Joyce Lezn
Rytm serca
Przełożył Jakub Kowalski
Rozdział 1
Wyszła pewnie z gabinetu konferencyjnego, szybko
stawiając długie kroki. Obcasy wybijały rytmiczny dźwięk na
wyłożonej marmurem podłodze. Skierowała się ku windom
znajdującym się na drugim końcu długiego korytarza.
20:30. Odwróciła wzrok od tarczy zegarka firmy Gucci,
podarunku od Jima, i przyspieszyła kroku. Była spóźniona o
dwie godziny. Jim będzie zły.
Powinnam była zadzwonić – pomyślała – i wymówić się
jakoś z tego spotkania. Jim będzie miał pretensje, że go nie
powiadomiła. Zawsze tak reagował, kiedy „odwieszała" ich
sprawy, jak to określał. Lecz doświadczenie nauczyło ją, że
telefon niewiele pomagał. I tak będzie niezadowolony.
Przekonała się, że to nie fakt, iż się spóźniała, go drażnił.
W końcu jak większość mężczyzn oczekiwał, że będzie się
spóźniać. Jego złość wywoływał powód tych spóźnień – jej
praca. Nieodmiennie ta sama reakcja mówiła jej, że Jim
nienawidził wykonywanej przez nią pracy równie silnie, jak
Alice ją uwielbiała. To spowodowało największy kryzys w
ich związku.
Nacisnęła guzik przywołujący windę. Czekając
niecierpliwie raz jeszcze przypominała sobie każde słowo,
każdy argument, każdy kontrargument, jakich użyła
przemawiając przed zarządem Reynard Corporation. Była
wyczerpana. Spędziła parę niemiłych godzin prezentując
projekt rozwoju nowych systemów zatrudniania i szkolenia
kobiet w dziale marketingu.
Cóż, Jim musiał poczekać. To zebranie było zbyt ważne,
by mogła w nim nie uczestniczyć. Stanięcie przed surowym
gronem trzynastu zatwardziałych konserwatystów i jednych z
najbardziej wpływowych ludzi w kraju stanowiło nie lada
wyzwanie. Alice nie chciała tracić okazji do zaprezentowania
im swoich poglądów bez względu na ilość czasu, jaki musiała
na to poświęcić.
Usłyszała za sobą czyjeś kroki. Amortyzujące, gumowe
podeszwy sunęły po marmurowej podłodze wydając przy tym
irytujące piski. Bez odwracania się wiedziała, kto idzie.
Gniew, jaki wzbierał w niej podczas narady, ścisnął jej
gardło. Gdzie, do cholery, podziała się winda?!
– Nigdy bym w to nie uwierzył, gdybym tam sam nie
siedział!
Odwróciła się do Roberta Jacksona. Miał trzydzieści
cztery lata i został wybrany do zarządu całkiem niedawno.
Stanowił centrum zainteresowania, uważano, że wniósł wiele
„świeżej krwi".
Zupełnie nie podzielała tej opinii. Był tak samo
konserwatywny i zachowawczy jak pozostali członkowie
zarządu, którzy mogliby być niemalże jego dziadkami.
Robert Jackson miał lekko nieprzytomne ciemnobrązowe
oczy, nadające jego twarzy dziwny wyraz. Rozmawiając z
nim odnosiło się wrażenie, że albo nie rozumie, co się do
niego mówi, lub zupełnie go to nie interesuje. Dwuznaczny
uśmiech, jakim obdarzał ją w najtrudniejszych chwilach
spotkania, kiedy usiłowała przekonać członków zarządu do
swych racji, doprowadzał ją do szału, nie wiedziała, czy w
ten sposób Jackson usiłuje jej pomóc, czy też nabija się z
niej.
Ubierał się dobrze, starając się zachować konserwatyzm
również w ubiorze. Na pozór wydawał się być młody, żywy i
postępowy. Nie lubiła go jednak.
Dość szybko zdobył sobie reputację surowego dyrektora.
Prezentował pogląd, że kobiety są doskonałymi sekretarkami,
lecz nie dają sobie rady na stanowiskach kierowniczych. Nie
potrafią sprostać ciągłym stresom, jakie niesie ze sobą
odpowiedzialność za podejmowanie trudnych decyzji. Miała
wrażenie, że czeka na jej potknięcie, na moment, w którym
popełni błąd, wynikający z faktu, że była tylko kobietą.
Nie interesowała ją jednak gra w „kotka i myszkę".
Dużym wysiłkiem wypracowała sobie awans na stanowisko
wicedyrektora do spraw marketingu Reynard Corporation.
Nie zależało jej na tytułach, władzy, nie musiała nikomu
niczego udowadniać. Za cel stawiała sobie bycie najlepszą w
tym, co robi. Podchody, walka o władzę, intrygi były dla
tych, którzy czuli się niepewnie. A Alice Stocker nie czuła
się zagrożona.
Jackson rzucił jej znaczący uśmiech.
– Nie sądzę, bym umiał ich podejść w ten sposób –
zauważył. – Pokazałaś, że masz stalowe nerwy.
Zapadła cisza. Alice nie miała ochoty mu odpowiadać.
Gdzie jest winda? Znowu ogarnęła ją fala zniecierpliwienia.
Nie myślała już o tym, że jest spóźniona, chciała tylko jak
najprędzej uwolnić się od Jacksona.
Drzwi windy otwarły się wreszcie i razem weszli do
środka. Alice wbiła wzrok w zapalające się kolejno czerwone
światełka z numerami mijanych pięter.
– Wiem, że masz do mnie pretensje o niedostateczne
poparcie – zaczął Jackson. Czuła na sobie jego wzrok, nie
zaszczyciła go jednak ani jednym spojrzeniem. – Jest trochę
inaczej, niż sądzisz. Po prostu nie chcę... – zamilkł na chwilę
szukając właściwych słów. – Powiedzmy sobie wprost. Świat
interesu to bardzo delikatna, z trudem zachowująca
równowagę konstrukcja. Zbyt mocno popchniesz w jednym
kierunku i... Z pewnością doskonale rozumiesz, co mam na
myśli.
– Chcesz mi po prostu powiedzieć, że mam przestać robić
zamieszanie! – mruknęła niechętnie.
– Nie używałbym tak ostrych słów – bronił się bez
przekonania Jackson. – Zmiany są czasami konieczne i nie
należy się ich bać, jednak rewolucja nikomu nie wyszłaby na
dobre.
– Nie uważam, że żądam zbyt wiele. – Alice pokryła
sztucznym uśmiechem narastający w niej gniew.
– Pewnie masz rację, ale uważam, że prawdopodobnie,
podkreślam – prawdopodobnie – zrobiłaś to zbyt wcześnie.
Obróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. Podczas
zebrania zwalczał ją przy każdej sposobności, podważał
każdą wypowiedź. Początkowo myślała, że chce po prostu
zrobić dobre wrażenie na członkach zarządu, lecz szybko
zorientowała się, że tak naprawdę ośmiesza jej pomysły tylko
dlatego, że jest kobietą, potencjalnym zagrożeniem dla jego
pozycji.
– Nie wiedziałam, że tak się o mnie troszczysz –
powiedziała z ironią próbując bezskutecznie wyczytać z jego
oczu prawdziwe zamiary.
– Nie rozumiem, dlaczego tak cię to dziwi. Jestem
szczerze zainteresowany rozwojem twojej kariery. Zgadzam
się nawet z wieloma twoimi propozycjami. Korporacja
powinna być bardziej otwarta dla mniejszości – zatrudniać
więcej kobiet i tak dalej. Jednak zmiany muszą być korzystne
dla obu stron – zarówno kierownictwa jak i załogi.
Winda zatrzymała się na trzecim piętrze. Drzwi otwarły
się i do środka weszła sprzątaczka ciągnąc za sobą wózek ze
sprzętem. Jej obecność najwyraźniej zdopingowała Jacksona.
– Naprawdę chciałbym, abyś odniosła sukces –
powiedział swym najbardziej autorytatywnym tonem. –
Musisz jednak bardzo rozważnie planować swoje posunięcia.
Szczęśliwie sprzątaczka wysiadła na następnym piętrze
mrucząc pod nosem życzenia miłego weekendu. Znowu
zostali sami.
– Doceniam twoje zainteresowanie. – Alice poczuła się
nagle bardzo zmęczona. Straciła właściwie nadzieję, że
dalsza rozmowa pozwoli jej odkryć prawdziwe zamiary
Jacksona. – Jeżeli tak ci na tym zależy, to dlaczego nie
poparłeś moich propozycji?
Jej słowa najwyraźniej mocno go dotknęły. Odkaszlnął i
spojrzał na migające numery pięter.
– Zrobię to – powiedział. – Zamierzam to zrobić.
Spojrzał na nią z dziwnym błyskiem w oku.
– Mamy dziś piątek – ton jego głosu nagle złagodniał. –
Zebranie nie pozwoliło nam nawet zjeść kolacji. Czy
pozwolisz się zaprosić na drinka albo coś konkretniejszego?
Będziemy mieli okazję jeszcze raz to przedyskutować.
Chciałbym ci wyjaśnić powody mojego zachowania,
przekonać cię o swojej życzliwości. Musisz być tylko
bardziej gotowa do kompromisów.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Chciałem powiedzieć – dodał szybko – że twoje
propozycje mogą być brane pod uwagę, o ile dokonasz w
nich paru poprawek. Myślałem już trochę na ten temat.
Zesztywniała czując ogarniającą ją wściekłość.
– Nie mogę ci obiecać, że zgodzę się na jakiekolwiek
poprawki.
– Nic nie rozumiesz – odparował. – W tym środowisku
sam pomysł, choćby świetny, to jeszcze za mało. Trzeba
wiedzieć kiedy i jak go przedstawić. Musisz brać pod uwagę,
do kogo się z nim zwracasz. Czy ci ludzie są już gotowi na
przyjęcie go, potrafią zrozumieć twoje zamiary?
– Naprawdę uważasz, że nie rozważyłam tego wcześniej?
– spytała przez zaciśnięte zęby.
– Chcę jeszcze raz podkreślić, że jestem całkowicie po
twojej stronie. Możesz na mnie liczyć. Znam sposób
myślenia członków zarządu. Jak sądzisz, dlaczego udało mi
się zajść tak wysoko? Po prostu mówię ich językiem, potrafię
ich skłonić do tego, by słuchali. Jestem najmłodszy, dzieli
mnie od nich różnica pokolenia, ale nie pozwoliłem, aby stało
się to dla mnie przeszkodą. Jeżeli znajdziesz na nich sposób,
będą ci jedli z ręki. Trzeba jednak uważać, aby się nie
udławili – są w stanie przełykać tylko małe kęsy, większe
staną im w gardle.
– Uważam, że to co zaproponowałam, będą w stanie
przełknąć i strawić bez żadnych poważniejszych problemów
gastrycznych – odparła.
Winda osiągnęła wreszcie poziom garażu. Drzwi otwarły
się i wysiedli w milczeniu. Jackson odprowadził Alice do jej
żółtej corvety.
– Naprawdę powinniśmy porozmawiać – nalegał. – Moja
pomoc może ci się okazać niezbędna.
Otwarła samochód i wrzuciła do środka swoją teczkę. Ze
zmęczonym uśmiechem na twarzy obróciła się do Jacksona.
– Doceniam twoją chęć pomocy, ale obawiam się, że jest
już za późno. Miałeś okazję poprzeć mnie podczas zebrania i
wracanie do tego przy kolacji czy drinku niczego nie zmieni.
Jedyne czego chcę od ciebie teraz, to pomoc w zrozumieniu
przez nich, że mój program jest naprawdę dobry i rozsądny.
Jeśli ci się uda, wtedy ja zaproszę cię na drinka!
Wśliznęła się za kierownicę i przekręciła kluczyk w
stacyjce.
– A więc wszystko lub nic? – Jackson pochylił się z
uwagą obserwując jej twarz. – Ostra z ciebie zawodniczka.
Słuchała go z roztargnieniem zastanawiając się, czy
Jackson chce przehandlować swe wpływy w zarządzie za jej"
przychylność wobec niego.
– Nie chcę być niegrzeczna – powiedziała sucho – ale
jestem już spóźniona na spotkanie.
– Może w przyszłym tygodniu znajdziesz czas, aby zjeść
ze mną kolację. Mam nadzieję, że potrafię cię przekonać do
swoich racji.
– Zastanowię się nad wspólnym lunchem – powiedziała
na pożegnanie i przycisnęła pedał gazu. Gdy wyjechała z
garażu, opuściła szybę i pozwoliła lodowatemu wiatrowi
chłodzić swą rozpaloną twarz. Wciąż jeszcze nie mogła
ochłonąć po dzisiejszym spotkaniu z zarządem. Zastanawiała
się też nad dwuznaczną ofertą Jacksona. Jakoś nie potrafiła
uwierzyć w czystość jego intencji. Postanowiła przy
najbliższej okazji dowiedzieć się, o co mu naprawdę chodzi.
Rozdział 2
Miała nadzieję, że Jim okaże się wyrozumiały. Nie
chodziło o to, że czuła, iż zrobiła coś złego. W końcu praca
była pracą. Nie miała nastroju do kłótni. Jedyne, czego w tej
chwili pragnęła, to odpoczynek. Spróbowała przestać myśleć
o czekających ją w przyszłym tygodniu sprawach. Musiała
jeszcze popracować nad doszlifowaniem projektu. Nie
chodziło o zmiany, jakich życzył sobie Jackson, lecz o
rzetelną dokumentację, mająca udowodnić jej tezy.
Czuła się zmęczona. Za ciężko pracowała. Zbyt wiele
rzeczy działo się w tym samym czasie, nie mogła temu
zaprzeczyć. I mimo, że nie przyszło jej to łatwo, musiała
również zgodzić się z Jacksonem, że za mocno naciskała dziś
członków zarządu. Powinna oderwać się choć na chwilę od
pracy. Planowany wcześniej wyjazd z Jimem był tym, czego
naprawdę potrzebowała. Jeżeli oczywiście Jim nie obrazi się
na nią za to, że się spóźniła.
Jej willa była położona blisko plaży, jakieś piętnaście
minut od Century City. Droga do domu dłużyła się nie
kończącym się strumieniem czerwonych świateł,
zapalających się, gdy tylko dojeżdżała do skrzyżowania,
jakby sprzymierzyły się przeciw niej.
Odetchnęła lekko, dopiero kiedy poczuła na twarzy
powiew morskiej bryzy. Minęła trzy posesje i skręciła w
wąską uliczkę, niemalże alejkę, wiodącą do rzędu stojących
tuż przy plaży domów.
Czarny jeep Jima stał przy wejściu. Włączyła mechanizm
otwierający garaż i wjechała do środka swoją corvetą, gdy
tylko wjazdowa klapa uniosła się do góry. Wyłączyła silnik i
siedziała przez chwilę bez ruchu starając się zebrać myśli.
We wstecznym lusterku ujrzała sylwetkę Jima.
Wyśliznęła się z samochodu wkładając pod pachę torebkę i
skórzaną teczkę. W jakim był nastroju? Nie podszedł do niej,
lecz stał oparty o ścianę. Jeśli chciał się kłócić, będzie musiał
sobie znaleźć kogoś innego.
– Pracowałaś do późna? – mruknął.
– Spotkanie zarządu w sprawie mojego projektu – odparła
pospiesznie, rozdarta między potrzebą wyjaśnienia Jimowi,
dlaczego tak długo musiał na nią czekać i uczuciem niechęci
przed tłumaczeniem się przed kimkolwiek. Nie czekając na
jego reakcję ruszyła ku drzwiom domu. – W końcu
zdecydowali się przyjrzeć uważniej mojej propozycji.
– Rozumiem.
– Chciałam zadzwonić – słowa z trudem przechodziły jej
przez gardło – ale wszystko nabrało nagle ogromnego
przyspieszenia. Nie wiem, kto rzucił na nich urok, ale
słuchali mnie, naprawdę słuchali.
– To dobrze – jego komentarz był równie lakoniczny jak
poprzednio.
Starannie unikała jego wzroku. Gdy Jim zdenerwował się,
jego spojrzenie stawało się tak intensywne, że wystarczało za
całą rozmowę.
– Będę gotowa za minutę – zawołała wchodząc do salonu.
– Wciąż masz ochotę jechać ze mną?
– Tak – odparła po raz pierwszy patrząc mu prosto w
oczy. Nie było w nich złości. Uraza – owszem. Wydawał się
zbity z tropu. Nigdy go takim nie widziała. Czyżby coś się
zmieniło?
– Tak – powtórzyła łagodniej. – Spakowałam się już
wczoraj. Muszę się tylko przebrać.
Najwyraźniej coś go jednak nurtowało. Nie złościł się na
nią za spóźnienie, to musiało być coś innego. Czuła się
jednak zbyt zmęczona, by się nad tym zastanawiać w tej
chwili.
Podniosła leżącą przy drzwiach kopertę.
– Przysłali mi bilety na samolot do Nowego Jorku. Jadę
tam na kongres – wyjaśniła Jimowi.
– Będziesz wygłaszać referat?
– O ile uda mi się wymyśleć coś wartego powiedzenia –
zmusiła się do uśmiechu, aby rozładować ponury nastrój.
– Czy nie bierzesz sobie na głowę zbyt wielu
obowiązków?
Natychmiast pomyślała o Jacksonie i ogarnął ją gniew.
Gdzie się podziało obiecywane przez niego poparcie?
Zachęta? Troska?
– Zaraz będę gotowa – rzuciła szorstko kierując się ku
sypialni. Usiadła na brzegu łóżka starając się zapanować nad
emocjami. Miała za sobą naprawdę wyczerpujący dzień. Ze
zdjęcia stojącego na komodzie spoglądały na nią łagodne i
pełne ciepła oczy Jima. Dlaczego nie mógł być taki przez
cały czas? Kolejne pytania zaczęły kłębić się w jej głowie.
Wiedziała, że musi się od nich uwolnić na jakiś czas, zebrać
siły przed czekającą ją batalią. Miała nadzieję, że Jim
pozwoli jej na to. Ostatnio jednak nieporozumienia na temat
jej pracy, budowały między nimi coraz wyższy mur. Cały
czas poddawał w wątpliwość jej intencję, uważając, że chce
udowodnić, że jest równie dobra, o ile nie lepsza, niż
mężczyźni. To co nazywał „ślepym oddaniem" karierze
miało mieć zły wpływ na jej życie osobiste.
Mylił się, choć na razie nie potrafiła mu tego udowodnić.
Prawdę mówiąc zaczynała być już tym wszystkim zmęczona.
Zależało jej na Jimie, lecz potrzebowała trochę wolności. Czy
tak trudno mu zrozumieć, że chce robić ze swoim życiem to,
na co ma ochotę?
Wyciągnęła się na łóżku starając się uspokoić rozpędzone
myśli. Po chwili westchnęła głośno i zmusiła się do wstania.
Szybko przebrała się w jeansy i sweter, opłukała twarz zimną
wodą. Przeglądając się w lustrze zastanawiała się czy ostatnie
wydarzenia zostawią ślady na jej twarzy. Oczy miały
zmęczony wyraz, ale nie zauważyła wokół nich ciemnych
obwódek, czoło gładkie, bez jednej zmarszczki. Wyglądało,
że na razie wszystko jest w porządku.
Jim uważał, że jest piękna. Mimo, że nie on pierwszy jej
to powiedział, Alice uważała się za dziewczynę o przeciętnej
urodzie. Włosy zawsze sprawiały jej kłopot, dopóki nie
wpadła na pomysł, aby splatać je w warkocze. Jim bardzo ją
lubił w tej fryzurze.
Szybko wrzuciła podręczne drobiazgi i dokumenty do
płóciennej torby, złapała resztę bagażu i zeszła do kuchni.
Jim czekał tam na nią popijając gorącą czekoladę. Widać
było, że już się uspokoił. Starała się myśleć wyłącznie o ich
wspólnym wyjeździe, odsuwając na bok wszystkie inne
sprawy. Chata w górach była niemalże jego drugim domem.
Spędzał w niej każdą wolną chwilę – a nie było ich zbyt
wiele, biorąc pod uwagę jego oddanie pracy – malując,
majsterkując i ulepszając ją wciąż na nowo. W czasie
ostatnich paru miesięcy zapraszał ją tam nieraz, ale zawsze
coś, najczęściej związanego z pracą, zmuszało ich w ostatniej
chwili do zmiany planów. Początkowo starał się być
wyrozumiały, ale z biegiem czasu jego podejście do powodu,
dla którego Alice odkładała randki, zmieniło się.
Kiedy Jim dosiadł się do stołu, przy którym siedziała, na
jego twarzy pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech.
Wiedziała, że gniew mija. Jim taki już był. Jego uśmiech ją
rozgrzewał.
– Śnieg utrzymuje się już na wysokości tysiąca metrów –
powiedział patrząc w blat stołu. – Temperatura spadła poniżej
zera – podniósł wzrok na Alice. – Nie powinniśmy mieć na
śniegu lodowej skorupy. – Zamilkł ponownie. – Co byś
powiedziała na jazdę na nartach przy blasku księżyca? –
dodał po chwili.
Zaskoczył ją tym pytaniem. Nieźle sobie radziła na
deskach, ale nie oczekiwała takiej nietypowej propozycji.
– Mówisz poważnie? – spytała z niedowierzaniem. –
Nigdy czegoś takiego nie próbowałam. Brzmi całkiem nieźle.
Wyobraziła sobie, jak razem z Jimem suną na nartach w
ciszy rozświetlonej migotaniem milionów padających
płatków śniegu.
– Jeżeli jesteś zbyt zmęczona – przerwał jej rozmyślania
Jim – możemy to przełożyć na inny dzień.
– Nie – odparła łagodnie. – Mam przeczucie, że będzie to
doskonały sposób na oderwanie się od wszelkich problemów.
W jej oczach pojawił się błysk ożywienia.
– Ale co z tobą? – zapytała. – Czeka cię jeszcze długa
jazda.
– O mnie możesz się nie martwić – uśmiechnął się Jim. –
Zdrzemnąłem się czekając na ciebie.
Zrozumiała delikatną aluzję do swego spóźnienia. Lepsze
to niż kłótnia. Dlaczego nie mógł zrozumieć, jak ważna jest
dla niej praca? Nie tylko dla niej, ale również dla wielu
innych ludzi. W jakiś sposób czuła, że powinna wykorzystać
otrzymaną szansę rozwoju. Dlaczego Jim nie mógł
zaakceptować faktu, że ona również miała plany i cele,
których osiągnięcie mogło im obu wyjść na dobre?
Jim troszczył się o swoją własną karierę. Był
konsultantem dla właścicieli niewielkich zakładów. Skończył
niedawno trzydzieści pięć lat i mógł poszczycić się tym, że
jego zawód przynosił mu całkiem niezłe zyski. Zarzucał
Alice nadmierne zaangażowanie w pracę, podczas gdy sam
poświęcał konsultacjom niemal tyle samo czasu i energii co
ona.
Spotkali się na seminarium dotyczącym problemów
przedsiębiorczości. Od razu wpadł jej w oko. Gdy wygłaszał
swój referat, uderzyło ją zaangażowanie w omawiane przez
niego sprawy. Wyczuwała, że pomimo swej wrażliwości na
otaczający go świat i ludzi potrafi być bezwzględny, gdy w
grę wchodzi jego własny interes lub ambicje.
Przez pierwszy miesiąc znajomości wykazywali dużo
dobrych chęci, starając się lepiej poznać nawzajem. Potem
nagle coś się popsuło. Jim cały czas narzekał na jej pracę, ona
zarzucała mu brak zrozumienia. W ich uczuciach względem
siebie zaczęły się pojawiać coraz większe rysy. Z początku
wydawało im się, że są dla siebie stworzeni. Mieli te same
zainteresowania, sprawiało im przyjemność przebywanie ze
sobą. Coraz trudniej jednak przychodziło im znaleźć na to
czas. Doszło do tego, że czasami Jim wydawał jej się
zupełnie obcym człowiekiem. Czy w niej coś się zmieniło?
Czyżby go przerosła? Te pytania nie dawały jej spokoju, nie
potrafiła jednak na razie znaleźć na nie odpowiedzi.
– Posmarowałem twoje narty – Jim przerwał nagle
gęstniejącą ciszę. – Myślę, że zrobimy sobie tylko krótką
godzinną wycieczkę, nie ma sensu forsować cię za
pierwszym razem.
Czyżby kolejna aluzja? Ważne spotkanie w interesach
zmusiło ją do odwołania ich grudniowego wyjazdu. Ciągle
nie mógł jej tego darować.
Wstała energicznie, gotowa do drogi. Może jakaś zmiana,
trochę ruchu na powietrzu, dobrze jej zrobi.
– Zbierajmy się – zaproponowała wstawiając do zlewu
filiżankę. – Jeszcze raz przepraszam, że musiałeś na mnie
czekać.
– Nie masz za co przepraszać – odparł, ale Alice
doskonale wiedziała, że myśli coś zupełnie przeciwnego. –
Jesteś dla mnie bardzo ważna – wyszeptał patrząc jej prosto
w oczy.
– Wiem o tym.
Bardzo chciała, aby ją do siebie mocno przytulił.
– Mam na myśli – jego oczy zaszły nagle mgiełką – że
naprawdę cię kocham.
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, przyciągnął ją
do siebie i pocałował.
Nie po raz pierwszy mówił o swojej miłości do niej.
Któregoś dnia po kolacji poszli nawet do jego mieszkania i
atmosfera między nimi zrobiła się bardzo intymna. Alice
powstrzymała jednak własną namiętność i wymknęła się
szybko do siebie. Nie potrafiłaby wtedy wytłumaczyć
Jimowi, dlaczego nie czuła się gotowa do poważnego
zaangażowania i stworzenia trwałego związku. Musiała się
najpierw upewnić, że potrafią sobie poradzić z narastającymi
między nimi nieporozumieniami.
Dziś jednak było inaczej. Przez Jima bardziej niż pociąg
fizyczny przemawiały emocje.
Odsunął ją nieco od siebie i spojrzał pytająco w oczy. Nie
bardzo wiedziała, czego od niej oczekuje. Powiedział, że ją
kocha i chciała mu wierzyć. Ale czy ona go kochała?
Najpierw sama przed sobą musi odpowiedzieć na to pytanie.
Sądziła, że go kocha, a przynajmniej zaczyna się uczyć, czym
jest miłość. Lecz napięcie i presja, jaką odczuwała w związku
ze swą pracą i irytacja na Jima o brak zrozumienia dla jej
problemów, zmusiły ją do ponownego szukania odpowiedzi.
Jeśli w grę wchodziła miłość, a być może nawet małżeństwo,
nie mogła sobie pozwolić na żadną pochopną decyzję.
Wiedziała, że czeka na jej odpowiedź. Otwarła usta, by
powiedzieć, że bardzo jej na nim zależy, lecz nie jest jeszcze
pewna, czy to jest prawdziwa miłość. Nie potrafiła jednak
wydobyć z siebie ani jednego słowa. Jego spojrzenie stało się
nagle o wiele mniej przyjazne. Westchnął ciężko i odwrócił
się od niej.
– Włożę twoją torbę do bagażnika – oznajmił bezbarwnie.
Gdy Alice wyszła na zewnątrz, poczuła, że powietrze
znad oceanu stało się zupełnie lodowate. Noc była jasna,
niebo bezchmurne. Wsiadła do jeepa wtulając twarz w
kołnierz kurtki. Jim bez słowa włączył silnik i ruszyli w
drogę.
Jazda do chaty Jima trwała ponad dwie godziny. Gdy
tylko wjechali w góry, niebo przyoblekło się ciemnymi,
budzącymi grozę chmurami. Lecz w trakcie jazdy wąskimi
krętymi drogami, kiedy pięli się w górę osiągając w końcu
granicę śniegu, zza chmur zaczęła się wyłaniać początkowo
zamglona, potem wyraźna tarcza księżyca.
Jim milczał przez cały czas, jakby chcąc okazać swoją
dezaprobatę dla jej postępowania. Była mu za to wdzięczna.
Miała co prawda ochotę rozmawiać, na jakikolwiek temat
oprócz tego, który najbardziej ją dręczył. Nie chodziło jej o
ucieczkę przed problemami. Potrzebowała po prostu chwili
wytchnienia, „wycofania się z pola bitwy". Odrobiny czasu
na przemyślenie wszystkiego.
Usiłowała nawiązać zdawkową rozmowę, sprowokować
Jima do śmiechu, lecz wszelkie próby wyrwania go ze
skorupy, w której zamknął się po ich pocałunku w kuchni,
spotykały się z krótkimi, mrukliwymi odpowiedziami lub
ledwo dostrzegalnymi kiwnięciami głowy. Zrezygnowała w
końcu i sama popadła w niewesoły nastrój. Siedziała
wpatrując się w drogę przed sobą.
Krajobraz zmienił się gruntownie. W dole zostawili ostre,
ciemne cienie skał i drzew. Teraz mieli nad sobą
ciemnogranatowe niebo, a wokół nich rozpościerała się biel
śniegu.
Wsłuchując się w warkot silnika i ciche tony jazzu
płynącego z radia, Alice poczuła się odprężona. Może sama
nadawała pewnym rzeczom znaczenie, którego nie miały?
Może Jim rzeczywiście rozumiał nie tylko to, co robiła, ale
również na jakie stresy była przy tym narażona?
Rozdział 3
– To tutaj – mruknął w końcu Jim.
Alice wyprostowała się na siedzeniu wypatrując przez
okno czegoś, co mogłoby przypominać chatę.
– Gdzie? – spytała podekscytowana.
– Zaraz za następną kępą drzew – odparł skręcając na
boczną, ledwo widoczną drogę. Jeep piął się do góry
przedzierając się przez grubą warstwę śniegu.
Minęła już północ. Żółte snopy światła z reflektorów
rozświetlały ciemności, podskakując na wybojach drogi.
Alice zerknęła na jasny księżyc wiszący nad nimi jak duża
dolarowa moneta.
Jim zwolnił, za ostrym skrętem ukazał się zarys chaty.
Piernikowy domek stał pośród otaczających sosen, jak
ptak leżący w gnieździe. Skąpany w blasku księżyca sprawiał
wrażenie miejsca, w którym zawsze czeka na zmęczonego
wędrowca bezpieczne schronienie.
– Czy możemy się zatrzymać? – poprosiła Alice z trudem
odwracając wzrok od zapierającego dech widoku.
– Zatrzymać? – zdziwił się, hamując niespodziewanie i
spoglądając na nią po raz pierwszy, odkąd wsiedli do
samochodu. – Czy coś się stało?
Przez chwilę patrzyła mu w oczy, by w końcu skierować
wzrok na pokrytą śniegiem chatę.
– Jest taka piękna – stwierdziła. – Cieszę się, żeśmy tu
przyjechali.
– Będę musiał w lecie ją pomalować – powiedział patrząc
na chatę. – Trzeba też przerobić werandę.
Zamknęła oczy. W uszach dźwięczał jej miarowy stukot
silnika. Kiedy powtórnie je otwarła, miała przed sobą ten sam
widok. Jakby wycięty z pocztówki na Boże Narodzenie.
Brakowało tylko rozświetlonej świeczkami choinki,
strumieni wesołego światła wylewającego się przez okna
chaty i chóru stojących na progu kolędników.
