Dowód miłości

background image

NORA ROBERTS

DOWÓD MIŁOŚCI

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Cassidy czekała. Pani Sommerson rzuciła w jej kierunku trzecią niezaakceptowaną

sukienkę.

- To po prostu nie pasuje - mruknęła ze złością, spoglądając na ciemnoniebieski

materiał. Zastanowiła się przez chwilę, po czym cisnęła kolejną sukienkę na stos ubrań, które

trzymała Cassidy.

Znosiła to z anielską cierpliwością. Sądziła, że po trzech latach pracy jako

sprzedawczyni w butiku The Best nauczyła się panować nad nerwami. Ale to nie było wcale

takie proste. Posłusznie podążyła za masywną klientką do następnego regału. Po dwudziestu

siedmiu minutach, w czasie których Cassidy służyła za wieszak do ubrań, jej z trudem

wypracowana cierpliwość została narażona na niemałą próbę.

- Niech będą te - oświadczyła na koniec pani Sommerson i pomaszerowała do

przymierzalni.

Cassidy zaczęła odwieszać pozostałe sukienki, narzekając pod nosem. Ze złością

wpięła we włosy poluzowaną spinkę. Julia Wilson, właścicielka sklepu, miała bzika na

punkcie schludnego wyglądu. Sprzedawcy musieli mieć zawsze starannie przygładzone

fryzury.

- Patrząc z dezaprobatą na ciemnoniebieską sukienkę, Cassidy mruknęła ze złością:

- Schludność, porządek i brak polotu.

Na swoje nieszczęście była niezorganizowana, niekonwencjonalna i niestaranna.

Osobowość Cassidy najlepiej symbolizowały jej włosy: jasny, delikatny blond przechodził w

ciemny brąz, w efekcie dając barwę złota, niczym na starych malowidłach. Długie, ciężkie

pukle stale wymykały się spod upięcia. Podobnie jak Cassidy, były niesforne i uparte, ale

jednocześnie miękkie i fascynujące.

To właśnie dzięki oryginalnej urodzie zdobyła tę pracę, jako że doświadczenie nie

było jej mocną stroną. Julia Wilson uznała jednak, że zgrabna dziewczyna będzie doskonałą

prezenterką odważniej szych kolekcji. Zwróciła też uwagę na twarz Cassidy. Z pewnością nie

odpowiadała utartym kanonom piękna, była jednak niezwykle intrygująca. Ostre, wyraziste

rysy sugerowały arystokratyczne pochodzenie, a wygięte w łuk brwi i długie rzęsy stanowiły

wspaniałą oprawę dla dużych oczu o zaskakującej fiołkowej barwie.

Pani Wilson postanowiła więc powierzyć Cassidy funkcję sprzedawczyni w butiku

The Best, za zalety uznając urodę i wysoki głos, ale nalegała na noszenie starannej, gładkiej

background image

fryzury. W innym uczesaniu - zdaniem pani Wilson - nie było jej do twarzy. Szczególnie

kiedy rozpuściła włosy, wyglądała zbyt wyzywająco.

Właściwie Julia powinna być zadowolona, zwłaszcza że nowa pracownica tryskała

energią Szybko jednak odkryła, że Cassidy zbyt poufale odnosi się do klientów, pozwala

sobie nawet na niestosowne pytania, a niekiedy udziela nierzetelnych informacji. Często też

zdawała się myśleć o wszystkim innym, tylko nie o tym, czym powinna zajmować się w

czasie pracy. To sprawiało, że Julię zaczynały ogarniać wątpliwości, czy panna Cassidy St.

John jest właściwą osobą na tym stanowisku.

Po odłożeniu na miejsce odrzuconych przez panią Sommerson ubrań, zniecierpliwiona

sprzedawczyni stanęła obok przymierzami, skąd dobiegał szelest materiału. Jej myśli

natychmiast poszybowały tam, dokąd zwykle uciekały w każdej wolnej chwili: do

maszynopisu rozłożonego na biurku w mieszkaniu Cassidy. Leżał i czekał.

Jak daleko sięgała pamięcią, pisarstwo zawsze było jej pasją. Przez cztery lata

studiowała pilnie, by pogłębić wiedzę, tak potrzebną komuś, kto chce parać się literaturą.

Kiedy miała dziewiętnaście lat, została bez rodziny i grosza przy duszy. Musiała podejmować

się wielu dziwnych zajęć, żeby kontynuować studia. Każdą chwilę, której nie zajmowała jej

nauka lub praca, poświęcała pisaniu pierwszej powieści.

Nie myślała o karierze. Zresztą ilu z tych, którzy poświęcają się twórczości, osiąga

głośny sukces? Była przekonana, że jest to jej powołanie. Od dziewczęcych lat wszystkie jej

emocje znajdowały ujście w pisaniu. Fascynowali ją ludzie, choć było niewielu, z którymi

była ściślej związana. Można by rzec, że jej wiedza o relacjach międzyludzkich, co było

głównym tematem jej utworów, pochodziła głównie z drugiej ręki, jednak Cassidy była wy-

jątkowo przenikliwym obserwatorem, a także odznaczała się niezwykłą wrażliwością i

wyobraźnią, co razem wzięte rekompensowało stosunkowo niewielki zakres bezpośrednich

ż

yciowych doświadczeń.

Obecnie, rok po uzyskaniu dyplomu, nadal podejmowała się różnych zajęć, żeby

zarobić na czynsz. Pierwszy maszynopis krążył od wydawnictwa do wydawnictwa, podczas

gdy druga powieść powoli powstawała.

Gdy pani Sommerson otworzyła drzwi przymierzalni, Cassidy pogrążona była w

myślach nad jedną ze scen powieści. Ujrzawszy sprzedawczynię stojącą w należycie usłużnej

pozie, klientka pokiwała głową z aprobatą.

- Ta powinna pasować, nie sądzisz?

background image

Wybór padł na jaskrawoczerwony jedwab. Kolor podkreślał rumianą cerę pani

Sommerson, a zarazem kontrastował z jej puszystą, czarną grzywką. Sukienka byłaby dużo

bardziej odpowiednia, gdyby pani Sommerson ważyła kilkanaście kilogramów mniej.

- Bez wątpienia będzie pani przykuwać wzrok. - Ponieważ materiał marszczył się na

obfitych biodrach, bo suknia została uszyta na szczuplejszą osobę, Cassidy dodała cicho, nie

zdając sobie sprawy, że myśli na głos: - Tak, chyba mamy większy rozmiar.

- Słucham?

Zamyślona Cassidy nie zauważyła groźnie uniesionych brwi pani Sommerson.

- Większy rozmiar - powtórzyła uprzejmie. - Ten trochę źle leży na biodrach, ale

następny powinien pasować idealnie.

- Słucham?! - Z natury czerwona pani Sommerson jeszcze bardziej poczerwieniała. -

To właśnie jest mój rozmiar!

- Zaraz odszukam większą sukienkę. - Zatopiona w myślach Cassidy nie zauważyła,

jak bardzo klientka jest wzburzona.

- To jest mój rozmiar!

Dopiero pełen furii krzyk pani Sommerson na dobre przywrócił Cassidy do

rzeczywistości. Wreszcie uświadomiła sobie swój błąd. Wystraszyła się nie na żarty. Zanim

zdążyła cokolwiek powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, zza jej pleców wysunęła się Julia.

- Wspaniały wybór, pani Sommerson - orzekła wymodulowanym głosem, przypatrując

się to zamożnej klientce, to niezdarnej sprzedawczyni.

- Ta młoda dama sugeruje, że źle dobrałam rozmiar - powiedziała pani Sommerson, a

jej twarz nie była już czerwona, tylko purpurowa.

- Ależ nie, proszę pani - próbowała zaprotestować Cassidy, ale umilkła, widząc wzrok

Julii.

- Jestem przekonana, że panna St. John chciała jedynie wyjawić pani, że ta seria ma

przekłamaną numerację.

- Mogła sama to powiedzieć, zamiast sugerować, że potrzebuję większego rozmiaru.

Powinnaś, Julio, lepiej wyszkolić personel - odparła pani Sommerson i odwróciła się w stronę

przymierzalni.

Oczy Cassidy rozbłysły na widok pęknięcia materiału na obfitych kształtach

rozjuszonej klientki, ale spojrzenie Julii momentalnie przywołało ją do porządku.

- Przyniosę odpowiednią sukienkę osobiście, pani Sommerson - powiedziała łagodnie

szefowa - Jestem pewna, że będzie pani zadowolona. A ty - zwróciła się dyskretnie do

pracownicy - zaczekaj w moim gabinecie.

background image

Oniemiała z przerażenia Cassidy udała się do małego, skromnie urządzonego

gabinetu. Rozejrzała się po pokoju i usiadła na małym, prostym krzesełku.

Na tym krześle siedziałam, kiedy dostałam tę pracę, siedząc też na nim, zostanę

wylana, pomyślała. Oczami wyobraźni zobaczyła tę scenę. Za chwilę wejdzie pani Wilson,

usiądzie przy pięknym biurku z drzewa różanego, spojrzy na zdenerwowaną pannę St. John,

po czym zacznie:

- Cassidy, jesteś dobrą dziewczyną, ale nie masz serca do tej pracy.

- Pani Wilson, pani Sommerson nie powinna nosić rozmiaru czternaście. Ja...

- Oczywiście, że nie powinna. - Cassidy wyobraziła sobie, jak Julia przerywa jej z

cierpliwym uśmiechem. - Nie pomyślałam nawet przez chwilę, by sprzedać jej taką sukienkę,

ale - tu szefowa uniesie palec dla podkreślenia swych słów - naszym zadaniem jest realizować

wszystkie jej zachcianki i łechtać próżność. Takt i sztuka dyplomacji to podstawowe cechy

dobrego sprzedawcy. Przed tobą jeszcze wiele nauki, zwłaszcza jeśli chcesz pracować w tym

sklepie. Muszę być całkowicie pewna swojego personelu. Gdyby to był pierwszy taki

incydent, mogłabym przymknąć oko, ale... - pani Wilson zrobi krótką pauzę - ...ale nie dalej

jak w zeszłym tygodniu oświadczyłaś pannie Teasdale, że w czarnej krepie wygląda jak w

ż

ałobie. To nie są metody, jakie tu stosujemy.

- Oczywiście, proszę pani - przytaknie Cassidy. - Ale przy włosach i cerze panny

Teasdale...

- Takt i dyplomacja - powtórzy Julia, jeszcze wyżej unosząc palec. - Mogłaś na

przykład zwrócić uwagę, że niebieski będzie podkreślał kolor jej oczu, albo że róż będzie

dobrym dodatkiem do jej karnacji. Klienci muszą być rozpieszczani. Każda kobieta

opuszczająca nasz sklep powinna czuć, że właśnie zdobyła coś wyjątkowego.

- Rozumiem, pani Wilson. Tylko że po prostu nie mogę patrzeć, kiedy ludzie kupują

coś, co nie jest dla nich odpowiednie.

- Masz dobre serce - powie łagodnie Julia. - Ale nie masz talentu do tej pracy. W

każdym razie takiego, jakiego oczekuję. Zapłacę ci oczywiście pensję i dam dobre referencje.

Być może jednak powinnaś zacząć od czegoś łatwiejszego, na przykład od sklepu z

artykułami gospodarstwa domowego.

W tym miejscu scenariusza przyszłych zdarzeń Cassidy zmarszczyła nos, a zaraz

potem otworzyły się drzwi gabinetu, weszła Julia i zasiadła za swoim biurkiem z drzewa

różanego. Spojrzała na zdenerwowaną pannę St. John, po czym zaczęła:

- Cassidy, jesteś dobrą dziewczyną, ale...

background image

Takim to sposobem godzinę później panna St. John była już bez pracy. Wałęsała się

po Nabrzeżu Rybaków, rozkoszując się panującą tu atmosferą, jakby żywcem przejętą z

wesołego miasteczka. Kochała tę obfitość zapachów, dźwięków i kolorów. I ten radosny tłum.

I życie pulsujące w ciągle zmieniających się barwach. San Francisco było w oczach Cassidy

idealnym miastem, ale Nabrzeże Rybaków zdawało się bajkową krainą. Marzenia i rzeczywi-

stość zlewały się tu w jedność.

Minęła stragan, przepychając się pomiędzy rozwieszonymi błyskotkami, muskając

palcami jedwabne szale i chłonąc wszystkimi zmysłami grę świateł, wesoły gwar, mieszaninę

zapachów i całą jarmarczną atmosferę. Ciągnęło ją do zatoki, więc ruszyła w jej stronę.

Poczuła zapach ryb wypełniający powietrze. Był w nim także aromat cebuli i przypraw.

Przysłuchiwała się handlarzom, którzy zachwalali swoje towary, i patrzyła na kraby

gotujące się w kociołku ustawionym na chodniku. Na nabrzeżu było mnóstwo tanich

restauracji i kramów. Panowały tu tandeta i tani blichtr, ale Cassidy uwielbiała włóczyć się po

Nabrzeżu Rybaków, bo miało w sobie coś przyjaznego i kojącego.

Pogryzając precle, skierowała się w stronę stoiska z rybami i żywymi krabami.

Smużki mgły wiły się u jej stóp, słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a podmuchy

morskiej bryzy stawały się coraz bardziej dokuczliwe. Szczęśliwie Cassidy miała na sobie

ciepłą marynarkę w śliwkowym kolorze.

Przynajmniej kupiłam sobie trochę ładnych ubrań ze sporym rabatem, pocieszała się w

myślach, lecz smutek nadal ją trapił. Zmarszczyła brwi i odgryzła kolejny kawałek precla.

Gdyby nie te przeklęte biodra pani Sommerson, nadal miałaby pracę. A przecież chodziło jej

tylko o dobro klientki.

Ze złością odpięła spinki i cisnęła je do kosza na śmieci. Uwolnione włosy spłynęły na

ramiona długimi, luźnymi lokami. Odetchnęła z ulgą.

- Cholera! - zaklęła półgłosem i nerwowo przełknęła kawałek precla. - Naprawdę

potrzebowałam tej głupiej pracy. - Zaczęła ogarniać ją depresja.

Szła przez port pomiędzy przycumowanymi łodziami, zastanawiając się nad swoją

sytuacją finansową. Czynsz miała opłacony tylko do następnego tygodnia, musiała też kupić

kolejną ryzę papieru. Na podstawie szacunkowych kalkulacji doszła do wniosku, że zdoła

zaspokoić obie te potrzeby, o ile drastycznie ograniczy wydatki najedzenie.

Cóż, na pewno nie będzie pierwszą pisarką w San Francisco, która zaciska pasa. A

teorie o zdrowym odżywianiu są przereklamowane, pocieszała się w myślach, kończąc precel.

Wiedziała, że ten posiłek musi starczyć jej na długo. Uśmiechnęła się, wsunęła ręce do

kieszeni i ruszyła w stronę stacji znajdującej się na końcu portu.

background image

Zatokę zaczęła spowijać mgła. Tej nocy była delikatna i niejednolita. Nie

przypominała gęstej masy, która często okrywa i wodę, i miasto. Na zachodzie słońce kryło

się w falach, rzucając ostatnie promienie. Cassidy czekała na końcowy złoty błysk. Humor

powoli jej się poprawiał. Była osobą pełną nadziei i optymizmu, wiary i poczucia szczęścia.

Wierzyła w przeznaczenie i była pewna, że dla niej jest nim pisarstwo. Ponieważ gazety co

jakiś czas kupowały od niej artykuły i krótkie okazjonalne opowiadania, jej marzenia były

wciąż żywe. Przez cztery lata studiów pracowicie doskonaliła literacki kunszt, podpo-

rządkowała temu wszystko. Praca dawała jej utrzymanie, lecz nic więcej dla niej nie znaczyła.

Na randki chodziła tylko wtedy, gdy nie zaplanowała na dany wieczór jakiejś lektury lub

pisania, i traktowała je niezobowiązująco. Dotąd nie poznała mężczyzny, który

zainteresowałby ją na tyle poważnie, by chciała zejść z obranej ścieżki. Miała jasno

wyznaczony cel. Prosta droga, bez zakrętów i objazdów.

Utrata pracy zasmuciła ją jedynie chwilowo. Kiedy wieczorne niebo ciemniało, a na

nabrzeżu zaczęły rozbłyskiwać lampy, jej nastrój był już dużo lepszy niż kilka godzin wcześ-

niej. W końcu była przecież młoda i dzielna.

Coś się znajdzie, pomyślała, wychylając się przez poręcz. Nie potrzebowała dużych

pieniędzy i jakakolwiek praca pokryłaby jej potrzeby. Może sklep z artykułami gospodarstwa

domowego to rzeczywiście dobre rozwiązanie. Ciężko urazić klienta, sprzedając mu toster.

Pocieszona tą myślą, odsunęła od siebie smutki i przyjrzała się mgle, która coraz zachłanniej

wyciągała swoje lepkie palce w jej stronę.

Wieczorna bryza dała znać o sobie. Na niebie pojawił się księżyc, ptaki kończyły

swoje śpiewy, szykując się do nocy. Cassidy uśmiechnęła się i oddała marzeniom. Nagle aż

podskoczyła, gdyż czyjaś ręka chwyciła ją za ramię. Nie zdążyła zareagować, gdy stała już

odwrócona, patrząc na twarz nieznajomego mężczyzny.

Był wysoki, sporo wyższy od niej. Smukłą budowę podkreślały obcisłe dżinsy i czarny

sweter.

Zaskoczenie, a także nastrój wieczoru nad zatoką sprawiły, że Cassidy zwróciła

uwagę, iż mężczyzna był przystojny. Jej umysł pracował szybko, próbując ustalić, czy

powinna przyglądać mu się pod kątem jego urody, czy traktować go jako zagrożenie.

Miał ciemne włosy, za to oczy intensywnie niebieskie. Czarne włosy okalały szczupłą,

kościstą twarz i opadały na wysokie czoło. Nos miał długi i prosty, usta pełne i dołek w

brodzie.

Jego twarz przykuwała uwagę, wręcz fascynowała.

background image

Przyglądając mu się, Cassidy doszła jednak do wniosku, że te rysy bardziej pasują do

mrocznych zaułków Wybrzeża Barbary niż spokojnych okolic Nabrzeża Rybaków.

Kiedy minęło pierwsze zaskoczenie, przytrzymała mocniej swoją torebkę i

skrzyżowała ramiona.

- Mam tylko dziesięć dolarów - powiedziała stanowczo. - I potrzebuję ich nie mniej

niż ty.

- Bądź cicho. - Jego oczy zwęziły się.

Cassidy próbowała odgadnąć intencje nieznajomego. Kiedy ujął jej brodę, zadrżała,

zwalczając w sobie chęć ucieczki. Bez słowa i z wielką uwagą przyglądał się jej twarzy.

Wyglądał jak zahipnotyzowany, od czasu do czasu marszcząc jedynie brwi. Spróbowała

wyszarpnąć się z jego uchwytu.

- Możesz się nie ruszać? - zapytał tonem nieznoszącym sprzeciwu. W jego niskim

głosie słychać było rozdrażnienie, a palce mocniej zacisnęły się na jej twarzy.

- Posłuchaj - zaczęła spokojnie - mam czarny pas w karate i bez trudu połamię ci obie

ręce, jeśli spróbujesz mnie skrzywdzić. - Mówiąc to, spojrzała ponad jego ramieniem,

szukając świateł restauracji, które ginęły we mgle. Zorientowała się, że wokół nie było

nikogo. - Bez trudu potrafię gołą ręką złamać deskę o grubości dziesięciu centymetrów. -

Zauważyła, że mimo szczupłej budowy ramiona mężczyzny były szerokie. - I potrafię bardzo

głośno krzyczeć - kontynuowała. - Lepiej odejdź.

- Doskonała... - Przesunął kciukiem wzdłuż linii jej brody. Serce Cassidy biło na

alarm. - Absolutnie doskonała. - W jednej chwili napięcie uciekło z jego oczu i uśmiechnął

się. Zmiana w wyglądzie była tak gwałtowna i zaskakująca, że Cassidy zdziwiła się

niepomiernie. - Tylko po co miałabyś to robić?

- Co robić?

- Łamać gołą ręką taką grubą dechę.

- O czym ty mówisz? - zapytała zdumiona, bo ze zdenerwowania zapomniała o swoim

kłamstwie. A kiedy sobie o nim przypomniała, zmieszała się bardzo. - A tak, to... To dla

wprawy... - Przerwała, bo uderzył ją cały absurd tej sytuacji. Oto ona, przyszła pisarka, stoi w

opustoszałym, tonącym we mgle porcie, prowadząc bezsensowną rozmowę z jakimś

maniakiem, który trzyma ją za brodę. - Naprawdę lepiej mnie puść i odejdź, zanim zrobię ci

coś złego.

- Właśnie ciebie szukałem. - Kompletnie zignorował jej propozycję.

W jego wymowie zauważyła obce naleciałości, nie potrafiła jednak odgadnąć, skąd

pochodził.

background image

- Raczej nie jestem zainteresowana. Mam męża, który jest obrońcą w drużynie

futbolowej. Ma metr dziewięćdziesiąt wzrostu i waży sto kilogramów. Jest bardzo zazdrosny i

będzie tu lada moment. A teraz mnie puść i możesz wziąć sobie te cholerne dziesięć dolarów.

- Co ty pleciesz, do diabła? - Uniósł brwi. Mgła gęstniała za jego plecami. Wyglądał

groźnie. - Myślisz, że chcę cię okraść? - Dreszcz irytacji przemknął przez jego twarz. -

Dziecinko, nie zamierzam pozbawić cię ani twoich dziesięciu dolarów, ani czci. Chcę cię

namalować, a nie zgwałcić.

- Namalować? - Była wyraźnie zaintrygowana. - Jesteś artystą? Nie wyglądasz mi na

takiego. - Przypominał raczej pirata, ale dyskretnie to przemilczała. - Naprawdę jesteś

malarzem?

- I to znakomitym - stwierdził arogancko i uniósł odrobinę wyżej głowę Cassidy, by

księżyc oświetlił jej twarz. - Znanym i utalentowanym. - Uśmiechnął się ujmująco.

- Jestem pod wrażeniem tej niezwykle doniosłej deklaracji. - Pomyślała, że bez

wątpienia jest obłąkany, ale nie zachowuje się agresywnie i nawet potrafi być na swój sposób

sympatyczny. Jak jego uśmiech. Zapomniała nawet o strachu.

- Właśnie tego się spodziewałem. - Wreszcie puścił jej brodę. - Mieszkam na łodzi na

obrzeżach miasta. Pójdziemy tam i jeszcze dziś zacznę szkice.

W oczach Cassidy pojawiła się nutka rozbawienia.

- Najpierw chciałabym zobaczyć jakieś twoje prace. Nie sądzisz, że tak powinno być?

Na jego twarzy znów pojawiła się irytacja.

- Kobiety mają chyba klapki na oczach i myślą tylko o jednym. Posłuchaj... Jak masz

na imię?

- Cassidy - odparła odruchowo. - Cassidy St. John.

- O nie! Pół Irlandka, pół Angielka. No to mamy niezłą mieszankę wybuchową. -

Wcisnął ręce w kieszenie. Cały czas uważnie studiował jej wygląd. - Nie interesuje mnie

twoje dziesięć dolarów, nie zamierzam też nastawać na twoją cnotę. Chcę jedynie twojej

twarzy.

- Nie poszłabym na łódź z samym Michałem Aniołem, gdyby tak się do tego zabrał.

- W porządku - rzucił niecierpliwie. - Wypijemy filiżankę kawy w dobrze oświetlonej

i zatłoczonej restauracji. Czy to ci odpowiada? A jeśli spróbuję zrobić coś niestosownego, to

zawsze będziesz mogła połamać stolik swoimi wyćwiczonymi gołymi rękami, czym zwrócisz

na siebie uwagę, i na pewno ktoś przyjdzie ci z pomocą.

- Na to mogę się zgodzić - odparła, uśmiechając się szeroko.

background image

Zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, złapał ją za rękę i pociągnął do małej, dość

obskurnej kafejki. Przez chwilę w milczeniu siedzieli przy stoliku, a on znowu badawczo ją

oglądał. Zauważyła, że jego oczy były jeszcze bardziej niebieskie, niż jej się wydawało

poprzednio, kontrastując przy tym z ciemną karnacją i czarnymi brwiami i rzęsami.

Próbowała odgadnąć, jaki człowiek kryje się za tym niezwykłym błękitnym spojrzeniem.

Kelnerka przerwała jej rozmyślania.

- Co zamawiacie?

- Kawę... Dwie kawy - dodała, ponieważ mężczyzna nie odezwał się słowem, a kiedy

kelnerka poszła do kuchni, zapytała: - Dlaczego ciągle mi się tak przyglądasz? To

niegrzeczne. I denerwujące.

- Światło jest tu okropne, ale zawsze lepsze niż w tamtej mgle. Nie wykrzywiaj się! -

nakazał. - Przez to powstaje niepotrzebna linia, o tutaj... - Zanim zareagowała, wyciągnął rękę

i przesunął palcem pomiędzy jej brwiami. - Masz niezwykłą twarz, tylko jeszcze nie wiem,

czy twoje oczy są jej zaletą, czy też wadą. Jakoś trudno uwierzyć tym fiołkowym oczom.

Kiedy Cassidy próbowała strawić tę obrazę, wróciła kelnerka z kawą. Mężczyzna

uśmiechnął się do niej promiennie i wyciągnął ołówek z jej kieszonki.

- Będę tego potrzebował przez chwilę. - Spojrzał na Cassidy. - Pij kawę, zrelaksuj się.

To nie zaboli.

Zaczął szkicować, a ona posłusznie zastosowała się do jego poleceń.

- Masz jakąś pracę, czy może twój fikcyjny małżonek cię utrzymuje?

- Skąd wiesz, że fikcyjny?

- Z tego samego źródła, z którego wiem, że miałabyś poważne kłopoty, by połamać

deskę gołymi rękami - odparł, nie przerywając rysowania. - To jak, masz pracę?

- Wylali mnie dziś po południu - powiedziała ze smutkiem, patrząc w kawę.

- To świetnie - ucieszył się. - Nie marszcz czoła! Zapłacę ci standardową stawkę za

dwa miesiące pozowania. To, co planuję stworzyć, nie powinno zająć więcej czasu. Nie bądź

taka zdziwiona, Cassidy. Moje intencje od samego początku były czyste i jasne. To tylko

twoja wyobraźnia tworzyła jakieś chore scenariusze.

- Moja wyobraźnia zareagowała całkiem prawidłowo na obcego faceta, który

niespodziewanie wyłania się z mgły i wyciąga do mnie ręce.

Przerwał na chwilę pracę i odparł cierpko:

- Nie wydaje mi się, żeby coś takiego miało miejsce. Chciała jeszcze coś powiedzieć,

ale jej wzrok zatrzymał się na kartce papieru. Odstawiła filiżankę.

background image

- To jest wspaniałe! - wyszeptała z niekłamanym zachwytem. - W kilku śmiałych

pociągnięciach osiągnął nieprawdopodobny efekt. Zdołał uchwycić nie tylko rysy jej twarzy,

ale również wszystkie emocje, jakie nią w tej chwili targały. - To wspaniałe... - powtórzyła. -

Ty naprawdę masz talent.

- Już ci o tym mówiłem. - Zabrał się znów do szkicowania.

Mając przed oczyma taki efekt jego krótkiej pracy, Cassidy nabrała wiary w lepsze

jutro. Stałe zatrudnienie przez najbliższe dwa miesiące byłoby darem niebios. Po tym okresie

powinna już znaleźć jakiegoś wydawcę, który zainteresowałby się jej maszynopisem. Nie

musiała więc handlować ani tosterami, ani sznurowadłami, ani mydłem i powidłem! Wolne

wieczory na pisanie! Korzyści mnożyły się jedna za drugą. To przeznaczenie zesłało jej panią

Sommerson.

- Naprawdę chcesz, żebym ci pozowała?

- Tak, tego właśnie chcę. - Skończył drugi szkic. - Zaczynamy jutro rano, o dziewiątej.

- Ale...

- Nie spinaj włosów, nie maluj się zbytnio. Możesz trochę podkreślić oczy, ale nic

więcej.

- Nie powiedziałam jeszcze...

- Zaraz podam ci adres. - W ogóle nie zwracał uwagi na jej próby dojścia do głosu. -

Dobrze znasz miasto?

- Urodziłam się tutaj. Aleja...

- Świetnie, więc bez problemu trafisz do mojego studia Nagryzmolił adres na

serwetce. Nagle gwałtownie uniósł głowę i uważnie objął Cassidy wzrokiem. Przez chwilę

wpatrywali się w siebie nawzajem.

Nie potrafiła nazwać tego, co poczuła, ale była pewna, że jeszcze nigdy czegoś takiego

nie doświadczyła. Urwało się to równie gwałtownie, jak zaczęło.

Mężczyzna wstał, przypomniał godzinę spotkania, po czym wyszedł, zostawiając

pieniądze za kawę.

Cassidy podniosła rysunki i zaczęła im się przyglądać. Czy rzeczywiście jej

podbródek tak wygląda? Uniosła dłonie do twarzy, przypominając sobie, jak on badał jej

rysy. Nic złego się nie stanie, jeśli tam pójdzie. Zobaczy, jak to wygląda, i najwyżej

zrezygnuje. Zawsze może odmówić i wyjść. Z przekonaniem, że tak właśnie w razie potrzeby

postąpi, schowała szkice i adres studia do torebki, po czym wyszła z kafejki na ulicę.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Poranek był cudownie czysty. Cassidy ubrała się w zwykły, niezobowiązujący strój,

nie wiedziała bowiem, jak powinna zaprezentować się początkująca modelka na pierwszej

sesji. Doszła do wniosku, że w dżinsach i białej koszuli z długimi rękawami będzie wyglądała

najbardziej odpowiednio. Zgodnie z poleceniem nie spięła włosów, a makijaż był prawie

niewidoczny. Nie zdecydowała jeszcze, czy będzie pozowała temu dziwnemu, intrygującemu

mężczyźnie, którego spotkała we mgle, ale ciekawość kazała jej przyjść do studia.

Przepisała adres do swojego notesu i pospieszyła na przystanek, aby złapać tramwaj

jadący do centrum. Nie spodziewała się, że adres, który artysta nagryzmolił na kartce,

dotyczył tak ekskluzywnej dzielnicy miasta. Sądziła raczej, że studio będzie położone

niedaleko jej mieszkania w North Beach, gdzie panowała swobodna, artystyczna atmosfera.

