Richard Cowper Opiekunowie

background image

Richard Cowper

Opiekunowie

C

hociaż klasztor Hautaire góruje nad

doliną rzeki Ix od ponad tysiąca dwustu lat, to
kiedy porównamy go z wapieniem jurajskim,
którego jest uczepiony, wydaje się, że
wzniesiony został wczoraj. Nawet megality
rozsiane na stokach okolicznych wzgórz
starsze są od opactwa o kilka tysiącleci. Ale
pomimo iż z geologicznego punktu widzenia
Hautaire jest ciągle nowe, to jako dzieło
człowieka imponuje starożytnością. Przez
pierwsze dwa wieki od momentu założenia
było Hautaire dla wiernych świątynią
pielgrzymów, później - już mniej szczęśliwie -
miejscem popasu krzyżowców. Do
trzynastego wieku zdążyło poznać zarówno
tłuste jak i chude lata; w taki właśnie trudny
czas, pewnego chłodnego wrześniowego
popołudnia 1272 roku, siwobrody, ogorzały
człowiek wspiął się jasną wstęgą drogi, która
biegła zakolami wzdłuż szumiącej Ix, i
rękojeścią kostura zapukał w bramy opactwa.

background image

Krążyły pogłoski, że w portach na południu
znowu wybuchła zaraza, więc w oku, które
przez kratę bacznie się przyglądało
samotnemu wędrowcowi, widać było pełne
obawy napięcie. W odpowiedzi na
wykrzyknięte żądanie przybysz parsknął,
zrzucił energicznie płaszcz, wyzwolił się ze
znoszonego skórzanego kaftana i uniósł nagie
ręce. Obracając korpus w obie strony, pokazał
miejsca pod pachami. Za bramą dała się
słyszeć szeptana narada, po czym - ze
szczękiem łańcuchów i jękiem protestu
żelaznych rygli - dębowa furta z wolna i
niechętnie rozwarła się do wewnątrz, a
mężczyzna przekroczył jej próg.

Zakonnik, który pozwolił mu wejść,
pośpieszył zaryglować bramę.

- Dochodzą nas, bracie, wieści o zarazie za
granicą - wymamrotał dla wyjaśnienia.

Przybysz wciągnął kaftan na ramiona i
zwinnymi palami wkładał skórzane kołeczki
w pętelki.

- Jedyną zarazą w tych stronach jest
ignorancja - zauważył sardonicznie.

- Z daleka przybywasz, bracie?

- Wystarczająco - odburknął podróżny. - Z
południa?

background image


Mężczyzna przełożył rękę przez rzemień
torby, poprawił go sobie na ramieniu, a
następnie podniósł kostur. Przypatrywał się,
jak wiotki, żelazny łańcuch z powrotem
zawisa na skoblu.

- Ze wschodu - rzekł.

Odźwierny powiódł gościa przez wyłożony
kamiennymi płytami dziedziniec, aż do
małego pokoju, który był całkiem pusty, jeśli
nie liczyć ciężkiego drewnianego stołu z
blatem wspartym na kozłach. Znajdowało się
na nim olbrzymie, oprawne w skórę registrum,
kamienny kałamarz i gęsie pióro. Zakonnik
zmarszczył brwi, oblizał wargi i ująwszy
pióro, zanurzył je delikatnie w atramencie.

Przybysz uśmiechnął się nieznacznie.

- Za pozwoleniem, bracie - mruknął, po
czym wziął umaczane pióro i napisał
pośpiesznym, płynnym charakterem: "Meister
Sternwarts - seher - ex-Cathay".

Zakonnik wpatrywał się w księgę i mozolnie
sylabizując zapis, bezgłośnie poruszał ustami.
Kiedy był w połowie drugiego słowa, ciemny
rumieniec wystąpił mu na szyję, oblewając po
chwili twarz.

- Mea culpa, Magister - wymamrotał.

background image


- A więc słyszałeś, bracie, o mistrzu
Sternwartsie? Ciekaw jestem co?

Gwałtownym, mimowolnym ruchem
prostoduszny zakonnik nakreślił w powietrzu
chwiejny znak krzyża.

Mężczyzna roześmiał się.

- Chodź, święty głupcze! - wykrzyknął i
kijem grzmotnął odźwiernego po pośladkach.
- Prowadź mnie do abbe Paulusa, albo
zamienię cię w salamandrę.

W

ciągu siedmiu setek lat, które

upłynęły od czasu, gdy mistrz
Sternwarts wędrował pod górę długą,
jasną drogą, a potem zażądał
posłuchania u abbe Paulusa, widok z
południowych okien klasztoru
zmienił się zadziwiająco mało. Ponad
opadającymi ku morzu stokami

background image

odległych wzgórz chmury o barwie
głębokiego szkarłatu w dalszym
ciągu zsyłały w dół swe deszczowe
zwiewne sieci, a wysoko nad doliną
rzeki Ix brązowe i białe orły
spiralnym ruchem unosiły się leniwie
w niewidzialnym słupie ciepłego
powietrza, który od czasu, gdy przed
milionami lat wzgórza zostały po raz
pierwszy ukształtowane, każdego
słonecznego dnia wzbijał się tam na
kształt fontanny. Nawet droga, po
której stąpał Sternwarts, choć pokryta
lepszą nawierzchnią, nie zmieniła
prawie swego szlaku, a jeżeli kilka z
nadrzecznych pól powiększyło się,
wchłaniając inne. najbliżej położone,
ta mozaika kamiennych murków
najwyraźniej była od wieków taka
sama. Jedynie szereg słupów
wysokiego napięcia - które kroczyły
w poprzek doliny na jednym z
etapów swego marszu od zapory
wodnej w wysokich górach,
trzydzieści mil na północ -
obwieszczał, że mamy do czynienia z
wiekiem dwudziestym.