– Jest przepiękna – powtórzyła. – Nie zmieniłabym tu ani
jednej rzeczy. – Odwróciła się do Jima. – Czuję się tutaj jak u
siebie w domu.
– To może być twój dom – popatrzył na nią z uśmiechem.
Alice zastanawiała się do czego zmierza. Ma zamiar ją tu
uwieść? A może oświadczyć się?
– Dziękuję za zaproszenie – powiedziała zdawkowo
chcąc chociaż na chwilę uniknąć poważnej rozmowy.
Jim zajechał pod sam dom parkując pod daszkiem. Alice
wyskoczyła pierwsza. Niemal po kolana zapadła się w świeży
puch. Wiedziona odruchem schyliła się i zaczęła lepić
śnieżną kulę. Jim również wysiadł przeciągając się po długiej
jeździe. Podeszła do niego z miną niewiniątka ukrywając
śnieżkę za plecami.
Jim wykazał się jednak sporym refleksem uchylając się
przed lecącym w jego kierunku pociskiem. Błyskawicznie
pochylił się zgarnął w dłonie dużą porcję śniegu. Jego cios
dosięgnął celu, Alice zupełnie nie była przygotowana na atak.
– Przestań! – zawołała ze śmiechem.
– Wet za wet! – odkrzyknął bombardując ją bezlitośnie
mokrymi śnieżkami. Nie miała w tej bitwie najmniejszych
szans. Jim ruszył w jej kierunku i mimo, że próbowała
uciekać, złapał ją szybko i objął mocno w pasie.
– No i co mi teraz zrobisz? – zapytał rozbawiony.
– To nie była uczciwa walka. Dawałam ci fory. żeby nie
urazić twojego wrażliwego męskiego ego.
Twarz Jima stężała nagle, uśmiech zniknął jak
zdmuchnięta świeca. Czyżby powiedziała coś
niewłaściwego? Przecież tylko niewinnie żartowała!
Zarzuciła mu ramiona na szyję, przytuliła się mocno i
pocałowała go prosto w usta. Zupełnie zaskoczony Jim nie
zdołał zachować równowagi i oboje przewrócili się wpadając
w śnieżną zaspę. Jego usta łakomie szukały jej warg. Po
chwili, gdy leżeli ciasno ze sobą spleceni, Jim wyszeptał jej
do ucha:
– Kocham cię, maleńka.
Zaczął ją namiętnie całować, jego usta błądziły po jej
twarzy, włosach, płatkach uszu. Chciała o wszystkim
zapomnieć, o swojej karierze, złożonym projekcie, leżeć
tylko na śniegu i czuć się bezpiecznie w ciepłych ramionach
Jima, z dala od zgiełku świata.
– Czy wiesz jakie to uczucie biec nago po śniegu? –
wyszeptał.
– Nie – odparła. – I nie będziemy się o tym dziś
przekonywać. – Pocałowała go przelotnie i delikatnie
odepchnęła, zdając sobie sprawę, że jego bliskość zaczyna na
nią działać. – Rozpakujmy się lepiej – stwierdziła broniąc się
przed jego pocałunkami. – Przeszła ci już ochota na nocną
jazdę na nartach?
Mruknął coś pod nosem, po czym wstał wyciągając do
niej rękę. Złapała ją i pozwoliła się podnieść.
– Może powinniśmy wejść do środka? – zapytał ruszając
w kierunku jeepa. – Robi się coraz zimniej.
Alice doskonale wiedziała, co miał na myśli. Poczuła się,
jakby ją spoliczkowano. Pomyślała o powrocie. Wydawało
mu się, że może ją traktować jak pensjonarkę, tylko dlatego,
że powiedział jej, że ją kocha. Lecz ten wyjazd dużo ją
kosztował i nie chciała kończyć go w ten sposób.
Zaczekała, aż Jim zacznie rozładowywać jeepa, po czym
dołączyła do niego. Przedzierając się przez zamarznięty
śnieg, o mało co nie straciła butów w wysokiej zaspie.
Wzięła swoje rzeczy i ruszyła z nimi do chaty, mimo iż Jim
był przeciwny, by cokolwiek dźwigała.
– Drzwi nie są zamknięte – zawołał za nią wyciągając z
samochodu resztę bagażu, żywność i ich narty. – Po prostu
pchnij je.
Zawahała się przez chwilę stojąc na werandzie. Z
zadaszenia zwisały długie sople lodu. Światło księżyca
zdawało się tańczyć w każdym z nich. Już chciała wyciągnąć
rękę i złamać jeden, lecz pomyślał, że byłaby to zbrodnia na
cichym pięknie zimowej nocy.
Jim dotarł w końcu do chaty taszcząc na plecach cały ich
dobytek. Zakłócił przy tym nocną ciszę obijając niesione
bagaże o ściany chaty. Kiedy przystanął na chwilę, w oddali
rozległo się dalekie pohukiwanie sowy i cichy dźwięk
poruszanych wiatrem sosen.
– Kontakt jest po prawej stronie – powiedział.
Gdy otworzyła drzwi, poczuła płynący ze środka chłód.
Poszukała ręką kontaktu, znalazła go i przełączyła. Kiedy
chatę zalała struga światła, Alice zobaczyła, że w środku jest
dość przestronnie. Zaskoczyło ją to. Z zewnątrz budynek
wyglądał na bardzo przytulny, lecz raczej niewielki.
Weszła do środka czując się, jakby wchodziła do chłodni.
Drżała z zimna, kiedy Jimowi udało się przejść przez drzwi i
położyć bagaż na podłodze.
– Jest dużo większa, niż wygląda – powiedziała
szczękając zębami. – To zdumiewające.
Podążała za nim wzrokiem, gdy zaczął zapalać światła
dając jej możliwość lepszego przyjrzenia się chacie.
– Jest prześliczna – szepnęła.
– Połóż swoją torbę gdziekolwiek, później zaniosę ją do
twojej sypialni. Rozgość się, proszę. Zaraz rozpalę ogień –
zawołał z kuchni Jim. – Idę przynieść z samochodu resztę
rzeczy.
– Przyda się trochę ciepła – przyznała. – Zimno tu jak w
lodówce.
– Mam centralne ogrzewanie. Termostat jest na ścianie w
hallu.
– Wolę ogień. To o wiele bardziej stylowe.
Przeszła do kuchni rozglądając się po drodze.
– Wypakuję jedzenie i gdzieś je porozmieszczam, a ty
zajmij się kominkiem – postanowiła.
Obserwowała go, gdy szedł w kierunku jeepa. Od
początku wiedziała, że jest człowiekiem czynu, o żywym
usposobieniu. Później przekonała się, że potrafi być
chimeryczny i zmienny w nastrojach. Pomimo to lubiła go,
podziwiała jego dowcip i bystry umysł.
Zaczęła po kolei otwierać wszystkie szafki, by
zorientować się, co się w nich znajduje. Jim przywiózł tyle
jedzenia, że wystarczyłoby go na co najmniej tygodniowy
pobyt. Zamrażalnik lodówki wypełniało mięso i mrożona
żywność.
Było tak zimno, że para leciała jej z ust. Kuchenna
krzątanina nieco ją rozgrzała, poszła więc do pobliskiego
pokoju i rozsunęła ciężkie, beżowe kotary. Widok z okna
zapierał dech w piersiach.
Usłyszała, że Jim wszedł już do środka.
– No i co o tym sądzisz? – zapytał. Położył bagaże na
podłodze i podszedł do niej podziwiając skąpany w świetle
księżyca krajobraz.
– To jest dolinka, w której jeżdżę na nartach – pokazał na
prawo.
Wszędzie dookoła leżał puszysty, nie tknięty stopą
człowieka śnieg.
– Teraz chyba rozumiesz, dlaczego kupiłem tę chatę –
dodał. – Turyści omijają ten rejon. Od najbliższego domu
dzielą nas ze cztery mile.
– Wybierzemy się jeszcze dzisiaj na przejażdżkę? –
zapytała.
– Jeśli tylko masz siłę. To był dosyć męczący dzień.
– Dam sobie radę – odparła powstrzymując szczękanie
zębów. – Przyda mi się taka rozgrzewka.
– Zaraz rozpalę ogień.
Kucnął przy kominku i zaczął układać w nim drewniane
polana.
– Dlaczego trzymasz w lodówce tyle jedzenia? Mógłbyś
nim wykarmić cały pułk – chciała wiedzieć Alice.
– Zeszłej zimy utknęliśmy tutaj zasypani przez śnieg.
Dopiero po tygodniu odśnieżono główne drogi, kolejne
cztery dni czekaliśmy, aż pomoc dotrze w te bezludne
okolice.
– To musiało być dla ciebie trudne przeżycie – stwierdziła
z nagłym smutkiem w głosie.
– O mało nie umarliśmy z głodu. Nigdy więcej nie – mam
ochoty na doświadczenie czegoś podobnego.
– Och! – westchnęła patrząc na pierwsze płomyki ognia. –
Byliście tu uwięzieni i skazani tylko na siebie. To mogło być
nawet romantyczne. Ogień płonący na kominku, odcięcie od
świata i towarzystwo tej specjalnej osoby.
– No cóż, nie było aż tak romantycznie, jak by ci się
mogło wydawać. Właściwie przyjechaliśmy tutaj tylko na
jeden dzień. Nie miałem żadnych zapasów, a to co
przywieźliśmy, starczyło tylko na dwa dni. Kiedy zaczęła się
burza śnieżna, byłem pewien, że nie potrwa to długo.
Myliłem się. Prawdziwe jedzenie bardzo szybko się
skończyło, zostało tylko masło orzechowe i prażona
kukurydza.
– Jedzenie to nie wszystko. Taka samotność bardzo
sprzyja zbliżeniu.
– Wcale nie było tak różowo. Zabrakło nam opału, linia
elektryczna została uszkodzona. Mieliśmy dużą szansę
zamarznąć, zanim umrzemy z głodu. Od tamtej chwili nigdy
więcej nie widziałem kobiety, która przyjechała tu ze mną –
zaśmiał się Jim. Widać było, że trochę się rozluźnił. Ukoiło
to nieco obawy Alice.
Stali obok siebie w milczeniu obserwując rozpalający się
ogień.
Przez dłuższy czas słychać było tylko trzask palącego się
drewna. Alice zastanawiała się, co by się stało, gdyby to ona
została uwięziona sam na sam z Jimem przez tydzień.
Popatrzyła na stojącego do niej bokiem mężczyznę. Był
wyższy od niej, dobrze zbudowany, szczupły, lecz silny.
Łatwo wpadał w gniew, ale teraz wyglądał tak łagodnie i
spokojnie, że sama również poczuła się rozluźniona i
zadowolona.
– Czy bardzo ci na niej zależało? – zapytała
niespodziewanie.
– Na kim?
– Na tej dziewczynie, z którą spędziłeś tu tydzień.
Żałowała, że w ogóle go o to zapytała, jednak bardzo
chciała usłyszeć odpowiedź.
– Dziwne, że pobyt w tak pięknym miejscu przyczynił się
do waszego rozstania. Ludzie zwykle szukają odosobnienia,
żeby się lepiej poznać i zbliżyć do siebie.
– Być może zbyt wiele się o mnie dowiedziała –
uśmiechnął się z przymusem Jim. – Mam jednak nadzieję, że
się nie mylisz i że jest to rzeczywiście dobre miejsce dla
ludzi, którzy chcą się do siebie zbliżyć.
– Miałam na myśli emocjonalną bliskość – zastrzegła się
szybko widząc dziwny błysk w jego oczach.
– A jak sądzisz, co ja miałem na myśli?
– Mam nadzieję, że to samo.
Nie przyszło jej do głowy, żeby potraktować ten wyjazd
jako okazję do posunięcia naprzód ich romansu, musiała
jednak przyznać, że Jim rzeczywiście się jej podoba.
Ogień rozpalił się na dobre, powoli zaczynało się robić
ciepło i przytulnie. Jim poszedł do kuchni, aby przygotować
gorącą kawę.
– Dolałem do niej trochę brandy, aby cię uodpornić na
zimno – powiedział wręczając jej parującą filiżankę.
– To był jedyny powód? – chciała się z nim trochę
podrażnić.
– Nie poję kobiet alkoholem, aby łatwiej je uwieść –
odparł oschle. – Mam nadzieję, że nie muszę się uciekać do
takich niskich sztuczek. Poza tym wlałem ci nie więcej niż
łyżeczkę od herbaty.
– Nie chciałam... – urwała nagle w połowie zdania. Nie
miała ochoty wszczynać kolejnej kłótni, która mogłaby
zepsuć całkiem nieźle zapowiadający się weekend.
– Chcesz zobaczyć resztę domu, zanim wyjdziemy? –
zapytał pociągając łyk kawy. Ściągnął z głowy robioną na
drutach wełnianą czapkę. Włosy układały mu się w gęste
loki. Alice chciała sięgnąć ręką i zatopić palce w gęstwinie
jego ciemnych włosów, lecz oparła się tej pokusie.
Wiedziała, że Jim mógłby to opacznie odebrać i mieć ochotę
na coś więcej. Powstrzymała westchnienie.
– Ciągle jeszcze jest tu wiele do zrobienia. Może ty
mogłabyś mi podsunąć parę pomysłów – zagadnął.
Rozgrzana kawą i brandy podążyła za Jimem
przyglądając się uważnie poznawanym pomieszczeniom.
Odkryła, że wrażenie dużej ilości miejsca spowodowane było
raczej spartańskim stylem umeblowania chaty niż jej
wielkością. W living roomie pierwszą rzeczą, która rzucała
się w oczy, był ogromny, ceglany kominek. Stojącą przed
nim sofę pokrywała narzuta z frędzlami i olbrzymie miękkie
poduszki. Sofa odgradzała przestrzeń wokół kominka od
pozostałej części pokoju, w której znajdował się barek, stolik
do gry i dwa fotele. Fotele stały naprzeciw dużych,
przeszklonych drzwi.
Górna część chaty nie była umeblowana. Stały tam
ciężkie półki, na których Jim trzymał sprzęt grający. Na
ścianach wisiały tylko dwa obrazy. W jednym rozpoznała
szkic węglem Charlesa White'a, a drugi, namalowany
pastelowymi kolorami, przykuł jej uwagę. Zastanawiała się,
jak mogła go przedtem nie zauważyć. Podchodząc powoli
bliżej dostrzegła, iż obraz przedstawia starszą kobietę o
wyrazistych brązowych oczach. Była podobna Jima..
– Jest piękna – stwierdziła Alice.
– Moja matka.
– A kto ją namalował? – spytała.
– Od czasu do czasu bawię się w te rzeczy – odparł lekko
się czerwieniąc. – Pomaga mi się to uspokoić.
– Nie rozumiem – zdumiała się. Jim stał się jej w jednej
chwili bliższy.
– Czasami czuję dziwne napięcie – wyjaśnił. – Nie wiem,
skąd się ono bierze, ale najlepiej robi mi wtedy godzina lub
dwie przed sztalugami.
– Dlaczego nie wspomniałeś mi nawet o swojej pracy?
– zapytała przyglądając się uważnie obrazom. Nie była
ekspertem, ale interesowała się sztuką. Wyglądało na to, że
Jim ma talent wart dalszego rozwoju.
– To jest bardzo dobre – stwierdziła. – Masz jeszcze coś?
– Rysuję tylko, kiedy jestem tutaj. Mam jeszcze kilka
obrazków na dole, jeśli chcesz je zobaczyć...
– Oczywiście, że chcę – ucieszyła się. – Potrafisz mnie
czasem zaskoczyć.
Jeszcze raz rzuciła okiem na portret matki Jima.
– Chciałabym ją kiedyś poznać.
– Obiecuję ci to. Już wkrótce.
Alice zawsze zastanawiało, że Jim nigdy nie wspomina o
rodzicach. Doszła do wniosku, że nie żyją i nie wracała w
rozmowach do tego tematu. Teraz jednak ponownie obudziła
się w niej ciekawość.
– Czy twoi rodzice mieszkają w Kalifornii?
– Nie, w Nowym Jorku.
– Nigdy mi o nich nie wspominałeś. Czy coś się między
wami nie układa?
– Ależ skąd, wszystko jest w porządku. Po prostu nie
miałem powodu, aby ci o nich opowiadać. Niektórych ludzi
nudzą na śmierć opowieści o rodzinie. Nie sądziłem, że może
cię to interesować.
– A jednak tak jest – zapewniła go. – Chciałabym
wiedzieć coś na temat ludzi, którzy cię wychowali.
– A co z twoimi rodzicami? – zapytał. – Nigdy ich nie
spotkałem, a ty także mówiłaś bardzo niewiele na ich temat.
– Robiłam to dokładnie z tego samego powodu co ty.
Ja również bałam się, że cię zanudzę.
Prawdę mówiąc zastanawiała się, czy nie poprosić Jima,
aby jej towarzyszył w czasie ostatnich odwiedzin u rodziców
w San Francisco. Nie chciała go jednak stawiać w
niezręcznej sytuacji, narażać na miliony pytań, które by mu z
pewnością zadawali. Pewnie chcieliby wiedzieć wszystko o
nim samym i łączących ich związkach. Postanowiła w końcu,
że przedstawi rodzicom jakiegoś mężczyznę dopiero wtedy,
gdy będzie pewna swoich uczuć do niego.
W dolnej części chaty mieściły się trzy pokoje. Każdy z
nich wychodził na werandę, skąd rozciągał się wspaniały
widok na dolinę i otaczające góry. W największej sypialni
zbudowano kominek, miała ona również własną łazienkę.
Drugi pokój stał prawie pusty, jedyne umeblowanie
stanowiło łóżko, krzesło i komoda. Na ścianach nie było ani
jednego obrazu, a na podłodze i nielicznych meblach
rozrzucone w nieładzie leżały książki i przeróżne drobiazgi,
które z biegiem lat gromadzą się w każdym domu. Ostatnie
pomieszczenie zamieniono na pracownię malarską. Kredki,
pędzle, tubki farb i papier walały się po podłodze.
Ta pracownia stanowiła przeciwieństwo czystego i
zawsze posprzątanego mieszkania Jima w mieście.
– Panuje tu pewien... bałagan – zaczął się tłumaczyć – ale
to mi nawet odpowiada.
Zrozumiała, że musiał mieć gdzieś miejsce, które byłoby
ucieczką przed uporządkowanym życiem, jakie prowadził.
Kiedy Jim do niej mówił, Alice przeglądała porozrzucane
po podłodze obrazy i szkice.
– Myślałem o wynajęciu dekoratora wnętrz. Ale nie chcę,
żeby to miejsce wyglądało jak wycięte z żurnala.
– Potrzebujesz tu tylko żony – stwierdziła Alice, nie
myśląc wcale o sobie. Przez głowę przemknęło jej jednak
kilka pomysłów zmian, które tchnęłyby w tę chatę więcej
życia i domowego ciepła.
– A co, byłabyś zainteresowana taką posadą? – spytał.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– Może – odparła ostrożnie, nie chcąc go odtrącać.
Rzeczywiście była zainteresowana, lecz jednocześnie nie
będąc pewna na czym jej bardziej zależy – na nim. czy w
ogóle na małżeństwie, nie chciała dawać mu zbyt wielkiej
nadziei.
– Czy mogę uważać to za zgodę? – zbliżył się do niej.
– A co to takiego? – uniknęła odpowiedzi i podeszła do
stojącej przy oknie sztalugi.
Jim wyprzedził ją i zaczął zdejmować obraz starając się
go przed nią ukryć.
– Nic, nic – stwierdził pospiesznie. – Coś nad czym
pracuję, ale jeszcze nie skończyłem.
Zasłaniając ciałem nie dokończone dzieło, Jim zaczął je
chować w stercie obrazów leżących w rogu pokoju.
– Proszę, pozwól mi go zobaczyć.
Jim z niechęcią postawił obraz z powrotem na sztalugi i
odsunął się nieco. Alice z zaskoczeniem stwierdziła, że był to
jej portret.
– Pochlebiasz mi – zauważyła. – Nikt mnie jeszcze nigdy
nie namalował. – Przerwała na moment. – Nie wiedziałam, że
mam takie duże oczy.
– Nie wyszły mi za dobrze. Starałem się oddać cię taką,
jak cię widzę, lecz twój obraz jakoś oddalał się i rozpływał.
Raz pojawiał się wyraziście, to znowu znikał zupełnie.
– Jak go nazwiesz? – spytała. – Dama z warkoczem?
– Moja Dama – powiedział cicho. Odwrócił się i
skierował do drzwi. – Chodź, pojeździmy na nartach.
– Skończysz go? – rzuciła za nim.
– Któregoś dnia – odrzekł. – Kiedy tylko uda mi się
zatrzymać w pamięci twój obraz na tyle długo, bym mógł
uchwycić najważniejsze niuanse i cienie.
Jim miał zwyczaj mówienia o swoich uczuciach w
okrężny sposób. Bardzo ją wtedy irytował. Lecz fakt, że
uznał, iż warto poświęcić jej tyle czasu i uwiecznić na
papierze, nie pozwolił jej denerwować się na niego w tej
chwili. Nie było teraz czasu na domaganie się wyznań.
Ruszyła za Jimem po schodach. Nie miała pojęcia, jak
zimno jest jeszcze w środku, dopóki nie weszła na piętro i nie
uderzyła ją fala ciepła, które zdołało już ogrzać górną część
chaty.
– Czy masz ochotę coś zjeść, zanim wyjdziemy? – zapytał
sprawdzając narty.
– Nie, dziękuję, niczego mi nie trzeba. Ale kiedy
wrócimy, przygotuję ci takie śniadanie, że oszalejesz.
Poprowadził ją na zewnątrz niosąc obie pary nart.
Zerwał się zimny wiatr. Jim położył deski na śniegu,
szybko ubrał buty narciarskie i wpiął się do nart.
– Pomóc ci? – zapytał opierając się na kijkach.
Potrząsnęła głową sama zakładając narty. Minęło sporo
czasu, odkąd ostatni raz miała je na nogach. Minęło sporo
czasu, odkąd robiła coś, co ją naprawdę bawiło. Praca, którą
wykonywała w Reynard Corporation, znacznie ograniczyła
czas przeznaczony na wypoczynek. Ale teraz miała ochotę
zaszaleć. Praca będzie musiała poczekać, aż wróci do miasta,
co nastąpi i tak o wiele za wcześnie.
Jim zatrzymał się przy jeepie i wyjął dużą latarkę.
Włączył ją i skierował na stok przesuwając żółty snop światła
w dół, aż do oddalonej kępy ośnieżonych sosen. Wyłączył
latarkę i umocował ją sobie u nadgarstka.
– Tam wśród drzew może być bardzo ciemno – wyjaśnił.
– Nawet przy takim księżycu.
Alice skinęła ze zrozumieniem, serce zaczęło jej bić
mocno w oczekiwaniu tego, co miało nastąpić. Jim ruszył
przecierając szlak, zostawiając za sobą dwie wąskie koleiny.
Alice odepchnęła się kijkami i zaczęła jechać za nim. Jadąc
nabierała prędkości, coraz szybciej i szybciej oddalając się od
chaty.
Jim poruszał się jakby zupełnie bez wysiłku, płynnie,
rytmicznie. Złapała jego tempo, choć zaczęła po pewnym
czasie zauważać pierwsze oznaki zmęczenia – krople potu,
łapany z trudem oddech i obłoczek mgły wydobywający się z
ust.
Wyszła już nieco z wprawy. Tych kilka wizyt w salonie
masażu nie pomogło utrzymać formy, do jakiej przywykła.
Przyrzekła sobie, że będzie się więcej ruszać.
Deski nart sunęły po zamarzniętym śniegu z cichym
szumem. Jim jechał pierwszy pokazując kierunek. Nabierał
coraz większej szybkości, ugiął kolana i sunął w dół stoku
znakomicie balansując ciałem. Zostawiał na śniegu ślady jak
wijąca się rzeka.
Alice po pierwszych wolnych metrach nabrała pewności i
zmniejszyła dzielący ją od Jima dystans. Po chwili jechali tuż
obok siebie.
Stok urwał się niespodziewanie, Alice podkurczyła
kolana i frunęła paręnaście metrów w dół. Zimny wiatr
dmuchnął jej w twarz garść śniegu. Zwolniła nieco i dała się
wyprzedził Jimowi, w końcu nie znała terenu. Spojrzała
uważnie przed siebie oceniając trasę, odepchnęła się mocniej
kijkami i poszusowała dalej. Zrównali się po raz kolejny. Ich
jazda zaczęła przypominać wyścig. Jechali coraz szybciej,
śnieg wylatywał im spod nart wysoko w górę. Publicznością
był tylko księżyc i gwiazdy rozświetlające trasę.
Spojrzała szybko za siebie. Nad nimi na stoku jarzyły się.
światła domku, dając poczucie bezpieczeństwa, jak spokojna
zatoka dla okrętu.
Jeździli dobrych parę godzin, czerń nieba zmieniła się w
ciemny granat. Jim niespodziewanie zatrzymał się przy kępie
drzew i oparł się o kijki.
– No i jak? – spytał, kiedy zatrzymała się obok niego.
– Cudownie – z trudem łapała powietrze. – Nigdy nie
doświadczyłam czegoś równie... równie... – nie mogła
znaleźć odpowiedniego słowa – cudownego – powtórzyła w
końcu.
– Cieszę się, że ci się podobało – uśmiechnął się. – Ale
teraz lepiej wracajmy do domu – stwierdził spoglądając na
niebo. – Zaczęło już świtać. Dasz radę? Czy wolisz może
trochę odpocząć?
– Jestem gotowa – odparła. – Mogłabym tak w
nieskończoność.
– W drodze powrotnej będziemy mieli jedno strome
podejście. Resztę trasy możemy pokonać na nartach.
Powrót nie był już tak przyjemny. Nim osiągnęli
wierzchołek, Alice zmęczyła się, bolały ją uda i łydki, z
trudem łapała oddech. Jim odpiął narty i oparł je o ścianę
chaty. Poszła w jego ślady i czym prędzej weszli do środka.
Z ognia, który płonął w kominku pozostał już tylko
czerwony żar. Jim dołożył grube polano, które po chwili
lizały języki płomieni. Alice zrzuciła kombinezon narciarski i
stanęła naprzeciw kominka. W myślach raz jeszcze
odtwarzała przebytą trasę. Każdy skręt, ugięcie nóg, dźwięki
zimowej nocy, blade światło księżyca zapadało jej w pamięć.
Wiedziała, że nigdy nie zapomni tych cudownych chwil.
– Umieram z głodu – oznajmiła, przerywając ciszę, w
której słychać było jedynie trzaski palącego się drewna. –
Weź prysznic, a ja w tym czasie przygotuję śniadanie.
– Weźmy go razem – zaproponował Jim przysuwając się
bliżej i kładąc jej ręce na ramionach. – Byłoby miło.
– Lecz nie byłoby to coś, o czym napisałabym w liście do
domu – zażartowała, uśmiechnęła się i pocałowała go w usta.
Chciała tego. Nawet o tym przez chwilę myślała, wiedząc
jednak, że musi powiedzieć „nie". Sam pomysł, że mogłaby
zrobić coś takiego, sprawiał jej jednak przyjemność. –
Skorzystam z prysznica dla gości – stwierdziła. – Masz jakieś
specjalne życzenia? Omlety? Naleśniki? Jajka na bekonie?
Parówki? Grzanki?
– Tak – uśmiechnął się.
– No więc co? – dopytywała się, opierając się
jednocześnie usiłowaniom Jima, który chciał objąć ją
ramieniem.
– Wszystko – odrzekł próbując ją połaskotać.
– Przestań! Jestem głodna. Idź już, żebym mogła zabrać
się do śniadania.
– Pamiętaj, gdzie skończyliśmy – mrugnął do niej, po
czym zdjął buty i zszedł na dół.
Patrzyła za nim, dopóki jego szerokie plecy nie zniknęły
jej z oczu. Zastanawiała się, czy nie chciałaby z Jimem
mieszkać tu, w tej chacie w górach. Obserwować zmieniające
się pory roku, biel śniegu w zimie, rozkwiecone łąki wiosną,
ciepłe, upalne lata, pstrokatą magię jesieni i pierwsze deszcze
zapowiadające ponowne nadejście zimy. Jak wyglądałaby
dolina wiosną, po roztopach, kiedy dzikie kwiaty zaczynają
rozchylać swoje kielichy? Oczyma wyobraźni ujrzała morze
kwiatów w jasnych pastelowych kolorach, ozdabiające
zielone stoki. I szła za rękę z Jimem przez to kolorowe
morze.
– Sen. Fantazja – powiedziała do siebie. Uśmiechnęła się
myśląc o własnej naiwności. Westchnęła i ruszyła do kuchni,
by zacząć przygotowywać śniadanie.
Nastawiła kawę. Doszła do wniosku, że przygotuje
szynkę, parówki, naleśniki i jajka.
Najpierw prysznic, pomyślała. Wróciła do living roomu,
wzięła swój bagaż i po cichu zeszła na dół do wolnej
sypialni. Nie umawiała się jeszcze z Jimem, jak będą spali, i
miała nadzieję, że lokując się na dole nie wywrze wrażenia,
iż przed nim ucieka. Dlaczego miałaby wodzić ich oboje na
pokuszenie?
Gorący prysznic podziałał na nią odświeżająco. Chętnie
pozostałaby pod nim jeszcze dłużej, ale bolesne ssanie w
żołądku uświadomiło jej, że najwyższy czas na śniadanie.
Jim włączył centralne ogrzewanie i nareszcie w domku
zrobiło się ciepło. Zaczęła krzątać się w kuchni,
przygotowując posiłek. Jim dołączył do niej w momencie,
gdy nalała do filiżanek świeżo zaparzoną kawę. Pocałował ją
w policzek i usiadł na wysokim krześle przy kontuarze.
– Jestem tak głodny, że zjadłbym konia z kopytami –
powiedział żartobliwie.
Jedli z apetytem popijając śniadanie ogromną ilością
czarnej kawy. Alice bawiła się w myślach wyobrażeniem ich
przyszłych wspólnie jedzonych posiłków. Gdy wreszcie
poczuli się syci, porzuciła swe wspaniałe marzenia i wzięła
się za zmywanie naczyń. Chwilę później zastała Jima
siedzącego przed kominkiem wpatrującego się w ogień z
nieobecnym wyrazem twarzy.
– O czym myślisz? – zapytała siadając obok niego.
Przez chwilę milczał nie odrywając oczu od ognia, a
potem wyszeptał cicho:
– O tobie.
Ponownie zapadła cisza. Jim wyciągnął się na podłodze
opierając głowę na wypchanej poduszce.
– To miłe – odparła również szeptem. Chętnie
usłyszałaby coś więcej na ten temat. Czy żałował, że zaprosił
ją do swego domku w górach? A może zastanawiał się, czy
potrafiliby żyć razem?
Tańczące płomienie hipnotyzowały ją, kłębiące się w jej
głowie trudne pytania stały się nagle nieważne. Położyła się
na podłodze obok Jima. Miał zamknięte oczy, mogła więc
bez przeszkód przyglądać się jego przystojnej twarzy.
Oddychał tak spokojnie, że zastanawiało się, czy nie zasnął.
Delikatnie pocałowała go w usta. Nie poruszył się, położyła
więc głowę na jego piersi. Zapadła w sen wsłuchując się w
regularne bicie jego serca.