Cyganeria - pisarze, muzycy i malarze - zajmowała ten rejon miasta, tworząc jego

niepowtarzalny klimat. Pomyślała, że może jej malarz ma bogatego sponsora, który założył

dla niego to kosztowne studio. Nieznajomy w ogóle nie odpowiadał jej wyobrażeniom o

artystach, a przecież poznała ich całkiem sporo. Zmieniła jednak zdanie, kiedy zobaczyła jego

ręce. To były najpiękniejsze dłonie, jakie Cassidy kiedykolwiek widziała. Długie i szczupłe, z

wąskimi paznokciami i wyraźnie zaznaczonymi kośćmi. Sprawiały wrażenie delikatnych, a

zarazem silnych, o czym przekonała się, kiedy trzymał jej podbródek.

Dobrze zapamiętała jego twarz i wielokrotnie przywoływała jej obraz w myślach.

Było w niej coś niepowtarzalnego - surowego i pociągającego zarazem. Cassidy pomyślała,

ż

e gdyby to ona była malarką, taką właśnie twarz chciałaby uwiecznić na płótnie. Miał

bowiem wyraziste kości, a w niepokojąco niebieskich oczach czaiła się jakaś tajemnica.

Dźwięk dzwonka tramwaju wyrwał ją z rozmyślań.

Głupia jestem, wytknęła sobie w duchu. Nawet nie wiem, jak on się nazywa, a już

zachwycam się jego twarzą. To on ma się zachwycać moją, a nie na odwrót.

Wysiadła i zatrzymała się na chodniku, rozglądając się za właściwym numerem domu.

Miałam rację co do tej dzielnicy, pomyślała.

Podobnie jak w innych rejonach miasta, była tu niesamowita mieszanina egzotyki i

kosmopolityzmu, romantyczności i praktyczności. Wielobarwne oblicze San Francisco widać

było tu równie dobrze, jak w Chinatown czy Telegraph Hill.

Dzień był piękny i ciepły. Cassidy rozkoszowała się urokami pogody, a jej myśli

podążyły do maszynopisu, który zostawiła na biurku w domu. Wróciła do rzeczywistości

background image

dopiero w chwili, gdy zorientowała się, że stoi przed domem, którego szukała. I ogromnie się

zdumiała.

Galeria. Cassidy raz jeszcze sprawdziła, czy nie pomyliła adresu, a jej zdumienie

narastało. Czytała o tym miejscu zaledwie kilka miesięcy wcześniej, doskonale też pamiętała

jego otwarcie przed pięciu laty. Od tego czasu Galeria zyskała sobie reputację, jakiej

zazdrościła jej konkurencja. Była wizytówką sztuki najwyższych lotów. Wernisaż w Galerii

zapewniał rozwój kariery początkującym artystom lub wzmacniał pozycję znanych twórców.

Kolekcjonerzy i koneserzy zbierali się tu, aby podziwiać i krytykować prezentowane prace.

W tym miejscu wypadało bywać. Podobnie jak większość budynków w mieście, ten także był

elegancki i niekonwencjonalny, prosty i bezpretensjonalny. Tymczasem wewnątrz

znajdowały się skarby malarstwa i rzeźby. Cassidy wiedziała też, że jednym z

najwybitniejszych twórców, których prace znajdowały się w Galerii, był jej właściciel, Colin

Sullivan. Starała się przypomnieć sobie, co o nim czytała, i wszystkie kawałki układanki

zaczęły do siebie pasować.

Był imigrantem z Irlandii, ale mieszkał w Ameryce ponad piętnaście lat. Karierę

rozpoczął, kiedy miał niecałe dwadzieścia lat. Malował głównie farbami olejnymi, a jego

znakiem rozpoznawczym było niezwykłe operowanie światłem i cieniem. Mówiono o nim, że

jest bardzo niecierpliwy, ale i błyskotliwy. Miał pewnie trochę powyżej trzydziestki. Nie był

ż

onaty, choć romansował z wieloma kobietami. Była wśród nich i księżniczka, i

primabalerina. Jego obrazy kupowano za bajońskie sumy, ale rzadko brał prowizję od

sprzedaży. Malował dla przyjemności. Dopiero teraz, stojąc w cieple porannego słońca i

składając w całość plotki i zasłyszane informacje, Cassidy zdała sobie sprawę, dlaczego twarz

artysty wydawała się jej znajoma. Widziała jego zdjęcie w gazecie, kiedy Galeria była

otwierana, chyba pięć lat temu.

Colin Sullivan... Wzięła głęboki oddech i poprawiła włosy. Colin Sullivan chciał ją

namalować. Odmówił kiedyś wykonania portretu jednej z gwiazd Hollywood, a chciał

namalować Cassidy St. John, bezrobotną pisarkę, której największym jak dotąd osiągnięciem

było opublikowanie kilku opowiadań w babskim magazynie. Nagle przypomniała sobie, jak z

obawy, że nieznajomy mężczyzna zamierza na nią napaść, opowiedziała mu różne głupoty.

Przygryzła wargi z irytacją i zażenowaniem.

Mógł się przecież przedstawić, zamiast skradać się za mną i mnie dotykać, pomyślała.

Cóż, jak na takie okoliczności, Cassidy zachowała się zupełnie naturalnie i nie było powodu,

by czuła się zakłopotana. Poza tym Colin Sullivan zaprosił ją do siebie. To on zaaranżował

background image

całą tę sytuację. Cassidy przyszła tu tylko po to, żeby podjąć decyzję, czy przyjmie ofertę

pracy.

Mocniej chwyciła torebkę, żałując przez chwilę, że nie ubrała się w coś bardziej

eleganckiego, i ruszyła w kierunku wejścia do Galerii. Drzwi były zamknięte.

Nacisnęła ponownie klamkę, ale zdała sobie sprawę, że pora była zbyt wczesna, by

Galeria już działała, zaraz, Sullivan mówił coś o studiu, które z pewnością ma osobne

wejście. Cassidy skręciła za rogiem budynku i spróbowała otworzyć boczne drzwi. One

jednak także nie drgnęły. Niezrażona poszła dalej, próbując dostać się do budynku drzwiami

znajdującymi się z tyłu. Także bez skutku. Wówczas jej uwagę przykuły drewniane schody

wiodące na piętro.

Uniosła głowę i osłaniając oczy przed słońcem, przyjrzała się rzędowi okien. Szyby

odbijały światło. Pomyślała, że gdyby to ona była artystą i miała swoje studio, z pewnością

byłoby ono na piętrze. Zaczęła wspinać się po stromych schodach. Na ich szczycie

znajdowały się kolejne drzwi. Cassidy chwyciła za klamkę, zawahała się przez chwilę, lecz

zdecydowała się zapukać. Spojrzała przez ramię i zorientowała się, że była bardzo wysoko.

- Spóźniłaś się - powiedział wyraźnie zniecierpliwiony Colin, otwierając drzwi. Złapał

ją za rękę i wciągnął do środka, zanim zdążyła odpowiedzieć.

Poczuła zapach terpentyny i farb. Gospodarz wyglądał równie groźnie w jasnym

ś

wietle dnia, jak i na przystani w gęstej mgle. I podobnie jak wtedy przytrzymał jej podbródek

silnymi dłońmi.

- Panie Sullivan... - zaczęła podenerwowana.

- Ciii - Przechylił jej twarz w lewą stronę i zmrużył oczy. - Tak, wygląda jeszcze lepiej

w dobrym świetle. Podejdź tutaj. Muszę zrobić wstępne szkice.

- Panie Sullivan - spróbowała ponownie, kiedy prowadził ją przez duży, przestronny

pokój, wypełniony płótnami i innym sprzętem malarskim. - Chciałabym dowiedzieć się

więcej o tej pracy, zanim ostatecznie się zdecyduję.

- Usiądź tutaj. - Posadził ją siłą na stołku. - Nie garb się - dodał.

- Panie Sullivan, czy może mnie pan posłuchać?

- Teraz bądź cicho. - Wziął do ręki szeroki szkicownik i ołówek.

Skonfundowana, westchnęła i skrzyżowała ręce na piersi. Może będzie łatwiej, kiedy

skończy szkicować, uznała i zaczęła rozglądać się po pokoju. Był duży, miał wiele szerokich

okien oraz okno w dachu, co ogromnie jej się podobało.

Przestronne okna wpuszczały dużo światła słonecznego, drewniane podłogi były tu i

ówdzie pochlapane farbą. Pod kremową ścianą leżała bezładnie sterta nienaciągniętych

background image

płócien. Tu i tam stały sztalugi, a wielki stół zawalony był różnego rodzaju farbami,

pędzlami, szmatkami i butelkami.

- Wyjrzyj przez okno - powiedział Colin. - Potrzebny mi profil.

Posłusznie wykonała polecenie. Uczucie irytacji ustąpiło, kiedy zauważyła małego,

zapracowanego wróbla na gałęzi dębu. Uśmiechnęła się ciepło.

- Co widzisz? - Colin przysunął się do niej.

- Małego wróbla, o tam! - wyciągnęła rękę przed siebie. - Zobacz, jak bardzo się stara,

ż

eby skończyć to gniazdo. Buduje je z różnych kawałków patyczków, nitek, trawy czy innych

skarbów, które znajdzie. Człowiek potrzebuje cegieł i cementu, a taki mały ptaszek potrafi

stworzyć równie dobre schronienie bez rąk, narzędzi i wykwalifikowanych robotników.

Wspaniałe, nie sądzisz? - Odwróciła się z uśmiechem.

Był bliżej, niż się spodziewała. Zakręciło jej się trochę w głowie.

- Być może jesteś jeszcze wspanialsza, niż myślałem.

- Odsunął kosmyk włosów z jej ramienia.

Przypomniała sobie, że powinna zachowywać się z rezerwą.

- Panie Sullivan...

- Colin - przerwał, kontynuując układanie jej włosów.

- Albo Sullivan, jeśli wolisz.

- Colin - powiedziała spokojnie - wczoraj nie miałam pojęcia, kim jesteś. Dotarło to do

ranie dopiero dziś, kiedy stanęłam przed Galerią. - Poruszyła się, zmieszana faktem, że nadal

stał tak blisko niej. - Oczywiście pochlebia mi, że zamierzasz mnie namalować, ale

chciałabym wiedzieć, czego ode mnie Oczekujesz i...

- Oczekuję, że pozostaniesz w jednej pozycji przez dwadzieścia minut bez wiercenia

się. - Przełożył pasmo jej włosów ponownie do przodu. Jego palce dotknęły jej szyi. Poczuła,

jak przeszedł ją przyjemny dreszcz, lecz Colin zdawał się tego nie zauważać. - Oczekuję, że

będziesz słuchała moich instrukcji i będziesz cicho, dopóki nie powiem, że możesz już

mówić. Oczekuję, że będziesz punktualna i nie będziesz marudziła, że musisz wyjść

wcześniej, bo masz umówioną randkę.

- Byłam punktualnie - odparowała i obróciła głowę, niwecząc misterną pracę Colina

nad ułożeniem jej włosów.

- Nie powiedziałeś mi, że wejście jest z tyłu budynku, więc chodziłam dookoła, zanim

znalazłam właściwe drzwi.

- Do tego jesteś bystra - powiedział z drwiną. - Twoje oczy gwałtownie ciemnieją,

kiedy wychodzi z ciebie irlandzka natura. Nazywasz się Cassidy St. John, tak?

background image

- To nazwisko rodowe mojej matki. Chciała dodać coś jeszcze, ale jej przerwał:

- Znałem kilkoro Irlandczyków o tym nazwisku. Uniósł jej ręce i zaczął się im

przyglądać.

- Nie znam nikogo z rodziny mojej matki. - Nie była zadowolona z faktu, że jej

dotyka. - Moja matka zmarła przy porodzie.

- Rozumiem. - Uniósł jej dłonie. - Masz bardzo szczupłe ręce. A kim jest twój ojciec?

- Jego rodzina pochodzi z Devonu. Zmarł cztery lata temu. Ale nie wiem, co to ma

wspólnego z moją pracą dla ciebie.

- Wszystko ma znaczenie dla naszej wspólnej pracy.

- Uniósł wzrok z jej dłoni, ale nadal trzymał je w swoich.

- Odziedziczyłaś oczy i włosy po matce, a skórę i budowę po ojcu. Jesteś

ucieleśnieniem sprzeczności, Cassidy St. John. I tym, czego ja potrzebuję. Twoje włosy mają

wiele różnych odcieni i wyglądają tak naturalnie, jakbyś dopiero wstała z łóżka. Masz na tyle

rozumu, że nie próbujesz ich układać i ujarzmiać. Barwa twoich oczu zmienia się od błękitu

po fiolet, a w ich kształcie jest coś egzotycznego. Są stworzone do tego, żeby ciągle oddawać

się marzeniom. A budowę masz jak angielska arystokratka. Twoje usta są gładkie, sugerują,

ż

e należą do osoby zdolnej do pasji. Skórę masz czystą, odcień różu pod barwą kości

słoniowej. Obraz, który chcę namalować, musi zawierać specyficzne elementy. Wymagam

szczególnych cech od moich modelek. Ty je wszystkie posiadasz. - Przerwał na chwilę i

pokiwał głową. - Czy to zaspokoiło twoją ciekawość?

Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana, próbując wyobrazić sobie siebie tak,

jak ją opisał. Czy jej pochodzenie rzeczywiście tak mocno wpłynęło na to, jak wyglądała?

- Raczej nie. - Westchnęła, po czym ponownie na niego spojrzała. - Ale jestem na tyle

próżna, że chcę, by Colin Sullivan mnie namalował, i na tyle biedna, że potrzebuję tej pracy. -

Uśmiechnęła się. - Czy dzięki temu obrazowi stanę się nieśmiertelna? Zawsze chciałam być.

Colin roześmiał się. Jego śmiech zabrzmiał ciepło i radośnie. Uścisnął jej dłonie i

niespodziewanie przytknął do swych ust.

- Dla mnie będziesz.

Próbowała coś odpowiedzieć, ale przerwała, kiedy otworzyły się drzwi studia.

- Colin, muszę... - Kobieta, która weszła do pokoju, przerwała gwałtownie i spojrzała

uważnie na Cassidy. - O, przepraszam! - powiedziała, gdy zauważyła ich złączone ręce. - Nie

wiedziałam, że jesteś zajęty.

background image

- Wszystko w porządku, Gail - odparł spokojnie. - Wiesz, że kiedy pracuję, to

zamykam drzwi studia na zamek. To jest Cassidy St. John, która będzie dla mnie pozować.

Cassidy, to jest Gail Kingsley, niezwykle utalentowana artystka, która zarządza Galerią.

Gail Kingsley przyciągała wzrok. Była wysoka i szczupła, miała trójkątną twarz

ukoronowaną jaskrawoczerwoną czupryną. W jej wyglądzie i postawie było coś in-

trygującego. Bystre, zielone oczy miały ciemną oprawę. Szerokie usta malowała

jasnoczerwoną szminką, a w uszach nosiła złote kolczyki. Sukienkę, którą miała na sobie,

luźną i zwiewną, uszyto z tkaniny o różnych odcieniach zieleni. Ruchy Gail były szybkie i

gwałtowne. Zrobiła kilka kroków i widać było od razu, że jest to kobieta z nerwem i pełna

energii. Naprawdę robiła wrażenie. Aż dech zapierało w piersiach. Przyjrzała się badawczo

twarzy Cassidy, co sprawiło, że ta poczuła się nieswojo.

- Ładnie zbudowana - skomentowała Gail lekceważąco. - Ale kolor raczej nudny, nie

sądzisz?

- Nie możemy wszyscy mieć czerwonych włosów - odpowiedziała Cassidy ze złośliwą

bezpośredniością.

- Nie da się ukryć - przytaknął Colin z rozbawieniem i zwrócił się do Gail: - Czy

czegoś potrzebujesz? Chcę wrócić do pracy.

Cassidy pomyślała, że ludzi, którzy są ze sobą związani, otacza szczególna aura.

Widać to w ich spojrzeniu, ruchach i tonie głosu. W chwili, gdy Gail spojrzała na Colina,

Cassidy natychmiast się domyśliła, że są lub byli kochankami.

Poczuła lekkie rozczarowanie i bezskutecznie próbowała wyrwać swoje dłonie z rąk

Colina.

- Chodzi o „Portret dziewczyny" Higgina. Zaoferowaliśmy za niego pięć tysięcy, ale

Higgin nie chce zaakceptować tej ceny bez twojej zgody. Planuję zamknąć tę sprawę jeszcze

dzisiaj.

- A kto złożył ofertę?

- Charles Dupres.

- Powiedz Higginowi, żeby się zgodził. Dupres nie będzie się targował i na pewno

zachowa się przyzwoicie. Coś jeszcze?

Było coś odpychającego w jego głosie. Cassidy zauważyła błysk w oczach Gail.

- Nic, co nie może poczekać. Idę zadzwonić do Higgina.

- Świetnie. - Zanim Gail doszła do drzwi, odwrócił się do Cassidy i ponownie zajął się

jej włosami. - Nie może tak być - oznajmił gniewnie, lustrując ją od stóp do głów.

background image

Zmieszana jego oświadczeniem, wstrząśnięta tym, co odkryła we wzroku Gail,

Cassidy popatrzyła na Colina i poprawiając nerwowo włosy, zapytała:

- Co jest nie tak?

- Ten strój. - Machnął niedbale ręką.

- Nie powiedziałeś, jak chcesz, żebym się ubrała. Poza tym jeszcze nie zdecydowałam,

czy będę dla ciebie pozować. - Wzruszyła ramionami, poirytowana tym, że musi się

usprawiedliwiać. - Mogłeś dać mi wskazówki co do stroju, a ty tylko nabazgrałeś adres i

uznałeś sprawę za załatwioną.

- Potrzebuję czegoś jednolitego i pofałdowanego, bez podkreślania talii czy innych

dodatków - rozmyślał na głos, ignorując jej uwagi. - Czegoś w kolorze kości słoniowej, nie

białego. Długiego i lśniącego. - Gdy ujął jej talię w dłonie, Cassidy wprost zamurowało. -

Bioder prawie nie masz, talia jak u dziecka. Szyja będzie zakryta, więc nie ma się co

przejmować brakiem rowka między piersiami.

Czerwona z wściekłości, zeskoczyła ze stołka i odepchnęła Colina.

- To moje ciało i mam w nosie twoje obserwacje. Mój rowek lub jego brak to tylko

moja sprawa i nic ci do tego.

- Nie bądź dzieckiem. - Energicznie posadził ją z powrotem na taborecie. - Jak na razie

twoje ciało interesuje mnie tylko z artystycznego punktu widzenia. Jeśli się to zmieni, to

dowiesz się o tym pierwsza.

- Chwileczkę... - Zsunęła się ponownie z krzesełka.

- Niesamowite. - Przytrzymał jej twarz, żeby dobrze go widziała. - Wychodzi twój

charakterek, ale to nie jest stan, którego poszukuję. Może kiedyś...

Uśmiechnęła się łagodnie, kiedy jego dłonie zaczęły masować jej kark. Było to dla

niej tak nowe doznanie, że nie dokończyła rozpoczętego zdania. Słowa Colina zabrzmiały

równie pieszczotliwie, jak dotyk dłoni na jej skórze. Delikatny irlandzki akcent w jego głosie

przybrał na sile.

- Szukam złudzenia. I czegoś realnego, namacalnego. Marzenia. Czy możesz być

moim marzeniem, Cass?

W tym momencie, kiedy ich twarze były zaledwie centymetry od siebie, a ich ciała

dotknęły się i Cassidy przeniknęło ciepło Colina, pomyślała, że mogłaby być wszystkim, o co

by poprosił. Nic nie było niemożliwe. Uświadomiła sobie, na czym polega jego władza nad

kobietami. Był czarujący, wyglądał trochę jak pirat, i pewnie dlatego wręcz oczekiwała, że w

jego mowie pojawi się egzotyczne brzmienie. A w ogóle męski i silny był ten Colin Sullivan.

Wiedziała, że był świadom tej władzy, jaką miał nad kobietami, i używał jej bez skrupułów.

background image

Ale nawet to dodawało mu atrakcyjności. Czuła, że ulega jego urokowi, a emocje przysłaniają

jej rozum. Zastanawiała się, jakie to byłoby uczucie, gdyby jego usta dotknęły jej warg i czy

ten pocałunek byłby tak ekscytujący, jak to sobie wyobrażała. Broniąc się przed takimi

myślami, położyła ręce na piersi Colina i odsunęła się na bezpieczną odległość. I - Niełatwy z

ciebie facet, Colin. - Wzięła głęboki oddech, aby uspokoić drżenie rąk.

- Masz rację. - Na jego twarzy wyraz irytacji mieszał się z ciekawością. - Ile masz lat,

Cassidy?

- Dwadzieścia trzy. - Spojrzała mu w oczy. - Dlaczego pytasz?

Wzruszył ramionami, wsunął ręce do kieszeni i zaczął spacerować po pokoju.

- Muszę wiedzieć o tobie wszystko, zanim zacznę pracować. Portret musi pokazać,

kim jesteś, na tym właśnie trzeba się skupić. Znajdź jak najprędzej odpowiednią sukienkę.

Chcę zacząć pracę. Już pora.

W jego ruchach pojawił się pośpiech, co kontrastowało z tym Colinem, który

dosłownie przed chwilą uwodził ją swym głosem. Kim jest Colin Sullivan, zastanawiała się

Cassidy. Wiedziała, że to, co odkryje, może okazać się niebezpieczne, ale pragnęła

dowiedzieć się o nim jak najwięcej.

- Myślę, że wiem, jakiej sukni szukasz - zaryzykowała. - Wprawdzie nie całkiem jest

koloru kości słoniowej, coś bliżej perłowego, ale fason ma prosty. Niestety kosztuje bardzo

dużo, bo to jedwab.

- Gdzie ją można dostać? - Zatrzymał się przed nią.

- Chodźmy ją zobaczyć.

Pospiesznie ujął Cassidy pod rękę i wyprowadził tylnymi drzwiami. Schodziła

ostrożnie po stromych schodach, nie ryzykując połamania karku.

- Którędy teraz? - zapytał, kiedy doprowadził ją przed front budynku.

- To tylko kilka domów stąd. - Machnęła ręką w lewo.

- Ale Colin... - Zanim skończyła myśl, już prowadził ją pospiesznie we wskazanym

kierunku. - Colin, myślę, że powinieneś wiedzieć... Boże, nie nadążam. Mógłbyś zwolnić?

- Masz długie nogi. - Nie zwolnił tempa.

Jęknęła zdegustowana i próbowała dotrzymać mu kroku.

- Myślę, że powinieneś coś wiedzieć. Ta sukienka jest w sklepie, z którego zostałam

wczoraj zwolniona.

- Sklep odzieżowy? - Ta wiadomość zainteresowała go na tyle, że zwolnił nieco i

przyjrzał się uważnie Cassidy. Odgarnął jej włosy. - Co ty robiłaś w sklepie z sukienkami?

Posłała mu mrożące spojrzenie.

background image

- Zarabiałam na życie, Sullivan. Niektórzy muszą tak robić, żeby mieć co jeść.

- Nie drażnij się ze mną, Cass - poradził łagodnie.

- Nie jesteś profesjonalną sprzedawczynią.

- I właśnie dlatego zostałam zwolniona. - Uśmiechnęła się. - Nie jestem też

profesjonalną kelnerką, więc straciłam pracę w barze, bo nie pozwalałam się podszczypywać i

obrzucać sałatką. Nie będę już wspominała mojej krótkiej kariery operatorki centrali

telefonicznej. To smutna, wręcz żałosna historia, a dziś jest taki piękny dzień.

- Uniosła głowę, żeby uśmiechnąć się do Colina.

Znów się jej przyglądał.

- Jeśli nie jesteś ani profesjonalną sprzedawczynią, ani kelnerką, ani operatorką

centrali telefonicznej, to kim jesteś, Cass?

- Walczę o to, by być pisarką, a wygląda na to, że imałam się różnych

nieodpowiednich zajęć, odkąd skończyłam szkołę.

- Pisarka... - Pokiwał głową patrząc w dół na Cassidy. - Co piszesz?

- Nowele, których nikt nie publikuje. - Ponownie się uśmiechnęła. - I sporadycznie

artykuły o tym, jaki wpływ mają perfumy na nowoczesnych mężczyzn. Muszę coś pisać, żeby

nie wyjść z wprawy.

- Jesteś chociaż w tym dobra? - Ominął kolejnego przechodnia, nie spuszczając z niej

wzroku.

- Jestem naturalna, niezmanierowana, drzemie we mnie wielki nieodkryty talent. -

Odrzuciła włosy na ramiona i wskazała na sklep. - Jesteśmy na miejscu. Butik The Best.

Ciekawa jestem, co Julia powie, gdy mnie zobaczy. Pewnie pomyśli, że jestem twoją

utrzymanką - Przygryzła wargi, żeby stłumić chichot, po czym ponownie spojrzała na Colina:

- Masz w zanadrzu kilka zniewalających spojrzeń? - Iskry rozbawienia tańczyły w jej oczach,

kiedy zatrzymała się przed wejściem do sklepu. - Mógłbyś posłać mi kilka i dałbyś Julii temat

do rozmów na najbliższe tygodnie. - Otworzyła drzwi, a na jej pięknej twarzy pojawił się

uśmiech.

Poprawna jak zawsze Julia powitała Colina z przesadną grzecznością i jedynie z

nieznacznym zaskoczeniem spojrzała na dawną pracownicę. Gdy dotarło do niej, że zawitał

do jej sklepu sam wielki Sullivan, jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, które stało się

jeszcze większe, gdy Cassidy poprosiła o sukienkę z perłowego jedwabiu.

Wchodząc do przymierzalni, uświadomiła sobie, jak dziwnie wszystko się układa.

Nieco ponad dwadzieścia cztery godziny temu stała na zewnątrz tego dużego pomieszczenia,

trzymając naręcze odrzuconych przez klientkę sukienek. I nie myślała nawet o Colinie

background image

Sullivanie. Teraz zdawało się, że zdominował jej myśli i czyny. Cienki, chłodny jedwab

oplótł jej ciało tylko dlatego, że Colin tego zapragnął. Jej serce biło szybciej, gdyż wiedziała,

ż

e czekał przed przymierzalnią, chcąc zobaczyć efekt. Zapięła suwak, wstrzymała oddech i

odwróciła się. Jej odbicie wydawało się patrzeć na nią z niekłamanym respektem.

Sukienka opadała prostą linią, podkreśloną delikatnością materiału. Ramiona

prześwitywały przez cienki, przezroczysty jedwab. Cassidy odetchnęła powoli. To była

wymarzona suknia. Romantyczna i prosta zarazem. Cassidy wyglądała w niej zarówno

delikatnie, jak i niezmiernie elegancko. Nerwowo zwilżyła wargi i wyszła z przymierzami.

Colin czarował Julię, co wzburzyło Cassidy. W jego oczach pojawiły się chochliki,

kiedy uniósł dłoń Julii do swych ust. Cassidy nauczyła się trzymać nerwy na wodzy.

Uśmiechnęła się nieznacznie.

- Colin.

Odwrócił się. Uśmiech, który rozjaśniał jego twarz i oczy, natychmiast przygasł. Colin

puścił rękę Julii i zrobił kilka kroków naprzód. Cassidy, która już miała zamiar obrócić się, by

mógł się jej przyjrzeć, zamarła w bezruchu, zahipnotyzowana jego spojrzeniem.

Jego wzrok powoli powędrował w dół i ponownie do góry, zatrzymując się na twarzy

Cassidy. Oblała się rumieńcem. Jak Colin to robił, że czuła się na zmianę tak pełna życia i tak

słaba? I to tylko z powodu jego spojrzenia. Chciała coś powiedzieć, żeby przerwać tę

niewygodną ciszę, ale nie mogła wydusić z siebie ani słowa, poza tym, że powtórzyła:

- Colin? - Brzmiało to jak pytanie o akceptację, choć wcale tego nie chciała.

Coś błysnęło w jego oczach, po czym szybko zniknęło, a koncentracja zmieniła się w

irytację.

- Ta sukienka będzie dobra. Każ ją zapakować i zabierz ze sobą jutro. Wtedy

zaczniemy. - Jego głos brzmiał odpychająco.

W głowie Cassidy kołatał milion pytań i wątpliwości.

- To wszystko?

- Tak, to wszystko. Godzina dziewiąta jutro rano. Nie spóźnij się.

Cassidy odetchnęła ciężko. Czuła pogardę do tego faceta. Patrzyli na siebie przez

kolejną minutę, a napięcie narastało w powietrzu. Po chwili Cassidy odwróciła się i weszła do

przymierzalni.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Cassidy spędziła większą część nocy na rozmyślaniach o minionym dniu i swoich

emocjach, i do rana zdążyła wszystko sobie poukładać. Nie miała najmniejszego powodu,

ż

eby złościć się na Colina. Jego reakcja, gdy Cassidy pokazała się w jedwabnej sukni, była

właśnie taka, jakiej należało się spodziewać. Jadąc tramwajem przez miasto i trzymając w

ręku paczkę z sukienką, obiecywała sobie, że zachowa dystans wobec swego szefa.

Bo przecież jest jej szefem, skoro zatrudnił ją na całe dwa miesiące. Ale przede

wszystkim jest artystą, i to obdarzonym dużym temperamentem.

Wysiadła z tramwaju, aby resztę drogi przejść piechotą. Cassidy wiedziała, że Colin

zauważył coś szczególnego w jej twarzy, i zamierza uwiecznić to na płótnie. Myśli o niej

jedynie w kategoriach zawodowych, tak jak i ona o nim. Zresztą jak mogłoby być inaczej,

skoro ledwie się poznali. To, co wydarzyło się wczoraj, było miłe i intrygujące, ale na pewno

nie można powiedzieć, że coś zaiskrzyło między nimi. Byłaby to gruba przesada. Przecież te

sprawy nie dzieją się w ten sposób, a na pewno nie tak szybko. Jedyne, co ich łączy, to więź

między artystą i modelką. Wszystko inne to tylko kolejne scenariusze pisane przez jej umysł.

Dotarła do studia i zapukała. Jej postanowienie o profesjonalnej postawie w nowej

pracy zachwiało się, kiedy drzwi otworzyła Gail.

- Cześć - powiedziała Cassidy z uśmiechem, choć we wzroku Gail nie było nic, co

zachęcałoby do przyjaznych zachowań.

