Równość. Od ulicy i od kuchni
Agnieszka Graff 2011-01-25, ostatnia aktualizacja 2011-01-20 14:44:33.0
Kobietom niedospanym, sfrustrowanym i wszechstronnie nieogarniętym
Ależ to poszło piorunem. Zaledwie półtora roku temu Kongres Kobiet rozpoczął walkę o parytety, a już Sejm stosowną
ustawę przyjął. Co prawda nie parytetową, tylko kwotową, ale nie bądźmy małostkowe. Wydarzenie i tak jest epokowe, a
tempo - biorąc pod uwagę stosunek polskiej klasy politycznej do równości płci - oszałamiające. Nie kpię i nie ironizuję.
Spodziewałam się, że to potrwa co najmniej dekadę. Że się jeszcze nasłuchamy żarcików o punktach za pochodzenie,
pełnych fałszywej troski uwag o tym, jak nas to 'upokorzy', kwaśnych opowieści o kobiecej awersji do polityki. I o tym
jeszcze, że wszyscy jesteśmy ludźmi, więc o co właściwie chodzi. Naprawdę myślę, że 35 proc. to więcej niż połowa
połowy. Na brakujący kawałek politycznego tortu możemy jeszcze chwilę poczekać. Mamy co robić.
Kobiety nie zamierzają czekać bezczynnie, aż kwoty wejdą w życie - pokazały to dobitnie wybory samorządowe.
Startowało nas więcej niż zwykle, to było widać gołym okiem. Na słupach i warzywniakach w mojej dzielnicy wisiały
tuziny kobiecych twarzy. Jasne, że męskie też wisiały, ale tych kobiecych było jakby więcej. Zaglądałam im w oczy:
bystre, rozsądne twarze kobiet w różnym wieku. Kompetentne, sensowne, jak to się mówi - do rzeczy. Coś drgnęło w
rajstopach. Nastąpiło pospolite ruszenie kobiet do sfery publicznej. Może to też w jakiejś mierze zasługa Kongresu
Kobiet? Uboczny skutek debaty o parytetach? Klimat jakby cieplejszy wokół kobiecych spraw się zrobił.
Nie wiem, ile z tych kobiet weszło do rad i sejmików, ciekawi mnie jednak, jak to się stało, że zdecydowały się
kandydować. Chętnie bym się też dowiedziała, jak wiele z nich na serio liczyło się z tym, że te wybory wygra. A jako
mamę dwulatka nurtuje mnie jeszcze jedno pytanie: ile z tych z kandydatek ma małe dzieci? Ile z nich oprócz
opiekowania się dziećmi pracuje gdzieś na etacie i traktuje swoją pracę serio? I jak one to zrobią? Bo ja bym nie dała
rady. I tak mi doby nie starcza. Na problem udomowienia kobiet i dominacji mężczyzn w sferze publicznej można
patrzeć dwojako. Nazwijmy te dwie optyki umownie - od ulicy i od kuchni.
Od ulicy nieźle nam idzie
Perspektywę uliczną ćwiczymy intensywnie od kilku lat. I chyba nieźle nam idzie, skoro Sejm przyjął ustawę kwotową
ogromną większością głosów. Największe osiągnięcie polskiego ruchu kobiecego polega chyba na tym, że te sprawy
przestały budzić śmiech. Zamiast opowiadać głupstwa o kobietach na traktorach i mężczyznach karmiących piersią - a
tak się właśnie mówiło o dyskryminacji i równości przez kilkanaście lat - całkiem serio mówi się dziś o marginalnej roli
kobiet w polityce, biznesie, nauce. Dlaczego kobiet jest tak niewiele na szczytach? Czemu z takim trudem przyjmuje się
ładne przecież słowo 'polityczka'? Dlaczego mężczyźni tyle wysiłku poświęcają, aby nas stąd wypchnąć, a nasze wysiłki
ośmieszyć, strywializować? We własnym gronie kobiety stawiają też pytania mniej dla nas wygodne - o babski
autosabotaż i babską niesolidarność. Dlaczego tak skwapliwie pomniejszamy własne osiągnięcia? Czemu unikamy
sojuszy z innymi kobietami?
Znacie odpowiedzi. Mechanizmy dyskryminacji są już dobrze znane, cierpliwie kataloguje się je i powtarza od lat.
