R.3 Kolejny, nowy start i kolekcja pozorów.
PWB
Jechaliśmy do Forks, naszego starego, „nowego” domu. Mieszkaliśmy tu już kiedyś.
Jakieś dziewięćdziesiąt lat temu. Myślałam o tym, co stało się z tamtym domem po naszym
odejściu. Zostawiłam tam coś mając nadzieję, że jeszcze tam wrócimy. Nie sądziłam, że zrobimy
to po tylu latach i w takich okolicznościach. Kiedy opowiedzieliśmy naszym przyjaciołom o
powrocie do Stanów, Carmen od razu zrobiła się radosna, nie czekając na dalsze wyjaśnienia,
zarządziła, że mamy udać się do Forks i że nasz dom będzie na nasz czekał. Mówiła, że to
będzie dla nas niespodzianka. Skrzywiłam się od razu na tą myśl… Wszyscy wiedzą jak bardzo
nie lubię być zaskakiwana. Wyglądałam przez okno, szukając zmian w krajobrazie, chłopcy
natomiast planowali „oficjalne” życie w tym mieście.
- Bello?
- Słucham? – Odwróciłam głowę i spojrzałam na Gabriela wyrywającego mnie z
zamyślenia.
- Raczej nie słuchasz… A jeżeli już, to bardzo kiepsko. Myślisz o starym domu?
- Zastanawiam się czy jeszcze stoi, w jakim jest stanie i czy jest tam…
- Twój wisiorek. Tak? – Gabriel skończył za mnie.
- Jak dojedziemy do naszego nowego lokum, możemy się tam przejść. Zobaczymy jak
bardzo zmieniła się okolica od tego czasu. – Will spojrzał na mnie przez lusterko i uśmiechnął się
lekko.
- Ciekawa jestem, co Carmen wykombinowała tym razem i kogo w to zaangażowała.
Widziałeś jak się jej zaświeciły oczy, kiedy byliśmy u nich ostatnim razem i opowiadaliśmy jej, że
mieszkaliśmy tu.
- Myślę, że dlatego wybrała to miejsce, aby nam pomóc. Chciała nam zrobić przyjemność.
– Stwierdził Will, skręcając w boczną leśną uliczkę. Tę samą, którą przemierzaliśmy będąc tutaj
ostatnim razem.
Minęliśmy mostek i byliśmy już na miejscu. To, co zobaczyliśmy przeszło wszelkie nasze
oczekiwania.
Na miejscu naszego dawnego domu stał nowy, przestronny budynek
1
o kremowo-
pomarańczowych ścianach z dużymi ciemnymi oknami i fikuśnym dachu z ceglanej dachówki.
Duży, jasny taras otoczony był cudnym ogrodem i starymi drzewami. Szeroki i utwardzony
podjazd prowadził za dom, gdzie znajdowały się potężne, drewniane drzwi frontowe, nad którymi
znajdował się duży pół okrągły balkon. Obok był wolnostojący duży garaż, pasujący wyglądem do
domu. Wzdłuż drogi rozmieszczone były solarowe lampki, dla nas zbyteczne, jednak doskonale
wpasowywały się w wygląd naszego podwórka. Wysiadłam z samochodu, by obejść to miejsce
dookoła. Byłam pod ogromnym wrażeniem. To miejsce miało swój urok. Wprawdzie było zupełnie
inne niż nasza posiadłość w Genewie
2
, jednak od razu mi się spodobało. Sądząc po minach
moich braci, im także przypadł do gustu. Wróciłam do chłopców i mimowolnie się uśmiechnęłam.
Jeszcze nie weszliśmy do środka, a czułam się tak, jakbym mieszkała tu od zawsze.
- Ciekawa jestem, komu mamy za to podziękować. – Gabriel zgodził się ze mną
potrząsając tylko głową, był tak samo zszokowany i jednocześnie zadowolony, tak jak ja.
- Ja też. Wyczuwam tu obecność innych wampirów. Ale to nie Carmen, ani nikt z Denali.
- Od razu trzeba było powiedzieć, że to nie Tanya… Rozczarowany? – spytał mój
bliźniak. Will spojrzał na niego spode łba i nic nie odpowiedział. Gabriel położył mu dłoń na
ramieniu i zaczął mówić przewracając oczami.
– Oj William, myślisz, że nie wiemy. Podoba ci się. Gdyby to ona, od razu miał byś
pretekst, by lecieć na Alaskę i się z nią zobaczyć, tak przy okazji dziękując za dom. Teraz musisz
poczekać do piątku…
Will zmarszczył brwi, dalej nic nie mówiąc, bo nie mógł zaprzeczyć. Moi bracia mierzyli się
wzrokiem, prowadząc niemą konwersację. Postanowiłam przerwać jednak to milczenie.
- Idziecie zobaczyć jak wygląda w środku, czy zamierzacie, tak stać jak kamienne
posągi?
1
Podobizna domu w folderze „dodatki”.
2
Podobizna willi w Genewie w folderze „dodatki”
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Will, daj kluczyki, wprowadzę auto do garażu i idę się rozpakować. Nie wiem jak wy, ale
ja mam zamiar zobaczyć, jak wygląda wnętrze i być szczęśliwa, cholernie szczęśliwa. Aha, za
jakieś dwie godziny będzie tu transport z naszymi autami i resztą bagaży. Zamówiony fortepian
dostarczą wieczorem albo jutro.
- Twój motocykl też dostarczą? – spytał odwracając wzrok od mojego bliźniaka.
- Nie, zabrałam tylko mercedesa. Motor zostawiłam w Szwajcarii. Mam zamiar tam
pojechać, kiedy trafią się jakieś wolniejsze dni. Nie chciałam, aby tamten dom opustoszał
całkiem. W końcu twój fortepian też, tam został.
- Dobra, masz rację, chodźmy obejrzeć dokładnie nasze nowe gniazdko. – Stwierdził
Gabriel i już go nie było. Razem z Willem spojrzeliśmy na siebie i ruszyliśmy za nim.
Weszliśmy do jasnego, przestronnego holu. Jasne ściany i podłogi kontrastowały ze
znajdującymi się po prawej stronie pięknymi drewnianymi schodami prowadzącymi na piętro. Po
lewej było szerokie przejście do miejsca, gdzie zapewne Gabriel urządzi pracownię, albo Will
gabinet. Na wprost nas było wejście do salonu. W nim także dominowała biel, podłoga wykonana
była z jasnego drewna, było też pełno czerwonych i jasnobrązowych dodatków. Z boku było
przejście do jadalni. Jakby w ogóle nam była potrzebna… Jednak ogromy stół i krzesła pięknie
komponowały się z wnętrzem. Nie ma jak pozory… pomyślałam. Na wprost kanap znajdowała się
przeszklona ściana z widokiem na taras. Z boku stał kominek, a po przeciwległej stronie plazma i
reszta sprzętu grającego.
