Droga Dziewiątego Rozdział 15, 16 ,17

background image

15

Crayton staje pomiędzy Mariną a Ellą, by przyjrzeć się z bliska
wykutym w skale liniom. Kładzie dłoń na środku konturu domnie-
manych drzwi.

Ciekawe - mówi, cofając rękę. - Skala jest ciepła. A co kon

kretnie miałeś na myśli, mówiąc, że to są drzwi do najdalszych za-
kątków Ziemi?

Sprawy mają się tak - wyjaśnia Ósmy. - Mój zasięg teleportacji

to mniej więcej sześćdziesiąt metrów. No, może siedemdziesiąt,
siedemdziesiąt pięć. A im dalej się przenoszę, tym gorzej z
precyzją. Raz chciałem wskoczyć na drzewo odległe o kilka-
dziesiąt metrów, a wylądowałem pomiędzy lwicą a jej młodymi.
Nie było ciekawie. Dziedzictwo teleportacji jest naprawdę świetne
i nieraz bardzo mi się przydało, ale to nie jest aż taka łatwa sztuka,
jak mogłoby się wydawać. W tej jaskini jest inaczej. Stąd mogę się
przenieść na drugi koniec świata.

Kładę dłonie na skale i natychmiast przepływa przeze mnie lala

ciepła.

W jaki sposób? - pytam.

Ósmy odsuwa się na bok, żeby Ella i Marina mogły dotknąć

drzwi.

Domyślam się - mówi — że tę jaskinię dawno temu wykuli

Loryjczycy. Mogła tutaj być jedna z ich kwater, a ja miałem to
szczęście, że ją znalazłem i że udało mi się odkryć, jakie możliwości
daje mi to miejsce. Jak było w rzeczywistości, nie wiadomo, nato-
miast z całą pewnością nie jestem pierwszym Loryjczykiem, który
postawił tu stopę.

Po jego ostatnich słowach w jednej chwili ściska mnie za

gardło paniczny strach, a całym ciałem targa wyrzut adrenaliny.
Crayton czuje dokładnie to samo, bo błyskawicznie odwraca
głowę w kierunku korytarza, którym tu przyszliśmy, a potem ogląda
się na mnie. Wiem, o co poprosi, więc uprzedzając go, zagłębiam
się w korytarz, nasłuchując kroków. Jeśli ta jaskinia jest dziełem
dawnych Loryjczyków, to pewnie znajduje się pod obserwacją
wroga. Mogą się tutaj czaić mogadorscy żołnierze, mogą tu też
być instalacje alarmowe, które powiadomią ich o naszej
obecności.

Odwracam się do Ósmego.

Zgłupiałeś? Kompletnie ci odwaliło? A może to my

background image

zgłupieliśmy, bo przecież sami, kretyni, poszliśmy ślepo za tobą do
zdekonspirowanej loryjskiej kryjówki! Tutaj może być od metra
różnych pułapek!

Kiedy do reszty dociera, o czym mówię, Marina i Ella przysuwają

się bliżej nas.

Przestań. No już, przepraszam. - Ósmy stawia swój kuferek na

ziemi. — Byłem tutaj mnóstwo razy i nic się nie działo, więc
uznałem, że nie ma żadnego ryzyka.

Nie warto tracić czasu na przeprosiny ani na pretensje —

mówi Marina, występując z szeregu. - Pokaż nam, jak się to
otwiera, i lecimy w świat. Byle dalej stąd!

Crayton przytakuje, wciąż rozglądając się dookoła podejrzliwym

wzrokiem.

Tak jest. Wejdźmy tam, będziemy mieli jakąś osłonę.

Ósmy unosi w dłoni swój naszyjnik wysoko, ponad głowę.

Zobaczycie, co się będzie działo - uśmiecha się szeroko i

przykłada go do błękitnego trójkąta.

Z początku nie dzieje się nic, ale po kilku pełnych napięcia

chwilach wykute w skale linie robią się głębsze, a także szersze —
ich wewnętrzne krawędzie zbliżają się do siebie. Ósmy opuszcza
naszyjnik na piers. Nagły powiew powietrza wzbija tuman pyłu;
cofamy się o kilka kroków. Krawędzie linii stykają się, tworząc
idealny zarys drzwi, które po chwili otwierają się z prawej strony.
Owiewa nas ciepły podmuch. Stoimy zamarli w bezruchu, zahip-
notyzowani błękitnym blaskiem bijącym ze środka.

Przez moje ciało przepływa fala wszechogarniającej energii, a

potem ogarnia mnie wielki, niezmącony spokój.

Co to za błękitne światło? - pytam, gdy udaje mi się wreszcie

wydobyć głos.

Dzięki niemu mogę się teleportować po całym świecie - wy

jaśnia Ósmy, jakby to była najprostsza rzecz pod słońcem.

Ella podchodzi do otwartego wejścia.

Tam jest jakoś dziwnie - oznajmia.

Też mi się tak wydaje - wtóruje jej Marina.

Ósmy uśmiecha się i daje nura do środka, a Crayton i Ella szybko

ruszają za nim. Ja zabezpieczam tyły. Znowu wspinamy się po
jakichś schodach. Ósmy zaczyna opowiadać:

Kilka lat temu, kiedy dojrzewały moje Dziedzictwa, zacząłem

mieć bardzo realistyczne sny, takie jak teraz, kiedy widzę Setrakusa
Ra i Czwartego. Te sny dały mi wiedzę na temat Lorien i Starszyzny.

background image

Uczyłem się z nich o naszych wizytach na Ziemi: że to my
pomogliśmy Egipcjanom budować piramidy, starożytni Grecy
widzieli w nas bogów, a Rzymianom przekazaliśmy tajniki strategii
wojskowej i tak dalej. Z jednego z tych snów dowiedziałem się o
tym, jak Loryjczycy rozwiązali kwestię transportu. I zobaczyłem w
nim tę górę. To było już po tym, jak zamieszkaliśmy w Indiach, więc
ją rozpoznałem. Po przebudzeniu poszedłem tam i zacząłem się
rozglądać. Tak znalazłem to wszystko, co widzieliście.

Niesamowite — mówi Marina.

Na końcu schodów jest kolejna sala. Ma sklepiony sufit pod-

party kilkoma popękanymi kolumnami. Świta mi w głowie, że to
musi być sam wierzchołek góry. Sala jest pusta, tylko na samym
środku widnieje misterny wzór w kształcie wiru, ułożony z okruchów
skały otaczających bryłę błękitnego minerału wielkości piłki do
koszykówki.

Loralit — szepcze Crayton, podchodząc bliżej i stawiając

kuferek Mariny na podłodze. - Największy blok loralitu, jaki w życiu
widziałem.

