R
OZDZIAŁ
1
Jak dziewczyna ma przejść przez szkołę, nazywając się
Lucky Saint
1
?
Jak dziewczyna ma odpowiedzieć na pytania o rodzinę,
gdy jej matka została zamordowana, a jej ojcem jest
cieszący się złą sławą kryminalista znany jako Gino Baran?
Nie mam pojęcia. Ale jeśli muszę to zrobić, dam radę.
W końcu jestem Santangelo. Postrzelona dziewczyna, która
przetrwała naprawdę popieprzone dzieciństwo. Dziewczyna
o świetlanej przyszłości.
Oto jestem – na tydzień przed moimi piętnastymi
urodzinami – i pakuję się przed wyjazdem do L’Evier,
które, jak się dowiedziałam, jest bardzo drogą, prywatną
szkołą z internatem w Szwajcarii, więc lepiej, żebym ją
polubiła, albo naprawdę będzie źle.
Bardzo się wkurzyłam. Mój brat Dario też. Po
wszystkim, co przeszliśmy, rozdzielanie nas jest po prostu
niesprawiedliwe. Dario jest młodszy ode mnie o półtora
roku i zawsze miałam poczucie, że muszę się nim
opiekować.
Jest wrażliwy.
Ja nie.
Jest artystą.
Ja chłopczycą.
Dario lubi malować i czytać.
Ja lubię kopać piłkę i grać w kosza.
W jakiś sposób nasze role się odwróciły.
Mieszkamy w wielkim mauzoleum – przepraszam, w
naszym domu – w Bel Air, w Kalifornii, pełnym
pokojówek, gospodyń, nauczycieli i ochroniarzy. Czymś w
rodzaju szykownego kompleksu więziennego, tylko że na
naszym podwórku jest sztuczne jezioro, kort tenisowy i
basen o wymiarach olimpijskich. O tak, mój tata ma kupę
pieniędzy.
„Hurra! Luksusowo”. „Tak myślisz?”.
Nic z tych rzeczy. Jestem typem samotnika, mam tylko
kilkoro przyjaciół, bo moje życie bardzo różni się od życia
innych. Moje jest kontrolowane przez Najdroższego
Tatusia. Gina Barana. Pana „wszystko, co powiem, jest
słuszne, a ty lepiej słuchaj, bo jak nie...”.
Do bani. Jestem więźniem pieniędzy i władzy.
Więźniem ojca, który ma paranoję na punkcie tego, że coś
stanie się mnie lub Dariowi, więc trzyma nas niemal cały
czas w zamknięciu.
W tej sytuacji może wysłanie do szkoły z internatem
nie jest takim złym pomysłem. Może odrobina wolności
czai się tuż za rogiem.
Ale tak bardzo będę tęsknić za Dariem i uwierzcie mi,
on czuje to samo.
Bardzo się różnimy. Ja przypominam Gina z moimi
kręconymi czarnymi włosami, oliwkową cerą i ciemnymi
oczami, natomiast Dario odziedziczył jasną karnację po
mamie.
Tak, pamiętam mamę. Piękną Marię. Słoneczną, ciepłą,
miłą. O uśmiechu anioła i najbardziej miękkiej skórze na
świecie. Była miłością życia mojego ojca, choć od jej
tragicznej śmierci miał tabuny dziewczyn. Nienawidzę go
za to, to naprawdę nie w porządku.
Bardzo tęsknię za mamą, myślę o niej każdego dnia.
Problem polega na tym, że moje wspomnienia coraz
bardziej przypominają ciemne, przerażające nocne
koszmary, ponieważ to ja znalazłam jej nagie ciało
unoszące się bez życia na dmuchanym materacu w naszym
basenie – woda od jej krwi zabarwiła się na różowo.
Miałam wtedy pięć lat i od tamtej pory ten obraz nigdy
mnie nie opuszcza.
Pamiętam mój histeryczny krzyk, ludzi wybiegających
na zewnątrz, żeby sprawdzić, co się dzieje. A wtedy niania
Camden wzięła mnie na ręce i zaniosła do domu. Po tym
wszystko się rozmyło.
Pamiętam pogrzeb. To był taki ponury dzień. Wszyscy
płakali. Dario przykleił się do niani Camden, a ja
trzymałam Gina za rękę i udawałam dzielną.
– Nigdy nie zapominaj, że jesteś Santangelo –
powiedział mi Gino ze stalowym błyskiem w oku. – Nigdy
im nie pokazuj, że można cię złamać. Rozumiesz?
Tak, rozumiem. Więc udało mi się pozostać spokojną i
nie płakać, mimo że miałam tylko pięć lat i byłam w
rozsypce.
Ach, te miłe wspomnienia z popieprzonego
dzieciństwa.
A teraz na luksusowym podjeździe przed naszym
domem w Bel Air stoi limuzyna i czeka, żeby zabrać mnie
na lotnisko.
Dario ma naburmuszoną minę, a i tak wygląda jak
niezłe ciacho. Ma dopiero trzynaście lat, ale już nieco
ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i gdy tylko dostanie
trochę wolności, dziewczyny się na niego rzucą.
Gino strasznie się wkurza, że Dario nie jest do niego
podobny. Zawsze chciał mieć syna – swoje lustrzane
odbicie – a zamiast tego ma mnie.
„Ha, ha, ha! Zamiast takiego syna ma mnie. Jaka
szkoda, tatusiu. Wyciągnij z tego, ile możesz”.
Gino wysyła mnie do szkoły za granicą, bo wydaje mu
się, że jestem dzika. To, że od czasu do czasu udaje mi się
wymknąć z domu i poszwendać po Westwood, jeżdżąc bez
prawa jazdy jednym z naszych samochodów, nie oznacza,
że jestem dzika. Nie robię nic szalonego, po prostu
przemierzam okolicę, sprawdzając, jak by to było być
normalną nastolatką. I tak, muszę przyznać – czasami
rozmawiam z jakimś kolesiem albo dwoma.
Niestety, jednej pamiętnej nocy zostałam zgarnięta
przez gliny i to była katastrofa. Kiedy Gino się o tym
dowiedział, zupełnie mu odbiło.
– Wysyłam cię do szkoły, gdzie wleją ci trochę oleju
do głowy – krzyczał po rozmowie z moją ciotką Jen. –
Potrzebujesz dyscypliny, mam dość twojego gównianego
zachowania. Doprowadzasz mnie do szału.
„Oto mój tata, tak niewiarygodnie elokwentny”.
Marco stoi obok limuzyny i rozmawia z kierowcą. Jest
kimś w rodzaju cienia Gina. To prawdziwy słodziak. Ma
ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, jest szczupły i
muskularny, z czarnymi kręconymi włosami i ustami, za
które można umrzeć. Jest stary. Ma pewnie pod
trzydziestkę. Ale to nie ma znaczenia, bo jestem w nim
zadurzona po uszy. Jest przystojniejszy od wszystkich
gwiazd filmowych i dużo fajniejszy. Niestety, traktuje mnie
z góry, jakbym była małym dzieckiem, którym zapewne w
jego oczach jestem.
Moją misją jest sprawić, żeby patrzył na mnie w inny
sposób. Chciałabym, żeby widział seksowną i fajną
dziewczynę, chociaż w rzeczywistości wcale taka nie
jestem.
Nasza opiekunka wychodzi z domu. Dario i ja
nadaliśmy jej ksywkę panna Bossy
2
. Kręci się wokół nas od
trzech lat i ma dla nas tyle uczucia co kawałek drewna. Jest
tak irytująca, że nawet nie chce mi się jej nienawidzić.
– Wsiadaj do samochodu, Lucky – mówi panna Bossy,
przeczesując nerwowo włosy. – Dario – rozkazuje cierpko
– pożegnaj się z siostrą, byle szybko.
Panna Bossy ma towarzyszyć mi w drodze do Europy,
pomimo moich protestów, że przecież mogę podróżować
sama. Jednakże Gino nalegał.
– Ty jedziesz i ona też jedzie – warknął. – Gdy
dowiezie cię bezpiecznie do szkoły, wyjedzie. Koniec
dyskusji.
„Gino. Król «nie dyskutuj»”.
Panna Bossy otwiera drzwi i wsiada do środka.
Dario pokazuje „idiotka” za jej plecami i zaczyna
kopać kamyki z podjazdu w stronę limuzyny. Odbijają się z
brzdękiem o przód samochodu.
– Przestań – mówi Marco ostro.
Dario nie przestaje patrzeć spode łba. Jak
wspominałam, nie jest szczęśliwy, że wyjeżdżam.
Podbiegam do niego, przytulam i szepczę mu do ucha:
– Spokojnie, nie pozwól im się dołować. Wrócę, zanim
się zorientujesz.
Dario próbuje się trzymać, ale widzę frustrację i
smutek w jego niebieskich oczach, z trudem powstrzymuje
łzy. Czuję się okropnie.
– Chodź, Lucky – mówi Marco niecierpliwie, jakby
naprawdę nie miał siły się tym zajmować. – Nie chcesz
przecież spóźnić się na samolot.
„Wręcz przeciwnie, panie Przystojny, właśnie to
chciałabym zrobić”.
Ściskam Daria po raz ostatni i wypalam „Kocham cię”,
co oczywiście wprawia go w straszne zażenowanie. Kiedy
mamrocze coś w odpowiedzi, ja już siedzę w limuzynie i
odjeżdżamy.
Gina nigdzie nie widać. Jest w podróży służbowej.
„Co jeszcze nowego?”.
R
OZDZIAŁ
2
Lot do Europy jest nieskończenie długi i nudny. Na
szczęście, ku wielkiemu niezadowoleniu panny Bossy, nie
siedzę obok niej. Posadzono mnie koło ponętnej laluni
około czterdziestki, która wydaje się przerażona lataniem.
Ma przesadnie rozjaśnione blond włosy i zadziwiająco
grubą warstwę cienia na powiekach. Jej spódnica jest tak
krótka, że z ledwością zakrywa stringi w lamparcie cętki.
Kilka razy błysnęła mi nagim ciałem, zanim wypiła dwa
drinki mimoza, okryła się kocem i zapadła w wywołany
lekami sen. Wcześniej zauważyłam, że wzięła kilka pigułek
nasennych i popiła alkoholem. Nieźle.
Całe szczęście, że siedzę przy oknie i nie muszę się nią
przejmować. Zamiast tego patrzę przez szybę i myślę o
Marcu. Chociaż odprowadził mnie na lotnisko, to czy w
ogóle zdaje sobie sprawę, że istnieję? Nigdy się do mnie
nie odzywa poza chwilami, gdy niemal wyszczekuje
kolejne polecenia. Rzadko kiedy na mnie patrzy. Czy ma
dziewczynę? Co robi, kiedy nie snuje się za Ginem? Czym
tak w ogóle się zajmuje?
Jego nastawienie do mnie jest do bani.
Zabrałam „Cosmopolitan” z kolan śpiącej laluni i
zaczęłam czytać o tym, jak zapewnić facetowi orgazm
życia.
Hm... seks... nie żebym dużo o tym wiedziała. Ku
mojemu rozczarowaniu nigdy nawet się nie całowałam – a
to dlatego, że nigdy nie przebywam w towarzystwie
chłopców – dzięki Ginowi i jego nadopiekuńczości. Tak jak
mówiłam – odkąd zamordowano mamę, ja i Dario staliśmy
się właściwie więźniami.
O tak, teraz mam zamiar nadrobić czas, kiedy żyłam w
odosobnieniu. Naprawdę to zrobię. Przede mną przygoda i
jestem gotowa za nią podążyć.
W połowie lotu nad oceanem lalunia budzi się i od
razu zmienia się w pannę trajkoczącą. Zaczyna
przedstawiać mi niewiarygodnie nudne sprawozdanie ze
swojego beznadziejnie bezbarwnego życia.
Próbuję udawać zainteresowanie, ale nie wychodzi mi i
w połowie wywodu o tym, czemu wszyscy mężczyźni to
brudne świnie, zasypiam.
Lalunia już się do mnie nie odzywa.
* * *
Po wylądowaniu panna Bossy odkrywa, że na
pokładzie była jeszcze jedna dziewczyna z Los Angeles,
także lecąca do L’Evier. Jest wysoka, wyższa ode mnie, a ja
mam metr siedemdziesiąt wzrostu. Ma długie, rude włosy
spięte w koński ogon i bladą cerę. Cała jest schludna i
pozapinana – nie znoszę takiego ubrania. Ja mam na sobie
dżinsy i koszulkę Rolling Stones, ku wielkiemu
niezadowoleniu panny Bossy. Próbowała mnie namówić,
żebym się przebrała, jeszcze zanim opuściłyśmy LA, ale się
nie dałam. Nie może mnie zmuszać. Nie ma mowy.
Dziewczyna i ja patrzymy na siebie, czekając na bagaż
i przyjazd samochodu, który ma nas zabrać do L’Evier.
– Jestem Lucky – mówię w końcu.
– A ja nie – odpowiada zgryźliwie. – Jestem tutaj, bo
rodzice mnie zmusili.
– Eee... to znaczy mam na imię Lucky – wyjaśniam.
Rzuca mi zniesmaczone spojrzenie.
– Tak masz na imię? – mówi, jakby nigdy w życiu nie
słyszała nic bardziej niedorzecznego. Gdyby tylko
wiedziała, po kim je dostałam… Po sławnym gangsterze
Luckym Luciano, z którym, jak sądzę, Gino zadawał się
dawniej, w czasach, kiedy żył na bakier z prawem.
– No – mówię. – Tak mam na imię. A ty?
Waha się przez chwilę, zanim ujawnia, że nazywa się
Elizabeth Kate Farrell, ale większość znajomych mówi do
niej Liz.
Niezłe imię, choć nie tak fajne jak moje.
Prawdą jest, że uwielbiam swoje imię, jest wyjątkowe,
nikt inny takiego nie ma. Poza tym moja mama zgodziła się
na takie imię, więc musi być dobre. To z nazwiskiem –
Saint – mam problem.
– Dlaczego rodzice cię do tego zmusili? – pytam, jak
zawsze ciekawa.
– Chcesz usłyszeć prawdziwą historię czy tę oficjalną?
– odpowiada, pociągając za swój rudy kucyk.
– Wolałabym prawdziwą – mamroczę, zachwycona, że
ktoś może mieć coś do ukrycia.
Liz patrzy na mnie badawczo, najwyraźniej
zastanawiając się, czy może mi zaufać.
Odpowiadam spojrzeniem, wyzywając ją, żeby poszła
na całość.
– Zaszłam w ciążę. Miałam aborcję. Teraz jestem tu.
Na wygnaniu.
Mówi o tym bardzo rzeczowo. Jestem oszołomiona.
Ciąża. Aborcja. Ile ona w ogóle ma lat?
– Wow – udaje mi się powiedzieć. – Mocne.
– Tak sądzisz? – odpowiada sarkastycznie.
A wtedy nadchodzi panna Bossy ze starszym,
wychudzonym mężczyzną o ostrych rysach, wodnistych
oczach i cienkim wąsiku. Najwyraźniej jest nauczycielem z
L’Evier wysłanym, żeby zawieźć nas do szkoły, która
znajduje się dobre półtorej godziny od lotniska.
Mężczyzna mówi po angielsku z wyraźnym obcym
akcentem.
– Chodźcie ze mną, młode damy – mówi, a usta mu
drgają, co sprawia, że jego wąsy wyglądają, jakby tańczyły.
– Nazywam się Lindstrom.
Podążamy za nim, a za nami idzie gruby portier z
naszymi bagażami, sapiąc ciężko, jakby miał zaraz dostać
zawału.
Jestem już zmęczona i zdezorientowana, a moja głowa
pełna pytań, jakie chciałabym zadać Liz. Jeśli była w ciąży,
to znaczy, że musiała uprawiać seks. A jeśli uprawiała seks,
to musi wiedzieć o tym wszystko.
Jako dziewica bez żadnego doświadczenia muszę się
jak najwięcej dowiedzieć .
„To niezwykle istotne. Szczegóły poproszę.
Wszystkie!”.
R
OZDZIAŁ
3
L’Evier znajduje się w szczerym polu. Jestem
zszokowana. Wydaje się tak odległe od wszystkiego. Nie
mogę oprzeć się wrażeniu, że zamieniam jedno więzienie
na drugie.
Po strasznie dłużącej się podróży z panem
Lindstromem za kierownicą i siedzącą obok niego panną
Bossy wysiadamy z Liz z samochodu. Rozglądamy się po
zarośniętym drzewami dziedzińcu prowadzącym do
wysokiego, obrośniętego bluszczem budynku. Szkoła ma
kilka pięter i nie wygląda zachęcająco. Podobnie jak
dyrektorka szkoły, która wychodzi nas powitać, jeśli można
to w ogóle nazwać powitaniem. Jest starsza od sędziwego
pana Lindstroma. Ma szare włosy upięte w ciasny kok,
wąskie usta, długi nos, a jej podbródek niemal nie istnieje.
Nosi okrągłe okulary, szarobrązową sukienkę
przypominającą nieco stroje amiszów i ma wyraz
dezaprobaty na twarzy.
Miło, zważywszy, że nawet nas nie zna.
Czemu się czuję, jakbym przeniosła się w czasie prosto
do powieści Karola Dickensa?
O tak – pochłaniam mnóstwo książek. „Właśnie to
robisz, gdy nie wolno ci wychodzić z domu”.
„Dzięki, tatusiu Gino”.
Czy wspominałam, że Gino nienawidzi, gdy się go
nazywa tatusiem? Należy mówić do niego Gino, a on do
mnie zwraca się „dzieciaku”.
Po zastanowieniu stwierdzam, że mam z ojcem relację
opierającą się na miłości i nienawiści jednocześnie. Chcę
go kochać, ale w końcu i tak nienawidzę za to, co robi. Na
przykład za te tabuny kobiet, z którymi sypia. Fuj.
Obrzydlistwo!
Nie żeby przyprowadzał je do domu, ale zawsze
mieliśmy z Dariem wokół siebie tyle ludzi, że
dowiadywaliśmy się o nich w taki czy inny sposób.
Z mojego punktu widzenia powinien dać sobie spokój
z kobietami w dniu, kiedy moja mama została
zamordowana. W końcu to była jego wina, musiał to zrobić
jeden z jego wrogów, z zemsty.
Gino ma wrogów – wujek Costa powiedział mi to,
kiedy gorączkowo żaliłam mu się na to, co uważałam za
areszt domowy. Nie jest moim prawdziwym wujkiem. Od
lat jest prawnikiem i najlepszym przyjacielem Gina, a
Dario i ja traktujemy jego i jego żonę, ciocię Jen, jak
rodzinę.
– Twój ojciec jest biznesmenem – poinformował mnie
Costa. – Wszyscy biznesmeni mają wrogów.
Biznesmenem, tak? Zbadałam działalność ojca –
obejmowała ona różnego rodzaju interesy, poczynając od
lichwy, nielegalnych zakładów, prowadzenia melin aż po
budowanie hoteli i kasyn w Las Vegas na początku boomu,
który obrócił jałowy skrawek pustyni w migoczącą stolicę
świata hazardu.
O tak. Najdroższy tatuś zrobił to wszystko. Zrobił to i
jeszcze więcej.
* * *
Taksówka czeka, żeby zabrać z powrotem na lotnisko
pannę Bossy, która nie może się doczekać, żeby wsadzić do
niej swój ważny tyłek.
– Do widzenia, kochanie – mówi, jak zwykle
protekcjonalnie. – Pokaż, że umiesz się zachować.
I już jej nie ma.
„Czy mnie to obchodzi? Cholera, ani trochę”.
– Witamy w L’Evier – mówi odpychającym tonem
kobieta w brązowej sukni. – Jestem waszą dyrektorką.
Możecie się do mnie zwracać panno Miriam.
Milczy przez chwilę, lustrując nas swoimi
paciorkowatymi oczami skrytymi za okrągłymi okularami.
Jej spojrzenie zatrzymuje się na mojej koszulce i jej usta
wykrzywiają się. Najwyraźniej nie jest fanką Rolling
Stonesów.
– W L’Evier panują bardzo surowe zasady ciężkiej
pracy i pełnego posłuszeństwa. Macie się tu nauczyć, jak
stać się uprzejmymi i szanowanymi filarami społeczeństwa.
Lista zasad została umieszczona w waszych pokojach
razem z mundurkami. W weekendy możecie nosić swoje
ubrania, jednakże – skierowała kolejne stalowe spojrzenie
na moją koszulkę – oczekuję pewnego poziomu
przyzwoitości. Nie krótkie spodenki, podarte dżinsy czy
topy noszone bez biustonosza. Dziewczęta z L’Evier muszą
utrzymać pewien poziom, więc bądźcie tak uprzejme i
przestrzegajcie naszych zasad, w przeciwnym razie
ryzykujecie natychmiastowym wydaleniem. Zapamiętajcie
nasze motto: „Od dziewcząt z charakterem do kobiet ze
statusem”. – Robi dłuższą przerwę na przyswojenie jej słów
i dodaje: – To by było na tyle. Pan Lindstrom zaprowadzi
was do waszych kwater.
Kwater? Naprawdę weszłam w świat Karola Dickensa.
Pan Lindstrom stara się wyciągnąć nasze walizki z
bagażnika starego mercedesa, którym przywiózł nas z
lotniska. Pomagam mu. Liz nie. Mam wrażenie, że niezła z
niej suka. Ale nadal chcę usłyszeć od niej wszystko, co ma
do powiedzenia o seksie.
„Czy to boli? Czy jest przyjemne? Jak nie zajść w
ciążę?”.
Hm... myślę, że akurat na to ostatnie pytanie nie zna
odpowiedzi.
Wchodzimy do budynku, ciągnąc za sobą walizki,
ponieważ pan Lindstrom już się poddał. Wygląda na to, że
zostałyśmy przydzielone do różnych pokoi. Liz jest na
pierwszym piętrze, ja na drugim. Pan Lindstrom prycha i
sapie całą drogę do mojego pokoju, a następnie szybko
znika.
Otwieram gwałtownie drzwi pokoju, w którym na
łóżku po turecku siedzi moja współlokatorka, niewysoka
dziewczyna z małymi niebieskimi oczami w okrągłej
twarzy, kaskadą wspaniałych, kręconych złotych włosów,
bardzo jasną cerą i bardzo dobrze rozwiniętymi piersiami.
Jako że jestem płaska jak deska, natychmiast robię się
zazdrosna.
– Musisz być tą nową dziewczyną – mówi, zapalając
papierosa, który, jestem pewna, jest zabroniony.
– Lucky Saint – odpowiadam, stojąc zakłopotana w
drzwiach.
– Co to za imię, do cholery? – żąda odpowiedzi,
wydmuchując dym w moją stronę.
– A ty jesteś…? – pytam, zdecydowana, że się jej nie
dam.
– Olympia Stanislopoulos – cedzi, strzepując popiół na
dywan. – Witam w domu horrorów.
„O Boże! To miejsce jest zupełnie do bani”.
R
OZDZIAŁ
4
Na początku Olympia nie była zbyt przyjazna, a odkąd
dowiedziała się, że jestem od niej o rok młodsza, stała się
wręcz ostrożna i zaczęła mnie ignorować. Jesteśmy w tej
samej klasie, co prawdopodobnie strasznie ją wkurza,
ponieważ w szkole jestem od niej lepsza. Czegoś się w
końcu po drodze nauczyłam. Mówię w trzech językach i
jestem świetna w rachunkach.
Szkoda, że nie mieszkam w jednym pokoju z cieszącą
się złą sławą Liz. Rozpaczliwie potrzebuję soczystej
edukacji seksualnej, a ona jest jedyną dziewczyną, która
może mi to zapewnić.
Po moich piętnastych urodzinach – świętowanych
babeczką z jedną świeczką – i krótkim telefonie od tatusia
Gina Olympia powoli zaczyna się do mnie przekonywać. W
końcu nie ma innego wyjścia, bo śpimy w tym samym
pokoju. Opowiada mi o swoim ojcu, greckim miliarderze,
armatorze Dimitrim Stanislopoulosie, który rozwiódł się z
jej mamą, amerykańską bywalczynią salonów.
– Oboje mnie strasznie rozpieszczają – ujawnia
Olympia, przechylając głowę. – Dla nich to jak rozgrywka,
walka o to, kogo kocham bardziej. Tatuś chce, żebym
poślubiła jakiegoś greckiego kolesia z masą pieniędzy, a
mama uważa, że powinnam wybrać karierę.
– W czym?
– Nie mam pojęcia – wybucha śmiechem Olympia. –
Wywalili mnie z dwóch szkół, ta jest trzecia. Z każdą
kolejną wysyłają mnie coraz dalej.
„Przynajmniej masz oboje rodziców” – chcę
powiedzieć. Ale nie robię tego, bo już się nauczyłam, że
kiedy Olympia zaczyna mówić, nie należy jej przerywać.
Jest przyzwyczajona do tego, że wszystko idzie po jej
myśli.
– Chcę się przede wszystkim bawić – oznajmia. –
Chłopcy, alkohol i trawa. Możesz dołączyć, jeśli chcesz.
– Jak to możliwe? – pytam. – Przecież jesteśmy tu
zamknięte. Poza tym nie ma dokąd iść.
– Założymy się? – mówi Olympia i szeroki uśmiech
rozpromienia jej twarz. – Światła gaszone są o dziewiątej
trzydzieści. Ty i ja wyskakujemy przez okno o dziewiątej
trzydzieści pięć. Wchodzisz w to?
Tak. Jasne, że wchodzę.
Jeszcze tego wieczoru wychodzimy przez okno –
uczepiamy się bujnego bluszczu i zsuwamy niepewnie z
pobliskiego drzewa.
Czuję się podekscytowana i pełna zapału. O takiej
przygodzie marzyłam.
Gdy jesteśmy już na ziemi, Olympia wyciąga z szopy
dwa ukryte rowery, którymi natychmiast odjeżdżamy.
– Dokąd jedziemy? – pytam, pedałując z furią i
zastanawiając się, jaka będzie kara, gdy nas złapią.
– Jakieś dwadzieścia minut stąd jest miasteczko, tam
jedziemy – odpowiada Olympia.
– Naprawdę? – pytam z szeroko otwartymi oczami,
choć jest jasne, że Olympia robiła to już wcześniej.
– Tak, naprawdę – prycha Olympia. – Po prostu jedź za
mną i nie zgub się.
Z chwilą gdy wjeżdżamy do miasteczka, Olympia
zachowuje się bardzo pewnie, ewidentnie wie, jak się po
nim poruszać. Po zaparkowaniu rowerów siadamy przy
stoliku przed kawiarnią. Olympia zamawia u kelnera, który
wydaje się ją znać, dwie kawy z mocnym likierem, a
następnie zaczyna flirtować z grupą chłopców siedzących
przy sąsiednim stoliku.
Wkrótce kilku z nich podchodzi leniwie, żeby się do
nas dosiąść. Jestem pod wrażeniem. Olympia z pewnością
zna wszystkie sztuczki.
Żaden z nich nie mówi po angielsku. Co lepsze, nikt z
nich nie orientuje się, że świetnie znam niemiecki, włoski i
francuski, więc rozumiem wszystko, co mówią.
Wszystkim podoba się Olympia, mruczą: „fantastyczne
cycki”, „mam nadzieję, że się da bzyknąć”, „albo
obciągnie”, „albo jedno i drugie”.
Więc to prawda. Chłopcy rzeczywiście chcą tylko
jednego. A ponieważ żadna z nas nie ma zamiaru się temu
poddać, zaczynam myśleć, że powinnyśmy już iść. Nawet
mnie nie zauważają. Olympia i jej fantastyczne cycki są
główną atrakcją.
– Myślę, że powinnyśmy się już zbierać – mówię w
końcu, czując skutki alkoholu. Wcześniej upiłam się tylko
raz, i to z Dariem, w Boże Narodzenie kilka lat temu. Nie
było to miłe doświadczenie. Wolę panować nad sytuacją niż
upadać po pijaku.
– Nie ma mowy – protestuje Olympia. – Świetnie się
bawię, ty nie?
– Właściwie to nie – odpowiadam. – Nie jest miło być
ignorowaną, więc spadam.
– Nikt cię nie zatrzymuje – mówi Olympia, zupełnie
nieprzejęta tym, że prawdopodobnie zgubię się w drodze
powrotnej do szkoły. Co za suka!
Chrzanić to. Chwytam za rower i ruszam w drogę. Tak
jak powiedziała, nikt nie próbuje mnie zatrzymać.
Rzeczywiście się gubię. I jestem przerażona, gdy muszę
zsiąść z roweru i chwiejnym krokiem pójść na pobocze,
żeby zwymiotować. Dobrą wiadomością jest to, że w końcu
udaje mi się dostać do szkoły i wczołgać pod kołdrę, a poza
tym jestem zadowolona, że nie dałam się złapać.
Olympia pojawia się dopiero po trzech godzinach.
Wsuwa się do łóżka i natychmiast zasypia.
Gdy budzi się rano, nie może się doczekać, żeby mi
powiedzieć, co mnie ominęło.
– Świetnie się bawiłam – grucha.
– Robiąc co? – pytam nieco zezłoszczona, myśląc, że
może powinnam była zostać.
– Robiąc „prawie” – odpowiada z radosnym
uśmiechem.
– Prawie co? – pytam, nadal nieco zdenerwowana.
– Wszystko poza pójściem na całość – mówi rzeczowo.
Nadal nie rozumiem, póki Olympia nie wyjaśnia mi w
szczegółowy, obrazowy sposób, co znaczy „prawie”.
Oznacza obmacywanie, całowanie, wygłupianie się,
przytulanie, pieszczoty, dotykanie, patrzenie. W gruncie
rzeczy wszystko oprócz ostatecznego ruchu.
W końcu zrozumiałam. O mój Boże! Muszę przyznać,
że „prawie” brzmi jak niezła zabawa, a co najważniejsze –
nie ma ryzyka zajścia w ciążę.
Po kilku dniach zajęć Olympia decyduje, że muszę
poprawić wygląd, zanim znowu wyjdę wieczorem. Układa
mi włosy, nakłada makijaż, pożycza czerwony sweter z
dekoltem i bardzo krótką spódniczkę. Potem namawia
mnie, żebym wypchała swój stanik chusteczkami, aby mój
dekolt trochę się wypełnił.
Patrzę w lustro: już nie mam piętnastu lat, wyglądam
jak osiemnastolatka, która co nieco przeżyła. Podoba mi
się!
Ciekawa jestem, co by powiedział Marco, gdyby mnie
teraz zobaczył.
„Ach... Marco – myślę rozmarzona. – Kocham go,
naprawdę”.
– Czas na kolejny ryzykowny spacer – oznajmia
Olympia, nakładając z rozmachem błyszczyk na usta. –
Tylko tym razem nie uciekaj jak przerażony królik.
Nie podoba mi się takie określenie mojego
zachowania. Przerażony królik, też coś! Jestem Santangelo,
a Santangelo mogą robić wszystko, co przyjdzie im do
głowy.
Wyposażona w wiedzę o tym, czym jest „prawie”, i
ubrana w ciuchy Olympii wychodzę naszą sprawdzoną
drogą ucieczki.
Ta sama kawiarnia. Ta sama grupa chłopców. Tylko że
tym razem mnie zauważają, a i ja zauważam ich.
Jeden z chłopców, Ursi, całkiem mi się podoba. Ma
długie, miękkie brązowe włosy i wygląd złego chłopca.
Nosi skórzaną kurtkę i nie mówi zbyt dobrze po angielsku.
Zaczynamy rozmawiać. Podobają mi się jego oczy,
otoczone grubymi, ciemnymi rzęsami. Jemu podobają się
moje, a wiem to, bo mi powiedział.
Po chwili zaprasza mnie na spacer.
„O rany! Czy w końcu dostanę ten pocałunek, na
którego punkcie mam już obsesję?”.
– Pewnie – mówię, spoglądając na Olympię w
poszukiwaniu jakiejś wskazówki.
– Idź – zachęca mnie. – Złapiemy się później.
Ursi i ja idziemy w stronę pobliskiego lasu. Bierze
mnie za rękę. Jest ekscytująco. Wchodzimy do lasu, po
chwili zatrzymuje się, zdejmuje swoją skórzaną kurtkę i
kładzie ją na ziemi.
Siadamy.
I oto nadchodzi...
Pochyla się i całuje mnie, a jego język bada wnętrze
moich ust. Nagle zdaję sobie sprawę, o co w tym
wszystkim chodzi.
Wow! Ile mnie ominęło. Czas zacząć nadrabiać
zaległości i zapewnić sobie prawdziwą edukację.
„Nigdy więcej panny niewinnej. Jestem w pełni
gotowa na rock and roll!”.
R
OZDZIAŁ
5
Szkoła. Co mogę o niej powiedzieć? NUDA!
Całkowita strata czasu.
Głupie zajęcia z gotowania, szycia i gimnastyki – tylko
z kilkoma godzinami matematyki, łaciny i geografii
wrzuconymi jakby dla zabawy. Powiedziałam zabawy?
Wymażcie to.
Nasza nauczycielka matematyki, panna McGregor, jest
wiedźmą w najczystszej postaci. Ma około czterdziestki,
źle ufarbowane czarne włosy i nieustająco kwaśny wyraz
twarzy. Nienawidzi nas wszystkich. A my jej. Z jakiegoś
powodu najbardziej nienawidzi mnie. Może dlatego, że w
końcu zaczęłam się odzywać i odpowiadać na zaczepki.
Lubi zatrzymywać uczniów po lekcjach. Jestem jej
głównym celem. „Świetnie! Do roboty, wiedźmo!”.
Czasami zastanawiam się, czy nie lepiej było w Bel
Air, gdzie nikt się do mnie nie odzywał oprócz Daria i
kolejnych nauczycieli. A potem zdaję sobie sprawę, że bez
względu na to, jak kiepsko jest w L’Evier, tu przynajmniej
doświadczam prawdziwego życia, poznaję nowych ludzi i
całuję się.
Ach... Ursi. Widziałam go kilka razy w ciągu ostatnich
tygodni i – tak jak Olympia mnie ostrzegała – on ma ochotę
na znacznie więcej niż tylko pocałunki.
Do tej pory udawało mi się go powstrzymywać, ale
teraz zaczynam się zastanawiać, co złego jest w „prawie”?
Mogę eksperymentować. Chcę eksperymentować. Tak
długo, jak panuję nad sytuacją i nie idę na całość, na pewno
mogę próbować paru nowych rzeczy.
Dzięki Bogu jest Olympia, która jest niesamowita i już
tak dużo mnie nauczyła. Jest jak trochę starsza siostra,
której nigdy nie miałam.
Olympia, Liz i ja tworzymy sojusz. Jesteśmy
outsiderkami w szkole pełnej dziewczyn zbyt
przestraszonych, żeby łamać reguły. Liz kilka razy wzięła
udział w naszych nocnych wycieczkach. W rewanżu
uraczyła nas opowieścią o tym, jak pewnej nocy uprawiała
seks i zaszła w ciążę. W końcu poznałyśmy wszystkie
smakowite szczegóły. Jak się upiła wódką ukradzioną z
gabinetu ojca. Jak chłopak – koleś, z którym wyszła
wcześniej tylko raz – zapewniał, że nic nie zrobi, że chce
tylko, żeby się rozebrali do naga, leżeli obok siebie, a on jej
delikatnie tam włoży, nie posuwając się dalej.
Pragnęła poeksperymentować, była taka głupia –
uwierzyła mu.
Oczywiście posunął się dalej, zanim w ogóle
pozbierała się na tyle, żeby się sprzeciwić. A kilka tygodni
później – miała szesnaście lat – była w ciąży.
Szybka aborcja wymuszona na niej przez rodziców, a
następnie błyskawiczne wysłanie do L’Evier.
Żal mi jej. Zachowuje spokój, ale w głębi serca wiem,
że musi cierpieć. Olympia uważa, że to jeden wielki żart.
Ona w ogóle niczego nie bierze na poważnie, ale kto
mógłby ją za to potępiać? Odkryłam, że prowadziła
uprzywilejowane życie – z prywatnymi samolotami,
greckimi wyspami, apartamentami w Nowym Jorku i
mnóstwem luksusu. Jej ojciec, Dimitri, grecki armator, jest
według Olympii wielkim kobieciarzem.
„Hej – witamy w klubie tatusiów, Gino też taki jest”.
To nas łączy – ojcowie, którzy nie umieją trzymać
zapiętych rozporków.
Tata Liz prowadzi duże studio filmowe w LA, a jej
mama oddaje się działalności charytatywnej i codziennym
lanczom. Według Liz żadne z nich nie ma za dużo czasu,
żeby się nią zajmować, stąd to zesłanie.
Współlokatorką Liz w L’Evier jest piękna hinduska
Rashmir. Bardzo cicha i spokojna, nigdy nawet nie
pomyślała, żeby dołączyć do naszych nocnych eskapad.
Nie pochwala ich, a my możemy tylko mieć nadzieję, że
nie będzie świętsza od papieża i nie wyda nas pannie
Miriam. Liz uważa, że tego nie zrobi, ale ja nie jestem taka
pewna.
Wszystko jedno zresztą. Taka jest moja nowa filozofia.
Co ma być, to będzie, nic nie mogę zrobić, żeby to
powstrzymać, więc tak jak Olympia mam zamiar dobrze się
bawić.
* * *
Ursi cieszy się na mój widok. Zawsze się cieszy, a ja
uwielbiam tę nowo odkrytą władzę, jaką mam nad
mężczyznami. Spotykamy się w naszej kawiarni. Dociera
do mnie, że mam prawdziwego chłopaka, podczas gdy
Olympia i Liz ciągle skaczą z kwiatka na kwiatek. Czuję
się, jakbym miała nad nimi przewagę, ale ani Liz, ani
Olympia nie wydają się nawet trochę zazdrosne.
Po zwyczajowych dziesięciu minutach rozmowy Ursi
proponuje spacer.
Jestem gotowa. Chętna.
Idziemy w stronę lasu. I tym razem jestem gotowa do
gry.
* * *
Następnego ranka w laboratorium pracujemy nad
jakimś bezużytecznym eksperymentem, gdy Olympia
pochyla się w moją stronę i szepcze:
– Co się, do cholery, wczoraj wydarzyło? Wróciłaś
dopiero o piątej nad ranem.
– Wiem – odpowiadam z tajemniczym uśmiechem. –
Daj mi klapsa, jestem bardzo niegrzeczną dziewczynką.
– Szybko nadrabiasz, nie? – Olympia się uśmiecha. –
Mała Lucy Saint zmieniła się w imprezowiczkę. Widać
czegoś się ode mnie nauczyłaś.
– Tak sądzisz?
– Zetrzyj z buźki ten uśmieszek samozadowolenia i
opowiedz mi dokładnie, co się wydarzyło.
– „Prawie” – odpowiadam, nie mogąc powstrzymać
uśmiechu.
– Czy ty...
– Czy ja co?
– Dotknęłaś tego?
– Powiedzmy tylko, że jest bardzo szczęśliwym
chłopakiem.
– Dziwka!
Poznał swój swego.
Wymieniamy porozumiewawcze uśmieszki.
„Dotknęłam chłopaka. Poczułam, jaką mam władzę.
Jestem w ekstazie”.
Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę Marca.
Następnym razem, kiedy się spotkamy, zobaczy we mnie
kobietę, którą jestem. Doświadczoną i wyrafinowaną. Ale
nadal dziewicę.
Tę nagrodę zostawiam dla Marca.
R
OZDZIAŁ
6
Zanim pierwszy semestr w L’Evier dobiegł końca,
stałam się inną osobą. Pełną ambicji, marzącą, żeby zostać
na przykład świetną prawniczką albo światowej klasy
architektką. Oba zawody są pociągające, choć nie mam
pojęcia, co należy zrobić, żeby odnieść w nich sukces.
Pewnego poranka nagle uświadomiłam sobie, że chcę robić
coś, co da mi władzę. Jestem kobietą. Mogę to wykrzyczeć.
Przygotowuję się do letnich wakacji w LA. Pakuję
walizki i przyglądam się sobie w lustrze. Tak wiele
wydarzyło się przez te trzy miesiące. Dorosłam. Nie jestem
już czternastoletnią dziewczynką, mam piętnaście lat i
jestem kobietą. Moje odbicie pokazuje inną mnie. Po
zachętach Olympii ścięłam burzę czarnych loków, teraz
mam krótką i szykowną fryzurę. Moja sylwetka ładnie się
rozwinęła, och, i już nie chodzę z nagą twarzą. Makijaż
zdecydowanie poprawia naturalny wygląd.
Ha! Ha! Marco przeżyje szok.
Panna Bossy nie przyjedzie po mnie. Podobno została
zwolniona. Nic nie mogłoby bardziej mnie ucieszyć!
Liz i ja lecimy razem. Jesteśmy przyjaciółkami. Mamy
już plan, co chcemy robić w LA: chodzić na zakupy i na
kolacje, do kina i klubów. Mam prawie osiemnaście lat –
plus minus trzy lata. Zwierzyłam się Liz z mojej miłości do
Marca.
– Ile on ma lat? – pyta, pociągając z butelki łyk soku
pomarańczowego, do którego dolała trochę wódki. Liz
uwielbia alkohol. Kupuje go od dziewczyny, której matka
pracuje w liniach lotniczych i przywozi do domu masę
miniaturowych buteleczek, które jej córka następnie szybko
kradnie i sprzedaje.
– Nie wiem – odpowiadam niewyraźnie. –
Dwadzieścia osiem może. Albo trzydzieści.
Liz marszczy nos.
– Stary.
– Nie obchodzi mnie to – odpowiadam beztrosko. –
Kocham go.
– Sądzisz, że on też cię lubi? – dopytuje Liz.
„Chciałabym”.
Wzruszam ramionami.
W końcu zasypiam.
* * *
Och, a jednak marzenia się spełniają. Marco czeka na
mnie na lotnisku.
Gapię się na niego.
Omija mnie wzrokiem.
O Boże! Nawet mnie nie rozpoznaje.
A potem jednak mu się to udaje, gdy podbiegam do
niego, klepię go w ramię i mówię:
– Pamiętasz mnie?
– Lucky? – pyta, jakby nie mógł uwierzyć, że to ja.
– A kto inny miałby być? – odpowiadam,
podekscytowana, że go widzę.
– Jezus! – krzyczy, i to nie z podziwu. – Coś ty zrobiła
ze swoimi włosami?
Patrzę na niego zalotnie.
– Jak ci się podoba moje nowe ja? – pytam, czekając
na entuzjastyczną odpowiedź.
– Hm... z pewnością wyglądasz inaczej – mówi, dając
znak bagażowemu, żeby wziął moje walizki.
– Cóż... Hm... Na pewno jestem inna – mówię śmiało.
– Możesz mówić o mnie „doświadczona kobieta” –
mrugam do niego znacząco. – Wiesz, co mam na myśli?
Marco zaczyna się krztusić. Nie takiej reakcji
oczekiwałam.
– Chodźmy – mówi w końcu opryskliwie. – I lepiej
zmyj ten makijaż klauna, zanim Gino cię zobaczy, bo
inaczej już nie żyjesz.
Jestem oburzona. Pieprz się, Marco. To wszystko, co
masz mi do powiedzenia?
„Nienawidzę go. Naprawdę”.
* * *
– Wyglądasz koszmarnie – Dario wykrzykuje w chwili,
gdy wchodzę do domu.
– Dzięki wielkie – odpowiadam wściekła, bo
oczywiście nic nie rozumie, tak jak i Marco, który nie
odezwał się do mnie ani słowem w drodze z lotniska.
Jestem nieziemsko wkurzona, zdenerwowana i
rozczarowana. Co jest nie tak z tymi dziwakami? Czy nie
widzą, że jestem już dorosła?
Dario prowadzi mnie do mojego pokoju, desperacko
próbując zrehabilitować się za swoje głupie komentarze.
– Niedługo się przyzwyczaję, że wyglądasz jak jedna z
tych dziewczyn z magazynów cioci Jen. Nieźle – mówi.
Jeden z najgorszych komplementów, jakie słyszałam.
Postanawiam mu wybaczyć, w końcu to mój brat i
stęskniłam się za nim. Trochę.
– Gdzie Gino? – pytam.
– Vegas – odpowiada Dario, rzucając się na moje
łóżko.
– Miło, że się pojawił, żeby powitać mnie w domu –
narzekam, wyciągając paczkę papierosów, którą ukryłam w
torebce.
– Kiedy zaczęłaś palić? – dopytuje Dario, wyraźnie
pod wrażeniem.
– W szkole – odpowiadam i dodaję tajemniczo: –
Wielu rzeczy nauczyłam się w szkole.
Dario kiwa głową z aprobatą, gdy zapalam i podaję mu
papierosa. Skwapliwie go przyjmuje. Wymieniamy
uśmiechy. Ostatecznie dobrze być w domu z moim
młodszym bratem.
– Tata ma nową dziewczynę – ujawnia Dario. – Jest
sławna.
Ciągle zastanawiam się, czemu Marco nie padł do
mych stóp i nie wyznał mi dozgonnej miłości, a jednak
komunikat Daria sprowadza mnie na ziemię.
– Sławna? – pytam, marszcząc brwi. – Kim ona jest?
– Gwiazdą filmową.
Bardziej precyzyjny już nie mógł być.
– Nie mów? – mówię poirytowana. – Ma jakieś imię?
– Marabelle Blue.
Powoli przyswajam tę niewiarygodną informację.
Marabelle Blue jest wielką, pieprzoną gwiazdą, czymś w
rodzaju sekssymbolu. Co do k...?
– Żartujesz – wyduszam w końcu z siebie.
– Nie, to prawda – zapewnia mnie Dario.
– Skąd wiesz? – naciskam, pragnąc uzyskać więcej
informacji.
– Przywozi ją tutaj – mówi Dario, delektując się tą
chwilą. – Widziałem, jak się pieprzyli.
Niemal krztuszę się papierosem. Właściwie nie
przepadam za paleniem, ale co tam, dobrze wiem, że
świetnie wyglądam, paląc.
– Nie widziałeś – mówię, a różne obrazy przelatują mi
przed oczami.
– O tak, widziałem. – Dario pieje z radości. –
Podglądałem ich przez dziurkę od klucza.
– Ty mały, podstępny szczurze – krzyczę.
Dario odrzuca swoją blond głowę do tyłu i śmieje się.
– To było niezłe.
– Wyobrażam sobie.
– I jeszcze coś – dodaje Dario.
– Co? – wzdycham zniecierpliwiona.
– Gino leci z Vegas i przyprowadzi ją dzisiaj na
kolację.
– Nie mów.
– Mówię – potwierdza złe wieści.
Zdaję sobie sprawę, że muszę wziąć się w garść, jeśli
mamy jeść kolację w towarzystwie gwiazdy filmowej.
„Czy ją polubię? Kogo to obchodzi? Nie zostanie na
tyle długo, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie”.
R
OZDZIAŁ
7
Co się dzieje z mężczyznami w mojej tak zwanej
rodzinie? Najpierw Marco, potem Dario, teraz sam Gino,
wszyscy nie przestają mówić, jak to nienawidzą moich
włosów, makijażu i ciuchów. Czy sądzili, że już zawsze
będę wyglądała jak patykowata nastolatka? Rozwijam się,
dziękuję bardzo, i nie obchodzi mnie, co mają do
powiedzenia. Cóż, nie jest to do końca prawda, bo
obchodzi mnie Marco – nie żeby był rodziną – na szczęście
– ponieważ gdyby był rodziną, nie mogłabym za niego
wyjść, a tak się pewnie stanie. W końcu.
Czy najdroższy tatuś ucieszył się na mój widok?
Nie wiem. Nie umiem powiedzieć. Wydaje się
obojętny.
Gdy byłam młodsza – zanim zamordowano mamę –
nazywał mnie swoją małą włoską księżniczką, podrzucał
do góry i obsypywał pocałunkami i uściskami.
Teraz jedyne, co dostaję, to krytyka.
„Nie obchodzi mnie to”.
„Obchodzi”.
„Nie obchodzi”.
* * *
Marabelle Blue okazuje się niezwykłą, marzycielską
istotą o wielkich niebieskich oczach, falujących
platynowych włosach, czerwonych drżących ustach i
wielkich piersiach. Ma na sobie różową szyfonową suknię z
ogromnym dekoltem i błyszczące kolczyki z diamentami,
które wydają się prawdziwe. Wygląda, jakby szła na
premierę filmową, a nie domową kolację.
– Cześć, Lucky – mruczy nieco chropawym,
dziewczęcym głosem. – Twój tata dużo mi o tobie
opowiadał. Miło cię w końcu poznać.
„Czyżby? Dlaczego?”.
Mamroczę odpowiednie przywitanie i rzucam Ginowi
zabójcze spojrzenie. To ma być świętowanie mojego
powrotu do domu? Kolacja z wielką gwiazdą filmową,
którą z automatu znienawidziłam, bo sypia z moim ojcem.
Przypomina mi się Ursi, myślę o rzeczach, które z nim
robiłam, i zastanawiam się, czy Marabelle Rybia Twarz
robiła to z Ginem.
Przechodzi mnie dreszcz na samą myśl.
Niewyobrażalne.
– Wiesz – mówi Gino, rzucając mi swoje najbardziej
irytujące spojrzenie – Marabelle mogłaby zabrać cię do
studia, oprowadziłaby cię i może dała kilka lekcji makijażu,
żebyś nie wyglądała jak klaun.
Oczy wypełniają mi się łzami. Klaun? Czy on sobie
jaja robi? Co się dzieje z nim i z Markiem? Czemu obaj
mówią to samo?
– Bardzo chętnie – mówi Marabelle, próbując się
przypodobać. – Kiedy tylko chcesz, kochanie.
Nie pozwolę im zobaczyć, że płaczę. Wstrzymując łzy,
podnoszę szklankę wody i udaję, że się krztuszę.
– Powinnaś znowu zapuścić włosy – warczy Gino. –
Wyglądasz jak jakiś cholerny chłopak.
Ach tak. Kolejny fantastyczny wieczór z moim
kochającym i wrażliwym ojcem.
Gdy męka kolacji dobiega końca, uciekam do swojego
pokoju, zamykam drzwi i zaczynam płakać. Mam prawo.
Mam tylko jednego rodzica.
Gdzie jest mama, gdy jej potrzebuję? Czemu musiała
dać się zabić? To nie w porządku. To wszystko jego wina. I
co on w związku z tym zrobił? Zupełnie nic. Czy nie
powinien szukać jej zabójcy, zamiast spać z pustymi
gwiazdkami filmowymi?
Dario wali w moje drzwi. Krzyczę, żeby sobie poszedł.
Nie przestaje walić. Każę mu się odpieprzyć.
Dzwonię do Liz. Nie ma jej w domu.
Idę do łazienki i patrzę uważnie na swoje odbicie,
pochylając się w stronę lustra, żeby lepiej widzieć. Rzeka
łez rozmyła mój starannie nałożony makijaż. Gino ma
rację, teraz wyglądam jak klaun.
Co za porażka. Jestem smutnym klaunem.
Wczoraj byłam taka szczęśliwa, że wracam do domu i
zrobię na wszystkich wrażenie. Niestety, sprawy nie
potoczyły się zgodnie z moim planem i nie wiem, kogo za
to winić poza sobą.
Ale czy to moja wina?
Nie. To wina Gina i jego szalejącego libido.
Nienawidzę go. Kocham go. Nienawidzę go. Kocham go.
Ta sama stara historia.
Rano dzwonię do Olympii, do Grecji.
– Tęsknię za tobą – mówi.
Uśmiecham się, słysząc jej słowa.
– Ja za tobą też – odpowiadam.
– Co u ciebie? – pyta.
– Strasznie. Gino związał się z jakąś głupią gwiazdą
filmową i wszyscy są dla mnie wredni.
– Gwiazdą filmową? – pyta Olympia, dużo bardziej nią
zainteresowana niż tym, że u mnie jest do bani. – Jak się
nazywa?
– Marabelle Blue.
– O cholera! – Olympia wykrzykuje zachwycona. –
Marabelle Blue jest wielka.
– Wielkie to ma cycki – mówię, przewrotnie
chichocząc. – Kiedy była u nas wczoraj na kolacji,
wyglądały, jakby miały zaraz wypaść z sukienki.