Gdy się obudziła, poczuła, że czegoś jej brakuje. Zniknęło
bezpieczeństwo, jakie dawał jej kojący rytm bijącego serca,
ciepło ciała Jima. Leżała sama. Usiadła próbując otrząsnąć
się z resztek snu. Rozglądała się wokół siebie próbując się
domyślić, gdzie on mógł się podziać.
– Gdzie jesteś, Jim? – zawołała zdławionym głosem.
Usłyszała dochodzące z kuchni dźwięki. Po chwili
doszedł do niej zapach świeżo parzonej kawy.
Z trudem wstała i powlokła się do kuchni. Usiadła przy
barku, przy którym zjedli wcześniej śniadanie.
Jim stał do niej tyłem. Patrzyła w milczeniu jak szatkuje
pomidory, myje liście sałaty i kroi w długie owalne plastry
dwa jajka, którymi po chwili przystroił sałatkę.
Rzut oka przez przeszklone drzwi wystarczył, by
zrozumiała, że przespała większą część dnia. Poczuła się
początkowo winna, lecz przypominając sobie wszystko, co
zdarzyło się tej nocy, wspaniałą jazdę przy blasku księżyca,
chwile przy kominku i urocze śniadanie, doszła do wniosku,
że nie ma się czego wstydzić. W końcu ten weekend należał
do niej – do nich. Mogli robić to, na co mieli ochotę.
– Co mam zrobić, żeby dostać filiżankę kawy? – spytała
walcząc ze sobą, by nie zeskoczyć z krzesła i nie rzucić się
Jimowi na szyję.
– Widzę, że w końcu się obudziłaś – odwrócił się i
obdarzył ją szerokim uśmiechem. – Dobrze wypoczęłaś?
– Nie wiem – odrzekła. – Chyba się jeszcze do końca nie
dobudziłam. W każdym razie ostatnie parę godzin było
pięknym, przepięknym snem.
Nalał kawę do kubka i postawił ją przed nią na barku.
– Założę się, że jesteś głodna – powiedział opierając się
łokciami o blat i wpatrując się jej w oczy.
– Skąd wiesz? – wyszeptała. – Powinnam się wstydzić.
Zwłaszcza po tej ilości jedzenia, jaką wpakowałam w siebie
na śniadanie. Przesypiam cały dzień i budzę się głodna – to
niewybaczalne. Nie wiem, co się ze mną dzieje.
– Może wpływ ma wysokość, na jakiej się znajdujemy,
może świeże powietrze – zaczął. – Nie wiem, ale mnie to
świetnie robi na apetyt.
– No tak – zaśmiała się. – Jeżeli zostałabym tu przez
tydzień nie wcisnęłabym się w żadne ze swoich ubrań.
Najprawdopodobniej musiałabym wracać do domu owinięta
w koc.
– Pewna pulchność dodawałaby ci tylko uroku –
powiedział ciepłym głosem. – Trochę więcej ciałka do
przytulenia.
– Nawet nie myślmy o tym, że mogłabym być
„pulchniutka" – stwierdziła pociągając łyk gorzkiej kawy i
krzywiąc się przy tym. Nie mam nic przeciwko przytuleniom,
ale zapomnijmy lepiej o całej tej sprawie.
– No, nie wiem – uśmiechnął się. – Wydaje mi się, że
mimo wszystko wyglądałabyś bardziej sexy, gdybyś
odrobinę...
– Dobra, dobra – przerwała mu. – Nawet gdy tylko tak
mówisz, czuję, że przybieram na wadze.
– Mam nadzieję, że lubisz spaghetti – stwierdził Jim
przesuwając się od blatu do leżących na stole talerzy,
garnków i sztućców.
– Pomogę ci – zeskoczyła ze stołka.
– Nie – zaoponował. – Mam własny przepis. Po prostu
usiądź sobie tutaj i odpręż się. – Wyciągnął z lodówki
schłodzoną butelkę białego wina i nalał jej kieliszek. –
Pociągaj sobie spokojnie, a ja zobaczę, czy mój specjalny sos
jest już gotowy do podania go ludzkim istotom.
– Brzmi to groźnie – zachichotała między jednym a
drugim łykiem. – Z czego go robisz?
– Nie mogę ci tego wyjawić – zażartował. – To specjalny
przepis, rodzinna tajemnica, przekazywana od wieków z
pokolenia na pokolenie. Jedynym sposobem na wejście w
jego posiadanie jest wżenienie się w rodzinę.
Nadal jesteś tym zainteresowana?
– Powiem ci, jak zjem – odgryzła się.
Zanim skończyli jeść, na zewnątrz zrobiło się już ciemno.
Alice czuła się objedzona, od wina kręciło się jej lekko w
głowie. Nigdy jeszcze nie była w tak dobrym nastroju.
Humor psuła jej tylko świadomość, że ten wspaniały
weekend już wkrótce się skończy, starała się jednak nie
myśleć o tym. Spojrzała na Jima, który przeglądał kolekcję
płyt.
– Masz jakieś specjalne życzenia? – zapytał. – Jazz?
Blues? Wolisz coś szybkiego czy wolnego?
– Cokolwiek wybierzesz będzie dobre.
Zdecydował się na powolną i słodką melodię,
podśpiewując pod nosem razem z Paebo Bryson.
– Zatańczysz? – wyciągnął rękę w jej kierunku.
Ześliznęła się z barowego stołka i podeszła do niego.
Drżała na myśl o jego dotyku i bliskości ciała.
Spokojnie, dziewczyno, opanuj się, ostrzegła się w
myślach. Jim objął ją delikatnie patrząc głęboko w jej duże
brązowe oczy.
– Jesteś naprawdę piękna – szepnął. – Bardzo piękna.
– Dziękuję – odparła po prostu. Tańczyli wolno przy
kominku, jej ramiona obejmowały Jima w talii. – Cieszę cię,
że tak myślisz.
– Nigdy nie zmienię zdania na temat twojej urody.
– Nawet kiedy będę już posiwiałą staruszką? –
uśmiechnęła się. – Ciągle będziesz uważał, że jestem piękna?
– Mam tylko nadzieję, że wciąż będziesz wtedy jeszcze
przy mnie – przytulił ją mocniej do siebie. Dłońmi delikatnie
masował jej plecy.
– Jakie to przyjemne – westchnęła opierając mu głowę na
piersi. – Czuję się zupełnie odprężona.
Po nocnej jeździe wciąż bolały ją nogi. Zastanawiała się
nawet, czy nie prosić Jima, by ją wymasował, lecz obawiała
się, że nie będzie w stanie panować nad reakcjami na jego
dotyk.
Nie kuś losu, pomyślała, czując jednocześnie ogarniającą
ją falę ciepła. Obiecała sobie, że nie tknie już wina.
Przynajmniej nie tej nocy.
Światło wschodzącego księżyca rozlało się na balkonie,
tworząc nad nim srebrzystą aurę. Pokrywający go śnieg
wspaniale kontrastował z ciemnym brązem ścian domu i
drzwi.
Przetańczyli jeszcze kilka wolnych melodii. Dłonie Jima
zaczęły delikatnie przesuwać się po jej ciele. Jego ramiona
powoli zaciskały się w coraz mocniejszym uścisku. Poczuła
drżenie nóg, niespokojne bicie serca, krew zaczęła krążyć
szybciej w żyłach.
Jim wyłączył oświetlenie, pokój rozjaśniało tylko srebrne
światło księżyca i żarzące się w kominku polana.
– O czym myślisz? – spytał lekko zdławionym głosem.
Nie odpowiadała. Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie
teraz. Myślała o nim i wiedziała, że Jim to wyczuwa.
– O niczym, naprawdę – odrzekła.
– Pragnę cię – powiedział. Milczała, słyszała, jak serce
wali jej niczym dzwon. – Bardzo cię pragnę – ciągnął
oddychając gwałtownie. Jego ręce stały się śmielsze.
– Nie – zaoponowała delikatnie, nie patrząc na niego. –
Proszę, nie. Po prostu tańczmy.
– Dlaczego ode mnie uciekasz? – zapytał. – Czy nie
widzisz, jak bardzo cię pragnę?
Tak, wiedziała o tym doskonale. Wielu mężczyzn jej
pożądało. Pomyślała o dwuznacznej propozycji Roberta
Jacksona. Pożądanie to jednak nie wszystko. Potrzebowała
mężczyzny, który by się o nią troszczył, kochał, rozumiał i
wspierał, nie finansowo, lecz emocjonalnie. Tego samego
mógł od niej oczekiwać mężczyzna, którego pokocha.
Jim chciał dowodów, ale nie była w stanie mu ich dać.
Musiała najpierw wiedzieć, a przynajmniej mieć bardzo
mocne przeświadczenie, że rozwija się między nimi więź
warta dalszych starań i troski. Wydawało się, że nie rozumiał
tego. Przyszło jej na myśl, że być może pomyliła się
oceniając go.
– Kocham cię – szepnął namiętnie. – Czy to nie
wystarczy?
Odwrócił ku sobie jej twarz, pochylił się i pocałował ją.
Nie zaprotestowała. Zarzuciła mu ręce na szyję, czując jak
rodzi się w niej namiętność.
Strzeż się! Niebezpieczeństwo! W jej głowie zapaliło się
czerwone światełko.
Odepchnęła go od siebie.
– Nie! – krzyknęła. – Nie w ten sposób!
Odwróciła się do niego plecami. Nie czuła gniewu, raczej
frustrację i zmieszanie. Czy to wszystko, czego od niej
chciał? W takim razie zdecydowanie źle trafił.
– Po co tu w takim razie przyjechałaś? – zapytał drżąc
cały. Wydawało mi się, że chcesz być ze mną.
– Nie w sposób, o którym myślisz – odparowała. Z
najwyższym trudem udawało jej się kontrolować kłębiące się
w niej emocje. Nie o to mi chodziło!
Podszedł do nie próbując wziąć ją w ramiona i
pocałować. Ponownie jednak – go odepchnęła i pobiegła w
kierunku spiralnych schodów. Z oczami pełnymi łez wbiegła
do swojej sypialni i zatrzasnęła drzwi opierając się o nie
całym ciężarem.
Nie płacz! ostrzegła się. Nie jest tego wart.
Nie potrafiła jednak powstrzymać łez. Po chwili usłyszała
cichutkie pukanie. To Jim próbował się dostać do jej pokoju.
Rozdział 4
Alice obudziła się gdy na zewnątrz było jeszcze niemal
zupełnie ciemno. Przez noc temperatura w pokoju znacznie
spadła, czuła przenikający ją chłód. Całkowicie rozbudzona
usiadła przy oknie podziwiając jaśniejące niebo i dolinkę, po
której snuły się pasma mgły. Po kłótni z Jimem niemal przez
całą noc nie zmrużyła oka. Nie wpuściła go do swego pokoju.
Nie miała mu nic do powiedzenia. Ta wyprawa, cała ich
znajomość, okazały się zupełnym nieporozumieniem.
Powtarzała to sobie wielokrotnie w ciągu ostatnich godzin.
Była głupia pozwalając się ponieść emocjom. Nie tylko w
przypadku Jima, ale wiele razy wcześniej. Wszyscy
mężczyźni którzy pojawiali się w jej życiu, a większość z
nich to byli profesjonaliści, sprawiali, że czuła się jak intruz,
outsider, który nie znał swojego miejsca. Oskarżali ją o
robienie zamieszania, nadmierne naciski na zmiany, podczas
gdy powinna się była skoncentrować na „odpowiednich" dla
niej zajęciach – prowadzeniu mężczyźnie domu,
wychowywaniu dzieci. Jej życie miało zostać
podporządkowane tradycji, której początki ginęły w mrokach
dziejów.
Czy była feministką walczącą z mężczyznami o
uznawane za lukratywne i prestiżowe posady? Nie' myślała o
sobie w ten sposób, ale robiła to większość mężczyzn, którzy
wykazali zainteresowanie jej osobą. Tym, o co walczyła, było
prawo do decydowania, co chce zrobić z własnym życiem.
Na początku Jim wydawał jej się inny od mężczyzn,
których dotychczas znała. Sądziła, że jest wrażliwy na jej
potrzeby, uczucia, sposób patrzenia na świat. Często pomagał
jej przy pracy. Teraz jednak nie była już pewna ani jego, ani
uczuć, jakie wobec niego żywiła.
Jim uczciwie wyrażał swoje poglądy, od początku dał jej
do zrozumienia, że nie zachwycają go kobiety poświęcające
całe swe życie karierze zawodowej, nie ma jednak nic
przeciwko pracy kobiet czy ich prawu do zajmowania
kierowniczych stanowisk. Nie opowiadał się za czymś, czy
przeciw czemuś. Lecz był staromodny.
Wierzył w rodzinę. W jego mniemaniu kobieta, która
spędzała większość czasu na pokładach samolotu latając w
interesach z jednego miejsca w drugie, lub poświęcała
wieczory na niekończące się spotkania i narady, nie mogła
sprostać wymaganiom stawianym żonie i matce.
Cieszyła się jednak, że stać go było na uczciwość, by jej o
tym powiedzieć. Oczywiście sama nie chciała zamienić się w
szefową zapominającą zupełnie o potrzebach męża i rodziny.
Nie miała też zamiaru stawać się głową rodziny i
współzawodniczyć z mężem o to, kto przyniesie do domu
więcej pieniędzy. Chciała tylko robić i poznawać wszystko
to, do czego miała kwalifikacje. A bycie żoną stanowiło
jedną z tych rzeczy.
Czy dla kobiety z ambicjami zawodowymi, talentem, aby
je realizować i emocjonalnymi potrzebami, które mogły być
zaspokojone tylko poprzez miłość męża i rodziny,
niemożliwym okazywało się znalezienie szczęścia i
zrozumienia? Dlaczego nie miałaby być cudowną, tworzącą
rodzinną atmosferę żoną i szefem kompanii? Czy nie
starczało miejsca na pogodzenie tych dwóch rzeczy? Na
kompromis? Czy też tradycja wytyczyła już zbyt głębokie
koleiny, by można było liczyć na jakiekolwiek zmiany?
Zrozumiała jednak zbyt późno, że mogła się mylić co do
zdolności Jima do kompromisu, gdy w grę wchodzić będzie
jej kariera.
Powiedział, że jej pragnie. Co przez to rozumiał? Na
pewno uważał ją za atrakcyjną kobietę, nie musiała jechać z
nim w góry, żeby się o tym przekonywać. Sprawiało jej
przyjemność, kiedy widziała we wzroku Jima ciepłe,
zmysłowe ogniki, gdy się całowali, obejmowali, gdy tylko
przebywali blisko siebie.
Powiedział, że ją kocha. Nie pierwszy raz usłyszała te
słowa od mężczyzny. Wierzyła mu, zastanawiało ją tylko, jak
głęboka jest ta miłość, na ile prawdziwa, czy ma szansę
przetrwania. Jeśli ją naprawdę kocha, czy nie powinien
zrozumieć jej punktu widzenia?
„Przestań!" zganiła się. Poczuła dotkliwą pustkę. Jak
mogła przestać? Myśl o próbie ustanowienia platonicznego
związku z Jimem bolała ją. A perspektywa zerwania z nim
bynajmniej jej nie pociągała. Nie chciała przez to
przechodzić jeszcze raz.
Musiała jednak coś zrobić. Znaleźć jakąś płaszczyznę, na
której mogliby zbudować wspólne życie. Ale co by to miało
być? Pytania! Zawsze te pytania, pomyślała. Czy pytania, na
które nie umiała znaleźć odpowiedzi, musiały go
powstrzymywać? Gryzła ją myśl, że Jim może nie
przejmować się tym wszystkim tak jak ona. Czy był
przekonany o swej racji i dlatego nic co ona czuła, myślała,
czy mówiła, nie miało większej wagi? Zezłościła się nagle.
Wstała z fotela. Przeszył ją dreszcz zimna, ubrała się więc
szybko i wyszła na balkon.
Marzła, mimo iż włożyła kurtkę od kombinezonu
narciarskiego, ciepłe spodnie i grubą wełnianą czapkę
osłaniającą uszy. Drżała z zimna, zaczęła szczękać zębami.
Wpatrzona w rzednącą mgłę przypominała sobie każdą
chwilę, jaką spędzili śmigając na nartach przy świetle
księżyca.
Podmuch lodowatego wiatru owionął jej twarz, w oczach
pojawiły się łzy. Stojąc na balkonie poczuła się przeraźliwie
samotna. Dlaczego Jim nie brał pod uwagę jej potrzeb i
pragnień?
Łzy zaczęły zamarzać jej na policzkach. Otarła je
rękawiczką. Płakała, a płacz przynosił ulgę. Miała poczucie,
że w najbliższym czasie wydarzy się coś, co zaważy na
całym jej dalszym życiu.
Wzdychając ciężko podniosła kołnierz kurtki chroniąc się
przed zimnem. Marzyła o znalezieniu się w jakimś innym
miejscu, gdzieś daleko stąd. Lecz piękno gór, widocznych
coraz lepiej przez rozstępującą się mgłę, sprawiło, iż poczuła,
że nie chce opuszczać tego niezwykłego miejsca.
Dźwięki dochodzące z wnętrza domu przyciągnęły jej
uwagę. Jim musiał być w pracowni malarskiej. Wychyliła się
przez poręcz i ujrzała go. Siedział na stołku naprzeciw jej nie
dokończonego portretu.
Obserwowała go przez dłuższy czas, walcząc ze sobą, by
nie wbiec do pracowni, nie zwierzyć się mu z wszystkich
nurtujących ją problemów. Lecz on wydawał się taki... taki...
nie mogła nawet znaleźć odpowiedniego słowa, by opisać
stan, w jakim znajdował się Jim. Chłopięcy wyraz twarzy
pojawiający się, gdy wpatrywał się w jej podobiznę, bardzo
ją pociągał.
– Pospiesz się – powiedziała do siebie. – Przecież go
kochasz. Powiedz mu o tym. Weź go w ramiona, pocałuj go.
Powiedz mu, że jesteście w stanie wspólnie wspaniale ułożyć
sobie życie.
Byłaby tak zrobiła, gdyby udało jej się przekonać samą
siebie, że mogą dojść do porozumienia, że mogą razem coś
wymyślić. Ale sama potrzebowała czasu do namysłu. I
musiała przebywać z dala od niego. Jego obecność sprawiała,
że myślała zbyt emocjonalnie i zupełnie nie potrafiła nad tym
zapanować. Czy miłość była w życiu wszystkim? Zaczęła
sobie zdawać sprawę, jak bardzo go kocha. Ale czy to
wystarczy? Czy będzie w stanie zrezygnować z kariery, ze
swoich ambitnych planów dla tej miłości? Czy powinna
poświęcić dla niego tak wiele?
Obserwowała Jima bojąc się nawet odetchnąć. Odsunął
się od sztalug i stał bokiem do niej. O czym myślał? Była
pewna, że o niej. Po cóż inaczej wstawałby tak wcześnie –
może nawet w ogóle nie mógł zasnąć – by wpatrywać się w
nie dokończony portret? Czy też szukał w jej podobiźnie
czegoś, co pomogłoby mu ją lepiej poznać? Dlaczego nie byli
w stanie się porozumieć? Dlaczego dwoje ludzi, którzy na
codzień kierowali majątkiem i losem innych, nie mogło
znaleźć wspólnego języka?
Jim znowu podszedł do sztalugi. Stał przed portretem i
wpatrywał się weń, od czasu do czasu pochylając się do
przodu, jakby studiował wybrany fragment. Alice wydawało
się, że świat, wszystko, co miało dla niej znaczenie, wymyka
się jej z rąk.
Próbowała sobie wmówić, że to przejdzie. Nie wolno jej
tak myśleć! Jest w końcu młoda. Ma przed sobą całe życie.
Będą jeszcze inni mężczyźni, nowe miłości.
Jim usiadł, wziął do ręki kawałek kredki. Pochylił się nad
szkicem i zaczął delikatnie coś poprawiać. Widziała skupiony
wyraz jego twarzy. Zauważyła, że ogarnia go jakiś dziwny
stan, jego dłoń zaczęła poruszać się bardzo szybko,
zachowywał się, jakby świat nie istniał poza znajdującym się
naprzeciw niego kawałkiem papieru.
Chciała zobaczyć, jak jej wizerunek nabiera kształtów,
formy, wszystkich wymiarów – nabiera osobowości.
Wiedziała, że skończony portret powie jej więcej o tym, co
Jim o niej myśli, niż wszystkie jego słowa i gesty. Cofnęła
głowę i weszła do wyziębionej sypialni.
Po cichu zamknęła za sobą drzwi i na palcach podeszła
pod pracownię. Wsłuchiwała się w dochodzące stamtąd
dźwięki przykładając ucho do zimnego drewna.
Czy powinna zapukać? Czy powinna powiedzieć Jimowi,
że go kocha, obiecać, że rozważy wszystko co ich dotyczy,
jeśli tylko porozmawia z nią i powie, co o niej myśli, zgodzi
się wysłuchać, co ona ma do powiedzenia?
Doszła do wniosku, że nie był to najlepszy moment. Sama
nie potrafiła sprecyzować swoich uczuć. Myśli odlatywały i
pojawiały się ponownie, jak targane wiatrem płatki śniegu.
Ujrzała siebie jako plastikową figurkę, zatopioną w
przeźroczystym przycisku do papieru stojącym na biurku
Jima. Część zimowej sceny, zawsze takiej samej,
przywiązanej do czasu i miejsca.
Czy Jim przywiózł ją do swojej górskiej samotni, by
obedrzeć ją z wszystkiego z wyjątkiem kobiecości, by potem
zasadzić ją na glebie własnych snów, wpatrywać się w nią,
pieścić i używać do zaspokajania swoich zachcianek?
Szybko wspięła się na piętro po żelaznych spiralnych
schodach. Mimo chłodu czuła na skórze drobniutkie krople
potu. Weszła za barek, nalała sobie brandy z kryształowej
karafki i wypiła ją jednym haustem. Ogarnął ją wewnętrzny
ogień. Skrzywiła się i wzdrygnęła. Zaczęły piec ją uszy, a w
oczach pojawiły się łzy.
Wzięła buty narciarskie i wymknęła się bezszelestnie z
domu. Miała nadzieję, że chłód poranka i piękno pokrytych
śniegiem gór pozwolą uporządkować jej myśli.
Wiatr zawiał już wczorajsze ślady nart. Alice czuła, że
przez jakiś czas musi pobyć sama. Nie chciała jednak, by
przytłoczyły ją myśli, które od dłuższego czasu nie pozwalały
jej trzeźwo patrzeć na świat. Wbijała kijki w śnieg, mocno się
odpychając, każdy ruch powodował ból w nogach.
Przedzierała się przez obłoki mgły, lodowaty wiatr
smagał jej twarz. Jechała w dół stoku zgrabnie omijając
wysokie muldy i kępy drzew. Chata, którą zostawiła nad
sobą, zdawała się tonąć w chmurach.
Mknęła szybko, spod nart pryskał śnieg. Czuła nagły
przypływ mocy i pewności siebie. Jeździła, dopóki
zmęczenie nie dało o sobie znać. Usiadła na zwalonym pniu
sosny, by chwilę odpocząć przed czekającą ją wspinaczką. W
koronach drzew zawodził wiatr.
Mimo, że w drodze powrotnej musiała co jakiś
odpoczywać, czuła się świetnie. Wysiłek fizyczny dobrze jej
zrobił. Zdawała sobie jednak sprawę, że prawdziwa ulga
przyjdzie dopiero wtedy, kiedy uda jej się odbyć z Jimem
otwartą rozmowę. Nie chciała z nim zrywać. Lecz jeżeli
miałoby do tego dojść, chciała być przygotowana na
stawienie czoła pustce, która nieuchronnie towarzyszyć
będzie ich separacji.
Nie zamierzała myśleć o nieprzyjemnych rzeczach.
Wyzwania, jakie pojawiły się w jej życiu zawodowym, były
wystarczająco wyczerpujące, by dodawać do nich jeszcze
stres związany z rozstaniem.
Lecz być może to jedyny sposób, pomyślała. Rozstanie na
pewien czas, dopóki oboje nie zrozumieją, czego wzajemnie
od siebie oczekują.
Padający śnieg szybko zasypywał ślady przywracając
dolinie jej dziewiczy wygląd. Nie potrafiła się jednak
skoncentrować na podziwianiu pięknych widoków, wciąż
kołowały jej w głowie myśli o obowiązkach, które na siebie
wzięła – propozycje zmian, zbliżające się przemówienie.
Kobieto, weź się w garść, upomniała się. O co się tak
martwisz? Dasz sobie świetnie radę. W końcu tylko sobie
zawdzięczasz wszystko, co dotychczas osiągnęłaś w życiu.
Gdyby tylko potrafiła skupić się na jednej rzeczy!
Powinna sobie przygotować listę priorytetów. Gdy w grę
zaczynały wchodzić emocje, nie mogło być mowy o dobrej
organizacji pracy. Musiała na bieżąco stawiać czoło
trudnościom. W miłości nie można się oprzeć na
poradnikach, nie istnieją wypróbowane i prawdziwe w każdej
sytuacji wskazówki. Nie ufała jednak uczuciu, które
wymagało od niej poświęcenia tak wielkiej i ważnej dla niej
części życia.
Być może jej matka mogłaby coś poradzić. Tak dobrze
znała życie. Gdy Alice przyjęła stanowisko wicedyrektora
działu marketingu w korporacji, matka wydała z tej okazji
przyjęcie dla rodziny i przyjaciół. Już wtedy Alice przekonała
się, że jej osiągnięcia nie przez wszystkich odbierane są jako
sukces i powód do radości.
Na spotkaniu nie mogło zabraknąć Brendy, jej najlepszej
przyjaciółki, która twierdziła, że dla kobiety najważniejsze
jest małżeństwo. Sama wyszła za mąż zaraz po skończeniu
college'u.
– Alice, zazdroszczę ci – powiedziała odciągając ją na
bok. Widać było, że sukces przyjaciółki zrobił na niej
ogromne wrażenie. – Żałuję teraz, że sama nie miałam na tyle
rozumu, by zająć się robieniem kariery. Czasami czuję,
jakbym zrezygnowała ze zbyt wielu rzeczy, jakby wszystkie
te lata spędzone w college’u poszły na marne.
– Czyżbyś nie była szczęśliwa? – zdziwiła się Alice.
Brenda była piękną kobietą o kruczoczarnych włosach i
brązowych oczach. W college'u początkowo wspólnie
marzyły o tym samym, chciały podbić świat biznesu. Alice
została sama, gdy Brenda zakochała się w mężczyźnie, który
pragnął żony, gospodyni domowej i matki dla swoich dzieci.
– Tak, jestem szczęśliwa – odrzekła Brenda. – Kocham
swojego męża i dzieci. Bardzo ich wszystkich kocham. Ale...
– zawahała się, w jej oczach pojawiła się najpierw jakaś
miękkość, po czym zamigotały w nich ogniki. – Jeżeli
miałabym to zrobić raz jeszcze, nie sądzę, żebym wyszła za
mąż tak wcześnie. Lub, gdybym jednak tak zrobiła, z
pewnością nie poddałabym się tak prędko i spróbowała
najpierw swoich sił w pracy zawodowej. Czasem oszukuję
się, odmawiając sobie szansy na zrealizowanie jednego z
moich marzeń. Teraz wiem, że mogłabym podołać obu.
– Obu? – spytała Alice zastanawiając się, jak mogłaby
pomóc przyjaciółce.
– Prowadzeniu rodziny i zrobieniu kariery – odparła. –
Wymaga to jedynie trochę więcej zaradności.
– Myślisz, że do końca życia będziesz żałować, że nawet
nie spróbowałaś zacząć własnej kariery?
– Och, nie! Widzisz, zamierzam zapisać się na parę
kursów, wykorzystać do maksimum wolny czas. Wszystko
jeszcze przede mną, istnieje tyle różnych możliwości.
Zwłaszcza teraz!
– Co masz na myśli? – spytała zaskoczona Alice.
– Teraz mam przyjaciół na wysokich stanowiskach –
uśmiechnęła się szeroko Brenda. – Wicedyrektora do spraw
marketingu, na przykład.
Jej matka nie była aż tak zachwycona. Bała się, że Alice
może zaniedbać inne ważne w życiu sprawy – miłość,
małżeństwo i macierzyństwo – jeśli całą swą energię
skoncentruje na robieniu kariery. Mimo to powiedziała, jak
bardzo są z ojcem dumni z jej osiągnięć. Matka Alice, Reba
Stocker, była silną kobietą, ale należała do innej epoki. Nigdy
nie poszła do college'u, pracowała wyłącznie jako
urzędniczka. Równocześnie zdołała wychować piątkę dzieci.
Alice miała jeszcze czterech braci, wszyscy skończyli wyższe
studia.
– Chcę, abyś była szczęśliwa – pouczała ją matka – ale
nigdy nie powinnaś zapominać, że jesteś również kobietą.
Piękną kobietą. Nie walcz ze swymi uczuciami.
Wieczorem, gdy przyjęcie już się skończyło i miały
wreszcie chwilę czasu dla siebie, Alice wróciła do tej
rozmowy.
– Nie rozumiem – powiedziała. – Wydawało mi się, że
spełniam wszystkie wasze oczekiwania.
– Oczywiście – zapewniła ją matka. – Nigdy nas nie
rozczarowałaś. Po prostu nie chcę, aby ominęło cię w życiu
coś tak ważnego jak miłość i własna rodzina.
– Ja również tego nie chcę.
– Świetnie. Oczywiście nie oznacza to, że masz
zrezygnować z pracy. Musisz tylko pamiętać, aby nie stała
się ona dla ciebie całym życiem. Nie dopuść do tego, że
pewnego dnia obudzisz się i stwierdzisz, że na pewne rzeczy
jest już za późno.
Dobrze wiedziała, o co matce chodzi.
– A ty, mamo, czy uważasz, że coś cię ominęło? –
spytała. – Czy straciłaś jakąś szanse, ponieważ wcześnie
wyszłaś za mąż i nie mogłaś pójść na studia?
– Zrobiłam, co do mnie należało – odparła trzeźwo. –
Jestem zadowolona z tego, co osiągnęłam, a teraz z radością
obserwuję życie moich dzieci. Na tym to polega. Należy
wypełniać swoje obowiązki, zmieniać, co da się zmienić.
Jej ojciec był bardziej bezpośredni.
– Nie wahaj się! – poradził. – Bierz od życia wszystko, na
czym ci zależy. Praca, miłość, dzieci – możesz mieć to
wszystko. Nie może ci się nie udać. Pamiętaj, że zawsze
masz rodzinę, która nie będzie ci mówić, co jest słuszne i
narzucać swojego zdania. Ale będziemy pomagać ci tak, jak
tylko będziemy mogli.
Przyjaciółki miały podzielone opinie na jej temat.
Niektórym wydawało się, że stała się zbyt twarda,
współzawodniczyła z mężczyznami, tracąc przy tym swą
kobiecość. Inne doradzały jej, by nie wychodziła za mąż tak
długo, jak to możliwe. Wyrwać życiu tyle, ile się tylko da i
nie pozwolić, by na przeszkodzie tym planom stanął
jakikolwiek mężczyzna! Alice pomyślała, że te pierwsze boją
się wyjść w świat i sprawdzić się w życiu zawodowym, a
drugie są ogołocone z wrażliwości i nie potrafią zrozumieć,
że kobieta i mężczyzna nie mogą ze sobą wiecznie walczyć.
