Shepard Sara
Pretty Little Liars 04
Niewiarygodne
TĘSKNIŁYŚCIE?
DAJCIE SOBIE SPOKÓJ Z TYM ŚLEDZTWEM ALBO I
WAM STANIE SIĘ KRZYWDA.
A.
Wakacje w Iowa, zajęcia artystyczne ze „sztuki
mimowolnej”, udział w prestiżowym konkursie – nic nie
dorówna atrakcjom, jakie A. serwuje Arii, Hannie, Spencer
i Emily. Myli tropy i wodzi dziewczyny za nos, a krąg
podejrzanych wciąż się powiększa. Niespodziewanie na jaw
wychodzi nieznany epizod z życia Ali, który rzuca nowe
światło na jej tajemnicze zniknięcie.
Teraz zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki. Kto
wytrzyma to tempo?
JAK URATOWAĆ LUDZKIE ŻYCIE
Na pewno miałaś kiedyś ochotę cofnąć czas i naprawić
popełnione błędy. Twoja najlepsza przyjaciółka nie
zrezygnowałaby z przyjaźni z tobą dla nowej najlepszej
przyjaciółki z Bostonu, gdybyś jej ulubionej lalce Barbie, którą
dostała na ósme urodziny, nie domalowała twarzy klowna.
Gdybyś nie opuściła treningu piłki nożnej, żeby pójść na plażę,
nie siedziałabyś potem przez cały sezon na ławce rezerwowych.
Gdybyś wtedy postąpiła inaczej, może twoja ówczesna
przyjaciółka dziś załatwiłaby ci bilet w pierwszym rzędzie na
pokaz Marca Jacobsa. Może teraz grałabyś w narodowej drużynie
piłki nożnej kobiet, podpisywała kontrakt reklamowy z Nike i
kupowała dom na plaży w Nicei. Może z grupą bogatych
przyjaciół odwiedzałabyś najmodniejsze kluby nad Morzem
Śródziemnym. Niestety, zamiast tego siedzisz na lekcji geografii
i szukasz Morza Śródziemnego na mapie.
W Rosewood każda dziewczyna myśli o tym, jak fajnie byłoby
cofnąć czas, równie często, jak często marzy o złotym wisiorku
od Tiffany'ego na trzynaste urodziny. Zwłaszcza cztery dawne
przyjaciółki bardzo chciałyby wrócić w przeszłość i naprawić
swoje błędy. A gdyby naprawdę mogły podróżować w czasie?
Może udałoby im się uratować piątą przyjaciółkę? A może jej
tragedia to nieodłączna część ich losu?
Czasem przeszłość rodzi mnóstwo pytań bez odpowiedzi.
Szczególnie w Rosewood, miasteczku, gdzie trwa nieustająca gra
pozorów.
- Jak jej powiem, to padnie - powiedziała Spencer Hastings do
swoich przyjaciółek: Hanny Marin, Emily Fields i Arii
Montgomery. Wygładziła swój wyszywany koralikami zielony
T-shirt i nacisnęła dzwonek do drzwi domu Alison DiLaurentis.
- Niby dlaczego to t y masz jej o tym powiedzieć? - zapytała
Hanna, skacząc w tę i z powrotem z pierwszego stopnia schodów
na ścieżkę. Od kiedy Alison, ich piąta przyjaciółka, powiedziała
Hannie, że tylko ruchliwe dziewczyny są szczupłe, Hanna nie
mogła ustać w miejscu.
- Może powinnyśmy jej powiedzieć razem - zaproponowała Aria,
drapiąc wytatuowaną zmywalną ważkę na obojczyku.
- Byłoby super - Emily odgarnęła swoje równo obcięte, blond
włosy z rudawymi refleksami. - Może przygotujemy jakiś układ
choreograficzny, a na końcu zakrzykniemy „Ta-dam!".
— Nie ma mowy — Spencer uniosła wysoko głowę. — To mój
domek i to ja jej powiem. Znowu nacisnęła dzwonek.
Słychać było, jak ogrodnik przycina żywopłot w domu
Hastingsów, a bliźnięta Fair fieldów grają w tenisa na korcie przy
domu, skąd dobiegały głuche odgłosy uderzanych piłek.
Powietrze pachniało liliami, świeżo ściętą trawą i kremem do
opalania. W Rosewood często zdarzały się takie sielankowe
momenty — miasto wyglądało jak z obrazka, w powietrzu
rozchodziły się piękne zapachy i dźwięki, a ulicami przechadzali
się piękni mieszkańcy. Dziewczyny mieszkały tu od zawsze i
cieszyły się, że na dobre wrosły w to niezwykłe miejsce.
Uwielbiały spędzać lato w Rosewood. Właśnie kończyły siódmą
klasę. Następnego dnia miały wziąć udział w dorocznej
ceremonii zakończenia roku szkolnego w szkole Rosewood Day.
Dyrektor Appleton wzywał wtedy każdego ucznia po kolei i
wpinał mu w klapę marynarki odznakę z
dwudziestoczterokaratowego złota. Dziewczęta dostawały
odznaki w kształcie kwiatu gardenii, a chłopcy — podkowy.
Potem zaczynało się dziesięć tygodni wypełnionych opalaniem,
piknikami, spływami kajakowymi i wycieczkami na zakupy do
Filadelfii i Nowego Jorku. Nie mogły się d o c z ek a ć.
Jednak dla Ali, Arii, Spencer, Emily i Hanny to nie ceremonia
wręczenia odznak była prawdziwym rytuałem przejścia. Dla nich
lato miało się zacząć dopiero następnego dnia wieczorem, w
czasie piżamowego party kończącego siódmą klasę. Dziewczyny
przygotowały dla Ali niespodziankę, która miała niezwykle
uatrakcyjnić inaugurację lata.
Drzwi domu DiLaurentisów wreszcie się otworzyły i stanęła w
nich pani DiLaurentis w krótkiej, jasnoróżo-wej sukience
odsłaniającej pięknie ukształtowane, smukłe łydki.
— Cześć, dziewczyny — powiedziała jak do swoich koleżanek.
— Zastałyśmy Ali? — zapytała Spencer.
— Chyba jest na górze — Pani DiLaurentis zaprosiła je gestem
do środka. — Wejdźcie.
Spencer poprowadziła całą grupę przez korytarz. Jej biała
plisowana spódnica do hokeja na trawie kołysała się z każdym
ruchem, a warkocz spleciony z blond włosów o popielatym
odcieniu uderzał rytmicznie o plecy. Dziewczyny uwielbiały dom
Ali. Roztaczał się w nim aromat wanilii i płynu do płukania
tkanin. Tak samo pachniała Ali. Na ścianach wisiały fotografie ze
wspaniałych wypraw DiLaurentisów do Paryża, Lizbony i nad
jezioro Como. Wśród nich były również zdjęcia Ali i jej brata
Ja-sona. Dziewczynom szczególnie podobało się zdjęcie Ali z
drugiej klasy. Miała na sobie sweterek w intensywnie różowym
kolorze i promienną twarz. Wtedy razem z rodzicami mieszkała
w Connecticut i chodziła do prywatnej szkoły, w której nie
musiała nosić mundurka, jak wymagano w Rosewood Day. Już
jako ośmiolatka Ali,była prześliczna. Miała wielkie błękitne
oczy, owalną twarz, urocze dołeczki w policzkach i wyraz twarzy
kochanego urwisa, na którego nikt nie mógł się długo gniewać.
Spencer dotknęła prawego dolnego rogu fotografii, na której cała
piątka siedziała przed namiotem w górach Pocono. Pojechały tam
na wycieczkę rok wcześniej,
w czerwcu. Na zdjęciu stały zanurzone po kolana w błotnistej
wodzie, obok wielkiego kanoe, i uśmiechały się od ucha do ucha.
Tak szczęśliwe mogą być tylko najlepsze przyjaciółki. Aria
położyła swoją dłoń na dłoni Spencer, Emily na dłoni Arii, a
Hanna swoją na samym wierzchu. Zamknęły na chwilę oczy,
zamruczały i odsunęły od siebie dłonie. Ten rytuał powtarzały od
dnia, kiedy zdjęcie zawisło na ścianie w domu Ali, żeby
upamiętnić tamto lato, które scementowało ich przyjaźń. Nie
mogły uwierzyć, że Ali, najpopularniejsza dziewczyna w
Rosewood Day, wybrała je na swoje najbliższe przyjaciółki.
Czuły się tak, jakby nagle weszły do świty wielkiej gwiazdy
filmowej.
Choć przecież teraz nie mogły się do tego przyznać.
Kiedy przeszły obok drzwi do salonu, zauważyły dwa stroje na
zakończenie roku, wiszące na klamce drzwi balkonowych. Biały
należał do Ali, a ciemnogranatowy, znacznie bardziej oficjalny,
do Jasona, który jesienią miał zacząć naukę na Uniwersytecie
Yale. Dziewczyny klasnęły w dłonie z radości, że wkrótce włożą
togi i birety, które uczniowie liceum Rosewood Day nosili od
chwili otwarcia szkoły w 1897 roku. Nagle zauważyły jakiś ruch
w salonie. To Jason siedział na skórzanej sofie, tępo wpatrzony w
telewizor.
- Czeeeść, Jason — zawołała Spencer i pomachała do niego. —
Pewnie nie możesz się doczekać jutra?
Jason spojrzał na nie. Właściwie był tak samo śliczny jak Ali.
Miał złote włosy i hipnotyzujące błękitne oczy. Uśmiechnął się
tylko i bez słowa wrócił do oglądania telewizji.
— Okej — dziewczyny jak na sygnał zamruczały pod nosem.
Jason był bardzo zabawny. To on wymyślił z kolegami zabawę w
„Tylko nie to". Dziewczyny podchwyciły jego pomysł, ale
zmieniły nieco zasady gry, żeby móc nabijać się bezkarnie i w
żywe oczy z osób, których nie lubiły. Jednak Jason potrafił też
złapać doła. Ali mówiła wtedy na niego Elliott Smith. Tak
nazywał się jego ulubiony piosenkarz, autor niesamowicie
melancholijnych kawałków. Ale przecież tego dnia Jason
powinien się cieszyć. Za kilkanaście godzin miał wsiąść do
samolotu i lecieć na Kostarykę, żeby przez całe lato prowadzić
tam kurs kajakarstwa. Żyć nie umierać.
Aria tylko wzruszyła ramionami. Dziewczyny odwróciły się i w
podskokach pobiegły do sypialni Ali. Na pół-piętrze zauważyły,
że drzwi do jej pokoju są zamknięte. Spencer uniosła brwi. Emily
przekrzywiła głowę. Z pokoju dobiegł chichot Ali.
Hanna lekko popchnęła drzwi. Zobaczyły Ali siedzącą tyłem do
nich. Włosy spięła w kucyk. Miała na sobie jedwabną bluzkę w
paski, zawiązaną na karku w kokardę. Na kolanach trzymała
laptop i jak zaczarowana wpatrywała się w jego ekran.
Spencer chrząknęła, a Ali natychmiast się odwróciła.
— Hej, dziewczyny! — zawołała. — Co słychać?
— Nic nowego. — Hanna pokazała palcem na ękran. — Co to?
— Och, nic — Ali szybko zamknęła komputer. Wszystkie
usłyszały, że ktoś stanął za nimi. Pani DiLau-
rentis przeszła między nimi i weszła do sypialni Ali.
— Musimy porozmawiać — powiedziała do córki wysokim
głosem, w którym wyczuwało się napięcie.
- Ale, mamo...
— N a t y c h m i a s t . Dziewczyny spojrzały po sobie. Kiedy pani
DiLaurentis mówiła tym tonem, wiadomo było, że Ali będzie
miała kłopoty. Nieczęsto widywały ją wkurzoną. Mama Ali
spojrzała na koleżanki córki.
- Dziewczyny, poczekacie na tarasie?
- To potrwa tylko chwilkę - rzuciła szybko Ali i posłała im
przepraszający uśmiech. — Zaraz do was zejdę.
Hanna nie wiedziała, co powiedzieć. Spencer raz po raz rzucała
okiem na laptop w rękach Ali. Pani DiLaurentis uniosła brew.
- No już. Idźcie.
Cała czwórka pomaszerowała gęsiego na dół. Na oszklonej
werandzie zajęły miejsca przy olbrzymim kwadratowym stole.
Spencer usiadła na jednym końcu, a Aria, Emily i Hanna po
bokach. Ali siadywała zazwyczaj na drugim końcu, obok
kamiennej misy z wodą dla ptaków, którą postawił tu jej tata.
Przez chwilę obserwowały kilka miodówek kardynalskich
pluskających się w zimnej, czystej wodzie. Mała sójka próbowała
się do nich przyłączyć, ale szybko ją przegoniły. A więc ptaki też
dobierały się w kółka wzajemnej adoracji, zupełnie jak
nastoletnie dziewczyny.
- O co chodziło mamie Ali? — wyszeptała Aria.
- Ali pewnie narozrabiała — mruknęła Hanna. — A jak mama nie
puści jej na całą noc na naszą imprezę?
- Narozrabiała? Nie zrobiła niczego złego - powiedziała cicho
Emily, która zawsze broniła Ali. To dlatego zyskała przydomek
Zabójca, jakby była pitbullem należącym do Ali.
— Chyba że o czymś nie wiemy — wymamrotała Spencer pod
nosem.
W tym samym momencie pani DiLaurentis przemknęła jak burza
przez taras i wyszła przed dom.
— Chciałam się upewnić, czy panowie wszystko dobrze
wymierzyli — krzyknęła do robotników stojących bezczynnie
obok olbrzymiego buldożera na tyłach domu. DiLaurentisowie
budowali altanę, która miała pomieścić dwadzieścia osób w
czasie letnich przyjęć. Ali twierdziła, że mama już dostaje białej
gorączki, choć dopiero rozpoczęto kopanie fundamentów. Pani
DiLaurentis podeszła do robotników i zaczęła ich pouczać, dziko
gestykulując. Jej pierścionek z diamentem pobłyskiwał w słońcu.
Dziewczyny spojrzały po sobie. Najwyraźniej kazanie dla Ali nie
trwało zbyt długo.
-Hej.
Ali weszła na taras. Teraz miała na sobie spłowiały granatowy
T-shirt. Patrzyła na przyjaciółki z lekkim zmieszaniem. Spencer
podniosła się z miejsca.
— Czemu mama cię ochrzaniła?
Ali zamrugała. Spoglądała na wpatrzone w nią twarze.
— Rozrabiałaś bez nas? — zawołała Aria, chcąc, aby jej głos
zabrzmiał żartobliwie, ale i zaczepnie. — Czemu się przebrałaś?
Tamta bluzka była taka śliczna.
Ali nadal miała nieco zagubiony i smutny wyraz twarzy. Emily
podniosła się z krzesła.
— Powinnyśmy sobie... pójść? — W głosie Emily pobrzmiewała
niepewność. Wszystkie spojrzały nerwowo na Ali. Czy t e go
właśnie chciała?
Ali przekręciła swoją bransoletkę z niebieskiego sznurka trzy
razy wokół nadgarstka. Zajęła swoje stałe miejsce przy stole.
- Oczywiście, że nie. Mama się wkurzyła, bo... znowu wrzuciłam
swój brudny strój hokejowy do kosza z jej ubraniami do
delikatnego prania. - Ali wzruszyła ramionami przepraszająco i
przewróciła oczami.
Emily wysunęła dolną wargę. Na chwilę zapadła cisza.
- Wkurzyła się o taką bzdurę? Ali uniosła brwi.
- Znasz moją mamę, Em. Jest bardziej pedantyczna niż Spencer
— uśmiechnęła się złośliwie.
Spencer rzuciła jej żartobliwie gniewne spojrzenie, a Emily
przesunęła palcem wzdłuż rowka na blacie z tekowego drewna.
- Nie martwcie się, dziewczyny, nie mam szlabanu na
wychodzenie z domu. - Ali klasnęła w dłonie. - Nasza dzika
impreza całonocna przebiegnie zgodnie z planem!
Wszystkie odetchnęły z ulgą, a dziwny, nieprzyjemny nastrój
powoli ustępował. Mimo to z jakiegoś powodu każda z nich
czuła, że Ali po raz kolejny nie mówi całej prawdy. Owszem,
świetnie się bawiła w ich towarzystwie, lecz potrafiła
niespodziewanie odpłynąć gdzieś myślami albo odbierać telefony
od nieznajomych czy wysyłać tajemnicze SMS-y. A przecież
miały dzielić się wszystkim. Wszystkie cztery przyjaciółki Ali z
pewnością dzieliły się z nią każdą informacją o sobie. Powierzały
jej tajemnice, o których nie wiedział nikt, absolutnie nikt inny.
Oczywiście razem jak oka w głowie strzegły też wspólnego
sekretu,
dotyczącego Sprawy Jenny Cavanaugh. I ten sekret miały zabrać
z sobą do grobu.
- Skoro już przy tym jesteśmy, to mam wspaniałą wiadomość -
ogłosiła Spencer, wyrywając dziewczyny z zamyślenia. -
Zgadnij, gdzie odbędzie się nasze party.
- Gdzie? - Ali oparła się na łokciach i z każdą sekundą zaczynała
coraz bardziej przypominać siebie.
- W domku Melissy! — wykrzyknęła Spencer. Melissa była
starszą siostrą Spencer. Państwo Hasting-
sowie wyremontowali kiedyś szopę przy domu i zamienili ją w
mały, przytulny domek, w którym Melissa mieszkała w trzeciej i
czwartej klasie liceum. Spencer miała go po niej odziedziczyć we
właściwym momencie.
- Super! - ucieszyła się Ali. - Jak ci się udało to załatwić?
- Jutro, po zakończeniu roku Melissa leci do Pragi — odparła
Spencer. - Rodzice pozwolili nam zrobić tam imprezę, pod
warunkiem że posprzątamy, zanim ona wróci.
- Jak miło - Ali rozparła się na krześle i splotła palce dłoni.
Nagle skupiła wzrok na czymś w oddali, jakby patrzyła na kogoś
stojącego obok robotników. To Melissa przechodziła wzdłuż
ogrodzenia, wyprężona jak struna. W dłoni trzymała torbę z togą
na uroczystość wręczenia świadectw, podczas której, jako
najlepsza uczennica, miała wygłosić mowę pożegnalną. Spencer
westchnęła głośno.
- Teraz zacznie się przechwalać, że jest najwspanialsza w klasie -
szepnęła. - Powiedziała mi nawet, że powinnam się cieszyć, że to
Andrew Campbell zostanie
najlepszym uczniem w naszej klasie, a nie ja, bo „prowadzenie
całej tej ceremonii to taka ogromna odpowiedzialność".
Spencer nienawidziła Melissy z wzajemnością i każdego dnia
opowiadała kolejną historię o tym, jak siostra zrobiła jej na złość.
Ali wstała.
— Hej, Melisso! — zamachała do niej. Melissa zatrzymała się i
odwróciła.
— O, cześć dziewczyny — uśmiechnęła się niepewnie.
— Cieszysz się, że lecisz do Pragi? — zapytała śpiewnie Ali,
posyłając Melissie najsłodszy uśmiech.
Melissa przekrzywiła lekko głowę.
— Oczywiście.
— łan jedzie z tobą? — łan był prześlicznym chłopakiem
Melissy. Na samą myśl o nim wszystkie dziewczyny mdlały z
wrażenia.
Spencer wbiła paznokcie w ramię Ali. - Ali.
Ale Ali wyrwała ramię z jej uścisku. Melissa zasłoniła oczy przed
słońcem. Torba w jej ręce trzepotała na wietrze.
— Nie. Nie jedzie.
— Och! — Ali przybrała niewinny wyraz twarzy. — Czy to
dobry pomysł, zostawiać go samego na dwa tygodnie? Przecież
może sobie znaleźć inną dziewczynę!
— Aliso n ! — Spencer warknęła przez zaciśnięte zęby. —
Przestań. Nat ych mi ast.
— Spencer? — wyszeptała Emily. — Co jest grane?
— Nic — rzuciła szybko Spencer.
Aria, Emily i Hanna spojrzały po solne Ostatnio taka sytuacja
często się powtarzała. Ali mó wi ła coś, a któraś z przyjaciółek
wpadała w popłoch, podczas gdy cała reszta nie miała pojęcia, o
co chodzi.
Tym razem na pewno o coś chodziło. lYlelissa poprawiła
kołnierzyk, wyprostowała się i odwróciła. Wbiła wzrok w wielki
dół na podwórku Dii .aurent.isów, a potem weszła do swojego
domku i zatrzasnęła za sobą drzwi tak mocno, że wisząca na nich
plecionka z gałązek kołysała się jeszcze przez dłuższą chwilę.
— Chyba coś ją ugryzło — powiedziała Ali. — Przecież tylko
żartowałam.
Spencer wyrwał się z gardła cichutki jęk, a Ali zachichotała i
dziwnie się uśmiechnęła. Ten uśmieszek pojawiał się na jej
twarzy zawsze wtedy, kiedy droczyła się z nimi, sugerując, że
zaraz zdradzi jakiś ich sekret, jeśli tylko przyjdzie jej na to
ochota.
— Zresztą, kogo to obchodzi? — Ali spojrzała na nie roz-
promieniona. — Wiecie co? — Zabębniła palcami w krawędź
stołu. — Myślę, że to będzie Lato Ali. Lato Nas Wszystkich.
Czuję to. A wy?
Zapadła pełna napięcia cisza, jakby nad nimi zawisła ciężka
chmura i zmąciła ich myśli. Niebawem jednak chmura powoli się
rozpłynęła, a w umyśle każdej z dziewczyn pojawiła się podobna
myśl. A może Ali ma rację? Może to faktycznie będzie
najpiękniejsze lato w ich życiu. Może zżyją się na nowo i
wszystko będzie tak jak rok temu. Uda im się zapomnieć o tym
strasznym, skandalicznym wydarzeniu i zaczną wszystko od
nowa.
— Też to czuję — powiedziała głośno Hanna.
— No jasne — Aria i Emily odezwały się jednocześnie.
— Tak — szepnęła niepewnie Spencer. Chwyciły się za ręce i
mocno uścisnęły.
Przez całą noc padało. Ciężkie krople bębniły w dach, kałuże
pojawiły się na ulicach, w ogrodach i na plandece zakrywającej
basen przy domu Hastingsów. Kiedy wreszcie w środku nocy
przestało padać, Aria, Emily, Spencer i Hanna prawie
jednocześnie obudziły się i usiadły na łóżkach. Każda poczuła ten
sam niepokój. Nie wiedziały, czy to z powodu snu, czy
podekscytowania następnym dniem. A może przyczyna była
jeszcze inna, głębiej ukryta.
Każda spojrzała przez okno na ciche, puste ulice Rosewood.
Chmury zniknęły, odsłaniając rozgwieżdżone niebo. Chodnik
lśnił, mokry od deszczu. Hanna patrzyła na podjazd przed
domem. Teraz stał tam tylko samochód mamy. Tata się
wyprowadził. Emily widziała swoje podwórko graniczące z
lasem. Od zawsze bała się tych lasów — podobno żyły w nich
duchy. Aria nasłuchiwała dźwięków dochodzących z sypialni
rodziców, zastanawiając się, czy też się obudzili. A może znowu
się kłócili i w ogóle nie poszli spać? Spencer patrzyła na ganek na
tyłach domu DiLau-rentisów, a potem na ich podwórko, gdzie
robotnicy wykopali fundamenty pod altanę. Deszcz zamienił
wykopaną ziemię w hałdę błota. Spencer myślała o wszystkim,
co ją wkurzało. A potem o wszystkim, co chciałaby mieć, i o tym,
co chciałaby zmienić.
Sięgnęła pod łóżko i wyciągnęła czerwoną latarkę. Skierowała ją
w stronę domu Ali. Jeden rozbłysk, dwa, trzy... W ten sposób
zawsze dawała jej znać, kiedy chciała się wymknąć z domu i
pogadać w cztery oczy. Mogłaby przysiąc, że Ali usiadła na
łóżku, ale nie odpowiedziała na wysyłane sygnały.
Wszystkie cztery opadły z powrotem na poduszki. Zignorowały
niepokój i poczuły senność. Każda z nich pomyślała, że za
dwadzieścia cztery godziny skończy się ich całonocna impreza, a
z nią siódma klasa. I rozpocznie się pierwsza noc lata. Lata, które
zmieni ich życie.
Nie myliły się.
1
ZEN MA WIĘKSZĄ MOC NIŻ MIECZ
Arię obudziło jej własne chrapnięcie. Był niedzielny poranek.
Siedziała skulona na niebieskim plastikowym krześle w
poczekalni szpitala w Rosewood. Patrzyli na nią wszyscy:
rodzice Hanny Marin, inspektor Wilden, najlepsza przyjaciółka
Hanny Mona Vanderwaal i Lucas Beattie, chłopak z jej klasy,
który chyba właśnie przyjechał.
— Coś przespałam? — zapytała ochrypłym głosem.
Czuła się tak, jakby ktoś wypchał jej głowę watą. Zegar nad
wejściem do poczekalni pokazywał wpół do dziewiątej. Spała
zaledwie piętnaście minut.
Lucas usiadł obok niej i podniósł czasopismo dla hurtowników
materiałów medycznych. Napis na okładce informował, że ten
numer poświęcony jest najnowszym modelom worków do
kolostomii. Kto zostawia takie czasopisma w p o c z e k a l n i
s z p i t a l a ?
— Właśnie przyjechałem — powiedział Lucas. — Słyszałem o
wypadku w porannych wiadomościach. Widziałaś już Hannę?
Aria potrząsnęła głową.
— Nie wpuścili nas.
Zapanowało ciężkie milczenie. Aria przyglądała się ludziom
wokół. Pani Marin miała na sobie pomięty, szary sweter z
kaszmiru i doskonale dopasowane, sprane dżinsy. Nieznoszącym
sprzeciwu tonem mówiła coś przez telefon, choć pielęgniarki
wyraźnie zabroniły jej z niego korzystać w tym pomieszczeniu.
Inspektor Wilden siedział obok niej, w rozpiętej do połowy
kurtce policyjnej i białym T-shircie pod spodem. Ojciec Hanny
nerwowo kołysał stopą, skulony na krześle tuż obok podwójnych
drzwi do sali intensywnej terapii. Mona Vanderwaal w blado-
różowym dresie i japonkach, nieuczesana i z oczami
za-puchniętymi od płaczu, zupełnie nie przypominała siebie
samej. Kiedy podniosła wzrok i dostrzegła Lucasa, rzuciła mu
nienawistne spojrzenie, jakby chciała powiedzieć: „To miejsce
tylko dla bliskich przyjaciół i rodziny. Co t y tu robisz?". Aria
wcale się nie dziwiła, że wszyscy są tak bardzo zdenerwowani.
Siedziała tu już od trzeciej nad ranem, kiedy Hannę przywieziono
karetką do szpitala z parkingu przed szkołą. Mona i pozostali
przyjechali dopiero rano, kiedy wieści się rozeszły. Wedle
ostatnich wiadomości przekazanych przez lekarzy Hannę
przeniesiono na oddział intensywnej terapii. Ale to stało się trzy
godziny temu.
Aria przywołała w pamięci wszystkie szczegóły poprzedniej
przerażającej nocy. Hanna zadzwoniła do niej
z informacją, że zna tożsamość A., kogoś, kto od miesiąca
przysyłał Hannie, Arii, Emily i Spencer wiadomości z
pogróżkami. Hanna nie chciała mówić o szczegółach przez
telefon, poprosiła więc Arię i Emily, żeby spotkały się z nią przy
huśtawkach koło szkoły, gdzie niegdyś zawsze się umawiały.
Emily i Aria przyjechały dokładnie w chwili, kiedy czarne SUV
potrąciło Hannę i odjechało. Aria patrzyła osłupiała, jak na
parkingu pojawili się pielęgniarze, założyli Hannie ochronny
kołnierz i położyli ją na noszach, a potem wnieśli do karetki.
Uszczypnęła się z całej siły, jednak nic nie poczuła.
Hanna żyła... ale jej życie wisiało na włosku. Miała obrażenia
wewnętrzne, złamaną rękę i olbrzymie siniaki. Z powodu urazu
głowy zapadła w śpiączkę.
Aria zamknęła oczy i czuła, że napływa do nich nowa fala łez.
Najgorsze było to, że zaraz po wypadku ona i Emily dostały tę
samą wiadomość: „Wiedziała za dużo". Od A. To znaczyło... że
A. wie to co Hanna. Ze wie o nich wszystko, zna wszystkie ich
tajemnice, także tę, że to Ali, Aria, Spencer, Emily i Hanna
oślepiły Jennę Cavanaugh, a nie jej przyrodni brat Toby. I pewnie
wie również, kto zabił Ali.
Lucas poklepał Arię po ramieniu.
— Byłaś tam, kiedy Hannę potrąciło auto? Przyjrzałaś się, kto
siedział za kierownicą?
Aria nie znała za dobrze Lucasa. Lubił wszelkie zajęcia
pozalekcyjne i kółka zainteresowań, a ona wolała unikać spotkań
z rówieśnikami z liceum. Nie wiedziała, co go łączyło z Hanną,
lecz i tak uważała, że to miło z jego strony, że przyjechał.
— Było za ciemno — wymamrotała.
— I pewnie nie masz pojęcia, kto to mógł być?
Aria mocno zagryzła dolną wargę. Wilden przyjechał z kilkoma
policjantami zaraz po tym, jak zeszłej nocy otrzymały
wiadomość od A. Kiedy zapytał je, co się stało, obie powiedziały,
że nie widziały twarzy kierowcy i nie pamiętają, jakim
samochodem kierował. Uparcie twierdziły, że wyglądało to na
wypadek. Niby kto miałby chcieć celowo skrzywdzić Hannę w
taki sposób. Może postępowały źle, ukrywając te informacje
przed policją, ale bały się, że A. zemści się również na nich, jeśli
powiedzą choć jedno słowo za dużo.
Otrzymywały już wcześniej pogróżki od A. i kiedy je
zlekceważyły, zostały ukarane. Mama Arii, Ella, dowiedziała się
z listu przysłanego przez A., że jej mąż ma romans ze studentką, a
Aria ukrywała to przed nią od kilku lat. Potem cała szkoła
dowiedziała się od A., że Emily chodzi z Mayą, dziewczyną,
która wprowadziła się do dawnego domu Ali. Aria spojrzała na
Lucasa i pokręciła przecząco głową.
Drzwi prowadzące na oddział intensywnej terapii otworzyły się i
w poczekalni pojawił się doktor Geist. Miał przenikliwe, szare
oczy, orli nos i burzę białych włosów. Wyglądał trochę jak
Helmut, właściciel domu, w którym rodzina Arii mieszkała w
czasie pobytu w Rejkiawiku. Doktor Geist zmierzył wszystkich
wzrokiem tak samo jak Helmut, kiedy dowiedział się, że brat
Arii, Mike, trzyma swoją tarantulę o imieniu Diody w pustej
doniczce na tulipany.
Rodzice Hanny poderwali się na równe nogi i podeszli do
lekarza.
— Państwa córka nie odzyskała przytomności — powiedział
cicho doktor Geist. — Nie mam żadnych nowych
wieści. Nastawiliśmy jej ramię i badamy zasięg obrażeń
wewnętrznych.
— Kiedy ją zobaczymy? — zapytała pani Marin.
— Wkrótce - odparł lekarz. — Jej stan jest nadal bardzo
poważny.
Odwrócił się, ale pan Marin chwycił go za rękę.
— Kiedy się obudzi?
Doktor Geist spojrzał na wyniki badań, które trzymał w ręku.
— Jej mózg jest wciąż opuchnięty i nie potrafimy ocenić, w
jakim stopniu został uszkodzony. Może wkrótce obudzi się w
zupełnie dobrym stanie, lecz mogą także nastąpić jakieś
komplikacje.
— Komplikacje? — Pani Marin zbladła.
— Słyszałem, że szanse na wybudzenie ze śpiączki maleją w
miarę upływu czasu — głos pana Marina drżał. — To prawda?
Doktor Geist potarł dłonią skroń.
— To prawda, ale na razie nie wpadajmy w panikę, dobrze?
W poczekalni rozległ się cichy pomruk. Mona znowu zaczęła
płakać. Aria chciała zadzwonić do Emily... Ale Emily leciała
właśnie samolotem do Des Moines w stanie Iowa i nie podała
powodów swojego zniknięcia. Powiedziała tylko, że to przez A.
Została jeszcze Spencer. Zanim Hanna do niej zadzwoniła, Aria
powiązała fakty i odkryła coś strasznego na temat Spencer... A
kiedy zaraz po wypadku Hanny zobaczyła ją przyczajoną wśród
drzew, jak jakieś drapieżne zwierzę gotujące się do ataku, jej
najgorsze obawy się potwierdziły.
Pani Marin podniosła brązową skórzaną torbę z podłogi,
wyrywając Arię z zamyślenia.
— Idę po kawę — powiedziała mama Hanny do swojego byłego
męża.
Potem pocałowała inspektora Wildena w policzek — Aria
dopiero zeszłego wieczoru dowiedziała się, że coś łączy tych
dwoje — i zniknęła w windzie.
Wilden rozparł się na krześle. Tydzień wcześniej złożył Arii,
Hannie i pozostałym dziewczynom wizytę, wypytując o
szczegółowe okoliczności zniknięcia i śmierci Ali. W samym
środku przesłuchania wszystkie dostały od A. SMS-a z
ostrzeżeniem, że jeśli pisną choć słówko, to gorzko tego pożałują.
Owszem, Aria nie mogła powiedzieć Wildenowi o tym, że
prawdopodobnie to A. spowodował wypadek Hanny. Ale
przecież mogła się z nim podzielić informacjami na temat
Spencer.
„Możemy pogadać?" — zapytała go bezgłośnie. Wilden skinął
głową i wstał. Wyszli z poczekalni do małego pomieszczenia z
automatami, w których można było kupić napoje, kanapki, a
nawet całe obiady i porcje zapiekanki. Arii przypomniała się
zawiesista breja, którą gotował jej tata na kolację, kiedy mama
wracała późno z pracy.
— Słuchaj, jeśli chodzi o twojego przyjaciela nauczyciela, to go
puściliśmy. — Wilden usiadł na ławce obok kuchenki
mikrofalowej i posłał Arii nieśmiały uśmiech. — Nie mogliśmy
go dłużej zatrzymywać. I nie rozdmuchaliśmy sprawy. Nie
zamierzamy go karać, chyba że ty chcesz wnieść oskarżenie.
Choć pewnie powinienem powiedzieć twoim rodzicom.
Krew odpłynęła z twarzy Arii. Oczywiście Wilden wiedział, co
zaszło ubiegłej nocy w mieszkaniu Ezry Fitza, jej
nauczyciela literatury i miłości życia jednocześnie. Zapewne cały
komisariat policji w Rosewood już huczał od plotek o tym, jak
dwudziestodwuletni nauczyciel literatury zabawiał się ze swoją
nieletnią uczennicą, a j ej ch ło p ak ich nakrył. Pewnie tę historię
opowiadano sobie w barze Hooters obok posterunku, zagryzając
skrzydełkami kurczaka z frytkami i poklepując dziewczyny z
wielkimi piersiami.
— Nie chcę wnosić oskarżenia — rzuciła natychmiast Aria. - I
błagam, niech pan nie mówi moim rodzicom.
Nie miała najmniejszej ochoty brać udziału w zbiorowej terapii
swojej toksycznej rodziny. Nachyliła się do niego.
— Zresztą, nie o tym chciałam z panem rozmawiać. Chyba...
wiem, kto zabił Alison.
Wilden uniósł brwi.
— Słucham.
Aria odetchnęła głęboko.
— Po pierwsze, Ali chodziła z łanem Thomasem.
— łanem Thomasem - powtórzył Wilden, a jego oczy otworzyły
się szeroko. — Chłopakiem Melissy Hastings?
Aria przytaknęła.
— Zauważyłam coś na filmie, który przedostał się do mediów.
Jak pan się dobrze przyjrzy, to zobaczy pan, jak Ali dotyka dłoni
lana. - Chrząknęła. - Spencer Hastings też się podkochiwała w
lanie. Ali i Spencer z sobą rywalizowały i strasznie się pokłóciły
tego wieczoru, kiedy Ali zniknęła. Spencer wybiegła z domku za
Ali i zniknęła na co najmniej dziesięć minut.
Wilden patrzył na nią z niedowierzaniem. Aria westchnęła.
Dostała od A. kilka podpowiedzi na temat tego, kto może być
zabójcą Ali. Miał to być ktoś jej
bliski, kto chciał czegoś, co do niej należało, i znał każdy zakątek
w ogrodzie wokół jej domu. Na podstawie tych wskazówek i
pamiętając, że łan i Ali byli razem, trudno było nie uznać Spencer
za główną podejrzaną.
— Po chwili wyszłam, żeby ich poszukać — mówiła dalej. —
Nie znalazłam ich... i mam dziwne przeczucie, że Spencer
mogła...
Wilden odsunął się od niej.
— Spencer i Alison ważyły mniej więcej tyle samo, prawda?
Aria pokiwała głową.
— Jasne. Chyba tak.
— Potrafiłabyś zaciągnąć kogoś ważącego tyle co ty do dołu w
ziemi, a potem go tam wepchnąć?
— N-nie wiem — wyjąkała Aria. — Może. Gdybym była
dostatecznie szalona.
Wilden pokręcił głową. Oczy Arii wypełniły się łzami.
Przypomniała sobie dojmującą ciszę, jaka panowała tamtego
wieczoru. Ali stała ledwo kilkadziesiąt metrów od nich, a one nie
słyszały zupełnie nic.
— Spencer musiałaby też błyskawicznie się opanować, żeby nie
wyglądać podejrzanie po powrocie do domu — dodał Wilden. —
Takie zadanie może wykonać tylko doskonała aktorka, a nie
dziewczynka z siódmej klasy. Sprawca na pewno czaił się gdzieś
w pobliżu, ale wszystko zajęło mu znacznie więcej czasu. —
Uniósł brwi. — Tym się dziś zajmują nastolatki w Rosewood?
Oskarżają swoje koleżanki o morderstwo?
Aria otworzyła szeroko usta, zdumiona naganą, jakiej udzielił jej
Wilden.
— Ja tylko...
— Spencer Hastings to bardzo ambitna i twarda dziewczyna,
jednak nie wygląda mi na typową morderczynię — przerwał jej
Wilden, a potem uśmiechnął się smutno. — Rozumiem. To
pewnie dla ciebie trudne, chcesz się dowiedzieć, co się stało
twojej przyjaciółce. Przyznaję również, że nie wiedziałem, że
Alison spotykała się potajemnie z chłopakiem Melissy Hastings.
To bardzo interesujące.
Wilden skinął głową w kierunku Arii, wstał i wyszedł na
korytarz. Aria została w sali z automatami, wbijając wzrok w
jasnozieloną podłogę. Czuła napływające fale ciepła i zupełnej
bezwładności, jakby za długo siedziała w saunie. Może powinna
się wstydzić, że oskarżała w ten sposób swoją dawną
przyjaciółkę. Przecież Wilden miał rację, twierdząc, że jej
historia nie trzyma się kupy. Może nie powinna była wierzyć
wskazówkom od A.
Poczuła ciarki na plecach. A jeśli te podpowiedzi miały zbić ją z
tropu i uniemożliwić dotarcie do prawdziwego mordercy? A
może to A. jest prawdziwym mordercą? Aria pogrążyła się w
rozmyślaniach, kiedy ktoś położył jej dłoń na ramieniu.
Poderwała się i odwróciła z mocno bijącym sercem. Za nią stał
Byron, jej ojciec, ubrany w wypłowiałą bluzę z logo uniwersytetu
i dżinsy z dziurą na lewej przedniej kieszeni. Założyła ręce na
piersi i poczuła się jakoś dziwnie. Od kilku tygodni nie odzywała
się do niego.
— Jezu, Aria. Wszystko w porządku? — zapytał Byron z troską
w głosie. — Widziałem cię w wiadomościach.
— Wszystko w porządku — odparła sztywno Aria. — To Hanna
miała wypadek, nie ja.
Kiedy ojciec zbliżył się, żeby ją objąć, Aria nie wiedziała, czy
powinna go mocno uścisnąć, czy odepchnąć.
Tęskniła za nim, od kiedy wyprowadził się z domu miesiąc temu.
Ale była też wściekła, bo trzeba było groźnego wypadku i
telewizyjnych wiadomości, żeby oderwał się od Meredith i
zainteresował własną córką.
— Dzwoniłem rano do mamy, żeby o ciebie zapytać, i
powiedziała, że już z nią nie mieszkasz. — W głosie Byrona
słyszała troskę. Przesunął dłonią po swej głowie, jeszcze bardziej
mierzwiąc włosy. — Gdzie mieszkasz?
Aria wbiła tępo wzrok w wystający zza jednej z maszyn plakat w
jaskrawych barwach, przedstawiający metodę Heimlicha.
Dławiącej się ofierze ktoś dorysował parę piersi, a osoba
wykonująca manewr wyglądała tak, jakby ją obmacywała. Aria
mieszkała przez chwilę w domu swojego chłopaka Seana
Ackarda. Teraz nie miała wątpliwości, że nie jest tam mile
widziana. Przecież to Sean spowodował nalot na mieszkanie Ezry
i zostawił na jego wycieraczce wszystkie rzeczy Arii. Kto
powiadomił Seana o jej romansie z Ezrą? To mo g ła zro b ić
t yl k o j e d n a o s o b a . A.
Jeszcze się nie zastanawiała, co teraz zrobi.
— W zajeździe Old Hollis — naprędce zmyśliła odpowiedź.
— Tam są szczury. Czemu nie zamieszkasz ze mną? Aria
pokręciła energicznie głową.
— Przecież ty mieszkasz z...
— Z Meredith — dokończył Byron. — Chciałbym, żebyście
lepiej się poznały.
— Ale... — zaprotestowała Aria.
Ojciec zrobił swoją klasyczną minę buddyjskiego mnicha. Aria
dobrze wiedziała, co to oznacza. Tak samo patrzył na nią, kiedy
zabronił jej jechać na letnią szkołę rysunku
w Berkshire zamiast na obóz organizowany w Hollis, gdzie
jeździła wcześniej przez cztery lata z rzędu, żeby przez dziesięć
tygodni robić maskotki z papierowych toreb i brać udział w
wyścigach polegających na popychaniu jajka łyżką do zupy. Tak
samo spojrzał na nią, gdy zapytała, czy mogłaby skończyć naukę
w Akademii Amerykańskiej w Rejkiawiku, zamiast wracać z
rodziną do Rosewood. Temu spojrzeniu często towarzyszyło
powiedzenie mnicha, którego Byron spotkał w czasach
studenckich na stypendium w Japonii: „przeszkoda to droga". W
tłumaczeniu na nasze: „co cię nie zabije, to cię wzmocni".
W każdym razie na samą myśl o tym, że mogłaby zamieszkać z
Meredith, przyszło jej do głowy inne, znacznie bardziej
adekwatne w tej sytuacji powiedzenie: „lekarstwo bywa gorsze
niż choroba".
2
HOKUS-POKUS, ZNOWU SIĘ KOCHAMY
Ali oparła dłoń na biodrze i wbiła wzrok w Spencer Hastings.
Stały naprzeciwko siebie na tyłach domku Me-lissy, na dróżce
prowadzącej do lasu.
— Chcesz mi wszystko ukraść — syknęła. — Ale tego nie
dostaniesz.
Spencer trzęsła się w chłodnym powietrzu wieczoru.
— Czego nie dostanę?
— Dobrze wiesz, cz e go — rzuciła Ali. — Przeczytałaś w moim
pamiętniku. — Odgarnęła miodowozłote włosy za ramię. —
Wydaje ci się, że jesteś niezwykła, a tak naprawdę jesteś żałosna.
Musisz udawać, że nie wiesz, że jestem z łanem. Przecież
wiedziałaś, Spence. To dlatego ci się tak podobał. Bo ja z nim
jestem. Bo twoja siostra z nim jest.
Spencer nie mogła uwierzyć własnym uszom. Powietrze zrobiło
się nagle niemalże ostre i pojawił się w nim gorzki zapach. Ali
wydęła dolną wargę.
— Och, Spence. Naprawdę myślałaś, że on tak cię lu b i?
Spencer poczuła wzbierający w niej gniew. Jej ramiona same się
wyciągnęły i popchnęły Ali, która zachwiała się i potknęła o
śliskie kamienie. Z tą różnicą, że teraz nie była to Ali, tylko
Hanna Marin. A kiedy jej ciało wzlecia-ło w powietrze i uderzyło
głucho o ziemię, to z jej torebki nie wysypały się kosmetyki i
telefon komórkowy. Inaczej niż tamtej nocy, teraz Spencer
zobaczyła, jak z ciała Hanny wypadają wnętrzności i rozpryskują
się wokół.
Spencer otworzyła oczy. Miała włosy mokre od potu. Był
niedzielny poranek i leżała w łóżku w czarnej satynowej sukience
i niewygodnych stringach. Tak miała być ubrana na urodzinach
Mony Vanderwaal. Na jej biurko padało miękkie, złote światło, a
szpaki ćwierkały niewinnie w koronie wielkiego dębu rosnącego
naprzeciwko domu. Przez całą noc nie spała, czekając na
wiadomości o stanie Hanny. Ale nikt nie zadzwonił. Spencer nie
wiedziała, czy to dobry czy zły znak.
H a n n a . Zeszłej nocy zadzwoniła do Spencer, która wyznała, że
przypomniała sobie, co się stało w czasie jej ostatniej rozmowy z
Ali. Kiedy stały na skraju lasu, pokłóciły się, Spencer popchnęła
Ali i przewróciła ją na ziemię. Natomiast Hanna powiedziała
Spencer, że zdobyła jakieś niezwykle istotne informacje i chciała
się spotkać obok huśtawek koło szkoły. Spencer właśnie
parkowała, kiedy dostrzegła, jak ciało Hanny wzlatuje w
powietrze. Zjechała na pobocze i pobiegła na skraj lasu,
zszokowana tym, co właśnie zobaczyła.
— Niech ktoś zadzwoni po karetkę! — krzyczała Aria.
Emily łkała przerażona. Hanna nie ruszała się. Spencer nigdy nie
przeżyła czegoś równie przerażającego.
Kilka sekund później Spencer dostała SMS-a od A. Stojąc na
skraju lasu, widziała, jak Emily i Aria wyciągają swoje telefony i
zadrżała na myśl, że wszystkie dostały tę samą wiadomość: „Za
dużo wiedziała". Pewnie Hanna odkryła coś, co wedle A.
powinno było pozostać tajemnicą. Dlatego została ukarana.
Spencer nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Tak diaboliczny
plan przerastał jej wyobraźnię.
A może to Sp en c er była diaboliczna. Kilka godzin przed
wypadkiem Hanny zepchnęła swoją siostrę Melissę ze schodów.
I wreszcie przypomniała sobie, co się stało tej nocy, gdy zaginęła
Ali. W końcu wydobyła z pamięci tak długo wypierane
wspomnienie. Popchnęła Ali i przewróciła ją, a może nawet
zabiła. Nie pamiętała, co stało się potem, lecz przeczuwała, że A.
wie o tym doskonale. Kilka dni wcześniej dostała SMS-a z
informacją, że ma mordercę Ali przed sobą. Siedziała wtedy
przed lustrem i patrzyła... n a s i e b i e .
Spencer nie pobiegła na parking i nie dołączyła do przyjaciółek.
Natychmiast wróciła do domu, żeby wszystko jeszcze raz
przemyśleć. Czy to możliwe, że zabiła Ali? Czy miała w sobie
taką siłę? Jednak po nieprzespanej nocy czuła się tak
wykończona, że nie potrafiła już odnaleźć powiązań między tym,
co zaszło między nią, Melissą i Ali a wypadkiem Hanny,
najprawdopodobniej spowodowanym przez A. Owszem, Spencer
straciła nad sobą panowanie, potrafiła wpaść w amok, lecz w
głębi duszy była pewna, że nie potrafiłaby nikogo zabić.
Więc skąd sugestie A., że to ona ponosi winę za śmierć Ali?
Może to kłamstwo? A może A. się myli? Dobrze wiedziała, że A.
posiada wiele innych informacji na jej temat: że całowała się w
siódmej klasie z łanem Thomasem, że
miała romans z Wrenem, chłopakiem swojej siostry ze studiów, i
że wraz z pozostałymi dziewczynami oślepiły Jennę Cavanaugh.
To wszystko naprawdę się wydarzyło. Tyle nabroiły, że
właściwie nie trzeba było wymyślać żadnych dodatkowych
historii.
Kiedy Spencer otarła pot z twarzy, znów pomyślała ze zgrozą, że
może jednak A. blefuje, twierdząc, że to Spencer zabiła Ali.
Może ma coś do ukrycia i szuka kozła ofiarnego?
— Spencer? — głos mamy dobiegał z dołu. — Zejdź do nas.
Spencer podskoczyła i spojrzała w lustro na toaletce. Miała
zapuchnięte, przekrwione oczy, suche wargi i liście we włosach. I
najchętniej odmówiłaby udziału w spotkaniu rodzinnym.
Na pierwszym piętrze rozchodził się zapach świeżo zaparzonej
kawy Nikaragua Segovia, gorących bułeczek i dopiero co
ściętych lilii, które każdego ranka kupowała Candance,
gospodyni Hastingsów. Tata Spencer stał przy granitowym blacie
kuchennego stołu ubrany w czarne kolarskie spodnie z lycry i
bluzę. Może to dobry znak? Jeśli tata pojechał na codzienną
przejażdżkę rowerową o piątej rano, to chyba nie jest za bardzo
wściekły.
Na stole kuchennym leżało niedzielne wydanie „Gońca
Filadelfijskiego". Spencer pomyślała, że rodzice chcieli się
czegoś dowiedzieć o wypadku Hanny, gdy dostrzegła swoją
twarz na pierwszej stronie. Na fotografii miała czarny elegancki
kostium i uśmiechała się prosto w obiektyw, pewna siebie. „Z
drogi, kujony! — głosił nagłówek. — Nadchodzi Spencer
Hastings!"
Spencer poczuła kamień w żołądku. Zupełnie o tym zapomniała.
Ta gazeta leżała teraz na stole w kuchni w każdym domu w
Rosewood.
Ze spiżarni wyłoniła się jakaś postać. Przerażona Spencer zrobiła
krok w tył. Melissa wbiła w nią wzrok. Trzymała pudełko z
płatkami śniadaniowymi. Ściskała je tak mocno, jakby chciała je
zmiażdżyć. Miała zadrapanie na lewym policzku, opatrunek nad
lewym okiem i żółtą szpitalną bransoletkę na nadgarstku.
Różowy gips na prawym przedramieniu był oczywiście
osobliwym prezentem od Spencer z zeszłej nocy.
Spencer spuściła wzrok. Sama nie potrafiła określić, co dokładnie
czuje, choć wiedziała, że nabroiła. Wczoraj Melissa dostała od A.
SMS-a z kilkoma pierwszymi zdaniami tej pracy, którą Spencer
jej ukradła. Spencer włamała się do domowego komputera, a
potem oddała wypracowanie Melissy pod swoim imieniem i
nazwiskiem. Pan McAdam, nauczyciel ekonomii, nominował tę
pracę do Złotej Orchidei, najważniejszej nagrody dla licealistów
w całym kraju. Kiedy przekręt wyszedł na jaw, Spencer błagała
Melissę o wybaczenie, ale ta straszliwie ją zwymyślała. Spencer
na pewno nie zasłużyła na takie traktowanie. Kłótnia zakończyła
się, gdy Spencer w ataku gniewu niechcący zrzuciła siostrę ze
schodów.
— Dziewczęta — pani Hastings postawiła na stole kubek z kawą
i gestem przywołała córki — podjęliśmy z tatą ważne decyzje.
Spencer już czuła pismo nosem. Na pewno mieli zamiar
powiedzieć wszystkim, że popełniła plagiat. Nie dostanie się na
uniwersytet. Będzie musiała pójść do szkoły handlowej. I
skończy, pracując dla telezakupów, przyjmując wpłaty za
przyrządy do ćwiczeń mięśni brzucha i fałszywe diamenty. A
Melissie znowu się upiecze. Jej siostra nawet z szamba wyszłaby
pachnąca różami.
— Po pierwsze, nie chcemy, żebyście chodziły do doktor Evans.
— Pani Hastings złożyła dłonie. — Narobiła więcej złego niż
dobrego. Zrozumiano?
Melissa przytaknęła, lecz Spencer nie mogła uwierzyć własnym
uszom. Doktor Evans, terapeutka obu sióstr, była jedną z
niewielu osób, które nie próbowały przypodobać się Melissie.
Spencer już chciała zaprotestować, ale karcący wzrok rodziców
kazał jej milczeć.
— Okej — wymamrotała nieco bezradnie.
— Po drugie, Spencer — pan Hastings postukał kciukiem w
pierwszą stronę „Gońca", jakby chciał zmiażdżyć twarz Spencer
na fotografii — nie powinnaś była kraść pracy Melissy.
— Wiem — rzuciła w odpowiedzi Spencer, spuszczając oczy, by
nie napotkać wzroku siostry.
— Ale po długim namyśle zdecydowaliśmy nie upubliczniać tego
odkrycia. Nasza rodzina miała ostatnio dość problemów.
Spencer, nie zrezygnujesz z udziału w konkursie. Nikomu o tym
nie powiemy.
— Co? — Melissa z hukiem postawiła swój kubek na stole.
— Tak zdecydowaliśmy — powiedziała tonem nieznoszą-cym
sprzeciwu pani Hastings i wytarła kącik ust serwetką. — I
oczekujemy, że Spencer zwycięży.
— Zwycięży? — powtórzyła Spencer, zaszokowana.
— Chcecie ją n agro d zić ? — wrzasnęła Melissa.
— Do ś ć te go — pan Hastings mówił tonem, którego
zazwyczaj używał, gdy praktykanci z jego kancelarii ośmielali
się dzwonić do niego do domu.
— Po trzecie — oświadczyła pani Hastings — zaczniecie
spędzać z sobą więcej czasu.
Mama wyciągnęła z kieszeni swetra dwie fotografie. Pierwsza
przedstawiała Spencer i Melissę w wieku czterech i dziewięciu
lat, leżące w hamaku na plaży obok domku ich babci, położonego
w Stone Harbor, w New Jersey. Druga została zrobiona w tym
samym domku kilka lat później. Melissa była ubrana w czapkę i
pelerynę czarnoksiężnika, a Spencer w bikini z falbankami w
paski i gwiazdki. Na nogach miała czarne buty motocyklowe,
które nosiła jeszcze wtedy, gdy z nich wyrosła i cisnęły ją tak, że
krew przestawała krążyć w jej stopach. Siostry wykonywały
pokaz magii dla rodziców. Melissa była magikiem, a Spencer jej
asystentką.
- Znalazłam je rano. - Pani Hastings podała zdjęcia Melissie,
która rzuciła na nie okiem i szybko oddała. -Kiedyś tak bardzo się
przyjaźniłyście. Zawsze rozmawiałyście, kiedy jechaliśmy
samochodem. Nie rozstawałyście się.
- Mamo, to było dziesięć lat temu - powiedziała znużonym
głosem Melissa.
Pani Hastings wpatrywała się w zdjęcie przedstawiające Spencer
i Melissę w hamaku.
- Uwielbiałyście jeździć do domku na plaży babci.
Przyjaźniłyście się wtedy. Dlatego dziś pojedziemy do Stone
Harbor. Babci nie ma, ale mamy klucze. Spakujcie się.
Rodzice Spencer kiwali głowami z wyrazem nadziei na twarzach.
- To głupie - powiedziały jednocześnie Spencer i Melissa.
Spencer wbiła wzrok w siostrę, która ośmieliła się pomyśleć to
samo co ona. Pani Hastings położyła zdjęcie na stole i zaniosła
kubek do zlewu.
- Będzie tak, jak powiedziałam.
Melissa wstała od stołu, wykrzywiając nadgarstek. Spojrzała na
Spencer i na chwilę w jej oczach pojawiło się współczucie.
Spencer posłała jej słaby uśmiech. Może złość na rodziców i ich
głupi plan na moment je zjednoczyła. Może Melissa zdoła
wybaczyć Spencer, że ukradła jej pracę i zrzuciła ją ze schodów.
W zamian Spencer puściłaby w niepamięć słowa siostry, że
rodzice jej nie kochają.
Spencer spojrzała na zdjęcie i przypomniała sobie pokazy magii,
jakie urządzały z siostrą. Kiedy oddaliły się od siebie, Spencer
myślała czasem, że jeśli wypowie jedno ze starych zaklęć
Melissy, to znowu się zaprzyjaźnią. Gdyby to było takie proste.
Kiedy podniosła wzrok, jej siostra miała już zupełnie inny wyraz
twarzy. Zmrużyła oczy i odwróciła się.
- Suka - rzuciła przez ramię i ruszyła w stronę holu. Spencer
zacisnęła pięści, bo znowu poczuła falę gniewu. Żeby się
ponownie zaprzyjaźniły, trzeba by czegoś więcej niż magii.
Potrzebny byłby cud.
3
A WIĘC TAK WYGLĄDA AMERYKAŃSKI GOTYK
W niedzielę późnym popołudniem Emily Fields szła za starszą
panią poruszającą się z balkonikiem po ruchomym podeście na
lotnisku w Des Moines. Ciągnęła za sobą podartą torbę na sprzęt
do pływania, która teraz zawierała cały jej dobytek: ubrania, buty,
dwie maskotki w kształcie sumów, pamiętnik, iPoda i kilka
pieczołowicie złożonych liścików od Alison DiLaurentis, z
którymi nie potrafiła się rozstać. Gdy samolot przelatywał nad
Chicago, zdała sobie sprawę, że zapomniała o bieliźnie. To
dlatego, że pakowała się rano w szaleńczym pośpiechu. Spała
tylko trzy godziny, ciągle w szoku po tym, jak zobaczyła ciało
Hanny wzlatujące w powietrze i spadające na ziemię po
uderzeniu przez duży samochód. Emily weszła do głównego
terminalu i ruszyła w kierunku pierwszej łazienki, jaką zobaczy-
ła. Przecisnęła się obok grubej kobiety w za ciasnych dżinsach.
Zamglonym wzrokiem gapiła się w swoje odbicie
w lustrze nad umywalką. Rodzice spełnili groźbę. Naprawdę
wysłali ją tutaj, do Addams w stanie Iowa, żeby zamieszkała z
ciotką Helenę i wujkiem Allenem. To wszystko dlatego, że cała
szkoła za pośrednictwem A. dowiedziała się, że Emily jest
lesbijką. A potem jej mama przyłapała ją, jak w czasie przyjęcia
urodzinowego Mony Vanderwaal całuje się z Mayą St. Germain,
dziewczyną, w której się zakochała. Emily wiedziała, co ją czeka.
Obiecała, że weźmie udział w terapii zmieniającej orientację
seksualną w organizacji o nazwie Wierzchołki Drzew, żeby
wyzbyć się swoich uczuć do Mai. W przeciwnym razie mogła
pożegnać się z Rosewood. Kiedy jednak odkryła, że nawet
Becka, tera-peutka z Wierzchołków Drzew, nie potrafi oprzeć się
swojemu pożądaniu, postanowiła się nie zmieniać.
Lotnisko w Des Moines było małe, a w głównym holu
znajdowało się tylko kilka restauracji, księgarnia i sklep
sprzedający kolorowe torby Very Bradley. Kiedy Emily dotarła
do sali odbioru bagażu, rozejrzała się niepewnie. O wujku i cioci
wiedziała tylko tyle, że są niesamowicie rygorystyczni. Bronili
swoich dzieci przed wszystkim, co mogłoby grozić
jakimikolwiek seksualnymi skojarzeniami. Uważali, że nawet
niektóre potrawy mogą się źle kojarzyć. Instynktownie szukała
wzrokiem pociągłej, poważnej twarzy farmera i jego zgorzkniałej
żony o pospolitej urodzie, obojga podobnych do postaci z obrazu
Granta Wooda Amerykański gotyk, który wisiał na ścianie
niedaleko pasa transmisyjnego.
— Emily.
Odwróciła się. Helenę i Allen Weaver stali oparci o automat do
sprzedaży biletów, trzymając dłonie na biodrach. Ogromny
brzuch Allena podkreślała koszulka polo
wpuszczona w spodnie. Helenę miała krótkie włosy ufar-bowane
na popielaty kolor. Nie uśmiechali się do niej.
— Musisz odebrać bagaż? — zapytał Allen szorstko.
— Ym, nie — odparła grzecznie Emily i zastanawiała się, czy
powinna ich uścisnąć. Zazwyczaj wujkowie i ciocie cieszyli się
na widok siostrzenic. Tymczasem Allen i Helenę wyglądali na
poirytowanych.
— No to w drogę — zakomenderowała Helenę. — Przed nami
dwie godziny drogi do Addams.
Wsiedli do starego kombi z karoserią inkrustowaną drewnianymi
wstawkami. W środku pachniało leśnym odświeżaczem
powietrza. Ten zapach zawsze kojarzył się Emily z długimi
podróżami samochodem z wiecznie marudzącymi dziadkami.
Allen jechał o trzydzieści kilometrów na godzinę wolniej, niż
pozwalały na to przepisy. Wyprzedziła ich nawet jakaś staruszka
przyklejona do kierownicy. Ani jedno, ani drugie nie
wypowiedziało w czasie drogi nawet słowa. Było tak cicho, że
Emily słyszała, jak jej serce pęka na milion kawałeczków.
— Tutaj jest ślicznie — skomentowała na głos, wskazując dłonią
na otaczający ją krajobraz, płaski jak kuchenny stół. Nigdy nie
widziała takiego pustkowia. Nie było się nawet gdzie zatrzymać
na przerwę w podróży. Allan chrząknął cicho. Helenę jeszcze
mocniej zacisnęła usta. Gdyby zrobiła to jeszcze bardziej
zdecydowanie, pewnie by je połknęła.
Telefon komórkowy, który Emily trzymała w kieszeni kurtki,
wydawał jej się ostatnim łącznikiem ze światem cywilizacji.
Wyciągnęła go i spojrzała na ekran. Żadnych nowych
wiadomości, nawet od Mai. Przed wyjazdem wysłała wiadomość
Arii, pytając, co z Hanną, ale Aria nie odpowiedziała. Ostatnia
wiadomość, jaką dostała, przyszła
od A.: „Za dużo wiedziała". Czy naprawdę wypadek był sprawką
A.? Czy to prawda, co Aria powiedziała jej tuż przed
pojawieniem się czarnego samochodu, że to Spencer zabiła Ali?
W oczach Emily pojawiły się łzy. Właśnie teraz powinna być w
Rosewood.
Nagle Allen skręcił gwałtownie w prawo na wyboistą, pokrytą
kurzem drogę. Samochód telepał się na nierównej powierzchni.
Przejechali kilka bram i minęli parę domów, które wyglądały tak,
jakby zaraz miały się rozpaść. Wzdłuż drogi biegały psy i z furią
obszczekiwały samochód. Wreszcie skręcili w kolejną zakurzoną
drogę i podjechali pod jakąś bramę. Helenę wysiadła, otworzyła
kłódkę i Allen wjechał na podwórze. Przed nimi stał dwupiętro-
wy dom pokryty białymi panelami. Był wyjątkowo prosty i
skromny. Przypominał jej domy amiszów w Lancaster w stanie
Pensylwania, gdzie czasem jej rodzice zatrzymywali się, żeby
kupić placki z melasy.