Obrzydlistwo.
Olympia ryczy ze śmiechu.
– Dobrze, że mojego ojca tam nie było – mówi. – Jest
takim zbereźnikiem, że od razu by się na nią rzucił.
– Tak sobie myślałam... – mówię, próbując
sformułować myśli.
– Co sobie pomyślałaś?
– Wiesz... jestem trochę zdesperowana. – Ryzykuję. –
Czy jest jakaś szansa, że mogłabym przyjechać do ciebie na
lato?
– Świetny pomysł! – Olympia piszczy, brzmi to, jakby
była szczerze zachwycona. – Czuj się zaproszona.
Spędzimy razem niewiarygodne lato.
– Oczywiście muszę dostać pozwolenie od Gina –
mówię, zapalając się do tego pomysłu. – To akurat powinno
być łatwe, jest tak zajęty Marabelle Rybią Twarzą, że
jestem pewna, że się zgodzi.
– Hurra! Nie mogę się doczekać – mówi pełna
entuzjazmu. – Musisz wziąć ze sobą swoje
najseksowniejsze bikini – tu jest pełno słońca i piasku.
Pokochasz to. I niesamowicie się opalisz.
– Jesteś pewna, że twoja rodzina nie będzie miała nic
przeciwko?
– Na pewno nie.
Czekam na odpowiedni moment, żeby zapytać Gina,
czy mogę jechać. Wybiera się do swojego hotelu w Vegas i
wydaje się bardzo zajęty.
– Kim są ci ludzie, u których chcesz się zatrzymać? –
pyta.
– To moja najlepsza przyjaciółka, Olympia
Stanislopoulos. Jej rodzice mają wielką willę na greckiej
wyspie. Jest tam ich prywatny jacht i pełna ochrona w
rezydencji, zupełnie jak u nas, więc będzie bezpiecznie.
Postanawiam nie wspominać, że rodzice Olympii są
rozwiedzeni i że pani Stanislopoulos nie będzie na miejscu.
Gino kiwa głową. Tak jak sądziłam, myślami krąży
wokół Marabelle Rybiej Twarzy i na pewno nie chce,
żebym się tu kręciła i wchodziła mu w drogę.
– W porządku – mruczy. – Jeśli tak postanowiłaś.
Zadzwoń do mojej sekretarki, niech zorganizuje wszystko.
Podaj jej szczegóły, gdzie będziesz i kto będzie się tobą
zajmował. A, i Lucky...
– Tak, Gino?
– Zachowuj się – dodaje, patrząc na mnie twardo. –
Żadnego picia. Żadnych chłopaków. Żadnego seksu.
Rozumiemy się?
– Oczywiście, Gino – mówię, w pełni posłuszna
córeczka.
Och! Gdyby tylko wiedział, co już zrobiłam. I
naprawdę niczego nie żałuję!
R
OZDZIAŁ
8
Przed wyjazdem do Grecji spędzam dzień z Liz. Liz
prowadzi porsche swojego taty. Jej ojciec wyjechał do
Nowego Jorku, a mama jest w spa, więc nikt nie może jej
powstrzymać. Oczywiście jedzie za szybko, nieważne, to
jest całkiem ekscytujące. Jedziemy Melrose, Robertson i
Third Street. Jemy lancz na plaży w Venice. Kupujemy
topy, dżinsy, buty i całą masę innych fantastycznych rzeczy.
Krążymy po promenadzie i flirtujemy z przypadkowymi
chłopakami.
Później jedziemy do jej domu w Palisades, gdzie
siedzimy, palimy papierosy i przymierzamy nowe ciuchy.
Liz przeszukuje gabinet swojego taty i pojawia się z
pełną butelką wódki. Naprawdę lubi być na rauszu. Ja
niespecjalnie. Upijanie się wydaje mi się dość głupie. Lubię
mieć jasny obraz tego, co się dzieje.
Po pewnym czasie Liz decyduje się zaprosić paru
znajomych. Niedługo potem w domu jest już regularna
impreza.
Jakimś sposobem ląduję na kanapie z wytatuowanym
kolesiem o imieniu Brad i już po chwili oddajemy się
„prawie”.
Hm... Jestem całkiem pewna siebie, ale po jakimś
czasie Brad – który musi mieć co najmniej dziewiętnaście
lat – chce więcej i zaczyna być agresywny.
Udaje mi się od niego uwolnić i idę szukać Liz, która
już jest zupełnie pijana. Ta dziewczyna nie powinna pić.
Nie pamięta, co się jej przydarzyło poprzednim razem?
Zdaję sobie sprawę, że nie może opuścić własnej
imprezy, żeby odstawić mnie do domu, nawet gdyby była w
stanie prowadzić, więc dzwonię po taksówkę, choć czuję
się trochę winna, że zostawiam Liz bez przyjaciółki u boku.
Wydaje się, że inne dziewczyny mają już męskie
towarzystwo. Dookoła widać same pary uprawiające
„prawie”, a może i jeszcze więcej.
Impreza szybko zamienia się w wolnoamerykankę i już
naprawdę chcę wyjść. Poza tym dochodzi północ, a ja mam
godzinę policyjną o jedenastej. Nie żeby miało to jakieś
znaczenie. Gino jest w Vegas, najwyraźniej nic go nie
obchodzi.
Liz leży na leżaku obok basenu, zupełnie odpłynęła.
Myślę, że może to prześpi.
Kierowca taksówki nie zna ani słowa po angielsku,
pędzi wzdłuż Sunset, jakby goniła go śmierć. Gdy tylko
docieramy do Bel Air, gubi się, a gdy znajduje nasz dom,
oszukuje mnie przy opłacie.
Niechętnie płacę i idę w stronę kamiennych schodów,
otwieram frontowe drzwi i wpadam na wściekłego Marca
stojącego w głównym holu.
– Znasz zasady – beszta mnie, seksowny i taki
przystojny. – W domu masz być najpóźniej o jedenastej i
nigdy, powtarzam, nigdy nie woź swojego głupiego tyłka
taksówką. To pieprzone śmiercionośne pułapki.
Rzucam mu wyniosłe spojrzenie.
– Nie jesteś Ginem – burczę. – Nie możesz mi mówić,
co mam robić.
To rozjusza go jeszcze bardziej.
– Strasznie pyskata się zrobiłaś w tej Szwajcarii –
mówi, krzywiąc się, co sprawia, że wygląda jeszcze
seksowniej.
– Nie tylko to się zmieniło – odpowiadam i uciekam,
żeby schronić się w swoim pokoju, zanim zdąży cokolwiek
powiedzieć.
Co mam zrobić z Markiem? To oczywiste, że coś do
mnie czuje. Jak to jest, że nie może się wyluzować i
przyznać do tego?
Uśmiecham się do siebie. Może jest zazdrosny, że
spędzam czas poza domem? Może zastanawia się, co robię
i z kim?
„Szkoda, Marco, miałeś swoją szansę i ją
zmarnowałeś”.
* * *
Następnego dnia rano wstaję wcześnie, pakuję się i
jestem gotowa do drogi. Dario kręci się wokół z
wkurzonym wyrazem twarzy. Obiecałam, że spędzę z nim
lato, tylko że sprawy się pokomplikowały. Poza tym Dario
to ciągle dzieciak. Co mielibyśmy razem robić? Grać w
scrabble i całymi dniami oglądać telewizję? Kiepska
perspektywa.
Olympia czeka, a ja ruszam.
Marco zawozi mnie na lotnisko i całą drogę milczy jak
kamień.
Mam tak wiele pytań, które chciałabym mu zadać, ale
czuję, że nie jest to odpowiednia chwila.
„Czy masz dziewczynę? Czy chcesz mieć dziewczynę?
Co tak naprawdę o mnie myślisz?”.
I najważniejsze ze wszystkich pytań: „Kiedy w końcu
do ciebie dotrze, że należymy do siebie?”.
Dojeżdżamy do lotniska i wysiadam z samochodu.
Kobieta obsługująca klientów VIP czeka, żeby zaprowadzić
mnie do samolotu. Marco wyciąga moje walizki z
bagażnika, przekazuje bagażowemu, wsiada do samochodu
i odjeżdża, nie mówiąc nawet do widzenia.
„Pieprz się, Marco! – krzyczę w myślach. – Też cię
nienawidzę!”.
* * *
W samolocie siedzę obok otyłego mężczyzny ze
śmierdzącym oddechem i chęcią do flirtu. Fuj. Jest ode
mnie dużo starszy i dość obleśny. Tęsknię za zmysłową
lalunią, obok której siedziałam podczas pierwszej podroży
do Europy.
Stewardesa podchodzi i proponuje gazety. Biorę „LA
Timesa” i zaczynam czytać. Może ten stary koleś zrozumie
aluzję i przestanie się do mnie przystawiać.
Naprawdę nie jestem przesadnie zainteresowana
czytaniem gazety, przede wszystkim staram się wyglądać
na zajętą, gdy jeden z nagłówków przykuwa moją uwagę.
NASTOLETNIA CÓRKA POTENTATA FILMOWEGO
TOPI SIĘ W PRZYDOMOWYM BASENIE.
Na chwilę moje serce zatrzymuje się. To nie może
być... A może jednak?
Jestem zbyt zdenerwowana, żeby czytać dalej. Ale w
końcu czytam całą historię czarno na białym.
Elizabeth Farell, córka właściciela studia filmowego
Martina B. Farrella i filantropki Lindsay Farrell, została
znaleziona przez gosposię utopiona w rodzinnym basenie o
trzeciej nad ranem.
Dławię krzyk. Moje oczy wypełniają się łzami.
„NIE POWINNAM BYŁA JEJ ZOSTAWIAĆ SAMEJ.
TO WSZYSTKO MOJA WINA”.
Zapadam się w fotelu i nie wypowiadam ani słowa aż
do chwili, gdy samolot ląduje, po czym w poczekalni
szukam Olympii i szlochając, wpadam w jej ramiona.
* * *
Przez kilka kolejnych dni rozpaczamy razem. Olympia
jest prawdziwą przyjaciółką. Nie ustaje w zapewnianiu
mnie, że ta sprawa nie miała ze mną nic wspólnego, że nie
byłam opiekunką Liz i że to, co się jej przydarzyło, to jakiś
pieprzony wypadek.
Nie jestem przekonana, ale co tam, muszę iść do
przodu. Poradziłam sobie ze śmiercią mamy, mimo że
byłam tylko dzieckiem. Jasno pamiętam słowa Gina:
„Nigdy nie zapominaj, że jesteś Santangelo. Nigdy im nie
pokazuj, że można cię złamać”.
Tak. Jestem Santangelo. Bardziej podobna do Gina, niż
jestem skłonna to przyznać.
Stopniowo wypieram myśli o tym, co stało się z Liz, i
zaczynam cieszyć się latem.
R
OZDZIAŁ
9
Willa Stanislopoulosów, która znajduje się na ich
prywatnej wyspie, jest spektakularna. Wznosi się na
urwisku z widokiem na lazurowe Morze Śródziemne, ma
niekończące się tarasy i niesamowite widoki z okien. Ich
luksusowy jacht stoi zacumowany w zatoce.
Ojciec Olympii, Dimitri, jest imponującym mężczyzną
z mocną opalenizną, pooraną bruzdami twarzą i wydatnym
nosem. Przystojny jak na starszego mężczyznę. Wita mnie
pocałunkami w oba policzki i trzecim na szczęście, po
czym mocno przytula. Pachnie drogą wodą po goleniu,
cygarami i mocnym alkoholem.
– Witaj, moja droga – mówi donośnie. – Każdy
przyjaciel Olympii jest mile widziany. Jesteśmy jedną
wielką rodziną.
Potem w gruncie rzeczy mnie ignoruje, co jest
normalne, bo willa Stanislopoulosów jest pełna ludzi.
Krewnych i gości, atrakcyjnych starszych kobiet w
designerskich kostiumach kąpielowych oraz zgrai głośnych
dzieci. Oprócz jednej Francuzki z kwaśną miną jesteśmy
jedynymi nastolatkami.
– Kim są ci ludzie? – pytam. – Wydaje się, jakby
codziennie się wymieniali.
– Wiem – potwierdza Olympia, kiwając blond głową. –
Jedyne, co musisz robić, to uśmiechać się i unikać starych
zbereźników. Będą próbowali złapać cię za tyłek, jeśli będą
mieć choć cień szansy, więc poruszaj się szybko. Są starzy i
nie tacy zwinni.
Miała rację. Im starszy facet, tym bardziej jego ręce
mają tendencję do wędrowania. Obrzydlistwo. Podstarzali
Grecy w mankini
3
obnażających ich wystające brzuchy i
żałośnie małe członki leżą przy basenie, pracując nad swoją
opaleniznę.
Nie o takich wakacjach marzyłam.
– Możemy iść gdzieś indziej? – pytam niespokojnie po
kilku dniach. – No wiesz, wyskoczyć gdzieś na cały dzień?
Poznać inne miejsca.
– Czekałam na twój znak – powiedziała, szybko
odczytując aluzję. – Po tym, co stało się z Liz... – urywa.
– Jestem gotowa na trochę zabawy – mówię
zdecydowana, żeby nie czuć się już zawsze winna z
powodu Liz.
Niestety, Liz wybrała taką ścieżkę, jaką chciała, i bez
względu na to, jak za nią tęsknię, należy ruszyć dalej. Nie
będę się więcej obwiniać. Poza tym wiem, jak zachowałby
się Gino w tej sytuacji, i czasami obawiam się, że jestem do
niego bardziej podobna, niż sądzę.
– Nie martw się – odpowiada Olympia, mrugając do
mnie zawadiacko. – Właśnie planuję nasz następny ruch!
* * *
Nasz następny ruch bardzo mi odpowiada. Wyprawa
motorówką Riva z wyspy na stały ląd – do popularnej
miejscowości pełnej turystów i chłopców, chłopców,
chłopców!
Mamy się trzymać jednej z ciotek Olympii, która ma
nam towarzyszyć, ale kończy się to inaczej.
Ciocia Alethea jest ospałą blondynką, która wydaje się
bardziej zainteresowana dokładnym poznawaniem sklepów
niż spędzaniem czasu z nami. Łaskawie wręcza nam
pieniądze, życzy dobrej zabawy i przypomina, że mamy się
spotkać w porcie o osiemnastej trzydzieści, żeby wrócić na
wyspę.
– Twoja ciotka jest niesamowita – zachwycam się.
– To dlatego, że ma chłopaka, z którym spotyka się w
tajemnicy – ujawnia Olympia z porozumiewawczym
uśmieszkiem. – To sekret, bo on jest czarny i ciocia nie
chce, żeby ktokolwiek wiedział.
– Więc skąd ty to wiesz? – pytam, będąc pod
wrażeniem tej cennej informacji.
Olympia uśmiecha się tajemniczo.
– Mam swoje sposoby na odkrycie każdej tajemnicy,
więc... jeśli coś ukrywasz...
Natychmiast przypominam sobie Gina mówiącego mi,
że nazywam się Lucky Saint i że mam nikomu nie
wspominać o moim prawdziwym nazwisku. „To dla
twojego bezpieczeństwa, dzieciaku – zapewniał mnie. –
Słuchaj tego, co mówię. Rozumiesz?”.
Jak zwykle rozumiem.
Teraz zaczynam się zastanawiać, czy Olympia wie,
kim naprawdę jestem. Lucky Santangelo, córka
niesławnego Gina. Dziewczyna, której matka została
zamordowana, a ojciec jest powszechnie znany. A jeśli
Olimpia nie wie, to czy powinnam jej powiedzieć? Jest
moją pierwszą bliską przyjaciółką i powiedzenie prawdy
mogłoby mi przynieść ulgę.
Decyduję, że jednak nie. Kto wie, jak by zareagowała.
Dochodzimy do zatłoczonej plaży i mieszamy się z
tłumem. Nie ma ochrony. Nikt nas nie obserwuje. Po prostu
dwie dziewczyny, które wyszły miło spędzić czas. Olympia
jest tym bardzo zainteresowana, ja też. Płacimy za dwa
leżaki, zdejmujemy ciuchy i kładziemy się w bikini.
Olympia blond i krągła, ja ciemna i smukła. Tworzymy
zachęcającą parę.
Mam już piersi – nie są tej klasy co Olympii, nie takie
duże, ale według mnie wyglądają dobrze.
Po chwili jakiś chłopak – przez przypadek lub celowo
– potyka się o brzeg leżaka Olympii. Misterem luzu to on
nie jest, ale wygląda dość interesująco z długimi, płowymi
włosami i krzywym uśmiechem.
– Przepraszam – mówi z wyraźnym akcentem.
Olympia obrzuca go oceniającym spojrzeniem i uznaje
za odpowiedniego do flirtowania.
– Spoko – mówi. – Coś się tutaj dzieje? Coś
ekscytującego, o czym powinnyśmy wiedzieć?
– Turystki?
– Z LA – odpowiadam.
– Mogę was oprowadzić – proponuje, szybko
przyczepiając się do nas, dwóch seksownych laluń
gotowych na przygody.
Olympia, która mówi płynnie zarówno po angielsku,
jak i po grecku, decyduje, że ona też jest z LA, i postanawia
mówić tylko po angielsku. Wyrusza, żeby zdobyć
potencjalny łup. A on to radośnie kupuje.
– Gracie w ping–ponga? – pyta chłopak.
Obie kiwamy potakująco głową, choć dobrze wiem, że
Olympia nigdy w to nie grała. Ja natomiast jestem
mistrzynią, bo przez lata brałam udział w niekończących
się grach z Dariem.
– Chodź, zagrasz ze mną i moimi przyjaciółmi – mówi,
wyciągając do niej rękę.
– Okej – mówi Olympia, pozwalając się podnieść z
leżaka. – Masz jakieś imię?
– Borus.
– Jestem Olympia, a to Lucky.
Widzę, że jej się podoba, a ponieważ podszedł
najpierw do niej, wydaje mi się, że powinnam się wycofać.
Ona ma prawo pierwszeństwa.
Mam tylko nadzieję, że chłopak ma paru fajnych
kolegów, bo chcę się zabawić i pograć w ping–ponga. To
jedna z moich ulubionych gier.
Przyjaciele Borusa okazują się grupą z przeważającą
liczbą dziewcząt, co jest dość rozczarowujące.
Zebrali się w górnej części plaży, gdzie znajduje się
kilka rozstawionych stołów do ping–ponga. Wygląda na to,
że są w trakcie turnieju.
Borus jest całkowicie pochłonięty Olympią, a ja
zaczynam się czuć nieco osamotniona.
Teraz, kiedy odkryłam swoją władzę nad chłopcami,
pragnę więcej i więcej.
Przyglądam się grupie. Jest w niej jeden chłopak, który
przyciąga moją uwagę. Ale chyba jest z dziewczyną.
„Szkoda. A może nie?”.
Przecież nie są po ślubie czy coś takiego.
Prawdopodobnie poderwał ją na plaży, tak jak Borus
poderwał Olympię.
Idę w jego stronę, pełna wiary w siebie, o którą się
nawet nie podejrzewałam.
– Cześć. Jestem Lucky – mówię do niego i
dziewczyny, tak żeby się nie wkurzyła na mnie od razu.
– Co słychać? – mamrocze chłopak, patrząc na mnie
ponuro.
– Jesteś Amerykaninem?
– Jasne – odpowiada, odgarniając czarne loki
wpadające mu niemal do oczu. Ciemnych, takich, jakie
lubię.
Dziewczyna rzuca mi nieprzyjazne spojrzenie. Ma
krótkie brązowe włosy i niezbyt twarzowe bikini w kropki.
– Cześć – powtarzam, zwracając się bezpośrednio do
niej.
Chwyta pana Ciemne Oczy za ramię i próbuje go ode
mnie odciągnąć.
A on się nie daje, strząsa jej rękę i uśmiecha do mnie.
– Lulu nie mówi po angielsku. Jest Francuzką.
– Więc jak się dogadujecie?
Mruga do mnie porozumiewawczo.
– A jak sądzisz?
– Sądzę, że powinieneś ją rzucić i zagrać ze mną w
ping–ponga – proponuję.
Nieźle. Nawet ja jestem zaskoczona słowami
wydobywającymi się z moich ust.
– Tak myślisz? – pyta pan Ciemne Oczy.
Widzę, że podoba mu się moje podejście.
– O tak – zapewniam go. – Obiecuję, że nie będziesz
żałował.
Tak oto zaczyna się mój wielki wakacyjny romans.
R
OZDZIAŁ
10
Ma na imię Brandon. Ma osiemnaście lat i pochodzi z
Queens w Nowym Jorku. Przyjechał do Grecji z rodzicami
na wakacje i jest niesamowicie seksowny.
Mówię mu, że mam siedemnaście lat, niedługo
skończę osiemnaście.
Oczywiście mi wierzy. Stałam się całkiem
przekonującym i sprawnym kłamcą – zwłaszcza jeśli
chodzi o fałszowanie wieku. W końcu jeśli dowie się, że
mam tylko piętnaście lat, gra będzie skończona.
Po tym jak popisałam się swoją sprawnością w ping–
pongu z Brandonem jako partnerem, Lulu patrzy na mnie i
ucieka z płaczem. Nie moja wina. We czwórkę: Olympia i
Borus, Brandon i ja, wypożyczamy rowery wodne i
wypływamy w morze, po czym pedałowanie ustępuje pola
całowaniu.
Brandon świetnie całuje, znacznie lepiej niż Ursi.
„Jak ja to lubię! Jak lubię! Dlaczego czekałam tak
długo?”.
Po chwili Brandon mówi mi, że jest umówiony na
kolację z rodzicami, ale że powinniśmy się później spotkać
na plaży. Dobry plan.
Gdy dopływamy do lądu, naradzam się z Olympią,
która też ma wielką ochotę spędzić więcej czasu z
Borusem.
Pytanie, jak załatwimy to z ciocią Aletheą i co z
naszym powrotem na wyspę Stanislopoulosów o
osiemnastej trzydzieści.
Olympia natychmiast wpada na znakomity pomysł;
właśnie to w niej uwielbiam, zawsze myśli
perspektywicznie.
– Powiemy, że spotkałaś kuzyna, którego nie widziałaś
od lat – oznajmia. – Co oznacza, że musimy zostać na
kolację i powinni wysłać po nas motorówkę o jedenastej.
– Świetnie. Sądzisz, że twój tata to kupi?
– Pewnie, że tak. Jest bardzo zajęty gośćmi –
odpowiada Olympia, odrzucając do tyłu swoje blond loki. –
Nawet nie zauważy, że nas nie ma.
Wydaje mi się, że Gino i Dimitri są do siebie bardzo
podobni. Przystojni macho, dbający tylko o siebie. Nic
dziwnego, że Olympia i ja stałyśmy się bliskimi
przyjaciółkami, w innej rzeczywistości pewnie byłybyśmy
siostrami.
– W co się ubierzemy? – pytam, uświadamiając sobie,
że mamy tylko bikini i lekkie nakrycia.
– Nie ma problemu – odpowiada Olympia, grzebiąc w
torbie i wyciągając kartę kredytową AmEx. – Gdy chłopcy
będą jeść kolację, dziewczyny ruszą na zakupy! Okej?
Jestem bardzo zadowolona, że mam taką przyjaciółkę
jak Olympia, która zawsze ma na wszystko sposób.
* * *
Później spotykamy się ciocią Aletheą w porcie. Jest
zaczerwieniona, ma rozmarzone spojrzenie. Ma ponad
czterdzieści lat. Czy ludzie w tak zaawansowanym wieku
nadal cieszą się seksem?
Najwyraźniej, bo na jej twarzy widać, że spędziła
dzień znacznie przyjemniej, niż tylko wydając pieniądze –
choć w ręku trzyma kilka toreb z zakupami.
Olympia sprzedaje jej naszą bajeczkę, a ona
oczywiście ją kupuje. Opuszczamy port, triumfując. Muszę
przyznać, że uwielbiam każdą sekundę tej przygody. Jestem
szczęśliwsza niż kiedykolwiek wcześniej. W końcu żyję
swoim życiem, najwyższy czas, prawda?
Rzucamy się w wir zakupów. Olympia mówi, że jej
tata nigdy nie sprawdza wyciągów z jej kart kredytowych.
Są spłacane przez bezimiennego księgowego, który nie
zadaje żadnych pytań. Ja nawet nie mam karty kredytowej.
Gino bardzo ściśle mnie kontroluje.
Tak. Właśnie. To wczorajsze wiadomości. Już nie
jestem małą marionetką tatusia. Jestem wolna, wolna jak
ptak! Nikt nie może mnie teraz zatrzymać, nawet Gino.
Po szale wydawania pieniędzy odpoczywamy w
ogródku kawiarni na zatłoczonym placu. Mam na sobie
nowy strój – obcisłe białe dżinsy i krótką czerwoną
koszulkę bez rękawów. Bardzo seksowne. Brandonowi się
spodoba. Olympia jest w krótkiej różowej sukience
podkreślającej jej niesamowite piersi, sutki wyraźnie
przebijają się przez materiał. Wszystkie zakupy dzięki
uprzejmości karty kredytowej Olympii.
Muszę powiedzieć, że wyglądamy zabójczo.
Nie mogę się doczekać, kiedy znowu zobaczę
Brandona. Już zaczynam fantazjować, jak daleko się z nim
posunę. Nie na całość oczywiście, ale w „prawie” istnieje
kilka pomysłowych sposobów, żeby się zabawić, nie
ryzykując zajścia w ciążę.
Olympia sączy kawę doprawioną jej ulubionym
likierem. Ja wybrałam cappuccino i kanapkę, co ma tę
dobrą stronę, że umieram z głodu. Olympia nie jest głodna,
a je tylko wtedy, kiedy ma na to ochotę.
Borus pojawia się punktualnie o dziewiątej, tak jak się
umówiliśmy. Ma na sobie lniane szorty, koszulę w paski i
japonki. Raczej nie bóg seksu. Wyobrażam sobie, że
Brandon będzie wyglądał znacznie lepiej. Nie mogę się
doczekać.
Borus jest przyjazny, ale wyczuwam, że bardzo
chciałby już mieć Olympię tylko dla siebie.
Spoglądam na zegarek. Brandon się spóźnia. Mieliśmy
spotkać się o dziewiątej, a jest już prawie wpół do
dziesiątej.
Olympia nie chce zostawiać mnie samej w kawiarni, co
jest bardzo miłe z jej strony, ale nalegam, żeby już sobie
poszli.
Borusowi nie trzeba tego dwa razy powtarzać. Chwyta
Olympię za rękę i ciągnie za sobą. Ona chichocze i rzuca
mi spojrzenie mówiące: „Cóż mogę zrobić?”.
– Idź – zachęcam ją. – Widzimy się w porcie o
jedenastej.
Dziwnie się czuję, siedząc sama, zwłaszcza gdy dwóch
starych dziwaków siada przy stoliku obok i zaczyna
lustrować mnie wzrokiem. Fuj! Starzy mężczyźni z
grubymi brzuchami i lubieżnymi oczami. Mogę się założyć,
że są żonaci.
Około dziesiątej stwierdzam, że nie mogę tu dłużej
siedzieć jak jakaś ofiara losu. Może gdy postanowię się
ruszyć, Brandon cudownie się pojawi. Najprawdopodobniej
jego głupi starzy go zatrzymali, w końcu właśnie to robią
rodzice. Jakbym o tym nie wiedziała. Idę w stronę plaży i
gdy się do niej zbliżam, nagle ich widzę! Brandon i Lulu
stoją w wejściu na plażę, całując się gorączkowo, jakby
jutro miało nie nadejść.
O... mój... Boże!
Przez chwilę czuję się, jakby czas stanął w miejscu –
żałosna nastolatka, która zderzyła się z rzeczywistością.
Mam ochotę się rozpłakać, a może nawet zwymiotować.
Nagle wypełnia mnie furia i postanawiam nie robić ani
jednego, ani drugiego. Pieprzyć to. Jestem Santangelo, a
nie mała Lucky Saint.
Celowo przechodzę obok nich, upewniając się, że mnie
zobaczą, chociaż jest już ciemno.
– Cześć, Brandon – mówię, wyluzowana, jakby
naprawdę nic mnie to nie obeszło.
Brandon odrywa swoje usta od Lulu i rzuca mi
spojrzenie.
– Co tam? – mruczy, a Lulu patrzy na mnie
triumfująco.
– Muszę iść – mówię, mrugając do niego. Tak, potrafię
mrugnąć w sposób rzucający na kolana! – Gorąca randka,
wiesz, jak jest.
– Hej… – zaczyna mówić.
Zanim cokolwiek powie, już mnie nie ma – odchodzę
tak szybko, jak to możliwe.
„Chłopcy. Nie należy im ufać. Nie należy im wierzyć.
Załapałam”.
R
OZDZIAŁ
11
Olympia nie jest tak współczująca, jak oczekiwałam.
Przychodzi do portu dziesięć minut spóźniona, ze
zmierzwionymi włosami, startą szminką i czerwieniejącą
malinką na szyi.
Świetnie. Ja zostałam rzucona, a jej udało się spędzić
nadzwyczaj upojny wieczór z Borusem. Zazdroszczę.
Opowiadam jej swoją smutną historię. Olympia tylko
wzrusza ramionami.
– Chłopcy to świnie – oznajmia. – Ale jest ich tylu
dookoła, że tak naprawdę to nie ma znaczenia. Są jak
pociągi – jeden odjeżdża, następny przyjeżdża. Nie
przejmuj się.
Czasem Olympia jest mądrzejsza, niż na to wygląda.
Wracamy na wyspę, gdzie tata Olympii urządził coś w
rodzaju greckiej potańcówki z tłumem przyjaciół i
krewnych. Muzyka jest głośna. Tubylcy pijani. Za dużo
tego.
– Idziemy spać – szepcze Olympia. – Nawet nie myśl,
żeby do nich dołączyć.
Jakbym coś sugerowała. Nie ma mowy. Podstarzali
panowie próbujący się wyluzować nie są w moim typie.
Śpię niespokojnie, śniąc o tym dupku Brandonie. Czy
zrobiłam coś nie tak? Coś złego powiedziałam? Gdzie
popełniłam błąd?
W końcu stwierdzam, że to nie moja wina, tylko jego.
To on jest dupkiem. Jestem Santangelo i nie zgadzam się,
żeby jakiś beznadziejny koleś traktował mnie bez
szacunku.
Następnego dnia rano myślę tylko o tym, żeby się
zemścić.
– Czy możemy dziś wrócić do miasta? – błagam
Olympię, która wygląda na bardzo zaspaną i bardzo z
siebie zadowoloną.
– Dziś nie – mówi, podkreślając słowa
charakterystycznym dla siebie ruchem dłoni. – Tata chce,
żebyśmy dołączyły do niego na jachcie.
– Po co? – Marszczę brwi.
– Jako dekoracja dla tych wszystkich starych capów. –
Olympia chichocze.
Nie jestem zachwycona tym planem. Muszę plunąć
Brandonowi w twarz – nie dosłownie, ale mam silną
potrzebę odegrania się na nim.
– Jutro – obiecuje Olympia, wyczuwając moje
rozczarowanie. – Dziś popracujemy nad naszą opalenizną.
– Okej – odpowiadam, ciągle wściekła na Brandona.
Jacht Stanislopoulosów jest fantastyczny. A załoga
jeszcze bardziej. Czemu Olympia nie wspomniała
wcześniej, że personel jachtu składa się z samych
superseksownych młodych facetów w obcisłych białych
mundurach?
– O rany! – Trącam ją z zachwytem. – Ci kolesie
wymiatają!
– Ręce i oczy przy sobie – ostrzega Olympia. – Pracują
dla tatusia. Zakazane terytorium.
„Akurat, zakazane – myślę sobie. – Może dla ciebie,
ale ja jestem gościem, mogę robić to, na co mam ochotę”.
Jeden z członków załogi natychmiast przyciąga moją
uwagę. Nazywa się Jack i, jak się wkrótce dowiem,
pochodzi z Australii. Spędzam cały dzień, próbując
nawiązać z nim rozmowę, tak żeby Olympia nie zauważyła.
Nie jest to łatwe, ale sądzę, że mi się uda.
Przed zejściem z jachtu pytam go, czy czasem pływa
do miasta.
Wyraźnie go zaskoczyłam, ale widzę, że jest
zainteresowany.
– Czasami tak – mówi, rozglądając się dookoła i
sprawdzając, czy nikt z przełożonych go nie obserwuje.
– Jutro? – pytam. – Moglibyśmy się spotkać.
– Moglibyśmy – odpowiada niepewnie. – Mam wolne.
Więc...
– Do zobaczenia przy wejściu na główną plażę w
południe – mówię i dodaję szybko: – Jeśli się zastanawiasz,
to mam osiemnaście lat, więc to całkowicie legalne.
Patrzy z ulgą, ale nadal ostrożnie. Spoufalanie się z
gośćmi jest tu ewidentnie zabronione. Uśmiecham się do
siebie. Flirtowanie jest takie proste, a przy tym tak
wzmacniające. Mężczyźni. Chłopcy. Stare dziwaki.
Wszyscy są tacy sami. Prowokujący uśmiech, błysk
opalonej skóry, potrząsanie ciemnymi włosami. To gra, a ja
szybko się uczę, jak zostać czołowym zawodnikiem.
* * *
Na szczęście Olympia ma wielką ochotę spotkać się
znowu z Borusem.
– Co będziesz robić, jeśli ulotnię się z Borusem na cały
dzień? – pyta, gdy wsiadamy do motorówki, żeby wyruszyć
na kolejną wycieczkę na stały ląd. – Nie ma mowy, żebym
zostawiła cię tam samą.
– Nie martw się o mnie. – Wzruszam ramionami. –
Lubię leżeć sama na plaży. To bardzo relaksujące i mogę
mieć oko na ewentualne ciekawe propozycje.
– Jak chcesz – mówi Olympia. I dodaje niezbyt
entuzjastycznie: – Możesz przecież pokręcić się z nami.
– Nie, dzięki – mówię, myśląc, że jeśli Jack się nie
pojawi, będzie kiepsko.
Mam plan. Zadziała. Wiem, że zadziała. Przypominam
sobie, jak słyszałam kiedyś Gina mówiącego do wujka
Costy: „Zawsze musisz mieć plan i musisz się go trzymać”.
Oto słowa mądrości Gina.
„Tak, tatusiu Gino, sądzę, że przyjmę twoją radę”.
Tuż przed dwunastą rozkładam się na plaży, przy
stołach do ping–ponga. Pożyczyłam czerwone bikini od
Olympii i dla lepszego efektu miseczki stanika sprytnie
wypchałam skarpetkami. Seksowny wygląd działa, a jeśli
masz duże piersi, to jesteś seksowna.
Najwyraźniej tak. Bo oto nadchodzi Brandon, sam i
gotowy do akcji.
– Co tam? – mruczy.
Chłopak niewielu słów.
– Niewiele – odpowiadam, oblizując usta w
sugestywny sposób. – A u ciebie?
– Pomyślałem, że popływałbym na rowerze wodnym –
wydusza z siebie. – Masz ochotę?
– Raczej nie – odpowiadam spokojnie, z
opanowaniem.
Wygląda na zszokowanego. Oczywiście Brandon – ze
swoją mroczną urodą – nie jest przyzwyczajony do
odmowy.
– Czemu nie? – naciska.
– Jestem zajęta – odpowiadam nonszalancko.
– Nie wyglądasz na zajętą – mówi, mrużąc oczy.
– Ale będę.
Podnosi brew.
– Wkurzyłaś się za tamten dzień?
– Żartujesz? – odparowuję.
– To nic nie znaczyło – dodaje. – To wieszak.
Próbowałem tylko się od niej uwolnić.
– Raczej wręcz przeciwnie – mruczę.
– Jesteś wściekła – mówi triumfująco.
– Nie jestem – odpowiadam.
A wtedy – dzięki ci, Boże – pojawia się Jack, w
białych szortach i czarnym T–shircie. Wysoki i opalony,
australijski ogier.
Nie zastanawiając się, zarzucam mu ręce na szyję i
całuję go mocno w usta.
Jest zaskoczony, ale podejmuje grę.
Brandon jest wściekły.
– To mój chłopak – mówię do niego.
– Hej – mówi Brandon, z trudnością się opanowując.
Jack orientuje się, o co chodzi, i gra razem ze mną.
– Cześć, chłopie – mówi. – Dzięki za przypilnowanie
mojej dziewczyny.
A potem bierze mnie za rękę i odchodzimy.
Jak tylko jesteśmy poza zasięgiem słuchu Brandona,
Jack wybucha śmiechem.
– Jesteś małą, bezczelną flirciarą. – Ryczy ze śmiechu.
– Co ty wyprawiasz?
– Koleś na to zasługiwał – odpowiadam. – Pogrywał ze
mną, więc ja pograłam z nim.
– I wykorzystałaś mnie.
– Wiem – mówię, zatrzymując się na chwilę i rzucając
mu długie spojrzenie. – Jestem twoją dłużniczką. Więc...
jak mogę się zrewanżować?
Spędzamy resztę dnia, obściskując się na plaży pod
wielkim parasolem. Szybko zdaję sobie sprawę, że dobrze
wybrałam – Jack całuje niesamowicie, nawet lepiej niż
Brandon, któremu niczego w tej kwestii nie brakowało.
Staję się doświadczoną kobietą i bardzo mi się to
podoba!
Przychodzi mi na myśl, że mężczyźni jako gatunek są
tak długo podatni na manipulację, jak długo wiesz, jak z
nimi pogrywać. I uwierzcie mi, szybko się tego uczę!
R
OZDZIAŁ
12
Po cudownym lecie w Grecji wracam na stare śmieci –
a rozumiem przez to L’Evier i niewiarygodnie nudne lekcje
z przedmiotów, które zupełnie mnie nie obchodzą. Komu
potrzebna jest łacina? I geometria? No i oczywiście są
nadal (jeszcze nudniejsze) zasady, które Olympia i ja z
przyjemnością łamiemy. Jako że obie lubimy podejmować
ryzyko, nasze nocne wypady stają się coraz częstsze.
Dzięki Bogu za Olympię, jest moją partnerką we
wszystkim – i choć na początku naszej znajomości to ona
nauczyła mnie paru rzeczy, szybko ją dogoniłam. O tak.
Może i mam tylko piętnaście lat, ale na pewno nauczyłam
się, jak sobie radzić z chłopakami. Nigdy więcej żałosnych
nastoletnich zadurzeń – zaczęłam stosować zasadę „Nie
dzwoń, ja zadzwonię do ciebie”. Daję im „prawie” – co
doprowadza ich do szału – i kontroluję sytuację. To jedyna
droga.
Niedługo po moim powrocie do szkoły w telewizji
podają wiadomość, że Marabelle Blue zaręczyła się z
biznesmenem Ginem Santangelo. Biznesmenem, też mi
coś! Co za palant! Dobrze, że mnie z nim nie łączą. Nikt
nie wie, kim naprawdę jestem. Zaręczyny panny Blue
odbyły się sześć tygodni po jej bardzo publicznej próbie
samobójczej. Świetnie. Mam powitać w rodzinie wariatkę o
tendencjach samobójczych jako macochę? Fuj!
Najdroższy tatuś dzwoni, żeby powiedzieć mi o
zaręczynach.
„Za późno, Gino, widziałam już w wiadomościach.
Dzięki za troskę”.
Wciąż się zastanawiam, jak czuje się Dario. Tęsknię za
nim, chociaż jest ciągle dzieciakiem, a ja już jestem
całkiem dorosła. Pewnie nie mamy już za dużo wspólnego.
Tego wieczoru podejmujemy z Olympią największe
ryzyko. Wymykamy się, upijamy na całego i przemycamy
dwóch chłopaków do szkoły i naszego pokoju. To się
nazywa brawura!
Moim partnerem w nocnych figlach jest Chad o
brązowych, kręconych włosach i bardzo ładnym ciele. Jest
Anglikiem i chodzi do męskiej szkoły niedaleko naszej.
Jego akcent całkiem mnie zauroczył, a i jego pocałunki nie
są złe.
Nigdy wcześniej nie uprawiałam „prawie” w łóżku.
Ale po chwili, pierwszy raz w życiu, jestem z chłopakiem
zupełnie naga. Oczywiście ten napalony Anglik ma ochotę
pójść na całość.
– Wszystko oprócz... – mówię stanowczo, umykając
przed jego dotykiem.
– No chodź – błaga. – Włożę go tylko między twoje
nogi. Obiecuję, że nie posunę się dalej.
„Jasne, a ja mam niezłą nieruchomość w Central
Parku, którą mogę ci sprzedać...”.
Chłopcy! Myślą chyba, że dziewczyny to same idiotki.
Żeby zapomniał o swoim celu, postanawiam go trochę
zdekoncentrować, robiąc coś, czego pragną wszyscy
chłopcy. I właśnie wtedy, gdy ma się mi odwdzięczyć,
zapalają się światła i w drzwiach naszego pokoju staje – z
założonymi rękami, wyglądając jak duch o surowej twarzy
– sama panna Miriam.
„Jasna cholera! Szlag by to! O ludzie!”.
– Wynocha – grzmi panna Miriam w stronę chłopaków,
którzy zeskakują z naszych łóżek, jakby mieli jakieś
wściekłe zwierzę w środku. – Wynoście się. I żebym was
więcej nie widziała.
Chłopcy gorączkowo zbierają ubrania i uciekają,
zostawiając mnie i Olympię kryjące się pod
prześcieradłami w naszych pojedynczych łóżkach.
– Jutro rano w moim biurze – mówi panna Miriam, a
jej przenikliwe spojrzenie sprawia, że czujemy się coraz
mniejsze. Gasi światła ze złowieszczym rozmachem i
wychodzi.
Olympia zaczyna histerycznie chichotać.
Nie wiem, co robić. Więc też zaczynam się śmiać.
„Pieprzyć to. Jesteśmy niezwyciężone!”.
* * *
– Przyniosłyście wstyd L’Evier. Ta czcigodna
instytucja nigdy nie doświadczyła takiego zachowania.
Nigdy! – Panna Miriam zdejmuje swoje okrągłe okulary i
wbija w nas wzrok.
Przez chwilę myślę, że może wybuchnie płaczem z
powodu naszej bezczelności. Ale nie robi tego, zaciska usta
i nadal się w nas wpatruje.
Jest ranek następnego dnia, a my stoimy naprzeciwko
jej biurka jak para przestępców złapanych na gorącym
uczynku. Myślę, że w jej oczach właśnie tak wyglądamy.
Panna Miriam rzuca gromy.
– Przyprowadzać chłopców do mojej szkoły to jedno.
Ale zabierać ich do pokoju i dać się złapać z nimi w
jednym łóżku! Cóż...
Olympia tłumi chichot. Panna Miriam odwraca się do
niej.
– Możesz się śmiać, młoda damo, ale nie będzie ci do
śmiechu, gdy twój ojciec tu przyjedzie, żeby zabrać cię ze
szkoły, której imię zszargałaś swoim bezwstydnym i
wulgarnym zachowaniem.
Olympia krztusi się. Ja też.
– Obie wylatujecie – kontynuuje panna Miriam. – Wasi
ojcowie przyjadą tu jutro rano, żeby was zabrać. W
międzyczasie macie iść do swojego pokoju i nie wychodzić
stamtąd. Czy wyrażam się jasno?
Kiwamy głowami, ale teraz panikuję. Czy ta stara
krowa skontaktowała się z Ginem? Czy on po mnie
przyjedzie? Cholera, naprawdę mam kłopoty.
– Czy możemy już iść? – pyta Olympia, najwyraźniej
niewzruszona wizją wyrzucenia.
Panna Miriam patrzy na nas z góry.
– Bardzo proszę – mówi kwaśno. – Nie mogę już na
was patrzeć.
Olympia ostentacyjnie wychodzi z biura. Ja za nią.
Idziemy do naszego pokoju, po czym Olympia rzuca
się na swoje łóżko i zaczyna narzekać.
– Co za stara wiedźma! – jęczy. – Tatuś będzie
nieziemsko wkurzony, nienawidzi, gdy wywalają mnie ze
szkoły, a on musi przyjechać, być miły i przepraszać za
swoją niegrzeczną dziewczynkę. Kazał mi obiecać, że tym
razem nie dam się wywalić. Cholera!
Rozumiem ją. Gino też nie będzie zachwycony. Tyle że
on pewnie nie przyjedzie, wyśle kogoś – mam nadzieję, że
Marca.
Tak. Smutna prawda wygląda tak, że ciągle jestem
zadurzona w przystojnym Marcu. Żałosne, wiem, ale nic
nie umiem na to poradzić.
– No cóż – mówi Olympia, wzdychając ciężko. –
Wygląda na to, że będziemy mieć jutro dzień ojca. Co za
jazda!
– Mój ojciec nie przyjedzie – rzucam ponuro. – Wyśle
kogoś.
– Czemu nie przyjedzie?
– Jest zajęty.
– Oni wszyscy są zajęci.
– Mój ojciec jest bardziej zajęty niż większość ludzi.
– A co robi?
– Różne rzeczy – odpowiadam wymijająco. – Gino
zajmuje się wieloma interesami. Hotelami... firmami...
biznesami. Cokolwiek wymyślisz, on w tym działa.
Olympia siada wyprostowana.
– Z Marabelle Blue też coś na lewo kombinuje? – pyta
chytrze.
Jestem przerażona.
– Od jak dawna wiesz? – pytam, otwierając szeroko
oczy.
– Od jakiegoś czasu – odpowiada, ziewając i
przeciągając się, jakby to nie było nic wielkiego. –
Czekałam, aż sama mi powiesz.
– Gino kazał mi obiecać, że nikomu nie powiem –
mamroczę w lekkiej panice. – Uważa, że jeśli ktoś się
dowie, kim naprawdę jestem, będzie mnie omijać szerokim
łukiem.
– Jasne – prycha Olympia. – Wolałabym, żeby mój
ojciec był sławnym gangsterem niż nudnym starym
miliarderem.
– Nie, nie wolałabyś – mówię stanowczo.
– A właśnie, że tak – upiera się Olympia, marszcząc
nos. – A skoro już jesteśmy przy temacie... Kiedy poznam
sławnego Gina? – Przerywa na chwilę, rzuca mi tajemnicze
spojrzenie i zniża głos. – Czytałam o nim. Powiedz, czy
naprawdę zlecał morderstwa?
– Gówno prawda. – Podnoszę głos. – Wszystko, co
piszą o Ginie, jest przesadzone.
– Okej. – Olympia się wycofuje, widząc, że zaczynam
się denerwować.
A zaczynam, bo co ja tak naprawdę wiem? Niewiele.
Nie jestem naiwna, jeśli chodzi o mojego ojca – mam
świadomość, że nie jest kryształowym obywatelem – ale
czy zlecał zabójstwa? Nie ma mowy.
Olympia zeskakuje z łóżka i obejmuje mnie mocno.
Od razu czuję się lepiej.
– Naprawdę nie obchodzi mnie, kim jest twój ojciec –
szepcze mi do ucha. – Jesteś moją najlepszą przyjaciółką,
Lucky, i zawsze nią będziesz.
R
OZDZIAŁ
13
– Nadchodzą kłopoty – woła Olympia, wychylając się
przez okno tak mocno, że prawie wypada. – Wydaje mi się,
że widziałam, jak twój staruszek nadjeżdża.
– Widziałaś? – Zatkało mnie.
– Tak. Nie jest wcale taki stary, w gruncie rzeczy jest
całkiem seksowny!
Przeszywa mnie dreszcz niepokoju, kiedy biegnę w
stronę okna. Tak. To Gino. Wielka niespodzianka.
Nie wiem, czy jestem rozczarowana, czy
podekscytowana.
Rozczarowana, bo czekałam na Marca.
Podekscytowana, bo najdroższy tatuś rzeczywiście
przyjechał. Co oznacza, że naprawdę mu zależy;
prawdziwy szok.
– Hm... – mówi Olympia, po czym odchodzi od okna i
biegnie do lustra popodziwiać swoje odbicie. – Jak
wyglądam?
– Kogo obchodzi, jak wyglądasz – mówię szorstko. –
Gino naprawdę tu jest.
– To oznacza, że w końcu go poznam – stwierdza
Olympia, nadal poprawiając się przed lustrem.
– To nie jest spotkanie towarzyskie – zwracam jej
uwagę. – Wywalają nas ze szkoły, pamiętasz?
– W takim razie tym bardziej powinnam wyglądać jak
najlepiej – chichocze Olympia, wypinając piersi do przodu.
– Przestań! – upominam ją.
– Psujesz zabawę – odwzajemnia się.
Słyszę pukanie do drzwi i słowa, że mam natychmiast
zejść do biura dyrektorki.
„Nie ma Marca, który by mnie ocalił. Tylko Gino
Baran. Najdroższy tatuś. Co będzie miał do powiedzenia?
Czy się boję? Nie bardzo. W końcu jestem Santangelo, tak
jak on. Jestem silna, na swój sposób. Mam władzę. Jestem
kobietą!”.
Oczywiście rozpadam się jak ostatni słabeusz, gdy
staję twarzą w twarz z Ginem. Jest wściekły i... przystojny.
Olympia ma rację, mój ojciec jest seksowny z tymi
czarnymi gęstymi włosami i intensywnym spojrzeniem
ciemnych oczu, ubrany w nieskazitelny, ręcznie szyty
garnitur i wykrochmaloną białą koszulę.
„Gino Baran. Kobiety go pożądają. Wolałabym, żeby
tak nie było”.
Rzuca mi spojrzenie. Spojrzenie, które mówi: „Znowu
nawaliłaś, co? Nie możesz nic zrobić porządnie?”.
– Cześć… tatusiu. – Ryzykuję, grając małą zagubioną
dziewczynkę.
„Może nazwie mnie księżniczką i powie, że wybacza”.
– Spakowałaś się? – warczy i jest w nim tyle
ojcowskiej miłości co w wężu.
– Tak – mówię, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
Nie widziałam go od wieków i nawet mnie nie uściska?
„Nie ma mowy. To Gino Baran. Jest na mnie
wściekły”.
Nie mogę zrozumieć, dlaczego przyjechał sam, żeby
mnie zabrać. Na pewno wygodniej byłoby mu wysłać
jednego ze swoich sługusów. Na przykład Marca.
Och, Marco. Nie miałabym nic przeciwko temu, by
zobaczyć wyraz jego twarzy, gdy panna Miriam mówi mu,
że zostałam przyłapana w łóżku z chłopakiem, naga. Ha!
Może w końcu dostrzegłby we mnie prawdziwą kobietę,
doświadczoną i bardzo seksowną.
Nie mam jednak szczęścia. Gino przyjechał zamiast
niego i muszę sobie z nim poradzić.
– Powinniśmy już się zbierać – oznajmia Gino pannie
Miriam.
Po tonie jego głosu rozpoznaję, jak bardzo jest
wściekły. Wpadłam w niezłe kłopoty.
– Tak, powinniście – odpowiada panna Miriam,
zaciskając mocno wąskie wargi.
– Doceniam pani zrozumienie – mówi Gino. – Wyślę
tę darowiznę na rzecz szkoły.
Jaką darowiznę? Czy płaci jej za milczenie na temat
jego niegrzecznej córeczki? Na mój temat? Typowe.
Dziesięć minut później siedzimy w samochodzie
prowadzonym przez szofera i jedziemy na lotnisko.
Gino milczy. Ja też.
Na pokład samolotu również wchodzimy w milczeniu.
Lecimy w ciszy. Po co sam po mnie przyjechał, jeśli nie ma
mi nic do powiedzenia?
Samolot leci do Nowego Jorku, a nie do Los Angeles.
Jestem zaskoczona. Czemu Nowy Jork? Dom jest w LA.
Wkrótce się dowiaduję.
Mój ojciec ma w Nowym Jorku apartament, którego
wcześniej nie widziałam. Wygląda jak z jakiegoś magazynu
dla mężczyzn – elegancki i wytworny z niewiarygodnym
systemem nagłaśniającym i oszałamiającym widokiem na
Central Park. Myślę, że mogłabym się do niego
przyzwyczaić.
Rozmyślam, jak mogłabym zabawić się w Nowym
Jorku, gdy pojawia się ciocia Jen, z drżącymi ustami i
współczującymi uściskami.