- Już wiem gdzie postawię fortepian. – Will spojrzał z Gabrielem w tę samą stronę, co ja i
jeszcze większy uśmiech zagości na ich twarzach.
- No tak. Moje skrzypce nie potrzebują aż tyle miejsca – uśmiechnęłam się słodko do
brata, przybijając Gabrielem piątkę.
- A propos miejsca. Przydałoby się tu parę obrazów. – Stwierdził Gabriel z błyskiem w
oku. Oho, ktoś tu nabrał weny.
- Ktokolwiek maczał w tym palce, ma świetny gust, podoba mi się. – Komplementował
Will – Idę zobaczyć sypialnię,
- Gabriel?
-Tak?
- Potem ustalimy, gdzie będzie gabinet, a gdzie pracownia.
- Nie ma sprawy braciszku, dogadamy się. – Odpowiedział puszczając mu oczko.
Mieliśmy już rozejść się do swoich pokojów, gdy dostrzegłam na małym stoliczku ozdobną
papeterię. Wzięłam do ręki kartę, zobaczyłam staranne kobiece pismo.
Witamy w Forks. Dostałyśmy od Carmen małe wskazówki, co do wystroju. Nie miałyśmy zbyt
wiele czasu… Mamy jednak nadzieję, iż dom się Wam podoba.
Do zobaczenia wkrótce.
Esme i Alice Cullen.
Gabriel spojrzał mi przez ramię czytając na głos notatkę.
- No to już wiemy komu podziękować. Musiały tu być niedawno. Może mieszkają nie
daleko…
- Cullen… Czy to nie to samo nazwisko? – Spytał Will.
- Myślisz, że mają coś wspólnego z Carlislem ? – Gabriel spojrzał na mnie czekając
na odpowiedź.
- Być może… Dowiemy się tego niedługo. Może w końcu poznamy go osobiście. –
Stwierdziłam wycofując się z salonu. – Nie wiem jak wy, ale ja idę do sypialni. Jutro ważny
dzień, w końcu rodzeństwo Swan idzie do nowej szkoły… kolejny raz. – skrzywiłam się na
ostatnie słowa.
- Bello, ty to masz wyczucie… A swoją drogą, to ja już wolę uniwersytet niż liceum. –
Gabriel posłał mordercze spojrzenie naszemu bratu.
- To nie moja wina, że jakiś lepszy uniwersytet znajduje się dopiero w Seattle – bronił
się Will. Zeskoczyłam ze schodów i z powrotem znalazłam się w salonie.
- Dobra, panie mecenasie. Nie kopie się leżącego!!! To, że ty nie będziesz przez to
przechodzić, nie oznacza, że masz się cieszyć naszym nieszczęściem! Zetrzyj sobie ten
uśmieszek z twarzy, bo w tej sytuacji wcale ci nie pomaga! – Stanęłam po stronie bliźniaka.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Will, przecież wiesz… Zdenerwowana Bella, to zła, bardzo zła Bella. – Gabriel
uśmiechnął się zadziornie.
- Ok, ok. Już nie będę. – Zaśmiał się podnosząc ręce w obronnym geście i poszedł
do siebie.
Po obejrzeniu sypialni, zeszliśmy na dół odebrać rzeczy z transportu i zdecydowaliśmy się
na małe polowanie.
PWA
Skończyłyśmy urządzać z Esme dom dla przyjaciół Eleazara i Carmen. Po drodze dołączył
do nas Carlisle i ruszyliśmy na polowanie. Ciekawe kim oni są, wiemy tylko tyle, iż jest ich
trójka. Dwóch mężczyzn i kobieta. Mają tu przyjechać z Europy, a w piątek na Alasce
Eleazar ma nam coś wyjaśnić. Moje wizje co do nich są dziwnie, nieostre, nie mogę nawet
zobaczyć ich twarzy… To frustrujące. Pierwszy raz mój dar mnie zawodzi.
- Carlisle, może powinniśmy iść i ich poznać? Zobaczyć jak podoba się im nasze
dzieło.
- Alice… Mamy ich poznać w piątek, więc zrobimy to w piątek. Zresztą nie czuję ich w
pobliżu, być może jeszcze ich tu nie ma. Widzisz coś na ten temat?
- Nie. I to jest takie… hm… delikatnie mówiąc irytujące. – Skrzywiłam się, na myśl, że
coś mi nie wychodzi.
Esme położyła mi dłoń na ramieniu uśmiechając się delikatnie
- Nie martw się na zapas, twoje wizje na pewno się wyostrzą, możesz sprawdzić, co
teraz robią chłopcy? – spytała.
- Są po drugiej stronie gór, Jasper decyduje się waśnie na sporego niedźwiedzia,
Edward natomiast czeka przyczajony, spoglądając na swój następny łup.
- Widzisz, będzie dobrze. – Ścisnęła mnie lekko i podążyła w stronę Carlisle’a
Po powrocie do domu, postanowiłam skompletować dla siebie i Rose ubrania do szkoły oraz
zacząć pakowanie na piątkowy wyjazd. Wprawdzie jest dopiero wtorek, ale kto wie, może
potrzebne będą zakupy… Tak, na pewno będą potrzebne. Ta myśl poprawiła mi trochę
humor, odciągając umysł od zamartwiania się brakiem wizji.
- Alice! Chodźże wreszcie! Jedziemy moim autem. Emmett stwierdził, że chce sam
wypróbować swojego jeepa. – Rosalie wpadła do mojego pokoju, wyciągając mnie z
garderoby.
- Już idę, idę. Przecież wiesz, że się nie spóźnimy.
- Wiem, ale im szybciej zaczniemy tę szkolną rutynę, tym szybciej skończymy.
- Czekaj! – powiedziałam, odpływając na chwilę… I od razu się uśmiechnęłam na
nową wizję.
- Co zobaczyłaś? – spytała zaintrygowana.
- A propos szkolnej rutyny… Dzisiaj dołącza dwójka nowych!
- I co w związku z tym?! - Powiedziała unosząc brew w irytacji. – Przecież i tak to
tylko ludzie, nie będziemy się z nimi przyjaźnić.
- Sęk w tym, że będziemy, Rose! - Spojrzała na mnie jak na kosmitkę, więc
kontynuowałam przewracając oczami.
- Widziałam to! Nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej, bo wizja była niewyraźna,
ale widziałam, że rozmawiamy z kimś przy naszym stoliku, będzie dziś piątka osób, a
przecież Edward i Jazz, wrócą w czwartek.
