietę jak ona. Co zgaduję

background image

byłoby dość utrudnione przez to że nie czuje się zbyt dziewczęco.

Spojrzałam w dół na moją bluzkę i jeansy. Mama wspaniałomyślnie

przywiozła mi ładną sukienkę, ale kiedy ją założyłam, poczułam się -

nie wiem. Odsłonięta? Jakbym się nie mogła ruszać albo walczyć.

Cóż, wszyscy mamy wady.

Przynajmniej moje ubrania były czyste. Co z tego że mój T - shirt

przedstawiał Bar Guero’s Taco w Texasie. Na to miałam narzucony

tradycyjnie, przyduży płaszcz - po co kongres miał się gapić na moje

skrzydła?

Tak, Kongres. Oto, moje życie w pigułce: Wielu złych ludzi

chciało mnie zabić, albo sprzedać, ale użyć do różnych złych celów, a

tu proszę, oto stałam ja, rozprawiająca o globalnym ociepleniu przed

Kongresem Stanów Zjednoczonych. Czasami życie płata figla.

- Okej, masz swoje notatki? - Brigid Dwyer przyszła i wygładziła

kilka zmarszczek mojego płaszcza, jakby to miało w czymś pomóc.

- Tak - Podniosłam plik papierów.

Brigid, Michael i inni naukowcy z Wendy K. pomogli mi ułożyć

przemówienie. Wszyscy z wyjątkiem Briana. On okazał się kolejnym

szpiegiem UD. Siedział w więzieniu. Zawsze był jeden - albo w tym

przypadku dwóch - w każdym towarzystwie.

- Myślę, że są gotowi - Powiedziała mama wskazując otwarte

drzwi. Mogłam usłyszeć podniesione głosy dochodzące ze środka i

zamarzyłam sobie żeby Kapitol nie miał dachu, żebym mogła uciec w

każdej chwili.

background image

- Oto Twoja misja - Powiedział Jeb uśmiechając się do mnie. -

Wypełniasz ją właśnie teraz, będąc tutaj.

Przytaknęłam, wzięłam głęboki wdech i rzuciłam ostatnie

spojrzenie na stado. Byli ustawieni w szeregu, czyściutcy, wyglądając

na lekko onieśmielonych i zdenerwowanych. Angela pomachała mi z

uśmiechem, a ja odmachałam.

Czas na przedstawienie.

Rozdział 71

MOJE RĘCE SIĘ TRZĘSŁY. Mikrofon naprzeciw mnie wydawał

się za duży, i bałam się, że jeśli podejdę za blisko to wyda ten

przenikliwy piszczący dźwięk. Szkoda, że nie mogłam nikogo pobić i

po prostu zwiać.

Oczyściłam gardło i spojrzałam na swoje przemówienie.

- Dziękuję za to, że mnie tu dziś państwo zaprosili - Powiedziałam

brzmiąc jak nie ja. - Jestem tutaj, aby pomówić o rzeczach, które

widziałam i których doświadczyłam. Jestem tu, ponieważ ludzie stali

się rasą potężniejsza niż kiedykolwiek. Zdobyliśmy księżyc. Nasze

zboża potrafią przetrwać choroby i zarazy. Możemy zatrzymać i

pobudzić do życia ludzkie serce. I udało nam się wyprodukować tyle

energii żeby oświetlić wszystko począwszy od żarówek poprzez domy

i budynki, do samolotów. Stworzyliśmy nowy rodzaj ludzi, takich jak

ja.

- Ale za to wszystko - Kontynuowałam - gatunek ludzki musi

jakoś zapłacić. Nikogo to nie ominie.

background image

Usłyszałam pokasływanie i szeptanie z tłumu. Spojrzałam na

swoje notatki, i wszystkie te małe czarne słowa zlały się w jedno. Nie

mogłam czytać tego dalej.

- Słuchajcie - Powiedziałam - Jest masa oficjalnych rzeczy, które

mogłabym zacytować albo wrzucić na ekran przy pomocy

PowerPointa. Ale to, co musicie wiedzieć, to, co świat musi wiedzieć,

to to, że niszczymy naszą planetę, w taki sposób, jakiego nikt sobie

wcześniej nie wyobrażał.

- Mówię o tym, ze widziałam większą część naszej planety,

jedynej planety, jaką mamy. Jest tyle pięknych i niesamowitych

rzeczy. Wodospady i góry, gorące źródła otoczone lodem i śniegiem

sięgającym tak daleko jak okiem sięgnąć. Piękne plaże z piaskiem

białym jak śnieg. Pola i wzgórza pełne kwiatów. Miejsca gdzie ocean

uderza o skaliste wybrzeża, tak jak to robi przez setki tysięcy lat.

