ROZDZIAŁ TRZECI
- Jak to nie jesteście ludźmi!? – krzyknęła – Robicie sobie ze mnie jakieś żarty?
Louisa i Thomas pokręcili przecząco głowami. Na ich twarzach pojawił się drwiący uśmiech.
Evelin powoli się wycofywała. Zaczęła się bad. W odpowiedzi Thomas i Louisa przybliżali się
do niej coraz bardziej. Dziewczyna spojrzała na ich blade twarze. Chciała odejśd, ale nie
potrafiła. Wiedziała, że jeśli zacznie uciekad, oni bez trudu ją dogonią.
- Jesteśmy wampirami – poinformował ją Thomas i w tej samej sekundzie znalazł się przy jej
boku. Zaśmiał się dźwięcznie, a ciarki przeszły po plecach Evelin, gdy poczuła zimną dłoo na
swym ramieniu.
- Nie musisz się nas bad – Louisa zachowała kamienny wyraz twarzy – my nie krzywdzimy
ludzi.
W jednej chwili po głowie Evelin zaczęły błąkad się różne myśli. Dlaczego ona? Dlaczego tu
przyjechała? Dlaczego zgodziła się tu zamieszkad? Teraz wiedziała. Musiała stąd wyjechad i to
jak najszybciej. Podeszła do stołu i bezwładnie opadła na odsunięte krzesło, nadal ściskając w
swojej dłoni torbę podróżną. Wypuściła ją z rąk, pozwalając upaśd na ziemię. Oparła łokcie
na blacie stołu i podparła dłoomi swoją głowę, która wydawała się teraz zbyt ciężka. Była
przesiąknięta myślami, które od początku tej rozmowy nie dawały jej spokoju, chwili
wytchnienia. Jak zahipnotyzowana wstała i chwyciła swoją torbę. Wyszła bez słowa.
Stanęła na ganku. Odwróciła się niepewnie w stronę domu. W drzwiach stała Louisa i
Thomas, spoglądając na nią ze smutkiem, ciekawością, a zarazem niedowierzaniem. Evelin
zniknęła za płotem, delikatnie zamykając furtkę i spoglądając na nazwę ulicy. Miała zamiar tu
wrócid. Nie wiedziała, kiedy, ale chciała. Najpierw musiała wrócid do domu. Tam, gdzie
zostawiła swoje wspomnienia. Swoje życie.
Thomas zamknął drzwi i odwrócił się w stronę Louisy. Zanim cokolwiek powiedział, kobieta
podbiegła do niego w nieludzkim tempie.
- Myślisz, że dobrze zrobiliśmy mówiąc jej o tym? – zapytała wtulając twarz w rękaw jego
kraciastej koszuli. – Myślisz, że grozi jej niebezpieczeostwo?
- Nie mam pojęcia Louis – pod wpływem napięcia jego głos lekko drżał. – Będziemy musieli
mied na nią oko…
Rozmowę przerwał, im dźwięk dzwoniącego telefonu.
- Odbiorę! – krzyknął Dominic, który nagle zjawił się w swoim pokoju. Zbiegł szybko po
schodach, chwycił telefon i zniknął ponownie na górze.
- Słucham? – usłyszeli zdenerwowany głos Dominic’ a. Nic więcej.
Thomas i Louisa nasłuchiwali się uważnie, ale mimo bardzo dobrego i wyostrzonego słuchu,
nie mogli nic usłyszed. Mijały minuty, a Dominic ciągle rozmawiał przez telefon, nie
pozwalając usłyszed nikomu, o czym rozmawia.
- Ale Aaron –zdołała usłyszed Louisa – Aa… - rozmowa ucichła.
Dominic zbiegł zdenerwowany po schodach, ściskając w ręku telefon.
- Co się dzieje? – zapytał Thomas, podchodząc bliżej syna. Louisa uczyniła to samo.
- Aaron… - Dominic, tylko tyle był w stanie wypowiedzied. Potrzebował dłuższej chwili, by
wszystko sobie poukładad. Minęło kilka minut, gdy zaczął zawzięcie opowiadad. – Aaron
dowiedział się, że Evelin wyjechała – złapał oddech, który nie był mu wcale potrzebny –
Przysłał ją tutaj, byśmy ją chronili – ściszył głos, jakby obawiał się, że ktoś usłyszy. – Chronili
przed Nataniel’ em.
Napięcie w pokoju stało się większe. Panowała w nim tylko cisza. Louisa i Thomas czekali na
dalsze wyjaśnienia, na dalszą częśd rozmowy, której nie słyszeli.
