JAMES PATTERSON
MAXIMUM RIDE 04
OSTATNIE OSTRZEŻENIE
Prolog
Państwowy Las Windsor, w stanie Massachusetts
- Śśśśśś
Zbroje żołnierzy robiły dziwnie syczący hałas. Ale oprócz
niewielkiego dźwięku blach przesuwanych sprawnie i bez zarzutu nad
sobą, oddział był nienaturalnie spokojny przesuwając się przez las,
zbliżając do ofiary.
Cichy dźwięk spowodował, że kierujący zespołem spojrzał w dół
na ekran na nadgarstku. Duże czerwone litery przewijały się w
poprzek: ATAK ZA 12 sekund. . . 11. . . 10. . .
Kierownik zespołu wcisnął przycisk, a obraz na ekranie zmienił
się: wysoka, chuda dziewczyna z brudem rozmazanym na twarzy i
splątanymi brązowymi włosami, z piorunującym wyrazem twarzy.
CEL 1 został oznaczony jej twarzą.. . . 9. . . 8. . .
Jego ekran na nadgarstku zapiszczał ponownie, a obraz zmienił
się na ciemnowłosego, ciemnookiego, nachmurzonego chłopaka. CEL
2.
I tak dalej, obraz zmieniał się co pół minuty, kończąc wreszcie na
portrecie małego, brudnego czarnego psa, patrzącego w kamerę ze
zdziwieniem.
Kierownik zespołu nie rozumiał, dlaczego docelowe 7 było
zwierzęciem. Nie potrzebował tego rozumieć. Wszystko to co
wiedział to to, że cele te zostały wyznaczone do schwytania.. . . 3. . .
2. . . 1. . .
Lider wyemitował tak wysoki dźwięk, że tylko jego członkowie
zespołu mogli go usłyszeć. Skinął w stronę małej zniżonej kabiny,
którą otoczyli w lesie.
Idealnie zsynchronizowani, jak tylko potrafią być maszyny, ośmiu
członków zespołu niosących na ramionach osiem przenośnych
wyrzutni rakiet, celujących prosto w kabinę. Z awhoosh, osiem
dużych sieci wykonanych z plecionego Kevlaru wystrzeliło z armaty i
rozłożyło z geometryczną dokładnością w powietrzu, obejmujący
kabinę prawie w całości.
Kierownik zespołu uśmiechnął się triumfalnie.
"Łup został opanowany, Szanowny Panie," powiedział szef
zespołu monotonnie.
Duma nie była tolerowana w tej organizacji.
"Dlaczego tak mówisz?" TheUber - dyrektor zapytał jedwabistym
tonem.
"Kabina została zabezpieczona.”
"Nie. Nie do końca ", powiedział theUber-dyrektor, który był
czymś więcej niż ludzką głową przymocowaną za pomocą sztucznego
kręgosłupa na szeregu pól z pleksiglasu. Thebioengina kontrolowała
przepływ powietrza przez jego struny głosowe, co sprawiało że mógł
westchnąć, tak też zrobił. "Komin. Świetlik.”
Kierownik zespołu zmarszczył brwi. "Kominem nie sposób się
wspiąć", powiedział, opierając się na swojej wewnętrznej
encyklopedii. Przewijał szybko zdjęcia celu.
Nagle ważny szczegół zwróciło jego uwagę, a on zamarł.
W rogu jednej z fotografii, było widoczne wielkie, pierzaste
skrzydło. Przywódca zespołu wyśledził je, zrobił powiększenie tylko
na tej części obrazu. Skrzydła wydają się być związane z łupem.
Łup potrafił latać.
Zostawił drogę ewakuacyjną otwartą.
Zawiódł!
TheUber dyrektora zamknął oczy, wysyłając w myślach sygnał do
nanoprocesora wszczepionego w jego mózgu. Otworzył oczy w
chwili, gdy kierownik zespołu i jego oddział wyparowywał z
trzaskiem. Wszystko, co po nich pozostało, to gryzący w nos zapach
zwęglonego ciała i olej mechaniczny.
Rozdział 1
Kolejna część wielkiego obrazu
W INNYM LESIE. Nie powiem gdzie.
Dobra, nie trzeba być geniuszem, żeby wyobrazić sobie, że
pogrzeby są do kitu. Nawet jeżeli nie znaliście tej osoby, to wciąż jest
całkowicie smutne. Kiedy znaliście tę osobę, cóż, powiedzmy że to o
wiele gorsze niż złamane żebro. I kiedy dopiero co dowiedzieliście
się, że osoba ta była waszym przyrodnim bratem zanim umarł, to daje
zupełnie nowy poziom bólu.
Ari. Mój przyrodni brat. Mieliśmy tego samego „ojca’’ – Jeb
Batchelder, i możecie wierzyć w tamten cudzysłów wokół „ojca’’.
Najpierw poznałam Ari’ego jako słodkiego, małego dzieciaka,
który chodził za mną po całej Szkole, okropnym więzieniu
naukowym, gdzie się wychowałam. Potem uciekliśmy ze Szkoły, z
pomocą Jeba, i prawdę mówiąc już później nie poświęciłam mu ani
jednej myśli.
Potem został przemieniony w groteskowego pół-człowieka pół-
wilka, jego siedmioletnie uczucia krzywo wzmocnione wewnątrz jego
chemicznie zmodyfikowanego genetycznie mózgu. Został zmieniony
w potwora, i wysłali go po nas, z różnymi nieprzewidywalnymi,
makabrycznymi wynikami..
Następnie była ta walka w tunelach metra pod Manhattanem.
Grzmotnęłam jego głowę w pewien sposób, jego kark złamał się o
krawędź peronu…i nagle stał się martwy. Przez jakiś czas, w każdym
bądź razie.
W końcu, kiedy zrozumiałam że go zabiłam, różnego rodzaju
wilgotne emocje przykleiły się do mojego mózgu. Winy, szok, żal...
ale także ulga. Kiedy żył, usiłował nas zabić - mam na myśli stado. Ja
i moja wesoła banda mutantów dzieci ptaki. Tak więc jeżeli on był
martwy, to było o jednego wroga mniej polującego na moją rodzinę.
Wszystko jedno, czułam się okropnie, że zabiłam kogoś, nawet
przez przypadek. Jestem po prostu czuła, to dlatego, tak sądzę. Trudno
jest być czternastoletnią bezdomną z, tak, skrzydłami, bez posiadania
pęczku kilku wilgotnych emocji pływających w każdym miejscu.
Ari teraz nie żyje naprawdę. Nie zabiłam go tym razem, tak
myślę.
"Potrzebuję pożywienia." Total, nasz pies, węszył, ocierał się
wokół moich kostek tak, jakbym miała w jednej z nich snieckersa.
Mówiąc o wilgotnych emocjach.
Kuks wcisnęła się bliżej mnie i wzięła mnie za rękę. Jej druga
ręka znajdowała się na ustach. Jej duże brązowe oczy były pełne łez.
Żadne z nas nie jest dużym beksą, nawet sześcioletnia Angela czy
Gazik, który ma tylko osiem lat. Kuks ma jedenaście a Iggy, Kieł i ja
czternaście.
Technicznie rzecz biorąc, wszyscy jesteśmy jeszcze dziećmi. Ale
trzeba dużo, mówię dużo, aby każdy z nas zaczął płakać. Mieliśmy
złamane kości bez płaczu. Dziś jednak to było jak inne nastanie
potopu i Noe budował arkę. Gardło mnie bolało od powstrzymywania
łez, czułam, jakbym połknęła pięść z gliny.
Angela wystąpiła naprzód i delikatnie rzuciła garść brudu na
zwykłą drewnianą skrzynię w dole dużego otworu. Otwór, który
wymagał od nas wszystkich trzech godzin kopania.
"Pa, Ari," powiedziała. "Nie znałam Cię zbyt długo i nie lubiłam
Cię przez większość tego czasu. Ale lubiłam cię na końcu. Pomogłeś
nam. Uratowałeś nas. Będę tęsknić. I nie mam na myśli twoich kłów
ani nic." Jej niski głos załamał się i odwróciła się i zakopała swoją
twarz w mojej piersi. Pogładziłam jej włosy i przełknęłam ślinę.
Gazik był następny. On także pokropił brud na trumnie. "Przykro
mi z powodu tego, co ci robili," powiedział cicho. Jego kolczaste
włosy złapały smugę światła słonecznego i wydawało się, że oświetla
ten mały dół. "To nie twoja wina."
Rzuciłam krótkie spojrzenie w kierunku Jeb’a. Miał zaciśnięte
szczęki, oczy pełne bólu. Jego jedyny syn leżał w pudełku w ziemi.
Pomagał go tam umieścić.
Dzielnie, Kuks podeszła bliżej do grobu i rzuciła na nią jakiś
brud. Starała się mówić, ale zaczęła płakać. Przyciągnęłam ją do
siebie i zamknęłam w mocnym uścisku. Spojrzałam na Iggy’iego.
Jakby wyczuł, podniósł rękę i upuścił. "Nie mam nic do powiedzenia."
Jego głos był gruby.
Następna kolej była Kła, ale machnął mi, żebym szła. Total upadł
w szloch na moje buty, więc delikatnie odłączyłam go i podeszłam do
grobu. Miałam dwie cieplarniane lilie i upuściłam je na trumnę
mojego przyrodniego brata.
Jako przywódca stada, powinnam wygłosić mowę. Nie było
sposobu, aby podsumować to, co czułam. Zabiłam Ariego raz, a
potem patrzyłam jak ponownie umiera po tym, jak uratował mi życie.
Znałam go, gdy był małym, słodkim dzieckiem i znałam go jako
Eraser ciężki. Walczyłam z nim niemal na śmierć, a zakończyłam
wybierając go najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek będę
miała.
Nienawidziłam w nim wszystkiego, a potem okazało się, że
dzieliliśmy połowę naszego ludzkiego DNA. Nie znajdowałam na to
słów, a ja jestem królową słów. Nie miałam nic.
Kieł podszedł z tyłu i dotknął moich pleców. Spojrzałam na niego,
na jego ciemne oczy, z których nie mogłam nic wyczytać. Pokiwał
głową i jakoś tak pogłaskał moje włosy, a następnie przesunął się do
przodu i rzucił trochę ziemi na trumnę.
"No, Ari, przykro mi, że to się tak zakończyło", powiedział tak
cicho, żel ledwo go usłyszałam, nawet z moim supersłuchem. "Byłeś
porządnym małym dzieckiem, a potem stałeś się totalnym koszmarem.
Nie ufałem Ci - aż do samego końca. Nie znałem Cię za bardzo, nie
interesowałem też." Kieł przerwał i odgarnął niektóre zbyt długie
włosy z oczu. "Teraz, czuje się to jako największą tragedię spośród
wszystkiego ."
Dobra, to mnie dobiło. Pan Skała bywa w pełni uczuciowy?
Wyrażania uczuć? Łzy spłynęły mi po policzkach, zakryłam ręką usta,
starając się nie wydać żadnego dźwięku. Kuks otoczyła mnie
ramieniem, czułam drżenie moich ramion, Angela trzymała mnie
mocno. Wtedy każdy mnie trzymał, istny uścisk stadny, położyłam
głowę na ramieniu Kła i zapłakałam.
Rozdział 2
NIE MA ODPOCZYNKU dla grzeszników. Ale wiesz o tym.
Jak tylko uroczystość pogrzebowa się skończyła i Ari został
pochowany, Jeb powiedział:
- Musimy iść. - Jego twarz była blada i smutna. - Dr Martinez i ja
mówiliśmy ci o tej podróży do Waszyngtonu. Uważamy, że sprawą
kluczową jest, abyście uczestniczyli w tym spotkaniu.
Westchnął, nie patrząc na grób Ariego.
- Jeszcze raz, dlaczego to jest takie ważne? - spytałam, starając się
odwrócić uwagę od smutku. Nie takie proste. - Powiedziałeś coś na
temat rządu, blablabla?
Jeb zaczął wynurzać się z lasu. Ze mną na czele i Kłem
strzegącym tyły, poszliśmy za nim ostrożnie.
- Po wszystkim, co się wydarzyło w Niemczech - powiedział Jeb -
Skontaktowaliśmy
się
z
kilkoma
bardzo
ważnymi,
wyżej
postawionymi ludźmi w rządzie. Ludźmi, którzy rozumieją, którzy są
po naszej stronie.
Miałam ochotę zapytać: „Co to znaczy ‘po naszej stronie’,
kemosabe?”. Ale nie zrobiłam tego.
- Oni chcą się spotkać z Tobą. - ciągnął dalej. - Szczerze mówiąc,
to byliby ważni i cenni sojusznicy, którzy faktycznie mogliby
zaoferować ochronę i zasoby. Ale są bardzo praktyczni, muszą
zobaczyć cudowne dzieci na własne oczy. - Odwrócił się i obdarował
nas smutnym uśmiechem.
- Jeśli poprzez „cudowne dzieci” masz na myśli niewinne dzieci z
probówki, których DNA zostało siłą rozplątane i połączone z dwoma
procentami ptasiego genu, taa, myślę że to byłoby o nas. -
powiedziałam. - Bo to cud, że nie jesteśmy kompletnymi świrami w
pracy i mutancką klęską żywiołową.
Jeb skrzywił się i krótko skinął głową, akceptując swoją rolę w
naszym krótkim, trudnym życiu.
- Cóż, jak już mówiłem, oni chcą cię widzieć. I twoja mama - Dr.
Martinez - i ja, naprawdę zalecamy ci iść.
Doszliśmy do skraju lasu, a tam znajdowało się małe lądowisko,
wyskrobane w środku lasu jak rana. Elegancki, prywatny odrzutowiec
czekał tam, dwóch uzbrojonych agentów Secret Service stało na
schodach wejściowych.
Zatrzymałam się dziesięć jardów od odrzutowca, robiąc krótkie
rozpoznanie. Siła przyzwyczajenia. Nikt nie zaczął do nas strzelać.
Żadnych hord Erasers albo Latających Chłopców wyłaniających się z
lasów.
- Nie wiem. – powiedziałam, patrząc na odrzutowiec. - Czuję się
dziwnie tym, że nikt nie zarzuca mi czarnego kaptura na głowę.
Kieł parsknął obok mnie.
Jeb szedł na przedzie, ale teraz się odwrócił.
- Max, rozmawialiśmy o tym. Ten samolot naprawdę przeniesie
was do Waszyngtonu szybciej niż sami byście polecieli.
Jesteśmy młodymi pilotami? zapytacie. Dlaczego nie. Jeżeli jest
kilku nowych czytelników, zapraszamy! Ten mutant, o którym
wspominałam? Jesteśmy w 98 procentach ludźmi, a w dwóch
procentach ptakami. Mamy skrzydła; latamy. Czytaj dalej. Już
wkrótce dostaniesz wszystko.
- Taa - powiedziałam, ciągle odczuwając wątpliwości. Generalnie
chciałam obrócić się, biec i rzucić się w powietrze. Ten słodki pęd
wolności, uczucie moich silnych skrzydeł unoszących mnie z dala od
ziemi….
Zamiast tego, Jeb chciał mnie zapakować do tego małego
odrzutowca, jak sardynkę. Ponurą, opierzoną sardynkę.
- Max - powiedział Jeb bardziej miękko i automatycznie stanęłam
na baczność. - Nie ufasz mi?
Sześć par oczu stada zwróciło się do niego. Siedem, jeśli liczyć
Totala.
Psychicznie przejrzałam możliwe odpowiedzi:
1. Sardoniczny śmiech ( zawsze dobre ).
2. Wywrócić oczami i prychnąć w niewierze.
3. Sarkastyczne „ Chyba żartujesz”.
Każda z tych odpowiedzi wydawała się być w porządku. Ale
ostatnio trochę wydoroślałam. Mały zawód miłosny, trochę walki na
śmierć i życie, dowiedzenie się, kim byli moi prawdziwi rodzice - to
wszystko w wieku dziewczyny.
Więc spojrzałam na Jeba i powiedziałam:
- Nie. Ale ufam mojej mamie, a ona widocznie ufa Tobie. Więc,
trochę metalowa puszka z tego odrzutowca.
Szłam w kierunku samolotu, widząc w spojrzeniu Jeba ból i żal.
Czy kiedykolwiek będę w stanie wybaczyć mu wszystko, co haniebnie
uczynił mnie, stadu? Miał swoje powody: myślał, że pomaga, że to dla
większego dobra, myślał, że to pomoże mi w wykonaniu mojej misji.
Cóż, la-di-dah dla niego. Nie wybaczam tak łatwo.
I nigdy, przenigdy nie zapominam.
Rozdział 3
ODRZUTOWIEC NIE POSIADAŁ normalnych rzędów siedzeń.
W środku wyglądało to bardziej jak pokój. Było tutaj więcej agentów
Secret Service i, szczerze mówiąc, przyprawiali mnie o dreszcze –
mimo że wiedziałam iż byli tymi samymi ludźmi, którzy czasem
chronili prezydenta.
Ale jest coś w prostym, czarnym garniturze, okularach
przeciwsłonecznych i słuchawkach, co automatycznie przyprawia
mnie o nerwowość. Połącz to z nieuniknionym dudnieniem serca i
klaustrofobią, które pochodzą od zamknięcia w małej przestrzeni,
więc byłam w zasadzie gotowa by rozerwać każdego na strzępy, kto
by się do mnie odezwał.
Z drugiej strony, jeśli coś niebezpiecznego by się stało podczas
lotu, wiedziałam, że szóstka latających dzieci wyszłaby z tego bez
szwanku.
Zrobiłam szybki, 360 stopniowy rekonesans wnętrza samolotu.
Angela i Total zwinęli się razem na małej kanapie, spali. Gazik i Kieł
grali w pokera, używając żetonów zamiast groszy. Iggy rozwalił się na
leżaku, słuchając iPoda, którego podarowała mu moja mama.
- Jestem Kevin Okun, twój steward. Masz ochotę na sodę? –
bardzo przystojny mężczyzna trzymający napoje, stanął koło mojego
fotela.
Nie zaszkodzi, jeśli to zrobię, Kevinie Okunie.
- Uh, colę dietetyczną? Jedną, która nie została jeszcze otwarta.
Nie bądź zbyt ostrożna.
Wręczył mi zamkniętą puszkę i plastikowy kubek z lodem.
Naprzeciwko mnie, Kuks usiadła skwapliwie.
- Czy masz Barq’s? To piwo imbirowe. Piłam je w Nowym
Orleanie i jest bajeczne.
- Przykro mi - żadnego Barq’s. - powiedział Kevin Okun, nasz
steward.
- Ok. - powiedziała Kuks, rozczarowana. - A masz jakiegoś Jolta?
- Cóż, to ma w sobie dużo kofeiny. - powiedział.
Spojrzałam na Kuks.
- Ta, bo po tym wszystkim, przez co przeszliśmy, martwimy się o
twoje spożycie kofeiny.
Wyszczerzyła zęby, jej gładka, ciemna twarz rozpogodziła się.
Steward postawił drinka na malutkim stoliku pomiędzy mną a
Kuks.
- Dziękuję. - powiedziała Kuks.
Steward skierował się z powrotem do kuchni, a Kuks sięgnęła po
puszkę. Kiedy jej ręka znajdowała się jeszcze kilka cali od napoju,
puszka przesunęła się prosto w stronę jej palców, chwyciła ją.
Natychmiast spojrzałyśmy na siebie.
- Samolot się przechylił. - powiedziała.
- Ta, oczywiście. - zgodziłam się. - Ale…tylko zobaczmy, tylko
dla naszej własnej rozrywki, niech…
Wzięłam od niej puszkę i postawiłam z powrotem na stoliku.
Sięgnęłam po nią. Pozostała na miejscu. Kuks sięgnęła po nią.
Przesunęła się do niej.
Nasze oczy szeroko otwarte, patrzyłyśmy się na siebie.
- Samolot znowu się przechylił. - powiedziała Kuks.
- Hm. - powiedziałam. Wzięłam puszkę i ustawiłam ja po innej
stronie. Puszka przesunęła się ku niej.
- Jestem magnetyczna. - wyszeptała, na wpół przestraszona i
przerażona.
- Mam nadzieję, że nie zaczniesz się przyklejać do lodówki i
takich tam. - powiedziałam z niedowierzaniem.
Kieł klapnął obok mnie, a Gazik dołączył do nas wciskając się
obok Kuks.
- Co się dzieje? - spytał Kieł.
- Jestem Magnetyczną Dziewczyną! - powiedziała Kuks, godząc
się już z jej nowymi umiejętnościami.
Z podniesionymi brwiami Kieł wziął do ręki metalowe pióro i
przytrzymał go naprzeciw ramienia Kuks. Puścił je, a ten spadł na
podłogę.
Kuks zmarszczyła brwi. Potem sięgnęła po pióro, a to poleciało
prosto w jej rękę z odległości kilku cali.
Gazik wydał niski gwizd.
- Jesteś czymś w rodzaju magnesu. Super!
- Nie, to nie to. - powiedział cicho Kieł. - Potrafisz przyciągnąć
metal - może tylko wtedy, gdy tego chcesz.
Cóż. Reszta lotu minęła nam na zabawie z Kuks i jej nowo
odkrytymi, dziwacznymi zdolnościami. Kiedy zbliżyliśmy się do DC,
Jeb przyszedł dać nam dziesięć minut przygotowania. Jeden rzut oka
na nasze twarze i jego oczy się zwęziły.
- Co się dzieje? - To był taki sam ojcowski, poważny ton, którego
użył lata temu, kiedy byliśmy tylko my i on w naszym sekretnym
domu w górach Kolorado. Zrobił dokładnie taką samą minę jak tego
dnia, kiedy znalazł żaby w toalecie. Pamiętam to tak wyraźnie, ale
wydawało się trzy okresy życia temu.
Zanim mogłam powiedzieć „ Nic”, Kuks wygadała się.
- Mogę sprawić, że metal do mnie przychodzi!
Jeb usiadł, a Kuks zademonstrowała.
- Nie wiem, dlaczego potrafisz to robić. - powiedział powoli. - Z
tego, co wiem nigdy nie było tego w programie. - Rozejrzał się na nas
wszystkich. - Możliwe…. możliwe, że wy ludziska zaczęliście się
mutować we własnym zakresie.
Rozdział 4
Czytasz blog Kła. Witaj!
Jesteś gościem numer: 4792
Niezależnie od tego, co mówi powyższy licznik, twój aktualny
numer jest w rzeczywistości o wiele wyższy. Nasz licznik jest
zepsuty, a my zaczęliśmy w końcu działać. Ale znowu zaczynamy od
zera. W każdym bądź razie, dzięki za wizytę.
Wszystko z nami w porządku, ale właśnie pochowaliśmy
przyjaciela. Wiem, że niektórzy z was tam, stracili kogoś bliskiego,
teraz rozumiem trochę jak to jest. Ten chłopak, który umarł - znałem
go przez długi czas, ale nie za dobrze, i przez ostatnie sześć miesięcy
nienawidziłem jego odwagi. A potem nagle przestałem. I wtedy
umarł.
Dla mnie, trudniejsze od jego utraty było patrzenie, jak wpłynęło
to na ludzi wokół mnie. Jedna rzecz, której nie mogę znieść to, kiedy
Max i inni są w bólu albo zdenerwowani. Nie zdenerwowani w sensie
gniewu czy wściekłości, bo Bóg wie, że jeśli to by mi się przytrafiło
byłbym w pełni szczęśliwy. Ale zdenerwowani, w postaci płaczu,
smutku, żalu, takich rzeczy.
Nienawidzę tego. To mnie zabija. Wiem ile trzeba, by sprawić,
aby te dzieciaki zaczęły płakać, by Max zaczęła płakać, i nienawidzę
tego, przez co musieli przechodzić.
Ale zostawmy te wszystkie emo rzeczy. Końcowy wynik to:
Wszyscy jesteśmy cali. Wszyscy żyjemy. Jestem szczęśliwy, że jest
nas szóstka. Oni mają dla mnie znaczenie. Nawet wtedy, gdy Max jest
uparta, upartą dyktatorką idiotką, ciągle jest tą jedyną, którą chcę u
mego boku. Chociaż czuję, że dostaję wrzodów i siwych włosów z
powodu jej postępowania.
Tak czy inaczej! Jesteśmy w drodze na nasze tajemnicze
spotkanie z kilkoma ściśle tajnymi grubymi rybami, ooh. Taa, walka
na śmierć i życie jednego dnia, picie zimnych napojów w małym
prywatnym odrzutowcu kolejnego. To wystarczy, aby przyprawić
każdego o schizę.
W tej chwili nie mam zbyt wiele więcej do powiedzenia, więc
będę odpowiadał na niektóre pytania wysłane od was.
* * *
Dylan z Omaha pisze:
To takie super, że potraficie latać. Czy macie jeszcze jakieś inne
super moce?
Cóż, Dylan, mamy. Iggy jest świetnym księgowym tak długo, jak
ktoś czyta mu numery. A Gazik potrafi ubijać ciasto z cytrynowych
bez, jak nikt inny w tym biznesie.
Nie, serio, możemy posiadać kilka dodatkowych sztuczek poza
skrzydłami, ale nie powiemy ci o nich ani nikomu innemu. Im więcej
ludzie o nas wiedzą, tym więcej wymyślają sposobów do nabijania się
z nas. Kapujesz? Nic osobistego.
- Kieł
Sweetmarie420 z Gainesville pisze:
Kiedy chcecie dorosnąć, odpocząć lub mieć dzieci?
Przy odrobinie szczęścia w ogóle, ja wcale nie chcę. Nie mam
pewności, co do Max, Kuks i Angeli. W najbliższym czasie, nie chcę
się tego dowiadywać.
- Kieł
Zeroland z Tupelo pisze:
Chciałbym być przy tej twojej dużej bitwie, człowieku. To takie
fantastyczne!!!
Dzieciaku, potrzebujesz innej definicji dla "fantastyczny". Nie
chciałbyś być gdziekolwiek w pobliżu jednej z naszych bitew. Nawet
ja nie chcę być blisko naszych bitw. Niestety, źli idioci zwykle nie
pozostawiają mi wyboru.
- Kieł
MelysaB z Boulder pisze:
Wiem, że musisz się czasami ukrywać. Jestem przewodnikiem w
górach Colorado w pobliżu Boulder, i mogę pomóc ci znaleźć dobrą
kryjówkę.
Dzięki, MelysaB. Kochamy góry Kolorado. I nigdy nie
skorzystamy z twojej oferty. Jeśli jesteś jednym z Nich, to jest to
pułapka. Jeśli nie jesteś jednym z Nich, to robienie czegokolwiek dla
nas wpakuje cię w kłopoty. Tak czy inaczej dzięki.
- Kieł
Dobra, muszę iść. Cześć.
- Kieł
Rozdział 5
MINĘŁO DOPIERO kilka dni odkąd ostatni raz widziałam Dr.
Martinez - znana także jako mama - ale wspaniale było widzieć ją
ponownie.
Ella, moja przyrodnia siostra, wróciła do domu w Arizonie, ale
mama przyszła do DC, aby być z nami na naszym ważnym spotkaniu.
Przytulałyśmy się przez długi czas, potem przytulała resztę stada,
którzy ją pochłonęli. Total zakaszlał znacząco u jej stóp, a ona
pochyliła się i także go przytuliła.
Mama i Jeb zabrali nas do bezpiecznego domu, gdzie mogliśmy
odpocząć przed spotkaniem. Dla nas, słowa bezpieczny dom ma mniej
więcej tyle znaczenia, co duża krewetka. Żaden dom nigdy nie będzie
wystarczająco bezpieczny. Może gdyby to był Mars i widzielibyśmy
rakiety nadlatujące z odległości tysiąca mil…
Po wspaniałym, gorącym prysznicu miałam na sobie czyste
ubrania i nieposkręcane włosy. Robiły się coraz dłuższe po obcięciu
na prawie krótko w Nowym Jorku, miesiące temu. Spojrzałam na
siebie w lustrze i, premia, nie widziałam żadnego Erasera patrzącego
na mnie moimi oczami. Tak się działo kilka razy w przeszłości,
całkowicie mnie wkurzając.
I już nie wyglądałam na małe dziecko. Wyglądałam doroślej, jak
nastolatka.
- Co ty tam robisz, woskujesz swoje wąsy? - krzyknął Iggy, waląc
w drzwi łazienki.
Otworzyłam szarpnięciem drzwi i pchnęłam go do tyłu tak
mocno, że wprawiłam go w osłupienie.
- Nie mam wąsów, idioto!
Iggy zachichotał i uniósł rękę w obronie, w razie gdybym chciała
go uderzyć.
- I wiesz co? - dodałam. - Ty też nie masz żadnych. No, może za
kilka lat. Zawsze możesz mieć nadzieję.
Zostawiłam go w korytarzu, niespokojnie dotykającego swojej
górnej wargi. W salonie siedziała reszta stada i wyglądała nieswojo i
nienaturalnie czysto. Jak tylko się pojawiłam, Total podbiegł do mnie,
jego sierść błyszczała.
- Zostałem wykąpany! - zrzędził.
- Wyglądasz uroczo. - powiedziałam z kamienną twarzą.
Pogłaskałam go po plecach. - Cały jesteś puszysty i miękki. -
Zostawiłam go, kiedy podejmował decyzję czy mu to pochlebia czy
przeraża.
Kieł stał przy frontowym oknie, patrząc na zewnątrz, zza kurtyny
prywatności.
- Coś się tam dzieje? - zapytałam.
Spojrzał na mnie, potrząsnął głową, potem rzucił dłuższe
spojrzenie.
- Co się stało z twoją opalenizną?
- To był brud.
Uśmiechnął się, jednym z rzadkich uśmiechów, które sprawiają,
że świat wiruje trochę szybciej. Jakby nie wiedział co robi, sięgnął i
dotknął moich włosów, które leżały mi na ramionach.
- Wyglądasz… jak dziewczyna. - w jego głosie zawarte było
speszenie.
- Jest do tego powód - powiedziałam poważnie.
- Nie, mam na myśli jak prawdziwa… - wyglądał jakby się
zatrzasnął, potrząsnął głową i z powrotem spojrzał w okno.
Skrzyżowałam ramiona.
- Jak prawdziwa co? - Uważaj gdzie stąpasz, Kieł pomyślałam
albo cię zmiażdżę.
Podczas gdy się wahał, podeszła Kuks.
- Ohh Max, wyglądasz wspaniale! - powiedziała, podziwiając
moje ubranie. - Ten top jest odjazdowy! Wyglądasz jakbyś miała
przynajmniej szesnaście lat!
- Dzięki. - mruknęłam, czując się zawstydzona.
Ponieważ mój strój jest zwykle starożytny i zazwyczaj mam
poplamioną krwią koszulkę i dżinsy, zgaduję, że wyglądałam trochę
inaczej. Dobra, Max.
Zamrugałam oczami, kiedy usłyszałam Głos w mojej głowie.
To spotkanie jest bardzo ważne, żaden podejrzany biznes. Po
prostu pamiętaj o swojej misji, zachowaj otwarty umysł i wysłuchaj
tego, co mają do powiedzenia.
Ta, cokolwiek, Jeb. pomyślałam. Uratuj świat, ble, ble, ble .
Możesz już iść.
Nie jestem Jeb. Powiedział Głos. Myliłaś się, co do tego.
Hę? Pomyślałam obojętnie.
Masz część obrazu, Max, powiedział Głos. Nie cały obraz.
Czasami, kiedy jesteś najbardziej pewna, to wtedy wszystko to, co
wiesz jest błędne.
O Boże, nie znowu. Chciałam krzyczeć. Całe moje życie miało
dwa kroki do przodu i krok w tył. Czy kiedykolwiek po prostu pójdę
naprzód?
Robisz postępy zapewnił mnie Głos. Jesteś kilka kroków do
przodu.
Właśnie wtedy Jeb wszedł do pokoju. Zacierał ręce, jakby były
zimne.
- Czas na nas, dzieci.
Rozdział 6
WSZYSCY WIDZIELIŚCIE Kapitol w Waszyngtonie DC, np. na
pocztówkach, prawda? To ten duży, biały z kopułą na szczycie, który
nie jest Białym Domem. W każdym razie, jest gigantem.
Przyjechaliśmy w naszych czarnych limuzynach, czując się jak
gwiazdy. Wewnątrz zostaliśmy poprowadzeni przez szereg korytarzy i
schodów, aż znaleźliśmy się w wielkiej sali konferencyjnej z pięknym
widokiem na jakieś ogrody.
W sali konferencyjnej około dwudziestu osób siedziało wokół
dużego, drewnianego stołu. Niektóre z tych osób były ubrane w
mundury wojskowe. Wszyscy usiedli i obrócili się by patrzeć się na
nas jak wchodziliśmy, otoczeni przez agentów Secret Service.
Nie wiedziałam nawet czy chciałam trzymać czyjąś rękę, dopóki
mama splotła swoje palce z moimi i je uścisnęła. Nagle wszystko
wydawało się lepsze.
- Witajcie. Dziękujemy za przybycie. - Wysoki mężczyzna w
zielonym mundurze wyszedł naprzód i uroczyście potrząsnął rękę
Jeba, potem mamy, a następnie każdemu z nas dzieciaków.
- Proszę, usiądźcie. Macie ochotę na coś do picia? Mamy kawę,
herbatę,
napoje
gazowane,
zimną
wodę…Oh,
widzę,
że
przyprowadziliście ze sobą swojego psa. Słodki, mały Scottie. -
Uśmiechnął się niepewnie, jakby zastanawiając się, dlaczego ktoś
wpuścił zwierzę do budynku.
Zagryzłam wargę, zastanawiając się, czy Total się wygada. Ale
nie. Po prostu kipiał cicho i skoczył na swoje krzesło przy Angeli.
Następna godzina była jak „ To jest wasze życie, mutancie dzieci
ptaki!”. Nie mieli żadnych zdjęć albo filmów z okresu, kiedy byliśmy
mali i mieszkaliśmy w klatkach dla psów w Szkole. Ale ostatnie sześć
miesięcy było przyzwoicie udokumentowane.
Mieli filmy jak lataliśmy bardzo wysoko, i materiał z różnych
walk z ludźmi, Erasersami i najnowsze haniebne wcielenie wrogów,
Latających Chłopców. Były pewne materiały z nami, po prostu, kiedy
chłodziliśmy się w domu Anne Walker w północnej Wirginii.
Znowu przyprawiło mnie to o napięcie i złość.
Ostatnie, około trzy minuty były lekko wzburzonym, ziarnistym
filmem, który został nakręcony wewnątrz Itex’u, malowniczej centrali
w Niemczech. Pokazało mnie walczącą z Omegą, jak chłopak żałośnie
przegrał. Pokazało bunt, który rozpoczęły niektóre z klonów i
wściekły tłum dzieci przebijających się przez ściany zamku.
Pokazało śmierć Ariego.
Film zatrzymał się, a przyciemnione światła rozbłysły. Rolety
automatycznie się podniosły, ponownie odsłaniając duże okna.
Teraz byłam w zupełnie kiepskim nastroju. Było wystarczająco
źle, że cała byłam ubrana jak jakiś modny palant, ale w końcu udało
mi się nie myśleć o Arim przez jakieś pięć minut, a potem znowu
musiałam patrzeć jak on umiera. Zerknęłam na Jeba, który był biały
na twarzy, w ręce zaciskał mocno długopis, gdy patrzył na stół.
- Wasza szóstka jest najbardziej imponująca. - Kobieta w
dopasowanej szarej spódnicy i marynarce, wstała i poczęstowała się
szklanką wody.
Uśmiechnęła się do nas, ale był to uśmiech, który nie obejmował
jej oczu.
- Poprosiliśmy was o przybycie, ponieważ jesteśmy bardzo
zainteresowani waszą przyszłością - powiedział starszy pan. - My -
konkretnie, rząd amerykański - jeszcze do niedawna nie wiedzieliśmy
o waszym istnieniu. Teraz, gdy wiemy, chcemy was chronić a także
zbadać czy możemy być użyteczni dla siebie nawzajem.
Z pewnością wyłożyli swoje karty na stół. Zwykle było dużo
bełkotu o tym, jak wyjątkowi i niepowtarzalni byliśmy itp., ale to, o
co im tak naprawdę chodziło to: Czy możemy wam nakazać robić to,
co zechcemy?
Do tej pory odpowiedź zawsze brzmiała „Nie!”
Mężczyzna zatrzymał się, patrząc na nas jedno po drugim, jakby
czekając na odpowiedź. Nie dostał.
- Jedynym sposobem, w którym my możemy być przydatni dla
was byłoby, naszym zdaniem, stworzenie szkoły, miejsca, gdzie
moglibyście żyć bezpiecznie.
Młoda blondynka mówiła do nas, ale najwidoczniej jej słowa były
skierowane do Jeba i mojej mamy. Jakby to oni podejmowali za nas
decyzje czy coś.
- Jesteście bardzo utalentowani na przetrwanie, ale istnieją w
waszej edukacji poważne luki. Możemy wypełnić te luki, pomóc
zrealizować wasz cały potencjał.
Znowu nastąpiła przerwa, jakby ludzie z rządu czekali aż
zaczniemy skakać z podniecenia na myśl o pójściu do szkoły. Szkoła
była, oczywiście, niefortunnym doborem słów w tej części.
- W jakim celu? - Mój głos był czysty, nie niezdecydowany.
- Słucham? - Młodsza kobieta spojrzała na mnie.
- Co byście z tego mieli? - zapytałam - Poza samą radością
pomocy w spełnieniu nam naszych możliwości.
- Szczerze, to mamy zamiar was uczyć - powiedział wysoki,
chudy mężczyzna, który, nie żartuję, wyglądał jak Bill Nye z Science
Guy. - Jesteście czymś, czego nigdy wcześniej nie widzieliśmy.
Pomysł, że ludzkie dzieci mogą w latać w rzeczywistości jest
fantastyczny. Dopóki jesteście w szkole, możemy was uczyć,
zrozumieć zmiany fizyczne, które pozwalają wam na lot.
- W jakim celu? - zapytałam ponownie. - Abyście mogli zrobić
więcej takich jak my?
Mężczyzna wyglądał na autentycznie zaskoczonego.
- Nie - powiedział. - Po prostu żeby… zrozumieć.
Stwierdziłam, że go lubię. Szkoda, że był jednym z Nich.
- Dobra, mówisz, że będziecie nas uczyć - powiedziałam miło. -
Jakoś chcecie nam wmówić, że to nie będzie dla nas kompletnym
koszmarem, kiedy podłączycie nas do czujników, gdy będziemy
biegać na bieżni lub będziecie trzymać nas w tunelach z wiatrem i
będziecie nagrywać nas w czasie lotu. I co dalej?
Cisza.
Rozdział 7
STARSZY MĘŻCZYZNA z generalskimi gwiazdkami na
kołnierzyku mówił, jako następny.
- Co masz na myśli?
- Mam na myśli, co jeszcze? - powiedziałam. - Uczycie nas;
jesteście zadowoleni z powodu pomagania nam z całym tym
potencjałem, który mamy, leżącym w pobliżu. Czego jeszcze od nas
chcecie?
Niebieskie oczy generała były zimne i inteligentne w rumianej,
dziadkowej twarzy.
- Co sprawia że myślisz, że jest coś jeszcze? - zapytał.
- Em, bo nie jestem skończoną kretynką? - zaproponowałam. -
Ponieważ żaden dorosły nigdy nie był całkowicie z nami
uporządkowany? Bo nie wierzę, nawet przez sekundę, w tą całą
historię. Nie wierzyłam choćby przez sekundę, że wszystko, czego
chcecie to nas uczyć. Wy wiecie i ja wiem, że w tych sztywnych
rękawach macie ukryte motywy. Pytanie tylko, kiedy macie zamiar
nam pokazać, jakie to motywy?
Ludzie z rządku wydawali się być zaskoczeni. To było smutne,
jak powszechny dorosły wydawał się zaskoczony, kiedy dzieci nie
były całkowicie ślepe. Mam na myśli, z jakimi dziećmi mieli do
czynienia?
Czekałam minutę, podczas gdy oni się przegrupowywali. Moja
mama uścisnęła mi rękę pod stołem. Jedno po drugim szybko
spotkałam oczy stada: Kła były czujne, Iggi’ego były zwrócone
bezpośrednio na mnie, Kuks były szeroko otwarte i pełne zaufania.
Gazika były przepełnione psotą i miałam chwilę obawy, zanim zdałam
sobie sprawę, że prawdopodobnie nie mógł podkraść żadnych
materiałów wybuchowych do tego budynku.
Angela patrzała na mnie spokojnie i teraz podarowała mi trochę
uśmiechu. Total położył łapy na stole i pił głośno ze szklanki z wodą.
Ludzie patrzeli na niego przerażeni, a ja prawie pękłam ze śmiechu.
- Jakieś inne pytania? - zapytałam, decydując, że nadszedł czas,
by zakończyć to przedstawienie.
- Dlaczego nie chcesz naszej ochrony? - zapytała kobieta,
wyglądała na naprawdę wprawioną w zakłopotanie. Domyślam się, że
nie pracowała tam zbyt długo.
- Bo to powiązane jest z ceną, ze sznurami - wyjaśniłam. - Cena
jest zbyt wysoka, a sznury są zbyt ciasne.
- Jesteście dziećmi - powiedział mężczyzna w średnim wieku,
ubrany w niebieski garnitur. - Nie chcecie mieć domu, rodziny?
- Z, na przykład, wzmocnionymi witaminami zbóż i telewizją
edukacyjną? - zapytałam, moje oczy były szeroko otwarte. Mój głos
stwardniał. - Nie zaoferowaliście nam domu ani rodziny.
Zaoferowaliście nam szkołę, gdzie moglibyśmy być kształceni.
Następne pytanie.
- Byłoby patriotyczne z waszej strony, gdybyście pomogli
swojemu kraju - powiedziała sztywno blond kobieta.
- I byłoby miło, gdyby Wielkanocny Zajączek istniał naprawdę. -
odpowiedziałam. - Ale to ciekawe, że przeszliście z pragnienia
kształcenia nas do potrzebowania nas do pomocy naszemu krajowi.
Następne pytanie.
Kobieta zaczerwieniła się i zobaczyłam, jak kilku kolegów patrzy
na nią jakby zawiodła.
- Szczerze mówiąc, uważamy was za krajowy zasób - powiedziała
kobieta w mundurze. - Skarb narodowy, jeśli wolicie. - posłała
nieprzekonujący uśmiech. - To jak Deklaracja Niepodległości.
Westchnęłam.
- Która jest przechowywana w zamkniętej gablocie pod kluczem,
z uzbrojonymi strażnikami. Nie, dzięki. Ktoś jeszcze?
Generał z chłodnymi oczami ponownie się odezwał.
- Faktem jest, że jesteście nieletni i zgodnie z prawem państwa
musicie być pod nadzorem osoby dorosłej i opieki. Oferujemy wam
taką opiekę z wieloma innymi przywilejami i korzyściami. Mogło być
wiele mniej atrakcyjnych opcji. - Usiadł z powrotem, wyglądając na
zadowolonego z siebie jakby właśnie zmiażdżył przeciwnika przy
Battleship.