- Widziałam również betonowe miasta bez ani grama zieleni. I

rzeki, których powierzchnia była zanieczyszczona ropą. Zwierzęta,

które giną teraz, w tym momencie. Niedawno, przeżyłam jeden z

najgorszych

huraganów,

jakie

kiedykolwiek

odnotowano.

Spowodowała go nieoczekiwana, drastyczna zmiana klimatu, którą

spowodowaliśmy… my. Ludzie.

Nagle przypomniałam sobie chwytliwą (irytującą) piosenkę, którą

słyszałam na okrągło w jednej z niedzielnych bajek – tej, która miała

uczyć dzieci o Konstytucji. Słowa przemowy, które były cytowane w

piosence same pojawiły się w mojej głowie.

background image

- Jesteśmy ludźmi Stanów Zjednoczonych, - Zaczęłam. - Naszym

celem jest stworzenie idealnej Unii, w której prawo, spokój i

możliwość obrony, które propagował generał

Welfare, są

codziennością. Naszym celem jest dbałośc o przestrzeganie Świętego

Prawa powstałego dla naszej ochrony, zapisanego na kartach

Konstytucji dla Stanów Zjednoczonych Ameryki. [Tekst brzmiał

trochę inaczej, ale po prostu nie dałem rady inaczej go przetłumaczyć

;c. Gomene dop. Tłumacza].

Na Sali zapadła cisza. Powiodłam wzrokiem po wszystkich tych

twarzach.

- Idealna Unia? Podczas kiedy ogromne firmy robią, co chcą,

komu chcą, a inni ludzie żyją w tunelach metra? Gdzie jest

sprawiedliwość? Dzieci w Ameryce codziennie chodzą do lóżka

głodne, podczas kiedy inni ludzie wydają po 140 dolarów na fryzjera.

Tak jak to robił generał Welfare? Czy generał Welfare zanieczyszczał

rzeki toksycznymi odpadami, zabijając wszelkie życie?

- Krajowy spokój? Spaliście kiedykolwiek w lesie, który właśnie

wycinają?

Dźwięk

pił

mechanicznych

prześladowałby

was

tygodniami. Święte Prawo? Tak, właśnie korzystam z jego części.

Wolność słowa, używam go po to aby powiedzieć wam, którzy tworzą

prawo, że ziemia na której stoicie, domy w których mieszkacie, dzieci

które tulicie na dobranoc, są w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Wzięłam głęboki wdech, który mnie trochę uspokoił. Stado stało

dookoła mnie, mama i Jeb stali z boku. Spojrzałam na mamę,

wyglądała na taką dumną. Miałam nadzieję, że Angela nie zmieniła

background image

się w rajskiego ptaka, a Kuks nie sprawia, że długopisy latają wokół

niej. I jeśli Bóg istnieje, to Gazik nie zamierza pokazać Kongresowi

swojej nowej umiejętności.

- Każdej minuty, każdego dnia, samochody produkują tony spalin.

Fabryki zanieczyszczają powietrze, wodę i ziemię toksynami.

Wycięliśmy miliony mil kwadratowych lasów, lasów deszczowych i

pól. Co oznacza stratę roślin i zwierząt, i podnosi ryzyko pożarów,

powodzi i zanieczyszczenia powietrza. Tylko przez to, co robimy na

co dzień, co tworzymy, podnosimy temperaturę całej atmosfery. A

mamy tylko jedną! Co zamierzacie zrobić, kiedy ją doszczętnie

zniszczymy? Czy damy radę wstrzymać oddech na wystarczająco

długo dopóki nie stworzymy nowej?

Nikt nie odpowiedział.

- Problem jest tutaj i teraz - Mówiłam dalej. - 9 z 10 najgorętszych

lat jakie zanotowaliśmy wydarzyły się za mojego życia. Mam 14 lat.

Więcej albo mniej. Zanotowano zmiany pogodowe na całym globie -

tornada, huragany, tajfuny, susze, pożary, tsunami.

- Ogrzewamy nasza planetę i topimy lodowce. Wystarczy, że

stopi się piętnaście procent, niezliczone rzeki i strumienie wyleją a

potem wyschną, przez co setki tysięcy ludzi umrze z głodu i

pragnienia. Poziom wody podniesie się z 4 stóp do może nawet 20.

Jak wiele z waszych ulubionych wakacyjnych miejsc zostanie zalane?

Chcecie oglądać Wieże Eiffel’a z kajaka? Macie jakieś domki

plażowe? Pocałujcie je na do widzenia. I to nie za 200 lat. Wkrótce.

Może nawet w tym życiu.

background image

Przełknęłam ślinę i zamarzyła mi się butelka wody albo kostka

lodu.

- Możemy odwrócić tą katastrofę, nawet, jeśli toniemy i myślimy,

że zrobiliśmy wszystko co można było, a spójrzmy prawdzie w oczy,

nie zrobiliśmy. Mały procent was wróci do domu i coś zrobi, ale

reszta ludzi to zignoruje, mając nadzieje, że umrą zanim zrobi się źle.

