HEATHER GRAHAM
Wielki
błękit
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Hej, kapitanie! Chodź szybko i popatrz, co złapa
liśmy!
Roc Trellyn energicznie przeszedł przez pokład
„Crystal Lee"; był boso i na wyszorowanych do czysta
deskach nie było słychać jego kroków. Znajdowali się
gdzieś pomiędzy Florydą a Bahamami, a ponieważ
żeglowali przy wyjątkowo pięknej pogodzie, za cały
strój wystarczyły mu mocno sprane dżinsy obcięte na
szorty. Jak przystało na człowieka, który większość
życia spędza na morzu, młody kapitan miał skórę
spaloną słońcem; nawet czarne włosy na jego torsie
spłowiały na końcach.
Wysoki, szczupły i dobrze zbudowany był świetnym
6
WIELKI BŁĘKIT
pływakiem, nurkiem i żeglarzem. Kto raz go zobaczył,
zapamiętywał go na długo, gdyż nieczęsto widywało
się równie przystojnych mężczyzn. Szczęściem dla
niego ciągły kontakt ze słońcem, wiatrem i morską
wodą sprawił, że jego harmonijne rysy nabrały męskiej
szorstkości; nikt nie nazwałby go uderzająco pięknym,
ale na pewno wyjątkowo interesującym mężczyzną.
Roc Trellyn miał wydatne kości policzkowe, klasy
cznie prosty nos i pełne, zmysłowe usta. Jednak uwagę
obserwatora natychmiast przykuwały jego oczy, bo
wiem ich chłodny błękit kontrastował z kolorem
włosów i ciemną opalenizną.
- Kapitanie! - Wołanie rozległo się znowu, mimo iż
dotarł już na dziób, gdzie piętrzyły się sieci pełne ryb.
Tym, który tak niecierpliwie go nawoływał, był
Bruce Willowby, jego prawa ręka podczas tej oraz
innych wypraw, prywatnie zaś najbliższy przyjaciel.
Prawdę powiedziawszy, cała niewielka załoga kutra
była ze sobą zaprzyjaźniona. Roc poznał Bruce'a
podczas studiów na wydziale biologii morskiej Uni
wersytetu Miami. Od tamtej pory wspólnie rzucali
swój los na wiatr. Przyjaciele na morzu i na lądzie, pod
względem fizycznym różnili się jak negatyw i pozy
tyw. Bruce, wysoki i postawny jak Roc, był jasnym
blondynem o brązowych migdałowych oczach.
Okrzyki Bruce'a zwabiły nie tylko Roca, lecz także
resztę załogi. Rzucili swoje zajęcia i przybiegli na
dziób. Byli wszyscy: Connie, rodzona siostra Bruce'a,
piękna platynowa blondynka, doskonała kucharka i je
szcze lepszy nurek; Peter Castro, półkrwi Kubańczyk,
Heather Graham
7
półkrwi Amerykanin o irlandzkich korzeniach, drobny
żylasty brunet, prawdziwy wirtuoz sonaru; Joe i Mari
na Tobago, małżeństwo z Bahamów, najlepsi pływacy
i nurkowie, jakich Roc w życiu spotkał. Gdy wieczora
mi nie było nic innego do roboty, lubił ścigać się
z Joem. Jeśli dopisało mu szczęście, wygrywał. Co
zdarzało się rzadko.
- Starzejesz się, bracie. Gdzie twoja para? - pod
śmiewał się z niego Joe z charakterystycznym melo
dyjnym zaśpiewem. Słysząc to, Roc spinał się w sobie
i wygrywał następny wyścig.
- Widzisz, za wcześnie spisałeś mnie na straty.
Jeszcze się tak bardzo nie posunąłem - odcinał się
rywalowi.
Kto wie, czy Joe nie miał przypadkiem racji. Może
faktycznie Roc nie miał już w sobie tej energii co
dawniej.
Cholera, lepiej, żeby mu jej nie zabrakło.
Bo w sieci złapało się coś, co nijak nie przypomina
ło ryby.
A teraz to coś, a dokładnie ktoś, rozpaczliwie
próbował się wyplątać. O dziwo, nikt z załogi nie
kwapił się z pomocą. Cała czwórka jak na komendę
cofnęła się o krok. Roc wiedział, że był to efekt
kompletnego zaskoczenia, a nie złej woli.
W pierwszej chwili on też stanął jak wryty i tylko
się gapił. Aż wreszcie dotarło do niego, kogo schwytał
w sieci. Już wiedział, kim jest złota rybka. Ona zaś nie
miała jeszcze pojęcia, czyje życzenia będzie musiała
spełnić.
8
WIELKI BŁĘKIT
Cofnął się i przystanął na pierwszym stopniu schod
ków prowadzących na mostek kapitański. Stamtąd dał
znak Bruce'owi, żeby uwolnili kobietę z sieci. Jeden
zdecydowany ruch ręką kosztował go sporo trudu.
Bruce uniósł w górę brwi, po czym wzruszył
ramionami i szarpnął sieć.
Po chwili Roc ujrzał swą nową pasażerkę w pełnej
krasie.
W myślach gwizdnął z uznaniem.
Zupełnie się nie zmieniła.
Patrzcie, patrzcie. I kogóż to wyciągnął z morskiej
głębiny? Zjawę z przeszłości? Czy powabną syrenę?
Kobieta klęczała, nie widział więc jej całej sylwet
ki. Prawdę powiedziawszy, nie było mu to do niczego
potrzebne, bo i tak doskonale wiedział, że jest wysoka,
szczupła i bardzo zgrabna. A do tego elegancka
i w naturalny sposób zmysłowa.
Mokre włosy przykleiły jej się do twarzy, trudno
było jednoznacznie określić ich kolor. Roc patrzył na
kapiące z nich kropelki wody i myślał, że kiedy
wyschną, będą złote jak promienie słońca.
Nigdy nie spotkał cudowniejszej istoty.
Uniosła głowę i spojrzała na Bruce'a. Miała nie
spotykanie urodziwą twarz o harmonijnych, klasycz
nych rysach zamkniętych w idealnym owalu. Delikat
ne kości policzkowe, mały, prosty nos, pełne usta,
duże, szeroko rozstawione oczy w oprawie gęstych
rzęs oraz łagodne łuki brwi tworzyły wizerunek,
którego nie można było zapomnieć. Zwłaszcza kolor
jej oczu zostawał na długo w pamięci. Było to głęboki
Heather Graham 9
odcień akwamaryny, który śmiało mógł rywalizować
z zapierającym dech szafirem karaibskich mórz. Na
wet stojąc w znacznej odległości, Roc widział, że te
cudne oczy pałają gniewem.
Nie pierwszy raz obserwował ich dziki blask.
Tyle że teraz to piorunujące spojrzenie godziło
w Bruce'a.
Widocznie kobieta wzięła go za kapitana.
Gdy nieco ochłonęła, oskarżycielsko wskazała go
palcem i oburzona zawołała:
- Powinien pan trafić za kratki! Jak pan śmie!
Zdumiony Bruce aż się cofnął. Widać było, że
zjawiskowa uroda kobiety wywarła na nim ogromne
wrażenie. Biedaczysko! Cóż, w końcu jest dorosły.
I pewnie już się zorientował, że Roc ją rozpoznał.
Jeszcze chwila i samodzielnie połączy fakty.
- Ależ proszę pani! Przecież to pani wpadła w na
sze sieci - zaczął pojednawczo.
- Właśnie! Wpadłam w wasze sieci!
Mimo jawnej wrogości, jaką mu okazywała, Bruce,
dżentelmen w każdym calu, wyciągnął do niej rękę.
Ona jednak nie chciała żadnej pomocy. Stanow
czym gestem odepchnęła jego dłoń i podniosła się
o własnych siłach.
Idealnie zgrabna, wysoka, olśniewająca.
Roc poczuł bolesne ukłucie w sercu. Nic się nie
zmieniła. Jak zawsze piękna. Jego zachwyt nie wyni
kał z faktu, że była skąpo odziana. Zresztą jej kostium
był bardzo nobliwy - czarny, prosty, jednoczęściowy,
głęboko wycięty na plecach i zabudowany z przodu.
10
WIELKI BŁĘKIT
Tajemnica tkwiła w sposobie, w jaki go nosiła.
I w jaki się nosiła.
Figurę miała rewelacyjną. Szczupła w talii, wąska
w biodrach, z długimi, ładnie umięśnionymi nogami
i idealnie kształtnym biustem...
Po prostu chodzący ideał.
Roc skrzyżował ręce na piersiach i przyglądał jej
się tak samo badawczo, jak ona Bruce'owi.
Mógłby tak na nią patrzeć w nieskończoność, bo
rzadko spotyka się istotę obdarzoną tak wielką urodą,
lecz ta kobieta była mu tu potrzebna jak przysłowiowa
dziura w moście. Nie brakowało mu problemów. A jej
obecność oznaczała dla niego ból. I kłopoty. Mnóstwo
kłopotów.
Naraz obudziło się w nim niemiłe podejrzenie.
Czy przypadkiem nie została tu przysłana na prze
szpiegi?
Zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów. Była
idealna -jako przynęta. Przyciągająca uwagę jak mała
srebrna rybka, która trzepoce na haczyku, wabik dla
grubej ryby...
Bruce nie mógł oderwać od niej oczu. Gapił się na
nią tak nachalnie, że Roc miał ochotę podejść do niego
i jednym mocnym ciosem zamknąć mu szeroko otwar
te usta. Jeśli tego nie zrobił, to tylko dlatego, że nie
chciał, żeby go zobaczyła. Jeszcze nie czas.
- To niesłychane! - zawołała z gniewem. - Czło
wieku, czy ty w ogóle jesteś przytomny? Jak można
być tak nieostrożnym?
Bruce w końcu odzyskał mowę.
Heather Graham
11
- Hola, droga pani! Co mi pani tu wygaduje? Nie
pojmuję, jakim cudem pani się tu znalazła. Jesteśmy
na pełnym morzu, z dala od miejsc, gdzie się nurkuje
albo pływa. Poza tym...
- To, co robicie, jest karygodne! - rzuciła oskar
życielsko. - Łowiąc w taki sposób, bezsensownie
zabijacie setki morskich ssaków!
- Jak żyję, nie złapałem żadnego morskiego ssaka!
- zaperzył się Bruce.
- Ale złapał pan mnie! To dokładnie tak samo,
jakby pan złapał małego delfina!
Dobry Boże! Czyżby dołączyła do tych wojujących
ekologów czy innych liberałów?
Jakoś nie chciało mu się w to wierzyć.
Nie dlatego, że miała w nosie delfiny. Przeciwnie,
bardzo je lubiła. Kochała wodę prawie tak samo na
miętnie jak on. A może i bardziej.
Ale czy rzeczywiście zjawiła się tutaj z powodu
delfinów?
Nie. Był tego pewien.
Tymczasem złapał morskiego ssaka - choć nawet
nie jest rybakiem.
I ona dobrze o tym wie. Tylko jeszcze nie ma
pojęcia, że znalazła się na jego statku. I że to on kieruje
wyprawą.
Podejrzewał, że przybyła, by zorientować się, co na
tych wodach robi „Crystal Lee". Cóż, kto wie, czy nie
będzie miała szansy tego odkryć.
Ponad jej głową Bruce spojrzał w stronę mostku.
Widząc to, Roc dał mu kolejny znak, czym wprawił go
12
WIELKI BŁĘKIT
w jeszcze większe zdumienie. Przyjaciel chwilę pat
rzył bezradnie, po czym wzruszył ramionami, uznaw
szy, że Roc najwyraźniej coś knuje.
Naraz uśmiechnął się szeroko.
Wreszcie się domyślił, kim jest piękna syrena, która
wpadła w ich sieci?
- Droga pani, skoro ma pani do nas pretensje, niech
pani porozmawia z kapitanem.
Piękne brwi uniosły się ze zdumienia.
- To pan nie jest kapitanem?
Bruce pokręcił głową.
- Wobec tego proszę mnie do niego natychmiast
zaprowadzić!
- Obawiam się, że teraz nie jest gotowy do przyj
mowania gości. Może napije się pani kawy albo
herbaty? Albo czegoś zimnego? Na przykład piwa?
- Dziękuję, ale nie mam ochoty. Chcę zobaczyć się
z kapitanem, powiedzieć mu, co mam do powiedzenia,
i natychmiast wrócić do cywilizacji.
- My tu nie jesteśmy cywilizowani, panno...? - Con
nie wyczekująco zawiesiła głos.
Kobieta zerknęła w jej stronę.
- Przepraszam - powiedziała szybko. - Naprawdę
chciałabym porozmawiać z kapitanem i jak najszyb
ciej opuścić statek - wyjaśniła z czarującym uśmie
chem. A więc sięga po swą najskuteczniejszą broń,
urok osobisty, pomyślał cierpko Roc. - Naprawdę nie
chciałam nikogo z państwa urazić. Jeśli z powodu
mojego zachowania poczuli się państwo dotknięci,
jeszcze raz przepraszam. To przez to, że bardzo się
Heather Graham 13
przestraszyłam. Jeśli mam do kogoś pretensje, to tylko
i wyłącznie do waszego kapitana.
Jeszcze jakie pretensje, dopowiedział w myślach.
Uznał, że pora zaszyć się z kabinie. „Crystal Lee"
nie był dużym statkiem, więc znalezienie spokojnego
miejsca nastręczało trudności, jednak Roc czuł, że
musi zostać sam.
Odwrócił się i cicho przeszedł przez pokład. Zamy
kając za sobą drzwi dość obszernej kabiny, słyszał za
plecami fragmenty rozmów.
- Namawiam na kawę - zachęcała kobietę Marina
Tobago. - Zobaczy pani, że świat od razu poweseleje.
Roc odetchnął. Marina weźmie ich przypadkową
pasażerkę do kambuza i kajuty służącej załodze za
dzienny pokój. Sonar i reszta specjalistycznego sprzę
tu znajdowały się pod pokładem.
Cała przestrzeń na statku była wykorzystana do
maksimum. Zaprojektowano go tak, by nie zmarnował
się nawet jeden metr. Dzięki temu członkom załogi
było w miarę wygodnie. Joe i Marina mieli swoją
kajutę, Connie również, tyle że nieco mniejszą. Peter
i Bruce spali w kajucie obok kambuza, tuż pod kwaterą
kapitana.
Zadowolony, że wreszcie jest sam, Roc usiadł przy
starym, stylowym biurku. Cholera! Wciąż do niego nie
docierało, że ona naprawdę tu jest. Może zresztą nie
powinien się temu dziwić. W końcu była nieodrodną
córką swojego ojca.
Znowu miał wrażenie, że coś go lekko ściska za
serce.
14
WIELKI BŁĘKIT
Nie, wcale nie lekko. Wręcz przeciwnie. Mocno.
Ile to już czasu minęło?
Prawie trzy lata. A ona ani trochę się nie zmieniła.
A on?
Czasami miał wrażenie, że przez nią postarzał się
o dziesięć lat...
Albo i więcej.
W zamyśleniu wysunął dolną szufladę, w której
trzymał butelkę ciemnego karaibskiego rumu. Rzadko
do niej zaglądał. Szczególnie podczas wyprawy takiej
jak ta.
Jednak dziś...
Dziś czuł, że musi się napić.
Postawił rum na biurku i sięgnął po szklankę, jednak
się rozmyślił i pociągnął długi łyk prosto z butelki. Uch!
Ależ paliło w gardle! Po chwili fala gorąca spłynęła
w dół. Prosto do serca. Rozgrzała go. Uśmierzyła ból.
Nie, nie do końca.
Rozległo się krótkie, energiczne pukanie do drzwi
i po chwili do kajuty wszedł Bruce. Sądząc po ener
gicznej gestykulacji i gorączkowo błyszczących
oczach, był bardzo podekscytowany.
- Już wiem! - zawołał od progu. - To ona! Zgad
łem? Panna Melinda Davenport. Że też od razu się nie
zorientowałem! To dlatego, że ociekała wodą i chyba
przez to wyglądała zupełnie inaczej niż na zdjęciach.
Przepraszam, że jestem taki nierozgarnięty.
- Daj spokój, Bruce. Skąd mogłeś wiedzieć, że to
ona. Też prawie na nią wpadłem, zanim się zorien
towałem.
Heather Graham 15
- Chryste, ależ to piękna kobieta! - westchnął
Bruce, z niedowierzaniem kręcąc głową.
Roc potaknął i spojrzawszy mu znacząco w oczy,
ostrzegł:
- Niech cię to nie zwiedzie! To piękna, zdradziec
ka i przebiegła żmija. Nie zapominaj, że jest córką
starego Davenporta. Potrafi być bezwzględna. Bez
litosna. Twarda jak skała. I słodka jak trucizna.
- Faktycznie, na początku odezwała się jak niezła
jędza - przyznał Bruce.
- Miej to w pamięci.
- Chciałbyś jak najszybciej pozbyć się jej ze stat
ku, co? - domyślił się Bruce.
Roc pochylił się w jego stronę i uśmiechnął się
szelmowsko.
- Nic podobnego! - wycedził. - Jeśli chcesz wie
dzieć, to moim zdaniem nie był to żaden przypadek.
Jestem pewny, że celowo dostała się na pokład.
A skoro jej się udało, to trochę tu sobie posiedzi.
- A to nie będzie porwanie? - zaniepokoił się Bruce.
- Jakie znowu porwanie? Przecież sama wlazła na
moją łajbę! - Zirytowany Roc mocno ściągnął brwi.
- Niezupełnie - przypomniał mu Bruce. - Wpadła
w nasze sieci.
- Sama się w nie wplątała. Głowę dam, że tak było.
Znam ją jak zły szeląg.
- Zdaje się, że nie darzysz jej sympatią.
- Dziwisz się? Ta kobieta to same kłopoty.
Bruce z wyraźnym żalem pokręcił głową. Naraz
spojrzał na Roca z ożywieniem.
16 WIELKI BŁĘKIT
- Słuchaj, a tak w ogóle, to ty się w końcu z nią
rozwiodłeś?
Roc spojrzał mu twardo w oczy.
Czy się rozwiódł?
Nie. Nie kiwnął w tej sprawie nawet palcem. Za to
ona z pewnością nie próżnowała. Stary Davenport
trzymał rękę na pulsie! A on przez cały czas był na
morzu. Nie wypełnił żadnych papierów, bo też nigdy
ich nie otrzymał; nie zostały doręczone, bo nigdy nie
było go w domu. Poza tym koniec jego małżeństwa był
nagły i burzliwy.
- To dopiero będzie historia...-mruknął pod nosem.
- Co takiego?
- Jeśli się okaże, że nasza pasażerka na gapę wciąż
jest moją żoną.
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. -
Bruce uśmiechnął się chytrze. - Zwłaszcza jeśli oskar
żą nas o porwanie.
Roc oparł się wygodnie i pozwolił sobie na krótką
chwilę wspomnień o swym niedługim, lecz jakże burz
liwym małżeństwie, w którym było szaleństwo, ciągłe
awantury i obłędny seks...
Niespodziewanie drgnął, jakby przez jego ciało prze
płynął prąd. Z całej siły zacisnął zęby i sięgnął po rum.
- Przyprowadź tu naszą damę - poprosił, wziąwszy
solidny łyk. - Kapitan jest już gotowy na spotkanie.
Bruce'owi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Zerwał się z krzesła, zasalutował i pospiesznie wy
szedł. Po chwili do kajuty weszła ona.
Melinda. Melly...
Heather Graham 17
Zdążyła już trochę wyschnąć, z czym było jej wy
jątkowo do twarzy. Connie dała jej ubranie: białe luź
ne spodnie i dopasowaną koszulę z krótkim rękawem,
którą związała w talii. Na twarzy nie miała śladu ma
kijażu, ale w jej przypadku był on zbędny. Melinda nie
musiała poprawiać swojej zjawiskowej urody.
Pewnie wkroczyła do środka i zaczerpnęła powiet
rza, by wyrazić swe głębokie oburzenie.
Wtedy wstał zza biurka. I nim zdążyła otworzyć
usta, uśmiechnął się do niej.
- Proszę, proszę. Panna Davenport - powiedział
uprzejmie. - Czemu zawdzięczamy tę... tę wątpliwą
przyjemność?
Ze świstem wypuściła powietrze. Oczy o barwie
akwamaryny zalśniły, gdy wbiła w niego zdumione
spojrzenie.
- Ty?! - wyrzuciła z siebie.
- Ja! Jestem na swoich wodach - przypomniał jej.
Zdawało mu się, że lekko drżą jej usta, lecz może
było to złudzenie.
- Proszę dalej, panno Davenport. Śmiało - za
chęcił, czyniąc dłonią przyjazny gest. - Bo tak się pani
teraz nazywa, prawda? Rozumiem, że rozwiodła się
pani ze mną?
I już wiedział, jak jest naprawdę.
Zdradziła się, bo gwałtownie zbladła.
Więc jednak się z nim nie rozwiodła.
Pewnie pomyślała, że to on dopełni rozwodowych
formalności, tak jak on sądził, że...
No, nie. To ci dopiero cyrk! I to jaki!
18
WIELKI BŁĘKIT
Jego głęboki, nieco ochrypły śmiech wypełnił nie
wielką przestrzeń.
- Czyli jednak nie panna Davenport! Cóż za nie
spodzianka! Kto wie, czy nie większa od tej, jaką jest
złowienie w sieci byłej żony. Z tą różnicą, że ty nie
jesteś moją byłą żoną.
- A ty rybakiem - odcięła się, odzyskawszy wresz
cie mowę.
- Fakt. - Przestał się śmiać. - Dowiem się, co
robisz na moim statku? - Oparłszy ręce o biurko,
wychylił się w jej stronę.
- Złapaliście mnie w sieci jak delfina. Przez swoją
bezmyślność i niedbalstwo...
- Nie masz racji!
- A niech cię jasny szlag! - zawołała i gwałtownie
ruszyła w jego stronę, by stanąć z nim twarzą w twarz.
Zatrzymała się raptownie, gdyż dotarło do niej, jak
blisko podeszła.
Dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Roc widział rytmiczne pulsowanie żył na jej szyi
i nerwowe falowanie piersi, a ona szybkie wznoszenie
się i opadanie jego szerokiego torsu.
Z wściekłością pokręciła głową. Trochę zbyt ener
gicznie. Zbyt... desperacko.
Melinda, zachwycająco piękna w bieli, w aureoli
złotych włosów spływających kaskadą wzdłuż ra
mion, z pałającym spojrzeniem w barwie akwamary-
ny. I dumnie uniesioną brodą. Jak zawsze.
- Wiem, że nie uwierzysz w ani jedno moje słowo,
więc proponuję zakończyć tę nieznośną sytuację.
Heather Graham
19
Usiadł za biurkiem, próbując zapanować nad wzbu
rzeniem.
- Nieznośną sytuację? - powtórzył.
- Nie udawaj, że nie rozumiesz. Chodzi o moją
obecność na tym statku.
Pokręcił głową jak człowiek, który próbuje zro
zumieć, o czym mowa.
- Podstępnie dostałaś się na mój statek - stwier
dził głosem, w którym brzmiała niezachwiana pew
ność.
- Zostałam złapana w sieci!
- Wybacz, Melindo, ale wiem, że kłamiesz.
- Jak śmiesz zarzucać mi kłamstwo?! Wyciąg
nęliście mnie na pokład zaplątaną w sieci...
- W które sama najpierw się wplątałaś.
- To niewiarygodne! Skąd przychodzą ci do głowy
takie niedorzeczne historie...
- Ach, więc utrzymujesz, że trafiłaś na mój statek
przez przypadek? I mam w to wierzyć?
- A jakie to ma znaczenie? Odstaw mnie do portu.
Najbliższego. I niech to się wreszcie skończy.
Starał się, by uśmiech, który jej posłał, był w miarę
przyjazny.
- W tej chwili nie jestem gotowy na zawijanie do
portu.
- A ja tak!
- Tyle że to ja jestem kapitanem, panno Daven
port - powiedział, wstając zza biurka i podchodząc
bliżej. - Ja wydaję rozkazy - dodał i minąwszy ją,
ruszył do drzwi.
20 WIELKI BŁĘKIT
- Chyba nie będziesz mnie tu trzymał siłą jak
więźnia! - krzyknęła za nim.
- Więźnia? - Obrócił się gwałtownie. - Nawet nie
wiesz, jak bardzo się mylisz!
- Skoro tak, natychmiast odstaw mnie do portu...
- Nic z tego! Przykro mi - odparł stanowczo. - Ale
czuj się u nas jak gość, a nie więzień.
- Ty podły skur...
Zamknął drzwi, nim zdołało wybrzmieć ostatnie
słowo, a potem oparł się o framugę i uśmiechnął do
siebie. Ze smutkiem. Po chwili ostrożnie uchylił drzwi
i zajrzał do środka.
- Skoro nadal jesteśmy małżeństwem, możesz ko
rzystać z kajuty kapitana - zaproponował. - Wśliz
nęłaś się na statek, żeby szpiegować, prawda? Gdzie
więc będziesz miała łatwiejszy dostęp do informacji
niż tu?
Znał ją. Aż nadto dobrze. Dlatego nawet się nie
zdziwił, gdy butelka karaibskiego rumu poleciała
w jego stronę.
Na szczęście miał niezły refleks.
Zdążył zatrzasnąć drzwi, zanim pocisk osiągnął cel.
Znowu się uśmiechnął.
Butelka nawet się nie stłukła.
Uśmiech na jego twarzy szybko zgasł. Rum niewie
le mu pomógł. Nadal miał wrażenie, że płonie. Stalo
we szpony zacisnęły się wokół jego serca.
A przecież był czas, kiedy wcale nie uważał Melin-
dy za twardą i bezwzględną. Kiedy nie widział w niej
narowistej jędzy.
Heather Graham 21
Był czas, kiedy w jej oczach widział płomień
namiętności. Czas, kiedy złociste pasma jej włosów
wiły się na jego piersi i opłątywały wokół dłoni. Jej
piękne długie nogi splatały się z jego nogami. Leżeli
pod rozgwieżdżonym niebem, kołysani przez fale,
marzyli...
Tak, był taki czas.
Dawno temu.
W świetle prawa Melinda może wciąż jest jego
żoną, lecz przede wszystkim jest córką starego Daven-
porta.
Dostała się na statek, żeby szpiegować; nie miał co
do tego cienia wątpliwości.
Nie pozostaje mu nic innego, jak dopilnować, żeby
nie wyniosła żadnych informacji. Dlatego musi ją tu
zatrzymać. Przynajmniej do czasu, aż będzie mógł
oficjalnie ogłosić o swoim odkryciu.
Bez względu na to, jak długo to potrwa.
Melinda... Na jego statku. Każdego dnia.
To będzie męka!
Zacisnął zęby. Trudno. Będzie się męczył. Jedyne
pocieszenie, że nie sam. Postara się, żeby ją też
zabolało.
ROZDZIAŁ DRUGI
Wyszedł.
Melinda osunęła się na krzesło. Dygotała. Aby nad
tym zapanować, z całej siły ścisnęła palce.
Więc to jego statek! Mogła się była domyślić,
nawet coś podejrzewała, a jednak okazało się, że
psychicznie nie jest jeszcze gotowa...
Z cichym jękiem oparła głowę o biurko. Pod
świadomie chciała, żeby tak się stało. Taka była
prawda. Właśnie na to liczyła, wyruszając w swoją
szpiegowską misję. Chciałaby, żeby sprawy potoczyły
się tak, jak powinny się były potoczyć poprzednio.
Czuła, że jest mu to winna.
I dlatego tu jestem? - pomyślała z drwiną.
Heather Graham 23
A może prawdziwym powodem było to, że wciąż
go trochę... tak odrobinę... kocha?
Prawdę powiedziawszy, jej motywy nie miały naj
mniejszego znaczenia. W świetle prawa nadal byli
małżeństwem - przeżyła szok, kiedy to wyszło na
jaw - lecz przecież widziała minę Roca. Jakby patrzył
na rekina ludojada, a nie na własną żonę.
Czego się spodziewała? Że powita ją z otwartymi
ramionami?
Choć to przecież on od niej odszedł.
Zaraz po tym, jak stanęła po stronie ojca. Przeciwko
niemu, własnemu mężowi. Jak na ironię Jonathan
Davenport przyznawał teraz, że się pomylił.
Od tamtych wydarzeń upłynął szmat czasu.
A ona nadal nie wierzyła, że to naprawdę koniec.
Była taka naiwna, taka głupia. I tak bardzo się myliła
w wielu kwestiach. We wspomnieniach wciąż widzia
ła tamte sceny. Wpadła w furię, bo Roc ośmielił się
krytykować jej ojca. Oboje unieśli się gniewem. Za
częli ranić się słowami, rzucać oskarżenia i insynua
cje. Później leżała w jego ramionach pełna wiary, że
jej posłuchał, że zrozumiał i wszystko będzie dobrze.
Pamiętała żar i słodycz ich miłości...
Zdecydowanie najlepiej pamiętała to, co stało się
następnego ranka. Roc oznajmił, że odchodzi. Nie
uwierzyła mu. Zaproponował, żeby odeszła razem
z nim. A ona nadal nie wierzyła, że jest do tego zdolny.
Więcej go nie zobaczyła.
I nagle to spotkanie po latach! W pierwszej chwili
myślała, że w ogóle się nie zmienił. Szybko zrewido-
24 WIELKI BŁĘKIT
wała ten pogląd. Roc był o trzy lata starszy, mądrzej
szy, bardziej zdeterminowany, skupiony na swoich
celach. Miał matowe, zmierzwione włosy, które daw
no nie widziały fryzjera. Pewnie doszedł do wniosku,
że szkoda czasu na takie bzdury jak strzyżenie. Jeżeli
prowadził poszukiwania...
A prowadził je na pewno.
- Jeśli ktoś ma szansę znaleźć „Contessę Marię",
to tylko Roc Trellyn - twierdził ojciec, a on dobrze
wiedział, co mówi. Też szukał tego statku, lecz po
mysł, żeby sprawdzić, czy Roc nie próbuje odnaleźć
nieosiągalnego galeonu, i zorientować się, jak za
awansowane są jego poszukiwania, nie wyszedł od
niego. To Eric podsunął go Melindzie, gdy pewnego
wieczoru siedzieli razem w małym pubie w Key West.
- To pewne jak słońce, że Trellyn będzie próbował
namierzyć wrak. Zawsze się upierał, że „Contessa"
zatonęła między Florydą a wyspami Bahama, nie
u wybrzeży Kuby, jak twierdzą naukowcy - klarował.
- Kiedy się dowiedział, że wreszcie znaleziono dowód
potwierdzający jego hipotezę, pewnie skakał z rado
ści. Założę się, że już tam jest. Pewnie swoim zwycza
jem udaje rybaka i metr po metrze przeczesuje dno.
Och, gdyby tak można było dostać się na ten statek!
- westchnął. - Melindo, właściwie to mogłabyś zapy
tać swojego byłego, co knuje! - rzucił od niechcenia,
posyłając jej jeden ze swych leniwych półuśmiechów,
które dopracował do perfekcji.
Musiała przyznać, że był atrakcyjnym mężczyzną.
Wysoki, szczupły, jasnowłosy, pięknie opalony i na
Heather Graham
25
swój sposób czarujący. Zdarzało się, że współpraco
wał z jej ojcem. Od czasu do czasu chodzili na piwo,
żeby sobie ponarzekać. Próbowała go polubić. Przyj
mowała zaproszenia na randki i nawet nieźle się
bawiła. Ale zawsze zachowywała dystans. Tańczyła
z nim, parę razy pozwoliła się pocałować, lecz do
łóżka z nim nie poszła. O dziwo, nadal się przyjaźnili,
czy raczej flirtowali. Nie potrafiła wytłumaczyć, dla
czego nie chciała przekroczyć granicy, za którą za
czyna się prawdziwa zażyłość. A może potrafiła, tylko
nie chciała przyznać się nawet samej sobie, co tak
naprawdę nią kieruje. Dopiero teraz wszystko stało się
jasne.
Między nimi zawsze stał Roc.
Żaden mężczyzna nie miał z nim szans. Melinda
przekonała się o tym podczas długich samotnych
nocy, które nastały po ich rozstaniu. To wtedy zro
zumiała, jaką torturą mogą być wspomnienia. Wcześ
niej nawet sobie nie wyobrażała, jak bardzo będzie
tęsknić za jego dotykiem, szeptem, pocałunkami. Za
zasypianiem w jego ramionach, by rankiem się w nich
obudzić.
Od tych wspomnieć znów zadrżały jej ręce. Mimo
to nie potrafiła przestać myśleć o Rocu. Z zapa
miętaniem i oddaniem podchodził do wszystkiego, co
robił. Kochał morze, obcowanie z wodą, nurkowa
nie, podwodne poszukiwania, przygodę.
Kiedyś kochał również ją. Niestety, straciła jego
miłość. I pewnie już nigdy jej nie odzyska. Popełniła
wielki błąd, przychodząc na jego statek. Powinna go
26 WIELKI BŁĘKIT
jak najszybciej opuścić. Uciec od Roca, bo przy nim
jeszcze boleśniej odczuwała stratę. Zdradziła go. Dla
tego nienawidził ją równie gorąco, jak niegdyś kochał.
Nie powinna powracać w myślach do tego, co między
nimi było...
Bo tego już nie ma. Wszystko przepadło. Widziała
to w jego oczach, w których nie dostrzegła nic prócz
niechęci. Jakby nie była kobietą, a jadowitą żmiją.
Tłumiąc nieprzyjemny dreszcz, rozejrzała się po
kajucie. Czyżby miała się stać jej więzieniem? Roc
zapowiedział, że nie odstawi jej do portu, więc co
zamierza zrobić?
Może będzie czekał, aż padnie przed nim na kolana
i zacznie błagać o przebaczenie?
Nigdy! Mogła stracić szczęście, ale nie dumę i po
czucie własnej wartości.
Naraz przyszło jej do głowy, że tak naprawdę już go
nie zna. Nie potrafi odgadnąć, co on czuje, czym się
kieruje, jakie uczucia przepełniają jego serce. I czy nie
sypia z atrakcyjną blondynką, którą widziała na po
kładzie.
Co więc jej zostało?
Czekać. Nie ma innego wyjścia. Wcześniej czy
później Roc wróci. Bo przecież musi wrócić, prawda?
- A więc to jest Melinda Davenport! - pokręcił
głową Bruce, gdy Roc z hukiem wypadł z kajuty.
Roc najpierw odetchnął głęboko, dopiero potem
spojrzał na bosmana. Nie chciał pokazywać, jak bar
dzo jest wzburzony, zwłaszcza przyjacielowi.
Heather Graham
27
- Nie Davenport, tylko Trellyn - odparł półgłosem.
- Trellyn? - Zaskoczony Bruce uniósł brwi.
- Okazało się, że się ze mną nie rozwiodła.
- Naprawdę? Cóż, jeśli to tylko niedopatrzenie,
można je łatwo naprawić - pocieszył go Bruce. - Jak
przypłyniemy do Fort Lauderdale albo Miami, pój
dziesz do prawnika i podpiszesz papiery.
- Jasne. - Roc podszedł do relingu i zacisnąwszy
palce na wypolerowanym drewnie, spojrzał na morze.
Powinien niezwłocznie obrać kurs na najbliższy
port. Pozbyć się Melindy ze statku. Na dwudziesto
metrowym kutrze „Crystall Lee" dla nich dwojga by
ło zdecydowanie za ciasno.
- Pewnie ojciec przysłał ją na przeszpiegi - do
myślił się Bruce.
- Pewnie tak.
- Natychmiast ją spławimy?
- W każdym razie powinniśmy.
- Jak to? Nie zamierzasz tego zrobić?
Roc obrócił się i skrzyżowawszy ręce na piersiach,
oparł się o reling.
- Przyszła tu, bo sama chciała. A skoro już jej się
udało dostać na pokład, będzie musiała trochę z nami
pobyć.
- Ty tu wydajesz rozkazy.
- Właśnie.
- To córka Davenporta.
- Właśnie. Ale tak się składa, że jest na moim
statku. I, co ciekawe, wciąż jest moją żoną.
- Chcesz powiedzieć, że ciągle ją...
28 WIELKI BŁĘKIT
- Nic podobnego! - rzucił z irytacją. - Ale nie
mam zamiaru zawijać do żadnego portu. Na jutro
zaplanowaliśmy nurkowanie. I będziemy nurkowali.
Gdy to mówił, podeszła do nich Connie.
- Znasz ją? - bardziej stwierdziła niż zapytała,
wpatrując się w Roca z mocno zafrasowaną miną.
- To moja była żona - przyznał.
- Zaraz, zaraz. Wcale nie była, tylko aktualna -
sprostował Bruce, który nie ukrywał zaniepokojenia
nieprzewidzianym obrotem spraw.
- Jak to? Jakim cudem z byłej stała się aktualną?
- zdumiała się Connie.
- To proste. Trzeba się drugi raz ożenić - wyjaśnił
Peter Castro, który właśnie do nich dołączył.
- Ożeniłeś się? - Connie była coraz bardziej zbita
z tropu.
Bruce spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Connie, nie bredź. Nie musiał się żenić, bo nigdy
się nie rozwiódł. Ani on z nią, ani ona z nim.
A ponieważ oboje ciągle są na morzu, nie mieli okazji
sprawdzić, jak się sprawy mają.
- Córka Davenporta! - Peter gwizdnął przez zęby.
- Przyszła nas szpiegować.
- Musimy jak najszybciej się jej pozbyć - stwier
dziła Connie stanowczo.
- Problem w tym, że Roc nie chce - burknął Bruce.
- Jak to? Pozwolisz, żeby tu węszyła? - Oburzona
Connie spojrzała na Roca z niedowierzaniem. - Bę
dzie próbowała się dowiedzieć, czego szukamy. Po
tem poleci do ojca i wszystko mu wyśpiewa. Zanim się
Heather Graham 29
obejrzymy, będzie nam siedział na karku i szukał
„Contessy Marii" na własną rękę - zżymała się.
- Nie pozwól, żeby wystrychnęła cię na dudka -
ostrzegł Peter.
- Nie wystrychnie, nie martw się - uspokoił go
Roc. - A do ojca też nie poleci. Będę ją tu trzymał,
dopóki oficjalnie nie ogłoszę odkrycia.
- Tak długo? - zdumiała się Connie. - Nie boisz
się, że oskarży cię o uprowadzenie?
- Przyszła tu z własnej woli, tak? - powtórzył Roc.
- Niezupełnie. Przecież to my ją złowiliśmy. -
Bruce upierał się przy swojej interpretacji zdarzenia.
Nagle w powietrzu rozeszła się woń spalenizny.
- Chryste! Obiad! - wrzasnęła Connie. - Marina
prosiła, żebym przypilnowała ziemniaków. - Nie tra
cąc ani chwili, pobiegła do schodów prowadzących do
dolnej części statku.
- Coś mi się widzi, że obiad już się rozgotował.
Chodźmy.
- A... twoja żona? - dopytywał Bruce.
- Przecież nie zamknąłem jej na klucz. Jak zgłod
nieje, sama przyjdzie. Możesz być pewny, że znajdzie
drogę.
- Trochę się boję, żeby przy okazji nie znalazła
drogi do innych miejsc.
- Nie odważy się. Jest nas tu tyle, że możemy cały
czas mieć ją na oku.
- Będziemy jej pilnowali całą noc?
- Sam przypilnuję, żeby nie wyszła z kajuty - za
powiedział Roc.
30
WIELKI BŁĘKIT
- Aha... Jasne... - mruknął Bruce pod nosem.
- Daruj sobie to „aha". - W głosie Roca słychać
było znużenie. - Będę miał ją na oku. To wszystko.
- Tylko uważaj na siebie.
- Nie żartuj! Chyba zauważyłeś, że jestem od niej
trochę większy i silniejszy? Dam sobie radę.
- Pewnie. Parzący koralowiec też wygląda pięknie
i delikatnie, ale spróbuj go dotknąć, a będziesz miał za
swoje.
- Stary, co z tobą? To ja odszedłem od tej pani,
zapomniałeś? - rzucił z wściekłością. Owszem, od
szedł, ale tylko on wie, ile go to kosztowało. I że
jedynie duma powstrzymała go przed powrotem.
Powinien był zmusić ją, by poszła razem z nim.
Pociągnąć ją za sobą choćby siłą...
Porwać...
Za późno, by się nad tym zastanawiać. Stało się.
Ani prośbą, ani groźbą, ani nawet siłą nie byłby
w stanie wyrwać jej spod wpływu ojca.
Bruce uśmiechnął się złośliwie.
- Gadaj zdrów, ale ja nie zmrużyłbym oka, gdyby
przyszło mi spędzić noc w jednej kajucie z taką
kobietą. Siedziałbym i... -jęknął, bo Peter walnął go
łokciem w żebro. - Hej! Odbiło ci?
- Nie zapominaj, że to jego była żona, a nie twoja
- strofował go Peter.
- A ty nie zapominaj, że wcale nie była, tylko
aktualna - odciął się.
Roc syknął zniecierpliwiony.
- Była, niebyła, jedno jest pewne: raz na zawsze
Heather Graham 31
skończyłem z Davenportami i nie chcę mieć z nimi
więcej do czynienia. A teraz chodźmy na obiad.
- A ona? Naprawdę będziesz ją głodził? - zaniepo
koił się Bruce.
- Spokojnie. Zaraz sama przyjdzie. Jak chcesz,
możemy się założyć. Zresztą pomyśl: skoro ma szpie
gować, to przecież nie może cały czas siedzieć w jed
nej kajucie - podśmiewał się Roc.
W kambuzie krzątała się Marina Tobago. Kiedy
weszli do mesy, stawiała na stole półmiski z warzywa
mi i grillowaną rybą. Siadając, Roc zauważył, że
Marina przygląda mu się dyskretnie swymi czarnymi,
dobrotliwymi oczami. Uśmiechnął się do niej, ale nic
nie powiedział. Pozostali również zajęli miejsca.
- Kapitanie! A, do diabła z formalnościami! Roc,
przyjacielu. - Joe Tobago postanowił przerwać nie
zręczną ciszę. - Co mamy mówić, jeśli syrena się do
nas odezwie?
Roc poczuł, że ma dość. Zaczął się śmiać.
- Nie mam pojęcia, Joe - przyznał po chwili. -
Wszystko zależy od tego, o czym będzie chciała roz
mawiać. Jeśli o pogodzie, możesz śmiało zamienić
z nią parę słów. Jeśli zapyta Marinę o przepis na
okonia, też nie widzę powodu, żeby jej nie powie
dzieć. Ale jeśli zapyta o statek albo nasze poszukiwa
nia, odeślijcie ją z tym do mnie. Gdyby zaś chciała
pomóc w zmywaniu naczyń, wykorzystajcie jej dobre
chęci.
- Córka Davenporta na zmywaku? - Pomysł wydał
się Marinie co najmniej zabawny.
32 WIELKI BŁĘKIT
- Co w tym dziwnego? Ona dobrze wie, jak żyje
się na statku. I świetnie sobie radzi. - Słowa Roca
zabrzmiały tak, jakby chciał wyrazić się o swej żonie
z sympatią, co bynajmniej nie było jego zamiarem.
