Jeśli zdrada jest wszechobecna
Zdrada nie ma prawa bytu. A to dlaczego?
Bo jeśli jest wszechobecna, to nikt nie śmie nazwać ją zdradą.
— Sir John Harrington
Sophie doglądała ognia płonącego na kominku w salonie. W pokoju było ciepło,
niemal duszno. Charlotte siedziała za biurkiem, a Henry zajmował krzesło obok niej. Will
rozparł się na jednym z foteli obitych kwiecistą tapicerką, stojącym w pobliżu ognia. Na
stoliku stała taca z serwisem do herbaty. Will trzymał w dłoni filiżankę. Gdy Tessa weszła do
środka, zerwał się z miejsca tak gwałtownie, że część płynu wylała mu się na rękaw. Odstawił
naczynie nie odrywając od niej wzroku.
Wyglądał na wyczerpanego, jak gdyby był na nogach przez całą noc. Nadal miał na
sobie swój płaszcz z ciemnoniebieskiej wełny z czerwoną jedwabną podszewką. Nogawki
jego spodni były zachlapane błotem. Włosy miał wilgotne i rozwichrzone, twarz bladą, a na
szczęce cień zarostu. Jednak w chwili, w której ujrzał Tessę, jego oczy rozbłysły jak latarnie
za dotknięciem zapałki. Jego twarz odmieniła się. Spoglądał na nią z tak niewytłumaczalną
przyjemnością, że Tessa, całkiem zaskoczona, zatrzymała się, tak że Jem wpadł na nią od
tyłu. Nie mogła oderwać wzroku od Willa. Znów przypomniała sobie sen, który miała zeszłej
nocy, w którym pocieszał ją w skrzydle szpitalnym. Czy był w stanie odczytać to
wspomnienie z jej twarzy? Czy to właśnie dlatego wpatrywał się w nią tak intensywnie?
Jem wyjrzał znad jej ramienia.
- Witaj, Will. Jesteś pewien, że to spędzenie całej nocy na deszczu w trakcie leczenia było
dobrym pomysłem?
Will oderwał wzrok od Tessy.
- Jestem pewny – odparł stanowczym głosem. – Musiałem się przejść. Odzyskać jasność
myśli.
- Czy twoje myśli są jasne?
- Jak kryształ – odparł Will, powracając spojrzeniem w stronę Tessy. Znów wydarzyła się ta
sama rzecz. Ich spojrzenia zwarły się ze sobą, a Tessa zmusiła się by spuścić wzrok i przejść
przez pokój by zająć miejsce na sofie obok biurka, skąd nie miała bezpośredniego widoku na
Willa. Jem usiadł obok niej, ale nie sięgnął po jej dłoń. zastanawiała się co by się stało, gdyby
swobodnym tonem ogłosili co się przed chwilą stało. My dwoje zamierzamy się pobrać.
Jem miał jednak rację. To nie był najlepszy moment. Charlotte wyglądała jakby
również nie spała całą noc. Jej skóra nabrała niezdrowego żółtawego odcienia, a pod oczami
widać było ciemne kręgi. Henry siedział tuż obok niej, trzymając dłoń na jej dłoniach w
opiekuńczym geście i spoglądając na nią ze zmartwieniem malującym się na twarzy.
- Skoro już jesteśmy tutaj wszyscy – powiedziała szorstkim tonem Charlotte, a Tessa chciała
jej przypomnieć, że to nieprawda, ponieważ nie było z nimi Jessamine. Przemilczała to
jednak. – Chciałam wam przypomnieć, że zbliżamy się do końca dwutygodniowego okresu,
który przyznał nam Konsul Wayland na odkrycie miejsca przebywania Mortmaina. Nie
wypełniliśmy tego zadania. Według brata Enocha, Cisi Bracia zbadali ciało Nathaniela Graya
i nie dowiedzieli się niczego nowego. Skoro jest martwy, nie możemy uzyskać od niego już
żadnych informacji.
Skoro jest martwy. Tessa pomyślała o Nacie jakiego pamiętała, kiedy byli bardzo
młodzi i uganiali się za ważkami w parku. Nate wpadł do stawu, a ona i ciotka Harriet – jego
matka – musiały go stamtąd wyciągnąć. Dłonie miał mokre i śliskie od zielonych roślin
rosnących pod wodą. Pamiętała jak jego śliska od krwi dłoń wyślizgnęła się z jej dłoni w
magazynie herbaty. Nie wiesz o wszystkim co zrobiłem, Tessie.
- Możemy zdać raport Clave o tym co wiemy o Benedykcie – mówiła dalej Charlotte, a Tessa
zmusiła się by skupić uwagę na rozmowie. – To wydaje się być całkiem sensownym
rozwiązaniem.
