Wydrukowane w czasopiśmie:
PRACE FILOLOGICZNE — TOM XXXVII, Warszawa 1992, s. 75–87.
Zygmunt SALONI
Co istnieje, a co nie istnieje we fleksji polskiej
Problem istnienia w języku, podobnie jak problem istnienia w ogólności, jest niezmiernie trudny. Na
temat tego, co we fleksji polskiej istnieje, a co nie istnieje, dyskutowałem wielokrotnie z Danutą Buttler.
Odczuwam potrzebę prowadzenia dalej naszej dyskusji, zależy mi bowiem na tym, aby przekonać mojego
dyskutanta. Niech więc niniejszy artykuł będzie kontynuacją naszych rozmów.
Jeśli idzie o stosunek językoznawców do kwestii istnienia, to z grubsza możemy wyróżnić dwa sta-
nowiska, które nazwiemy konwencjonalnie tekstowym i systemowym. Za oboma przemawiają ważkie
argumenty.
Problem istnienia zjawisk językowych wiąże się z fundamentalnymi zagadnieniami językoznawstwa
ogólnego, przede wszystkim problemem stosunku systemu językowego i tekstów. Teksty są rzeczywiście
językową realnością, tym, co istnieje najbardziej namacalnie. Zwróćmy przy tym uwagę na to, że w pew-
nym sensie prawdziwsze jest istnienie tekstów pisanych: ze względu na swą strukturę fizyczną mają one
charakter trwały i one też stanowią dokumentację, będącą niezaprzeczalnym dowodem, że jakiś fenomen
językowy rzeczywiście istnieje. Oczywiście dla zwolenników stanowiska tekstowego wystarczającym ar-
gumentem za jego istnieniem jest również jego wystąpienie w tekście mówionym, ale zawsze odwołują się
oni do jego wtórnej, zapisanej postaci
1
.
Zwolennicy stanowiska tekstowego twierdzą nie bez racji, że system językowy jest wyabstrahowy-
wany z tekstów. A zatem, jeśli coś istnieje w systemie, to to coś musiało niewątpliwie wcześniej zostać
zaobserwowane w tekstach.
Ale to tylko pół prawdy. To coś wcale nie musiało zostać bezpośrednio zaobserwowane w tekstach.
Mogło ono bowiem zostać wyabstrahowane z tekstów nie na podstawie danych empirycznych, lecz na
podstawie rozumowania, najczęściej przez analogię. Istnienie mogło być wywnioskowane z istnienia innych
jednostek, do których podobna w jakiś sposób jest jednostka badana.
Banalne przykłady dotyczą zwłaszcza poziomu składniowego. Zdań jest tyle, że nie można wszystkich
reprodukować. Każdy nowoczesny badacz składni uzna za konieczne opisywanie jednostek, których nigdy
w życiu nie widział. Tymczasem w zakresie fleksji zdanie takie nie będzie już tak powszechne. W moim
artykule zajmę się właśnie zjawiskami fleksyjnymi, na których temat dyskutowałem z Danutą Buttler.
Decyzje w tych sprawach będą miały dla nas, jak zobaczymy niżej, istotne konsekwencje praktyczne.
1
Powołajmy się na doświadczenie językoznawców zajmujących się językami martwymi o małej licz-
bie zabytków. Specjaliści twierdzą, że pełnego paradygmatu nie wypisze się dla żadnego rzeczownika
staro-cerkiewno-słowiańskiego. A mimo to w podręcznikach gramatyki tego języka wypisane są pełne
paradygmaty rzeczowników, które nie są kwestionowane na poziomie wzorców — wątpliwości dotyczą
szczegółów interpretacyjnych. Oczywiście paradygmaty w podręcznikach mogą zawierać błędy: może
się bowiem zdarzyć, że postulowana w opisie forma regularna nie była faktycznie używana, ponieważ
w normie mieściła się forma wyjątkowa — wypadki takie jednak prawie nigdy nie są wykrywalne.
Podobne obserwacje możemy odnieść i do rzeczowników polskich, choć ze znalezieniem w tekstach
wszystkich form niektórych z nich nie będziemy mieli najmniejszych trudności. Wszystko zależy od fre-
kwencji danego rzeczownika i odpowiedniego znaczenia gramatycznego. Natomiast ze znalezieniem form
rzeczownika o niskiej frekwencji możemy mieć istotne problemy. Aby się o tym przekonać, wystarczy
sięgnąć do wydanych tomów materiałowych polskiego słownika frekwencyjnego. Zobaczymy tam, że rze-
czowniki, które wystąpiły we wszystkich przypadkach obu liczb w tekście o długości 100 000 wyrazów,
należą do zupełnych wyjątków.