Cóż, przynajmniej nie skłamał. Melinda naprawdę
była świetna we wszystkim, co miało związek z wodą.
Uwielbiała nurkować na rafach i szukać podwodnych
skarbów. Potrafiła pływać motorówką i żaglówką.
Lubiła łowić ryby i nie miała oporów, żeby je potem
wypatroszyć i oskrobać. Roc przypisywał to na plus
Davenportowi, bo przecież to on ją wszystkiego nau
czył. Zresztą mimo tego, iż różnił się z nim w wielu
kwestiach, miał dla swego teścia spore uznanie. Jona
than Davenport z pewnością nie był szowinistą; kobie
ty i mężczyzn traktował jednakowo i sprawiedliwie
oceniał ich umiejętności. Od załogi wymagał tego
samego, czego wymagał od siebie, a jeśli zdarzyło mu
się wymagać od kogoś więcej, to tylko od Melindy.
Która pod wieloma względami była do niego bardzo
podobna. Tak jak ojciec kochała przygodę i ludzi,
fascynowało ją i pociągało wszystko, co nowe i nie
zbadane. Nie było potrawy, której by nie skosztowała,
ani podwodnej wyprawy, w której nie chciałaby wziąć
udziału. Najlepszym dowodem jej wrodzonej brawury
było to, że dała się złowić w sieć.
- Melinda dobrze wie, w co się wpakowała - dodał
po chwili, wzruszywszy ramionami. - Jeśli będzie
wchodziła wam w drogę, pogońcie ją do roboty.
- Jutro mamy nurkować - przypomniała zatroska
na Connie. - Jeszcze niczego nie znaleźliśmy. Poza
Heather Graham
33
wrakiem z czasów drugiej wojny światowej, który
widzieliśmy na sonarze. Nadal nie mamy żadnych do
wodów, że szukamy we właściwym rejonie. Najgorsze,
że ona się dowie, gdzie dokładnie szukamy. A jeśli
w końcu uda się coś znaleźć... - zawiesiła głos. - Już
raz tak było, że jej ojciec bez skrupułów przywłaszczył
sobie twoje odkrycie.
- Przecież powiedziałem, że nie wypuścimy jej
stąd, dopóki oficjalnie nie ogłosimy znaleziska.
- Niby jak chcesz to zrobić? Zwiążemy ją i będzie
my na niej siedzieć? - ironizowała Connie. - Wcześ
niej czy później będziemy musieli zejść na ląd po
prowiant.
- Poradzę sobie - odparł pojednawczo.
Marina głośno pociągnęła nosem. Przy stole zapad
ła cisza.
- Kto jutro nurkuje? - zapytał Peter.
- Na statku zostaną Marina i Joe, pojutrze Connie
i Bruce. Mam nadzieję, że wkrótce trafimy na jakiś ślad.
- Nadal jesteś przekonany, że szukamy we właś
ciwym miejscu? - upewnił się Joe.
- Bardziej niż kiedykolwiek - odparł stanowczo.
- Posłuchaj - Joe pochylił się w jego stronę. -
Wierzę, że przeczucie cię nie myli, ale wytłumacz mi,
dlaczego niczego nie znajdujemy na sonarze?
Roc wzruszył ramionami i sięgnął po butelkę mro
żonej herbaty. Miał ochotę napić się zimnego piwa, ale
uznał, że wlał już w siebie tyle rumu, że niebezpiecz
nie byłoby mieszać jedno i drugie. Zwłaszcza że
czekała go długa noc.
34 WJELKl BŁĘKIT
- Zawsze wiedziałem, że „Contessa" zatonęła
właśnie tutaj. Dotarłem do wszystkich dostępnych
źródeł, na ich podstawie doszedłem do wniosku, że
historycy się mylą. Teraz to się potwierdza. Ten
marynarz, którego list niedawno odnaleziono, pisał do
siostry, że według niego znajdują się znacznie dalej na
północ, niż twierdzi kapitan. Zresztą mam takie prze
czucie. I to od chwili, gdy pierwszy raz usłyszałem
o tym statku. Wiem, że musi tu być, najdalej w promie
niu dziesięciu mil. I przysięgam, że go odnajdę.
- No to musimy się spieszyć, bo po tym, jak
opublikowano list, sprawa stała się głośna. Za chwilę
zjadą tu tłumy i zaczną nam deptać po piętach - ponu
ro zauważył Bruce.
- Jak nasz nieproszony gość - dodała Connie.
Roc uśmiechnął się do Mariny.
- Jeśli moja była żona zapyta cię o okonia, daj jej
koniecznie przepis. Jest naprawdę wyśmienity.
- Dzięki, kapitanie - odparła Marina, ale jej oczy
pozostały poważne i skupione.
- Nie uważasz, że powinna pozmywać? - dopy
tywał.
- Nie będę miała nic przeciwko...
- Ja uważam, że pasażerowie na gapę powinni
odpracować koszty podróży - stwierdził.
- Nie przyszła na obiad, więc niby jak mamy ją
zmusić do zmywania? - zapytała Connie.
- Fakt - przyznał. - Dla przyzwoitości zaczekamy,
aż coś zje, i dopiero potem postawimy ją na zmywaku.
Co wy na to?
Heather Graham
35
- Pożyjemy, zobaczymy - odparła Marina senten
cjonalnie i stuknąwszy widelcem w jego talerz, doda
ła: - Skoro tak ci smakuje mój okoń, to jedz!
- Już się robi, proszę pani! - zawołał i posłusznie
wziął do ust spory kawałek ryby.
Do końca posiłku rozmowa toczyła się wokół spraw
związanych z jutrzejszym nurkowaniem. Potem każdy
wrócił do swoich zajęć.
Melinda się nie pokazała. Może w jakiś sprytny
sposób ukryła pod kostiumem zapas batoników, ironi
zował Roc, idąc na pokład.
A może bała się jego załogi.
Nie, to do niej niepodobne.
Może nie czuła się na siłach stanąć z nim twarzą
w twarz, albo czekała, aż on ją zaprosi. Lub padnie
przed nią na kolana, przeprosi za wcześniejsze za
chowanie i będzie błagał, by zaszczyciła ich swym
towarzystwem.
Niedoczekanie!
Pycha prowadzi do zguby, ale honor jest najważ
niejszy. I właśnie dlatego już o nic nie będzie prosił
Melindy Davenport-Trellyn.
Raz to zrobił i wystarczy. Błagał, żeby odeszła
razem z nim. A ona albo nie uwierzyła, że naprawdę
jest do tego zdolny...
Albo miała to gdzieś.
Wsparty o reling, wychylił się i spojrzał przed
siebie. Zmierzchało. Niemal cała tarcza słoneczna
schowała się już za horyzont. W szybko zapadają
cym mroku morze, łagodnie kołyszące stojącym na
36
WIELKI BŁĘKIT
kotwicy statkiem, przybrało ciemną, tajemniczą bar
wę. Lekka bryza przyjemnie chłodziła twarz. Na
szafirowym niebie dogasała łuna zachodu. Wieczór
był przepiękny.
I łudząco podobny do tamtego, kiedy poznał Me-
lindę.
Pracował wtedy dla Davenporta, ale wziął miesiąc
wolnego, żeby z Connie i Bruce'em popracować na
własne konto. Wkrótce dostał wiadomość: Davenport
zawiadamiał, że wznawia poszukiwania i byłby wdzię
czny, gdyby Roc znalazł czas, żeby się z nim spotkać
w Largo. Ekipa Roca właśnie skończyła wyławianie
dobytku niefortunnego żeglarza z Connecticut, którego
jacht zatonął w rejonie Cieśniny Florydzkiej, postano
wił więc skrócić urlop, zwłaszcza że praca pod kierow
nictwem Davenporta była niezwykłym doświadcze
niem i okazją do zdobycia cennych umiejętności.
Kiedy w piątek o umówionej porze stawił się
w porcie w Largo, nie przeczuwał, że z chwilą, gdy
postawi stopę na pokładzie jachtu Davenporta, wszyst
ko w jego życiu się zmieni.
W pamięci zachował dokładny obraz tamtych zda
rzeń, minuta po minucie. Wszedł na łódź stojącą tuż
przy wejściu do portu i rzucił żeglarski worek ze swoim
dobytkiem. Po chwili z kajuty wyszedł Davenport.
Wymienili przyjazny uścisk dłoni i od razu przeszli do
sedna; Davenport w paru słowach opowiedział mu
o podwodnym skarbie, którego zamierzał szukać.
Wtedy poznał Melindę.
Ujrzał ją na tle jaskrawej czerwieni wieczornego
Heather Graham
37
nieba. Patrzył pod słońce, więc początkowo widział
tylko smukłą, wysoką kobiecą sylwetkę. Postać, poru
szająca się z niezwykłym wdziękiem, zbliżyła się do
Davenporta i zarzuciła mu ręce na szyję. I wtedy cień,
którym dotąd była, nabrał zachwycająco realnych
kształtów; Roc do dziś pamiętał zachwyt, który ogar
nął go na widok jej twarzy. Pamiętał kolor jej bikini,
żywy, turkusowozielony jak jej oczy. Musiała przed
chwilą wynurzyć się z wody, bo miała mokre włosy;
jedynie kilka suchych pasemek falowało swobodnie,
gdy mocniej zawiał wiatr.
Na jego oczach ta zachwycająca istota tuliła się do
Davenporta.
Roc, który jeszcze nie wiedział, kim jest młoda
kobieta, poczuł nieprzyjemne ukłucie zazdrości. Jak
się wkrótce miało okazać, bezpodstawnej. Jonathan
Davenport pospieszył się bowiem z ojcostwem; był
starszy od córki zaledwie dwadzieścia lat. Roc słyszał,
że jego pracodawca ma córkę, lecz nigdy jej nie
widział. Dlatego uznał, że Melinda jest nową zdoby
czą przystojnego czterdziestojednolatka. I w pewnym
sensie poczuł się urażony, że mężczyzna starszy od
niego o kilkanaście lat poderwał sobie taką śliczną
młodą dziewczynę.
Jonathan szybko wyprowadził go z błędu.
- Roc, chciałbym ci przedstawić moją córkę, Me-
lindę - powiedział, wyplątując się z jej objęć. - Melin
da będzie odtąd brała udział w moich wyprawach.
Melly, to jest Roc Trellyn, moja prawa ręka. Mam
nadzieję, że się polubicie.
38
WIELKI BŁĘKIT
Nigdy nie miał problemów w kontaktach z kobieta
mi. Nie krępowała go obecność przedstawicielek płci
pięknej. Miał wtedy dwadzieścia osiem lat, na koncie
sporo romansów i był święcie przekonany, że w swych
wyborach kieruje się rozumem. Jego związki z kobie
tami miały charakter przelotny. Nie angażował się
emocjonalnie, gdyż żadna z jego dotychczasowych
partnerek nie wydała mu się bardziej pociągająca niż
ocean.
Tak było, dopóki los nie postawił na jego drodze
córki Davenporta. Wtedy jego rozum pierwszy raz
przegrał.
Spojrzała na niego. Wzrokiem księżniczki podwod
nego królestwa. Wyzywająco i butnie. A potem podała
mu delikatną, opaloną dłoń, lecz cofnęła ją niemal
natychmiast.
- Dobry wieczór, panie Trellyn - powiedziała
chłodnym, ostentacyjnie obojętnym tonem, po czym
zwróciła się do ojca: - Nie wiedziałam, że jesteś
zajęty. Skoro tak, to pójdę wziąć prysznic. Pogadamy
potem, jak załatwisz sprawy z pomocnikiem.
Równie dobrze mogłaby dać mu w twarz. Wyszło
by na jedno.
Ilekroć wspominał tę scenę, ogarniał go gniew.
Dobrze pamiętał, że miał wtedy ochotę ją uderzyć.
Nie zrobił tego, rzecz jasna. W ogóle nie dał po
sobie poznać, że poczuł się dotknięty jej lekceważą
cym zachowaniem. Za to Davenport bardzo się na nią
zdenerwował.
- Przepraszam cię za moją córkę - powiedział, gdy
Heather Graham 39
zostali sami. - Niedawno straciła matkę. Moja była
żona zginęła w wypadku samochodowym. To oczywi
ście w żaden sposób nie tłumaczy skandalicznego
zachowania Melindy - dodał, wzruszywszy niecierp
liwie ramionami. - Starałem się spędzać z nią jak
najwięcej czasu, ale dobrze wiesz, jak to ze mną jest.
Przez większą część roku jestem na morzu. Ale Melly
to naprawdę świetna dziewczyna. Fenomenalnie nur
kuje, zresztą sam zobaczysz. Od czasu do czasu
brałem ją ze sobą na wyprawy, a teraz, gdy skończyła
studia, postanowiłem wziąć ją na stałe do ekipy.
Na stałe. Roc już wtedy wiedział, że dla niego
będzie to oznaczało permanentną torturę.
Szybko okazało się, że powabna syrena potrafi być
straszną jędzą, więc starał się omijać ją wielkim kołem.
Na szczęście prawie z nim nie rozmawiała, a gdy już
musiała coś powiedzieć, przybierała taki ton, jakby
mówiła do sługi. Kiedyś zawinęli do portu na Jamajce
i postanowili zostać na lądzie trochę dłużej. Roc
spotkał na plaży koleżankę ze studiów i umówił się
z nią na wieczór. Po kolacji ubrał się elegancko, zszedł
ze statku i wrócił bladym świtem. Rano spotkali się
przy śniadaniu. Melinda pomagała Jinksowi, pomocni
kowi ojca, podawać do stołu. I tak bardzo się starała, że
jajka sadzone spadły z patelni prosto na uda Roca.
- Przepraszam! - powiedziała beznamiętnie.
Zerwał się na równe nogi, bo gorący tłuszcz boleś
nie go oparzył, a ona widząc to, zawołała:
- Zaraz cię ochłodzę! -I chlusnęła na niego lodo
watą wodą z dzbanka.
40
WIELKI BŁĘKIT
Wtedy miarka się przebrała. Fakt, trochę się zagalo
pował, ale naprawdę wyprowadziła go z równowagi.
Niewiele myśląc, złapał ją za ramiona i wycedził przez
zęby:
- Ty rozpuszczona gówniaro! Spróbuj tak zrobić
jeszcze raz, a przysięgam, że dostaniesz klapa w tylek!
Zaczerwieniła się jak piwonia, wyrwała mu się
i wybiegła. Jinks, zaufany człowiek Davenporta, wi
dział zajście, ale nic nie powiedział szefowi.
Melinda też nie pochwaliła się ojcu swoim za
graniem.
Dwa dni później doszło do kolejnego spięcia. Me
linda zeszła do wraku i długo się nie wynurzała.
Pozostali członkowie załogi byli pochłonięci studio
waniem map. Roc, który wbrew zdrowemu rozsąd
kowi zawsze miał ją na oku, pamiętał, że tlenu starczy
jej na pół godziny.
Nie tracąc chwili, skoczył do wody. Znalazł dziew
czynę przy szczątkach statku. Zapomniawszy o bożym
świecie, usiłowała wydobyć złoty łańcuch, który za
czepił się o pogięte żelastwo. Podpłynął do niej i złapał
ją za rękę, a gdy zaskoczona i zła odwróciła się w jego
stronę, pokazał na jej własny zegarek. Wyrwała mu
się, wściekła, że jej przeszkadza.
Niemal w tej samej chwili skończyło jej się powiet
rze. Zaczęła się szamotać i przygoda mogła skończyć
się dla niej tragicznie. Na szczęście Roc nie stracił
zimnej krwi i zmusił ją, żeby oddychała przez jego
aparat. Kiedy się uspokoiła, na jednym aparacie wolno
wypłynęli na powierzchnię.
Heather Graham
41
Oczywiście nie usłyszał od niej słowa podzięko
wania.
- Kto cię prosił, żebyś po mnie płynął! - ciskała
się. - Poradziłabym sobie bez twojej pomocy!
Miał ochotę udusić ją gołymi rękami, ale się opano
wał. Zostawił ją w wodzie i bez słowa odpłynął.
Wkurzyła go strasznie, ale nie naskarżył na nią
Davenportowi.
A dzień później całe zajście poszło w niepamięć, bo
wydarzyło się coś, czego zupełnie się nie spodziewał.
Przypłynęli do Bimini i zatrzymali się w wielkim
hotelu obok kasyna. Roc wziął z recepcji klucz do
pokoju i poszedł się rozpakować. Wszedł do łazienki,
żeby zostawić przybory toaletowe, i ze zdumieniem
odkrył, że ktoś właśnie korzysta z prysznica. Nim
zdążył się wycofać, z kabiny wyszła Melinda. Oczy
wiście nie oparł się pokusie, by na nią spojrzeć...
Natychmiast poczuł napięcie, które ogarniało go, ile
kroć była blisko. Tyle że tym razem dopadło go ze
zdwojoną siłą. A niech ją wszyscy diabli! Chyba była
jakąś czarownicą. Tylko tym potrafił wytłumaczyć
sobie, że tak bardzo go do niej ciągnęło. Na szczęście
zdołał wziął się w garść i skupił rozbiegany wzrok na
jej twarzy.
- Jak śmiesz! - krzyknęła oburzona i błyskawicz
nie okryła się ręcznikiem.
- Ja? W recepcji dali mi klucze do tego pokoju!
- Mnie też, więc zbieraj się stąd. I nie kłam!
Dobrze wiem, że to nie żadna pomyłka. No i co tak
stoisz? Boże, zrobiłeś to celowo...
42 WIELKI BŁĘKIT
- Daruj sobie, księżniczko! Już prędzej zaintereso
wałbym się barakudą niż tobą!
Obrócił się na pięcie i zgrzytając ze złości zębami,
chciał natychmiast wyjść z łazienki.
Nie wyszedł, gdyż wydarzyło się coś zdumiewają
cego. Melinda go zawołała.
- Roc? - Jej cichy, łagodny głos brzmiał niepew
nie. - Przepraszam... - powiedziała, gdy na nią spoj
rzał. - Jestem dla ciebie wyjątkowo podła, sama nie
wiem dlaczego. Wcale tego nie chcę, ale... tak jakoś
wychodzi. Jesteś blisko z moim ojcem, a on jest mi
teraz bardzo potrzebny... Ja... - zawiesiła głos i lekko
się uśmiechnęła -jestem o ciebie zazdrosna.
Coś go ścisnęło z żołądku. Nie chodziło tylko
o to, że jej uroda robiła na nim piorunujące wraże
nie. Bo powiedzieć, że wydała mu się piękna, to
mało. Oszołomiła go, zwłaszcza że nagle stała się
uległa i miękka jak jedwab. Nie spodziewał się tego
po niej, ale instynkt od razu mu podpowiedział, że
pakuje się w kłopoty. Rozsądek ostrzegał, że nie
może się do niej zbliżać. Powinien przyjąć prze
prosiny, wyrazić współczucie z powodu śmierci jej
matki i natychmiast wyjść. Bo doskonale wiedział,
że jeśli tego nie zrobi, będzie po nim. Wpadnie. Na
amen. Nic go nie powstrzyma przed skosztowaniem
zakazanego owocu.
Tylko że ona miała w oczach łzy. I to go rozbroiło.
Zapragnął podejść do niej i mocno ją przytulić.
- Przykro mi - powiedział głosem pełnym współ
czucia. - Z powodu twojej matki. Bo przepraszać cię
Heather Graham 43
nie będę. Zachowywałaś się paskudnie, więc dostałaś
za swoje.
Kiedy później wspominał tę chwilę, nie potrafił
sobie przypomnieć, jak to się stało, że najpierw ją
objął, a potem wziął na kolana.
- Twój ojciec wspominał, że przeżyłaś tragedię -
szepnął, gdy przytuliła się do niego.
- Powiedział ci całą prawdę? - zapytała zdławio
nym głosem. - Że matka po pijanemu spowodowała
wypadek?
- Nie.
- Tak bardzo się starałam! Walczyłam o nią, a ona
i tak piła! Pewnie za rzadko z nią byłam. Zawiodłam
jako córka.
- Melindo, tak nie można! Nie możesz się ob
winiać. Masz prawo rozpaczać, tęsknić za matką, ale
nie wolno ci myśleć, że byłaś za nią odpowiedzialna.
Przecież wiesz, że alkoholizm to choroba!
Spojrzała mu w oczy z bezgraniczną ufnością
i nagle wydała mu się bezbronna i krucha. Sam nie
wiedział, kiedy zaczął całować łzy płynące po jej
policzkach.
Objęła go za szyję. Ręcznik, którym była owinięta,
wylądował na podłodze i jej nagie piersi kusząco
otarły się o jego tors. Natychmiast odnalazł jej usta,
a ona żarliwie odwzajemniła pocałunek.
Czuł, że traci głowę, i mówiąc szczerze, mało go to
obchodziło. Po chwili leżeli oboje na elegancko za
słanym łóżku i pieścili się coraz śmielej i odważ
niej. Melinda doskonale wiedziała, co robi; oddawała
44 WIELKI BŁĘKIT
pocałunek za pocałunek, pieszczotę za pieszczotę.
Przyciągała go do siebie, prężyła się, wyginała, tuliła
jego głowę do swoich piersi.
Elektryzował go najlżejszy dotyk jej dłoni. Pod
niecał najdelikatniejszy, zmysłowy ruch jej ciała,
zduszony szept, w którym rozpoznawał swoje imię.
Poznawał ją, roznamiętniał. Nerwowe drżenie jej
palców w jego włosach, jej jęk coraz bardziej przypo
minający szloch i jej gorące ciało wprawiły go w stan
podniecenia, jakiego dotąd nie zaznał. Wiedział, że
jego los jest przesądzony. Za chwilę pogrąży się w niej
jak tonący pogrąża się w oceanie. Jeszcze się bronił,
jeszcze się powstrzymywał i czekał, aż ona zapragnie
go równie mocno i boleśnie.
Potem nie był już w stanie wytrzymać podniecenia,
które sprawiało mu fizyczny ból. I przeżył największe
zaskoczenie w życiu. Niestety, było za późno, by się
wycofać. Gdyby mógł, z wściekłości zastrzeliłby ją
i siebie. Ona też była zszokowana. Nagle znierucho
miała. Oczywiście wiedziała, co ją czeka, lecz mogła
się tylko domyślać, co będzie czuła. Być może nie
spodziewała się, że to, co daje rozkosz, może jedno
cześnie powodować mało przyjemne doznania. Mu
siało ją boleć, ale nie poprosiła, żeby przestał. Zagryz
ła zęby i przytuliła się do niego mocno. Szeptał do niej
czule, całował, delikatnie głaskał. To pomogło. Ból
złagodniał i wróciła jej ochota na miłość.
Kiedy wreszcie przyszło upragnione spełnienie,
Roc miał wrażenie, że przepłynęła przez niego ognista
fala. Czuł się tak, jakby on też przeżył swój pierwszy
Heather Graham
45
raz. Nim zdążył ochłonąć, dopadły go wyrzuty sumie
nia. Był wściekły na siebie. Córka Davenporta! Bóg
mu świadkiem, że się starał, walczył ze sobą...
Brednie!
Pragnął jej od chwili, gdy z gracją wkroczyła do
jego życia. Ale powinna była go uprzedzić, ostrzec,
powiedzieć, jak jest naprawdę. Kiedy podniecenie
opadło, nie potrafił ukryć, że ma do niej pretensje. Ona
też nie pozostała mu dłużna.
- Mam prawo wybrać, z kim chcę to zrobić - oznaj -
miła. - To nie jest przypadek, że wybrałam ciebie. -
Nie musisz czuć się do czegoś zobowiązany. Nie
oczekuję żadnych deklaracji - dodała po chwili, okry
wając się kołdrą.
-
Nie chodzi o deklaracje! - zdenerwował się. -
Chodzi o...
No właśnie, o co? Nie miał pojęcia.
- Chyba nie o to, że boisz się mojego ojca!
- Oczywiście, że nie!
Uciekła spojrzeniem w bok.
- Od początku wiedziałam, że to będziesz ty! -
szepnęła. - Dlatego byłam taka nieznośna. Kiedy nie
wróciłeś na noc, zżerała mnie zazdrość. To dlatego...
- Mów! Słucham...
- Wywaliłam na ciebie jajka, a potem oblałam cię'
wodą. Nie chciałam, żebyś spotykał się z innymi
kobietami.
Zaczął się śmiać. Ale poczuł się zaintrygowany.
W mgnieniu oka znów trzymał ją w ramionach. Znów
powróciła magia, tym razem jeszcze potężniejsza.
46
WIELKI BŁĘKIT
- Nie chcę, żeby ojciec się dowiedział. W każdym
razie jeszcze nie teraz - zastrzegła, więc Davenport
nadał żył w błogiej nieświadomości. Jednak już po
tygodniu Roc miał dość. Nie chciał dłużej oszukiwać
szefa.
- Wszystko albo nic - oznajmił któregoś dnia.
Kochał Melindę i wierzył w jej wzajemność. Chciał,
żeby się pobrali.
Nie protestowała. Uśmiechała się do niego, a wtedy
jej oczy lśniły jeszcze piękniej. I radośnie wpadała
w jego ramiona. Nigdy w życiu nie czuł się bardziej
szczęśliwy.
Jednak szczęście nie trwało długo...
- Było, minęło - westchnął ciężko. Naraz uświa
domił sobie, że zapadł mrok. Morze i niebo zlały się
w jedną aksamitnie czarną otchłań poprzetykaną mi
gotliwym blaskiem gwiazd.
Spojrzał za siebie. Na statku było zupełnie cicho.
Umilkły rozmowy, ucichły odgłosy kroków, brzęk
naczyń. Widocznie stał przy burcie tak długo, że
koledzy, którzy postanowili uszanować jego samot
ność, poszli w końcu spać.
I co teraz ze sobą poczniesz, mądralo? - pytał
samego siebie. Trzeba przyznać, że zachował się mało
roztropnie, zostawiając Melindę w swojej kajucie,
gdzie czekała wygodna koja... a na niej ona.
Od razu podskoczył mu puls. Zdesperowany, z tru
dem zdusił jęk. Czasem udawało mu się zapomnieć
o ciągłych kłótniach, ale mimo wysiłków nie był
w stanie wyrzucić z pamięci tych wszystkich nocy,
Heather Graham
47
gdy Melinda była blisko. Niemal czuł pod palcami
jedwabiste pasma jej włosów. I znajome krągłosci
smukłego ciała.
Ależ ze mnie bystrzak! - zżymał się. I pomyśleć, że
ktoś o takim ilorazie inteligencji zdołał skończyć
studia. Beztrosko wyszedł sobie na świeże powietrze,
a byłą żonę zostawił w kajucie. I co z tego ma? Ona
sobie teraz smacznie śpi, a on sterczy na pokładzie
i zadręcza się wspomnieniami.
Nie, Melinda na pewno nie zasnęła. To byłoby
wbrew jej naturze.
Ze swego miejsca doskonale widział drzwi do
kajuty. Wystarczyło, że się minimalnie przesunął,
i mógł je obserwować, nie będąc widzianym.
Właśnie zaczęły się otwierać. Bardzo wolniutko...
Po chwili w szczelinie ukazała się głowa Melindy,
a potem cała jej postać. Ostrożnie wysunęła się na
zewnątrz i nasłuchiwała przyczajona. Gdy upewniła
się, że w pobliżu nikogo nie ma, cicho wyszła na
pokład. Zatrzymała się i znów wsłuchiwała się w od
głosy nocy. Odczekała parę sekund, po czym zaczęła
skradać się na palcach w stronę schodków prowadzą
cych do mesy.
Roc bezszelestnie ruszył za nią.
Czyżby w końcu zgłodniała i postanowiła pod
nieobecność załogi pomyszkować w okrętowej kuchni?
Nie...
Owszem, była głodna. Informacji. A to mała jędza!
Coraz bardziej rozsierdzony obserwował, jak zwinnie
schodzi po drabince na dolny pokład.
48 WIELKI BŁĘKIT
Tam, gdzie mieli sonar.
Podążał za nią jak cień. Spokojnie obserwował, jak
zbliża się do urządzenia i pochyla nad ekranem.
Wtedy po cichu do niej podszedł i stanął tuż za jej
plecami.
- Szukasz czegoś?
Przestraszona, wydała stłumiony okrzyk. Instynkt
kazał jej rzucić się do ucieczki. A jemu w pogoń. Nie
uciekła daleko; dopadł ją, ledwie stanęła na pierw
szym stopniu drabinki, i brutalnie ściągnął na dół.
Szamocząc się, oboje stracili równowagę.
I runęli na pokład.
ROZDZIAŁ TRZECI
Może powinien się nad nią użalić - kiedy spadali,
próbował obrócić się tak, by wziąć na siebie impet
uderzenia, ale nie zdążył i Melinda upadła pierwsza.
A on dodatkowo przygniótł ją swoim ciężarem. Mu
siała mocno się potłuc, lecz nawet nie jęknęła. W zie
lonkawej poświacie bijącej od sonaru widział jej oczy
błyszczące ze złości.
Może i by jej współczuł. Gdyby nie szpiegowała. '
Nie puścił jej, ale trochę się przesunął, dzięki
czemu mogła swobodnie oddychać. Oparł się na
łokciu i spojrzawszy na nią z sarkastycznym uśmie
chem, zapytał:
- Czyż nie jest romantycznie?
50
WIELKI BŁĘKIT
Głośno zgrzytnęła zębami.
- Romantycznie? Właśnie pogruchotałeś mi wszyst
kie kości.
-- A znasz przysłowie o kózce? Gdyby kózka nie
skakała...
- Możesz ze mnie zejść?
Znowu się uśmiechnął, lecz zamiast się podnieść,
jeszcze mocniej naprężył mięśnie. Może powinien ją
uwolnić? Dla własnego dobra. Bijące od niej ciepło
sprawiało mu przyjemność, a każdy jej ruch działał na
niego jak impuls elektryczny. Był na nią wściekły, lecz
chęć, żeby ją udusić gołymi rękami, walczyła w nim
z równie silną pokusą, by zerwać z niej ubranie
i kochać się z nią w eterycznym zielonym świetle.
- Jak świat światem szpiedzy kończyli na szubie
nicy - oznajmił spokojnie. - Ale zanim doczekali
marnego końca, byli torturowani.
- Wcale nie szpiegowałam!
- Jasne. Szukałaś kibelka!
- Chyba wiesz, że będę się bronić - wycedziła
przez zęby.
- Wiem. Ale przezorny zawsze ubezpieczony - za
cytował znane powiedzonko i ułożył się w taki sposób,
by nie mogła nic mu zrobić.
- Roc...
- Melindo.
Zaczerpnęła powietrza, by chwilę później wypuścić
je ze świstem.
- Szpiegowałaś.
- Złapaliście mnie w sieci.
Heather Graham
51
- Sama w nie wpłynęłaś. Kto cię nie zna, ten cię
kupi. Wiedziałaś, że załoga tego statku szuka „Contes-
sy". Pójdę o zakład, że nawet podejrzewałaś, iż to
moja jednostka. Już sobie wyobrażam, jak byś się
wdzięczyła do kapitana. Nieważne, czy byłby starym
bezzębnym capem, czy nieopierzonym żółtodziobem,
czarowałabyś go dotąd, aż udałoby ci się wyciągnąć
z niego informacje o tym, co znaleźli. A potem po
leciałabyś prosto do taty. Oczywiście...
Nie zdążył dokończyć, bo niespodziewanie wymie
rzyła mu siarczysty policzek. Więc jednak dał się
zaskoczyć. Zły na siebie, spokojnie rozmasował pie
kącą skórę.
- Davenport musi być strasznie zdesperowany,
skoro wyrzucił cię na środku oceanu, licząc, że jakimś
cudem zdołasz dostać się na pokład - wycedził,
patrząc jej twardo w oczy.
Znowu się na niego zamierzyła, ale tym razem był
szybszy i w porę złapał ją za rękę.
- Nie mieszaj do tego mojego ojca! - Miał wraże
nie, że gdy to mówiła, w jej oczach błysnęły łzy. -
Wcale nie kazał mi wpłynąć w wasze sieci.
- Melindo, nie traktuj mnie jak półgłówka. Wiem,
że pływasz jak ryba, ale nigdy nie uwierzę, że do
płynęłaś aż tutaj o własnych siłach.
- A kto ci powiedział, że przypłynęłam tu sama?
Mój ojciec nie ma z tym nic wspólnego. To był mój
pomysł.
- Żeby tu przyjść na przeszpiegi?
Poczuł, jak jej smukłe ciało tężeje.
52
WIELKI BŁĘKIT
- Uprzedzam, że stracisz wszystkie kły - ostrzegł,
gdy znów zgrzytnęła zębami. - O ile sobie dobrze
przypominam...
- Nigdy cię nie ugryzłam!
- Czyżbyśmy mieli różne wspomnienia naszej mał
żeńskiej sielanki?
Próbowała się wyszarpnąć. Była bardzo zwinna,
więc naprawdę niewiele brakowało, a wymknęłaby
mu się z rąk.
Na szczęście był znacznie silniejszy.
- Jeśli mnie natychmiast nie puścisz...
- To co? Poskarżysz się tatusiowi?
- Puszczaj! - syknęła i z całej siły wbiła paznokcie
w jego ramię.
Błyskawicznie chwycił ją za przeguby dłoni i moc
no ścisnął.
- Spróbuj ładnie poprosić... - warknął.
- Ależ z ciebie nienawistny człowiek!
- Chyba mnie nie zrozumiałaś. Powiedziałem, że
byś spróbowała poprosić. W dodatku ładnie.
- Ostrzegam cię...
- Ja też cię ostrzegam, Melindo - rzucił zniecierp
liwiony. - To mój statek. A ty jesteś pasażerką na
gapę, na dodatek szpiegiem. Właściwie powinienem
wezwać straż przybrzeżną i kazać cię aresztować.
- Nie szpiegowałam...
- No, tak... Zastanówmy się, czego mogłaś szu
kać? W mojej kajucie jest łazienka, a kuchnia znajduje
się na górnym pokładzie. A ty zeszłaś na dół. Można
wiedzieć po co?
Heather Graham
53
- Szukałam radia.
- Żeby uspokoić tatusia, że nic ci się nie stało?
Zignorowała jego uwagę.
- Czy byłbyś tak uprzejmy i pomógł mi wstać?
Właśnie się zastanawiał, czy tego nie zrobić. Zda
wał sobie sprawę, że gniew i złość to kiepscy doradcy.
Poza tym nie mógł przecież leżeć z nią na pokładzie
w nieskończoność. Zwłaszcza że to rodziło problem,
z którym musiał się liczyć. Było jasne, że wcześniej
czy później własne ciało go zdradzi i Melinda zorien
tuje się, jak działa na niego jej bliskość. A to była
ostatnia rzecz, której sobie życzył.
- Przyjmijmy, że twoja prośba była wystarczająco
grzeczna - stwierdził wspaniałomyślnie, po czym
szybko wstał i wyciągnął do niej rękę. Zlekceważyła
jego gest i zaczęła podnosić się o własnych siłach.
Zniecierpliwiony, chwycił ją za ramię i pociągnął do
góry. Nadal jednak stali blisko siebie. Chyba zbyt
blisko, bo jej zapach, słodki i delikatny, wciąż drażnił
jego zmysły.
- Mogę skorzystać z radia? - zapytała.
- Nie. Sam skontaktuję się z twoim ojcem - oznaj
mił i minąwszy ją, ruszył w stronę drabinki. Może
naprawdę się pomyliła i szukała nadajnika w złym
miejscu. A może przyszła tu celowo, by sprawdzić, na
jakim etapie są ich poszukiwania, i dopiero potem
połączyć się z ojcem.
- Roc, pozwól mi zrobić to samej...
- Już ci powiedziałem, że sam z nim porozma
wiam.
54 WIELKI BŁĘKIT
- Nie przypłynęłam tu z ojcem!
Właśnie postawił stopę na pierwszym szczeblu,
lecz słysząc jej desperacki ton, zatrzymał się.
Czul, że nie kłamie.
Odwrócił się do niej.
- No dobrze. Dowiem się, co to za geniusz wy
rzucił cię na środku oceanu, optymistycznie zakłada
jąc, że ktoś cię wyłowi?
Nie spieszyła się z odpowiedzią. Wahała się.
- Czy to ważne? - odparła w końcu wymijająco. -
Chciałabym skorzystać z radia...
- Nic z tego! - odparł stanowczo. Wrócił, by sta
nąć z nią twarzą w twarz. - Z kim przypłynęłaś?
- To nie twoja...
- Z kim?
- Z Erikiem Longfordem.
Longford.
Z wściekłości zawrzała w nim krew.
Longford.
Nienawidził tego człowieka. Uważał go za bezmyśl
nego plażowego nieroba, który nie miał na swoim
koncie żadnych dokonań, za to zawsze wiedział, jak
się ustawić, żeby wyjść na swoje. Jak nikt potrafił
wyczuć, z kim się zadawać, żeby zarobić niezłe
pieniądze na morskiej eksploracji. Kiedy spotykali się
na gruncie towarzyskim, Eric nie okazywał mu jawnej
niechęci, ale między nimi od razu wyczuwało się
napięcie. Roc uważał, że Eric stwarza zagrożenie, bo
jest ignorantem, który wpłynie na silniku tam, gdzie
przepisy wyraźnie tego zakazują. Poza tym był wyjąt-
Heather Graham
55
ko wo bezmyślny i nieostrożny jako nurek; nigdy nie
sprawdzał, na ile starczy mu tlenu. I zupełnie nie dbał
o to, by nurkując, nie niszczyć rafy koralowej; bez
czelnie ignorował zakazy i rzucał kotwicę, gdzie po
padnie.
Jednak najgorsze było to, że był strasznym kobie
ciarzem. Roc dobrze wiedział, że Eric ma chrapkę na
Melindę, liczył jednak, że ta ma dość rozumu, by nie
zawracać sobie głowy takim zerem.
- Eric Longford? - powtórzył, próbując okiełznać
falę gniewu. Ciekawe, czy jego była żona wylądowała
już w łóżku tego błazna?
Zaraz, zaraz. Jaka znów była żona? Obecna żona!
Najchętniej skręciłby Longfordowi kark.
Melinda musiała dostrzec groźny błysk w jego
oczach, bo instynktownie cofnęła się o krok.
- Nie jest tak, jak myślisz... - zaczęła.
- A skąd możesz wiedzieć, co ja myślę? - natarł
na nią.
- W sumie nic mnie to nie obchodzi! - odcięła się.
- Przecież ode mnie odszedłeś...
- O nie, droga pani! To nie ja odszedłem. To ty
wybrałaś innego mężczyznę. I nieważne, że jest two
im ojcem. Dokonałaś wyboru. A teraz jeszcze ten
Longford!
Melinda oparła ręce na biodrach, wyprostowała
plecy i dumnie uniosła głowę.
- Od trzech lat jesteś w rejsie i nie obchodzi cię, co
się ze mną dzieje - rzuciła ostrym tonem. - Domyślam
się, że nie masz zamiaru spowiadać mi się z tego, co
56
WIELKI BŁĘKIT
robisz i jak spędzasz czas. A skoro zachciało ci się
trzymać mnie siłą na swoim statku, to zwykła grzecz
ność nakazuje, żebyś pozwolił mi skorzystać z radia.
Jesteś mi to winien.
- Jestem ci to winien? - zawołał, zaciskając pięść.
Naraz gwałtownie się obrócił i klnąc siarczyście,
wymierzył potężny cios w ścianę.
Kostki rozbolały go jak cholera.
- Jasne, skontaktujmy się z Longfordem - zadrwił.
- Ten pieprzony dupek zostawił cię na środku oceanu
i pozwolił ci wpaść w czyjeś sieci. Super, połączmy się
z nim natychmiast. Niech wie, że ci się udało.
- Już ci mówiłam, że to był mój pomysł. - Ton jej
głosu zdecydowanie złagodniał.
- Może faktycznie się pomyliłem. I to grubo. Twój
ojciec nigdy nie pozwoliłby ci na tak niebezpieczną
eskapadę.
- Roc, proszę cię...
- Twój ojciec jest gdzieś blisko?
- Nie wiem...
- Nie gadaj bzdur! Pytam, czy gdzieś tu jest?
Odwróciła się i spojrzała na sonar.
- Myślę, że... tak.
- Dobra, zaraz się z nim skontaktujemy. I niech on
powiadomi Longforda, jeśli zechce.
Chwycił ją za ramię, a ona krzyknęła z bólu.
Dopiero wtedy dotarło do niego, że z powodu tłumio
nej złości stał się brutalny.
- Chodź! - rzucił, złagodziwszy uścisk.
- Przecież idę! Mam inne wyjście? - odburknęła.
Heather Graham 57
- Bądź ciszej, dobrze? Moi ludzie ciężko pracują,
więc pozwól im się spokojnie wyspać.
- To ty cały czas krzyczysz, nie ja!
Krzyczy? Widocznie ma ochotę krzyczeć. Mało
tego, najchętniej wrzeszczałby na całe gardło. Darł
włosy z głowy. Sobie i jej. I wyrżnął Longforda
w opaloną szczękę.
Zaciągnął ją do dziennej kajuty. Dopiero tam za
częła się opierać. Może poczuła smakowity zapach
jedzenia, który wciąż unosił się w powietrzu.
Dobrze jej tak. Miał nadzieję, że umiera z głodu.
Z kajuty wywlókł ją na pokład i zaciągnął do
schodków prowadzących na mostek kapitański. Bez
oporu wspięła się po nich, najwyraźniej rozumiejąc, że
lepiej go nie drażnić.
Gdy oboje znaleźli się na mostku, szorstko odsunął
ją na bok, a sam zajął miejsce przy nadajniku. Sięgnął
po mikrofon i włączywszy urządzenie, odnalazł właś
ciwą częstotliwość i podał nazwę statku.
- Czym pływa twój ojciec? - rzucił sucho. - Po
dobno kupił nową łajbę.
Nie odpowiedziała.
- Melindo!
Westchnęła.
- Pływa na „Tiger Lilly". Gdybyś jednak pozwo
lił, żebym zrobiła to sama...
- Nie pozwolę - odrzekł stanowczo i zaczął wywo
ływać jednostkę Davenporta.
Parę chwil później usłyszeli jego niewyraźny głos.
- Roe? - upewnił się zdziwiony.
58
WIELKI BŁĘKIT
- Tak. Chcę cię poinformować, że mam tu coś
twojego. Odbiór.
Zapadła cisza przerywana trzaskami w eterze.
- Melinda? Masz na myśli Melindę? Odbiór.
- Tak. Odbiór.
Roc mógłby przysiąc, że usłyszał coś, co przypomi
nało westchnienie ulgi.
- Jest z tobą? Odbiór.
- Tak. Odbiór.
Spojrzał na nią, czekając, aż Davenport zacznie się
pieklić i oznajmi, że zaraz przypłynie po córkę. Nic
takiego się jednak nie stało.
- Melinda jest sama? Odbiór.
- Tak. Odbiór.