Tessa z trudem przełknęła ślinę.
- A co z tym co powiedziała Jessamine? Że robiąc to postąpimy dokładnie tak jak chce tego
Mortmain?
- Nie możemy siedzieć bezczynnie – odparł Will. – Nie możemy oddać kluczy do Instytutu
Benedyktowi Lightwoodowi i jego godnym pożałowania potomkom. Oni są Mortmainem.
Benedykt jest jego marionetką. Musimy spróbować. Na Anioła, przecież mamy wystarczająco
dużo dowodów, prawda? Jest ich tyle, że można zmusić go do przejścia próby Miecza.
- Gdy spróbowaliśmy tego samego z Jessamine, okazało się, że w jej umyśle są blokady,
które założył Mortmain – odparła Charlotte zmęczonym głosem. – Myślisz, że jest aż tak
nieostrożny by nie przedsięwziąć tych samych środków ochronnych w przypadku Benedykta?
Wyjdziemy na głupców jeśli Miecz niczego nie wykaże.
Will przeczesał dłońmi swoje czarne włosy.
- Mortmain spodziewa się, że pójdziemy z tym do Clave – powiedział. – Takie będzie jego
pierwsze założenie. Jest również przyzwyczajony do pozbywania się współpracowników, z
których nie ma już żadnego pożytku. Na przykład De Quinceya. Lightwood nie jest dla niego
niezastąpiony, o czym dobrze wie. – Zabębnił palcami o kolano. – Wydaje mi się, że
gdybyśmy poszli z tym wszystkim do Clave, z pewnością wyeliminowalibyśmy Benedykta z
wyścigu o dowodzenie nad Instytutem. Istnieje jednak pewna część Clave, która działa
według jego rozkazów. Niektórych z nich znamy, ale pozostali stanowią dla nas niewiadomą.
To smutny fakt, ale nie mamy pewności komu możemy zaufać poza sobą. Instytut jest z nami
bezpieczny, a my nie możemy pozwolić, żeby ktoś go nam odebrał. Gdzie indziej Tessa
będzie bardziej bezpieczna jak tutaj?
Tessa zamrugała.
- Ja?
Will wyglądał na zaskoczonego, jakby zdumiało go to co przed chwilą powiedział.
- Cóż, jesteś integralną częścią planu Mortmaina. Od zawsze chciał cię mieć. Zawsze będzie
cię potrzebował. Nie możemy do tego dopuścić. W jego rękach stałabyś się potężną bronią.
- To wszystko prawda, Will, i oczywiście pójdę z tym do Konsula – przyznała Charlotte – ale
jako zwykły Nocny Łowca, a nie jako głowa Instytutu.
- Ale dlaczego, Charlotte? – spytał Jem. – Jesteś wybitna w tym co robisz…
- Czyżby? – odparła. – Po raz drugi nie zauważyłam szpiega pod własnym dachem. Will i
Tessa z łatwością wymknęli się spod mojej opieki by wziąć udział w przyjęciu Lightwooda.
Nasz plan schwytania Nate’a, w który nigdy nie wtajemniczyliśmy Konsula, nie wypalił,
skutkiem czego jest potencjalnie ważny martwy świadek…
- Lottie! – Henry położył dłoń na ramieniu swojej żony.
- Nie nadaję się do prowadzenia tego miejsca – powiedziała Charlotte. – Benedykt miał
rację… Oczywiście będę się starać żeby przekonać Clave do jego winy. Ktoś inny
poprowadzi Instytut. Mam nadzieję, że nie będzie to Benedykt, ale to również nie będę ja…
Rozległ się głośny szczęk.
- Pani Branwell! – To była Sophie. Upuściła pogrzebacz i odwróciła się od ognia. – Nie może
pani zrezygnować. Pani… po prostu nie może.
- Sophie – odezwała się łagodnym głosem Charlotte. – Dokądkolwiek się potem udamy i
razem z Henry’m założymy nowy dom, zabierzemy cię ze sobą…
- Nie o to chodzi – odparła Sophie zduszonym głosem. Rozbieganymi oczami rozejrzała się
po pokoju. – Panienka Jessamine… Ona była… To znaczy, ona mówiła prawdę. Jeśli uda się
pani do Clave, zrobi pani dokładnie to czego chce Mortmain.
Charlotte spojrzała na nią, wstrząśnięta.
- Co każe ci tak mówić?
- Ja… nie wiem dokładnie. – Sophie wbiła wzrok w podłogę. – Ale wiem, że to prawda.
- Sophie? – Ton głosu Charlotte był płaczliwy, a Tessa wiedziała co sobie pomyślała: Czyżby
mieli kolejnego szpiega w swoim domu? Will pochylił się naprzód, mrużąc podejrzliwie
oczy.