W pewnym momencie otrząsnęła z zamyślenia i
dostrzegła, że zrobiło się bardzo zimno. Spojrzała w niebo
pokryte ciemnymi chmurami. Wiał zimny wiatr, niosący ze
sobą drobiny zamarzniętego śniegu.
Wspięła się na ośnieżoną skałę, za którą znajdowała się
grań prowadząca do chaty Jima. Zaczął padać śnieg.
Ogromne płatki sypiące z początku powoli, przeobrażały się
w białą ścianę. Alice wspinała się dalej. Koleiny wyżłobione
przez nią znikały szybko pod padającym śniegiem.
Pogorszyła się widoczność. Alice z trudem dostrzegała
cokolwiek, co znajdowało się w odległości większej niż parę
metrów. Straciła poczucie czasu, nie wiedziała, jak długo
zajęła jej wspinaczka na grań. Nogi i ramiona trzęsły się z
wysiłku i bólu. Ta sama droga pokonywana poprzedniej nocy
zdawała się być o niebo łatwiejsza. Zatęskniła za Jimem. Za
jego obecnością, która sprawiała, że nie zwracała uwagi na
ból, że wysiłek nie był tak wyczerpujący.
Kiedy znalazła się na szczycie grani, przystanęła, by
odpocząć. Opierając się na kijkach starała się uspokoić
oddech. Osłoniła oczy dłonią na próżno wypatrując dalszej
drogi. Świat urywał się parę metrów przed nią. Wszystkie
pokryte śniegiem głazy czy drzewa wydawały się identyczne.
Kiedy zdecydowała w końcu, w którym kierunku ma iść,
ruszyła pomimo narastającego bólu w nogach rozlewającego
się na całe ciało.
Wkrótce zorientowała się, że zabłądziła. Starała się
trzymać jak najbliżej grani wyznaczającej kierunek drogi.
Uważała, by nie stąpnąć w jakąś zasypaną śniegiem dziurę,
lub się nie wywrócić. Jeżeli coś by jej się stało, zostałaby
unieruchomiona w śniegu, skazana na powolną śmierć.
Mówiła sobie, że musi dalej iść. Nie wolno jej było teraz
zrezygnować. Najbardziej przerażała ją świadomość, że Jim
prawdopodobnie odkrył już jej nieobecność i siedzi teraz sam
zamartwiając się o nią. Musi jak najszybciej dotrzeć do
domu, aby nie narażać go na poszukiwania w szalejącej
zawierusze. O siebie się nie bała, nie leżało to w jej naturze.
Ufała swej sile i zdolności do pokonywania przeszkód. Tym
razem jednak sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze. Gęsty
śnieg utrudniał marsz, posuwała się bardzo powoli.
– Naprzód, dziewczyno – mobilizowała się. – Uda ci się.
Próbuj dalej.
Nie miała pewności, czy idzie w dobrym kierunku.
Wyczerpana oparła się o drzewo próbując zebrać myśli.
Oddychała ciężko, pot spływał jej z czoła. Przywołała w
wyobraźni wspomnienie palącego się na kominku ognia. Już
niedługo będzie w domu, przekonywała się, i ogrzeje się w
jego cieple. Poczuła, że wracają jej siły, ruszyła więc dalej
przed siebie. Miała nadzieję, że już wkrótce wyjdzie na
polanę i zobaczy zbawcze schronienie. Wydawało jej się, że
minęła wieczność, zanim w końcu spostrzegła poprzez
padający śnieg niewyraźny promień światła. Bała się
uwierzyć własnym oczom, sądziła, że wyobraźnia płata jej
jakieś figle.
Ale światło nie było złudzeniem. Prowadziło ją, jak
latarnia morska prowadzi statek do portu. Wkrótce znalazła
się na polanie. Przed domem dostrzegła jakiś ruch – to Jim
zakładał właśnie narty zbierając się do poszukiwań.
– Gdzieś ty się podziewała? – krzyknął ze złością. – Co
tam robiłaś?
– Spacerek dla rozprostowania kości – odparła ściągając
narty i opierając je o ścianę chaty. – Było cudownie –
uśmiechnęła się. Usłyszałam, że malujesz w pracowni i nie
chciałam ci przeszkadzać.
– Co za pomysł?! – zezłościł się. – Mogłaś się zgubić.
– Ale się nie zgubiłam – odparła wchodząc do środka.
Siedziała przed kominkiem ze szklanką brandy w ręce.
Zdążyła wziąć prysznic, miała na sobie ciepły sweter i luźne
jeansy. Jim stał przed szklanymi drzwiami tyłem do niej. Nie
ruszył się z miejsca od chwili, kiedy weszła do pokoju.
Widać było, że jest zły. Alice milczała sama nie wiedząc,
czego od niego chce. Bała się, że jeśli cokolwiek powie,
wywoła tym tylko wybuch jego gniewu. Doszła do wniosku,
że ten weekend kosztował ją już wystarczająco dużo nerwów.
O czym myślał? Czy i jego gnębiły wątpliwości? Czy
doszedł do wniosku, że nie będą sobie w stanie ułożyć
wspólnej przyszłości?
Chciała go przeprosić, że z jej winy tak dobrze
zapowiadający się weekend fatalnie się ułożył. Tak, jeżeli
tylko mogło z tego wyniknąć coś dobrego – przeprosi go.
Spojrzała na Jima. Nie, to nie ma sensu. Jakikolwiek
wysiłek z jej strony skazany jest na niepowodzenie.
Ogień na kominku syczał radośnie. Alice miała znów
przed oczami śnieżną zamieć. Zaczęła zdawać sobie sprawę,
jak niebezpieczna mogła okazać się jej eskapada. Przeszły ją
ciarki.
– Pogoda nie ma zamiaru się poprawić – odezwał się
niespodziewanie Jim. – Nie zanosi się, by udało nam się
wrócić do miasta, tak jak to sobie zaplanowaliśmy.
Odcięci od świata? Ta myśl jednocześnie pociągała ją i
martwiła. Uwięziona z Jimem! Fantazja się spełniła? Czy też
był to czas poważnej próby? Musiała wracać do miasta.
Czekała na nią praca. Nie mogła sobie pozwolić na zostanie
w górach. A okropny nastrój, w jaki oboje wpadli, i bliskość,
w jakiej musieli pozostawać, mogły zabójczo wpłynąć na to,
co się między nimi działo.
– Czy jesteśmy zasypani? – zapytała nieswoim głosem.
– Jeszcze nie. Ale wszystko zależy od tego, jak długo
potrwa zamieć. Jeżeli wkrótce przestanie padać, do rana
oczyszczą główne drogi i mój jeep poradzi sobie.
– A jeśli nie? Przecież musimy wrócić do pracy, mam
umówione spotkania.
– Wszystko zależy od pogody. Jedyne co możemy zrobić,
to czekać.
Alice wydawało się, że dostrzegła w jego oczach figlarny
błysk. Najwyraźniej cieszył się, że może nie zdążyć wrócić w
poniedziałek do biura.
– Czy jest tu gdzieś telefon? – Alice omiotła wzrokiem
pokój. – Może zadzwonimy do instytutu meteorologii?
Powinni mieć jakieś informacje o pogodzie.
– Nie mam telefonu – odparł spokojnie rozbawiony jej
wzburzeniem. – To miejsce ma mi zapewnić całkowite
odosobnienie od wszystkich ważnych w mieście spraw.
Zresztą i tak nie byłoby sensu dzwonić. Po prostu musimy
przeczekać.
Popatrzył na nią trochę cieplej i dodał uspokajająco:
– Jesteśmy tutaj zupełnie bezpieczni. Mamy duże zapasy
żywności i opału. Zainstalowałem również generator prądu
na wypadek, gdyby burza zerwała trakcję. Nie ma powodu do
niepokoju, wszystko będzie dobrze.
– Może dla ciebie – odparła zdenerwowana. – Na mnie
czeka jednak mnóstwo nie cierpiących zwłoki spraw.
– Będą sobie musieli przez jakiś czas poradzić bez twojej
cennej osoby. Nie zamierzam nadstawiać karku tylko dlatego,
że chcesz się na czas znaleźć w mieście. To istne szaleństwo.
Jeśli rzeczywiście jesteś taka niezastąpiona, nie musisz się
obawiać o swoją posadę.
Alice z trudem powstrzymała gniew. Nie miała prawa
odgrywać się na Jimie z powodu wybryków, aury.
– Nie mam do ciebie pretensji o złą pogodę – wyjaśniła.
– Przepraszam, jeśli odniosłeś takie wrażenie.
– Wiedziałem o nadchodzącej zamieci – powiedział
szczerze. – Miałem jednak nadzieję, że zacznie się już po
naszym wyjeździe – starannie dobierał słowa. – Mogliśmy
przed nią uciec, gdybyśmy wyruszyli wcześniej.
A więc teraz to ja jestem winna!, pomyślała z
oburzeniem.
– Znałeś prognozy pogody i nie raczyłeś mi nawet o tym
wspomnieć? – spytała przez zaciśnięte zęby. – Czy od
początku miałeś zamiar zatrzymać mnie tutaj? Sądziłeś, że
się załamię i poszukam ukojenia w twoich ramionach? Jeżeli
taki był twój plan, to muszę cię rozczarować – nic z tego!
Gwałtownie odwróciła się od niego i wbiła wzrok w
migoczący płomień.
Jak on mógł mi zrobić coś takiego! Cóż on sobie
wyobraża!, wściekała się bezgłośnie. Pomyśleć, że jeszcze
kilka godzin temu uznałaby taką sytuację za romantyczną!
Teraz była tylko zła i rozczarowana. I trochę zagubiona.
– Czy moglibyśmy porozmawiać? – zaproponował Jim
stając za nią. Poczuła jego obecność i po plecach przebiegł jej
dziwny dreszcz. Zamknęła oczy szukając ucieczki. Według
niej było już za późno na rozmowę. Nareszcie Jim pokazał
swą prawdziwą twarz.
– Kocham cię – usłyszała gdzieś z daleka jego głos.
Położył ręce na jej ramionach i odwrócił ku sobie. W blasku
ognia oczy Jima zdawały się płonąć.
– Kocham cię – powtórzył. – Czy to co mówię, nic dla
ciebie nie znaczy? – zapytał z naciskiem.
Tym razem spojrzała mu prosto w twarz. Oczywiście, że
znaczy! Czy nie widzi tego w jej oczach?
– O co ci chodzi? – zapytał.
– Chciałabym, aby miało to takie samo znaczenie dla nas
obojga – powiedziała w końcu.
Jim zmarszczył czoło próbując zrozumieć, o co jej chodzi.
Alice uważała jednak, że ma prawo mówić do niego w ten
sposób. Jeśli na tyle dobrze poznał swoje uczucie, aby być
pewnym, że ją kocha, powinien również wiedzieć, dlaczego
tak się dzieje i co właściwie znaczy dla niego miłość.
– Chcę, abyś za mnie wyszła – powiedział. – Chcę
spędzić z tobą resztę swojego życia.
– I co będziesz ze mną robił?
Nie chciała być sarkastyczna, ostatnie zdanie wyrwało jej
się, zanim zdążyła pomyśleć, co mówi. Jim wyglądał na
porażonego, oczy zwęziły mu się złowieszczo.
– Jaką grę ze mną prowadzisz? – zapytał ściskając ją
mocno za ramię. – Powiedziałem ci, że cię kocham i chcę się
z tobą ożenić, a ty wyskakujesz z jakimś głupim pytaniem!
Nie możesz po prostu powiedzieć „tak" lub „nie"? Czy to
takie trudne? Kochasz mnie albo nie. Chcesz za mnie wyjść
albo nie. Nie mam czasu ani ochoty na dziecinne
przepychanki.
– Nie bawię się z tobą! – zaprotestowała gwałtownie.
– I wcale mi się nie podoba, że podejrzewasz mnie o
podobne zachowanie!
– No cóż – powiedział podniesionym głosem. – Jak
inaczej nazwałabyś to, co robisz?
– Nie bawię się z tobą! – powtórzyła. Cała trzęsła się z
gniewu. Cofnęła się. – Nie prowadzę żadnych gier!
– Kocham cię – głos Jima łamał się lekko. – Czy tego nie
widzisz? Czy nie widzisz, jak bardzo cię kocham?
Milczała. Serce łomotało jej w piersiach. Słyszała coś, co
zawsze chciała usłyszeć. Dlaczego nie czuła się szczęśliwa?
Dlaczego nie mogła paść mu w ramiona? To powinien być
pierwszy moment na nowej drodze ich wspólnego życia.
– Ja... Ja też cię kocham – wydukała w końcu odwrócona
do niego plecami.
– Czy tak jest naprawdę?
Czuła, że słowa z trudem przechodzą mu przez gardło.
– Tak.
– Więc o co chodzi, kochanie? – obrócił ją do siebie. – O
CO chodzi? – powtórzył cieplej. Jego głos był taki miękki,
taki uwodzicielski. Jim usiłował ją pocałować. Odepchnęła
go. – Co się stało? – spytał. – Ja.. Co się stało? Nie
rozumiem, co ty wyprawiasz. Twierdzisz, że mnie kochasz,
Ale nie chcesz, żebym cię dotykał.
– Nie o to chodzi – odrzekła, starając się zebrać myśli. –
Naprawdę cię kocham – wyszeptała. – Naprawdę bardzo cię
kocham – przerwała na chwilę. – I chcę, żebyś mnie dotykał,
właśnie dlatego, że cię kocham. – Ponownie usiłował ją
pocałować. Odwróciła głowę.
– Czy to wystarczy?
– Wystarczy? – W jego oczach pojawił się dziwny wyraz.
– Czy co wystarczy?
– Miłość – wyjaśniła. – Czy miłość wystarczy, by
trzymać nas razem do końca życia? – Czy rozumiał, co
starała się mu przekazać? Czy możemy polegać na tym, że
miłość... – Słowa nie były w stanie wyrazić tego, co czuła.
– Nasza miłość jest jedyną rzeczą, jaka się liczy –
stwierdził.
– No dobrze, ale co z naszym dotychczasowym życiem?
Dlaczego nie udawało jej się przekazać tego, co naprawdę
myśli? Cokolwiek powiedziała, brzmiało dwuznacznie.
– Nie da się żyć samą miłością – ciągnęła. – Mamy
przecież swoje plany i ambicje!
– Potrafię zarobić na nas dwoje, nie musisz się martwić o
pracę. O nic już nie musisz się martwić. – Słowa coraz
szybciej płynęły z jego ust. – Ale jeśli chcesz dalej robić
karierę, nie mam nic przeciwko temu.
– Ależ ja wcale nie martwię się tym, gdzie i za ile
będziemy żyli. Po prostu chciałabym, abyśmy oboje mogli
zajmować się sprawami, które są dla nas ważne.
– Chcę, żebyśmy byli szczęśliwi – razem. Tylko to ma dla
mnie w tej chwili znaczenie. Czy nie widzisz, że nie musisz
niczego udowadniać ani mnie, ani nikomu innemu?
Zwłaszcza mnie! Kocham cię! Wiem, że stać cię na wiele i
nie musisz mnie o tym przekonywać.
– Masz na myśli, że nie muszę się starać osiągnąć coś w
życiu, a jeśli spróbuję, to ty mi nie pomożesz.
Szukała w jego oczach zrozumienia, potwierdzenia tego,
że wie, ile dla niej znaczy.
– Czy pomożesz mi osiągnąć moje cele, zrealizować
niektóre ambicje?
– O co ci chodzi? – zapytał lodowatym, obcym tonem. –
O jakich celach mówisz?
– Chcę się po prostu przekonać, na ile mnie naprawdę
stać.
– A jaka jest w tym moja rola? – zapytał ochrypłym
głosem. – Kiedy ty będziesz udowadniać całemu światu, że
jesteś najlepszym dyrektorem, jaki kiedykolwiek stąpał po
tym padole, co ja mam w tym czasie robić? – Wciągnął
głęboko powietrze. – A może po prostu chcesz, żebym
zrezygnował z tego, czym się zajmuję, byś ty mogła stać się
żywicielem rodziny? – W jego głosie zaczął pobrzmiewać
sarkazm. – Mogę stanowić tło dla twoich poczynań, podawać
ci płaszcz, wynosić śmieci, pozwolić ci wziąć się za bary z
gigantami tego świata. Będę podtrzymywał płomień
domowego ogniska i odgrzewał ci kolację, kiedy będziesz
wracała późno do domu.
– Wiesz, że nie o to mi chodzi – odparła Alice z
trudnością powstrzymując się przed wybuchem.
– Za kogo ty mnie uważasz? – zdenerwował się.
– A ty za kogo mnie uważasz ? – odpaliła. Jim nawet nie
próbował zrozumieć, o co jej chodziło.
– Myślałem, że jesteś kobietą, z którą chcę dzielić życie –
powiedział usiłując dojść do porozumienia. – Ale teraz...
Teraz sam nie wiem. Być może to ja się myliłem. Wydawało
mi się, że możemy przejść razem przez życie, stworzyć
rodzinę. Widzę jednak, że myślisz tylko o swojej karierze i
jesteś zdecydowana na wszystko, by sprawdzić się w męskim
świecie.
– Nieprawda! – broniła się. – Sam nie wiesz, jak bardzo
się mylisz. Twoje słowa bolą. – Jakaż miłość mogłaby
utrzymać ich razem? Byli teraz ze sobą – dwoje zakochanych
w sobie ludzi, którzy nie potrafili nawet ze sobą rozmawiać.
Czy to miało stanowić podstawę do zbudowania wspólnego
domu? Chciała iść przez życie z Jimem, ale nie pragnęła z
nim rywalizować.
– Chcę pracować – wyjaśniła. – Lubię swoją pracę. Ona
mnie wyraża. Chcę również być żoną, mieć dzieci. Pragnę
jednego i drugiego. I mogę mieć obie te rzeczy. Co w tym
złego?
– Obie?
– Tak. Będąc ojcem, możesz jednocześnie robić karierę. Z
niewielką pomocą z twojej strony mogę pracować być
matką...
– Ślepe posłuszeństwo wobec ciebie? – zapytał
podniesionym głosem. – Czy tego ode mnie oczekujesz?
– Nie. I mam nadzieję, że i ty nie będziesz tego oczekiwał
ode mnie. Pragnę zrozumienia. I jeżeli kochasz mnie, jak
twierdzisz, musisz by przygotowany na pomoc w...
– A kto urodzi dzieci? – zdenerwował się, odsuwając się
od niej. – Ta cała rozmowa jest bezsensowna.
– Sam spróbuj je urodzić! – krzyknęła mu prosto w twarz.
– Jeśli to wszystko, czego ode mnie chcesz, może zobacz, czy
sam nie zrobisz tego lepiej.
Odwróciła się i szybkim krokiem wyszła z pokoju.
Rozdział 5
Rzuciła się na łóżko w sypialni. W uszach szumiały jej
odgłosy burzy, która zdawała się nie mieć końca. Świat za
szklanymi drzwiami wyglądał jak olbrzymie białe
prześcieradło, śnieg wirował we wszystkich kierunkach
zasłaniając zupełnie niebo. Usłyszała skrzypnięcie
otwieranych drzwi do pracowni. Czy Jim pracował nad jej
portretem, czy też poszedł tam, by go zniszczyć?
Potrzebowała snu, jak niczego innego na świecie. Kilku
godzin bez stresów, w zupełnej samotności, z dala od
rozmów, pytań i kłótni. Powracające bez ustanku myśli o
Jimie nie dawały jej jednak zasnąć. Nareszcie nad ranem,
zmęczona, zapadła w sen.
Śniło jej się, że złapała ją śnieżna burza. Zgubiła się.
Czuła jak mróz przenika wszystkie części jej ciała. Krajobraz
był taki sam, gdziekolwiek się obróciła – płaski, porośnięty
olbrzymimi drzewami otaczającymi ją zewsząd. Nagle obok
niej stanął Jim, uśmiechnął się do niej i poprowadził za sobą,
szli, aż znaleźli się na polanie, na której ujrzała rozświetloną
chatę.
Kiedy Alice obudziła się, była mokra od potu. W pokoju
panowała cisza. Gdzie podziało się zawodzenie wiatru? Ryk
burzy, który ukołysał ją do snu? Usiadła na łóżku i spojrzała
w kierunku szklanych drzwi. Burza skończyła się!
Skoczyła na równe nogi i podbiegła do zimnej szyby.
Dolina pokryta świeżym śniegiem była jeszcze piękniejsza
niż dotąd. Powróciły wspomnienia pierwszej nocy spędzonej
na nartach. Alice uśmiechnęła się. W oczach zakręciły się jej
łzy. Dlaczego cały weekend nie mógł być tak piękny jak ta
pierwsza noc?
Skoro burza przeszła, będzie musiała wracać do miasta.
Czekała na nią praca. Najpierw sprawdzi u swojej asystentki,
co stało się przez czas jej nieobecności, potem przesłucha
automatyczną sekretarkę. Czeka ją napisanie przemówienia,
zjazd już za parę dni.
Wstrząsnęła nią porażająca myśl. Czy Jim nie miał racji
oskarżając ją, że bardziej myśli o pracy i karierze niż o
czymkolwiek innym? Czy nie wymagała od siebie zbyt
wiele? Czym była dla niej miłość?
Serce zaczęło jej bić mocniej. Czy w imię miłości
zrezygnuje z ambicji, z kariery? „Tak" odparła w myślach.
Zrezygnowałaby z wszystkiego dla miłości, lecz nie z
powodu miłości. Ktoś, kto by ją naprawdę kochał, nie
prosiłby jej nigdy, by zrezygnowała z rzeczy, na których jej
naprawdę zależało. Być może Jim tak naprawdę nie kochał
jej. Może chodziło tylko o fizyczne zauroczenie.
W głowie kłębiło się jej mnóstwo pytań, na które nie
potrafiła sobie odpowiedzieć. „Czy naprawdę mnie kocha?"
powtarzała bez końca. Czego powinna od niego oczekiwać?
Czy poradzi sobie z rolą żony, matki i pracującej kobiety –
szefa kompanii? Nawet z pomocą Jima? Czy ona znajdzie
czas, by mu pomagać? Czy miłość została zarezerwowana dla
ludzi, którzy pracują na etacie – osiem godzin dzienne?
Spakowała ubrania. Czekała na nią praca. Musiała wrócić
i podjąć się zadań, za które była odpowiedzialna. Jim będzie
musiał zrozumieć. Nie rzuci wszystkiego, tylko dlatego, iż
powiedział, że ją kocha.
Ona była gotowa do kompromisu. Lecz, jeżeli Jim nie
miał nawet zamiaru próbować, cóż warta byłaby ich miłość?
Smutne myśli spowodowały, że ich związek wydał jej się
płytki i kruchy.
Wróciła do szklanych drzwi, by móc raz jeszcze
rozkoszować się cudownym widokiem otulonych śniegiem
gór. Otaczające ją piękno wpłynęło za nią kojąco. Czuła, że
musi się zmobilizować. Podejść do czekającego ją wyzwania,
być może najważniejszego w życiu, z większą pewnością
siebie. Wiedziała, że będzie wiecznie kochać Jima, bez
względu na to, jak los pokieruje ich życiem.
Oderwała wzrok od śnieżnego krajobrazu, chwyciła
leżącą na łóżku torbę, sprawdziła raz jeszcze, czy czegoś nie
zostawiła i zeszła do hallu, zamykając za sobą drzwi.
Słyszała, jak Jim chodzi gdzieś na piętrze, podłoga uginała
się pod jego ciężarem. Minęła zamknięte drzwi pracowni.
Zatrzymała się i wróciła wiedziona ciekawością. Nacisnęła
klamkę.
Jeden rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że Jim długo
pracował poprzedniej nocy. Jej portret był prawie gotów.
Musiał więc o niej myśleć. Poczuła w sercu miłe ciepło.
Z portretu biła siła, cecha, którą Alice zawsze chciała
posiadać. Jednocześnie była w tym obrazie łagodność,
szczególnie widoczna w wyrazie oczu. Jeśli widzi mnie taką,
to chyba rzeczywiście mnie kocha, pomyślała. W jakimś
stopniu rozumiał motywy jej postępowania. Bardzo jej się
podobał ten wizerunek, tak właśnie chciała być spostrzegana
przez ludzi. Ale czy Jim kochał ją taką właśnie? Alice
postanowiła, że nie zrezygnuje tak łatwo z tej miłości.
Uczucie wymaga takiego samego oddania i wytrwałości jak
jej praca. Czuła jednak, że rośnie między nimi coraz wyższy
mur nieporozumienia. Nie było innej drogi, jak tylko dalej
próbować rozmawiać ze sobą i wyjaśniać każdą sporną
kwestię.
– Musisz spróbować! – szepnęła do siebie wchodząc po
spiralnych schodach. Czuła, że warto zawalczyć o tę miłość.
Jim nie odwrócił się słysząc jej kroki.
– Oczyszczono już główne drogi – zakomunikował sucho.
– Zjedzmy coś i możemy wracać do twojego świata.
Będziemy w mieście przed zmrokiem.
Nie skomentowała jego słów chcąc uniknąć jałowych
sprzeczek.
– Przykro mi, że nie mogłaś zadzwonić do swego biura –
ciągnął Jim nie patrząc nawet w jej kierunku. – Jestem
przekonany, że zrozumieją powody twojej nieobecności.
Ale Alice nie miała ochoty rozmawiać o pracy. Któreś z
nich musiało wreszcie zrobić pierwszy krok, wziąć sprawy w
swoje ręce. Jim już zrobił swoje – poprosił, aby za niego
wyszła. Teraz nadszedł czas na jej ofertę. Miała nadzieję, że
Jim ją zrozumie i zaakceptuje.
– Kocham cię – powiedziała.
– Już to mówiłaś – popatrzył na nią beznamiętnie. –
Ciągle nie wiem jednak, co to dla ciebie znaczy.
Starała się zachować spokój. Wiedziała, co chce mu
powiedzieć i nie pozwoli się zbić z tropu.
– Kocham cię – powtórzyła. – Chcę, żebyś o tym wiedział
i uwierzył mi. I... – zawahała się – bardzo chcę zostać twoją
żoną. Nie zrozum mnie jednak źle. Chcę wyjść za ciebie nie
dlatego, że muszę czy boję się zostać starą panną, ale dlatego,
że taka jest moja decyzja.
– Przecież nikt cię do niczego nie zmusza przerwał jej
Jim. – Mam nadzieję...
– Teraz ja mówię! – warknęła. – Słuchałam tego, co
miałeś mi do powiedzenia, teraz ty wysłuchaj mnie! Sądzę,
że nie tylko my mamy takie problemy. Kocham cię i tylko
dlatego zdobyłam się na odwagę powiedzenia ci tego, co
czuję. Nie podoba mi się sposób, w jaki myślisz o pewnych
sprawach. Być może to ja źle cię zrozumiałam. Być może
oboje mówimy o tym samym, tylko nie potrafimy znaleźć
wspólnego języka. Nie wiem tego, próbowałam jednak
zrozumieć, co się między nami dzieje. Cokolwiek sądzisz,
naprawdę starałam się i zamierzam się starać dalej, aby było
nam ze sobą jak najlepiej. Musisz jednak zrozumieć, że
wzięłam na siebie pewne obowiązki i zamierzam się z nich
wywiązać. Nie chcę niczego udowadniać tobie ani innym
mężczyznom. Jedyne czego chcę, to zmierzyć się z
postawionymi mi wyzwaniami.
– Nie rozumiem, do czego zmierzasz – Jim wydawał się
być nieco znudzony jej przemową.
– Proszę cię tylko, abyś mnie wysłuchał. Co zrobisz
później, to już wyłącznie twoja sprawa.
– Słucham więc – odparł ostentacyjnie wodząc wzrokiem
po ścianach i suficie.
Alice nie zareagowała wiedząc, że ma prawo odgrywać
się na niej za jej wcześniejsze zachowanie.
– Czeka na mnie praca – powiedziała stanowczo. – Praca,
którą lubię, co więcej, którą wykonuję wyjątkowo dobrze. –
Położyła zaciśniętą dłoń na biodrze. – A wykonuję ją dobrze,
bo czuję, że jest to coś, co powinnam robić przez całe życie. I
mam zamiar ją wykonywać tak długo, jak będę tak czuła.
– No i... ?
– No i będziesz musiał zrozumieć, że nie ma to nic
wspólnego z tym, jak bardzo cię kocham – stwierdziła
oddychając ciężko. – W życiu każdego człowieka są jakieś
priorytety. Mam pracę. Możesz mi nie uwierzyć, ale nie
przedkładam jej nad wszystko. Miałam ją, zanim cię jeszcze
poznałam. Nie oczekuj więc ode mnie, że rzucę wszystko
dlatego, że spotkałam ciebie... – przełknęła z trudem. – I
zakochałam się w tobie. Kocham cię. I kocham swoją pracę. I
nie wyjdę za ciebie, dopóki nie będę miała pewności, że
rozumiesz, co czuję.
Jim przyglądał jej się przez dłuższą chwilę.
– Odwiozę cię, jak zjemy – powiedział w końcu szorstko.
Odwrócił się do niej plecami.
Alice była wściekła i rozczarowana. Oczekiwała po nim
innej reakcji. Ale jakiej? Przez głowę przelatywały jej tysiące
myśli. Czy sądziła, iż zrozumie ją od razu? Czy wydawało jej
się, że weźmie ją w ramiona i powie: „Tak, kocham cię.
Dojdziemy do porozumienia. Uda nam się"? Tak, tego od
niego oczekiwała. Na to liczyła. Dlaczego więc nie chciał
zrozumieć?
Nie miała apetytu. Zmusiła się do zjedzenia jajek na
szynce. Kawa wydała jej się za gorąca, kwaśna i gorzka.
Wypiła ją jednak. Zapadli w kokon milczenia.
Patrzyła, jak Jim spożywa posiłek. Z jego twarzy
odczytać mogła wszystkie kłębiące się w nim uczucia.
Dlaczego nie chciał się nimi podzielić?
Miała ochotę go o to poprosić.
– Jeżeli pozmywasz w kuchni – mruknął niespodziewanie
Jim – to ja w tym czasie przygotuję jeepa do drogi.
Oszczędzimy w ten sposób mnóstwo czasu – dodał. –
Wkrótce powinni otworzyć ruch na autostradach.
– Czy sądzisz, że grozi nam kolejna burza? – zapytała
niewinnie.
– Nie martw się. Dopilnuję, abyśmy do tego czasu byli
daleko stąd – uciął krótko.
– Nie martwię się. – Alice żałowała nieprzemyślanych
słów. Wiedziała, że cokolwiek teraz powie, zostanie to
zinterpretowane na jej niekorzyść.
– Wyruszamy najpóźniej za godzinę – poinformował ją
sucho. – Spakowałaś się już?
– Jestem gotowa. Torba stoi obok drzwi.
– Aż tak ci się spieszy?
Nie podobał jej się sposób, w jaki ją traktował. Przecież
to, że chciała już wyjechać, nie miało z nim nic wspólnego.
Chętnie spędziłaby z nim tutaj cały miesiąc tuląc się i
rozmawiając tak długo, aż uda im się porozumieć. Jeżeli
jednak Jim chce być wobec niej sarkastyczny – proszę
bardzo.