To dzięki niemu możesz się przenieść, dokąd zechcesz? - pyta

Marina, spoglądając na Ósmego.

W tym cały problem - wzdycha chłopak - że nie mogę się

przenieść, dokąd zechcę. Mam do dyspozycji sześć, siedem
odległych miejsc. Długo bawiłem się z tym, lądując zupełnie gdzie
indziej, niż to było założone, zanim się pokapowałem, że mogę
przeskoczyć tylko tam, gdzie znajduje się taka sama duża bryła
loralitu.

To znaczy? Dokąd możemy się przenieść? - pytam.

Jak dotąd byłem w Peru, na Wyspie Wielkanocnej, w

Stonehenge, w Zatoce Adeńskiej — tego miejsca naprawdę nie
polecam, z bardzo wielu powodów - i na koniec na pustyni w
Nowym Meksyku.

Nowy Meksyk - powtarzam jak echo, spoglądając na

Craytona. - Jeśli się tam przeniesiemy, to w ciągu niecałej doby
możemy być na drugim końcu kraju i odnaleźć Johna. A kiedy już
znajdziemy się w Stanach, to wiadomo, że będziemy mogli łatwo
się przemieszczać.

Crayton podchodzi do skalnej ściany, by obejrzeć z bliska jakieś

znaki.

Zaraz - odzywa się nagle. - Mówisz, że teleportacja stąd jest

niekontrolowana? liczyłem na coś lepszego...

background image

Nie umiem tym sterować, ale jeśli przeniesiemy się nie do

Nowego Meksyku, tylko gdzieś indziej, to po prostu skoczymy jesz-
cze raz i dalej, do skutku. Nie jest tak źle - przekonuje Ósmy.

A jesteś pewny, że możesz zabrać nas wszystkich ze sobą? –

pytam. - Jeśli twoja teleportacja jest podobna do mojej
niewidzialności, to mamy problem. Ja mogę przekazać
niewidzialność innym osobom tylko wtedy, gdy trzymają mnie za
ręce.

Szczerze mówiąc, nie wiem - przyznaje się Ósmy. - Nigdy nie

próbowałem teleportować innych.

Może przeniesiesz nas na dwa razy - podsuwa Marina.

Te rysunki są niesamowite - przerywa nam Crayton, przy

wołując nas gestem pod ścianę jaskini. - Może znajdziemy na nich
jakieś wskazówki?

Trzeba przyznać, że ma rację. Pomarańczowe ściany pokryte

są setkami symboli, malowideł i rzeźb od podłogi aż po sam szczyt
kopuły.

Podchodzę bliżej. Mój wzrok pada na bladozielony obrazek

przedstawiający planetę. Ten widok ściska mnie za gardło, bo
wiem, że to Lorien. Poniżej widać sylwetkę kobiety, a pod nią -
mężczyzny. Oboje trzymają na rękach śpiące dzieci. Z dolnej
części planety wydobywa się wiązka przerywanych linii, które
kończą się tuż nad głowami postaci. Obok głowy kobiety wyryto
trzy kolumny nieziemskich symboli, zupełnie innych w stylu niż sam
rysunek.

Cholera, co to? - szepczę pod nosem całkowicie skołowana.

Niecałe dwa metry w lewo widnieje trójkątna sylwetka statku

kosmicznego naszkicowana prostą czarną kreską. Na skrzydłach
maszyny wiją się misterne spirale przeplatane różnymi symbolami,
a na obłym dziobie dostrzegam maleńkie kłębowisko gwiazd.
Ósmy staje obok, wskazując palcem tę konstelację.

Widzisz? To ten sam wzór, co na podłodze.

Odwracam się, żeby porównać rysunki — okazuje się, że ma ra-

cję. Robi mi się żal, że Katarina nie może tego zobaczyć. Ciekawe,
czy w ogóle wiedziała, że takie rzeczy istnieją. Odnajduję wzrokiem
Craytona, który przypatruje się rysunkom na suficie.

Wiedziałeś o tym? — pytam.

Opuściliśmy Lorien w wielkim pośpiechu — odpowiada. –

Trwała inwazja Mogadorczyków. Nie było czasu, aby zgromadzić
całość potrzebnej nam wiedzy. Wiedzieliśmy, że na Ziemi są takie

background image

miejsca, ale nikt nie znał ani ich dokładnego położenia, ani
przeznaczenia. Zabraliśmy ze sobą różne cenne informacje, ale też
wielu danych nie zdążyliśmy zdobyć - wyjaśnia.

Chodźcie tutaj, wszyscy! - woła Ósmy, kiwając na nas ręką i

prowadząc w kąt sali, gdzie zalega mrok. - To się robi coraz
dziwniejsze.

Zatrzymuje się przed olbrzymią płaskorzeźbą, trzy na sześć

metrów, podzieloną na wiele różnych scen, trochę jak komiks.
Pierwsza z nich przedstawia dziewięcioro dzieci, a za nimi - statek
kosmiczny. Rysy tych dzieci są oddane bardzo szczegółowo, więc
nie mam problemu z rozpoznaniem własnej twarzy. Widok siebie
jako niemowlaka to niezły wstrząs.

Czy to już było, kiedy po raz pierwszy tutaj trafiłeś? - pyta

Crayton, odwracając się od ściany.

Tak - potwierdza Ósmy. - Wszystko było dokładnie tak, jak

widzicie.

Czyja to robota? - Marina wodzi wzrokiem po płaskorzeźbie.

W jej głosie brzmi olbrzymi podziw i szacunek.

Nie wiem. — Crayton opiera dłonie na biodrach, uważnie

przypatrując się ścianie. Jego dezorientacja jest niepokojąca.

Następna scena ukazuje dwanaście postaci w ciemnych stro-

jach. Jak należy się domyślać, są to Mogadorczycy. W dłoniach
trzymają miecze i miotacze. Jeden z nich, stojący w samym środ-
ku, jest dwukrotnie wyższy od pozostałych. To Setrakus Ra. Ma-
leńkie oczy i wąskie, proste usta Mogów wyglądają jak prawdziwe,
aż dreszcz przechodzi po plecach. Spoglądam w prawo, zatrzy-
mując wzrok na dziewczynie leżącej w kałuży krwi. Odnajduję ją w
zbiorowej scenie otwierającej serię - to musi być Pierwsza. Numer
Drugi to także dziewczyna, ale młodsza. Podobnie jak jej po-
przedniczka leży na ziemi, a jakiś Mogadorczyk opiera stopę na jej
zwłokach. Umarła. Na widok Numeru Trzeciego, chłopaka przebi-
tego mieczem gdzieś w dżungli, żołądek podjeżdża mi do gardła.
Ostatnia scena w górnym rzędzie ukazuje Czwartego, który ucieka
przed dwoma mogadorskimi żołnierzami, przeskakując nad pro-
mieniem wystrzelonym z miotacza. Mimowolnie wciągam głęboko
powietrze. W tle widać duży płonący budynek.