Spoglądając w dół z okna biblioteki
Hautaire, Spindrift zauważył
oddalona, niewielka postać, która z
trudem pokonywała długie
wzniesienie; zobaczył światło

background image

słoneczne połyskujące w jasnych
włosach, jakby w pyłku złotego
kurzu, i przyłapał się na tym, że
wspomina brygady ludzi w białych
hełmach, z ową łoskoczącą machiną,
którzy zjawili się, by wznieść te
gigantyczne słupy. Przypomniał
sobie, jak bracia rozprawiali o
zuchwałym wtargnięciu w ich
zacisze. Wszyscy byli wówczas
zgodni, że już nigdy nie będzie tak
jak kiedyś. Ale stało się faktem, że w
ciągu kilku krótkich miesięcy
przywykli do nowego stanu rzeczy i
teraz Spindrift nie miał wcale
pewności, czy byłby w stanie
przypomnieć sobie dokładnie, jak
dolina wyglądało przed nastaniem
słupów. "A to dziwne" zastanowił
się, bo w pamięci bardzo wyraźnie
miał ten moment, gdy pierwszy raz
skierował wzrok na Hautaire, a wtedy
z pewnością słupy tam jeszcze nie
stały.

Był maj 1923 roku. Przyjechał
rowerem z wybrzeża, ze swym
skromnym dobytkiem, który zmieścił
w dwóch koszach zawieszonych na
bagażniku. Przez ostatnich sześć
miesięcy gromadził strzępy
materiałów do projektowanej pracy
doktorskiej na temat życia i dzieł

background image

zagadkowego "mistrza Sternwartsa".
Napisał do opata Hautaire,
powodowany nieśmiałą nadzieją, że
w klasztornych archiwach mógł
zachować się jeszcze ślad
prawdopodobnej wizyty mistrza.
Wyjaśnił, że ma pewne podstawy, by
sadzić, iż Sternwarts mógł odwiedzić
Hautaire, ale że jego dowody są,
rzecz jasna, nad wyraz wątłe, bo
oparte na jednej jedynej tajemniczej
wzmiance w liście datowanym z
1274 roku, a wysłanym przez mistrza
do jednego z przyjaciół w Bazylei.

Na zapytanie Spindrifta
odpowiedział wreszcie niejaki brat
Roderigo, który wyjaśnił, że jemu,
jako opiekunowi biblioteki
klasztornej, abbe Ferzand przekazał
list monsieur Spindrifta. Zawarta tam
prośba, pisał dalej, nadzwyczaj go
zaciekawiła, bowiem przez wszystkie
lata, gdy zajmował się biblioteką
opactwa, nikt nigdy nie okazał
najmniejszego zainteresowania
mistrzem Sternwartsem; w istocie, o
ile mu wiadomo, on, czyli brat
Roderigo, i abbe Ferzand są
jedynymi żyjącymi ludźmi, którzy
wiedza, że w trzynastym wieku
mistrz przeżył swoje ostatnie lata
jako honorowy gość opactwa, i że

background image

według wszelkiego
prawdopodobieństwa pracował w tej
bibliotece, w której właśnie pisany
jest niniejszy list. Zakończył ciepłym
zapewnieniem, że wszelkie
informacje dotyczące mistrza, jakie
uzyskał w ciągu minionych lat, są do
dyspozycji monsieur . Spindrifta.

Spindrift ledwie mógł uwierzyć w
swoje szczęście. Tylko zadziwiający
przypadek sprawił, że dane mu było
odkryć przede wszystkim ów list w
Bazylei, jedyny ocalały z
korespondencji, której przyszło
skończyć w piecach inkwizycji.
Teraz zdawała się pojawiać realna
nadzieja, że skromny zbiór
zachowanych dzieł mistrza może
zostać rozszerzony poza gnomiczne
apoftegmaty z "Illuminatum"!
Odpisał pocztą zwrotną, podsuwając
nieśmiało, czy nie pozwolono by mu
przypadkiem odwiedzić klasztoru
osobiście, ażeby mógł dostąpić
nieocenionej przyjemności
porozmawiania z bratem Roderigo.
W odpowiedzi nadeszło zaproszenie
nakłaniające go do spędzenia w
opactwie dowolnie długiego czasu, w
charakterze świeckiego gościa.

Gdyby w owych odległych dniach

background image

zapytano Marcusa Spindrifta w co
wierzy, pojęciem, jakiego z
pewnością by nie wymienił, było
przeznaczenie. Przetrwał wojnę, by
ujawnić się jako podporucznik
intendentury, a po demobilizacji
wrócił nie tracąc czasu do swej
pierwszej miłości, filozofii
średniowiecznej. Bezmyślna rzeź,
którą z ubocza przyszło mu
obserwować, wzmogła w nim
zainteresowanie pracami wczesnych
mistyków chrześcijańskich, ze
szczególnym uwzględnieniem bons
hommes herezji albigensów.
Przedzieranie się przez wiekową,
ręcznie pisaną kopię "Illuminatum"
Sternwartsa w roztrzaskanym
pociskami prezibterium Armentieres,
w kwietniu 1918 roku, oddziałało na
Spindrifta jak autentyczne objawienie
duchowe. Było coś intrygującego w
myśli mistrza, co wołało ku niemu
poprzez otchłań wieków; właśnie tam
i wtedy postanowił, że skoro na tyle
dopisało mu szczęście, iż bez
szwanku wyszedł z wojennej
masakry, to dziełem swego życia
uczyni nadanie formy i substancji
owej tajemniczej obecności, która
wyczuwał skrytą za "Illuminatum",
utajoną jak uśmiech na ustach
Giocondy.

background image


Jednakże do momentu otrzymania
listu brata Roderigo Spindrift
pierwszy by przyznał, że prowadzone
przez niego poszukiwania niezbitego
dowodu, iż mistrz żył kiedyś
naprawdę, obrodziły jednym
zaledwie, drobnym ziarenkiem
domniemanego "faktu" - w całym
korcu niepewności. Najwyraźniej nie
tylko nigdy nie przejawiano
jakiegokolwiek zainteresowania tym,
czy Sternwarts w ogóle istniał, ale w
ogóle o nim nie słyszano. Zaiste,
kiedy kolejne drzwi zatrzaskiwały się
Spindriftowi przed nosem,
spostrzegł, że dochodzi do
przygnębiającego wniosku, iż
Republika Weimarska i zaranie
wieków średnich nie mają wcale tak
mało wspólnego.