– Nie bardziej niż tobie – odparła chłodno. – Łatwo ci
przychodzi osądzanie mnie.
Zapadła złowroga cisza. Przez chwilę patrzyli na siebie,
lecz szybko odwrócili wzrok.
– Wybacz mi – zakpił – jeżeli źle odczytałem twoje
intencje. Ostatnio często mi się to zdarzało.
Chce doprowadzić do kłótni!, pomyślała Alice. Próbuje
umocnić swoje zachwiane poczucie męskości. Ale nie moim
kosztem! Nie mam zamiaru dać się sprowokować!
– W porządku – odparła nieco impertynencko. –
Zrozumienie problemu to pierwszy krok do sukcesu.
Uśmiechnęła się smutno. Kochała go. Był silnym,
zasadniczym mężczyzną. Do niej należało uczynienie z niego
mężczyzny nieco bardziej tolerancyjnego.
Na zewnątrz było bardzo zimno, wiał nieprzyjemny wiatr,
nad doliną zbierały się ciemne chmury.
– Wygląda na to, że uda nam się wyjechać w ostatniej
chwili – mruknął Jim patrząc w niebo. Włączył silnik i
niecierpliwie czekał, aż się zagrzeje.
– Naprawdę cieszę się, że tu przyjechałam – Alice rzuciła
ostatnie spojrzenie na majestatyczną dolinę. – To była
najprzyjemniejsza narciarska wyprawa w moim życiu.
– To świetnie – rzucił od niechcenia naciskając powoli
pedał gazu. Ruszyli w drogę powrotną. Alice odwróciła się
patrząc na szybko oddalający się domek.
W mieście pogoda była znacznie lepsza, na niebie
pojawiła się nawet piękna tęcza. Gdy podjechali pod jej dom,
usłyszała miarowy szum fal oceanu.
Taka właśnie była Kalifornia. Parę godzin drogi dzieliło
ośnieżone góry od morza.
Alice z przyjemnością odetchnęła świeżym, oceanicznym
powietrzem.
– Jesteś zmęczony? – spytała odwracając się do Jima.
– Nie martw się o mnie – burknął.
– Jeszcze raz chciałam ci podziękować za zaproszenie. To
naprawdę prześliczne miejsce!
Jim pozostał niewzruszony.
– Może jeszcze się tam kiedyś wybierzemy – powiedział
chłodno. – Proponuję lato, unikniemy w ten sposób ryzyka
zasypania.
– Już się na to cieszę – uśmiechnęła się szeroko udając, że
nie słyszy sarkazmu w jego głosie.
Powoli uczyła się rozpoznawać zmieniające się nastroje
Jima. Bez słów wiedziała, że zastanawia się teraz nad jej
ostatnimi słowami, coś jednak – lęk lub uraza – nie pozwoliły
mu się ponownie przed nią otworzyć. Nie ufał jej. Tak,
przede wszystkim chodziło tu o zaufanie.
Alice zaproponowała, aby wszedł na chwilę, Jim jednak
odprowadził ją tylko do drzwi, napomykając mimochodem,
że z pewnością czeka na nią mnóstwo pracy. Właściwie miał
rację, rzeczywiście musiała wziąć się do roboty. Mylił się
jednak sądząc, że chciała zakończyć tę znajomość.
Zanim Jim zdążył odejść, chwyciła go za ramię i
odwróciła ku sobie. Wykorzystując jego zaskoczenie
pocałowała go czule w usta.
– Porozmawiamy innym razem – uśmiechnęła się. –
Dziękuję za wspaniały weekend.
Jim bez słowa wrócił do samochodu i odjechał nie
oglądając się za siebie. Alice jeszcze przez chwilę stała przed
domem daremnie łudząc się, że zawróci. Ogarnął ją nagle
smutek. Poczuła się bardzo samotna. Nie do końca wiedziała,
skąd wzięło się to uczucie.
Bez większego zainteresowania przeglądnęła pocztę.
Wciąż miała przed oczami obraz stojącego przy kominku
Jima.
Dziewczyno, weź się w garść! próbowała się
zmobilizować. Pomyśl o tym, co już osiągnęłaś i czego
jeszcze spodziewasz się od życia. Czy naprawdę jesteś
gotowa rzucić to wszystko i wyjść za mąż?
Telefon zadzwonił, gdy postawiła na stole filiżankę
gorącej herbaty.
Jeszcze nie, pomyślała. Jeszcze nie mam ochoty wracać
do swego dawnego życia.
Zgłosiła się automatyczna sekretarka i zaczęła nagrywać
wiadomość. Alice postanowiła, że później zajmie się tą
sprawą. Ale jeżeli dzwonił Jim? Czy zdążył dojechać do
domu? Rzuciła się do telefonu. A może to nie on? Zawahała
się. Pociągnęła łyk gorącej herbaty. Odwróciła się i wyszła z
domu kierując się ku plaży.
Szła po miękkim, mokrym piasku. Ostatnie promienie
zachodzącego słońca niknęły powoli za horyzontem. Leniwe
fale obmywały od czasu do czasu jej stopy. Od momentu, w
którym poznała Jima, jej życie zmieniło się bardziej, niż
dotychczas przypuszczała.
Pozornie wszystko pozostało takie jak było, wracała do
domu późno, każdy dzień przynosił coś nowego, nowe
problemy, z którymi musiała się uporać. Alice stała się
jednak bardziej świadoma tego, co się działo wokół niej.
Wcześniej w jej życiu bywali inni mężczyźni, umawiała
się z nimi, co jakiś czas dzwonili do siebie. Nie czuła się
samotna. Lecz nigdy nie zdarzało się jej tęsknić za którymś z
nich. Czuć pustkę z powodu jego nieobecności.
Uwielbiała swój dom i spacery po plaży. Zwłaszcza przy
pełni księżyca. Pomagały jej uporządkować myśli, odnaleźć
odpowiedni dystans do otaczających ją spraw. Te samotne
spacery odprężały ją. Dzisiejszego wieczora poczuła jednak
narastającą samotność.
Spostrzegła przed sobą niewyraźną sylwetkę rybaka,
ruszyła więc w jego kierunku. Pomyślała, że wygląda na
emeryta i przez chwilę zazdrościła mu spokojnego życia.
Próbowała sobie przypomnieć dawne czasy – przed Jimem –
kiedy i ona czuła ten sam spokój. A może to nie chodziło o
Jima. Uświadomiła sobie nagle, że jej dotychczasowe życie
nie było rajem, który utraciła podejmując jedną błędną
decyzję. Jeżeli rzeczywiście pisane jej jest odnalezienie
swojej ziemi obiecanej, to jest to kwestia przyszłości.
– Złapał pan coś? – zapytała rybaka. – Słyszałam, że ryby
lepiej biorą przy złej pogodzie.
Ponieważ nie uzyskała żadnej odpowiedzi, uznała, że to
pewnie szum morza zagłuszył jej słowa. Chciała spróbować
jeszcze raz, gdy nagle przyszło jej do głowy, że ten człowiek
być może nie życzył sobie rozmowy z nią. Chcąc uszanować
jego samotność odwróciła się z zamiarem odejścia. W tym
momencie rybak odezwał się.
– Właściwie to nie próbuję niczego złapać. Jeśli mam
ochotę na rybę, to kupuję ją sobie w supermarkecie.
Zamilkł na chwilę.
– Przychodzę tutaj – w taką noc jak dzisiaj i wiele innych
– aby pobyć przez chwilę z samym sobą, zastanowić się nad
wieloma rzeczami.
– Przepraszam, że panu przeszkodziłam, to było
nieuprzejme z mojej strony. Jeśli ktoś chce być sam, nie
powinno się mu przeszkadzać – powiedziała chcąc ruszyć
dalej. Następne zdanie rybaka powstrzymało ją wpół kroku.
– Być może i ja powinienem się poczuwać do winy. W
końcu pani też miała jakiś powód, aby tu przyjść. Zapewne
nie spodziewała się pani spotkać tu nikogo. Jest wyraźna,
choć trudna do uchwycenia różnica pomiędzy byciem
samemu a byciem samotnym. Czasami mamy potrzebę bycia
samemu, pomyślenia o swoim życiu, ocenienia tego, co już
osiągnęliśmy. Ale to nie oznacza, że jesteśmy samotni.
Zdarzają się jednak takie złe chwile, kiedy jesteśmy
naprawdę sami – i to dla mnie znaczy samotność. To już nie
jest nasz wybór, lecz smutna konieczność.
– Czy jest pan filozofem? – zapytała zaciekawiona.
– Nie, po prostu człowiekiem, który wiele w życiu
przeszedł – urwał na chwilę. – Popełniałem błędy. Nigdy
jednak nie żałowałem niczego ani nie czułem się winny, jeśli
w to co robiłem, wkładałem całe. swoje serce.
– Czy tylko wtedy ludzie czują się samotni? – spytała. –
Kiedy są zakochani?
– Niektórzy chcą być sami – stwierdził. – Ale pani czuje
się samotna. A to zupełnie coś innego.
– Co pan robi, żeby nie być samotnym? Kiedy jest pan
zmuszony przebywać z dala od osoby, którą pan kocha. Może
lepiej jest w ogóle nie kochać?
– Nie rozumiem, jak pani może tak mówić – zdumiał się
rybak. – Ja zawsze uważałem samotność za część pewnego
procesu. Sygnał, że znalazło się coś w życiu, spotkało kogoś,
kto nas oczarował. Sprawił, że zaczęliśmy czuć coś innego,
nowego, coś ważnego. Coś, co chce się czuć przez cały czas
– miłość. Kiedy pani poczuje się samotna, to znaczy, że
połknęła pani haczyk. A kiedy pani nie czuje miłości, chodzi
pani po plaży, zastanawiając się, co poszło źle. Zastanawiając
się, dlaczego jest pani tak smutno.
Zmieszała się. To co mówił ten człowiek, było takie
prawdziwe, jego słowa trafiały w samo sedno. Czy dawał jej
do zrozumienia, że czuła się samotna, bo nareszcie zdała
sobie sprawę, czego jej w życiu brakuje?
– Może po prostu przekonujemy samych siebie, że
potrzebujemy czegoś, lub kogoś, co by nam służyło –
odparła. – To minie.
– Jednego jestem pewien – zaczął rybak. – Nie ucieknie
pani przed własnymi uczuciami. Można je ukryć. Można
okłamać innych. Lecz nie samego siebie.
Zapadło milczenie. Alice myślała nad tym, co jej
powiedział. Brzmiało to rozsądnie, jak głos starego,
doświadczonego człowieka.
– Ale czy czując coś, mamy zawsze rację w naszych
odczuciach?
– Jeżeli pyta mnie pani, czy można się zakochać w
niewłaściwej, czy nieodpowiedniej osobie – uśmiechnął się
rybak – to muszę przyznać, że tak. Ale wydaje mi się, że
musiałaby pani być zupełnie zaślepiona i nie brać pod uwagę
głosu rozsądku, by do czegoś takiego doszło.
Czy tak właśnie postąpiła z Jimem? Czy oszukiwała się
wierząc, że go kocha?
– Przepraszam, że panu przeszkodziłam – uśmiechnęła się
do rybaka.
– Ależ wcale mi pani nie przeszkodziła. Mam nadzieję, że
udało mi się pani choć trochę pomóc.
– Zastanawiam się, czy nie zająć się wędkarstwem.
– Nie, jeżeli ma pani zamiar jadać ryby – oddał jej
uśmiech. – Chyba, że chce się pani odprężyć i pobyć sama.
Ruszyła w kierunku domu. Szła teraz znacznie szybciej.
Jej stopy odciskały w mokrym piasku głębokie bruzdy.
Odwróciła się i po raz ostatni spojrzała na niewyraźną
sylwetkę rybaka. Westchnęła i puściła się biegiem po
schodach. Czuła, że wszystko jest w porządku. Miała prawo
poczuć się samotna. Była zakochana. To przejdzie. Potrwa
jeszcze jakiś czas, będzie ją bolało, ale przejdzie.
Poczuła głód. Spacer i świeże morskie powietrze
przywróciło jej apetyt. Wzięła prysznic, wrzuciła stek na
patelnię i podgrzała ziemniaki w kuchence mikrofalowej.
W kuchni na stole leżał notatnik i telefon. Alice zaczęła
jeść kolację przygotowując się jednocześnie do ponownego
wejścia w świat pracy. Weekend dobiegł końca. Będą jeszcze
następne.
Sprawdziła automatyczną sekretarkę. Jutro przyjdzie czas,
by zająć się tymi sprawami. Zastanawiała ją jednak seria
telefonów od jednego rozmówcy. Kogoś, kto nie miał w
zwyczaju dzwonić do niej. Kogoś, kto nigdy jeszcze do niej
nie zadzwonił.
Spojrzała do notatnika, by sprawdzić numer i
zdecydowała, że najpierw dokończy kolację, a dopiero potem
zadzwoni do Jacksona. Nie było sensu psuć sobie apetytu.
Szybko skończyła jeść wiedziona chęcią sprawdzenia,
dlaczego Jackson tak usilnie próbował się z nią
skontaktować. Wykręciła numer jego telefonu.
– Robert Jackson, słucham – usłyszała w słuchawce. Jego
głos brzmiał bardzo pewnie, niemal arogancko.
– Alice Stocker – odparła. – Chciałeś ze mną
porozmawiać? Przepraszam, ale nie mogłam się z tobą
wcześniej skontaktować.
– Dzwoniłem do ciebie do biura – wyjaśnił. – Nie
wiedziałem, że masz zamiar wyjechać z miasta. Prawdę
powiedziawszy, wszyscy się o ciebie martwili.
– Coś mi w ostatniej chwili wypadło. I nie mogłam już
tego odwołać. A potem miałam problemy z powrotem.
– Stracony weekend – zaśmiał się.
Nie spodobała jej się ta uwaga.
– Nie – odpowiedziała cierpko. – Tak bym tego nie ujęła.
– Zamilkła na chwilę. Jego śmiech zamarł w słuchawce. –
Cóż – zaczęła, jej głos przybrał oficjalny ton. – Co mogę dla
ciebie zrobić? Czy też możemy z tym poczekać do jutra,
kiedy spotkamy się w biurze?
– Nie chciałbym o tym rozmawiać przez telefon. Ani też
w biurze – wyjaśnił. – Postanowiłem, że ci pomogę. Widzisz,
interesuję się twoją pracą – całą twoją karierą. – Zapadło
krótkie milczenie. Czy oczekiwał, że Alice coś odpowie?
Podziękuje za to zainteresowanie?
Przykro mi – odpowiedziała zachowując oficjalny ton. –
Nie wydaje mi się, bym rozumiała, co masz na myśli
twierdząc, że nie możemy porozmawiać o tym przez telefon
czy w moim biurze. Nie chodzi ci chyba o przejęcie
korporacji?
– Oczywiście, że nie – gwałtownie zaprzeczył Jackson. –
Pomyślałem, że moglibyśmy się spotkać w jakimś mniej
oficjalnym miejscu. Może przy kolacji? Chciałbym z tobą
porozmawiać.
– Ale ja ciągle nie wiem, o czym. To będzie dla mnie
bardzo trudny tydzień. Doskonale zdajesz sobie przecież
sprawę ile mnie czeka pracy, aby przekonać do mego
projektu niektórych członków rady.
Alice nie ufała Jacksonowi i nie chciała się dać
wmanipulować w jakąś grę. Opierała się głównie na swojej
intuicji, gdyż tak naprawdę Jackson nigdy nie zrobił
czegokolwiek, co mogłoby usprawiedliwić jej nieufność.
– Właśnie o tym chcę porozmawiać. O twojej propozycji
– zamilkł na chwilę, jakby oczekując entuzjazmu z jej strony.
– Dużo nad tym myślałem w ciągu ostatniego weekendu.
Należy ci się jakieś zadośćuczynienie z mojej strony,
przyznaję, że głosowanie przeciwko tobie było trochę nie
fair. Teraz lepiej rozumiem, o co ci chodzi. Zgadzam się z
tobą w pełni i chcę ci pomóc w pozyskaniu przychylności
rady.
– I doszedłeś do tego wszystkiego – zaczęła Alice
sarkastycznie – ostatecznie nauczyła się czegoś od Jima – po
prostu czytając ponownie mój projekt.
– No cóż – Jackson ostrożnie dobierał słowa – mam parę
propozycji zmian i chciałbym je z tobą przedyskutować.
Oczywiście nie mam zastrzeżeń do ogólnego zarysu
programu.
– Oczywiście, przecież ty wiesz, jak oni myślą.
Jackson najwyraźniej nie zauważył ironii biorąc jej
odpowiedź za dobrą monetę.
– No właśnie. Współpraca może się okazać korzystna dla
nas obojga. Mam na myśli nasze kariery.
– A czego oczekujesz w zamian za swoją pomoc? –
zapytała wprost.
– Powiedzmy, że nic – przełknął ślinę. – Dlaczego
pytasz? Czy powiedziałem lub zrobiłem coś, co mogłoby
sugerować, że mam w tym jakiś interes?
Jej pytanie trafiło chyba w słaby punkt Jacksona. Alice
nie miała ochoty na żadne gry. Jeśli naprawdę chciał jej
pomóc bezinteresownie, będzie mu wdzięczna. W innym
przypadku nie mają o czym rozmawiać.
– Nie chciałam cię obrazić – zapewniła go i dodała
żartobliwie: – Musisz tylko pamiętać, że jestem kobietą,
która znalazła się w męskim świecie. To wymaga czujności
dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie jestem na tyle silna,
by walczyć z mężczyznami jak równy z równym.
Muszę uważać, aby nie znaleźć się nagle w ślepej uliczce,
bez możliwości odwrotu. Zawsze wolę dokładnie wiedzieć,
czego się ode mnie oczekuje. Mam nadzieję, że potrafisz się
wczuć w moje położenie.
– Żartujesz sobie – obruszył się. – Ale na wypadek,
gdybyś nie żartowała, pozwól, że coś powiem. Nie
zamierzam się z tobą targować. Robię różne rzeczy i nie
wszystkie muszą ci się podobać. Ale nie jestem mężczyzną,
który musi traktować kobiety protekcjonalnie. Chcę ci
pomóc, bo twoje pomysły na to zasługują. Jeżeli jednak
wolisz wierzyć w najczarniejszy scenariusz, to przykro mi, że
starałem...
– Ja tylko żartowałam – ucięła, nie mając zamiaru
wysłuchiwać jego pouczeń. Doszła do wniosku, że myliła się
co do Jacksona. Jego, jak się wydawało, wybujałe ego, nie
pozwoliłoby mu zniżyć się do użycia swoich wpływów dla
zdobycia uczuć drugiej osoby.
– Naprawdę jestem ci wdzięczna za zainteresowanie –
ciągnęła, myśląc, że nie ma nic niewłaściwego w lunchu z
Jacksonem, a może z niego wyniknąć coś dobrego. – Wydaje
mi się, że moglibyśmy umówić się jutro na lunch –
zaproponowała. – Muszę nadrobić zaległości w biurze. To
niewiarygodne, ile zbiera się rzeczy do zrobienia w czasie
jednodniowej nieobecności.
– W porządku – zgodził się. – Jutro sprawdzę, co mam do
załatwienia i zadzwonię do ciebie.
– Świetnie. A więc do usłyszenia.
Odłożyła słuchawkę. Wewnętrzny głos mówił jej, że
Jacksonowi nie chodzi tylko o pomoc, że szykuje coś innego.
Nie wiedziała jednak co.
Po chwili uświadomiła sobie, że zastanawia się nad tym,
co robi Jim. O czym myśli? Może o niej? Znowu poczuła się
samotna. Wstała, otuliła się szczelniej szlafrokiem i wyszła
na taras. Zimny wiatr owionął jej twarz. W ciemnościach
starała się wypatrzeć rybaka, lecz ten zniknął.
Usłyszała dzwonek telefonu. Jakże by chciała, żeby to był
Jim. Pobiegła z powrotem do domu. Stanęła przed telefonem
nie mogąc się zdecydować, czy podnieść słuchawkę. W
jakim Jim był nastroju?
Przy czwartym dzwonku odebrała telefon.
– Alice, słucham? – powiedziała głęboko oddychając.
– Wydaje mi się, że musimy obgadać parę spraw. – To
rzeczywiście był Jim. Nie wydawał się zły czy zmartwiony,
choć wyczuła napięcie w jego głosie. – Co byś powiedziała
na jutrzejszy lunch?
Już chciała się zgodzić, kiedy w ostatniej chwili
przypomniała sobie o spotkaniu z Jacksonem. Jim z
pewnością nie zachwyci się, jeśli mu odmówi. Musiała się
jednak z nim spotkać. Porozmawiać o wszystkim, co stało się
w ciągu tego weekendu. Sam na sam. Może wtedy uda im się
dojść do porozumienia.
– Kolacja byłaby dużo lepsza – stwierdziła. – Przygotuję
coś, jeśli masz ochotę.
– O, świetnie – powiedział ciepło. – Będziemy mogli
porozmawiać bez publiczności.
– Która godzina ci odpowiada?
– Powiedzmy koło siódmej. Jeżeli nie masz nic przeciwko
temu.
– Doskonałe.
– No to jesteśmy umówieni – w jego głosie wyczuła ulgę.
– Chciałbym, żebyś wiedziała, że bez względu na to, jak to
mogło wyglądać, naprawdę spędziłem z tobą miły weekend.
– Ja również.
– Kocham cię – powiedział szybko, jakby obawiał się, że
odłoży słuchawkę.
– I ja cię kocham – odrzekła. – Zobaczymy się jutro
wieczorem.
Poczuła się znacznie lepiej po tej rozmowie. Wyglądało
na to, że znowu się odnaleźli. A przynajmniej rozmawiali ze
sobą, starali się dojść do porozumienia. Dobry znak.
Czuła się zmęczona. To był długi, wyczerpujący
weekend. Znalazła swoją aktówkę, wyciągnęła notatki
dotyczące jej nowego projektu kontraktu, szkic przemówienia
i wsunęła się do łóżka.
Ułożyła się wygodnie na poduszce, rytmiczne odgłosy fal
oceanu działały usypiająco. Ale sen będzie musiał poczekać.
Miała jeszcze sporo do zrobienia. Jeśli Jackson mówił
poważnie, kiedy spotkali się przy windzie, czekała ją
poważna rozgrywka, z dużą szansą na sukces.
Rozdział 6
Alice usnęła po północy, a zbudziła się parę minut przed
szóstą. Lubiła wcześnie wstawać, być w biurze przed ósmą.
Zawsze rano biegała po plaży bez względu na pogodę.
Ubrała się w jasnoczerwony dres i wybiegła z domu. Z
powrotem w utartych koleinach dnia. Coś, co dawało
poczucie bezpieczeństwa, pewności.
Na plaży nie było nikogo. Czuła na twarzy niewidoczne
kropelki z rozbryzgujących się fal. Przypomniała sobie
wczorajsze spotkanie z rybakiem. Uśmiechnęła się, kiedy
mijała miejsce, w którym go spotkała. Przypływ zmył już
ślady jego stóp. Spoglądając w ciemne niebo Alice
pomyślała, że zbiera się na deszcz. Mimo to dzień
zapowiadał się nie najgorzej. Udało jej się przekonać
Jacksona do swoich racji. Nawiązała w końcu z Jimem nić
porozumienia. Życie układało się całkiem dobrze.
Po forsownym biegu zatrzymała się na chwilę przy
skałach. Zaczęło mżyć. Raz jeszcze spojrzała w niebo i
pobiegła z powrotem do domu.
Wzięła szybki prysznic, ubrała się w granatowy kostium i
białą bluzkę. Chciała wyglądać na spotkaniu z Jacksonem tak
konserwatywnie jak to możliwe. Nie miało sensu pchać się w
niepotrzebną batalię, na którą nie była przygotowana.
Poszatkowała cebulę, umyła fasolkę i przygotowała
pozostałe składniki chili, które zdecydowała się przygotować
na kolację z Jimem. Wrzuciła wszystko do garnka, włożyła
go do piecyka i nastawiła zegar. Kiedy wróci z pracy, posiłek
będzie ciepły. Przygotuje jeszcze tylko sałatkę i jakieś
markowe wino.
Krzątając się w kuchni, rozmyślała, jak wyglądać będzie
jej życie po ślubie. Rano ugotuje obiad, wyśle dzieci do
szkoły i dopiero wtedy będzie mogła pojechać do biura.
Nie ma sprawy, uśmiechnęła się do siebie. Da sobie radę.
Jeżeli tylko zdecyduje, że tego właśnie chce, upora się ze
wszystkim bez problemu.
Zerknęła na zegarek, miała jeszcze mnóstwo czasu.
Zwolniła tempo, nigdy nie lubiła pośpiechu. Kiedy ludzie się
z czymś spieszyli, zbyt wiele rzeczy im nie wychodziło.
Nalała sobie filiżankę kawy i przeszła do gabinetu. To tu
spędzała większość czasu. W tym pokoju zawsze panowała
cisza. Otaczające ją książki i widok oceanu za oknem
sprawiał, że panowały tu doskonałe warunki do pracy. Mogła
tu być sama. Sama, ale nie samotna. Dopóki nie spotkała
Jima.
Teraz musiała jednak skoncentrować się na czekających
ją obowiązkach. Nie ulegało wątpliwości, że jej projekt był
znakomity i nie wymagał żadnych zmian. Jackson tylko ją
zwodził. Miała zamiar mu to powiedzieć. I załatwić sprawy
tak, jak powinny zostać załatwione.
Co teraz robił Jim? Ta myśl pojawiła się niespodziewanie.
Czy był ubrany? Czy nadal brał prysznic? Wiedziała, że miał
zwyczaj wstawać wcześnie i pracować od rana. Bardzo to w
nim lubiła. Czy, podobnie jak Alice, siedział właśnie przy
kawie i rozmyślał o czekającym go dniu? A może myślał o
niej? Miała nadzieję, że tak.
To byłoby miłe, pomyślała, gdybyśmy oboje siedzieli o
tej samej porze przy kawie. Zbierali siły do stawienia czoła
czekającym nas wyzwaniom. Czuli wzajemne wibracje,
czerpali z nich siłę.
A może tylko marzyła o tym, by tak się działo? Chciała
do niego zadzwonić. Przywitać się, życzyć miłego dnia.
Lepiej jednak stałoby się, gdyby to on zadzwonił. A jeszcze
lepiej byłoby, gdyby obudzili się razem, i by pierwszymi
słowami, jakie wzajemnie od siebie słyszeli były: „Kocham
cię".
– Czas do roboty, koleżanko – powiedziała do siebie.
Dopiła kawę, wzięła do ręki aktówkę i torebkę. Przeszła do
garażu, wśliznęła się za kierownicę i zapuściła silnik.
W miarę jak zbliżała się do centrum, deszcz padał coraz
mocniej. Zaparkowała samochód mając wrażenie, jakby nie
była tutaj od miesięcy, a przecież minęło tylko parę dni.
Nie mogła się doczekać chwili, gdy wreszcie usiądzie za
swoim biurkiem. Wiedziała, że za chwilę współpracownicy
zarzucą ją gradem pytań. Będzie musiała cierpliwie
wyjaśniać, dlaczego nie było jej wczoraj w pracy. A
wszystko przez to, że Jim nie miał w swoim domku telefonu.
Jej pierwszą czynnością po wejściu do biura było
włączenie komputera. Asystent do spraw organizacyjnych
przekazał jej wiadomości telefoniczne i karteczki z
informacjami. Przerzuciła je pospiesznie, błyskawicznie
decydując, które sprawy wymagają natychmiastowego
załatwienia, a które mogą jeszcze trochę poczekać.
Po pierwsze musiała zadzwonić do Nowego Jorku.
Odkładała właśnie słuchawkę, gdy do pokoju zaglądnęła
Regina Baesley, jej asystentka.
– A więc wróciłaś – uśmiechnęła się.
– Napijesz się kawy? – zaproponowała Alice podchodząc
do małego stolika, na którym stał ekspres.
– Chętnie. Na zewnątrz jest strasznie zimno.
Wzięła filiżankę z rąk Alice i usiadła na krześle przy
biurku.
– Martwiliśmy się o ciebie. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie
zniknęłaś.
– Nawet gdybyś wiedziała i tak nic by z tej wiedzy nie
wynikło. Sama nie mogę jeszcze do końca uwierzyć w to, co
się stało. Wyobraź sobie, że wybrałam się na narciarski
weekend... – zaczęła.
– Z Jimem? – wtrąciła domyślnie Regina.
– ... i zasypało nas w jego domku.
– To brzmi bardzo romantycznie. Czemu w takim razie
tak szybko wróciłaś?
– Burza śnieżna ustała – nie dała się sprowokować Alice.
– Oczyszczono drogi, no a poza tym musiałam wracać do
pracy.
– Na twoim miejscu modliłabym się o zimę stulecia –
uśmiechnęła się filuternie Regina. – Taka szansa zdarza się
raz w życiu.
Alice zamknęła oczy wracając wspomnieniami do
wspólnie spędzonych przed kominkiem chwil, przypominając
sobie uścisk i pocałunki Jima.
– Tak, to brzmi romantycznie – przyznała.
– Jestem pewna, że tak było – mrugnęła Regina.
Alice spojrzała na nią w milczeniu. Regina była świetną
asystentką, dobrze im się razem pracowało, ale ich stosunki
pozostawały czysto służbowe. Praca pozbawiła Alice
znacznej części jej dotychczasowego życia towarzyskiego i
chociaż miała kilka serdecznych przyjaciółek, ich drogi
powoli się rozchodziły. Zanotowała w pamięci, że powinna
zadzwonić do Brendy – od dawna już się z nią nie widziała.
Regina nie była jej przyjaciółką, wiedziała jednak o Jimie.
Tego nie dało się uniknąć, Jim nie należał do mężczyzn,
którzy usuwają się w cień. Alice nigdy jednak nie
rozmawiała z nią ani z żadnym innym współpracownikiem na
temat swego prywatnego życia.
Regina szybko przyswoiła sobie te zasady i nie
dopytywała się o szczegóły jej związku z Jimem. Czasami
tylko pozwalała sobie na znaczące spojrzenie lub krótką
uwagę. Alice nawet to lubiła, w końcu była nie tylko
szefową, lecz również zwyczajną kobietą.
– Jak sobie radziliście podczas mojej nieobecności? –
zapytała chcąc zmienić temat.
– Jakoś dalibyśmy sobie radę jeszcze przez dzień lub dwa
– promiennie uśmiechnęła się Regina. – Jedynie Jackson
najwyraźniej się za tobą stęsknił. Wydzwaniał przez cały
dzień dopytując się, co się z tobą dzieje.
Alice nagle przypomniała sobie, co mówił Jim na temat
jej zaangażowania w pracę. Czy rzeczywiście Reynard
Corporation stawała się całym jej życiem? Ta myśl przeraziła
ją. Gdyby tak bardzo nie spieszyła się z powrotem do pracy,
być może udałoby jej się w końcu dojść z Jimem do
porozumienia.
– Ten Jackson jest jakiś dziwny – ciągnęła Regina. – Gdy
próbowałam się dowiedzieć, czego chce od ciebie, obruszył
się na mnie i niemal oskarżył o szpiegostwo.
Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl.
– Ale ty chyba nie...
Alice uśmiechnęła się przerywając jej w pół zdania.
