Korekt
a
Hanna
Lachowska
Agnieszka
Pyśk
Zdjęcie
na
okładce
©tugolukof/Shutterstock
Tytułoryginału
The
Club
Copyright
©2015byLaurenRowe.
First
publishedbySoCoRoPublishing
All
rightsreserved.
Wszelkie
prawazastrzeżone.
Żadnaczęść
tej
publikacjiniemożebyćreprodukowana
ani
przekazywanawjakiejkolwiekformiezapisu
bez
zgodywłaścicielaprawautorskich.
For
thePolishedition
Copyright
©2016byWydawnictwoAmberSp.zo.o.
ISBN
978-83-241-6143-0
Warszawa
2016.WydanieI
Wydawnictwo
AMBERSp.zo.o.
02-954
Warszawa,ul.KrólowejMarysieńki58
Konwersja
dowydaniaelektronicznego
P.U.OPCJ
A
juras@evbox.p
l
Tępowieśćdedykuję
jej
pierwszymczytelniczkom,wspaniałympaniom,którychreakcjąnalekturę
byłoszczere„cholera,gorące;dodiabła,taak”.
Nickie,Marnie,Lesley,Tiffanie,Colleen
iHollyplusmojejmamie,teściowejiciotce.Byłam
zachwycona,aleniezaskoczonatym,żepowieśćspodobałasięprzyjaciółkom,alekiedysięokazało,że
taksamojestwprzypadkumamy,teściowejiciotki…?„My,starszepanie,teżlubimyseksowne
kawałki”–wyjaśniłamiciotka.Super,naprawdęniesamowite.
Dziękuję
wam.Kocham
waswszystkie.
Rozdział1
Jona
s
S
iedzę
na
kanapie i czekam, aż Sarah wyjdzie z łazienki. Jeśli zamęt w mojej głowie coś oznacza, to
prawdopodobnie zaczynam ocierać się o obłęd. Chyba jestem od niej uzależniony. Nie mogę się nią
nasycić. Wszystko, co robi, wszystko, co mówi, wszystko, czym jest… jest doskonała. Lepsza od
jakiejkolwiekfantazji.Niemogęjejsięoprzeć.Wystarczyjejjednosłowo,awszystkiemojeplanyidąw
diabły.Nigdy,przenigdyniemiałemzamiaruprzeleciećjejwtejłaziencewrestauracji.Aniwlimuzynie.
Jezu. Ale nie skarżę się, słowo. Odpuszczenie sobie tych obu cudownych bzykanek byłoby pieprzonym
szaleństwem.Zresztąterazjużwidzę,żeonamusinajpierwwyrzucićzsiebietocałeszaleństwo,zanim
zaczniebyćgotowanadługi,powolnyisłodkiprocespoddawaniasię.Jestjakdzikikoń,któregotrzeba
ujarzmić.Muszępozwolićjejtrochępobrykać,poszarpaćsię,poszamotać,zanimspróbujęjąosiodłać.I
to mi odpowiada – każda spędzona z nią sekunda była idealna. Oprócz tego momentu, kiedy płakała.
Cholera,jużnigdywięcejniechcę,żebypłakała,dopókiżyję.Wystarczyłajednajejłzaitotalniemnie
rozwaliło.
No
i okazało się, że jednak ma problemy związane z ojcem. Zawsze mnie ciągnęło do dziewczyn z
kompleksem tatusia. Jestem taki przewidywalny. Oczywiście nie powiedziała tego, ale domyśliłem się
całej historii, gdy tylko zaczęła mówić o pomaganiu kobietom doświadczającym przemocy. Mogłem to
sobieodegraćwwyobraźnijakfilm.Prawdopodobnietatuśwywinąłjejimatceniezłynumer.Sukinsyn.
Wzdycham.Jak
dotądskopałemsprawę.Miałemwszystkoułożonewgłowie,całyprzebiegwieczoru.
SarahmiałabyćMegRyanzBezsenności
w
Seattle
czy
zjakiejśinnejpodobnejbajeczkiale,kurczę,nie
spodziewałem się, że będzie się tak rządziła i przejmowała kontrolę. Orgazm czy nie, ta kobieta
przeleciała mnie, aż mi dym poszedł uszami. Okazuje się, że ma w sobie odrobinę szaleństwa… I,
cholera, podoba mi się to. Cholera, cholera, cholera. Kiedy zaczęła się rządzić, kiedy zamieniła się w
diablicę,uff,tobyłogorące.Jasne,przygotowałemsobienatenwieczórstrategięiwrócędoniej,daję
słowo, że wrócę, ale kto by jej się oparł? Kto chciałby się jej oprzeć? Ten tyłek, o mój Boże, ta jej
dupcia.Najładniejsza,jakąkiedykolwiekdotykałem.Iteoczy.Kiedyspojrzałanamnie,jakbyzamierzała
sięnamnierzucić…„Pieprzmnie”,powiedziałamidoucha,ajaomałonieeksplodowałem.Kiedyto
powiedziała,wtedyjużwiedziałemnapewno:jestdoskonała.
Ale
terazmuszęprzejąćkontrolę,mimożetotakieprzyjemne,gdymnietakrozstawiapokątach.Odtej
chwili mam tylko jeden cel w życiu. Istnieję na tym świecie tylko po to, żeby ta kobieta doświadczyła
czystejekstazy,bezwzględunawszystko.Iżebytaksięstało,muszęzacząćsięprzyniejhamować.Znią
trzeba postępować powoli. Musi czuć się bezpieczna. Potrzebuje poczuć emocjonalną więź, bo
oczywiście miała rację, u kobiet przede wszystkim chodzi o więź. Ale dziwne jest to, że ja faktycznie
czuję się z nią emocjonalnie związany. Kiedy podczas kolacji wypytywałem ją o jej życie, naprawdę
chciałem poznać odpowiedzi na swoje pytania. Gdyby miała pieprzonego maltańczyka wabiącego się
Kiki,słuchałbym,jakonimopowiadanawetprzezcałąnocisłuchałbymzzainteresowaniem(chociażmi
ulżyłojakdiabli,gdysięokazało,żeniemamaltańczykawabiącegosięKiki).Jeślimambyćszczery,to
już teraz czuję się bardziej związany z Sarah niż z którąkolwiek z moich byłych dziewczyn, nawet z
Amandą,abyłemzniąprawierok.Nigdyznikimnieczułemsiętakswobodnie,niebyłemtakiotwarty
jakzSarah.Jesttak,jakbyprzyniejniegroziłomi,żecośspieprzę.Nieważne,jakigigantycznyzemnie
palant,nieważne,jakobrzydliwajestprawda,nieważne,jakbardzojestemszczery,jakpopieprzony,jąto
wszystko kręci. Ona naprawdę lubi mnie takiego, jakim jestem w rzeczywistości. Coś podobnego! To
uzależniające.
I,ja
pierdzielę,prawdziwaSarahkręcimniejakjeszczeniktnigdydotąd.Kiedypowiedziała,żenie
poszłanaprawodlapieniędzy,oludzie,tobyłozbytwiele.Miałemochotęwziąćjątam,natymstole.A
kiedysięwkurzałaoto,żezapisałemsiędoKlubunacałyrok,podobałomisię,żejestmigłupio,bo
miałarację.Podobamisięuczucie,żepowinienembyćkimślepszymzewzględunanią.Słuchanie,jak
opowiada o tych „jednomiesięcznych” facetach, jakby wszyscy byli Johnami Cusackami łażącymi po
okolicy z boom boxami w
Nic
nie mów, było całkiem urocze, choć
generalnie
to jest strasznie naiwne
myślenie.Jasne,gośćwykupującyczłonkostwonamiesiąctoromantykszukającymiłości,nonapewno.
Niemożliwe,żebyzapisałsiętylkonamiesiąc,bonadłużejniemakasy.Ale,hej,jeślionachcewidzieć
romantykawfaceciezjednomiesięcznymczłonkostwem,toniechsobiewidzi.Dlamniejejoptymizmjest
słodki.
Zresztą,
do
diabła,możemarację.Cojatamwiem?Johnjestbogatyjakkrezus,azapisałsiętylkona
miesiąc.Ijestromantykiemażdobólu.Takczyinaczej,kiedyopowiedziałamiotymprogramiście,kiedy
gobroniła,jakbybyłrycerzemzCamelotu,byłatakasłodka,takaromantyczna.Takadobra.Cholera,ta
kobietapoprostustraszniemniekręci.
Myśli
mi
galopują.Mamwrażenie,jakbymwariował.Robiędługiwydech.Muszęsięuspokoić.Muszę
sięopanować,zwolnićiprzestaćpozwalać,żebycodwiesekundyrzucałamnienakolana.Boterazchcę
jądoprowadzićdoorgazmu,zależyminatymbardziejniżnaoddychaniu.Ależebytoosiągnąć,muszę
przejąćkontrolęnadsytuacją.
Drzwi
dołazienkiotwierająsięwkońcuiSarahwychodzi.
–
Chcesz
dokończyćoprowadzaniemniepodomu?–pyta.
–
Jasne
–odpowiadam.–Aleniematuzbytwieledooglądania.
Śmiejesię
i
podnosioczydosufitu.
–
Ach
cibogacze.Sątacyzabawni.
Rozglądamsię.
Jak
dlamnie,mójdomjestdośćskromny.Toznaczy,niezrozumciemnieźle,mamtu
wszystko,copotrzeba,żebyczućsiękomfortowo–salękinową,siłownię,zabójczywidok,basen,dobrze
wyposażoną kuchnię, piwniczkę na wino. Ale, no naprawdę, dom nie jest jakiś niesamowity.
Powiedziałbym, że zwyczajny. Nie mam ani kręgielni, ani boiska do kosza. Metraż też jest dość
ograniczony. Proste linie. No tak, dzieła sztuki na ścianach są wyjątkowe, ale ja lubię sztukę. Zawsze
lubiłem. I, no dobra, wszystkie podłogi i materiały wykończeniowe są najlepszej jakości, część
marmurów ściągana była nawet z Włoch, ale to tylko dlatego, że człowiek, jeśli tylko ma możliwość,
powinien otaczać się pięknem. Ono jest pokarmem dla duszy. Rozglądam się, patrzę na swój dom jej
oczami.
–
Wiesz
co?Pieprzmyzwiedzaniedomu.Jesteśgłodna?
–
Jestem
–przytakuje.–Apetytdziwniemidzisiajdopisuje.–Czerwienisię.
–
No
tak,ajaciępozbawiłemostatnichpięciudańpodczaskolacji.
–
To
ja cię ich pozbawiłam – przypomina. – Uważam, że to lepiej podsumowuje wydarzenia
dzisiejszego wieczoru – uśmiecha się. – Nie tylko ty masz kompleks Boga, zapomniałeś? – Puszcza do
mnieprzekornieoko.
O
ludzie,jestprzeurocza.
–Chodźmysprawdzić,
co
mamwkuchni.–proponuję.
–
Masz
jabłka?AlbomożePB&J?–pyta.–Łatwomniezaspokoić.
Przechwytuje
moje spojrzenie i nagle oboje zaczynamy się śmiać. O tak, jasne, łatwo ją zaspokoić,
bardzo łatwo. Zaspokojenie dziewczyny, której nigdy w życiu nie udało się osiągnąć orgazmu, jest tak
prostejakpstryknięciepalcami.
–
No,przynajmniej
jeślichodziojedzenie.–Znowusięśmieje,czytającmiwmyślach.Przezchwilę
rozmowajestniemożliwa,boobojetakbardzopękamyześmiechu.
Wreszcie
Sarahcichnie.Wycieraoczyzłezizarzucamiręcenaszyję.
– Dziękuję
za
najwspanialszy wieczór z możliwych. – Wyciska na moim policzku entuzjastycznego
całusa.
Nachylam
siędojejucha.
–Wciąż
nie
wierzę,żecięodnalazłem.
–Obłęd,
co?
–Puszczamojąszyję.–Nigdy,przenigdybymniepomyślała,żebędętuztobąstała–z
samymPanemZaklinaczemKobiet.
Wyciągammasłoorzechowe,dżem
i
pieczywoistawiamnablacie,aonaodrazuzabierasiędodzieła.
–Też
chcesz
jedną?–pyta.–Nie–zaprzeczam.–Towstrętne.
–
To
dlaczegomasztowdomu?
–
Przez
Josha.MożejeśćtylkoPB&Jibędzieszczęśliwy.Jesttaksamoobrzydliwyjakty.
Uśmiechasię.
–Często
do
ciebiewpada?
–
Zwykle
raz czy dwa w miesiącu. Uprawiamy wspólnie wędrówki piesze i wspinaczkę. Przyjeżdża
doSeattlerzekomowinteresach,alezawszeudajenamsięwyskrobaćkilkadniwolnego,żebywybrać
sięnawspinaczkę.WprzyszłymrokuplanujemyzdobyćKilimandżaro.
Kanapka
jestjużgotowa,Sarahodgryzasporykęs.Jestcudowna.
–
Chcesz
dotegomleka?Oreos?
–
O
tak,proszę,oreosimleko.Mniam.
–Żartowałem.
No
wiesz,nabijałemsięztegocałegodziecinnegojedzenia.
Mina
jejrzednie.
–Och.
–
To
świństwocięzabije,wiesz?
Wzrusza
ramionami.
–
Uwielbiam
oreos.
Zapisuję
sobie
w pamięci, żeby kupić oreos tak szybko, jak to tylko możliwe. Jeśli mogę temu
zapobiec,niechcęnigdywięcejwidziećwyrazuzawodunajejtwarzy.
–Kilimandżaro,mówisz?–
Przez
chwilęmatęsknywyrazwoczach.–Afryka.
–
No
tak.Szykujesięcałkiemniezłeprzeżycie.Wody?
Kiwa
głową.
–Dzięki.
Wyciągam
z
szafkidwieszklankiinapełniamlodowatąwodą.Sarahjużsiedziprzystole,dołączamdo
niej.Kiedystawiamprzedniąwodę,dziękujemiuprzejmieiuśmiechasię.
–Byłeśjuż
w
Afryce?–pyta.
–Kilkarazy–odpowiadam.–Aty?
–Jeszczenigdyniewyjeżdżałamzkraju.
–Poważnie?
Kręcigłową.
–Niemaszpaszportu?
Znowuprzeczącyruchgłowy.
–No,Jezu,musiszmiećpaszport.Każęasystentceprzysłaćciformularze.Załatwiętak,żewyrobiąci
goszybciej.
–Adoczego,nalitośćboską,potrzebnymipaszportitojeszczewyrobionywprzyspieszonymtempie?
–Jejpoliczkinaglezalewarumieniec.
–Żebyśmogławkażdejchwiliwyjechać.Nigdynicniewiadomo.
–No,kurczę.Niewiedziałam,żetoprzeztoniewybierałamsięwnagłąpodróżdoAfryki–śmieje
się.–Aniechto.–Udajerozbawioną,alenagłyrumieniecnajejpoliczkachmówisamzasiebie.
Teżsięśmieję.
–Lubię,kiedysięśmiejesz–mówi.
Przekrzywiamgłowęipatrzęnanią.Zwykleażtylesięnieśmieję.
Sarahwzdychaipochylasiędoprzodu,opierającsięnałokciach.
–Założęsię,żeczasamiciężkociprzezto,żejesteśtakiprzystojny.–Odgryzadużykęskanapki.
Unoszębrwi.Niepotrafięocenić,czysięzemnądroczy,czynie.
–Niktwtwojejobecnościniemożesięskoncentrować.Wszyscyzamieniająsięwmdlejącezombie,
zagubione w labiryncie ubóstwiania. – Milknie na chwilę. Jej głos robi się poważniejszy. – Wszyscy
mówiącitylkoto,cochceszusłyszeć.
Taak,zdecydowaniemówipoważnie–przynajmniejjeślichodziotęostatniączęść.
–Mówięzupełnieserio–oznajmia,zgadującmojemyśli.–Atrakcyjniludziemająłatwiej.Ci,którzy
plasująsiępośrodkuspektrumdobregowyglądu.Ludzidonichciągnie,sąlubiani,bonikomuniczymnie
zagrażają.Zdrugiejstronyci,którzysątacysupercudownijakty,cinakrańcuskaliurody,znajdująsię
pozłejstroniepunktukrytycznego.
–Jakiegoznówpunktukrytycznego?
– Tego, w którym ludzie zaczynają żywić do ciebie niechęć, projektować na ciebie własne emocje i
odczuwaćzagrożenie.Myślą,żejesteśpalantem,chociażniejesteś.Albozaabsorbowanymsobąegoistą.
Tylkodlatego,żejesteśtakniedorzeczniecudowny.Oceniającięinaczej.
–Nozgoda,aleco,jeślijestempalantemiegoistą?
–Och,cóż,wtakimprzypadkumaszzwyczajnieprzechlapane.
Uśmiechamysiędosiebie.
– Ale poważnie, pewnie musisz się nieźle nagimnastykować, żeby udowodnić ludziom, że nie jesteś
skończonymdupkiem.Tomusibyćwyczerpujące.
–Czyli,współczujeszmi,bojestematrakcyjny?
– Nie, już powiedziałam… nie jesteś atrakcyjny. Ja jestem atrakcyjna. Ty jesteś oszałamiający, aż
szczękaopada.–Zaciskausta.
Nachylamsiędoniej.
–Totyjesteśoszałamiającaaższczękaopada,Sarah.–Czytomożliwe,żebytegoniewiedziała?
–Ojdajspokój.Niechodzimioto,żebyśprawiłmikomplementy.–Wzdychaizerkanamniezukosa.
– Po prostu próbuję cię rozgryźć. – Bierze kolejny kęs kanapki i wzrusza ramionami. – Jesteś
doskonały… poza tym, że co wieczór przelatujesz inną kobietę. To trochę zaburza twój idealny obraz.
Aleoprócztegonieznajdujęwtobieżadnychwad.
Niewiem,comampowiedzieć.Skomplementowałamnieiprzywaliławbebechyjednocześnie.Jestem
przekonany,żewidaćpomniemojąkonsternację.
–Niechcęcidowalić.Tylkoże…jakośtrudnomipogodzićJonasa,którychciałmiećżyciowyzapas
cipek, z Jonasem, który siedzi tu i przygląda się, jak jem PB&J po tym, jak wynajął dla mnie całą
restaurację.
Niechszlagtrafitocholernezgłoszenie.
–Cóż,sądzę,żeodpowiedźbrzmi,żeJonas,którychciałsobiezapewnićzapascipeknacałeżycie,tak
naprawdęwcaleniechciałzapasucipeknacałeżycie…Poprostubyłzbytgłupi,żebytorozumieć.
Sarahnagleprzestajeprzeżuwaćkanapkę,nieruchomieje.
Jawzdycham.
–Myślisz,żetomożliwe,żebyśzapomniałaomoimzgłoszeniuibrałamnietakiego,jakijestem,tui
teraz,siedzącegoobokciebie?Bochcębyćwłaśnietutaj,ztobą.Takwięc,jeślinawetwidziszunoszące
sięnademnąwidmorozpusty,myślisz,żemogłabyśmożepoprostupostaraćsięjezignorowaćiuznać,
żemężczyzna,któregowidziszprzedsobą,totenprawdziwyJonas?Tobynamzaoszczędziłomnóstwo
czasu.
Przełykaikiwagłową.Kładziedłońnasercu,jakbychciałajeuspokoić.
–Świetnie.–Mojeserceteżbijemocno.–Byłobynaprawdęwspaniale.–Odchrząkuję.–Naprawdę
super.
Odchylasięnaoparciekrzesła.
Patrzęnanią,czujępulsowaniewnapiętejszczęce.
–Przepraszam–mówi.
Wzruszamramionami.
–Byłeśdlamniewspaniały.Ajacięsonduję,czekamnatwojepotknięcie.Toniejestwporządku.
–Tozrozumiałareakcja,biorącpoduwagę,kimjestemicoomniewiesz…ioczywiściewszystko,
przezcoprzeszłaś.
Najeżasię.
–Aprzezcojaprzeszłam?
– To znaczy, no nie. Nie wiem, przez co przeszłaś. Mówię tylko, że to zrozumiałe, zważywszy… –
milknę, nie kończąc. Już mam zamiar wcisnąć jej jakiś szajs, żeby się ratować, ale wtedy sobie
przypominam,żeobiecałem,żenigdyjejnieokłamię.–Mampewnąhipotezęodnośniedotwojejosoby,
towszystko.Aleprawdopodobnieniepowinienemsięniąkierować.
–Cotozahipoteza?
Znowuodchrząkuję,żebyoczyścićgardło.Ocholera.Notosięwkopałem.
– Przypuszczam, że twój ojciec musiał być niezłym sukinsynem. Prawdopodobnie widziałaś, jak
krzywdził matkę, co musiało wywołać w tobie traumę. Nie wiem, czy ciebie też krzywdził, ale w
najlepszym razie na pewno cię porzucił, emocjonalnie lub fizycznie, albo jedno i drugie. I jeśli mam
rację,towystraszyłaśsięinieźleciętoskrzywiło,możebardziej,niżsobieuzmysławiasz,itrudnojestci
zaufaćludziom,zwłaszczamężczyznom.Toprawdopodobniegłównaprzyczynatwoich…seksualnych…
problemów.–Ocholera,mamprzerąbane.
Mruga szybko kilkakrotnie oczami, jakbym właśnie zafundował jej mentalną chłostę. Milczy dłuższą
chwilę.
Czujęskurczżołądka.Jestemidiotą.Pocojawygadujętakierzeczy?Żebysiępopisać?Alezemnie
palant. To zbyt drażliwy temat. Ona nie ufa mi jeszcze aż tak, żebym odgrywał przy niej domorosłego
psychologa. Jeśli dziewczyna ma problemy z zaufaniem, potężny kompleks tatusia, nie istnieje lepszy
sposóbnaodstraszeniejejniżgadanieotychsprawach.Szlag!
–Dokładnietak–mówiwkońcu.–Codojoty.
Spadazemnienapięcie.
Spoglądanadopołowyzjedzonąkanapkęnatalerzu.
–Nigdymnienietknął…alepozatym…wszystkosięzgadza.–Wbijawemniespojrzenie.
Kiwamgłową.Sercemiłomocze.
Sarahwzdycha.
–Ażtakłatwomnieprzejrzeć?
–Nie,wcale.–Wzruszamramionami.Zjakiejśprzyczynypoprostujączuję.
Przygryzakoniuszekpalca,przezchwilęjestzagubionawmyślach.
–Taa…,zdecydowaniemamproblemyzwiązanezzaufaniem–mówi.
Wypuszczampowietrze.Jestemszczęśliwy,żesięnamnieniewściekła.
–Wiem.Aletonicnieszkodzi.
–Potrafiękomuśzaufać,naprawdę.Tylkożenieszybko.Trochęmitozajmuje.Dłużejniżpowinno.
–Wporządku.
– I może jest coś w tym, co mówisz, że to wszystko łączy się jakoś z moimi… problemami…
seksualnymi. – Przechyla głowę na bok. – Nigdy dotąd tego nie łączyłam. Ale prawdopodobnie masz
rację.
Bioręgłębokiwdech,żebysiętrochęuspokoić.
–Nowięc,Jonasie.
–Tak?
–Mogęmiećdociebieprośbę?
–Proś,ocochcesz.
–Jeślizdarzysię,żemiodbije,że…nozacznęcięodtrącać,mógłbyśniemiećdomnieotopretensji?
–Tylkowtedy,jeśliobiecasz,żeniebędzieszwymawiałaminiekończącejsięparadycipek.
Uśmiechasiępółgębkiem.
–Zgoda.
–Zresztąjużciodbiłoimnieodepchnęłaś.Itonieraz.Ajasięnieobraziłem.
–Toprawda.–Jejoczyprzezchwilęwpatrująsięintensywniewmoje.–Dzięki,żemnieodszukałeś.
–Dzięki,żebyłaśdoodszukania.
Parskaśmiechem,tymlekkoochrypłym.
–Taksięniemówi.
–Terazjużtak.JestemBogiem,zapomniałaś?Jaustanawiamzasady.
Znowusięśmieje.
–Maszochotęnacośjeszcze?–pytam.Oddłuższejchwilinietknęłakanapki.
–Tak.Możepokazałbyśmijakieśzdjęcietwojejrodziny?–pyta.
Nieotomichodziło.Myślałemojabłkualbokrakersach.Chwilęsięzastanawiam.
–Jasne–rzucamwkońcu.Rozglądamsię.–Uhm,notak.–Idędosalonu,aonazamną.–Uhm.Tutaj.
To Josh i ja. – Podaję jej magazyn biznesowy sprzed kilku lat ze mną i Joshem na okładce. Redakcja
opracowała listę trzydziestu najważniejszych dyrektorów firm w Stanach poniżej trzydziestki. Razem z
Joshemzajmowaliśmydwudziestąpiątąpozycję.
–Atak,widziałamtozdjęciewInternecie.
–Aha.ToJosh.Jesteśmybliźniakami.Dwujajowymi.
–Teżjestniesamowicieprzystojny–stwierdza.–Aletojednaktyzwalaszmnieznóg,zdecydowanie.
– Wydaje odgłos, jakby zlizywała smakowity sos z palców. – Masz w sobie tę… mroczność. Jakąś
melancholięwoczach.Niepotrafięsiętemuoprzeć.
Zamurowałomnie.
–Widzisztowemnie,naprawdę?
–Oczywiście,żetak.Wtwoichoczach.
Mówięterazciszej.
–Itocisiępodoba?
–Żartujesz?Tojestnajlepszaczęść.
Skądtakobietasięwzięła?Jestwszystkim,czegoszukałem,kiedyzapisywałemsiędoKlubu.Czego
szukałeminawetniewiedziałem,żeszukam.
–Maszjakieśinnezdjęcia?–pyta.–Jeszczezkimśinnymzrodziny?
Jużchcęodpowiedzieć,żetylkozwujkiem,alenierobiętego,tylkokręcęprzeczącogłową.Zjakiegoś
powoduwgardletworzymisięgruda.
–Mogęcipokazaćinnymrazem?–udajemisięwydusić.Odchrząkuję.
–Jasne–zgadzasię.Ikładziemidłońnaramieniu.
Kiwamgłową.Grudawgardlejeszczeniezniknęła.
– Wiesz, na co mam teraz ochotę? Chciałabym wziąć twoją twarz w dłonie i zasypać pocałunkami
twojepoliczki,oczy,nosiusta.
Wypuszczampowietrze.Nieumiemsobiewyobrazićniczegolepszegowtejchwili.
–Aleponieważjużwiem,żetakbardzobrzydziszsięmasłaorzechowegoidżemu,sądzę,żebyłabym
nieuprzejma,gdybymtozrobiła,zanimumyjęzęby.
Jakimśsposobemudałojejsięzmusićmniedouśmiechu,ottakpoprostu.
–Słuszniekombinujesz.
Pukasiępalcemwskroń.
–Jazawszekombinuję,Jonasie–rzucaipuszczaoko.
Parskamśmiechem.
–Toniedopowiedzenieroku.
Rozdział2
Sarah
S
tojęwłazienceJonasaFaradaya,myjęzębynadumywalkąJonasaFaradaya,patrzęnaswojeodbiciew
lustrze Jonasa Faradaya. Jak ja się tu znalazłam? Życie jest pełne niespodzianek, to nie ulega
wątpliwości.
Zamykamoczyiszorujęzęby.
Ten wyraz na jego twarzy, kiedy zapytałam o rodzinę, ten głęboki smutek, który się zakradł do jego
oczu…prawiepękłomiserce.Cosięprzytrafiłotemubiedakowiwdzieciństwie?Aletojasne,żenie
chceotymmówić,niezemną.
Zwywiadu,jakiprzeprowadziłam,wiem,żejegoojciec,Joseph,zmarł,gdyJonasmiałsiedemnaście
lat. Ale nigdzie nie przeczytałam niczego wyjątkowego na temat przyczyn śmierci. I jak się nad tym
zastanowić,tonienatknęłamsięteżnażadnąwzmiankęomatce.Pewniezałożyłam,żeżyjeizasiadaw
zarządzie jakiegoś szpitala dziecięcego albo urządza herbatki dla lokalnego oddziału Cór Rewolucji
Amerykańskiej. Ale w oparciu o to, co właśnie ujrzałam na twarzy Jonasa, to oczywiste, że matka nie
żyjei,nocóż…cokolwieksięwydarzyło,nadalbardzogotoboli.
Odkładamszczoteczkęnablatobokzlewuipłuczęusta.
Słuchaćcichepukaniedodrzwi.
–Sarah?
–Wejdź.
Wchodzi.
–Wykąpieszsięzemną?–pyta.
–Zwielkąchęcią.
Podchodzidomniejakpantera,mięśnienaprężone,ichwidokbudziniepokój.
–Alenajpierw…–Sięgamdoniegoiujmujęjegotwarzwobiedłonie.–Chciałamtozrobićprzez
cały wieczór. – Całuję go delikatnie w usta. Pocałunek nie jest namiętny – raczej dodający otuchy.
Pocałunek,którymówi:nieważne,jakijesteśpokręcony,JonasieFaradayu,itakciępragnę.
Zamykaoczyiwzdychagłęboko,gdyprześlizgujęsięustamipojegoustach,popowiekach,brwiachi
czubku perfekcyjnie wyrzeźbionego nosa. Podnoszę dłonie i przeciągam palcami po czole, kolejny raz
zachwycającsiędoskonałąsymetriąjegorysów.
Znowu wzdycha, roztapiając się pod moim dotykiem. Kiedy w końcu otwiera oczy, patrzy na mnie z
takimpożądaniem,takżarliwym,szczerym,bezbronnym,żeprzytulamgodosiebie,jakbybyłdzieckiem,
którezgubiłosięwzatłoczonymcentrumhandlowymiwreszcieodnalazło.
Odwzajemniamójgorącyuściskiwzdychazustamiprzymoichwłosach.
Stoimytakprzezchwilęwmilczeniu,obejmującsię.Potemonsięodsuwaigdyznowuzaglądamiw
twarz,najegowłasnejnatychmiastpojawiasięwyrazzatroskania.
–Cosięstało?–pyta.
Potrząsamgłową.Jeśliomniechodzi,niestałosięniczłego.Tylkożetrudnomizignorowaćbuzujące
wemniesilneemocje.
–Nic–odpowiadamszeptemipróbujęsięuśmiechnąć.
Wypuszczamniezobjęćnakrótko,żebypuścićgorącąwodęwprysznicu.
Potemwracaiodgarniamigrzywkęzoczu.
–Jaksięczujesz?–pyta.
Wzruszamramionami.
Jeśliodpowiem,mojastrategianawieczórrozpadniesię.
Uśmiechasiępółgębkiem.
–Mamnamyślifizycznie.Tamnadole.
Nadole?Takiecośzustfaceta,którywypluwazsiebiesłowa„cipka”,„pizda”ztakąswobodą,jakby
tobyło„cześć”albo„dowidzenia”?
–Orany,milszy,delikatniejszyJonas–mamroczę.
Robizażenowanąminę.
–Podobamisięto–uspokajamgo.–Jestemtrochęobolała–wyznaję.–Całkiemnieźlemniedzisiaj
przyszpiliłeś,chłoptasiu.
–Notak.–Oczymusięrozpromieniają.–Dwukrotnie.
Parskamśmiechem.
– Może doładujmy trochę akumulatory – proponuje. – Nawet ja potrzebuję złapać drugi oddech.
Inaczejmniewykończysz.
–Starzec–rzucamkpiąco.
Posyłamikrzywyuśmiech.
–Nigdziesięprzecieżniespieszymy.Mamyczas.
–Więcejniżdwiedosiedmiugodzin?–Uśmiechamsię,żebywiedział,żepróbujębyćdowcipna.Ale
taknaprawdętosiędenerwuję.Jeślibłędnieodczytujęsytuację,jeślitojesttylkojednorazowarandka,
jeśli traktuje mnie jak kogoś w rodzaju Kopciuszka na balu, to będę załamana. Czy czuję się, jak
wszystkiekobietypozbliżeniuzboskimJonasemFaradayem?Czyto,coterazodczuwam,towłaśnieten
„problem”, o którym pisał w zgłoszeniu – niemożność kobiet do odróżnienia pociągu fizycznego od
romantycznej bajki? Czy uczucia, jakich doznaję, są dokładnie tym, co pchnęło go do zapisania się do
Klubu?
–Tak,więcej–odpowiadaczule.
Niejasnaodpowiedź,toprawda,ale,hej,przyjmęitaką.
–Chcęteraztylkodotknąćtwojejskóry.Dobrze?Tylkotonarazie.
Kiwam głową. Dzięki Bogu. Naprawdę, naprawdę nie chcę go zawieść – i oczywiście, udawanie
orgazmu nie wchodzi w grę – ale po prostu nie sądzę, żebym miała jeszcze siłę na to całe trzepotanie
motylitrzecirazzrzęduwjedenwieczór.Wkońcujestemtylkoczłowiekiem.
Parazaczynawypełniaćłazienkęiprzysłaniaćlustra.
Jonassięgadomoichplecówirozpinamisukienkę.Inaczejniżwłaziencewrestauracjipodciągają
delikatnieiprzeciągaprzezgłowę,zmuszającmniedopodniesieniarąk.Kiedyjużjestembezsukienki,
przygląda się mojemu ciału z żarem w oczach. Jednym szybkim ruchem sięga do pleców i rozpina mi
stanik,uwalniającpiersi.Naichwidokjegooddechzamiera.
Przygryzadolnąwargę.
Nieproszona, ściągam stringi i stoję przed nim ubrana tylko w uśmiech. Lustruje mnie od stóp do
głowy,mrugapowoli,jakbypróbowałsiępowstrzymać,żebysięnamnienierzucić.
–Jesteśniesamowita–mówigłosemociekającympożądaniem.
Wyciągamdrżącądłońirozpinammukoszulę,potemwolnościągammujązramion.Ojaciękręcę,
jego tors to dzieło sztuki. Nie potrafię sobie wyobrazić, ile godzin musiał spędzić w siłowni, żeby tak
wyrzeźbićciało.Tozapierającydechwpiersiprzykładpięknejmęskiejsylwetki.
Przeciągampalcamipowytatuowanymnalewymprzedramieniudługimnapisie.Teraz,zbliska,widzę,
żejestpogrecku.Aletonieporapytaćgooto…nieczasnasłowa.Zresztąitakchybawiem,cotamjest
napisane.Przeciągampodrugimtatuażu,naprawymprzedramieniu–teżgreka.Niewiem,coznaczyten
druginapis,nawetsięniedomyślam,ale,jakjużzauważyłam,terazniemuszętegowiedzieć.
Sięgawdół,ściągaspodnieislipyirzucajenonszalanckoprzezłazienkę.
Śmiejęsię.Alekiedyodwracasięzpowrotemistoibezpośrednioprzedemną,spięty,zpełnąerekcją,
przestajęsięśmiać.Kurczęblade.Nigdyniewidziałamfacetawyglądającegobardziejspektakularnie.I
patrzynamnie,jakbymijabyłaucieleśnieniempiękna.
Głośno wypuszcza powietrze z płuc, bierze mnie za rękę i prowadzi pod parujący prysznic. Gorąca
woda leje mi się na twarz, spływa po piersiach, a on stoi za mną i wodzi rękoma po moich mokrych
biodrach,pośladkach,plecach,szturchamnienaprężonymczłonkiem.Rozsuwamlekkonogiiszykujęsię
na to, że we mnie wejdzie, ale nie robi tego, odwracam się więc do niego z powrotem twarzą, gorąca
wodazalewanasstrumieniami.Jegoustanatychmiastzamykająsięnamoich,dłonieodszukująpiersi.
Nie uwierzyłabym, że to możliwe po ostrym seksie, jaki już dzisiaj odbyliśmy, ale jednak znowu go
pożądam.Wchwili,gdymamzamiarchwycićgozapenisaipokierowaćwswojewnętrze,odsuwasięi
sięgapomyjkę.Nalewananiążeldokąpieliizaczynamimyćplecy,schodzącażdopośladków.
–Najpiękniejszadupciaświata–szepczemidoucha.
Wzbierawemniewszechogarniającyból.Znowugopożądam.Nieobchodzimnie,żejestemwśrodku
otarta.Inapewnoniemyślęoorgazmie.Chcętylkoznówgowsobiepoczuć,byćznimtakblisko,jakto
tylkomożliwe.Chcędotknąćjegoerekcji,aleodsuwamojąrękęłagodnie.
Karcęgowzrokiem,aonsięuśmiecha.
Nalewa żel do dłoni i wsuwa ją między moje nogi. Zapiera mi dech, czekam na więcej… chcę
więcej…aleontylkomniemyje,bardzodelikatnie,apotemzabieradłoń.Zdejmujegłowicęprysznicai
dokładnie spłukuje pianę z każdego milimetra mojej skóry. Wsuwa mi głowicę między nogi i przez
chwilę pozwala, żeby ciepły silny strumień pieścił mnie tam. Jego pocałunek staje się coraz bardziej
namiętny.Podnoszęnogę,znowuboleśniepragnąc,żebywemniewszedł…aleodsuwagłowicę.Zakręca
wodęiuśmiechasię.
Ocomuchodzi,dodiabła?
Wychodzi spod prysznica, zostawiając mnie w kabinie. Ocieka wodą, dyszy. Zdejmuje z wieszaka
grubybiałyręcznik.
Nietegosięspodziewałam.
Owijamnietroskliwieręcznikiemisięgapodrugidlasiebie.Bezsłowabierzemniezarękęipomaga
wyjśćzkabiny.
Aniechtowszyscydiabli.Onnaprawdęchciałwziąćprysznicpodprysznicem.
– Powolne rozpalanie, skarbie – szepcze, czytając mi w myślach. Puszcza oko. Wyciera nas oboje i
wyprowadzamniezłazienkidosypialni.
–Proszę–pokazujełóżko.
Przyjmujępropozycjęochoczo.Robiępokazikokieteryjniewczołgujęsięnapościel.Wyginamplecyi
wystawiampośladki,jakbymbyłapanterąpodchodzącąofiarę.Pochwili,uśmiechniętaoduchadoucha,
odwracamtwarz,żebynaniegospojrzeć.
Ale on się nie uśmiecha. Nie, wpatruje się we mnie żarliwie, jego członek pręży się w erekcji.
Spojrzeniemmógłbyciąćszkło.
Oludzie,wystarczysamotakiespojrzenie,acałapłonę.Przekręcamsięnaplecyirozkładamnałóżku,
zapraszającgo,bydomniedołączył.
Aleniekładziesię.
Zerkamnaniego.
Przewiercamniewzrokiem.
Przenoszęramionanadgłowęiszerokorozsuwamnogi.
–Jestemcaładotwojejdyspozycji–mówię.
Penismupulsuje,alestoitamdalejjakgłaz,nieodrywającodemnieoczu.
Nacoonczeka?
Bierze głęboki oddech i zdecydowanym krokiem przechodzi przez pokój do laptopa. Rozbrzmiewa
Roztopięsięztobą,ModernEnglish,jednazmoichulubionychpiosenekwszechczasów.Zaciskamisię
serce.Nigdybymsięniespodziewała,żepuścidlamniewłaśnietenutwór.Bardziejpasujemidokogoś,
ktolubiNineInchNails.
Jonasjestdrapieżnikiemzdżungli.Jajegołupem.Wczołgujesięnamniewolno,awtymsamymczasie
leader Modern English zawodzi o nas roztapiających się w swoich objęciach. W mgnieniu oka jego
majestatyczne ciało zawisa nade mną, mięśnie prężą się i pęcznieją, gdy układa przedramiona po obu
stronachmojejgłowy.
Piosenkamnieuwodzi,wirujedokoła,zniewala.
–Uwielbiamtenkawałek–mamroczęmuwusta.
–Najlepszyznajlepszych–zgadzasię,całującmnieleniwie.
Myślałam, że będzie mnie pieprzył jak bestia, a on chce przerwać ten idealny moment i się ze mną
stapiać?Sercepękamizewzruszenia.
Jonasznowumniecałuje.Tymrazemżarliwiej.Ipieścikażdymilimetrmojegociała.
Jęczyzrozkoszy.
–Sarah–mamrocze,nieprzerywającpocałunku.–Och,mójBoże.
Zamykamoczy.Słowapiosenki,jegosilneciałonapierającenamnie,dłonienamojejskórze,miękkie
wargiczulemniecałujące.Towszystkowirujedokołamnie,nademnąiwemnie,przenoszącdoinnego
wymiaru.Tomożebyćnajbardziejpodniosłachwilawcałymmoimżyciu.
–Jesteśdoskonała–mówi.
Niemogęodpowiedzieć.Płynę,wiruję,frunę.
Jegodłonieodnajdująwilgoćpomiędzymoimiudami.Pieścimniedelikatnie,prawieniedotykając.Z
ustwydzieramisięcichyjęk.
Podążamzajegoślademidotykamgowolno,lekko.
Wypuszczadługidrżącyoddech.
Naglezaczynamsiędenerwować.Tojestto.Będziepróbowałdoprowadzićmniedoorgazmu,aleja
wiem, że to się teraz nie stanie. Jestem obolała i wykończona. Nigdy w życiu tyle się nie kochałam.
Nawetjeśliosiągnięcieorgazmuprzezemniebyłobymożliwe,cowcaleniejestpewne,toco,jeślimoje
ciało nie ma na to teraz ochoty? Nigdy nie wiem, czy ponoszę porażkę, bo ono jest zmęczone, czy po
prostu,boniejestemdotegozdolna,kropka.
– Po prostu rozluźnij się – zachęca mnie czule. – Nie staramy się tu niczego osiągnąć. Tylko się
pieścimy,towszystko.
Całujemnie,ajazaplatammunoginabiodrach.
–Doniczegoniemusimysięzmuszać–szepcze,skubiącmiuchoustami.–Tylkosiępieścimy.
Niechcę, żeby tamagiczna noc skończyłasię dla niego zawodem.Ja też niechcę się zawieść. Chcę
byćdemonemenergii,takjakonomniemyśli.Alejeszczenigdyniekochałamsięjednejnocytrzyrazy
pod rząd i tracę parę. Jeśli zacznie się teraz ze mną kochać, a to jest to, co lubi robić bardziej niż
cokolwiekinnego,iabsolutnienicsięniewydarzy,tocowtedy?Innimoipartnerzyteżpróbowaliiteż
ponieśli porażkę. Co jeśli ja po prostu nie mogę? Chcę popróbować tej macanki jak w ogólniaku, ale
wolałabymmiećwięcejsiły.
Gładzimniepopoliczku.
–Będziemydzisiajudawali,żejesteśmynastolatkami.Będziemysiętylkopieścili.
Jakbyczytałmiwmyślach.Kiwamgłowąizamykamoczy.
Piosenkaczaruje.
Czujęjegoustanaszyi,potemnapiersiach.Liżemibrodawki,niemogęsiępowstrzymaćizrozkoszy
wyginamsięwłuk.Jegojęzykjestciepły,poruszasiępewnie.Pieścimibiodra,brzuch,pośladki(którez
entuzjazmemściska).Potempalcepowracajądocorazwiększejwilgocimiędzymoiminogami.
Znowuwyrywamisięcichyjęk.Inagleogarniamniesilnepragnienie,żebywsunąłwemniepalce–
nieważne,żejestemobolałaponaszejwcześniejszejeskapadzie.Wiercęsięodprzyjemności,wypycham
doniegobiodra.Sięgamwdółidelikatniegomasuję.
Jęczy.
W głowie mi wiruje. Podoba mi się, że czuję w dłoni jego erekcję. Lubię czuć na sobie jego ciepłe
twarde mięśnie. Lubię, gdy obsypuje mnie całą pocałunkami, lubię jego palce. Och Boże, te palce
właśnie znalazły dokładnie to miejsce, którego pobudzanie doprowadza mnie do szaleństwa. Jęczę. O
ranyboskie,jestwtymtakcholerniedobry.
Przejeżdżamijęzykiempopiersiach,sutkach,apotemschodzidobrzucha.Omiatapępekikierujesię
do wewnętrznej strony ud. Wyprężam się do tego ciepłego języka, chcę, żeby przesunął się w lewo i
znalazłmojeepicentrum,alejęzyk,droczącsięzemną,pozostajenaudzie.Caławibrujęodpożądania,
nachwilęzapominamodręczącychmniewątpliwościach.
Jonas głośno wypuszcza powietrze. Twarz trzyma między moimi udami. Czuję na nich jego ciepły
oddech.Rozsuwamnogiszerzej,pragnęgo.Nieruchomiejezustamizawieszonymitużnademną.Omój
Boże, cała dla niego tętnię. Nieważne, co mówiłam o powstrzymywaniu się. Przesuwam się, żeby się
lepiejułożyć,bymiałłatwiejszydostęp.Unoszędoniegobiodra.
Drżę.
Ongłośnowzdycha.
Otwieramoczyispoglądamnaniego.
Jegotwarztkwimiędzymoiminogami.Oczymupłoną.Znowuostrowypuszczapowietrze,ajaczuję
łaskotanie.
Oblizujesobiewargi.Wyglądaterazjakwielkikot.
–Niemapośpiechu.–Widać,żemówitobardziejdosiebieniżdomnie.Dotykamojejłechtaczkii
zaczynająpieścić,alebardzodelikatnie.
Wstrząsamnądreszcz.Tylkożejajużniechcęjegopalców.Chcęjęzyka.
Oblizujeusta.
– Muszę cię posmakować, tylko raz. Muszę sprawdzić, jak smakujesz, bo inaczej zejdę tu zaraz na
zawał.
Kiwam głową i zamykam oczy. Od chwili gdy w zgłoszeniu przeczytałam o jego rzekomo
oszałamiającym talencie w posługiwaniu się językiem, wielokrotnie fantazjowałam o tym, że
wypróbowujegonamnie,ajegomelancholijneoczyzerkająnamniespomiędzymoichnóg.
–Tylkojednoliźnięcie.
Znowukiwamgłową.Niemogęnabraćoddechu.Dyszę.
Nic.
Dlaczego nie zabiera się do dzieła? Otwieram oczy i spoglądam w dół. Przygląda mi się, wyraźnie
toczączesobąjakąśwewnętrznąwalkę.
–Takbardzochcęciępolizać–mówi.
–Więczróbto.Jezu.
Wypuszczapowietrzejakbokser,którymawyjśćzaraznaring.Robiwielkishowzluzowaniaszczęki.
–Toniebędzieto,okej?Zrobiętotakjaknależypóźniej,kiedyniebędzieszotartaizmęczona.Teraz
totylkodlamnie–bojestemidiotąiniepotrafięcisięoprzeć.Niewpadajprzeztowżadnekompleksy,
dobra?Niebędzieszterazmiałaorgazmu,więcniewbijajsobiejakichśgłupotdogłowy,wporządku?
Toniebędzieto.
Kiwamgłowąnazgodę.Niemaciśnienia.Chcemnietylkoposmakować.Kapuję.
–Niemyśl.
Znowukiwamgłową,kładęsięizamykamoczy.
–Dawaj.
Bez ostrzeżenia jednym posuwistym liźnięciem przeciąga po mnie językiem, jakbym była
roztapiającymsięcieknącymlodemwupalnyletnidzień.
Wyrywa mi się głośne stęknięcie. O ja cię kręcę, jakie to przyjemne. Całe moje ciało podryguje
gwałtowniepodwpływemszoku.
Jonas wydaje niski gardłowy pomruk, a potem penetruje mnie językiem, pożera wargami. I tak po
prostu zaczynam odchodzić od zmysłów. Co tam jakieś trzepotanie motylich skrzydeł… gdzieś głęboko
wemnieswojesilnikiuruchomiłzrykiemsambombowiec.Ojapierdzielę.
Niespodziewaniejednakprzerywanajazdnamojącipkęinaglejegotwarzjestmilimetryodmojej.