Ale są rzeczy, które mogą pomóc choć trochę. Które zrobią różnicę.

- Stany Zjednoczone mogłyby zaakceptować traktat Kioto. Prawie

każdy kraj oprócz nas i Australii to zrobiło. Jak możemy być tak

twardogłowi? Czekajcie - nie odpowiadajcie. Wiem, że nie mamy nie

wiadomo ile czasu.

- Generalnie, musimy zacząć zwracać więcej uwagi na to co

robimy,

co

kupujemy,

skąd

kupujemy.

Zacząć

używać

energooszczędnych żarówek. Gdyby każdy dom w Ameryce zastąpił

choć jedną żarówkę na energooszczędną, to byłoby jakby z ulic

zniknęło milion samochodów. Spójrzmy prawdzie w oczy, jak trudne

to jest? Mogę to policzyć, a nigdy nie byłam w szkole!

- Rozejrzyjcie się za innymi źródłami energii. Wiatr, woda,

energia słoneczna - co roku kompanie płacą biliony dolarów żeby

uniknąć odpadów. Co gdyby wzięli mały procent z tych pieniędzy i

kupili za to kilka wiatraków?

- Właśnie teraz, wszyscy patrząc na Amerykę widzą ogromnego,

twardogłowego, produkującego tony zanieczyszczeń potwora. A

Szwecja wygląda czysto i porządnie. Gdzie tu logika?

background image

- Czemu my nie możemy tacy być? Pokazać reszcie świata jak

dbać o środowisko? Czemu my ludzie nie możemy się bardziej

zaangażować i pomóc oczyścić nasze ziemie, wody i powietrze?

Czemu nie możemy wziąć pieniędzy przeznaczonych na tak głupie

cele jak wojny i użyć ich do lepszych celów?

- Jestem po prostu dzieckiem, i to nawet nie normalnym. Ale jeśli

ja mogę coś zrobić, to czemu nie wy? Macie zamiar czekać do

momentu, w którym woda podmyje wam nogi?

Skończyłam gwałtownie. Mówiąc prawdę, mogłabym mówić i

mówić. Mogłabym ich trzymać na tyłkach cały dzień podając kolejne

fakty. Ale miała nadzieje, że przynajmniej część tego co

powiedziałam zostaniem w głowach i da do myślenia.

To wszystko, co mogłam zrobić żeby ratować świat.

Epilog

JAK ŹLE MOŻE BYĆ?

- Weee, świetna szkoła w północnej Wirginii - Wymamrotał

Iggy. - Jak źle może być?

- Jestem pewna, że nic okropnego ani groźnego nie stanie nam się

podczas pobytu tutaj. - Powiedziałam brzmiąc na znacznie pewniejszą

siebie niż byłam.

Oto byliśmy w Akademi Ye Olde dla Mutantów i Innych Dzieci.

Chwilę po mojej wartej Oskara przemowie do Kongresu, mama

powiedziała ze jakieś ważne osobistości stworzyły dla nas szkołę.

background image

Właściwie wszyscy byliśmy gotowi żeby wrócić i zrelaksować się na

bezhuraganowej plaży przez jakiś czas, ale mama i Jeb poprosili nas

żebyśmy dali szkole szansę. Więc o to jesteśmy.

Była ceremonia z całym tym przecinaniem wstęgi, i kiedy

pojawiły się te wszystkie limuzyny pełne grubych ryb zdałam sobie

sprawę, że to była poważna akcja.

Plus, moja mama, przyrodnia siostra Ella, Jeb, i kilku naukowców

z Wendy K. byli tam, z rozpromienionymi twarzami. Nie wiem kto

założył ta szkołę (właściwie nazywana Szkoła Lerner dla

Utalentowanych Dzieci - myślałam że Lerner to jakiś idiom czy coś,

ale okazało się że Lerner to jakiś gość który wybulił masę kasy), i nie

wiem czemu ktoś kto nas zna myślał że zabawimy tu dłuższa chwilę,

ale hej! Starałam się!

Więc oto stoimy, moje stado, Angela z prawie zdrowym

ramieniem, całkowicie wypoczęta Akila (niestety ciągle ważyła 80

funtów, co sprawiało niesamowity problem żeby przenieść ten

sierściasty zadek kiedy gdzieś lecieliśmy), skrzydła Totala ciągle

rosły, a wczoraj udało mu się unieść przednie łapy na kilka cali.

Prawie zapomniałam o Antarktydzie - nie o tej zimnej części, ale

o tej w której byliśmy bezpieczni (oczywiście pomijając fakt że nas

porwano), i znaczenie pracy którą tam odwaliliśmy. Brakuje mi

pingwinów. A lampartów morskich? Nie tak bardzo.