— Jesteśmy na miejscu — oznajmiła beznamiętnie Helenę.
— Pięknie — szepnęła Emily, wysiadając z samochodu. Dom
Weaverów, podobnie jak inne domy, które mijali,
otoczony był zwykłą metalową siatką. Wokół chodziły psy, kury,
kaczki i kozy. Koziołek, przywiązany do bramy łańcuchem,
odważnie podszedł do Emily i dotknął ją brudnymi rogami.
Emily wrzasnęła.
Helenę spojrzała na nią z pogardą.
— Nie krzycz tak. Straszysz kury.
Pięknie. Kury były ważniejsze od niej. Wskazała na koziołka.
— Czemu jest przywiązany?
— Przywiązana — poprawiła ją Helenę. — Zle się zachowywała.
Emily nerwowo zagryzła wargi, kiedy Helenę zaprowadziła ją do
kuchni, w której nie zmieniono niczego od lat pięćdziesiątych.
Emily natychmiast zatęskniła za pomalowaną na wiśniowo
kuchnią w jej domu, gdzie stała kolekcja ceramicznych
kogutków, przez cały rok wisiały świąteczne ściereczki, a na
lodówce były przypięte magnesami miniaturki pomników z
Filadelfii. Lodówka Helenę nie była niczym ozdobiona i
śmierdziała jak gnijące warzywa. Kiedy weszli do małego salonu,
Helenę wskazała palcem dziewczynę w wieku Emily, siedzącą w
fotelu koloru wymiocin i czytającą wiktoriańską powieść Jane
Eyre.
— Pamiętasz Abby?
Kuzynka Emily miała na sobie sweter za kolana w jasnym
kolorze khaki i sfatygowaną haftowaną bluzkę. Była bez
makijażu, nosiła włosy spięte w kucyk. Emily, ubrana w T-shirt z
napisem KOCHAJ ZWIERZĘTA, PRZYTUL PŁYWAKA, w
podartych dżinsach Abercrombie, z brązującym podkładem na
twarzy i ustami pomalowanymi wiśniowym błyszczykiem,
poczuła się jak dziwka.
— Cześć, Emily — przywitała ją Abby z udawanym roz-
radowaniem. — Abby była tak miła, że zgodziła się dzielić z tobą
pokój — oświadczyła Helenę. — Jest na górze. Pokażę ci.
Na pierwszym piętrze były cztery sypialnie. Pierwsza należała do
Helenę i Allena, druga do Johna i Matta, siedemnastoletnich
bliźniaków.
— Tu śpią Sarah, Elizabeth i mała Karen — Helenę pokazała na
pokój, który Emily wzięła za schowek na miotły.
Emily westchnęła. Nie wiedziała, że ma tyle kuzynek.
— Ile mają lat?
— Karen ma sześć miesięcy, Sarah dwa lata, a Elizabeth cztery.
Teraz są u babci.
Emily próbowała powstrzymać uśmiech. Mieli sporo dzieci jak
na ludzi, którzy unikają seksu.
Helenę zaprowadziła Emily do prawie pustego pokoju i wskazała
jej wąskie łóżko. Abby usiadła na swoim łóżku, składając dłonie
na kolanach. Emily nie mogła uwierzyć, że ktoś w ogóle tu
mieszka. W pokoju były tylko te dwa łóżka i niewielka komoda.
Na podłodze leżał mały okrągły dywan, na półce stało kilka
książek. W domu Emily jej pokój był wylepiony plakatami i
zdjęciami, a na biurku stały buteleczki z perfumami, leżały
wycinki z gazet, płyty kompaktowe i książki. Przypomniało jej
się, że kiedy ostatni raz tu była, Abby powiedziała jej, że chce zo-
stać zakonnicą, więc pewnie tak skromnie urządzony pokój
stanowił część przygotowania do tej roli. Emily spojrzała przez
olbrzymie okno na wielkie pole Weaverów, stajnię i magazyn. Jej
dwaj starsi kuzyni John i Matt wynosili ze stajni snopki siana i
układali na przyczepie auta. Horyzont był zupełnie pusty.
— Jak daleko macie do szkoły? — zapytała Emily. Twarz Abby
się rozświetliła.
— Mama ci nie powiedziała? Uczymy się w domu.
— Och...
Emily poczuła, jak powoli ucieka z niej wola życia.
— Jutro dam ci rozkład zajęć. - Helenę rzuciła niedbale kilka
ręczników na łóżko Emily. - Będziesz musiała zaliczyć kilka
testów, żebym wiedziała, na jakim jesteś poziomie.
— Chodzę do trzeciej klasy liceum — powiedziała Emily. — I na
kilka poszerzonych kursów.
— Zobaczymy, jak zdasz moje testy. — Helenę przewierciła ją
twardym spojrzeniem.
Abby wstała z łóżka i zniknęla w korytarzu. Emily gapiła się z
desperacja w okno. Jeśli w ciągu następnych
pięciu sekund zobaczę przelatującego ptaka, za tydzień wrócę do
Rosewood". Kiedy zobaczyła malutkiego wróbla, który
przefrunął z trzepotem skrzydeł, przypomniała sobie, że
postanowiła nie bawić się już w takie wróżby. Wydarzenia kilku
ostatnich miesięcy — odnalezienie przez robotników ciała Ali,
samobójstwo Toby'ego, A.... i cała reszta — pozbawiły ją wiary,
że wszystko ma jakiś cel i przyczynę.
Jej telefon zabrzęczał. Emily wyciągnęła go i odczytała
wiadomość od Mai: „Dotarłaś do Iowa? Proszę, zadzwoń".
„Na pomoc" — zaczęła pisać Emily, kiedy Helenę wyrwała jej
telefon z dłoni.
— W tym domu nie wolno mieć komórki. — Helenę wyłączyła
telefon Emily.
— Ale... — Emily próbowała protestować. — A jak będę chciała
zadzwonić do rodziców?
— Ja to zrobię za ciebie — powiedziała śpiewnie Helenę.
Zbliżyła twarz do twarzy Emily. — Twoja mama powiedziała mi
o tobie to i owo. Nie wiem, jak żyje się w Rosewood, ale tutaj to
ja ustalam zasady. Zrozumiano?
Emily przeszył nagły dreszcz. Helenę strasznie pluła podczas
mówienia i Emily poczuła, że ma wilgotny policzek.
— Tak — odparła drżącym głosem.
— Świetnie — Helenę wyszła na korytarz i wrzuciła telefon do
wielkiego pustego słoja na drewnianym stoliku. — Tu będzie
bezpieczny.
Na słoju widniał napis: KARY ZA PRZEKLINANIE. Ale w
środku leżał tylko telefon Emily. Wyglądał tak samotnie, lecz
Emily nie ośmieliła się otworzyć pokrywki. Pewnie Helenę
podłączyła do niego alarm. Wróciła do sypialni i rzuciła się na
swoje łóżko. Poczuła, że pod
materacem przebiega metalowa rurka, a poduszka przypomina
kostkę cementu. Kiedy niebo nad Iowa zmieniało kolor z
rdzawego na fioletowy, a potem na granatowy i czarny, Emily
czuła na policzkach gorące strumienie łez. Jeśli to był pierwszy
dzień z reszty jej życia, to wolała umrzeć.
Kilka godzin później skrzypiące drzwi do jej sypialni otworzyły
się powoli. Na podłodze pojawił się długi cień. Emily usiadła na
łóżku z bijącym sercem. Przypomniała sobie ostatnią wiadomość
od A. „Wiedziała za dużo". Zobaczyła w myślach ciało Hanny
uderzające o beton.
Do pokoju weszła Abby. Włączyła małą lampkę nocną i położyła
się na podłodze obok łóżka. Emily zagryzła policzek i udawała,
że niczego nie widzi. Tak się modlą w Iowa?
Po chwili Abby usiadła na łóżku z jakimś materiałem kłębiącym
się w dłoniach. Zdjęła przez głowę sweter khaki, rozpięła stanik,
ubrała dżinsową minispódniczkę i obcisłą, czerwoną bluzkę.
Sięgnęła pod łóżko i wyciągnęła różowo-białą kosmetyczkę.
Pomalowała tuszem rzęsy i położyła na ustach błyszczyk.
Wreszcie rozsupłała kucyk, schyliła się i dłońmi zmierzwiła
włosy tak, że kiedy podniosła głowę, dziką burzą okalały jej
twarz.
Abby spojrzała Emily prosto w oczy. Uśmiechnęła się szeroko,
jakby chciała powiedzieć: „Zamknij usta, bo ci mucha wleci".
— Idziesz z nami, prawda?
— D-dokąd? — wyjąkała Emily, kiedy wreszcie wrócił jej głos.
— Zobaczysz - Abby podeszła do Emily i chwyciła ją za rękę. -
Emily Fields, właśnie zaczęła się twoja pierwsza noc w Iowa.
4
JEŚLI W COŚ WIERZYSZ, TO W KOŃCU STAJE SIĘ
PRAWDĄ
Kiedy Hanna Marin otworzyła oczy, stała samotnie w długim
białym tunelu. Za sobą miała tylko ciemność, a przed sobą jasne
światło. Czuła się wspaniale - nie była napchana chrupkami
serowymi, nie miała przesuszonej skóry i włosów w nieładzie,
nie czuła się niewyspana ani zestresowana brylowaniem w
towarzystwie. Właściwie nie pamiętała, kiedy miała tak
doskonałe samopoczucie.
Wiedziała, że to nie jest zwykły sen, tylko coś znacznie
ważniejszego. Wtem przed jej oczami zamigotało jakieś
światełko, jakby pojedynczy piksel na ekranie. A potem drugie. I
następne. Wokół wyłaniał się jakiś obraz, jak na zdjęciu
ściąganym z internetu.
Siedziała z trzema przyjaciółkami na werandzie na tyłach domu
Alison DiLaurentis. Spencer miała blond włosy o popielatym
odcieniu związane w kucyk, Aria zaplotła swoje
granatowoczarne włosy w warkoczyki. Emily
włożyła jasnoniebieski T-shirt i bokserki z napisem PŁYWAM
W ROSEWOOD biegnącym przez pośladki. Hannę ogarnęło
przerażenie, a kiedy spojrzała w lustro, zobaczyła w nim siebie z
siódmej klasy. Miała aparat na zęby z zielonymi i różowymi
gumkami oraz brązowe włosy związane w kucyk. Jej ramiona
wyglądały jak wielkie kawały szynki, a blade nogi jak podłużne
bochny chleba. Już nie czuła się tak wspaniale.
— Dziewczyny?
Hanna odwróciła się. Przyszła Ali. Stała przed nią i patrzyła na
przyjaciółki, jakby spadły z księżyca. Kiedy Ali podeszła bliżej,
Hanna poczuła zapach miętowej gumy do żucia i perfum Blue
Ralpha Laurena. Ali założyła fioletowe japonki Pumy. Hanna
zupełnie o nich zapomniała. Spojrzała na stopy Ali. Drugi palec
miała tak długi, że potrafiła założyć go za pierwszy. Twierdziła,
że to wróży piękną przyszłość. Hanna chciała, żeby Ali zrobiła to
teraz. Chciała, żeby Ali stała się taka jak dawniej, taka, jaką
Hanna pragnęła zapamiętać. Spencer wstała.
— Czemu mama cię ochrzaniła?
- Rozrabiałaś bez nas? - zawołała Aria. - I czemu się przebrałaś?
Tamta bluzka była taka śliczna.
- Powinnyśmy sobie... pójść? - zapytała z przestrachem Emily.
Hanna pamiętała dokładnie ten dzień. Na dłoni miała napisaną
ściągę na końcowy egzamin z historii. Sięgnęła do płóciennej
torby i dotknęła krawędzi biretu, który miała włożyć następnego
dnia, w czasie uroczystego zakończenia roku szkolnego. Właśnie
zabrała go z szatni do domu.
Ale przecież zakończenie roku wcale nie było najważniejszym
wydarzeniem następnego dnia.
- A l i — powiedziała Hanna, wstając tak gwałtownie, że strąciła
jedną ze świec zapachowych ze stołu. — Muszę z tobą pogadać.
Ali zignorowała ją zupełnie, jakby Hanna nic nie powiedziała.
— Mama się wkurzyła, bo... znowu wrzuciłam mój brudny strój
do hokeja do kosza z jej ubraniami do delikatnego prania —
oznajmiła Ali.
— Wkurzyła się o co ś t a kie go ? - Emily spojrzała na nią z
niedowierzaniem.
— Ali — Hanna pomachała jej dłonią przed oczami. —
Wysłuchaj mnie. Przydarzy ci się coś strasznego. I musimy temu
zapobiec!
Ali rzuciła okiem na Hannę. Wzruszyła ramionami i pokręciła
głową. Poprawiła na włosach opaskę w grochy i spojrzała na
Emily.
— Znasz moją mamę, Em. Jest bardziej pedantyczna niż
Spencer!
— Kogo obchodzi twoja mama? - pisnęła Hanna. Piekła ją skóra
na całym ciele, jakby pogryzł ją rój os.
— Zgadnijcie, gdzie odbędzie się nasze party — powiedziała
Spencer.
— Gdzie? — Ali oparła się na łokciach.
— W domku Melissy! - wykrzyknęła Spencer.
— Super! — ucieszyła się Ali.
— Nie! — zakrzyknęła Hanna.
Stanęła na środku stołu, żeby wreszcie ją zobaczyły. Była
niewidzialna? Przecież wyglądała jak tłusta krowa.
— Dziewczyny, to niemożliwe! Musimy zrobić imprezę gdzie
indziej. Tam, gdzie będą ludzie i będzie bezpiecznie.
Myśli goniły w jej głowie jedna za drugą. Może to świat
zwariował, a ona naprawdę wróciła do siódmej klasy, na moment
przed śmiercią Ali, z całą wiedzą na temat przyszłości. Miała
okazję zmienić bieg rzeczy. Mogła zadzwonić na policję i
powiedzieć o swoim okropnym przeczuciu, że coś złego
przydarzy się jej przyjaciółce. Mogła otoczyć ogrodzeniem
dziurę na podwórku DiLaurentisów.
— Może nie powinnyśmy robić tej imprezy - rzuciła desperacko.
- Może powinnyśmy ją przenieść na inny wieczór.
W końcu Ali chwyciła Hannę za nadgarstek i ściągnęła ją ze
stołu.
— Przestań - wyszeptała. - Robisz z igły widły.
- Z i g ł y w i d ł y ? - oburzyła się Hanna. - Ali, jutro u mr z e s z . W
czasie imprezy wyjdziesz z domku i... znikniesz.
— Nie, Hanno, nic takiego się nie stanie. Hanna zamarła. Ali
patrzyła jej prosto w oczy.
— Nie? — wyrzuciła z siebie po chwili.
Ali dotknęła dłoni Hanny, jakby chciała dodać jej otuchy. Tak
ściskał jej dłoń tata, kiedy była chora.
— Nie martw się - szepnęła Ali Hannie na ucho. - Jestem cała i
zdrowa.
Wydawało jej się, że Ali stoi tak blisko. Ze to naprawdę ona.
Hanna zamrugała i otworzyła oczy, lecz nagle weranda zniknęła.
Teraz leżała płasko na plecach w białym pokoju. Nad nią jarzyło
się oślepiające, fluorescencyjne światło. Po lewej stronie słyszała
pikanie i miarowy syk jakiejś maszyny, wdech i wydech.
Ujrzała nad sobą niewyraźną postać. Była to dziewczyna o
owalnej twarzy, jasnoniebieskich oczach i promiennym
uśmiechu. Powoli uścisnęła dłoń Hanny próbującej zebrać myśli.
Dziewczyna wyglądała jak...
— Jestem cała i zdrowa — znowu usłyszała głos Ali i poczuła jej
ciepły oddech na policzku. Westchnęła. Zacisnęła pięści. Chciała
zatrzymać czas i swoją wizję, ale nagle wszystko zgasło. Zapadła
cisza, nie było żadnego zapachu i nie czuła dotyku dłoni Ali.
Zrobiło się zupełnie ciemno.
5
TO OZNACZA WOJNĘ
Aria wyszła ze szpitala - stan Hanny nie uległ zmianie - w
niedzielę po południu. Po nierównych schodach weszła do domu
Ezry w Old Hollis. Miał mieszkanie na pierwszym piętrze
budynku położonego zaledwie dwie przecznice dalej od domu,
gdzie teraz Byron mieszkał z Meredith i gdzie Aria wciąż nie
miała odwagi się wprowadzić. Spodziewała się, że nie zastanie
Ezry, ale zostawiła mu list. Napisała, gdzie mieszka i że ma
nadzieję, że uda im się porozmawiać. Kiedy próbowała wcisnąć
list do otworu na listy w drzwiach, usłyszała za sobą skrzypienie.
- Aria — Ezra pojawił się w korytarzu, ubrany w wyblakłe dżinsy
i czerwony T-shirt. - Co tu robisz?
— Ja tylko...
Głos Arii kipiał od emocji kłębiących się w jej sercu. Podniosła
list, trochę pomięty w trakcie prób wsadzenia go do otworu w
drzwiach.
— Chciałam ci to przekazać. Napisałam, żebyś do mnie
zadzwonił. — Zrobiła ostrożny krok w jego stronę. Bała się go
dotknąć. Pachniał dokładnie tak jak zeszłym razem, kremem do
twarzy i whisky. — Myślałam, że cię nie ma — rzuciła. —
Wszystko w porządku?
— Hm, nie musiałem spędzić nocy w więzieniu, więc mi się
upiekło — zaśmiał się Ezra, a potem zmarszczył czoło. - Ale...
zwolniono mnie z pracy. Twój chłopak poinformował o
wszystkim władze szkoły. Jako dowód pokazał nasze zdjęcia.
Wszyscy chcieli uniknąć rozgłosu, więc jeśli nie wniesiesz
oskarżenia, sprawa nie wyjdzie na jaw. — Założył kciuk za
pętelkę paska u spodni. — Muszę wrócić jutro do szkoły i
opróżnić biuro. Do końca roku będzie was uczył ktoś inny.
Aria zakryła twarz dłońmi.
— Tak mi przykro.
Chwyciła Ezrę za rękę. Najpierw próbował jej się wyrwać, ale
wreszcie poddał się i westchnął. Przyciągnął ją do siebie i
pocałował, a Aria odwzajemniła jego pocałunek, jakby to był ich
pierwszy raz. Ezra wsunął dłonie pod jej stanik. Aria zdarła z
niego koszulę. Nie dbali o to, że stoją przed wejściem do budynku
i gapi się na nich kilku studentów palących trawkę na ganku
sąsiedniego domu. Aria całowała Ezrę w szyję, a on obejmował ją
mocno w pasie.
Dopiero kiedy usłyszeli policyjną syrenę, gwałtownie oderwali
się od siebie.
Aria schowała się za plecioną gęsto kratą osłaniającą ganek, Ezra,
z czerwoną twarzą, kucnął obok. Auto policyjne powoli
przejechało obok. Policjant rozmawiał przez telefon i nie zwrócił
na nich najmniejszej uwagi.
Kiedy Aria spojrzała na Ezrę, całe erotyczne napięcie między
nimi gdzieś się ulotniło.
— Chodźmy do środka — zaproponował Ezra i dopiął koszulę.
Aria poszła za nim do mieszkania. Drzwi wejściowe nadal stały
obok futryny, zdjęte z zawiasów przez policję zeszłej nocy. W
środku jak zawsze pachniało kurzem i zapiekanką serową.
— Mogę pomóc ci znaleźć nową pracę — zaproponowała Aria. -
Może tata potrzebuje asystenta. Albo użyje swoich znajomości na
uczelni.
— Ario...
Twarz Ezry wyrażała całkowitą kapitulację. Aria zauważyła
wielkie kartonowe pudła. Wanna na środku salonu została
opróżniona z książek. Z kominka zniknęły stopione do połowy
niebieskie świece. A Berta, dmuchana lala ubrana jak francuska
pokojówka, którą Ezra dostał w prezencie od przyjaciół, nie
siedziała już na swoim miejscu przy kuchennym stole. Większość
rzeczy została spakowana. Zostało tylko kilka mebli. Aria
poczuła falę dojmującego chłodu.
— Wyjeżdżasz.
— Mam kuzyna w Providence - Ezra mamrotał pod nosem. -
Pojadę do niego na jakiś czas. Muszę zebrać myśli. Może zapiszę
się na kurs garncarstwa w szkole projektowania na Rhode Island.
Albo zrobię coś równie szalonego.
— Weź mnie z sobą - rzuciła natychmiast Aria. Podeszła do Ezry
i pociągnęła go za koszulę. - Zawsze chciałam iść do tej szkoły. I
tak miałam zamiar tam zdawać. Może przyjmą mnie wcześniej.
— Spojrzała na Ezrę. — Zamierzam wprowadzić się do domu
taty i Meredith, a to gorsze
niż śmierć. Poza tym... z nikim nie było mi tak jak z tobą. I chyba
z nikim mi tak nie będzie.
Ezra przymknął oczy i kołysał dłońmi Arii w tę i z powrotem.
— Spróbuj mnie odnaleźć za kilka lat. Ja też czuję się przy tobie
wspaniale. Ale muszę stąd uciec. Oboje doskonale to wiemy.
Aria puściła jego dłonie. Poczuła się, jakby ktoś otworzył jej
klatkę piersiową i wyrwał serce. Jeszcze zeszłej nocy, zaledwie
kilka godzin wcześniej, wszystko grało. A potem Sean i A. w
jednej sekundzie zniszczyli jej życie.
— Hej — Ezra zauważył łzy płynące po policzkach Arii.
Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. — Wszystko w
porządku. — Sięgnął do jednego z pudeł i wyciągnął z niego
figurkę Szekspira z kiwającą się główką. - To dla ciebie.
Aria uśmiechnęła się lekko.
— Naprawdę?
Kiedy po raz pierwszy tu przyszła, po imprezie u Noela Kahna na
początku września, Ezra powiedział jej, że to jedna z jego
ulubionych pamiątek.
Ezra przesunął palcem po policzku Arii, od brody do ucha.
Poczuła ciarki na plecach.
— Naprawdę — wyszeptał.
Czuła na sobie jego wzrok, kiedy skierowała się w stronę drzwi.
— Ario — zawołał, kiedy przechodziła ponad wielkim stosem
książek telefonicznych, żeby wyjść na korytarz.
Zatrzymała się, a w jej sercu zapalił się płomyk nadziei. Z twarzy
Ezry promieniował mądry spokój.
— Nie znam silniejszej dziewczyny od ciebie. Nie oglądaj się na
innych. Nie stanie ci się krzywda.
Ezra pochylił się nad pudłami i zaczął zaklejać je taśmą. Aria
wyszła z mieszkania oniemiała, bo nie mogła pojąć, dlaczego
nagle zaczął do niej mówić jak pedagog szkolny. Jakby chciał
powiedzieć, że on jest odpowiedzialnym dorosłym, a ona
dzieciakiem, który ma przed sobą całą przyszłość.
A właśnie te go nie chciała w tym momencie słyszeć.
— Aria! Witaj! - zawołała Meredith.
Stała na progu kuchni w fartuchu w biało-czarne paski — który
Arii przypominał więzienny pasiak — a jej prawą dłoń zakrywała
rękawica w kształcie krowy. Uśmiechała się jak rekin, który
zamierza za chwilę połknąć płotkę.
Aria wciągnęła ostatnią torbę, którą Sean zostawił na progu
mieszkania Ezry zeszłej nocy. Wiedziała, że Meredith ma
wyszukany gust. Była artystką i prowadziła zajęcia na uczelni w
Hollis, gdzie pracował również Byron. Mimo to salon w jej domu
wyglądał tak, jakby urządzał go psychopata. W rogu stał fotel
dentystyczny wraz z tacą, na której leżały wszystkie narzędzia
tortur. Całą ścianę Meredith wy tapetowała zdjęciami gałek
ocznych. Swoje artystyczne ambicje realizowała, wypalając w
drewnie różne napisy. Na kominku stał spory kawał drewna z
hasłem: PIĘKNO JEST POWIERZCHOWNE, BRZYDO TA
PRZESZYWA NA WSKROŚ. Na stole w kuchni leżała cerata z
wizerunkiem złej wiedźmy z Czarnoksiężnika z krainy Oz. W
rogu zauważyła szopa pracza i wrzasnęła.
— Spokojnie, spokojnie — powiedziała szybko Meredith. —
Wypchany. Kupiłam go w Filadelfii.
Aria zmarszczyła nos. Ten dom mógł konkurować z Muzeum
Medycznym w Filadelfii, gdzie znajdowały się rozmaite
osobliwości. Jej brat uwielbiał zwiedzać je niemal tak bardzo jak
muzea erotyki w Europie.
— Aria!
Zza rogu wyszedł Byron, wycierając dłonie o spodnie. Aria
zauważyła, że ma na sobie ciemne dżinsy z pas kie m oraz
miękki, popielaty sweter. Pewnie jego dawny strój składający się
z poplamionego i przepoconego T-shirtu oraz zmiętych bokserek
nie podobał się Meredith.
-Witaj!
Aria chrząknęła i podniosła swój tobołek. W powietrzu poczuła
zapach palącego się drewna i owsianki instant. Podejrzliwie
spojrzała na rondel stojący na piecu. Może Meredith gotowała
owsiankę tak jak zła guwernantka z powieści Dickensa.
— Pokażę ci twój pokój — Byron wziął Arię za rękę.
Poprowadził ją korytarzem do wielkiego kwadratowego
pomieszczenia, w którym stało kilka drewnianych kloców,
żelazne pręty do wypalania napisów, olbrzymia piła i przyrządy
do spawania. To było pewnie studio Meredith albo pokój, w
którym wykańczała swoje ofiary.
— Tędy — powiedział Byron.
Poprowadził ją do rogu studia, oddzielonego od reszty
pomieszczenia zasłoną w kwiaty. Kiedy odsunął kurtynę, zapiał:
— Ta-daam!
Na przestrzeni nieco większej niż kabina prysznicowa stało duże
łóżko i komoda, w której brakowało trzech szuflad. Byron
wcześniej wniósł walizki Arii, ale z braku miejsca na podłodze
ułożył je na łóżku. U wezgłowia
leżała pożółkła poduszka, na parapecie stał malutki, przenośny
telewizor z naklejonym starym i wypłowiałym napisem:
OSZCZĘDŹ KONIA, DOSIĄDŹ SPAWARKI. Aria spojrzała z
goryczą na Byrona.
— Mam spać w studiu Meredith?
— W nocy nie pracuje - odparł szybko Byron. — Poza tym masz
swój telewizor i kominek! — Wskazał na paskudną konstrukcję,
która zakrywała połowę przeciwległej ściany.
Większość domów w Old Hollis miała kominek, bo centralne
ogrzewanie zazwyczaj nie działało.
— W nocy jest tu bardzo przytulnie!
— Tato, nie mam pojęcia, jak się rozpala ogień w kominku. —
Aria zauważyła armię karaluchów przemierzającą sufit. - Jezu! -
wrzasnęła, pokazując na nie i chowając się za Byronem.
— Nie są prawdziwe — uspokoił ją Byron. — Meredith je
namalowała. Urządziła to miejsce w artystycznym stylu.
Aria czuła się tak, jakby zaraz miała dostać ataku paniki.
— Mnie się wydają zupełnie prawdziwe! Byron wyglądał na
szczerze zdumionego.
— Myślałem, że ci się tu spodoba. Zrobiliśmy co w naszej mocy
w tak krótkim czasie.
Aria zamknęła oczy. Zatęskniła do małego mieszkania Ezry, z
wanną pełną książek i zasłonką z nadrukiem mapy
nowojorskiego metra w kabinie prysznicowej. Bez karaluchów
— ani żywych, ani namalowanych.
— Kochanie — z kuchni dobiegł głos Meredith. — Kolacja
gotowa.
Byron posłał Arii kurtuazyjny uśmiech i poszedł do kuchni. Aria
uznała, że powinna pójść za nim. W kuchni Meredith rozstawiała
płaskie talerze, a na nich miseczki. Na szczęście na kolację nie
ugotowała niczego obrzydliwego tylko zwykły rosół.
— To lekkostrawne — powiedziała.
— Ostatnio Meredith miała problemy z żołądkiem — wyjaśnił
Byron.
Aria spojrzała w okno i uśmiechnęła się. Może szczęście jej
dopisze i Meredith zachoruje na dżumę.
— Ma niewiele soli. — Meredith klepnęła Byrona w ramię. —
Tobie też dobrze zrobi.
Aria spojrzała na ojca z niedowierzaniem. Kiedyś Byron solił
osobno każdy kęs.
— Od kiedy ograniczasz sól?
— Mam wysokie ciśnienie — powiedział Byron i pokazał na
swoje serce.
Aria zmarszczyła nos.
— Wcale nie.
— Owszem. — Byron rozłożył serwetkę na kolanach. — Od
jakiegoś czasu.
— Ale... do tej pory soliłeś, ile chciałeś.
— Jestem tyranem. — Meredith odsunęła krzesło i usiadła przy
stole. Usadziła Arię przed rysunkiem na ceracie
przedstawiającym wiedźmę. Aria zakryła talerzem zieloną twarz
wiedźmy. — Trzymam go na diecie — kontynuowała. — Każę
mu też jeść witaminy.
Aria z przerażeniem pomyślała, że Meredith już zachowuje się
jak żona Byrona, choć mieszka z nim dopiero od miesiąca.
Meredith wskazała na kolana Arii.
— Co tam masz?
Aria spojrzała w dół i zdała sobie sprawę, że nadal trzyma figurkę
Szekspira od Ezry.
— Och, to tylko... prezent od przyjaciela.
— Pewnie od kogoś, kto lubi literatu r ę. — Meredith
wyciągnęła dłoń i uderzyła lekko główkę Szekspira, która zaczęła
się kołysać w górę i w dół. W jej oku pojawił się błysk.
Aria zamarła. Czy to możliwe, żeby Meredith wiedziała coś na
temat Ezry? Spojrzała na Byrona. Ojciec jak gdyby nigdy nic jadł
rosół. Nie czytał przy stole, choć w domu robił to namiętnie.
Naprawdę był tak nieszczęśliwy z rodziną? Naprawdę tak mu się
podobały namalowane na suficie karaluchy i wypchane
zwierzęta? Wolał je od domu z cudowną i kochającą go żoną?
Niby czemu wydaje mu się, że Aria będzie spokojnie na to
patrzeć.
— Och, Meredith ma dla ciebie niespodziankę — ożywił się
Byron. — W każdym semestrze uczy za darmo w Hollis. Jak
chcesz, to możesz zapisać się na jej zajęcia w tym semestrze.
— Zgadza się — Meredith podała Arii broszurę z wszystkimi
zajęciami dla amatorów, które oferował uniwersytet w Hollis. —
Może chcesz wziąć udział w moim kursie?
Aria zagryzła policzek. Prędzej by pogryzła i połknęła szklankę,
niż zgodziła się spędzać z Meredith więcej czasu niż to
konieczne.
— No dalej, wybierz jakiś kurs — namawiał Byron. — Przecież
chcesz.
Więc to tak? Chcieli ją do tego zmusić? Aria otworzyła
książeczkę. Może wybierze kurs o kinematografii niemieckiej
albo mikrobiologii, albo zajęcia z psychoterapii dla porzuconych
dzieci z dysfunkcyjnych rodzin. Nagle coś
przykuło jej uwagę. „Sztuka mimowolna: stwórz wyjątkowe
dzieło sztuki, jakie dyktuje ci dusza, jej potrzeby i tęsknoty.
Rzeźbiąc i kształcąc zmysł dotyku, uczestnicy kursu uczą się
polegać mniej na wzroku, a bardziej na swoim wewnętrznym ja".
Aria znalazła między stronami broszury ołówek z logo wydziału
geologii i napisem: SKAŁA TEŻ CZŁOWIEK! Zakreśliła opis
warsztatów „sztuki mimowolnej". Przypomniały jej się zajęcia
jogi na Islandii, kiedy zamiast się rozciągać, uczniowie tańczyli z
zasłoniętymi oczami i naśladowali orły. Teraz na pewno
potrzebowała rozrywki. Poza tym akurat tych zajęć nie
prowadziła Meredith. I dlatego były idealne dla Arii.
Byron wstał od stołu i poszedł do malutkiej łazienki. Kiedy
włączył się tam wentylator, Meredith odłożyła widelec i wbiła
wzrok w Arię.
— Wiem, co sobie myślisz — powiedziała spokojnie, pocierając
kciukiem wytatuowaną na nadgarstku pajęczą sieć. — Uważasz,
że to skandal, że twój ojciec jest ze mną. Lepiej zacznij się do
tego przyzwyczajać. Jak tylko Byron dostanie rozwód,
weźmiemy ślub.
Aria przypadkowo połknęła niepogryziony kawałek makaronu.
Zaczęła kaszleć i zapluła bulionem cały stół. Meredith odsunęła
się od stołu z otwartymi szeroko oczami.
— Coś ci nie smakowało? — zapytała słodkim, fałszywym
tonem.
Aria odwróciła wzrok. Paliło ją w gardle. Owszem, coś było jej
nie w smak, ale w żadnym razie nie była to zupa wiedźmy z Oz.
6
EMILY - MIŁA, NIEWINNA DZIEWCZYNA ZE
ŚRODKOWEGO ZACHODU
— Chodź! — Abby popędzała Emily, ciągnąc ją przez podwórze.
Słońce zachodziło za horyzontem i z zakamarków wychodziły
wielkie robaki o długich odnóżach, żeby oddawać się
wieczornym rozrywkom. Rozrywki zapragnęli również Abby,
Emily oraz Matt i John, dwaj kuzyni Emily.
Cała czwórka stanęła na poboczu drogi. John i Matt zamienili
białe T-shirty i robocze spodnie na koszulki ze sloganami o piwie
i obszerne, workowate dżinsy. Abby obciągnęła obcisłą bluzkę i
w lusterku sprawdziła, czy nie musi poprawić makijażu. Emily,
ubrana w te same dżinsy i T-shirt, w których przyjechała z
lotniska, czuła się jak uboga krewna. Czyli dokładnie tak, jak
zawsze czuła się w Rosewood.
Spojrzała przez ramię na dom. Wszystkie światła zgaszono, ale
psy biegały wściekle wokół budynku, a niegrzeczna
koza nadal stała obok furtki. Dzwonek zawieszony na jej szyi
wydawał dźwięk przy każdym poruszeniu. To cud, że Helenę i
Allen nie zawiesili dzwoneczków na szyjach swoich dzieci.
— To na pewno dobry pomysł? — zapytała głośno.
— Wszystko gra — uspokoiła ją Abby. W jej uszach kołysały się
kolczyki w kształcie kół. — Rodzice chodzą spać o ósmej, jak w
zegarku. Tak to jest, jak się wstaje o czwartej.
— Od wielu miesięcy uciekamy wieczorami i nigdy nas nie
przyłapali — dodał Matt.
Na horyzoncie pojawił się srebrny pick-up. Ciągnęła się za nim
chmura kurzu. Auto podjechało do nich powoli i zatrzymało się.
Ze środka dochodziła hiphopowa muzyka, której Emily nie
potrafiła rozpoznać, oraz zapach mentolowych papierosów.
Ciemnowłosy chłopak, klon Noela Kahna, pomachał do kuzynów
Emily, a potem się do niej uśmiechnął.
— Więc to... ta wasza kuzynka, co?
— Tak — odparła Abby. — Z Pensylwanii. Emily, to Dyson.
— Wsiadajcie — Dyson poklepał siedzenie.
Abby i Emily usiadły z przodu, a John i Matt zajęli miejsce na
pace. Kiedy odjeżdżali, Emily spojrzała jeszcze raz na znikający
w oddali dom.
— Co cię sprowadza do tego ekskluzywnego kurortu? — Dyson
zmienił biegi.
Emily rzuciła okiem na Abby.
— Rodzice mnie tu przysłali.
— Odesłali cię z domu?
— Dokładnie - wtrąciła się Abby. - Słyszałam, że niezły z ciebie
numer. — Spojrzała na Dysona. - Emily żyje na krawędzi.
Emily zdusiła śmiech. Jedyne szaleństwo, na jakie się zdobyła w
życiu, to podjadanie ukradkiem ciastek. Ciekawiło ją, czy kuzyni
wiedzą, dlaczego została tu zesłana. Pewnie nie. Za słowo
„lesbijka" pewnie trzeba było zapłacić grzywnę do słoika.
Po kilku minutach podjechali wyboistą ścieżką przed
pomarańczowy magazyn i zaparkowali na trawie obok auta z
naklejonym z tyłu napisem: MAM NIEZŁE ZDERZAKI. Z
czerwonego pick-upa wysiedli dwaj bladzi chłopcy i przywitali
się z kilkoma postawnymi chłopakami o białych włosach, którzy
wyłonili się z czarnego dodge'a. Emily uśmiechnęła się do siebie.
Zawsze jej się wydawało, że słowo „kukurydziarz", którym
opisywano ludzi z Iowa, jest staroświeckie. Ale teraz żadne inne
nie przychodziło jej do głowy.
Abby ścisnęła ramię Emily.
— Wypada jedna dziewczyna na czterech chłopaków —
wyszeptała. — Na pewno znajdziesz dziś kogoś do pary. Mnie się
zawsze udaje.
A zatem Abby nie wiedziała nic o Emily.
— O, świetnie — Emily próbowała się uśmiechnąć. Abby puściła
do niej oko i wyskoczyła z samochodu.
Emily ruszyła w stronę magazynu. W powietrzu pachniało
perfumami Happy Clinique, mydłem, piwem i suchą trawą.
Kiedy weszła do środka, spodziewała się zobaczyć snopki siana,
jakieś zwierzęta hodowlane i może prostą, rozklekotaną drabinę
prowadzącą do sypialni jakiejś
walniętej nastolatki, jak w horrorze Krąg. Tymczasem w
magazynie było pusto, a przy suficie wisiały światełka
choinkowe. Wokół ścian rozstawiono pluszowe kanapy w
kolorze śliwkowym, w rogu stał stół didżeja, a za nim kilka
beczek z piwem.
Abby, która już nalała sobie piwa, przyciągnęła do Emily kilku
chłopaków. Nawet w Rosewood podobaliby się dziewczynom.
Mieli zmierzwione włosy, kwadratowe szczęki i promienne
uśmiechy.
— Brett, Todd, Xavi... to moja kuzynka Emily. Z Pensylwanii.
— Cześć — powiedziała Emily, wyciągając dłoń na powitanie.
— Pensylwania — chłopcy pokiwali z uznaniem głowami, jakby
Abby powiedziała, że Emily przyjechała z Krainy Dzikiego
Seksu.
Kiedy Abby odeszła na bok z jednym z chłopców, Emily ruszyła
w stronę beczki z piwem. Ustawiła się w kolejce za obściskującą
się parą o jasnych włosach. Didżej puścił piosenkę Timbalanda,
którego uwielbiali również wszyscy w Rosewood. Jak się
okazało, ludzie w Iowa niewiele się różnili od jej kolegów i
koleżanek ze szkoły. Dziewczyny miały dżinsowe spódnice i
buty na koturnie, a chłopcy, z równo przyciętymi brodami albo
wąsami, nosili obszerne bluzy z kapturem i workowate dżinsy.
Emily zastanawiała się, czy chodzą do szkoły, czy też może ich
wszystkich uczą rodzice.
— Ty jesteś ta nowa?
Stała za nią wysoka dziewczyna o białych włosach, w pasiastej
tunice i ciemnych dżinsach. Miała szerokie ramiona i postawę
zawodowej siatkarki. W jej lewym uchu
tkwiły cztery małe kolczyki. Okrągła twarz, jasnoniebieskie oczy
i małe usta promieniowały ciepłem. Poza tym, w przeciwieństwie
do pozostałych dziewczyn w magazynie, żaden facet nie obłapiał
jej piersi.
- Ym, tak - odparła Emily. - Przyjechałam dzisiaj.
- Z Pensylwanii, tak? - Dziewczyna wysunęła do przodu biodra i
przyjrzała się badawczo Emily. - Byłam tam kiedyś. Na placu
Harvarda.
- Masz na myśli Boston, w Massachusetts - poprawiła ją Emily.
— Tam jest Harvard. W Pensylwanii jest Filadelfia. Dzwon
Wolności, pomnik Franklina i tak dalej.
— Och — dziewczyna posmutniała. — No to nie byłam w
Pensylwanii. - Spojrzała z góry na Emily. — No dobra. Gdybyś
była cukierkiem, to jakim?
- Co takiego? - Emily wydawało się, że się przesłyszała.
— No — dziewczyna szturchnęła ją lekko palcem. - Ja na
przykład byłabym M&M's.
— Czemu? — zapytała Emily. Dziewczyna uwodzicielsko
zmrużyła powieki.
— Bo rozpływam się w ustach. — Znowu szturchnęła Emily. - A
ty?
Emily wzruszyła ramionami. Nigdy nie musiała odpowiadać na
takie pytanie komuś, kogo właśnie poznała. Ale podobało jej się
to.
— Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Chyba czekoladowym
toffi.
Dziewczyna pokręciła energicznie głową.
- Ale skąd! Toffi czekoladowe wygląda jak kocia kupa. Ty
byłabyś znacznie seksowniejszym cukierkiem.
Emily wciągnęła powoli powietrze. Czy ta dziewczyna z nią f 1 i
r t u j e?
— Zanim zaczniemy rozmawiać o seksownych słodyczach,
muszę się dowiedzieć, jak masz na imię.
Dziewczyna wyciągnęła rękę do Emily.
— Trista.
— Emily.
Kiedy uścisnęły sobie ręce, Trista lekko wbiła kciuk we wnętrze
dłoni Emily. Nie odrywała od niej wzroku. Może w taki sposób w
Iowa witano się ze wszystkimi nowo przybyłymi.
— Chcesz piwo? — zaproponowała Emily i odwróciła się w
kierunku beczki.
— Jasne — odparła Trista. — Pozwól, że ja ci naleję, dziewczyno
z Pensylwanii. Pewnie nawet nie umiesz nalewać prosto z beczki.
Emily z podziwem obserwowała, jak Trista kilka razy nacisnęła
wajchę, a z beczki popłynęło do kubka piwo, prawie w ogóle się
nie pieniąc.
— Dzięki — Emily wypiła pierwszy łyk.
Trista nalała też sobie i zaprowadziła Emily na jedną z kanap
stojących pod ścianą.
— Przyjechałaś tu z całą rodziną?
— Mieszkam u kuzynów — Emily pokazała na Abby tańczącą z
wysokim blondynem oraz na Matta i Johna, którzy palili
papierosa w towarzystwie niewysokiej, rudowłosej dziewczyny
w obcisłym, różowym sweterku i równie obcisłych dżinsach.
— Małe wakacje? — zapytała Trista i zatrzepotała rzęsami.
Emily nie była pewna, ale wydawało jej się, że Trista
przysuwa się do niej coraz bliżej. Robiła, co mogła, żeby tylko
nie dotknąć długich nóg dziewczyny, choć siedziała kilka
centymetrów obok.
— Nie do końca — odparła Emily. - Rodzice mnie wyrzucili z
domu, bo nie podobały mi się ich zasady.
Trista poprawiła pasek swoich brązowych butów.
— Moja mama jest taka sama. Myśli, że poszłam na koncert
chóru. W przeciwnym razie nie wypuściłaby mnie z domu.
— Też musiałam kłamać, żeby chodzić na imprezy —
powiedziała Emily i nagle zaczęła się bać, że zaraz się rozpłacze.
Próbowała sobie wyobrazić, co teraz działo się w jej domu.
Pewnie cała rodzina siedziała po kolacji przed telewizorem.
Mama, tata i Carolyn. Rozmawiali sobie wesoło, szczęśliwi, że
nie ma wśród nich Emily odszczepieńca. Zabolało ją to. Trista
spojrzała na nią ze współczuciem, jakby czuła, że to drażliwy
temat.
— Dobra, kolejne pytanie. Gdybyś była imprezą, to jaką?
— Niespodziankową — odparła natychmiast Emily. Dokładnie
tak wyglądało ostatnio jej życie — jedna niespodzianka goniła
drugą.
— Nieźle — uśmiechnęła się Trista. — Ja przebieraną.
Uśmiechały się do siebie przez chwilę. Twarz Tristy
i jej duże błękitne oczy sprawiały, że Emily czuła się... bez-
pieczna. Trista nachyliła się. Emily zrobiła to samo, jakby miały
się za chwilę pocałować. Jednak Trista znowu zaczęła poprawiać
pasek buta.
— Dlaczego cię tu przysłali? — zapytała Trista, kiedy znowu
usiadła prosto.
Emily pociągnęła spory łyk ze swojego kubka.
— Bo mnie przyłapali, jak się całowałam z dziewczyną — rzuciła
bez zastanowienia.
Natychmiast pomyślała, że popełniła wielki błąd, bo Trista
patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami. Może na Środkowym
Zachodzie po prostu ciepło witano gości, a ona źle interpretowała
znaki. Nagle Trista uśmiechnęła się nieśmiało. Zbliżyła usta do
ucha Emily.
— Na pewno nie byłabyś czekoladowym toffi. Raczej czerwoną
landrynką w kształcie serca.
Serce Emily zabiło mocniej. Trista wstała i podała jej rękę, po
czym bez słowa poprowadziła na parkiet. Zaczęła seksownie
tańczyć. Następna piosenka była żywsza i Trista pisnęła, a potem
zaczęła podskakiwać jak na trampolinie. Promieniowała
oszałamiającą energią. Emily poczuła, że w jej towarzystwie
może się wygłupiać i nie musi przez cały czas trzymać klasy jak
przy Mai.
M a y a . Emily zatrzymała się na chwilę, oddychając ciężkim,
stęchłym powietrzem. Poprzedniej nocy wyznały sobie miłość.
Czy nadal były razem, skoro Emily została zesłana tutaj, do
krainy kukurydzy i krowiego łajna? Czy to, co robiła, można
nazwać zdradą? I dlaczego Emily ani razu nie pomyślała o Mai
tego wieczoru?
Odezwał się telefon Tristy. Zeszła z parkietu i wyciągnęła
komórkę z kieszeni.
— Moja głupia matka pisze do mnie po raz tysięczny dzisiejszego
wieczoru — przekrzykiwała muzykę, kręcąc energicznie głową.
Emily przeszył nagły dreszcz. Na pewno za. chwilę i ona dostanie
wiadomość od A. SMS-y od A. przychodziły zawsze wtedy, gdy
myślała o czymś zakazanym. Ale jej telefon był... zamknięty w
słoiku.
Emily zaśmiała się do siebie. Jej telefon leżał bezpiecznie w
słoiku na grzywny za przekleństwa. A ona bawiła się
świetnie na imprezie w Iowa, tysiące kilometrów od Rosewood.
Tylko jakaś nadprzyrodzona interwencja mogłaby sprawić, że A.
dowie się, co Emily teraz robi.
Nagle zdała sobie sprawę, że w Iowa nie jest tak źle. Ze
właściwie jest całkiem fajnie.
7
LALECZKA BARBIE CZY LALECZKA VOODOO?
W niedzielę wieczorem Spencer kołysała się lekko w hamaku na
ganku okalającym letni domek jej babci. Spoglądała na
graniczącą z klasztorem plażę dla surferów. Kiedy przyglądała
się, jak kolejny muskularny pływak rzuca się z deską na fale, ktoś
zasłonił jej słońce.
— Idziemy z tatą na chwilę do klubu żeglarskiego — powiedziała
mama, wkładając dłonie do kieszeni beżowych, płóciennych
spodni.
— Och — Spencer próbowała wyjść z hamaka, wyciągając stopy
z siatki.
Klub żeglarski Kamienna Zatoka mieścił się w starym
magazynie, w którym pachniało wodą morską i piwniczną
pleśnią. Spencer podejrzewała, że jej rodzice chodzą tam tylko z
powodu swoich specjalnych kart członkowskich.
— Mogę iść z wami? Mama chwyciła ją za ramię.
— Zostaniesz tutaj z Melissą.
Spencer poczuła na twarzy uderzenie morskiej bryzy niosącej
zapach ryb i wosku do desek surfingowych. Próbowała spojrzeć
na wszystko z punktu widzenia mamy. Musiało ją boleć to, że jej
córki tak zajadle z sobą walczą. Mimo to chciała też, żeby mama
próbowała ją zrozumieć. Melissa była złą suką i Spencer nie
miała zamiaru odezwać się do niej ani słowem do końca życia.
— Świetnie — odparła Spencer dramatycznym tonem.
Otworzyła szklane drzwi i dumnym krokiem weszła do
salonu. Dom babci, Nany Hastings, urządzony był w tra-
dycyjnym stylu. Miał osiem sypialni, siedem łazienek, prywatny
dostęp do plaży, salę gier, domowe kino i kuchnię, którą
zawiadywał wynajęty kucharz. W pokojach stały drogie meble,
ale i tak dom nazywano pieszczotliwie „chatką na plaży". Może
dlatego, że inna posiadłość babci, w Longboat Key na Florydzie,
miała freski na ścianach, marmurowe podłogi, trzy korty
tenisowe i piwniczkę na wino z regulowaną temperaturą.
Spencer z wyniosłą miną przeszła obok Melissy, która leżała na
skórzanym szezlongu i szeptała coś do swojego iPhone'a. Pewnie
rozmawiała z łanem Thomasem.
- Będę w swoim pokoju — krzyknęła teatralnym tonem, kiedy
stała na dole schodów. — Przez. Całą. Noc.
Rzuciła się na łóżko w kształcie sań. Cieszyła się, że jej sypialnia
nie zmieniła się od pięciu lat. Ostatnim razem była tu w
towarzystwie Alison. Godzinami siedziały na tarasie i oglądały
surferów przez mahoniową lunetę dziadka. Była wczesna jesień i
właśnie zaczynała się siódma klasa. Łączyła je prawdziwa
przyjaźń. Wtedy jeszcze Ali nie widywała się z łanem.
Spencer przeszedł dreszcz. Ali spotykała się z I a n e m. Czy ta
informacja też dotarła do A.? Czy A. wie o kłótni Spencer i Ali
przed zniknięciem Alison? Czy stało się to w obecności A.?
Spencer chciała powiedzieć policji o A. Ale to by chyba niewiele
pomogło, prześladowca był nieuchwytny. Ostrożnie rozejrzała
się wokół i nagle ogarnął ją lęk. Słońce chowało się za drzewami,
a w pokoju panowała niepokojąca ciemność.
Zadzwonił telefon. Spencer aż podskoczyła. Wyciągnęła aparat z
kieszeni szlafroka i spojrzała na numer. Nie znała go. Przyłożyła
telefon do ucha.
-Halo.
— Spencer? — w słuchawce rozległ się śpiewny, dziewczęcy
głos. — Mówi Mona Vanderwaal.
— Och! — Spencer usiadła natychmiast na łóżku i poczuła, jak
kręci jej się w głowie. Mona mogła dzwonić tylko z jednego
powodu. — Czy... z Hanną... wszystko w porządku?
— Hm... nie — Mona wydawała się zaskoczona. — Nie
słyszałaś? Leży w szpitalu, w śpiączce.
— O Boże — szepnęła Spencer. — Wyjdzie z tego?
— Lekarze nie wiedzą — głos Mony drżał. — Może się nie
obudzić.
Spencer zaczęła chodzić w tę i z powrotem po pokoju.
— Jestem teraz z rodzicami w New Jersey, ale wracam jutro rano,
więc...
— Nie dzwonię po to, żeby cię o coś obwiniać... — przerwała jej
Mona. Westchnęła. — Przepraszam, strasznie się
zdenerwowałam. Dzwonię, bo podobno masz zdolności or-
ganizacyjne.
W pokoju panował chłód i pachniało trochę piaskiem. Spencer
dotknęła krawędzi wielkiej muszli leżącej na biurku.
— Tak, to prawda.
- Dobrze - powiedziała Mona. - Chcę zorganizować czuwanie
przy świecach dla Hanny. Chyba moglibyśmy się wszyscy dla
niej zjednoczyć.
- Świetny pomysł - szepnęła Spencer. - Mój tata był kilka tygodni
temu na przyjęciu pod namiotem. Może tam to zorganizujemy.
- Doskonale. Zróbmy to w piątek. Pięć dni wystarczy, żeby
wszystko zaplanować.
— Dobrze, w piątek.
Mona obiecała wypisać zaproszenia, a Spencer miała się zająć
wynajęciem namiotu i poczęstunkiem. Rozłączyły się. Spencer
znowu położyła się na łóżku i patrzyła na ozdobiony koronką
baldachim. Hanna mogła umrzeć? Spencer wyobraziła ją sobie,
jak leży sama, nieprzytomna w szpitalnej sali. Ścisnęło ją w
gardle.
P u k . . . p u k . . . p u k . . .
Wiatr ucichł. Ocean się uspokoił. Spencer wytężyła słuch. Ktoś
tam był?
P u k . . . p u k . . . p u k . . . Usiadła na łóżku.
— Kto tam?
Za oknem rozpościerała się plaża. Słońce zaszło tak szybko, że w
oddali widziała tylko drewniane, odrapane stanowisko ratownika.
Wyszła na korytarz. Pusto. Pobiegła do jednego z pokoi
gościnnych i wyjrzała na ganek. Ani żywej duszy.
Spencer przesunęła dłonie po twarzy. „Uspokój się —
powiedziała do siebie. — A. tu nie ma". Wyszła z pokoju i
zbiegła na dół, niemal przewracając stos ręczników plażowych.
Melissa wciąż siedziała na szezlongu, w zdrowej ręce trzymała
„Przegląd Architektoniczny", opierając rękę w gipsie na dużej
fioletowej poduszce.
— Melissa — powiedziała Spencer, ciężko dysząc. — Chyba
ktoś się kręci wokół domu.
Siostra odwróciła się do niej i spojrzała wyniośle. -Co?
P u k . . . p u k . . . p u k . . .
— Słuchaj! — Spencer pokazała na drzwi. — Nie słyszysz?
Melissa wstała i zmarszczyła czoło.
— Coś słyszę. — Spojrzała z niepokojem na Spencer. —
Chodźmy do pokoju gier. Stamtąd widać, co się dzieje wokół
domu.
Siostry upewniły się, że wszystkie drzwi do domu zostały
zaryglowane. Potem pobiegły do pokoju gier na drugim piętrze.
Panował tam duszny klimat, jakby dużo młodsze Melissa i
Spencer wybiegły stamtąd tylko na chwilę na obiad i zaraz miały
wrócić do swoich zabaw. Nadal stało tu miasteczko z klocków
lego, które budowały przez trzy tygodnie. Na stole wciąż leżały
rozrzucone koraliki i kryształki z zestawu do samodzielnego
tworzenia biżuterii. Na podłodze rozstawiono dołki do minigolfa,
a olbrzymia skrzynia z lalkami pozostała otwarta.
Melissa pierwsza podeszła do okna. Odsłoniła zasłonę w
drukowane żaglówki i rozejrzała się po podwórku przed domem.
Pokrywały je szklane kamyczki i tropikalna roślinność. Różowy
gips głucho stuknął o parapet.
— Nikogo nie widzę.
— Już patrzyłam na podwórko. Może ktoś stoi z boku. Znowu
usłyszały pukanie. Coraz głośniejsze. Spencer
chwyciła Melissę za ramię. Razem wyjrzały przez okno.
Nagle coś zakotłowało się u dołu rynny i z niej wypadło. Mewa.
Utknęła w rynnie. Stamtąd dochodziło pukanie, bo ptak próbował
się uwolnić, bijąc w metal skrzydłami i dziobem. Teraz mewa
odeszła, rozprostowując skrzydła.
Spencer usiadła na zabytkowym czarnym koniku na biegunach.
Melissa wydawała się wkurzona, ale potem kąciki jej ust uniosły
się w górę. Parsknęła śmiechem. Spencer też się zaśmiała.
— Głupie ptaszysko.
— Tak — Melissa westchnęła głośno.
Rozejrzała się po pokoju. Spojrzała najpierw na klocki lego, a
potem na sześć dużych główek kucyków ustawionych na stole.
— Pamiętasz, jak robiłyśmy im makijaż?
— Jasne.
Pani Hastings dawała im najnowsze kosmetyki Chanel, cienie do
powiek i szminki, a one całymi godzinami malowały kucykom
oczy i usta.
— Malowałaś im cieniami nozdrza - śmiała się Melissa. Spencer
zachichotała, głaszcząc niebiesko-fioletową
grzywę różowego kucyka.
— Chciałam, żeby ich nosy były tak piękne jak reszta twarzy.
— A to pamiętasz? - Melissa podeszła do olbrzymiej skrzyni i
zajrzała do środka. - Nie mogę uwierzyć, że miałyśmy tyle lalek.
W środku leżał tłum lalek, od zwykłych Barbie po zabytkowe,
niemieckie cuda, których pewnie nie należało wrzucać beztrosko
do skrzyni z zabawkami. Wśród nich walały się ubranka, buty,
torebki, auta, konie i pieski. Spencer wyciągnęła Barbie ubraną w
niebieską marynarkę i ołówkową spódnicę.
- Pamiętasz, jak udawałyśmy, że są dyrektorami wielkich firm?
Moja stała na czele fabryki waty cukrowej, a twoja firmy
kosmetycznej.
- A ta została prezesem - Melissa wyciągnęła ze skrzyni lalkę z
brudnymi blond włosami, przyciętymi niedbale na wysokości
policzków. Miała taką samą fryzurę.
- A ta miała mnóstwo chłopaków - Spencer podniosła śliczną
lalkę z długimi jasnymi włosami i owalną twarzą.
Obie westchnęły. Spencer poczuła, jak ściska ją w gardle. W
tamtych czasach potrafiły godzinami się razem bawić. Czasem
nie chciały nawet iść na plażę, a kiedy przychodziła pora snu,
Spencer z płaczem błagała rodziców, żeby pozwolili jej spać w
pokoju Melissy.
- Przepraszam za ten skandal ze Złotą Orchideą - powiedziała
nagle Spencer. - Żałuję, że to się stało.
Melissa podniosła śliczną lalkę, którą przed chwilą trzymała w
rękach Spencer. Tę, która miała wielu chłopaków.
- Chcą, żebyś pojechała do Nowego Jorku. I zaprezentowała
swoją pracę przed komisją. Musisz opanować cały materiał.
Spencer ścisnęła Barbie dyrektorkę w talii, która wydawała się
nieproporcjonalnie wąska. Co z tego, że rodzice me ukarali jej za
oszustwo, skoro zrobi to komisja przyznająca Złotą Orchideę.
Melissa poszła na drugi koniec pokoju.
— Uda ci się. I pewnie wygrasz. A rodzice sowicie cię za to
nagrodzą.
Spencer zamrugała.
— I nie masz nic przeciwko temu? Chociaż to... twoja praca?
Melissa wzruszyła ramionami.
— Jestem ponad to. — Zamilkła na chwilę, a potem sięgnęła do
zawieszonej wysoko szafki, której Spencer wcześniej nie
zauważyła. Wyciągnęła z niej butelkę wódki. Potrząsnęła nią, a
przezroczysty płyn w środku się wzburzył. — Chcesz?
— J-jasne — wymamrotała Spencer.
Melissa podeszła do szafki wiszącej nad małą lodówką i
wyciągnęła dwie filiżanki z chińskiej porcelany. Zdrową ręką
niezdarnie nalała wódki do filiżanek. Z nostalgicznym
uśmiechem wręczyła Spencer jej niegdyś ulubioną, niebieską
filiżankę. Dziewczyna dostawała szału, gdy ktoś próbował ją
zmusić, żeby piła z innej. Zdziwiło ją, że Melissa o tym
pamiętała. Wypiła łyk i poczuła, jak wódka pali ją w gardle.
— Skąd wiedziałaś, gdzie leży ta butelka?
— Kiedyś przywieźliśmy ją tu z łanem, w czwartej klasie —
wyjaśniła Melissa. Usiadła w dziecięcym foteliku w
fioletowo-różowe pasy, trzymając kolana na wysokości brody. —
Wszędzie roiło się od policjantów, więc baliśmy się zabierać ją z
powrotem do domu i ukryliśmy tutaj. Mieliśmy wrócić po nią
później. Ale... jakoś się nie złożyło.
Melissa miała nieobecny wyraz twarzy. Zerwała z łanem właśnie
wtedy, w czwartej klasie, tego lata, kiedy zniknęła Ali. Przez całe
wakacje Melissa pracowała jak szalona.
Miała dwie prace na pół etatu i jako wolontariuszka pomagała w
muzeum sztuki amerykańskiej. Pewnie nigdy by się do tego nie
przyznała, lecz Spencer podejrzewała, że Melissa próbuje w ten
sposób nie myśleć o rozstaniu z łanem, które wiele ją kosztowało.
Może to wyraz krzywdy, jaki pojawił się na twarzy Melissy, a
może to, że właśnie powiedziała Spencer, że wygra Złotą
Orchideę, spowodowało, że Spencer zapragnęła wyznać siostrze
całą prawdę.
— Musisz o czymś wiedzieć — powiedziała. - Całowałam się z
łanem w siódmej klasie, jak z sobą chodziliście. — Przełknęła
ślinę. — Tylko raz i to nic nie znaczyło, przysięgam. — Kiedy
powiedziała o tym, nie mogła się już powstrzymać. — Nie
łączyło mnie z nim to, co łączyło go z Ali.
— To, co łączyło go z Ali - powtórzyła Melissa, patrząc na
Barbie, którą trzymała w dłoniach.
— Tak — Spencer czuła się tak, jakby jej wnętrzności wypełniała
lawa, która w każdej chwili może się z niej wylać. - Ali
powiedziała mi o tym tuż przed zniknięciem, tylko wyparłam to z
pamięci.
Melissa zaczęła gładzić włosy Barbie, która miała wielu
chłopaków. Drżały jej wargi.
— Zresztą, wyparłam również z pamięci kilka innych faktów —
Spencer mówiła dalej trzęsącym się głosem, cała spięta. —
Tamtej nocy Ali naprawdę mnie sprowokowała. Mówiła, że
kocham się w lanie, że próbuję go jej ukraść. Jakby ch c iał a,
żebym wpadła w szał. I wtedy ją popchnęłam. Nie chciałam jej
skrzywdzić, ale...
Spencer ukryła twarz w dłoniach. Znowu powróciły do niej
wspomnienia tamtej nocy. N a ś c i e ż c e wi ł y s i ę
d żd żo wn i ce, któ r e wys zł y z wil go tn e j zi e mi, b o
p o p r z e d n i e j n o c y p a d a ł o . A l i
zsu n ę ło się r a mi ąc z ko ró żo we go b iu sto n o s za, a
p ierś cio n e k n a p alcu j e j n ogi b ł ys z cz ał w ś wie tle
ks ię ż yc a. To wydarzyło się nap r a wd ę.
Melissa położyła sobie Barbie na kolanach i powoli wypiła trochę
wódki.
- Wiem, że całowaliście się z łanem. I że on miał romans z Ali.
Spencer otworzyła szeroko oczy.