W odpowiedzi zobaczyła tylko zapraszający do wejścia gest ręki. Colina nigdzie nie

było widać. Cassidy z jednej strony podziwiała styl Gail, z drugiej była rozczarowana, wręcz

czuła duży dyskomfort, że to nie Colin otworzył drzwi. Dodatkowo miała wrażenie, że w

dżinsach i sweterku wygląda przy Gail jak obdartus.

- Przyszłam zbyt wcześnie?

Gail, zanim odpowiedziała, powoli obeszła ją wokół, uważnie się przyglądając.

- Colin zaraz będzie. Czy te loki są naturalne, czy to efekt trwałej?

- Naturalne - odparła wolno Cassidy.

- A kolor?

- Też naturalny. Dlaczego pytasz?

- Tylko z ciekawości, skarbie, tylko z ciekawości. Colina bardzo poruszyła, wręcz

zafascynowała twoja twarz. Wygląda na to, że dopadł go jakiś romantyczny nastrój. Według

background image

mnie źle to wróży przyszłemu dziełu. - Zwęziła oczy, jakby chciała dokładnie zapoznać się z

fakturą skóry Cassidy.

- Chcesz policzyć zęby? - spytała Cass.

- Nie bądź złośliwa. Colin i ja często wymieniamy się modelkami. Patrzę, czy się do

czegoś nadajesz.

- Nie jestem paczką zapałek, panno Kingsley - uniosła się Cassidy.

- Dobra modelka powinna być elastyczna - zganiła ją Gail. - Mam nadzieję, że

przynajmniej nie ośmieszysz się jak ta poprzednia.

- Poprzednia? - zapytała zaskoczona Cassidy i zaraz tego pożałowała. Powinna była

zachować dystans, nie okazywać takiego zainteresowania.

- Zakochała się po uszy w Colinie. - Gail uśmiechnęła się chłodno. Jej niecierpliwe,

gwałtowne ruchy drażniły Cassidy. Była jak przyczajony, gotów do ataku kot.

- Co gorsza, wyobraziła sobie, że Colin także się w niej zakochał. To było doprawdy

ż

enujące. Słodka mała laleczka. Skóra biała jak mleko i ciemne oczy. Oczywiście na koniec

Colin zachował się wobec niej paskudnie. Taki już jest, gdy ktoś próbuje go ograniczać. Nie

ma nic gorszego niż ciągłe słuchanie czyichś westchnień, prawda?

- Nie mam pojęcia - odpowiedziała Cassidy łagodnie.

- Ale nie musisz się obawiać, nie zamierzam zamęczać Colina moimi westchnieniami.

On potrzebuje mojej twarzy, a ja potrzebuję pracy. - Postanowiła od razu wszystko wyjaśnić,

by potem nie było niepotrzebnych nieporozumień. - Nie sprawię ci żadnych kłopotów, Gail.

Jestem zbyt zajęta, żeby wdawać się w romans z Colinem.

Gail zatrzymała się i zmarszczyła brwi, po czym ruszyła ponownie w kierunku drzwi.

- To ułatwi nam współżycie, nie sądzisz? Możesz się tu przebrać.

Gdy Gail wyszła, Cassidy odetchnęła głęboko i potrząsnęła głową.

Jednak artyści naprawdę są zwariowani, pomyślała.

Oburzona zachowaniem Gail, ruszyła w kierunku wskazanych drzwi, znalazła małą

garderobę i zaczęła się przebierać. Podobnie jak wczoraj, dotyk jedwabiu sprawił, że poczuła

się inną osobą.

Czy dlatego, że suknia jest tak elegancka i prosta zarazem? - pomyślała. A może

dlatego, że tak właśnie myśli o mnie Colin?

Jakkolwiek było, Cassidy nie mogła zaprzeczyć, że czuła się silniejsza, kiedy miała na

sobie tę suknię - bardziej pewna siebie i bardziej kobieca. Rzuciła okiem na swoje odbicie w

lustrze, otworzyła drzwi i weszła do studia.

- O, jesteś tutaj.

background image

Udała zaskoczenie, kiedy zobaczyła Colina, który wpatrywał się w czyste płótno.

Widziała tylko jego profil, gdyż nie odwrócił się do niej. Ręce trzymał w kieszeniach, ubrany

był zwyczajnie, podobnie jak poprzedniego dnia, a ten strój doskonale podkreślał jego

budowę. Był skupiony, zacisnął usta, zwęził oczy.

Jest bardzo atrakcyjny i wspaniale byłoby się nim opiekować, przemknęło przez głowę

Cassidy. Zatrzymała się, pewna, że nawet nie usłyszał, jak weszła.

- Chcę od razu zacząć malować na płótnie - powiedział, nadal nie odwracając się w jej

kierunku. - Na stole leżą fiołki. Pasują do twoich oczu.

Cassidy zobaczyła małe kwiatki rzucone w artystycznym nieładzie. Uśmiechnęła się

uradowana.

- Och, są piękne!

Podeszła do stołu, podniosła fiołki i ukryła twarz w ich delikatnych płatkach.

Pachniały łagodnie i słodko. Oczarowana, uniosła oczy, żeby podziękować Colinowi.

- Szukałem czegoś, co by kontrastowało z sukienką - powiedział, nie zmieniając

pozycji ani wyrazu twarzy.

Przyjemne uczucie prysło niczym bańka mydlana. Cass spojrzała na kwiatki i

westchnęła. Sama była sobie winna. Oczywiście kupił je jako rekwizyt, a nie dla niej. To

ś

mieszne, że mogła pomyśleć inaczej. Potrząsnęła głową i podeszła do Colina.

- Widzisz mnie już na tym płótnie?

Odwrócił się i spojrzał na nią, ale wyraz skupienia nie zniknął z jego twarzy.

- Tak, będą pasować. Stań tam, chcę cię zobaczyć w świetle z okna.

Kiedy przesuwał ją po pokoju, szukając najlepszego oświetlenia, Cassidy odwróciła

głowę i spojrzała na niego.

- Dzień dobry, Colin - powiedziała czystym, słodkim głosem.

- Kiedy pracuję, nie zawracam sobie głowy dobrymi manierami. - Zatrzymał się przy

oknie.

- Jestem cholernie zadowolona, że to wyjaśniłeś. - Uśmiechnęła się uprzejmie.

- Znany jestem również tego, że na śniadanie pożeram młode, przemądrzałe dziewki.

- Dziewki!? - uśmiechała się już ponad miarę słodko. - Brzmi cudownie, kiedy tak

mówisz. „Namiętne, młode dziewki" zabrzmiałoby jeszcze lepiej.

- Ale to określenie do ciebie nie pasuje. - Jedną ręką uniósł jej brodę, a drugą odgarnął

włosy z ramienia.

- Ach... - Cassidy poczuła się urażona.

background image

- Kiedy już raz cię ustawię, nie ruszaj się. Jak się zdenerwuję, mogę rzucić w ciebie

sztalugą.

Mówiąc to, ustawiał jej twarz i sylwetkę. Jego dotyk był bezosobowy i chłodny.

Cassidy pomyślała, że traktował ją jak przedmiot. Po jego oczach zorientowała się, że jest

całkowicie nieobecny myślami. Podczas pisania zachowywała się podobnie. Też zamykała się

w swoim świecie i tworzyła.

Odsunął się od niej i obserwował w milczeniu. Stała prosto i naturalnie. W dłoniach

miała bukiet. Delikatnie zgięte w łokciach ręce trzymała luźno, dłonie były na wysokości

bioder. Włosy spływały na ramiona. Colin poprawił jeszcze raz ułożenie głowy i polecił

Cassidy, by się nie - odzywała, dopóki jej na to nie pozwoli.

Zastosowała się do nakazu, ruszała jedynie oczami, obserwując, jak Colin stanął

ponownie za sztalugami i rozpoczął pracę. Wiele minut upłynęło w ciszy. Cassidy patrzyła,

jak poruszał ręką, w której trzymał kawałek węgla. Ciągle taksował jej rysy i kształty, a jego

ś

widrujący wzrok nieomal fizycznie przeszywał ciało. Czuła, że kiedy tak patrzy jej w oczy,

może zajrzeć do duszy i prawdopodobnie przeczytać tam więcej, niż ona sama wiedziała.

Ś

wiadomość tego sprawiła, że zamiast się zdenerwować, poczuła zaintrygowanie. Co widzi?

Jak to przeleje na płótno?

- W porządku - powiedział nagle. - Możesz przez chwilę rozmawiać, ale nie zmieniaj

pozycji. Opowiedz mi o tych swoich nieopublikowanych powieściach.

Kontynuował pracę w tak wielkim skupieniu, że Cassidy uznała zaproszenie do

rozmowy jako swoistą formę relaksu. Była pewna, że nawet jeśli jej słowa dotrą do Colina, to

jednym uchem wpadną, a drugim wypadną.

- Prawdę mówiąc, jest tylko jedna, no, jedna cała i pół następnej. Nad drugą obecnie

pracuję, a pierwsza jest przesyłana z wydawnictwa do wydawnictwa. Opowiada o

dojrzewającej kobiecie, o wyborach, jakie podejmuje i błędach, jakie popełnia. Czy wiesz, jak

trudno rozmawiać bez gestykulowania rękami? Nigdy nie zwracałam na to uwagi.

- To ta twoja celtycka krew. - Spojrzał na nią przez chwilę, by zaraz powrócić do

pracy. - Czy będę mógł przeczytać twoją powieść?

Zaskoczona Cassidy dopiero po chwili pozbierała myśli.

- Tak, oczywiście. Jeśli tylko zechcesz...

- Świetnie. Przynieś ją jutro ze sobą Teraz bądź cicho. Muszę popracować nad twarzą.

Trwało jakiś czas, nim Colin odłożył węgiel i potrząsnął głową.

background image

- Nie jest dobrze. - Spojrzał spode łba na Cassidy, upewniając się, że się nie rusza i nie

próbuje czegoś powiedzieć. - Nie zapewniasz mi odpowiedniego nastroju. Rozumiesz, o co

mi chodzi? - spytał niecierpliwie.

Nie odpowiedziała, pytanie było bowiem retoryczne.

- Nie chcę złudzenia. Pragnę namiętności. Namiętności i pasji, które są w tobie, Cass.

Jest ich nawet więcej, niż potrzebuję do tego obrazu.

Spojrzał na nią w taki sposób, że zakręciło jej się w głowie. Serce zabiło mocniej.

- Potrzebuję obietnicy. Kobiety, która kusi kochanka. Potrzebuję nadziei i świeżości

tryskającej z niewinności. Nietkniętej niewinności, ale nie znaczy, że niemożliwej do

zdobycia. Tego właśnie od ciebie oczekuję. W twoich oczach ma być płomień, twoje usta

mają wyglądać, jakby dopiero co były całowane i jakby oczekiwały kolejnych pocałunków.

Jak te.

Przycisnął gwałtownie swoje usta do jej warg. Objął dłońmi jej twarz i pogładził

policzki. Jego usta były ciepłe i miękkie. Całował szybko i zdecydowanie. Gdzieś głęboko z

jej środka przyszła odpowiedź na jego zarzuty. Tak wyczekiwana namiętność: najpierw tląca

się, wreszcie buchająca ogniem. Poczuła moc, która uwolniła się, gdy tylko Colin odsunął

usta.

Chociaż nie była tego świadoma, jej ciało wyrażało właśnie to, czego oczekiwał:

wyczekiwanie, kuszenie, niewinność. Spojrzał na jej usta, po czym wrócił do sztalugi.

Cassidy próbowała uspokoić szalejący umysł. Rozsądek podpowiadał jej, że ten

pocałunek nic nie znaczył, ale serce myślało inaczej. W ciągu kilku kolejnych sekund jej

ciałem wstrząsały sprzeczne doznania.

Była dorosła. Pocałunki były bardziej powszechne niż uściski dłoni. To tylko

zdradliwa wyobraźnia próbowała zmienić to w coś innego. Tylko wyobraźnia, powtarzała

sobie w myślach. Colin wziął ją z zupełnego zaskoczenia. Nie miał prawa tego zrobić,

szczególnie w tak władczy i intymny sposób. Wstrząsnęło nią to tym bardziej, że jeszcze

ż

adnemu mężczyźnie nie przyzwoliła na coś takiego. Próbowała całe zdarzenie poukładać

sobie w głowie, gdy nagle Colin odłożył węgiel i zakomunikował, że pora na przerwę. Wytarł

ręce i spojrzał na nią w taki sposób, jakby zobaczył ją pierwszy raz.

Kiedy zmieniła pozycję, ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, jak Zesztywniałe ma

mięśnie.

- Jak długo tak stałam? - Przeciągnęła się, poruszyła ramionami. - Chyba ponad

dwadzieścia minut.

- Być może. - Colin spojrzał na płótno. - Idzie nam całkiem nieźle. Chcesz kawy?

background image

- Dwadzieścia minut to całkiem sporo. Od jutra będę przynosić stoper. A kawę

poproszę.

- Przyniosę.

- Mogę spojrzeć? - Wskazała na obraz.

- Nie.

Cass westchnęła niezadowolona.

- A co z pozostałymi? - Potoczyła wzrokiem po płótnach, które znajdowały się w

pokoju. - Czy one też objęte są tajemnicą?

- Możesz obejrzeć wszystkie poza tym, nad którym pracuję. - Wyszedł.

Odłożyła bukiet i ruszyła w stronę płócien porozstawianych bez wyraźnego porządku.

Niektóre były małe, inne tak duże, że z trudem je odwracała. Z każdą chwilą czuła większy

podziw dla talentu Colina. Zrozumiała, dlaczego nazywano go mistrzem koloru i światła Na

obrazach widać było tę delikatność, którą zauważyła w jego dłoniach; szczerość emanowała z

portretów, witalność z wiejskich pejzaży i miejskich scen; gra światła i cienia ożywiała każdą

pracę. Zastanawiała się, czy malował to, co widział, czy to, co podpowiadało mu serce. Potem

zrozumiała, że była to mieszanina obu tych sfer. Colin widział świat inaczej niż przeciętny

człowiek i potrafił oddać to w swych dziełach. Jego obrazy poruszyły ją prawie tak mocno jak

sam artysta.

Ostrożnie odwróciła kolejne płótno. Obraz był piękny. Przedstawiał kobietę leżącą

niedbale w negliżu na kanapie. Teraz ta sama kanapa stała pusta w końcu studia. Na twarzy

kobiety malowały się leniwy uśmiech i pewność siebie. Po skórze białej jak mleko i ciemnych

oczach Cassidy rozpoznała modelkę, o której mówiła Gail dziś rano.

- Piękna, prawda? - zapytał nagle Colin, stając za jej plecami.

- Tak. - Odwróciła się i wzięła kubek z jego rąk. - Nigdy nie widziałam piękniejszej

kobiety.

- Jest niemal perfekcyjna i ma wspaniałe ciało.

- Aha. - Cassidy próbowała ukryć rozdrażnienie.

- Jest bardzo zmysłowa i widać, że dobrze się z tym czuje - dodał.

- Tak - powiedziała łagodnie, sącząc kawę. - Uchwyciłeś to bardzo precyzyjnie.

Ton głosu zdradził jej emocje. Colin uśmiechnął się.

- Och, Cass, jesteś dla mnie jak otwarta księga i z pewnością jesteś najbardziej

zachwycającą istotą, jaką spotkałem w ostatnich latach. - W jego głosie słychać było irlandzki

akcent, który skusił, jak sądziła Cassidy, wiele pięknych kobiet.

background image

- Nie mogę za tobą nadążyć, Sullivan. - Przyglądała mu się, kryjąc się za kubkiem z

kawą. Słońce przeświecało przez jej włosy i kładło cienie na jedwabnej sukience. - Dlaczego

osiadłeś w San Francisco?

Spojrzał na nią. Zastanawiała się, czy widzi w niej już osobę, czy nadal patrzy na nią

jak na przedmiot.

- To miasto jest jak świat w pigułce. Lubię jego kontrasty i mroczną historię.

- I to, że potrafi wykorzystać tę mroczną historię, zamiast za nią przepraszać... Ale nie

tęsknisz za Irlandią?

- Wracam tam od czasu do czasu. - Podniósł kubek i wypił łapczywie kilka łyków. -

Irlandia dodaje mi nowych sił. Czuję się tam, jakbym wracał do korzeni. Tu znajduję pasję, a

tam spokój. Moja dusza potrzebuje i jednego, i drugiego. - Spojrzał na nią ponownie. Barwa

fioletu w jej oczach pociemniała. Na jej twarzy wymalowane były wszystkie myśli. I

wszystkie dotyczyły jego. - Kończ kawę. Chcę dopracować wstępny szkic jeszcze dzisiaj.

Jutro zacznę malować farbami.

Poranek minął niemal w całkowitej ciszy. Cassidy wykorzystała ten czas na

przyglądanie się Colinowi. Wyczytała z jego diabelskiego wyglądu i ognia w spojrzeniu nie-

bieskich oczu, że nadal tliła się w nim irlandzka dusza, teraz jeszcze bardziej dla niej

fascynująca.

Przypomniała sobie tę krótką chwilę namiętności, kiedy to jego usta połączyły się z jej

wargami. Przez moment zastanawiała się, jakie to byłoby uczucie, gdyby trzymał ją w

ramionach, gdyby naprawdę coś ich łączyło. Mimo iż jej doświadczenia w kontaktach z

mężczyznami były niewielkie, instynkt podpowiadał jej, że Colin Sullivan jest niebez-

piecznym mężczyzną. Była nim stanowczo za bardzo zainteresowana. Jego dominacja była

dla niej wyzwaniem, jego fizyczność ją pociągała, a kapryśność - intrygowała.

Cassidy przypomniała sobie ciętą uwagę, jaką Gail Kingsley wygłosiła na temat jej

poprzedniczki. Przed oczami zobaczyła obraz czerwonowłosej piękności i czarującej modelki.

Wiedziała jednak, że nie jest podobna do żadnej z nich. Nie przyciągała uwagi swoim

wyglądem, nie była też szczególnie seksowna. A Colina - jako mężczyznę, i do tego jeszcze

artystę - otaczają kobiety szczególne.

Zganiła się za ten tok myślenia. Nie byłoby dobrze, gdyby zaangażowała się w

kontakty z mężczyzną takim jak Colin Sullivan.

Nie zabrnij zbyt daleko, przestrzegała się w duchu. Nie otwieraj przed nim żadnych

drzwi. Nie daj się zranić.

To ostrzeżenie zaskoczyło ją.

background image

Zrelaksuj się, nakazała sobie.

Spojrzała na Colina i zauważyła, że wpatruje się w płótno. Skoncentrowany był na

tym, co tylko on mógł zobaczyć.

- Przebierz się - nakazał, nie podnosząc wzroku. Myśli Cassidy rozpłynęły się na

dźwięk jego głosu. Niegrzeczny, to najdelikatniejsze słowo, jakim można go opisać,

pomyślała. Trzymając nerwy na wodzy, poszła do garderoby.

- Moje obawy są bezpodstawne - mruknęła do siebie, gdy już zamknęła drzwi. W

istocie, Sullivan nikogo nie dopuszczał do siebie na tyle blisko, by mógł go zranić. Cassidy

była więc bezpieczna.

Kilka chwil później wyszła z garderoby w swoim ubraniu. Pogrążony w myślach

Colin stał, patrząc w okno, z rękami wsuniętymi w kieszenie.

- Powiesiłam suknię w tamtym pokoju - powiedziała chłodno. - Wychodzę, bo widzę,

ż

e już skończyłeś pracę. - Podniosła torebkę z krzesła. Przewiesiła ją przez ramię i odwróciła

się w kierunku drzwi, a wtedy Colin chwycił ją za rękę.

- Znowu marszczysz brwi, Cass. - Uniósł palec, aby dotknąć jej czoła. - Jeśli

przestaniesz, kupię ci lunch, zanim wyjdziesz.

- Nie mów do mnie takim protekcjonalnym tonem, Sullivan. - Nachmurzyła się

jeszcze bardziej. - Nie jestem pierwszą naiwną, żeby mnie głaskać, niańczyć i zabawiać

uśmiechami.

Uniósł brew.

- W porządku. Nie ma sensu rozstawać się w złości.

- Nie jestem zła. - Próbowała wyzwolić się z jego uścisku. - To najnormalniejsza

reakcja na twoją bezczelność. Puść moją rękę.

- Jeszcze z tobą nie skończyłem, Cass. Powinnaś kontrolować swoje nerwy, kochanie.

Wyglądasz z tym czarująco, a ja nie potrafię się oprzeć temu, czym jestem zauroczony.

- Wiem, co cię we mnie pociąga. Chodzi ci tylko o obraz, o nic więcej, więc daruj

sobie te różne ozdobniki.

- Znów spróbowała uwolnić rękę z jego uścisku. Krótkim ruchem nadgarstka

przycisnął ją do swej piersi. - Co ty wyprawiasz?! - krzyknęła oburzona.

- Prowokujesz mnie, bym ci udowodnił, że się mylisz.

- W jego oczach pojawiło się rozbawienie i coś jeszcze, co sprawiło, że jej serce zabiło

mocniej.

- Do niczego cię nie prowokuję - odwarknęła, potrząsając głową z furią Jej włosy

kołysały się i unosiły, po czym znowu ułożyły się w naturalny sposób.

background image

- Ależ tak. - Wolną rękę zanurzył w jej włosach i dotknął karku. - Rzuciłaś mi

rękawicę tamtej nocy, kiedy znalazłem cię we mgle. Myślę, że najwyższy czas, bym ją

podniósł.

- Jesteś śmieszny. - Czuła, że nerwy wymykają jej się spod kontroli. Kiedy chciała

ponownie coś powiedzieć, Colin przywarł ustami do jej warg. Efekt był piorunujący.

Chociaż wydała z siebie cichy jęk protestu, to zamiast odepchnąć Colina, jej palce

przywarły do jego koszuli. Wiedząc, że nie napotka oporu, obrócił ją tak, żeby przylgnęła do

niego całym ciałem. Cassidy zareagowała, jakby całe życie czekała na taką okazję. Zdawało

się, że zna doskonale każdy centymetr ciała Colina. Przywarła mocno swoimi miękkimi

wypukłościami do jego silnych, napiętych mięśni. Przesunęła dłońmi po jego karku,

zatapiając je we włosach. Jej usta rozwarły się delikatnie, przyzwalając mu na śmielsze

działania. Przycisnął ją mocno do siebie, a jego wargi natarły ze zdwojoną siłą. Stali tak

złączeni w jedno ciało i tylko ich przyspieszone oddechy zakłócały ciszę.

To, co czuła Cassidy, wprawiało ją w zdumienie. Kolana jej drżały, potrząsnęła głową,

ż

eby odsunąć od siebie to, co Colin właśnie w niej obudził. Coś tajemniczego i niezwykle

silnego szykowało się, żeby w niej wybuchnąć. Ta moc przerażała ją i jednocześnie

pociągała. Wciąż jednak strach był silniejszy od ciekawości. Instynkt podpowiadał, że to

jeszcze nie ten czas.

- Nie, Colin, nie mogę. - Oparła dłonie na jego klatce piersiowej i spojrzała w jego

ciemniejące oczy.

- Ale ja mogę. - Natarł na nią zachłannymi wargami.

Umysł Cassidy zawirował. Jej ciało i myśli nie potrafiły sprostać wyzwaniu, przed

jakim postawiła je ta sytuacja Ale razem z namiętnością rósł w niej strach. Kiedy Colin

uwolnił jej usta z namiętnego pocałunku, odetchnęła kilka razy głęboko i powiedziała cicho:

- Puść mnie, proszę. Boję się.

Wiedziała, że mógł dać jej rozkosz. Jego oczy błyszczały, a ona nadal mu się opierała

Palce na jej szyi napięły się, po czym rozluźniły i Colin puścił ją. Cassidy wykorzystała ten

moment, odsunęła się od niego i poprawiła włosy.

Colin z uwagą obserwował ją, po czym skrzyżował ręce na piersiach.

- Zastanawiam się, czy więcej trudności sprawia ci walka ze mną, czy z samą sobą.

- Też się nad tym zastanawiam - wypaliła rozbrajająco spontanicznie.

Przekrzywił głowę, zaskoczony jej odpowiedzią.

- Jesteś wyjątkowo szczera, Cassidy. Uważaj, bo mogę to wykorzystać.

background image

- Jestem pewna, że tego nie zrobisz. - Wyprostowała ramiona. - Nie twierdzę, że

musimy na zawsze unikać tego, co między nami zaszło, ale skoro mamy to już poza sobą,

powinniśmy się postarać, żeby na razie się nie powtórzyło.

- A niech to... - Colin potrząsnął głową i ryknął homerycznym śmiechem.

- Powiedziałam coś zabawnego?

- Cass, jesteś jedyna w swoim rodzaju. - Zanim zdążyła odpowiedzieć, przysunął się

do niej, przytrzymał jej ramiona i uścisnął je po przyjacielsku. - Brytyjska praktyczność bę-

dzie w tobie zawsze walczyć z celtycką namiętnością.

- Straszny z ciebie romantyk - zakpiła.

- Drzwi zostały otwarte, Cassidy. - Jego słowa przypomniały jej o wcześniejszych

postanowieniach. - Pewnie wolałabyś, żebyśmy trzymali je zamknięte. - Potrząsnął nią

gwałtownie. - Tak, stało się. Drzwi już się nie zanikną. To się jeszcze powtórzy. - Puścił ją,

cofnął się, ale nadal na siebie patrzyli. - Idź teraz, dopóki pamiętam, że się mnie boisz.

Silna pokusa, by się do niego przytulić, przestraszyła ją. Aby się jej oprzeć, odwróciła

się szybko w stronę drzwi.

- Jutro o dziewiątej - powiedział, kiedy naciskała klamkę.

Stał na środku pokoju, z kciukami zatkniętymi za przednie kieszenie spodni. Słońce

przeświecało przez okno w dachu, podkreślając ciemną karnację Colina. Cassidy przeszło

przez myśl, że gdyby była rozsądna, powinna wyjść i więcej tu nie wracać.

- Nie stchórzysz, Cass, prawda? - zadrwił, jakby czytając w jej myślach.

Potrząsnęła głową i zacisnęła zęby.

- O dziewiątej - oświadczyła chłodno i zamknęła za sobą drzwi.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Z każdym dniem Cassidy czuła się lepiej w roli modelki, mimo iż jej zdaniem ciężko

byłoby komukolwiek zrelaksować się w obecności Colina. Był nieprzewidywalny, a jego

nastrój zmieniał się jak w kalejdoskopie. Szybko się złościł, ale równie szybko wracał mu

dobry humor. Z każdą chwilą, kiedy poznawała go lepiej, stawał się dla niej bardziej

fascynujący.

To tylko z pisarskiego obowiązku, usprawiedliwiała się sama przed sobą za tak

wnikliwą obserwację Colina. I było w tym sporo prawdy, takiej bowiem postaci potrzebowała

do swojej nowej powieści - różnorodnej, nieobliczalnej, śmiałej. Co chwila powtarzała sobie,

ż

e nic ich nie łączy, oczywiście poza wymianą przysług, jak to między artystami.

Przez następne dni Colin zachowywał się nadzwyczaj poprawnie. Jeśli nawet czasami

dotknął Cassidy, to tylko wtedy, gdy ustawiał ją do pozowania. Burzliwy pocałunek pozostał

ż

ywym wspomnieniem... ale tylko wspomnieniem.

Siedząc nad maszyną do pisania, Cassidy uznała, że jest prawdziwą szczęściarą.

Zdobyła pracę, która podratowała jej sytuację, a Colin Sullivan był całkowicie pochłonięty

tworzeniem. Była szczera ze sobą na tyle, by przyznać, iż Colin naprawdę ją pociąga. Ale

cóż, tak bardzo był pochłonięty malowaniem, że fakt, iż Cassidy jest żywą istotą, z trudem do

niego docierał. Chyba że poruszyła się podczas pozowania. Ale to lepiej, że ignorował ją jako

kobietę, uznała.

Owszem, pociągał ją, i było to całkiem naturalne, lecz nie zamierzała zachować się

równie głupio jak jej poprzedniczka. O nie! Uważała, że jest zbyt rozsądna, by zakochać się w

Colinie. Powtarzała to sobie w myślach wielokrotnie, umacniając się w swoim postanowieniu.

Colin Sullivan ma swoją sztukę i swoją Gail. Ona - Cassidy St. John - ma swoją pracę.

Spojrzała na pustą kartkę i westchnęła. Obiecała sobie, że skończy rozdział, nie zaprzątając

sobie głowy ani jedną myślą o Colinie. Okazało się to jednak bardzo trudne, wręcz

niewykonalne.

Po pewnym czasie, kiedy rozdział był niemal skończony, ktoś zapukał do drzwi.

- Kto tam?

- Cześć, Cass. - W progu pojawił się rudobrody Jeff Mullans. - Masz chwilę?

Jeff był sąsiadem, do którego miała słabość, więc otworzyła szerzej drzwi, zapraszając

go do wejścia.

Jeff wpakował się do środka razem z gitarą i sześciopakiem piwa.

background image

- Mogę trochę tego towaru schować w twojej lodówce? Moja tradycyjnie jest zepsuta,

a skwar jak na pustyni.

- Wiesz, gdzie jest kuchnia.

- O rany. Czym ty się żywisz? - wykrzyknął Jeff, ujrzawszy w lodówce tylko karton

soku, dwie marchewki i kawałek papryki. - Chodźmy do knajpy na rogu, to pokażę ci

prawdziwe żarcie. Mają świetne tacos i nieświeże pączki.

- Brzmi wspaniale, ale naprawdę muszę wreszcie skończyć ten rozdział.

- Nie wiesz, co tracisz, Cass. - Jeff podrapał się po brodzie. - Masz jakieś wieści z

Nowego Jorku?

- Na razie cisza. Jeszcze za wcześnie na jakiś sygnał, ale cierpliwość nie jest moją

mocną stroną.

- Wierzę, że ci się uda. Jeśli powieść jest równie dobra jak ostatnie opowiadanie z

magazynu, to jesteś na dobrej drodze.

Uśmiechnęła się, mile połechtana komplementem.

- A ty nie chciałbyś powalczyć o stanowisko redaktora w nowojorskim

wydawnictwie?

- Nie potrzebujesz mojej pomocy, dziecinko. Poza tym inaczej zaplanowałem sobie

ż

ycie. Zostanę znanym tekściarzem i wykonawcą.

- Jasne. - Cassidy odchyliła się na krześle i patrząc na Jeffa, doszła do wniosku, że

byłby dobrym modelem dla Colina. - Masz jakieś koncerty w przyszłym tygodniu?