Jeszcze jedno westchnienie ulgi. Roc odchylił się
na krześle i spojrzał wymownie na Melindę, która stała
obok niego nieruchomo, wyprostowana, z uniesioną
głową.
Naraz niemal się uśmiechnął. Uświadomił sobie, że
Daveport nienawidzi Longforda równie mocno jak on.
I dlatego wcale się nie zdenerwował, usłyszawszy, że
Melinda z nim jest. Widocznie wołał, żeby była z nim
niż z Longfordem.
Longford...
Już na sam dźwięk tego nazwiska dostawał dreszczy
obrzydzenia, a dłonie same zaciskały mu się w pięści.
Był bardzo ciekaw, co łączy Melindę z tą kanalią.
Nie, wcale nie chciał tego wiedzieć.
Nieprawda! Chciał od niej usłyszeć, że Longford
nie zajął jego miejsca u jej boku.
Heather Graham
59
- Melindo, na miłość boską! - huknął niespodzie
wanie Davenport. Bezsilna złość niedawnego mistrza
wydała mu się zabawna, podobnie jak reakcja Melin-
dy, która, wyrwawszy mu mikrofon, zawołała:
- Tato, jestem dorosła!
- Odbiór - zakończył za nią Roc.
- Co takiego?
- To jest łączność radiowa. Powinnaś wiedzieć, że
na koniec trzeba powiedzieć: „odbiór".
- Odbiór! - zawołała ze złością.
Upłynęła dłuższa chwila, nim Davenport znów się
odezwał.
- Polujesz na nią, co? Przyznaj się, Roc. Odbiór.
- Na nią? Odbiór.
- Na „Contessę". Odbiór.
- Po prostu się rozglądam. Jak zawsze. Odbiór.
- No to powodzenia. I do następnego spotkania.
Opiekuj się moją córką. Bez odbioru.
Roc odwiesił mikrofon.
- Cóż, wygląda na to, że tata się za bardzo nie
zmartwił - stwierdził lakonicznie. Cały czas uważnie
ją obserwował.
- Wybacz, ale jest już bardzo późno. - Zrobiła
minę obrażonej królowej i obróciwszy się, zaczęła się
oddalać.
Jak to? Czy ona naprawdę myśli, że tak po prostu
sobie pójdzie? Niedoczekanie!
- Chwila! - Chwycił ją mocno za rękę. - Jeszcze ci
nie pozwoliłem odejść. - Przyciągnął ją do siebie,
a ponieważ nadal siedział, przytrzymał ją kolanami.
60
WIELKI BŁĘKIT
- Co znowu? - zniecierpliwiła się.
- To, że ci nie ufam. I nie pozwolę, żebyś łaziła
sama po moim statku. Zejdziemy na dół razem.
- Przecież za daleko nie odejdę - skrzywiła się,
wskazując wymownym gestem jego palce zaciśnięte
na jej przegubie.
Puścił ją i natychmiast poderwał się z krzesła.
Zrobił to tak raptownie, że przestraszona odskoczyła.
- Przestań zachowywać się jak pajac! - zawołała.
- Przecież już wiem, że masz sonar i że próbujesz
zlokalizować „Contessę". Nie trzeba być geniuszem,
żeby na to wpaść. W końcu od lat powtarzasz, że
zatonęła gdzieś tutaj. A ja tylko...
- Wdarłam się podstępnie na pokład, żeby spraw
dzić, czy już ją znalazłeś - dokończył za nią. - A jeśli
się okaże, że tak, od razu podam współrzędne ojcu.
Albo Longfordowi.
- Jak śmiesz wygadywać takie rzeczy!
- Skąd mam wiedzieć, czy przypadkiem nie za
częłaś działać na własną rękę - odparł, wzruszywszy
ramionami.
Znał ją aż za dobrze. Powinien był się tego spodzie
wać. I pewnie się spodziewał. Może nawet po cichu
liczył, że się na niego rzuci.
Nie zawiodła go. Rzuciła się. Tyle że z pięściami.
Obezwładnił ją, zanim zdążyła zrobić mu krzywdę.
Odrzuciła głowę w tył i hardo spojrzała mu w oczy.
Krzywda...
Mogła mu ją wyrządzić, nie kiwnąwszy najmniej
szym palcem. W głębi duszy cieszył się, że znów ma ją
Heather Graham
61
blisko, trzyma w ramionach.I nieważne, że sprawia
mu to niemal fizyczny ból.
- Nie jestem na niczyich usługach - syknęła przez
zęby. - Gdybyś nie zachowywał się jak człekokształt
na małpa...
- Wbiłabyś mi prawdę do głowy? - zadrwił.
- Tak! Żebyś wiedział! Ale ty zachowujesz się jak
prymityw. Dlatego byłabym zobowiązana, gdybyś...
- To Longford, tak? - warknął.
- A jakie to ma dla ciebie znaczenie? Odszedłeś
ode mnie!
- Dobrze wiesz, że to nieprawda!
- Jak to? Zostawiłeś mnie!
- Nieprawda! To ty zostawiłaś mnie!
- To nie ja się wyprowadziłam!
- Nie musiałaś. Zostawiłaś mnie. Geografia nie ma
tu nic do rzeczy.
Szarpnęła się tak gwałtownie, że nie zdołał jej
utrzymać. Odwróciła się do niego plecami i chwilę
stała z pochyloną głową. W świetle księżyca jej złote
włosy wyglądały jak najszlachetniejszy jedwab.
- Naprawdę jest późno - powiedziała znużonym
głosem.
- Proszę, idź pierwsza. - Wskazał dłonią drabinkę.
- Jak to? Nie zepchniesz mnie? Nie chcesz, żebym
zleciała i wreszcie skręciła sobie kark?
- Nie. Mam inny plan. Rzucę cię rekinom na
pożarcie, o ile się pojawią. - Odpłacił jej pięknym za
nadobne. - Chociaż wątpię, żeby cię zaatakowały.
Swój od razu rozpozna swego.
62
WIELKI BŁĘKIT
- Naprawdę? Cóż, jedyna nadzieja, kapitanie Trel-
lyn, że pan się między te rekiny dostanie. One czasem
wpadają w szał i zaczynają się nawzajem zagryzać.
Pan dobrze wie, o co chodzi.
Niespodziewanie poczuł ogromny żal Co miał jej
powiedzieć? Że z zazdrości o Longforda zaczął zacho
wywać się jak brutal? Oczywiście nie mógł tego zrobić.
Nie zamierzał obnażać przed nią swoich słabości.
Pojednawczo uniósł w górę ręce.
- Masz rację. Jest późno. Co ty na to, żebyśmy
spróbowali złapać trochę snu?
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Mówię poważnie - zapewnił. - Przepraszam cię.
Nie zepchnę cię z drabiny ani nie rzucę rekinom.
Szkoda ich, nabawiłyby się niestrawności. Przepra
szam, to taki żart. Bardzo mi zależy, żebyś wróciła do
ojca albo do Longforda bez uszczerbku na zdrowiu czy
urodzie.
- Jeśli próbujesz...
- Schodź na dół, Melindo. Starczy na dziś. Nie
spodziewałem się ciebie, więc się nie dziw, że nie trak
tuję cię z kurtuazją. Proponuję, żebyśmy oboje odpo
częli. Może jutro poczujemy się lepiej.
Popatrzyła na niego przeciągle, a potem bez słowa
zeszła na dół. Gdy znalazła się na pokładzie, poszła
prosto do jego kajuty. Wiedziała, że on za nią idzie, ale
próbowała być szybsza i zatrzasnąć mu drzwi przed
nosem. Nie zdążyła.
- Sam powiedziałeś, że mam tu zostać - przypo
mniała, patrząc na niego pytająco.
Heather Graham
63
- Zgadza się. - Ramieniem otworzył szerzej drzwi
i wszedł za nią do środka. Widząc to, zaczęła się cofać.
- Jeśli ci się wydaje, że możesz... - Urwała, gdy
poczuła za sobą biurko.
- Kładź się spać, Melindo.
- Żarty sobie robisz?
- Niby z czego? - zapytał, siadając na krześle.
- Będziesz tu spał?
- Będę.
Zagryzła wargi i na moment przymknęła oczy.
A potem odwróciła się i bez słowa protestu poszła do
koi, tak szerokiej i wygodnej, że nie miała prawa
uskarżać się na niewygodę. Położyła się w ubraniu
i ostentacyjnie odwróciła do niego plecami. Nie wy
trzymała jednak długo.
- To bez sensu - zawołała, poderwawszy się, by na
niego spojrzeć.
- Wręcz przeciwnie. Bardzo mi tu wygodnie -
skłamał gładko.
- Przecież to spory statek!
- Obiecałem moim ludziom, że będę miał cię na
oku.
- Niby dokąd miałabym pójść...
- Z powrotem na dolny pokład. Sprawdzić, co
pokazuje sonar, obejrzeć nasze mapy i plany.
- Przecież ja tylko...
- Szukałaś radia. Wiem, już mówiłaś. Mimo to
wolę mieć cię pod kontrolą.
- Gdybym chciała stąd wyjść...
- Zdążę cię złapać.
64 WIELKI BŁĘKIT
- Nie mam zamiaru...
- Bardzo się cieszę. Może uda nam się trochę
przespać.
Westchnęła z rozdrażnieniem.
- Dobranoc, Melindo.
Znowu odwróciła się do niego plecami.
- To bez sensu! - powtórzyła.
Sądząc po tonie, czuła się tak samo beznadziejnie,
jak on. Było to jednak marne pocieszenie.
Poprawił się, próbując przyjąć lepszą pozycję. Bez
skutecznie. Krzesło było okropnie twarde. I niewy
godne. Tęsknie spojrzał w stronę koi. Złociste włosy
Melindy rozsypały się na poduszce. Naraz wydała mu
się wyjątkowo ponętna, kusząca...
Westchnął ciężko.
Miała rację. To bez sensu. A teraz...
Mocno zacisnął zęby, tłumiąc głuchy jęk. Niech to
wszystko jasna cholera!
Obiecał sobie, że mimo wszystko zaśnie.
I wcale nie będzie myślał o tym, że piękna kobieta
leżąca tuż obok to jego własna żona...
Ani o tym, że wciąż ją kocha.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Mimo niewygody musiał jednak usnąć. I to na
długo, bo obudził się strasznie obolały. Bolał go kark,
bolały plecy, dosłownie wszystko.
A Melinda? Spała sobie słodko, wyciągnięta jak
długa, zjawiskowa w białym stroju i burzy jasnych
włosów. Rękoma obejmowała dwie poduszki. Jego
poduszki. Ułożyła się w poprzek materaca. Tego
samego, który specjalnie sobie zamówił, wiedząc, że
będzie spędzał na statku mnóstwo czasu.
Klnąc pod nosem, wstał. Jak na złość uderzył się
przy tym w kolano. Więc zaklął jeszcze głośniej. .
A ona nic. Dalej spała jak kamień.
Nie mógł znieść tego widoku. Złorzecząc całemu
66
WIELKI BŁĘKIT
światu, powlókł się na pokład. Po drodze spotkał
Connie, która właśnie szła do kambuza.
- Dzień dobry! - powitała go radośnie, lecz gdy
ujrzała jego minę, aż się cofnęła. - Widzę, że wcale nie
taki dobry. Ale nic to, właśnie zaparzyłam świeżą
kawę. Może poprawi ci humor. A może nie.
- Chętnie się napiję, ale za chwilę - mruknął
i ruszył w stronę burty.
- Dokąd się wybierasz? - zawołała za nim.
- Popływać!
- Teraz? Przecież woda nie zdążyła się jeszcze
nagrzać! Będzie lodowata!
- I o to chodzi! - odkrzyknął i wziąwszy rozbieg,
przesadził reling i skoczył do wody.
Opadał swobodnie, w radością witając orzeźwiają
cy chłód. Po paru sekundach obrócił się, mocnym
ruchem zagarnął wodę i zaczął płynąć ku powierzchni.
Wynurzywszy się, ruszył w stronę statku szybkim
kraulem. Z każdą minutą czul się lepiej, gdyż woda
w naturalny sposób masowała jego obolałe mięśnie.
Wszystko przez Melindę, zżymał się w duchu. To
przez nią tak podle się czuł. Dopóki się nie zjawiła,
jego życie było całkiem znośne. W każdym razie mógł
się porządnie wyspać. A teraz co? Po fatalnej nocy był
tak rozdrażniony i rozbity, że miał ochotę gryźć.
Najchętniej pobiegłby prosto do swojej kajuty, złapał
śpiącą królewnę i z dziką rozkoszą wrzucił do morza.
Dopiero by miała pobudkę!
Gdy po para minutach wspiął się na pokład, Connie
już czekała z kubkiem aromatycznej kawy.
Heather Graham
67
- Myśleliśmy, że to była twoja szczęśliwa noc -
powiedziała łagodnie. Wystarczyło jednak, że Roc na
nią spojrzał, i od razu zaczęła się tłumaczyć. - Chcia
łam tylko powiedzieć, że mieliśmy nadzieję, iż udało
się wam dojść do porozumienia. Ale widzę, że nie... -
Zawiesiła glos i spojrzała na morze. - Zapowiada się
piękny dzień. Idealny do nurkowania.
Bez entuzjazmu mruknął pod nosem, że się z nią
zgadza. Dzień rzeczywiście będzie piękny. Zwłaszcza
dla tych, którzy się wyspali.
Connie zaczęła coś mówić, ale gestem poprosił ją,
żeby zamilkła.
- Za dużo wypiłeś? - zapytała, patrząc, jak masuje
sobie skronie.
- Wręcz przeciwnie. Za mało - odparł ponuro, po
czym zsunął się z relingu i otoczył ją ramieniem. -
Mówisz, że śniadanie jest już gotowe? Może pój
dziemy coś przekąsić?
- Jezu! Bekon! - jęknęła i co tchu pognała do
mesy.
Wolno ruszył za nią.
Jedyna nadzieja, że dobre śniadanie uratuje dla
niego ten dzień.
A może nic już nie pomoże i lepiej od razu spisać go
na straty.
Przestraszyła się, że ją zauważył.
Natychmiast zasłoniła bulaj i wskoczyła z powro
tem na koję. Serce biło jej szybko, lecz po chwili jakby
stanęło. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą mocno
68
WIELKI BŁĘKIT
kołatało, poczuła nieprzyjemny ciężar. Zupełnie jakby
nagle zmieniło się w bryłę ołowiu.
Już na pierwszy rzut oka widać było, że między tym
dwojgiem istnieje zażyłość, że są sobie bliscy i dobrze
się rozumieją. Uwadze Melindy nie umknął moment,
gdy na chwilę zetknęły się ich dłonie, a potem ze
ściśniętym gardłem obserwowała, jak ze sobą roz
mawiają, pochyleni ku sobie, z twarzą przy twarzy.
Przymknęła oczy, czując, że za chwilę się roz
płacze. Aby się uspokoić, wzięła kilka głębokich
oddechów. Najbardziej bolało ją, że nawet nie może
mieć do Roca pretensji. Czego się spodziewała po
trzech latach rozłąki? Kiedyś należał tylko do niej. Ale
go straciła. Na własne życzenie.
Położyła się na koi i spojrzała w sufit; walczyła
z dotkliwym poczuciem straty, lecz nie była w stanie
uciec od wspomnień.
Nie miała złudzeń, że kiedykolwiek uda jej się
zapomnieć chwilę, gdy się poznali. Zobaczyła Roca
pierwszy raz, gdy stał obok jej ojca. Wysoki, czarno
włosy, pięknie zbudowany. Nigdy nie spotkała bar
dziej atrakcyjnego mężczyzny. I przy żadnym nie
czuła się bardziej onieśmielona i niedojrzała.
Oczywiście już wcześniej o nim słyszała. I to
niemało. Odkąd zamieszkała z ojcem, ten nie mówił
o niczym innym. Bez przerwy z entuzjazmem opowia
dał o Rocu Trellynie. Jej to nie interesowało. Nie miała
ochoty wysłuchiwać opowieści o innych, bo była
całkowicie skupiona na sobie. Od śmierci matki zma
gała się z przytłaczającym poczuciem winy, z którym
Heather Graham
69
nie umiała sobie poradzić. Prawdą było, że nie ona
spowodowała wypadek...
Ale nie było jej w domu, gdy się wydarzył. I właśnie
tego nie mogła sobie darować. Gdyby wtedy nie
wyszła, być może powstrzymałaby matkę. Może zdo
łałaby zapobiec nieszczęściu. Nie umiała wyrazić
słowami, jak bardzo zadręczała się myślą, że zawiodła
jako córka. Szukała oparcia w ojcu, bo tylko on
rozumiał, że jej matkę można było jednocześnie ko
chać i nienawidzić. Piękna Sharon Davenport potrafiła
być słodka i błyskotliwa. O ile nie piła. Zginęła
dwa dni przed swymi trzydziestymi dziewiątymi uro
dzinami.
Melinda potrafiła rozmawiać o swoim bólu wyłącz
nie z ojcem. W tych trudnych chwilach potrzebowała
go bardziej niż kiedykolwiek.
Dlatego była zazdrosna o Roca Trellyna, a jedno
cześnie niesamowicie nim zafascynowana.
Był od niej siedem lat starszy i w niczym nie
przypominał kolegów ze studiów, z którymi dotąd się
spotykała. Nie dość, że przystojny, był też dojrzały,
odpowiedzialny i pewny swych racji. Nim zdążyła się
zorientować, była w strasznej rozterce. Z jednej strony
za wszelką cenę chciała odciągnąć od niego ojca,
z drugiej zaś sama pragnęła być jak najbliżej.
W którymś momencie zorientowała się, że zaczęło
jej na nim zależeć. I że fizycznie go pragnie. To ją
przeraziło. Chodziło nie tyle o niezwykłą siłę tego
pragnienia, lecz o fakt, że obudził je w niej mężczyzna,
który, jak podejrzewała, ma dziewczynę w każdym
70 WIELKI BŁĘKIT
porcie. Mimo rosnącej desperacji przestała omijać go
wielkim kołem, za to zaczęła zachowywać się wyjąt
kowo dziecinnie. Bez przerwy go prowokowała,
wszczynała głupie awantury i próbowała pokazać, że
inne mogą mdleć na jego widok, ale ona jest odporna
na jego urok.
A potem nadszedł niezapomniany dzień, gdy przez
pomyłkę dostali ten sam pokój w hotelu. Roc spojrzał
na nią w taki sposób, że miała wrażenie, iż całe jej
ciało płonie. Nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego za
nim zawołała. Początkowo chciała go tylko przeprosić
za swoje beznadziejne zachowanie. Uznała, że choć
jako mężczyzna jest poza jej zasięgiem, to przynaj
mniej mogą spróbować zostać jeśli nie przyjaciółmi,
to chociaż dobrymi znajomymi.
Ku jej zaskoczeniu zaczął z nią rozmawiać w spo
sób, w jaki nie robił tego nawet jej ojciec. Wystarczyło
parę słów i poczuła się tak, jakby uwolniła się od
ogromnego ciężaru. Patrzyła w jego niebieskie oczy,
lśniące z pożądania, i słuchała słów, którymi doda
wał jej otuchy i przywracał wiarę w samą siebie.
A potem stało się to, o czym nawet nie śmiała marzyć.
Zdobyła go...
Drgnęła i energicznie poderwała się z koi. Chwilę
później stała pod prysznicem w przestronnej łazience
przylegającej do kajuty kapitana.
Na całym świecie nie było mężczyzny, który mógł
by dorównać Rocowi. Żaden nie miał jego mądrości,
wiedzy, talentu. Żaden nie był w stanie kochać i wspie
rać ją jak on.
Heather Graham 71
I żaden nie umiał być bardziej wymagający, des
potyczny i uparty, gdy realizował swój cel.
Żaden nie był bardziej sprawiedliwy dla załogi,
bardziej otwarty na to, co mają do powiedzenia ludzie
będący pod jego komendą.
Dość tego! - nakazała sobie stanowczo. Aż za do
brze wiedziała, że nie wolno jej po raz drugi wpaść
w pułapkę własnych pragnień. Że nie może znów go
pokochać...
Skoro tak, to co tu robisz? - zapytała prowokacyj
nie samą siebie. Po co tu przyszłaś?
Żeby dopilnować, by tym razem nikt go nie ubiegł
z ogłoszeniem wielkiego odkrycia i nie odebrał mu
związanych z tym przywilejów. Żeby pomóc mu
w odnalezieniu „Contessy" i nie pozwolić, żeby ktoś
po raz drugi go oszukał...
Bo teraz wiedziała, że ojciec nie miał racji. I że
Roc, który postawił mu ciężkie zarzuty, miał prawo
odejść. Szkoda, że trzy lata wcześniej nie rozumiała
tego i nie potrafiła spojrzeć na konflikt obiektywnie.
Wtedy wydawało jej się, że Roc jest niewdzięcz
nikiem. Jej ojciec wszystkiego go nauczył, dzielił
się swoim doświadczeniem, traktował jak rodzonego
syna. A on się od niego odwrócił. W ogóle nie
brała pod uwagę, że ojciec może się mylić, a Roc
mówi prawdę. Nie była w stanie uwierzyć, że ojciec
jest zdolny do wyrządzenia zła. Za to teraz, bogatsza
o życiowe doświadczenie, zrobi wszystko, żeby Roc
osiągnął cel. Miał rację, gdy się upierał, że „Contessa"
zatonęła właśnie tutaj. Niebawem z całego świata
72 WIELKI BŁĘKIT
zjadą tu poszukiwacze podmorskich skarbów. Ale cały
splendor związany z niezwykłym odkryciem powinien
spłynąć na Roca. Czuła, że musi mu pomóc. Bez
fałszywej skromności uważała się za dobrego nurka
i naprawdę mogła się przydać.
Czy kierują tobą same szlachetne pobudki? Czy
chodzi ci tylko o zadośćuczynienie? - pytała drwiąco
samą siebie.
Oczywiście, że nie...
Najbardziej na świecie pragnęła Roca. I to się nie
zmieniło.
Tylko już było za późno, by go odzyskać. Zro
zumiała to, obserwując, jak rozmawia z Connie, jak ją
obejmuje i śmieje się do niej.
Miał do tego święte prawo. Jej błąd, że mu nie
uwierzyła, gdy oznajmił, że odchodzi. Tamtej nocy
był dla niej czuły, kochał się z nią namiętnie... A ran
kiem zniknął z jej życia.
Nie mogła uwierzyć, że rozstanie potrafi sprawić
tak wielki ból. Cierpiała w trudny do opisania sposób.
Czuła się upokorzona.
I tylko duma powstrzymała ją przed tym, by za nim
biec. Duma i lęk, że już nie zechce z nią być.
Szybko zakręciła wodę i wyszła spod prysznica.
Trzy lata, pomyślała, tłumiąc lekki dreszcz, który
przebiegł po jej mokrym ciele. Szmat czasu. I oto
znowu jest w jego kajucie. Tyle że jako nieproszony
gość. Albo więzień, zależy jak spojrzeć na jej sytuację.
A Roc znów ją zostawił. Ledwie o tym pomyślała,
w jej oczach błysnęły łzy. Nie pozwoliła im popłynąć.
Heather Graham
73
Nie będzie tu siedziała. Chyba że Roc zamknie ją na
kłódkę. Nagle poczuła smakowity zapach smażonego
bekonu i jej żołądek skurczył się boleśnie. Nie zda
wała sobie sprawy, jak bardzo jest głodna, a przecież
ostatni posiłek zjadła poprzedniego dnia.
Ubrała się szybko w rzeczy, które dostała od
Connie, i spojrzała w lustro. Nie spodobał jej się wyraz
własnych oczu. Szeroko otwarte i przestraszone zdra
dzały, że czuje się zagubiona i niepewna. Natychmiast
dumnie uniosła głowę. Tak, tak było trochę lepiej.
Odetchnęła głęboko i ruszyła do drzwi. Idzie stawić
czoło morskim bestiom!
Na stole stał duży półmisek z bekonem i kiełbasą,
koszyk z pieczywem i jajecznica z papryką i pomido
rami. Obok Roc rozłożył się ze swoimi mapami
i wodząc palcem po jednej z nich, wskazywał swoim
ludziom obszar pomiędzy Cieśniną Florydzką, w któ
rej się znajdowali, wyspą Andros na Bahamach i paro
ma mniejszymi wyspami.
- A teraz popatrzcie - powiedział, zmieniając
mapę na bardziej szczegółową, na której zaznaczo
no nawet najmniejsze niezamieszkane wysepki wraz
z otaczającymi je rafami, stanowiącymi poważne za
grożenie dla statków. - „Contessa" leży tutaj, dokład
nie za tą rafą. Zaraz tam popłyniemy. Joe... - zaczął,
lecz niespodziewanie zamilkł, nie dokończywszy
zdania.
Wsunęła się do kambuza po cichu, niemal niezau
ważona. Wykąpana, odświeżona, rozsiewająca słodką
74
WIELKI BŁĘKIT
woń i piękna jak malowanie, Melinda wreszcie po
stanowiła się im pokazać.
Udając, że nie widzi Roca, przywitała się najpierw
z Connie, a potem z uśmiechem na ustach popatrzyła
na pozostałych.
- Wiecie, kim jestem -powiedziała, podając rękę
Bruce'owi - bo już się poznaliśmy. Co prawda w tro
chę niecodziennych okolicznościach, dlatego pozwól
cie, że przedstawię się wam jeszcze raz. Nazywam się
Melinda Davenport...
- Chyba Trellyn? - weszła jej w słowo Connie.
Melinda lekko się zarumieniła, co zdaniem Roca
jeszcze dodało jej urody.
- Trudno powiedzieć, jak to jest - mruknęła
i uśmiechnąwszy się do Connie, wróciła do przerwa
nego wątku. - Ty jesteś Bruce, brat Connie. Mówiła mi
o tobie, kiedy wczoraj pożyczałam od niej ubrania.
A państwo? - Spojrzała pytająco na Marinę i Joego.
Uśmiechała się przy tym tak czarująco, że ci, którzy
na nią teraz patrzyli, na pewno myśleli, iż Roc jest
ostatnim łajdakiem albo skończonym głupcem, skoro
nie potrafił żyć w zgodzie z taką kobietą. Najlepszy
dowód, że jak zahipnotyzowani wpatrywali się w nią
z błogimi minami.
Roc uznał, że pora przerwać przedstawienie.
-
To Joe Tobago i jego żona Marina. A to Peter
- przedstawił pozostałych członków załogi. - Jeśli
jesteś...
- Umieram z głodu - powiedziała łagodnym gło
sem anioła. - Ach, co za smakowite zapachy!
Heather Graham 75
- Proszę, siadaj! - Bruce natychmiast zerwał się
z miejsca. - Naleję ci kawy.
- Dziękuję, ale nie rób sobie kłopotu. Sama sobie
wezmę. - Podeszła do kuchenki, na której stał dzba
nek, i po chwili wróciła do stołu z kubkiem kawy.
Mimochodem spojrzała na rozłożone mapy. Roc za
uważył to i natychmiast je zwinął.
- Przepraszam - zreflektowała się. - Czyżby jakieś
mroczne tajemnice?
- Jesteś szpiegiem - przypomniał.
- Raczej więźniem - odparła lekkim tonem. - Czy
w związku z tym będziesz mnie tu trzymał o głodzie?
- Nie. O chlebie i wodzie.
- Siadaj, proszę! - Marina spojrzała na niego
z wyrzutem. - Wyobrażam sobie, jak musisz być
głodna. Częstuj się.
- Dziękuję.
Roc patrzył, jak Melinda siada do stołu i dla
większej wygody poprawia się na krześle. Widać było,
że czuje się swobodnie i jest z siebie zadowolona. Nic
dziwnego! Wyspała się na jego wygodnej koi, a on
całą noc męczył się na twardym krześle.
- Przepraszam, że byłam dla ciebie niemiła - po
wiedziała do Bruce'a.
- Nie ma o czym mówić. Wpadłaś w sieci...
- Dość tego! - przerwał mu coraz bardziej ziryto
wany Roc. - Nie zapominaj, że sama w nie wpłynęła.
Jest jeszcze kawa?
- Tak, kapitanie! - mruknęła Marina i poszła po
dzbanek.
76
WIELKI BŁĘKIT
Roc zmierzył Melindę niechętnym spojrzeniem.
- Wyglądasz na wypoczętą - zauważył z przekąsem.
- Masz bardzo wygodną kajutę.
- I nawet zdążyłaś się odświeżyć.
- Nie spodziewałam się, że w łazience będzie takie
dobre ciśnienie - odparła takim tonem, jakby wymie
niali zdawkowe uprzejmości. - Pozwoliłam sobie
pożyczyć od ciebie szczoteczkę do zębów. Znalazłam
kilka nowych w szafce pod umywalką.
Hm. Sam oczywiście nie pomyślałby o zapaso
wych szczoteczkach. To Marina dopilnowała, żeby
ich nie zabrakło. A ponieważ miało ich wystarczyć
dla całej załogi, zrobiła spory zapas. Roc mógł się
tylko domyślać, że Melinda pewnie się zdziwiła ich
liczbą. Może nawet przyszło jej do głowy, że Roc
musi często miewać gości, którzy zostają z nim do
rana...
I bardzo dobrze. Niech trochę sobie poduma. On też
miał o czym myśleć. I nie było to przyjemne.
Longford!
Niech go wszyscy diabli! Wystarczyło, że wspo
mniał to nazwisko, i miał ochotę splunąć. Albo złapać
Melindę i mocno nią potrząsnąć...
Wstał od stołu tak gwałtownie, że wpadł na Marinę
i niemal wytrącił jej dzbanek z rąk.
- Bruce, pora płynąć - powiedział ostro. - Pomóż
mi podnieść kotwicę.
- Robi się, kapitanie!
Gotów do wyjścia, zatrzymał się na chwilę, żeby
Marina mogła dolać mu kawy. Melinda natychmiast
Heather Graham
77
wykorzystała ten moment, by zadać z pozoru niewinne
pytanie.
- Będziecie nurkowali? Można wiedzieć, dokąd
płyniemy? - Popatrzyła wyczekująco po obecnych.
Na mężczyznach robiła piorunujące wrażenie -
Bruce, Peter, nawet Joe wpatrywali się w nią z otwar
tymi ustami. Co ciekawe, potrafiła sobie zjednać
również kobiety, które odnosiły się do niej z sympa
tią. Roc tylko czekał, aż ktoś pęknie i usłużnie powie
jej, gdzie zamierzają szukać „Contessy".
Jednak jego ludzie zachowali się lojalnie. W mesie
zapadła krępująca cisza.
Roc uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Droga panno Davenport - powiedział, pochyla
jąc się ku niej - czyżby pani nie wiedziała, że nikt
rozsądny nie informuje szpiega o swoich planach?
- Pani Trellyn! - poprawił Bruce, trącając go
łokciem. - Przecież jako żona nadal nosi twoje naz
wisko?
- Prawdę mówiąc, nie jestem pewny, czy kiedy
kolwiek czuła się panią Trellyn - powiedział cicho,
patrząc jej w oczy. A potem odwrócił się i wyszedł.
- Roc! - Melinda pobiegła za nim.
Zatrzymał się przy schodkach prowadzących na
górny pokład.
- Co jest? - burknął zniecierpliwiony.
- Pozwól mi nurkować z wami.
- Ty chyba oszalałaś!
- Czego się obawiasz? - zawołała, nerwowo ma
chając rękami. - Co takiego mogę ci zrobić? Przecież
78
WIELKI BŁĘKIT
trzymasz mnie tu pod kluczem! Niby jak przekażę
komuś informacje?
- Przez radio.
- Nie pozwalasz mi się do niego zbliżyć.
- Nie zawsze będę na pokładzie...
- I co z tego? Przecież zostaną tu twoi ludzie...
- Którzy cię nie znają. I nie mają pojęcia, jak
lojalną jesteś córką - powiedział, zniżając głos. Wi
dział, że jego ludzie strzygą uszami, i nie chciał, by
podsłuchali rozmowę.
- Już ci mówiłam, że mój ojciec...
- Wiem. To nie on, to Longford. Z mojego punktu
widzenia jeszcze gorzej.
Odwrócił się, pokazując w ten sposób, że uważa
rozmowę za skończoną.
-
Roc... - Nie zamierzała łatwo się poddawać.
- Idź szorować gary! - warknął.
Popatrzyła mu prosto w oczy, a potem zacisnęła
pięści i odeszła. On też ruszył w swoją stronę. Trochę
na oślep dotarł do automatycznej wyciągarki i zaczął
podnosić kotwicę. Po chwili dołączył do niego Bruce,
kazał mu więc dokończyć zadanie, a sam wszedł na
mostek i zaczął obserwować horyzont.
Przez cały tydzień działał wyjątkowo ostrożnie.
Precyzyjnie wyznaczył miejsce, w którym zamierzał
szukać wraku, lecz póki co trzymał się odeń z dala i co
noc kazał rzucać kotwicę gdzie indziej. Miał nadzieję,
że dzięki takim chytrym zabiegom wywiedzie w po
le innych poszukiwaczy, którzy mogli śledzić jego
ruchy.
Heather Graham
79
Najwyraźniej mu się to nie udało. Skoro Melinda
dostała się na pokład, ktoś musiał go rozszyfrować.
Szczęście, że nie został nakryty w czasie nurko
wania, więc jeszcze nie wszystko było stracone.
- Hej, kapitanie! Kotwica podniesiona! - zawołał
z dołu Bruce.
- Dobra! - odkrzyknął, po czym uruchomił silnik
i chwycił ze ster, obierając kurs na Bahamy. Jego
celem była niewielka wyspa odgrodzona od morza
zdradziecką rafą, która swego czasu stanowiła ogrom
ne zagrożenie dla wielkich statków płynących po
skarby Nowego Świata.
„Crystal Lee" był szybkim, zwinnym kutrem, który
z łatwością nabierał prędkości. Dlatego do celu dotarli
szybko. Zbyt szybko, jak na gust Roca, który z roz
koszą wystawiał twarz na działanie słońca i słonego
wiatru. Dla niego była to najlepsza terapia, która
pomagała mu błyskawicznie wrócić do formy.
- Rzucaj kotwicę, Bruce! - zawołał, gdy znaleźli
się w odległości piętnastu metrów od rafy; woda
w tym miejscu miała mniej więcej tyle samo głębo
kości.
Kiedy zbiegł na dół, załoga szykowała się już do
nurkowania. Melinda była z nimi. Przebrana w czarny
kostium, cierpliwie czekała, stojąc z boku.
-
Sprawdziłeś butle? - zapytał Bruce'a, lecz cały
czas obserwował ją kątem oka.
- Tak. Dwa razy. Najpierw ja, a potem Joe.
Zaczęli wkładać sprzęt, pomagając sobie przy za
kładaniu ciężkich butli z tlenem.
80
WIELKI BŁĘKIT
-
Zostajesz na pokładzie! - oznajmił Roc, pod
chwyciwszy wyczekujące spojrzenie Melindy,
- Ale...
- Bierz się...
- Tylko mi nie mów, żebym się brała do mycia
garów, bo już je dawno umyłam! Marina świadkiem!
- zawołała.
-
Nie szkodzi! I tak nie idziesz z nami.
- Nie możesz mi zabronić wejścia do wody!
Zamiast jej odpowiedzieć, zwrócił się do Joego.
- Jeśli zobaczysz w pobliżu jakąś łódź, zamknij
Melindę w kajucie - polecił. - Longford może próbo
wać ją odbić.
- Roc, nie masz prawa...
- Owszem, mam! - odparował i nie czekając na jej
odpowiedź, wspiął się na burtę i wskoczył do wody.
Kilka sekund później otoczyła go cisza, którą tak
lubił. Jedynym dźwiękiem, który do niego docierał,
by! stłumiony rytm oddechu. Bez pośpiechu opadał
coraz niżej w błękitnozieloną otchłań, w której pano
wał absolutny, niczym niezakłócony spokój. Uwiel
biał zanurzać się w ten niezwykły świat, gdzie czło
wiek uwalniał się od ciężaru własnego ciała i szybko
zapominał o nerwowym zgiełku codzienności, którą
zostawił na górze.
Zbliżał się do rafy; w najwyższym punkcie znaj
dowała się zaledwie cztery i pół metra pod powierzch
nią. Nagle usłyszał cichy świst.
Coś przemknęło tuż obok niego.
Chyba mały delfin.
Heather Graham
81
Albo kobieta.
Odwrócił się, by sprawdzić, co to było. Przeczucie
go jednak nie myliło. To była ona. Bez butli - Joe
i Marina go nie zawiedli - bez maski i płetw. Melinda,
ze swymi niebywałymi umiejętnościami pływackimi
i mistrzowskim opanowaniem sztuki nurkowania na
bezdechu.
Przepłynęła pod nim, otoczona falującą chmurą
złotych włosów. Poruszała się ze zwinnością i wdzię
kiem stworzenia, którego naturalnym środowiskiem
jest woda. Chwilami wyglądała jak baśniowa syrena,
jedna z córek Neptuna, królowa morskiej głębiny.
A niech ją wszyscy diabli!
Bez chwili wahania ruszył za nią. Tymczasem ona
przepłynęła na drugą stronę rafy, w miejsce, gdzie
leżał wrak okrętu z czasów drugiej wojny.
Roc mocno pracował nogami, ale dystans dzielący
go od Melindy wciąż był duży. Nie mógł nic zrobić,
gdy na jego oczach wpłynęła do wnętrza kadłuba.
- Melindo! - Chciał ją wołać, lecz opamiętał się
w chwili, gdy już prawie się zakrztusił. Klnąc i wyzy
wając samego .siebie od skończonych głupców, z całej
siły młócił wodę płetwami i gnał za nią co tchu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Wpłynął za nią do pordzewiałego kadłuba i minął
otwór częściowo zasłonięty przez wiszące na kilku
zawiasach ciężkie żelazne drzwi. Promienie słońca,
tak pięknie przeświecające przez szmaragdową toń,
nie docierały tu prawie wcale. Po chwili dostał się na
dawny pokład i minąwszy wejścia do ciasnych kajut
marynarzy, dotarł do miejsca, w którym wrak przeła
mał się na pół. Fragment, w którym się znajdował, był
częściowy przysypany piaskiem i porośnięty kępami
morskiej trawy oraz koloniami koralowców zasied
lonych przez setki bajecznie kolorowych morskich
żyjątek. Druga część wraku stoczyła się z grzbietu rafy
i leżała kilka metrów niżej.
Heather Graham
83
Melinda skierowała się właśnie tam. Na moment
stracił ją z oczu, bo znikła za skałą, za którą zaczynał
się wiodący w dół żleb.
Na szczęście dogonił ją, gdy była mniej więcej
w połowie drogi. Oczywiście bardzo się na niego
rozzłościła, szarpała się, usiłowała wyrwać, ale nie dał
jej szans na ucieczkę. Wolał nawet nie myśleć, jak
długo już płynie na bezdechu. Jej możliwości były
naprawdę fenomenalne. I przerażające.
Na siłę wcisnął jej do ust swój aparat. Zaczerpnęła
potężny haust powietrza i znów próbowała się uwol
nić, ale on trzymał ją w żelaznym uścisku. Gestem
nakazał, żeby wypłynęła na powierzchnię, i dał do
zrozumienia, żeby z nim nie walczyła. Potem z całej
siły machnął płetwami i pociągnął ją ku górze.
Kiedy poruszał nogami, mimowolnie ocierał się
o jej uda. Ze zdziwieniem odkrył, że nawet taki
przypadkowy kontakt z jej ciałem działa na niego jak
erotyczna pieszczota. Nawet tu, kilka metrów pod
wodą, Melinda bez trudu pobudzała jego zmysły.
I nawet tu jej pragnął, choć za to, co zrobiła, chętnie
skręciłby jej kark.
Ledwie się wynurzyli, wyciągnął ustnik i wrzasnął:
- Co ty sobie myślisz, do jasnej cholery!
- O co ci chodzi? Przecież nie nurkuję, tylko
pływam.
- To, co wyprawiasz, jest niebezpieczne. I dobrze
o tym wiesz!
Spuściła wzrok. Oczywiście Roc miał rację. Wpły
wając do pordzewiałego wraku, wiele ryzykowała;
84
WIELKI BŁĘKIT
w każdej chwili mogła zostać uwięziona między
żelastwem.
- Przecież robię dokładnie to samo co ty - stwier
dziła.
- Ale ja mam butle...
- Za to nurkujesz sam. A to jest zabronione.
- Gdybym nie musiał się za tobą uganiać, nur
kowałbym z kimś w parze!
- Puść mnie, bo oboje się potopimy!
- Aha! - Nie poluzował uścisku. - Chyba już
wiem, co knujesz. Ty rzeczywiście nie jesteś tu po to,
żeby szpiegować. Będziesz mnie dręczyć, zawracać
mi głowę i zajmować czas, żeby twój ojciec albo
Longford mnie wyprzedzili i pierwsi dokonali od
krycia.
- To nie ja ciebie dręczę, tylko ty mnie. Zgódź się,
żebym ci pomogła! Przecież wiesz, że dobrze nurkuję!
- Wyłaź! - nakazał, popychając ją w stronę statku.
- Hej, nie jesteś panem oceanu! - oburzyła się
i próbowała odpłynąć w przeciwną stronę. Nie miała
na sobie sprzętu do nurkowania, więc szybko się
oddaliła, jednak Roc dzięki płetwom bez trudu ją
dogonił.
- Powiedziałem, że masz natychmiast wyjść z wo
dy! - zawołał zdenerwowany.
- A ja powiedziałam, żebyś nie zachowywał się jak
pan i władca oceanu, bo nim nie jesteś!
- Dopóki jesteś na mojej łodzi, masz robić, co ci
każę.
- Nie jestem na twojej łodzi, tylko w wodzie!
Heather Graham
85
- Jeśli nie przestaniesz się ze mną kłócić, wyciągnę
cię stąd za włosy i...
- Gadaj zdrów! Nie odważysz się! Twoi ludzie
podnieśliby bunt!
- Dobrze wiesz, że zawsze robię to, co mówię.
Chcesz się przekonać?
Wyrwała mu się i próbowała zanurkować, ale
zdążył ją złapać za ramię i ciągnąc za sobą, popłynął
w stronę statku. Walczyła z nim przez całą drogę,
rzucała się i wiła jak piskorz, ale nie dała mu rady.
Zrezygnowana, podpłynęła z nim do burty i zwinnie
wspięła się na pokład, gdzie już czekali na nich
zaniepokojeni Marina i Joe. Melinda skinęła im głową
i bez słowa poszła do kajuty.
Strój do nurkowania i ciężki sprzęt krępowały
Rocowi ruchy, więc nie mógł z taką łatwością wspiąć
się po drabince.
- Kapitanie, daj rękę! Pomogę ci! - zawołał Joe
i przytrzymał go, gdy wchodził na pokład, a potem
ściągnął mu butle z pleców.
Roc jeszcze nie zdążył się rozebrać, gdy na po
wierzchni ukazała się głowa Connie.
- Wychodzimy! - zawołała. - Ciągle nic! Niczego
nie znaleźliśmy!