Wszyscy byliśmy czyści. A wspominam o tym tylko, dlatego że to

coś nowego i innego. Aparaty błyskały wszędzie dookoła nas. Nasze

założenie - trzymaj się nisko i bądź anonimowy - poszło na spacer.

background image

Przeżyłam wspaniałe chwile z mamą i Ellą, i nie mówcie nikomu, ale

czułam ulgę, że Brigid zostaje na Antarktydzie a Kieł ze mną.

Zastanawiałam się, czy sprowadzili jakieś inne zmutowane dzieci,

które spotkałam w Szkole albo siedzibie Itexu. Zawsze było mi ich

szkoda. Wyglądały na samotne, jakby nie mieli własnego stada czy

rodziny, albo celu w życiu.

- A teraz, bez dalszego ociągania. Przedstawiam państwu Szkołę

Lerner’a dla Utalentowanych Dzieci! - Major tego małego miasteczka

wystąpił do przodu i przeciął wstęgę rozstawioną przed głównym

wejściem nienormalnie dużymi nożyczkami, które nie nadawały się

do niczego innego oprócz tego. Wstążka opadła na ziemię a wszyscy

zaczęli bić brawo i robić zdjęcia.

Max?

Przez chwilę nie zwracałam uwagi, po czym zdałam sobie sprawę,

że to był mój Głos, ten gadający w mojej głowie. (Zastanawiam się

czy to zdanie kiedykolwiek przestanie brzmieć tak dziwnie).

Co? Pomyślałam.

Wiem, że jesteś w środku czegoś ważnego, i nie lubię Ci

przerywać, ale mam dla Ciebie kolejną misję.

Huuuh? O czym Ty gadasz? Właśnie wykonałam swoją misję! I

prawie umarłam! Dziesiątki razy!

Max, Max, Max, powiedział głos w ten swój irytujący sposób.

Świat jeszcze nie jest uratowany, prawda? Masz robotę do zrobienia.

Teraz, wydostań się stamtąd, i podam Ci współrzędne miejsca, do

którego masz się udać.

background image

Cóż. Pakowałam się w nieznaną, pewnie trudną, raczej zabójcza

misję, nie wiedząc gdzie będę albo co będę robić, z dala od tego

nowego, lśniącego budynku szkoły, bez wątpienia pełnego

wypastowanych podłóg, czyściutkich ławek i Maców na każdym

kroku. Spróbujcie kiedyś powiedzieć że ja, Maximum Ride, migam

się od obowiązków.

- Chodźcie ludzie - powiedziałam do stada. - Musimy iść. Więcej

świata do uratowania. I całe to nauczanie musi poczekać.

Kuks popatrzyła z ulgą, a Gazik powiedział:

- Dzięki Bogu.

- Max? - Zapytała mama.

Uścisnęłam ją i dałam szybkiego całusa, tak samo Elli.

- Obowiązki wzywają. - Powiedziałam. - Dam Ci znać gdzie

jestem. Dziękuję za wszystko.

„Kocham cię” było jej jedyną odpowiedzią, ponieważ jest

najfajniejszą mamą na całym tym pokręconym świecie.

Wiele aparatów i kamer skierowało się na naszą szóstkę,

trzymającą Totala i Akile, która jak myślę była najcięższym

Malamutem świata, wzięło rozbieg, rozwinęło skrzydła i wzleciało w

niebo, tak po prostu.

Moje serce wypełniło się wolnością i czułam jakby miało mi się

wyrwać z piersi.

Dziękuję za dotrwanie do końca, mam nadzieje że tłumaczenie nie

było tak kiepskie i nie zgrzytałeś zębami co drugie słowo ;c


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Patterson James [Maximum Ride 01] Eksperyment 'Anioł' (rozdz 1 48)
Patterson James [Maximum Ride 01] Eksperyment Anioł (rozdz 1 33)
Patterson James Maximum Ride 03 Ratowanie świata i inne sporty ekstremalne
Patterson James Maximum Ride 02 Żegnaj szkoło, na zawsze 2
Patterson James Kobiecy Klub Zbrodni 04 Czwarty lipca 2
04 Niewygodna prawda o globalnym ociepleniu
Nadciąga wielkie ochłodzenie, EFEKT CIEPLARNIANY - GLOBALNE OCIEPLENIE
Nadciąga wielkie ochłodzenie, EFEKT CIEPLARNIANY - GLOBALNE OCIEPLENIE
Wielkie kłamstwo, EFEKT CIEPLARNIANY - GLOBALNE OCIEPLENIE
Globalne ocieplenie
jak wolne społeczenstwo mołoby rozwiązać problem globalnego ocieplenia
GLOBALNE OCIEPLENIE

więcej podobnych podstron