Jednakże - i tu paradoks - gdy jedne
po drugich nikłe tropy zawodziły i
rozpływały się w mętnej, stojącej
wodzie średniowiecznych pogłosek,
Spindrift uświadomił sobie rosnące w
nim przekonanie, że nie dość, iż
Sternwarts istniał, ale w dodatku on
sam, w jakiś tajemniczy sposób
został wybrany, by tego dowieść.
Ostatniej nocy przed wyruszeniem w
końcowy etap podróży do Hautaire

background image

leżał rozbudzony w swoim
wojskowym śpiworze i nagle zdał
sobie sprawę, że przesuwa mu się w
myśli zadziwiający łańcuch
przypadków, które zawiodły go na to
właśnie miejsce, w tym właśnie
czasie: początkowe mozolenie się
nad "Illuninatum", odkrycie
tajemniczej wzmianki, która
skojarzyła Sternwartsa z Johannesem
z Bazylei, wreszcie - co najbardziej
zdumiewające - natrafienie w Bazylei
na ów jedyny, decydujący list od
Johannesa, włączony jako
usztywnienie okładki do oprawnego
w jeden tom zbioru mów
arcyheretyka Michała Servetusa. We
wszystkich decydujących momentach
jak gdyby popychany był w
określonym kierunku, dzięki czemu
natrafiał z powrotem na ślad.

- Sędziwy mistrzu - powiedział
niewyraźnie na głos - czy to ja
szukam ciebie, czy ty szukasz mnie?

Wysoko w górze spadający
pionowo meteoryt nakreślił
diamentową smugę na oszronionym
gwiazdami, pełnym nieba oknie.
Spindrift uśmiechnął się niepewnie i
z powrotem ułożył do snu.

background image

Dokładnie w południe następnego
dnia pedałował z wysiłkiem na
zakręcie biegnącej dołem drogi, gdy
pierwsze spojrzenie na odległe
opactwo wynagrodziło mu cały trud.
Z pełnym ulgi westchnieniem zsiadł
z roweru, dysząc oparł się o
kierownicę i popatrzył na dolinę. To,
co zobaczył, zostały przed oczami
jego duszy niezmiennie ostre i
wyraźne - aż do dnia śmierci.

Dachy, ongiś pokryte czerwoną
dachówką, nękane wytrwale
południowym słońcem wyblakły,
przybierając jasnobrązową barwę, a
falujące w mgiełce upału Hautaire
wydawało się, mimo swej potężnej
bryły, dziwnie niematerialne. Za nim
góry rosły spiętrzonymi masywami
ku północnemu niebu bez chmur -
delikatne i błękitne. Gdy Spindrift
wpatrywał się w opactwo, przyszła
mu do głowy zaskakująca myśl, że
cała budowla jest po prostu uwiązana
do skał, jak jakiś dziwny,
wybudowany z kamienia statek
powietrzny. Stała osobliwie
skręcona, a niektóre przypory
wspierające romańska kopułę
zdawały się być doklejone jakby po
namyśle. Mrugnął powiekami i
zniekształcenie obrazu ustąpiło.

background image

Masywna budowla wyłoniła się
znowu tak solidna i jednolita, jak
każdy gmach, który nieporuszony
stoi szczęśliwie od ponad tysiąca lat.
Spindrift wydobył z kieszeni chustkę,
otarł pot z czoła, po czym wsiadł z
powrotem na rower i odepchnął się,
rozpoczynając końcowy odcinek
podróży.

Piętnaście minut później, gdy
wprowadził już swój pojazd na
ostatnią stromą pochyłość, mały,
przypominający ptaka zakonnik w
wypłowiałym brązowym habicie
wybiegł podekscytowany z cienia
portyku i z ramionami otwartymi w
powitalnym geście pędził ku
spoconemu rowerzyście.

- Witam, seńor Spindrift! -
wykrzyknął. - Spodziewam się pana
od pół godziny.

Spindrift odczuwał jeszcze nieco
oszołomienie wywołane jazdą przy
upale i kurzu, ale był absolutnie
pewien, że nie ustalał żadnego
konkretnego dnia swego przyjazdu,
chociażby dlatego, że nie był w
stanie przewidzieć, ile czasu zajmie
mu podróż ze Szwajcarii.
Uśmiechnął się i potrząsnął

background image

wyciągniętą dłonią.

- Brat Roderigo?

- Oczywiście, oczywiście - zaśmiał
się mały zakonnik i popatrując na
rower Spindrifta zauważył: - Więc
udało im się zreperować pańskie
koło?

Spindrift spojrzał zdziwiony.

- No, tak - odrzekł. - Ale skąd...?

- Och, ależ pan musi być zgrzany i
zmęczony, seńor! Proszę wejść do
Hautaire, tam jest chłodno.

Chwytając pojazd Spindrifta,
potoczył go żwawo poprzez
dziedziniec i bramę wzdłuż
wykładanego kamiennymi płytami
przejścia, by wreszcie oprzeć go o
mur klasztorny.

Idąc nieco z tyłu, Spindrift
rozglądał się ciekawie. W ciągu
minionych sześciu miesięcy
odwiedził wiele budowli sakralnych,
ale wśród nich nie było żadnej, która
dałaby mu to wszechogarniające,
ponadczasowe uspokojenie, jakie
napotkał właśnie tutaj. Pośrodku

background image

klasztornego podwórca bijąca w górę
woda spływała do płytkiej misy
wapiennej. Gdy przelewała się przez
brzegi, cienkie, falujące strumyczki
spadały z melodyjnym dzwonieniem
do głębokiej czaszy poniżej. Spindrift
wyszedł wolno na skwarne słońce, po
czym spojrzał w dół na zmarszczone
odbicie swojej zakurzonej, pokrytej
strużkami potu twarzy. W chwilę
później do jego wizerunku
przyłączyła się twarz uśmiechniętego
brata Roderigo.

- Ta woda spływa za źródła na
stoku - poinformował go zakonnik. -
Przepływa przez te same rury, które
pierwotnie ułożyli Rzymianie. Jak
dotąd, nigdy nie słyszano, żeby
wyschła.

Na wewnętrznym, ocienionym
brzegu czaszy stał metalowy kubek.
Zakonnik zanurzył go w wodzie i
wręczył Spindriftawi. Ten
uśmiechnął się w podzięce i
wzniósłszy do warg, wypił. Doznał
wrażenia, że jeszcze nigdy w życiu
nie smakował czegoś tak
znakomitego. Osuszył kubek i oddał
go z powrotem, zauważając
jednocześnie, że towarzysz kiwa
głową, jakby przyznając komuś rację.

background image

Spindrift uśmiechnął się pytająco.