– Cześć, kochanie – mówi, przysadzista i matczyna, w
łososiowym stroju i perłowym naszyjniku. Pachnie piżmem
i ma taki wyraz twarzy, jakby zaraz miała wybuchnąć
płaczem. Ale przynajmniej się do mnie odzywa, co
przyjmuję z ulgą.
– Co tu robisz? – pytam.
– Gino poprosił, żebym przyjechała.
– Poprosił?
– Tak.
– Czy tata jest nadal zaręczony?
– Nie – odpowiada lakonicznie ciocia Jen. – Panna
Blue to już historia.
Przyswajam tę informację. Nigdy więcej Marabelle
Blue. Na szczęście. Przynajmniej nie będę musiała radzić
sobie z gwiazdą wariatką jako macochą.
– Chodź, kochanie – mówi ciocia Jen. – Chodźmy do
sypialni porozmawiać. Nie ma nic lepszego dla
oczyszczenia atmosfery niż porządna rozmowa.
Wzdycham. Rzeczywiście muszę zagłębiać się w tę
sprawę z ciocią Jen? Żenujące.
– Wiesz, że tata bardzo się o ciebie martwi – mówi
ciocia.
Patrzę na Gina. Stoi za barem, przygotowując sobie,
jak podejrzewam, bardzo mocnego drinka. Nadal się do
mnie nie odzywa.
Wydaje się, że nie da się uniknąć rozmowy z ciocią.
Jest uroczą kobietą, ale do cholery, to nie moja matka.
Niechętnie idę za nią i wchodzimy do pokoju, który
chyba jest sypialnią Gina. Jest w jego stylu – cały w skórze
i ciemnym drewnie – bardzo macho. Idealnie pasuje do
Gina Barana.
Ciocia Jen przysiada delikatnie na brzegu łóżka, po
czym rozpoczyna niezręczną przemowę o tym, jak to
dziewczyny muszą zachować dziewictwo dla mężczyzny,
za którego wyjdą za mąż, i że przede wszystkim muszą
dbać o szacunek do samych siebie i nigdy nie powinny
robić nic niestosownego.
Wiem, o co jej chodzi. Rozpaczliwie próbuje
dowiedzieć się – na polecenie Gina – jak daleko się
posunęłam.
Mówię jej to, co chce usłyszeć.
– To był jednorazowy wyskok, ciociu Jen – wyjaśniam,
patrząc na nią niewinnie szeroko otwartymi oczami. – Nic
nie zrobiliśmy. Nadal jestem grzeczną dziewczynką, a
chłopak w moim łóżku – to po prostu koszmarny błąd w
ocenie. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.
Ciocia Jen oddycha z ulgą. Teraz może przekazać
najdroższemu tatusiowi, że jego cenna, mała, włoska
księżniczka nadal jest dziewicą.
Po tym jak zdała relację Ginowi, ojciec wzywa mnie
do salonu i zaczyna ze mną rozmawiać.
– Mam wobec ciebie plan, dzieciaku – mówi.
– Jaki? – pytam podejrzliwie.
– Coś, co na pewno ci się spodoba – odpowiada
radośnie i entuzjastycznie.
– Naprawdę? – Rozpogadzam się, ponieważ jeśli on się
cieszy, to i ja powinnam.
– Tak, naprawdę.
– Więc jaki? – powtarzam, pragnąc usłyszeć, jaki
będzie mój los.
Gino siada wygodnie w fotelu, gotowy, żeby przekazać
mi, mam nadzieję, ekscytujące wiadomości, chociaż
odnoszę niejasne wrażenie, że wcale aż tak dobre nie będą.
– Wysyłam cię do prywatnej szkoły z internatem w
Connecticut – oznajmia, jakby oczekiwał, że podskoczę z
radości.
Czuję, jak mój żołądek się zaciska, a twarz martwieje z
przerażenia.
– Nie patrz na mnie jak zbity pies – burczy Gino,
mrużąc oczy. – To świetne miejsce. I znacznie bliżej LA, co
oznacza, że możesz latać do domu raz na miesiąc, jeśli
będziesz miała ochotę oczywiście. Możesz tam grać w
tenisa, pływać i jeździć konno – lubisz konie, no nie?
– Konie! – krzyczę przerażona. – Nienawidzę koni.
– Daj spokój, dzieciaku – mówi Gino i słyszę w jego
głosie, że zaczyna mieć dość tej rozmowy. – Nienawiść to
trochę za mocne uczucie w stosunku do koni – wiesz, to są
w końcu najlepsi przyjaciele ludzi.
– Psy są najlepszymi przyjaciółmi ludzi –
przypominam.
– Nie, najlepszymi przyjaciółmi człowieka są
pieniądze – mówi Gino, który jak zwykle musi mieć
ostatnie słowo. – Nie zapominaj o tym.
„No masz. Nie rodzina. Nie miłość. Pieniądze. Gino
Baran. Mój ojciec. Nienawidzę go. Jest wyzywający,
opryskliwy, grubiański i zarozumiały.
Kocham go. Jest przystojny, seksowny, macho,
świetnie się ubiera – a gdy jest miły – jest naprawdę
bardzo, bardzo miły”.
Podano kolację. Zostałam sama z Ginem, ciocia Jen
taktownie zniknęła po dobrym wykonaniu swojego zadania.
Podnoszę szparaga i zlizuję z niego masło.
– Tak sobie pomyślałam... – Ryzykuję.
– Tak? – pyta Gino skupiony na meczu
transmitowanym w telewizji.
– Cóż… no tak… za parę miesięcy skończę szesnaście
lat – mówię. – Więc po co w ogóle mam wracać do szkoły?
– Co?
Jeszcze nie skupiłam na sobie jego uwagi, ale prawie
się udało.
– Sprawa wygląda następująco – mówię szybko. –
Wiesz, że nienawidzę szkoły, a szkoła najwyraźniej
nienawidzi mnie. Nawet niczego się tam nie uczę, więc w
zasadzie to całkowita strata czasu. I strata twoich pieniędzy
– dodaję, uważając, że to może zachęcić go do wycofania
się z pomysłu wysłania mnie do prywatnej szkoły. W końcu
wywalili mnie z jednej, czy to nie wystarczy?
Gino patrzy na mnie uważnie.
„Hurra! W końcu zwrócił na mnie uwagę”.
– Koniec szkoły, co? – burczy. – A co właściwie masz
zamiar robić całymi dniami?
Wow! Rzeczywiście traktuje mnie poważnie? Nie
mogę uwierzyć.
– Myślałam, że mogłabym się z tobą pokręcić, nauczyć
się wszystkiego o rodzinnym biznesie – mówię ochoczo. –
Robisz tak wiele rzeczy, może mógłbyś mnie czegoś
nauczyć.
– Uczyć cię?
– Tak – mówię coraz szybciej, słowa zaczynają się
zlewać ze sobą. – Naprawdę szybko się uczę. Mogę zostać
twoją prawą ręką. Mogę nauczyć się wszystkiego o Vegas i
hotelowym biznesie.
– Jezu Chryste! – Gino nagle wybucha. – Czy ty masz
jakieś urojenia?
– Nie, po prostu jestem mądra, tak jak ty – upieram się.
– Zapomnij o tym, dzieciaku. Jesteś dziewczyną.
Potrzebujesz edukacji. Masz skończyć szkołę, pójść na
studia, poznać miłego mężczyznę, wyjść za mąż i mieć
gromadkę dzieci. Według mnie to dobry plan.
– Według mnie kiepski – odpowiadam, wstrzymując
łzy ze złości. – Mówisz tak, jakbyś jedną nogą jeszcze był
w poprzednim stuleciu.
– Wiesz co, strasznie jesteś pyskata, Lucky – mówi
Gino, a jego oczy ze złości ciemnieją jeszcze bardziej.
Rany! Mówi zupełnie jak Marco. Czy tylko dlatego, że
mam coś do powiedzenia, oznacza, że jestem pyskata? Co
za bzdury.
– Przyjrzyj mi się, dzieciaku – kontynuuje Gino. –
Nigdy nie chodziłem do prywatnych szkół. Musiałem
nieźle zachrzaniać, żeby zarobić dolara, gdy byłem
znacznie młodszy od ciebie.
„Tak, tatusiu, wiem. Mówiłeś mi to tysiące razy”.
– Ty, dzieciaku, dostajesz wszystko, czego ja nie
miałem. Więc czemu się nie zamkniesz i nie skupisz na
tym, jaką jesteś szczęściarą?
„Dzięki, tatusiu. Co za cudowna ojcowska przemowa”.
– Umowa jest taka – mruczy Gino. – Robisz, co
mówię, a któregoś dnia pocałujesz mnie w tyłek i
podziękujesz. Rozumiemy się?
R
OZDZIAŁ
14
„Nowa dziewczyna... nowa dziewczyna... nowa
dziewczyna”. Gdziekolwiek pójdę, wszędzie słyszę szepty.
Tak, rzeczywiście jestem nowa, a do tego nie pasuję do
innych dziewczyn. Większość z nich jest spięta, z porządnie
związanymi włosami, bez makijażu i w nieskazitelnych
mundurkach. Wyróżniam się z moimi dzikimi czarnymi
lokami, oliwkową cerą, lekko umalowanymi oczami i
ustami. Przerobiłam mundurek, żeby bardziej mi pasował.
Skróciłam spódnicę, rozpięłam bluzkę i zdjęłam krawat.
Znacznie lepiej. Po kilku dniach wzywają mnie do biura
dyrektorki, kolejnej sztywniary z bardzo poważnym
podejściem.
„Znowu się zaczyna – myślę. – Dzięki, Gino, za
wysłanie mnie do miasta, którego nie znoszę”.
– Mamy tu bardzo surowe zasady dotyczące ubioru –
informuje mnie dyrektorka, kobieta o bardzo wysokim
czole i wielkich, końskich zębach. – I z pewnością nie
pozwalamy dziewczętom na makijaż.
– Błyszczyk to nie makijaż – sprzeciwiam się. – To
głupie.
I za tych kilka słów zatrzymują mnie po zajęciach, co
nie jest takie złe, bo siedzę wtedy w innym budynku, z
którego obserwuję pracującego na zewnątrz młodego
meksykańskiego ogrodnika. Szybko dowiaduję się, że
nazywa się Lopez, pracuje dla swojego ojca i ma
dwadzieścia lat. Jest niezłym ciachem, o błyszczących
oczach, niemal tak ciemnych jak moje, bardzo długich
rzęsach i niebezpiecznie wyglądającej bliźnie
przebiegającej przez lewy policzek.
Pytam go o tę bliznę. Opowiada, że był w gangu,
zanim ojciec wyciągnął go z Bronxu i przewiózł do
zielonego i spokojnego Connecticut.
Jestem pod wrażeniem i dość podekscytowana.
Umawiamy się na spotkanie, pokazuje mi też
najbezpieczniejsze okno, przez które mogę się wymykać.
Lubię Lopeza. Chłopak w moim typie.
„Czy ja mam świra na punkcie chłopaków? Może
trochę. A czemu nie? Przecież dorastam”.
Lopez i ja cieszymy się trzema nocami
niepohamowanej żądzy („prawie” ciągle w grze), aż
Miranda, dziewczyna o wiecznie skrzywionej twarzy i
słusznej postawie, która śpi ze mną w pokoju, donosi na
nas.
Lopez zostaje zwolniony.
Ja mam kolejny szlaban.
Znowu się zaczyna.
Zdaję sobie sprawę, że nadszedł czas, by dokonać
brawurowej ucieczki.
Później, w nocy układam plan. Gdzie jest Olympia? Co
porabia?
Kolejny raz będzie moją wybawicielką. Wiem to.
* * *
Myślę, że razem z wyglądem odziedziczyłam po tacie
spryt. Wyglądam jak on, tylko jestem wyższa. Podoba mi
się, że jestem wysoka i smukła, mam wyjątkowe szczęście,
bo mogę podawać się za osiemnastolatkę czy
dziewiętnastolatkę, a to sprawia, że moja ucieczka na
wolność jest dużo prostsza.
Olympia też się spisała, jak zwykle. Gdy do niej
zadzwoniłam, okazało się, że jest w Paryżu, gdzie zaszyła
się w apartamencie swojego ojca przy Avenue Foch i
chodzi na kurs rosyjskiego, którego, jak mnie
poinformowała, nienawidzi. Podekscytowana, że znów
mnie słyszy, załatwia mi bilet do Francji, a następnie prosi
swojego znajomego, żeby zadzwonił do szkoły, udając
Gina, i wytłumaczył, że ze względu na sytuację rodzinną
muszę natychmiast jechać do domu.
Jeśli mam być szczera, to nie sądzę, żeby ktoś w ogóle
żałował, że wyjeżdżam, zwłaszcza Miranda, która
uśmiecha się triumfująco i rzuca fałszywie: „Powodzenia w
kolejnej szkole, będziemy za tobą tęsknić”.
Typowa wredna dziewczyna. Życzę jej wszystkiego
najgorszego.
Lot do Francji przebiega bez zakłóceń. Olympia czeka
na mnie na paryskim lotnisku. Ściskamy się, całujemy i
śmiejemy z całej tej sytuacji. Potem wychodzimy i ku
mojemu zaskoczeniu Olympia wskakuje za kierownicę
niesamowitego mercedesa kabrioletu.
– O rany! – krzyczę, wrzucając walizki na tylne
siedzenie.
– Niezła bryka, co? – mówi, uśmiechając się szeroko.
– Czyj to samochód?
– Starej kochanej mamusi. Nigdy nim nie jeździ, poza
tym nigdy tu nie bywa, więc go przejęłam. Przed nami
magiczna, tajemnicza podróż, więc trzymaj się mocno!
– Dokąd jedziemy? – pytam, zachłystując się smakiem
wolności.
– Na południe – mówi, jakby to był najbardziej
oczywisty cel podróży. – Wszystko zaplanowałam. Jedna z
moich ciotek ma willę niedaleko Cannes. Nigdy tam nie
jeździ, więc wszystko będzie pozamykane. Dobra
wiadomość jest taka, że wiem, jak się do niej dostać, bo
kiedyś jeździłam tam z nianią, gdy moi staruszkowie nie
mieli dla mnie czasu, co zdarzało się niemal każdego lata.
– Jak to wytłumaczysz rodzinie?
– Myślisz, że ich to obchodzi? Nie. W paryskim
apartamencie jestem tylko ja i gosposia. Powiedziałam jej,
że jadę odwiedzić mamę, a że ta stara wrona nie mówi po
angielsku, nic ją to nie obeszło. Co oznacza, że jesteśmy
wolne, niezależne i gotowe na niesamowitą przygodę.
Prawda?
Nie mogę się z nią nie zgodzić. My dwie przeciwko
światu. Podoba mi się!
Olympia jest idealną przyjaciółką, zawsze mogę na nią
liczyć. Czego więcej można oczekiwać od przyjaźni?
Oczywiście prowadzi jak wariatka.
– Jesteś szalonym kierowcą. – Nerwowo przełykam
ślinę, trzymając się mocno. – Nie wiedziałam, że masz
prawo jazdy.
– Nie mam – odpowiada Olympia nonszalancko. –
Miejmy nadzieję, że nas nie zatrzymają.
Skręca gwałtownie, omijając starszego mężczyznę
przechodzącego przez ulicę, który grozi jej pięścią.
Olympia włącza radio, podkręca głośniki i pokazuje mu
środkowy palec.
Zapadam się w fotel. To jest szalone, ale uwielbiam to!
– Jak daleko jest południe Francji? – pytam, próbując
wyglądać na wyluzowaną.
– Niedaleko, droga nie powinna nam zająć więcej niż
dzień czy dwa.
Dzień lub dwa! Brak mi słów. Ale jednocześnie jestem
podekscytowana. Co z tego, że prowadzi jak wariatka? To
nasza przygoda i powinnyśmy jak najlepiej ją przeżyć.
Osiem godzin później nie jestem już tego taka pewna.
Siedzimy w kabriolecie, słońce niemiłosiernie na nas
świeci, gdy jedziemy przez Francję. Pocę się, chce mi się
pić i umieram z głodu.
– Nie sądzisz, że powinnyśmy się gdzieś zatrzymać? –
sugeruję.
Olympia wzrusza ramionami i przypomina, że nie
mamy za dużo kasy.
– A co z twoją kartą kredytową?
– Hm... Myślę, że mogłybyśmy jej użyć – odpowiada.
– A czemu miałybyśmy nie móc?
– Nie chcę zostawiać śladu, gdzie jesteśmy.
– Wszystko będzie w porządku. – Rozpaczliwie
potrzebuję chwili wytchnienia.
– Masz rację. Nikt nie będzie nas sprawdzał.
Dziesięć minut później parkujemy przed zakurzonym
Novotelem i zamawiamy pokój. Padam na łóżko i
natychmiast zasypiam, zbyt zmęczona, żeby nawet
pomyśleć o jedzeniu.
Gdy się w końcu budzę, jest zupełnie ciemno, a
Olympii nigdzie nie widać.
„Gdzie ona jest? – zastanawiam się rozdrażniona. –
Mam nadzieję, że załatwia coś do jedzenia”. Z głodu
burczy mi w brzuchu.
Wychodzę i idę nad hotelowy basen, przygnębiającą
oazę otoczoną betonem, kilkoma smutnymi palmami i z
jednym źródłem światła.
Olympia jest w basenie, obściskuje się z kolesiem,
którego nigdy wcześniej nie widziałam. Jest bez stanika.
Ale co tam, ja też lecę na chłopaków, choć raczej nie
na przypadkowych kolesi z anonimowego motelu.
– Co słychać? – pytam łagodnie.
– A czego nie? – chichocze Olympia. – Poznaj Pierre’a,
nie mówi po angielsku, więc porozumiewamy się językiem
miłości.
Francuski Pierre wynurza się na powierzchnię z
idiotycznym, pożądliwym wyrazem twarzy.
„O kurczę! Olympia jest poza kontrolą”.
R
OZDZIAŁ
15
W co ja się wpakowałam? Następnego dnia rano
nigdzie nie widać Olympii, zauważam, że nie spała w
swoim łóżku. Myję się pod zardzewiałym prysznicem,
ubieram szybko i schodzę na dół.
Kilka francuskich rodzin siedzi wokół basenu, a
dookoła biegają ich małe, irytujące dzieciaki. Jedzenie i
picie można dostać tylko w automacie. Kupuję paczkę
czipsów i oranginę. Następnie idę sprawdzić mercedesa
Olympii, który na szczęście stoi dokładnie tam, gdzie go
zostawiła. Nie trzeba specjalnego wysiłku, żeby domyślić
się, że musiała spędzić noc z tym francuskim chłopakiem.
Kiedy w końcu pojawiają się koło południa, orientuję
się, że Francuz wcale nie jest taki młody. Wygląda, jakby
był już po trzydziestce, ze zmierzwioną rudą brodą i
chudymi ramionami.
Już nie trzeba być seksownym?
– Sorry. – Olympia chichocze, choć widać, że wcale
nie jest jej przykro. – Trochę zaspaliśmy, jeśli wiesz, co
mam na myśli.
Francuz Pierre ściska jej ramię i składa wilgotny
pocałunek na jej policzku.
Odnoszę wrażenie, że Olympia przestała praktykować
„prawie” i poszła na całość. To niedobrze, bo ja nie mam
zamiaru z nikim iść na całość, a jeśli Olympia to robi, to
czy nie będzie oczekiwać, że pójdę jej śladem?
– Nie powinnyśmy już jechać? – pytam, rzucając jej
wymowne spojrzenie.
– Dokąd się tak spieszysz? – odpowiada, przywierając
do Pierre’a, jakby był jakimś bogiem seksu.
– Myślałam, że mogłybyśmy dojechać do celu przed
nocą. – Upieram się. – Czy nie tak planowałyśmy?
– Tak – odpowiada wymijająco. – Ale to było, zanim
poznałam Pierre’a.
O cholera. Olympia znowu się zakochała. Zakochuje
się tak często, jak często zużywa chusteczki.
Zatkało mnie. Jadę samochodem Olympii do domu jej
ciotki. Nie mam ani pieniędzy, ani władzy. A do tego
naprawdę utknęłam. Przysięgam, że nigdy więcej nie
dopuszczę do takiej sytuacji. Olympia rządzi, a ja ciągnę
się za nią jak jakiś szczeniak.
Co robić?
Nic. Nic nie mogę zrobić.
Jestem wściekła. Czuję, jak krew się we mnie burzy.
Myślę, że odziedziczyłam temperament po Ginie.
Widziałam go, jak wybucha, i nie był to miły widok.
Z drugiej strony spokój prawdopodobnie zaprowadzi
mnie dalej. Walka z Olympią to zły pomysł. Jak mówiłam –
ona ma władzę.
Opanowuję frustrację i próbuję odnaleźć się w tej
sytuacji. Co oznacza, że muszę patrzeć, jak Olympia i
Pierre obściskują się na leżaku, aż jedno z dzieci
biegających dookoła basenu potyka się o stopę Pierre’a
zwisającą bezwładnie z leżaka. Pierre zrywa się na nogi,
ryczy z wściekłości i zaczyna po francusku krzyczeć na
dziecko.
Chłopiec, mający nie więcej niż pięć – sześć lat,
zamiera, a Pierre chwyta go za kark i zaczyna nim
potrząsać.
Dziecko zaczyna płakać, a ponieważ nikt nie ma
zamiaru się ruszyć, wchodzę do akcji. Zrywam się na nogi
w iście santangelowym stylu.
– Zostaw chłopca w spokoju! – krzyczę na Pierre’a. –
Nie widzisz, że zrobił to niechcący?
Pierre nie słucha. Wydaje się, jakby czerpał
sadystyczną przyjemność z potrząsania tym małym
chłopcem najmocniej, jak potrafi. Jestem jak ogłuszona.
Nie zastanawiając się, biegnę w stronę Pierre’a, łapię
za jego kręcone długie włosy i ciągnę tak długo, aż puszcza
chłopca. Ale Pierre jeszcze nie skończył i gdy chłopiec
ucieka, odwraca się i daje mi mocno w twarz, wykrzykując
jakieś wyzwiska po francusku.
– Na miłość boską! – krzyczy Olympia, w końcu
podrywając się z miejsca. – Przestań!
Pierre ją ignoruje i zamierza uderzyć mnie ponownie,
ale łapię go za nadgarstek, wykręcam rękę i kopię go prosto
w obwisłe jaja.
Wydobywa z siebie skowyt z bólu i odwraca do
Olympii, szukając pocieszenia. A ona patrzy na niego
pogardliwie, odrzuca swoje blond loki do tyłu i mówi
zwięźle:
– Na razie, dupku.
Dziesięć minut później siedzimy w samochodzie i
ruszamy w dalszą, wesołą drogę.
* * *
Znowu jesteśmy w drodze. Olympia nie może się
doczekać, żeby wyjawić mi wszystkie pikantne szczegóły
swojej nocy z Pierre’em. Nie jestem pewna, czy chcę tego
wysłuchiwać. Aby zmienić temat, wachluję się magazynem
i mówię: – Ale gorąco! Założę się, że obie śmierdzimy.
Dwie śmierdzące, małe dziewice.
– Hm... – mówi Olympia, jej blond włosy powiewają
na wietrze. – Będziesz musiała nieco skorygować to
stwierdzenie.
– Co?
– Miałam zamiar ci powiedzieć, jak dojedziemy do
domu. No wiesz, jak będziemy siedzieć przy basenie i
popijać białe wino. No ale... Zeszłej nocy zaliczyłam drugi
raz.
– Drugi raz – mówię zaskoczona. – A kto był
pierwszy?
– Och, jakiś zwykły francuski drań – mówi
wymijająco. – Wciaż gada, że mój ojciec powinien być
zastrzelony i że nic nie wiem.
– Niezły czaruś.
– Prawda? Jak kretynka przeszmuglowałam go pewnej
nocy do mieszkania i nie zgodził się poprzestać na
„prawie”. Więc poszłam dalej. Jak głupia. Nienawidziłam
każdej minuty.
– Naprawdę? – pytam, zastanawiając się, czemu
zrobiła to jeszcze raz, jeśli pierwszy tak jej się nie podobał.
Olympia spogląda na mnie i marszczy nos.
– To było straszne! – wykrzykuje. – Trzymaj się
„prawie”, to jest dużo przyjemniejsze.
Decyduję, że to nieodpowiedni moment, żeby dalej ją
wypytywać. Powinna się skoncentrować na prowadzeniu
samochodu – a jej styl jazdy nadal mnie przeraża.
Odchylam się w fotelu i zaczynam myśleć o tym, co
powiedział mi Gino: „Masz skończyć szkołę, pójść na
uniwersytet, wyjść za mąż, urodzić dzieci i ustatkować się”.
„Nie, najdroższy tatusiu, na pewno tak nie zrobię. Chcę
mieć życie, karierę. Chcę mieć władzę i szacunek. Chcę
budować hotele, tak jak ty. Chcę być w rodzinnym
interesie. Może jestem dziewczyną, ale mogę robić
wszystko to, co robią chłopcy. Zobaczysz. I zrozumiesz”.
Gdy te myśli przepływają mi przez głowę, Olympia
oznajmia, że jesteśmy prawie na miejscu.
Zjeżdżamy z autostrady w wąską drogę wyciosaną w
skale. Jedziemy wzdłuż błękitnego Morza Śródziemnego i
piaszczystych plaż. Wszystko to wygląda rozkosznie.
– Będzie genialnie – mówi Olympia, wzdychając ze
szczęścia. – Przygotuj się na niesamowitą zabawę!
O tak, jestem przygotowana.
R
OZDZIAŁ
16
Willa cioci Olympii mieści się na wzgórzach powyżej
Cannes i wydaje się niedostępna dla ewentualnych
intruzów. Nie odstrasza to Olympii, która wyskakuje z
samochodu, forsuje wielką, kutą żelazną bramę i otwiera ją
na tyle, że może wjechać swoim mercedesem.
Jestem podekscytowana, to naprawdę niesamowita
przygoda.
Willa jest pomalowana na różowo, ma zamknięte
drewniane okiennice i przepiękny ogród wypełniony
bugenwillą, mimozą i jaśminem. Zapach kwiatów jest
obezwładniający.
– Jak dostaniemy się do środka? – pytam nieśmiało.
– Bez problemu – mówi Olympia, jeszcze raz
wyskakując z samochodu. – W oknie na piętrze jest
złamany haczyk, wejdę po drzewie do środka.
Nie można zarzucić Olympii braku zaradności, jest też
królową „nie ma problemu”. Obserwuję, jak wspina się na
wysokie drzewo brzoskwiniowe, otwiera okiennice, a
następnie okno i wchodzi do środka. Kilka minut później
otwiera od wewnątrz frontowe drzwi i mnie wprowadza.
– Witamy w domu świetnej zabawy – oznajmia,
uśmiechając się szeroko. – Jesteśmy nowymi
mieszkankami!
Mam poczucie, że ta przygoda nabiera rozpędu.
Naprawdę jestem na południu Francji – ja, uciekinierka ze
szkoły, i nikt nie wie, gdzie jestem! Jestem całkowicie
wolna.
„Popatrz, Gino. Dziewczyny mogą wszystko”.
Willa jest niesamowita, w pokojach stoją meble
przykryte zakurzonymi prześcieradłami, a tu i ówdzie
widać pajęczyny. Na tyłach znajduje się zasypany liśćmi
basen, na którego brzegu stoi kilka leżaków z plastikowymi
pokrowcami.
– Moja ciocia korzysta z tego miejsca tylko przez kilka
tygodni w roku – wyjaśnia Olympia, zaczynając
zdejmować niektóre z prześcieradeł. – Pracownicy
wprowadzają się na kilka tygodni przed jej przyjazdem.
Zdajesz sobie sprawę, że mogłybyśmy mieszkać tu przez
kilka miesięcy, zanim ktoś by się zorientował? Nigdy by
nas tu nie szukał.
Hm... Właściwie nie wyobrażałam sobie, że mogłabym
uciec na kilka miesięcy. Gino dostałby szału, gdyby nie
mógł mnie znaleźć, to znaczy jeśli kiedykolwiek odkryje,
że zniknęłam.
A może nie. Czy jemu w ogóle na mnie zależy? Kto
wie? Ja na pewno nie.
W czasie kiedy nad tym rozmyślam, Olympia
sprawdza kuchnię i odkrywa, że lodówka jest pełna wina,
piwa i coca–coli. Spiżarnia oferuje natomiast cateringowe
paczki czipsów ziemniaczanych, orzeszków i puszki
tuńczyka. Żadnego innego jedzenia nie ma.
– Okej – decyduje Olympia. – Dzisiaj wieczorem
idziemy na miasto i fundujemy sobie porządny posiłek. Nie
wiem jak tobie, ale mnie się marzy wielka miska
bouillabaisse i kilka homarów w majonezie. Brzmi pysznie.
– Stać nas na to? – pytam, myśląc o naszych nieco
skromnych środkach.
Olympia rzuca mi jedno ze swoich słynnych spojrzeń.
– Po co nam pieniądze, jeśli mamy nasze piękne młode
ciała? – rzuca, jak zwykle chichocząc. – Kolesie będą się
bić o to, żeby kupić nam kolację.
* * *
Zdaję sobie sprawę, że Olympia ma zawsze rację. Zna
się na rzeczy, bo w momencie, gdy wchodzimy na główną
ulicę w Cannes, mężczyźni niemal się na nas rzucają! No
dobrze, powinnam powiedzieć: rzucają się na Olympię. Te
jej duże piersi i blond włosy, nie wspominając już o
mikroskopijnych szortach, w które się wbiła, a które z
trudem zakrywają jej tyłek. Myślę, że tworzymy dziwaczną
parę – ja w obcisłych dżinsach i T–shircie i zabójczo
ubrana Olympia. Mogłabym pokazać nieco ciała, jeśli tylko
bym chciała, ale nie chcę. Olympia śmiało sprawdza
możliwości i w końcu decyduje się na szczupłego blondyna
siedzącego samotnie na tarasie hotelu Carlton. Ten wstaje i
gdy Olympia przechodzi drugi raz, mamrocze coś w stylu:
„Czy nie spotkaliśmy się gdzieś wcześniej?”, a gdy ona
mówi, że na pewno nie – zaprasza nas obie na drinka.
Jestem skłonna powiedzieć nie. Ale Olympia już siada
przy stoliku, przywołuje kelnera i zamawia kieliszek
szampana.
Niechętnie dołączam do niej, mimo że nie jestem
przekonana, czy podoba mi się spojrzenie tego faceta.
Wydaje się nieco podejrzany z tymi długimi włosami w
kolorze kukurydzy i jasnymi rzęsami.
Okazuje się, że jest amerykańskim producentem
filmowym, nazywa się Warris Charters i przyjechał na
festiwal filmowy.
– Jakie filmy wyprodukowałeś? – pytam,
zastanawiając się, czy jedzenie jest w planach.
Niechętnie odrywa spojrzenie od piersi Olympii.
– Kiss and Kill – odpowiada krótko. – Wielki hit.
Chcę powiedzieć, że nigdy o nim nie słyszałam, ale
milczę. Wygląda na to, że on stawia nam kolację, więc
muszę zachować spokój.
– Mogłabym być aktorką – mówi Olympia, rzucając
mu zwycięski uśmiech. – Może zatrudniłbyś mnie w
jednym ze swoich filmów?
– Aktorstwo to nie tylko blask i przepych – stwierdza
Warris, drapiąc się po brodzie. – Byłem dziecięcą gwiazdą,
aż do czasu dojrzewania. Gdy miałem trzynaście lat,
wszystko się skończyło, więc w końcu zostałem
producentem. Kontrola i kasa, to wszystko jest przy
produkcji.
Twarz Olympii się rozjaśnia. Podoba jej się, jestem
pewna.
– Skąd jesteście, dziewczyny?
– Stąd i stamtąd, międzynarodowo – odpowiada
Olympia, sącząc szampana.
Widzę, że Warris myśli. Wie, że jesteśmy młode, musi
się zastanawiać, jak to się stało, że wylądowałyśmy same w
Cannes. Ma co najmniej trzydzieści lat – stary, jak Marco.
Tylko że Marco jest cudownie ciemny i seksowny, a Warris
nie. Chciałabym być teraz z Markiem.
– Umieram z głodu – oznajmia Olympia. – Możemy
zamówić coś do jedzenia?
– Świetny pomysł – mówię.
Warris pochyla się w stronę Olympii i szepcze jej coś
do ucha. Nadstawiam uszu. Kusi ją trawą zamiast jedzenia.
To nie dla mnie! Próbowałam trawy kilka razy i nie jestem
pewna, czy podoba mi się stan, w którym tracę kontrolę.
– Dokąd pójdziemy? – pyta Olympia, a ja wiem, że ma
nadzieję, iż Warris ma swój jacht albo coś w tym stylu.
Olympia ma słabość do nielimitowanego luksusu.
– Gdzie się zatrzymałyście? Mój hotel nie pozwala na
przyprowadzanie gości. – Warris wzrusza ramionami.
Co?
Ku mojemu niezadowoleniu Olympia kupuje tę
bzdurę.
– Mamy willę na wzgórzu – mówi, jakbyśmy nie
obiecywały sobie wcześniej, że zatrzymamy miejsce
pobytu w całkowitej tajemnicy. – Możemy tam pojechać.
Zły ruch, Olympio. Nic nie wiemy o tym podejrzanie
wyglądającym kolesiu, a teraz zabieramy go ze sobą do
domu. To nie jest najlepszy pomysł.
– Chodźmy – mówi Warris. – Złapię taksówkę.
– Nie trzeba – chwali się Olympia. – Mamy samochód.
– Naprawdę? – Warris jest pod wrażeniem. Pod jeszcze
większym, gdy widzi białego mercedesa zaparkowanego na
ulicy.
Olympia rzuca mu kluczyki.
– Ty prowadzisz – mówi, jakby byli starym
małżeństwem.
I jedziemy.
R
OZDZIAŁ
17
Jesteśmy więc w willi z nowym, wkrótce najlepszym
przyjacielem Olympii Warrisem Chartersem, mężczyzną,
któremu w ogóle nie ufam – z tymi jego rozbieganymi
jasnoniebieskimi oczami i twarzą bez wyrazu.
Warris ma ze sobą jakąś niezłą trawę. Olympia jest
zachwycona, zwłaszcza gdy on zaczyna poświęcać jej
mnóstwo uwagi, a to jest coś, czego ona bardzo pragnie.
Kolejny raz jestem ignorowana, ponieważ gdy trzeba
wybrać między mną a potencjalnym podbojem, Olympia
postawi na mężczyznę. Zaczynam zdawać sobie sprawę, że
lojalność nie jest jej najmocniejszą stroną.
Warris wędruje od pokoju do pokoju, wchodząc do
każdego.
– To twój dom? – pyta Olympię.
Widzę w jego paciorkowatych oczach błysk chciwości.
– Należy do mojej rodziny – odpowiada beztrosko
Olympia, prowadząc go nad basen.
Ciągnę się za nimi, bardzo nie chcę zostać w tyle. Nie
wiem, dlaczego tak mi na tym zależy, nie żebym była w
najmniejszym stopniu zainteresowana Warrisem
Chartersem. Może dlatego, że mu nie ufam i nie chcę
Olympii zostawiać z nim samej. Jeśli chodzi o facetów,
Olympia jest strasznie naiwna.
Zewnętrzne światła przy basenie nie działają, więc
Olympia wraca do domu, przynosi świeczki i butelkę wina.
Warris zapala skręta i po głębokim zaciągnięciu się
podaje go Olympii, która następnie przekazuje go mnie.
Jak mówiłam, próbowałam trawy dwa razy, za każdym
razem z Olympią. Więc... niech będzie, zapalę jeszcze raz.
Po kilku godzinach, a może minutach, Olympia
schodzi ze swojego leżaka, zdejmuje ubranie, błyska
Warrisowi piersiami i wskakuje nago do basenu. A co z
czekaniem i czasem na poznanie się? Zachwycony Warris
bez wahania idzie w jej ślady. Zrzuca koszulę i spodnie i
natychmiast wskakuje za nią.
Trawka zaczęła działać i czuję się na tyle
zrelaksowana, żeby zdjąć top i dżinsy. Wtedy zdaję sobie
sprawę, że to nie ma najmniejszego sensu, bo Olympia i
Warris są już w basenie i nie mają ochoty na towarzystwo,
więc wracam do domu i zaczynam szukać czegoś do
jedzenia.
Ktoś ma ochotę na tuńczyka?
Pożeram całą puszkę ryby i chwiejnie idę do łóżka.
Najwyraźniej nikt za mną nie tęskni.
Może życie na gigancie nie jest aż tak rewelacyjne.
* * *
Rano Olympia znowu znajduje się na mojej liście
zaginionych. Nie ma jej w sypialni, którą dzielimy.
Podejrzewam, że jest gdzieś z Warrisem.
Mój żołądek się zaciska. Czy to będzie powtórka z
motelu? Czy Warris jest kolejnym francuskim Pierre’em?
Jestem na granicy wybuchu, miałyśmy być we dwie
przeciw reszcie świata, a mam głębokie przeczucie, że
Warris jest jak bluszcz. Nie będzie się go tak łatwo pozbyć
jak Pierre’a.
Zaczynam ich szukać i znajduję w głównej sypialni
rozwalonych nago na wielkim łóżku, pogrążonych we śnie.
To by było tyle, jeśli chodzi o radosny czas w słońcu,
tylko ja i Olympia, dwie najlepsze przyjaciółki
przeżywające wielką przygodę. Mam okropne przeczucie,
że Warris tu zostanie.
Wchodzę do kuchni, gdzie znajduję kawę i ekspres
przelewowy. Nie ma jedzenia. Muszę iść do sklepu, zanim
umrę z głodu.
Nie pojawiają się do południa. Czy to już staje się
zwyczajem? Olympia z zaczerwienionymi oczami i głupim
uśmiechem. Warris wyglądający na bardzo z siebie
zadowolonego, jego żółte włosy opadają na czoło,
rozciągnięte szorty zakrywają coś dużego, czego nie chcę
oglądać. Fuj! Obrzydlistwo! Ma chude białe nogi z
obwisłymi łydkami. Podwójne obrzydlistwo!
Chłopcy, których ja wybierałam do zabawy,
przynajmniej byli bardzo seksowni.
Przez chwilę przypominam sobie moje podboje. Niezła
lista. Najpierw chłopcy, z którymi zabawiałam się podczas
naszych nocnych wypraw z L’Evier – zwłaszcza Ursi,
którego mogłabym chyba nazwać moją pierwszą przygodą.
Potem Brad – to nie jest moje ulubione wspomnienie. I
oczywiście Brandon, a zaraz za nim Jack – król
pocałunków, a potem Chad z Anglii – powód, dla którego
zostałam wywalona ze szkoły. I w końcu Lopez, syn
ogrodnika, istny ogier. Naprawdę niezła lista.
Ponownie dociera do mnie, że jestem kobietą z
doświadczeniem, mimo że nie poszłam z żadnym z nich na
całość. Zaczynam naprawdę rozumieć mężczyzn. Trzeba
podtrzymywać ich pragnienie, to wszystko.
– Hej – mówi Olympia nieco zaskoczona. – Wstałaś.
A sądziła, że co będę robić? Nadal samotnie spać w
łóżku?
Gówniana sytuacja. Rzucam jej zdecydowane
spojrzenie. Ignoruje je i przywiera do Warrisa.
Czasem czuję się, jakbym była w nieodpowiednim
miejscu i nieodpowiednim czasie. Są chwile, kiedy nie
mogę znieść Olympii i jej flirtów, wystawiania piersi i
oczekiwania, że każdy mężczyzna padnie do jej stóp.
Nienawidzę być od niej o rok młodsza – nie mogę się
doczekać, kiedy będę miała szesnaście lat, bo szesnastka to
magiczny czas. Już nie jest się dzieckiem, więc nie można
być tak traktowanym.
Mam plany, wielkie plany. Nie chcę, żeby w moim
życiu byli ważni jedynie chłopcy, tak jak to się dzieje w
życiu Olympii. Potrafią być zabawni i prowokacyjni – ale
czy mogą zajmować cały mój czas? Absolutnie nie. Chcę o
wiele więcej. Chcę budować hotele jak Gino, prowadzić
wielkie interesy, chcę mieć władzę, być liderką, kobietą,
która liczy się w tym świecie. Nazywam się Lucky
Santangelo, nie Lucky Saint. CHCĘ BYĆ SŁYSZANA! I
można na to postawić – będę.
– Co jest? – pyta Olympia, ziewając. – Wyglądasz na
wkurzoną.
Kręcę głową. „Nigdy nie daj ludziom tej satysfakcji,
żeby wiedzieli, co naprawdę czujesz” – kiedyś usłyszałam,
jak Gino to mówi, i sądzę, że ma rację.
– Powinnyśmy kupić coś do jedzenia – mówię
neutralnie.
– Świetny pomysł – zgadza się Warris. – Zróbmy
zapasy, a potem może zaproszę tu paru znajomych.
Olympia kiwa głową. Widzę, że ciągle jest pod
wpływem trawki. Wygląda beznadziejnie z rozczochranymi
włosami i wczorajszym makijażem.
– Jest tu jakiś sklep w okolicy? – pytam.
– Znajdziemy jakiś – stwierdza Warris. – Prowadzisz?
– Tak – odpowiadam zuchwale.
Olympia rzuca mi spojrzenie mówiące: „Och,
rzeczywiście?”.
Zeszłej nocy powiedziała Warrisowi, że ma
dziewiętnaście lat, a ja osiemnaście. Chyba nie byłby
zachwycony, gdyby dowiedział się, że wprowadził się do
dwóch nieletnich uciekinierek. Mogę sobie wyobrazić, jak
Gino by sobie z nim poradził. Obciąłby mu jaja i wsadził je
do blendera.
Tłumię chichot i zastanawiam się, co zrobiłby Dimitri,
tata Olympii. Pewnie wygnałby go z każdego kraju, z
którego chciałby go wygnać. Dimitri Stanislopoulos
emanuje władzą – inną niż Gino, ale zawsze władzą.
Warris idzie pod prysznic i przez chwilę mam Olympię
tylko dla siebie.
– Powiedz mi, on z nami zostaje czy jak? – żądam
odpowiedzi.
Piękny uśmiech przebiega przez twarz Olympii.
– Tak długo, jak zechcę – mówi, zakręcając na palcu
pasmo swoich blond włosów.
A najwyraźniej chce.
R
OZDZIAŁ
18
W pobliżu nie ma marketu – tylko kręta wąska uliczka
pełna małych sklepików specjalizujących się w różnych
serach, chrupiących chlebach, pasztetach i szynce, poza
tym nic nie mają.
Warris oczywiście znajduje sklep z winami i zaczyna
wybierać butelki. Gdy przychodzi do płacenia, udaje
przerażenie, że dopiero teraz się zorientował, że nie ma
karty kredytowej. Co za dupek. Ale przecież Olympia się
na tym pozna.
Nie poznaje się. Płaci z głupim uśmiechem wciąż
przyklejonym do twarzy. A potem szepcze mi do ucha z
uwielbieniem w głosie: „O mój Boże! On jest takim
ogierem w łóżku!”. Chce mi się rzygać.
Zdaję sobie sprawę, że utknęłam z nimi. Z
amerykańskim cwaniakiem (o tak, przejrzałam go) i grecką
dziedziczką – Olympia już kilka razy podkreślała, że
pewnego dnia odziedziczy fortunę Stanislopoulosów, a
przynajmniej jej część. Gdyby tylko Warris wiedział,
pewnie oświadczyłby się w tej samej chwili.
Zastanawiam się, czy mogę im uciec albo chociaż
spędzić dzień sama. Nie mam ochoty patrzeć, jak się
zabawiają nad basenem – nie po to uciekłam ze szkoły.
Po powrocie do willi i posiłku rzucam
niezobowiązująco, że biorę mercedesa i jadę na
przejażdżkę.
Olympia, chodząca już toples – jej wielkie piersi bez
przerwy mamy przed oczami – uważa, że to świetny
pomysł.
Oczywiście, że tak. „Pozbądźmy się irytującej
przyjaciółki, która wchodzi mi w drogę”.
Znam Olympię, wiem, co myśli.
Warrisowi nie do końca podoba się, że zabieram
samochód, chce mieć go z powrotem za kilka godzin.
– Może będę musiał jechać do miasta na ważne
spotkanie w sprawie filmu – wyjaśnia Olympii, pusząc się i
podkreślając swoje znaczenie.
Nie znoszę tej jego zadowolonej z siebie miny, jasnych
rzęs i ust jak robaki. Ale wiem też, jak grać w tę grę.
– Jasne – kiwam głową. – Niedługo będę z powrotem.
I udaje mi się uciec. Uff! Mały problem polega na tym,
że nigdy wcześniej nie prowadziłam mercedesa – tylko
jeden z rodzinnych samochodów, i to tylko parę razy. I
nigdy nie robiłam tego tak daleko od domu, w innym kraju,
na innym kontynencie.
Czuję się mocna i przerażona zarazem. Jadę powoli,
jak ślimak, nie mam pojęcia dokąd.
Kolejna przygoda. Tylko moja.
W końcu dojeżdżam do nadbrzeżnej drogi, zręcznie
wymijając renault i citroena. Obaj kierowcy rzucają w moją
stronę wyzwiska. Ignoruję ich i skręcam gwałtownie w
lewo, jadę dalej, aż dojeżdżam do miejscowości Juan–les–
Pins.
Wygląda na dobre miejsce do zatrzymania się, więc
znajduję parking i ostrożnie wciskam się między dwa
samochody. Jest ciasno, ale o dziwo żadnego nie
zarysowałam.
Triumfuję. Gdyby Marco mnie teraz zobaczył, jak
jeżdżę sama po południowej Francji!
Właściwie wolałabym nie być sama. Czy przygód nie
powinno się przeżywać z kimś? Czy nie taki był plan? Ja i
Olympia odkrywające życie.
Szkoda, że Olympia jest szaloną nimfomanką.
* * *
Juan–les–Pins to niewielka, ruchliwa, nadbrzeżna
miejscowość – wiele małych sklepów i mnóstwo młodych
ludzi kręcących się wokół. Zatrzymuję się przy ogródku
kawiarni znajdującej się naprzeciwko stoiska z książkami i
gazetami i zajmuję stolik. Seksowny młody kelner pyta
mnie po francusku, na co mam ochotę. Zamawiam
croissanta i kawę. Mruga do mnie i chwali T–shirt, na
którym są moi ulubieni Rolling Stonesi.
Jestem taka zadowolona, że panna Bossy naciskała,
żebym uczyła się języków, niewątpliwie teraz się to
przydaje.
Siedzę tam przez chwilę, pozwalając wędrować swoim
myślom.
Co dalej? Jeśli Warris ma do nas dołączyć, ja się z tego
wypisuję. Ale jak mam to zrobić? Nikt nie wie, gdzie
jestem. Prawie nie mam kasy – na pewno nie starczy na
bilet do domu. Nie mówiąc już o tym, że Gino będzie
strasznie wkurzony, gdy odkryje, że rzuciłam szkołę i
uciekłam. Wygląda na to, że utknęłam na dobre.
Seksowny kelner ponownie napełnia moją filiżankę.
Niezłe ciacho, ze sterczącymi ciemnoblond włosami i
bezczelnym uśmiechem. Jest mojego wzrostu, więc nie do
końca w moim typie, ale teraz zadowolę się przyjazną
twarzą.
– Jesteś Angielką? – pyta po chwili.
– Amerykanką – odpowiadam, zaskoczona, że nie ma
akcentu. – A ty?
– W połowie Francuz, w połowie Szkot. Kończę za
godzinę, więc może mógłbym pokazać ci okolicę.
„O tak, na pewno mógłbyś. Brzmi nieźle. Poza tym nie
mam nic innego do roboty”.
– Jon – przedstawia się.
– Lucky – odpowiadam.
– To ja mam szczęście. – Mruga do mnie, uśmiechając
się krzywo.
Zobaczymy...
* * *
Spacerujemy wokół Juan–les–Pins. Jon jest zabawny,
interesujący i tak daleki od oślizgłego Warrisa, jak to tylko
możliwe. Studiuje ekonomię w Paryżu i latem zarabia na
studia.
– Turyści dają wysokie napiwki, zwłaszcza gdy
zaczynam roztaczać swój urok – wyjaśnia.
– To właśnie zrobiłeś wobec mnie? – żartuję.
– Troszeczkę – odpowiada z szelmowskim uśmiechem.
– Tylko że ty nie dałaś napiwku.
– Bo nie dałeś mi rachunku – odparowuję. – Więc jak
miałam to zrobić?
– Jesteś zbyt piękna, żeby kazać ci płacić.
Piękna! Nikt nigdy tak mnie nie nazwał. Po raz
pierwszy brak mi słów i jestem zaskoczona. Jon ma
stanowczo za dużo uroku, któremu się poddaję.
Lądujemy na plaży i oddajemy się pieszczotom. W
końcu czemu nie?
Podoba mi się sposób, w jaki całuje, każdy chłopak ma
inną technikę, a Jon jest całkiem niezły.
Czy staję się ekspertką w całowaniu? Do tej pory nikt
nie narzekał.
„Ach, Marco, do czasu kiedy będziemy razem, stanę
się najbardziej doświadczoną kobietą na świecie. Jak ci się
to podoba?”.
Po chwili decyduję, że jeśli Olympia może mieć w
willi oślizgłego Warrisa, ja mogę zaprosić Jona. Więc tak
robię.
– Pracuję dzisiaj wieczorem – mówi ponuro,
wzruszając ramionami. – Co powiesz na jutro? Mam wolny
cały dzień.
– Jasne – odpowiadam, gdy odprowadza mnie do
samochodu. – To nie mój – dodaję szybko, widząc jego
reakcję na mercedesa. – Należy do taty mojej przyjaciółki.
– I pozwala wam go prowadzić? – pyta zaskoczony.
– A dlaczego miałby nie pozwalać?
– To drogi samochód – rzuca Jon, obchodząc go
dookoła.
– To prawda.
Pochyla się nade mną i całuje mocno.
– Do zobaczenia jutro, piękna. O której?
– O której chcesz – mówię, łapiąc oddech. – Możemy
popływać, mamy tam basen.
– Bonne nuit, Lucky – mówi.
Nim zdążę ochłonąć, jadę z powrotem do willi.
R
OZDZIAŁ
19
– Gdzie byłaś, do cholery? – wybucha Warris
czerwony na twarzy.
Rzucam okiem na zegarek i widzę, że jest już siódma.
Jak mi przykro, Warris, wyszłam się zabawić.
– Wpadłam na znajomych – odpowiadam lekko.
– Co, kurwa, zrobiłaś? – krzyczy, jego twarz z każdą
minutą robi się coraz bardziej czerwona.
Rozglądam się, żeby zobaczyć, co robi Olympia i czy
pozwoli swojemu dopiero co poznanemu chłopakowi
mówić do mnie w ten sposób.
Olympia leży rozwalona na kanapie i pali kolejnego
skręta. Ona niczego nie robi połowicznie. Obojętnie patrzy
na to, co się dzieje.
– Przez ciebie ominęło mnie ważne spotkanie
służbowe – wścieka się Warris. – Mówiłem ci, że
potrzebuję tego cholernego samochodu.
– Mamusia całowała cię w te brudne usta? – rzucam
ostro.
– Coś ty powiedziała, suko?
Puszczają mi nerwy. Nikomu nie uchodzi na sucho
nazywanie mnie suką.
– Jesteś dupkiem. A ja wolę być suką niż dupkiem –
mówię podniesionym głosem.
– Wiedziałem, że będziesz sprawiać kłopoty! –
krzyczy. – Widać to po twojej makaroniarskiej gębie.
– Lepiej sprawiać kłopoty niż być dupkiem – kpię.
– Jezu Chryste! – mówi, podchodząc do mnie i
podnosząc ramię, jakby chciał mnie uderzyć.
Poruszam się szybko, szybciej niż on. Gdy byłam
dzieckiem, wujek Costa nauczył mnie kilku podstawowych
chwytów i nigdy ich nie zapomniałam. Łapię Warrisa za
ramię, wykręcam do tyłu i daję mu szybkiego kopa w jaja.