- Sophie nie kłamie – wtrąciła szybko Tessa. – On wie bo… bo obie podsłuchałyśmy jak
Gideon i Gabriel rozmawiali o tym w pokoju treningowym.
- I dopiero teraz zdecydowałaś się o tym wspomnieć? – spytał Will, unosząc wysoko brwi.
Tessa, czując w stosunku do niego nagłą, niezrozumiałą wściekłość, odpaliła:
- Zamilcz, Will. Jeśli…
- Spotykałam się z nim – przerwała jej głośno Sophie. – Z Gideonem Lightwoodem.
Widywaliśmy się gdy miałam wolne. – Była blada jak duch. – On mi o tym powiedział.
Usłyszał, jak jego ojciec śmieje się z tego. Wiedzieli, że Jessamine została zdemaskowana.
Mieli nadzieję, że pójdzie pani do Clave. Powinnam była powiedzieć o tym wcześniej, ale
wszystko wskazywało na to, że nie zamierza się tam pani wybierać więc…
- Spotykałaś się? – spytał z niedowierzaniem Henry. – Z Gideonem Lightwoodem?
Sophie skupiła swoją uwagę na Charlotte, która przyglądała jej się z oczami wielkimi
jak spodki.
- Wiem również czym Mortmain grozi Lightwoodowi – dodała. – Gideon niedawno się o tym
dowiedział. Jego ojciec nie ma pojęcia, że my wiemy.
- Na litość boską, dziewczyno, nie stój tak tylko wszystko nam opowiedz – powiedział
Henry, który wyglądał na równie wstrząśniętego co swoja żona.
- Chodzi o demoniczny syfilis – odparła Sophie. – Pan Lightwood zaraził się i choruje na to
od lat. Choroba zabije go w przeciągu kilku miesięcy jeśli nie dostanie lekarstwa. A
Mortmain powiedział, że może je dla niego zdobyć.
W pokoju zapanował totalny chaos. Charlotte podbiegła do Sophie, Henry krzyknął za
nią, a Will zerwał się ze swojego krzesła i zaczął tańczyć w kółko. Tessa pozostała na swoim
miejscu, zdumiona, a Jem nadal siedział u jej boku. W międzyczasie okazało się, że Will
wyśpiewuje pod nosem piosenkę jak to od samego początku miał rację co do demonicznego
syfilisu.
Demoniczny syfilisie, o demoniczny syfilisie
Jakże to sprawić bym był tobą zarażony?
Trzeba iść do złej części miasta
Aż będziesz bardzo zmęczony.
Demoniczny syfilisie, o demoniczny syfilisie,
Miałem to od samego początku.
Ale nie o syfilis mi chodzi, głupcy,
Tylko o piosenkę.
Bo miałem rację, a wy byliście w błędzie.
- Will! – zawołała Charlotte, przekrzykując hałas. – Czyś ty OSZALAŁ? PRZESTAŃ
ROBIĆ TEN PIEKIELNY HARMIDER! Jem…
Jem wstał z miejsca i dłonią zatkał Willowi usta.
- Obiecujesz, że będziesz cicho? – syknął w ucho swojemu przyjacielowi.
Will skinął głową. Jego niebieskie oczy płonęły. Tessa wpatrywała się w niego
zdumiona. Wszyscy zresztą poszli jej śladem. Widywała Willa w różnych nastrojach –
rozbawionego, zgorzkniałego, protekcjonalnego, wściekłego, pobłażliwego – ale nigdy
wcześniej aż tak podekscytowanego.
Jem puścił Willa.
- W porządku.
Will osunął się na podłogę, wspierając się plecami o fotel.
- Demoniczny syfilis we wszystkich domach! – ogłosił, ziewając.
- Mój Boże, tydzień żartów o syfilisie – odparł Jem. – Przepadliśmy z kretesem.
- To nie może być prawda – powiedziała Charlotte. – Zwykły… demoniczny syfilis?
- Skąd mamy wiedzieć, że Gideon nie okłamał Sophie? – spytał Jem. – Wybacz, Sophie.
Przykro mi to mówić, ale Lightwoodom nie można wierzyć…
- Widziałam twarz Gideona, gdy spoglądał na Sophie – przerwał mu Will. – Tessa jako
pierwsza powiedziała mi, że Gideon adoruje naszą pannę Collins, a ja cofnąłem się wstecz
pamięcią i uświadomiłem, że to była prawda. Zakochany mężczyzna… zakochany mężczyzna
powie wszystko. I zdradzi wszystkich. – Mówiąc to, wpatrywał się w Tessę. Odwzajemniła
jego spojrzenie. Nie mogła się powstrzymać. Czuła, że jego wzrok przyciąga ją do siebie.