— łan ci p o wied zi ał ? Melissa wzruszyła ramionami.
- Domyśliłam się. łan nigdy nie potrafił niczego ukryć.
Szczególnie przede mną.
Spencer wpatrywała się w siostrę i czuła ciarki na plecach.
Melissa mówiła śpiewnym tonem, jakby powstrzymywała się od
śmiechu. Nagle spojrzała prosto w twarz Spencer. Uśmiechnęła
się szeroko, dziwnie.
- Na twoim miejscu nie zamartwiałabym się tym, że zabiłaś Ali.
Ktoś taki jak ty nie potrafi zabić.
Melissa wolno pokręciła głową, a potem pokiwała też głową
lalki, którą trzymała na kolanach.
— Tylko ktoś wyjątkowy umie zabić człowieka. Wypiła wódkę z
filiżanki do dna. Potem zdrową ręką
chwyciła Barbie za kark i oderwała jej plastikową główkę.
Wręczyła ją Spencer patrzącej na siostrę z szeroko otwartymi
oczami.
— Nie ty to zrobiłaś.
Głowa lalki pasowała idealnie do dłoni Spencer. Barbie
uśmiechała się zalotnie i miała szafirowe, błyszczące oczy.
Spencer zrobiło się słabo. Dopiero teraz zauważyła, że lalka do
złudzenia przypomina... Ali.
8
SZPITALNE ROZMOWY
W poniedziałek rano Aria popędziła w stronę wyjścia ze szkoły,
zamiast iść na zajęcia z literatury angielskiej. Lucas przysłał jej
SMS-a: „Ario, jeśli możesz, przyjedź do szpitala. Już można
zobaczyć Hannę".
Była tak zamyślona i skupiona, że swojego brata Mike'a
zauważyła dopiero wtedy, gdy na niego wpadła. Miał na sobie
T-shirt z rysunkiem króliczka Playboya, szkolną marynarkę i
niebieską bransoletkę, świadczącą o przynależności do
reprezentacji szkoły w lacrosse. W niebieskiej gumie odciśnięto
jego przydomek w drużynie. Z nieznanych jej powodów nazwano
go Bykiem. Aria nie ośmieliła się zapytać dlaczego. Może to jakiś
dowcip dla wtajemniczonych, z aluzją do jego penisa. Drużyna
lacrosse z każdym dniem coraz bardziej przypominała po-
dwórkowy gang.
- Hej — przywitała się Aria nieco zdezorientowana. -Co słychać?
Dłonie Mike'a wydawały się przyrośnięte do jego bioder.
Pogardliwy uśmiech na jego twarzy wyraźnie świadczył o tym, że
nie zamierza ucinać sobie z Arią miłej pogawędki o niczym.
— Słyszałem, że mieszkasz z tatą.
— Nie miałam innego wyjścia — odpowiedziała szybko Aria. —
Zerwałam z Seanem.
Mike zmrużył zimne niebieskie oczy.
— Wiem. O tym też słyszałem.
Aria zrobiła krok w tył, zaskoczona. Mike nie słyszał chyba o
historii z Ezrą?
— Chciałem ci tylko powiedzieć, że ty i tata jesteście siebie warci
— rzucił Mike. Odwrócił się na pięcie i prawie wpadł na stojącą
za nim cheerleaderkę. — Na razie.
— Mike, zaczekaj! — krzyknęła za nim Aria. — Naprawię to,
obiecuję!
Ale on nawet się nie odwrócił. Tydzień wcześniej Mike
dowiedział się, że Aria od trzech lat znała sekret Byrona. Udawał,
że rozstanie rodziców w ogóle go nie dotknęło. Grał w
reprezentacji lacrosse, rzucał głupie komentarze za
przechodzącymi dziewczynami, a kolegom z drużyny wykręcał
dla żartu sutki na korytarzu. Mimo to Mike przypominał piosenkę
Bjórk — pozornie wesołą i skoczną, ale w głębi pełną smutku i
bólu. Wolała nie myśleć, jak jej brat zareagowałby na wieść, że
Byron i Meredith mają zamiar się pobrać.
Westchnęła ciężko i ruszyła w stronę bocznego wyjścia ze
szkoły. Zauważyła, że z drugiego końca korytarza obserwuje ją
jakiś mężczyzna w trzyczęściowym garniturze.
— Wybiera się pani gdzieś, panno Montgomery? — zapytał
dyrektor Appleton.
Aria zaczerwieniła się i stanęła jak wryta. Nie widziała
Appletona, od kiedy Sean poinformował administrację szkoły o
jej romansie z Ezrą. Appleton nie wyglądał na wkurzonego...
raczej na zdenerwowanego. Jakby z Arią należało obchodzić się
jak z jajkiem. Aria próbowała ukryć pogardliwy uśmieszek.
Dyrektor pewnie nie chciał, żeby złożyła pozew przeciwko Ezrze
albo w ogóle wspominała kiedykolwiek o całej sprawie.
Postawiłoby to całą szkołę w bardzo niekorzystnym świetle, a do
tego nie mógł dopuścić za ż ad n e s ka rb y. Aria odwróciła się
do niego, pewna siebie.
— Mam sprawę do załatwienia — oświadczyła.
Przepisy szkolne nie pozwalały uczniom opuszczać lekcji, lecz
Appleton jej nie zatrzymywał. Może afera z Ezrą na coś jej się
przyda.
Szybko dotarła do szpitala i pędem pobiegła na trzecie piętro, na
oddział intensywnej terapii. Zobaczyła kilka łóżek,
poprzedzielanych zasłonkami. Na środku sali stało wielkie biurko
pielęgniarek w kształcie podkowy. Aria przeszła obok starej
ciemnoskórej kobiety, która wyglądała jak martwa, siwowłosego
mężczyzny w kołnierzu ortopedycznym i otumanionej lekami
czterdziestolatki mamroczącej coś do siebie. Osłonięte łóżko
Hanny stało pod ścianą. Hanna zupełnie tu nie pasowała. Miała
długie, zdrowe kasztanowe włosy, promienną cerę i młode,
giętkie ciało. Wokół jej łóżka stało mnóstwo kwiatów i pudełek z
czekoladkami, leżały stosy czasopism i maskotek. Ktoś przyniósł
jej wielkiego białego misia ubranego w elegancką sukienkę.
Kiedy Aria otworzyła karteczkę przywiązaną do pluszowej
rączki, przeczytała na niej napis MIS AMERICA.
Rękę Hanny pokrywał biały świeży gips. Podpisali się na nim
Lucas Beattie, Mona Vanderwaal i rodzice Hanny.
Lucas siedział przy łóżku Hanny na żółtym plastikowym krześle,
z egzemplarzem „Teen Vogue'a" na kolanach.
— Nawet najbledsze nogi zyskają piękną opaleniznę dzięki
najnowszej piance samoopalającej Lancóme Soleil Flash, która
nadaje skórze złocisty blask — czytał, liżąc palec, by przewrócić
stronę. Kiedy zauważył Arię, zamilkł i spojrzał na nią z
przepraszającym wyrazem twarzy. — Lekarz twierdzi, że do
Hanny trzeba coś mówić, bo ona nas słyszy. Chociaż może jesień
to nie najlepsza pora na rozmowę o samoopalaczach. Może lepiej
przeczytam jej artykuł o Coco Chanel? Albo o nowych
praktykantkach w „Teen Vogue'u"? Ponoć są o wiele lepsze niż
dziewczyny w „Cosmopolitan".
Aria spojrzała na Hannę i poczuła, jak ściska ją w gardle. Jej
łóżko otaczała metalowa barierka, jakby Hanna była
niemowlęciem, które może przez przypadek stoczyć się na
podłogę. Na twarzy miała zielonkawe siniaki, jej oczy
pozostawały zamknięte. Aria po raz pierwszy widziała kogoś w
śpiączce. Monitor pokazujący puls Hanny i jej ciśnienie pikał
miarowo. Ten dźwięk przerażał Arię. Już sobie wyobrażała, jak
pikanie ustaje, a na ekranie pojawia się płaska linia. Tak zawsze
działo się w filmach.
— Lekarze mówili coś o rokowaniach? - zapytała Aria
— Jej ręka drży. Widzisz? — Lucas pokazał na prawą dłoń
Hanny otoczoną gipsem. Jej paznokcie wyglądały tak, jakby ktoś
przed chwilą pomalował je czerwonym, perłowym lakierem. - A
to dobry znak. Choć lekarze twierdzą,
że to może nie mieć żadnego znaczenia. Nie wiedzą jeszcze, jak
mocno uszkodzony został jej mózg. Pod Arią ugięły się nogi.
— Próbuję myśleć pozytywnie. Drżenie oznacza, że pewnie się
obudzi. — Lucas zamknął czasopismo i położył je na stoliku
obok łóżka Hanny. — Zapis fal mózgowych z zeszłej nocy
świadczy o tym, że najprawdopodobniej obudziła się na krótką
chwilę. Ale nikt tego nie widział. — Westchnął. — Idę po colę.
Chcesz coś?
Aria pokręciła głową. Lucas wstał i Aria zajęła jego miejsce.
Zanim wyszedł, zabębnił palcami we framugę drzwi.
— Słyszałaś, że w piątek odbędzie się czuwanie przy świecach w
intencji Hanny?
Aria wzruszyła ramionami.
— Nie wydaje ci się trochę dziwne, że organizują to w klubie?
— Trochę — szepnął Lucas. — Ale trochę też mi pasuje.
Posłał Arii nieśmiały uśmiech i ruszył do wyjścia. Kiedy nacisnął
przycisk otwierający drzwi i opuścił oddział, Aria uśmiechnęła
się. Lubiła Lucasa. Podobnie jak ona miał w głębokim poważaniu
cały ten pretensjonalny towarzyski cyrk w liceum. I na pewno był
dobrym przyjacielem. Nie miała pojęcia, jak udało mu się
usprawiedliwić tyle nieobecności w szkole. Ale cieszyła się, że
ktoś stale czuwa przy Hannie.
Aria dotknęła dłoni przyjaciółki, której palce owinęły się wokół
jej palców. Wyrwała dłoń, przerażona, ale od razu skarciła się za
to w myślach. Przecież Hanna n ie u marł a. Nie uścisnęła dłoni
trupa, który nagle ożył i odwzajemnił uścisk.
— Okej, mogę przyjść po południu i razem wybierzemy
fotografie — powiedział ktoś za jej plecami. - To wykonalne?
Aria odwróciła się i prawie spadła z krzesła. Spencer wyłączyła
komórkę i posłała Arii przepraszający uśmiech.
— Wybacz — przewróciła oczami. - Redakcja albumu rocznego
nie potrafi sobie beze mnie poradzić. — Spojrzała na Hannę i
zbladła. — Przyszłam, bo mam przerwę w lekcjach. Co z nią?
Aria tak mocno zacisnęła pięści, aż zazgrzytały kości jej kciuka.
To niesamowite, że mimo wszystkich dramatycznych wydarzeń
Spencer nadal zasiadała w ośmiu tysiącach komitetów
redakcyjnych, a nawet znalazła czas, by wedrzeć się na pierwsze
strony „Gońca Filadelfijskiego". Choć Wilden jednoznacznie
oczyścił Spencer z winy za śmierć Ali, Aria i tak nie mogła
przestać myśleć o całej sprawie.
— Gdzie się podziewałaś? — warknęła.
Spencer zrobiła krok w tył, jakby Aria ją popchnęła.
— Musiałam pojechać z rodzicami do New Jersey. Wróciłam, jak
szybko się dało.
— Dostałaś w sobotę wiadomość od A.? - pytała dalej Aria. —
„Wiedziała za dużo"?
Spencer przytaknęła milcząco. Przesunęła dłoń przez frędzle
swojej tweedowej torby i spojrzała z niepokojem na medyczną
aparaturę otaczającą Hannę.
— Hanna powiedziała ci, kto to jest? — Aria nie ustępowała.
Spencer uniosła brwi.
— O kim mówisz?
— O A. - Spencer nadal wyglądała na zdumioną, a Aria poczuła
opanowujący ją gniew. — Hanna dowiedziała się,
kim jest A. — Niepewnie spojrzała na Spencer. — Nie chciała się
z tobą spotkać?
— Nie — głos Spencer łamał się. — Mówiła tylko, że ma mi coś
ważnego do powiedzenia. — Westchnęła głośno.
Aria przypomniała sobie, jak Spencer z obłędem w oczach
obserwowała je tamtej nocy zza drzew przy szkole.
— Widziałam cię — oznajmiła nagle. — Widziałam cię w sobotę
w lesie. Po prostu... stałaś. Co tam robiłaś?
Spencer zbladła jak ściana.
— Przeraziłam się — wyszeptała. — Nigdy w życiu nie
widziałam czegoś równie strasznego. Nie mogę uwierzyć, że ktoś
mógł tak skrzywdzić Hannę.
Spencer miała przerażenie wypisane na twarzy. Nagle cała
podejrzliwość Arii gdzieś się ulotniła. Zastanawiała się, co
Spencer by sobie pomyślała, gdyby dowiedziała się, że Aria
podejrzewała ją o zamordowanie Ali, a nawet podzieliła się tymi
przemyśleniami z inspektorem Wildenem. Przypomniała sobie
naganę w głosie Wildena, kiedy mówił: „Tym się dziś zajmują
nastolatki w Rosewood? Oskarżają swoje koleżanki o
morderstwo?". Może miał rację. Wprawdzie Spencer potrafiła
zagrać w szkolnym przedstawieniu, ale chyba nie była
dostatecznie dobrą aktorką, aby zabić Ali, wrócić do domku i
przekonać przyjaciółki, że jest niewinna, przerażona i tak jak one
nie ma o niczym zielonego pojęcia.
— Ja też nie mogę w to uwierzyć — szepnęła Aria. Westchnęła.
— Zdałam sobie z czegoś sprawę w sobotę w nocy. Myślę... że
Ali spotykała się z łanem Thomasem w siódmej klasie.
Spencer otworzyła usta.
— Ja też na to wpadłam w sobotę.
— A nie wiedziałaś o tym wcześniej? — Aria podrapała się w
głowę, zbita z tropu.
Spencer zrobiła krok do przodu. Patrzyła, jak przezroczysty płyn
spływa do żyły Hanny przez kroplówkę. -Nie.
— Myślisz, że ktoś jeszcze o tym wiedział?
Na twarzy Spencer pojawił się trudny do opisania wyraz, jakby
rozmowa bardzo ją krępowała.
— Chyba moja siostra.
— Melissa wiedziała o wszystkim i nie pisnęła ani słowa? —
Aria dotknęła palcami podbródka. — To dziwne.
Przypomniały jej się trzy podpowiedzi od A. dotyczące mordercy
Ali: że to ktoś z jej bliskiego otoczenia, kto czegoś od niej chciał i
znał każdy zakątek na podwórku DiLaurentisów. Zaledwie kilka
osób pasowało do tego opisu. Jeśli Melissa wiedziała o romansie
Ali i lana, to chyba i ona należała do kręgu podejrzanych.
— Może powinnyśmy powiedzieć policji o lanie i Ali? —
zasugerowała Spencer.
Aria złożyła dłonie.
— Już o tym wspomniałam Wildenowi.
— Och — jęknęła cicho zdumiona Spencer.
— Chyba dobrze postąpiłam? — zapytała Aria, unosząc brwi.
— Oczywiście — rzuciła radośnie Spencer i przybrała po-
przednią pozę. — Myślisz... że powinnyśmy mu powiedzieć o
A.?
Aria otworzyła szeroko oczy.
— Jeśli to zrobimy, A. może...
Urwała, bo zakręciło jej się w głowie. Spencer patrzyła na Arię
przez dłuższą chwilę.
— A. kontroluje całe nasze życie — szepnęła.
Hanna nadal leżała nieruchomo na łóżku. Aria zastanawiała się,
czy naprawdę je słyszy, jak twierdził Lucas. Może słyszała
wszystko, co właśnie powiedziały o A., i chciała dodać to, co
sama wie, tylko nie mogła, uwięziona w śpiączce. A może
słyszała wszystko i oburzyła się, że rozmawiają właśnie o tym,
zamiast zamartwiać się jej stanem i tym, czy w ogóle się obudzi.
Aria poprawiła kołdrę Hanny i podciągnęła pod jej brodę. Tak
zawsze robiła Ella, kiedy Aria miała grypę. Nagle w małym oknie
za łóżkiem Hanny pojawiło się odbicie jakiegoś kształtu. Aria
wyprostowała się i rozejrzała czujnie. Wydawało jej się, że za
zasłoną widzi kogoś, kto próbuje niezauważony usiąść w fotelu
na kółkach. Zerwała się z krzesła i z bijącym sercem odsunęła
kotarę.
— Co się stało? — zawołała Spencer i odwróciła się bły-
skawicznie.
Aria wzięła głęboki oddech. -Nic.
Ktokolwiek to był, udało mu się uciec.
9
TO ŻADNA ATRAKCJA, GRAC ROLĘ KOZŁA
OFIARNEGO
Światło zaświeciło Emily prosto w oczy. Wtuliła się w poduszkę i
z powrotem zapadła w sen. Każdy poranek w Rosewood
przebiegał wedle tego samego scenariusza, przewidywalnego jak
wschód słońca. Pies państwa Klose szczekał zawsze, kiedy
wychodzili na poranny spacer, przez ulicę przejeżdżała
śmieciarka, z dołu dochodziły dźwięki telewizyjnych
wiadomości, które mama oglądała co rano, i pianie koguta.
Otworzyła nagle oczy. Ko gu ta ?
W pokoju pachniało sianem i wódką. Łóżko Abby stało puste. Jej
kuzyni chcieli zostać na imprezie dłużej, więc Trista podrzuciła
Emily do domu Weaverów. Może Abby jeszcze nie wróciła.
Ostatni raz, kiedy Emily ją widziała, Abby tuliła się do jakiegoś
faceta w T-shircie z logo Uniwersytetu Iowa, z wielkim
krzyczącym orłem na plecach.
Kiedy odwróciła głowę, zobaczyła w drzwiach ciotkę Helenę.
Wrzasnęła i podciągnęła kołdrę pod brodę. Helenę miała na sobie
postrzępiony podkoszulek i bluzę pozszywaną z kawałków
różnych materiałów. Okulary spuściła na sam czubek nosa, co
nadawało jej surowy wygląd.
— Widzę, że już wstałaś — powiedziała. — Zejdź na dół. Emily
powoli wygramoliła się z łóżka, włożyła koszulę,
spodnie od piżamy z logo drużyny pływackiej Rosewood i
skarpety w kratkę. Nagle wróciły do niej wspomnienia
poprzedniej nocy i poczuła się tak rozkosznie, jakby zanurzyła się
w gorącej kąpieli. Przez resztę wieczoru wymyślały z Tristą
szalony taniec, do którego przyłączyło się kilku chłopaków. W
drodze do domu nie mogły się nagadać, choć obie były
wyczerpane. Kiedy Emily wysiadała z samochodu, Trista
dotknęła jej nadgarstka.
— Miło było cię poznać — wyszeptała. Emily też było miło.
John, Matt i Abby siedzieli przy kuchennym stole, wpatrując się
w miski z płatkami śniadaniowymi. Pośrodku stołu stał talerz z
naleśnikami.
— Cześć — przywitała się radośnie Emily. — Jest na śniadanie
coś jeszcze oprócz płatków i naleśników?
— Myślę, że masz teraz inne zmartwienia niż śniadanie, Emily.
Emily odwróciła się i krew odpłynęła jej z twarzy. Wujek Allen
stał przy stole, sztywno wyprostowany, z wyrazem
rozczarowania na pomarszczonej, zmęczonej twarzy. Helenę
opierała się o kuchenkę z równie surową miną. Emily nerwowo
spoglądała to na Matta, to na Johna, to na Abby, ale żadne z nich
nie odwzajemniło jej spojrzenia.
— Słuchajcie — Helenę zaczęła chodzić po kuchni, stukając
obcasami niemodnych butów w podłogę. — Wiemy, co robiliście
zeszłej nocy.
Emily zgarbiła się i poczuła, że się rumieni. Serce zaczęło jej
mocniej bić.
— Chcę się dowiedzieć, czyj to był pomysł — Helenę krążyła
wokół stołu jak sokół, który wypatruje ofiary. — Kto chciał się
bawić z tymi dzieciakami z publicznych szkół? Kto uznał, że
picie alkoholu to świetna rozrywka?
Abby grzebała łyżką w misce z płatkami. John drapał się w
podbródek. Emily zacisnęła mocno usta. Nie miała zamiaru nic
mówić. Razem z kuzynami powinni solidarnie siedzieć cicho i
nie wystawiać nikogo na odstrzał. Wiele lat temu, z Ali i
pozostałymi dziewczynami, właśnie tak postępowały w tych
rzadkich przypadkach, kiedy przyłapano je na jakichś psotach.
— Mówcie — warknęła Helenę. Abby trzęsła się broda.
— To Emily — wybuchła. — Szantażowała mnie. Wiedziała o
imprezie dla uczniów szkoły i kazała się tam zawieźć. Wzięłam
Johna i Matta dla bezpieczeństwa.
— Co ta kie go ? — żachnęła się Emily. Poczuła się tak, jakby
Abby uderzyła ją w pierś wielkim drewnianym krzyżem, który
wisiał nad drzwiami. — To nieprawda! Niby skąd miałam
wiedzieć o jakiejś imprezie? Znam tylko was!
Helenę spojrzała na nią z obrzydzeniem.
— Chłopcy? To wina Emily?
Matt i John utkwili wzrok w miskach z płatkami i powoli
pokiwali głowami.
Emily rozejrzała się wokół. Zdrada kuzynów tak ją oszołomiła,
że nie mogła złapać oddechu. Miała ochotę wykrzyczeć im w
twarz, co naprawdę stało się poprzedniej nocy. Matt pił wódkę z
pępka jakiejś dziewczyny. Abby całowała się z pięcioma
facetami i pewnie jeszcze z krową. Zaczęła się trząść. Czemu to
robili? Mieli być jej p r z y-j a c i ó ł m i!
— Wczoraj świetnie się bawiliście!
- To kłamstwo! — wrzasnęła Abby. — Byliśmy przerażeni!
Allen chwycił Emily za ramię i podniósł ją na równe nogi. Nikt
nigdy nie potraktował jej tak brutalnie.
- Nie zamierzamy tego tolerować — wycedził niskim głosem,
zbliżając swoją twarz do twarzy Emily. Pachniał kawą i czymś
organicznym, jakby ziemią. — Już nie jesteś tu mile widziana.
Emily zrobiła krok w tył. Zamarła. -Co?
— Wyświadczyliśmy twoim rodzicom ogromną przysługę —
grzmiała Helenę. — Owszem, uprzedzali nas, że niezłe z ciebie
ziółko, ale czegoś takiego się nie spodziewaliśmy. — Wzięła do
ręki słuchawkę bezprzewodowego telefonu. - Zaraz do nich
zadzwonię. Odwieziemy cię na lotnisko i niech oni się martwią,
jak zapłacić za twój bilet powrotny. A potem zdecydują, co z tobą
zrobić.
Emily czuła na sobie wzrok wszystkich zebranych. Próbowała
powstrzymać łzy, oddychając stęchłym powietrzem. Kuzyni ją
zdradzili. Nie stanęli po jej stronie. Wszyscy byli przeciwko niej.
Odwróciła się i pognała do swojego pokoju. W mgnieniu oka
wrzuciła wszystkie ubrania do torby. Większość
jej ciuchów nadal pachniała jej domem — mieszanką płynu do
płukania tkanin i przypraw, których używała mama. Cieszyła się,
że nigdy nie przesiąkną zapachem tego okropnego miejsca.
Zanim zasunęła zamek torby, pomyślała, że pewnie Helenę
właśnie dzwoni do jej rodziców i o wszystkim ich informuje.
Wyobraziła sobie mamę, która stoi w kuchni ze słuchawką przy
uchu i mówi:
— Błagam, nie odsyłajcie Emily. Nasze życie jest bez niej
idealne.
Łzy napłynęły jej do oczu i poczuła ból w piersi. Nikt jej nie
chciał. Co mogła zrobić Helenę? Odesłać Emily gdzie indziej?
Do szkoły wojskowej? Do z ako n u ? Czy one jeszcze istniały?
— Muszę się stąd wydostać — Emily szepnęła, jakby mówiła do
pustych ścian pokoju.
Jej komórka nadal leżała w słoiku w korytarzu. Pokrywka łatwo
się odkręciła i nie rozległ się alarm. Wsadziła telefon do kieszeni,
wzięła bagaż i zeszła na dół po schodach. Jeśli uda jej się wyjść z
domu Weaverów, to powinna dotrzeć do oddalonego o dwa
kilometry przydrożnego sklepiku. Tam zaplanuje swoje następne
posunięcie.
Kiedy wybiegła na werandę, ledwo zauważyła Abby skuloną na
podwieszanej ławce. Emily ze zdumienia upuściła na ziemię
torbę. Abby wygięła usta w okropnym grymasie.
— Nigdy nas nie złapała. Więc to ty zrobiłaś coś, co zwróciło jej
uwagę.
— Nic nie zrobiłam — broniła się bezradnie Emily. —
Przysięgam.
— A teraz przez ciebie dostaniemy areszt domowy na kilka
miesięcy. — Abby przewróciła oczami. — A tak w ogóle, Trista
Taylor to największa dziwka pod słońcem. Wskakuje na
wszystko, co się rusza, facetów i dziewczyny.
Emily cofnęła się o krok. Zaniemówiła. Chwyciła torbę i
pobiegła przed siebie. Kiedy dotarła do bramki, zauważyła, że
wciąż stoi tam przywiązana koza z pobrzękującym
dzwoneczkiem u szyi. Lina była tak krótka, że zwierzę nie mogło
się położyć, a Helenę najwyraźniej nie dała jej nic do picia. Kiedy
Emily spojrzała w żółte oczy kozy o kwadratowych źrenicach,
poczuła więź łączącą ją, kozła ofiarnego, z tą „złą" kozą.
Wiedziała, jak czuje się ktoś okrutnie i niesprawiedliwie ukarany.
Odetchnęła głęboko i rozwiązała linę wokół szyi zwierzęcia.
Otworzyła bramkę i zaczęła poganiać kozę.
— No dalej — szepnęła. — Uciekaj.
Koza patrzyła na Emily i dziwnie wydymała pyszczek. Zrobiła
krok w tył, potem następny. Kiedy przeszła przez furtkę, pobiegła
wzdłuż drogi. Wydawała się wolna i szczęśliwa.
Emily zatrzasnęła za sobą bramkę. Też była cholernie szczęśliwa,
że stąd ucieka.
10
NIE TAKIEJ ROZRYWKI OCZEKIWAŁA ARIA
W poniedziałek po południu chmury zasnuły niebo nad
Rosewood, przynosząc z sobą wiatr szumiący w żółtych liściach
klonów. Aria naciągnęła na uszy jasnoczer-wony beret z owczej
wełny i truchtem pobiegła do budynku mieszczącego w sobie
wydział sztuk wizualnych Uniwersytetu Hollis na pierwsze
zajęcia sztuki mimowolnej. Na ścianach głównego holu wisiały
prace studentów oraz ogłoszenia dotyczące aukcji dzieł sztuki i
anonse o poszukiwaniu współlokatorów. Aria zauważyła ulotkę z
napisem: CZY WIDZIAŁEŚ PODGLĄDACZA Z ROSE-
WOOD? Na kartce widniało skserowane zdjęcie sylwetki
majaczącej wśród drzew, tak rozmazane i niewyraźne jak
fotografie potwora z Loch Ness. W zeszłym tygodniu media
donosiły, że w Rosewood grasuje podglądacz, który śledzi
mieszkańców, rejestrując każde ich działanie. Ale Aria nie
słyszała o nim od kilku dni... od kiedy otrzymała ostatnią
wiadomość od A.
Winda nie działała, więc Aria wspięła się po zimnych, szarych
schodach na drugie piętro. Bez trudu znalazła salę, w której ku jej
zdumieniu zgaszono światło. W środku panowała cisza. Na
drugim końcu pomieszczenia przy oknie majaczył jakiś
niewyraźny kształt. Kiedy wzrok Arii przywykł do ciemności,
zdała sobie sprawę, że sala jest pełna ludzi.
— Wejdź — powiedziała do niej kobieta o niskim, aksamitnym
głosie.
Aria po omacku dotarła do tylnej ściany pomieszczenia. Stara
podłoga trzeszczała i skrzypiała. Ktoś obok pachniał miętą i
czosnkiem. Ktoś inny papierosami. Usłyszała zduszony chichot.
— Chyba przyszli już wszyscy — ponownie rozległ się głos. —
Nazywam się Sabrina. Witajcie na zajęciach sztuki mimowolnej.
Pewnie się zastanawiacie, dlaczego stoimy w ciemności.
Myślicie, że sztukę powinno się oglądać, prawda? No cóż, nie do
końca. Sztuka angażuje też dotyk i węch... a na pewno uczucia.
Ale to wymaga od nas otworzenia się. Wymaga zanegowania
wszystkiego, co uznajemy za pewne. Każe zaakceptować
nieprzewidywalność życia, przekroczyć wszelkie ograniczenia i
zacząć wszystko od nowa.
Aria powstrzymała ziewnięcie. Sabrina mówiła powoli głosem
miękkim jak plusz, który powodował, że Aria miała ochotę
położyć się na podłodze i zamknąć oczy.
— Wyłączyłam światło, żeby przeprowadzić z wami pierwsze
ćwiczenie — oznajmiła Sabrina. — Każdy buduje sobie w głowie
czyjś obraz na podstawie pewnych przesłanek, na przykład
dźwięku głosu. Albo muzyki, jakiej ten ktoś słucha. Albo tego, co
wiemy o przeszłości tej osoby.
Czasem nasze sądy okazują się nietrafne. Czasem wręcz zupełnie
błędne.
Wiele lat wcześniej Aria i Ali chodziły w sobotę na zajęcia
plastyczne. Gdyby Ali siedziała teraz obok niej, pewnie
przewróciłaby oczami i nazwała Sabrinę jajogłową nudziarą z
włochatymi pachami. Ale dziś to, co mówiła Sabrina, nabierało
dla Arii sensu, szczególnie w odniesieniu do Ali. W ciągu
ostatnich dni okazało się, że Aria nic nie wiedziała o swojej
przyjaciółce. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Ali może
mieć sekretny romans z chłopakiem siostry swojej najlepszej
przyjaciółki, choć przecież dzięki temu odkryciu przedziwne
zachowanie Ali przed zniknięciem nabierało innego znaczenia.
W ciągu tych ostatnich miesięcy Ali znikała na długo w czasie
weekendów. Twierdziła, że wyjeżdża z rodzicami za miasto —
pewnie wtedy widywała się z łanem. Kiedyś Aria pojechała na
rowerze do Ali, żeby zrobić jej niespodziankę, i zastała ją, jak
siedziała w spychaczu na podwórku i rozmawiała przez telefon.
— Zobaczymy się w weekend, to pogadamy, dobra? —
powiedziała Ali do słuchawki.
Kiedy Aria zawołała jej imię, Ali odwróciła się spłoszona.
— Z kim rozmawiasz? — zapytała niewinnie.
Ali zatrzasnęła klapkę telefonu i zmrużyła oczy. Przez chwilę
myślała nad czymś, a potem powiedziała:
— Myślałam o tej dziewczynie, z którą całował się twój tata.
Założę się, że rzuca się na wszystkich facetów. To znaczy,
pewnie jest ostra, skoro poderwała nauczyciela.
Aria odwróciła się przerażona. Ali była z nią, gdy przyłapała
Byrona na całowaniu się z Meredith. Od tamtej
chwili wciąż o tym wspominała. Dopiero w połowie drogi do
domu, pędząc na rowerze, Aria zdała sobie sprawę, że Ali nie
odpowiedziała na jej pytanie.
— Chcę, żebyście zrobili coś takiego — powiedziała głośno
Sabrina, wyrywając Arię ze świata wspomnień. — Chwyćcie za
ręce kogoś, kto stoi obok. Spróbujcie sobie wyobrazić, jak
wygląda ta osoba, dotykając jej dłoni. Potem zapalimy światło i
każdy naszkicuje portret tej osoby na podstawie swoich
wyobrażeń.
Aria potknęła się w ciemności. Ktoś chwycił ją za ręce i zaczął
dotykać jej nadgarstków i wnętrza dłoni.
— Jaką twarz widzicie, dotykając tych dłoni? — zawołała
Sabrina.
Aria zamknęła oczy i próbowała myśleć. Dłoń, którą trzymała,
była drobna, zimna i sucha. Zaczęła sobie wyobrażać tę twarz.
Najpierw wydatne kości policzkowe, potem jasnoniebieskie
oczy. Długie blond włosy i różowe, kształtne usta. Poczuła skurcz
żołądka. Myślała o Ali.
— Teraz odwróćcie się — instruowała Sabrina. — Wyj -mijcie
szkicowniki, a ja włączę światło. Nie patrzcie na swoich
partnerów. Narysujcie dokładnie to, co pojawiło się w waszym
umyśle. Zobaczymy, czym będą się różnić wasze rysunki od
modeli.
Jasne światło oślepiło Arię, kiedy trzęsącą się dłonią wyciągała z
torby szkicownik. Ostrożnie zaczęła kreślić portret na kartce, lecz
mimowolnie rysowała portret Ali. Kiedy odsunęła rysunek od
twarzy, ścisnęło ją w gardle. Na ustach Ali czaił się łobuzerski
uśmieszek, a w oczach błyskały diabelskie ogniki.
— Ładnie — powiedziała Sabrina, która idealnie pasowała do
swojego głosu. Miała długie, splątane, brązowe
włosy, wielkie piersi i miękki brzuch oraz szczupłe nogi niczym
mały ptak. Stanęła obok jej partnerki.
— P iękn ie — szepnęła.
Aria poczuła ukłucie zazdrości. Czemu jej portret nie był piękny?
Ktoś malował lepiej od niej? To niemożliwe.
— Koniec czasu — zawołała Sabrina. — Odwróćcie się i
pokażcie swoje prace partnerom.
Aria odwróciła się powoli, ciekawa, jak wygląda rzekomo piękny
szkic jej partnerki. I faktycznie... był p ię kn y. Twarz na portrecie
w niczym nie przypominała Arii, ale i tak autor rysunku miał o
wiele większe umiejętności niż ona. Aria podniosła wzrok na
osobę stojącą obok niej. Dziewczyna miała na sobie dopasowaną
różową bluzkę Nanette Lepore, ciemne włosy spływające na
ramiona i mleczną czystą cerę. Wtedy Aria dostrzegła znajomy
zadarty nosek i wielkie okulary od Gucciego. U stóp dziewczyny
spał pies w niebieskiej płóciennej kamizelce. Aria w jednej chwili
zamieniła się w bryłę lodu.
— Nie widzę, co namalowałaś — powiedziała jej partnerka
miękkim, słodkim głosem. Wskazała dłonią na swojego psa
przewodnika. — Ale jestem pewna, że wyszło super.
Aria nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. Jej partnerką była
Jenna Cavanaugh.
11
MIŁO CIĘ ZNOWU WIDZIEĆ... W PEWNYM SENSIE
Hannie wydawało się, że od wielu dni wiruje wśród gwiazd,
kiedy nagle znalazła się w snopie jasnego światła. Znowu
siedziała na ganku domu Ali. Znowu czuła się tak, jakby ubranie
miało na niej popękać.
— Zrobimy naszą całonocną imprezę w domku Melis-sy! —
mówiła Spencer.
— Super — uśmiechnęła się od ucha do ucha Ali. Hanna zamarła.
Może utknęła w tym dniu, jak główny
bohater filmu Dzień Świstaka? Może Hanna musi przeżyć ten
dzień tyle razy, aż wreszcie postąpi właściwie i przekona Ali o
grożącym jej śmiertelnym niebezpieczeństwie. Ale... kiedy
Hanna po raz ostatni wróciła do tych wspomnień, Ali podeszła do
niej blisko i zapewniła ją, że nic się jej nie stało. Ale przecież
stało się. Wsz ys t ko si ę z a waliło .
— Ali — dopytywała Hanna. — Co to znaczy, że wszystko jest w
porządku?
Ali nie zwracała na nią uwagi. Obserwowała Melissę idącą
wzdłuż ogrodzenia domu Hastingsów. Przez ramię przewiesiła
togę, którą miała włożyć na zakończenie roku szkolnego.
— Hej, Melisso! — zaszczebiotała Ali. — Cieszysz się, że lecisz
do Pragi?
— Jakie to ma znaczenie? — zawołała Hanna. — Odpowiedz na
moje pytanie!
— Czy Hanna coś... mó wi? — dobiegał z daleka jakiś głos.
Hanna zadarła głowę. To nie był głos żadnej z jej przyjaciółek.
W oddali Melissa położyła dłoń na biodrze.
— Oczywiście.
— łan jedzie z tobą?
Hanna ujęła w dłonie twarz Ali.
— łan się nie liczy — powiedziała zdecydowanym tonem. —
Posłuchaj mnie, Ali!
— Kto to jest łan? — czyjś głos dochodził z bardzo daleka, jakby
z drugiego końca długiego tunelu.
Był to głos Mony Vanderwaal. Hanna rozejrzała się, ale w
okolicy nie dostrzegła Mony.
Ali popatrzyła na Hannę i westchnęła z desperacją.
— Daj spokój, Hanna.
— Jesteś w niebezpieczeństwie — przekonywała ją dalej Hanna.
— Czasem pozory mylą — wyszeptała Ali.
— Co masz na myśli? — Hanna była coraz bardziej zdez-
orientowana.
Kiedy wyciągnęła dłoń w stronę Ali, jej ręka przeszła przez ciało
przyjaciółki, jakby była tylko obrazem projektowanym na
ekranie.
— O kogo ona pyta? — rozległ się znowu głos Mony. Hanna
otworzyła oczy. Jasne, ostre światło uderzyło
w jej źrenice. Leżała na plecach na niewygodnym materacu.
Wokół niej stało kilka znajomych postaci — Mona, I^ucas
Beattie, mama i tata.
T a t a ? Hanna chciała zmarszczyć czoło, ale niesamowicie bolały
ją mięśnie twarzy.
— Hanna — Monie drżał podbródek. — O Boże... o b ud ziła ś
się.
— Jak się czujesz, kochanie? — pytała mama. — Możesz
mówić?
Hanna spojrzała na swoje ręce. Na szczęście nie przypominały
wielkich kawałów cielęciny. Potem zauważyła, że w zgięciu
łokcia ma wbitą kroplówkę, a jej przedramię pokrywa gips.
— Co się stało? — zapytała zachrypniętym głosem.
To, co widziała, wyglądało jak teatralna inscenizacja. O wiele
realniejsza wydawała jej się sytuacja na werandzie, z
przyjaciółkami.
— Gdzie Ali? — zapytała.
Rodzice wymownie spojrzeli po sobie.
— Ali nie żyje — powiedziała cicho mama.
— Proszę jej nie męczyć. — Siwowłosy mężczyzna z orlim
nosem i w kitlu odsunął kotarę i stanął u stóp jej łóżka. — Hanno,
nazywam się doktor Geist. Jak się czujesz?
— Gdzie ja do cholery jestem? — spytała zniecierpliwiona
Hanna.
Tata wziął ją za rękę.
— Miałaś wypadek. Bardzo się o ciebie martwiliśmy. Hanna
spojrzała jeszcze raz na otaczające ją twarze,
a potem na wszystkie przyrządy, do których była podpięta.
Oprócz kroplówki zauważyła elektrokardiograf i rurkę, którą
dostarczano tlen do jej nosa. Robiło jej się na przemian zimno i
gorąco, a w głowie czuła zupełny zamęt.
— Wypadek? — szepnęła.
— Wpadłaś pod samochód — wyjaśniła mama. — Pod szkołą.
Nie pamiętasz?
Prześcieradło wydało jej się nagle lepkie, jakby ktoś rozlał na nim
roztopiony ser. Nie mogła sobie przypomnieć żadnego wypadku.
Pamiętała tylko, że zanim znalazła się na werandzie u Ali, dostała
sukienkę w kolorze szampana od Zaca Posena, którą miała
włożyć na urodziny Mony. To się wydarzyło w piątek
wieczorem, dzień przed urodzinami. Hanna spojrzała na Monę.
Na jej twarzy malowało się jednocześnie przerażenie i ulga.
Miała pod oczami paskudne fioletowe sińce, jakby nie spała od
wielu dni.
— Nie przegapiłam twoich urodzin? Lucas chrząknął. Mona
zesztywniała. -Nie...
— Wypadek miałaś potem — powiedział Lucas. — Nie
pamiętasz?
Hanna próbowała wyciągnąć z nosa rurkę dostarczającą tlen —
nikt nie wyglądał atrakcyjnie z kawałkiem plastiku dyndającym u
nosa — ale okazało się, że rurka została mocno przyklejona
taśmą. Zamknęła oczy i próbowała odnaleźć w pamięci jakieś
fakty, które pomogłyby jej odświeżyć pamięć. Ale widziała nad
sobą tylko twarz Ali, która szepcze coś, a potem znika w
ciemności.
— Nie — szepnęła Hanna. — Nic nie pamiętam.
12
NA GIGANCIE
W poniedziałek późnym wieczorem Emily usiadła na
jasnoniebieskim stołku barowym przy ladzie w kawiarni
naprzeciwko dworca autobusowego w Akron w stanie Ohio.
Przez cały dzień nic nie jadła i zastanawiała się, czy nie zamówić
kawałka okropnie wyglądającego placka z wiśniami, który
idealnie pasowałby do kawy o metalicznym posmaku. Obok niej
jakiś starszy pan powoli jadł pudding z tapioki, a mężczyzna o
sylwetce przypominającej kręgiel i jego przyjaciel podobny do
ogrodowej tyczki pożerali tłuste hamburgery i frytki. Z szafy
grającej dochodziła melodia country, a barmanka oparta o kasę
wycierała z kurzu magnesy na lodówkę, które można było kupić
w promocji za dziewięćdziesiąt dziewięć centów.
— Dokąd jedziesz? — zapytał jakiś głos.
Emily spojrzała prosto w oczy kucharza, postawnego mężczyzny,
który wyglądał tak, jakby w czasie wolnym od smażenia
cheeseburgerów polował z łukiem na dziką
zwierzynę. Emily szukała wzrokiem plakietki z jego imieniem,
ale mężczyzna jej nie miał. Tylko na jego czapeczce bejsbolowej
nadrukowane było wielkie A. Przeszły ją ciarki i poczuła suchość
w gardle.
— Skąd pan wie, że gdzieś jadę? Spojrzał na nią przenikliwie.
— Nie jesteś stąd. A naprzeciwko jest dworzec autobusowy. I
masz wielką torbę. Spryciarz ze mnie, co?
Emily westchnęła i popatrzyła na dno filiżanki. W niecałe
dwadzieścia minut przemierzyła dwa kilometry od domu Helenę
do małego sklepu przy drodze, choć miała bardzo ciężką torbę.
Stamtąd autostopem podjechała do dworca i kupiła bilet na
pierwszy autobus, który wyjeżdżał poza granice stanu Iowa.
Niestety zawiózł ją tylko do Akron, gdzie nikogo nie znała. Co
gorsza, w autobusie pachniało gazem, a siedzący obok facet na
cały głos puścił swojego iPoda i śpiewał do wtóru muzyki
zespołu Fali Out Boy, którego Emily z całego serca nie znosiła.
Kiedy wreszcie autobus zatrzymał się na stacji, ku swojemu
zdumieniu znalazła pod siedzeniem k r a b a . A przecież ocean był
oddalony o setki kilometrów. Gdy wyszła na płytę dworca i
zobaczyła na tablicy z rozkładem jazdy, że o dziesiątej
wieczorem odjeżdża autobus do Filadelfii, poczuła w sercu
bolesne ukłucie. Nigdy tak bardzo nie tęskniła za Pensylwanią.
Zamknęła oczy i dotarło do niej, że uciekła z domu. Naprawdę.
Wcześniej wielokrotnie wyobrażała sobie, że się zrywa. Ali
mówiła, że ucieknie razem z nią. Marzyły o Hawajach. Albo o
Paryżu. Ali chciała, żeby podróżowały pod zmyślonymi
nazwiskami. Emily uznała, że to chyba dość trudne, na co Ali,
wzruszając ramionami, odparła:
— Nie. Przecież udawanie kogoś innego go łatwizna. Niezależnie
od wybranej trasy miały spędzać z sobą
wiele czasu, a Emily skrycie liczyła na to, że Ali przekona się, że
kocha ją tak bardzo jak ona ją. Ale Emily w końcu zawsze
ogarniały wątpliwości i mówiła:
— Ali, nie masz powodu do ucieczki. Żyjesz tu jak w bajce.
Ali wzruszała w odpowiedzi ramionami i przyznawała jej rację.
A w końcu ktoś ją zabił.
Kucharz pogłośnił telewizor stojący obok tostera z ośmioma
otworami na grzanki i otworzył paczkę chipsów. Kiedy Emily
podniosła głowę, zobaczyła reporterkę CNN przed szpitalem w
Rosewood. Emily mijała go każdego dnia, jadąc do szkoły.
— Mamy informacje, że siedemnastoletnia Hanna Marin,
mieszkająca w Rosewood przyjaciółka Alison DiLau-rentis,
której ciało znaleziono miesiąc temu obok jej dawnego domu,
właśnie obudziła się ze śpiączki. Zapadła w nią w sobotę w
wyniku tragicznego wypadku — informowała reporterka.
Filiżanka Emily uderzyła o spodek. Śp iąc z ka ? Na ekranie
pojawili się rodzice Hanny, potwierdzając wcześniejsze
doniesienia. Na ich twarzach malowała się ogromna ulga. Nadal
nie ustalono, kto spowodował wypadek.
Emily zasłoniła usta dłonią, która wciąż pachniała skajową
tapicerką siedzenia w autobusie. Wyciągnęła z kieszeni spodni
swoją komórkę i włączyła ją. Próbowała oszczędzać baterię, bo
zostawiła ładowarkę w Iowa. Trzęsącą się dłonią wybrała numer
do Arii. Włączyła się poczta głosowa.
— Aria, tu Emily — powiedziała po usłyszeniu sygnału. —
Właśnie dowiedziałam się o Hannie i...
Urwała i spojrzała znowu na ekran. W prawym górnym rogu
pojawiła się jej twarz na fotografii zrobionej w zeszłym roku do
albumu szkolnego.
— Na tym nie koniec wieści z Rosewood. Inna przyjaciółka
Alison DiLaurentis, Emily Fields, zaginęła - mówiła reporterka.
— Odwiedzała rodzinę w Iowa, ale dziś rano zniknęła.
Kucharz przewrócił mięso smażące się na patelni i spojrzał na
ekran. Popatrzył z niedowierzaniem na Emily, a potem znowu na
ekran. Upuścił na podłogę metalową szpatułkę. Emily rozłączyła
się, nie nagrywając do końca wiadomości dla Arii. Na ekranie
telewizora pojawili się jej rodzice przed ich domem pokrytym
błękitnymi panelami. Tata miał na sobie swoją najlepszą
koszulkę polo w kratkę, a mama kaszmirowy kardigan narzucony
na ramiona. Carolyn stała z boku i pokazywała do kamery zdjęcie
Emily z zawodów pływackich. Emily poczuła się zażenowana, że
w dzienniku telewizyjnym oglądanym w całym kraju pokazują jej
podobiznę w skąpym kostiumie kąpielowym.
— Bardzo się martwimy — powiedziała matka Emily. —
Chcemy przekazać Emily, że bardzo ją kochamy i chcemy, żeby
wróciła do domu.
W oczach Emily pojawiły się łzy. Żadne słowa nie oddałyby tego,
co czuła, gdy mama wypowiadała trzy krótkie słowa: „bardzo ją
kochamy". Zeszła ze stołka i włożyła kurtkę.
Nad przednią szybą stojącego po drugiej stronie ulicy autobusu
pomalowanego na czerwono, niebiesko i srebrno widniał wielki
napis FILADELFIA. Zegar z reklamą
7-Up wiszący nad barem pokazywał godzinę 21.53. "Błagam,
niech będą jakieś wolne miejsca w autobusie o dziesiątej " —
modliła się w duchu Emily.
Spojrzała na leżący obok, odręcznie napisany rachunek.
— Zaraz wrócę — powiedziała do kucharza, chwytając za torby.
— Muszę szybko kupić bilet.
Kucharz popatrzył na nią tak, jakby porwało go tornado i rzuciło
na jakąś obcą planetę.
— Nie martw się o to — powiedział cicho. — Kawa na koszt
firmy.
— Dzięki!
Dzwoneczki przy drzwiach zadźwięczały, kiedy wychodziła.
Przebiegła przez pustą ulicę i wpadła na dworzec, dziękując
kosmicznym siłom za to, że do kasy nie ustawiła się kolejka.
Wreszcie wiedziała, dokąd jedzie. Do domu.
13
TYLKO FRAJERZY WPADAJĄ POD SAMOCHÓD
We wtorek rano, zamiast iść na zajęcia pilatesu dla za-
awansowanych w centrum Body Tonie, Hanna leżała na łóżku, a
dwie pielęgniarki myły ją gąbkami. Po ich wyjściu doktor Geist
wszedł do pokoju i włączył światło.
— Proszę to wyłączyć! — rozkazała Hanna i zakryła szybko
twarz.
Doktor Geist nie wykonał jej polecenia. Hanna zażyczyła sobie
zmiany lekarza - skoro już musiała tu spędzić tyle czasu, to może
powinien zająć się nią ktoś odrobinę przystojniejszy — ale nikt w
tym szpitalu jej nie słuchał.
Hanna zasłoniła się kołdrą i spojrzała do lusterka w puderniczce
Chanel. Nadal patrzyła na nią twarz potwora, ze szwami na
podbródku, podbitymi oczami, spuchniętą, purpurową dolną
wargą i wielkim sińcem na obojczyku. Miną wieki, zanim włoży
jakąś głęboko wyciętą bluzkę. Westchnęła i zamknęła
puderniczkę. Nie mogła
się doczekać, kiedy pójdzie do kosmetyczki i choć trochę
zatuszuje wszystkie blizny.
Doktor Geist zbadał Hannę i zapisał wyniki obserwacji w
komputerze, który wyglądał, jakby powstał w latach
sześćdziesiątych.
— Szybko wracasz do zdrowia. Opuchlizna zeszła i nie
pozostawiła w mózgu żadnych trwałych uszkodzeń. Twoje
organy wewnętrzne też nie ucierpiały za bardzo. To cud.
— Akurat — wymamrotała pod nosem Hanna.
— To naprawdę cud — wtrącił się tata Hanny, który właśnie
wszedł i stanął za doktorem Geistern. — Strasznie się o ciebie
martwiliśmy. To skandal, że ktoś zrobił coś takiego i nadal
przebywa na wolności.
Hanna rzuciła na niego okiem. Tata miał na sobie grafitową
marynarkę oraz eleganckie, czarne i lśniące mokasyny. Od kiedy
się obudziła dwanaście godzin wcześniej, był niesłychanie
cierpliwy i zgadzał się na każdą zachciankę Hanny. A ona
oczywiście miała mnóstwo życzeń. Najpierw zażądała, żeby
przeniesiono ją do osobnej sali. Nie miała najmniejszej ochoty
wysłuchiwać, jak starsza pani leżąca obok opowiada o swoim
jelicie grubym i o czekającej ją operacji wszczepienia sztucznego
biodra. Potem kazała sobie kupić w pobliskim sklepie przenośny
odtwarzacz DVD i kilka płyt. Na szpitalnych telewizorach można
było oglądać tylko sześć beznadziejnych kanałów. Ubłagała tatę,
żeby skłonił pielęgniarki do zwiększenia jej dawek środków
przeciwbólowych. Uznała, że materac na łóżku szpitalnym jest
bardzo niewygodny, i zażądała, aby tata kupił jej specjalny
materac dopasowujący się do kształtu ciała. Chyba mu się udało,
bo miał przy sobie wielką plastikową torbę.
Doktor Geist zawiesił tablicę z wynikami badań Hanny na
oparciu łóżka.
-Wypuścimy cię do domu za kilka dni. Masz jakieś
pytania?
- Tak - Hanna nadal mówiła zachrypniętym głosem. Pewnie z
powodu stale włączonego wentylatora w szpitalnej sali. Pokazała
na kroplówkę wbitą w ramię. - Ile kalorii dziennie pompujecie we
mnie w ten sposób?
Czuła się o wiele lżejsza, więc pewnie schudła w czasie pobytu
szpitalu - przynajmniej tyle! - ale chciała się upewnić.
Doktor Geist spojrzał na nią jak na wariatkę. Pewnie on też
chciałby móc wyłączać pacjentów za pomocą guzika.
- To antybiotyki i woda, żebyś się nie odwodniła -szybko
wyjaśnił tata. Poklepał Hannę po ramieniu. - Poczujesz się dzięki
temu o niebo lepiej.
Doktor Geist wyłączył światło, kiedy wyszedł zaraz za tatą z sali.
Hanna wpatrywała się w przez chwilę w zamknięte drzwi, ale po
chwili opadła na poduszki. Nastrój mógł jej poprawić tylko
sześciogodzinny masaż wykonany przez przystojnego Włocha,
najchętniej modela, a jeszcze chętniej - bez koszulki. A, i jeszcze
przydałaby jej się nowa twarz.
Nie mogła zrozumieć, dlaczego to wszystko jej się przydarzyło.
Wydawało jej się, że za chwilę obudzi się we własnym łóżku, na
prześcieradle z luksusowej, gęsto tkanej bawełny, piękna jak
dawniej i gotowa wybrać się na zakupy z Moną. Kto normalny
wpada pod samochód? Na dodatek wcale nie trafiła do szpitala z
jakiegoś niezwykłego powodu. Nikt jej nie porwał ani nie
przeżyła tsunami, jak ta modelka Petra Nemcova.
Najbardziej jednak przerażało ją coś innego. Nawet nie chciała o
tym myśleć. Nie pamiętała zupełnie nic z tamtej nocy, nawet
urodzin Mony.
W drzwiach stanęły dwie dziewczyny w znajomo wyglądających,
granatowych marynarkach. Kiedy Aria i Spencer zobaczyły, że
Hanna nie śpi i ma się nie najgorzej, podbiegły do niej z
zatroskanymi twarzami.
— Chciałyśmy cię odwiedzić wczoraj wieczorem — tłumaczyła
się Spencer - ale pielęgniarki nas nie wpuściły.
Hanna zauważyła, że Aria z obrzydzeniem przygląda się jej
zielonkawym siniakom.
— Co? — warknęła, przeczesując dłońmi kasztanowe włosy,
które właśnie spryskała sprayem do układania. -Może powinnaś
zachowywać się trochę bardziej jak pensjonarka. Sean to
uwielbia.
Nadal nie mogła darować Seanowi Ackardowi, że zerwał z n i ą
dla Arii. Dziś włosy Arii zwisały w bezładnych kołtunach. Pod
szkolną marynarką miała luźną sukienkę w czarno-białą kratę.
Wyglądała jak skrzyżowanie tej pomylonej perkusistki z White
Stripes z obrusem. Poza tym powinna wiedzieć, że jeśli Appleton
przyłapie ją w szkole bez plisowanej spódniczki pasującej do
marynarki, to natychmiast odeśle ją do domu, żeby się przebrała.
— Zerwaliśmy z sobą - wymamrotała Aria. Hanna uniosła brwi
ze zdumienia.
— Nap r a wd ę? Czemu?
Aria usiadła przy łóżku Hanny na małym pomarańczowym
krześle.
— Teraz to nieistotne. Najważniejsze teraz... to. Ty. — Jej oczy
napełniły się łzami. - Żałuję, że nie udało nam się
dojechać na plac zabaw szybciej. Wciąż o tym myślę. Mogłyśmy
zatrzymać ten samochód. Zepchnąć cię z drogi.
Hanna patrzyła na nią i coś powoli zaciskało się w jej gardle.
— Byłaś tam?
Aria pokiwała głową i spojrzała na Spencer. -Wszystkie tam
byłyśmy. Emily też. Chciałaś się z nami spotkać.
Serce Hanny zaczęło bić szybciej.
— Naprawdę?
Aria zbliżyła się do niej. Jej oddech pachniał gumą Orbit
Miętowe Mojito. Hanna nienawidziła tego zapachu.
— Twierdziłaś, że wiesz, kim jest A.
— Co ? — wyszeptała Hanna.
- N i e p a m i ę t a s z ? - Spencer z trudem powstrzymywała krzyk. -
Hanno, ten wypadek to wina A.! - Wyciągnęła komórkę i podała
Hannie. - Patrz!
Hanna spojrzała na ekran. „Wiedziała za dużo - A".
— Dostałyśmy to od A. zaraz po twoim wypadku - wyszeptała
Spencer.
Hanna nie wierzyła własnym uszom. Wydawało jej się, że jej
umysł to wielka torba od Gucciego, a kiedy grzebała na jej dnie,
nie potrafiła wydobyć żadnych wspomnień.
— O mało nie umarłam z powodu A.?
Poczuła kamień w żołądku. Od kiedy się obudziła, miała jakieś
dziwne przeczucie, że to nie był wypadek. Jednak próbowała je
stłumić, wmówić sobie, że to nonsens.
— Może rozmawiałaś z A.? - dopytywała się Spencer. -A może
widziałaś A.? Spróbuj sobie przypomnieć. Jak ci się nie uda, to A.
może...
Urwała.
— ... znowu zaatakować - dokończyła szeptem Aria. Hanna
zaczęła się histerycznie trząść. Oblał ją zimny pot.
— Ostatnie, co pamiętam, to wieczór przed urodzinami Mony -
wyjąkała. - A potem siedziałyśmy na tarasie u Ali. Wróciłyśmy
do siódmej klasy. Następnego dnia Ali miała zniknąć, a my
rozmawiałyśmy o imprezie w domku Me-lissy. Musicie
pamiętać.
— No jasne — Spencer spojrzała w dal.
— Próbowałam ostrzec Ali, że następnego dnia umrze —
wyjaśniła Hanna, coraz bardziej rozgorączkowana. — Ale ona
nie zwracała na mnie uwagi. A potem na mnie spojrzała i
powiedziała, żebym przestała się tym tak przejmować. I że
wszystko u niej w porządku.
Spencer i Aria wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
— Hanno, to był tylko sen — wytłumaczyła jej Aria.
— No jasne — Hanna przewróciła oczami. — Przecież mówię, że
Ali stała przede mną jak żywa, jakby siedziała t a m — pokazała
palcem na różowy balon z napisem WRACAJ DO ZDROWIA,
przywiązany do poręczy łóżka. Balon wyglądał jak człowieczek z
napompowaną głową, rękami i nogami. Potrafił nawet chodzić.
Zanim Aria i Spencer zdążyły odpowiedzieć, rozległ się donośny
głos.
— Gdzie leży naj seksowni ej sza dziewczyna w całym szpitalu?
W drzwiach stała Mona z wyciągniętymi ramionami. Ona też
miała na sobie szkolny mundurek i niesamowite botki od Marca
Jacobsa, których Hanna nigdy nie widziała. Mona spojrzała
podejrzliwie na Arię i Spencer,
a potem rzuciła na stolik przy łóżku stos czasopism: „Vo-gue",
„Elle", „Cosmopolitan" i kilka innych.
- Pourvous, Hanna. Lindsay Lohan miała kilka przygód, o
których koniecznie musimy porozmawiać,
- Uwielbiam cię - zawołała Hanna, wykorzystując okazję do
zmiany tematu. Nie miała teraz głowy do A. Po prostu nie i już.
Cieszyła się, że dzień wcześniej naprawdę widziała przy swoim
łóżku Monę, a nie jej zjawę. W zeszłym tygodniu trochę się
pokłóciły, ale przecież dobrze pamiętała, że Mona przysłała jej
sukienkę na swoje przyjęcie urodzinowe. Wiedziała, że
przyjaciółka w ten sposób chce się pojednać, choć z jakiegoś
powodu nie pamiętała, żeby z sobą o tym rozmawiały. Zawsze
gdy się godziły, dawały sobie nawzajem prezenty, na przykład
oprawkę na iPoda albo parę eleganckich rękawiczek. Spencer
spojrzała na Monę.
- Skoro Hanna się obudziła, to chyba możemy odwołać piątkową
imprezę?
Hanna się ożywiła.
- Jaką imprezę?
Mona usiadła na krawędzi łóżka Hanny.
- Miałyśmy zorganizować czuwanie dla ciebie w klubie w
Rosewood - wyjaśniła Mona. - Zaprosiłyśmy całą szkołę.
Hanna zasłoniła usta dłonią, bardzo poruszona.
- Naprawdę chciałyście to zrobić... dla mnie? Spojrzała Monie
prosto w oczy. To bardzo dziwne, że
chciała zorganizować imprezę razem ze Spencer. Bynajmniej nie
pałała miłością do jej dawnych przyjaciółek. Tymczasem Mona
wyglądała na podekscytowaną. Hanna rozczuliła się.
- Skoro już zarezerwowałyście miejsce w klubie, to może
zrobimy imprezę powitalną - ostrożnie zasugerowała Hanna i w
duchu modliła się, żeby Mona nie uznała tego za zły pomysł.
Mona wydęła usta.
- Nie odmówię udziału w żadnej imprezie. Szczególnie na twoją
cześć, Han.
Hanna rozpromieniła się. To była najlepsza wiadomość dnia.
Lepsza nawet od pozwolenia na samodzielne korzystanie z
toalety, jakiego udzieliły jej pielęgniarki. Najchętniej
podskoczyłaby na łóżku i uściskała Monę za to, że znowu są
najlepszymi przyjaciółkami, lecz była przywiązana do zbyt wielu
rurek.
- Zwłaszcza że nie pamiętam w ogóle twoich urodzin -dodała
Hanna. - Fajnie było?
Mona spuściła wzrok, ściągając jakiś niewidzialny pyłek ze
swetra.
- No powiedz - nalegała Hanna. - Zniosę to, nawet jak powiesz, że
było bosko. - Zastanawiała się nad czymś przez chwilę. - Mam
superpomysł. Skoro zbliża się Halloween, a ja nie wyglądam
najpiękniej na świecie... - pokazała dłonią na swoją twarz - to
może zrobimy bal maskowy?
- Idealnie - przyklasnęła Mona. - Han, będzie cudownie!
Mona i Hanna chwyciły się za ręce i zapiszczały, jakby Arii i
Spencer w ogóle nie było w pokoju. Hanna nie miała zamiaru się
nimi przejmować. Piszczeć razem mogły tylko najlepsze
przyjaciółki, a w życiu Hanny to określenie zarezerwowane było
wyłącznie dla jednej osoby.
14
PRZESŁUCHANIE, A MOŻE SZPIEGOWANIE
We wtorek po południu, po krótkim spotkaniu z redakcją albumu
rocznego i godzinnym treningu hokeja, Spencer zaparkowała na
kolistym podjeździe wyłożonym błękitnymi płytkami. Obok
srebrzystoszarego rangę rovera jej mamy stało auto policyjne.
Spencer poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. W ostatnich
dniach często się tak czuła. Czy popełniła błąd, mówiąc Melissie
prawdę o Ali? Może Melissa wmówiła jej, że nie ma instynktu
zabójcy, tylko po to, żeby uśpić jej czujność, a potem doniosła
Wildenowi, że to Spencer zamordowała Ali?