Cholera jasna. - Pokazuję wszystkim ten obraz. - To jest szkoła,

do której chodził John.

Gdzie? - Nie rozumie Marina.

background image

Trącam palcem skalną ścianę.

Szkoła Johna poszła z dymem podczas naszej walki z

Mogadorczykami. Byłam tam! To jest ten sam budynek!

Czyli ta na górze to ty?

Przyglądam się dokładniej i dostrzegam wiszącą ponad da-

chem szkoły maleńką postać długowłosej dziewczyny.

No dobrze - przyznaję - to już jest naprawdę dziwne. Tak, to

ja. Nic nie rozumiem. Skąd ktoś może o tym...

Patrzcie, czy to jest Numer Piąty? - przerywa mi Ella,

wskazując pierwszą scenę w dolnym rzędzie.

Widać na niej kogoś, kto stoi na szczycie wysokiej sosny i ob-

rzuca czymś Mogadorczyków na ziemi.

Niesamowite. Wszystko tutaj jest. Jak w gazecie - dziwi się

Crayton. - Ktoś to przewidział!

Ale kto? - pytam.

nie... - Słychać nagle szept Mariny. - Ktoś jeszcze ma umrzeć?

Kto to jest?

Przebiegam szybko dwie kolejne scenki, na których zbieramy się

w komplecie, zatrzymując po drodze wzrok na tej, gdzie widać
innie i Marinę nad brzegiem jakiegoś jeziora. Jest tam też John:
wybiega z jaskini, a razem z nim jeszcze jakiś chłopak. Nie wiem,
kto to, być może Sam. Trudno powiedzieć, bo ma odwróconą gło-
wę. A potem dostrzegam to, co zauważyła Marina. Jeden z nas,
Gardów, ale nie wiadomo, chłopak czy dziewczyna, stoi z rozło-
żonymi szeroko rękami przebity na wylot mieczem. Nie można go
rozpoznać, bo ktoś skuł jego twarz, odłupał ją od ściany.
Pokruszone kamienne odpryski leżą pod spodem, na podłodze.

Co tu się dzieje, do diabła? - pytam. - Dlaczego wszystkie

twarze są, a tylko tej jednej nie ma?

Ósmy milczy, stoi z opuszczoną głową.

To ty zrobiłeś? - drążę.

Nikt nie ma prawa dyktować, co się wydarzy - odpowiada.

I dlatego zniszczyłeś tę rzeźbę? A konkretnie w jakim celu?

Żeby zadać kłam przepowiedni?

Nie miałem pojęcia, co to wszystko znaczy. Nie znałem was

jeszcze. Wydawało mi się, że to tylko zwyczajna opowieść,
dopóki...

Czy to ja? - przerywa mu Marina. - Czy to ja mam umrzeć?

Ciśnie mi się na usta to samo pytanie. Czy to ja zginę przebita

mieczem? Taka perspektywa naprawdę mrozi krew w żyłach.

background image

Każdy musi umrzeć, Marino - oznajmia Ósmy dziwnie

zmienionym głosem.

Ella podnosi z ziemi kamienne odpryski i odwraca je w pal-

cach, przyglądając im się uważnie.

Crayton staje przed Ósmym.

To, że zniszczyłeś tę rzeźbę, nie oznacza, że przepowiednia się

nie spełni. A jeśli nie podzielisz się z nami tym, co wiesz, nie uda ci
się temu ani zaprzeczyć, ani przeciwdziałać. Powiesz nam, kto był
na tym obrazie, czy nie?

Nie prowadziłem was tutaj taki kawał drogi, żeby badać po

kruszony kawałek skały - ucina Ósmy. - Oglądajcie dalej. Dwie
ostatnie sceny.

Udało mu się odwrócić naszą uwagę. Roztrząsanie, które z

nas zginie od mogadorskiego miecza, na nic się nie przyda.
Odwracamy się z powrotem do ściany. Scena, którą wskazał
Ósmy, ukazuje powalonego Setrakusa Ra leżącego na ziemi z
mieczem przyłożonym do gardła. Tego, kto trzyma miecz, nie
sposób rozpoznać. Martwi Mogadorczycy leżą dookoła swojego
wodza. Ostatnia scena przedstawia dziwną, przeciętą na pół
planetę. Północna półkula przypomina Ziemię — widać wyraźnie
Europę i Rosję - ale południowa jest pocięta długimi, nierównymi
pasami. Wygląda tak, jakby nie było na niej życia. Niewielki statek
kosmiczny zbliża się z lewej, zmierzając na północną półkulę, a
jednocześnie drugi statek, podobnych rozmiarów, leci z prawej
strony na południową półkulę.

Staram się rozgryźć, co to właściwie ma znaczyć, ale tok my-

ślenia przerywa mi nagle głośne westchnienie Elli:

To Ósmy.

Odwracamy się wszyscy i widzimy, jak dziewczynka przykłada

podniesione z podłogi okruchy do pustego miejsca, gdzie znaj-
dowała się twarz Gardy, który ma zginąć przebity mieczem. Udało
jej się złożyć je w całość. Tym, komu rzeźba przepowiada śmierć,
jest Ósmy.

To nic nie znaczy. — W głosie naszego nowo poznanego

towarzysza brzmi zdecydowanie.

Marina delikatnie kładzie mu dłoń na ramieniu.

Hej, to tylko obrazek.

Właśnie - przytakuje cicho Crayton. — Tylko rzeźba.

Ósmy odsuwa się od Mariny i wraca na środek jaskini. Jak

background image

wrośnięci w ziemię wciąż stoimy przed potężną ścianą, gdzie za-
pisano opowieści, których nikt nie powinien nigdy poznać. Jest na
niej przepowiednia śmierci Ósmego. Biorąc pod uwagę trafność
pozostałych obrazów, trudno byłoby dowieść, że akurat ten musi
być błędny. Czy teraz kogoś może dziwić, że chłopak bez przerwy
się zgrywa, że zachowuje się tak, jakby miał powód, aby być mniej
ostrożny od nas? On chce uciec przed swoim przeznaczeniem, zu-
chwale z nim igra. Spoglądam na dwie ostatnie sceny. Z początku
widok Setrakusa Ra z mieczem przytkniętym do gardła przynosi mi
sporą ulgę, ale potem zaczynam się wkurzać, gdy dociera do
mnie, że twórca obrazu pokazał go żywego, a nie martwego. I co
w ogóle ma znaczyć ta scena? Pokazuje walkę daleką od
rozstrzygnięcia, o niemożliwym do przewidzenia wyniku. A poza
tym dlaczego tamta planeta jest przecięta na pół? Co się z nią
stanie?