Sposób, w jaki spoglądał na nią tymi swoimi niebieskimi oczami podobnymi do skrawków
nieba, jakby próbował porozumieć się z nią w milczeniu. Ale co, na litość boską…?
Zawdzięczała mu uratowanie życia, uświadomiła sobie z zaskoczeniem. Być może
czekał aż mu za to podziękuje. Ale ona nie miała na to czasu ani szansy! Postanowiła zrobić
to przy pierwszej nadarzającej się okazji.
- Poza tym, Benedykt obejmował demonicę, która siedziała mu na kolanach w trakcie
przyjęcia, i całował ją – ciągnął Will, odwracając wzrok. – Miała węże zamiast oczu. Tak czy
inaczej, jedynym sposobem żeby zarazić się demonicznym syfilisem, jest wejście w
nieodpowiednie stosunki z owym demonem, tak że…
- Nate powiedział mi, że pan Lightwood lubił towarzystwo demonic – odparła Tessa. – Nie
wydaje mi się, by jego żona kiedykolwiek się tego domyślała.
- Chwileczkę – odezwał się Jem, który nagle zastygł w bezruchu. – Will, jakie są objawy
demonicznego syfilisu?
- Całkiem paskudne – odparł Will z upodobaniem. – Wszystko zaczyna się od wysypki, która
pojawia się na plecach, a potem rozprzestrzenia na całe ciało, tworząc pęknięcia i bruzdy w
skórze…
Jem ze świstem wypuścił powietrze z płuc.
- Ja… zaraz wrócę. Za moment. Na Anioła…
Zniknął za drzwiami, wprawiając wszystkich w osłupienie.
- Chyba nie ma demonicznego syfilisu, prawda? – spytał Henry, nie adresując pytania do
nikogo szczególnego.
Mam nadzieję, że nie, bo właśnie się zaręczyliśmy, chciała powiedzieć Tessa – tylko
po to, by ujrzeć zaskoczone miny na twarzach zebranych – ale ugryzła się w język.
- Och, zamknij się, Henry – powiedział Will. Wyglądał jakby chciał dodać coś jeszcze, ale
drzwi otworzyły się z hukiem, a do pokoju wpadł Jem, dysząc i trzymając w dłoni kawałek
pergaminu.
- Dostałem to od Cichych Braci, kiedy razem z Tessą poszliśmy zobaczyć się z Jessamine. –
Rzucił jej przepraszające spojrzenie spod grzywy jasnych włosów, a ona przypomniała sobie
jak wychodził z celi Jessamine i wrócił chwilę później, sprawiając wrażenie bardzo zajętego.
– To raport opisujący śmierć Barbary Lightwood. Po tym jak Charlotte powiedziała nam, że
jej ojciec nigdy nie wydał Silasa Lightwooda przed Clave, uznałem, że zapytam Cichych
Braci czy istniał jakiś inny sposób, w jaki umarła pani Lightwood. Chciałem mieć pewność
czy Benedykt kłamał także wtedy, gdy powiedział, że zmarła z żalu.
- A kłamał? – spytała zafascynowana Tessa.
- Tak. W rzeczywistości podcięła sobie nadgarstki. Ale chodziło o coś znacznie więcej. –
Spojrzał na papier trzymany w dłoni. – Łuskowata wysypka, układająca się w znak astrioli
powyżej lewego ramienia. – Wyciągnął go w stronę Willa, który ujął kartkę i przyjrzał się jej
z szeroko otwartymi oczami.
- Astriola to demoniczny syfilis. Miałeś dowód na istnienie tej choroby i nie pisnąłeś o tym
nawet słowem?! Et tu, Brute! – Zrolował pergamin i uderzył nim Jema po głowie.
- Ała! – Jem pomasował się po głowie. – Te słowa nie miały dla mnie żadnego znaczenia!
Uznałem to za mało istotną dolegliwość. Trudno było mi uwierzyć by coś takiego mogło ją
zabić. Podcięła sobie nadgarstki, ale Benedykt chciał chronić swoje dzieci przed
świadomością, że ich własna matka odebrała sobie życie…
- Na Anioła – powiedziała przyciszonym głosem Charlotte. – Nic dziwnego, że się zabiła.
Zrobiła to dlatego, że jej mąż zaraził ją demonicznym syfilisem. I dobrze o tym wiedziała. –
Odwróciła się szybko w stronę Sophie, która wciągnęła gwałtownie powietrze. – Czy Gideon
wie o tym?
Sophie pokręciła głową. Oczy miała wielkości spodków.
- Nie.