- Dwa. A jak sesje z Sullivanem? Widziałem kilka jego prac, są niesamowite. Jak się

czujesz jako modelka jednego ze współczesnych mistrzów?

- To dziwne uczucie, Jeff Prawdę mówiąc, nigdy nie jestem pewna, czy on widzi mnie

podczas malowania i czy to ja jestem na płótnie. Być może wykorzystuje tylko jakieś moje

cechy do stworzenia tego obrazu. Tak samo robię ja, gdy konstruuję moich bohaterów.

- Jaki on jest? - Jeff zauważył, jak bardzo zmieniają się oczy Cassidy, gdy zaczyna

mówić o Colinie Sullivanie. Blask padający ze stojącej na biurku lampki tworzył wokół jej

głowy świetlistą poświatę.

- Jest fascynujący - szepnęła jakby do siebie. - Wygląda jak pirat, trochę

niebezpiecznie, trochę fantazyjnie. Ma najbardziej niesamowite oczy, jakie kiedykolwiek wi-

działam. A jego dłonie są przepiękne. Nie znam słowa, które mogłoby je opisać. Po prostu

są... nieskończenie piękne. - Jej głos stawał się coraz bardziej miękki i delikatny, a w oczach

pojawiło się rozmarzenie. - Emanuje niezwykłą zmysłowością, szczególnie kiedy maluje. Do

pracy napędza go jakaś wewnętrzna siła. Zamyka się wówczas w sobie i tworzy. Raz kazał mi

background image

coś opowiedzieć, więc mówiłam to, co akurat przyszło mi do głowy. Nie wiem, czy w ogóle

mnie słuchał. Tak naprawdę to jest bardzo trudnym człowiekiem. Ma okropny charakter, a

kiedy się złości, co zdarza mu się często, w jego głosie słychać irlandzki akcent. -

Uśmiechnęła się. - Warto go podrażnić, żeby to usłyszeć. Jest bezczelny i nieskończenie pew-

ny siebie, arogancki wprost nie do wytrzymania, a jednocześnie czarujący. Z każdą chwilą

odkrywam w nim coś nowego. Wątpię, czy kiedykolwiek zdołałabym poznać go do końca,

nawet gdybym miała na to wiele lat.

Nastała cisza, przerywana jedynie brzdąkaniem gitary Jeffa.

- Widzę, że się w nim zabujałaś.

Wzdrygnęła się. Jej ciemnoniebieskie oczy wyrażały zdziwienie. Wyprostowała się na

krześle.

- Słucham? Nie! Z pewnością nie. Ja po prostu... Po prostu... - Po prostu co, Cassidy?

Jak miała na to odpowiedzieć? - Po prostu interesuje mnie, bo jest niezwykły. To wszystko.

- W porządku, mała. Ty wiesz najlepiej. - Jeff wstał powoli, trzymając gitarę w ręku. -

Tylko bądź ostrożna.

- Uśmiechnął się. - Sullivan to świetny artysta, ale plotki głoszą, że jest ostrym

facetem. Wiesz, o czym mówię, Cass. Jesteś śliczną dziewczyną, ale tak pokierowałaś swoim

ż

yciem, że masz niewiele doświadczeń z mężczyznami. Wrażliwa samotnica... Trzymasz

dystans, ale jeśli go stracisz, łatwo cię skrzywdzić.

- Naprawdę sądzisz, że jestem tak mało doświadczona? Nie zapominaj, że

studiowałam cztery lata w Berkeley - odparowała.

- Tylko ktoś kompletnie naiwny może w tak doskonały sposób unikać moich zalotów,

nie tracąc przy tym mojej sympatii. - Jeff zbliżył się do niej, zapraszając do pocałunku w

sposób równie miły i delikatny, jak jego muzyka. Serce Cassidy biło spokojnie i

równomiernie. - Unikasz mnie, co? - Uniósł głowę. - Pomyśl, ile moglibyśmy zaoszczędzić na

opłatach za czynsz, gdybyśmy zamieszkali razem.

Pociągnęła go za brodę.

- Zależy ci tylko na mojej lodówce.

- Co ty możesz wiedzieć? Idę do domu. Napiszę coś smutnego.

- No proszę, co chwila kogoś inspiruję.

- Nie przeceniaj się. - Zamknął za sobą drzwi. Uśmiech powoli zniknął z jej ust, kiedy

przypomniała sobie słowa Jeffa: „Widzę, że się w nim zabujałaś". Co za bzdura! W żadnym

razie nie zakochała się w Colinie. Czy kobieta nie może bezinteresownie zainteresować się ja-

kimś mężczyzną? Czy zawsze będzie posądzana o to, że chodzi o coś więcej? Odruchowo

background image

dotknęła dolnej wargi i wróciła pamięcią do pocałunku Jeffa Spokojny, zwyczajny. Co

sprawia, że pocałunek jednego mężczyzny staje się niezapomnianym doznaniem, a innego -

co najwyżej jest przyjemny? Pomyślała, że rozsądna kobieta nie pchałaby się w związek z

nawiedzonym, zapatrzonym w siebie artystą, który, choć czasami bywa uroczy, tak naprawdę

potrafi jedynie zadawać ból.

Wróciła do maszyny do pisania i zabrała się do pracy. Ledwie zdołała zebrać myśli i

skoncentrować się na pisaniu, ktoś ponownie zapukał do drzwi.

- Chyba nie skończyłeś już pisać swojej smutnej piosenki? - rzuciła przez drzwi, nadal

waląc w klawiaturę. - A piwo z całą pewnością jeszcze się nie schłodziło.

- Nie mogę podważyć żadnego z tych stwierdzeń. Odwróciła się gwałtownie i

spojrzała na Colina. Stał w otwartych drzwiach, niedbale opierając się o futrynę i obserwując

gospodynię. Był lekko rozbawiony, ale przede wszystkim zafascynowany. Cassidy miała na

sobie obcisłe szorty i koszulkę, która skurczyła się w praniu. Intensywne spojrzenie Colina

wyraźnie ją zawstydziło. Zaczerwieniła się.

- Co ty tu robisz?

- Podziwiam ten widok. - Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. - Nie wiesz, że

bezpieczniej byłoby przekręcać klucz w zamku?

- Zawsze gdzieś gubię klucze, więc... - Przerwała, zdając sobie sprawę, jak śmiesznie

to brzmi. Kiedy nauczy się dwa razy pomyśleć, zanim coś powie? - Zresztą nie ma tu nic, co

warto by ukraść.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz. Powieś sobie klucz na szyi, Cass, jeśli ci to

pomoże, ale drzwi zawsze trzymaj zamknięte.

Myślała już nad celną ripostą, ale zanim zdążyła ją wypowiedzieć, Colin mówił dalej:

- Za kogo mnie wzięłaś, kiedy pukałem do drzwi?

- Za mojego sąsiada, który pisze teksty piosenek i ma zepsutą lodówkę. Skąd

wiedziałeś, gdzie mieszkam?

- Twój adres był na maszynopisie. - Wskazał na kopertę, którą trzymał w ręku, po

czym odłożył ją na biurko.

Cassidy z pewnym zaskoczeniem spojrzała na znajomy plik papierów. Sądziła, że

Colin zapomniał o maszynopisie chwilę po tym, jak mu go dała. Nagle zrozumiała, dlaczego

nie zapytała Colina, czy już go przeczytał i co o nim sądził. Trudniej byłoby jej znieść jego

krytykę niż uwagi jakiegoś bezosobowego wydawcy. Zdenerwowana spojrzała na Colina.

Oczekiwana krytyka nie nadeszła.

background image

Spacerował po pokoju, dotykając zwiędłych kwiatów, wyglądając przez okno i

przyglądając się zdjęciu w srebrnej ramce.

- Napijesz się czegoś? - zapytała, bo tak powinna zachować się gospodyni i zaraz

przypomniała sobie uwagi Jeffa o zawartości jej lodówki. - Na przykład kawy? - dodała

szybko, bo tyle akurat mogła zaoferować. Pod warunkiem, że Colin ma ochotę na czarną.

Odwrócił się od okna i zaczął ponownie spacerować.

- Masz niezłe wyczucie kolorów, Cass - powiedział.

- I niezwykłą zdolność tworzenia domowej atmosfery. Dokonałaś tego nawet w takim

mieszkaniu jak to, tej bezdusznej klatce zaprojektowanej i zbudowanej pod wynajem, dla

zysku. A jednak nadałaś mu swoisty charakter i nasyciłaś prywatnością. - Uniósł małe

lusterko w ramce z muszelek. - To z Nabrzeża Rybaków? - Spojrzał na nią.

- To musi być dla ciebie szczególne miejsce.

- Rzeczywiście. Kocham to miasto w całości i bezwarunkowo, ale Nabrzeże Rybaków

to dla mnie coś zupełnie wyjątkowego. - Uśmiechnęła się. - Nie jest tam zbyt tłoczno,

natomiast pełno łódek przycumowanych jedna obok drugiej. Lubię wyobrażać sobie, skąd

wracają lub dokąd płyną.

Gdy tylko to powiedziała, poczuła się strasznie głupio. A tak bardzo starała się

udowodnić Colinowi, że nie jest romantyczką! Uśmiechnął się do niej, a jej zakłopotanie

przemieniło się w coś bardziej niebezpiecznego.

- Przygotuję kawę - powiedziała szybko.

- Nie rób sobie kłopotu. - Położył rękę na jej ramieniu i spojrzał na biurko. Było

zarzucone papierami i notatkami. - Przeszkadzam ci w pracy, a to nie jest w porządku.

- Wygląda na to, że dziś wieczorem i tak już nie popracuję. - Uśmiechnęła się,

próbując zapomnieć o dyskomforcie, który czuła. - Ale nic nie szkodzi, bo prawie

skończyłam. W przeciwnym razie zachowałabym się tak samo niegrzecznie jak ty, kiedy ktoś

ci przeszkadza.

Poczuła zadowolenie, gdy ujrzała zaskoczenie w jego oczach.

- Naprawdę zachowuję się niegrzecznie? To znaczy jak? Wyjaśnisz mi?

- To wprost nie do opisania. Usiądź, Colin. Te podłogi są cienkie. Wydepczesz w nich

dziurę. - Wskazała na krzesło, ale on przysiadł na brzegu biurka.

- Skończyłem dziś czytać twoją książkę.

- Domyśliłam się, skoro odnosisz maszynopis. - Starała się mówić spokojnie, ale gdy

Colin uparcie zwlekał ze swoją recenzją, ogarnęła ją frustracja - Proszę, nie znęcaj się nade

mną Jestem na to za słaba. Nie, poczekaj. - Gestem powstrzymała go, gdy zaczął mówić.

background image

Wstała i przeszła się po pokoju. - Jeśli ci się nie podobało, będę przygnębiona tylko przez

pewien czas. Jestem pewna, że jakoś to przeżyję. No... prawie pewna. Chcę, żebyś był ze mną

szczery. Nie potrzebuję owijania w bawełnę, tych różnych gładkich słówek tylko po to, żeby

nie sprawić mi przykrości. I, na miłość boską, nie mów, że to było interesujące. Nie ma

gorszego określenia!

- Skończyłaś? - zapytał delikatnie. Zaczerpnęła tchu i skinęła głową.

- Tak. To znaczy, tak sądzę.

- Podejdź do mnie, Cass.

Zrobiła, jak prosił, gdyż jego głos był cichy i łagodny. Ich oczy spotkały się. Ujął jej

dłonie.

- Nie wspominałem wcześniej o twojej książce, ponieważ chciałem przeczytać ją

spokojnie, kiedy nic mi nie będzie przeszkadzało. Sądziłem, że lepiej nie rozmawiać o niej,

dopóki nie skończę. - Pogładził jej dłonie. - Masz w sobie niezwykle rzadką cechę, Cass. Coś

ulotnego. Talent. I to nie jest coś, czego mogłaś nauczyć się na studiach w Berkeley. Ty się z

tym urodziłaś. Studia być może doszlifowały twój warsztat, ale masz w sobie unikalny dar.

Cassidy westchnęła. Uznała za zdumiewające, że opinia tego mężczyzny, którego

znała ledwie tydzień, miała dla niej tak duże znaczenie. Pozytywnego zdania Jeffa wysłuchała

z przyjemnością, ale to, co powiedział Colin, zaparło jej dech w piersiach.

- Nie wiem, jak zareagować. - Spojrzała na stos papierów na biurku. - Czasami mam

ochotę to wszystko rzucić, bo nie jest warte tyle bólu i wysiłku.

- Ale podjęłaś decyzję, że będziesz pisarką.

- Nie. Nigdy nie podejmowałam takiej decyzji. - Spojrzała na niego swymi

fiołkowymi oczami, ciemniejącymi w słabym świetle lampki. - To po prostu było we mnie.

Czy ty podjąłeś decyzję, że będziesz artystą, Colin?

Przyglądał jej się przez chwilę, po czym pokręcił przecząco głową.

- Nie. Są takie rzeczy, które się dzieją niezależnie od nas, czy o nie prosimy, czy też

nie. Wierzysz w przeznaczenie, Cass?

- Tak - wyszeptała.

- Byłem pewien, że wierzysz. - Pod jego uważnym spojrzeniem jej serce zabiło

jeszcze mocniej. - Czy sądzisz, że jest nam przeznaczone, abyśmy zostali kochankami, Cass?

Pokręciła przecząco głową, niezdolna do wypowiedzenia choćby słowa.

- Straszna z ciebie kłamczucha. - Uniósł jej podbródek i pocałował ją.

Jakże różnił się ten pocałunek od tego, który dał jej dziś Jeff. Był mocny i wprowadzał

w drżenie każdy centymetr jej ciała. Odchyliła się gwałtownie.

background image

- Przestań!

- Dlaczego? - zapytał miękko. - Pocałunek to po prostu spotkanie ust.

- Nie, to nie jest takie proste - zaprotestowała, choć czuła, że jego spojrzenie ją

hipnotyzuje. - Bierzesz o wiele więcej.

Musnął delikatnie wargami jej policzek.

- Tylko tyle, ile zechcesz mi dać, Cass. Tylko tyle. Nic więcej. - Jego usta zbliżyły się

kusząco ku jej wargom, aż krew w niej zawrzała. Delikatnie gładził palcami jej policzek. -

Smakujesz jak coś, o czym dawno zapomniałem - wyszeptał. - Świeżość i młodość. Pocałuj

mnie, Cass. Potrzebuję tego.

Rozdzierana pomiędzy pragnieniem a lękiem, uległa - jego prośbie, czy raczej

żą

daniu. Jej umysł wysyłał desperackie sygnały protestu, ale zignorowała je. Poczuła, że i ona

jego pragnie. Jej usta szukały jego pocałunków, podczas gdy ręce Colina poznawały jej ciało.

Lęk, który czuła, potęgował jedynie podniecenie, które ją wypełniało. Powoli traciła kontrolę

nad swoim ciałem. Przepełniały ją zwierzęce instynkty. Wstrząsnął nią dreszcz, kiedy Colin

zaczął całować jej szyję, ale odchyliła głowę, by zaoferować więcej. Poczuła delikatne

kąsanie. Ból, który jej zadawał, doprowadzał ją do szaleństwa. Jego dłonie gładziły jej ciało

pod obcisłą koszulką. Kciukami pieścił jej napięte piersi.

Nogi ugięły się pod nią, oczekując wsparcia Colina. W chwili, gdy ich usta ponownie

się spotkały, wiedziała, że niczego mu nie odmówi. Jej oddanie było pełne i bezwarunkowe.

Powoli, z rękami na jej ramionach, Colin odsunął się od niej. Zamrugała kilka razy, zanim

była w stanie otworzyć oczy. Jego ręce zacisnęły się.

- Wygląda na to, że miałaś rację - zaczął, a głos mu drżał z podniecenia. - Pocałunek

to nie jest po prostu spotkanie warg. Pragnę cię, Cass, i ty sama wiesz najlepiej, że nic na

ś

wiecie nie przeszkodzi mi doprowadzić cię tam, dokąd zamierzam. - Jego uścisk zmienił się

w pieszczotę.

- Kiedy skończę obraz, nie będziemy mieli innego wyjścia, jak oddać się naszemu

przeznaczeniu.

- Nie! - Wystraszona intensywnością uczuć, które przed chwilą ją wypełniały, Cassidy

uwolniła się z objęć Colina. Przygładziła włosy. - Nie... Nie zamierzam być kolejnym

numerkiem na długiej liście twoich kochanek. Co to, to nie! - Odsunęła się na kilka kroków i

dumnie wzruszyła ramionami.

Jego oczy zwęziły się nagle. Widziała, jak złość w nim wzbiera. Przysunął się do niej,

złapał ją za włosy, uniósł jej twarz i gwałtownie pocałował. Wszystko w niej zawrzało, ale nie

pokazała tego po sobie.

background image

- Czas pokaże, Cass. A teraz jest już późno, prawie północ i lepiej, żebym sobie

poszedł. - Uniósł jej dłoń i musnął wargami palce. - Najbardziej grzeszymy po północy. -

Uśmiechnął się i ruszył w stronę drzwi. Przesunął zatrzask tak, by samoczynnie się zamknął

po jego wyjściu.

- Znajdź klucze - rzucił rozkazująco i znikł.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Minął kolejny tydzień współpracy Cassidy z Colinem. Między nimi nie było żadnych

spięć. Następnego dnia po wizycie Colina w jej mieszkaniu Cass przyszła do studia z

mocnym postanowieniem, że nie będzie ulegać jego erotycznym zakusom. Jak mu to

powiedziała, nie zostanie jego kolejną kochanką.

Miała poważne poglądy na życie, nie zamierzała rozmieniać się na drobne. Czekała na

długotrwały, głęboki związek uczuciowy z idealnym mężczyzną, którego wizerunek sobie

stworzyła, więc żadne erotyczne przygody czy niepoważne romanse nie wchodziły w grę. Nie

wydumała sobie takiej postawy, tylko przyjęła ją na podstawie osobistych doświadczeń.

Wychowywał ją ojciec. Obserwowała jego przelotne znajomości z kobietami, z których żadna

nie stała się dla niego ważna. Widziała, jak szedł przez życie zapatrzony jedynie w swoją

pracę. Cassidy natomiast obiecała sobie, że znajdzie kogoś, z kim będzie chciała dzielić

szczęście i troski. Tak myślała już jako mała dziewczynka, a kiedy dorosła, umocniła się w

tym przekonaniu, snując rozważania o sensie życia, złudnych i prawdziwych jego celach.

Wiedziała, że to, co najważniejsze, kryje się w duchowych potrzebach, które są źródłem

prawdziwego, trwałego szczęścia. Wbrew pozorom nie była nieuleczalną romantyczką.

Twardo trzymała się swojej drogi, bez reszty poświęcając się pisarstwu, które było jej

powołaniem, i czekała, aż spełni się to, co najpiękniejsze.

Teraz też, wbrew pokusom, nie zamierzała odstąpić od swego postanowienia.

Colin rozmawiał z nią niewiele, a kiedy ustawiał ją w odpowiedniej pozie, jego dotyk

był pozbawiony uczucia. Ale wydawało się, że wewnątrz tętnią w nim emocje. Czy była to

twórcza pasja artysty, czy pożądanie? Tego Cassidy nie mogła wiedzieć.

Kolejne dni upływały prawie bez słowa Pod koniec tygodnia nerwy Cassidy były

napięte do ostateczności. Niezależnie od swoich rozterek i stanu psychicznego, nie wytrzymy-

wała wysiłku związanego z pozowaniem. Zachowanie tej samej pozycji przez długi czas było

bardzo wyczerpujące.

Wpadające przez okno słońce grzało ją trochę, mimo to czuła się skostniała Colin stał

za sztalugami. Wydawał się skupiony wyłącznie na malowaniu. Mógł tak pracować go-

dzinami bez odpoczynku. Cassidy obserwowała ruch pędzla od palety do płótna. Nie

wyobrażała sobie, jak wygląda jej wizerunek przetworzony przez artystyczną wizję. Jak

dalece Colin zdołał wczuć się w jej psychikę? Czy dotarł do prawdy, czy też Cassidy z

portretu będzie miała niewiele wspólnego z realną panną St. John?

background image

Fantazja podsuwała jej zresztą coraz to inne pytania. Czy będzie na obrazie obnażona,

jak poprzednia modelka, która leżała w negliżu na kanapie? Czy ten obraz zawiśnie w Ga-

lerii? Być może zostanie tutaj, w tym studiu, twarzą do ściany, dopóki Colin nie zdecyduje, co

z nim zrobić. Niewykluczone, że zostanie sprzedany za astronomiczną sumę i będzie wisiał na

jakimś angielskim dworze. Jaki Colin nada mu tytuł? Może „Kobieta w bieli" lub „Kobieta z

fiołkami"? Wyobrażała sobie, że obraz z jej podobizną omawiany jest na uniwersyteckich

zajęciach z historii sztuki. Albo że za sto lat ktoś zobaczy go w zakurzonej galerii i będzie się

zastanawiał, kim była uwieczniona na nim dziewczyna lub co myślała, kiedy artysta ją

malował...

Nagle Colin przypomniał jej o sobie. Najpierw zaklął pod nosem, potem cisnął paletą

o podłogę.

- Poruszyłaś się! - Podszedł do Cassidy. - Nie ruszaj się, do cholery! - Mocnym

chwytem ustawił jej ramiona w wymaganej pozycji. - Nie rozumiesz? Nie wolno ci się

wiercić!

Potulne przeprosiny zamarły na ustach Cassidy. Ogarnęło ją wzrastające

zniecierpliwienie.

- Nie mów do mnie tym tonem, Sullivan! - krzyknęła, • odpychając jego dłonie i

ciskając bukiecik fiołków na parapet. - Nie wierciłam się. A jeśli nawet, to dlatego że jestem

ż

ywą istotą, a nie manekinem. - Odrzuciła w tył głowę, skutecznie psując misterne ułożenie

włosów. - Oczywiście trudno o wyrozumiałość dla zwykłego śmiertelnika, skoro jest się samą

wzniosłością i wspaniałością, ale trzeba przyjąć do wiadomości, że nie wszyscy są tak bosko

doskonali.

- Nie interesują mnie twoje opinie - powiedział chłodnym tonem. - Jedyną rzeczą,

jakiej oczekuję od modelki, to pozowanie bez ruchu. - Ponownie zaczął ustawiać jej ramiona.

- Trzymaj nerwy na wodzy, kiedy pracuję.

- W takim razie maluj lepiej drzewa albo wazony z kwiatami! - rzuciła z furią. - Nie

ruszają się, a do tego nie wyrażają opinii o twoim zachowaniu.

Udała się w kierunku garderoby, ale Colin chwycił jej ramię i odwrócił w swoją

stronę. Był wściekły.

- Nikt ode mnie nie odchodzi.

- Czyżby? - Cassidy dumnie uniosła głowę. - No to patrz uważnie. - Odwróciła się

ponownie w kierunku drzwi, ale zanim zdołała ujść dwa kroki, Colin ponownie ją chwycił. -

Zostaw mnie! - Wprost kipiała ze złości. Dotąd kontrolowała swoje zachowanie, ale miarka

background image

się przebrała. - Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. Mam dość twojego grubiaństwa i

siedzenia bez ruchu w jednej cholernej pozycji przez cały dzień.

Uścisk na jej ramieniu osłabł.

- Świetnie. Ale przecież między nami jest coś więcej niż tylko pozowanie, malowanie

i rozmowy, prawda? - Przyciągnął ją do siebie.

Serce Cassidy podskoczyło, kiedy poczuła dotyk jego palców. Widziała, że Colin

ulegał swemu dzikiemu temperamentowi, a ona ulegała tej sile. Miał taką moc, że nie

dopuszczał najmniejszego sprzeciwu. Był mężczyzną przepełnionym pasją, która mogła

doprowadzić ich do miejsca, z którego nie będzie odwrotu. Cassidy próbowała jeszcze

odsunąć się od Colina, ale ledwie się poruszyła, a jego usta przywarły do niej. Posmakowała

jego wściekłości.

Stłumił jej jęki protestu i skrępował ręce, żeby nie mogła się wyrwać. Jej serce

łomotało coraz mocniej. Zdała sobie sprawę, że jest zdana całkowicie na jego łaskę. Jego

pocałunki były gwałtowne i zdecydowane, wręcz brutalne. Kiedy próbowała odwrócić twarz,

przytrzymał ją za włosy, aby nie mogła się ruszyć. Usta miał twarde, gorące i bezlitosne.

Oczy Cassidy zaszły mgłą. Po raz pierwszy w życiu poczuła, że może zemdleć. Protestowała

coraz słabiej, niezdolna do dalszej walki. Colin działał gwałtownie i szybko, a ona mu się

poddawała. Nie reagowała już, kiedy zaczął rozpinać jej suknię. Wręcz przeciwnie - jej ciało

pochłaniał ogień z każdym jego dotknięciem.

Pukanie do drzwi studia zabrzmiało jak huk wystrzału. Colin zignorował to zupełnie i

całował bez wytchnienia.

- Colin! - zawołała Gail Kingsley. - Jest tu ktoś, kto chce się z tobą zobaczyć.

Klnąc dziko, Colin puścił Cassidy z objęć. Jego przekleństwa nagle ucichły, kiedy

zobaczył jej szeroko otwarte, przestraszone oczy. Jej usta drżały. Na moment przylgnęła do

niego i wtedy poczuł, że jej piersi falują w szlochu.

- Colin, nie drocz się ze mną - W głosie Gail słychać było wymuszoną cierpliwość. -

Na pewno już dawno skończyłeś pracę.

- W porządku, do diabła! - wrzasnął wściekle do Gail, ale nadal patrzył na Cassidy.

Powiódł ją za ramię do garderoby. Wewnątrz obrócił ją twarzą do siebie. Spojrzała na niego

bez słowa. Próbowała uspokoić oddech. Łzy wzbierały w jej oczach. - Przebierz się -

powiedział cicho. Zawahał się, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze. Odwrócił się jednak i

wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Cassidy płakała odwrócona twarzą do ściany. Po kilku minutach usłyszała głosy

dobiegające ze studia. Gail mówiła szybko, wyraźnie zdenerwowana, natomiast głos Colina

background image

był zupełnie spokojny, nie zdradzał cienia emocji i pasji, jakim ulegał przed chwilą. Cassidy

nie zwracała uwagi na to, co mówiono, wyłapała jednak jeszcze trzeci głos. Mężczyzna

mówił z wyraźnym włoskim akcentem.

Spojrzawszy w lustro, Cassidy przeraziła się swoim wyglądem. Była tak blada, że

barwa jej policzków bliska była bieli sukienki, którą miała na sobie. W oczach miała słabość i

udrękę. Tak patrzyła kobieta, która poniosła klęskę.

- Nie, nie, nie! - powiedziała do siebie, zakrywając ręką odbicie twarzy w lustrze. -

Nic nie osiągnie w ten sposób i musi o tym wiedzieć.

Zdjęła w pośpiechu suknię i włożyła swoje ubranie. W prostej, klasycznie skrojonej

bluzce wyglądała mniej krucho i słabo. I czuła się nieporównanie lepiej. Głosy dobiegające z

sąsiedniego pokoju słychać było teraz wyraźniej. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z

tego, że nieświadomie podsłuchuje rozmowę. I jakoś się nie zawstydziła.

- Interesujący dobór kolorów, Colin. Wygląda na to, że osiągniesz niezwykły efekt -

powiedziała Gail.

A więc rozmawiają o obrazie. Pozwolił, by Gail go obejrzała, lecz Cassidy tego

zabronił. Dlaczego?

- Wydaje się niemal sentymentalny. To będzie zaskoczenie dla artystycznego światka -

kontynuowała Gail.

- O tak, sentymentalny - odezwał się Włoch. - Ale w tej grze kolorów widać pasję.

Jestem zaintrygowany, Colin. Nie mogę rozgryźć twoich intencji.

- Bo jest ich kilka - odpowiedział Colin swym suchym, ironicznym tonem.

- Skąd ja to znam? - zachichotał Włoch, po czym dodał z zaciekawieniem: - Nie

zacząłeś jeszcze twarzy.

- Nie.

Colin wyraźnie chciał już zakończyć dyskusję o powstającym dziele, ale Włoch mówił

dalej:

- Intryguje mnie... I ciebie też. To widać. Powinna być oczywiście piękna i

wystarczająco młoda, żeby pasowała do sukni i fiołków. Ale musi w niej być coś jeszcze.

Cassidy czekała na odpowiedź Colina, ale tej nie było. Jednak Włoch się nie

zniechęcał:

- Nie pokażesz mi jej, przyjacielu?

- No właśnie, Colin, gdzie jest Cassidy? - W głosie Gail brzmiało rozbawienie. Oczy

Cassidy zwęziły się. - Przecież wiesz, że będzie zachwycona, gdy przedstawimy ją Vince'owi

- zaśmiała się. - Ona wygląda na słodką istotę. Tylko nie mów, że ją spłoszyliśmy.

background image

Rozdrażniona na dobre tą protekcjonalną uwagą, Cassidy otworzyła nagle drzwi.

- Nie spłoszyliście mnie ani trochę. - Obdarzyła całą trójkę promiennym uśmiechem. -

I z pewnością będę zachwycona możliwością poznania Vince'a.

Oczy Gail rozbłysły wściekłością. Spojrzała pytająco na Colina, ale na jego twarzy nie

mogła odczytać żadnej odpowiedzi.

Mężczyzna, który stał obok Colina, był niemal o głowę niższy od niego, ale jego

szczupła budowa i godna postawa sprawiały, że wydawał się wysoki. Włosy miał tak ciemne

jak Colin, tyle że proste, oczy piwne, podkreślane przez oliwkową barwę skóry. Twarz miał

gładką i przystojną, a kiedy się uśmiechał, wyglądał czarująco.

- Ach, bella. - Przeszedł przez pokój i ujął obie dłonie Cassidy. - Bellisima.

Oczywiście, że jest doskonała. Gdzieś tyją znalazł, Colin? - Przyglądał się jej z zachwytem. -

Pojadę tam i zatrzymam się tak długo, aż znajdę podobny skarb dla siebie.

Cassidy zaśmiała się, rozbawiona tą jawną próbą flirtu.

- We mgle - odpowiedziała, ponieważ Colin nadal milczał. - Myślałam, że Colin chce

mnie okraść.

- Aniołku, on jest zdolny do czegoś o wiele gorszego. - Vince z uśmiechem zerknął na

Colina, ale nadal trzymał dłoń Cassidy. - Jest czarnym irlandzkim psem, którego obrazy

kupuję, ponieważ nie widzę nic lepszego, na co mógłbym wydawać moje pieniądze.