Krzyczy jak zarzynana świnia i upada na ziemię. Co za
mięczak!
– Przepraszam – rzucam niewinnie. – Zrobiłam ci
krzywdę?
O tak, zaczynam się w tym wprawiać, przypominam
sobie Pierre’a i jego koniec. Może powinnam prowadzić
zajęcia z samoobrony. Mierzcie w jaja, to zawsze działa!
Warris chwieje się na nogach i patrzy na mnie.
– Twoja mała przyjaciółeczka to jakiś wściekły
psychol – informuje Olympię, która nie reaguje. Jest we
własnym świecie, najarana i szczęśliwa. – Cholerna suka –
mruczy, a ja nie wiem, czy mówi o mnie, czy o Olympii.
Zakładam, że jednak o mnie, bo nie ryzykowałby zrażenia
do siebie Olympii.
Idę do pokoju, który uważam za swój, jako że Olympia
przeniosła się do głównej sypialni z Warrisem. Kładę się na
łóżku i wpatruję w przestarzały wentylator na suficie.
Myślę o Jonie, jest całkiem słodki. Myślę też o Marcu i
zastanawiam się, co robi w LA. Czy w ogóle myśli o mnie?
Czy mój obraz pojawia się w jego myślach?
Chciałabym być starsza. Gdybym była starsza,
mogłabym zarabiać i zacząć robić to, na co mam ochotę.
Nie utknęłabym z Olympią w domu na południu Francji
bez pojęcia, co będzie działo się dalej. W końcu Gino
dowie się, że uciekłam. Nie będzie zadowolony. Tak czy
inaczej znajdzie mnie.
Musiałam zasnąć, bo jest już ciemno, gdy Olympia
mnie budzi, potrząsając moim ramieniem.
– Co jest? – mruczę, przecierając oczy.
– Wstawaj i ubierz się – nalega Olympia. – Warris
zabiera nas do miasta.
– Żartujesz, tak? – mówię, wciąż nie myśląc trzeźwo.
– Nie – zapewnia mnie. – Zabiera nas do kasyna.
Przyswajam tę informację. Czy nie jesteśmy za młode,
żeby móc wejść do kasyna?
Nie mówię tego na głos, bo całkiem podoba mi się
pomysł wyjścia z domu, nawet z Warrisem.
* * *
Godzinę później siedzimy na tarasie hotelu Carlton,
sącząc campari, wystrojone w ciuchy ciotki Olympii.
Wybrałam czarny cekinowy top i szerokie spodnie.
Olympia ma na sobie coś z ogromnym dekoltem – jak
zwykle. Nigdy nie jest szczęśliwa, jeśli nie wystawi swoich
piersi na widok publiczny.
Warris postanowił nas tu zostawić, a sam pobiegł do
swojego hotelu się przebrać. Olympia proponuje, że
pójdziemy z nim, ale on odmawia.
– Cóż – grozi Warrisowi, wypinając piersi do przodu. –
Jeśli zobaczę przystojniejszego kolesia, nie będę tu na
ciebie czekać.
Warris uśmiecha się do niej z dużą pewnością siebie.
Wie, że ona go lubi.
– Pilnuj jej, Lucky – mówi. – Wracam za jakieś
dziesięć minut.
Najwyraźniej uznał, że lepiej mieć we mnie
przyjaciółkę niż wroga. Jest mądrzejszy, niż sądziłam.
Całkiem ciekawie jest siedzieć przy stoliku i
obserwować tłum starszych mężczyzn przechadzających się
ze znacznie młodszymi od siebie dziewczynami. Według
Warrisa w mieście jest mnóstwo wpływowych osób z jego
środowiska, bo odbywa się tu właśnie festiwal filmowy.
Kogo to obchodzi? Mnie na pewno nie.
Po ponad półgodzinie wraca Warris wystrojony w białą
marynarkę. Całuje Olympię w usta, wrzuca swoją walizkę
do mercedesa i oznajmia, że wymeldował się z hotelu.
Olympia jest niewzruszona.
A ja wkurzona. Ten dupek wprowadza się na stałe.
Widać nie jest takim niedołęgą, gdy chodzi o dbanie o swój
interes.
Kończymy drinki i ruszamy do kasyna, w którym
zostajemy zatrzymani przy wejściu przez masywnego
Francuza w garniturze.
– Przepraszam pana – mówi Francuz do Warrisa. –
Będę potrzebował dokumentów tych dwóch pań.
– Obie skończyły dwadzieścia jeden lat – odpowiada
Warris ostro.
– Jestem pewien, że tak jest – odpowiada masywny
Francuz nieubłaganie. – Jednakże takie są zasady i jeśli te
młode panie nie pokażą swoich paszportów, nie będę mógł
wpuścić ich do kasyna.
– Czy ty wiesz, kim jestem? – warczy Warris, jego
twarz czerwienieje.
– Pan wybaczy, ale takie są zasady i muszę się ich
trzymać. Nie ma wyjątków.
Warris traci panowanie nad sobą.
– Pieprzone żabojady! – krzyczy. – Co ty do cholery w
ogóle wiesz?
– O Boże – wzdycha Olympia. – Przecież to nie ma
znaczenia. Chodźmy stąd.
Warris się nakręca, wykrzykuje obelgi, aż przychodzi
dwóch ochroniarzy, którzy chwytają go pod łokcie i
wyprowadzają z budynku.
– Cudownie – mruczę, gdy dochodzimy do chodnika, a
wtedy nadjeżdża biały rolls–royce, z którego wysiada
ciemnowłosa latynoska w jeszcze bardziej obcisłej i więcej
odsłaniającej sukience niż Olympia. Jest starsza, ale nadal
piękna.
– Warris! – Kobieta mówi oskarżająco, dźgając go
palcem. – Gdzie byłeś, do diabła? Szukałam cię wszędzie.
Warris przestaje krzyczeć, strząsa z siebie ochroniarzy,
poprawia marynarkę i rzuca kobiecie zakłopotane
spojrzenie.
– Pippa – mamrocze. – Miałem do ciebie zadzwonić.
– Jasne – odpowiada kobieta sarkastycznie. – A
prezydent zrobił kupę na Washington Square.
Ha! Podoba mi się jej styl, ma gadane. A jeszcze
bardziej podoba mi się, jak Warris pęka.
Za to Olympii nie bardzo. Przywiera do ramienia
Warrisa w geście posiadaczki i żąda, żeby powiedzieć jej,
kim jest ciemnowłosa kobieta.
– Pippa Sanchez – odpowiada kobieta, lustrując
Olympię wzrokiem, a następnie odwraca się do Warrisa i
cedzi: – Nie wiedziałam, że nieletnie cipki są w twoim
typie. Najwyraźniej wszystkie duże dziewczynki musiały
się już zorientować, jakim gównianym artystą jesteś.
Uwielbiam to. Absolutnie uwielbiam.
– Pippa – mówi Warris sztywno. – Chciałbym
przedstawić ci Olympię Stanislopoulos z rodziny
Stanislopoulosów.
– Ach! – mówi Pippa. Widzę, że rozumie. Tak jak
Warris nie jest niedołęgą.
– Olympio – kontynuuje Warris. – Poznaj Pippę
Sanchez, moją partnerkę w interesach.
„Partnerka w interesach, już to widzę” – myślę,
tłumiąc chichot.
Oczywiście Olympia to łyka, a w tym czasie podchodzi
do nas towarzysz Pippy. Starszy mężczyzna o siwych
włosach, który jeździ rolls–roycem.
– Pippa, jeśli to są twoi przyjaciele, powinniśmy pójść
razem na drinka – mówi.
Pippa kiwa głową, rzuca Warrisowi zjadliwe spojrzenie
i ponownie ruszamy w drogę.
R
OZDZIAŁ
20
Siwowłosy mężczyzna, który, jak się dowiaduję,
nazywa się March Holtz, nalega, żebyśmy wszyscy wsiedli
do rollsa, a jako że Warris ewidentnie sądzi, że tamten jest
kimś ważnym, nie waha się i wpycha mnie i Olympię do
samochodu. Warris wciska się na tylne siedzenie między
mnie i Olympię. Pippa siada z przodu na siedzeniu
pasażera, obok Marcha.
Zostawiamy mercedesa zaparkowanego w Cannes, a
March rusza wąską nadmorską drogą, oznajmiając, że z
pozostałymi spotkamy się w klubie w Juan–les–Pins.
„Znowu Juan–les–Pins? Naprawdę?”. Zastanawiam
się, czy wpadnę na Jona.
– Byłam w Juan–les–Pins – wspominam.
– Kiedy? – dopytuje Olympia, jej piersi niemal
wyskakują z fioletowej, wydekoltowanej sukienki jej
ciotki.
– Dziś po południu – odpowiadam i chcę dodać:
„Kiedy ty zabawiałaś się, kompletnie ujarana, ze swoim
nowym chłopakiem, zamiast być ze mną, dobrze się bawić i
cieszyć z naszej dopiero co odnalezionej wolności”. Ale nic
nie mówię, bo nie ma sensu wdawać się w kłótnię z
Olympią.
Warris siedzi zbyt blisko mnie. Czuję jego kościste udo
napierające na moją nogę, a jego tanie perfumy
doprowadzają mnie do mdłości. Co, do cholery, Olympia w
nim widzi? Żadne z niego ciacho.
Pippa oznajmia, że jest sławną aktorką.
„Naprawdę? Kto oznajmia takie rzeczy?”.
Następnie wygłasza przemowę o tym, jak to ona i
Warris pracują razem nad bardzo ważnym projektem
filmowym, który zszokuje wszystkich. To projekt tak
wielki, że pozwoli jej się wybić na pierwsze miejsce wśród
latynoskich aktorek.
„Czy ona żartuje? Obawiam się, że nie”.
March, jak się okazuje, jest bogaty i może być
inwestorem. Jest jubilerem z Boliwii, obecnie
mieszkającym w Cannes. Pippa bardzo bacznie przygląda
się jego portfelowi.
– Warris jest dla mnie jak brat – mruczy Pippa,
upewniając się, że March nie pomyśli, iż sypia z Warrisem.
– Jesteśmy bratnimi duszami – dodaje na wszelki wypadek.
Dla zabicia czasu zastanawiam się, co to za imię
„March” i gdzie poznali się z Pippą. Czy są starymi
znajomymi? Czy może zarzuciła na niego haczyk, gdy
zobaczyła rolls–royce’a?
Stawiałabym na to drugie.
Wkrótce wbijamy się do klubu wyglądającego trochę
jak jaskinia – The Vieux Colombier – gdzie na małej scenie
muzycy grają jazz, a tłum ludzi kręci się na rozległym
parkiecie.
Przyjaciółmi Marcha okazują się trzy skąpo ubrane
blondynki i jeszcze jeden starszy mężczyzna z brodą, łysą
głową i najprawdopodobniej masą pieniędzy.
„Cudownie!”. Gdyby tylko Gino mógł mnie teraz
zobaczyć!
Pippa i Warris próbują we dwójkę oczarować
wszystkich, czy raczej oszukać, ponieważ już się
zorientowałam, że właśnie tym się zajmują – są parą
oszustów na polowaniu.
Ach, Gino byłby ze mnie taki dumny. Mam jego oko,
wyczuwam fałszywkę na kilometr. Chciałabym, żeby ojciec
zobaczył mój potencjał. Szkoła nie nauczyła mnie
absolutnie niczego. Powinnam wejść w prawdziwy świat,
pracować z ojcem. Gino powinien przygotowywać mnie do
przejęcia swoich interesów, a nie zmuszać do pozostania w
szkole. Mogę to robić. I pewnego dnia będę. Na pewno
uświadomi sobie, że nie może mnie zatrzymać.
Olympia nie jest zachwycona obecnością pozostałych
blondynek, jest przyzwyczajona do bycia w centrum uwagi
i te trzy dziewczyny bardzo jej się nie podobają. Dwie z
nich to Szwedki, a trzecia to Angielka. Są po dwudziestce i
pracowicie obłapiają łysego mężczyznę i Marcha.
Pippie się to nie podoba. Błyska swoimi wyrazistymi
oczami, chwytając Marcha i zabierając go na parkiet,
daleko od pokusy.
– Dziwki – mruczy Olympia pod nosem.
Niestety, Angielka słyszy ją i patrzy na nią złowrogo.
– Masz jakiś problem, kochana? – pyta ją wojowniczo.
Olympia wycofuje się, trawa sprawia, że jest
łagodniejsza niż zwykle.
– Żadnego problemu – mruczy cicho. – Chcesz
zatańczyć?
Coś podobnego. Czy Olympia na moich oczach
zmienia się w lesbijkę?
Nie wierzę własnym oczom, obie idą na parkiet, ramię
w ramię, masa blond włosów i duże piersi, przyklejone do
siebie.
Łysy mężczyzna zaczyna się ślinić, wyobrażając sobie,
co może zdarzyć się później.
„Nie!”.
Nie łapię się do kategorii blondynek z dużymi
piersiami – z moimi kręconymi dzikimi włosami, ciemnymi
oczami i oliwkową cerą. Wyglądam inaczej, na szczęście.
Jon nazwał mnie piękną, tylko tego potrzebuję, żeby
nakarmić swoje ego.
Zastanawiam się, gdzie jest Jon i co robi. Pewnie
pracuje ciężko jako kelner. Zarabia pieniądze, które
pozwolą mu utrzymać się na studiach.
Myślę, że lubię go bardziej, niż powinnam, mimo że
fizycznie nie jest do końca w moim typie. Jest zbyt niski,
zbyt słodki.
A to sprawia, że zaczynam myśleć o typach. Czy
mamy tylko jeden?
Cóż, ja wiem, że mam. Marco. Wysoki, ciemny i
przystojny, co za banał!
„Gdzie jesteś, Marco? Co robisz?”.
A potem zaczynam myśleć o domu, LA i moim
młodszym bracie Dariu. Jak on sobie radzi beze mnie?
Musi szalenie za mną tęsknić. Trzeba przyznać, że
zaniedbywałam go ostatnio, i nagle przepełnia mnie
poczucie winy. Muszę się z nim skontaktować, powiedzieć
mu, że go kocham i że zawsze będę przy nim.
Ale jak mam to zrobić? Jestem na gigancie po drugiej
stronie oceanu.
O cholera, kiedy Gino mnie namierzy – a wiem, że to
jest nie do uniknięcia – poniosę ogromne konsekwencje,
ogromne.
– Zatańczmy – mówi Warris, niespodziewanie łapiąc
mnie za ramię.
Ja i Warris, razem na parkiecie. „Nie, dziękuję bardzo”.
Ale Warris ma dość patrzenia, jak blondynki obłapiają
łysego, więc jestem jego jedyną opcją.
Docieramy na parkiet w chwili, gdy Pippa wsadza
język w ucho pana Holtza, jakby miała zamiar uprawiać z
nim seks.
Nie mogę powstrzymać chichotu. Czy w ten sposób
stara się zwiększyć sumę, jaką chce od niego wyciągnąć?
Czy może zwiększyć coś innego...
Warris krzywi się, a potem postanawia zignorować
Pippę i skupić się na mnie.
– Skąd jesteś, Lucky? – pyta.
Zdaję sobie sprawę, że po raz pierwszy użył mojego
imienia.
– LA – mruczę, nie mając ochoty na pogaduszki z
panem obślizgłym.
– LA, mój typ miasta – mówi Warris, podnosząc głos,
żeby być lepiej słyszanym przez tę jazzową muzykę. –
Bardzo dobrze znam to miasto. Byłem dziecięcą gwiazdą,
wiesz?
„O tak, wiem, wspominałeś o tym już kilkanaście
razy”.
– Naprawdę? – próbuję wykazać minimum
zainteresowania.
A ponieważ chce, żebym była po jego stronie, dodaje:
– Nie sypiam z Pippą. Możesz powiedzieć Olympii.
Powinnaś.
Powinnam? Nie sądzę, nie wierzę mu. Poza tym to
problem Olympii, a nie mój. Jeśli chce kręcić z tym
irytującym gościem, to jej sprawa.
Ruchy Warrisa na parkiecie są śmieszne, więc po kilku
minutach wymykam mu się i przyglądam tłumowi w
klubie.
I kogo zauważam pracującego za barem? Jona.
– Co ty tu robisz? – wykrzykuję zaskoczona.
– Raczej co ty tutaj robisz? – odparowuje.
Oczywiście widzę, że pracuje jako barman,
przygotowuje drinki i podaje dalej.
– To moja nocna praca – mówi, rzucając mi swój
szelmowski, krzywy uśmiech. – Trzy noce w tygodniu.
Wielkie napiwki.
– Nie wspomniałeś o tym – stwierdzam,
uświadamiając sobie natychmiast, jak głupio to zabrzmiało.
W końcu znam go dopiero jeden dzień, dlaczego miałabym
to wiedzieć?
– Z kim tu jesteś?
– Z jakimiś staruszkami – odpowiadam. – Przyjaciółmi
Olympii.
Wcześniej powiedziałam mu o mojej bogatej
przyjaciółce ze szkoły, Olympii, i że zatrzymałyśmy się w
willi jej ciotki. Nie wspomniałam ani o naszym wieku, ani
ucieczce. Nie chciałam go odstraszyć, a gdyby wiedział, że
mam tylko piętnaście lat, jestem pewna, że wycofałby się
jak pociąg ekspresowy próbujący uniknąć zderzenia.
– Przepraszam, nie mogę się tobą zająć – mówi Jon,
żonglując kieliszkami do martini, które z jego rąk zabiera
kelnerka w skąpej skórzanej sukience. – Dzięki, Marlene –
mówi.
Marlene krzywi się na mój widok, odpowiadam jej tym
samym.
– Nie zwracaj na nią uwagi – mówi Jon, gdy Marlene
znika z drinkami w głębi klubu. – Nienawidzi wszystkich,
zwłaszcza Amerykanów.
– Miło – mruczę.
Jakiś mężczyzna odpycha mnie i zamawia trzy piwa i
wódkę z lodem.
Widzę, że Jon jest zajęty, więc postanawiam zachować
spokój i wrócić do mojej uroczej grupy dziwaków.
– Okej – mówię niechętnie. – Więc widzimy się jutro.
– Jasne.
I to by było tyle.
R
OZDZIAŁ
21
Gina Santangelo trawiła głęboka wściekłość. Jego
córka Lucky zaginęła kilka dni temu i wciąż nie miał
pojęcia, gdzie mogłaby być. Costa otrzymał złe wieści ze
szkoły, po czym Gino natychmiast wsiadł do samolotu i w
towarzystwie przyjaciela poleciał prosto do szkoły w
Connecticut, gdzie przesłuchał dyrektorkę. Kobieta była
równie wściekła jak oni – utrata uczennicy nie pomagała w
zachowaniu reputacji ekskluzywnej prywatnej szkoły.
Zasugerowała, żeby powiadomili policję. Gino
odpowiedział krótko: nie ma mowy. Nie chciał, żeby ktoś z
zewnątrz się w to mieszał. Zamiast tego nalegał na
przesłuchanie dziewczyn z klasy Lucky, ale nie dowiedział
się absolutnie niczego. Wtedy przypomniał sobie
przyjaciółkę, z którą spędziła ostatnie wakacje, Olympię
Stanislopoulos, skontaktował się z jej matką w Londynie,
która zapewniła go, że Olympia jest w Paryżu na kursie
rosyjskiego.
– Proszę to ponownie sprawdzić – nalegał Gino.
– Nie muszę – odpowiedziała zimno pani
Stanislopoulos. – Moja córka to dobra dziewczynka.
„Pieprzyć dobre dziewczynki – pomyślał Gino. –
Gdzie, do cholery, jest moja dobra dziewczynka?”. Choć
doskonale zdawał sobie sprawę, że Lucky była dzika,
zawsze taka była. Nigdy nie był w stanie w pełni jej
kontrolować, zawsze pyskowała, awanturowała się i
twierdziła, że chce pracować u jego boku.
Co niby miała robić, do cholery? Nie rozumiała tego?
Jest dziewczyną, dziewczyny wychodzą za mąż, zostają w
domu i zakładają rodziny.
O tak, jasne, nie miała matki. Ale on zawsze starał się,
żeby w domu była kobieta – nauczycielka, gospodyni. No i
była jeszcze żona Costy, Jen. Lucky kochała Jen, która była
dla niej jak druga matka.
Skurwysyństwo! Gdzie jest jego córeczka?
Wyobraźnia pracowała szaleńczo. Czy została
porwana? Zgwałcona? Torturowana? Uwięziona przez
jednego z jego wrogów?
Tak wielu rywali w interesach. Tak wiele spraw, z
którymi musi sobie radzić.
Wyobraził sobie Lucky związaną i samą. Widział, jak
jedzie autostopem do Kalifornii, ubrana w obcisłe sprane
dżinsy i opinający ciało T–shirt. Wyobrażał sobie, jak jakiś
dupowaty kierowca ciężarówki zatrzymuje się, żeby ją
podwieźć. A potem miał wizję walki, gwałtu i wyrzucenia
ciała córki z ciężarówki.
Gino był naprawdę wściekły. Zaszył się w swoim
mieszkaniu w Nowym Jorku razem z Jen i Costą.
– Lucky to mądra dziewczynka, poradzi sobie –
zapewniała go Jen. – Jest taka jak ty, Gino, pojawi się
niedługo, cała i zdrowa.
Łatwo jej mówić. Co ona może wiedzieć?
Zadzwonił do Daria, do szkoły z internatem i
poinformował go o tym, co się wydarzyło.
– Przykro mi, tato... Gino... nie miałem od niej
żadnych wiadomości.
– Na pewno? – naciskał Gino. Wiedział, że są sobie
bliscy i że Dario zrobiłby wszystko, żeby chronić siostrę.
– Ani słowa – odpowiedział Dario.
– Posłuchaj mnie, dzieciaku, jeśli usłyszysz
cokolwiek...
– Zadzwonię do ciebie. – Dario przełknął nerwowo
ślinę. Zawsze się denerwował, rozmawiając z ojcem.
Gino odłożył telefon i zaczął przechadzać się nerwowo
po salonie. Dario był grzeczny – w przeciwieństwie do
swojej dzikiej siostry, której wydawało się, że wszystko
ujdzie jej na sucho. Problem z Lucky polegał na tym, że
wszystko robiła po swojemu, a to nie było w porządku.
Miała tylko piętnaście lat. Piętnaście, do cholery. To jeszcze
dziecko.
Gino wzdrygnął się na myśl o tym, co mogło się jej
stać. Nie zna życia. Niewinna wobec prawdziwego świata.
Nie miała ulicznego sprytu i doświadczenia. Jak może ją
chronić, jeśli nawet nie wie, gdzie ona jest?
Ponownie zadzwonił do matki Olympii.
– Skontaktowała się pani ze swoją córką? – naciskał.
– Jestem w podróży, panie Santangelo – odpowiedziała
chłodno. – Moja asystentka odezwie się do pana.
Spięta suka! Była tak pomocna jak zakonnica na
zjeździe prostytutek.
– Znajdź mi jej ojca – wrzasnął do Costy, który aż
podskoczył. – Może on nam pomoże.
R
OZDZIAŁ
22
Nim dojechaliśmy z powrotem do Cannes, Olympia
znowu była w imprezowym nastroju i zaczęła zapraszać
wszystkich do willi.
„Naprawdę, Olympio? Dlaczego?”.
W myślach zaczynam planować ucieczkę, bo jeśli
Warris i jego przyjaciele się wprowadzają, nie mam ochoty
tu zostać.
Postanawiam dać sobie kilka dni, zanim zadzwonię do
cioci Jen, powiem jej, że popełniłam ogromny błąd, i
zapytam, czy może zabrać mnie do domu. Zrobi to,
wszystko dla mnie zrobi. A potem będę musiała stawić
czoła wściekłości Gina.
Hm... Mam wybór – albo wściekłość Gina, albo
spędzanie czasu z naćpaną Olympią i jej obślizgłym
kolesiem. W gruncie rzeczy żaden wybór.
Tak, na pewno ruszam do przodu, chyba że znajomość
z Jonem przekształci się w coś więcej niż zauroczenie.
Wyglądał całkiem seksownie, stojąc za barem. Może
powinnam pójść krok dalej niż „prawie”.
A może nie. Myśl o zajściu w ciążę jest poważnym
czynnikiem odstraszającym. Nie jestem taka głupia.
W willi wszyscy są zajęci paleniem trawki, wszyscy
oprócz mnie. Wymykam się do sypialni i zamykam drzwi.
Nie na taką przygodę liczyłam.
* * *
Nadchodzi ranek, świeci słońce. Jest piękny ciepły
dzień i jestem jedyną osobą, która już wstała. Najwyraźniej
Pippa też została na noc, bo jej żakiet leży obok torebki na
krześle w salonie. Zastanawiam się, czy March też tu jest.
Chyba nie, skoro nie ma rolls–royce’a. Warris musiał
odzyskać mercedesa, bo ten stoi na podjeździe.
Czuję się samotna, niezbyt przyjemne uczucie. Tęsknię
za LA i Dariem, i za naszym domem. No i – żeby już
wszystko było jasne – szaleńczo tęsknię za Markiem –
nawet jeśli nadal jest skłonny mnie ignorować.
Powrót do domu nie oznacza powrotu do szkoły. Nie
ma mowy. Szkołę mam już za sobą i Gino musi przyjąć do
wiadomości, że nie może mnie zmusić, bo jeśli tak zrobi,
znowu ucieknę. Jestem gotowa do walki. Nigdy więcej
szkoły.
Olympia, Warris i Pippa pojawiają się jako radosny
trójkąt około południa. Późne wstawanie staje się już
zwyczajem. Co sobie Olympia myśli, że co ja robię całe
rano? Prawdą jest, że nic ją to nie obchodzi. Teraz, kiedy
ma Warrisa, jestem całkowicie zbędna.
Jestem trochę zniesmaczona ostatnimi wydarzeniami.
„Trójkąt? Naprawdę?”.
Pippa wygląda koszmarnie z rozmazanym makijażem i
potarganymi włosami. Ma na sobie jeden z T–shirtów
Warrisa i nic poza tym. Co stało się z Marchem? Czy to nie
z nim powinni byli spać, jako że to on ma pieniądze, które
może zainwestować w ich wielki filmowy projekt?
– Dzień dobry, mała Lucky Saint – podśpiewuje
Olympia, idąc w stronę kuchni.
Pięknie, teraz się do mnie odzywa. Używając mojego
fałszywego nazwiska, jakbym była jakimś głupim
dzieciakiem.
Pippa patrzy na mnie z zainteresowaniem.
– Lucky Saint? Dziwne nazwisko.
„A Pippa nie jest dziwnym imieniem?”.
– Właściwie nazywam się Lucky Santangelo – mówię
śmiało.
– O mój Boże! – wykrzykuje Pippa, a jej podkreślone
kredką brwi podnoszą się do góry. – Jesteś dzieckiem
Gina?
„Co? Ona zna Gina? Niemożliwe. Czy Olympia coś jej
powiedziała?”.
Warris nadstawia uszu.
– Tego Gina Santangelo? – pyta. – Kolesia, który w
gruncie rzeczy jest właścicielem Vegas?
Przez kilka chwil milczymy, a ja zastanawiam się, co
powinnam im powiedzieć. Czy przyznać się, kim jestem? A
może powinnam udawać, że ja to nie ja?
Nie mogę się nie przyznać. Nie przy Olympii i jej
długim języku.
– Tak – odpowiadam krótko. – Ktoś ma ochotę na
śniadanie?
* * *
Jest już druga i czekam, aż Jon się pojawi, modlę się,
żeby przyjechał jak najszybciej, bo odkąd Warris i Pippa
odkryli moją tożsamość, bez przerwy się do mnie
przymilają. Okropne.
Siedzę z Pippą nad basenem.
– Wiesz, że byłam zaręczona z jednym z najdroższych
przyjaciół Gina? – ujawnia po chwili, przerażając mnie
jeszcze bardziej.
„Jak to możliwe? Kim ona jest?”.
– Byłaś? – mamroczę. – A z kim?
– Z Jakiem – odpowiada Pippa z dumą. – To było
dawno temu. Chłopiec Jake, tak na niego wtedy mówiono.
Byłam bardzo młoda, ale pamiętam dzień, w którym się
urodziłaś. Wysłaliśmy prezent – złotą szczotkę i grzebień z
wygrawerowanym twoim imieniem.
O cholera. Wiem, o czym mówi. Gino trzyma w
piwnicy pudło z rupieciami i wśród nich jest ten zestaw ze
zmatowiałego złota z wygrawerowanym moim imieniem!
Pudło wypełnione jest rzeczami, których nikt nie chce.
Gino je trzyma, bo jak mówi, niektóre rzeczy mają wartość
sentymentalną.
Jestem zszokowana. Jak to się stało? Skąd ta ognista
latynoska aktorka wie, kim jestem?
– Gdzie jest Gino? – pyta Pippa. – Chciałabym go
znowu zobaczyć.
„Nie wątpię, że byś chciała”. KIM JESTEŚ?
– Gina tu nie ma – mówię, cedząc słowa.
– A przyjedzie?
Przyglądam się jej. Wkrótce zorientuje się, ile mam lat,
i zacznie zastanawiać, co się tu dzieje.
– A... tak – kłamię. – Będzie tu niedługo.
Oczy Pippy się rozświetlają.
– Cudownie – mruczy. – Nie mogę się doczekać, żeby
nadrobić ostatnie lata.
Co za koszmar. Co robić? Muszę ostrzec Olympię,
która obecnie nago pali jointa w basenie i baraszkuje z
Warrisem.
Wstaję i idę szybko do kuchni.
– Więc... – mówi Pippa, podążając za mną. – Czyj to
dom?
– Należy do rodziny Olympii – odpowiadam, marząc,
żeby zostawiła mnie w spokoju.
– I pozwalają wam dwóm mieszkać tutaj samym?
„Spadaj, kobieto. Kim ty jesteś, żeby mnie
przesłuchiwać?”.
– A... tak. Wszyscy będą tu za kilka dni.
– Najwyższy czas – stwierdza Pippa sucho, wyciągając
papierosa z torebki i obserwując przez okno Warrisa i
Olympię w basenie.
– Ile lat ma twoja przyjaciółka? – pyta, stukając
paznokciami o blat.
– Dziewiętnaście – kłamię, wyciągając colę z lodówki.
– Naprawdę? – mówi Pippa. A po chwili milczenia
dodaje: – A ty?
Decyduję, że czas na zmianę podmiotu rozmowy.
– Jesteś taka ładna – mówię. – Ile ty masz lat?
Nie ma zamiaru odpowiedzieć na to pytanie.
Wyczuwam, że wiek jest drażliwym tematem dla aktorki,
która ewidentnie zbliża się do czterdziestki.
Obie wychodzimy na zewnątrz.
– Warris – krzyczy Pippa. – Czas, żebyś zawiózł mnie
do miasta. Muszę się przebrać, a potem mamy spotkać się
na drinka z Marchem i omówić nasz scenariusz.
Warris niechętnie wychodzi z basenu. Jego kąpielówki
zsuwają się, obnażając zbyt dużo jego bladej anatomii. Fuj!
– Jechać z wami? – piszczy Olympia.
– Nie, laleczko – odpowiada Warris, pochylając się nad
brzegiem basenu, by ją pocałować. – Będę z powrotem,
zanim się zorientujesz.
Dziesięć minut później ta okropna dwójka odjeżdża.
A to jest moja szansa na przedyskutowanie sytuacji z
Olympią. Jednakże w chwili, gdy zamierzam to zrobić,
słychać dzwonek do drzwi i na progu pojawia się Jon.
Słodki i radosny Jon z krzywym uśmiechem i sterczącymi
włosami. Przyjechał na vespie, zaparkowanej teraz na
podjeździe.
– Cześć – mówi.
– Cześć – odpowiadam, niespodziewanie czując się
nieco onieśmielona.
– Niezłe miejsce.
– Znalazłeś bez problemu – stwierdzam oczywistą
oczywistość.
– Zaprosisz mnie do środka czy mam tu tak stać?
– Och... jasne – odpowiadam, odsuwając się, żeby
mógł wejść. Mam nadzieję, że Olympia włożyła coś na
siebie.
Nie mam tyle szczęścia. Olympia pojawia się w pełnej
krasie, staje z rozstawionymi nogami i rękami opartymi na
biodrach.
– Witam, witam – mówi tonem, który uważa za
najbardziej seksowny. – Kim jesteś?
– Nie wiedziałem, że ubrania są nieobowiązkowe –
żartuje Jon, nie spuszczając wzroku z jej twarzy.
Zamarłam. Co się stało z tą dziewczyną, którą kiedyś
znałam?
– Nie krępuj się, ściągaj ciuchy, jeśli masz ochotę –
mówi Olympia, flirtując na całego. – Jesteś seksowny!
– To mój przyjaciel Jon – mówię sztywno. – I nikt
więcej się nie rozbiera.
Olympia wykrzywia twarz w grymasie.
– Psujesz zabawę – mówi, mrugając do niego
porozumiewawczo.
Chwytam go za rękę i szybko wyprowadzam na
zewnątrz.
– Przepraszam, Olympia robi to, co jej się żywnie
podoba – mamroczę.
– Mnie to nie rusza – mówi Jon. – Gołe blondynki nie
są w moim typie.
– Nie?
– Nie. Lubię ciemnowłose piękności. Wiesz, o kim
mówię?
Jon z pewnością wie, jak używać słów.
* * *
Do czasu, gdy robi się ciemno i wraca Warris z Pippą,
Jon i ja siedzimy zamknięci w mojej sypialni i uprawiamy
„prawie”.
Można robić niesamowite rzeczy, nie idąc na całość.
Jestem szczęśliwa, zadowolona. W końcu dobrze się
bawię i nie obchodzi mnie, co inni mają do powiedzenia.
Może zostanę na południu Francji dłużej, niż
myślałam.
R
OZDZIAŁ
23
Gino dzwoni do Dimitriego Stanislopoulosa, który, jak
się okazuje, jest w Atenach, i pyta, czy Olympia nadal jest
w Paryżu. Dimitri odpowiada, że na pewno tak, jednakże z
uprzejmości sprawdzi to ponownie.
Gdy oddzwania, jest równie zmartwiony i wściekły jak
Gino.
– Mamy problem – mówi Dimitri ponurym głosem.
Nagle jesteśmy „my”.
– Co się dzieje? Znalazłeś je? Są razem? – naciska
Gino.
– Obawiam się, że nie wiem – odpowiada Gino. –
Olympia najwyraźniej opuściła Paryż, zabrała mercedesa
matki i nikt nie wie, gdzie pojechała.
– Ach... – wzdycha Gino, czując pewnego rodzaju
ulgę, że przynajmniej Lucky jest ze swoją przyjaciółką.
– Olympia jest bardzo zdecydowana, nieokiełznana,
można by powiedzieć. Ale można z łatwością na nią
wpłynąć. Sądzę, że razem z twoją córką Lucky...
– Uważasz, że Lucky na nią wpłynęła? – Gino
warknął, choć wiedział, że jest to całkiem możliwe.
– Kto wie, co im wpadło do głowy.
– Masz jakiś pomysł, gdzie mogłyby pojechać? –
naciskał Gino.
– Nie. Ale zacząłem szukać samochodu. Moi ludzie
wkrótce ją znajdą.
– Gdyby twoja żona tak się nie upierała, że Olympia
jest w Paryżu... – narzekał Gino.
– Była żona. Jestem pewien, że rozumiesz, jak to jest.
– Tak, świetnie rozumiem.
– Powinniśmy spotkać się w Paryżu. Nie mogły
pojechać zbyt daleko.
– Przylecę następnym samolotem.
I tak zrobił.
* * *
Dimitri Stanislopoulos nie należał do ludzi, z którymi
Gino na ogół spędzał czas. Był mu równy, a Gino był
przyzwyczajony do świty – mężczyzn, którzy go podziwiali
i spijali każde słowo z jego ust. W końcu był Ginem
Santangelo, szefem szefów. Dimitri był szefem szefów w
innej branży. Armator miliarder, żył w luksusie otoczony
pięknymi kobietami oraz zazdrosnymi i potakującymi mu
mężczyznami.
Nie różnili się bardzo od siebie. Dwóch potężnych
mężczyzn, każdy w swoim rodzaju. Dwóch mężczyzn
działających na kobiety jak kocimiętka na koty. Gino
budował między innymi wspaniałe hotele i kasyna w
Vegas. Dimitri kontrolował własne imperium.
A jednak, najwyraźniej, żaden z nich nie był w stanie
kontrolować swojej nastoletniej córki.
Spotkali się w Paryżu, uścisnęli sobie dłonie i
pojechali prosto do apartamentu Dimitriego, żeby
porozmawiać z jego gospodynią Magdą, gburowatą kobietą
o szczurzej twarzy, zdenerwowaną z powodu możliwości
utraty pracy.
Dimitri rozmawiał z nią szybko po francusku,
zamaszyście gestykulując.
Magda odpowiadała urażonym tonem, półsłówkami,
odgarniając z oczu pasma ufarbowanych na pomarańczowo
włosów.
– Co powiedziała? – chciał wiedzieć Gino.
– Mówi, że Olympia wzięła samochód w zeszły
poniedziałek i powiedziała, że jedzie odwiedzić matkę –
odpowiedział szorstko Dimitri.
– Czy Lucky była z nią?
– Podobno miała spotkać się z jakąś przyjaciółką na
lotnisku, sądzę, że chodziło o Lucky. Magda słyszała, jak
sprawdzała przyloty przez telefon.
Gino pokiwał głową.
– Jak, do diabła, je znajdziemy? – niecierpliwił się.
Dimitri wzruszył ramionami.
– Dwie ładne dziewczyny w białym kabriolecie. Nie
tak trudno je wyśledzić. Moi ludzie tym się zajmują.
Namierzą samochód i transakcje z karty kredytowej
Olympii i będziemy wiedzieli, gdzie są, a przynajmniej
dokąd zmierzają.
– To takie proste, co? – odparł Gino, przygryzając
dolną wargę.
– Wszystko jest proste, jeśli się na tym skupisz –
odpowiedział Dimitri spokojnie.
Gino uznał, że istnieje prawdopodobieństwo, że w
innych okolicznościach mógłby zaprzyjaźnić się z
Dimitrim.
Podziwiał ludzi, którzy mieli moc sprawczą.
R
OZDZIAŁ
24
– Mistral nadchodzi – informuje mnie Jon zaraz po
przebudzeniu.
Pochylam się i dotykam jego twarzy. Ma błogie
spojrzenie i szczeciniasty zarost na podbródku. Uczynił
mnie bardzo szczęśliwą. A co jeszcze lepsze – nie zmuszał
mnie do niczego, na co nie miałam ochoty. Myślę, że jest
niemal idealny.
– Co to jest mistral? – pytam, przeciągając się leniwie.
– Złośliwy wiatr, który zwali cię z nóg – odpowiada
Jon, siadając. – Powinnaś dzisiaj zostać w domu.
– Żartujesz? Jest pięknie – mówię radośnie.
– Zaufaj mi – ostrzega. – To nie potrwa długo, a do
tego wkrótce zacznie się sztorm.
– Kim ty jesteś? Meteorologiem? – żartuję.
– Kimś w tym rodzaju – mówi, wstając z łóżka i
wciągając spodnie.
Jestem w euforii. Sądzę, że zeszłej nocy, wtulona w
Jona, mogłam doświadczyć wielkiego O, o którym wszyscy
zawsze mówili. Gdy przywarłam do niego, poczułam nagle
potężny przypływ adrenaliny i zachwytu. Dreszcz rozkoszy
przeszedł całe moje ciało, a towarzyszył mu moment
czystej ekstazy.
Tyle jeśli chodzi o niepójście na całość – najwyraźniej
możesz pójść na całość, właściwie tego nie robiąc.
Uśmiecham się do siebie i postanawiam, że Jona
należy zatrzymać.
– Zobaczymy się później? – pytam. Ku mojej irytacji
brzmi to nieco desperacko.
– Dzisiaj nie – mówi Jon, sięgając po koszulę. – Cały
dzień pracuję w kawiarni, a wieczorem w The Vieux
Colombier. Ale jutro na pewno.
– O której jutro? – „O mój Boże! Przestań
zachowywać się jak nachalny mięczak, Santangelo! Weź
się w garść”.
– Pewnie ogarnę się na popołudnie.
– Super.
„Czuję się trochę oszołomiona. Czyżbym się
zakochiwała? Nie. To zbyt wcześnie. A może?”.
Jon rezygnuje ze śniadania, wychodzi i odjeżdża na
swojej vespie.
Idę do kuchni. Niespodzianka. Warris i Pippa już
wstali.
Co to za ludzie, którzy pasożytują na dwóch
nastolatkach? Mogę się założyć, że gdyby Warris wiedział,
że Olympia ma tylko szesnaście lat, zesrałby się ze strachu.
A Pippa pewnie już się zorientowała, ile mam lat.
Podejrzewam jednak, że matematyka nie jest jej
najmocniejszą stroną.
– Chłopak wyjechał, jak widzę – stwierdza Warris,
siedząc przy kuchennym stole z parującym kubkiem kawy
w dłoniach. – Niezbyt towarzyski, co?
– Jon pracuje – mówię i dodaję: – W przeciwieństwie
do niektórych.
– Myślimy o urządzeniu imprezy dzisiaj wieczorem –
informuje mnie Warris.
– Olympia wie o tym?
Warris widzi, że nie jestem zachwycona perspektywą
imprezy, ale mało go obchodzi, co myślę. Dlaczego
miałoby go obchodzić? W końcu jestem tylko przyjaciółką.
– Wie. To dobry, strategiczny ruch. Zaprosimy paru
bogatych kolesi, wymieszamy ich z kilkoma gwiazdami
filmowymi, ten plan zawsze się sprawdza.
– Marabelle Blue – mówię z nutką sarkazmu w głosie.
– Jest w mieście? – Warris nagle okazuje
zainteresowanie.
– Nie, nie ma jej – mówi Pippa, włączając się do
rozmowy. – Kręci film w Rio. Moja rodzina jest nią
zachwycona, a mój brat nawet zdobył jej autograf.
– Jak miło – mówię i mam wielką ochotę dodać: „Ha!
Mój ojciec zdobył znacznie więcej niż tylko autograf”.
Tylko po co miałabym sprawiać im przyjemność,
zdradzając informacje dotyczące mnie i mojej rodziny?
Zanim Olympia wstała, wszystko zostało ustalone.
Pippa postanowiła przejąć kontrolę. Informuje nas, że
bierze mercedesa, żeby pojechać do Cannes i wszystko
zorganizować. Odpowiednią grupę gości, piękne kwiaty,
świetną muzykę, pyszne jedzenie.
– Nikt lepiej od Pippy nie umie zaplanować przyjęcia –
chwali się, oblizując usta. – March zapłaci. Wszystko dla
mnie zrobi. Wy możecie się relaksować. Zobaczymy się
później.
Odjeżdża, a ja wychodzę na zewnątrz, wskakuję do
basenu i zaczynam pokonywać kolejne długości. Wydaje
się, że tylko tak przetrwam ten dzień.
Decyduję, że kiedy Pippa wróci, urwę się z imprezy i
pojadę do Juan–les–Pins. Nieważne, że Jon będzie
pracował za barem, przynajmniej będę mogła spędzić z nim
trochę czasu, a to jest o niebo lepsze od siedzenia w domu
na imprezie pełnej bogatych, sławnych, starych ludzi.
Zastanawiam się, gdzie mieszka Jon. Nieważne, czy to
jest tylko kawalerka. Myślę, że chciałabym się do niego
wprowadzić, jeśli się zgodzi. A dlaczego miałby się nie
zgodzić?
Hm... sama myśl o tym mnie ekscytuje.
Olympia krąży wokół basenu.
– Wyskakuj, musimy pogadać – piszczy.
– Nie, jeśli jesteś najarana.
– Co? – odpowiada, jakby nie wiedziała, o czym
mówię.
– Ostatnio cały czas jesteś najarana – wypominam. –
Warris wziął cię na trawkową dietę i, mówię ci, przez to
jesteś strasznie nudna.
– Dzięki wielkie – prycha Olympia. – Może jesteś
zazdrosna, bo ja mam chłopaka.
– Ja też mam – odparowuję.
– Ha! Ten dzieciak, który tu był wczoraj.
– Ten dzieciak jest starszy od nas obu – mówię,
wychodząc z basenu i sięgając po ręcznik.
– Wolę prawdziwego mężczyznę – Olympia pociąga
nosem – który może mnie czegoś nauczyć.
– Jesteś taka zarozumiała – wypalam. Jest taka
irytująca i wkurza mnie, że zdecydowała się ze mną
porozmawiać tylko dlatego, że Warrisa nie ma w pobliżu,
bo postanowił się zdrzemnąć.
– Wiesz – mówię zdecydowana powiedzieć jej, co
czuję. – Ostatnio zachowujesz się jak prawdziwa suka.
Olympia odrzuca swoje blond loki i wpatruje się we
mnie, oczy ma pełne złości.
– Wciąż jesteś jak dziecko – szydzi. – Nic nie
rozumiesz.
– O, rozumiem – odparowuję. – Pojawia się jakiś
przypadkowy koleś i kończy się nasza przyjaźń. Po co mieć
przyjaciółkę, jeśli facet może dać ci więcej?
– To nieprawda.
– Popatrz na siebie, taka jest prawda. To miała być
nasza przygoda. A nie zabawa w papużki nierozłączki z
obślizgłym Warrisem i jego dziewczyną, niedoszłą gwiazdą
filmową.
– Pippa nie jest jego dziewczyną.
– Więc co robiliście w trójkę w łóżku? Graliście w
tenisa?
– Boże! – wykrzykuje Olympia. – Jesteś taką małą
świętoszką.
– Nie, nie jestem – sprzeciwiam się. – Jestem mądra,
mądrzejsza od ciebie. Przejrzałam ich. Warris to pasożyt, a
ty powinnaś w końcu otworzyć oczy, bo wykorzystuje cię
na całego.
Olympia nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ zaczyna
padać, na początku lekko, a potem coraz mocniej,
biegniemy do środka.
Odwracam się do Olympii.
– Myślę o wyjeździe – mówię.
– Droga wolna – rzuca Olympia, ani przez chwilę się
nie martwiąc. – Jeśli jesteś tu taka nieszczęśliwa, to pewnie
tak będzie najlepiej.
Mówiąc to, wślizguje się do sypialni, żeby dołączyć do
swojego kochanka. Ja zostaję sama i mogę planować
kolejny ruch.
Tak, jak tylko Pippa wróci samochodem, biorę go i
jadę do Juan–les–Pins żeby spędzić trochę czasu z Jonem.
Pomoże mi zdecydować, co robić, i mam nadzieję, że
zaproponuje mi, żebym z nim zamieszkała.
Wygląda na to, że mam świetny plan.
R
OZDZIAŁ
25
Gdy Dimitri otrzymał wyciąg z karty kredytowej
Olympii, okazało się, że płacono nią na trasie od Paryża aż
na południe Francji, głównie na stacjach benzynowych i w
sklepach spożywczych. Ruszył więc razem z Ginem na
lotnisko, gdzie czekał na nich jego prywatny samolot.
Dimitri miał przeczucie, że wie, gdzie są dziewczyny.
Domyślił się, że ukrywają się w domu jego siostry
niedaleko Cannes – Olympia zawsze uwielbiała to miejsce.
Posiadanie własnego samolotu ma tę korzyść, że jest w
każdej chwili gotowy do startu, więc Dimitri ma go zawsze
w pogotowiu. Czemu nie? Nigdy nie jest pewien, kiedy
będzie musiał gdzieś polecieć. Rzym, Wenecja, Nowy Jork,
Londyn. Trzeba być przygotowanym. Dimitri lubił
zaspokajać swoje kaprysy.
Co prawda pogoni za dwiema nastolatkami nie można
traktować jako kaprysu, ale jako rzecz, którą trzeba zrobić.
Gino, dla odmiany, wolał mieć wszystko
zorganizowane. Nie planował lotu do Europy w dzikiej
pogoni za Lucky. Ta podróż wykraczała poza jego strefę
bezpieczeństwa, zdał sobie sprawę, że powinien był zabrać
ze sobą Costę, zirytował się, że nie wpadł na to wcześniej.
Costa, razem ze swoją żoną Jen, zawsze stanowił głos
rozsądku, miał na niego uspokajający wpływ. Byli rodziną
– rodziną, jakiej Gino nigdy nie miał. Ach tak, kiedyś był z
piękną Marią, żoną, którą kochał i uwielbiał, matką jego
dzieci, strażniczką jego serca. Ale Maria została mu
zabrana w bardzo brutalny i podły sposób. Sposób, którego
nigdy nie zapomni.
Ciągle opłakiwał jej śmierć i nadal nie nauczył się, jak
cieszyć się z tego, co po żonie zostało.
A teraz Lucky go tak stresuje. Naprawdę mogłaby mu
tego oszczędzić. Czy warto lecieć przez pół świata, kolejny
raz, żeby sprowadzić swoje dziecko do domu? Lucky
myśli, że jest dorosła, ale tak naprawdę nadal jest tylko
dzieckiem, niemyślącym o konsekwencjach swoich
poczynań. Niech ją szlag! Wściekał się, a jednocześnie
odczuwał ulgę, że Lucky jest z przyjaciółką, a nie sama.
Dwaj mężczyźni popijali whisky, dyskutując o
wychowywaniu córek bez stałej obecności kobiet. To ich
łączyło.
– Mojej byłej żony nie obchodzi, co się dzieje z
Olympią – narzekał Dimitri. – Jest zbyt zajęta jeżdżeniem
po świecie w poszukiwaniu najnowszych zabiegów
upiększających lub ogierów do przelotnych romansów i
wydawaniem moich pieniędzy.
Gino pokiwał głową. Rozumiał. Ze wszystkich
dziewczyn, które pojawiły się w jego życiu od
przedwczesnej śmierci Marii, żadna nie wykazywała
najmniejszego zainteresowania nawiązaniem jakiejkolwiek
relacji z jego córką. Musiał opierać się na gospodyniach i
prywatnych nauczycielkach – pewnie to był jego błąd, bo
teraz miał na głowie zupełnie dzikie dziecko, dziewczynę,
która najwyraźniej nie zamierzała zostać w szkole.
– Lucky jest bardzo uparta – powiedział Gino. –
Kiedyś tak nie było, ale odkąd wysłałem ją do szkoły z
internatem... – urwał. Czy Lucky tak się zachowywała bo
myślała, że ją opuścił?
Nie.
Może?
Może powinien był poświęcać jej więcej uwagi.
– Wiem, co powinniśmy zrobić – powiedział Dimitri
tylko częściowo półżartem. – Powinniśmy wydać je za
mąż. Niech będą problemem kogoś innego.
Gino ponownie pokiwał głową. Niezły pomysł. Czemu
na to nie wpadł? Może właśnie tego Lucky potrzebuje.
Zaaranżowanego małżeństwa. W końcu nie był to taki
dziwaczny pomysł.
Tuż przed lądowaniem Dimitri otrzymał wiadomość,
która sprawiła, że jego poorana bruzdami twarz spopielała.
Gino wyczuł kłopoty.
– Co się dzieje? – zażądał odpowiedzi.
– Moi ludzie namierzyli mercedesa – powiedział
Dimitri niskim głosem. – Brał udział w wypadku.
Samochód jest do kasacji. A za kierownicą policja znalazła
ciało niezidentyfikowanej kobiety.
Gino poczuł, jakby jego świat się zawalił.
Czy tą kobietą była Lucky? CZY JEGO CÓRKA NIE
ŻYJE?
R
OZDZIAŁ
26
Jest już prawie piąta po południu, a Pippy nadal nie
ma. Leje deszcz i wyje wiatr. Wydaje się, jakby cały dom
grzechotał.
Czekając na powrót Pippy, spakowałam torbę. Mówiąc
szczerze, nie mogę się doczekać, żeby stąd wyjechać.
Olympia i Warris biegają po domu, zdejmują pozostałe
prześcieradła chroniące meble przed kurzem i
przygotowują się do imprezy. Nie mogę ich znieść i nie
mam zamiaru im pomagać. W końcu to nie moja impreza.