- Tylko czy Cisi Bracia nie byliby zobligowani do powiedzenia o tym komuś skoro odkryli
prawdę? – spytał trzeźwo Henry. – Wygląda mi to co najmniej… tam do diabła, co najmniej
nieodpowiedzialnie…
- Oczywiście, że komuś by powiedzieli. Na przykład jej mężowi. I bez wątpienia tak zrobili,
ale co z tego? Benedykt znał już prawdę – odparł Will. – Nie było potrzeby mówienia o tym
dzieciom. Wysypka pojawia się wtedy, gdy ktoś zachoruje, a oni byli już wystarczająco duzi
żeby ich matka mogła ich zarazić. Cisi Bracia powiedzieli Benedyktowi to, co odkryli, a on z
pewnością rzekł tylko „Okropność!”, i szybciutko zamaskował całą sprawę by nie ujrzała
światła dziennego. Nikt nie może skazać trupa za niewłaściwe stosunki z demonami, więc
spalili jej ciało i było po wszystkim.
- Ale jakim cudem Benedykt ciągle żyje? – domagała się odpowiedzi Tessa. – Czy choroba
nie powinna była zabić go do tego czasu?
- To dzięki Mortmainowi – wyjaśniła Sophie. – Przez cały ten czas dawał mu medykamenty
na spowolnienie pogłębiania się choroby.
- Spowolnienie, ale nie zatrzymanie, tak? – spytał Will.
- Zgadza się. On nadal umiera i to w zastraszająco szybkim tempie – odparła Sophie. – To
dlatego jest taki zdesperowany. Zrobi wszystko, co każe mu Mortmain.
- Demoniczny syfilis! – szepnął Will i spojrzał na Charlotte. Pomimo jawnego podniecenia,
w jego niebieskich oczach płonął niezachwiany blask świadczący o wyostrzonej inteligencji,
zupełnie jakby był szachistą obmyślającym swój kolejny ruch biorącym pod uwagę wszystkie
potencjalne plusy i minusy. – Musimy natychmiast skontaktować się z Benedyktem –
oznajmił. – Charlotte będzie postępować według jego reguł. On jest zbyt pewny przejęcia
Instytutu. Charlotte powie mu, że choć oficjalna decyzja Konsula zapadnie w tej sprawie
dopiero w niedzielę, ona uświadomiła sobie, że to on powinien zająć jej miejsce i chce się
spotkać i zawrzeć pokój zanim to się stanie.
- Benedykt jest uparty… - zaczęła Charlotte.
- Jest równie uparty, co i dumny – dodał Jem. – Od zawsze pragnął przejęcia kontroli nad
Instytutem, ale także upokorzyć cię, Charlotte. Żeby udowodnić, że kobieta nie jest w stanie
prowadzić Instytutu. Jest święcie przekonany, że w niedzielę Konsul zarządzi odebranie ci
władzy nad Instytutem, ale to nie znaczy, że zmarnuje szansę zobaczenia jak płaszczysz się
przed nim na prywatnym spotkaniu.
- Tylko po co? – spytał Henry. – Co dokładnie osiągniemy wysyłając Charlotte na
konfrontację z Benedyktem?
- Mamy szansę posłużyć się szantażem – odparł Will. Jego oczy płonęły z podniecenia. –
Mortmain może i jest dla nas nieosiągalny, ale Benedykt wręcz odwrotnie i na razie to nam
może wystarczyć.
- Wydaje ci się, że zrezygnuje z próby przejęcia Instytutu? Czy przypadkiem nie zostawi tej
sprawy w rękach jednego ze swoich następców? – spytał Jem.
- Przecież nie staramy się go pozbyć. Chcemy żeby w pełni poparł stanowisko Charlotte.
Żeby wycofał swoją kandydaturę i ogłosił, że Charlotte doskonale nadaje się do zarządzania
Instytutem. Jego następcy poczują się zagubieni, a Konsul będzie usatysfakcjonowany.
Zatrzymamy Instytut dla siebie. A co więcej, możemy zmusić Benedykta żeby powiedział
nam, co wie o Mortmainie – miejsce jego przebywania, tajemnice, wszystko.
- Jestem niemal przekonana, że Benedykt boi się Mortmaina dużo bardziej niż nas – odparła
niepewnym tonem Tessa. – I zdecydowanie potrzebuje tego, co Mortmain może mu dać. W
przeciwnym wypadku umrze.
- Zgadza się. Ale to, co uczynił – gorszące relacje z demonami, zarażenie chorobą swojej
żony i spowodowanie jej śmierci – jest morderstwem popełnionym na innym Nocnym Łowcy.
Ten przypadek zostanie uznany nie tylko jako morderstwo, ale morderstwo dopełnione za
pomocą demonicznych środków. I będzie wymagało najgorszej z kar.