Niektóre formy gramatyczne występują w tekstach polskich dużo rzadziej od innych. Ogólne pra-
widłowości w tej materii są niekiedy potęgowane przez czynniki natury indywidualnej, np. znaczenie
leksykalne konkretnego leksemu. Podajmy kilka przykładów, które uporządkujemy według stopnia oczy-
wistości. Zaczniemy od przykładów najmniej dyskusyjnych, takich, co do których niemal wszyscy zgodzą
się z tym, że dana forma istnieje. Przejdziemy dalej do przykładów takich, które istotnie mogą się stać
przedmiotem kontrowersji.
I. Najmniej wątpliwości wywołuje problem istnienia jednostek nie poświadczonych w tekstach w wy-
padku leksemów liczebnikowych tudzież ich form. Luki w ciągu kolejnych liczebników są najbardziej wi-
doczne w słownikach opartych na korpusach tekstów. Na ogół nie są one traktowane jako występujące
w serii form fleksyjnych, lecz w zbiorze leksemów derywowanych regularnie od ciągu podstaw, nazywają-
cych kolejne liczby. Ponieważ jednak tzw. liczebniki zbiorowe traktujemy jako serie form określonego ro-
dzaju liczebników głównych, przypomnijmy, że w SJPDor. brak jest haseł dwadzieścioro, czterdzieścioro,
dziewięćdziesięcioro, kilkudziesięcioro, a hasła pięćdziesięcioro, siedemdziesięcioro, osiemdziesięcioro nie
są opatrzone przykładami. Możliwości ich użycia w tekście są jednak oczywiste.
II. Niektóre przymiotniki i czasowniki są szczególnie predysponowane do występowania w określo-
nym rodzaju. Są to wyrazy odnoszące się do czynności płciowych lub takich czynności, które są cha-
rakterystyczne dla osobników jednej płci. Jak wiadomo, istnieje bardzo wysoka korelacja między płcią
osobnika (zwłaszcza ludzkiego) a rodzajem rzeczownika, który się do niego odnosi. Jeśli w treści danego
rzeczownika uwzględniona jest cecha płci, korelacja jest prawie pełna, choć zastrzeżenie „prawie” jest tu
konieczne — por. oczywiste wyjątki dziewczę czy babsztyl. Co więcej, do osobnika ustalonej płci może
się odnosić rzeczownik niezgodnego z nim rodzaju: kobieta może być nazwana człowiekiem, krowa —
zwierzęciem czy zwierzakiem, kura — ptakiem czy stworzeniem bożym. Oczywiście prawdopodobieństwo
2
użycia w tekście przymiotnika ciężarny w rodzaju męskim (ciężarny babsztyl) albo czasownika rodzić
w rodzaju nijakim To dziewczę urodziło bliźniaki jest bardzo niskie. Niewątpliwym błędem metodolo-
gicznym jest jednak rezygnacja z traktowania formy rodzaju męskiego niektórych przymiotników jako
formy hasłowej i notowania ich pod wyrazem hasłowym o formie rodzaju żeńskiego, jak czynią wszystkie
słowniki polskie z SJPDor. włącznie (np. prośna, kotna).
Rzecz jest jednak bardziej skomplikowana. Problem mogę bowiem zilustrować autentycznym cytatem
z literatury. Pewną niezręcznością jest tylko to, że jest to cytat z literatury czeskiej, a nie polskiej. Szwejk
mianowicie zetknął się w szpitalu psychiatrycznym z pewnym człowiekiem, o którym potem opowiadał:
(1)
A jeden p´
an byl tam tˇ
ehotnej.
W cytacie występuje potoczna forma męska przymiotnika tˇ
ehotn´
y (‘ciężarny’). Polski tłumacz Paweł
Hulka-Laskowski oddał go polskim neutralnym w ciąży. Nie o to tu jednak idzie. Idzie o pewien typ
kontekstu, którego motywacja nie budzi najmniejszych wątpliwości i w którym mogą się pojawiać formy
nieoczekiwane. Człowiek bowiem o bardzo wielu rzeczach może myśleć, bardzo dużo może się mu zdawać.
III. Bardzo podobnie wygląda sprawa ewentualnego braku form rodzajowych (męskoosobowych)
przymiotnika w liczbie mnogiej. Problem praktyczny nasuwa tu tylko forma mianownikowa, mająca
postać indywidualną, i to w dodatku często zawierającą specyficzny, w niej tylko występujący alternant
tematu. Na przykład SJP PWN we wstępie wprowadza regułę: „Po formie hasłowej podana jest forma
męskoosobowa mianownika liczby mnogiej, jeżeli znaczenie wyrazu nie wyklucza jej używania” (s. XIX).
Taka ewentualność chyba jednak w ogóle nie zachodzi, ponieważ ludziom może się zdawać, że są żelaźni,
prośni albo dyftongiczni.