Zamrugałam i rozejrzałam się po pokoju z niedowierzaniem.
- Żartujesz - powiedziałam - Uciekliśmy z więzienia o
zaostrzonym rygorze, przeżyliśmy psychiczne i fizyczne tortury,
żyliśmy sami przez lata, załatwiliśmy tony dorosłych mądrali
wyglądających jak głupcy bez najmniejszego wysiłku, jedliśmy
skoczki egipskie bez żadnych sosów do befsztyka. A ty i mówisz nam,
że jesteśmy nieletni i musimy mieć strażników?
Potrzasnęłam głową, patrząc się na niego.
- Posłuchaj, kolego, wychowywałam się w cholernej, psiej klatce.
Widziałam potworne mutacje ludzi w niepełnym wymiarze
umierających z wyszarpniętymi jelitami. Miałam ludzi, mutanty,
roboty próbujący mnie zabić 24/7 odkąd pamiętam i myślisz, że
poddam się prawu państwowemu? Jesteś kopnięty?
Mój głos podnosił się miarowo i wypełniał pokój. Każdy był
nieruchomy i milczał. Wreszcie facet, który pierwszy nas powitał
odchrząknął niewygodnie.
- Cóż, być może powinniśmy zrobić sobie przerwę i spotkać się
ponownie jutro. - To było tak, jakby ktoś patrząc na pole bitwy i
straszne rany powiedział: Połóżmy bandaż na tą rzecz, załatajmy to
natychmiast!
Jak tylko znaleźliśmy się z powrotem w limuzynie, mama
poklepała moją rękę i powiedziała pogodnie:
- Rany, poszło dobrze! - a ja parsknęłam.
Potem wszyscy zaczęliśmy się śmiać, a ja pragnęłam zostać tak na
zawsze: wszyscy razem i roześmiani. Oczywiście, nie mogliśmy.
Rozdział 8
TEGO WIECZORU POSTANOWILIŚMY zamówić pizzę jak
normalni ludzie. Mama miała menu z miejscowego lokalu i każdy z
nas dzieciaków, mógł zamówić własną, dużą pizzę. Nigdy nie
przywyknę do tego, że mam wystarczająco dużo jedzenia niż na dzień
lub dwa. To nie potrwa długo, więc postanowiłam się tym cieszyć
dopóki mogłam.
- Więc, ta cała kontrola rządu na mnie nie działa - powiedziałam,
gdy czekaliśmy na pojawienie się dostawcy.
Moja mama spojrzała na mnie.
- Będę czuć się lepiej, jeśli byłabyś w jakiś sposób chroniona -
powiedziała.
Widzicie? Takiego rodzaju jest mamą. Nie rozkazuje mi czegoś
wykonać, nie próbuje mnie przygnieść. Tak długo, jak nie kładę
skarpetek gdzie popadnie, jestem złota.
- Ich ochrona nigdy nie przetrwa.- powiedział Gazik. - Zmieni się
w coś jeszcze. Jak pułapka albo koszmar czy eksperyment. Czy
pamiętałem, żeby zamówić z dodatkowym ananasem?
Reszta stada skinęła głową.
- Nie chcę chodzić do szkoły - powiedziała Kuks, odciągając
swoją uwagę od telewizji.- Chyba że jest jak szkoła mody lub szkoła
muzyczna, np. jak być gwiazdą rocka. Ale lekcje matematyki, na co
dzień? I ortografii? Ble.
- Nie sądzę, żeby ci ludzie naprawdę wiedzieli, czego chcą. -
powiedziała Angela w zamyśleniu.
- Czy pamiętaliśmy, aby wziąć pieczywo czosnkowe? - zapytał
Total, a my wszyscy ponownie skinęliśmy głowami.
- Ale nie wychwyciłaś całkowitego zła? - zapytałam Angelę.
Mając sześcioletniego czytelnika w myślach przydaje się.
- Nie - powiedziała Angela, głaszcząc plecy Totala. - Czuję
tajemnice i zamieszanie. Ale żadnych rzeczy jak szalonych
naukowców.
- Coś nowego i innego - powiedział Iggy.
- Ktoś chce lemoniadę? - zapytał Jeb, wyciągając kartonik.
- Ja. - Gazik podał mu kubek, a Iggy powiedział:
- Nie, niebieski jest mój.
Gazik podsunął mu jego niebieski kubek, a następnie spojrzał w
górę jak wszyscy, zdając sobie sprawę, że nikt nie wspomniał o
kolorze kubka. Iggy wziął kubek i pił, wydając się nie zauważyć
niczego dziwnego.
- Który niebieski kubek, Ig? - spytałam mimochodem. - Jasny czy
ciemny?
- Jasny - powiedział.
Wszyscy milczeliśmy, a następnie Iggy zmarszczył brwi.
- Hę. Czy powiedzieliście mi, jakie kolory miały kubki?
- Nie - powiedziałam cicho.
Wpatrywał się w stół, a potem potrząsnął głową.
- Nadal jestem… ja wciąż nie widzę. Żadnych wizji. Nic. -
Wyciągnął rękę, przesuwając ją powoli, aż poczuł swój kubek. - Ale
ten kubek jest niebieski.
Gazik pchnął inny.
- A jaki jest ten?
Iggy dotknął go, a potem zamknął dłonie wokół niego.
- Żółty?
- Tak - powiedział Kieł. - A co z tym? - Włożył w rękę Iggi’ego
menu pizzy. - Jakiego koloru to jest?
- Zielone? - Iggy zapytał. - Czuję to, jako zielone.
Nikt nic nie mówił przez chwilę trawiąc te nowe informacje.
Pamiętam, co Jeb powiedział o tym, jak możemy mutować się we
własnym zakresie, bez planowania.
Kuks wydawała się myśleć to samo. Nieśmiało wyciągnęła rękę a
gdy dzieliło ją kilka centymetrów od jej widelca, ten poleciał w jej
kierunku
- Znowu bawiliście się w toksycznych odpadach? - zapytał
poważnie Kieł, kładąc ręce na biodrach.
Kuks zachichotała.
- Nie.
- Zostaliście ugryzieni przez radioaktywnego pająka? - Kieł drążył
dalej. - Uderzył was piorun? Wypiliście serum super-żołnierza?
- Nie, nie, nie - powiedział Iggy.
Zaczął sięgać po rzeczy wokół stołu, a jego ręka wylądowała na
Totalu.
- Jesteś czarny.
- Wolę psiego Amerykanina. - powiedział Total. - Kiedy
przyniosą to ciasto? Umieram z głodu.
- Co ze mną? - zapytała Kuks, kładąc rękę Iggi’ego na swojej
twarzy.
Uśmiechnął się.
- Jesteś jakby czekoladową kawą z mlekiem - powiedział z
podziwem.
- Jak mokka - powiedział Gazik.
No więc tak. Iggy miał nową, niespodziewaną umiejętność, jak
Kuks. Wszyscy będziemy je rozwijać? Na pewno nic więcej nie może
się zdarzyć Angeli - była trochę za dużo załadowana dla niedźwiedzia
pod względem szczególnych mocy.
Reszta z nas będzie musiała poczekać i zobaczyć.
Wtedy
zadzwonił
dzwonek
u
drzwi,
a my
wszyscy
podskoczyliśmy. Kolacja!
Rozdział 9
STADO STANĘŁO poza zasięgiem wzroku drzwi, podczas gdy
Jeb na to odpowiedział. Niski facet w czerwonej koszuli, stał tam
trzymając duży stos pudełek pizzy. Jeb zapłacił mu a facet przekazał
pizzę i pospieszył z powrotem do swojego samochodu.
Mama wzięła pudełka, a Jeb zatrzasnął i zamknął drzwi na klucz.
Stado wyszło z ukrycia, jak gdybyśmy byli manczkin i dobra
czarownica Glinda właśnie się pojawiła.
- Tak, tak, tak - odetchnęła Kuks, niemal skacząc w górę i w dół.
Niesamowity zapach pizzy wypełnił pokój.
Mama postawiła pudełka na stole i otworzyła jedno.
- Kto zamawiał z dodatkowym pepperoni i grzybami?
- Ja, ja! - powiedziałam, czując jak mi burczy w brzuchu.
Mama sięgnęła do pudełka, a Gazik chwycił ją za ramię i
powiedział:
- Czekaj!
- Uciekaj od tej pizzy! - rozkazałam Gazikowi, podchodząc bliżej.
- Twoja jest prawdopodobnie następna.
- Nie - powiedział Gazik ze zbolałą miną. - Patrz! - Wskazał w
stronę wnętrza pudełka i kiedy przyjrzałam się uważniej, mogłam
dostrzec maluteńki kawałek drutu wystający spod grubego
sycylijskiego ciasta.
- Kryć się! - krzyknęłam, a następnie wszyscy zanurkowaliśmy.
Wszystko rozbłysło błyskotliwą bielą, a potem olbrzymie boom!,
praktycznie przebiło moje bębenki uszne. Leżałam na podłodze z tyłu
kanapy, a Kieł był za mną, jego ramiona wokół mnie, jedna ręka
przykrywała moją twarz. Było trochę trzasków, a potem dziwna po
wybuchowa cisza, która brzmiała o wiele głośniej niż normalna.
Niewielkie, trzepoczące dźwięki powiedziały mi, że kawałki
rzeczy spływały na ziemię.
- W porządku? - powiedział Kieł, ale moje uszy zostały
wysadzone i stłumione, i brzmiało to tak, jakby mówił przez
poduszkę. Skinęłam głową i wygramoliłam się.
- Raport! - powiedziałam, następnie natychmiast zakrztusiłam się
gryzącym pyłem, który wypełniał powietrze.
Zaczęłam ciężko kaszleć, łzy spływały po moich policzkach i za
każdym razem, kiedy brałam oddech bardziej zasysałam się kurzem i
więcej kaszlałam.
- Ze mną w porządku. - powiedziała Kuks, wypełzając z
przedpokoju, gdzie zanurkowała.
- Ze mną w porządku. - powiedział Iggy, myśląc, że nie mogłam
go dojrzeć.
Następnie stos kurzu i szczątków przeniosło się na podłogę a on
wstał, wyglądając jakby był kłaczkiem. Jak choinka.
- Tutaj w porządku. - powiedział Gazik i też zaczął kaszleć.
- Co to było? – zapytała mama, zszokowana.
- Wszyscy cali? – zapytał Jeb, strzepując rzeczy z ramion.
O dziwo, wszyscy byliśmy cali, z wyjątkiem drobnych zadrapań,
skaleczeń i stłuczeń. Total wyglądał jakby został posypany bułką tartą
i przygotowany był do smażenia.
Jeśli Gazik nie zauważyłby tego drutu, wszyscy bylibyśmy
podobni do pizzy: płascy i niechlujni.
- Ale co to było? - zapytała znowu mama. Wyglądała na
kompletnie wkurzoną i klepała każdego na złamanie kości.
- Wóz powitalny? - powiedziałam, już zbierając nasze mizerne
rzeczy. - Ok, wszyscy. Zmywajmy się zanim gliny się pokażą.
Rozdział 10
ROZSTALIŚMY SIĘ z mamą i Jebem, następnie spotkaliśmy się
z nimi piętnaście minut później w niepozornym hotelu koło
autostrady. Jechali, a my lecieliśmy nad nimi, rozglądając się czy są
śledzeni. Nikogo nie widzieliśmy, i zgaduję, że ktokolwiek
skonstruował tę bombę zakładał, że zadziała i wszyscy zostaniemy
wyeliminowani.
Jak dotąd nikt nie próbował nas wysadzić w powietrze, więc
wszyscy byliśmy trochę roztrzęsieni. To było przypomnienie, że
zagrożenie mogło pochodzić z dowolnego miejsca, od każdego.
Po umyciu się na tyle na ile było to możliwe, mama wynajęła
pokój, a Jeb wynajął drugi obok. Czekaliśmy do momentu aż
wybrzeże było całkowicie puste, następnie stado i Total wślizgnęło
się. Może będziemy tu na chwilę bezpieczni.
Tej nocy moja mama i ja zostałyśmy i rozmawiałyśmy, gdy
wszyscy już poszli do łóżek. Skuliłam się na kanapie obok niej i
próbowałam nie wyobrażać sobie, jakie mogło by być moje życie,
gdybym mogła mówić do niej jak teraz, już zawsze.
- Kto mógł to zrobić? - spytała, wciąż wyglądając na
zdenerwowaną i zaniepokojoną.
Wzruszyłam ramionami.
- To może być każdy. Każdy z tych złych ludzi, każdy z tych
dobrych ludzi, którzy tak naprawdę są złymi, każdy pracujący dla
każdego z nich. Może gang rządowy nie chciał przyjąć do wiadomości
odmowy.
Potrząsnęła głową.
- Wciąż czuję, że bez względu na to, jak apodyktyczni oni są, jak
bardzo nie rozumieją sytuacji, są na poziomie. Nie sądzę, żeby to oni
za tym stali.
- Ufasz Jebowi? - zapytałam ją.
- Ufam - powiedziała powoli. - Ale myślę też, że powinnaś
zawsze trzymać się na baczności. Z każdym, przez cały czas.
Skinęłam głową.
- Nie wiem co po tym zrobimy.
- Rządowa szkoła wciąż do ciebie nie przemawia? - uśmiechnęła
się.
- Nie.
- Zawsze jesteś mile widziana w domu - powiedziała i wzięła
moją dłoń.
Pokręciłam głową.
- Nie zrobiłabym ci tego - przynajmniej nie za często. Każdy, kto
nam pomaga skończy odnosząc obrażenia. Jak dziś na przykład.
- Nadal nigdy nie zapomnij, że masz schronienie.
- Ok - powiedziałam z uśmiechem. - Chciałabym, żebyśmy mogły
gdzieś częściej wychodzić, jak teraz.
- Ja też. O tylu sprawach dotyczących ciebie chciałabym
porozmawiać, tak dużo nie wiem. - Zawahała się. - Czy coś się dzieje
między tobą a Kłem?
Wytrzeszczyłam oczy i poczułam, że się rumienię.
- Nie. Co masz na myśli? - powiedziałam nieprzekonywująco.
Mama pogładziła moje włosy i próbowała nie wyglądać na
zmartwioną.
- Po prostu bądź ostrożna - powiedziała i pocałowała mnie w
czoło. - Istnieją inne rodzaje bólu oprócz fizycznego.
Och, jakbym tego nie wiedziała.
Rozdział 11
- YO, MAX.
Kieł. Głos Kła. Zamrugałam i usiadłam szybko, chwytając
pościel.
- Co? - sapnęłam. - Co, co…
- Zróbmy trochę korkociągów. - Kieł skinął na zewnątrz.
Rozejrzałam się.
Dziewczyny spały w tym pokoju, chłopcy w drugim. Na
zewnątrz, noc była głęboka, ale rozświetlona światłem księżyca.
- Dlaczego? - wyszeptałam.
Uśmiechnął się niespodziewanie, a moje serce trochę się ścisnęło.
- Bo możemy.
Niestety, zwykle nie potrzebuję lepszego powodu do tego. Kieł
wyszedł przez drzwi motelu i uciekł w noc, a ja szybko założyłam
dżinsy i kurtkę. Następnie podążyłam za nim, pognałam w kierunku
ciemnej części parkingu, wystrzeliłam się w powietrze.
Moje skrzydła wysunęły się, pełne i mocne, przez duże otwory w
mojej kurtce. Spadałam kilka stop dopóki moje pióra nie zabrały
powietrza jak żagle, a potem mocno wzrosłam nad dachami cichej
dzielnicy DC. Uśmiechnęłam się, gdy przecinałam nocne niebo, Kieł
tysiące stóp nade mną, ledwie zarysowany przez księżyc. W sekundę
dotarłam do niego, pełna radość pochodząca z wolnego latania, latania
dla przyjemności. Zamiast ucieczki, na przykład.
Obracaliśmy się w chłodnym powietrzu, nie mówiąc,
pozostawiając miasto daleko z tyłu. Wkrótce znaleźliśmy się w
pobliżu oceanu, w pobliżu Chesapeake Bay. Spadając niżej w
szerokich kręgach, ujrzeliśmy mały nieużywany dok wystające z
wody.
Z niewypowiedzianą zgodą rozpędziliśmy się w dół, w końcu
lądując na doku. Ledwie oddychając ciężko, usiedliśmy na skraju
doku, pozostawiając nasze skrzydła rozpostarte, aby się ochłodziły.
Nie było miejsca, jedno ze skrzydeł Kła przykryło jedno z moich.
- To jest ładne. - Moje stopy wymachiwały przynajmniej jard nad
wodą.
- Tak. Spokojne. - Kieł patrzył na wszystko z wyjątkiem mnie. -
Jesteśmy z powrotem na torach?
Spojrzałam na niego.
- Co masz na myśli? Jakich torach?
- Ty i ja. My… zerwaliśmy.
Oh, to. Patrzałam na wodę, zakłopotana.
- Nie chcę rozdzielać się ponownie - powiedział.
- Nie, ja też nie chcę.
- Max…
Jego twarz była nieczytelna w świetle księżyca. Poczułam lekkie,
pierzaste ciepło jego skrzydła leżącego na moim. Co on chce ode
mnie? Dlaczego nie mógł po prostu pozwolić rzeczom być?
- Czego chcesz ode mnie? - powiedział.
- Czego ja….Co masz na myśli? Chcę zwykłych rzeczy, jak
zawsze. - Nienawidziłam konwersacji takich jak ta, nienawidziłam
rozmawiać o moich uczuciach chyba, że byłam, na przykład, wściekła.
Wtedy słowa przychodziły łatwo. Ale te bzdurne serca i kwiatki? Uhh.
Jego oczy spotkały moje.
- Spójrz, nie podobało ci się to, gdy zobaczyłaś mnie z tą
dziewczyną w szkole, w Wirginii.
Prawda. Widząc Kła całującego Rudy Cud czułam mdłości w
moich wnętrznościach. Pozostałam milcząca, pamiętając.
- I nie byłem zachwycony tobą i Samem, możliwym zdrajcą,
również w Wirginii.
- Tak, właściwie Wirginia była do dupy - zgodziłam się.
- Dobrze, dlaczego? Dlaczego przeszkadzało nam oglądanie nas z
innymi ludźmi?
O Boże, dokąd on z tym zmierza? Gdybym miała więcej niż
siostrzane uczucia do Kła, ledwo mogłabym je do siebie dopuścić, a
tym bardziej jego.
- Bo jesteśmy płytcy i samolubni? - spróbowałam, mając nadzieję
że odpuści.
Przewrócił oczami i wziął mnie za rękę. Jego ręka była twarda i
zgrubiała, z mięśniami i starymi bliznami. Noc osadziła się wokół nas
jak koc. Słyszałam wodę obmywającą dok. Byliśmy zupełnie sami.
- Jesteś…. - zaczął, a ja czekałam, serce pulsowało mi w gardle. -
Taka zbolała. - doszedł do wniosku.
- Co? - zapytałam, właśnie kiedy jego głowa opadła i jego usta
dotknęły moich.
Starałam się mówić, ale jedna z rąk trzymała tył mojej głowy, a
on trzymał swoje usta przyciśnięte do moich, całując mnie delikatnie,
ale z determinacją Kła.
Oh, jeju myślałam w roztargnieniu Jezu, to jest Kieł i ja i…. Kieł
przechylił głowę by pocałować mnie głębiej, a ja poczułam całkowite
zawroty głowy. Wtedy przypomniałam sobie, by oddychać przez nos,
i mgła troszkę się rozpłynęła.
Jakoś napieraliśmy na siebie, teraz ramiona Kła były wokół mnie,
przesuwając się w dół po moich skrzydłach, jego ręce płasko na moich
plecach. To było niesamowite. Kocham to. Kocham go.
To była totalna katastrofa.
Sapiąc, odsunęłam się.
- Ja, uh… - Zaczęłam, oh, tak spójnie, a potem zerwałam się,
prawie go uderzając, popędziłam w dół doku. Uciekłam, lecąc szybko,
jak rakieta.
Rozdział 12
NO I MASZ. Przeglądałam każdy ostrzegający nagłówek z każdej
gazety dla młodzieży. „Odepchnęłaś go? Jak się do niego zbliżyć!”,
„Masz dość bycia chłopczycą? Jak uzyskać dostęp do swojej
wewnętrznej jędzy!”, „Nie jesteś gotowa na związek? Tutaj znajdziesz
10 sposobów na powiedzenie mu o tym!”
Sądzę, że jedynym sposobem można byłoby powiedzieć, że
wariuję przez prosty pocałunek, mknięciem w nocy, później nie
mogąc zasnąć w łóżku aż do świtu, dręczona przez uczucia, których
nie mogłam nawet rozpoznać. Nie wiem - wygląda to jak trop.
Kiedy moja mama przyszła rano i poklepała moje ramię żeby
mnie "obudzić", moje oczy były suche i piaszczyste. Miałam około
dwudziestu minut snu. Bałam się spotkać z Kłem, zastanawiałam się,
czy był wściekły, zraniony, czy coś. Potem mama powiedziała:
- Chcesz naleśniki? Obok jest IHOP*.
I mój dzień właśnie tak się zaczął.
Zeszłam z góry ponownie po naleśniki. Kieł był daleki, Iggy
dotykał rzeczy i krzyczał, jaki był ich kolor, Kuks sprawiała, że
metalowe rzeczy skakały w jej kierunku, jak na przykład zamek
błyskawiczny na mojej bluzie z kapturem. Gazik i Angela zajmowali
się sobą, co, spójrzmy prawdzie w oczy, jest wyzwaniem nawet w
dobrym dniu. Total choć raz był przygaszony, skulony na motelowej
kanapie, lizał plecy.
A jednak nasza zabawa Washington DC nie była zakończona!
Mama i Jeb przekonali nas, by podtrzymać nasze drugie zebranie,
które wplątało nas w paradowanie przed specjalną kongresową
komisją.
Myślę,
że
to
było
jak
Rozwiązanie
Komitetu
Niespodziewanych Mutantów.
Tak czy inaczej.
- Mamy kilka ciekawych nowości - powiedział siwowłosy
mężczyzna. - Mamy już przyznane środki na utworzenie specjalnej
szkoły dla was. Lokalizacja nie została jeszcze ustalona. Ani też nie
została podjęta decyzja, czy zostaniecie połączeni z innymi dziećmi. -
Wygłosił przesłanie, jakby właśnie powiedział nam, że wygraliśmy na
loterii.
- Aha - powiedziałam ostrożnie.
- Ciągle jest dla mnie niejasne, dlaczego dzieci nie mogą po
prostu żyć gdzieś w spokoju, w ukryciu. - powiedziała moja mama.
Idź dalej, mamo!
- Cóż, widzi pani, pani Martinez… - zaczęła kobieta.
- Doktor - powiedziała moja mama. - Doktor Martinez.
- Ach tak, Doktor Martinez - powiedziała kobieta.
- Podobnie jak w programie ochrony świadków - mama ciągnęła
dalej. - Rząd wydaje miliony dolarów, tyle samo czasu i energii,
ochraniając świadków, którymi często są sami przestępcy. Dlaczego
nie możecie zrobić taki sam wysiłek, aby chronić niewinne dzieci?
Kuks uścisnęła moją rękę. Każde z nas chciało mieć prawdziwych
rodziców przez całe nasze życie i po kilku katastrofalnych,
fałszywych alarmach, ja aktualnie znalazłam moich. A moja mama
była najlepszą mamą na świecie, kiedykolwiek.
Nawet kiedy myślałam, że zaszła trochę za daleko, nazywając nas
„niewinnymi”. Być może nie wiedziała o sznureczku skradzionych
samochodów lub o wandalizmie na pustych domach letniskowych.
Ale to była dygresja.
Starsza kobieta w garniturze marynarki wojennej pochyliła się do
przodu.
- Program ochrony świadków jest ograniczony i nie ma na celu
stworzenia odpowiedniego środowiska dla dzieci. Dlatego myśleliśmy
więcej o sytuacji szkoły z internatem, z odpowiednimi opiekunami i
nauczycielami. - Uśmiechnęła się trochę chłodno. - To będzie
najbardziej pożądana sytuacja, zapewniam was.
- Nie jesteśmy przekonani, że zrozumiecie naturę tych dzieci -
Powiedział Jeb, wypowiadając się po raz pierwszy. - Nie jesteśmy
pewni, dlaczego uważacie się za najlepszego z sędziów, co byłoby
najlepsze dla nich.
- Nikt z nas nie był związany, jakkolwiek peryferycznie, z Itexem
lub jej różnymi gałęziami badań - powiedziała ciemnowłosa kobieta.
Wydawało mi się, że Jeb zaczerwienił się trochę na tym. - Ale my
zrobiliśmy szczegółowe analizy sytuacji, dzieci i różnych systemów
rehabilitacyjnych, które mogą mieć tutaj zastosowanie. Wielu z nas
sami są rodzicami.
- Ale nie jesteście ich rodzicami - powiedziała moja mama.
- Z całym szacunkiem, dr Martinez, też pani nie jest, ani nie jest
nim Jeb Batchelder - powiedział starszy mężczyzna w okularach. -
Rozumiemy genetyczne komponenty, jak to zostało nam wyjaśnione.
Ale faktem jest, że te dzieci w zasadzie dorastały bez jakiegokolwiek
dorosłego, który mógł być w rzeczywistości nazywany rodzicem.
Jeb ponownie się zaczerwienił, i zastanawiałam się, jak bardzo
winny mógł się czuć, przez rozczarowanie stada. Mam nadzieję, że
było tego wiele. Poczułam obok mnie, że mama się spięła, i nagle
miałam dosyć.
Max, nienawidzę tego. Możemy się stąd wydostać?
Głos Angeli przeniknął do mojej głowy. Obróciłam się, by
zobaczyć jej duże niebieskie oczy mnie błagały. Nad jej głową, oczy
Kła napotkały moje, i ledwie dostrzegalnie skinęłam głową. Jak
zwykle, on i ja byliśmy na tej samej stronie, nawet bez mówienia.
Podniosłem rękę, biorąc każdego z zaskoczenia. Pomyślałbyś, że już
to wykorzystali.
- Muszę coś powiedzieć.
Rozdział 13
- ROZMAWIACIE o nas jakby nas nawet tutaj nie było. Siedzicie
tam, podejmujecie decyzje o naszym losie, nawet nas nie pytając -
powiedziałam.
- Maximum, podczas gdy dzieci są często zachęcane do wyrażenia
preferencji, zwykle, odpowiedzialni dorośli ustalają, co jest dla nich
najlepsze. Dzieci po prostu nie mają doświadczenia życiowego i
edukacji do zrozumienia obrazu sytuacji. - Siwowłosy senator posłał
mi uspokajający uśmiech, w którym, nazwijcie mnie paranoiczką, nie
znalazłam w ogóle spokoju.
Magazyny młodzieżowe zachęcały mnie, abym skontaktowała się
z moimi wewnętrznymi uczuciami. Więc szukałam głęboko w sobie i
uświadomiłam sobie, że moje wewnętrzne uczucia mówiły mi, żebym
wszystkich ich uderzyła w twarz. Co świadczy o tym, że magazyny
dla młodzieży po prostu nie wydają się mieć zastosowania w moim
życiu.
- Życiowe doświadczenie? - powtórzyłam mocno. - Obraz
sytuacji? Otrzymałam większe doświadczenie życiowe przez
czternaście lat niż ty otrzymałeś w - ile masz lat, jakieś sto?
Twarz senatora zaczęła zamieniać się w różową.
- Jesteś z tych, którzy nie mają doświadczenia życiowego -
powiedziałam. - Czy kiedykolwiek obudziłeś się z ustami zaklejonymi
taśmą, nie wiedząc gdzie jesteś i gdzie jest twoja rodzina? Czy boisz
się wszystkiego i wszystkich? Żywiłeś się jedzeniem ze śmietnika?
Śpisz z jednym okiem otwartym, ponieważ w każdej sekundzie ktoś
może próbować cię zabić? Czy kiedykolwiek otworzyłeś pudełko
pizzy tylko po to, by znaleźć bombę? Nie masz żadnego pojęcia.
Niektórzy członkowie komisji wyglądali na przerażonych, i
zastanowiłam się, jak wypełnione były ich akta.
- Angela ma tylko sześć lat - ciągnęłam dalej. - Ale stawiam
dziesięć dolców, że uczestniczyła w większej liczbie bijatyk na śmierć
i życie, niż którekolwiek z was. Macie nierealne pomysły dotyczące
nas, które chcecie, aby były prawdziwe. Dzieci, dla których
zaprojektowaliście tą szkołę, są prawdopodobnie czyste, uprzejme,
wdzięczne, zgodne. Niestety, to nie jesteśmy my.
Stado stanęło wokół mnie, i domyśliłam się, że wszyscy robiliśmy
najbardziej nieustępliwe twarze, te, które załamują nasz wygląd „są
tak słodkie”. Ale ten komitet tego nie wie.
- Nie potrzebujemy być „rehabilitowani” - ciągnęłam dalej. -
Jesteśmy ocalonymi, i to jest dużo więcej niż dobre maniery albo
cierpliwość lub palące pragnienie sprawienia przyjemności. Wasze
wyobrażenie szkoły, wasze plany - żadna z tych rzeczy nie ma nic
wspólnego z nami, prawdziwymi nami. Idźcie i bawcie się kręceniem
kół. Ale wyłączcie z tego nas.
Wstałam i podeszłam do rzędu dorosłych próbujących
zatarasować sobą tyły. Powodzenia z tym, pomyślałam. Pchnęłam
ciężkie drzwi, gotowa zdzielić każdego, kto próbowałby mnie
zatrzymać. Ale nikt nie próbował, i szybko spojrzałam do tyłu by
zobaczyć stado, Totala, moją mamę i Jeba, wszyscy śpieszyli się za
mną.
Na końcu korytarza była kolejna sala konferencyjna. Miała
ogromne okna, niektóre z nich były otwierane korbą do czyszczenia
czy coś. Bez zastanowienia, bez planowania - innymi słowy, w
prawdziwym stylu Max - dałam mamie szybki, mocny uścisk,
podniosłam moją kurtkę, a potem podeszłam do okna i wyskoczyłam.
Wydawało mi się, że słyszałam jej ciężki oddech, ale dźwięk był
rozrywany przez pędzące powietrze obok mnie, kiedy zatrzepotałam
swoimi otwartymi skrzydłami. Następnie byłam w górze,
zabezpieczona przez powietrze, wspierana i kołysana przez atmosferę.
Nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu, wciągając zimne
powietrze do moich płuc, czując się wolną.
- Dokąd zmierzamy, Max? - zawołał Gazik.
Moje stado szybowało silnie obok mnie, wszyscy wyglądali na tak
szczęśliwych i pełnych ulgi jak ja się czułam.
- Czy to ważne? - odpowiedziałam pytaniem, a on potrząsnął
głową.
- Nie sądzę - powiedziałam do siebie i wzniosłam się do góry.
Rozdział 14
- PATRZCIE, PENTAGON! - powiedział nagle Gazik,
wskazując. Skręcił mocno w lewo i zmierzał do tego. - Zawsze
chciałem to zobaczyć!
- Ja też! - powiedział Iggi sarkastycznie, już lecąc za Gazikiem.
- Tak, możesz dotknąć i poczuć, że jest biały - powiedziałam.
Reszta z nas skierowała się za nimi, i dobrze było widzieć jak
szczęśliwy był każdy latając.
- Bombarduję z lotu nurkowego! - krzyknął Gazik, wsuwając się
w skrzydła i nurkując w dół w stronę Pentagonu.
- Nie, Gazik, nie! - krzyknęłam za nim. - To jest budynek
rządowy! Oni są jeszcze bardziej paranoiczni niż my!
Chichocząc maniakalnie, Gazik spadł w dół w granicach
pięćdziesięciu stóp od dachu Pentagonu, szybko zrobił obrót i znowu
wystrzelił w górę. Cała nasza szóstka wznosiła się i przechylała i
pędziła, pamiętając sztuczki, których nauczyliśmy się od sokołów i
nietoperzy, wykonując formacje w ułamku sekundy i obracając się do
góry nogami, poniekąd jak pływacy dopływający do końca basenu.
- Okej - Zawołałam w końcu. - Wycofajmy się…
Powietrze wypełniło się rykiem, odwróciłam głowę aby zobaczyć
dwa odrzutowce mknące w naszym kierunku, ich spiczaste nosy
wyglądały kiepsko.
- Co jest z nimi nie tak? - zawołała Kuks, pędząc bliżej mnie.
- Naruszyliśmy przestrzeń powietrzną Pentagonu - domyślił się
Kieł, jak tylko hałas odrzutowców zbliżał się z niewiarygodną
prędkością.
Total w ramionach Kła, skinął głową.
- Powinienem był was zatrzymać! Ja przynajmniej powinienem
był wiedzieć lepiej!
- Wynośmy się stąd! - wrzasnęłam, i zawróciliśmy tak szybko jak
tylko mogliśmy, uciekając daleko od Pentagonu.
Nie wiedziałam jak zdeterminowane były te odrzutowce, i nie
wiedziałam kto je nasłał. Czy zostały wysłane automatycznie w celu
wyeliminowania wszystkiego na przestrzeni Pantagonu? Czy Komitet
Rozwiązań Niespodziewanych Mutantów nie przyjął do wiadomości
odmowy? Nie mieliśmy zamiaru zostawać tu by się tego dowiedzieć.
- Między drzewa! - rozkazałam, wskazując, gdzie kilka hektarów
drzew tworzyło mały las.
Ale składając nasze skrzydła szczelnie z powrotem, traciliśmy
wysokość zupełnie jak pierzaste kamienie. Dostrzegłam kilka otwarć
wśród wierzchołków drzew, zanurkowaliśmy w nie, natychmiast
obracając się w bok i otwierając skrzydła więc nie uderzyliśmy o
ziemię.
Lecieliśmy przez chwilę na boku, prześlizgując się między pniami
drzew, wiedząc, że byliśmy niewidoczni dla odrzutowców. Chyba, że
mieli czujniki podczerwieni. W takim przypadku byliśmy pogrążeni.
- Juu-hu! - wykrzyknął Gazik.
Znacznie trudniejsze było takie latanie w pionie, ale
dopracowaliśmy tą technikę do perfekcji w minionym roku. Tak,
samoloty też mogą latać na boki i to szybciej niż my, muszę przyznać.
Ale nie mogą się ślizgać między drzewami, prawda? Albo obracać się
w kółko jak dziesięciocentówka?
Nie. Jeśli by spróbowali, zakończyliby wybuchając w
imponującej ognistej kuli. Ten las był tak mały, że musieliśmy go
okrążać, co robiliśmy przez około dwadzieścia minut. Wreszcie hałas
odrzutowców osłabł, a potem zupełnie zanikł. Ostrożnie opuściliśmy
las i wylądowaliśmy w pobliżu.
- To było niesamowite! - krzyknął Gazik, podnosząc rękę.
Iggi przybił mu piątkę (nie wiem jak on to robi - nigdy nie
pudłuje) i oboje zaczęli chichotać w zwycięstwie.
- Niesamowite, a jednak głupie - powiedziałam, zawsze głos
rozsądku. - Od teraz trzymajmy się poniżej poziomu radaru, ludzie.
- My byliśmy poniżej poziomu radaru - spierał się Gazik. -
Totalnie poniżej radaru.
- Miałam na myśli metaforycznie - powiedziałam. - Zarówno pod
rzeczywistym radarem a także w niskim profilu, dyskretni, w
tajemnicy.
- Aha. - Gazik powiedział takim tonem, który powiedział mi że
nie usłyszał ani słowa z tego co powiedziałam. - To było takie
niesamowite!
Powód numer 52, dlaczego Gazik nie jest przywódcą stada.
Rozdział 15
I TAK PO PROSTU, znów byliśmy wolni. Albo tak wolni, jak
tylko szóstka bezdomnych mutantów mogła być. W ciągu trzech
godzin byliśmy osiem tysięcy stóp nad Górami Pocono, szukając
miejsca do odpoczynku.
Po raz kolejny, stanowy park nas uratował. Duży kawałek zieleni
kusił, i prześlizgnęliśmy się przez drzewa tak cicho, jak tylko się dało,
niedaleko wejścia do parku. Słońce zachodziło i musieliśmy znaleźć
dobre miejsce do spania, ale było coś, co musiałam zrobić w pierwszej
kolejności.
Zadzwoniłam do mojej mamy, aby dać jej znać, że byliśmy cali.
Coś czego nie robiłam nigdy wcześniej w swoim życiu.
- Oh, Max … wszystko z wami w porządku? - Odpowiedziała na
swoją komórkę praktycznie zanim zadzwoniła.
- Wszystko z nami dobrze - powiedziałam. Ból we mnie oznaczał,
że chciałam móc z nią być, ale wiedziałam że nie mogłam. Nigdy nie
mogłabym być ‘w domu o piątej’ rodzaju córką.
- Po prostu mnie zdenerwowali.
- Wiem - powiedziała moja mama. - Wydają się tacy aroganccy. I
naprawdę nie sądzę, że mają dobre plany w stosunku do was. -
Przerwała i zgaduję, że zagryzała usta, próbując nie zapytać się gdzie
jesteśmy lub gdzie się ukryliśmy. Co było dobre, bo jak zwykle
działałam bez planowania gry.
- Nie, ja też nie - powiedziałam. - Uściskaj ode mnie Ellę, dobrze?
- Dobrze, kochanie - powiedziała. - Posłuchaj, Jeb jest tutaj i chce
z tobą rozmawiać.
Zrobiłam niechętną minę i Kieł podniósł do mnie brwi.
- Max?
- Tak - powiedziałam niechętnie.
- Jesteście bezpieczni? - Jego głos brzmiał ciepło i ojcowsko.
- Tak.
- Dobrze.
- Więc nie jesteś Głosem w mojej głowie? - zapytałam. -
Widziałam jak byłeś Głosem.
- Mogę zrobić ten Głos, ale nie jestem Głosem - powiedział Jeb. -
To wszystko jest częścią większego obrazu.
Świetnie. Inna układanka. Dobrze, że nie kopałam się za nie
rozumienie swojego całego życia.
- Cokolwiek - powiedziałam, wiedząc że przyprawia mnie to o
szał.
- Posłuchaj Max - powiedział Jeb. - Dr. Martinez - twoja mama - i
ja chcemy żebyś wiedziała, że ci ufamy. Twoje instynkty dobrze ci
służyły do tej pory i utrzymywały ciebie i stado przy życiu. Uważamy,
że dobrze zrobisz, niezależnie od tego czy będziesz tego pewna czy
nie.
Hmmm.
Komplementy
zawsze
wywoływały
we
mnie
podejrzliwość.
- Ach tak? - powiedziałam.
- Tak - powiedział stanowczo. - Jesteś odpowiednią osobą do
prowadzenia stada. To jest to do czego zostałaś stworzona. Robisz w
tym wspaniałą pracę, odnajdując swoją własną drogę. Ufamy ci, że
zrobisz teraz to co trzeba.
Gdybym mogła mu uwierzyć, to podgrzałoby moje małe serce.
Wszystko co musiałam zrobić, to zadecydować czy mu uwierzyć,
zakładając jego prawdziwość. Mimo wszystko, moja mama tam była,
słuchając go i zaufałam jej.
- Heh. - powiedziałam.
Nastąpiła przerwa, jakby miał nadzieję na więcej.
- W każdym razie, trzymaj się, Max - powiedział w końcu. -
Zadzwoń do mamy lub do mnie, kiedy będziesz miała okazję.
Będziemy pracować nad sprawami do końca.
- Pracować nad czym?
- Ooops, lepiej żebyśmy już poszli - powiedział Jeb. - Nie siedź na
telefonie tyle czasu, w przeciwnym wypadku ktoś was namierzy.
Przekaż moją miłość stadzie.
Telefon kliknął i się rozłączył.
Spojrzałam w górę. Kieł mnie obserwował. Ciągle nie
rozmawialiśmy o tym incydencie z poprzedniej nocy. Kuks stąpała z
nogi na nogę, w sposób który oznaczał że była głodna. Total miał
przerwę na toaletę w krzakach. Wszyscy wyglądali na zmęczonych, i
wciąż musieliśmy przygotować naprędce jedzenie.
Jeb powiedział, że on i moja mama ufają mi i uważali że robię
dobrą robotę. Powiedział żebym zaufała instynktom.
Moje instynkty zapytały mnie czy on gra na innym froncie.
Rozdział 16
Po kulawej kolacji z wygrzebanego jedzenia, rozlokowaliśmy się
na różnych gałęziach najwyższych drzew jakie mogliśmy znaleźć. Czy
często spaliśmy na drzewach? Tak. Czy kiedykolwiek spadliśmy z
drzewa w czasie snu? Tak zabawne jak to było, nie.
Byłam wyczerpana, nadal dość głodna i nie mająca zielonego
pojęcia co przyniesie jutrzejszy dzień. Ale dwukrotnie sprawdziłam
moje stado, zanim pozwoliłam sobie na odpoczynek. Angela i Total
wtulali się w ogromny dąb. Iggy i Gazik byli blisko siebie na tym
samym drzewie. Kuks wyciągnęła się wzdłuż grubej gałęzi, jedno
ramię zwisało jej w dół. Kieł był…
Spojrzałam. Był tam trzy sekundy temu. Teraz Kła tam nie było.
- Gdzie jest Kieł? - Starałam się trzymać alarm poza moim głosem
- nie panikuj do momentu aż będziesz mogła - ale nie chciałam być w
środku sprawy zaginionego członka stada.
Angela i Gazik rozejrzeli się, a Kieł powiedział:
- Jestem tutaj. - brzmiąc na zaskoczonego. I był tam, siedząc
okrakiem na gałęzi, oparty o pień drzewa.
Zamrugałam.
- Patrzyłam - nie było cię tam.
- Tak, byłem. - Powiedział, unosząc brwi.
- Nie - powiedziała Kuks. - Też cię szukałam. Schowałeś się za
drzewem?
- Byłem tutaj! - upierał się Kieł, wymachując rękami.
- Ja też ciebie nie widziałem koleś - powiedział Iggy z kamienną
twarzą.
Wywróciłam oczami w jego kierunku, potem powiedziałam:
- Wywracam oczami, Iggy.
- Cóż, byłem tutaj przez cały czas - powiedział Kieł, wzruszając
ramionami.
Pięć minut później, znowu zniknął.
- Kieł! - powiedziałam, rozglądając się dookoła. Prawda, było
ciemno, ale dzięki wyostrzonemu wzrokowi, wszyscy mogliśmy
perfekcyjnie widzieć w nocy. Każdy członek stada był tam, wyraźny
jak za dnia.
- Jestem tutaj - powiedział Kieł.
Nie było niczego, skąd pochodził jego głos.
- Za drzewem? – Zaczynałam być rozdrażniona.
- Ślepa jesteś? - żądał Kieł. - Jestem tutaj!
I był. Wraz z zupełnie nową umiejętnością. Posłuchajmy
spontanicznych mutacji, ludzie!