Colin dołączył do nich, marszcząc brwi.

- Vince, to jest Cassidy St. John. Cass, to jest Vincente Clemenza, książę Maracanti.

Cassidy otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

- Ach, teraz zaimponowałeś jej moim tytułem. - Vince wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Jestem do pani dyspozycji. - Szarmancko uniósł dłonie Cassidy do swych ust.

- To wielka przyjemność poznać panienkę, signorina. Czy zostanie panienka moją

ż

oną?

- Zawsze marzyłam, żeby wyjść za księcia. Czy powinnam dygnąć? - Uśmiechnęła się

do niego znad ich złączonych dłoni. - Nie jestem pewna, czy wiem, jak to się robi.

- Vince zwykle oczekuje, że wszyscy poniżej hrabiego klękają przed nim i całują

sygnet. - Colin niby żartował, ale wzrok miał posępny.

- Przesadzasz, przyjacielu. - Vince puścił dłonie Cassidy i poklepał Colina po

ramieniu. - Jak nigdy dotąd, zazdroszczę ci twojego daru. Obiecaj, że będę miał prawo

pierwokupu tego portretu.

Colin przyglądał się twarzy Cassidy.

- Już ktoś cię ubiegł.

background image

- Naprawdę? - Vince wzruszył z gracją ramionami.

- Cóż, będę musiał przebić jego ofertę. - Ton jego głosu wskazywał, że jest

mężczyzną, który zwykle, otrzymuje to, na czym mu zależy.

- Vince chciał zobaczyć „ Janeen" - ucięła tę pogawędkę Gail i przeszła przez pokój,

aby odszukać obraz.

- Jeśli pozwolicie zatem... - zaczęła Cassidy, ale Vince chwycił ją ponownie za rękę.

- Nie, madonna, zostań. Obejrzysz ze mną dzieło mistrza. - Nie czekając na

odpowiedź, stanowczo pociągnął Cassidy za rękę.

Gail podniosła płótno i umieściła je na sztalugach. To był portret dziewczyny leżącej

w negliżu na kanapie. Gail uśmiechnęła się złośliwie.

- Poprzedniczka Cassidy - oznajmiła, po czym cofnęła się, żeby stanąć obok Colina.

Cassidy zrozumiała oczywistą wymowę tego gestu. Skupiła się ponownie na obrazie,

starając się nie patrzeć na Colina.

- Piękne stworzonko - zamruczał Vince. - Można powiedzieć, kobieta w każdym calu.

Jest w niej jakaś niezwykle pociągająca grzeszność. - Odwrócił głowę, żeby uśmiechnąć się

do Cassidy. - Co sądzisz?

- Jest wspaniała - odparła natychmiast. - Sprawia, że czuję się niezręcznie.

Zazdroszczę jej pewności siebie w demonstrowaniu swej zmysłowości. Myślę, że mogłaby

onieśmielać większość mężczyzn. To sprawiałoby jej przyjemność.

- Jak widzę, twoja modelka jest doskonałym znawcą ludzkich charakterów -

powiedział Vince. - Tak, wezmę go. I jeszcze ten, który Gail pokazywała mi na dole. Bije z

niego nadzieja. A teraz... madonna. - Odwrócił się, aby spojrzeć ponownie na Cassidy. W

jego oczach widać było zauroczenie. - Czy zjesz ze mną kolację? W mieście mężczyzna czuje

się wyjątkowo samotnie, jeśli nie towarzyszy mu piękna kobieta.

Cassidy uśmiechnęła się, ale zanim odpowiedziała, Colin położył rękę na jej ramieniu.

- Obrazy są twoje, Vince, ale moja modelka nie.

- Ach tak - odpowiedział znacząco Vince.

Oczy Cassidy zwęziły się ze złości. Colin odwrócił się, aby zdjąć obraz ze sztalug.

- Poproś kogoś, żeby spakował ten i ten z dołu dla Vince'a - powiedział do Gail,

wręczając jej płótno. - Zaraz zejdę do was i ustalimy wszystkie warunki.

Gail wyszła bez słowa. Vince odprowadził ją zamyślonym wzrokiem, po czym

odwrócił się do Cassidy.

- Do widzenia, Cassidy St. John. - Ucałował jej dłoń i westchnął z żalem. - Wygląda

na to, że muszę sobie znaleźć we mgle własne szczęście. Oczekuję korzystnej ceny za obrazy,

background image

co nieco złagodzi gorycz mego rozczarowania, przyjacielu. - Rzucił okiem na Colina i

skierował się w stronę drzwi. - Gdybyś kiedykolwiek była we Włoszech, madonna... -

Wyszedł, uśmiechając się na pożegnanie.

W chwili, gdy drzwi się zamknęły, Cassidy odwróciła się do Colina, drżąc z

wściekłości.

- Jak śmiesz? - Po bladości jej policzków zostało tylko wspomnienie. - Jak śmiesz

sugerować takie rzeczy?

- Powiedziałem jedynie Vince'owi, że może mieć moje obrazy, ale nie moją modelkę.

- Colin przeszedł przez pokój i zakrył portret Cassidy. - Jakiekolwiek podteksty mogły być

jedynie przypadkowe.

- O nie! - Podążyła za nim napędzana furią - Tu nie było żadnego przypadku. Dobrze

wiedziałeś, co robisz. Nie zamierzam tolerować takiego zachowania, Sullivan. Mogę się

spotykać, z kimkolwiek zechcę, niezależnie od twoich sugestii i podtekstów.

Colin wsunął ręce do kieszeni. Przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu. A kiedy

się odezwał, był całkowicie spokojny.

- Jesteś bardzo młoda i nadzwyczaj naiwna. Vince jest moim starym i dobrym

przyjacielem. Jest także czarującym kobieciarzem. Nie ma skrupułów względem kobiet.

- A ty masz? - rzuciła wściekle.

Zauważyła, że Colin zesztywniał. Jego oczy zapłonęły, a mięśnie twarzy napięły się.

Po raz pierwszy dostrzegła, jak z trudem próbował pohamować swój temperament.

- To twoja sprawa, Cass - powiedział łagodnie. - Nie przychodź do czwartku. -

Odwrócił się w kierunku drzwi.

- Potrzebuję kilku dni.

Cassidy stała w pustym studiu.

Osiągnęłam to, co chciałam, pomyślała smętnie. Ale to nie jest słodkie zwycięstwo...

Była udręczona fizycznie i emocjonalnie. Wróciła do garderoby po torebkę. Nie tylko

Colin potrzebował kilku dni, żeby sobie wszystko poukładać.

- Co za szczęście, że cię jeszcze złapałam. - Gail pojawiła się w drzwiach studia w

chwili, gdy Cassidy opuszczała garderobę. - Pomyślałam, że powinnyśmy pogadać.

- Lekko się uśmiechnęła. - Tylko my dwie.

Cassidy westchnęła z jawnym znużeniem.

- Nie teraz. - Poprawiła torebkę. - Mam dosyć na dziś.

- W takim razie powiem krótko i możesz sobie iść.

- Gail mówiła na pozór grzecznie, ale Cassidy czuła ukrytą niechęć.

background image

Lepiej się nie kłócić, pomyślała Cassidy. Lepiej wysłuchać jej spokojnie, zgodzić się

ze wszystkim, co powie, i spokojnie wyjść. To najlepsze rozwiązanie.

Obdarzyła Gail najmniej zaczepnym uśmiechem, na jaki było ją stać.

- W porządku, mów. Gail zaczerpnęła powietrza.

- Wygląda na to, że nie wyraziłam się dość jasno... Na temat mnie i Colina. - Jej głos

był opanowany. Mówiła cierpliwie jak nauczyciel do ucznia.

Cassidy zignorowała rosnące rozdrażnienie i skinęła głową.

- Colin i ja jesteśmy parą od pewnego czasu. Zaspokajamy wzajemnie różne potrzeby.

Przez te lata Colin miał kilka romansów, które byłam w stanie mu wybaczyć. W wielu

przypadkach te związki były rozdmuchane przez prasę. - Wzruszyła ramionami. -

Romantyczny wizerunek tworzy jego artystyczną legendę. Zniosę wszystko, jeśli to pomoże

mu w karierze. Rozumiem go.

Gail nie była w stanie usiedzieć w jednym miejscu i zaczęła nerwowo przechadzać się

po studiu.

- Nie rozumiem, dlaczego mi o tym mówisz - zaczęła Cassidy. Ostatnią rzeczą, jaką

chciała usłyszeć, była informacja, jak doświadczonym kochankiem jest Colin Sullivan.

- Nie rozumiesz? Więc ci to wyjaśnię. - Gail zatrzymała się i spojrzała na Cassidy

zimnymi jak lód oczami. - Będę cię tolerować do czasu, aż Colin skończy pracę nad twoim

portretem. Nie zamierzam przeszkadzać mu w pracy. Ale jeśli wejdziesz mi w drogę... -

Zacisnęła palce na pasku od torebki Cassidy. - Potrafię pozbywać się tych, którzy włażą mi w

paradę.

- Jestem pewna, że potrafisz. - Jeśli Gail myślała, że wystraszy Cassidy, to srodze się

zawiodła. - Tak się jednak składa, że niełatwo się mnie pozbyć. - Odgięła palce Gail ze swojej

torebki. - Wyjaśnię ci coś jeszcze. Twój związek z Colinem jest twoją prywatną sprawą i nie

zamierzam się w to wtrącać. - Zauważyła uśmiech satysfakcji w kącikach ust Gail, więc

dodała: - I nie dlatego, że mi grozisz. Nie zastraszysz mnie, Gail. Tak naprawdę to mi ciebie

ż

al.

Gail fuknęła z oburzeniem, ale Cassidy kontynuowała:

- Twój brak pewności siebie, gdy mowa jest o Colinie, wygląda żałośnie. Nie stanowię

dla ciebie zagrożenia. Nawet ślepy by zauważył, że Colin myśli tylko o tym, co tworzy na

swoich płótnach. - Wskazała na zakryty portret. - Interesuję go tylko jako modelka, taki

swoisty przedmiot, a niejako osoba. - Poczuła ucisk zawodu, gdy dotarł do niej sens słów. - A

on interesuje mnie wyłącznie jako pracodawca. Nie zamierzam się wtrącać w wasz związek,

ponieważ nie jestem zakochana w Colinie, co więcej, w ogóle mi to nie grozi.

background image

Odwróciła się i wybiegła przez tylne drzwi studia. Dopiero kiedy nieco ochłonęła,

zdała sobie sprawę, że skłamała.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Przez kolejne dwa dni Cassidy całkowicie pogrążyła się w pracy. Musiała odpocząć

od Colina, uspokoić emocje. Jednak zwyczajna przerwa w kontaktach to było zbyt mało.

Cassidy wiedziała, że powinna przestać myśleć o Colinie i o ich wzajemnych stosunkach. W

tych rozważaniach starała się ignorować incydent z Gail. Mówiła sobie, że mało ją obchodzą

osobiste sprawy tej kobiety i nie zamierzała brać ich pod uwagę, myśląc o własnym życiu.

Przecież nikt nie ma prawa wpływać na jej uczucia, a tym bardziej stawać im na

przeszkodzie.

Pisała z pasją, bez opamiętania. Wszystkie obserwacje, fascynacje i lęki stanowiły

nowe tworzywo literackie. Pracowała do późna, zapominając o jedzeniu, a potem padała na

łóżko i wyczerpana ciężką pracą, twardo zasypiała. Była tak pochłonięta swoim zadaniem, że

kiedy drugiego dnia poczuła dłoń na ramieniu, wrzasnęła przerażona.

- O rany! Przepraszam. - Jeff starał się zachować powagę. - Pukałem, dzwoniłem, ale

zupełnie odpłynęłaś.

- Już w porządku - wykrztusiła, trzymając ręce na piersi, jakby starała się utrzymać

serce w miejscu. - Takie emocje dobrze robią na krążenie, krew płynie jak szalona. Coś z

twoją lodówką? Jeff skrzywił się.

- Czy naprawdę sądzisz, że tylko po to tu przychodzę? Jestem wrażliwym facetem,

zapytaj mojej mamy.

Uśmiechnęła się.

- Na pewno zapytam. Więc co cię przyniosło?

- Mam dziś koncert w kafejce na naszej ulicy. Chodź ze mną.

- Och Jeff, chciałabym, ale...

Szukając wymówki, ogarnęła dłonią papiery na biurku, ale Jeff gwałtownie jej

przerwał:

- Słuchaj, od dwóch dni ślęczysz przykuta do tego biurka. Kiedy zamierzasz trochę się

przewietrzyć?

Wzruszyła ramionami i postukała palcem w słownik.

- Jutro znowu mam być w studiu i muszę...

- I to kolejny powód, by zrobić sobie wolne dziś wieczorem. Wyluzuj trochę,

dziewczyno, bo się zamęczysz. - Przyjrzał się jej uważnie i zmienił taktykę. - Wiesz, po-

background image

trzebujemy przyjaznej osoby wśród publiczności. My, wschodzące gwiazdy, nie możemy być

niczego pewni.

Cassidy westchnęła, po czym uśmiechnęła się.

- W porządku. Ale nie zostanę długo.

- Gram od ósmej do jedenastej. O północy możesz być już w łóżku.

- Dobrze, będę tam koło ósmej. A która jest właściwie godzina? - Spojrzała na zepsuty

zegarek.

- Po siódmej. Jadłaś coś dzisiaj?

- Prawdę mówiąc, nie.

- O Boże. No dobra, wrzuć coś na siebie, bo pada. Przed koncertem zdążymy skoczyć

na hamburgera.

- A mogę dostać z serem? - spytała zachwycona propozycją.

- Baby. Zawsze jakieś „ale"... - mruknął Jeff, zamykając za nią drzwi.

Ś

ciana deszczu nie zrobiła na Cassidy żadnego wrażenia. Po dwóch dniach przy

biurku świeże powietrze było wyjątkowo orzeźwiające, a hamburger okazał się prawdziwą

ucztą bogów po ubogich posiłkach w domu.

Siedząc w końcu sali, piła kawę z mlekiem i słuchała koncertu Jeffa Zrobiło się już

późno, kiedy zdała sobie sprawę, że nagle i niespodziewanie powróciły myśli o Colinie. Za-

mknęła na chwilę oczy, łudząc się, że po ich ponownym otworzeniu obraz zniknie. Ale tak się

nie stało, więc uznała, że szkoda jej energii na wyrzucanie go z umysłu.

Zdawała sobie sprawę, że Colin jest nadzwyczaj pewnym siebie facetem, który twardo

i sprawnie kroczy przez życie, rzadko kiedy oglądając się na innych. Niezbyt przepadała za

takimi ludźmi, wiedziała jednak, że jeśli ktoś obdarzony podobnymi cechami posiada ponadto

jakiś talent, prawie na pewno zrobi karierę. A Colin jest genialnym artystą i z tego daru robi

wspaniały użytek. Przy tym jest wrażliwy i pełen wdzięku, no i ma dobrze poukładane w

głowie. Tworzyłoby to całkiem znośną mieszankę, gdyby nie to, że jednocześnie jest

samolubny, arogancki i kompletnie zatracony w swojej pracy. Bywa też bezmyślny,

dominujący i skory do przemocy. A to ją przerażało i odpychało od niego.

Ale jest też facetem, którego bezgranicznie kocham, pomyślała.

Zadrżała i zapatrzyła się w kawę.

Jestem skończoną idiotką, głupią romantyczną gąską, strofowała się w duchu. I miała

w tym dużo racji. Wiedziała przecież, że Colin ma kochankę, a na Cassidy patrzy jak na

obiekt, który zamierza przenieść na obraz. Wiedziała, że miał wiele kobiet, ale z żadną z nich

nie stworzył prawdziwego związku. Nawet z Gail, bo to byk wbrew jego naturze. Jak to się

background image

więc stało, że zakochała się w kimś, kto zupełnie nie odpowiadał jej marzeniom' W kimś, kto

absolutnie nie nadawał się do małżeństwa, kto nigdy nie stworzy normalnej, opartej na

zdrowych zasadach rodziny? Wspaniale, po prostu wspaniale.

Uniosła powoli filiżankę i wypiła mały łyk kawy.

Musi dotrwać, aż powstanie portret, bo umowa zobowiązuje. Spotykając się dzień w

dzień, będą musieli ze sobą rozmawiać. Niebezpiecznie też jest z nim walczyć, bo w czasie

ostrych scen ujawnia się swoje emocje. Nie wiedziała, jak głęboko potrafi przeniknąć ją

wzrokiem, ale nie zamierzała dać się upokorzyć i przyznać, że okazała się idiotką i zakochała

się w nim. Najlepiej, jak będzie zachowywać się naturalnie. Pozować jak należy, odpowiadać

na pytania, i to wszystko. Praca posuwa się sprawnie, więc obraz powinien być skończony w

ciągu kilku tygodni. Tyle była w stanie wytrzymać. A kiedy to już się skończy...

Jej myśli zatopiły się w ciemnościach sali.

A kiedy obraz zostanie namalowany, to co wtedy? - pomyślała. Kiedy Colin zniknie z

mojego życia, to przecież świat się nie zawali.

Potrząsnęła głową, odrzucając niechciane myśli, i dokończyła kawę. W tle leciały

dźwięki piosenki Jeffa Cassidy stała przed studiem i przetrząsała torbę w poszukiwaniu

klucza, który dostała od Colina. Mamrocząc przekleństwa, uniosła głowę właśnie w chwili,

gdy Colin otworzył drzwi.

- O, cześć - powiedziała speszona.

Skinął głową, po czym zatrzymał wzrok na jej dłoniach pełnych różnych szpargałów.

- Szukasz czegoś?

Cassidy podążyła za jego wzrokiem i zawstydzona wrzuciła wszystko do torby.

- Eee, nie... Ja... Nie spodziewałam się, że będziesz tak wcześnie.

- Masz szczęście, że już jestem, prawda? Czyżbyś zgubiła klucz, Cass?

Uśmieszek na jego twarzy sprawił, że poczuła się głupio.

- Nie zgubiłam... Tylko nie mogę znaleźć.

Weszła do środka, zawadzając ramieniem o pierś Colina, co sprawiło, że przeszedł ją

dreszcz. Pomyślała, że realizacja jej postanowień nie będzie zbyt łatwa.

- Przebiorę się - powiedziała i pospiesznie udała się do garderoby.

Kiedy wróciła, Colin niemal nie zwrócił na nią uwagi, co sprawiło, że poczuła się

pewniej. Tłumaczyła sobie, że nie ma się czego obawiać.

- Zamierzam popracować dziś nad twarzą - oświadczył, mieszając farby.

Ta bezosobowa, rzucona w przestrzeń informacja była kolejnym dowodem, że jego

myśli są z dala od niej. Trochę jej było przykro z tego powodu, ale w ciszy cierpliwie czekała,

background image

aż skończy malować. Postanowiła nie stwarzać żadnych problemów. Ale kiedy ujął jej brodę,

zadrżała mimo woli.

Oczy Colina zapłonęły.

- Muszę cię dotykać, by poczuć, zrozumieć kształt twojej twarzy. Wzrok czasem nie

wystarcza. Wiesz, co mam na myśli?

Przytaknęła. Colin odczekał chwilę, po czym dotknął jej brody jeszcze raz. Tym

razem delikatniej, jedynie opuszkami palców. Cassidy z trudem udało się nie poruszyć.

- Spokojnie, Cass. Pomyśl o czymś miłym, zrelaksuj się. Jego delikatny, cierpliwy

głos zaskoczył ją, więc nie protestowała. Zadowolony Colin przesunął palcami po jej twarzy.

Dla niej było to nieprawdopodobne przeżycie. Jego dotyk był łagodny, chociaż Colin

był bardzo skoncentrowany i spięty. Zastanawiała się, czy wyczuwa narastające w niej ciepło.

Jego palce znaczyły ślad od podbródka przez policzki. Całą uwagę skupiała na miarowym

oddychaniu. Próbowała sobie wmówić, że dotyk malarza - nie Colina, ale malarza - jest jej

równie obojętny i bezosobowy, co dotyk lekarza. Ale kiedy pogładził jej policzek, uniosła

rozpalone oczy.

- Zostań w tej pozycji. - Energicznie odwrócił się w stronę sztalugi. - Spójrz na mnie. -

Uniósł pędzel i farby.

Cassidy zastosowała się do polecenia, starając się skoncentrować nie na Colinie, a

tylko i wyłącznie na człowieku malującym obraz. Ale czuła, że to niemożliwe. Nie mogła

patrzeć na niego i jednocześnie go nie dostrzegać. Nie potrafiła być z nim i zarazem daleko od

niego. Nie mogła wymazać go z myśli, tak samo jak nie była w stanie wyrzucić go z serca.

Ale chyba mogę sobie trochę pomarzyć, uznała. Pocieszyć się tymi drobinkami

szczęścia, które spadają na nią, gdy jest z Colinem. Smutek i tak niedługo przyjdzie, więc

trzeba korzystać z chwili...

Obserwowała go podczas pracy i uczyła się na pamięć jego wyglądu. Wiedziała, że

przyjdzie czas, kiedy będzie mogła korzystać jedynie z tych wspomnień. Patrzyła na ciemną

gęstwę włosów opadających lokami na ramiona. Przyglądała się ruchliwym brwiom, za

pomocą których potrafił wyrażać najprzeróżniejsze uczucia. Fascynowała ją gładkość jego

twarzy. Malując, raz po raz podnosił oczy ku niej. Cechowała je niebywała koncentracja,

która sprawiała, że były jeszcze bardziej niebieskie niż zwykle.

Nie widziała jego rąk, ale potrafiła je sobie wyobrazić. Długie, szczupłe i piękne.

Miała wrażenie, że czuje, jak dotykają jej twarzy, odkrywając cechy, których ona sama

zapewne nigdy by nie dostrzegła. Jeśli już miała głupio się w kimś zakochać, to nie mogła

trafić na bardziej doskonałego mężczyznę.

background image

Pracowali godzinami, robiąc jedynie krótkie przerwy, żeby Cassidy mogła rozciągnąć

zastałe mięśnie. Colin zawsze niecierpliwie dążył do ponownego rozpoczęcia pracy.

Wyczuwała jego nastrój i wiedziała, że powstaje coś wyjątkowego. Całe studio wypełnione

było jego podekscytowaniem.

- Oczy - mruknął i odłożył paletę. - Chodź, muszę cię mieć bliżej. - Przyciągnął ją pod

samą sztalugę. - Oczy... dusza portretu.

Przytrzymał ją za ramiona, a jego twarz znalazła się o centymetry od jej twarzy. Od

farb i terpentyny zakręciło jej się w nosie. Wiedziała, że gdy czas pozowania minie, pewnie

nigdy nie poczuje już tego zapachu.

- Patrz na mnie, Cass.

Z niemałym trudem spojrzała na niego. Jego wzrok przeszywał ją na wylot. Zobaczyła

swoje odbicie w jego oczach i pomyślała, że wygląda w nich jak więzień. Jego więzień.

Ich oddechy wymieszały się. Jej wargi rozchyliły się zapraszająco. Colin gwałtownie

zrobił krok w tył, w stronę obrazu.

- Co zobaczyłeś? - spytała bez zastanowienia.

- Tajemnice - odpowiedział cicho. - Marzenia. Nie! Nie odwracaj głowy. Właśnie tego

potrzebuję.

Bezradna Cassidy spojrzała ponownie na niego. Nie była to pora na stawianie oporu.

Odłożywszy paletę i pędzle, Colin przez dłuższą chwilę przyglądał się dziełu, po czym

podszedł do Cassidy i szeroko się uśmiechnął.

- Dałaś mi to, czego potrzebowałem.

- Czy to znaczy, że skończyłeś? - spytała z lekko wyczuwalną obawą w głosie.

- Jeszcze nie, ale już niewiele zostało. - Uniósł jej dłonie i pocałował. - Wkrótce obraz

będzie gotowy.

Określenie „wkrótce" nie przypadło Cassidy do gustu.

- To znaczy, że wszystko idzie dobrze.

- Tak, bardzo dobrze! Wszystko idzie znakomicie.

- Ale nadal nie mogę spojrzeć na obraz? Dopiero jak go skończysz?

- Jestem przesądny.

- Ale Gail pokażesz. - W jej głosie słychać było rozgoryczenie.

- Gail jest artystką. - Puścił jej dłonie i lekko poklepał ją po policzku. - A nie modelką.

Cassidy westchnęła, uznając swą porażkę.

- Musiałeś ją kiedyś namalować. Jest taka intrygująca i pełna życia.

- Ale nie potrafi ustać pięciu minut w jednej pozycji.

background image

- Colin zaczął czyścić pędzle.

Uśmiechając się, Cassidy podeszła do okna. Przeciągnęła się i uniosła włosy z ramion

i szyi wysoko do góry, by po chwili puścić je w bezładzie na ramiona. Promienie słońca

prześliznęły się po chaotycznie rozrzuconych kosmykach.

Kiedy odwróciła głowę, żeby ponownie uśmiechnąć się do Colina, zauważyła, że

bacznie się jej przypatruje. Coś mówiło jej, żeby do niego podejść, ale zamiast tego ruszyła w

drugi koniec pokoju.

- Pierwszy twój obraz, jaki widziałam, to był jakiś irlandzki krajobraz. - Starała się,

ż

eby jej głos brzmiał naturalnie. - Spodobał mi się, bo dzięki niemu wyobraziłam sobie moją

matkę. Czy to nie dziwne? - Odwróciła się do niego pod wpływem niezrozumiałego impulsu.

- Mam kilka jej fotografii, ale dopiero ten obraz sprawił, że ją naprawdę zobaczyłam. -

Ś

ciszyła głos i dodała z delikatnym uśmiechem: - A czy twoi rodzice żyją?

- Tak. Mieszkają w Irlandii.

- Muszą za tobą tęsknić.

- Być może. Mają tam jeszcze szóstkę dzieci, więc nie sądzę, by czuli się samotni.

- Szóstkę?! Twoja matka musi być niezwykła.

- O tak. Potrafiła jednym ruchem zdzielić pasem trójkę dzieciaków.

- Nie wątpię, że miała powody.

- Pewnie miała.

- Mój ojciec prawił mi morały. Prawdę mówiąc, wolałabym dostać lanie. Takie

kazania są gorsze od spotkania z pasem.

- Jak kazania profesora Eastermana w Berkeley? - spytał z uśmiechem.

- Skąd o nim wiesz? - Spojrzała na niego zaskoczona.

- W zeszłym tygodniu sama mi opowiadałaś, skarbie.

- Nie sądziłam, że mnie słuchasz. - Cassidy próbowała sobie szybko przypomnieć, co

jeszcze paplała podczas sesji. - Prawie nic nie pamiętam z tego, co mówiłam.

- Tak... a ja uważnie słuchałem - powiedział cicho. - No dobra, znowu przeze mnie nic

jeszcze nie zjadłaś, więc czuję się jak zbrodniarz. Głodzić tak szczupłą osobę to przecież

przestępstwo. Pozwolisz w siebie coś wepchnąć w kuchni? A może chociaż wypijesz kawę?

- Chyba zrezygnuję z tych wspaniałomyślnych propozycji. - Ruszyła w kierunku

garderoby. - Zaryzykuję posiłek w domu. Mój sąsiad ma zapasy nieświeżych pączków.

Zamknęła za sobą drzwi i uśmiechnęła się do siebie. Pomyślała, że nie jest tak źle.

Największe niebezpieczeństwo chyba minęło, ostatnie sesje powinny być łatwe.

background image

Nucąc pod nosem, zaczęła się rozbierać. Kiedy już wydostała się z sukienki, nucenie

przerodziło się w pisk przerażenia, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły. Przycisnęła materiał

do nagiej skóry i przytrzymała mocno obiema rękami, starając się jak najwięcej ochronić

przed oczami Colina.

- Co powiesz na kolację? - spytał i wsunął się przez uchylone drzwi.

- Colin!

- Tak? - spytał.

- Colin, wyjdź! Nie jestem ubrana! - Przycisnęła sukienkę jeszcze mocniej do ciała.

- Przecież widzę. Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

- Jakie pytanie?

- Co z kolacją? - Przesunął wzrokiem po jej nagich ramionach.

- Z jaką kolacją?!

- Nie możesz żywić się starymi pączkami, to niezdrowe - wyjaśnił z uśmiechem.

- W porządku, ma też tacos. A teraz, czy mógłbyś wyjść i zamknąć drzwi?

- Tylko nie tacos. - Potrząsnął głową, ignorując jej prośbę. - Widzę, że sam muszę cię

nakarmić.

- Czyżbyś zapraszał mnie na randkę?

- Randkę? - Przez chwilę nic nie mówił, rozważając odpowiedź. - No na to właśnie

wygląda.

- Kolacja? - upewniła się Cassidy.

- Tak, kolacja.

- O której?

- O siódmej.

- O siódmej - powtórzyła głośno, zagłuszając zdrowy rozsądek. - A teraz wyjdź,

ż

ebym mogła się ubrać.

- Oczywiście. - Jego oczy zapłonęły diabelskim blaskiem. - A przy okazji, chyba nie

odniosłaś całkowitego sukcesu.

- Co?

. - Nie zakryłaś się cała. - Zamknął za sobą drzwi. Cass odwróciła głowę i zauważyła

w lustrze, że jest niemal naga.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Ubierając się na randkę, Cassidy błogosławiła czas spędzony w sklepie Julii. Kreacja z

delikatnego szyfonu warta była tych wszystkich godzin poświęconych doskonaleniu sztuki

cierpliwości. Cieniutka jak mgiełka sukienka miała miękką, swobodną linię. Góra

podtrzymywana nad biustem elastyczną taśmą była zebrana w talii. Szeroka, kloszowa

spódniczka sięgała kolan. Na odkryte ramiona Cassidy narzuciła przypominające pelerynkę

bolerko, które lekko związała w pasie. Uznała, że kolor kompletu idealnie pasuje do jej oczu,

podkreślając ich niezwykłą barwę. To miała być noc, podczas której nie chciała się czuć

zwyczajnie.

W ogóle nie powinnaś tam iść, pomyślała nagle. Gwałtowniej przeczesała włosy

szczotką Nic mnie to nie obchodzi, idę i już, zbuntowała się przeciwko głosowi rozsądku.

Będziesz żałowała, nie ustępował rozsądek. Pójdę czy nie, to i tak będę żałowała, rezolutnie

ucięła wewnętrzną kłótnię i szybkim ruchem wpięła w uszy małe złote kolczyki w kształcie

węzła kochanków.

Musiała jednak do końca uciszyć rozsądek.