Crayton podnosi z ziemi kuferek Mariny i podchodzi do Ósme-

go. Obejmuje go ramieniem i szepcze coś zgarbiony.

Co on mu mówi? Wydaje mu się, że może go jakoś

pocieszyć? - dopytuje cicho Marina, odwracając się do mnie.

Chcę podejść i też pocieszyć Ósmego, ale w tym momencie

jaskinią wstrząsa potężna eksplozja, a otwór wejściowy pluje
ogniem. Marina łapie mnie za rękę. Z drugiego końca sali dobiega
krzyk Elli. Popękane kolumny podtrzymujące sklepienie zaczynają
się kruszyć, chwiać i rozpadać. Olbrzymi kawał skały spada prosto
na głowę Elli; siłą umysłu odpycham go na bok. Oglądam się na
Craytona i Ósmego, który znika na moich oczach.

Co się dzieje? - krzyczy Marina, telekinezą osłaniając mnie i

siebie przed sypiącym się wokół gruzem.

Nie spuszczam oka z Elli.

Nie wiem - jąkam się gorączkowo, usiłując przebić wzrokiem

gęstą zasłonę z dymu i pyłu.

Nagle Ósmy pojawia się z powrotem na środku sali. Twarz ma

barwy popiołu, a w boku ranę, z której leje się krew.

Mogadorczycy! - woła. - Są tutaj!

background image

16

Wyciągam się na łóżku, mocno zadowolony z wybranego pokoju,
jak również z zadziwiająco wygodnych poduszek. Powoli
odpływam, gdy nagle do moich uszu dochodzi szmer otwieranych
drzwi do windy i ściszony głos Dziewiątego. Zaalarmowany w
jednej chwili siadam prosto. W skroniach dudni mi głuchy puls.
Potem dociera do mnie, że to na pewno portier, który przyniósł
przechowaną korespondencję. Opadam z powrotem na posłanie.
Bernie Kosar oblizuje mi podeszwy stóp i mówi, że idzie poszukać
czegoś do jedzenia.

Za minutę przyjdę - obiecuję mu.

I leżę dalej, z rękami pod głową, wpatrując się w sufit.
Sufit nie jest gładki, ma delikatnie zarysowaną fakturę. Powieki

znowu zaczynają mi ciążyć i po chwili nie widzę już sufitu. Jestem
na dworze. Pada śnieg.

Skup się, John! - Słyszę za sobą czyjś głos i odwracam się

szybko.

To Henri. W jednej dłoni trzyma kilka kuchennych noży, a drugą,

też uzbrojoną w nóż, unosi na wysokość ramienia.

Henri! Gdzie my jesteśmy? - wołam do niego.

Uderzyłeś się w głowę? - odpowiada pytaniem.

Ma na sobie dżinsy i biały sweter. Obie rzeczy są podarte i

poplamione krwią. Gdzieś za jego plecami błyszczy błękitne
światło, ale kiedy wyciągam szyję, chcąc zobaczyć, co to
takiego, Henri traci cierpliwość.

Do roboty, John! Jesteś tutaj czy cię nie ma? Musisz się

skupić! Już!

Zanim zdążę mu się odgryźć, Henri rzuca we mnie nożem, który

udaje mi się odtrącić dopiero w ostatniej sekundzie, gdy już, już ma
trafić mnie w twarz. Zaraz za nim leci drugi, a potem trzeci i
czwarty. Blokuję po kolei każdy atak, ale on ma w rękach chyba
nieskończoną liczbę noży. Jak na razie nadążam, ale robi się to
coraz trudniejsze. Noże śmigają szybciej, zbyt szybko.

Nie musieliśmy bez przerwy uciekać! - krzyczę do Henriego,

uchylając się przed dwoma nożami naraz, a on rzuca we mnie
następnym z taką siłą i szybkością, że gdy go odtrącam, ręka
zaczyna mi krwawić.

Nie każdy może mieszkać w Chicago, w chmurach, John! –

odkrzykuje.

background image

Kolejny nóż chwytam w powietrzu za rękojeść i mocnym

zamachem wbijam w białą od śniegu ziemię. Śnieg dookoła ostrza
natychmiast czernieje. To samo powtarzam z następnym nożem.

Mogliśmy mieć prawdziwy dom, wystarczyło znaleźć

właściwe miejsce! - wołam. - Ale nie, nigdy nawet go nie
szukaliśmy! A ty wybrałeś akurat Paradise! Ze wszystkich miast na
Ziemi!

Starałem się najlepiej, jak umiałem! A tam mieszkał Malcolm

Goode! Znalazłeś jego tablet, John! I ani razu go jeszcze nie użyłeś!

Błękitny blask za plecami Henriego nagle gaśnie, a ciemna

plama na śniegu zaczyna się rozlewać coraz szerzej, aż w końcu
obaj brodzimy w płytkim czarnym morzu. Henri bierze mocny
zamach zza głowy i ciska we mnie kolejnym nożem, tym razem
naprawdę olbrzymim. Próbuję się bronić, ale ręce mam niczym
przyrośnięte do boków. Widzę, jak nóż koziołkuje w powietrzu,
ostrze, rękojeść, ostrze, rękojeść, i wiem, że trafi mnie prosto między
oczy. Kiedy jest już niecały metr ode mnie, nagle pojawia się jakaś
ogromna dłoń i chwyta go w locie. To Setrakus Ra. Jednym
płynnym ruchem łapie nóż i zamachuje się ponownie, mierząc
prosto we mnie.

Kiedy ostrze przebija mi czaszkę, Setrakus Ra krzyczy:

Pizza stygnie!

Zrywam się z posłania, siadając prosto. Znów leżę na łóżku w

apartamencie na szczycie John Hancock Center. Zlany potem i
zdyszany jak po biegu. W drzwiach stoi Dziewiąty z całą pizzą na
półmisku.

Poważnie, stary, jest jeszcze gorąca, ale musisz zjeść szybko –

mówi z pełnymi ustami, przeżuwając jedzenie. - Chcę trochę
potrenować przed naszą randką z Setrakusem Ra.

Znów go widziałem - mówię, mając pełną świadomość tego,

jak beznamiętnie to brzmi. Język przykleja mi się do podniebienia. -
Widziałem też Henriego.

Dziewiąty przełyka i macha lekceważąco dłonią, w której

trzyma jeszcze pół kawałka pizzy.

Tak? Zapomnij o tym, to był tylko sen. Też to sobie powtarzam

i najczęściej działa bez zarzutu.