Rozdział 17
NIE, KIEŁ NIE MÓGŁ w rzeczywistości stać się niewidzialnym.
To było bardziej jak jego naturalny bezruch i ciemność sprawiały, że
niknął w tle aż jakoś zniknął. Jak tylko poruszył się ponownie, był
widoczny. Jeśli pozostał nieruchomy, moglibyśmy szukać godzinami,
ale nasze oczy ślizgałyby się po nim.
- Ja też tak chcę! - odezwał się Gazik, siedząc bardzo, bardzo
spokojnie, całkowicie nieruchomo.
- Nie - powiedziała Kuks, potrząsając głową. - Wyróżniasz się jak
pierdnięcie w kościele.
- Właściwie wystarczająco - mruknęłam.
- Co ze mną? - zapytał Iggy. Złożył skrzydła i udawał posąg.
- Nie, jesteś widoczny - powiedziałam do niego.
- Nie jestem! - odparł.
Cisnęłam w niego dużą, ciernistą szyszką i usłyszałam zduszony
dźwięk w jego klatce piersiowej. Zawył z bólu.
- Potrafiłabym to zrobić, gdybym cię nie widziała? - zauważyłam.
- Poważnie nie możecie mnie zobaczyć? - Kieł brzmiał radośnie.
- Nie, jeśli jesteś nieruchomy i cichy - przyznałam.
Uśmiechnął się szeroko, i to było straszne widząc tylko rząd
białych zębów na tle szorstkiej kory drzewa. Pokręcił głową i bam,
pokazał się, cały on. Zaczęłam się orientować, jak bardzo stał się
irytujący z tą umiejętnością.
- O, koledzy, mam parę myśli, którymi chciałabym się z wami
podzielić - powiedziałam, nagle przypominając sobie. Słyszałam jak
Total coś przebąkiwał, ale nie zwróciłam na to uwagi.
Iggy udawał głośne chrapanie. Rzuciłam w niego kolejną szyszką.
- Przestań rzucać we mnie rzeczami! - Potarł ramię.
- Miło, że możesz do nas dołączyć - powiedziałam. - Dobra,
słuchajcie. Znowu jesteśmy w drodze. Likwidatorzy nie wydają się
już istnieć, i nie widzieliśmy żadnych Latających Chłopców. Ale
wiecie, że cokolwiek pozostało z Itex’u, przegrupowuje się i
przygotowuje do kolejnej wojny. Dodatkowo, ktoś próbuje nas
wysadzić w powietrze. Więc kilka wytycznych: Musimy się
przenosić, co drugi dzień, ciągle w podróży. Nie zostajemy w jednym
miejscu dłużej niż czterdzieści osiem godzin.
- Uhh - powiedział Total. Był zwinięty na kolanach Angeli.
- Nie będziemy zaprzyjaźniać się z ludźmi aż do końca
apokalipsy. - ciągnęłam dalej, odhaczając rzeczy na moich palcach.
- Co to jest apokalipsa? - zapytał Gazik.
- Zasadniczo, całkowite zniszczenie świata, jakim go znamy. I nie
będziemy ufać ludziom, nawet po apokalipsie.
Ale Max, jesteście w większości ludźmi powiedział Głos.
Tak samo jak Likwidatorzy odpowiedziałam Poza tym, wiesz, co
miałam na myśli.
- Jednakże - ciągnęłam - Chcę abyśmy spróbowali uznać dobro w
rzeczach. Jak moja mama. I Ella. I ciasteczka czekoladowe. Po prostu
wygląda to tak, że nie powinniśmy pozwolić naszym wrogom byśmy
byli pełni goryczy, nienawiści i tych rzeczy.
Czekałam, aż każdy zacznie się wypowiadać.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z prawdziwą Max? - zapytał Iggy.
- Ha ha. Więc myślę, że powinniśmy na zmianę wymienić trzy
dobre rzeczy, które się nam przydarzyły. Kto chce zacząć? -
powiedziałam jasno.
Cisza.
- Kuks?
- Em - odparła.
- Tak więc obiad był pyszny - odezwał się Total. Rzuciłam mu
Spojrzenie. - Dobra, dobra - powiedział. - Em, cóż, nikt nie próbował
nas dzisiaj zabić.
- To jedna - zgodziłam się.
- Jesteśmy wszyscy razem - powiedział.
- Okej, druga. Dobrze ci idzie. Dalej.
- Nie mam pcheł.
Byłam zaskoczona.
- Em, ta, myślę że to prawda. To jest dobra rzecz. - Nie mogłam
zaprzeczyć.
Total wyglądał na zadowolonego.
- Ja nie mam pcheł - powiedział Iggy.
- Założę się, że masz - odparł Gazik.
Westchnęłam, gdy dyskusja przekształciła się w oskarżenia i
obronę. Jutro ponownie spróbuję. Czasami rzeczy związane z
przywództwem były wielkim bólem w tyłku.
Rozdział 18
Podziemia
Kopuła solna znajdująca się ćwierć mili poniżej powierzchni
ziemi, mogłaby łatwo pomieścić kilka stadionów piłkarskich. Choć
kopuły solne występowały naturalnie w wielu różnych miejscach na
świecie, ta zdarzyła się pod pewnym krajem w środkowej Europie.
W czasie I i II wojny światowej wiele skarbów kultury narodowej
przechowywane były tutaj, aby uniknąć zniszczenia przez alianckie
bomby. Obecnie mówi się o włączeniu tej ogromnej sieci tuneli i
jaskiń, w większości tak szerokich jak czteropasmowe autostrady, w
nieprzepuszczalne
centrum
składowania
odpadów
promieniotwórczych.
- Odkąd ci głupcy utrzymują produkcje energii jądrowej, nie mają
najmniejszego pojęcia, co zrobić z jego toksycznymi produktami. -
Uber-Dyrektor mamrotał do siebie.
Jego małe zmotoryzowane krzesło jeździło cicho po gładkiej
krystalicznej podłodze. Ostatecznie być może ta jaskinia zostanie
sprzedana, a Uber-Dyrektor będzie musiał przenieść swoją bazę
operacyjną. Ale jak na razie to była najbardziej akceptowalna i
niezwykle bezpieczna siedziba.
Ciężkie przewody kabli, niektóre prawie mające stopę średnicy,
przypełzające z powierzchni, przynoszące prąd, wodę, świeże
powietrze. Ponadto, telefon komórkowy, samodzielne płuczki
powietrza szumiące cicho, kiedy pędził z pokoju do pokoju,
zatrzymując dwutlenek węgla i uwalniając tlen. Gdy dotykały bariery,
po prostu odwracały się i udawały się w innym kierunku.
Uber-Dyrektor sam nie zużywał dużo tlenu - tylko 23 procent
tlenu wymagane jest do jego funkcjonowania. Ale stałe powietrze
było nieprzyjemne.
Pokój konferencyjny Uber- Dyrektora był z dala głównego tunelu.
Przylega on do aktualnego „biura” i zawiera zabytkowy stół, którego
szczyt był wyrąbany z płyty palisandrowej. Bank ekranów
plazmowych, pięć szerokich i cztery wysokie, przykrywały większość
jednej ze ścian.
- Sir?
Ludzki asystent stał w pobliżu, miał spuszczoną głowę z
szacunkiem.
- Przygotowania zostały zrobione? – zapytał Uber-Dyrektor.
- Tak, sir. Wszystko jest przygotowane. Pokaz przedpremierowy
aukcji można rozpocząć na pański sygnał.
- Doskonale. Czy wszystkie strony przyjęły zaproszenie do
udziału?
Asystent wyprostował się dumnie.
- Tak, sir. Wszystkie.
- Więc zaczynajmy.
Rozdział 19
Podziemia
Elektronika przekazuje odpowiedź do Uber-Dyrektora okiem
sygnału. Na ekranach plazmowych pojawił się każdy określony
przywódcy innego kraju lub osób prawnych.
Mężczyźni i kobiety na ekranach, świadomi, że są teraz na żywo
przed kamerą, przesunęli się na swoich miejscach i regulowali
maleńkie mikrofony przed nimi. Jeśli którykolwiek z nich było
zszokowane niekonwencjonalnością Uber-Dyrektora, a nawet
groteską, wyglądem, nie okazali tego. Byli poinformowani wcześniej.
- Pozdrowienia - Powiedział Uber-Dyrektor swoim dziwnym,
mechanicznym głosem.
Przerwał chór odpowiedzi od swoich klientów na ekranie.
- By wyjaśnić, co dzisiaj robimy, pozwólcie przejść mi do kilku
najistotniejszych punktów. - Odwrócił się na krześle i spojrzał na
nieco inny duży ekran na prawo. Pojawiło się, pokazując zdjęcie
sześcioro niechlujnych, nachmurzonych dzieci. - Są to przedmioty
aukcji. Są w zestawie. Chociaż zestaw może być podzielony, to nie
byłoby mądre, i bez wątpienia utrudniłoby powodzenie misji.
- Czy mógłbyś wyjaśnić dokładnie, na co patrzymy? - dyktator,
który niedawno zrobił w CNN listę „Dziesięciu najgorszych
nadużywających Praw Człowieka”, przerwał siłą. - Są pogłoskami.
- Patrzycie na szóstkę młodych eksperymentów w nauce
rekombinowanego DNA ludzi-ptaków. Są one najbardziej opłacalne
spośród wszystkiego, co zostało wyprodukowane. Potrafią latać jak
ptaki. - Uber-Dyrektor zamrugał dwa razy, a ekran za nim pokazał
krótki film o szóstce latających dzieci.
Był zadowolony z posapywania i szmerów pochodzących od
widzów, ale jego "twarz" nie wykazywała żadnych emocji.
- Dobrze latają - ciągnął dalej. - Mają niesamowite poczucie
kierunku i lepsze właściwości regeneracyjne i lecznicze. Są
inteligentne, przebiegłe i stosunkowo mocne.
- Mówisz, jakbyś je podziwiał. - Kobieta, która była nazywana
„Żelazną Dziewicą z Doliny Krzemowej” pochyliła się do przodu.
- Podziwiał? - odparł Uber-Dyrektor. - Nie. Ani trochę. Dla mnie
są oni genetycznym wypadkiem, błędem. - Nikt nie odważył się
wspomnieć o jego formie. - Nie jestem tak głupi, aby je lekceważyć,
jak moi poprzednicy to zrobili.
Nastąpiło kilka sekund ciszy, jakby potencjalni oferenci rozważali
Uber-Dyrektora i jego możliwości oferowanych produktów. Potem
znów zamrugał, a ekran za nim zrobił się czarny.
- Otrzymaliście swoje pakiety informacji - powiedział - Nie
odpowiem na więcej pytań. Poinformuję was o tym, kiedy i gdzie
odbędzie się licytacja. Należy pamiętać, że oferta otwarcia to pięćset
milionów dolarów. - Więcej pomruków wybuchło od strony ściany
ekranów.
Uber-Dyrektor pozwolił sobie na lekki uśmiech.
- Mimo wszystko, trudno jest ustalić cenę na zdolność do
panowania nad światem.
Rozdział 20
Śródziemnie
- Demonstracja jest gotowa, sir. - Asysten stał z jak zwykle
pochyloną głową, ledwie dając sobie radę z unikaniem mówienia
"Mój Panie" czy "Wasza Miłość”. To był problem z ludźmi
staromodnymi. Zbyt rządzony przez emocje, zbyt łatwy do
zastraszenia. Nie byłoby dla nich miejsca w Nowej Epoce.
Z mrugnięciem, Uber-Dyrektor wyraził zgodę, aby rozpocząć.
Dziesięć metrów nad nim, niewielki cień sygnalizował istnienie
jaskini. Jego informatorzy powiedzieli mu, że dzieci-ptaki często
odpoczywały w jaskiniach. Miał nadzieję, że ta demonstracja będzie
bardziej pomyślna niż poprzednia.
- Dlaczego się jeszcze nie rozpo… - zaczął pytać, tylko po to aby
ruch przyciągnął jego uwagę i wyciągnął ją do góry. Spojrzał szybko
na skalną ścianę, ale nic nie zobaczył. Wtedy - Jest! Kamuflaż był
doskonały. Tylko niewielki skrawek skóry matrycy był widoczny gdy
żołnierz przesunął się na bok przez kamień, jak krab.
Koncentrując się uważnie i zwiększając swój wewnętrzny zoom
do 400 procent, Uber-Dyrektor mógł teraz zobaczyć stłoczonych
żołnierzy poruszających się w kierunku otworu w skale.
Jeden z nich strzelił z gęstej, prawie niewidocznej siatki nad
otworem jaskini. Uber-Dyrektor uśmiechnął się. Nawet na tym
powiększeniu, musiał mocno się koncentrować by zobaczyć
sporadyczne łatki matrycy. Jego asystent zmarszczył brwi i zerknął na
ścianę skały. Zwykły człowiek miałby duży problem z dostrzeżeniem
tych nowych żołnierzy.
Swoim umysłem, Uber-Dyrektor włączył kanał, który pozwolił
mu
przysłuchiwać
się
kodowanym
transmisjom
pomiędzy
jednostkami żołnierzy. Ta generacja, Generacja J, została wyposażona
w pewną inteligencję i tylko w szczątkowe emocje, ale wydawała się
je wykorzystywać i przekazywać bardziej niż jej poprzednicy.
Były bardziej korzystne w kontrolowaniu niż jeden Likwidator,
lub ich następne latające-maszyny, i na tyle sprytne do podejmowania
szybkich decyzji i improwizacji.
Wcześniejsze wersje były bardziej inteligentniejsze - zbyt
inteligentne. Wystarczająco mądre by kwestionować rozkazy, by
chcieć podejmować własne decyzje. Inne miały tylko umiejętność
maszyny do zarządzania. Ich zdolność do myślenia na własnych
nogach, do podejmowania pochopnych decyzji, w celu dostosowania
do zmieniających się okoliczności, praktycznie nie istniała.
Tym bardziej katastrofalne były Generacje od D do G. Również
były tak głodne krwi, że nie mogły one być kontrolowane kiedy
poczuły zdobycz lub ich empatia było tak podwyższona, że nie mogły
zdobyć się na to, by zabić cokolwiek.
Żołnierze zatrzymali się, połączeni w jeden impuls, w jedno
globalne polecenie. Potem szybko zdjęli siatki i skoczyli do wejścia
jaskini. Poruszając się jak jeden, nie zostawili miejsca na ucieczkę.
Kilka jednostek ponownie pojawiło się w wejściu do jaskini.
Rzucili w dół manekiny wypełnione hamburgerami, brzęczącymi
muchami. Nie zjedli ich. Podążali za rozkazami i schwytali swoje
ofiary. Teraz podnieśli ręce w geście zwycięstwa.
Uber-dyrektor zamrugał na swojego asystenta, który patrzył na
manekiny z przerażeniem i wstrętem.
- Tak, sir. - Asystent otworzył małą czarną walizkę. Zawierała ona
wysoce wydajny generator elektryczny.
Uber-Dyrektor wysłał swoim żołnierzom wiadomość, a oni
natychmiast zaczęli stłaczać się w dół skalnej ściany jak pająki,
przemieszczając się pewnie i łatwo na powierzchni kilku grzbietów,
bez uchwytów.
Asystent bał się ich, ale wiedział, że nie może tego okazać.
Żołnierze okrążali go, ich twarze były bez wyrazu.
- Tutaj - asystent mruknął nerwowo.
Jeden żołnierz wystąpił naprzód, lewe ramię odwrócił do
asystenta. Lekko drżącymi rękoma, asystent podłączył generator do
ramienia żołnierza i włączył go. Szybki przypływ energii elektrycznej
spowodował wstrząs żołnierza i usztywnienie, a następnie relaks. Jego
twarz wygładziła się. Kolejny żołnierz wystąpił naprzód.
Przypływ energii elektrycznej działał jak narkotyk w tej serii,
zarówno uspokajał i ekscytował. Żołnierze pragnęli tego i to była
przydatna nagroda. Kiedy jej nie dostali, ich zachowanie stawało się
nieprzewidywalne i gwałtowne. To była wada, błąd konstrukcyjny.
Ale jedyni pracowali dalej.
Rozdział 21
- Gdzie się schowamy następnym razem, Max? - Kuks ostrożnie
obróciła swojego hot doga wokół małego otwartego ognia.
Rozmyślałam właśnie o tym przez cały dzień.
- Chili? - Pomieszałam otwartą puszką, umieszczoną wśród
palących się rozżarzonych węgielków, czystym, oskrobanym
patykiem.
Gazik wyciągnął swojego hot doga, a ja wycisnęłam na to trochę
chili. Nie był to schludny proces.
- Wracajmy do Francji - powiedziała Kuks. - Pokochałam Francję.
- Tak, Francja była miła - zgodziłam się. - Z wyjątkiem czterech
oddziałów Itexu.
Ostatnio zrobiliśmy sobie Wycieczkę Dzieci Ptaków Wokół
Europy, skupiając się na różnych miejscach pozbawiających wolności
i nadużycia, prowadzonych przez wariatów i wariatki pod przykrywką
Korporacji Itexion mieszającej się z ciastkami i modną europejską
modą. Nasze życie było niczym jeśli nie było elektryczne.
- A co z Kanadą? - zasugerował Iggy. - Wydaje się fajna.
- Hm - powiedziałam. Mówiąc szczerze, jeszcze nie
zadecydowałam. Nigdzie nie wydaje się wystarczająco daleko od
sługusów Itexu albo Szkoły albo Instytutu lub którejkolwiek z innych
anonimowych jednostek, które wydawały się zacięte by używać nas
lub zniszczyć. Chciałam być daleko, daleko od wszystkich.
Iggy szukał śmieci na ziemi, wpychając je do plastikowej torby ze
sklepu spożywczego. Słyszałam jak mamrotał:
- Biały. Brązowy. Ooh, jasne, dziwne. Brązowy. Niebieski - kiedy
dotykał różnych rzeczy.
- Oh, zgadnijcie co się stało - odezwała się Angela, gryząc
kawałek hot doga.
Słysząc te słowa wypływające z usta Angeli, zawsze stawałam się
napięta.
- Mam nową umiejętność!
Oh, świetnie. Kieł i ja zrobiliśmy przerażone miny do siebie
ponad głową Angeli.
- Masz na myśli - poza tymi w rodzaju mówienia-do-ryb? -
zapytałam ostrożnie.
Skinęła głową.
O, kurczę blade, pomyślałam, mając nadzieję że nie rozwinęła
nagle swojej umiejętności do strzelania piorunami swoimi oczami.
Czy coś.
- Um, co to takiego?
Proszę, nie pozwól mi zwariować przez odpowiedź.
- Patrzcie. - Podniosła głowę i spojrzała na moją twarz.
Całe stado przechyliło się bliżej, patrząc na nią. Przeszukałam
twarz Angeli, błagając by rogi nie wyskoczyły z jej czoła. Właśnie
miałam spytać, czym jej umiejętność była, gdy to zobaczyłam.
- Widzicie? - spytała.
- Um, tak - odpowiedziałam, gapiąc się. Wpatrując się w jej
gładką, jasnobrązową skórę, ciemne brązowe oczy, jej znacznie
prostsze brązowe włosy.
- Mogę zmienić to jak wyglądam! - powiedziała niepotrzebnie.
- Mhmmm, tak, widzę - odparłam.
- Pokaż im dziewczynę ptaka - powiedział Total. - Kocham to.
Angela uśmiechnęła się. Podczas gdy wszyscy czekaliśmy,
wstrzymując nasze oddechy, zaczęła zmieniać się jeszcze raz. Dwie
minuty później, mieliśmy niebieskiego rajskiego ptaka z oczami
Angeli. Mam na myśli, wciąż miała ludzki kształt. Ale jej twarz i
głowa były otoczone grzywą turkusowych piór i miała dwa
spektakularne pióra.
To była najdziwniejsza dziwna rzecz jaką kiedykolwiek
widziałam, i uwierzcie, kiedy to mówię, to coś znaczy.
Wyciągnęła smukłe ręce, lekkie jak piórko i poruszyła swoimi
palcami.
- O mój Boże - wyszeptała Kuks. - To jest takie niesamowite.
Angela uśmiechnęła się i, po prostu tak szybko, przemieniła się
powrotem w siebie.
- Jak na razie potrafię przemienić się tylko w te dwie rzeczy -
powiedziała. – Ale założę się, że jak poćwiczę, mogę robić inne
rzeczy.
- Mhmm - powiedziałam z trudem.
- Jakim cudem ona potrafi robić takie rzeczy, a ja nie? - zapytał
Gazik.
- Jesteście rodzeństwem, nie bliźniakami - powiedziałam,
dziękując w myślach.
- My wszyscy dużo się zmieniamy - powiedziała Kuks, brzmiąc
na zmartwioną. - Zmieniamy się w sposób, w jaki oni nie planowali,
nie oczekiwali.
- Tak - odezwał się Iggy. - Pod koniec tygodnia będziemy
kijankami.
- Iggy - powiedziała Kuks. - Mówię poważnie. Nie wiemy co się
będzie z nami działo.
Spojrzałam na moje stado. Kieł był ostrożny; reszta wyglądała w
różnym stopniu na niespokojnych. Czas założyć mój kapelusz
przywódcy.
- Posłuchajcie, ludzie - powiedziałam, brzmiąc spokojnie i
odpowiedzialnie. Powinnam być na Brodwayu, naprawdę powinnam.
- To prawda, że się zmieniamy, i w pewnym stopniu oni tego nie
zaprogramowali. I nie mamy pojęcia co się później stanie. Ale wiecie
co? Nikt inny też tego nie wie. To jest jedyne co łączy nas z resztą
pozostałych ludzi tam na zewnątrz.
Machnęłam swoimi ramionami by zademonstrować „świat”.
- Nikt nigdy nie wie, co się może wydarzyć - ciągnęłam dalej. -
Ludzie cały czas się zmieniają, i nie są pewni jaki będzie skutek
końcowy. Mogą być niscy albo wysocy, zdolni grać na fortepianie lub
nie; mogą mieć oczy swojej mamy albo nos ojca albo łysinę wujka.
To jest zawsze tajemnicą. To jest element stały, wszędzie, z każdym.
Jesteśmy po prostu trochę bardziej ekscytujący, trochę bardziej cool
niż wszyscy.
Byłam dobra albo byłam dobra?
Moje stado wyglądało na spokojniejsze, weselsze. Kiwnęli głową
i uśmiechnęli się.
- Ok, teraz - powiedziałam bardziej dziarsko. - Czas do łóżka. -
Wyciągnęłam swoją pięść. Jedno po drugim, moje stado kładło swoją
na szczycie, a następnie ukryliśmy się w koronach drzew by spać
snem niewinnych.
Cóż, dobrze, może nie tak niewinnych. Ale snem z dużo mniejszą
winą niż inni, z całą pewnością.
Rozdział 22
Czytasz Blog Kła. Witaj!
Jesteś gościem numer: 98,345
Pozdrowienia, wierni czytelnicy. To miejsce miało około 600,000
odwiedzających, co jest niewiarygodne. To nie jest tak, że my
jesteśmy tu wrzucając Mentosa do butelek coli czy coś. To po prostu
my. Ale cieszę się, że uczestniczycie w tym.
Najważniejsza wiadomość dnia dzisiejszego jest ta, że my
wszyscy postanowiliśmy osiedlić się i iść do zwykłej szkoły i te
rzeczy, a Fox ma zamiar zrobić reality show, nazwany Dzieci Ptaki w
Domu! Będą mieli jakieś sto kamer wokół tego miejsca i będą mogli
filmować Iggiego jak gotuje i Angelę jak robi swoje dziwne rzeczy i
Totala słuchającego swojego iPoda.
Będą mogli filmować Max przewodzącą.
Nie, ja tylko żartowałem. Żadnego reality show. Nasze życie
prawdopodobnie jest zbyt realne dla większości ludzi, jeśli wiecie o
co mi chodzi. Chyba że, hej, jeśli ktoś z Fox to czyta, zaproponuj nam
ofertę!
Nie jesteśmy pewni co się stanie dalej. Po naszym dziwnym
spotkaniu w DC, pragniemy więcej świeżego powietrza i mniej
oszukańczych biurek. Ale zaczęło docierać do mnie (wybaczcie mi,
jeżeli byłem trochę wolny), że być może my, stado, mam na myśli,
powinno pracować w kierunku czegoś, oprócz po prostu starania się
zjeść wystarczająco każdego dnia.
Przez długi czas, naszym celem było odnalezienie naszych
rodziców. I spójrzcie jak dobrze to wyszło na nas. Teraz jesteśmy
wyczyszczeni z celów i wiecie co? To jest trochę… nudne. To znaczy,
jeśli nie mamy skopać tyłków dupkom, którzy niszczą świat, to co my
robimy? Co jest naszym celem? Dlaczego tutaj jesteśmy?
Przyznaję, nasze możliwości są nieco ograniczone, biorąc pod
uwagę liczbę osób, które chcą nas zabić, lub gorzej. Dodatkowo,
rozumiem że są upierdliwe pracujące dzieci, które będą na naszej
drodze. Szczerze mówiąc, jednak możemy robić rozmaite fajne
rzeczy, w rzeczywistości nie kwalifikujemy się do wielu zawodów.
Tak jak jakikolwiek zawód, który wymaga rzeczywistego
wykształcenia. Co całkiem dużo pozostawia przemysł rozrywkowy.
Ale tak sobie myślałem… może moglibyśmy zostać mówcami
mutantów. Dla różnych przyczyn. Moglibyśmy być dziećmi na
plakacie zarówno dla zwierząt maltretowanych dzieci, na przykład.
Jeśli ktoś ma jakieś odpowiedzi, napiszcie do mnie.
- Kieł wyszedł
Rozdział 23
CZĘŚĆ DRUGA
LODOWI KSIĄŻĘTA I KSIĘŻNICZKI
MAX. LEĆ WEDŁUG TYCH WSPÓŁRZĘDNYCH. Potarłam
swoje oczy, mając nadzieję, że to był sen. Następnie mapa
topograficzna pojawiła się w mojej głowie, nawet kiedy Głos podawał
mi instrukcje. Jęknęłam w duchu, mając nadzieję, że Głos mógł to
usłyszeć. To tyle, jeśli chodzi o nasz kawałek czasu przestoju. Kiedy
obserwowałam stado powoli budzące się, Głos kontynuował dawanie
mi instrukcji.
Potem powiedział coś zdumiewającego. Twoja mama na Ciebie
czeka.
- Dobra, wszyscy wstawać! - powiedziałam, klaszcząc w ręce. -
W górę i na nich! To jest całkiem nowy dzień!
- Jestem głodna - powiedziała Kuks, ziewając. - Wiesz, co byłoby
dobre? Na przykład jedna za tych kiełbasek McHeart-Attack. Te
herbatniki. Chcę osiem z nich. - Wstała i balansowała na swojej
gałęzi, przecierając dżinsy, które już dawno temu doszły do
wskaźnika kryzysowego „brudne”.
- Będziemy jedli w drodze - odparłam. - Głos powiedział, że
musimy iść w pewne miejsce, spotkać moją mamę.
- To mogłaby być pułapka? - Angela wyglądała na zmartwioną.
- To zawsze może być pułapka, cukiereczku - powiedziałam i
wyskoczyłam w powietrze.
Chwała latania była wciąż chwałą latania. Ten poranek był ostry,
zimny, i nasączony światłem słonecznym. Lecieliśmy ponad
chmurami prawie godzinę, robiąc jedną napędzająca przerwę przy
miejscu z fast foodem. (Jeśli byłabym milionerem, założyłabym sieć
zdrowych restauracji z fast foodem, tyle, że rzeczy w menu
rzeczywiście smakowałyby dobrze i ludzie chcieliby je jeść. Koktajle,
małe kluski. Mogłabym na to pójść.)
Ale ten ranek był tak piękny, że nie potrafiliśmy martwić się czy
lecieliśmy w kierunku pułapki albo czy nasze ubranie potrzebowało
prania. Dziś rano było więcej powietrza, i my wzrastaliśmy,
pływaliśmy, graliśmy w prądach, i to było jakby jedna cała
wyszczerbiona układanka kawałków naszych dziwnych przeżyć
zebrała się idealnie, tu i teraz.
Zeszliście z kursu. Popraw o trzy stopnie, południe-południowy
zachód.
Przesunęłam swoje lewe skrzydło nieznacznie i dostosowałam
nasz kurs, i pozostali zrobili to samo za mną. Godzinę później,
byliśmy na naszych współrzędnych. Co odpowiadało prywatnym
prowizorycznym pasom startowym wyrzeźbionym w środku gęstego
lasu, niedaleko od Pittsburga.
Mały, błyszczący biały odrzutowiec stał na samotnym pasie
startowym. Dwóch ludzi w pomarańczowych kombinezonach
przenosiło stożki drogowe, żółte flagi włożyli pod swoje ramiona.
To wszystko wydawało się, oh, tak znajome, jeśli wiecie, o czym
mówię. Chodzi mi o to, ile tajemniczych prowizorycznych pasów do
lądowania jest usytuowanych w kryjówce w poprzek całej Ameryki?
Dlaczego ktoś tego nie śledzi?
Zawisłam w powietrzu, moje oczy były zwężone. Następnie
zobaczyłam, jak moja mama wyszła z samolotu, patrząc w górę na
niebo, ocieniając swoje oczy.
- To nie wygląda bardzo zdradliwie - powiedziała Kuks.
- Nie - ale bądźcie w pogotowiu, tak na wszelki wypadek -
powiedział Kieł.
Kiwnęłam głową i ustawiłam z powrotem moje skrzydła pod
kątem, wzdłuż mojego ciała, tracąc szybko wysokość. Nie
wiedziałam, co na nas czekało, ale byłam gotowa się tego dowiedzieć.
Rozdział 24
- MAX!
Miałam nadzieję, że nie będę nigdy przytulała mamy na zgodę.
- Co się dzieje? - zapytałam ją. - Myślałam, że nie będę widzieć
cię przez jakiś czas.
- Ja też tak myślałam - powiedziała. - Ale Jeb i ja wystaraliśmy się
o niezwykłą możliwość dla was, dzieciaki, i chcieliśmy zobaczyć czy
jesteście tym zainteresowani.
- Jak niezwykłą? - zapytał Kieł.
- Cóż, rodzaj podróży naukowej - odparła moja mama. - Podróż
naukowa gdzie pracowalibyście z naukowcami w dosyć odludnym
miejscu. Myślimy, że to byłby rodzaj zabawy dla was, a do tego
bylibyście przydatni dla naukowców, dodatkowo, to miejsce jest tak
odległe że sądzimy że bylibyście bezpieczniejsi niż przez chwilę tam
gdzieś.
- Huh. - To był ciekawy pomysł. Zastanawiałam się jaki byłby
nasz kolejny krok, no i masz, dostałam ofertę. Moja mama w
rzeczywistości polecała to mi, i gdyby ostatnio została zastąpiona
przez zły klon (możliwe, ale mało prawdopodobne), to oznaczało, że
był to prawdopodobnie dobry pomysł.
- Gdzie jest to odludne miejsce? - zapytał Kieł.
Mama uśmiechnęła się.
- Chciałabym zachować to w sekrecie, dopóki nie będziecie
prawie na miejscu. To pomoże wam zachować otwarty umysł. A teraz
chciałabym przedstawić jednego z naukowców. - Zawołała gestem
kobietę stojącą przy wejściu samolotu.
Kobieta była parę cali niższa niż ja, z blond włosami w
pojedynczym warkoczu spływającym w dół jej pleców. Choć jej twarz
była poważna, jej oczy wędrowały wokół nas chciwie: dzieci ptaki,
mutanckie świry, coś, czego nigdy wcześniej nie widziała. Zamrugała
oczami, kiedy Iggy postawił Totala na ziemi i odniosłam wrażenie, że
ona tak naprawdę nie wiedziała czego może się od nas spodziewać.
Ale przecież większość ludzi tego nie wiedziała.
- Jestem doktor Brigid Dwyer - powiedziała, podchodząc do
przodu z wyciągniętą ręką. Wyglądała na strasznie młodą jak na
lekarza.
- Jestem Max. - Uścisnęłam jej dłoń, i przysięgam, patrzała na
moją jakby to była wata cukrowa. Wtedy zdała sobie sprawę, że to
tylko ręka, a radosne podniecenie trochę wyblakło z jej oczu. - O co
chodzi z tą wycieczką naukową?
Skinęła w kierunku samolotu.
- Wyjaśnię jak tylko znajdziemy się na pokładzie.
Mhmm.
- A może wyjaśnisz zanim znajdziemy się na pokładzie? -
zapytałam miło. Tak, mama poleciła to, ale to nie oznaczało, że
skretyniałam.
Ponieważ to było jej pierwsze spotkanie Max, dałam Dr. Dwyer
parę momentów na otrząśnięcie się.
- Albo wszyscy możemy się teraz rozdzielić - wyjaśniłam.
- Doktor Martinez. - wskazała na moją mamę - poleciła was
do....misji ratunkowej.
- Mów. - Otoczyłam ramionami klatkę piersiową, wiedząc, że
stado uważnie skanuje obszar w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak
zagrożenia. - Co - lub kogo - ocalamy?
- Świat?
Rozdział 25
Nie wiem, jak wielu z was było w prywatnych odrzutowcach, ale
kurczę, one są urocze.
- To jest dziecięcy samolot - szepnęła Angela gdy weszliśmy na
pokład o wnętrzu domku dla lalek. - To wyrośnie pewnego dnia na
siedem czterdzieści siedem.
Był mały, ale bardzo bujny, wszystko udekorowane, podobny do
innego prywatnego odrzutowca, w którym niedawno byliśmy. Duży
płaski telewizor, wygodne kanapy i fotele, gruba wykładzina
dywanowa pod naszymi stopami, małe zasłony na małych oknach.
Znacznie milszy niż większość miejsc, w jakich się zatrzymaliśmy.
Mama została na ziemi, i ciężko było - znowu - powiedzieć jej
dowidzenia.
Kieł wrócił ze sprawdzania kuchni pokładowej i skinął do mnie:
wszystko tam porządku. Gazik i Iggy przeszli do przodu do kokpitu, i
przytrzymali drzwi by pokazać mi zaskoczonego pilota, drugiego
pilota i nawigatora. Żaden z nich nie wysyłał natychmiastowych
wibracji typu "jestem zły". Total biegał wkoło obwąchując wszystko, i
nazwij mnie szaloną, ale to w rzeczywistości sprawiło, że poczułam
się bezpieczniejsza.
Jest ok., Max powiedział mój Głos. To jest częścią większego
obrazu. Jesteś wykorzystywana, ale dla dobra tym razem.
O, to sprawia wszystko interesującym. Pomyślałam sarkastycznie.
Bycie wykorzystywanym dla dobra jest o wiele lepsze niż bycie
wykorzystywanym dla zła. Słowa kluczowe to wciąż „bycie
wykorzystywanym”.
Głos milczał.
- Proszę, usiądźcie i rozgośćcie się - odezwała się doktor Dwyer.
Jakbyśmy mogli tego uniknąć. - Zapnijcie swoje pasy bezpieczeństwa,
tylko na czas startu. Gdy tylko będziemy w powietrzu, możecie dostać
przekąski.
Stado i ja zapięliśmy się, tak jak zrobiła to doktor Dwyer.
- Czyj to samolot? - zapytałam.
Doktor Dwyer spojrzała w górę.
- Należy do Nino Pierpont - powiedziała, a moje brwi
powędrowały w górę.
Każdy wiedział, że jest najbogatszym człowiekiem na świecie,
bogatszy niż jakikolwiek kraj, przedsiębiorstwo, albo rodzina
gdziekolwiek. Więc albo byliśmy w dobrych rękach albo totalnie
przykręceni. Tylko czas to pokaże. Miałam nadzieję, że mama
wiedziała, w co nas pakuje.
Total wskoczył na kanapę, a Angela przypięła go jego pasem
bezpieczeństwa. Doktor Dwyer obserwowała to cicho, i zobaczyłam,
jak jej oczy snuły się wokół jej dużej kurtki w nadziei, że skrzydło
nagle wyskoczy.
- Więc dokąd lecimy? - zapytałam. - Proszę, powiedz, że w jakieś
ciepłe miejsce. Mam dość zimnej pogody, ta zima starczy mi do końca
życia.
- Ameryka Południowa - powiedziała doktor Dwyer, jej oczy nie
napotkały moich. - Argentyna.
- Lasy deszczowe? - zgadłam.
Argentyna była ciepła, prawda? To była jedna z tych chwil, kiedy
trochę nauki nie byłoby nie w porządku. Pojawiały się co jakiś czas.
- Nie - powiedziała. - Weźmiemy stamtąd łódź.
- Łódź? - Kieł zapytał. - Dokąd?
- A może coś zjemy? - Doktor Dwyer odpięła swój pas
bezpieczeństwa i wstała.
Kieł i ja spojrzeliśmy na siebie, następnie kiwnęliśmy głową.
Zgodziliśmy się: Być w pogotowiu.
Rozdział 26
- Już tam jesteśmy? - Total zamruczał, kiedy trzymałam go w
ramionach.
W Argentynie była noc. Stłoczyć szóstkę dzieci ptaków w bardzo
małym samolocie przez godziny było błędem w części doktor Dwyer.
Staliśmy się bardziej podenerwowani gdy zaczął się długi lot i gdy w
końcu wylądowaliśmy w San Julian Gazik przedarł się przez wyjście
ewakuacyjne, włączając alarmy i odblokowując nadmuchiwaną
rampę.
Następnie sprzeciwiliśmy się jej wysiłkom by wprowadzić nas do
samochodu. Taa, taa, piszemy się na to by uratować Świat, ale to nie
oznaczało że musieliśmy się zgodzić na bycie zamkniętym w małej
przestrzeni jeszcze raz.
Co oznaczało dlaczego lecieliśmy nisko nad jeepem doktor
Dwyer, starając się pozostać poza zasięgiem wzroku ograniczonego
ruchu na tych krętych, wąskich drogach. Było ciemno, zimno i
wietrznie. Może części Argentyny, jak na północy, były ciepłe, ale tu
na dole blisko cyplu, było zimno. Świetnie.
W ciągu zaledwie kilku minut, byliśmy nad oceanem, tym samym
oceanem w którym pływaliśmy w pobliżu wschodniego wybrzeża
Ameryki. Ale to był Południowy Ocean Atlantycki, a ten był
Północny. Ta część oceanu miała kawałki prawdziwego lodu
pływające w nim. Zacisnęłam zęby, zaczynając rozumieć dlaczego
moja mama zatrzymała nasz cel podróży w tajemnicy.
Dr Dwyer wprowadziła swojego jeepa na szeroki dok. Duża łódź
została przywiązana na końcu niego, albo może to był okręt. Kto wie?
Jeep zatrzymał się, a doktor Dwyer wysiadła spoglądając w górę na
niebo, szukając nas.
Okrążyliśmy dokoła wysoko nad obszarem, szukając oznak
niebezpieczeństwa, ale wszystko było spokojne. W końcu łagodnie
wylądowaliśmy trzydzieści stóp od niej. Total natychmiast zeskoczył i
zaczął obwąchiwać dok.
- Naprawdę potraficie latać. - Doktor Dwyer powiedziała
łagodnie, prawie do siebie.
Otrząsnęłam swoje skrzydła, czując gorąco po serii ćwiczeń nimi.
- Cóż, to nie jest po prostu skomplikowany żart. - powiedziałam.
- To jest…bardzo piękne. - powiedziała, następnie wyglądała na
zaskoczoną samą sobą mówiącą to. Nieznacznie się uśmiechając,
potrząsnęła swoją głową i zaczęła iść z nami w kierunku łodzi. -
Przepraszam. Wiem, że bycie zdolnym do latania nie było twoim
wyborem, i wiem tylko o części traumy, którą musieliście przejść z
tego powodu. Ale dla mnie, na zewnątrz, wydaje się to zarówno
piękne jak i godne pozazdroszczenia.
Nikt nigdy wcześniej nie ujął tego tak, i nie wiedziałam co
powiedzieć. Ona po części wydawała się pojmować plusy/minusy
bycia dzieckiem ptakiem. Niewielu ludzi potrafiło.
- To jest nasz statek badawczy. - powiedziała doktor Dwyer,
wskazując na czekającą łódź. Jesteśmy z Międzynarodowej Fundacji
Nauki o Ziemi.
Szczerze, „statek badawczy” wyglądał jak 25% nazwy dla 10%
łódki. Był duży, może długi na sto pięćdziesiąt stóp, ale wyglądał
staro i podupadle. Olbrzymia plamy rdzy pokryła smugami jego
niebieskie strony, nawet przykrywając część jego imienia: Wendy K.
To miało dźwig - typu jak mu tam na odwrocie, i zabudowane
kabiny z góry z mnóstwem anten satelitarnych na szczycie. Gdzie był
Nino
Pierpont,
kiedy
potrzebowałeś
go
na
sfinansowanie
przełomowych badań statku, na litość boską?
- Kupiliśmy ją jako wysłany na emeryturę morski trawler rybacki.
- Doktor Dwyer wyjaśniła kiedy mężczyzna wyszedł na pokład i
zamachał ręką na nas. - Hej, Michael.
- Yo, Brigid! - zawołał z uśmiechem. Jego oczy obserwowały nas
z ciekawością, i mogłam prawie poczuć jego emocje.
- Ale my ją zmodernizowaliśmy, głównie poprzez darowizny, a
teraz ona jest jednym z naszych najlepszych stacji badawczych. - Dr
Dwyer udała się do krawędzi doku i chwyciła małą metalową drabinę
przymocowaną do strony Wendy K. Zaczęła się wspinać, i byłam
pewna, że jej ręce będą pokryte rdzą kiedy dotrze na górę. - Jest
bezpiecznie, zapewniam was. - powiedziała nam przez ramię.
- Może. Może nie. - Gazik mruknął. Poruszył swoimi skrzydłami,
podskoczył trochę, i poleciał na pokład, jakieś osiemnaście stóp nad
nami.
Doktor Dwyer i Michael wpatrywali się w niego, a następnie
wymienili zadowolone uśmiechy, jakby po prostu odkryli, pewne
nowe formy życia. Total skoczył w moje ramiona, a reszta z nas
również poleciała do góry.
- O, mój Boże. - powiedział Michael. - To prawda!
- Cóż, to nie jest po prostu skomplikowany żart. - powiedziała
doktor Dwyer. - Michael, to jest Max, Kieł, Iggy, eee Gazik, Kuks i
Angela. Ludzie, to jest doktor Michael Papa, jeden z naszych
czołowych naukowców badawczych.
Total mruknął cicho.
- Oh, a to jest ich pies, Total. - dodała.
Total parsknął ze wstrętem.
- Dziękuję za przybycie. - Doktor Papa powiedział prosto.
Uścisnął nam wszystkim dłoń, bardzo formalnie, ale wyglądał na
ciepłego i przyjaznego i nie na takiego co chciałby umieścić nas w
klatkach i kłuć nas igłami. Na przykład.
- Ciągle nie wiemy, dlaczego tutaj jesteśmy. - powiedziałam mu.