–Spróbuj,jaksmakujesz–mówiszeptem,przyciskającustadomoich.–Sammiód.–Wsuwamijęzyk
dośrodka,ajastajęwpłomieniach.Nigdywcześniejniepróbowałamwłasnychsoków.Ledwiejeczuć
najegojęzyku,alejednak.Isąwspaniałe.
Piosenkaznowuopowiadaotym,jakbardzoJonaschcewszystkoprzerwaćizlaćsięzemnąwjedno.
–Chcę,żebyśwemniewszedł–mówięzduszonymgłosem.
Niemuszęprosićdwarazy.Napoczątkusiękrzywię,jestemdośćobolała,alegdyzatapiasięgłębiej,
rozluźniam się i przyjmuję go w siebie. Eksplorując językiem wnętrze moich ust, porusza się we mnie
rytmicznie,alezarazemwolnoidelikatnie.
–Takmożebyć?–pytacichołamiącymsięgłosem.
–Jestidealnie.–Chcęsięznimstopić,połączyćwjedno.
Cały jest ciepły i sprężysty, umięśniony tam, gdzie trzeba. Całuje mnie, pieści, porusza się we mnie.
Zatracamsięwtejchwili.Zatracamsięwnim.
Piosenka rozpoczyna się od nowa. Musiał ją włączyć na odtwarzanie w pętli. Oplatam go nogami i
przyciągam.Jegodłońwędrujewdółilądujenaspodziemoichud,napośladkach.
Jęczyiwbijasięwemnienawetjeszczegłębiej.
–Takmiwtobiedobrze–szepcze.Otwieramoczyiwidzę,żejego,błękitne,sącentymetrodemnie.
Poruszasięwemnieinamniepatrzy,awokółrozbrzmiewamuzyka.
OchBoże,wokalistaciąglepowtarza,żeJonaschcesięzemnąstopić.
W żyłach czuję naelektryzowanie. Serce wali mi mocno, przepełnione radością, uczuciem ulgi i
zachwytemztego,żejestemtu,wjegodomu,wjegołóżku.Obejmujęgoiprzyciskam,chcęgowsiebie
wchłonąć.Poruszambiodramiwprzódiwtyłwzgodziezjegoruchami,pragnąc,bynaszeciałastałysię
jednością.
–Sarah–szepcze.
Niewiem,cosięmiedzynamidzieje,aleniechcę,żebytosiękiedykolwiekskończyło.
Z cichym pojękiwaniem żarliwie pożera moje usta, językiem naśladując posuwiste ruchy naszych
połączonychciał.
Todalekiećmieniewśrodkuznowunieśmiałodajeosobieznać.Podciągamnogijeszczewyżej,tak
wysoko, jak to tylko możliwe, żeby mógł wejść we mnie jak najgłębiej. Ale to wciąż za mało. Muszę
znaleźćsięnagórze.
Jonasprzerywapocałunekipatrzynamnieintensywnie.
–Chcęcięznowuposmakować–mówiochryple.
Kręcęgłową.
–Nietymrazem.
Dotykamoichwłosów.
–Chcęcięposmakować.
Niezgadzamsię.Jeślinaprawdęjestemzgrupydziesięcioprocentowej,niechcę,żebyzostałototeraz
niezaprzeczalnieudowodnione–tamagicznanocniemożesiętakzakończyć.
–Następnymrazem–dyszę.–Obiecuję.–Odpychamgo.–Janagórze–mówięszeptem.
Obejmuje mnie silnymi ramionami i jednym, płynnym ruchem przekręca się na plecy. Jestem na nim,
dosiadamgo,ujeżdżam,odchodzęodzmysłów.Trzymamniemocno,wbijasięwemnie,całuje,jęczy,a
jakręcębiodrami,żebywszedłjaknajdalej.Dotykałechtaczki,aniechtoszlag,dobryjest,itojestto.
Już po mnie. Nie mogę myśleć, nie mogę sformułować słowa. Tracę zmysły. Rozkosz, jaką odczuwam,
jestniesamowita.
Cośwemniewzbiera.Czujęsięjakzwierzę.Odrzucamgłowęwtyłiwydajęgłośnypomruk.Tracę
kontrolę.Niejestemsobą.Wykrzykujęjegoimię.Ijeszczeraz.OmójBoże,niejestemwstanienadsobą
zapanować.Dyszę.Sercebijemijakoszalałe.Mamzawrotygłowy.
–Sarah–słyszęjegozduszonyokrzyk.
Ogarniająmniekonwulsje,wstrząsamnągwałtownydreszcz.Tylkojeden,alesilny,niezaprzeczalny.
–OchBoże–jęczy.Czujęjakpodwpływemuwolnieniadrżyipulsujewemnie.
Potemdługaprzerwa.Oddechmaurywany.Jegomięśnielśniąpodemną.
Piosenkaznowudocieradorefrenu,ponownieopowiada,coJonasdomnieczuje.
Przygryzam wargę. W dole brzucha pulsuje lekki ból. Nadal wszystko we mnie tętni. Tęsknie.
Pożądliwie.Jeszczenieskończyłam.
Jonasprzyciągamniedoswojejtwarzy.Całujepowieki,nos,policzki.
–Iniciz„powolnegospalania”–mamrocze.
Wybuchamśmiechem.
–Aniechtocholera–rzucaiwzdycha.–Dobijaszmnie.–Wjegooczachpojawiasiębłysk,którego
niepotrafięodczytać.
–Oczymmyślisz?–pytam.
Wzdycha.
–Żeciąglewszystkochrzanię.
–OmójBoże,nie,tobyłanajlepszanoc…
–Nie,serio.Dałemplamę.Alewkrótce,jużniedługo,posmakujęcię,nauczęipoprowadzędoświatła.
–Tojestświatło.Tuiteraz.
Wzdycha.
–Nie,wciążtkwiszwjaskini.Mówiłemci,chcęcizapewnićtencały„walentynkowyszajs”i„wycie
wściekłychmałp”,aledrugiejczęścijeszczenieudałomisięzrealizować.
Jak to możliwe? To była najromantyczniejsza noc w moim życiu i też najlepszy seks. No tak, jasne,
formalnierzeczbiorąc,nieszczytowałam.Toznaczy,takmisięwydaje,żenie…wiedziałabymprzecież,
gdybymszczytowała,nonie?Alenapewnobyłambliżejniżkiedykolwiek.Apozatymtonaprawdęnie
ma znaczenia. Postanowiłam, że nie będę się przejmowała orgazmem. To, co właśnie zrobiliśmy,
wystarczamiażnadto.
–Jeśliomniechodzi–mówię–właśnieodbyliśmy„małpiseks”.Nicwięcejzemnieniewyciągniesz.
Uśmiechasiępółgębkiem.
–Och,Sarah.Mojabiednamałaharcereczko.
Parskamgłośnymśmiechem.
Jonaspotrząsagłowąiwzdychazfrustracją.
Och,niepodobamisiętowestchnienie.Uśmiechamsiędoniego,alejestemzaniepokojona.Tojasne,
żezaczynamgozawodzić.
–Niepotrafięsobiewyobrazićniczegolepszegoodtego,cowłaśniezrobiliśmy,Jonasie–mówię,ale
jużwtrakciedocieradomnie,żegonieprzekonam.Tenmężczyznachcetego,czegochce.Dlaczego,och
dlaczego,takstrasznieskupiasięnatym,żebymmiałaorgazm?Czydzisiejszanocniebyłaniesamowita?
Niewystarczamuto?Tenwieczórbyłdlamnie.Gdybymmiaławybieraćmiędzypowtarzaniemgorazza
razem a jakimś mitycznym orgazmem, który ma mnie uwolnić w jakiś niejasny sposób, którego nie
rozumiem,zakażdymrazemwybierałabymtenwieczór.Żadenorgazmniepobijetego,coterazczuję.
Wszystkosięzatrzymało,amystopiliśmysięwjedno.
Jonascałujemniedelikatnie.
–Poczekamy,ażzobaczyszświatłoprzedwejściemdojaskini,maleńka–śmiejesięjakzłycharakterz
kreskówek.–Buhahaha!
Niemogęsiępowstrzymaćiteżsięśmieję.Lubię,gdysięwygłupia.Alejestemniespokojna.Coonmi
właściwieobiecuje?Zastanawiamsię,jakdługobędziepróbował,zanimwyrzuciręcewgóręipowie:
„Zapomnij”.
–Aleterazmuszęiśćsięwysikać–oznajmia.
Przekręcasięgwałtownienabok,strącającmniezsiebienapościel.Ześlizgujesięzłóżkaiidziedo
łazienki,pogwizdująccośwesołegopodnosem.Podrodzewyłączamuzykę.
Jazostajęwłóżkuigapięsięwsufit.Nigdynieczułamtakiegokompulsywnegopociągudoinnejistoty
ludzkiej jak teraz. Nie chcę, żeby to się skończyło… ale, co jeśli nie uda nam się zdobyć tego jego
„ŚwiętegoGraala”?
Jonaswracaikładziesięobokmnie.Mazesobąlaptop.Posyłamiłobuzerkiuśmieszek.
– Pomyślałem sobie, że moglibyśmy zerknąć na moją pierwszą odpowiedź do agencji, Moja
Zjawiskowa Pani Rekruterko. Sprawdzimy, co takiego sprawiło, że postanowiłaś do mnie napisać,
błagając,żebymcięodnalazł.
Dajęmukuksańcawramię.
–Uznałam,żejesteśnarcystycznymświrem.
–Cóż,byłemnim.Jestem.Aletyitakmniezapragnęłaś,nonie?
Przytakujęzzapałem.
–Zgadzasię.
– W takim razie zróbmy sobie przyjemność i poczytajmy razem moje wypociny. – Klika na konto
mailowe,żebyotworzyćplik.–Och,wow–rzucazzaskoczeniem.–Klubprzysłałmimaila.Cudownie.
Każdywłosnamoimcielenatychmiaststajedęba.
– Szanowny panie Faraday – zaczyna, odczytując na głos tekst maila widniejący na ekranie. – Z
naszychwykazówwynika,żeniewykorzystujepanswojegoczłonkostwawnaszymKlubie.Byćmożema
panjakieśpytanialubwątpliwości?Prosimyoinformację,jeślipotrzebujepanjakiejkolwiekpomocyz
naszejstrony.
Żołądekmamzwiązanywtwardysupeł.
– Pieprzcie się – mamrocze Jonas w stronę ekranu, potem spogląda na mnie z uśmiechem. Ale ten
natychmiastznika.–Dlaczegomasztakąminę?
–Ktonormalnywydałbynacośdwieściepięćdziesiąttysięcydolarówipotemztegoniekorzystał?–
Zaczynamniemdlić.
–Możejaniejestemnormalny.
–Aleoninapewnosiędziwią.
–Dostalikasę,tylkonatymimzależy.
Ciągle dręczy mnie to uczucie, a może przeczucie, że naruszanie zasad klubowych nie przechodzi
bezkarnie.
–Sarah,ocochodzi?Cosięstało?–niepokoisię.
Wzdycham.
–Niewiem.Nieistotne.Pewnietylkohisteryzuję.
–Toznaczy?
–Całyczasmamwrażenie,żespotkająmniejakieśkonsekwencjezato,cozrobiłam.
– A co ty takiego zrobiłaś? Sarah, wiem, że jesteś popieprzona, ale chyba nie aż tak. Nie jesteś
szurniętąwariatką.
Nieodwzajemniamjegouśmiechu.
Natwarzyznowupojawiamusięwyrazzatroskania.
– Nie sprzeniewierzyłaś się Kościołowi. Złamałaś zasady zwykłego klubu. To spora różnica. – Nie
jestemprzekonana.Nadalmamprzeczucie,żemożebyćgorąco,itoraczejszybciejniżpóźniej.
–Jestcoś,oczymminiepowiedziałaś?
Kręcęgłową.
Przyglądamisiępodejrzliwie.
–Tonapewnotylkomojaparanoja.Zapomnijocałejsprawie–zbywamgo.–Lepiejprzeczytajmitę
swojązarozumiałąwiadomość.Chętniesiępośmieję.
Zamykalaptopiodstawiagonastoliknocny.
– Chodź tu – mówi i przyciąga do siebie moje nagie ciało. Kocham czuć dotyk jego ciepłej skóry.
Kładęmugłowęnapiersi.
–Zrobiłaścośdobrego–mówi,głaszczącmniepowłosach.–Cośbardzodobrego.–Całujemniew
czubekgłowy.
Zamykamoczy,zachwycona,żemnieobejmuje.
–Niemogłaśzrobićniclepszego.
Niepokój,którymniedręczył,znika.Rozluźniamsię.
–Jesteśbezpieczna.
Nie mogę uwierzyć, że jego pierwsza wiadomość do mnie, no nie do mnie, tylko do jakiejś
bezimiennej anonimowej „rekruterki”, która okazała się być mną, doprowadziła do tej wyjątkowej
chwili.
Jegodłońzsuwasięnadółmoichplecówitampozostaje.
–Jesteśbezpieczna–powtarzaszeptem.
–Mmm–mruczę.Odpływam.
OddechJonasapodmojągłowąstajesięrytmiczny.
Unoszęsięmiędzyjawąaświatemsnu,słowatamtejpierwszejwiadomościprzesuwająmisięprzez
głowę jak wiadomości dziennika telewizyjnego na pasku: Delikatnie i powoli… tak jak zawsze
marzyłaś… tak jak żaden mężczyzna jeszcze nigdy… podporządkować się totalnie i całkowicie. Nigdy,
przenigdy nie pomyślałabym, że będę leżała tutaj z autorem tych słów, wtulona w jego nagie ciało,
nasłuchującbiciajegoserca.
Jonaszasnął.Jegoklatkapiersiowawolnounosisięiopada.
Jateżzaczynamtakoddychać.
Czuję,żetracęświadomość.
Spadam,spadam,spadam.Pochłaniamnieciemność.Alezanimwpełnijejsięoddam,zanimosunęsię
w stan błogiego niebytu, przemyka mi ostatnia myśl, a raczej wyznanie, dokładnie to, o którym Jonas,
przewidując rozwój wydarzeń, pisał w swojej pierwszej aroganckiej wiadomości: Może i jesteś
zarozumiałym-złamasem-dupkiem-i-sukinsynem,alejesteśteżmężczyzną,ojakimmarzę.
Rozdział3
Jonas
M
mm–mruczySarah.
Jest rano. W okna sypialni bębni głośno deszcz. Leżymy w moim łóżku razem, nadzy, zaplątani w
kołdrę.Niewiemkiedywczorajzasnęliśmy.Ostatnie,copamiętam,tożegłaskałemjąpowłosach,kiedy
oparłamigłowęnaramieniu.
Nie śpię już od kilku minut, wsłuchuję się w odgłos deszczu i rozkoszuję dotykiem jej nagiej skóry.
Dostałemwzwoduodrazu,kiedysięobudziłem,aledałemjejspać.Niestetydzisiejszegoporankamam
ograniczony czas. Za godzinę mam coś bardzo ważnego w firmie, a ponieważ postanowiłem, że układ
„Jonas ma orgazm, ale Sarah nie” jest dalej niedopuszczalny, seks po prostu tego poranka się nie
wydarzy. Nie będzie więcej żadnych szybkich numerków… żadnych wygłupów. Od teraz będę
postępował tak jak należy. Leżąc obok niej, czując jej gładkie ciało przy sobie, wsłuchując się w jej
oddech,podjąłemdecyzję,żeniebędęsięzniąkochał,dopókiniebędępewny,żesytuacjadojrzałana
tyle, że będzie miała orgazm. Cokolwiek by się działo. Ona nie wie, co przegapia, ale ja to wiem. I
nienawidzętego,żenieustanniezostawiamjąstojącąprzyprzysłowiowymkrawężniku,asamodjeżdżam
ferrari.Tonieuczciwewobecniej.
Sądziłem,żetojabędęwszystkimdyrygował,aleokazałosię,żewyszłoinaczej.Aniechto,jakona
lubi się rządzić. Dopiero wczoraj w pełni załapałem ten aspekt jej osobowości. Gdyby pozwoliła mi
kontrolować sytuację tak jak chciałem, leżałbym teraz tutaj i na okrągło odtwarzał w pamięci jej
pierwszy orgazm. I zafundowałbym jej poranną powtórkę. Ale nie. Ona musi dowodzić, a ja musiałem
byćdupkiemijejuległem,iterazmajużnawalonewgłowie.Jaknicnabawiłasię„tremyscenicznej”.A
wszystkoprzezto,żeniepotrafięjejsięoprzeć.Muszębardzouważaćprzykolejnychkrokach.Jesteśmy
wpunkciekrytycznyminiechcętegoschrzanić.
Jesttakblisko.OmójBoże.Wczorajczułem,jakjejcipkazaciskasię,osuwanamnieidrżywokół
mojego fiuta. Tak było. Trwało to krótko, to był tylko jeden raz, ale za to gorący. Gdyby tylko mnie
posłuchała, zrobiła tak, jak jej mówiłem, już by była po orgazmie, jestem tego pewien, ale nie, mój
szalony mały wierzgający mustang musi się sprzeciwiać za każdym razem. A ja ulegam jej woli, bo,
mówiącszczerze,jestemjejniewolnikiem.Aniechtodiabli.Naprawdętakjest.Anajgorsze,żenarozum
tojadoskonalewiem,najakieguzikinaciska,wiem,jakimechanizmobronnywchodziwgrę,amimoto
nadalniepotrafięjejsięoprzeć.Jesttak,jakbymgrałwszachyzdziewczyną,któramówimiotwarcie:
„Ja ruszam się tutaj, więc ty rusz się tu, żebym mogła ci zbić króla. A ja mimo wszystko dalej jestem
takim durniem, że przesuwam się dokładnie tam, gdzie mi każe. Jestem kretynem czy po prostu
zwariowałem?Chybatodrugie.Mamwrażenie,żepogrążamsięwpewnegorodzajuobłędzie,przeznią,
wpochłaniającewszystkoszaleństwo.Itojestpoprostu,kurwa,niesamowite.
Znowuziewaiwyciągaręcenadgłowę.
Kurczę. Gdybym tylko wiedział, że jest tak blisko orgazmu, prawdopodobnie zrobiłbym wczoraj
inaczej. Lizałbym ją delikatnie, powoli, tak jak planowałem od samego początku. Po prostu wczoraj
przekombinowałem,towszystko.Taksięmartwiłem,żejestzmęczonainiechciałem,żebynabawiłasię
kompleksów, gdyby się nie udało. Ale popełniłem błąd. Gdybym tylko zrobił to jak należy, gdybym
pozwoliłjejdojrzeć,poczekał,żebyzapragnęłaspełnienia,jakbyodtegozależałojejżycie,udałobysię
nam wczoraj. Jest gotowa, w każdej chwili mogła wybuchnąć jak dynamit. Ale nie, musiałem od razu
przejśćdorzeczy,wpakowałemsięwniąizerżnąłemtakjaktegochciała.Dlaczegoniepotrafięsięprzy
niejkontrolować?
Opierasięnałokciuipatrzynamnie;ciemnewłosyopadająjejnanagieramiona.
–Dzieńdobry,Jonasie–mówiwesołozudawanąuprzejmością,jakbyśmysiędopieropoznali.
–Witamcię,Sarah–odpowiadam,naśladującjejton.–Bardzomimiłowidziećcięzrana.Wyglądasz
pięknie.
Wzdychagłośno.
–Rzeczywiściemiło–uśmiechasię.
Oglądam się na zegar i stękam. Cholera. Muszę iść do firmy. Jeśli wszystko potoczy się zgodnie z
planem,dzisiejszezebraniemożezmienićcałemojeżycie.
Podążazamoimspojrzeniemizaciskausta.
–Zagodzinęmamzajęcia–oznajmia,przeciągającwierzchemdłonipomoimpoliczku.–Alemogę
chyba jedne opuścić, jeśli tylko tragicznie przystojny facet o smutnym spojrzeniu i napakowanych
bicepsachjestwnastrojuizechcepokazaćmi„szczytludzkichmożliwości”.Posyłamizalotnyuśmiechi
nachylasiędopocałunku.
Krzywięsię.Orany.Tonajgorszezgraniewczasiewhistoriiświata.
– Mam ważne spotkanie – mówię… i w chwili gdy ostatnie słowo opuszcza moje usta, wiem, że
zabrzmiałotojakspławienie.
Próbujenałożyćnatwarzmaskęnonszalancji,aleniejestwstanieukryćognistegorumieńca.Odsuwa
się,chociażwciążsięuśmiecha.
– Och, no tak, ja też powinnam jednak pójść na te zajęcia. – Policzki jej płoną. Zaczyna się
wyplątywaćzmoichobjęć.Widać,żechcewstaćiwynieśćsięstądtakszybko,jaktotylkomożliwe.
Łapięjązaramię.
–Sarah,nie.
Odwracasięiprzywołujenatwarzwesołyuśmiech.
–Nie,nie,wporządku.
– Posłuchaj mnie. Chodzi o dużą sprawę z Joshem i tymi gośćmi, którzy przyjeżdżają z Kolorado.
Możliweżewpłynienacałemojeżycie.Gdybytobyłocośinnego,cokolwiek,przysięgam,wymazałbym
zkalendarzawszystkonacałydzień,całytydzień,ikażdąsekundęspędziłbymztobą,tutaj,wtymłóżku,
dokonując eksploracji twojego ciała milimetr po milimetrze, dniami i nocami. Niczego bardziej nie
pragnęniżbyćztobą.
Dotąd nigdy nie powiedziałem czegoś choćby nawet odrobinę zbliżonego do tych słów żadnej
kobiecie,nigdy.Nigdynawetwnajmniejszymstopniunieczułempotrzebypowiedzeniaczegośtakiego,
aleteraztomówięiwiem,żetostuprocentowaprawda.
Widać,żesięrozluźniła.
–Och–wzdychacicho.
Jezu, naprawdę myślała, że chcę się jej pozbyć, wykopać z łóżka? Po takiej wspaniałej nocy?
Wzdycham.Jasne,żetakmyślała.Przeztogłupiezgłoszenie.Żałujęteraz,żejeczytała.Wolałbym,żeby
tosięnigdyniestało.
Uśmiech,jakirozlewasięnajejtwarzy,tymrazemjestszczery.Niekontrolowany.
– No właśnie, och. – Odgarniam jej włosy na plecy. – Przecież ciągle ci powtarzam – nie mogę się
tobą nasycić. I błagam uwierz mi wreszcie. Mówię prawdę, zawsze będę ci ją mówił. Dobrą, złą,
brzydką,aleprawdę.
Przygryzawargę.
–Jateżniemogęsiętobąnasycić.–Przewracaoczami.–Najwyraźniej.
Czuję,żefiutmitwardnieje.Nocóż,możejednakmamtrochęczasu?
Znowu zerkam na zegar. Cholera. Nie. Nie mam. Już i tak jestem spóźniony. Jasne, Josh może
rozpocząć zebranie beze mnie, ale zdecydowanie muszę tam dotrzeć. Josh jest Panem Osobowością,
PanemZamykającymTransakcję,aletojaznamsięnacyferkach.Joshmniepotrzebuje.Atenkontraktto
interesmojegożycia.
Wzdycham, przygnębiony sytuacją. Sarah jest dojrzała jak letnia brzoskwinia. Jeśli dorwałbym się
terazdojejsłodkiejłechtaczki,wylizałjąwolno,aleporządnie,eksplodujejakdynamit.Aleniemamna
toczasu,więcniepowinienemwogólesięzatozabierać.
–Chcętozrobić,gdybędziemymieliczas.Niemusimysięspieszyć.Nicnasnieciśnie.
Kiwagłową.
–Wiem.
Uśmiechamsię.
–Mamdlaciebiepropozycję.
–Tak,jaką?
–Notobardziejdecyzja.
–Och?Cośpostanowiłeś,tak?
–Tak.
–Oświećmniewięc,mójpanieiwładco.Cotakiegopostanowiłeś?
–Odtądniebędęmiałorgazmów,jeśliityichniebędzieszmiała.
Odsuwasięgwałtownie.
–Cotakiego?
–Niedojdę,jeślityniedojdziesz.Odtejchwilichodzitylkoociebie.Kropka.
–Jonasie,nie.Niemożesztegozrobić.Ktowie,ilemitozajmie?Nie,twójpomysłjestzwyczajnie
głupi.
– Nie będziemy musieli czekać długo, zaufaj mi. Następnym razem, jeśli zrobię to jak należy, kiedy
będzieszzrelaksowanainiebędziemyskrępowaniczasem,zatańczyszwpięknymsłońcuprzedwejściem
dojaskini.Gwarantujęcito.
–Aco,jeślinie?Cobędzie,jeślitosięniestanienigdy?
–Bzdura. Jesteś tużtuż. – Muszętylko sprawić, żebyś nietkwiła w głowie.Muszę działać powoli i
pamiętaćo„preludium”.–Jesteśmyzespołem.Tyniemaszorgazmów,tojateżnie.Jatuidęnacałość,
maleńka,toniezabawa.
Krzywisię.
–Nocóż,kurczę,tosporapresja.
Wzdychamzlekkimpoirytowaniem.
–Nie,całyplanpolegawłaśnienatym,żemaniebyćżadnejpresji.–Stękam.–Jakimcudemto,że
chcęsięwpełnizaangażować,sprawia,żeodczuwaszwiększąpresję?
Wzruszaramionami.
–Terazbędęsięprzejmowałatakżetwojąsatysfakcją,nietylkoswoją.
– Jezu, kobieto. Jesteś niemożliwa. Po prostu zaufaj mi. Gdybyś pozwoliła mi robić tak jak chcę,
zrozumiałabyś,żejestemspecemwtychsprawach.Wręczpieprzonymmistrzem.Arystotelespowiedział:
„Jesteśmy tym, co w swoim życiu powtarzamy. Doskonałość zatem nie jest jednorazowym aktem, lecz
nawykiem”.Wtejkonkretnejdziedzinieosiągnąłemmistrzostwo–tylkodajmirobićto,wczymjestem
doskonały.
Śmiejesię.
–Ciekawe,jakczułbysięArystoteles,gdybywiedział,żecytujeszgoakuratwtakimcelu.
Wzruszamramionami.
–Doskonałośćwrobieniuczegoś,cokolwiektojest,tociągledoskonałość.Jestemtym,copowtarzam.
Tyteż.–Patrzęnaniąwymownie,dajęjejczas,żebyzałapała.–Powtarzałaśpewnezachowanie,które
ciągleskutkowałotymisamymifrustrującymirezultatami.Ajapozwalamcikontynuowaćtennawyk,bo
mam słabą wolę, jestem dupkiem, który nie może ci się oprzeć, tak jak ćpun nie może odmówić sobie
działki. Ale podjąłem decyzję. Rzucam ćpanie. Zmienię twoje nawyki seksualne, żebyś mogła osiągnąć
innerezultaty.–Wykonujęzamaszystyruchręką.–Odtejchwili,maleńka,wkwestiiseksumożeszode
mnieoczekiwaćwyłączniesamejdoskonałości,„seksmistrzostwa”.
Niemożesiępowstrzymaćiwybuchaśmiechem.
–Takwięc,otocozrobimy,inieprzyjmujężadnychsprzeciwów,koniecztwoimrządzeniemsię.
Przygryzadolnąwargę,próbującpohamowaćśmiech.
–Oznajmiamniniejszym,SarahCruz,żezostałociprzyznaneczłonkostwowKlubieJonasaFaradaya,
jeśliciętointeresuje,tododam,żejesteśjegojedynymczłonkiem,amisjąklubujestcałkiemipoprostu
zapewnieniesatysfakcjiseksualnejniejakiejpannieSarahCruz,mojejboginiimuzie.
Z miejsca robi się podekscytowana. O rany. Cóż za błyskawiczna przemiana. Widać, że pomysł
naprawdęjejsięspodobał.
Tworzęplannapoczekaniu,wtrakciemówienia,alejateżjestempodekscytowany,zwłaszczawidząc
jejminę.Oludzie,taminaporuszyłabykażdego.Tak,wszystkoukładamisięterazwspójnącałość.
–Wypełniszformularzzgłoszeniowy.Opiszeszwnimwszystkieswojepreferencjeseksualne,ajaje
zrealizuję.
– Wow – rzuca, policzki jej płoną. – Jak długo ma trwać to członkostwo? – W chwili, gdy kończy
pytanie,wjejoczachpojawiasięniepokój.Wygląda,jakbychciałacofnąćto,copowiedziała.
O cholera. Czuję nagłe i silne uderzenie serca. O tym nie pomyślałem. Na jak długo chcę się
zaangażowaćwtenniedużyprojekt?
Zkażdąsekundąmojegozastanawianiasięnadodpowiedziąwyrazjejtwarzystajesięcorazbardziej
niepewny.Cholera.Alesięwkopałem.Doczegojasięwłaściwiechcętuzobowiązać?Cholera,cholera.
Nie wiem. Ja pierdolę. Po kiego diabła z tym wylazłem, zamiast to najpierw przemyśleć? Moja
odpowiedź będzie miała poważne konsekwencje. Muszę uważać, żeby czegoś nie schrzanić. Muszę się
chwilęzastanowić.
Jejpierśunosisięgwałtownieiopada.Mojateż.
Orany,tejejpiersisąniesamowite.Mamochotęjepolizać.Nie,niewolnomisięrozpraszać.Znowu
zerkamnazegar.Cholera.Jestemspóźnionynanajważniejszespotkaniewswoimżyciu.Mrowimniecałe
ciało, nie tylko przyrodzenie. Na coś tu wpadłem, ale nie chcę tego spieprzyć. Zaproponowałem jej
członkostwowswoim„klubie”podwpływemimpulsu,bezpodtekstów.Aleniechmniewszyscydiabli,
tajejmina.Niemiałempojęcia,żezareagujeażtak.Iterazchcęsięwywiązaćztego,nacoonaliczy,
cokolwiektojest.
–Chodź,pogadamyotympodprysznicem–proponuję.
Kiwagłową,znowuprzygryzającwargę.Kurczę,jesturocza.
Gorącawodalejesięnanas.Sarahsądzipewnie,żeprzenieśliśmysięzcałązabawąpodprysznic,ale
nie taki jest plan. Koniec z szybkimi ostrymi numerkami dla Mojej Wspaniałej Sarah, nie pozwolę jej
więcejszaleć,boonawtensposóbtylkomaskujeswojeobawy.Sprowadziłemjątuztrzechpowodów.
Po pierwsze, mam spotkanie i jestem spóźniony, i naprawdę muszę się wykąpać i stąd ewakuować. Po
drugie, potrzebowałam po prostu zmienić scenerię, chwilę się zastanowić. I po trzecie, najważniejsze,
chciałemjejznowudotknąć.Niktbysięchybaniedziwił,żepogapieniusięprzezcałąrozmowęnajej
cycki,mamochotęsprawdzićtowarorganoleptycznie.
Jej skóra jest śliska od wody. Namydlam ją, zsuwam ręce do tyłka, skubię zębami w kark, całuję w
usta,szturchamerekcją.Totortura,żenieprzechodzędalej,alezatojakacudowna.Tożebędędziałał
powoli,żeniepozwolęjejrobićtego,doczegojestprzyzwyczajona,możejejsięniespodobać,aletego
potrzebuje.Wiemtonapewno.TaktwierdziArystotelesitosamomówięja,JonasFaraday.Iktowie,
może mnie też przyda się takie spowolnienie. Może właśnie tego mi trzeba. Całuję ją, ciepła woda
przyjemnienasopływa,aleczuję,żeSarahjestspięta,chcejużusłyszećmojąodpowiedźnapytanie,jak
długobędzietrwałojejczłonkostwowklubie.
– Miesiąc – szepczę jej do ucha i natychmiast tego żałuję. Za krótko. To obraźliwe. Wpadnie w
popłochizaczniesięsabotować,iodtrącimnie.
Ale nie, zupełnie nie. Jej twarz rozpromienia się radością. A niech mnie, jest zachwycona. Co ona
sobiemyślała,żecojaodpowiem?
Piszczy.Naprawdępiszczy.Kiwazzapałemgłowąirzucasięnamnie.Całujemnie,jakbysiępaliło.
Mocnodomnieprzywiera.OchmójBoże,atakujemnie.
–Miesiąc–mamrocze.
–Miesiąc–przytakuję.–Iwszystkorobimypomojemu–dodaję.
Śmiejemisięprzyuchu.
–Oczywiście–zgadzasię.–Alecopowiesznajeszczeostatniradosnynumerek,zanimmójmiesiąc
oficjalnie się rozpocznie, gdy będziesz rozpatrywał moje zgłoszenie. – Łapie mnie za przyrodzenie i
klęka,uśmiechającsięjakkotzCheshirezAlicjizKrainyCzarów.
Niepytaopozwolenie.Niewahasię.Bierzemniewustainatychmiastzaczynapożerać.
Nogisiępodemnąuginają.Ojacię….
Wiem, że powiedziałem, że będziemy robili wszystko po mojemu. Ale… och, taak, wow… ale mi
dobrze. Ot tak, po prostu dobrze. Och, niezła jest. Jest… och… potrafi to robić. Wiem, że
powiedziałem… Jest naprawdę, naprawdę zręczna. Odrzucam głowę w tył. Gorąca woda spływa po
mnie,spadakaskadąnapierś,ażskórarobimisięczerwonaigorąca.Jejustasąśliskieiwilgotne,język
nienasycony.Wodajesttakagorącaimokra,itylejejwustachSarah…
Niemogępozwolić,żebydalej…
Matalent.Naprawdęjestuzdolniona.Ocholera.Inieugięta.Okurwa.
Jęczy.
Mięknąmikolana.
Spoglądamwdół.Jednąrękątrzymamnie,drugąmamiędzywłasnyminogami.
Natenwidokprzechodzimniedreszcz.
Sięgamdoniejichwytamzamokrewłosy,przyciskamjejtwarzdosiebie.Znowujęczy.
Kurwa.Zarazoszaleję.Jestemnaskraju.Tak.Tak.Tak.
Nie,zaraz,nie,nie,nie.Niechcęjeszczedochodzić.Niemaotymmowy,kurwa.Niemamowy,żebym
jądzisiajstądtakwypuścił.Taksięniestanie,dodiabła.
Pociągamjązawłosy,delikatnie,iodsuwamodsiebie.Spoglądanamnie,oblizujewargi.Wygląda,
jakbybyłapijana.
–Jeszczenieskończyłam–mówi.–Podobamisięto.–Znowuoblizujeusta.Oczyjejpłoną.–Podoba
misię,Jonasie.–Dłońwciążmamiędzynogami,pieścisię.
–Chcęcięprzezchwilęposmakować.
Dyszy.Niemuszęprosićpowtórnie.Podnosisięiopieraomarmurowąścianęłazienki,pieścisobie
brodawki.Wramachzaproszeniastawiajednąnogęnabrzegubrodzika.
Pochylam się i zaczynam ją lizać, gorąca woda zalewa mi głowę i spływa po plecach. O kurwa,
smakujecudownie.
Słyszęjejgłośnestęknięcie,wwiercamisięcipkąwjęzyk.
–Otak–dyszy,głosmaprzytłumionywodą.–Och,Boże,Jonas,tak.–Wczepiamipalcewewłosy.
Wychyladomniemiednicę.Przyciągadosiebietwarz.Odnajdujęjęzykiemjejsłodkiguziczek.Jęczy.–
OmójBoże.–Liżęjątrochęmocniej.Drżygwałtownie.Jęczyiwijesięjakszalona.
Kurwa. Muszę się zdecydować. Jeśli będę ją pobudzał dalej, a ona nie dojdzie, zacznie panikować,
uzna, że jest beznadziejna. Lepiej to przerwać, niech będzie niezaspokojona. Na rozchodniaka ssę
łechtaczkę.Wreakcjigłośnokrzyczy,wstrząsaniąmocnydreszcz.
Podnoszę się i natychmiast się w nią wbijam. Obłapuje mnie, chwyta za barki, podnosi nogę, żebym
mógłwniąłatwiejwejść.Łapięjązapośladkiiwsuwamsięgłęboko,gorącawodajestwszędzie.
Ona liże mnie po ramieniu, uderza we mnie całym ciałem. Nagle gryzie w szyję, a mnie przechodzi
prąd.
Sięgamwdółizaczynamjąpieścić,nieprzestającsięwniejporuszać.Krzyczynacałygłos.
Jestemwszoku.Cotusiędzieje,dodiabła?
Jestrozpalona,szalona.Jejruchysągwałtowne,dzikie.Jestkompletniepozbawionahamulców.Och
Boże,takmiwniejdobrze.Pasujemydosiebie,jakbyśmybylidlasiebiestworzeni.
–Toostatniraz–dyszę.–Apotembędzieszliczyłasiętylkoty.
–Przestańjużotymgadać,docholery,tylkomniepieprz–warczy.
Podskakuje i mnie dosiada. Trzymam ją na rękach i wbijam się w nią. Jeszcze nigdy nie byłem tak
głęboko w żadnej kobiecie. O Boże, jak mi dobrze. Ujeżdża mnie, w górę, w dół, w górę, w dół, jej
piersipodskakująwrytm,odwodyjestcałaśliska.Przyciskamjądościany,rżnę,jakbyodtegozależało
mojeżycie.
Wykrzykujemojeimię.
Orany,jestemwniebie.
Jest jak spuszczona ze smyczy. Odrzuca głowę do tyłu i uderza nią w ścianę. Podskakuje na mnie
gorączkowo,ślizgasięnamoimfiucie,wmoichramionach.Jestjakwtransie.
–Tak–stęka.–Nieprzestawaj.
Zaczynamsięwniąwbijać.
–Tak!–krzyczy.Jejciałoszaleje.
Jestemwtejchwilitakpodniecony,żeniemogę…niemogę…OJezu,niemogęnawet…Wbijamsię
wniąiwbijam,trzymamjącałąwramionach,aonaszarpiesięnamnie;jejmokra,śliskaskóraociera
się o moją. Tonę w gorącej wodzie, w delirium, w niej. Szykuje się do wycia. Czuję to. O mój Boże,
jesteśmyblisko.Niewidziałemjejjeszczetakiej.Odrzucagłowęijęczygłośno.Znowuwykrzykujemoje
imię,nacałegardło.
Stojęnaskraju.Dłużejniemogęsiępowstrzymywać.Jestemtylkoczłowiekiem.
Całejejciałodrżyodśrodka,raz,alepotemprzestaje.Niemogęczekać.Nigdywcałymswoimżyciu
niebyłemtakpodniecony.Okurwa,niemogępowstrzymaćorgazmu.Jużpomnie.
Wykrzykujemojeimię,gwałtowniesięrzucając.
Alejajużjestempo.
Onajęczy,jestzawiedziona.
Kurwa,kurwa,kurwa!
Była tak blisko. Była na skraju. A ja nie dałem rady, nie zaczekałem. Po prostu nie mogłem. Chcę
dotknąćjejłechtaczki,jesttakblisko,chcęjąpopchnąćwprzepaść,aleonaodtrącamojądłoń.
Głosmaostry,prawieochrypły.
–Terazsięnieuda.
Opuszczamrękę.
–Kurwa!–Kręcęgłową.–Kurwa.Przepraszam.
–Nie,nie.–Spuszczanogi.–Widziałamświatełkowoddali,Jonasie.–Oczyjejpłoną.–Widziałam
je. Ja… wyobraziłam je sobie. Biegłam ku niemu. – Mówi nieskładnie, dyszy, jest w euforii. – To się
stanie. Wiem, że tak będzie. – Szybkim ruchem sięga po głowicę prysznica i nie przestając mówić,
obmywasięmiędzynogami.–Terazjużwiem,corobię,dokładniewiem,colubię.Wiem,comamsobie
wyobrażać,Jonasie.Patrzynamnierozpromieniona.
Wychodzimy spod prysznica, zaczynam ją wycierać. Wciąż jest rozemocjonowana, trajkocze,
praktyczniebezładuiskładu.
–Tosięwydarzy–powtarza.Entuzjazmsięzniejwylewa.
–Nowiem,mówięcitoprzezcałyczas.
Chichocze.Paliłacośczyjak?Wygląda,jakbybyłanahaju.
–Odwróćsię–rozkazuję.Wykonujemojepolecenie,ajajejwycieramplecy.–Nodobra,wystarczy
tego. Twoje członkostwo właśnie się rozpoczęło. Twoje zgłoszenie zostało rozpatrzone i przyjęte.
Odwróćsięzpowrotem.
Robito,policzkijejpłoną.
–Ipodstawowązasadąklubujest,żetojaturządzę.Koniecztwojąapodyktycznością.
–Jakąapodyktycznością?Japrzecieżnigdyniejestemapodyktyczna.
Przechylamgłowęnabokizezujęnanią.
Śmiejesię.Zarzucamiręcenaszyję,ajaobejmujęjąwpasie.
–Boże,jeszczenigdytylesięniekochałam.–Znowuwybuchaśmiechem.
– Mam nadzieję – rzucam. Nawet ja nie uprawiałem tyle seksu w tak krótkim odcinku czasu. Jestem
uzależnionyodSarah,jestemćpunem,którydałsięponieśćnałogowi.
Sarahzamykaoczy,cośrozpamiętuje.
–Mojeciałobyło,jakby…jakbywyrwałosięspodkontroli.
–Porwałacięnamiętność.
– Czułam się wolna, tak jakbym mogła zwyczajnie odpuścić i… nie wiem. Byłam taka podniecona i
mojeciałobyłotak…–piszczy.
Zanoszęsięśmiechem.
– Byłaś na samym skraju, tak blisko, jak tylko mogłaś. Nie mogę się już doczekać, gdy następnym
razemzepchnęcięwprzepaść.
–Pocałujmnie–mówi.
–Dyktatorka.
Wywracaoczami.
Całujęjąoczywiście.Wow,cośsięzmieniło.Jestjakzwierzęuwolnionezklatki.
– Kiedy mogę zrobić to znowu? – pyta. – Chcę to zrobić jeszcze raz i jeszcze, i jeszcze. Jak
najszybciej.Kiedyskończyszzebranie?
– Akurat to spotkanie może się zakończyć zaraz, ale może też ciągnąć się przez wiele dni. Wszystko
zależyodtego,jaksiępotocząrozmowy.Aletyitakniemasznicdopowiedzenia.Pamiętaj,terazjatu
rządzę.
Kiwagłową.
–Powiedzto.
–Teraztyturządzisz.
–Mówięserio.Mamterazmisję.Niebędęmiałorgazmów,dopókityichniebędzieszmiała.Dlatego
nieutrudniajmizadania.Mamdozyskaniatylesamo,coty.
Znowukiwagłową.Iśmiejesiętymswoimochrypłymśmiechem.
–Powiedzmi,cociętakpodnieciłoostatnimrazem?Chodziłooto,żebyliśmypodprysznicem?
Sznurujeusta,zastanawiasię.
–Nie.Toznaczytenprysznicbyłszaleńczoseksy,aletoniebyłoto.Chodzio„miesiąc”–wyznaje.–
Kluczowajestświadomość,żejesteśmytyijaprzezcałymiesiąc,bezwzględunawszystko.–Uśmiecha
się.–Presjazniknęła.Puff.Jużminiewisinadgłową„dwiedosiedmiugodzin”.
No jasne. To oczywiste. Jak mogłem się nie zorientować, jak bardzo potrzebowała tego rodzaju
zabezpieczeniaodsamegopoczątku?Podkładamjejdłońpodbrodęizmuszam,żebynamniespojrzała.
–Mamytyleczasu,iletylkochcemy.
Rozpromieniasię.
–Miesiąc–mówiiwtulamisięwszyję.
Chcęcośpowiedzieć,alemilczę.Mamcośnaczubkujęzyka,coś,cochcesięwydostaćzmoichust,
aleniejestemdokońcapewny,cototakiego.Aniczyjestemnaprawdęgotowytopowiedzieć.
Sarahchybaniezauważa,żecośprzemilczałem.Wciążjestrozentuzjazmowana.
–Naprawdęchceszwytrwaćcałymiesiącbezorgazmu?
–Toniezajmienammiesiąca.
–Alezałóżmy,żebyzajęło,powstrzymałbyśsię?
Chwilęsięzastanawiam.Niematakiejopcji,żebymprzeżyłbezulżeniasobiecałymiesiąc.Niewiem,
czy wytrwam dwa dni przy tej kobiecie. Kiedy deklarowałem, że nie będę miał bez niej orgazmów,
myślałem,żeczekająnasjeszczeconajwyżejdwiepróby.
–Nocóż,tak–odpowiadam,alebezprzekonania.Przecieżtoraczejniemożliwe,żebyzajęłonamto
miesiąc.–Jeślityniebędzieszmiałaorgazmów,tojateżnie.–Ciężkoprzełykamślinę.Niewytrzymam
cały miesiąc, nie ma takiej możliwości. – To znaczy podczas seksu – wyjaśniam. – Ale mówiąc
hipotetycznie, jeśli to zajmie jakąś chwilę, chociaż tak nie będzie, to w międzyczasie raz czy dwa być
możezrobięsobiedobrze.
Parskagłośnymśmiechem.
–OtoJonas,któregoznam.
–Alecościpowiem.Jeślibędęsiębrandzlował,będętorobił,patrzącnazdjęcieztwoimcyckiem.
Znowusięśmieje.
–Ach,jakieżtosłodkie.
–Toco,umawiamysię?Tywstępujeszdomojegoklubu,ajaodtejchwilirządzę.
–Przezcałymiesiąc?
–Tak.
Krzywisię.
–Noco?
–Całymiesiąctodługo,żebydaćcinadsobąpełnąkontrolę.
Wzdycham.Znowustwarzaproblemy.
–Powiedzto.
–Nojużdobrze,dobrze.Zgadzamsię,żebyśrządziłprzezcałymiesiąc.
– To poważna deklaracja, musisz dotrzymać słowa. A ja ci obiecuję: jeśli pozwolisz mi robić to, w
czymjestemdoskonały,zostawiszogniskoizatańczyszwblaskusłońcaprzedjaskinią.
Chichocze.
–Nocoznowu?
–Tyitetwojemetafory.Jesteśsłodki.
Patrzęnaniązpoirytowaniem.
–Przepraszam.Kontynuuj.Taniec,słońceprzedjaskinią…
–Niejestemsłodki.
Patrzynamniezukosa.
– A właśnie, że jesteś. Ale proszę, mów dalej. Będę tańczyła w słońcu przed jaskinią i biegała w
poorgazmicznejeuforiipołącezżonkili,liliiistokrotek,otoczonaradosnymbrzęczeniempszczół.Jesteś
cholernieuroczy,JonasieFaradayu,wieszchybaotym?
Odpuszczamiuśmiechamsię.Nozgoda,mojemetaforyfaktyczniesączasamiprzesadzone.Aletakjuż
działamójumysł–zawszetakdziałał.Nicnatonieporadzę.
Sarahuśmiechasię.
–Toilebędziemniekosztowałowstąpieniedotegotwojegoklubu?–Przymrużaoczy.
–Hm.–Otymniepomyślałem.Muszęsięzastanowić.
–Pogadajmyotymprzyśniadaniu–proponuję.
–Myślałam,żemusiszwychodzić.
–Bomuszę.Alejestemjużtakspóźniony,żekolejnepółgodzinyniczegoniezmieni.Zresztąniewyślę
dzieckadoszkołybezporządnegośniadania,nonie?Toprzecieżnajważniejszyposiłekdnia.–Mrugam
doniej,aonasięczerwieni.
Rozdział4
Jonas
O
mletzbiałekbędziedobry?Szpinak,brokuły,kiełki,pieczarki?
–Ach,todlategowyglądasz,jakwyglądasz.
–Mojeciałojestmojąświątynią.No,było,terazjestniątwojeciało.
Sarahposyłamipromiennyuśmiech.
Wyciągamszybkoskładnikizlodówkiizabieramsiędopracy.
ObojejesteśmywT-shirtachibokserkach,aleonawmoichciuchachwyglądaowielelepiejniżja.