- Czy nie mam prawa do ulotnej chwili szczęścia?

- półgłosem zadała retoryczne pytanie. - Czy nie zasługuję na to?

Tak bardzo pragnęła spędzić z Colinem wieczór bez sztalug i palet. Chciała, by patrzył

na nią nie jak na modelkę, nie jak na rekwizyt. Nie myślała o tym, co będzie jutro, chciała

korzystać z chwili, mieć coś dla siebie. A jeden wieczór to wcale nie tak dużo. Być może

później przyjdzie jej za to zapłacić, ale nie zamierzała rezygnować z wymarzonej randki.

W popłochu spojrzała na zegarek. Dochodziła siódma. Gorączkowo zaczęła szukać

klucza. Akurat klęczała, sprawdzając zakamarki pod kanapą, kiedy usłyszała stukanie do

drzwi.

- Już, chwileczkę! - Wyciągnęła rękę po coś błyszczącego. - Mam cię. - Ucieszyła się,

by po chwili westchnąć zrezygnowana, kiedy zorientowała się, że w ręku ma monetę, a nie

klucz.

- Przecież powiedziałem, że ja stawiam.

Stał w wejściu do pokoju, zaskoczony widokiem klęczącej Cassidy. Uniosła się,

odrzuciła włosy z twarzy i przyjrzała mu się.

background image

Miał na sobie elegancko skrojony czarny garnitur. Jego linia świetnie akcentowała

szczupłą sylwetkę. Całość uzupełniała śnieżnobiała koszula z rozpiętym kołnierzykiem.

Cassidy pomyślała, że Colin nigdy nie ograniczyłby sam siebie, wkładając krawat.

- Pierwszy raz widzę cię w garniturze. Ale cieszę się bo wcale nie wyglądasz

konwencjonalnie.

- Jesteś niesamowita, Cassidy. - Wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać.

- Tak uważasz? - Uśmiechnęła się.

Też się uśmiechnął i wciąż trzymając jej dłoń, zrobił krok do tyłu.

- Wyglądasz czarująco. Perfekcyjnie i cudownie. Gdzie jest sypialnia? - spytał,

obserwując ją, jak przetrząsa książki na półce w poszukiwaniu klucza.

- To właśnie jest sypialnia. - Teraz grzebała w doniczkach. - A jednocześnie pokój

dzienny, pracownia i salon. Lubię, jak wszystko jest w jednym miejscu, oszczędza to

niepotrzebnego chodzenia. - Westchnęła z rezygnacją, gdy znalazła kolejny przedmiot, który

nie był kluczem. - No dobrze, spokojnie, znajdę cię. - Przymknęła oczy, próbując odtworzyć

wydarzenia ostatnich dni. - Kiedy miałam go ostatni raz, byłam w sklepie, potem wróciłam z

zakupami, poszłam do kuchni i powkładałam rzeczy do szafek i lodówki i... - Otworzyła

szeroko oczy i wybiegła z pokoju.

Po chwili wróciła, triumfalnie przerzucając klucz z ręki do ręki.

- Zamarzł na kość, biedaczek. Musiałam myśleć o czymś innym, kiedy

rozpakowywałam torby.

Zadowolona, wrzuciła klucz do torebki i ruszyła w stronę drzwi. Colin z poważną

miną podszedł do niej, ujął jej twarz i powiedział:

- Cass.

- Tak?

- Nie masz butów na nogach.

- Och. - Wzruszyła ramionami. - Przypuszczam, że mogą mi się przydać.

Pocałował ją w czoło.

- Masz rację, lepiej być przygotowanym na wszystko. Włożyła buty, potem upewniła

się, że nie zapomniała o niczym więcej, i wreszcie opuścili mieszkanie.

Pierwszą niespodzianką wieczoru było czekające na nich czerwone ferrari.

- Musi być twoje. - Cassidy przesunęła wzrokiem po samochodzie. - Albo mój sąsiad

właśnie odziedziczył fortunę.

- Jedna z łapówek od Vince'a. - Otworzył jej drzwi. - Musiałem za to namalować

portret jego siostrzenicy.

background image

Cassidy wcisnęła się w siedzenie i patrzyła na Colina, jak obchodzi samochód, by

zająć miejsce za kierownicą. Kopciuszek nigdy nie miał takiej karety.

- Sądziłam, że nie malujesz, dopóki modelka nie wpadnie ci szczególnie w oko.

- Vince należy do tych paru osób, którym nie bardzo mogę odmówić.

Silnik ferrari ożył. Przez ciało Cassidy przeszedł dreszcz. Colin prowadził pewnie

przez miasto, omijając zatłoczone ulice.

- Dokąd jedziemy? - spytała, choć tak naprawdę nie przywiązywała do tego zbyt dużej

wagi. Najważniejsze, że była z nim.

- Jeść. Umieram z głodu.

- Jak na Irlandczyka nie jesteś zbyt gadatliwy. Spójrz. - Wyciągnęła rękę przed siebie.

- Mgła spływa na miasto. Będą dziś używać syren mgielnych. - Spojrzała ponownie na

Colina. - Zawsze ogarnia mnie dziwny smutek, kiedy słyszę ich dźwięk.

Odchyliła głowę i zapatrzyła się w niebo. Dojechali na miejsce, a na jej twarzy

pojawiło się zdziwienie. Ekskluzywne, snobistyczne Nob Hill.

Drzwi samochodu otworzył parkingowy, następnie podał jej rękę, pomagając wysiąść.

- Lubisz owoce morza? - spytał Colin, ujmując ją za ramię i prowadząc w stronę

wejścia.

- Dlaczego? Tak, ja...

- To dobrze. Mają tutaj naprawdę wyjątkowe specjały.

- Tak słyszałam.

Chwilę później wkroczyła ze świata, który dobrze znała, w rzeczywistość, o której

mogła jedynie czytać.

Restauracja była ogromna i urządzona z przepychem. Wysoki sufit, zrobiony z

opalizującego szkła, ukoronowany był pięknymi żyrandolami. Kosztowne dywany i

zastawione bogato stoły dopełniały całości. Kiedy Colin po imieniu wezwał szefa sali,

Cassidy zrozumiała, że bywa tu często.

Stolik w zacisznym kącie zapewniał intymność, a jednocześnie pozwolił Cassidy

podziwiać cały splendor wnętrza Była oszołomiona.

- Wygląda na to, że będę jadła trochę więcej niż talerz tacos.

- Jestem człowiekiem honoru. Słowo to rzecz święta. Dlatego też staram się je dawać

tak rzadko, jak to tylko możliwe. Wina? - uśmiechnął się we właściwy mu, czarujący sposób.

- Nie wyglądasz na stałego gościa takich miejsc.

- Dlaczego tak uważasz?

background image

- Za dużo jest niewinności w twoich dużych fiołkowych oczach. - Odsunął kosmyk z

jej twarzy.

Ubrany na czarno kelner stał z należytym szacunkiem przy ich stoliku.

- Butelkę białego Chateau Haut - Brion - polecił Colin, nie spuszczając wzroku z

Cassidy.

Spojrzała za oddalającym się kelnerem, potem powiodła jeszcze raz wzrokiem po sali,

próbując wyłapać najdrobniejsze szczegóły.

- Zauważyłem na twoim biurku, że pracowałaś. Jak idzie pisanie?

Obserwowała go z rosnącym zaskoczeniem. Być może widział o wiele więcej, niż

przypuszczała.

- Dobrze. Wszystko mi się teraz dobrze układa. Takie chwile nie trwają długo, ale są

bardzo produktywne. Czy tak samo jest z malowaniem?

- Tak. Są dni, kiedy wszystko przychodzi bez najmniejszego wysiłku. A kiedy indziej

skrobię po płótnie bez pomysłu i wiary. - Pogładził jej nadgarstek. - To jak ślęczenie nad

pustą kartką papieru.

Wrócił kelner z winem, więc rozpoczął się rytuał otwierania i próbowania trunku.

Cassidy obserwowała ceremonię w milczeniu, starając się uspokoić puls, który pod wpływem

dotyku Colina zdecydowanie przyspieszył. Kiedy jej kieliszek został napełniony, podniosła

go pewnie i spokojnie. Wino było delikatnie schłodzone i miało subtelny smak.

- Smakuje ci?

- Pyszne. Łatwo mogłabym się uzależnić.

- Opowiedz, o czym piszesz. - Również uniósł kieliszek do ust, ale drugą ręką cały

czas trzymał jej dłoń.

- O dwójce ludzi i ich życiu.

- Romans?

- Skomplikowany. - Zmarszczyła brwi, patrząc na ich złączone dłonie, po czym

spojrzała Colinowi w oczy. Ogień świecy mienił się złotem i fioletem. Przypomniała sobie, że

ma korzystać z chwili i nie myśleć o konsekwencjach. Uniosła kieliszek do ust. - Oboje są

mało przewidywalni, wiesz, żywiołowe, zmienne temperamenty, i czasami jak gdyby mi się

wymykają Za wszelką cenę pragną pozostać niezależni, a jednak coś ich do siebie ciągnie.

Chciałabym wierzyć, że miłość pozwoli im jednak na pewną niezależność.

- W każdej miłości panują inne reguły. Zależą one od ludzi, których dopadła. To tak,

jakby każdy mecz futbolowy rozgrywany był według różnych zasad, dopasowanych do

background image

charakterów graczy. - Gładził delikatnie i czule jej dłonie. Niby nic poważnego, ale ten prosty

gest sprawiał, że jej serce biło jak oszalałe. - Czy będzie szczęśliwe zakończenie?

- Pewnie tak... - powiedziała cicho, zapatrzona w błękit jego oczu. - Ich losy są w

moich rękach.

Nie odrywając od niej wzroku, uniósł jej dłoń do swoich warg i spytał łagodnie:

- A czy dzisiejszej nocy twój los jest w moich rękach?

- Dzisiejszej nocy... - długą chwilę patrzyła mu w oczy - ...tak.

Uśmiechnął się szelmowsko, uniósł wysoko kieliszek i wzniósł toast:

- Oby ta noc trwała jak najdłużej.

To była bardzo luksusowa kolacja. Wino pobłyskiwało w kieliszkach. Cassidy starała

się zatrzymać każdą chwilę w pamięci. Jeśli miała spędzić ten jedyny wieczór z mężczyzną,

którego kochała, to powinna rozkoszować się każdym najdrobniejszym szczegółem.

Ś

wiece już dogasały, kiedy wstawali od stolika. Cassidy wsunęła dłoń w dłoń Colina.

Kiedy dotarli do korytarza, usłyszała, że ktoś woła go po imieniu. Rozejrzała się i zauważyła

łysiejącego grubaska, który zmierzał wprost do nich. Uśmiechał się od ucha do ucha i

rozłożył ramiona w geście kordialnego powitania. Gdy już do nich dopadł, jedną ręką

entuzjastycznie potrząsał dłonią Colina, a drugą klepał go po ramieniu. Cassidy zauważyła

błysk brylantu osadzonego w pierścieniu na jego palcu.

- Sullivan, hultaju, dobrze cię widzieć.

- Jack. - Colin wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Co słychać?

- Jakoś leci. Mam akurat robotę w mieście.

Jego wzrok zatrzymał się na Cassidy.

- Cass, to jest Jack Swanson, wielki rozpustnik. Jack, to Cassidy St. John, mój wielki

skarb.

Cassidy z jednej strony było przyjemnie, że Colin tak ją przedstawił, z drugiej nie

bardzo pasowało jej określenie „rozpustnik" do wyglądu Jacka Swansona, tym bardziej, że

ogromnie go szanowała i podziwiała, choć dotąd nie znała osobiście. W ostatnim

ć

wierćwieczu Jack stworzył kilka znakomitych filmów, które powoli stawały się klasykami.

- Rozpustnik? - spytał zaskoczony, witając się z Cassidy. - Nie powinnaś wierzyć

nawet połowie tego, co wygaduje ten nieokrzesany Irlandczyk. Jestem filarem społeczeństwa.

- Przynajmniej tak kazał napisać na drzwiach do swojej nory - dodał Colin.

- Nigdy nie miałeś nawet grama szacunku... - Powiódł wzrokiem po twarzy Cassidy. -

Ale smak masz bez zarzutu. Nie jesteś aktorką, prawda?

- Nie licząc roli grzybka w szkolnym przedstawieniu, to nie. - Uśmiechnęła się.

background image

- Miałem do czynienia z mniej doświadczonymi aktorkami.

- Cass jest pisarką. - Colin objął ją ramieniem. - Sam ostrzegałeś mnie, żebym trzymał

się z dala od aktorek.

- A od kiedy to słuchasz moich rad? - Swanson przygryzł wargi, przyglądając się z

zainteresowaniem Cassidy. - Jaką pisarką jesteś?

- Świetną, oczywiście. - Znów się uśmiechnęła.

- Mam dziś jeszcze jedno spotkanie, ale musimy zjeść razem obiad, zanim wyjadę z

miasta. Jeśli masz ochotę, możesz przyprowadzić go ze sobą. - Rzucił okiem na Colina,

kolejny raz klepnął go w ramię, po czym zniknął w korytarzu.

- Niezwykła postać, co? - spytał Colin, kierując ją w stronę wyjścia.

- Zdumiewająca. - Uświadomiła sobie, że niedawno ściskała rękę prawdziwego

włoskiego księcia, a teraz z kolei jednego z aktualnie panujących władców Hollywood.

Wyszli na zewnątrz w ciepłe światło wieczoru. Słońce już zaszło, ale na niebie wciąż

było widać ślady po jego dziennej obecności. Cassidy wśliznęła się do ferrari i westchnęła z

zadowoleniem. Patrzyła na pierwsze gwiazdy. Ze zdziwieniem zauważyła, że Colin jedzie w

kierunku, który nie prowadził do jej mieszkania.

- Dokąd jedziemy?

- Jest takie jedno miłe miejsce. Myślę, że ci się spodoba - stwierdził z uśmiechem.

Klub, do którego przyjechali, był słabo oświetlony i zadymiony. Stoliki były małe i

stały jeden przy drugim, a goście ubrani byli zarówno w dżinsy, jak i wieczorowe kreacje. W

rogu sali hałaśliwie przygrywał zespół, a na parkiecie tańczyło kilka par.

Colin poprowadził Cassidy do zaciemnionego stolika w końcu sali. Kiedy szli, kilka

osób zawołało go po imieniu, ale odpowiedział jedynie powitalnym machnięciem ręki.

- Cudownie. Jestem święcie przekonana, że zaraz zabierzemy się do przemytu broni

lub diamentów.

- To by ci się na pewno spodobało, czyż nie? - Colin roześmiał się głośno.

- Jasne. Królowa podziemia, Krwawa Cassidy, brzmi nawet nieźle. Bój się,

Irlandczyku.

Przepchnęła się do nich kelnerka i stanęła w niecierpliwej pozie przy ich stoliku.

- Pani ma ochotę na szampana - powiedział Colin.

- Kto nie ma - mruknęła kelnerka i odpłynęła w stronę baru.

- Co za brak szacunku dla pana Sullivana - zaśmiała się Cassidy.

- To wyłącznie sprawa nastawienia. W odpowiednim otoczeniu lubię nawet

niegrzeczne kelnerki. - Przycisnął jej dłoń do ust. - Wiesz, w tych zatłoczonych knajpkach

background image

ludzie są blisko ze sobą Półmrok, ścisk, i tylko my dwoje. Mogę cieszyć się twoim smakiem i

zapachem, jakbyśmy byli w przytulnym domu. - Nachylił głowę i pocałował ją ostrożnie tuż

za uchem.

- Colin. - Wyciągnęła ręce do jego ust w obronnym geście.

Pocałował jej palce.

W tym momencie na ich stolik dotarł szampan. Colin wyciągnął rachunek spod

butelki, wręczył pieniądze kelnerce, która bez słowa znikła w tłumie.

- Irytująco szybka obsługa - mruknął i otworzył butelkę.

Zespół zagrał coś bardziej agresywnego, a Cassidy wypiła duży łyk szampana, mając

nadzieję, że to uspokoi jej tętno.

Pili w ciszy, obserwując nocne życie toczące się wokół nich. Cassidy odpłynęła w

ś

wiat marzeń. Wszystko było takie cudowne, że zaczynała się gubić, co jest jawą, a co snem.

Kiedy Colin wziął ją za rękę, wstała i dała się poprowadzić na parkiet.

Ze sceny popłynęły wolne bluesowe dźwięki. Położył ręce na jej biodrach, a ona

oplotła ramionami jego szyję. Ich ciała zbliżyły się do siebie. Powietrze było ciężkie od dymu

i zapachu perfum. Inne pary wydawały się nieobecne w przygaszonym świetle. Ruchy ich

przytulonych ciał ograniczały się do powolnego kołysania.

Odchyliła głowę, żeby popatrzeć na Colina. Ich wzrok spotkał się, ich wargi niemal

się dotykały. Poczuła nagłe pożądanie.

Muzyka ucichła. Nie mówiąc słowa, Colin wziął ją za rękę i wyprowadził z tłumu.

Księżyc był w pełni. Chłodne powietrze ostudziło trochę jej krew i przegoniło chmury

z myśli. Ferrari mknęło po szosie. Cassidy uśmiechnęła się sama do siebie. Jest dobrze, jest

wspaniale, niech nic się nie zmienia.

- Do mojego domu na łodzi - odpowiedział na pytanie, którego nie zdążyła zadać. -

Mam coś dla ciebie.

Cassidy odczuła lekki niepokój. Spojrzała przez okno na zasnutą mgłą zatokę i

pomyślała, że powinna poprosić Colina o zawiezienie do domu. Ale przecież noc się jeszcze

nie skończyła. Cassidy obiecała sobie, że ta noc będzie należeć do niej.

Mgła nacierała coraz agresywniej na zatokę i drogę. W oddali słychać było pierwsze

dźwięki syren ostrzegawczych. Cassidy straciła poczucie czasu. Colin zatrzymał samochód.

Gdy wysiedli, poprowadził ją w stronę łodzi. Piskliwy, przenikliwy krzyk jakiegoś ptaka

zakłócił ciszę. Wąski most linowy zakołysał się pod jej stopami. Bryza rozwiała na chwilę

zasłonę z mgły i Cassidy ujrzała łódź.

- Och, Colin. - Zatrzymała się oszołomiona. - Jest cudowna.

background image

Przed oczyma miała dwupoziomową, drewnianą budowlę.

Kiedy weszli do środka, potrząsnęła głową, strącając krople z włosów. Colin zapalił

ś

wiatło i przeszli do salonu. Był to duży, niemal kwadratowy pokój z niską kanapą i stołem.

- To niesamowite mieszkać na wodzie. - Odwróciła się do niego i uśmiechnęła.

- Kiedy noc jest spokojna, miasto wygląda wspaniale. Mgła dodaje mu tajemniczego,

baśniowego wyglądu. - Podszedł do Cassidy i odrzucił jej loki na ramiona. - Masz mokre

włosy - powiedział cicho. - Czy wiesz, ile złotej i brązowej farby użyłem, żeby je

namalować? Ich kolor zmienia się przy każdej zmianie światła. To nie lada wyzwanie dla

malarza, który próbuje oddać ich barwę. - Zmarszczył czoło. - Musisz napić się brandy, żeby

się nie przeziębić. - Podszedł do barku.

Obserwowała go, jak napełnia kieliszki, a kiedy podał jej już alkohol, odwróciła się,

ż

eby przyjrzeć się pomieszczeniu. Na przeciwległej ścianie wisiał obraz przedstawiający

zatokę o wschodzie słońca. Niebo było mieszanką kolorów, głównie czerwieni i złota.

Wyczuwało się w tym dziele żywiołowość i niepokój twórcy. A także drapieżność i agresję,

jakby artysta w tym dziele chciał ujawnić całą dręczącą go nienawiść do świata.

Cassidy nie musiała sprawdzać, by wiedzieć, że było to dzieło Gail Kingsley.

- Jest nadzwyczaj utalentowana - stwierdził Colin.

- Tak - przyznała uczciwie, ponieważ obraz naprawdę ją poruszył. - To niezwykły

wschód słońca, pełen emocji, po prostu ekscytujący. Nie chciałabym jednak zaczynać

każdego dnia od takiej dawki przemocy, choćby nie wiem jak pięknej.

- Mówisz o obrazie czy o jego autorce? Wzruszyła ramionami. Nie chcąc drążyć tego

tematu, powiedziała:

- Można by pomyśleć, że artysta powinien pokryć ściany obrazami, ale ty masz ich

tylko kilka. - Zaczęła je po kolei oglądać. Szczególnie jeden przykuł jej uwagę. Był to typowy

irlandzki krajobraz, o jakim już dziś wspominała.

- Ciekawy byłem, czy pamiętałaś. - Stanął za nią i położył ręce na jej ramionach.

- Oczywiście.

- Miałem dwadzieścia lat, kiedy go namalowałem. To była moja pierwsza podróż do

Irlandii.

- Czy to nie dziwne, że właśnie dziś rano o tym mówiłam? - wyszeptała.

- Przeznaczenie, Cassidy. - Pocałował ją w głowę. Podszedł do ściany, zdjął z niej

obraz i wręczył go jej.

- Chcę, żebyś go zatrzymała.

- Colin, nie mogę! - Była zdumiona.

background image

- Nie? Wyglądało na to, że ci się podoba.

- Och, wiesz, że bardzo. Jest piękny, cudowny, ale nie mogę ot tak zabrać ze sobą

twojego obrazu.

- Nie zabierasz, przecież ci go daję. To przywilej artysty.

- Ale... - Spojrzała na pejzaż, a potem na Colina. - Nie trzymałbyś go tak długo, gdyby

wiele dla ciebie nie znaczył. Przecież mógłbyś go bez problemu sprzedać.

- Pewnych rzeczy się nie sprzedaje, tylko darowuje.

- Wyciągnął ręce z obrazem w jej stronę. - Cass, nie odmawiaj, proszę.

- Nigdy dotąd nie słyszałam „proszę" z twoich ust.

- Jej głos zadrżał ze wzruszenia.

- Zachowuję takie słowa na specjalne okazje. Przyjrzała mu się uważnie. Dał jej coś

więcej niż obraz.

Coś, co w magiczny sposób łączyło ją z matką, której nigdy nie poznała. Uśmiechnęła

się ciepło.

- Dziękuję.

Przesunął palcami po jej wargach.

- Tyle w tobie piękna i czaru, ale twoje usta... - powiedział cicho. - Usiądź, Cass, i

wypij brandy. - Odstawił obraz na bok i wskazał kanapę.

- Czy tutaj też malujesz?

- Czasami.

- Pamiętam noc, kiedy cię spotkałam. Namawiałeś mnie, żebym przyszła tu z tobą, bo

chciałeś zrobić wstępne szkice.

- A ty straszyłaś mnie mężem sportowcem. Sto dziewięćdziesiąt wzrostu, sto kilo

ż

ywej wagi.

- Nic innego nie przyszło mi do głowy. - Odwróciła się do niego z uśmiechem i niemal

zderzyła się z jego twarzą.

Pochylił się jeszcze bardziej, by musnąć wargami jej policzek. Przesunął głowę i

pocałował ją w drugi policzek. Ich usta niemal się dotknęły.

- Colin - wyszeptała i położyła ręce na jego piersi. Ich wargi złączyły się. Wiedziała,

ż

e ciepło, które czuje wewnątrz, to nie brandy.

- Cassidy. - Pocałował ją ostrożnie, po czym odsunął głowę, żeby móc na nią spojrzeć.

- Kiedy ostatni raz cię całowałem, zraniłem cię. Żałuję tego.

- Proszę, Colin, nie mówmy o tym. - Potrząsnęła głową - Oboje byliśmy wtedy

wściekli.

background image

- Wiem, że już mi wybaczyłaś, bo taki masz charakter. Ale pamiętam wyraz twojej

twarzy. - Zsunął dłoń po jej ciele, aż ich ręce się połączyły. - Chcę pocałować cię jeszcze raz,

Cass, ale w sposób, w jaki powinnaś być całowana. Musisz mi jednak powiedzieć, że również

ty tego właśnie chcesz.

Wydawało się takie proste powstrzymać go teraz jednym krótkim „nie". Ale czuła się

tak ubezwłasnowolniona, jakby była do niego przywiązana.

- Tak - powiedziała i zamknęła oczy. - Chcę.

Jego usta dotknęły jej delikatnie. Rozchyliła wargi zachęcająco. Całował ją miękko i

łagodnie. Pozwoliła, żeby zsunął bolerko z jej ramion i oddała się pieszczotom. Pocałunki

stawały się coraz bardziej natarczywe. Oplotła ręce wokół niego.

- Cass. - Zwolnił silny uścisk, kiedy ich wargi rozłączyły się.

Przywarła do niego z westchnieniem, pieszcząc wargami jego pierś.

- Tak? - wymruczała, unosząc głowę, żeby na niego spojrzeć.

Zaklął cicho i zamiast odpowiedzi pocałował ją mocno.

W Cassidy zawrzała krew. Poczuła, jak opada na kanapę pod naporem naprężonego

ciała Colina. Jego dłonie gładziły jej nagie ramiona. Całował z pasją, a ona tylko jęczała z

rozkoszy.

Uwolnił jej piersi spod materiału i pieścił je zdecydowanymi ruchami. Pasja i uczucie

rozkoszy wypełniły ją całkowicie. Odchyliła głowę i jęknęła cicho. Całował jej szyję i piersi.

Drażnił palcami sutki. Zadrżała, kiedy ponownie przycisnął usta do jej warg. Otworzyła

gwałtownie oczy, gdy przerwał pocałunek.

Wyciągnęła rękę, żeby odsunąć kosmyk włosów z twarzy Colina. Wymówiła cicho

jego imię. Złapał ją za rękę, a następnie poprawił jej strój i pociągnął ją tak, że oboje znów

usiedli.

- Cass, na Sądzie Ostatecznym zaświadczysz, że przynajmniej raz zachowałem się

szlachetnie. - Mówił chrapliwie, niemal słyszała, jak głośno bije jego serce. - Zabiorę cię teraz

do domu.

- Colin...

- Nie mów nic, proszę. - Zdjął ręce z jej ramion i wsadził je do kieszeni spodni. -

Powierzyłaś mi swój los na dzisiejszą noc. Następnym razem sama zdecydujesz, ale teraz

zawiozę cię do domu.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Słońce było wysoko i świeciło jasno. Leżąc w łóżku, Cassidy patrzyła, jak przedziera

się przez okno i kładzie cienie na podłodze. Spojrzała na obraz wiszący po lewej stronie. Był

tu dopiero od dwóch dni, ale znała każdy jego szczegół i każde pociągnięcie pędzla.

Westchnęła i utkwiła wzrok w suficie.

Wspominała wieczór spędzony z Colinem, od chwili, gdy zobaczyła go w swoim

mieszkaniu, aż do szybkiego pożegnania przy drzwiach.

Kiedy przyszła do studia dzień po ich randce, Colin zajęty był pracą. Cassidy

zdecydowała, że cokolwiek wydarzyło się pomiędzy nimi, nie będzie miało dalszego ciągu.

Jedna noc. Tylko jedna noc.

Dla niego to zamknięty rozdział, pomyślała, wpatrując się w portret. Wiedziała

jednak, że w niej to wspomnienie pozostanie na zawsze. Powinna być wdzięczna Colinowi, że

odwiózł ją do domu, bo gdyby została na łodzi...

Wtedy stałaby się jedną z jego kochanek. I podzieliłaby ich los. Ile trwałby ten

romans? Dwa tygodnie, miesiąc, może trzy, a potem... A potem Cassidy byłaby jeszcze

bardziej samotna i głęboko nieszczęśliwa. A tak przynajmniej może wspominać ten

wyjątkowy wieczór. Wino, świece i muzykę.

- Ale ze mnie głupia romantyczka - mruknęła ze złością i walnęła pięścią w poduszkę.

Z rozmyślań wybiło ją stukanie do drzwi.

- Cassidy! - Niezrażony brakiem odpowiedzi Jeff wtargnął do pokoju. - Hej, Cassidy!

- Zatrzymał się, patrząc na nią z dezaprobatą. - Jeszcze w łóżku? Już jedenasta.

Podciągnęła kołdrę pod brodę i usiadła.

- Tak, jeszcze jestem w łóżku. Pracowałam do wpół do czwartej. Wydawało mi się, że

zamykałam drzwi.

- No tak. - Jeff przysiadł na łóżku. Cassidy zarumieniła się.

- Czuj się jak u siebie w domu. - Wskazała na pokój.

- Nie zwracaj na mnie uwagi.

- Spójrz na to! Piszą o tobie.

- Co takiego? - Rzuciła okiem na gazetę, którą Jeff trzymał w ręku. - O czym ty

mówisz?

Uśmiechnął się.

background image

- Choć ostatnio krucho przędę, zaszalałem i kupiłem niedzielne wydanie. Warto było.

- Trącił palcem jej nos.

- Bo kogo zobaczyłem w rubryce towarzyskiej? Moją przyjaciółkę i sąsiadkę, Cassidy

St. John.

- Żartujesz! - Nerwowo odrzuciła włosy. - A niby jakim cudem Cassidy St. John

miałaby się znaleźć w rubryce towarzyskiej?

- A takim, że tańczysz z Colinem Sullivanem. - Jeff podsunął jej gazetę pod nos.

Od razu zobaczyła to zdjęcie. Przez chwilę wpatrywała się w nie ze zdumieniem, a

potem wyrwała Jeffowi gazetę.

- Pokaż mi to!

- Proszę bardzo - odpowiedział uprzejmie. Oparł się na łokciu i przyglądał pełnej

emocji twarzy Cassidy. Wyrazisty rumieniec pokrył jej policzki.

- Wygląda na to, że przyłapano was w jakimś modnym klubie. W podpisie dodano też

kilka spekulacji, kim może być najnowsza wybranka Sullivana. - Pociągnął się za brodę i

zachichotał. - A ona siedzi tutaj, w koszulce futbolowej z numerem pięćdziesiąt trzy, w której

wygląda o niebo lepiej niż noszący ten numer zawodnik. - Ponownie się zaśmiał. - Na tym

zdjęciu zresztą także świetnie wyglądasz.

- Co za bzdury! - Cisnęła gazetą i wstała z łóżka, odpychając Jeffa. - Czytałeś ten

artykuł? - Z furią wkopała but pod szafę. - Jak oni mają czelność sugerować takie rzeczy?

Jeff rozsiadł się wygodnie, obserwując, jak Cassidy krąży wściekła po pokoju.