Słyszę, jak Warris narzeka na Pippę.
– Ta kobieta zawsze się spóźnia – psioczy. – Znając
Pippę, pojawi się na kilka minut przed przyjazdem gości.
– Wiemy, kto przyjedzie? – pyta Olympia, mając
nadzieję, że znajdzie się wśród nich przynajmniej kilka
gwiazd filmowych. Można powiedzieć, że Olympia jest
fanką sławnych ludzi.
– Ludzie z pieniędzmi – odpowiada Warris pewnie. –
Wielcy inwestorzy. – Milczy przez chwilę i dodaje: –
Możesz im powiedzieć, kim jest twój ojciec, nie zaszkodzi,
jeśli będą wiedzieć, że jesteś ze Stanislopoulosów. Możesz
też trochę poflirtować, tak żeby czuli się zadowoleni.
„Co za alfons! Z każdym dniem nienawidzę go coraz
bardziej”.
– Pomóż mi wybrać, w co mam się ubrać – prosi
Olympia, niepomna tego, że on jest jak wąż.
– Coś z dużym dekoltem, seksownego – odpowiada
Warris. – Pokaż swoje cycki.
„Ona ma szesnaście lat, koleś, a ty jesteś dupkiem”.
– Musisz się odstawić, laleczko – kontynuuje Warris,
nakręcając się. – Musisz ich wszystkich podniecić.
I przy tych słowach wiszących w powietrzu wychodzą
przeszukiwać szafy ciotki Olympii.
Uświadamiam sobie, że Olympia jest zupełną idiotką,
jeśli chodzi o Warrisa, a ja, niestety, nie mogę z tym nic
zrobić.
* * *
Czas mija. Ulewa jest coraz mocniejsza, wiatr też.
Zapada ciemność, jest już prawie siódma wieczorem.
Nie ma Pippy. Nie ma mercedesa. Nie ma jedzenia,
muzyki i pięknych kwiatów. Nie ma imprezy.
Słyszę, jak Warris i Olympia się kłócą. Zamykam
drzwi mojego pokoju i czekam.
Gdzie jest Pippa, niezrównana organizatorka przyjęć?
Gdzie jest ten cholerny samochód, którym miałam stąd
uciec? Czemu pozwoliłam złapać się w taką pułapkę?
Jestem na siebie za to strasznie wściekła, ale skąd
miałam wiedzieć, że Olympia okaże się tak samolubna?
Żałuję, że nie jestem starsza. Chciałabym mieć swoje
pieniądze, a przynajmniej kartę kredytową, jak Olympia.
Gdy o nią prosiłam, Gino powiedział, że jej nie potrzebuję.
„Czemu nie, najdroższy tatusiu? Dlaczego do diabła
nie?”.
Martwię się, że będę narażać Jona na koszty, nie mając
żadnych źródeł utrzymania.
Hm... może mogłabym zostać kelnerką w kawiarni, w
której pracuje Jon, jestem pewna, że może zagadać, żeby
mnie zatrudnili. To dopiero byłoby super – pracować ramię
w ramię. Podoba mi się!
„Lucky Santangelo. Kelnerka”.
Nie do końca tak to sobie wyobrażałam, ale zapewne
na razie w ten sposób musi to wyglądać.
R
OZDZIAŁ
27
Po wylądowaniu w Nicei Dimitri i Gino natychmiast
przesiedli się do prywatnego helikoptera. Gino nie
przepadał za helikopterami, zwłaszcza w tak niekorzystną
pogodę. Wiatr wył, a deszcz lał nieprzerwanie, ale i tak
wystartowali. Nie mógł pokazać słabości przed Dimitrim, a
poza tym rozpaczliwie chciał dowiedzieć się, kim była
kobieta w samochodzie. Olympia czy Lucky?
Jezu Chryste. Oblewał się zimnym potem na samą
myśl. Jeśli to Lucky, nigdy sobie tego nie wybaczy. Od
morderstwa Marii robił wszystko, żeby zapewnić jej
ochronę. Nie wyszło mu to, jak widać. Przypomniał sobie
ostatni raz, gdy widział córkę w nowojorskim mieszkaniu,
w trakcie tej krępującej kolacji. Lucky protestowała
przeciwko wysłaniu jej do kolejnej szkoły z internatem.
Potrzebowała dyscypliny, a do tego przecież najlepsza jest
szkoła z internatem. Robił tylko to, co uważał za najlepsze
dla niej.
Następnego dnia rano po Lucky przyjechała limuzyna i
zawiozła ją do nowej szkoły w Connecticut. Nie pojechał z
nią. Nadal był wściekły za Szwajcarię, za jej łóżkową
przygodę z jakimś bezimiennym chłopakiem. Miała
piętnaście lat, na miłość boską! Jej zachowanie wymykało
się spod kontroli.
Teraz żałował swojego chłodu. Z pewnością powinien
był spędzać z nią więcej czasu, próbować zrozumieć
powody jej buntu.
Już jest za późno. Cholera jasna, za późno.
* * *
Po wylądowaniu w Cannes samochód zawiózł
Dimitriego i Gina prosto do kostnicy. Obaj mężczyźni
weszli do środka z ciężkimi sercami, bojąc się tego, co
mogą tam zobaczyć. Na spotkanie wyszło im dwóch
francuskich detektywów i asystent z kostnicy. Zaprowadzili
ich do pokoju, w którym zostali poproszeni o
zidentyfikowanie ciała.
Gino próbował zachować spokój. Czy kiedykolwiek
dojdzie do siebie, jeśli ciałem z samochodu okaże się
Lucky?
Nie. Nigdy.
A jeśli jest to ciało Olympii, to gdzie jest Lucky?
R
OZDZIAŁ
28
To już przestaje być zabawne. Mam już dość i nie
wiem, co dalej robić. Warris i Olympia dali sobie spokój z
myślą o imprezie i zaszyli się w głównej sypialni, skąd
dobrze słychać, co wyprawiają. Piski i pomruki, a od czasu
do czasu: „O tak, więcej, więcej proszę!”.
Czy jest coś gorszego niż słuchanie, jak inni uprawiają
seks? Nie sądzę.
Najprawdopodobniej Pippa uciekła mercedesem i nie
ma zamiaru wracać. Co oznacza, że tu utknęłam, naprawdę
utknęłam.
Jestem wściekła, aż nagle – cud! – widzę światła
samochodu nadjeżdżającego podjazdem, odczuwam ulgę.
Pippa wróciła, a ja zaraz się stąd wyniosę.
„Jon, już jadę!”.
Chwytam torbę, wybiegam przez drzwi i pędzę na
zewnątrz. Deszcz leje nieprzerwanie, nie obchodzi mnie to,
chcę się stąd wydostać.
Samochód się zbliża, a ja wpatruję się w ciemność i
zdaję sobie sprawę, że to nie jest mercedes, lecz czarny
sedan.
W tym momencie jestem już zupełnie przemoczona,
stoję na schodach jak na wpół utopiony szczur. Ale nic
mnie nie zatrzyma, bo wolność woła, a ktokolwiek jest w
samochodzie, na pewno mnie podwiezie. Jestem
zdeterminowana.
A wtedy – o mój Boże!
Z samochodu wysiada Gino, za nim ojciec Olympii, a
ja zaczynam panikować.
Gino widzi mnie, chwyta za ramiona, jego paznokcie
wbijają mi się w ciało, a potem zaczyna mną potrząsać tak
mocno, że mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
– Ty cholernie głupi dzieciaku! – krzyczy w typowym
dla siebie stylu. – Ty kompletna idiotko!
– Wiedziałem, wiedziałem, że tu będą! – Dimitri pieje
triumfująco.
Gino wpycha mnie do domu, a za nim wchodzi
Dimitri.
Mój umysł pracuje na najwyższych obrotach. Jak mam
ostrzec Olympię, że nasi ojcowie są tutaj? Jak wyciągnę ją
z łóżka spod pana Obślizgłego? Zdaję sobie sprawę, że w
tej chwili nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, ale
sytuacja jest poważna i powinnam postarać się jej pomóc.
Gino wpatruje się we mnie złowrogo, a Dimitri
rozgląda się dookoła, widzi chaos i mruczy pod nosem: „O
rany! Zdemolowały dom mojej siostry”.
Gino chwyta mnie ponownie, podczas gdy ja próbuję
telepatycznie wysłać wiadomość Olympii: „Włóż jakieś
ciuchy i wyjdź z sypialni”.
Za późno. Dimitri w szale szuka córki. Gwałtownie
otwiera podwójne drzwi do głównej sypialni i wpada na
Olympię – nagą oczywiście – klęczącą i obciągającą laskę
Warrisowi.
Dimitri się nie waha, rusza do przodu i z całej siły wali
ją w wystawiony tyłek.
Olympia wrzeszczy.
– Chryste! – krzyczy Dimitri.
A Warris spada z łóżka.
Uświadamiam sobie, że życie, jakie prowadziłam do
tej pory, właśnie się skończyło.
* * *
Później dowiadujemy się o Pippie. Dla wszystkich to
szok, zwłaszcza dla Warrisa, który próbuje zebrać swoje
rzeczy, bo Dimitri kazał mu się natychmiast wynosić,
zanim zawiadomi policję i każe go zaaresztować za
wtargnięcie.
– Co mam zrobić? – jęczy Warris, zwracając się do
Olympii. – Nie mam samochodu, jak mam się dostać do
Cannes? Przecież leje!
Dimitri podsłuchuje rozmowę i rzuca Warrisowi
ponure spojrzenie.
– Masz szczęście, że nie połamałem ci nóg – warczy. –
Wynoś się stąd. Ale już!
Warrisowi nie trzeba drugi raz tego powtarzać. Zbiera
swoje torby i niechętnie, ociężale wychodzi na deszcz.
Olympia robi nadąsaną minę i mruży małe oczy.
– Nie robiłyśmy nic złego – mruczy z wyrzutem. –
Wyjechałyśmy sobie na wakacje.
Dimitri patrzy na nią z góry. Ma władzę, jest tu szefem
i nie ma zamiaru słuchać żadnych usprawiedliwień.
Odwraca się do Gina.
– Powinniśmy wracać na lotnisko – mówi szorstko. –
Samolot czeka.
– Jedźmy. – Gino kiwa głową.
Dimitri rozgląda się dookoła, usta wykrzywiają mu się
z obrzydzenia.
– To miejsce należałoby odgrzybić. Śmierdzi tu jak w
jakiejś narkomańskiej melinie. Moi ludzie się tym zajmą.
Gino zgadza się. Wygląda, jakby nie mógł na mnie
patrzeć, a może to ja nie mogę patrzeć na niego.
„Nienawidzę go. Tak myślę”.
Chyba przechodzę do następnego rozdziału mojego
życia.
R
OZDZIAŁ
29
Z jednej strony Gino jako ratunek jest dobrym
rozwiązaniem. Przynajmniej zabierze mnie z tej meliny.
Choć wolałabym być z Jonem, którego – jak sobie właśnie
uświadamiam – mogę więcej nie zobaczyć, ponieważ
godzinę po tym, jak Gino i Dimitri odkryli, gdzie jesteśmy,
cała nasza czwórka siedzi w samolocie Dimitriego lecącym
do Paryża.
„Żegnaj, południowa Francjo. Żegnaj, praco kelnerki.
Żegnaj, Lucky i Jonie”.
Wszystko jest takie szokujące, zwłaszcza informacje o
Pippie. Nie wierzę, że nie żyje, wydaje się to
nierzeczywiste.
Dla odmiany Gino się do mnie nie odzywa. Po swoim
początkowym wybuchu ignoruje mnie, jakbym nie istniała.
W pewnym sensie wolałabym, żeby krzyczał i wrzeszczał,
przynajmniej wiedziałabym, że mu zależy.
Olympia z hukiem wraca na ziemię. Koniec seksu z
obślizgłym Warrisem. Koniec trawy. Koniec wolności.
Wpadłyśmy i dobrze sobie z tego zdaje sprawę.
Siedzimy obok siebie w samolocie. Żadna z nas nie
jest zbyt szczęśliwa.
Olympia patrzy na mnie oskarżająco.
– Powiedziałaś im, gdzie mają nas szukać? – szepcze
do mnie szorstko. – Powiedziałaś?
Nie mogę uwierzyć, że mnie o to podejrzewa.
– Skąd – odpowiadam urażona. – Co za pomysł.
– Nie byłoby to takie dziwne – mruczy.
– Co?
– Nie graj niewiniątka – warczy. – Wiem, że
nienawidziłaś Warrisa.
Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewałam, jest to, że
Olympia będzie mnie obwiniać. Zanurzamy się w
niezręcznej ciszy i wkrótce obie zasypiamy.
Gdy samolot Dimitriego ląduje w Paryżu, rozchodzimy
się, nie zamieniając ani słowa. Moja kiedyś najlepsza
przyjaciółka stała się moim wrogiem.
Jak to się stało?
Odpowiedź: Warris. Pan Obślizgły.
* * *
Ojciec i ja siedzimy w sali dla VIP–ów i czekamy na
lot do Nowego Jorku albo Los Angeles. Nie wiem, dokąd
zamierza mnie zabrać. Nadal się nie odzywa.
Obserwuję, jak rozmawia z hostessami, które skaczą
wokół niego, wyraźnie im się podoba. Gino Baran,
ciemnowłosy i przystojny, z szelmowskim uśmiechem,
stanowi niezłą partię. I muszę się z tym zgodzić, jest bardzo
charyzmatycznym mężczyzną.
Po chwili pytam, dokąd lecimy.
– Do domu – odpowiada szorstko. – Tam gdzie twoje
miejsce.
Zaczynam się zastanawiać, gdzie jest moje miejsce.
Najwyraźniej nie na południu Francji, z Jonem – mogę go
spisać na straty jako chłopaka, którego już pewnie nigdy
nie zobaczę. Więc... Czy moje miejsce jest w nowojorskim
mieszkaniu Gina? Raczej nie. Zatem lecimy pewnie do LA
i mauzoleum w Bel Air.
Świetnie! Z powrotem do domowej edukacji i
zamknięcia.
A... Marco. Tak, dobrą wiadomością jest to, że znowu
będę widywać Marca, więc może wszystko jest na
właściwej drodze. O ile tylko nie będzie mnie znowu
traktować jak dziecko. Którym nie jestem.
Jak mam go o tym przekonać?
„Hm... muszę nad tym pomyśleć. Muszę mieć plan”.
* * *
Miałam rację, lecimy do Bel Air. Luksusowego,
pięknego Bel Air, labiryntu krętych uliczek wypełnionych
tajemniczymi ogrodzonymi posesjami, mnóstwem zieleni i
palm. Do domu. Mojego domu.
Przyjeżdżamy po południu i jedyne, o czym marzę, to
wskoczenie do zachęcającego swym błękitem basenu i
zmycie z siebie wspomnień tych nieszczęsnych podróży.
W drzwiach wita nas kobieta. Atletycznie zbudowana,
w stroju do biegania, z mysimi włosami ściągniętymi w
koński ogon. Ma około trzydziestki, zupełnie nie w typie
mojego ojca.
– To panna Drew – mówi Gino. – Będzie cię miała na
oku.
Powinnam była wiedzieć. Panna Drew jest moim
kolejnym strażnikiem. Świetnie!
– Nie potrzebuję, żeby ktokolwiek miał mnie na oku –
mówię ponuro. – Za kilka tygodni kończę szesnaście lat.
Mogę się sama sobą zająć.
– Oczywiście, że możesz – mówi Gino sarkastycznie. –
Tak jak twoja przyjaciółka dziwka.
O Boże, czy on rzeczywiście nazwał Olympię dziwką?
Wow! Powiało chłodem. Poza tym, jeśli ona jest dziwką, to
kim on jest? Nie mogę już zliczyć wszystkich kobiet, z
którymi był związany, i na pewno nie chcę ich pamiętać.
„Gino Baran czy Gino męska dziwka?”. Chichoczę na
samą myśl.
Panna Drew rzuca mi spojrzenie.
Gino krzywi się i znika wewnątrz domu.
– Zaprowadzę cię do twojego pokoju – mówi panna
Drew.
– Słucham? – Wyprostowuję się. – To mój dom. Nie
musisz mnie nigdzie prowadzić.
– Twój ojciec powiedział, że...
– Co? – mówię, rzucając jej złowrogie spojrzenie.
Wycofuje się.
Ha! Może tę nauczycielkę vel strażniczkę vel
gospodynię będę w stanie kontrolować. W końcu nie na
darmo jestem córką Gina.
Zaczynam myśleć o wszystkim, co się wydarzyło.
Ucieczka ze szkoły w Connecticut, szalona podróż na
południe Francji, willa ciotki Olympii, romans Olympii i
Warrisa, Pippa. Biedna Pippa. Nie ma przed nią
gwiazdorskiej przyszłości. I w końcu Jon. Obawiam się, że
już nigdy go nie zobaczę. Szkoda.
Panna Drew pojawia się w drzwiach mojego pokoju
chwilę po siódmej.
– Twój ojciec chce, żebyś zjadła z nim kolację – mówi
chłodno i powściągliwie. – Siódma trzydzieści w jadalni.
„Hurra! Nie mogę się doczekać. Kolejny zabawny,
milczący wieczór”.
Gdy przebieram się do kolacji, postanawiam, że bez
względu na to, czy Gino chce ze mną rozmawiać, czy nie,
wygarnę mu wszystko. Musi wiedzieć, jak się czuję. Nie
jestem jego małym szczeniaczkiem, którego może
kontrolować. Nie mogę być ignorowana. To nie w porządku
i nie zgadzam się na to. Na pewno już sobie to uświadomił.
Kiedy wchodzę do jadalni, Gino już tam jest, siedzi
przy stole i czyta gazetę. Gdy mnie widzi, odkłada ją i
rzuca mi pytające spojrzenie.
– A więc, dzieciaku – mówi całkiem przyjaźnie. – Co
mamy z tobą zrobić?
Zalewa mnie uczucie ulgi. Wygląda na to, że nie trzeba
będzie go do niczego zmuszać, otwiera się na rozmowę, a
ja jestem zachwycona.
– Przepraszam – wypalam, bo jestem pewna, że
właśnie to chce usłyszeć.
– A za co? – odparowuje.
– Za to, że musiałeś po mnie jechać na drugi koniec
świata.
– Tylko za to przepraszasz? – Podnosi brew.
– No... Tak – odpowiadam z zakłopotaniem. Na pewno
nie przeproszę za rzucenie szkoły. Bo niby dlaczego? Nie
powinien był mnie w ogóle tam wysyłać. „Zły ruch,
tatusiu”.
Przez chwilę Gino nic nie mówi. Podnosi szklankę z
whisky z colą i wypija duży łyk.
– Przypominasz mi kogoś – odzywa się w końcu. –
Tak, muszę przyznać, że naprawdę przypominasz.
– Kogo?
– Mnie – mówi, śmiejąc się gardłowo.
Rzucam mu przeciągłe spojrzenie.
– To chyba dobrze?
– Gdybyś była chłopcem – owszem. Tylko że nim nie
jesteś, Lucky, jesteś dziewczyną i musisz się nauczyć
zachowywać jak dziewczyna.
– Kto tak mówi?
– Ja.
Mierzymy się wzrokiem. Takie same oczy. Ciemne, o
intensywnym spojrzeniu. Czuję, że z dnia na dzień staję się
coraz bardziej do niego podobna i to nie jest złe. Chcę mieć
taką siłę jak mój ojciec. Chcę być żeńską wersją Gina.
Chcę, żeby akceptował mnie taką, jaka jestem.
– Dziewczyny mogą robić dokładnie to samo co
chłopcy – przypominam mu. – A przynajmniej ta
dziewczyna.
– Jesteś uparciuchem – wzdycha ciężko.
– A ty nie?
– Jezu! – Gino kręci głową. – Ciebie trzeba chronić
przed tobą samą, jesteś taka dzika.
– Nie bardziej niż ty w moim wieku – wypalam.
– Jeszcze raz przypominam ci, młoda damo, że jesteś
dziewczyną, a moim zadaniem jest pilnowanie, żebyś nie
wpadła w jeszcze większe kłopoty.
„Jak zamierzasz to zrobić?” – mam ochotę zapytać. Ale
tego nie robię, bo czuję, że ta rozmowa i tak zaszła już
wystarczająco daleko, a ja nie powinnam przeginać.
Rozsądnie postanawiam zmienić temat.
– Jak się ma Dario?
– W porządku. Przyjeżdża w przyszły weekend, więc
możecie nadrobić zaległości i spędzić trochę czasu razem.
– Lubi swoją szkołę?
– Bardziej niż ty swoją – odpowiada Gino sucho. –
Przynajmniej w niej został.
– Może moglibyśmy zrobić coś razem, wszyscy, jak
rodzina – ryzykuję.
– Nie ma szans, dzieciaku – mówi Gino,
powstrzymując ziewnięcie. – Vegas wzywa.
– Możemy pojechać z tobą? – pytam śmiało, wiedząc,
że odpowiedź będzie brzmiała „nie”.
Ojciec nie zawodzi.
– Wybacz, dzieciaku – mówi, jakby to nie było nic
ważnego. – Vegas nie jest miejscem dla dzieci.
„W porządku. Ale pewnego dnia będzie, bo pewnego
dnia przejmę rodzinny interes i zacznę budować własne
hotele. Możesz na mnie postawić, tatusiu. Ponieważ ja,
Lucky Santangelo, w końcu będę rządzić!”.
R
OZDZIAŁ
30
Mocno przytulam Daria, gdy wraca ze szkoły. Jest
niesamowicie przystojny i bardzo wysoki. Mógłby być
surferem z tymi swoimi blond włosami i atletyczną
budową. Wydaje się, że przez ten czas, kiedy się nie
widzieliśmy, mój brat dorósł i choć nie można go jeszcze
nazwać mężczyzną, niewątpliwie jest na dobrej drodze.
Wspaniale go znowu zobaczyć. Przytulam go, aż w końcu
mnie odpycha.
– Przestań się tak na mnie wieszać – mówi szorstko.
„Co? Ja się wieszam? Żartujesz sobie?”.
– Słucham? – mówię wyniośle, wzruszając ramionami.
– Powinieneś być szczęśliwy.
– Wyglądasz lepiej niż ostatnim razem, kiedy się
widzieliśmy – mówi Dario, zerkając na mnie. Ma takie
niebieskie i jasne oczy. – Co się z tobą działo?
– Za młody jesteś, by ci mówić – odpowiadam
tajemniczo.
– Wiem więcej, niż sądzisz – prycha ze śmiechem.
– Ciągle jesteś dzieckiem – odparowuję.
– Tak myślisz? – Przechyla głowę na jedną stronę.
– Wiem.
– Chrzanisz.
– Uważaj na słowa!
Wybuchamy śmiechem i przez chwilę czuję tę
nierozerwalną więź, jaka zawsze między nami była.
Wspaniałe i ciepłe uczucie. Mam brata, on kocha mnie, a ja
jego. To moja jedyna prawdziwa rodzina.
– A... przywiózł cię Marco? – pytam, starając się, żeby
zabrzmiało to beztrosko.
Dario rzuca mi porozumiewawcze spojrzenie.
– Ciągle się w nim durzysz? – droczy się ze mną.
– Co?
– Słyszałaś.
– Oczywiście, że nie – odpowiadam ostro, z
dezaprobatą.
Dario uśmiecha się.
– Jasne, jasne.
– A więc – kontynuuję zdecydowana, że się nie złamię.
– Przywiózł cię czy nie?
– Jest na dole. Może idź z nim pogadać, zanim
wyjedzie z tatą do Vegas, dobrze wiesz, że tego chcesz.
– Marco też jedzie do Vegas?
– Tak, Marco też jedzie do Vegas – podśpiewuje Dario,
naśladując mnie.
O rany, już zapomniałam, jaki potrafi być irytujący.
– Może zejdę – mówię i przeglądam się w lustrze, żeby
upewnić się, że naprawdę dobrze wyglądam. W końcu
Marco nie widział jeszcze nowej, wyrafinowanej wersji
mnie. Zapewne zapragnie mnie od pierwszego wejrzenia, a
ja nie będę z tym walczyć.
– Nie zobaczy w tobie nikogo innego, tylko dzieciaka
Gina – rzuca Dario. – Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?
Patrzę na niego z niezadowoleniem.
– Nic nie wiesz.
– Wiem całkiem dużo.
– Nadal jesteś dzieciakiem, a ja już nie.
– Założymy się? – Mruży swoje niebieskie oczy.
Nasze spojrzenia krzyżują się. Muszę przyznać, że nie
wygląda już jak dziecko.
– Znalazłeś sobie dziewczynę?
– Raczej chłopaka – wypala Dario.
Zapada cisza, a ja staram się przyswoić tę informację.
Czy na pewno Dario powiedział właśnie, że jest gejem?
O... mój... Boże. To nie może być prawda. Jeśli jest,
Gino go zabije. Gino nigdy nie zaakceptuje syna geja.
Dario wpatruje się we mnie wzrokiem, który krzyczy:
„Nie masz zamiaru nic powiedzieć?”.
Jestem strasznie zszokowana. Nie żebym miała coś
przeciwko gejom – prawdę mówiąc, chyba nie znam
żadnego – ale Dario, mój brat? Jak to się stało?
– Powiedziałeś tacie? – oddycham z trudem, rozdarta
między przerażeniem a potrzebą wsparcia brata.
– Nie ma mowy. A ty nawet się nie waż.
– Co za pomysł – prycham. – To twoja sprawa, nie
moja. – Milczę przez chwilę i dodaję: – Jesteś pewien?
– Pewien czego?
– No... że jesteś gejem?
– Nienawidzę tego słowa.
– A jak inaczej byś to nazwał?
– Skąd, do cholery, mam wiedzieć? – warczy, patrząc
na mnie wrogo, jakby to była moja wina.
Wszystko wydaje się nieco surrealistyczne. Gdy
wyjeżdżałam do szkoły, Dario był chudym nastolatkiem
zainteresowanym wyłącznie samochodami i komiksami. A
teraz mówi, że interesuje się chłopakami. Wow!
– A więc – mówię ostrożnie – jak to się stało?
– To się nie stało – wzrusza ramionami. – Myślę, że
zawsze wiedziałem, ale byłem zbyt przerażony, żeby się z
tym zmierzyć.
Kiwam głową ze zrozumieniem. Wydaje się całkiem
oczywiste, że Dario nie mógł się doczekać, żeby komuś
powiedzieć, i w końcu powiedział mnie – starszej siostrze,
najbliższej osobie. Jestem wzruszona, że czuje się ze mną
na tyle bezpiecznie.
– W szkole jest taki nauczyciel sztuki, ma na imię Eric
– kontynuuje Dario.
Ponownie kiwam głową, zachęcając go do
powiedzenia mi wszystkiego, chociaż jestem zszokowana
faktem, że ma romans z nauczycielem.
– Eric zaprosił mnie na weekend do siebie, bo
zauważył, że nigdy nie jeżdżę do domu na weekendy. No...
i... pojechałem i to jakoś tak się wydarzyło.
Nie naciskam, żeby zdradził mi szczegóły, to nie moja
sprawa. Jednak ostrzegam go, że powinien zatrzymać tę
informację dla siebie. Potem przytulam mojego już nie tak
małego brata i mówię mu, że go kocham i że w końcu
będzie mógł ujawnić się i powiedzieć całemu światu o
swoim homoseksualizmie – ale nie teraz, póki mieszkamy z
Ginem.
Zgadza się ze mną, ściskamy się znowu i nagle
spotkanie się z Markiem przed jego wyjazdem do Vegas
przestaje być ważne.
Rodzina na pierwszym miejscu. Oto moje nowe motto.
A Dario jest moją jedyną, prawdziwą rodziną.
R
OZDZIAŁ
31
Od wyjazdu Gina w domu w Bel Air zrobiło się
strasznie cicho. Mnie i Dariowi to się podoba, bo dzięki
temu znów zbliżamy się do siebie. Teraz, kiedy już wiem,
że nie jest takim dzieciakiem, opowiadam mu o niektórych
moich przygodach. Dario pochłania moje historie i zaczyna
mi coraz więcej opowiadać o Ericu – nie o seksie, ale o
tym, jak miłym jest facetem i jak bardzo go lubi. Jeśli tylko
mój brat jest szczęśliwy, i ja jestem szczęśliwa.
Prawie każdej nocy udaje nam się wyrwać z domu,
uciec pannie Drew i jej uważnemu spojrzeniu. Jeździmy do
Westwood, chodzimy do kina i na pizzę.
Czy tęsknię za Jonem?
Niespecjalnie, zwłaszcza gdy widzę, jakie ciacha
przechadzają się po Westwood. Są to głównie studenci z
UCLA
4
.
Dario i ja tworzymy zgraną drużynę. Zaczęliśmy
trzymać się z różnymi ludźmi, których w międzyczasie
poznaliśmy. Mam ochotę na nowy romans i wkrótce
pojawia się Scott.
Scott jest czarnoskóry, a czarnoskórzy są piękni – i to
go najlepiej określa. Jest wysoki, gra w kosza, mówi w
trzech językach, a za jego uśmiech można umrzeć.
Pochodzi z Nowego Jorku, a jego rodzice są
prawnikami. Ma dwadzieścia lat. Mówię mu, że mam
osiemnaście. Wpadliśmy na siebie w pizzerii i to było
pożądanie od pierwszego wejrzenia. Przez kilka nocy
towarzyszy nam Dario, a potem do miasta przyjeżdża Eric i
Dario zwija się, zostawiając mnie samą ze Scottem.
Zabiera mnie do kina, a gdy usadawiamy się wygodnie
w ostatnim rzędzie, tworzymy magię, która nie ma nic
wspólnego z wyświetlanym filmem.
Wow! Ten chłopak zna różne sztuczki i nagle Jon staje
się bardzo odległym wspomnieniem, a Scott wysuwa się na
pierwszy plan.
Nie mogę powstrzymać chichotu, gdy myślę o reakcji
Gina na poczynania dwójki jego ukochanych dzieci. Jedno
jest gejem, a drugie obściskuje się z czarnoskórym
facetem.O tak. Gino na pewno dostałby szału!
Panna Drew na próżno próbuje kontrolować mnie i
Daria, dość szybko jednak zdaje sobie sprawę, że stoi na
przegranej pozycji, i udaje, że nie wie, co kombinujemy.
Wychodzimy każdej nocy i świetnie się bawię. Jedyne,
co mnie martwi, to plany Gina wobec mnie. Ściągnął mnie
z południowej Francji, umieścił w domu w Bel Air i
wyjechał natychmiast do Vegas, a teraz co?
Myślę, że będę musiała poczekać i zobaczyć. W
międzyczasie cieszę się każdą chwilą ze Scottem, choć on
zaczyna się niecierpliwić w sprawie mojej reguły
„Wszystko, tylko nie to”.
– Wiesz, Lucky, nie jesteś dzieckiem – mówi mi po
jednej z sesji pieszczot. – Masz osiemnaście lat, na co
czekasz? Nie możesz zostać dziewicą na zawsze.
„Czekam, aż to będzie legalne” – chcę mu powiedzieć.
Ale nie mówię, ponieważ nie chcę go wystraszyć, a
zdecydowałam, że Scotta warto zatrzymać. Więc nadal go
zwodzę, upewniając się, że zawsze jest zadowolonym
klientem – jeśli wiecie, co mam na myśli.
Dario jest zachwycony, widując Erica i mogąc spędzać
z nim czas. Więc oboje jesteśmy szczęśliwymi
wczasowiczami do czasu, gdy panna Drew informuje nas,
że następnego dnia przyjeżdża Gino i że powinniśmy
ukrócić nasze pozadomowe zajęcia – jakiekolwiek by one
były.
„Ach... gdyby tylko wiedziała”.
* * *
Gino wraca z Vegas w doskonałym humorze.
Najwyraźniej ma dwoje nowych najlepszych przyjaciół:
senatora Petera Richmonda i jego żonę Betty. Zaprosił ich
na kolację i chce, żebyśmy wzięli w niej udział. Co za
nuda, żadne z nas nie jest zachwycone.
W holu spotykam Marca. Nadal jest bardzo przystojny
– pięknie opalony i zamyślony. Na moment zapominam o
Scotcie, ale tylko na chwilę.
– Co słychać, Marco? – rzucam, zastanawiając się, czy
patrzy na mnie inaczej.
– Wszystko w porządku – odpowiada i odchodzi w
kierunku kuchni.
„Hm... najwyraźniej podobam mu się i nie ma zamiaru
się z tym kryć”.
Idę za nim do kuchni.
– Jak było w Vegas? – pytam, sięgając po jabłko.
– Jak zwykle – odpowiada, nie patrząc mi w oczy.
Biorę gryz jabłka i przysuwam się do niego.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że nie chcesz wiedzieć, jak było w Vegas.
– O tak, chcę – mówię, chcąc usłyszeć wszystko, co
ma mi do powiedzenia.
– Wiesz co, Lucky – mówi Marco, w końcu patrząc na
mnie.– Niezłe z ciebie ziółko.
– Tak?
– Tak.
– A czemu? – pytam śmiało.
– Bo twoje zachowanie zaczyna być mocno irytujące.
Wpatruję się w niego.
– Słucham?
– Wiesz dobrze, co mam na myśli. Ucieczka do
Europy. Przysparzanie Ginowi kłopotów. A może byś w
końcu dorosła? Zaczęła zachowywać się jak człowiek?
Szczęka mi opada z zaskoczenia. Jak śmie tak do mnie
mówić? Jest pracownikiem. A ja córką Gina. Ma tupet.
Dochodzę do wniosku, że go nienawidzę.
– Pieprz się, Marco. – Spluwam w jego kierunku i
zanim odpowie, wychodzę z kuchni i chowam się w swoim
pokoju.
* * *
Państwo Richmondowie są w średnim wieku i
strasznie nudni. Nie mam pojęcia, dlaczego Gino chce,
żebyśmy z nimi siedzieli.
Betty Richmond jest jedną z tych kobiet o końskiej
twarzy, które można zobaczyć na plotkarskich stronach
gazet, a Peter Richmond niewątpliwie uważa się za
czarusia. Widać też, że jest starym lubieżnikiem, łapię go
na tym, jak wgapia się w moje piersi. Zboczeniec.
– Co za śliczna młoda kobieta – mówi do Gina.
Nienawidzę, kiedy mówią o mnie „śliczna”, to słowo
kojarzy mi się z blond idiotką o sztucznym uśmiechu i
idealnych zębach. Zupełnie nie przypominam takich kobiet
– lubię myśleć, że jestem niezwykła i prowokująca.
– Jest też mądra – dodaje Gino.
Co? Komplement od najdroższego tatusia? O co mu
chodzi?
Dario i ja wymieniamy zdegustowane spojrzenia.
Żadne z nas nie chce być na tej kolacji, ale nie mamy
wyboru.
– Lucky, kochanie – mówi Betty cichym, dźwięcznym
głosem.
– Tak? – odpowiadam grzecznie, zauważając szminkę
na jej zębach i zimne, martwe spojrzenie.
– Opowiedz mi coś o sobie.
Znowu, co? Czy ona żartuje? Co ona chce wiedzieć?
Zastanawiam się, co mogłabym powiedzieć. „Hm...
Nazywam się Lucky Santangelo, Gino postanowił dać mi
imię po sławnym gangsterze z Chicago. Kiedy miałam pięć
lat, znalazłam nagie ciało mojej matki leżące na materacu w
basenie pełnym jej krwi. Po tym wydarzeniu byłam
trzymana z dala od prawdziwego życia, aż do chwili gdy
wysłano mnie do szkoły z internatem w Szwajcarii, gdzie
odkryłam radość z towarzystwa chłopców. Bingo! Nic nie
sprawia mi większej przyjemności niż porządna sesja
pieszczot i odkrywanie, jak daleko mogę się posunąć, nie
idąc na całość”.
– Nie ma wiele do opowiadania – odpowiadam
wymijająco.
Betty zaciska swoje cienkie usta, a Peter znowu rzuca
ukradkowe spojrzenie na moje piersi.
– Lucky uszczęśliwi kiedyś jakiegoś faceta, zostając
jego żoną – mówi Gino z przyjaznym uśmiechem. – A
kimkolwiek będzie ten mały bękart, dostanie mnie jako
teścia. Niezły interes, nie?
Nie ma to jak rozbuchane ego. Gino jest pod tym
względem niesamowity. Ale nie – nie będę niczyją
cudowną żoną, najpierw podbiję świat i kto wie – może
nigdy nie wyjdę za mąż. Ja decyduję, co robię.
– Oczywiście – mruczy Betty w odpowiedzi na słowa
Gina.
– Macie dzieci? – pytam Betty, starając się być
uprzejma.
– Mamy córkę i syna, Cravena – odpowiada Betty.
– Jest przystojnym sukinsynem – dodaje Peter.
– To prawda – potwierdza Gino. – Poznasz go, Lucky.
Spotkamy się wszyscy w Vegas.
– Kiedy?
– Niedługo.
* * *
Później Dario i ja wymykamy się jak zwykle przez
okno na parterze. Zadzwoniliśmy po taksówkę, która czeka
na nas dwa domy dalej. Około jedenastej krążymy już po
Westwood. O północy jestem u Scotta w pokoju, podczas
gdy jego współlokator obściskuje się ze swoją dziewczyną
w drugim pokoju. Scott się rozkręca i poważnie rozważam,
czy nie pójść na całość, gdy nagle czujemy małe trzęsienie
ziemi – jedną z przyjemności mieszkania w Los Angeles – i
zdaję sobie sprawę, że powinnam wrócić do domu, zanim
ktoś postanowi sprawdzić, co u mnie, i odkryje, że mnie nie
ma.
Dario i ja spotykamy się w umówionym miejscu, a
Eric odwozi nas do domu. Wchodzimy cicho przez okno i
idziemy do swoich pokoi. Nikogo nie ma w pobliżu. Moje
łóżku jest zawalone poduszkami, więc jeśliby ktoś
sprawdzał, pomyślałby, że śpię pod stertą przykryć.
Oddycham z ulgą i kładę się spać.
Niedługo skończę szesnaście lat. Najwyższy czas
zacząć myśleć o przyszłości.
R
OZDZIAŁ
32
Gino nie zostaje w LA na dłużej. Po kolacji z
Richmondami przygotowuje się do wyjazdu, tym razem
leci do Nowego Jorku. Kilka dni później odjeżdża,
obiecując, że w niedalekiej przyszłości czeka mnie wyjazd
do Vegas. Zaczynam się zastanawiać, czy nie załatwił mi
tam szkoły – chyba mogłabym z tym żyć.
Przed jego wyjazdem udaje mi się wymóc na nim
zgodę na lekcje jazdy, a ponieważ Dario musiał wrócić do
szkoły do San Diego, jestem zachwycona, że będę miała
coś do roboty w ciągu dnia.
Mój instruktor jazdy nazywa się Carlos i ma diabelski
uśmiech. Jest niewysokim Latynosem, ale całkiem
atrakcyjnym jak na starszego faceta. Tak naprawdę umiem
już prowadzić samochód, więc kilka godzin dziennie
spędzanych z Carlosem to czysty zysk. Jest zabawny i
głośno śpiewa, jakby planował być drugim Markiem
Anthonym. Dobrze się dogadujemy. Zbyt dobrze, bo
chociaż nosi szeroką złotą obrączkę, to po krótkim czasie
zaczyna się do mnie przystawiać.
Co jest z tymi mężczyznami? Czy oni chodzą z
nieustającą erekcją, tylko czekając na okazję?
Mówię Carlosowi, że jestem dziewicą i że ma się
odczepić, w przeciwnym razie powiem ojcu. To go ucisza,
ale atmosfera między nami się zmienia. Proszę więc pannę
Drew, żeby odwołała kolejne lekcje i zapisała mnie na
egzamin, który – z przyjemnością donoszę – zdałam.
Jedyne, co mi teraz pozostaje, to czekanie na powrót Gina i
nadzieja, że zaskoczy mnie samochodem na moje szesnaste
urodziny. To byłoby coś.
W międzyczasie sprawy ze Scottem się komplikują.
Naciska, żebym posunęła się dalej, niż jestem na to gotowa,
co kończy się gwałtowną awanturą, podczas której krzyczę:
„Mam piętnaście lat, ty idioto!”. I to był ostatni raz, kiedy
widziałam Scotta. Najwyraźniej wiek jednak ma znaczenie.
Więc jak wypełniam sobie dni, czekając na Gina?
Dużo czytam – ogarnęła mnie obsesja na punkcie biografii
znanych, odnoszących sukcesy biznesmenów i tego, jak
dostali się na sam szczyt. Bardzo wciągające. Pochłania
mnie to.
Nauka to nowa ja. Nie ma mowy o głupich
chłopakach, którym zależy tylko na jednym.
Wow! Czy w końcu dorastam? Chyba tak.
* * *
W moje szesnaste urodziny budzę się rano, słysząc, że
Gino wrócił do LA. Panna Drew puka do moich drzwi i
informuje, że ojciec chciałby, żebym zjadła z nim śniadanie
na patiu.
Czuję dreszcz emocji, gdy wyskakuję z łóżka. Czy na
podjeździe będzie na mnie czekać mercedes, czy porsche?
Błyszczący i nowy samochód, opasany wielką czerwoną
wstęgą zawiązaną na kokardę. O tak!
Wciągam dżinsy i T–shirt i zbiegam na dół.
„Mam szesnaście lat – myślę. – Jestem prawie dorosła.
Nigdy więcej szkoły. Chcę dołączyć do interesów mojego
ojca. Chcę się nauczyć wszystkiego. Wiem, że potrafię”.
Gino wita mnie uśmiechem i życzy mi wszystkiego
najlepszego.
Uścisk byłby miły, ale on nie rusza się ze swojego
miejsca przy stole.
– Cześć, tatusiu – mówię. – Witamy z powrotem.
– Zachowywałaś się?
– Oczywiście.
– Dobrze wiedzieć. Bo postanowiłem otworzyć ci
konto w banku. Dam ci też kartę kredytową, o którą tak
jęczałaś. Pomyślałem, że najwyższy czas, żebyś nauczyła
się gospodarować pieniędzmi.
Hm... konto w banku i karta kredytowa. Hurra. Nie jest
to samochód, ale i tak całkiem przyjemny początek dnia.
– Wow! – mruczę. – Dzięki.
– Mnie nikt niczego nie dał, gdy kończyłem szesnaście
lat – stwierdza Gino. – Ale tak sobie myślę, że ponieważ
jesteś moim dzieckiem, mogę cię rozpuszczać, kiedy mam
na to ochotę. Prawda?
Kiwam głową potakująco i siadam na krześle
naprzeciwko. Nadal nie powiedział ani słowa o
południowej Francji i całym tym zdarzeniu. Cały czas
czekam na jakąś karę, ale na razie nic jej nie zapowiada.
Może jednak mnie kocha i po prostu odetchnął z ulgą, że
wróciłam cała i zdrowa.
Biorę tost i smaruję go masłem.
– Jak było w Nowym Jorku? – pytam.
– Po staremu.
– Widziałeś się z ciocią Jen i wujkiem Costą?
– Pewnie. Miałem kilka spraw, które chciałem
skonsultować z Jen.
– Jakich spraw?
– Dotyczących ciebie, jeśli chcesz wiedzieć.
– Mnie? – pytam przestraszona.
– Tak, ciebie. – Gino kiwa głową. – To cię dziwi?
– A... Nie myślałam o tym.
– To zacznij, bo chyba rozwiązałem nasz problem.
– Jaki problem? – pytam, choć dobrze wiem, o czym
mówi. Ja i szkoła. Koszmarne połączenie. Przysięgam, jeśli
wyśle mnie do kolejnej szkoły z internatem, znowu
ucieknę, ale tym razem upewnię się, że mnie nie znajdzie.
Gino wzrusza ramionami i bierze łyk kawy – czarnej i
mocnej.
– Masz jakąś ładną sukienkę? – pyta.
Pokazuje, jak świetnie mnie zna. Nienawidzę sukienek
– nie są w moim stylu.
– Po co? – pytam ostrożnie.
– Bo jedziemy do Vegas, tak jak obiecałem.
– Jedziemy? Kiedy?
– Dzisiaj, dzieciaku. Trzeba uczcić twoje urodziny w
dobrym stylu, a dzisiaj w moim hotelu odbywa się wielka
gala charytatywna Betty Richmond, więc spakuj coś
ładnego – nie chcę cię widzieć w tych nędznych dżinsach i
T–shircie. Jesteś moim dzieckiem i masz pięknie wyglądać.
Naprawdę? Jestem jego dzieckiem, prawda? A
impreza, na którą jadę do Las Vegas, nie jest dla mnie,
tylko dla drętwej Betty Richmond – naszej damy o
zimnych, martwych oczach.
Jestem trochę wkurzona, ale tylko trochę, bo
przynajmniej pojadę do Vegas, a to jest coś, co da się
przeżyć.
R
OZDZIAŁ
33
Las Vegas jest wstrząsające! Jasne światła, chodniki
roją się od ludzi, a wszystko dzieje się szybko i
gorączkowo. Zupełnie inaczej niż na statecznych krętych
ulicach Bel Air. A jeśli chodzi o wysokie, oświetlone
neonami hotele – wszystko, co mogę powiedzieć, to: wow!
Jestem podekscytowana. Nie mogę się doczekać, aż
wysiądę z limuzyny wiozącej nas z lotniska i zacznę
odkrywać miasto. Jednak nie mam tyle szczęścia, bo
limuzyna zawozi nas prosto do najnowszego hotelu Gina i
po chwili wchodzę do penthouse’u, w którym mam się
zatrzymać. Gino natychmiast wychodzi, zostawiając mnie
pod opieką Flory, trzydziestoparoletniej kobiety z
przyklejonym uśmiechem, farbowanymi czerwonymi
włosami i ewidentnie sztucznymi cyckami. Jest jedną z
hostess zajmujących się VIP–ami i najwyraźniej dostała
cały pakiet instrukcji od Gina, gdzie ma mnie zabrać i co
mamy robić.
Jestem wkurzona. Gdzie moja wolność? Dlaczego
zawsze musi być obok mnie ktoś, kto ma mnie pilnować,
jakbym była jakąś szaloną kryminalistką? Ludzie,
zostawcie mnie w spokoju!
Pierwsze kroki kierujemy do salonu piękności.
Przerażające miejsce wypełnione dziesiątkami nerwowych
kobiet, których zadaniem jest odmładzanie klientek.
Jestem całkiem zadowolona ze swojego wyglądu,
dziękuję bardzo, ale najwyraźniej najdroższy tatuś wymaga
„odpowiedniej fryzury”, cokolwiek może to znaczyć.
O nie! Lubię moje włosy takie, jakie są, mnóstwo
dzikich loków otaczających moją twarz. Moje włosy to ja,
odzwierciedlają moją osobowość. Nie chcę, żeby
ktokolwiek je ruszał.
Gej w średnim wieku z zaciśniętymi stanowczo ustami
i wąskim nosem nie rozumie tego, z rozmachem zabiera się
do przerabiania moich loków w schludne dziewczęce fale.
Nienawidzę go. Nienawidzę fal. Fuj! Zeskakuję z
fotela, wyglądam po prostu śmiesznie.
– Wyglądasz uroczo – mówi Flora, podziwiając swoje
odbicie w lustrze.
Co ona wie. Poza tym może mówi o sobie, a nie o
mnie.
Następny przystanek to modny butik, w którym Gino
osobiście wybrał dwie sukienki, które chciałby na mnie
zobaczyć. Jedna jest szokująco różowa (tak, nie żartuję!).
Ma falbankę przy szyi i obszyciu. Drugiej nawet nie mogę
opisać, bo jest jeszcze gorsza.
– Pan Santangelo chce, żebyś dzisiaj wieczorem
włożyła tę różową – mówi Flora po tym, jak
przymierzyłam to szkaradztwo.
– Nie ma mowy – protestuję, wpatrując się w swoje
odbicie. – Jest okropna.
– Twój ojciec wybrał ją osobiście – mówi Flora. – Na
pewno nie chciałabyś go zawieść.
„Tak, chciałabym, chciałabym”.
– I pewnie nie powinnam ci tego mówić – dodaje
konspiracyjnym szeptem – ale pan Santangelo ma dla
ciebie wielką niespodziankę. Muszę powiedzieć, że zżera
mnie zazdrość.
„Samochód? Czy to jest samochód?” – mam ochotę
wykrzyczeć.
– Co to jest? – żądam odpowiedzi.
Flora chichocze nerwowo.
– Nie mogę powiedzieć – kryguje się. – To
niespodzianka.
Po powrocie do hotelu wychylam kieliszek wódki,
flirtuję z kelnerem, który przynosi mi kanapkę, i gram sama
ze sobą w bilard. Jestem w tym niezła; jeśli nic innego nie
wyjdzie, zawsze mogę grać w bilard na pieniądze! O tak,
wszyscy byliby zachwyceni.
Penthouse Gina wygląda niesamowicie – ma nawet
odkryty basen z zasuwanym dachem i fontannami oraz
niezłe nagłośnienie. To się nazywa luksus.
Zwiedzam pokoje. Cztery sypialnie, i to nie licząc
sypialni Gina. Po co mu aż cztery, nie rozumiem. Każda z
nich ma własną łazienkę wyłożoną marmurem. Gdy Flora
wychodzi, spędzam trochę czasu w pokoju Gina. Jest tam
ogromnych rozmiarów łóżko, w którym pewnie zabawiał
całą armię kobiet. Wielki telewizor pod sufitem. Obraz
Picassa na ścianie. Szafa pełna ubrań – w tym wiele jego
ulubionych, szytych na miarę garniturów, mnóstwo koszul,
dziesiątki jedwabnych krawatów w wielu kolorach. Tatuś z
pewnością wie, jak o siebie zadbać. Ma wszystko, co
najlepsze.
Zastanawiam się, czy cieszy go to, że ma dzieci – mnie
i Daria. A może nas nie cierpi?
Z przykrością stwierdzam, że naprawdę nie wiem.
* * *
Później, po wyszczotkowaniu włosów, żeby wróciły do
mniej więcej normalnego stanu, wkładam wstrętną różową
sukienkę i czekam, aż w końcu pojawi się Gino. Dobra
wiadomość jest taka, że przychodzi z Markiem!
„O mój Boże!”. Marco wystroił się w marynarkę i
czarny krawat, wygląda jak gwiazdor filmowy. Czuję się
młoda i głupsza niż zwykle w tej idiotycznej sukience. Nie
chciałam, żeby Marco zobaczył mnie w takim stanie.
Jestem całkowicie upokorzona.
– Cześć, dzieciaku – mówi Gino. I spiesząc się do
swojego pokoju, krzyczy przez ramię: – Dziesięć minut i
wypadamy stąd.
Zostajemy z Markiem sami w ogromnym salonie z
oszałamiającym widokiem.
Czuję się zagubiona – co powinnam powiedzieć?
„Krążę po pokoju. On mnie ignoruje. Dalej krążę”.
Marco podchodzi do baru i robi sobie drinka. Niczego
mi nie proponuje. Nie mówi ani słowa.
Ciekawa jestem, czy wie o Dariu.
„Nie. Skąd miałby wiedzieć? Czy powinnam mu
powiedzieć? Nie. Dlaczego miałabym?”.
– To moja pierwsza podróż do Vegas – wypalam, bo
cisza staje się już zbyt niezręczna.
Marco rzuca mi przeciągłe spojrzenie.
– Tak? – mówi, jakby nic go to nie obchodziło.
Energicznie kiwam głową.
– Pewnego dnia będę to robić – dodaję.
– Co robić? – pyta nadal niezainteresowany.
– Budować hotele, prowadzić interesy.
– Nie sądzisz, że to twój brat będzie się tym
zajmować? Gino ma wielkie plany wobec Daria, to on
będzie jego następcą.
Mrużę oczy. Jestem zszokowana. O czym on, do
diabła, mówi? To ja odziedziczę rodzinny interes. To ja
mam milion pomysłów na przyszłość. Dario nie ma ochoty
zajmować się tym biznesem. Wiem to na pewno,
rozmawialiśmy o tym. Nie chce iść w ślady Gina, chce
pisać albo malować. To artystyczna dusza, więc Marco
może się wypchać.