- Och, ty mała wróżbitko. Chodźmy już. Jeżeli to zwykli ludzie, to już ja sprawie, że
twoja wizja się zmieni! Zobaczysz!
- Zobaczę… Hm w to nie wątpię. – Uśmiechałam się do swojej siostry.
Dojechałyśmy na parking i czekałyśmy na Emmetta, kiedy naszą uwagę przyciągnęło
czerwone BMW
3
parkujące zaraz za nami.
Emmett znalazł się przy nas tak szybko, jak tylko ludzkie tempo mu na to pozwoliło i razem
wpatrywaliśmy się w dwójkę osób wysiadających z auta.
3
Folder „dodatki”
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- A więc kolejna wizja się spełnia… - mruknęłam sama do siebie.
W tej chwili dwójka przybyszów wyszła z auta, kierując się prosto przed siebie.
Dostrzegłam wysokiego chłopaka w ciemnych jeansach i czarnej koszuli wystającej
spod kremowego swetra i dziewczynę średniego wzrostu, w jasnych spodniach i
ciemnoniebieskiej tunice Oboje byli do siebie bardzo podobni, ten sam odcień
włosów, tak samo blade twarze i oczy…
Kiedy przyjrzałam się ich twarzą zamarłam… Czyżby? Nie, to nie możliwie, nie czuję ich
zapachu, spojrzałam porozumiewawczo na Rose i Emmetta i widziałam, że myślą tak samo
jak ja, więc może jednak…
PWB
Dziś zaczynaliśmy wieść nasze „normalne” życie w Forks. Właśnie jechaliśmy do szkoły,
kiedy poczuliśmy obcy zapach.
- Spokojnie, to jeszcze nic nie znaczy. - Spojrzałam na Gabriela zaciskającego
nerwowo palce na kierownicy.
- Nie znaczy?! Z każdym metrem zapach jest coraz bardziej intensywny… Jak to
wyjaśnić, Bello? Przypadkowi nomadzi postanowili pożywić się koło liceum? Tak, świetne
miejsce na piknik, tylko jakoś nie chce mi się w to wierzyć…
- Braciszku, spokojnie. Nie denerwujmy się na zapas. Chyba się nie boisz, co? Nie
żyjemy tu od wczoraj…
To miasto jest pochmurne praktycznie cały rok, to stwarza dobre warunki, by móc się
tu osiedlić na stałe, a w zasadzie na jakiś czas… Liczyliśmy się z tym, że możemy się tu na
kogoś natknąć. Być może, to ci sławni Cullenowie… Chociaż nie sądziłam, że spotkamy ich
przed piątkiem.
- Co proponujesz?
- Trzeba zawiadomić Williama.
- Na razie nie ma sensu kontaktować się z Willem, właśnie organizuje swoją
kancelarię, o ile nie jest jeszcze na polowaniu. Poradzimy sobie sami.
- Czekaj!
- Co? Dlaczego?
- Nawet, jeżeli to oni, to nie mamy pewności, póki ich nie spotkamy. Twoje zdolności
są zbyt ofensywne. Nie możemy odkryć wszystkich kart na „dzień dobry”.
- Rozumiem, że nie działamy poprzez iluzję? – Uniósł brwi w oczekiwaniu na i tak
znaną odpowiedź.
- Jeszcze nie…
- Więc?
- Cały czas jesteśmy chronieni tarczą, nie wyczują nas. Potem narzucę ją na nich i
przekonamy się kim są, a w razie czego zabiorę ją z powrotem, razem z naszą obecnością w
ich umysłach.
- Jeżeli wymażesz całą pamięć z dzisiejszego dnia, zorientują się, że coś jest nie
tak…
- Nie całą pamięć, tylko wspomnienia dotyczące nas. Potem, w razie czego, będziesz
używał swojego daru. Nikt się nie domyśli, nieraz tak działaliśmy. Gabrielu, – uśmiechnęłam
się do niego - będzie ok. To miejsce jest idealne, żeby się tu osiedlić, to nie będzie nic
dziwnego, że się tu pojawiliśmy. W końcu oni, kimkolwiek są, też z tego względu wybrali to
miasto.
- Och wiem, tylko nie chcę, aby wydarzyło się coś, przez co straciłbym nad sobą
kontrolę. Nie będę spokojnie patrzył, jak ktoś się tobie bezceremonialnie naprzykrza…
Nie mogłam powstrzymać prychnięcia na te słowa. Teraz się przejmuje? A co było we
Włoszech?! Sarkastyczny śmiech wydobył się z moich ust…
- Co?! – Warknął na mnie.
- Teraz się przejmujesz?! Przy Feliksie się tym nie martwiłeś…
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- To inna sprawa! On zna moje zdolności… przynajmniej częściowo… Tu mamy być
zwykłymi osobnikami!
- Więc teraz jesteś opiekuńczym bratem bliźniakiem? – Uniosłam brew, starając się
by jednak irytacja mną nie zawładnęła.
- Bello! To nie tak. - Westchnął potrząsając głową. - Nie tylko William się o ciebie
martwi… Wiem, że jesteś silniejsza niż niejeden z nas, ale to nie znaczy, że nie będę
odczuwał troski. Wiem też, że się sprzeczamy i potrafię cię doprowadzić do furii, ale tacy już
jesteśmy. Bliźnięta, dosłownie i w przenośni, nawet nasz znak zodiaku nam o tym
przypomina. – Zaśmiał się. – Stanowimy razem mieszankę wybuchową, jednak przyznaj, że
masz podobny charakter, inaczej by tak nie iskrzyło. Potrafimy się na siebie złościć, ale
jedno zawsze będzie broniło drugiego. Wiesz o tym, choćby nie wiem co się wydarzyło,
masz zawsze we mnie oparcie. Mimo wszystko ciągle jestem twoim bratem, moje serce nie
bije, ale wciąż mam uczucia, choć nie zawsze je okazuję. – Spojrzał na mnie ze skruchą. W
jego oczach odbijał się ogrom emocji. Teraz, przez tą rozmowę, kilkuminutowa podróż
wydawała mi się wiecznością. Rzadko Gabriel bywa aż tak wylewny, jeżeli chodzi o
okazywanie uczuć. Po chwili jednak uśmiech zagościł z powrotem na jego twarzy, oczy
zdawały się na moment zaiskrzyć, po czym pozwiedzał jeszcze:
- Mais, je ne regrette rien, ma chère soeur
! – Szczerząc się do mnie, jak dziecko,
które dostało cyrk na własność. Wrócił znany mi Gabriel…
- Moi non plus, mon frère!
5
– Nie mogłam powstrzymać chichotu wydobywającego się
mimowolnie z moich ust. Sytuacja została oczyszczona. Momentalnie poprawiły nam się
humory.