- Daj spokój, to tyko artykuł. Nie trzeba się tym przejmować. - Podniósł wygniecioną

gazetę i starannie ją rozprostował. - Zresztą nadzwyczaj pochlebnie wypowiadają się na twój

temat. Słuchaj, nazywają cię... zaraz, niech znajdę... o, mam: „Tajemnicza piękność".

Zgadzam się. „Wspaniała figura". Zawsze to mówiłem, tylko nie chciałaś mnie słuchać.

„Fascynująca, oryginalna twarz". Słuchaj, ten dziennikarz musiał się w tobie zakochać. Ale

mu się nie dziwię... Słuchaj, to jest najlepsze: „Leniwie seksowne kocie ruchy, nieodgadnione

spojrzenie kryjące tajemną obietnicę". - Jeff ryknął śmiechem. - Do zakochanego malarza

możesz dodać zakochanego grafomana. Oj, narozrabiałaś, słodka Cass. Au! - Następny but,

kopnięty! z niepojętą siłą trafił Jeffa prosto w kolano.

- Zabolało? To dobrze. Tak cię rozbawił ten artykuł? No jasne, przecież jesteś tylko

facetem. Czyli durniem.

- Otworzyła szufladę i wyciągnęła parę krótkich dżinsów. Po chwili znowu krążyła po

pokoju, wymachując szortami w kierunku Jeffa - Myślisz, że kilka, bardzo zresztą wątpliwych

background image

komplementów wszystko naprawi? - Ponownie podeszła do szuflady i wróciła z purpurowym

podkoszulkiem. - Otóż nie naprawi! - Odrzuciła włosy z twarzy.

- Mogę to zatrzymać? - zapytała spokojniejszym tonem.

- Jasne. - Jeff wstał i niepewnie wręczył jej gazetę.

- Będzie chyba najlepiej, jeśli już sobie pójdę. Jednak Cassidy go nie słuchała,

ponownie wpatrując się w zdjęcie. Jeff wymknął się niezauważony.

Niecałą godzinę później Cassidy szła w dół molo, w kierunku łodzi Colina. W ręku

trzymała zmiętą niedzielną gazetę. Cały czas wrzała oburzeniem. Przeszła przez wąski,

kołyszący się trap i zastukała do drzwi kabiny. Odpowiedziała jej cisza i plusk fal. Rozejrzała

się dookoła i zauważyła stojące opodal ferrari.

- Ach, więc jesteś w domu, Sullivan - warknęła i zapukała ponownie, tym razem z

całej siły.

- Po diabła tak łomoczesz? - zabrzmiał głos ponad jej głową. Cassidy zrobiła kilka

kroków w tył i osłaniając przed słońcem oczy, spojrzała w górę.

Colin przechylał się przez reling na górnym pokładzie. Miał na sobie tylko obcisłe

szorty. W ręku trzymał pędzel umazany niebieską farbą.

- Sullivan, muszę z tobą porozmawiać. - Pomachała gazetą. Jej głos nie brzmiał zbyt

zachęcająco.

- W porządku, wejdź na górę, ale skończ z tym idiotycznym stukaniem.

Zniknął znad poręczy, zanim zdążyła odpowiedzieć, więc poszła w kierunku dziobu,

aż dotarła do stromych schodów. Wspięła się po nich na górny pokład, stanęła za Colinem i

stuknęła go w plecy.

Siedział na trójnogim krzesełku przed sztalugami, malując pewnymi, szybkimi

pociągnięciami pędzla. Popatrzyła przed siebie i zobaczyła łodzie, które uwieczniał na

płótnie.

- A więc co cię sprowadza, Cass? I dlaczego walisz w moje drzwi, jakby się paliło? -

mówił niewyraźnie, bo w zębach, niczym piracki nóż, trzymał pędzel.

Pomachała mu przed nosem gazetą.

- To!

Colin odłożył pędzle, uśmiechnął się do Cassidy i wziął do rąk niedzielne wydanie

najpopularniejszego dziennika w San Francisco.

- Całkiem dobre zdjęcie. W naturze oczywiście jesteś ładniejsza, ale naprawdę niezłe -

powiedział po chwili.

- Colin!

background image

- Ciii, czytam. - Pogrążył się w lekturze. Zagryzała zęby, tłumiąc przekleństwo, i

wielkimi krokami ruszyła po pokładzie w tę i z powrotem.

Nagle Colin roześmiał się, zaraz jednak uniósł rękę, zakazując Cassidy mówić.

Wykrzywiła się do niego szpetnie i podjęła swą wędrówkę.

- No proszę - powiedział po chwili. - Całkiem zabawne. - Był spokojny i rozluźniony.

Obróciła się w jego stronę.

- Zabawne? Zabawne?! To wszystko, co masz do powiedzenia o tym... tym chłamie?

Colin wzruszył ramionami.

- Mogłoby być lepiej napisane. Dziennikarzyna się wysilał, ale mu nie wyszło.

Napijesz się kawy?

- Czy ty w ogóle to przeczytałeś? - Podeszła bliżej. Wiatr rozwiewał jej włosy, więc

niecierpliwie odrzuciła je na plecy. - Przeczytałeś, jakie rzeczy tu wypisują? - Prychnęła,

tupnęła nogą i walnęła go pięścią w pierś. - Do diabła, nie jestem twoją najnowszą zdobyczą

Sullivan!

- Ach tak...

Jej oczy zaiskrzyły się.

- Co ma znaczyć to „ach, tak"? Zapamiętaj sobie raz na zawsze, nie jestem twoją

najnowszą zdobyczą! W ogóle nie jestem żadną zdobyczą, ani nową, ani starą, ani twoją ani

czyjąkolwiek. Za takie określenie powinno się chłostać. W ogóle nie znoszę tego obślizgłego

języka, tych wszystkich insynuacji, że jesteśmy kochankami, że wijemy sobie gdzieś

gniazdko... A ciebie, jak widzę, to bawi! - Z jej oczu posypały się błyskawice. - Co to za

bzdurna logika, że skoro tańczyliśmy ze sobą, to od razu musimy być kochankami.

- Musisz przyznać, że ten pomysł się pojawił - zachichotał, patrząc w rozognione oczy

Cassidy. Wiatr rozrzucał jej włosy wokół twarzy. Colin odsunął je, po czym położył rękę na

jej ramieniu. - Chcesz zaskarżyć gazetę?

Wyczuła rozbawienie w jego głosie.

- Chcę, żeby to odszczekali - powiedziała uparcie, wsuwając ręce w kieszenie.

- Z jakiego powodu? Że ktoś pstryknął zdjęcie bez naszej zgody i napisał kilka plotek?

Cass, bądź poważna. Gdyby ktoś napisał, że jesteś złodziejką albo morderczynią, to

rozumiem, ale tak... Poza tym, maleńka, to zdjęcie mówi samo za siebie. - Uniósł gazetę

przed jej oczy. - Spójrz na tych dwoje! Widzą tylko siebie, świat dla nich nie istnieje.

Cassidy podeszła do relingu. Wiedziała, że miał rację. Przytuleni w tańcu, zapatrzeni

w siebie, jej ręce splecione wokół szyi Colina, jego usta muskające jej policzek... Ciemny,

zadymiony klub był doskonałym tłem dla tej sceny. Żadne słowa nie były potrzebne do

background image

opisania tego zdjęcia. Pamiętała ten moment, swoje uczucia i intymność, którą dzieliła z

Colinem.

Ta fotografia była brutalną inwazją w jej prywatność, a tego nienawidziła. Nie znosiła

plotkarskich rubryk towarzyskich, a teraz właśnie plotka połączyła ją z Colinem. Dziennikarz

nie zdołał nawet ustalić, jak Cassidy się nazywa i kim jest, ale bez żenady nazwał ją

„najnowszą zdobyczą Sullivana".

Cassidy zapatrzyła się w wodę i przelatujące mewy.

- Nie podoba mi się to. Nie lubię być obiektem plotkarskich sensacji, które się omawia

nad płatkami śniadaniowymi i kawą. Nie lubię, kiedy ktoś, przez swoją bujną wyobraźnię,

przedstawia mnie jako osobę, którą nie jestem. I nie lubię być opisywana jako...

- Tajemnicza piękność? - usłużnie podsunął Colin.

- Nie widzę nic zabawnego w tym frazesie. Sprawia, że czuję się idiotycznie. -

Skrzyżowała ręce na piersi. - To nie jest komplement, niezależnie od tego, co ty i Jeff są-

dzicie.

- A kim, do diabła, jest Jeff?

- Jego zdaniem ten artykuł jest odjazdowy. Ryczał ze śmiechu jak durny bawół... to

zresztą was łączy. - Znów mocno się nakręcała w swej złości. - Siedział dzisiaj rano na moim

łóżku i tłumaczył mi, że powinnam być dumna, że powinnam...

- A może raczej powinnaś powiedzieć mi, kim jest ten cały Jeff i dlaczego był dziś

rano w twoim łóżku - przerwał jej Colin.

- Nie w łóżku, ale na łóżku - rzuciła niecierpliwie. - I trzymaj się tematu, Sullivan.

- Chcę najpierw wyjaśnić tę kwestię. - Podszedł do niej i złapał za podbródek. Jego

palce były zaskakująco silne. - No więc kim dla ciebie jest Jeff?

- Możesz przestać? - Wyszarpnęła się gwałtownie. - Jak mogę cokolwiek wyjaśnić,

skoro wciąż mnie dręczysz i poniżasz?

- Dręczę i poniżam? - Zaniósł się śmiechem. - To jest dopiero wyrażenie. A teraz

słucham, kim jest Jeff.

- Możesz go zostawić w spokoju? - Jej oczy ponownie rozbłysły. - Przyniósł mi ten

artykuł. Colin, powtarzam jeszcze raz, nie zamierzam znaleźć się na długiej liście twoich

kochanek. I nie dam się wykorzystać do podtrzymywania twojego wizerunku romantycznego

artysty.

- Zaraz, zaraz, co znaczy to ostatnie zdanie? - spytał zdumiony. - Bo poprzednie po

prostu zignoruję.

background image

- Myślę, że nie trzeba tego tłumaczyć. To zdanie twierdzące, w pierwszej osobie

liczby pojedynczej - zadrwiła. - Do diabła, Colin, mówię poważnie: nie pozwolę na to.

Naprawdę nie żartuję. - W jej głosie zabrzmiała groźba.

- O tak. - Przyjrzał się uważnie Cassidy. - Widzę, że nie żartujesz.

Patrzyli na siebie w milczeniu. Była w pełni świadomą że najchętniej rzuciłaby mu się

w ramiona i zapomniała o wszystkim w morzu pieszczot. By odpędzić pokusę i zaprowadzić

jaki taki ład w swej głowie, Cassidy odwróciła się i przechyliła przez barierkę. Przez chwilę

słuchała delikatnego plusku wody o drewniany bok łódki. Westchnęła głośno.

- Jestem ubogą, skromną i prostą osobą, Colin. Nigdy nie byłam poza naszym stanem,

a najdalej wyjechałam kilkaset kilometrów poza miasto. Urodziłam się w zwykłej rodzinie i

wiodę zwyczajne życie. Nie jestem tajemniczą, fascynującą kobietą. - Odwróciła się

ponownie do niego. Wiatr rozwiewał jej włosy. - Nie lubię być brana za kogoś, kim nie

jestem. Nie jestem taką osobą, jaką opisano.

Zwinął gazetę, wcisnął do tylnej kieszeni i podszedł do Cassidy.

- Jesteś z pewnością o wiele bardziej fascynująca niż kobieta, jaką opisano w tym

artykule.

Cassidy potrząsnęła głową.

- Nie powiedziałam tego po to, żebyś prawił mi komplementy.

- To było jedynie stwierdzenie faktu. - Pocałował ją, zanim zdołała zastanowić się, czy

się zgodzić, czy nie. - Teraz czujesz się lepiej?

- Nie jestem dzieckiem, które miało napad złości.

- Jesteś młodą, piękną kobietą.

- W San Francisco mówią o mnie, że jestem niebrzydka. - Zerknęła po sobie.

- I z pewnością młoda.

- A więc zgadzasz się, że tylko niebrzydka? A nie piękna? - Posłała mu prowokujące

spojrzenie.

- Piękna... nie, to już przesada.

- Och!

Colin zaśmiał się i chwycił jej podbródek.

- Ta twarz... - Wpatrywał się intensywnie. - Twoja twarz jest idealna. Cudowne

proporcje, karnacja.... Bije z niej siła, a zarazem kruchość. A ty jesteś tego całkowicie

nieświadoma. „Piękna" to banał, to nic nie znaczy. Jesteś niepowtarzalna, niezwykła i

fascynująca.

background image

Cassidy zarumieniła się. Zastanawiała się, dlaczego po tylu godzinach pozowania

Colinowi czuła teraz, że krew szybciej w niej krąży, kiedy przyglądał się jej twarzy.

- Czarujący sposób, żeby się zrehabilitować za obraźliwe zachowanie - zadrwiła. - To

pewnie ta twoja irlandzka dusza.

- Znam wiele lepszych sposobów.

Pocałunek spadł na jej usta tak nieoczekiwanie, że zanim zdążyła pomyśleć, już go

odwzajemniała. Czuła gorąco bijące od słońca i to wewnętrzne, które wypełniało jej ciało.

Ogarnęło ją pożądanie. Zamiast opierać się Colinowi, przyciągała go. Pasja, jaką w niej

wywołał, zmieniła jej uległość w agresję.

- Cassidy... - Obsypał jej twarz pocałunkami. - Urzekasz mnie.

Jej ręce gładziły jego nagi tors i umięśnione ramiona. Serce waliło mu jak młot pod

dotykiem jej dłoni. Ich usta ponownie się złączyły.

- Wygląda na to, że przyszłam nie w porę. Przestraszona Cassidy odsunęła usta od

Colina, ale nie była w stanie uwolnić się z jego uścisku. Odwróciła głowę i ujrzała Gail

Kingsley, która stała na szczycie schodów, trzymając się jedną ręką poręczy. Jedwabny,

szmaragdowy szal, który miała na szyi, powiewał na wietrze.

- To chyba oczywiste - odpowiedział Colin spokojnie. Zaczerwieniona Cassidy

walczyła, by się wyswobodzić.

- Wybacz, Colin, kochanie. Nie wiedziałam, że masz towarzystwo. W końcu rzadko

zapraszasz gości w niedzielę. - Uśmiechnęła się do niego w sposób sugerujący, że zna dobrze

jego zwyczaje. - Muszę odebrać płótna, nie pamiętasz? I mamy kilka spraw do

przedyskutowania. Poczekam na dole. - Przeszła przez pokład i otworzyła drzwi kabiny. -

Mam przygotować trzy kawy? - Zniknęła w środku, nie czekając na odpowiedź.

Cassidy odwróciła głowę do Colina, jednocześnie odpychając się od jego piersi.

- Puść mnie - syknęła. - Puść mnie natychmiast!

- Dlaczego? Jeszcze przed chwilą byłaś bardzo szczęśliwa i zadowolona.

Jej próby wyszarpnięcia się spełzły na niczym.

- Byłam zaślepiona zwierzęcym pożądaniem. Teraz, wrócił mi wzrok.

- Zwierzęce pożądanie? - Uśmiechnął się szeroko. Całkiem interesujące. Często cię

dopada?

- Nie drwij ze mnie, Sullivan. - Zabrzmiało to nad wyraz groźnie. - Nawet się nie waż!

- Czasami naprawdę nie jest łatwo. - Wreszcie ją puścił. Postanowiła nieco wyciszyć

atmosferę, dlatego powiedziała w miarę spokojnie:

background image

- Zrozum, to dla mnie żenujące. Nie chcę całować się z tobą na oczach Gail, która na

dodatek uśmiecha się z wyższością. - Wygładziła ubranie.

- Dlaczego, Cass? Jesteś zazdrosna? - Uśmiechnął się szerzej. - Pochlebia mi to.

- Ty napuszony, przemądrzały idioto!

- Zaraz, zaraz, Cass. - Zniżył głos. - Przecież pragnęłaś mi się oddać, kiedy zaślepiło

cię owo zwierzęce pożądanie...

Cassidy zamachnęła się pięścią, ale zrobił unik i złapał ją mocno w talii.

- Kobiety policzkują, a nie tłuką jak bokser.

- Guzik mnie to obchodzi - warknęła i wyszarpnęła mu się. Chciała natychmiast stąd

wyjść, ale Colin znów ją złapał i przyciągnął tak mocno, że się z nim zderzyła. Uśmiechnął

się i pocałował ją w czubek nosa.

- Dlaczego się tak spieszysz?

- Jest tłok. - Znów zaczęła się wyrywać.

- Cass, nie bądź głupia. - Zachichotał i poklepał ją po policzku.

Wzniosła oczy do nieba. Już nawet nie chciało jej się wrzeszczeć.

- Wiesz co, Colin? Maluj dalej te swoje żaglówki - parsknęła i ruszyła w stronę

schodów wiodących na dolny pokład.

- Dzięki za radę. A tak przy okazji, jesteś śliczną dziewczyną, Cassidy St. John -

zawołał za nią z przesadnym irlandzkim akcentem. Odwróciła głowę i spojrzała na niego z

błyskiem w oczach. Przechylił się przez reling. - Przyjemniej patrzeć, jak złość ci mija, niż

jak nadchodzi. Następnym razem namaluję cię w taki sposób, by ukazać twoje bardziej

czarujące oblicze.

- Prędzej mi tu kaktus wyrośnie! - Przyspieszyła kroku. Z oddali słyszała jeszcze jego

ś

miech.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Cassidy wiedziała, że obraz był już niemal gotów. Z jednej strony czuła, że jego

zakończenie przyniesie jej ulgę. uwolni od napięcia, z drugiej strony starała się zachować te

chwile w pamięci. Kiedy siedziała w ustawionej pozie, była pewna, że Colin dopracowuje

ostatnie szczegóły. Szybkie dotąd ruchy pędzla stały się powolne i dokładniejsze.

Była mu wdzięczna, że nie nawiązał ani słowem do jej niedzielnej wizyty. Zdawała

sobie sprawę, że tym razem przesadziła. Powinna była pamiętać, jak bardzo porywcza jest z

natury. Ale cóż, nie pamiętała, no i się ośmieszyła. Dokładniej mówiąc, zrobiła z siebie

kompletną idiotkę. Zresztą nie po raz pierwszy.

Chociaż jej reakcja była do pewnego stopnia uzasadniona. Gwałtowne zakończenie

cudownej randki, pozostawiające za sobą bolesne niespełnienie, a potem ten głupi artykuł.

Przypomniała sobie, co Gail mówiła o kreowanym przez media romantycznym wizerunku

Colina. Cóż, Cassidy nie będzie już musiała więcej jej słuchać. Najlepiej zrobi, jak zaraz

zacznie się zbierać. Czas pomyśleć o przyszłości. I o jakiejś pracy, posępnie dodała w duchu.

To będzie początek czegoś zupełnie nowego, szybko się poprawiła. Nowe doświadczenia,

nowi ludzie. Samotne noce.

- Na szczęście twarz skończyłem już wczoraj - wyrwał ją z zadumy Colin. - Bo dzisiaj

pojawiają się na niej coraz to nowe nastroje i emocje. - Uśmiechnął się lekko.

- Nie wiedziałem, że w tak krótkim czasie potrafisz zrobić tyle różnych min.

- Przepraszam, ja tylko... - Szukała odpowiednich słów, ale nie znalazła nic naprawdę

sensownego. - Ja tylko myślałam.

- To się dało zauważyć. - Uchwycił jej spojrzenie.

- Jakieś smutne myśli?

- Nie, obmyślałam właśnie scenę z mojej książki.

- Yhm... - Colin odsunął się od sztalug. - I to niezbyt wesołą.

- Wszystkie nie mogą być przecież wesołe. Skończyłeś, prawda?

- Tak, prawie skończyłem. - Krytycznie spojrzał na obraz. - Sama zobacz. - Odsunął

ręce od portretu, ale nadal wpatrywał się w niego.

Tak długo czekała na tę chwilę. A teraz ogarnął ja lęk.

- No chodź, Cass!

Zacisnęła palce na bukiecie i ruszyła w kierunku sztalug. Ujęła wyciągniętą dłoń

Colina i nieśmiało spojrzała na obraz.

background image

Podczas pozowania wiele razy próbowała wyobrazić sobie swój portret, ale to, co

zobaczyła, kompletnie ją zaskoczyło. Tło było ciemne, z grą cieni i głębi. Pośrodku stała ona,

rozjaśniona przez perłowobiałą suknię. Bukiet był zaskakującą kolorystyczną plamą, która

kierowała wzrok na kruche dłonie Cassidy. Duma biła z jej postawy, co w przedziwny sposób

podkreślała lekko pochylona głowa. Gęste włosy opadały swobodnie, uwypuklając biel sukni.

Rysy twarzy były nadzwyczaj delikatne, z czego dotąd nie zdawała sobie sprawy, lecz owa

delikatność mieszała się z siłą. Colin miał rację, że widział ją w sposób, w jaki nigdy na siebie

nie patrzyła.

Była poważna, lecz lekko rozchylone usta szykowały się do uśmiechu. Uśmiechu na

powitanie kochanka To miało nastąpić zaraz, za chwilę, i ten przyszły moment był wpisany w

obraz, co nadawało mu niezwykłą dynamikę. W wyrazie twarzy Cassidy było oczekiwanie na

coś, co miało się wkrótce zdarzyć.

Poczuła się nieswojo. Ilu nieznanych jej mężczyzn, którzy będą oglądać ten obraz,

zacznie marzyć o egzotycznej piękności, która za chwilę z uśmiechem wpadnie w ramiona

ukochanego?

Cóż, to nie jestem ja, to tylko wyobrażenie Colina, pomyślała.

Czyżby?

Oczy zdradzały wszystko. Z portretu patrzyła kobieta przepełniona miłością i

niewinnością. Lecz owa niewinność, tak słodka i czysta, była zarazem darem dla kochanka,

darem, który za chwilę miała mu ofiarować.

Bo kobieta z portretu darzyła bezgranicznym uczuciem artystę, który ją namalował.

Takie było przesłanie dzieła.

Cassidy otrząsnęła się. Nie powinna o tym myśleć tak osobiście. Czy to jednak

możliwe? Spróbuje.

Odsunęła się nieco i jeszcze raz zaczęła kontemplować obraz. Ogarnął ją niedający się

ująć w słowa zachwyt.

- Dlaczego nic nie mówisz, Cass? - Colin otoczył ją ramieniem.

- Tego się nie da opisać - wyszeptała. - Wszystko zabrzmi jak pusty frazes. - Starała

się zapomnieć, że Colin ujawnił jej uczucia, wniknął w najgłębsze tajniki duszy. Tak jak

zapowiedział, ukazał jej tajemnice i marzenia.

Pocałował szyję Cassidy i puścił ją.

- Rzadko się zdarza, by artysta po skończeniu swej pracy był zdumiony, że jego ręce

stworzyły coś tak nadzwyczajnego. - Był ogromnie podniecony i zdziwiony, czego Cassidy

zupełnie się po nim nie spodziewała. - To najwspanialszy obraz, jaki kiedykolwiek

background image

stworzyłem. - Odwrócił się do niej. - Jestem ci niewymownie wdzięczny. Masz niezwykła

urodę, Cassidy, ale to mało. To twoja dusza rozświetliła ten portret, dzięki niej jest tak wspa-

niały.

Cassidy powinna być dumna z tych pochlebnych słów, ale wyznanie Colina

zaskoczyło ją i przytłoczyło. Desperacko starała się, aby jej głos brzmiał spokojnie.

- Zawsze uważałam, że to artysta nasyca swoją duszą tworzone przez siebie obrazy. -

Odłożyła bukiet na stolik i zaczęła krążyć po pokoju. Jedwab sukni szeleścił przy każdym jej

kroku. - To twoja wyobraźnia, twój talent. Ile ze mnie jest na tym płótnie? Nastąpiła długa

cisza.

- Nie wiesz? Odwróciła się do Colina.

- Moja twarz, moje ciało, to wszystko. Reszta jest twoja. Nie mogę zbierać oklasków

za twoją pracę. Namalowałeś mnie taką, jaką mnie widziałeś. Miałeś wizję, chciałeś ją ukazać

w tym obrazie i ci się udało. To twoja iluzja. - Mówiąc te słowa, poczuła więcej bólu, niż się

spodziewała. Ale cieszyła się, że to powiedziała.

- Czy tak to właśnie widzisz? - Na jego twarzy ukazała się złość. - Ty tylko stałaś, a ja

wykonywałem całą pracę? O to ci chodzi?

- Jesteś artystą, a ja tylko bezrobotną pisarką.

Po długiej chwili milczenia podszedł do Cassidy i ujął jej ramiona. Znała to

poszukujące, badawcze spojrzenie. Zesztywniała, broniąc się przed nim.

Palce Colina zacisnęły się.

- Czy ta kobieta z obrazu ma z tobą coś wspólnego? - zapytał powoli.

Cassidy poczuła, że coś ściska ją w gardle.

- Oczywiście. Dlaczego pytasz? Przecież właśnie ci powiedziałam...

Potrząsnął nią tak gwałtownie, że słowa zamarły jej w ustach. Zobaczyła furię w jego

oczach. Gwałtowność, która mogła przerodzić się w agresję.

- Czy myślisz, że potrzebowałem tylko twojej twarzy i figury? Tylko manekina? Czy

uważasz, że nie ma w tym nic z ciebie, nic z twoich myśli i marzeń? Nic z twojej duszy?

- Czy zawsze musisz mieć wszystko? - krzyknęła z rozpaczą i gniewem. - Aż taki

jesteś zachłanny? - Jej głos drżał z emocji. - Zmęczyłeś mnie, Colin. Jestem wyczerpana. -

Machnęła ręką w kierunku płótna. - Dałam ci to, co mogłam dać. Czego jeszcze chcesz?

Nigdy na mnie nie patrzyłeś... nie mówię o modelce, ale o Cassidy St. John... nigdy o mnie

nie myślałeś. - Odepchnęła go. - Chodziło ci tylko o ten portret, no to go masz. - Odrzuciła

włosy i ścisnęła palcami skronie. - Nie dam ci już nic więcej. Nie mogę. Nie ma już nic

background image

więcej. Wszystko jest już tutaj. - Wskazała ponownie na obraz. - Bogu dzięki, już po

wszystkim...

Wyszarpnęła się gwałtownie z jego objęć i wybiegła ze studia.

Cassidy spędziła następne dwa tygodnie, pilnując mieszkania przyjaciół, którzy

wyjechali na wakacje. Zostawiła krótki liścik dla Jeffa, spakowała maszynę do pisania i

zagłębiła się w pracy. Odłączyła telefon, zamknęła drzwi i przez czternaście dni próbowała

zapomnieć, że istnieje inny świat niż to mieszkanie, inni ludzie, inne miejsca, a także - że ma

jakieś wspomnienia. Zatraciła się w tworzeniu powieści, w konstruowaniu postaci z całym ich

ż

yciem i bagażem doświadczeń, by zapomnieć o Cassidy St. John. Jeśli ona nie istniała, nie

mogła też odczuwać bólu. Pod koniec tego okresu ważyła mniej o trzy kilogramy, zapisała

setki stron i niemal doprowadziła do ładu swoje nerwy.

Kiedy wracała do siebie, niosąc pod pachą maszynę do pisania, usłyszała dźwięki

gitary Jeffa. Zawahała się, czy nie wstąpić do niego, by wiedział, że już wróciła, ale

zrezygnowała i poszła prosto do swojego mieszkania. Nie była jeszcze gotowa odpowiadać na

pytania. Rozważała też, czy nie zadzwonić do Colina, by go przeprosić, ale także postanowiła

tego nie robić. Skoro już dała upust swoim żalom, goryczy i rozczarowaniu, niech to jej przy-

niesie ulgę. Koniec to koniec, trzeba myśleć o przyszłości a nie rozpamiętywać, co by było,

gdyby...

No właśnie, gdyby. Gdyby rozstali się w dobrych stosunkach, najpewniej Colin

chciałby spotykać się z nią od czasu do czasu, a ona nie potrafiłaby znieść zwyczajnej

przyjaźni.

Spakowała suknię, którą miała na sobie, kiedy wybiegała ze studia. Wkładając ją do

pudełka, pogładziła materiał. Tyle się wydarzyło, odkąd po raz pierwszy ją włożyła. Szybko

zamknęła wieczko. Ten etap jej życia też był zamknięty.

Zadzwoniła do Galerii. Telefon odebrała Gail.

- Mówi Cassidy St. John.

- Witaj, Cassidy. Gdzieś ty uciekła?

- Mam suknię, w której pozowałam do portretu, i klucz do studia - powiedziała,

ignorując uszczypliwe pytanie. - Chciałabym, żeby ktoś to dzisiaj ode mnie odebrał.

- Rozumiem... Niestety jesteśmy bardzo zajęci, moja droga. Ale wiem, że Colin

bardzo potrzebuje tej sukni. Bądź tak mila i podrzuć ją do nas. Colina nie ma, a my mamy

mnóstwo pracy.

- Wolałabym tego nie robić.

background image

- Dziękuję ci, kochana. Muszę kończyć. - Rozłączyła się, co zapewne dało jej

satysfakcję.

Rozdrażniona Cassidy odłożyła słuchawkę. Colin wyjechał, pomyślała, unosząc

pudełko. Nastał zatem czas, żeby wszystko ostatecznie zakończyć.

Niedługo potem otwierała drzwi studia. Otoczyły ją znajome zapachy, przywodząc na

myśl wspomnienia o Colinie.

Szybko jednak pozbyła się tych myśli, podeszła do stolika i położyła suknię oraz

klucz.

Rozejrzała się po pokoju. Spędziła tu wiele godzin, całe dni. Każdy szczegół wyrył się

w jej pamięci. Chciała zobaczyć wszystko ponownie. Bała się, że może coś kiedyś

zapomnieć, choćby jakiś nieistotny drobiazg.

Zaskoczyło ją, że portret nadal stał na sztalugach. Zapominając o tym, że miała szybko

stąd odejść, spacerowała po studiu, żeby po raz ostatni mu się przyjrzeć.

Jak Colin, widząc jej twarz patrzącą z portretu, mógł uwierzyć w to, co mu

powiedziała na pożegnanie? A jednak tak się stało... i była mu za to wdzięczna. To dobrze, że

uwierzył jej słowom, a nie temu, co zobaczył. Temu, co namalowały jego ręce, gnane intuicją,

jasnowidzeniem dostępnym tylko prawdziwym artystom.

Wyciągnęła rękę ku portretowi i dotknęła fiołków.