- Tak - westchnął brat Roderigo -
przyjechał pan. Akurat tak, jak
powiedział.

U

czucie zagubienia, którego

Spindrift doświadczał od momentu,
gdy postawił stopę w Hautaire,
utrzymywało się przez cały pierwszy
tydzień pobytu. Winien był temu
głównie brat Roderigo. Małemu
zakonnikowi udało się w jakiś trudny
do wytłumaczenia sposób obudzić w
gościu narastającą pewność, że jego
poszukiwanie nieuchwytnego mistrza
Sternwartsa osiągnęło zamierzony
cel; że to, o co chodziło Spindriftowi,
ukryte jest gdzieś tutaj, w Hautaire,
zagrzebane wśród zbutwiałych
manuskryptów i inkunabułów, które
zapełniały dębowe półki i kamienne
wnęki klasztornej biblioteki.

background image


Zgodnie z obietnicą, bibliotekarz
rozłożył przed Spindriftem całą
dokumentację, jaką sam przez całe
lata zgromadził, poczynając od
wyblakłej pozycji w
trzynastowiecznym registrum.
Wspólnie przyglądali się
niesamowitemu zapisowi.

- Z Cathay - zadumał się Spindrift.
- Czyżby to był żart? Brat Roderigo
skrzywił się.

- Być może - odparł. - Ale jest to
bez wątpienia ręka mistrza.
Oczywiście mogło mu po prostu
zależeć na wprowadzeniu braci w
błąd.

- Wierzy pan w to?

- Nie - odrzekł zakonnik. - Jestem
pewien, że to, co tam zapisano, jest
prawdą. Mistrz Sternwarts powrócił
właśnie z pielgrzymki śladami
Apolloniosa z Tiany. Poprzez
dziesięć lat mieszkał i studiował na
Wschodzie.

Pomknął do odległej półki, ściągnął
oprawny tom in folio, zdmuchnął z
niego kurz, zakaszlał nie mogąc

background image

złapać tchu, a następnie położył
księgę przed Spindriftem.

- Wszystkie dowody są tutaj -
wysapał z zażenowanym uśmiechem.
- Własnoręcznie oprawiłem te
arkusze jakieś trzydzieści lat temu.
Pamiętam, jak w swoim czasie
myślałem, że stanowiłyby
pasjonujący komentarz do "Żywotu
Apolloniosa z Tiany" Filostrata.

Spindrift otworzył księgę i
przeczytał krótkie, zamaszyście
napisane prolegomena: "Będąc zatem
w czterdziestym dziewiątym roku
życia, zdrów na umyśle i krzepki na
ciele, ja, Pater Sternwarts,
poszukiwacz Prawd Odwiecznych,
odmieniony przez przyjaciół, ścigany
przez wrogów, wyruszyłem z
Wurzburga do Starej Budy. Poniżej
następuje prawdziwa opowieść o
wszystkim, co mi się przydarzyło, i o
moim niezwykłym pobycie w
Dalekim Cathay, spisana własną
moją ręką w Opactwie Hautaire w
roku pańskim 1273".

Spindrift uniósł wzrok znad
stronicy, a potem wydał głębokie,
przepełnione szczęściem
westchnienie.

background image


Brat Roderigo pokiwał głową.

- Wiem, mój przyjacielu - odezwał
się. - Nie musisz mi mówić. Zostawię
cię z nim sam na sam. _ Ale Spindrift
odwracał już pierwsza kartę.

O

wego wieczoru, przychylając

się do propozycji brata Roderigo,
Spindrlft wybrał się z nim na stok
górujący ponad Hautaire.
Wspinaczka była powolna, ponieważ,
aby złapać oddech, brat Roderigo
musiał co jakieś pięćdziesiąt kroków
przystawać na moment. Wtedy to
Spindrift zdał sobie sprawę, że mały,
przyjazny zakonnik jest chory. Pod
inteligentnym i chętnym uśmiechem
wyryte miał głębokie bruzdy starego,
znajomego bólu. Gość zaproponował
delikatnie, żeby może po prostu
usiedli tam, gdzie akurat się

background image

zatrzymali, ale brat Roderigo nie
chciał o tym słyszeć.

- Nie, nie, drogi panie Spindrift -
wzbraniał się łapiąc oddech. - Coś
muszę panu pokazać. Coś, co ma
głęboki związek z naszym wspólnym
poszukiwaniem.

Po jakichś dwudziestu minutach
dotarli do jednego z powalonych
menhirów, które tworzyły wokół
opactwa rodzaj ogromnego
naszyjnika. Tam brat Roderigo
przystanął i jakby prosząc o
wyrozumiałość, poklepał się w
falującą pierś.

- Proszę mi powiedzieć, seńor -
wysapał - co pan szczerze sądzi na
temat Apolloniosa z Tiany?

Spindrift rozłożył ręce w geście,
który był zarówno wymijający, jak i
pełen pokory.

- Prawdę powiedziawszy, trudno
byłoby powiedzieć, że w ogóle mam
tu jakieś zdanie - wyznał. -
Oczywiście wiem, że Filostrat rościł
sobie jakieś wyjątkowe prawa do
jego osoby.

background image

- Natomiast samemu
Apolloniosowi chodziło tylko o
jedno. Ale nie była to błahostka.
Twierdził, że posiada zdolność
przewidywania przyszłości.

- Tak? - spytał ostrożnie Spindrift.

- Nadzwyczajna trafność owych
proroctw doprowadziła do zatargu
między nim a cesarzem Neronem.
Apolionios, przewidziawszy skutki
nieporozumienia, już wcześniej
wycofał się przezornie do Efezu,
zanim potwór zdołał zrobić przeciw
niemu jakikolwiek ruch.

Spindrift uśmiechnął się.

- Jasnowidztwo w widomy sposób
dowiodło swego praktycznego
zastosowania.

- i tak, i nie - odparł brat Roderigo,
nie zważając na ironię. - Czy w
"Biographii" mistrza doszedł pan do
fragmentu, gdzie mówi on o
Praemonitiones?

- A istnieją rzeczywiście?