Katalog liberalny - stereotypy, ciążenie tradycji, szklany sufit. I radykalny - męskie interesy, bractwo rozporkowe,
seksizm, szowinizm, mizoginia. Wciąż mnożymy przykłady. Segregacja w świecie zabawek - dla niej lalunia, dla niego
kopara. Czytanki o mamie w domu i tacie w samolocie. Cmoknonsens i reklama, w której mamusia obsługuje mężusia i
dziateczki, a w tle męski głos zachwala walory serka. Martwe miejsca dla 'naszych miłych pań' na listach wyborczych.
Niby tajne, ale przecież widoczne gołym okiem układy polityków mężczyzn - którzy dogadują się ponad głowami
partyjnych koleżanek. Kłopoty kobiet, które mimo tych pułapek przeszły na drugą stronę - od lat funkcjonują w polityce,
mediach, biznesie, ale wciąż są rozliczane z tradycyjnie rozumianej kobiecości. Z urody, gotowania, dzieci.
Babochłopy i chłopobaby
Perspektywa 'od ulicy' każe podejrzliwie patrzeć na prześmiewcze wizerunki kobiet w życiu publicznym. Konwencje
bywają różne, ale przekaz pozostaje: kobiecość i sfera publiczna do siebie nijak nie przystają. Na tym właśnie polega
asymetria płci kulturowej - że sukces dodaje mężczyźnie męskości, a kobiecie kobiecości ujmuje. Sto lat temu przeciw
postulatom sufrażystek chętnie wytaczano argument o groźbie 'zbrukania' lub wręcz 'stoczenia się' kobiet. Ostrzegano,
że przy urnach wyborczych jest tłok, szerzy się chamstwo i ktoś w wyborczym zgiełku mógłby urazić spragnioną
równości niewiastę lub wręcz pozbawić cnoty. Niby to stare dzieje, ale przecież wciąż widać ślady takiego myślenia.
Mówi się, że polityka jest brudna i brutalna. I o kobietach - że przyzwoitość, wrażliwość i wrodzona delikatność każe
nam od polityki trzymać się z daleka.
Z kobiety aktywnej w sferze publicznej nadal łatwo niby to żartem zrobić 'kobietę publiczną' w zupełnie innym sensie
tego słowa - upokorzyć, ośmieszyć, symbolicznie rozebrać. Kiedyś śledziłam częstotliwość, z jaką telewizja pokazuje
łydki i pośladki polityczek - zapewniam was, że nie ma męskiego odpowiednika tych ujęć. Zmienia się stylistyka, ale
obrazki są od ponad stu lat te same: emancypację kobiet przedstawia się nie jako wyrównanie szans, lecz jako
odwrócenie ról. Męskie kobiety i kobiecy mężczyźni. Babochłopy, chłopobaby. Niewiele trzeba, aby w oczach widzów
ośmieszyć kobiecą sprawę, a przy okazji zarobić, bo przebieranki świetnie się sprzedają. Kino popularne robi to niemal
od początku. W filmie 'A Busy Day' (1914) Charlie Chaplin wciela się w rolę 'radykalnej sufrażystki', rozdaje na prawo i
lewo kopniaki, podryguje, dźga przechodniów parasolką, aż wreszcie wpada do morza i tonie. Boki zrywać. Albo
wystarczy pytanie na plakacie: 'Kto tu właściwie nosi spodnie?'. I już wiemy, że żona feministka to kiepski pomysł, nawet
tak urocza jak Katharine Hepburn w komedii 'Żebro Adama' (1949). Równość nie służy miłości.
Jednak babochłop ma swoje sympatyczne strony - jest nawet zabawny i w sumie nieszkodliwy, a bywa seksowny.
Grana przez Hepburn prawniczka taka właśnie jest. Podobnie zresztą jak panie z Archeo i Genetix w 'Seksmisji'. Na
swój sposób powabna jest też słynna kobieta na traktorze, ta z socrealistycznych plakatów. Bo babochłop to kaszka z
mleczkiem przy jego drugiej połowie - chłopobabie, czyli mężczyźnie, który płaci straszliwą cenę za emancypację kobiet.
Mężczyzna poniżony. Uległy. Zakrzyczany przez pyskatą żonę feministkę. Sprowadzony do roli nieszczęśliwca,
pantoflarza. Przy garach. Mężczyzna - o zgrozo! - z dzieckiem na rękach. Wizerunek upokorzonego faceta to dopiero
jest bicz na zwolenników równości płci. Świetnie wiedzieli to przeciwnicy praw wyborczych dla kobiet na początku XX w.,
autorzy satyrycznych obrazków takich jak 'Madonna sufrażystek' - popularna pocztówka z 1910 r.