- Nataniel chce mied ją tylko dla siebie – kontynuował Dominic – Chce ją zmienid. Chce, by
była taka jak on. Wie, że Evelin jest jego „Zaginionym Aniołem”, który jest mu przypisany.
Skazany na wieczne potępienie. Nataniel… On… Powrócił.
To jedno słowo starczyło, by wywoład w domu panikę.
- Musimy ją znaleźd – Dominic odłożył telefon na swoje miejsce. – Postanowiła wyjechad, bo
wiedziała, że szykują się kłopoty, ale tam…
- Tam czeka na nią o wiele większe niebezpieczeostwo – dokooczył za niego Thomas,
narzucając na swoje ramiona ciemną marynarkę. – Musimy ją znaleźd i to jak najszybciej – to
powiedziawszy wyszedł z domu.
Louisa i Dominic spoglądali na siebie znacząco, a zaraz potem poszli w ślady Thomasa i wyszli
z domu. Wyszli, na poszukiwanie „Zaginionego Anioła”.
Niedługo później znaleźli się u boku Thomasa, który czekał na nich przy restauracji, w której
pracowała Louisa. Był pewny, że przyjdą i też zaczną szukad Evelin. Miał rację. Uśmiechnął się
na widok żony i syna.
- Rozdzielimy się – powiedział. – Minęło sporo czasu, odkąd Evelin wyszła. Pewnie jest już
daleko – poinstruował ich i przydzielił rejon do szukania.
Rozeszli się w trzy różne kierunki.
Ona nie może byd aż tak daleko – pomyślał Dominic i zaczął szukad Anioła, który jest
nazywany Zaginionym.
Evelin szła ciągle wzdłuż Riverside Drive, nie zwracając uwagi na przechodniów, którzy
wpatrywali się w nią jak w święty obrazek. Zastanawiała się ciągle nad tym, czy dobrze
zrobiła, odchodząc z domu, w którym miała byd bezpieczna, który miał byd jej drugim,
nowym domem. Miała byd chroniona przez rodzinę wampirów, a ona po prostu to olała i
uciekła. Uciekła od problemów, jednak nie wiedziała, że opuszczając rodzinę Roberts’ ów,
skazuje się na jeszcze większe kłopoty. Na nieszczęście, które może zagrażad jej jakże
krótkiemu życiu.
Szła z opuszczoną głową, spoglądając na czubki swoich podartych, markowych adidasów,
których nie kupiła na jakiejś promocji, jak robiła to zawsze. Czarny materiał popękał i
odprysnął, pozostawiając wyblakłe plamy materiału. Od czasu do czasu spoglądała w szybę
wystawową, by zobaczyd swoje odbicie. Evelin była piękną dziewczyną. Jej długie
kruczoczarne włosy pasowały do brązowych oczu, które wokół źrenicy były niebieskie.
Zauważyła to, dopiero gdy przeglądała się w szybie wystawowej sklepu zoologicznego.
Sądziła, że jest odmieocem. Nigdy nie spotkała się z takim kolorem oczu. Widziała już zielone
z brązową obwódką, niebieskie z zieloną, a nawet szkarłatne. Ale nigdy nie spotkała się takim
kolorem oczu, jakie miała ona. Czasami wydawało się, że niebieska obwódka wokół źrenicy
nadawała jej błękitny kolor.
Ciągle nie mogła uwierzyd, że żyła z wampirami. Zastanawiała się, kogo jeszcze pozna. Anioły,
demony, wilkołaki? Nie wiedziała. Błąkała się po ulicach bez celu. Postanowiła wrócid.
Odwróciła się i zaczęła iśd drogą, którą już znała.
- Nigdzie jej nie znalazłem – powiedział Dominic, który właśnie wbiegł zdyszany do domu.
Louisa i Thomas już tam na niego czekali.
- Jak to jej nie ma? – zapytał zdenerwowany Thomas. Na jego twarzy malowało się
rozczarowanie, smutek i gniew.
- Nie denerwuj się tak – Louisa położyła dłoo na jego ramieniu. – Znajdziemy ją.
- Tak... Żywą lub martwą, ale znajdziemy – zadrwił Dominic.
Louisa i Thomas spojrzeli na niego złowrogo. Najmłodszy z domowników zaczął się
zastanawiad, dlaczego tak powiedział. Przecież chce dla niej jak najlepiej. Chce ją chronid
przed Nataniel ‘em. Pragnie jej. Chce, by była jego. Tylko jego.
- Przepraszam – wybełkotał i wybiegł z domu. Postanowił jej poszukad.