–Wporządku,nowięcopłatazaczłonkostwo–zaczynam.–Niemożeszdostaćdarmowegowstępu,
bo nie będziesz doceniała uczestnictwa w klubie, to podstawa psychologii marketingu. Musisz coś
zainwestować.Zaryzykowaćwłasnąskórą.
–Jestemzdecydowanieza.–Posyłamizalotnyuśmieszek.
–Tylkożebyskórabyłatwoja.–Zerkamnajejudopodstołemwystającespodmoichbokserek.–No
więc wyobrażam sobie coś takiego. – Staram się jak mogę zachować swobodny, żartobliwy ton. –
ZrezygnujeszzpracywKlubieinatenmiesiączamieszkaszumnie.
Opadajejszczęka.
Odwracamsiędojajeknapatelni,sercemiwali.
– Oczywiście będziesz chodziła na zajęcia i uczyła się, a ja do pracy i na siłownię, ale poza tym
będziemyżylinaluzie,powoli,tylkomydwojewnaszymmałymklubie.
Milczy.
Jestem skupiony na smażeniu omletu, ale w żołądku czuję wiercenie niepokoju. Wiem, że mam
czerwonepoliczki.
–Naszmałyklubtylkodlanasdwojga–dodajęniepewnie,przekładającomletnadrugąstronę.
Sarahnadalmilczy,zerkamwięcnanią.
Niejestszczęśliwa.Nietakiejminysięspodziewałem.Myślałem,żesięucieszy.
Próbujęratowaćsytuację.
– O nic nie musisz się martwić. Opłacę wszystkie twoje wydatki. Czynsz, cokolwiek będzie trzeba,
żebyśmogłaumniezostać,nieprzejmującsięniczymi…
Niepotrafięodczytaćjejspojrzenia.
–Byćmojąseksniewolnicą–dodajęznadzieją,żejąrozśmieszę.Och,tojejnierozbawiło.
–Niezrezygnujęzpracy–oznajmiastanowczo.–Tak,płacęzatewszystkiegłupoty,nowiesz,czesne,
czynsz,jedzenie.Niejestemztobądlajałmużny.
Cóż,jasne,żenie.Nawetprzezchwilętakniepomyślałem.Walnąłemstrasznągłupotę.
– Daj mi wyjaśnić, dobrze? Rozumiem cię doskonale, ale rzecz w tym, że tu chodzi o mnie, jestem
samolubny.
Otwierausta,żebyzaprotestować.
–Chcęprzeztencałymiesiącmiećciętylkodlasiebie.Niechcęsiętobądzielićznikimizniczym.A
przyrzekłaś,żezrobiszwszystko,cocikażę.
Jejminawyraźniemówi:alenieto.
Zostawiamdochodzącynapatelniomletiprzysiadamsiędoniejprzystole.
– Chcę, żebyś tu ze mną była, a nie łaziła za każdym dewiantem w Seattle, marzącym o zerżnięciu
królowejAngliiprzebranejzaoślicę.
Niepotrafizdusićśmiechu.
–Hej,teżczytałeśtamtozgłoszenie?
Uśmiechamsię.
– Chcę cię tutaj – mówię cicho. Dotykam jej uda pod stołem. – Ze mną, w moim łóżku, na moje
skinienieiwezwanie.
Uśmiechasięszerzej.
Rozchylamjejuda.
–Zróborła.
Chichocze.
–Sarah,poprostuchcę,żebyśtubyłazemną–powtarzam.–Tojesttwojazapłatazaczłonkostwo.
Wzdycha.
–Niezrezygnujęzpracy.
– I tak ją rzucisz po skończeniu roku szkolnego, sama to mówiłaś. Co z tego, że zrobisz to trochę
wcześniej niż planowałaś? Ja za wszystko zapłacę, żebyś ty tylko mogła uprawiać ze mną seks
dwadzieściaczterygodzinynadobę.
Odchylasięnaoparcie.
– Wiem, że nie to miałeś na myśli, ale właśnie poprosiłeś mnie, żebym była Julią Roberts z Pretty
Woman – i nie z tej części pod koniec, kiedy Richard Gere przyjeżdża po nią w białej limuzynie, z tej
częścinapoczątku,kiedyonasprzedajesięnaulicywobcisłychwysokichbotkach.
Wzdychamzfrustracją.
–Sarah, nie traktujęcię jak prostytutki.– Wyrzucam ręce wgórę. – Nierozumiesz? Traktuję cię jak
swojądziewczynę.
Robiwielkieoczy.
Przez chwilę przyglądamy się sobie. Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałem. Jestem tym nie mniej
zaskoczony od niej. Zapada długa cisza. Cholera. Co ja do diabła wygaduję? Już do końca mnie
popierdoliło?Ogarniamnienagłapanika.
Sarahwstajeisiadaminakolanach.Posekundziezaczynazasypywaćmojątwarzpocałunkami,takjak
torobiławczorajwieczoremwłazience.Zamykamoczyipozwalam,bytepocałunkiprzeniosłymniew
innywymiar.Panika,którajużzaczynałamnieprzytłaczać,rozwiewasię.
– Jonas – mówi bez tchu, obcałowując mi policzek, ucho, brwi, powieki, nos. Drżę pod ciepłym
dotykiemjejust.
–Jesteśpiękny,wieszto,prawda?–mówi,nieprzestającmniecałować.–Wśrodkuinazewnątrz.
Sercełomoczemitakmocno,żebojęsię,żestrącimijązkolan.
–Zostańumnie–proszęszeptem.
–Niemogęrzucićpracy.–Tonjejgłosumówijasno,żetakwestianiepodleganegocjacjom.
Sercemisięzaciska.Przezchwilębyłemprzekonany,żezdołamzatrzymaćświatistopićsięzniąw
jedno. Przez miesiąc. W moim domu. Tylko my dwoje. Nie oglądając się na nic, pieprząc wszystko i
wszystkich. Ale to były tylko mrzonki. Myślenie życzeniowe. Cholera. Zresztą i tak pewnie bym to
schrzanił.Prawdopodobnie,odmawiając,zrobiłanamobojguprzysługę.
–Omlet–przypominamsobie.Sarahzeskakujezmoichkolan,ajarzucamsiędokuchenki.
Omlet jest w porządku – wyszedł bardziej suchy, niż chciałem, ale da się go zjeść. Szczęśliwie
zostawiłemgonamałymogniu.
Przynoszętalerzedostołu,Sarahwydajejękzachwytu.
–Wyglądawspaniale–chwali.–Wow.–Odkrawakęsizjada.–Mniam.Pycha.
Przyglądamsięjej,ucieszonyjejnieokiełznanymentuzjazmem.Kręcimnienawetwtedy,gdyje.
–Co?–pyta.
–Niezłyzciebiełasuch.
–Przezostatniedwanaściegodzinspaliłamzosiemtysięcykalorii.Pozatymtenomletjestdoskonały.
Pełnypodziw,żepotrafiszgotować.
–Nicwtymzaskakującego.
–Jaktonic?Nieznamfaceta,którypotrafi.
–Botoneandertalczycy.
–Mamadobrzecięwychowała,JonasieFaradyu.
Krzywięsięlekko.Odwracamwzrok.Czuję,żesięczerwienię.
–Och–wzdychaiparskazfrustracją,jakbybyłazłanasiebie.
Wiem, że na mnie patrzy, ale ja nie mogę na nią spojrzeć. Muszę się ogarnąć. Wstaję. Powinienem
wyjść na chwilę do innego pokoju. Czuję, że policzki mi płoną. Przyłapała mnie, gdy byłem słaby,
miękki,niepilnowałemsię.Normalnieniezareagowałbymnaprzelotnąuwagęwtensposób.
Ona też wstaje i mnie obejmuje. Chcę się odsunąć, ale mi nie pozwala. Jej usta lądują na moim
policzku,potemnawargach.Oddajępocałunek.Rozpływamsię.
–Słodki,słodkiJonas–mamroczemiwusta.–Takismutnymałychłopczyk.
Kiwamgłową,całującją.
–Powieszmidlaczego?–Odchylasięizaglądawtwarz.–Powiesz?
Kręcęgłową.Jestemprzytłoczonysilnymiemocjami.
Dotykaczołemmojegoczołaiwzdycha.
Dlaczego nie chce u mnie zamieszkać? Chciałbym ją mieć tylko dla siebie. Byłoby jej tak dobrze,
gdybymitylkopozwoliła.Mógłbymusunąćjejból.
Przeciągamidłoniąprzezwłosy.
–SłodkiJonas–powtarza.Ujmujemojątwarzwdłonie.
Całuje,milimetrpomilimetrze.
Zamykamoczy.
Znowuzasypujemniepocałunkami.
Jezu,mamochotęsięrozpłakać.Dlaczegojestemprzyniejtakisłaby?Gdziesiępodziałzarozumiały
skurwiel,którymjestemprzywszystkichinnych?Tenaroganckijebakazajmujesięnacodzieńintratnymi
inwestycjami wysokiego ryzyka i wspina się na wysokie góry bez żadnego oprzyrządowania. Jest
skurwielem,niecipą.Tegogościalubię.Dlaczegoniepotrafiębyćnimprzyniej?Jesttak,jakbyodkryła
iotworzyławemnieoknoiciągle,ilekroćniepatrzę,zaglądaprzezniedomojejduszy.
Koniecztym.Zachowujęsięjakdupek.Jestemmiękki.Muszęsięogarnąć.Muszęodzyskaćkontrolę.
Wyswobadzamsięzjejobjęć.Cmokamwpoliczekiidędolodówki.
–Sokpomarańczowy?–pytam,wcześniejodchrząkując.
Wolnokręcigłową.
–Kawy?Cappuccino?
–Uhm,tak,cappuccinochętnie–odpowiada.Siadazpowrotemnakrześle.Wyglądanazmartwioną.
Wyciągamkubekiwciskamwekspresietrybparzeniacappuccino.Dlasiebienalewamszklankęsoku.
Potemobanapojeprzynoszędostołu.
–Dzięki–rzuca,ustamazaciśnięte.
Zapadadługacisza.
Słabość,jakąodczuwałemjeszczechwilętemu,jużmiprzeszła.Znówjestemsobą.
– W porządku, nowy pomysł. Skoro nie chcesz przystać na preferowany przeze mnie plan zapłaty –
mówię–tomaminny.–Siadamnakrześle.
Onazasznurowujeusta.Patrzynamnietak,jakbymogłamnieprzejrzećnawylot,jakbymiałarentgen
w oczach, jakby moje bredzenie nawet na moment jej nie zmyliło. O tak, zapomniałem o nieomylnym
detektorzebredni.
– No to słucham – rzuca ostrożnym tonem. – Na jaki to wspaniały pomysł wpadłeś, mój ty panie i
władco?–Krzyżujeręcenapiersiach.Tojasne,żezamierzaodrzucićwszystko,cozaproponuję.Cóż,w
takimrazie,muszęjejzłożyćtakąpropozycję,którejniebędziemogłaodrzucić.
–Chcę,żebyśwyjechałazemnąwtenweekend.
Mometalniewpadaweuforię.Próbujejązdusić,aleniemoże.Opuszczaręceinachylasię.Oczyjej
płoną.
–Zrobimysobiedługiweekend,wyjedziemywczwartek.–Tworzęplannapoczekaniu.
Och,rany,jestrozemocjonowana,wpozytywnymsensie.Todobrze.
–Izdążymyjeszczewyrobićdlaciebiepaszport,jeśliprzyspieszymyprocedurę.
–Pojedziemyzagranicę?–Jestzachwycona.–OmójBoże!–Otak,zdecydowaniejestwsiódmym
niebie.Piszczyzradości.Podobamisięto.
Kiwamgłową.
–Hej,członkostwowtymklubieniejestdarmowe.
–Dokądpojedziemy?
–Aczytoważne?
Śmiejesię.
–Nie,zupełnienie.
Chwilę się zastanawiam. Nie mam pojęcia, dokąd pojedziemy. Chwila. Wiem doskonale, dokąd ją
zabiorę.OmójBoże,jestempieprzonymgeniuszem.
–Pojedziemydojednegozmoichnajbardziejulubionychmiejscnaświecie–wyjaśniam.–Iwięcej
wiedziećniemusisz.–Cholera,będzieidealnie.Todopierometafora.
Znowupiszczy.
– No, no, stawia pan twarde warunki, szanowny panie biznesmenie. – Wybucha śmiechem, tym
ochrypłym, który tak uwielbiam. – Mam nadzieję, że lepiej negocjujesz umowy w firmie, bo z tego, co
widzę,toniedokońcarozumiesz,ocochodziwpojęciuzapłaty.
Śmiejęsię.Tak,znowujestmidobrze.Zupełniejakbymojebliskiezałamaniesprzedminutynigdynie
miałomiejsca.Znowujestemsobą.Kontrolujęsytuację.
– I jeszcze jedno. Zanim wyjedziemy, chciałbym, żebyś wypełniła formularz zgłoszenia, do Klubu
JonasaFaradaya,wktórymzeszczegółamiopiszeszwszystkieswojeseksualnepreferencje.
Wzdycha.
–Okozaoko–szczerzęsiędoniej.
–Tozupełniezbędne–oznajmia.Minęmakamienną.
Dlaczegomnietodziwi,żeznowurobiproblemy?Ztąkobietąnicniejestłatwe.Dlaczegonigdynie
możezrobićtak,jakmówię?
– Wręcz przeciwnie – upieram się przy swoim. – Chcę wiedzieć o tobie wszystko, chcę znać każdą
twoją…
–Nie,nie,mamnamyślito,żeniemuszętegopisać.–Wzruszaramionami.–Mogęciępowiedzieć,
jakiesąmojepreferencjejużwtejchwili.
Zamierzamzaprotestować,wyjaśnić,żeniematerazczasunaszczegółowąrozmowę,żenawetgdyby
był,towolałbymmiećtonapiśmie,żebymmógłtopóźniejczytaćsobiewsamotnościwłóżku.Aleona
mnieuprzedzaiodzywasiępierwsza.
–To,comamdopowiedzenianatematmoichpreferencjiseksualnych,jestniedługieicałkiemurocze.
Przygryzamdolnąwargę.Niemampojęcia,oczymmówi.Alezdecydowaniemniezainteresowała.
– Moje preferencje można ująć w dwóch słowach. – Zakręca na palcu pukiel włosów. Oczy jej
błyszczą.Aniechto,jesttakapiękna.
Słuchamjejzzapartymtchem.Nawetpodgroźbąśmierciniezgadłbym,jakbrzmiątedwasłowa.Na
górze?Napieska?Ostroiszybko?Chociażformalnierzeczbiorąctosątrzysłowa.Jarządzę?Wszystko
dozwolone?
Unosioczydosufitu,jakbyniewierzyła,żejeszczesięniedomyślam.
–JonasFaraday–rzuca.–Mojąpreferencjąseksualnąjesteśty,Jonasie,prostejakdrut.Ty.–Posyła
miprzebiegłyuśmieszek.–Ty,ZaklinaczuKobiet.
Rozdział5
Sarah
Z
bieram podręczniki i wrzucam do plecaka. Wokół jest rozgardiasz, studenci opuszczają salę
wykładową. Właśnie skończyłam wyjątkowo interesujące zajęcia z prawa konstytucyjnego o prawach
podstawowych zapisanych w Konstytucji Amerykańskiej porównywanych z prawami zapisanymi w
konstytucjach poszczególnych stanów. Sprawy rozpatrywane przez Sąd Najwyższy, które omawialiśmy,
byłybardzociekawe,prowokowałydomyślenia.Podobałamisiękażdaminutadyskusji.Ajednak,kiedy
pod koniec zajęć spojrzałam na swój zeszyt, zobaczyłam, że na marginesie nabazgrałam całą serię
serduszekzimieniemJonasawśrodkuiniepamiętałam,żetorobiłam.Cojajestem,czternastolatka?
–Będzieszwieczoremnakolenaukowym?–pytamniekolega,gdypakujęlaptop.
Zastanawiamsię.Niewiem,czyJonasdowieczoraskończyswojeważnezebranie.Wyglądałonato,
żenaprawdęniewiedział,jakdługopotrwa.Alenawetjeśli,toitakpowinnamsiędziśuczyć.Podczas
naszej czterodniowej wycieczki przegapię sporo zajęć i stracę mnóstwo czasu, który mogłabym
poświęcićnauce,aprzecieżdziśranoopuściłamjużjednezajęcia.
–Tak,będę–odpowiadam,chociażbolimnie,jaktomówię.Owielebardziejwolałabymtarzaćsię
nagowłóżku(albowłazience,limuzynieczypodprysznicem)zJonasemniżanalizowaćprecedensowe
przypadki na kole. Ale muszę trzymać kurs. Jeśli uda mi się zakończyć ten rok jako jedna z dziesiątki
najlepszych studentów, będę miała opłacone całe czesne za dwa kolejne lata. Jest o co powalczyć.
Dlatego tak naprawdę przed naszym wyjazdem powinnam wykorzystać na naukę każdą wolną minutę,
żebymiećpewność,żegdymnieniebędzie,niezostanębeznadziejniewtyle.
Zarzucamciężkiplecaknaramięiwychodzęzaudytorium.Jeśliwrócędosiebie,napewnosięzłamię
izaproszęJonasa,albo,jeżelijestnadalzajęty,walnęsięnałóżkoibędęsłuchałategokawałkaModern
Englishzamiastsięuczyć.Wzdychamiwykonujęostryskrętwlewowkierunkubiblioteki.
Jonas chce mieć mnie na wyłączność przez cały miesiąc? Miesiąc! Może powinnam się martwić, co
będzie za miesiąc i jeden dzień, ale nie martwię się. Mam to w nosie. Pragnę go i wezmę to, co mogę
dostać. Kiedy wczoraj wieczorem przyjechała po mnie limuzyna, żeby mnie zabrać na kolację, byłam
przekonana,żetobędziejednorazowarandka.Przezmyślminieprzeszło,żespędzimyzesobąkolejną
noc, co dopiero mówić o trzeciej czy czwartej. Ale facet zabiera mnie do swojego pięknego domu i
proponuje związek na wyłączność na cały pieprzony miesiąc zaledwie po jednej nocy razem? I, o mój
Boże,chciał,żebymuniegozamieszkała.Użyłsłowa„dziewczyna”!Toprawda,żeomałoniezemdlał,
kiedymusięonowymsknęło,straszniesięgubiwtymwszystkim,alepowiedziałto,inieodwołał.Ani
nieuciekł.Niezamknąłsięwsobie.Wręczprzeciwnie.
Inadodatekdotegocałegomiesięcznegoczłonkostwa,oranyboskie,prawiemiałamorgazm.Prawie
doszłam! Och, byłam tuż, tuż. Gdyby został we mnie trochę dłużej, gdyby nadal mnie ujeżdżał i pieścił
tak,jaktorobił…Przygryzamwargę,rozpamiętując.Maniesamowitytalent,potrafimniepieścićjaknikt
– ja mu w tym nie dorównuję, to pewne. Skąd on tak dobrze wie, gdzie powinien dotykać, w którym
momencieijakmocnolubjaklekko?Tenchłopakmamagicznepalce.Dziękiniemubyłamdosłownieo
włosodpoddaniasiętotalnejekstazie.Czułamsięjakdzikiezwierzę.
Ichcęsiętakpoczućznowu.Jaknajszybciej.
Sercewalimijakoszalałeodsamegomyśleniaonim.Cholera,muszęsięuspokoićiprzestawićgłowę
natrybnauki.
Docieramdobiblioteki.Przedwejściemdośrodkawyciągamjeszczeztorbytelefon.
–Kat–praktyczniekrzyczę,gdyKatodbiera.
–Orany,Sarah.Niewrzeszcztak,boogłuchnę.
Śmiejęsię.
–Jakbyłowczoraj?Umieramzciekawości,żebysiędowiedzieć.
–Lepiejniżmożnasobiewyobrazić.
Katpiszczy.
–Wpadłamjakśliwkawkompot,Kat.Poprostujestjużpomnie–wzdycham.
–Maszczasspotkaćsięnadrinkapopracy?
–Nie,niedzisiaj.Wieczoremidęnakołonaukowe.Jutro?
–Jutrojaniemogę.Mamcośwrobocie.–KatpracujewfirmiePR.
–Wśrodę?
–Środajestokej.Będęcaładotwojejdyspozycji–potwierdza.
–TosamomówiłJonas.
–Co?
–No.
–Orany.Ażtak?–Katjestzaszokowana.
–Nawetlepiej.Niesamowicie.Ostro.Wspaniale.Oszałamiająco.Romantycznie.
Katpopiskujezradości.
–Zabieramniewczwarteknadługiweekenddojakiegośtajemniczegomiejscapozatympieprzonym
krajem.
–Co?Okurczęblade,dziewczyno.Umieram,żebyśmiowszystkimopowiedziała.
–Teżsięniemogędoczekać,ażciopowiem.NatematśrodywyślęciSMS-a,okej?Aterazmuszęsię
trochępouczyć.
Przekręcam plecak, żeby znaleźć przednią kieszonkę, do której chowam telefon, ale ten w tym
momenciedzwoni.Spoglądamnawyświetlacz.Jonas.Sercechcemiwyskoczyćzpiersi.
–Hej–witamsięradośnie.
–Hej–odpowiada.Och,tenjegogłos.Pamiętam,jakminimszeptałdoucha,gdysiękochaliśmy.
–Coporabiasz?–pytam.
–Myślęotobie.Myślęotym,cochciałabymztobąterazzrobić.
Mamnadzieję,żesłyszyprzeztelefon,żesięuśmiecham.
–Gdzieterazjesteś?
–Nauczelni.Właśniewyszłamzzajęćzprawakonstytucyjnegoiidędobibliotekisięuczyć.Aty?
– Wciąż na zebraniu. Przypuszczam, że potrwa do końca dnia, ale może moglibyśmy się zobaczyć
wieczorem?
Odtego,copowiem,pewniemniezemdli,alemuszętozrobić.
–Muszęsięuczyćcałąnoc.Naprawdę,naprawdęmuszę.
–Tomożewpadnędociebieicipomogęprzynauce?–Och,uśmiechasię,czujęto.
Chwilęmilczę.
–Sprawawyglądatak–podejmujęwkońcutemat.–Iuwierzmi,żeciężkomitomówić,alenaprawdę
muszęprzysiąśćdonaukiprzedwyjazdem,żebymmogłaucieciniemiećwzwiązkuztymżadnegostresu.
Odmoichocenwielezależy.–Mamochotędaćsobiewtwarzzato,żemuodmawiam,ale,omójBoże,
muszętozrobić.
–Wpełnicięrozumiem–wzdycha.–Wieszco?Możetonawetlepiej.Chcę,żebyśpodczaswyjazdu
byłacałkowiciezrelaksowana.Noi,hej,kilkadniniewidzeniasprawi,żesięzasobąsłodkostęsknimy.
–Słodkostęsknimy.Jesteśtakimpoetą.
–Ajestem,kurna,żebyświedziała.
Parskam śmiechem. Och Boże, ten facet potrafi mnie nakręcić jak nikt inny, nawet przez telefon. Ale
nie, nie, nie. Nie wolno mi zapominać o nagrodzie. Najpierw nauka. Seksualne ekscesy z Jonasem
później.Muszęzrobićcowmojejmocy,żebydostaćtostypendiumnakoniecroku,inaczejnigdysobie
niewybaczę.
–Naprawdęchciałabymsięztobązobaczyć,alemammnóstwonauki.
– Nie, nie, w porządku. Nie przejmuj się. Masz rację. Zobaczymy się, kiedy po ciebie przyjadę w
drodzenalotniskowczwartekrano.Nasze„powolnespalanie”zaczynasięodtejchwili,maleńka.
–Och,szykujeszjakąśnowąstrategię?
–Oczywiście.Itymrazembędęsięjejtrzymał.Złożyłemsobieuroczystąprzysięgę.
Uśmiechamsięoduchadoucha.
–Dzisiajpopołudniuprzyślęcidodomukurierazformularzamidopaszportu.Wylatujemywcześnie
ranowczwartek,takwięcpaszportmusidociebiedotrzećnajpóźniejwśrodęwieczorem.Możeszbyćw
domuprzezkilkanastępnychgodzin,żebyzaczekaćnakuriera?
–Tak,będętamoczwartej.Towystarczy?
–Wystarczy.Wtakimrazieczwarta?
–Okej.Idziękuję,żesiętymzająłeś.Jestemtakapodekscytowana.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.–Ściszagłos.–Będęliczyłminutydoczwartkowegoporanka.
–Okej.Hej,Jonas?
–Tak?
Niewiem,jakgootozapytać.
– Uhm, skoro nie będziemy się widzieli przez całe trzy dni, czy mój miesiąc może się oficjalnie
rozpocząćdopierowczwartek?
Nieodpowiada,pewniesięzastanawia,ocomichodzi.
–Nobowiesz,chciałabymzaznaczyćkoniecmojegomiesiącawkalendarzu…–Niekończę.Czymój
miesiączJonasemkończysięzamiesiącoddzisiaj,czyzamiesiącodczwartku?Chcęmiećtyleczasu,
iletylkomogęuzyskać.
–Och–rzuca,jużzałapał,wczymproblem.–Cóż.–Nadczymśsięzastanawia.–Twojeczłonkostwo
jest zatwierdzone. Nie możesz już zmienić zdania. Ale okres członkostwa oficjalnie rozpoczyna się w
czwartek rano, kiedy przyjadę, żeby cię zabrać na lotnisko – mówi tonem, który ma mnie podnieść na
duchu.
Wzdychamzulgą.
–Notofajnie.
–Iwieszco?Niechtedni,wktórychniebędziemysięwidywali,niezaliczająsiędomiesiąca.Coty
nato?
Oduśmiechuboląmniepoliczki.
–Zgadzamsię.Tylkożetrochętrudnomibędziezaznaczyćtenmiesiącwkalendarzu.
–Nocóż,myślę,żewtakimraziepoprostugoniezaznaczysz.
Oboje milczymy, ale jestem przekonana, że Jonas uśmiecha się tak samo szeroko jak ja. Jestem
uskrzydlona.Jonas,niemniejniżja,niechcewyobrażaćsobiekońcategowszystkiego.
–Mamytyleczasu,iletylkochcemy,maleńka–mówiszeptem.
–Wporządku–odszeptuję.Oczynaglerobiąmisięwilgotne.
–Mamycałemnóstwoczasu.
–Dobrze–powtarzamcicho.–Porozmawiamyjutro–udajemisięwydusić.
Słyszęjegoolbrzymiuśmiechpodrugiejstroniepołączenia.
–Narazie,kochanie.Zadzwoniędociebiepóźniej.
Punktualnieoczwartejdzwonidzwonekumoichdrzwi.
Otwieram je i widzę kuriera trzymającego średnich rozmiarów paczkę. Obok niego stoi kobieta w
średnimwiekuwmundurkuzpoczty.Obojepromienniesięuśmiechają.
–SarahCruz?–pytakurier.
–Tak,toja.
–Proszę.–Podajemipaczkę.–Pójdęporesztę–dodajeiodchodzi.
Resztę?
Kobietawmundurkuprzyniosłajakieśformularze.Wyglądanamiłą,aceręmakoloruczekolady.
– Dzień dobry, panno Cruz. Mam na imię Georgia. Jestem tu, żeby pomóc pani wypełnić dokumenty
potrzebnedowyrobieniapaszportuipotemjaknajszybciejjeprzetworzyć.
–Ojej,dziękuję.Tak,proszęwejść.–ProwadzęGeorgiędostołuwkuchni,naktóryodkładampaczkę.
ProponujęcośdopiciaiGeorgiazwdzięcznościąprzystajenapropozycje.
–Niewiedziałam,żepracownicypocztyodbywająwizytydomowe.Bardzopanidziękuję.
– Och nie – śmieje się. – Nie chodzimy po domach, ale dla Jonasa wszystko. – Uśmiecha się, jakby
opowiedziaładowcipznanytylkonam,chociażjaniemampojęcia,oczymmówi.Dlaczego„dlaJonasa
wszystko”?
– Tak mu zależało, żeby to załatwić. – Georgia znowu się uśmiecha. – Powiedziałam mu, że nie ma
szans,żebyotrzymałapanipaszportnaczasbezmojejmałejinterwencjiodwewnątrz.Pozatym,szczerze
mówiąc,byłamzachwycona,żewkońcudlaodmianytojamogęwyświadczyćmuprzysługę.
– Och, pani i Jonas przyjaźnicie się? – To wprawdzie oczywiste, ale tak niespodziewane, że mimo
wszystkoniepotrafiępowstrzymaćsięprzedzadaniemtegopytania.
Woczachkobietypojawiasiębłyskwdzięczności,amożenawetmiłości.
– Jonas to dar od Boga. – Uśmiecha się tęsknie, ale potem szybko zerka na zegarek. – No dobrze,
kochanie,musimyprzejśćdorzeczy.Rozkładaformularze.–Zaczynajmy.
Wbiłomniewziemię.JonastodarodBoga?Umieramzciekawości.AleGeorgiaciągleniespokojnie
spoglądanazegarek,nieproszęjejwięc,żebywyjaśniła.
Kurier wraca z kilkoma wazonami z kwiatami. Niedorzecznie przesadzony prezent, zważywszy, że
walentynkoweróżestojąjużwmoimmieszkaniunawszystkichblatachwkuchni,nakomodzie,nastole.
Kurierstawiajedenzwazonówobokmnie.Uśmiechamsięoduchadoucha,kiedysięprzekonuję,jakie
kwiatyJonaswybrałtymrazem:żonkile,lilie,stokrotki.Dokładniete,którewymieniłam,gdymalował
swój romantyczny obraz z nami pławiącymi się w poorgazmicznym słońcu przed jaskinią Platona. Nie
mogęsiępohamowaćizaczynamchichotać.
Pomimożemusibyćzestresowanasprawąwyrobieniapaszportunaczas,Georgianawidokkwiatów
uśmiechasiępromiennie.
–Jonas–mówi,potrząsającgłową,jakbytobyłowłaśnieto,czegomogłasięponimspodziewać.
Dlaczego?DlaczegomiałabysięspodziewaćpoJonasieromantycznychgestów?
Przyciągamojąuwagęzpowrotemdodokumentów.
–Przykromi,żepaniąpospieszam,alenaprawdęmamymałoczasu.
–Och,przepraszam.–Czerwienięsię.
Kurierwracazpękiembalonówzhelemiwypuszczajeniczymgołębiewmoimmałymmieszkanku.
Nabalonachsąróżnenapisy:„Świętujemy!”,„Witamy!”,„Gratulacje!”.
Georgia śmieje się razem ze mną z prezentów Jonasa, potem znowu nagania mnie do wypełniania
formularzyirobiminatleścianyzdjęcieportretowedopaszportu.
– Wrócę teraz na pocztę i od razu złożę dokumenty do przetwarzania – mówi, zbierając wszystko. –
Myślę,żedośrodyzdążymywyrobićpaszport.
–Dalekomapanidopracy?
– Nie, niedaleko. Pracuję w oddziale śródmiejskim. Dopilnuję, żeby wszystko zostało załatwione na
czas.
–Bardzopanidziękuję.
–Niemazaco–odpowiadaibiegniedodrzwi.–Życzęwspaniałejwycieczki.
–Hej,Georgia?
Odwracasię,mimożewidać,żechcewyjśćjaknajszybciej.
–CzyJonaspowiedziałpaniprzypadkiem,dokądmniezabiera?
–Tak,powiedział.–Posyłamipromiennyuśmiech.–Alenicniezdradzę.–Puszczaokoiwychodzi.
Rozglądam się dokoła. O rany. Moje pękające w szwach mieszkanie wygląda jak kwiaciarnia. Albo
sklepik Hallmarku. Albo może jak lokal, w którym świętowano łącznie walentynki, narodziny dziecka,
urodzinyiczyjeśzakończeniestudiów.Tochore.
Siadam przed paczką z nożyczkami, puls mam przyspieszony, otwieram paczkę. Ściągam folię
bąbelkowąizaglądamdośrodka.
– O Boże – sapię. Paczka oreos. Wyjmuję ją, uśmiechając się szeroko. Och, Jonasie. Jeszcze raz
zaglądamdośrodka.Dwiekoperty.Mała,czymśwypchana,izwykłapłaskakopertalistowa.Najpierw
otwieramtępłaską.Wśrodkujestwiadomość:
„MojaWspaniała,Piękna,ZabawnaiSłodka,SzykownaiRozwiązła,Porywająca,TrochęSzurnięta,
ale Mądra, Seksowna jak Diabli, Uparta, Wnikliwa i Och-Jakże-Utalentowana, Popieprzona (jak ja) i
Smakowita(itojak,kurwa!)Sarah,
Gratuluję! Pani zgłoszenie na członkinię Klubu Jonasa Faradaya zostało zatwierdzone! Z uwagą
przyjrzeliśmy się pani preferencjom seksualnym i porównaliśmy je z bazą danych potencjalnych
kandydatów. Ma pani ogromne szczęście, gdyż znaleźliśmy dla pani idealnie dopasowanego partnera,
niejakiegopanaJonasaFaradaya.Tak,toprawda!OdtejchwiliJonasFaradayzaswojąmisję(zesłaną
przez Boga, oczywiście) obierze zapewnienie pani satysfakcji seksualnej i rozkoszy przekraczających
pani najdziksze erotyczne marzenia. Innymi słowy, maleńka, od tej pory może się pani spodziewać
wyłącznieseksudoskonałego.
Wceluuzyskaniawymienionychpowyżejbogatychusług,któresiępanitakbardzonależą,musipani
przestrzegać tylko jednej (jednakże niepodlegającej negocjacjom) zasady: Członkini Sarah Cruz jest
zobowiązana robić wszystko, czego zażąda od niej Mistrz Klubu Jonas Faraday. (To oznacza, że nie
będzie żadnego rządzenia się, żadnych szaleństw. Rozumiemy się?) Jeszcze raz serdecznie witamy w
KlubieJonasaFaradaya!
Zpoważaniem,
BeznadziejniePaniOddany,
RekruterJonas.
PS Przyjadę po ciebie w drodze na lotnisko w ten czwartek o 4.30 rano. Weź ubrania na tropiki,
kostium kąpielowy, solidne buty do wędrówek ze wzmocnieniem na kostkę i najgrubszym możliwym
bieżnikiem,długiespodniezmateriałupochłaniającegowilgoć,kapelusznaostresłońceioczywiściecoś
ładnego (i łatwo zdejmowalnego). Proszę wykorzystaj załączoną kartę i kup wszystko, czego możesz
potrzebowaćlubchciałabyśmiećnatępodróż.Iniepróbujnawetodmawiaćużyciakarty,boabsolutnie
musiszmiećodpowiedniąodzieżibuty,azresztąobiecałaśrobićwszystko,cocikażę.
WliściejestprepaidowakartaVisanaładowananakwotę3000dolarów”.
To zbyt wiele. Zbyt szczodre. Przegięte. Tylko z czego innego mam kupić te wszystkie rzeczy, które
każemizabrać?Samejmnienatoniestać.Wyglądawięc,żeczekamniewyprawanazakupy.Żołądek
skaczemiiskręcasięzpodekscytowania.Niemogęuwierzyć,żetomojeżycie.
Sięgam po małą kopertę z czymś pękatym w środku. Odręcznie napisany tytuł na wierzchu głosi:
Cudowneoczekiwanie:ścieżkadźwiękowa.Otwieramkopertęiwśrodkuznajdujępendrive.Podłączam
godolaptopainaekraniepojawiasięplikmuzyczny.Sercemipodskakuje.Tenchłopakzrobiłdlamnie
składankę.
Pierwsza piosenka to klasyk, który dobrze znam: Oczekiwanie, Carly Simon. Klikam na piosenkę i
słucham chwilę, jak Carly śpiewa o torturach oczekiwania. Możesz to powtórzyć, Carly. Następna
piosenkamatytułPowolnespalanie,wykonawcaDavidBowie.Nigdyjejniesłyszałam.Klikamnanią.
Seksowne.Podobamisię.Itak,Jonasie,docieradomnieprzesłanie,głośnoiwyraźnie.Zrobimytona
twój sposób, cokolwiek to oznacza. Więcej żadnego migania się. Uśmiecham się. Następny utwór to
Poliż to, zanim włożysz, Denise LaSalle. Przewracam oczami. Jeśli sugerować się tytułem, to raczej
jasne,oczymtobędzie.Puszczampiosenkęitak,zuchwałabluesowapiosenkarkawyśpiewujedokładną
instrukcję o tym, jak sprawić kobiecie superprzyjemność przez seks oralny. Och, Jonasie. Gdzie on
znalazłtenkawałek,naBoga?Noi,serio,czytradycyjnamiłosnapiosenkatozbytwielkiewymagania?
Zupełnie,jakbyczytałwmoichmyślach,kolejnyutwórtoabsolutnyideał:Chcętylkokochaćsięztobą,
Muddy’ego Watersa. Sam tytuł brzmi jak specjalnego rodzaju walentynka od Jonasa. Ani razu nie
słyszałam, żeby użył zwrotu „kochać się” (oprócz, oczywiście, niebezpośrednio, kiedy wczoraj wybrał
piosenkęModernEnglish,alewniejtenzwrotjestutkniętygdzieśwzwrotce,aniecentralnienasamym
froncie, tak jak tutaj). Klikam na piosenkę i z miejsca zwala mnie z nóg. O tak, ten kawałek jest
zdecydowanie muzycznym ucieleśnieniem cudownego oczekiwania. Zmysłowego, bolesnego,
przepełnionegotęsknotą.Faktyczniecudowne.
Nic nie przebije piosenki Maddy’ego Watersa, nie ma takiej opcji, a jednak na liście znajduje się
jeszcze jeden utwór: Chcę cię, Boba Dylana. Słyszałam o Bobie Dylanie oczywiście, jednym z
najbardziej wpływowych piosenkarzy i tekściarzy wszechczasów, ale tego konkretnego kawałka nie
słyszałam. Klikam na niego. Tekst to poetyczne szaleństwo. Gmatwanina oderwanych nonsensownych
pojęć, a Dylan śpiewa niewyraźne, trudno zrozumieć słowa. Wiem, że Dylan to jedna z największych
sław i w ogóle. I z pewnością ma tu wiele do powiedzenia, ale, szczerze, nie bardzo łapię, dlaczego
Jonaswybrałakurattenkawałek.ZdecydowanieniepowalamnietakjakpiosenkaMuddy’egoWatersa,
topewne.
Alepotem,omójBoże,zaczynasięrefreniwsamymśrodkuchaotycznegobezładunastępujenagłai
zwięzła klarowność. Bob Dylan wyznaje, ot tak zwyczajnie, czego chce: chcę ciebie. Prostota słów
połączonazautentycznymtęsknymwykonaniemspadanamniejaktonacegieł.Tenutwórpowoduje,że
czujęsię,jakbyJonaschciałmniewsposóbprzekraczającyłączącynas(niesamowity,pozaskalą)pociąg
fizyczny.Czujęsię,jakbychciałmnienietylkowsypialni.Albo,dodiabła,możesłyszętylkoto,cochcę
usłyszeć.
Chwytamzatelefon.
–Jonas–dyszę,kiedyodbiera.–Możeszrozmawiać?
–Jasne,cześć.
– Właśnie dostałam swoją paczkę powitalną. – Głos mi tryska podekscytowaniem. Tyle emocji we
mniebuzuje,atożesłyszęjegogłos,wprawiamnieniemalweuforię.–Dziękuję.
Jonaschichocze,wyraźnierozbawionymoimentuzjazmem.
–Witamwmoimklubie.
Głośnowzdycham.
–Tamuzyka,Jonasie.OmójBoże.
Chwilęmilczy.
–Czasamimuzykapotrafipowiedziećwięcejniżsłowa.
Włosynakarkustająminasztorc.
–Chcęcię–szepcze.
Przygryzamwargę.Najchętniejbymgoterazpolizała.
–Jateżcięchcę.
–Tocidopierocudowneoczekiwanie.Jużterazodchodzęodzmysłów–wzdycha.–Ijak,załatwiłaś
sprawęzpaszportem?
Bioręgłębokiwdech.Okej,normalnarozmowa.Tak,damradę.
–Taak,Georgiapowiedziała,żebędęgomiaławśrodę.
–Todobrze.
–Georgiabardzomisięspodobała.
–Taak,jestwspaniała,prawda?
Odczekujęsekundę,aleniemówinicwięcej.
No,Jonas,powiedzmi,dlaczegojesteśdaremodBogadlaGeorgii.
–Skądjąznasz?–pytamwkońcu.
–Och,poznaliśmysiękilkalattemu.–Krótkaprzerwa.–Todługahistoria.
Milczę.Mamczas,mogęwysłuchaćdługiejhistorii.
–Jejsynzrobiłzemnąwywiadnatocośwszkole.–Dosłowniesłychać,jakwzruszaramionami.
Chwila.TosynGeorgiirobiłznimtenwywiadnadzieńkarierywliceum?Mójumysłmaproblemz
połączeniemkropek.
–Tojak,zapadaszjużwśpiączkęwywołanąnadmiaremoreo?–pyta,wyraźniechcączmienićtemat.
Jaktosięstało,żesynGeorgiirobiłznimwswojejszkolewywiad?
–Taa…–odpowiadam.–Zdążyłamjużpożrećcałyrządek,niemogłamsięopanować.
Jonasparskaśmiechem.
Domyślam się, że nie powie mi nic więcej o Georgii i jej synu. Umieram z ciekawości, ale
odpuszczam.Narazie.
–IJonas,tekwiaty,balonyiszałzakupowy…OmójBoże,tezakupy.Zadużotegowszystkiego.Poza
tymjestempewna,żeniebędępotrzebowaławięcejniżkilkasetdolarów.
Prycha.
– Nie. Chcę, żebyś kupiła najlepsze buty taternicze, jakie tylko się da, dobrej firmy z naprawdę
głębokim bieżnikiem. Same one będą kosztowały kilka stówek. Poza tym kup też pochłaniające wilgoć
skarpety,żebyśniedostałaodcisków.IdźdoREI,onibędąwiedzielidokładnie,cocibędziepotrzebne.
Och,iniezapomnijkupićdługichspodnidowspinaczkizoddychającegomateriału.
Pocomi,dodiabła,tewszystkierzeczy?Wliścikunapisał,żejedziemywjakieściepłemiejsce.Do
tropików.Aczytropikinieoznaczająpiñacoladynaplażyzadniaigorącego,lepkiegoodpotuseksuw
blaskuksiężycanocą?Gdzietupasująbutydowędrówkiipochłaniającewilgoćskarpety?
–Gdzietymnie,dodiabła,zabierasz?–pytam.
Ignorujepytanie.
– I oprócz tego wszystkiego kup sobie, cokolwiek zechcesz. Może jakąś ładną sukienkę, och, i
naprawdęskąpebikini–wyglądałobynatobiesupersexy.Ibielizna,zdecydowaniebielizna.
–Orany,jesteśmoimosobistymdoradcązakupowym.
Znowuchichocze.
–Chcę,żebyśzaszalała,kupsobie,nacokolwiekprzyjdzieciochota.Ajeślizabrakniecipieniędzy,
dajmiznać,to…
– O mój Boże, nie, ty naprawdę oszalałeś. Przecież wyjeżdżamy tylko na cztery dni. Jestem
przekonana,żenakarciepozakupachzostaniejeszczesporo…
–Nie,nie,wydajwszystko.Niewezmętejkartyzpowrotem.
Drżę.Niewiemdlaczego.
–Jonas,obezwładniaszmnie.
–Todobrze.
–Zwalaszznóg.
–Otowłaśniechodziwtymcałymwalentynkowymszajsie.
Kręcimisięwgłowie.
Jonaswzdycha.
– Sarah, po prostu daj mi znać… – przerywa. – Zaczekaj. – W tle słychać natarczywy męski głos. –
Okej–mówidokogoś.–Dajmisekundkę.
PowiedziałtodoJosha?Orany,oniwciążmajązebranie.Topoco,naBoga,Jonasodebrałtelefon?
Znowusłyszęjegogłospodrugiejstroniepołączenia.
–Sarah,poprostudajmitozrobić,dobrze?–Ściszagłos.–Tomniekręci,serio…stajemiodsamego
słuchania,jakajesteśpodekscytowana.
Jegosłowadziałająnamniepiorunująco.
– Chciałabym teraz wycałować każdy milimetr ciebie – szepczę, ze szczególną emfazą wymawiając
frazę„każdymilimetrciebie”.
Cichostęka.
–Byłbymterazztobą,gdybymmógł,wieszotym,prawda?–wzdycha.–Aletopieprzonezebranie
trwa i trwa. Musimy jeszcze z Joshem ugasić kilka pożarów, zanim sfinalizujemy transakcję, a ja
naprawdęchcęjąsfinalizować.
Teżwzdycham.
– Doskonale cię rozumiem. – Będzie lepiej, jeśli pozwolę mu wrócić do pracy. Wydaje się, że
załatwiacośważnego.–Aniechmnie,kiedywreszcieprzyjedzieszpomniewczwartek,obojebędziemy
strzępkaminerwówodtegoczekania.
Wzdycha.
–Żebyświedziała.Tocałesłodkieoczekiwanieskończysiętym,żepadnęnaserce.–Stęka.–Lepiej
więcszykujjużnaczwartektęswojąsłodkąpupcię,bojadlaciebieszykujęzabawępierwszaklasa.
Dokołamnieodbijającesięodsufituiodsiebiebalonycichopostukują.Mojemieszkaniewypełniają
jaskrawe kolory i mocne zapachy, wszystko przez otaczające mnie kwiaty. Jest tu dosłownie jak w
ogrodzie. Pluszowy miś, którego Jonas przysłał mi przed naszą wieczorną randką siedzi przy stole,
uśmiechasiędomnieikrzyczy:„Bądźmoja!”.Inadodatekdotegowszystkiego,wciążmamwustach
smakoreo.Jestemwtejchwilitakniesamowicieszczęśliwa,żemogłabymzemdleć.Pyk…pyk…pyk…
powtarzająmiękkobalonywokółmnie.Najwyraźniejoneteżsąszczęśliwe.
– O taak, przyszykuję dla ciebie swoją słodką pupcię, masz to jak w banku – mówię. – Ale ty też
szykujswoją,PanieZaklinaczuKobiet,boodczwartkubędzieużywana,ażsięzniejbędziekurzyło.Och,
imuszęcięostrzec:jakopłacącyczłonekKlubuJonasaFaradaya,będęoczekiwałaowielewięcejniż
zabawapierwszaklasa.Przygotujsię,bomaszmizapewnićnimniej,niwięcejtylko„seksmistrzostwo”.
Rozdział6
Sarah
S
ześćsetczterdzieścitrzydolaryisześćdziesiątczterycenty.Właśnietyleprzepuściłamwdwiegodziny
podczas tornada zakupowego szału. To więcej niż wydałam na pojedynczą sesję zakupową w całym
swoimżyciu,aletrzebaprzyznać,żewydawanieszłomilekko.Kupiłamwszystko,coJonaskazał,potem
jeszcze coś, i nadal daleko mi było do osiągniecia całej kwoty, jaką dla mnie przeznaczył. W jakim
sklepie chciał, żebym zrobiła te zakupy? U Prady, w dziale alpinistycznym? Fakt, rzeczy z REI były
drogie,aleitakniegroziłomi,żedotręchoćbywprzybliżeniudotychtrzechtysięcydolarów,pomimo
kolorowych bluzeczek, szortów, bikini, pareo i dwóch letnich sukienek, które też kupiłam. Bielizną,
wbrewsugestywnymzachętomJonasa,niezawracałamsobiegłowy,bojakdlamniebyłobytokolosalne
marnotrawstwo.Jeślinadarzysięokazjanaskąpąbieliznę,wolęniemiećnasobienic.Pozatym,żeby
byćdokońcaszczerą,miałamukrytymotyw,żebywydatkinaubraniaograniczyćdominimum.Wpadłam
naowielelepszypomysłnawykorzystaniefunduszów,jakiemiewentualniezostaną,niżzakupdrogiej
bielizny, którą Jonas na koniec i tak ze mnie zedrze. Mam tylko nadzieję, że nie wkurzy się, gdy mu
powiem,nacoprzeznaczyłampozostałenakarciepieniądze.