Szczególny wypadek omawianego teraz problemu stanowi często dyskutowana w wydawnictwach
poprawnościowych kwestia form męskoosobowych liczebników porządkowych. Nieużywanie ich w prak-
tyce jest także wyłącznie prawidłowością natury statystycznej. Bez trudu znajdziemy bowiem sytuację,
w której formy takie będą używane, i to w podstawowym swym znaczeniu. Otóż w sprawozdaniu ze
sportowego wyścigu drużynowego powie się nieraz i napisze na przykład:
(2)
Bułgarzy byli dziesiąci, Kubańczycy — siedemnaści, a reprezentanci Polski —
dopiero trzydzieści óśmi.
Oczywiście wszystkie zacytowane wyżej formy są dziwaczne, o tym jednak decyduje uzus i rządzona
przezeń norma (są to bardzo mało — ze względów pozajęzykowych — prawdopodobne formy stosunkowo
częstych wyrazów). W żadnym zaś wypadku nie są to ograniczenia systemowe. Dokładnie tak traktował
zresztą tę kwestię SJPDor.: „Zakończenia form męskoosobowych przymiotników w mianowniku liczby
mnogiej Słownik podaje bez żadnych oznaczeń zaraz po haśle. Nie podaje się form zbyt sztucznych
lub nie spotykanych w zwykłych użyciach danego wyrazu” (s. LXII)”. Ponieważ odpowiednie formy nie
należą do uzusu, decyzja niepodawania ich w artykule hasłowym jest naturalna. Nie formułuje się jednak
sztucznego zakazu tworzenia formy fleksyjnej dopuszczanej przez system.
We wszystkim bowiem wypadkach (oprócz przymiotników na -hy bez poprzedzającego c, tj. z jednym
3
wyjątkiem leksykalnym: błahy) wiadomo, jak utworzyć formę męskoosobową mianownika liczby mnogiej
przymiotnika. Udało mi się nawet znaleźć przykład użycia w tekście formy, która mogłaby być uznana
za należącą do leksemu, którego „znaczenie wyklucza jej używanie”. Chodzi tu o przytoczony wyżej
przymiotnik ciężarny, tak wprowadzony przez Juliana Tuwima do wiersza Pijaństwo:
(3)
Tam wyrzucą ze siebie przeklęte wnętrzności
Oni, już konający, potwornie ciężarni,
Tam będą słodko szlochać w najtkliwszej wdzięczności,
Trzymając się oburącz płynącej latarni.
(Wiersze zebrane, Warszawa 1975; s. 151)
Wypada tu zatem dorzucić jeszcze jeden, dotychczas przez nas nie rozważany, typ zastosowania form
rzadkich i na ogół nie spotykanych. Mogą być one mianowicie używane po prostu metaforycznie. W przy-
toczonym wypadku jest to metafora poetycka, ale nie zmniejsza to mocy wywodów i wniosków. Inkry-
minowana forma należy do paradygmatu istniejącego leksemu, nie można więc twierdzić, że poeta ją
utworzył. Wykorzystał on tylko istniejącą potencję językową.
IV. W podręcznikach gramatyki polskiej często omawia się istnienie specjalnej formy, którą — w nie-
dawno napisanym artykule — nazywałem deprecjatywną. W artykule tym doszedłem do wniosku, że może
ona być uznana za należacą do wszystkich polskich leksemów rzeczownikowych rodzaju męskoosobowego
i przedyskutowałem jej postać dla wszystkich typów deklinacyjnych tych leksemów, a także przykłady
rzeczowników, które tworzą tę formę z oporami. Po złożeniu do druku owego artykułu znalazłem w tekście
drukowanym formę deprecjatywną, którą uznałem za jedną z najbardziej wątpliwych
2
:
(4)
Ci ludzie przypomną sobie kiedyś, że byliśmy tu z nimi, my, ich księdze — jak
mówią punki.
(R. Graczyk, W Jarocinie, „Tygodnik Powszechny” 1986 nr 33)
V. Wiele wątpliwości nasuwa istnienie liczby mnogiej wielu rzeczowników. Wysoce niekonsekwentny
pod tym względem jest SJPDor., który bez ustalonycyh zasad i bez widocznej motywacji opatruje sym-
bolem blm ‘bez liczby mnogiej’ kilka tysięcy rzeczowników
3
.