Ciekawe, w jaki sposób ci się to udaje? - pytam, ale jego już

nie ma.

background image

Wstaję z łóżka i wytaczam się na korytarz. W kuchni na

podłodze Bernie Kosar walczy z rozmrożonym stekiem. Moja pizza
leży na stole i paruje. Przypomina mi się Henri, który bardzo długo
nie pojawiał się w moich snach. Trudno mi odsunąć sprzed oczu tę
wizję. Jem pizzę, rozpamiętując latające noże, śnieg, nasze krzyki,
aż nagle... olśnienie. Henri wspomniał o tablecie z kryjówki ojca
Sama. Jak dotąd obejrzałem go tylko - i nic poza tym. Wkurzałem
się, że nie chce zadziałać - i na tym koniec. Otwieram swój kuferek
stojący na krześle obok i wyjmuję z niego urządzenie.

Wygląda tak samo zniechęcająco jak zawsze. Prostokąt

białego metalu z monitorem, wyłączony, zepsuty, do niczego. W
żaden sposób nie mogę sprawić, żeby zadziałał. Obracam go na
drugą stronę, by przyjrzeć się kilku gniazdom w obudowie. Są
trójkątne, nigdy jeszcze takich nie widziałem.

Dziewiąty! - wołam.

Tutaj! - dobiega z pokoju komputerowego.

Zabieram tablet i wpycham do ust cały kawał pizzy, który

przeżuwam po drodze. Dziewiąty siedzi na obrotowym fotelu,
trzymając nogi na długim blacie pomiędzy monitorami. Większość
z nich jest podzielona na cztery części. Dziewiąty klika w
klawiaturę, którą ma na kolanach, przełączając podgląd na inny
zestaw kamer. Żadna nie pokazuje nic interesującego.

Mam ci coś sprawdzić? - pyta, uśmiechając się szeroko.

Tak. Wpisz nazwisko Sara Hart.

Dziewiąty desperackim gestem zgarnia swoje długie czarne

włosy.

No nieee! Poważnie? Facet, to niesamowite, że tobie

naprawdę przez cały czas tylko jedno w głowie. Tyle się dzieje,
totalna rozpierducha, a ty przy pierwszej okazji wyskakujesz mi z
czymś takim?

Bo tylko jedno mi w głowie - odpowiadam. - Pisz, nie gadaj.

Dziewiąty wpisuje nazwisko Sary, ale czeka mnie zawód: jedyny

wynik wyszukiwania to plan zajęć szkolnych. Podaję mu następne
tematy do sprawdzenia: „Paradise, stan Ohio",„Sam Goode",
„John Smith" i „Henri Smith". Wyskakują tylko dobrze znane mi
rzeczy: zniszczone liceum, oskarżenie o działalność terrorystyczną,
nagroda za pomoc w zatrzymaniu poszukiwanych. Wreszcie
podsuwam Dziewiątemu biały tablet.

Pomóż mi z tym - proszę go, opowiadając o wizji, którą

background image

miałem we śnie: jak Henri przypomniał mi o tym urządzeniu.

Chłopaku, wyluzuj się - mruczy Dziewiąty. - Zapomniałem już,

ze bierzesz te sny do siebie. Dobra, dawaj ten tablet, spróbuję coś
z nim zrobić.

Proszę uprzejmie - wzdycham ciężko.

Dziewiąty kilka razy obraca urządzenie w dłoniach, badając

dotykiem każdy centymetr monitora. Potem ogląda uważnie
gniazda z tyłu i cmoka językiem.

Wydaje mi się... - Urywa, obracając się z fotelem, po czym

wstaje i podchodzi do sterty pootwieranych brązowych pudeł
zalegających w kącie. Grzebiąc w dwóch, które stoją na samym
szczycie, zaczyna tłumaczyć: - Poprosiłem, żeby przynieśli mi to z
przechowalni razem z tymi przesyłkami, które przyszły do Sandora.
Pomyślałem, że mogę znaleźć tutaj coś, co naprowadzi mnie na
trop nowego sposobu komunikacji z pozostałymi...

Odstawia oba pudełka na bok i zdejmuje trzecie ze sterty. Po

otworzeniu okazuje się, że w środku są dwa nowe laptopy.

Bingo!

Prostuje się, zwycięskim gestem unosząc w dłoni gruby czarny

kabel. Jeden z jego końców, o dziwo, ma trójkątną wtyczkę
pasującą do gniazda w moim tablecie.

Skąd to się tam wzięło? - pytam.

Żebym to ja wiedział. Sandor miał to ze sobą już na statku, którym
tutaj przylecieliśmy. Większości z tych rzeczy nigdy nawet nie
miałem okazji obejrzeć, nie mówiąc o tym, żeby nauczyć się z nich
korzystać. Kilka razy próbowałem dowiedzieć się, do czego to czy
owo służy, ale Sandor zawsze pilnował swoich sekretów i nic z tego
nie wyszło. Na ogół nie umiem nawet odróżnić naszego sprzętu od
ziemskich urządzeń. Ciężka sprawa.

Przykłada trójkątną wtyczkę do trójkątnego gniazda w moim

tablecie. Wstrzymujemy oddech, a gdy wtyczka gładko wsuwa się
do środka, obaj wydajemy westchnienie ulgi. Dziewiąty
niespiesznym ruchem przyłącza drugi koniec kabla do portu USB w
najbliższym komputerze. Na ekranie tabletu pojawia się pozioma
czarna linia, a po kilku sekundach wyświetla się na nim mapa
Ziemi. Zapala się na niej po kolei siedem pulsujących błękitnych
punkcików: dwa w Chicago, cztery w Indiach albo w Chinach i
jeden chyba na Jamajce.

Stary... - Dziewiąty zniża głos prawie do szeptu. - To my. Ale

nie tylko my dwaj. My wszyscy.

background image

Masz rację, cholera. To my wszyscy - przytakuję, też szeptem.

- To urządzenie zastępuje makrokosmos.

Zaraz, tych kropek jest siedem, a przecież nas została tylko

szóstka? - Dziewiąty marszczy brew.

Prostuję się w fotelu i opadam na oparcie.

Mówiłem ci, że był drugi statek.

Jasne, jasne - odpowiada skwapliwie, zmieniając się nagle w

pilnego ucznia, który łowi każde moje słowo.

Wiemy, że na pokładzie było małe dziecko. Ta kropka może

oznaczać, że jednak udało mu się dotrzeć na Ziemię! A to z kolei
oznacza...

Ze Setrakus Ra ma teraz o jednego przeciwnika więcej –

kończy za mnie Dziewiąty. - Im większe towarzystwo, tym lepsza
zabawa.