Jestdopierodruga,alejamamwrażeniejakbybyłodużopóźniej,takbardzoekscytującyjesttendzień
–dwazajęciazrana,ponich,wczesnympopołudniem,entuzjastycznezakupy.Terazniczegojużbardziej
niepragnę,niżwrócićdodomu,spakowaćsięnapodróż(bojeślimiałabymztymczekaćdonastępnego
dnia,będęsięstresowała),apotemnaresztęwieczoruzwinąćsięwygodnienałóżkuzpodręcznikami.
Alezanimwrócę,żebysięuczyć,mamdozałatwieniajeszczejednąważnąsprawę,przesłaniemojemu
małemuprogramiściepakietupowitalnegouzupełnionegoożółtąbransoletkęiiPhone’azwgranąapką.
Normalnie,żebywysłaćpaczkę,poszłabymnapocztębliskouczelni.Aledzisiajnadkładamdrogiiidęaż
docentrum.
Powejściudośrodka,zpaczkąwrękach,widzęją.Georgia.Wrazztrójkąinnychurzędnikówstoiza
długimkontuaremiobsługujeklientów.Ustawiamsięwkolejce,zezdenerwowaniaprzestępujęznogina
nogę.Przechwytujęjejspojrzenie.Niezauważyłamnie.Śmiejesięrazemzklientem.Jestmiła,takobieta
jestnaprawdęmiła.
Kolejka przesuwa się powoli. Gdy docieram na sam początek, Georgia nadal kogoś obsługuje.
Przepuszczam osobę za mną, pozwalając jej podejść do wolnego stanowiska. Następną osobę też
przepuszczam.WreszcieGeorgiapodnosiwzrok,jejstanowiskojestdostępne.
– Następna osoba, proszę – mówi i jej spojrzenie pada na mnie. Uśmiecha się, od razu mnie
rozpoznaje.
–Cześć,Georgia–witamsiępopodejściudookienka.
– Och, witam, panno Cruz, cóż za miła niespodzianka. – Rozgląda się i ścisza głos. – Pani paszport
zostaniedostarczonydopanidodomujutrowieczorem…wcześniejraczejnapewnogoniedostaniemy.
–Och,tak,dziękuję.–Kładępaczkęnablacie.–Nieliczyłam,żedostanęgodzisiaj.Przyszłam,żeby
wysłaćto.
–Achtak?Copaniąsprowadziłoażdocentrum?
–MałezakupywzwiązkuzwyjazdemzJonasem.
Patrzynamniesceptycznie.
–Noichciałampaniąodwiedzić.
Uśmiechasię.Domyślałasię.
Zadajemiwszystkiekoniecznepytania,czychcęawizodopaczkiiczychcęjąubezpieczyć,nakoniec
płacęzausługę.
–Georgio–zaczynamostrożnie,zerkajączasiebienarosnącąkolejkę.–Miałabypanimożechwilkę
nakrótkąrozmowę?
Zaciskausta.Czyżbypowstrzymywałaśmiech?
–Wzasadzietojaknajbardziej.Akuratpowinnamzrobićsobieprzerwę.
Georgiachuchanaparującąherbatę,potemupijaostrożnyłyk.
Ja z jakiegoś powodu wstrzymuję oddech. Wiem, że ma mi coś ważnego do powiedzenia, nie wiem
tylkoco.
–KilkalattemumałaligamojegosynaTreyamiałaniesamowitysezon,zrodzajutych,cozdarzająsię
tylko raz w życiu. Skończyło się na tym, że zainteresowała się nimi lokalna prasa, bo mieli tego
niewiarygodniedobregomiotacza,nowiepani,prawdziwywrodzonytalent.Zaledwiedwunastolatek,a
rzucałtakieszybkiepiłki,żeludzieniemoglisięnadziwić.
–Apanisyn?Onteżjesttakidobry?
–Och,nie,skąd–śmiejesię.–Naraziewkażdejdrużyniezawszejestnaszarymkońcu.–Znowusię
śmieje, a ja do niej dołączam. Nie ma nic lepszego niż szczera matczyna ocena. – Ale trenerzy go
trzymają,bodzieciakmawielkiesercedogry.OBożemiłosierny,jakonkochatensport.Jestinspiracją
dlawszystkichwokół.
Jejtwarzprzezchwilępromieniejedumą.
– Nawet nie myśli o zrezygnowaniu. Ale jak na swój wiek jest bardzo drobny, i też niespecjalnie
szybki.Niezbytdobrakombinacja–wzdycha.–Ijeststrasznienieśmiały.Zawszegozachęcałam,żeby
grał,botomupomagapokonaćtęjegonieśmiałość.
Uśmiechamsię.NatwarzyGeorgiimalujesięczystamatczynamiłość.
– No więc, tak czy inaczej, kiedy drużyna Treya miała swój złoty sezon, całe miasto się nią
zainteresowało.Wsąsiedztwieurządzonomałąparadę,kiedywrócilizzawodówwVancouver.Lokalne
wiadomości robiły z nimi kilka razy wywiady. Firma Jonasa najwyraźniej też zwróciła na nich uwagę.
Byli tak uprzejmi, że zaprosili chłopców z rodzinami na mecz Marinersów. Mogli go oglądać z loży
należącej do firmy. Wcześniej kilka razy zabierałam Treya na mecze Marinersów, ale to zawsze były
gorsze miejsca. Te loże zrobiły na nim ogromne wrażenie, mówię pani. Czuliśmy się jak rodzina
królewska.
Ciekawajestem,czytobyłpomysłJonasa?CzyJosha?AmożewpadłnaniegodziałPR?
–ItowtedypoznałapaniJonasa?–pytam.
–Tak.Iodrazusięzorientowałam,żetoktośwyjątkowy.Przezcałysezonwszyscytłoczylisięwokół
sensacyjnego miotacza z drużyny Treya i zresztą zasłużenie. Dzieciak jest po prostu niesamowity, silna
osobowość, a Trey zawsze trzyma się z boku, z nieśmiałości i trochę niepewności. Cóż, na tym meczu
Marinersówbyłomniejwięcejpodobnie.Wszyscyobskakiwalitegomiotacza,chłopakrozśmieszałludzi
do łez, taki był zabawny, a Trey siedział spokojnie sam i oglądał mecz. – Prawie przez cały czas
opowieściGeorgia,zagubionawewspomnieniach,patrzyławdal,aleterazspojrzałaprostonamnie.–
Lubipanibaseball?
– Nigdy się nim specjalnie nie fascynowałam. Wychowywałam się bez ojca, a mama nie jest fanką
baseballu.Nawetniebyłamnigdynażadnymmeczu.
Georgiazezrozumieniemkiwagłową.
–Mapanirodzeństwo?–pyta.
–Nie.Jesteśmytylkomamaija.Dwiemuszkieterki.
–Taak,totakjakjaiTrey.Wyjątkowyukład,nieuważapani?
Przytakuję.
–NiestaćmnienaczęstezabieranieTreyanamecze,proszęmiuwierzyć.Aleontokocha,więcrobię,
comogę.
Uśmiechamysiędosiebie.
–Noale,takczyowak,zauważyłam,żeJonasprzezpierwsząpołowęmeczusiedziałwroguloży,z
nikimnierozmawiał,alezatociąglezerkałnaTreya.Treybyłcałkowiciepochłoniętyobserwowaniem
gry, zapisywał punkty w notesie, no po prostu był totalnie zafiksowany na meczu. W końcu, gdzieś w
połowie, Jonas podszedł i usiadł obok niego. – Wzdycha, wspominając. – Trey się rozpromienił jak
bożonarodzeniowa choinka. Potem już cały mecz do końca oglądali razem i przez cały czas o czymś
trajkotali.–Georgiauśmiechasięciepłoinachyladomnie.–Treynigdynietrajkocze,znikim.
Przygryzamwargę.Cośmimówi,żeJonasraczejteżrzadkozkimkolwiektrajkocze.
– Pod koniec meczu Trey i Jonas byli najlepszymi kumplami, rozmawiali o wszystkim, nie tylko o
baseballu.JonaszapytałTreya,kimchcebyć,gdydorośnie,iTreyodpowiedział,żechybachciałbyrobić
cośzwiązanegozkomputerami.Jonaszapytał:aniezbaseballem?ATraynato:nieee,bojestemzamały
izawolny.
– No już wtedy Jonas rozkręcił się na całego. „Jeśli czegoś chcesz, cokolwiek to jest, musisz
zawzięcie o to walczyć”, powiedział. – Georgia przybiera zadumaną minę. – I nim się obejrzeliśmy,
tłumaczył Treyowi, jak ma biegać, żeby być szybszym, i że musi jeść właściwy rodzaj protein, żeby
nabrałmasymięśniowej.Podałmuteżlistęporadnikówdoprzeczytania.–Chichocze.–Byłnaprawdę
słodki.PodkoniecmeczuTreycałowałziemię,poktórejstąpał.Niesądzę,żebyJonaswiedział,wcosię
pakuje. Kiedy wychodziliśmy, Trey zdobył się na odwagę i poprosił go, żeby przyszedł na „dzień
kariery”doszkoły.–Georgiawywracaoczami,alenadalsięuśmiecha.–Dzieciakimogąopisać,cochcą
robić,gdydorosną,albomogązaprosićkogoś,ktomaichzdaniemfascynującyzawódiprzeprowadzićz
tąosobąwywiadprzedcałąszkołą.
RumienięsięwzastępstwieJonasa.Mogęsobietylkowyobrazić,jakbardzoniechciałtegorobić.
– Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, że Trey chce przeprowadzić wywiad z Jonasem przed całą
szkołą, zwykle jest taki nieśmiały. – Oczy Georgii iskrzą się od tych wspomnień. – Było zupełnie tak,
jakbyJonasrzuciłnaniegojakiśczar.
Woparciuoosobistedoświadczenia…otak,jestempewna,żezrobiłwłaśnieto.
– Widziałam, że Jonas chciał odmówić, ale Trey powiedział, że dużo dzieci zaprasza na wywiad
ojców,itobyłoto.Jonasobiecał,żeprzyjdzie.Nowięc,takczyinaczej…–Georgiawzdychaimilknie.
–Proszęwybaczyć…rozgadałamsię,pewniepaniązanudziłam.–Upijałykherbaty.
–Nie,ależskąd.Słuchamzwielkimzainteresowaniem.Proszęopowiedzieć,cobyłopotem.
–Nocóż,JonasprzyszedłdoszkołyiTreyprzeprowadziłznimwywiad.Izdajesię,żeJonasowiteż
się to podobało. Od tamtej pory on i Trey są ze sobą w kontakcie. Jonas przysłał Treyowi na urodziny
sprzęt sportowy, zaprosił go jeszcze na kilka meczów Marinersów i nawet podarował mu koszulkę
podpisanąprzezcałądrużynę.Jonaszwyczajniestraszniegorozpuszczał.Treybyłwsiódmymniebie.
–Apani?–pytam.–Copaniczuławzwiązkuztymwszystkim?
Georgiaprzeciąglewzdycha.
– Byłam zachwycona. Wdzięczna. Trey to najsłodsze, najwspanialsze dziecko. Jedno wielkie bijące
serce.Iwiepani,dorastaniebezojcabyłodlaniegotrudne,więcto,żektośtakijakJonaswyłuskałgoz
tłumuisprawił,żepoczułsięwyjątkowy,znaczyłodlaniegobardzowiele.
Kiwamgłową.Jestemwniebowzięta.
–Apotemzachorowałam–mówiGeorgia,jejtwarzpochmurnieje.
Mojewniebowzięciemomentalniesięulatnia.
–Ochnie,cosięstało?
–Rak.
Sięgamponadstołemidotykamjejdłoni.
–Onie,Georgio.OmójBoże.
–Nie,nie,terazjestdobrze.Jestemzdrowa.Tobyłosporoponadroktemu.Iwcześniegowykryliśmy,
dzięki Bogu. Miałam operację i naświetlania, bez chemii, na szczęście. I wróciłam do pełni zdrowia,
odpukać.–Pukawstolik.–AleTreyzadzwoniłdoJonasaipowiedziałmu,i…–Nagleniemaldusisię
łzami.Potrząsagłową.Niemożewydobyćgłosu.Spoglądanasufit,próbującsięopanować.
Ściskamjejdłoń.
Przezchwilętrzymamojąrękęimilczy.
–Przepraszam.Niewiemdlaczegowciążmnietotakwzrusza.–Bierzegłębokiwdech.–Kiedyjest
sięchorym,przestraszonymizupełniesamym,imasiędziecko,októresięczłowiekmartwi…Wtakiej
sytuacjiczyjaśpomoc,to,żetenktośwszystkimsięzajmie,zwłaszczaktoś,ktoniemażadnegopowodu
tego robić… – Znowu się rozkleja. Bierze serwetkę i wyciera oczy. – To było takie nieoczekiwane. I
takiewspaniałe.Poprostuniebiosamigozesłały.
Sercewalimijakoszalałe.
–Cotakiegozrobił?
–Cozrobił?Pooperacjiprzysłałkwiaty,załatwiłsamochód,którymniewoziłnanaświetlaniaprzez
cały miesiąc. Zlecił dostawę posiłków do domu. Moja siostra też tu mieszka, dzięki Bogu, więc nie
byłam sama, ale pracuje i ma własne dzieci. – Znowu wyciera oczy. – Wszystko było takie
przytłaczające.Musiałampójśćnazwolnienie,znaleźćpomocdoTreya.IJonaspoprostuspadłmiwtedy
zniebaiwewszystkimpomógł.
Zaczynam się rozklejać tak jak ona. Gdybym już teraz nie chciała dopaść Jonasa, powalić go i
uprawiaćznimdzikiego,zwierzęcegoseksu,tonapewnozapragnęłabymtegowtejchwili.
– Po zakończeniu kuracji dostałam ze szpitala coś, co wyglądało jak rachunek. Myślałam, że
zwymiotuję,kiedywyjęłamtenlistzeskrzynki.Takstraszniesiębałamzajrzećdośrodka.Wiedziałam,że
bezwzględunakwotę,czekamnieruina.
Zabierarękę,żebyupićłykherbaty.Idęwjejśladyipopijamswojecappuccino.
Siedzęjaknaszpilkach,chociażwiem,coGeorgiazarazpowie.Wkońcutahistoriamożemiećtylko
jednozakończenie,aleniemogęsiędoczekać,ażzobaczęwyrazjejtwarzy,gdybędzietomówiła.
– I kiedy otworzyłam kopertę, w środku faktycznie był rachunek. Nawet na większą kwotę niż się
obawiałam.Nigdyniebyłabymwstaniezapłacićtakichpieniędzy.Musiałabymogłosićbankructwo.Ale
wiepani,cosięokazało?
Kręcęgłową,chociażwiem.Aleniezamierzampozbawićjejmożliwościopowiedzeniazakończenia
tejwspaniałejbaśniowejopowieści.
– Na rachunku był stempel „uregulowane w całości” – mówi, robiąc wielkie oczy. – Może to sobie
pani wyobrazić? Uregulowane w całości. Po prostu nie mogłam w to uwierzyć. Rozpłakałam się jak
dziecko.–Iterazteżzaczynapłakaćjakdziecko.
Podajęjejserwetkęibioręjednądlasiebie.Takjakionajestemkałużąłez.
–DarodBoga–mówizduszonymgłosem.–Poprostubyłdaremzniebios.
Znowuchwytamjązaręką,aonamnie.Jejdłońjestmiękkaiciepła.Nachodzimnienagłepragnienie
podniesieniatejdłoniipocałowania,irobięto.
NatwarzyGeorgiiwreakcjinatenprzejawsympatiizmojejstronypojawiasięszerokiuśmiech.
Klepiemniepopoliczku.
–Todobryczłowiek,kochanie–stwierdza,jużbardziejopanowana.–Trzymajsięgo.
Niemogęmówić,więctylkokiwamgłowąiuśmiechamsię.
Niczego bardziej nie pragnę, jak „trzymać się” Jonasa, uwierzcie mi. Ale czy dziewczyna, nawet
bardzo,bardzozdeterminowanaibardzozakochana,możetrzymaćsięchłopaka,jeślionniechce,żeby
się go trzymano? Odpowiedź, oczywiście, brzmi „nie”. Nie mam na to wpływu. Pozostaje mi czekać i
zobaczyć,czyJonaschce,żebymsięgotrzymała.
Wzdychamispoglądamnasufitkawiarni.MojebijącesercejestwrękachJonasa.Onzdecyduje,coz
nim zrobi. I nawet gdybym bardzo chciała, to zupełnie nie umiem przewidzieć, czym to wszystko
ostateczniesiędlamnieskończy.
Rozdział7
Sarah
N
iepowinnonastuterazbyćzKat.Alekiedyprzyszłaporanaumówieniesięnadrinka,niemogłamsię
oprzećpokusieichcącupiecdwiepieczenienajednymogniu,postanowiłam,żeposzpiegujęteżmojego
małego programistę. Poprzedniego dnia wysłałam mu paczkę powitalną z dołączoną jaskrawożółtą
bransoletkąiproszębardzo,kiedysprawdzałamjegokontodzisiajwporzelunchu,okazałosię,żejużsię
zameldowałwbarzesportowymwcentrumnadzisiajnasiódmąwieczór.Todopieronapaleniec.Iteraz
jesteśmytu,wbarze,chociażniepowinnonastubyć,chociażłamięzasadyKlubu(porazkolejny).Ale
muszę zobaczyć, jaka to zakodowana na żółto kobieta została uznana za doskonałą partnerkę dla
słodkiego,pełnegonadziei,samotnego,normalnego,zakodowanegonażółtomężczyzny,takiegojakmój
słodki programista. Mam nadzieję, że znajdzie dzisiaj prawdziwą miłość. Naprawdę mam. Sprawdzam
godzinę.18.45.
PrzyszłyśmyzKatdobarusporowcześniej.Przezostatniągodzinępiłyśmypiwoinonstopgadałyśmy
omojejnocy(iporanku)zJonasem.Oczywiścieniezdradziłamżadnychgraficznychdetaliseksualnychi
zdecydowanie nie wspominałam o tej całej sprawie z „Huraaa, prawie miałam orgazm!”. Przede
wszystkimKatnicotymniewie,żenigdyniemiałamorgazmu.Nigdyotymnikomuniemówiłampoza
Jonasem,więctojasne,żeniebędęchwaliłasięprzednią,żezJonasembyłambliżejszczytowanianiż
kiedykolwiek. Plus, nigdy nie powiem Kat, ani nikomu innemu, o szczególnej fiksacji Jonasa na
kobiecych orgazmach, więc ten akurat temat był zakazany. A jednak, nawet bez ujawniania seksualnych
szczegółówczyprywatnychinformacjioJonasie,wydajesię,że„OpowieśćoJonasieiSarah”itakjest
cholernie dobra, bo przez całą rozmowę Kat nieustannie wznosiła ochy i achy, i prawie mdlała z
zachwytu.
–Wyglądanato,żejestwspaniały–oznajmia.–Ilepiej,żebybył,boinaczejniezasługujenaciebie.
Uśmiechamsiędoniej.
–Tojakmyślisz,dokądcięjutrozabierze?NaJamajkę?Tahiti?Borneo?
–Borneo?–powtarzamześmiechem.–Agdzietojest?
Odwracam się, żeby rozejrzeć się po barze. Czy programista już przyszedł? Zerkam na zegarek. Jest
jeszczekilkaminutprzedczasem,alemożewejśćwkażdejchwili.Znowusięrozglądam.Niemogęsię
doczekać,kiedyzobaczęjegoPannęŻółtą.Mamnadzieję,żeszukamiłościtaksamobardzojakon.Nigdy
nicniewiadomo.Możeich„iżylidługoiszczęśliwie”rozpoczniesiędziś,właśnietutaj,wtymbarze.
Dlaczegonie?Toznaczy,noJezu,wszystkozapowiadasięfantastycznie.Wkońcufacetniejestjakimś
popieprzonym „Purpurowcem”. Uśmiecham się pod nosem. Ja tam całkiem lubię mojego słodkiego
popieprzonego„Purpurowca”.
Uświadamiamsobie,żeKatcośmówi.
–Co?–pytam.–Przepraszam,nachwilęodpłynęłam.
–Próbujęzgadnąć,dokądcięzabierze.
– Nie mam zielonego pojęcia – odpowiadam. – Gdzie w tropikach dziewczyna potrzebuje butów do
wędrówekzekstragrubymbieżnikiem?
Katsiękrzywi.
–Możechcecięwrzucićdowulkanu?
– Rany, mam nadzieję, że nie. Utonięcie w bulgoczącej lawie nie jest moim wymarzonym
zakończeniemtejhistorii.
Katchichocze.
–Zdecydowaniemałoromantyczne.
Uśmiechamsię,apotemobieupijamypołykupiwa.
–Nowięc,comówiłotwojejpogawędcezGeorgią?–pytaKat.
Robimisięsłabo.
– Jeszcze mu o niej nie mówiłam. – Czerwienię się. – Wczoraj, kiedy rozmawialiśmy przez telefon,
uznałam,żetoniejestodpowiednimoment.
WieczoremJonasijaprzeprowadziliśmyprzysparzającąoszybszebiciesercarozmowęotym,jakza
sobą tęsknimy i że nie możemy się doczekać wyjazdu. Jonas w sposób bezpośredni i bardzo wylewny
mówiłoswojejtęsknocieipragnieniuzobaczeniamnie.I,cóż,żechcemniepieścić.Icałować.Lizać.
Kochać się ze mną. Dlatego jakoś nie pasowało mi, żeby w takiej chwili wspominać o rozmowie z
Georgią.
Katspoglądanamniesceptycznie.
– Wydawało mi się, że jest zestresowany, bo przed naszym wyjazdem koniecznie chciał domknąć
umowę.Uznałam,żelepiejzrobię,jeślipowiemmuotymnazajutrz,twarząwtwarz.
Katwymowniebierzedługiłykpiwa.
Jawzdychamzrozdrażnieniem.
–Nodobra,maszrację.Trochęsięboję,żebędzienamniezły,żeposzłamzniąporozmawiać.
Wywracaoczami.
–Adlaczego,naBoga,miałbybyćzły?
Znowuwzdychamizastanawiamsię.Nie,toteżnieto.
–Niewiem.Mamwrażenie,jakbytarozmowazGeorgiąwielezmieniła.Poniej…Poprostupociąg,
jaki czuję do Jonasa, osiągnął kompletnie nowy poziom. I wolę z nim o tym porozmawiać nie przez
telefon.–Czerwienięsię.
Katpiszczy.
–Och,dziewczyno,jużpotobie,widzęto.
Wzdycham.
–Notaak,trochęmiodbiłonajegopunkcie,itrochęsiętegoboję.
–Och,Sarah,tylkozadużoniemyśl.Poprostucieszsię.TentwójJonaswydajesię…
SapięiłapięKatzarękę,aonanatychmiastmilknie.
Programistawłaśniepodszedłdobaruodjejstrony.
Kiwamgłowąwjegokierunku,aleniejestempewna,czyKatrozumie,copróbujęjejzakomunikować.
Gość siada na stołku obok niej i wita się przyjacielskim „cześć”. Kat odpowiada tym samym. Ja
najwyraźniejjestemniewidzialna,aledobrzesięskłada,boitaknajchętniejwczołgałabymsięterazdo
jakiejśmysiejdziury.
Wow, programista jest dzisiaj całkiem dziarski. Zupełnie nie przypomina tamtego samotnego faceta,
któregowidziałam,gdywychodziłzbiuranalunch.Tentutajażtryskaenergiąipodekscytowaniem.
StukamkolanemwkolanoKat.Kiedynamniespogląda,mówiębezgłośnie:„Toon”.
Katrobiwielkieoczy,wciągaostropowietrze.
–KibicujeszKentuckyczyConnecticut?–pytaprogramista,pokazującnameczkoszykówki,któryleci
w jednym z telewizorów wiszących nad barem. Gdy porusza dłonią, na jego nadgarstku wyraźnie
dostrzegamżółtąbransoletkę.
–Uch.Anitym,anitym.Nieinteresujęsiękoszykówką–odpowiadaKat.Dopijaostatniekroplepiwa.
–Mogęcipostawićkolejne?–pytaprogramista.
Zaraz,zaraz,dojasnejciasnej,czygośćnieznazasadKlubu?Katniemażółtejbransoletki.Dlaczego
doniejuderza?InawetgdybybyławKlubie,aniejest,toonadecyduje,czychcedoniegopodejść,czy
nie.
–Jasne–zgadzasięKat.–Dzięki.
No,niewierzę.Ażmamochotępacnąćsięwczoło.DlaczegoKatprzyjęłaofertę?Znowuwalęjąw
kolano pod barem, chociaż tak naprawdę chcę ją strzelić przez łeb. Odwraca się do mnie i wzrusza
ramionaminiewinnie.CałaKat.PrzyjęłabydarmowegodrinkanawetodTedaBundy’ego.
–Itobieteż,oczywiście–rzucaprogramista,szczerzącsięwmojąstronę.–Cześć.
A więc chyba jednak nie jestem niewidzialna. Próbuję się uśmiechnąć i kiwnąć głową, ale jestem
zdezorientowana.Cotusiędzieje,dodiabła?Onniepowinienterazznamirozmawiać.Wkażdejchwili
możetuwejśćspecjalniedoniegodobranakobieta.Kobietadoskonaledoniegopasująca,zpodobnymi
preferencjamiseksualnymiifantazjami,takasamajakonromantyczka.Itakobietaprzyjdzietu,żebysięz
nim spotkać. Cholera, być może już jest, przygląda się mu i decyduje, czy chce wsunąć na rękę żółtą
bransoletkęisięujawnić,czyraczejodwrócićnapięcieiczmychnąć.
Umyślniepokazowosprawdzamgodzinęnazegarku,żebyPanŻółtywidział,żeniemam–podkreślone
„nie”–żółtejbransoletki.
– Kat – rzucam. – Zdaje się, że padł mi zegarek. Która jest teraz? – Jeszcze raz podnoszę rękę,
specjalniedlamojegoprogramisty.Widzisz?Niemabransoletki.Mamnadzieję,żeKatzałapie,ocomi
chodzi,iteżpokażeswójnaginadgarstek.
Aleniemaczasunawetnaprzetworzeniemojegopytania,bogośćwcześniejzerkanawłasnyzegarek.
–Dziewiętnastapięć–mówi.
Barmanstawiaprzednamidwadużepiwa.
–Wielkiedzięki–rzucaKatdoPanaŻółtego,podnosząckufel.–Nazdrowie.
–Nazdrowie–odpowiadaprogramistazentuzjazmem.
Próbujęwydusićuprzejme„dziękuję”,alezmoichporuszającychsięustnicsięniewydobywa.Jestem
naprawdęnieźlezdenerwowana.
Wszyscy,opróczmnie,upijająpiwa.
Rozglądamsię.CzyPannaŻółtatujest?Szukamsamotnejkobietywyglądającejnormalnie,alesłodko.
Być może to pielęgniarka, prawniczka, dentystka albo programistka, która uważnie obserwuje Pana
Żółtegozrogubaru?Nie,nic.Wcałymlokalunawetjednakobietaniezwracananiegouwagi.
FacetnachylasiędoKat,jakbyzamierzałzdradzićjejjakąśtajemnicę.
–Nowięc,krzyżujępalceurąkinógwtejchwili,żebysięokazało,żejesteśzKlubu?–Jegomina
wyrażanadziejęipodekscytowanie.
OBoże,czyonnaprawdęotozapytał?Nieprzeczytałsłowazinstrukcjizpakietupowitalnego?Jak
możenierozumieć,naczymtopolega?Przecieżjestprogramistą,dodiabła!Tonieażtakietrudnie.Na
seriomyśli,żekażdalaskawtymbarzeprzyszłatuspecjalniedlaniego?Niechcębyćzbytokrutna,no
ale sorry. Klub dopasowuje ludzi, na tym polega cała rzecz, a Kat to pieprzona dziesiątka. Gorąca,
szalona,niekwestionowanadziesiątka.KażdyfacetnatejplaneciechcętakąkobietęjakKat.Nieistnieje
nikt,niematakichstandardówwjakiejkolwiekkulturze,którenieuznałaby,żejestidealnąmanifestacją
doskonałej urody. A ten gostek… No tak, jest słodki. Bezpretensjonalny. Normalny. Ale wiecie, co
najwyżej czwórka. No może piątka w lepszy dzień. I jeśli nie jest właścicielem imperium prasowego
alboniewymyśliłInternetu,lubnieodkryłJustinaTimberlake’a,albonienależydoLekarzyBezGranic,
jego szanse u Kat są mikroskopijne, prawdopodobnie zerowe. Klub może się przechwalać, że potrafi
zmieniać marzenia w rzeczywistość, ale przecież nie wodę w wino, no ludzie. Wow, trochę mnie
poniosło.
Katwiercisięnastołkuizerkanamnie.Jejminamówi,żejesttotalniezdezorientowana.
–Nie–odpowiada.–Wpadłamtylkonapiwozprzyjaciółką.Jeszczerazdziękizawsparciesprawy.–
Podnosi kufel w geście podziękowania. Mówi uprzejmie. To nie jest okrutne spławianie. Spławia go
miło.
Alefacetmimowszystkoflaczeje.
–Och.
Biedaczyna.Aleczegosięspodziewał?ŻebędzieCharliem,aKlubjegoosobistąFabrykąCzekolady?
Nobłagam.
Zapadakrępującacisza.
–Cóż…–rzucam,żebyprzerwaćniezręcznymoment.Izamierzampowiedziećcoświęcej,napewno
cośkretyńskiegoiwcaleniepomocnego,alektośmiprzerywa.
–Cześć–mówigłospodrugiejstroniePanaŻółtego.Facetodwracasię,żebyspojrzećnaosobę,która
sięznimprzywitała,jarobiętosamo.Ikumojemuzdumieniu,przerażeniu,konsternacjiirozczarowaniu,
kobieta stojąca po drugiej stronie mojego małego programisty, kobieta, która właśnie powiedziała do
niego „cześć”, kobieta, która uśmiecha się do niego i trzepocze rzęsami, i otwarcie afiszuje się z tą
cholerną żółtą bransoletką na ręku, to nikt inny tylko Pani Purpurowa sprzed kilku dni wstecz. Stacy.
Stacy Udawaczka. Totalnie gorąca laska, którą zaledwie kilka dni temu pieprzył Jonas, marząc o tym,
żebymtobyłaja.
Szybko spuszczam wzrok. O mój Boże, penis Jonasa był w tej kobiecie. Wzdragam się. I jego język
dotykałjej…Niemogędokończyćmyśli.Chcemisięwymiotować.
–Cześć–odpowiadamójprogramista,prawiepiszczączekscytacji.–Zapraszam,siadaj.
– Nie chciałabym przeszkadzać – oznajmia Stacy, patrząc wrogo na Kat. Dotyka włosów i znowu
demonstracyjnie błyska bransoletką. – Ale miałam nadzieję, że chwilę porozmawiamy. – Ponownie
przeszywaKatwzrokiemostrymjaksztylet.
–Nie,proszę–odzywasięKat,pokazującgestem,żebyStacyusiadła.–Jestcałytwój.Jatujestemz
przyjaciółką.
Spojrzenie Stacy pada na mnie i potem wraca do Kat. I w tym momencie w jej oczach pojawia się
błyskrozpoznania.
– Tak, zapraszam, siadaj – mówi mój mały programista. Przykłada swoją żółtą bransoletkę do
bransoletki Stacy. – Czekałem na ciebie. – Głowę ma odwróconą tyłem do mnie, patrzy na Stacy, ale
sądzącpojejszerokimuśmiechu,domyślamsię,żeonteżsiędoniejszczerzy.–Rob–przedstawiasięi
wyciągarękę.–Dzięki,żeprzyszłaś.
–Miłociępoznać,Rob–odpowiadaStacy,tonjejgłosujestzalotny.–Cassandra.
Cassandra?Codocholery?
–Lubiszkoszykówkę?–pytamójmałyprogramista,Rob,wskazująctelewizor.
– Uwielbiam – przytakuje Stacy z wdzięcznym uśmiechem. – Zwłaszcza uczelnianą. NBA raczej nie
oglądam,chybażeplay-offy.
–Totakjakja!–cieszysięRob.–Właśnietakzawszemówię.
–Przejdziemytam?–pytaStacy,wskazującnarożnyboks.Jejoczynachwilęzatrzymująsięnamniei
rozbłyskują,nananosekundę,nieukrywanąpogardą.
–Jasne.
Dwazakochaneptaszkiwstająiprzechodząwróglokalu.
– Cóż, fajnie się gadało – rzuca sarkastycznie Kat do pleców Roba, gdy ten jest już poza zasięgiem
słuchu.Odwracasiędomnie,twarzmawykrzywionąodrazą.–Aniechmniewszyscyświęci–mówi.–
Coonaturobi,dodiabła?
Kręcęgłową,jestemzdezorientowana.Otwieramusta,żebyodpowiedzieć,alezarazjezamykam.Nie
mampojęcia,coonaturobi.
– Sarah, ona ma żółtą bransoletkę – szepcze Kat z przejęciem, jakbym nie widziała. – Myślałam, że
jestpurpurowa?
Rozdziawiamusta.Niewiem,comamodpowiedzieć.NawetjeśliteoretycznieStacyprzypisanodwa
różne kolory (co, jak rozumiem, jest niemożliwe), jakim cudem miałaby pasować do Jonasa i do
programisty?Dwóchmężczyznbędącychskrajnymiprzeciwieństwamipodkażdymwzględem?Tojakby
powiedzieć: lubię niereformowalne męskie dziwki i prawiczków z sąsiedztwa. Dzikie maszyny do
pieprzenia i facetów kochających tęczę i małe kurczaczki. Lubię gości z ostrym kompleksem Boga,
którymzawszestoi,iżebraków,którzyślubowaliprzestrzegaćubóstwo,czystośćiposłuszeństwo.Nieda
sięnawetpowiedzieć,żeJonasiPanŻółtytodwiestronytejsamejmonety,onisąpieprzonymieuroi
pięciocentówką.Topoprostuniedopojęcia.
–Myślałam,żekolorysięniemieszają.Purpurowemuprzypisujesiępurpurowy,żółtesązżółtymi.
– I tak jest. Purpurowi nawet nie widzą zgłoszeń żółtych. Wszystko jest odseparowane kodami
kolorów.
–Wtakimrazie,jakimcudemtakobietapojawiłasięnaspotkaniuzarównozJonasem,jakizPanem
Programistą?
Samawłaśniesięnadtymzastanawiam.
ObokKatprzybarzesiadajakiśfacet.Orany,jestnaprawdęniczegosobie.
–Hej–rzuca.–Cameron.–Okurde,jestdokładniewjejtypie.Ciemny,atletyczny.Błyszczącebiałe
zęby.
– Hej – odpowiada Kat, z miejsca zapominając o zagwozdce pod tytułem, dlaczego na spotkanie z
PanemŻółtymprzyszłaStacy.–Kat.–WyciągarękęiCameronniąpotrząsa.
–Cat?Jakmiau?
Śmiejesię.Och,włączyłajużpełentrybflirtowania.–Tak,aleprzez„K”.Katherine.AlemówmiKat.
–Miłociępoznać,Kat.MogęcięnazywaćKittyKat?
Katchichocze.
–Nigdywżyciu,przynajmniejjeszczenieteraz.Musiszsobiezasłużyćnatenprzywilej.
Ledwiesiępowstrzymuję,żebynieprzewrócićoczyma.Och,Kat.
–Idędołazienki–mamroczę,zsuwającsięzestołka.
Kat odrywa wzrok od nowego adoratora tylko na moment, żeby skinieniem głowy dać znać, że
zarejestrowała,żeodchodzę.
Zerkamukradkiemnamojegomałegoprogramistę–Roba.Siedziprzystoliku,szczerzysięoduchado
ucha, pogrążony w rozmowie ze Stacy. Albo z Cassandrą. Lub jakkolwiek brzmi jej imię. Twarz mu
promieniejeekscytacją.Och,trudnonatopatrzeć,sercemanadłoni.Robimisięniedobrze.Niepotrafię
rozszyfrować sytuacji. Ale cokolwiek się dzieje, nie wróży to dla niego nic dobrego. Rob przyszedł tu
dziśpomiłość,wiem,żetakjest,icośmimówi,żebędziesrodzezawiedziony.Jeśliniezałamany.
Właziencewciążmamgonitwęmyśli.Jestemskołowana.
Akuratgdywycieramręcewpapierowyręcznik,drzwiotwierająsięidośrodkawchodziStacy.
Idzieprostodomnie.Nawetnieudaje,żeprzyszłasięzałatwić.Pochylasięisprawdza,czywktórejś
zdwóchkabinwidaćczyjeśnogi.Nikogotamniema.Stacyprostujesięinachyladomnie.
–Widziałamciebieitwojąprzyjaciółkęnamiejscuspotkaniaztamtymciachem,iznowuteraz.Rany,
jaki zbieg okoliczności, wy znowu tu jesteście, obie, na spotkaniu z tym dupkiem. Co się dzieje, do
choleryjasnej?
Zaniemówiłam. Mój umysł nie działa dostatecznie szybko, żebym mogła wymyślić jakieś
wytłumaczenienanasząobecnośćwobumiejscach.AledlaczegoStacytaksięciska?Coonarobiław
obutychmiejscach?
–Agencjacięprzysłała?–warczy.Brzmitobardziejjakoskarżenieniżpytanie.
Otwieramusta,żebyodpowiedzieć.
– Uważają, że nie dam sobie sama rady z tym chłoptasiem, tak? Myślą, że potrzebuje dodatkowych
opcji,wraziegdybymmusięniespodobała?Gównoprawda.–Stacyażsięgotujezewściekłości.–Nie
potrzebujęrezerwy.Jeszczenigdymisięniezdarzyło,żebyfacetmnieodrzucił.Nigdy.Atentujużsięna
mnieślini,jakwszyscyinni.
Potrząsamgłową.
–Nie,ja…
–Tomójteren–syczy,robiąckumniezłowrogikrok.–Uznali,żewramachrezerwypowinniprzysłać
niejedną,aledwiedziewczyny?
–Niktnasnieprzysłał.Totylkozbiegokoliczności–udajemisięwreszciewydusić.
–Ha!Pierdolsię–warczyprzezzęby,wydymającpłatkinosa.–Powiedztymwagencji…toOksana
wasprzysłała?…powiedzOksanie,żetojestmojekonto,mójteren,mójfacet.Iniepotrzebuję,żebyktoś
mniesprawdzałalboprzysyłałmitujakieśdrugorzędneochłapy.–Nachylasiędomojejtwarzy,oczyma
zaciśnięte w szparki. – Nie próbuj ze mną pogrywać, dziwko. – I potem odwraca się na pięcie i
wychodzi,ajazostajęzszerokorozdziawionymiustami.
Zerkam na budzik. 3.20. Alarm ma się włączyć za dziesięć minut. Nachylam się i wyłączam budzik.
Jęczę. Jonas ma po mnie przyjechać już za około godzinę, a ja przez całą noc nie zmrużyłam oka. Od
chwili gdy się położyłam o północy, cały czas przewracałam się w łóżku, w głowie miałam mętlik,
rozmyślałamookropnymstarciuzeStacywłazienceiookropnychimplikacjachtego,comipowiedziała.
Najgorszezewszystkiego,rzecz,któraprzedewszystkimniedawałamizasnąć,byłozastanawianiesię,
jak ja o tej całej sytuacji powiem Jonasowi. Byłam taką idiotką, że zatrudniłam się w tej odrażającej
organizacji.Nicdziwnego,żekobietywKlubiesątakdoskonalekompatybilnezmężczyznami.Płaciim
sięzato,żebybyły.Stacy,lubjakkolwiekbrzmijejimię,tozwykłaprostytutka,tojasnejaksłońce.Za
odpowiedniąopłatąbędzieidealnąpartnerkądlakażdego.Wielegodzinleżałamtakwłóżku,gapiłamsię
wsufitiuświadamiałamsobiewpełnipowagęsytuacji.
Idędołazienkiimyjęzęby.Straszniebolimniegłowa.
Pracuję dla internetowego burdelu. Globalnego burdelu. Już samo to jest okropne. Ale ci mężczyźni
wykupującyusługitychkobietnawetniewiedzą,cokupują.BiednyprogramistawstąpiłdoKlubu,żeby
znaleźćmiłość,tegojestempewna.Myślał,żeKlubtodroga,ekskluzywnaagencjarandkowa,naprawdę
takmyślał.InawetktośtakijakJonas,mimożeniezapisałsiedoKlubu,bochciałznaleźćbratniąduszę,
napewnooczekiwałuczciwościzestronypartnerek.
Jonassięwścieknie.Pewniepoczujesięupokorzony.Inajprawdopodobniejbędziezniesmaczony.Nie
znam go na tyle dobrze, żeby przewidzieć, jak zareaguje. Na myśl o przekazaniu mu tych informacji
odczuwam fizyczny ból. Nie chciałam tego robić przez telefon wczoraj, gdy wróciłam, więc się
powstrzymałam, ale z pewnością nie chcę też zrzucać na niego takiej bomby podczas wyjazdu. Może
jednakpowinnambyładoniegozadzwonićzarazpopowrocie?Alenie,czułampoprostu,żeniebędzie
dobrze,jeślipowiemmuotymprzeztelefon.
Wskakujępodprysznic,wgłowiemisiękotłuje,takjakprzezcałąnoc.
Po powrocie z baru odchodziłam od zmysłów, zastanawiając się, co zrobić. Po jakimś czasie
napisałamdoJonasaSMS-a,tylkopoto,żebysprawdzić,czyjeszczenieśpi,możemiałamnadzieję,że
zadzwoni i ułatwi mi decyzję, czy mam mu powiedzieć przez telefon, czy nie. Odpisał od razu, że nie
możesiędoczekać,kiedymniewreszciezobaczy,żedostajeświraztęsknoty,żemawrażenie,iżminął
miesiącodczasu,gdytrzymałmniewobjęciach.
„Jeszczetylkokilkagodzin!–napisał.Aleniezadzwonił.
„Dozobaczeniawkrótce!”–odpisałam.
„Mamcidopowiedzeniacośniesamowitego!”–odpisał.–„Buhahahaha!”
Zezdenerwowaniadostałamskurczużołądka.Jateż,pomyślałam.Alewodpowiedzinapisałam:„Nie
mogęsiędoczekać”.
Rozdział8
Jonas
N
ie sądziłem, że to możliwe, ale przez te trzy dni, gdy się nie widzieliśmy, zapomniałem, jaka jest
piękna. Otwiera mi drzwi, a ja czuję się tak, jakbym wracał do ukochanej po długiej krwawej wojnie.
Nie mogę się powstrzymać, biorę jej twarz w dłonie i namiętnie ją całuję. Jaki ona ma cudny smak.
Miętowy.
– Witam pierwszego dnia w Klubie Jonasa Faradaya – mówię, kiedy udaje mi się wreszcie od niej
oderwać.
Kiwa głową i uśmiecha się. Ale uśmiech nie jest tak promienny, jak oczekiwałem. Coś jest nie tak.
Czuję to. Czyżby miała jakieś wątpliwości w związku z wyjazdem? Myślałem, że mamy już za sobą to
całe:„Nieufamci,boniejesteśzdolnynawiązaćintymnychrelacjizdrugimczłowiekiem”.Cholera.Co
jeszcze mam zrobić, jak się odkryć jeszcze bardziej, żeby poczuła się bezpiecznie? Kończą mi się
pomysły.
–Taksięcieszę,żejesteś–mówiizarzucamiręcenaszyję.Przyciągamniedosiebieicałujewusta,
cojasnowskazuje,żezdecydowanienienabraławątpliwościcodonaszegowyjazdu.Alewiem,żenie
zdawałomisię,kiedyprzedsekundąwidziałemcieńniepokojuprzemykającypojejtwarzy.
–Jonasie–mówiiznowumniecałuje.–Takbardzosięzatobąstęskniłam.–Możezwariowałem,ale
odnoszęwrażenie,żejestbliskarozpłakaniasię.Taak,cośsięjednakkołaczepotejpięknejgłówce,tyle
żetonienowina.
–Wszystkowporządku?–pytam,zmuszającją,żebynamniepopatrzyła.
Potwierdzaskinieniemgłowy.
–Tylkotakstraszniesięcieszę,żecięwidzę.–Całujemniekolejnyraz,ażprzechodząmnieciarki.
–Jeślidalejbędzieszmnietakcałowała–mamroczęwjejusta–niezdążymynasamolot.
Odrywasię,aleniechętnie.
–Zamierzaszmipowiedzieć,dokądjedziemy?
– No, no, no – rzucam, unosząc palec. – Wszystko wkrótce się wyjaśni. – Pokazuję na walizkę przy
drzwiach.–Towszystko?
Kiwagłową.
–Ochijeszczeto.–Podnosizkanapylaptop.
Wyjmujęgozjejrąkiodkładamzpowrotem.
–Tonie.
–Pomyślałam,żemożewwolnejchwiliprzejrzęnotatki.
Uśmiechamsię.Niebędziemymieliwolnychchwil.Czynaprawdęmuszętomówić?
Czerwienisię.
Wygląda,żeniemuszę.
– W takim razie żadnego komputera – zgadza się. Usta układają się jej do półuśmieszku mówiącego
„no,gdziejamamgłowę,naprawdę”.
–Cieszymnie,żetakposłusznieodsamegopoczątkustosujeszsiędoinstrukcji.
–Umowatoumowa–odpowiada.–Zabyciewtwoimklubiepłacęfortunę,więcwolęnieryzykować.
–Śmiejesię,wyraźniewciążrozbawionaformą„zapłaty”,jakiejodniejzażądałem.
–Paszportmasz?–upewniamsię.
Klepietorebkę.
–Dostarczonomigowczorajwieczorem,takjakobiecałaGeorgia.
– No to chodźmy. – Biorę jej walizkę i wychodzimy do czekającej na dole limuzyny. Kierowca
wysiada i chowa walizkę do kufra, ja prowadzę Sarah na tylne siedzenie. Kiedy się pochyla, żeby
wsiąść,wmojejpamięcinatychmiastpojawiasięwspomnienienaszejostatniejjazdy.
–Niespodzianka–wołaJosh.
Sarahjestzaskoczona.
–Cześć,Josh–przedstawiasięmójbrat,wyciągającrękę.–BratJonasa.
–Och,tak,naturalnie–rzucaSarah,odwracającsiędomnie.Jestkompletnieskołowana.–Widziałam
twojezdjęcie.Miłociępoznać.Niewiedziałam…
–Chceszpowiedzieć,żeJonasnieuprzedziłcię,żezwamijadę?–Joshpatrzynamniezoburzeniem.
– Dlaczego jej nie powiedziałeś, braciszku? Tak nie wypada. – Zwraca się do Sarah. – Zachował się
bardzonieładnie.
Wzruszamramionami.
–Musiałomiwypaśćzgłowy.–BioręSarahzarękę.–Mamnadzieję,żecinieprzeszkadza.ZJoshem
jestwesoło.
–Och–stęka.Cholera,jesturocza.–Nie,ja…towspaniale.
– Świetnie – mówi Josh. – Bo zaplanowaliśmy z Jonasem mnóstwo rozrywek. – Przybija ze mną
piątkę.–Będziemysięświetniebawić,braciszku.
Sarahjestwyraźniezszokowana.Zatkałoją.
Joshnachylasiędoniej.
– My nigdy nigdzie nie jeździmy bez siebie. Nigdy. To przez to, że jesteśmy bliźniakami. – Puszcza
oko.
Sarahblednie.Jejdłońwmojejsztywnieje.
Joshwyglądatęsknieprzezokno,gdylimuzynaruszaspodbloku.