Oczywiście jest prawdą, że niektóre rzeczowniki w swych podstawowych znaczeniach (których nie
będziemy tu analizować), jak np. kinematografia, studenteria, listowie czy prawość nie mogą być kwan-
tyfikowane. Każdy jednak rzeczownik obrasta znaczeniami wtórnymi, które w znacznym stopniu są regu-
larne. Takie wtórne znaczenia są typowe np. dla rzeczowników substancjalnych, por. np. w pierwotnych
znaczeniach „niepoliczalne” piwo czy woda mają znaczenia wtórne, powodujące, że połączenia pięć piw
czy dwie wody są możliwe i poprawne, a ze względu na częstość rzeczowników tudzież odpowiadających
im desygnatów — należą nawet do uzusu. Właśnie w takim wtórnym, ale systemowym i w pełni regular-
nym znaczeniu został użyty pierwszy z przytoczonych rzeczowników nawet w tytule — książki Elżbiety
Królikowskiej Kinematografie latynoamerykańskie.
4
Do podobnych wtórnych znaczeń należy w szczególniości użycie wyrazu w odniesieniu do samego
siebie, zwane z łacińska in suppositione materiali, które może mieć każdy rzeczownik. Rzeczownik in
suppositione materiali zachowuje się jak normalny polski rzeczownik, a że odnosi się do przedmiotu kon-
kretnego, i to mającego strukturę jednostkową, może być w sposób całkiem naturalny używany w liczbie
mnogiej. Zupełnie poprawne i mające naturalną interpretację semantyczną są więc np. polskie zdania:
(5)
Zostaw już te swoje „listowia”.
(6)
Daj mi spokój ze swoimi „studenteriami”.
(7)
Przestań wreszcie gadać o rozmaitych „prawościach”.
Użycia w liczbie mnogiej in suppositione materiali rzeczowników, którym niefrasobliwi językoznawcy
i leksykografowie na pewno skłonni byliby przypisać cechę blm, znajdujemy też w tekstach
4
:
(8)
Jakże mógłym odrysować Ci okolicę, w której żyję, kształty zupełnie Ci nie
znane osób, które mnie otaczają, ich oryginalności, ekscentrycyzmy, zajęcia się,
myśli. SŁOW. Listy I, 389.
(9)
Szedł w stronę plebanii kłócić się wniebogłosy z wikarym o pozytywizmy i
determinizmy. żER. Syzyf. 148.
VI. Polskie paradygmaty czasownikowe, nawet w formie uproszczonej rozbudowane i skomplikowane,
nasuwają więcej wątpliwości co do swego składu niż rzeczownikowe i przymiotnikowe. Niejasny jest
przede wszystkim status form 1. i 2. osoby rodzaju nijakiego. Przyczyny tego stanu rzeczy są całkiem
jasne. Otóż tymi, co mówią, są z reguły ludzie, a żadna realnie istniejąca istota ludzka nie mówi o sobie
w rodzaju nijakim. Używa mianowicie rodzaju męskiego czy żeńskiego w zależności od tego, z którą płcią
się identyfikuje. Sytuację mogą przy tym komplikować różne czynniki: dana istota może się na przykład
identyfikować z płcią niewłaściwą; może nie mieć opanowanych podstawowych zasad dystrybucji rodzajów
w języku polskim, co się zdarza małym chłopcom, wychowywanym przez kobiety; może wreszcie nie mieć
nawet świadomości istnienia rodzajów w języku polskim, co może wystąpić u dziecka zaczynającego mówić
albo zupełnie pozbawionego refleksji językowej cudzoziemca. Jednak jeśli ktoś używa w ogóle rodzajowych
form czasownikowych 1. osoby w odniesieniu do siebie, to są to formy rodzaju męskiego lub żeńskiego,
a w żadnym wypadku nijakiego, których frekwencja tekstowa jest zerowa lub przynajmniej tak niska, że
nie styka się z nimi człowiek o niewielkim doświadczeniu językowym, jak dziecko lub cudzoziemiec. Nic
zatem dziwnego, że podręczniki gramatyki nie podają z reguły owych form w paradygmatach.
Niemniej każdy chyba specjalista od gramatyki języka polskiego potrafi podać przykłady użycia
form 1. i 2. osoby rodzaju nijakiego, choćby zdanie z Za chlebem Sienkiewicza, gdzie słonko przemawia:
(10)
Jak się masz, Wawrzonie? Byłom w Lipińcach.
W literaturze znajdziemy jeszcze kilka podobnych form. Jeden z przykładów występuje w powieści
Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwańca Ilii Erenburga w tłumaczeniu Marii Popowskiej. W myśli bohatera
różne części jego ciała toczą między sobą dyskusję. Serce wypowiada się w niej następująco:
(11)
Jam podpowiedziało oczom, że coś znajdą.
(wyd. Czytelnik, Warszawa 1988, s. 11)
5
Oczywiście w rodzaju nijakim mówią o sobie po polsku te przedmioty, których nazwy są w tym
języku rodzaju nijakiego. Bardziej wyrafinowaną sytuację mamy w opowiadaniu Stanisława Lema Maska.