– Co też ty wygadujesz! – roześmiała się wyobrażając
sobie siebie przy boku Jacksona. – Bylibyśmy najdziwniejszą
parą, jaką znam!
Regina jednak zachowała powagę.
– To nie jest tak śmieszne, jak ci się wydaje –
powiedziała.
– Co nie jest śmieszne?
– Tu pracują inteligentni ludzie. Dla nich związek dwóch
osób z samej góry zarządu wydaje się niezłą kombinacją.
– Słyszałaś coś na ten temat? – zapytała przerażona i
równocześnie zaciekawiona Alice. Nie traktowała tego typu
plotek poważnie, należało jednak trzymać rękę na pulsie i
orientować się, co ludzie mówią na jej temat. Zwłaszcza, gdy
chodzi o Roberta Jacksona.
– Nie przejmuj się tym. W końcu oboje jesteście na fali,
czeka was wspaniała przyszłość. I oboje jesteście samotni –
nie ma was kto wesprzeć w tym szaleńczym wyścigu. Więc
czemu nie?
– Chyba trochę się zapędziłaś. – Alice miała wrażenie, że
w pokoju zaczyna brakować powietrza.
– Ja ci tylko powtarzam, co sama słyszałam. Ale to tylko
takie gadanie. Ludzie uwielbiają swatać bliźnich.
– No cóż, będę musiała uciąć te domysły. Nie mam
ochoty, by łączono mnie z Jacksonem, choćby w taki sposób.
Dla mnie jest bardziej powodem kłopotów niż potencjalnym
obiektem uczuć.
– On z pewnością nie miałby nic przeciwko takim
plotkom. W końcu coś znaczysz w tej korporacji, dla niego to
raczej wyróżnienie.
– Skończmy już z tym tematem – przerwała Alice. –
Czeka nas dzisiaj mnóstwo roboty.
Reszta ranka minęła szybko. Razem z Reginą spędziły
nad papierami kilka pracowitych godzin. Dzwonek interkomu
wyrwał Alice z zamyślenia. Sekretarka poinformowała jej
asystentkę, że dostarczono właśnie przesyłkę dla Alice.
– Poproś, aby ją przyniesiono do mojego gabinetu –
poleciła.
Po chwili w drzwiach stanęła dziewczyna z ozdobnym
pudłem wspaniałych, długich róż. Alice uśmiechnęła się
szeroko.
To na pewno od Jima, pomyślała.
– Od kogo te kwiaty? – dopytywała się ciekawie Regina.
– Ten weekend musiał być rzeczywiście niezwykły.
Alice podeszła do pudełka i wyciągnęła bilet wizytowy.
Charakter pisma wydał jej się nieznajomy.
– „Za połączenie naszych sił!" – przeczytała. Pod spodem
widniał podpis Roberta Jacksona.
Czuła, że ogarnia ją złość. Jak śmiał sugerować, że w
ogóle można mówić o jakimś połączeniu! Nie miał prawa
przysyłać jej kwiatów!
– Czy to od Jima? – chciała wiedzieć Regina.
– Nie! – rzuciła szorstko, ciskając z niechęcią bilet.
– Przepraszam, nie chciałam wtrącać się w twoje osobiste
sprawy.
Alice próbowała się uśmiechnąć. Nie miała powodu
gniewać się na Reginę.
– To ja przepraszam – powiedziała szczerze. – Po prostu
nie spodziewałam się tej przesyłki. Zresztą, przeczytaj sama.
Wtedy zrozumiesz, co czuję.
– Nie musisz... – zaczęła Regina.
– Ale chcę tego.
Regina podniosła bilet i przeczytała jego treść.
– To już coś więcej niż tylko niewinne plotki –
stwierdziła zatroskana. – Jackson osobiście ruszył do akcji.
– Zajmę się tym człowiekiem. Osobiście!
Chwilę później zadzwoniła sekretarka Jacksona, by
potwierdzić ich dzisiejsze spotkanie. Uzgodniono, że zjedzą
lunch w małej restauracji w Beverly Hills.
Zanim Alice dotarła na miejsce, rozpadało się na dobre.
Dobiegła do drzwi restauracji osłaniając głowę teczką.
Kelner zaprowadził ją do zarezerwowanego stolika. Jacksona
jeszcze nie było, usiadła więc czekając na jego przybycie.
Spóźnił się piętnaście minut, a gdy Alice wytknęła mu to,
zaczął się usprawiedliwiać.
– Musiałem porozmawiać z przedstawicielem zarządu. Na
temat twojego projektu.
– Spóźniłeś się – powtórzyła.
– Przepraszam. Sądziłem, że to zrozumiesz.
– Wydaje mi się, że zaczynam rozumieć.
Gra, którą prowadził Jackson, nie była aż tak
skomplikowana, jak jej się początkowo wydawało. Szanował
jej pozycję, a nawet talent do prowadzenia interesów, ale tak
naprawdę uważał ją za idiotkę. Chciał jej zaimponować
swoimi wpływami, ale nie w celu zdobycia jej przychylności,
lecz z myślą o własnej karierze.
– Mocno ich dzisiaj naciskałem i wydaje mi się, że coś...
– Dlaczego? – przerwała bezceremonialnie.
– Dlaczego? Nie rozumiem, o co ci chodzi – zesztywniał
nagle.
– Czemu zadajesz sobie tyle trudu, aby poprzeć moje
propozycje? Jaki ty masz w tym interes?
– Sądziłem, że wyjaśniliśmy sobie wczoraj tę sprawę.
Robię to bezinteresownie – zaczął się bronić.
– A co miały znaczyć te kwiaty?
– Ot, tylko gest – uśmiechnął się i zręcznie zmienił temat.
– Może zamówimy coś? Na co masz ochotę?
Alice wiedziała, że nie ma sensu spierać się dalej.
Wszystkie jej uwagi spływały po nim jak woda. W tym
człowieku było coś śliskiego i wcale jej się to nie podobało.
Zamówiła sałatkę z krewetek dla siebie, Jackson stek,
homara i sałatkę. Do tego poprosili o butelkę białego wina.
– Wolałabym, żebyś nie przysyłał mi kwiatów do biura –
wróciła do przerwanej rozmowy.
– Nie chciałem cię obrażać.
– Z pewnością. Ale...
– Czy chodzi ci o to, co pomyślą ludzie? – przerwał jej.
– Nie chcę, żeby ktokolwiek myślał sobie cokolwiek. O
nas.
– A co byłoby w tym złego? – spytał Jackson. Uniósł się
lekko na krześle, jakby dokonywał prezentacji przed
zarządem. – Nie wyglądamy w końcu razem tak źle.
– W ogóle ze sobą „nie wyglądamy" – ucięła. – Chodzi
mi o to, że...
– Wiem, o co ci chodzi. Uwierz mi, że cię rozumiem. I
przepraszam, jeżeli się wtrąciłem.
– Wtrąciłeś? – Do czego zmierzał? Alice nie podobał się
sposób, w jaki rozmawiali. – Teraz ja zupełnie nie wiem, o co
ci chodzi.
– Rozumiem, że kwiaty mogły być źle odebrane przez,
powiedzmy, narzeczonego.
Nie rób mi tego!, pomyślała.
– Mylisz się – stwierdziła tak spokojnie, jak mogła. – To
nie ma nic wspólnego z moim życiem osobistym. Nie wydaje
mi się po prostu, by było dobrze dla któregokolwiek z nas,
gdyby łączyło nas coś... romantycznego. Jest w tym coś
nieetycznego, wręcz – niesmacznego.
Jackson pociągnął potężny łyk wina.
– Nie określiłbym mianem „niesmacznego" tego, że moje
imię może być łączone z twoim – stwierdził. – Jestem raczej
dumny z reputacji, jaką zdobyłem.
– Nie chodzi mi o zawstydzenie z tego powodu – zaczęła
Alice wściekła na siebie, że pozwoliła Jacksonowi
pokierować w ten sposób rozmową.
– Nie wątpię.
– Chodziło mi o... – zaczęła powtórnie, czując coraz
większe zdenerwowanie.
– Wiem, o co chodziło – przerwał jej. – I nie winię cię za
to. Ciągle jeszcze budujesz swoją pozycję w firmie i musisz
być bardzo ostrożna. Zwłaszcza, że jesteś kobietą. Rozumiem
cię, naprawdę. Świat biznesu i pieniędzy, to męski świat. I
zawsze był. Nie twierdzę, że tak jest dobrze, ale zmiany
przychodzą wolno.
– Do czego zmierzasz? Nie obchodzi mnie, co inni mówią
na mój temat. Moja praca mówi za mnie...
– A powinno cię obchodzić – naciskał. – Wspięłaś się na
wysoki stołek. Samotna kobieta na kierowniczym stanowisku
napotyka wszędzie na trudności, które nie zdarzają się
mężczyznom. To smutne. Wręcz haniebne. Ale... – w jego
oczach pojawił się błysk. – Musimy stawić czoła
rzeczywistości.
– Wydawało mi się, że tak właśnie robię – stwierdziła
podniesionym głosem. – Aż do tej rozmowy. Kiedy
usłyszałam tę plotkę – a nie wiem dlaczego dowiedziałam się
o niej ostatnia – pomyślałam, że to tylko takie ględzenie.
Nigdy jednak nie przyszło by mi do głowy...
– Masz prawo być zdenerwowana – wtrącił Jackson. –
Takie gadanie mnie również przeszkadza. Niestety, niewiele
da się z tym zrobić. Tak już jest. Lecz w tym szczególnym
przypadku – spojrzał na nią porozumiewawczo – czy to
naprawdę aż tak złe? Sądzę, że rzeczy mogłyby się ułożyć po
naszej myśli. – Uśmiechnął się szeroko. – Tak. Ta sprawa
mogłaby nam bardzo pomóc.
Czuła się jak w wielkiej pajęczynie. Im zacieklej
walczyła, by się uwolnić, tym mocniej oplatały ją lepkie
nitki. Jak mogła dopuścić, by ich rozmowa zaszła w ślepy
zaułek?
Podano zamówione przez nich dania.
– Jak te... te bzdurne plotki mogłyby nam pomóc? –
spytała, kiedy tylko kelner oddalił się od stolika. – To czyste
szaleństwo – stwierdziła poirytowana.
Jackson przełknął, otarł usta śnieżnobiałą chusteczką.
– Jak już mówiłem, oboje zdobyliśmy wysoką pozycję w
korporacji. Udowodniliśmy, że wiemy, jak to wszystko się
kręci. Oboje jesteśmy młodzi, dynamiczni, umiemy radzić
sobie z problemami. Mamy same atuty w ręku. Pokazaliśmy,
że warto nas słuchać. Zrozumiałem to na początku swojej
kariery. I ty także się o tym przekonałaś. Zasługujesz na
uwagę.
– Nie na taką uwagę – stwierdziła cierpko. Jadła zupełnie
bez apetytu. Czuła suchość w ustach. Zwilżyła je winem.
– Mnie osobiście pochlebia, iż niektórzy łączą nasze
nazwiska. Nawet jeżeli są to tylko plotki.
– Moje ego nie potrzebuje tego typu gratyfikacji.
– Sądzę – powiedział chłodno – że nie dostrzegasz
pewnego istotnego szczegółu.
Nachylił się ku niej.
– Widzisz, Alice, ty i ja, my, należymy do wyjątkowego
typu ludzi. Bardzo wyjątkowego. Wbrew wszystkim i
wszystkiemu udowodniliśmy naszą wartość. Pod wieloma
względami wyłamujemy się z ogólnie przyjętych reguł.
Muszę ci powiedzieć, że plotki, które do ciebie dotarły,
niewiele różnią się od tego, co mówią między sobą
członkowie zarządu – uśmiechnął się znacząco. Alice miała
wielką ochotę zetrzeć ten obrzydliwy uśmiech z jego twarzy.
Postanowiła jednak wysłuchać do końca tego, co Jackson ma
do powiedzenia.
– Mówiąc w ten sposób o nas, potwierdzają mimowolnie
naszą wyjątkowość. Jesteśmy ulepieni z tej samej gliny i
ludzie to zauważają. Oboje jesteśmy inteligentni, potrafimy
ciężko pracować. Musisz się pogodzić z pewnymi
konsekwencjami...
– Bzdury – syknęła ze złością. – Brednie, nie zdajesz
sobie z tego sprawy? W tych plotkach nie ma ani słowa
prawdy!
– Ale to bardzo szybko może się zmienić – powiedział
cicho.
Uważaj, dziewczyno, ostrzegł ją instynkt. Będzie
próbował wykonać jakiś ruch, nie pozwól sobie odebrać
kontroli nad sytuacją.
– Nie widzę najmniejszych szans – powiedziała ostro.
Jackson zachował spokój. Wydawało się, że nic nie jest w
stanie wytrącić go z równowagi na dłużej. Zastanawiała się,
czy powodem jest pewność siebie czy też arogancja. Być
może jedno i drugie.
– Pomyśl, jakie to może mieć znaczenie dla ciebie –
zawiesił na moment głos. – Dla nas – dodał po chwili. –
Jesteśmy już wpływowymi ludźmi, choć jeszcze nie mamy
pełni władzy. Możemy ją jednak łatwo zdobyć, jeśli
wykorzystamy szanse, które same pchają nam się w ręce.
– Jakie szanse? – spytała podejrzliwie. Czuła, że wypity
alkohol zaczyna jej szumieć w głowie, ale tego właśnie teraz
potrzebowała. W ten sposób łatwiej jej się było bronić przed
absurdalnymi propozycjami Jacksona.
– Sami możemy stworzyć te szanse. Nie należymy do
osób, które biernie czekają, co im los przyniesie. Od nas
zależy, co uda nam się osiągnąć.
– Doceniam ten komplement, ale nie widzę związku z
całą naszą dotychczasową rozmową.
Popijając wino spojrzała mu w oczy. Najwyraźniej nie był
zainteresowany tym, co miała do powiedzenia.
– Wszystkie te plotki traktuję jako bezpodstawne
pomówienia i zrobię, co w mojej mocy, aby zakończyć
dyskusje na temat naszego ewentualnego związku.
– W dwójkę stworzylibyśmy bardzo silny zespół –
przerwał jej. – Pomyśl o tym. Mielibyśmy ogromny wpływ
na to, co dzieje się w korporacji. Gdybyśmy połączyli naszą
wiedzę i wpływy...
– Zespół? – Alice miała ochotę rzucić się do ucieczki. Nie
mogła uwierzyć, że Jackson naprawdę mówi to, co myśli.
Może jest pijany? Albo szalony?
– Czemuż by nie? – błysnął w uśmiechu zębami. –
Popatrz, ile już osiągnęliśmy działając na własny rachunek.
Gdybyśmy zaczęli się wzajemnie wspierać, mielibyśmy świat
u swych stóp!
– Masz wybujałą fantazję! – powiedziała drżąc na samą
myśl o wspólnej pracy.
– Moje marzenia są dla mnie bardzo ważne. Masz szansę
stać się ich częścią. Oczywiście nie mówię o czymś tak
niepraktycznym i wątpliwym jak miłość...
– Miłość!? – Alice aż podskoczyła z oburzenia.
Jackson mówił dalej nie zauważając jej reakcji.
– Mam na myśli coś namacalnego i realnego, coś co może
być podstawą do interesów.
– Nie wierzę własnym uszom – zdenerwowanie niemal
odebrało jej głos.
– Solidne partnerstwo. O tym właśnie myślę. Wiem, że
razem możemy wiele osiągnąć.
Nie wiedziała, czy ma śmiać się, czy płakać.
– C... co? – wykrztusiła. – Powtórz to, co powiedziałeś.
Chcę się upewnić, że dobrze słyszałam. Proponujesz mi
współpracę?
– Tak – uśmiechnął się Jackson.
Alice zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią. Nie
miała powodu bawić się w subtelności.
– Czy dobrze zrozumiałam – zaczęła ostrożnie dobierając
słowa – że twoja, nazwijmy ją, sugestia, oznacza propozycję
małżeństwa?
– Tak – odparł krótko. – Można to tak ująć. Chciałbym
dojść do porozumienia, które byłoby korzystne dla obu stron.
Głównym powodem, dla którego tak mocno popierałem
twoją propozycję, była chęć udowodnienia ci, ile znaczą
wpływy.
– A więc nie chodziło ci o sam projekt?
– Jego zawartość merytoryczna nie ma z tym nic
wspólnego. Celowo głosowałem przeciwko niemu, aby
pokazać ci, jak wielkie znaczenie mają wewnętrzne układy.
Sam projekt jest mi zupełnie obojętny. Jeżeli mam w ten
sposób poprawić twoje samopoczucie, to powiedzmy, że
jestem gotów go poprzeć. Potraktuję swój głos jako
inwestycję, o ile oczywiście dojdziemy do porozumienia.
– Małżeństwo? – to słowo z trudem przeszło jej przez
usta. – Chyba żartujesz – z ledwością udało jej się
powstrzymać szyderczy śmiech.
– Tak, proponuję ci małżeństwo – uśmiechnął się pewnie.
– Znaczący ruch do przodu dla nas obojga.
– Jedyny ruch, jaki mam zamiar wykonać, to wyjście stąd
– warknęła. Co on sobie wyobrażał? – Nie podoba mi się
twój sposób rozumowania. Doceniam fakt, iż wydaje ci się,
że mogłabym być atutem w robieniu przez ciebie kariery, ale
nie sądzę, by ta propozycja okazała się tego warta. Może
jestem trochę staroświecka – udało jej się zapanować nad
nerwami – ale wierzę w miłość. Zdziwi cię zapewne fakt, iż
mój świat nie składa się wyłącznie z pracy i wskakiwania na
coraz wyższe stołki.
– Ale ja cię kocham – przerwał jej. – Oczywiście, nie
należę do osób, które wariują z miłości. I do miłości, jak do
wszystkiego innego w moim życiu, podchodzę racjonalnie.
Oboje jesteśmy ludźmi praktycznymi. A ludzie praktyczni
zawierają partnerskie układy. Tam gdzie emocje biorą górę,
panuje chaos. Uwielbiam solidne inwestycje. I wiem, że
jesteś najlepszą inwestycją, jaką mogę uczynić.
– Wydaje mi się, że wybrałeś sobie niewłaściwą firmę do
inwestowania – ucięła cierpko. – Nie masz takiej oferty, by
udało ci się mnie kupić.
– Czy jest ktoś inny? – spytał Jackson. – Chodzi mi o to,
czy otrzymałaś lepszą propozycję? Nie widzę takiej.
– Nie widzisz wielu rzeczy – stwierdziła Alice podnosząc
się z miejsca. – Nie widzisz, że właśnie emocje i uczucia
sprawiają, że ten świat nie wariuje. Nie jestem akcją, którą
można kupić. Jestem kobietą. I powierzono mi kierownicze
stanowisko. Znam swoją pracę, swoje uczucia. Wiem jak
sobie z nimi radzić, bez interwencji z twojej strony.
Jackson był zaszokowany. Jego twarz ściemniała, a na
czole pojawiły się kropelki potu. Widocznie nikt przedtem
nie mówił do niego tym tonem i nie odrzucił „wielkodusznej"
oferty.
– Interwencji? – wykrztusił. – Nie miałem zamiaru w
niczym interweniować. Moim celem...
– Wiem, co ci chodziło po głowie – naskoczyła na niego
Alice. – Nie jestem taka naiwna, jak ci się wydaje. Musisz się
jeszcze wiele nauczyć. Świat nie jest twoim prywatnym
placem zabaw.
– Świat może być tym, czym go zechcemy uczynić –
odparował.
– Nie ze mną. Nie potrzebuję twojej pomocy. Dam sobie
radę sama. A jeżeli ty znajdziesz się kiedyś w potrzebie,
zadzwoń do mojej asystentki, umówi cię na spotkanie i, być
może, będę mogła coś dla ciebie zrobić.
– Wydaje mi się, że trochę przesadzasz.
– Odbieram twoje słowa zbyt uczuciowo – stwierdziła. –
Czy to masz na myśli? Nie przywykłeś, by ktoś ucierał ci
nosa. Radzę się powoli przyzwyczajać. Nie zamierzam się
przed tobą cofać. Intrygowałeś przeciwko mnie, mojej pracy.
Kosztowałeś mnie sporo czasu. Chcę jednak o tym
zapomnieć – oddychała gwałtownie. – Powiem ci jeszcze
jedno. Trzymaj się ode mnie z daleka. Nie chcę i nie
potrzebuję twojej pomocy ani teraz, ani w przyszłości. I
ostrzegam cię, że jeżeli wejdziesz mi w drogę, to napytasz
sobie takiej biedy, że będziesz żałować, że w ogóle mnie
spotkałeś.
– Nie musisz mi grozić – bronił się Jackson, usiłując
zachować twarz. – Zależy mi na tobie i na twojej przyszłości.
No i oczywiście mojej. Sądziłem po prostu, że dwoje
inteligentnych ludzi jak my, może sobie znakomicie ułatwić
życie.
– Prawdopodobnie istnieje taka możliwość – stwierdziła.
– Ale pokpiłeś sprawę, usiłując bawić się ze mną. A ja nie
gram w gry. Mogę je natomiast powstrzymać, jeżeli zaczną
mi zagrażać.
– Przykro mi, że...
– Niech ci nie będzie przykro. Postaraj się być tak
sprytny, jak twierdzisz, że jesteś. Będę z tobą pracować.
Umiem dostrzegać ludzkie możliwości. W twoim przypadku
są one głęboko ukryte pod całą tą pompatycznością. Mogę
sobie jednak z tym poradzić. Nie mam jednak zamiaru
pozwalać ci rzucać mi kłody pod nogi tylko dlatego, że
doszedłeś do wniosku, że przydałoby mi się parę lekcji.
Jackson wstał rozglądając się po sali. Niektórzy klienci
ciekawie zerkali na całą scenę. Poprawił kamizelkę.
– Proszę – zaczął ledwie słyszalnym głosem. –
Powinniśmy porozmawiać. Ale nie w ten sposób.
– Powiedziałam wszystko, co miałam na ten temat do
powiedzenia – stwierdziła głośno. Jego wściekłe spojrzenie
zdradziło, że ciosy trafiły w czuły punkt. – Muszę wracać do
pracy. – Wsunęła rękę do torebki, znalazła w niej dwa
banknoty – pięćdziesiąt i dwadzieścia dolarów. Policzyła
szybko, ile kosztował posiłek. Rzuciła na stolik
pięćdziesięciodolarowy banknot. – Ja stawiam, podziel się
resztą z kelnerem.
Jackson wołał za nią, kiedy wychodziła z restauracji. Nie
słuchała go, szła wyprostowana, czuła, jak w głowie pulsuje
jej krew.
Kiedy wyszła na zewnątrz, zobaczyła, że deszcz ciągle
jeszcze pada. Podstawiono jej samochód. Wcisnęła
odźwiernemu do ręki dwadzieścia dolarów, uśmiechnęła się,
widząc jego zdumienie, wsiadła i szybko włączyła się w
popołudniowy ruch.
W drodze do biura rozmyślała o rozmowie w restauracji.
Nareszcie utarła nosa Jacksonowi. Musiała jednak przyznać,
że przy jego wpływach może on wyrządzić tyle samo złego,
co dobrego. Czy zepchnęła go na pozycję, z której marzyć
będzie tylko o zemście? Wyśmiała go na oczach wielu osób.
Nie było to chyba najmądrzejsze posunięcie.
Nawet w biurze ta myśl nie dawała jej spokoju. Stanęła z
filiżanką gorącej kawy w ręku przy oknie w swoim
gabinecie. Przez przyciemnione szyby widziała ogromny
kompleks Century City. Nagle poczuła się bardzo zmęczona.
Zapragnęła zobaczyć się z Jimem, porozmawiać z nim. Na
pewno poprawiłoby jej to humor.
– Jak się udał lunch? – spytała Regina. – Sądząc po twoim
zachowaniu, nie najlepiej.
– Co sądzisz o miłości? – Alice sama nie wiedziała,
dlaczego zadała takie pytanie. Potrzebna jej była rozmowa.
Miała wrażenie, że znajduje się na wirującej karuzeli, która
obraca się coraz szybciej. Czuła się nieswojo, nie panowała
nad sytuacją.
– Myślę, że jest to najlepsza rzecz obok bycia bogatym –
uśmiechnęła się Regina. Po chwili spoważniała jednak. –
Dlaczego pytasz? Nie jesteś...
– Nie jestem już tego taka pewna. Czasami wydaje mi się,
że miłość jest najważniejszą rzeczą w życiu. A kiedy indziej
zastanawiam się, czy miłość nie prowadzi do... No... Sama
nie wiem.
– Ograniczenia wolności – podrzuciła Regina.
Alice nie myślała o tym słowie, ale zgodziła się. Może
tego właśnie obawiała się w miłości – ograniczeń.
– Tak, o to mi chyba chodzi – stwierdziła nie odwracając
się od widoku miasta. Świat na zewnątrz wydał jej się mokry
i szary. W górach pewnie padał śnieg. Chatę otulał biały
puch, migoczący w świetle księżyca. Zapragnęła tam być. Z
dala od świata ze szkła, betonu i stali.
– Nie wolno mi się zakochać – zaśmiała się Regina. – Ja
już jestem zamężna.
– Czy tak się to wszystko dzieje? – spytała Alice czując,
że Regina rozumie wiele rzeczy i zastanawiając się, dlaczego
nigdy nie rozmawiała z nią tak otwarcie. – Czy miłość staje
się atrybutem przeszłości, kiedy ustatkujemy się, wyjdziemy
za mąż?
– Mówisz poważnie, prawda? – powiedziała Regina po
chwili milczenia. – Wydawało mi się, że tak sobie tylko
rozmawiamy.
– Jaki wpływ życie zawodowe wywiera na twoje
małżeństwo? Czy masz poczucie, że przez małżeństwo
musiałaś się czegoś wyrzec?
– Teraz już rozumiem, o co ci chodzi. Nie wiem, jak mam
odpowiedzieć. Mogę tylko wyznać, że jestem szczęśliwa.
Oczywiście czasami krępuje mnie, że nie mogę myśleć,
czego chcę, bo muszę myśleć, czego chcemy. Ale wtedy
przypominam sobie, co nas połączyło. Miłość. Kiedy
postanawiamy coś, nieważne, czy chodzi o jego pracę, czy o
moją, zawsze staramy się brać pod uwagę interesy nas
obojga. Szczególnie myślimy wtedy o tym, że chcemy być
razem. To chyba jest właśnie miłość – bycie razem, uczenie
się bycia razem.
– Partnerstwo w interesach? – podsunęła Alice
odwracając się do Reginy. Wydawała się pogodniejsza.
Odnalazła spokój, którego jej brakowało.
– Partnerstwo emocjonalne, jeżeli już – wyjaśniła Regina.
– Nie da się zaprogramować małżeństwa. Ludzie się
zmieniają, rozwijają w różny sposób. Nie da się tego
wyliczyć.
– Jesteś zadowolona ze swojego życia, z tego do czego
doszłaś?
– Mogłam zajść dalej. Lecz zadałam sobie pytanie, czego
pragnę w życiu najbardziej. I okazało się, że nie muszę
władać całym światem. Chciałam się jakoś wyrazić. I okazało
się, że to, co robię, najlepiej mnie wyraża.
– Czy sądzisz, że jestem zbyt zaabsorbowana swoją
karierą? – Patrzyła Reginie prosto w oczy. Czy będzie z nią
szczera?
– Myślę, że jesteś najwrażliwszą osobą, z jaką, albo dla
której, pracowałam. Wydaje mi się, że masz w korporacji
ważną rolę do odegrania, nie tylko po to, by udowodnić, że
kobieta może odnosić sukcesy, lecz dlatego, że masz talent i
wrażliwość, aby zmieniać świat na lepsze. A mężczyzna,
który kocha cię i nie widzi, jak ważne są te cechy... Sama nie
wiem – odwróciła głowę, po chwili znowu spojrzała Alice w
oczy. – Może on nie wie, czym jest naprawdę miłość.
Przegadały całe popołudnie. Alice nagle stała się bardzo
rozmowna. Opowiedziała Reginie o latach spędzonych w
college'u, marzeniach, które kazały jej nie poddawać się.
Nagle jednak zdała sobie sprawę, że te marzenia były bardzo
płytkie. Zrozumiała, że pędzi przed siebie tracąc wiele z
życia. Nie chciała przeć dalej bez patrzenia na boki,
zmieniając tylko kierunek. Cóż otrzymałaby w zamian?
Kiedy do gabinetu weszła sekretarka, Alice i Regina
rozmawiały i śmiały się głośno. Alice poczuła wolność, jakiej
nie zaznała od czasu opuszczenia college'u.
– Był telefon w sprawie zebrania zarządu –
poinformowała sekretarka. – Chcieliby się z panią spotkać.
Śmiech gwałtownie zamarł. Alice popadła w ponury
nastrój. Czy Jackson zaczął już działać? Czuła jak bije jej
serce. Nie bała się. Była wściekła.
Wstała i ruszyła do drzwi. Odkładanie tego na później nie
miało sensu. Jeśli Jackson chciał się z nią zmierzyć przed
zarządem, była na to przygotowana.
Gdy dotarła do hallu, przypomniała sobie o randce z
Jimem. Zatrzymała się w pół kroku i wróciła do siebie.
Zadzwoniła do Jima, by wyjaśnić mu, że może się spóźnić
kilka minut z powodu nagłego spotkania zarządu. Miała
nadzieję, że zrozumie.
Sekretarka Jima poinformowała ją, że właśnie wyszedł z
pracy i nie ma pojęcia, gdzie można go złapać. Alice
spróbowała zadzwonić do niego do domu. Nikt nie podnosił
słuchawki.
– Członkowie zarządu czekają – pośpieszyła ją
sekretarka.
Po raz ostatni wykręciła numer do Jima. Nie mogąc
doczekać się odpowiedzi, miała tylko nadzieję, że spotkanie
nie przeciągnie się zbytnio. Spojrzała na zegarek. Właśnie
minęła szósta.
Rozdział 7
Wszyscy członkowie zarządu siedzieli już na swych
miejscach przy okrągłym konferencyjnym stole. Przyciszony
szum rozmów przerywały tylko delikatne stuknięcia
odstawianych na spodki filiżanek z kawą. Gdy Alice weszła
do pokoju, rozmowy ucichły. Powitały ją przyjazne uśmiechy
i uważne spojrzenia.
Wyczuła, że coś wisi w powietrzu. Wydawało się, że jest
tu jedyną osobą, która nie zna jakiegoś ważnego sekretu,
oczywistego dla innych. Czyżby Jackson coś im powiedział?
Czy z jego inicjatywy zostało zwołane to zebranie?
Zobaczyła, że Jackson siedzi po lewej stronie
przewodniczącego zarządu. Z wyrazu jego twarzy nie
potrafiła odczytać, o czym myśli. Uśmiechnął się do niej
obojętnie i powrócił do przerwanej rozmowy.
Poczuła się nagle bardzo niepewnie. Może filiżanka kawy
doda jej trochę odwagi.
Chwilę później przewodniczący otworzył zebranie. W
zupełnej ciszy podeszła do swego krzesła umieszczonego na
końcu stołu. Na twarzy Jacksona pojawił się wyraz
zadowolenia. Alice nie miała pojęcia, czy zapomniał już o
incydencie z restauracji.
Przed każdym z członków rady leżały świeżo
wydrukowane kopie jej projektu.