- Co może być gorsze od śmierci? – spytała Tessa i natychmiast tego pożałowała, widząc jak
usta Jema zacisnęły się niemal niedostrzegalnie.
- Cisi Bracia pozbawią go tego, co czyni z niego Nefilima. Benedykt stanie się Przeklętym –
wyjaśnił Will. – Jego synowie zostaną Przyziemnymi, a ich Znaki odebrane. Nazwisko
Lightwood zostanie wykreślone z rejestru Nocnych Łowców. To będzie koniec rodu
Lightwoodów wśród Nefilim. Nie ma większej hańby niż to. To kara, której obawia się nawet
Benedykt.
- A jeśli nie? – spytał Jem niskim głosem.
- Cóż, w takim razie znajdziemy się w nieciekawej sytuacji – powiedziała Charlotte, której
wyraz twarzy stwardniał, gdy słuchała tego, co mówił Will. Sophie opierała się o gzyms
kominka, pełna przygnębienia. Henry, trzymając dłoń na ramieniu żony, wyglądał na
nienaturalnie spokojnego. – Wyślemy Benedyktowi powiadomienie o spotkaniu. Nie ma
czasu by zawracać sobie głowę zaproszeniami. To będzie dla niego niespodzianka. Gdzie są
wizytówki?
Will wyprostował się na fotelu.
- Zdecydowałaś się postępować według mojego planu?
- Teraz to mój plan – odparła stanowczo Charlotte. – Możesz mi towarzyszyć, Will, ale
będziesz wykonywał moje rozkazy i dopóki na to nie pozwolę, nie padnie już ani jedno słowo
o demonicznym syfilisie.
- Ale… ale… - wyjąkał Will.
- Odpuść sobie – powiedział Jem, kopiąc Willa lekko w kostkę.
- Przywłaszczyła sobie mój plan!
- Will – odezwała się stanowczym tonem Tessa. – Obchodzi cię bardziej fakt, że twój plan
został przez kogoś zaanektowany, czy to, że został doceniony?
Will wycelował w nią palec.
- To pierwsze.
Charlotte wzniosła oczy do nieba.
- Williamie, albo zrobimy to na moich warunkach, albo nie zrobimy tego wcale.
Will wziął głęboki oddech i spojrzał na Jema, który uśmiechnął się do niego. Will
wypuścił powietrze z płuc, wzdychając pokonany, i powiedział:
- W porządku. Chcesz żebyśmy poszli tam wszyscy?
- Ty i Tessa na pewno. Potrzebujemy was, jako świadków biorących udział w spotkaniu.
Jem, Henry, nie ma potrzeby żebyście szli z nami, ponieważ i tak jeden z was musi zostać i
chronić Instytutu.
- Kochanie… - Henry dotknął ramienia Charlotte z zagadkowym wyrazem twarzy.
Spojrzała na niego, zaskoczona.
- Tak?
- Jesteś pewna, że nie chcesz żebym z wami poszedł?
Charlotte uśmiechnęła się do niego. Uśmiech całkowicie odmienił jej zmęczoną,
ściągniętą twarz.
- Całkiem pewna, Henry. Technicznie rzecz biorąc Jem nie jest jeszcze dorosły, a
zostawienie go tu samego – nie mówię, że nie dałby sobie rady – dałoby Benedyktowi kolejny
powód do narzekań. Ale dziękuję ci za propozycję.
Tessa spojrzała na Jema. Rzucił jej rozżalony uśmiech i uścisnął dłoń schowaną za
fałdami jej sukni. Jego ciepły dotyk dodał jej otuchy. Podniosła się z miejsca. Will wstał,
szykując się do odejścia. Charlotte szukała pióra by napisać liścik Benedyktowi na odwrocie
wizytówki, który Cyril dostarczy mu, gdy będą czekać w powozie.
- Lepiej pójdę po kapelusz i rękawiczki – szepnęła do Jema i ruszyła do drzwi. Will wyszedł
tuż za nią. Chwilę później drzwi zamknęły się za nimi, a oni zostali sami na korytarzu. Tessa
już miała pośpieszyć do swojego pokoju, gdy usłyszała za sobą kroki Willa.
- Tesso! – zawołał, a ona odwróciła się. – Tesso, muszę z tobą porozmawiać.
- Teraz? – spytała zaskoczona. – Z tego, co zrozumiałam, Charlotte chciała żebyśmy się
pośpieszyli…
- Pal licho pośpiech – odparł Will, podchodząc bliżej. – Niech diabli wezmą Benedykta
Lightwooda, Instytut i całą tą sprawę. Muszę z tobą porozmawiać. – Uśmiechnął się do niej.
Zawsze wyczuwała w nim lekkomyślną energię, ale tym razem było inaczej – różnica między
lekkomyślnością rozpaczy a utratą szczęścia. Cóż za dziwny moment na radość!