Gdyby nie było ludzi na ulicach Nowego Yorku, pobiegłby z odpowiednią dla niego
szybkością, ale nie chciał narażad się mieszkaocom miasta. Przecież on i jego rodzina starają
się żyd normalnie. Sprawiają pozory zwykłej, kochającej się rodziny. Gdyby ktoś zauważył, że
są oni nadnaturalnie szybcy, nabraliby podejrzeo, co oznaczałoby klęskę dla rodziny.
Musieliby opuścid to miasto, które zdążyli już pokochad.
Sprawdzał każdy kąt, każdy najmniejszy zakamarek miasta. Nawet przełamał się i zaczął
pytad o nią przechodniów. Jedni mówili, że nie widzieli, drudzy widzieli, ale nie zwracali
uwagi na to, dokąd zmierza. Inni mówili, że widzieli ją jak idzie w stronę lotniska, kolejni, że
poszła w stronę dworca kolejowego, a następni, że widzieli ją jak wchodziła do Panorama
Hotel.
Dominic już sam nie wiedział, komu wierzyd, ale mimo to sprawdził każde możliwe miejsce.
Razem z zachodem słooca wrócił do domu. Otworzył niepewnie wielkie brązowe drzwi i
wszedł do środka. Louisa i Thomas spojrzeli na niego pytająco, ale on tylko pokręcił głową i
pobiegł do swojego pokoju. Zamknął drzwi na klucz, jakby cokolwiek to dało. Usiadł na
brzegu swojego łóżka, które stało tam od wieków – dla niepoznaki. W oczach nowojorskich
mieszkaoców, był tylko zwykłym nastolatkiem. Oparł swoją głowę na drżących dłoniach. Tak
bardzo tęsknił. Tak bardzo ją kochał.
Była właśnie na Riverside Drive, kiedy zorientowała się, że się zgubiła. Nie pamiętała
dokładnego adresu Roberts’ ów, ale zapamiętała okolicę. Jednak wszystko było tutaj takie
same. Identyczne drzewa, infrastruktura. Kiedy tak błądziła, ujrzała nawet dwie identyczne
fontanny, przedstawiające małego aniołka – Amora, który stał na jednej nodze i swoim
łukiem celował w przechodniów. Ciągle zdawało jej się, że chodzi w kółko. Straciła wszelką
nadzieję, że ujrzy Dominic’ a, którego zdążyła polubid. Nie ujrzy zatroskanej twarzy Louisy
oraz nie usłyszy śmiechu Thomas’ a, który rozbrzmiewał w ich domu tak rzadko.
Po co ja w ogóle stamtąd wychodziłam? – zastanawiała się Evelin, ale nie przerywała swojej
wędrówki w nieznane. Była zmęczona i głodna. W portfelu zostało jej kilkanaście dolarów,
więc postanowiła wstąpid do baru i coś zjeśd.
Kiedy znalazła się na rogu Dziewięddziesiątej i Riverside wstąpiła do małej knajpki i usiadła
przy jednym, z niewielu wolnych stolików. Miejsce to było zaprojektowane bardzo
ekskluzywnie. Na stolikach rozciągał się bordowy obrus, na których był wyłożony blado-
różowy naperon. Na środku stał mały wazonik z białą różą. Lekko fioletowe ściany,
ozdobione były kopiami obrazów słynnych malarzy. Jej stolik znajdował się akurat pod
obrazem Leonarda da Vinci – Mona Lisa.
Zawsze chciała pojechad do Luwru, by podziwiad to słynne dzieło. Jednak zadowoliła się
zwykłą kopią, która nie różniła się od oryginału, który widziała na zdjęciach jej cioci. Ruth
była tam, zanim nie zaczęła opiekowad się bratanicą. Codziennie wspominała o tym, że
chciałaby znów tam pojechad i zabrad ją ze sobą. Jednak te marzenie obróciło się w pył w
jednej chwili. Stopiło się , jak zapomniana świeczka – spłonęło.
Do Evelin podeszła młoda kelnerka, której krótkie blond włosy opadały lekko na ramiona.
Ubrana była w białą bluzkę i czarne spodnie, które przykrywała bordowa zapaska.
Uśmiechnęła się pogodnie.
- Czy pani coś zamawia? – zapytała i wyjęła mały notesik, by zapisad zamówienie.
Evelin spojrzała w kartę menu. Wszystko wydawało się zbyt drogie. Zastanawiała się długo, a
kelnerka nie wykazywała zniecierpliwienia. Widocznie była już przyzwyczajona do
niezdecydowania konsumentów. W koocu zdecydowała się na małą porcję ravioli z grzybami
i szklankę wody. Kelnerka ponownie się uśmiechnęła i zapisała zamówienie. Odeszła, ale
zaraz wróciła ze szklanką wody.