To od tej strony Jackson zamierza się ze mną rozprawić,
pomyślała. Zwołał pospiesznie zebranie, aby nie miała szansy
przygotować się do odparcia jego zarzutów. Wiedziała, że
czeka ją ciężka przeprawa, ale żeby wygrać, musi zachować
maksymalny spokój i jasność umysłu.
– Przepraszam za pośpiech, z jakim zwołaliśmy
posiedzenie – zaczął przewodniczący – ale uznałem to za
konieczne po przeprowadzonej rozmowie z panem
Jacksonem. Chciałbym, abyśmy zajęli się dzisiaj
proponowanymi przez pannę Stocker zmianami w organizacji
naszej firmy. Według autorki, jej projekt przyniósłby naszej
korporacji znaczne korzyści.
Jackson uśmiechnął się do niej. Odpowiedziała mu tym
samym. Nie miała najmniejszego zamiaru poddać się bez
walki. Do końca będzie bronić słusznej sprawy – o ile tylko
dowie się, gdzie leży problem.
– Jak państwu wiadomo – ciągnął przewodniczący –
panna Stocker okazała się dla naszej korporacji bardzo
cennym nabytkiem. Jej projekt, którego kopie znajdują się
przed wami, jest tego najlepszym dowodem.
Alice poczuła się nagle zupełnie zbita z tropu. O co w tym
wszystkim chodzi? Czy Jackson wciąż jeszcze próbował jej
zaimponować swoimi wpływami? Spodziewała się raczej, że
na przedstawionym przez nią projekcie nie zostawią suchej
nitki. Nagła zmiana nastawienia wydała jej się co najmniej
dziwna.
– Początkowo wszyscy mieliśmy jakieś zastrzeżenia do
tych propozycji, ale przekonaliśmy się, jak bardzo potrafimy
być krótkowzroczni. Zmiany proponowane przez pannę
Stocker wybiegają daleko w przyszłość. Z przyjemnością
mogę jednak stwierdzić, że pan Jackson oraz kilku innych
członków zarządu wykazało dużą otwartość i zmieniło nasze
nastawienie do propozycji panny Stocker.
Alice poczuła narastające podniecenie. Chciała śmiać się i
płakać ze szczęścia. Zmusiła się jednak do wysłuchania
przemówienia przewodniczącego do końca. Nie powiedział
jeszcze ostatniego słowa. Korporacja rządziła się swoimi
prawami. Czasami gorzka pigułka miała lukrowaną otoczkę.
– To wspaniały pomysł – stwierdził przewodniczący. – I z
rozmów, jakie z panami odbyłem, wiem, że podzielacie moje
zdanie. Lecz dla porządku, zarządzam głosowanie. –
Przerwał i rozejrzał się po sali. – Tych z panów, którzy są za
wprowadzeniem proponowanych zmian proszę, by podnieśli
rękę.
Z niedowierzaniem stwierdziła, że ręce wszystkich
członków zebrania znajdują się w górze.
– Dziękuję – powiedział przewodniczący. – Proszę
zaprotokołować, że decyzja w sprawie przyjęcia
zaproponowanych przez pannę Stocker zmian jest
jednogłośna.
Rozległy się pomruki uznania. Alice uśmiechnęła się do
zgromadzonych. Poszukała wzrokiem Jacksona. Czy wiedział
wcześniej, że jej propozycja zostanie przyjęta? Może ten
lunch był tylko wybiegiem, żeby „załapać" się na pędzący
pociąg, który wywinduje go jeszcze wyżej? Czy proponował
jej poparcie, którego nie potrzebowała? Jego oczy bez
wyrazu nie zdradziły jej nic.
– Jest jeszcze jedna sprawa – zaczął przewodniczący.
– Dotyczy ona również panny Stocker i jej przyszłości w
Reynard Corporation.
A więc o to chodzi, pomyślała Alice. Potężny kopniak,
poprzedzony pochlebstwami. Jackson uśmiechał się teraz od
ucha do ucha. Z przyjemnością wepchnęłaby mu do gardła
jedną z kopii projektu.
– Przedyskutowałem już z panami tę kwestię – ciągnął
przewodniczący. – I zadecydowaliśmy, że poczekamy z
ogłoszeniem naszej decyzji. Jednakże dziś popołudniu pan
Jackson przypomniał mi, że panna Stocker będzie miała
przemawiać w trakcie nadchodzącego kongresu. Myślę, że
nadszedł odpowiedni moment, by przedstawić tę sprawę,
którą od pewnego czasu rozpatrujemy.
Poczuła się nieswojo. Nie miała pojęcia o czym jest
mowa. Nie wiedziała, czy ma być zadowolona, czy
przygnębiona.
– Pan Braxton – wyjaśnił przewodniczący – postanowił
przejść na emeryturę, zwalniając miejsce w zarządzie. Nie
sądzę, by ten fakt wzbudził zaskoczenie kogokolwiek na tej
sali z wyjątkiem panny Stocker. – Uwaga wszystkich znowu
skierowana została na Alice. Wszyscy uśmiechali się, nawet
Jackson. Oddała im uśmiech, nie mając zielonego pojęcia, o
co chodzi. – Myśleliśmy, że dane nam będzie nieco więcej
czasu, by przyjrzeć się zaproponowanej kandydaturze na
miejsce pana Braxtona. Wydaje mi się jednak, że nie ma
żadnego powodu, by z tym zwlekać.
O czym on mówi?, zniecierpliwiła się Alice.
– Panno Stocker – przewodniczący zwrócił się
bezpośrednio do niej. – Pani praca tutaj wywarła na nas spore
wrażenie. A pani projekt pokazał, że ma pani duże zdolności.
Wszyscy zgadzamy się, że byłaby pani doskonałą
kandydatką, mogącą sprostać obowiązkom członka zarządu,
po odejściu pana Braxtona.
To był sen! Musiała chyba śnić. Może jednak nie udało
jej się wyjść z burzy śnieżnej i błąkała się w oszołomieniu,
odcięta od świata. Ta myśl przeraziła ją. Uszczypnęła się w
przedramię. Poczuła ból. Być może śniła, ale na pewno nie
spała.
Członkowie zarządu wstali z miejsc i zaczęli bić brawo.
Najgłośniej zachowywał się Jackson. Alice siedziała
zdumiona. Wejście do zarządu było ostatnią rzeczą, jaka
przychodziła jej do głowy. To szaleństwo. Ponad połowa
oklaskujących ją teraz mężczyzn mogłaby być jej dziadkami.
Co sprawiło, że wpadli na taki pomysł? Fakt, że została
wicedyrektorem do spraw marketingu, stał się już sam w
sobie lekkim trzęsieniem ziemi. Jak więc możnaby określić
jej obecny awans?
„Wszyscy zgadzamy się, że byłaby pani doskonalą
kandydatką, mogącą sprostać obowiązkom członka zarządu,
po odejściu pana Braxtona." Słowa przewodniczącego wciąż
dźwięczały jej w uszach.
– Zapis z tego spotkanie wykaże – przewodniczący
uciszył zgromadzonych – że zgromadzeni jednomyślnie
opowiedzieli się za kandydaturą panny Stocker, jako nowego,
pozwolę sobie również dodać, najpiękniejszego członka
zarządu. I to przez aklamację.
Przewodniczący wyjaśnił jej, że doszli do wniosku, iż
będzie mogła lepiej reprezentować siebie i oczywiście
Reynard Corporation, jako pełnoprawny członek ciała
zarządzającego korporacją. Zdecydowano także, by
wykorzystać szansę i ogłosić jak najszybciej jej nominację.
Zbliżający się kongres stanowił odpowiednią okazję.
Gdy nadeszła pora, by zabrała głos, Alice nie była pewna,
czy uda jej się wykrztusić z siebie choćby jedno słowo.
Powiodła wzrokiem po twarzach członków zarządu.
Wyglądali jakby inaczej niż zwykle. Czy to dlatego, że po raz
pierwszy poczuła się im równa?
Wiedziała, że powinna mówić głośno i wyraźnie.
– Nie zamierzam ukrywać – zaczęła – że jestem ciągle w
stanie szoku. W najśmielszych wyobrażeniach nie sądziłam,
że może mi się przydarzyć coś takiego. Nie mam pojęcia, co
skłoniło panów do przychylnego spojrzenia na moją
kandydaturę, chciałabym jednak wyrazić swoją głęboką
wdzięczność za okazane mi zaufanie.
Po zakończonym zebraniu podano szampana, aby uczcić
dołączenie Alice do zarządu korporacji. Wszyscy mężczyźni
okazywali jej swą sympatię i poparcie. Starannie unikała
Jacksona, w końcu jednak znalazł się przy niej pod
pretekstem złożenia gratulacji.
Większość zebranych opuściła już przyjęcie, Jackson był
jednym z ostatnich gości.
– Twarda z ciebie kobieta – powiedział uśmiechając się
do niej.
– Wiedziałeś, że rozpatrują moją kandydaturę – ściszyła
głos. – Wiedziałeś, co się szykuje, a jednak bawiłeś się ze
mną w te swoje bezsensowne gierki.
– Owszem, wiedziałem – zgodził się Jackson. –
Rozumiesz jednak z pewnością, że nie mogłem powiedzieć o
tym ani tobie, ani nikomu innemu. Już wkrótce nauczysz się,
że decyzje podejmowane na posiedzeniach zarządu są ściśle
tajne.
– Nie o tym mówię. Zastanawiam się, jaki był cel twoich
ostatnich posunięć, szczególnie w świetle tego, co się dziś
wydarzyło.
– Widzisz, Alice, znalazłem się w bardzo niezręcznej
sytuacji. Nie chciałem, aby nasza rozmowa odbyła się już po
tym posiedzeniu.
– Bo wtedy nie miałbyś w ręce żadnych atutów –
uśmiechnęła się domyślnie.
– To jeden z powodów, ale nie najważniejszy. Nie
chciałem, abyś sądziła, że zainteresowałem się tobą tuż po
zaproponowaniu przez zarząd twojej kandydatury. Ciągle
jednak uważam, że nasze partnerstwo może być ogromnym
krokiem naprzód w rozwoju naszych karier.
– A ja ciągle nie jestem zainteresowana twoją propozycją.
Dostrzegła, że przewodniczący macha w jej kierunku
chcąc, by podeszła do stojącej przy nim grupki osób.
– Wybacz, ale muszę cię opuścić.
– Niezależnie od tego, co sądzisz – wtrącił pospiesznie
Jackson – nie będę występował przeciwko tobie.
Coś w jego głosie sprawiło, że mu uwierzyła. Skinęła na
pożegnanie głową i ruszyła w kierunku przewodniczącego.
– Panno Stocker – powitał ją – z prawdziwą dumą witamy
panią w zarządzie. Zdaje sobie pani sprawę, że z powodu
swojego wieku i tego, że jest pani kobietą, prasa nagłośni tę
sprawę. Nie wiem, jak radzi pani sobie z dziennikarzami, lecz
ze swojej strony zrobimy wszystko, co możliwe, by
zminimalizować pani kłopoty z tym związane. Chcemy, żeby
czuła się pani wolna w wyrażaniu swoich opinii. Wiemy, że
zdaje pani sobie sprawę, jakie cele stawia przed sobą
korporacja. Nie jest jednak naszą intencją, by czuła się pani
jak papuga powtarzająca wyuczone formułki. Chcemy, by
wyrażała pani własne opinie, zwłaszcza na forum zarządu.
Będzie pani dla nas wspaniałą pomocą, wniesie pani powiew
młodości i wrażliwości, których temu ciału od jakiegoś czasu
brakuje.
– Dziękuję – powiedziała skromnie, marząc by zarzucić
mu ręce na szyję i uściskać. – Zrobię wszystko, co w mojej
mocy.
– Jesteśmy tego pewni – uśmiechnął się. – Cóż, teraz
muszę wracać do domu. Mieliśmy nadzieję, że ogłosimy pani
nominację w trakcie wystawnego bankietu urządzonego
specjalnie w tym celu. Poczynimy stosowne przygotowania
po pani powrocie z konwencji.
Alice zupełnie na tym nie zależało. Cała sprawa mogła
równie dobrze odbyć się przy kanapce z serem w
najpodlejszym barze w mieście. Była wzruszona. Chciała
natychmiast podzielić się z kimś swoją radością. Pomyślała o
rodzicach i o Jimie.
– Niektórzy z nas wybierają się na kongres – ciągnął
przewodniczący. – Niech więc pani da z siebie wszystko i
pamięta, że ma na sali zagorzałych kibiców.
Nie mogła już nad sobą zapanować. Pocałowała w
policzek każdego z pozostałych w pokoju członków zarządu,
nie wyłączając Jacksona i pobiegła radośnie ku wiodącym na
korytarz drzwiom, ledwo dotykając stopami podłogi.
W swoim biurze zastała jeszcze Reginę.
– Jak poszło? – spytała Regina z obawą w głosie. – Czego
dotyczyło to całe spotkanie?
Alice rozpromieniła się, obdarzając swoją asystentkę
najwspanialszym uśmiechem.
– Przyjęli moją propozycję – wyrzuciła z siebie. – I...
– Coś jeszcze?
– I... – Alice zawahała się. – Nie jestem już
wicedyrektorem do spraw marketingu Reynard Corporation.
– Zrezygnowałaś? – spytała z niedowierzaniem Regina.
– Wzięłam na siebie zupełnie nowe obowiązki –
oznajmiła radośnie, wyciągając się na biurku i patrząc
Reginie prosto w oczy. – Pracujesz teraz dla najnowszego,
najmłodszego i, żeby użyć słów przewodniczącego,
najpiękniejszego członka zarządu.
– CO?! – zapiszczała Regina. Zarzuciła Alice ramiona na
szyję. – Jesteś w zarządzie! Nie mogę w to uwierzyć! –
Odsunęła się i spojrzała Alice w oczy. – Ależ tak, zasługujesz
na takie wyróżnienie.
– Jeszcze się tym nacieszymy – stwierdziła Alice. – A
teraz muszę pędzić do domu. Spakować się na kongres.
Zadbać o wszystkie szczegóły i... – przełknęła ślinę. Co ona
właściwie robiła? Jim z pewnością na nią czekał. Kiedy
dowie się o szczęściu, jakie ją spotkało, będzie musiał być
wzruszony jak ona. Czy będzie? Gorzka myśl zmąciła jej
wspaniały nastrój. Będzie się z nią cieszył, prawda?
– Ja tu odchodziłam od zmysłów, sądziłam, że twoje
starcie z Jacksonem będzie cię kosztowało utratę posady, a tu
takie nowiny.
– Sama byłam trochę niespokojna – przyznała Alice i
zaśmiała się. – Postawiłabym wszystko, co mam, przeciwko
temu, że zostanę przyjęta w skład zarządu. Żyjemy w zaiste
zwariowanym świecie.
– Uczcijmy to – zaproponowała Regina. – Wyskoczmy na
parę kolejek do Playboy Club.
– Nie dzisiaj – zaoponowała Alice spoglądając na
zegarek. – Już jestem spóźniona.
– Umówiłaś się z Jimem?
– Na miskę pikantnego chili – zaśmiała się zabierając
torebkę i ruszając do wyjścia. Kiedy znalazła się w drzwiach
odwróciła się do Reginy. – Jesteś jedną z tych osób, które
chciałabym pierwsze powiadomić o moim szczęściu. To
także dzięki twojej pracy doszłam do tej pozycji. Dziękuję.
Nikt nie czekał, kiedy Alice w końcu znalazła się w
domu. W pośpiechu zaparkowała samochód i wbiegła do
środka. Doszedł do niej zapach duszonego chili. Usłyszała,
jak burczy jej w brzuchu.
Odruchowo podeszła do frontowych drzwi i sprawdziła
pocztę. Znalazła parę słów napisanych odręcznie na
firmówce kompanii Jima.
„Nie mogłem dłużej czekać. Jestem pewny, że
zrozumiesz."
Na kartce nie było godziny. Nie wiedziała, jak długo
czekał. Może minęła się z nim o włos? Uniosła ręką kotarę i
spojrzała na ciemną ulicę. Deszcz przestał już padać,
pozostawiając po sobie pokryte kałużami ulice. Wiatr
rozpędził deszczowe chmury i z nieba przyglądały jej się
teraz gwiazdy.
Wykręciła numer Jima. Nikt nie podnosił słuchawki.
Wykręciła raz jeszcze. Może zatrzymał się gdzieś po drodze,
żeby coś zjeść. Nie pozostało jej nic innego jak zadzwonić za
parę minut. Przebrała się w dres i buty do biegania. Poczuła
nagły głód. Nałożyła na talerz potężną łyżkę chili. Jim
powinien był zaczekać. Nie wiedział, co traci.
Niespodziewanie usłyszała znajomy dźwięk silnika. To
samochód Jima. Wsłuchiwała się w narastający warkot,
samochód zbliżał się. Pobiegła do frontowego pokoju i
wyjrzała przez okno. Jim zatrzymywał się właśnie przed jej
domem. Uśmiechnięta otwarła drzwi na oścież.
Jim wysiadł z jeepa i zacisnąwszy dłonie w pięści wsadził
je do kieszeni.
– Usiłowałam się do ciebie dodzwonić – zaczęła
niepewnie. Zrozumiała, w jakim Jim jest nastroju. Kiedy
usłyszy wiadomość o jej awansie, od razu poczuje się lepiej.
– Cieszę się, że wróciłeś. – Cofnęła się, wpuszczając go do
środka. – Jesteś głodny? – spytała. – Szykowałam się właśnie
do jedzenia.
– Kolejne spotkanie, co? – warknął.
Nie pozwól mu się sprowokować, Alice powstrzymała się
od wybuchu. Spojrzała mu w ciemne od gniewu oczy.
– Chili jest wprost wspaniałe – uśmiechnęła się. –
Naprawdę nie dasz się skusić?
Dlaczego nie weźmie mnie w ramiona?, pomyślała.
Byłoby to doskonałe uwieńczenie dnia. Nie chciała, żeby tak
się zachowywał. Poprowadziła go do kuchni.
– Usiądź, nałożę ci porcję.
– Nie jestem głodny – powiedział siadając jednak przy
stole. – Nie przyszedłem tu jeść. Chcę z tobą porozmawiać.
– Możemy zrobić jedno i drugie – odrzekła stawiając
przed nim talerz pełen chili. – Tak jak to sobie
zaplanowaliśmy.
Jim siedział w bezruchu.
– Myślałem o rzeczach, o których... – zmarszczył brwi,
szukając odpowiedniego słowa – rozmawialiśmy. Może się
przejdziemy? – zaproponował niespodziewanie.
– Najpierw coś zjedz.
– Nie jestem głodny.
– Jedz – uśmiechnęła się krzywo.
Spojrzał na stojący przed nim talerz. Odsunął go po
chwili i wpatrzył się w Alice.
– Możemy iść na spacer? – spytał ponownie. – Przestało
już padać.
– Wezmę płaszcz – powiedziała wstając i udając się do
sypialni. Kiedy zakładała cieplejszą marynarkę, zadzwonił
telefon. Podniosła słuchawkę.
– Halo?
– Alice? – dobiegł ją niewyraźny głos.
– Halo?
– Alice? Tu Brenda!
W słuchawce rozległy się trzaski, lecz po chwili Alice nie
miała już żadnych problemów z rozpoznaniem głosu swojej
najlepszej koleżanki z college'u.
– Brenda! – zawołała podniecona. – Dziewczyno,
myślałam o tobie dziś rano. Co u ciebie?
– Świetnie. Coś mówiło mi, że muszę do ciebie
zadzwonić. Czuję się trochę winna, że nie dawałam tak długo
znaku życia, lecz ledwo znajduję czas dla siebie. Jak nie
szkoła, to dzieci albo mąż.
– Zostałam wybrana do zarządu – palnęła Alice.
– Co!? – nie mogła uwierzyć Brenda.
– Sama w to nie wierzę. Czuję się jak we śnie.
– Udowodniłaś więc, że marzenia głupiutkiej dziewczyny
z college'u na prowincji mogą się kiedyś spełnić.
Dzwoniłaś już do rodziców? Jak zareagowali? Z
pewnością są bardzo przejęci. Dumni ze swojej wspaniałej
córeczki – przerwała na chwilę. – A już myślałam, że to ja
cię czymś zaskoczę.
– Czym?
– Nie, możemy z tym poczekać.
– W żadnym wypadku – upierała się Alice. – Natychmiast
powiedz mi, co to za wiadomość, albo nie dowiesz się ode
mnie niczego więcej. Będziesz się musiała zadowolić tym, co
napiszą w gazetach.
– Wracam do pracy – bąknęła Brenda.
– Fantastycznie – ucieszyła się Alice. – Wprost cudownie.
Gdzie? Jak?
– Ty pierwsza. Ja mogę poczekać.
– Nie ma w zasadzie o czym mówić – zaczęła Alice
usiłując sobie przypomnieć, jak do tego wszystkiego doszło.
– Przyszłam dziś rano do pracy, sądząc, że nieźle będę się
musiała naharować, żeby przepchnąć mój projekt. Nagle
okazało się, że wszystkim członkom zarządu bardzo się on
spodobał i nie wiem dlaczego zaproponowano mi wejście do
zarządu.
– Tak po prostu?
– Tak po prostu.
– Wspaniale, Alice. Nie wiem, jak ty to robisz. Masz w
sobie coś magicznego. Wszystko czego się dotkniesz,
zamienia się w złoto.
– Nie wszystko – zaprzeczyła Alice. – Zostało mi kilka
rzeczy, przez które nie mogę się przegryźć.
– Nie chodzi ci chyba o małżeństwo? – zapytała Brenda z
wahaniem w głosie.
– Dlaczego o to pytasz? – Alice czuła, że się czerwieni.
Brenda znała ją przecież tak dobrze.
– A o cóż innego mogłoby ci chodzić? W pracy idzie ci
doskonale. Jedyne poważne kłopoty, jakie mogą ci się
przytrafić, muszę dotyczyć mężczyzny.
– Pochwal się lepiej jakimiś dobrymi wieściami –
zmieniła temat Alice. – Co z tą pracą?
– To nic szczególnego – bagatelizowała Brenda. – Staję
powoli na nogi. Mój mąż postanowił, że może mi pomóc w
prowadzeniu domu i wychowaniu dzieci bez uszczerbku dla
swojej cennej męskości.
– Naprawdę?
– Tak spodobało mu się stanie przy garnkach, że teraz
chwali się przed kolegami, jaki z niego wspaniały kucharz.
Twierdzi, że jest wyzwolonym mężczyzną, który potrafi sam
o siebie zadbać.
– Jak go do tego przekonałaś? – zapytała Alice z
niedowierzaniem. Brenda miała to, czego chciała – miłość,
rodzinę, a teraz wracała do życia zawodowego. Jak udało jej
się tego dokonać?
– Wsypałam mu coś do jedzenia – zażartowała Brenda.
– A co z pracą?
Brenda wyznała, że zatrudniła się w dużej firmie
ubezpieczeniowej. Zarobki miała niezłe, możliwości
szybkiego awansu. Była naprawdę szczęśliwa.
– A co u ciebie? – spytała. – Jak ci się żyje?
– Interesująco – odrzekła Alice starając się nadać głosowi
beztroskie brzmienie. – Wiesz, zasługuję na chłostę. Jim
czeka na mnie, a ja tu od paru minut plotkuję sobie z tobą.
– Jak on przyjął twój awans? Takie rzeczy potrafią
paskudnie działać na męskie ego.
– Jeszcze mu nie mówiłam – odparła Alice.
– Dlaczego?
Nie miała gotowej odpowiedzi.
– Ja... – zawahała się. Dlaczego? Każdy powód, który
przychodził jej do głowy, wydawał się bzdurny. Dlaczego tak
obawiała się jego reakcji? Dlaczego o cokolwiek się
martwiła? – Sama nie wiem – przyznała w końcu. Brenda
była jej przyjaciółką. Najlepszą przyjaciółką. – Pewnie
dlatego, że nie jest w odpowiednim nastroju.
– To aż tak poważne?
Wyczuła, o czym Brenda mówi. Jej przyjaciółka zawsze
potrafiła czytać w jej myślach, jakby miała dostęp do
pamiętnika, którego Alice nigdy nie prowadziła.
– Poprosił mnie o rękę – odrzekła nieswoim głosem.
– Czyli, że poważne – Brenda zamilkła na chwilę. –
Pośpieszyłabym z gratulacjami, ale... Cóż, nie wydajesz się z
tego powodu nazbyt szczęśliwa.
Szczęśliwa?, pomyślała. Czy była szczęśliwa?
– Sama nie wiem – odrzekła po chwili namysłu.
Nerwowo owijała przewód od słuchawki wokół palców. –
Myślę, że mu odmówię.
– „Myślisz"? Zabawne. Nie kochasz go?
– Owszem, kocham. Nawet bardzo. Ale czy miłość nam
wystarczy?
– Nie jesteś pewna, czy wam się uda?
Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
– Czy tego kiedykolwiek można być pewnym?
– Kto może udzielić ci odpowiedzi, jeżeli nie ty sama?
Brenda miała rację. Ryzyko! Tkwiło we wszystkim, co
wydawało jej się warte zachodu. Zawsze znajdowała w sobie
dość siły i odwagi, by zdobyć to, na czym jej zależało. Czy
miłość nie była warta zachodu?
Brenda mówiła coś jeszcze, ale rozmowa ciągle
przerywana była szumami i trzaskami w słuchawce.
– Prawię cię nie słyszę – krzyczała Alice. – Zadzwonię
jutro.
Miała jej jeszcze wiele do powiedzenia, chciała się
wreszcie przed kimś wygadać, ale będzie musiała się uzbroić
w cierpliwość. Teraz czekał na nią Jim. Sądząc z jego
ponurego nastroju, dręczyła go jakaś ważna sprawa.
Usiadła na łóżku bezmyślnie trzymając w ręce słuchawkę.
To było jakieś szaleństwo z jej strony, ciągle wynajdywała
przeszkody w drodze do szczęścia. Zwykle zmierzała prosto
do celu. Najwyższy czas wrócić do tego zwyczaju.
Jim uderzał niecierpliwie palcami o blat stołu czekając na
jej powrót. W jego oczach dostrzegła zmęczenie i troskę.
Miała ochotę wziąć go w ramiona, sprawić, by zapomniał o
wszystkich zmartwieniach.
– Przepraszam, dzwoniła moja stara przyjaciółka, Brenda.
Pewnie ci już o niej kiedyś wspominałam.
Jim kiwnął potakująco głową.
– Rozgadałyśmy się trochę, gdy przekazałam jej dobre
wieści.
Spojrzał na nią pytająco, ale nie odezwał się ani słowem.
Alice wzięła głęboki oddech.
– Zostałam... – zaczęła niepewnie widząc, że Jim nadal
nie podnosi na nią wzroku – ... zostałam mianowana na
członka zarządu.
Nareszcie miała to za sobą.
Nie zareagował od razu. Jego obojętność jeszcze bardziej
ją zaniepokoiła. Cisza stawała się nie do wytrzymania.
Nagle, nie wiedząc jak i kiedy, znalazła się w jego
ramionach. Usta Jima odszukały jej wargi i przez moment
wydawało się, że wszystko jest w porządku. Ale to była tylko
chwila.
– Gratuluję – powiedział. – Naprawdę się cieszę.
Jednak jego oczy mówiły zupełnie coś innego niż słowa.
Jim był pełen sprzeczności, co dodawało mu uroku. Alice
żałowała jednak czasami, że nie potrafi go do końca
zrozumieć.
– Doprawdy? – zapytała.
– Tak – odpowiedział uśmiechając się słabo.
– Nie wyglądasz na zadowolonego. O co chodzi?
– Przecież tego właśnie chciałaś, czyż nie?
– Nigdy nawet o tym nie marzyłam – odparła zgodnie z
prawdą. – Nie masz pojęcia, jaka byłam zaskoczona, gdy
powiedzieli, że rozważają moją kandydaturę na to
stanowisko.
– Zasługujesz na nie. Nigdy nie miałem cienia
wątpliwości, że świetnie sobie poradzisz.
Wierzyła mu i bardzo chciała, by znów ją przytulił. Coś
go jednak powstrzymywało.
– Dziękuję.
– A niby za co?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Cóż za pytanie!
– Nie rozumiem, o co ci chodzi.
– Jaki jest twój następny cel? Chcesz zdobyć szczyt
kolejnej góry? Zajść jeszcze dalej?
W jego głosie nie było sarkazmu, ale Alice czuła, że
kosztuje go to wiele wysiłku.
– Chcesz zostać prezesem Reynard Corporation?
– Nie myślałam nawet o czymś takim. Jeszcze nie jestem
pełnoprawnym członkiem zarządu.
– Ale wkrótce będziesz. Poradzisz sobie świetnie i
pójdziesz do przodu. To po prostu leży w twojej naturze.
– Masz ochotę na spacer? – zapytała marząc o wyjściu z
kuchni, która wydała jej się nagle za mała dla nich dwojga.
– Jasne. – Jim ruszył ku drzwiom nie zaszczycając jej
nawet jednym spojrzeniem. Nie interesowało go, czy pójdzie
za nim.
Na zewnątrz przywitał ich łagodny wietrzyk, niebo
pokryte było chmurami, a w powietrzu czuło się wilgoć.
Jim wcisnął ręce do kieszeni i w milczeniu szedł przy
boku Alice. Wzięła go delikatnie pod ramię. Bardzo nie
lubiła chwil, gdy zamykał się w sobie tak jak teraz.
– Naprawdę cieszę się z twojego sukcesu – odezwał się w
końcu. – Może trudno ci w to uwierzyć, ale tak jest
naprawdę.
Czuła, że ma jej jeszcze coś więcej do powiedzenia.
– Muszę przyznać – ciągnął wzdychając głęboko – że ta
wiadomość wywarła na mnie nadspodziewanie duże
wrażenie.
Zamilkł na chwilę. Alice z trudem powstrzymała się od
popędzania go.
– Zaplanowałem sobie dokładnie każde słowo, które
zamierzałem ci dziś powiedzieć. Wydawało mi się, że
wreszcie zrozumiałem, co jestem w stanie znieść, a co
przekracza moją wytrzymałość. Wysłuchałem cię uważnie.
Przemyślałem jeszcze raz wszystko, co do tej pory
powiedziałem starając się dojść do jakichś rozsądnych
wniosków. A teraz – gwałtownie wciągnął powietrze –
znalazłem się znowu w punkcie wyjścia.
– W punkcie wyjścia? – nie całkiem rozumiała.
– Z dala od ciebie.
Zatrzymał się i odwrócił ku niej. Poczuła nagle, jak
bardzo jest jej bliski.
– Kocham cię. Wiem o tym i wiem również, że
prawdopodobnie nigdy nie przestanę cię kochać. Ale... –
przerwał na chwilę. – Nie mam pewności, czy jestem
odpowiednim dla ciebie mężczyzną.
Już miała zaprzeczyć, kiedy Jim położył jej palce na
ustach.
– Nie. Pozwól mi mówić. Pozwól mi mówić, bym mógł
zrzucić to z siebie i zniknąć na zawsze z twego życia.
Jej oczy mówiły: „Kocham cię". Czy zrozumiał jej
spojrzenie?