– Dario ma swoje plany – mruczę.
– Tak?
– Tak – odpowiadam stanowczo.
Marco sprawdza godzinę.
– Musimy iść – mówi, ignorując mój komentarz o
planach Daria. – Pani Richmond nie lubi czekać.
– Kim ona w ogóle jest? – pytam, krzywiąc się. – I
czemu Gino jej się podlizuje?
– Gino nikomu się nie podlizuje. – Marco śmieje się
chrapliwie.
– Cóż, wyprawianie jej wielkiego przyjęcia w dniu
moich urodzin jest beznadziejne.
Marco wzrusza ramionami.
– Gino robi to, na co ma ochotę. Chyba już zdałaś
sobie z tego sprawę?
Nie przestaję się krzywić, ale dobrze się z tym czuję.
Mogłabym zostać mistrzynią w krzywieniu się.
– Nigdy nikomu nie będę się podlizywać – mówię z
przekonaniem. – To mnie będą się podlizywać. I będą to
uwielbiać.
Marco nie może powstrzymać uśmiechu. Błyskają
białe zęby. Ciemne seksowne oczy. Oliwkowa cera tak
podobna do mojej. Wiem, że nasze dzieci wyglądałyby
niesamowicie.
– Jesteś kimś, mała Lucky – cedzi, patrząc na mnie z
góry. – Naprawdę jesteś kimś.
A ja wiem już na pewno, że jestem zakochana.
R
OZDZIAŁ
34
Lokal, w którym odbywa się przyjęcie Betty
Richmond, jest ogromny. Wielka sala balowa wypełniona
dziesiątkami idealnie nakrytych stolików z dużymi
ozdobami kwiatowymi i prawdziwym zespołem grającym
na scenie.
Rozglądam się dookoła z zachwytem. Wszyscy
wyglądają na bogatych i starych, chociaż mężczyźni
wydają się znacznie starsi od swoich partnerek. Jeszcze coś
nowego?
Gdy wchodzę za Ginem do sali, zauważam Betty i
Petera Richmondów brylujących w towarzystwie. Gino
natychmiast rusza w ich kierunku, a ja zaczynam się
zastanawiać, gdzie jest Marco. Zszedł z nami, ale potem
zniknął. Chciałabym, żeby znów się pojawił.
Przygryzam wargę, idę za moim ojcem, czując się
wyjątkowo niekomfortowo w swojej idiotycznej sukience.
Gino traktuje mnie jak dziecko zawsze gotowe wykonać
jego polecenie. Czas, żebym wyprostowała z nim pewne
rzeczy, powiedziała mu, kim naprawdę jestem.
Ale kim tak właściwie jestem? Jestem bystrą
szesnastolatką, która ma zamiar rządzić światem, a
przynajmniej światem hoteli i hazardu w Vegas.
„Chcę być tobą, tatusiu. Chcę władzy. I pewnego dnia
będę ją miała. Dziewczyny mogą robić wszystko. To wiem
na pewno”.
Gino wita się teraz z Betty, całuje ją w oba policzki, a
następnie potrząsa dłonią senatora Petera Richmonda.
A kim jest wysoki, chudy idiota stojący obok
Richmondów?
– Hej, dzieciaku – mówi Gino, odwracając się do mnie.
– Poznaj Cravena, syna Betty i Petera.
Szybko go lustruję. Ma około dwudziestu lat i nie jest
zbyt seksowny. Ma końską twarz jak matka i rumianą cerę
po ojcu. Odstające uszy, krótkie włosy i ciężką odmianę
trądziku. Kiwam mu głową. Szkoda, że nie jest seksowny,
moglibyśmy wpaść razem w jakieś kłopoty. Ale nie, widzę,
że kłopoty to nie jego specjalność.
Gino prowadzi mnie do pobliskiego stolika.
– Dzisiaj będziesz tu siedzieć – informuje mnie.
– Z tobą? – pytam, choć znam odpowiedź.
Jak zwykle Gino mnie nie zawodzi.
– Sorry, dzieciaku – mówi, ale nie słychać, żeby
naprawdę było mu przykro. – Muszę usiąść z przodu, z
Richmondami. Craven będzie tu z tobą. Chcę, żebyście się
poznali.
Aha. Czy on żartuje? Craven Richmond jest ostatnią
osobą, którą chciałabym poznać. Zanim udaje mi się
zapytać, dlaczego sądzi, że powinnam lepiej poznać
Cravena, pojawia się Marco, podaje Ginowi małą
paczuszkę i siada przy stole.
Sytuacja od razu wygląda lepiej. Marco siedzi przy
moim stole? Tak! Na to wygląda.
Gino chowa paczkę do kieszeni, przywołuje kelnera,
zamawia butelkę szampana i rzuca mi życzliwy uśmiech.
– W głębi serca jesteś dobrym dzieciakiem – mówi. –
Wszystko będzie w porządku.
Nie wiem, co mam odpowiedzieć. Przecież nie jestem
śmiertelnie chora czy coś w tym rodzaju, oczywiście, że
wszystko będzie w porządku.
Ostatnio podjęłam decyzję, że zniosę wszystko,
poczułam siłę i mam zamiar się tego trzymać.
Rzucam spojrzenie w stronę Marca. To nie w
porządku, że jest tak porażająco przystojny. Ciemne włosy,
ciemne oczy i to spojrzenie, które kobietom wydaje się z
pewnością nie do odparcia.
Przynoszą szampana, napełniają nim kieliszki i Gino
stuka swoim o mój.
– Wszystkiego najlepszego, dzieciaku – mówi, sięgając
do kieszeni i wyciągając paczuszkę, którą wcześniej podał
mu Marco. Wręcza mi ją. – Dla ciebie, księżniczko –
dodaje.
Rozrywam opakowanie. W środku jest wyglądające na
drogie skórzane pudełko. Otwieram je, a wewnątrz leżą
wtulone w aksamit dwa błyszczące diamentowe kolczyki.
– Wow! – wzdycham i rzucam się Ginowi na szyję,
żeby go uściskać. – Są przepiękne!
– Pomyślałem, że ci się spodobają – mówi, chichocząc,
i odsuwa mnie delikatnie.
Czuję się taka szczęśliwa. Oto jestem w Vegas, w moje
urodziny, z moim ojcem, a on dał mi właśnie diamentowe
kolczyki, bo mu na mnie zależy. Naprawdę mnie kocha.
Nie mogło być lepiej.
– Niczego sobie kolczyki – komentuje Marco, gdy
przykładam je do uszu.
– Wiem. Są takie piękne – mówię podekscytowana.
– Czemu nie pójdziesz do łazienki dla dziewczynek i
nie włożysz ich? – sugeruje Gino. – Chcę zobaczyć, jak w
nich wyglądasz.
Nie trzeba mi tego powtarzać. Podskakuję i właściwie
biegnę do damskiej łazienki, gdzie wpadam na Betty
Richmond.
– Patrz, co dał mi tatuś – wypalam, błyskając
kolczykami.
– Ładne – mówi, choć widzę, że wcale tak nie myśli. Z
jakichś nieznanych mi powodów naprawdę mnie nie cierpi.
Gdy wracam do stolika, nie ma ani Gina, ani Marca.
Siedzi za to przy nim tłum ludzi, których nie znam. Moja
euforia znika, zwłaszcza gdy Craven Richmond zajmuje
miejsce obok mnie.
– Jak się masz? – pyta.
Czuję, jak brzydko pachnie mu z ust. Fuj!
– Świetnie – mruczę i to by było na tyle, jeśli chodzi o
naszą rozmowę.
* * *
Chyba nigdy nie było dłuższego i nudniejszego
przyjęcia. Może trudno mnie zadowolić, a może nie mam
za dużo cierpliwości, ale ludzie przy moim stoliku są
beznadziejni. Nikt nie ma nic do powiedzenia, a zwłaszcza
Craven. Marzę, żeby się od niego uwolnić. Jest takim
typem kolesia, którego z Olympią nazwałybyśmy nudnym–
odrażającym–idiotą.
Ciekawe, co u Olympii. Trochę mi jej brakuje. Może
jest złośliwa i samolubna, ale to ona zachęcała mnie, żebym
była sobą.
– Po tej imprezie jest kolejna – informuje mnie Craven.
– Twój ojciec poprosił, żebym cię na nią zabrał.
„Ach, rzeczywiście? Co z tobą nie tak, tato? Czemu
każesz mi się zadawać z tym kompletnym idiotą?”.
Zgadzam się, bo dowiaduję się, że to impreza Gina, a
to oznacza, że Marco tam będzie. I rzeczywiście jest, tylko
że pogrążony w rozmowie z jakąś blond lalunią w zbyt
obcisłej, neonowo pomarańczowej sukience.
Wściekłam się. Co on sobie myśli? Ona nie jest w jego
typie. Zbyt krzykliwa i tandetna.
Rzucam Marcowi stalowe spojrzenie, zanim rozpocznę
poszukiwania Gina.
Gdy go znajduję, widzę, że jest zbyt zajęty rozmową z
Richmondami, żeby zwracać na mnie uwagę. I to by było
na tyle, jeśli chodzi o ojcowską miłość.
Znowu go nienawidzę.
– Jestem zmęczona – mówię Cravenowi, którego nie
mogę się pozbyć, bo najwyraźniej podjął decyzję, że będzie
wszędzie za mną chodził.
– Ja też.
– Myślę, że pójdę już spać.
– Odprowadzę cię do windy.
Nie można uciec od Cravena i jego brzydkiego
oddechu. Czym sobie zasłużyłam na takiego księcia
ciągnącego się za mną wszędzie?
Opuszczamy przyjęcie i mieszamy się z tłumem w
głównym lobby. Marzę, żeby wpaść do kasyna i zobaczyć,
jak ono wygląda – ale Craven idzie prosto do prywatnej
windy, która ma mnie zawieźć do apartamentu Gina.
Dochodzimy do windy i czekamy, aż przyjedzie.
– Co powiesz na tenisa rano? – pyta Craven, pocierając
swój wąski nos.
Udaję ziewnięcie i mamroczę:
– Nie wiem, o której wstanę.
– Zadzwonię do ciebie o dziesiątej – odpowiada
niezrażony. I wtedy, zanim udaje mi się cofnąć, nachyla się
i całuje mnie powściągliwie w policzek, po czym dodaje
tajemniczo: – Nie martw się, wszystko będzie w porządku.
Co?
Potrząsam głową i szybko wskakuję do windy.
„Proszę, Boże, spraw, żebym już nigdy nie musiała
spędzić z nim ani jednego wieczoru”.
Craven Richmond przenosi nudę na zupełnie nowy
poziom.
R
OZDZIAŁ
35
Nareszcie w domu czy raczej w luksusowym
apartamencie Gina w Vegas, który jest dość przerażający,
gdy jestem w nim sama.
Najpierw biegnę do łazienki, zdejmuję obrzydliwą
różową sukienkę, zwijam ją w kulkę i wrzucam do śmieci.
Ha! Nigdy więcej jej nie włożę. Potem wskakuję pod
prysznic i pozbywam się fal z moich włosów.
Co za ulga być znowu sobą. Teraz czuję, że naprawdę
mogłabym się zabawić. Gino myśli, że jestem gdzieś
bezpieczna z nudnym Cravenem. Flora już się nie kręci w
pobliżu. W końcu jestem sama. Mogę robić to, na co mam
ochotę. A nie mam ochoty siedzieć w zamknięciu. Wolność
kusi, a ja jej chcę.
Vegas wzywa.
„Witaj!” – odpowiadam.
Kolejny ruch polega na ułożeniu na moim łóżku
poduszek tak, żeby wyglądało, jakbym w nim leżała. Potem
chowam nowe kolczyki w bezpiecznym miejscu, wciągam
moje ulubione dżinsy, wrzucam na siebie T–shirt, maluję
mocno oczy, nakładam błyszczyk na usta, do kieszeni
chowam klucz od apartamentu i wychodzę.
Prywatna winda zwozi mnie na parter i po kilku
sekundach wtapiam się w tłum.
Główne lobby jest pełne ludzi, od turystów w
hawajskich koszulach po chichoczące panienki,
uczestniczki wieczoru panieńskiego. Wygląda na to, że
wszyscy wyszli, żeby przeżyć szalony czas w Vegas.
Wysocy, niscy, grubi i chudzi – wszyscy chichoczą i są w
ruchu. Niemal od razu gubię się w tłumie, więc decyduję,
że najbezpieczniej będzie ruszyć do innego hotelu, gdzie
nie będzie ryzyka, że wpadnę na kogoś, kto mnie zna.
Pospiesznie idę do wyjścia, podążając za ludźmi,
którzy wylewają się na chodnik, i zaczynam iść.
Jest super i naprawdę mi się to podoba! Nie jestem już
małą Lucky Saint. Jestem Lucky Santangelo i pewnego
dnia będę rządzić tym miastem. Będę budować
niesamowite hotele i kasyna, tak jak Gino. Ciocia Jen
opowiadała mi, jak Gino przyjechał do Vegas zaraz na
początku, gdy dopiero zaczynał. Jak zbudował swój
pierwszy hotel i kasyno, jak znalazł się pośród sławnych
postaci, do których należał między innymi jego partner
Enzio Bonatti, mój ojciec chrzestny, którego mieliśmy
nigdy więcej nie zobaczyć.
Następny hotel, do którego docieram, jest jeszcze
bardziej zatłoczony, ludzie kręcą się w ogromnym lobby
ozdobionym ponurymi malowidłami, wielkimi posągami i
pluszczącymi fontannami. Wślizguję się do kasyna i
wchodzę między automaty. Nikt mnie nie zatrzymuje,
widać wyglądam, jakbym tu pasowała.
Po wrzuceniu kilku monet do jednego z automatów
trafiam trójkę. Wylatuje mnóstwo monet. Wygrałam!
Niedużo, ale natychmiast zdaję sobie sprawę, że jestem na
fali i powinnam grać dalej. Kieruję się do kasjera i
wymieniam monety na dolary, w sumie dwadzieścia.
Wtedy ruszam do stolika z ruletką i stawiam moją
dwudziestkę na czarne. Czarne wygrywa! Niech się kręci.
Czarne znów wygrywa!
Zdobywam osiemdziesiąt dolarów w mniej niż pięć
minut. Wow! Już rozumiem, jak hazard może uzależnić.
Krupier rzuca mi spojrzenie. Czy ten staruch
zastanawia się, ile mam lat? Czy będzie mnie wypytywał?
Na wszelki wypadek zbieram moje żetony i ruszam
dalej. Jest ekscytująco i nie mam ochoty dać się złapać jako
nieletnia.
Po spieniężeniu żetonów wychodzę z kasyna do
dużego, krzykliwego lobby. Hotel Gina jest w dużo
lepszym guście, ten jest niższej klasy, pełen otyłych ludzi w
japonkach i szortach, z czerwonymi twarzami i donośnymi
głosami.
Para pijaków trzymająca butelki piwa w dłoniach
wpada na mnie.
– Gdzie idziesz, śliczna? – bełkocze jeden o rumianej
twarzy i patrzy na mnie pożądliwie.
Ignoruję ich i idę dalej.
– Nadęta głupia dziwka! – krzyczy drugi za mną.
Odwracam się i pokazuję mu środkowy palec.
Krzyczy za mną coś obscenicznego. Ignoruję go i
wesoło idę dalej.
Jest już po północy, a ja jestem wolna! Jestem w Vegas
i cieszę się przygodą. Moją i tylko moją. Wypełnia mnie
uczucie takiej lekkości, że niemal fruwam w powietrzu!
Ach, gdyby tylko Marco mógł mnie teraz zobaczyć,
zdałby sobie sprawę, że jestem samodzielną osobą, a nie
jakimś dzieciakiem, który robi tylko to, co mu tatuś każe.
Postanawiam wejść do kolejnego hotelu, nie ma nic
lepszego niż odkrywanie miasta, czucie go.
I znowu – mimo że już jest sporo po północy –
chodnik jest zatłoczony, wszyscy gdzieś się wybierają.
Najwyraźniej w Vegas tylko pieszo możesz dostać się do
najlepszych hoteli.
Podziwiam zastęp hoteli ustawionych w linii prostej,
ogromne, krzykliwe, świecące neonami pałace, które
oferują milionowe wygrane. Wielki amerykański sen, a
Gino wykorzystał go do cna.
Jestem dumna z taty. Jestem dumna, że jestem jego
córką. I będę dumna, mogąc kontynuować tradycję
Santangelo i budować jeszcze większe i lepsze hotele.
Moją uwagę przykuwa skowyt cierpiącego zwierzęcia,
widzę pijanego włóczęgę kucającego na chodniku i
bijącego małego, słodkiego szczeniaka brudnym adidasem.
„O nie! Nie na mojej zmianie”.
– Przestań! – krzyczę, gotowa rzucić się na ratunek
biednemu psu.
– Odpieprz się – bełkocze pijak, ledwo da się go
zrozumieć. – Ten brudas nasikał na mnie, wybiję gnojkowi
z głowy takie pomysły.
– Nie ma mowy – grożę i zanim uda mu się mnie
powstrzymać, schylam się i łapię szczeniaka.
– Kradniesz moją własność, złodziejko! – krzyczy
włóczęga, chwytając mnie kościstą dłonią za nogę i mocno
trzymając.
Szczeniak wierci się w moich ramionach, próbuje
uciec i obsikać kogoś innego, a włóczęga robi, co może,
żebym straciła równowagę, co mu się niemal udaje, ale
pojawia się jakiś mężczyzna, daje pijakowi mocnego kopa i
odciąga mnie na bok – szczeniak wciąż jest w moich
objęciach.
Czy to Marco mnie uratował? Przez jedną szaloną
chwilę myślę, że to on. Mężczyzna jest wysoki i ciemny,
ale gdy prowadzi mnie w dół ulicy, z dala od pijaka, zdaję
sobie sprawę, że to nie Marco, choć wygląda całkiem
nieźle, w takim nieco mrocznym stylu.
– Dzięki! – dyszę.
– Mała rada – mówi. – Nigdy nie wdawaj się w
pyskówki z tymi dupkami. Są pokryci wszami, nie warto
się z nimi kłócić.
„Hm... Jakbym potrzebowała jego rady”.
Piesek szczeka.
– To jego pies? – pytam, jakby mógł mi odpowiedzieć.
– Wątpię. Gdybym miał zgadywać, obstawiałbym, że
go ukradł.
– W takim razie jak sądzisz, co powinnam z nim
zrobić?
– Odstawić. Jeśli jest włóczęgi, wróci do niego.
– Nie mogę tego zrobić. Bił go.
Mężczyzna patrzy na mnie, a ja przyglądam mu się
uważniej. Ma brązowe oczy i lekko skrzywiony nos.
Nieogolony, z małą bródką, z pewnością nie chłopak,
pewnie około trzydziestki. Sądzę, że jest dość stary, jak
Marco, ale nawet w połowie nie tak przystojny, choć
wygląda znacznie lepiej niż Craven.
– Co taka dziewczyna jak ty robi tu sama?
– Ratuje psy z opresji – odpowiadam zgryźliwie.
– Domyślam się, że chcesz zabrać kundla do
schroniska – śmieje się.
– Nie wiedziałabym, gdzie iść.
– Turystka?
– Tak.
– Sama?
– Nie do końca.
– Mogę cię zabrać do schroniska.
Nie jestem taka głupia. Obcy mężczyzna w Vegas to
nie całkiem bezpieczna perspektywa. Jednak uważam, że
dość dobrze umiem ocenić czyjś charakter, więc czemu nie,
do diabła, wystarczy jeden podejrzany ruch i poradzę sobie
sama.
– Zaparkowałem za rogiem – mówi.
– Okej – zgadzam się, mocno trzymając ciągle
wiercącego się szczeniaka.
– Taka ufna? – Podnosi brew.
Odwzajemniam spojrzenie, pokazując mu, że nie
jestem jakąś głupią panienką, którą można wykorzystać.
– Mój ojciec jest gliną w LA – kłamię. – Myślę, że
umiem sobie sama poradzić.
– Jasne – mówi mężczyzna z wilczym uśmiechem. –
Mam na imię Jeff, a ty?
Postanawiam nie zdradzać mu swojego imienia, więc
podaję mu imię mojej mamy.
– Maria.
Powtarza imię i drapie się po brodzie.
– Włoszka?
– Powiedzmy – mruczę, usiłując opanować
hałaśliwego szczeniaka, który ciągle próbuje uciec.
Idziemy w dół ulicy, w stronę parkingu, na którym stoi
jego samochód – niezbyt nowy pontiac. Zauważam, że ma
rejestrację z Vegas.
– Jesteś stąd? – pytam, wsiadając śmiało do
samochodu.
– Tu urodzony i wychowany – mówi. – Niewiele osób
może to o sobie powiedzieć.
– Czym się zajmujesz? – pytam z ciekawości.
– Jestem krupierem blackjacka – odpowiada, zapalając
papierosa. – A ty?
„Mam szesnaście lat, dupku. Czasem chodzę do
szkoły, jeśli są w stanie mnie w niej zatrzymać”.
– Trochę tego, trochę tamtego. Mój tata chciałby,
żebym też została gliną.
– Brzmi ekscytująco – mówi, zaciągając się mocno i
wydmuchując dym w moim kierunku.
– Tak, ale nie jestem pewna, czy tego chcę – mówię,
odganiając dym sprzed twarzy.
Zapala silnik. W głowie słyszę ostrzegające słowa
panny Drew: „Nigdy nie wsiadaj do samochodu z
nieznajomym. W ten sposób młode dziewczyny kończą
zgwałcone albo i zamordowane”.
„Dzięki, panno Drew, zapamiętam to sobie”.
– Wiesz, dokąd jechać? – pytam, gdy jedzie wzdłuż
Las Vegas Strip5.
– Schronisko dla zwierząt jest w centrum – odpowiada.
– Niedaleko stąd. A jeśli będziesz miała ochotę, możemy
potem napić się piwa i pograć na automatach w moim
ulubionym hotelu.
– Masz ulubiony hotel?
– Pewnie, to nora, ale jest dużo przyjemniejszy niż te
wielkie luksusowe miejsca.
– Brzmi dobrze – odpowiadam, czując się bardzo
wyluzowana i wyrafinowana. Uciekłam Cravenowi, a teraz
czeka mnie interesująca przygoda z moim nowym,
najlepszym przyjacielem. Czy mogłoby być lepiej?
Jestem wolna i mam szesnaście lat. A pewnego dnia
będę rządzić tym miastem.
R
OZDZIAŁ
36
Jeff okazuje się całkiem w porządku. Jest rozmowny i
nawet przystojny, choć po uważniejszym przyjrzeniu się
widzę, że na pewno nie tak przystojny jak Marco. Po tym
jak zostawiamy szczeniaka w schronisku, wiezie nas do
baru pełnego niechlujnych, dziwacznych kolesi i dziewczyn
wyglądających jak prostytutki w swoich króciutkich
spódniczkach w lamparcie cętki, kabaretkach i bardzo
wysokich obcasach. Skąpo ubrana kelnerka ciepło wita
Jeffa, co jak sądzę, jest dobrym znakiem. W środku
znajduje się kilka stołów bilardowych i automatów. Gramy.
Pokonuję go w bilard, co niezbyt mu się podoba. Żadne z
nas nie wygrywa na automatach. Szkoda.
Gdy kończę trzecią butelkę piwa, cieszę się, że mu
zaufałam, wygląda na to, że można się z nim zabawić, a ja
mam nieprzepartą ochotę na trochę zabawy.
Po jakimś czasie pyta mnie, czy jestem głodna – jestem
– więc przenosimy się do innego baru z fast foodem, w
którym kupuje mi ogromnego soczystego hamburgera i
frytki. Pożeram wszystko, jakbym nie jadła od miesięcy.
Nie do końca jak dama, ale w końcu nie jestem tego typu
dziewczyną.
– Jak to jest być krupierem? – pytam, przeżuwając
mojego hamburgera, jakby miał to być mój ostatni posiłek.
Wzrusza ramionami.
– Nieźle, gdy napiwki są takie, jak chcę.
– A są?
– Co?
– Takie, jak chcesz?
Uśmiecha się krzywo i mruga do mnie.
– Kobiety potrafią być bardzo hojne, jeśli wiesz, co
mam na myśli.
– Czy ty... manipulujesz kartami? – pytam
zaciekawiona.
Patrzy na mnie.
– Co to za pytanie?
– Tak tylko... – mówię, zanurzając frytkę w keczupie i
wkładając ją do ust.
– Jesteś pełna niespodzianek.
– Czyżby?
– Gdybym nie znał prawdy, podejrzewałbym, że jesteś
szpiegiem jednego z menedżerów kasyna lub może
mistrzynią bilarda.
Tłumię chichot. Gdyby wiedział, kim naprawdę jestem,
zesrałby się ze strachu.
– Masz piękne oczy – mówi.
Och, zaczynają się podchody, w samą porę. Zbyt wiele
czasu minęło od „prawie” z Jonem i jestem bardzo
napalona na porządne pieszczoty.
Podchodzi bliżej i dotyka moich włosów.
Czuję dreszcz oczekiwania.
– Powinniśmy stąd iść. – Uśmiecha się pewien, że
zaliczy. – Mieszkam niedaleko. Chcesz zobaczyć moją
kolekcję indiańskich relikwii?
„Indiańskie relikwie? Czy on sobie jaja robi?”.
– Nie mogę – mówię, starając się, żeby to zabrzmiało,
jakbym szczerze żałowała. Przejażdżka samochodem to
jedno, ale nie ma mowy, bym dała się zamknąć w jego
mieszkaniu. – Muszę wracać do mojego hotelu. Już późno,
a ja muszę wstać wcześnie. Mój tata jedzie z LA spotkać
się ze mną. Wścieknie się, jeśli każę mu czekać.
Jeffowi niezbyt się to podoba. Ewidentnie oczekiwał,
że burger i frytki kupią mu noc pełną gorącego seksu.
„Sorry, koleś. Ale nie mam ochoty zostać twoim
więźniem. Nie ma mowy”.
– Szkoda – mówi w końcu.
– Tak – zgadzam się z nim, robiąc smutną minę.
– No dobra. Przynajmniej odwiozę cię do hotelu.
„Hm... czas na podjęcie decyzji... wsiąść z nim znowu
do samochodu czy nie?”.
Postanawiam zaryzykować. Mała sesja pieszczot w
samochodzie jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
I właśnie tak się dzieje. Zawozi mnie do hotelu Gina,
zatrzymuje samochód na parkingu i zaczyna się.
Całowanie, obściskiwanie, gmeranie, dotykanie.
Nie całuje zbyt dobrze. Jego usta są pełne i miękkie jak
u dziewczyny, smakuje jak zwietrzałe piwo. A jego ręce,
duże i szorstkie, czuję na całym ciele.
Uświadamiam sobie, że popełniłam błąd. Z tym
kolesiem „prawie” to nie dla mnie.
– Muszę lecieć – wypalam, sięgając do klamki.
– Co? – mamrocze.
Wyskakuję z samochodu. A on za mną.z
– Nie możesz iść – mówi, krążąc wokół mnie.
– Myślę, że mogę – odpowiadam, oddalając się od
niego.
Przyszpila mnie do ściany i próbuje znowu pocałować.
Odpycham go.
– Powiedziałam, że muszę iść – powtarzam.
– I zostawisz mnie tak? – jęczy, przyciskając się do
mnie mocno. – Wiesz, jak się mówi na takie dziewczyny
jak ty.
Nim zdążę się zorientować, rozpina rozporek, a jego
ręce zaczynają wślizgiwać się pod mój T–shirt.
O rany! Próbuję uciec. Ale to niemożliwe, bo ciągle
przyciska mnie do ściany. Nie boję się, ale zaczynam się
wkurzać, zwłaszcza gdy zaczyna rozrywać zapięcie moich
dżinsów, niemalże je ze mnie ściągając.
Czas na słynny ruch Santangelo: kolano w krocze,
jestem w tym świetna. Kopię go szybko i mocno.
Zaskoczony wydaje z siebie ostry krzyk bólu, a potem
ogarnia go wściekłość. Ale w tym momencie ja już biegnę,
podciągając dżinsy i zostawiając go daleko za sobą.
Przemykam się między legionami zaparkowanych
samochodów i biegnę najkrótszą drogą do hotelu.
Uff! Było blisko, ale zajęłam się tym w typowym dla
Santangelo stylu.
Gdy dobiegam do wejścia hotelu, zwalniam, nie ma
szans, żeby za mną szedł. Jest czwarta nad ranem, a ja
jestem cała i zdrowa. Czas, żeby wślizgnąć się z powrotem
do apartamentu Gina i walnąć do łóżka. Sen wzywa, to była
długa noc.
– Lucky?
Ktoś woła moje imię, ale to nie może być mój
napastnik, bo on nawet nie zna mojego prawdziwego
imienia.
– Lucky? – głos szię zbliża.
Patrzę przez ramię. O mój Boże – to Marco.
Prawdziwy Marco, a nie jakaś bezużyteczna podróba.
– O! – dukam. – To ty.
Patrzy na mnie, jakbym była jakąś kosmitką.
– Co robisz na zewnątrz o tej porze?
– A... – Myślę szybko. – A... nie mogłam spać, więc
poszłam się przejść.
– Przejść? Gdzie?
– Po okolicy.
Przygląda mi się uważnie, wiem, że muszę wyglądać
tragicznie.
– Czy Gino wie, że wyszłaś? – pyta, patrząc na mnie
surowo.
– Spał – odpowiadam krótko. – Nie chciałam mu
przeszkadzać.
Marco kręci głową. O rany, jest taki przystojny.
– Kochanie, gdyby Gino dowiedział się, że wyszłaś,
dopiero byś mu przeszkodziła.
Sposób, w jaki powiedział „kochanie”, przyprawia
mnie o dreszcz. Kocham go, kocham go, KOCHAM GO!
– Jestem głodna – mówię, próbując wykorzystać
okazję do bycia z nim sam na sam. – Czy mogę gdzieś
dostać kanapkę?
– Powiem, żeby przysłali ci na górę.
– Ale ja jeszcze nie chcę iść na górę.
Marco wygląda na zakłopotanego. Czemu jest na
nogach o czwartej nad ranem? Zaczynam się zastanawiać,
gdzie był. Prawdopodobnie z tą zdzirą z imprezy. Nie
zasługuje na niego. A ja tak.
– Nie chcesz, co?
– Nie.
– Okej, Lucky – postanawia. – Zabiorę cię do
kawiarni.
„Cudownie!”.
Idziemy, a ja jestem bardzo podekscytowana.
– A... Myślę, że nie powinieneś mówić Ginowi, że
wyszłam – mówię, gdy siadamy naprzeciwko siebie w
kawiarni.
Marco rzuca mi stalowe spojrzenie.
– Tak myślisz, co?
Energicznie kiwam głową.
– Wiesz, jaki jest Gino.
– Tak, wiem.
Pochylam się w jego stronę.
– Więc... może to zostać między nami, prawda?
Marco drapie się palcem wskazującym po brodzie.
– Wyglądasz na trochę zmarnowaną, Lucky. Piłaś? –
pyta, wpatrując się we mnie przenikliwie.
– Ja? – mówię jak chodząca niewinność.
– Tak, ty.
– Ależ skąd – odpowiadam, wygodnie zapominając o
trzech czy czterech piwach, które wypiłam wcześniej.
– Jesteś pewna?
– Oczywiście, że tak.
Marco zastanawia się, po chwili wstaje i mówi, że
zaraz wróci.
Jestem zaniepokojona. Nie poszedł chyba zadzwonić
do Gina? O Boże, Gino nie będzie zachwycony.
Ale nie, Marco wraca po kilku minutach, zamawia
szklankę wody i patrzy, jak jem kanapkę z kurczakiem. Tak
naprawdę nie jestem głodna, ale czas sam na sam z
Markiem wart jest zapchania się.
– Wiesz co, Lucky – Marco mówi zamyślony. – To
niebezpieczne miasto. Taka ładna młoda dziewczyna jak ty
powinna być ostrożna.
„Nazwał mnie ładną! Marco powiedział, że jestem
ładna!”.
– Nie potrzebuję kazania – mamroczę, gryząc kanapkę.
– I mogę cię zapewnić, że wiem, jak o siebie zadbać.
– Gino jest bardzo ważną postacią w tym mieście –
kontynuuje Marco. – To, co robisz, odbija się bezpośrednio
na nim.
Wzruszam ramionami.
– Więc dobrze, że nic takiego nie robię, prawda? –
odbijam piłeczkę.
Kiwa głową nieprzekonany.
– Prawda.
Uśmiecham się do niego promiennie.
– Jest świetnie – mówię śmiało. – Powinniśmy to
czasem powtórzyć.
R
OZDZIAŁ
37
Marco odprowadza mnie na górę do apartamentu Gina.
Jestem w euforii – bycie sam na sam z Markiem sprawiło,
że cała ta wyprawa do Vegas nabrała dodatkowej wartości.
Jest mi przeznaczony. Idealny mężczyzna.
Jestem jak w transie, gdy wyciągam klucz z tylnej
kieszeni dżinsów.
– Ciii... – szepczę. – Nie wolno obudzić dużego tatusia.
Marco milczy.
– Zaprosiłabym cię do środka, ale zapewne by mu się
to nie spodobało – kontynuuję, a po chwili dodaję śmielej:
– Oczywiście możesz mnie zaprosić do siebie...
– Dobranoc, Lucky – mówi Marco, marszcząc brwi. –
Idź się przespać, rano poczujesz się lepiej.
– Co? – Chwytam go. – A gdzie całus na dobranoc? – I
nie dając mu czasu na reakcję, mocno przyciskam usta do
jego ust.
Niestety, nie docenia tego gestu, bo bardzo szybko się
odsuwa i odchodzi w stronę windy. W samą porę, bo
ponownie słychać moje imię, ale tym razem wypowiada je
mój ojciec, Gino. Wściekły mężczyzna w białym szlafroku
frotté i ze srogim wyrazem twarzy.
– Gdzie byłaś? – pyta szorstko. – Wyszłaś, żeby kogoś
zaliczyć?
Jestem przerażona. Jak może tak do mnie mówić,
jakbym była jakąś puszczalską.
– Tatusiu... – jęczę, gdy Marco znika w windzie.
Czarne oczy Gina prześlizgują się po mnie od stóp do
głów i wiem, że nic nie umyka jego uwadze. Obciągam T–
shirt, unikając jego badawczego spojrzenia.
– Myślisz, że się wczoraj urodziłem, dzieciaku? –
chrypi. – Myślisz, że nie wiem, co się wokół dzieje?
– Wokół?
– Wiesz, co mam na myśli.
– Przepraszam – bąkam.
– Daruj sobie te przeprosiny – mówi, wpatrując się we
mnie. – Mam ich powyżej uszu. To już nie działa. Myślałaś,
że kogo nabierzesz?
– Wyszłam tylko się przejść – mówię, wzruszając
ramionami. – Nikt jeszcze tego nie zakazał.
– Przejść się, jasne – mówi szorstko Gino. – Dlatego
twoje włosy i ubranie są w takim stanie? A co to za siniaki
na rękach? Spacerek, tak?
– Jakiś mężczyzna mnie zaatakował – wypalam. –
Chodziłam wokół parkingu i rzucił się na mnie.
– Czyżby? – mówi Gino powątpiewająco i kręci
głową.
– Naprawdę. – Otwieram szeroko oczy.
– Tak jak ten chłopak ze Szwajcarii, co? Chłopak,
który według ciebie pojawił się w twoim pokoju, rozebrał
się i wskoczył ci do łóżka – a przecież oboje świeciliście
gołymi tyłkami. A twoja przyjaciółeczka robiła to samo po
drugiej stronie pokoju. – Przez chwilę milczy złowieszczo i
dodaje: – Tak się zastanawiałem, czemu żadna z was nie
wołała o pomoc. Możesz mi to wyjaśnić?
Czy powinnam odpowiedzieć Ginowi, czy może lepiej
pozwolić mu wściekać się dalej? Wgapiam się ponuro w
podłogę. Biało–czarny marmur, bardzo zimny i czysty.
Jedyne, o czym mogę myśleć, to Marco i to, jak mnie
zdradził. Co za fiut.
– I nie zapominajmy o Francji – kontynuuje Gino,
nadal bacznie mi się przyglądając. – Ty i twoja przyjaciółka
dziwka ukryłyście się w willi z jakimś pieprzonym
alfonsem. Ilu facetów tam miałaś? Ilu, dzieciaku? A może
ty i twoja przyjaciółeczka podzieliłyście się usługami tego
alfonsa?
Łzy napływają mi do oczu. „To moje szesnaste
urodziny, tato, odpuść mi”.
– To nie było tak – mamroczę.
– Koniec z tymi gównianymi wymówkami! – Gino
eksploduje, jego oczy ciemnieją z wściekłości. – Moja
córka nie będzie się włóczyć po mieście, zachowując jak
jakaś putana
6
. Wiem już, co z tobą zrobię, powinnaś paść na
kolana i mi dziękować.
– Co? – szepczę przestraszona.
– Masz mrówki w majtkach, chcesz się pieprzyć, z kim
popadnie, niech tak będzie. Ale nie na mojej pieprzonej
zmianie. Jesteś córką Gina Santangelo i masz się w końcu
nauczyć to szanować.
– Nie pieprzę się z nikim – mówię upokorzona i
zdenerwowana. – Słowo honoru, tato, że nie.
– Wydaję cię za mąż, dzieciaku. Znalazłem
odpowiedniego mężczyznę i wychodzisz za mąż, więc
jedyne pieprzenie, jakie cię czeka, to w twoim małżeńskim
łóżku i nigdzie indziej.
– C... co? – jąkam się, niepewna, czy dobrze
usłyszałam.
– Słyszałaś, i lepiej, żebyś dobrze zrozumiała, co
mówię, bo nie masz innego wyboru.
Trzęsę się. To prawdziwa katastrofa.
– Nie chcę wychodzić za mąż – słyszę swój głos.
– Trudno – odpowiada surowo.
Czuję, jak krew napływa mi do twarzy. Czemu on taki
jest? Czemu mnie nie kocha?
– Jesteś głupim tyranem! – Pluję jadem. – Nie
rozumiesz mnie i nigdy nie zrozumiesz. To przez ciebie
zamordowano mamę. Nienawidzę cię.
Gino błyskawicznie zbliża się do mnie i wali mnie w
twarz. Jego siła jest tak wielka, że przelatuję przez korytarz.
Oboje jesteśmy w szoku.
W ciągu kilku sekund Gino znajduje się przy mnie i
bierze mnie w ramiona.
– Przepraszam, dzieciaku – zawodzi. – Nie chciałem,
ale musisz zrozumieć, jesteś taka uparta, zupełnie jak ja.
Chcę tylko tego, co dla ciebie najlepsze. Jesteś moją małą
księżniczką, a jeśli ja cię nie ochronię, to kto to zrobi?
Otoczona ciepłem jego ramion zaczynam płakać.
Nazwał mnie swoją małą księżniczką. Zależy mu,
naprawdę mu zależy. Jestem małą córeczką tatusia. Znowu
mam pięć lat i bawimy się razem. Mama jest obok,
uśmiecha się, piękna mamusia Maria. Ochrona nas pilnuje,
ale nie osacza.
Wdycham zapach Gina. Pachnie mieszanką wody po
goleniu i ciepła. Jestem w jego ramionach i kocham go.
Zrobię wszystko, co zechce, bo kocham go tak bardzo jak
on mnie.
– Dobrze, tatusiu – szepczę. – Posłucham cię. Zrobię
to. Zrobię wszystko, żeby między nami było dobrze.
– Moja dziewczynka – mówi łagodnie, odgarniając
włosy z mojej twarzy. – Tak będzie najlepiej, zobaczysz.
Bronię cię, kochanie, bronię przed tobą samą.
Nagle dociera do mnie prawda – wydaje mnie za
Marca. Oczywiście, że tak. I przez jedną krótką chwilę cały
świat wydaje się w porządku.
– Za kogo? – pytam miękko. – Za kogo mam wyjść?
– Za Cravena Richmonda – dumnie oznajmia Gino. –
Wszystko już jest zaplanowane.
R
OZDZIAŁ
38
Żołądek mi się zaciska, jakby świat się kończył. Czy
Gino właśnie powiedział „Craven Richmond”? Nie. To
niemożliwe. Musiałam się przesłyszeć. Na pewno
wypowiedział imię Marca.
Odsuwam się od ojca i patrzę na niego z
niedowierzaniem.
– Nawet nie znam Cravena Richmonda – mamroczę,
na policzku ciągle czuję pieczenie od jego uderzenia.
– Nieważne, poznasz go – mówi Gino, jakby to nie
było nic wielkiego. – Musisz zrozumieć, dzieciaku, to
świetna partia. Jego rodzina to polityczna elita.
Jestem oszołomiona. Elita polityczna, co to w ogóle
znaczy?
– Idź spać, porozmawiamy rano – mówi Gino
spokojnie, jakby nie zdawał sobie sprawy, jaką bombę na
mnie zrzucił.
– Ale tatusiu... – zaczynam.
Za późno. Już odszedł, zostawiając mnie zupełnie
rozbitą.
Idę do pokoju i rzucam się na okrągłe łóżko. Wszystko
wydaje się wielką surrealistyczną mgłą. Mam szesnaście lat
i mam wyjść za mąż za jakiegoś idiotę, którego nawet nie
znam.
Co mam robić? Czy powinnam wiać? Zorganizować
jakąś brawurową ucieczkę?
Ale dokąd?
Zaczynam zbierać myśli. Nie ma mowy, żeby Gino
mnie do tego zmusił. Nie żyjemy w kraju, w którym
aranżowanie małżeństw stanowi normę. Żyjemy w
Ameryce – kraju wolności. Mogę robić to, na co mam
ochotę.
Zastanawiam się nad opcjami.
„Szkoła? Nie, dziękuję. Nauczanie w domu? Jeszcze
gorsze. A jeśli nie szkoła – to co?”.
Najdroższy tatuś dał jasno do zrozumienia, że nie chce,
żebym z nim pracowała. Według niego tylko chłopcy mają
ten przywilej. A ja jestem dziewczyną.
Pewnego dnia sprawię, że zmieni zdanie. Wiem, że to
potrafię.
I co się stanie, jeśli wyjdę za Cravena? Pogram dobrą
żonkę, dopóki nie dorosnę i będę gotowa do buntu.
Przynajmniej dzięki temu zdobędę nieco niezależności,
której tak pragnę. I kto powiedział, że muszę pozostać
mężatką?
Zwijam się w kłębek i próbuję zasnąć, co jest prawie
niemożliwe, bo myśli szaleją w mojej głowie.
„Małżeństwo czy szkoła? Co za wybór”.
* * *
Gdy się budzę, jest już prawie południe, a ja jestem w
nie najlepszej formie. Prawdopodobnie właśnie przeżywam
mojego pierwszego prawdziwego kaca.
Wspomnienia poprzedniego wieczoru wybuchają w
mojej głowie. Przyjęcie Richmondów. Diamentowe
kolczyki od tatusia. Nudny Craven Richmond. Ryzykowny
spacer. Napalony Jeff. Przystojny Marco. Wielki tatuś
Gino.
MAŁŻEŃSTWO!
Pani Cravenowa Richmond. Lucky Richmond. Nic z
tego nie brzmi dobrze.
Kim w ogóle są ci Richmondowie? On jest jakimś
wielkim senatorem, a ona na serio angażuje się w
działalność charytatywną, tak przynajmniej można sądzić
po wczorajszym wieczorze.
Gdzie tak w ogóle Gino ich poznał? Muszę się
dowiedzieć.
Po prysznicu i włożeniu dżinsów idę szukać Gina.
Pokojówka ścieli łóżko w jego pokoju.
– Gdzie jest mój ojciec? – pytam.
Patrzy na mnie niepewnie.
– Nie mówić po angielsku – mówi w końcu.
Wyjechał z Vegas, uciekł i zostawił mnie?
Nie, Gino by tego nie zrobił. Mam wyjść za mąż,
trzeba to zorganizować.
Wracam do mojego pokoju. Na ekranie telefonu błyska
ikonka wiadomości. Niepewnie podnoszę słuchawkę.
Pierwsza wiadomość jest od nudziarza Cravena
bełkoczącego coś o grze w tenisa. Na to już jest za późno,
jest prawie południe.
Kolejna wiadomość jest od Marca zdrajcy.
– Lucky – mówi spięty. – Gino ma dziś kilka spotkań,
na których musi być. Zadzwoń do mnie, gdy wstaniesz.
Hm... Czy pocałunek zadziałał? Czy Marco jest
gotowy przypieczętować umowę i uratować mnie przed
Cravenem?
Mam przeczucie, że nie. W każdym razie i tak go teraz
nienawidzę. Musiał wiedzieć, co planuje Gino, więc czemu
mnie nie ostrzegł?
Wybieram numer i dzwonię do niego.
– Tak, Marco? – mówię tak chłodno, jak tylko potrafię.
– Jak się czujesz? – pyta.
Co go to obchodzi?
– Świetnie – mówię sarkastycznie. – Dzięki za
zdemaskowanie mnie, jesteś taki lojalny.
– Lucky, zrobiłem to, co dla ciebie najlepsze.
– Tak, jasne.
– Gino zorganizował ci spotkanie z panią Richmond.
– Po co?
– Żeby wszystko omówić.
– Masz na myśli omówienie mojego przyszłego, tak
zwanego zaaranżowanego małżeństwa?
– To nie taki zły pomysł, Lucky. Craven to miły koleś.
– Skąd wiesz?
– No... tak mi się wydaje.
Nagle tracę kontrolę. Marco zdrajca nie jest już moim
potencjalnym kochankiem. Jest pieprzonym idiotą i
nienawidzę go.
– Wiesz co, Marco – syczę i mrużę oczy. – Pewnego
dnia zdasz sobie sprawę, co straciłeś, i uwierz mi, będziesz
żałował, tylko że wtedy będzie już za późno, więc wypchaj
się!
Rzucam słuchawką. Chwila triumfu mija szybko, bo
telefon dzwoni ponownie. Odbieram.
– O czwartej, sala Patio. – Marco oznajmia stanowczo.
– Flora cię zaprowadzi. Nie każ pani Richmond czekać.
I już go nie ma. Nie ma mojego Marca.
„Niech go szlag. Niech szlag trafi ich wszystkich”.
* * *
Pani Richmond od stóp do głów ubrana jest w Chanel,
nawet jej dwukolorowe buty są tej marki.
Siedzi przy stole w sali patio, sączy herbatę i wygląda,
jakby właśnie dotarł do niej jakiś brzydki zapach. Widać, że
nie jest zachwycona tym planowanym małżeństwem. Nie
mogę przestać zastanawiać się, jaką władzę Gino ma nad
Richmondami, że był w stanie doprowadzić do tej sytuacji.
Coś się wydarzyło, a ja nie mam pojęcia co.
– Lucky, kochanie – mówi Betty Richmond ze
sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. – Usiądź.
Czy mogę zamówić ci herbatę?
Siadam ociężale na krześle. Mam na sobie dżinsy,
glany i denimową koszulę. Wcześniej Flora przyszła do
apartamentu Gina z mężczyzną pchającym przed sobą
stojak z sukienkami. Nie zgodziłam się włożyć żadnej nich.
– Poproszę colę – mruczę.
– Kofeina szkodzi – beszta mnie Betty.
„A co mnie obchodzi, co ta stara krowa myśli”.
– A więc – mówi Betty, poprawiając dyskretny perłowy
kolczyk. – Mamy sporo rzeczy do zorganizowania.
Na moment dociera do mnie szaleństwo całej tej
sytuacji. Prawie nie znam Cravena Richmonda i z całą
pewnością mi się nie oświadczył. A jednak tu jestem, siedzę
z jego matką i mamy omówić nasz ślub. Jest to szalone i
zabawne zarazem. Strasznie chce mi się śmiać. Ale tego nie
robię. Zachowuję powagę.
– Zatrudniłam organizatorkę ślubów, jedzie właśnie z
Waszyngtonu – oznajmia Betty teatralnie. – Jest niezwykle
kompetentną osobą. Zapewnia, że wszystko pójdzie gładko.
– Milczy przez chwilę i dodaje: – Jednakże, jak wiesz, czas
nas nagli.
„Co? Nie rozumiem. Czemu czas nas nagli? Nie jestem
przecież w ciąży ani nic takiego. Prawda jest taka, że wciąż
jestem dziewicą, Craven, ty szczęściarzu. Hurra, nocy
poślubna!”.
– Dziś zjecie z Cravenem spokojną kolację we dwoje –
kontynuuje Betty. – Mój syn przyniesie ci kilka
pierścionków do wyboru. Sama je dobrałam, jestem pewna,
że znajdziesz wśród nich coś, co ci się spodoba.
Wow! Czy to naprawdę się dzieje? Gdzie jest Olympia,
gdy jej potrzebuję?
Pomocy, pomocy, POMOCY! Byłoby miło mieć
przyjaciela, który dałby mi wsparcie.
– Poprosiłam też mojego osobistego stylistę, żeby
asystował ci przy wybieraniu sukni na ten szczęśliwy dzień.
On też już tu leci. W podróż poślubną pojedziecie na
Bahamy, wszystko już zostało zaplanowane. – Milknie
ponownie, przesuwa językiem po wąskich wargach. – Czy
masz, kochanie, jakieś pytania?
„Tak. Czemu to w ogóle się dzieje?”.
– No... nie – wykrztuszam z siebie.
– Zdaję sobie sprawę, że wszystko dzieje się bardzo
szybko – mówi Betty i mruga martwymi oczami. –
Jednakże tego chce Gino, a jak wiemy, gdy Gino czegoś
chce, to tak się dzieje.
„O tak, wszyscy to wiemy”.
– W porządku – mamroczę, sącząc colę. – Jak widzę,
wszystko jest ustalone.
Betty kiwa swoją perfekcyjnie ufryzowaną głową.
– Oczywiście, że tak, kochanie. Twoja metamorfoza
rozpocznie się jutro z Raoulem, moim stylistą. Postaraj się
włożyć coś odpowiedniego na dzisiejszą kolację z
Cravenem, jestem pewna, że to doceni.
„Metamorfoza? Co, do diabła?”.
Mogą mnie zmusić do małżeństwa, ale nie mogą mnie
zmienić. Z pewnością nie mogą.
R
OZDZIAŁ
39
Nie przebieram się do kolacji. Dlaczego miałabym to
robić? Czy nie wystarczy, że zgodziłam się na tę małżeńską
farsę?
Gino chce, żebym poślubiłam Cravena Richmonda, i to
szybko. Według Betty Richmond – w ciągu najbliższych
dziesięciu dni!
Małżeństwo zawarte pod przymusem, ale bez pistoletu
przyłożonego do głowy. Hm...
Czemu wszyscy się na to zgadzają? Czemu
Richmondowie poświęcają swojego jedynego syna? Nie
żeby Craven był wielkim poświęceniem. Wydaje się
głupkiem, kujonem, nikim. Może zdali sobie sprawę, że
potrzebuje takiej dziewczyny jak ja, która zmotywuje go do
bycia kimś innym niż tylko synem Petera Richmonda.
Nagle zaczynam się wkręcać w cały ten scenariusz.
Zostanę Sadie, Sadie Kobietą Zamężną
7
– a wtedy będę
mogła robić wszystko, na co mam ochotę. Jednak jestem
zdeterminowana, żeby dowiedzieć się, jak Gino
wyreżyserował całą tę sytuację.
Dzwonię do cioci Jen, do Nowego Jorku.
– Wiedziałaś o tym? – pytam ciekawa, co ma do
powiedzenia.
Zaczyna trajkotać, że Gino robi to tylko po to, żeby
mnie chronić przede mną samą, i że powinnam być mu
wdzięczna za jego troskę.
Kocham ciocię Jen, ale nie jest ona najmądrzejsza.
– Znasz Richmondów? – pytam.
– Zjedliśmy kolację z senatorem i Ginem. – Ciocia Jen
odpowiada wymijająco. – Pomyślmy, to było wtedy, gdy
Gino umawiał się z tą gwiazdą filmową, jak ona się
nazywała?
– Marabelle Blue?