–Taak,będziecudownie.Przezcaływeekendbędziemynierozłączni.
Gdybymnaniąterazdmuchnął,przewróciłabysię.
Aledłużejniemogęjejtegorobić,chociażjesttakasłodka.Parskamśmiechem.
–Tylkosięzciebiezgrywamy,skarbie–mówię.
Wypuszczazulgąpowietrze,jejdłońrozluźniasię.Dajemiklapsawnogęiteżsięśmieje.
–Chyba,żechcecie,żebymzwamipojechał?–rzucaJosh.–Bojaktak,towyczyszczękalendarz,nie
maproblemu.Wystarczyjednosłowo.
– Dobra, już dosyć, Josh. Więcej jej nie strasz. – Odwracam się do Sarah. Kolor wrócił już na jej
policzki. Znowu oddycha. – Josh mieszkał u mnie przez te ostatnie kilka dni, kiedy pracowaliśmy nad
nowąinwestycją…
– …którą w końcu domknęliśmy – dodaje Josh, kończąc moje zdanie i zerkając na zegarek – jakieś
dwiegodzinytemu.Wydajeokrzykradościiwyciągabutelkęszampana,którychłodzisięwlodzie.
–Podwozimygotylkonalotnisko–wyjaśniam.–ChcezłapaćporannylotdoLosAngeles.
JoshnachylasiędoSarah,jakbychciałjejzdradzićjakąśtajemnicę.
– Mogłem wybrać późniejszy, ale chciałem zobaczyć kobietę, która zamieniła mojego brata w
rozmiękłąpapkę.–Joshowiwkońcuudajesięotworzyćszampana,jamupodajębezsłowakieliszki.
Sarah zerka na mnie. Widać, że jest ciekawa, jak się czuję, będąc nazwanym rozmiękłą papką.
Uśmiecham się do niej promiennie. Nie przeszkadza mi to nic a nic. Nie mam zwyczaju gniewać się o
prawdę.
–Iniezawiodłaśmnie,SarahCruz–stwierdzaJoshuprzejmie,podającjejkieliszekzszampanem.–
Przepraszam,żecięwkręciłem.Więcejtosięniepowtórzy.
–Ha–prycham.–Niewierzmu.
–Odziwo,wcalesięnieprzestraszyłam,żemaszznamijechać–tłumaczySarah.–Aleprzyznaję,że
trochę mnie zbiła z tropu ta wzmianka o bliźniakach i że nigdy nigdzie nie wyjeżdżacie bez siebie. –
Upijałykszampanaioczyjejrozbłyskują.–Mniam,jeszczenigdyniepiłamszampanatakwcześnie…
ale,hej,mamtakązasadę,żenigdygonieodmawiam.
–Zapamiętamtosobie–mówię,odbierającodJoshakieliszekdlamnie.
–Wporządku,braciszku,tyjejprzekażeszwielkąnowinę,czyjamamtozrobić?–pyta.
Przykuliśmy jej uwagę. Wygląda na wystraszoną. Dlaczego ona myśli, że nowina musi oznaczać coś
złego?
Ściskamjejdłoń,żebyjąuspokoić.
– Przez ostatnie dni pracowaliśmy z Joshem dzień i noc – zaczynam, ledwie panując nad
podekscytowaniem. – W innym wypadku dobijałbym się do twoich drzwi niczym wilk z bajki o
CzerwonymKapturkudodrzwibabci,uwierzmi.
–Czymyśmysięwczorajwogólekładli?–pytaJosh.
– Nie, proszę pana, nie kładliśmy się – chociaż jestem trochę pijany z braku snu, więc ręki nie dam
sobieodciąć.
– Nie, nie kładliśmy się, nie mylisz się – potwierdza Josh. Z uśmiechem spogląda na Sarah. –
Dosłownieprzedkilkomagodzinamizakończyliśmypapierkowąrobotęwsprawieumowy.
–Powieciemiwreszcie,cotozanowina?Inaczejumrętuzarazzciekawości.
– Ależ tak, oczywiście, Moja Zjawiskowa Sarah. Cierpliwości. – Nachylam się do niej i szepczę –
Przestańbłagaćoto,żebywszystkotoczyłosięostroiszybko,maleńka.
Czerwienisię.Cholera,alejesturocza.
Odchrząkuję.
–Podnieściekieliszki,proszę.–Robiątoijateż.–Odgłosbębnówteżbysięprzydał,jeśliłaska.
Josh i Sarah równocześnie zaczynają trelować i wolnymi dłońmi uderzać w uda. Josh patrzy z
zachwytemnaSarah,śmiejesięzjejentuzjazmu.Polubiłją,towidać.
– Niniejszym oznajmiam, że świętujemy nowy początek. – Posyłam Sarah spojrzenie, które ma jej
powiedzieć,żejestczęściątegonowegopoczątku.–Sarah,patrzysznanowychwłaścicieliSiłownidla
Wspinaczy„ZdobywcaSzczytów”.–Oduśmiechuboląmniepoliczki.
– O mój Boże – rzuca, jest zachwycona. Stuka się kieliszkiem ze mną, potem z Joshem. – Gratuluję
wam,chłopaki.–Nachylasięicałujemnie.
–Dwadzieściasiłowniwpięciustanach–chwalęsię,pocałymcielechodząmimrówki.–Chcieliśmy
tozrobićjużodbardzo,bardzodawna.
–Tychciałeś–poprawiaJosh.–Totyzawszeotymmarzyłeś,braciszku,odsamegopoczątku.Jatylko
zabieramsięztobąnaprzejażdżkę.
– Wypijmy za to, czego się chce od życia i za dążenie do tego – proponuję ze wzrokiem wbitym w
Sarah.–Nieustępliwie.
Znowustukawmójkieliszekiposyłaminajseksowniejszyuśmiechzewszystkich,jakimimniedotąd
obdarzyła.
Mam w tej chwili ochotę rozerwać ją na strzępy. Zresztą, czy istnieje lepszy sposób na uczczenie
najlepszegodniawżyciu?OdwracamsiędoJosha.
–Jesteśniesamowity,bracie,alestraszniemiterazprzeszkadzasz,jesteśzabójcąseksu.
Joshśmiejesię.
–Wybacz.
Sarahchichocze.
– Prawdopodobnie to dobrze, że jesteś i mnie chronisz Josh. Jonas wygląda, jakby miał się zaraz
zamienićwHulka.
Parskam śmiechem. Rzeczywiście czuję się teraz jak Hulk, a nawet raczej jak King Kong. O tak,
zdecydowaniemamochotęuderzyćsiępięściamiwpierś,przerzucićSarahprzezramięiwspiąćsięznią
naszczytnajwyższegobudynku.
–Nowięc,tobędziecośwrodzajuinwestycji,czychcecieraczejsamiprowadzićtesiłownie?–pyta
Sarah.
Spoglądamy na siebie z Joshem. Tego jeszcze nie ustaliliśmy. Josh chce zarządzać inwestycją
pasywnie.Chcewynająćkilkuregionalnychmenadżerówidozorowaćinteresnaodległość.Alejapragnę
uczynić z siłowni swoją pasję, centrum mojego wszechświata. W gruncie rzeczy, w chwili gdy
sfinalizowaliśmytransakcję,pomyślałem,żeniechcęrobićniczegoinnego.Jużnigdy.Poczułemnagle,że
wreszcieodnalazłemcelżycia.PieprzyćFaraday&Sons.Nigdysięniewpraszałemdotejfirmy,nigdy
nie chciałem być jej częścią. Pieprzyć inwestycje globalne i inwestycyjne fundusze handlu
nieruchomościami, pieprzyć EBIDTA i przejęcia, zarządzanie aktywami, ocenę konsekwencji
podatkowychdlakażdegoposunięciaikontrposunięcia.Pieprzyćtowszystko.Chcętylkowspinaćsiępo
górach,uczyćwspinaczkiiprzebywaćzinnymi,którzykochająalpinizm.Apotemchcęwracaćdodomui
wspinaćsięnaSarah,namójosobistyMountEverest.
– Jeszcze nie omówiliśmy wszystkich szczegółów – mówię wolno, a Josh parska śmiechem. Obaj
wiemy,jaksięsprawyułożąostatecznie.OdejdęzFaraday&Sons.Itowkrótce.
–Jonaschcekażdąminutężycia,dojegokońca,poświęcaćwspinaczce–wyjaśniaJosh.
SpoglądamnaSarah,rozbieramjąwzrokiem.
–Niekażdą.
Bez cienia zawahania rewanżuje mi się takim samym spojrzeniem. Po chwili wypuszcza powietrze i
rozchylausta.Otak,onateżmniepożąda.
–ChybażechodzioEverest.Wtedytak.–Dotykamjejpoliczka.
Oczyjejpłoną.
I,okurde,takpoprostunaglemistaje.GdybynieobecnośćJosha,wszystkiemojeplanynaweekend
poszłybywzapomnienie.Takwięcchybaraczejdobrze,żejestznami.
Przezchwilętrwakrępującacisza,gdyjaiSarahpatrzymynasiebie,pożądaniemojeijejwysysacały
dostępnytlenwlimuzynie.Dotykamojejdłonispoczywającejnajejpoliczku.
Zamykamoczy.
–Orany,wydwojezamieniciesięwtenweekendwdwiegigantycznekuleognia,co?
Sarahczerwienisięiopuszczarękę.
Jateżzabieramdłoń,aleoczunieodrywam.
–Otak,dodiabła,takbędzie–rzucam.Wolnowypuszczampowietrze.–Ojbędzie.
No w końcu. Jesteśmy sami. Na tyle, na ile mogą być same dwie osoby w kabinie pierwszej klasy
boeinga737,stojącegonapasiestartowymiczekającegonapozwolenienastart.Ale,hej,tolepszeniż
gdybym dalej miał tkwić w limuzynie z moim pieprzonym braciszkiem. Ciągle na mnie zerkał, tak jak
tylkoonpotrafi,kręciłgłową,jakbysięzemnienabijał.Akiedylimuzynaodjechała,przyciągnąłmniedo
siebieiszepnąłdoucha:„Brachu,onajestabsolutnietegowarta”.Apotempuściłoko.
Nie wiedziałem, do czego pije. Jest absolutnie warta wysiłku włożonego w jej wyśledzenie? Ba!
Absolutnie warta włamania do uczelnianego serwera? No a jak! Czy miał na myśli coś innego, coś
większego, bardziej filozoficznego? Josh zwykle nie wdaje się w rozważania filozoficzne ani głębokie
przemyśleniajakja,więcmogętylkozałożyć,żemówiłowłamaniu.Aleniejestempewien.Takczysiak,
po tym jak mnie uścisnął, puścił do mnie zarozumiale oko, pożegnał się z Sarah i odmaszerował w
kierunku swojej bramki krokiem tak szpanerskim, na jaki tylko taki cholerny przystojniak jak on może
sobiepozwolić.
Samolotstartuje.BioręSarahzarękę,onakładziemigłowęnaramieniu.Czuję,żedrży.
–Boiszsięlatać?–pytamszeptem.
Wzruszaramionami,alenieodpowiada.
Przezkilkaminut,wczasiegdysamolotosiągaodpowiedniąwysokość,siedzimywmilczeniu.
Wiem, że jest nieludzko wcześnie, a Sarah powiedziała, że w nocy nie zmrużyła oka, ale mimo
wszystkojestjakośdziwniemilcząca,jakbycośjątrapiło.Chodzitylkoolękprzedlataniem?Wątpię,
aleniechcęnaniąnaciskać.Powie,cosiędzieje,kiedybędziegotowa.
– Belize – odzywa się w końcu. Wzdycha i pociera nosem o moje ramię. – Wciąż nie mogę w to
uwierzyć.
Niestety, nie mogłem wiecznie trzymać w tajemnicy celu naszej podróży. Wszystko się wydało przy
odprawie,aSarahzapiszczała,jakbywygrałanagrodęgłównąwjakimśteleturnieju.Dokładnienataką
reakcję liczyłem. Chciałbym zaszokować ją jeszcze bardziej i polecieć naszym firmowym samolotem
zamiastkomercyjnym.Popierwsze,żebymmógłcelpodróżyutrzymaćwtajemnicydochwiliwyjściaz
samolotu, i po drugie, żebyśmy mogli polecieć bezpośrednio na miejsce i nie lądować po drodze w
Houston,alewujwtenweekendlecinaszymsamolotemwinteresachdoLondynu.
–Zaczekaj,ażzobaczysz.Myślę,żetomiejscewydacisięogromnieinspirujące.
Spoglądanamniepytająco.
W odpowiedzi tylko się uśmiecham. Nie mogę się doczekać wszystkiego, co dla niej zaplanowałem.
Mamochotęzatrzećdłonieiroześmiaćsiętubalnie,jakpodstępnyłotrzyk,aletrzymaniejejzarękęjest
takieprzyjemne,żeniechcętegoprzerywać.
Nachylasiędomnie.
–Muszęcicośwyznać–mówiwkońcu.
Ściskamniewżołądku.Wiedziałem,żecośjądręczy.
–Nawetniewiem,gdziejestBelize.
Zanoszęsięchichotem.Denerwowałasię,boniewiedziała,dokądjedziemy?Wkońcutojejpierwszy
wyjazdzagranicę.Wzdychamzulgą.
– W Ameryce Środkowej. Leży nad Morzem Karaibskim i graniczy z Meksykiem i Gwatemalą.
Ciekawostka: to jedyne państwo w Ameryce Środkowej, w którym oficjalnym językiem jest angielski,
chociaż,oczywiście,mówiątamteżpohiszpańsku.
Nadaltrzymagłowęnamoimramieniu.Miłeuczucie.
– Jestem taka podekscytowana – mówi. Palcami wolnej ręki przeciąga po wytatuowanym napisie na
wewnętrznej stronie mojego przedramienia. Już sam ten prosty gest sprawia, że zaczyna mi brakować
tchu.
–Znaszhiszpański?–pytam.
–Mhy–mruczysennie.–MojamatkajestwpołowieKolumbijką,urodzonąwStanach,alejejmama
była z Kolumbii. Ojciec był Irlandczykiem. Kiedy byłam dzieckiem, mówiła do mnie po hiszpańsku,
chociaż,oczywiście,mówiteżpłynniepoangielsku.
–Aojciec?
Przezchwilęmilczy.
–JestAmerykaninem.Zhiszpańsko-włoskimikorzeniami.Cruztoodhiszpańskiejstronyrodziny.
–Czylionteżznahiszpański?
–Nie,tylkoangielski.Alezatojestbiegływbyciupieprzonymdupkiem.
Nicnatoniemogęporadzićiunoszębrwi.Alemilczę.Chciałbymmóczafundowaćtemusukinsynowi
to,coonrobiłinnym.
PalceSarahponownieprzesuwająsięwzdłużnapisunamojejręce.Wodzinimipieszczotliwiewgórę
iwdół,wgóręiwdół.Niedziwimnie,żetorobi,chociażniepytaoznaczenienapisu.Podobamisię,
żeotoniepyta.Większośćkobietrobitowpierwszejkolejności,jakbytobyłichratunek,pretekstdo
prowadzeniarozmowy,jakbyniepotrafiływymyślićinnegotematu.AlenieSarah.Onawjakiśsposób
wie,żemojetatuażetoniepożywkadlapustejgadkiszmatki.Onapoprostujakośzawszewie.
Wypuszczampowietrze.Tejejczułepieszczotydoprowadzająmniedoszaleństwa.
Wciążopierasięomojeramię,niepatrzynamnie.
– Mama odeszła od niego, gdy miałam dziesięć lat. Albo, mówiąc bardziej precyzyjnie, uciekła. Od
tamtejporysięniewidzieliśmy.Nigdysięzemnąniekontaktował.
Jejpalceprzesuwająsięwyżejiodnajdująbiceps.Zaczynapieścićgóręręki,podrękawemT-shirta.
–Jegostrata–mówię.
–Itakniechcęgowidzieć–mamrocze.–Nigdy.
Pominuciepodnosigłowęispoglądamiwoczy.Widać,żepowstrzymujełzy.
– Muszę ci o czymś powiedzieć – oznajmia. – W zasadzie mam aż trzy sprawy. I jedna z nich jest
poważna.
Zamieramiserce.
–Wporządku–udajemisięwydusić.–Strzelaj.
Prostujesięiwzdycha.
–Niewiemnawet,odczegomamzacząć.
Wygląda,jakbymiałasięzarazrozchorować.
Natychmiaststajęsięczujny.
–Poprostumów.Jestemwyznawcąteorii,żeplasternależyzrywaćszybko.
Wypuszczapowietrze.
–Zacznęodzłychwiadomościiprzejdędonajgorszych.
Kiwamgłową.
–Dobrze.
–Popierwsze,imamnadzieję,żetoniejestażtakiezłe:wewtorekposzłamzobaczyćsięzGeorgią,
napocztę.Izaprosiłamjądokawiarninaherbatę.
Parskamśmiechem.Okurczę,aleulga.Tymsiędenerwowałaprzezcałerano?
– Sarah, ja o tym wiem. Georgia dzwoniła do mnie. Nie wiem, co jej mówiłaś, ale się w tobie
dosłowniezakochała.Zadzwoniłapowiedzieć,żebymcięzłapałinigdyniewypuścił.
Oczyjejsięrozświetlają.
–Takpowiedziała?
–No.–Nagleprzychodziminamyśl,żeszkoda,żepowtórzyłemtoostatnie.Niezrozumciemnieźle,
jestem zauroczony Sarah, ale nie chcę, żeby odniosła wrażenie, że zamierzam ja „złapać” i „nigdy nie
wypuścić”.Toznaczy,nonaprawdę.Tojestcoś,doczegochybanigdyniebędępotrafiłsięzobowiązać
wobec nikogo, nawet kogoś tak niesamowitego jak Sarah. – No ale nieważne – rzucam, żeby szybko
zmienić temat. – Nie wiem, co Georgia ci powiedziała, nie chciałbym jednak, żebyś wyrobiła sobie o
mniemylnezdanie.
–Mylnezdanie?Nie,Georgiamówiłaotobiesamewspaniałerzeczy,pięknerzeczy.–Ściszagłos.–
Rzeczy,przezktórezobaczyłamcięwzupełnieinnymświetle.
– O to mi właśnie chodzi, nie jestem tym gościem. – Wzdycham, próbuję wymyślić, jak mam się
wytłumaczyć,nieodpychającjejprzytym.–Taksięskłada,żewprzypadkuTreyaiGeorgiiniejestem
sobą. Ten Jonas Faraday, który się z nimi zadaje, to wyjątek, a nie zasada. Po prostu ta dwójka
wydobywa ze mnie coś, nad czym nie potrafię zapanować. – Odchrząkuję, żeby oczyścić gardło. Czuję
tamcorazwiększągrudę.
Jejoczybłyszczą.
Jaswojepodnoszędosufitu.
–Przestańtaknamniepatrzeć.Mówiępoważnie,niemogęwszędzieizawszestaraćsiębyćczyimś
zbawicielem,inierobiętego.Nienadajęsięnabohatera,brakujemikwalifikacjidotejroboty.
Sarahmilczy.
–Nocóż,uważam,żebardzosiebieniedoceniasz–mówiwkońcu,zezującwmojąstronę.–Imyślę,
że w trakcie tej rozmowy zamieniasz się w Jonasa Faradaya Georgii, nawet jeśli sobie tego nie
uświadamiasz.Ijeślimusiszwiedzieć,uważam,żetahistoriazsiłowniamiwspinaczkowyminiedzieje
sięterazbezprzyczyny,tonieprzypadek.Zresztąjaniewierzęwprzypadki.
Rzuca mi wszystkowiedzące spojrzenie, które mówi jasno, że to ona jest tu mądra, a ja tylko na
doczepkę.
–Cóż,jazatouważam,żejesteśwrzodemnatyłku–mówię,aleuśmiechamsię.
Cholera,chciałbymmiećodwagępowiedzieć,comyślę,aleniemam.Tozbytwiele.Alegdybymmiał,
powiedziałbym:„Jesteśwszystkim,czegopragnąłem,chociażotymniewiedziałem”.Aletozupełnieco
innego napisać coś takiego w kartce walentynkowej niż powiedzieć na głos, zwłaszcza, gdy nie jestem
nawetpewien,coto,dodiabła,znaczy.Dlatego,zamiasttomówićiwyjśćnatotalnegogłupka,tylkoją
całuję. A potem jeszcze raz i jeszcze, i jeszcze. Serce wali mi jak młotem. Gdybyśmy byli sami,
zerwałbym z niej ubranie i obcałował całą, łącznie ze wspaniałą cipką. Tak bym ją wylizał, że
doprowadziłbymjądoorgazmutuiteraz,wdiabłyzewszystkim,coztakąstarannościązaplanowałemw
Belize. Tak więc dobrze się składa, że nie jesteśmy sami. Ponieważ, Bóg mi świadkiem, od tej chwili
zamierzampostępowaćzgodniezplanem.Żadnychwygłupówtymrazem.
O ludzie, nasz pocałunek robi się namiętny. Nazbyt namiętny. Jeśli to przeciągniemy, będę ją musiał
zaciągnąć do łazienki, a to się absolutnie nie może wydarzyć. Obiecałem, że wyprowadzę ją przed
jaskinię w godny jej sposób. Wszystko zaplanowałem. A, na Boga, przelecenie tej cudownej laski w
samolotowejtoaleciezdecydowanieniebyłoczęściąplanu.
Odsuwasię,oblizujeusta.
–Toniewszystko,comamcidopowiedzenia,Jonasie.
–Nodobrze,dobrze–wzdycham.–Cojesttądrugąstrasznąrzeczą?
Zbierasięwsobie.
– Wydałam sześćset kilka dolarów z pieniędzy, które mi dałeś na zakupy. Przy okazji, bardzo ci
dziękuję.Miałamświetnązabawę.Czułamsięjakksiężniczka.
Odchrząkuję.
–Orany,naprawdęchciałem,żebyśzaszalała…
– Nie, nie, to nie ta zła część. Nie będę przepraszała za niewydanie trzech tysięcy dolarów. Kwota
była przesadzona, niedorzeczna. To znaczy, bardzo ci dziękuję, byłam zachwycona, ale nie będę
wydawałapieniędzytylkopoto,żebyjewydać.
Uśmiecham się. Byłbym w siódmym niebie, gdyby wydała wszystko do ostatniego centa na swoje
zachcianki,alemuszęprzyznać,żekręcimnie,żetegoniezrobiła.
–Wtakimrazie,cotozawielkasprawa,którąchceszmiwyznać?
– Resztę pieniędzy z karty oddałam organizacji charytatywnej, o której ci opowiadałam. Zapewnia
schronienie dla pokrzywdzonych kobiet. Poza tym kobietom udającym się na rozmowy o pracę
podarowujegarsonkiiinneeleganckieubrania.
Niemammożliwościnicpowiedzieć,boSarahkontynuuje.Wyraźniewidać,żejestzdenerwowana.
– I jest coś, czego ci wcześniej nie powiedziałam. Ta organizacja należy do mojej mamy. –
Odchrząkuje.–Założyłajądziesięćlattemu.Prowadziją.OmójBoże,Jonasie,tojejcałeżycie,pasja.–
Sarahmanatwarzywypisanepodziwidumę.–Takwięc,formalnierzeczbiorąc,totak,dałampieniądze
matce,alenie,żebyjewydałanamanikiuralbocośwtymstylu.Użyjeich,żebypomócpotrzebującym
kobietom.
Nie istnieją słowa pozwalające opisać to, co czuję w tej chwili, dlatego znowu ją całuję. A potem
jeszczeraz.
Odsuwasięodemnie.
–Toznaczy,żesięniegniewaszzatedwiesprawy?
–Gniewam?Oczywiście,żenie.Wgruncierzeczy,kiedywrócimy,przekażęorganizacjitwojejmatki
odpowiednio wysoki datek. Przepraszam, że o tym nie pomyślałem już wtedy, gdy o niej mówiłaś.
Widzisz?Mówiłemci,niemamkwalifikacjinabohatera.
–Dziękuję–rzuca.
–Myślałaś,żepogniewamsięocośtakiego?
– Nie, może nie, ale nie byłam do końca pewna, co powiesz na to, że oddałam twoje pieniądze nie
pytająccięwcześniejozgodę–wzdycha.–I,nocóż,Jonasie,niekupiłamteżanijednejsztukibielizny,
totanajbardziejbulwersującaczęśćmojejspowiedzi.
Jestemoburzony.
–Zabraniamcisięwięcejdomnieodzywać.
Wybuchaśmiechem.
–Poprostuuznałam,żebieliznaprawdopodobniebędziebezużyteczna.Wolęchodzićnago,takżebyś
miałwolnydostępdocałejmnie.
–Takitokmyśleniamisiępodoba–przyznaję.
Jakdotądlawinarzekomychzłychwieściokazałasięniczymwartymuwagi.Aprzecież,sądzącpojej
zdenerwowanej minie sprzed chwili, można by pomyśleć, że ma do powiedzenia coś naprawdę
strasznego.
–Tojakbrzmitatrzeciastrasznasprawa?–dopytujęsię.–Tajestnajgorsza,tak?Mamsięszykować
nawstrząs?
Sarahpochmurnieje.
–Tak,tasprawajestnaprawdęzła,Jonasie.Bardzozła.–Znowujestroztrzęsiona.
Żołądeknatychmiastzawiązujemisięwwielkisupeł.
–Pamiętasztegoprogramistę,októrymciopowiadałam?–zaczynawolno.–Tego,którywstąpiłdo
Klubu,boszukamiłości.
–Tak,tego,cozapisałsięnamiesiąc–mamroczę,przytakującruchemgłowy.Tak,tak,wiem.Tamten
jest romantykiem, ja pieprzonym socjopatą, który szuka tylko dostępu do nieskończonej liczby cipek.
Sarahwyłuszczyłamitojużażnadtojasno.
– Wczoraj zarezerwował pierwszą randkę w barze sportowym. Więc ja i Kat poszłyśmy go
szpiegować.
Niewiem,dokądtaopowieśćzmierza,alecośwoczachSarahwywołujewemnielękprzedtym,co
nastąpidalej.Jezu,poszłaznimdołóżkaczyco?Błagam,Boże,obynie.
Sarahwzdycha.Caładrży.Potrząsagłową,niejestwstaniemówić.
–Sarah,poprostupowiedz,cosięstało.–Jestembliskidostaniapieprzonegozawału.
Znowukręcigłową.
Odsuwamsię,żebyspojrzećjejwoczy.
–Ocochodzi?Cokolwiektojest,obiecuję,żeniebędęzły.–Chyba,żesięznimprzespałaś.Wtedy
na pewno się wścieknę. Zaraz naprawdę oszaleję. – Sarah, mów. – Pomimo starań, ton głosu mam
ostrzejszy.
– Jonas, ten człowiek nie może być bardziej różny od ciebie pod każdym względem. Mówimy tu o
spraniumózguprzezLifetimeiDisneya.Serio.
Policzkimipłoną.Tak,wiem.Onjestsłodki,jajestempalantem.Onzapisałsięnamiesiąc,janacały
rok. On wstąpił do Klubu dla miłości, ja, bo przez cały rok chcę mieć dostęp do partnerek do łóżka, z
któryminicmnieniebędziełączyłoiprzyktórychniepoczujęsięjaksukinsyn,kiedybędęjespławiałpo
nocy uciech. Załapałem to. Wciąż osądza mnie na podstawie mojego zgłoszenia? Myślałem, że mam to
jużzasobą.Amożedoznałaolśnieniaichcefacetazsercemnadłoni,albouważa,żetakiegopotrzebuje?
Coonapróbujemipowiedzieć?
– No więc, tak czy owak, ten gość przyszedł do baru i miał żółtą bransoletkę, co, jak mówię, jest
całkowicie sensowne. Jeśli tobie przydzielili purpurowy, to wiedziałam, że temu facetowi musieli
przydzielić kolor, który jest przeciwieństwem purpurowego. Kat i ja po prostu umierałyśmy z
ciekawości,jakirodzajPannyŻółtejmabyćprawdziwąmiłościądlategonormalnegonudnegofaceta.
Nodobra,jestemdziwniepocieszonytąostatniączęścią.Jeśliczegośsiędotejporydowiedziałemo
Sarah,tożeniechcekogośnormalnegoinudnego.Chcekogośpopieprzonego,nienormalnego,aczasami
nawetsprośnego.Chcedupka,któregomożezbawić.Takwięc,taknaprawdę,wjakiśpokręconysposób
mnieskomplementowała.Sercetrochęmisięuspokaja.Czekam.
Robi niedorzecznie długą przerwę, wyraźnie zbiera się na odwagę, żeby to z siebie wydusić,
cokolwiektojest.
–Sarah,zerwijtenplaster–sapięnagranicyrozdrażnienia.
Wypuszczapowietrzezpłuc.
– Kiedy Panna Żółta pojawiła się ze swoją bransoletką… – znowu wzdycha. – Jonas, to była Panna
Purpurowa.StacyUdawaczka.
Zwalamnieznóg.
–Co?–Wgłowiemamsajgon.Cojest,kurwa?
Przechodzi do zreferowania przebiegu wieczoru z najdrobniejszymi szczegółami, łącznie z tym, co
mówiłaStacy,gdynapadłananiąwłazience.
Przeciągamrękąprzezwłosy,mamwrażenie,żezarazzemdleję.
Sarahdooczunapływająłzy.
– Niedobrze mi od tego – mówi, dławiąc się. – Przysięgam, że nie wiedziałam. – Zakrywa twarz
dłońmi.–Pracujedlapieprzonegoburdelu–mówiszeptem.
Serce wali mi z prędkością mili na minutę. Jeśli mógłbym wybić pięścią dziurę w tej ścianie,
zrobiłbym to, ale to niewyobrażalne w samolocie. Przeciągam ręką po twarzy. Nie mogę nawet
przetworzyćtego,cosłyszę.
Sarazakrywatwarzizaczynapłakać.
Wiem, że powinienem ją pocieszyć, wiem, że właśnie to powinienem zrobić, ale mam ochotę kogoś
zabić.Wmoimcielekursujetyleadrenaliny,żedobrzesięskłada,żejestemzapiętypasami.Wyglądam
przez okno, żeby opanować rozpędzone myśli, ale bez skutku. Żołądek wyczynia salta, pięści mam
zaciśnięte. Cholera jasna, rżnąłem prostytutkę. Lizałem pieprzoną cipę prostytutki. Nieważne, że tylko
przez dwadzieścia sekund. Lizałem pizdę do wynajęcia. Wzdragam się na tę odrażającą myśl. Mam
wrażenie,jakbymójjęzykbyłpokrytygrubąwarstwąszlamu.Dosłowniesłyszę,jakduchojcarechocze
midoucha.
Odpinampasy.Wgłowiemiwiruje.
–Zarazwracam–mamroczęprzezramięipędzędołazienki.Wiem,żeniepowinienemuciekać,nie
powinienemzostawiaćjejsamej.Wiem,żepowinienempocieszyćjąiwyrazićwspółczucie,powiedzieć,
żejakośtozałatwimy.Niejestemzłynaciebie,powinienempowiedzieć,muszętylkochwilępobyćsam.
Alemuszęsięstądzmyć.Czuję,żebędęrzygał.
Trzaskamzasobądrzwiamitoalety.
Pieprzyłemcholernąkurwę.Stałemsięwłasnympieprzonymojcem.Japierdolę.
W łazience obmywam twarz zimną wodą. Przepłukuję usta. Stoję na kiblem, przyszykowany do
wyrzyganiabebechów.Alenicniewychodzi.
Pominucieznowuprzepłukujętwarz.
Tokarma,serio.Złerzeczyzdarzająsięzłymludziom.Apozawszystkim,wcojasięswoimzdaniem
pakowałem,kiedysięzapisywałemdotegoKlubu?Skądtoprzekonanie,żegdzieśwświeciejestktoś,
kto będzie chciał się ze mną pieprzyć bez żadnych oczekiwań, nic nie czując, nigdy. Jakiego rodzaju
kobietę odpowiadającą tym kryteriom spodziewałem się znaleźć? No serio, co za kobieta nie marzy o
niczym więcej tylko o dobrym rżnięciu i potem pospiesznym wypchnięciu za drzwi? Wiedziałem, że
takich nie ma, w głębi duszy, wiedziałem. I zignorowałem tę oczywistość. Ha! Przekonałem siebie, że
szukam brutalnej szczerości, ale przez cały czas szukałem kłamstw. I dostałem to, na co zasłużyłem.
Dostałemto,nacokurwazasłużyłem.
Spoglądamnasiebiewlustrze.Zbrwiskapujemiwoda.
LizałemStacyprzezpięćminut,zanimzaczęławyć,jakbymwystrzeliłjąnaksiężyc.Jestemdobry,ale
nieażtak.Iwiedziałemotym.Apotempieprzyłemjątakostro,żepraktycznierozerwałemnapół,aona
udawała,żejestzachwycona.Jakąwięcbajeczkęsobiewmówiłem,bymmógłwierzyć,żeStacyzapisała
się do Klubu w ten sam sposób co ja? O już wiem, kobieta, która tak wygląda, nie pragnie niczego
więcej, tylko być przelecianą i spławioną? Wiedziałem, że coś jest nie tak, kiedy wyszła bez słowa.
Wiedziałem, że się oszukuję. Ale nie obchodziło mnie to. Josh powiedział, że jego członkostwo to
„najlepiej wydana forsa w życiu”. Do jakiego pieprzonego Klubu on wstąpił? Bo ja wiedziałem od
początku, że zapłaciłem Klubowi za to, żeby mnie oszukiwał. W głębi duszy wiedziałem. Cóż, teraz
dostajędokładnieto,nacozasługuję.
Zalewamniewspomnienie–obraz,októrymcałeżyciepróbujęzapomnieć.Onprzywiązujejejnogii
ręcedoramyłóżka.Znosalecijejkrew.
Zaciskam dłonie na metalowej umywalce, próbując się uspokoić, próbując nie dopuścić reszty
obrazówdogłowy,aleniemogęichzatrzymać.Waląwemnie.
Kładzie się na niej siłą, spodnie wokół kostek, owłosiony tyłek odsłonięty. Ona krzyczy. Ja chowam
sięgłębiejzajejsukienkamiwszafie,aleniemogęodwrócićwzroku.Zasłaniamuszy,alemimotowciąż
słyszęjejmrożącekrewwżyłachwrzaski.Uderzająwtwarzipochylasię,żebywciągnąćspodnie.Ona
wykorzystujetenmoment,żebyzerknąćnamniewmojejkryjówce.Jejniebieskieoczysądzikie.Kręci
gorączkowo głową. Nie wychodź, brzmi jej bezsłowne polecenie. Zostań tam. Ale nie musi mi tego
mówić.Nogimamsparaliżowanejużodchwili,gdywciągnąłjądopokoju,szamoczącąsięikrzyczącą.
Oblewamwłosywodąipozwalam,żebyskapywałanatwarz.Gapięsięnasiebiewlustrze.Terazjuż
widzęswojeoczypatrzącenamniezodbicia.Obrazyzprzeszłościodeszły,przynajmniejnatenmoment.
Cóż,pewnieniedamradyukrywaćsięwiecznieprzedprawdąosobie.Taak,takjakchceJosh,mogę
chodzić w eleganckich garniturkach, chociaż ich nienawidzę. Mogę ćwiczyć trzy godziny dziennie i
rzeźbić ciało, żeby wyglądało perfekcyjnie. Mogę czytać i czytać, próbować osiągnąć oświecenie, ale
nigdyniezmieniętego,cozrobiłem.
Czujęnapływającełzy,aleniepozwolęimpopłynąć.Nawetjeślibyłbymcipowatymmazgajem,anie
jestem, nawet gdybym był mięczakiem, jak zawsze nazywał mnie ojciec, nigdy nie pozwolę sobie
rozpłakaćsięwpieprzonymkibluwsamolocie.Zresztąniejestemcipowatymmazgajemanimięczakiem,
więcniemaoczymdyskutować.
Gdybym wiedział, że ma ten nóż, może zachowałbym się inaczej. Może nie zostałbym w tej szafie,
ukrytyzasukienkami,sparaliżowanystrachem.Możeprzynajmniejspróbowałbymgoodniejodciągnąć.
Możewtedywszystkopotoczyłobysięinaczej.
Rozpinamspodnieiodlewamsię.
Dostaję dokładnie to, na co zasługuję. Chciałem brutalnej szczerości, co? Czegoś prawdziwego?
Prychamkpiąco.Okłamywałemsamsiebie.Zateswojećwierćmilionachciałemkupićsobiecipę,proste
jakdrut.Zwyczajniechciałemzagłuszyćból,takjakzawszerobiłojciec.Nibyskądmiałybysiębraćte
zagłuszającebólcipki?Zrajucipek?WyczarowaneprzezWróżkęCipkę?Nieinteresowałomnieto.Nie
obchodziłomnienicinikt,tylkozagłuszeniebólu.Imamzaswoje.Zresztą,jakichoryfiutwstępujedo
seksklubunapieprzonyrok?Joshzapisałsięnamiesiącdlazabawy,namałewakacje,ajajestemchorym
popaprańcem,któryzapisałsięnapierdolonyrok?Kurwa,cojestzemnąnietak?Niejestemnormalny.
Zasuwamrozporek.
Myjęręce.
Wycieramoczy.
Dostajędokładnieto,nacozasługuję.
Kiedy siadam z powrotem na swoim miejscu, spogląda na mnie wyczekująco, łzy leją jej się
strumieniami po twarzy. Wygląda na o połowę młodszą niż jest. Taka mała i bezbronna. Jeszcze przed
zapięciempasów,jeszczezanimzdążysięodezwać,ujmujęjejtwarzwdłonieicałujęjąmocno.Łkaw
mojeusta,oddającpocałunek.
Pojakiejśchwiliodsuwasię.
– Powinnam ci była powiedzieć, zanim utknąłeś ze mną w samolocie, żebyś mógł odwołać wyjazd,
gdybyśchciał.
Wypuszczampowietrzezezniecierpliwieniem.Toostatniarzecznaświecie,októrejterazmyślę.
–Niciniktniezmusiłbymniedoodwołaniawyjazduztobą.Anito,oczymmipowiedziałaś,aninagła
zagłada świata, ani nawet pierdolona apokalipsa. Nic. Chcę być tu z tobą teraz, w drodze do raju,
bardziej niż czegokolwiek na świecie, i teraz bardziej niż kiedykolwiek. – Znowu ją całuję, a ona
rozpływasięwmoichobjęciach.
– Po prostu daj mi trochę czasu, dobrze? Nie wiem, jak wyjaśnić to wszystko, o czym teraz myślę,
wszystko,coczuję.Toskomplikowane.
–Dobrze–zgadzasiępotulnie.Maczkawkę,próbujezdusićpłacz.
–Sarah,niejestemzłynaciebie.Słowo.–Odgarniamlokmokrychwłosów,któryprzykleiłsięjejdo
policzka.–Jestemzdegustowany,wściekły,zawstydzony.Alenicztegoniemazwiązkuztobą.
– Przepraszam – mówi. – Nie wiedziałam. Nigdy nie przyjęłabym tej głupiej roboty, gdybym
wiedziała.
–Wiemotym.Poprostudajmitrochęczasu,żebymsięzastanowił.Niemogęterazrozmawiaćztobą
owszystkim.Poprostuniemogę.
Zaciskaustawwąskąlinijkęikiwagłową.
–Niechodziociebie.Czasamimamproblemzwyrażeniemuczućnagłos.Potrzebujętrochęczasu,że
sobie wszystko przemyśleć. Może posłuchać muzyki. To ją wykorzystuję, kiedy chcę sobie poukładać
uczucia.
– W porządku – powtarza. – Rozumiem cię. – Już nie mówiąc nic więcej, składa całusa na moim
policzku, bierze mnie za rękę i opiera mi się na ramieniu. Jej palce zaczynają podążać delikatnie po
wytatuowanymnapisienamoimprzedramieniu,wolnowspinającsiędobicepsa.
Sięgam po swój telefon i słuchawki i przeszukuję bibliotekę z muzyką. Arctic Monkeys. Zakładam
słuchawkiiopieramsięnafotelu.
Muzykamnieuspokaja.
DotykSarahteż.
Znowuzaczynamoddychaćnormalnie.
Co takiego Sarah powiedziała w tej odręcznej notatce, tej, którą włożyła do paczki powitalnej?
„Gdybym chciała Cię okłamywać, jak wszyscy inni, bo tego oczekujesz, choć wmawiasz sobie, że
oczekujesz czegoś innego, sprawy mogłyby się potoczyć inaczej”. To jasne, że mnie przejrzała, już na
samympoczątku,czyżnie?
Jejdłońprzestajesięporuszać.Odkładająnaswojeudo.
Taa,poznałasięnamnieodrazu.
„Mimo to życzę Ci jednak,” napisała, „żebyś pewnego dnia zdał sobie sprawę z jednego: to, czego
chceszito,czegopotrzebujesz,tozupełnieróżnerzeczy”.
Jej głowa na moim ramieniu osuwa się w dół. Zaglądam w jej cudowną twarz. Wyłączyła się jak
światło.Zamykamplikzmuzykąiprzezchwilęsięjejprzyglądam.Uwielbiamkształtjejust.Rzęsyma
długieigęste.Palceurąkszczupłe,eleganckie.Tasrebrnaobrączkanakciukujestpowalająca.
Wzdycham.
Podnoszęjejdłońicałujęczuletęseksownąmałąobrączkę.
Cóż, jeśli tego mi życzy, żebym odkrył, że to, czego chcę i pragnę, to zupełnie różne rzeczy, to jej
życzenienigdysięniespełni.Bosiedząctuznią,czując,jakoddycharytmicznieobokmnie,jakkosmyk
jejwłosówłaskoczemniewbrodę,naglejestemzupełniepewien,porazpierwszywmoimżyciu,żeto,
czegochcęipotrzebuję,tojednoitosamo.Itocośsiedzikołomnie,pogrążonewgłębokimśnie.
Rozdział9
Sarah
A
niechmnie–rzucam.–Wow!Orany!–Niemogępowstrzymaćokrzykówzachwytuiradości.–Rany!
Widziałeśto?Wow!
Po prawie dwunastu godzinach podróży. Dwa przeloty, postój w Houston i długa jazda jeepem po
wyboistych drogach jakiegoś pustkowia. W końcu jesteśmy u celu, w ustronnym małym ośrodku
wypoczynkowym w sercu belizeńskiej dżungli. Dyszę jak pies, nie tylko z ekscytacji, ale też od
wspinaczki do naszej kwatery po dziesięciokondygnacyjnych chwiejnych drewnianych schodach w noc
czarną jak atrament. Bo Jonas i ja mamy mieszkać w pieprzonym domku na drzewie. W luksusowym
apartamencie dla nowożeńców na drzewie, ze wszystkich stron otoczonym bujnymi koronami drzew. Ja
pierniczę.Albopierdolę,jakpowiedziałabyKat(Juepucha,jakpowiedziałabymojamatka).Obojętnie,
tojestpoprostu,kurwa,niewyobrażalne.
Nie wiem, skąd ten nagły przypływ energii, ale ganiam po tym wielkim apartamencie, piszcząc i
wrzeszczączzachwytuokażdymbajecznymdetalu.
–Widziałeśto?–wołam,pokazującnapłatkikwiatówrozsypanenabiałejpościeli.–Ispójrznato!–
Ręcznikiwłaziencesąskręconeiukształtowanewidealnełabędzie.–Wow!–Kabinaprysznicowajest
jeszczewiększaniżkabinaJonasauniegowdomu.–Orany!–Butelkaszampanachłodzisięwlodzie,
czekającnanas.Japiórkuję!
Steward otwiera dla nas szampana i odnosi walizki, a potem wyjaśnia, jak się włącza lampy
przeciwkokomaromispuszczamoskitieręprzynaszymłóżku,kiedysięjużpołożymy.Jonasdajemuduży
napiwekistewardwymykasięzszerokimuśmiechemnatwarzy.
– Wreszcie sami – mówi Jonas, podając mi kolejny kieliszek szampana. Myślę, że to czwarty na
przestrzenitegodługiegodnia.
–Tonajbardziejniesamowitemiejscezmożliwych–rzucam,oczymipłoną.Upijamłykszampana.–
Wow.Najlepszyzewszystkichdzisiaj.
Jonasjestrozpromieniony.
–Nigdyniemyślałam,żekiedykolwiekwżyciuzobaczętakiemiejsce.–Wyglądamprzezotaczające
nasoknazmoskitierami.Nazewnątrzjestzupełnieciemno.
–Zaczekaj,ażzobaczyszjewświetlednia–mówi.–Dżunglawysadzicimózg.–Chwytamojąrękę.–
Chodź.–Wyciągamnienataras.Nicniewidzęwotaczającejnasciemności.
– Co? – pytam, rozglądając się. Światło wypływa z pokoju za nami, ale gdy patrzę przed siebie w
stronędżungli,niemogęrozróżnićanijednejrzeczy.
Przykładapalecdoustiprzekrzywiagłowęwstronękońcabalkonu.
–Słuchaj.
Stojęcicho,nasłuchującjakichkolwiekdźwiękówwmrokachwokółmnie.WtulamsięwJonasa,aon
mnie obejmuje. Słucham. I słucham. Cóż, zdecydowanie słyszę ptaki. Tak naprawdę wszędzie dokoła.
Słychać też szelest liści, w mrokach musi być mnóstwo najróżniejszych zwierząt. Jonas znowu kładzie
palecnaustach,pokazując,żebymsłuchaładalejinicniemówiła.Tak,ptaki.Wszędziecośsięporusza.
Stoimywbezruchuprzezchybadwiepełneminuty.Wreszcieciemnąnocprzecinaskrzekliwewycie.
Głośnosapię.
–Coto…?
–Wyjec–mówicichozłobuzerskimuśmiechem.
Och,Jonasie.
Momentpóźniejnastępnyskrzek,jeszczegłośniejszyibardziejprzeszywającyodpierwszego.Parskam
śmiechem.
–Sąwszędziewokółnadrzewach.–Przyciągamniebliżej.
–Małainspiracjadlaciebie,maleńka.–Całujemnie.–Niechmałpybędątwoimprzewodnikiem.
Grozimi,żesercewyskoczymizpiersiiuleciwciemnąnocjakfrisbee.
–Och,Jonasie.Tu,teraz,właśniewtymmiejscuplanetyZiemi,ztobą–pokazujęnakawałekpodłogi,
naktórymstoję–tonajwspanialszedziesięćcentymetrówkwadratowychnacałymświecie.
Jegouśmiechrozświetlaciemnąnoc.
–Kiedypowiedziałeś„tropiki”,wyobraziłamsobienasnapiaszczystejplaży,pijącychpiñacoladę–
mówię.
–Taa…cóż,Belizejestsławnezeswoichplaż.Aletymrazemniepojedziemynawybrzeże.Zrobimy
tonastępnym.Tymrazembędziemypodziwialidżunglę.
Następnym?Jużmyślionastępnymrazie?Staramsięzdusićpiskzachwytu,alemisięnieudaje.
–Ale,hej,napewnomogęcizałatwićtępiñacoladę.–Spoglądanazegarek.–Tylkojużniedzisiaj.
Jutroczekanaswielkidzień.Musimybardzowcześniewstać.
–Cobędziemyrobili?
–Chciałabyświedzieć,co?–śmiejesię.
–Tak,chciałabym.Alebędęcierpliwaizaczekam.Natymwyjeździebędęrobiłacokolwiekkażesz,
Panie-Boże-Mistrzu-ZaklinaczuKobiet.
Kiwagłową.
–Grzecznadziewczynka.
Wprzypływienagłejwesołościrobiępiruetjakmałedziecko.
–Tojestjaksen.
Jonas uśmiecha się od ucha do ucha. To miła odmiana po sztormowych chmurach, jakie nad nim
wisiałyodnaszejokropnejrozmowywsamolocie.