Wydawało się, że mały zakonnik
zamierza właśnie coś odpowiedzieć,

background image

gdy nagle jakby się rozmyślił.

- Proszę spojrzeć - odezwał się,
zataczając ręką wokoło. - Widzi pan,
jak Hautaire usytuowane jest w
samym środku tego kręgu?

- Ha, rzeczywiście - zgodził się
Spindrift. - Myślę, że
nieprzypadkowo.

- Tak?

- Również dla mistrza nie było to
dzieło przypadku - powiedział brat
Roderigo z uśmiechem. -
Wykreślanie promieni zajęło mu cały
rok. Gdzieś jest mapa, która
narysował.

- Do czego chciał dojść?

- Próbował umiejscowić splot
Apolloniosa.

- ?

- Pojęcie pozbawione jest
znaczenia, chyba że ktoś gotów jest
przyjąć jasnowidztwo za rzecz
możliwą.

- Aha! - ostrożnie zareagował

background image

Spindrift. - A czy znalazł to, czego
poszukiwał?

- Tak - zwyczajnie odpowiedział
brat Roderigo. - Tam. Wskazał w dół,
na opactwo.

- I co było potem? - dowiadywał się
Spindrift ciekawie. Brat Roderigo
przygryzł górną wargę i zmarszczył
brwi.

- Namówił abbe Paulusa, żeby
wybudował mu obserwatorium, czyli
oculusa, jak je nazywał.

- I co chciał z niego obserwować?

- W nim - poprawił brat Rederigo,
uśmiechając się nieznacznie. - Nie
miało okien.

- Zdumiewa mnie ksiądz -
powiedział Spindrift kręcąc głową. -
Czy ono jeszcze istnieje?

- Tak.

- Byłbym bardzo rad je zobaczyć.
Czy jest taka możliwość? - Owszem -
przyznał zakonnik. - Musielibyśmy
otrzymać zezwolenie opata.
Jednakże, ja... - Przerwał nagle,

background image

opanowany gwałtownym napadem
kaszlu, od którego twarz mu
poszarzała. Spindrift, poważnie
zaniepokojony, delikatnie poklepał
towarzysza w plecy i poczuł się
absolutnie bezsilny. Wreszcie mały
zakonnik odzyskał oddech i drżącą
ręką otarł strużkę śliny z zsiniałych
warg. Z przerażeniem Spindrift ujrzał
na białej chusteczce ślady krwi. - Czy
nie byłoby lepiej, byśmy już wracali?
- zaproponował z troską.

Brat Roderigo skinął ulegle głową;
pozwolił Spindriftowi wziąć się pod
rękę i pomóc sobie przy schodzeniu
ścieżką. Gdy byli gdzieś w połowie
drogi, dostał następnego ataku
kaszlu, po którym zrobił się blady i
zdyszany. Spindrift, teraz już na
dobre przestraszony, uważał, że musi
iść do opactwa i sprowadzić pomoc,
ale zakonnik nie chciał o tym słyszeć.
Kiedy już doszedł de siebie na tyle,
by móc iść, wyszeptał chrapliwie:

- Obiecuję pomówić z opatem o
eculusie.

Spindrift zaprotestował, że nie ma
pośpiechu, ale brat Roderigo uparcie
potrząsał głową.

background image

- Na szczęście, przyjacielu,
odpowiedni czas nie minął. Mamy go
jeszcze dosyć.

W

trzy dni później brat

Roderigo już nie żył. Spindrift wziął
udział w mszy żałobnej za
przyjaciela, po czym podążył na górę
do biblioteki i przez dłuższy czas
siedział tam samotnie. Dzień szybko
dogasał, a w dolinie Ix zaczynał
hulać mistral. Spindrift mógł słyszeć,
jak wzdycha wokół przypór i
zawodzi pośród szczelin w
kruszejących murach z kamienia.
Rozmyślał o Roderigu, leżącym teraz
na stoku wzgórza w płytkim,
bezimiennnym grobie. "Cel, którego
poszukujesz, ukryty jest w tobie
samym". Zastanawiał się, co skłoniło
opata, aby do requiem wybrać ten
właśnie wiersz z "Illuminatum", i
podejrzewał, że był wśród obecnych

background image

jedyną osobą, która rozpoznała jego
źródło.

Rozległo się pełne rewerencji
stukanie do drzwi biblioteki, po czym
ukazał się młody nowicjusz, niosący
w ręku małą, okutą metalem kasetkę.
Umieścił ją na stole przed
Spindriftem, z kieszeni wydobył
klucz i położył go koło skrzyneczki.

- Ojciec przełożony polecił
przynieść to panu - oznajmił. - To
było w celi brata Roderigo. - Skłonił
nieznacznie głowę, odwrócił się i
wyszedł, łagodnie zamykając za sobą
drzwi.

Spindrift wziął klucz i obejrzał go z
zainteresowaniem. Był zupełnie
niepodobny do wszystkich, jakie
dotąd widział, wykuty jakby w
kształcie ozdobnego, podwójcie
zakończonego znaku zapytania.
Spindrift nie umiał powiedzieć, ile
klucz może mieć lat ani nawet z
czego jest wykonany. Wyglądało to
na jakiś stop - może cynę z ołowiem?
- nie było na nim jednak
dostrzegalnej patyny czasu. Odłożył
klucz z powrotem i przysunął
kasetkę. Miała około trzydziestu
centymetrów długości, jakieś

background image

dwadzieścia szerokości i może,
piętnaście głębokości. Dębowe
wieczko, bogato zdobione srebrną
inkrustracją i mosiężnymi ćwiekami,
było lekko wypukłe. Spindrift uniósł
skrzynkę i delikatnie nią potrząsnął.
Usłyszał, jak w środku coś przesuwa
się dookoła, uderzając miękko o
ścianki. Nie miał wątpliwości, że ta
ten dziwny klucz otwiera szkatułkę,
ale kiedy zechciał się nim posłużyć,
nie znalazł odpowiedniej dziurki.
Obejrzał spód. Przy sączącym się
przez zachodnie okna, gasnącym już
świetle dojrzał jedynie wyryty
pentagram i rzymskie cyfry
oznaczające rok 1274.