Evelin ciągle nie mogła uwierzyd, że znalazła się w tym miejscu, że Aaron ją tu wysłał. Może
to było jakieś przeznaczenie, że znalazła się akurat w restauracji, którą prowadziła Louisa.
Zdziwiła się wtedy swoją śmiałością, by zapytad jej, gdzie znajduje się jakiekolwiek
schronisko. Z jednej strony żałowała, że zgodziła się zamieszkad z tamtą rodziną, a z drugiej
była szczęśliwa. Żałowała, bo opuściła swoje rodzinne miasto i zwaliła się komuś na głowę,
chod oni przekonywali ją, że nie jest dla nich żadnym problemem. Była szczęśliwa, dlatego, że
miała, gdzie się przespad, była tam bezpieczna. Jedno głupie przeczucie nie pozwoliło jej tam
zostad. Ale nie wiedziała, jakie to było przeczucie. Nie wiedziała, co może się wydarzyd.
Z rozmyślao wyrwała ją kelnerka, która właśnie postawiła przed nią talerz z porcją ravioli.
Evelin skinęła w podziękowaniu głową i zaczęła jeśd swoje danie, popijając je szklanką wody.
Kiedy skooczyła, poprosiła o rachunek. Wyjęła z portfela pieniądze i zapłaciła, zostawiając
kelnerce jednodolarowy napiwek. Wyszła, a w knajpce został po niej jedynie zapach, którego
nikt nie czuł.
Wyruszyła w dalszą podróż. Dokąd zmierzała? Jak długo będzie trwała jej wędrówka? Tego
nie wiedziała. Jedynie Bóg o tym wiedział. On o tym decydował. Gdyby chciał, mógł sprawid,
by ta wędrówka trwała bez kooca. Taka druga niekoocząca się opowieśd – o niej.
Dominic ciągle rozważał miejsca, w których mogłaby byd. Wybiegł z domu zatrzaskując za
sobą drzwi i pozostawiając rodziców samych.
Nie wrócę, dopóki jej nie znajdę – pomyślał i znów zaczął swoje poszukiwania „Zaginionego
Anioła”. Nie chciał, by stało jej się coś złego. Kiedy ponownie sprawdzał każde możliwe
miejsce, wyczuł dziwny zapach, taki, który znał. Jednak nie należał on do Evelin. Zaczął biec.
Nie zwracał uwagi na to , że porusza się ze swoją naturalną szybkością, która dla ludzi była
nadzwyczajna. Nie obchodziło go to, czy zostanie skazany na wygnanie przez to , że
śmiertelnicy zauważą jego zdolności. Chciał tylko znaleźd Evelin. Musiał ją znaleźd. Obiecał
bratu, więc jej życie było teraz w jego rękach.
Młoda, nieświadoma niczego dziewczyna szła ciągle przed siebie. Na ramieniu miała
zawieszoną swoją torbę podróżną, która z każdym krokiem stawała się coraz cięższa. Poczuła
się zmęczona ciągłą wędrówką w nieznane, ale nie zwalniała. Szła dalej. Wtedy stał się cud, o
ile można tak to nazwad. Na asfaltowej, oświetlonej przez uliczne latarnie ścieżce, znalazła 20
dolarów. Będzie na powrót do domu – pomyślała, po czym podniosła pieniądze i skierowała
się w stronę lotniska.
Szła ciemną uliczką. Właśnie tą, jedną z niewielu, niezwykle mrocznych, które nie były
oświetlane przez światła ulicznych latarni. Poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoo. Odwróciła
się z nadzieją, że to Dominic, ale w tym samym momencie została uderzona w twarz.
Zemdlała, zanim zdążyła zobaczyd, kto to zrobił.
Dominic biegł najszybciej jak mógł. Czuł go coraz wyraźniej. Wyczuł także Evelin. Podążał za
nim. Zapach zaprowadził go do małej knajpki, jednak jej tam nie było. Musiała wyjśd
niedawno – pomyślał i wybiegł z pomieszczenia trzaskając drzwiami. Ciągle podążał za jej
zapachem. Zaprowadził go do małej, ciemnej uliczki. Przykucnął i przesunął dłonią po
mokrym chodniku. Nie padało, ale jednak chodnik był mokry. Przybliżył dłoo do twarzy i
wyczuł jej krew. Znalazł się tutaj za późno.