Gdy zastanawiamy się nad tym nieoczekiwanym odkryciem,

nagle w prawym górnym rogu ekranu pojawia się małe okienko z
zielonym trójkącikiem w środku. Dotykam tego znaku, a mapa
pokazuje dwie kolejne kropki, tym razem zielone, jedną na
południowym zachodzie Stanów Zjednoczonych, a drugą w
północnej Afryce, możliwe, że w Egipcie.

Jak myślisz, co one oznaczają? - pytam. - Może to bomby

jądrowe? Mogadorska broń atomowa? Cholera, chyba nie chcą
wysadzić całej Ziemi, jak myślisz?

Nie. - Dziewiąty klepie mnie po plecach. - Zastanów się. Ta

mapa jest, jak by to powiedzieć, dostrojona do nas. Mogadorskie
bomby to zupełnie inna bajka. Stary, to chyba muszą być nasze
statki!

Z wrażenia odbiera mi mowę. Tak, to ma sens. Jeśli to prawda,

otwiera się przed nami szansa na coś, co jest niemalże zbyt piękne,
aby pozwolić sobie o tym marzyć: po zabiciu Setrakusa Ra i
ocaleniu Ziemi będziemy mogli wrócić na Lorien. Wybudzić ją z
hibernacji. Możemy wrócić do domu! Czuję, że natychmiast muszę
ustalić dokładne położenie kropki na południowym zachodzie
Stanów, tej, do której mamy najbliżej.

Gdzie to jest? - pytam, wskazując ją palcem.

Dziewiąty wyświetla mapę na większym monitorze.

Ta na zachodzie jest w Nowym Meksyku, ta druga w Egipcie.

Na zachodzie. Od razu przypominam sobie ostatnie słowa

agentki Walker. Moja decyzja zapada w mgnieniu oka i jest
nieodwracalna.

background image

Musimy tam jechać - oznajmiam. - Do Nowego Meksyku.

background image

17

Widząc, jak na środku sali nagle pojawia się zalany krwią Ósmy,
podbiegam szybko, aby położyć ręce na jego ranie. Krew cieknie
mi między palcami, a potem po przegubach. Gdy jaskinią
wstrząsa kolejna eksplozja, oboje przewracamy się na podłogę.

Przepraszam — szepcze Ósmy. — To moja wina.

Nic nie mów — uciszam go. — Wyleczę cię. To jest moje

Dziedzictwo. Rozluźnij się tylko na jedną chwilę.

Lodowaty chłód spływa z moich palców, wnikając pomiędzy

jego żebra. Ósmy natychmiast sztywnieje w paroksyzmie bólu.
Krzywi się przy każdym wybuchu, ko na zewnątrz wciąż coś
eksploduje, ale patrzę mu głęboko w oczy, błagając w myślach,
żeby nie przerywał kontaktu ze mną.

Wszystko będzie dobrze — przekonuję. — Szósta tam poszła.

Da sobie radę. Wyjdziemy z tego. — Mój głos brzmi niezachwianą
pewnością. Muszę przekonać i jego, i siebie.

Może tak właśnie ma wyglądać moja śmierć — mówi Ósmy

— a ta rzeźba to była pomyłka?

Naciskam ranę jeszcze mocniej, czując wreszcie, jak zaczyna się

kurczyć, reagować na mój dotyk.

Nie. — Potrząsam stanowczo głową.

W ogólnym zamieszaniu i chaosie udaje mi się wreszcie dostrzec

Szóstą, która wpycha Ellę i Craytona za wysoki stos skalnego gruzu.
Dziewczyna ogląda się na nas, a my w następnej sekundzie
odrywamy się od podłogi i lądujemy tuż obok nich.

Zostańcie tutaj, a ja zrobię się niewidzialna i wyjdę sprawdzić,

co się dzieje — mówi Szósta po położeniu nas na ziemi. — Marino,
wylecz mu ranę — dodaje, puszczając do mnie oko.

Ton jej głosu zapewnia mnie, że wyjdziemy z tego cało, jeśli tylko

nie zapomnimy o naszych umiejętnościach. Musimy działać razem
— to jedyny sposób, abyśmy przeżyli.

Staram się — odpowiadam, ale jej już nie widać.

Wyczuwam dłońmi, jak ciężko pracują płuca Ósmego,

ile wysiłku kosztuje go dotrzymanie kroku mojemu Dziedzictwu.
Twarz ma bladą jak płótno. Czuję, że wszystko w środku mu się
rusza, jakby jego organizm chciał stawić opór mojej mocy. Ale nie,
to nie może być to. Po prostu jego rana jest poważniejsza, niż mi
się wydawało. A jeśli moje Dziedzictwo słabnie? Nie, to nie
wchodzi w rachubę. Wpadam w panikę, a moim żołądkiem targa

background image

fala mdłości. Muszę je zwalczyć i skoncentrować się na Ósmym.
Nie może mnie rozpraszać to, co się dzieje dookoła.

W oddali słychać strzały i krzyki mogadorskich żołnierzy. Mogę

sobie tylko wyobrazić, co Szósta tam robi. Jest wojowniczką i kiedy
trzeba, potrafi być bezlitosna. Dla wrogów — swoich i naszych —
stanowi śmiertelne zagrożenie.

Co Z nim? — pyta Crayton, pochylając się nad Ósmym i

wodząc oczami od jego twarzy, na której odbija się cierpienie, do
mojej, zdradzającej panikę.

Ella ciągnie Ósmego za rękę, żeby spojrzał na nią.

Wszystko będzie dobrze — mówi. — Najpierw zaboli, ale

potem poczujesz się lepiej. Zaufaj mi.

Jej kojące słowa chyba do niego trafiają, bo chociaż wciąż

się krzywi, to zaczyna kiwać potakująco głową.

Nagle tuż nad naszymi głowami coś wybucha z ogłuszającym

kukiem, a sklepienie jaskini pokrywa się szybko gęstniejącą
siateczką pęknięć. Po chwili roki się z tego istna układanka, która
może się rozlecieć w każdej chwili. A potem spada pierwszy
element — głaz wielkości samochodu osobowego. Leci prosto na
nas. Nie chcę odrywać swoich leczących dłoni od rannego, ale
muszę, ko inaczej nie zdołam włożyć całej energii w telekinezę i
nie odepchnę tego kamienia. Kiedy z powrotem dotykam rany
Ósmego, czuję się tak, jakbym zaczynała wszystko od początku.
Aby się podnieść na duchu, przypominam sobie rzeźbę na ścianie
jaskini. Owszem, pokazana tam była jego śmierć, ale nie tutaj i nie
w ten sposób.

Gdzie jest kuferek Mariny? — pyta Ella. — Może znajdziemy w

nim coś, co jej pomoże.

Crayton wstaje.

Oba kuferki zostały po drugiej stronie jaskini. Pójdę po nie.

Nie!

Dziewczynka łapie go za rękaw, ale on wyrywa się jej i biegnie.