Dojechaliśmy już na parking i od razu zauważyliśmy trójkę wampirów,
przyglądających się nam kontem oka. Posłaliśmy sobie z Gabrielem porozumiewawcze
spojrzenie. Ledwo przeszliśmy parę kroków, kiedy drogę zastąpiła nam niewysoka
wampirzyca o kruczoczarnych, krótkich włosach ułożonych w artystycznym nieładzie i
chochlikowatej urodzie, którą zdobił szczery uśmiech. Z pewnością mogłaby uchodzić za dobrą
wróżkę, gdyby nie była wampirem… Cóż jednak kiedyś nie wiedziałam nawet o ich istnieniu, a potem
stałam się jednym z nich. Miałam także doczynienia z wilkołakami i zmiennokształtnymi, więc nie
zdziwiłabym się gdyby nią była. Po tylu latach już istnienie żadnej istoty z legend mnie nie zdziwi…
Pięknie, znów zatonęłam we własnych myślach, dobrze, że nikt nie jest w stanie ich
odczytać. Za nią stanął wysoki, dobrze zbudowany brunet, z pewnością mógł siać grozę,
gdyby nie jego ciepłe spojrzenie… jednak niczego nieświadomi ludzie mieli przed nim duży
respekt. Niejeden wampir pewnie też. Ramię w ramię z nim stała blondynka o posągowej
figurze i nieodgadnionym wyrazie twarzy. Jej uroda była onieśmielająca, nawet jak na
wampira. Trzymała bruneta za rękę. Moglibyśmy tak stać przyglądając się sobie i wyłapując
najdrobniejsze szczegóły, jakby mijała cała wieczność, jednak w rzeczywistości to były tylko
sekundy.
- Jestem Alice, a to Rosalie i Emmett – uśmiechnięta brunetka wskazała odpowiednio
na swoich towarzyszy.
- Gabriel. A to moja siostra Isabella. – mój brat odezwał się pierwszy przedstawiając
nas.
- Po prostu Bella – powiedziałam, ostrożnie wyciągając dłoń w kierunku dziewczyny,
jednak jej reakcja mnie zaskoczyła. Zamiast potrzasnąć moja dłonią uścisnęła mnie
serdecznie, składając przyjacielski pocałunek na moim policzku. To samo zrobiła z moim
bliźniakiem. Nie wiem dlaczego, ale od dawna nie czułam takiej sympatii do nowopoznanej
osoby. Tym bardziej, że teraz nie jestem tu tak do końca prywatnie. Gdzieś z tyłu głowy jakiś
natrętny głosik przypominał mi powód, dla którego tu się przeprowadziłam. Nieważne, nie
mogę ciągle myśleć w ten sposób. Pozostali także przywitali się z nami, zachowując jednak
trochę większy dystans. Widać wciąż nie byli nas pewni. Kolejny efekt maskowania…
- Jesteście tu nowi, myślę, że powinniście się nas trzymać. – Odezwała się na
pozór spokojne blondynka, jednak dość sugestywnie dała nam do zrozumienia, iż jej
4
Ale, nie żałuję niczego, moja droga siostrzyczko!
5
Ja także nie, mój bracie/ braciszku.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
wypowiedź nie odnosiła się tylko do zwykłej uprzejmości dla nowoprzybyłych
uczniów. Spojrzałam na Gabriela i od razu zrozumieliśmy aluzję. Dostrzegliśmy też
kątem oka, jak inni nam się przyglądają, z nieukrywaną ciekawością i czymś jeszcze,
wyglądało to na szok i niedowierzanie.
- Bello, powinniśmy odebrać nasze plany. Nie przyszliśmy tu w końcu, aby zwiedzać
park
ing. – Mój brat
odezwał się żartobliwym tonem, co oznaczało
: musimy porozmawiać
-
Racja, nie chcemy się spóźnić już pierwszego dnia. – Posłałam mu znaczące
spojrzenie, jednocześnie uśmiechnęłam się do nowo poznanych. W końcu możemy się z
góry uprzedzać. Coś mi mówi, że z ich strony nie mamy się czego obawiać, ale to nie jest
miejsce ani czas, aby od razu się przed nimi obnażać z naszymi zamiarami. Do piątku, Bello,
do piątku.
- Może usiądziecie z nami w porze lunchu. Wtedy będziemy mogli dłużej
porozmawiać – zaproponowała Alice.
- Czemu nie. – Gabriel przystał na ich propozycję. Widać on także poczuł sympatię do
tej małej uśmiechniętej osóbki.
- W takim razie do zobaczenia później. – Uśmiechnął się brunet i cała trójka poszła w
drugą stronę.
Skierowaliśmy się w stronę sekretariatu, aby odebrać potrzebne nam papiery. Tym razem
zdecydowaliśmy się na odmienne profile. Z Gabrielem dzieliłam tylko język angielski, w-f i
matematykę. Zerknęłam na swój plan.
- Zaczynam od angielskiego, więc pierwszą lekcję mamy wspólną. – Poinformowałam
go.
- Przynajmniej razem będziemy się przedstawiać.
- Ta… kolejna tożsamość, kolejne historyjki. To jest to, co tygrysy lubią najbardziej… -
mruknęłam trochę za bardzo ironicznie, co tylko wywołało u mojego brata w głośny śmiech.
Gdy się uspokoił, objął mnie ramieniem i powiedział
- Nie po raz pierwszy i nie ostatni. Profesjonalizm, Bello. – Spojrzał na mnie swoim
firmowym, zdystansowanym wzrokiem.
- Profesjonalizm. – Zgodziłam się i ruszyliśmy do klasy.
Kolejny raz, tradycyjne, możnaby rzec, nauczyciel wziął nasze kartki i kazał nam się
przedstawić. Tym razem była moja kolej na opowiedzenie naszej historyjki. Czas zacząć to
przemówienie…
- Nazywam się Izabella Swan, a to mój brat bliźniak Gabriel.
-Kolejne anielskie bliźnięta –
Usłyszałam mruknięcie z końca sali. Oczywiście tylko
my dwoje byliśmy w stanie to usłyszeć. Spojrzeliśmy na siebie kontem oka i ignorując
komentarz mówiłam dalej.
- Jesteśmy z Salt Lake City
7
.
-
Mieszkaliście w wielkim mieście i przeprowadzaliście się do takiej dziury? – Tym
razem jakiś chłopak z drugiego końca sali zapytał wprost. Oczywiście od razu został
zganiony przez nauczyciela, niemniej jednak Gabriel postanowił odpowiedzieć na to pytanie.