- Bridgid wam nie powiedziała? - Doktor Papa uniósł brwi. -
Jesteście tutaj by pomóc nam zbierać dane dla projektu badawczego -
o ociepleniu światowego klimatu i jego konsekwencjach dla
Antarktydy, wśród innych miejsc. - Uśmiechnął się do nas, jego zęby
wyblakłe ale w ludzkim rozmiarze w pełni księżyca. - Jesteście tutaj
by pomóc nam ocalić Świat.
Rozdział 27
- To jest po prostu jak Moby Dick! - Kuks wykrzyknęła radośnie,
podskakując na jej maleńkiej pryczy. - Oni byli na łodzi rybackiej, i
my też jesteśmy na łodzi rybackiej! Tylko ten nie ma żagli. I nie jest
wykonany z drewna. I mamy radar i komputery i takie tam. Nadal.
Mamy małe prycze, jak staromodni marynarze, i jemy wśród
bałaganu, a łazienka jest nazywana głową, i to jest wszystko częścią
łodzi, wszędzie!
- Doktor Dwyer i Doktor Papa wydają się mili. - powiedziała
Angela. Spojrzała przez niewielki iluminator nad swoim łóżkiem.
Gdybyśmy wykroili szkło, prawdopodobnie mogliśmy uciec przez to.
Po prostu taka myśl. - Oni są naprawdę szczerzy i mówią wszystko to
co mają na myśli. Bulgotanie statku jest wywoływane przez silniki i
sprawia, że podłoga wprawia w drganie pod naszymi stopami.
- Zmierzamy do bieguna południowego! - Gazik przeskoczył
przez niski próg do naszego pokoju z pokoju chłopców obok. - I to
jest tak daleko na południe że to jest spód świata.
Próbowałam powstrzymywać się od jęczenia na głos. Ja
naprawdę, naprawdę nienawidzę zimnej pogody. Nienawidzę tak się
opatulać. Jestem bardziej dziewczyną z rodzaju plaża-i-słońce.
- Ale wiesz, jeśli świat jest okrągły - powiedziała Kuks - więc nie
ma czegoś takiego jak szczyt czy dno świata. Biegun Południowy
mógł po prostu równie dobrze być na szczycie świata. Mogliśmy
myśleć o wszystkim całkowicie do góry nogami.
- Przyprawiasz mnie o migrenę. - Total poskarżył się.
Weszli Kieł i Iggy. Iggy przebiegał swoimi palcami łagodnie
wzdłuż każdej powierzchni, ucząc się na pamięć jego otoczenia, ile
kroków aby tu i tam, gdzie były meble.
- Ciasno tu. - poskarżył się. - Mam wrażenie że jesteśmy
wewnątrz okrętu podwodnego. Nie możemy spać w hamakach na
pokładzie?
- Tam jest naprawdę zimno. - Przypomniałam mu, próbując nie
brzmieć zbyt zgorzkniale.
- Szczerze, wolałbym być raczej na Hawajach. - Total wnerwił
się, a ja po cichu się z nim zgodziłam. - Czy twój Głos nie może nas
tam wysłać? Moglibyśmy leżeć na plaży na Kauai, z drinkami z
małymi parasolkami w nich. Za to jesteśmy dosłownie na krańcu
świata, robiąc Bóg wie co. I jakie jedzenie będzie na tej łodzi? –
Potrząsnął swoją głową. - Nie ma mnie w tym planie, mogę ci
powiedzieć....
Nagle przerwał, a jego oczy powiększyły się.
- Cóż, alo - ha. - wydyszał.
Doktor Papa - to nazwisko wciąż mnie rozwalało - stał w naszych
drzwiach. U jego boku, śnieżnobiały Malamut oceniał nas
wypraktykowanym wzrokiem psa stróżującego. Total wpatrywał się w
niego, oniemiały.
- Wiem, że to nie Hilton, ale nie jest tak źle. - Doktor Papa
powiedział z uśmiechem. - Postaramy się, byście czuli się tutaj na tyle
komfortowo
na
ile
to
możliwe.
Teraz,
jeśli
się
już
zaaklimatyzowaliście, możemy zebrać się w Sali konferencyjnej.
Możecie spotkać każdego, a my możemy próbować odpowiedzieć na
Wasze pytania. - Doktor Papa podrapał Malamuta za jego małymi,
trójkątnymi uszami. - To jest Akila, nasza maskotka i oficjalny pies
ratowniczy.
- Czy ona mówi? - Angela zapytała. Zupełnie rozsądne pytanie.
Doktor Papa wyglądał na zaskoczonego.
- Em, nie. - Udzielił Angeli niepewne spojrzenie. Total był wciąż
osłupiały, jego pysk otwarty. - Dołączcie do nas, ok.? Idźcie w górę
pokładu i sala konferencyja jest w przedniej kabinie włazu. - Wyszedł,
a Akila pokłusowała za nim.
- Akila jest ładna. - powiedziała Angela. - Jak biały pluszowy miś.
- Ładna? To jest bogini! - Total powiedział ochryple.
- Ślinisz się na łóżko Angeli. - powiedział Gazik.
Total przełknął.
- O, mój Boże, ona jest wspaniała. Widzieliście jej kości
policzkowe? To futro, jaśniejsze niż światło słoneczne....
Iggy potoczył swoimi oczami.
- Em, Total? - Spróbowałam. - Akila jest ładna i w ogóle, ale
wiesz, ona jest tylko zwykłym psem i …..
Total poderwał głowę, jego oczy płonęły.
- Zwykłym psem! Ona jest perfekcją! Nigdy więcej nie nazywaj
jej „zwykłą”! Czy Wenus de Milo jest tylko posągiem? Czy Mona
Lisa jest tylko obrazem? Czy Louvre jest tylko muzeum?
- Nie, to było jasne. - Kuks zgodziła się.
Westchnęłam, decydując się zostawić tą śliską sprawę, na razie.
- Dobra, wszyscy, chodźmy dowiedzieć się czego oni od nas chcą
żebyśmy robili. Z odrobiną szczęścia, możemy szybko ocalić świat i
mimo to możemy znaleźć czas na Festiwal w Meksyku z latającymi
balonami. Zawsze chciałam to zobaczyć. - Dodatkowo, tam było
gorąco.
- Super. - Kieł zgodził się i wyruszyliśmy by odkryć naszą misję.
Rozdział 28
Wendy K. nie była Statkiem Miłości. Nie miała żadnego kasyna,
żadnego basenu, żadnego przedsionka na zakupy. Posiadała małą,
pomalowaną na szaro jadalnię, wymalowaną na szaro poczekalnię z
kilkoma niechlujnie poustawianymi kanapami i małą pomalowaną na
biało salę konferencyjną z jakimiś obdartymi stołami białą tablicą i
biblioteczkę z listewkami by książki nie zniknęły z półek w wysokich
falach.
- Witajcie. - Doktor Dwyer powiedziała, wskazując jakieś
miejsca. W pokoju znajdowało się siedmiu dorosłych. Akila leżała na
podłodze pod krzesłem doktora Papy.
Total przystanął zanim weszliśmy, wypiął klatkę piersiową,
następnie przeszedł jakby był rosyjskim wilczarzem. Odkąd jest
małym czarnym Sznaucerem, był to dziwny efekt.
Wszyscy dorośli patrzyli na nas, do czego już przywykliśmy.
- Proszę, usiądźcie. - powiedział Michael. - Jak wiecie, jestem
doktor Papa, ale możecie do mnie mówić Michael. Znacie doktor
Brigid Dwyer?
- Możemy mówić do ciebie Brigid? - Kuks przerwała. - Brigid to
ładne imię.
- Tak, oczywiście. - powiedziała doktor Dwyer. - Jesteśmy tutaj
całkiem nieformalni.
- Jestem Melanie Bone. - powiedziała inna kobieta. - Specjalistka
komunikacji. - Miała brązową opaleniznę, jak ktoś kto spędza dużo
czasu poza domem.
Pozostali zostali przedstawieni, jak Brian Carey specjalistyczny
nurek; Emily Robertson - eko-paleontolog; Sue-Ann Wong specjalista
lodu, czymkolwiek to było; i Paul Carey kapitan statku (i brat Briana),
nawigator i ekspert do spraw życia polarnej przyrody. Wszyscy oni
wydawali się mili, ale wszyscy mieli wściekłą ciekawość naukowca i
czułam jak ich oczy przeszywały nas jakby robiąc z nas ser
szwajcarski.
- Ok. - powiedziałam, wstając. Oceniłam szerokość pokoju -
około piętnaście stóp, po prostu ledwie dość. - Miejmy to już za sobą.
Obejrzałam się za siebie by upewnić się, że mam wystarczająco
miejsca, następnie rozwarłam ramiona i rozłożyłam powoli moje
skrzydła, starając się aby nie pacnąć nikogo w głowę. Naukowcy
wpatrywali się we mnie, sparaliżowani, ponieważ moje skrzydła
rozciągały się dalej i dalej. Kuks uchyliła się kiedy jedno śmignęło
koło jej głowy a następnie skrzydła były w większości rozłożone,
prawie czternaście stóp szerokości.
Muszę powiedzieć, mam ładne skrzydła. Mają jaśniejszy brąz, niż
moje włosy, ale nie tak płowy jak u Kuks. Moje lotki, te duże wzdłuż
dolnej krawędzi zewnętrznej, są nakrapiane czarnym i białym.
Następne są nakrapiane białym i brązowym. Spód moich skrzydeł,
pokrywające pióra są koloru delikatnej kości słoniowej. Na spodzie i
grzbiecie moich skrzydeł miałam błyszczące mocne brązowe pióra
blednące idealnie do podstawowych barw. Moje skrzydła rządzą.
- Więc one nie są połączone z twoimi ramionami. - Melanie Bone
powiedziała niepotrzebnie.
Pokręciłam głową.
- Nie. Mamy sześć kończyn.
- Jak smoki. - Kuks powiedziała pomocnie. Uśmiechnęłam się do
niej. - Jak insekty. - Powiedział Gazik.
- One są takie duże. - Powiedziała Emily Robertson. - Są takie
piękne.
- Dzięki. - Powiedziałam, onieśmielona. - Muszą być duże,
ponieważ jesteśmy proporcjonalnie więksi od ptaków.
- Ile ważysz? - Paul Carey wyglądał, jakby chciał robić notatki.
Potem się skrzywił. - Przepraszam, mam na myśli…
- Trochę mniej niż sto funtów. - Odpowiedziałam. - Powód dla
którego nie wyglądam jak szkielet jest taki, że nasze kości i mięśnie są
zrobione inaczej, lżej. I mimo, że mam 5 stóp i 8 cali wyglądam
szczupło jak na 97 funtów wagi ale nie śmiesznie chudo.
Skinęli.
- Identyfikujesz się jako człowiek czy jako ptak? - Brigid
zapytała. Nikt nigdy wcześniej nie zadał mi takiego pytania.
- Nie wiem. - powiedziałam powoli. - Patrzę w lustro i widzę
dziewczynę. Mam ręce i nogi. Ale kiedy jestem w górze, a ziemia jest
daleko pode mną…czuję jak moje skrzydła pracują i wiem że mogę
czerpać tlen z ciasnego, wysokiego powietrza… nie czuję się
całkowicie… ludzko.
Co
jest
najbardziej
nierozważną,
ckliwą
rzeczą
jaką
powiedziałam. Złożyłam moje skrzydła, kiedy moja twarz
poczerwieniała. Czułam się nago i głupio i chciałam trzymać moje
usta zamknięte. Policzki piekły, klapnęłam na moje krzesło, nie
patrząc na nikogo.
- Czuję się bardziej ludzko, tak myślę. - Kuks powiedziała
radośnie. - Lubię ciuchy i modę i układać włosy. Rzeczy, które lubią
robić dzieci, ludzie. Muzykę i filmy i czytanie. Mam na myśli, nigdy
nie chciałam zbudować dla siebie gniazda czy coś.
Wszyscy się roześmieliśmy, i choć raz z ulgą przyjęłam
gawędzenie Kuks
- Nie czuję się aż tak ludzko. - powiedziała Angela, wyglądając na
zamyśloną.
Kieł kopnął mnie pod stołem swoją nogą, jakby mówiąc, „To coś
nowego."
- Nie jestem pewna, co widzę kiedy patrzę w lustro. - Angela
ciągnęła dalej. Musisz pamiętać, że ona ma tylko sześć lat. - Kiedy
myślę o mnie, wyobrażam sobie kogoś ze skrzydłami, wiem że nie
jestem normalna. Nie ma żadnych innych dzieci, które mogłyby wyjść
z kimś takim jak ja. Poza tym stado. Wiem, że nigdzie nie pasuję.
Zwróciła swe wielkie, niebieskie oczy na Michaela, który
wpatrywał się w nią uważnie.
- Ten świat nie jest stworzony dla ludzi takich jak ja, jak my. -
Objęła gestem resztę stada. - Nic na tym świecie nie jest
zaprojektowane dla nas, zaprojektowane byśmy czuli się wygodnie.
My zawsze wytrzymujemy do końca, zawsze się nam udaje. Ludzie
chcą nas lub chcą nas martwych, z powodu tego czym jesteśmy, a nie
kim jesteśmy. To trudne.
W pokoju zapanowała cisza. Wyraz twarzy dorosłych wyglądał na
dotknięte, jakby rzeczywiście im zależało. To było dość bolesne, aby
myśleć o małym dziecku jak Angeli, posiadającym takie uczucia. Nikt
nie wiedział, co powiedzieć.
Z wyjątkiem Totala.
- Nie chcę być bezczelny - powiedział - ale czy jest jakikolwiek
sposób, aby dostać trochę żarcia w tym miejscu? Umieram z głodu.
Rozdział 28
Widocznie ich informacje nie wspominały o gadającym psie.
Nawet Akila wyglądała na zaskoczoną, przekrzywiając głowę na
jedną stronę i patrząc na Totala. My dzieci po prostu siedzieliśmy tam,
gdzie byliśmy, niestety, zbyt przyzwyczajeni gadającym Totalem.
- Sandwich byłby porządku. - Kuks powiedziała, przełamując
ciszę.
- Tak, oczywiście. - powiedziała Melanie Bone, przytomniejąc po
przeżytym szoku.
Dwadzieścia minut później, pożeraliśmy kanapki i oglądaliśmy
prezentację na PowerPoint o globalnym ociepleniu.
- Globalne ocieplenie jest prawdopodobnie najznaczniejszą
katastrofą z jaką nowoczesne społeczeństwo musi się zmierzyć. -
powiedziała Sue-Ann Wong.
- Jeśli ludzkość będzie kontynuowała swój zwyczaj zużywania
energii to jest prawdopodobieństwo, że poziom morza podniesie się o
6m w ciągu 100 lat. - dodała Emily Robertson.
- Więc wszyscy będziemy mieli domy na plaży? - Gazik zapytał. -
Super!
Paul Carey pokręcił głową
- Nie super. To oznacza że większość krajów straci dużo
nadbrzeżnej ziemi, plus fauna i flora i ekosystemy, które tam
rozkwitają. Wiele stanów i krajów zmniejszy się co oznacza, że więcej
ludzi przeprowadzi się w głąb lądu. Moglibyśmy stracić Florydę,
Luizjanę i Teksas i dużą część wschodniego wybrzeża. Byliby
przeważnie pod wodą. Więc dziesięć milionów ludzi zostałoby
uchodźcami, potrzebując nowych domów, nowych prac.
Hę. Naprawdę byłoby tak źle? Może reagowali zbyt mocno. Mam
na myśli, jak mogłoby być aż tak źle, jeśli Ziemia byłaby o jeden
stopień cieplejsza? To po prostu wyglądało tak jakby cały świat chciał
stać się jak Hawaje albo Bahamy. Wspaniałe miejsca. Czy nie
bylibyśmy zdolni do hodowania większej ilości jedzenia jeśli byłoby
więcej cieplejszych miejsc? Ile zbiorów pszenicy mamy na Syberii?
- Co to jest do cholery globalne ocieplenie? - Iggy zapytał.
- W zasadzie, to tworzenie się niektórych gazów, takich jak
dwutlenek węgla, w atmosferze. - powiedziała Melanie. - Atmosfera
ziemska łapie je w pułapki, i one działają jak koc. To sprawia, że
średnia temperatura oceanów i powietrza powoli wzrasta.
- Gazowy koc. - powiedział Iggy. - Cóż, powinieneś wiedzieć
wszystko o tym, Gaz.
Gazik uśmiechnął się, w żaden sposób nieskrępowany.
- Byłoby miło, gdyby świat był trochę cieplejszy. - Kuks
powiedziała. - Nienawidzę zimnej pogody.
- Tak. - powiedział Gazik. - Żadnych więcej kurtek, żadnych
więcej odmrożeń, żadnych więcej wraków samochodów na drogach
pokrytych lodem. Ludzie oszczędzaliby pieniądze przez nie
ogrzewanie domów. Mogliśmy nosić krótkie spodenki przez cały czas.
O tym właśnie mówiłam!
Emily uśmiechnęła się.
- Jeśli rzeczywiście by tak było, to mogłoby nie być tak źle. -
powiedziała. - Chociaż lubię zimną pogodę i brakowałoby mi jazdy na
nartach. Ale problem tkwi w tym, że mała zmiana w temperaturze
ziemi spowoduje wszystkie rodzaje innych zmian. Jak przewracające
się kostki domina.
- Oprócz katastrofalnej straty ziemi na całym świecie, nawet
niewielki wzrost temperatury spowoduje bardziej ekstremalną pogodę
gdziekolwiek. - wyjaśnił Paul.
- Już mamy więcej huraganów, tornad, tsunami, trzęsień ziemi, i
poziomów opadów choćby dlatego że temperatura ziemi wzrosła
ledwie ponad stopień przez ostatnie sto lat. Z drugiej strony, mamy
równie dużo susz i więcej pożarów.
Pokaz slajdów zawierał zdjęcia z Indonezji po ataku tsunami,
rejon Zatoki Perskiej Wybrzeża Luizjany i Missisipi po huraganie
Katrina. Zobaczyliśmy zdjęcia pustyń gdzie kiedyś były uprawy i
mnóstwo zdechłego bydła i koni i ryb, gdzie wyschły wodopoje.
Ale czy rzeczy takie jak te nie wydarzały się w każdym kraju?
Ziemia nigdy nie była kompletnie spokojna i idealna. Huragany i
powodzie i susze były od tysięcy lat, przed czymś takim jak globalne
ocieplenie.
- Wzrastająca temperatura wpływa na uprawy i rośliny wszędzie. -
powiedziała Brigid Dwyer. - Drzewa kiełkują średnio dziesięć dni
wcześniej. Rośliny wszędzie kwitną wcześniej. Rośliny, które
potrzebują chłodniejszej pogody powoli przesuwają się na północ.
Rośliny, które dobrze się rozwijają w cieplejszych temperaturach
szerzą się bardziej niż kiedykolwiek.
Ponownie, nie byłam pewna dlaczego to był problem. Dziesięć
dni to niewielka ilość czasu.
- A to źle, ponieważ...? - Total położył łapy na stole. - Mogę
otrzymać colę czy coś?
- Nie dajcie mu sody. - powiedziałam szybko. - Będzie mieć
czkawkę przez całą noc.
- Nie mamy żadnej sody. - powiedział Michael przepraszająco
kiedy Total piorunował mnie wzrokiem. - Tylko wodę, mleko, herbatę
albo kawę. - To jest problem, ponieważ rośliny wpływają na zwierzęta
a zwierzęta wpływają na rośliny, i cały system wychodzi z
równowagi. - wyjaśniła Melanie.
- To jest strrraaasznnee.- zaśpiewał Iggy.
- Naukowcy oceniają, że co najmniej dwieście sześćdziesiąt
innych gatunków już reaguje na ocieplenie światowego klimatu
zmienianiem ich migracji i wzorów rozmnażania. - powiedziała Sue-
Ann. - Utraty życia roślin i zwierząt nie można obliczyć.
Kieł przez cały ten czas był milczący. Teraz przemówił.
- Ale co to ma wspólnego z nami?
Co było, oczywiście, ważnym pytaniem.
Rozdział 30
- Szczerze, macie wyjątkowe zdolności. - powiedziała Brigid
odpowiadając na pytanie Kła. - Antarktyda jest nieprzewidywalnym i
niebezpiecznym miejscem, ale ktoś, potrafi latać bezpiecznie może
podjąć większe ryzyko.
- Ale my nie wiemy nic o nauce. - powiedziałam. - Albo niewiele,
w każdym bądź razie. Mam na myśli, możemy włamać się do
komputera. Wiemy podobne rzeczy. Ale nie wiemy nic o globalnym
ociepleniu albo o Antarktydzie. - Albo o żadnej z miliona rzeczy,
które nauczają w szkołach.
Brigid uśmiechnęła się, a ja ponownie pomyślałam jak młodo
wygląda. Była doktorem, prawda?
- W porządku. - powiedziała. - Nie musicie być ekspertami we
wszystkim. Mamy kilka specyficznych prac, które możemy nauczyć
was wykonywać.
- Ale to nie jedyny powód, dla którego tutaj jesteście. - powiedział
Brian Carey, wypowiadając się głośno po raz pierwszy. - Prawdą jest,
że jesteście bardzo upublicznieni. Jak tylko wypłynęliście na
powierzchnię, ludzie zaczęli notować i trafiliście do wszystkich gazet.
Więc kto lepiej przekaże wiadomość światu?
- A jaka wiadomość by to była? - Kieł zapytał cicho, patrząc na
Brigid.
- Że nasz rząd powinien potraktować globalne ocieplenie
poważnie. - powiedziała bezpośrednio do Kła. - Że musimy rozwinąć
alternatywne paliwo źródła, natychmiast. Że musimy odciąć nasze
emisje gazów cieplarnianych. Plus, musimy zrobić wszystko co w
naszej mocy, aby spowolnić wymarcie przed 2050 rokiem więcej niż
milion gatunków zwierząt, owadów i roślin.
- Co jeśli nie wierzymy w to wszystko? - zapytałam, a Melanie
odwróciła się i zamrugała. Pliki na mój temat nie wspominały o moim
"niechętna do współpracy" podejściu ?
- Nie poprosimy was byście robili cokolwiek w co nie wierzycie. -
powiedziała szczerze. - Jeżeli po współpracy z nami, nie pomyślicie,
że to co robimy jest korzystne, wtedy jesteście wolni, i nie będziecie
musieli upubliczniać naszej sprawy.
- Macie prawo do prawo wolności w każdym momencie. - Brigid
powiedziała szybko. - Jedyny powód dla którego tutaj jesteście jest
taki, że doktor Valencia Martinez was polecała. Brałam od niej lekcje
kiedy robiłam doktorat, i pozostałyśmy w kontakcie. Zadzwoniła do
mnie kilka dni temu.
To miało sens. Wciąż miałam lekkie dreszcze za każdym razem
kiedy zdałam sobie sprawę, że doktor Martinez była moją mamą. To
nigdy nie przestanie działać.
- Ok. - powiedziałam. - Musimy o tym pomyśleć i to
przedyskutować, ja i moje stado, mam na myśli.
- Oczywiście. - powiedział Michael. Dajcie znać jeśli będziecie
potrzebować więcej informacji. Nadal jesteście głodni?
- Zawsze jesteśmy głodni. - powiedziała Kuks.
- Potrzebujemy pomiędzy trzema tysiącami kalorii a czterema
tysiącami kalorii na dzień. - wyjaśniłam. - Kiedy jest gorąco.
Naukowcy bez powodzenia próbowali ukryć szok.
- Um, dobrze, zobaczmy co możemy przygotowywać na prędko. -
powiedziała Brigid, prowadząc drogą do części kuchennej.
- Dzięki. - powiedział Kieł. - Doceniamy to.
Obserwowałam go jak przechodził za nią przez drzwi, jego
ciemna głowa może sześć cali wyższa od jej. Odwróciła się do niego i
uśmiechnęła, i wtedy poczułam nieprzyjemne uczucie w dole mojego
brzucha.
Rozdział 31
Posłuchaj, było przytulnie w maleńkiej kuchni pokładowej, która
była tak mała, że Kieł musiał zupełnie wcisnąć się obok Brigid na
ławce. Po prostu zbyt przytulnie, tak na marginesie.
Pod radosnym trajkotaniem Gazika I Kuks, mogłam usłyszeć
przyćmione podteksty ze strony Kła i Brigid grających w grę chcę-
Cię-poznać.
- Jesteś zbyt młoda jak na lekarza. - powiedział, częstując się
czwartą kanapką.
- Mam 21 lat. - Brigid przyznała się. - Coś w rodzaju śmignięciem
przez MIT, a następnie dostanie doktoratu na Uniwersytecie Arizona.
- przerwała, myśląc. - W pewnym sensie, rozumiem jak to jest czuć
się odtrąconym, być innymi niż każdy inny. Skończyłam liceum kiedy
miałam dwanaście lat. - Wydała nieśmiały śmiech. - Ludzie nazywali
mnie świrem. Nawet moi rodzice nie wiedzieli co ze mną zrobić.
- Musiało być ci przykro. - Kieł powiedział współczująco podczas
gdy moje oczy rozszerzyły się.
- Max? - Melanie podawała karton. - Masz ochotę na mleko?
- Ohyda, nie. - powiedziałam niewiele myśląc. - To znaczy, nie,
dziękuję. Ale Gazik pewnie chce. Lubi mleko.
- Ile masz lat? - Brigid zapytała Kła.
Prawie zakrztusiłam się swoim chipsem.
- Czternaście, tak myślę. - Kieł powiedział. - Nikt z nas nie jest
pewien naszych dat narodzin. Ale wydaje nam się, że Max, Iggy i ja
mamy czternaście lat.
- Wydajesz się starszy. - Brigid zamruczała, a ja kopnęłam się w
stopę, nie mogąc znieść tego sekundy dłużej.
- Potrzebuję trochę świeżego powietrza. - Pragnęłam wyjść
spomiędzy gruchających gołąbków.
Czułam jak każdy się na mnie patrzał kiedy wypadłam z kuchni
pokładowej w górę schodami na pokład.
- Max? Wszystko porządku? - Sue-Ann zawołała za mną, ale nie
odpowiedziałam.
Zamiast tego biegłam spod pokładu łodzi czując jak jego silniki
kłębiły się pod moimi stopami. Właśnie gdy miałam uderzyć w
metalowe ogrodzenie, przeskoczyłam nad wodą i rozwinęłam
skrzydła. Machałam nimi mocno w dół i w górę, w kółko, spiesząc w
chłodne nocne niebo. Sekundy później Wendy K. była tylko malutką
kropeczką na czerni oceanu, i poczułam jakbym znowu mogła
oddychać.
Dobra, Max, co się dzieje? Choć raz głos w mojej głowie należał
do mnie.
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego, po prostu prułam przez niebo,
chwytając okazjonalnie obroty i rozpędy. Wzięłam głęboki wdech i
wydech, myśląc o tej misji, myśląc o Kle i Brigid, o Kle i mnie, o
mnie i stadzie.
Prawie zapomniałam o rozglądaniu się wokół za Latającymi
Chłopcami. Prawie. Może miesiąc temu, mama wyjęła mój chip z
mojej ręki. (Ona jest weterynarzem. Jak miło.) Byłam pod wpływem
Głupiego Jasia, i powiedziałam parę głupich rzeczy Kłowi.
Wypomniał mi je kilka razy prosto w twarz. A ostatnio pocałował
mnie kilka razy, a ja nie wiedziałam dokąd z tym zmierzaliśmy.
Byłam rozdarta pośrodku, chcąc poddać się, aby właśnie pozwolić
tym uczuciom wylać się i zobaczyć co się między nami wydarzy, i
czyste przerażenie.
Teraz wydawał się robić maślane oczy do lekarki, która była
siedem lat starsza od niego. I jedyna myśl, która pojawiła się w mojej
głowie kiedy ze znużeniem zawróciłam w dół na łódź w stale
zmniejszających się kołach, było: Kieł nigdy nie odpowiedział mi na
te głupich rzeczy.
Rozdział 32
Kiedy wróciłam na łódź, wszyscy siedmioro naukowców czekało
na pokładzie. Troje z nich miało noktowizory wycelowane we mnie.
Zrobiłam krótkie lądowanie w biegu i zahamowałam. Podeszłam do
nich ze skrzydłami wciąż rozpostartymi, pozwalając im ochłonąć.
- Co tam? - Zapytałam z nagłym skurczem w sercu.
Coś się stało? Łódź została zaatakowana? Ze stadem wszystko w
porządku? Pomyślałam, że mogłabym mieć to na oku, ale wiedziałam,
że byłam bardzo zaplątana we własną operę mydlaną, mogłam tęsknić
za Shamu przeskakującym przez łódkę z czerwona piłeczką w pysku.
- My po prostu...patrzymy. - Paul Carey powiedział łagodnie.
- Coś nie tak? - naciskałam.
- Nie, nie nic złego. - powiedziała Melanie szybko. - My po
prostu... Jeszcze nigdy nie widzieliśmy żeby ktoś latał.
- Oh. Nie. Wydaje mi się, że nie widzieliście.
- Czy to ... Wspaniałe? - Melanie zapytała.
Znowu zbliżaliśmy się do zbyt osobistego tematu i czułam, że
powinnam się przed tym bronić, ale odpowiedziałam.
- Tak. Latanie jest wspaniałe. Lepsze niż wszystko. Dorastanie w
psiej klatce, bycie wystawianym na okropne eksperymenty, bycie
ściganym i atakowanym za każdym razem kiedy się odwracaliśmy:
nie aż tak.
- Chciałabym... - powiedziała Brigid. Przerwała i pokręciła głową.
- Co?
Wyglądała na zawstydzoną.
- Jestem specjalistką fauny i flory, jak Paul. Jestem tu by uczyć się
o Południowo Polarnych zwierzętach. Naukowiec we mnie umiera by
zadawać wam pytania, by dowiedzieć się jak to jest być tak inną
formą człowieka. Ale wiem, jak okropne to musi się dla was
wydawać.
Zagryzłam wargę, by nie powiedzieć czegoś złośliwego, jak na
przykład: Dlaczego nie zapytasz Kła?
- Jesteście ludźmi, z inteligencją, odwagą, uczuciami,
wyrażeniami. - Brigid ciągnęła dalej. - Nie mogę zapytać ptaka jak to
jest latać. Mogę zapytać Was. Ale sama twoja zdolność do
powiedzenia mi oznacza, że pytanie cię o takie rzeczy mogłoby być
strasznie wścibskie i niewrażliwe z mojej strony. Przepraszam. -
Posłała maleńki uśmiech. - Będę starać się trzymać krótko naukowca
tkwiącego we mnie.
- Powodzenia z tym. - powiedział Paul, chichocząc. - Bycie
naukowcem to nie coś co robisz. To coś kim jesteś.
Brigid skinęła, wyglądając na zmartwioną.
Ci ludzie nie byli tacy jak większość, których kiedykolwiek
spotkałam. Byli równie ciekawi, ale rzeczywiście szanowali nasze
osobiste granice - na razie.
Większość naukowców była zadowolona ze schwytania nas,
wrzucenia do klatek, i kłucia nas igłami. To było dziwne.
Zastanawiałam się, jak długo to będzie trwać.
- Zamierzam donieść na kogoś. - Powiedziałam nagle i ruszyłam
w kierunku schodów prowadzących na rufę statku. (Rufa to "tył"
statku. Widzisz jak rzucam językiem?)
Właśnie ruszyłam w dół wąskimi, stromymi schodami, kiedy
zdałam sobie sprawę , że Kieł czekał na mnie na dole.
- Co się z Tobą dzieje? - zapytał. - Dlaczego określasz to w ten
sposób?
Oh, jakbym chciała mu to powiedzieć.
- Potrzebowałam trochę powietrza. - Powiedziałam, próbując
przejść szybko obok niego.
Ale złapał mnie za ramiona i zatrzymał w miejscu, i ponieważ nie
miałam ochoty na spotęgowaną powalającą walkę na pięści,
pozwoliłam mu.
- Powiedz mi co się dzieje. - powiedział ponownie, jego twarz
bardzo blisko mojej.
- Nic. - Jestem cholernie uparta.
- Max, jeśli byś po prostu ze mną porozmawiała...
- O czym? O tobie i o mnie? Nie ma nas. Zwłaszcza, kiedy
rzucasz się na wszystko co chodzi w kiecce! - No dobra, to było
bardzo, bardzo głupie. Jego oczy rozszerzyły się - trochę za bardzo
zeszłam z tematu. Plus, Brigid nie nosiła kiecek.
Wyrwałam ramiona z dala od niego, czując jak moje policzki
płoną. Byłam zmieszana i żałosna - dwie z moich najmniej lubianych
rzeczy.
- Mylisz się, Max. - powiedział niskim, mrocznym tonem, który
wywołuje motyle w moim brzuchu. - Z nami nadal wszystko w
porządku. Zawsze będziemy Ty i ja.
Pchnęłam go mocno i próbowałam nie pobiec do pokoju Kuks,
Angeli i mojego, który dzieliłyśmy.
Rozdział 33
- Max!
Zostałam napadnięta przez podekscytowane dzieci ptaki jak tylko
przeszłam przez próg. Iggy i Gazik siedzieli na naszych kojach, i było
tam tak dużo energii w powietrzu, że moglibyśmy napędzać tym łódź.
- Ta? - Powiedziałam, próbując uspokoić moje rozedrgane nerwy.
- Max, to jest świetne! - Powiedziała Kuks. - To o niebo lepsze
niż chodzenie do szkoły. Albo uciekanie. To jest coś gdzie mamy coś
fajnego do roboty, a do tego mamy ludzi chroniących nas, plus
jedzenie i łóżka, w jednym!
- Łóżka i jedzenie są ogromnym plusem. - zgodziłam się.
- I mamy prawdziwą misję. - powiedział Gazik. - Mam na myśli,
że uczestniczyłaś już w misjach. Ale teraz my też w niej
uczestniczymy. I to jest dobra misja.
- Tak myślisz? - Rozejrzałam się za miejscem do siedzenia i w
końcu wybrałam maleńkie krzesło przy maleńkim, wbudowanym
biurku jako moją jedyną opcję. Total wyciągnął się na koi Angeli, nie
spał, po prostu wzdychał ciężko od czasu do czasu.
- Tak, tak myślę! - powiedział Gazik.
- Jest całkiem fajnie. - powiedział Iggy. - Pomimo bycia
uwięzionym jak sardynki w puszcze. To ciągle ma sens. Chciałbym
zrobić coś dobrego, a nie tylko starać się powstrzymać złe rzeczy.
- Co jest z nim nie tak? - Szarpnęłam kciuk Totala akurat kiedy
Kieł dołączył do nas. Nie spojrzałam na niego i byłam wściekła, kiedy
poczułam jak moje pliczki znowu płonęły.
Angela poklepała mały czarny łeb Totala.
- Myślę, że to Akila. - zwierzyła się.
- Okrucieństwo, to kobiety imię! - Total narzekał. - Albo raczej,
psa.
- Ona nie chce z nim rozmawiać. - Gazik powiedział mi.
- Total, ona nie mówi. - Zauważyłam.
- Ona nie chce ze mną rozmawiać nawet uniwersalnym językiem.
- Total powiedział.
- Francuski.- Angela powiedziała świadomie.
- Miłość rani. - Kieł powiedział, prawie do siebie.
- Oh, zamknij się. - warknęłam.
Co spowodowało, że pięć głów obróciło się w moim kierunku.
Musiałam coś powiedzieć.
- Porozmawiajmy o czymś interesującym. - Powiedziałam
dobitnie.
Kieł + Brigid = ból. Sprawdzone. Kieł + ja = dezorientacja, a
także ból i strach. Sprawdzone. Misja uratowania Świata?
Przerażająca, trudna, niepewna, być może bardzo warta. Sprawdzone.
Total zakochany w Malamucie? To mogłam znieść.
- W czym problem, Total?
- Nie chce poświęcić mi czasu ze swojego dnia. - Total powiedział
ze znużeniem. - Nie mogę jej za to winić. Spójrz na nią - czystej krwi,
z klasą, ważna. Wysoka. A ja jestem...niskim mutantem bez papierów.
Zawsze w biegu, zadający się z poszukiwanymi kryminalistami....
- Hej! - powiedziałam.
- Kradliście samochody. - Total wskazał. - To to o czym wiem.
Plus kradzież z włamaniem, napaść......
- Dobra, dobra. - Powiedziałam z rozdrażnieniem.- Nieważne.
Hej, to jest zawsze zbyt wiele dla ciebie, kolego.
Angela otoczyła ramionami jego szyję. Total wyprostował się
dumnie.
- I pozostawić Was zdanych na siebie? Nie jestem zdrajcą!
Potrzebujecie mnie!
Właśnie miałam zjadliwie zripostować "Do czego?" kiedy Kuks
przerwała.
- Total, po prostu bądź miły dla Akily. - poradziła. - Nie płaszcz
się. Po prostu bądź sobą, ale szczególnie zamyślony, uprzejmy.
Zachowuj się bardziej jak pies, no wiesz, śliń się i bądź cicho.
Total wydawał się przyjmować to, kiwając w zamyśleniu.
- Teraz o misji. - powiedziała Kuks. - Jestem całkowicie za! To
znaczy, zimno tutaj, co jest do bani, ale lubię tych ludzi. Mówię,
żebyśmy zostali na jakiś czas.
- Ja też! - powiedział Gazik.
Wszyscy czekali na mnie.
Nie chciałam się z nimi sprzeczać o zaangażowanie się w
światowe ocieplenie. A co tam. Mieliśmy jedzenie i łóżka.
- W porządku. - powiedziałam, a oni wybuchnęli wśród
okrzyków. - Zostańmy na jakiś czas.
Rozdział 34
- Potrzebujesz kurtkę. - Powiedziałam Totalowi następnego dnia.
Byliśmy na górnym pokładzie i było, hej, naprawdę zimno!
Naukowcy posiadali każdy rodzaj rzeczy na zimną pogodę dla nas
dzieciaków, więc było ok. Nawet nie zwracali na nas uwagi, kiedy
rozcinaliśmy dziury na plecach.
Total dygotał, patrząc na niekończący się ocean poprzez
metalowe ogrodzenie.
- Akila nie nosi kurtki. - powiedział przez szczękające zęby.
- To zejdź pod pokład zanim będę zmuszona odrywać lód z
Twojego nosa. - powiedziałam.
Obracając się z wielką godnością, pokłusował do schodów i
zszedł po nich w dół.
- Nie mogę się przyzwyczaić do gadającego psa. - powiedziała
Melanie, pojawiając się obok mnie. - Albo nawet do latających dzieci,
naprawdę. - Posłała mi przyjacielski uśmiech, następnie wróciła do
robienia notatek w dzienniku okrętowym.
- Co to jest? - zapytałam.
- Dokumentujemy warunki pogodowe każdego dnia. - wyjaśniła. -
Temperaturę powietrza, ciśnienie barometryczne, temperaturę wody.
Kierunek wiatru i prędkość, jakie jest morze.
Przerzuciła strony w swoim dzienniku pokładowym i pokazała mi
miesiąc po miesiącu warunki pogodowe drobiazgowo przedstawione
na wykresach. Było super, że ktoś to robił, ale to uczyniłoby mnie
głupcem przed czwartym dniem.
- Musisz sprawdzić ich komputery. - Powiedziała Kuks,
przybiegając do nas. - Są super! Mogą pokazać ci, jak będzie
wyglądała Ziemia za pięćdziesiąt lat, albo co się zdarzy jeśli nastąpi
trzęsienie ziemi. Gazik po prostu uciekł na demonstracji pokazującej
co by się zdarzyło, gdyby tsunami uderzyło w Los Angeles!
- Super. - powiedziałam. - Co robią Kieł i Iggy?
- Ogrywają Briana i Brigid w pokera. - powiedziała rzeczowo.
Melanie popatrzyła w górę ze zdziwieniem.
- A co z Angelą?
- Jest do przodu o jakieś trzydzieści dolców.
Rada: nie graj w pokera z dzieckiem, które potrafi czytać w
myślach. Cóż, przynajmniej się czegoś nauczą.
- Jak długo tutaj jesteś? - Zapytałam Melanie z nudów. Zwykle
nie zawracam sobie głowy poznawaniem ludzi, bo:
a) Nie ufam żadnemu z nich
b) Zwykle odchodzimy wkrótce potem i w pośpiechu
c) Zwykle próbują nas zabić
Jedyni ludzie, których poznałam i polubiłam to moja mama i moja
przyrodnia siostra Ella.
- Jestem częścią zespołu Antarktyki przez pięć lat. - powiedziała.
Założyła niewielki plastikowy pojemnik na rzecz przypominającą
pazur, którą spuściła ponad łódką na linie. - Od czasu do czasu.
Jesteśmy finansowani z prywatnych funduszy, więc co jakiś czas
wydajemy wszystkie pieniądze i musimy ponownie się o nie starać. -
Spojrzała na mnie z ciekawością. - Jak długo jesteście w drodze?
Doktor Martinez ostrzegła nas, abyśmy podjęli dodatkowe środki by
zapewnić Wam bezpieczeństwo.
Stwierdziłam, że nie będzie katastrofą jeśli powiem jej prawdę.
- Jesteśmy zdani na siebie ponad dwa lata. A w drodze - nie wiem
- sześć miesięcy? Wydaje się jakby wieczność.
Kiwnęła głową współczująco.
W tym momencie Angela pojawiła się na pokładzie, wpychając
plik pieniędzy do kieszeni.
- Wieloryby. - powiedziała.
Rozdział 35
- Hę? - powiedziałam.
Angela skinęła w kierunku oceanu.
- Wieloryby. Chcę je zobaczyć.
Melanie wyciągnęła swoją próbkę z wody.
- Tak, prawdopodobnie zobaczymy jakieś za niedługo. Jest osiem
różnych gatunków wielorybów w tym regionie.
- Zobaczymy je teraz. - powiedziała Angela, podchodząc do
ogrodzenia.
Uśmiechając się, Melanie powiedziała:
- Z pewnością zobaczymy je w pewnym momencie.
- Nie, one są tutaj. - powiedziała Angela, wskazując. - Są ciekawe.
One myślą, że ta łódź pachnie ohydnie.
- Co? - Melanie powiedziała, akurat kiedy największe zwierzę
jakie kiedykolwiek widziałam, nagle wyłoniło się z oceanu.
Sapnęłam - to było jakby szaro czarna ściana mokrej skóry,
prawie wypełniała mój widok. Było super blisko, może cztery stopy
odległości, wyłonił dwie trzecie swojego ciała nad powierzchnię wody
zanim znów zanurzył się w dół, uderzył brzuchem o powierzchnię
wody, aż zakołysało naszą łodzią.
Angela uśmiechnęła się
- To był Humbak. - powiedziała Melanie. - Lubią rzucać się na
wodę. Myślisz, że był ciekawy?
- Ona. - Angela powiedziała z roztargnieniem, patrząc na wodę. -
Jest ciekawa. Tam na dole jest ich cała grupa.