Roc gniewnie zagryzł zęby. Chciałby wiedzieć, co
knuje Melinda. Ani się obejrzał, minęła godzina, a on
nic nie zrobił, bo skutecznie mu to uniemożliwiła.
Czyżby jej zadaniem było sabotowanie jego poszu
kiwań?
Spojrzał w stronę swojej kajuty. Dobrze, że się tam
86 WIELKI BŁĘKIT
ukryła, bo będzie mógł zamienić z nią parę słów na
osobności. Już miał do niej pójść, lecz niespodziewa
nie go uprzedziła i z hukiem otworzyła drzwi.
Roc uśmiechnął się pod nosem.
Jak on ją dobrze znał! W pierwszym odruchu
umknęła do kajuty, ale szybko wykalkulowała, że jej
się to nie opłaca, bo równie dobrze mogłaby wejść do
jaskini lwa. Szybko więc zmieniła taktykę, wiedziała
bowiem, że w obecności załogi Roc nie będzie mógł
nic jej zrobić.
Gdy tak stał i przyglądał się, zastanawiając się nad
jej sprytem, na pokład wdrapali się Peter i Bruce.
- Nic! - mruknął zniechęcony Bruce.
- No nie, coś tam znaleźliśmy - pocieszył go Peter.
- Jasne, kilka czaszek - mruknęła Connie i wstrząs
nęła się z obrzydzenia. - Upiorne wrażenie. Pierwszy
raz w życiu natknęłam się na ludzkie szczątki.
- Właśnie. Szkielety, złom. I ani jednej rzeczy z tej
przeklętej „Contessy".
- Czekajcie - odezwała się nagle Melinda. Wszyst
kie oczy zwróciły się natychmiast w jej stronę. - Ja
chyba coś mam. Ta rzecz może oczywiście pochodzić
z okrętu wojennego, ale moim zdaniem jest znacznie
starsza...
Roc, zdumiony nie mniej niż pozostali, w napięciu
obserwował, jak spod krótkiej nogawki kostiumu wy
suwa podłużny, zapiaszczony przedmiot.
- Co to jest? - zapytała zaintrygowana Connie.
- Pojęcia nie mam. Chyba jakiś sztuciec - odparła
Melinda, nie spuszczając oczu z Roca, który podszedł
Heather Graham
87
do niej, żeby z bliska obejrzeć znalezisko. Podała mu
niewielki przedmiot takim gestem, jakby wręczała mu
gałązkę oliwną. Tymczasem on wcale po niego nie
sięgnął. I nie odezwał się słowem. Za to przez jego
głowę przetaczała się nawałnica myśl. To dopiero
baba z piekła rodem, zżymał się. Bez butli, bez maski,
mając go cały czas na ogonie, jako jedyna wypatrzyła
przedmiot, który mógł pochodzić z „Contessy".
- Roc? - Wypowiedziała jego imię tak cicho, że
poza nim nikt nie mógł jej usłyszeć.
Drgnął i w końcu się przełamał. Wolno wyjął
przedmiot z jej dłoni. Ledwie go dotknął, poczuł
wewnętrzny dreszcz. Coś jakby nagle przeczucie.
Melinda miała intuicję. To na pewno nie była rzecz
pochodząca z niemieckiego okrętu. Roc był dotąd
święcie przekonany, że wrak „Contessy" spoczywa
w tym rejonie; teraz poczuł głęboką wewnętrzną
pewność, że niewielki, pokryty grubym osadem kawa
łek czegoś pochodzi ze statku, którego z takim uporem
szukał.
- Muszę sprawdzić, co to jest - powiedział ostroż
nie. - Pamiętasz, gdzie to znalazłaś?
- Nie bardzo. Może gdybym zanurkowała jeszcze
raz, rozpoznałabym to miejsce. Chociaż wątpię, żeby
mi się udało, bo nie miałam czasu się rozglądać.
Przestraszyłam się, że płynie za mną rekin, ale okazało
się, że to ty. Chyba rozumiesz, że będąc w takim
stresie, nie miałam głowy do zapamiętywania szcze
gółów.
- Jasne - burknął i zbiegł do kambuza, a stamtąd
88
WIELKI BŁĘKIT
do maszynowni. Tam znalazł kawałek szmatki, na
której delikatnie położył przedmiot i zaczął go oczysz
czać z osadu, stukając weń delikatnie małym młot
kiem.
Była to żmudna robota, która wymagała ogromnej
precyzji i cierpliwości. Tej ostatniej mu nie brakowa
ło, zwłaszcza podczas takich czynności.
Gdy na chwilę uniósł głowę i zerknął za siebie,
przekonał się, że nie jest sam. Cała załoga zeszła za
nim na dół. Oczywiście Melinda też z nimi była.
W ciasnym pomieszczeniu nie było dość miejsca
dla tylu osób. I szybko zrobiło się duszno.
- Ludzie, ja nie mam czym oddychać - poskarżył
się, lekko zniecierpliwiony. - Wracajcie na pokład.
Obiecuję, że dam wam znać, jak tylko to oczyszczę.
- Ma rację. Chodźcie, bo jeszcze się tu chłop udusi.
- Joe, najrozsądniejszy i najbardziej zgodny z całej
grupy, zagarnął kolegów ramieniem. - Chodź, kobieto
- powiedział do żony. - Poleżymy sobie na słonku.
Jest okazja wygrzać kości, to trzeba z niej skorzystać.
Kolejno zaczęli wchodzić na górę, Connie i Bruce
z wyraźnym ociąganiem. Wreszcie Peter, ze swoim
sakramentalnym:
- Zawołaj mnie, jakbyś czegoś potrzebował.
Tylko Melinda nie ruszyła się z miejsca.
Roc spojrzał na nią pytająco.
- Ja to znalazłam - powiedziała spokojnie.
- Jako członek mojej ekspedycji - przypomniał.
- Ty też byłeś członkiem ekspedycji mojego ojca...
- Nie! Nie byłem członkiem jego ekspedycji! Mo-
Heather Graham
89
że nie inówiłabyś tak, gdyby raczył ci powiedzieć, jak
było naprawdę. Było, minęło. Nie ma co do tego
wracać- Nie uwierzyłaś mi, nie chciałaś ze mną odejść.
Koniec, kropka. Ale jedno ci powiem. Jeśli okaże się,
że to faktycznie pochodzi z „Contessy", zrobię dla
ciebie to, czego twój ojciec nie zrobił dla mnie.
Ogłoszę wszem i wobec, że to ty wyłowiłaś tę rzecz
i wyrażę swoje uznanie - powiedział gniewnie, lecz
jeszcze zanim skończył mówić, już żałował swego
wybuchu.
Melinda słuchała go z wysoko podniesioną głową.
Ona również była mocno wzburzona, o czym świad
czyło rytmiczne pulsowanie żył na jej szyi.
- Niepotrzebne mi twoje uznanie - odparła z god
nością. - Znalazłam coś i chcę się dowiedzieć, czy to
ma jakąś wartość.
Roc spojrzał na leżący przed nim przedmiot i znów
zaczął go ostukiwać młoteczkiem. Musiał być bardzo
ostrożny, bo drżały mu palce.
- Zostaw mnie samego na parę minut - poprosił.
- Chcę się najpierw pozbyć tego osadu. Wrócisz, jak
zacznę to coś czyścić.
Bez słowa skinęła głową i poszła na górę.
Roc patrzył, jak wspina się po drabince.
Nie mógł oderwać oczu od jej zgrabnej sylwetki: •
prostych pleców, krągłych pośladków, długich nóg.
Patrząc, czuł, jak jego własne ciało z wolna ogarnia
gorączka.
Usiadł i próbował wrócić do przerwanej roboty, ale
dłonie drżały mu jeszcze mocniej.
90
WIELKI BŁĘKIT
Był niewyobrażalnie zły na Melindę.
I jednocześnie pragnął jej każdą komórką swego
ciała. Powinien jak najszybciej pozbyć się jej ze
statku, zanim zupełnie odbierze mu spokój ducha.
Przymknął oczy i odczekał parę chwil. Gdy trochę
ochłonął, sięgnął po młoteczek i zaczął opukiwać
twardą skorupę, utworzoną przez piasek i pąkle.
W końcu udało mu się trafić we właściwe miejsce
i osad popękał, a potem całkiem się rozkruszył. Pod
niecony, szybko sięgnął do szafki po specjalny płyn,
wylał parę kropel na ściereczkę i zaczął delikatnie
przecierać sczerniały metal. Przestał dopiero wtedy,
gdy srebro zalśniło dawnym blaskiem.
Dość długo siedział nieruchomo i przyglądał się
przedmiotowi. Nagle znów się poderwał i ze skrzynki
z narzędziami wygrzebał szkło powiększające. Pełen
radosnego napięcia zaczął uważnie oglądać przedmiot.
To była łyżeczka. Misternie zdobiona, z całą pew
nością bardzo stara. Hiszpańska robota.
Pochodząca z „Contessy". Na pewno.
Jeszcze raz przyjrzał się efektownym zdobieniom,
a potem ostrożnie odłożył łyżeczkę i wyciągnął spis,
w którym skrupulatnie wyszczególniono wszystkie
przedmioty znajdujące się na statku.
Pośród zastawy stołowej wymieniono osiemdziesiąt
osiem srebrnych łyżek ozdobionych motywem korony.
Spojrzał na trofeum Melindy i znów zadrżały mu
dłonie. Byli blisko. Bardzo blisko. „Contessa" musi
gdzieś tu być. Tylko gdzie...
Chwycił łyżeczkę i pobiegł na górę. Wpadł do mesy
Heather Graham 91
i już miał wołać, lecz okazało się, że nie musi zdzierać
sobie gardła, bo wszyscy już tam byli. Siedząc przy
stole, z powagą na twarzach czekali na jego rewelacje.
- Co to, stypa? - zdziwił się.
Wszyscy natychmiast poderwali się na równe nogi.
-
Sprawdziłem w spisie rzeczy - powiedział, poka-
zując łyżeczkę. - Wygląda na to, że mamy autentyk!
Connie wydała z siebie dziki okrzyk i zaczęła
całować Bruce'a w policzki. Marina rzuciła się mę
żowi na szyję, a uradowany Peter mało nie wyrwał
Rocowi ręki, tak mocno i długo nią potrząsał.
Roc popatrzył ponad jego głową na Melindę, która
spokojnie stała w boku i przeszywała go spojrzeniem.
- A więc znalazłeś ją, kapitanie! - cieszył się Peter.
- Masz wreszcie swoją „Contessę". Czyli jest tak, jak
mówiłeś.
- To nie ja znalazłem, tylko my znaleźliśmy - od
parł Roc i zbliżywszy się do stołu, położył łyżeczkę
przed Melindą. - A konkretnie, Melinda. Gratuluję,
panno Davenport.
Spojrzał jej oczy, a potem wyszedł z mesy. Chciał
jak najszybciej wyjść na pokład, poczuć wiatr we
włosach i na twarzy.
Obiema dłońmi chwycił reling i spojrzał przed
siebie. Powinien skakać z radości. Oczywiście jedna
łyżeczka jeszcze o niczym nie świadczy, ale upraw-
dopodabnia jego hipotezę.
Czemu więc się nie cieszy? Zacisnął dłonie na
drewnianej poręczy z taką siłą, że aż pobielały mu
kostki. Spojrzał na nie i natychmiast puścił poręcz.
92 WIELKI BŁĘKIT
Prysznic. To powinno mu pomóc.
Poszedł do kajuty i stanął w strugach wody, naj
pierw chłodnej, a potem gorącej. Spłukał z twarzy
i włosów morską sól, a potem długo stał w zaparo
wanej kabinie. Zużył o wiele za dużo wody, ale ta
kąpiel była mu bardzo potrzebna, pomogła rozluźnić
mięśnie.
Nagle poprzez szum wody usłyszał, że ktoś wcho
dzi do kajuty.
- Kogo tu diabeł niesie?
Cisza.
- Kto tu jest, do cholery?
- Ja - odpowiedziała Melinda. - Przecież sam
kazałeś mi tu siedzieć.
- Co?
Słyszał, co mówi, ale nie rozumiał sensu jej słów.
Podeszła bliżej. Widział ją przez zaparowane plas
tikowe drzwi.
- Powiedziałam, że sam wyznaczyłeś mi swoją
kajutę na więzienie! - zawołała. - Przepraszani, że ci
przeszkodziłam. Chciałam wziąć prysznic. Nie mia
łam pojęcia, że pan tu jest, kapitanie! - Zasalutowała
i chyba miała ochotę uciec. W każdym razie jej
stropiona mina przeczyła zadziornym słowom.
Zdziwił się. Przecież Melinda nie zwykła tracić
animuszu.
- Już wychodzę! - odkrzyknął.
Wtem drzwi do kajuty znów się otworzyły i do
środka wbiegła zaaferowana Connie.
- Słuchaj, urządzimy piknik! Z grillem. Przecież
Heather Graham 93
musimy uczcić taki sukces! Wyspa Teardrop jest
dwadzieścia minut drogi stąd. Co ty na to? Och...!
Cała Connie. Kiedy była czymś podekscytowana,
nie widziała, co się dookoła niej dzieje.
- Rany! Przepraszam! - wykrztusiła, kiedy wresz
cie dotarło do niej, że Roc jest pod prysznicem,
a Melinda stoi tuż obok. - Jakoś nie zauważyłam...
Wybaczcie...
- Connie, opanuj się! Nie mamy ci czego wyba
czać! - Roc mimo woli podniósł głos.
- Przepraszam, nie chciałam cię zdenerwować
- bąknęła, popatrując niepewnie to na niego, to na
Melindę.
- Nie jestem zły!
- To czemu krzyczysz?
- Bo ty krzyczysz! - poparła ją Melinda.
Załamany, ukrył twarz w dłoniach.
- Idźcie stąd, dobrze? Obydwie! Connie, nie jes
tem na ciebie zły. Masz świetny pomysł z tym pik
nikiem. Melindo, za dziesięć minut prysznic będzie
twój. A teraz - wynocha!
Connie obróciła się na pięcie i natychmiast wyszła.
Za to Melinda nawet nie drgnęła. W jej pięknych
oczach płonął gniew.
- Przestraszyłeś ją! -powiedziała oskarżycielsko.
- Nieprawda. Connie za dobrze mnie zna, żeby się
mnie bać.
- Doprawdy?
Czy mu się zdawało, że przemawiała przez nią
zazdrość? Nie potrafił odpowiedzieć. Gdy się nad tym
94
WIELKI BŁĘKIT
głowił, ona zrobiła jedną ze swoich królewskich min
i oparłszy się o framugę, bezczelnie mu się przypat
rywała. Oczywiście nie czuła przed nim lęku. Nie mia
ła powodu. Nigdy jej nie groził ani nie straszył. No,
może raz.
Odetchnął głęboko.
- Connie zna mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, że
kiedy proszę, żeby zostawić mnie samego, należy to
zrobić!
- Jasne. Słuchajcie słów swego kapitana, bo jak
nie, to fora ze dwora!
- Wyjdź! -Zabrzmiało to jak ostrzeżenie.
Lekceważąco uniosła w górę brwi.
- Jeśli w ciągu trzydziestu sekund nie wyjdziesz,
będziesz musiała wziąć prysznic razem ze mną.
- Spokojnie! Chcę ci tylko powiedzieć, że nie
możesz wyżywać się na bogu ducha winnych ludziach
tylko dlatego, że to ja znalazłam coś, czego od dawna
szukałeś.
- Zostało dziesięć sekund...
- Roc, mówiłam ci...
Drzwi kabiny odskoczyły z impetem.
- Hej, co ty wyprawiasz! - zawołała, patrząc na
niego szeroko otwartymi oczami. - Zaczekaj...
- Czas minął.
Próbowała uciec, ale było już za późno.
Chwycił ją za ramiona, obrócił ku sobie i bez
wysiłku zarzucił sobie na ramię. Wydała mu się lek
ka, mimo iż jak na kobietę była słusznego wzrostu.
Pasma jej włosów zaczęły łaskotać go w plecy i po-
Heather Graham
95
śladki, paznokcie zostawiały purpurowe ślady na jego
skórze.
Od razu wiedział, że popełnił wielki błąd.
Nie powinien był jej dotykać.
Tylko skąd mógł wiedzieć, że drzemie w nim tak
wielki głód?
Szybko wszedł z nią pod prysznic i podstawił ją pod
silny strumień wody. A potem patrzył, jak mruga
oczami, prycha i łapie powietrze.
- Ty sukin... - syknęła, plując wodą.
- Chciałaś się wykąpać - przypomniał, zdejmując
jej ręce ze swoich ramion. - To się kąp.
Zostawił ją w kabinie, a sam sięgnął po ręcznik
i poszedł do kajuty. Wytarł się i ubrał w krótkie
spodenki. Przez cały czas mamrotał coś pod nosem,
wściekły na nią i na siebie. Zwłaszcza na nią, za to, co
z nim wyrabia.
Spojrzał w stronę łazienki. Był już ubrany. W miarę
spokojny. Uznał, że pora się zrewanżować.
Podszedł i otworzył drzwi. Tak jak myślał, Melinda
nie spodziewała się, że on nadał tu jest. Zdjęła kostium
i powiesiła na drzwiach kabiny. Stała tyłem do niego
i podstawiała twarz pod wodę. Widziana przez zaparo
wane drzwi kabiny, wyglądała jeszcze bardziej ponęt
nie. Gdy była naga, przypominała dzieło sztuki - pięk
ny posąg o idealnych proporcjach.
Musiała usłyszeć, że wszedł, bo gwałtownie obró
ciła się w jego stronę.
- Co znowu...
- Nic. Pomyślałem, że przyda ci się ręcznik -
96
WIELKI BŁĘKIT
odparł lekko, wieszając na haczyku swój własny. - Nie
przeszkadzaj sobie.
Już miał wyjść, już położył rękę na kłamcę, ale
jeszcze się zatrzymał.
- Chyba ostatnio ci się przytyło?
- Co mówisz?
- Nic.
- Wyłaź stąd!
- Idę, idę.
Naprawdę chciał wyjść. Jeszcze tylko spojrzał, jak
Melinda zdecydowanym ruchem zakręca wodę. I już
wychodził...
Tylko że nogi same niosły go w przeciwnym
kierunku...
Gwałtownie szarpnął za uchwyt i otworzył drzwi
kabiny. A potem chwycił Melindę wpół i przyciągnął
do siebie.
- Co ty wyprawiasz, do cholery? - wykrztusiła.
No właśnie, co ja do cholery wyprawiam, prze
mknęło mu przez głowę, zanim ją stracił.
- Zapomniałem podziękować ci za łyżeczkę -
mruknął i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, przy
tulił ją jeszcze mocniej. Miał wrażenie, że jej pełne,
jędrne piersi parzą mu skórę. Tak całkowita bliskość
była torturą, mimo to nie wypuszczał Melindy z objęć.
Marzył o tym od tak dawna. Podświadomie cały czas
do tego dążył.
Pochylił głowę i zaczął całować jej usta. Najpierw
bardzo delikatnie, a potem coraz bardziej natarczywie.
Początkowo protestowała, próbowała mu się wyrwać.
Heather Graham
97
Ale on na to nie zważał. Całował ją coraz żarliwiej,
coraz bardziej namiętnie.
Wtedy znieruchomiała. Przestała z nim walczyć.
Czul, że jej serce bije jak oszalałe.
Co ty wyprawiasz, do cholery? -jak echo powra
cało natrętne pytanie. Marzył, żeby ją przytulić. Zrobił
to, lecz przy okazji na nowo wzniecił piekielne ognie,
które starał się mieć pod kontrolą.
Do diabła...
Niespodziewanie przerwał pocałunek.
- Dziękuję ci - szepnął. - Bardzo dziękuję.
- Wsadź sobie gdzieś swoje podziękowania! - za
wołała. - I wynoś się stąd!
- Już mnie tu nie ma, panno Davenport! - powie
dział i prawie po omacku wyszedł nie tylko z łazienki,
ale i ze swojej kajuty. Po drodze przysięgał sobie, że
odtąd już zawsze będzie sprawdzał, czy zamknął
drzwi na klucz.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Roc dawno już wyszedł, a ona wciąż stała pod
prysznicem i, drżąc ze wzburzenia, złorzeczyła mu
w duchu. I sobie też.
Mogła sobie wmawiać, że jest tu wyłącznie po to,
by mu pomóc, ale prawda była o wiele bardziej
okrutna. Przyszła do niego, bo go pragnęła. Bo umiera
ła z tęsknoty. Bo życie bez niego straciło urok.
Sama pchała się w kłopoty, bo przecież powinna
trzymać się od niego jak najdalej. Bo jeśli nie, znów
ściągnie na siebie cierpienie.
Wciąż zła i rozżalona, sięgnęła w końcu po ręcznik,
który jej przyniósł. Ledwie zaczęła się wycierać, otulił
ją znajomy zapach, więc ze złością cisnęła ręcznik
Heather Graham
99
w kąt. No dobrze, ale co dalej, pomyślała, uświadomi
wszy sobie, że przecież nie ma w co się ubrać. Nie miała
ochoty wkładać mokrego kostiumu, a rzeczy, które
pożyczyła jej Connie, były już pogniecione i brudne.
Nie pozostało jej nic innego, jak pożyczyć sobie coś
z szafy Roca. A może by tak zrobić mu niespodziankę?
Ciekawe, jak by się poczuł, gdyby zaczęła paradować
po jego statku nago, tłumacząc się, iż nie dość, że ją
więzi, to jeszcze nie daje jej ubrań. Oczywiście pan
kapitan nie miał głowy do takich drobiazgów jak stroje.
Gdyby nie Connie, naprawdę byłaby w kłopocie.
Sympatyczna, wesoła Connie. Ta sama, o którą
jestem zazdrosna, westchnęła.
Nie było sensu tracić czasu na podsycanie negatyw
nych uczuć. Melinda wyprostowała się i rozejrzała się
po kajucie. Skąd by tu wziąć te cholerne ciuchy... Bo
pomysł z chodzeniem nago odpada.
Gdy tak stała na środku, goła jak ją Pan Bóg
stworzył, rozległo się ciche pukanie i do środka
zajrzała Connie.
- Co tam? - zapytała Melinda, okrywając się tym
samym ręcznikiem, którym przed chwilą wzgardziła.
- N i e patrz tak na mnie. Wreszcie zrozumiałam, co
naprawdę znaczy: nie mam co na siebie włożyć.
- Tak myślałam - uśmiechnęła się Connie. -
Szczęście, że nosimy ten sam rozmiar. Ty wprawdzie
jesteś wyższa i... - odsunęła się, by dobrze jej się
przyjrzeć - i atrakcyjniejsza niż ja.
- Co ty wygadujesz? - zdumiała się.
- Po prostu jesteś zgrabniejsza.
100
WIELKI BŁĘKIT
- Connie, uwierz mi, że tobie też niczego nie
brakuje - zapewniła ją. - Jesteś śliczną dziewczyną,
o czym pewnie sama wiesz najlepiej.
- Naprawdę tak myślisz? - Nie była to kokieteria.
Connie była autentycznie zaskoczona niespodziewa
nym komplementem.
- Naprawdę. A co, nikt cię tu nie adoruje?
- Niby kto miałby to robić? - prychnęła Connie. -
Bruce to mój brat, Joe jest żonaty, a Peter non stop
zajęty.
- Jest jeszcze Roc... - podrzuciła Melinda.
- Roc to bardzo szarmancki facet - odparła Connie
- ale też pochłonięty swoimi sprawami. Poza tym jest
moim szefem.
I nikim więcej? - chciała zapytać Melinda, ale dała
za wygraną. Connie miała rację. Roc rzeczywiście
potrafił być szarmancki. I bardzo ujmujący. Nikt nie
wiedział o tym lepiej niż ona. I mimo tej wiedzy
straciła go w tak głupi sposób.
Gdyby tylko potrafiła przestać go kochać! Właściwie
nawet lepiej, że Roc uważa ją za szpiega. Nie ufa jej, a to
oznacza, że będzie się trzymał od niej na dystans.
Chyba niepotrzebnie wyłowiłam tę cholerną łyżkę,
pomyślała zgnębiona. Roc raczej się z tego powodu
nie ucieszył. Wręcz przeciwnie. Tym samym jasno dał
do zrozumienia, że nie wierzy w jej dobre chęci.
Kto wie, czy dla niej nie lepiej, że Roc widzi w niej
konkurencję.
Najważniejsze, że wreszcie znalazł się niezbity
dowód potwierdzający jego hipotezę.
Heather Graham
101
Pamiętała dzień, gdy opowiedział jej o swoich
ustaleniach. We dwójkę spędzali weekend na jednej
z łodzi jej ojca. Zjedli kolację, a potem ona została na
dole, żeby posprzątać. Kiedy wróciła na pokład, za
stała Roca pochylonego nad książką poświęconą
„Contessie".
- Szukają jej w złym miejscu - stwierdził z przeko
naniem, gdy usiadła mu na kolanach. - Wiem, że leży
gdzieś tutaj. Mamy ją dosłownie pod nosem.
- To dlaczego do tej pory nikt jej nie odnalazł?
Roc pocałował ją czule.
- Bo często nie potrafimy dostrzec skarbu, który
jest w zasięgu naszej ręki - odparł. Nie ciągnęli
tematu, bo w tamtych szczęśliwych czasach mieli
mnóstwo ciekawszych rzeczy do robienia... Najpierw
przytuleni długo patrzyli w gwiazdy, a potem szybko
zapomnieli o bożym świecie...
Tak było wczoraj, westchnęła. Dziś jest zupełnie
inaczej.
Connie przyglądała jej się pytająco, zbita z tropu jej
przedłużającym się milczeniem. Melinda natychmiast
otrząsnęła się ze wspomnień.
- Skoro twoi kumple nie potrafią dostrzec twojej
urody, to straszne z nich osły - powiedziała wesoło.
W głębi ducha dziwiła się, że Connie najwyraźniej też
nie dostrzega własnych atutów. A przecież z pięknymi
blond włosami i dużymi brązowymi oczami była
bardzo atrakcyjną dziewczyną. - Dzięki za ciuchy.
Naprawdę nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś mi ich nie
pożyczyła.
102 WIELKI BŁĘKIT
- Nie ma sprawy. Trudno taszczyć ze sobą waliz
kę, jak się planuje wpaść w rybackie sieci, prawda?
- odparła Connie rezolutnie.
Melinda spojrzała na nią z ukosa. Nie wiedziała,
czy odebrać to pytanie jako złośliwość pod swoim
adresem, czy raczej niewinny żart. Wyraz rozbawienia
w oczach Connie świadczył, że jednak to drugie.
- Proszę. - Connie podała jej naręcze fatałaszków.
- Niektóre są od Mariny. Ona przynajmniej ma to,
czego mnie bozia poskąpiła. Na przykład cycki - wes
tchnęła z żalem.
Melinda zaczęła się śmiać.
- Uwierz mi, że twoje są w porządku. I pamiętaj, że
za parę lat kobiety z dużym biustem będą miały piersi
jak stare Murzynki, a ty do końca życia będziesz miała
zgrabny biuścik - pocieszyła ją.
- Jest to pewne pocieszenie, ale marne! - roze
śmiała się Connie. - A wracając do ubrań, to znaj
dziesz tu wszystkie potrzebne rzeczy. Jakby co, mamy
pralkę i suszarkę.
- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję!
- Nie ma o czym mówić.
Melinda patrzyła, jak Connie rzuca ubrania na koję.
Po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że jest mało
prawdopodobne, by sypiała z Rokiem. Gdyby napraw
dę była jego kochanką, nie traktowałaby tak przyjaź
nie jego byłej żony.
- Czy mogę zadać ci osobiste pytanie? - zagadnęła
ją Connie znienacka.
- Jasne. Pytaj, o co chcesz. Najwyżej nie odpowiem.
Heather Graham
103
- Naprawdę przyszłaś nas szpiegować? Wiedzia
łaś, że to statek Roca, a tę historię z delfinami po prostu
wymyśliłaś...
- Ja naprawdę kocham delfiny! - odparła Melinda
żarliwie. - Należę do kilku organizacji, które uczą
rybaków, jak łowić, by nie zagrażać morskim ssakom.
- Wierzę, że kochasz delfiny - roześmiała się
Connie. - Wszyscy je kochamy. Ja chciałabym tylko
wiedzieć, co robiłaś w naszych sieciach?
Melinda zawahała się.
- Podejrzewałam, że wasz statek nie jest praw
dziwym kutrem rybackim. I że tak naprawdę szukacie
„Contessy".
- Więc jednak szpiegowałaś!
- Nie. Bardzo mi zależy, żeby Roc odnalazł wrak.
Możesz mi wierzyć albo nie, domyślam się, że pewnie
to drugie, ale chcę, żeby to on miał prawo do eks
ploracji wraku.
- A nie twój ojciec?
- Nie znasz mojego ojca. - Melinda uśmiechnęła
się. - On naprawdę nie musi uciekać się do takich
metod jak szpiegowanie. Prowadzi poszukiwania wła
snymi metodami. I wiesz, co ci powiem?
- Nie mam pojęcia.
- Przypuszczam, że mojemu ojcu również zależy
na tym, żeby Roc odnalazł „Contessę". Jesteśmy mu
to winni. Oboje. Ja i ojciec.
Connie przypatrywała jej się uważnie.
- Wierzę ci - oznajmiła po chwili. - A teraz ubieraj
się. Roc chce podpłynąć jak najbliżej wyspy i za-
104
WIELKI BŁĘKIT
raz wsiadamy na ponton. Ech, wreszcie jest co świę
tować!
Po wyjściu Connie Melinda zaczęła przeglądać
pożyczoną garderobę; wybrała krótką dopasowaną
bluzeczkę w kratkę i granatowe szorty. Kończyła się
ubierać, gdy poczuła, że statek zwalnia. Niepewnie
sięgnęła po grzebień Roca i uczesała włosy. Potem
spojrzała w lustro.
Nie miej takiej bezbronnej miny! - nakazała sobie.
I nie bądź bezbronna!
Problem w tym, że właśnie tak się czuła.
Wszyscy uważali, że ma na sobie niewidzialną
zbroję. Że jako córka Davenporta jest twarda jak skała.
Niech tak dalej myślą, nie zamierzała wyprowadzać
ich z błędu. Rzeczywiście miała coś, co skutecznie ją
chroniło - własną dumę i honor.
Tyle że w tym ochronnym pancerzu pojawiły się
pęknięcia. Bardzo liczne.
Kuter wytracił prędkość, poznała to po charakterys
tycznym kołysaniu. Roc krzyknął, żeby rzucać kot
wicę. Connie wołała, by pomogli jej zabrać torby
z jedzeniem.
Melinda natychmiast odłożyła grzebień i pobiegła
na pokład.
W końcu mieli się dzisiaj bawić.
Noc była jeszcze daleko. Dopiero zaczynała się
najpiękniejsza pora dnia - zachód słońca.
Dopłynęli do bezludnej wysepki w chwili, gdy
ogromna purpurowa kula dotknęła wody, malując
Heather Graham
105
niebo i morze feerią cudnych barw, w których złoto
mieszało się z czerwienią.
Roc pierwszy wyskoczył na ląd i pomógł Peterowi
wyciągnąć ponton. Potem, stojąc w płytkiej wodzie,
patrzył, jak załoga wyładowuje zapasy i zaczyna
przygotowywać miejsce pod ognisko. Przy okazji
z pewną niechęcią spostrzegł, że Melinda zjednała
sobie grupę i była przez nią traktowana jak swoja.
Zupełnie jakby była pełnoprawnym członkiem jego
ekspedycji. Przyglądał się, jak klęcząc na piasku,
pomaga Marinie wybierać piasek z miejsca, na którym
mieli za chwilę ułożyć węgiel drzewny.
I czuł narastające napięcie.
Ciekawe, po co się tak wystroiła, pomyślał ze
złością. Dla niego byłoby najlepiej, gdyby chodziła
w worku na kartofle. Choć miał powody podejrzewać,
że nawet w takim stroju wyglądałaby seksownie.
Powoli zaczynał godzić się z myślą, że jego była
- no dobrze, nie była, tylko obecna żona - narobi
sporego zamieszania w jego życiu.
Bruce podszedł do Melindy i coś powiedział, a ona
uśmiechnęła się słodko. Biedny chłopak, zapłącze się
we własny język, jak będzie się tak do niego uśmiecha
ła, pomyślał zgryźliwie.
Poczuł, że musi zostać sam, choćby na chwilę.'
Odszedł więc parę metrów dalej i usiadł na mokrym
piasku. Obserwował, jak malutkie fale obmywają mu
stopy, potem uniósł głowę i spojrzał gdzieś hen, za
horyzont. Myślał o tych wszystkich zachodach słoń
ca, które oglądał z Melindą. Ile ich było? Ile razy
106
WIELKI BŁĘKIT
siedzieli wtuleni w siebie i wpatrywali się w bezkresne
morze...
Ich historia była bardzo dziwna. Poznali się, gdy
Roc pogodził się z myślą, że jego jedyną miłością jest
ocean. Właściwie nie liczył na to, że kiedyś spotka
kobietę taką jak Melinda. Kobietę, która będzie się
czuła na statku równie szczęśliwa jak on. Która będzie
pływała jak ryba i wyglądała jak anioł. Był pewny, że
jego przeznaczeniem jest samotność. Dopóki nie spot
kał córki Davenporta...
Ich związek nigdy nie należał do łatwych. Melin
da była osobą zdecydowaną i stanowczą, o czym
miał okazję niejeden raz się przekonać. Często wyty
kał jej, że kiedy się na coś uprze, staje się lekkomyśl
na i ma niebezpieczną skłonność do brawury. Parę
razy musiał silą wyciągnąć ją na powierzchnię, gdy
wbrew przyjętym regułom nurkowała sama. Właśnie
jej głupia brawura była najczęstszą przyczyną dzi
kich awantur i kłótni. Zwykle to on wygrywał, bo po
prostu miał rację. Jednak ciche dni nigdy nie trwały
długo. Z reguły godzili się w sypialni, gdzie ich
płomienny gniew szybko zamieniał się w równie
gorącą namiętność.
Tak było, dopóki nie zaczęli szukać wraku „Infanty
Beatriz".
Był to hiszpański galeon, który podobnie jak ,,Con~
tessa" zatonął w drodze do Nowego Świata. Z przeka
zów wynikało, że poszedł na dno u północnych wy
brzeży Kuby. Wśród poszukiwaczy wraków panowała
opinia, iż ten, kto go odnajdzie, raczej się nie obłowi,
Heather Graham
107
gdyż wrak spoczywał ponoć na niewielkiej głębokości
i dawno już został oczyszczony do cna.
Roc nie zrażał się tymi pogłoskami. Podniecony
perspektywą odnalezienia bezcennych klejnotów, któ
re miały znajdować się na pokładzie „Infanty", meto
dycznie studiował wszelkie dostępne źródła na jej
temat.
Rozmawiał o wraku z Jonathanem Davenportem,
próbując zarazić go swym entuzjazmem i namówić do
podjęcia poszukiwań. Ten jednak nie dawał się prze
konać, więc Roc zaczął szukać na własną rękę. Zwykle
robił to po pracy lub w wolne dni. Tym, co go
napędzało, nie była chęć zysku ani nawet perspektywa
zdobycia sławy i popisania się umiejętnościami. Nie
chodziło mu również o to, by udowodnić sceptykom,
jak bardzo się mylą. Jego największą motywacją była
miłość do nurkowania. Jak każdy rasowy myśliwy
największą przyjemność czerpał z samego polowania.
Pracował dla Davenporta, gdy znalazł niewielką
szkatułkę wypełnioną złotymi monetami. Zdążył
oczyścić ledwie kilka z nich, gdy dowiedział się, że
ojciec Melindy zwołał konferencję prasową, na której
zgłosił swoje prawa do eksploracji wraku „Infanty".
- Jak mogłeś to zrobić? - Roc nie krył wściekłości.
- Przecież wiesz, że nie przysługują ci żadne prawa do
tego statku!
- Czyżby? A kto jest właścicielem statku, z które
go nurkowałeś? I z kim podpisałeś kontrakt? - zapytał
drwiąco Davenport.
- A ty już zapomniałeś, że znalazłem tę cholerną
108 WIELKI BŁĘKIT
szkatułkę, nurkując po godzinach? I że proponowałem
ci podjęcie poszukiwań, ale nie byłeś zainteresowany?
Roc wiedział, że do końca życia nie zapomni
gniewu, który go wtedy przepełniał. Ani tego, co go
spotkało, gdy zdenerwowany pobiegł do kajuty, którą
zajmowali z Melindą. Był święcie przekonany, że jego
żona będzie tak samo oburzona jak on.
Rzeczywiście, była. Tyle że nie na ojca, a na niego.
- Przecież jesteś na statku mojego ojca - przypo
mniała mu z wyrzutem. - Jak możesz być takim
niewdzięcznikiem? Wszystko, co osiągnąłeś, stało się
możliwe dzięki niemu.
- Melindo, Jonathan nie chciał szukać tego wraku.
Mało tego, robił wszystko, żeby odwieść mnie od tego
pomysłu - przekonywał.
Ale ona nie chciała słuchać. W ogóle tamtego
wieczoru zachowywała się dziwnie. Musiała słyszeć
ostrą wymianę zdań pomiędzy ojcem a mężem, mimo
to spokojnie poszła pod prysznic. Kiedy Roc wpadł do
kajuty, siedziała w białym szlafroku przy komodzie
i spokojnie rozczesywała włosy. Nawet się nie od
wróciła, tylko spojrzała na niego w lustro.
Już wtedy powinien pojąć, że stoi na straconej
pozycji. Melinda mogła być jego żoną, lecz przede
wszystkim była kochającą i lojalną córką Davenporta.
- Roc, co za różnica, czyje to znalezisko? Twoje,
jego... Naprawdę nie ma się o co spierać, bo w tym
morzu leżą tysiące wraków. Nie ten, to następny. Jest
w czym wybierać.
- Żadnych wspólnych poszukiwań! -oznajmił sta-
Heather Graham
109
nowczo. - Jutro wyjeżdżamy - zapowiedział, podcho
dząc do niej.
Spokojnie odłożyła szczotkę.
- Nie bądź śmieszny! To oczywiste, że nadal bę
dziecie razem pracowali i znajdziecie jeszcze mnó
stwo wraków. Mój ojciec w końcu ci ustąpił i zaczął
szukać „Beatriz". Roc, musisz oddać mu to, co mu się
sprawiedliwie należy.
- A ja uważam, że twój ojciec jest wściekły, że to
ja miałem rację, ale nie potrafi się do tego przyznać.
- A ja uważam, że zachowujesz się jak rozkapry
szony dwulatek. Ojciec dał ci swoje błogosławień
stwo, bez protestu płynął, gdzie mu kazałeś, i wkładał
w poszukiwania tyle samo energii, co my wszyscy.
Mój ojciec...
- Twój ojciec jest kłamcą i zdrajcą.
Błyskawicznie poderwała się i z całej siły uderzyła
go w twarz. Nigdy w życiu nie czuł się bardziej
upokorzony i zły, ale jakoś się opanował. Jedynie
chwycił ją mocno za przegub i powiedział krótko:
- Wyjeżdżam z samego rana. A ty zdecyduj przez
noc, czy jesteś moją żoną, czy jego córką.
Pobladła.
- Nie masz prawa odejść! - zawołała. - Jestem,
twoją żoną, ale jestem też jego córką.
- Wyjeżdżamy!
- Nic podobnego. Rano się pogodzicie.
- Nie, Melindo! Ja odchodzę.
Mówił poważnie. Mimo iż myśl o odejściu sprawia
ła mu taki ból, jakby odciął sobie fragment żywej
no
WIELKI BŁĘKIT
tkanki. Jonathan Davenport był jego szefem, mist
rzem, przyjacielem i wreszcie teściem. Jednak po
stąpił nie fair. Roc nie mógł pozwolić, żeby najpierw
się z niego naśmiewano, a potem wykorzystano.
- Jesteś po mojej stronie? - zapytał.
Wyrwała mu się. Potraktował to jak odpowiedź.
Melinda stanęła po stronie ojca.
Ból stał się niemożliwy do zniesienia. Tak bardzo ją
kochał. Za jej upór, za niepokorną naturę, za rogatą
duszę. Za to, jak odnosiła się do ludzi, jak im pomaga
ła, jak przekazywała im swoją wiedzę. Kochał ją za to,
że zwykle zdystansowana i niezależna, przybiegła, by
wtulić się w jego ramiona i nocą marzyć z nim pod
rozgwieżdżonym niebem.
I nagle to się skończyło. Jego ukochana Melinda
postanowiła zaufać ojcu.
Koniec. To była ich ostatnia wspólna noc.
Rozżalony, pełen gniewu, podszedł do niej i poło
żywszy dłonie na jej ramionach, zaczął całować jej
szyję. Odwróciła się gwałtownie, gotowa do dalszej
awantury. Wsunął dłonie pod jej szlafrok i jednym
ruchem zrzucił go na podłogę. Otworzyła usta, pewnie
po to, by zaprotestować, ale nie dał jej szans. Pocału
nek miał być jak pieczęć, jego znak, który chciał
odcisnąć, by został z nią na zawsze. Najpierw znieru
chomiała, lecz po chwili całowała go z dziką, niepoha
mowaną namiętnością.
Może chciała przekonać go, by nie odchodził.
Tak jak on chciał, by wspomnienie ostatniej miłos
nej nocy dręczyło ją, gdy jego już przy niej nie będzie.
Heather Graham 111
Do rana nie zmrużył oka. O świcie wrzucił do
worka najpotrzebniejsze rzeczy. Sprzęt zostawił. Me-
linda spokojnie spała. Przysiadł na krawędzi koi i za
czął ją budzić. Ból dosłownie go zatykał. Wiedział, że
odchodząc, zostawia część siebie. Może serce.
A może duszę.
Bez pośpiechu otworzyła oczy.
- Idziesz ze mną?
- Nie możesz tego zrobić mojemu ojcu! - Jej
piękne oczy, przed chwilą zaspane i półprzytomne,
otworzyły się szeroko i gniewnie błysnęły.
Wyrok zapadł. Odwrócił się i spojrzał na drzwi.
- Idź i nigdy więcej nie wracaj! - zawołała po
rywczo.
- Jeśli kiedykolwiek zmienisz zdanie, daj mi znać.
Będę czekał - powiedział wolno.
- Ty naprawdę odchodzisz? Tak po prostu? Po tym
wszystkim, co mój ojciec dla ciebie zrobił? Po tym, co
się między nami wydarzyło tej nocy?
- Odchodzę.
- Nienawidzę cię! - szepnęła z pasją. Wargi jej
drżały, oczy lśniły jak w gorączce. Z furii, czy od łez?
Nie miał pojęcia.
Rzucił worek i w sekundę znów był przy niej. Znów
wziął ją w ramiona. Nie potrafił sobie tego odmówić.
Okładała go pięściami po plecach, szczypała i drapała.