– Przyznaję, że kiedy poprosiłem, byś za mnie wyszła,
chciałem, by wszystko ułożyło się tak, jak ja to sobie
zaplanowałem. Nieważne czy dobrze, czy źle. Po naszej
rozmowie zrozumiałem, że muszę coś zmienić. Problem
polegał na tym, co i ile. Zadawałem sobie pytanie, czy mogę
żyć – być szczęśliwy – z kobietą, która robi karierę szybciej
niż ja? Czy moje ego zniesie sukcesy, które staną się jej
udziałem? Nigdy nie chciałem z tobą rywalizować. Nigdy o
tym tak nie myślałem. Lecz w końcu poczułem, że trochę
mnie to przeraża.
– Nie musimy wcale ze sobą rywalizować – wyszeptała. –
Kocham cię. Wiesz, że cię pragnę.
– A co z...
– Teraz nic nie ma znaczenia – powiedziała obejmując go
za szyję. – Nic poza tym, co do siebie czujemy.
– Spytałaś mnie kiedyś, czy to wystarczy. Nie wiem.
Początkowo wydawało mi się, że wystarczy. Chciałem ci
powiedzieć, że mam ochotę spróbować. Przecież tak bardzo
cię kocham. Ale teraz pojawiła się ta nowa sprawa. Wzięłaś
na siebie ogromną odpowiedzialność. Czy potrafisz – czy
chcesz – spróbować się również sprawdzić w małżeństwie?
– Jeśli tylko ty również tego chcesz – odparła stając na
palcach i całując go w usta.
– Tak było – powiedział. – Posunąłem się nawet do tego,
że myślałem o wzięciu na siebie części domowych
obowiązków, by umożliwić ci zarabianie w tym czasie
milionów. Nie ma problemu – uśmiechnął się.
– Miło mi coś takiego słyszeć.
– Doszedłem jednak do wniosku, że oboje powinniśmy
dokonać pewnych zmian, by dostosować się do drugiej
osoby. To rozwiązanie wydaje mi się najuczciwsze. Ale teraz
zaczynasz mnie dystansować. Nie wiem, czy nasze ambicje
pozwolą nam na znalezienie jakiegoś kompromisu.
– Chcesz, żebym zrezygnowała z członkostwa w
zarządzie? – niemal odskoczyła od niego.
– Czy praca aż tak wiele dla ciebie znaczy?
– A ile ja znaczę dla ciebie? Lepiej odpowiedzmy sobie
na takie pytanie. To nie ma nic wspólnego z moją pracą.
– Jakie obowiązki związane są z twoją nową pozycją? –
zapytał niespodziewanie.
Prawdę mówiąc Alice nie zastanawiała się jeszcze nad
tym. Zbyt wiele naraz działo się w jej życiu.
– Nie wiem dokładnie. O ile mi wiadomo, będę musiała
spędzać dużo czasu w Nowym Jorku. Będę musiała zapoznać
się z działalnością podległych nam firm. Ale...
– Może to zbyt wiele dla ciebie – powiedział odwracając
się w kierunku oceanu. – Może powinnaś lepiej zorientować
się w nowych obowiązkach, zanim weźmiesz sobie na kark
męża i małżeństwo.
– Do diabła! – zdenerwowała się. – Dlaczego wszyscy
wiedzą zawsze lepiej ode mnie, z czym mogę sobie poradzić,
a z czym nie! Wiem, że ominęły mnie w życiu niektóre
doświadczenia, ale to był mój własny wybór!
– Nie miałem zamiaru cię zniechęcać – przerwał jej Jim.
– Po prostu staram się zrozumieć, czego naprawdę chcesz. Za
bardzo cię kocham, aby stać się przeszkodą w realizacji
twoich życiowych planów, powstrzymywać cię przed
robieniem czegoś, co jest dla ciebie ważne.
– To niezwykle uprzejme z twojej strony, ale nie musisz
mnie traktować protekcjonalnie.
– Nie miałem takiego zamiaru – zaczął się bronić. – Ja
naprawdę próbuję...
– Może problem leży w tym, że starasz się za bardzo.
– Powiedziałaś, że wyjdziesz za mnie, jeśli udowodnię ci,
że sprawa twojej kariery nie stanie się punktem zapalnym i
nie zniszczy naszego związku. Wiele myślałem na ten temat i
prawda jest taka, że mam ochotę powiedzieć „tak".
Chciałbym poślubić cię choćby zaraz. Nie mam jednak
zamiaru namieszać w życiu któregokolwiek z nas.
– Jesteś bardzo szlachetny i wspaniałomyślny –
powiedziała bezbarwnie. – Ale sądzę, że ja również mam coś
do powiedzenia w tej sprawie.
Wiedziała, że razem potrafią znaleźć jakieś rozwiązanie,
lecz w tym momencie nie czuła się na siłach, by przekonać
Jima o swoich racjach. Przypomniała jej się propozycja
Jacksona. Może rzeczywiście ludzie ich pokroju powinni żyć
w ten sposób. Kierować swoim życiem tak, jak kierują firmą,
zawierać szczegółowe umowy przedślubne.
– Robi się późno – przerwał te rozmyślania Jim. – Może
jutro dokończymy naszą rozmowę. Co powiesz na wspólną
kolację?
Dlaczego nie skończyć z tym od razu? Po co przedłużać
niepewność?, pomyślała Alice.
– Jutro wieczór muszę być w Nowym Jorku. Wygłaszam
przemówienie.
– Zapomniałem. Może spotkamy się po twoim powrocie?
Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz miała trochę czasu.
Odwrócił się i zaczął iść w kierunku jej domu. Poczuła się
nagle bardzo przygnębiona, nie powiedziała jednak ani słowa
we własnej obronie. Przypomniała sobie wczorajszą
rozmowę z rybakiem na temat samotności. W głębi ducha
obwiniła Jima za swoją nagłą zmianę nastroju.
Rozdział 8
Alice w pośpiechu pakowała się przed wyjazdem do
Nowego Jorku, nie mogła jednak przestać ani na chwilę
myśleć o Jimie. Oszałamiało ją tempo ostatnich wydarzeń.
Właściwie wszystkie decyzje musiała podejmować z marszu,
bez czasu na zastanowienie.
Kochała Jima. W tej kwestii nic się nie zmieniło. Czy
rozumiała go? Sądziła, że tak, ale mogła się mylić. Może
dzieliło ich coś więcej niż tylko jej praca. Czy nie była
wystarczająco kobieca? Czy straciła cały swój urok biorąc na
siebie tak odpowiedzialne zadania? Nie, to istne szaleństwo!
Prześladowała ją wyrachowana propozycja Jacksona, w
której nie było nawet wzmianki o miłości, pięknie,
pożądaniu. Czy mężczyźni nie widzieli w niej nic poza
kwalifikacjami zawodowymi? Dlaczego nie chcieli dostrzec,
jaka jest naprawdę, co ma dla niej znaczenie? Temu tematowi
zamierzała poświęcić swe dzisiejsze wystąpienie. Z tym
problemem stykało się coraz więcej kobiet ze świata biznesu,
a Alice uważała, że wina nie leży po ich stronie.
Żałowała, że Jim nie usłyszy tego, co ma do powiedzenia.
Chciała mówić głównie o własnych doświadczeniach. Ale on
miał swoją własną pracę i obowiązki. W tym tkwiła słabość
takiego związku jak ich. Nie mogli być razem w ważnych
momentach życia.
Świeże powietrze. Wysiłek fizyczny. Adrenalina żywiej
płynąca w żyłach. Tego jej właśnie było trzeba. Zmusiła się,
by wstać z łóżka. Sprawdziła raz jeszcze bagaż, by upewnić
się, że ma wszystko, co niezbędne w czasie pobytu w
Nowym Jorku. Przebrała się w dres i wyszła na plażę.
Powietrze było orzeźwiające, niebo czyste, choć nad
horyzontem unosiły się ciemne chmury. Na szczytach fal
bieliły się kłęby piany, przypominając Alice pokryte
śniegiem wierzchołki gór. Odżyły w niej wspomnienia
wspaniałego weekendu. Wrócił obraz burzy, igiełki śniegu na
twarzy. Zerwała się do biegu rozpryskując stopami suchy
piasek.
Znad oceanu napłynęły obłoki mgły. Alice poczuła się
nagle silniejsza, pewniejsza siebie.
W drodze powrotnej zaczęła myśleć o przemówieniu,
które miała wygłosić. Nigdy nie lubiła czytać z kartki.
Wolała trzymać przed sobą szkic tego, co miała zamiar
powiedzieć. Dawało jej to możliwość nawiązania lepszego
kontaktu z audytorium, przed którym występowała. Kiedy
dotarła do domu, wiedziała już, że gotowa jest stawić czoło
wyzwaniu.
Gdy wyszła spod prysznica, usłyszała dzwoniący telefon.
Pomyślała o Jimie i pospieszyła, by podnieść słuchawkę.
Rozczarowała się słysząc głos Reginy.
– Spakowana i gotowa? – spytała Regina.
– Tak – odparła nieco przygaszona, martwiąc się, że Jim
mógł dzwonić, kiedy biegała po plaży. – Właśnie wzięłam
prysznic. Zdążę się przygotować, zanim po mnie
przyjedziesz.
– Żałuję, że nie jadę z tobą.
– Ktoś musi zostać i pilnować interesu.
– Przynajmniej wysłuchałabym twojego wystąpienia.
– Nie martw się, nagram je – odrzekła Alice zmuszając
się do śmiechu. – Pozwól, że już skończymy. Nie chcę
spóźnić się na samolot.
– Przyjadę po ciebie za godzinę. Czy potrzebujesz czegoś
z biura? Mogę po drodze...
– Mam wszystko, czego mi potrzeba. Do zobaczenia za
godzinę.
Rozłączyła się nie czekając na odpowiedź. Była w
pochmurnym nastroju. Podniosła słuchawkę i wykręciła
numer rodziców, czując, że ciepły głos matki przywróci jej
pogodę ducha.
– Tak, słucham? – rozległo się w słuchawce.
– Mamo, co u ciebie?
– Dziecko drogie, czy to naprawdę ty? – spytała z
niedowierzaniem matka.
– Ależ tak.
– Ledwo cię poznałam po głosie. W ogóle do nas nie
dzwonisz. Czyżbyś o nas zapomniała? Ojciec pytał o ciebie
wczoraj wieczorem.
– Kocham cię – wyznała szybko Alice. – Kocham was
oboje.
Usłyszała, jak matka woła ojca do telefonu.
– Halo? – powiedział ojciec zaspanym głosem.
– Cześć, tato.
– Alice, jak się cieszę! Czy wszystko u ciebie w
porządku?
Wyczuła w jego głosie nutkę niepokoju.
– Tak, świetnie. Naprawdę świetnie. – Przerwała na
chwilę. Wspaniale byłoby zadzwonić i pochwalić się, że
doszła do porozumienia z Jimem, ale w końcu inne
wiadomości wcale nie były złe. – Awansowano mnie –
oznajmiła.
– Jestem teraz członkiem zarządu.
– Czy to oznacza więcej pieniędzy? – spytał ojciec.
– Czy to oznacza więcej pracy? – dodała matka.
– Jedno i drugie – uśmiechnęła się Alice.
– A kiedy zamierzasz wyjść za mąż? – spytała matka
bezceremonialnie. – Kiedy masz zamiar znaleźć czas...
– Zostaw ją w spokoju – wtrącił się ojciec. – Znajdzie
czas na wszystko, kiedy zdecyduje, że tego właśnie chce. Ma
własny rozum. Dokładnie wie, co robi.
Naprawdę? Alice nie była tego taka pewna. Czuła się jak
oślepiony wojownik, otrzymujący ciosy, których nie mógł
sparować.
– Nie chcę, aby zapominała, że życie to coś więcej niż
tylko praca, praca i praca – odpowiedziała matka.
Alice uśmiechnęła się do siebie. Bardzo ich kochała. I oni
ją kochali. Sęk w tym, że oboje mieli rację. Powinna dbać o
własną karierę. I pamiętać, że kariera to nie wszystko.
– Zadziwię was oboje. Ale wstrzymam się z tym do czasu
swojego powrotu.
– Powrotu? – zdumiała się matka.
– Wygłaszam przemówienie na kongresie w Nowym
Jorku – wyjaśniła. – Za tydzień wracam. Po drodze wpadnę
do Frisco i zostanę u was na weekend.
– Nie obiecuj czegoś, z czego nie masz zamiaru się
wywiązać – ostrzegła matka. – Bez przerwy przyrzekasz, że
nas odwiedzisz i jakoś nigdy ci się to nie udaje.
– Tym razem naprawdę przyjadę – stwierdziła pewnie
Alice. – Zadzwonię do was i dam znać, kiedy przylecę.
– Dobrze – ucieszył się ojciec. – Mam nadzieję, że
dowiem się czegoś więcej o tym awansie. Z tego co mówisz,
musi to być coś rzeczywiście ważnego.
– Po prostu inna praca – zaoponowała. – Kocham was.
Zadzwonię jutro.
Ubrała się, upięła włosy i poprawiła makijaż. Włączyła
radio i usiadła w fotelu delektując się rozpościerającym się z
okna widokiem oceanu. Popijając gorącą kawę zbierała
myśli, korzystając z tych niewielu wolnych chwil.
Dzwonek do drzwi wyrwał ją z zamyślenia.
– Na dworze panuje prawdziwy ziąb – stwierdziła Regina
wchodząc do living roomu. – Założą się, że pogoda w
Nowym Jorku jest jeszcze gorsza.
– Miejmy nadzieję, że nie. Moje kalifornijskie ciuchy by
tego nie przetrzymały.
– Gotowa? – spytała Regina rozcierając zmarznięte
dłonie.
– Napijesz się kawy?
– Jeżeli tylko mamy czas.
Alice spojrzała na zegarek.
– Pewnie. Nie ma się co spieszyć.
Regina podążyła za nią do kuchni.
– Nie wydajesz się specjalnie przejęta ani kongresem, ani
przemówieniem, ani awansem.
– Czuję się odurzona – wyznała Alice. – Mam wrażenie,
że za chwilę się obudzę i okaże się, że to wszystko był tylko
bardzo realistyczny, wspaniały sen.
– Dziwię się, że cię awansowali. Nie dlatego, że na to nie
zasługujesz, należało ci się to bardziej niż komukolwiek
innemu. Złamali zasady, które rządziły tą korporacją od
zamierzchłych czasów. Dokonał się prawdziwy przełom.
– Miejmy nadzieję, że to coś więcej niż tylko wyrwa w
murze – powiedziała Alice, czując się nagle bardzo zmęczona
i samotna. O czym myślał teraz Jim? Co robił? I czym się tak
martwiła? Martwiła? Nie, raczej była ciekawa.
– Mam nadzieję, że na twoje stare miejsce dadzą kogoś, z
kim będę umiała sobie poradzić – stwierdziła smutno Regina.
– Założę się, że dostanę jakiegoś faceta. Pewnie będzie
zarozumiały i protekcjonalny, wiesz sama, jacy potrafią być
młodzi karierowicze. Naprawdę żałuję, że odchodzisz.
Alice nagle doznała olśnienia. Wiedziała, co powinna
zrobić.
– Nie martw się już więcej, że będziesz musiała
przyzwyczajać się do nowego szefa – powiedziała
uśmiechając się szeroko.
Dlaczegóż by nie?, pomyślała. Regina była jej prawą
ręką, miała prawo dzielić z Alice radości i troski tak
gwałtownie rozwijającej się kariery. To przecież Regina w
dużej mierze przyczyniła się do tego sukcesu. Nagle
wszystkie elementy zaczęły do siebie pasować, Alice
zrozumiała, jak mało uwagi i troski poświęcała ostatnio
otaczającym ją ludziom.
– Mogę cię zapewnić, że nigdy więcej nie będziesz już
sekretarką, której głównym obowiązkiem jest parzenie kawy.
– Naprawdę chcesz, abym nadal pozostała twoją
asystentką? – rozpromieniła się Regina. – Podoba mi się ten
pomysł. Sądzę, że będzie się nam dobrze pracowało.
– Nie – przerwała jej Alice. – Wcale nie chodziło mi o
wspólną pracę.
Nie zastanawiała się wcześniej nad tą kwestią. Było jej
jednak miło, że Reginę tak ucieszyła możliwość dalszej
współpracy z nią.
– To, o czym mówię – ciągnęła starannie dobierając
słowa – nie ma nic wspólnego z dalszą karierą sekretarki. Na
tym polu osiągnęłaś już wszystko, co było możliwe, a
przecież tak naprawdę w najmniejszym stopniu nie zrobiłaś
użytku ze swych licznych talentów.
– Lubię pracować z tobą – Regina poczuła się nieco
zdezorientowana. – Nie wyobrażam sobie, że mogłabym
robić coś innego...
– Ależ będziemy nadal współpracować. Mam jednak
nadzieję, iż zgodzisz się ze mną, że powinnaś otrzymać
znacznie bardziej odpowiedzialne zadania.
– Odpowiedzialne? – widać było, że nie ma pojęcia, o
czym właściwie Alice mówi.
Nowa myśl nagle przemknęła przez głowę Alice. Może za
bardzo się rozpędziła. Nie do końca przemyślała swoją
propozycję. Nie miała przecież pojęcia, jak zareaguje mąż
Reginy. Czy przez nierozwagę nie przyczyni się do rozpadu
dobrego małżeństwa?
– Uważam, że powinnaś objąć moją dotychczasową
posadę wicedyterkora do spraw marketingu.
Spostrzegła błysk zdumienia w oczach Reginy.
– Co ty wygadujesz?!
– A co powiesz na mój awans? Zastanów się nad tym, co
powiedziałam.
Po chwili namysłu dodała:
– I przedyskutuj tę kwestię ze swoim mężem, zanim dasz
mi odpowiedź.
– To rzeczywiście ogromna odpowiedzialność –
stwierdziła poważnie Regina. – Dlaczego jednak pomyślałaś
o mnie?
– Ponieważ jesteś odpowiednią osobą. Nie chcę jednak,
abyś się zdecydowała tylko dlatego, że ja uważam... Ty
musisz tego naprawdę chcieć... Oboje z mężem musicie.
– Martwisz się, że nadmiar obowiązków mógłby źle
wpłynąć na moje małżeństwo?
– Nie potrafię dokładnie powiedzieć, o co mi chodzi.
Ostatnio wielokrotnie myślałam o sprawach, które właśnie
poruszamy. Zastanawiałam się nad swoim życiem. Nie sądzę,
aby istniała jedna prosta odpowiedź na moje wątpliwości.
Chciałabym, abyś zajęła w przyszłości moje miejsce, ale
decyzję musisz podjąć sama.
– Chcę tego! – krzyknęła radośnie Regina zeskakując ze
stołu i tańcząc po kuchni. – Nie sądziłam, że kiedykolwiek w
życiu będzie mi dana taka szansa. Byłam szczęśliwa pracując
z tobą i ucząc się od ciebie, ale o twojej posadzie nie śmiałam
nawet marzyć!
– Jak sądzisz, co powie twój mąż?
– Będzie zachwycony – zaśmiała się Regina. – Ucieszy
go to tak samo jak mnie.
– Czy dodatkowe obowiązki nie wpłyną niekorzystnie na
czas, który będziesz mogła mu poświęcić? – spytała myśląc o
Jimie. Co teraz robił? Może zastanawiał się nad przyszłością
ich związku?
– Jakoś sobie poradzimy... – Regina zamilkła nagle
zrozumiawszy, o czym myśli Alice. – Nie martw się tym.
Jestem pewna, że potrafimy się dogadać. Zawsze nam się to
udawało.
– A więc masz tę pracę – oznajmiła Alice.
– Tak po prostu? Bądźże realistką! Pochlebia mi, że tak
wysoko oceniasz moje kwalifikacje, ale co na to powie reszta
zarządu?
– Nie przewiduję żadnych problemów. Potrzebują kobiety
na tym stanowisku. Jesteś odpowiednią kandydatką i
dopilnuję, żeby zgodzono się ze mną w tej kwestii.
– Dziękuję! – Regina z radości rzuciła jej się na szyję.
– Lepiej jedźmy już na lotnisko! – zauważyła Alice
czując, że kamień spada jej z serca. Nareszcie udało jej się
zrobić coś dobrego. Teraz tylko musiała poradzić sobie z
Jimem. Dlaczego nie był podobny do męża Reginy? A może
to ona nie była taka jak Regina? Teraz potrzebowała trochę
czasu, aby oswoić się ze zmianami i przemyśleć ostatnie
wydarzenia. Dopiero wtedy będzie w stanie podejmować
życiowe decyzje.
Wbrew obiekcjom Reginy pożegnała się z" nią przy
wejściu na lotnisko. Wiedziała, że dziewczyna nie może się
już doczekać spotkania z mężem. Miała mu w końcu do
przekazania wspaniałą nowinę.
Alice była przekonana, że Regina potrafi pogodzić
obowiązki zawodowe z prowadzeniem domu. Szczerze jej
tego zazdrościła.
Szybko załatwiła wszystkie formalności i wkrótce
siedziała już w wygodnym fotelu pierwszej klasy szykując
się do długiego lotu. Najbliższych kilka godzin zamierzała
poświęcić na dokładne przemyślenie swego wystąpienia. To
od niej zależeć będzie, w jakim kierunku potoczą się obrady,
jaka będzie atmosfera kongresu. Przypomniała sobie, że na
konferencji ma się pojawić kilku członków zarządu, łącznie z
jego przewodniczącym. Rozejrzała się po kabinie samolotu,
nie dostrzegła jednak nikogo znajomego. Czyżby
przewodniczący tylko z uprzejmości wspomniał o swoim
przyjeździe? A może wybrali wcześniejszy lot? Ona sama
znajdzie się w Nowym Jorku zaledwie kilka godzin przed
powitalną kolacją. Odpowiadało jej to, nie będzie miała zbyt
dużo czasu na denerwowanie się przed wystąpieniem. Po
przylocie rozpakuje się, wykąpie, ubierze zostanie jej jeszcze
krótka chwila samotności. Dopiero wtedy będzie gotowa
stanąć przed wypełnioną po brzegi salą.
Lot był długi i męczący. Alice miała okazję jeszcze raz
dokładnie przemyśleć swój wstępny referat. Postanowiła, że
uczciwie i otwarcie powie nie tylko o roli kobiety w świecie
interesów, ale również o problemach, z którymi muszą się
borykać kobiety mające talent i chęć zmierzenia się z
nowymi wyzwaniami. Zbyt wiele z nich nie otrzymywało
znikąd pomocy i przyzwolenia na osiągnięcie czegoś w
więcej niż jednej dziedzinie życia. Musiały wybierać – albo
kariera albo dom. Ktoś kiedyś zdecydował, że nie poradzą
sobie w obu tych rolach jednocześnie. Alice nie mogła się z
tym pogodzić. Regina poradziła sobie. Brenda również. I na
swój sposób także jej własna matka. Jeśli tylko kobiety
otrzymają tyle samo oparcia i pomocy, ile zawsze
otrzymywali od nich mężczyźni, są w stanie osiągnąć sukces
w życiu osobistym i zawodowym.
Myśli szybko przebiegały jej przez głowę. Jeden pomysł
rodził następny, i tak bez końca.
W końcu pilot oznajmił, że wkrótce wylądują w Nowym
Jorku. Alice kochała to miasto, tętniące życiem przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie chciałaby tu jednak
mieszkać na stałe. Nie miała zamiaru porzucać swego domu
nad oceanem, radości, jaką daje bliskość plaży.
Miasto przywitało ją lodowatym chłodem, ciężkie chmury
nieuchronnie zapowiadały deszcz. Może nawet śnieg.
Przy wyjściu z lotniska czekała na nią limuzyna, z której
wysiadł ubrany w elegancki czarny uniform kierowca
trzymający w ręce jej zdjęcie.
– Pani Stocker? – zapytał podchodząc do Alice.
– Panna Stocker – poprawiła go chłodno.
– Oto pani samochód. Czy ma pani jakieś bagaże?
Wręczyła mu kwit na swą torbę i ruszyła w kierunku
limuzyny. Kierowca przytrzymał drzwi zapewniając ją, że
wróci za kilka minut.
Otwarła mahoniowy barek i nalała sobie odrobinę
koniaku. Miała nadzieję, że w ten sposób uda jej się pokonać
przenikliwy chłód. Zanim kierowca wrócił z jej torbą,
poczuła się niemal odprężona.
Z przyjemnością obserwowała przesuwające się za oknem
widoki. Nowy Jork prawie się nie zmienił od czasu jej
ostatniej wizyty. Jechali niezbyt szybko z powodu dużego
ruchu, i zanim dotarli na miejsce, Alice zdążyła wypić
jeszcze jeden kieliszek.
W hotelowym hallu czekała na nią niewielka grupka
ludzi. Alice zmusiła się do uśmiechu. Była zmęczona i nie
miała ochoty na towarzyskie pogawędki przed otwarciem
kongresu. Bardzo potrzebowała ciepłej kąpieli i chwili
samotności.
Wiadomość o jej awansie dotarła już do Nowego Jorku.
Opadła ją zgraja fotografów i dziennikarzy uniemożliwiając
dostęp do recepcji.
– Zajmiemy się pani bagażem i zameldowaniem –
powiedział ktoś z boku. W tłumie nie zdążyła nawet
spostrzec jego twarzy.
– Panno Stocker – reporter wepchnął jej prawie mikrofon
do ust. – Jakie to uczucie być jedną z najmłodszych osób
mianowanych na stanowisko członka zarządu Reynard
Corporation?
– Jeszcze nie wiem – odpowiedziała uśmiechając się. –
Jestem w zarządzie od niedawna. Nie minęły nawet
dwadzieścia cztery godziny.
– Jest pani kobietą, w dodatku młodą. Większości ludzi
wydaje się, że tak czcigodne instytucje powinny być
obsadzane przez panów, których zalicza się do reliktów
przeszłości.
– Mam nadzieję, że utrzymam się na tym stanowisku
wystarczająco długo, by dożyć takiego wieku – uśmiechnęła
się powtórnie. Czego oni wszyscy od niej chcieli? O co ten
cały szum?
– Czy jako osoba wygłaszająca mowę otwierającą
kongres – zaczął inny – zamierza pani wstawić się za
kobietami, którym zamknięto dostęp do takich stanowisk
tylko z powodu ich płci?
– Mam zamiar mówić o rzeczach, które sprawiają, że nie
działamy zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. – Nadszedł czas
na te słowa. – Myślę, że jest wiele problemów związanych z
obecnością kobiet w świecie biznesu, którym musimy stawić
czoło – stwierdziła spoglądając wprost w obiektywy
stojących z tyłu kamer. – Nie sądzę, by mój awans, czy
dzisiejsze przemówienie cokolwiek zmieniły. Czuję jednak,
że najdrobniejszy krok naprzód jest krokiem w dobrym
kierunku. I chcę właśnie dziś mówić o krokach we
właściwym kierunku.
– Czy zamierza pani wyjść za mąż w najbliższym czasie?
– dobiegł do niej głos jakiejś kobiety z prawej strony.
Chciała udać, że nie słyszy tego pytania. Zrozumiała
jednak, że stanowi ono dla niej wielkie wyzwanie.
Wyzwanie, którego nie miała zamiaru ignorować.
– Tak – odpowiedział ktoś za nią. – Jakie to uczucie, być
samotną kobietą w męskim świecie?
Wiedziała, czego od niej oczekują. Mieli apetyty na
plotki, gorące kawałki, historyjki na temat sposobów
szybkiego zdobywania pozycji, najlepiej przyznania się do
romansu z jakimś multimilionerem, który utorował jej drogę
na szczyt.
– Mam zamiar wyjść za mąż – stwierdziła lekko się
uśmiechając. – Jest to część moich życiowych planów.
– Czy sądzi pani, że możliwe jest pogodzenie roli kobiety
sukcesu i matki?
– Myślę – zaczęła pewnym głosem Alice – że dla
inteligentnych, szanujących się nawzajem ludzi, możliwe jest
zrobienie wszystkiego, co zdecydują się zrobić.
– Czy sądzi pani. że męski szowinizm chyli się ku
upadkowi?
Głos wydał jej się dziwnie znajomy. Odwróciła się w
kierunku, z którego dobiegło pytanie. Jasne światła ręcznych
kamer oślepiły ją tak, że nie była w stanie rozróżnić żadnej
twarzy.
– Nie wiem – odparła zastanawiając się, dlaczego
odniosła wrażenie, że zna ten głos.
– Z pewnością – niewidzialny reporter walczył z
napierającym tłumem dziennikarzy – ma pani wyrobiony
pogląd na męski szowinizm. Czy mężczyźni są w stanie
poradzić sobie z wzrastającą pozycją kobiet w świecie
biznesu?
– Poruszę ten temat w trakcie swego dzisiejszego
wystąpienia.
Wciąż nie mogła zidentyfikować osoby zadającej pytanie.
Zaczynało ją to powoli irytować.
– A czy w pani prywatnym życiu był jakiś związek, który
nie udał się z powodu pani oddania karierze zawodowej?
– Wolałabym nie wypowiadać się teraz na tak osobiste
tematy. Jestem bardzo zmęczona lotem i muszę się jeszcze
przygotować do wystąpienia. Państwo wybaczą... – zaczęła
przepychać się przez tłum. Błyskające nieustannie flesze
zupełnie ją oślepiały.
Nagle na jej ramieniu spoczęła czyjaś dłoń.
– Tędy – powiedział znajomy głos.
Alice bezwolnie pozwoliła się prowadzić. Sprzed jej oczu
powoli znikały migające punkty. Zorientowała się, że
znajduje się w windzie towarowej. Jakaś dłoń mocno
obejmowała ją w talii.
– Jakie to uczucie być sławną?
Spojrzała wreszcie na stojącego przy niej mężczyznę.
– J-Jim, c-co ty tu robisz? – wyjąkała.
Przyciągnął ją do siebie, poczuła na twarzy jego gorące
usta. Nawet nie próbowała uwolnić się z mocnego uścisku.
Przyjemny dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie, gdy mocno
się do niego przytuliła.
A więc to jest miłość!, pomyślała.
– Kocham cię! – wyszeptał patrząc jej głęboko w oczy. –
Byłem cholernym głupcem. Nic na świecie nie jest
ważniejsze niż ty – niż my. Nic!
– Wiem – odparła zarzucając mu ramiona na szyję.
Przyszło jej na myśl, że doskonale do siebie pasują.
– Posłuchaj mnie, proszę. – Jim pierwszy przerwał długi
pocałunek. – Chce ci coś powiedzieć.
– Jak się tu znalazłeś?
– Przyleciałem wczoraj w nocy. Zrozumiałem, że chcę
uczestniczyć we wszystkim, co jest dla ciebie ważne.
Kocham cię i wiem, że tak powinno być.
– Ja też cię kocham – nie musiała mówić nic więcej.
Wiedziała, że Jim czuje to samo co ona.
– Chcę, żebyś za mnie wyszła. Bezzwłocznie. Jakoś sobie
poradzimy. Nauczę się zmieniać pieluszki i zmywać
naczynia. Nauczę się wszystkiego, co będzie potrzebne.
– Trochę miłości – przerwała Alice. – To wszystko, czego
nam potrzeba.
Poczuła, że z jej oczu spada jakaś zasłona. Już wiedziała,
że dziś wieczór będzie miała coś ważnego do powiedzenia.
Miłość była w stanie rozjaśnić najbardziej ponury dzień.