Paul Carey wyszedł ze sterówki.
- Wokół nas jest stado humbaków. - powiedział. - Zobaczyłem je
właśnie na sonarze.
Angela rzuciła na niego okiem z litością, ale nic nie powiedziała.
- Nie mogę uwierzyć w to, że są takie wielkie. Ile ich jest? -
Zapytałam Angelę.
- Nie mogę stwierdzić. - powiedziała powoli. - Myślą jako jedno.
Może dwadzieścia pięć?
Melanie zmarszczyła czoło i spojrzała na Paula, który wzruszył
ramionami.
- Są dzieci. - powiedziała Angela. - Chcą podpłynąć bliżej, ale ich
mamy im nie pozwalają. Ich mamy wiedzą, że łódź jest czymś
nienaturalnym i nie powinno jej tutaj być, ale w większości są
ciekawe, nie złe czy coś.
Paul spojrzał na Angelę.
- Lubisz wymyślać historie z rzeczy, które widzisz wokół? -
Brzmiał przyjaźnie, nie próbował być złośliwy.
Angela wpatrywała się w niego poważnie.
- Nie wymyślam tych rzeczy. Uh-oh. - Obróciła się szybko, i dwie
sekundy później, inny wieloryb wypłynął bliżej nas, wyskakując
prawie całkowicie z wody a następnie spadając w dół. To wyglądało
tak bardzo zabawnie.
- Popisywał się. - Angela powiedziała do mnie. - Jak nastolatek.
- Czy coś nam umknęło? - Melanie zapytała. - Nie rozumiem.
- Nie jestem po prostu dziwnym małym dzieckiem. - Angela
powiedziała do Paula, jego oczy powiększyły się. - Cóż, w
rzeczywistości, myślę że jestem dziwnym małym dzieckiem, ale nie w
sensie jakim myślisz.
- Ja nie myślę... - Paul zaczął, ale Angela potrząsnęła swoją
głową.
- Moje akta powinny wam powiedzieć - wyjaśniła - Słyszę, o
czym ludzie myślą.
Postanowiłam nie wspomnieć, że często również może
kontrolować o czym ludzie myśleli. Angela poklepała swoją kieszeń z
wygraną w pokera z żalem, jakby uświadamiając sobie, że nie
mogłaby znów wyciągnąć tego od załogi.
- Nie tylko ludzie, ale większość zwierząt także. Słyszałam jak
wieloryby myślały i przyszłam na górę zobaczyć je.
Paul i Melanie nie wiedzieli, co powiedzieć.
Przywyknijcie do tego, pomyślałam.
Rozdział 36
Było ciężko zostać na Wendy K., potrzebującej trzech dni do
przeniesienia się z Argentyny do Antarktydy, kiedy mogliśmy
przelecieć tą odległość w ciągu pięciu godzin. Zrobiliśmy parę
ładnych, długich lotów kilka razy dziennie.
Powietrze było zimne, ale nie zimniejsze niż było na wysokości
25,000 stóp, które było znacznie poniżej zera. Odkryliśmy, że zimne
powietrze nie przeszkadza nam tak długo dopóki jesteśmy w ruchu,
ale stać na statku było całkiem nieprzyjemne.
Total przełamał się i zgodził się żeby nosić mały psi płaszcz.
Akila nosiła to jako szczenię. Podczas ustalającej rekordy fali chłodu,
gdy było koło 80 stopni poniżej zera.
- Ziemia ahoj! - Gazik wykrzyknął z odległości pięciuset stóp w
powietrzu. Wskazał w kierunku, gdzie mogłam zobaczyć białą wyspę
wystającą z oceanu.
Michael Papa patrzał spod przymrużonych powiek na horyzont.
- Powinno być wkrótce widoczne. - powiedział. - Powietrze jest
tutaj tak czyste, że mamy świetną widoczność.
- Już jest widoczne. - powiedziałam do niego. - Mamy naprawdę
dobry wzrok. Jak jastrzębie.
Skinął, trawiąc to, i znowu widziałam ten wygląd prawie
zazdrości, który widziałam na twarzach wszystkich tych naukowców
od czasu do czasu. Nikt nigdy wcześniej nie był naprawdę zazdrosny
o nasze umiejętności, i to było świetne uczucie. Wersja ptakodziecięca
bycia kapitanem piłki nożnej lub królową powrotów do domu. Coś
jakby.
- Widzę szare, jak skały. - powiedziałam do Michaela. -
Myślałam, że wszystko jest przykryte śniegiem.
- Praktycznie wszystko jest. - powiedział. - Ale wzdłuż wybrzeża i
niektórych wysp zewnętrznych, są wąskie pasma odkrytego kamienia
gdzie lodowiec się oderwał. Także, teraz jest tutaj lato, odkąd pory
roku są odwrócone, więc rzeczy nie są tak lodowate jak mają być.
- Widzę czerwone budynki.
- Nie widzę jeszcze tych rzeczy, na razie. - Michael powiedział z
żalem. - Ale, tak, budynki są zazwyczaj jasno czerwone albo jasno
zielone, by wyróżniać się jak najbardziej to możliwe.
- Na przykład kiedy jest zamieć.
- Uh-huh. Chociaż tu zamiecie właśnie oznaczają dzikie wiatry
rozwiewające śnieg i lód. Prawie żaden nowy śnieg tutaj nie pada.
Prawie nigdy.
- To takie dziwne. - powiedziałam.
- Co jest dziwne? - Kieł zapytał, przez co podskoczyłam.
Nie usłyszałam kiedy za mną podchodził. Jak zwykle. Przez
ostatnie dwa dni unikałam go. Cofnęłam się i patrzyłam jak on i
Brigid Dwyer stworzyli kółko wzajemnej adoracji. Nie flirtowała z
nim, ale spotykali się często, i za każdym razem kiedy widziałam jak
ich głowy pochylają się nad ekranem komputera lub mapą, mój
żołądek zaciskał się. Również zęby. I pięści.
- Że nie pada tutaj śnieg. - Niezbyt dużo opadów.
Kieł skinął.
- Brigid powiedziała, że powietrze tutaj jest jednym z najbardziej
suchych na ziemi.
- Zgaduję, że będziecie zadowoleni móc zejść ze statku. -
powiedział Michael. - Zatrzymamy się w kwaterach gościnnych na
stacji Lucir. Oni mają turystów tam co roku.
- Nie wyobrażam sobie, żebyśmy byli wokół grupy innych ludzi. -
powiedziałam powoli.
Czułam się prawie - cóż, komfortowo jest mocnym słowem, ale
nieco mniej zdenerwowana, co jest lepsze niż kiedykolwiek było -
wokół naukowców na pokładzie Wendy K. Nie chciałam ponownie
zaczynać z grupą nowych ludzi. Szczególnie jeśli chodzi o
wybuchową pizzę w Waszyngtonie.
- Jest tam dwanaście rodzin, które żyją i pracują tam. - Michael
wyjaśnił. - Ogólnie około czterdzieści osób.
Oczy Kła napotkały moje. Czas by znowu być w pogotowiu.
Rozdział 37
Wiersz
Do Max
Biały to kolor małych króliczków z różowymi nosami
Biały to kolor puszystych chmur stroszących drogę po niebie
Biały to kolor kręconego loda w rożku,
Biały to kolor skrzydeł aniołów i Angeli skrzydeł
Biały to kolor zupełnie nowych skarpetek wyjętych z torebki
Biały to kolor kruchych kartek w ekstrawaganckich hotelach
Biały to kolor każdego pieprzonego celu, rzeczy które widzisz
przez niekończące się mile i mile, jeśli zdarzy się, że znajdziesz się na
Antarktydzie próbując ocalić świat,
czego nie jesteś teraz zbyt pewna czy dasz radę zrobić ponieważ
uważasz, że jeśli zobaczysz więcej białego - biały chleb, czyjąś
bieliznę, czy zęby - całkowicie i zupełnie stracisz swoje ukochane
zmysły i skończysz popychając wózek ze sklepu spożywczego pełen
pustych puszek wokół Nowego Jorku, mamrocząc do samej siebie
To był mój pierwszy wiersz kiedykolwiek.
Ok., To nie Szekspir, ale spodobał mi się.
Zacumowaliśmy w doku stacji Lucir, obok paru innych łodzi.
Czekało na nas kilka jasno czerwonych, metalowych budynków na
palach.
- Oczekują nas. - powiedziała Sue-Ann, wskazując pierwszy
budynek. - Możemy wejść, poznać kilka osób, a oni pokażą nam
kwatery gościnne.
- Ok. - powiedziałam, zęby miałam gotowe by je zacisnąć,
adrenalina zaczęła płynąć w moich żyłach.
Nie było zieleni: żadnych drzew, żadnych krzewów, żadnej trawy,
żadnych chwastów. Nie było również żadnych chodników, żadnych
śmieci, żadnych drapaczy chmur, żadnych samochodów. To było
kompletnie inne ze wszystkiego co dotąd widzieliśmy i nagle zwrot
"polarne przeciwieństwo" nabrało sensu.
- To jest jak bycie na księżycu. - Kuks powiedziała pełnym
respektu tonem. - Tak tu czysto.
- Jesteśmy odkrywcami. - powiedział Gazik szczęśliwie. -
Możemy zobaczyć rzeczy, które nikt wcześniej nie widział.
Spojrzałam na moje stado. Każde z nich wyglądało na trochę
nerwowe i trochę podekscytowane. Mieli prawdziwy cel, niż tylko
sprzątanie swoich pokoi czy czuwanie lub poszukiwanie żywności.
Nawet jeśli prawdziwy cel był wymyślony przez naukowców do
siania niepotrzebnej paniki wśród populacji ludzi, nadal. Dzieci miały
wrażenie, że mogły pomóc. Najwidoczniej chciały po prostu
zapomnieć, że trzy tygodnie temu walczyliśmy znowu o nasze życie.
I, mam na myśli, dlaczego każdy dzieciak chce zapomnieć o tym?
Jeśli spodobało by im się tam być, naprawdę bardzo się podobało,
czy poszliby ze mną gdyby czas trzeba było odejść? Bo nie ważne co
się tutaj stanie albo jak bardzo będą czuli się potrzebni, będziemy
musieli ewentualnie stąd odejść. Zawsze odchodzimy.
Ta rzeczywistość dotarła do ciebie, dzięki Max.
Nie ma za co.
Kieł i Iggy odchodzili z dala od budynków stacji, w kierunku
końca, nie uciekali. Kieł wyraźnie odcinał się na tle lodu jakby był
zrobiony z czarnego marmuru. Odwrócił się i wskazał mnie
kiwnięciem głowy.
- Rany, dużo... białego. - powiedziałam, odbijając się na piętach,
już marznąc.
- Ta… - Iggy powiedział dziwnym głosem.
- Tak naprawdę nic cię nie omija, Ig. - powiedziałam do niego. -
To nie jest tak jak w innych miejscach, gdzie są tony różnych rzeczy
do zobaczenia. Wszystko tutaj jest praktycznie białe. Mnóstwo
ostrych białych brzegów.
Kieł dotknął mojej ręki, a ja odwróciłam się do niego. Kiwnął
głową w stronę Iggiego.
- Wiem. - powiedział Iggy. - Mogę to widzieć.
Rozdział 38
Dobra, zamierzam teraz wprowadzić teorię w życie i może to jest
ściema, ale wydaje mi się, że całkowity brak kolorów miał coś
wspólnego z niewidomymi dziećmi, które nagle mogły widzieć różne
rzeczy. Bo on naprawdę potrafił. Machnęłam ręka przed jego twarzą, a
on zamrugał i odsunął się.
- Co ty robisz? - zapytał, marszcząc brwi.
Rozdziawiłam usta, patrząc na niego i Kła i z powrotem, i wtedy
Iggy uśmiechnął się szeroko, w sposób jaki rzadko kiedy się tak
śmieje, i Kieł uśmiechał się w sposób w jaki bardzo rzadko się śmieje,
i poczułam że skaczę wokół jak baletnica, co, obiecuję ci, nigdy,
przenigdy nie robię.
- Co się dzieje? - Gazik zapytał, podchodząc do nas.
- Iggy widzi. - powiedziałam, ciągle w to nie wierząc.
Podekscytowany Iggy obrócił się by spojrzeć na Gazika, a
następnie stanął jak wryty, marszcząc brwi. Mrugnął kilkakrotnie.
- To… to zniknęło. - powiedział pustym głosem.
- Co?
- Mogłeś widzieć? - Gazik zapytał.
Iggy obrócił się jeszcze raz, jego głowa bezwładnie zawisła.
Westchnął ciężko, nagle zesztywniał.
- Nie! Znowu mogę widzieć! Znowu widzę białe góry!
Więc taka jest umowa: Iggy mógł widzieć biel. Mógł widzieć
kształty klifów i lodowców, sporadyczne szare kamienie wystające ze
śniegu, linię horyzontu gdzie ziemia spotyka się z niebem. Gdy
odwrócił się, ocean, skalisty brzeg, wszystko, na powrót było ślepe.
- Zmarzłam. - powiedziałam po tym jak staliśmy wokół patrząc na
Iggiego, który patrzał na coś przez chwilę. - Chodźmy do środka.
Stacja Lucir składała się z około piętnastu metalowych budynków
wzniesionych w górę na stalowych palach. Niektóre z nich były
połączone jak kamienie ułożone w górę na pobliskim wzgórzu. Kilka
z nich stało samotnie. Większość z nich miała pługi śnieżne bobsleje i
ciężarówki przystosowane do jazdy po lodzie, zaparkowane poniżej.
Wdrapaliśmy się na schody, i kolejny raz Iggy musiał opierać się
na dotykaniu rąbka mojej marynarki i koncentrowaniu się na
dźwiękach wokół niego. Mogłam poczuć, jak kipiał rozczarowaniem.
Drzwi budynku wychodziły na śluzę powietrzną. Zdjęliśmy nasze
marynarki i inne rzeczy tam, następnie przedostaliśmy się przez inne
drzwi do rzeczywistej stacji. Spotkaliśmy naukowców, którzy żyli i
pracowali na stacji, ignorując ich ciekawy wygląd i niewypowiedziane
pytania.
Pokazali nam kwatery gościnne, które znajdowały się w osobnym
metalowym baraku. Było małe ale przytulne i wygodne, z jednym
pokojem pełnym łóżek piętrowych, cztery wysoki; salonik; łazienka; i
maleńka kuchnia.
- Hej! - powiedziała Brigid, pukając do drzwi. - Chcecie zobaczyć
kilka pingwinów?
- Ta. - Iggy wymamrotał gorzko - Spraw żeby stanęły na tle
białego klifu.
Kieł i ja spojrzeliśmy na siebie. U niektórych z nas ukazały się
ostatnio nowe umiejętności. Czy u Iggiego będzie to wzrok?
I kolejne pytanie: Kiedy to nasze całe ratowanie-Świata się
zacznie?
Rozdział 39
Asystent Uber-Dyrektora spojrzał znad ekranu komputera
- Mutanci przybyli właśnie na stacje, jak oczekiwano.
Uber-Dyrektor nie mógł przytaknąć, za to mógł mrugnąć.
- Wszyscy razem? Żadne z nich nie zostało na łodzi?
- Nie, sir. - Asystent wskazał monitor i nacisnął przycisk. Ekran
szybko pokazał lekko niewyraźny obraz sześciu zmutowanych dzieci
idących między zaspami śnieżnymi w kierunku stacji Lucie. Ekran się
podzielił, i druga połowa pokazała obraz ze środka jadalni Wendy K.
Asystent szybkim ruchem zrobił zbliżenie na twarze grupki
przebywającej w środku stacji i porównał je do zbliżeń twarzy z łodzi.
Pasowały.
- Cała szóstka razem - powiedział asystent.
- Bardzo dobrze - powiedział Uber-Dyrektor. - Wyślij wiadomość
do naszych kontaktów, mówiącą, że plan idzie zgodnie z
oczekiwaniami.
- Tak, sir - powiedział asystent odwracając się z powrotem do
komputera.
Uber-Dyrektor wysłał rozkaz w myślach, a chwilę później drzwi
się otwarły. Potężna kreatura mierząca prawie siedem stóp i ważąca
spokojnie ponad 300 funtów weszła do pokoju.
- Ah, Gozen - powiedział Uber-Dyrektor.
Asystent momentalnie zesztywniał w swoim fotelu i powoli
odwrócił wzrok. Jeśli zwykli żołnierze powodowali u niego strach, tak
Gozen myśląc bardzo łagodnie go przerażał. Nie tylko, dlatego że był
ogromny, ale głownie przez to, że jego ludzka twarz była
przytwierdzona do ciała Frankenstein’a.
Zakrzywiony, świecący metalowy talerz pokrywał część jego
łysej czaszki w miejscu gdzie nie dano rady wyhodować skóry. Jedno
ramię było o dobrą stopę dłuższe niż drugie, a dłoń miała metalowe
szpice przytwierdzone do kości knykci. Drugie ramie miało siny
odcień jakby w ręce było niewłaściwe krążenie. Był to efekt
wszczepienia ludzkiego hormonu wzrostu prosto w tkanki.
Twarz była ludzka, ale kiedy stwór mówił, można było zobaczyć
gwoździe w jego szczęce, tuż pod skórą. Jednego dnia, asystent
widział jak Gozen sięgnął, chwycił śpiewającego ptaszka i po prostu
skręcił mu kark, a potem jak gdyby nigdy nic odrzucił kolorowe
ciałko na bok. Asystent nie wiedział czy Gozen miał jakieś zasady czy
chociaż uczucia, albo jakiekolwiek pojęcie dobra i zła. Przez
większość czasu dawał przykład ogromnej, nieludzkiej siły.
- Gozen - rzekł ponownie Uber-Dyrektor, aby zwrócić na siebie
uwagę tego czegoś. - Już prawie czas. Przygotuj swój oddział.
- Tak, sir - powiedział Gozen bez jakiegokolwiek ruchu. Jego głos
brzmiał jakby ktoś wolno odtworzył nagrany ludzki głos.
Po plecach asystenta przebiegł dreszcz.
Rozdział 40
Jak się okazało, cała ta sprawa z ratowaniem świata zaczęła się
następnego dnia. Teraz, ktoś kto nie miał o sprawie pojęcia, myślał że
zabawa z pingwinami nie ma za wiele związku z zapobieganiem
apokalipsie, ale hej, my tu tylko pomagamy.
- Popatrz na to! Jestem pingwinem! - Krzyczała Angela, rzucając
się na brzuch i zjeżdżając w dół zaspy. Osiągnęła nieprawdopodobną
prędkość zjeżdżając na sam dół, gdzie czekało na nią około
dwudziestu pingwinów cesarskich, poruszających swoimi skrzydłami.
- Moja kolej! - Gazik nie czekał aż Angela zejdzie mu z drogi,
rzucił się po prostu w dół zaspy, gdacząc obłąkańczo. Zderzył się z nią
oczywiście, popychając ją na kilka pingwinów które, szczerze
mówiąc, powinny zwracać na otoczenie więcej uwagi.
Dwa z tych dużych, ciężkich ptaków zjechały w dół, jeden
idealnie na Gazika. Słyszałam ulatujące z jego trochę obciążonej
klatki piersiowej powietrze z miejsca gdzie stałam robiąc naukowe
notatki.
Oto próbka mojego wkładu w światową wiedze naukową.
Miejsce: Stacja Lucie, Antarktyka.
Data: Przypomnijcie mi żebym sprawdziła i wpisała potem.
Czas: Ciężko powiedzieć, z tym całym północnym słońcem i w
ogóle, a mój zegarek zgubiłam dawno temu.
Obiekty: Pingwiny cesarskie.
Ilość: 27 dorosłych - nie ma opcji żebym rozróżniła, które to
samiec a które samica, a nie mam zamiaru sprawdzać pod ogonami.
12 małych puchatych pisklaków. 5 awio – amerykanów.
Rozmiar: Te pingwiny są zadziwiająco duże – jakieś 4 stopy
wzrostu. Sądząc po reakcji Gazika na to jak jeden na nim wylądował
są całkiem ciężkie. Powiedziałabym 60 funtów? W końcu mówimy o
dużych ptakach.
Stan ptaków: Są małymi opasłymi frajerami, zbudowanymi z
wygody i szybkości. I na pewno nie czują tego zimna. Dałabym im
solidną 10.
Aktywność: Głównie zjeżdżają z lodowców dla zabawy. Skaczą
do lodowatej wody co chwilę, a potem wyskakują z niej jak grzanki z
tostera, Zauważalny lekko rybi zapach po każdej takiej wyciecze.
Jeden rzygnął kawałkiem ośmiornicy, prawie, że na but Iggy’iego.
Fart, że jego wzrok znów zniknął. Na ten widok prawie i ja
chciałam haftować.
- Jak idzie? - Spytał Brian Carem, dreptając do nas.
On i Sue - Ann, która z nim była, mieli notatniki i specjalne
długopisy, które pisały w ekstremalnych warunkach. Wspomniałam
jak tu było strasznie zimno? Także dzięki mamo!
Sue - Ann spojrzała na pingwiny wyskakujące z wody i zaśmiała
się.
- Są takie urocze…- zaczęła mówić akurat jak cała horda czarno -
białych pingwinów zrobiła wślizg na lód. Gdakały i uciekały od wody
najszybciej jak mogły.
I wtedy nagle jakaś dziwna kreatura wynurzyła się z oceanu,
złapała Sue - Ann za nogę, i wciągnęła ją z powrotem w czarną
otchłań.
Rozdział 41
- LAMPART MORSKI! - Krzyknął Brian, upuszczając swój
notatnik i biegnąc w stronę wody. - Sprowadźcie pomoc! Zawołajcie
Paula i resztę!
Głowa Sue - Ann wynurzyła się z wody i usłyszeliśmy jej krzyk,
który urwał się gdy zwierzę wciągnęło ją z powrotem pod wodę. Było
ogromne, z głową wielkości arbuza, jego szczęka najeżona ostrymi
zębami zacisnęła się na nodze Sue - Ann.
- Idź! - Rozkazałam Gazikowi, który stał wpatrzony w wodę. Na
wodzie były plamy czerni, a lód w miejscu gdzie pojawiła się Sue -
Ann zabarwił się na lekki róż. - Idź! Wszyscy macie wrócić na stację!
- Sue! Trzymaj się! - Brian spojrzał w stronę stacji bezradnie,
wtedy lampart wynurzył się ponownie a Brian zaczął krzyczeć i
machać rękoma. Nie mógł wskoczyć - utknąłby pod lodem nie mogąc
znaleźć drogi wyjścia. Albo lampart by go dorwał.
- Chodź! - Powiedziałam Kłowi, i wzięłam rozbieg, aby się wzbić.
Był tuż za mną. Zostaliśmy na niskim pułapie wpatrując się w wodę,
starając się dostrzec Sue - Ann. Ciemny cień, długi na około dziesięć
stóp upewnił mnie że lampart był blisko powierzchni.
- Złap ją jak tylko się wynurzą - Krzyknęłam, a Kieł przytaknął
zdeterminowany. Lecieliśmy nisko, sześć stóp nad powierzchnią,
zataczając małe kręgi, gotowi do pikowania w każdej chwili. Kątem
oka zobaczyłam biegnącą ekipę. Paul miał w ręce harpun.
- Tam! - Powiedziałam wskazując.
Cień rósł zbliżając się do powierzchni, kiedy nagle lampart
ponownie się wynurzył ciągle zaciskając szczęki na nodze Sue - Ann.
Była bezwładna, jej oczy zamknięte. Razem z Kłem szybko
zanurkowaliśmy w dół, mknąc w stronę wody jak strzała.
Kieł kopnął lamparta w łeb tak mocno jak mógł swoim ciężkim
butem, a ja uderzyłam obiema nogami w lśniące plecy.
Niespodziewanie zwierzę drgnęło, rozwierając na chwilę swoje
szczęki, podnosząc na nas swój wzrok.
Wydało z siebie okropny, rozdzierający krzyk, przez co wyglądał
jak jakiś potwór morski, ale ja i Kieł już złapaliśmy Sue - Ann za ręce,
i zmieniliśmy ułożenie skrzydeł, aby się wznieść. Lampart zaryczał
ponownie i machnął płetwą, prawie uderzając moje stopy, więc je
podkurczyłam.
I nagle było po wszystkim, niebezpieczeństwo minęło.
Zawróciliśmy w stronę lądu. Lecąc, trzymaliśmy Sue - Ann bardzo
mocno. Ominęliśmy zadziwionych ratowników kierując się prosto do
lecznicy. Wylądowaliśmy trochę niezdarnie ślizgając się na lodzie.
Mokra kurta Sue - Ann była już pokryta lodem. Nawet nie wiedziałam
czy jest jeszcze żywa, czy po prostu uratowaliśmy ciało. Jej spodnie
były poszarpane i zakrwawione.
Dwóch mężczyzn wybiegło z lecznicy z noszami, które położyli
obok Sue - Ann. Jeden z nich przyłożył palce do jej szyi szukając
pulsu, kiedy drugi przygotowywał wszystko, aby móc ją bezpiecznie
przenieść. Wtedy zmarszczył brwi.
- Co… Co to było?
W międzyczasie, kilka osób krążyło wokół nas. Jeden z lekarzy
delikatnie dotknął nogi Sue - Ann w miejscu gdzie lampart zacisnął
swoje szczęki. Odsunął kawałek porwanych spodni i wtedy Paul
wstrzymał oddech. Zmrużyłam oczy. Pod zmasakrowanymi tkankami
zobaczyliśmy masę drucików, kabelków i metalowych części.
- Co to do cholery jest? - Wykrzyknął Paul. - Czy ktoś o tym
wiedział?
Drugi lekarz spojrzał w górę.
- Nie ma pulsu szefie. Odeszła.
Wtedy nadbiegli inni z naukowców, cali zdyszani ledwo zipiąc,
zaczęli zadawać pytania.
- Czy ona żyje?
- Nie mogę uwierzyć w to, co zrobiliście!
- To było wspaniałe! Dziękuję!
Zapał z ich twarzy znikał w miarę jak widzieli nasze.
Odstąpiliśmy, aby mogli zobaczyć Sue - Ann. Zobaczyłam zdumienie
i szok wypisany na ich twarzach. Albo byli tak świetnymi aktorami,
ale faktycznie żadne z nich nie wiedziało o ulepszeniach Sue - Ann.
Zamiast być jedną z nas, okazała się być jedną z nich.
Paul spojrzał na nas skonsternowany. Wskazał na członków
swojej drużyny.
- Brian. Przynieś komputer Sue - Ann. Przeszukaj jej dyski.
- Oh, nie - powiedziała Melanie roniąc łzy.
- Wy wszyscy - Powiedział Paul wskazując na nas, - Wejdzie do
środka. Reszta - przeszukajcie Wendy K., oraz całą stację. Wszędzie
gdzie mogą być kamery. Mamy wśród nas zdrajcę.
Rozdział 42
Zgodnie z oczekiwaniami, środek przeciw zamarzaniu dodany do
ich smaru działał idealnie. Gozen dał sygnał reszcie oddziału, aby
wykonali skok, rozkazując programowi rejestrującemu, aby sprawdził
czy wszyscy są.
Pojedynczo, jeden za drugim żołnierze ześlizgiwali się z
metalowej rampy samolotu i lądowali między zaspami. Ich stopy
natychmiast przystosowywały się do powierzchni, przekształcając się
tak, aby nie ślizgali się na lodzie.
Oddział był w komplecie.
Najpierw schronienie. Samolot zrzucił ich zapasy na lód, po czym
rampa się zamknęła a samolot odleciał.
- Znajdźcie schronienie - Gozen wydał rozkaz trójce żołnierzy. -
Rozbijcie obozowisko.
Odpowiedzieli natychmiast, lokalizując dużą skrzynie obwiązaną
linami. Odwiązując liny, pociągnęli za zawór wyciągając TempHut ze
skrzyni. Kilka kolejnych pociągnięć i TempHut się rozłożył w
całkowicie gotowe schronienie, coś jak pajacyk schowany w pudełku
gdzie po pokręceniu korbką wyskakuję Ci niczym grzanka.
Bez jakiegokolwiek dźwięku, żołnierze wciągnęli śruby długie na
trzy stopy, które wbili w lód po to, aby trzymały konstrukcje w
miejscu niepodatną na wiatry i burze śnieżne. Schronienie nie miało
żadnego ogrzewania, żadnych okien, żadnych łóżek. Co było idealne.
Odkąd żołnierze nie byli ludźmi, nie byli nawet żywi, to nie stanowiło
żadnego problemu.
Pierwsza para wróciła z rozpoznania i byli gotowi do raportu.
- Tak? - Głos Gozena nie był aż tak bliski bycia jakby
odtwarzanym z taśmy jak tych z Generacji K - miał kilka w miarę
ludzkich brzmień.
- Mamy problem - zaraportował żołnierz. - Jeden z naszych
kontaktów został uszkodzony. Nie wysłała sygnału ani razu od pięciu
godzin. Taśmy pokazują, że została zaatakowana. Prawdopodobnie
nie żyje.
Gozen się zastanowił. Mimo wszystko plan mógł być
kontynuowany. Po pierwsze, musiał złożyć raport UberDyrektorowi,
wyszczególniając to, co mógł znaleźć o ich kontakcie. Następnie
usiądzie i poczeka na odpowiednią okazję. Nie powinno to potrwać
długo.
Jego zadaniem było wyeliminować niebezpieczne mutanty. Uber-
Dyrektor nie sprecyzował jak ma to zrobić. Albo przez ile ma to robić.
Albo jak dużo przyjemności może z tego czerpać. Wszystko to mu
pasowało.
- Wejdźcie do kryjówki - nakazał Gozen swojemu oddziałowi.
Rozdział 43
Czytasz blog Kła. WITAJ!
Jesteś osobą numer: 545 422
Dzisiejszy temat: Zdziwienie na szczycie świata.
Nasze życia są już dość dziwne - cała ta sprawa ze skrzydłami,
czajeniem się na nasze życie, etc. I ciągle możemy być zaskoczeni,
kiedy rzeczy stają się dziwniejsze. Cool.
Niektóre rzeczy ciągle podtrzymują egzystencje na ciekawym
poziomie: [1] Iggy raz może widzieć, raz nie. Musi być w otoczeniu
samej bieli żeby coś widzieć, ale ważne, że widzi cokolwiek.
[2] Mieliśmy okazje latać z petrolami śnieżnymi. To piękne
śnieżnobiałe ptaki, rozmiaru gołębia. Są wszędzie. Są jak latająca
czystość, nie żeby to brzmiało głupio. Jeśli Angela byłaby ptakiem w
100% to na pewno byłaby petrolem śnieżnym. Gazik byłby emu.
[3] Było kilka pingwinach incydentów, spowodowanych
nierozważnymi zjazdami z zasp. Wiedzieliście, że jeśli przestraszyć
pingwina to was orzyga? My też nie. Wiedzieliście jak bardzo
obrzydliwe są na pół strawione kawałki kryli i kalmarów? Ja teraz
wiem.
[4] Mieliśmy występ w celach ratunkowych na morzu. Możliwą
tylko dzięki Max i Waszej Pierzastości. Niestety, osoba którą
ratowaliśmy okazała się robotem który nas szpiegował przez kilka
ostatnich tygodni. Więc teraz najprawdopodobniej jesteśmy w
śmiertelnym niebezpieczeństwie, jak zwykle.
Szczęśliwie, osoba, którą ratowaliśmy nie przeżyła. Więc zgaduję,
że jej raporty troszkę się opóźnią. W międzyczasie, ktokolwiek
planuje Bóg wie co, jesteśmy tego świadomi. Będziemy obserwować
Twoje ruchy. Nie damy się tak łatwo.
Zdradzę wam coś: Jesteśmy na Antarktyce. Jesteśmy to po to aby
sprawdzić objawy globalnego ocieplenia. Globalne ocieplenie może
brzmieć wygodnie - żadnych więcej płaszczy zimowych - ale
wszystko na Ziemi żyje głównie dzięki klimatowi który się nie
zmienia. Ale jeśli nie boimy się powodzi, trzęsień ziemi, tsunami,
wyginięć wielu roślin i zwierząt, susz, głodu, i innych, możemy się
zrelaksować i pozwolić rzeczy się dziać.
Jednakże dla wszystkich tych, którzy preferują aby planeta
przetrwała niezmieniona, wydaje się jasnym że są rzeczy które trzeba
zmienić. Mam na myśli, my ludzie zmienić nasze przyzwyczajenia,
naszą lekkomyślność, nasze uzależnienie od paliw i mięsa.
Jakieś pytania?
Ali, Ju – Ju, Ariel i Robin Bernstein z Palm Beach napisali:
Jak to żadnego mięsa? Żadnych hamburgerów?
Więc Ali, Ju – Ju, Ariel i Robin Bernstein dobrze że pytacie. Jak
dla mnie to jestem całkiem za burgerami. I stekami. I kebabami. Jeśli
Twoje imię ma związek z krową, to jesteś mój.
Ale pewna niesamowicie fajna pani naukowiec którą znam, Dr.
Brygid Dwyer, powiedziała mi że chów powoduje więcej zagrożeń dla
klimatu niż samochody (WTF? O.O dop. Tłumacza).
Wszystkie samochody. Z jednej strony bydło „uwalnia” więcej
metanu i innych gazów niż Gazik, a to coś znaczy. Plus, zjada koło 14
funtów pokarmu aby wytworzyć funt mięsa. Nie muszę wspominać o
wycinaniu drzew na pastwiska, i o wodzie którą wypijają. To
wszystko dowala Ziemi dość ładnie. Daje do myślenia, huh?
- Kieł
BitterGummy z Hoshu pisze:
Pozbądźmy się polityków! Jeśli będę chciał nudną pogadankę
pójdę do szkoły!
Brzmi jakbyś tego potrzebował BitterGummy. Postaraj się nie
usnąć tym razem.
- Kieł
MinkyPuddin z Sydney pisze:
Kieł, tęsknię za wami tak bardzo. Dawno was nie było w
wiadomościach. Zaczynam się martwić. Twój fan #1
Nie martw się MinkyPuddin. Nic nam nie jest.
- Kieł
ShyBabe z Seattle pisze:
Drogi Kle, napisałam do Ciebie w zeszłym miesiącu, Masz
dziewczynę?
Polecałbym Ci nie wtykać nosa w nie swoje sprawy. ShyBabe.
Dzięki.
- Kieł
Okej
ludziska,
muszę
lecieć.
Globalna
katastrofa
do
udokumentowania, naukowcy do pogadania. No i czas na kolację.
Zgaduję, że nie będzie mięsa.
- Kieł
Rozdział 44
- GDZIE LECIMY? - Zapytała Kuks w miarę jak lecieliśmy
wśród czystego, rześkiego powietrza.
- Po prostu sprawdzamy teren - Wyjaśniłam. - Mały rekonesans.
Zobaczymy czy wszystko gra.
Od czasu śmierci Sue - Ann i wyjścia na jaw, że jest jedną z tych
złych, stałam się ultra czujna. Teraz trochę się rozglądamy wokół,
może przypadkiem zobaczymy wielki transparent „ŹLI GOŚCIE”
rozłożony na dachu.
Kieł był cichy, lecąc trochę na uboczu. Zmieniłam trochę kąt pod
jakim było moje lewe skrzydło i zbliżyłam się do niego. Sprawy
między nami ciągle były trochę dziwne. Tęskniłam za starymi
czasami, kiedy nasza relacja była prosta. W tamtym mogłam się
połapać.
- Więc zgaduję, że możemy założyć iż Sue - Ann wysyłała na
bieżąco raporty odnośnie nas do kogoś - powiedziałam.
Przytaknął
- Brigid próbuje się włamać do jej kompa żeby zdobyć trochę
informacji.
Znów to imię.
- Kuks powinna to zrobić. - Powiedziałam, starając się nie okazać
irytacji.
- Yeah, - jeśli Brigid sobie nie poradzi, damy tę robotę Kuks. -
zgodził się.
- Możemy przelecieć nad wyspami? - Zapytał Gazik. - Jedna
wyspa ma wulkan! Właściwie to cała wyspa jest wulkanem!
- Jasne. - Gładko zatoczyliśmy łuk w lewą stronę, oddalając się od
ogromnego lodowego kontynentu. Rozłożenie skrzydeł i unoszenie się
na prądach zimnego powietrza jest cudowne.
- Nie mogę niczego zobaczyć - Powiedział Iggy depresyjnie.
- Może powinienem lecieć z Kłem? - Zasugerował Total, ruszając
się nerwowo w ramionach Iggy’iego.
- Ciągle mogę latać - Powiedział zirytowany Iggy. - I ciągle
umiem nawigować.
- Oh, to takie cool! - Wykrzyczał Gazik wskazując.
Zostawiliśmy półwysep za nami i teraz byliśmy nad wyspą o
kształcie poszarpanego Cheerio z malutkim otworkiem z jednej
strony. Zaczęliśmy serie kółek mających na celu nas spowolnić.
Wszyscy mieliśmy oczy szeroko otwarte, ale nie widzieliśmy nikogo
innego.
- Ta woda w środku pochodzi z wulkanu - Powiedział Gazik.
Podchodziliśmy bliżej i bliżej. Wyglądało na tyle bezpiecznie na
ile każde miejsce może być.
- Źródło termalne! - Powiedziałam, czując jak poruszam się wśród
słupa cięższego, cieplejszego powietrza. Uczucie było niesamowite.
Jakby kieszeń z ciepłym powietrzem pośród mroźnego powietrza
wokół nas.
- Coś bulgocze - Powiedziała Angela patrząc w dół.
- Sprawdźmy to - Powiedziałam w swoim tonie przywódcy.
Zeszliśmy w dół, nie widząc nikogo innego, i wylądowaliśmy na
kawałku szarawej skały pełnej malutkich kamyczków, połamanych
gałęzi, znaków i czegoś, co wyglądało jak kawałki drewnianych
beczek. To było niepodobne do niczego, co wcześniej widziałam.
I wkrótce to wszystko może zniknąć.
Więc wróciłeś. Pomyślałam. Cieszę się, że do nas dołączyłeś.
Dobra, może nie od razu cieszę ale…
Bądź uważna Max. Rzekł Głos. Zapamiętaj co widzisz. To miejsce
może już wkrótce nie istnieć.
Więc zgaduję, że Głos był na bieżąco z całym tym globalnym
ociepleniem.
- Patrzcie gdzie stawiacie kroki, ludzie. Nie chcę, żeby wystrzelił
w was jakiś gejzer czy coś.
- Nie ma tu żadnych gejzerów - Powiedziała Kuks. - Ale para
bucha zewsząd.
- Była tu masa ludzi - Odezwał się Kieł.
Stał naprzeciw jednego z wielu znaków. Był w jakichś 8 językach
i ostrzegał nas żeby być ostrożnym, patrzeć pod nogi, nie niszczyć
roślin, nie śmiecić, itp. To był jakiś znak wystawiony przez „ Grupę
Zarządzającą Wyspą Oszustw”.
- Wyspa Oszustw - Powiedziałam uśmiechając się. - Co za
świetna nazwa. Brzmi jak miejsce, w którym powinniśmy mieszkać. -
Rozejrzałam się po tym surrealnym, niezamieszkałym miejscu - Jeżeli
chcielibyśmy żyć na jałowym pustkowiu.
- Nie jest jałowe - Powiedziała Angela.
Kuks zaczęła ściągać swoje buty.
- Co ty wyprawiasz?
Wskazała brzeg, skąd para ciężko buchała.
- Gorące źródło! Te śmieszne malutkie prysznice na stacji temu
nie dorównują.
- Patrzcie - Powiedziała Angela wskazując górę.
Usłyszałam je zanim zobaczyłam: grupę naprawdę dużych
ptaków, lecących wzdłuż klifów jakieś ćwierć mili od nas.
- Czym one są? - Zapytałam.
- Albatrosy Wędrowne - Powiedziała Kuks, która właśnie rzuciła
swój płaszcz i szalik, i dalej rozbierała się do bielizny. - Żeglarze
sądzą, że są one w posiadaniu duchów zmarłych marynarzy. O Mój
Boże, ta woda jest boska! - Zanurzała się powoli, praktycznie znikając
pośród pary.
- Bądź ostrożna - powiedziałam. - Woda może nagle się zacząć
gotować czy coś.
- Ja też wchodzę - Powiedział Total biegając wokół źródła.
Albatrosy kołowały nad naszymi głowami. Największy z nich
miał skrzydła większe od Angeli - może z dziewięć stóp rozpiętości.
Były wspaniałe. Ledwo poruszały skrzydłami, po prostu ślizgały się
na prądach ciepłego powietrza. Przez naszą budowę ciała stosunek
masy ciała do rozpiętości był dużo większy, pewnie my byśmy tak nie
mogli.
- O mój Boże! - Powiedziała znów Kuks, tym razem brzmiąc na
zaalarmowaną.
Podniosłam szybko głowę rozglądając się.
- Co? - Za mną, Kieł skanował niebo, morze i ląd w poszukiwaniu
zagrożenia. Podbiegłam do źródełka wpadając w poślizg, przez co
wrzuciłam tam trochę żwiru i kamyczków. - Co jest?
Kuks wskazała na Totala. Był zanurzony w wodzie tak, że tylko
jego nos wystawał. Wyglądał na niesamowicie zrelaksowanego,
dawno go takiego nie widziałam. Jego czarna sierść była mokra i
zaczesana na boki. Spojrzałam na miejsce które wskazywała Kuks.
- Co? - Zapytał Total sennie, relaksując się w ciepłej wodzie. -
Koleś, to jest niebo dla moich łap. Tak strasznie zmarzły… Może
powinienem zdobyć jakieś małe buty…
Teraz wszyscy z nas stali na brzegu wgapiając się w Totala.
Spojrzał na nas przymkniętymi ślepiami.
- Musicie tego spróbować. Gdybym tylko miał jeszcze martini,
nigdy bym stąd nie wyszedł.
Wtedy mnie uderzyło, na co patrzę. Nie wiem dlaczego
skojarzenie tego zajęło mi tyle czasu
- Widziałam to już przecie tyle razy, nie tylko na nas. Po prostu
nigdy nie oczekiwałam, że to się przydarzy Totalowi, dlatego.
Kłowi brwi podjechały na czoło ze zdziwienia. Ja za to zrobiłam
minę w stylu „WTF”.
- Co? - Zapytał Total, budząc się troszkę kiedy zdał sobie sprawę,
że się na niego gapimy.
Przełknęłam i powiedziałam.
- Uh, Total? Rosną Ci skrzydła.
Wiedziałem że coś z tym psem jest nie tak. - odezwał się Głos.
Rozdział 45
- OKAY - POWIEDZIAŁ Michael Papa następnego ranka. -
Chodźmy coś zrobić.
Spojrzeliśmy znad śniadania ostrożnie. Czułam się troszkę winna
z powodu ilości jedzenia zjadanego przez stado. Wszyscy wiedzą, że
potrzebujemy coś koło 4000 - 5000 kalorii na osobę dziennie, to
sporo. Inaczej niż normalni ludzie, nie spalaliśmy więcej kalorii,
dlatego że było lodowato. Więc oni dawali nam tyle jedzenia ile
potrzebujemy, a my to pożeraliśmy.