Spencer wróciła myślami do tamtego wieczoru. Jej siostra tak
dziwnie się uśmiechała, kiedy powiedziała, że to nie Spencer
zabiła Ali. Użyła dziwnego sformułowania — powiedziała, że
zabić potrafi tylko ktoś wyjąt ko wy. Czemu nie powiedziała
s z a l o n y albo p o z b a wi o n y w s z e l k i c h u c z u ć ? Słowo
wyj ąt ko wy
brzmiało jakoś tak... szczególnie. Spencer była tak przerażona, że
od tamtej pory unikała Melissy. W jej obecności czuła się
nieswojo i niepewnie.
Kiedy weszła do głównego holu i zawiesiła swój płaszcz
Burberry w szafie, zauważyła, że Melissa i łan, bardzo spięci,
siedzą na kanapie w salonie, jakby dyrektor szkoły wezwał ich na
dywanik. Inspektor Wilden siedział naprzeciwko nich w
skórzanym fotelu.
- Cz-cześć — wyjąkała zdumiona Spencer.
- Och, Spencer — Wilden przywitał ją skinieniem. -Wybacz, ale
muszę porozmawiać z twoją siostrą i łanem.
Spencer cofnęła się o krok.
- A o czym?
- Mam do nich kilka pytań na temat wieczoru, kiedy zaginęła
Alison DiLaurentis - wyjaśnił Wilden, patrząc do notatnika. -
Próbuję poznać kilka punktów widzenia.
W pokoju panowała cisza. Słychać było tylko dźwięk aparatu do
jonizacji powietrza, który mama kupiła, bo jej alergolog
powiedział, że cząsteczki kurzu przyspieszają powstawanie
zmarszczek. Spencer powoli wyszła z pokoju.
- Na stole w holu leży list do ciebie - zawołała Melissa, kiedy
Spencer zniknęła za rogiem w korytarzu. - Od mamy.
Rzeczywiście, Spencer znalazła w holu stos listów obok wazy w
kształcie ula, którą jej babcia dostała podobno w prezencie od
Howarda Hughesa. List do Spencer leżał na samym wierzchu, w
kremowej, otwartej kopercie z jej nazwiskiem zapisanym
odręcznym pismem. W środku znalazła zaproszenie na grubym
czerpanym papierze. Napisano na nim złotymi literami: „Komisja
Złotej Orchidei zaprasza finalistów na śniadanie i rozmowy w
restauracji Daniel w Nowym Jorku w piątek 15 października".
W rogu mama przykleiła odręcznie napisaną notkę: „Spencer, już
to wyjaśniliśmy w szkole. Zarezerwowaliśmy pokoje w hotelu W
na czwartek wieczorem".
Spencer przysunęła papier do twarzy. Pachniał wodą kolońską
Polo. A może to Wilden tak pachniał? Rodzice kibicowali jej,
choć wiedzieli to, co wiedzieli? Nie mieściło jej się to w głowie.
Poza tym fatalnie się z tym czuła.
A może nie było w tym niczego złego? Przesunęła palcem po
tłoczonych literach. Od trzeciej klasy marzyła o tym, że
zdobędzie Złotą Orchideę, i rodzice na pewno o tym wiedzieli.
Zresztą gdyby cała ta sprawa z Ali i A. tak bardzo jej nie
przeraziła, na pewno udałoby jej się napisać pracę wartą tej
nagrody. Więc niby czemu miałaby rezygnować? Przypomniały
jej się słowa Melissy, która twierdziła, że w razie wygranej
rodzice sowicie ją nagrodzą. A teraz tak bardzo potrzebowała
jakiejś nagrody.
Stojący w salonie zegar po dziadku wybił szóstą. Spencer
odgadła, że Wilden czekał, aż pójdzie na górę, żeby zacząć
przesłuchanie. Zrobiła kilka głośnych kroków na kilku
pierwszych schodach, a potem maszerowała w miejscu, udając,
że idzie na górę. Przez balustradę widziała doskonale twarze lana
i Melissy, ale jej nikt nie widział.
- No dobrze - Wilden chrząknął. - Wróćmy do Alison
DiLaurentis.
Melissa zmarszczyła nos.
- Nadal nie rozumiem, co mamy z tym wspólnego. Powinien pan
porozmawiać z moją siostrą.
Spencer zacisnęła powieki. Zac z ęło si ę.
- Proszę o odrobinę cierpliwości - powiedział powoli Wilden. -
Chyba oboje chcecie pomóc odnaleźć zabójcę Alison, prawda?
— Oczywiście - przytaknęła Melissa i zaczerwieniła się.
— No więc — mówił dalej Wilden - oboje byliście w domku tuż
przed tym, jak Alison zniknęła, tak?
Melissa pokiwała głową.
— One nas naszły. Rodzice zgodzili się, żeby Spencer zrobiła w
domku całonocną imprezę. Myślała, że tego wieczoru będę już w
Pradze, ale ja miałam jechać dopiero następnego dnia. Mimo to
wyszliśmy i zostawiliśmy im domek. — Uśmiechnęła się z dumą,
jakby zrobiła to z wrodzonej dobroci.
— Dobrze — Wilden pisał coś w notatniku - i nie zauważyliście
w ogrodzie niczego dziwnego? Nikt się nie kręcił w pobliżu?
— Nie — powiedziała cicho Melissa.
Spencer poczuła jednocześnie wdzięczność i zmieszanie.
Dlaczego Melissa, zimna jak lód, nie wydała jej policji?
— A co robiliście później? — zapytał Wilden.
Melissa i łan wyglądali na zaskoczonych tym pytaniem.
— Poszliśmy do piwniczki. O tam - łan pokazał ręką na korytarz.
— Po prostu... siedzieliśmy. Oglądaliśmy telewizję. Nie
pamiętam szczegółów.
— I spędziliście razem całą noc? łan spojrzał na Melissę.
— To było cztery lata temu, więc nie pamiętam dokładnie, ale
chyba tak.
— Melisso? — zapytał Wilden.
Melissa obracała w dłoni frędzel poduszki leżącej na kanapie.
Przez ułamek sekundy Spencer dostrzegła, jak przez twarz siostry
przebiega cień przerażenia. Ale znikł tak szybko, jak się pojawił.
— Byliśmy razem.
- W porządku. - Wilden spoglądał raz na jedno, raz na drugie,
jakby coś nie dawało mu spokoju. - A ty... łan. Czy coś cię
łączyło z Alison?
łan zbladł. Chrząknął.
- Ali się we mnie podkochiwała. Trochę z nią flirtowałem. Nic
więcej.
Spencer otworzyła szeroko usta. łan okłamywał policjanta w
żywe oczy? Spojrzała na siostrę, ale Melissa patrzyła prosto
przed siebie z uśmieszkiem na ustach. W rozmowie ze Spencer
przyznała przecież, że wie o romansie Ali i lana.
Spencer pomyślała o śnie Hanny, a raczej o jej wspomnieniu.
Dzień przed zniknięciem Ali wszystkie poszły do niej w
odwiedziny. Nie pamiętała szczegółów, ale na pewno widziały
wtedy Melissę wracającą do domku. Ali zapytała ją, czy nie boi
się, że jak pojedzie do Pragi, to łan znajdzie sobie nową
dziewczynę. Spencer dała Ali kuksańca za tę uwagę i kazała jej
się zamknąć. Od kiedy powiedziała Ali o pocałunku z łanem, ta
szantażowała ją, że powie o tym Melissie, jeśli Spencer sama się
nie przyzna. Dlatego Spencer wydawało się, że Ali droczy się z
nią, a nie z Melissą.
To właśnie chciała osiągnąć Ali? A może nie... Potem Melissa
wymamrotała coś pod nosem i pognała do domku. Ale zanim
zniknęła za drzwiami, przystanęła i wpatrywała się w dziurę obok
domu Ali. Jakby próbowała zachować w pamięci jej wielkość.
Spencer zakryła usta dłonią. W poprzednim tygodniu, kiedy
siedziała przed lustrem toaletki, dostała od A. wiadomość, że ma
przed sobą mordercę Ali. I w tej samej chwili w drzwiach stanęła
Melissa i oznajmiła, że na dole
czeka reporterka „Gońca Filadelfijskiego". Melissa stała
naprzeciwko Spencer, jak jej lustrzane odbicie.
Kiedy Wilden uścisnął dłonie łanowi i Melissie, a potem ruszył
do wyjścia, Spencer na palcach wyszła na piętro. Kręciło jej się w
głowie. Na dzień przed swoim zniknięciem Ali powiedziała:
- Wiecie co? Myślę, że to będzie Lato Ali.
Była tego tak pewna, jakby wszystko musiało potoczyć się wedle
jej planu. Owszem, Ali potrafiła zmusić wszystkie cztery
przyjaciółki do tego, żeby tańczyły tak, jak im zagra. Ale nikt,
a b s o l u t n i e n i k t nie śmiał wdawać się w takie gierki z jej
siostrą. Bo ostatecznie to Melissa. Zawsze. Wygrywała.
15
ZGADNIJCIE, KTO WRÓCI-I-I-Ł!
W środę w porannej godzinie szczytu mama w milczeniu
wyjechała swoim samochodem z dworca autobusowego na
autostradę numer 76. Minęła szereg ślicznych domków stojących
nad rzeką Schuylkill i pojechała prosto do szpitala w Rosewood.
Choć po strasznej dziesięciogodzinnej podróży Emily
potrzebowała przede wszystkim prysznica, to bardzo chciała
zobaczyć Hannę.
Kiedy dojechały do szpitala, Emily zaczęła podejrzewać, że
popełniła wielki błąd. Zadzwoniła do rodziców o dziesiątej, tuż
przed wejściem do autobusu. Powiedziała im, że widziała ich w
telewizji, że nic jej nie jest i że wraca do domu. Rodzice chyba się
u c i e s z y 1 i... ale bateria w jej telefonie padła, więc nie mogła
się upewnić. Kiedy wsiadła do samochodu mamy, ta zapytała
tylko, czy wszystko w porządku. Gdy Emily przytaknęła, mama
poinformowała ją, że Hanna się obudziła, a potem zamilkła na
dobre.
Zatrzymały się przed głównym wejściem, na parkingu. Mama
jęknęła głośno i oparła czoło na kierownicy.
— Jak ja się boję jeździć autem po Filadelfii!
Emily patrzyła na mamę, na jej siwe proste włosy, szmaragdowy
sweter i kosztowny naszyjnik z pereł, który nosiła codziennie,
przez co wyglądała trochę jak Marge z Simpsonów. Emily zdała
sobie nagle sprawę, że nigdy wcześniej nie widziała, żeby mama
prowadziła samochód w pobliżu Filadelfii. Zawsze tak bardzo
bała się dużego ruchu samochodowego.
— Dzięki, że po mnie wyjechałaś — szepnęła Emily. Pani Fields
patrzyła przez moment na Emily, nie mogąc zapanować nad
drżeniem warg.
-Tak się o ciebie martwiliśmy. Dotarło do nas, że możemy cię
stracić na zawsze. I dlatego postanowiliśmy przemyśleć kilka
rzeczy. Nie powinniśmy byli wysyłać cię do Helenę. Emily,
nawet jeśli nie do końca akceptujemy decyzje życiowe, które
podjęłaś, to postaramy się pomóc ci najlepiej, jak potrafimy. Tak
zaleca doktor Phil. Czytaliśmy jego książki.
Na parkingu jakaś para podjechała z wózkiem dziecięcym pod
porsche cayenne. Dwaj przystojni czarnoskórzy lekarze śmiali się
podczas rozmowy. Emily poczuła zapach wiciokrzewów i
zauważyła po drugiej stronie ulicy znany supermarket. A więc
wróciła do Rosewood. I nie zmieniła się ani o jotę.
— Okej — głos Emily łamał się. Swędziło ją całe ciało,
szczególnie dłonie. — Dzięki, naprawdę się cieszę.
Pani Fields sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej plastikową
reklamówkę z logo księgarni Barnes & Noble. Wręczyła ją
Emily.
- To dla ciebie.
Emily znalazła w środku DVD z filmem animowanym Gdzie jest
Nemo?. Spojrzała na mamę zupełnie zdezorientowana.
- Ellen DeGeneres, ta, która ostatnio przyznała się publicznie, że
jest lesbijką, dubbinguje taką śmieszną rybę - wyjaśniła mama,
nieco skrępowana. — Pomyśleliśmy, że pewnie ją lubisz.
Emily nagle połączyła fakty. Ellen DeGeneres grała rybę — a
więc była pływaczką-lesbijką jak Emily.
- Dzięki - Emily przycisnęła DVD do piersi, bardzo poruszona.
Wyszła z samochodu i oszołomiona ruszyła w stronę wejścia do
szpitala. Kiedy przechodziła obok izby przyjęć, kawiarni i
małego sklepu, powoli dotarło do niej to, co właśnie usłyszała.
Rodzina postanowiła ją z a a k c e p t o w a ć ? Zastanawiała się, czy
może zadzwonić do Mai i powiedzieć, że wróciła. Ale co niby
miała powiedzieć? „Wróciłam! A rodzice już nie mają nic
przeciwko temu, żebyśmy się spotykały!". Nawet w jej głowie
brzmiało to... po prostu beznadziejnie.
Sala Hanny mieściła się na piątym piętrze. Kiedy Emily
otworzyła drzwi, Aria i Spencer siedziały przy jej łóżku i
trzymały w dłoniach kubki z kawą. Hanna miała na podbródku
długi szew i rękę w gipsie. Obok łóżka stał olbrzymi bukiet, a w
całym pokoju pachniało rozmarynowym olejkiem do
aromaterapii.
- Cześć, Hanna - powiedziała Emily, zamykając powoli drzwi. —
Jak się czujesz?
Hanna westchnęła zirytowana.
- Ty też przyszłaś, żeby mnie wypytywać o A.?
Emily spojrzała na Arię, a potem na Spencer, która nerwowo
skubała papierowy kubek. Dlaczego Aria i Spencer siedzą tu
razem? Przecież Aria podejrzewała, że to Spencer zabiła Ali.
Spojrzała na Arię pytająco spod uniesionych brwi, ale Aria
pokręciła głową i bezgłośnie powiedziała: „Wyjaśnię ci później".
Emily spojrzała na Hannę.
— Po prostu chciałam zobaczyć, jak się masz, ale, no tak...
— Daruj sobie — przerwała jej Hanna wyniośle, okręcając
kosmyk włosów wokół palca. — Nie pamiętam, co się stało.
Więc równie dobrze możemy pogadać o czymś innym.
W jej głosie słychać było irytację.
Emily cofnęła się o krok. Znowu spojrzała na Arię błagalnie,
jakby chciała zapytać, czy to, co mówi Hanna, jest prawdą, lecz
Aria tylko pokręciła głową.
— Hanno, jeśli przestaniemy cię o to pytać, to nigdy sobie nie
przypomnisz — tłumaczyła Spencer. — Dostałaś SMS-a? Jakąś
wiadomość? Nie znalazłaś w kieszeni żadnego liściku od A.?
Hanna zacisnęła usta i spojrzała na Spencer z nienawiścią.
— Odkryłaś coś w czasie imprezy u Mony, a może potem —
ciągnęła Aria. — Może to się z sobą jakoś wiąże?
— Może dostałaś jakąś podpowiedź od A.? — pytała Spencer. —
A może widziałaś, kto siedzi za kierownicą samochodu, który cię
przejechał?
— A może dacie mi spokój? — W oczach Hanny pojawiły się
łzy. — Lekarz wyraźnie ostrzegał, że zamęczanie mnie nie
wyjdzie mi teraz na dobre. - Zamilkła na chwilę i wygładziła
fałdy kaszmirowego koca. — Gdybyście mogły
cofnąć czas do chwili przed śmiercią Ali, myślicie, że udałoby się
wam temu zapobiec?
Emily rozejrzała się. Jej przyjaciółki były tak samo zdumione
tym pytaniem jak ona.
— No jasne — odparła cicho Aria.
— Oczywiście — zgodziła się Emily.
— I chciałybyście tego? — głos Hanny brzmiał trochę
prowokacyjnie. — Naprawdę chciałybyście, żeby Ali wróciła?
Skoro już wiemy, że nie powiedziała nam, co wie na temat
Toby'ego, i że za naszymi plecami widywała się z łanem? Skoro
trochę podrosłyśmy i już wiemy, że Ali była najzwyklejszą suką?
— Oczywiście, że chciałybyśmy, aby wróciła — zareagowała
natychmiast Emily.
Ale kiedy popatrzyła na przyjaciółki, one milczały, nieruchomo
wbijając wzrok w podłogę.
— Na pewno nie chciałybyśmy jej śmierci — wymamrotała w
końcu Spencer.
Aria przytaknęła i zaczęła oglądać swoje pomalowane na
fioletowo paznokcie.
Hanna owinęła gips jedwabną chustką od Hermesa, pewnie po to
— jak myślała Emily — żeby go trochę ozdobić. Gips pokrywały
rozmaite napisy. Chyba całe Rosewood zostawiło tu swój wpis.
Widać było zamaszysty podpis Noela Kahna, równe pismo
Melissy Hastings, kwadratowe litery pani Jennings, nauczycielki
matematyki. Ktoś inny napisał tylko CAŁUSY! i zamiast kropki
narysował uśmiechniętą buźkę. Emily przesunęła palcem po
napisie, jakby ułożono go alfabetem Braille'a.
Po kilku minutach ciszy Aria, Emily i Spencer bez słowa wyszły
z sali. W milczeniu dotarły do windy.
— Dlaczego wygadywała te bzdury o Ali? — wyszeptała Emily
— Hanna podczas śpiączki miała sen o Ali. — Spencer wzruszyła
ramionami i nacisnęła przycisk wzywający windę jadącą w dół.
— Musimy przywrócić jej pamięć — szepnęła Aria. — Ona wi e,
kim jest A.
Jeszcze przed ósmą rano stanęły na parkingu. Obok nich pędem
przejechała karetka. Telefon Spencer wydał charakterystyczny
dźwięk, Cztery pory roku Vivaldiego. Zirytowana wyciągnęła go
z kieszeni.
— Kto wydzwania do mnie o tej porze? Telefon Arii też się
odezwał. I Emily.
Ogarnęła je fala chłodu. Nad wejściem powiewały na wietrze
flagi z logo szpitala.
— Tylko nie to — westchnęła Spencer.
Emily rzuciła okiem na nagłówek wiadomości: „CAŁUSY!".
Dokładnie tak jak na gipsie Hanny.
Tęskniłyście, suki? Dajcie sobie spokój z tym śledztwem albo i
wam wymażę pamięć.
A.
16
NOWA OFIARA
W środę po południu Spencer czekała na tarasie klubu w
Rosewood na Monę Vanderwaal. Razem miały zaplanować
powitalny bal maskowy dla Hanny. Spencer bezmyślnie
kartkowała swoją pracę z ekonomii nominowaną do Złotej
Orchidei. Kiedy ukradła ją z archiwum Melissy, nie rozumiała
nawet połowy... i teraz bynajmniej nie zmądrzała. Ale skoro w
piątek miała się znaleźć w krzyżowym ogniu pytań komisji,
postanowiła nauczyć się całości na pamięć. To chyba łatwe?
Kiedy grywała w szkolnych przedstawieniach, stale musiała się
uczyć na pamięć długich monologów. Poza tym dzięki temu
mogła odwrócić swoją uwagę od A.
Zamknęła oczy i bez trudu wyrecytowała w myślach kilka
pierwszych akapitów. Potem zaczęła się zastanawiać, w co się
ubierze na rozmowę. Przydałby się jakiś strój od Calvina Kleina
albo Chanel. I do tego okulary, żeby dodać sobie powagi. Może
powinna też przynieść artykuł o sobie
opublikowany w „Gońcu Filadelfijskim" i tak włożyć gazetę do
torby, żeby musieli zauważyć nagłówek. Widząc go, członkowie
komisji powinni pomyśleć: „O rany, o tej dziewczynie pisali już
na pierwszych stronach w poważnych gazetach!".
— Hej. — Mona miała na sobie śliczną oliwkową sukienkę i
wysokie czarne buty. Na jej ramieniu wisiała duża fioletowa
torba, w dłoni trzymała kubek z koktajlem owocowym. — Nie
przyszłam za wcześnie?
— Nie, w samą porę. — Spencer zdjęła z krzesła naprzeciwko
stos książek, a pracę Melissy wsadziła do torby.
Obracała w dłoni telefon. Próbowała oprzeć się maso-
chistycznemu impulsowi, który kazał jej odczytać jeszcze raz
wiadomość od A. „Dajcie sobie spokój z tym śledztwem". Po
wszystkim, co się wydarzyło, po trzech dniach ciszy, okazało się,
że A. nie daje za wygraną. Spencer chciała porozmawiać o tym z
Wildenem, ale bała się, że A. ją za to ukarze.
— Wszystko w porządku? — Mona usiadła naprzeciwko i
spojrzała na Spencer z troską w oczach.
— Jasne. — Spencer bawiła się słomką w pustej szklance po
dietetycznej coli. Próbowała odsunąć od siebie myśli o A.
Pokazała dłonią na książki. — Mam w piątek rozmowę przed
komisją na temat mojej pracy nominowanej do nagrody. W
Nowym Jorku. I trochę świruję.
Mona uśmiechnęła się.
— Ach tak, Złota Orchidea. Wszędzie się o tym mówi. Spencer
schowała głowę w ramionach z fałszywą
skromnością. Pękała z dumy, gdy jej imię wyczytywano co rano
przez radiowęzeł. Bywało, że sama musiała je odczytać. Ale
wtedy czuła się jak chwalipięta. Przyjrzała się
badawczo Monie. Naprawdę przeszła niesamowitą przemianę od
wieśniary jeżdżącej na skuterze do zniewalającej diwy. Ale i tak
dla Spencer Mona pozostała na zawsze jedną z tych dziewczyn,
które Ali uwielbiała wyśmiewać. Chyba po raz pierwszy w życiu
rozmawiała z nią sam na sam.
Mona przekrzywiła głowę.
— Widziałam dziś rano twoją siostrę. Stała przed waszym
domem. Powiedziała, że w niedzielnym „Gońcu" były twoje
zdjęcia.
— Meli ss a ci to powiedziała? — Spencer otworzyła szeroko
oczy.
Nie mogła wyjść ze zdumienia. Przypomniała sobie przerażenie
na twarzy Melissy, kiedy dzień wcześniej Wilden zapytał ją, czy
widziała Ali tej nocy, gdy zniknęła. Czego Melissa tak bardzo się
bała? Co ukrywała?
Mona wyglądała na zbitą z tropu.
— No tak. A co? To nieprawda? Spencer powoli pokręciła głową.
— Owszem, prawda. Po prostu dziwię się, że Melissa po-
wiedziała o mnie coś miłego.
— Co masz na myśli? — zapytała Mona.
— Nie pałamy do siebie wielką miłością — Spencer spojrzała
ukradkiem na taras klubu, jakby się bała, że Melissa stoi
przyczajona gdzieś za rogiem i podsłuchuje. — Nieważne.
Przejdźmy do balu. Właśnie rozmawiałam z kierownikiem klubu
i wszystko jest gotowe na piątek.
— Cudownie — Mona wyciągnęła z torby plik kartek i rozłożyła
je na stoliku. — Zaprojektowałam zaproszenia. W kształcie
maski pokrytej aluminiową folią. Jak na nią spojrzysz, widzisz
własną twarz.
Spencer popatrzyła na swoje rozmazane odbicie na zaproszeniu.
Miała promienną, czystą cerę, a puder, który właśnie nałożyła,
dyskretnie podkreślał jej rysy.
Mona przerzucała kartki w oprawnym w skórę notesie od
Gucciego.
— Myślę, że Hanna poczuje się naprawdę wyjątkowo, jeśli
przygotujemy dla niej jakieś wielkie wejście. Gdyby na przykład
wniosło ją w lektyce czterech przystojniaków z nagimi torsami.
Albo coś w tym stylu. Już się umówiłam z kilkoma modelami.
Mają wpaść jutro do Hanny, żeby wybrała tych, którzy
najbardziej jej się podobają.
— Bo mb a — Spencer ukryła w dłoniach swój zwykły, tani
notatnik. - Hanna ma szczęście, że się z tobą przyjaźni.
Mona spojrzała zamyślona w dal, na pole golfowe i westchnęła.
— Po tym, jak ostatnio się między nami układało, to cud, że mnie
nie znienawidziła.
— O czym ty mówisz?
Spencer słyszała coś o kłótni między Hanną i Moną w czasie
przyjęcia urodzinowego, ale była tak zajęta i roz-kojarzona, że
nie miała siły zajmować się jeszcze takimi plotkami.
Mona westchnęła i założyła kosmyk jasnych włosów za ucho.
— Ostatnio nasze stosunki się popsuły — przyznała. — Ale
Hanna tak d z i w a c z n i e się zachowywała. Kiedyś robiłyśmy
wszystko razem, a nagle ona zaczęła przede mną coś ukrywać.
Wciąż zmieniała nasze plany i zachowywała się tak, jakby mnie
nienawidziła. — W oczach Mony pojawiły się łzy.
Spencer coś ścisnęło w gardle. Wiedziała, jak to jest. Ali, zanim
zniknęła, też taka była.
— Spędzała z wami mnóstwo czasu i zrobiłam się o was
zazdrosna. — Mona wodziła palcem wokół krawędzi pustego
talerza po chlebie stojącego na stole. — Naprawdę nie mogłam
się nadziwić, kiedy Hanna zaprzyjaźniła się ze mną w ósmej
klasie. Należała do paczki Ali, do leg en d arn ej paczki Ali.
Przez długi czas nie mogłam uwierzyć w to, że się przyjaźnimy. I
nadal czasami nie mogę.
Spencer wpatrywała się w Monę. To niewiarygodne, jak bardzo
przyjaźń Mony i Hanny przypominała relację między Spencer i
Ali. Spencer też się zdziwiła, kiedy Ali wybrała ją do grona
swoich najbliższych przyjaciółek.
— Hanna spotykała się z nami, bo musiałyśmy... załatwić parę
spraw. Ale na pewno wolałaby ten czas spędzić z tobą.
Mona zagryzła wargi.
— Okropnie ją potraktowałam. Bałam się, że chce mnie zostawić,
więc... postanowiłam zaatakować pierwsza. Ale kiedy wpadła
pod samochód... i prawie umarła... poczułam się okropnie. Od lat
jesteśmy przyjaciółkami, i to bardzo bliskimi. — Zakryła twarz
dłońmi. — Chciałabym o wszystkim zapomnieć. Chciałabym,
żeby wszystko było ja k d a wn ie j.
Wisiorki przy bransoletce Mony dzwoniły delikatnie. Zacisnęła
usta, jakby próbowała powstrzymać łzy. Spencer nagle poczuła
wyrzuty sumienia z powodu drwin, jakimi częstowały kiedyś
Monę. Ali wyśmiewała ją za — jak to określiła — opaleniznę
wampira i niski wzrost. Powtarzała, że Mona jest tak mała, że
mogłaby zostać dziewczęcą wersją Mini Me z Austina Powersa.
Twierdziła też, że Mona ma cellulitis na brzuchu. Kiedyś
przebierała się obok niej w szatni w klubie i na widok jej fałdek
tłuszczu prawie zwymiotowała. Spencer jej nie uwierzyła, więc
pewnego razu, gdy Ali nocowała u Spencer, zakradły się do domu
Mony stojącego na końcu ulicy i podglądały ją, jak tańczy do
teledysków na MTV.
— Mam nadzieję, że podniesie jej się koszulka — szepnęła Ali.
— Wtedy zobaczysz, jaka jest paskudna.
Ale koszulka nie podniosła się. Mona tańczyła tylko jak wariatka,
tak jak Spencer, kiedy wydawało jej się, że nikt nie patrzy. Wtedy
Ali zastukała w okno. Mona zaczerwieniła się i uciekła z pokoju.
— Na pewno wszystko się między wami ułoży — pocieszyła
Monę Spencer, dotykając jej szczupłego ramienia. — A już na
pewno nie powinnaś obwiniać siebie.
— Mam nadzieję — Mona uśmiechnęła się z trudem. — Dzięki,
że mnie wysłuchałaś.
Ich rozmowę przerwała kelnerka, która właśnie położyła na
stoliku skórzane etui z rachunkiem dla Spencer. Spencer
otworzyła je i dopisała dwie cole do rachunku taty. Ze
zdumieniem zauważyła, że dochodzi piąta. Wstała. Żałowała, że
ich rozmowa musi się skończyć. Kiedy ostatni raz rozmawiała z
kimś o czymś istotnym?
— Spóźnię się na próbę - wyjaśniła i westchnęła. Mona
przyglądała jej się przez moment, a potem spojrzała na drugi
koniec sali.
— Myślę, że nie powinnaś jeszcze uciekać. — Skinęła głową w
stronę drzwi na taras, a jej twarz znowu nabrała koloru. — Ten
facet się na ciebie gapi.
Spencer spojrzała przez ramię. Przy stoliku w rogu siedziało
dwóch studentów w koszulkach polo i sączyło dżin z tonikiem.
— Który? - szepnęła Spencer.
— Ten model od Hugo Bossa — Mona wskazała na
ciemnowłosego chłopaka o pięknie zarysowanej szczęce.
Na jej twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech. — Chcesz, żeby
stracił rozum?
— Jak? — zapytała Spencer.
— Pokaż mu majtki — szepnęła Mona, podbródkiem wskazując
na spódnicę Spencer.
Spencer wstydliwie zakryła dłońmi kolana.
— Wyrzucą nas!
— Ale skąd — kusiła Mona. — To ci pomoże rozładować stres z
powodu tego konkursu. To jak natychmiastowa relaksacja.
Spencer zastanawiała się przez chwilę.
— Zrobię to, jak ty też to zrobisz. Mona przytaknęła i wstała.
— Na trzy.
Spencer podniosła się z krzesła. Mona chrząknęła, żeby zwrócić
na siebie uwagę chłopaków. Obaj odwrócili głowę w ich
kierunku.
— Raz... dwa... — odliczała Mona.
— Trzy! — zawołała Spencer.
Podniosły w górę spódnice. Spencer miała pod spodem zielone,
jedwabne bokserki Eres, a Mona seksowne, koronkowe stringi —
takiej bielizny na pewno nie nosiły miłośniczki jazdy na skuterze.
Uniosły spódnice na krótką chwilę, ale to wystarczyło.
Ciemnowłosy chłopak w rogu wypluł piwo do kufla. Model od
Hugo Bossa wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Spencer i Mona
opuściły spódnice i zwijały się wpół ze śmiechu.
— O kurczę — chichotała Mona, z trudem nabierając powietrza.
— Ale numer.
Spencer serce waliło bardzo mocno. Obaj chłopcy gapili się na
nie z otwartymi ustami.
— Myślisz, że ktoś jeszcze nas widział? — wyszeptała.
— A kogo to obchodzi? Przecież nie ośmielą się nas stąd
wyrzucić.
Spencer czuła ciepło na policzkach. Pochlebiało jej to, że Mona
uznała ją za atrakcyjną dziewczynę.
— Teraz naprawdę się spóźnię — szepnęła. — Ale warto było.
— Oczywiście, że warto — Mona posłała jej całusa. — Obiecaj,
że kiedyś to powtórzymy.
Spencer przytaknęła i też posłała jej całusa, po czym ruszyła do
wyjścia w głównej sali restauracyjnej. Dawno nie czuła się tak
wspaniale. Z pomocą Mony udało jej się zapomnieć o A., Złotej
Orchidei i Melissie.
Kiedy szła przez parking, poczuła na ramieniu czyjąś dłoń.
— Zaczekaj.
Odwróciła się i zobaczyła Monę, która nerwowo bawiła się
diamentowym naszyjnikiem. Z jej twarzy zniknął wyraz
rozbawienia. Patrzyła na Spencer z niepokojem.
— Wiem, że bardzo się spieszysz — powiedziała — i nie chcę
zawracać ci głowy głupstwami. Ale coś mi się przytrafiło i muszę
z kimś o tym pogadać. Nie znamy się dobrze, ale teraz nie mogę
porozmawiać o tym z Hanną. Ma na głowie dość swoich
problemów. A ktoś inny mógłby to roznieść po szkole.
Spencer usiadła na krawędzi kwietnika.
— Co się stało?
Mona rozejrzała się ostrożnie, jakby chciała się upewnić, że obok
nie stoi jakiś golfista w stroju od Ralpha Laurena.
— Ostatnio dostaję... jakieś dziwne SMS-y — wyszeptała.
Spencer poczuła się, jakby ktoś uderzył ją w głowę.
- Co t a k i e g o ?
- SMS-y - powtórzyła Mona. - Tylko dwa, ale właściwie
anonimowe, więc nie wiem, kto mi je przysłał. W każdym razie...
napisał o mnie o kro p n e r ze c z y. — Mona zagryzła wargi. —
Trochę się przestraszyłam.
Obok przeleciał wróbel i usiadł na nagiej jabłonce. W oddali
rozległ się warkot kosiarki do trawy. Spencer wpatrywała się w
Monę.
- Czy ten ktoś podpisuje się... literą A.? - szepnęła. Mona zbladła
tak bardzo, że nawet jej piegi zniknęły.
- S-skąd wiesz?
- Bo... - Spencer oddychała ciężko. T o s i ę n i e d z i e j e
n ap ra wd ę. To n i e m o ż 1 i w e. - Hanna, Emily, Aria i ja też je
dostajemy.
17
W MIŁOŚCI JAK NA WOJNIE
W środę po południu Hanna przewróciła się na drugi bok w
szpitalnym łóżku - jak się okazało, odleżyny to coś gorszego niż
trądzik - gdy rozległo się pukanie do drzwi. Nie była w nastroju
do odwiedzin. Miała już dość wścibskich gości po wizycie
Spencer, Arii i Emily.
- Wszyscy gotowi na imprezę! - zawołał ktoś zza drzwi. Do
środka weszło czterech chłopaków: Noel Kahn, Ma-
śon Byers, młodszy brat Arii Mike oraz - co za niespodzianka -
Sean Ackard, były chłopak Hanny i, jak się okazało, również
Arii.
- Cześć, chłopaki - Hanna naciągnęła pod same oczy
jasnobeżowy kaszmirowy koc, który Mona przyniosła jej z domu.
Kilka sekund później w drzwiach stanął Lucas Beattie z
olbrzymim bukietem. Noel spojrzał na niego i przewrócił oczami.
- To w ramach rekompensaty?
— Słucham?
Kwiaty zasłaniały całą twarz Lucasa. Hanna nie wiedziała, czemu
Lucas wciąż ją odwiedza. No dobra, w zeszłym tygodniu
rozmawiali przez minutę, kiedy wziął ją na przejażdżkę balonem
swojego taty i wysłuchał jej zwierzeń. Hanna wiedziała, że
bardzo mu się podoba. Lucas niemalże wyznał jej miłość w
balonie. Przypomniała sobie też, że kiedy dostała od Mony
suknię na bal, posłała Lucasowi paskudnego SMS-a, dając mu
wyraźnie do zrozumienia, że żyją w dwóch różnych światach.
Miała zamiar mu o tym przypomnieć, ale... Lucas okazywał się
przydatny na każdym kroku. Poszedł do Sephory, żeby kupić jej
nowe kosmetyki, czytał jej na głos „Teen Vogue'a" i prosił
lekarzy o pozwolenie, żeby rozpylić w pokoju Hanny jej ulubiony
olejek do aromaterapii. Właściwie lubiła jego towarzystwo.
Gdyby nie była tak lubiana i fantastyczna, mógłby zostać jej
chłopakiem. Był przystojny. Nawet przystojniejszy niż Sean.
Hanna spojrzała na Seana. Siedział sztywno wyprostowany na
plastikowym krześle i spoglądał na kartki z życzeniami powrotu
do zdrowia dla Hanny. Cały on. Chciała go nawet zapytać,
dlaczego zerwał z Arią, ale nagle zdała sobie sprawę, że ma to
gdzieś. Noel spojrzał podejrzliwie na Hannę.
— Czemu się zasłaniasz?
— Lekarz mi kazał — Hanna zasłoniła kocem nos. — Żeby się
nie zarazić jakąś chorobą. Poza tym dzięki temu możesz skupić
się wyłącznie na moich pięknych oczach.
— Jak to jest być w śpiączce? — Noel przysiadł na krawędzi
łóżka i ścisnął pluszowego żółwia, którego wczoraj
przynieśli jej wujek z ciocią. — Czy to podobne to transu po
kwasie?
— Dostajesz do palenia marihuanę jako środek przeciwbólowy?
— zapytał Mike z nadzieją w głosie i błyskiem w błękitnym oku.
— Na pewno taki szpitalny towar daje niezłego kopa.
— Nie, pewnie dają jej środki przeciwbólowe. — Rodzice
Masona byli lekarzami, a on zawsze przechwalał się wiedzą
medyczną. — Pacjenci w szpitalu dostają naprawdę skuteczne
leki.
— Są tu jacyś fajni pielęgniarze? — zapytał szeptem Mike. —
Robią dla ciebie striptiz?
— Masz coś na sobie? — pytał Noel. — Daj popatrzeć!
— Chłopaki! — upomniał ich Lucas.
Chłopcy spojrzeli na niego i przewrócili oczami. Wszyscy oprócz
Seana, który był równie skrępowany jak Lucas. Pewnie Sean
nadal chodzi na spotkania Klubu Dziewic, pomyślała Hanna, a na
jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
— Nie ma sprawy — zaszczebiotała. — Dam sobie radę.
Tak naprawdę atmosfera, którą stworzyli chłopcy, wygadując te
wszystkie bzdury, przyniosła jej ulgę. Wszyscy inni goście byli
do znudzenia poważni. Kiedy koledzy podeszli do niej, żeby
podpisać się na gipsie, Hanna przypomniała sobie o czymś i
usiadła na łóżku.
— Przyjdziecie na moją imprezę powitalną w piątek? Organizują
ją Spencer i Mona, więc na pewno będzie bosko.
— Takiej okazji na bank nie przegapimy. — Noel rzucił okiem na
Masona i Mike'a, którzy wyglądali przez okno i zastanawiali się
głośno, czy bardzo by się połamali, gdyby wyskoczyli z piątego
piętra. — Pokłóciłyście się z Moną? — zapytał.
— Nie — żachnęła się Hanna. — Dlaczego? Noel nałożył
zatyczkę na flamaster.
— Na przyjęciu urodzinowym nieźle się pokłóciłyście. B arn
b a m !
— Naprawdę? — Hanna zbladła. Lucas zakaszlał znacząco.
— Noel, jakie znowu bam bam? — Do pokoju weszła Mona.
Posłała pocałunki w stronę Noela, Masona i Mike'a i chłodny
uśmiech Seanowi, po czym rzuciła olbrzymi segregator obok
łóżka. Lucasa potraktowała jak powietrze. — Najlepsze
przyjaciółki muszą sobie czasem dać prztyczka w nos.
Noel wzruszył ramionami. Podszedł do kolegów stojących pod
oknem i zaczął się przekomarzać z Masonem. Mona przewróciła
oczami.
— Słuchaj, Han. Właśnie rozmawiałam ze Spencer i
sporządziłyśmy listę rzeczy, które trzeba załatwić na piątek.
Muszę z tobą omówić szczegóły. — Otworzyła niebieski notes w
oprawie Tiffany. — Oczywiście musisz podjąć decyzję, zanim
porozmawiam z kierownikiem klubu. — Polizała palce i
przewróciła stronę. — Okej, serwetki kremowe czy kość
słoniowa?
Hanna próbowała się skupić, ale w głowie dźwięczało jej cały
czas „bam bam" Noela.
— O co się pokłóciłyśmy? — wypaliła nagle.
Mona zamilkła na moment i położyła notatnik na kolanach.
— Han, uwierz mi, że o nic. Pamiętasz naszą kłótnię sprzed
tygodnia? O napis na niebie? O Naomi i Riley?
Hanna skinęła głową. Mona zaprosiła Naomi Zeigler i Riley
Wolfe, ich największe rywalki, żeby stanęły w jej
orszaku w czasie przyjęcia. Hanna podejrzewała, że zemściła się
w ten sposób za to, że ona nie pojawiła się na kolacji z okazji
rocznicy ich przyjaźni.
— Miałaś rację — mówiła dalej Mona. — To straszne suki. Nie
chcę się z nimi przyjaźnić. Przykro mi, że na chwilę się do nich
zbliżyłam.
— W porządku — Hanna mówiła cicho, choć słowa Mony
podniosły ją trochę na duchu.
— Wróćmy do ważniejszych spraw. — Mona wyciągnęła dwa
wycinki z czasopism. Na jednym zdjęciu widać było długą, białą,
plisowaną sukienkę, ozdobioną z tyłu jedwabną rozetą. Drugie
przedstawiało krótką, obcisłą sukienkę w leopardzie cętki. —
Dostojna kreacja od Philipa Lima czy zalotna mini od Nieves
Lavi?
— Nieves Lavi — zdecydowała Hanna. — Ma dekolt w łódkę i
jest krótka, więc pokażę nogi, a zakryję obojczyki — podciągnęła
koc pod nos.
— Jeśli już o tym mówimy — zaszczebiotała Mona — zobacz, co
dla ciebie zdobyłam!
Sięgnęła do jasnożółtej torby od Cynthii Rowley i wyciągnęła z
niej misternie wykonaną porcelanową maskę. Przedstawiała
prześliczną dziewczęcą twarz, z wydatnymi kośćmi
policzkowymi, pięknie wykrojonymi ustami i nosem, który
mógłby z powodzeniem znaleźć się w katalogu każdego chirurga
plastycznego. Była tak piękna, że wydawała się n ie ma lż e
prawdziwa.
— Takich masek użyto w zeszłym roku na pokazie haute couture
Diora — oznajmiła z przejęciem Mona. — Moja mama zna kogoś
w dziale promocji u Diora i dziś rano przywieziono nam tę maskę
z Nowego Jorku.
- O Boże - Hanna sięgnęła i dotknęła krawędzi maski, gładkiej
jak skóra niemowlęcia albo satyna.
Mona przystawiła maskę do twarzy Hanny, która nadal zasłaniała
się kocem.
- Zasłoni twoje sińce. Będziesz naj śliczniej sza na balu.
- Hanna już jest naj śliczniej sza — włączył się Lucas, który do tej
pory kręcił się wokół przyrządów medycznych. — Nawet bez
maski.
Mona zmarszczyła nos, jakby Lucas oświadczył, że zaraz
zmierzy jej temperaturę w pupie.
- O, Lucas - rzuciła lodowatym tonem. - Nie zauważyłam cię.
- Stałem obok przez cały czas - odparł Lucas, trochę obrażony.
Oboje patrzyli na siebie. Hanna zauważyła, że na twarzy Mony na
chwilę pojawił się lęk.
Mona oparła maskę Hanny o wazon z kwiatami, tak żeby
porcelanowa twarz patrzyła na nią.
- To będzie najlepsze party roku. Nie mogę się doczekać - rzuciła
na pożegnanie Mona, posłała jej całusa i tanecznym krokiem
wyszła z pokoju.
Noel, Mason, Sean i Mike ruszyli za nią. Obiecali, że wrócą
następnego dnia, a Hanna zdobędzie dla nich działkę szpitalnej
marihuany. Został tylko Lucas, oparty o ścianę, na której wisiał
plakat z żonkilami przypominającymi obrazy Moneta. Miał
niespokojny wyraz twarzy.
- Ten gliniarz Wilden zadał mi kilka pytań na temat twojego
wypadku, kiedy czekaliśmy, aż obudzisz się ze śpiączki —
powiedział cicho Lucas i usiadł na pomarańczowym krześle przy
łóżku. - Czy widziałem cię tamtego
wieczoru, czy zachowywałaś się dziwnie. Jakby podejrzewał, że
to auto nie potrąciło cię przez przypadek. Lucas przełknął ślinę i
podniósł wzrok na Hannę.
— Myślisz, że to ta sama osoba, która przysyła ci te dziwne
SMS-y?
Hanna usiadła. Zapomniała, że podzieliła się z Lucasem
informacjami na temat A., kiedy lecieli balonem. Serce zaczęło
jej mocno bić.
— Tylko mi nie mów, że powiedziałeś o tym Wildenowi.
— Oczywiście, że nie — upewnił ją Lucas. — Ja tylko... martwię
się o ciebie. To przerażające, że ktoś mógł cię specjalnie
przejechać.
— Nie martw się — przerwała mu Hanna i założyła ręce na
piersiach. — I błagam, b ł a g a m , ani słowa o tym Wildenowi.
Okej?
— Jasne — odparł Lucas. — Zrozumiano.
— Dobrze — warknęła Hanna.
Wypiła duży łyk wody ze szklanki stojącej na stoliku. Kiedy
tylko przychodziło jej na myśl, że wypadek mógł zostać
spowodowany przez A., nie potrafiła opanować biegu myśli,
jakby podświadomie nie chciała się nad tym za wiele
zastanawiać.
— Fajnie, że Mona urządza dla mnie przyjęcie, prawda? —
zapytała Hanna, bo chciała zmienić temat. — Świetna z niej
przyjaciółka. Wszyscy tak mówią.
Lucas bawił się przyciskami swojego zegarka Nike.
— Nie wiem, czy powinnaś jej ufać — wymamrotał. Hanna
zmarszczyła brwi.
— O czym ty mówisz? Lucas chwilę się wahał.
- No dalej - Hanna była wyraźnie zniecierpliwiona. -Gadaj.
Lucas pociągnął za koc i odsłonił twarz Hanny. Ujął jej twarz w
dłonie i pocałował ją. Miał miękkie, ciepłe usta, które idealnie
pasowały do jej ust. Hanna poczuła drobniuteńkie ukłucia na
całych plecach. Kiedy Lucas odsunął się trochę od niej, patrzyli
na siebie, a maszyna do EKG piknęła siedem razy. Oddychali
ciężko. Hanna była pewna, że ma zdumienie wypisane na twarzy.
- Pamiętasz? — zapytał Lucas i otworzył szeroko oczy. Hanna
zmarszczyła brwi.
— Niby co?
Lucas patrzył na nią przez chwilę rozbieganym wzrokiem. Potem
odwrócił się.
— M-muszę już iść — wymamrotał zażenowany i wyszedł z
pokoju.
Hanna patrzyła za nim i nadal czuła jego usta na swoich. Co to
było?
18
A TERAZ POWITAJMY JESSICĘ MONTGOMERY!
Tego samego popołudnia Aria stała przed budynkiem
uniwersytetu w Hollis i patrzyła na grupę studentów tańczących
capoeira na trawniku. Nigdy nie rozumiała tej sztuki walki.
Najlepiej określił to jej brat: ludzie uprawiający capoeira wcale
nie wyglądają jak brazylijscy wojownicy, tylko jak grupa świrów,
którzy obwąchują sobie pupy i obsikują się jak psy w parku.
Poczuła na ramieniu dotyk chłodnej dłoni.
— Przyszłaś na zajęcia? — usłyszała szept w uchu i ze-
sztywniała.
- Meredith.
Dziś Meredith miała na sobie marynarkę w zielone paski i
podarte dżinsy. Przez ramię przewiesiła plecak moro. Patrzyła na
Arię tak, jak biolog patrzy na mrówkę przez szkło powiększające.
— Chodzisz na sztukę mimowolną, tak? — zapytała Meredith.
Kiedy Aria niemo przytaknęła, Meredith spojrzała na zegarek. -
Lepiej już idź. Zajęcia zaczynają się za pięć minut.
Aria poczuła się jak w pułapce. Chciała zupełnie olać te zajęcia,
bo nie miała najmniejszej ochoty spędzać dwóch godzin w
towarzystwie Jenny Cavanaugh. Sam jej widok sprawił, że
przypomniała sobie wiele faktów, o których wolałaby nie
pamiętać. Ale Aria wiedziała też, że Meredith przekaże na pewno
wszystko Byronowi i ona znowu usłyszy kazanie, że nie powinna
odrzucać wielkodusznego daru Meredith. Aria otuliła się
szczelniej różowym swetrem.
— Odprowadzisz mnie? — rzuciła.
Meredith spojrzała na nią, jakby nie wierzyła własnym uszom.
— Nie bardzo... nie mogę. Mam coś do załatwienia. Coś...
ważnego.
Aria przewróciła oczami. Przecież nie mówiła poważnie, a
Meredith rozglądała się nerwowo, jakby ukrywała jakiś wielki
sekret. Nagle Arii przyszła do głowy przerażająca myśl: a jeśli
ona musi załatwić jakąś sprawę związaną ze ślu b e m? Oczami
wyobraźni zobaczyła, jak jej tata i Meredith stoją przed ołtarzem i
składają sobie przysięgę. Nawet nie chciała o tym myśleć.
Bez pożegnania ruszyła w stronę budynku. Weszła na górę po
schodach, przeskakując po dwa stopnie. Sabrina już zaczynała
zajęcia, a każdy uczestnik miał znaleźć dla siebie miejsce pracy.
Wyglądało to tak, jakby grali w spółdzielnię mieszkaniową.
Kiedy kurz opadł, Aria nadal nie
miała miejsca. Została tylko jedna wolna ławka... obok
dziewczyny z białą laską i psem przewodnikiem o złotawej
sierści. Tylko tego brakowało. Kiedy Aria szła w kierunku ławki,
a jej chińskie buty na cienkich podeszwach kłapały o podłogę,
wydawało jej się, że Jenna śledzi ją wzrokiem. Pies dyszał
przyjaźnie, gdy Aria podeszła bliżej. Dziś Jenna miała na sobie
czarną bluzkę z głębokim dekoltem, który odsłaniał fragment
koronkowego czarnego stanika. Jenna bardzo by się spodobała
Mike'owi, bo mógłby gapić się bezkarnie na jej piersi. Kiedy Aria
usiadła, Jenna nachyliła się do niej.
— Jak ci na imię?
— Yyy... Jessica — rzuciła bez namysłu Aria. Spojrzała na
Sabrinę. Zazwyczaj nauczyciele na takich
kursach nawet nie próbowali nauczyć się na pamięć imion
uczniów. Aria miała też nadzieję, że Meredith nie poprosiła
Sabriny, by miała na nią oko.
— Jestem Jenna.
Wyciągnęła rękę do Arii, która odwróciła się szybko, modląc się
w duchu, żeby zajęcia zakończyły się jak najszybciej. Kiedy Aria
jadła śniadanie w przypominającej gabinet osobliwości kuchni
Meredith, przyszło jej do głowy kolejne wspomnienie. Pewnie
przywołały je krasnoludki przyklejone na lodówce. Ali, Aria i
reszta dziewczyn nazywały Jennę Śnieżką, bo przypominała im
Królewnę Śnieżkę z filmu Disneya. Kiedyś cała klasa pojechała
do sadu w Longwood, żeby wziąć udział w zbieraniu jabłek. Ali
wpadła wtedy na pomysł, że skoro zła macocha dała Śnieżce
zatrute jabłko, to one powinny dać Jennie jabłko zanurzone w
bardzo brudnej wodzie z sedesu.
Ali kazała Arii, żeby wręczyła Jennie jabłko. Zawsze
wysługiwała się innymi, zmuszając ich do wykonywania czarnej
roboty.
- To szczególne jabłko - powiedziała Aria do Jenny, podając jej
jabłko i słysząc za sobą chichot Ali. - Farmer powiedział mi, że
pochodzi z drzewa dającego najsłodsze owoce. I chcę ci je dać. -
Jenna przyjęła owoc ze zdumieniem. Kiedy tylko ugryzła
pierwszy soczysty kęs, Ali zakrzyknęła:
- Zjadłaś jabłko, które ktoś obsikał! Śmierdzi ci z ust jak z kibla!
Jenna otworzyła usta i wypluła kęs na ziemię.
Aria odpędziła od siebie to wspomnienie i spojrzała na stos
olejnych obrazów ułożonych na pulpicie przed Jenną.
Przedstawiały portrety namalowane energiczną kreską w
nasyconych barwach.
- Ty to namalowałaś? - zapytała Jennę.
- To, co leży na mojej ławce? - zapytała Jenna, kładąc dłonie na
kolanach. - Tak. Rozmawiałam o moich pracach z Sabriną, bo
chciała je obejrzeć. Może dołączy kilka z nich do którejś ze
swoich wystaw.
Aria zacisnęła pięści. Czy mogło być gorzej? Jakim cudem Jennie
udało się przemycić swoje prace na wystawę? I jakim cudem w
ogóle udało jej się cokolwiek namalować, skoro podobno nic nie
widzi?
Sabrina kazała uczniom wziąć szczyptę mąki, kilka pasków
papieru gazetowego i puste wiaderko. Jenna próbowała sama
sobie poradzić, ale to Sabrina pomogła jej zanieść wszystko na
miejsce. Aria zauważyła, że uczestnicy zajęć obserwują Jennę
kątem oka, jakby się bali, że dostaną naganę, jeśli zaczną się na
nią gapić „otwarcie".
Kiedy wszyscy wrócili do ławek, Sabrina zabrała głos.
— Na ostatnich zajęciach mówiliśmy o percepcji dotykowej.
Dziś będziemy kontynuować ten temat, ale zrobimy sobie
nawzajem maski. W końcu każdy z nas nosi jakąś maskę,
prawda? Każdy coś udaje. A kiedy zobaczymy odlew własnej
twarzy, często okazuje się, że wcale nie wyglądamy tak, jak nam
się wydaje.
— Już kiedyś robiłam to ćwiczenie — szepnęła Jenna Arii do
ucha. — Naprawdę fajne. Chcesz pracować ze mną? Pokażę ci,
jak to zrobić.
Aria miała ochotę wyskoczyć przez okno. A jednak przyłapała się
na tym, że skinęła twierdząco głową, a potem zdała sobie sprawę,
że przecież Jenna nie widzi jej skinienia.
— Jasne.
— Najpierw ja zrobię twoją maskę. — Kiedy Jenna się
odwróciła, coś zabrzęczało w jej kieszeni. Wyciągnęła cienki
telefon LG z rozkładaną klawiaturą. Podstawiła go Arii pod nos,
jakby wiedziała, że się przygląda. — Można na nim pisać za
pomocą poleceń głosowych. Nareszcie mogę wysyłać SMS-y.
— Nie boisz się, że pobrudzi się mąką? — zapytała Aria.
— Zetrze się. Tak go lubię, że nie mogę się z nim rozstać.
Aria pocięła na kawałki gazetę dla Jenny, bo jakoś nie chciała jej
dawać nożyczek do rąk.
— Gdzie chodzisz do szkoły? — zapytała Jenna.
— Do Rosewood High — odparła Aria, wymieniając nazwę
pierwszej prywatnej szkoły, która przyszła jej do głowy.
— Super — powiedziała Jenna. — Chodziłaś kiedyś na zajęcia
plastyczne?
Aria zesztywniała. Brała udział w zajęciach z plastyki, zanim
jeszcze nauczyła się czytać. Musiała jednak schować dumę do
kieszeni. Przecież nie nazywa się Aria, tylko Jessica. Musi
wymyślić tę postać od początku.
— Hm, nie — rzuciła pospiesznie, wyobrażając sobie Jessicę. -
To dla mnie zupełna nowość. Wcześniej interesowałam się raczej
sportem, szczególnie hokejem na trawie.
Jenna nalała wody do miski.
— Na jakiej grasz pozycji?
- No, na wszystkich — wymamrotała Aria.
Kiedyś Ali próbowała ją nauczyć grać w hokeja na trawie, ale
dała za wygraną po pięciu minutach, orzekając, że Aria biega jak
ciężarna gorylica. Ciekawe dlaczego jako swoje alterego
wymyśliła postać będącą typową dziewczyną z Rosewood.
Przecież za wszelką cenę próbowała odżegnać się od tej roli.
— To fajnie, że próbujesz czegoś nowego — powiedziała cicho
Jenna, mieszając wodę z mąką. - W mojej dawnej szkole, kiedy
dziewczyny z drużyny hokejowej mówiły, że chcą zacząć coś
nowego, miały zazwyczaj na myśli kupno sukienki nowego
projektanta, o którym czytały w „Vogue'u" — parsknęła z
sarkazmem.
- W twojej szkole w Filadelfii była drużyna hokejowa? —
wypaliła Aria, bo pomyślała o szkole dla niewidzących, do której
rodzice wysłali Jennę.
Jenna wyprostowała plecy.
- Hm... nie. Skąd wiesz, że chodziłam do szkoły w Filadelfii?
Aria uszczypnęła się wewnątrz dłoni. Może jeszcze za chwilę
przyzna się Jennie, że w szóstej klasie dała jej
jabłko zamoczone w wodzie z sedesu? Że w pewnym sensie
doprowadziła do samobójstwa jej brata kilka tygodni wcześniej?
Że ją oślepiła i zrujnowała jej życie?
- Tylko zgadywałam.
- Chodziło mi o moją dawną szkołę. Do liceum chodziłam tutaj,
do Rosewood Day. Wiesz, która to szkoła?
- Coś o niej słyszałam - rzuciła na odczepnego Aria.
- W przyszłym roku tam wrócę. - Jenna zanurzyła pasek papieru
w masie z mąki i wody. - Ale nie wiem, czy mi się spodoba. W tej
szkole każdy musi być idealny. Jeśli tylko różni się od innych
choć trochę, jego życie zamienia się w piekło. - Pokręciła głową. -
Przepraszam. Na pewno nie masz pojęcia, o czym mówię.
- Owszem! Świetnie cię rozumiem! - zaprotestowała Aria.
Sama lepiej by tego nie ujęła. Poczuła ukłucie w sercu. Jenna była
piękna - wysoka, zgrabna, wyluzowana i utalentowana.
Nap r a wd ę utalentowana. Gdyby nadal chodziła do Rosewood
Day, to ona, a nie Aria, byłaby pierwszą artystką w szkole. Kto
wie, kim mogłaby się stać, gdyby nie wypadek. Nagle Aria tak
szczerze zapragnęła ujawnić przed Jenną swoją prawdziwą
tożsamość i powiedzieć, jak bardzo żałuje tego, co się stało, że
ledwo się powstrzymała.
Jenna zbliżyła się do niej. Pachniała jak lukier do ciasteczek.
- Nie ruszaj się - poinstruowała Arię i dotknęła jej twarzy, a
potem zaczęła nakładać na nią zamoczone w masie paseczki
papieru. Były mokre i chłodne, ale po chwili tężały na twarzy.
- Chcesz jakoś wykorzystać swoją maskę? - zapytała Jenna. - Na
bal Halloween?
— Moja przyjaciółka urządza bal maskowy — powiedziała Aria i
natychmiast skarciła się w myślach za to, że udziela zbyt wielu
informacji. — Pewnie wtedy ją założę.
— Super — ucieszyła się Jenna. — Ja zabiorę moją do Wenecji.
Za miesiąc jadę tam z rodzicami. Ponoć jest tam mnóstwo
sklepów z maskami.
— Uwielbiam Wenecję! — pisnęła Aria. — Byłam tam z
rodzicami cztery razy!
— Naprawdę? — Jenna przykładała kolejne paseczki papieru do
czoła Arii. — Cztery razy? Pewnie lubicie rodzinne wyjazdy.
— Kiedyś lubiliśmy — odparła Aria, próbując nie poruszyć
żadnym mięśniem na twarzy.
— A teraz już nie? — Jenna zaczęła zakrywać masą papierową
policzki Arii.
Aria poczuła na twarzy ukłucie tysiąca igiełek. Masa tężała i
skóra zaczęła ją swędzić. Chyba nie musiała zatajać przed Jenną
wszystkich faktów. Przecież nie wiedziała nic o jej rodzinie.
— No bo... moi rodzice... chyba się rozwiodą. Tata związał się z
inną kobietą, młodą dziewczyną, która uczy rysunku w Hollis. A
ja z nimi teraz mieszkam. Ona mnie nienawidzi.
— A ty też jej nienawidzisz? — zapytała Jenna.
— Z całego serca — przyznała się Aria. — Całkowicie za-
panowała nad życiem taty. Każe mu brać witaminy i ćwiczyć
jogę. I udaje, że ma grypę żołądkową, choć wygląda kwitnąco.
Aria zagryzła policzek od środka. Życzyła Meredith, żeby ta jej
wymyślona grypa żołądkowa zabiła ją na miejscu. Wtedy nie
musiałaby poświęcić kolejnych kilku
miesięcy na wynajdywanie sposobów, aby przeszkodzić w ślubie
Meredith i Byrona.
— Przynajmniej o niego dba - Jenna zrobiła pauzę i uśmiechnęła
się. — Czuję, że marszczysz czoło, ale wierz mi, każda rodzina
ma problemy. Moja też.
Aria próbowała nie zrobić żadnej miny, która zdradziłaby jej
prawdziwe emocje.
— A może powinnaś dać nowej partnerce taty szansę? — mówiła
dalej Jenna. - W każdym razie ma talent artystyczny, prawda?
Aria poczuła, jak coś ściska ją w żołądku. Nie mogła zapanować
nad mięśniami twarzy.
— Skąd wiesz, że ma talent?
Jenna zamarła. Masa papierowa wypadła jej z rąk i plasnęła o
podłogę.
— Sama tak powiedziałaś.
Arii kręciło się w głowie. Naprawdę? Jenna przycisnęła jeszcze
kilka paseczków papieru do jej policzków. Kiedy dotykała jej
twarzy, czoła i nosa, Aria zdała sobie z czegoś sprawę. Jeśli Jenna
czuła, że Aria marszczy czoło, to znaczy, że pewnie wyczuła
również kształt jej twarzy i zorientowała się, jak wygląda.
Spojrzała w górę i dostrzegła na twarzy Jenny wyraz
zażenowania i zdumienia. Może i ona pomyślała o tym samym?
Nagle Arii zrobiło się gorąco.
— Muszę...
Spróbowała podnieść się z krzesła i prawie przewróciła stojące
obok wiaderko z wodą.
— Dokąd idziesz? — zapytała Jenna.
Aria musiała wyjść z sali na kilka minut. Kiedy w zastygającej
masce na twarzy ruszyła w stronę drzwi,
zadźwięczała jej komórka. Wyjęła telefon z torby i otworzyła,
uważając, żeby nie posypać go mąką. Dostała nową wiadomość.
To straszne, gdy otaczają cię ciemności, co? Wyobraź sobie, jak
się muszą czuć niewidomi! jak powiesz komuś, co się stało z
mojej winy, to ciebie też na zawsze zamknę w ciemnościach.
Cmok!
A.
Aria spojrzała na Jennę. Siedziała na swoim stanowisku i
obracała w rękach telefon, jakby nie czuła, że całe palce ma w
mące. Spojrzała znowu na ekran. Przyszła kolejna wiadomość.
PS A twoja przyszła przybrana mamusia też udaje kogoś innego,
tak jak ty! Chcesz się przekonać? Idź jutro do baru Hooters.
A.
19
DOCIEKLIWY UMYSŁ PRAGNIE WIEDZY
W czwartek rano Emily wyszła z kabiny w szatni przy sali
gimnastycznej, ubrana w biały T-shirt z emblematem szkoły,
bluzę z kapturem i krótkie spodnie. Z głośników rozległ się głos.