Patrzę za nim, nie mogąc nic zrobić. Z sufitu wciąż sypią się
kamienie, a Ella woła za Craytonem, żeby wrócił i poczekał na
Szóstą. Myśli w mojej głowie gonią jedna drugą. Wiem, że choć
Szósta walczy w pojedynkę z całą armią Mogów, powinnam
zapomnieć o wszystkim i skupić swoją energię na Ósmym. Czuję,
że ból już prawie go pokonał, a obrażenia są tak ciężkie, że mogę
nie zdążyć ich wyleczyć. Zaciskam powieki, prosząc go w myślach,
żeby zaczął reagować na moje Dziedzictwo, lecz nagle

background image

dostrzegam, że rana powróciła do poprzednich rozmiarów,
jakbym nawet jej nie dotknęła.

Ella! — Spoglądam na nią przez łzy. — To nie działa. Nie

wiem, co robić!

On jest nam potrzebny, Marino — pada stanowcza,

bezwzględna odpowiedź. — Musisz się skoncentrować. Dasz radę.

Łapiąc z trudem oddech, dostrzegam, jak kanciasty głaz o

centymetry mija Craytona.

Ósmy, wytrzymaj. Dam radę. Za chwilę poczujesz się lepiej —

obiecuję, a on zamyka oczy.

Odcinam się od bitewnego zgiełku, zagłuszam gotującą się we

mnie histerię i powtarzam sobie: „Dam radę go wyleczyć. Zagoję
tę ranę, a Szósta zajmie się Mogami. Mamy misję do wykonania. To
jeszcze nie koniec”. Siadam prosto, mój oddech zwalnia do
normalnego tempa, a chłód wzbiera lodowatą kulą pomiędzy
łopatkami, spływając przez kręgosłup aż po koniuszki palców z siłą
tak wielką, że niemalże mnie przewraca. Nie odrywam jednak rąk
od rany Ósmego. Czuję, że w jego ciele coś zaczyna się dziać. Mój
oddech znów przyspiesza, a serce galopuje, wręcz wyrywa się Z
piersi. I wtedy Ósmy otwiera oczy.

To działa! — krzyczy Ella na cały głos.

Dopadają mnie zawroty głowy. Dygoczę na całym ciele, ale

trzymam się prosto. Rana zasklepia się pod moimi palcami. Czuję,
jak połamane żebra wracają na właściwe miejsce. Mija jeszcze
kilka sekund i pozwalam sobie na odprężenie. Jestem tak
wyczerpana, że powieki same mi opadają. Biorę głęboki oddech,
a Ósmy unosi się i siada prosto. Dotyka miejsca, gdzie jeszcze
przed chwilą była rana, obmacuje żebra, a potem wyciąga dłoń i
bierze mnie za rękę.

Pierwszy raz w życiu czułem coś takiego — mówi z nie

dowierzaniem w głosie. -Nie wiem, jak ci dziękować.

Otwieram usta, by mu odpowiedzieć, lecz nagle w sali

pojawia się Szósta.

W dłoni trzyma mogadorski miotacz, a twarz ma czarną od

gęstego popiołu. Jest zdyszana, ale całkowicie opanowana.

Trochę ich odstraszyłam — mówi — ale przydałaby mi się

pomoc.

Jasne.

Ósmy zaczyna się gramolić z podłogi.

Myślałam raczej o Marinie.

background image

Szósta jednym spojrzeniem ocenia sytuację, zauważając

natychmiast, że chłopak chwilowo zbyt wiele nie zdziała. Czuję się
zaszczycona, że wybrała mnie, abym stanęła do walki u jej boku,
ale jestem zbyt osłabiona i wiem, że nie utrzymam się na nogach.

Gdzie Crayton? — pyta Szósta, rozglądając się dookoła.

Tak się skupiłam na ranie Ósmego, że zapomniałam zupełnie o

Cepanie Elli. Odwracam się na pięcie i odnajduję go wzrokiem.
Wyciąga spod sterty gruzu nasze kuferki, a potem bierze je w ręce i
rusza z powrotem w naszą stronę. Szósta chce mu pomóc, ale
zanim zdąży zrobić pierwszy krok, potężny wybuch roztrzaskuje
trzymające się jeszcze resztki sklepienia jaskini. Do środka sypią się
ośnieżone skalne bryły, a za nimi na nasze głowy spada grad
pocisków. Ósmy staje nad Ellą, żeby osłonić ją telekinezą przed
lawiną i ostrzałem, a Szósta unosi mogadorski miotacz w kierunku
nieba i otwiera ogień. Rozlega się kolejny głośny buk, tym razem
gdzieś wysoko, a kilka sekund później srebrny pojazd, taki sam jak
ten, który widziałam na dnie jeziora, uderza w osuwające się
zbocze góry tuż ponad miejscem, gdzie stoimy. Zakrwawiony
mogadorski żołnierz gorączkowo usiłuje się wydostać z kabiny.
Kiedy wybija pięścią dziurę w szybie, dźwigam się z wysiłkiem na
równe nogi i zanim zdąży się wydostać na zewnątrz, miażdżę go
dwoma głazami uniesionymi telekinezą. Obłok szarego popiołu
bucha w powietrze.

Przez otwarty sufit wpada rakieta i uderza w ścianę, pod którą

stoi Crayton. Płaskorzeźba, która przed kilkoma chwilami nas
zauroczyła, przestaje istnieć. Nasze kuferki toczą się po podłodze,
a Crayton, odrzucony przez siłę wybuchu, ląduje na środku jaskini,
obok kryły błękitnego loralitu. Nie porusza się. Jestem w szoku, że
stało się to tak błyskawicznie.

Tato! — piszczy Ella.

Rzucamy się do niego obie, nie zwracając uwagi na walące się

dookoła ściany. Ella łapie Craytona za rękę, a ja kładę dłonie na
jego piersi i zamykam oczy, poszukując oznak życia. Staram się
wyczuć cokolwiek, czym mogłabym się posłużyć, co mogłabym
wykorzystać do leczenia, ale w tym ciele nie ma już nic.

Ratuj go! — krzyczy na mnie Ella, krzywiąc swoją małą buzię

w grymasie cierpienia. — Błagam, Marino, dasz radę! Możesz go
wyleczyć!

Staram się — chcę odpowiedzieć spokojnie, ale wychodzi z

background image

tego szloch.

Crayton nie żyje. Ella nie ma już Cepana.

Kątem oka dostrzegam Szóstą, która biegnie w naszą stronę, nie

przestając strzelać z miotacza w niebo. Ósmy teleportuje się,
stając tuż obok mnie.

Dasz radę — mówi, pochylając się nade mną. - Próbuj,

Marino.