Kiedy drzwi się otworzyły się, cofnęła rękę i odwróciła się gwałtownie.

- Cassidy? - Do pokoju wszedł Vince. Uśmiechał się szeroko. - Co za niespodzianka. -

Ujął jej dłonie.

- Witaj. - Mimo że czuła się bardzo niepewnie, zdołała się uśmiechnąć.

- Cassidy... - Przyjrzał się jej bladej twarzy, dostrzegł, jak bardzo jest spięta i

zdenerwowana. - Wiesz, że Colin cię szukał?

- Nie. - Zaczęła ogarniać ją panika. Wzrokiem szukała drzwi. - Nie, nic nie wiem.

Wyjechałam i pracowałam. Ja tylko... - Cofnęła ręce. - Tylko odniosłam suknię, którą miałam

na sobie podczas pozowania.

Ciemne oczy Vince'a błysnęły przebiegle.

- Ukrywałaś się, madonna?

- Nie. - Odwróciła się i podeszła do okna. - Oczywiście, że nie. Pracowałam. -

Zobaczyła wróbla, energicznie karmiącego swe młode. - Nie wiedziałam, że zamierzasz

zostać w Ameryce tak długo. Nie stęskniłeś się za ojczyzną? Za włoskim niebem? - paplała,

byle tylko nie myśleć o Colinie.

background image

- Och, stęskniłem się, ale zostałem dłużej, by przekonać Colina do sprzedaży obrazu, z

którym tak uparcie nie chciał się rozstać.

Cassidy mocno chwyciła się parapetu. Wiedziałaś, że go sprzeda, pomyślała.

Wiedziałaś to od samego początku. Wszystko, co z tego zostanie, to trochę pieniędzy. Czy

oczekiwałaś, że go sobie zostawi i będzie myślał o tobie?

- Cassidy... - Vince dotknął delikatnie jej ramienia.

- Nie powinnam była tu przychodzić - wyszeptała. - Przecież wiedziałam...

Chciała uciec. Vince uśmiechnął się szerzej i odwrócił ją w swoją stronę. Przyglądając

się jej, uniósł rękę, żeby pogładzić jej policzek.

- Proszę... - Zamknęła oczy. - Proszę, nie pocieszaj mnie. Tak jest jeszcze gorzej. Nie

jestem taka silna, jak przypuszczałam...

- Tak bardzo go kochasz. Rozumiem. Otworzyła gwałtownie oczy.

- Nie, chodzi tylko o to, że ja...

- Madonna. - Vince położył jej palec na ustach. - Widziałem portret. On mówi

głośniej, niż brzmią najgłośniejsze słowa.

Cassidy opuściła głowę.

- Nie chcę... Tak bardzo się staram, żeby nie... Muszę iść - powiedziała szybko.

- Cassidy. - Vince przytrzymał ją za ramiona. Jego głos był delikatny. - Musisz się z

nim zobaczyć. Porozmawiać z nim.

- Nie mogę. - Położyła ręce na jego piersi i potrząsnęła głową z desperacją. - Proszę,

nie mów mu. Proszę, po prostu weź obraz i niech to się wreszcie skończy. - Głos jej się

załamał. Nie protestowała, kiedy kołysał ją w swych ramionach. - Zawsze wiedziałam, że

kiedyś to się skończy. - Zamknęła załzawione oczy, ale pozwoliła, aby Vince ją trzymał w

objęciach. Pogłaskał jej włosy, ale nic nie mówił, aż do chwili gdy poczuł, że jej oddech się

uspokoił. Delikatnie ucałował czubek jej głowy.

- Cassidy, Colin jest moim przyjacielem.

- To ciekawe.

Odwróciła się gwałtownie i ujrzała stojącego w drzwiach Colina.

- Witaj - powiedział szybko Vince.

- A witaj, witaj... Też sądziłem, że jesteś moim przyjacielem. - Colin mówił cicho, z

pozoru spokojnie. - Ale wygląda na to, że się myliłem. I to nie tylko wobec ciebie, Vince. -

Spojrzał na Cassidy. - Gail powiedziała mi, że cię tutaj znajdę. - Podszedł do nich. - Z moim

przyjacielem.

- Colin... - zaczął Vince.

background image

Ale ten przerwał mu gwałtownie:

- Zabierz swoje łapy od Cassidy. Dopiero jak wyjdę, będziesz mógł zacząć od

momentu, w którym wam przerwałem. - Jego oczy błysnęły dziko.

Cassidy, nie chcąc dopuścić do awantury, wysunęła się z objęć Vince'a i powiedziała

do niego:

- Proszę, zostaw nas na chwilę samych. - A gdy się wahał, powtórzyła: - Proszę.

Niechętnie zdjął rękę z jej ramienia.

- W porządku, cara. - Spojrzał na Colina - Nikt nigdy mi nie zarzucił, że kogoś

zawiodłem lub nadużyłem jego zaufania, przyjacielu!

Wyszedł, zamykając cicho drzwi. Cassidy, zanim przemówiła, odczekała dłuższą

chwilę.

- Przyszłam, żeby zwrócić suknię i klucz. Gail powiedziała, że wyjechałeś.

- Jak to wygodnie się złożyło, że ty i Vince akurat w tym samym czasie tu się

zjawiliście.

- Colin, przestań.

- Jesteś już księżną? - zapytał chłodno. - Powinienem cię ostrzec. Vince jest znany ze

swej hojności, ale nie ze stałości. Lecz tak czy inaczej, taka jak ty kobieta może nieźle na tym

wyjść.

- To poniżej twojego poziomu, Colin.

Odwróciła się i ruszyła do drzwi, ale Colin złapał ją za włosy. Krzyknęła, a potem

spojrzała na niego. Jego oczy były ciemne, podobnie jak nieogolone policzki. Dotarło do niej,

jak bardzo jest wyczerpany, a przecież nigdy nie okazywał zmęczenia, nawet po wielu

godzinach mozolnego malowania.

Jego palce zacisnęły się na jej włosach.

- Colin! - Uniosła rękę w obronie.

- Taka niewinna - powiedział miękko. - Taka niewinna. Jesteś sprytną kobietą,

Cassidy. - Szybko objął ją za ramiona. Patrzyła na niego z lękiem. - Jedna rzecz to kłamać

słowami, ale zupełnie inna to kłamać wyglądem i wyrazem oczu, dzień po dniu. To niezwykle

wyrafinowana forma oszustwa.

- Nie! - Potrząsnęła głową, gdyż jego słowa ponownie wywołały łzy, nad którymi

bezskutecznie starała się zapanować. - Nie, Colin, proszę. - Chciała powiedzieć mu, że nigdy

go nie okłamała, ale nie mogła wydusić ani słowa Rozpłakała się bezradnie.

- O co prosisz? Czego chcesz ode mnie? - Jego głos złagodniał, gdy spojrzał na twarz

Cassidy. W słonecznych promieniach dochodzących przez świetlik jej oczy i pobladłe

background image

policzki iskrzyły się od łez. - Chcesz, bym zapomniał, że patrzyłem na ciebie dzień po dniu i

widziałem coś, czego nie dane mi było ujrzeć nigdy dotąd?

- Dałam ci to, czego chciałeś - powiedziała przez łzy. - Proszę, pozwól mi odejść.

Dałam ci to, czego chciałeś. Lecz wszystko już się skończyło.

- Dałaś mi powłokę, maskę. Czy nie to mi powiedziałaś? - Przyciągnął ją bliżej, siłą

przechylając jej głowę do tyłu, aby na niego spojrzała. - A reszta była moją imaginacją.

Wszystko już się skończyło, Cass? Jak cokolwiek może się skończyć, skoro nawet się nie

zaczęło? - Kiedy Cassidy próbowała opuścić głowę, ponownie chwycił ją za włosy. -

Powiedziałaś, że cię dręczę. Masz w ogóle pojęcie, co te ostatnie tygodnie ze mną zrobiły? -

Potrząsnął nią, a jej szloch stał się głośniejszy. - Miałaś rację, kiedy mówiłaś mi, że ten obraz

to nic więcej, jak tylko twoja twarz i ciało. Nie ma w tobie ciepła, nie ma w tobie uczuć... nie

ma w tobie duszy. To ja stworzyłem tę kobietę z obrazu.

- Proszę, Colin. Wystarczy! - Zakryła dłońmi uszy, aby zapomnieć jego słowa.

- Uciekasz przed prawdą, Cassidy? - Odciągnął jej ręce, zmuszając ją, by ponownie na

niego spojrzała. - Tylko my dwoje będziemy wiedzieli, że ten obraz to kłamstwo i że

sportretowana kobieta tak naprawdę nie istnieje. Wzajemnie oddaliśmy sobie przysługę, czyż

nie tak? - Puścił ją, odsunął od siebie i zaklął pod nosem. - Wyjdź stąd!

Cassidy na oślep rzuciła się do ucieczki.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Cassidy dotarła do swojego mieszkania długo po tym, jak obeschły jej łzy. Snuła się

po mieście, bo chciała samotnie zatopić się w tłumie. Zmęczenie osłabiło j e j ból. Kiedy

dochodziła do domu, rozpadało się, ale n i e przyspieszyła kroku. Deszcz był chłodny i

delikatny.

Gdy weszła do budynku, zaczęła szukać kluczyka do skrzynki na listy. Chciała

przestrzegać codziennego porządku, nie odstępować od przyzwyczajeń. Miała nadzieję, że

dzięki temu nie wpadnie w rozpacz i depresję, będzie jakoś funkcjonować. Mogła przeżyć.

Tak przynajmniej wymyśliła podczas długiej popołudniowej włóczęgi po mieście.

Uchyliwszy drzwiczki wąskiej skrzynki, wyciągnęła listy i ruszyła po schodach.

Szybko przejrzała reklamy i rachunki, i nagle zatrzymała się gwałtownie, gdy na jednej z

kopert zobaczyła stempel nowojorskiej poczty. Ruszyła z powrotem do skrzynki i wrzuciła do

niej pozostałą korespondencję, a potem wpatrywała się w kopertę z nadzieją i lękiem

zarazem.

To pewnie odmowa, pomyślała. Ale w takim razie dlaczego nie zwrócili

maszynopisu?

- Och, do diabła z tym - mruknęła, rozerwała kopertę i przeczytała list. - Dlaczego

teraz? - szepnęła, nienawidząc się za to, że znowu płacze. - Nie teraz, kiedy... kiedy...

I nagle uznała, że jest akurat odwrotnie. Ten list nie mógł przyjść w lepszej chwili.

Wepchnęła kopertę do kieszeni i wybiegła na deszcz. Dziesięć minut później łomotała

do drzwi Jeffa. Otworzył, trzymając gitarę w ręku.

- Cassidy, wróciłaś! Gdzie się podziewałaś? Napisałaś, że jakiś czas cię nie będzie, ale

tak długo? Już chciałem dzwonić na policję. - Zatrzymał się. - Hej, jesteś jak zmokła kura.

- Wcale nie jestem - zaprzeczyła, choć z jej ubrania kapało na podłogę. Uniosła

butelkę szampana. - Jestem zbyt niezwykła, by porównywać mnie do jakiegoś prze-

mokniętego ptaszyska. Znalazłam swoje miejsce w historii literatury. Będą wydawać moje

powieści i sprzedawać je w wielkich nakładach, wkrótce znajdziesz je w każdej bibliotece

publicznej i w każdym szanującym się domu. Ha, i co ty na to?

- Kupili twoją książkę? - Jeff zawył niczym dzikus i pochwycił Cassidy w niedźwiedzi

uścisk, gniotąc jej plecy gitarą.

Zaśmiała się i odsunęła od niego.

background image

- Och, co za prostak! Czyż tak należy fetować historyczne wydarzenia? - Odsunęła

spadające na twarz włosy. - Jednakże, mimo iż plebejusz, to zarazem dobry człek z ciebie,

więc ja, osoba z wyższych sfer, podzielę się z tobą szampanem w moim stylowym salonie.

Smoking nie jest konieczny.

Ruszyła do swojego mieszkania. Jeff, odłożywszy gitarę, poszedł za Cassidy. Pod jej

drzwiami powiedział:

- Ja otworzę. - Wziął od niej butelkę. - A ty weź ręcznik i osusz się, bo inaczej

umrzesz na zapalenie płuc, zanim twoja pierwsza książka trafi do księgarń.

Kiedy wróciła z łazienki owinięta w szlafrok frotte i w turbanie z ręcznika na głowie,

Jeff otworzył butelkę. Szampan wystrzelił.

- Prysznic z szampana służy dywanom - zażartował i zaczął nalewać. - Znalazłem

tylko te salaterki.

- Moja kryształowa zastawa się potłukła. - Uniosła swój kielich. - Za bardzo mądrego

człowieka - uroczyście wzniosła toast.

- Kogo masz na myśli?

- Mojego wydawcę. - Zaśmiała się i wypiła łyk szampana. - Wspaniały rocznik. - Z

zadumą przyjrzała się bąbelkom skaczącym w jej salaterce.

- Który to rok? - Jeff uniósł butelkę, żeby odczytać datę produkcji.

- Obecny. - Cassidy napiła się ponownie. - Kupuję tylko młode wina.

Jeff pochylił się i pocałował ją.

- Moje gratulacje, maleńka. - Zsunął wilgotny ręcznik z jej ramion. - Jakie to uczucie?

- Nie wiem. - Odrzuciła głowę i przymknęła oczy. - Czuję się tak, jakbym była kimś

innym. - Wypiła do dna. Wiedziała, że powinna się ruszać i coś mówić. Nie umiała spokojnie

myśleć o tym, co wygrała tego dnia, ani o tym, co straciła. - Powinnam była kupić dwie

butelki. To jest okazja co najmniej na dwie. - Wypiła ponownie, czując, że alkohol uderza jej

do głowy. - Ostatni raz, kiedy piłam szampana... - przerwała, starając się sobie przypomnieć,

a potem potrząsnęła głową. - Nie, nie. - Machnęła ręką, jakby odganiając przykre myśli. -

Piłam szampana na weselu Barbary Seabright w Sausalito. Jeden z kelnerów przystawiał się

do mnie w szatni.

Jeff zaśmiał się i pociągnął kolejny łyk. Nagle usłyszeli pukanie do drzwi.

- Proszę wejść - zawołała Cassidy. - Wystarczy dla... - Głos jej zamarł, gdy w

otwartych drzwiach ujrzała Colina. Zbladła gwałtownie, a oczy jej pociemniały. Jeff zerknął

na nią, potem na Colina i odstawił kieliszek.

- Cóż, muszę się zbierać. Dzięki za szampana, maleńka. Pogadamy później.

background image

- Nie, Jeff - zaczęła Cassidy. - Nie musisz...

- Mam dziś koncert. - Odsunął jej dłoń od swego ramienia. Zobaczyła, jak wymienił

długie spojrzenie z Colinem, zanim zniknął w drzwiach.

- Cass. - Colin zrobił kilka kroków do przodu.

- Colin, wyjdź stąd. Proszę. - Zamknęła oczy i przycisnęła do nich dłonie. Czuła kłucie

w piersiach i łzy pod powiekami. Tylko nie płacz, nakazała sobie.

- Wiem, że nie mam prawa być tutaj - powiedział niskim głosem. - Wiem, że nie mam

prawa prosić cię, żebyś mnie wysłuchała. Ale jednak proszę o to.

- Nie ma już nic do dodania. - Cassidy zmusiła się, by wstać i spojrzeć mu w oczy. -

Chcę, żebyś natychmiast wyszedł z mojego mieszkania - powiedziała stanowczo.

- Rozumiem... Ale należą ci się przeprosiny i wyjaśnienie.

Dłonie miała zaciśnięte. Powoli rozluźniła je i spojrzała na swoje palce.

- Doceniam ten wspaniałomyślny gest - zadrwiła - ale wystarczą szlachetne intencje.

A teraz... - Uniosła oczy ku niemu. - Jeśli to wszystko...

- Och, Cassidy, na miłość boską wykaż więcej litości, niż ja to zrobiłem. Przynajmniej

pozwól mi przeprosić, zanim wyrzucisz mnie ze swego życia.

Patrzyła na niego, niezdolna, by coś odpowiedzieć. Colin wziął butelkę szampana.

- Jak widzę, świętowaliście z jakiegoś powodu. Przykro mi, że wam przerwałem. -

Odstawił butelkę i spojrzał na Cassidy. - Wydarzyło się coś nadzwyczajnego?

- Tak. - Starała się mówić spokojnie. - Moja książka niedługo ukaże się drukiem. Dziś

dostałam list w tej sprawie.

- Cass. - Podszedł do niej i uniósł rękę, żeby dotknąć jej policzka.

- Ani się waż! - Błyskawicznie się cofnęła.

Colin powoli opuścił rękę. Widać było, że poczuł się dotknięty.

- Przepraszam - powiedziała cicho. - A teraz wyjdź.

- Jeszcze chwilę, Cass. I nie przepraszaj. Zraniłem cię, rozumiem, że nie chcesz, bym

tu był, ani tym bardziej, bym cię dotykał... - Przerwał, spoglądając na swoje dłonie. Po chwili

znów odszukał jej spojrzenie. - Ponieważ znam cię tak dobrze, jak znam samego siebie,

wiem, jak bardzo cię zraniłem. I muszę z tym żyć. Nie mam prawa prosić cię o wybaczenie,

ale błagam, wysłuchaj mnie.

- Dobrze, Colin - odpowiedziała zmęczonym głosem. - Usiądź.

Skinął głową, odwrócił się, podszedł do okna i wsparł ręce o parapet.

background image

- Przestało padać i nadciągnęła mgła. Nigdy nie zapomnę, jak wyglądałaś tamtej nocy,

kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem. Stałaś we mgle wpatrzona w niebo. Myślałem, że jesteś

złudzeniem - zakończył ledwie słyszalnie, jakby mówił do siebie.

- Colin, to nie ma sensu. - Nie chciała, by snuł te wspomnienia. Były zbyt bolesne.

Lecz do niego jakby nie dotarły jej słowa.

- Od lat miałem wizję doskonałej kobiety. Ta wizja wciąż mnie nawiedzała, choć była

ledwie uchwytna. Gdy próbowałem nadać jej konkretny kształt, ledwie zarysowany obraz

rozmywał się ostatecznie, znikał. I zaraz znów się pojawiał, konkretny, jedyny, a zarazem

prawie niewidoczny. Był jak owa myśl, która uparcie krąży nam po głowie, a my wiemy, że

stanowi jedyne rozwiązanie jakiejś zagadki, jakiegoś problemu, lecz nie potrafimy jej

pochwycić. Wreszcie zrozumiałem, że muszę cierpliwie czekać, aż w końcu napotkam na

swej drodze nie wizję, nie mglisty kontur, lecz ideał ucieleśniony, skończone piękno

przyobleczone w ciało. Czekałem długie lata, aż spotkałem ciebie, kobietę doskonałą.

Wiedziałem, że muszę cię namalować, bo taki dar artysta może otrzymać tylko raz w życiu.

- Och... - szepnęła Cassidy.

Na chwilę zapadła cisza. Colin zasępił się.

- Kiedy zaczęliśmy pracować, odnalazłem w tobie wszystko, czego w życiu szukałem.

Dobroć, prawdziwą duszę, inteligencję, siłę, pasję. Im dłużej cię malowałem, tym bardziej

mnie fascynowałaś. Powiedziałem ci kiedyś, że mnie urzekłaś. Prawie w to uwierzyłem.

Nigdy nie znałem kobiety, której pragnąłbym bardziej, niż pragnę ciebie. - Odwrócił się, żeby

na nią spojrzeć. - Za każdym razem, kiedy cię dotykałem, pragnąłem cię bardziej. Nie

kochałem się z tobą tamtej nocy na łodzi, ponieważ nie chciałem, żebyś myślała o sobie jako

o jednej z moich kochanek. Nie chciałem wykorzystać tego uczucia, którym mnie obdarzyłaś.

- Mój Boże... - Cassidy zamknęła oczy. - Nie będę tego słuchać.

- Proszę, jeszcze chwilę. W dniu, w którym ukończyłem twój portret, zaprzeczyłaś

wszystkiemu. Powiedziałaś, że to, co ujrzałem w tobie, było jedynie dziełem mojej

wyobraźni. Mówiłaś to tak chłodno i bez emocji. Niemal mnie zniszczyłaś. Nie sądziłem, by

ktokolwiek mógł mieć nade mną taką władzę - zakończył miękko.

Znów zapadła cisza. Colin przymknął oczy, jeszcze raz rozpamiętując tamte chwile.

Cassidy siedziała jak skamieniała. Jej zwykle tak wyrazista twarz była teraz nieprzenikniona.

Wreszcie znów zaczął mówić:

- To było dla mnie niezwykłe odkrycie. Byłem nim oszołomiony. W pierwszej chwili

odrzucałem twoje słowa, bo rozpierało mnie szczęście, że dotarłem do najważniejszej

tajemnicy istnienia. Że wreszcie pojąłem, co ludzi naprawdę łączy. A zarazem pragnąłem

background image

więcej, potrzebowałem więcej. I nagle zrozumiałem to, co mi mówiłaś. Że nie masz dla mnie

już nic. Byłem wściekły, kiedy uciekłaś. Najpierw próbowałem cię zatrzymać, aż wreszcie

pozwoliłem ci odejść. - Znów przerwał na chwilę. - Kiedy później tu przyszedłem, ciebie nie

było. Przez dwa tygodnie odchodziłem od zmysłów, nie wiedząc, gdzie się podziewasz ani

kiedy wrócisz. I czy w ogóle wrócisz. Twój sąsiad miał jedynie twój niewiele mówiący liścik,

i to wszystko.

- Widziałeś się z Jeffem?

- Cassidy, czy ty nie rozumiesz? Zniknęłaś. Ostatni raz, kiedy cię widziałem, uciekałaś

ode mnie, a potem nagle zniknęłaś. Nie wiedziałem, gdzie jesteś, bałem się, że coś ci się stało.

Powoli zaczynałem wariować.

Podeszła do niego.

- Colin, przykro mi. Nie miałam pojęcia, że będziesz się przejmował...

- Przejmował?! Umierałem z niepewności. Dwa tygodnie, Cassidy. Dwa tygodnie nie

dałaś znaku życia dwa tygodnie bez jednego słowa od ciebie. Czy ty rozumiesz, jakie to

beznadziejne uczucie, jeśli możesz jedynie czekać? Nie do opisania. Przekopałem Nabrzeże

Rybaków wzdłuż i wszerz, zwiedziłem całe miasto. Gdzie do diabła się podziewałaś? -

zapytał z desperacją, zaraz jednak uniósł rękę, nim zdążyła odpowiedzieć. - Przykro mi nie

spałem ostatnio zbyt wiele. Nie panuję nad sobą - Jego ruchy znów stały się niespokojne.

Uniósł salaterkę z resztką szampana i przyjrzał się wzorków na ściance. - Oryginalny

kieliszek... - Wzniósł toast: - Za ciebie, Cass. Tylko za ciebie. - Wypił. Cassidy spuściła oczy.

- Colin, przykro mi, że się martwiłeś. Pracowałam i...

- Nie tłumacz się - przerwał jej. Ich oczy ponownie się spotkały. - Nie musisz mi się

tłumaczyć. Po prostu posłuchaj. Kiedy wszedłem dzisiaj do studia i zobaczyłem cię z

Vince'em, coś we mnie pękło. Stres, wyczerpanie , szaleństwo, wszystko się na to złożyło, ale

nic nie usprawiedliwia słów, które do ciebie wypowiedziałem. - Spojrzał jej głęboko w oczy. -

Gardzę sobą za to, że doprowadziłem cię do łez. Nienawidzę słów, które powiedziałem. Ale

gdy po tylu dniach bezskutecznych poszukiwań nagle ujrzałem cię w mojej pracowni z

Vince'em... - Przerwał, potrząsnął głową i podszedł do okna. - Gail wszystko świetnie

zaaranżowała. Wiedziała, przez co przechodziłem przez ostatnie dwa tygodnie. Zna mnie na

tyle dobrze, żeby przewidzieć, jak zareaguję, kiedy zobaczę cię sam na sam z Vince'em.

Zanim dotarłem do Galerii, wysłała go do studia pod byle pretekstem. Powiedziała mi. że

macie tu schadzkę.

- Gail... - powiedziała cicho Cassidy.

background image

- Tak, Gail. Kiedyś byliśmy ze sobą... zresztą był to bardzo luźny związek... ale przed

rokiem ostatecznie się rozstaliśmy. Nadal jednak współpracowaliśmy. Powinienem był

pamiętać, z kim mam do czynienia, ale popełniłem błąd. Kilka dni temu odbyłem z Gail

ostateczną rozmowę, w wyniku której postanowiła wyjechać na Wschodnie Wybrzeże i tam

szukać szczęścia. - Odwrócił się do Cassidy. - Chciałbym, żebyś zrozumiała, dlaczego

zachowałem się tak paskudnie.

W ciszy rozbrzmiewały jedynie dźwięki gitary Jeffa dobiegające zza cienkich ścian.

- Colin. - Jej oczy szukały jego twarzy. - Jesteś taki wyczerpany.

Wyraz jego twarzy nagle się zmienił.

- Nie wiem, kiedy zakochałem się w tobie. Chyba od razu, gdy spotkaliśmy się we

mgle. A może wtedy, kiedy po raz pierwszy włożyłaś tę suknię. - Przymknął na chwilę oczy. -

Nie, Cass, kochałem cię od zawsze, od dnia moich narodzin, i tyle lat czekałem, by wreszcie

cię spotkać.

- Miłość? Ty mówisz o miłości?! - Była zdumiona. Artystyczna fascynacja, w to

mogła uwierzyć. Niepokój Colina, gdy po burzliwej scenie zniknęła jego modelka, też był

zrozumiały, a okrutną scenę związaną z Vince'em składała na karb egoistycznej zazdrości

artysty o ową modelkę. Ale miłość?!

- Tak, miłość. - Uśmiechnął się delikatnie. - Cóż, Cassidy, niełatwy ze mnie facet.

Sama mi to kiedyś powiedziałaś.

- Tak, pamiętam.

- Jestem samolubny i łatwo wpadam w złość. Nie mam cierpliwości do niczego poza

moją pracą. Nie mogę obiecać, że cię nie skrzywdzę, nie rozzłoszczę, że nie będę

zachowywał się irracjonalnie i gwałtownie. Ale mogę ci obiecać, że nikt nigdy tak cię nie

pokocha. Nikt. - Czekał na jej słowa, lecz ona mogła jedynie patrzeć na niego jak

zahipnotyzowana. - Proszę cię, żebyś wbrew zdrowemu rozsądkowi została moją żoną, moją

kochanką i matką moich dzieci. Proszę cię, żebyś dzieliła swe życie ze mną, biorąc mnie

takim, jakim jestem. - Głos mu się załamał. - Kocham cię, Cass. Teraz moje przeznaczenie

jest w twoich rękach.

Przyglądała mu się. W jego głosie usłyszała więcej irlandzkiej nuty niż kiedykolwiek.

Wciąż nie zrobił nawet kroku w jej stronę, tylko stał nieruchomo na środku pokoju.

Wolno podeszła do Colina, oplotła ręce wokół jego szyi i wtuliła twarz w jego

ramiona.

- Przytul mnie. Objął ją delikatnie.

background image

- Przytul mnie, Sullivan - zażądała ponownie, mocno się do niego przytulając. Potem

szybko znalazła drogę do jego ust.

Zacisnął mocniej ramiona.

- Kocham cię - wyszeptała pomiędzy pocałunkami. - Już tak dawno chciałam ci to

powiedzieć.

- Mówiłaś mi to za każdym razem, kiedy na mnie patrzyłaś. - Wtulił głowę w jej

włosy. - Starałem się nie dopuścić do siebie myśli, że mogłem się w tobie zakochać, że to

mogło stać się tak szybko, tak bez wysiłku. Ale kiedy obraz był już niemal skończony, dotarło

do mnie, że nie mogę bez ciebie żyć. - Zniżył głos i przyciągnął ją jeszcze bliżej. - Traciłem

zmysły przez ostatnie dwa tygodnie, patrząc na twój portret i zastanawiając się, gdzie jesteś i

czy w ogóle jeszcze kiedyś cię zobaczę.

- Teraz jestem twoja - powiedziała cicho, nie sprzeciwiając się, kiedy wsunął ręce pod

jej bluzkę. - A Vince ma portret.

- Nie. Mówiłem ci, że nie wszystko jest na sprzedaż. Odmówiłem nawet Vince'owi. W

tym obrazie jest zbyt dużo nas, ciebie i mnie.

- To dobrze, że go nie sprzedałeś. - Była szczęśliwa, że dowód miłości pozostanie przy

tych, którzy tę miłość odkryli i zamierzali nieść przez życie. - Bo myślałam...

- Co myślałaś?

- Nie, już nic. - Pocałowała go. - Kocham cię. - Przycisnęła wargi mocniej do jego ust,

ciesząc się, że teraz należą do niej.

- Cass. - Czuła, jak mocno bije jego serce, i jak Colin gładzi jej włosy. - Czy wiesz, co

ty ze mną robisz?

- Pokaż mi - szepnęła.

Pocałował ją ponownie. Zawarł w tym pocałunku całe usilnie skrywane pragnienie

miłości. Była gotowa, by mu się oddać.

- Pobierzemy się szybko. - Znowu gwałtownie ją pocałował. Przesunął dłońmi po jej

plecach, potem przyciągnął do siebie. - Bardzo szybko.

- Dobrze. - Zamknęła oczy, rozkoszując się ciepłem jego ciała. - Mam już nawet

idealną sukienkę. - Wtuliła się w niego. - Jak zatytułujesz obraz?

- On już ma tytuł. - Uśmiechnął się. - „Dowód miłości".


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
kłopotliwe, DOWÓD MIŁOŚCI, "DOWÓD MIŁOŚCI"
Dowód Miłości Irlandzka Wróżka 4 N Roberts
Nora Roberts 04 Irlandzkie Marzenia Dowód Miłości
Roberts Nora Dowod milosci
milosc jest jak bezmiar wod www prezentacje org
De Sade D A F Zbrodnie miłości
Jest na swiecie milosc solo viol
30 JAK BYĆ ŚWIADKIEM BOŻEJ MIŁOŚCI
Miłość matki
boza milosc w sercu
99 SPOSOBÓW OKAZYWANIA DZIECIOM MIŁOŚCI, Różne Spr(1)(4)
Opis programu komputerowego Twierdzenie Pitagorasa-dowód i z, wrzut na chomika listopad, Informatyka

więcej podobnych podstron