Miał wyraźnie przyśpieszony puls,
kiedy popędził w odległy kąt
biblioteki i, przyniósł stamtąd
żelazny lichtarz. Zapalił świecę,
ulokował ją koło skrzyneczki i
ustawił tak, że światło padało wprost
na wieczko. I wtedy zauważył, że
fragment srebrnego zdobienia pasuje
do tego, co przedtem uznał za uchwyt
klucza. Nacisnął inkrustację i wydało
mu się, że nieznacznie ustąpiła pod
opuszkami palców.

Znowu wziął klucz, umieścił go w
ten sposób, że wzór pokrywał się

background image

dokładnie z rysunkiem inkrustacji, a
następnie przycisnął na próbę.
Rozległo się ciche stuknięcie i
poczuł, jak wieczko, wbrew oporowi
ręki, samo unosi się ku górze. Wyjął
klucz i puścił wieczko do tyłu, tak że
oparło się na zawiasach. Wewnątrz
skrzynki leżała księga oprawna w
welin oraz gęsie pióro.

Spindrift wytarł palce o rękaw i z
bijącym sercem zanurzywszy dłoń w
szkatułce, wydobył z niej księgę.
Kiedy blask świecy padł ukośnie na
okładkę, udało mu się odczytać
wyblakłe, sepią pisane litery, które
składały się na słowo
PRAEMONITIONES, a poniżej
widniało pisane ciemniejszym
atramentem pytanie: "Auis custodiet
ipsos custodes?"

Spindrift podniósł wzrok na świecę.

- Któż pilnować będzie samych
strażników? - powiedział do siebie. -
Rzeczywiście, kto?

Wiatr jęknął i zaskowyczał za
ciemnymi teraz szybami, a z wieży
opactwa rozbrzmiewać zaczął dzwon
na nieszpory. Spindrift wzdrygnął się
gwałtownie, po czym odwrócił

background image

okładkę księgi.

Ktoś, może nawet sam Peter
Sternwarts, przyszył do pustej kartki
arkusz złożonego pergaminu.
Spindrift rozłożył go ostrożnie i
przyglądał się czemuś, co na
pierwszy rzut oka wyglądało jak
niezrozumiała pajęcza sieć
precyzyjnie wyrysowanych linii.
Ledwie chwilę się w nią wpatrywał,
gdy zaświtało mu w głowie, że
zasadniczy rysunek uderzająco
przypomina wzór na wieczku kasetki
i należący do niej klucz o
zadziwiającym kształcie. Było jednak
coś jeszcze, coś, co drążyło jego
pamięć, o czym wiedział, że gdzieś
kiedyś miał to przed oczami. I nagle
znalazł: splątany, spiralny wzór w
megalicie, wyżłobiony na skalnej
ścianie w pobliżu. Tintagael w
Kornwalii; tutaj były dokładnie te
same wygięte i podwojone znaki w
kształcie litery S, które niegdyś
wydały się jego młodzieńczej
wyobraźni gigantycznymi odciskami
kciuków w granicie.

Ledwie zdążyło się wyłonić to
wspomnienie, gdy Spindrift skojarzył
ów graficzny labirynt z pogańskimi
menhirami, rozsianymi na wzgórzach

background image

wokół Hautaire. Czyż mogła to być
mapa, o której napomknął Roderigo?
Przybliżył pergamin do drgającego
płomienia świecy i od razu spostrzegł
pierścień drobnych kółeczek, który
stanowił obwód umieszczonego
centralnie wirującego kształtu. Od
każdego z kółeczek poprowadzone
były delikatne linie, które
przechodząc przez wir, spotykały się
w jego środku.

Spindrift był teraz pewien, że to, co
trzyma w rękach, jest jakąś tajemną
mapą Hautaire i jego najbliższych
okolic, ale tam, gdzie powinno być
wskazane samo opactwo, coś
malutkimi literami napisano. Akurat
w miejscu, gdzie pergamin był
pośrodku, złożony na krzyż. Spindrift
zmrużył powieki i uzmysłowił sobie,
że jest w stanie odczytać jedynie
wyrazy "tempus" i "pons" - albo
może "fons" - wraz ze słowem, które
równie dobrze można było odczytać
jako "cave", jak i "carpe". "Czas",
"most", czy może "źródło". I co poza
tym? "Strzeż się"? "Korzystaj"?
Przygnębiony potrząsnął głową i
zrezygnował, jako że trud próżny.
Złożył mapę z powrotem i
odwróciwszy kartkę, zaczął czytać.

background image

Kiedy dotarł do ostatniej strony,
świeca zmalała do kapiącego ogarka,
a on sam dotkliwie odczuwał
przeraźliwy ból głowy. Ukrył twarz
w dłoniach i czekał, aż pulsowanie za
oczami uspokoi się. O ile mu było
wiadomo, upił się w życiu zaledwie
raz, a zdarzyło się to z okazji
dwudziestych pierwszych urodzin.
Nie były owe wrażenia miłe.
Wspomnienie świata kołyszącego się
w posadach pozostało jednym z
najbardziej nieprzyjemnych.
Przypomniał sobie, jak myśli
przenosiły się w zamroczeniu z
jednego wątłego punktu zaczepienia
na inny. Rzecz jasna, z tą księgą to
mistyfikacja, nadzwyczaj wymyślna,
bezsensowna mistyfikacja. Musiała
nią być! A jednak lękał się, że nie, że
może to, on właśnie przeczytał, nie
jest w istocie niczym innym, jak
średniowiecznym proroczym tekstem
o tak nieprawdopodobnej trafności,
że z każdej racjonalistycznej filozofii
stworzonej przez człowieka czynił
zupełną niedorzeczność. Kto raz
przeczytał "Praemonitianes", jak
Alicja przechodził na drugą stronę
zwierciadła, w świat, gdzie tylko
niemożliwe jest możliwe. Ale jak to
się działo? Na Boga, jak?

background image

Spindrift usunął ręce sprzed oczu,
otworzył księgę na chybił trafił i przy
odrobinie światła, która pozostało w
chybotliwym płomieniu świecy, raz
jeszcze przeczytał, jak w roku 1492
Cristobal Colon, nawigator z Genui,
ustąpiwszy wobec nakazów mędrca
Chang Henga, w dniu wygnania
Żydów z Hiszpanii wyruszył żeglując
na zachód. Powrócił następnego
roku, obciążony skarbami i "w
towarzystwie tych, których nazywał
Indianami, ale którzy w
rzeczywistości wcale nimi nie byli".
W tym momencie świeca rozbłysła
gwałtownie i zgasła.