Zacytujemy ze skrótami jego początkowy fragment, jasno motywujący użycie form nijakich 1. osoby:
(12)
Na początku była ciemność i zimne płomienie, i huk przeciągły [...] Zza szkieł
okrągłych patrzał we mnie wzrok niezmiernie głęboki, nieruchomy i oddalał się,
ale to chybam ja się przesuwało dalej i wchodziło w krąg następnego spojrzenia,
budzącego drętwotę, szacunek i lęk. Ta wędrówka moja na wznak trwała czas nie-
wiadomy, a w miarę jej postępów powiększałom się i rozpoznawałom siebie, do-
świadczając własnych granic i nie potrafię wyjawić, kiedym mogło już dokładnie
ogarnąć własny kształt, rozpoznać każde miejsce, gdziem ustawało. [...] leżałom
jeszcze bezwładne [...] w tym zmartwiałym przechyle — bom spoczywało wtedy na
skośnej równi — ostatni prąd, wiatyk bez tchu, pocałunek rozedrgany sprężył mnie,
i to był znak, żeby zerwać się i wpełznąć w okrągły otwór bezświetlny, i już bez
wszelkiego przynaglania dotknęłom zimnych, gładkich, wklęsłych płyt, aby spocząć
na nich z kamienną ulgą. [...] pamiętam [...] i to jeszcze, jak wiele zdumienia było
w mym ruchu, gdym przekraczało próg. Silne blaski spływały z góry na barwny
zamęt pionowych kadłubów, widziałom ich kule, obracające ku mnie lśniące wodą
guziki, powszechny gwar zamarł i w powstałej ciszy uczyniłom jeszcze jeden mały
krok.
Wtedy z nieposłyszalnym, odczutym tylko dźwiękiem cieniutkiej struny, co
pękła we mnie, uczułam napływ płci tak gwałtowny, że chwycił mnie zawrot głowy
i przymknęłam powieki.
Przemawiając do przedmiotu nazywanego po polsku rzeczownikiem rodzaju nijakiego, np. do słońca,
użyje się oczywiście 2. osoby rodzaju nijakiego. Takie jej zastosowanie znajdujemy w znanej piosence
„Mazowsza” Bandoska:
(13)
żebyś ty, słoneczko, na zarobku było,
Tobyś ty, słoneczko, prędzej zachodziło.
Niezwykłe użycie formy osoby przechodzi tu niemal niezauważone, ponieważ wykładnik osoby przy-
łączony jest do spójnika, nie zaś do pseudoimiesłowu na -ł. Podobnie było w przytoczonym wyżej cytacie
z Lejzorka Rojtszwańca, tam jednak dużo bardziej niezwykła jest sytuacja, bo apostrofa do słońca to
jednak nic niezwykłego, jeśli idzie o językowe zachowanie się człowieka.
Zwrócenie się w 2. osobie rodzaju nijakiego do przedmiotu, do którego człowiek na ogół nie prze-
mawia, wraz z dołączeniem wykładnika osoby do pseudoimiesłowu (formy na -ł-) może dać efekt bardzo
silny. Osiągnął go na przykład Jeremi Przybora w refrenie piosenki O, Kutno!:
6
(14)
O, Kutno! O, Kutno!
Wyprałoś mnie z uczuć jak płótno!
O, Kutno! Okrutne Kutenko!
Odjęłoś mi miłość, jak ręką!
(Divertimento, Warszawa 1976; s. 16)
Nie jest wykluczone użycie tej formy w odniesieniu do zwierzęcia albo dziecka o płci nieznanej nadawcy.
Zdarzyło mi się na przykład usłyszeć zdanie skierowane przez pielęgniarkę do niemowlęcia w przychodni
dziecięcej:
(15)
A ty tak płakałoś.
Powstaje więc problem, w jakim zakresie istnieją w języku polskim formy 1. i 2. osoby rodzaju
nijakiego. Czy uznawać ich istnienie tylko dla tych czasowników, dla których znajduję się ich potwier-
dzenie tekstowe? Zasady strukturalizmu językoznawczego nakazują oczywiście uznać, że istnieją one dla
wszystkich czasowników. Warto zwrócić tu uwagę na to, że w danym wypadku problem praktyczny,
który jest związany z decyzją o istnieniu lub ewentualnym nieistnieniu form, jest dużo mniejszy niż
w wypadkach omawianych poprzednio, jako że są to formy analityczne czy przynajmniej aglutynacyjne,
na ogół z zasady nie notowane w słownikach. W podręczniku zaś gramatyki kwestia daje się rozwiązać
prosto. Mechanizm tworzenia tych form jest całkowicie regularny, więc ich postać jest całkiem oczywi-
sta, a komentarz o rzadkości ich użycia i specjalnej motywacji pragmatycznej sam się nasuwa autorowi
gramatyki.