Błysk w jego oku podpowiadał mi, że pod swoją maską obojętności, stara się ukryć
rozbawienie spowodowane tymi wszystkimi komentarzami
„ Oh jaki przystojny!”, „ Dobrze,
że ta obok to tylko siostra…” „ Oby byli bardziej rozmowni niż Cullenowie”, „
Pokaże się z
nimi i od razu wywinduje w hierarchii!”
i
mój ulubiony
„Dajcie mi tydzień, a ten cukierek nie
wyjdzie z mojego łóżka”
Nie wspominając już o paru komentarzach dotyczących mnie, na
które Gabriel zacisnął pięści. Spojrzałam na niego dając mu mentalnie do zrozumienia, że to
jest najmniejszy powód do zdenerwowania i dając znak by kontynuował tę farsę.
- Nasz brat studiował w Seattle. Przeprowadził się tu, po otwarciu swojej kancelarii,
więc postanowiliśmy dołączyć do niego. Nasi rodzice dużo podróżują, a nam znudziło się
6
Twarzą w twarz
7
http://pl.wikipedia.org/wiki/Salt_Lake_City
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
zmienianie szkół co parę miesięcy. – Wzruszył nonszalancko ramionami. Znów mogliśmy
usłyszeć szmery pełne hipotez, co do tego kim byli nasi „rodzice”.
Kiedy zachodziła taka potrzeba Carmen i Eleazar pełnili tę rolę. Poniekąd tak było.
Żyli dłużej od nas, wprowadzili w życie, które wiedziemy. Pomagali, gdy zaszła taka
potrzeba. Przede wszystkim, to Eleazar nas stworzył, więc w jakiś sposób był dla nas ojcem.
Po tej całej prezentacji w końcu mogliśmy usiąść na wskazane nam miejsca. Lekcja
przebiegła dość szybko, biorąc pod uwagę fakt, że przez prawie pół godziny staliśmy na
środku mówiąc o sobie.
Kolejną lekcję mieliśmy osobno. Tym razem bez zbędnych ceremonii. Nauczycielka,
po tym jak przedstawiłam się swoją płynną francuszczyzną, patrzyła na mnie oniemiała,
zanim wskazała mi miejsce obok Alice. Kiedy kierowałam się do ławki usłyszałam jak
mamrocze, iż to nie może być prawda, żebym ja i moja partnerka mówiły lepiej od niej. Nie,
zwykłe siedemnastolatki. Och, gdyby wiedziała… Alice przez cały czas uśmiechała się do mnie
przyjaźnie. Nie mogłam nic poradzić na to, że z każdą chwilą czułam do niej coraz większą
sympatię. Zrobiłyśmy zadane nam ćwiczenia w ciągu trzech minut, po czym zauważyłam, że
Alice przygląda się z zainteresowaniem mojej bransoletce. Odruchowo schowałam rękę pod
ławkę. Powstrzymała mnie.
- Nie chowaj jej. Jest bardzo ładna. Unikatowa. – Szepnęła.
- To pamiątka rodzinna. Liczy sobie swoje lata. – Odpowiedziałam.
- Rodzinna?
- Tak. – Kiwnęłam głową. Widziałam, że była szczerze zaciekawiona i przyjaźnie
nastawiona, więc kontynuowałam dalej. – To był herb rodziny. Mój ojciec i bracia mieli takie
sygnety, a matka naszyjnik. Zauważyłam, że jej wzrok stał się zamglony, jakby odpłynęła
gdzieś bardzo daleko. Po chwili jednak ocknęła się, potrząsając nieznacznie głową. Grymas
przemknął przez jej twarz, zaraz po tym uśmiech powrócił na jej usta, lecz nie był już taki
radosny, jak wcześniej.
- A teraz nie masz już rodziny? – spytała ostrożnie. Wiedziałam, do czego zmierza.
Chociaż, zdarza się, że wampiry żyją w klanach, jednak praktycznie nigdy nie zdarzyło się,
by łączyły ich jakieś więzi. Ja i moi bracia byliśmy bardo rzadkim wyjątkiem.
- Mam dwóch braci - odpowiedziałam szczerze. - Wiedziałam, że to nie jest
dostateczne wyjaśnienie na jej pytanie, że nie o to jej chodzi i nie takiej odpowiedzi się
spodziewała, ale to nie był dobry czas, by opowiadać naszą historię. Kiwnęła głową ze
zrozumieniem. Dostrzegłam , że wiele pytań cisnęło się jej na usta i ledwo się
powstrzymywała, ale uśmiechnęła się do mnie lekko i nie powiedziała już ani słowa.
Rozstałyśmy się w ciszy, ale nie była ona krępująca, raczej przyjazna. Coś mi jednak
mówiło, że jeżeli będę przebywała częściej w jej otoczeniu, to będzie bardzo rzadkie
zjawisko. Historia i biologia minęły podobnie, na szczęście nie musiałam się już za każdym
razem przedstawiać, bo z większością uczniów miałam wcześniejsze zajęcia. Usiadłam w
ławce wskazanej mi przez nauczyciela. Mojego przyszłego partnera nie było dziś na
zajęciach. Może to i lepiej…
PWG
Przyszła pora na lunch. Kierowałem się w stron stołówki, by jak najszybciej dołączyć
do Belli. Słyszałem pomruki, mijających mnie ludzi. Ich rzekomo subtelne, ciekawskie
spojrzenia i rozważania na nasz temat, zdawały się nie mieć końca. Niedorzeczność
niektórych insynuacji przyprawiały mnie o gromki śmiech lub mdłości. Nie myślałem, że
posiadam jeszcze takie odruchy. Musiałem się jednak pohamować, bo gdybym wybuchł
niekontrolowanym śmiechem na środku korytarza, skupiłbym na sobie jeszcze więcej uwagi,
a to nie było moim zamiarem. No tak, uroki małych miast. Czego więcej się tu spodziewać.
Pomyślałem. Każdy nowy przybysz był w pewnym sensie atrakcją, a co dopiero ktoś taki jak
my.
W mgnieniu oka, jak tylko na to ludzkie tempo pozwalało, zrównałem się ze swoją
siostrą. Nie zawracała sobie nawet głowy, by zwrócić się w moją stronę. Wiedziała, że to ja.
No tak, bo któż by inny.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Jak zajęcia? – Spytała.
- Nudno. A u ciebie?
- Nudno. - Zgodziła się. – Chociaż…
- Co, chociaż? – chciałem, by kontynuowała.
- Lekcje francuskiego dzieliłam z Alice.
- I jak?
- Widziała bransoletkę. Spytała mnie o rodzinę. – Odpowiedziała ostrożnie.
- Co jej powiedziałaś? – Wiedziałem, że ta dziewczyna należy do rodziny Cullenów,
ale to nie było miejsce ani pora na takie opowieści.