Praca kobiet - każda praca traktowana serio, ale szczególnie taka, z którą wiąże się ambicja, widzialność, aktywność w
sferze publicznej - budzi niepokój. Warto ośmieszać prześmiewców. Zmuszać mężczyzn, aby się posunęli. To jest
wielka praca, praca pokoleń emancypantek, sufrażystek, feministek. Stąd marsze, manify, kwoty i parytety. Ale to nie
wystarczy.
Strona 1 z 2
Równość. Od ulicy i od kuchni
2011-08-06
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/2029020,53664,8978713.html?sms_co...
Od kuchni jakoś ciemno
Nie wystarczy, bo jest jeszcze ta druga perspektywa - od kuchni. Optyka mocno zaniedbana w debacie o kobietach i
polityce. Także, niestety, przez ruch kobiecy. Szacunek do tej sfery życia zbyt łatwo zostawiamy konserwatystom,
księżom oraz pismom kobiecym i poradnikom o pielęgnacji małych dzieci. Czasem pytamy, ile ta praca jest warta,
dlaczego jest nieodpłatna i dlaczego mężczyźni nie wykonują jej niemal wcale. Ale to są pytania retoryczne, a nasze
rozmowy na ten temat pozostają niekonkluzywne.
Macierzyństwo nie wyleczyło mnie z feminizmu. Jednak odkąd mam dziecko, myślę jakby bardziej od kuchni, bo też w
rozmaitych kuchniach spędzam sporo czasu. I słucham, co mówią kobiety, które nie startują w wyborach i nie jeżdżą na
kongresy. Często też od paru lat nie pracują zawodowo - bo nie mają z kim zostawić dziecka. One nie głosują na
kobiety, one często w ogóle na nikogo nie głosują. Czują, że ich to nie dotyczy. Czują się zapomniane - przez państwo,
przez rynek pracy, a często też przez nas, ruch kobiecy.
Moje znajome mamy to nie są antyfeministki, ale one mówią innym językiem niż Kongres Kobiet. Gadka kuchenna jest
inna od tej optymistyczno-parytetowo-biznesowej. Ale też inna od tej z pism i poradników dla matek - sentymentalno-
kaszkowo-domowej. Opowieści od kuchni są o kobiecej niewidzialności i rozdarciu. O tym, że żyjemy w świecie, w
którym na dzieci jest zawsze za wcześnie lub za późno, w świecie, który unieważnił macierzyństwo.
Od kuchni nie ma czegoś takiego jak 'wybór' - prywatne czy publiczne, rodzina czy praca. Tu są same konieczności.
Kobiety opowiadają o domowym zaoraniu, o przemęczeniu. O miłości i odpowiedzialności. Często też o wielkiej
nieobecności mężczyzn, ale przede wszystkim o niekończącej się i powszechnie lekceważonej pracy kobiet. O
zarywaniu nocy, żeby zarobić na rodzinę. O tęsknocie za pracą poza domem. O tym, że jest ona dla nich niedostępna -
bo wypadły z obiegu, bo chciałyby wrócić, ale przecież nie na warunkach wymuszanych przez rynek pracy. Na tyle
godzin dziennie małego dziecka zostawić się nie da.
Od kuchni słychać opowieść o kobiecej samotności w świecie skrojonym na męską miarę. O nieważności kobiecych
potrzeb i dylematów. O marginalizacji, na którą w naszym rzekomo rodzinnym i dzieciolubnym kraju skazuje się matki
małych dzieci. Równość dla kariatyd?
Ostatnio w znajomych kuchniach - a powtórzę, że nie są to kuchnie konserwatywno-patriarchalne - słyszałam ironiczne
uwagi o samorządowej kampanii Kongresu Kobiet, o atmosferze entuzjazmu wokół wkroczenia kobiet do polityki. Czyli o
feministycznej perspektywie 'od ulicy'. Jedna z moich znajomych, mama dwóch małych chłopców, polonistka pracującą
w domu na umowy-zlecenia i na ćwierć etatu, mówi o tym tak:
- Wkurza mnie Kongres z jego apoteozą kobiety sukcesu. To jest sprowadzanie kobiety do roli białego niewolnika. Nie
dość, że urodzi i rewelacyjnie wychowa dzieci, nie wiadomo kiedy i jak zrobi karierę, to jeszcze się zakrzątnie, ogarnie,
makijaż poprawi i poleci do samorządu naprawiać kanalizację. To jest równość dla kariatyd. Mamy wejść do
patriarchalnej sfery publicznej i działać na jej zasadach. A może by ten patriarchalny świat trochę się do naszych
potrzeb dostosował?