— Dzień dobry! — jakiś chłopiec zaszczebiotał fałszywie
słodkim głosem. — Tu Andrew Campbell, przewodniczący
szkoły. Chciałem przypomnieć wszystkim, że jutro wieczorem w
klubie w Rosewood odbędzie się przyjęcie powitalne na cześć
Hanny Marin! Nie zapomnijcie o kostiumach! A przy okazji
chciałem życzyć Spencer Hastings powodzenia w czasie
rozmowy przed komisją przyznającą Złotą Orchideę! Trzymamy
za ciebie kciuki, Spencer!
Kilka dziewczyn w szatni jęknęło głośno. Nazwisko Spencer
padało codziennie w szkolnych wiadomościach. Emily zdziwiła
się, że Spencer nie wspomniała o swoim wyjeździe do Nowego
Jorku poprzedniego dnia w szpitalu,
kiedy odwiedzała Hannę. Przecież zawsze uwielbiała chwalić się
swoimi osiągnięciami.
Kiedy Emily minęła maskotkę drużyny - wielkiego, wyciętego z
kartonu rekina — i weszła na salę gimnastyczną, rozległy się
brawa i pohukiwania, jakby ktoś zorganizował dla niej
niespodziankowe przyjęcie urodzinowe.
- Nasza ulubienica wróciła! - wrzeszczał Mike Montgomery,
stojąc pod koszem. Za nim stali chyba wszyscy pierwszoklasiści,
którzy brali udział w zajęciach sportowych dla wszystkich
uczniów szkoły. — Uprawiałaś seks-turystykę, co?
- Co takiego? - Emily rozglądała się zdezorientowana, bo Mike
mówił bardzo głośno.
- No wiesz — drażnił się z nią Mike, łudząco podobny do swojej
siostry Arii. — W Tajlandii — uśmiechnął się marzycielsko.
Emily zmarszczyła nos.
- Byłam w Iowa.
- Och — Mike zapomniał na chwilę języka w gębie. -Też nieźle.
Mieszka tam mnóstwo mleczarek. — Mrugnął do niej
porozumiewawczo, jakby słowo „mleczarka" oznaczało coś
niesamowicie pornograficznego.
Emily chciała się odgryźć, ale tylko wzruszyła ramionami. Nie
podejrzewała Mike'a o to, że chce jej zrobić przykrość. Pozostali
pierwszoklasiści gapili się na nich tak, jakby Emily była Angeliną
Jolie, a Mike jej najodważniejszym fanem, który poprosił ją
właśnie o adres mailowy.
Pan Draznowsky, nauczyciel WF-u, zagwizdał. Uczniowie
usiedli na podłodze w siadzie skrzyżnym w równych szeregach.
Pan Draznowsky sprawdził listę obecności
i przeprowadził rozgrzewkę, a potem wszyscy wyszli na korty
tenisowe. Kiedy Emily wyjęła z kosza na sprzęt rakietę Wilson,
usłyszała za sobą syknięcie.
Maya stała obok skrzyni z piłkami lekarskimi, magicznymi
kołami do pilatesu i innymi przyrządami, które w czasie przerw w
lekcjach służyły dziewczynom uzależnionym od ćwiczeń.
— Cześć — pisnęła cichutko, uśmiechając się promiennie.
Emily uścisnęła Mayę i poczuła zapach jej ulubionej gumy
bananowej.
— Co tu robisz? — zapytała.
— Uciekłam z matematyki, żeby się z tobą zobaczyć — szepnęła
Maya i pokazała jej podrobione zwolnienie od rodziców. —
Kiedy wróciłaś? Co się działo? Wróciłaś na stałe?
Emily milczała. Wróciła do Rosewood wczoraj rano, ale cały
poprzedni dzień właściwie jej uciekł. Najpierw była w szpitalu,
potem dostała wiadomość od A., musiała iść na lekcje i trening
pływania, a potem jeszcze posiedzieć z rodzicami. Nie miała
czasu, żeby porozmawiać z Mayą. Wczoraj widziała ją nawet na
korytarzu, lecz schowała się w pustej klasie i poczekała, aż Maya
sobie pójdzie. Sama nie wiedziała, czemu się tak dziwnie
zachowuje. Przecież nie chciała się przed nią ukrywać.
— Wróciłam niedawno — wydusiła z siebie. — I nigdzie się nie
wybieram. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Drzwi na korty tenisowe otworzyły się z hukiem. Emily rzuciła
tęskne spojrzenie w kierunku wyjścia. Na pewno wszyscy
znaleźli już sobie partnerów do tenisa, a ona będzie musiała grać
z panem Draznowskym, który uczył też wychowania seksualnego
i uwielbiał dawać uczniom
krótkie, improwizowane wykłady na temat antykoncepcji.
Zamrugała kilka razy, jakby ktoś obudził ją z długiego snu. Co się
z nią działo? Czemu martwiła się głupim WF-em w czasie
rozmowy z Mayą? Spojrzała na nią.
— Moi rodzice zmienili się o sto osiemdziesiąt stopni. Tak się o
mnie martwili, że jak uciekłam z farmy ciotki i wujka,
postanowili mnie zaakceptować taką, jaka jestem.
Maya otworzyła szeroko oczy.
— To wspaniale! — Chwyciła Emily za ręce. — I jak ci się
podobało w Iowa? Naprawdę byli straszni?
— W pewnym sensie.
Emily zamknęła oczy i przywołała w wyobraźni surowe twarze
Helenę i Allena. Potem przypomniał jej się flirt z Tristą w czasie
imprezy. Trista powiedziała jej, że gdyby była tańcem, to na
pewno jakimś ludowym i skocznym. Może powinna powiedzieć
Mai o Triście? Ale niby co? Przecież do niczego nie doszło.
Lepiej o tym zapomnieć.
— To długa historia.
— Potem mi o wszystkim opowiesz, skoro już możemy spotykać
się w miejscach publicznych. — Maya podskoczyła z radości, a
potem spojrzała na wielki zegar nad tablicą informacyjną. —
Chyba muszę wracać — szepnęła. — Spotkajmy się dziś
wieczorem.
Emily zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy może powiedzieć
„tak" i nie wymykać się z domu za plecami rodziców, gdy coś
sobie przypomniała.
— Nie mogę. Idę z rodzicami na kolację. Maya posmutniała.
— To może jutro? Możemy iść razem na imprezę Hanny.
— J-jasne — wyjąkała Emily. — Świetnie.
— Aha, mam dla ciebie niespodziankę. — Maya przestępowała z
nogi na nogę. — Scott Chin, który robi fotografie do albumu
rocznego, chodzi ze mną na historię. Powiedział mi, że wybrano
nas na najlepszą parę roku! Super, prawda?
— Najlepszą p arę ? — powtórzyła Emily, choć słowa więzły jej
w gardle.
Maya wzięła Emily za ręce i kołysała nimi.
— Jutro chcą nam zrobić kilka zdjęć w pokoju redakcyjnym. Tak
się cieszę!
- Ja też — Emily ścisnęła w dłoni rąbek T-shirtu. Maya
przekrzywiła głowę.
- Na pewno wszystko w porządku? Nie widać, żebyś się cieszyła.
— Owszem.
Emily już miała mówić dalej, ale poczuła, że jej telefon wibruje w
kieszeni bluzy na brzuchu. Wyciągnęła go z bijącym sercem.
Dostała nową wiadomość.
Kiedy zobaczyła nagłówek, natychmiast poczuła ucisk w
żołądku. Zamknęła klapkę telefonu, nie przeczytawszy SMS-a.
- Dobre wieści? - zapytała Maya, trochę zbyt wścibsko jak na
gust Emily.
- Nic ważnego - Emily wsunęła telefon do kieszeni. Maya
ściskała w dłoniach podrobione zwolnienie.
Cmoknęła Emily w policzek, a potem wybiegła z sali gim-
nastycznej. Każdy jej krok rozbrzmiewał głośnym echem, bo
miała na sobie kozaki na wysokim obcasie, w piaskowym
kolorze. Kiedy Maya zniknęła za drzwiami, Emily wyciągnęła
telefon, wzięła głęboki oddech i spojrzała ponownie na ekran.
Hej, Emily! Styszatam, ze WYJECHAŁAŚ! Będę tęskniła!
Gdzie dokładnie mieszkasz? Jaką znaną postacią historyczną z
Filadelfii chciałabyś być? Bo ja tym facetem z opakowania
płatków owsianych. On też się liczy, prawda? Mozę kiedyś
wpadnę w odwiedziny. XXX
Trista
Kaloryfer w sali gimnastycznej głośno zarzęził. Emily zamknęła
klapkę telefonu, a po chwili wyłączyła go zupełnie. Kilka lat
wcześniej, na moment przed tym jak pocałowała Ali w starym
domku na drzewie, Ali wyznała jej, że widuje się z jakimś
starszym od niej facetem. Nigdy nie powiedziała, jak on się
nazywa, ale teraz Emily miała już pewność, że mówiła o lanie
Thomasie. Ali chwyciła wtedy Emily za ręce. Jej twarz
promieniała szczęściem.
- Kiedy tylko o nim pomyślę, czuję się, jakby wyrosły mi
skrzydła, jakbym się kręciła na karuzeli - śmiała się Ali. — Jakie
to piękne być zakochanym!
Emily zapięła bluzę na zamek pod samą szyję. Jej też się
wydawało, że jest zakochana, ale wcale nie czuła się jak na
karuzeli. Raczej jak w tunelu strachów, gdzie za każdym rogiem
czaiła się jakaś niespodzianka, a cel podróży pozostawał
nieznany.
20
PRZYJACIÓŁKI NIE MAJĄ PRZED SOBĄ TAJEMNIC
W czwartek po południu Hanna siedziała przed toaletką i patrzyła
w swoje lustrzane odbicie. Położyła trochę podkładu na szwy na
podbródku i wykrzywiła twarz. Czemu zszyta rana tak bardzo
bolała? I czemu doktor Geist pozszywał ją czarną nicią jak
Frankensteina? Nie mógł użyć nici w cielistym kolorze?
Podniosła nowy telefon, który czekał na nią na kuchennym stole,
kiedy tata przywiózł ją rankiem ze szpitala. Na pudełku leżała
kartka z napisem: WITAJ W DOMU! KOCHAM CIĘ, MAMA.
Teraz kiedy okazało się, że życiu Hanny nie zagraża
niebezpieczeństwo, mama wróciła do normalnego trybu pracy.
Czyli pracowała bez przerwy.
Hanna westchnęła i wybrała numer telefonu podany na dnie
buteleczki z podkładem.
— Witamy w salonie Bobbi Brown! — zapiał radosny głos po
drugiej stronie.
— Mówi Hanna Marin — przywitała się Hanna tonem tak
chłodnym, jakby chciała uchodzić za wcielenie Anny Wintour.
— Mogę umówić się z Bobbi na makijaż?
Po chwili milczenia usłyszała:
— Musiałaby pani zadzwonić bezpośrednio do jej agenta. Ale
wydaje mi się, że jest bardzo zajęta...
— Czy mogę dostać jego numer?
— Chyba nie wolno mi...
— Oczywiście, że pani wolno — ucięła Hanna. — Nikomu nie
powiem.
Po chwili negocjacji dziewczyna poprosiła Hannę o cierpliwość i
połączyła ją z kimś, kto podał jej numer zaczynający się od 212.
Hanna zapisała go szminką na lustrze w łazience i rozłączyła się,
mając mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyła się, że nadal
potrafi zmusić ludzi, by tańczyli, jak im zagra. Tylko
najpopularniejsze dziewczyny w szkole mogły sobie na to
pozwolić. Z drugiej strony, czy Bobbi zdoła doprowadzić jej
twarz do porządku?
Rozległ się dzwonek do drzwi. Hanna położyła więcej podkładu
na szwy i poszła otworzyć. Myślała, że to Mona, która miała
pomóc jej wybrać modeli na przyjęcie. Obiecała, że wynajmie dla
Hanny największe ciacha pod słońcem.
Hanna zatrzymała się przed wielką ceramiczną donicą stojącą w
holu. Co Lucas miał na myśli, kiedy twierdził, że nie powinna
ufać Monie? A w ogóle co oznaczał ten pocałunek? Hanna nie
mogła właściwie myśleć o niczym innym. Spodziewała się, że
rano zobaczy Lucasa ze stosem nowych gazet i latte ze
Starbucksa. Kiedy nie przyszedł, czuła się... zawiedziona. Po
południu, gdy tata już odjechał, przez trzy minuty próbowała
skupić się na serialu
w telewizji. Na ekranie jakaś para całowała się namiętnie, a ona
patrzyła na to szeroko otwartymi oczami i ciarki chodziły jej po
plecach. Wiedziała, co oni czują.
A przecież nawet nie lubiła Lucasa. Nie należał do kręgu jej
znajomych. Żeby się upewnić, zapytała o zdanie Monę, kiedy
dzień wcześniej przywiozła jej do szpitala strój na zmianę:
obcisłe dżinsy Seven, tkany żakiet Moschino i miękki T-shirt.
- Lucas B e a t t i e ? - odparła Mona. - To frajer, Han. Od zawsze.
I proszę. Koniec z Lucasem. Nikomu nie powie o tym pocałunku.
Nigdy.
Hanna podeszła do drzwi i przez szybę zobaczyła powiewające
na wietrze blond włosy Mony. O mało nie zemdlała, kiedy
okazało się, że za Moną stoi Spencer. A ścieżką już zmierzają w
jej kierunku Emily i Aria. Hanna próbowała sobie przypomnieć,
czy aby nie umówiła się z nimi wszystkimi na tę samą godzinę.
- Co za niespodzianka - przywitała je, trzęsąc się z nerwów.
Spencer wepchnęła się pierwsza do domu.
- Musimy pogadać.
Za nią weszły Mona, Emily i Aria. Rozsiadły się na skórzanych
kanapach w kolorze toffi. Te same miejsca zajmowały wtedy,
gdy jeszcze blisko się przyjaźniły. Spencer usiadła w rogu, w
wielkim skórzanym fotelu, a Emily i Aria na kanapie. Mona
zajęła miejsce Ali, na szezlongu pod oknem. Kiedy Hanna
patrzyła na nią kątem oka, mogłaby przysiąc, że to Ali ożyła.
Rzuciła okiem na Monę w obawie, że znowu ją wkurzyła. Ale
Mona nie wyglądała na obrażoną.
Hanna usiadła na skórzanym pufie.
— O czym musimy pogadać? — zapytała.
Aria i Emily też chyba nie wiedziały, co jest grane.
— Znowu dostałyśmy SMS-a od A., zaraz po wyjściu ze szpitala.
— Spencer nie marnowała czasu.
— Sp en c er ! — syknęła Hanna.
Emily i Aria też przewiercały ją wzrokiem. Od kiedy to
rozmawiały o A. w obecności innych osób?
— W porządku — uspokoiła je Spencer. — Mona wie. Ona też
dostaje SMS-y od A.
Hannie zrobiło się słabo. Spojrzała pytająco na Monę, która
mocno zacisnęła usta.
— Nie — wyszeptała Hanna.
— Ty? — Aria nie wierzyła własnym uszom.
— Ile? — wyjąkała Emily.
— Dwa — przyznała się Mona. Patrzyła na swoje kościste
kolana, przebijające się przez ciemnopomarańczową sukienkę
C&C. — Dostałam w tym tygodniu. Kiedy powiedziałam o tym
wczoraj Spencer, nie miałam pojęcia, że dostajecie takie
wiadomości.
— To nie ma sensu — wyszeptała Aria, patrząc na pozostałe
przyjaciółki. — Myślałam, że A. wysyła SMS-y tylko dawnym
koleżankom Ali.
— Może wszystkie się myliłyśmy — powiedziała trzeźwo
Spencer.
Hanna nie mogła zebrać myśli.
— Spencer mówiła ci o tym samochodzie, który mnie przejechał?
— Mówiła, że to robota A. I że wiesz, kto to jest — Mona
zbladła.
Spencer założyła nogę na nogę.
— Dostałyśmy kolejną wiadomość od A. Jeśli nadal będziemy
próbowały wydobyć z ciebie informacje, A. zrobi nam krzywdę.
Emily jęknęła cicho.
— To przerażające — wyszeptała Mona. Przebierała nogami, co
oznaczało, że jest bardzo spięta. — Powinnyśmy pójść z tym na
policję.
— Może masz rację — zgodziła się Emily. — Muszą nam
pomóc. To poważna sprawa.
— Nie! — krzyknęła Aria. — A. się dowie. Przecież nas widzi...
cały czas.
Emily zamknęła usta i utkwiła wzrok w swoich dłoniach.
— Wiem, jak musicie się czuć — wyznała Mona. — Od kiedy
zaczęłam dostawać te wiadomości, wciąż mi się wydaje, że ktoś
mnie śledzi. — Spojrzała na dziewczyny przerażonym wzrokiem.
— Kto wie? Może A. obserwuje nas nawet teraz?
Hanna zadrżała. Aria rozejrzała się po salonie. Emily popatrzyła
za wielki fortepian, jakby spodziewała się, że w rogu zobaczy A.
Telefon Mony zadźwięczał i w salonie rozległ się gremialny jęk.
Kiedy Mona wyciągnęła komórkę, zbladła.
— O Boże, następny.
Wszystkie nachyliły się nad ekranem. Mona dostała spóźnioną
kartkę urodzinową. Pod zdjęciem kolorowych balonów i ciasta z
lukrem, którego Mona nigdy by nie tknęła, znajdowała się
wiadomość.
Spóźnione życzenia urodzinowe, Mono! Kiedy zamierzasz
opowiedzieć Hannie, co jej zrobitaś? Może lepiej poczekaj,
aż dostaniesz od niej prezent urodzinowy. Wtedy stracisz
przyjaciółkę, ale zyskasz podarunek!
A.
Hanna zamarła.
— Co m i zrobiłaś? Co to ma znaczyć? Mona zrobiła się blada jak
ściana.
— flanna... no dobrze. Pokłóciłyśmy się w czasie mojego
przyjęcia. Ale tylko trochę. Naprawdę. Zapomnijmy o tym.
Serce Hanny waliło jak młot. Zaschło jej w ustach.
— Nie chciałam mówić ci o tym zaraz po wypadku, bo nie
sądziłam, że to takie ważne — mówiła dalej Mona wysokim,
pełnym napięcia głosem. — Nie chciałam cię dobijać. I miałam
potworne wyrzuty sumienia z powodu naszej kłótni, szczególnie
kiedy okazało się, że mogę cię stracić na zawsze. Chciałam o tym
zapomnieć. I wynagrodzić ci to, organizując wspaniałe przyjęcie
i...
Na moment zapadła przejmująca cisza. Kaloryfer włączył się
głośno i wszystkie dziewczyny podskoczyły ze strachu. Spencer
chrząknęła.
— Nie kłóćcie się — powiedziała pojednawczo. — A. próbuje
odwrócić naszą uwagę, żebyśmy nigdy nie dowiedziały się, kim
jest.
Mona rzuciła Spencer spojrzenie pełne wdzięczności. Hanna
zgarbiła się. Czuła na sobie wzrok pozostałych dziewczyn. Nie
miała najmniejszej ochoty rozmawiać o tym przy wszystkich. W
ogóle nie miała ochoty o tym rozmawiać.
— Spencer ma rację. Właśnie tego chce A.
Zapadła cisza. Wszystkie wpatrywały się w lampę z papierowym
kloszem stojącą na stoliku. Spencer ścisnęła dłoń Mony. Emily
wzięła za rękę Hannę.
— Czego dotyczyły SMS-y, które dostałaś? - zapytała Monę
Aria.
Mona schyliła głowę.
— Mojej przeszłości.
Hanna nie mogła wyjść ze zdumienia. Patrzyła na spinkę w
kształcie małego ptaszka, wpiętą we włosy Arii. Przeczuwała, że
SMS-y do Mony przypominały jej o tych czasach, kiedy one
wszystkie jeszcze się przyjaźniły, bo wtedy Mony nikt nie lubił.
Ale czego dokładnie dotyczyły? Tego, że Mona podlizywała się
Ali i chciała być jak ona? Że wszyscy się z niej śmiali? Hanna
nigdy nie rozmawiała z Moną o tamtych czasach, jednak czasem
czuła na barkach ciężar przeszłości. Bolesne wspomnienia czaiły
się pod powierzchnią ich codziennych rozmów, jakby zaraz
miały eksplodować.
— Nie musisz nam mówić, jeśli nie chcesz — powiedziała
szybko Hanna. — Nasze SMS-y też dotyczyły przeszłości. Każda
z nas chciałaby o czymś zapomnieć.
Spojrzała swojej najlepszej przyjaciółce prosto w oczy w nadziei,
że ona ją zrozumie. Mona ścisnęła dłoń Hanny, która zauważyła
na palcu przyjaciółki srebrno-turkusowy pierścionek. Zrobiła go
dla Mony na zajęciach z plastyki, a ta nosiła go nadal, choć wcale
nie przypominał drogiej biżuterii od Tiffany'ego. Był raczej
podobny do tanich obrączek, które nosiły totalne wieśniary. W
sercu Hanny zapalił się ciepły płomyk. Musiała przyznać A.
rację: prawdziwe przyjaciółki nie mają przed sobą tajemnic.
Teraz mogła być z Moną zupełnie szczera.
Nagle rozległ się dzwonek. Trzy krótkie ding-dong. Dziewczyny
wpadły w popłoch.
— Kto to? — zapytała przerażona Aria.
Mona wstała i poprawiła włosy. Uśmiechnęła się od ucha do ucha
i dumnie ruszyła do drzwi wejściowych.
— Coś, co oderwie nas na chwilę od naszych problemów.
— Pizza? — zapytała Emily.
— Nie. Dziesięciu modeli z filadelfijskiej filii agencji
Wilhelmina — odparła Mona, jakby była to naj oczy wist -sza
rzecz pod słońcem.
21
JAK ROZWIĄZAĆ PROBLEM EMILY?
W czwartek wieczorem, po powrocie od Hanny, Emily
przeciskała się w centrum handlowym przez tłum zakupowiczów
pachnących drogimi perfumami. Miała spotkać się z rodzicami w
restauracji Cały Ten Zgiełk!, urządzonej tak, jakby nagrywano
tam musicale. Kiedy była młodsza, uwielbiała tam jadać i rodzice
pewnie założyli, że nadal lubi. Restauracja nie zmieniała się od
lat. Główne drzwi wyglądały jak wejście do teatru na Broadwayu,
a obok stanowiska kierownika sali stała wielka figura Upiora
Opery. Na ścianach wisiały zdjęcia gwiazd Broadwayu.
Emily przyszła pierwsza. Zajęła miejsce przy stoliku, obok baru z
granitowym blatem. Przez chwilę oglądała kolekcję figurek
Małej Syrenki, ustawioną w witrynie obok wejścia. Kiedy była
młodsza, marzyła o tym, żeby zająć miejsce Małej Syrenki Ariel.
Mogłaby oddać jej swoje nogi, a w zamian wziąć rybią płetwę.
Zmuszała przyjaciółki, żeby w kółkq oglądały z nią ten film, aż
pewnego razu
Ali powiedziała, że to dziecinada i żenada. Wtedy wyrzuciła film
do kosza.
Jej uwagę przyciągnął ekran telewizora zawieszonego nad barem.
Na pierwszym planie jasnowłosa reporterka z pokaźnym biustem
mówiła coś o Ali, której zdjęcie widniało w rogu.
— Przez ostatni rok rodzice Alison DiLaurentis mieszkali w
małym miasteczku w stanie Pensylwania, niedaleko Rosewood, a
ich syn Jason kończył studia na Uniwersytecie Yale. Jeszcze do
niedawna prowadzili spokojne życie. Jak radzą sobie członkowie
rodziny, odkąd śledztwo w sprawie morderstwa Alison utknęło w
martwym punkcie?
Na ekranie pojawił się wielki, obrośnięty bluszczem budynek.
Podpis informował, że mieści się on w New Haven w stanie
Connecticut. Inna blond reporterka biegła za grupą studentów.
— Jason! — wołała. — Czy uważasz, że policja dokłada
wszelkich starań, by ująć zabójcę twojej siostry?
— Czy dzięki temu wasze więzy rodzinne się zacieśniły? —
krzyknął ktoś inny.
Chłopiec w czapeczce bejsbolowej odwrócił się. Emily otworzyła
szeroko oczy. Od zaginięcia Ali widziała Jasona DiLaurentisa
tylko kilka razy. Teraz miał zimne oczy i wykrzywione usta.
— Nie mam zamiaru opowiadać o swojej rodzinie — odparł
Jason. — To banda wariatów.
Emily okręciła stopę wokół nogi krzesła. Rodzina Ali... to
wariaci? Ona zawsze uważała ich za idealną rodzinę. Tata Ali
miał dobrą pracę, ale weekendy poświęcał dzieciom. Często
urządzał pikniki. Pani DiLaurentis zabierała
Ali, Emily i pozostałe dziewczyny na zakupy i piekła dla nich
pyszne ciasteczka owsiane. Ich dom lśnił czystością, a w czasie
wspólnych kolacji panowała szampańska atmosfera.
Emily przypomniała sobie sen Hanny. Kiedy Ali zniknęła w
domu, Emily poszła do łazienki. Przechodziła przez kuchnię,
uważając, by nie nadepnąć na Charlotte, kotkę Ali, i usłyszała
wtedy, jak Jason szepcze do kogoś na schodach.
— Przestań — syknął wściekły — wiesz, jak ich to wkurza.
— Nie robię nikomu krzywdy — odpowiedział jakiś głos.
Zdumiona Emily przycisnęła ciało do ściany w korytarzu. Druga
osoba mówiła głosem podobnym do Ali.
— Próbuję ci pomóc — mówił dalej Jason, coraz bardziej
rozemocjonowany.
Wtedy pani DiLaurentis weszła bocznym wejściem i pobiegła do
kuchni umyć dłonie.
— O, cześć Emily — zaszczebiotała.
Emily odsunęła się od ściany. Usłyszała, jak ktoś wchodzi po
schodach na drugie piętro.
Spojrzała znowu na ekran. Reporter ostrzegał teraz mieszkańców
Rosewood przed podglądaczem, który ostatnio kręcił się
podobno wokół klubu golfowego. Emily pomyślała z
niepokojem, jak łatwo powiązać osobę podglądacza z A.... i
klubem golfowym. Przecież tam miała się odbyć impreza Hanny.
Emily przez ostrożność nie zadawała Hannie żadnych pytań, od
kiedy dostała ostatnią wiadomość od A. Ale i tak zastanawiała
się, czy nie powinna pójść na policję, jeśli cała sprawa jeszcze się
pogorszy. A co, jeśli A. odpowiada nie tylko za wypadek Hanny,
ale również za śmierć Ali, jak zasugerowała niedawno Aria?
Może
Mona ma rację - A. ma ich stale na oku i dowie się, gdy pisną
choćby słowo.
Jak na komendę rozległ się dzwonek jej telefonu. Przestraszyła
się tak, że prawie spadła z krzesła. Dostała nowego SMS-a, ale
dzięki Bogu tym razem od Tristy. Znowu. „Cześć, Em! Co
porabiasz w weekend? XXX, Trista".
Emily błagała w myślach, by Rita Moreno śpiewała trochę ciszej
swoje America. Żałowała, że siedzi tuż obok plakatu do musicalu
Koty. Jego bohaterowie patrzyli na nią tak, jakby chcieli się na nią
rzucić i mocno podrapać. Przesunęła palcem po klawiszach
telefonu. Niegrzecznie byłoby nic nie odpowiedzieć. „Hej! W
piątek idę na bal maskowy do mojej przyjaciółki. Będzie fajnie!
Em".
Niemal natychmiast Trista odpowiedziała: „O Boże! Szkoda, że
mnie tam nie ma!".
Emily wysłała odpowiedź: „Ja też żałuję. Na razie!".
Zastanawiała się, co Trista zamierza robić w ten weekend. Iść na
kolejną imprezę w magazynie? Spotkać następną dziewczynę?
— Emily? — lodowate dłonie dotknęły jej ramion. Emily
odwróciła się i upuściła telefon na podłogę. Za
nią stała Maya. A obok rodzice i siostra Carolyn ze swoim
chłopakiem Topherem. Wszyscy uśmiechali się jak wariaci.
— Niespodzianka! - zawołała Maya. - Twoja mama zadzwoniła
do mnie po południu i zaprosiła na kolację!
— Och — wyjąkała Emily. — To... świetnie.
Podniosła telefon z podłogi tak, aby Maya nie zauważyła, co
napisała na ekranie. Czuła się tak, jakby oświetlał ją reflektor.
Spojrzała na rodziców stojących pod zdjęciem z planu
Nędzników, na którym aktorzy szturmują
barykady. Oboje uśmiechali się nerwowo i zachowywali tak jak
wtedy, gdy po raz pierwszy spotkali jej byłego chłopaka, Bena.
— Nasz stolik jest gotowy — oznajmiła mama.
Maya wzięła Emily za rękę i poprowadziła całą rodzinę do
stolika. Zasiedli na krzesłach wyściełanych fioletowym pluszem.
Zniewieściały kelner z rzęsami pomalowanymi tuszem zapytał,
czy życzą sobie jakiś aperitif.
— Tak miło państwa w końcu poznać — powiedziała Maya,
kiedy kelner się oddalił.
Uśmiechnęła się, a mama Emily odwzajemniła uśmiech.
— Nam też miło cię poznać.
W jej głosie słychać było tylko ciepło. Tata też się uśmiechał.
Maya pokazała na bransoletkę Carolyn.
— Jaka śliczna. Sama zrobiłaś?
— Tak — zaczerwieniła się Carolyn.
W ciemnych oczach Mai pojawiły się ogniki.
— Chciałabym umieć robić biżuterię, ale nie mam za grosz
wyczucia koloru. A barwy tej bransoletki są świetnie dobrane.
— To nie takie trudne. — Carolyn wbiła wzrok w zdobiony
talerz, ale Emily wiedziała, że się cieszy z komplementu.
Zaczęli rozmawiać o szkole, podglądaczu z Rosewood, wypadku
Hanny i o Kalifornii. Carolyn pytała Mayę, czy zna kogoś, kto
dostał się na Uniwersytet Stanforda, bo właśnie tam miała zamiar
składać papiery. Tophera niezwykle rozbawiła opowieść Mai o
jej sąsiadce z San Francisco, starszej pani, która hodowała w
domu osiem papużek falistych i Maya musiała się nimi stale
opiekować. Emily patrzyła na nich z narastającą irytacją. Skoro
Maya
jest taka fajna, to czemu nie dali jej szansy wcześniej? Czemu
zabronili im się widywać? Czemu zaczęli ją poważnie traktować
dopiero wtedy, gdy uciekła z domu?
— Ach, byłbym zapomniał — odezwał się tata, kiedy podano
kolację. - Na Święto Dziękczynienia zarezerwowałem dom w
Duck.
— Cudownie - ucieszyła się pani Fields. - Ten sam?
— Tak — pan Fields nabił na widelec kawałek marchewki.
— Gdzie jest Duck? - zapytała Maya.
Emily grzebała widelcem w puree ziemniaczanym.
— To mała nadmorska miejscowość w Karolinie Północnej. Co
roku wynajmujemy tam dom na Święto Dziękczynienia. Woda
jest zazwyczaj na tyle ciepła, że nawet o tej porze roku da się
pływać, tylko trzeba włożyć kombinezon.
— Może Maya chce jechać z nami? — zaproponowała pani
Fields, dyskretnie wycierając kącik ust serwetką. — Przecież
zawsze zabierałaś z sobą przyjaciół.
Emily patrzyła na nią z niedowierzaniem. Owszem, zabierała z
sobą ch ło p ak a. A raczej w zeszłym roku zabrała Bena. Bo
Carolyn była z Topherem. Maya przycisnęła dłoń do piersi.
— No jasne! Fantastycznie!
Emily wydawało się, że ściany restauracji przypominającej plan
zdjęciowy musicalu zaciskają się wokół niej. Poprawiła
kołnierzyk i wstała. Bez wyjaśnień przecisnęła się obok dwójki
kelnerów przebranych za postaci z musicalu Rent. Wpadła do
łazienki, oparła głowę o ścianę z mozaiką i zamknęła oczy. Drzwi
do łazienki otworzyły się. Emily zobaczyła zapinane na klamerkę
buty Mai.
— Emily? — szepnęła Maya.
Emily spojrzała przez szparę w metalowych drzwiach. Maya
przewiesiła przez ramię szydełkową torebkę i patrzyła na nią
zmartwiona.
— Wszystko w porządku? — zapytała.
— Zrobiło mi się słabo — wyjąkała Emily, zaczerwieniła się i
podeszła do umywalki. Stała tyłem do Mai, spięta i zesztywniała.
Gdyby Maya jej teraz dotknęła, Emily chyba rozleciałaby się na
tysiąc kawałków. Maya wyciągnęła rękę, ale w ostatniej chwili
cofnęła ją, jakby wyczuwała nastrój Emily.
— To wspaniale, że twoi rodzice zaprosili mnie do Duck. Będzie
cudownie!
Emily nabrała w dłonie emulsji do mycia rąk. W Duck Emily i
Carolyn spędzały codziennie co najmniej trzy godziny,
uprawiając surfing. Potem odpoczywały przed telewizorem,
oglądając kreskówki, i znowu szły do wody. Mai znudziłoby się
to po godzinie. Emily popatrzyła przyjaciółce prosto w oczy.
— To wszystko jest takie dziwne. Jeszcze tydzień temu rodzice
mnie n i e n a wi d z i l i . A teraz mnie kochają. Chcą mnie
udobruchać, zapraszając cię na kolację i do Duck.
Maya zmarszczyła czoło.
— To źle?
— Tak — rzuciła Emily bez zastanowienia. — To znaczy nie.
Oczywiście, że nie. — Nie potrafiła się wysłowić. Chrząknęła i
popatrzyła na twarz Mai odbitą w lustrze. — Mayu, gdybyś była
cukierkiem, to jakim?
Maya dotknęła koniuszkiem palca krawędzi pudełka z
chusteczkami, które stało obok umywalki.
— Słucham?
— No wiesz, byłabyś landrynką, iryskiem, a może dropsem?
Maya gapiła się na nią.
— Piłaś coś?
Emily przyglądała się badawczo dziewczynie, jej czystej cerze
koloru miodu. Jej usta pomalowane jagodowym błyszczykiem
lśniły w świetle. Emily zakochała się w niej od pierwszego
wejrzenia, a rodzice tak bardzo się starali, żeby ją zaakceptować.
Więc na czym polegał problem? Dlaczego kiedy tylko
wyobraziła sobie, że całuje Mayę, do głowy przychodziła jej
Trista? Maya oparła się o brzeg umywalki.
— Emily, wiem, co cię gnębi.
Emily odwróciła wzrok, próbując się nie zarumienić.
— Nie wiesz.
Maya spojrzała na nią łagodnie.
— Chodzi o Hannę? O wypadek? Byłaś tam? Podobno ten, kto ją
przejechał, obserwował ją od jakiegoś czasu.
Płócienna torebka Emily wypadła jej z rąk i uderzyła o podłogę.
— Gdzie to słyszałaś? — wyszeptała. Maya cofnęła się o krok.
— Nie wiem... Nie pamiętam. — Spojrzała w bok, zdez-
orientowana. — Możesz ze mną pogadać, Em. Nie musisz przede
mną niczego ukrywać.
Zza drzwi dochodziła już trzecia zwrotka piosenki Gershwina.
Emily przypomniał się SMS od A., który dostała zaraz po ich
spotkaniu z inspektorem Wildenem w zeszłym tygodniu.
„Dziewczyny, jak powiecie o mnie KOMUKOLWIEK, gorzko
tego pożałujecie".
— Nikt jej nie obserwował - wyszeptała Emily. - To był
wypadek. Koniec historii.
Maya przesunęła dłonią wzdłuż krawędzi umywalki.
— Wrócę do stolika i... tam się zobaczymy.
Powoli wyszła z łazienki. Emily usłyszała dźwięk zamykających
się drzwi. Z głośników zaczęła rozbrzmiewać aria z Aidy. Emily
usiadła przed lustrem na toaletce i niezdarnie obracała w dłoniach
torebkę. „Nikt nie zdradził tajemnicy — mówiła do siebie w
myślach. — Prawdę znamy tylko my. I nikt nic nie powie A."
Nagle zauważyła w torebce złożoną na pół karteczkę. Widniało
na niej jej imię, napisane różowym kolorem. Emily otworzyła ją.
Była to karta członkowska Stowarzyszenia Rodziców i Przyjaciół
Gejów i Lesbijek. Ktoś wpisał do niej dane osobowe jej
rodziców. A na dole widniał tekst, napisany charakterystycznym,
kanciastym pismem.
Gratuluję coming outu, Em, rodzina jest z ciebie dumna! Rodzinę
Fieldsów otacza teraz tyle miłości, ze szkoda by było, gdyby
ukochanej córeczce lesbijce przydarzyło się coś niemiłego. Więc
siedź cicho... a oni już nigdy nie wyrzucą cię z domu!
A.
Drzwi do łazienki nadal kołysały się lekko. Emily trzęsły się ręce.
Nagle poczuła w powietrzu znajomy zapach. To była...
Emily zmarszczyła czoło i wzięła głęboki wdech. Przystawiła
liścik od A. do nosa. Kiedy wciągnęła powietrze, zamarła.
Wszędzie rozpoznałaby ten zapach. Tak uwodzicielsko pachniała
bananowa guma do żucia Mai.
22
GDYBY TE ŚCIANY MOGŁY PRZEMÓWIĆ...
W czwartek wieczorem, po kolacji w małej restauracji na
Manhattanie, gdzie czasem jadał pan Hastings, Spencer szła po
szarym dywanie w korytarzu hotelu W w Nowym Jorku. Na
ścianach wisiały piękne, czarno-białe fotografie Annie Leibovitz,
w powietrzu pachniało wanilią i świeżymi ręcznikami. Mama
rozmawiała przez telefon.
— Nie, na pewno wygra. Możemy już zarezerwować? —
Słuchała osoby, z którą rozmawiała, jakby ta mówiła coś bardzo
ważnego. — Dobrze, porozmawiamy jutro.
Zamknęła telefon. Spencer dotknęła klapy jasnopopielatej
marynarki od Armaniego. Ubrała się elegancko do kolacji, żeby
mieć przedsmak spotkania z jurorami. Ciekawe, z kim mama
rozmawiała przez telefon? Może planowała jakąś niespodziankę
na wypadek, gdyby Spencer dostała Złotą Orchideę? Jakąś
cudowną wycieczkę? Zakupy w towarzystwie osobistego
stylisty? Spotkanie z przyjacielem rodziny, który pracował dla
„New York Timesa"?
Błagała kiedyś rodziców, żeby pozwolili jej zrobić letni staż w
„Timesie", ale do tej pory się nie zgadzali.
- Denerwujesz się, Spence? - Melissa i łan szli za nią, ciągnąc
identyczne walizki w kratę. Niestety rodzice kazali Melissie
przyjechać, żeby wspierała siostrę, a ona zabrała z sobą lana.
Melissa miała w dłoni buteleczkę z napisem MARTINI NA
WYNOS!
- Chcesz taką? Dam ci. Na uspokojenie.
- Nie trzeba - warknęła Spencer.
W towarzystwie siostry czuła się tak, jakby oblazły ją karaluchy.
Kiedy tylko zamknęła oczy, widziała w wyobraźni twarz
Melissy, która kręci się niespokojnie, gdy Wilden zapytał ją, co
robili z łanem tego wieczoru, kiedy zaginęła Ali. W uszach
dźwięczały jej słowa Melissy: „Tylko ktoś wyjątkowy umie zabić
człowieka. Nie ty to zrobiłaś". Melissa zatrzymała się i
potrząsnęła buteleczką.
- Masz rację, lepiej, żebyś nie piła. Jeszcze zapomnisz, co
napisałaś w pracy.
- To akurat prawda - przytaknęła pani Hastings. Spencer
zaczerwieniła się i ruszyła przed siebie.
łan i Melissa zajmowali sąsiedni pokój. Weszli do niego, z
trudem powstrzymując śmiech. Kiedy mama wręczyła Spencer
klucz do jej pokoju, obok przeszła śliczna dziewczyna w wieku
Spencer. Miała spuszczoną głowę i wpatrywała się w kremową
kartkę wyjątkowo podobną do zaproszenia na jutrzejszą imprezę,
które Spencer miała w swojej tweedowej torbie. Dziewczyna
zauważyła ją i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Cześć! — zawołała radośnie.
Wyglądała jak reporterka CNN: ładna, spokojna, przyjazna.
Spencer zaniemówiła. Zanim zdążyła odpowiedzieć,
dziewczyna wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok. Spencer
poczuła, jak alkohol wypity w czasie kolacji zaczyna szumieć jej
w głowie.
— W konkursie bierze udział mnóstwo utalentowanych osób —
szepnęła do mamy, kiedy dziewczyna zniknęła za rogiem. — Nie
mam żadnych szans.
— Bzdura — rzuciła pani Hastings tonem nieznoszącym
sprzeciwu. — Wygrasz. — Wręczyła jej klucz. — To twój. Masz
apartament.
Poklepała Spencer po ramieniu i ruszyła do swojego pokoju.
Spencer zagryzła wargę, otworzyła drzwi apartamentu i włączyła
światło. W pokoju pachniało cynamonem i nowym dywanem.
Olbrzymie łóżko zasłane było mnóstwem poduszek. Spencer
włożyła swoją torbę do mahoniowej szafy. Powiesiła na
wieszaku kostium od Armaniego, a do górnej szuflady w
komodzie włożyła różowy stanik i stringi Wolford, które
przynosiły jej szczęście. Przebrała się w piżamę i rozejrzała
wokół. Upewniła się, że wszystkie obrazy wiszą równo na
ścianach, a wielkie poduszki w satynowych poszewkach leżą
równo na łóżku. W łazience poprawiła ręczniki na wieszaku. Zel
do mycia, szampon i odżywkę ustawiła równo obok umywalki.
Kiedy wróciła do pokoju, zagapiła się bezmyślnie na okładkę
czasopisma, przedstawiającą Donalda Trumpa na tle Trump
Tower.
Potem wykonała kilka uspokajających oddechów, ale wcale nie
poczuła się lepiej. Wyjęła pięć podręczników do ekonomii i pracę
Melissy z pozakreślanymi najważniejszymi fragmentami i
rozłożyła wszystko na łóżku. „Wygrasz" — słowa mamy
dźwięczały jej w głowie.
Przez godzinę recytowała do lustra fragmenty pracy Melissy.
Wtem ktoś zapukał do małych bocznych drzwi
prowadzących do sąsiedniego apartamentu. Zaraz, zaraz.
Przecież mieszkała obok Melissy. Stukanie rozległo się po-
nownie. Spencer wyszła z łóżka i podeszła do drzwi. Spojrzała na
telefon, ale nie dostała żadnych nowych wiadomości.
— Halo? — powiedziała cicho.
— Spencer? — usłyszała głos lana. — Cześć. Nasze pokoje są
połączone. Mogę wejść?
— Mhm? — wyjąkała Spencer.
Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem, łan nie miał już na sobie
eleganckiej koszuli i lnianych spodni, tylko T-shirt i zwykłe
dżinsy. Spencer wciągnęła dłonie w rękawy piżamy, łan
rozglądał się po jej apartamencie.
— Masz o wiele większy pokój niż my.
Spencer założyła dłonie za plecami i próbowała ukryć dumę.
Chyba pierwszy raz w życiu dostała lepszy pokój niż Melissa. łan
spojrzał na książki rozłożone na łóżku. Odsunął je na bok i usiadł.
— Uczysz się, co?
— Tak jakby — Spencer ze strachu nie mogła oderwać się od
stolika.
— Szkoda. Myślałem, że pójdziemy na spacer. Melissa śpi, bo
wypiła jednego drinka. Ma taką słabą głowę — łan puścił do niej
oko.
Na ulicy raz po raz rozlegały się klaksony taksówek. Przez okna
wpadało światło neonów, łan miał taki sam wyraz twarzy jak
wtedy, gdy wiele lat temu stał pod domem Spencer i miał ją zaraz
pocałować. Spencer nalała sobie wody z karafki stojącej na
stoliku i w jej głowie zaświtała pewna myśl. Przecież miała tyle
pytań do lana... o Me-lissę, o Ali, o wszystko, o czym sama
zapomniała. A przede
wszystkim chciała potwierdzić to straszne podejrzenie, które
kiełkowało w jej umyśle od niedzieli.
Spencer odłożyła szklankę. Serce biło jej mocno. Poprawiła
koszulkę z logo Uniwersytetu Pensylwanii, tak by odsłaniała jej
ramię.
— Znam pewien twój sekret — powiedziała cicho.
— Mój? — łan pokazał na siebie kciukiem. — Jaki? Spencer
przesunęła książki dalej i usiadła obok lana.
Zakręciło jej się w głowie od zapachu ananasowego pee-lingu do
twarzy Diehla — znała na pamięć wszystkie zapachy z tej linii,
bo sama ją uwielbiała.
— Wiem, że z pewną śliczną blondynką łączyło cię coś więcej
niż przyjaźń.
łan uśmiechnął się leniwie.
— A ta śliczna blondynka to niby... ty.
— Nie... — Spencer wydęła usta. — Ali. łan uśmiechnął się
jeszcze szerzej.
— Spotkałem się z nią raz czy dwa. — Dźgnął ją palcem w
kolano. Spencer przeszły ciarki. — Ty całujesz lepiej.
Spencer podparła się na rękach. W czasie ostatniej kłótni z Ali
dowiedziała się, że ona i łan byli razem i on pocałował Spencer,
bo Ali mu kazała. Więc niby czemu łan notorycznie flirtował ze
Spencer.
— Moja siostra wiedziała o tych spotkaniach? łan spojrzał na nią
jak na wariatkę.
— Oczywiście, że nie. Wiesz, jaka jest zazdrosna. Spencer
patrzyła przez okno na Lexington Avenue. Naliczyła dziesięć
żółtych taksówek stojących jedna za drugą.
— I naprawdę w noc zaginięcia Ali byłeś cały czas z Melissą?
łan oparł się na łokciach i westchnął w teatralny sposób.
— Widzę, że siostry Hastings wiele łączy. Melissa też ciągle
mówi o tamtej nocy. Boi się chyba, że ten gliniarz dowie się, że
piliśmy wtedy alkohol. A nie mieliśmy jeszcze osiemnastu lat. Co
z tego? Nie zamkną nas za coś, co miało miejsce cztery lata temu.
— Boi się? — szepnęła Spencer z szeroko otwartymi oczami.
łan spojrzał na nią uwodzicielsko.
— Zapomnij na chwilę o tym, co dzieje się w Rosewood. —
Odgarnął Spencer włosy z czoła. — Lepiej mnie pocałuj.
Spencer poczuła rosnące podniecenie. Twarz lana zbliżała się,
zasłaniając Spencer widok na wieżowce po drugiej stronie ulicy.
Położył dłoń na jej kolanie.
— Nie powinniśmy — wyszeptała. — To nie w porządku.
— Nic się nie stanie — szepnął łan. Nagle ktoś zapukał do
małych drzwi.
— Spencer? — rozległ się zaspany głos Melissy. — Jesteś tam?
Spencer wyskoczyła z łóżka, zrzucając na podłogę książki i
notatki.
— T-tak.
— Nie wiesz, gdzie się podziewa łan? — zawołała jej siostra.
Kiedy Spencer usłyszała, że Melissa naciska na klamkę,
desperacko wskazała łanowi drogę do wyjścia. Chłopak
wyskoczył z łóżka, wygładził ubranie i wymknął się z pokoju
dokładnie w chwili, gdy Melissa otworzyła drzwi.
Siostra Spencer odsunęła na czoło czarne okulary zakrywające
oczy. Miała na sobie pasiaste spodnie od piżamy
Kate Spade. Uniosła nieco czubek nosa, jakby próbowała
wywąchać zapach ananasowego peelingu.
- Czemu twój pokój jest o wiele większy od mojego? — zapytała
wreszcie.
Obie usłyszały, jak łan wkłada klucz do cyfrowego czytnika w
drzwiach. Melissa odwróciła się.
— O, jesteś. Gdzie byłeś?
- Poszedłem kupić coś do picia - głos lana był słodki jak miód.
Melissa bez pożegnania zamknęła drzwi do swojego pokoju.
Spencer usiadła na łóżku.
— Prawie się udało — jęknęła głośno, ale nie tak głośno, by
Melissa i łan mogli ją usłyszeć.
23
ZA ZAMKNIĘTYMI DRZWIAMI
Kiedy Hanna otworzyła oczy, siedziała za kierownicą toyoty
prius. Jak to? Przecież lekarze zabronili jej prowadzić samochód
ze złamaną ręką. Powinna leżeć teraz w łóżku, ze swoim
miniaturowym pinczerem Dotem.
— Hanna — jakaś postać o rozmazanych konturach siedziała
obok niej na fotelu pasażera.
Hanna widziała tylko, że to jakaś blondynka, ale miała zbyt
zamglony wzrok, żeby bliżej jej się przyjrzeć.
— Cześć, Hanno — powtórzyła dziewczyna, która mówiła
głosem...
— Ali? — zapytała z niedowierzaniem Hanna.
— Zgadza się — Ali zbliżyła swoją twarz do twarzy Hanny,
muskając ją koniuszkami włosów. — Jeste m A. — wyszeptała.
— Co takiego? — zawołała Hanna i otworzyła z niedo-
wierzaniem oczy.
Ali usiadła, sztywno prostując plecy.
— Mówiłam tylko, że nic mi nie jest. — Ali otworzyła drzwi i
zniknęła w ciemności.
Hanna znowu widziała wyraźnie. Była na parkingu przy
planetarium w Hollis. Na wietrze powiewał wielki plakat z
napisem BIG BANG.
Podniosła się, zdyszana. Leżała pod kaszmirowym kocem w
swojej olbrzymiej sypialni. Dot spał zwinięty w koszyczku od
Gucciego. Na prawo stała szafa pełna najdroższych ubrań.
Wzięła głęboki oddech i próbowała się pozbierać.
— Jezu — powiedziała do siebie.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Hanna jęknęła i wstała. Czuła się,
jakby ktoś napchał jej do głowy waty. O czym śniła? O Ali?
Wielkim Wybuchu? A.?
Znowu rozległ się dzwonek. Dot zerwał się z posłania i biegał
tam i z powrotem wzdłuż zamkniętych drzwi. Był piątek. Zegar
pokazywał, że minęła dziesiąta. Mama już dawno pojechała do
pracy, jeśli w ogóle wróciła z niej poprzedniego dnia. Hanna
zasnęła na kanapie, a potem Mona pomogła jej przenieść się do
sypialni.
— Już idę — zawołała Hanna, nakładając błękitny, jedwabny
szlafrok.
Związała włosy w kucyk i przejrzała się w lustrze. Wyglądała
fatalnie. Nadal widać było czarne szwy na podbródku. Wyglądała
jak załatana piłka do nogi.
Przez szybę we frontowych drzwiach dostrzegła Lucasa
stojącego na werandzie. Jej serce zaczęło szybciej bić. Przejrzała
się jeszcze raz w lustrze i odgarnęła z twarzy kilka kosmyków
włosów. W tym niebieskim szlafroku czuła się tak, jakby uciekła
z cyrku. Miała ochotę pognać na górę i ubrać się w coś
przyzwoitego. Nagle powstrzymała
się i zaśmiała z wyższością. „Co ja wyprawiam? — pomyślała —
Niemożliwe, żeby on mi się podobał. Przecież to... Lu ca s ".
Uniosła głowę, wypuściła powietrze z płuc i otworzyła drzwi.
— Cześć — rzuciła jakby nigdy nic, udając wielkie znudzenie.
— Cześć — odparł Lucas.
W milczeniu patrzyli na siebie przez chwilę, która zdawała się
wiecznością. Hannie wydawało się, że Lucas słyszy bicie jej
serca. Chciała je jakoś zagłuszyć. Dot tańczył wokół jej nóg, ale
ona stała jak zaczarowana i nawet nie była w stanie go przegonić.
— Przyszedłem nie w porę? — zapytał nieśmiało Lucas.
— Ale skąd — odparła natychmiast Hanna. — Wejdź. Kiedy
zrobiła krok w tył, niemal przewróciła się o klin
do drzwi w kształcie Buddy, który stał w tym samym miejscu od
dziesięciu lat. Zaczęła machać rękami, próbując złapać
równowagę. Nagle poczuła na swojej talii mocne dłonie Lucasa.
Kiedy stanęła na równych nogach, spojrzeli sobie w oczy.
Koniuszki ust Lucasa wygięły się w górę. Nachylił się do niej i
pocałował ją. Hanna wpiła się w niego. Potoczyli się w kierunku
sofy i opadli na poduszki. Lucas próbował nie urazić jej ręki na
temblaku. Po kilku minutach namiętnych pieszczot i pocałunków
Hanna oderwała się od Lucasa, z trudem łapiąc oddech. Jęknęła i
zakryła twarz dłońmi.
— Przepraszam — Lucas usiadł. — Nie powinienem był tego
robić?
Hanna pokręciła głową. Nie mogła się przecież przyznać, że od
dwóch dni modliła się, żeby znowu go pocałować. I że z jakiegoś
powodu wydawało jej się, że we środę
wcale nie całowała się z nim po raz pierwszy. Ale jak to
możliwe?
Odsłoniła twarz.
— Kiedyś mówiłeś, że chodzisz na spotkania kółka badaczy
zjawisk paranormalnych. — Hanna przypomniała sobie coś, co
Lucas powiedział w czasie przelotu balonem. — Powinieneś
użyć telepatii i sam sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Lucas uśmiechnął się i dotknął jej kolana.
— Przeczucia mówią mi, że właśnie tego chciałaś. I że chcesz,
żebym znowu to zrobił.
Hanna polizała wargi i poczuła, że za chwilę zemdleje. Kiedy
Lucas dotknął delikatnie jej zgięcia w łokciu, gdzie wcześniej
tkwiła wbita kroplówka, zupełnie się rozpłynęła. Schowała głowę
w ramionach i westchnęła.
— Lucas... nie wiem, czy...
— Czego nie wiesz? — Lucas usiadł wyprostowany.
— To znaczy... Mona....
Niemo gestykulowała, choć wcale nie pomagało jej to w
mówieniu. Wiedziała, że wygląda idiotycznie. Lucas uniósł brwi.
— Mona?
Hanna podniosła pluszowego pieska, którego przyniósł jej tata.
Miał na imię Cornelius Maximilian i był postacią, którą
wymyślili kiedyś razem.
— Znowu się zaprzyjaźniłyśmy — powiedziała łamiącym się
głosem, licząc na to, że Lucas się domyśli, o co jej chodzi.
Luca odchylił się nieco w tył.
— Myślę... że powinnaś na nią uważać.
Hanna upuściła Corneliusa Maximiiiana na kolana.
— Co masz na myśli?
— Po prostu... nie powinnaś jej ufać. Hanna otworzyła usta.
— Od kiedy przyjechałam do szpitala, Mona mnie wspiera! I
opowiedziała mi o naszej kłótni w czasie przyjęcia. Już sobie
wszystko wyjaśniłyśmy.
Lucas przyglądał się Hannie badawczo.
— Wyjaśniłyście sobie?
— Tak — odparła Hanna.
— I nie masz jej za złe tego, co zrobiła? — Lucas wyglądał na
zszokowanego.
Hanna odwróciła wzrok. Wczoraj, kiedy skończyły już rozmowę
na temat A. i obejrzały wszystkich modeli, a pozostałe
dziewczyny sobie poszły, Hanna znalazła butelkę wódki w szafce
na zastawę stołową. Poszły do salonu, włączyły telewizor i grały
w swoją ulubioną grę. Gdy na ekranie główna bohaterka serialu
wyglądała grubo, piły. Kiedy wydymała usta, piły. Kiedy mówiła
jak robot, piły. Nie wspominały o wiadomości od A. ze
wzmianką na temat ich kłótni. Hanna podejrzewała, że pokłóciły
się o coś tak głupiego jak zdjęcia z imprezy albo o to, że Justin
Tim-berlake to idiota. Mona zawsze tak twierdziła, a Hanna była
przeciw.
Lucas zamrugał oczami. Był wściekły.
— Nie powiedziała ci, prawda? Hanna westchnęła głośno.
— A jakie to ma znaczenie?
— Okej — Lucas podniósł ręce w geście kapitulacji.
— Okej — powtórzyła Hanna i uniosła dumnie głowę. Ale kiedy
zamknęła oczy, znowu znalazła się w toyocie.
Za jej plecami powiewała flaga planetarium. Oczy bolały
ją od płaczu. Na dnie jej torby coś zadźwięczało. Może telefon?
Hanna próbowała zatrzymać to wspomnienie, lecz ono się jednak
wymknęło.
Czuła ciepło ciała Lucasa siedzącego tuż obok. Nie pachniał jak
inni chłopcy wodą kolońską czy dezodorantem, ale zwyczajnie,
czystością i pastą do zębów. Gdyby tylko żyli w świecie, w
którym mogłaby jednocześnie przyjaźnić się z Moną i chodzić z
Lucasem. Niestety, jeśli chciała zachować swój status, musiała z
niego zrezygnować.
Chwyciła go za rękę. Z jakiegoś niezrozumiałego dla niej
powodu poczuła łzy w oczach. Kiedy przysunęła się, żeby go
znowu pocałować, próbowała wydobyć z niepamięci
wspomnienie nocy, kiedy potrącił ją samochód. Ale jak zwykle
niczego nie mogła sobie przypomnieć.
24
SPENCER JEDZIE NA SZAFOT
W piątek rano Spencer weszła do restauracji Daniel na
Sześćdziesiątej Piątej Ulicy, w zacisznym, uroczym rejonie
miasta. Wydawało jej się, że znalazła się na planie jakiegoś
historycznego filmu. Ściany restauracji pokrywał rzeźbiony
marmur przypominający Spencer białą czekoladę. Ciemne
zasłony z drogiego materiału lekko powiewały, a wejście do
głównej sali restauracyjnej ozdabiały misterne płaskorzeźby.
Spencer postanowiła, że kiedy już zacznie zarabiać miliony,
właśnie tak urządzi swój dom.
Szła za nią cała rodzina, włącznie z Melissą i łanem.
— Masz wszystkie notatki? — upewniła się mama, obracając w
palcach guzik różowego kostiumu Chanel. Ubrała się tak, jakby
to ona miała stanąć przed komisją.
Spencer przytaknęła. Nie tylko ich nie zapomniała. Ona umiała je
na pamięć.
Próbowała zdusić burczenie w brzuchu, choć nie pomagał jej w
tym rozchodzący się w restauracji zapach
smażonych jajek i truflowego oleju. Nad stanowiskiem dla
kelnerów wisiał napis: REJESTRACJA KANDYDATÓW DO
ZŁOTEJ ORCHIDEI.
— Spencer Hastings — przedstawiła się siedzącej tam elegancko
ubranej dziewczynie, która odnalazła jej nazwisko na liście.
— Siedzisz przy stoliku numer sześć — dziewczyna wręczyła
Spencer plakietkę z nazwiskiem i z uśmiechem wskazała jej
drogę do sali.
W środku kelnerzy dwoili się i troili pośród wielkich waz z
kwiatami. Kilkoro rodziców kręciło się tu i tam, piło kawę i
rozmawiało.
— Zawołamy cię, gdy wszystko będzie gotowe — odezwała się
dziewczyna.
Melissa i łan z zaciekawieniem oglądali marmurową statuetkę
stojącą przy barze. Pan Hastings wyszedł na ulicę i rozmawiał
przez telefon. Mama też miała komórkę przy uchu, w połowie
ukrytą za krwistoczerwoną zasłoną. Spencer słyszała jej głos.
— Zarezerwowane? Doskonale. Spodoba jej się.
„Co mi się spodoba?" — chciała zapytać Spencer. Ale pewnie
mama chciała zachować niespodziankę do chwili, gdy okaże się,
że Spencer naprawdę wygrała.
Melissa poszła do łazienki, a łan usiadł w fotelu obok Spencer.
— Denerwujesz się? — uśmiechnął się szeroko. — Powinnaś. To
ważny konkurs.
Spencer pożałowała w duchu, że łan nie śmierdzi jak zgniłe
warzywa albo psi oddech. O wiele łatwiej byłoby siedzieć obok
niego.
— Nie powiedziałeś Melissie o wczorajszej wizycie w moim
pokoju? — szepnęła.
łan obrzucił ją wymownym spojrzeniem.
— Oczywiście, że nie.
— I niczego nie podejrzewała?
łan założył okulary przeciwsłoneczne.
— Melissa nie jest potworem. Nie ugryzie cię. Spencer zacisnęła
usta. Melissa nie tylko miała zamiar
ją ugryźć, ale i zarazić wścieklizną.
— Nic nie mów — warknęła.
— Spencer Hastings? — zawołała dziewczyna z rejestracji. —
Czekamy.
Kiedy Spencer wstała, rodzice otoczyli ją jak rój pszczół.
— Wspomnij o tym, jak z grypą żołądkową grałaś Elizę Doolittle
w My Fair Lady — szepnęła pani Hastings.
— Nie zapomnij dodać, że znam Donalda Trumpa — powiedział
tata.
— A znasz? — Spencer uniosła brwi.
— Kiedyś siedział przy stoliku obok w restauracji. Wy-
mieniliśmy wizytówki.
Spencer na boku starała się zapanować nad oddechem.
Stolik numer sześć stał w zacisznym zakątku. Siedziały przy nim
trzy dorosłe osoby, pijąc kawę i pogryzając rogaliki. Gdy Spencer
podeszła, wstali.
— Witamy — powiedział łysiejący mężczyzna o twarzy dziecka.
— Jeffrey Love. Złota Orchidea 1987. Pracuję na nowojorskiej
giełdzie.
— Amanda Reed — wysoka, dostojna kobieta uścisnęła dłoń
Spencer. — Złota Orchidea 1984. Redaktor naczelna pisma
„Barron's".
— Quentin Hughes — czarnoskóry mężczyzna w idealnie
skrojonej marynarce skinął na powitanie. — Wygrałem w 1999.
Jestem dyrektorem u Goldmana Sachsa.
— Spencer Hastings — Spencer usiłowała usiąść tak zgrabnie,
jak tylko się dało.
— To ty napisałaś esej o niewidzialnej ręce rynku? — w głosie
Amandy Reed słychać było podziw.
— Zrobił na nas duże wrażenie — zamruczał Quentin Hughes.
Spencer rozłożyła i złożyła białą płócienną serwetkę. Oczywiście
wszyscy przy jej stoliku znali się doskonale na finansach i
ekonomii. Gdyby tak obok usiadł jakiś historyk sztuki, biolog
albo filmowiec dokumentalista, wtedy miałaby z kim
porozmawiać. Próbowała sobie wyobrazić całą komisję w
bieliźnie. Potem wyobraziła sobie swoje labradory, Rufusa i
Béatrice, jak radośnie skaczą wokół niej. Na koniec zapragnęła
powiedzieć komisji całą prawdę: że nie rozumie ekonomii, że jej
wręcz n ien a wid zi, że ukradła pracę siostrze, żeby nie zepsuć
sobie średniej.