VII. Czasowniki polskie można pod względem składniowym podzielić na dwie grupy, które możemy
konwencjonalnie nazywać czasownikami właściwymi i niewłaściwymi. Formy finitywne pierwszych łączą
się z podmiotem-mianownikiem, formy finitywne drugich nie mają tej właściwości. Jako podmiot-mia-
nownik mogą wystąpić m.in. słowa ja, ty, my, wy, które wymagają odpowiednio formy osoby pierwszej
lub drugiej orzeczenia. W konsekwencji odpowiednie czasowniki właściwe mają — w odróżnieniu od cza-
sowników niewłaściwych — formy 1. i 2. osoby (czasowniki niewłaściwe nie mają także form podobnych
do form liczby mnogiej oraz rodzaju męskiego i żeńskiego czasowników właściwych, ale te cechy nie
wywołują akurat kontrowersji i nie są nam potrzebne do dalszej dyskusji). Podajmy prosty przykład:
(16)
Do kompletu brakuje tylko Janka.
Zdanie to nie zawiera podmiotu-mianownika i nie może zostać nim uzupełnione. Nie zawiera po pro-
stu odpowiedniej pozycji składniowej (czasownik nie konotuje mianownika), wobec czego niemożliwe są
zdania:
(17)
* Do kompletu brakujesz tylko ty.
(18)
* Do kompletu brakuje tylko Janek.
Dzieje się tak, choć zdania te wyrażają odpowiednie sensy i są zrozumiałe dla człowieka znającego język
polski. Zdanie (18) może być na przykład sformułowane przez cudzoziemca jako wyrażające taki sam
sens jak zdanie (16) i na pewno zostanie przez Polaka zinterpretowane zgodnie z tą intencją. Natomiast
7
sens niepoprawnego zdania (17) może być wyrażony przez poprawne zdanie polskie:
(19)
Do kompletu brakuje tylko ciebie.
Formy różnych osób, podobnie jak różnych liczb i rodzajów, nie mogą więc tutaj występować ze
względów systemowych (brak jest członu, z którym orzeczenie łączy się tzw. związkiem zgody). w ustalo-
nym czasie i trybie istnieje tylko jedna forma, o wykładniku zgodnym z 3. os. l. poj. r. nij., ale bynajmniej
nie jest to forma o takich wartościach wymienionych kategorii gramatycznych, tylko forma ze względu
na wymienione kategorie neutralna. Jest to typowe ograniczenie systemowe — form innych niż scharak-
teryzowane nie można utworzyć, gdyż nie dopuszcza ich system.
Zupełnie inaczej jest ze zdaniami zawierającymi formy czasowników właściwych. Powinny one mieć
pełne zróżnicowanie ze względu na kategorie osoby, liczby i rodzaju. Istnieją jednak czasowniki, które
wywołują pod tym względem wątpliwości. Chodzi tu o czasowniki nazywające nie czynności ludzkie, lecz
zjawiska i procesy, którym z reguły podlegają obiekty o charakterze apersonalnym. Formy takich czasow-
ników występują wtedy z reguły w zdaniach w połączeniu z podmiotami semantycznie nieosobowymi.
I tu możemy się powołać na SJP PWN, który we wstępie wprowadza pojęcie czasowników „nie wystę-
pujących w 1. i 2. osobie (np. fermentować)” (s. XXXII), chociaż w odpowiednim artykule hasłowym
znajdujemy przykłady zdań poprawnych:
(20)
Wino fermentuje.
(21)
Owoce, soki fermentują.
Użycie form 1. i 2. osoby odpowiedniego rodzaju i liczby czasownika fermentować sprowadza się
zatem wyłącznie do znalezienia odpowiedniego uzasadnienia sytuacyjnego. Na przykład w tekście hu-
morystycznym może być wprowadzony dialog różnych gatunków win w kadziach, a w nim użyte np.
formy: fermentuję, fermentujesz, fermentujemy, fermentowałyśmy, a nawet — zgodnie z tym, co pisali-
śmy w punkcie VI — fermentowałom. Wracając do II punktu, przypomnijmy, że człowiekowi może się
też zdawać, iż jest winem i fermentuje, a w tej sytuacji może użyć z powodzeniem zdania:
(22)
Już bardzo długo fermentuję.
Zdarzyć się również może użycie podobnej formy czasownikowej w odniesieniu do człowieka — we wtór-
nym, nietypowym użyciu, jak np. w zdaniu skierowanym przez znajomą do jednego z moich kolegów:
(23)
Ty mnie bolisz.
Człowiek (odbiorca) został tu przez nadawcę potraktowany jak jego własny ząb albo inny organ.