N

astępnego ranka Spindrift

poprosił o posłuchanie u opata.
Udzielono mu zgody. Zabrał ze sobą
drewnianą szkatułkę i tajemniczy
klucz. Powieki miał zaczerwienione,
oczy przekrwione, a ciemne pod nimi

background image

sińce świadczyły o nie przespanej
nocy.

Abbe Ferzand miał niewiele ponad
pięćdziesiąt lat - był to rosły
mężczyzna o przenikliwym
spojrzeniu, popielato siwych włosach
i krzaczastych brwiach. Trzymał się
bardzo prosto; uderzyło to Spindrifta,
jako że w owej postawie było coś
więcej niż zwykły wojskowy styl.
Miał na sobie brązowy habit swojego
zakonu i jedynie prosty, mosiężny
krzyż, zawieszony na ozdobionym
paciorkami skórzanym rzemieniu,
który okalał. szyję, odróżniał go od
innych zakonników. Uśmiechnął się,
kiedy Spindrift wszedł do pokoju,
następnie podniósł się zza stołu i
wyciągnął rękę. Spindrift, zmieszany
przez moment, wetknął kasetkę pod
lewe ramię, po czym potrząsnął
wyciągniętą dłonią.

- W jaki sposób mogę być panu
pomocny, monsieur Spindrift?

Ten zaczerpnął powietrza,
uchwycił skrzynkę w obie ręce i
trzymał ją przed sobą.

- Abbe Ferzand, ja... - zaczął, po
czym głos mu się urwał.

background image


W kącikach ust opata błąkał się
cień uśmiechu. - Tak? - zachęcał
łagodnie.

- Sir! - wybuchnął Spindrift - czy
wie pan, co jest tutaj w środku?

- Tak - odpowiedział opat. - Zdaje
mi się, że wiem. - W takim razie
dlaczego przysłał to pan do mnie!

- Brat Roderigo chciał, żebym to
zrobił. Takie było jedno z jego
ostatnich życzeń.

- Księga jest oczywiście
fałszerstwem. Ale pan musi przecież
o tym wiedzieć.

- Więc taka jest pańska opinia,
monsieur? - Oczywiście. `

- Skąd jednak ta pewność?

- Ależ! - wykrzyknął Spindrift -
ponieważ to musi być fałszerstwo !

- Jednakże prorocy byli zawsze -
odparł łagodnie opat. I wszyscy oni
przepowiadali przyszłość.

Spindrift machnął wolną ręką.

background image


- Nostradamus, chce pan
powiedzieć? Mgliste
wieloznaczności. Przepowiednie
nieszczęść, które można było
interpretować tak, by pasowały do
jakiejkolwiek niesprzyjającej
okoliczności. Ale to...

Opat pokiwał zgodnie głową.

- Proszę wybaczyć, że zapytam,
monsieur - powiedział ale co tak
naprawdę przywiodło pana do
Hautaire? Spindrift umieścił kasetkę
przed sobą na biurku, a klucz położył
obok. Kiedy to robił, nie po raz
pierwszy zdał sobie sprawę, że na
pytanie, które stawiał abbe Ferzand,
nie mogło być prostej odpowiedzi.

- Wydaje mi się, że głównie
"Illuminatum" Petera Sternwartsa -
wyznał. - Czułem potrzebę
dowiedzenia się o autorze
wszystkiego, na ile mnie było stać.

Opat zdawał się dumać nad tą
odpowiedzią; potem obrócił się na
obutej w sandał pięcie, podszedł do
szafy bibliotecznej, otworzył ją i
wydobył jakiś inny oprawny w welin
tom, z wyglądu przypominający ten,

background image

który Spindrift odłożył do
skrzyneczki. Opat zamknął drzwi
biblioteki, po czym stał przez chwilę,
stukając książką o koniuszki palców.
Wreszcie odwrócił się do Spindrifta.

- Przyjmuję, że przestudiował pan
"Praemonitiones", monsieur
Spindrift?

Ten przytaknął głową.

- W takim razie przypomni pan
sobie może, że zawarte tam
przepowiednie kończą się na wojnie
prusko-francuskiej. Jeżeli mnie
pamięć nie myli, ostatni zapis
dotyczy poddania się Bazaine'a w
Metzu w październiku 1870 roku,
kapitulacji Paryża w 1871 i
podpisania układu we Frankfurcie
nad Menem dziesiątego maja tegoż
roku?

- Tak - przyznał Spindrift - zgadza
się w zupełności. Opat otworzył
trzymaną książkę, przerzucił kilka
kartek, spojrzał na tekst, po czym
zapytał:

- Czy powiedziałby pan, że Europa
doczekała się nareszcie końca wojen?

background image

- Jak to, naturalnie - odrzekł
Spindrift. - Liga Narodów zakazała...

- We wrześniu 1939 roku - wpadł
mu w słowo opat Niemcy dokonają
inwazji na Polskę. W bezpośrednim
tego następstwie Anglia i Francja
wypowiedzą Niemcom wojnę.

- Ależ to absurd! - wykrzyknął
Spindrift. - Jakżeż, Traktat Wersalski
wyraźnie stwierdza, że Niemcom
nigdy, w żadnych okolicznościach,
nie będzie wolno zbroić się na nowo!

Opat cofnął się o jedną kartkę.

- W 1924... to przyszły rok,
prawda?... umrze Lenin, a po nim
nastąpi - tu nachylił stronę, żeby
padało na nią światło - Józef
Wissarionowicz... chyba dobrze
czytam... Stalin, Rozpocznie się era
bezprzykładnej tyranii. - Przerzucił
kartki dalej. - W roku 1941 wojska
niemieckie zaatakują Rosję i zadadzą
poważne ciosy siłom radzieckim. -
Odwrócił jeszcze jedną stronę. - W
lipcu 1945 roku podstawy cywilizacji
rozpadną się w wyniku eksplozji na
jednej z pustyń amerykańskich. -
Wzdrygnął się i zamknął książkę,
niemalże z ulgą.

background image


- Oczywiście nie żąda pan ode
mnie, abym uwierzył, że te
fantastyczne przepowiednie są
dziełem Petera Sternwartsa? -
zaprotestował Spindrift.