Łzy tryskają mi z oczu. Nie dam rady. Tutaj nie ma już czego

leczyć, ale mimo to raz po raz przywołuję swoje Dziedzictwo w
rozpaczliwej nadziei, że zadziała. Crayton umarł, więc ta moc jest
bezużyteczna, ko nie ma w nim już nic, co mogłoby ją odebrać.
Wodzę dłońmi po jego brzuchu i zmiażdżonej klatce piersiowej,
czując pod palcami każdą złamaną kość. Ella staje za moimi
plecami i opiera mi się na ramionach, żebym mocniej naciskała.

Szósta przerywa ogień, łapie mnie za ramię i zagląda mi w

oczy. Potrząsam przecząco głową.

Ella opada na kolana z głośnym szlochem. Podsuwa się do

Craytona i szepcze mu do ucha:

Daj się wyleczyć Marinie. Proszę, nie umieraj. Proszę cię, tato.

Unosi głowę, spoglądając na mnie. Policzki ma mokre od łez, a

jej głos drży od gniewu.

Nawet nie spróbowałaś! — woła. — Dlaczego nie próbujesz?

Ocieram oczy ramieniem.

Próbowałam, Ello. Starałam się, ale nic nie mogłam zrobić.

On już nie żył. Bardzo mi przykro.

Prostuję plecy, nie odrywając dłoni od Craytona.

Kolejna rakieta uderza w ścianę w głębi sali, mieląc ją na żwir.

Szliśmy tutaj na piechotę, więc wiemy, że po drugiej stronie jest
sześćsetmetrowa przepaść. Owiewa nas zimny wiatr. Ósmy
wyciąga rękę do Szóstej.

Daj mi ten miotacz. Zaraz wrócę.

Po chwili wahania Szósta podaje mu broń. Chłopak znika, a

gdy unoszę głowę, widzę, jak biegnie skrajem pogruchotanej
podłogi, przenosząc się z miejsca na miejsce, gdy rumowisko
osuwa mu się spod stóp. Przemieszcza się błyskawicznie, lecz mimo
to ani na chwilę nie przestaje strzelać. Nie mija kilka chwil i już dwa
srebrne mogadorskie pojazdy zamieniają się w kule ognia.

Wciąż wodzę dłońmi po ciele Craytona, aż wreszcie Szósta

szarpnięciem stawia mnie na równe nogi.

Przestań — mówi. -On nie żyje.

background image

Patrzę na jego surowe męskie rysy i krzaczaste brwi,

przypominając sobie, jak zobaczyłam go po raz pierwszy w
restauracji w małym hiszpańskim miasteczku. Myślałam, że to
wróg, najgorszy z możliwych, a tymczasem on uratował mi życie.
Wyciągam ręce, chcąc spróbować jeszcze raz, ale Szósta bierze
mnie w ramiona i przygarnia do siebie, a chwilę później czuję, jak
po karku spływają mi jej łzy.

Nie możemy już nic zrobić — szepcze, muskając oddechem

moje ucho.

Zapłakana Ella unosi lewą dłoń Craytona i przykłada do niej

policzek.

Kocham cię, tato — łka.

Bardzo mi przykro — powtarzam.

Dziewczynka spogląda na mnie i chce coś powiedzieć, ale głos

zamiera jej w gardle. Delikatnym ruchem odkłada dłoń Craytona
na jego pierś, gładząc ją ostatni raz, zanim wstanie z podłogi.
Ósmy teleportuje się i staje obok naszej trójki. Oddaje miotacz
Szóstej. Uderza w nas kolejny powiew lodowatego wichru,
odchylając połę kurtki, którą ma na sobie Crayton. W wewnętrznej
kieszeni tkwi biała koperta — wszyscy dostrzegamy ją jednocześnie
w tej samej chwili. Są na niej napisane dwa słowa: „Dla Elli”.

Szósta wyjmuje ją i wsuwa dziewczynce do ręki.

Posłuchaj mnie, Ello — mówi. — Wiem, że nie chcesz go tutaj

zostawić. My też tego nie chcemy, żadne z nas. Ale jeśli stąd
szybko nie znikniemy, czeka nas to samo. A Crayton chciałby,
żebyśmy za wszelką cenę przeżyli, prawda?

Ella kiwa potakująco głową. Szósta odwraca się do Ósmego.

Dobra. W jaki sposób możemy się stąd wynieść? Czy te

wszystkie zniszczenia nie uszkodziły teleportu?

Ello, weź mój kuferek! Marino, ty bierz swój — komenderuje

Ósmy, popychając nas w stronę rozjarzonej kryły loralitu. — Szósta,
musisz się kogoś złapać, żebyśmy mogli przenieść się wszyscy
razem. — Rozgląda się ponuro po pobojowisku, ko tylko tyle
pozostało z jaskini. — Oby się udało.

Wyciąga ręce do mnie i do Elli. Szósta kierze mnie pod ramię z

drugiej strony. Oglądam się jeszcze na roztrzaskane ściany, z
których wyczytaliśmy o tym, co nas spotkało, i o tym, co przyniesie
nam przyszłość. Myślę o tych Loryjczykach — a pewnie było ich
wielu — którzy tak jak my trafili kiedyś w to miejsce, i ogarnia mnie
żal, ko po nas już nikt go nie zobaczy. Ta myśl przypomina mi też o

background image

odpowiedzialności, która ciąży na nas wszystkich jako na ostatnich
potomkach loryjskiej rasy. A potem po raz ostatni spoglądam na
Craytona, dziękując mu za wszystko, co zrobił.

No dobrze, ruszamy — mówi Ósmy i naraz robi się

ciemno.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
15,16,17
5 Jama brzuszna 15, 16 i 17 12 06 dla studentów
Droga Dziewiątego Rozdział 21
klima pytania, 13 14 15 16 17 18, Pytanie nr
15 16 17, 3. Praca falownikowa prostownika sterowanego
K.8 str 18-15 i 16-17, Dzień ten mam, bym dla Ciebie, Panie, żył,
15,16,17
rozdzial 15,16
Crick, Zdumiewająca hipoteza, r 14,15,16,17
Droga Dziewiątego Rozdział 18, 19 ,20
Droga Dziewiątego Rozdział 12
FIN Rozdział 15, 16
9,10,11,12,13,14,15,16,17,18,19 opracowane pytania egzamin historia wychowania
akumulator do lada aleko 15 16 17 18 20
Droga Dziewiątego Rozdział 11
TO JEST DO DRUKU 2 Opracowane zestawy 1,3 i 4 i 7 i 8(nc),9,10(nc),12,14,15,16 i 17(nc),19,20,21,22
Seducing Revenge Rozdział 15 16
opracowane pytania 12, 15,16,17 doc

więcej podobnych podstron