Najpierw komisja zadała jej podstawowe pytania. Gdzie chodzi
do szkoły, czym się lubi zajmować, gdzie pracowała w
wolontariacie i jakim organizacjom przewodniczyła.
Odpowiadała wyczerpująco na wszystkie pytania, a członkowie
komisji zapisywali w notatnikach jej odpowiedzi. Opowiedziała
o swojej roli w Burzy, o redagowaniu albumu rocznego i o
zorganizowanej przez siebie wycieczce ekologicznej do
Kostaryki w drugiej klasie. Po kilku minutach odprężyła się i
pomyślała, że idzie jej jak z płatka.
I wtedy zadźwięczał jej telefon.
Komisja spojrzała na nią z wyrzutem.
— Telefon należało wyłączyć przed wejściem na salę —
upomniała ją Amanda.
— Przepraszam, myślałam, że wyłączyłam.
Spencer sięgnęła do torby. Kiedy wzięła do ręki komórkę,
zauważyła nową wiadomość. Przyszła od kogoś przed-
stawiającego się jako AAAAAA.
AAAAAA: Podpowiedź dla ciemniaków: nikogo nie oszukasz.
Komisja już wie, że nie jesteś piękną torbą od Vuittona, tylko
zwykłą podróbą.
PS Ona to zrobiła, I ciebie też załatwi, bez mrugnięcia okiem.
Spencer wyłączyła telefon i zagryzła wargi. „Ona to zrobiła". Czy
to oznacza, że jej podejrzenia są słuszne?
Kiedy spojrzała na komisję, jej członkowie wyglądali teraz
zupełnie inaczej. Zgarbieni i surowi, byli gotowi wziąć ją w
krzyżowy ogień pytań. Zaczęła składać serwetkę. „Nie wiedzą,
że nic nie umiem", powiedziała do siebie w myślach. Quentin
splótł palce.
— Od dawna interesuje się pani ekonomią, panno Hastings?
— Hm, tak, oczywiście — Spencer wydawało się, że nagle
ochrypła. — Zawsze mnie fascynowała ekonomia, pieniądze i w
ogóle.
— A kogo uważasz za filozoficzny autorytet w tej dziedzinie? —
zapytała Amanda.
Spencer miała pustkę w głowie. F ilo zo fi czn y au to r yt et ? Co
ona ma na myśli? Tylko jedno nazwisko przyszło jej na myśl.
— Donald Trump?
Komisja patrzyła na nią ze zdumieniem. Quentin wybuchnął
śmiechem. Dołączyli do niego Amanda i Jeffrey. Spencer też się
uśmiechnęła.
— To żart, prawda? — powiedział wreszcie Jeffrey.
— Oczywiście — zamrugała Spencer.
Komisja znowu się zaśmiała. Spencer miała ochotę poukładać
leżące na talerzu rogaliki w równą piramidę. Zamknęła oczy i
próbowała się skupić, ale wyobraziła sobie, jak z nieba spada na
ziemię samolot i staje w płomieniach.
— Ale jeśli pytają państwo o moje inspiracje, to jest ich wiele —
wydusiła.
Tym razem nie udało jej się zrobić na komisji zbyt wielkiego
wrażenia.
— A jaką pracę chciałabyś znaleźć po studiach? — zapytał
Jeffrey.
Spencer pomyślała chwilę.
— Chciałabym zostać dziennikarką „New York Timesa".
Wszyscy spojrzeli na nią skonsternowani.
— W dziale ekonomii, tak? - poprawiła ją Amanda.
— Nie wiem. Może — odparła Spencer.
Dawno się tak nie denerwowała. Kurczowo ściskała w dłoniach
poukładane notatki. Przy stoliku numer dziesięć ktoś zaśmiał się
perliście. Spencer spojrzała w bok i zobaczyła brunetkę, którą
spotkała w hotelu. Jej komisja patrzyła na nią z uznaniem.
Spojrzała w okno. Na ulicy stała jakaś dziewczyna. To... Melissa.
Po prostu stała i gapiła się na nią.
„I ciebie też załatwi. Bez mrugnięcia okiem".
Amanda dolała sobie mleka do kawy.
— Opowiedz o najważniejszym wydarzeniu w czasie nauki w
liceum.
— No cóż...
Spencer znowu spojrzała w okno, lecz Melissa już sobie poszła.
Próbowała spokojnie oddychać i zebrać myśli. W świetle lampy
połyskiwał złoty rolex Quentina. Ktoś za mocno skropił się wodą
kolońską o intensywnym zapachu. Kelnerka o wyglądzie
Francuzki dolała wszystkim kawy. Spencer znała prawidłową
odpowiedź: udział w konkursie ekonomiczno-matematycznym.
Wakacyjne praktyki w dziale marketingu sieci sklepów J.P
Morgan. Tylko to nie były jej osiągnięcia, ale Melissy,
prawowitej zwyciężczyni tego konkursu. Już miała
odpowiedzieć, kiedy nagle z jej ust wydobyło się coś, czego w
ogóle nie miała zamiaru powiedzieć.
— W siódmej klasie zaginęła moja przyjaciółka — palnęła. —
Alison Dil_,aurentis. Może słyszeli państwo o tej sprawie. Przez
wiele lat nie wiedzieliśmy, co się stało. We wrześniu znaleziono
jej ciało. Została zamordowana. Moim największym
osiągnięciem jest to, że jakoś sobie poradziłam. Nie wiem, jak
nam wszystkim się to udało. Chodziłyśmy do szkoły i żyłyśmy
normalnie. Czasem się nienawidziłyśmy, ale oddałabym za nią
życie.
Zamknęła oczy. W myślach wróciła do tamtej nocy, kiedy mocno
popchnęła Ali, a ona upadła. Rozległ się przerażający tr z as k.
Przypomniała sobie jeden szczegół... coś, co wcześniej
przeoczyła. Kiedy popchnęła Ali, usłyszała ciche, dziewczęce
westchnienie. Ktoś stał za nią. Czuła na karku jego oddech.
„Ona to zrobiła".
Spencer otworzyła szeroko oczy. Komisja zamilkła. Quentin
trzymał w dłoni rogalik. Amanda dziwnie przekrzywiła głowę.
Jeffrey zbliżył do ust serwetkę. Spencer
zastanawiała się, czy powiedziała na głos o tym, co właśnie sobie
przypomniała.
— To tyle - powiedział nagle Jeffrey. - Dziękujemy ci, Spencer.
Amanda wstała i rzuciła serwetkę na talerz.
— Bardzo interesująca rozmowa.
Spencer uznała to za miły sposób powiedzenia jej, że nie ma
najmniejszych szans.
Wszystkie komisje wstawały od stolików. Kandydaci też
wychodzili powoli z sali. Tylko Quentin siedział przy stoliku.
Wpatrywał się w Spencer z pełnym dumy uśmiechem.
— Wniosłaś świeży powiew do naszej rozmowy, udzielając tak
szczerej odpowiedzi — w jego głosie słychać było podziw. — Od
jakiegoś czasu śledziłem tę okropną historię. Policja podejrzewa
kogoś?
Wentylator nad jej głową dmuchał chłodnym powietrzem.
Spencer wyobraziła sobie, jak Melissa obcina głowę lalce Barbie.
— Nie — wyszeptała. Ale p o wi n n a.
25
NIESZCZĘŚCIA CHODZĄ PARAMI
W piątek po szkole Emily niedbale wytarła mokre po treningu
włosy i poszła na spotkanie z redakcją albumu rocznego. Na
ścianach pokoju redakcyjnego wisiały fotografie
najpopularniejszych osób w Rosewood. Na jednej z nich Spencer
przyjmowała nagrodę za najlepsze wyniki z matematyki. Na
innej Hanna prowadziła charytatywny pokaz mody, choć sama
mogłaby chodzić po wybiegu. Ktoś zasłonił oczy Emily.
— Hej — Maya szepnęła jej do ucha. — Jak trening? — po-
wiedziała to tak, jakby recytowała wierszyk.
— W porządku — Emily czuła na swoich ustach wargi Mai, ale
nie potrafiła odwzajemnić pocałunku.
Do pokoju wszedł Scott Chin, który ukrywał, że jest gejem, choć
wszyscy o tym wiedzieli.
— Dziewczyny! Gratuluję!
Cmoknął każdą z nich w policzek, a potem poprawił Emily
kołnierzyk i odgarnął włosy z twarzy Mai.
— Cudnie — pochwalił.
Scott ustawił Mayę i Emily na tle białej ściany.
— Tu robimy zdjęcia wszystkim Dobrze Rokującym. Osobiście
uważam, że powinnyście stać na tle tęczy. To by było super, co
nie? Ale nie możemy dla nikogo robić wyjątków.
Emily uniosła brwi.
— Dobrze Rokującym... Myślałam, że już wybrano nas na parę
roku.
Czapeczka Scotta zsunęła mu się na jedno oko, kiedy pochylił się
nad statywem.
— Nie, uznano, że wasz związek dobrze rokuje i że na zjeździe
absolwentów za pięć lat nadal będziecie razem.
Emily otworzyła usta ze zdumienia. Na zjeździe za pięć lat? To
chyba lekka przesada.
Próbowała rozmasować kark i trochę się odprężyć. Nie mogła się
uspokoić, od kiedy w łazience w restauracji dostała liścik od A.
Nie wiedziała, co z nim zrobić, więc wetknęła go do kieszeni
torby. Czasem wyciągała go w trakcie lekcji i wąchała słodki
zapach gumy bananowej.
— Powiedzcie „gouda"! - zawołał Scott.
Emily przysunęła się do Mai i zmusiła do uśmiechu. Gdy
rozbłysła lampa w aparacie, zobaczyła mroczki przed oczami.
Poczuła, że w pokoju unosi się zapach spalonego plastiku. Gdy
Scott robił kolejne zdjęcie, Maya cmoknęła ją w policzek. Na
następnym Emily zmusiła się, by pocałować Mayę.
— Ostre! — pochwalił Scott. Spojrzał na mały ekran aparatu.
— Możecie już iść - oznajmił. Ale po chwili spojrzał na Emily. -
Właściwie chciałem ci coś pokazać.
Podszedł do stołu, na którym rozłożona była makieta dwóch stron
albumu. W nagłówku widniał napis TĘSKNIMY ZA TOBĄ.
Emily od razu rozpoznała zdjęcie z siódmej klasy. Takie samo
trzymała w górnej szufladzie nocnego stolika. To samo zdjęcie od
miesiąca pokazywano codziennie w telewizyjnych
wiadomościach.
— Kiedy Alison zaginęła, w albumie rocznym nie pojawiła się
nawet jedna wzmianka na ten temat — wyjaśnił Scott. — A teraz,
kiedy... no wiesz... pomyśleliśmy, że powinniśmy jakoś uczcić jej
pamięć. Może nawet zorganizujemy jakąś wystawę wszystkich
pamiątek i zdjęć z Ali. Taką jakby retrospektywę.
Emily dotknęła krawędzi jednej fotografii. Przedstawiała Emily,
Ali, Spencer, Arię i Hannę przy stole. Jadły obiad. Każda miała w
dłoni puszkę dietetycznej coli i śmiała się histerycznie z
odchyloną głową.
Na kolejnym zdjęciu były tylko ona i Ali. Szły korytarzem i
przyciskały do piersi książki. Emily przewyższała o głowę
malutką Ali, która opierała się na koleżance, żeby powiedzieć jej
coś na ucho. Emily słuchała z zainteresowaniem. Choć ostatnio
odkryła, jak wiele Ali przed nią ukrywała, to i tak niesamowicie
za nią tęskniła.
Teraz zauważyła, że na fotografii w tle stoi ktoś jeszcze —
dziewczyna o długich, ciemnych włosach i charakterystycznych
rumianych policzkach. Miała okrągłe, zielone oczy i różowe,
wydatne usta. Jenna Cavanaugh. Odwróciła się do kogoś
stojącego obok. Widać było tylko szczupłe, blade ramię tej
osoby. Emily już zapomniała, jak Jenna wyglądała przed
wypadkiem. Spojrzała na Mayę, która oglądała kolejne zdjęcie,
oczywiście nie dostrzegając na
tym żadnych znaczących szczegółów. O tak wielu sprawach
Emily jej nie powiedziała.
- To Ali? - zapytała Maya.
Pokazywała na zdjęcie Ali i Jasona, obejmujących się na
szkolnym boisku.
- Ym, tak - Emily nie potrafiła ukryć zirytowania.
- Och - Maya zrobiła krok w tył. - Zupełnie nie przypomina
siebie.
- Wygląda dokładnie tak samo jak na innych zdjęciach - Emily z
trudem powstrzymała się przed tym, żeby nie przewracać oczami.
Na tym zdjęciu Ali była jeszcze małą dziewczynką, miała
dziesięć, może jedenaście lat. Wtedy jeszcze nie znały się z
Emily. Aż trudno było uwierzyć, że kiedyś Ali przewodziła
zupełnie innej grupie. Jej koleżankami były Naomi Zeigler i
Riley Wolfe. Czasem nawet wyśmiewały Emily, bo miała
zielonkawe włosy od częstego pływania w chlorowanej wodzie.
Emily przyjrzała się badawczo twarzy Jasona. Wydawał się tak
szczęśliwy w objęciach Ali. Co mógł mieć na myśli, kiedy
powiedział reporterom, że jego rodzina to banda wariatów?
- A to co? - Maya zatrzymała się przy zdjęciach leżących na
sąsiednim stoliku.
- To projekt Brenny. - Scott wystawił język, a Emily nie mogła
powstrzymać chichotu.
Na temat rywalizacji Scotta i Brenny Richardson, która również
robiła zdjęcia do albumu rocznego, można by było nakręcić cały
serial.
- Ale tym razem muszę przyznać, że miała świetny pomysł.
Sfotografowała zawartość toreb wybranych osób,
żeby zobaczyć, co nosi przy sobie typowy uczeń Rosewood.
Spencer jeszcze tego nie widziała i nie wiem, czy jej się to
spodoba.
Emily nachyliła się nad następnym stolikiem. Zdjęcie każdej
torby podpisano imieniem i nazwiskiem jej posiadacza. W torbie
ze sprzętem do lacrosse Noela Kahna znalazł się niemiłosiernie
brudny ręcznik, wypchana wiewiórka-amulet, o której
bezustannie wspominał, i dezodorant Axe. Ojej. W szarej,
pikowanej torbie Naomi Zeigler był iPod Nano, etui na okulary
Dolce & Gabbana i jakaś mała kostka, która mogła być równie
dobrze miniaturowym aparatem fotograficznym, jak i
kosztownym wisiorkiem. Mona Vanderwaal nie rozstawała się z
błyszczykiem do ust, paczką chusteczek i trzema notatnikami. Z
niebieskiego wystawał fragment zdjęcia szczupłego ramienia w
rękawie z rozwleczonym mankietem. Andrew Campbell w
swoim plecaku nosił osiem podręczników, terminarz i taki sam
telefon jak Emily. Na zdjęciu widać było początek jakiegoś
SMS-a, lecz nie dało się go przeczytać.
Kiedy Emily podniosła głowę, Scott ustawiał aparat. Maya
zniknęła. Nagle jej telefon zawibrował. Dostała nową
wiadomość.
Hop, hop, Emily! Twoja dziewczyna wie, że masz stabość do
blondynek? Dochowam twojej tajemnicy, jeśli ty dochowasz
mojej. Catuski!
A.
Serce Emily waliło jak młot. Słabość do blondynek? I... gdzie się
podziewała Maya? — E mil y?
W drzwiach stała dziewczyna w prześwitującej, różowej
bluzeczce, jakby w ogóle nie zauważyła, że nadeszły paź-
dziernikowe chłody. Miała rozwiane blond włosy jak modelka
pozująca na plaży w bikini.
- Trista? - wyjąkała Emily.
Maya wróciła z korytarza. Uniosła brwi i uśmiechnęła się.
- Em? Kto to jest? Emily spojrzała na Mayę.
- Gdzie się podziewałaś?
- Stałam na korytarzu.
- Co robiłaś? - wypytywała Emily.
Maya spojrzała na nią tak, jakby chciała zapytać: „a jakie to ma
znaczenie?". Emily zamrugała. Wiedziała, że to szaleństwo
podejrzewać Mayę o jakieś niecne knowania. Spojrzała na
zbliżającą się Tristę.
- Miło cię widzieć! - zaszczebiotała Trista. Uścisnęła Emily. -
Wskoczyłam do samolotu i oto jestem! Niespodzianka!
- Faktycznie - Emily ledwo wydobywała z siebie głos, bo czuła
na sobie zdumione spojrzenie Mai. - Niespodzianka.
26
SWOJSKIE, SKROMNE, ALE PYSZNE
W piątek po szkole Aria jechała autem przez Lancaster Avenue,
mijając kolejne sklepy. Po południu niebo zachmurzyło się i
nawet drzewa obsypane złotymi liśćmi wyglądały jak bez życia.
Obok niej siedział Mike i z ponurą miną otwierał i zamykał
butelkę z wodą.
- Przegapię trening lacrosse - jęknął. - Kiedy mi powiesz, o co
chodzi?
- Jedziemy w miejsce, które pomoże nam wszystko naprawić -
odparła sztywno Aria. - Nie martw się, spodoba ci się.
Zatrzymała się przed znakiem stopu i poczuła satysfakcję.
Informacja od A., że Meredith potajemnie pracuje w barze
Hooters, wydawała się prawdziwa. Meredith zachowywała się
tak dziwnie, kiedy Aria spotkała ją ostatnio w Hollis. Twierdziła,
że się spieszy, ale nie chciała powiedzieć dokąd. A dwa dni
wcześniej przy kolacji skarżyła się, że czynsz idzie w górę, a ona
nie sprzedała ostatnio zbyt
wielu prac, więc chyba będzie musiała znaleźć jakieś dodatkowe
zajęcie. Pewnie dziewczyny w Hooters dostawały pokaźne
napiwki.
H o o t e r s . Aria musiała zacisnąć mocno usta, żeby się nie
roześmiać. Nie mogła się doczekać, kiedy opowie o tym
Byronowi. Zawsze kiedy przejeżdżali obok tego baru, ojciec
powtarzał, że to miejsce spotkań zdziecinniałych
drobnomieszczan i że bywalcom tego przybytku bliżej do małp
niż ludzi. Ubiegłego wieczoru Aria dała Meredith szansę, by
wyznała swoje grzechy Byronowi. Usiadła obok niej i
powiedziała:
— Znam twój sekret. I wiesz co? Zdradzę go Byronowi, jeśli
sama tego nie zrobisz.
Meredith cofnęła się o krok i wypuściła z rąk ręcznik do naczyń.
A zatem miała coś na sumieniu! Ale chyba nie pisnęła o tym ani
słowem Byronowi. Dziś rano w sielskiej atmosferze jedli sobie
razem dietetyczne płatki śniadaniowe, jakby nic się nie zmieniło.
Aria zdecydowała więc, że weźmie sprawy w swoje ręce.
Mimo dość wczesnej pory na parkingu przed barem stało już
mnóstwo samochodów. Aria zauważyła nawet cztery auta
policyjne. W Hooters często spotykali się policjanci, bo
posterunek mieścił się w jednym z pobliskich budynków.
Drewniana sowa nad wejściem witała ich uśmiechem, a Aria
przez przyciemniane szyby widziała w środku dziewczyny w
obcisłych koszulach i pomarańczowych szortach. Zdziwiła się, że
Mike nie zaczął się ekscytować na ich widok tak jak wszyscy
chłopcy, którzy tu przychodzili. Wyglądał raczej na
poirytowanego.
— Po co tu przyjechaliśmy? — warknął.
— Meredith tu pracuje — wyjaśniła Aria. — Chciałam, żebyś tu
był ze mną, kiedy ją na tym przyłapiemy.
Mike'owi opadła szczęka. Aria widziała nawet gumę, która
oblepiała mu trzonowce.
— To znaczy... taty...?
— Zgadza się.
Aria sięgnęła do torby ze skóry jaka po komórkę, bo chciała
udokumentować swoją wizytę w Hooters. Ale nie było jej tam
gdzie zawsze. Wpadła w popłoch. Zgubiła telefon? Zostawiła go
na ławce, kiedy w czasie zajęć ze sztuki mimowolnej dostała
wiadomość od A.? Uciekła wtedy i ściągnęła swoją maskę w
toalecie. Czyżby zapomniała wrócić po komórkę? Zapisała w
pamięci, że musi tam iść i poszukać.
Kiedy oboje przeszli przez podwójne drzwi, powitała ich głośna
piosenka Rolling Stonesów. Aria poczuła zapach smażonych
skrzydełek. Przywitała ich bardzo mocno opalona kelnerka.
— Cześć! — zawołała radośnie. — Witajcie w Hooters! Aria
podała swoje imię, a dziewczyna, kręcąc pupą, poszła znaleźć im
wolny stolik. Aria szturchnęła Mike'a.
— Widziałeś jej cycki? Gigantyczne!
Sama nie mogła uwierzyć, że wygaduje takie bzdury. Mike nawet
się nie uśmiechnął. Zachowywał się tak, jakby Aria zaciągnęła go
na wieczorek poetycki, a nie do jaskini rozpusty. Kelnerka
zaprowadziła ich do stolika. Kiedy schyliła się, żeby rozłożyć
sztućce, Aria nie mogła oderwać oczu od jej głębokiego dekoltu,
z którego wystawał jasnofioletowy stanik. Mike wbił wzrok w
pomarańczowy dywan, jakby religia zabraniała mu przebywać w
takich miejscach.
Po odejściu kelnerki Aria rozejrzała się. Po drugiej stronie sali
siedziało kilku gliniarzy, zajadając olbrzymie porcje żeberek z
frytkami. Spoglądali to na mecz pokazywany w telewizji, to na
przechodzące kelnerki. Był wśród nich inspektor Wilden. Aria
wtuliła głowę w ramiona. Niby przepisy nie zabraniały jej tu
siedzieć - Hooters reklamował się jako „rodzinne miejsce" — ale
akurat w tej chwili nie miała ochoty na rozmowę z Wildenem.
Mike patrzył tępo w menu, choć obok przeszło sześć kelnerek,
jedna ponętniejsza od drugiej. Arii przyszło do głowy, że może
Mike postanowił zostać gejem. Odwróciła od niego wzrok. Jeśli
miał zamiar tak się zachowywać, to trudno. Sama poszuka
Meredith. Wszystkie dziewczyny miały takie same stroje:
koszule i szorty za małe o kilka rozmiarów. Nosiły też takie
tenisówki, w jakich zazwyczaj występowały cheerleaderki w
szkolnej drużynie. Były do siebie bardzo podobne, co powinno
pomóc Arii zauważyć Meredith. Mimo to nigdzie nie widziała
ciemnowłosej dziewczyny, a już na pewno dziewczyny z
pajęczyną wytatuowaną na nadgarstku. Kiedy kelnerka postawiła
przed nimi gigantyczne porcje frytek, Aria zebrała się wreszcie
na odwagę, by zadać jej pytanie:
— Czy pracuje tutaj Meredith Gates?
Kelnerka popatrzyła na nią, jakby zastanawiała się przez chwilę.
— Nie słyszałam takiego nazwiska. Ale czasem dziewczyny
pracują tu pod pseudonimem. Wymyślają sobie nazwisko
bardziej...
Urwała, szukając odpowiedniego przymiotnika.
— W stylu tego miejsca — zażartowała Aria.
— Dokładnie! — uśmiechnęła się kelnerka.
Kiedy się oddaliła, Aria dźgnęła Mike'a frytką.
— Jak myślisz, jakie imię wymyśliła sobie Meredith? Randi?
Fifi? Och! A może Caitlin? Seksi, co nie?
— Zamknij się — wybuchnął Mike. — Nie mam ochoty
rozmawiać o... o niej, okej?
Aria otworzyła szeroko oczy. Twarz Mike'a poczerwieniała.
— Myślisz, że wszystko naprawisz, znowu przypominając mi, że
tata od nas odszedł? — Wepchnął do ust garść frytek i odwrócił
wzrok. — Nieważne. Mam to gdzieś.
— Chciałam ci wszystko wynagrodzić — pisnęła Aria. —
Wszystko naprawić.
Mike parsknął pogardliwie.
— Nic nie możesz zrobić. Zrujnowałaś mi życie.
— Niczego nie zrujnowałam! — westchnęła Aria. Mike zmrużył
swoje błękitne oczy. Rzucił serwetkę na
stół, wstał i wbił ręce w kieszenie kurtki.
— Muszę jechać na trening.
— Poczekaj! — Aria chwyciła go za pasek u spodni. Nagle
poczuła, że zaraz się rozpłacze. — Nie idź — powiedziała
błagalnie. — Mike, proszę. Moje życie też legło w gruzach. Nie
tylko z powodu taty i Meredith.
Mike spojrzał na nią przez ramię.
— O czym ty mówisz?
— Usiądź — poprosiła jeszcze raz Aria.
Minęła dłuższa chwila. Mike westchnął i usiadł. Aria gapiła się w
swój talerz z frytkami, zbierając się na odwagę. Obok dwóch
mężczyzn głośno komentowało mecz. Na ekranie nad barem
pojawiła się reklama komisu samochodowego. Mężczyzna
przebrany za kurczaka paplał coś o okazji, która może przejechać
ci koło nosa.
— Ostatnio dostaję wiadomości z pogróżkami — wyszeptała
Aria. - Ktoś wie o mnie w s z y s t k o . Ten ktoś powiedział Elli o
Byronie i Meredith. Kilka moich przyjaciółek też dostaje
podobne wiadomości. Podejrzewamy, że ten ktoś spowodował
wypadek Hanny. Jedna z takich wiadomości dotyczyła Meredith i
jej pracy tutaj. Nie wiem, skąd ten ktoś bierze te wszystkie
informacje... ale tak właśnie jest — urwała i wzruszyła
ramionami.
W telewizji wyemitowano kolejne dwie reklamy. Dopiero po
chwili Mike przemówił.
— Ktoś cię szpieguje?
Aria pokiwała żałośnie głową. Mike nie wiedział, co powiedzieć.
Wskazał gestem na stolik, przy którym siedzieli policjanci.
— Zgłosiłaś to?
— Nie mogę — Aria pokręciła głową.
— Oczywiście, że możesz. Powiedzmy im natychmiast.
— Panuję nad tym - wycedziła Aria przez zęby. Przycisnęła palce
do skroni. — Nie powinnam była ci mówić.
Mike nachylił się do niej.
— W tym mieście wydarzyło się ostatnio dość tragedii. Musisz
im o tym powiedzieć.
— A co cię to obchodzi? — rzuciła Aria, bo wzbierała w niej
złość. — Myślałam, że mnie nienawidzisz. Ponoć zrujnowałam ci
życie.
Mike posmutniał. Przełknął głośno ślinę. Kiedy wstał, wydał się
Arii wyższy. I silniejszy. Może to dzięki treningom lacrosse, a
może dlatego że teraz został jedynym mężczyzną w domu.
Chwycił Arię za rękę i pociągnął w górę.
— Musisz im powiedzieć.
— A jeśli wpakuję się przez to w kłopoty? — Aria czuła, że
trzęsie się jej dolna warga.
— Wpakujesz się, jak nie powiesz — Mike nie dawał za
wygraną. — A ja... cię obronię. Okej? — Aria poczuła nagle
kojącą falę ciepła. Uśmiechnęła się lekko i spojrzała na migający
neon nad salą restauracyjną Hooters. Napis głosił: SWOJSKO,
SKROMNIE, ALE PYSZNIE. Wszystkie litery były wyłączone
poza A w słowie „ale", która teraz migotała złowieszczo. Nawet
kiedy Aria zamknęła oczy, cały czas widziała przed sobą
pulsującą neonową literę.
Wzięła głęboki oddech.
— Dobrze — wyszeptała.
Kiedy ruszyli w stronę policjantów, kelnerka wróciła z
rachunkiem. Mike uśmiechnął się łobuzersko i zacisnął palce w
powietrzu, jakby ściskał pośladki odchodzącej kelnerki w
pomarańczowych spodniach. Puścił oko do Arii.
Prawdziwy Mike Montgomery wrócił. Aria tak bardzo za nim
tęskniła.
27
DZIWNY TRÓJKĄT MIŁOSNY
W piątek wieczorem Hanna, ubrana we wzorzystą, jasną
sukienkę od Nieves Lavi, stała gotowa w sypialni. Za moment
limuzyna miała ją zabrać na przyjęcie. Wróciła do rozmiaru
trzydzieści osiem dzięki kroplówce i szwom na twarzy, które
utrudniały jej normalne jedzenie.
— Ślicznie wyglądasz — usłyszała. — Ale trochę za bardzo
schudłaś.
Hanna odwróciła się. Tata w czarnym wełnianym garniturze,
fioletowej koszuli i pasiastym krawacie stał w drzwiach.
Przypominał trochę George'a Clooneya w Ryzykownej grze.
— Ale skąd — odparła natychmiast. — Kate jest jeszcze
szczuplejsza.
Przez twarz taty przebiegł jakiś cień, może na myśl o idealnej,
ślicznej i diabelsko złośliwej córce przyrodniej.
— Co tu robisz? — zapytała Hanna.
— Mama mnie wpuściła. — Tata wszedł do pokoju i usiadł na
łóżku. Hanna poczuła radość. Ostatni raz siedział w jej pokoju,
gdy miała dwanaście lat, tuż przed swoim odejściem. —
Powiedziała, że mogę się tu przebrać na imprezę.
— Przyjdziesz? — zapytała zdumiona Hanna.
— A mogę? — odpowiedział pytaniem na pytanie tata.
— No... chyba tak. — W końcu na przyjęcie mieli wpaść rodzice
Spencer i kilku nauczycieli z liceum. — Myślałam, że chcesz
wrócić do Annapolis... do Kate i Isabel. Spędziłeś tu prawie cały
tydzień.
Nie potrafiła ukryć rozgoryczenia w głosie.
— Hanno...
Tata urwał. Hanna odwróciła się. Nagle poczuła gniew na tatę za
to, że opuścił rodzinę, a teraz tu przyszedł, że kochał Kate
bardziej niż ją, i za to, że miała siniaki na całym ciele i twarzy i
nie pamiętała, co wydarzyło się w sobotę. Do oczu napłynęły jej
łzy, co jeszcze bardziej ją rozzłościło.
— Chodź tutaj — tata otoczył ją swoimi silnymi ramionami, a
kiedy położyła mu głowę na piersi, słyszała bicie jego serca.
— Wszystko w porządku? — zapytał.
Przed domem ktoś zatrąbił. Hanna rozsunęła bambusowe rolety i
zobaczyła, że na podjeździe już czeka zamówiona przez Monę
limuzyna. Wycieraczki poruszały się miarowo, ścierając krople
deszczu.
— Tak, w porządku — odpowiedziała szybko, bo świat zaczął
właśnie wracać na właściwy tor. Przystawiła do twarzy maskę od
Diora. — Nazywam się Hanna Marin i jestem fantastyczna.
Tata wręczył Hannie wielki parasol, jakiego używa się na polach
golfowych.
— To prawda — powiedział.
A Hanna po raz pierwszy od dawna postanowiła mu uwierzyć.
Hannie wydawało się, że upłynęło ledwo kilka sekund, a już
siedziała w wyłożonej poduszkami lektyce, uważając, by któryś z
wielkich frędzli baldachimu nie wytrącił jej z ręki maski od
Diora. Czterech zabójczo przystojnych niewolników uniosło ją
na ramionach. Rozpoczął się jej triumfalny wjazd do namiotu na
terenie klubu golfowego Rosewood.
— Witamy z powrotem w Rosewood... fantastyczną Hannę
Marin! — darła się Mona przez mikrofon.
Kiedy tłum zaczął wiwatować, Hanna machała do ludzi wokół.
Wszyscy mieli na twarzy maski, a Mona i Spencer urządziły
wnętrze namiotu na wzór kasyna w Monte Carlo. Na ścianach z
fałszywego marmuru widniały freski z dramatycznymi scenami,
a wszędzie rozstawiono stoły do ruletki i pokera. Szczupli, śliczni
chłopcy z gracją przemykali wśród gości, roznosząc na tacach
kanapki, mieszali drinki w dwóch barach i odgrywali role
krupierów. Hanna zażyczyła sobie, żeby przyjęcie obsługiwali
tylko mężczyźni.
Didżej puścił nową piosenkę White Stripes i wszyscy zaczęli
tańczyć. Mona chwyciła Hannę za ramię swoją chudą i bladą
dłonią i mocno ją objęła.
— Podoba ci się? — krzyczała Mona spod pozbawionej wyrazu
maski, podobnej do tej, którą miała Hanna.
— No jasne — Hanna dała jej przyjacielskiego kuksańca. — Te
stoły do gry to świetny pomysł. Można coś wygrać?
— Już wygrali. Wspaniałą noc ze wspaniałą dziewczyną. Z tobą,
Hanno! — zawołała Spencer, która właśnie podeszła.
Mona chwyciła ją za rękę i wszystkie trzy zachichotały
rozradowane. Spencer wyglądała trochę jak blond wersja Audrey
Hepburn, w sukience z czarnej satyny, w kształcie trapezu, i
ślicznych balerinach. Kiedy Spencer objęła ramieniem Monę,
Hannę rozpierała radość. Choć bardzo nie chciała tego przyznać,
to właśnie wiadomości od A. sprawiły, że Mona zaakceptowała
dawne przyjaciółki Hanny. Wczoraj, kiedy sączyły drinki i
plotkowały, Mona wyznała Hannie:
— Spencer jest naprawdę fajna. Mogłaby znaleźć się w twojej
świcie.
Hanna całymi latami czekała na takie wyznanie.
— Wyglądasz cudownie — Hanna usłyszała chłopięcy głos.
Za nią stał chłopak ubrany w pasiaste spodnie, białą koszulę i
dopasowaną, pasiastą kamizelkę. Jego twarz zakrywała maska z
długim ptasim dziobem. Burza blond włosów mogła należeć
tylko do jednej osoby — do Lucasa. Kiedy uścisnął dłoń Hanny,
jej serce zaczęło galopować. Przez chwilę ściskała jego rękę, ale
szybko ją puściła, żeby nikt nie zobaczył.
— Świetna impreza — pochwalił Lucas.
— Dzięki. Nie napracowałyśmy się — wtrąciła się Mona i
szturchnęła łokciem Hannę. — Jak myślisz Han, czy to paskudne
coś, co ma na twarzy Lucas, można uznać za maskę?
Hanna spojrzała na Monę i pożałowała, że nie widzi jej twarzy.
Spojrzała Lucasowi przez ramię, udając, że jej uwagę
przyciągnęło coś przy stole pokerowym.
— Hanna, mogę z tobą chwilę porozmawiać? — zapytał Lucas.
— Na osobności?
Mona rozmawiała właśnie z kelnerem.
— Hm, tak — zgodziła się Hanna.
Lucas poprowadził ją w zaciszne miejsce i zdjął maskę. Hanna
próbowała opanować tornado szalejące w jej głowie i nie patrzeć
na różowe usta Lucasa, które tak chciała pocałować.
— Możesz też zdjąć swoją?
Hanna upewniła się, że nikt nie patrzy, i ściągnęła maskę. Lucas
pocałował delikatnie jej szew.
— Tęskniłem — wyszeptał.
— Widzieliśmy się ledwo parę godzin temu — zachichotała
Hanna.
— To bardzo dawno temu — uśmiechnął się Lucas.
Całowali się przez kilka minut, wtuleni w siebie na kanapie,
lekceważąc kakofoniczne odgłosy przyjęcia. Nagle Hanna
usłyszała, że ktoś za przezroczystą kotarą wypowiada jej imię.
— Hanna? — wołała Mona. — Han? Gdzie jesteś? Hanna wpadła
w panikę.
— Muszę wracać. — Chwyciła maskę Lucasa za długi dziób i
rzuciła w jego stronę. — Włóż to natychmiast.
Ijucas wzruszył ramionami.
— Gorąco mi w tym. Chyba już tego nie włożę. Hanna
przymocowała swoją maskę.
— To bal ma s ko wy. Jak Mona zobaczy cię bez maski, to cię od
razu wykopie.
Lucas wbił w nią wzrok.
— Zawsze robisz to, co każe Mona.
— Nie — oburzyła się Hanna.
— To dobrze. Bo nie powinnaś.
Hanna wygładzała frędzel na jednej z poduszek. Spojrzała na
Lucasa.
— Co mam powiedzieć? To moja najlepsza przyjaciółka.
— Mona opowiedziała ci już, co ci zrobiła? — Lucas nie dawał
za wygraną. — Na swojej imprezie urodzinowej.
— Już mówiłam, że mnie to nie obchodzi — Hanna wstała,
wyraźnie poirytowana.
— Zależy mi na tobie — Lucas spuścił wzrok. — A jej nie. Jej nie
zależy na nikim. Nie daj się zwieść. I zapytaj, jak było naprawdę.
Zasługujesz na to, aby wiedzieć.
Hanna patrzyła na niego przez długą chwilę. Miał lśniące oczy, a
jego dolna warga trochę drżała. Na szyi czerwieniła się duża
malinka. Pozostałość po ich porannym spotkanm. Miała ochotę
dotknąć jej kciukiem.
Bez słowa odsunęła zasłonę i wróciła na parkiet. Mike, brat Arii,
pokazywał jakiejś dziewczynie ze szkoły kwakrów, jak
striptizerzy tańczą na rurze. Andrew Campbell i jego przyjaciele
kujony z kółka naukowego grali w karty i rozmawiali. Hanna
uśmiechnęła się, gdy zauważyła, jak jej tata rozmawia z dawną
trenerką cheerleaderek, którą razem z Moną przezywały Skała,
bo przypominała posturą zawodowego zapaśnika.
Wreszcie znalazła Monę wspartą na poduszkach na jednej z
kanap. Tuż obok siedział Erie Kahn, starszy brat Noe-la, i szeptał
jej coś na ucho. Mona zauważyła Hannę i wyprostowała się.
— Dzięki Bogu, uwolniłaś się od tej łajzy, Lucasa — jęknęła. —
Czemu się tak ciebie uczepił?
Hanna podrapała szwy pod maską i serce zaczęło jej mocno bić.
Czuła, że musi zadać Monie to kluczowe pytanie. Musi się
upewnić.
— On twierdzi, że nie powinnam ci ufać — zaśmiała się
sztucznie. — Twierdzi też, że coś przede mną ukrywasz, jakby
nie wiedział, że mówimy sobie o wszystkim — przewróciła
oczami. Wiem, że ściemnia. To debil.
Mona założyła nogę na nogę i westchnęła.
— Chyba wiem, o czym mówi.
Hanna przełknęła ślinę. Nagle intensywny zapach kadzidła i
świeżo skoszonej trawy zaczął ją drażnić. Przy stole do pokera
rozległy się gromkie oklaski. Ktoś wygrał. Mona nachyliła się do
ucha Hanny.
— Nigdy ci tego nie mówiłam, ale w lecie między siódmą i ósmą
klasą chodziłam z Lucasem. Nigdy wcześniej nie całował się z
dziewczyną. Rzuciłam go, jak się zaprzyjaźniłyśmy. Przez sześć
miesięcy wydzwaniał do mnie i pewnie wciąż na coś liczy.
Hanna nie potrafiła ukryć zdumienia. Czuła się tak, jakby
karuzela w trakcie jazdy nagle zmieniła kierunek.
— Chodziłaś... z Lucasem?
Mona spuściła wzrok i odgarnęła z maski jasne loki.
— Przepraszam, że nie powiedziałam o tym wcześniej, ale...
Lucas to frajer. Nie chciałam, żebyś i mnie wzięła za frajerkę.
Hanna przeczesała dłonią włosy, przypominając sobie rozmowę z
Lucasem w balonie. Powiedziała mu w s z y s t-k o, a on miał tak
niewinną, szczerą twarz. Przypomniała sobie, jak namiętnie się
całowali, jak on cichutko pojękiwał, kiedy ona gładziła go po
karku.
— Więc on się ze mną zaprzyjaźnił i rzuca na ciebie wszystkie te
oskarżenia... żeby się na tobie zemścić? — wyjąkała Hanna.
— Chyba tak — powiedziała smutno Mona. — To jemu nie
powinnaś ufać, Hanno.
Hanna wstała. Przypomniała sobie, jak Lucas powiedział, że
wygląda ślicznie, i jak bardzo jej to schlebiło. Jak czytał na głos
wpisy na jej blogu, kiedy pielęgniarki zmieniały jej kroplówkę.
Jak całowali się na szpitalnym łóżku, a jej tętno nie chciało potem
wrócić do normy przez pół godziny. Widziała to na monitorze.
Opowiedziała mu
0 swoich problemach z jedzeniem. O Kate. O przyjaźni z Ali. O
A.! Dlaczego on nie powiedział jej o Monie?
Ijucas siedział teraz na innej kanapie i rozmawiał z Andrew
Campbellem. fłanna ruszyła w jego stronę, ale Mona chwyciła ją
za rękę.
— Potem się tym zajmiesz. Ja go wyrzucę. Ty masz się dziś
dobrze bawić.
Hanna odsunęła na bok Monę i poklepała Lucasa po ramieniu.
Odwrócił się i szczerze uśmiechnął na jej widok.
— Mona powiedziała mi prawdę — syknęła Hanna, kładąc dłonie
na biodrach. - Chodziliście z sobą.
Lucas zaniemówił. Zamrugał oczami, otworzył usta i zaraz je
zamknął.
— Och — westchnął tylko.
— Więc o to chodziło? — zapytała. - Dlatego chcesz, żebym ją
znienawidziła?
— Oczywiście, że nie — Lucas spojrzał na nią spod uniesionych
brwi. — To nie był poważny związek.
— No jasne — prychnęła Hanna.
— Hanna nie lubi kłamców — dodała Mona stojąca za plecami
Hanny.
Lucas otworzył usta. Teraz jego policzki zrobiły się tak czerwone
jak plama na jego szyi.
— Pewnie lubi dziewczyny, które kłamią. Mona skrzyżowała
ręce na piersiach.
— Ja nie kłamię, Lucas.
— Nie? A powiedziałaś Hannie, co się wydarzyło w czasie twojej
imprezy urodzinowej?
— To nie ma znaczenia — pisnęła Hanna.
— Oczywiście, że powiedziałam — dodała w tej samej chwili
Mona.
Lucas popatrzył na Hannę, a jego twarz robiła się coraz bardziej
purpurowa.
— Zrobiła ci straszne świństwo. Mona stanęła między nim a
Hanną.
— P rze ma wia p r ze z ci eb i e za zd ro ś ć.
— Upokorzyła cię — kontynuował Lucas. — To ja po ciebie
przyszedłem i uratowałem cię.
— Co takiego? — krzyknęła Hanna z niedowierzaniem.
— Hanno — Mona chwyciła ją za ręce. — To nieporozumienie.
Didżej puścił piosenkę Lexi. Hanna nieczęsto ją słyszała i w
pierwszej chwili nie mogła sobie przypomnieć, gdzie grano ją po
raz ostatni. I nagle ją oświeciło. Lexi była gościem specjalnym na
przyjęciu u Mony
I wtedy jej umysł zalała fala wspomnień. Zobaczyła siebie w
obcisłej sukience w kolorze szampana, jak idzie do planetarium.
Czuła, jak strój ciasno opina jej ciało. Zobaczyła, jak Mona się z
niej śmieje, a ona pada na marmurową posadzkę. Usłyszała trzask
pękających nitek i śmiech otaczającego ją tłumu. Najgłośniej
śmiała się Mona.
Pod maską Hanna otworzyła szeroko oczy i usta. To niemożliwe.
Od wypadku jej pamięć nie funkcjonowała właściwie. A nawet
jeśli to prawda, to co? Spojrzała na swoją nową bransoletkę,
cienki złoty łańcuszek ze ślicznym wisiorkiem w kształcie
motyla. Mona podarowała
ją jej jako prezent powitalny, po tym jak sama dostała od A.
kartkę urodzinową.
— Nie chcę się już z tobą kłócić — oświadczyła Mona i
podniosła wieczko pudełka z bransoletką.
Lucas patrzył na nią wyczekująco. Mona stała z rękami na
biodrach. Hanna zawiązała mocniej wstążeczkę maski.
— Jesteś zazdrosny — powiedziała, obejmując Monę ramieniem.
— Nikt nie zniszczy naszej przyjaźni.
— Świetnie — Lucas spojrzał na nią rozczarowany, a potem
pospiesznie ruszył do wyjścia.
- C o za d u p e k - rzuciła za nim Mona i chwyciła Hannę pod rękę.
— Tak — powiedziała Hanna tak cicho, że Mona pewnie jej nie
słyszała.
28
BIEDNA, MAŁA, MARTWA DZIEWCZYNKA
Niebo ciemniało w piątkowy wieczór, kiedy pani Fields
podrzuciła Emily i Tristę przed główne wejście do klubu
golfowego.
— Znacie zasady — pani Fields odwróciła się do Emily z
surowym wyrazem twarzy i oparła dłoń na zagłówku jej fotela.
— Żadnego alkoholu. Wracacie o północy. Carolyn po was
przyjedzie. Zrozumiano?
Emily przytaknęła. Z ulgą odnotowała, że mama jednak trzymała
się starych zasad. Od kiedy wróciła do domu, rodzice zgadzali się
na wszystko i już zaczęła się obawiać, że oboje zachorowali na
raka mózgu albo że podszywają się pod nich jacyś kosmici.
Kiedy mama odjechała, Emily wygładziła czarną sukienkę z
jerseyu, którą pożyczyła od siostry. Z trudem zachowywała
równowagę w czerwonych butach na obcasach. W oddali widać
było wielki rozświetlony namiot.
Z głośników dochodziła piosenka Fergie, a Emily usłyszała
znajomy głos Noela Kahna.
— Ale tu go rą co !
— To będzie superimpreza — powiedziała Trista i chwyciła
Emily za ramię.
— No pewnie — Emily otuliła się szczelniej kurtką i spojrzała na
powiewającą nad wejściem flagę z logo klubu. — Jaką postacią z
Fłalloween byś była, gdybyś mogła wybrać? — zapytała.
Ostatnio Emily myślała tylko w tych kategoriach co Trista.
Zastanawiała się, jakim rodzajem spaghetti by była, jaką karuzelą
w lunaparku, którym liściastym drzewem spośród tych rosnących
w Rosewood.
— Kobietą-Kotem — odparła natychmiast Trista. — A ty? Emily
odwróciła wzrok. Teraz czuła się jak czarownica.
Po niespodziewanym pojawieniu się w pokoju redakcyjnym
Trista wyjaśniła jej, że zawsze dostaje duże zniżki na przeloty, bo
jej tata jest pilotem. Po wczorajszym SMS-ie od Emily
spontanicznie podjęła decyzję, że poleci ją odwiedzić, wybierze
się z nią na bal maskowy i prześpi na podłodze w jej sypialni.
Emily nie wiedziała, co powiedzieć. Nie mogła przecież odesłać
Tristy z powrotem do domu. Zresztą — nie chciała tego.
— Kiedy przyjdzie twoja przyjaciółka? — zapytała Trista.
— Pewnie już dotarła na miejsce. — Emily przeszła przez
parking i minęła siedem samochodów BMW ustawionych w
jednym szeregu.
— Super — Trista smarowała usta sztyftem.
Podała go Emily i koniuszki ich palców zetknęły się. Emily
przeszły ciarki. Kiedy spojrzała na Tristę, jej twarz
mówiła, że i ona to poczuła. Emily zatrzymała się przed wejściem
do klubu.
— Słuchaj, muszę ci coś wyznać. Maya jest tak jakby moją
dziewczyną. — Trista patrzyła na nią niemo. — I tak jakby
powiedziałam jej i rodzicom, że ty i ja tylko pisujemy do siebie
listy. Od kilku lat.
— Nap ra wd ę ? — Trista dała jej przyjacielskiego kuksańca. —
Czemu nie powiedziałaś prawdy?
Emily przełknęła ślinę i zdeptała kilka wyschniętych liści.
— No bo... gdybym opowiedziała, co się stało... w Iowa...
mogłaby to źle zrozumieć.
Trista wygładziła włosy.
— Przecież n ic się nie stało. Tańczyłyśmy. — Trista położyła
Emily dłoń na ramieniu. — O matko, ona naprawdę jest aż tak
zaborcza?
— Nie — Emily popatrzyła na stracha na wróble, którego zawsze
stawiano przed klubem, gdy zbliżało się Fłalloween. Na terenie
klubu stały jeszcze dwa takie same strachy, ale i tak nie
powstrzymywało to wron przed siadaniem na masztach flag. —
Nie do końca.
— Czy moja wizyta to dla ciebie jakiś kłopot? — zapytała Trista,
nie owijając w bawełnę.
Jej usta miały dokładnie taki sam kolor jak różowy strój baletowy
Emily w czasach, gdy jeszcze tańczyła. Jasnoniebieska sukienka
opinała jej kształtny biust i podkreślała płaski brzuch i krągłe
pośladki. Wyglądała jak dojrzały soczysty owoc, a Emily tak
bardzo chciała się w niego wgryźć.
— Oczywiście, że nie — odparła Emily.
— Świetnie. — Trista nałożyła maskę na twarz. — Nie bój się,
nie wydam cię.
Kiedy weszły do namiotu, Maya natychmiast znalazła Emily,
ściągnęła maskę królika i przyciągnęła do siebie przyjaciółkę,
żeby pocałować ją namiętnie. Emily otworzyła oczy w trakcie
pocałunku i zauważyła, że Maya patrzy Triście prosto w oczy,
jakby chciała pochwalić się przed nią tym, co właśnie robi.
— Kiedy się jej pozbędziesz? — Maya wyszeptała jej do ucha,
ale Emily odwróciła wzrok i udała, że niczego nie słyszała.
Gdy przechodziły przez namiot, Trista raz po raz łapała Emily za
ramię i wykrzykiwała: „jakie piękne, popatrz, ile poduszek!" albo
„w Pensylwanii jest tylu ślicznych chłopców!", albo „prawie
każda dziewczyna ma na sobie diamenty!". Otwierała usta jak
dziecko, które rodzice pierwszy raz zabrali do Disneylandu.
Kiedy tłum stojący przed barem rozdzielił je na chwilę, Maya
ściągnęła maskę.
— Czy tę dziewczynę wychowywali w hermetycznie
zamkniętym terrarium? — zapytała zniecierpliwiona. —
Naprawdę wszystko ją tak zachwyca?
Emily spojrzała na Tristę opierającą się o bar. Noel Kahn
podszedł do niej i uwodzicielsko gładził jej ramię.
— Po prostu się cieszy, że przyjechała — wyjaśniła Emily. —
Iowa to niesamowicie nudne miejsce.
Maya przekrzywiła głowę i zrobiła krok w tył.
— Co za zbieg okoliczności, że masz koleżankę właśnie w Iowa,
dokąd wysłano cię w zeszłym tygodniu.
— Nie do końca. — Emily patrzyła na błyszczącą kulę
dyskotekową, zawieszoną pośrodku namiotu. — Pochodzi z tego
samego miasta co moi kuzyni, a nasza szkoła
zorganizowała wymianę uczniów z ich szkołą. Parę lat temu
zaczęłyśmy do siebie pisać. Maya zacisnęła usta.
— Jest niesamowicie ładna. Wybieraliście kolegów do
korespondencji na podstawie zdjęć?
— Nie traktowaliśmy tego jak portal randkowy — Emily
wzruszyła ramionami, lekceważąc uszczypliwy komentarz Mai,
która patrzyła na nią przenikliwym wzrokiem.
— Na pewno nie? Kochałaś Alison DiLaurentis. A Trista do
złudzenia ją przypomina.
Emily poczuła rosnącą irytację.
— Nieprawda.
— Nieważne — Maya odwróciła wzrok. Emily ważyła w
myślach każde słowo.
— Skąd masz tę gumę bananową, którą zawsze żujesz?
— Tata przywiózł mi z Londynu — Maya nie wiedziała, o co
chodzi.
— A można ją kupić w Stanach? Widziałaś, żeby ktoś jeszcze ją
miał? — Serce Emily zaczęło mocniej bić.
— Niby czemu wypytujesz mnie o jakąś głupią gumę bananową?
— Maya gapiła się na nią i nagle się odwróciła. — Idę do
łazienki. Nigdzie nie odchodź. Pogadamy, jak wrócę.
Emily odprowadziła wzrokiem Mayę, która przechodziła między
stolikami. Czuła się tak, jakby połknęła rozżarzone węgle. Nagle
z tłumu wyłoniła się Trista z trzema plastikowymi kubkami.
— Trochę je doprawiliśmy — szepnęła podekscytowana i
popatrzyła znacząco na stojącego przy barze Noela. — Ten
chłopak miał coś w piersiówce i mnie poczęstował. — Rozejrzała
się. — Gdzie Maya?
Trista ściągnęła maskę. Jej twarz jaśniała w dyskotekowych
światłach. Może i wyglądała trochę jak Ali. Miała podobne,
różowe i wydatne usta, niebieskie oczy i wysokie kości
policzkowe. Emily pokręciła głową i sięgnęła po kubek.
Najpierw się napije, potem pomyśli. Trista przesunęła palcem po
jej nadgarstku. Emily próbowała nie dać po sobie poznać, że
czuje się tak, jakby zaraz miała się roztopić.
— Gdybyś teraz była kolorem, to jakim? — wyszeptała Trista.
Emily odwróciła wzrok. — Ja bym była czerwienią —
powiedziała Trista. — Ale nie taką wściekłą. Raczej głęboką,
ciemną i seksowną. Lubieżną czerwienią.
— Ja chyba też — przytaknęła Emily.
Muzyka pulsowała rytmicznie. Emily wypiła łyk z kubka i
poczuła na języku ostry smak rumu. Nagle serce zaczęło jej
galopować, bo Trista splotła palce wokół jej dłoni. Zbliżały się do
siebie, aż ich usta niemalże się dotknęły.
— Może nie powinnyśmy — szepnęła Trista.
Ale Emily i tak się do niej zbliżała. Jej ciało pulsowało energią.
Nagle poczuła na ramieniu czyjś mocny uścisk.
— Co tu się d z i e j e? — Za nią stała wściekła Maya. Emily
odsunęła się od Tristy. Otwierała i zamykała
usta jak złota rybka.
— Myślałam, że poszłaś do łazienki — tylko tyle potrafiła z
siebie wydobyć.
Twarz Mai zrobiła się purpurowa. Odwróciła się i wybiegła z
namiotu, przeciskając się przez tłum.
— Maya! — Emily ruszyła za nią w kierunku wyjścia. Kiedy do
niego dotarła, poczuła, że ktoś chwycił ją za
ramię. Za nią stał policjant, którego nie znała. Był postawny, miał
włosy ścięte na jeża i postawione na żelu. Na jego odznace
widniało nazwisko SIMMONS.
— Emily Fields? — zapytał. Emily pokiwała powoli głową.
— Muszę zadać ci kilka pytań. — Policjant delikatnie położył jej
dłoń na ramieniu. — Czy dostawałaś ostatnio jakieś...
wiadomości z pogróżkami?
Emily otworzyła usta. Kręciło jej się w głowie od tych
wszystkich dyskotekowych świateł.
— D-dlaczego pan pyta?
— Twoja przyjaciółka Aria Montgomery powiedziała nam o tym
po południu — wyjaśnił policjant.
— Co takiego? — przeraziła się Emily.
— Wszystko w porządku — uspokajał ją policjant. — Chcę,
żebyś mi powiedziała, co wiesz na ten temat. To pewnie ktoś,
kogo znasz i spotykasz codziennie. Może uda się nam
zidentyfikować tę osobę.
Emily spojrzała w stronę Mai, która biegła przez trawę, choć jej
stopy grzęzły w ziemi. Nagle ogarnął ją lęk. Przypomniała sobie
twarz Mai, kiedy mówiła: „Podobno ten, kto ją przejechał,
obserwował ją od jakiegoś czasu". Skąd o tym wiedziała?
— Nie mogę teraz rozmawiać — wyszeptała Emily z zaciśniętym
gardłem. — Muszę najpierw coś załatwić.
— Będę się tu kręcił przez dłuższą chwilę. — Policjant zszedł jej
z drogi. — Nie spiesz się. Muszę znaleźć jeszcze kilka osób.
Emily widziała w oddali sylwetkę Mai, jak wchodzi do budynku
klubu. Pędem pobiegła za nią. Przeszła przez szklane drzwi i
wpadła na korytarz. Na jego końcu znalazła drzwi prowadzące na
krytą pływalnię. Przez zaparowaną szybę dostrzegła Mayę, która
siedziała na brzegu basenu i wpatrywała się w swoje odbicie.
Przeszła wzdłuż wyłożonej kafelkami ściany i podeszła do
basenu. Woda nawet nie drgnęła, jakby zamarzła, powietrze było
wilgotne. Maya na pewno usłyszała za sobą kroki, ale nawet się
nie odwróciła. Gdyby cały ten wieczór potoczył się inaczej,
Emily mogłaby ją dla żartu wepchnąć do wody i sama wskoczyć.
Chrząknęła głośno.
— Maya, z Tristą nic mnie nie łączy.
— Naprawdę? — Maya spojrzała na nią przez ramię. — Nie tak
to wyglądało z mojej perspektywy.
— Lubię spędzać z nią czas — przyznała Emily. — Nie czepia się
o byle co.
— W przeciwieństwie do mnie — w głosie Mai słychać było
rozgoryczenie. Po jej policzkach płynęły łzy.
Emily zbierała się na odwagę, by zadać Mai kluczowe pytanie.
— Maya... przysyłałaś mi ostatnio... dziwne SMS-y? Liściki?
Szpiegowałaś mnie?
— Po co miałabym coś takiego robić? — Maya uniosła brwi.
— Nie wiem. Ale jeśli tak... to policja już o tym wie. Maya
pokręciła powoli głową.
— Nie rozumiem cię, ani trochę.
— Nie doniosę na ciebie — mówiła Emily błagalnym tonem. —
Chcę tylko wiedzieć d l ac ze go .
Maya wzruszyła ramionami i westchnęła poirytowana.
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz. — Kolejna łza popłynęła
jej po policzku. Pokręciła głową, wyraźnie oburzona. — Kocham
cię. I myślałam, że ty też mnie kochasz.
Odwróciła się i wyszła z pływalni, trzaskając za sobą drzwiami.
Światła nad basenem przygasły i ich odbicie na powierzchni
wody zmieniło się z biało-złotego na pomarańczowo-żółtawe. Na
trampolinie zbierały się krople wody. Nagle Emily powiązała
wszystkie fakty i poczuła się tak, jakby wskoczyła do lodowatej
wody w zimny dzień. Oczywiście, że Maya to nie A. To wszystko
spisek A., który miał rzucić podejrzenie na Mayę, żeby zniszczyć
ich związek na zawsze. Zadźwięczał jej telefon. Emily wzięła go
w drżącą dłoń.
Emily, w jacuzzi czeka na ciebie dziewczyna. Baw się dobrze!
A.
Emily z bijącym sercem rozejrzała się wokół. Basen z jacuzzi
oddzielony był od głównej pływalni ścianką działową. Z
korytarza można tam było wejść przez osobne drzwi. Emily
podeszła do basenu, w którym kotłowała się ciepła woda,
pryskając się na boki. Nagle dostrzegła na dnie czerwoną plamę i
przerażona cofnęła się o krok. Kiedy spojrzała ponownie, okazało
się, że w basenie pływa rudowłosa lalka. Sięgnęła po nią. To była
Mała Syrenka. Miała rybi ogon z zielonymi i fioletowymi
łuskami, lecz zamiast bikini z muszli miała na sobie kostium
pływacki. Na jej piersiach widniał napis REKINY Z
ROSEWOOD. Ktoś namalował na jej oczach krzyżyki, jakby
była topielcem, a na czole napisał:
Powiedz, a umrzesz.
A.
Ręce Emily zaczęły się tak trząść, że upuściła lalkę na podłogę.
Kiedy zrobiła krok w tył, usłyszała trzaśnięcie drzwiami.
Rozejrzała się przerażona.
— Kto tam? — wyszeptała, ale odpowiedziała jej cisza. Wyszła
zza ścianki działowej. Wokół basenu nie było
żywej duszy. Zauważyła na podłodze cień, jakby ktoś czaił się w
wykuszu obok wejścia. Usłyszała chichot i aż podskoczyła z
przerażenia. Z wykusza wyłonił się najpierw blond kucyk, potem
dłonie, silne i męskie, ze złotym roleksem na nadgarstku. Noel
Kahn podszedł do jednego z leżaków.
— Chodź — szepnął do stojącej tuż przy nim blondynki. To była
Trista. Położyli się na leżaku i zaczęli całować.
Emily roześmiała się ze zdumienia. Trista i Noel spojrzeli na nią.
Trista otworzyła usta, ale jej twarz zdawała się mówić: „hej,
zostawiłaś mnie przecież samą". Nagle Emily przypomniało się
ostrzeżenie Abby: „wskakuje na wszystko, co się rusza, facetów i
dziewczyny". Dotarło do niej, że Trista na pewno nie spędzi
dzisiejszej nocy na materacu w jej pokoju.
Noel uśmiechnął się szeroko. Znowu zaczęli się z Tristą całować,
jakby Emily w ogóle nie istniała. Emily spojrzała na laleczkę
leżącą na podłodze i przeszył ją dreszcz. Oczywiście, że nie
powie nikomu o A. W przeciwnym razie A. dopilnuje, żeby
Emily naprawdę przestała istnieć.
29
NIKT NIE USŁYSZY TWOJEGO KRZYKU
Aria wysiadła ze swojego subaru i pobiegła do budynku
Akademii Sztuk w Hollis. Na horyzoncie zbierały się burzowe
chmury i właśnie zaczęło padać. Przed chwilą skończyła
opowiadać policji o A. i chociaż dzwoniła do swoich przyjaciółek
z telefonu Wildena, żadna nie odebrała. Pewnie nie rozpoznawały
numeru. Teraz wróciła do Hollis, żeby sprawdzić, czy nie
zostawiła komórki na zajęciach Sabriny. Bez niego nie mogła
dowieść prawdziwości swoich zeznań. Mike chciał nawet
towarzyszyć jej w drodze na uczelnię, ale odesłała go do domu.
Mieli się spotkać na przyjęciu Hanny.
Kiedy przywołała windę, otuliła się szczelniej marynarką. Nawet
nie zdążyła się przebrać. Mike zmusił ją, żeby poszła na policję,
tylko czy dobrze postąpiła, mówiąc prawdę o SMS-ach od A.?
Wilden wypytywał o każdą wiadomość, maila i liścik, który Aria
otrzymała od A. Zadawał w kółko to samo pytanie:
— Czy którejś z was ktoś zrobił krzywdę? Czy ktoś mógłby
chcieć was skrzywdzić?
Milcząco pokręciła głową, bo nie chciała odpowiedzieć. Kiedy
jeszcze żyła Ali, w piątkę dokładały wszystkim. Ale spośród
wszystkich ich ofiar podejrzaną numer jeden była... Jenna.
Przypomniała sobie jedną z wiadomości od A.: „Wiem
WSZYSTKO. Jestem bliżej, niż myślisz". Pamiętała Jennę z
nowym telefonem w dłoni mówiącą, jak bardzo się cieszy, że
teraz może SMS-ować. Czy Jenna potrafiłaby zrobić coś takiego?