Coś co sprawi że wasze szczeki opadną? Total poprosił, aby
podawali mu śniadanie w misce na ziemi - obok miski Akili.
Oczywiście, jedzenie tak jak Akila psiej karmy było poniżej jego
poziomu - Total ciągle jadł naleśniki z syropem, bekon a do tego
miska kawy z mlekiem i cukrem.
- Musimy dać z siebie więcej. Teraz, kiedy okazało się że Sue -
Ann zdradziła. Dzisiaj wy ludziska będziecie towarzyszyć
naukowcom tutaj, pobadacie trochę - Powiedział Michael. - Ale
musicie się mieć na baczności.
Przytaknęłam.
- Ostatnio pomagaliście wypełniać dokumenty odnośnie życia
miejscowych pingwinów - Michael kontynuował. - Dzisiaj, pójdziecie
z Emily i Brigid które będą robić pomiary warstw lodu, a także je
badać. Chemiczny skład warstw mówi nam naprawdę dużo o
klimacie, jaki tu kiedyś był.
- Lecz zanim wyruszymy, musimy powziąć kilka środków
ostrożności - Powiedziała Brigid.
Starałam się tego nie robić, ale rzuciłam okiem na Kła. Jego oczy
były wpatrzone w Brigid, a jego twarz miała bardzo przyjacielski
wyraz. Czułam że mi się przewraca w brzuchu, co wkurzyło mnie na
siebie bardziej, niż na niego.
- Oczywiście to jest dość ekstremalne środowisko - Powiedziała
Brigid. - Mamy tu kilka zagrożeń jak widzieliście. Na przykład, co
zrobicie jeśli się zgubicie? Tutaj wszystko wygląda identycznie.
- Wzbiłabym się w powietrze i rozglądnęła za stacją -
Powiedziałam.
Naukowcy spojrzeli na mnie wcięci. Zgaduję, że to rozwiązanie
im nie przyszło do głowy.
- Okej - Powiedziała Brigid, kiwając powoli głową. - To załatwia
sprawę. Teraz, w tym rejonie nie ma zbyt wielu szczelin, ale jeśli się
trafią to są extremalnie niebezpieczne. Jeśli wam się zdarzy w jakąś
wpaść…
- Wyleciałabym z niej? - Zasugerowałam.
- Um, tak, - powiedziała Brigid, bohatersko prąc na przód. - Okej,
wiecie, że pingwiny nie są niebezpieczne, tak jak inne ptaki tutaj,
oczywiście jeśli będziecie się trzymać z dala od gniazd. I oczywiście
nie mu tu żadnych niedźwiedzi polarnych.
Przytaknęliśmy. Kuks, Angela i ja byłyśmy wyjątkowo
zawiedzione brakiem niedźwiedzi polarnych.
- Lecz jak widzieliście, lamparty morskie okazyjnie mogą
atakować, - Brigid kontynuowała. - Zalecamy trzymanie się od brzegu
przynajmniej 20 metrów. Ale jeśli jednak wam się trafi konfrontacja,
zalecam…
- Odlecieć? - Serio, to było z łatwe. Byłam naprawdę niemiła.
W międzyczasie stado się uśmiechało.
- Zamiecie - Rzekła Brigid niezrażona. - Wiatry zstępujące.
Czasami osiągają prędkość 80 mil na godzinę. Niosą ze sobą śnieg i
kawałki lodu, co może być odczuwane jak wkłucia igieł.
Zapauzowała, czekając aż powiem, że bym odleciała.
Czego nie zrobiłam. Musisz być kompletnym debilem żeby latać
w burzy jak ta. Ostatnio, kiedy patrzyłam nie byłam debilem.
- Okej, kontynuujmy - Powiedziała Brigid, zadowolona, że w
końcu może nam coś doradzić. - Wykopcie dla siebie dziurę w jakiejś
zaspie. Zostańcie razem. Nie jedzcie śniegu żeby się nawodnić - to
tylko obniży wam temperaturę ciała. Czekajcie w gotowości na
pomoc. Przyjdziemy po was.
- Aye aye - Powiedziałam salutując.
Brigid rzuciła mi słabym uśmiechem, a potem wszyscy
zaczęliśmy się zbierać do zrobienia odważnego kroku, jakim było
wyjście na zewnątrz. Brian Carey pomagał nam gromadzić potrzebny
ekwipunek. On zostawał na stacji w celu napisania jakichś raportów.
Normalnie, przynieślibyśmy próbki lodu do Sue - Ann, która
przepuściłaby je przez swój chematograf. Teraz to była praca Melanie.
Przeanalizowałaby je pod kątem stężenia dwutlenku węgla i innych
takich, żeby zobaczyć jak się zmieniały przez wieki. Właściwie,
okazywało się że poziom CO
2
- przez te wszystkie paliwa - podniósł
się niebotycznie w porównaniu do 800 000 letnich próbek.
Będąc kompletnie obiektywną, mogę zrozumieć skąd ich
zmartwienie.
Rozdział 46
- Życie ze świadomością, że gdzieś tam są złe, krwiożercze
korporacje czekające tylko żeby wydać miliardy na maszyny, których
jedynym celem jest zabicie nas - zmutowane dzieci-ptaki wprawia
mnie w depresję - Powiedziała Kuks.
Klęczeliśmy na lodzie, pomagając Melanie i Brigid wprowadzić
ich sondę w głąb lodu.
- Życie ze świadomością, że są złe, krwiożercze korporacje, które
świadomie niszczą jedyną planetę, na której możemy żyć tylko po to,
aby zarobić miliardy jest gorsze.
Kuks westchnęła i spojrzała nieprzyjaźnie.
- Okay, zupełnie zapomniałam, że są złe korporacje zapełnione
złymi
gościami,
którzy
zanieczyszczali
wszystko
wokół.
Zrozumiałam. Ale ciągle nie byłam pewna czy to wszystko
powodowało globalne ocieplenie, albo czy posiadanie odrobinkę
cieplejszego klimatu byłoby takie złe.
- Jak oni mogą tak po prostu sobie żyć ze świadomością tego, co
robią? - Zgodziłam się.
- Mam na myśli, jak dużo uroczych bucików może potrzebować
jedna firma? - Można by pomyśleć, że jestem wystarczającym
megalomanem żeby ich zrozumieć, ale nie jestem. To jak, zarabianie
pieniędzy po to aby kontrolować takie rzeczy jak wyspy, armie, rządy
czy kraje - a chcesz je kontrolować po to żeby… zarobić więcej
pieniędzy. Żeby można kontrolować więcej rzeczy. Żeby zarobić
więcej pieniędzy. Takie troszkę zamknięte koło, huh? Nie żebym
oceniała.
Ale ktoś musi oceniać! Ktoś musi powiedzieć że to wszystko jest
pokręcone i złe, i że te firmy są kompletnymi idiotami! Gdyby tą
osobą musiałabym być ja, niech tak będzie. Może i nie jestem
najlepszą osobą żeby mówić o globalnym ociepleniu, ale ciągle mogę
być przeciwko zanieczyszczaniu. To jest złe, bez cienia wątpliwości.
- Chcę malutkiego pingwina, - Powiedziała Angela ciągnąc mój
rękaw żeby zwrócić na siebie uwagę.
Wybudziła mnie z mojego trybu dumam-nad-zagładą, więc na nią
spojrzałam.
- Nie, - odparłam, zanim do końca przetworzyłam, o co prosiła.
Przybrała tą minę której nauczyłam się bać.
- Nie. - Powiedziałam bardziej stanowczo. - Masz już Celestynę i
Totala. Nie możemy sobie pozwolić jeszcze na biegającego pingwina.
Zwłaszcza, jeśli taki pingwin z malutkiego ma urosnąć do rozmiarów
przeciętnego trzecioklasisty.
Angela wzięła głęboki wdech.
- Ale one są takie puchate i słodkie, - zaczęła błagać. - I tak fajnie
piszczą. Jest tutaj sporo takich - więc to by nawet nic nie kosztowało.
Moglibyśmy…
- Angela? - Zaczęłam. - Malutkie pingwiny jedzą mieszankę
składającą się z na wpół przetrawionych kalmarów, ryb i jakiejś
oleistej substancji pochodzącej z brzuchów ich ojców. Rozumiem, że
masz zamiar zacząć wcinać surowe ryby, kalmary a potem je zwracać
do tej słodkiej, piszczącej buźki malutkiego pingwina? Gdzieś, co
godzinę?
Czasami moja zimna logika zadziwiała nawet mnie samą. Angela
zamknęła buzię.
- Hm - było wszystkim co powiedziała. Wyprostowała swoje małe
ramionka i odeszła z godnością. Kolejna katastrofa zażegnana.
Zostawiając mnie sam na sam z uwielbieniem Kła skierowanym
do Brigid Dwyer, które stawało mi ością w gardle.
Obserwowałam jak pracują ramię w ramię, jego ciemnowłosa
głowa prawie dotykająca jej blondwłosej. Klęczeli w śniegu, i w
pewnym momencie pani genialny naukowiec nie mogła sobie
poradzić z odkręceniem obiektywu od swojej specjalnej kamery.
Potrzebowała do tego pomocy supersilnego czternastoletniego
dzieciaka ptaka. Jej uśmiech, kiedy Kieł odkręcił ten głupi obiektyw
był prawie tak samo olśniewający jak ten doprowadzający mnie do
szału śnieg.
Właśnie wtedy, Akila przemaszerowała w miejsce gdzie pracował
Michael. Podążał za nią Total, który musiał podbiegać co jakiś czas
żeby za nią nadążyć. Ledwo mogłam usłyszeć część tego, co mówił.
- Podziwiam kobiety, które robią karierę - Powiedział, a jego
oddech sprawiał powstawanie obłoczków pary. - Jeśli o to chodzi to
jestem nowoczesny. Siła też jest czymś co podziwiam...
Strzyknęło mi w plecach. Wstając, powiodłam wzrokiem wokół
nas, zakrywając moje oczy przed zbyt jasnymi promieniami
słonecznymi. Musieliśmy nosić okulary przeciwsłoneczne na okrągło,
nawet Iggy. Tutejsze słońce, odbijające się od śniegu i lodu mogło
permanentnie uszkodzić nasz wzrok.
- Max - patrz! - Krzyknęła Kuks biegnąc w moją stronę razem z
Gazikiem.
Podniosłam w ich stronę jeden palec, oznaczający „co”.
Coś było nie tak. Horyzont był czysty. Niebo nad i dookoła nas
było puste. Nawet używając mojego sokolego wzroku, nie mogłam
wychwycić żadnego ruchu dookoła. Patrzyłam znowu i znowu,
przepatrując ocean, ziemie i niebo. Cokolwiek idącego na nas
wyróżniałoby się jak udko wieprzowe na vegańskiej uczcie.
Ale coś było nie tak. Czułam niebezpieczeństwo.
Stado nagle zaczęło być świadome mojego niepokoju, włączając
Kła, który natychmiast się podniósł i zaczął się rozglądać. Iggy
instynktownie podszedł bliżej nas, poruszając się bezproblemowo
pośród nieznanego terytorium.
Kieł zakończył skanowanie i podniósł brew w niemym pytaniu.
Wzruszyłam ramionami. Oboje ciągle staliśmy, używając wszystkich
naszych zmysłów, aby wyczuć niebezpieczeństwo.
- Kieł? - Zapytała Brigid. Po jeszcze jednym spojrzeniu na mnie,
Kieł się odwrócił i poszedł do niej. Próbowałam się skupić na
muszelce, którą Kuks trzymała, a także na dużym zębie jakiegoś
stworzenia, który przytachał Gazik.
Ale mogłam im poświecić tylko połowę mojej uwagi. Coś było
nie tak. I prędzej czy później dowiem się co.
Rozdział 47
Czytasz blog Kła. Witaj!
Jesteś osobą numer 723 989
Yo, wierni czytacze. Wiecie, kiedy byłem dzieckiem, moją
największą ambicją było, aby przestać żyć w psiej klatce. Niektóre
dzieciaki chcą urosnąć, nie wiem. Ale tu jest pomysł dla tych, którzy
jeszcze nie wiedzą, do czego dożyć: Co myślicie o zostaniu
naukowcem?
Wiem, że wszyscy myślimy o Bill’u Nye Gościu Naukowcu. Albo
o Dr. Bunsen Burner z tego show dla dzieci z Mapetami. Ale bycie
naukowcem [nie z tych złych, oczywiście] może być niesamowite.
Wiem, ponieważ mam styczność z tymi dobrymi naukowcami.
Aktualnie współpracujemy z grupą naukowców, którzy
wymiatają. Jedna z nich jest tylko troszkę starsza ode mnie, i
bynajmniej nie jest typem kujonicy. Muszę powiedzieć, że laska, która
jest super mądra i super odważna, oddana swojej pracy, chcąca pomóc
ludziom, ratująca świat - po prostu nie ma nic gorętszego od tego.
Więc jeśli nie jesteście totalnymi olewusami i rozważacie pójście
w świat nauki, to wiecie, co robić. Będziemy potrzebować każdej
pomocy, jaką możemy dostać żeby ratować to, co zostało z naszej
planety. Będziemy zobowiązani.
Potrzebujemy odrobiny wrodzonych umiejętności, trochę ludzi.
Pamiętacie moją wcześniejszą listę „Zawody przydatne”? Było tam
wiele zawodów, które mogłyby nam pomóc w przyszłości. Odłóżcie
swoje wyobrażone gitary, marzenia o byciu modelem/modelką.
Przemyślcie to.
Slimfan3 z Jacksonville pisze:
Co z tymi wszystkimi którzy was ścigali?
Cóż, Slimfan3 albo jeszcze nas nie znaleźli, albo wszyscy się
wykruszyli. W każdym razie ostatni tydzień są bonusowymi
wakacjami. Jeśli się lubi zimno.
- Kieł
MissLolo z Tulusy pisze:
Czy Ty i Max zamierzacie się pobrać jakoś niedługo? *rumieni
się*
Uh, MissLolo? Mamy dopiero 14 lat. Pomyślmy. Kto wie ile
jeszcze pożyjemy? Kto wie gdzie skończymy? Nie planujemy niczego
dalej niż dzień, no góra dwa.
- Kieł
Googleblob z Holy Oak, CA, pisze:
- Kiełozaur
Gościu wymiatasz! Chcę mieć tatuaż Twoich skrzydeł na swoich
plecach. Wiesz, realnych wymiarów [Też chcę ;c dop. Tłumacza]
Googleblob, albo twoje plecy mają czternaście stóp, albo masz
dziś pecha kolego.
- Kieł, po prostu Kieł
S. Haarter z Johannesburga pisze:
Naprawdę lubię czytać o rzeczach które robicie dla naszej planety.
Jesteś moim bohaterem.
Wysyłam CI moje zdjęcie (zdjęcie skasowane). Czytam twojego
bloga mojej klasie na zajęciach z ekologii. Tak trzymaj!
Twój fan #1.
Rozdział 48
- KIEŁ… OZAUR? - Parsknęłam.
Kieł zastrzelił mnie wzrokiem, i kontynuował rozwiązywanie
swoich butów. Nie mogę uwierzyć że cały wpis poświęcił Dr.
Wspaniałej i jej Jak Możemy Dziś Uratować Świat. W sensie, no
kurde, przepraszam bardzo, ale kto ratował świat przez ostatnich kilka
miesięcy?
JA. Czy o mnie napisał na swoim blogu? Nie. Kto pobił Omegę w
Niemczech? Dr. Wspaniała? Nie wydaje mi się.
- Jesteś po prostu zła, bo napisałem o Brigid - Powiedział
zrzucając buta, a ja zastygłam.
- Nieprawda! Nawet nie czytam tego twojego bloga! Możesz
pisać o czymkolwiek chcesz!
Kieł na mnie popatrzył.
- Nie możesz mieć wszystkiego Max. Odrzucasz mnie za każdym
razem, kiedy się zbliżę, a potem złościsz się i jesteś zazdrosna jeśli
pogadam z kimś innym.
- Wcal… - Zaczęłam szybko, ale wtedy zdałam sobie sprawę, że
to dokładnie to, co robię.
Zarumieniłam się i momentalnie zamknęłam jadaczkę. Nawet nie
wiem, o co się kłócimy.
- Mówisz jakby to było coś złego - Rzuciłam nonszalancko, ale
Kieł wcale się nie uśmiechnął.
- Powiedziałem, że nigdy się nie rozdzielimy ponownie -
Powiedział Kieł, a moje serce fiknęło koziołka. - I dalej tak myślę.
Musimy utrzymać stado razem, jeśli chcemy przeżyć. Nawet, jeśli
będziesz chciała się ode mnie uwolnić.
Rzucił mi ostatnie powłóczyste spojrzenie, które ledwo zniosłam
w obawie o to, co mogę w nim zobaczyć. Odwracając się prawie
wpadł na Gazika, który biegł co tchu.
- Nigdzie nie mogę znaleźć Angeli - Panikował.
- Może poszła polatać - Zasugerowałam.
- Powiedziałaby komuś - Odpowiedział Gazik. - Totala też nie
ma. Może poszli się gdzieś przejść czy coś, ale na zewnątrz robi się
nieładnie - posłuchajcie tego wiatru.
Wskazał na okna, i wtedy zdałam sobie sprawę że te okropne
kwilenia i jęki, które jak zakładałam były odgłosami paniki w mojej
głowie, tak naprawdę dochodziły z zewnątrz.
Usłyszeliśmy głosy w holu, i wtedy pojawił się Michael Papa.
- Widzieliście gdzieś Akile? Kiedy ją ostatnio widziałem była z
Totalem i Angelą ale to było jakąś godzinę temu. Wrócili razem z
Tobą?.
Wzrok mój i Kła się skrzyżował, napięcie ostatniej chwili
kompletnie zniknęło.
- Zawołaj innych - Poleciłam, a on przytaknął. - Powiedz im żeby
ubrali się ciepło.
Rozdział 49
- Mamy przekichane na całej linii - Powiedział Total, a Angela w
zupełności się z nim zgodziła.
Przełknęła ślinę i spróbowała się uspokoić. Gdyby Max była na
jej miejscu, co by zrobiła? Angela się skrzywiła - Max nigdy by się
nie wpakowała w taką sytuację.
- Wszystko dobrze - Powiedział Total uspokajająco w stronę
Akili. Odwrócił się do Angeli. - Powiedz jej, że wszystko będzie
dobrze.
Angela wysłała myśli do umysłu Akili. Czuła jej zagubienie i
strach, ale także jej determinację. Akila nie miała zamiaru umierać.
Zrobi wszystko żeby się wydostać.
My też, Przesłała jej Angela. Wszystko będzie w porządku.
Wydostaniemy się. Max po nasz przyjdzie. Zawsze przychodzi. Do
siebie pomyślała: Muszę przestać się pakować w rzeczy, z których
Max musi mnie wydostawać.
Akila przycichła i przestała drapać lód.
Byli gdzieś około mile od stacji Lucir. Angela mogła wywołać
obraz trasy, jaką przebyła, a także zobrazować trasę drogą powietrzną.
Wszystko będzie dobrze: Mają dużo czasu do zachodu, ma ze sobą
Totala i Akilę, i został wyraźny ślad po trasie pingwinów, za którymi
podążała.
Wszystko, czego chciała to zbliżyć się do malutkich pingwinów -
może nawet jakiegoś dotknąć. Jeśli by wysłała pokojowe myśli do
rodziców, prawdopodobnie by jej pozwolili. Małe pingwiny są takie
mięciutkie i słodkie.
Szlak, którym podążały pingwiny wiódł przez śnieg i lód. Angela
nim podążała dotąd, dokąd nie wpadła w szczelinę. Była ukryta pod
grubą warstwą ubitego śniegu, i pingwiny ją jakoś przeszły, mimo że
niektóre ważą więcej od niej.
Ale z jakiegoś powodu, jak tylko Angela postawiła nogę w tym
miejscu, zapadła się. Jej skrzydła zaczęły się poruszać automatycznie,
wykonując bolesne ruchy po to, aby spowolnić jej upadek w szczelinę.
Piszcząc i drapiąc, Total i Akila wpadli tuż za nią.
Teraz, trzy minuty później, Angela, Total i Akila byli ściśnięci na
wąskiej półce zrobionej z lodu i przymarzniętego śniegu. Jej skrzydła
zostały rozłożone za jej plecami, co dość bolało. Próbowała nimi
poruszyć albo, chociaż je złożyć, ale nie mogła tego zrobić bez czucia
się jakby miały się zaraz oderwać.
Gorzej, Angela widziała, że pod nimi, szczelina otwiera się dużo
głębiej, więc byli złapani w lodową pułapkę. Jeśli półka się złamie,
spadną niżej, nie wiadomo jak głęboko. Jedna z jej stóp zwisała
bezładnie z półki, i jedyne, co czuła dookoła to przejmujący chłód.
Może byłaby w stanie się wydostać gdyby miała więcej miejsca, ale
nie dałaby rady uratować Totala lub Akili.
- Jak głęboko wpadliśmy? - Zapytał Total.
Angela spojrzała w górę.
- Um, gdzieś na 18 stóp? 20?
- Może, jeśli rozstawię łapy równomiernie dam radę się wspiąć,
jak w kominie - Mruknął Total.
- Nie - jest zbyt szeroko przy wylocie. Szlag by to. - Jego jasne
oczy spoczęły na Angeli.
- Utknęliśmy.
- Yeah. - Angela czuła się winna - to była jej wina. Gdyby wysłała
myśl czy Max byłaby w stanie ją złapać? Nie sądziła. To wydawało
się działać tylko jeśli była blisko danej osoby.
Akila zaczęła znów piszczeć i drapać lód, starając się dosięgnąć
jakiegoś wgłębienia. Ale jedyne co osiągała to ześlizgiwanie się w
dół, i teraz więcej jej ciężaru opierało się o Angelę, co sprawiało że jej
skrzydła bolały bardziej, a jej stopa spadała coraz niżej.
Akila, proszę przestań. Wysłała jej myśl Angela. Uspokój się i
pozostań nieruchoma. Musimy pomyśleć.
Akila się uspokoiła. Angela mogła wyczuć jej drżenie.
Angela poczuła motylki w brzuchu, kiedy zdała sobie sprawę, że
jej nie widać z powietrza. W dodatku, teraz skoro się nie ruszała,
zimno zaczęło przenikać jej ubranie. Rozejrzała się i zobaczyła, że
oboje; Total i Akila są pokryci szronem.
Oh, nie. Pomyślała panikując. Zaczynam tracić czucie w palcach
u rąk. Było kiepsko. Max na pewno ich znajdzie, Ale do tego czasu,
Angela musi zrobić wszystko, co w jej mocy aby przeżyli. Co mogła
zrobić? Była naprawdę silna. Ale zaklinowali się dość mocno. Już
próbowała poruszyć lód, choć odrobinę aby wydostać skrzydła, ale nie
przyniosło to żadnych efektów.
Była też szybka, ale to tutaj nie pomoże. Mogła czytać ludziom w
myślach, co już pomogło, bo uspokoiła Akilę. Co jeszcze mogła
zrobić? Cóż, w sumie mogła spróbować się przeobrazić.
Może gdyby się zmieniła w rajskiego ptaka i stała się mniejsza
mogła by się uwolnić.
Angela zamknęła oczy i skoncentrowała się. Poczuła falę ciepła, i
jej całe ciało zaczęło mrowić. Czuła dotyk piór na swojej twarzy i
dłoniach schowanych w rękawiczkach. Kochała swój wygląd
niebieskiego rajskiego ptaka, którym się stawała. Byłoby super móc
utrzymać ten kształt, ale to pożerało mnóstwo energii i skupienia.
- Whoa - Powiedział urzeczony Total obserwując ją.
Angela czuła zaskoczenie Akili więc wysłała jej uspokajające
myśli. To ciągle ja. Transformacja się zakończyła, i Angela
spróbowała raz jeszcze się poruszyć. Odepchnęła się rękoma i lekko
poruszyła. Czyli jednak była odrobinę mniejsza. Ale nie na tyle żeby
to coś zmieniło. Bała się odepchnąć nogami, ponieważ nie wiedziała
czy lód wytrzyma. Plus, miała na sobie ciężar Akili.
To było bezużyteczne. Jej nowa umiejętność na nic się przydała w
tej sytuacji. Wychodziło na to że tu umrą. Po tym wszystkim co
przeszła, tyle razy ile Max ją ratowała, ale tym razem Max nie mogła
jej pomóc. Angela musiała to zrobić sama. Więc okaże się że Angela
sama się skazała na śmierć. Łzy pojawiły jej się w oczach, ale
zamarzły na policzkach zanim zdążyły spaść.
To było to.
To był koniec.
Rozdział 50
Ostatecznie kazałam Gazikowi i Iggy’emu zostać na stacji.
Chcieli się zacząć wykłócać ale wystarczyło jedno moje spojrzenie z
serii „Zrobicie to albo zginiecie w męczarniach” załatwiło sprawę.
Zostali razem z naukowcami i mieli szukać w okolicach stacji.
Michael i Brigid wzięli ze sobą Kuks i poszli przeszukać Wendy K., w
razie gdyby Angela razem z psami się tam schowała.
- Nie chcę żeby wasza dwójka poleciała w ten sztorm -
Powiedział Paul Carey, wyglądając na pewnego siebie. - Na razie nie
jest jeszcze tak źle, ale zaraz się pogorszy. Nie chcemy szukać też
was.
Założyłam kolejną parę skarpet i włożyłam buty. Kieł obwiązywał
się liną.
- Max? - Zapytał Brian. - Macie tu zostać, pozwólcie nam się tym
zająć. - Wyczułam w jego głosie dobre intencje, więc na niego
spojrzałam. Wyglądał na zmartwionego.
- Ludzie - Powiedziałam, zapinając mój kombinezon i zakładając
grubą czapkę na głowę. - Umiem się zająć swoimi sprawami.
Paul skrzyżował ręce jak na kapitana przystało.
- Max, zabraniam Tobie i Kłowi lecieć w ten sztorm!
Nie mogłam mu nie rzucić spojrzenia, a Kieł się uśmiechnąć.
Podeszliśmy do drzwi, przechodząc przez śluzę.
Brian stanął między nami a drzwiami, co mówiąc uprzejmie mnie
zirytowało.
- Max, nie wiesz… - Zaczął mówić, ale mu przyłożyłam.
Sekundę później Brian leżał na ziemi, z ręką przyciśniętą do
szczęki, mrugając i zastanawiając się, co się właśnie stało.
A przynajmniej zakładam, że to właśnie robił.
Nie jestem pewna, bo ja i Kieł już byliśmy na zewnątrz.
Rozdział 51
Latanie podczas silnego wiatru może być najbardziej radosną
rzeczą w życiu. Po prostu rozkładasz swoje skrzydła i szybujesz,
poruszając skrzydłami tylko od czasu do czasu, aby skorygować lot.
To prawie jak surfowanie, tylko, że bez wody. Albo plaży. Albo deski.
Ostatecznie, masz frajdę porównywalną do tej, kiedy nie musisz
nigdzie iść, niczego robić, możesz po prostu się rozluźnić i cieszyć
tym, co funduje ci Matka Natura. Jeśli musisz coś zrobić, to masz
przerąbane.
Kieł i ja jesteśmy niesamowicie silni, a nasze skrzydła są, uh, nie
nadludzkie - zgaduję, że super – aviońskie [od avio – amerykanów,
nie wiedziałem jak to ująć, dop. Tłumacza] jest lepszym określeniem.
Ale miejscami wiatr był, mówiąc dość delikatnie, koszmarnie zimny.
Zęby szczękały, łzy spowodowane wiatrem zalewały nam oczy,
trzymaliśmy się razem blisko siebie. Zaczęliśmy od zataczania małych
kółek żeby zbadać teren, potem coraz większe i większe. I nic. Nic
poza przejmującą bielą. Lód. Skały. Śnieg. W tej chwili, globalne
ocieplenie jest baaardzo kuszącym pomysłem.
- Hipotermia - Krzyknął Kieł starając się przebić przez wiatr, a ja
przytaknęłam przygryzając usta.
Bycie pod wpływem ciągłego chłodu to co innego, ale bycie
gdzieś uwięzionym, niezdolnym do utrzymania ciepła, to co innego.
Jeśli Angela wpadła pod jakiś lód, albo zaklinowała się gdzieś, nie
zajmie jej dużo czasu żeby zamarznąć. Total, będąc mniejszym,
zamarznie jeszcze szybciej.
Ciągle widzieliśmy więcej niczego. Zdałam sobie sprawę że wiatr
zaraz zasypie wszystkie ślady dzięki którym moglibyśmy ich znaleźć.
Byłam naprawdę, bardzo zadowolona że Kieł ze mną był, że robimy
to razem. Spojrzałam na niego, jego twarz skupiona i pełna
determinacji, wtedy poczułam przypływ czegoś - czego?
Nie wiedziałam. Coś jak połączenie tęsknoty z nieszczęściem.
Jakby czując mój wzrok na sobie, spojrzał na mnie, a jego wzrok
zdawał się przenikać do mojej głowy, jak laser. Czułam, że może
przeniknąć moje serce, moje emocje, i nie wiedziałam, co robić.
Wyraz jego twarzy zmiękł, i wyglądał na trochę zaskoczonego, ale
wtedy uśmiechnął się trochę koślawie, i nagle stałam się mniej
nieszczęśliwa.
- Znajdziemy ją - zawołał. - Zawsze znajdujemy.
Potaknęłam, i nasza chwila zniknęła.
Czułam jakbyśmy latali wieki, ale tak naprawdę minęło koło 15
minut. Ale zimno, walka z wiatrem, strach o Angelę - czułam jakby
minęły tygodnie od czasu uderzenia Briana.
Wtedy… Mrugnęłam kilka razy i zaczęłam się uważniej
przyglądać. Co to jest…?
- Tam!” Wskazałam. - Czy to są ślady? - Pod nami, jeśli dobrze
widziałam to patrzyliśmy na odciski małych łap.
- Pingwiny? - Podrzucił Kieł. Ślady znikały na naszych oczach,
zasypywane przez wiatr.
Podążyłam ich śladem, biegły gdzieś na pół mili, i zobaczyłam
grupę biało - czarnych pingwinów stłoczonych blisko siebie, aby
utrzymać ciepło.
- Tak. - Powiedziała rozczarowana.
Ale wtedy pomyślałam: pingwiny.
- Pingwiny! - Wykrzyczałam do Kła. Usłyszał mnie, mimo wiatru
wyjącego nam w uszach.
Moje oczy przymarzały, a twarz była niesamowicie sucha.
- To właśnie przed chwilą powiedziałem! - Odkrzyknął. Mimo
tego, że był tylko 8 stóp ode mnie ledwo go słyszałam.
- Nie. Mówię o tym że Angela chciała pingwina! - Krzyknęłam
przez trąbkę zrobioną z dłoni.
- Schodzę! - Kieł przytaknął i zaczęliśmy opadać w dół.
Proszę, proszę niech Angela będzie pomiędzy tymi pingwinami
ciepła i bezpieczna.
Rozdział 52
STRATA JEGO GŁÓWNEGO KONTAKTU była bolesną
przeszkodą, pomyślał Gozen, ale przynajmniej zdążyła pozakładać
malutkie nadajniki na zdobycze zanim niespodziewanie zginęła.
Dzięki temu Gozen mógł teraz patrzeć jak zielone punkciki się
przemieszczają na jego ekranie.
On i jego oddział mieli wyruszyć poszukać jedną oznakowaną
osobę, która nagle przestała się poruszać, ale wtedy inni wyruszyli, co
znaczyło, że mniej osób zostało na stacji. Poczeka aż się zatrzymają i
wtedy ruszy na spotkanie z nimi.
Gozen siedział słuchając wiatru. Burza była silna. Szczęśliwie,
jego oddział był bardziej efektywny w takich warunkach. To mogło
im nawet pomóc w realizacji planów. Obrócił się do swojej jednostki.
- Przygotować się do akcji.
Rozdział 53
Znalezienie Angeli wśród pingwinów byłoby zbyt proste.
W sekundzie, w której lądowaliśmy, Kieł i ja zaryliśmy stopami w
ziemię. Zmieniłam położenie skrzydeł i pochyliłam się na wietrze.
Czułam jakby moja twarz była zasypywana tysiącami malutkich
lodowych igieł, a moje policzki paliły z zimna.
Starałam się utrzymać oczy wystarczająco otwarte, aby móc
widzieć ostatnie ślady pingwinów. Padając na kolana rozejrzałam się
uważnie. Czy pośród znikających śladów pingwinów znajdowały się
ślady butów? Z tego, co mogłam powiedzieć nie było śladów psich
łap. Wszystko, co mógł nam pomóc było zatarte przez śnieg.
Ale ciągle to była jedyna rzecz, którą do tej pory znaleźliśmy.
Podążyłabym za śladami pingwinów a potem - nie wiem, zadałabym
im pytanie czy coś.
Skinęłam do Kła, a on przytaknął, czytając w mojej głowie bez
żadnego problemu jakby naprawdę mógł to robić. Nie w sposób
jestem-Angela-i-naprawdę-czytam-ludziom-wmyślach, ale na sposób
jestem-Kieł-i-za-dobrze-Cię-znam. Potknął się podczas wstawania, a
ja złapałam jego rękę i trzymałam ją dalej kiedy zmierzaliśmy do
pingwinów.
Razem zaczęliśmy przeć naprzód, pochyleni żeby się choć trochę
ochronić przed wiatrem, starając się nie zbaczać z trasy do
Pingwinów. Normalne dzieciaki nie dałyby rady tak iść - musiałyby
się położyć na ziemi i trzymać się mocno żeby ich nie zwiało.
Coraz trudniej było cokolwiek zobaczyć, ale stado ma
wbudowany kompas, który pozwala nam podążać w odpowiednim
kierunku, nawet w ciemności, nawet na olbrzymie dystanse.
Wydawało się jakbyśmy szukali przez godziny. Zamarzałam,
trzęsąc się z zimna, i naprawdę mało mi brakowało żeby panikować.
Zaczynałam myśleć że nigdy tam nie dotrzemy, i nagle bez
ostrzeżenia ziemia usunęła mi się spod nóg. Krzyknęłam i się
zatrzymałam, a Kieł instynktownie zacieśnił swój uścisk wokół mojej
dłoni mocno mnie trzymając.
- Ratunku!.
- Angela! - Odkrzyknęłam, nie wiedząc skąd dochodził jej głos.
Rozglądałam się, dookoła ale nie widziałam niczego co mogłoby
chować w sobie małego dziecka ptaka.
- Max! Ratunku!
- Jesteśmy tu! Wydostaniemy cię! - Kieł trzymał moją talię, kiedy
ja zaciskałam dłonie wokół ust starając się wzmocnić głos. - Gdzie
jesteś?
- Na dole! - Usłyszałam jej cienki głos. - Właśnie zrzuciłaś na
mnie śnieg!
Kiedy to usłyszeliśmy, natychmiast padliśmy płasko na lód i
zaczęliśmy brnąć naprzód, dopóki nie zobaczyliśmy głębokiej dziury
o którą się prawie potknęłam. Odgarnęłam trochę śniegu na boki i
zobaczyłam, że dziura jest dużo większa.
- Zrzucasz na nas śnieg! - Płakała Angela.
- Przepraszam! - Odkrzyknęłam”. - Ale muszę was znaleźć. Nie
możemy cię zlokalizować!
W końcu odgarnęliśmy wystarczającą ilość śniegu żeby zobaczyć
bardzo głęboką szczelinę w lodzie, miała jakiś jard długości i sięgała
nie wiadomo jak głęboko. Była zbyt wąska żeby Angela mogła
wylecieć, albo żebyśmy mogli do niej zlecieć.
Przypomniałam sobie mój przytyk Brigid, kiedy mówiłam jej, że
gdybym wpadła do szczeliny to bym po prostu wyleciała. Żadne z nas
nie dałoby rady stąd wylecieć. Nie ma szans.
- Daj linę - Powiedziałam Kłowi, ale on już ją odwiązywał. -
Angela? Zrzucimy ci linę. Złap się jej mocno a my cię wyciągniemy,
okej?
- Uh… - Powiedziała Angela słabym i zmęczonym głosem.
- Co? - Zapytał Kieł.
- Moja stopa się zaklinowała - Odpowiedziała brzmiąc na
przestraszoną. - I są tu ze mną Total i Akila. Oni nie złapią liny.
Rozdział 54
Normalnie zaczęłabym wyklinać wszystko, na czym świat stoi,
ale z Angelą czytającą w myślach to nie był dobry pomysł.
Spojrzałam na Kła leżącego obok mnie. Silny wiatr wdzierał się do
naszych ust, nosów, uszu i oczu.
- Świetnie - mruknęłam a on przytaknął.
- Przepraszam - Zawołała Angela bliska łez.
- Nic się nie stało kochanie. - Lata udanego kłamania przyniosło
efekty i zabrzmiałam tak przekonywująco, że prawie sama sobie
uwierzyłam. - Po prostu wytrzymaj jeszcze troszkę.
Plan, plan, potrzebny nam plan.
- Jest koszmarnie zimno - Powiedziała Angela szczękając zębami.
- Akila i Total zasnęli i nie chcą się obudzić.
Szlag, pomyślałam.
- Angela? - Zawołałam. - Jedyny sposób na wydostanie psów to
żebyś obwiązała je liną i wtedy będziemy mogli je wyciągnąć. Potem
wyciągniemy ciebie.
- One pierwsze? - Zapytała Angela.
- One nie są w stanie utrzymać liny, jak powiedziałaś. Ale wtedy
musisz być ostatnia. Albo - Musiałam rozważyć każdą opcję - albo
możemy wyciągnąć ciebie pierwszą, jeśli naprawdę tego chcesz.
Co oznacza że zostawimy psy na pewną śmierć, jeśli już nie są
martwe. Zapadła cisza, podczas kiedy Angela się zastanawiała.
- Najpierw zawiążę linę wokół Totala - Zawołała Angela, a moje
serce zalała fala dumy.
Total jest dość lekki, więc łatwo go wyciągnęliśmy. Kiedy go
wydobyliśmy na siekające powietrze, mrugnął zdezorientowany, Kieł
szybko schował go pod swoją kurtkę. Kieł trząsł się z zimna i
wiedziałam, że sopel lodu pod kurtką wcale mu nie pomoże.
Zrzuciliśmy linę ponownie i czekaliśmy lata, podczas kiedy Angela
próbowała obwiązać liną dużo większego psa.
- Akila jest naprawdę ciężka. - W końcu zawołała Angela. -
Obwiązałam ją najlepiej jak mogłam.
Razem z Kłem wyciągnęliśmy 80 funtowego psa bez większych
problemów. Tak samo jak Total, Akila wystawiona na wiatr trochę się
przebudziła. Zaczęłam pocierać jej futro, starając się pobudzić jej
krążenie, podczas kiedy Kieł zrzucił ponownie linę.
- Angela? Akila? - Głos Totala dotarł do nas sennie spod fałdów
kurtki Kła.
- Wszystko z nimi dobrze - Odpowiedział mu Kieł.
- Angela?” Zawołałam. - Oboje są z nami. Świetnie się spisałaś
słonko! Jestem z ciebie taka dumna. Teraz tylko mocno złap się liny i
za sekundę będziesz z nami.
- Mam linę, - zaczęła Angela znów bliska łez. - Ale moja stopa
ciągle jest zaklinowana. Nie sądzę, że dam radę się wydostać.
Spojrzałam na Kła ze strachem. Wszyscy ryzykowaliśmy
hipotermię. Już czułam się ospała i dziwnie rozgrzana, a głos Angeli
był coraz słabszy. Plus, nawet, jeśli wydostaniemy Angelę czy da radę
polecieć? Jak uniesiemy Akilę? Ważyła prawie tyle, co ja.”
Cholera.
Rozdział 55
Wszystko po kolei, pomyślałam.
- Angela, zamiast trzymać linę, obwiąż ją wokół siebie pod
ramionami. Wyciągniemy cię.
- Ale moja…
- Wiem kochanie. - Powiedziałam z determinacją. - Ale musimy
spróbować.
Razem z Kłem byliśmy wystarczająco silni żeby ciągnąć z
wystarczająca mocą żeby złamać Angeli kostkę. Nie będzie mogła co
prawda chodzić. Skutek próbowania. Przynajmniej będzie wolna. I
ciągle nie wiem, co zrobimy z Akilą.
- Okej, jestem gotowa - Powiedziała cichutko Angela.
Kieł i ja przytaknęliśmy porozumiewawczo, potem ostrożnie i
powoli zaczęliśmy ciągnąć. Lina się naprężyła, ale ledwo poruszyła.
Usłyszałem jak Angela lekko jęczy z bólu, ale ciągnęliśmy mocniej i
mocniej. Nagle Angela zapłakała a lina już nie stawiała takiego oporu.
- Angela?
- Moja noga jest wolna - Powiedziała smutna.
Wyciągnęliśmy ją w kilka sekund, i jak tylko się wydostała
mocno uścisnęliśmy. Angela spojrzała na mnie, była szokująco blada.
- Nie uda nam się wrócić, nie w taką pogodę.
- Ma rację - Poparł ją Kieł. - Musimy wykopać dziurę i
przeczekać.
Przemyślałam to w sekundę i musiałam im przyznać rację.
Ostrożnie odeszliśmy od szczeliny i zaczęliśmy szukać jakiegoś
schronienia. Niedaleko była jakaś duża skała, jakieś 10 jardów od nas,
więc powoli i boleśnie się tam doczołgaliśmy, mocno trzymając
Angelę i Akilę.
Angela razem z psami przykucnęła, podczas kiedy ja i Kieł
kopaliśmy jamę tak szybko jak mogliśmy. Odkąd nasze dłonie
zamarzły i ich nie czuliśmy, kopanie szło dużo gorzej niż zakładałam.
Wreszcie dziura była odpowiednia żebyśmy wszyscy się zmieścili -
ledwo.
Złapaliśmy Angelę, Totala i Akilę i ułożyliśmy ich w naszym
ręcznie robionym schronieniu. Kieł i ja mieliśmy nasze plecy
wystawione na wiatr, i dosłownie w sekundę burza naniosła
odpowiednią ilość śniegu, która nas przykryła. Zadziwiające jak
ściany tłumiły odgłosy z zewnątrz. Brak wiatru w uszach mnie prawie
że ogłuszył.
Zdjęłam moje okulary przeciwsłoneczne, a sprawdziłam czy
wszystko jest okej. Angela ciągle była blada i trzęsła się z zimna. Kieł
trzymał się twardo i próbował nie drżeć, ale widziałam po jego minie,
że jest kiepsko. Total leżał koło jego stóp. Akila stała niepewnie,
przyciśnięta do tylniej ściany. Jej futro całe było pokryte lodem więc
szybko go strzepnęłam dłońmi okutanymi w rękawice.
- Jak twoja kostka Angela? - Zapytałam.