- Nienawidzę cię! Nienawidzę! -krzyczała, jakby
nagle postradała rozum. Przy tym tuliła się do niego
całą sobą, obejmowała go i nie chciała puścić. Nie bro
niła się, gdy zaczął ją całować, gdy znowu ją pieścił,
112 WIELKI BŁĘKIT
gdy znów zaczął się z nią kochać. Z jego strony był to
akt desperacji. Po głowie tłukła mu się opętańcza
myśl, że przecież na świecie są inne kobiety. Ale nie
mógł oszukiwać samego siebie. Wrócił, bo nie mógł
znieść myśli o rozstaniu. A ponieważ wiedział, że jest
nieuchronne, chciał zapamiętać jej piękne kształtne
ciało, jej zapach i smak.
W końcu przyszła nieubłagana chwila, gdy wściek
łość i namiętność wypaliły się do cna.
- Nie wierzyłam, że mógłbyś odejść - szepnęła.
- Melindo, nie odchodzę od ciebie. Opuszczam
twojego ojca.
Znieruchomiała. A potem wpadła w nerwowe pod
niecenie. Szarpała pościel, jednym ruchem odsunęła
się w kąt koi.
- Ty naprawdę...
- Już ci to mówiłem. Dziesiątki razy. Nie będę
więcej pracował dla twojego ojca. To jego zostawiam,
a nie ciebie. Skoro upierasz się, żeby z nim zostać, to ty
opuszczasz mnie.
Odwrócił się od niej i zaczął wkładać ubranie. Robił
to wyjątkowo wolno, jakby chciał jeszcze dać jej czas.
- Nienawidzę cię!
Poczuł się tak, jakby wypaliła mu te słowa na
skórze rozżarzonym żelazem.
- Melindo...
- Skoro tak ci tu źle, to idź! Wynoś się!
Chciał ją wziąć za rękę, ale odskoczyła jeszcze
dalej.
- Idź już! - szepnęła.
Heather Graham 113
Nie miał wyboru. Wyszedł. 1 już nie wrócił. Jednak
idąc wzdłuż pomostu, modlił się, żeby go zawołała,
żeby do niego przybiegła. Żeby chociaż zwymyślała
go, zrobiła mu dziką awanturę. Żeby próbowała go
powstrzymać.
Nie zjawiła się. Byli w Key West i Roc robił
wszystko, by dowiedziała się, gdzie go znaleźć. Gdyby
tylko chciała...
Ale widocznie nie chciała.
Nienawidzę cię. To były jej słowa. Wynikające
z gniewu, wypowiedziane bez zastanowienia. Na pew
no nie oddawały tego, co naprawdę czuła.
A może się mylił. Może po tym wszystkim napraw
dę go znienawidziła. Bo dwa dni później statek jej ojca
odpłynął. Razem z nią.
Od tamtej pory jej nie widział. Od czasu do czasu
docierały do niego informacje na jej temat. Dokonała
kilku samodzielnych odkryć. Za każdym razem, gdy
pojawiała się wzmianka o jej sławnym ojcu, wymie
niano także ją. Media kochały Davenporta i jego
piękną córkę. Przecież wszyscy uwielbiają syreny.
Otrząsnął się ze wspomnień, gdy ostatni skrawek
słonecznej tarczy tonął w morzu.
Na plaży paliło się ognisko. Płomienie trzaskały we
soło, strzelając wysoko w szafirowe niebo. Roc popat-
rzył na ludzi siedzących przy ogniu i zmarszczył brwi.
Joe ustawił grill, na którym Marina i Connie piekły
ryby i kurczaka. Peter mieszał coś w garnku, a Bruce
ułożył się wygodnie na ręczniku i popijając piwo,
nadzorował kolegów.
114
WIELKI BŁĘKIT
- Marino, tylko uważaj z rybą. Nie przypiecz jej za
bardzo. Wystarczy pięć minut na każdą stronę - po
uczał.
Roc poderwał się i podszedł do ogniska. Zaniepo
koiło go, że nigdzie nie było Melindy.
- Gdzie ona jest?-zawołał, ściągając groźnie brwi.
Przy ognisku zapadła cisza, którą po paru sekun
dach przerwał Bruce.
- Poszła się przejść - wyjaśnił, wyraźnie zasko
czony nerwowym tonem przyjaciela. - Uspokój się,
przecież stąd nie ma gdzie uciec. I nie ma jak się
skontaktować.
- Nie tego się obawiam - burknął, rozglądając się
dookoła. - Boję się, że ta idiotka mogła znowu wleźć
do wody. W którą stronę poszła?
- Tam. - Bruce wskazał ręką na lewo.
- Morze jest dziś bardzo spokojne i nie ma silnych
prądów - pocieszyła Roca Marina.
Skinął głową i ruszył szukać Melindy.
Jego koledzy mogli być spokojni, bo nie znali jej
tak dobrze, jak on. Nie mieli pojęcia o jej skłonności
do ryzyka i przekonania, że jest niezniszczalna i wolno
jej więcej niż pozostałym. Uczyła innych, żeby nigdy
nie nurkowali w pojedynkę, a sama często robiła to bez
asekuracji. Poza tym, gdy była zła albo zdenerwowa
na, od razu lazła do wody. A nocą na nurka czyhało
mnóstwo niebezpieczeństw. Na przykład rekiny,
z którymi za dnia można było jakoś sobie poradzić, ale
nocą, gdy ruszały na żer, stawały się bardzo groźne.
Instynktownie przyspieszył kroku. Najpierw spra-
Heather Graham
115
wdził kępę drzew, a potem przez wydmę skierował się
w stronę zacisznej zatoki.
-
A niech ją wszyscy diabli - mruczał gniewnie,
patrząc z niepokojem na szybko zapadający mrok.
Nagle na wyspę spłynęło srebrzyste światło. Zaintry
gowany uniósł głowę i ujrzał wiszącą nisko ogromną
tarczę księżyca, którą dotąd zasłaniała spora chmura.
Zaraz potem dostrzegł Melindę.
Stała nieopodal i wpatrywała się w morze. Wysoka,
smukła, wyprostowana, z dumnie uniesioną głową,
była odwrócona do niego tyłem.
Wyglądała identycznie jak podczas pamiętnej nocy
rozstania.
On zaś marzył, żeby do niej podejść i ją dotknąć.
Zupełnie tak samo jak wtedy.
I tak jak pragnął jej wtedy, tak pragnął i teraz.
Podszedł do niej po cichu i położył dłoń na jej
ramieniu, z którego zsunęła się bluzka. Drugą ręką
odgarnął jej włosy i pocałował ją w kark, z rozkoszą
wdychając znajomy słodki zapach.
Drgnęła. Zesztywniała i jeszcze mocniej ściągnęła
łopatki. Spodziewał się, że za chwilę się odwróci i da
mu w twarz.
Nie zrobiła tego. Zachęcony, zaczął całować jej
odkryte ramię i wodzić po jej skórze czubkiem języka.'
Poczuł, jak budzi się w nim od dawna nieza
spokojony głód. I poczuł jej delikatne drżenie...
- Roc... - szepnęła, próbując się odsunąć.
- Nie. - Nie chciał słuchać protestów. Zacisnął
palce na brzegach jej bluzki i pociągnął zdecydowanym
116
WIELKI BŁĘKIT
ruchem. Elastyczny materiał z łatwością zsunął się z jej
ramion. Wtedy położył dłonie na jej piersiach i zaczął je
pieścić. Po chwili jego ręka powędrowała w dół.
Melinda jęknęła cicho, a on mocno przytulił się do
jej pleców i zasypał pocałunkami jej szyję, ramiona
i kark.
- Nie odpychaj mnie! - prosił.
- Ale twoi ludzie... - broniła się.
- Nie martw się. Na pewno tu nie przyjdą.
Pozwoliła, żeby ją rozebrał, i stanęła przed nim
naga i jasna w księżycowym blasku.
- Robimy błąd... - szepnęła, patrząc mu smutno
w oczy.
- Nie pierwszy i nie ostatni. Ja w każdym razie
mam ich na koncie całkiem sporo - odparł i pociągnął
ją za sobą na chłodny, wilgotny piasek.
- Powinieneś teraz wstać i odejść - wyszeptała
z goryczą, gdy na chwilę przestał ją całować.
Pokręcił głową, wędrując zachwyconym spojrze
niem po jej ponętnym ciele.
- Ani myślę - odparł ochryple.
- Więc może tym razem to ja powinnam odejść -
drążyła.
Znów zaprzeczył.
- Nic z tego. Zapomnij o tym, żono! - mruknął
i wrócił do przerwanych pocałunków.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Wiedziała, że Roc jest blisko na długo przed tym,
zanim położył rękę na jej ramieniu. Poruszał się nie
mal bezgłośnie, ale i tak go usłyszała. A raczej wy
czuła, że za nią stoi. I czeka. Analizuje.
Ciekawe, o czym tak rozmyśla?
Może o tym, że podstępnie zakradła się do jego
życia, by go szpiegować?
Nie, w tej chwili na pewno o tym nie myślał.
Zbyt dobrze wyczuwała żar, który trawił go od
środka. Nie przyszedł tu, by się z nią kłócić. Tylko
żeby znów być z nią blisko.
Nawet nie drgnęła.
Mimo iż wiedziała, że za chwilę ją dotknie, a wew
nętrzny głos ostrzegał, żeby mu nie ufała.
118
WIELKI BŁĘKIT
A jednak tęskniła za tym dotykiem, za pieszczotami
i intymnością, których od tak dawna nie zaznała.
Dlatego bez względu na wzajemne pretensje, bez
względu na gorycz i nieufność, niecierpliwie czekała
na ten dotyk. I kiedy Roc z czułością zaczął całować
jej szyję, poczuła się jak królewna obudzona z bardzo
długiego snu. Jakby czekała na tę chwilę od trzech
długich lat.
Prawdopodobnie tak było.
Piasek wydał jej się zaskakująco zimy i twardy, gdy
poczuła go pod plecami. Ujrzała nad sobą oczy Roca,
pełne ognia i determinacji, i w tej samej chwili prze
szył ją dreszcz, rozkoszny zwiastun tego, co ją do
piero czekało.
- Ile to już czasu minęło... - szepnął ochryple
pomiędzy pocałunkami.
O wiele za dużo, odpowiedziała mu w myślach.
Całe wieki.
Przymknęła oczy i niecierpliwie czekała, aż za
cznie ją pieścić. Naraz ogarnął ją chłód. Otworzyła
oczy i zobaczyła nad sobą księżyc. Za! ścisnął ją za
gardło z taką siłą, że nie była w stanie wykrztusić
z siebie słowa. Pod powiekami zapiekły ją łzy roz
czarowania. Była pewna, że Roc znów ją zostawił.
Lecz on już był znów przy niej; odsunął się tylko na
moment, by zrzucić z siebie ubranie. Jego mocne,
rozpalone ciało znów ogrzewało ją, kusząc obietnicą
rozkoszy i spełnienia...
Otworzyła powieki. Wpatrywał się w nią przenik
liwie, jakby czekał na znak czy sygnał z jej strony.
Heather Graham
119
Spojrzała mu prosto w oczy. I wtedy, zupełnie bez
uprzedzenia, to się stało... Powitała go głębokim,
przejmującym westchnieniem. Znieruchomiał, lecz
gdy zacisnęła palce na jego ramionach i zaczęła prężyć
się pod nim i kołysać biodrami, naparł na nią mocno.
Wtedy zmieniła się w jedno wielkie pragnienie, by
kochać i być kochaną.
- Cholera! - zaklął i usiadł gwałtownie, obejmując
ramionami kolana. A jeszcze przed sekundą leżeli
wtuleni w siebie na białym drobnym piasku, który
kleił się do ich spoconych ciał.
Melinda od razu poczuła, jak do oczu napływają jej
łzy. Aby nie ulec słabości, mocno zacisnęła zęby. Po
trzech nieskończenie długich latach, po tej cudownej,
uskrzydlającej chwili, która dopiero co minęła, on nie
ma do powiedzenia niczego innego?
Uniosła się, żeby wstać. Roc, który już się podniósł,
rzucił jej wymiętą bluzkę.
- Ubieraj się!
-- Właśnie mam zamiar to zrobić - odparła, łapiąc
ją w locie. - Muszę powiedzieć, że jesteś najbardziej
chamskim facetem, z jakim...
Bluzka wylądowała z powrotem na piasku, gdyż
Roc złapał ją za rękę i z całej siły pociągnął do góry.'
Nagle stanęli naprzeciw siebie, nadzy, na pustej plaży
osrebrzonej księżycowym blaskiem.
- Najbardziej chamskim facetem, z którym co? -
syknął. - Z którym spałaś? To chciałaś powiedzieć?
Domyślam się, że Eric jest znacznie bardziej szar-
120
WIELKI BŁĘKIT
mancki. I właśnie na dowód swej uprzejmości wysa
dził cię na środku oceanu? To on cię namówił, żebyś
mnie szpiegowała?
- Co? - Nie wierzyła własnym uszom.
Napędzana złością, wyszarpnęła się i wzięła za
mach, chcąc go uderzyć. On jednak nie dał się za
skoczyć. Złapał ją i przytrzymał, ale ona i tak okładała
go wolną ręką.
- Ty mała czarownico! - syknął, próbując ją po
wstrzymać. Uchylając się przed ciosem, cofnął się tak
niefortunnie, że stracił równowagę i stoczył się z wyd
my. Oczywiście pociągnął ją ze sobą, więc oboje,
turlając się, spadli na dół.
Melinda chciała się natychmiast poderwać. Nie zdą
żyła, bo Roc był szybszy, i usiadłszy na niej okrakiem,
nie pozwolił jej się ruszyć.
- Nie dotykaj mnie...
- Melindo...
- Ja nie żartuję!-Znów chciało jej się płakać. Tym
razem z największym trudem powstrzymywała łzy.
- Do diabła, chciałbym ci wierzyć...
- Mam gdzieś, czy mi wierzysz, czy nie. Złaź ze
mnie! Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego!
Nawet się nie ruszył. Patrzył jej prosto w oczy, tak
samo zły i rozjuszony jak ona.
- Dowiem się w końcu, co cię łączy z Longfor-
dem? - rzucił jej prosto w twarz.
- Nie, nie dowiesz się! - zawołała bez chwili
zastanowienia. -I tak wiesz swoje, więc ode mnie nie
usłyszysz ani słowa.
sip A43
Heather Graham 121
Przysiadł na piętach i skrzyżował ręce na piersiach.
Usiłowała to wykorzystać, żeby się uwolnić, lecz on
zakleszczył jej biodra między swoimi udami.
- Zaraz zacznę krzyczeć! - zagroziła. - Potem
wydrapię ci oczy, a później...
- Longford - wszedł jej gładko w słowo, wysy
łając czytelny sygnał, że nic sobie nie robi z jej
gróźb.
- Puszczaj, bo cię ugryzę!
- Jak mocno i gdzie?
- Ty draniu... - Znów się na niego zamachnęła,
ale on złapał ją za rękę, a potem groźnie się nad
nią pochylił. - Roc, ja mówię poważnie. Jeszcze
chwila i zrobię ci krzywdę! - wysyczała przez zaciś
nięte zęby.
- Nie wysilaj się. Już mnie skrzywdziłaś. Trzy lata
temu.
- To ty odszedłeś!
- A ty nie odeszłaś ze mną.
- Proszę cię, puść mnie - warknęła, on jednak
pochylił się nad nią jeszcze niżej.
- Najpierw chcę usłyszeć, co jest między tobą
i Longfordem.
Zawahała się. Jej prywatne sprawy nie powinny go
obchodzić.
- A uwierzysz mi? - zapytała.
Wyprostował się i spojrzał na nią z góry. Poczuła na
plecach lekki dreszcz. To, co się między nimi działo,
było zdumiewające. Nie widzieli się całe trzy lata,
a byli razem zaledwie od doby. I już skakali sobie
122 WIELKI BŁĘKIT
do oczu. W dodatku rozebrani do naga i wytarzani
w piasku.
Akurat to, że są bez ubrania, zupełnie jej nie prze
szkadzało. Natomiast jego słowa bardzo, gdyż boleś
nie raniły jej duszę.
- Popatrz na mnie - poprosił głosem, w którym nie
było śladu agresji. - Spójrz mi w oczy. Przysięgam, że
uwierzę we wszystko, co powiesz.
Nadal nie wiedziała, czy powinna ulec jego proś
bom. Nie chciała, żeby poczuł, iż ma nad nią przewa
gę. A tak by się stało, gdyby usłyszał, że przez te trzy
łata żyła jak zakonnica.
Znała go jednak na tyle dobrze, by wiedzieć, że jej
nie odpuści. Tak długo będzie ją dręczył, naciskał
i drążył temat, aż ona w końcu podda się i wyzna mu
prawdę. Jeszcze się wahała, ale w sercu już podjęła
decyzję.
- Z Erikiem nie łączy mnie nic - powiedziała,
patrząc mu w oczy. - Kilka razy zjedliśmy razem
kolację, byliśmy na paru nurkowaniach, trochę ze sobą
rozmawialiśmy.
Słuchał jej w bezruchu. Przymknął oczy, lecz
niemal natychmiast je otworzył.
- To prawda? - zapytał w końcu.
- Przecież ci powiedziałam...
- Przepraszam.
- W porządku. A teraz pozwól mi wstać.
- Za chwilę.
- Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Co miała znaczyć ta uwaga?
Heather Graham
123
- Jaka znowu uwaga? - zawołała załamana.
- Że jestem najbardziej chamskim facetem, z któ
rym spałaś?
- Jesteś najbardziej tępym facetem! - Gniew, który
nieco złagodniał, odżył w niej z nową siłą. - W dodat
ku próbujesz coś mi wmówić. Nic nie mówiłam
o spaniu. Po pierwsze, takie słowo w ogóle nie padło,
po drugie, nie pozwoliłeś mi dokończyć. A miałam
zamiar powiedzieć, że jesteś najbardziej chamskim
facetem, z jakim kiedykolwiek miałam do czynienia.
Do czynienia! Rozumiesz to czy nie?
Jej wściekły wybuch nie zrobił na nim wrażenia.
- Z kim się spotykasz? - drążył w uporem.
- Nie twoja sprawa! Jeśli natychmiast...
- Z kim?
- Chcę wstać!
- Odpowiedz!
- Daję ci dwie sekundy i zaczynam krzyczeć!
Lekceważąco wzruszył ramionami.
- A krzycz sobie. I tak nikt ci nie pomoże! Moi
ludzie są wyjątkowo lojalni. Więc lepiej powiedz po
dobroci, z kim teraz jesteś.
- Z nikim - skapitulowała.
- Mów z kim!
- Głuchy jesteś? Przecież mówię, że z nikim! -
Doprowadzona do ostateczności, podniosła głos.
- Chcesz powiedzieć, że przez ten cały czas z ni
kim się nie związałaś?
- Jeśli chodzi ci o to, czy z nikim nie spałam, to
odpowiedź brzmi: nie! Niech cię wszyscy diabli, ty
124
WIELKI BŁĘKIT
draniu! To miał być fajny wieczór przy grillu, a nie
zabawa w „Rozmowy na każdy temat".
Wstał i podał jej rękę. Chciała od razu sięgnąć po
ubrania, ale przytrzymał ją za ramię i przyciągnął do
siebie.
- Co w takim razie robiłaś na morzu z Longfor-
dem?
- Nurkowałam.
- I on tak po prostu zostawił cię samą?
- Tak. - Westchnęła z rezygnacją. - Podejrzewa
łam, że „Crystal Lee" to twój kuter, a nawet jeśli nie
twój, to i tak byłam pewna, że nie jest to statek rybacki.
- A gdybyś natknęła się na handlarzy narkotyków?
Albo innych łobuzów, którzy poderżnęliby ci gardło?
- Umiem sobie poradzić.
- Jasne! - prychnął z sarkazmem. - Właśnie dałaś
tego dowód, pakując się na moje sieci. Niestety,
z wiekiem nie przybywa ci rozumu.
- A tobie ogłady.
- Twoja bezmyślność...
- Nie powinna cię w ogóle obchodzić!
- A jednak obchodzi - odparł i puściwszy ją,
spojrzał jej w oczy z powagą, a potem dodał: - Póki co,
nadał jesteś moją żoną.
- Nie rób sobie z tego problemu! - Zauważyła, że
znów na nią łakomie spogląda, i natychmiast poczuła,
jak żywiej krąży w niej krew.
- Lepiej się ubierzmy. Moi ludzie mogą tu w każ
dej chwili przyjść - stwierdził nad wyraz przytomnie.
- Ośmielą się niepokoić kapitana, choć dał do
Heather Graham
125
zrozumienia, że chce spędzić chwilę na osobności?
- zadrwiła.
- Nie ma nas tak długo, że mają prawo się niepo
koić. Pewnie myślą, że zżarły nas rekiny. Proszę cię,
nie dyskutuj ze mną, tylko się ubierz.
Chwilę później ruszyli w drogę powrotną. Roc
pierwszy, ona parę kroków za nim.
- Pospieszmy się! - ponaglał, odwracając się ku
niej przez ramię. - Jedzenie na pewno jest już gotowe.
- Chyba jednak wolę popływać - odparła lekkim
tonem.
Zrobiła błąd i na moment spojrzała w stronę morza.
Gdyby nie to, być może zdążyłaby uciec, zanim Roc
złapał ją w ramiona.
- Nie ma mowy o żadnym pływaniu, zwłaszcza
w pojedynkę - zapowiedział surowo. - Chryste, ty
naprawdę jesteś najbardziej nierozsądną i upartą ko
bietą, z jaką...
- Spałeś? - dopowiedziała.
Nie odpowiedział. Jednak po chwili na jego twarzy
pojawił się lekki uśmiech.
- Miałem zamiar powiedzieć: „miałem do czynie
nia".
Melinda milczała. Trochę dlatego, że nie chciała go
prowokować, bo dobrze jej było, gdy tak niósł ją przez
pustą plażę. Czuła się fantastycznie w jego ramionach.
Naprawdę wspaniale. Jednak jej niepokorna natura
dała o sobie znać.
-A z kim teraz sypiasz, jeśli wolno spytać? - zapy
tała niewinnie.
126
WIELKI BŁĘKIT
W jego oczach pojawi! się figlarny błysk.
- Nie twoja sprawa! - odparł.
- Co takiego? Ty małpoludzie! - wrzasnęła i tak
długo okładała go pięściami, aż musiał ją wreszcie
postawić na ziemi.
- Hej! - Złapał ją za rękę, gdyż próbowała minąć
go i pobiec przodem.
Stanęła przed nim i zacisnąwszy pięści, powiedzia
ła z wściekłością:
- Dopiero co zmusiłeś mnie, żebym opowiedziała
ci o moich sprawach osobistych, a teraz masz czelność
mówić, że to nie mój interes, z kim śpisz?
- Właśnie tak - odparł i spokojnie ruszył przodem.
Pobiegła za nim, krzycząc:
- Roc, ty skończony...
Umilkła, gdyż niespodziewanie położył jej palec na
ustach.
- Posłuchaj uważnie, co ci powiem - powiedział,
patrząc jej w oczy. - Nigdy w życiu nie spałem
z kobietą, która mogłaby się z tobą równać. Nigdy.
A teraz niech pani wreszcie się ruszy, panno Davenport.
Odwróciła się szybko, by ukryć łzy, które kolejny
raz napłynęły jej do oczu. Nie była przygotowana na
taką reakcję. Musiała przyznać, że jest jej łatwiej, gdy
Roc jest dla niej niemiły albo się z nią kłóci.
Parę minut później z daleka dostrzegli ognisko
i siedzących przy nim ludzi. Connie krążyła niespo
kojnie w tę i z powrotem, Marina gapiła się w ogień,
a Joe, Peter i Brace spoglądali w stronę, z której
właśnie nadchodzili.
Heather Graham
127
Melindę natychmiast dopadły wyrzuty sumienia.
Tyle osób się przez nich denerwowało. I przeżywało
dylemat, czy ruszać na pomoc kapitanowi, czy uszano
wać jego... chwilę na osobności.
Gdy się zbliżyli, Connie zakończyła swoją węd
rówkę, a mężczyźni zaczęli udawać, że patrzą w inną
stronę.
- Mmm... Ale pięknie pachnie! - Melinda miała
nadzieję, że nie zwrócą uwagi na delikatne drżenie jej
głosu. Chryste! Czuła, że się czerwieni. Czy domyś
lają się, co przed chwilą robiła z Rokiem?
Nie sądziła, że on idzie tuż za nią, więc aż pod
skoczyła, gdy zapytał:
- Jedliście już? Connie, znajdzie się dla mnie
jakieś piwo?
- Jasne! Czekaliśmy na was, ale w końcu nie
wytrzymaliśmy i zjedliśmy rybę. Zostało jeszcze parę
kawałków. Marina zaraz je dla was upiecze - odparła
Connie.
- Nie ma sprawy. Zjem kurczaka. Dzięki za piwo
- powiedział, biorąc od niej puszkę. - Łap! - zawołał
i bez uprzedzenia rzucił ją Melindzie. Przechwyciła ją
zwinnie i usiadłszy z boku, pozwoliła sobie na chwilę
zamyślenia.
Zastanawiała się, co powiedział o niej swoim lu
dziom. Oczywiście wiedzieli, że jest jego żoną. I córką
Davenporta.
Może dlatego odnosili się do niej z rezerwą.
Noc była zbyt piękna, a jedzenie zbyt smaczne,
żeby pogrążać się w smutkach. Zwłaszcza że wszyscy
128 WIELKI BŁĘKIT
przysiedli się do ogniska i zaczęli snuć opowieści
o zaginionych statkach widmach. Melinda słuchała ich
jednym uchem; cały czas dyskretnie obserwowała
Roca i zastanawiała się, jak po tym, co się przed chwilą
między nimi wydarzyło, może siedzieć tak spokojnie.
Najpierw się z nią kochał, potem oskarżył ją o nie
stworzone rzeczy i wreszcie siłą wydobył z niej
prawdę o jej samotnym życiu.
Ależ ze mnie idiotka, pomyślała z niesmakiem.
Ledwie przymknie oczy, a od razu czuje jego dotyk.
Patrzyła na Roca poprzez strzelający w niebo ogień
i chwytała jego nieufne spojrzenia. Powiedziała mu
prawdę, ale chyba nie zdołała go do siebie przekonać.
- Ach! - Connie z krzykiem zerwała się na równe
nogi, bo spadła na nią mała gałązka.
- Opanuj się, kobieto! - zganił ją rozbawiony Bruce.
- No, co? Przestraszyłam się - tłumaczyła się, gro
żąc bratu palcem. - Najpierw opowiadasz te swoje
historie o kościotrupach, a potem się dziwisz, że... -
urwała i rozejrzała się dookoła. - A tak swoją drogą,
skąd się tu wzięła ta gałąź? Przecież tu nie ma drzew.
- Pewnie przyleciała z wiatrem - stwierdził Peter.
Connie aż się wzdrygnęła.
- Szkielety, statki widma. Człowiek się nasłucha,
a potem mu się wydaje, że ktoś go obserwuje.
Roc stanął za nią, spojrzał w stronę kępy drzew
rosnących w sporej odległości od miejsca, gdzie sie
dzieli.
- A co, masz wrażenie, że wpatrują się w ciebie
jakieś oczy? - zapytał, lecz jego ton wcale nie był
Heather Graham
129
żartobliwy. Melinda zerknęła na niego, zastanawiając
się, co chciał przez to powiedzieć.
- Zrobiło się późno - mruknęła Connie.
- Nawet bardzo - dodała Marina i zaczęła zbierać
naczynia. Pozostali poszli za jej przykładem i chwilę
później, zgasiwszy ognisko, wsiedli do pontonu i wró
cili na statek.
Melinda pomogła Marinie pozmywać naczynia,
potem wyszła na pokład. Roc omawiał tam z Peterem
i Bruce'em szczegóły nurkowania, więc poszła do
kajuty. Po chwili wahania rozebrała się i weszła pod
prysznic, żeby spłukać z siebie piasek. Później zgasiła
lampkę stojącą na biurku i położyła się.
Po kilku minutach w drzwiach stanął Roc. Światło
księżyca Oświetlało jego ramiona, lecz twarz tonęła
w mroku.
Zamknął drzwi i zwinnie jak kot podszedł do koi.
Tak cicho, że Melinda wydała stłumiony okrzyk, gdy
zorientowała się, że już przy niej jest.
- Śpisz? - zapytał półgłosem.
- Nie.
- Czekałaś?
- Nie. Wzięłam prysznic. Cała byłam w piachu.
- Aha. Ja się jeszcze nie kąpałem. Powinienem?
- Podobno to, co robisz, nie powinno mnie ob
chodzić. Już zapomniałeś?
- Więc mam się nie kąpać?
Uśmiechnęła się w ciemności.
- To zależy wyłącznie od ciebie - odparła prze
wrotnie.
130 WIELKI BŁĘKIT
- Rozumiem, że nie mam co liczyć na zaproszenie?
Przesunęła się do ściany i pogładziła puste miejsce
obok siebie.
- Wręcz przeciwnie. Jesteś bardzo mile widziany.
Z piaskiem czy bez, nie ma znaczenia.
To były ostatnie słowa, które wypowiedziała tej
nocy. W mgnieniu oka Roc znalazł się przy niej.
Z rozkoszą powitała znajome ciepło jego ciała.
A piasek zupełnie jej nie przeszkadzał.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Nazajutrz przeszukali miejsce, w którym Melinda
znalazła łyżkę. Roc miał wrażenie, że coś ją tam cały
czas ciągnie. I choć niczego więcej nie znaleźli, ufał
jej intuicji.
W końcu tylko jej udało się znaleźć jedyny material
ny dowód istnienia „Contessy".
Płynął za Melindą, podziwiając niezwykłą zwin
ność i grację, z jaką poruszała się w fascynującym
podwodnym świecie. Na lewo od nich rafa tworzyła
półkę, która była domem dla niezliczonych okazów
morskiej fauny i flory. Dwa imponujące rozmiarem
okonie morskie przyglądały im się leniwie wyłupiasty
mi szklistymi oczami. Tuż za nimi, pomiędzy kolonią
132 WIELKI BŁĘKIT
ukwiałów, uwijały się małe pomarańczowo-białe ryb
ki, zwane błazenkami.
Właśnie minęli kępy jaskrawoźółtych wodorostów,
gdy Roc dostrzegł kątem oka, iż w ich kierunku płynie
coś dużego. Natychmiast zatrzymał się i zaczął się
bacznie rozglądać; Melinda zareagowała tak samo.
Było mało prawdopodobne, by zainteresował się nimi
rekin, lecz na wszelki wypadek musieli mieć się na
baczności. Szybko okazało się, że nie mają się czego
obawiać, gdyż zamiast złowrogiego rekina przypły
nął do nich ciekawski młody delfin. Nie byłoby w tym
nic dziwnego - delfiny często pojawiały się w tych
wodach - gdyby nie fakt, że podpłynął prosto do
Melindy i niczym pies albo kot zaczął się łasić
i domagać pieszczot. Melindy nie trzeba było długo
namawiać do zabawy; bez wahania wyciągnęła rękę
i zaczęła delikatnie głaskać go po pysku i brzuchu.
Delfin dał nurka i zwinnie przepłynął pod nią, a potem
zbliżył się do Roca. Jemu też pozwolił się dotknąć.
Patrzył na niego oczami jak czarne koraliki i miał minę
małego urwisa, któremu udało się wywieść w pole
rodziców.
Roc wiele razy pływał z delfinami, lecz zawsze
były to ssaki urodzone w niewoli i przyuczone do
życia w bliskim kontakcie z człowiekiem. Nie pamię
tał, by kiedykolwiek spotkał delfina żyjącego na
wolności i równie ufnego jak ich sympatyczny towa
rzysz. Podejrzewał, że zwierzę musiało wydostać się
z jakiegoś delfinarium albo stacji doświadczalnej, bo
było widać, że jest spragnione kontaktu z ludźmi. Cały
Heather Graham 133
czas trzymało się blisko, przepływając to pod, to nad
nimi, i domagało się głaskania.
Zaintrygowany, dał Melindzie znak, żeby płynęli
dalej; był bardzo ciekaw, co zrobi delfin.
Od razu popłynął za nimi.
Przez kilka minut kręcili się przy wraku okrętu
wojennego, lecz nic nie znaleźli. Zrezygnowany Roc
uznał, że pora wracać. Podpłynął do Melindy. i lekko
postukał w jej zegarek, przypominając, że czas wy
płynąć na powierzchnię. Jak zwykle była zaskoczona
i sprawiała wrażenie, jakby miała zamiar zostać dłu
żej, więc na wszelki wypadek stanowczo pokręcił
głową. O dziwo, nie protestowała. Pierwsza popłynęła
w stronę ich statku. Delfin nadal trzymał się blisko.
Gdy ponad ich głowami pojawiło się dno „Crystal
Lee", Melinda zatrzymała się, by jeszcze raz pogłas
kać delfina. Roc spojrzał w jej roześmiane oczy
i wzruszywszy ramionami, też go pogłaskał na pożeg
nanie. A potem mocno machnął płetwami i pierwszy
wypłynął na powierzchnię.
- I co? - dopytywał niecierpliwie Bruce, pomagając
mu wejść na pokład, a potem odbierając od niego sprzęt.
Roc bez słowa pokręcił głową. Cały czas wypat
rywał Melindy. Jeśli okaże się, że postanowiła zostać
z delfinem... Na szczęście wynurzyła się i po chwili
-
była z nimi na statku.
- Cudownie było! - wołała zachwycona.
- Znaleźliście coś! - ucieszył się Bruce.
- Delfina - odparła radośnie.
- Delfina? - Bruce nie potrafił ukryć rozczarowania.
134
WIELKI BŁĘKIT
- Wiesz, jaki był kochany?
Bruce nie podzielał jej entuzjazmu. Popatrywał na
nią z taką miną, jakby chciał zapytać, czego się
nawdychała przez aparat.
- To chyba nie był pierwszy delfin w twoim życiu?
- zapytał z sarkazmem.
- Taki jak ten, pierwszy! - zawołała. - Roc, po
wiedz mu, co nam się przydarzyło.
Roc poczuł, jak robi mu się ciepło na sercu. Jej
entuzjazm był zaraźliwy, a zachwyt zwierzęciem tak
szczery, że miał ochotę przytulić ją i pocałować. Nie
zrobił tego, bo nie chciał przy kolegach demonstrować
uczuć. Ograniczył się więc do wzruszenia ramionami
i obojętnego stwierdzenia:
- Rzeczywiście, nasz sympatyczny koleżka musiał
wychować się z ludźmi. Niewykluczone, że prysnął
z jakiegoś delfinarium albo prywatnej stacji oceanicz
nej. Fakt, że był... - zawahał się i spojrzał na Melindę
- super! - dokończył z uśmiechem.
Ledwie to powiedział, z wody wynurzyli się Joe
i Marina.
- Hej, ludzie! - huknął Joe. - W życiu nie widzieli
ście takiej ryby! Normalnie myślałem, że to nie delfin,
tylko tresowany pudel.
- Widzisz? - roześmiała się Melinda i spojrzała
karcąco na Bruce'a.
Głosy i śmiechy przywabiły na pokład Connie,
która tego dnia pełniła dyżur w kuchni. Przez chwilę
słuchała entuzjastycznych relacji o spotkaniu z del
finem, a potem zawołała:
Heather Graham
135
- Bardzo bym chciała go zobaczyć!
- Spokojnie, pewnie tu jeszcze przypłynie - studził
jej zapał Bruce.
- A jak nie?
- Może już go nie ma - zauważył Roc.
- Sprawdzę! - Melinda poderwała się ochoczo
i błyskawicznie wspięła się na reling. Roc nie był
zachwycony jej pomysłem, ale tłumaczył sobie, że nie
ma prawa jej powstrzymywać. Nie nalegał, żeby
włożyła maskę i butlę, bo przy nurkowaniu na tak
niewielkiej głębokości sprzęt nie był jej potrzebny.
Melinda przygotowała się do skoku, lecz nim się
wybiła, spojrzała na Roca. Potraktował to jak za
proszenie i postanowił je przyjąć. Chwilę później
wskoczyli do morza, trzymając się za ręce.
Delfin wciąż kręcił się w pobliżu statku, zupełnie
jakby na nich czekał. Kiedy Melinda złapała go za
płetwę grzbietową, od razu zrozumiał jej intencje
i zabrał ją na przejażdżkę. Najpierw odpłynął z nią
trochę dalej, by po chwili zrobić płynny zwrot i od
stawić ją dokładnie w to samo miejsce, z którego
wystartowali. Zachwycona, w nagrodę pogłaskała go
po pysku, a potem wypłynęła na powierzchnię zaczer
pnąć powietrza.
- Jest! Chodźcie do nas! - zawołała do Bruce'a-
i Connie.
- Panno Davenport, może pozwolimy innym poba
wić się z naszą maskotką? - zapytał Roc, podpływając
bliżej. - Nie wiem jak ty, ale ja już jestem pomarsz
czony jak rodzynka.
136
WIELKI BŁĘKIT
Wyraźnie się wahała, gotowa protestować, ale zno
wu go zaskoczyła.
- Dobrze, wracajmy - powiedziała zgodnie.
Jej zachowanie coraz bardziej go zadziwiało.
A spędził z nią zaledwie trzy dni.
I dwie niezapomniane noce.
A ona była grzeczna jak anioł i bez szemrania
wykonywała jego polecenia.
- Czemu tak na mnie patrzysz? - zapytała znie
nacka.
- Zastanawiam się, co knujesz.
W jej oczach błysnął gniew, ale nie powiedziała ani
słowa. Odwróciła się i popłynęła do statku. Roc wolno
ruszył za nią. Kiedy wdrapał się na pokład, jej już tam
nie było.
- Powiedziała, że zmarzła, i poszła wziąć ciepły
prysznic. Potem miała zrobić sobie kawę - poinfor
mował go Joe, który bez trudu odgadł, za kim się tak
rozgląda.
- Jasne. - Roc kiwnął głową i usiadł obok Mariny.
A więc Melinda zmarzła. Świetnie. Że też musiał
wszystko zepsuć jednym nieopatrznym słowem.
Zwłaszcza teraz, gdy zaczynało się między nimi ukła
dać...
1 dlaczego?
Zdumiał go ból, który niespodziewanie chwycił go
w okolicy serca. Ból ostry i gwałtowny jak cios zadany
nożem. Przeraził się. A tego szczerze nie znosił. Nie
znosił się bać. Ale Melinda jest blisko, dosłownie na
wyciągnięcie ręki. Za dnia.
Heather Graham
137
I w nocy.
W te wspólne dni i noce tak łatwo zapominał, że
jeszcze niedawno nie było jej w jego życiu. Zapomi
nał, że się rozstali, bo ona wolała ojca niż męża...
Kiedy sobie o tym przypomniał, zaczął od nowa się
zastanawiać, w jakim celu zjawiła się na jego statku.
I już nie potrafił nie myśleć o tym, że wyskoczyła
z łodzi Longforda, a jej ojcem jest Davenport.
Gdy wyszło na jaw, że nadal są małżeństwem, była
szczerze zaskoczona.
A potem spędzili ze sobą noc. I jeszcze jedną.
Na szczęście, gdy byli w łóżku, potrafił trzymać
język za zębami, lecz w innych momentach nie udawa
ło mu się ukryć rozgoryczenia. I nieufności. Właśnie
w takich chwilach pytał ją, po co wróciła. Poszukiwa
nia wraku „Contessy" weszły w decydujące stadium.
Powinien więc być maksymalnie skupiony na swoim
celu. I wyjątkowo czujny. Jednak z każdą chwilą
spędzoną z Melindą ta czujność słabła.
Nie mógł wykluczyć, że nocą z nim śpi, a za dnia go
szpieguje... i potajemnie przekazuje ojcu informacje
przez radio! Wiedział, że czas pokaże, jak jest napraw
dę. Jeśli zranił ją swą nieufnością, żałował, że tak się
stało, ale miał świadomość, że zasłużyła sobie na takie
traktowanie.
Nagle ocknął się z zamyślenia i spostrzegł, że
Marina i Joe przyglądają mu się ciekawie.
- Wiesz, co myślę, bracie? - zagadnął go Joe. -
Powinniśmy zrobić sobie przerwę i zejść na ląd.
- Przerwę! - Roc miał wrażenie, że się przesłyszał.
138
WIELKI BŁĘKIT
- Kończą nam się zapasy kawy, cukru i para in
nych rzeczy - powiedziała Marina.
- Gazu też już mamy mało - dodał Joe.
- Jeden wieczór w Nassau naprawdę dobrze nam
zrobi - przekonywała. - Zjemy kolację w restauracji...
- Potańczymy! - dorzucił jej mąż.
Roc wykonał taki gest, jakby chciał protestować.
- Stoimy u progu odkrycia... - zaczął.
-I z każdym dniem jesteśmy coraz bardziej sfrust
rowani - przypomniał mu Joe. - Wiemy, że szukamy
we właściwym miejscu, a mimo to nic nie znajdujemy.
W takiej sytuacji lepiej zamknąć na chwilę oczy,
trochę odpocząć i spojrzeć jeszcze raz, na świeżo.
- Nie, to nie jest dobry pomysł, bo... - Roc
urwał w pół słowa i zaczął rozważać słowa Joego.
Niewykluczone, że jego kolega miał rację. - W po
rządku, chcecie, to płyńmy do Nassau. To raptem
dwie godziny drogi stąd. Spędzimy tam dzisiejszy
wieczór i noc, a jutro o dziesiątej rano odpłyniemy.
Marino, wystarczy ci tyle czasu, żeby zrobić zakupy?
- Jasne! - ucieszyła się.
- Myślę, że... - Roc znów urwał.
- Że co?
Zamiast odpowiedzieć, pokręcił tylko głową.
Melinda.
„Odstaw mnie do pierwszego lepszego portu". O to
prosiła, lecz on zmusił ją, żeby została na statku.
I nawet pozwolił jej nurkować razem ze wszystkimi.
Teraz na pewno skorzysta z okazji i będzie próbowała
wrócić do ojca.
Heather Graham
139
Albo Erica Longforda.
- Myślę, że kawa dobrze mi zrobi - stwierdził po
chwili i zszedł do kambuza.
Melindy tam nie było.
Szybko wlał kawę do kubka i popijając ją, za
stanawiał się, co zrobi Melinda, kiedy przypłyną do
portu w Nassau. Będzie tam miała swobodny dostęp
do telefonu.
Jeśli zechce, będzie mogła wrócić do cywilizacji...
Coraz bardziej zgnębiony, postanowił pójść do
swojej kajuty. Wszedłszy do środka, stwierdził, że
Melinda wciąż tam jest. Była już po kąpieli. Otulona
białym szlafrokiem siedziała na koi i wycierała włosy.
Spojrzała na niego i nie spuszczała zeń oka, gdy
podszedłszy do niej, usiadł po drugiej stronie koi
i oparł się o ścianę.
- Co jest? - zapytała. W jej głosie dawało się
wyczuć napięcie.
- Chcę wiedzieć, co tu robisz - oznajmił sucho.
Przymknęła oczy. Kiedy znów je otworzyła, pałał
w nich gniew.