Była niewidoma — w przeciwieństwie do A.
Drzwi windy otwarły się i Aria weszła do kabiny. W drodze na
trzecie piętro przypomniała jej się wizja Hanny, która w śpiączce
wyobrażała sobie, że czas się cofnął do tego popołudnia, gdy
zniknęła Ali. Tamtego dnia zachowywała się tak dziwnie.
Najpierw czytała jakieś zapiski, których nie chciała nikomu
pokazać, a potem pojawiła się na dole, zupełnie rozkojarzona.
Aria na kilka minut została sama na werandzie, kiedy pozostałe
dziewczyny sobie poszły, i kończyła szydełkować wełniane
bransoletki, które zamierzała dać przyjaciółkom w pierwszy
dzień lata. Kiedy poszła na tyły domu po rower, zobaczyła na
podwórku Ali, która stała nieruchomo, jak zaczarowana.
Spoglądała to na zasłonięte okna do jadalni w swoim domu, to na
dom Cavanaughów po drugiej stronie ulicy.
— Ali? — szepnęła Aria. — Wszystko w porządku? Ali nawet
nie drgnęła.
— Czasami chciałabym, żeby zniknęła z mojego życia na
zawsze. — Jej głos brzmiał tak, jakby ją ktoś zahipnotyzował.
- Co? - zapytała Aria. - Kto?
Ali zrobiła zdziwioną minę, jakby Aria na nią na-krzyczała. W
oknie domu DiLaurentisów coś rozbłysnęło. A może było to
tylko odbicie? A kiedy Aria popatrzyła na podwórko
Cavanaughów, zauważyła, że ktoś chowa się za wielkim
krzakiem pod drzewem, na którym zbudowano domek Toby'ego.
Arii wydawało się, że tę samą postać widziała na podwórku
Cavanaughów tego wieczoru, gdy oślepiły Jennę.
Rozległ się dzwonek windy i Aria wyszła na korytarz. Kogo Ali
chciała się pozbyć na zawsze? Wtedy Arii wydawało się, że Ali
ma na myśli Spencer, bo cały czas się kłóciły. Teraz nie dałaby
sobie za to uciąć ręki. Przecież Ali miała tyle tajemnic.
W korytarzu prowadzącym do sali, gdzie odbywały się zajęcia ze
sztuki mimowolnej, nie paliła się nawet jedna lampa. Na chwilę
rozświetliła go błyskawica, która przecięła powietrze tuż za
oknem. Kiedy Aria dotarła do sali, włączyła światło i zmrużyła
oczy, oślepiona nagłą jasnością. Ławki ustawiono wzdłuż ściany,
na jednej z nich leżał jej telefon. Chwyciła go i przycisnęła do
piersi, oddychając z ulgą.
Wtedy zauważyła, że na każdej ławce suszą się dwie maski. Na
jej ławce była tylko jedna - ta, którą zrobiła Jenna. Pewnie
pomógł jej ktoś inny. Maska miała idealny kształt. Otwory na
oczy zwrócone były do sufitu, jakby maska gapiła się w górę.
Aria podniosła ją powoli. Jenna namalowała na swojej masce
zaczarowany las. Wokół nosa wiła się winorośl, nad lewym
okiem kwitł kwiat, a na prawym policzku przysiadł przepiękny
motyl.
Rysunki wykonano idealnie. Zbyt idealnie jak na kogoś, kto nie
widzi.
Rozległ się grzmot tak głośny, jakby ziemia pękała na pół. Aria
upuściła maskę na ławkę. Kiedy spojrzała na okno, zauważyła, że
coś wisi na górnej framudze. To coś wyglądało jak... mały
człowieczek.
Aria podeszła bliżej. Była to pluszowa lalka, zła królowa z bajki o
Królewnie Śnieżce, w długiej czarnej sukni i złotej koronie na
głowie. Miała bladą twarz i gniewnie uniesione brwi. Ktoś
powiesił ją na sznurku za szyję i zakreślił oczy czarnymi
krzyżykami. Do sukienki miała przypiętą karteczkę.
Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najniegrzeczniejszy na
świecie? Powiedziataś. Jesteś następna.
A.
Trzy gałęzie uderzyły w szybę. Rozległy się kolejne grzmoty. Po
ostatnim zgasło światło. Aria krzyknęła.
Zgasły również latarnie na ulicy, a w oddali Aria usłyszała wycie
alarmu. „Uspokój się", powiedziała do siebie w myślach.
Wykręciła numer na policję. Kiedy w słuchawce rozległ się czyjś
głos, za oknem znowu zagrzmiało. Aria upuściła telefon na
podłogę. Kiedy go podniosła i chciała jeszcze raz wykręcić
numer, okazało się, że nie ma zasięgu.
Błyskawica oświetliła wnętrze sali, ławki, szafki i dyndającą na
sznurku złą królową, a także drzwi. Aria otworzyła szeroko oczy i
krzyk uwiązł jej w gardle. W d r z wia ch kto ś s tał.
— Halo — zawołała.
Kiedy znowu błysnęło, intruz zniknął. Aria zasłoniła pięścią usta.
Szczękała zębami.
— Halo — powtórzyła.
Znowu błyskawica. Tuż przed nią stała jakaś dziewczyna. Arii
zakręciło się w głowie ze strachu. To była...
— Cześć — powiedziała dziewczyna. Jenna.
30
TRZY KRÓTKIE SŁOWA MOGĄ ZMIENIĆ WSZYSTKO
Spencer usiadła przy stole do ruletki i przekładała plastikowe
żetony z ręki do ręki. Kiedy obstawiła numery 4, 5, 6 i 7, poczuła,
że za jej plecami zbiera się tłum. Na imprezie pojawiło się chyba
całe Rosewood, wszyscy uczniowie liceum i dodatkowo goście z
zaprzyjaźnionych szkół, którzy zawsze przychodzili na imprezy
do Noela Kalina. Spencer zastanawiała się, czemu w tłumie cały
czas kręci się policjant.
Wypadł numer 6. Trzeci raz z rzędu wygrała.
— Dobra robota — pochwalił ją ktoś z tyłu.
Spencer rozejrzała się, ale nie zidentyfikowała osoby, która to
powiedziała. Miała głos podobny do głosu jej siostry. Tylko po
co Melissa miałaby tu przychodzić? Po pierwsze, nie zapraszano
tu żadnych studentów. Po drugie, tuż przed jej rozmową z
komisją Złotej Orchidei Melissa oznajmiła, że przyjęcie Hanny to
dziecinada.
„Ona to zrobiła". Spencer wciąż miała przed oczami wiadomość
od A.
Rozejrzała się po namiocie. Ktoś z włosami do ramion zmierzał
w stronę sceny, ale kiedy Spencer wstała, me potrafiła już
odnaleźć tej osoby w tłumie. Przetarła oczy. Czyżby popadała w
obłęd? Wtem Mona Vanderwaal złapała ją za rękę.
- Hej, kochanie. Znajdziesz sekundkę? Mam dla ciebie
niespodziankę.
Zaprowadziła Spencer w zaciszniejsze miejsce i pstryknęła
palcami. Przed nimi pojawił się kelner, wręczając im wysokie
kieliszki z musującym napojem.
- To prawdziwy szampan — powiedziała Mona. — Chciałam
wznieść toast. Za to, że pomogłaś mi zorganizować to przyjęcie...
i że mnie wspierałaś. No wiesz... chodzi mi o te wiadomości.
- To nic wielkiego - powiedziała cicho Spencer. Stuknęły się
kieliszkami i wypiły trochę szampana.
- To naprawdę fantastyczna impreza - mówiła dalej Mona. - Bez
ciebie by się nie udała.
- Nie żartuj - zawstydziła się Spencer. - Ty się zajmowałaś
wszystkim. Ja tylko wykonałam kilka telefonów. Masz wrodzony
talent organizacyjny.
- Obie mamy. - Monie odbiło się szampanem. - Powinnyśmy
założyć firmę organizującą przyjęcia.
- Przy okazji pooglądamy sobie fajnych chłopaków -zażartowała
Spencer.
- No jasne! - zaszczebiotała Mona, klepiąc Spencer po biodrze.
Spencer przesunęła palcem po kieliszku. Miała ochotę
powiedzieć Monie o ostatniej wiadomości od A., tej na
temat Melissy. Mona powinna to zrozumieć. Ale didżej puścił
właśnie bardzo taneczną piosenkę OK Go i zanim Spencer
zdążyła otworzyć usta, Mona zapiszczała i pognała na parkiet.
Spojrzała przez ramię na Spencer, jakby pytała: „idziesz ze
mną?". Ale Spencer tylko pokręciła głową.
Po kilku łykach szampana zakręciło jej się w głowie. Przez
chwilę pozostała w tłumie, ale potem wyszła przed namiot, żeby
zaczerpnąć świeżego powietrza. Kilka reflektorów oświetlało
namiot, poza tym na polach golfowych panowała ciemność. Nie
widać było usypanych przeszkód i połaci piasku, tylko w oddali
majaczyły cienie drzew. Gałęzie poruszały się, podobne do
kościstych palców. Słychać było cykanie świerszczy.
„A. nie wie, kto zabił Ali", powiedziała do siebie Spencer,
patrząc na rozmyte kontury postaci tańczących w namiocie. Poza
tym to bez sensu. Melissa nie zaryzykowałaby swojej przyszłej
kariery, żeby zabić kogoś, kto poderwał jej chłopaka. To tylko
kolejny podstęp A., żeby wyprowadzić Spencer w pole.
Westchnęła i ruszyła w stronę łazienki, która mieściła się w
przyczepie stojącej obok namiotu. Przeszła po podjeździe dla
wózków inwalidzkich i weszła do środka przez plastikowe drzwi.
Jedna kabina była zajęta, dwie wolne. Kiedy spuściła wodę i
poprawiła sukienkę, drzwi do przyczepy zamknęły się z hukiem.
Do małej umywalki podszedł ktoś w jasnych, srebrzystych
butach Loeffler Randall. Spencer zakryła dłonią usta. Widziała te
buty wielokrotnie. Na nogach Melissy.
— O, cześć — powiedziała, wychodząc z kabiny.
Melissa opierała się o umywalkę, trzymając dłonie na biodrach, z
uśmiechem na ustach. Miała na sobie wąską
czarną suknię z rozcięciem z boku. Spencer próbowała oddychać
spokojnie.
- Co tu robisz?
Jej siostra gapiła się na nią w milczeniu. Spencer podskoczyła ze
strachu, kiedy duża kropla uderzyła o dno umywalki.
- C o ? - wyrzuciła z siebie Spencer. - Co się tak gapisz?
- Czemu mnie znowu okłamałaś? - warknęła Melissa.
Spencer oparła się plecami o drzwi kabiny i rozglądała się za
czymś, czego mogłaby użyć jako broni. Do głowy przyszedł jej
tylko obcas buta, więc powoli zsunęła go ze stopy.
- Okłamałam?
- łan powiedział mi, że wczoraj wieczorem odwiedził cię w
twoim pokoju hotelowym - szepnęła Melissa, a jej nozdrza
unosiły się i opadały. - Ostrzegałam cię, że straszna z niego papla.
- Nie zrobiliśmy niczego złego. Przysięgam. - Spencer otworzyła
szeroko oczy.
Melissa zrobiła krok w jej kierunku. Spencer zasłoniła twarz
jedną ręką, a drugą ściągnęła but.
- B ł a g a m - wyszeptała, osłaniając się butem jak tarczą.
Melissa stała tuż przed nią.
- Po wszystkim, co mi wyznałaś na plaży, myślałam, że
doszłyśmy do porozumienia. A jednak się myliłam.
Odwróciła się i wyszła z łazienki. Spencer słyszała stukanie
obcasów na podjeździe, a potem stłumione kroki w trawie.
Spencer oparła się o umywalkę i dotknęła czołem zimnej
powierzchni lustra. Nagle ktoś spuścił wodę. Po chwili
drzwi trzeciej kabiny się otworzyły. Mona Vanderwaal z
przerażeniem patrzyła na Spencer.
— To twoja sio st ra ? — wyszeptała Mona.
— Tak — Spencer odwróciła się.
— Co się stało? — Mona chwyciła Spencer za ręce. — Nic ci nie
jest?
— Nie — Spencer spojrzała na Monę. — Chcę zostać na chwilę
sama.
— Oczywiście. Poczekam na zewnątrz, na wypadek gdybyś mnie
potrzebowała.
Spencer uśmiechnęła się do Mony z wdzięcznością. Po chwili
usłyszała, jak Mona zapala papierosa. Spojrzała w lustro i
wygładziła włosy. Drżącymi rękami sięgnęła po wyszywaną
cekinami torebkę. Miała nadzieję, że nie zapomniała aspiryny. W
dłoniach poczuła najpierw portfel, potem błyszczyk i żetony... i
coś jeszcze, jakiś kwadratowy kawałek grubego papieru. Spencer
wyciągnęła go powoli.
Była to fotografia. Ali i łan stali obok siebie i trzymali się za ręce.
Za nimi widać było okrągły budynek z kamienia i szereg żółtych
szkolnych autobusów. Sądząc po fryzurze Ali, która miała na
głowie artystyczny nieład, i jej zielonej bluzie, zdjęcie zrobiono,
gdy całą klasą pojechali na przedstawienie Romeo i Julia do
teatru w sąsiednim miasteczku. Była tam Ali, Spencer, ich
przyjaciółki, a także kilka osób z wyższych klas, jak łan i
Melissa. Na twarzy Ali ktoś napisał krzywymi literami:
„Wpadłaś po uszy, suko".
Spencer natychmiast rozpoznała ten charakter pisma. Niewiele
osób pisało małe „a" tak, że przypominało cyfrę 2. Jedną z
niewielu czwórek na koniec roku Melissa dostała właśnie z
kaligrafii. Choć nauczyciel uwziął się
na nią, Melissa nigdy nie nauczyła się kreślić kształtnego „a".
Spencer wypuściła zdjęcie z ręki. Nie wierzyła własnym oczom.
- Spencer - zawołała Mona. - Wszystko w porządku?
- Tak - odkrzyknęła Spencer po długiej pauzie. Spojrzała w dół.
Zdjęcie leżało odwrócone na podłodze.
Z tyłu ktoś coś napisał:
Pilnuj się. Bo i ty umrzesz, suko
A.
31
GŁĘBOKO SKRYWANE SEKRETY
Aria otworzyła oczy i poczuła na twarzy mokry język o
charakterystycznym zapachu. Jej wyciągnięta dłoń zanurzyła się
w ciepłej sierści. Leżała na podłodze sali w budynku
uniwersyteckim. Kiedy błyskawica rozdarła niebo, zobaczyła, że
obok siedzi Jenna Cavanaugh z psem. Z krzykiem zerwała się na
równe nogi.
- Spokojnie. - Jenna złapała ją za ramię. - Nie bój się, nic ci nie
będzie!
Aria zrobiła krok w tył i wyrwała się Jennie. Uderzyła głową w
nogę jednej z ławek.
- Nie zabijaj mnie - wyszeptała. - Błagam.
- Nic ci nie grozi - uspokoiła ją Jenna. - Chyba dostałaś ataku
paniki. Przyszłam tu po mój szkicownik i usłyszałam cię. A kiedy
podeszłam, zemdlałaś. - Aria słyszała swój ciężki oddech. -
Chodziłam kiedyś na zajęcia z tresury psów z kobietą, która
często miała takie ataki, więc coś
na ten temat wiem. Chciałam zadzwonić po pomoc, ale straciłam
zasięg, więc po prostu zostałam z tobą.
Do sali wpadł podmuch powietrza, przynosząc zapach asfaltu
mokrego od deszczu, który zazwyczaj uspokajał Arię. Chyba
faktycznie miała atak paniki. Była spocona i nie mogła zebrać
myśli. Serce waliło jej jak oszalałe.
— Jak długo leżałam nieprzytomna? — zapytała zachrypniętym
głosem i naciągnęła na kolana plisowaną spódniczkę od
mundurka.
— Jakieś pół godziny. Mogłaś uderzyć się w głowę.
— Albo po prostu zachciało mi się spać — zażartowała Aria,
choć tak naprawdę chciało jej się płakać.
Jenna nie chciała jej skrzywdzić. Choć prawie jej nie znała,
czuwała przy niej, gdy leżała jak kłoda na podłodze. Mogła
równie dobrze położyć Jennie głowę na kolanach i gadać przez
sen. Nagle poczuła wyrzuty sumienia i wstyd.
— Muszę ci się do czegoś przyznać — rzuciła nagle Aria. — Nie
nazywam się Jessica, tylko Aria. Aria Montgomery.
Pies kichnął.
— Wiem.
— Naprawdę?
— Poznałam cię... po głosie — Jenna mówiła przepraszającym
tonem. — Czemu skłamałaś?
Aria zamknęła oczy i zakryła twarz. Kolejna błyskawica
rozświetliła salę, a Aria zobaczyła Jennę siedzącą po tu-recku, z
dłońmi na kostkach. Wzięła głęboki oddech, być może
najgłębszy w życiu.
— Skłamałam, bo jest jeszcze coś, czego o mnie nie wiesz. —
Podparła się dłońmi na chropowatej, drewnianej
podłodze i zebrała siły. — Muszę powiedzieć ci coś na temat
twojego wypadku. Czego nikt ci nie powiedział. Pewnie nie
pamiętasz dokładnie, co się wtedy działo...
— Bzdura — przerwała jej Jenna. — Wszystko doskonale
zapamiętałam.
W oddali rozległ się grzmot. W pobliżu w jakimś samochodzie
włączył się alarm i wył przeciągle. Aria z trudem łapała oddech.
— Jak to? — wyszeptała.
— Pamiętam wszystko — powtórzyła Jenna. Dotknęła palcem
krawędzi podeszwy. — Ukartowałyśmy to razem z Alison.
Aria poczuła, jak napina się każdy mięsień w jej ciele.
— Co takiego?
— Mój przyrodni brat często puszczał petardy ze swojego domku
na drzewie — wyjaśniła Jenna i uniosła brwi. — Rodzice
ostrzegali go, że to niebezpieczne. Że zrobi sobie krzywdę albo
wywoła pożar w domu. Powiedzieli mu, że jeśli jeszcze raz to
zrobi, to wyślą go do szkoły z internatem. I nie żartowali. Ali
zgodziła się ukraść petardę z jego zapasów i odpalić ją tak, żeby
wyglądało to na robotę Toby'ego. Chciałam, żeby zrobiła to
tamtej nocy, bo rodzice byli w domu, Toby wcześniej już nieźle
nabroił. Chciałam się go pozbyć jak najszybciej — głos uwiązł jej
w gardle. - W żadnym razie nie był przykładnym bratem
przyrodnim.
Aria zaciskała i otwierała pięści.
— O Boże — próbowała poukładać w głowie to, co mówiła
Jenna.
— Niestety... nie wszystko poszło zgodnie z planem — wyjaśniła
Jenna drżącym głosem. — Tego wieczoru siedziałam
w domku z Tobym. Tuż przed wypadkiem spojrzał w dół i
powiedział, że ktoś się kręci po naszym podwórku. Też
popatrzyłam, udając zdziwienie... i nagle rozbłysło światło... a
moja twarz... jakby zaczęła się topić. Chyba zemdlałam. Potem
Ali powiedziała mi, że zmusiła Toby'ego, żeby wziął winę na
siebie.
- Tak było - Aria ledwo zdołała wydobyć z siebie głos.
- Ali myślała szybko. - Jenna podparła się dłońmi na podłodze,
która zaskrzypiała pod jej ciężarem. - Wiele jej zawdzięczam.
Nie chciałam, żeby wpadła w tarapaty. Zresztą, wszystko
skończyło się tak, jak chciałam. Toby zniknął z mojego życia.
Aria zaniemówiła. Miała ochotę krzyknąć: „Przecież oślepłaś!
Było warto!?". Bolała ją głowa. Nie potrafiła poukładać tego, co
właśnie usłyszała. Cały jej świat legł w gruzach. Poczuła się tak,
jakby ktoś jej oznajmił, że zwierzęta mówią ludzkim głosem, a
psy i pająki rządzą światem. Wtedy ją oświeciło: Ali zaplanowała
wszystko tak, by wyglądało to jak kawał zrobiony Toby'emu
przez nią i pozostałe dziewczyny, choć tak naprawdę to ona i
Jenna pociągały za sznurki. Ali wystawiła do wiatru nie tylko
Toby'ego, ale i wszystkie swoje przyjaciółki. Zrobiło jej się
niedobrze.
- Więc... przyjaźniłaś się z Ali - Aria nie potrafiła ukryć
niedowierzania.
- Trudno to tak nazwać - odparła Jenna. - Zaprzyjaźniłyśmy się
właściwie dopiero... gdy jej opowiedziałam o tym, co robi Toby.
Wiedziałam, że mnie zrozumie. Ona też miała problemy z
rodzeństwem.
Kolejny rozbłysk oświetlił spokojną, kamienną twarz Jenny. Aria
nie zdążyła nawet zadać jej kolejnego pytania.
— Powinnaś wiedzieć coś jeszcze — mówiła dalej Jen-na. —
Tamtej nocy na naszym podwórku był ktoś jeszcze. Ktoś jeszcze
widział, co się stało.
Aria westchnęła. Wróciły do niej wspomnienia tamtych
wydarzeń. Petarda wybuchła w domku i jej blask oświetlił całe
podwórko. Aria widziała wtedy jakąś postać, skuloną przy ganku
domu Cavanaughów. Tymczasem Ali upierała się, że Aria
zmyśla.
Teraz miała ochotę uderzyć głową w ścianę. To oczywiste. To
mogła być tylko jedna osoba.
Wciąż tu jestem, suki. I wiem o wszystkim.
A.
— Wiesz, kto to był? — wyszeptała Aria z bijącym sercem.
— Nie mogę powiedzieć. — Jenna odwróciła się gwałtownie.
— Jenna! — krzyknęła Aria. — Proszę! Powiedz. Muszę to
wiedzieć.
Nagle włączyło się światło tak jasne, że Aria musiała zmrużyć
oczy. Słychać było pomruk neonowych lamp. Aria zobaczyła
strużkę krwi na swojej ręce i poczuła, że rozcięła sobie czoło.
Cała zawartość jej torebki wysypała się na podłogę, a pies Jenny
zjadł połowę niskokalorycznego batonu.
Jenna zdjęła okulary. Jej oczy patrzyły w pustkę. U nasady nosa
miała kilka blizn po poparzeniu. Aria skrzywiła się i odwróciła
wzrok.
— Błagam, Jenna, nic nie rozumiesz — szepnęła. — Dzieje się
coś strasznego. Musisz mi powiedzieć, kto tam był.
Jenna wstała i chwyciła obrożę psa, żeby złapać równowagę.
- I tak już za dużo ci powiedziałam - powiedziała drżącym
głosem. — Muszę iść.
- Jenna, proszę! - błagała Aria. - Kto tam był? Jenna bez słowa
założyła okulary.
- Wybacz - wyszeptała i pociągnęła psa za sobą.
Jej laska kilka razy stuknęła o podłogę. A potem Jenna wyszła na
korytarz.
32
W PIEKLE PANUJE CHŁÓD
Kiedy Emily zobaczyła, jak Trista całuje się z Noelem, wybiegła
z budynku pływalni, desperacko szukając Spencer lub Hanny.
Musiała im powiedzieć, że Aria poinformowała policję o A... i
pokazać im znalezioną właśnie lalkę. Kiedy wróciła do namiotu,
czyjaś zimna dłoń chwyciła ją za ramię. Za nią stały Spencer i
Mona. Ta pierwsza w zaciśniętej dłoni trzymała kwadratową
fotografię.
— Emily, musimy pogadać.
— Ja też mam wam coś do powiedzenia.
Spencer bez słowa poprowadziła ją na parkiet. Mason Byers na
samym środku robił z siebie kompletnego debila. Hanna
rozmawiała z ojcem i panią Cho, nauczycielką fotografii. Hanna
spojrzała na Spencer, Monę i Emily i jej twarz się natychmiast
zachmurzyła.
— Masz sekundę? — zapytała Spencer.
Usiadły na jednej z kanap, z dala od tańczącego tłumu. Spencer
bez słowa sięgnęła do torebki i wyjęła zdjęcie Ali
i lana Thomasa. Emily zasłoniła dłonią usta. Już gdzieś widziała
tę fotografię. Tylko gdzie?
- Znalazłam to w mojej torebce, kiedy poszłam do łazienki. -
Spencer odwróciła zdjęcie, pokazując Emily napis na odwrocie.
Emily natychmiast rozpoznała koślawy charakter pisma. Bez
wątpienia ta sama ręka wypełniła formularz zgłoszeniowy, na
którym ona dostała wiadomość parę dni temu.
- Ktoś wrzucił ci to do torebki? - Hanna nie ukrywała swojego
przerażenia. - To znaczy, że A. gdzieś się tu kręci.
- Bez dwóch zdań. - Emily rozejrzała się wkoło. Przystojni
kelnerzy z gracją poruszali się w tłumie.
Grupka dziewcząt w minispódniczkach dzieliła się informacją, że
Noel Kahn przyniósł jakiś alkohol.
- Ja też dostałam właśnie... wiadomość... w pewnym sensie -
mówiła dalej Emily. - Zresztą, to wiadomość do nas wszystkich.
Aria powiedziała policji o A. Jakiś gliniarz przed chwilą chciał ze
mną porozmawiać. I chyba A. też o tym wie.
- O Boże - wyszeptała Mona i otworzyła szeroko oczy. Patrzyła
badawczo na twarze przechodzących obok dziewczyn. — To
chyba nie najlepiej.
- Może być jeszcze gorzej — powiedziała Emily.
Ktoś szturchnął ją łokciem w tył głowy. Zirytowana rozmasowała
potylicę. Ta impreza nie była najlepszym miejscem do tego typu
rozmów. Spencer wygładziła wel-wetową poduszkę.
- Nie wpadajmy w panikę. Wszędzie kręcą się tu policjanci, więc
nic nam na razie nie grozi. Musimy trzymać się blisko nich. -
Postukała palcem w napis na
zdjęciu. — Wiem, kto to napisał. — Spojrzała na przyjaciółki i
wzięła głęboki wdech. — Melissa.
— Twoja siostra? — pisnęła Hanna.
Spencer pokiwała głową, a pulsujące dyskotekowe światło
rozjaśniło jej twarz.
— Myślę... że to Melissa zabiła Ali. To logiczne. Wiedziała o Ali
i lanie. I nie mogła tego znieść.
— Zaraz, zaraz — Mona odstawiła puszkę red bulla. — Alison
i... łan Thomas? Chodzili z sobą? — Z obrzydzeniem wystawiła
język. — Ugh. Wiedziałyście o tym?
— Dowiedziałyśmy się kilka dni temu — wymamrotała Emily.
Otuliła się szczelnie kurtką. Nagle zrobiło jej się zimno. Hanna
porównywała życzenia od Mony na swoim gipsie z napisem na
fotografii.
— To naprawdę podobny charakter pisma. Mona patrzyła z
przerażeniem na Spencer.
— Tak dziwnie zachowywała się w łazience.
— Nadal tu się kręci? — Hanna rozejrzała się po sali. Jakiś kelner
upuścił tacę pełną kieliszków. Tłum radośnie zaklaskał.
— Szukałam jej, ale nie znalazłam — powiedziała Spencer.
— I co zrobisz? — zapytała Emily z bijącym sercem.
— Powiem o tym Wildenowi — oznajmiła Spencer, jakby to była
najoczywistsza rzecz pod słońcem.
— Spencer, zastanów się — przekonywała ją Emily. — A. śledzi
każdy nasz ruch. I wie, że Aria poszła na policję. Może to kolejny
podstęp?
— Masz rację. — Mona założyła nogę na nogę. — To może być
pułapka.
Spencer pokręciła głową.
- To Melissa. Nie mam żadnych wątpliwości. Muszę na nią
donieść. Musimy to zrobić dla Ali. - Wyjęła telefon z
wyszywanej cekinami torebki. - Zadzwonię na posterunek. Może
zastanę Wildena. - Wykręciła numer i przyłożyła słuchawkę do
ucha.
Za plecami słychać było głos didżeja.
- Dobrze się bawicie? — pytał tańczących.
- Taaak! — odpowiedział mu chór głosów.
Emily zamknęła oczy. M e 1 i s s a. Od kiedy okazało się, że Ali
zamordowano, Emily obsesyjnie wyobrażała sobie, jak to się
stało. Widziała Toby'ego Cavanaugha, jak chwyta Ali od tyłu,
uderza ją w głowę i wrzuca do dziury wykopanej pod fundamenty
altany przy domu DiLaurenti-sów. Potem wyobrażała sobie
Spencer w roli morderczyni zazdrosnej o Ali i jej związek z
łanem. Teraz w jej głowie pojawił się obraz Melissy, która
chwyta Ali w talii i wpycha ją do dołu. Ale przecież... czy to
możliwe, że taki chudzielec jak Melissa zdołał zrobić Ali
krzywdę? Może użyła jakiegoś narzędzia, noża kuchennego albo
sekatora. Emily wykrzywiła twarz na myśl o nożu przecinającym
gardło Ali.
- Wilden nie odpowiada. - Spencer wrzuciła telefon z powrotem
do torby. - Pojadę na posterunek. - Nagle uderzyła się otwartą
dłonią w czoło. - Cholera. Przecież przywieźli mnie tu rodzice.
Przyjechaliśmy prosto z Nowego Jorku. Nie mam samochodu.
- Zawiozę cię - Mona poderwała się z kanapy.
- Ja też jadę — Emily wstała.
- Wszystkie jedziemy - zadecydowała Hanna. Spencer pokręciła
głową.
— Hanna, to twoje przyjęcie. Powinnaś zostać.
— Racja — poparła ją Mona.
— To naprawdę wspaniała impreza. — Hanna poprawiła
sukienkę. — Ale są ważniejsze sprawy.
Mona zagryzła wargi.
— Powinnaś zostać jeszcze chwilę.
— Czemu? — Hanna uniosła brwi. Mona kołysała się na piętach.
— Bo zaraz przyjedzie Justin Timberlake.
Hanna złożyła dłonie na piersiach, jakby ktoś strzelił do niej z
pistoletu. -Co!?
— Jak zaczynał karierę, mój tata wyświadczył mu przysługę. I
teraz miał się zrewanżować. Ale trochę się spóźnia. Na pewno
zaraz się zjawi. Nie chcę, żebyś się z nim rozminęła. — Mona
uśmiechnęła się nieśmiało.
— Nieźle — Spencer otworzyła szeroko oczy. — Naprawdę?
Nawet ja nie wiedziałam.
— Przecież go nie cierpisz, Mon — powiedziała Hanna. Mona
wzruszyła ramionami.
— Przecież to nie moje przyjęcie, tylko twoje. Ma z tobą
zatańczyć na scenie. Nie możesz przegapić takiej okazji.
Hanna od niepamiętnych czasów wielbiła Justina Timberlake'a.
Czasem mawiała, że powinien rzucić Cameron Diaz i związać się
z nią. Wtedy Ali zanosiła się śmiechem i mówiła:
— Wtedy za cenę jednej Cameron dostałby dwie. Jesteś od niej
dwa razy grubsza!
Hanna robiła smutną minę, a Ali przekonywała ją, że nie zna się
na żartach.
— Zostanę z tobą — zaproponowała Emily, chwytając Hannę za
rękę. — Wszystkie poczekamy na Justina. Staniemy razem obok
tego policjanta. Dobrze?
— No nie wiem — wahała się Hanna, choć Emily dobrze
wiedziała, że ma ochotę zostać. — Może jednak powinnyśmy
pojechać na policję.
— Wy zostańcie — zadecydowała Spencer. — Spotkamy się
później. Nic wam się tu nie stanie. A. nie zrobi wam niczego
złego na oczach policjantów. Tylko nie ruszajcie się nigdzie
same.
Mona wzięła Spencer pod rękę i razem ruszyły do wyjścia,
przedzierając się przez tłum. Emily uśmiechnęła się do Hanny,
żeby dodać jej otuchy, choć sama trzęsła się ze strachu.
— Nie zostawiaj mnie — błagała ją przerażona Hanna.
— Nie odstąpię cię na krok — obiecała Emily. Ścisnęła dłoń
Hanny, rozglądając się nerwowo. Spencer
wpadła na Melissę w łazience. To znaczyło, że morderca Ali czai
się za ich plecami.
33
CHWILA JASNOŚCI
Hanna już sobie wyobrażała, jak Justin Timberlake —
prawdziwy, a nie woskowa figura w gabinecie Madame Tussaud
albo jakiś tani sobowtór z Las Vegas — swoimi prawdziwymi
ustami uśmiecha się do niej, a jego prawdziwe oczy przyglądają
się jej, tańczącej obok. A na końcu prawdziwe dłonie Justina
oklaskują ją za odwagę i siłę, która pozwoliła jej dojść do siebie
po tym okropnym wypadku.
Niestety Justin jeszcze się nie zjawił. Hanna i Emily wyglądały
przez otwarte wejście do namiotu, wypatrując konwoju limuzyn.
— Będzie super — szepnęła Emily.
— Jasne — przytaknęła Hanna.
Choć tak naprawdę zastanawiała się, czy będzie się aż tak
świetnie bawić. Czuła, że coś jest nie tak, że jakieś wspomnienia
próbują przebić się do jej świadomości jak ćma, która usiłuje
wydostać się z kokonu.
Nagle z tłumu wyłoniła się Aria. Miała potargane włosy i siniaka
na policzku. Przyszła w szkolnym stroju i wyglądała przedziwnie
pośród eleganckich gości Hanny.
— Cześć — powiedziała zdyszana. — Musimy pogadać.
— My też musimy z tobą pogadać — Emily z trudem ukrywała
wściekłość. — Powiedziałaś Wildenowi o A.!
— No... tak — Arii zadrżała powieka. — Stwierdziłam, że tak
trzeba.
— Nie trzeba - warknęła Hanna. — A. już wie. I chce nas dopaść.
Co ci strzeliło do głowy?
— Wiem, że A. wie — wyjaśniła Aria. - Muszę wam o czymś
opowiedzieć. Gdzie Spencer?
— Pojechała na policję - powiedziała Emily. Światła
dyskotekowe znowu zaczęły migotać, rzucając na jej twarz
błękitne i fioletowe błyski. - Dzwoniłyśmy do ciebie, ale nie
odbierałaś.
Aria była tak zmęczona i przerażona, że usiadła na kanapie.
Nalała sobie wody mineralnej z karafki.
— Pojechała na posterunek, żeby powiedzieć o... A.? Policja chce
nas wszystkie przesłuchać.
— Pojechała, bo wie, kto zabił Ali — obwieściła Hanna. Oczy
Arii błysnęły. Zachowywała się tak, jakby nie dotarło do niej to,
co powiedziała Hanna.
— Przytrafiło mi się coś przedziwnego. — Wypiła duszkiem
wodę. - Właśnie odbyłam długą rozmowę z Jenną Cavanaugh.
Ona wie, co się naprawdę stało tamtej nocy.
— Dlaczego rozmawiałaś z Jenną? - Hanna podniosła głos, ale
nagle zrozumiała całą wypowiedź Arii. Nauczyciel fizyki
tłumaczył im kiedyś, że fale radiowe mogą całymi latami
przemierzać przestrzeń kosmiczną. — Co p owied zi ała ś?
Aria przycisnęła dłonie do czoła.
— Chodzę z nią na zajęcia plastyczne. Dziś pojechałam na
uczelnię i... spotkałam Jennę. Przestraszyłam się, że ona to A.... i
że zrobi mi krzywdę. Dostałam ataku paniki... ale gdy się
ocknęłam, Jenna czuwała przy mnie. Pomogła mi. Czułam się
okropnie i chciałam jej opowiedzieć, co się stało tamtej nocy.
Zanim otworzyłam usta, ona przyznała się, że dokładnie
wszystko pamięta. — Aria spojrzała na Hannę i Emily. — Jenna i
Ali to wszystko ukartowały.
Nastała cisza. Hanna czuła, jak pulsują jej skronie.
— Niemożliwe — powiedziała wreszcie Emily. — Wy-
k l u c z o n e .
— Wykluczone — głos Hanny brzmiał jak echo. Co Aria
powiedziała?
Aria założyła włosy za uszy.
— Jenna przyznała się, że razem z Ali zaplanowały, jak pozbyć
się Toby'ego. Chciała, żeby zniknął z jej życia, bo... no wiecie...
dotykał jej. Ali obiecała jej pomóc. Tylko że nie wszystko poszło
zgodnie z planem. Jenna dochowała tajemnicy. Powiedziała mi
też, że osiągnęła to, na czym jej najbardziej zależało. Ale...
przyznała, że tamtej nocy na podwórku przy jej domu ukrył się
ktoś jeszcze. Oprócz Ali i nas. I widział, co się stało.
— N i e — Emily gapiła się, oniemiała.
— Kto? — Hanna czuła, jak uginają się pod nią nogi.
— Nie powiedziała mi.
Zapadła cisza. W tle słychać było pulsujący bas z piosenki Ciary.
Hanna popatrzyła na wszystkich gości beztrosko podskakujących
na parkiecie. Mike Montgomery kleił się do jakiejś dziewczyny
ze szkoły kwakrów. Rodzice i nauczyciele zebrali się wokół baru,
byli coraz bardziej pijani.
Grupka dziewczyn z jej klasy rozprawiała o tym, kto ostatnio
przytył. Hanna zapragnęła nagle odesłać wszystkich do domu i
powiedzieć im, że świat stanął właśnie na głowie, więc tańce i
hulanki są nie na miejscu.
Aria przeczesała dłonią mokre od deszczu włosy.
— Powiedziała, że Ali ją rozumiała, bo sama miała problemy z
rodzeństwem.
Hanna uniosła brwi, zdezorientowana.
— Z ro d zeń s t we m? To znaczy z Jasonem?
— Chyba tak. Może Jason robił to co Toby.
Hanna zmarszczyła nos na wspomnienie przystojnego, lecz
wiecznie pochmurnego brata Ali.
— Jason zawsze zachowywał się jakoś tak... podejrzanie.
— Przestańcie — Emily uderzyła dłońmi o kolana. — Jason miał
muchy w nosie, ale nie molestował Ali. Uwielbiali się.
— Wszystkim się wydawało, że Toby i Jenna też się uwielbiają
— zauważyła Aria.
— Słyszałam, że jeden na czterech chłopców molestuje swoją
siostrę — poinformowała je Hanna.
— To niedorzeczne — parsknęła Emily. — Nie wierz w każdą
plotkę.
Hanna zamarła. Popatrzyła na Emily.
— Co powiedziałaś?
Emily trzęsła się dolna warga.
— Powiedziałam... nie wierz w każdą plotkę.
Słowa odbijały się echem w głowie Hanny, jakby tłukły się bez
końca o ściany wielkiej jaskini. Jej umysł zaczął wirować. „Nie
wierz w każdą plotkę". Skądś to znała. Te słowa pojawiły się w
ostatnim SMS-ie od A. Przyszedł tej nocy, której nie mogła sobie
przypomnieć.
— Hanna... co? — zapytała Aria, jakby zauważyła, że Hanna
intensywnie się nad czymś zastanawia.
Wspomnienia wracały jak wysoka fala, której nic nie może
powstrzymać. Hanna zobaczyła siebie, jak niezdarnie wchodzi na
przyjęcie Mony w za ciasnej sukience. Mona śmieje się z niej i
nazywa ją wielorybem. Hanna zdała sobie sprawę, że sukienkę
dostała od A., nie od Mony.
Zobaczyła, jak robi krok w tył, potyka się i upada. Szwy
puszczają z trzaskiem. Rozlega się śmiech, najgłośniej ryczy
Mona. Potem Hanna siedzi sama w toyocie prius na parkingu
przed planetarium, w bluzie i szortach. Ma oczy zapuchnięte od
łez. Dostaje SMS-a i sięga po telefon. „Ojej, to chyba jednak nie
była liposukcja! Nie wierz w każdą plotkę! A."
Tylko że ten SMS nie przyszedł od A. Przysłano go ze zwykłego
telefonu. I Hanna rozpoznała numer, który wyświetlił się na
ekranie. Wydała z siebie zduszony krzyk. Patrzące na nią twarze
rozmazały się jak hologramy.
— Hanna... co się dzieje? — krzyknęła Emily.
— O Boże — wyszeptała Hanna, której kręciło się w głowie. —
To... Mona.
— Mona? — Emily uniosła brwi.
Hanna zdjęła maskę. Chłodne powietrze trochę ją orzeźwiło.
Rana na podbródku pulsowała, jakby żyła własnym życiem. Nie
obchodziło ją, kto gapi się teraz na jej poranioną twarz. To nie
miało najmniejszego znaczenia.
— Właśnie sobie przypomniałam, co miałam wam powiedzieć
tamtej nocy, gdy kazałam wam przyjechać pod szkołę. — W
oczach Hanny pojawiły się łzy. — A. to Mona.
Emily i Aria patrzyły na Hannę tak tępo, jakby nie usłyszały, co
powiedziała. Wreszcie odezwała się Aria.
— Na pewno?
Hanna pokiwała głową.
— Ale Mona pojechała ze Spencer — wycedziła Emily.
— Wiem — szepnęła Hanna. Rzuciła maskę na kanapę i wstała.
— Musimy ją znaleźć. Natychmiast.
34
DORWĘ WAS, ŚLICZNOTKI
Prawie dziesięć minut zajęło Spencer i Monie dotarcie do
parkingu, bo musiały przejść przez pole golfowe. Wsiadły do
żółtego hummera Mony i ruszyły z piskiem opon. Spencer we
wstecznym lusterku widziała oddalający się namiot, rozświetlony
jak tort urodzinowy i wibrujący muzyką.
— Wizyta Justina Timberlake'a to superprezent — Spencer
pochwaliła Monę.
— Hanna to moja najlepsza przyjaciółka — odparła Mona. —
Ostatnio wiele przeszła. Chciałam jej to wynagrodzić.
— Jak byłyśmy młodsze, bez ustanku gadała o Justinie —
kontynuowała Spencer, patrząc przez okno na stary dom na
farmie, który teraz przerobiono na restaurację. Kilka osób po
kolacji wyszło na taras. Rozmawiali radośnie. — Nie
wiedziałam, że nadal go tak lubi.
Mona uśmiechnęła się.
- Znam dobrze Hannę. Może nawet lepiej niż ona sama. -
Spojrzała na Spencer. - Trzeba dbać o ludzi, na których nam
zależy.
Spencer pokiwała głową i zaczęła obgryzać skórki u paznokci.
Mona zatrzymała się przed znakiem stopu i wyciągnęła z torebki
paczkę gumy do żucia. W samochodzie natychmiast zapachniało
bananami.
- Chcesz? - zapytała Mona, wkładając do ust jedną drażetkę. -
Mam obsesję na punkcie tej gumy. Podobno można ją kupić tylko
w Europie, ale na historię chodzi ze mną dziewczyna, która dała
mi całą paczkę.
Przez chwilę żuła gumę w zamyśleniu. Spencer nie miała teraz na
to ochoty. Kiedy przejechały obok szkoły jazdy konnej, Spencer
uderzyła się w uda.
- Nie mogę - jęknęła. - Zawróćmy. Nie mogę donieść na Melissę.
Mona spojrzała na nią i zatrzymała samochód na parkingu szkoły
jazdy konnej. Zaparkowały najpierw na miejscu dla
niepełnosprawnych, więc Mona musiała przestawić samochód.
- Okej...
- To moja siostra. - Spencer tępo gapiła się przed siebie. Zapadły
egipskie ciemności i w powietrzu pachniało sianem. Usłyszała w
oddali jakiś świst. — Jeśli ona to zrobiła, to chyba powinnam ją
chronić.
Mona wyjęła z torebki paczkę marlboro lights. Zaproponowała
papierosa Spencer, ale ta odmówiła. Kiedy Mona zapaliła,
Spencer obserwowała żar na końcu papierosa. Dym wypełniał
wnętrze samochodu i uciekał przez uchylone okno po stronie
kierowcy.
— O co chodziło Melissie w łazience? — zapytała szeptem
Mona. — Powiedziała, że po waszej rozmowie na plaży
wydawało jej się, że doszłyście do porozumienia. Co jej wtedy
powiedziałaś?
Spencer wbiła paznokcie w nadgarstek.
— Od jakiegoś czasu powracało do mnie wspomnienie tamtej
nocy, gdy zaginęła Ali. Pokłóciłyśmy się i popchnęłam ją.
Uderzyła głową o kamienny mur. Wyparłam to z pamięci na
wiele lat. — Patrzyła na Monę, oczekując jakiejś reakcji, ale
twarz Mony nie wyrażała żadnej emocji. — Powiedziałam o tym
Melissie, bo nie mogłam już dłużej tego ukrywać.
— Nieźle — wyszeptała Mona, przyglądając się badawczo
Spencer. — Myślisz, że ty to zrobiłaś?
Spencer przycisnęła dłonie do czoła.
— Byłam na nią wściekła.
Mona wierciła się na fotelu. Wypuściła dym nosem.
— Znalazłaś w torebce to zdjęcie od A., na którym jest Ali i łan.
Może Melissa została wprowadzona w błąd przez A. i chciała
donieść na ciebie? Może i ona jedzie teraz na policję?
Spencer otworzyła szeroko oczy. Przecież Melissa ogłosiła, że
weszły na wojenną ścieżkę.
— Cholera — wyszeptała. — Myślisz, że mogłaby to zrobić?
— Nie wiem — Mona chwyciła dłoń Spencer. — Postępujesz
właściwie. Ale jeśli chcesz, to wrócimy na imprezę.
Spencer dotknęła chropowatych koralików na swojej torebce.
Czy faktycznie postępowała właściwie? Nie chciała odkryć, że to
Melissa zabiła Ali. Wolałaby, żeby ktoś inny się o tym
dowiedział pierwszy. Potem przypomniała
sobie, jak wpadła do namiotu w poszukiwaniu Melissy. Dokąd
poszła? Co teraz robiła?
- Masz rację - wyszeptała zachrypniętym głosem. -Tak
powinnam postąpić.
Mona pokiwała głową i wyjechała z parkingu. Wyrzuciła
niedopałek przez okno. Spencer widziała, jak mały rozżarzony
punkcik dogasał w trawie.
Kiedy wyjechały na drogę, odezwał się telefon Spencer.
Otworzyła torbę.
- Może to Wilden. Wiadomość przysłała Emily.
Hanna sobie wszystko przypomniała. Mona to A.! Odpowiedz,
jeśli dostataś tę wiadomość.
Telefon wypadł Spencer z ręki na kolana. Znowu przeczytała
SMS-a. I jeszcze raz. Równie dobrze mógł być napisany po
arabsku. Jego treść i tak nie docierała do Spencer. „Na pewno?" -
napisała do Emily. Odpowiedź przyszła od razu: „Tak. Uciekaj.
NATYCHMIAST".
Spencer patrzyła na billboard z reklamą, tablicę informacyjną
przy budowie i wielki, stożkowaty kościół. Próbowała oddychać
spokojnie, licząc do stu co pięć, żeby się uspokoić. Mona jechała
bardzo uważnie, skupiona i wpatrzona w jezdnię. Miała trochę
niedopasowaną sukienkę i bliznę na prawym ramieniu, chyba po
ospie. Niemożliwe, że ona to A.
- To Wilden? - zapytała Mona.
- Hm, nie - Spencer czuła się tak, jakby mówiła przez ścianę,
zduszonym i stłumionym głosem. - To... moja mama.
Mona pokiwała nieznacznie głową. Jechała z taką samą
prędkością. Spencer dostała kolejną wiadomość. I jeszcze jedną. I
kolejną. „Spencer, co się dzieje? Spencer, proszę, daj znać.
Spencer, grozi ci NIEBEZPIECZEŃSTWO. Błagam, napisz, że
wszystko OK".
Mona uśmiechnęła się, obnażając ostre zęby, które zajaśniały w
poświacie deski rozdzielczej.
— Masz wielu fanów. Co się dzieje?
— A nic — Spencer próbowała się zaśmiać. Mona rzuciła okiem
na ekran komórki Spencer.
— To Emily? Justin przyjechał? ~ Hm...
Spencer zaciskało się gardło. Mona przestała się uśmiechać.
— Czemu nie chcesz powiedzieć, co się dzieje?
— Nic się nie dzieje — wyjąkała Spencer.
Mona parsknęła urażona i odrzuciła włosy za ramię. Jej skóra
jaśniała w ciemności.
— To jakaś tajemnica? Nie możesz mi jej zdradzić?
— Nie o to chodzi — pisnęła Spencer. — To tylko... ja...
Zatrzymały się na czerwonym świetle. Spencer obejrzała się, a
potem odblokowała drzwi samochodu. Kiedy zacisnęła palce na
klamce, Mona chwyciła ją za drugi nadgarstek.
— Co ty wyprawiasz? — Czerwone światło odbijało się od oczu
Mony.
Spoglądała na twarz Spencer i jej telefon. Spencer widziała, jak
Mona wiąże wszystkie fakty, jakby oglądała czarno-biały film, w
którym stopniowo pojawiają się kolory. Początkowa
dezorientacja na twarzy Mony zmieniła się w... radość.
Zablokowała drzwi. Kiedy zapaliło się
zielone światło, skręciła gwałtownie w lewo i wjechała na
wyboistą drogę.
Spencer obserwowała, jak wskazówka prędkościomierza
przesuwa się stopniowo w prawo. Ścisnęła mocno klamkę w
drzwiach.
- Dokąd jedziemy? - zapytała przerażona.
Mona spojrzała na nią z ukosa ze złośliwym uśmiechem.
- Zawsze brakowało ci cierpliwości. - Puściła do Spencer oko i
posłała jej uśmiech. - Ale tym razem musisz chwilę poczekać.
35
POŚCIG
Hanna przyjechała na przyjęcie limuzyną, a Emily przywiozła jej
mama. Teraz pozostało im tylko rozklekotane i kapryśne subaru
Arii. Zielone zamszowe buty Arii stukały miarowo na asfalcie na
parkingu, kiedy prowadziła przyjaciółki do swojego auta.
Otworzyła drzwi i usiadła za kierownicą. Hanna zajęła miejsce z
przodu, a Emily najpierw odsunęła leżące na tylnym siedzeniu
książki, kubki po kawie, ubrania, kłęby sznurka i wysokie buty na
koturnie i dopiero potem ulokowała się wygodnie. Aria trzymała
telefon między uchem i ramieniem. Dzwoniła do Wildena, żeby
zapytać, czy Spencer i Mona dotarły na posterunek. Kiedy po
dłuższej chwili nikt nie odbierał, rozłączyła się.
— Wildena nie ma w pracy i nie odbiera — poinformowała
Hannę i Emily.
Na chwilę zapadła cisza. Wszystkie trzy pogrążyły się w
rozmyślaniach. „Czy Mona to naprawdę A.? - zastanawiała się
Aria. — Skąd wiedziała o nas tyle rzeczy?". Od
Mony dostała tę straszną lalkę, to Mona nasłała Seana na Ezrę, a
Elli przysłała list, który rozbił jej rodzinę. Mona przejechała
Hannę samochodem, poinformowała całą szkołę, że Emily jest
lesbijką, i rzuciła na Spencer podejrzenie, że to ona zabiła Ali.
Mona maczała też palce w samobójstwie Toby'ego Cavanaugha...
i pewnie w morderstwie Ali.
Hanna patrzyła przed siebie szeroko otwartymi oczami. Nawet
nie mrugnęła, jakby wpadła w trans. Aria dotknęła jej dłoni.
- Jesteś pewna? — zapytała. Hanna pokiwała energicznie głową.
- Tak - miała bladą twarz i wyschnięte usta.
- Myślisz, że dobrze zrobiłyśmy, wysyłając SMS-a Spencer? -
zapytała Emily, sprawdzając telefon po raz setny. -Jeszcze nie
odpisała.
- Może dojechały na posterunek - odparła Aria, próbując
zachować spokój. - Może Spencer wyłączyła telefon. I dlatego
Wilden też nie odpowiada.
Aria spojrzała na Hannę. Po jej posiniaczonym, pokrytym
bliznami policzku spływała lśniąca łza.
- Jeśli Spencer coś się stanie, to z mojej winy - wyszeptała Hanna.
- Powinnam była sobie wcześniej przypomnieć to wszystko.
- To nie twoja wina - pocieszała ją Aria. - Nad pamięcią nie
zawsze da się zapanować.
Położyła dłoń na ramieniu Hanny, ale ona zepchnęła ją i zasłoniła
twarz rękami. Aria nie wiedziała, jak jej pomóc. Jak musi czuć się
ktoś, kto dowiaduje się, że najlepsza przyjaciółka to największy
wróg? Który na dodatek próbował ją zabić.
Nagle Emily westchnęła głośno.
- To zdjęcie - wyszeptała.
- Jakie zdjęcie? - zapytała Aria, wyjeżdżając z parkingu.
- To... które pokazała nam Spencer, z Ali i łanem. I z
wiadomością na odwrocie. Widziałam je wcześniej. I nawet
wiem gdzie. - Emily zaśmiała się z niedowierzaniem. -Kilka dni
temu byłam w pokoju redakcji albumu rocznego. Oglądałam
zdjęcia z zawartością toreb kilku osób ze szkoły. I wśród nich
widziałam to zdjęcie. - Popatrzyła na Hannę i Arię spod
uniesionych brwi. - W torbie M o n y. Widać było tylko ramię Ali.
Różowy rękaw był postrzępiony
i lekko rozdarty.
Posterunek policji mieścił się niedaleko baru Hooters, jakieś dwa
kilometry od klubu golfowego. Aria i Mike byli' tam ledwo kilka
godzin wcześniej. Kiedy zatrzymały się na parkingu, okazało się,
że przed posterunkiem stoi tylko osiem samochodów
policyjnych.
- Cholera. Nie przyjechały!
- Uspokójcie się! - Aria wyłączyła przednie światła.
Błyskawicznie wysiadły z samochodu i pobiegły do wejścia.
Wewnątrz paliło się zielonkawe jarzeniowe światło. Policjanci
zatrzymywali się w korytarzu i patrzyli na biegnące dziewczyny.
Na zielonych ławkach stojących wzdłuż ściany leżało tylko kilka
ulotek informujących co zrobić, gdy ukradną ci samochód.
Zza rogu wyłonił się Wilden z telefonem i kubkiem z kawą. Ze
zdumieniem patrzył, jak w jego kierunku zmierzają Hanna i
Emily w eleganckich sukienkach, z maskami w rękach, oraz Aria
w szkolnym mundurku, z wielkim siniakiem na czole.
— Cześć — wycedził. — Co się stało?
— Musi nam pan pomóc — powiedziała Aria. — Spencer ma
kłopoty.
Wilden gestem pokazał im ławkę.
— Usiądźcie i mówcie.
— Już wiemy, od kogo przychodzą te wiadomości, o których
panu opowiadałam dziś po południu — powiedziała Aria.
Wilden podniósł się z miejsca.
— Naprawdę?
— Od Mony Vanderwaal — Hannie łamał się głos. —
Przypomniałam sobie. Mojej najlepszej przyjaciółki.
— Mony... Vanderwaal? — Wilden z niedowierzaniem spoglądał
na ich twarze. — Tej, która zorganizowała twoje przyjęcie?
— Spencer Hastings siedzi teraz w jej samochodzie — wyjaśniła
Emily. — Miały tu przyjechać, bo Spencer chciała panu coś
powiedzieć. Ale potem posłałam jej wiadomość, żeby ją ostrzec,
i... teraz nie wiemy, gdzie się podziewają. Spencer wyłączyła
telefon.
— Próbowałyście się dodzwonić do Mony? — zapytał Wilden.
Hanna wbiła wzrok w podłogę. W biurze rozdzwoniły się
telefony.
— Ja dzwoniłam. Ale nie odbiera.
Wtem odezwał się telefon Wildena. Aria od razu rozpoznała
numer telefonu, który wyświetlił się na ekranie.
— To Spencer! — zawołała.
Wilden odebrał, ale nie przywitał się. Włączył funkcję głośnego
mówienia i popatrzył na dziewczyny, przykładając palec do ust.
— Ciii — powiedział szeptem.
Wszyscy nasłuchiwali. Najpierw dało się słyszeć jedynie jakieś
trzaski. Potem rozległ się głos Spencer.
— Zawsze uważałam, że to piękna okolica — mówiła. — Tyle
drzew w tak odległym zakątku miasta.
Aria i Emily spojrzały na siebie zdezorientowane. I nagle Aria
zrozumiała, co jest grane. Widziała kiedyś podobną scenę w
serialu telewizyjnym, który namiętnie oglądała z Mikiem. Mona
pewnie się we wszystkim zorientowała, a Spencer potajemnie
zadzwoniła do Wildena, żeby go poinformować, dokąd Mona ją
zabiera.
— Czemu... skręcamy w Brainard Road? - zapytała głośno
Spencer. — Tędy nie jedzie się na posterunek.
— Racja, Spencer — odparła Mona.
Wilden zapisał nazwę ulicy w notatniku. Zebrało się wokół nich
kilku policjantów. Emily wyjaśniła im po cichu, co się dzieje.
Jeden z nich przyniósł dużą, składaną mapę Rosewood, żółtym
flamastrem zaznaczając skrzyżowanie ulic Swedesford i
Brainard.
— Jedziemy nad strumień? — znowu rozległ się głos Spencer.
— Może — odparła śpiewnie Mona.
Aria otworzyła szeroko oczy. Strumień Morrell przypominał
raczej rwącą rzekę.
— Uwielbiam to miejsce — powiedziała głośno Mona. Potem
usłyszeli jęk i krzyk. I kilka głuchych odgłosów,
pisk opon, dźwięk guzików naciskanych w telefonie i... ciszę.
Ekran telefonu zamigotał, a później pojawiła się informacja
„Koniec połączenia".
Aria rozejrzała się wokół. Hanna zakryła twarz dłońmi. Emily
wyglądała, jakby miała zemdleć. Wilden wstał,
włożył telefon do etui przy pasku i wyciągnął kluczyki do
samochodu.
- Musimy obstawić wszystkie drogi dojazdowe do strumienia. -
Odwrócił się do postawnego policjanta stojącego za biurkiem. -
Spróbuj się dowiedzieć, skąd dzwoniła ta dziewczyna.
Odwrócił się i ruszył w stronę swojego auta.
- Proszę poczekać - Aria ruszyła w ślad za nim. Wilden spojrzał
na nią. - Jedziemy z panem.
- Nie sądzę... - spojrzał na nią zaniepokojony.
- Jedziemy - Hanna powtórzyła twardo, stając za Arią. Wilden
uniósł ramiona i westchnął. Pokazał na swój
samochód.
- Dobra. Wsiadajcie.
36
TEJ PROPOZYCJI SPENCER NIE ODRZUCI
Mona wyrwała Spencer telefon z rąk, wyłączyła go i wyrzuciła
przez okno. Jechała cały czas w jednostajnym tempie. Zawróciła i
pojechała Brainard Road w stronę autostrady. Kierowała się na
południe. Jechały może dziesięć kilometrów i skręciły w zjazd w
pobliżu kliniki dla ofiar poparzeń. Minęły jakieś zabudowania i
domy, a potem wjechały do lasu. Dopiero kiedy przejechały obok
zrujnowanego kościoła kwakrów, Spencer zdała sobie sprawę, że
jadą do kamieniołomów.
Jako mała dziewczynka lubiła bawić się w jeziorku na dnie
kamieniołomu. Zazwyczaj dzieciaki skakały ze skał do wody i
nurkowały, ale kiedy w zeszłym roku jakiś chłopiec tam utonął,
miejsce to straciło popularność. Krążyła nawet legenda, że duch
chłopca strzeże jeziora. Niektórzy zaś twierdzili, że to tam ma
swoją kryjówkę podglądacz z Rosewood. Spencer spojrzała na
Monę i przeszył ją
dreszcz. Pomyślała, że może podglądacz z Rosewood siedzi teraz
za kierownicą żółtego hummera.
Spencer wbiła paznokcie w podłokietnik tak głęboko, że była
pewna, że zostaną tam ślady. Telefon do Wilde-na był jej ostatnią
deską ratunku. Teraz nie wiedziała, co robić.
Mona spojrzała na Spencer kątem oka.
- Hanna sobie wszystko przypomniała, co? Spencer skinęła
głową.
- Powinna była o tym zapomnieć. Przecież jej wspomnienia
zagrażają wam wszystkim. Tak jak Aria nie powinna była iść na
policję. Wysłałam ją do Hooters, żeby przekonała się, że powinna
mnie słuchać. Przecież Hooters jest tuż obok komisariatu.
Zawsze siedzą tam policjanci, więc podejrzewałam, że Aria nie
oprze się pokusie. I nie myliłam się. - Mona uniosła w górę
dłonie. - Czemu wciąż popełniacie te same błędy?
Spencer zamknęła oczy. Wydawało jej się, że zaraz zemdleje ze
strachu. Mona westchnęła teatralnie.
- Ale przecież od lat robicie głupoty. Począwszy od tej historii z
Jenną Cavanaugh. - Puściła oko do Spencer.
Spencer opadła szczęka. Mona... wiedziała? Oczywiście.
Przecież A. to ona.
Mona popatrzyła na przerażoną twarz Spencer i zrobiła teatralną,
przestraszoną minę. Potem rozsunęła boczny zamek w sukience,
odsłaniając czarny jedwabny stanik i kawałek brzucha. Na
dolnych żebrach miała pomarszczoną bliznę. Spencer odwróciła
wzrok.
- Gdy oślepiłyście Jennę, byłam w pobliżu - wyszeptała Mona
chropawym głosem. - Przyjaźniłyśmy się, co
mogłybyście zauważyć, gdyby każda z was nie uważała się za
pępek świata. Tamtego wieczoru poszłam bez zapowiedzi do
domu Jenny. Zobaczyłam Ali... całe to zajście i nawet została mi
po tym mała pamiątka. — Dotknęła dłonią blizny. —
Próbowałam powiedzieć wszystkim, że to Ali jest winna, ale nikt
nie wierzył. Toby wziął na siebie winę, a moi rodzice uznali, że
oskarżam Ali z zazdrości. — Mona kręciła energicznie głową,
potrząsając burzą blond włosów. Kiedy wypaliła papierosa i
wyrzuciła niedopałek przez okno, włożyła do ust następnego. —
Próbowałam o tym pogadać z Jenną, ale nie chciała mnie słuchać.
Powtarzała tylko: „mylisz się, to był mój brat" — Mona pisnęła,
naśladując głos Jenny. — Zerwałam z nią kontakt. Jednak za
każdym razem kiedy staję przed lustrem i patrzę na siebie,
przypominam sobie, co zrobiłyście, suki. I. Nigdy. Nie.
Zapomnę. — Jej usta wygięły się w złowieszczym uśmiechu. —
Tego lata wpadłam na pomysł, jak się na was zemścić. W
śmieciach znalazłam pamiętnik Ali. Od razu rozpoznałam, że
należał do niej. Zapisała w nim wszystkie wasze tajemnice.
Naprawdę bolesne. Jakby chciała, żeby jej pamiętnik wpadł w
niepożądane ręce.
Spencer przemknęło przez głowę wspomnienie. Na dzień przed
zaginięciem Ali widziała ją, jak czyta coś w zeszycie z
uśmiechem na twarzy.