Ziewam.Niemamtakiegozamiaru,aleziewam.Niespałamwczorajcałąnoc,adzisiajzłapałammoże
dwie godziny snu w samolocie. I ten cały szampan, który dziś wypiłam, nie pomaga mi utrzymać oczu
otwartych.
–Copowiesznato,żebyśmywzięliprysznic–proponujeJonas–apotemposzlidołóżka?
Jest w samych bokserkach, dzięki Bogu, i widać jego prężne mięśnie. Przyglądam się, jak włącza
lampy na komary po obu stronach łóżka, mięśnie na klace napinają mu się, kiedy się nachyla, żeby
odstawić lampę. Ja jestem w topie na ramiączka i spodniach od piżamy w kratę, włosy związałam w
kucykijestemczyściutkainakremowanaponaszymwspólnymprysznicu.Przyjemneuczuciepodługimi
brudnym dniu podróży. Kąpanie się z nim było tym razem wyjątkowo miłe, może dlatego, że byłam
rozluźniona. Jakoś wiedziałam, że umyje mnie i namydli, i że o seksie nie będzie mowy. Po prostu to
wiedziałam. I miałam rację. Mydlił mnie tak czule, tak delikatnie… Nie tyle mnie mył, co się do mnie
modlił.Bajka.
Aterazniemogęuwierzyć,żeleżęwtymmahoniowymłożuzbaldachimemwdomkunadrzewiew
środku głębokiej mroczniej głośnej dżungli, pławię się w ciepłym nocnym powietrzu, a najpiękniejszy
mężczyzna,jakiegokiedykolwiekwidziałam,wspinasięnałóżkoizabezpieczamoskitierędokołanas.
–Tojestjakkokon–mówi,zasznurowującmoskitieręikładącsięobokmnie.–Kokondladwojga.
– Podoba mi się to – mruczę, przytulając się do niego. Ma ciepłą skórę. – Kokon dla dwojga –
powtarzam.
Bezpośredniozanaszymoknemwciemnościrozlegasięwrzaskmałpy.Obojeparskamyśmiechem.
–Tenbyłdobry–mówi.–Notujeszsobie?
–Takjest,sir.–Naśladujęodgłoswydawanyprzezmałpę.
Jonasśmiejesię.
–Całkiemnieźle.
Leżymy na bokach, zwróceni do siebie twarzami, uśmiechamy się i zagubieni we własnych
spojrzeniach,wpatrujemysięsobiewoczy.PochwiliJonaspocieranosemomójnos.
–Dziękuję,żetuzemnąprzyjechałaś.
–Bardzoproszę–odpowiadam.–Alejesteśmoimdłużnikiem.
Wybuchaśmiechem.
–Jestem,zgadzasię.
–Tynaprawdęnierozumieszpojęciazapłaty,co?–pytam.
Szczerzysię.
Mamochotęgopocałować.Aletejnocyzamierzamuhonorowaćwłasnesłowoipozwolićmuprzejąć
dowodzenie.Jestdzisiajmoimwładcą.Jegodłoniespoczywająprzyjemnienamojejtalii,nieporuszają
się,niebłądzą,niedomagająsięwięcej.Kładęmuwięcrękęnabiodrze.
–Jestemszczęśliwy–mówi.
Sercewyskakujemizpiersi.Ledwiemogęoddychać.
–Jateż,Jonasie.
Przyciągamnieimocnościska.Kładęmugłowęnapiersi.Czekam.Będziesięterazzemnąkochał?
Pochwilijegopalceprzemykająlekkopokrzywiźniemojegobiodra.
Idęwjegoślady.Mojadłońpodążadotatuażunawewnętrznejstronielewegoramienia.
–Topogrecku?–pytam.
–Mmmhmm–mruczy.–Starożytnagreka.
–JesteśGrekiem?
–Nie.
Czekam.Chciałamsiędowiedzieć,cotetatuażeznacząjużkiedyzobaczyłamjegozatrzymująceakcję
serca selfie całego ciała. Uśmiecham się tęsknie do siebie. W tamtym czasie był niczym więcej tylko
wyobrażeniem. Wizją nieosiągalnej perfekcji, dziełem sztuki. Nie mężczyzną z krwi i kości, leżącym
obok.Wtedy,kiedyoglądałamtamtozdjęcie,nigdybymniepomyślała,żebędętuleżała,dotykającjego
muskularnegoramienia,odpływającwsenwjegoobjęciach.WpieprzonymBelize.
Znowuziewam.Niemogęsiępowstrzymać.Jestemtakazrelaksowanaitakaśpiąca.Mójumysłciągle
się ześlizguje, odpływa i potem ze wstrząsem przebudza. Nie chcę zasnąć. Nie chcę stracić ani jednej
rzeczy.
Mojepalceznowuśledząnapisnajegoramieniu.Tesłowa,cokolwiekznaczą,sąkluczemdoniego,
wiemto.Alejakośodpoczątkuwiedziałamteż,żemamzaczekać,ażsammitenkluczpoda,wswoim
czasie.
Odsuwasięniecoipokazujewewnętrznąstronęramienia.
–TocytatzPlatona–mówi.Chwilęodczekuje.
Mamciarkizciekawości,copowiedalej.
–Tak?–rzucamzduszonymgłosem.
–„Najważniejszyminajwiększymtryumfemczłowiekajestzwycięstwonadsamymsobą”.
Pulsnagledudnimiwuszach.
–Totensamcytat,któregoużyłeśwwywiadziezTreyem.–Idomyślałamsię,żewłaśnietooznacza
dłuższyztatuaży.
–Ach,czytałaśgowięc,tak?
–Jakieśdwadzieściarazy.Tenwywiadpowiedziałmiotobiewięcejniżcokolwiekinnego,coudało
misięznaleźć.Auwierz,zrobiłambardzodogłębnywywiad.
Przezchwilęmilczy,amojepalcemigrujądobicepsa.Rany,uwielbiamgotamdotykać.Matenrodzaj
ramion, że każda dziewczyna chciałaby choć raz znaleźć się w objęciu takich. A ja tu jestem, moje
marzeniestałosięrzeczywistością.
–Dlaczegozrobiłeśsobietentatuaż?–pytam.
Milczytakdługo,żezastanawiamsię,czywogóleodpowie.
– Bo pokonanie samego siebie to największe dążenie mojego życia – mówi w końcu. – Jest stałym
przypomnieniem,żemamnadtympracować,mamsięstarać.Niepoddawać.
Kiedyjestjasne,żeniebędziekontynuował,mówię:
–Cocisięprzytrafiło,Jonasie?
Napinasięiniespokojniezmieniapozycję.Wypuszczapowietrze.
–Joshijamieliśmysiedemlat–przerywa.
Wstrzymujęoddech.
–OjcieczabierałcałąrodzinęnameczSeahawksów,mamę,Joshaimnie.–Znowurobiprzerwę.
Czekam.Światłolampynakomarymigoczewpokoju,rzucająccienienajegopięknątwarz.Jakiśptak
skrzeczygłośnowdżungli,tużzaoknem.Wdrzewachcośszeleści.
Jegogłosjestcichy,ledwiesłyszalny.
–Wielbiłemziemię,poktórejstąpała,chodziłemzaniąjakszczeniak.Miałazwyczajklepaćmniepo
głowieimówić:„dobrypiesek”,ajaudawałem,żeszczekam.–Zamykaoczy,cośwspominając.–Była
takapiękna.Idobra.
Bojęsię,żejeślisięporuszę,odezwęlubgłośniejodetchnę,przełamięczariJonasprzestaniemówić.
Otwieraznowuoczyiprzeztwarzprzemykamugrymasbólu.
–Byłajużpora,żebyśmywyszlinatenmecz,alematkadostałamigreny.Niechciałaiśćnahałaśliwy
stadion.
Zanaszymoknemrozlegasięjakiśszelest.
Jonasposyłamiuspokajającespojrzenie.
Kiwamgłową,bardzodelikatnie.
– Ojciec był wściekły. Powiedział coś w stylu: „Weź pieprzoną aspirynę, nic ci nie będzie”. Ale ja
powiedziałem: „Nie, ona musi się położyć. Zostanę z nią i jej pomogę”. Kiedy dostawała migreny,
masowałem jej skronie. Zawsze mówiła, że tylko mój dotyk potrafi ulżyć jej w bólu. Mówiła, że mam
magicznepalce.
Oczymawilgotne.Dotykamjegopoliczka,aonwtulagowmojądłoń.
Odtegoprostegogestuprawiepękamiserce.
Mówidalejzzamkniętymioczami,zpoliczkiemnamojejdłoni.
–Tatabyłwkurzony.WyszedłwściekłyzJoshem.Nawetsięniepożegnał.–Gładzęgokciukiempo
policzku,aonotwieraoczy.Wyraznajegotwarzytoczystaudręka.–Leżeliśmynajejłóżku,przytuleni,
uwielbiałem to. Uwielbiałem, kiedy miałem ją tylko dla siebie. Masowałem jej skronie, żeby mogła
zasnąć.–Całytężeje.–Nadolerozległsięjakiśhałas,jakbycośsięstłukło.Mamawyskoczyłazłóżka,
jachciałempójśćzanią,alepowiedziała:„Nie,dziecko,zostańtutaj”.Ukryłemsięwięcwszafie,bosię
bałem.Trząsłemsięzestrachu.–Ztrudemprzełykaślinę.–Izanimdaładwakrokizsypialni,pojawił
siętenczłowiek.Wciągnąłjązpowrotemdopokoju.Szarpałasięznimionuderzyłjąwtwarz,pięścią.
Z nosa poleciała jej krew. – Łamie mu się głos. – Wiedziałem, że powinienem wybiec z szafy i jej
pomóc,aleniewybiegłem.
Och,jegogłos.Nigdytakniebrzmiał,jesttakisłaby.Ażsięsercerozdziera.
– Stałem tam tylko, wyglądając przez szparę w drzwiach, ukryty w jej sukienkach. – Nabiera
powietrza, jakby wspominał zapach matki. – Związał ją. I… i… ściągnął spodnie. Pamiętam, jak
wyglądałjegotyłek.
Bioręostrywdech,przeczuwającnadejściehorroru.Żołądekzawiązujemisięwsupeł.
–Krzyczała,ajapoprostupozwoliłem,żebytojejrobił.Niepomogłemjej.–Oczymubłyszczą.
Nieodzywamsię.Tylkoczekam.Sercewalimiwuszach.
– Chciałem jej pomóc, odciągnąć go od niej… chciałem go powstrzymać. Ale był wielki i nogi
odmówiłymiposłuszeństwa.Wyobrażałemsobie,żewymknęsięzszafy,odszukamwgarażukijdogolfa
iwrócębiegiemdosypialni,iwalnęgotymkijemwgłowę…Alenieruszyłemsię.–Woczachzbierają
musięłzy.Patrzywgórę,żebypowstrzymaćjeprzedpopłynięciemnapoliczki.–Potempomyślałem,że
usunę jej ból po wyjściu tego człowieka – moimi magicznymi palcami. Postanowiłem zaczekać i
rozwiązaćją,kiedyonwyjdzie,iwszystkonaprawićmoimidłońmi,jaktorobiłemzawsze.–Dławisię.
– Nie wiedziałem, że on ma nóż. – Jonas mruga i pomimo wysiłków, po jego policzkach zaczynają
spływać duże mokre łzy. – Nie wiedziałem, co zrobi z tym nożem… to się stało tak szybko… w
przeciwnymrazienieczekałbym.Gdybymwiedział,rzuciłbymsięjejnaratunekwchwili,gdyjąuderzył.
Zrobiłbymcoś.–Łzylejąsięzjegooczuizmoichteż.
–Jonasie,miałeśsiedemlat–mówię.
Wydajecichyjęk.
–Powinienembyłjąuratować.
–Miałeśsiedemlat–powtarzam.–Niemogłeśniczrobić.
– Przynajmniej mogłem próbować ją ratować. – Głos utyka mu w gardle. – Powinienem był
przynajmniej spróbować go z niej ściągnąć. – Jego ciało gwałtownie się trzęsie, spina się, żeby
powstrzymać wzbierającą w nim i grożącą wydostaniem się na zewnątrz falę rozpaczy. – Albo
powinienembyłzginąć,próbując.
– Och, Jonasie, nie. – Ujmuję jego twarz, a on roztapia się pod moim dotykiem. – Och, maleńki –
mówię,przyciągającgodosiebie.–Nie.
Kiwagłową,niemożemówić.
–Nie–szepczę.–Nie.–Sercerozdzieramisięzbólu.
–Gdybynieja,poszłabynatenmecz,takjakchciałojciec.Niebyłobyjejwdomu,gdyprzyszedłten
człowiek. To ja powiedziałem, że powinna się położyć. To ja chciałem, żeby została w domu, żebym
mógł ją mieć tylko dla siebie. Chciałem być z nią sam bez Josha, bez ojca. Chciałem wymasować jej
skronie i usunąć ból. Chciałem leżeć obok w niej w łóżku. Chciałem, żeby powiedziała, że tylko ja
umiemjejpomócpoczućsięlepiej.–Jestnaskrajukompletnegozałamania.–Gdybynieja…–Niejest
wstaniedłużejnadsobąpanować.Rozpacz,wyrzutysumienia,bólserca,cierpieniewytryskujązniego
wjednymgwałtownymspazmieuwolnienia.
Niemanicbardziejporuszającegoniżwidokszlochającegodorosłegomężczyzny,zwłaszczagdyten
mężczyzna zawojował twoje serce jak nikt nigdy. Tulę go do siebie, kołyszę, głaszczę, a jego udręka
wylewasięzniegojaktsunami.
–Toniebyłatwojawina–powtarzamipowtarzam.
Całydrży,wstrząsająnimdreszcze.
–Ciii–szepczęłagodnie.–Tonietwojawina.
Pojakimśczasieuspokajasię.Jegoklatkapiersiowaciężkosięunosiiopada.Opieraczołonamoim,
alemilczy.Jestwyczerpany.
Wyjeckrzyczywciemnejdżunglitużzanaszymoknem.
Odsuwasięodemnieiwierzchemdłoniwycieraoczy.Odgarniamikosmykwłosówzczoła.
–Czytegoczłowiekazatrzymano?
–Tobyłchłopaksiostrynaszejgosposi.Gosposiawspomniała,żemadzieńwolny,borodzinawybiera
sięnameczSeahawksów.Toniebyłajejwina.Niemiałaztymnicwspólnego–przerywa.–Myślał,że
nasniebędzie.Przyszedłtylkopojejbiżuterię.–Głębokowzdycha.–Poprostupech,żetambyliśmy.
Pech,żeokazałsiępsychopatą.–Znowuwzdycha,wolno,starającsiękontrolowaćoddech.
– A co z ojcem? – pytam. Wiem, że ojciec Jonasa zmarł trzynaście lat temu, gdy Jonas był
siedemnastolatkiem, ale nie znalazłam w sieci żadnych szczegółów dotyczących jego śmierci. – Nie
wyobrażamsobie,jakbardzomusiałbyćzałamany.
WreakcjinamojepytanieoczyJonasaciemnieją.Bierzedługiwdechiwolnowypuszczapowietrze.
– Ojciec nigdy się nie pogodził z jej stratą. Rozpacz… wyrzuty sumienia… zżerały go żywcem. I
zamieniłtowobwinianie.Obwiniałsiebie,obwiniałmnie.Główniewiniłmnie.
Potrząsamgłową.Toniemożebyćprawda.
–Nie–mówięłagodnie.
–Tak.Przezcałeżyciewiedziałem,żetakjest.Toniebyłatajemnica.Poprostutakbyło.Tobyłamoja
wina.Wszyscytowiedzieliśmy.Tojająnamówiłem,żebyzostała.
Poplecachprzebiegamidreszcz.Cozaczłowiekobwiniadzieckozatakihorror?
–Próbowałemodkupićto,cozrobiłem.Aletonigdyniewystarczało.Jakmogłobywystarczyć?
Kręcęgłową.Straszne.Nicdziwnego,żepotrzebowałlatterapii.
–Zmarł,gdymiałeśsiedemnaścielat?
Chrząka.
Możepowinnamodpuścić,zmienićtemat.Aleteraz,gdytenmężczyznaodkryłprzedemnąnajgłębszą
część siebie, strasznie chcę się dowiedzieć wszystkiego. Czekam. Ale on nic nie mówi. Już mam
powiedzieć„Wporządku,niemusimyotymrozmawiać”,gdywkońcuodzywasię.
–Zabiłsię.
Wydajęcichyjęk.Iletragediimożeznieśćjednarodzina?
–Poprostuniepotrafił…Nigdysięniepozbierałpojejstracie.Napoczątkupróbowałzapomniećo
tym,cosięstało,rzucającsięwwirpracy,poświęciłsięfirmie.
Jestem zaskoczona ostrością jego tonu, gdy mówi „poświęcił się firmie”, zwłaszcza że tą firmą
ostateczniestałsięonsam.
–Ikiedycałepieniądzeświatanieusunęłybólu,zwróciłsiękubutelce,apotemkukobietom,mnóstwu
kobiet,głównieprostytutek.–Prychagniewnieprzytejostatniejczęści.–MiałsławnelibidoFaradayów,
oczywiście,więcniebyłorealne,żezostaniemnichem.Pozatymniechciałsplugawićjejpamięci,czując
kiedykolwiekwięcejcokolwiekdodrugiejistotyludzkiej,Bożebroń.–Zaciskaszczękę.–Nigdysięnie
przyznawał,jakwyglądaprawda,udawał,żetewszystkiegorącelaskilecąnaniegozewzględunajego
pieprzonącharyzmę,zachowywałsiętak,jakbygównonieśmierdziałodosamegogorzkiegokońca,ale
Joshijawiedzieliśmydoskonale,corobi.Tobyłoobrzydliwe.–Wzdycha.–Przezprawierokpieprzył
każdąkurwę,jakątylkogdzieśdorwał,apotemwkońcuskróciłswojemęki.
Jestemoniemiała.Czyonniewidzipodobieństwmiędzysobąaojcem?Amożewidzi?Nagledostaję
gęsiejskórki.
–Firmęprzejąłwuj.TamtejjesieniJoshposzedłnastudia,japoroku,kiedypoczułemsięniecolepiej.
– Oczy znowu mu wilgotnieją. – Ale obaj wiedzieliśmy, że po studiach będziemy musieli wrócić.
Wiedzieliśmy,żemamyobowiązekstaćsię„Synami”Faraday&Sons.–Mięśnieszczękipulsująmu.
–Atytegoniechciałeś?
– Ojciec założył Faraday & Sons zaraz po naszym urodzeniu. Byliśmy dziećmi, a on nazwał firmę
Faraday&Sons.Nigdyniebyłożadnejwątpliwości,kimmieliśmyzostać.–Patrzynasufit,zagubionyw
myślach.
Gładzęgopopoliczkuwierzchemdłoni.
Wzrokmułagodnieje.
–Lubięsobiewyobrażać,żeistniejeinnawersjamniewformie„boskiegooryginału”unoszącasięw
jakimśinnymwymiarze.Niepopierdolonawersjamnie.Wwymiarze,wktórymtenjedenstrasznydzień
nigdysięniewydarzył,ajastałemsiętaki,jakimiałemsięstaćzgodniezprzeznaczeniem–wzdycha.–
Człowiekiem,którymbymbył,gdybymniebeznadziejnieniepopierdoliło.
–Itootymjesttendrugitatuaż?–pytam,alejużwiem,żetak.
Uśmiechasiędomniepółgębkiem.
– Jesteś taka mądra, Sarah… mądrością dorównałabyś nawet Platonowi, wiesz? – Przekręca się i
pokazujepraweramięztatuażem.–„Wizualizujboskieoryginały”.
Spoglądamnaliternictwo.Znowugreka.
–Platon?–pytam.
Wzdycha.
–Pośmierciojcamiałemdośćtrudnyokres.–Uśmiechasięblado,jakbytobyłoniedopowiedzenie
roku.–Kiedywszyscylekarzeświataniemoglimnienaprawić,zacząłemczytaćfilozofię.Wszystko,do
czego mogłem się dorwać. Po prostu czytałem, czytałem i czytałem, próbując zrozumieć, próbując nie
dostać znowu załamania nerwowego, próbując nie zwariować do końca. Miałem totalną pieprzoną
załamkępotymwszystkimzmatkąiodtądstalechodziłemnaterapię–iwsumieszłomicałkiemnieźle
– ale potem znowu odpłynąłem po tym, jak ojciec… I ostatecznie zrozumiałem, że mówienie o
pieprzonychuczuciachpoprostutymrazemniewystarczy,zwłaszczapotym,coojciecnapisałwswoim
pierdolonymliścikupożegnalnym.
OmójBoże.CotakiegotensukinsynnapisałdomojegosłodkiegoJonasawostatnimpożegnaniu,na
któreniemożnabyłoodpowiedzieć?BojęsięzapytaćiJonasniepodajeżadnychszczegółów.Pokrzyżu
przebiegamilodowatydreszcz.
Wzruszaramionami.
– Wiedziałem, że potrzebuję czegoś więcej, czegoś mądrego. Ponadczasowego. Potrzebowałem
odpowiedzi.Czytałemwszystko,comiwpadłowręceikiedyodkryłemPlatona,niewiem,poprostudo
mnieprzemawiał,zwłaszczajegoalegoriajaskini,ta,októrejopowiadałemciwlimuzynie.–Uśmiecha
się, oczywiście na wspomnienie naszej pamiętnej jazdy. – Nie wiem, ludzie zawsze mówią o
Arystotelesieionbyłwielki,jasne,alePlatonbyłnauczycielemArystotelesa,wiedziałaśotym?Platon
był pieprzonym protoplastą nowoczesnej myśli, wiesz? Boski oryginał. Jego idee dały mi coś, czego
mogłemsięuchwycić.Coś,naczymmogłemsięskupić.Miałteorienatematwszystkiego:muzyki,nauki,
śmierci,rodziny,umierania…miłości.–Czerwienisię.
Czuję,żetwarzmipłonie.Sercełomocze.Znowudotykamjegopoliczka.
Przekręcadomniegłowęicałujewnętrzemojejdłoni.
–Platonbyłidealistą.–Słowo„idealista”wymawia,jakbytobyłnajwiększykomplementdlafilozofa.
–Alecotoznaczy…„wizualizujboskieoryginały”?
Spoglądanatatuaż.
–Wizualizujboskieoryginały.–Wzdychaznabożnączcią.–TozteoriiideiPlatona.–Owow,jego
oczy nagle się ożywiają. Widać, że to jego pasja, cokolwiek to jest. – Platon miał teorię, że prawda,
idealizm, doskonałość, to wszystko abstrakcja istniejąca oddzielnie od świata fizycznego, w którym
żyjemy.
Wzruszamramionami.Wciążnierozumiem.
Uśmiechasię.
– Tak naprawdę to ezoteryka. Platon uważał, że istnieją dwa światy: niedoskonały świat fizyczny, w
którym żyjemy, ten, którego doświadczamy zmysłami, przepełniony cierpieniem i niedoskonałością, i
także wymiar idealny, zupełnie oddzielny, świat, którego nie możemy doświadczyć, ale który mimo
wszystkosamoistniepojmujemy.
–Przykromi,alenadaljestemtotalniepogubiona.
Uśmiechasięlekko.
–Notopowiedzmy,żewświeciefizycznymwidziszdrzewo.Brakujemukilkugałęzi.Ijestkolejne,
spalone w ogniu. I inne z inicjałami wyrytymi w korze. Jak twój umysł rozpoznaje je wszystkie jako
drzewa? Wszystkie są niedoskonałe, każde w inny sposób. A jednak umysł rozpoznaje je, wie, że to
drzewa. Platon powiedział, że to dlatego, że idealna forma drzewa, abstrakcja „drzewości”, istnieje w
świecie idei. I nasze umysły, nasze dusze samoistnie rozumieją i rozpoznają doskonałą „drzewość” w
tych niedoskonałych drzewach, chociaż tak naprawdę nigdy nie doświadczyliśmy doskonałej
„drzewości”. To do niej aspiruje niedoskonałe drzewo i nasze dusze też są przeznaczone do takich
aspiracji.–Jegotwarzjestrozpalona,promienieje.
Uśmiechamsiędoniego.Tenmężczyznajestszokującopięknypodkażdymwzględem.
–Noco?Dlaczegotaknamniepatrzysz?
–Jesteśtakimpoetą–mówię.
–Nie–zaprzecza.–Nacodzieńniejestem.–Otwierausta,żebycośdodać,alezmieniazdanie.
– No to, jeśli dobrze rozumiem, twój tatuaż oznacza dążenie do idealnej formy Jonasa Faradaya,
chociażtaidealnaabstrakcjanieistniejewświeciefizycznym.
Wzdycha.
–Zasadniczodążędoniepopierdolonejformysiebie.Mojaduszapotrafizwizualizować,kimonjest,
tenidealnyJonas,mimożemojefizycznezmysłytegoniepotrafią.Ipoprostuciągletosobiewizualizuję
iaspirujędotego.
Przekrzywiamgłowęnajednąstronę.Boże,jestpiękny,wśrodkuinazewnątrz.Jeślitenmężczyzna
niejestucieleśnieniemdoskonałości,toniewiem,cojest.
–Tyjużnimjesteś,Jonasie.Tymidealnymsobą.
Kręcigłową.
–Tak,jesteś.Jesteśdoskonały,właśnietaki,jakijesteś.
–Nie.Jestembeznadziejniepopieprzony.
– Tak, zgoda. Jasne, że tak. Od tego, przez co przeszedłeś, każdego by popieprzyło. I to ostro. Ale
jesteśteżdoskonałyizdecydowanieniebeznadziejny.Niemaczegośtakiegojakbeznadzieja.
Nierozumiemnie.
Podpieramsięłokciemispoglądammuwtwarz.
– Jesteś cały w bliznach, to na pewno. – Muskam go po czole. – Doświadczyłeś najgorszej rzeczy,
jakiejmożedoświadczyćczłowiek,itowtakmłodymwieku.
Odwracawzrok.
–Jonasie.–Jegooczypowracajądomnie.–Niejesteśdrzewem.Twoimwrodzonymprzeznaczeniem
jestodczuwaćnadobreinazłe.Tooznacza,żetwojaidealnaformazzałożeniamiałabyćpoznaczona
bliznami.
Zaciskaszczęki.
Wzdycham.Mamwrażenie,żeniewyrażamswoichmyśliodpowiedniodobrze.
– Gdyby istniał boski oryginał Jonasa Faradaya w jakimś innym świecie, doskonała, nietknięta,
niepokiereszowana wersja ciebie, i tak wybrałabym tę pokiereszowaną. Dlatego, że jeśli ten rzekomo
idealnyJonasFaradayjestniepoznaczonyprzezżycie,toznaczy,żenigdyniczegonieczuł.–Przełykam
ciężkoipatrzęmuprostowoczy.–Jeśliniemablizn,toznaczy,żenigdyniekochał–mówię.–Aninie
byłkochany.
Oczymubłyszczą.
Czuję,żezachwilępękniemiserce.
–Touczuciapozostawiająbliznynanaszychsercach.To,żeryzykujemy.–Cośmizaczynatarasować
gardło.–Miłość–dodajęszeptem.–JeśliwięcboskioryginałJonasaFaradayaniemablizn,toniejest
jednak doskonały. – W oczach czuję szczypanie łez. To niewyobrażalne przez co przeszedł ten piękny
mężczyzna.–Jonasie,jesteśmytunatejplaneciedlajednego:żebykochaćibyćkochanymi.–Zaczynam
płakać.–Iponicinnego.–Wycieramoczy.–Miłośćzostawiablizny.
Ostrowypuszczapowietrze.Drży.Otwierausta,żebysięodezwać,alerozmyślasięijezamyka.
Kładęsięzpowrotemiobejmujęgo,łzypłynąmijużotwarcie.Ból,smutek,radośćztego,żejestemz
nim,wjegoobjęciach,współczucie,żeprzeztyleprzeszedł,ciężar,jakiniósłprzezcałeswojeżycie,to
wszystkodlamniezbytwiele.Nagleczujęsięprzytłoczonaemocjami.
– Nie jesteś drzewem, Jonasie, nie jesteś – mamroczę, wtulając twarz w jego pierś. Nie mogę już
nawet myśleć jasno. Muszę go zmusić, żeby zrozumiał, że to nie była jego wina. Muszę sprawić, żeby
zrozumiał,żejestdobry,takbardzodobry.Takipiękny.Jestwartościowy.Jestludzki.Jestmój.
Wciemnościwokółnaszegodomkunadrzewiesłychaćjakiśszelest.
Jonasprzyciągamniebliżej.Jestciepły,ciałomasprężyste.Jegoramiona,któremnieotaczają,wydają
siętakiesilne.Nachylasięicałujemnie,och,takczule,ajaniewytłumaczalniezalewamsięłzami.Jego
ustasąlekkosłonawe,możeodjegołez,możeodmoich.Kiedyrozchylamidelikatniewargijęzykiemi
wsuwagodośrodka,jesttak,jakbydotykałmojejduszy.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam zdjęcia z nim, kiedy po raz pierwszy ujrzałam jego zapierające
dech w piersiach piękno, moje ciało natychmiast zapragnęło się z nim połączyć, wziąć go w siebie i
pozwolić,abywypełniłmnietakcałkowicieitakgłęboko,jaktotylkomożliwe.Aleteraz,leżąctu,w
piżamie,wtulonawniego,wnaszymmałymchronionymmoskitierąkokoniedladwojga,czujęsię,jakby
przeniosłomniedoinnegoświata,innegowymiaru,jakpowiedziałbyPlaton.Idealnegowymiaru.Iwtym
wymiarze,toniemojeciałopragniepołączeniazJonasem,tylkomojadusza.Tak,mapołamanegałęziei
osmoloną korę, oczywiście, i ja też. Ale nasze niedoskonałości się nie liczą. Bo w tej chwili, w tym
szczególnymmiejscunaplanecieZiemi,wśrodkudżungli,wpieprzonymBelize,jesteśmydoskonali.
Rozdział10
Sarah
O
budźsię,maleńka–szepczemisłodkodoucha.
Stękam.
–Dzieńdobry–witasię.–Pobudka,skarbie.–Cmokamniewpoliczek.–Wstawajidoboju.
Uśmiecham się, przypominając sobie naszą piękną noc bez seksu. Całowaliśmy się i tuliliśmy, i
pieściliśmy,ażdłużejniemogliśmyutrzymaćoczuotwartychizasnęliśmygłębokowswoichobjęciach.
Przecieramoczyiznowujęczę.
–Tobrzmijakefektydźwiękowezdżunglidofilmu.
Jonasśmiejesię.
–Twójgłosranojesttakiuroczy,takiochrypły.Uwielbiamgo.
– Kawy – mamroczę. Zerkam na niego. Jest już ubrany, zwarty i gotowy, pali się do wyjścia. Oczy
płonąmuekscytacją.
–Śniadaniejestnatarasie,czekanaciebie.Porawstawać.–Praktyczniepodskakuje.Nigdygotakiego
niewidziałam.
Przenoszęręcenadgłowęiprzeciągamsię,mruczącjakkot.
–Najlepszysenwżyciu–mówięzrozmarzeniem.
Wskakujenałóżkoiprzykucaprzymnie.Energiagorozpiera.
–Wiesz,codzisiajjest,MojaZjawiskowaSarah?
Uśmiechamsiędoniego.
–Co?
–Dziśjestdzień,wktórymspełniętwojewszystkiemarzenia.
–Jużtozrobiłeś.
– Powiedziała dziewczyna, która całe życie przeżyła w jaskini, wpatrując się w cienie. Ha! –
Przekręca mnie raptownie na brzuch, odsłania pośladki i gryzie mnie w jeden. Powaga, słowo daję,
literalniegryziewtyłek.
Piszczę.
– Smakowitości! – zachwyca się, pohukując tubalnie. Z powrotem podciąga mi portki. – A teraz idź
zrób siusiu czy się wykąp, czy zrób inną dziewczyńską rzecz, którą musisz zrobić i przyjdź na taras na
śniadanie.Naszprzewodnikprzyjdzieponaszaczterdzieścipięćminut.
–Przewodnik?
Bez ostrzeżenia skacze na mnie jak pantera rzucająca się na swoją zdobycz i wisi nade mną, jego
naprężonenaciągniętemuskułysąwszędziedokołamnie.
Znowupiszczęnaskutektejnapaści.
– Tak, przewodnik – mówi po prostu. Cmoka mnie w czubek nosa. – Wszystko się we właściwym
czasie wyjaśni, Moja Zjawiskowa Sarah, wszystko się wyjaśni. – Jednym płynnym ruchem zeskakuje z
łóżka,przekręcamnieznowunabrzuchidajeklapsawpupsko.
Piszczękolejnyraz.
–Ruszajsię,maleńka.–Idzieskocznymkrokiemwstronębalkonu.–Szkodamarnowaćczas!Siadami
rozglądam się. O mój Boże. Teraz, gdy jest dzień, wreszcie mogę zobaczyć źródło szelestów, ptasich
treli,skrzekówiwycia,jakiesłyszeliśmywnocy.
–Aniechmniewszyscyświęci–stękam.Naszdomnadrzewiejestotoczonyzkażdejstronygęstym,
zielonym prawie surrealistycznym baldachimem z koron drzew ciągnącym się aż po horyzont. – O mój
Boże.
Wyskakujęzłóżka,zauroczonadżunglądokoła.Orany,naprawdę,naprawdę,naprawdęmuszęiśćsię
wysikać,alepatrzenienadżunglęzbliskaiosobiściejestwtejchwiliowieleważniejszeodwszelkich
czynności cielesnych. Dołączam do Jonasa na tarasie skąpanym w balsamicznym blasku wczesnego
poranka.
–Niesamowite,prawda?–mówi,biorącmniezarękęipodprowadzającdobarierki.
Ustamamrozdziawione.
–JakbymwskoczyładofilmuoIndianieJonesiealbodoktóregośDisneya.
Jonasśmiejesię.
–Dokładnie.NaZieminiemadrugiegotakiegomiejscajakto.
–Wow.–Lepszaodpowiedźnieprzychodziminamyśl.
Gdzieśponaszejlewejrozlegasięnatarczywepłaczliwewyciemałpy.
–Zapisujeszsobie,jaktorobić?–pytaJonas,śmiejącsię.
Biegnęwstronęodgłosu,chcącrzucićokiemnamałpę,któragowydała,alelistowiejestzbytgęste,
żebycokolwiekzobaczyć.
–Niewidzęjej–mówięzgrymasemzniechęcenia.
– Nie przejmuj się, zobaczymy dzisiaj mnóstwo małp. Łatwiej je wypatrzeć z dołu. – Klaszcze w
dłonie w podekscytowanym wyczekiwaniu. – Ale najpierw musisz wyszykować tę swoją smakowitą
pupcię.
Patrzynamniejakkotszykującysiędopożarciamyszyinaglejestniezaprzeczalniejasne,żemójtyłek
znów będzie gryziony. Piszczę i uciekam do środka, śmiejąc się, a on tupiąc głośno, biegnie za mną,
złowieszczochichocząc.Dopadamniewprzestronnejłazience,chwytawobjęciaipodnosizłatwością,
jakbym była szmacianą lalką. Ściska mój tyłek z przesadzonym entuzjazmem i żarłocznie kąsa mnie po
szyi.
Znowuzaczynampiszczeć.Niemogęsiępowstrzymać.
–Wyborna–rzucamiędzyukąszeniami.–Mniam,mniam.Pyszna.
I wraz z tym czuję na udzie entuzjastyczne objawienie się jego erekcji. Stawia mnie delikatnie z
powrotemnapodłodze,aledalejtrzymablisko,jegowzwódwwiercasięwemnie.
–Jeślitwojaszyjasmakujeażtak,toniemogęsiędoczekać,gdydziświeczoremspróbujęcałejreszty.
–Podnosigłowęikrzyczyzradościąnacałegardło:–Wreszcie,wreszciebędędzisiajlizał,całowałi
ssałsłodkącipkęmojejdzieciny!–Oczymupłoną.–Mniam,mniam,mniam.–Śmiejesięiopieraczoło
namoim.–Szaleństwo–mówipoprostu,patrzącmiwoczy.Uśmiechasięszeroko.–Czysteszaleństwo.
Bez ostrzeżenia znowu daje mi klapsa, tym razem z dodatkową werwą (sprawiając, że piszczę) i w
podskokachwychodzizłazienki,pohukująciporykując.–Przyjdźnatarasnaśniadanie,maleńka.Musisz
naładowaćakumulatory.
W co ja się wpakowałam? Jestem nasmarowana kleistą mieszanką kremu do opalania i środka
przeciwkokomarom,najlepszegoznanegoludzkości,jakmipowiedziano,iprzedzieramsięprzezgęsty
las deszczowy po wąskim nierównym szlaku pokrytym głębokim błotem, pnączami, korzeniami drzew i
śliskimikamieniami.Miguel,naszprzewodnik,idziewbłocieprzedemnąiwyszukujedlanasnajmniej
śliskieścieżki.Jonasjestzamnąiprzypominabezprzerwy,żebymszładokładniepośladachMiguela,
uważałanadużekorzeniewystającezziemialboomijałakopcemrówekwielkościvolkswagena.Dzięki
Bogukazałmizałożyćbutyzsupergłębokimbieżnikiem,inaczejpośliznęłabymsięiskręciłakarkjużz
pięćrazy,alboconajmniejskręciłakostkę.Toniejestsezondeszczowyotejporzeroku,poinformował
nas Miguel, ale nawet w ten rzekomo „suchy sezon”, jak go nazywa, gwałtowne ulewy spadają na ten
bujnyśródlądowyobszarconajmniejtrzyrazywtygodniu.Stądtochlupiącebłoto,przezktóreobecnie
nawiguję.
Co jakiś czas Miguel pokazuje na drzewo lub korzeń, które, jak mówi, posiadają właściwości
lecznicze,albonawyjątkowopożywneorzechynadającesiędojedzenia,gdybyktośzgubiłsięwdżungli
bez prowiantu. Albo zatrzymuje się, żeby pokazać prehistorycznie wyglądające drzewo z trującymi
cierniamiporastającymipień.Czujęsię,jakbywrzuconomniedoParkuJurajskiego.Całyczasczekam,
żewkadrzepojawisięT.rexipołkniemniewcałościjaktegogościa,któryzostałpożarty,siedzącna
kibelku.Miguelzatrzymałsiędwukrotnie,żebyprzyjrzećsięścieżceprzednamiprzymrużonymioczamii
znagłymskupieniem,akiedyściszonymgłosemzapytałam,czegoszuka,odszepnąłprzezramię:„Węży”.
Zdanie, które przewija mi się przez głowę w niekończącej się pętli brzmi: Cholera, to się dzieje
naprawdę.
Nadalniewiem,jakijestceltegowszystkiego.Miguelniesienaramionachwielkiplecak,wypełniony
po brzegi nie wiem czym. Jonas też ma plecak, ale w jego zdaje się są tylko krem przeciwsłoneczny i
butlezwodądlanasdwojga.
–Jaksiętrzymasz,maleńka?–pyta.–Chceszzrobićprzerwęinapićsięwody?
–Nie,nietrzeba–odpowiadam.–Ijestsuper,jestemtylkotrochęprzerażona,alejestświetnie.
– Jesteś doskonałą traperką. Myślałem, że pupcię masz tylko na pokaz, ale okazuje się, że jest też
bardzosprawna.
Śmiejęsię.
–Topewnieprzeztaniec–dodaje.
–Skądwiesz,żetańczyłam?
–Widziałemtwójindeks.
Odwracamsięigromięgowzrokiem.
–Hej,skorozapłaciłemzawłamaniesiędoserwerawielkiejuczelni,chciałem,żebymisiętenkoszt
jakośzwrócił.Specjalizowałaśsięwkomunikacji,anadrugąspecjalizacjęwybrałaśtaniec.Ukończyłaś
studiazwyróżnieniem.
Niewiem,copowiedzieć.Niktwcześniejnierobiłnigdyomniewywiadu.Ale,hej,cośzacoś,jak
zawszepowtarzaJonas.Jazpewnościąsprawdzałamgobardziej,niżchciałabymprzyznać.
– Założę się, że każdy jeden facet ze szkół, do których chodziłaś, też miał ochotę chapsnąć ten twój
smakowitytyłeczek.
Prycham.
–Pamiętaj,żechodziłamnazajęciataneczne.Niekażdyjeden–uśmiechamsię.
Śmiejesię.
–Noracja.–Nachwilęmilknie,przedzierającsięprzezśliski,błotnistydół.–Jakitobyłtaniec?
– Jak byłam mała, każdy, z jakiego zajęcia mogłam znaleźć w domach kultury. Na studiach, głównie
nastrojowywspółczesny.–Wnormalnychokolicznościachgadałabymotańcugodzinami,aletrudnojest
rozmawiać, koncentrując się zarazem na tym, żeby nie przewrócić się na twarz, nie być pożartą przez
dinozauraczyzaduszonąprzezboadusiciela.
–Tańczysznadal?
Uśmiechamsiędosiebie.Wciążsięniemogęnadziwić,jakijestprzymniegadatliwy.
–Nie.Zrozumiałam,żenietochcęrobićwżyciu.TerazgłówniebiegamalbochodzęnajogęzKat.Na
więcejmiędzyzajęciami,naukąipracą,zabardzoniemamczasu.
O kurde. Praca. Nie miałam zamiaru przywoływać Klubu. A Jonas jest w takim dobrym nastroju.
Cholera. Oglądam się za siebie, bojąc się zobaczyć jego minę, ale wydaje się, że go nie ruszyło albo
przynajmniejniezamierzasięciskaćjakwczorajwsamolocie.
Widać,żechcecośpowiedzić,aleMiguelpodnosirękę,naszumówionyznak,żemamybyćcicho,i
stajemy nieruchomo w miejscu. Miguel przez chwilę wpatruje się w korony drzew. Potem bez słowa
pokazuje. Spoglądam w górę, próbuję dojrzeć, cokolwiek zwróciło jego uwagę, i sapię. Nie mniej niż
sześć małp siedzi w gęstwinie lasu deszczowego w górze i jedna z nich przeskakuje z drzewa na
następne,jednocześnieskrzecząc.
OdwracamsiędoJonasa,twarzpłoniemizpodniecenia.Szczerzysięoduchadoucha.Kiwagłowąi
mówiszeptem:
–Niesamowite,co?
Nie mogę pomieścić w sobie ekscytacji. Prawdziwe małpy w prawdziwej dżungli? Nigdy nie
myślałam,żekiedykolwiekwżyciuzobaczęcośtakiego,nigdy.
Jonasbierzemniezarękęiprzyglądamysięmałpomprzezcałedwadzieściaminut,szepczącdosiebie,
śmiejącsię,sapiączezdumienia,popiskując,naszedłoniesąprzyjemniepołączone,ażwreszcieMiguel
pytaszeptem:
–Gotowidodalszejdrogi?
–Ruszajmy–rzucaJonasidajemiklapsawtyłek.
Dobre dziesięć minut maszerujemy w ciszy. Oczywiście jestem ciekawa, dokąd idziemy, ale tak
naprawdętobezznaczenia.DokądkolwiekidzieJonas,jabędęszłazanim.
– Wiesz, wczoraj dałem się strasznie wkręcić własnemu szajsowi – mówi niespodziewanie. – Nie
zastanawiałemsię,jaktacałasprawazKlubemwpłynęłanaciebie.Toznaczy,nocholera,wyglądana
to,żenieoczekiwanieznalazłaśsiębezpracy.
Niespodziewałamsię,żeporuszytematKlubuizpewnością,żebędziemiwspółczułzpowoduutraty
mojegożałosnegozajęcia.
– Och, coś tam wymyślę – rzucam, przestępując ostrożnie nad gigantycznym pnączem. – Jak zresztą
zawsze.Jestemtylkowkurzonanatowszystko.Toobrzydliwe.Ludziezapisalisię,żebykogośznaleźć,
kogoś pasującego, kompatybilnego, nie po to, żeby ich oszukiwano. Gotuje się we mnie po prostu, że
biorą pieniądze i nie dostarczają tego, co obiecują. To zwykły przekręt, gigantyczne oszustwo. – Krew
wrzewemnienasamąmyślotym.–Iniektóreztychosób,jasne,jestichniewiele,alejednak,zapisały
się do Klubu, bo szukają miłości. Wiem, że w to nie wierzysz, ale tak jest naprawdę i zostali totalnie
oszukani.Mająmarzenie,możejestnaiwneigłupieczycotam,alemają.AKlubtowykorzystuje.
Jonasnieodpowiada.
–Nowięc,taa,wielkamirzecz,straciłampracę.Alenieograbionomniezmarzeń.–Myślęominie
Pana Programisty, gdy Stacy powiedziała mu, że ogląda tylko koszykówkę uczelnianą, a NBA tylko w
play-offach.Tobyłototalneiskończonełgarstwo.Prycham.Jestemwkurzona.–Mamnamyśli,żetonie
japrzespałamsięzprostytutką,sądząc,żespotkałamkobietęswoichmarzeń.
Jonaszamnąwzdychagłośno.
Ocholera.Alebymchciaławepchnąćsobieteostatniesłowazpowrotemdogardła.Myślałamotym
biednym programiście, który myślał, że znalazł kobietę swoich snów, ale to jasne, że zabrzmiało to,
jakbymmówiłaoJonasie.Oglądamsięprzezramię.Tak,krzywisię.Kurde.Jestemidiotką.
Przezchwilęmilczymy,wsłuchującsię,jaknaszebutystukająichlupocząwbłocie.
Jonassięnieodzywa.
Nie powinnam była tego powiedzieć. Czyżbym podświadomie chciała go zranić? Nie, nie sądzę. A
niechtoszlag.
–Traktujęcałąsprawępoprostujaklekcjęodżyciainatymkoniec–mówięostrożnie,znadzieją,że
pozytywizmpomożeminiewygadywaćwięcejgłupot.
–Cotozalekcja?–pyta.Przyjmujęzulgą,żeznowusięodzywa.Głosmaspokojny.
Wchodzęnadużykamieńnaścieżce.
–Żepowinnamzawszesłuchaćswojegoinstynktu.
–Oncicośpodpowiadał,atytozignorowałaś?
– Absolutnie. W głębi wiedziałam, że coś jest nie tak. Mam na myśli to, że nie widziałam nigdy ani
jednegozgłoszeniaodkobiety,nawetraz,aleprzekonałamsamąsiebie,żepewniejakaśinnarekruterka
przetwarza zgłoszenia od kobiet. I ciągle myślałam, że nie ma szans, żeby jakaś kobieta kiedykolwiek
wstąpiła do takiego klubu jak ten. Zignorowałam podszepty intuicji, w tej samej chwili, gdy zaczęły
spływaćtetłusteprzelewy.Aterazmamzaswoje.
–Hmm–rzuca,zastanawiającsięnadtym,copowiedziałam.
Znowuprzezkilkaminutidziemywmilczeniu.
Oglądamsięzasiebie,żebysprawdzić,jakąmaminę,alepatrzywdół,widać,żerozmyśla.
–Wieszco,Sarah?–mówiwkońcu.
Nieodpowiadam.Sercemiwali.
–Jesteśtakarozsądna–rzuca.–Anawetwięcej,jesteśmądra.Wieszotym?Poprostu,wow,Sarah,
jacięnaprawdęszczerzęlubię.
Momentalnie się zatrzymuję i odwracam, żeby na niego popatrzeć. Serce mam w gardle. Nie mogę
powstrzymaćogromnegouśmiechu,któryrozciągamisięnatwarzy.
–Dziękuję.
– Proszę bardzo – odpowiada. Posyła mi uśmiech. A potem się czerwieni. Pan wyliżę-ci-tę-twoją-
słodką-cipkę rumieni się, jakby był w czwartej klasie podstawówki i właśnie zaproponował mi
chodzenie.
–Hej,Miguel,dasznamminutkę?–wołamprzezramię.