VIII. Brak form 1. i 2. osoby pociąga za sobą również brak syntetycznego trybu rozkazującego,
którego użycie jest wszak w języku polskim ograniczone do tych osób. Rozkaźnika syntetycznego nie
mają więc czasowniki niewłaściwe. Rozkaźnik za adresata ma podmiot, zdań z odpowiednimi formami,
np. brakuj albo należ, związanych oczywiście z właściwymi „znaczeniami” (bo w SJPDor. mamy hasła
opisujące jako jednolite leksemy np. formy czasownikowe występujące w zdaniach Brakarz brakuje towary
i Brakuje pieniędzy; Wojciech należy do partii i Należy uważać) nie można by wręcz do nikogo sensownie
skierować. Natomiast w wypadku omawianych w poprzednim punkcie czasowników nie odnoszących się do
8
czynności ludzkich sytuacja jest zgoła inna. Tu znaczenie powoduje tylko ogromną przewagę statystyczną
osoby 3. nad 1. i 2., ale syntetyczny rozkaźnik potencjalnie istnieje. Trudno jest tylko użyć go w tekście.
Do psa jednak mówimy często:
(24)
Nie szczekaj.
A do wina możemy z powodzeniem powiedzieć:
(25)
Fermentuj szybciej.
Przytoczyć też mogę literackie potwierdzenie istnienia formy rozkaźnika czasownika, nie łączącego się
zwykle z nazwami osób w mianowniku — w postaci następującej fraszki:
(26)
że mi miłe bólu głębie,
Wołam, krzyczę: „Ból mnie, zębie!”
Dla zwolennika stanowiska tekstowego wobec problemu istnienia w języku tekst ten ma zasadniczą
wadę, został mianowicie napisany (zresztą przez poetę profesjonalnego Janusza Szpotańskiego) w wyniku
dyskusji na temat istnienia form gramatycznych w języku polskim, aby dowieść, że formy kwestionowane
— w danym wypadku kwestionowany rozkaźnik — istnieją. Postawmy tu kropkę nad i: to, że zacyto-
wany tekst został specjalnie napisany, bynajmniej nie obala faktu istnienia kwestionowanej formy, tylko
właśnie istnienie to potwierdza. Autor fraszki jest niewątpliwie kompetentnym nosicielem języka pol-
skiego. System językowy istnieje właśnie jako realność psychiczna, która jemu i innym kompetentnym
nosicielom języka polskiego pozwala produkować polskie teksty. Jedynym argumentem, który mógłby
obalić nasz przykład, jest ewentualne stwierdzenie innych kompetentnych nosicieli języka polskiego, że
cytowany tekst jest niepoprawny. Tego jednak nie powie żaden informator, ani tzw. człowiek prosty, ani
wyrafinowany językoznawca. Użycia formy kwestionowanej umożliwia system językowy, w którym jest
przewidziane dla niej odpowiednie miejsce. Uzus decyduje tylko o tym, że miejsce to jest zapełniane
bardzo rzadko, czyli że bardzo rzadko, a w wypadkach ostrych — można nawet powiedzieć — niezwy-
kle rzadko, używa się podobnych form. Co konsekwentniejsi stronnicy stanowiska tekstowego stwierdzą
najwyżej, że tak się nie mówi, czy też że tak nie mówią Polacy.
Oczywiście zgodzę się, że mówią
1
tylko ludzie (mówią w znaczeniu ‘są twórcami tekstów polskich’;
jeśli tworzy tekst maszyna, jest to na pewno symulacja działalności językowej człowieka). Natomiast
zdanie, że mówią
2
tylko ludzie (mówią w znaczeniu ‘są nadawcami tekstów językowych’) nie oddaje rze-
czywistego stanu rzeczy. w tekście tworzonym przez człowieka mogą być mianowicie wprowadzeni bardzo
różni nadawcy, język jest wszak używany w bardzo różnorodnych funkcjach, co zresztą zostało należy-
cie zanalizowane we współczesnym językoznawstwie. Mówią mianowicie przedmioty, abstrakta itp. —
w bajkach, tekstach literackich itp. Tym bardziej takie same przedmioty mogą być odbiorcami tekstów
5
.
Powyższe rozważania prowadzą do wniosku, na gruncie językoznawstwa teoretycznego dość banal-
nego, że istnienie w języku nie może być rozumiane w sposób naiwnie uproszczony. Empiryczne potwier-
dzenie istnienia danej jednostki w tekście, na podstawie którego wnioskujemy o uzusie językowym, nie
9
może być jedynym dowodem jej istnienia. Dowodem równouprawnionym jest także istnienie w syste-
mie językowym mechanizmu umożliwiającego tworzenie danej jednostki na podstawie danego elementu
wyjściowego, najczęściej leksykalnego.