— Czemu nie odnaleziono jej pamiętnika, kiedy zaginęła? —
zapytała Spencer.
Mona zatrzymała samochód pod drzewem. Wokół panowała
nieprzenikniona ciemność, lecz Spencer słyszała szum wody i
czuła zapach mchu i mokrej trawy.
- A skąd niby mam wiedzieć? Ale cieszę się, że to ja go
znalazłam. - Mona zapięła sukienkę i spojrzała na Spencer z
promiennym uśmiechem. - Ali napisała o każdym waszym
świństwie. Jak torturowałyście Jennę, jak Emily pocałowała ją w
domku na drzewie, jak ty, Spencer, pocałowałaś chłopaka swojej
siostry. Więc po prostu... zostałam drugą Ali. Wystarczyło kupić
telefon z zastrzeżonym numerem. Naprawdę udało mi się was
nabrać, że to Ali do was pisze. - Mona chwyciła Spencer za rękę i
zaśmiała się.
Spencer zamarła.
- Nie wierzę, że to ty.
- Niesamowite, prawda? To musiało być straszne, nie wiedzieć,
kto się kryje za tymi wiadomościami! - Mona klasnęła w dłonie. -
A jak świetnie się bawiłam, obserwując, jak wam powoli odbija.
Potem znaleziono ciało Ali i naprawdę wpadłyście w popłoch.
Później przyszedł mi do głowy ten genialny pomysł, żeby sobie
samej przysłać wiadomości... - Poklepała się po lewym ramieniu.
- Nieźle się napociłam, żeby przewidzieć wasz kolejny ruch. Ale
zaplanowałam wszystko z taką elegancją, jakbym szyła prze-
piękną sukienkę, prawda?
Mona czekała na reakcję Spencer. Nagle żartobliwie dała jej
kuksańca w ramię.
-Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. Jakbym zaraz miała ci
zrobić krzywdę. Ale tak wcale nie musi być.
- Jak... być? — wyszeptała Spencer.
- Na samym początku naprawdę cię nienawidziłam, Spencer.
Ciebie najbardziej z całej waszej czwórki. Zawsze przyjaźniłaś
się blisko z Ali i miałaś wsz ys t ko . - Mona zapaliła kolejnego
papierosa. - Ale nagle... zaprzyjaźniłyśmy
się. Organizowałyśmy imprezę i spędzałyśmy razem mnóstwo
czasu. Było super, jak pokazałyśmy majtki tym chłopakom.
Fajnie się z tobą rozmawiało. Więc pomyślałam, że pomogę ci z
dobroci serca. Jak Angelina Jolie. Spencer nie wiedziała, o co
chodzi.
— Może trochę namieszałam w konkursie o Złotą Orchideę. Ale
naprawdę chcę, żeby twoje życie zmieniło się na lepsze, Spencer.
Bo naprawdę mi na tobie zależy.
— O czym ty mówisz? — Spencer uniosła brwi.
— O Melissie, głuptasku! — wykrzyknęła Mona. — Oskarżysz
ją o morderstwo, a ona wyląduje w więzieniu. Plan idealny.
Przecież tego właśnie chciałaś. Zniknie na dobre z twojego życia,
a ty staniesz się jedyną gwiazdą. I nikt już cię nie przyćmi!
— Ale... Melissa miała motyw — Spencer patrzyła na Monę.
— Naprawdę? — Mona uśmiechnęła się od ucha do ucha. — A
może po prostu chcesz w to wierzyć?
Spencer nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. To Mona przysłała
jej wiadomość, że ma przed sobą mordercę Ali. A potem
informację, że to Melissa zabiła Ali. Mona podłożyła zdjęcie do
torebki Spencer. Teraz patrzyła na Spencer z diabelskim
uśmieszkiem.
— Wszystko możemy naprawić. Pojedziemy na posterunek i
wmówimy Hannie, że się pomyliła i wszystko jej się pomieszało.
Powiemy, że A. to ktoś zupełnie inny, ktoś, kogo nie lubimy.
Może Andrew Campbell? Nienawidzisz go, prawda?
— Ja...
— Twoją siostrę poślemy za kratki, a obie staniemy się A. I
będziemy wszystkimi manipulować. Masz taki sam
talent do krętactw jak Ali. Poza tym jesteś ładniejsza, mądrzejsza
i bogatsza. To ty powinnaś była przewodzić grupie. Teraz daję ci
tę szansę. Twoje życie w domu będzie idealne. Twoje życie w
szkole będzie idealne. - Uśmiechnęła się szeroko. - A obie
wiemy, jak bardzo chcesz być idealna.
- Skrzywdziłaś moje przyjaciółki - wyszeptała Spencer.
- Jesteś pewna, że to twoje przyjaciółki? - Oczy Mony błysnęły. -
Wiesz kogo wrobiłam w morderstwo przed Melissą? Ciebie,
Spencer. Podesłałam twojej wspaniałej przyjaciółce Arii kilka
podpowiedzi, że to ty jesteś winna. Słyszałam twoją kłótnię z Ali
przez mur. A twoja najbliższa przyjaciółka, Aria? Kupiła to bez
problemu. Była gotowa donieść na ciebie na policję.
- Aria by tego nie zrobiła — zawołała Spencer.
- Nie? - Mona uniosła brwi. - To czemu słyszałam w szpitalu w
niedzielę, jak mówi Wildenowi o wypadku Hanny? - Przy słowie
„wypadek" pokazała palcami znak cudzysłowu. - Nie marnowała
czasu, Spencer. Na twoje szczęście Wilden nie kupił tej bajeczki.
I kogoś takiego nazywasz swoją przyjaciółką?
Spencer kilka razy głęboko odetchnęła. Nie wiedziała, w co
wierzyć. Zaświtała jej nowa myśl.
- Zaraz... skoro to nie Melissa zabiła Ali, to znaczy, że ty to
zrobiłaś.
Mona rozparła się mocno w fotelu, aż tapicerka zatrzeszczała.
- Nie - pokręciła głową. - Ale wiem kto. Ali napisała o tym na
ostatniej stronie swojego pamiętnika. Biedactwo. - Mona wydęła
usta. - Ostatnie słowa jej pamiętnika głoszą: „Dziś wieczorem
mam supertajną randkę
z łanem" — Mona naśladowała głos Ali, choć brzmiała jak
upiorna laleczka z horroru. — „Dałam mu ultimatum. Kazałam
mu zerwać z Melissą, zanim ona wyjedzie do Pragi, albo
opowiem o nas wszystkim". — Mona westchnęła, wyraźnie
znudzona. — To oczywiste. Sama się prosiła, żeby łan ją zabił.
Wiatr rozwiewał jej włosy.
— Zaczęłam wzorować się na Ali. Ona była perfekcyjna w roli
suki. Potrafiła szantażować wszystkich. Jak zechcesz, ty też
możesz być taka.
Spencer pokręciła głową.
— Ale... to ty potrąciłaś Hannę.
— Musiałam to zrobić — Mona wzruszyła ramionami. —
Wiedziała za dużo.
— Przykro mi — wyszeptała Spencer. — Nie ma mowy, żebym
została A. Żebym razem z tobą rządziła w szkole. Nie przyjmuję
twojej propozycji. To czyste szaleństwo.
Mona spojrzała na nią rozczarowana. Potem ściągnęła brwi.
— Dobrze. Będzie, jak chcesz.
Mówiła tonem ostrym jak nóż. Świerszcze wokół cykały jak
oszalałe. Woda w dole szumiała jak krew tętniąca w żyłach.
Mona gwałtownie rzuciła się na Spencer i zacisnęła dłonie wokół
jej szyi. Spencer krzyknęła i wyrwała się z uścisku, ale nie udało
jej się odblokować drzwi. Kopnęła Monę w klatkę piersiową.
Mona jęknęła i odchyliła się w tył. Wtedy Spencer chwyciła za
klamkę i otworzyła drzwi. Wypadła z samochodu i ruszyła
biegiem przed siebie. Najpierw czuła pod stopami trawę, potem
żwir i błoto. Woda szumiała coraz głośniej. Spencer czuła, że
zbliża się do skalistego brzegu kamieniołomu. Usłyszała za sobą
kroki Mony i poczuła jej dłonie na swojej talii. Upadła. Mona
usiadła na niej i znowu zacisnęła dłonie na jej szyi. Spencer
kopała, broniła się i kaszlała. Mona chichotała, jakby to wszystko
była tylko zabawa.
- Myślałam, że się przyjaźnimy - Mona uśmiechała się, próbując
unieruchomić Spencer.
Spencer walczyła o oddech.
- Chyba raczej nie! - krzyknęła.
Z całej siły ścisnęła nogami Monę i odrzuciła ją w tył. Mona
wylądowała kilka metrów dalej i usiadła na ziemi. Z jej ust
wyleciała żółta guma do żucia. Spencer podniosła się szybko. Jak
w zwolnionym tempie obserwowała, jak Mona podchodzi do niej
z gniewną twarzą. Zamknęła oczy i zaczęła... działać. Chwyciła
Monę za nogi, a ta straciła równowagę. Spencer czuła, jak
ramionami z całej siły napiera na jej brzuch. Zobaczyła białka
oczu Mony i usłyszała jej krzyk. Mona przewróciła się do tyłu i
nagle zniknęła.
Spencer dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że traci grunt pod
nogami. Uderzyła o ziemię. Usłyszała krzyk odbijający się echem
od skał. Przez chwilę myślała, że to ona krzyczy. Coś trzasnęło.
Zamknęła oczy.
37
UWIERZ WŁASNYM OCZOM
Hanna usiadła na tylnym siedzeniu samochodu Wil-dena, obok
Arii i Emily. Zazwyczaj w tym miejscu sadzano przestępców,
choć w Rosewood rzadko łamano prawo. Ledwo widziała twarz
Wildena za kratą oddzielającą tylne siedzenie od przednich, za to
w tonie jego głosu słyszała ogromne napięcie.
- Znaleźliście coś? - zapytał przez krótkofalówkę.
Zatrzymali się przed znakiem stopu, a Wilden zastanawiał się, w
którą stronę jechać dalej. Jechali wzdłuż koryta strumienia, ale na
razie natknęli się tylko na dwóch nastolatków palących
marihuanę. Nigdzie nie było śladu po hummerze Mony.
- Nic — odezwał się głos w słuchawce.
Aria chwyciła Hannę za rękę i mocno ścisnęła. Emily cicho łkała.
- Może chodziło jej o jakiś inny strumień - zasugerowała Hanna. -
Może o ten przy Marwyn Trail.
A może Spencer i Mona siedzą sobie gdzieś i rozmawiają. Może
Hannie wszystko się pomieszało i Mona to jednak nie A. W
krótkofalówce odezwał się inny głos.
— Dostaliśmy meldunek, że słyszano jakieś krzyki w ka-
mieniołomie.
Hanna zatopiła paznokcie w dłoni Arii. Emily westchnęła.
— Jedziemy tam — powiedział Wilden.
— Kamieniołom? — powtórzyła Hanna.
Z tym miejscem łączyły ją radosne wspomnienia. Na początku
ich przyjaźni spotkały się tam z chłopakami z Drury Academy.
Odstawiły dla nich pokaz mody kostiumów kąpielowych, bo
uznały, że o wiele fajniej jest drażnić się z chłopakami, niż się z
nimi całować. Niedługo potem namalowały na dachu domu
Mony napis HM + MV = Wielka Przyjaźń i przysięgły sobie
wierność na wieki.
To wszystko miałoby okazać się kłamstwem? Mona zaplanowała
wszystko od samego początku? Tylko czekała na dzień, w którym
będzie mogła przejechać Hannę autem. Hanna chciała poprosić
Wildena o zatrzymanie samochodu, żeby mogła zwymiotować na
poboczu.
Żółty hummer Mony jaśniał tuż przy wejściu do kamieniołomu.
Hanna otworzyła drzwi samochodu jeszcze w czasie jazdy.
Wygramoliła się z auta i pobiegła w stronę hummera. Z trudem
zachowywała równowagę, bo pod stopami miała żwir.
— Hanno, wracaj! — krzyknął Wilden. — To niebezpieczne.
Hanna usłyszała, jak auto Wildena się zatrzymuje i trzaskają
wszystkie drzwi. Liście szeleściły pod jej stopami. Kiedy
podeszła do hummera, zauważyła kogoś
zwiniętego w kłębek przy przedniej lewej oponie. Hanna
zobaczyła jasne włosy. Mo n a.
Nie, to Spencer. Teraz stała boso na trawie. Miała brudną twarz i
dłonie. Z oczu płynęły jej łzy. Miała pokrwawione ramiona. Jej
sukienka się podarła.
— Hanna! — zawołała słabym głosem i wyciągnęła ręce.
— Wszystko w porządku? — Hanna kucnęła przy Spencer i
dotknęła jej chłodnego i mokrego ramienia.
Spencer płakała i ledwo mogła wydobyć z siebie słowa.
— Przykro mi, Hanno, tak mi przykro.
— Dlaczego? — zapytała Hanna, chwytając Spencer za ręce.
— Bo ona — Spencer pokazała ręką na kamieniołom — chyba...
spadła.
Rozległo się wycie karetki pogotowia. Za nią jechało auto
policyjne. Spencer otoczyli pielęgniarze i policja. Hanna odeszła
na bok, gdy lekarz pytał Spencer, czy może się poruszać i co ją
boli.
— Mona mi groziła — powtarzała Spencer. — Chciała mnie
udusić. Próbowałam uciec, ale rzuciła się na mnie. I wtedy...
Pokazywała ręką na kamieniołom. „Mona mi groziła". Pod
Hanną ugięły się nogi. A więc to prawda.
Wyposażeni w latarki policjanci z psami na smyczy ruszyli w
stronę kamieniołomu. Po kilku minutach jeden z nich zawołał:
— Mamy coś!
Hanna pędem podbiegła do niego. Wilden złapał ją i przyciągnął
do siebie.
— Hanno! — powiedział jej do ucha. — Nie powinnaś.
— Muszę! — krzyknęła Hanna.
Wilden otoczył ją ramionami.
— Zostań tu, dobrze? Zostań ze mną.
Grupa policjantów zniknęła za krawędzią kamieniołomu i zeszła
w dół.
— Przynieście nosze! — krzyknął ktoś.
W stronę kamieniołomu ruszyło kilku pielęgniarzy ze sprzętem.
Wilden nadal trzymał w objęciach Hannę, próbując zasłonić jej
widok. Ale dziewczyna i tak wszystko słyszała. Słyszała, jak
mówią, że Mona uwięzła między dwiema skałami. Że chyba ma
skręcony kark. Że muszą ją bardzo ostrożnie wyciągać. Słyszała
ich postękiwania, kiedy podnosili Monę i kładli ją na noszach, a
potem nieśli do karetki. Kiedy przechodzili obok, Hanna widziała
burzę blond włosów. Wyrwała się Wildenowi.
— Hanna - krzyknął Wilden. - Nie!
Ale Hanna nie pobiegła w stronę karetki. Podeszła do hummera
Mony i zwymiotowała. Wytarła dłonie o trawę i zwinęła się w
kłębek. Drzwi karetki się zamknęły, a silnik zawył. Nie włączyła
się syrena. Hanna zastanawiała się, czy to znak, że Mona nie żyje.
Płakała, póki starczyło jej łez. Potem położyła się na plecach. Jej
uda uderzyły o coś twardego. Hanna podniosła się i wzięła do
ręki telefon w zamszowym etui. Hanna nie wiedziała, do kogo na-
leży. Przystawiła go do twarzy i powąchała. Pachniał perfumami
Jean Patou Joy, ulubioną wodą Mony.
Ale w etui wcale nie było telefonu z limitowanej serii Chanel,
który tata Mony przywiózł z Japonii. Nie miał inicjałów MV
wyłożonych kryształami Swarovskiego. Był to zwykły telefon
bez żadnych znaków szczególnych.
Hanna zdała sobie sprawę, do czego służył Monie ten telefon.
Żeby się upewnić, wystarczyło go włączyć i sprawdzić
zawartość. Poczuła zapach krzewów malinowych rosnących
wokół kamieniołomu. Nagle czas cofnął się o trzy lata, gdy stała
tu w bikini Missoni z Moną ubraną w jednoczęściowy kostium
Calvina Kleina. Umówiły się, że jeśli chłopcy z Drury tylko na
nie spojrzą i odwrócą wzrok, to znaczy, że przegrały. Jeśli jednak
zaczną się na nie gapić i ślinić, to zaproszą się nawzajem na
zabieg do gabinetu kosmetycznego w SPA. Hanna wybrała
jaśminowy peeling z wodorostów, a Mona maseczkę z jaśminu,
marchewki i sezamu.
Hanna usłyszała za sobą kroki. Dotknęła kciukiem niewinnie
wyglądającego ekranu komórki i wrzuciła ją do swojej jedwabnej
torebki. Odwróciła się, żeby poszukać pozostałych. Słyszała
wokół siebie jakieś rozmowy, ale głos w jej głowie zagłuszał
wszystko, krzycząc:
— Mona nie żyje!
38
OSTATNI KAWAŁEK
Spencer z pomocą Arii i Wildena pokuśtykała w stronę
policyjnego radiowozu. Raz po raz pytali ją, czy zadzwonić po
jeszcze jedną karetkę, ale Spencer twierdziła, że nic się jej nie
stało. Spadła na trawę i na chwilę straciła przytomność, ale
niczego sobie nie złamała. Usiadła na tylnym siedzeniu, a Wilden
kucnął przed nią z notatnikiem i dyktafonem.
— Na pewno chcesz to teraz zrobić?
Spencer pokiwała głową. Emily, Aria i Hanna stanęły za
Wildenem, który włączył nagrywanie. Reflektory innego
samochodu oświetliły na czerwono jego sylwetkę. Gdyby to
wszystko mogło okazać się tylko przygodą na letnim biwaku...
Wilden wziął głęboki oddech.
- Na pewno Mona powiedziała ci, że to łan Thomas zabił Ali.
Spencer pokiwała głową.
— Ali dała mu ultimatum tej nocy, gdy zaginęła. Chciała się z
nim spotkać i zagroziła, że powie wszystkim o ich romansie, jeśli
łan nie zostawi dla niej Melissy zanim ta wyjedzie do Pragi. —
Odgarnęła z twarzy zlepione błotem włosy. — Ali napisała to w
pamiętniku, który znalazła Mona. Nie wiem gdzie, ale...
— Przeszukamy jej dom — przerwał jej Wilden i położył dłoń na
jej kolanie. — Nie martw się.
Odwrócił się i przez krótkofalówkę polecił, by jego koledzy
znaleźli lana i przywieźli go na przesłuchanie. Spencer słuchała,
patrząc na brud pod swoimi paznokciami.
Przyjaciółki stały obok niej. Zaniemówiły ze zdumienia.
— Boże — wyszeptała Emily. — łan Thomas? To... nie-
wiarygodne. Ale logiczne. Był starszy i gdyby Ali ujawniła
prawdę, to...
Spencer otuliła się ramionami i poczuła gęsią skórkę. Jej nie
wydawało się to logiczne. Spencer mogła uwierzyć, że Ali go
szantażowała i że łan mógł wpaść w złość, ale przecież by jej nie
zabił. Poza tym spędzała z nim wiele czasu i ani razu nie
podejrzewała go o udział w tym morderstwie. Nie wydawał się
ani zdenerwowany, ani zamyślony, ani spanikowany, kiedy
odkryto, że Ali została zamordowana.
A może źle interpretowała znaki i coś przeoczyła. Przecież
wsiadła do samochodu z Moną. Może nie zauważyła jakichś
innych oczywistych poszlak.
Odezwał się sygnał krótkofalówki Wildena.
— Podejrzanego nie ma w miejscu zamieszkania — odezwał się
kobiecy głos. — Co teraz?
— Cholera — Wilden popatrzył na Spencer. — Nie wiesz, gdzie
jeszcze może być łan?
Spencer pokręciła głową. Czuła się tak, jakby brodziła w bagnie.
Wilden zajął miejsce za kierownicą.
- Zawiozę cię do domu. Twoi rodzice też tam wracają z klubu
golfowego.
— Pojedziemy z wami — Aria pokazała Spencer gestem, żeby
się przesunęła. Hanna i Emily wcisnęły się na tylne siedzenie. —
Nie zostawimy jej samej.
- Nie musicie - szepnęła Spencer. - Poza tym, Aria, przyjechałaś
samochodem. - Pokazała na subaru Arii, które wyglądało tak,
jakby tonęło w błocie.
— Zostawię je tu na noc — uśmiechnęła się łobuzersko Aria. —
Może mi się poszczęści i ktoś je ukradnie.
Spencer nie miała siły protestować. W samochodzie panowała
cisza, kiedy odjeżdżali z kamieniołomu wąską drogą prowadzącą
do autostrady. Trudno uwierzyć, że w ciągu półtorej godziny, od
kiedy Spencer wyszła z przyjęcia, tak wiele się zmieniło.
- Mona była na podwórku tamtej nocy, gdy Jenna została
oślepiona — wymamrotała Spencer, jakby błądziła myślami
gdzie indziej.
Aria pokiwała głową.
— To długa historia, ale rozmawiałam dziś wieczorem z Jenną.
Ona wie, co zrobiłyśmy. Tylko że to wszystko ukartowały razem
z Ali.
Spencer usiadła prosto. Przez chwilę nie mogła złapać oddechu.
— Co ? Dl ac z e go ?
- Twierdzi, że miała podobne problemy z rodzeństwem jak Ali —
wyjaśniła Aria, choć wiedziała, że nie jest to pełna odpowiedź.
— Nic z tego nie rozumiem — wyszeptała Emily. — Widziałam
w wiadomościach Jasona DiLaurentisa. Powiedział, że zerwał
kontakty z rodziną, bo to banda wariatów. Czemu miałby coś
takiego powiedzieć?
— Można łatwo dać zwieść się pozorom, jeśli się kogoś zna tylko
powierzchownie — szepnęła Hanna ze łzami w oczach.
Spencer zasłoniła twarz dłońmi. Tak wielu rzeczy nie rozumiała,
w całej tej historii było tak dużo luk. Przecież mnóstwo tajemnic
się wyjaśniło — nie było już A. i wkrótce morderca Ali miał
trafić za kratki — a ona czuła się bardziej zagubiona niż
kiedykolwiek. Spojrzała na srebrny księżyc.
— Dziewczyny — Spencer przerwała ciszę — muszę wam coś
powiedzieć.
— Coś jesz cz e ? — jęknęła Hanna.
— Coś... na temat nocy, kiedy zaginęła Ali. — Spencer bawiła się
swoją bransoletką. Jej głos ledwo było słychać. — Pamiętacie,
jak wybiegłam z domku za Ali? I jak potem powiedziałam, że nie
wiem, gdzie pobiegła? Skłamałam. Poszła ścieżką w stronę lasu.
A ja poszłam za nią. Pokłóciłyśmy się o lana. Kiedyś...
całowałam się z nim i Ali twierdziła, że on zrobił to, bo ona mu
kazała. Potem dodała, że kochają się z łanem, a ja im tego zazdro-
szczę.
Spencer czuła na sobie wzrok dziewczyn. Zebrała siły, by mówić
dalej.
— Wściekłam się... i popchnęłam ją. Upadła na kamienie. I
słychać było potworny trzask. — Po policzku Spencer popłynęła
łza. Zwiesiła głowę. — Przepraszam, powinnam
była wam powiedzieć... Ale... zapomniałam. A jak wspomnienia
wróciły, przeraziłam się.
Kiedy podniosła głowę, jej przyjaciółki patrzyły na nią z
przerażeniem w oczach. Nawet Wilden odchylił w tył głowę,
jakby próbował słuchać. Gdyby chciały, mogłyby stwierdzić, że
to nie łan jest winny, ale ona. Mogłyby zatrzymać samochód i
kazać jej powtórzyć wszystko przed Wildenem. Spencer czuła, że
grunt pali jej się pod nogami.
Emily wzięła ją za rękę. Potem Hanna położyła swoją dłoń na ich
dłoniach, a na końcu swoją dłoń położyła Aria. Kiedyś chwytały
się w ten sposób za ręce i dotykały zdjęcia Ali.
— Wiemy, że to nie ty — wyszeptała Emily.
— To łan. Dowody są niepodważalne — Aria mówiła z absolutną
pewnością, patrząc Spencer prosto w oczy. Wierzyła jej
całkowicie.
Dotarli do domu Hastingsów. Wilden zaparkował na podwórku.
Rodzice jeszcze nie wrócili i w domu nie paliło się światło.
— Zostanę z wami, póki nie wrócą rodzice Spencer — za-
proponował Wilden, gdy dziewczyny wysiadły.
— Nie trzeba - Spencer popatrzyła na przyjaciółki i nagle dotarło
do niej, gdzie przyjechali.
Wilden odjechał powoli, mijając domy DiLaurentisów,
Cavanaughów, a potem monstrualną posiadłość Vander-waalów
z olbrzymim garażem. Oczywiście w domu Mony nikogo nie
było. Spencer poczuła dreszcze.
Zauważyła błysk na podwórku. Z bijącym sercem podniosła
głowę. Wyszła na ścieżkę na podwórku i dotknęła
dłonią muru biegnącego wzdłuż posiadłości. Za tarasem,
basenem i jacuzzi, przy samym końcu ogrodu, w miejscu gdzie
upadła Ali, zauważyła dwie postacie w świetle księżyca. Kogoś
jej przypominały.
Wiatr zaczął wiać coraz mocniej. Spencer czuła chłodne
podmuchy na plecach. Choć była jesień, w powietrzu rozchodził
się delikatny zapach wiciokrzewu, dokładnie tak samo jak tamtej
strasznej nocy, cztery i pół roku temu. Nagle wspomnienia
wróciły z całą mocą. Spencer zobaczyła, jak Ali pada w tył na
mur. W powietrzu rozległ się trzask, głośny jak kościelne
dzwony. Spencer usłyszała westchnienie i odwróciła się. Nikogo
nie było za jej plecami. Kiedy spojrzała na Ali, ta nadal opierała
się o mur, ale miała otwarte oczy. Pomagając sobie rękami,
stanęła na równe nogi. Nic się jej nie stało.
Ali wbiła w Spencer wzrok, lecz coś zwróciło jej uwagę. Zerwała
się i pobiegła w stronę lasu. Zniknęła wśród drzew, a po chwili
Spencer usłyszała jej chichot. Liście zaszumiały i pojawiły się
dwie znajome postacie. Jedną z nich była Ali. Spencer nie
poznała drugiej, ale nie wyglądała jak Melissa. Trudno uwierzyć,
że kilka minut później łan wepchnąłby Ali do dziury w ziemi przy
domu DiLaurentisów. Ali była suką, ale nie zasłużyła na taką
śmierć.
— Spencer? — głos Hanny dochodził z oddali. — Co się dzieje?
Spencer otworzyła oczy i zadrżała.
— Nie zrobiłam tego — wyszeptała.
Postacie przed domkiem stanęły w świetle. Melissa stała
sztywno, a łan zaciskał dłonie. Wiatr niósł ich głosy aż pod sam
dom i słychać było, że się kłócą. Spencer, okropnie
zdenerwowana, odwróciła się i spojrzała na ulicę. Samochód
Wildena zniknął. Już chciała wyjąć z kieszeni telefon, lecz
przypomniała sobie, że Mona wyrzuciła go przez okno
samochodu.
— Weź mój. — Hanna wybrała numer Wildena i podała swój
telefon Spencer, która wzięła go drżącą ręką. Wilden odebrał
niemal natychmiast.
— Hanna? — zapytał zdziwiony. — Co się stało?
— Mówi Spencer. Proszę zawrócić, łan jest tutaj.
39
NOWA RODZINA ARII MONTGOMERY
Następnego popołudnia Aria siedziała na pufie w salonie
Meredith. Bezwiednie głaskała głowę figurki Szekspira, którą
dostała od Ezry. Obok siedzieli Byron i Meredith, oglądając w
telewizji konferencję prasową poświęconą sprawie Ali. Na dole
ekranu widniał wielki napis: ARESZTOWANO IANA
THOMASA.
— Wstępna rozprawa pana Thomasa została zaplanowana na
wtorek — poinformował reporter stojący na kamiennych
schodach sądu w Rosewood. — Nikt w tym mieście nie
spodziewałby się, że ten cichy i grzeczny chłopak może popełnić
taką zbrodnię.
Aria podciągnęła kolana pod brodę. Rankiem policja znalazła
pod łóżkiem Mony pamiętnik Ali. Rzeczywiście, ostatni wpis
brzmiał tak, jak mówiła Mona. Ali dała łanowi ultimatum, grożąc
mu, że rozpowie prawdę o ich związku, jeśli on nie zerwie z
Melissą Hastings. Na
ekranie pojawiła się relacja z aresztowania lana. Wchodził do
budynku komisariatu w kajdankach, prowadzony przez
policjantów. Poproszony o komentarz powiedział tylko:
— To pomyłka. Jestem niewinny.
Byron z niedowierzaniem pokręcił głową i chwycił Arię za rękę.
Oczywiście na ekranie pojawiły się doniesienia na temat śmierci
Mony. Najpierw kamera pokazała teren wokół kamieniołomu,
otoczony żółtą taśmą policyjną, a potem dom Vanderwaalów. W
rogu ekranu widniał mały telefon komórkowy.
— Panna Vanderwaal przez miesiąc szantażowała cztery
mieszkanki Rosewood. Jej intryga okazała się śmiertelna w
skutkach - mówił reporter. - Zeszłej nocy doszło do starcia panny
Vanderwaal z jedną z jej ofiar na terenie kamieniołomu. Panna
Vanderwaal poślizgnęła się i spadła ze skały, łamiąc sobie kark.
Policja znalazła telefon na dnie kamieniołomu, ale wciąż szuka
drugiego - tego, z którego wysyłano wiadomości z pogróżkami.
Aria znowu poklepała główkę Szekspira. Miała wrażenie, że jej
głowa to wypchana po brzegi walizka. W ostatnich dniach
wydarzyło się zbyt wiele. Nie mogła też zapanować nad
emocjami. Śmierć Mony naprawdę ją przeraziła. Nie mogła
uwierzyć, że Jenna sama ściągnęła na siebie nieszczęście i
ślepotę. I że zabójcą okazał się łan... Na twarzy reportera
malowała się ulga.
— Nareszcie społeczność Rosewood może odetchnąć ze
spokojem.
Wszyscy wokół to powtarzali. Mimo to Aria wcale nie czuła ulgi.
Rozpłakała się. Byron spojrzał na nią.
— Co ci jest?
Aria pokręciła głową, bo nie potrafiła mu tego wyjaśnić. Jej łzy
kapały na głowę Szekspira, którego trzymała w dłoniach. Byron
miał zniecierpliwiony wyraz twarzy.
— Wiem, że to trudne. Ktoś cię szantażował. I nie powiedziałaś
nam o tym. A powinnaś. Musimy o tym teraz porozmawiać.
— Przepraszam — Aria potrząsnęła głową — ale nie potrafię.
— Musimy — nalegał Byron. — Trzeba cię z tego wyciągnąć.
— Byron! — syknęła Meredith. — Jezu!
— Co? — zapytał Byron i podniósł ręce w geście kapitulacji.
Meredith wcisnęła się między Arię i jej ojca.
— Ty i te twoje kazania. Aria sporo przeszła w ostatnim czasie.
Trzeba dać jej odetchnąć!
Byron wzruszył ramionami i posłusznie zamilkł. Aria otworzyła
usta. Spojrzała na Meredith, która się do niej uśmiechnęła. W jej
oku zauważyła błysk porozumienia, jakby Meredith chciała
powiedzieć: „Wiem, co przechodzisz. To niełatwe". Aria
spojrzała na różową pajęczynę wytatuowaną na jej nadgarstku.
Przypomniała sobie, jak się cieszyła na wieść, że wkrótce odkryje
jakiś brudny sekret Meredith. A ona teraz wstawia się za nią.
Telefon komórkowy zawibrował i zaczął się przemieszczać na
chropowatym blacie stolika. Byron spojrzał na ekran, uniósł brwi
i odebrał.
— Ella? — zapytał zdziwiony.
Aria zamarła. Byron zmarszczył brwi.
— Tak... jest tutaj. — Podał telefon Arii. — Mama chce z tobą
rozmawiać.
Meredith wstała i wyszła do łazienki. Aria patrzyła na telefon jak
na kawałek zgniłego mięsa rekina, które kiedyś jadła na Islandii,
bo założyła się, że to zrobi. W końcu to samo jedli wikingowie.
Ostrożnie przyłożyła telefon do ucha.
- Ella?
- Aria, nic ci się nie stało? - krzyczała Ella do słuchawki.
- Tak. Nie wiem. Chyba tak. Nic mi się nie stało, nikt mnie nie
skrzywdził.
Zapadła długa cisza. Aria czuła, jak poci się dłoń, w której trzyma
telefon.
- Tak mi przykro, kochanie - wybuchła nagle Ella. -Nie miałam
pojęcia, co przechodzisz. Dlaczego nam nie powiedziałaś, że ktoś
cię prześladuje?
-Bo...
Aria poszła do swojego malutkiego pokoju, wydzielonego w
pracowni Meredith, i podniosła Swinulę, swoją pluszową świnkę.
Tak trudno przyszło jej przyznać się MikeWi, że dostaje
wiadomości od A. Ale teraz, kiedy cała ta historia się skończyła,
nie musiała obawiać się zemsty. Wiedziała, że prawdziwy powód
jej milczenia nie ma już znaczenia.
- Bo mieliście swoje problemy. - Usiadła na łóżku i sprężyny
jęknęły przeciągle. - Ale... przepraszam, Ella. Za wszystko.
Wiem, że postąpiłam źle, nie mówiąc ci o Byronie.
Ella zamilkła. Aria włączyła mały telewizor stojący na parapecie.
Na ekranie pojawiła się relacja z konferencji prasowej.
- Teraz to rozumiem - odezwała się wreszcie Ella. - Powinnam
była zdać sobie z tego sprawę wcześniej — westchnęła. - Nasz
związek z tatą kulał już od jakiegoś czasu.
Wyprawa na Islandię tylko opóźniła katastrofę. Oboje wie-
dzieliśmy, co nas czeka.
— Okej — powiedziała cicho Aria, głaszcząc różowe futro
Świnuli.
— Tak mi przykro, kochanie. Tęsknię za tobą.
Aria poczuła się tak, jakby ktoś położył na jej piersi olbrzymi
ciężar. Gapiła się na namalowane na suficie karaluchy.
— Ja też za tobą tęsknię.
— Twój pokój na ciebie czeka, jeśli zechcesz do niego wrócić.
Aria przycisnęła Swinulę do piersi.
— Dzięki — wyszeptała i rozłączyła się.
Od tak dawna czekała na tę rozmowę. Tak bardzo chciałaby
znowu spać w swoim łóżku, na wygodnym materacu i miękkich
poduszkach. Mieszkać z bratem i Ellą, i znowu zająć się
robieniem na drutach. Ale co z Byronem? Aria słyszała jego
kaszel dochodzący z drugiego pokoju.
— Przynieść ci chusteczkę? — zawołała Meredith z łazienki
zatroskanym głosem.
Aria przypomniała sobie o kartce, którą Meredith zrobiła dla
Byrona i przywiesiła na drzwiach lodówki. Kartka miała kształt
słonia, który mówił: „Wpadłem, żeby ci potupać na dzień
dobry!". Coś takiego mógł powiedzieć Byron. I Aria.
„Może przesadzam — pomyślała Aria. — Może powinnam
przekonać Byrona, żeby wstawił mi tutaj wygodniejsze łóżko.
Może mogłabym tu spędzać czasem noc".
Może.
Aria spojrzała na ekran. Konferencja prasowa się zakończyła i
wszyscy opuszczali salę. Kiedy na ekranie pojawiło
się szerokie ujęcie, Aria zauważyła blondynkę o znajomych
rysach. Ali? Podniosła się z miejsca. Przetarła oczy tak mocno, że
aż zabolało. Kamera jeszcze raz pokazała tę blondynkę, ale na
zbliżeniu okazało się, że ma co najmniej trzydzieści lat. Aria
miała najwidoczniej halucynacje z niewyspania.
Powlokła się z powrotem do salonu ze Swinulą w dłoni. Byron
wziął ją w ramiona, a kiedy razem z Arią oglądali wiadomości,
bezwiednie poklepał Swinulę po główce.
Meredith wyszła z łazienki, z mocno zzieleniałą twarzą. Byron
wyswobodził się z objęć Arii.
— Wciąż masz mdłości?
- Tak - Meredith pokiwała głową. Miała taką minę, jakby zaraz
miała ogłosić jakąś wielką tajemnicę. Spojrzała na Arię i Byrona i
uśmiechnęła się. — Ale tak powinno być. Bo... jestem w ciąży.
40
NIE WSZYSTKO, CO SIĘ ŚWIECI, TO ZŁOTA ORCHIDEA
Jeszcze tego samego wieczoru kiedy policja zakończyła
przeszukiwanie domu Vanderwaalów, Wilden przyjechał do
domu Hastingsów, żeby zadać Melissie kilka ostatnich pytań. Z
zapuchniętymi, zmęczonymi oczami siedział na skórzanej
kanapie w salonie. Wszyscy wyglądali na zmęczonych, poza
mamą Spencer, ubraną w piękną bluzkę od Marca Jacobsa.
Razem z tatą stali po drugiej stronie salonu, jakby bali się zarazić
od córek jakąś tropikalną chorobą. Melissa mówiła monotonnym
głosem.
— Nie powiedziałam panu, co naprawdę stało się tamtego
wieczoru — przyznała. — Piliśmy z łanem i zasnęłam. Kiedy się
obudziłam, nie było go. Zasnęłam znowu i kiedy zbudziłam się
po raz drugi, już wrócił.
— Czemu nie powiedziałaś o tym wcześniej? — zapytał ojciec.
Melissa pokręciła głową.
- Następnego dnia poleciałam do Pragi. Wtedy jeszcze nikt nie
wiedział, że Alison zaginęła. Dopiero kiedy wróciłam, wszyscy
jej szukali jak opętani. Nie sądziłam, że łan mógłby zrobić coś
takiego. - Dotknęła ściągacza swojej jasnożółtej bluzy z
kapturem. - Podejrzewałam, że się spotykają, lecz nie sądziłam,
że to coś poważnego. I nie sądzę, by Alison dała łanowi
ultimatum. — Melissa też dowiedziała się, jaki motyw mógł
popchnąć lana do zbrodni. - Przecież chodziła wtedy do siódmej
klasy. -Melissa popatrzyła Wildenowi prosto w oczy. — Kiedy
zaczął pan wypytywać w tym tygodniu, co wtedy robiliśmy,
pomyślałam, że może trzeba było o wszystkim opowiedzieć
cztery lata temu. Jednak nadal nie wydawało mi się możliwe, że
łan coś jej zrobił. I nie przyznałam się, bo... bałam się, że będę
mieć kłopoty za ukrywanie prawdy. A do tego nie mogłam
dopuścić. Co by ludzie o mnie pomyśleli.
Melissa rozpłakała się. Spencer zmusiła się do odwrócenia
wzroku. Wiele razy widziała, jak Melissa płacze, ale robiła to
zawsze z bezsilności, gniewu albo po to, żeby coś na kimś
wymóc. Nigdy nie płakała ze strachu czy wstydu.
Spencer oczekiwała, że jej rodzice zaraz rzucą się na Melissę,
żeby ją pocieszyć. Ale oni siedzieli tylko jak skamieniali,
wbijając w córkę karcący wzrok. Spencer zastanawiała się, czy
przypadkiem obie nie borykają się z tymi samymi problemami.
Melissie tylko pozornie wszystkie sukcesy przychodziły z
łatwością. Też bardzo chciała zrobić dobre wrażenie na rodzicach
i kosztowało ją to wiele wysiłku.
Spencer usiadła obok siostry i objęła ją ramieniem. — Już w
porządku — wyszeptała jej do ucha.
Melissa uniosła głowę na chwilę i spojrzała z niedowierzaniem
na Spencer, a potem położyła głowę na jej ramieniu i płakała.
Wilden podał Melissie chusteczkę i wstał, dziękując za pomoc.
Kiedy wychodził, zadzwonił telefon. Pani Hastings podniosła
słuchawkę w salonie. Po kilku sekundach zwróciła się do
Spencer:
— To do ciebie — wyszeptała z nadal poważną twarzą, ale jej
oczy rozbłysły. — To pan Edwards.
Nogi ugięły się pod Spencer. Pan Edwards stał na czele komisji
Złotej Orchidei. Jeśli dzwonił do niej osobiście, to mogło
oznaczać tylko jedno.
Spencer wstała. Zaschło jej w ustach. Nagle wydało jej się, że
mama stoi bardzo daleko, jakby pokój wydłużył się do kilku
kilometrów. Przypomniały jej się tajemnicze rozmowy
telefoniczne mamy. Ciekawe, jaki prezent kupiła dla Spencer.
Nie miała wątpliwości, że jej córka zdobędzie Złotą Orchideę.
Kiedyś tak bardzo chciała dostać tę nagrodę, a teraz, kiedy była
tak blisko jej zdobycia, czuła tylko rozgoryczenie.
— Mamo? — Spencer podeszła do pani Hastings i oparła się o
zabytkowe biurko chippendale. — Nie sądzisz, że to źle, że
oszukiwałam?
Pani Hastings natychmiast zakryła słuchawkę dłonią.
— Oczywiście, że tak. Już o tym rozmawialiśmy. — Podsunęła
słuchawkę pod ucho Spencer. — Przywitaj się — syknęła.
— Halo? — powiedziała Spencer po chwili milczenia.
— Panno Hastings — w słuchawce rozległ się radosny głos. —
Mówi Edwards, przewodniczący komisji Złotej Orchidei. Wiem,
że jest późno, ale mam dla ciebie ważną
wiadomość. Decyzja nie była łatwa, bo przeegzaminowaliśmy w
tym roku dwustu znakomicie przygotowanych kandydatów, ale
mam przyjemność zawiadomić cię, że...
Spencer wydawało się, że pan Edwards mówi do niej spod wody.
Spojrzała na siostrę siedzącą samotnie na kanapie. Tyle odwagi
kosztowało ją przyznanie się do prawdy. Mogła powiedzieć, że
nic już nie pamięta, i nikt by jej nie zaprzeczył, lecz ona
postanowiła zrobić, co trzeba. Spencer przypomniała sobie też
słowa Mony: „Obie wiemy, jak bardzo chciałabyś być idealna".
Ale Spencer nie chciała być idealna za cenę oszustwa.
Zapanowała nad sobą. Pan Edwards zamilkł, oczekując
odpowiedzi. Wzięła głęboki wdech i powtórzyła w myślach to, co
chciała powiedzieć: „Panie Edwards, muszę się do czegoś
przyznać".
Wiedziała, że nikomu się to nie spodoba. Ale mogła to zrobić.
Naprawdę.
41
HANNA MARIN WRACA DO ROSEWOOD
We wtorek rano Hanna siedziała na łóżku, głaszcząc Dota po
pyszczku. Oglądała swoją twarz w małym lusterku. Nareszcie
znalazła taki podkład, który zakrywał jej siniaki i szwy. Chciała
się z kimś podzielić tą wiadomością. Już miała wybrać numer
Mony...
W lusterku zauważyła, jak dolna warga zaczyna jej drżeć. Wciąż
nie mogła w to wszystko uwierzyć.
Oczywiście mogła zadzwonić do którejś z dawnych przyjaciółek.
Ostatnio często je widywała. Dzień wcześniej zrobiły sobie
wolne, wylegiwały się w jacuzzi przy basenie Spencer i czytały
artykuły o Justinie Timberlake'u, który przyjechał na imprezę
Hanny zaraz po jej wyjściu. Razem z całą świtą utknął w korku na
autostradzie. Kiedy zaczęły czytać porady kosmetyczne i
artykuły na temat najnowszych trendów w modzie, Hannie
przypomniało się, że Lucas przeczytał jej kiedyś na głos całego
„Teen Vogue'a", gdy leżała w szpitalu. Poczuła nagły przypływ
smutku. Ciekawe, czy Lucas wie, co się wydarzyło w jej życiu w
ostatnich dniach. Nie zadzwonił ani razu. Może już nie chce z nią
rozmawiać.
Hanna odłożyła lusterko. Nagle przypomniała sobie coś z tak
zdumiewającą łatwością, jakby chodziło o nazwisko prawnika
Lindsay Lohan czy ostatniej dziewczyny Zaca Efrona. Przed
oczami stanął jej zapomniany obraz z tamtej nocy, gdy wydarzył
się jej wypadek. Kiedy podarła się jej sukienka, Lucas okrył ją
swoją marynarką. Zaprowadził ją do czytelni w Hollis i trzymał
w ramionach, gdy płakała. A potem... całowali się tak namiętnie
jak w zeszłym tygodniu.
Hanna siedziała przez chwilę, zupełnie niezdolna do myślenia i
działania. Wreszcie sięgnęła po telefon i wybrała numer Lucasa.
Natychmiast włączyła się poczta głosowa.
- Hej - powiedziała po sygnale. - Mówi Hanna. Chciałam zapytać,
czy... możemy pogadać. Zadzwoń.
Kiedy się rozłączyła, poklepała Dota po grzebiecie otulonym
wełnianym sweterkiem w kratę.
- Może lepiej o nim zapomnieć? - wyszeptała. - Wokół kręci się
tylu fajniejszych chłopaków.
Dot przekrzywił główkę, jakby jej nie dowierzał.
- Hanno? - z dołu dobiegł głos mamy. - Możesz zejść? Hanna
wstała i przeciągnęła się. Zastanawiała się, czy
aby jaskrawoczerwona sukienka od Erina Fetherstona to
odpowiedni strój na rozprawę sądową. Ale przecież jakoś
musiała sobie poprawić humor. Zapięła złotą bransoletkę, wzięła
swoją torbę Longchampa i przeczesała włosy palcami. Tata
siedział w kuchni przy stole i rozwiązywał krzyżówkę w gazecie.
Obok niego mama sprawdzała pocztę
mailową. Hanna nie widziała ich razem w kuchni, od kiedy się
rozstali.
— Myślałam, że wróciłeś do Annapolis — wyjąkała. Pan Marin
odłożył długopis, a mama odstawiła laptopa.
— Hanno, chcemy o czymś z tobą porozmawiać — oznajmił tata.
„Wracają do siebie. A Kate i Isabel idą w odstawkę", pomyślała z
radością Hanna. Mama chrząknęła.
— Dostałam nową propozycję pracy... i przyjęłam ją. —
Zastukała w blat długimi, czerwonymi paznokciami. — Tylko,
że... muszę przeprowadzić się do Singapuru.
— Do Singapuru? — pisnęła Hanna.
— Nie oczekuję, że ze mną tam pojedziesz — kontynuowała
mama. — Zresztą, chyba nawet nie powinnaś, bo ja będę stale w
podróży. Więc musisz wybrać. — Mama podniosła jedną dłoń.
— Idziesz do szkoły z internatem, może być nawet w tej okolicy.
— Potem podniosła drugą dłoń. — Albo wprowadzasz się do
taty.
Pan Marin nerwowo obracał długopis w dłoni.
— Kiedy zobaczyłem cię w szpitalu, zdałem sobie sprawę z wielu
rzeczy — powiedział cicho tata. — Chcę się do ciebie zbliżyć,
Hanno. Chcę znowu stać się częścią twojego życia.
— Nie pojadę do Annapolis — Hanna nie miała zamiaru
negocjować.
— Nie musisz — odparł tata. — Mogę tu przenieść biuro mojej
firmy. Mama pozwoliła mi się tu wprowadzić.
Hanna otworzyła usta. Poczuła się jak bohaterka reality show.
— Ale Kate i Isabel zostaną w Annapolis? Tata pokręcił
przecząco głową.
- Musisz to przemyśleć. Damy ci czas do namysłu. Przeprowadzę
się tutaj tylko wtedy, gdy się zgodzisz. Dobrze?
Hanna spojrzała na nowocześnie urządzoną, lśniącą kuchnię i
wyobraziła sobie tatę i Isabel, jak razem gotują kolację. Tata
siedziałby przy stole na swoim dawnym miejscu, a Isabel
zajęłaby krzesło mamy. Kate usiadłaby tam, gdzie zawsze kładli
gazety 1 ulotki reklamowe.
Hanna wiedziała, że będzie tęsknić za mamą, choć 1 tak rzadko ją
widywała. Poza tym bardzo chciała, żeby tata wrócił. Ale chyba
me w taki sposób. Jeśli wpuści do swojego domu Kate, zacznie
się wojna. Kate była szczupłą, śliczną blondynką. Kiedy tylko
pojawi się w Rosewood, na pewno będzie chciała zdetronizować
Hannę. Zdobędzie natychmiast popularność, bo będzie nowa. A
Hanna... stanie się szarą myszką.
- Dobra, pomyślę o tym - Hanna wstała od stołu, podniosła torbę i
podeszła do lustra. Czuła się dziwnie... na-pchana. A może będzie
fajnie. Miała przewagę. Wystarczy, że przez kilka kolejnych
tygodni zapewni sobie pozycję najpopularniejszej dziewczyny w
liceum. Po odejściu Mony powinno jej pójść jak z płatka.
Hanna włożyła rękę do wewnętrznej kieszeni swojej torby.
Wyczuła dłonią dwa telefony komórkowe - swój i Mony.
Wiedziała, że tego drugiego szuka policja, ale jeszcze nie mogła
się z nim rozstać. Musiała najpierw coś sprawdzić.
Wyciągnęła telefon Mony z jasnobrązowego, zamszowego etui i
włączyła. Ekran ożył, ale nie pojawił się na nim żaden komunikat
powitalny ani kolorowa tapeta. Mona używała tego telefonu tylko
w jednym celu.
Zachowała każdą wysłaną wiadomość, oznaczając ją jedną literą
- A. Hanna, zagryzając wargę, przejrzała gorączkowo te, które
zostały wysłane do niej. Znalazła pierwszą, którą odebrała na
posterunku policji, kiedy zatrzymano ją za kradzież bransoletki
od Tiffany'ego. „Hej, Hanna. Od więziennego żarcia strasznie się
tyje, więc domyśl się, co powie na to Sean. Tylko nie to!". W
ostatniej wiadomości wysłanej z tego telefonu z wypiekami na
twarzy przeczytała: „A Mona? Nie jest twoją przyjaciółką.
Uważaj na nią".
Jedyna wiadomość niewysłana z tego telefonu brzmiała-„Me
wierz w każdą plotkę". Mona przez przypadek wysłała tę
wiadomość z drugiego telefonu. Hanna zadrżała. Tamtego
wieczoru dostała nowy telefon i nie skopiowała do niego
wszystkich numerów telefonów. Monie coś się pomyliło i Hanna
rozpoznała jej numer. Gdyby tak się nie stało, pewnie zabawa
Mony nadal by trwała.
Hanna ścisnęła w dłoni telefon Mony, jakby chciała go zgnieść.
Miała ochotę zakrzyczeć: „Dlaczego!?". Wiedziała, że powinna
nienawidzić Mony. Policja znalazła w garażu' Vanderwaalów
samochód, którym Mona potrąciła Hannę. Auto przykryto
plandeką, ale przedni zderzak był wgnieciony i spryskany krwią.
Krwią Hanny. Hanna nie potrafiła jej znienawidzić. Po prostu n i
e mo g ł a . Gdyby tylko zdołała wymazać wszystkie piękne
wspomnienia związane z ich wspólnymi zakupami, ich po-
pularnością i rocznicami ich przyjaźni. To do niej zawsze
dzwoniła, żeby poradzić się, co na siebie włożyć. To z nią robiła
zakupy. To ona udawała jej przyjaciółkę.
W łazience powąchała miętowe mydło, żeby powstrzymać łzy.
Nie chciała rozmazać makijażu. Wzięła kilka głębokich
oddechów, żeby się uspokoić. Zaznaczyła wszystkie wiadomości,
które dostała od A., i nacisnęła przycisk
KASUJ. „Na pewno chcesz skasować te wiadomości?". Hanna
potwierdziła. Na ekranie pojawił się rysunek kosza na śmieci,
który otworzył się i zamknął. Jeśli nie mogła wykasować z
własnej pamięci swojej przyjaźni z Moną, to może przynajmniej
uda jej się zachować wszystkie ich wspólne tajemnice.
Wilden stał w korytarzu. Zaproponował Hannie, że przywiezie ją
na rozprawę. Hanna zauważyła, że inspektor ma bardzo
zmęczoną twarz i mętny wzrok. Może to tylko efekt kolejnego
burzliwego weekendu w życiu miasteczka. A może mama już go
poinformowała o swojej wyprawie do Singapuru.
— Gotowa? — zapytał Hannę. Hanna skinęła głową.
— Chwileczkę — sięgnęła do torby i podała mu telefon Mony. —
Prezent dla pana.
Wilden wziął telefon. Nie potrafił ukryć zdumienia. Hanna nie
miała siły wszystkiego mu tłumaczyć. Jako policjant powinien
sam dojść do prawdy.
Zajęła miejsce dla pasażera w policyjnym samochodzie. Zanim
odjechali, wyprostowała się, wzięła głęboki oddech i przejrzała
się we wstecznym lusterku. Miała pociągłą twarz, proste zęby,
czystą cerę, ciemne oczy pełne blasku i lśniące, kasztanowe
włosy. Kremowy podkład równo zakrywał jej siniaki. Brzydka,
gruba Hanna z siódmej klasy, którą ostatnio często widziała w
lustrze, odeszła na zawsze. I nigdy nie wróci.
W końcu nazywa się Hanna Marin. I jest fantastyczna.
42
CZASEM SNY SIĘ SPEŁNIAJĄ. KOSZMARY TEŻ
We wtorek rano Emily poprawiała metkę z tyłu pożyczonej od
Hanny sukienki w grochy. Wolałaby włożyć spodnie. Obok niej
siedziały Hanna w pięknej sukience retro i Spencer w
eleganckim, pasiastym kostiumie. Aria jak zwykle połączyła w
swoim stroju wiele elementów — włożyła czarną sukienkę
bombkę na zieloną bluzę, a do tego grube rajstopy z klinem i
eleganckie buty za kostkę, które podobno kupiła w Hiszpanii.
Poranek był chłodny. Wszystkie siedziały przed budynkiem sądu,
z dala od rozszalałego tłumu reporterów na schodach.
— Gotowe? — zapytała Spencer, spoglądając na przyjaciółki.
— Tak — odparły chórem.
Spencer powoli otworzyła wielką torbę na śmieci, a wszystkie
dziewczyny wrzuciły do niej dowody na istnienie A.: Aria — złą
królową z Królewny Śnieżki z krzyżykami na oczach, Hanna —
zmiętą karteczkę z napisem:
„Błagam o litość", Spencer - zdjęcie Ali i lana. Po koki w worku
lądowały wszystkie przedmioty, które Mona przesłała im jako A.
W pierwszym odruchu chciały je spalić, ale Wilden potrzebował
ich jako dowodów w sprawie. Emily zawahała się, kiedy przyszła
jej kolej, by wrzucić ostatnią rzecz do worka. Przez chwilę
trzymała w dłoniach list, który napisała do Ali zaraz po tym, jak
pocałowała ją w domku na drzewie. Wkrótce potem Ali umarła.
Emily wyznawała w nim Ali dozgonną miłość, przelewając na
papier wszystkie kłębiące się w jej duszy emocje. Na tej samej
kartce Mona dopisała wiadomość: „Wydawało mi się, że chcesz
to dostać z powrotem".
- Chciałabym to zatrzymać - powiedziała Emily, składając list.
Dziewczyny pokiwały głowami. Emily z niewiadomego powodu
czuła, że wpadła na dobry pomysł. Westchnęła ciężko, jakby coś
ją bolało. Przez cały czas wbrew zdrowemu rozsądkowi wierzyła,
że jednak A. to Ali, że jej przyjaciółka nie umarła. Wiedziała, że
to nielogiczne 1 niemożliwe, wiedziała, że ciało Ali znaleziono
na podwórzu DiLaurentisów. Rodzina od razu rozpoznała ją po
niepowtarzalnym pierścionku od Tiffany'ego, z którym Ali się
nie rozstawała. Emily czuła, że musi pozwolić Ali odejść. Ale
kiedy zacisnęła palce na liście do mej, modliła się, aby mogła go
zatrzymać przy sobie.
- Wejdźmy do środka - zakomenderowała Spencer i wrzuciła
torbę z dowodami do swojego mercedesa.
Razem weszły do budynku bocznym wejściem. Kiedy otworzyły
drzwi do sali sądowej, wysokiego pomieszczenia obitego
drewnem, okazało się, że w środku zebrało się całe Rosewood.
N a ławach zasiedli ich koledzy i nauczyciele,
trenerka pływania, Jenna Cavanaugh z rodzicami, koleżanki Ali z
drużyny hokejowej i wszyscy patrzyli na Hannę, Emily, Arię i
Spencer. Emily nie zauważyła tylko Mai. Od piątkowej imprezy
nie odzywała się do niej.
Emily pochyliła głowę, kiedy z grupy policjantów wyłonił się
Wilden i poprowadził dziewczyny do pustej ławki. W powietrzu
czuło się narastające napięcie i mieszające się zapachy drogich
perfum i wód kolońskich. Po kilku minutach drzwi do sali
sądowej zamknęły się z trzaskiem. Zapanowała martwa cisza i na
ławę oskarżonych wprowadzono lana. Emily chwyciła Arię za
rękę. Hanna objęła Spencer ramieniem, łan miał na sobie
pomarańczowy więzienny kombinezon, włosy w nieładzie i
fioletowe podkowy pod oczami.
łan stał. Sędzia — surowy, łysiejący mężczyzna z wielkim
sygnetem na palcu — wbił w niego wzrok.
— Panie Thomas, czy przyznaje się pan do winy?
— Nie — odparł cicho łan.
W tłumie rozległy się wzburzone szepty. Emily zagryzła
policzek. Kiedy zamknęła oczy, jeszcze raz zobaczyła w
wyobraźni serię przerażających obrazów śmierci Ali. Tylko że
tym razem morderca miał twarz lana. I ta wersja zbrodni
wydawała się logiczna. Emily przypomniała sobie, że tamtego
lata chodziły ze Spencer na basen przy klubie golfowym. On
siedział na wysokim stołku i obracał w palcach gwizdek tak,
jakby miał wszystko i wszystkich w głębokim poważaniu.
Sędzia pochylił się nieco do przodu.
— Ze względu na rangę przestępstwa będącego przedmiotem
rozprawy i z uwagi na możliwość ucieczki podejrzanego
pozostanie on w areszcie aż do chwili rozpoczęcia przesłuchań
wstępnych.
Uderzył młotkiem sędziowskim w biurko i złożył dłonie, łan
spuścił głowę, a jego adwokat poklepał go pocieszająco po
ramieniu. W ciągu kilku sekund skuto go i wyprowadzono z sali.
Rozprawa się skończyła.
Publiczność wstała z ławek. W jednym z pierwszych rzędów
Emily zauważyła kolejne znane twarze. Do tej pory zasłaniały je
kamery telewizyjne i woźni sądowi. Rozpoznała panią
DiLaurentis z krótkimi, modnie ostrzyżonymi włosami, i pana
DiLaurentisa, który mimo wieku wciąż wyglądał wspaniale.
Obok nich stał Jason DiLaurentis w czarnym garniturze i
kraciastym krawacie. Kiedy zaczęli się obejmować i przytulać,
Emily wydawało się, że czują wielką ulgę... ale i wyrzuty
sumienia. Emily przypomniała sobie, co powiedział Jason
reporterom: „Nie mam zamiaru opowiadać o mojej rodzinie. To
banda wariatów". Może teraz zrozumieli, że nie powinni byli tak
długo zatajać przed policją ważnych informacji. A może Emily
miała zbyt bujną wyobraźnię.
Przed budynkiem sądu zebrał się mały tłum. Pogoda była
zupełnie inna niż tego dnia, w którym odprawiona została msza
za duszę Ali. Wtedy na błękitnym, bezchmurnym niebie świeciło
letnie słońce. Teraz niebo zasnuły chmury, a świat poszarzał.
Emily poczuła dłoń na ramieniu. Spencer objęła ją.
- To już koniec - wyszeptała.
- Wiem - Emily przytuliła Spencer.
Aria i Hanna przyłączyły się do uścisku. Emily kątem oka
zauważyła flesz lampy błyskowej. Już widziała
podpis pod zdjęciem, jakie ukaże się w gazecie: „Pogrążone w
smutku przyjaciółki Alison, nareszcie mogą odetchnąć z ulgą".
Wtem zauważyła nieopodal czarnego lincolna. Szofer czekał,
siedząc na miejscu dla pasażera. Przyciemniana szyba była lekko
opuszczona. Przez szparę widać było tylko dwoje oczu, które
patrzyły prosto na Emily Tylko raz w życiu widziała takie zimne
niebieskie oczy.
— Dziewczyny - szepnęła i ścisnęła mocniej ramię Spencer.
Odsunęły się od siebie.
— Co? — zapytała zaniepokojona Spencer.
Emily wskazała dłonią na limuzynę. Szyba była już podniesiona,
a szofer przekręcał kluczyk w stacyjce.
— Mogłabym przysiąc, że właśnie widziałam... — Emily urwała.
Dobrze wiedziała, że fantazjowanie na temat Ali to tylko sposób
radzenia sobie z jej stratą. Wyprostowała się. — Zresztą,
nieważne.
Każda z dziewczyn podeszła do swoich rodziców. Miały
zadzwonić do siebie później. Tylko Emily stała jak wmurowana
w ziemię i z bijącym sercem odprowadzała wzrokiem znikającą
w oddali limuzynę. Samochód jechał powoli, a potem skręcił w
prawo i zniknął za zakrętem. Poczuła, jak krew ścina jej się w
żyłach.
„To nie ona, to niemożliwe — powiedziała do siebie w myślach.
— A może?".
CO BĘDZIE DALEJ..
Kiedy zła Mona odeszła z tego świata, a łan trafił za kratki, nasze
Kłamczuchy mogą spać spokojnie. Emily znajduje prawdziwą
miłość w Smith College; Hanna zostaje królową liceum, a potem
bierze ślub z miliarderem; Spencer kończy z wyróżnieniem
dziennikarstwo na Uniwersytecie Columbia i zostaje redaktor
naczelną „New York Timesa"; Aria kończy wzornictwo
przemysłowe na Akademii Sztuk i przeprowadza się z Ezrą do
Europy. Pięknie, co? No i żadna z nich już nigdy nie kłamie.
Chyba upadłyście na głowę. Pobudka, Śpiące Królewny. W
Rosewood nic nie kończy się happy endem.
Niczego się nie nauczyłyście? Kłamczuchy nigdy się nie
zmieniają, a Emily, Hanna, Spencer i Aria mają diabła za skórą. I
dlatego tak je kocham. Kim jestem? Powiedzmy, że w mieście
znowu pojawi się A. i tym razem nasze ślicznotki nie poradzą
sobie tak łatwo.
Do zobaczenia wkrótce. A tymczasem nie próbujcie być za
dobre. Kilka brudnych sekretów może świetnie ubarwić nudne
życie.
Cmok!
A.