- Śpię z tobą, żeby wyciągnąć twoje bezcenne
tajemnice! - rzuciła drwiąco.
Złapał ją za ręce i przyciągnął do siebie. Nie broniła
się, nie szarpała, nie próbowała go uderzyć. Uniosła
dumnie głowę i w milczeniu patrzyła mu prosto
w oczy.
- Do cholery, Melindo!
- Nie to chciałeś usłyszeć?
- Chcę usłyszeć prawdę! - krzyknął, lecz niemal
140 WIELKI BŁĘKIT
natychmiast ze złości zagryzł zęby. Niepotrzebnie się
unosił. Przecież nie chciał, żeby załoga orientowała
się w jego prywatnych sprawach.
Melinda oswobodziła ręce z jego uścisku i przeszła
na drugi koniec kajuty. Odebrał jej zachowanie tak,
jakby chciała się od niego uwolnić.
- Nie ma znaczenia, co ci teraz powiem - stwier
dziła po chwili. - Czasem próbuję sobie wmawiać, że
jednak ma. I że bez względu na to, co przyniesie
przyszłość, dla tych kilku wspólnych dni było warto tu
przybyć. A potem patrzę na ciebie i jeszcze zanim
otworzysz usta, wiem, co za chwilę usłyszę. Twoje
oczy mówią mi, że już wyrobiłeś sobie zdanie na mój
temat. Według ciebie jestem tu tylko po to, by zdobyć
informacje dla mojego ojca. Albo Erica.
Mówiła bez emocji, chłodnym, opanowanym gło
sem. Roc wolałby, żeby dostała furii. Ujawniała wtedy
emocje, które paradoksalnie zbliżały ich do siebie
i szybko przeradzały się w namiętność.
Nienawidził słów, które właśnie padły z jej ust.
Nie chciał się z nimi zgodzić.
Ale musiał. Gdyż były prawdziwe.
Wstał i podszedł do niej. Chciał z nią poważnie
porozmawiać, lecz jej bliskość zanadto go rozpraszała.
Byłoby mu łatwiej, gdyby Melinda nie pachniała tak
słodko. I gdyby mógł przestać myśleć o tym, że pod
szlafrokiem jest naga, ponętna, kusząca...
- Nie! - szepnęła, cofając się przed nim.
- Ale co nie? - zdziwił się, widząc łzy w jej
oczach.
Heather Graham 141
- Dobrze wiem, co znaczy to spojrzenie - mówiła
cicho, uciekając wzrokiem w bok. - To niemożliwe...
- O czym ty mówisz?
- Nie wolno ci tego zrobić! - powiedziała z mocą.
- Nie wolno ci odsądzać mnie od czci i wiary, oskarżać
o szpiegostwo, a potem udawać, że to nie ma znacze
nia, bo akurat naszła cię ochota na...
- Seks - dokończył za nią. Czuł, że nie radzi sobie
z własną frustracją. Z jednej strony miał ochotę
odepchnąć Melindę, z drugiej zaś pragnął objąć ją
i mocno przytulić. - Cholera! - syknął, by za chwilę
powtórzyć to dużo głośniej: - Jasna cholera? Melindo,
ja nic na to nie poradzę! Powiedz, czego ty ode mnie
chcesz? Przecież to ty wybrałaś innego mężczyznę...
- Własnego ojca...
- Nieważne kogo. Jesteś moją żoną!
Odwróciła się do niego plecami. Chciał położyć
rękę na jej ramieniu, lecz się powstrzymał.
- No cóż - odezwał się łagodnie. - Wygląda na to,
że piłka będzie na pani połowie, panno Davenport.
Nocujemy dziś w Nassau.
- Co?
- Nocujemy z Nassau - powtórzył spokojnie. -
Uprzedzam, że jeśli uciekniesz, znajdę cię i skręcę,
ci kark.
- Niby jakim prawem...
- Prawem męża!
Minęła go i ruszyła do drzwi. On jednak nie miał
zamiaru jej puścić.
- Zostaw mnie! - krzyknęła, gdy złapał ją za rękę.
142
WIELKI BŁĘKIT
- Ani myślę!
- Nie chcę tu być ani chwili dłużej!
- Więc po co się tu zjawiłaś?
- Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że to bez
sensu widzieć świat w czarno-białych barwach? - za
wołała przez łzy. - Może mój ojciec się pomylił, może
nie powiedział mi całej prawdy...
- Okłamał cię!
- W porządku, niech będzie twoja cholerna racja.
Okłamał mnie! Popełnił błąd. Zrobił coś, co z pewnoś
cią nie przyniosło mu chwały, ale to, że zawinił, wcale
nie znaczy, że nagle stał się człowiekiem z gruntu
złym czy niebezpiecznym!
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Może to ja popełniłam błąd, może on. I ty
również. Nikt z nas nie jest bez winy. Przypomnij
sobie, jak się wtedy zachowałeś. Wymagałeś ode
mnie, żebym odwróciła się od własnego ojca.
- Bo to, co zrobił, było nie do przyjęcia.
- Nie przeczę. Ale nic nie zmienia faktu, że jest
moim ojcem!
-
Skoro tak, po co tu przyszłaś?
- Żeby naprawić błąd, który popełniliśmy! - za
wołała ze złością. - Bo tym razem chcę ci pomóc.
Uważam, że jestem ci to winna. Chcę, żebyś to ty
odnalazł „Contessę" i zdobył prawo do eksploracji
wraku. - Była tak wzburzona, że nie potrafiła zapano
wać nad drżeniem głosu.
- Mam rozumieć, panno Davenport, że kiedy przy
płyniemy do Nassau, zostaniesz ze mną? - zapytał,
Heather Graham 143
siląc się na swobodny ton. Przychodziło mu to z tru
dem, bo w nim też kłębiły się emocje. - Będziesz
zachowywała się jak moja żona? Zamieszkamy w jed
nym pokoju?
- Żebyś wiedział! - odparowała. - Choć wątpię,
żeby ci na tym zależało. Nawet nie mówisz do mnie po
imieniu. Ciągle tylko panno Davenport to, panno
Davenport tamto... - Skrzywiła się.
Zaszokowała go tym komentarzem. Rzeczywiście
tak do niej mówił, nie zamierzał się tego wypierać. Był
to akt samoobrony, jedna z tysięcy cegiełek w murze,
którym próbował się od niej odgrodzić. Teraz jednak...
Był zaskoczony, że zwróciła uwagę na taki szcze
gół. Widocznie denerwowało ją, że używa jej panień
skiego nazwiska. Nagle poczuł, jak opuszcza go gniew.
- W porządku, pani Trellyn - powiedział pojed
nawczo. - W Nassau bierzemy jeden pokój w hotelu,
tak? A potem pójdziemy coś zjeść i potańczyć? Czy
może uciekniesz ode mnie, jak tylko nadarzy się
okazja?
Spuściła wzrok.
- Melindo!
- Tak.
- Możesz jaśniej? Tak, zostanę? Czy tak, ucieknę?
- Zostanę! - Usta drżały jej coraz mocniej. - Już ci
mówiłam, że chcę pomóc... - Głos jej się załamał.
Roc uznał, że to wystarczy. Nie chciał usłyszeć nic
więcej. Wreszcie mógł ulec pokusie i wsunąć dłonie
pod jej szlafrok, dotknąć jedwabiście gładkiej skóry.
Najpierw jednak delikatnie przesunął palcami po
144 WIELKI BŁĘKIT
jej drżących wargach, a potem pochylił się i zaczął ją
całować.
W pierwszej chwili wyczul jej opór. Zesztywniała
i zrobiła taki nich, jakby chciała się do niego od
sunąć. Na szczęście niepewność nie trwała długo.
Mógł odetchnąć; nie odrzuciła go. Wręcz przeciw
nie, objęła go za szyję i odwzajemniła jego poca
łunki. Po chwili oderwała usta od jego ust i przyło
żyła do szyi, w miejscu, gdzie pulsowało przyspie
szone tętno. Stamtąd powędrowała niżej, przesuwa
jąc wilgotnymi wargami po jego skórze. Potem uklęk
ła przed nim i obdarzyła pieszczotą, od której zapar
ło mu dech. Kiedy poczuł, że nie wytrzyma tego
ani minuty dłużej, podniósł ją, wziął na ręce i za
niósł na koję.
- Ja... - szepnęła ochryple, gdy na moment przestał
ją całować.
- Tak?
- Bardzo cię pragnę.
- To dobrze, pani Trellyn. Jestem twój.
Nie miał pojęcia, ile czasu upłynęło, zanim świat
przestał wirować i wrócił jaki taki spokój. Może były
to minuty, a może godziny? Pamiętał tylko moment,
gdy obydwoje osiągnęli szczyt rozkoszy. Wszystko,
co przeżył w ciągu tych paru niezwykłych sekund,
było dla niego zagadką. Oprzytomniał, gdy dotarło do
niego, że Melinda drży, już nie z rozkoszy, a z zimna,
bo ich spocone ciała owiał chłodny popołudniowy
wiatr. Przygarnął ją do siebie i mocno przytulił. Leżeli
Heather Graham
145
tak, wtuleni w siebie, nie mówiąc ani słowa. W pewnej
chwili zorientował się, że Melinda ma otwarte oczy
i wpatruje się w sufit. Czule pogłaskał ją po twarzy.
Wtedy się do niego odwróciła.
- Coś nie tak? - szepnął.
Pokręciła głową.
- Melindo?
- Ja... - Urwała i znów wykonała przeczący ruch.
- Przysięgam - zaczęła po chwili - że zrobię wszyst
ko, by ci pomóc w odnalezieniu wraku.
Przytulił ją i pocałował. Lubił tak z nią leżeć, czując
łagodne kołysanie statku. Nagle jęknął.
- Co się stało? - zapytała z niepokojem.
- Jeśli mamy dziś dopłynąć do Nassau, muszę się
zbierać. Ktoś musi powiedzieć ludziom, co mają robić.
- Po co tam płyniemy? - zagadnęła, patrząc, jak
wstaje.
- Marina musi uzupełnić zapasy. Poza tym oboje
z Joem uważają, że weszliśmy za daleko między
drzewa, żeby zobaczyć las.
- Jasne.
- Idę pod prysznic - powiedział i z żalem poszedł
do łazienki. Gdyby mógł, najchętniej zostałby z nią
w koi, choćby do rana.
Niespodziewanie nabrał wigoru. Pomysł z wypra
wą do miasta wydał mu się nad wyraz kuszący. Pokój
w dobrym hotelu. Smaczna kolacja i cała noc tylko dla
nich. Klimatyzowane wnętrze, może nawet butelka
szampana...
- Roc!
146 WIELKI BŁĘKIT
Zatrzymał się i spojrzał na nią. Uniosła się na łokciu
i wpatrywała w niego oczami pociemniałymi z emocji.
- Naprawdę jest tak, jak powiedziałam. Chcę,
żebyś był pierwszy.
Wrócił do niej i ją pocałował.
- A wiesz, czego ja chcę? - zapytał, patrząc jej
w oczy.
Pokręciła głową.
- Chcę, żebyś tej nocy była prawdziwą panią
Trellyn.
- Chyba jestem... twoja -powtórzyła jego własne
słowa.
Chyba...
Zmusił się, żeby w końcu wejść pod prysznic.
A potem, stojąc w strugach wody, próbował przewi
dzieć, co im przyniesie ta noc.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Melinda lubiła Nassau. Pierwszy raz przyjechała tu
z ojcem na wakacje, gdy była małą dziewczynką.
Uwielbiała lato, które dla niej było czasem magicz
nym. Pozostałe miesiące roku wydawały jej się ciężkie
i nużące. Może działo się tak dlatego, że spędzała je
z matką, z którą nie miała dobrego kontaktu. Z utęsk
nieniem wyczekiwała więc końca szkoły, marząc, że
kiedy wreszcie przyjdą letnie dni, ojciec jak zawsze
zabierze ją na wyprawę jachtem. Znów będą żeg
lowali, ścigali się z wiatrem, pruli fale zwinną moto
rówką, goniąc kolejną przygodę.
Ojciec pokazał jej wyspy Bahama - te gęściej lub
słabiej zaludnione i te zupełnie bezludne. Dzięki nie-
148
WIELKI BŁĘKIT
mu bardzo wcześnie nauczyła się kochać spokojne
lazurowe wody tych stron, niespieszny i odprężający
sposób mówienia miejscowej ludności, palące słońce,
cudowne białe plaże i bajecznie kolorowe rafy. Polu
biła wiele wysp. Ale często myślała o tym, że najwięk
szą radość sprawiają jej wizyty w Nassau.
To miasto, niepisana stolica wyspy New Provi
dence, zawsze było pełne turystów, których wabiło
licznymi atrakcjami i zabytkami mniej lub bardziej
chlubnej przeszłości. Nassau było niegdyś prawdziwą
mekką piratów, przemytników, złodziei, morderców
i wszelkiej maści rzezimieszków. Gdy po nich wszelki
ślad już dawno zaginął, ono nadal trwało, piękne i tęt
niące życiem.
Przy nabrzeżach portu zawsze cumowały wielkie
statki wycieczkowe pełne pasażerów, którzy chętnie
schodzili na ląd, by pojeździć na motorach, pocho
dzić po sklepach, zwiedzić stare fortyfikacje lub na
pić się herbaty w jednej z niezliczonych malutkich
kafejek.
Obywatele Stanów Zjednoczonych cieszyli się tu
szczególną sympatią, więc w ich przypadku odprawa
paszportowa była czystą formalnością. Wkrótce po
zacumowaniu Roc wysadził załogę, sam zaś został na
statku, by z pomocą Joego przygotować jednostkę do
kontroli celnej i załatwić dostawę gazu.
-- Wy idźcie zarezerwować pokoje, a ja lecę do
miasta po zakupy - powiedziała Marina do Melindy,
Connie, Bruce'a i Petera. - Spotkamy się wieczorem
na kolacji.
Heather Graham 149
- Przejdźmy się Bay Street - zaproponowała Con
nie.
- Chryste, tylko nie to. Za dużo tam sklepów -jęk
nął Bruce.
- Fajnie, chodźmy. - Melinda natychmiast pod
chwyciła pomysł.
- To może my z Bruce'em załatwimy pokoje, a wy
idźcie połazić po sklepach - podsunął Peter.
Connie i Melindzie nie trzeba było dwa razy tego
powtarzać. Zostawiły mężczyzn na nabrzeżu i wmie
szały się w barwny tłum kręcący się po głównej
handlowej ulicy miasta. Zaczęły od oglądania wystaw,
by po chwili zawędrować do perfumerii.
- Co tak pięknie pachnie? - zainteresowała się
Connie, stając za plecami Melindy, która właśnie tes
towała nowy zapach. - Wiesz, co to jest?
- Wiem. To passiflora, bardzo popularny kwiat
w tych stronach.
- Czego tu oni nie mają... - westchnęła Connie,
oglądając kosmetyki wchodzące w skład zestawu. -
Olejki do kąpieli, perfumy, perfumowany talk. Pokaż,
jak na tobie pachną te perfumy - poprosiła i powącha
ła przegub Melindy - Hm, wspaniale! Powinnaś je
sobie kupić.
- Nie, ja tylko oglądam... - Melinda wzruszyła,
ramionami.
- Jasne. Zapomniałam, że nie masz karty ani pie
niędzy. Ale nie martw się, chcesz, to ci pożyczę.
- Wykluczone!
- Dlaczego? - obruszyła się Connie. Naraz jej
150
WIELKI BŁĘKIT
twarz pojaśniała: - Już wiem! Przecież mam przy
sobie kartę kredytową twojego męża.
Zaskoczona Melinda spojrzała na nią pytająco.
- Hej, to nie jest tak, jak myślisz! - sprostowała
natychmiast Connie. - Roc dał nam wszystkim karty,
bo jako kapitan pokrywa nasze wydatki. Oczywiście
staramy się nie nadużywać jego hojności. Uważamy,
że wystarczy, jak podzieli się z nami zyskiem z tego,
co razem znajdziemy w morzu.
- Connie, nawet nie przyszło mi do głowy, że
moglibyście go naciągać - zapewniła ją Melinda.
- Słuchaj, kup sobie te perfumy. To zapach stwo
rzony dla ciebie. - Connie nie dawała za wygraną. -
Zapłacimy kartą Roca.
- Nie!
- Ale dlaczego? Przecież jest twoim mężem...
- I co z tego? Nasze małżeństwo trudno nazwać
normalnym. Do niedawna oboje byliśmy przekonani,
że jesteśmy rozwiedzeni.
- Wiesz co? Ty wcale nie jesteś taką jędzą, za jaką
cię wszyscy mają - palnęła znienacka Connie. - Tylko
sobie nie myśl, że Roc cię obgadywał. Nigdy się nie
skarżył, ale my i tak orientowaliśmy się w sytuacji. Nie
obrażaj się za tę „jędzę". Według mnie jesteś w po
rządku. Myślę, że faceci zazdroszczą ci sławy dosko
nałego nurka i dlatego wygadują o tobie różne rzeczy,
na przykład bredzą, że jesteś herod-baba. Kurczę,
chyba coraz bardziej się pogrążam, prawda?
- Prawda! - Melinda zaczęła się śmiać.
- Słuchaj, kupię całą linię zapachową tych perfum.
Heather Graham
151
- Kup, ale nie dla mnie.
- Właśnie że dla ciebie. Na rachunek twojego męża.
- Ale...
- Daj spokój! Przecież znowu z nim śpisz, więc
w czym problem?
Sytuacja stawała się absurdalna. Melinda miała
ochotę parsknąć śmiechem, a zamiast tego zaczer
wieniła się po same uszy. Natychmiast zerknęła przez
ramię, chcąc sprawdzić, kto prócz niej usłyszał roz
brajająco szczere pytanie.
- Connie...
- Zaufaj mi! Roc nie będzie miał nic przeciwko.
Kiedy Connie nabiła sobie czymś głowę, potrafiła
być bardzo uparta. Zrezygnowana Melinda machnęła
w końcu ręką i tylko pilnowała, żeby jej sponsorka nie
wykupiła całego sklepu. Jednak na kosmetykach się
nie skończyło. Connie zmusiła ją do kupienia nowego
bikini oraz kostiumu do nurkowania; Melinda przy
rzekła sobie, że zwróci jej za te rzeczy przy pierwszej
możliwej okazji.
- Roc dobrze płaci - zapewniała ją Connie.
- Mój ojciec również.
Skończywszy zakupy, przez godzinę chodziły po
mieście, oglądając je okiem turysty. Potem poszły do
hotelu, gdzie czekał na nie odświeżony i zrelaksowany
Bruce.
- Nareszcie! - zawołał, wznosząc oczy do nieba.
- Proszę, tu macie klucze do pokojów. Gdybyście
czegoś potrzebowały, będę na tarasie. Mam ochotę na
drinka.
152
WIELKI BŁĘKIT
- Zaraz do ciebie przyjdę - obiecała Connie.
- Pośpieszcie się. Na ósmą zarezerwowałem stolik
w Turtle Room. Byłoby dobrze, jakbyście się nie
spóźniły - zaznaczył.
Zostawiły go więc w lobby i pojechały na górę,
Connie na drugie, a Melinda na ostatnie, siódme piętro.
Jadąc windą, zastanawiała się, jaki pokój wybrał dla
nich Roc. Wiedziała, że jej mąż lubi stylowe, klasycz
ne wnętrza, tymczasem hotel, w którym się zatrzymali,
choć bardzo piękny, był raczej nowoczesny.
Wystarczyło, by weszła do środka, a od razu zro
zumiała, dlaczego Roc wybrał właśnie to miejsce.
Pokój, a właściwie apartament, był cudowny.
Z wielkich na całą ścianę okien roztaczał się zapie
rający dech w piersiach widok na port i najstarszą,
zabytkową część miasta. Po lewej stronie od wejścia
znajdował się olbrzymi pokój kąpielowy, po prawej
imponujących rozmiarów łoże, a naprzeciw niego
jacuzzi. W rogu stał bogato zapatrzony barek, a obok
niego nowoczesny telewizor i sprzęt stereo.
- Niezłe! - mruknęła z uznaniem i rzuciwszy na
podłogę swój bagaż, poszła przygotować sobie aroma
tyczną kąpiel. Już miała się rozebrać i zanurzyć
w wonnej piance, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
Zaskoczona, poszła sprawdzić, o co chodzi.
- Paczka dla pani - oznajmił boy, wręczając jej
spory pakunek.
- To chyba pomyłka...
- Nie, proszę pani. Mąż prosił, żeby to pani dorę
czyć wraz z listem.
Heather Graham
153
- O! - Ciekawe, gdzie jest Roc, pomyślała, biorąc
pudełko. I co on znowu wymyślił? Wewnątrz czuła
przyjemne znajome drżenie. To prawda, że w życiu
piękne są tylko chwile. Na przykład takie jak ta.
Niestety, kiedy mijają, przypomina o sobie szara
rzeczywistość. Melinda dobrze wiedziała, że wcześ
niej czy później Roc znów spojrzy na nią podejrzliwie.
Gdy o tym myślała, serce zamierało jej z obawy, że już
nigdy nie odzyska jego zaufania.
- Przepraszam, ale nie mam przy sobie nawet centa
- powiedziała tonem usprawiedliwienia.
- Nic nie szkodzi, proszę pani. Zostałem już wyna
grodzony - odparł boy. - Życzę miłego dnia.
Zamknęła za nim drzwi i zaintrygowana obejrzała
paczkę ze wszystkich stron. A potem podbiegła do
łóżka i niecierpliwie zdarła ozdobny papier.
W eleganckim kartonie leżała sukienka. Niezwykle
piękna, uszyta z miękkiego jedwabiu w kolorach
tropikalnego morza: turkusowym, zielonym i błękit
nym. Góra cudnej kreacji nie miała ramiączek, a spod
pod krótkiej, rozkloszowanej spódnicy wystawała
ozdobna halka. W pudełku, prócz sukienki, były
jeszcze białe sandałki na obcasie i kilka par jedwab
nych fig. I wspomniany list.
„Sukienka w rozmiarze 7, buty 8. Jestem pewny, że
pamięć mnie nie zawodzi. Proszę, przyjmij ten poda
runek, ofiarowany ze szczerego serca, gdyż bardzo mi
zależy, żeby dziś wieczór pani Trellyn pokazała się we
własnym ubraniu. Do zobaczenia niebawem. Roc".
Ostrożnie położyła pakunek na łóżku i pogładziła
154
WIELKI BŁĘKIT
chłodny jedwab. Nie musiała mierzyć sukienki, by
wiedzieć, że będzie na nią dobra. Roc zawsze potrafił
kupować ubrania.
- Ofiarowana ze szczerego serca... - szepnęła. -
I niby co to ma znaczyć? Nie zależy mi na prezen
tach. Zależy mi, żebyśmy byli razem. Do końca
życia.
Wyjęła sukienkę i rozłożyła ją. Rozsądek pod
powiadał, że nie powinna przyjmować takiego poda
runku, nawet od własnego męża.
O ile wciąż za takiego się uważał.
Zacisnęła zęby. Nie była pewna, czy chce ryzyko
wać ponowne wchodzenie w związek, w którym jest
wszystko prócz wzajemnego zaufania.
Jednak dziś...
Było jej z nim cudownie. Może więc istniał cień
szansy, że uda im się zburzyć mur, którym się od siebie
odgrodzili, i odbudować zerwaną więź. Pełna najlep
szych chęci, starała się ignorować jego słowne zaczep
ki. A kilka godzin wcześniej musiała się bardzo starać,
by nie wymknęło się jej: „kocham cię"...
Naprawdę niewiele brakowało, by wyszeptała te
słowa. Wtedy cała prawda wyszłaby na jaw; razem z tą
prawdą oddałaby swoje serce, duszę i dumę. Wiedzia
ła, że jeszcze na to za wcześnie. Że musi z tym
zaczekać, aż Roc znów zacznie jej wierzyć. Aż znów
się w niej zakocha. Aż powie jej, jak żył, gdy nie byli
razem.
Siedziała na brzegu łóżka, zatopiona w myślach.
Niewiele brakowało, a zapomniałaby o kąpieli. Na
Heather Graham
155
szczęście wróciła na ziemię, zanim woda zdążyła
wystygnąć. Szybko zrzuciła ubranie i zanurzyła się
w pianie. A potem zamknęła oczy i rozkoszowała się
egzotycznym zapachem passiflory.
- Boże, pomóż mi, żebym go znowu nie zawiodła
- modliła się w duchu, wspominając noc poprze
dzającą odejście Roca. Taka była wtedy pewna, że jej
nie opuści...
Kilka tygodni później ojciec przyznał się, że nieco
podbarwił fakty.
- Zadzwoń do niego - namawiał.
Nie posłuchała tych rad. Czuła się zbyt zraniona.
Była kompletnie załamana. I za nic nie chciała, by
ktokolwiek zorientował się, jak bardzo cierpi.
Z drugiej strony nadal podtrzymywała to, co kilka
godzin wcześniej powiedziała Rocowi. To, że ojciec
popełnił błąd, nie oznaczało, że jest skończonym
łotrem. Zanim doszło do nieporozumień, traktował
Roca jak syna. Otoczył go opieką, podzielił się włas
nym doświadczeniem.
- Co za uparciuch! - jęknęła.
Nagle usłyszała zgrzytnięcie klucza w zamku i po
chwili drzwi otworzyły się i zamknęły z cichym
stukiem.
Do pokoju wszedł Roc.
Natychmiast poczuła znajomy dreszcz. Podniece
nia. I tęsknoty.
Tak bardzo go kochała. I to się nie zmieniło.
- Jak pokój? Może być? - zapytał, kładąc swoje
rzeczy obok jej bagażu.
156 WIELKI BŁĘKIT
- O, tak! Jest przepiękny!
Roc podszedł do okna, za którym zapadał zmrok,
i spojrzał na zapalające się w dole światła miasta.
- Dziękuję za sukienkę.
Odwrócił się.
- Podoba ci się? - zapytał.
Szukała jakiejś nonszalanckiej odpowiedzi, a skoń
czyło się na tym, że bez słowa skinęła głową.
Roc przyjrzał jej się uważnie i nagle zaczął roz
pinać koszulę. Widocznie jednak uznał, że trwa do
zbyt długo, bo ściągnął ją przez głowę, po czym
równie szybko pozbył się reszty garderoby.
Melinda spuściła wzrok. Nie chciała, żeby wie
dział, jak działa na nią widok jego nagiego ciała.
Wolałaby być bardziej odporna na jego męską urodę.
Jednak pokusa znów okazała się silniejsza.
Wiedziała, że on też jej pragnie. Z tym nigdy nie
było kłopotu.
Tyle że jej to nie wystarczało. O wiele bardziej niż
jego ciała pragnęła miłości. Nie chciała być jego żoną
tylko dlatego, że oboje zapomnieli dopełnić rozwo
dowych formalności. Jeśli miała nadal nią być, to wy
łącznie dlatego, że Roc ją kocha.
Równie gorąco, jak ona jego.
Wielka szkoda, że nie mogła mu o tym szczerze
powiedzieć. Wciąż było między nimi zbyt wiele nie
domówień.
Mimo niewesołych myśli uśmiechnęła się, gdy do
niej dołączył.
- Sukienka jest fantastyczna - powiedziała nieco
Heather Graham
157
ochrypłym głosem. - Bardzo dziękuję, że o tym
pomyślałeś. Obiecuję, że zwrócę ci pieniądze...
- Nie trzeba. W końcu jesteś członkiem mojej
załogi. -Woda wciąż była gorąca, więc zanurzając się,
trochę się krzywił, jednak wystarczyła chwila i na jego
twarzy pojawił się wyraz błogiego odprężenia.
- Zobaczymy, jak się sytuacja rozwinie - odparła
wymijająco.
- Mierzyłaś ją? - zapytał znienacka.
- Jeszcze nie. Zobaczyłam jacuzzi i nie mogłam
się oprzeć, żeby z niego nie skorzystać...
- Nie dziwię się - mruknął, podkładając ręce pod
głowę. Chwilę siedział z zamkniętymi oczami, lecz
nagle wciągnął głęboko powietrze i zapytał:
- Co to za zapach?
- Passiflora - roześmiała się.
Jęknął.
- Co, nie podoba ci się? - szepnęła zawiedziona.
- Connie namówiła mnie, żebym kupiła sobie per
fumy, płyn do kąpieli i balsam do ciała z jednej linii
zapachowej. Powiedziała, że jako członek załogi mo
gę kupić to wszystko na twój rachunek.
Dość długo milczał, a potem uśmiechnął się i stwier
dził:
- Ja też uważam, że ten zapach do ciebie pasuje.
- Zawsze kupujesz swoim ludziom luksusowe kos
metyki?
- Zależy komu...
Próbowała wstać, ale podciął ją, więc chlupnęła
z powrotem na swoje miejsce.
158 WIELKI BŁĘKIT
- Nie przypominam sobie, żebym komukolwiek
kupił jakieś pachnidła. Jesteś pierwszą załogantką, któ
rej trafiła się taka gratka.
Przyglądała mu się w milczeniu. Nagle poczuła, że
połaskotał ją stopą w łydkę, potem w wewnętrzną
stronę uda. I jeszcze wyżej...
- Roc...
- Co? - zapytał niewinnie, przysiadając się do niej.
-Przecież musimy się kochać, skoro oboje pachniemy
passiflorą.
Zaczęła się śmiać, lecz jej śmiech niemal natych
miast został zduszony przez pocałunki. Gorące i roz
grzewające jak aromatyczna kąpiel, która okazała się
doskonałym początkiem gry wstępnej.
- Poprosiłem Bruce'a, żeby zarezerwował stolik
na ósmą - westchnął Roc, gdy zmęczeni miłością
dochodzili do siebie, leżąc na swym królewskim ło
żu. - Lepiej pójdę pod prysznic, bo cały pachnę tą
passiflorą. Co pani na to, panno Daven... pani Trellyn?
Skinęła głową, łudząc się, że Roc nie zauważy
w ciemności jej łez.
Odczekała, aż odzyska kontrolę nad emocjami, po
czym dołączyła do niego w obszernej kabinie.
- Znowu to? - zdziwił się, gdy zaczęła mydlić
się pachnącym mydełkiem ze swojego wonnego ze
stawu.
- Dlaczego nie? Skoro raz pomogło... - odparła
w łobuzerskim błyskiem w oku.
- Zapach jest rzeczywiście ładny - powiedział,
biorąc ją w ramiona. - Seksowny, zmysłowy. Ale
Heather Graham
159
wiesz co? Ty nie musisz używać żadnych afrodyzja
ków - stwierdził i pocałował ją w usta.
Na litość boską, dlaczego rozstaliśmy się na tak
długo? - pomyślała.
- Kolacja o ósmej - przypomniała, odsuwając się
na bezpieczną odległość.
- Niestety. Nie mamy zbyt wiele czasu - przyznał
wyraźnie zawiedziony.
Zostawiła go w łazience, a sama poszła się ubrać.
Przedtem jednak skorzystała z pozostałych wonnych
kosmetyków, czyli talku i balsamu do ciała. Dopiero
potem włożyła sukienkę.
Kiedy Roc wszedł do pokoju, właśnie się czesała.
- Świetnie! - pochwalił ją półgłosem.
Okręciła się zalotnie.
- Zawsze miałeś dobry gust - odwdzięczyła się za
komplement.
- Prawda? - odparł znacząco, a potem podszedł do
niej i szepnął: - Wiesz co? Ty lepiej już zejdź na dół,
bo jeszcze chwila, a rozbiorę cię z tej sukienki.
- Zaczekam na ciebie.
- Nie, proszę cię, idź!
- No dobrze... - westchnęła i wolno ruszyła do
drzwi. Czuła, że Roc na nią patrzy, i miała ochotę
odwrócić się i zawołać: kocham cię!
- Będę czekała - powiedziała cicho i wyszła.
Załoga „Crystal Lee" siedziała już przy stoliku
ozdobionym bukietem egzotycznych kwiatów; Bruce
włożył na tę okazję sportowy biały garnitur, Connie
160 WIELKI BŁĘKIT
romantyczną sukienkę w purpurowe kwiaty, Marina
kreację w krwistej czerwieni, jej mąż zaś wybrał dla
kontrastu spokojne beże.
- Tu jesteśmy! - zawołała Marina, gdy Melinda
weszła do sali.
- Zamówiłam dla ciebie drinka - powiedziała
Connie, wskazując szklankę, w której pływały kawał
ki ananasa, wiśni i pomarańczy. - To ponoć ich
specjalność, podobnie jak stek z żółwia.
Melinda lekko się skrzywiła.
- Już to jadłam i raczej nie polecam. Szkoda żółwi.
- A krów? - zareplikowała Connie.
- Staram się o tym nie myśleć - roześmiała się
Melinda.
Chwilę później dołączył do nich Roc. Melinda nie
miała pojęcia, jakim cudem udało mu się upchnąć
do marynarskiego worka niebieską marynarkę i ko
szulę w paski. Panie pokojowe wykonały dobrą ro
botę, bo i jedno, i drugie było pięknie wyprasowane.
Jasny błękit marynarki podkreślał kolor jego oczu
i ładnie kontrastował z opalenizną i ciemnymi wło
sami.
- Zamówiliście już coś? - zapytał, siadając obok
niej.
- Jeszcze nie - odparła. - Może weźmiemy jakąś
rybę?
- Chętnie. A propos ryby, wiecie, czego się dowie
działem o naszym przyjacielu delfinie?
- Nie! Mów! - zawołali jedno przez drugie.
- Nazywa się Hambone i jest dobrze znany w tych
Heather Graham
161
stronach. Wielu nurków i rybaków miało przyjemność
się z nim spotkać. To niemal pewne, że uciekł z jakie
goś oceanarium.
- Może z nami zostanie! - powiedziała Connie.
- I przyniesie nam szczęście - rozmarzyła się
Marina.
- Oby - dorzucił Roc, ściskając dłoń Melindy.
W czasie kolacji rozmawiali o delfinie i po raz setny
omawiali szczegóły nurkowań.
- Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne, że
udało ci się znaleźć tę łyżkę - mówił Roc, z czułością
gładząc kolano Melindy. - Gdyby nie to, pewnie bym
zwątpił w sens dalszych poszukiwań. - Mówiąc to,
spojrzał jej w oczy. Ciepło. Z uczuciem.
Wieczór był cudowny. Po prostu niezapomniany.
Po kolacji zamówili kawę i desery. Jedząc, obser
wowali pary tańczące na parkiecie. Kiedy orkiestra
zagrała wolną, nastrojową melodię, Roc poprosił Me-
lindę do tańca.
- Udał nam się ten wieczór - zauważył, gładząc jej
włosy.
- Jest wspaniale - szepnęła, tuląc policzek do jego
ramienia.
Roc, który był bardzo dobrym tancerzem, niespo
dziewanie zatrzymał się w pól taktu. Melinda poczuła,'
jak pręży się i napina mięśnie. Kątem oka dostrzegła,
że ktoś za nim stoi i klepie go w ramię.
- Przepraszam, Trellyn, ale muszę ci przeszkodzić.
Odbijany! Nie wiem, czy zauważyłeś, ale tańczysz
z moją przyjaciółką.
162
WIELKI BŁĘKIT
Melinda poczuła w całym ciele nieprzyjemny
chłód. Ręce zaczęły jej ciążyć, jakby były odlane
z ołowiu. Wiedziała, że nie może udawać, że nic się
nie stało. Z największym trudem zmusiła się, żeby
spojrzeć na Erica Longforda.
Był niemal tak samo wysoki i dobrze zbudowany
jak Roc. Nie mniej od niego przystojny...
Ale to nie on! To nie Roc! - krzyczało jej serce.
Spłoszona spojrzała szybko na Erica, a potem na
swojego męża. On też przyglądał się Ericowi. Jego
oczy miały taki wyraz, że Melinda poczuła, jak ugina
ją się pod nią nogi.
- Longford - powiedział spokojnie.
Muzycy nie przestali grać, ale on już z nią nie
tańczył. Skrzyżował ręce na piersiach i mierzył rywala
lodowatym spojrzeniem.
- No proszę, co za spotkanie. Co ty tu robisz,
Longford?
- To samo, co ty. Tańczę - odparł Eric, kładąc rękę
na ramieniu Melindy.
Chciała się do niego odsunąć, ale trzymał ją mocno.
Nagle poczuła na drugim ramieniu dłoń Roca.
- Trellyn, ogłuchłeś? Powiedziałem: odbijany! -
syknął Eric.
- Zapomnij o tym!
Napięcie pomiędzy nimi było tak wielkie, że Me
linda miała ochotę krzyczeć. Dobrze znała Roca.
Wiedziała, jakie myśli chodzą mu po głowie. Mogła
się założyć, że już sobie wytłumaczył niespodziewaną
obecność Longforda. Pewnie myślał, że potajemnie
Heather Graham
163
nawiązała z nim kontakt i powiedziała, gdzie ma jej
szukać...
- Słuchaj, Trellyn, Melinda i ja...
- Longford, co z tobą? Nie rozumiesz, co mówię?
Nie ma żadnego odbijanego. W każdym razie nie tym
razem!
Obaj trzymali ją za ręce. I ciągnęli w przeciwne
strony. Oto kara za brak rozwagi i wyobraźni. Za
chwilę zostanie rozszarpana na strzępy.
- Ericu - zaczęła stanowczo, starając się nie dopuś
cić, by sytuacja wymknęła się spod kontroli. Chciała
dać Rocowi jasny sygnał, że z nikim się nie kontak
towała. Z każdą chwilą była coraz bardziej rozżalona
i zła. Bolała ją łatwość, z jaką przestawał jej wierzyć
i zaczynał podejrzewać o nielojalność.
- Zaczekajcie! - zawołała, próbując się oswobo
dzić. I gdy tak szarpała się między nimi dwoma, ktoś
trzeci położył ręce na jej ramionach.
- Panowie! Możecie puścić moją córkę? - zapytał
głęboki męski glos.
Ojciec! O dobry Boże!
Wreszcie miała wolne ręce. Odwróciła się i spoj
rzała na niego z wdzięcznością. Uderzyło ją, że choć
starszy, był nie mniej atrakcyjny niż ci dwaj, którzy
prawie się o nią pobili.
- Tato! - odetchnęła, patrząc w jego oczy. Miały
identyczny kolor jak jej.
- No jasne! A któż by inny! - rzucił cynicznie Roc.
- Ładnie mnie witasz, Trellyn - z irytacją odparł
Jonathan.
164 WIELKI BŁĘKIT
- Słuchajcie, ludzie na nas patrzą! Nie róbcie scen!
Stoimy na środku parkietu! - syknęła Melinda, roz
glądając się nerwowo na boki.
- Więc zatańcz ze mną! - nalegał Eric, biorąc ją za
rękę. - A zięć i teść wyjaśnią sobie, co ich boli.
- Posłuchaj Ericu, ja naprawdę...
- Longford, co z tobą! - natarł Jonathan. - Powie
działem, żebyś zabrał łapy od mojej córki.
- Właśnie! - poparł go Roc i wziąwszy Melindę za
drugą rękę, pociągnął w swoją stronę.
- Trellyn, do ciebie też mówiłem... - zaczął Jona
than, ale Roc nie zamierzał go słuchać.
- Gadaj sobie zdrów! - warknął. - I dobrze wam
obu radzę, trzymajcie się z dala od mojej żony! -
zapowiedział groźnie i nim zdążyli cokolwiek powie
dzieć, zszedł z parkietu, ciągnąc Melindę za sobą.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Roc nie pamiętał, by kiedykolwiek był bardziej
wściekły niż w chwili, gdy Eric Longford podszedł
i klepnął go w ramię.
A więc tak miała wyglądać pomoc ze strony Melin-
dy! Najwyraźniej postanowiła zabrać na wycieczkę
bliskiego kumpla i tatusia! Pokusa, by wyrżnąć Long-
forda w zęby, była tak wielka, że z trudem się
opanował, by tego nie zrobić. Niewykluczone, że
pomogła niespodziewana interwencja Jonathana Da-
venporta. Roc był realistą: z dwoma sprawnymi,
silnymi facetami nie dałby sobie rady. A Melindy
przecież nie mógł posłać na deski, choć Bóg mu
świadkiem, świerzbiły go ręce...
166 WIELKI BŁĘKIT
I to wszystko musiało stać się właśnie teraz, gdy
mozolnie odbudowywał zaufanie do niej i już zaczynał
jej wierzyć...
- Na miłość boską, co ty wyprawiasz? - syczała
przez zaciśnięte zęby, gdy ciągnął ją za sobą między
stolikami, kierując się w stronę lobby.
Co wyprawiał? Sam nie bardzo wiedział. Chyba
próbował uciec, zanim stanie się coś, czego potem
musiałby żałować. Sytuacja wymykała się spod kon
troli; chciał być od tego jak najdalej.
I zabrać ze sobą Melindę.
Jedno spojrzenie na jej bladą, spiętą twarz powie
działo mu, że ona również gotuje się ze złości.
- W życiu nie widziałam większego chama i gbu
ra - piekliła się, gdy poprowadził ją w stronę wind.
- Chama? Tak powiedziałaś? - Starał się nie pod
nosić głosu, lecz nie było to łatwe.
- Tam był mój ojciec...
- Oczywiście! Jakżeby inaczej!
Próbowała się wyrwać, ale jej wysiłki były bez
celowe.
- On też jest nurkiem, takim samym jak ty! Zapo
mniałeś? Często pływa w tym rejonie. Przecież mógł
być na nasłuchu, kiedy łączyliśmy się z portem w Nas
sau. Dobrze wiesz, że często tu cumuje!
- Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności! - zadrwił.
- Więc uważasz, że się z nim skontaktowałam?
- zawołała wzburzona. - Przecież nie pozwoliłeś mi
zbliżać się do radia!
- A kto cię wie, co robiłaś pierwszego dnia na
Heather Graham
167
moim statku! Zbałamuciłaś moich ludzi tak samo jak
mnie! - Nie zważając na jej protesty, wciągnął ją do
windy.
- Jeśli myślisz, że po tym wszystkim, co zrobiłeś
i powiedziałeś, zostanę z tobą w jednym pokoju, to
chyba zwariowałeś! - oznajmiła, prostując dumnie
plecy.
- A jeśli ty myślisz, że pozwolę ci wrócić do ojca
i Longforda, to też ci brakuje piątej klepki - odciął się.
- Nie wezwałam tu ojca! Jak nie wierzysz, to sam
go zapytaj!
Winda zatrzymała się na ich piętrze i po chwili byli
w pokoju. Dopiero wtedy Roc puścił jej rękę. Natych
miast się od niego odsunęła.
- Mówię ci, że...
- Daruj sobie! - Oparł się o ścianę i długo mierzył
Melindę nieufnym spojrzeniem. W środku czuł tępy
ból, który zaczynał się w okolicy serca i stamtąd
promieniował na całe ciało. Longford i Davenport byli
na dole, a ona wciąż udawała niewiniątko! Mimo że
oboje wiedzieli, iż jej ojciec i przyjaciel są zaintereso
wani wrakiem „Contessy". Mimo że sama się przy
znała, iż wyskoczyła z łodzi Longforda. Mimo że ten
bezczelny jasnowłosy kretyn nie mógł dziś oderwać
od niej swoich cholernych łap!