- Niewiele. Odpowiedziałam, że to pamiątka rodzinna, i że to był Herb rodzinny, oraz
że wy też go macie. Powiedziałam jej, że mam dwóch braci. Nic po za tym. Nie wie o
naszych koligacjach. Domyśla się zapewne, że jesteś jednym z nich. Myślę jednak, iż sądzi,
że po prostu trzymamy się razem. Jest bardzo bystra i spostrzegawcza, możliwe, że będzie
drążyć. – Wzruszyła ramionami.
- Zobaczymy jak się sprawy potoczą. Na razie nic nie wspominamy o misji.
Bella kiwnęła głową na zgodę i wkroczyliśmy do stołówki, gdzie trójka wampirów już na nas
czekała. Podążyliśmy do ich stolika, po wcześniejszym zaopatrzeniu się w tace z jedzeniem.
Kolejne pozory. Stworzę sobie z nich kolekcję. No tak, nie tylko Bella odpływa myślami. Kolejna
wspólna cecha.
- Co sprawia, że się tak uśmiechasz? Chyba nie nowe wielbicielki, panie artysto. –
Droczyła się ze mną.
- „Kolekcja pozorów”. – Odpowiedziałem dumnie i podszedłem do stolika. Kolekcja
pozorów… – nieźle brzmi.. Bella tylko kiwnęła głową w odpowiedzi. Zapewne i tak już
wiedziała, co miałem na myśli.
- Witamy z powrotem. – Uśmiechną się brunet, przyciągając blondynkę do swojego
boku.
- Część. – Przywitaliśmy się równocześnie, czym wzbudziliśmy lekki chichot Alice.
- Jak wam minęły pierwsze lekcje? – Spytał Emmett.
-Tradycyjnie nudno, ale komu ja o tym mówię? – Bella wymieniła porozumiewawcze
spojrzenia z pozostałymi. Kątem oka widziałem, jak wszyscy się na nas gapią, chyba
rzeczywiście nasze przybycie jest tu wydarzeniem.
- Może opowiecie nam o sobie? – Zaproponowała Rosalie.
- Więc jak to było Bells? A tak. No więc, pochodzimy z Salt Lake City. Nasi rodzice
dużo podróżują, więc przeprowadziliśmy się do naszego brata, bo mieliśmy dość ciągłego
zmieniania szkół.
- A więc macie rodzeństwo? – spytała.
- Tak, starszego brata. Williama. -Odpowiedziałem.
Blondynka oparła dłonie na blacie stołu, pochylając się ku Belli. Zapytała ściszonym głosem.
- To wersja oficjalna, a tak na serio?
Chciałem odpowiedzieć, ale Bell mnie wyprzedziła.
- A tak na serio, to sprowadziliśmy się tu z bardziej odległego miejsca nisz tamto. Ja i
mój bliźniak postanowiliśmy tu uczęszczać do liceum, William natomiast otworzył kancelarię
prawniczą.
- A więc rodzeństwo. Stwierdził Emm znacząco ruszając brwiami. My też teoretycznie
jesteśmy rodzeństwem.
Bella zaczęła się śmiać, przykrywając usta lewą dłonią, na której miała bransoletkę.
Alice zerkała to na mnie to na Bellę, po czym jeszcze raz spojrzała na nią i powiedziała:
- Mówiłaś, że ta bransoletka to pamiątka rodzinna. Po ojcu i matce, i że twoi bracia…
Za chwilę zerknęła na mnie, dokładnie lustrując mnie wzrokiem i jej oczy się rozszerzyły.
- Mój Boże! Wy jesteście prawdziwym rodzeństwem! – stwierdziła zdumiona.
- Ale jak…
- To długa historia. – przerwała jej Bella. – Ale masz rację. Gabriel, Will i ja jesteśmy
prawdziwym, biologicznym rodzeństwem. Jeszcze będzie czas na wyjaśnienia, jeżeli
będziecie chcieli więcej wiedzieć. – Uśmiechnęła się do nich.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Widziałem zdezorientowane miny pozostałych. W sumie to się im nie dziwię, sam nie
spotkałem, kogoś takiego jak my, inna sprawa, że tylko słyszeliśmy o tym, iż nie jesteśmy
jedyni.
- Może teraz wy opowiecie nam o sobie? – Zaproponowałem.
- Cóż – odezwała się Alice. – Jest nas siedmioro, w liceum piątka, obecnych - jak
widać.
- Zawsze taka skrupulatna? – Spytałem.
Na co Emmett i Rozalie wybuchnęli śmiechem
- Nawet sobie nie wyobrażasz. – Alice odparła dumnie.
- A gdzie pozostała dwójka?
- Edward i Jasper są na polowaniu. Wrócą w czwartek.
- Rozumiem.
- A dlaczego akurat Salt Lake City? – Emm dopytywał się dalej.
- Właśnie Bello, dlaczego? - Też byłem ciekaw. Nie uzgadnialiśmy wcześniej
dokładnie tej kwestii.
- Cóż, pomyślałam o zimowych igrzyskach i tak jakoś wyszło. – Wzruszyła ramionami.
Co ja widzę, czy ona znów przegryzła wargę? Nie robiła tego od… no od paru dekad. Moja
siostra jest zakłopotana? Nie. Niemożliwe… A jednak.
- Ja wiem, - usprawiedliwiała się dalej – może nie przemyślałam tego do końca, ale
nie uzgadnialiśmy akurat tej wersji, a i tak sam stwierdziłeś, że tym razem moja kolei.
- A Will?
- Już wie. Z nim o tym rozmawiałam, zanim odebrałam papiery.
Emmett przysłuchiwał się tej wymianie zdań z największym rozbawieniem.
- Nie znam was zbyt dobrze, ale już was lubię. – Zachichotał. – A za te igrzyska,
punkt dla ciebie, Bello – i przybił jej piątkę.
Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas na neutralne tematy i wtedy Alice na chwilę
odpłynęła. Po chwili jednak znów wróciła do rozmowy, jej uśmiech zmniejszył się delikatnie.
- Jutro czwartek, rano wybieram się na zakupy, a popołudniu lecimy całą rodziną na
Alaskę. Edward i Jasper dołączą do nas zapewne w piątek rano. Aha. W piątek wyjrzy
słońce, więc możecie sobie zrobić wolne, puściła nam oczko.
- O to się nie martw - Bella machnęła lekceważąco ręką. Nachyliła się w kierunku
dziewczyny i wyszeptała
- Mamy na to swoje sposoby. – Także odpowiedziała jej mrugnięciem, uśmiechając
się przyjaźnie. Dzwonek obwieścił koniec lunchu i tym samym nasza rozmowa dobiegła
końca. Po wymianie grzeczności, każdy rozszedł się w swoim kierunku.
Po skończonych zajęciach w ekspresowym tempie wróciliśmy do domu. William jeszcze nie
wrócił. Postanowiłem wziąć swoje sztalugi i przejść się nad strumień.