- Czy ty naprawdę oszalałeś? – spytała. – Mówisz o „demonicznym syfilisie” jakby to był
„ogromny niespodziewany spadek”. Naprawdę aż tak cię to raduje?
- Po prostu dowiodłem swojej racji, ale tak czy inaczej nie przyszedłem tu żeby o tym
rozmawiać. Chodzi o ciebie i o mnie…
Drzwi do salonu otworzyły się. Henry wyszedł na korytarz, a zaraz za nim pojawiła
się Charlotte. Mając świadomość, że następny będzie Jem, Tessa szybko odsunęła się od
Willa, choć między nimi nie zaszło nic niewłaściwego. Poza tym, co dzieje się w twoich
myślach, odezwał się cichy głosik w jej głowie, który zignorowała.
- Will, nie teraz – powiedziała przyciszonym głosem. – Wydaje mi się, że wiem, co chcesz
powiedzieć i masz całkowitą rację, że chcesz to zrobić, ale to nie jest odpowiednie miejsce ani
czas. Wierz mi, ja również mam ci coś do powiedzenia, coś co ciąży mi na sercu już od
długiego czasu…
- Naprawdę? – Will wyglądał na oszołomionego, jak gdyby uderzyła go obuchem.
- No cóż… tak – odparła, patrząc jak Jem podchodzi do nich. – Ale nie teraz.
Will podążył za jej spojrzeniem, z trudem przełknął ślinę i kiwnął niechętnie głową.
- W takim razie kiedy?
- Później, kiedy już udamy się do Lightwoodów. Spotkajmy się w salonie.
- W salonie?
Zmarszczyła brwi.
- Doprawdy, Will, będziesz tak powtarzał wszystko, co powiem?
Jem stanął obok nich. Usłyszał tą ostatnią uwagę i uśmiechnął się.
- Tesso, pozwól naszemu biednemu Willowi dojść do siebie. Włóczył się całą noc i wygląda
jakby ledwie pamiętał własne nazwisko. – Położył dłoń na ramieniu swojego parabatai. –
Chodź, Herondale. Wyglądasz jakbyś potrzebował runy dodającej energii – albo i dwóch. A
może nawet trzech.
Will oderwał wzrok od Tessy i pozwolił, by Jem poprowadził go wzdłuż korytarza.
Tessa patrzyła w ślad za nimi, kręcą głową. Chłopcy, pomyślała. Nigdy ich nie zrozumie.
***
Tessa zdążyła zrobić zaledwie kilka kroków do wnętrza swojej sypialni, gdy
zatrzymała się zaskoczona, wpatrując w to, co leżało na łóżku. Była to elegancka suknia
dzienna z kremowego i szarego indyjskiego jedwabiu w pasy, przybrana delikatną lamówką i
srebrnymi guziczkami. Szare aksamitne rękawiczki leżały obok niej, ozdobione haftem ze
srebrnych liści. W nogach łóżka leżały zapinane pantofle w kolorze kości słoniowej oraz
pończochy z delikatnym wzorkiem.
Drzwi otworzyły się, a do środka weszła Sophie niosąc jasnoszary kapelusz ze
srebrnym przybraniem. Była bardzo blada, a oczy miała czerwone i podpuchnięte. Unikała
wzroku Tessy.
- Nowe ubrania, panienko Tesso – powiedziała. – Część materiału pochodzi z wyprawy
ślubnej pani Branwell. Kilka tygodni temu uznała, że dobrze będzie zrobić z niego suknię dla
panienki. Wydaje mi się, że pomyślała, że powinna panienka mieć kilka sukni, których nie
kupiła panience panna Jessamine. Uznała, że dzięki temu poczuje się panienka bardziej…
komfortowo. Suknia i dodatki zostały dostarczone dziś rano. Kazałam Bridget rozłożyć je
tutaj.
Tessa poczuła ukłucie łez pod powiekami. Usiadła szybko na krawędzi łóżka. Myśl, że
Charlotte, pomimo wszystkiego co się aktualnie działo, pomyślała o jej wygodzie sprawiła, że
Tessie zachciało się płakać. Stłumiła jednak tą chęć, tak jak zawsze to robiła.
- Sophie – powiedziała drżącym głosem. – Powinnam – nie, chcę – cię przeprosić.
- Przeprosić mnie? – spytała bezbarwnym tonem Sophie, odkładając kapelusz na łóżko. Tessa
utkwiła w nim wzrok. Charlotte zawsze nosiła takie proste ubrania. Nigdy by nie pomyślała,
że miała skłonności do wybierania tak pięknych rzeczy.