– Jasne – zgadza się Miguel. I ponieważ oczywiście jest mądrym człowiekiem, idzie dalej w głąb
dżungliiznikazwidoku,zostawiającnassamych.
OdwracamsiędoJonasa.
–Tonajlepsze,comogłeśpowiedzieć.Jateżcięlubię.Itobardzo.Bardzo,bardzo,bardzo.
– Cóż, ja lubię cię bardzo i jeszcze trochę – odpowiada. Uśmiech rozciąga mu się od ucha do ucha.
Wyglądaterazjakdzieciak.Jakrozpromieniony,szczęśliwy,beztroskidzieciak.
Zarzucammuręcenaszyję.
–Dziękujęci,żemnietuprzywiozłeś.
Chcęgopocałować,aleodsuwasię.
– Cóż, w zasadzie to powinienem wyjaśnić jedną małą kwestię. Kiedy powiedziałem „lubię cię”,
mówiłemotwoimtyłku.Naprawdę,naprawdęlubiętwójtyłek.–Śmiejęsięimiażdżęmuustaswoimi.
Jego język wsuwa się do środka i, o wszyscy święci, rozpalam się cała jak pochodnia. On też
momentalniestajewpłomieniach,ijesttodośćoczywiste,bobezwahaniawwiercasięwemnieswoją
erekcją,ajegorękazamykasięnamoimpodkoszulku,wyciągagoniedelikatniezespodniipodciągaw
górę.Potemtadłońnurkujepodkoszulkęisięgadosportowegostanika.Palcesąjużpodnim,zaciskają
sięnapiersi,językeksplorujemiwnętrzeust.
Znowu między moimi nogami odzywa się znajome pulsowanie, tylko jest silniejsze. Praktycznie
trzepoczę się w objęciach Jonasa jak ryba na haczyku. Jak myśmy przeszli od czucia się jak para
zakochanychszczeniakówjeszczesprzedchwilidobyciaparążarłocznychnimfomanów?Nigdysiętego
niedowiem.Tosięstałowmgnieniuoka.
Jonasjęczy.
–Kurwa,Sarah,zarazoszaleję.–Szarpiemispodnie,więcodpinamjedlaniego.Wsuwamirękępod
majtkiinurkujepalcamiwmojąwilgoć.Jęczęgłośnoigardłowo,ionteż.Całujemnie,dotyka,sprawia,
żemięknąminogi.Mojeciałoprzechodziodzeradosześćdziesiątkiwprzeciągusekund,ajegopalce
wślizgują się i wyślizgują ze mnie, językiem wiruje mi w ustach. Każdy milimetr skóry wibruje mi od
naglewzbudzonegopożądania.
–Caładygoczę–dyszę.–Jonasie,och,jasięcałatrzęsę.
Szybkooglądamsięzasiebie,żebysprawdzić,czyMiguelwciążjestpozazasięgiemwzroku.
– Chcesz to zrobić? – szepczę mu do ucha, przyciskając rękę do jego erekcji. Skubię go zębami po
dolnej wardze i sięgam do rozporka, żeby go rozpiąć. – Dżunglowy seks – dyszę, szamocząc się z
suwakiem.
Odsuwamojądłoń,alejegopalcewciążślizgająsięwtęizpowrotemwmojejwilgoci.
–Niedojdę,dopókityniedojdziesz–dyszy,kontynuującswojąeksperckąeksploracjępalcami.
–Myślę,żedojdę–odpowiadamszeptem.–Odchodzęodzmysłów.
Całuje mnie po raz ostatni i wyciąga rękę z majtek, a potem obejmuje. Momentalnie odzyskuje nad
sobąpełnąkontrolę.
–Niemogęryzykować.–Przyciągamniedosiebieimówidoucha.–Totylkopreludium,maleńka,
słodkiepreludium.
Parskaśmiechem,widząc,jakajestemwściekła.
– Złożyłem uroczyste ślubowanie, pamiętasz? Nie dojdę, dopóki ty nie dojdziesz. To moja nowa
religia.–Całujemniewczoło.–Tyjesteśmojąreligią.–Naglełapiemójtyłekwobiedłonie.–Kocham
tę dupcię – szepcze. Ogląda się. – Miguel! – woła. – Idziemy! Puszcza mnie bezceremonialnie,
zostawiającoszołomioną,skołowanąirozpalonąmiędzynogami.
Miguelpojawiasięznikądwsekundę.
– Widzisz? – mówi Jonas cicho, rugając mnie. – Gdybym pozwolił ci się szarogęsić, dalibyśmy
Miguelowiniezłypokaz.–Śmiejesię.–Mówiłemjuż,konieczwygłupami.Wreszciewiem,corobię.
Jestem tak podniecona, że mam ochotę trzeć kroczem o pień pieprzonego drzewa i nawet bym to
zrobiła,gdybytoniebyłojednoztychprehistorycznychzcierniami.Gdybydałmizapałkędopodpalenia
mojegolontu,wystrzeliłabymjakrakieta,wiem,żebymwystrzeliła.
–Gotowi?–pytaMiguel.Sprawiawrażenierozbawionego.
–Tak–potwierdzaJonas.–Jakmyślisz?Jeszczejakieśpiętnaścieminut?
–Taa,cośkołotego–zgadzasięMiguel.
Wchwiligdysięodwraca,żebypójśćdalejszlakiem,sięgamwdółidotykamsięprzezspodnie.Chcę
sięprzekonać,czyteniesamowitepulsowanie,któreczujęodśrodka,jestwyczuwalnetakżezzewnątrz.
Raczej nie jest. Oglądam się na Jonasa. Patrzy na moją rękę między nogami, twarz ma rozpaloną
podnieceniem.Uśmiechamsiędoniegoipuszczamoko.Dzisiajjesttanoc,chłopaczku.
Idziemy szlakiem jeszcze kilka minut, zlani potem, zabijając okazjonalnie komary, wchłaniając w
milczeniu widoki i odgłosy dżungli wokół nas. Nadal nie mam pojęcia dokąd idziemy, i naprawdę
zaczynamsięjużzastanawiać.
– Tak sobie myślałem – odzywa się niespodziewanie Jonas, postękując z wysiłku, jaki wkłada w
marsz, a może z powodu jego obecnego stanu frustracji seksualnej. – Ta cała sprawa z Klubem.
Naprawdęmocnomnietowczorajtąpnęło.Aleteraz,kiedymiałemszansęsięzastanowić,podchodzędo
tegobardziejfilozoficznie.
Nie odzywam się. Nauczyłam się nie przełamywać zaklęcia, gdy się otwiera… zwłaszcza kiedy jest
FilozoficznymJonasem.
–Widzętowtensposób,uniknąłemkulki.Bógjedenwie,cobysięstało,gdybymdostałto,co,jak
sądziłem,chciałem.Jestemwdzięczny.
Zatrzymujęsięipatrzęnaniego.Wdzięczny?Zato,żektośgooszukał?Żenieświadomieprzespałsięz
prostytutką?
–GdybynieKlub–kontynuuje,uśmiechającsiędomniezzażenowaniem–nieznalazłbymciebie.Tak
więc,jeślispojrzećnatowtensposób,tobyłytonajlepiejwydanepieniądze.
Rozdział11
Sarah
W
ow–mówię.Tylkonatowtejchwilipotrafiwpaśćmójmózg.
Miguel, Jonas i ja tłoczymy się w wejściu do gigantycznej zapierającej dech jaskini, łącznie z
formacjami skalnymi i stalaktytami, a na zewnątrz bezlitośnie leje, dosłownie kilka stóp od miejsca, w
którymsiedzimy.Odgłoswodyspadającejzhukiemzniebajesttaki,jakbywgórzestałsamPanBógi
dżunglęwdolepodlewałzgigantycznejkonewki.
Trzęsęsięzezdenerwowania.Terazgdyzaszliśmytakdalekowgłąbdżungli,co,udiabła,będziemy
robili w tej jaskini? Albo może trzęsę się, bo jestem przemoczona do suchej nitki, od stóp do głów.
Rzęsista ulewa runęła z nieba na jakieś dziesięć minut przed tym, zanim dotarliśmy do jaskini, kilku
sekundtejfontannyilałosięzemnie,jakbymweszłapodprysznic.
– Nie ma się czego bać – uspokaja mnie Jonas, zapinając mi pasek przy kasku. – Podnieś brodę. –
Robięto.Zaciągającpasek,przygryzausta,amniekolejnyrazuderzajegoczystepiękno.Kiedykończyz
kaskiem,kładziemiręcenaramionachiuśmiechasiędomnie.–Jestdrugiewejściedojaskini,jakieś
siedemkilometrówwgłąb.Dotarcietamzajmienamniewięcejniżtrzygodziny.
–Trzygodziny?–powtarzamzszokowana.–Siedemkilometrów?
– Taa, droga nie jest taka całkiem prosta – uśmiecha się. – Trochę się trzeba będzie namęczyć. –
OdwracasiędoMiguelaiobajparskająśmiechem.Coichrozbawiło,wiedzątylkooni.
Włoskinakarkustająmidęba.Cododiabłajesttakiezabawne?
–Hej,Miguel,możeopowieszSarahojaskini?
–Jasne.StarożytniMajowie,którzyzamieszkiwalinacałymterenietego,coobecniezajmująBelizei
Gwatemala,wierzyli,żetajaskiniatowejściedoKrólestwaXibalby,królestwazaświatów.Tutaj,jaki
w innych jaskiniach w Belize, Majowie składali ofiary dla swoich bogów, żeby zapewnić sobie
nieprzerwanąpomyślność.
–Dobrzepowiedziane,Miguel–chwaliJonas.
–Jużrazczydwaopowiadałemtęhistorię–śmiejesięMiguel.
– Ale, Miguel, jakie to ofiary składali Majowie w tej jaskini? – pyta Jonas takim tonem, jakby on i
Miguel odgrywali przede mną komedię. Jonas oczywiście zna odpowiedź, chce tylko, żeby Miguel
powiedziałtonagłos.
–Zludzi.
–Alezjakichdokładnie,Miguelu?
–Zdziewic.
Jonasowitańcząoczy.Obracie,jestzsiebiewtejchwilistraszniedumny.Niemogęnicnatoporadzić
iuśmiechamsię.Och,jakżeJonasFaradaykochateswojemetafory.Oczywiściejajestemdziewicą,jego
orgazmową dziewicą, i to ja mam zostać złożona w ofierze bogom. Albo raczej jednemu
wszechmogącemubóstwu:JonasowiFaradayowi.
Posyłamiłobuzerkiuśmieszek.
Parskamśmiechem.
–Dumnyzsiebiejesteś,Jonasie,co?
–Bardzo.
–Tynaprawdęlubiszteswojemetafory,prawda?
ŚmiejesięjakdzieciakwBożeNarodzenieiprzyciągamniedosiebie.
–Taa,naprawdęlubię.
–Wsercujesteśprawdziwympoetą,wieszotym?–dodaję.
Nachylasiędomnieiprzystawiamiustadoucha.
–Podwpływemmiłościkażdystajesiępoetą.–Odsuwasięipuszczaoko.–Platon.
Serce momentalnie zaczyna mi świrować. Czy on właśnie powiedział, że mnie kocha? Przygryzam
wargę.Powiedział,prawda?
Szczerzysiędomnie.
–Najadłaśsię?
Kiwam głową. Kiedy schroniliśmy się w jaskini, Miguel urządził nam przecudowny piknik. Ale nie
chcę rozmawiać o jedzeniu. Chcę rozmawiać o tym, co Jonas właśnie powiedział. Czy ja go dobrze
zrozumiałam?
Dajemiklapsa.
–Todobrze.–OdwracasiędoMiguela.–Maszlatarkinagłowę?
–Takjest,sir–potwierdzaMiguel.
Taa,jestemprawiepewna,żeJonaspowiedział,żemniekocha.Niewyobraziłamsobietego,czyjak?
Niewydałomisiętylko,botegochciałam,prawda?Japowiedziałam„Jesteśpoetą”,aonodpowiedział
„Podwpływemmiłościkażdystajesiępoetą”.Jakinaczejmamzinterpretowaćtęodpowiedźniż,żejest
pod wpływem miłości? Miłości do mnie? A może miał na myśli, że jest pod wpływem mojej
przypuszczalnejmiłościdoniego?Czyjagokocham?Mamzamętwgłowie.Sercewalimijakoszalałe.
Och, gdyby tylko nie było tu Miguela. Gdybyśmy tylko byli teraz sami. Jest tylko jedna rzecz, której
pragnę w tej chwili i to nie jest siedmiokilometrowy marsz w głębinach ciemnej jaskini z Jonasem i
przewodnikiem(choćwydającymsiębardzosłodkim).
Jonasprzyciągamniedosiebie,alenieżebypocałować.Zpieczołowitościąmocujelatarkęnamoim
kasku.
– W środku jaskini nie będzie naturalnego światła. Jest tam ciemno jak w najczarniejszą noc, bez
latarkiniedasięnawetzobaczyćwłasnejrękiustawionejcentymetrodtwarzy.
Wciąż mam rozdziawione usta. Tak, prawie na pewno Jonas Faraday, supermężczyzna, mit, legenda,
Adonis,ZaklinaczKobietwłaśniepowiedział,żemniekocha.Chybaże,oczywiście,mówimi,żeczuje
siękochany przeze mnie,jest pod wpływemmojej miłości, co teżnie jest takimniczym w jego ustach.
Aleczyjagokocham?
Przyciskasiędomnie,jegoerekcjaszturchamniewudo.
–Terazchodź,maleńka–mówicicho,ściskającmójpośladekporazsetnydziś.–Złóżmybogomw
ofierzetwojądziewicząpupcię.
To nienormalne. Absolutne i totalne czyste szaleństwo. On chce, żebym wdrapała się na co? Przez
ostatniedwiegodzinyJonasija,zMiguelemnaprzedzie,corazbardziejibardziejzagłębialiśmysięw
czarną jak smoła jaskinię, wdrapywaliśmy się coraz wyżej i wyżej wzdłuż brzegu wijącego się
podziemnego strumienia, mijaliśmy stalaktyty i roje nietoperzy, ociekające wodą skalne ściany
wyglądające jak scenografia z filmu, brnęliśmy głębiej i głębiej wraz ze strumieniem, tam gdzie brzeg
stawałsięcorazwęższyiwęższy,iostatecznieznikł,wspinaliśmysięwyżejiwyżejpomokrychgłazach
iprzezposzarpaneotwory,czasamimusieliśmysięczołgaćponiskichskalnychnawisachnabrzuchu.W
którymś momencie Jonas poprosił, żebyśmy wyłączyli latarki, abyśmy doświadczyli kompletnej
ciemności,itonieprzypominałoniczego,cokiedykolwiekdotądprzeżyłam,naprawdę,najdziwniejszei
najbardziej odcieleśniające trzydzieści sekund mojego życia. W jaskini było tak ciemno, że to
dezorientowało.Dotegostopnia,żewywoływałopanikę.Wchwilijednakgdyzaczęłamsiętrząść,Jonas
poczułtoiwłączyłlatarkę.
–Jestemtu–powiedział.–Sarah,stojęprzytobie.
Tuż zanim, zmuszeni do tego przez to, że jaskinia była coraz węższa, weszliśmy do głębokiego
strumienia,JonaswyciągnąłzplecakaMiguelauprzążizapiąłmigrubebrezentowepasynabiodrachiw
pasie.
–Atopoco,dodiabła?–spytałamdrżącymgłosem.
–Przekonaszsię–odpowiedział,zaciągającsprzączkęwuprzęży.
–Jasięboję,Jonasie–szepnęłam.
–Jarządzę,pamiętasz?–powiedział,spoglądającmiwtwarz,latarkanajegogłowiezmiejscamnie
oślepiła.
–Wsypialni–poprawiłam,trzęsącsięzzimnaizezdenerwowania.
Poprawiłlatarkę,żebynieświeciłamiprostowoczyipołożyłmidłonienapoliczkach.
– Moja Zjawiskowa Sarah – zaczął czule, zaglądając mi głęboko w oczy. – Nigdy, przenigdy nie
dopuściłbym,żebycościsięstało.Jesteśdlamniezbytcenna.Tobędziejednoznajlepszychprzeżyćw
twoimżyciu.Doskonałametaforadlanieopisanejrozkoszy,jakązamierzamcizapewnićdzisiejszejnocy.
Jeślimizaufasz,wpełni,nakoniecmipodziękujesz.–Nachyliłsięipocałowałmojewilgotneusta,aja
rozpłynęłamsięcaławjegoobjęciach.
Cóż,wtakimrazie…Niechbędzieuprząż.
Iterazjestemtu,wuprzęży,zdoczepionądoniejliną,stojęwczarnejjaksmoławodziesięgającejmi
doramion,upodstawyśródlądowegowodospaduwczarnejjaksmołajaskiniiJonasspokojniewyjaśnia
najlepsząstrategięwspięciasięnawodospad.Migueljużsięnaniegowdrapałjakkotnadrzewo,żeby
przywiązaćnaszczycielinędoczepionądomojejuprzęży.
–Nawetjeślisiępoślizgniesz,linacięutrzyma–uspokajamnieJonasztyłu.–Ajacałyczasbędęci
podpowiadał,comaszrobić.
Spoglądam w górę. Szczyt wodospadu jest dobre pięć do sześciu metrów nade mną i jedyną drogą,
żebysiętamdostać,jestchwytaniesięwystającychpółekskalnychbezpośrednionaszlakuspływającej
wody.
Jonasstoizamnąwstrumieniu,trzymającmniewpasie,mówiącwprostdoucha.Pokazuje.
–Widzisztennawistam?
Kiwamgłową.
–Chwyćsięgoprawąrękąilewątrochępowyżej,możetam,ipotempoprostuwspinajsięwolnoi
spokojnie,ręka-noga-ręka-noga,ażdotrzeszdoMiguela.Tamonjużprzeciągniecięprzezkrawędź.
Znowukiwamgłową.
–Gotowa?
Przytakuję.Trzęsęsię.
Popycha mnie w górę z jeziorka na maleńki podest u stóp wodospadu, tuż po lewej stronie kaskady
wody.Wjaskinijestczarno,nieliczącmałychplamekświatłarzucanychprzeznaszetrzylatarki.Patrzę
wgórę.WidzęlatarkęMiguelaświecącąjasnowdółnanaszeszczytu,alesamegoMiguelaniewidzę.
Dotykamsięwpasieiczujęprzewiązanątamlinię.Tak,wciążtamjest.Trzymamsięściany,bojącsię
poruszyć.Wodalejesięwdółkilkacentymetrówodemnie,zmojejprawej.
–Daszradę–krzyczyJonaszestrumieniapodemną.–Poprostuzróbtoiotymniemyśl.
Spoglądamnaniegoiprawiespadamześliskiejskały,naktórejbalansuję.
–Daszradę–krzyczypowtórnieponadhukiemspadającejwody.
Patrzęwgóręnamójcelnaszczycie.
–Jestemtu–krzyczyJonas.–Nigdziesięstądnieruszę.Obiecuję.
Słodszychsłówniesłyszałamnigdy.Nadalsiętrzęsę,alenaglejestemzdeterminowana.Bioręgłęboki
wdech i przesuwam się w prawo bezpośrednio pod spadającą wodę. Matko Boska, wodospad mnie
bombarduje, wali z hukiem w kask. Wyciągam rękę i znajduję występ, o którym mówił Jonas, potem
znajduję podpórkę dla stóp. I wspinam się. W połowie mam problem ze znalezieniem czegoś, czego
mogłabymsięuchwycićprawąręką.Nieruchomieję.Wodalejemisięnatwarz.Jakjasiętudostałam?
–Przesuńrękętrochęwyżej–podpowiadaJonas.Wyszedłjużzestrumienia,stoinamałympodeścieu
podnóżawodospadu,bezpośredniopodemną.
Wykonujęinstrukcję.
–Właśnietak,maleńka.Cholera,radziszsobieświetnie.Aterazpodnieślewąrękę.Otak,dobrze.
Nimsięobejrzę,Migueloplatamnieramieniemwpasieiwciągaprzezkrawędźnaszczyt.Niedłużej
niżminutępóźniejJonasteżstoiobokmnie,wspiąłsięnaścianęjakbywchodziłnaniąpodrabinie.
Bierzemniewobjęcia.
–Zrobiłaśto!Zuchdziewczyna!
Patrzęnaniego,latarkanamoimkaskuoświetlamutwarz.Uśmiechasiępromiennie.Jestwsiódmym
niebie,tryumfuje.Spadającewodywodospadupodnamidudniąnamwuszach.Alechwileczkę.Tenhuk
nie dochodzi spod nas tylko z góry. Podnoszę głowę i, o ja cię przepraszam, o kurwa, kurwa, kurwa,
jakieś sześć metrów dalej na odległym krańcu ziejącego przede mną następnego głębokiego rozlewiska
czarnejwodyjestdrugiwodospad,tylkożetenmadobredziewięćmetrów.
Odwracam twarz z powrotem do Jonasa, gotowa do wygłoszenia ostrego kazania, ale jego mina
kompletniemnierozbraja.Och,facetbawisięjakchybanigdywżyciu.
Wspinaczka na drugi wodospad okazuje się o połowę łatwiejsza niż na pierwszy, mimo że ten jest
dwukrotnie wyższy. Tym razem po prostu to robię. Nie zastanawiam się. Nie martwię. Po prostu
pokładamufnośćwlinach.IwJonasie.Iwsobie.IwMiguelu.Oczywiściepomagamiświadomość,że
toostatniwodospad(Jonasprzysiągł,żetakjest)icel(tylnewyjściezjaskini)znajdujesięwodległości
jakichśdwustumetrów(Jonasprzysiągł,żetoprawda).
Kiedy docieram do krawędzi na szczycie, doznaję szoku i uginają się pode mną nogi. Jedyne co tu
widzę, to kolejne małe ciemne jezioro. Na szczęście tym razem nie ma już nowego wodospadu, Jonas
mnienieoszukał,aleczarnejeziorozewszystkichstronzamykająniskieścianyjaskini.Niewidzężadnej
ścieżki.Niemaświatła.Toślepauliczka.
Nie rozumiem. Jak się stąd wydostaniemy? Jest jakaś podwodna jaskinia, do której musimy
zanurkować,żebywyjśćpodrugiejstronie?
– Wow – rzuca Jonas, z łatwością wdrapując się na krawędź. – Tym razem dałaś popalić, maleńka.
Maszwrodzonytalent.Niemogęsiędoczekać,ażpopowrociezabioręcięnaścianęwspinaczkowąw
ośrodku.
– Jonasie, jak się stąd dostaniemy do wyjścia z jaskini? – Świecę latarką na otaczające nas skały. –
Gdziejestprzejście?
–Och,taa.Uhm.–SpoglądanaMiguelaiwymieniająsiękolejnymuśmieszkiemzrodzajuo-będzie-
srała-po-gaciach-jak-nic.
–Mówiłeś,żewyjściejestokołodwustumetrówodwodospadu.–Niepotrafiępowstrzymaćostrych
tonówwgłosie.
– I tak jest. Wyjście znajduje się niecałe dwieście metrów od miejsca, w którym teraz stoimy, ale
drogadoniegoprowadzi…tędy.–Pokazujewdółnapodnóżewodospadu.
–Co?
–Tak.Jesttampoprawejmałaścieżka–pójdziemyniąi…bum…jesteśmynazewnątrz.Łatwizna.
–Tamwdole?Topocowchodziliśmynagórę?
Uśmiechasię.
Mójżołądekwykonujesalto.
–Onie.
–Niemainnejdroginadół.
–Nie.
–Takwłaśniezłożymycięwofierzebogom.–Jegouśmiechrozciągasięoduchadoucha.
–Jonasie,nie.
–Innejdroginiema,maleńka.Niemaszwyboru.Wbrewtemu,cocimówigłowa,wbrewinstynktowi,
będzieszmusiałaodpuścić,zaufaćiskoczyćwciemnąprzepaść.
Świecęlatarkąwczerńpodemną.
–Tojakieśdziewięćmetrówwdół!
–Bułkazmasłem.
Prychamzezniecierpliwieniem.
–Chcesz,żebymskoczyłpierwszy?–pyta.
Splatamramionanapiersiizastanawiamsię.Nabaseniewcentrumrekreacyjnym,kiedydorastałam,
była wysoka skocznia. Pewnego lata, gdy miałam jedenaście lat, skoczyłam z niej, żeby udowodnić, że
mogę to zrobić, i nigdy tego nie powtórzyłam. Nie lubię wysokości. Nie lubię uczucia, że żołądek
podchodzimidogardła.Inaprawdęniepodobamisiępomysłskoczeniawmrocznąotchłańwdole.
–Innejdroginiema–powtarzaJonas.
Łypięnaniegowściekle.Jestemwkurzona.
Aonchybajestzdenerwowany.
–Toniebyłpodstęp,Sarah,słowo.Chciałemcięzaskoczyć.–Jegotwarzmarszczysięodniepokoju.
Wyglądadokładnietak,jakwtedyuniegowdomu,kiedypowiedział,żenietraktujemniejakprostytutki,
tylkojakswojądziewczynę.TojesttenJonasFaraday,któryroztapiamiserce,właśnieten,tuiteraz.
Łapięgozarękę.
–Wiem.–Kolanamidygoczą.
Jonas błaga mnie wzrokiem. Jego intencje są czyste. Włożył wiele zastanowienia i wysiłku w
przygotowanietejwyprawy.Wpomaganiemiwzejściusobiesamejzdrogi.Marację.Muszęwyjśćz
głowyiskoczyć.Znim.
Spoglądampoprzezkawalkadęwodynaciemnośćponiżej.Nawetzlatarkąskierowanąpozakrawędź,
naktórejstoję,niemogędojrzećjeziorkawdole–jesttamtylkomętnaciemność.Zpowrotempatrzęna
Jonasa i moja latarka świeci mu w oczy. Przymruża je i zasłania przed nagłym ostrym światłem.
Przesuwampromieńwbok,aonopuszczadłoń.Jestpoważny.
–Wszystkowporządku?–pyta.
Sercewalimijakmłotem.
–Taa.–Głośnowypuszczampowietrze.–Zróbmyto.–Kiwamgłową.
Uśmiechasięiściskamirękę.
– Skoczę pierwszy. A ty za mną. – Parska krótkim śmiechem. – Ha! Oczywiście wieczorem zrobimy
wszystkowodwrotnejkolejności.–Puszczaoko.
Mojepoliczkipłoną.Otak,wieczorem.Tenszalony,pięknymężczyznawyreżyserowałtencałydzień
jakopreludiumdodzisiejszegogłównegowydarzenia.Nigdywżyciuniepragnęłamczegośbardziejniż
kochaćsięztymcudownymczłowiekiem.Alenajpierwmuszęprzeżyćtęniedorzeczność.
–Jesteśpewna,żejestokej?
Kiwamgłową.
Całujemniewpoliczek.
–Wtakimraziewidzimysiępodrugiejstronie–mówi.–Narazie.–Skaczeizgłośnymokrzykiem
znikawciemności.Słyszęchlupot,ponimwiwatradości.–Zajebiste!–drzesięzmroków.
Pokilkusekundachnaczarnymjeziorzewdolepojawiasięmałypunkcikświatła.
–Celujwemnie!–krzyczy.–Niemyśl.Poprostuzróbto!
SpoglądamnaMiguela.Jegooświetlonamojąlatarkątwarzuśmiechasiędomnie.Kiwazachęcająco
głową.Znowuspoglądamwdółnamałykrągświatłapodemną.Jonasuderzadłoniąwwodę.
–Tutaj!–krzyczy.
–Pierdolićto–mamroczę.Iskaczę.
Wpadamwzimnąmokrość.Wodapochłaniamniecałąwrazzgłową.Jonaschwytamniewramiona.
Wczepiamsięwniego,szczęśliwa,jużspokojna,niedowierzająca,dygocząca.
–Jestemzciebietakidumy–mamrocze,obsypującmitwarzpocałunkami.–Takidumny–powtarza.
Jegopocałunkisąeuforyczne.–Mojamaładziewiczaofiara.
Trzymam się go, jakby był kołem ratunkowym, a ja jakbym tonęła. Nie jestem pewna, czy mogę
nakazaćswoimrękom,żebygopuściły,nawetgdybymchciała,czegoniechcę.Niechcęgowypuszczać
jużnigdywięcej.
–Jestemzciebietakidumny–mówikolejnyrazmiędzypocałunkami.–Zrobiłaśto.
Płyniedobrzeguzemnąnaplecach,ramionamamoplecionenajegoszyi.Kiedydocieradopłycizny,
wychodzizwodyzemnąnarękach.Terazmajużstałygruntpodnogami.Idziewstronęotworuwskalez
boku wodospadu. Nie mogę uwierzyć, że nie zauważyłam go wcześniej, zanim rozpoczęłam drugą
wspinaczkę. Jego silne nogi stawiają mocne kroki, ramiona mnie chronią. Czuję się, jakbym nic nie
ważyła. Czuję się bezpieczna. Światła naszych latarek zbiegają się i wyprowadzają nas z mroków.
Wtulammokrątwarzwjegomuskularnąpierś.
–Widzisz?–pytapokilkuminutachzdyszanymgłosem.
Otwieram oczy i patrzę przed siebie wzdłuż ścieżki, i w istocie w oddali migocze jakieś światełko.
Wyjściezjaskini.
–Widzę–odpowiadam.–Pobiegnijmytam.
Stawia mnie ostrożnie na ziemi, bierze za rękę i zaczynamy biec, ręka w rękę, ku światłu przed
jaskinią. Gdy biegniemy, światło coraz bardziej się przybliża, jest coraz jaśniejsze i większe. Ściany
jaskini robią się coraz wyższe i wyższe, większe i mniej przytłaczające, i nasz śmiech przechodzi w
niepohamowanedelirium.Niewiem,dlaczegośmiejemysiętakbardzo,aletakjest.
W końcu wypadamy razem z jaskini w blask słońca, ręka w rękę, zdyszani i wyjący w obopólnej
euforii.Wcześniejszydeszczprzestałjużpadać,pozostawiajączasobąlśniącąbujnąkrainęczarów.
–Och–wzdycham,wreszcietrochęsięogarniając.–Och,Jonasie.
Patrzynamnierozpromieniony.Twarzmarozpaloną.
–Piękne–mruczyijegoustaodnajdująmoje.
Jaciękręcę,tonajlepszypocałunekwmoimżyciu.Elektryzujący.Ktobyprzypuszczał,żepołączenie
dwojga ust może wywołać takie spustoszenie w ciele, umyśle i w duszy? Jonas kładzie mi ręce na
policzkachipożeramniewargami.Ajapłynę,frunę,wirując,kiedyjegoustakontynuująnajazdnamoje.
Chcędotknąćjegowłosów,aleuderzampalcamiwtwardyplastikkasku.Odrywasięodemnie,wzrok
manieprzytomny,izpomrukiemzniecierpliwieniarozpinakask.Robiętosamo.Rzucakasknaziemięija
też,ipowracamydonaszegonajwspanialszegopocałunkuzewszystkich.Achtak,wsuwammupalcewe
włosy.Przyciągamniedosiebie,prawiedesperacko,iprzysięgam,żeczuję,jakjegosercebijetużprzy
moim.Pojakiejśchwilirozdzielamysię,byćmożewyczuwającbliskienadejścieMiguela.
–Dziświeczorem–mówiJonaszrozpalonymwzrokiem.
–Dziświeczorem–odpowiadam.Sercemiwali,gęsiaskórkapokrywakażdymilimetrmojegociała.
–Otak,cholera,dziświeczorem.
Śmiejesię.Obejmujemnieiprzytula.
Nigdynieczułamsięzkimśtakbliskojakznimwtejchwili.
Chcę go znowu pocałować, ale w wyjściu z jaskini pojawia się Miguel, człapie ku nam, ociekając
wodą,dużyplecakprzyginagodoziemi.
–Noi?–pytasapiącidysząc,gdydonasdociera.–Jaksiępodobałajaskinia?
SpoglądamnaJonasa.Oczymupłoną.
– Niesamowita – mówię. – Ale… – Pokazuję na budzące podziw widoki wszędzie wokół nas. Na
błękitne niebo przeświecające między gąszczem koron drzew w górze, na nakrapiane promieniami
słonecznymi listowie wyglądające jak pochodzące wprost z mezozoiku, na eksplozję barw
przytłaczającychmojezmysłyinakoniec,ostentacyjnie,nasamegopięknegoJonasa,stojącegoobokmnie
zrozpromienionątwarzą.–Aleprawdziwepięknojesttutaj.–RzucamJonasowispojrzeniewyrażające
czystyzachwyt,onodpowiadamitymsamym.Potemprzyciągamniedosiebieiszepczedoucha:
–Kulminacjaludzkichmożliwości.
Jonasijasiedzimyztyłuotwartegojeepa,jesteśmywiezienibelizeńskąautostradąwciepłymsłońcu.
Wiatrszarpiemoimmokrymkucykiem,któryuderzapotwarzyalbomnie,alboJonasa,wywołującnasz
śmiech.Jonasniepowiedziałanisłowaodchwilinaszejrozmowyprzedjaskinią,aleniepuściłteżmojej
ręki.Przypuszczamjednak,żenawetjeślichciałbyrozmawiać,byłobytodośćtrudnedowykonaniaprzy
tymwietrze,buchającymnanasjakgigantycznasuszarkadorąk.
Naszkierowcawłączaradio.PiosenkatoLockedOutofHeavenBrunoMarsa.Kierowcarobigłośniej
iBrunoMarsśpiewaokochaniusięzdziewczyną,którasprawia,żeczujesię,jakbyodkrywałrajporaz
pierwszy.Jonasszturchamnieramieniem.Oddajęmuiśmiejęsię.Tak,toidealnapiosenka.Faktycznie
dotądJonasijaobojetkwiliśmyprzedbramamirajuinawetotymniewiedzieliśmy.Aleterazstoimyza
perłowąbramą,kochanie.Niemacodotegocieniawątpliwości.
Ten pocałunek przed jaskinią był… wow. To było jakby dorwały się do siebie nasze dusze. Czysta
magia. To był właśnie raj. Ekstaza, jak to opisywali starożytni Grecy, jak powiedziałby Jonas. Ale nie
chodziło tylko o sam pocałunek. Chodziło o wszystko, co się dzisiaj wydarzyło i co doprowadziło do
tego euforycznego momentu. Myślę, że nie przesadzę, mówiąc, że ten dzień mnie zmienił. Czuję się
lżejsza. Silniejsza. Bardziej pewna siebie niż wcześniej. Nagle dokładnie wiem, kim jestem, w
przeciwieństwiedotego,kimrzekomopowinnambyć.Iwiemdokładnie,czegochcę.Chcębyćwpełni
sobą i ani odrobinę mniej, bez przepraszania, od dziś na zawsze. Chcę być wierna sobie, sobie
prawdziwej,swoimnajgłębszympragnieniom.
Iwiecie,cojeszczechcę?ChcęJonasaFaradaya.MatkoBoska,itojak.Chcęmupokazaćkażdączęść
siebie,niczegonieukrywając.Ichcęteżodkryćkażdączęśćjego,nieważnejakpokiereszowanymożesię
okazać.Nigdyznikimtaksięnieczułam.Chcęskoczyćwczarnąotchłań.Jeślimojesercepołamiesięna
skalistejturniwdole,niechtakbędzie.Wartotozrobić.Nieważne,cowydarzysiędziśwnocy,czybędę
miałafizycznyorgazmczynie,dziśjużjednegodoświadczyłam,orgazmuduchowego.IJonasteż.Wiem,
żetak.
– Możemy się tam na minutkę zatrzymać? – krzyczy nagle ponad wyciem wiatru i głośną muzyką,
pokazującnaoryginalnysklepikzpamiątkamiprzydrodze.Nawetzzewnątrzwidzę,żetryskakolorami
ręczników plażowych i T-shirtów, prawdziwa pułapka na turystów. Nie potrafię sobie wyobrazić, co
Jonasmożechciećwnimkupić.
Kierowcakiwagłowąizajeżdżapodsklepik.
Jonaswyskakujezjeepaiodwracasię,abypomócmiwysiąść.
–Potrzebujeszkupićjakąśpamiątkę?–pytam.
Uśmiechasięjedynie.
Wnętrzemałegosklepikuwyglądadokładnietak,jaksięspodziewałam.Zagraconekubkamiznapisem
„Belize”, kostkami mydła domowej roboty, ręcznie wykonaną biżuterią, T-shirtami, wyrzeźbionymi z
drewnatalerzamiikolorowymigobelinami.Coonchcetutajkupić?
–Hola–mówinapowitaniestarszakobietazaladą.
– Hola – odpowiadamy jednocześnie Jonas i ja. Uśmiecham się do niego. Jego akcent jest uroczo
amerykański.
Przechodzidostojakazbiżuteriąwyglądającąnawykonaną„podturystów”ibreloczkamidokluczy,
alepotemzauważacośwgłębi.
–Sarah,wtymbyłobycipięknie–mówi,pokazującdalekirógsklepiku.
Mojespojrzeniepodążazaliniąjegowzroku.Mówiobiałejzwiewnejsukienceplażowejwiszącejw
kącie,jaskrawohaftowanejnadekolcieiramiączkach.
– Śliczna – chwalę. I taka jest prawda. Sukienka jest zachwycająca. Ale Jonas już i tak wykazał się
ogromnąszczodrością.
–Podobacisię?
Kiwamgłowązzażenowaniem.
–Alewystarczającodużojużdlamniezrobiłeś.Mammnóstwociuchów.
–Tabielbędziewyglądałacudownienatletwojejskóry.
Otwieramusta,żebyzaprotestować.Zrobiłjużzbytdużo.
–Oglądaniecięwtejsukiencebędzietwoimprezentemdlamnie.Nazwijmytobonusowąopłatą.
Śmiejęsię.
–Idźwybierzswójrozmiar,maleńka.Chcę,żebyśjąwłożyładzisiajwieczorem.
Jestemoszołomiona.Sukienkajestnaprawdęzachwycająca.
–Dziękuję.–Muszęprzyznać,żejestemwsiódmymniebie.Idędowieszakazsukienkamisprawdzić
rozmiary,aJonaskierujesiędostojakazbiżuteriąibreloczkami.
–Iwybierzsobieteżparękolczyków–woła.
–Nie,Jonasie,tozadużo.Tylkosukienka.
–Cóż,wtakimrazie,sambędęmusiałjewybrać–oznajmia.
Posyłam mu wielgachny uśmiech i z powrotem skupiam się na wieszaku z sukienkami. Zdejmuję z
niegotęwłaściwą.Haftjestniesamowity.
ZamoimiplecamiJonasrozmawiazestarsząkobietązakasą.
–Weźmiemysukienkę,tębiałą,którątrzyma–mówi.–Ikolczyki.Ijeszczeto.Gracias.
–Estánustedesdelunademiel?–pytagosprzedawczyni.
–Sí–odpowiada,uśmiechającsię.
–Felicitaciones.
Szybkoodwracamgłowę,żebyspojrzećnaJonasa.Kiwagłowąiuśmiechasiędokobiety,aletojasne,
żeniezrozumiał,copowiedziała.Woparciuotenjegoamerykańskiakcentdomyślamsię,żehiszpański
niejestjegomocnąstroną,alenawetjeślicośłapie,ewidentnieźlezrozumiałpytaniesprzedawczyni.O
rany,kiedymutopóźniejprzetłumaczę,będziesięśmiał,żeodpowiedział„tak”.
Przedsklepempokazujemikolczyki,któredlamniewybrał.Sąsrebrneiturkusowe.Cudownydodatek
dosukienki.
–Sąidealne–zachwycamsię.–Dzięki.
–Pomyślałem,żebędąwyglądałyładniezsukienką–Iznowutosamo,tospojrzenietraktuję-cię-jak-
swoją-dziewczynę.Rozpływamsiępodnim.
–Straszniemisiępodobają,Jonasie.–Całujęgo.–Dziękuję.Zawszystko.Jesteśtakihojny.
– Bardzo proszę. – Bierze głęboki oddech. – I mam coś jeszcze. – Sięga do plastikowej torebki i
wyjmujedwieręczniewykonanebransoletki,identycznieuplecionezwielobarwnejnici.Tobransoletki
przyjaźni, takie, jakie robią dla siebie nastoletnie dziewczyny. Bierze mój nadgarstek i zaczyna
zawiązywaćnanimbransoletkę,uśmiechasięnieśmiało.Czytonieuroczezjegostrony,żepodarowałmi
belizeńskąbransoletkęprzyjaźni?Wjednejminucieopowiada,żemustanął,wdrugiejjestzakochanym
czwartoklasistą.
–Jesteśtakirozkoszny–mówię,samaczującsięjakczwartoklasistka.
Zawiązujebransoletkęnawłasnymnadgarstku.
– Jako członkini Klubu Jonasa Faradaya, jedyna jego członkini, musisz mieć bransoletkę oznaczoną
kolorem.
– Och tak – śmieję się. – Żeby było wiadomo, jakie mam pokręcone preferencje seksualne. –
Spoglądamnaswojąbransoletkę.–Niejestempurpurowa?
– Nie, nie jesteś. – Ton jego głosu jest taki, nakby właśnie nazwał mnie głupkiem. – Ja też nie.
Jesteśmy zupełnie nowym kolorem – kolorem przeznaczonym tylko dla nas. – Przykłada bransoletkę do
mojej.–Jesteśmydosiebieidealniedopasowani.
Rozdział12
Jonas
N
o,wreszciebzykanko.
Oblizujęusta.
Chociażbardzomisiępodobałooglądaniejejwnowejbiałejsukienceprzykolacji,wyglądaławniej
jeszcze piękniej, niż mogłem sobie wyobrazić, nie smuci mnie, że ta śliczna sukienka leży teraz
pogniecionanapodłodze.Sięgamdojejplecówirozpinamstanik.Uwielbiamto,jakjejbiustopada,gdy
zostajeuwolnionyzokrutnychwięzów.
Wyglądanapijanąitonieodponczuzrumem,którypiliśmydokolacji.Nie,jestpijanapodnieceniem.
Cholera,zarazwystrzelijakrakieta.Ijateż.
Włączam piosenkę, którą przygotowałem na ten moment. Obłęd Muse. Nie istnieje lepszy utwór na
wyrażenietego,coczuję.Tenkawałekopowiadamojąprawdękażdymsłoweminutą.
Z chwilą gdy przeszliśmy przez drzwi po kolacji, bezceremonialnie zdarłem z siebie ciuchy, a ona
momentalnieposzławmojeślady,ściągającsukienkęirzucającjąnapodłogęzgłośnym„łup”.Tomnie
podnieciło.Alezdrugiejstronywszystko,corobi,mniepodnieca.
–Połóżsię–rozkazuję,gestempokazującłóżko.
Wykonujepoleceniebezwahania,wdrapujesięnałóżkonaczworakajakkot.Widokbiałychstringów
znikającychwjejuroczejpupcinieomalzwalamnieznóg.
–Naplecy–mówię,ledwiemogączłapaćoddech.
Kładziesięiwyciąganacałądługość,jejciemnewłosyrozsypująsięnapoduszcedokołajejtwarzy.
Oddech ma płytki. Już teraz drży z ekscytacji oczekiwania, co ma się z nią wydarzyć. Och ludzie,
oczekiwaniezżerająwtejchwiliżywcem.Nocóż,wiecieco?Oczekiwaniemożesobiekurwaodpuścić
–odtejporytylkojabędępożerałjążywcem.
PiosenkarzzMuseopowiadajejmojąprawdę.
Wdrapuję się na łóżko i powarkując, rozsuwam jej nogi. Wygina plecy w łuk, pożądając mnie. Bez
ostrzeżenia nurkuję w dół i chwytam dziko w zęby stringi. Piszczy z zaskoczenia. Trzymam majtki w
zębach i potrząsam głową jak pies targający zabawkę do gryzienia, rozrywam elastyczną gumkę i
zdzieramzniejresztęjednympłynnymszarpnięciem.
Sapie.
Widzęmójsłodkicel.Wyglądadobólurozkosznie.Alejeszczenie.
Wspinam się na nią i całuję w usta, moja erekcja wciska się jej natarczywie w udo. Oplata mnie
ramionami,jejmiednicaautomatycznienacieraiuderzawemnie,zachęcając,bymwniąwszedł.
Obłęd.
Pieszczę ją między nogami bardzo, bardzo delikatnie, palce ledwie muskają czubek, a ona cicho
pojękuje.Zanurzampalec,ochBoże,jesttakanamniegotowa,ipodnoszęgodoust.
–Jesteś taka smaczna– szepczę ochryple.Znowu wsuwam w niąpalec, a potemwkładam go jej do
ust.Ssieżarłocznie.–Takasmaczna–dyszęznów,aonakiwagłową,wijącsiępodemną.
Mójwilgotnypalecześlizgujesięzpowrotemwdółiodnajdujełechtaczkę.Jestpobudzona,twardai
śliska.Ledwiemogęoddychać.
Obłęd.
Ustami odnajduję piersi, palce dalej poruszają się w niej w tę i z powrotem. Brodawki są twarde i
stojąnabaczność.Liżęjednąznichprzezchwilęipotempozwalamustompowędrowaćwdółdopępka.
Jęczycicho.
Mójjęzykześlizgujesiędownętrzaud.
–Jonasie–szepcze,wypuszczającdrżącyoddechiwyginającplecy.
Nie mogę się dłużej powstrzymywać. Przesuwam wargi do jej słodkiego punktu, do przecudownej
cipki, o której lizaniu marzyłem przez połowę swojego życia. Całuję ją znowu i znowu, uprawiając
miłośćzjejwilgociąustamiijęzykiem.
–Tak–dyszy,wyginającsiędomnie.–Tak.
Obłęd.
Kaligrafujęalfabetnajejrozkoszności,pojednejliterzenaraz,bacznieobserwując,cojejciałomówi
mi,żebymzrobił.Gdydocieramdo„H”,wydajedzikipomruk,zatrzymujęsięwięcprzytejliterze,aona
wijesiępodemnąipodryguje.
Kiedyporajestwłaściwa,kiedyjejciałomitakpodpowiada,przechodzędalej.I…J…K…L…M.
Och,wow,mojamaleńkalubi„M”.Ochtaak,bardzotolubi.
M…M…M…M…M…M.
Mjakmadness,jakobłędzpiosenki.
Zkażdąkolejnąliterą,zkażdymkolejnymobrotemjęzyka,zkażdymkolejnympocałunkiem,wyznaję
jejprawdęoswoimdlaniejoddaniu.Zemfazą.
N…O…P.
Jęczy.Wijesiędziko.
Q…R…S.
„S”zwykleoznacza„jasnasprawa”lub,czasami,„sekretnabroń”.Niepamiętam,żebymkiedykolwiek
dotarłpoza„S”,alenie,niezSarah.BoSarahniejestjakktokolwiekinny.Alejajużotymwiem.
Przechodzędo„T”.
Bingo.
Ochtaak,mojadziecinalubi,jakjejsięserwujeodrobinę„T”.
„T”toparalizator,najwyraźniej,bojejciałodygoczegwałtownie,jakbymwłaśnieprzeszyłjąprądem.
T…T…TdlaMojejZjawiskowejSarah.
T…T…Tdlamojegosłodkiegoskarbu.
Wiercisiędzikoisapie,łapiącpowietrze.
Ochtaak,zaczynatracićgłowę.
Ijateż.
Uwalniasię.
Zrzucapęta.
Jejrozkoszzaczynazamieniaćsięwból.
Domomentugdydocieramdo„Z”,doktóregodokładamdługiszeregżarliwychwykrzykników,wisina
najcieńszejnitce.
Klucztwardotkwiwzamku,poragoprzekręcić.
Krótko drażnię językiem jej guziczek, ale kogo ja chcę oszukać? Już dawno przekroczyliśmy punkt
drażnienia.Bioręjejtwardąwisienkęwustaissętak,jaknigdyniebyłassana.