- Boli. Możliwe, że nie jest złamana. Nie wiem. W każdym razie
boli. - Była wykończona i ledwie mówiła.
- Okej ludzie, potrzyjcie swoje ramiona i włóżcie dłonie pod
pachy. - Zarządziłam jednocześnie walcząc z chęcią żeby się po prostu
położyć i usnąć. Było tu cicho, nawet trochę przytulnie, i może sobie
to wyobrażałam, ale zrobiło się trochę cieplej. - Pobudźcie krążenie. -
Powiedziałam i zaczęłam rozcierać futro Totala. - Jak się trzymasz?
- Oddałbym naprawdę dużo żeby móc się teraz znaleźć w jednym
z tych gorących źródeł - Powiedział cienkim głosem.
- Nie tylko Ty - Powiedziałam z uczuciem. Spojrzałam na Kła. -
Szkoda, że nie ma z nami Brigid. Jestem pewna, że wiedziałaby co
robić. - Myślę, że użyłam tylko 70% swojej zjadliwości.
Kieł oddał mi spojrzenie.
- Jestem pewien, że przyjdzie i znajdzie nasze martwe ciała.
- Wszyscy zamarzniemy! - Krzyknęła Angela przestraszona. -
Prawda?
Odpuściłam dogryzanie Kłowi, ale wiecie, nawet odrobina
gniewu może nieźle rozgrzać.
- Nie słonko, mamy to schronienie. Nic nam nie będzie. -
Powiedziałam. - Przeczekamy burzę, a jak tylko się skończy wrócimy
na stację.
Zastanawiałam się czy cała reszta została złapana przez burzę.
Mam nadzieję, że nie, bo kompletnie nie byłam gotowa na ratowanie
jeszcze kogoś.
Rozdział 56
Moja wskazówka: Jeśli kiedykolwiek utkniecie w jaskini w
samym środku burzy, z dwójką dzieci-ptaków, gadającym psem, i
drugim psem, wyświadczcie sobie przysługę: zabierzcie ze sobą
książkę. Bo kiedy okaże się, że jednak nie umrzecie lada chwila,
zaczynacie się niesamowicie nudzić. I jeśli Total zacznie nucić
kolejną piosenkę z My Fair Lady, przysięgam, że wykopie go na tę
zamieć.
- Zimno mi - Powiedziała Angela prostując się. - Nie jakoś
bardzo, ale zimno.
To była moja mała dzielna dziewczynka. Twarda jak skała.
- A moja kostka jest tak przemarznięta, że nie boli za bardzo. -
Dodała z uśmiechem.
Musimy wrócić na stację, żeby ktoś mógł obejrzeć jej kostkę.
Wszyscy leczymy się nadnaturalnie szybko, ale jeśli jej kostka jest
złamana i źle się zrośnie. Będą jej musieli ją ponownie złamać i
nastawić.
Z tego co słyszałam burza na zewnątrz ciągle szalała. Zaczynałam
się znowu czuć śpiąca - jedna z wczesnych oznak hipotermii. Dziura
którą wykopaliśmy była za mała żeby się poruszać w celu utrzymania
ciepła, a zważywszy na fakt że byliśmy upakowani ciasno jak
sardynki w puszce, nie wyglądało żebyśmy ogrzeli siebie nawzajem.
W dodatku zaczynało być coraz ciemniej w miarę jak wiatr nanosił
kolejne warstwy śniegu.
Starałam się myśleć o czymś wkurzającym żeby się rozgrzać, ale
po kilku chwilach wychodziło, że szło na to za dużo wysiłku.
- To koniec - Powiedział Total.
- Co? - Zapytałam. - Wcale nie. To nie jest nasz koniec. -
Chciałam powiedzieć dużo więcej, ale ciężko mi się mówiło. - Nie
będzie końca dopóki nie powiem, że koniec może nadejść.
Ledwo czułam moje palce, byłam spragniona. Brigid mówiła nam
żeby nie jeść śniegu, ale w tej chwili nie marzyłam o niczym innym.
- To jest jedna z tych rzeczy Max, której nie możesz kontrolować.
- Odpowiedział mi Kieł.
Angela leżała przysypiając obok niego, a on głaskał ją po
włosach. Cóż, nie mogę tego przyjąć do wiadomości.
- To był zaszczyt służyć z Tobą - Powiedział Total podniośle.
Chciałam go zatkać, ale podniósł w moją stronę łapę. - Nie, nie
uciszaj mnie. Niektóre rzeczy muszą zostać powiedziane. Zawsze
sobie przysięgałem, że przyjmę śmierć z godnością.
- Wcale nie! - Wykrzyknęłam. - Zawsze mówiłeś, że będziesz
walczył do ostatniej kropli krwi! Mówiłeś, że będziesz gryzł i kopał!
Total skrzywił się w moją stronę, a potem kontynuował jak gdyby
nigdy nic.
- Życie, jak ten pierwszy promień słońca o świcie, jest ulotne, -
powiedział. - Oh, słodkie życie! Jaką krótką i dziwną podróżą byłeś.
Zrobiłem więcej niż przeciętny pies, byłem czymś więcej niż
przeciętny pies. - Spojrzał czule na Akilę. - Zupełnie jak Ty moja
piękności, moja królowo. Pokazałaś najszlachetniejsze cechy.
Przekonałam się że miałam wystarczająco energii aby przewrócić
oczami.
- A teraz doszło do tego. - Gestykulował Total w naszej malutkiej,
ciemnej jamie. - Miałem takie marzenia, takie nadzieje! Gdzieś tam
jest cały świat… - Zwiesił głowę. - Zawsze chciałem być astronautą.
Teraz nie będę miał nawet okazji wypróbować moich skrzydeł.
Skrzydeł. W przyćmionym świetle, widziałam jak jego malutkie
skrzydełka trzepotały delikatnie, i z jakiegoś powodu miałam gulę w
gardle. Zwaliłam to na hipotermię i świadomość bliskiej śmierci.
- Ilu rodzajów win nie miałem okazji spróbować. - Westchnął. -
Ilu widoków nie było dane mi zobaczyć. Piramid w Egipcie.
Wielkiego Muru w Chinach. Tych urzekających Białych Klifów z
Dover. Przepadło, wszystko przepadło dla mnie na wieki!
- Błagam powiedz mi, że koniec jest blisko - Westchnął Kieł.
Nagle zaświtała mi myśl: tlen. To miejsce jest szczelne. Czy
zużyliśmy cały tlen? Czy to, dlatego jesteśmy tacy ogłupiali?
Obróciłam się gwałtownie i uderzyłam pięścią z całych sił w ścianę.
Moja dłoń była tak zesztywniałą, że czułam się jakbym używała
jakiegoś kija. Powiew chłodnego, świeżego powietrza wpadł do
środka, i wszyscy się nim zaciągnęliśmy i mrugnęliśmy.
- Czy burza się skończyła? - Wymamrotała Angela.
- Nie - Usłyszeliśmy głęboki, dziwny głos z zewnątrz.
Moje oczy otwarły się szeroko tak samo jak Kła. Normalnie moje
ciało natychmiast zostało by zalane falą adrenaliny i postawione w
stan gotowości, ale w takich warunkach ledwo mogłam podnieść rękę.
- Burza dopiero się zaczyna - Głęboki głos się zaśmiał i wtedy
ściany się na nas zawaliły.
Rozdział 57
TO BYŁY DUCHY, lodowe duchy, pomyślałam flegmatycznie.
Z tym wyjątkiem, że duchy nie mogłyby nas wytargać na
lodowate powietrze. Pomijając fakt bycia w połowie martwym z
powodu hipotermii, Kieł i ja ciągle mieliśmy wystarczająco dużo siły,
żeby natychmiast wyskoczyć w powietrze, każde z nas trzymało jedną
z dłoni Angeli.
- AGH! - Rozpłakałam się, czując metalową sieć uderzającą w
moją twarz. Sieć rzuciła nami o lód z taką siłą, że uleciało ze mnie
powietrze.
- Max! - Zapłakała Angela.
Podnosząc się na moich odrętwiałych dłoniach, zaczęłam
gorączkowo szukać jakiejś drogi ucieczki, jednocześnie starając się
zidentyfikować naszych wrogów. Burza odrobinę osłabła, więc
mogłam przynajmniej zobaczyć kilka par stóp naprzeciw mnie.
Starałam się zobaczyć coś więcej przez szalejący śnieg i ujrzałam,
że nasi oprawcy byli jakimś rodzajem robotów, trochę z rodzaju
Latających Chłopców, ale bez skrzydeł. Tyle, że oni nie zadawali
sobie trudu żeby wyglądać nawet w połowie jak ludzie.
Po prostu nie mogliśmy mieć ani chwili przerwy.
Furia rozgrzała moją krew, i starałam się podnieść warcząc, ale
sieć zacisnęła się tylko ciaśniej powalając mnie z powrotem na ziemię.
Usłyszałam śmiech, i starałam się obrócić głowę żeby
zidentyfikować jego źródło. Wiatr ciągle wył mi w uszach, co
utrudniało zlokalizowanie osoby. Jedna z tych rzeczy była dużo
większa od reszty, która mierzyła koło 4 stóp.
- Nie zrańcie ich - Powiedział swoim głębokim, chropowatym
głosem, który usłyszeliśmy na początku. - Pamiętajcie, że musimy ich
dostarczyć w jednym kawałku.
- Mała wiadomość - Powiedziałam, próbując się znów podnieść. -
Twoje ratowanie nas właściwie nas zabija! Wypuść nas!
Znów się zaśmiał, lecz jego twarz nie zmieniła wyrazu, co było
dość przerażające. Zerknęłam starając się o lepszy widok.
- O Boże - Jęknęłam z obrzydzenia.
Zgaduję, że zgarnęli tego gościa prosto z filmu Frankenstein. Po
pierwsze był ogromny - może z 7 stóp wzrostu. I szeroki, i ciężki.
Jedno ramię było jak strączek fasoli: o dużo za długie w porównaniu z
resztą ciała. Ledwo zdołałam wyłapać metalowe szpikulce, które
wydawały się osadzone w jego skórze.
Ohyda. Przywodził na myśl wrażenie jakbym patrzyła na jakieś
paskudztwo poskładane z różnych dziwnych gatunków obcych, i
jakimś cudem wyglądało to gorzej niż okropne skrzydła Ari’ego
przytwierdzone do jego pleców.
- Nie ratujemy was z tej burzy, mutancie - Powiedział. - Inne
plany mamy wobec was w przyszłości.
Jego głos był dziwnie zniekształcony i metaliczny, jakby mówiła
do nas automatyczna sekretarka.
- Oh świetnie. Porwał nas Yoda. - Westchnął Kieł.
Coś pociągnęło sieć do góry z nami w środku, i zawisnęliśmy
dobrą stopę od ziemi. Kieł próbował wszelkich sposobów żeby się
wydostać. Angela ciągle wyglądała na zszkowaną i zmarzniętą,
zagubioną i przerażoną. Total starał się walczyć z siecią, a Akila nie
mogła się podnieść, ale warczała.
- Jestem Gozen - Powiedziała duża puszka. - Nie chcę żebyście
zamarzli na śmierć. Chcę patrzeć jak umieracie w innych
okolicznościach.
- Musisz sobie znaleźć jakieś inne hobby - parsknęłam.
- To zawsze coś - wymamrotał Total ciągle walcząc.
- Zabijanie rzeczy to nie hobby - Powiedział Gozen, brzmiąc
jakby chciał się uśmiechnąć gdyby tylko mógł. - To moje życie. To
jest to, do czego zostałem stworzony. Jestem stworzony do zabijania
rzeczy na wiele, wiele różnych sposobów.
Przerażające, pomyślałam. Ktoś mu zaprogramował czerpanie
przyjemności z zabijania. Mogłam to usłyszeć w jego głosie.
- My również umiemy zabijać na wiele różnych sposobów -
Powiedziałam, starając się włożyć tyle stali w mój głos ile mogłam, w
razie gdyby był zaprogramowany na podejmowanie takich tematów. -
Dla przykładu lubimy rozwalać. - Przeniosłam swój wzrok na innego
robota, decydując, że jeśli wszyscy jednocześnie wykonalibyśmy
zamach, moglibyśmy poruszyć siecią w odpowiedni sposób żebym
dosięgła robota i skopała mu blaszany łeb.
- No to jest coś, co mamy wspólne - Powiedział Gozen. Jego
szponiasta dłoń wystrzeliła w kierunku Angeli nim zdążyłam
mrugnąć. Złapał jej ramię przez sieć. - Jak to.
Wszyscy usłyszeliśmy okropny, niepodobny do niczego dźwięk
pękających kości Angeli, oraz towarzyszący mu odgłos jej wrzasku.
Serce podleciało mi do gardła, i rąbnęłam w rękę Gozena z całych sił.
Moja dłoń się odbiła, a siła odrzutu prawie wybiła mi ramię ze stawu.
Bardzo mądrze Max. Uderzaj w twardy metal dłonią.
Gozen puścił Angelę, a ja natychmiast ją złapałam, kładąc ją na
moich nogach i brzuchu. Czułam jak starała się zdusić płacz. Ciągle
wisieliśmy nad ziemią, a lodowaty wiatr nie przestawał uderzać w
nasze twarzy i wgryzać się w płaszcze.
- Zabierzcie ich - Rozkazał Gozen.
Cokolwiek nas trzymało, zaczęło się powoli poruszać krocząc
przez lód. Czułam jakbym była zziębnięta od zawsze, a wiatr
gwiżdżący mi w uszy towarzyszył mi całe życie. Spojrzałam w oczy
Kła, jedyną ciemniejszą rzecz na tle wszędobylskiej, niekończącej się
bieli.
Wydawało się, że mówi: czekajmy. Czekajmy na odpowiednią
szansę. A kiedy ją dostaniemy wykorzystamy ją.
Część trzecia
KSIĘŻYC NAD MIAMI - CZY COŚ W TYM STYLU
Rozdział 58
TRZYMANIE NAS w ciasnej, metalowej sieci powieszonej nad
ziemią było praktycznie tak efektywne jak włożenie nas do psich
klatek. Nie dokładnie tak sami, ale praktycznie się nie różniło.
Pewnie, mogliśmy poruszyć siecią przez odpowiednie rozkładanie
ciężaru, ale byliśmy za daleko od czegokolwiek, co można by
uderzyć.
Jakoś, kiedy przestaliśmy mieć dreszcze i zaczęliśmy być śpiący -
witaj z powrotem hipotermio! Wtedy, kiedy zastanawiałam się czy
zamarznięcie na śmierć zanim ktokolwiek zdoła nam zrobić coś
okropnego jest gorsze niż bycie żywym, ale niesionym nie wiadomo
gdzie, w nie wiadomo jakim celu przez jakieś roboty.
Moje oczy paliły, a na moich rzęsach osadził się lód, ale
mrugnęłam i spojrzałam. Idziemy w stronę… budynku? Wielkiego,
okrągłego, białego budynku?
Będąc już w środku zdałam sobie sprawę, że to duży samolot,
zaprojektowany żeby przemieszczać całe oddziały albo samochody
czy co tam. Więc gdzieś zmierzamy.
- Max? - Ten głos…
Nagle sieć nas puściła, przez co upadliśmy na ziemię z impetem.
Angela jęknęła cicho, ale na szczęście była już na tyle zamroczona, że
ledwo zarejestrowała nowy ból.
W sekundzie stałam na nogach, modląc się abym jak najszybciej
wróciła do formy. Rampa samolotu się zamknęła i zapadł mrok, co
spowodowało, że nic nie widziałam. Wcześniej straciłam swoje
okulary przeciwsłoneczne, więc promienie słoneczne paliły mi oczy,
co teraz objawiło się problemami z widzeniem w ciemności.
- Max!
Moje serce podskoczyło i starałam się jakoś przedrzeć przez
ciemność.
- Gazik?
Rozdział 59
Pół godziny później byliśmy rozgrzani, z resztą stada, zdolni do
widzenia, i zaczynaliśmy być mocno wkurzeni o to, że znowu nas
porwano. Taak, codzienność.
- Dokąd nas zabierają? - Zapytał Iggy? - Jakieś pomysły?
- Nie. - Powiedziałam.
Obszar samoloty, w którym byliśmy, przeznaczony do załadunku,
nie był wyposażony w żadne okna. No cóż, pudła zwykle nie
interesują się tym gdzie się je zabiera. I tak mieliśmy farta że było tu
ogrzewanie.
- Kim był ten duży osiłek? - Kuks objęła kolana ramionami,
kładąc na nich swoją głowę.
Byli porywani jeden za drugim, podczas powrotu na stację.
Niektórzy naukowcy walczyli i na dowód mieli mnóstwo poważnych
ran. Było mi ich szkoda, ale kiedy jesteś uwięziony z psami… (Nie
obraź się Total. Przez „psy” rozumiem stado, taka metafora. Byliśmy
ściśnięci - Zresztą wiesz co? Pieprzyć tłumaczenia.)
- Nie wiem - Odpowiedziałam. Na początku, zaraz po uwolnieniu
nas z sieci, na nogach trzymała mnie adrenalina. Ale teraz kiedy jej
poziom znacznie opadł, byłam wypompowana i ledwo się trzymałam
na nogach. - To wielki Franken - dupek.
- To wszystko jest takie dziwne - Powiedział Gazik.
- Nie żartuj - Zgodziłam się.
Wszyscy żołnierze, którzy nas porwali, plus kilka innych byli z
nami tutaj w ładowni. Kiedy rampa do załadunku wróciła na swoje
miejsce, duży wydał rozkaz. Żołnierze ustawili się w szeregu, było ich
tyle że zajęli trzy rzędy. I po prostu stali w bezruchu. Nie wiedziałam
czy padły im baterie czy co.
Gazik spróbował dotknąć jednego, ale poraził go prąd o takiej
mocy, że odrzuciło go na półtorej stopy. Kilku z szeregu dookoła tego
jednego jakby się włączyli, zajmując pozycje i kierując swoje sensory
na nas. Kilku z nich podeszło kilka kroków, a my wszyscy
zastygliśmy w bezruchu.
- Podejdź tu Gazik - Powiedziałam cicho. - Usiądź pod ścianą,
bardzo, bardzo powoli.
Ciągle rozcierając miejsce gdzie poraził go prąd, Gazik zaczął się
wycofywać, kiedy musiał podskoczyć żeby uniknąć lasera, który
chciał go pozbawić stopy.
- Aaa - Krzyknął i zaczął skakać na jednej nodze.
- Dostałeś? - Zapytałam z niepokojem, ciągle wpatrując się w
roboty.
- Nie - wypaliło mi tylko dziurę w bucie. Ledwo ominęło palce.
- Okej ludziska, zachowajmy spokój. - Zarządziłam. - Żadnych
gwałtownych ruchów. Te rzeczy jak widać są dość nadwrażliwe, a ja
nie chcę żadnych innych dziur, na przykład w naszych głowach.
Piętnaście minut później, wszystkich nas można by posądzić o
ADHD, a siedzenie w bezruchu było niemożliwe. Szczęśliwie okazało
się, że możemy się ruszać, jeśli tylko nie wykonujemy żadnych
gwałtownych ruchów, i nie podchodziliśmy do żołnierzy.
- Dobra, mogą robić ze mną, co chcą, ale czemu wciągnęli w to
Akilę? - Powiedział Total po raz 19. - Ona nic nie zrobiła!
- Przykro mi - Powiedziałam, 19 raz powstrzymując się od
uduszenia go. - Z drugiej strony, jeśli by ją zostawili, prawdopodobnie
byłaby już martwa.
- Hmpf! - Powiedział Total.
Z tego co widziałam, Akila wyglądała na nieuszkodzoną -
aczkolwiek wydawała się być zarozumiała, jakby porwać można było
jakieś zwykłe mutanty, a nie ją - czystej krwi Malamuta [Po prostu
husky ;3 – dop. Tłumacza], którego matka wygrała wyścigi psów.
Ale czułam ulgę, że wszystko jest dobrze. Może i byłam
bezwzględna dla wrogów, ale zawsze miałam miękkie serce dla
zwierząt. Zwłaszcza dla tych nie zmodyfikowanych genetycznie.
Podniosłam się bo chciałam usiąść koło Kła, i musiałam się
dobrze rozejrzeć żeby go zobaczyć, co i tak zajęło dobrą chwilę.
Siedział w cieniu pod ścianą, prawie niewidoczny, jakby korzystał z
nowej zdolności. Zastanawiałam się czy tęskni za Dr. Wspaniałą, ale
poczułam się głupio, że ciągle jestem o nią zazdrosna. Kuks
powiedziała mi jak Brigid i inni walczyli z robotami w ich obronie.
Cieszyłam się że Angela w końcu zasnęła, z głową na kolanach
Kła. Zrobiliśmy jej temblak z naszych szalików, trochę nieudany, ale
zawsze coś. Miałam nadzieję, że niedługo ktoś obejrzy jej ramię. Ktoś
jak moja mama.
Metalowe drzwi na przedzie ładowni się otwarły, i duży osiłek
wrócił. Jego kroki niosły się z takim echem jakby ważył co najmniej
300 funtów.
Pozwoliłam sobie na szybką fantazję, w której ten kołek połykał
jedną z bomb Gazika. Ale szybko się otrząsnęłam starając się myśleć
o sposobie ucieczki z tego bagna. Jak tylko zostaliśmy tu zamknięci,
staraliśmy się otworzyć główny właz - wszystko zostałoby wyssane z
samolotu gdyby nam się udało go otworzyć, co dla nas było w
porządku, w końcu umiemy latać. Miniboty by się zapewne
roztrzaskały o ziemię, ale hej, niektórzy wygrywają a inni tracą.
- Kim jesteś? - Zapytała Kuks dzielnie.
- Nazywam się Gozen - Odpowiedziało duże coś.
Kuks podniosła brwi w zdziwieniu.
- Jak japońskie pączki?
Rozdział 60
- Masz na myśli gyoza - szepnął Kieł do Kuks.
- Skąd pochodzisz Gozen? - Zapytałam, czując że zalewa mnie
nowa fala gniewu za to co zrobił Angeli. - Czyim pachołkiem jesteś?
Gozen obrócił swoją dużą głowę i spojrzał na mnie - spojrzał tymi
swoimi nieludzkimi oczyma które świeciły na niebiesko.
- Jestem Gozen. Jestem liderem. Będziesz milczeć.
- Powodzenia z tym - usłyszałam mamrotanie Iggy’ego.
- Będziemy lądować za 14 godzin i 39 minut. - Poinformował nas
Gozen.
Dobra, co było 15 godzin lotu od Antarktydy? Właściwie, to
większość świata. Może nie Kanada, północna Europa czy Arktyka.
Ale mogliśmy lecieć to większości krajów. Dobrze, że zawęziłam
obszar.
- Gdzie nas zabieracie? - No co, musiałam spróbować.
- Nie twoja sprawa.
- Przeciwnie, Wasza Obrzydliwość. - Odparłam wstając. - To
całkowicie nasz sprawa. Mamy coś do załatwienia. Miejsca do
odwiedzenia, ludzie do spotkania. Więc bądź łaskaw powiedzieć mi
gdzie nas zabieracie!”
Szybciej niż mój sokoli wzrok mógł to dostrzec, jedna
nieproporcjonalna noga wystrzeliła w moją stronę i mnie podcięła.
Upadłam na ręce idealnie w momencie żeby jego kopniak trafił mój
bok, przez co cały oddech wyleciał z moich płuc, co nadało mi ten
super atrakcyjny wyraz ryby wyciągniętej z wody.
Stado - z wyjątkiem Angeli, w sekundzie było na nogach, ale
dałam im znak żeby nie atakowali, idealnie w czas, bo żołnierze już
formowali szyk. Z nerwami napiętymi do granic, powoli wzięłam
głęboki oddech, mając nadzieję, że nie zaczną strzelać jak popadnie.
Zrobiłam szybki przegląd: nogi okej, żebra, mocno, mocno obite,
może złamane. Bolało zaskakująco intensywnie, co przypomniało mi
że minęła długa chwila odkąd nie miałam złamanej żadnej kości.
Najwyraźniej
potrzebowałam
odświeżyć
swoje
umiejętności
waleczne.
- Nie wy wydajecie rozkazy. - Powiedział Gozen tym swoim
prawie-ludzkim-ale-nie-całkiem głosem. - Wy macie je tylko
wypełniać.
Ugryzłam się w język żeby nie powiedzieć mu, co sobie może
zrobić z tymi rozkazami. Najwyraźniej on brał takie rzeczy na serio.
Gozen był rodzajem przeciwnika, z którym nigdy wcześniej nie
mieliśmy do czynienia.
Był większy, szybszy, wystarczająco ludzki żeby być
wyrafinowanym, ale także w wystarczającym stopniu maszyną żeby
nie mieć sumienia. Myślę, że był za ciężki żeby latać, więc tu
przynajmniej mieliśmy fory.
Podciągnęłam nogi pod siebie starając się nie skrzywić. Ciągle
patrząc na Gozena, wstałam ostrożnie, dając pozostałym znaki za
plecami, aby pozostali trzymali się poza jego zasięgiem. Inaczej
mógłby zacząć strzelać pociskami z oczu, czego nie wykluczałam.
- Jesteśmy przeciwni globalnemu ociepleniu - Rzekł Gozen.
To było pytanie czy oświadczenie? I jacy „my”?
- Uh - huh - Powiedziałam ostrożnie, powoli się wycofując. - To
dobrze.
- Dlatego jesteśmy nastawieni na eksterminację twojego gatunku -
Kontynuował Gozen.
Niedobrze.
Szybko zdecydowałam, że popieram sprawę globalnego
ocieplenia.
- Ale my też jesteśmy przeciw! - Powiedziałam, kątem oka
patrząc na roboty. - Jesteśmy na Arktyce żeby pomóc je zatrzymać!
- Nie. Ludzie tworzą problem. Ludzie niszczą ziemię. Wy
niszczycie życie.
- Okej, widzisz, i tu się mylisz w kilku sprawach. - Zripostowałam
szybko. - Po pierwsze, nawet nie jesteśmy ludźmi! Przegapiłeś
skrzydła? W sensie, serio. Plus, jak już powiedziałam staramy się
zapobiec globalnemu ociepleniu! Jesteśmy totalnie przeciw!
- Właśnie! - Powiedział Gazik. - Staramy się uratować świat! To
nasza misja!
Gozen obrócił się powoli, a moje serce przyspieszyło, kiedy jego
wzrok spoczął na Gaziku.
Szybko wcisnęłam się pomiędzy nich.
- Wy jesteście częścią problemu. - Powiedział Gozen z zimną,
niereformowalną logiką maszyny, która zawsze okazywała się zła bo
nie mogły pojąć kluczowych elementów które coś zmieniały. - Będę
się cieszył waszą śmiercią.
Z tymi słowami, obrócił się i wyszedł przez drzwi w przedzie
ładowni. Żałowałam że żadne z nas - okej, ja - nie pomyślało o tym,
żeby się wymknąć przez drzwi kiedy Gozen nie patrzył.
Jak tylko drzwi się zamknęły i usłyszeliśmy szczęk zamków, Kieł
powiedział:
- Ten gość w ogóle nie ma poczucia humoru.
- Nie - Zgodziłam się, siadając ostrożnie próbując uniknąć
urażenia żeber. - I myślę o czymś znacznie gorszym.
- O czym? - Zapytała Kuks.
- Mamy przed sobą 14 godzin lotu. - Powiedziałam. - I wątpię czy
dostaniemy jakieś jedzenie albo czy zapewnią nam rozrywkę.
Rozdział 61
[Z góry przepraszam za początkowe 8 akapitów, jakoś się nie
mogłem połapać o co jej chodzi z tym wszystkim ;c. Gomene. Dop.
Tłumacza]
OKEJ, WIĘC PORWALI nas z Arktyki. Pomyślmy: okropnie
zimno, dużo lodu, śniegu, wiatru, etc. Bardzo mało świeżych owoców.
Brak sezonu na stroje kąpielowe. Brak kablówki. Żadnych sklepów z
kawą.
Gdzie nas zabierali?
Do Miami.
Myślicie, że to mogłoby podziałać także w drugą stronę -
wyrwani z Miami, wysłani na Antarktydę, która jest jak Syberia, ale z
większą ilością pingwinów.
Ale nie.
To po prostu kolejny przykład jak ktoś fantastycznie bogaty i
potężny spełnia swoje zachcianki. Nie żeby nam się to nie podobało,
w końcu kto by nie zostawił Antarktydy dla Miami, miejsca zabaw
sławnych i bogatych.
Z drugiej strony: na Antarktydzie byliśmy wolni i mogliśmy robić
praktycznie wszystko, co chcieliśmy. W Miami będziemy więźniami.
To była czysta ironia, bez wątpliwości.
Nie będę was zanudzać przebiegiem porwania. Spętane dłonie i
stopy, unieruchomione skrzydła, zamknięci w plastikowych workach,
bla bla bla. Dla nas to normalka, i miałam już dość walki z
oprawcami, co skutkowało zawsze podbitym okiem i otartymi
nadgarstkami.
Zgaduję, że po prostu się starzeję.
Kiedy rozpięli torby w których nas trzymali i zaczęli zrywać
taśmę klejącą (Wskazówka: nie próbujcie tego w domu), odkryliśmy
że byliśmy na jednym z wyższych pięter super wysokiego budynku.
Dookoła nas była masa innych wysokich budynków. Pod nami była
jedna z Florydzkich białych jak cukier plaży, granicząca z wodą, do
której miałam taką ochotę wskoczyć, że dałabym się za to zabić.
Albo przynajmniej chciałabym gdyby przestało padać. Niebo było
zasnute ciemnymi chmurami. Padało tak mocno ż odgłos kropli
uderzający o szyby był jak wystrzał z pistoletu.
Byłam zaskoczona, że zostawili nas w pokoju z oknami, dając
naszemu irytującemu nawykowi wyskakiwania z budynków wolną
rękę, ale stary dobry Gozen rozwiał moje wątpliwości.
- Te okna zostały specjalnie wzmocnione, aby wytrzymać huragan
wiejący z siłą 120 mil na godzinę. - Powiedział. - I nie otwierają się
od środka. - Podszedł bliżej, bliżej potem wziął zamach i uderzył w
szybę z całej siły.
Wszyscy oczekiwaliśmy że zrobi nam pa - pa w wielkim stylu, ale
tylko się odbił, a szyba nawet nie zadrżała. Cholera jasna było
jedynym, co przyszło mi na myśl. Albo właściwie pojawiło się coś
gorszego niż to, ale powiedzmy, że pomyślałam cholera jasna.
- Aukcja rozpocznie się za godzinę - Powiedział Gozen. -
Jedzenie zostanie wam dostarczone.
- Wiecie, on jest naprawdę towarzyską osobą. - Powiedziałam,
kiedy wyszedł.
- O jakiej aukcji mówił? - Zapytał gazik skonsternowany.
- Nie mam pojęcia. - Odpowiedziałam, przechadzając się.
Jedyne drzwi w pokoju, były metalowe, bez żadnych okien, z
wieloma zamkami. Nasi porywacze z pewnością dużo o nas słyszeli, i
byłam trochę dumna z naszej reputacji. Dumna, ale uwięziona.
- Co teraz? - Angela ciągle była blada, a pod jej oczyma były
ciemne cienie. Dookoła stołu były krzesła, więc pomogłam jej usiąść
na jednym.
- Iggy? - Zapytałam. Podszedł bliżej, i tymi swoimi super czułymi
palcami powiódł delikatnie po jej ramieniu. - Jest coś, co możesz
zrobić?
- Jest mocno spuchnięte - Powiedział, a ja musiałam użyć każdej
cząstki swojej samokontroli żeby nie powiedzieć: - No co Ty nie
powiesz!
- Wygląda na czyste złamanie - Kontynuował. - Niech no
zobaczę… że tak powiem. - Bardzo ostrożnie poruszył jej ramieniem.
Twarz Angeli momentalnie zrobiła się zielona, ale nie wydała
żadnego dźwięku. Ściskałam jej dłoń i wysyłałam ciepłe myśli, wtedy
wszyscy usłyszeliśmy lekki chrobot i jakby kliknięcie, a twarz Angeli
się zrelaksowała.
- Oh, od razu lepiej - Powiedziała. - Ciągle bardzo boli, ale
troszkę mniej. Dzięki Iggy.
Iggy się uśmiechnął, dumny, że może wesprzeć stado w jakiś
sposób. Rozpięłam mój płaszcz - nie będę go potrzebować w Miami! -
i zrobiłam marny bandaż żeby trzymał jej ramię w miejscu.
- Co teraz? - Powtórzył pytanie Angeli Gazik.
- Otwór wentylacyjny, sprawdźcie czy da się nim uciec. -
Zarządziłam.
Co zajęło nam mniej niż 5 minut.
Wszyscy stwierdziliśmy, że pokój wydaje się bez możliwości
wyjścia. Otwory były za małe nawet dla kota, były tylko jedne drzwi,
a okna odpadały z wiadomej przyczyny.
- Może mogłabym… - Wymamrotała Kuks podchodząc do drzwi.
Poruszyła palcami blisko zamków i przymknęła oczy. - Jeśli
mogłabym poruszyć zamkami…
- Punkt za myślenie Kuks - Odetchnęłam, podchodząc do niej. -
Możesz je wyczuć?
- Tak mi się zdaje. - Powiedziała. - Jeśli moja moc podziała - auć!
Usłyszeliśmy ostry trzask i Kuks odrzuciło na stopę. Impuls
elektryczny postawił mi włosy dęba. Kuks wylądowała na plecach
pocierając dłonie.
- Zamki są zabezpieczone - Zakomunikowała ponuro, na wypadek
gdybyśmy nie zrozumieli. - To tyle, jeśli chodzi o moje umiejętności.
- Moje moce także na nic się nie zdadzą. - Powiedziała Angela.
- A odkąd nie jesteśmy otoczeni przez śnieg, znów jestem
niewidomy. - Iggy brzmiał na przybitego, ale zaraz się rozchmurzył. -
Z drugiej strony ten dywan ma okropny kolor, a wzorek na nim jest
nie lepszy.”
Spojrzałam na Kła który był całkowicie widoczny na tle
orzechowych paneli którymi były wyłożone ściany. Wzruszył
ramionami.
- Więc zgaduję, że musimy czekać. - Powiedziałam.
A wiecie jaka wspaniała byłam, jeśli chodziło o bezczynne
czekanie.
Rozdział 62
BYCIE W TYM WYSOKIM BUDYNKU był dla nas
interesujące, ponieważ byliśmy wysoko nie lecąc. Na zewnątrz
wszystko zwiastowało nadejście burzy - głośne grzmoty i jasne
błyskawice, które pamiętałam ostatniej wizyty w tym rejonie. Wiatr
uderzał w budynek bezustannie, a on był tak wysoki, że się kołysał.
- Dobrze, że ten budynek ma okna, które wytrzymają huragan. -
Powiedziała Kuks wyglądając nerwowo przez okna. - Dość mocno
wieje.
Nakarmili nas. Miałam nadzieję, że przyślą prawdziwych ludzi z
jedzeniem, ponieważ łatwiej ich ominąć albo pokonać. No chyba, że
mają broń. Zamiast tego pojawiły się wierne robociki, pod bacznym
okiem Gozena.
Dali nam mnóstwo jedzenia, najwyraźniej nigdy nie gościli
zmutowanych dzieci ptaków. Mieliśmy owsiankę, kanapki, owoce,
chleb, miskę psiego jedzenia które Total uczynnie podsunął Akili, i…
- O mój Boże! - Wykrzyczała Kuks po zdjęciu pokrywy z tacy. -
O mój Boże!
- Co? Co? - Zareagowałam szybko mając nadzieje na czekoladę.
[A kto by nie miał ;3 dop. Tłumacza] Niestety, Niestety w oczy
rzuciła mi się miska… Cóż, ptasiej karmy.
- To są nasiona! - Powiedziała Kuks. - Nie takie jak w batonikach
zbożowych. To są nasiona dla ptaków!
Przez kilka sekund każde z nas patrzyło się na drugiego, a potem
jak na rozkaz wybuchnęliśmy śmiechem.
- O Boże, nie mogę! - Powiedziałam uciskając żebra. - Nie mogę
się śmiać!
- Smakowicie! - Powiedział Gazik, dotykając nasion palcem. -
Mogę dostać w zestawie do tego robaki?
- Stop! Przestańcie! - Błagałam.
Nawet Kieł, który jak wiecie jest Panem Ponurakiem, śmiał się do
rozpuku, pochylając się z rękami na kolanach.
- Co? Nasiona? - Zapytał Iggy, patrząc skonsternowany na miskę.
- Czy to naprawdę karma dla ptaków? Bo jesteśmy ptakami?
Przytaknęłam płacząc ze śmiechu. Oddychałam głęboko mówić
„Auć!” przy każdym oddechu.
- Kiwam głową, Ig.
- To za dużo - Wysapał Kieł. - Za dużo! Karma dla ptaków! No
nie mogę.
- Co na deser? Gąsienice? - Powiedziałam, ledwo hamując
śmiech. Ale reszta nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem.
- Kanapka nie jest taka zła - Powiedział Total, przysuwając
kolejną łapą.
- Przynieśli nam gałęzie na gniazdo? - Zapytał Gazik. - Bo jestem
w nastroju na budowanie.
Więcej śmiechu. Angela prawie uraziła swoje ramię.
Drzwi się otworzyły, i próbowaliśmy przejść w tryb walki, ale
kiepsko nam szło. To był sposób pokonania nas, jakiego nikt
wcześniej nie próbował - śmiech. Akila natychmiast się podniosła,
postawiła uszy i obniżyła głowę. Wyglądała trochę przerażająco, ale
wszystko co mogłam zrobić to starać się nie chichotać.
Gozen stanął w drzwiach, świdrując nas swoim niebieskim
wzrokiem.
- Reszta dnia nie będzie aż tak zabawna. - Powiedział. - Za mną.
Aukcja lada chwila się rozpocznie, tak jak huragan.
Kieł i ja spojrzeliśmy na siebie z zdziwionymi twarzami. Jaki
huragan?
- Pytanie. - Powiedziałam podnosząc dłoń. - O jakiej aukcji
mówimy? I czy ty właśnie powiedziałeś huragan?
Gozen obrócił się w drzwiach.
- Uber-Dyrektor sprzedaje was na aukcji, licytatorowi, który da
najwięcej. Oczekuje, że przyniesiecie mu duży zysk.
- Jestem zaszczycona - Powiedziałam. - Do jakich celów jesteśmy
przeznaczeni?
- Do jakichkolwiek wasz nowy właściciel sobie zażyczy.
Okej, to się nie może skończyć dobrze.
- A huragan? - Zapytałam. Czy sezon huraganowy nie kończył się
jakoś w listopadzie? Jak mógł być huragan o tej porze roku?
- Na kursie kolizyjnym z Miami powstał huragan kategorii 4 -
Powiedział Gozen.
Zastanawiałam się czy zaprogramowali mu coś takiego jak strach,
i zdecydowałam, że raczej nie. To mijałoby się z celem.
- Uh - huh - Powiedziałam. - Czy nikt się tym nie przejmuje?
Kategoria 4 jest przeznaczona dla tych dużych, nie?
- Miasto zostało ewakuowane - Powiedział nam Gozen.
- Ale nie my?
- Nie. - Otworzył drzwi i wskazał nam drogę.
Kieł poszedł pierwszy, reszta ustawiła się za nim w szeregu, a ja
zamykałam pochód. Prawie już wychodziłam, kiedy mój wzrok
natrafił znów na miskę z ptasią karmą, i wybuchłam śmiechem.
Rozdział 63
Biorąc pod uwagę, że nie jestem najmłodszym kierownikiem
świata, byłam w tylu salach konferencyjnych różnych firm. Wszystkie
wyglądają podobnie: duże okna całe ze szkła, ogromne stoły. Zwykle
prostokątne lub podłużne, duże rośliny doniczkowe, grube dywany,
krzesła obrotowe.
Ten jeden miał ścianę wyłożoną ekranami TV, i coś, czego nigdy
wcześniej nie widziałam: praktycznie przeźroczystą osobę, jej organy
były w przeźroczystych pudłach z plastiku, a jego głowa była
przymocowana jakimś metalowym przewodem do sztucznego rdzenia.
[może chodzi o jeden z tych szkieletów z mózgiem które widziała w
szkole, ale nie jestem pewien - dop. Tłumacza].
Siedział - a raczej był ułożony - w specjalnym fotelu. Widział jak
wszyscy się na niego gapimy i podjechał cicho swoim fotelem do nas.
- Jestem Uber-Dyrektor - Powiedział, jego głos był podobny do
Gozena: prawie ludzki, z dziwnymi nutami, zniekształcony przez
maszyny.
Przyglądając się, zobaczyłam że jego wnętrzności były otoczone i
połączone z różnymi częściami maszyny - przewody, mini pompy i
inne elektroniczne badziewia. I tak, to było dokładnie tak wstrętne, jak
brzmiało. Gdyby nie to, że widziałam w swoim życiu masę
okropności, prawdopodobnie bym tutaj zwymiotowała.
Jego głos miał wystarczająco dużo emocji, żebym się skapnęła, że
ma naprawdę duże ego upchnięte w to swoje mechaniczne ciało.
Świetnie. Myślałam, że ten dzień pozbawiony będzie megalomanów.
Żadne z nas nic nie powiedziało - żadnych uścisków czy dużych
uśmiechów. Zgaduje, że źle nas wychowano.
- Byłem trochę zaniepokojony o wasze bezpieczeństwo -
Kontynuował.
- To prawie robi z pana naszego… tatuśka - Powiedziałam.
W przeciwieństwie do Gozena, UB [Uber-Dyrektor dop.
Tłumacza] mógł się uśmiechać. Albo krzywić.
- Jesteście dość… interesujący. Z naukowego punktu widzenia,
oczywiście.
- Uh - huh - Powiedziałam, gapiąc się na niego z fascynacją. -
Sama jestem naukowo ciekawa. Słuchaj, jak utrzymują Twoje pudła
czyste? Jakiś środek czyszczący czy co?
Uber-Dyrektor trochę się zezłościł, i jego policzki przybrały lekko
fioletowy kolor który odrzucił mnie od puddingu figowego do końca
życia.
Spojrzał znacząco na Gozena. Ten podszedł szybko kilka kroków,
wyciągając swoje super ramię w moją stronę. Skoczyłam na stół
rozkładając skrzydła, gotowa latać w kółko jak nietoperz z piekła
tylko po to żeby ich wystraszyć. Na zewnątrz, silny wiatr uderzał w
okna, a rzęsisty deszcz po nich spływał skutecznie odcinając nas od
widoku wieżowców dookoła.
Błyskawice i grzmoty się nasiliły. Yup, z całą pewnością wygląda
jakby się zbliżał huragan.
Gozen zastygł.
Spojrzałam w dół na Uber-Dyrektora. Patrzył się na mnie z
mieszaniną gniewu i… głodu.