– O właśnie, urocza kobieta.
– Marabelle też była przyjaciółką senatora? – pytam
zaciekawiona.
Ciocia Jen nagle zaczyna odpowiadać bardzo
enigmatycznie, co natychmiast budzi moje podejrzenia.
– Nie jestem pewna – mówi i szybko zmienia temat. –
Costa i ja przylecimy na twój ślub. Bardzo się cieszymy. –
Zniża głos. – To naprawdę jest najlepsze wyjście. Jak na
swój wiek jesteś bardzo dojrzała. Najwyższy czas, żebyś
się ustatkowała. Gino wie, co dla ciebie najlepsze.
Jeśli myślą, że mam zamiar się ustatkować, powinni
pomyśleć raz jeszcze. Bo ta dziewczyna ma plany. Wielkie
plany.
* * *
Craven czeka na mnie w polinezyjskiej restauracji w
hotelu. Zrywa się na równe nogi, gdy widzi, że się zbliżam,
i niemal zrzuca ze stołu wysoki wazon z kwiatami. Chciał
się spotkać przy windzie, ale nie zgodziłam się, mówiąc, że
spotkamy się na miejscu.
Dziwna sytuacja. A mimo to czuję się, jakbym miała
władzę i pełną kontrolę, nie wiem czemu.
– Dobry wieczór, Lucky – mówi Craven zdławionym
głosem.
– Cześć – odpowiadam. Nie włożyłam żadnej z tych
paskudnych sukienek wiszących w moim pokoju, tylko
krótką spódnicę i czarny sweter. Moje włosy są dzikie jak
zwykle, a diamentowe kolczyki połyskują w uszach.
– Wyglądasz p...pięknie – jąka się Craven.
– Dzięki. – Siadam naprzeciwko, zamiast usiąść obok
niego.
– P...przykro mi, że nie udało nam się rano zagrać.
Wzruszam ramionami, jakby to nie było nic wielkiego.
– I tak nie umiem dobrze grać w tenisa.
Prawdopodobnie byś mnie pokonał.
– Moja mama jest m...mistrzynią – chwali się. –
Zawsze wygrywa.
– Nie wątpię. – Tłumię ziewnięcie.
– Matka jest świetnym sportowcem. Gra w golfa,
pływa, jeździ na nartach.
– Wow!
– Grasz w golfa?
– Czy to nie gra dla starych ludzi?
– Matka uważa, że golf poprawia kondycję.
– Ja raczej wolę kino.
Cóż za uprzejma rozmowa między dwójką ludzi,
którzy nawet się nie znają, a wkrótce się pobiorą. A jedyne,
co Craven umie robić, to chwalić się swoją matką.
Dziwadło!
Zastanawiam się, czy ma zamiar poprosić mnie o rękę.
Ależ to byłoby niezręczne.
Na szczęście tego nie robi. Za to chwilę później
wyciąga tackę z pierścionkami i sugeruje, żebym wybrała
dwa.
– P...pierścionek zaręczynowy i o...obrączkę ślubną –
jąka się czerwony na twarzy.
Żal mi go. Nie stanowi dla mnie żadnego zagrożenia,
nie jest też seksowny. Za to porażająco nieśmiały i
zamknięty w sobie. I to jąkanie. Oglądam pierścionki. Nie
są w moim stylu, ale wybieram ładnej wielkości diament i
wąską złotą obrączkę.
Pochyla się nerwowo nad stołem i wsuwa mi
pierścionek na palec.
– Dla ciebie – mówi.
– Dzięki – odpowiadam, zastanawiając się, czy uda mi
się później wymknąć i pójść w miasto.
Dalsza część kolacji przebiega bez zakłóceń. Craven
nadal dużo mówi o swojej matce, przedstawia ją jako kogoś
w rodzaju półbogini, która nie może zrobić nic złego.
Zauważam, że nie ma nic do powiedzenia o Peterze, swoim
ojcu. Gdybym miała zaryzykować, powiedziałabym, że
Peter uważa syna za ogromne rozczarowanie.
– Chcesz pójść w ślady swojego ojca, w politykę? –
dociekam, próbując wyobrazić sobie, jak to jest być żoną
polityka. Mogłabym podbić Waszyngton zamiast Vegas. To
dopiero byłaby jazda.
Craven kręci głową. Uznaję, że powinien zapuścić
włosy, ta fryzura mu nie pasuje.
– Nie, absolutnie nie – mówi stanowczo. – Nigdy.
– A czym się teraz zajmujesz? – pytam zaciekawiona.
A w głowie wirują mi setki pytań, takich jak: „Gdzie
będziemy mieszkać? Kim są twoi przyjaciele? Jakie masz
hobby? Czy lubisz podróżować? Czy kiedykolwiek
uprawiałeś seks?”.
– Pracuję z matką przy jej akcjach charytatywnych –
odpowiada z dumnym uśmiechem. – Ona z...zbiera miliony
na bardzo ważne cele.
O cholera! Naprawdę kupa śmiechu.
– Ale na pewno chcesz więcej?
– Więcej niż co? – pyta, krzywiąc się delikatnie.
– Więcej niż bycie chłopcem na posyłki mamusi.
Obraziłam go. Rzuca mi zranione spojrzenie i milknie.
– Ja wiem, czego chcę – oznajmiam. – Mam zamiar
pójść w ślady mojego ojca. Gino buduje świetne hotele i
pewnego dnia będę robić to samo.
– Będziesz potrzebować mnóstwo pieniędzy.
– Mogę je zebrać – mówię pewnie. – Znajdę
inwestorów, którym spodoba się moja wizja. To nie takie
trudne.
– Matka mówi, że kobiety nie powinny pracować,
chyba że charytatywnie.
Ze zdziwienia podnoszę brwi. Żartuje sobie?
– To bardzo przestarzałe podejście – mówię ostro. –
Właściwie trochę głupie.
– Taki jest świat – odpowiada Craven z zadowolonym
wyrazem twarzy.
Nie jąka się, gdy jest pewien tego, co mówi. Ciekawe.
– Mogę zadać ci pytanie? – ryzykuję.
– Oczywiście. – Wciąż ma ten zadowolony wyraz
twarzy.
– Dlaczego właściwie to robisz?
Moje pytanie uderza go.
– Robię c...co? – jąka się.
– Żenisz się ze mną, oczywiście.
Kręci się niespokojnie.
– Jesteś bardzo ładna – mówi w końcu.
– Tak jak i nasza kelnerka – wskazuję.
– Matka s...sądzi, że będziemy dobrą parą. Chce,
żebym się ożenił.
– Jak wygodnie.
– Co?
– Gino desperacko chce wydać mnie za mąż, bo
uważa, że wymykam się spod jego kontroli. Ciekawa
jestem, jaki układ zawarł z twoimi rodzicami, że pakują cię
w tę sytuację?
Cravenowi udaje się wyglądać na zbolałego.
– Nie ma żadnego układu. Matka m...mówi, że w
końcu się pokochamy. Chce tylko, żebym był szczęśliwy.
– Hm...
– Lubię cię, Lucky – dodaje szczerze. – Bardzo się
różnisz od innych dziewczyn.
– Miałeś dużo dziewczyn? – pytam z ciekawości, choć
wydaje mi się, że znam odpowiedź.
Zwiesza głowę.
– Nie bardzo – mamrocze.
Co za niespodzianka. Umieram z ciekawości,
chciałabym dowiedzieć się, czy uprawiał już seks, ale zdaję
sobie sprawę, że to nie najlepszy moment.
Kończymy kolację czekoladowym sufletem, całkiem
smacznym. Następnie Craven odprowadza mnie do windy i
dostaję kolejny powściągliwy pocałunek w policzek.
Zastanawiam się, co mogłabym zrobić później. Może
ruszę w miasto nacieszyć się światłami i odgłosami Vegas.
Niezły plan.
Jednak kiedy wjeżdżam na górę, zauważam
ochroniarza stojącego przed wejściem do apartamentu.
Cholera! Gino mnie przejrzał. Nie wymknę się dzisiaj.
R
OZDZIAŁ
40
– Jak było na kolacji? – pyta Gino.
Siedzimy przy stole na tarasie apartamentu i jemy
śniadanie, widzę go po raz pierwszy, odkąd poinformował
mnie o nadchodzącym ślubie.
– W porządku – odpowiadam, machając mu przed
twarzą dłonią z zaręczynowym pierścionkiem. – Dostałam
to.
– Hojny dzieciak – stwierdza Gino.
– Betty Richmond wybrała pierścionki.
– Ma dobry gust.
– Tak sądzisz?
– Craven to miły chłopiec – mówi Gino, podnosząc
filiżankę z kawą.
„Craven to straszny maminsynek” – mam ochotę
wrzasnąć, ale się powstrzymuję. Postanowiłam tańczyć tak,
jak mi Gino zagra, bo mam przeczucie, że poddanie się
temu jest moim pierwszym krokiem na drodze do wolności.
Teraz jestem nastolatką bez żadnych praw. Za chwilę będę
mężatką, która może robić wszystko, na co ma ochotę.
– Jak dobrze go znasz? – pytam.
– Wystarczająco dobrze.
– Ach tak – mówię pewna, że Gino nie zna go w ogóle.
– Mam dla ciebie niespodziankę, dzieciaku – oznajmia
Gino.
„Och, czyżby zaaranżowane małżeństwo nie było
wystarczającą niespodzianką?”.
– Jaką? – pytam. I dodaję pełna nadziei: – Czy to
samochód? Bo ja naprawdę potrzebuję samochodu.
– Tego właśnie chcesz? – śmieje się Gino.
Kiwam głową.
– Więc kupię ci samochód w prezencie ślubnym –
oznajmia. – Może być?
– Mogę go wybrać? – pytam, korzystając z możliwości
otrzymania czegoś, czego naprawdę chcę.
– Pewnie – mówi Gino przyjaźnie.
Wydaje się, że Gino jest tak zadowolony z mojej zgody
na ten ślubny układ, że jest gotowy dać mi wszystko, o co
poproszę. Oczywiście należy wykorzystać tę sytuację.
– Chcę ferrari – mówię, idąc na całość. – Czerwone.
– Ferrari nie wchodzi w grę, dzieciaku – odpowiada
Gino ze śmiechem. – Sugerowałbym raczej rodzinny
samochód, bo zanim się obejrzysz, będziesz nim wozić
swoje dzieciaki.
„Och, ależ on mnie nie zna!”.
Szybka zmiana tematu.
– Jaką masz dla mnie niespodziankę?
– Dario przylatuje.
W końcu dobre wiadomości! Dario, mój braciszek,
ktoś, kto jest mi naprawdę bliski.
– Kiedy?
– Jutro.
Jestem podekscytowana. Bardzo stęskniłam się za
bratem i muszę mu opowiedzieć, czemu zgodziłam się na tę
fikcję. Zrozumie. Zawsze mnie rozumie.
– Kiedy wracamy do LA? – dopytuję, niezbyt
zainteresowana pozostaniem w Vegas.
– Nie wracamy – stwierdza Gino z nutą zdziwienia w
głosie. – Nikt ci nie powiedział? Ślub odbędzie się tutaj, w
Vegas.
„Nie, tatusiu, nikt mi nie powiedział. Dlaczego miałby
mi powiedzieć? To w końcu tylko mój ślub”.
– Muszę wrócić do LA. Wszystkie moje rzeczy tam są
– nalegam.
– Zadzwoń do panny Drew. Przywiezie ci wszystko, co
chcesz. Przyjeżdża za kilka dni.
Beznadzieja. Potrzebuję moich ubrań i rzeczy. Misia,
którego mama dała mi, gdy miałam trzy latka. Moich
pamiętników, książek, zdjęć, ciuchów. Całe moje życie jest
w LA. Niezbyt podoba mi się myśl o pannie Drew
przekopującej się przez moje osobiste rzeczy.
Czemu mi się to przydarza? Dlaczego zostałam
odizolowana w Vegas i nie mogę robić nic poza
podporządkowaniem się weselnym planom? Czy nadszedł
czas buntu, poinformowania Gina, że tego nie zrobię?
„Nie – ostrzega mnie wewnętrzny głos. – Alternatywą
jest inna szkoła, poddanie się kolejnej władzy. A w ten
sposób mogę być wolna”.
A przynajmniej w pewnym sensie wolna. Będę żoną
Cravena, ale już zorientowałam się, że on nie będzie
żadnym zagrożeniem. Mogę go kontrolować, kiedy już
wyrwę go ze szponów Betty Richmond.
– Nie wiem, czemu nie mogę polecieć na jeden dzień
do LA – narzekam, robiąc jedną ze swoich sławnych min. –
W końcu to nie jest wielki problem. To tylko godzina lotu.
– Uspokój się.
– Dlaczego?
Nim Gino zdążył coś powiedzieć, pojawia się Marco.
Ach, mój zdrajca, przystojny jak zawsze, ale moja
miłość do niego stała się gorzka.
– Dzień dobry, Lucky – mówi, podając Ginowi grubą
kopertę.
Ignoruję go i koncentruję się na smarowaniu masłem
tostu.
„Pewnego dnia, Marco, pożałujesz, że potraktowałeś
mnie jak głupiego dzieciaka. O tak, pewnego dnia się
zemszczę”.
Gino waży kopertę w rękach.
– Biznes kwitnie – mówi, uśmiechając się do Marca.
– To była dobra noc. Przyszły tłumy Azjatów.
– Jak zwykle.
– O tak, uwielbiają tracić pieniądze – mówi Marco,
pocierając dłońmi.
– Na szczęście dla nas – mówi Gino z szelmowskim
uśmiechem.
Zastanawiam się, co jest w kopercie.
Gotówka oczywiście.
Ciekawe ile.
Dużo.
– Dołącz do nas – proponuje Gino. – Siadaj, weź sobie
kawę.
Marco rzuca mi spojrzenie. Nie patrzę na niego.
– Mam spotkanie – mówi.
„Czy moja obecność go krępuje? Mam nadzieję, że
tak”.
– No, dzieciaku – zwraca się do mnie Gino po wyjściu
Marca. – Organizatorka ślubów zatrudniona przez twoją
przyszłą teściową przylatuje dzisiaj. Jesteście z nią
umówione na jutro.
– Po co? – Patrzę na niego tępo.
– Żeby podjąć różne decyzje – odpowiada
niecierpliwie.
– Jakie decyzje? – pytam, celowo udając głupią.
– Skąd mam wiedzieć?! – wybucha. – Jedzenie,
kwiaty, takie tam.
Och, mój ojciec jest taki elokwentny.
– Nie obchodzą mnie szczegóły – mówię
wspaniałomyślnie. – Jestem pewna, że pani Richmond
może się zająć wszystkim. Nie potrzebuje mojej pomocy.
– Jak chcesz – mówi Gino. Wzrusza ramionami, jakby
chciał powiedzieć: „Nie mieszam się”.
„O tak, tatusiu, tak właśnie chcę”.
* * *
Później Gino idzie do sejfu, żeby włożyć tam kopertę z
gotówką, którą wręczył mu Marco. Sejf znajduje się za
obrazem Picassa w jego pokoju. Odkryłam to, gdy
szpiegowałam Gina po tym, jak odszedł od stołu.
Mogłabym zostać świetnym szpiegiem. Jestem cicha i
niewidoczna.
– Spotykasz się dzisiaj z Cravenem? – pyta przed
wyjściem z apartamentu.
Craven już do mnie dzwonił, zapraszając na lancz.
Odmówiłam, udając ból głowy.
– Prawdopodobnie – odpowiadam, choć nie mam tego
w planach.
– Tak. – Gino kiwa głową. – Wiedziałem, że się
dogadacie, dzieciaki. Mam dobre przeczucie w tej kwestii.
Będziecie świetną parą.
„Bzdura, tatusiu. Muszę dowiedzieć się, co z tego
masz, poza wypchnięciem mnie z domu”.
Jak tylko wychodzi, sprawdzam, czy w okolicy nie ma
żadnej odkurzającej akurat pokojówki. Apartament jest
czysty. Biorę głęboki wdech i wchodzę do sypialni Gina.
Picasso gapi się na mnie, dzika konfiguracja jasnych
kolorów i dziwnych kształtów.
Odwzajemniam spojrzenie.
„Cześć, obrazie. Jakich ciemnych sekretów
strzeżesz?”.
Odsuwam obraz na bok i wpatruję się w duży sejf. Nie
byłoby miło, gdyby mnie na tym przyłapali, więc wcześniej
zamknęłam drzwi wejściowe na klucz i jeśli ktoś będzie
chciał dostać się do środka, musi zadzwonić.
Hm... jak mam otworzyć ten onieśmielająco
wyglądający sejf? Mam wiele umiejętności, ale łamanie
haseł do sejfów do nich nie należy.
Pamiętam, że Gino ma też sejf w swoim gabinecie w
Bel Air. Przypominam sobie, jak go kiedyś otwierał w
mojej obecności. Zauważyłam wtedy, jakie cyfry wybierał,
mimo że miałam tylko jedenaście lat. 7 7 7 8 8 8. Takie
proste.
Oczywiście od tamtej pory musiał zmienić kod. Ale co
tam, wypróbuję ten. I bingo! Ku mojemu zaskoczeniu
wielki sejf się otwiera.
Jestem zarazem przerażona i w euforii.
Co za fart. Pytanie tylko, co odkryję.
R
OZDZIAŁ
41
Pieniądze. Gotówka. Stosy banknotów. Setki i tysiące
dolarów.
Puzderko pełne delikatnej biżuterii – może należała do
mamy? Czemu ją tu trzyma? Czemu mi jej nie da?
Są tam także dwa pistolety i kilka pudełek amunicji.
Saszetka z drogimi zegarkami. Tuzin złotych monet.
W kolejnym pudełku – pełno zdjęć, przez które chce
mi się płakać. Gino i Maria w dniu ślubu. Taka piękna para,
Maria – moja mama – taka młoda, tylko kilka lat starsza
ode mnie teraz. I Gino, przystojny i charyzmatyczny. Moi
rodzice. Wspomnienie mojej matki zamordowanej w
rodzinnym basenie powraca. Odpycham je i kontynuuję
przeszukiwanie sejfu.
Znajduję też kopertę z szarego papieru, a w niej zdjęcia
nagiej Marabelle Blue, i to nie takie artystyczne, jakie
można znaleźć w czasopismach dla mężczyzn.
Wpatruję się w nie, czując się jak podglądaczka.
Żałuję, że zajrzałam do tej właśnie koperty.
W końcu odkrywam kolejną kopertę w głębi sejfu
opisaną jako „Akta Richmondów”.
Mój puls przyspiesza. Czy trafię na jakieś brudy? Czy
tego szukałam?
Mam głębokie przeczucie, że tak.
Ręce mi się trzęsą, gdy otwieram kopertę. Wypełnia
mnie poczucie winy, kiedy węszę w prywatnych rzeczach
Gina. Ale mam do tego prawo, prawda? Powinnam
wiedzieć, dlaczego zostaję podana Richmondom na
srebrnej tacy.
Tak. Mam prawo.
Otwieram kopertę i z jakiegoś dziwnego powodu
zupełnie nie jestem zaskoczona tym, co widzę.
Amunicja Gina.
Gino ma w garści Richmondów.
Seria sugestywnych zdjęć z sypialni przedstawia
senatora i gwiazdę filmową.
O mój Boże! Są naprawdę sugestywne.
Oddycham głęboko i szybko wsuwam zdjęcia z
powrotem do koperty. A więc to ma Gino. Materiały do
szantażu Petera Richmonda.
Natychmiast zaczynam się zastanawiać, czy Betty
widziała te zdjęcia? Musiała, bo z jakiego innego powodu
byłaby gotowa zgodzić się na mój ślub z jej drogocennym
synalkiem?
O tak, rozumiem. Gino ma władzę, prawdziwą władzę,
więc wystawia swoją dziewczynę, gwiazdę filmową
senatorowi, łapie ich na gorącym uczynku i robi zdjęcia. W
ten sposób, gdy chce przysługi, Peter musi się zgodzić – w
przeciwnym razie Gino przekaże zdjęcia prasie i zrujnuje
szanse Petera na kandydowanie na prezydenta. Wiem, jak
mój ojciec myśli. W końcu ja też jestem Santangelo.
Więc... Kiedy wymykam się spod kontroli Ginowi, on
nie ma pojęcia, co ze mną zrobić. A wtedy wpada mu do
głowy pomysł. Wyda mnie za nudnego syna senatora i
wszyscy stworzymy jedną, wielką, dysfunkcyjną,
szczęśliwą rodzinę!
„Wszyscy wygrywają. Oprócz mnie”.
Tylko że już postanowiłam, że przekuję tę sytuację na
moją korzyść. Nie jestem dzieckiem, a kiedy wyjdę za mąż,
nikt nie będzie już mnie tak traktował.
Pospiesznie układam wszystko tak, jak znalazłam,
zamykam sejf i umieszczam Picassa na swoim miejscu.
Stwierdzenie, że wypełnia mnie uczucie triumfu,
byłoby niedopowiedzeniem.
Gdy kończę, dzwoni Betty Richmond i informuje
mnie, że jej stylista przyleciał z Waszyngtonu z kilkoma
sukniami ślubnymi do wyboru. Czy mogłabym spotkać się
z nim w apartamencie Richmondów?
„Och, czemu nie? Niech rozpocznie się show”.
* * *
Stoję półnaga przed Betty i jej czarnym stylistą gejem
z Anglii (kto by pomyślał?!), dumnie wypinam piersi,
trochę napawając się zażenowaniem Betty tym, że nie
noszę bielizny – tylko malutkie stringi i nic poza tym.
Raoul, stylista, też się tym napawa. Można powiedzieć,
że rozkoszuje się zakłopotaniem Betty przynajmniej w tym
samym stopniu co ja.
– Ta dziewczyna to młoda piękność – oznajmia. –
Niespokojna i nieokiełznana jak morze. Co za ciało!
Przymierzam pierwszą suknię. Cała w białych
falbankach, długa i okropna.
– Nie! – krzyczy Raoul. – Przywiozłem same złe
sukienki. Nie powiedziałaś mi, niegrzeczna Betty, że
będziemy ubierać dziką cygankę z ogniem w oczach i
figurą, za którą można umrzeć!
Myślę, że kocham Raoula. Jest ekstrawagancki i
wspaniały z oburzająco poprawnym angielskim akcentem.
Jak on i Betty się dogadują? A to, jak nazywa ją
„niegrzeczną Betty”, jest naprawdę zabawne.
Zdejmuję suknię i wkładam kolejną.
– Nie! – krzyczy ponownie Raoul i wyrzuca ręce do
góry. – To absolutnie nie w porządku. Zadzwonię do moich
ludzi w Waszyngtonie, przyślą więcej sukni do wyboru.
Wiem, czego ta młoda dama potrzebuje.
Dzięki Bogu w tym pokoju znajduje się ktoś bardziej
szalony ode mnie.
Betty ma jak zwykle zbolały wyraz twarzy.
– Kiedy przyjadą nowe suknie? – pyta. – Ślub jest tuż–
tuż.
– Jutro, kochana – zapewnia Raoul. – Jutro zobaczysz
doskonałość!
Zdejmuję drugą suknię. W złym momencie, bo do
pokoju wchodzi właśnie Peter Richmond, a ja stoję z
nagimi piersiami.
Wszyscy reagują nerwowo.
Betty: Na miłość boską, Lucky, zakryj się!
Raoul: Ups!
Peter: Wybacz.
Mówi to, wycofując się z pokoju, ale wcześniej dobrze
mi się przyjrzał.
Betty rzuca mi miażdżące spojrzenie.
– Ubierz się – syczy.
Oczywiście, proszę pani. Albo i nie. A może lubię
przechadzać się nago?
Chwytam T–shirt i wciągam dżinsy.
– Potrzebujemy jakichś przyzwoitych ubrań dla tej
dziewczyny – wybucha Betty, mając dość grania miłej. –
Widzisz, jak ona wygląda? Zorganizuj jej ubrania, Raoul.
Zabierz na zakupy. Masz moją kartę do Neimana
8
.
Raoul mruga do mnie.
– Zróbmy to, kochana. Masz teraz czas?
– Mam.
Raoul z pewnością nie jest człowiekiem, który marnuje
czas.
– Więc chodźmy, moja dzika mała cyganko. Mamy
zakupy do zrobienia.
R
OZDZIAŁ
42
Na liście Raoula nie ma Neimana.
– Neiman jest terytorium pani Richmond – informuje,
podkreślając swoje słowa ruchem nadgarstka. – Chanel,
Valentino, sławni projektanci. Ale ty, mój dziki ptaszku,
zasługujesz na pióra innego koloru.
Znalazłam przyjaciela! Bardzo nietypowego
przyjaciela. Osobistego stylistę pani Richmond.
Wspaniałego czarnego geja z Anglii, z pięknym końskim
ogonem, hebanową skórą i umiejętnie podkreślonymi
czarną kredką oczami. Co on, do cholery, z nią robi?
Pytam. Oczywiście, że pytam.
Raoul uśmiecha się tajemniczo.
– Jestem najbardziej poszukiwanym stylistą w
Waszyngtonie, więc naturalnie każda pani z wyższej sfery
pragnie moich usług.
– Ale...
Podnosi władczo dłoń, zanim powiem coś więcej.
– Ubieram każdego, od Pierwszej Damy do Fantazji
Montobelli, a jeśli zastanawiasz się, kim jest Fantazja
Montobella – to najsławniejsza drag queen w
Waszyngtonie. – Raoul błyska rzędem niesamowicie
białych zębów. – Jak to mówią, mam wzięcie.
Kiwam głową. Rozumiem.
– A ty, moja dzika cyganko, jaka jest twoja historia?
Wzruszam ramionami.
– Chyba wychodzę za mąż.
– Jesteś bardzo młoda.
– Tylko na zewnątrz.
Raoul nie zadaje więcej pytań. Zamiast tego zabiera
mnie na zawrotną rundę zakupów do magicznych butików
wypełnionych ubraniami, w których od razu się zakochuję.
– Skąd znasz te miejsca? – wzdycham, przymierzając
piękną, niemal przezroczystą, szyfonową sukienkę.
– To moja praca – odpowiada, stając z tyłu z ręką na
biodrze, i ogląda mnie uważnie od stóp do głów.
– Tak – decyduje. – Ta sukienka jest dla ciebie idealna.
Jestem zachwycona. Nigdy specjalnie nie
interesowałam się modą, ale wcześniej nie spotkałam
nikogo takiego jak Raoul, a on dobrze wie, co mi pasuje.
Prawdą jest, że mnie rozumie, a ja jestem niewymownie
wdzięczna, że w końcu ktoś taki się znalazł.
Po jakimś czasie zatrzymujemy się na kawę i
pogaduszki.
– Nie chcę się wtrącać, dzieciaku – mówi Raoul. – Ale
ty i Craven... Dlaczego?
Chciałabym powiedzieć mu prawdę, ale zdaję sobie
sprawę, że nie byłoby to zbyt mądre. Pracuje z panią
Richmond, kto wie, czy umie dochować sekretu?
– Cóż – mówię, ostrożnie dobierając słowa. – Ja, hm,
myślę, że Craven potrzebuje kogoś takiego jak ja. Może
jestem młodsza, ale i znacznie mądrzejsza.
Raoul przewraca oczami.
– Prawdziwa miłość to to nie jest.
Udaje mi się uśmiechnąć enigmatycznie.
– Zobaczymy – mamroczę.
– Rzeczywiście, zobaczymy – wzdycha Raoul.
* * *
Później jem obiad z Ginem, Richmondami i Cravenem.
„Hurra! To się nazywa zabawa!”.
Mam na sobie jeden ze strojów wybranych przez
Raoula. Nie tak tradycyjny, jak chciałaby Betty, ale
uwielbiam go. Szerokie czarne spodnie i top na cienkich
ramiączkach. Duże złote koła w uszach i brzęczące
bransoletki uzupełniają mój strój. Nawet Gino stwierdza, że
dobrze wyglądam.
Prawdziwy komplement.
Craven gapi się na mnie z otwartymi ustami.
– Jesteś taka p...piękna – jąka się.
Senator Richmond rzuca mi kilka lubieżnych spojrzeń,
podczas gdy pani senatorowa nie ma nic do powiedzenia.
Czy tak będzie wyglądać moje nowe życie? Na spędzaniu
czasu z tymi ludźmi? Bo jestem przekonana, że Gino
zniknie, kiedy tylko bezpiecznie wyda mnie za mąż. Jaka to
musi być dla niego ulga. Nie będzie już musiał się martwić
o swoją córkę, wreszcie ukrytą u Richmondów w
Waszyngtonie.
Myślę o tym, co zrobił. Praktycznie oddał mnie
Richmondom w zamian za nieujawnienie igraszek Petera z
rozkoszną panną Blue. I nie da się ukryć, że im to tak
bardzo nie przeszkadza, bo na kogo innego zrzuciliby
Cravena? W końcu nie jest to Osobowość Roku.
Gino jeszcze nie zdaje sobie sprawy, ale ma u mnie
wielki dług. Będę z nim pracować. Będę dziedziczką
rodzinnych interesów. Pewnego dnia tak się stanie. O tak,
Waszyngton to tylko chwilowy przestój. Miejsce na
przeczekanie.
Ludzie ciągle podchodzą do naszego stołu, by nam
pogratulować. Wiadomość szybko się rozeszła.
Najwyraźniej tak jak i zaproszenia ślubne, których nie
widziałam. Zresztą dlaczego miałabym widzieć? Jestem
tylko panną młodą.
Craven siedzi obok mnie, z dumnym uśmiechem na
długiej, wąskiej twarzy. Jest taką ofermą, że nawet nie
mogę go nienawidzić. To nie jego wina, że znaleźliśmy się
w tej sytuacji.
Myślę o naszej nocy poślubnej i przechodzi mnie
dreszcz. Fuj! Czy naprawdę muszę to z nim zrobić?
Nie mogę nawet sobie tego wyobrazić. Jestem pewna,
że chociaż jest ode mnie starszy, to zupełnie
niedoświadczony, podczas gdy ja – mimo że nie poszłam na
całość – znam się na rzeczy.
Prawdą jest, że chyba mam bzika na punkcie seksu,
hormony szaleją i cała reszta. Dziewczyny pragną tego tak
samo jak chłopcy i to wcale nie oznacza, że są
puszczalskie. W seksie panuje równość – nikt z nikim nie
wygrywa – po prostu dobry, zdrowy seks. Tak już jest.
Zastanawiam się, jaki Marco jest w łóżku. Nie mam
wątpliwości, że świetny. Kiedy przycisnęłam moje usta do
jego ust, to była czysta ekstaza. Szkoda, że doprowadził do
tego, że go nienawidzę.
A ponieważ myślę o nim, oczywiście się pojawia,
szepcze coś do ucha Ginowi, który rzucając krótkie
przeprosiny, wychodzi. Zastanawiam się, co się dzieje.
Chciałabym być tego częścią. Też potrafię rozwiązywać
problemy.
– Twój ojciec jest bardzo zajętym mężczyzną –
stwierdza Betty, uderzając szponowatymi paznokciami o
blat.
„Nie taki zajęty jak Peter” – chciałam powiedzieć.
Zdjęcia jego szalonego seksu z Marabelle Blue wryły się w
moją pamięć, prawdopodobnie nigdy ich nie zapomnę.
Gino już nie wraca. Zastanawiam się, gdzie jest. Co to
za kryzys, z którym musi sobie teraz radzić?
Craven ponownie odprowadza mnie do windy. Znowu
dostaję powściągliwy pocałunek w policzek.
To już chyba rytuał. Ale przynajmniej mam na co
czekać – Dario przyjeżdża.
Jutro jest nowy dzień i mam zamiar spędzić go
naprawdę przyjemnie.
R
OZDZIAŁ
43
Kocham mojego brata. O rany, ależ on fantastycznie
wygląda! Wysoki blondyn i taki seksowny!
Obejmujemy się, całujemy i tańczymy wokół
apartamentu jak para szaleńców. Jest moją rodziną i
niezmiernie się cieszę, że go widzę.
Kiedy Gino wychodzi z sypialni, wygląda na
zadowolonego. Poklepuje Daria po plecach i po męsku go
ściska. Dario już go przerósł.
– No nareszcie – mówi Gino głębokim głosem
przepełnionym dumą. – Twoja pierwsza podróż do Vegas,
Dario. Wciągniesz się, dzieciaku, nauczysz się wszystkiego
o rodzinnym biznesie, bo pewnego dnia będziesz prowadził
cały ten kram. Przejmiesz go po mnie.
Widzę, z jakim przerażeniem rozszerzają się niebieskie
oczy Daria.
– Tak, tato – mamrocze, bo co innego może
powiedzieć.
– Marco cię oprowadzi – kontynuuje Gino. – Pokaże
ci, czym się tu zajmujemy i jak.
– Czy mi też może pokazać? – wtrącam.
Gino kręci odmownie głową, jakby nawet nie miał siły,
żeby odpowiadać na takie pytanie.
– Kiedy to w końcu dotrze do twojej zakutej głowy,
Lucky? – warczy. – Jesteś dziewczyną. Dziewczyny i
biznes nie idą w parze. Wchodzisz do ważnej rodziny i nim
się obejrzysz, będziesz zajęta dziećmi, więc przestań
jęczeć.
Czy ja jęczę? Nie sądzę. Po prostu proszę o równe
traktowanie. Czy to za dużo?
Najwyraźniej, bo widzę, że Gino już ma poirytowany
wyraz twarzy.
Niech się pieprzy. Znowu jest na liście osób, których
nienawidzę. Zlecił komuś zrobienie zdjęć swojej tak
zwanej dziewczynie bzykającej się z senatorem. Niefajnie.
Bardzo niefajnie.
Zachowuję spokój, kłótnie z Ginem donikąd mnie nie
zaprowadzą. Boję się tylko o Daria, bo jeśli Gino będzie
miał choćby przeczucie, że Dario jest gejem...
Wzdrygam się na samą myśl o konsekwencjach.
Zanim zdążę odpowiedzieć Ginowi, pojawiają się
Marco i Flora. Marco zabiera Daria na obchód po hotelu, a
Flora odprowadza mnie na spotkanie z Betty Richmond i
jej organizatorką ślubów.
Wzdychając, idę za Florą i jej sztucznymi cyckami,
choć wolałabym być teraz z Dariem i zwiedzać hotel.
– Do zobaczenia na lanczu – krzyczę do niego.
Rzuca mi lekko przerażone spojrzenie. Ostatnią rzeczą,
jaka go interesuje, jest uczenie się o zawiłościach
budowania ogromnego hotelu i kasyna, żeby potem je
prowadzić. Dario nie jest Ginem. Ja jestem. Tylko że
najdroższy tatuś wydaje się tego nie widzieć.
Dario niechętnie idzie z Markiem, którego ja
całkowicie ignoruję. Nie zasługuje nawet na dzień dobry
ode mnie. Z nami koniec. KONIEC.
„Wybacz, Marco, miałeś swoją szansę i ją
spieprzyłeś”.
* * *
Organizatorką ślubu jest szczupła, schludna kobieta
przypominająca ptaka, z szybko mrugającymi oczami,
wydatnymi ustami i kiepską peruką – a przynajmniej jej
włosy wyglądają jak kiepska peruka. Nazywa się Talia
Primm i nie jest Raoulem.
Flora doprowadza mnie do stolika i odchodzi.
Panna Primm uzbrojona jest w notatniki, wykresy i
próbki różnych rzeczy. Podchodzi do tego czysto służbowo,
nie ma czasu na przyjacielskie pogawędki.
– Musimy wziąć się szybko do roboty, Lucky – mówi
szorstko. – Żadnego obijania się. Decyzje mają być podjęte
natychmiast i ostatecznie, jeśli to ma się udać.
W ogóle mi na tym nie zależy. Nie jestem
zainteresowana wyborem aranżacji kwiatowych, obrusów,
muzyki, jedzenia, tortu. Pewnego dnia, kiedy (jeśli w
ogóle) będę wyprawiać prawdziwe wesele – takie, które
będzie coś dla mnie znaczyło – wtedy zajmę się
szczegółami.
Betty Richmond nie jest obecna, ma prawdopodobnie
lepsze rzeczy do roboty, na przykład szpiegowanie swojego
napalonego męża.
Zastanawiam się, czy Betty też zdradza. Pewnie nie,
kto by ją chciał?
Po godzinie podejmowania nudnych decyzji mówię
pannie Primm, że ma znacznie więcej doświadczenia niż ja
w zajmowaniu się takimi rzeczami i że zgodzę się na
wszystko, co zaproponuje.
Podnosi cienkie brwi i... czy mi się wydaje, że jej
peruka lekko się przesuwa?
– Większość panien młodych jest nieugięta w sprawie
swojego ślubu – mówi. – A ty nie wydajesz się nawet
zbytnio zainteresowana.
Wzruszam ramionami.
– Jestem młoda – mruczę. – Wiesz lepiej ode mnie, co
robić. Jesteś ekspertką.
Pochlebstwo zawsze działa. Panna Primm uśmiecha się
nieznacznie i kiwa głową. Jestem pewna, że i tym razem jej
peruka nieco się przesuwa.
– Bardzo dobrze, Lucky, zajmę się tym i zapewniam,
że wszystko będzie idealne – mówi.
– Nie mam wątpliwości – odpowiadam, idąc w stronę
drzwi.
Flora miała się ze mną spotkać po tych dwóch
godzinach z panną Primm, ale jako że skończyłam
wcześniej, mam trochę czasu na poszwendanie się.
Oczywiście Ginowi bardzo by się to nie spodobało.
Czy on się boi, że ucieknę?
Pewnie tak.
Spędzam wolną godzinę na wędrowaniu po hotelu.
Tyle rzeczy do zobaczenia, kilka restauracji i kawiarni, spa,
dwa wspaniałe baseny, pole do minigolfa, kino. Oraz kilka
luksusowych willi umiejscowionych obok hotelu,
zarezerwowanych dla najbogatszych graczy.
Cały hotel jest jak kraina czarów. A do tego mamy
jeszcze kasyno – prawdziwą maszynkę do robienia
pieniędzy, gdzie wszystko może się zdarzyć.
Tam właśnie spotykam Raoula siedzącego przy stole
do blackjacka, w towarzystwie młodego Azjaty w
eleganckim szarym garniturze.
– Cześć – mówię, wahając się.
– Dzień dobry, cyganeczko – odpowiada Raoul,
błyskając swoimi bielszymi od bieli zębami.
„Cyganeczka – moje nowe przezwisko. Uwielbiam
je!”.
Spotkanie z Raoulem poprawia mi humor, on ma w
sobie entuzjazm, który bardzo mnie pociąga.
– Pewnie zastanawiasz się, kiedy przyjedzie twoja
suknia ślubna – mówi, pokazując krupierowi, że jest
gotowy spieniężyć żetony.
– Tylko jedna? – pytam. – A co, jeśli mi się nie
spodoba?
– Zaufaj mi, dziecko – zapewnia mnie Raoul,
odsuwając swoje krzesło od stołu. – Spodoba ci się.
Ufam mu, nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę, co
dla mnie wybrał. Jednej rzeczy jestem pewna: nie będzie to
tradycyjna suknia ślubna. Raoul dobrze wie, co lubię, a
przynajmniej mam taką nadzieję.
– Czy jest czarna? – pytam figlarnie. – Gotycka suknia
ślubna bardzo by mi odpowiadała.
– Jestem tego pewien, a moją reputację szlag by trafił.
Chichoczę.
Raoul się uśmiecha.
Młody Azjata wychodzi z nami z kasyna.
– Poznaj Akia – mówi Raoul, wykonując typowy dla
siebie gest dłonią. – Mój partner w miłości.
Uświadamiam sobie, że są parą, a nie przypadkowym
podrywem, jak założyłam na początku.
– Może dołączycie do mnie i mojego brata na lanczu?
– proponuję. – Polubicie Daria, jest wyjątkowy.
Chcę dodać: „I gra w waszej drużynie”. Ale tego nie
robię, bo decyzja o tym, komu to powiedzieć, należy do
Daria.
Raoul odwraca się do Akia, jakby to on był od
podejmowania decyzji, co mnie dziwi, bo Akio jest z
piętnaście lat młodszy od niego.
Akio kiwa głową. Małomówny człowiek. Mam
nadzieję, że Dario nie będzie miał nic przeciwko
zaproszeniu ich. Nie zrobiłam tego tylko dlatego, że są
gejami, ale dlatego, że bardzo polubiłam Raoula i myślę, że
Dario też go polubi.
Raoul bierze mnie za rękę.
– A co u ciebie słychać, młoda damo? – pyta.
– Cóż – odpowiadam, zdając sobie sprawę, że nie mam
nic ciekawego do opowiedzenia. – Spotkałam się z
organizatorką ślubów, którą sprowadziła pani Richmond.
Raoul przewraca oczami.
– Talia Primm – mówi ze znużeniem. – Panna Wrzód
na Tyłku, jak się o niej mówi na mieście.
Chichoczę, słysząc, jak wymawia słowo „tyłek”.
Powiedziane z jego angielskim akcentem brzmi tak
poprawnie.
– Czy panna Primm próbowała rozstawiać cię po
kątach?
– Nie bardzo. Powiedziałam jej po prostu, że może
podjąć wszystkie decyzje, co chyba jej się spodobało.
– Mądry dzieciak.
I tak idziemy razem do restauracji.
R
OZDZIAŁ
44
Nie miałam pojęcia, że Dario potrafi aż tak kogoś
oczarować, ale od chwili kiedy Raoul go poznaje, w
powietrzu zaczyna iskrzyć.
Raoul, wyrafinowany i elokwentny mężczyzna po
czterdziestce, i mój piękny, nastoletni, blondwłosy brat.
Wow! Kto by pomyślał!
Akio nie wygląda na zadowolonego, też wyczuwa tę
chemię i rzuca Dariowi mordercze spojrzenia.
Dario wydaje się ich nie zauważać. Trajkocze o szkole,
malowaniu, książkach, które czytał, a Raoul, jak na siebie
wyjątkowo cichy, spija każde słowo z jego ust.
Czy Dario rozumie, jaki czar roztacza?
Wątpię.
Prawdę mówiąc, nie wiem, jak bardzo Dario jest
zaangażowany w ten homoseksualizm. Może to tylko taka
faza. A może nie. Pogubiłam się.
Muszę się dowiedzieć – czy geje, patrząc na kogoś, od
razu wiedzą?
Czuję się zdezorientowana, zupełnie się nie znam na
gejowskiej etykiecie.
Kiedy tylko lancz się kończy, biorę głęboki wdech i
odciągam Daria, zanim Raoul zje go na deser!
– Twoja suknia przylatuje dzisiaj! – krzyczy za mną
Raoul. – Bądź w moim apartamencie o czwartej.
Przyprowadź Daria.
„O tak, na pewno chce, żebym wzięła ze sobą Daria”.
Dario nadal nie zdaje sobie sprawy, że Raoul go
podrywał.
Rzucam bratu przenikliwe spojrzenie.
– Nadal jesteś gejem? – dociekam, gdy wracamy do
naszego apartamentu.
– Co? – Wydaje się przerażony.
– Gejem. Ty – naciskam.
– To nie jest jak odra, nie przychodzi i odchodzi –
mówi poirytowany.
– Cóż, Raoul się zakochał – oświadczam, na co Dario
wybucha histerycznym śmiechem.
Gapię się na niego i myślę, jak bardzo jest podobny do
mamy z tymi płonącymi niebieskimi oczami i grzywą
blond włosów. Ciekawa jestem, czy Gino widzi to
podobieństwo. No i jestem ja – żeńska wersja mojego taty z
takimi samymi czarnymi jak smoła włosami i głębokimi,
ciemnymi oczami. Mogę się założyć, że Gino wolałby,
żeby było odwrotnie.
– Jak było na wycieczce po hotelu? – pytam Daria,
stwierdzając, że przydałaby się zmiana tematu.
– Raczej nie moja bajka – odpowiada. – Wiesz, że
mnie to nie interesuje, Lucky.
– Wiem. Strasznie mnie wkurza, że Gino tego nie
widzi. Ja jestem gotowa, by wkroczyć na pokład, a ty w
ogóle nie chcesz startować. To nie w porządku.
– Tak – zgadza się ze mną Dario, gdy wchodzimy do
windy. – Bez sensu.
– Pewnego dnia to pojmie – mówię z pewnością w
głosie. – Zobaczysz.
– Na pewno. – Dario waha się przez chwilę i
podejmuje decyzję. – Mam zamiar go zapytać, czy mogę
iść do Akademii Sztuk Pięknych w San Francisco.
– Naprawdę?
– Jak sądzisz, co powie?
– Myślę, że powinieneś wybrać odpowiedni moment.
Znasz Gina, jest zupełnie nieprzewidywalny. Kto wie, jaka
będzie jego reakcja.
Wchodzimy do apartamentu i oboje rzucamy się na
jedną z tych luksusowych, przesadnie wypchanych kanap w
salonie.
– Więc… – zaczyna Dario, wpatrując się w moją
twarz. – Nie wierzę, że wychodzisz za mąż.
– To lepsze niż kolejna idiotyczna szkoła – mówię
nonszalancko.
– Jesteś tego pewna? – pyta, obserwując mnie uważnie.
– Kim w ogóle jest ten koleś, Craven?
– Jego ojciec jest senatorem, a matka zajmuje się tą
całą dobroczynnością.
– Pytam o niego, nie o jego rodzinę.
– On jest... hm... trochę... oj... nudny.
– Nie rozumiem – mówi Dario, podnosząc swój tyłek z
kanapy i idąc do barku po colę.
– Ciężko to wyjaśnić.
– Co ty nie powiesz? – Dario mruży oczy.
– Słuchaj – mówię stanowczo. – Muszę wydostać się
spod kontroli Gina. Jeśli poślubię Cravena, przestaną mnie
traktować jak głupie dziecko. Będę sobą, dorosłą osobą.
– Będziesz czyjąś żoną.
– Nie martw się. – Zaczynam zachowywać się
defensywnie. – Przemyślałam to dobrze, wiem, co robię.
– Jesteś tak samo uparta jak Gino.
Rozważam, czy powiedzieć Dariowi o zdjęciach i
szantażu, ale decyduję, że to zły pomysł.
– Wszystko będzie w porządku – mówię łagodząco. –
Zobaczysz, dobrze na tym wyjdę. Możesz na mnie
postawić.
* * *
Moja suknia ślubna nie mogła być bardziej idealna. Z
przodu krótka, z tyłu długa, miękki powiewny materiał
pokryty małymi błyszczącymi koralikami. Nie ma w sobie
nic tradycyjnego, za to ma trochę hipisowski charakter.
Raoul robi krok do tyłu i patrzy na mnie zadowolony.
– Idealnie pasuje – mruczy. – Jesteś pięknością –
ciemnym, dzikim, pięknym źrebakiem.
– Strasznie mi się podoba! Skąd wiedziałeś, jaka
powinna być?
Raoul kiwa głową.
– Pewne rzeczy po prostu muszą się wydarzyć. Ta
suknia czekała na ciebie.
Pani Richmond nigdzie nie widać. Nie obchodzi mnie,
czy zaakceptuje suknię, czy nie – i tak ją włożę.
– Gdzie twój brat? – dopytuje Raoul. – Jest takim
uroczym młodym człowiekiem.
– A... Gino go gdzieś zabrał, chce go nauczyć
wszystkiego o hotelowym biznesie.
– Przecież Daria to nie interesuje?
– Raczej nie, ale mój tata potrafi być bardzo... no...
przekonujący.
– Dario to delikatny, nad wiek dojrzały chłopiec.
Kiwam głową. Mam przeczucie, że Raoul wie. Mam
tylko nadzieję, że Gino nie.
– Czy wiesz, że Peter Richmond planuje wieczór
kawalerski Cravena? Pomyślałem, że uczynisz mi ten
zaszczyt i pozwolisz zorganizować sobie wieczór
panieński.
Wow! Nawet nie pomyślałam o świętowaniu narodzin
mojego nowego życia! Ale z kim miałabym to świętować?
Nie mam tu żadnych znajomych.
– Kogo byś zaprosił? – pytam.
– Kogo chcesz – odpowiada.
– Tylko nie panią Richmond – mówię stanowczo.
– To będzie nasz sekret – zapewnia mnie Raoul. –
Znam tu, w Vegas, wielu zabawnych ludzi. Powiedzmy, że
to będzie inny rodzaj wieczoru. Tylko koniecznie weź ze
sobą Daria. Jestem pewny, że mu się spodoba.
A ja świetnie rozumiem, dlaczego Raoul chce nas
zabawiać.
R
OZDZIAŁ
45
Panna Drew przyjeżdża z LA w tym samym czasie,
kiedy zaczynają pojawiać się pierwsze grupy gości. Są
wśród nich przyjaciele Gina i jego biznesowi znajomi z LA
i Nowego Jorku, dygnitarze z Waszyngtonu oraz tłum
przyjaciółek Betty Richmond, przerażająca grupa kobiet ze
sztywno ufryzowanymi włosami i znudzonymi twarzami.
Betty wyprawia dla mnie lancz, według mnie tak
wygląda piekło na ziemi. Kobiety wgapiają się we mnie,
jakbym była jakąś dziwną postacią z kosmosu. Nie daję się
onieśmielić i też się na nie gapię.
Wszyscy sądzą, że jestem w ciąży. W końcu z jakiego
innego powodu bralibyśmy taki pospieszny ślub? A potem
Gino robi mi ogromną niespodziankę, nie zająknął się o
tym ani słowem – przyjeżdżają Stanislopoulosowie, Dimitri
i Olympia.
Kiedy Dimitri stał się na tyle bliski Ginowi, żeby ten
zapraszał go na mój ślub? Mogę się tylko domyślać, że
zawiązała się między nimi nić porozumienia, gdy szukali
mnie i Olympii na południu Francji. Co za szokujący zwrot
akcji. Nie widziałam Olympii i nie rozmawiałam z nią,
odkąd znaleźli nas w willi jej ciotki. W ostatnich słowach
wypowiedzianych do mnie rzuciła oskarżenie, że
powiedziałam Ginowi i Dimitriemu, gdzie jesteśmy. Było
to nieprawdziwe i krzywdzące.
A teraz jest tutaj, w Vegas, z tymi swoimi blond
lokami, wielkimi piersiami i z ogromnym uśmiechem na
twarzy.
Obejmuje mnie, jak przystało na najlepszą
przyjaciółkę, i szepcze mi do ucha:
– Ty chytrusko, wyrwałaś syna senatora! Gratulacje,
dziewczyno. Też chciałabym wyjść za mąż.
Najwyraźniej co było, to było, wszystko zostało
wybaczone.
Prawdę mówiąc, jestem zachwycona, że ją widzę.
Przeżyłyśmy razem tyle przygód, a bez Obślizgłego
Warrisa u boku jest jak dawna Olympia, którą znałam i z
którą się zaprzyjaźniłam.
– Co ty tu robisz? – pytam. – Nie miałam pojęcia, że
przyjeżdżacie.
– Tatuś lubi sobie pograć – wyjaśnia Olympia. – Jego
najnowsza dziewczyna nigdy nie była w Vegas, więc gdy
przyszło zaproszenie, postanowił, że powinniśmy
przyjechać. Przynajmniej miał pretekst, żeby wykorzystać
samolot.
– Wow! Cudownie znów cię widzieć.
Olympia jeszcze raz mocno mnie obejmuje. Pachnie
bardzo drogimi perfumami, a jej diamentowe kolczyki są
znacznie większe od moich.
– Mała Lucky Saint, jak wyrosła! – wykrzykuje,
lustrując mnie od stóp do głów. – Podoba mi się! Czy twój
narzeczony ma jakichś seksownych przyjaciół?
Tłumię chichot. Jasne.
– Nie poznałam jeszcze jego znajomych – mówię. –
Jak poznam, to ci powiem.
Olympia oblizuje swoje pokryte błyszczykiem wargi i
pochyla się w moją stronę.
– Wpadłaś? – szepcze mi do ucha.
Kręcę przecząco głową. „Nie, Olympia, w
przeciwieństwie do ciebie nadal jestem dziewicą. Choć
bardzo doświadczoną w innych sferach seksu”.
– Nie – mówię, podkreślając to stanowczym ruchem
głowy.