- Nie zostanę z tobą - oznajmiła cichym, lecz
stanowczym głosem i uniosła głowę jeszcze wyżej.
Miał nadzieję, że ogień, który trawi go od środka,
w końcu się wypali. Bardzo chciał, żeby tak się stało.
Chciał cofnąć raniące słowa. Chciał jej wierzyć. Tyle
168
WIELKI BŁĘKIT
że raz już się boleśnie sparzył. Nie zamierzał drugi raz
ryzykować.
Niewiarygodne, jak sprytnie go podeszła! A on tak
łatwo dał się wystrychnąć na dudka! Zjawiła się
znienacka, przyznała, że przypłynęła z Longfordem,
namówiła go, żeby pozwolił jej zanurkować, i niemal
od niechcenia znalazła łyżkę. O dziwo, później nie
udało im się znaleźć ani jednej, bodaj najmniejszej
rzeczy, choć wszyscy szukali. Za to ona zdobyła
potrzebne współrzędne i proszę, od razu zjawili się jej
wspólnicy!
Z goryczą i niedowierzaniem pokręcił głową.
- Nie wyjdziesz stąd - oznajmił sucho.
- Nie zostanę z człowiekiem, który się tak za
chowuje!
- Bo jesteś niewinna. I bardzo ci zależy, żebym
pierwszy odnalazł „Contessę" i zgłosił swoje rosz
czenia - zadrwił.
- Bo zachowujesz się skandalicznie!
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale obiecałaś, że ze
mną zostaniesz.
- Nie mam zamiaru wracać do ojca... ani nikogo
innego. Po tym wszystkim, o co mnie oskarżyłeś, nie
mogę i nie chcę z tobą zostać - rzuciła zniecierpliwiona.
- Jest twoje - powiedział obojętnie, wskazując
łóżko, na którym jeszcze niedawno leżeli spełnieni
i szczęśliwi. - Prześpię się na podłodze.
- Ty chyba nie rozumiesz, co ja do ciebie mówię!
- zawołała. - Nie mam ochoty na towarzystwo kogoś,
kto uważa mnie za zdrajczynię.
Heather Graham
169
- To ty chyba nie rozumiesz mnie - odparował.
- Nie wypuszczę cię stąd!
Odwróciła się od niego i podszedłszy do okna,
długo patrzyła na rozświetlone miasto.
- W porządku, kapitanie! - odezwała się w końcu
lodowatym tonem. -Niech będzie, jak chcesz. Zostanę
na noc w tym pokoju. Do końca poszukiwań nie odezwę
się do nikogo słowem. Ale ty mi obiecasz, że będziesz
się trzymał z dala ode mnie. Czy to jest jasne?
Miał trzymać się od niej z dala...
Nakazała mu to w chwili, gdy zaczynał nienawidzić
samego siebie za to, że rozpętał tę awanturę. Był
gotów zrezygnować z dalszych poszukiwań wraku,
byle tylko zgodziła się z nim zostać. Nie dlatego, że ją
do tego zmusił, lecz z własnej woli.
Emocje, które nim targały, były tak silne, że poczuł
się fizycznie chory. Uparł się, że się nie da, i prze
czekał chwilę słabości. Minęła, ale został po niej
nieprzyjemny wewnętrzny chłód. A więc znowu roz
stanie. Zdaje się, że właśnie tego chciała Melinda.
Dręczącą ciszę przerwał ostry dzwonek telefonu.
Melinda drgnęła i spojrzała na aparat, do którego
żadne z nich się nie kwapiło. Jednak ten, kto dzwonił,
nie rezygnował.
- Ja nie odbiorę - zaznaczyła. - Jeszcze mogłabym
komuś zdradzić twoje tajemnice.
- Ależ proszę, nie krępuj się! Założę się, że dzwoni
twój tata. Albo najdroższy przyjaciel Longford.
Nawet nie drgnęła, więc podszedł do stolika
i z wściekłością złapał słuchawkę.
170
WIELKI BŁĘKIT
- Co jest?
- Bardziej na miejscu byłoby: „halo" - pouczył go
Jonathan.
- W obecnej sytuacji bardziej na miejscu jest:
„Czego chcesz?" - odciął się. - Nie fatyguj się, znam
odpowiedź. Chciałbyś porozmawiać z córką. Przykro
mi, to niemożliwe.
- Nie mogę z nią porozmawiać? A co, jest związa
na i zakneblowana? - Jonathan zbił go z tropu tym
zaskakującym pytaniem. - Spokojnie, to tylko żart.
Wiem, że nie jesteś brutalem. Chcę tylko sprawdzić,
czy z Melindą wszystko w porządku.
- Jest w rewelacyjnej formie. Jak na kobietę, która
ma w ustach knebel - zrewanżował się.
- Może wypijemy razem drinka -- zaproponował
Davenport.
- Niby po co?
- Chciałbym z tobą porozmawiać. A konkretnie,
chciałbym cię przeprosić.
Zaskoczony Roc zerknął na Melindę. Stary twar
dziel Davenport chciał go przeprosić? Kto go tam wie,
może faktycznie przemyślał parę spraw i postanowił
przyznać się do błędu.
- W porządku - odparł po chwili namysłu. - Gdzie
mam cię szukać?
- Na dole obok lobby jest mały bar. Będę tam na
ciebie czekał.
Roc odłożył słuchawkę i wskazując szerokim ges
tem pokój, oznajmił:
- Czuj się jak u siebie. Nie będę ci przeszkadzał.
Heather Graham
171
- Co chcesz zrobić? - Melinda przestała udawać
chłodną i opanowaną. Wyraźnie zaniepokojona, po
biegła za nim, by zatrzymać go w drodze do drzwi.
- Nie mam zamiaru bić się z twoim ojcem, więc
możesz być spokojna - powiedział, kładąc rękę na
klamce. - Niedługo wrócę - zapowiedział i wyszedł
z pokoju. Nie poszedł jednak do windy, tylko oparł się
o ścianę i czekał. Chciał sprawdzić, czy Melinda nie
wyślizgnie się za nim.
Drzwi pozostały zamknięte, więc po kilku minu
tach zjechał na dół.
Bez trudu znalazł bar, a w nim Jonathana, który czekał
na niego w towarzystwie Connie. Roc nie mógł oprzeć
się refleksji, że jego teść i siostra Bruce'a tworzą
niezwykle atrakcyjną parę: oboje jasnowłosi, szczupli
i opaleni wyróżniali się z tłumu. Oczywiście było widać,
że Jonathan jest znacznie starszy - różnica wieku mu
siała wynosić kilkanaście lat - lecz Connie najwyraź
niej to nie przeszkadzało. Roześmiana słuchała jego
słów i wpatrywała się w niego jak w obraz. Co zresztą
nie mogło dziwić, gdyż Jonathan był wyjątkowo przy
stojnym mężczyzną. A Connie, platynowa blondynka
w purpurowej sukience, była śliczną młodą dziewczyną.
Roc spojrzał na nich z ukosa i zaklął pod nosem.
Nie podobało mu się, że Connie siedzi sama z Da-
venportem. A gdzie, do ciężkiej cholery, jest Bruce?
- pomyślał zirytowany. Zaraz jednak wytłumaczył
sobie, że nie może mieć do przyjaciela pretensji.
Jest przecież jej bratem, a nie przyzwoitką. Swoją
nerwową reakcję złożył więc na karb rozdrażnienia
172
WIELKI BŁĘKIT
i pocieszył się, że lepiej, by to on porozmawiał
z Davenportem, niż gdyby miała to zrobić Melinda.
Której pozostał jeszcze Longford.
Niestety, na to Roc nie mógł już nic poradzić.
A gdy sytuacja była beznadziejna, nic nie robiło
człowiekowi lepiej niż whisky.
Bez pośpiechu przeszedł przez zatłoczoną salę
i przysiadł się do Davenporta. Connie zaniemówiła.
- Roc! - wykrztusiła po chwili. - Właśnie mia
łam... Pewnie chcecie porozmawiać. Wobec tego nie
przeszkadzam. Będę w lobby. - Poderwała się i zanim
zdążyli ją zatrzymać, wyszła.
Roc zamówił drinka. Sącząc go, w milczeniu przy
glądał się swemu niedawnemu przyjacielowi i men
torowi. Davenport wyglądał doskonale. To pewnie
efekt życia w celibacie, zauważył cierpko Roc.
- Świetna dziewczyna - powiedział Jonathan, od
prowadzając Connie wzrokiem.
- Jak dla ciebie trochę za młoda - przyciął mu Roc.
Jego rozmówca wzruszył ramionami.
- Możliwe - przyznał. - Ale zawsze powtarzam,
że nie różnica wieku jest ważna; najważniejsze, by
mieć wspólne zainteresowania i lubić te same rzeczy.
- Mówisz tak, bo się starzejesz. - Roc skinął
w jego stronę szklanką.
Jonathan się roześmiał. Najwyraźniej nie poczuł się
dotknięty. Przesunął palcami po pokrytej rosą szklan
ce piwa i zapatrzył się w bursztynowy płyn.
- Więc mówisz, że jest związana i zakneblowana,
tak? - zagadnął niespodziewanie.
Heather Graham
173
- Nie pobiegniesz na górę, żeby ją ratować? - za
drwił Roc.
Jonathan wreszcie na niego spojrzał; z jego oczu
biła identyczna stanowczość jak z oczu Melindy.
- To zależy - odparł enigmatycznie.
- Od czego?
- Czy to prawda, że Melinda wciąż jest twoją
żoną?
Tym razem to Roc wzruszył ramionami.
- Ja się z nią nie rozwiodłem. Więc jeśli sama nie
wypełniła papierów, nadal jesteśmy małżeństwem.
- Wobec tego...
- Co?
- Nie będę się wtrącał. To wasze prywatne sprawy
- oznajmił Jonathan.
- Była z Longfordem, kiedy postanowiła wpaść
w moje sieci. Wiedziałeś o tym? - Roc wziął spory łyk
whisky.
- Przecież ją znasz. Czasem bywa nieobliczalna.
Nie zastanawia się nad konsekwencjami tego, co robi.
- Więc ciebie przy tym nie było - drążył Roc.
- Oczywiście, że nie! W życiu bym się nie zgodził
na taki numer i ona dobrze o tym wie - obruszył się
Jonathan. - Pewnie udało jej się zbajerować Longfor-
da - urwał w pół słowa. Wyglądało to tak, jakby nagle
uzmysłowił sobie, co Roc myśli o Ericu. - Tak czy
owak, tamtego dnia nie spędziła z nim za wiele czasu.
Rano byliśmy w Miami, a po południu wypłynęła
z nim w krótki rejs.
- Muszę przyznać, że masz więcej do powiedzenia
174 WIELKI BŁĘKIT
na ten temat niż ona - zauważył cierpko Roc. - Jej aż
tak bardzo nie zależało, żeby mi to wyjaśnić.
- Skąd miała wiedzieć, że powinna? Przecież od
dawna nie byliście razem.
- To ona tak zdecydowała - przypomniał mu Roc.
- Decyzja rzeczywiście była jej. Ale błąd mój.
- Jonathan spojrzał na swoje dłonie, lecz niemal
natychmiast podniósł głowę. - Zrobiłem głupstwo.
Tamto znalezisko było twoje. Nawet jeśli musiałbyś
podzielić się ze mną zyskiem z eksploracji, chwała
należała się tobie. Sam nie wiem, dlaczego wtedy tak
postąpiłem. Może ze złości, że to ty miałeś rację?
Może nie mogłem się pogodzić z faktem, że nagle
opuściła mnie intuicja. Nieważne. Dla mnie ta sprawa
i tak jest przegrana. Ale dla Melindy jeszcze nie.
Rocowi mocniej zabiło serce.
- Co masz na myśli?
-
Powiedziałeś, że trzy lata temu dokonała wybo
ru. Nadal sama wybiera, z kim chce być. I przyszła na
twój statek, zgadza się?
- Prosto z łodzi Longforda. - Roc nie mógł daro
wać sobie tej uwagi.
- Może warto, żebyś się zastanowił, jak to napraw
dę jest z nią i Erikiem? - zasugerował Jonathan. - Obaj
wiemy, że zawsze mu się podobała, ale była to
fascynacja jednostronna. Melinda nigdy nie robiła mu
żadnych nadziei. Była dla niego miła, nie unikała jego
towarzystwa. Mówię ci szczerze, jak było. Ale koń
czyło się na sympatii. Tak jest zresztą do dziś. Eric jest
jej przyjacielem. I nikim więcej.
Heather Graham
175
- Dlaczego mi o tym mówisz?
- Bo moja córka siedzi związana i zakneblowana
w twoim pokoju - odparł Jonathan lekkim tonem.
Roc rozsiadł się wygodnie i po raz pierwszy od
niefortunnej awantury na parkiecie lekko się uśmiech
nął. Miał takie uczucie, jakby whisky rozgrzała go
i wyparła chłód, który przenikał go aż do szpiku kości.
- Czy chociaż zdajesz sobie sprawę, że postawiłeś
ją w paskudnej sytuacji? - Pytanie Jonathana wyrwało
go z zamyślenia.
- Słucham?
- Postawiłeś ją przed koszmarnym wyborem - po
wtórzył. - Miała wybierać pomiędzy rodzonym ojcem
a ukochanym mężczyzną.
- Wybrała ojca.
- Pamiętaj, że to był dla niej wyjątkowo trudny
okres. Poza mną nie miała nikogo. Nie ukrywam, że
robiłem wszystko, by przeciągnąć ją na swoją stronę.
- A teraz?
- A teraz... - Jonathan zawiesił głos, spokojnie
dopił piwo i spojrzawszy Rocowi twardo w oczy,
dokończył: - Teraz cieszę się, że pływa z tobą, a nie
z Longfordem. Ulżyło mi, jak się o tym dowiedziałem.
- Więc teraz popychasz ją w moją stronę?
Jonathan pokręcił głową.
- Wyciągnąłem wnioski z tamtej lekcji -przyznał.
- I nikogo już nie popycham w żadną stronę.
- W takim razie...
- Moja córka była na twoim statku, a teraz jest
w twoim pokoju, tak?
176
WIELKI BŁĘKIT
- Związana i zakneblowana - dopowiedział Roc.
Jonathan lekko się uśmiechnął.
- To już wasza sprawa, w co się bawicie. Ja chcę ci
tylko powiedzieć, że głupio uparty poszukiwacz skar
bów popełnił wielki błąd. Przykro mi, że tak się stało.
Mam nadzieję, że szczęście ci dopisze i znajdziesz
swoją „Contessę". Tego ci życzę. Słyszałem, że jesteś
na dobrym tropie.
- Więc jednak się z tobą skontaktowała...
- Nie. - Jonathan wskazał puste miejsce obok
siebie. - Twoja załogantka powiedziała mi, że Melin
da wyłowiła łyżkę pochodzącą prawdopodobnie ze
statku.
Connie. Hm.
- Tak było.
- Melinda jest świetnym nurkiem. Śmiem powie
dzieć, najlepszym. Trafił ci się prawdziwy skarb.
Roc wstał. Trzy lata to jednak szmat czasu. Daven
port rzeczywiście się zmienił. Tak jak Melinda. I on
sam.
- Dzięki, że zadzwoniłeś - powiedział, kładąc rękę
na jego ramieniu.
- Powodzenia.
- Ze skarbem? Czy z twoją córką?
- Jeśli dotąd nie zauważyłeś, że prawdziwy skarb
to właśnie ona, to znaczy, że wciąż błądzisz w ciem
ności, chłopie.
- Wezmę sobie do serca twoje słowa. Dobranoc.
Wychodząc z baru, myślał tylko o tym, by jak
najszybciej wrócić do pokoju. Do pięknego widoku
Heather Graham
177
z okna, do czystej pościeli, chłodu klimatyzowanego
wnętrza.
I do własnej żony.
O ile ta zechce mu wybaczyć. Oczami wyobraźni
widział siebie śpiącego na podłodze obok pustego
jacuzzi i wspaniałego łoża, do którego już nigdy nie
będzie mieć wstępu. I tak miał szczęście, że udało im
się przeżyć tych kilka cudownych chwil, zanim...
zanim zepsuł wszystko swoim głupim, prymitywnym
zachowaniem. Miał prawo się obawiać, że Melinda
wciąż jest na niego zła. Nawet jeśli tak jest, to jakoś
zdoła ją przeprosić. W końcu to nie takie trudne.
Czego najlepszym przykładem był Davenport, które
mu słowo „przepraszam" jakoś przeszło przez usta.
Ktoś klepnął go w ramię. Zaskoczony odwrócił się
i przyjemne wewnętrzne ciepło zgasło jak zdmuch
nięta świeca.
Eric Longford. Bezmyślny plażowy obibok wpat
rywał się w niego z cynicznym uśmieszkiem na
ustach.
- Z ciebie to jednak kawał bezczelnego chama,
Trellyn! - Cyniczny uśmiech przeszedł w grymas.
- Nie mam ci nic do powiedzenia, Longford - za
czął spokojnie Roc. I wtedy spostrzegł, że za Long-
fordem stoi Melinda. - Spadaj! - warknął i odwrócił
się, by pójść w stronę wind. Miał dość. Było mu
wszystko jedno, co zrobi Melinda. Nie zamierzał jej
zatrzymywać.
- Chciałbyś, Trellyn!
Roc poczuł silne szarpnięcie. Longford złapał go za
178
WIELKI BŁĘKIT
ramię i zmusił, żeby się odwrócił. Na szczęście zdążył
się uchylić i potężny cios chybił celu.
- Opanuj się, Longford - wycedził przez zaciśnięte
zęby, ale Eric zamierzył się na niego drugi raz. I wtedy
miarka się przebrała. Znów zwinnie się uchylił, a po
tem wyprowadził prawy sierpowy prosto w nieosło
niętą szczękę przeciwnika.
Longford zatoczył się i nieprzytomny upadł na
podłogę.
- Roc! - Melinda przyklękła i spojrzała bezradnie
na leżącego nieruchomo przyjaciela. - Przecież tak nie
można...
- Idziemy stąd! - Złapał ją za rękę i zmusił, żeby
wstała. Dookoła zaczęli zbierać się gapie, lecz więk
szość z nich widziała, że to Longford zaatakował, a on
tylko się bronił. Niech ktoś inny ocuci znokautowane
go bohatera, bo na pewno nie Melinda, pomyślał
i błyskawicznie wepchnął ją do windy. Drzwi za
mknęły się z cichym szumem. Nareszcie byli sami.
- Nie musiałeś go nokautować! Przemoc nie jest
metodą na rozwiązywanie sporów. - Melinda od razu
na niego napadła.
- To on zaatakował.
- Ty...
- Dwa razy chciał mnie uderzyć. A ty mi lepiej
powiedz, co z nim robiłaś na dole?
- Co takiego? Ty skończony idioto! Chcesz wie
dzieć, co robiłam? Przekazywałam mu dokładne
współrzędne miejsca, w którym znalazłam łyżkę!
- Poważnie?
Heather Graham 179
Chciała go spoliczkować, ale zdążył złapać ją za
rękę i tak mocno objął, że nie mogła się ruszyć.
- Nic dziwnego, że wszyscy chcą cię lać! - zawo
łała z furią.
- Co tam robiliście?
- Nic. Nie miałam pojęcia, że go tam spotkam!
Roc musiał na moment przerwać przesłuchanie, bo
właśnie wysiedli z windy i musiał poradzić sobie
z otwarciem drzwi.
- Więc skąd się wzięłaś w lobby? - naciskał, gdy
wciągnął ją do pokoju i zamknął drzwi na klucz.
- Nie mam zamiaru ci się tłumaczyć. Powiem
tylko, że zachowujesz się coraz gorzej. Nie zbliżaj się
do mnie! - zawołała, gdy zrobił krok w jej stronę. Nie
posłuchał, więc zaczęła się cofać, uciekając przed nim
dookoła jacuzzi.
- Nie masz prawa!
- Ja tylko cię pytam! - Był już bardzo blisko. Czuł,
że musi jak najszybciej ją dotknąć. Szkoda było nie
wykorzystać takiego fajnego pokoju i łóżka...
- Ja... - Urwała, gdy złapał ją za ramiona.
- Dowiem się wreszcie?
- Zadzwoniła Connie i powiedziała, że siedzisz
w barze z moim ojcem. Zeszłam na dół, żeby spraw
dzić, czy wszystko z wami w porządku - mówiła,
łykając łzy. Nie spodziewała się, że Roc zacznie ją
całować. Ani że weźmie ją na ręce i zaniesie do łóżka.
- Nie masz prawa tak ze mną postępować! - krzy
czała, próbując go od siebie odepchnąć. - To nie
w porządku. Tak nie wolno!
180
WIELKI BŁĘKIT
- Przepraszam cię.
- Co takiego?
Przemknęło mu przez myśl, że jej oczy nigdy nie
wydały mu się piękniejsze niż teraz, gdy pojawił się
w nich wyraz kompletnego zdumienia.
Nie pojmował, jak udało mu się tak długo bez niej
wytrzymać. Pocałował ją delikatnie w usta, a potem
w obie dłonie.
- Bardzo cię przepraszam...
- Teraz tak mówisz, a za chwilę znów będziesz
mnie oskarżał o Bóg wie co!
- Przyrzekam, że będę się starał tego nie robić. Ale
ty też postaraj się mnie zrozumieć. Pojawiłaś się
w moim życiu w chwili, gdy prawie udało mi się
o tobie zapomnieć. Znasz mnie, więc wiesz, że bywam
nieokrzesany. Nie mogę obiecać, że zmienię się z dnia
na dzień.
- Skoro tak, to zwykłe „przepraszam" nie wystar
czy! - oznajmiła.
- Kobieto, przecież ja cię kocham! To jeszcze za
mało?
Umilkła. Z wrażenia przestała oddychać. A potem
szepnęła:
- O mój Boże...
- Wystarczy?
Bez uprzedzenia rzuciła mu się na szyję i zaczęła go
całować. Wściekle. Namiętnie. Zachłannie.
- Pytam, czy to ci wystarczy? - wykrztusił, z tru
dem uwalniając się z jej objęć.
- Wystarczy! Pewnie, że wystarczy!
Heather Graham
181
- Roc? - mruknęła, gdy kilka godzin później
ocknęła się z krótkiego snu.
- Słucham?
- Ja... - Uniosła się i wsparta na rękach spojrzała
mu w oczy. - Kocham cię. Nigdy nie przestałam.
Próbowałam, ale po prostu nie mogłam o tobie za
pomnieć.
Objął ją i pociągnął z powrotem na poduszkę. Gdy
przytuliła się do jego boku, pocałował ją w czoło. Da
venport miał rację, mówiąc o prawdziwym skarbie.
Nie zamierzał rezygnować z odnalezienia „Contessy",
ale jedyny i najcenniejszy skarb trzymał właśnie w ra
mionach. Przysiągł sobie, że zrobi wszystko, by nigdy
go nie stracić.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Uwaga! Przygotujcie się...
Melinda zerknęła na stojącego trzy metry dalej
Roca. Wszyscy ustawili się w jednej linii, w tej samej
odległości od siebie, i czekali, aż Marina da im znak do
startu.
- Jesteśmy gotowi! Zaczynaj! - zniecierpliwił się
Roc.
- Spokojnie! Ja tu sędziuję! - zganiła go. - Wszys
cy znają zasady? Kto pierwszy dopłynie do statku,
wygrywa.
- Przecież wiemy! Marino, zlituj się! Wyrosną
nam płetwy, jak nas jeszcze trochę potrzymasz - na
rzekał Bruce.
Heather Graham
183
- Start!
Bruce oczywiście ruszył ostatni i od razu został
w tyle. Melinda była bardzo szybka, ale wiedziała, że
przy Rocu jest bez szans. Mimo to dawała z siebie
wszystko i z łatwością wyprzedziła Connie, a potem
zrównała się z Joem. Burta była już bardzo blisko...
Melinda już wyciągała rękę, by jej dotknąć. Wtedy
Roc jednym mocnym ruchem rozgarnął wodę i oczy
wiście wygrał.
- Byłem pierwszy! - zawołał i chwyciwszy się
drabinki, w zwycięskim geście uniósł do góry dłoń
zwiniętą w pięść.
Wzruszyła ramionami, przytrzymując się drabinki
z drugiej strony.
- Też mi wyczyn, pokonać żonę, która waży poło
wę tego co ty! - prychnęła Marina.
- Nie przesadzaj, na pewno waży więcej! - za
protestował Roc.
- Daruj sobie! - obruszyła się Melinda.
- No dobrze, dobrze, niech ci będzie. Jesteś lekka
jak piórko! - Roc wspiął się na pokład i pomógł jej
wejść.
- Co za wstyd! Kobieta mnie pokonała - jęczał
Joe, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Pamiętaj, że ja dziś nie nurkowałam, więc mam
więcej siły - pocieszyła go Melinda.
Tego ranka pierwszy raz od powrotu z Nassau
zeszli do wraku wojennego okrętu. Poprzedni dzień
stracili, gdyż nie udało się im wypłynąć z portu tak
wcześnie, jak zaplanowali. Melinda i Roc obudzili się
184
WIELKI BŁĘKIT
około południa, a potem strasznie się grzebali i zmar
nowali mnóstwo czasu.
W bardzo przyjemny sposób.
Zanim wyruszyli z powrotem, Roc musiał spraw
dzić, czy na statek dotarło wszystko, co zamówił
poprzedniego dnia. Sprawdzanie list i rachunków
trwało tak długo, że gdy wreszcie wypłynęli z portu,
zaczynało zmierzchać.
Tego ranka Melinda czuła się zmęczona, więc
zrezygnowała z nurkowania. Nie żałowała, że zo
staje na pokładzie, bo cieszyła ją każda minuta
spędzona z Rokiem i jego ludźmi. Nie wiedziała,
o czym Roc rozmawiał w jej ojcem, ale domyśliła
się, że doszli do porozumienia. Gdyby ojcu coś się
nie spodobało lub gdyby uznał, że coś jej zagraża,
wywróciłby hotel do góry nogami. On i Roc pod
jednym względem byli do siebie bardzo podobni:
kiedy trzeba było chronić ukochaną kobietę, reago
wali w stylu macho.
Odkąd wrócili z Nassau, nie miała jeszcze okazji
poważnie porozmawiać z Rokiem o tym, co się mię
dzy nimi wydarzyło. Tłumaczyła sobie, że trzeba
czasu, by oboje dojrzeli do tej rozmowy.
Poza tym ciągle byli zajęci. Roc oczywiście nie
zrezygnował z poszukiwań „Contessy", tyle że nie
robił tego tak obsesyjnie jak dotąd. Wyraźnie zwolnił,
przestał poganiać ludzi, pozwalał im spokojnie zjeść
posiłki. On i Melinda często siedzieli nocą na po
kładzie i patrzyli w gwiazdy. Nadal wstawali o świcie,
ale nie zrywali się od razu z łóżka. Inni też zauważyli
Heather Graham 185
zmianę, która zaszła w zachowaniu ich kapitana,
i również się rozluźnili.
Melinda miała jednak wrażenie, że między nią
a Rokiem wciąż istnieje niewidoczna bariera. Jej mąż
ani słowem nie wspominał o przyszłości. I choć
z każdym dniem stawali się sobie bliżsi, wydawało jej
się, że zachowuje wobec niej dystans. Z lękiem myś
lała o tym, co z nimi będzie, gdy znajdą wrak. Albo go
nie znajdą i będą musieli przyznać się do porażki.
Gdy wszyscy uczestnicy wyścigu wrócili na statek,
zgodnie uznali, że pora przygotować kolację. Zeszli do
kambuza pomóc Marinie, lecz tylko jej przeszkadzali,
kręcąc się pod nogami.
- Chcecie naprawdę pomóc, to weźcie się do
roboty! - huknęła. - Melindo, ty pokrój warzywa.
Connie i Bruce, nakryjcie do stołu. - Rozdzieliła
obowiązki i od tej pory wszystko poszło gładko.
Melinda skończyła swoją pracę i wyszła na pokład
posłuchać, o czym Roc rozmawia z Peterem, który
wcześniej pełnił dyżur na mostku i obserwował okoli
cę przez lornetkę. Zauważyła, że gdy zszedł do kam
buza, by napić się z nimi piwa, miał zafrasowaną minę.
Teraz on i Roc stali przy burcie i rozmawiali
o czymś ściszonymi głosami. Gdy do nich podeszła,
umilkli. Roc mocno zaciskał szczęki, co było niechyb
nym znakiem, że coś poszło nie po jego myśli.
- O co chodzi? - zapytała.
- W naszą stronę płynie jakaś łódź.
Nie spodobał jej się jego ton. Dziwnie napięty,
pełen tłumionej złości. Budzący w niej nieuzasadnione
186
WIELKI BŁĘKIT
poczucie winy. Uznała, że Roc nie ma prawa tak z nią
postępować.
- Bardzo to dziwne, że ludzie żeglują w rejonie,
który słynie z pięknych, spokojnych wód - stwierdziła
cierpko.
Rocowi nie spodobał się jej sarkazm. Rzucił jej szyb
kie, ostrzegawcze spojrzenie, ale nic nie powiedział.
- Póki co trzymają się na dystans - zauważył Peter.
- Zobaczymy, co zrobią rano, co mi amigo? - zwrócił
się do Roca.
- Si. - Roc od lat kręcił się w rejonie południowej
Florydy, więc zdążył nauczyć się hiszpańskiego i fran
cuskiego, którymi posługiwali się mieszkańcy wysp.
Odpowiedział coś Peterowi w języku niezrozumiałym
dla Melindy. Zdenerwowało ją to, gdyż dobrze wie
działa, że zrobił to celowo.
Znowu posądzał ją o brak lojalności. Pewnie uznał,
że gdy wszyscy nurkowali, skontaktowała się przez
radio z ojcem. Albo Erikiem.
Odwróciła się na pięcie i wróciła pod pokład. Nie
miała ochoty dłużej z nimi rozmawiać, mimo iż
współczujące spojrzenie Petera powiedziało jej, że jest
po jej stronie.
Nie potrzebowała niczyjego współczucia, bo nie
czuła się winna.
- Melindo! Chcę z tobą porozmawiać! - zawołał
Roc, gdy była w połowie schodków.
- Później! Zmarzłam i chcę się wykąpać przed
kolacją - odkrzyknęła i zamknęła się w kajucie.
Gorący prysznic bardzo jej pomógł. Z rozkoszą
Heather Graham
podsuwała twarz pod strugi wody. Gdy nagle usłyszała,
że ktoś energicznie odsuwa drzwi kabiny, prawie krzy
knęła ze strachu. Niepotrzebnie, bo w łazience stal Roc.
Próbowała z powrotem zasunąć drzwi.
- Pozwolisz? - rzuciła sucho.
- Nie pozwolę. Najpierw mi powiedz, co cię zno
wu ugryzło.
- W pobliżu pojawił się jacht. Oczywiście to moja
wina, tak? Na pewno kogoś wezwałam.
- W pobliżu rzeczywiście pojawił się jacht. Myślę,
że należy do twojego ojca.
Westchnęła zirytowana i mocniej szarpnęła drzwi.
- To ty ostatnio rozmawiałeś z moim ojcem, nie ja.
Nie ufałeś mi na tyle, by pozwolić mi chociaż się z nim
przywitać.
- Nie dziw się, że jestem ostrożny. Przecież wiem,
że jesteś z nim bardzo blisko.
- Co ty wyprawiasz! - oburzyła się, gdy wszedł do
maleńkiej kabiny. - Nie rób mi tego, Roc! Ostrzegam
cię...
Woda rozbryzgiwała się na ich twarzach, gdy
przyciągnął ją do siebie i zaczął całować. Gładził
dłońmi jej mokre ciało, masował piersi i pośladki.
- Nie możesz w jednej chwili mnie oskarżać,
a zaraz potem... - wykrztusiła, uwolniwszy się na
moment od jego ust.
- O nic cię nie oskarżam - bronił się. Puścił ją, ale
tylko po to, by błyskawicznie pozbyć się kąpielówek
i znów wziąć ją w ramiona.
- Przecież powiedziałeś...
187
188 WIELKI BŁĘKIT
- Powiedziałem, że to może być łódź twojego ojca!
- odrzekł z naciskiem.
- Który przypłynął tu, bo...
- Bo często żegluje w tym rejonie! - zawołał
zniecierpliwiony.
Gorąca woda przyjemnie rozgrzewała ich ciała.
Melindę przeszył dreszcz, gdy nagłe poczuła za pleca
mi zimne kafelki. Chciała protestować, ale woda
i pieszczoty Roca podniecały ją tak bardzo, że nie była
w stanie zebrać myśli. Nagle poczuła, że Roc położył
dłonie na jej biodrach i uniósł ją do góry. Wstrząsana
rozkosznymi dreszczami, zacisnęła nogi wokół jego
bioder i mocno chwyciła go za szyję. Napierał na nią,
coraz szybciej i mocniej, aż doprowadził ją i siebie do
ekstazy. Rozkosz, którą jej dał, była tak wielka, że
w chwili spełnienia pociemniało jej w oczach, a świat
zawirował w obłędnym rytmie.
Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, zanim łagodnie
postawił ją w brodziku. Znów poczuła na twarzy
i piersiach strugi wody i trochę oprzytomniała. Stała
pewnie na nogach, mimo to Roc owinął ją ręcznikiem
i wyniósł z kabiny. Nagle zerknął na zegarek.
- Cholera, przegapiliśmy kolację!
Złapała go za przegub i sprawdziła czas. Nie mogła
uwierzyć, że godzina może minąć tak szybko.
- Chyba zależy ci, żebym nie zjadła normalnego
posiłku - zażartowała.
- O czym ty mówisz?
- W Nassau odciągnąłeś mnie od kolacji - przypo
mniała mu, wycierając się szybko.
Heather Graham
189
- Przecież wtedy już nie jedliśmy, tylko tańczyli
śmy - sprostował. -I niewiele brakowało, a Longford
porwałby mi ciebie z parkietu.
- Nie martw się. Nie dałabym się porwać. - Minęła
go i poszła się ubrać. Wszedł za nią do kajuty i nagi
wyciągnął się na koi.
- Ciągle się zastanawiam, po jaką cholerę Long
ford przyszedł do hotelu - rzekł, patrząc, jak ona się
ubiera.
- Przecież już ci mówiłam...
- O nic cię nie oskarżam! - zastrzegł natychmiast.
- Nie musisz. Wystarczy, że na mnie spojrzysz,
i już wiem, co ci chodzi po głowie!
- Lubię na ciebie patrzeć!
- Roc, proszę cię, zacznij się ubierać - jęknęła,
wciągając bluzę z długim rękawem. - Co sobie o nas
pomyślą twoi ludzie?
- Że poszliśmy się kochać i zapomnieliśmy o je
dzeniu - odparł beztrosko.
- Beznadziejny jesteś!
Zaczął się śmiać, ale wstał z koi.
- Idź, ja zaraz przyjdę - obiecał, całując ją w czoło.
Skinęła głową, ale wciąż nie podobał jej się wyraz
jego oczu. Bez względu na to, co mówił, wciąż czuła,
że odnosi się do niej z rezerwą. A ona tak wiele dla
niego zaryzykowała. Zadrżała na myśl o tym, w jak
niebezpiecznym położeniu się znalazła. Kiedy parę
dni wcześniej skakała do morza, żeby wplątać się
w sieć, nie myślała o niebezpieczeństwie, na jakie się
naraża. Za to teraz...
190
WIELKI BŁĘKIT
Teraz stawka była bardzo wysoka. O wiele wyższa
niż wszystkie skarby „Contessy" razem wzięte.
Obudziła się pierwsza i od razu wstała. Po cichu
ubrała się i wyszła z kajuty. Ponieważ w kambuzie
jeszcze nikogo nie było, zaczęła parzyć kawę i robić
śniadanie. Gdy kwadrans później na dole zjawiła się
Marina, w całym pomieszczeniu pachniało już świeżą
kawą, jajecznicą i przysmażonym bekonem.
- Ja cię teraz zastąpię, a ty zanieś kawę kapitano
wi - zaproponowała Marina i od razu wzięła się do
pracy. - Melindo! - zawołała za nią. - Fajnie, że z nami
jesteś. Bardzo nam wszystkim pomagasz - wyznała
w przypływie szczerości.
Takie słowa w ustach Mariny były nie lada kom
plementem. Melinda odwdzięczyła jej się promien
nym uśmiechem i wróciła z kawą do kajuty.
Roc już nie spał. Leżał wygodnie oparty o podusz
ki. Kiedy weszła, uśmiechnął się do niej niczym król,
który cierpliwie czeka, aż przyniosą mu poranną kawę.
- Dziękuję! - powiedział, sadzając ją obok siebie.
- Jak to miło mieć na statku żonę - westchnął. - Kawa
podana do łóżka. Szczyt luksusu.
- Przedtem też chyba nie było źle - przypomniała.
- O ile wiem, Connie przynosiła ci kawę.
- Ale nie do łóżka.
- Pewnie chętnie by to zrobiła, gdybyś ją po
prosił...
- Nie powiem, że nie.
- Zaraz wyleję ci tę kawę na głowę!
Heather Graham
191
- Ale z ciebie mała zazdrośnica! - roześmiał się,
częstując ją kawą.
- Ani mała, ani zazdrośnica - odparła, upiwszy łyk
z jego kubka.
- Dla mnie mała. I chyba jednak trochę zazdrosna.
- Fajnie podbudować sobie ego, co?
- Twoje musi być strasznie wybujałe - odciął się.
Zmarszczyła czoło.
- Longford! - Nie podobał jej się ton, którym wy
mówił to nazwisko. - Jak się cieszę, że w końcu dałem
mu w zęby! Gdyby tknął cię choć jednym palcem... -
Zawiesił głos i z czułością dotknął jej włosów.
- To co?
Bez słowa pokręcił głową. Wyraz jego oczu spra
wił, że zrobiło jej się ciepło i lekko na sercu.
- Śniadanie już prawie gotowe. Musisz wstać.
- Już stoję. Chcesz się przekonać?
Ze śmiechem zerwała się z koi i uciekła pod drzwi.
- Nie mogę opuszczać posiłków, naprawdę stanę
się chucherkiem - ostrzegła.
- Zaraz do was przyjdę - obiecał, odrzucając
kołdrę. Melinda cały czas patrzyła mu w oczy, pilnując,
by jej wzrok nie zawędrował tam, gdzie nie powinien.
- Będziesz dziś z nami nurkowała? - zapytał.
- Tak.
- To dobrze.
Półtorej godziny później byli gotowi do pierwszego
zejścia pod wodę. Peter znów pełnił wartę na mostku,
lecz dziś przez lornetkę nie widział nic oprócz słońca
i bezchmurnego nieba. Tajemniczy jacht zniknął.
192
WIELKI BŁĘKIT
Bruce i Connie pierwsi wskoczyli do wody, Melinda
i Roc tuż za nimi. We czwórkę popłynęli prosto do
wraku. W pewnej chwili Rocowi wydało się, że
w piasku coś błysnęło. Chciał sprawdzić, co to, lecz
nagle wyczuł ruch wody i obejrzał się, by sprawdzić, co
go wywołało. Okazało się, że to ich wierny przyjaciel
Hambone przypłynął, by się z nimi pobawić. Przez
moment z przyjemnością obserwował rozbrykanego
delfina, a potem skupił uwagę na miejscu, które go
zainteresowało. Zszedł niżej i zaczął delikatnie rozgar
niać piasek zalegający w okolicy pordzewiałego masz
tu. Hambone chwilę się przy nim kręcił, a ponieważ
Roc nie zwracał na niego uwagi, popłynął do Melindy.
Ta od razu wiedziała, o co chodzi przyjaznemu stworze
niu. Pogłaskała go po pysku, a potem złapała za płetwę
i pozwoliła się zabrać na podwodną przejażdżkę.
Roc przez chwilę obserwował ich zabawę, a potem
wrócił do przerwanych poszukiwań. Niczego jednak
nie znalazł. Zresztą nawet nie wiedział, czego szuka.
Postanowił więc dołączyć do Melindy, lecz ona właś
nie przepłynęła na drugą stronę dziobu. Nie lubił, gdy
znikała mu z oczu, więc natychmiast popłynął za nią.
Gdy znów ją zobaczył, właśnie zrobiła efektowny
nawrót i z impetem ruszyła w jego stronę. Zatrzymał
się, pewny, że nie unikną kolizji, lecz udało jej się
wyhamować i spokojnie się przy nim zatrzymać.
Zaczęła bulgotać coś przez aparat, ale nie zrozumiał
ani słowa. Wyciągnęła do niego ręce, w których
trzymała jakiś przedmiot.
Była to nieduża szkatułka, tak szczelnie obrośnięta
Heather Graham
193
miękkimi zielonymi glonami, że Roc nie potrafił
pojąć, jakim cudem Melinda ją dostrzegła. Szkatułka
przypominała rozmiarem te, w których kiedyś damy
przechowywały swoje klejnoty.
Zaintrygowany, dał znak, żeby płynęła za nim.
Szybko wypłynął na powierzchnię.
Zawołał Joego, żeby pomógł im wdrapać się na
pokład.
- Jak myślisz, to chyba coś cennego? - dopytywała
Melinda, gdy Joe ściągał jej z pleców butle.
- No jasne! - odparł, biorąc od niej szkatułkę.
Miała ze dwadzieścia centymetrów długości i po
dziesięć wysokości i szerokości. Obejrzał ją ze wszyst
kich stron, a potem delikatnie stuknął w łukowato
wysklepione wieczko. - To chyba mosiądz - stwier
dził i poszedł do maszynowni po mały klin, którym
zamierzał je podważyć.
Melinda stanęła tuż za nim, a obok niej Marina
i Joe. Wszyscy w napięciu patrzyli mu na ręce.
Wieczko w końcu odskoczyło.
Wewnątrz nie było glonów, dlatego drogocenne
klejnoty od razu zalśniły pełnym blaskiem; szkatułka
była wypełniona po brzegi naszyjnikami, kolczykami,
pierścieniami i broszami.
- O mój Boże! - szepnęła Melinda.
Roc spojrzał jej z powagą w oczy.
- To się nazywa znalezisko! - stwierdził z uzna
niem. - Jak ty to wypatrzyłaś?
- A jak ty rozpoznajesz fragment dna, który cię
interesuje? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
194 WIELKI BŁĘKIT
- Muszę sprawdzić, czy szkatułka figuruje w ma
nifeście „Contessy", ale i tak jestem pewny, że doko
naliśmy wielkiego odkrycia.
- I wreszcie możemy oficjalnie je zgłosić...
- Nie, z tym jeszcze poczekamy. Chciałbym naj
pierw zlokalizować wrak - odparł. - Ale dzięki tobie
jesteśmy coraz bliżej tej chwili. Jeszcze dzień albo
dwa i na pewno go znajdziemy!