Ponieważ celem niniejszego artykułu nie są rozważania teoretyczne nad językową performance czy
competence, ograniczę swe wnioski do systemu fleksyjnego. Decyzja, że jakaś opozycja jest fleksyjna (cza-
sem — narzucająca się sama; czasem, w wypadkach pogranicznych — przyjęta konwencjonalnie), pociąga
za sobą to, że do paradygmatu leksemu danego typu wchodzą formy w niej uczestniczące w maksymal-
nym dla odpowiedniej klasy repertuarze. Pojawiający się w opisie języka brak jakiejś formy dla danego
leksemu może być uzasadniony tylko w dwóch wypadkach. Pierwszy, systemowy, występuje wtedy, gdy
inne (niefleksyjne) elementy systemu językowego wprowadzają zakazy tworzenia danej formy; wówczas
forma taka (1. os. od mdli, podobnie jak l. poj. od drzwi albo mianownik od się) rzeczywiście nie istnieje.
Drugi, uzualny, obserwujemy wtedy, gdy frekwencja danej formy wątpliwej powinna być niezerowa, a
mimo to w praktyce językowej występują opory przed jej użyciem (klasycznym przykładem jest dop. l.
mn. rzeczownika radio). W słowniku forma taka nie powinna być jednak określana jako nie istniejąca,
lecz tylko tworzona z trudem, czy nawet — z wielkim trudem.
Natomiast nie ma żadnych podstaw, aby zaprzeczać istnieniu form regularnie tworzonych w ramach
systemu fleksyjnego, lecz prawie nie używanych ze względów semantycznych czy pragmatycznych, choć
istnieją sytuacje, w których ich użycie byłoby uzasadnione. Przyjęcie powyższej tezy jest koniecznym
warunkiem efektywnego działania w ramach deskrypcyjnej pracy nad konkretnym językiem żywym.
Przyjmują je zresztą praktycznie wszyscy autorzy gramatyk, którzy bez wahania wypisują w swych
podręcznikach pełne paradygmaty rzeczowników czy czasowników, nie zważając na to, że użycia nie-
których form nigdy w życiu nie zaobserwowali. Jeśli idzie o fenomeny częste, stanowisko takie jest więc
naturalne. Chodzi jednak o to, aby było one konsekwentne i rozciągało się także na mechanizmy rzad-
sze, także obwarowane ograniczeniami ze względów epistemologicznych i pragmatycznych. Teoretycznie
mamy wszelkie podstawy, aby uznać istnienie wszystkich jednostek, które tylko są dopuszczane przez
odpowiednie mechanizmy fleksyjne. W szczególności systemowe spojrzenie na gramatykę opisową współ-
czesnej polszczyzny skłania nas do uznania dla odpowiednich leksemów istnienia wszystkich form, które
zostały przedyskutowane w niniejszym artykule. Konsekwentne przyjęcie powyższego stanowiska ma naj-
większe znaczenie dla praktyki leksykograficznej, w której nie można budować barier w wypadkach, gdy
one nie istnieją (można dopuścić ich istnienie tylko wtedy, gdy umie się to uzasadnić). W leksykogra-
fii najbardziej pożądana wydaje się bowiem konsekwencja, mająca na celu systematyczne opracowanie
bardzo dużych zbiorów jednostek językowych.
10
Przypisy
1. Temat ten rozwijam dokładniej w artykule Apologia graficyzmu [W tomie:] Z problemów języko-
znawstwa ogólnego i kontrastywnego.Warszawa 1989 (w druku)
2 Por. Z. Saloni, O tzw. formach nieosobowych [rzeczowników] męskoosobowych we współczesnej pol-
szczyźnie. „Biuletyn Polskiego Towarzystwa Językoznawczego, zesz. XLI, 1988, s. 159”.
3 Por. U. Chren, Rzeczowniki tzw. singularia tantum w Słowniku języka polskiego PAN pod red.
W. Doroszewskiego. [W tomie:] Studia z polskiej leksykografii współczesnej. Tom III. pod red. Z.
Saloniego. Białystok 1989 (w druku).
4 Cytuję z SJPDor. za U. Chren (por. przypis 4.).
5 Swego czasu miałem zamiar ogłosić zamknięty konkurs na użycie w polskim tekście literackim oma-
wianych w niniejszym artykule rzadkich form fleksyjnych wybranych polskich leksemów. Do zadań
uczestników konkursu należałoby nie tylko samo wprowadzenie tych form do tekstu, lecz również opu-
blikowanie utworu w dowolnym wydawnictwie oficjalnym. Nagrodą w konkursie byłoby długoletnie
cytowanie utworu w pracach na tematy językoznawcze (przynajmiej przez organizatora konkursu).
Ostatecznie od pomysłu tego odstąpiłem i ograniczyłem się do niniejszej analizy.
11