– Muszę przyznać, że wyglądasz świetnie. Ten koleś
musi być niesamowity w łóżku.
„Ach, gdyby tylko wiedziała...”.
– Kiedy go poznam? – naciska Olympia. – Obiecuję,
że ci go nie ukradnę, no chyba że tego chcesz. Choć wiesz,
że płeć męska nie może mi się oprzeć.
Chichocze, jakby żartowała, ale znam ją bardzo dobrze
i wiem, że naprawdę wierzy, że może mieć każdego faceta,
który jej się spodoba, i w dziewięćdziesięciu pięciu
procentach przypadków ma rację.
– Widzę, że zapomniałaś już o Warrisie? – pytam.
– O kim? – mówi Olympia z kamienną twarzą.
Po sekundzie wybuchamy śmiechem.
– Musisz przyznać, że miałyśmy niezły ubaw – naciska
Olympia.
Przypominam sobie Jona i kiwam głową. Lepiej
skupiać się na pozytywach niż rozpamiętywać wszystkie
złe rzeczy, które się stały.
– Więc – mówię – Betty Richmond rozpaczliwie
pragnie poznać twojego tatę.
– Dlaczego?
– Może dlatego że jest miliarderem z własną wyspą i
samolotem.
– Wygląda na uroczą kobietę.
– W każdym razie Gino rozmawiał z Dimitrim i mamy
się wszyscy spotkać dziś na kolacji.
– Super – mówi Olympia, poprawiając włosy. – To
oznacza, że będziesz mogła przyjrzeć się nowej laluni taty.
Jest Rosjanką, ma ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i jest
niezłą suką.
„Świetnie – myślę sobie – powinniśmy posadzić ją
obok Petera Richmonda i obserwować, jak zaczyna między
nimi iskrzyć”.
Olympia bierze mnie pod ramię.
– Superhotel. Powinnyśmy iść do spa, nie robiłam
sobie paznokci od trzech dni. Nie mogę się doczekać, żeby
opowiedzieć ci o moim ostatnim kolesiu. Jest Niemcem i
jest biseksualny. Nadaje zejściu do podziemi zupełnie nowe
znaczenie.
Ach, Olympia wróciła.
* * *
Dwie godziny później jestem wykończona.
Wysłuchiwanie o seksualnych zabawach Olympii to jak
nieprzerwany seksmaraton. Szczegóły, szczegóły,
szczegóły. Za dużo szczegółów!
Na szczęście jest tak zajęta opowiadaniem o sobie, że
nie zadaje mi żadnych pytań.
Czuję ulgę, bo nie mam jej nic do powiedzenia.
Napalony Jeff się nie liczy. Potrzebuję porządnej sesji
„prawie”, zanim małżeństwo mnie pochłonie.
„Czy dziewczyny mogą być napalone? Z pewnością”.
Może dzięki obecności Olympii uda mi się wymknąć
po kolacji. Spiskuję i planuję z Dariem, który nadal nie
zdobył się na odwagę, żeby porozmawiać z Ginem o
Akademii Sztuk Pięknych.
– Powinniśmy iść do klubu po kolacji – proponuję. –
Gdzieś, gdzie moglibyśmy się wyluzować. Zaczynam się
czuć jak w pułapce.
Dario nie wygląda na zachwyconego. Wyznaje mi, że
tęskni za swoim chłopakiem nauczycielem i marzy, żeby
też tu był.
Nie chcę wyjść na pruderyjną, ale czy to nie jest raczej
nieodpowiednie, że nauczyciel sypia ze swoim uczniem?
Zwłaszcza gdy ten uczeń jest moim małym braciszkiem.
Oczywiście poznałam Erica i w ogóle, wydaje się całkiem
w porządku. Ale jednak...
Wkrótce Olympia pozna Cravena i nie mogę przestać
się zastanawiać, co sobie o nim pomyśli. Natychmiast się
zorientuje, że to farsa. Znam ją bardzo dobrze, tak jak i ona
mnie.
Szkoda. Zaszłam tak daleko, nie wycofam się. Poza
tym Gino by mnie chyba zabił.
Zdaję sobie sprawę, że Gino ma interesy do
załatwienia, kontakty do umocnienia. A waszyngtońskie
kontakty są dla niego bardzo ważne. Nie byłoby z mojej
strony w porządku, gdybym je zaprzepaściła. Poza tym te
waszyngtońskie kontakty mogą być moim kluczem do
przyszłości. Dlaczego nie? Nie ma rzeczy niemożliwych.
* * *
Dario ma zamiar się ujarać. Ma ze sobą torebkę z trawą
(dzięki uprzejmości swojego nauczyciela Erica) i uważa, że
powinniśmy zrobić skręty i wypalić je przed kolacją.
Nie mam na to ochoty, wolę mieć jasny umysł. Ale
Dario nalega, a jako wspierająca siostra w końcu się
zgadzam.
Już poznał Cravena, grali rano w tenisa.
– Daj spokój, Lucky. Ten koleś to zupełny idiota –
powiedział mi, jakbym tego nie wiedziała. – Nie ma
osobowości, a jedyne, co potrafi, to chwalić się mamusią,
jaka jest fantastyczna.
– W tym małżeństwie chodzi o więcej, niż wiesz –
mówię mu. – Zaufaj mi, dobrze rozumiem, w co się pakuję.
Dario pokręcił głową i mruknął coś o tym, że jestem
głupia.
Może i jestem. A jednak naprawdę uważam, że wiem,
co robię.
Dzielimy się skrętem na tarasie apartamentu, żeby
Gino niczego nie wyczuł.
Muszę przyznać, że to relaksujące.
Olympia dzwoni dowiedzieć się, w co się ubieram.
– Czerń – odpowiadam. – Mam fazę na gotyk.
– Ja wkładam Dolce, różową. Mam zamiar przyćmić
wszystkich, włączając w to rosyjską dziwkę tatusia.
Ach ta Olympia, skromna jak zawsze.
Wkrótce musimy wychodzić do restauracji The Lake.
W hotelu jest wiele restauracji – jedna bardziej luksusowa
od drugiej. The Lake należy do ulubionych Gina – ma
widok na kaskady wodospadów i sztuczne jezioro, jest tam
bardzo wytwornie.
Gino wyłania się z garderoby ubrany na czarno, w
typowym dla siebie gangsterskim stylu.
Pasujemy do siebie. Ojciec i córka. Idealna para.
– Moje dzieci – mówi rozpromieniony do nas obojga. –
Wasza dwójka sprawia, że jestem bardzo dumnym
człowiekiem.
I z tymi słowami dźwięczącymi mi w uszach
wychodzimy na kolację.
R
OZDZIAŁ
46
Rosyjska suka – jak Olympia nazywa dziewczynę
swojego ojca – ma ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i jest
supermodelką. Ma jasną, gładką jak kość słoniowa skórę,
skośne zielone oczy i smukłe ciało, za które można zabić.
Nie mówi zbyt dobrze po angielsku, a każdy z
przebywających tu mężczyzn ślini się na jej widok.
Dimitri wita mnie nieco zbyt długim niedźwiedzim
uściskiem, nie wspominając o klęsce na południu Francji, a
trochę później przedstawia mnie swojej dziewczynie,
Tashy. Mam wrażenie, że widziałam ją na okładce „Sports
Illustrated” albo innego magazynu, w którym kobiety
wydają się nierzeczywiste. Tasha wygląda nierealnie i
niedostępnie. Podwójny zły urok. Nie ma seksownej aury,
więc dziwi mnie ten ślinotok u mężczyzn.
Gino natychmiast staje się czarujący, Peter Richmond
również. Craven wydaje się przerażony.
Mam ochotę się roześmiać. Mężczyźni są tak
przewidywalni. Albo się ślinią, albo uciekają.
Olympia robi wejście, w swojej przesadnie strojnej
sukni przypomina lukrowaną babeczkę, a jej piersi
niemalże wyskakują z dekoltu. Skandalicznie flirtuje z
Cravenem, któremu w końcu udaje się jej wymknąć –
wygląda przy tym na jeszcze bardziej przerażonego.
Betty jak zwykle ma minę, jakby wąchała coś
wyjątkowo śmierdzącego. Dario na pewno się naćpał. Do
imprezy dołączyli ciocia Jen i wujek Costa. Poza tym jest
też Allison, drętwa siostra Cravena z zaczesanymi do góry
włosami i posępnym wyrazem twarzy. Cóż za pełna życia
grupa.
Zastanawiam się, czemu Gino nie przyprowadził
żadnej osoby towarzyszącej, przecież z pewnością Gino
Baran jest oblegany przez kobiety? Wydaje mi się, że chce
dotrwać do ślubu, a potem natychmiast się zmyje, jak tylko
zostanę bezpiecznie wywieziona do Waszyngtonu.
– Lucky – mówi Dimitri, trzymając jedną rękę pod
stołem, na udzie swojej dziewczyny, czego niestety, nie
udało mi się nie zauważyć. – Cóż za wspaniały czas dla
ciebie. Wielkie święto.
Czyżby?
– A... Tak – przytakuję.
– Zaproponowałem, żebyś spędziła ze swoim
przyszłym mężem miesiąc poślubny na mojej wyspie –
kontynuuje. – Ale, jak rozumiem, lecicie na Bahamy.
– Tak jest.
– Do O...Ocean Clubu – jąka się Craven. – Moja matka
nam poleciła, zatrzymywała się tam wiele razy.
– Och – cedzi sarkastycznie Olympia. – Mamusia też z
wami jedzie?
Hm... Olympia nie potrzebowała dużo czasu, żeby
zorientować się, jak bardzo Craven związany jest z matką.
– Niestety, nie – mówi Betty, skupiając się na
Dimitrim. – Twoja wyspa wygląda bajecznie, Peter i ja
zawsze rozglądamy się za nowym miejscem na wakacje.
– Proszę już nie szukać – odpowiada Dimitri. – Pani i
pan senator możecie przyjechać do mnie w gościnę, kiedy
tylko będziecie mieli ochotę.
A ja zauważam, jak jego dłoń przesuwa się jeszcze
wyżej po udzie Tashy, aż pod jej króciutką sukienkę.
Mogę się założyć, że nie nosi bielizny.
Blada twarz Tashy pozostaje niewzruszona.
Najwyraźniej jest przyzwyczajona do tego, że się ją czci
lub obmacuje. Albo jedno, albo drugie.
Olympia zdecydowała się skupić na Peterze
Richmondzie. Błyskawicznie rozpoznaje lubieżników.
Ciocia Jen uśmiecha się do mnie pocieszająco.
Ciepłym uśmiechem, który wskazuje, że wszystko jest w
porządku, bo szesnastolatka zabiera swój mały niegrzeczny
tyłek i wżenia się w ważną, polityczną rodzinę.
Wiem na pewno, że gdyby moja mama żyła, to nigdy
by się nie wydarzyło.
Gino pogrążył się w rozmowie z wujkiem Costą.
Interesy rządzą.
Dario siedzi z tyłu, naćpany, żałujący, że nie może być
gdzie indziej.
Wydaje się, że każdy znalazł swoją bezpieczną strefę.
Każdy oprócz mnie.
Olympia pochyla się nad stołem, żeby coś powiedzieć,
jej wielkie cycki niemal wypadają z sukienki.
– Kiedy możemy się stąd wyrwać i trochę zabawić? –
szepcze. – Ten twój braciszek to niezłe ciacho. Możesz mi
coś o nim opowiedzieć?
Ach, Olympia... nigdy nie była wybredna. Nastoletni
chłopak albo stary senator. Z każdym będzie tak samo
flirtować.
– Wkrótce – mówię bezgłośnie i myślę, że im szybciej,
tym lepiej.
Mam plan. Z Olympią będzie mi łatwiej olać Cravena i
wymknąć się. Żadnego powrotu do apartamentu z
surowymi ochroniarzami stojącymi na zewnątrz. Spędzę
noc z moją najlepszą przyjaciółką. Kto może mi tego
zakazać?
Gino mógłby, w końcu zna naszą historię. Ale Betty
opuściła Dimitriego i wdała się w dyskusję z Ginem. Mogę
się założyć, że też niedługo wymyśli jakąś wymówkę, żeby
się zmyć jeszcze przed końcem kolacji.
Tak! Wszystko dzieje się tak, jak przewidziałam.
Pojawia się Marco, szepcze coś do ucha Gina, a ten wstaje.
Uświadamiam sobie, że Gino wypracował ten sposób z
Markiem, żeby móc wyjść w dogodnym dla siebie
momencie.
„Interesy wzywają. Do widzenia, najdroższy tatusiu”.
– Kto to jest, u diabła? – pyta Olympia, patrząc, jak
Marco wyprowadza Gina.
– Marco – mówię, dodając w myślach: „Mój Marco,
więc ręce przy sobie”.
– Och – wzdycha Olympia. – Teraz rozumiem.
Oczywiście, jak byłyśmy w L’Evier, nieustająco o nim
gadałam. O nim i o moim zadurzeniu, wiele razy.
Prawdopodobnie zbyt wiele.
– Czemu nie wychodzisz za niego? – naciska Olympia.
– Jest boski.
Rzeczywiście: dlaczego? Sama zadaję sobie to pytanie.
* * *
Olympia sprawia, że wszystko jest proste.
Zapomniałam, jak biegła jest w doprowadzaniu do tego,
żeby wszystko szło po jej myśli. Ponieważ Dimitri z Tashą
idą w stronę stołów do gry, Olympia rekwiruje jego
kierowcę oraz limuzynę i instruuje szofera, żeby zabrał nas
do najpopularniejszego klubu w Vegas. Nas, czyli mnie, ją i
Daria.
Uciekamy brawurowo tuż po tym, jak informuję
Cravena, że muszę spędzić trochę czasu sam na sam z moją
najlepszą przyjaciółką, która przyleciała aż z Grecji na nasz
ślub. Tak naprawdę była wtedy z matką w Nowym Jorku,
ale Craven o tym nie wie. Jest zawiedziony, ale zapewnia
mnie, że rozumie.
Przynajmniej nie jest trudny, jeden punkt na jego
korzyść.
Klub, do którego docieramy, jest idealny. Głośna
muzyka wybucha w naszych uszach. Błyskające światła
pobudzają zmysły. Wkrótce dostajemy po tequili od
menedżera – mężczyzny, z którym Olympia natychmiast się
zaprzyjaźnia.
Zadziwia mnie, jak to się dzieje, że w wieku
siedemnastu lat Olympia sprawia, że wszystko układa się
tak, jak ona chce. Nikt nie sprawdza naszych dowodów,
automatycznie wchodzimy do środka, nawet Dario, który
przecież ma tylko piętnaście lat.
Głęboko wdycham klubowe powietrze. Odurzające!
Dokładnie tego potrzebowałam.
Dario i ja wbiegamy na parkiet i zaczynamy dzikie
tańce. Mam w sobie tyle energii, której muszę dać upust.
Olympia jest bardzo zajęta rozmową z menedżerem – o
bardzo gładkiej gadce, choć nie tak gładkiej jak jej. Poznał
właśnie dziewczynę, która nie zachwyca się nim tylko
dlatego, że stoi na czele najbardziej popularnego klubu w
mieście, a jemu się to bardzo podoba. A Olympii – cóż, kto
wie, co jej chodzi po głowie.
A wtedy widzę jego. Marca. Tylko że już nie mojego
Marca. Siedzi na kanapie z dziewczyną, która niemalże na
nim leży. I to nie jest jakaś przypadkowa dziewczyna, to
Flora, kiedyś moja eskorta, trzydziestoparoletnia hostessa z
farbowanymi czerwonymi włosami i sztucznymi piersiami.
„O... mój... Boże”.
Na chwilę zamieram.
Flora.
„Naprawdę? Poważnie?”.
Nie zauważają mnie. Jestem dla nich niewidzialna, tak
bardzo są zajęci badaniem językami swoich migdałków.
Nienawidzę ich oboje.
Plan. Potrzebuję planu działania.
A wtedy przychodzi mi do głowy...
R
OZDZIAŁ
47
– Hej, Marco, Flora – zabawnie tu na was wpaść –
mówię przygotowana i spokojna.
Marco patrzy w górę i wygląda na dość wystraszonego
moim widokiem.
– Lucky – mamrocze. – Co, u diabła, tu robisz?
Widzę, że wypił o kilka drinków za dużo.
– Dobrze się bawię, tak jak ty.
– Jezu Chryste – wybucha. – Nie powinnaś tu być.
Flora sięga po torebkę, wyciąga z niej szminkę i
zaczyna nakładać ją na usta.
– Masz zamiar biec i naskarżyć na mnie Ginowi? –
pytam, patrząc prosto w oczy mojej byłej miłości życia.
Potrząsa głową, jakby nie wiedział jeszcze, co ma
zamiar zrobić.
– W gruncie rzeczy to już nie robi różnicy, prawda? –
mówię. – Pociąg już odjechał ze stacji, za kilka dni będę
mężatką, więc właściwie mogę robić to, co chcę, czyż nie?
– Nie powinnaś tu być – mamrocze Marco,
powtarzając się. – Nie powinnaś być w tym klubie i pić,
jesteś nieletnia.
– A jednak na tyle dorosła, żeby wychodzić za mąż –
odpowiadam zjadliwie. – Na to nie jestem nieletnia.
Flora zrywa się na równe nogi. Widzę, że nie ma
ochoty angażować się w tę konfrontację. Jestem córką jej
szefa i boi się, że to może źle się dla niej skończyć.
– Idę do łazienki – ćwierka i ucieka, zostawiając mnie
samą ze zdrajcą.
Marco patrzy na mnie poważnie. Jego ciemne włosy są
zmierzwione i widzę, że się nie ogolił. Co tylko dodaje mu
atrakcyjności. Cholera! Gdyby tylko nie był tak
niemożliwie przystojny.
– Wiesz, Lucky – mówi w końcu – ja się tylko o ciebie
troszczyłem.
– Dzięki. Ale uwierz mi, Marco, jestem dorosła, mogę
się sama o siebie zatroszczyć. Nie potrzebuję żadnej
pomocy.
– Tak – mówi powoli. – Zaczynam sobie z tego zdawać
sprawę.
„Naprawdę, Marco?”. Jestem nieco wytrącona z
równowagi przez jego dobór słów. Czy w końcu uznaje to,
że jestem dorosła?
– Ach... no... tak... dobrze – mamroczę.
„Czy brzmię jak zupełna idiotka? Tak, sądzę, że tak”.
– Przepraszam, że próbowałam cię pocałować –
mówię, myśląc, że może to jest odpowiedni czas, żeby
sprowadzić naszą relację na właściwą drogę. – Wiem, że to
było całkowicie niewłaściwe i że tego nie chciałeś.
– Lucky – mówi, odchylając się do tyłu i rzucając mi
przeciągłe spojrzenie; spojrzenie, które sprawia, że moje
serce topnieje. – To nie tak, że nie chciałem, problem jest
taki, że jesteś tak cholernie piękna. Ale jesteś dla mnie za
młoda, Lucky, a poza tym pracuję dla Gina. A tych dwóch
rzeczy nie mogę zmienić.
„O... mój... Boże! Zaraz dostanę zawału. Czy dobrze
usłyszałam? Czy Marco rzeczywiście powiedział, że chciał,
żebym go pocałowała? Czy ja śnię?”.
Nim się tego dowiem, mój sprytny plan wchodzi w
życie. Olympia, menedżer klubu i jakiś przypadkowy koleś,
którego na moją prośbę znalazła Olympia, docierają do
mnie. A przypadkowy koleś zachowuje się tak
przyjacielsko i przytula się, jakbyśmy byli parą! Olympia
powiedziała mu, żeby właśnie tak zrobił.
Tak, właśnie to jest mój sprytny plan, który miał
wywołać u Marca zazdrość. Szkoda, bo teraz jedyne, o
czym marzę, to usiąść obok niego, zanurzyć się w jego
głębokie, ciemne, nieco pijane spojrzenie i słuchać, co
jeszcze ma mi do powiedzenia.
„Kocham go. Naprawdę! Bardzo!”.
A wtedy wraca Flora i magiczna chwila mija.
Marco przykłada palec do ust.
– Milczę jak grób – mówi z ironicznym uśmieszkiem.
– Tym razem nie pobiegnę do Gina. Obiecuję.
– Dzięki – bąkam i zaraz przypadkowy koleś odciąga
mnie od stolika prosto na parkiet.
Jestem oniemiała i zdezorientowana. Co się dzieje?
Czemu jestem oszołomiona i wypełniona radością?
Czy powinnam odwołać swój ślub i zaczekać na
Marca?
Wewnętrzny głos przychodzi na ratunek. „Nie bądź
idiotką. Nie zadeklarował dozgonnej miłości, po prostu
stwierdził, że nie miałby nic przeciwko pocałunkowi”.
O cholera! Znowu jestem taka zdezorientowana.
Przypadkowy koleś przyciąga mnie bliżej.
– Mam na imię Luke – mówi.
„A co mnie to obchodzi”.
– Cieszę się, że mogłem pomóc.
„Nie wątpię”.
– Ten stary koleś wyglądał na wściekłego, gdy cię od
niego odciągnąłem.
– Nie jest taki stary – mruczę, dość urażona.
– Wyglądał na wkurzonego. Ale chciałaś, żebym cię
uratował, prawda? Tak powiedziała twoja przyjaciółka.
Och, Olympia, dzięki za pomoc, tylko że, niestety,
twoje wyczucie czasu było do bani. Teraz nigdy się nie
dowiem, co Marco miał zamiar jeszcze powiedzieć.
Później nasza czwórka – Olympia, menedżer klubu,
Luke i ja – idziemy do apartamentu menedżera z widokiem
na Las Vegas Strip, bo Olympia nalega, żebym
odwdzięczyła się za przysługę, jaką mi wyświadczyła.
Daria już dawno nie ma – pojechał limuzyną z powrotem
do hotelu – a przynajmniej mam nadzieję, że to właśnie
zrobił. Nie zachwyca mnie myśl o moim braciszku
kręcącym się po mieście i szukającym gejowskich
miejscówek.
O tak, to ta sama stara Olympia, myśląca tylko o sobie,
ponieważ ja nie mam zamiaru zabawiać się z Lukiem. Po
pierwsze, nie jest w moim typie, a po drugie, w moich
myślach jest tylko Marco.
Pojawiają się drinki i niedługo potem Olympia i
menedżer klubu znikają w jego sypialni, a ja zostaję sama z
Lukiem. Ma brązowe nastroszone włosy, krępą budowę
ciała i wyraz oczekiwania na twarzy.
Cóż, jeśli oczekuje czegokolwiek ode mnie, nie ma
szczęścia. Absolutnie nie jestem w nastroju na „prawie”.
Niezdarnie próbuje mnie pocałować, a kiedy się
opieram, wyciąga fiolkę z kokainą i zaczyna robić kreski na
stoliku.
Dziwnie! Cała ta sytuacja jest dziwna.
– Koka nie jest w moim stylu – mówię, wycofując się.
– No chodź – próbuje mnie przekonać. – Koka jest w
stylu każdego.
– Wychodzę za mąż.
– Dlatego powinnaś korzystać ze swojej wolności,
dopóki możesz.
– Masz rację – mówię szybko. – I dlatego wracam do
hotelu. Powiedz Olympii, że odeślę jej samochód.
Muszę przyznać mu parę punktów za to, że nie
próbował mnie zatrzymywać.
W hotelu sprawdzam, co z Dariem. Śpi bezpiecznie w
swoim łóżku.
Słyszę hałas dobiegający z sypialni Gina, więc
zmierzam w kierunku drzwi, ciekawa, z kim teraz jest.
Wydaje się, że najdroższy tatuś nie preferuje jednego typu
kobiety.
Słyszę kobietę jęczącą w ekstazie. Przechodzi mnie
dreszcz, nie powinnam szpiegować własnego ojca, to nie
moja sprawa. Ale nie mogę się powstrzymać.
Już po seksie, teraz czas na rozmowę.
Pochylam się w stronę drzwi i... może sobie tylko
wyobrażam, ale kobieta brzmi bardzo podobnie do Betty
Richmond – mojej przyszłej teściowej.
„Nie. Niemożliwe. A może jednak?”.
R
OZDZIAŁ
48
Rano leżę w łóżku, zastanawiając się nad zaistniałą
sytuacją.
Najdroższy tatuś sypia z Betty Richmond – moją
przyszłą teściową. I wiem to na pewno, bo po tym jak
usłyszałam coś, co wydawało mi się jej głosem, nie
poszłam spać, ale szpiegowałam dalej – na jednej z kamer
zainstalowanych przez Gina zobaczyłam, jak wychodzi.
O cholera! Mój ojciec bzyka panią Martwe Oczy. Fuj!
To nie w porządku.
A mi nasuwają się pytania. Czy senator wie? A
Craven?
Nie sądzę.
O mój Boże, to takie popieprzone. A jednak jest w tym
sens. Wszystko pasuje do tego aranżowanego małżeństwa.
Wiedza to potęga. A teraz i ja ją posiadam. Gdybym
chciała, mogłabym iść do Gina i powiedzieć mu, że wiem
wszystko i w związku z tym nie wyjdę za Cravena.
I co wtedy?
Nie. Zrobię to, poślubię Cravena, wykuję własną
tożsamość, rozwiodę się, skonfrontuję z Ginem i powiem
dokładnie, czego chcę. Pełnego udziału w rodzinnym
biznesie, ważnego stanowiska. Chcę być partnerem Gina.
Dario wpada do mojego pokoju, przerywając moją
chwilę zadumy.
– Nie wstałaś.
– Jak widać.
– To rusz swój leniwy tyłek.
– Dlaczego miałabym ruszyć?
– Bo Gino nalega, żebym poszedł z nim na brancz z
Richmondami, a ja nie mam zamiaru tego zrobić bez ciebie.
– Do jasnej cholery – narzekam. – Idź, ja nie muszę.
– Musisz – nalega Dario. – Oni będą twoją rodziną, nie
moją. Więc nie widzę powodu, dla którego to ja mam się z
nimi męczyć.
Ma rację mój piękny blond brat gej.
– W porządku – mówię z niechętnym westchnięciem. –
Daj mi pięć minut. Wrzucę coś na siebie.
Wyskakuję z łóżka, a Dario usadawia się na nim i
zaczyna mnie wypytywać:
– Co się wydarzyło po moim wyjściu?
– Absolutnie nic – odpowiadam, wciągając dżinsy.
– Ale dziwka z ciebie – mówi z szelmowskim
uśmiechem.
– Co?
– Bzykać się z tymi obrzydliwcami.
– Ja się z nikim nie bzykałam. Tylko Olympia.
– Jasne. – Dario mówi z niedowierzaniem.
– Zamknij się.
– Dlaczego?
Uznaję, że ignorowanie go to najlepsze wyjście, i
kończę się ubierać.
Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę, jak Gino
zachowuje się przy starej dobrej Betty Richmond.
Zapowiada się niezła rozrywka.
* * *
Betty Richmond ma na sobie strój do tenisa. Krótką,
plisowaną, białą spódniczkę i praktyczną bluzkę bez
rękawów. Jej skóra ma opalony odcień, mięśnie ramion
wydają się mocne i męskie. Nie do końca bogini seksu.
Zastanawiam się, co Gino może w niej widzieć.
– Dzień dobry, kochanie – wita mnie Betty.
„Dzień dobry, ty zdradzająca dziwko” – mam ochotę
powiedzieć. Ale zamiast tego uśmiecham się do niej blado.
Peter Richmond mruga do mnie.
– Jeszcze tylko dwa dni – mówi do mnie. – Jesteś
podekscytowana?
Czy on żartuje? Podekscytowana. A niby czym?
Craven nadbiega, czerwony na twarzy i zdyszany.
– P...przepraszam za spóźnienie – jąka się.
– Czemu się spóźniłeś? – Betty domaga się
odpowiedzi.
– Rozmawiałem p...przez telefon.
– Z kim? – pyta Betty. Jej martwe oczy domagają się
natychmiastowej odpowiedzi.
Ona tak na serio? Żal mi Cravena, że musi radzić sobie
z taką kontrolującą suką jako matką. Ma dwadzieścia jeden
lat. Co ją obchodzi, z kim rozmawia. Postanawiam nauczyć
go, jak wyhodować sobie jaja, potrzebuje ich rozpaczliwie.
– Z Andrew – mówi Craven. – Nie b...będzie w stanie
dotrzeć na ślub.
– Cóż, to bardzo dla nas niedogodne – rzuca Betty.
Craven zwiesza głowę i wygląda na upokorzonego.
Zdając sobie sprawę, że wszyscy przy stole słuchają,
Betty postanawia upokorzyć Cravena jeszcze bardziej.
– Andrew miał być drużbą Cravena – mówi zjadliwie.
– Byli razem w college’u, ale najwyraźniej dla Andrew nie
jest to wystarczająco ważna okazja, żeby się pojawić.
Craven nie jest dla niego priorytetem.
– Hej – mówi Gino. – Takie rzeczy się zdarzają.
– Niestety, zawsze zdarzają się Cravenowi – mówi
Betty, jakby to była jego wina.
– Mam pomysł – proponuje Gino. – Dario tu jest.
Może być drużbą Cravena.
Rzucam szybkie spojrzenie na Daria. Wygląda na
przerażonego.
– Byłoby cudownie – wykrzykuje Betty, kierując swoje
martwe spojrzenie na Daria. – Taki z ciebie przystojny
młody człowiek.
A więc wszystko jest zorganizowane. Santangelo są
hojną rodziną. Panna młoda i drużba zapakowani w jedną,
małą, schludną paczuszkę. Jak miło.
* * *
Po branczu Dario i ja idziemy spotkać się z Olympią.
Rozmarzona, jak zwykle promienieje po udanym seksie.
– Myślę, że przeprowadzę się do Vegas – wzdycha,
gdy rozkładamy się nad jednym z luksusowych hotelowych
basenów.
– Jesteś szurnięta – mówię, bo taka jest prawda.
– O tak – odpowiada Olympia, poprawiając górę
swojego bikini, tak by cały dekolt był na widoku. – Jestem
szurnięta, a ty wychodzisz za mąż w wieku szesnastu lat.
– Czemu chcesz się przenieść do Vegas? – pytam.
– Rick uważa, że powinnam.
– Kim jest Rick?
– Menedżerem klubu, idiotko. Jesteśmy zakochani.
– To raczej pożądanie – poprawiam.
– Co?
– Jedna noc pożądania i już jesteś cała jego.
– Dzięki. Dlaczego uważasz, że to nie jest prawdziwe?
– Bo znasz go tylko jeden dzień.
– A ty jak długo znasz Cravena?
– Inna sytuacja – wytykam jej. – W każdym razie
chciałabym zobaczyć twarz Dimitriego, gdy mu powiesz,
że przenosisz się do Vegas.
– Obie jesteście wariatkami – mówi Dario, dołączając
do nas. – A ja teraz przez ciebie muszę iść przymierzać
jakąś durną marynarkę.
Rzuca mi braterskie spojrzenie i wstaje. Wszystkie
dziewczyny w pobliżu wyciągają szyje, żeby mieć lepszy
widok na jego ciało ubrane w niebieskie kąpielówki
podkreślające kolor jego oczu.
– Pa, pa, seksowny braciszku – podśpiewuje Olympia.
– Gdybyś tylko był w odpowiednim wieku, rzuciłabym się
na ciebie.
Dario rzuca jej zażenowane spojrzenie.
– Życzę szczęśliwej przeprowadzki do Vegas – mówi i
odchodzi.
– Jest nieziemsko słodki – wzdycha Olympia z
figlarnym błyskiem w oku. – Ma dziewczynę?
– Nic o tym nie wiem – odpowiadam, nie chcąc
zdradzać jej sekretu Daria. Ma długi język i nie umie
dochowywać tajemnicy.
– Jak to się stało, że zniknęłaś wczoraj? – pyta
Olympia. – Nie podobał ci się Luke? Uważam, że jest
bardzo słodki.
– Wychodzę za mąż – przypominam jej.
– A, tak, więc powinnaś jak najwięcej korzystać ze
swojej wolności, póki możesz.
– To właśnie powiedział Luke, zanim od niego
uciekłam.
– Więc czemu wyszłaś?
„Wyszłam z powodu Marca. Nieustająco zaprząta moje
myśli. Wyszłam, bo prawdziwie i głęboko go kocham”.
– Bo... nie wiem – mamroczę wymijająco.
Olympia mruży oczy.
– Jesteś pewna, że powinnaś to robić? Nie wyglądasz
na ekstatycznie szczęśliwą.
Kiwam głową.
– Tego chcę – mówię stanowczo. – I nie mam zamiaru
zmieniać zdania.
R
OZDZIAŁ
49
„Marco, Marco, Marco. Czemuż ty jesteś, Marco?”.
Czy tylko o nim mogę myśleć? O tym, jak się porusza,
o jego ciemnych oczach, silnym, atletycznym ciele,
kruczoczarnych włosach.
Nasze dzieci byłyby połączeniem nas obojga. Byłyby
wspaniałe.
Dzięki Bogu, że w moim życiu pojawił się Raoul.
Przynajmniej jest ktoś, kto potrafi oderwać moje myśli od
tej jedynej, prawdziwej miłości. Raoul wyprawia dla mnie
tajny wieczór panieński – który odbędzie się po oficjalnej
kolacji „tylko dla dziewczyn”, którą organizuje Betty
Richmond.
„Tylko dla dziewczyn”, czyli dla mnie, Betty i jej świty
sztywnych przyjaciółeczek. Dzięki Bogu jest jeszcze
Olympia.
Wszystko odbywa się tego samego wieczoru co
wieczór kawalerski Cravena, w którym musi też brać udział
Dario, jako że już oficjalnie jest drużbą Cravena.
Powiedziałam mojemu bratu, że jak tylko będzie mógł,
powinien wskoczyć do taksówki i przyjechać na imprezę
Raoula. Podoba mu się ten pomysł.
Zostały już tylko dwa dni do ślubu. Dwa długie dni i
wszystko będzie przypieczętowane. Muszę brać udział w
nieskończenie nudnych spotkaniach z Talią Primm, która
nalega, żebym przejrzała z nią wszystkie szczegóły i
zaakceptowała jej ciężką pracę.
– Nie było łatwo zorganizować to w tak krótkim czasie
– poinformowała mnie, czekając, aż pochwalę jej dzielne
wysiłki. – Jestem perfekcjonistką, co zapewne docenisz, tak
jak i pani Richmond.
Zbieram się w sobie i postanawiam sprawić, żeby
poczuła się lepiej.
– Wykonała pani świetną robotę – zapewniam ją.
– Dziękuję – odpowiada, poprawiając swoją perukę.
Wygląda na to, że będę miała różowy ślub. Różowe
obrusy i serwetki, różowe podkładki, różowe kwiaty.
Czyżby to było wesele Olympii w jej ulubionym kolorze?
To do mnie nie pasuje. Gdy nadejdzie czas i będę brała
prawdziwy ślub, wszystko będzie w czerni i srebrze. Ja i
Marco. Czerń i srebro. I może weźmiemy ślub na Bali albo
w innym egzotycznym miejscu.
Craven doprowadza mnie do szału, wiem, że to wredne
z mojej strony, ale nie mogę się powstrzymać przed
unikaniem go. Jest taki natrętny. Odrzuca mnie to.
– M...mam nadzieję, że nie będzie s...striptizerek na
moim wieczorze kawalerskim – zwierza mi się.
Żartuje sobie? Znając Gina, Dimitriego i Petera
Richmonda, to będzie całe miasto striptizerek.
– Wszystko będzie w porządku – zapewniam go. –
Zrelaksuj się, usiądź z tyłu i dobrze się baw.
O mój Boże! Jeśli boi się striptizerek na swoim
wieczorze kawalerskim, jak się będzie zachowywał w
czasie naszej nocy poślubnej? Wzdrygam się na samą myśl.
Mam szesnaście lat, a on jest dużo mniej doświadczony ode
mnie. Przełykam mocno ślinę. Czy będę musiała mu
pokazać, co robić? To nie w porządku.
Tymczasem jak tylko przebrnę przez kolację z Betty
Richmond, zacznie się zabawa.
* * *
Olympia jest wyzywającym, szokującym powiewem
świeżego powietrza. Przejmuje kolację Betty, szokując
panie szalonymi opowieściami o podbojach Dimitriego.
– Nie wiem, jak to się stało, że wyszłam na ludzi –
mruczy, odrzucając swoje blond włosy. – Z takim ojcem jak
mój powinnam być szaloną nimfomanką.
Panie aż zatyka z szoku, mimo że widać, że spijają
każde sprośne słowo wychodzące z jej ust. Wszystkie
wiedzą, kim jest Dimitri Stanislopoulos. Grecki miliarder,
potentat wśród armatorów o reputacji kobieciarza.
Co bym zrobiła, gdyby Olympii tu nie było?
Jak bym przetrwała?
„Dzięki, Olympia, za zdjęcie ze mnie tego ciężaru”.
Kolacja kończy się wcześnie, biegniemy we dwie na
górę, żeby się przebrać w bardziej odpowiednie na imprezę
Raoula stroje. Tego popołudnia poszłyśmy na zakupy i
wybrałyśmy sobie zabójcze ubrania. Ja zaszalałam i
wybrałam czarną, obcisłą skórzaną sukienkę, kozaki do ud i
skórzaną motocyklową kurtkę, za którą można zabić.
Olympia wybrała strój à la dziwka, króciuteńką białą
sukienkę z ogromnym dekoltem, srebrne cekinowe bolerko
i nieziemsko wysokie szpilki.
– To Vegas, kochana – piszczy. – Musimy iść na
całość!
Przebieramy się w nowe ciuchy w pokoju Olympii i
biegniemy z naszego hotelu na imprezę Raoula.
Jestem podekscytowana, nie wiem, co zaplanował, ale
znając Raoula, będzie to coś bardzo ekscytującego.
* * *
Na wpół nadzy mali ludzie, ubrani w bikini modele
obojga płci baraszkujący w klatkach, mnóstwo
dyskotekowych kul, striptizerzy, śpiewająca drag queen i
najlepsza muzyka na świecie.
Tak, Raoul przeszedł samego siebie, organizując tę
absolutnie przesadzoną noc migoczącej dekadencji.
Oczywiście pierwsze pytanie, jakie mi zadaje, brzmi:
– Gdzie jest twój słodki brat?
„Prawdopodobnie ucieka w przerażeniu przed stadem
striptizerek” – myślę.
– Och, będzie tutaj niedługo – odpowiadam.
Raoul uśmiecha się i wskazuje dłonią na olśniewające
rzeczy dziejące się za jego plecami.
– Podoba ci się?
– Uwielbiamy to! – Olympia odpowiada za mnie. –
Mogę zatańczyć w klatce? Zawsze chciałam tego
spróbować.
Ach, Olympia, zawsze chętna na wyzwania.
I tak zaczyna się wieczór...
* * *
Jest późno, nie mam pojęcia, która jest godzina. Wiem
tylko, że jestem kompletnie pijana po niekończących się
shotach tequili, a to nie w moim stylu. Jestem dziewczyną,
która lubi zachowywać kontrolę, być czujna, wiedzieć, co
się dzieje. Ale raz na jakiś czas można trochę zaszaleć,
prawda? Mogę pozwolić sobie na odrobinę luzu, biorąc pod
uwagę to, co mnie czeka w najbliższej przyszłości.
Dario pojawia się wcześnie z obrzydliwymi historiami
o nagich tancerkach i Peterze Richmondzie robiącym z
siebie głupca.
„Kogo to obchodzi? Mnie nie”.
Muszę zastanowić się nad innymi sprawami. Gdzie jest
Marco? Czy zobaczę go przed moją egzekucją? Och,
przepraszam, miałam na myśli mój ślub.
CZY DOBRZE ROBIĘ?
Jest mi niedobrze, idę do łazienki, wymiotuję i od razu
czuję się lepiej.
Mój braciszek chce zabrać mnie z powrotem do hotelu.
Pozwalam wyprowadzić się z klubu, mimo że impreza trwa
w najlepsze. Widzę, jak Olympia całuje się z jednym ze
striptizerów, podczas gdy Raoul paraduje w pełnym
makijażu i długiej blond peruce.
Wszystkiego jest za dużo.
Świetnie się bawiłam, ale teraz czas spoważnieć.
R
OZDZIAŁ
50
Rano otwieram jedno oko i ku memu zdziwieniu widzę
Gina stojącego nad moim łóżkiem i wpatrującego się we
mnie z melancholijnym wyrazem twarzy.
Czemu tu jest? Czy zrobiłam wczoraj w nocy coś
strasznego? Coś, czego nie pamiętam.
Wspomnienia są zamazane. Straszliwie boli mnie
głowa i muszę się wysikać.
– Tato – skrzeczę. – Co się dzieje?
– Cześć, dzieciaku – mówi, pocierając dłońmi. – Już
dwunasta. Czemu ciągle śpisz?
„Żeby się nie obudzić” – mam ochotę mu powiedzieć.
– Nie zdawałam sobie sprawy, że jest już tak późno –
mamroczę.
– Jak się udała kolacja z Betty? – pyta.
– Ach... w porządku.
Gino siada na brzegu łóżka. Kręcę się i czuję się
niewyraźnie. Jak w pułapce. I na pewno nie jestem
przygotowana na pogaduszki ojca z córką.
– Wiem, że Betty nie potrafi okazywać uczuć
macierzyńskich – mówi Gino i odchrząkuje. – Ale musisz
dać jej szansę, to naprawdę dobra kobieta.
„Dobra w łóżku, tatusiu? Czy o to chodzi?”.
– Dobrze – mówię ostrożnie, marząc o tym, żeby już
sobie poszedł.
– Wiem, że wszystko dzieje się bardzo szybko – mówi
Gino. – Ale pewnego dnia mi podziękujesz. Powiesz, że
zrobiłem dobrą rzecz.
– Jeśli tak mówisz – udaje mi się powiedzieć.
– Tak właśnie mówię, dzieciaku. – Milczy przez
chwilę. – Nie masz matki, masz tylko mnie i Daria, a to nie
wystarczy. Potrzebujesz rodziny, a Richmondowie tworzą
właśnie taką związaną ze sobą rodzinę.
„Czy on jest ślepy?”.
– Są też wpływowi – kontynuuje Gino. – Szanowani i
lubiani. Nie wiesz, czy pewnego dnia Peter nie będzie
siedział w Białym Domu, z tobą i Cravenem u boku.
„Jasne, a konie zaczną latać”.
– W porządku, Gino – mówię. – Rozumiem. Jestem
pogodzona z tą sytuacją.
Oddycha z ulgą.
– To chciałem usłyszeć, bo wiesz, że cię kocham,
dzieciaku. Zawsze będziesz moją małą księżniczką.
Moje oczy wypełniają się łzami. Najdroższy tatuś
dobrze wie, które sznurki pociągnąć.
Wstaje.
– Dzisiaj wieczorem, cicha kolacja. Ty, ja i Dario.
Kiwam głową, on znika i tak zaczyna się mój dzień.
Później Olympia, Dario i ja zajmujemy swoje zwykłe
miejsca przy basenie i omawiamy wydarzenia poprzedniej
nocy.
Najwyraźniej między Dimitrim a Tashą wybuchła
wielka kłótnia, po tym jak oskarżyła go o spanie z jedną ze
striptizerek z wieczoru kawalerskiego Cravena.
– Rosyjska suka opuściła budynek – oznajmia Olympia
z triumfującym blaskiem w oczach. – Dimitri nie wydaje
się przesadnie przejęty.
– Czy powiedziałaś mu, że myślisz o przeprowadzce
do Vegas? – pytam.
– Co? – Olympia patrzy na mnie ze zdziwieniem. – O
czym ty mówisz? Trzy dni w tym mieście i będę miała
dość.
Wychodzi na to, że menedżer Rick przeszedł do
historii.
Dario ujawnia więcej szczegółów z wieczoru
kawalerskiego.
– To był mój największy koszmar – mówi z drżeniem.
– Te okropne nagie dziewczyny obłapiające wszystkich.
Obrzydlistwo!
– Marco tam był? – pytam, nagle tracąc oddech.
– Tak, był.
Obraz Marca z nagimi striptizerkami doprowadza mnie
do furii. Z pewnością nie sprawiało mu to wielkiej
przyjemności? A potem myślę: kogo ja oszukuję – przecież
jest mężczyzną, prawda?
Nie mam ochoty już tak obsesyjnie myśleć o Marcu.
Muszę schować go w tyle głowy, aż do momentu gdy będę
mogła naprawdę olśnić go i zdobyć jego serce. Bo pewnego
dnia to się stanie, nigdy nie byłam niczego bardziej pewna.
Marco i ja jesteśmy sobie przeznaczeni. To fakt.
– Uwielbiam Raoula – wykrzykuje Olympia. – Co za
charakterek, skąd go wytrzasnęłaś?
– Znikąd. To Betty Richmond.
– Cóż za niedobrana para – krzywi się Olympia. –
Spięta wiedźma i szalona królowa.
Nie mogę powstrzymać chichotu. Odwracam się do
Daria.
– A ty co sądzisz o Raoulu?
Dario czerwienieje jak burak i zdaję sobie sprawę, że
coś musiało się między nimi wydarzyć, coś, o czym nie
wiem.
O rany, Dario jest taki młody i już nie taki niewinny.
Zupełnie jak ja.
Olympia słucha, więc sądzę, że lepiej szybko zmienić
temat. Zrywam się z miejsca.
– Ostatni w basenie jest tchórzem – mówię, wskakując
do wody.
Dario idzie w moje ślady. Olympia nie, pływanie nie
jest jej mocną stroną – w przeciwieństwie do balansowania
Margaritą i przyciągania pełnych podziwu spojrzeń
mężczyzn.
– Więc co jest między tobą a Raoulem? – pytam,
wynurzając się z pluskiem.
– Skąd wiesz? – pyta Dario, podpływając do mnie.
– Nie masz twarzy pokerzysty.
– Nic takiego. Jest miły, rozśmiesza mnie.
– I ma chłopaka.
– Ja też.
– W porządku. Rozumiem, że wiesz, co robisz.
Dario nagle uśmiecha się i zdaję sobie sprawę, że
naprawdę wie, co robi, zupełnie tak jak ja.
„Jesteśmy Santangelo. Dajemy radę”.
* * *
Kolacja w trójkę jest zadziwiająco przyjemna. Ja,
Dario i Gino. Rodzina.
„Widzisz, tatusiu, nie potrzebuję innej rodziny”.
Gino jest w nastroju do rozmowy, raczy nas
opowieściami o swoich pierwszych dniach w Nowym
Jorku, rodzinach zastępczych, w których przebywał, życiu
w nędzy, gdy był nastolatkiem, i drobnej przestępczości.
Sprawia, że wszystko wydaje się ekscytujące i interesujące,
chociaż wiem, że było mu ciężko, gdy mama opuściła go,
kiedy miał tylko pięć lat, i zostawiła go z okrutnym ojcem.
Wujek Costa opowiedział mi kiedyś historię Gina z
nadzieją, że dzięki temu się „uspokoję” i przestanę uciekać.
Po kolacji Gino oznajmia, że ma dla mnie
niespodziankę.
Wychodzimy we trójkę przed hotel, a tam, ku mojemu
wielkiemu zachwytowi, stoi zaparkowane czerwone,
lśniące ferrari. Samochód moich marzeń.
– O mój Boże! – krzyczę. – Naprawdę jest mój?
– Cały twój, dzieciaku – mówi Gino z szerokim
uśmiechem na twarzy. – Zorganizuję przewiezienie go do
Waszyngtonu. Będzie tam, zanim się zorientujesz.
Przepełnia mnie radość. Ferrari. Czerwone ferrari.
Zawsze pragnęłam takiego samochodu.
– Mogę się przejechać? – błagam.
– Bardzo proszę – mówi Gino, nadal promieniejąc.
Rzuca mi kluczyki. Przytulam go.
– Czy ja też dostanę ferrari, jak będę się żenił? –
żartuje Dario.
– Nie – odpowiada Gino. – Dostaniesz klucze do
całego hotelu.
Te słowa zmniejszają trochę moją radość. Ferrari albo
hotel? Hej – myślę, że wolałabym klucze do hotelu. Ale
cóż, na razie ferrari musi wystarczyć.
R
OZDZIAŁ
51
Nadszedł dzień mojego ślubu. Słońce świeci. Jestem w
Vegas i wychodzę za mąż.
Raoul przychodzi wcześnie i wkrótce cały apartament
jest pełen ludzi. Ciocia Jen robi mnóstwo zamieszania, jest
też fryzjer i makijażysta, chudy fotograf robi zdjęcia
przygotowań, podczas gdy kilka asystentek biega w tę i z
powrotem.
Drzwi do sypialni Gina są szczelnie zamknięte. Dario i
Olympia się jeszcze nie pojawili.
Czuję się osamotniona, otoczona morzem
nieznajomych.
Dziś jest ten dzień. Ten dzień.
W żołądku mi się przewraca. Serce bije wolno – a
może szybko – nie jestem pewna.
Z sypialni wyłania się Gino. Przychodzi Dario.
Pojawia się Olympia.
Siedzę na krześle przed lustrem i przyglądam się, jak
zmieniają mnie w obraz perfekcyjnej panny młodej.
Gdy kończą się przygotowania, biegnę do sypialni,
ścieram ten koszmarny, delikatny makijaż i nakładam swój.
Następnie czochram włosy, by wyglądały jak zwykle –
plątanina czarnych loków, i wreszcie wyglądam jak ja.
Dario wślizguje się do łazienki i proponuje skręta.
Biorę kilka machów.
Raoul jest gotowy z sukienką. Zakładam ją. Otula moje
ciało i sprawia, że czuję się piękna.
– Jesteś uosobieniem blasku, dziewczyno – grucha
Raoul. – Wizją dzikości.
Próbuję się uśmiechnąć. Mam wysuszone usta. Gardło
zaciśnięte.
Ktoś wręcza mi bukiet białych kwiatów.
Nie chcę nieść bukietu. Oddaję go z powrotem.
Następnie wszyscy ruszamy schodami do ogrodu,
gdzie ma się odbyć ceremonia.
Stoimy na zewnątrz, czekamy, czekamy, aż nadchodzi
czas.
Słyszymy muzykę i Gino bierze mnie za rękę.
„Najdroższy tatuś. Gino Baran. Kocham go.
Nienawidzę go”.
CO JA ROBIĘ?
„Czy szukam wolności, czy przypieczętowuję mój los?
Kto wie? Ja na pewno nie”.
Rozpoczynamy długi spacer w stronę pokrytego
kwiatami ołtarza. Ja i Gino. Dobrana para.
Widzę Marca. Nasze spojrzenia spotykają się na
chwilę. Łączymy się. Pewnego dnia będzie mój, wiem to na
pewno.
Przygoda się zaczyna. Czy to przygoda, czy może
początek ponurego koszmaru?
Mam szesnaście lat i robię krok, który może okazać się
katastrofą.
Moje ręce się trzęsą. Gino mocno mnie trzyma.
„O czym myśli? O czym ja myślę? Czy popełniam
wielki błąd?”.
Nigdy nie będę panią Cravenową Richmond. W głębi
duszy zawsze będę Lucky Santangelo. Wolnym duchem.
Silną, niezależną kobietą.
Tak, jestem Lucky Santangelo i pewnego dnia przejmę
imperium Gina.
Czas pokaże... Czas pokaże….
1 Lucky (ang.) – szczęściara; saint (ang.) – święta.
2 Bossy (ang.) – apodyktyczny, lubiący rządzić.
3 Mankini – męski strój kąpielowy, rozpowszechniony
przez Borata, bohatera filmu Borat: Podpatrzone w
Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli
dostatniej (USA, 2006).
4 UCLA – Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles
5 Las Vegas Strip (the Strip) – odcinek Las Vegas
Boulevard o długości około 6,8 km. Działa przy nim
dziewiętnaście z dwudziestu pięciu największych hoteli na
świecie.
6 Putana (wł.) – prostytutka.
7 Sadie, Sadie – piosenka z musicalu Funny Girl. W
opisywanych w musicalu czasach, w żydowskiej
społeczności, termin „Sadie” oznaczał mężatkę.
8 Neiman Marcus – luksusowy dom towarowy.