Podczas gdy podziwiali zawartość szkatułki, Peter
zawołał z mostka Bruce'a i Connie, którzy wynurzyli
się, żeby sprawdzić, co się dzieje.
- Wyłaźcie z wody! - krzyczał. - Chyba znowu
coś mamy!
- Co macie? - Bruce w pośpiechu zdjął butle
i płetwy i od razu chciał biec do maszynowni.
- Czekaj! Już idziemy na górę! - odkrzyknął Roc.
- Nie uwierzysz, co odkryliśmy! - mówił, wspinając
się po drabince.
Naraz ponad głową spostrzegł zaniepokojoną twarz
Petera.
- Kapitanie, zobacz, co odkryliśmy tu, na górze
- ponuro oznajmił czujny obserwator.
Roc odwrócił się i spojrzał w dół na stojącą pod nim
Melindę.
A przez nią od razu przebiegł lodowaty dreszcz.
- Co jest? - Szybko przeniósł skupione spojrzenie
na Petera. - Znowu ta łódź?
- Nie jedna. Tym razem dwie. Płyną tak szybko, że
tylko patrzeć, jak tu będą.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Do „Crystall Lee" rzeczywiście zbliżały się dwie
łodzie, jedna od południa, a druga z północy. Roc pod
niósł do oczu lornetkę. Melinda miała wrażenie, że
gdy spojrzał na północ, odruchowo usztywnił mięśnie.
Gdy zwrócił się w przeciwną stronę, zastygł w bez
ruchu niczym posąg. Nie potrzebowała lornetki, by
domyślić się, kto ku nim płynie. Jacht nadpływają
cy z północy należał do jej ojca, ten zaś, który zbliżał
się od strony południowej, z pewnością do Erica.
Zrozumiała, że jej los został przesądzony. Roc nie
musiał nic mówić, bo i tak wiedziała, że w duchu
przeklina dzień, w którym się poznali. I przeklina ją.
- No to mamy towarzystwo - burknął Peter.
196 WIELKI BŁĘKIT
- No i co z tego? - Bruce wzruszył lekceważąco
ramionami. - Teraz to mogą nam naskoczyć. Mamy
łyżkę i szkatułkę. Trzeba się szybko zwijać i płynąć do
portu. Od razu wypełnimy papiery i zamówimy ciężki
sprzęt.
Roc odsunął lornetkę od oczu.
- Widziałem nurków skaczących z łodzi Longfor-
da - oznajmił matowym głosem. - A my wciąż nie
mamy współrzędnych tego pieprzonego wraku! Wie
cie, co jest najbardziej zdumiewające? Że po tylu
tygodniach naszych poszukiwań Longford i Daven
port zjawiają się tu akurat dziś.
Mówiąc to, nawet nie spojrzał na Melindę. Nie
musiał. Wszystko, co chciał jej przekazać, zawarł
w lodowatym, nienawistnym tonie głosu.
Przez ułamek sekundy zastanawiała się, co wy
prawia jej ojciec. I dlaczego znów jej to robi. Potem
poczuła dziwne wewnętrzne drżenie, które zaczęło się
w dolnej części kręgosłupa, a potem objęło ją całą.
W pewnym momencie poczuła się tak, jakby zamiast
serca miała bryłę lodu.
Zrozumiała, że nie odmieni swego losu. Nie zdoła
cofnąć czasu. Między nią i Rokiem coś się popsuło
i nie było szans, by to naprawić. Nigdy już nie odzys
ka jego zaufania. Dla niego zawsze będzie winna.
I podejrzana.
Wiedziała, że ani nie jest w stanie tego zmienić, ani
dłużej z tym żyć.
Niezauważona przez nikogo cicho odeszła od grup
ki ludzi, z którymi w ciągu tych paru dni zdążyła się
Heather Graham
197
zżyć. Ubrana była w ten sam czarny jednoczęściowy
kostium, w którym wciągnęli ją na pokład. Nie miała
już siły walczyć z Rokiem. Ani ochoty znowu go
błagać, by jej uwierzył. Pora odejść, uznała. Tym
razem na zawsze.
- Ktoś nas wywołuje przez radio! - zawołała
Connie i pobiegła na mostek. Roc ruszył za nią.
Melinda nie słyszała, o czym rozmawiali przez radio.
Po chwili wszystko się wyjaśniło.
Roc zbiegł na dół i stanął przy burcie, zwrócony
twarzą na południe. Długo nic nie mówił i tylko
patrzył na łódź Longforda. W końcu odwrócił się
i spojrzał na Melindę.
- To do ciebie - oznajmił spokojnym głosem. -
Twój przyjaciel chciał cię zawiadomić, że jest blis
ko. Proponował, żebyś spróbowała dopłynąć do jego
łodzi.
Melinda czuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
Mimo to słuchała z wysoko uniesionym czołem.
Wreszcie wolno pokręciła głową.
- Nigdy nie...
Roc domyślił się, co chce powiedzieć.
- Wierzę - odparł krótko. - Wystarczy, że skon
taktowałaś się z ojcem. Longford po prostu za nim
przypłynął. Grzeczna córeczka tatusia!
- Roc! -jęknęła Connie.
- Posłuchaj, kapitanie, może... - próbował włączyć
się Peter.
- Dosyć! To sprawa pomiędzy mną a Melinda -
huknął na nich. -A niech to jasny szlag! Nie uważacie,
198 WIELKI BŁĘKIT
że wykazałem maksimum dobrej woli? Naprawdę
byłem gotów uwierzyć we wszystko, co powie moja
ukochana małżonka. Wystarczyło, że pstryknęła pal
cami, a przyleciałem do niej z wywieszonym języ
kiem, jak głupi szczeniak do swojej pani. Wróciła
tylko po to, żeby do końca zrujnować mi życie.
Musicie przyznać, że ma do tego talent.
Był wściekły, lecz jego glos podszyty był żalem
i goryczą. Melinda nie chciała myśleć o tym, skąd
w nim ten ból. Nawet jeśli cierpiał, to z pewnością nie
tak obezwładniająco jak ona. I na pewno nie czuł się,
jakby ktoś wbił mu nóż prosto w serce i dla pewności
kilka razy obrócił ostrzem. Nawet jeśli zapracowała
sobie na jego nieufność, to nie zasłużyła na tak
bezlitosne traktowanie.
Mężnie wytrzymała jego lodowate spojrzenie.
- I co? - zapytał łagodnie. - Nie masz nam nic do
powiedzenia?
To była kropla, która przepełniła czarę.
Podeszła do niego wolno i twardo spojrzała mu
w oczy.
- Nie. Nie mam ci nic do powiedzenia!
- Boże! - szepnął. - Więc przyznajesz, że...
Chciała odejść z godnością, ale on ją sprowokował.
Niewiele myśląc zamachnęła się i z całej siły uderzyła
go w twarz. Tak mocno, że dłoń zapiekła ją żywym
ogniem.
Na pokładzie zrobiło się cicho jak makiem zasiał.
Cóż, pomyślała z goryczą, przynajmniej raz mamy
komplet widzów na naszej małżeńskiej tragifarsie. Ci,
Heather Graham 199
którzy uważali ją za babę z piekła rodem, mieli okazję
utwierdzić się w swym przekonaniu.
Trudno. Nie była w stanie nic z tym zrobić.
Podobnie jak ze łzami, które kłuły ją w oczy.
Roc nie zareagował na policzek. Jedynie dotknął
palcami zaczerwienionej skóry. Melinda już tego nie
widziała.
Była tak wzburzona, że nie potrafiła ustalić, gdzie
jest północ. Ruszyła więc na oślep wzdłuż burty,
przełożyła nogi przez reling i skoczyła do morza.
- O, nie! Tylko nie to! Natychmiast wracaj! -
wrzasnął za nią Roc, ale ona już była pod wodą.
Płynęła, dopóki starczyło jej tchu. Gdy się wynu
rzyła, była już w znacznej odległości od statku. Spoj
rzała za siebie akurat w chwili, gdy Roc odbijał się od
relingu i dawał nurka do wody.
Chłód morza pomógł jej ochłonąć. Wiedziała,
w którą stronę płynąć, by dotrzeć do jachtu ojca.
Pocieszała się, że ma sporą przewagę i nie jest gorszą
pływaczką niż Roc.
Płynęła co sił, lecz ku jej zdumieniu po nie więcej
niż dwóch sekundach Roc znalazł się tuż za nią.
Wystarczyły dwa silne ruchy rąk i ją dopadł. Chwycił
ją wpół, lecz oboje poszli pod wodę. Na szczęście
puścił ją, zanim słona woda zdążyła zalać jej płuca.
Krztusząc się i prychając, Melinda wypłynęła na
powierzchnię. Po chwili Roc znów był obok. Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, lecz nagle wszystko stało
się jasne. Z morza wynurzyła się płetwa delfina.
Krążył dookoła nich.
200
WIELKI BŁĘKIT
Hambone. Kochany Hambone wyświadczył jej nie
dźwiedzią przysługę i zafundował Rocowi szybką
podwózkę.
- Z powrotem! - krzyknął, popychając ją w stronę
statku.
- Nigdy! To już koniec! Nasze małżeństwo skoń
czyło się trzy lata temu, a ja, głupia, nie chciałam
wierzyć, że to było nieodwołalne...
- Z powrotem! - warknął.
- Nie!
- Nie wrócisz ani do ojca, ani do Longforda!
- Wracam do ojca! - odwróciła się od niego
i zaczęła płynąć najszybciej, jak umiała.
Jego palce z żelazną siłą zacisnęły się wokół jej
kostki. Jedno mocne szarpnięcie zatrzymało ją, a po
tem pociągnęło do tyłu.
Walczyła do upadłego, ale nie miała z nim żadnych
szans. Inny człowiek już dawno by się utopił, ale Roc,
napędzany gniewem, zdołał siłą doholować ją do
statku i zmusić, by weszła na pokład. W którymś
momencie dała za wygraną. Postanowiła oszczędzać
siły, bo przysięgła sobie, że wcześniej czy później i tak
mu ucieknie.
Przy drabince czekała wystraszona Connie, która
bez słowa podała jej ręcznik. Roc stanął za Melindą
i ciężko położył dłonie na jej ramionach.
- Precz! - syknęła. - Zabieraj łapy i nie waż się
mnie tknąć! Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać!
Miarka się przebrała! Skończyło się!
- Widzisz te dwie łodzie? - krzyknął. - Powiedz,
Heather Graham
201
jakim cudem się tu znalazły? - Cały czas mocno ją
trzymał, lecz jego głos i dłonie drżały z emocji.
- Idź do diabła! - wrzasnęła histerycznie.
- Przestańcie! - Connie była bliska łez. Podbiegła
do nich z taką miną, jakby chciała coś powiedzieć, lecz
w ostatniej chwili zabrakło jej odwagi. -Roc! To ja go
zawiadomiłam... - szepnęła zgnębiona.
- Connie, błagam cię! Po co to robisz? - zapytała
Melinda ledwie słyszalnym głosem.
- Connie... - Roc starał się zachować spokój.
- Ty nic nie rozumiesz! - zawołała, patrząc mu
prosto w oczy. - Wtedy, w hotelu, dużo rozmawiałam
z Jonathanem. Najpierw w barze, a potem jeszcze raz...
w nocy... - urwała. Melinda nie wierzyła własnym
uszom. Czy to możliwe, żeby Connie i jej ojciec...?
- Roc, musisz uwierzyć, że Jonathan próbuje ci
pomóc. On naprawdę nie zamierza cię oszukać. - Con
nie mężnie podjęła przerwany wątek. - Powiedział mi,
że nie chce szukać „Contessy" i bardzo mu zależy,
żebyś odnalazł ten wrak. Poza tym martwi się o Melin-
dę. Proszę cię, spróbuj mu zaufać. - Connie nie mogła
opanować drżenia warg. - Przepraszam. Naprawdę nie
myślałam, że narobię takiego zamieszania.
- Uspokój się, Connie. Oboje daliśmy się zwieść.
- Roc starał się ją pocieszyć.
- Ahoj!
Obrócili się jak na komendę i spojrzeli w stronę
dziobu. Jonathan Davenport machnął do nich ręką,
a potem przywiązał do statku ponton i wszedł na
pokład. Swoje kroki skierował prosto do Roca.
202
WIELKI BŁĘKIT
- No, no, niewiele brakowało i by ci uciekła -
stwierdził rozbawiony. - Powiedz, czy mi się przywi
działo, czy podwiózł cię do niej delfin?
- Nie przywidziało ci się! - burknął Roc.
- Jak tam, kotku? - Jonathan spojrzał na córkę
z czułością.
- Kotku? - prychnął Roc i, spojrzawszy jej w oczy,
dodał: - Chyba piranio. Albo barakudo.
W odwecie kopnęła go w piszczel, ale jej nie
przeprosił.
- Cześć, tato! - Wzruszenie ścisnęło ją za gardło.
Miała ochotę podbiec i rzucić się ojcu na szyję.
- Widzę, że macie tu sporo spraw do omówienia.
Przepraszam, jeśli przychodzę nie w porę - zaczął
Jonathan, patrząc po zebranych - ale chyba powinni
ście wiedzieć, że Longford zszedł na dół z grupą
nurków. Macie jakiś dowód na potwierdzenie swoich
roszczeń do wraku? - zapytał Roca.
- Melinda znalazła dwie rzeczy, ale jeszcze go nie
zlokalizowaliśmy - przyznał Roc niechętnie.
- Radar nic nie pokazuje?
- Tylko wrak z czasów drugiej wojny.
- Mam dla ciebie propozycję - oznajmił Jonathan
rzeczowo. - Zabiorę Melindę na swoją łódź, żeby
wyglądało, że przypłynąłem ją uwolnić. Dasz mi
jednego albo dwóch swoich nurków, a sam popłyniesz
do portu i oficjalnie zgłosisz znalezisko. W tym czasie
Melinda zejdzie pod wodę i będzie dalej szukała.
Przecież ten cholerny wrak musi gdzieś tu być. Pewnie
macie go tuż pod nosem!
Heather Graham 2 0 3
- Nie sądzę, żeby Melinda zechciała nurkować
w moim zespole - odparł Roc.
- I tu się mylisz! - oznajmiła sucho. - Melinda
zrobi wszystko co w jej mocy, żebyś zdobył prawo do
eksploracji „Contessy". Stanie na głowie, żeby ją dla
ciebie odnaleźć i...
- Melly - przerwał jej Jonathan łagodnie - nie
mamy za wiele czasu.
- Nie zgadzam się, żeby zeszła pod wodę - powie
dział Roc stanowczo. - Nie zostawię mojej żony samej...
- Hola, chyba cię trochę poniosło! Nie jestem
twoją żoną!
- Jesteś!
- Nawet jeśli, to tylko na papierze.
- Przepraszamy was na chwilę! - Roc westchnął
z irytacją, a potem bez ostrzeżenia złapał Melindę za
rękę, szarpnął i wskoczył z nią do wody.
- Czyś ty do końca zgłupiał?! - wrzasnęła, gdy po
chwili wypłynęli na powierzchnię. - Dziś już raz mnie
podtopiłeś! Jeszcze ci mało?
- Muszę z tobą porozmawiać w cztery oczy. Nic
innego nie przyszło mi do głowy. Chciałem, żebyś
poświęciła mi tych parę marnych minut. Ale ty nie
chciałaś słuchać.
- I nadal nie chcę! Dość już tego. Od tygodnia nie
robię nic innego, tylko się tłumaczę, przekonuję cię, że
nie jestem wielbłądem, robię z siebie idiotkę. A ty
dalej swoje!
- Przepraszam cię!
- Twoje „przepraszam" nic nie znaczy!
204
WIELKI BŁĘKIT
- Do cholery, przestań gadać i choć chwilę po
słuchaj. Oboje popełniliśmy mnóstwo błędów...
- Tylko że ty o wiele więcej niż ja!
- Wiem! Jestem winny!
- Posłuchaj, marnujemy czas. Wrócę z ojcem na
jego łódź i znajdę dla ciebie tę pieprzoną „Contessę".
A potem...
- Usiądziemy i spokojnie porozmawiamy! Jeśli się
nie zgodzisz, zrezygnuję z poszukiwań. I niech ją so
bie znajduje ten dupek Longford!
Melinda spojrzała w jego gniewne, błyszczące oczy
i wiedziała, że zrobi tak, jak mówi. Pochyliła głowę.
Pomyślała, że być może Roc ma rację, mówiąc, że
oboje powinni raz na zawsze zapomnieć o trudnej
przeszłości i odciąć się od tego, co było.
- Dobrze. Odnajdziemy wrak, a potem porozma
wiamy - zgodziła się.
Roc wyciągnął do niej rękę na znak, że umowa stoi.
Gdy wrócili na „Crystall Lee", szybko ustalili plan
działania. Zgodnie z sugestią Jonathana Roc miał
płynąć do najbliższego portu, a Melinda, Connie
i Bruce przesiąść się na łódź Davenporta i kontynuo
wać poszukiwania „Contessy".
Nie tracąc ani chwili, wsiedli do pontonu i po
płynęli na północ. Dopiero gdy weszli na jacht, Melin
da mogła przywitać się z ojcem i chwilę z nim
porozmawiać.
- Tato, on mi nie wierzy. Nie ufa mi - żaliła się,
gdy ojciec tulił ją w ramionach.
Heather Graham
205
- Przecież wiesz, że jest trochę narwany - tłuma
czył Jonathan. - Nagle otworzyły się stare rany i od
nowa zaczęły boleć. Pewnie nie był na to przygotowa
ny. Ale nie martw się, kotku. Zobaczysz, wszystko się
ułoży!
- Skąd wiesz?
- Jak to, skąd? Przecież widzę, że on cię kocha.
Bardzo.
Melinda uśmiechnęła się do siebie. To były słowa,
które chciała usłyszeć.
- Tato, musimy już zejść pod wodę - powiedziała
po chwili, wysuwając się z jego objęć. - Jinks, pomóż
mi włożyć butle. Wiesz może, gdzie są moje ulubione
płetwy? - zapytała pomocnika ojca.
- Tak, Melly. Zaraz ci wszystko przyniosę.
Kilka minut później była gotowa. Siedząc na burcie,
patrzyła za oddalającą się łodzią Roca. Nagle poczuła
niczym niezmąconą pewność, że kiedy Roc powróci,
poda mu jego upragnioną „Contessę" na talerzu.
- Długo jeszcze? - zapytała zniecierpliwiona, od
wracając się w stronę Bruce'a i Connie.
- Jeszcze chwila - odparł Jinks. - Nie podoba mi
się ten aparat. Muszę go wymienić.
- W takim razie skaczę sama! - uprzedziła. Nagle
ogarnęło ją nerwowe podniecenie. Czuła, że nie wy
trzyma ani minuty dłużej. Chciała już tam być, sama
w podwodnym świecie, skupiona na celu, który sobie
postawiła.
- Zaczekaj na nas. Wiesz, że Roc bardzo nie lubi,
kiedy nurkujesz sama - przypomniał jej Bruce.
206
WIELKI BŁĘKIT
- Przecież zaraz do mnie dołączycie.
- Melly! -krzyknął Jonathan, ale ona zniknęła już
pod wodą.
Tego dnia szmaragdowa kraina wyglądała wyjąt
kowo pięknie. Popołudniowe słońce prześwietlało
wodę, podkreślając bajeczne kolory koralowej rafy.
Melinda żałowała, że nie ma czasu podziwiać tego
nieopisanego bogactwa kształtów i barw. Zdetermino
wana, by jak najszybciej wykonać zadanie, podpłynęła
do skalnej półki, na której leżał wrak okrętu. To tam
znalazła szkatułkę.
Kilka razy przepłynęła wzdłuż krawędzi rafy, a po
tem zeszła niżej. W pewnej chwili dostrzegła gruby
pręt wystający z wraku i szarpnęła go z całej siły.
Niestety, ani drgnął. Szarpnęła więc jeszcze raz. Wte
dy lekko się wysunął. Zacisnęła zęby na aparacie i całą
sobą naparła na pręt.
Nagle poczuła, że trzyma go w ręce, a potężna siła
pchają do tyłu. Otoczyła ją chmura piasku, a z boku
rozległ się głuchy, stłumiony huk. Resztki wraku
zsunęły się z półki i niczym na filmie w zwolnionym
tempie potoczyły w dół, ku podnóżu rafy.
Melinda walczyła, by nie porwał jej podwodny wir.
Serce biło jej jak oszalałe, krew pulsowała w skro
niach, ale wiedziała że nie może ulec panice, bo
zginie. Naraz dostrzegła wystającą z piachu grubą
deskę i chwyciwszy się jej, odczekała, aż woda się
uspokoi. Dopiero wtedy przyjrzała się kawałkowi
drewna, który ją ocalił. Z pewnością było bardzo stare.
Teraz, gdy pozostałości statku wojennego opadły na
Heather Graham 2 0 7
dno, mogła dokładnie obejrzeć, co kryło się pod nim.
Cały czas trzymając się krawędzi deski, popłynęła
niżej, chcąc sprawdzić, z czego wystaje. Nagle drgnę
ła. Tuż przed nią leżał galion, czyli duża ozdobna
rzeźba, która zdobiła dzioby dawnych żaglowców. Ta,
którą odnalazła, przedstawiała ludzką postać. Woda
i czas zniszczyły rysy wyciosanej w drewnie twarzy,
ale Melinda wyraźnie widziała długie, falujące włosy
kobiecej postaci.
Nagle zakręciło jej się w głowie. A więc znalazła ją.
Znalazła „Contessę".
Nim zdążyła w pełni to sobie uświadomić, jej
uwagę pochłonęła niespodziewana zmiana widoczno
ści. Wszystko wokół pociemniało, jakby coś przy
słoniło słońce. Zaskoczona, uniosła głowę.
Ponad nią kołysała się spora łódź; to właśnie ona
zablokowała dostęp światła. Ale nie tylko ona... Pod
powierzchnią działo się coś dziwnego. Melinda nie
widziała dokładnie, bo woda wciąż była zmącona.
Zdawało jej się, że ponad jej głową dryfuje wielka
plama, w której coś się kłębi. Woda w tym miejscu
była...
Czerwona!
Niewiele brakowało, a z wrażenia zachłysnęłaby
się wodą.
Ponad nią była łódź. A morze spłynęło krwią.
To dlatego, że ktoś wlewał do niego hektolitry
rybich wnętrzności. Po to, by zwabić rekiny.
Które już wyczuły przynętę i nadpływały ze wszyst
kich stron, łącząc się w ruchliwe, niebezpiecznie
208
WIELKI BŁĘKIT
pobudzone stado. Melinda poczuła obezwładniającą
słabość. Nigdy dotąd nie bała się najgroźniejszych
morskich drapieżników. Nie miała żadnych przykrych
doświadczeń. Wiedziała, że rzadko atakują człowieka,
a jeśli im się to zdarzy, to z reguły dlatego, że zostały
sprowokowane łub pomyłkowo uznały go za swój
naturalny pokarm. Rozsądek nakazywał zachować
spokój. A jednak po raz pierwszy w życiu była
śmiertelnie wystraszona.
Nie mogła oderwać wzroku od znajomych zło
wrogich sylwetek, który kłębiły się kilkanaście met
rów nad nią. Niektóre ogromne, inne nieco mniejsze.
Ale wszystkie bardzo podniecone, wygłodniałe i tak
agresywne, że atakowały siebie nawzajem. Jeden z re
kinów da! nagle nurka w dół, ale zaraz wrócił na żer.
Przerażona, przywarła plecami do kadłuba statku,
który dopiero co cudem odnalazła.
Eric musiał już odkryć wrak. A nawet jeśli nie,
pewnie wierzył, że jej się to uda. Dobry Boże! Nie
mogła uwierzyć, że ktoś, kogo znała tak długo, z żądzy
zysku jest zdolny do...
Morderstwa!
Eric dobrze wiedział, że wobec rekinów będzie
bezbronna.
Z oczami pełnymi łez próbowała nie poddawać się
zwątpieniu i rozpaczy. Marzyła, by jakimś cudem
znaleźć się na pokładzie „Crystal Lee" i paść w ramio
na Roca. Zobaczyć znajomy blask jego oczu, poczuć
jego ciepło. Nagle uświadomiła sobie, że prawdopo
dobnie już nigdy go nie zobaczy. Jedyne pocieszenie,
Heather Graham
209
że kiedy Roc tu wróci, odnajdzie swoją „Contessę".
I szczątki żony...
Odetchnęła głęboko, próbując poskromić lęk, który
był najgorszym z możliwych doradców. Opanuj się,
tylko bez paniki! Jakoś będzie, dasz radę, powtarzała
sobie. Nieco spokojniejsza, spojrzała na zegarek, żeby
sprawdzić, na ile starczy jej tlenu.
Nagle poczuła silne uderzenie w plecy. Bezwładnie
poleciała do przodu, a z jej gardła wydobył się
zduszony okrzyk przerażenia.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Niesamowite, jak szybko wszystko się zmienia.
Parę minut temu podnosił kotwicę, ciesząc się
ciepłem popołudniowego słońca, które przyjemnie
grzało go w plecy. Myślał o tym, że być może za chwilę
osiągnie cel, do którego z takim uporem zmierzał.
Czas nauczył go, że duma nie pomoże człowieko
wi, który zgubił się w ciemnościach nocy. Szkoda, że
nie wziął sobie tej lekcji do serca. Już raz, unosząc się
dumą, odszedł od Melindy, by potem gorzko tego
żałować. I gdy mogło się zdawać, że wreszcie się
czegoś nauczył, drugi raz popełnił ten sam błąd. Tyle
że teraz w ogóle nie miał racji.
Wolał nie myśleć, co zrobi, jeśli Melinda nie zechce
Heather Graham
211
do niego wrócić. Wiedział, że trzeciej szansy już nie
będzie.
Z niewesołych myśli wyrwało go nagłe zamiesza
nie na jachcie Jonathana. Davenport krzyczał coś
i machał do niego jak oszalały.
- Najświętsza Panienko! Kapitanie! Spójrz na wo
dę! - wołał Peter.
Roc szybko spojrzał na fale. I dostrzegł wielką
plamę krwi.
Serce skoczyło mu do gardła.
Nagle z dala dobiegł go stłumiony warkot silnika;
łódź Longforda zaczęła szybko się oddalać.
Strach ścisnął go za gardło żelazną obręczą.
Pierwszą myślą było, że Melinda, Connie i Bruce
zeszli już pod wodę... Jeśli tak...
Chryste, zlituj się...
Drgnął, słysząc narastający hałas motoru. To Jona
than płynął w ich stronę z niebezpieczną prędkością.
Na szczęście był doświadczonym żeglarzem, więc nie
doprowadził do kolizji.
- To ten skurwysyn! Zabiję go! - wrzeszczał.
- O czym ty mówisz? - odkrzyknął Roc.
- Zwabił rekiny! Tylko popatrz, co się dzieje! Tak
mu się spieszyło, żeby zastrzec sobie prawo do eks
ploracji. A tam na dole jest Melinda!
Roc słuchał go z rosnącym przerażeniem. Wydawa
ło mu się, że jeszcze chwila i Jonatan skoczy do wody
tak jak stoi, bez butli i maski.
- Czekaj! - zawołał, próbując go powstrzymać
przed desperackim krokiem.
212
WIELKI BŁĘKIT
- Nie ma czasu na czekanie! Melly starczy tlenu
tylko na godzinę. Ja muszę...
- Musisz odpłynąć swoją łodzią dalej. Ja zejdę po
Melindę.
- Nie, ja!
- Do cholery, bądź rozsądny! Jestem od ciebie
szybszy. I lepszy! - przekonywał go Roc.
- Tam jest moja córka!
- A moja żona!
- Przyjaciele - przerwał im spokojnie Joe - ktokol
wiek po nią pójdzie, musi się do tego dobrze przygoto
wać. Tam aż się kłębi od rekinów. Panie Davenport,
niech pan odpłynie, żebym mógł podejść z „Crystal
Lee" trochę bliżej. Spróbuję zastrzelić parę sztuk,
a resztę odciągnę dalej. Kapitan w tym czasie wyciąg
nie stamtąd pana córkę.
- Posłuchaj go, Jonathanie! To naprawdę jedyny
sposób - perswadował Roc.
Peter w mgnieniu oka przygotował dla niego sprzęt.
Do pasa z balastem przyczepił dwa noże i dwa długie
paralizatory do odstraszania rekinów. W całej swojej
karierze Roc używał ich tylko dwa razy. Nigdy nie
lubił polowania na rekiny. Uważał, że mają takie samo
prawo do życia jak każde inne stworzenie. Jednak
teraz sytuacja się zmieniła. Gotów był wytłuc je
wszystkie, byle tylko ocalić Melindę.
- Masz tlenu na godzinę - powiedział Peter, wkła
dając mu butle na plecy. - To powinno wam wystar
czyć. O ile ją znajdziesz.
Właśnie. O ile...
Heather Graham
213
Cóż, jeśli jej nie odnajdzie, nie ma znaczenia, na jak
długo starczy mu tlenu. Zamierzał wrócić z Melindą
albo wcale. Miał co do tego całkowitą pewność. Bez
względu na to, czy mieli szansę na wspólną przy
szłość, nie chciał wracać bez niej.
- Jestem gotowy! - zawołał do Jonathana. ~ Ustaw
się na pozycji.
- Trzymaj się jak najdalej od plamy krwi! - od
krzyknął Davenport.
Z impetem wskoczył do wody i zaczął swobodnie
opadać. Zatrzymał się na dziesięciu metrach i spojrzał
w górę. Właśnie w tej chwili Peter postrzelił pierw
szego rekina, a potem zaczął odciągać krwiożercze
stado od miejsca, w którym leżał wrak. Roc przez
chwilę obserwował, jak rozjuszone bestie walczą mię
dzy sobą o kawałki ryb, które pływały w krwawej
plamie. Nagle porzuciły padlinę i jak na komendę
zaatakowały swego rannego towarzysza, którego Peter
trafił w łeb, uszkadzając mu system nerwowy. Roc
patrzył, jak potężny żarłacz błękitny rzuca się bezład
nie na wszystkie strony, atakowany coraz brutalniej
przez swych towarzyszy. Spektakl, który rozgrywał
się na jego oczach, był przerażający i jednocześnie
fascynujący swym prymitywnym okrucieństwem.
Pełen obrzydzenia odwrócił się i spojrzał w dół, ku
miejscu, gdzie do niedawna leżał okręt wojenny.
Zaczął tam płynąć, lecz jego ruchy zwabiły jednego
z rekinów. Na szczęście Roc w porę go zauważył
i poraził prądem.
Popłynął dalej, mocno pracując nogami. Co chwila
214
WIELKI BŁĘKIT
odwracał się, by sprawdzić, jak zachowuje się roz
wścieczone stado. Na szczęście rekiny były pochło
nięte dojadaniem żarłacza. Po chwili kolejny z reki
nów zaczął się wić, co znaczyło, że dosięgła go kula
Petera. Jego plan odciągnięcia bestii na bezpieczną
odległość zdawał się działać.
Roc szybko dotarł do skalnej półki i ze zdumieniem
spojrzał na drewniany kadłub, który niespodziewanie
pojawił się przed jego oczami. Zaintrygowany, zbliżył
się do pokrytych wodorostami i glonami desek i zaczął
im się przyglądać. Nagle ujrzał metalową tablicę,
porytą zielonkawym osadem i szczelnie obrośniętą
pąklami. Przesunął po niej dłonią. I ujrzał litery.
essa...
A więc jednak tu była. W końcu ją znalazł.
Szkoda, że trochę za późno. Longford musiał być tu
pierwszy. A po nim Melinda.
Spojrzał na poczerniałe żebrowanie i nawet się nie
ucieszył. Było mu wszystko jedno, kto był tu przed
nim. Teraz liczyło się tylko to, by odnaleźć Melindę.
Zaczął płynąć wzdłuż rozbitego dziobu. Przed sobą
widział szeroko rozpostarte zbutwiałe ręce drewnianej
figury. Jeszcze mocniej machnął płetwami. Nagle
zderzył się z czymś, co wyłoniło się zza niewidocznej
części dziobu.
Roc poczuł, jak nagle opuszczają go siły. Tuż
przed nim unosiła się w wodzie przerażona Melinda.
Mówi się, że w podwodnym świecie panuje ab
solutna cisza. Co nie do końca jest prawdą, bowiem
Roc wyraźnie usłyszał zduszony krzyk swojej żony.
Heather Graham
215
- To ja! Ostrożnie! Ostrożnie! - zabulgotał przez
aparat.
Zobaczył jej oczy, okrągłe z przerażenia. On też się
bał. Melinda oprzytomniała pierwsza. Zarzuciła mu
ręce na szyję i przytuliła się do niego mocno. Objął ją,
szczęśliwy, że ją odnalazł. Najważniejsze, że nic jej
się nie stało. Teraz musi ją stąd wyciągnąć. I to szybko,
bo zaraz skończy się jej tlen.
- Musimy płynąć na północ. Tam czeka twój
ojciec. Rozumiesz mnie? - krzyczał, modląc się, żeby
pojęła, o co mu chodzi.
Skinęła głową. Dał jej do ręki paralizator.
- Kończy ci się tlen. Musimy płynąć na jednym
aparacie. Jasne?
Potaknęła.
- Roc, widziałeś? To „Contessa".
- Tak, wiem. Musimy stąd znikać!
Kiwnęła głową. Nagle wypuściła z ust ustnik i do
tknęła wargami jego warg.
Kocham cię! Przyszedłeś po mnie! - odczytał
z ruchu jej warg.
Poszedłbym po ciebie choćby do piekła! - odpowie
dział w ten sam sposób. Potem włożył jej do ust ustnik,
a gdy wzięła głęboki oddech, sam również zaczerpnął
powietrza. Dał jej znak, żeby płynęła za nim.
Ostrożnie opłynęli kadłub „Contessy", który dawał
im jakie takie schronienie. W końcu jednak musieli
wypłynąć na otwartą przestrzeń, gdzie stanowili łatwy
łup dla rekinów. Jak się obawiali, szybko zwrócili na
siebie ich uwagę. Rekiny zaczęły odłączać się od stada
216
WIELKI BŁĘKIT
i podpływać do nich, coraz bliżej i bliżej. Początkowo
odstraszali je prądem, jednak szybko stało się jasne, że
bestii jest zbyt dużo, by mogli sobie z nimi poradzić.
Byli bez szans.
Melinda wzięła od niego aparat, nabrała powietrza,
a potem niespodziewanie go pocałowała.
Roc zrozumiał, że to ich pożegnalny pocałunek.
Nagle coś twardego uderzyło go w udo. Czekając
na przeszywający ból, obmyślał ratunek dla Melindy.
Miał zamiar wypchnąć ją do góry, a potem przywabić
do siebie rekiny. Po raz drugi coś stuknęło go w nogę.
A on znów nie poczuł bólu. Kiedyś słyszał, że zęby
rekina są tak ostre, iż nurkowie w pierwszej chwili
nawet nie wiedzą, że zostali zaatakowani.
Spojrzał w dół, pewny, że nie ma już co najmniej
połowy łydki. Okazało się jednak, że obie jego nogi są
na miejscu. W dodatku kompletne. A rekiny zaczęły
się wycofywać. Odpływały jeden po drugim, wracając
w stronę swych towarzyszy dojadających resztki mart
wych ryb.
Wypłoszył je Hambone.
Wesoły delfin przepłynął pod nimi, zatoczył krąg,
a potem wybił się i natarł na rekina, który zbyt długo
zwlekał z ucieczką.
Potem wrócił do Roca i Melindy. Chwycili go
mocno za płetwę, a on pomknął ku górze niczym
srebrny pocisk. Jakiś siódmy zmysł podpowiedział
mu, że musi kierować się na północ. Puścili jego
płetwę, gdy łódź Davenporta była już bardzo blisko,
i z ulgą wypłynęli na powierzchnię.
Heather Graham 2 1 7
- Dzięki ci, dobry Boże! - usłyszeli.
Jonathan wychylił się z łodzi i wyciągnął rękę do
Melindy. On, zawsze tak młodzieńczy i przystojny,
wyglądał, jakby nagle przybyło mu co najmniej dzie
sięć lat.
- Melly! - zawołał drżącym ze wzruszenia głosem.
- Już idę, tato! Jeszcze chwila! - odkrzyknęła
i zniknęła pod wodą. Przerażony Roc natychmiast dał
nurka za nią.
Hambone cierpliwie na nich czekał. Melinda przy
tuliła się do niego i czule pogłaskała go po grzbiecie.
Roc też chciał okazać swoją wdzięczność, lecz jeszcze
bardziej zależało mu na tym, by jak najszybciej
wydostać się z wody. Podrapał delfina w bok, obiecu
jąc sobie, że wróci tu jeszcze i podziękuje mu jak
należy, przynosząc mu tonę ryb. Potem złapał Melindę
za rękę i pociągnął do góry.
- Udało się wam! Dzięki Bogu! - cieszył się
Jonathan, gdy obydwoje stanęli na pokładzie.
- Dzięki Rocowi - poprawiła go Melinda.
- A tak dokładnie to dzięki delfinowi - dorzucił
Roc od siebie.
- Córeczko, nie jesteś ranna? - Zaniepokojony
Jonathan zaczął oglądać ją ze wszystkich stron.
- Nie, nic mi nie jest. Jak zobaczyłam Roca,
wiedziałam, że będzie dobrze. Boże! - krzyknęła
nagle, zrzucając ręcznik, którym okryła ją Connie. -
Roc! Ty wróciłeś po mnie, a ten drań Longford na
pewno to wykorzystał i zgłosił swoje roszczenia do
„Contessy".
218
WIELKI BŁĘKIT
- I dobrze. Niech sobie ją weźmie, skoro tak mu na
niej zależy, że gotów był nas zabić - odparł spokojnie
Roc. - Dla mnie nie ma to już żadnego znaczenia.
Twój ojciec pomógł mi zrozumieć, że już dawno
znalazłem swój skarb. Tylko nie umiałem go docenić
-powiedział, patrząc jej w oczy. -Jeśli mi wybaczysz,
że byłem takim beznadziejnym, nieufnym głupcem,
udowodnię, że potrafię cię kochać i szanować.
Na pokładzie zapadła cisza. Podniosły nastrój
udzielił się wszystkim. Niektórzy zaczęli już wycierać
ukradkiem łzy, gdy wtem Melinda wypaliła:
- Boże, Roc, ale ty potrafisz być wygadany! No,
no! To, co powiedziałeś, było piękne - dodała już
poważnie.
- Dasz mi jeszcze jedną szansę?
- Oczywiście! Tak łatwo się mnie nie pozbę
dziesz!
EPILOG
- Ależ tu pięknie! - Melinda nie mogła oderwać
oczu od białych grzbietów fal.
Pogoda nie sprzyjała turystom; ciężkie burzowe
chmury zapowiadały nadciągający sztorm. Nic dziw
nego, że niewiele osób zdecydowało się podglądać
tego dnia wieloryby. Jednak Melindzie i Rocowi
zimno zupełnie nie przeszkadzało.
Minęło wiele miesięcy, zanim zdołali wydobyć
z wraku „Contessy" wszystkie cenne rzeczy. Okazało
się bowiem, że Roc zdobył prawo do eksploracji.
Dzięki Jonathanowi, który, nie pytając nikogo o zgo
dę, zgłosił się do odpowiednich władz i podając się za
członka załogi „Crystal Lee", oświadczył, że kapitan
220
WIELKI BŁĘKIT
Roc Trellyn zlokalizował wrak. Jako dowód przedsta
wił kilka srebrnych sztućców, które wyłowił w dniu,
gdy Melinda w akcie desperacji wpłynęła do sieci Roca.
Roc początkowo nie chciał słyszeć o tym, by to
jemu przypadły zaszczyty i sława odkrywcy, w końcu
jednak dał się przekonać. Melinda do dziś ze wzrusze
niem myślała o miesiącach, które spędzili, pracując
ramię w ramię z jej ojcem. Cieszyła się, obserwując,
jak pomiędzy dwoma najbliższymi jej sercu mężczyz
nami odżywa dawna przyjaźń.
Wreszcie czuła się szczęśliwa. Jak nigdy wcześniej.
Kiedy zbliżała się piąta rocznica ich ślubu, Roc
postanowił uczcić ją w niebanalny sposób. Obmyślił
wyprawę na północ, do Nowej Anglii, gdzie mieli
oglądać wieloryby.
- Uwaga! Zaraz będzie fontanna! - zawołał jeden
z uczestników wycieczki i wszyscy jak na komendę
podbiegli do burty.
- Przeczytałaś już list od Connie? - zapytał Roc,
gdy potężny wieloryb, wypuściwszy słup wody, skrył
się w lodowatej głębinie.
- Nie, jeszcze nie - odparła i sięgnęła do torby.
Rozerwała kopertę i zaczęła czytać. Roc ani na mo
ment nie spuszczał jej z oka.
- I co? - zapytał obojętnie.
- No nie! Jak mogli nam to zrobić?! - zawołała
wzburzona.
- Co takiego?
Gdy Melinda uniosła głowę, by na niego spojrzeć,
w jej oczach gniew mieszał się z niedowierzaniem.
Heather Graham 2 2 1
- Oni się pobrali!
- Oni, to znaczy kto?
- No, Connie i....
- I...?
- Mój ojciec!
- Dziwi się to? Przecież od dawna było wiadomo,
że się mają ku sobie - stwierdził Roc.
- Wiem. Ale mogli zaczekać ze ślubem, aż wró
cimy.
- Twój ojciec nie jest już młodzieniaszkiem. Może
nie chciał za długo tego odwlekać.
- Ale żeby zrobić to bez nas? O jej!
- Co się stało?
Melinda, która mówiąc, jednocześnie czytała list,
spojrzała na niego rozbawiona.
- Teraz już rozumiem, skąd ten pośpiech. Słuchaj,
będę miała rodzeństwo!
- Rodzeństwo?
- Tak! Connie jest w ciąży!
Roc usiadł na ławce i zaczął się śmiać.
- No, ładnie!
- Słuchaj, to znaczy, że Connie będzie twoją teś
ciową!
- Mogłem trafić gorzej - stwierdził Roc.
- I będzie babcią naszego dziecka! - Melinda
nagle spoważniała.
- Naszego dziecka?
- Tak. - Uśmiechnęła się do niego. - My też
zostaniemy rodzicami. Chciałam ci o tym powiedzieć,
jak będę stuprocentowo pewna.
222
WIELKI BŁĘKIT
- A jesteś?
- Jestem!
Roc najpierw nic nie mówił, potem zaczął kręcić
głową i się śmiać. W końcu wziął ją w ramiona
i mocno przytulił.
Ktoś krzyknął, że znów wypłynął wieloryb, ale oni
mieli przed sobą ciekawsze sprawy niż fontanny lodo
watej wody.
- Ciekawe, co będzie? Chłopiec czy dziewczynka?
- szepnęła Melinda, kiedy Roc przestał ją całować.
- Czy to nie wszystko jedno? - Wzruszył ramiona
mi. - Przecież bez względu na płeć będzie naszym
największym skarbem!
Melinda uśmiechnęła i znów go pocałowała.
KONIEC