- Bells, idziesz ze mną?
- Poczekam na Willa. Idź sam.
- Na pewno? Wiesz, możesz zabrać skrzypce…
- Dzięki łaskawco, ale nie mam ochoty na razie wychodzić. Wolę pograć w domu.
- Skoro tak. Jakby coś, to wiesz, gdzie mnie szukać.
- Jasne. Nie martw się, jestem już dużą dziewczynką. – mruknęła zadziornie.
- Rodzinko wróciłem! – krzyknął Will. – O niczym innym nie marze jak o chwili relaksu.
Dzięki ci Panie, za mój fortepian.
- Witaj, panie mecenasie. – Klepnąłem go w ramię mijając go w drzwiach. Po czym
zwróciłem się jeszcze do Belli, kończąc naszą rozmowę.
- W to nie wątpię. – Wyszczerzyłem się do niej i wyszedłem z domu. Czas oddać się
wenie.
PWE
Polowanie, czas, kiedy nie musisz zanadto myśleć, uważać na każdy ruch. Poddajesz się
instynktom, liczysz się tylko ty i twoja ofiara. Nie obchodzi cię nikt i nic dokoła. Pęd, walka i
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
zwycięstwo. To jest chwila, w której nie musisz zachowywać pozorów, jedna z nielicznych,
kiedy możesz być sobą.
- Edward, co jest? Przybrałeś minę, jakbyś miał rozegrać partię szachów, a nie
polować.
- Nie przesadzaj, Jasper. Nigdy, tak do końca, nie można się odciąć od swojego
umysłu.
- Doprawdy? Emm sprawia wrażenie, jakby opanował tę sztukę do perfekcji.
Po tym komentarzu przysięgam, że chyba z pół godziny tarzałem się po trawie, pękając ze
śmiechu, Jazz, nie inaczej, poszedł w moje ślady. Gdybym mógł płakać, łzy lałyby się
strumieniami. To nie tak, że Emmett był półgłówkiem, w końcu skończył wiele uniwersytetów.
Kształcił się w wielu dziedzinach, ale sprawia wrażenie dużego dziecka. Wiecznie dużego
dziecka, który ma mięśnie zamiast mózgu.
- Widzę, że humor poprawia ci się wraz z kolejnym pokonanym niedźwiedziem. –
Wyksztusiłem, kiedy powoli się opanowałem.
- Oczywiście, że tak. Jestem syty, nie ma tu nikogo, kto miałby nam przeszkadzać,
nie wyczuwam kilkunastu sprzecznych emocji naraz, a na dodatek nie muszę iść z Alice na
zakupy. Czego chcieć więcej od życia?
- Jak tak patrzę na ciebie, to myślę, że jakieś pantery.
- W tej chwili starczy mi puma. – Odgryzł się.
- Ja już mam dość, kieruję się w stronę domu. – Stwierdziłem, już całkiem
opanowany. Dzięki Jazz.
- Nie ma sprawy, możesz iść, za chwilę cię dogonię.
- Założymy się? - Klepnąłem go w ramię i już mnie nie było. Jasper był bardzo
doświadczony w walce i szybki prawie tak samo jak ja. Chyba dlatego najlepiej mi się z nim
poluje, on przynajmniej nie mocuje się bez sensu ze swoim jedzeniem, jak niektórzy. Nie
zadaje mi wciąż niezręcznych pytań, albo nie okazuje nadmiernej litości.
Nie mogę powiedzieć, że nie kocham swojej rodziny. Carlisle w pewnym sensie
uratował mi życie. Zapoznał mnie ze swoją filozofią. Jest głową rodziny. Esme ma wielkie
serce, traktuje mnie, każdego z nas, jak prawdziwe dzieci, chciałaby dla mnie jak najlepiej.
Alice… Alice nie da się po prostu nie kochać, chociaż jej żywiołowość czasem doprowadza
mnie do pasji. Emmett bywa lekkomyślny i jego komentarze są bardzo często nie na miejscu,
nie mówiąc już o jego myślach, Ale on pierwszy poszedłby w ogień dla rodziny, w nim
zawsze znajdziesz oparcie, a Rosalie. Cóż z nią było najwięcej wzlotów i upadków, wciąż nie
jest pogodzona ze swoim losem, ale dla niej także najważniejsze jest dobro rodziny.
Wszyscy się o siebie troszczymy, jednakże ich myśli względem mnie bywają niekiedy
przytłaczające. Potrzebuję czasem od tego uciec. Po prostu chwili spokoju, a Jasper chyba
rozumie to najlepiej. Nie ingeruje w moje życie, a jego myśli nie krzyczą „ Edward, jesteś sam.
Po co cierpieć w samotności. gdybyś tylko zechciał znaleźć sobie kogoś, ułożyć swoje życie”. Nie
zadaje mi pytań i nie oczekuje zwierzeń. Doskonale wyczuwa mój nastrój. Nie musi używać
przy tym swojego daru.
Byłem już blisko domu. Czwartek wieczór, więc reszta jest już pewnie w drodze na
Alaskę. Przebiegałem niedaleko strumienia, gdy coś przykuło moją uwagę… To były
skrzypce. Piękny dźwięk skrzypiec, odwróciłem głowę w kierunku, z którego dochodziła
nieznana mi dotąd melodia.
8
Stałem niedaleko domu, który Esme i Alice odrestaurowywały z
takim zapałem. Słuchałem tej gry z zapartym tchem. Byłem oczarowany, nie słyszałem by
ktoś grał z takim oddaniem, bo byłem pewien, iż te dźwięki nie są nagrane.
Muzyka dobiegła końca, a ja stałem, niezdolny do żadnego ruchu. Chciałem usłyszeć
więcej. Pragnąłem zobaczyć, usłyszeć, wiedzieć więcej. Podszedłem bliżej i pewna myśl
przebiegła mi przez głowę. Wiedziałem, że ktoś grał na żywo, ale nie czułem nic. Ani,
zapachu człowieka, ani wampirzej woni. Nie jestem tropicielem, ale przecież nie straciłem
węchu do jasnej cholery! I wtedy to usłyszałem, łagodne dźwięki fortepianu, a potem ten
głos…
8
http://www.youtube.com/watch#!v=gAtWuocT9y0&feature=related
( Wprawdzie w tle są także inne instrumenty, ale liczę na waszą wyobraźnię )
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
„(…) Dors mon ange
Dans l'éternelle candeur
Dors mon ange
Le ciel est ta demeure
Vole mon ange
La vie est plus douce ailleurs”
9
Jeżeli wcześniej mówiłem, że byłem oczarowany, to to, co czułem, gdy słuchałem jej
śpiewu… nie mogłem swoich uczuć opisać słowami. Jasper, na pewno też by miał z tym
problem. To była, Ciekawość, oczarowanie, zdumienie i sam nie wiem, co jeszcze. Dziwnie
się poczułem, gdy zdałem sobie sprawę, że coś mnie ciągnie do tamtej osoby, a przecież
nawet jej nie poznałem. Stałem tak dalej, i usłyszałem fragment jej rozmowy:
-
Eh.. Chacun d'entre nous a son rôle à jouer… On est toujours quelqu'un pour
quelqu'un… Et nous? Qui sommes-nous vraiment ?