Liberalni zwolennicy równości lubią rozprawiać o swobodnym wyborze ról i dróg życiowych. Jednak realne kobiety w
większości ani nie chcą, ani nie mogą wybierać - praca lub dom. Chcą mieć i jedno, i drugie, choć niekoniecznie naraz i
w pełnym wymiarze czasu. Chcą równowagi. Chcą szacunku i przyzwolenia dla potrzeby budowania więzi z dzieckiem.
Od państwa i pracodawcy spodziewają się realnego wsparcia w łączeniu różnych ról. I rozbijają się o mur obojętności.
Nie ma w naszym społeczeństwie przestrzeni dla matek małych dzieci, które chętnie 'wybrałyby' życie zawodowe.
Od ulicy mówimy o szklanym suficie i dyskryminacji. Od kuchni widać potężną frustrację i coś w rodzaju błędnego koła: z
jednej strony opieka nad dziećmi determinuje brak awansu zawodowego kobiet, z drugiej - zaangażowanie w pracę
decyduje o opóźnianiu macierzyństwa. W efekcie Polska jest krajem z dramatycznie niskim przyrostem naturalnym i
niższym niż w większości krajów europejskich wskaźnikiem udziału kobiet w rynku pracy.
W Polsce zawodowo pracuje co piąta mama dzieci w wieku 0-3. Państwo nie proponuje jej niemal żadnego wsparcia ani
zaplecza. Zapewniają je przede wszystkim jej własna matka i teściowa - czyli inne kobiety, które na rynku pracy
traktowane są fatalnie, tym razem z racji wieku. Urlop wychowawczy jest czymś w rodzaju kobiecego zesłania, a często
ścieżką ku bezrobociu. Nikomu nie przychodzi do głowy, że w tym czasie kobiety można szkolić, że mogłyby zachować
kontakt z pracą. Elastyczne formy zatrudnienia to rzadkość. A co z ojcami? O tym, jak bardzo ceni ich wkład
ustawodawca, najlepiej świadczy to, że niedawno wprowadzony płatny urlop ojcowski trwa tydzień (od 2012 r. będą już
'docelowe' dwa tygodnie). Żłobków i przedszkoli wciąż brakuje. Media donoszą, że w tej sferze wreszcie coś drgnie - ale
dlaczego tak późno?
Rynek pracy niby mamy zaprasza, ale - jak czytamy na billboardach w ramach kolejnych równościowych kampanii - to
dlatego, że jesteśmy 'dobrze zorganizowane', a równość w pracy się 'opłaca' pracodawcom. Chcesz pracować,
zorganizuj to sobie sama. Cóż, może ci się to opłaci, a może nie. Przekonasz się, gdy sprawdzisz, ile w twojej okolicy
płaci się opiekunce. Opłacalne, wybieralne
Nie wystarczy zachęcać kobiety, aby szły do polityki, pracowały. Nie wystarczą kwoty. Musimy dać im na to czas.
Odciążyć. Zmienić reguły gry w rodzicielstwo. Zmusić państwo, aby przestało spychać na babcie to, co winne jest
matkom. Zaprosić - a może lekko popchnąć? - mężczyzn do sfery prywatnej, opiekuńczej, domowej. Wciąż słyszę, że to
kwestia indywidualnych wyborów, hierarchii wartości, że Polacy są po prostu konserwatywni. Ja jednak myślę, że ludzie
wybierają to, co im się wydaje sensowne i opłacalne. W obecnym systemie przeciętnej polskiej rodzinie najczęściej
opłaca się kilkuletnie udomowienie kobiety, ale nie jest to jedyny możliwy system. Ojcowie na urlopach wychowawczych
to w Polsce przypadki sporadyczne (ok. 2 proc.). W Szwecji, gdzie urlop ten jest płatny, a 60 ojcowskich dni przepada,
jeśli nie wykorzysta ich mężczyzna, na urlop wychowawczy idzie ponad 40 proc. ojców. Polityka społeczna polega na
stwarzaniu dla ludzkich wyborów stosownych ram, poszerzaniu tego, co wybieralne.
Jeśli chcemy, aby kobiety współrządziły Polską, aby nasza obecność nie była 'rodzynkowa' i liczyły się kobiece interesy
oraz doświadczenia, musimy nauczyć się patrzeć od ulicy i od kuchni jednocześnie. Podział na publiczne i prywatne,
kobiece i męskie musi stać się bardziej płynny. Czy to się da zrobić, dowiemy się zapewne niebawem - gdy zaczną
działać kwoty.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl -
www.gazeta.pl
© Agora SA
Strona 2 z 2
Równość. Od ulicy i od kuchni
2011-08-06
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/2029020,53664,8978713.html?sms_co...