Sarahwyjeirzucasięjakzranionezwierzęwpułapce.
Och,mojamaleńka.Nodalej.
Chwytamnieobiemarękamizatyłgłowyiprzyciskajądosiebiezcałejsiły,wykrzykującmojeimię,
rozkładającnoginacałąszerokość.
Puśćsię,dziecino.
Jejumysłzaczynaoddzielaćsięodciała,czujęto.
Obłęd.
Wirujęjęzykiem,wykonujęnimokrążenia,stękamijęczęwnią.OchBoże,albodojdę,zemdleję,albo
dostanępieprzonegozawału.Niemogę…
Wyjeterazjakdzikamałpa.Niejestjużczłowiekiem.
Przeszywamniedreszcz.Jestemtakpodniecony,żeniemogę…
Alenie,nie,nie,niedojdę,pókionaniedojdzie.Niedojdę,pókionaniedojdzie.
Nojuż,maleńka.Poddajsię.
Wbijam w nią język, penetruję tak głęboko, jak tylko dosięgam, pożeram żywcem, ssę, pochłaniam,
żebysiętylkopoddała.
Dużodłużejniewytrzymam.
Muskamzębaminabrzmiałyczubek.
Krzyczy.
Puść,dziecino.Proszę.Proszę.Błagam.Puść.
Kąsamjejsłodkiguziczek.
Klik.
Otwierasię.
DziękiBogu.
Zaczyna dygotać pod moimi wargami jak otwierające się i zamykające szybko okno. Wstrząsają nią
dreszcze jeden za drugim, jeden za drugim, podskakuje i podryguje, jakby miała epilepsję, i, och mój
Boże,przezcałyczaskrzyczynagłoszsamychgłębinduszy.Odsłaniasięprzedemnądonaga,odkrywa
wszystko.OchBoże,tak,ulegawkońcurozkoszy,prawdzie,mnie.Tak,mnie.
Jestczystympięknem.
Jestperfekcją.
Jestmojąnajwiększąkreacją.
KażdydanymiodBogainstynktmówi,żebymwbiłsięwniąipozwoliłjejciałuzacisnąćsięwokół
mnie.Najwspanialszeuczucieznaneludzkości,ŚwiętyGraal,aleprędzejumrę,niżdojdębezniej,aco
dotegoniemamstuprocentowejpewności.
Obłęd.
Dreszczwstrząsaniąostatnirazitokoniec,jestponiej.
Przestajekrzyczeć.Drży.Jęczy.Jestzlanapotem.
– Jonasie – mówi w końcu zdławionym głosem. – Tak – sapie. Kładzie dłonie na piersi, ucisza
rozpędzoneserce.
Spoglądamnaniąspomiędzyjejnóg.Klatkapiersiowafalujejejgwałtownie.
Jestemoszalałyzeszczęścia.
–Zrobiłeśto–szepcze.Oczymawielkie.Zobaczyłaświatło.
Obłęd.
–Kochajsięzemną–mruczy,wiercącbiodrami.Jejpiersiunosząsięiopadają.
Wspinam się do jej twarzy i liżę, żeby ją uspokoić. Odpowiada tym samym, liże mnie po ustach,
brodzie,pojęzyku.
–Kochajsięzemną–mruczyznowu.
Wbijamsięwnią,spragnionyuwolnienia.Jejciałoprzyjmujemniezciepłą,wygłodniałąradością.
–Sarah–stękam,kochającsięznią,wielbiącją.Pasujemydosiebiejakniktinigdy.Jejciałozostało
stworzonewyłączniepodemnie.
Jestidealnąformąpiękna.
Jestboskimoryginałem.
Każdymruchemmojegociałamówięjej,coczuję.
–Jonasie–szepczemidoucha.
Jużpomnie.
Dochodzęzgłośnym,głębokimpomrukiem,całydygoczę,drżę,uwalniamsię.
Sarah.
Jestmojąreligią.
Jajejwyznawcą.
Jestwszechmogąca.
Jajejpoddanym.
Poddajęsię.
Tak,poddaję.
Totalnieikompletnie.
–Obłęd–dyszę,opadającnanią.Mojeciałoznowugwałtowniedygocze,najwyraźniejdoświadcza
jakiegośrodzajuwstrząsuwtórnego.–OchmójBoże,Sarah.
Śmiejesiętymjejochrypłymśmiechem.
–OMatkoBoska,japierdolę.–Wciążsiętrzęsę.Sercewciążłomocze.–Obłęd.
Rozdział13
Sarah
S
arah.
Podnoszęgłowę.Ostatnie,copamiętam,tożebyłamzaplątanawJonasa.Kiedyzasnęłam?Jestśrodek
nocy.Dżunglażyjewokółnas.
Moskitierajestodsunięta,Jonasstoiustópłóżka.Jegoerekcjajestolbrzymia.Jak…jaciękręcę.Oczy
mawykutewstali.Klatkapiersiowafaluje.
Zjegolaptopadudnimuzyka.TymrazemleciClosertoGodNineInchNails.Każdywłoseknamoim
cielestajedęba.Znamtęmrocznąpiosenkęidoskonalewiem,cooznacza.Opowiadaotym,comizrobi
Jonas,jakmniezerżnie.Czujęuciskwpiersi.
Wchodzęwto.Możesznamnieliczyć.
Ten kawałek zawsze, ale to zawsze, podniecał mnie na jakimś najbardziej prymitywnym poziomie,
sprawia,żejestemnapalona,niegrzeczna,dostajęświranabzykanie.Ilekroćgosłyszę,wyobrażamsobie
skrycie,żejestemrżniętaprzezbestięnieczłowieka,bezlitości,dokładnietak,jakopisujetopiosenka.I
teraz,wreszcie,nadszedłtendzień,atabestiatomężczyznamoichmarzeń.
Oczymubłyszczą.Wyciągarękę,kuszącmnie,żebymwstała.
Będziemnierżnąłjakbestia.
Tak,proszę.Idziękuję.
Całapulsujędowtóruprymitywnegorytmupiosenki.Jużwtejchwilisięwiję,aJonasjeszczemnie
niedotknął.
Wyprowadza mnie w ciepłą noc na taras, idąc, daje mi zobaczyć się z tyłu w blasku księżyca. Ja
pierniczę,niczegosobietetyły.
Ciemne sklepienie dżungli majaczy ponad nami we wszystkich kierunkach. Jonas opiera mnie o
drewnianąbarierkęirozsuwaminogi,jakbymiałmniezarazzrewidować.Jegopalcelądująpomiędzy
moiminogami,uśmiechasię,kiedyczuje,jakbardzojestemjużpodniecona.Czubekjegopenisapenetruje
mnieprzezkrótko,odrzucamgłowęwtyłoczekując,żebędęrżnięta,aleonchichocze.Tylkosięzemną
droczy.Łajdak.
Bierzepoduszkęzfotela,kładziejąumoichstópiklękaprzedemną,jakdomodlitwy.Podnosinamnie
oczyioblizujewargi.
Uśmiechamsiędoniego.Jestemgotowa.
Nachylasiędomnie.Czujęnasobiejegociepłyoddech.
Mojaklatkapiersiowafaluje.Aniechtoszlag,tooczekiwaniemniezabije.
Coonrobi?Niewchodzidośrodka.Wodzipomniewargami,bardzodelikatnie,jakbywąchałdobre
wino,zanimgoskosztuje.Trzęsąmisięnogi.
Podciągasięicałujemnielekko,znabożnością.Bezjęzyczka.Tylkoczułe,wielbiącepocałunki,jeden
podrugim.Momentalniemięknąmikolana.
Iotojest.OchBoże,tak,jegociepły,mokryjęzyk.Liżemnie,jakbylizałzamknięciekoperty.Wkilka
minutdoprowadzamniedotego,żejęczęiwijęsię,jakbyrobiłmitamdobrzeodwielugodzin.Możeto
pamięćmięśnizwcześniej,możenowoodkrytapewność,żewiemdokądtoprowadzi,możeto,żeklęczy
pokornieprzedemną,amożepoprostu„nauczyłsięmnie”takcholerniedobrze,żewszelkaformaoporu
jest daremna. Tak czy owak w rekordowym tempie odchodzę od zmysłów. Z gardła wyrywają mi się
chrapliwesapnięcia,gdyjegojęzykzaczynawirować,robićmłynka,obracaćmojąstojącąnabaczność
łechtaczką. Odrzucam głowę w tył, rozkoszując się nagłą intensywnością przyjemności. Kiedy zaczyna
ssać i jednocześnie wirować językiem, coś, czego nigdy dotąd w dokładnie taki sposób jeszcze mi nie
robił, chwytam się kurczowo poręczy. Znowu odrzucam głowę, ale to nie zmniejsza narastającego we
mnieciśnienia.
Wbijam mu się w usta, wwiercam w twarz, przymuszając go, żeby we mnie wszedł. Nie mogę
zapanowaćnadbiodrami,niemogęichpowstrzymać,żebyniepodrygiwałyiniewciskałysięwniego.
Trzymamsięporęczy,wbijamwniąpaznokcie,próbującutrzymaćsięnanogach,alekolanawciążmam
miękkie,uginająsiępodemną.
OmójBoże,zarazdojdę.OchBoże,tak,japierdolę,zarazbędęmiałaorgazm.
Odrzucamgłowęiwyję.Wśrodkuwszystkowemniedrży,faluje,skręcasię,kolanamięknąizałamują
siępodemną.Praktyczniekucammunatwarzy,rzucamsięiuderzamwniegorazzarazem,chcę,żebywe
mniewszedł.OchBoże,jestemwtejchwiliobłąkana.Zdeprawowana.Ha!Pieprzętwarztegopięknego
mężczyzny.Alenieobchodzimnieto.Stojęnaskrajugłębokiejmrocznejotchłani,iochBoże,ochBoże,
ochBoże,zarazskoczęwtępustkę.Onstękaimiętosimojepośladki,przyciągamniejeszczebliżejdo
swojejtwarzy,kąsazębami.Niemogęustaćprosto.Niepanujęnadsobą.Rozsuwamnogi,żebydaćmu
jeszcze głębszy dostęp do siebie, wbijam się w niego biodrami. To czysta ekstaza. Albo agonia. Albo
jedno i drugie. Moje dłonie gubią się w jego włosach, popychają go do mnie. Trzęsę się. Jestem
oszołomiona. Ból i rozkosz zjednoczyły się. Jestem gotowa na orgazm. Właśnie teraz. Właśnie kurwa
teraz.
–Teraz!–wyję.–Jonas!Teraz!
Podrywa się, jego erekcja jest wspaniała w blasku księżyca, i odwraca moje drżące, dygoczące,
ogarnięte szaleństwem ciało do barierki. Bez najmniejszego zawahania wbija się we mnie od tyłu,
zarazemgorączkowosięgającdomojejcipki.OchBoże,tak,tak,tak,tak,waliwemnie,rżniemniejak
zwierz,młóci,ujeżdżagłębokoitwardo,bezlitości,całyczasprzytympieszcząc.Niemogęmyśleć.Nie
mogę oddychać. Pieszczę sobie piersi, twarde brodawki. Sięgam niżej i czuję go wsuwającego się we
mnieiwysuwającego,tak,tak,tak,tak,apotempodnoszęwilgotnypalecdoustissęgo,dobólupragnąc
ulżyćciśnieniuwemnie.
–Pieprzmnie–warczę,mojebiodrarzucająsięiwiercą,żebymmogłaprzyjąćgojaknajgłębiej.–
Mocniej–jęczę,aonspełniamojąprośbę.Jegomasującemniepalcesąmagiczne.Spadam,zatracamsię,
odchodzęodpieprzonychzmysłów.Jestnawetlepiejniżostatnimrazem.
– Maleńka – stęka mi do ucha, a mną wstrząsa gwałtowny dreszcz, zupełnie jakby powiedział
„Sezamie, otwórz się” i otworzył mroczną komnatę w najdalszym zakątku mnie. Następuje moment
nieważkości,dezorientacji,jakoceancofającysięostrotużprzedtsunami,apotem,wkońcu,ciepłafala
intensywnejrozkoszyuderzawemnieodśrodka,kurcząckażdymięsieńwemnieiposyłającmojeserce
wdzikigalop.
Po pierwszej fali natychmiast przypływa następna i następna, i następna, i następna, aż cała jestem
poskręcana,pozaciskana.Zaczynammówić„Jonas”,alejedyne,cowychodzizmoichust,tozwierzęcy
skowyt.Całeciałotężejeispinasięwrazzjednymkońcowymskurczem,potemrozluźniasięrytmicznie
tętnieniemrozkoszypromieniującymnacałemojejądro.
Jonaskrzyczydziko,taranującmnie,jegotwardośćwślizgujesięwemnieostatnibezlitosnyraz.
–Sarah!–krzyczy.–OchBoże,Sarah!
Opadanamojeplecyiwzdycha,jegopotmieszasięzmoim.
Odwracamsię,żebynaniegospojrzeć,imomentalniewitająmniejegożarłoczneusta.
Pojakiejśchwiliodsuwasięiśmieje.
–Wow.
Alejaniemogęsięśmiać.Niemogęmówić.Serceniebijemijeszczenormalnie.Jestemoszołomiona.
Zdezorientowana.Kolanamamjakzgumy.
Nachwiejnychnogachpodchodzędofotelaisiadam.
Jonassiadanaprzeciwko,naczolelśnimupot.
–Orany!–rzuca.–Epickie.–Teżjestoszołomiony.
Kiwamgłową.Niemogęmówić.OchmójBoże.
Mijakilkaminut,podczasktórychodzyskujemynormalnyoddech.
–Dwukrotniejednejnocy,maleńka–mówiwkońcuzuśmiechem.–MountEverestzostałoficjalnie
zdobyty.
Bum. Tak po prostu mam w żołądku wielki dół. Nie pozwalałam sobie o tym myśleć, ale teraz nie
mogęsiępowstrzymać.JajestemMountEverestem.AJonasalpinistą.Tocoteraz?Przejdziedonowego
wyzwania? Kilimandżaro albo może Matterhorn? To mężczyzna, który bardziej niż wszystko pragnie
dawaćkobietomorgazm.Nie,onmusitorobić.Wiedziałamotymodpoczątku.Iwłaśniedokonałtego,
cosobiezałożyłzemną,ijeszczewięcej.Cozostało,coterazutrzymajegozainteresowanie?
Wciążsięuśmiecha,nieświadomymyśligalopującychmipogłowie.
–Notoprzyznaj,lubiszczekoladęstorazybardziejniżzielonąfasolkę,co?
Jestemzbytspięta,żebyodpowiedzieć.
–Nadalbędzieszmiwmawiała,żeseksdlakobietytowielewięcejniżorgazm,bla,bla,blaemocje,
bla,bla,bla?Proszę,oświećmnie.
Wiem, że się przekomarza, chce być zabawny, ale ja nie mogę zignorować niepokoju, który spadł
właśnienamnieizmiażdżyłjaktonacegieł.Obiecał,żeniedojdzie,dopókijaniedojdę.Ispełniłswoją
obietnicę.Awięc,czymójorgazmtokoniecnaszejwspólnejwędrówki?Odhaczykwadracikznapisem
„wielkie O” obok „Sarah Cruz” i pójdzie dalej? Będzie w ogóle chciał dokończyć mój miesiąc
członkostwa?Patrzęwdół,nabransoletkęnanadgarstku.Czuję,żezarazsięrozpłaczę.Niechcę,żeby
mójczaszJonasemsięskończył.Nigdy.
–Noi?–ponaglazuśmiechem,wyraźnienieświadomyzaczynającejmnieogarniaćpaniki.
Odchrząkuję.
–Tylkodlatego,żekochaszdoprowadzaćkobietydoorgazmubardziejniżwszystko,nieznaczy,żeto
jedynarzecz.–Wystawiambrodęwjegostronę.–Przynajmniejniedlamnie.
Jegouśmiechznika.Wgruncierzeczynatwarzwypływamugniew.
–Jezu–mamrocze,potrząsającgłową.–Znowutosamo.Poprostu,kurwa,niewiarygodne.
Wow,wkurzyłsię.Nierozumiemnagłejwściekłościwykrzywiającejmurysy.Otwieramusta,alenicz
nichniewychodzi.
Podrywasięzfotelaigromimniewzrokiem.
–Jakochamdoprowadzaniekobietdoorgazmubardziejniżwszystko?Okurwa!Dosyćmamtwoich
problemówztatusiem,Sarah.Twojegolękuprzedporzuceniem.Niebędęspłacałemocjonalnychdługów
twojegoojcadupka.
Zbaraniałam.
Nachylasiędomnie,kładzieręcenaporęczach,sprawiając,żekurczęsięwsobie.
– Może i jestem zarozumiałym-złamasem-dupkiem-i-sukinsynem, ale nie jestem skończonym fiutem,
rozumiesz?Kiedymiwreszciezaufasz?Jesteśwogóledotegozdolna?Jeślinie,poprostupowiedzmito
teraz, raz na zawsze, żebym nie musiał dalej walić głową w pieprzony mur, próbując sprawić, żebyś
dostrzegłamojezalety.
Oczymamwielkiejakspodki.Cosiędzieje?Jestwfurii.Cojatakiegopowiedziałam?
Odpychasięodporęczyzpoirytowanymfuknięciemizaczynakrążyćpotarasie,jegoprężnemięśnie
napinająsięjakuczającegosiękota.
–Cowięcejmogęzrobić,żebyciudowodnić,żemożnamizaufać?–Machazfrustracjąrękąwstronę
pokoju, dżungli, całego Belize. – Kończą mi się pomysły, Sarah. – Spogląda w niebo, próbując
zapanowaćnadgniewem.–Takstrasznieboiszsięporzucenia,żezamieniasiętowsamospełniającąsię
przepowiednię–stęka.
Potrząsamgłową.Jakimcudemtakokropnietoschrzaniłam,itaknagle?Cotakiegopowiedziałam,co
gotakobruszyło?
–Nie–zaczynam.
Ale nie potrafię znaleźć słów. Bo Jonas ma rację. Absolutną. Boję się od pierwszego dnia z nim.
Byłam przekonana, że zdobędzie moje serce i potem roztrzaska je na milion małych kawałków. Tak,
czekałam,kiedytozrobi.Inadalczekam.
Przyskakujedomnieizamykamojątwarzwobudłoniach.Przysuwadoniejswoją.
–Niemadlamniewięcej„doprowadzaniakobietdoorgazmu”.–Wypuszczaoddechzekstremalnym
poirytowaniem.–Jesttylkodoprowadzenieciebiedoorgazmu.Tylkociebiechcępodniecać.Jesteśtylko
ty, Moja Zjawiskowa Sarah. Ty jesteś tą, której pragnę. Tą, której potrzebuję. Masz mnie, kurwa, na
własność.Ty,twojeapodyktyczneszajsy,oliwkowaceraiochrypłygłos,wielkiumysł,smakowitapupai
rozkosznyuśmiech.Ty,ty,ty.–Chwytamnieostrozarękę,jakbymbyłaszmacianąlalką,iszarpnięciem
podnosi ją. Pokazuje na bransoletkę na nadgarstku. – I ja. – Stęka głośno, jak goryl. – Jak na mądrą
dziewczynkę,potrafiszbyćczasamistraszliwiedurna,serio.
Szczękawisimiprawieprzypodłodze.
Znowukrąży.
–NiezrozumiałaśniczegoztejpiosenkiMuse?Obłęd?
Potrząsam głową. Chyba nie. Myślałam, że tak, ale coś musiało mi umknąć. Sądziłam, że piosenka
oznaczała,żechcemnielizaćażdokrańcowegoobłędu,doprzejściowegodelirium,umysłodłączonyod
ciała.Coinnegomogłotojeszczeoznaczać?
–Obłęd,Sarah.Obłęd.–Wpatrujesięwemnie,jakbywszystkobyłojużkryształowojasne.
Kręcęgłowągłupkowato.Okej,obłęd.
Jegooczynaglesąwilgotne.
–Zwariowałemjużdawnotemu,Sarah.Dosłownie.Itobolało–dławisię.–Obiecałemsobie,nigdy
więcej…cokolwiekbysiędziało.
Wracadomnieiłapiemniebrutalniezaramiona.Instynktowniesiękulę.
Majakiśbłyskwoczach,puszczamnie.
–Myślałem,żePlatonpotępiaobłęd,każegounikaćzawszelkącenę.Alewszystkopokręciłem.
Potrząsamgłową.Nierozumiem.
– I potem poznałem ciebie i chciałem zapaść na poważną chorobę umysłową. Chciałem oszaleć. –
Kręci głową, buzuje emocjami. – Platon nie mówił, że mam go unikać. Mówił, żebym go włączył,
zintegrował.
Mojeoczysąszerokootwarte.Sercewali.Czyonzwariował,aletaknaprawdę?
–Nierozumiem.
Zgrzytazębami.
–Miłośćtopoważnachorobapsychiczna–mówi,robiącwpowietrzuznakcudzysłowuiprzeciągając
słowa. – Tak powiedział Platon. Miłość to pieprzona choroba psychiczna – krzyczy. Nie potrafię
powiedzieć,czyjestzły,sfrustrowany,rozpalony,czywszystkopowyższenaraz.–Dlaczegoktokolwiek
chciałbymiećchorobępsychiczną?Torani.Totortura.Tojestbolesne.–Znowustęka.–Powiedział,że
miłośćtoobłęd,Sarah.Ajamyślałem,żetoznaczy,żemamjejunikać,bounikałemjejprzezcałeżycie.
–Przegrywabitwęzwłasnymiemocjami.
Oniemiałam.
–Aletydoprowadzaszmniedoszaleństwa.–Głosmusięłamie.–Ichcę,żebytaksamobyłoztobą.
Zamykamoczy,próbującpowstrzymaćłzy.Czuję,żezarazpękniemiserce.
–Rozumiesz,codociebiemówię?–szepcze.
Kiwamgłową.Rozumiemtotalnie.
Przykładaczołodomojego.
–Niemajużkobiet,którechcędoprowadzićdoorgazmu,tywielkigłuptasie.Jesteśtylkoty.
Mrugam i łzy, które zbierały mi się w oczach, zaczynają spływać po policzkach. Kiwam głową
zapamiętale.Rozumiem.
Zaciskaszczękęiodsuwasię.Nagleznowujestzły.
– Ale jeśli mnie nie chcesz, jeśli nie czujesz tego samego, po prostu powiedz mi to teraz. Zerwij
pieprzonyplaster.Dłużejtegoniezniosę.
Czytowjakikolwieksposóbmożliwe,żeniejeststuprocentowopewienmoichuczuć?
–Jonasie–odzywamsię,obawiającsię,żedamsięprzytłoczyćemocjom.–Jonasie,spójrznamnie.
Spójrz. Tak, chcę ciebie. Jasne, że chcę. Doprowadzasz mnie do szaleństwa, totalnie, całkowicie,
bezapelacyjnie.
Pierśmufaluje.
–Kompletnienatwoimpunkcieześwirowałam–mówięczule.
Wypuszczaostropowietrze.
–Zwariowałam.Mamobsesję.Straciłamrozum.
Krzywiusta.
–Rąbnęłomnie.Odwaliło.Odleciałam.
Uśmiechasię.
–Jestemtymczubemzcocoapuffsów.
Wbrewsobieparskaśmiechem.
Wstajęioplatammuszyjęrękoma.
–Mampoważnąchorobępsychiczną.Toobłęd.
Całujemniegłęboko.
–Tywielkigłuptasie–szepczę.
Uśmiechasiędomniepromiennie.
–Wiedziałem,żeniebędzieszmogłamisięoprzeć.
Śmiejęsię.
–Czylijużustalone,tak?
Kiwamgłową.
–Konieczpopieprzonymiproblemamizzaufaniem?
–Koniec.
–Konieczjednymkrokiemdoprzoduidwomawtył?
–Pełnąparąnaprzód.–Robięprzerwę.–Podwarunkiem,żepozwoliszmicałymidniamiopowiadać
omoimukochanymmaltańczykuKiki.
Wybuchaśmiechem.
–Umowastoi.
– Ale nie przejmuj się – rzucam, moje usta czają się milimetr od jego ust. – Obiecuję, absolutnie
żadnychwyprawdoIkei.–Pocieramnosemojegonos.
Przekrzywiagłowęnabokiodsuwasię.
–No,alechwila.Niebądźmytacywgorącejwodziekąpani.
Wyginambrewzzaskoczeniem.
– Mówię tylko, to znaczy, okazjonalnie można by nawet wpaść do tej Ikei, ale żebyśmy przy okazji
zjedliteichklopsiki?Sącałkiemniezłe.
Patrzęnaniegorozpromieniona.
–Taa,teżjelubię.
Kiwagłowązezdecydowaniem.
–Notowporządku,ustalone.NiewykluczamymożliwościpójściadoIkeipodwarunkiem,żewgrę
wejdą szwedzkie klopsiki. – Niespodziewanie łapie mnie z werwą za pośladek. – A może po prostu
zostaniemy w domu i będę zamiast tego kąsał twoje albóndigas – śmieje się. – Boże, uwielbiam ten
tyłek.
Chwila,skądonwie,jakpohiszpańskusąklopsiki?Odsuwamsięodniego,olśnieniespadanamnie
jakgromzjasnegonieba.
–Znaszhiszpański?
–Taa…Niemówiępłynnie,alemimowszystkocałkiemnieźle.
Sercepodskakujemiodnagłej,cudowniej,roztapiającejepifanii.
–Noco?–Podnosibrwi,nierozumiejącmojegonagłegorumieńca.–Przydajesię,kiedypodróżuję.O
cocichodzi?
–Och,Jonasie.–Całujęgo.
Kto by pomyślał, że facet, który rzekomo ma alergię na „walentynkowy szajs”, okaże się na wskroś
cudownie romantyczny? Kobieta ze sklepiku z pamiątkami spytała go po hiszpańsku „To wasz miesiąc
miodowy?”, a mój uwielbiający metafory mężczyzna odpowiedział, że tak i jednocześnie kupował
zwiewnąbiałąsukienkędlaswej„oblubienicy”ipasującądosukienkibransoletkę.OJezu!Jakmogłam
założyć,żejejniezrozumiał?
–Estamosdelunademiel–mówię,całującgo.Tonaszmiesiącmiodowy.
Uśmiechasięoduchadouchapodmoimpocałunkiem.
–Claroquesí.–Oczywiście,żetak.
Obłęd.
–Jesteśpoetą–mamroczęmuwusta.
–Nieee–zaprzecza.–Tylkoprzytobie.
Wzdycham.
–Jonasie.
–Co?
–Jesteśzarozumiałym-złamasem-dupkiem-i-sukinsynem,wieszotym?
–Tak.
–Alejesteśteżmężczyznąmoichmarzeń.
Epilog
Jonas
P
odługimdniupodróżywreszciejesteśmyzpowrotemwSeatlleiwdrapujemysięposchodachdojej
mieszkania.Idęzanią,dźwigamjejwalizkęipodziwiamjejtyłek.
Cozapodróż.
Cozakobieta.
Cozażycie.
Tyle rzeczy zaplanowałem na nasz drugi dzień w Belize wczoraj. Zjeżdżanie po linie stumetrowym
lejemkrasowymdodżungli,popołudniowylothelikopterem,pływaniewsławnejbelizeńskiejWielkiej
BłękitnejDziurze.AletakwłaśnierozśmieszasięBoga–tworzącplany.Jaksięokazało,nieopuściliśmy
wczoraj naszego domku na drzewie nawet raz, nawet, żeby pójść coś zjeść. I to był najlepszy dzień w
moimżyciu.No,druginajlepszy.
Od momentu obudzenia się dziś rano do chwili, gdy limuzyna zatrzymała się pod jej blokiem
trzydzieści sekund temu, byliśmy jak para beztroskich dzieciaków. Przy śniadaniu na tarasie, kiedy
popatrzyłemnaniąponadstołem,poczułemżerośniewemniecośprzypominającegoszczęścieiomało
sięnieudusiłem.
– Jesteś boskim oryginałem kobiety – powiedziałem do niej. – Jesteś kobiecością z prawdziwego
wymiaru.
Posłałamitospojrzenie,toktóre,żebyjezobaczyć,poruszyłbymgóry,spojrzenie,któresprawia,że
chcębyćlepszymczłowiekiem.
–Atymęskością–odpowiedziałaprzytomnie.–Mojąmęskąmęskością,tymójmęskimężczyzno.
Roześmiałemsię.
Inaszabeztroskaprzeciągnęłasiępozaśniadanie.
Wtrakciejazdynalotniskofurgonetką,podczaswielogodzinnegooczekiwaniaidwóchprzelotównie
przestawaliśmy śmiać się, wzdychać i zerkać na siebie, szczebiotać słodkie bzdury do swoich uszu,
głaskaćsięposkórze,całowaćczulewustaiwpoliczki,iprzezcałytenczaszachwycaćsię,żetojest
naszeżycie.Byliśmyrazemnaszczycieświata,naszczycieidealnegoświatazamieszkanegotylkoprzez
nasdwoje.
Docieramypoddrzwijejmieszkania.
Sąlekkouchylone.
–Codo…?–mamrocze,otwierającjenacałąszerokość.–OchmójBoże–sapie.
Mieszkaniejestzdemolowane–odpodłogiposufit,absolutniezrujnowane.
Zagradzamjejdrogęręką,żebynieweszładośrodka.
–Zostańtu–mówię,dająckrokdomieszkania.
Niemogęuwierzyćwłasnymoczom.Kiedyczterydnitemuprzyjechałemponiąwdrodzenalotnisko,
w mieszkaniu panował wzorowy porządek. A teraz jest tu dziki Meksyk. Cokolwiek było wcześniej na
ścianach,napółkachiwszufladach,terazleżyrozwalonenapodłodze.Japierniczę,tojakjakiśobszar
klęskiżywiołowej.Cotusięstało,dodiabła?Tojakiśrodzajprzestępczegoaktunienawiści?
Czujęgorącojejciałazasobą.Sięgamdotyłuiprzyciągamjądosiebie.Trzęsiesię.
–Ochnie–sapie.
Odwracamszybkogłowę,żebynaniąspojrzeć.
Jestbladajakduch.
–Mójlaptop–mówi,krzywiącsię.Dooczunapływająjejłzy.–Niemago.
OchJezu.Naglewiem,ocowtymwszystkimchodzi.Cholera,jakimcudemniezorientowałemsięod
razu?
W jedną rękę chwytam jej walizkę, drugą łapię ją za ramię i wyciągam za drzwi, z powrotem do
limuzyny.
–Chodź–rozkazuję.–Pojedzieszzemnądomnie.
Nieopierasię.
Drży jak liść, kiedy ją sadzam na tylnym siedzeniu. Serce pędzi mi jak super szybki pociąg kolei
japońskichShinkansen.
Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdyby była w mieszkaniu, kiedy tam przyszli. Nie mogli
przecieżwiedzieć,żejejniema,prawda?Planowalijązastać,kiedysiępojawili,czyprzyszlipodczas
jejnieobecnościspecjalnie,zzamiaremzostawieniamrożącegokrewwżyłachostrzeżenia?
Powinienembyłsiędomyślić,żegrozijejniebezpieczeństwojużwtedy,kiedyopowiedziałaostarciu
ze Stacy. To oczywiste, że mamy do czynienia z wyrafinowaną globalną operacją i że w grę wchodzi
masakasy.Niepozwolą,żebyjakaśstudentkaprawazSeattlenaraziłacałąorganizacjęnaryzyko.Założę
się, że zarządza nią grupa naprawdę złych skurwysynów. Skurwysynów, którzy posuną się prawie do
wszystkiego,żebyochronićswojążyłęzłota.
Otaczamjąramieniemnatylnymsiedzeniu.
–Jestemztobą.
Kiwagłową.
Onimająkomputer.Mającałąnasząkorespondencję.Wszystkieosobistedane.
Kat.
–ZadzwońdoKat–mówię,głośniejniżzamierzałem.–Sprawdź,czywszystkouniejwporządku.
Spoglądanamnie,skonfundowana.
– Wygląda na to, że Stacy poskarżyła się komuś, komu zdaje raporty, że jakaś brunetka i blondynka
naszłyjejterytorium.
Jejoczysąwielkiejakspodki.
–IleinnychrekruterekjestwSeattle?
–Janiąjestem,towiemnapewno.
– Dobra, w takim razie wiedzą, że brunetka to ty, a teraz mając twój komputer, wiedzą też, kim jest
blondynka.
Wygląda,jakbymiałaproblemzprzetworzeniemtego,codoniejmówię.
–MaszwkomputerzezdjęciasiebiezKat?
Kiwagłową.
–Mnóstwo.
–Mailedoniejiodniej?
Znowupotwierdzaskinieniemgłowy.
–Imaszjąwkontaktach,tak?
Jejtwarzeksplodujenagłąpaniką.
– Dzwoń do niej natychmiast. Powiedz, że po nią jedziemy. Zamieszka z nami u mnie do czasu, aż
rozwiążemytęsprawę.
Wyciągatelefondrżącąręką.
–CzywktórymkolwiekzmailidoKatwspominałaśoKlubie?
Chwilęmyśli.Potrząsagłową.
–Nigdy.
–Wporządku,todobrze.AleKatbyłaztobąwobubarach,takwięcnapewnosiędomyślają,żeo
wszystkimjejmówiłaś.
–Och,mójBoże.
Bioręjejdłońwswoją.
–Niepozwolęimcięskrzywdzić.–Ściskamjejrękę.–Jużjestponich,dopilnujętego.
Sarahkiwagłową,alejejuwagęprzykuwatelefon.Katodebrała.
–Kat–dyszydotelefonu,szczęśliwa,żesłyszygłosprzyjaciółki.–Wszystkouciebiewporządku?
DzwoniędoJoshazeswojejkomórki.Odbieraodrazu.
–Hej,jakbyłowBelize?
–Josh,musiszprzyleciećdoSeattle.Natychmiast.Mamytupewnąsytuację.
–Cośzumową?
–Nie,tocośinnego.Sprawajestkrytyczna.
–Cościsięstało?CośstałosięSarah?
–Nie,nie,nicnamniejest.Wyjazdbyłwspaniały…Sarahjestwspaniała.Jestterazzemną.Chodzio
Klub.Tototalnegówno,Josh.Pieprzonyprzekręt.Wszystkociopowiem,kiedyprzyjedziesz.–Ściszam
głosizasłaniamtelefondłonią,żebySarahnieusłyszałamoichnastępnychsłów.–Myślę,żeSarahgrozi
niebezpieczeństwo.Poważneniebezpieczeństwo.
Joshchwilęmilczy.
–Chybazdążęzłapaćostatnilot,jeśliodrazupojadęnalotnisko.Jeślinie,cośwyczarteruję.Widzimy
sięwkrótce.
– Hej i powiedz swojemu koledze hackerowi, żeby wyczyścił sobie kalendarz. Mam dla niego dużą
robotęodzaraz.
–Zrobisię.Narazie.
Rozłączamysię.
SarahnadalrozmawiazKat.
–Poprostustamtądwyjdź–mówi.–Będziemypociebiewprzeciągukwadransa.Teżciękocham.
Rozłączasięiwycieraoczy.
–Ktośsiędoniejwłamał,kiedybyławpracy.Tosamo,coumnie,kompletnademolka.Iteżzabrali
komputer.–Głosutykajejwgardle.–Wcojająwpakowałam?
Przyciągamjądosiebie,alejestzbytzdenerwowana,żebydałosięjąpocieszyć.
–Właśniewyszłaodniejpolicja.Uważają,żetobyłowłamanie,jejteżsiętakwydawało.Aleteraz,
kiedyjużwieomoimmieszkaniu,jestprzerażona.
–Powiedziałaśjej,żeponiąjedziemy?
Kiwagłową.
–Zapiętnaścieminutbędzieczekałananasnastacjibenzynowejnieopodalmieszkania.
–Joshteżjestjużwdrodze.Będzieumniejeszczedzisiaj.–Całujęjejdłoń.–Niechcę,żebyśtam
wracała,rozumiesz?
Kiwagłową.
–Nigdywięcej.Zostajeszzemną.–Robięprzerwę.–Nazawsze.
Znowukiwagłową.Żadnejwalki.Jestemzaskoczony.Iodczuwamulgę.Iwskrytościducha,pomimo
ostrego niepokoju, jestem zachwycony. Ona naprawdę będzie teraz moja. Każdego dnia i każdej nocy.
Cóż,cholera,wyglądanato,żewszystkomaswojedobrestrony,nieważnejakstrasznesiępoczątkowo
wydaje.
–Jestcoś,copotrzebujeszzabraćodsiebie?PojadętampóźniejzJoshemiprzywiozę.
–Możejakieśubrania.
–Kupięcinowe.
Natoteżsięniesprzeciwia.Wow,musibyćnaprawdęwystraszona.
–Mojepodręczniki–dodaje.
–Okej.Przywiozęje.–Jeślizniknęłyalbosązniszczone,kupięjejnowe.
Wzdycha.
–Wszystkoinne,naczymmizależy,mamwlaptopie.–Głosjejdrży.
– To moja wina – mówię ze ściśniętym żołądkiem. – Chciałaś zabrać go do Belize, a ja ci nie
pozwoliłem.–Rośniewemnieznajomaciemność.–Gdybynieja,niemielibyteraztwojegolaptopa.–I
nie mieliby jak zidentyfikować Kat, a przynajmniej nie tak szybko. A niech to szlag. Sarah jest moja
zaledwie od trzech dni, a ja zdążyłem już narazić ją i jej przyjaciółkę na niebezpieczeństwo i
prawdopodobniesiebieteż.Dlaczegokazałemjejzostawićtenlaptop?Idlaczego,kurwa,pieprzyłemsię
ze Stacy? Wiedziałem, że popełniam kolosalny błąd, kiedy to robiłem. Wiedziałem, a mimo to i tak to
zrobiłem.AleStacytoślepauliczka.Prawdziwepytaniebrzmi,dlaczegowogólezapisałemsiędotego
Klubu?Chciałempójśćwśladyojca,prostodopiekła?Znowumiałemkolejnezałamanienerwowe?
Przeciągamrękąprzezwłosy.
Niechciane obrazy najeżdżają mój umysł. Przebłyski, migawki, niekompletne sceny, wszystkie
pojawiają się spontanicznie, brutalnie. Krew lejąca się z jej nosa. Dłoń szarpiąca na próżno sznur na
nadgarstku.Jegoowłosionyzad.Błysknoża.
Zamykamoczy.
Widzęją,jakzobłędemzerkawstronęszafy,błagamniewzrokiem,żebymzostałnamiejscu.Widzę
przerażenie w jej oczach. Widzę desperację. Ale po raz pierwszy w życiu, po raz pierwszy od
dwudziestutrzechlattoniejejbłękitneoczymniebłagają,towielkiebrązoweoczySarah.
Czuję, jak mi się kotłuje w żołądku. Przecieram oczy, próbując usunąć obrazy w głowie. Tym razem
zamierzamjąobronić.Tymrazemniezawiodę.Niepozwolęmujejskrzywdzićdrugiraz.Zabijęgo,jeśli
będęmusiał,gołymirękami,jeślibędzietrzeba,zanimzdążyjąskrzywdzić.
– Nie – mówi ostro Sarah. – Jonasie, nie. – Łapie mnie za rękę i potrząsa nią. – Jonasie, spójrz na
mnie.–Jejgłosbrzmizaskakującomocno.Szarpiemniezaramię.
Spełniamjejprośbę.
–Tonietwojawina.Niemówtak,nawettakniemyśl.
Wypuszczampowietrzezpłuc.
Ściskamirękę.
– Jesteśmy w tym razem – mówi. – Okej? Musisz być skoncentrowany na sprawie. W tym nie ma
niczyjej winy. Jest tylko to, co zamierzamy z tym zrobić. Koniec z wydurnianiem się. I to się tyczy nas
obojga.
Ma rację. Co ja, do diabła, wyprawiam? To nie pora oddawać wodze demonom. Mam ochotę
przywalićsobiewgębęzato,żezachowujęsięjakskończonacipa.Terazchodzitylkoojedno,oochronę
mojejmaleńkiej.Zawszelkącenę.Niemaczasunamarnowaniegonarozmyślaniaoczymkolwiekinnym.
Wporządku,mojamózgownicawróciładogry.
–Czywszystkoztwojegolaptopamiałokopiezapasowe?–pytam.
Kulisię.
– Nie, nic nie miało – zastanawia się. – Ale podzieliłam się notatkami z zajęć z moją grupą z koła
naukowego, więc to będę mogła odzyskać. Och mój Boże, dzięki Bogu, że to zrobiłam. Nic więcej się
teraz nie liczy poza tymi notatkami. Och, i moje zdjęcia, ale mama i Kat mają te, które są ważne. –
Wzdycha.–Matko.Niemogęuwierzyć,żetosiędzieje.
Wyglądamprzezoknolimuzyny,patrząc,jakmigajązanimzaparkowaneauta.
Niktniebędziekrzywdziłmojejdzieciny.Nikomuniewolnojejnawetgrozić.
Byłemskłonnypożegnaćsięzkasąwramachkarmicznejwymiany,wzamianzato,żeznalazłemswoją
Sarah. Byłem skłonny o wszystkim zapomnieć, uznać, że to kara, na jaką sobie zasłużyłem w ogólnym
rozrachunku rzeczy. Cholera, byłem skłonny odejść i nigdy się nie oglądać, pozwolić tym skurwielom
prowadzić dalej ich globalny burdel, o którym nikt by się nie dowiedział. Może ci wszyscy goście
wstępującydoKlubupodświadomie(czynawetświadomie)wiedzą,cotaknaprawdędostają,niewiem.
Ajeślinie,możeniechcąwiedzieć.Kimjestem,żebyzanichwszystkichdecydować,myślałemsobie?
Ale,onie,dodiabła,nie,terazzrywamwszelkieumowy.Teskurwielezadarłyzmojąkobietą,kobietą,
którąkocham,docholeryjasnej,idlategopójdąnadno.
Oglądam się na Sarah, na jej elegancki profil. Te swoje piękne usteczka ma zaciśnięte i o czymś
głębokorozmyśla.Czuje,żenaniąpatrzęiodwracanamniewzrok.Policzkimawsmugachpołzach,ale
terazjestsilna.Gotowadowalki.
–Ochronięcię–mówię.
–Wiem–odpowiada.
–Nigdyniepozwolę,żebycościsięstało–wyjaśniam,taknawszelkiwypadek,gdybyniezrozumiała
wpełni.
Jedenkącikjejustunosisięwgórę.Kiwagłową.Wie.
–Potrzebujęcię,Sarah–wyznaję,sercemiwali.
–Jateżciępotrzebuję–odpowiadaciepło,najejtwarzyrozkwitapięknyuśmiech.
Aletonietochciałemterazpowiedzieć,zupełnienieto.Toznaczy,potrzebujęjej,oczywiście,tak,to
jest dla mnie jasne. Potrzebuję jej. Pragnę. Nie mogę się nią nasycić. Ale chciałem powiedzieć coś
innego.Cośzupełnieinnego.Wiercęsięnasiedzeniu.
–Nigdzienieodejdę–mówięszeptem.
Jejuśmiechpowiększasię.Oczysięmrużą.Onateżnigdzienieodchodzi.
Aletoteżniebyłoto,cochciałempowiedzieć.Wypuszczampowietrze.
Znowu spoglądam w okno. Sarah opiera się na moim ramieniu, najwyraźniej zadowolona. Nie
potrzebuje,żebymcokolwiekmówił.Wie.
Ale,nie,jestcośjeszcze,cochcępowiedzieć.
Bioręgłębokioddech.
–Obłęd–szepczęjejdoucha.
Kiwagłową.
–Obłęd–powtarza.Ściskamidłoń.Tak,rozumie.Onazawszerozumie.Miłośćtopoważnachoroba
psychiczna. Taa… ona wie. Już nic więcej nie muszę mówić. Już to powiedziałem na tysiące różnych
sposobów.
„Aż do teraz nie wiedziałem, że od zawsze chciałem tylko Ciebie”. Taki cytat wybrałem na moją
kartkęwalentynkowądlaniejinaprawdęmyślałem,żetakuważam,kiedyjąwybierałem.Ale,cholera,
wtedy prawie jej nie znałem. Wiedziałem tylko, kim chciałbym, żeby była. Dlatego tamten raz się nie
liczy. Ale chwila, wtedy, kiedy nazwała mnie poetą w jaskini, powiedziałem: „Pod wpływem miłości
każdy staje się poetą”. Już jaśniej nie mogłem się wyrazić, no nie? To było naprawdę całkiem jasne. I
potem,oczywiście,powiedziałemtonajważniejsze,„Miłośćtopoważnachorobapsychiczna”.Ipuściłem
też dla niej piosenkę Muse. Oddycham przeciągle. Taa… zdecydowanie to powiedziałem. Nic więcej
mówićniemuszę.
Powiedziałemwystarczającowiele.Nawetwięcejniżwystarczająco.
Znowuzerkamwokno,mojepalcesąsplecionezjejpalcami.
Poprawiagłowęnamoimramieniuiwzdycha.
Kurwa.
Niepowiedziałemwystarczającowiele.
Kurwa.
Niechcędłużejmówićdookoła.NiechcęcytowaćPlatonaczypieprzonegoMatthewPerry’ego,żeby
powiedzieć,coczuję.Chcęjejtowyznaćwłasnymisłowami,takjasnoiprosto,jaktotylkomożliwe.
–Sarah.
Spoglądawgórę.
Alesłowaniewydostająsięzmoichust.Mamzwiązanyjęzyk.
Sercemiłomocze.
Nigdydotądniepowiedziałemtychdwóchmałychsłówekżadnejkobiecieopróczmatki,nigdymnie
nawetniekusiło,alechcęwypowiedziećjeteraz.ChcęjepowiedziećdoSarah.
Zaglądamjejwoczy.
MojaZjawiskowaSarah.Prędzejzginę,niżpozwolę,żebyspotkałojącośzłego.Albozabiję.
Niechcęnikogoinnego.
Kochamją.Tak.Kocham.
KochamSarahCruz.
Muszęjejtopowiedzieć.Wiem,żemuszę.Natychmiast.Zasługujenausłyszenietychsłów,zwłaszcza
teraz.
Sercedudnimiwuszach.
Spoglądamwjejwielkiebrązoweoczy.
Patrzy na mnie z czymś w rodzaju czystego uwielbienia, bezwarunkowej akceptacji, o której nie
wiedziałem,żewogóleistniejenaświecie,przynajmniejniewstosunkudokogośtakiegojakja.Wyraz
jejtwarzysprawia,żemamochotęrzucićsięjejdostóp.
Następuje dłuższa przerwa, w trakcie której usiłuję uformować słowa na czubku języka. Chcę jej
powiedzieć,chcę,alepędzimyodebraćKat.Niechcętegomomentudzielićzkimkolwiekinnym.Chcęto
wyznaćporazpierwszy,kiedybędziemytylkoSarahija,kiedybędęmógłtopowiedziećijednocześnie
pokazać,jakbardzojąkocham.
Mojapierśfalujemocno.
Sarahściskamidłońiuśmiechasiędomnie.Jejoczysąciepłe.Dobre.
–Och,mójsłodkiJonasie–wzdycha.Kładziemirękęnapoliczku.–Uciebiewszystkojestdogóry
nogami,wieszotym?
Wzdychamizamykamoczy.Dajędupy.Wiem,żetak.
Przyciskampoliczekdojejdłoni.Boże,kochamtękobietę.
–Robiszwszystkonaopak,słodkiJonasie–powtarzaszeptem.Ściskamirękęiswojądrugąkładzie
sobienasercu.–Toobłęd.
TableofContents
Tytułowa
Redakcyjna
Rozdział1
Rozdział2
Rozdział3
Rozdział4
Rozdział5
Rozdział6
Rozdział7
Rozdział8
Rozdział9
Rozdział10
Rozdział11
Rozdział12
Rozdział13
Epilog