- Bella, ce qui se passe?
- Rien.
- Bell, Pourtant, je vois. Tu joue sur violon cette mélodie, et quand tu parle français, tu es
triste. Tu manques*…
- Oui. Je manque… un peu. Je manque toujours de temps…
- Sera bien…
- Je le sais mon frère, Je le sais…
10
Takiej płynnej francuszczyzny dawno nie słyszałem. Z jednej strony chciałem więcej, z
drugiej czułem się jak intruz, przysłuchując się tej wymiany zdań. Nagle opanował mnie
gniew, kiedy wypowiadał się mężczyzna. Zelżał, kiedy powiedziała o nim „bracie”. Dlaczego
czuję takie sprzeczne emocje? Nawet ich nie znam, nic już nie rozumiem. Stałem na swoim
miejscu dalej.
- Dobra, koniec tych smutków. Trzeba się przygotować do lotu. Gdzie Gabriel?
- Artysta, iluzjonista przelewa swoją wenę na płótna nad strumykiem.
- Niech się pośpieszy z tym natchnieniem…
Nagle spłynęła po mnie fala spokoju, po chwili Jasper klepnął mnie w ramię
- Stary, co jest? Raz odczuwasz fascynacje, za chwilę gniew, a potem ciekawość…
Bije od ciebie emocjami na kilometr… Swoją drogą miło, że czekasz, rozumiem, że dajesz mi
fory? – Swoją wypowiedź skończył sugestywnie poruszając brwiami.
Zignorowałem jego wypowiedź, za to wskazałem brodą w stronę tamtego domu.
9
Śpij, mój aniele
W wiecznej prostocie
Śpij, mój aniele
Niebo jest twoim domostwem
Leć, mój aniele
Życie jest milsze gdzie indziej…
(Mozart l'Opera Rock - Dors mon ange)
http://www.youtube.com/watch?v=XFR9EV04bxM
10
- Każdy z nas ma jakąś role do
za
grania… zawsze jesteśmy kimś dla kogoś.
A My? Kim my jesteśmy naprawdę?
- Bell
o
, co się dzieje?
- Nic
- Bell, przecież widzę. Grasz na skrzypcach tą melodię i kiedy mówisz po francusku, jesteś smutna. Tęsknisz...
- Tak, tęsknię... trochę. I wciąż brakuje mi czasu...
- Będzie dobrze.
- Wiem, mój bracie, wiem…
* manquer w zależności od kontekstu może oznaczać „brkaowac” lub „tęsknić”
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Tam była ta chatka, którą odrestaurowały Alice i Esme. Osiedliło się tam troje
wampirów, zdaje się dwóch mężczyzn i kobieta. Słyszałem dwójkę, ale nie czuję ich
zapachu.
- Hmm – zamyślił się, wygląda na to, że także nie poczuł tropu. – Ja także nic nie
czuję, pogadamy potem o tym z Carlislem. A jak już o tym mowa, to chodźmy już, trzeba
zbierać się do lotu. Stęskniłem się za Alice.
- Haha, już nie przeraża cię wizja zakupów? A co do forów.. Wyścig się jeszcze nie
skończył.- Strząsnąłem jego dłoń z ramienia i czym prędzej pognałem do celu.
Lot na Alaskę przebiegł nadzwyczaj spokojnie. Byliśmy już przed domem Eleazara i
Carmen. Alice oczywiście już czekała na nas, a w zasadzie na Jaspera przed domem.
- Jazz! - zapiszczała i rzuciła się chłopakowi w ramiona. – Tęskniłam za tobą.
- Ja za tobą też. - Przytulił ją mocno do siebie i po dłuższej chwili odstawił na ziemię.
Nigdy nie afiszowali się tak ze swoją miłością, jak Rose i Emmett, ale każdy wiedział, że
kochają się ponad wszystko i nic ich nie jest w stanie rozłączyć.
- Edward! Witaj braciszku. – Potem przytuliła się do mnie.
- Hej, Alice. – Chciałem dowiedzieć się z jej myśli, co się dzieje, ale ona to
przewidziała i potrzasnęła tylko głową.
- Nie wiem nic. Na dodatek moje wizje na ten temat są bardzo nieostre. Nic z tego nie
rozumiem, po raz pierwszy mój dar mnie zawodzi. – Powiedziała z lekkim grymasem.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Za chwilę wielki uśmiech znów powrócił na jej twarz.
- Chodźcie przywitać się z resztą. Esme nie mogła się doczekać waszego przyjazdu.
Zresztą, nie tylko ona.
Przywitaliśmy się ze wszystkimi po kolei. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu,
myśli Tanyi już nie były takie krępujące względem mnie. Ucieszyłem się na myśl, że chyba
znalazła sobie kogoś, kto może odwzajemnić jej uczucia. Bardzo ją cenię i szanuję, ale na
mnie nigdy nie mogłaby liczyć w tej kwestii.
Po skończonych powitaniach i lekkiej wymianie zdań, postanowiłem spytać wprost,
dlaczego nas tu ściągnięto. Nie miałem nic przeciwko, aby zobaczyć się ze starymi
przyjaciółmi, ale przecież nie ściągnięto nas tu w celach stricte towarzyskich.
W myślach zebranych, nie wyczytałem nic, co mogło być odpowiedzią na to pytanie. Eleazar
i Carmen, natomiast cieszyli się na pojawienie się starych przyjaciół i bynajmniej nie chodziło
tu o nas…
- Eleazarze, skoro są już wszyscy, czy mógłbyś nam wyjaśnić powód, dla którego się
tu zebraliśmy? – Spytał Carisle.
- Cóż, to trochę skomplikowana sprawa i nie sądzę bym mógł wszystko dobrze
wyjaśnić, ponieważ nie ma tu jeszcze głównych zainteresowanych.
- Głównych zainteresowanych? – Dopytywał.
- Tak, sądzę, że oni to lepiej wyjaśnią. – Mówiąc to spojrzał w stronę wejścia, ponad
ramieniem Carlisle’a.
Drzwi się otworzyły i weszło przez nie dwóch młodych, elegancko ubranych mężczyzn, a
potem zobaczyłem ją….
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.