- Wszystko ok, UD? - Zapytałam. - Nie masz nic przeciw żebym
Cię nazywała UD? - Spojrzałam na Gozena. - Wszystko z nim w
porządku? Potrzebuje papierowej torby żeby pooddychać czy coś?
Gozen się na mnie zamachnął, ale skoczyłam w tył. Jego potężna
pięść rozmiarów szynki, uderzyła w stół, przez co lekko
podskoczyłam. Od stołu odleciał kawał drewna, więc przeskoczyłam
na drugi koniec.
Wiedziałam, że stado jest w stanie gotowości, więc poświęciłam
chwilę żeby rzucić oknem na Chłopca - Pudełko. Jego głowa zwisała,
jakby był zmęczony, i byłam pewna, że gdyby miał ręce to właśnie
pocierał by sobie nimi skronie.
- Wystarczy Gozen - Powiedział miękko, i tak po prostu Gozen
odmaszerował pod ścianę gdzie zastygł. Gdyby tylko Gazik i Iggy
słuchali tak mnie.
- Zejdź ze stołu - Powiedział UD. - Aukcja się zaraz zacznie. Jak
tylko monitory się włączą macie siedzieć cicho.
Usłyszałam jak Gazik próbuje pohamować śmiech. Oczy UD
spotkały moje.
- Masz coś do powiedzenia zanim włączę ekrany?
- Tak” Powiedziałam z powagą. - Chomik dzwonił. Chce
odzyskać swój dom.
Rozdział 64
MUSIAŁAM powiedzieć to temu, ktokolwiek wiedział, o co tu
biega: Nauczyli się że w nasze pobliże nie sprowadza się ludzi.
Zawsze ich pokonywaliśmy, zadziwialiśmy, czy jakoś się przez nich
przebijaliśmy. Dlatego siedzieliśmy teraz z Chłopcem - Pudełkiem,
Niesamowicie Humorzastym Hulkiem i kilkoma robotami.
Z cichym elektronicznym kliknięciem, ściana ekranów ożyła.
Jeden po drugim, na każdym ekranie pojawiała się twarz. Były
kobiety i mężczyźni, różnych ras. Jedyne co ich łączyło, to poświata
na ich twarzach. Najprawdopodobniej sami patrzyli na ekrany i to
dlatego.
Widziałam jak ich oczy śmigają po całym pokoju, na sekundę
zatrzymały się na UD, a potem szybko przesunęły na nas. Spojrzałam
na UD.
- Co, eBay jest dla nas za fajny?
Gdyby ktokolwiek poznał wcześniej zły uśmiech Iggy’ego,
zastanowiłby się dwa razy zanim pokazał by nas na ekranie. Ale cóż.
Żyj i ucz się, jak to mawiam.
- Oto obiekty wystawione na dzisiejszą aukcje. - Głos UD był
zadziwiająco mocny. - Są w znakomitej formie, poza jednym, który
doznał lekkich uszkodzeń.
Pewnie chodziło o złamane ramię Angeli. Zalała mnie znajoma
fala złości.
- Czy są w jakiś sposób… problematyczni? - Pierwsza odezwała
się kobieta o ciemnych włosach i oczach, ubrana w surowy mundur.
- Ma pani na myśli nasze zachcianki odnośnie mody? - Zapytałam
zanim UD mógł zareagować.
Wszystkie twarze na ekranie wyglądały na zaskoczone. Nie
oczekiwali że umiemy mówić.
- Może chodzi pani o nasz brak zamiłowania do higieny osobistej?
- Będziesz cicho! - Wykrzyczał do mnie UD. Ale, od kiedy Gozen
przestał się ruszać, olałam to, co do mnie mówił.
Podniosłam brwi, patrząc bezpośrednio na twarze na ekranie.
- Myślę że to zależy czy jako problematyczność ma pani na myśli
kompletne olewanie rozkazów.
- Cisza! - Powiedział ponownie UD, jak tylko ludzie na ekranach
zaczęli mamrotać coś do swoich partnerów, których nie było widać.
Odezwał się do nich: - Jak widzicie, są w pełni sprawni, trochę
ograniczeni umysłowo.
- Ograniczeni umysłowo? - Wykrzyknęłam wkurzona. - Naskocz
mi! Jesteś ostatnio osobą która może mówić o jakichkolwiek
ograniczeniach! Ja przynajmniej mogę… pływać! I latać! I sama jeść!
- Właśnie, a co powiesz o tym? - Powiedział Gazik i wtedy
zaprezentował… swoją nową umiejętność.
Zastanawiałam się czy jakąś odkryje, i jaką formę przybierze.
Może będzie czytał w myślach jak Angela? Może będzie umiał latać
tak szybko jak ja? Albo czuć kolory jak Iggy? To mogło być
cokolwiek.
Ale oczywiście przeliczyłam się.
Przysięgam wam, że to dosłownie była zielona chmura w
kształcie grzyba jak przy wybuchach. Znaczy, zawsze miał problemy
z układem trawiennym. Gazik umieszczony w małym pomieszczeniu
z kimkolwiek oznaczał ze niedługo ta osoba będzie miała łzy w
oczach.
I zgaduję, że większość chłopców mając taką umiejętność
zaczęłaby ją doskonalić aby móc korzystać z niej na zawołanie.
Zobaczyłam jak ludziom na ekranie się rozszerzają oczy. UD
odwrócił się żeby zobaczyć jak gniazdo ucieka od Gazika, który
wyglądał jakby wypuścił właśnie, cóż, chmurę śmierdzącego gazu,
koloru żółto - zielonego. Westchnął.
- Oh, tak lepiej. Nawet nie wiecie jak tego potrzebowałem.
- Jezus Maria, słodki Józefie - Powiedział Total chrapliwie, i
uciekł pod stół konferencyjny.
- Whoa! - Powiedziałam wachlując ręką. - Coś Ty jadł?
Kryptonit? Materiał wybuchowy?
- Kto to jest? Kto to zrobił? Co to ma znaczyć? - Głosy z ekranu
mieszały się w niezrozumiały szum. UD spojrzał na Gazika ze
zmieszaniem i złością.
Przycisnęłam dłoń do ust i nosa, i zwiałam najdalej od Gazika jak
pozwalał pokój. Będąc blisko ekranów, mówiłam przez ręce, starając
się nie oddychać.
- To naprawdę zależy od Twojej definicji problematyczności -
Powiedziałam stłumionym głosem.
- To nowa umiejętność! - Wykrzyczał podekscytowany Gazik.
- Dobry Boże - Wymamrotała Kuks, przyciskając się do
najdalszej ściany. - Czemu te okna się nie otworzą?
- Gościu to było ekstra! - Powiedział Iggy, i przybił sobie z
Gazikiem piątkę. Faceci.
I to właściwie nadało kształt reszcie aukcji.
Iggy zadarł nos. Kieł wkomponował się w ciemną tapetę. Kuks
ciągle gadała - teraz szło jej o różne kolory lakieru do paznokci, i czy
ten z brokatem pasował na co dzień - w każdym razie ciężko było coś
usłyszeć przez wiatr.
Okej, nazwijcie mnie panikarą, ale to na serio brzmiało kiepsko, a
huragan kategorii 4 przez który zarządzono ewakuację miasta nie
zapowiadał się dobrze. Latałam w czasie różnych burz, ale gdybyśmy
teraz byli na zewnątrz, rozpłaszczyło by nas na jakimś budynku jak
muchy na szybie.
Jasne, te szyby były supermocne, ale mimo wszystkiego wiatr nie
był słabiutki. Pokazałam wszystkim żeby odsunęli się od okna, w
razie czegoś.
- Uwaga! - Twarz UD znowu miała ten okropny odcień fioletu.
Ugh. - Czy możemy wrócić do aukcji? Stawką minimalną jest 500 000
dolarów. Da ktoś 750 000 tysięcy?
Wiecie, pół miliona dolarów piechotą nie chodzi.
- Jeszcze jedna rzecz - Powiedziałam w stronę ekranów,
podnosząc głos żeby mnie usłyszeli. - Wszyscy mamy dat ważności.
Jeśli nas kupicie, powinniście wiedzieć, że tylko na chwilę. Jesteśmy
tak jakby mutantami jednego użycia.
- Jedno użycie może być wszystkim, do czego ktoś cię będzie
potrzebował - Powiedział Uber-Dyrektor jedwabiście, a potem wrócił
do licytacji.
I to by był ten moment, kiedy supersilny huragan, rozsadził
Gozeno - odporne okna.
Rozdział 65
W razie gdybyście nie wiedzieli, bezpieczne szkło [Oni to
nazywają bezpieczne szkło, nie wiem jaką to ma nazwę na nasze więc
zostawiłem tak, dop. Tłumacza] ciągle może się roztrzaskać.
Nazywają je bezpiecznym dlatego że rozpada się na odrobinę - mniej -
ostre sześciany, mniej groźne niż ostre łuski. Takie małe info dla was.
Widzicie? Jestem zabawna i edukuję!
W następnej sekundzie, byliśmy rozpłaszczeni na przeciwnej
ścianie, jak najdalej od wiatru, który wiał tak jakby chciał nas
wyrzucić na zewnątrz.
- Gozen! - Wykrzyknął UD. Zastanawiałam się czy miał jakiś
przycisk od „krzyku” czy po prostu umiał podnosić głos. W każdym
razie, Gozen go usłyszał i podszedł ociężale do jego krzesła, stając
między nim a oknem.
- Stado! - Zarządziłam. - Na podłogę! Wejść pod stół!
Natychmiast Kieł, Angela, Kuks, Iggy, Total i Gazik wskoczyli
pod stół. Złapałam Akilę za obrożę i pociągnęłam za sobą. Dookoła
krzesła latały po pokoju, uderzając w ściany, po czym wylatywały na
zewnątrz.
- Możemy wyfrunąć? - Zapytał Gazik prawie krzycząc.
Kieł i ja równocześnie potrząsnęliśmy głowami.
- Wiatr jest za silny. Powinniśmy się schować w korytarzu. -
Powiedział Kieł a ja potaknęłam.
Angela oglądała coś w pokoju. Pilot od jednego z tych
Telewizorów musiał zostać wyssany i jakimś cudem zmienił kanał.
- Co jest Angela? - Zapytałam.
- Raport o huraganie. - Odpowiedziała. - Mówią że podchodzi pod
kategorię piątą, sądzą też, że powoduje je globalne ocieplenie.
Znowu to całe globalne ocieplenie!
- Zawsze były jakieś huragany! - Powiedziałam.
- Nie o tej porze roku. Plus, jest ich dużo, dużo więcej, więcej i
wydają się być silniejsze i bardziej destrukcyjne. - Powiedział mi Kieł.
Spojrzałam na niego.
- Okej, może to całe globalne ocieplenie jest złe. - Przyznałam.
Przybrał wyraz no-nie-żartuj-sobie i powiedział:
- Kategoria piąta wytwarza wiatry, które osiągają więcej niż 155
mil na godzinę. Mówiąc prościej, wystarczająco żeby roztrzaskać
wszystko na kawałki. Łącznie z nami. Nie ma opcji żebyśmy
polecieli.
- Okej, zostaje nam hol - Powiedziałam. - Wydostaniemy się stąd
i spróbujemy poszukać jakiegoś miejsca gdzie możemy przeczekać
huragan. Kieł odpowiadasz za Akilę.
- Nie zostawmy jej tu! - Postawił się Total.
- Wiem - Powiedziałam. - Gazik, Kuks i Angela trzymajcie się tak
blisko mnie jak to możliwe. Wszyscy gotowi?
Pięć par zdeterminowanych oczy dzieci ptaków spotkały moje.
- Okej. To do dzieła.
Rozdział 66
Nasz plan zakładał wytarzanie się spod stołu i jak najszybszy
sprint do podwójnych drzwi, unikając Gozena i UD jeśli tylko to
możliwe. Podczas przekomarzania się z kupującymi, Kieł i Iggy byli
bardzo produktywni: Porozdzierali nasze płaszcze i związali je w kilka
długich lin. Teraz Kieł jedną przywiązał to obroży Akili, a drugą Iggy
obwiązał Totala w pasie.
- To nie jest smycz! - Krzyknęłam, kiedy zaczął protestować. - To
jest tylko po to żebyśmy cię nie zgubili!
Wysiadł prąd w pokoju konferencyjnym. Ściana ekranów zgasła.
Część rzeczy została wyssana z pokoju, a reszta latała po pokoju.
- Gozen! - Krzyknął Uber-Dyrektor. - Nie pozwól im uciec!
Gozen zaczął iść w naszą stronę, jego waga trzymała go w pionie.
Krzesło UD trzęsło się, i gdybym była nim, byłabym przerażona, że
zaraz się rozpadnę w chaotyczną układankę z klocków.
- Dzieciaki! Wio! - Wykrzyczałam, i zaczęliśmy biec szybko do
drzwi. Nie miałam pojęcia jak je otworzymy.
Jak się okazało matka natura nam pomogła. W pewien sposób. W
sposób trochę pomocny, a trochę zabójczy. Kiedy byliśmy jakieś 7
stóp od drzwi, otwarły się z hukiem, uderzając o ściany. W sekundzie
poczuliśmy się jak podczas lotu, mimo że nawet nie używaliśmy
skrzydeł.
Wiatr wpadający przez okno i przez drzwi stworzył prąd
powietrzny, który prawie rzucił nami o sufit. Gozenem rzuciło pod
„nogi” UD, a ogromna roślina przywaliła mu w głowę, rozcinając mu
skórę i pokazując nam tkankę i kable. Tak. Ohyda.
Była tylko jedna rzecz, którą mogliśmy zrobić.
- Lećcie z wiatrem! - Wykrzyczałam, pamiętając udzieloną mi
przez Głos dawno temu lekcję. - Idźcie z w zgodzie z naturą! - Kieł!
Weź Akilę!
Złapałam Totala i przycisnęłam go do swojej piersi. Widziałam
jak Kieł złapał Akilę i wiedziałam że ciężko mu będzie ją utrzymać.
Wtedy, upewniając się że wszyscy są ze mną, rozłożyłam odrobinę
skrzydła i whoosh!
Złapałam wiatr i rzuciło mną w stronę holu jak samolotem.
- Auć! Auć! Boże… - Nie widziałam gdzie lecę, więc kierowałam
się znakami prowadzącymi do wyjścia. Obejrzałam się żeby się
upewnić, że wszyscy są i nikt nie został, i byli, bez goniącego nas
Gozena czy UD. - Lećcie z wiatrem! - Wykrzyczałam znowu.
Wtedy zobaczyłam, czym kończy się hol: balkonem, który był
cały przeszklony. Szkłem huragano - odpornym. Na którym
prawdopodobnie rozbijemy się jak muchy na szybie.
- Czekajcie! Odwołuję to! Nie lećcie z wiatrem! - Wykrzyknęłam,
desperacko starając się wyhamować.
Ale oczywiście było już za późno.
Rozdział 57
MIAŁAM NADZIEJĘ, ŻE UBERDYREKTOR nie zapłacił
jeszcze temu kto budował jego wieżowiec, ponieważ te tak zwane
huragano - odporne okna, tak naprawdę ani trochę nie były odporne.
Noo może wytrzymały by malutki huraganek. Taki z wolnymi
wiatrami. Myślę, że powinien wziąć swoje pieniądze z powrotem.
Zamiast rozpłaszczyć się na tych oknach, po prostu przelecieliśmy
przez nie, ponieważ wyssało je zanim ich dotknęliśmy. Kosze na
śmieci, rośliny, krzesła, a nawet niektóre biurka latały dookoła nas. To
było jakbyśmy wylądowali w pralce Boga, nastawionej na wirowanie.
Trzymałam Totala tak mocno jak mogłam, i zostaliśmy wyrzuceni
z taką siłą jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Powietrze
uleciało mi z płuc. W sekundzie, Total i ja byliśmy przemoczeni. W
porównaniu do deszczu, uderzały we mnie krople wielkości gradu tak
twarde jak diamenty. Czułam się jakby kłuło mnie tysiące igieł.
Przyciągnęłam skrzydła z całych sił, zostawiając je tylko troszkę
rozpostarte z nadzieją, że to pozwoli mi sterować. Gdyby trzymała je
rozłożone najprawdopodobniej by mi je wyrwało.
Kiedy się obejrzałam, naliczyłam piątkę dzieci ptaków, wszystkie
walczyły z wiatrem. Kieł i Iggy trzymali Akilę. Kuks, Gazik i Angela
związali się razem, co było mądre, ale na pewno bolesne.
- Do bani! - Wykrzyczał mi Total do ucha.
Nie czułam potrzeby żeby mu odpowiedzieć. To było
stwierdzenie retoryczne roku. Ale myśląc o tym, nie mogłam
uwierzyć, że wciąż żyjemy. Nie powinniśmy byli tego przetrwać.
Nikt nie powinien. Czy stawaliśmy się silniejsi? Zaczęłam się
zastanawiać, kiedy zdałam sobie sprawę ze ciągle mogliśmy zostać
rozerwani na kawałeczki.
Czując się na wpół zemdlała z powodu braku tlenu, a także jakby
moja skóra była odrywana od mojej twarzy i dłoni, zaczynałam
oczekiwać ze zobaczę domek Dorotki mogący się pojawić w każdej
chwili - i nagle zrobiło się dużo spokojniej, i zaczęłam spadać.
Szybko.
Moje uszy otoczyła cisza. Otworzyłam usta w zdziwieniu.
Spojrzałam w górę i zobaczyłam… białe chmury i niebieskie niebo.
Nie czułam na sobie deszczu ani gradu. Wszystko ciągle latało jak w
pralce, ale to było bardziej jak program suszący, nieźle.
- Spadamy - Powiedział mi Total.
- Ach, tak, faktycznie.
Ostrożnie rozłożyłam skrzydła, czując jak łapią wiatr.
Popatrzyłam znów w górę i zobaczyłam jak moje stado jedno za
drugim wypada ze ściany chmur.
- Jesteśmy w oku burzy! - Wykrzyczałam i wskazałam dół.
Nie wiedziałam jak duże jest oko - może kilka mil średnicy? Ale
chciałam z tego skorzystać. Kontrolując schodzenie w dół,
podleciałam nad zwaloną autostradę, i wylądowałam. Oba końce drogi
były zanurzone w wodzie - kto wie jak głęboko?
Zakrywając oczy, spojrzałam na Kuks, Gazika i Angelę,
wykończeni walką, niezdarnie wylądowali. Angela upadła na kolana,
starając się chronić swoje ramię. Podeszłam do nich, i podczas
rozwiązywania ich liny sprawdziłam czy z nimi wszystko dobrze.
Wtedy wylądował Iggy, a za nim Kieł.
- Gdzie jest…? - Zaczęłam, i wtedy zobaczyłam twarz Kła.
Obejrzałam się na Iggy’ego: miał ten sam tragiczny wyraz twarzy.
Akila była dla nich za ciężka. Nie dali rady jej utrzymać.
Serce ścisnęło mi się boleśnie. Co powiemy Totalowi? Siedział
teraz na boku, dysząc ze zmęczenia, ale w każdej chwili mógł sobie
zdać sprawę że miłość jego życia zaginęła… O Boże.
- Gozen.
Podniosłam szybko głowę i spojrzałam w miejsce, które
wskazywał Kieł. Wysoko, wysoko nad nami, Gozen i co zaskakujące,
Uber-Dyrektor latali wymachując dziko, dość blisko oka.
Nagle, zalała mnie furia - za śmierć Akili, za złamanie ramienia
Angeli, za to ze próbowali nas sprzedać, i za wszystko co zrobili nam
ludzie jak on, co uwierzcie jest dość długa listą. W sekundzie
wystartowałam w górę, lecąc tak szybko jak mogłam.
Rozdział 68
GOZEN BYŁ OWINIĘTY wokół Uber-Dyrektora, co było
jedynym powodem, dla którego UD nie rozpadł się na kawałki. Ale
nawet z odległości, w jakiej byłam mogłam zobaczyć, że waga
Gozena działała przeciw niemu: oboje byli rzucani przez wiatr wokół
oka. Widziałam jak UD krzyknął.
- Nie puszczaj! - mimo że nie mogłam tego usłyszeć.
Ale wielkie palce Gozena się ześlizgiwały, a jego ciało i twarz
wyglądały jakby je ktoś podziurawił. Oczy Gozena spotkały moje jak
tylko podleciałam, co dziwne były brązowe.
- Pomóż mi, - wymamrotał.
- Nie wydaje mi się - Odpowiedziałam kopiąc go w ramię.
To było wszystko, co zrobiłam - kopnęłam go w ramię w
odpowiedzi na to co on zrobił Angeli - a jego uścisk wokół UD osłabł
i Gozen spadł w dół, jego twarz ciągle miała tylko jeden wyraz:
okrucieństwo.
Złapałam krzesło UD. Jakiś płyn wyciekał z jego pudełek, jego
ludzkie oczy osadzone w jego ludzkiej twarzy były przerażone.
- Kontroluję więcej niż możesz sobie wyobrazić - Wydyszał. -
Mogę cię zrobić tak bogatą, że nawet sobie nie wyobrażasz. Mogę
zapewnić ci ochronę do końca Twoich dni. Tylko mnie uratuj.
Gdybym była normalną osobą, zawahałabym się. Nie jestem
mordercą. Znaczy, nie zabijam umyślnie. Ale on był maszyną, czyjaś
osobowość została zamknięta w bio - mechanicznym ciele.
Plus, był totalnym dupkiem.
- Nie powinieneś istnieć - Powiedziałam puszczając go.
Nie patrzyłam, ale jestem pewna, że pudełka rozpadły się
groteskowo w kilka chwil, i że jego szczątki latały jeszcze chwilę w
powietrzu. Ale nigdy nie zobaczyłam żadnej jego części ponownie.
Wyleciałam z oka, ciesząc się, że jestem wolna od gradu i
deszczu, i leciałam nisko dopóki nie zobaczyłam stada. Musieliśmy
uciec z tego huraganu zanim uderzy w nas drugi koniec oka.
Podchodząc do lądowania, zobaczyłam ich zgromadzonych
wokół, Totala który leżał na ziemi szlochając. Głaszcząc Totala
zdrową ręką miała łzy w oczach. Jego małe czarne skrzydełka, ciągle
niezdolne do lotu, ale każdego dnia coraz większe, trzepotały smutnie.
Stanęłam niedaleko, oddychając ciężko, ledwo przyjmując fakt, że
Gozen i Uber-Dyrektor byli martwi. Biedna Akila. Biedny Total.
Potrząsnęłam głowę, czując się okropnie.
Angela spojrzała w górę.
- Akila - Powiedziała marszcząc brwi.
- Wiem kochanie. Przykro mi.
- Nie - Akila - Powiedziała wskazując niebo.
- Huh? - Było wszystkim, co zdążyłam powiedzieć zanim 80
funtowy Malamut spadł z nieba prosto na mnie, powalając mnie na
wystarczająco zmaltretowny tyłek.
- O Boże - Wyjęczałam. Ciało Akila troszkę mi ciążyło. Trzeci
raz tego dnia powietrze uleciało mi z płuc. Chwilę mi zajęło zanim
mogłam je zassać powoli z powrotem. - Akila!
Wszyscy się zbliżyli, a Kieł rozwarł powieki Akila i przyłożył
ucho do jej piersi żeby zobaczyć czy jest tętno.
- Żyje - Powiedział akurat jak Akila zamrugała słabo.
- Uh, możecie ją ze mnie zdjąć? - Powiedziałam, ledwo mówiąc.
Czułam jakby ktoś mi przywalił ciepłym, lekko mokrym,
osierścionym workiem cementu.
- Akila! - Zapłakał Total zszokowany. - Akila! Myślałem, że
straciliśmy cię na zawsze!
Zaczął gorliwie lizać jej pysk. Pomyślałam bleeee, ale Akili się
najwyraźniej podobało, bo obróciła głowę w stronę Totala.
I proszę. Znowu razem.
Rozdział 69
POSTANOWILIŚMY ZOSTAĆ wewnątrz oka, poruszając się
razem z nim dopóki burza nie osłabnie na tyle żebyśmy mogli
polecieć. W miarę jak lecieliśmy nad zgliszczami, zdałam sobie
sprawę, co tak naprawdę oznacza dla świata globalne ocieplenie.
- Miałeś rację - Powiedziałam cicho do Kła lecącego obok. -
Globalne ocieplenie to coś, co musimy powstrzymać.
- Co to było? - Zapytał głośno Kieł, tworząc z dłoni trąbkę
dookoła ucha. - Co powiedziałaś? Czy mogłabyś powtórzyć?
Spojrzałam na niego kwaśno.
- Co teraz mądralo? Powiem Ci że pomysł powroty na Antarktydę
średnio mi się podoba. To było jak życie w środku ogromnej lodówki.
- Myślałem, że moglibyśmy zdobyć coś do jedzenia, a potem
powinniśmy zadzwonić do Dr. Martinez - Zasugerował.
Uśmiechnęłam się szczerze po raz pierwszy od… Nie wiem od
jak dawna.
- Świetny plan.
Rozdział 70
Waszyntgon, DC.
- Zaraz zwymiotuję - Wyszeptałam do Kła, wycierając spocone
dłonie o jeansy.
- Poradzisz sobie - Odszepnął. - Zawsze sobie radzisz.
- Umrę - Jęknęłam.
- Nie możesz umrzeć - Powiedział, z nutką humoru w głosie. -
Jesteś niezniszczalną Max.
- Nigdy nie mierzyłam się z niczym aż tak trudnym.
Tak, może i brzmiałam jak żałosne dziecko. Ale wolałam o tym
myśleć jako o pokazywaniu swojej miękkiej strony.
- Max? - Moja mama stanęła w drzwiach, uśmiechając się.
Była ubrana elegancko i wyglądała ślicznie. Byłabym
szczęściarzem, gdybym wyrosła na taką kobietę jak ona. Co zgaduję
byłoby dość utrudnione przez to że nie czuje się zbyt dziewczęco.
Spojrzałam w dół na moją bluzkę i jeansy. Mama wspaniałomyślnie
przywiozła mi ładną sukienkę, ale kiedy ją założyłam, poczułam się -
nie wiem. Odsłonięta? Jakbym się nie mogła ruszać albo walczyć.
Cóż, wszyscy mamy wady.
Przynajmniej moje ubrania były czyste. Co z tego że mój T - shirt
przedstawiał Bar Guero’s Taco w Texasie. Na to miałam narzucony
tradycyjnie, przyduży płaszcz - po co kongres miał się gapić na moje
skrzydła?
Tak, Kongres. Oto, moje życie w pigułce: Wielu złych ludzi
chciało mnie zabić, albo sprzedać, ale użyć do różnych złych celów, a
tu proszę, oto stałam ja, rozprawiająca o globalnym ociepleniu przed
Kongresem Stanów Zjednoczonych. Czasami życie płata figla.
- Okej, masz swoje notatki? - Brigid Dwyer przyszła i wygładziła
kilka zmarszczek mojego płaszcza, jakby to miało w czymś pomóc.
- Tak - Podniosłam plik papierów.
Brigid, Michael i inni naukowcy z Wendy K. pomogli mi ułożyć
przemówienie. Wszyscy z wyjątkiem Briana. On okazał się kolejnym
szpiegiem UD. Siedział w więzieniu. Zawsze był jeden - albo w tym
przypadku dwóch - w każdym towarzystwie.
- Myślę, że są gotowi - Powiedziała mama wskazując otwarte
drzwi. Mogłam usłyszeć podniesione głosy dochodzące ze środka i
zamarzyłam sobie żeby Kapitol nie miał dachu, żebym mogła uciec w
każdej chwili.
- Oto Twoja misja - Powiedział Jeb uśmiechając się do mnie. -
Wypełniasz ją właśnie teraz, będąc tutaj.
Przytaknęłam, wzięłam głęboki wdech i rzuciłam ostatnie
spojrzenie na stado. Byli ustawieni w szeregu, czyściutcy, wyglądając
na lekko onieśmielonych i zdenerwowanych. Angela pomachała mi z
uśmiechem, a ja odmachałam.
Czas na przedstawienie.
Rozdział 71
MOJE RĘCE SIĘ TRZĘSŁY. Mikrofon naprzeciw mnie wydawał
się za duży, i bałam się, że jeśli podejdę za blisko to wyda ten
przenikliwy piszczący dźwięk. Szkoda, że nie mogłam nikogo pobić i
po prostu zwiać.
Oczyściłam gardło i spojrzałam na swoje przemówienie.
- Dziękuję za to, że mnie tu dziś państwo zaprosili - Powiedziałam
brzmiąc jak nie ja. - Jestem tutaj, aby pomówić o rzeczach, które
widziałam i których doświadczyłam. Jestem tu, ponieważ ludzie stali
się rasą potężniejsza niż kiedykolwiek. Zdobyliśmy księżyc. Nasze
zboża potrafią przetrwać choroby i zarazy. Możemy zatrzymać i
pobudzić do życia ludzkie serce. I udało nam się wyprodukować tyle
energii żeby oświetlić wszystko począwszy od żarówek poprzez domy
i budynki, do samolotów. Stworzyliśmy nowy rodzaj ludzi, takich jak
ja.
- Ale za to wszystko - Kontynuowałam - gatunek ludzki musi
jakoś zapłacić. Nikogo to nie ominie.
Usłyszałam pokasływanie i szeptanie z tłumu. Spojrzałam na
swoje notatki, i wszystkie te małe czarne słowa zlały się w jedno. Nie
mogłam czytać tego dalej.
- Słuchajcie - Powiedziałam - Jest masa oficjalnych rzeczy, które
mogłabym zacytować albo wrzucić na ekran przy pomocy
PowerPointa. Ale to, co musicie wiedzieć, to, co świat musi wiedzieć,
to to, że niszczymy naszą planetę, w taki sposób, jakiego nikt sobie
wcześniej nie wyobrażał.
- Mówię o tym, ze widziałam większą część naszej planety,
jedynej planety, jaką mamy. Jest tyle pięknych i niesamowitych
rzeczy. Wodospady i góry, gorące źródła otoczone lodem i śniegiem
sięgającym tak daleko jak okiem sięgnąć. Piękne plaże z piaskiem
białym jak śnieg. Pola i wzgórza pełne kwiatów. Miejsca gdzie ocean
uderza o skaliste wybrzeża, tak jak to robi przez setki tysięcy lat.
- Widziałam również betonowe miasta bez ani grama zieleni. I
rzeki, których powierzchnia była zanieczyszczona ropą. Zwierzęta,
które giną teraz, w tym momencie. Niedawno, przeżyłam jeden z
najgorszych
huraganów,
jakie
kiedykolwiek
odnotowano.
Spowodowała go nieoczekiwana, drastyczna zmiana klimatu, którą
spowodowaliśmy… my. Ludzie.
Nagle przypomniałam sobie chwytliwą (irytującą) piosenkę, którą
słyszałam na okrągło w jednej z niedzielnych bajek – tej, która miała
uczyć dzieci o Konstytucji. Słowa przemowy, które były cytowane w
piosence same pojawiły się w mojej głowie.
- Jesteśmy ludźmi Stanów Zjednoczonych, - Zaczęłam. - Naszym
celem jest stworzenie idealnej Unii, w której prawo, spokój i
możliwość obrony, które propagował generał
Welfare, są
codziennością. Naszym celem jest dbałośc o przestrzeganie Świętego
Prawa powstałego dla naszej ochrony, zapisanego na kartach
Konstytucji dla Stanów Zjednoczonych Ameryki. [Tekst brzmiał
trochę inaczej, ale po prostu nie dałem rady inaczej go przetłumaczyć
;c. Gomene dop. Tłumacza].
Na Sali zapadła cisza. Powiodłam wzrokiem po wszystkich tych
twarzach.
- Idealna Unia? Podczas kiedy ogromne firmy robią, co chcą,
komu chcą, a inni ludzie żyją w tunelach metra? Gdzie jest
sprawiedliwość? Dzieci w Ameryce codziennie chodzą do lóżka
głodne, podczas kiedy inni ludzie wydają po 140 dolarów na fryzjera.
Tak jak to robił generał Welfare? Czy generał Welfare zanieczyszczał
rzeki toksycznymi odpadami, zabijając wszelkie życie?
- Krajowy spokój? Spaliście kiedykolwiek w lesie, który właśnie
wycinają?
Dźwięk
pił
mechanicznych
prześladowałby
was
tygodniami. Święte Prawo? Tak, właśnie korzystam z jego części.
Wolność słowa, używam go po to aby powiedzieć wam, którzy tworzą
prawo, że ziemia na której stoicie, domy w których mieszkacie, dzieci
które tulicie na dobranoc, są w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Wzięłam głęboki wdech, który mnie trochę uspokoił. Stado stało
dookoła mnie, mama i Jeb stali z boku. Spojrzałam na mamę,
wyglądała na taką dumną. Miałam nadzieję, że Angela nie zmieniła
się w rajskiego ptaka, a Kuks nie sprawia, że długopisy latają wokół
niej. I jeśli Bóg istnieje, to Gazik nie zamierza pokazać Kongresowi
swojej nowej umiejętności.
- Każdej minuty, każdego dnia, samochody produkują tony spalin.
Fabryki zanieczyszczają powietrze, wodę i ziemię toksynami.
Wycięliśmy miliony mil kwadratowych lasów, lasów deszczowych i
pól. Co oznacza stratę roślin i zwierząt, i podnosi ryzyko pożarów,
powodzi i zanieczyszczenia powietrza. Tylko przez to, co robimy na
co dzień, co tworzymy, podnosimy temperaturę całej atmosfery. A
mamy tylko jedną! Co zamierzacie zrobić, kiedy ją doszczętnie
zniszczymy? Czy damy radę wstrzymać oddech na wystarczająco
długo dopóki nie stworzymy nowej?
Nikt nie odpowiedział.
- Problem jest tutaj i teraz - Mówiłam dalej. - 9 z 10 najgorętszych
lat jakie zanotowaliśmy wydarzyły się za mojego życia. Mam 14 lat.
Więcej albo mniej. Zanotowano zmiany pogodowe na całym globie -
tornada, huragany, tajfuny, susze, pożary, tsunami.
- Ogrzewamy nasza planetę i topimy lodowce. Wystarczy, że
stopi się piętnaście procent, niezliczone rzeki i strumienie wyleją a
potem wyschną, przez co setki tysięcy ludzi umrze z głodu i
pragnienia. Poziom wody podniesie się z 4 stóp do może nawet 20.
Jak wiele z waszych ulubionych wakacyjnych miejsc zostanie zalane?
Chcecie oglądać Wieże Eiffel’a z kajaka? Macie jakieś domki
plażowe? Pocałujcie je na do widzenia. I to nie za 200 lat. Wkrótce.
Może nawet w tym życiu.
Przełknęłam ślinę i zamarzyła mi się butelka wody albo kostka
lodu.
- Możemy odwrócić tą katastrofę, nawet, jeśli toniemy i myślimy,
że zrobiliśmy wszystko co można było, a spójrzmy prawdzie w oczy,
nie zrobiliśmy. Mały procent was wróci do domu i coś zrobi, ale
reszta ludzi to zignoruje, mając nadzieje, że umrą zanim zrobi się źle.
Ale są rzeczy, które mogą pomóc choć trochę. Które zrobią różnicę.
- Stany Zjednoczone mogłyby zaakceptować traktat Kioto. Prawie
każdy kraj oprócz nas i Australii to zrobiło. Jak możemy być tak
twardogłowi? Czekajcie - nie odpowiadajcie. Wiem, że nie mamy nie
wiadomo ile czasu.
- Generalnie, musimy zacząć zwracać więcej uwagi na to co
robimy,
co
kupujemy,
skąd
kupujemy.
Zacząć
używać
energooszczędnych żarówek. Gdyby każdy dom w Ameryce zastąpił
choć jedną żarówkę na energooszczędną, to byłoby jakby z ulic
zniknęło milion samochodów. Spójrzmy prawdzie w oczy, jak trudne
to jest? Mogę to policzyć, a nigdy nie byłam w szkole!
- Rozejrzyjcie się za innymi źródłami energii. Wiatr, woda,
energia słoneczna - co roku kompanie płacą biliony dolarów żeby
uniknąć odpadów. Co gdyby wzięli mały procent z tych pieniędzy i
kupili za to kilka wiatraków?
- Właśnie teraz, wszyscy patrząc na Amerykę widzą ogromnego,
twardogłowego, produkującego tony zanieczyszczeń potwora. A
Szwecja wygląda czysto i porządnie. Gdzie tu logika?
- Czemu my nie możemy tacy być? Pokazać reszcie świata jak
dbać o środowisko? Czemu my ludzie nie możemy się bardziej
zaangażować i pomóc oczyścić nasze ziemie, wody i powietrze?
Czemu nie możemy wziąć pieniędzy przeznaczonych na tak głupie
cele jak wojny i użyć ich do lepszych celów?
- Jestem po prostu dzieckiem, i to nawet nie normalnym. Ale jeśli
ja mogę coś zrobić, to czemu nie wy? Macie zamiar czekać do
momentu, w którym woda podmyje wam nogi?
Skończyłam gwałtownie. Mówiąc prawdę, mogłabym mówić i
mówić. Mogłabym ich trzymać na tyłkach cały dzień podając kolejne
fakty. Ale miała nadzieje, że przynajmniej część tego co
powiedziałam zostaniem w głowach i da do myślenia.
To wszystko, co mogłam zrobić żeby ratować świat.
Epilog
JAK ŹLE MOŻE BYĆ?
- Weee, świetna szkoła w północnej Wirginii - Wymamrotał
Iggy. - Jak źle może być?
- Jestem pewna, że nic okropnego ani groźnego nie stanie nam się
podczas pobytu tutaj. - Powiedziałam brzmiąc na znacznie pewniejszą
siebie niż byłam.
Oto byliśmy w Akademi Ye Olde dla Mutantów i Innych Dzieci.
Chwilę po mojej wartej Oskara przemowie do Kongresu, mama
powiedziała ze jakieś ważne osobistości stworzyły dla nas szkołę.
Właściwie wszyscy byliśmy gotowi żeby wrócić i zrelaksować się na
bezhuraganowej plaży przez jakiś czas, ale mama i Jeb poprosili nas
żebyśmy dali szkole szansę. Więc o to jesteśmy.
Była ceremonia z całym tym przecinaniem wstęgi, i kiedy
pojawiły się te wszystkie limuzyny pełne grubych ryb zdałam sobie
sprawę, że to była poważna akcja.
Plus, moja mama, przyrodnia siostra Ella, Jeb, i kilku naukowców
z Wendy K. byli tam, z rozpromienionymi twarzami. Nie wiem kto
założył ta szkołę (właściwie nazywana Szkoła Lerner dla
Utalentowanych Dzieci - myślałam że Lerner to jakiś idiom czy coś,
ale okazało się że Lerner to jakiś gość który wybulił masę kasy), i nie
wiem czemu ktoś kto nas zna myślał że zabawimy tu dłuższa chwilę,
ale hej! Starałam się!
Więc oto stoimy, moje stado, Angela z prawie zdrowym
ramieniem, całkowicie wypoczęta Akila (niestety ciągle ważyła 80
funtów, co sprawiało niesamowity problem żeby przenieść ten
sierściasty zadek kiedy gdzieś lecieliśmy), skrzydła Totala ciągle
rosły, a wczoraj udało mu się unieść przednie łapy na kilka cali.
Prawie zapomniałam o Antarktydzie - nie o tej zimnej części, ale
o tej w której byliśmy bezpieczni (oczywiście pomijając fakt że nas
porwano), i znaczenie pracy którą tam odwaliliśmy. Brakuje mi
pingwinów. A lampartów morskich? Nie tak bardzo.
Wszyscy byliśmy czyści. A wspominam o tym tylko, dlatego że to
coś nowego i innego. Aparaty błyskały wszędzie dookoła nas. Nasze
założenie - trzymaj się nisko i bądź anonimowy - poszło na spacer.
Przeżyłam wspaniałe chwile z mamą i Ellą, i nie mówcie nikomu, ale
czułam ulgę, że Brigid zostaje na Antarktydzie a Kieł ze mną.
Zastanawiałam się, czy sprowadzili jakieś inne zmutowane dzieci,
które spotkałam w Szkole albo siedzibie Itexu. Zawsze było mi ich
szkoda. Wyglądały na samotne, jakby nie mieli własnego stada czy
rodziny, albo celu w życiu.
- A teraz, bez dalszego ociągania. Przedstawiam państwu Szkołę
Lerner’a dla Utalentowanych Dzieci! - Major tego małego miasteczka
wystąpił do przodu i przeciął wstęgę rozstawioną przed głównym
wejściem nienormalnie dużymi nożyczkami, które nie nadawały się
do niczego innego oprócz tego. Wstążka opadła na ziemię a wszyscy
zaczęli bić brawo i robić zdjęcia.
Max?
Przez chwilę nie zwracałam uwagi, po czym zdałam sobie sprawę,
że to był mój Głos, ten gadający w mojej głowie. (Zastanawiam się
czy to zdanie kiedykolwiek przestanie brzmieć tak dziwnie).
Co? Pomyślałam.
Wiem, że jesteś w środku czegoś ważnego, i nie lubię Ci
przerywać, ale mam dla Ciebie kolejną misję.
Huuuh? O czym Ty gadasz? Właśnie wykonałam swoją misję! I
prawie umarłam! Dziesiątki razy!
Max, Max, Max, powiedział głos w ten swój irytujący sposób.
Świat jeszcze nie jest uratowany, prawda? Masz robotę do zrobienia.
Teraz, wydostań się stamtąd, i podam Ci współrzędne miejsca, do
którego masz się udać.
Cóż. Pakowałam się w nieznaną, pewnie trudną, raczej zabójcza
misję, nie wiedząc gdzie będę albo co będę robić, z dala od tego
nowego, lśniącego budynku szkoły, bez wątpienia pełnego
wypastowanych podłóg, czyściutkich ławek i Maców na każdym
kroku. Spróbujcie kiedyś powiedzieć że ja, Maximum Ride, migam
się od obowiązków.
- Chodźcie ludzie - powiedziałam do stada. - Musimy iść. Więcej
świata do uratowania. I całe to nauczanie musi poczekać.
Kuks popatrzyła z ulgą, a Gazik powiedział:
- Dzięki Bogu.
- Max? - Zapytała mama.
Uścisnęłam ją i dałam szybkiego całusa, tak samo Elli.
- Obowiązki wzywają. - Powiedziałam. - Dam Ci znać gdzie
jestem. Dziękuję za wszystko.
„Kocham cię” było jej jedyną odpowiedzią, ponieważ jest
najfajniejszą mamą na całym tym pokręconym świecie.
Wiele aparatów i kamer skierowało się na naszą szóstkę,
trzymającą Totala i Akile, która jak myślę była najcięższym
Malamutem świata, wzięło rozbieg, rozwinęło skrzydła i wzleciało w
niebo, tak po prostu.
Moje serce wypełniło się wolnością i czułam jakby miało mi się
wyrwać z piersi.
Dziękuję za dotrwanie do końca, mam nadzieje że tłumaczenie nie
było tak kiepskie i nie zgrzytałeś zębami co drugie słowo ;c