- Całkowicie się myliłam, jeśli chodzi o ciebie i Gideona – powiedziała Tessa. – Wtykam nos
w nieswoje sprawy, a ty masz rację, Sophie. Nie należy oceniać mężczyzny po czynach jego
ojca. Powinnam była ci powiedzieć, że choć widziałam wtedy Gideona na balu, tak naprawdę
nie brał udziału w zabawie. W rzeczywistości nie jestem w stanie zajrzeć mu w głowę by
sprawdzić, o czym myśli i nie powinnam była zachowywać się tak jakby wiedziała. Nie
jestem bardziej doświadczona od ciebie, Sophie, a jeśli chodzi o mężczyzn, jestem
zdecydowanie niedoinformowana. Przepraszam cię za swoje zachowanie. To się już więcej
nie powtórzy. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
Sophie podeszła do szafy i otworzyła ją, ujawniając drugą suknię – tym razem w
kolorze ciemnego błękitu, przybraną złotą splecioną w warkocz lamówką oraz spódnicą z
rozcięciem po prawej stronie, które odsłaniało jedwabne falbany pod wierzchnią warstwą
materiału.
- Jaka piękna – powiedziała tęsknym głosem, dotykając ją lekko dłonią. Odwróciła się do
Tessy. – To były… naprawdę ładne przeprosiny. Wybaczam panience. Wybaczyłam już w
salonie, kiedy panienka dla mnie skłamała. Nie aprobuję tego, ale wiem, że zrobiła to
panienka z dobroci serca.
- To, co zrobiłaś, było bardzo odważne – powiedziała Tessa. – Chodzi mi o wyznanie prawdy
Charlotte. Wiem jak się bałaś, że wpadnie we wściekłość.
Sophie uśmiechnęła się ze smutkiem.
- Nie była wściekła. Była rozczarowana. Wiem o tym. Powiedziała, że nie może teraz ze mną
rozmawiać, ale zrobi to później. Wyczytałam to z jej twarzy. W pewnym sensie to o wiele
gorzej.
- Och, Sophie. Will rozczarowuje Charlotte niemal cały czas.
- Cóż, a kto by nie był?
- Nie o to mi chodziło. Chodzi mi o to, że ona cię kocha tak samo jakbyś była Willem lub
Jemem czy… no cóż, sama wiesz. Nawet jeśli jest rozczarowana, przestań się wreszcie
martwić, że Charlotte cię zwolni. Nie zrobi tego. Uważa, że jesteś wspaniała a ja całkowicie
się z nią zgadzam.
Oczy Sophie zrobiły się wielkie jak spodki.
- Panienko Tesso!
- To prawda – powiedziała stanowczym tonem Tessa. – Jesteś odważna, bezinteresowna i
cudowna. Zupełnie jak Charlotte.
Oczy Sophie zalśniły podejrzanie. Otarła je pośpiesznie rąbkiem fartucha.
- Wystarczy tego dobrego – powiedziała szorstko, mrugając szybko by odpędzić łzy. –
Musimy panienkę ubrać i przygotować, bo Cyril zjawi się zaraz z powozem. Pani Branwell
nie lubi marnować czasu.
Tessa podeszła do niej posłusznie. Z pomocą Sophie przebrała się w szarobiałą
pasiastą suknię.
- Niech panienka na siebie uważa – powiedziała Sophie, zapinając zręcznie guzik na karku. –
Stary Lightwood jest bardzo nieprzyjemnym osobnikiem i proszę o tym nie zapominać. Jest
bardzo szorstki i ostry dla tych chłopców.
Tych chłopców. Sposób w jaki to powiedziała ujawnił, że Sophie czuła sympatię
zarówno do Gabriela jak i Gideona. Tessa zastanawiała się tylko co Gideon myśli o swoim
młodszym bracie i siostrze. Nie odezwała się jednak ani słowem gdy Sophie uczesała jej
włosy i posmarowała skronie wodą lawendową.
- Przepięknie panienka wygląda – powiedziała z dumą gdy skończyła, a Tessa musiała
przyznać, że Charlotte doskonale się spisała wybierając idealny krój podkreślający jej
kształty. Szary kolor również świetnie jej pasował. Jej oczy wyglądały na większe i bardziej
błękitne, talia i ramiona sprawiały wrażenie smuklejszych, a zarys piersi pełniejszy. –
Pozostaje jeszcze tylko jedna sprawa…
- O co chodzi, Sophie?
- O panicza Jema – odparła Sophie, zaskakując Tessę. – Proszę, cokolwiek panienka ma
zamiar zrobić… - Spojrzała na łańcuszek nefrytowego naszyjnika schowanego w staniku
sukni Tessy. – Niech panienka nie złamie mu serca.
Tłumaczenie:
EricaNorthman