- Tylko pośrednio - odparł opat. -
Bez mistrza Sternwartsa nigdy by z
pewnością nie powstały. Niemniej
jednak, sam ich nie napisał.

- W takim razie kto?

- Te ostatnie? Brat Roderigo.
Spindrift tylko otwarł szeroko usta.

Opat położył książkę na biurku
obok kasetki i podniósł klucz.

- Przed śmiercią - oznajmił - Brat
Roderigo poinformował mnie, iż
wyraził pan życzenie zbadania
oculusa. Czy tak?

- A więc on rzeczywiście istnieje?

- Ależ tak. Z całą pewnością, Oto
klucz do niego.

- W takim razie bardzo chciałbym
zobaczyć to miejsce.

background image

- Świetnie, monsieur - zgodził się
opat. - Zaprowadzę tam pana sam.
Ale najpierw rad zaspokoiłbym moja
ciekawość: co też czyni pana tak
pewnym fałszywości
"Praemonitiones"?

Spindrift popatrzył na kasetkę.
Spiralna inkrustacja na wieczku
zdawała się wirować na kształt
srebrnego koła świętej Katarzyny. Z
trudem odwrócił wzrok.

- Ponieważ zawsze wierzyłem w
wolną wolę - oznajmił bezbarwnym
głosem. - Uwierzyć w
"Praemonitiones" znaczyłoby temu
zaprzeczyć.

- O! - zdziwił się opat - i to
wszystko? Myślałem, że może
wykrył pan zmiany w piśmie, które
występują w mniej więcej
pięćdziesięcioletnich przedziałach.
Różnice, trzeba przyznać są
nieznaczne, ale niezaprzeczalne.

- Nie było w nocy dobrego światła
w bibliotece - wyjaśnił Spindrift. -
Nie dostrzegłem żadnej wyraźnej
niejednolitości w pochyłym piśmie
zapisów.

background image

Opat uśmiechnął się.

- Proszę spojrzeć ponownie -
zaproponował. - Przy dziennym
świetle. - Wcisnął klucz do zamka,
wydobył ze skrzyneczki
"Praemonitiones" i podał je
Spindriftowi.

Ten zaczął przerzucać kartki,
potem przerwał, cofnął się o kilką
stron i pokiwawszy głową,
kontynuował przeglądanie. - Hm,
owszem! - odezwał się. - Tu jest
zapis na rok 1527:

"Święte Miasto złupione przez
wojska cesarza Karola".
Rzeczywiście, jest różnica. Czym pan
to tłumaczy?

- Poszczególne partie pisane były
różnymi rękami - wyjaśnił opat. -
Jednakże zaryzykowałbym
twierdzenie, że wszystko utrwalono
tym samym piórem.

Spindrift sięgnął do kasetki i
wyjąwszy przycięte pióro obejrzał je.
Kiedy palce objęły pożółkły trzon,
zdało się, iż ten bardzo nieznacznie
się w nich obrócił, jakby obdarzony
jakąś zadziwiającą własną wolą.

background image

Spindrift pośpiesznie wrzucił pióro z
powrotem do skrzynki i
poczerwieniał zakłopotany, widząc
dziecinność swego zachowania.

- Jeżeli dobrze pana rozumiem,
abbe, twierdzi pan, że przepowiednie
pisane były różnymi dłońmi przez
ostatnich siedem stuleci.

- Tak jest. Okazałoby się, że zasięg
przewidywania jest z reguły
ograniczony do około pięćdziesięciu
lat, chociaż w pewnych przypadkach,
szczególnie gdy chodzi o samego
Sternwartsa, przesuwa się znacznie
dalej.

Opat wyjaśnił to spokojnym,
rzeczowym tonem, który Spindrifta
wyraźnie zbijał z tropu. Spróbował
wyciągnąć rękę po drugą księgę,
którą opat położył na biurku, lecz ten,
najwyraźniej nieświadom zamysłu
Spindrifta, przypadkowo położył na
niej rękę.

- A więc, jeżeli jest pan gotów,
monsieur - powiedział proponuję
wejść na górę i złożyć uszanowanie
oculusowi. Spindrift skinął głową.

Opat uśmiechnął się, wyglądał na

background image

zadowolonego. Umieścił obie księgi
w kasetce i zatrzasnął wieko.
Następnie wziął klucz, zdjął z
wbitego w ścianę haka pęk innych
kluczy i kiwnąwszy głową na
Spindrifta, aby za nim podążył,
poprowadził go poprzez chłodną,
białą sień, potem na górę
kamiennymi schodami, wreszcie
wzdłuż korytarza, wspartego
ukośnymi promieniami słońca. Kilka
razy skręcili i raz jeszcze wspięli się
na schody. Po drodze Spindrift rzucił
okiem przez okno i zauważył, że
znajdowali się teraz prawie na
poziomie ruin prehistorycznego
kamiennego kręgu. Skórzane sandały
opata stukały energicznie o podeszwy
jego gołych stóp i wydawały dźwięk
przypominający ostrzenie brzytwy.

Wreszcie dotarli do niewielkich
dębowych drzwi. Opat przystanął, z
pęku kluczy wybrał jeden, wepchnął
go do zamka i przekręcił. Jęknęły
zawiasy i drzwi z lamentem
otworzyły się do wewnątrz.

- Prowadzą do kopuły w rotundzie -
wyjaśnił. - Oculus umieszczony jest,
co ciekawe, w północnej ścianie. Bez
wątpienia jest to osobliwość
architektoniczna.

background image


Spindrift pochylił głowę i
przekroczywszy próg, znalazł się w
ciasnym, krętym korytarzyku, który
oświetlały wąskie, okratowane
otwory w zewnętrznych murach.
Gruba warstwa kurzu zalegała
podłogę, poza tym pokrywała ją
stwardniała skorupa odchodów
całych pokoleń ptaków i nietoperzy.
Podłoga wznosiła się spiralnie pod
kątem jakichś dziesięciu stopni i
Spindrift wyliczył, że musieli zrobić
przynajmniej jedno pełne okrążenie
rotundy. Wtedy opat oznajmił:

- Ecce oculus!

Wyglądając spoza rozłożystego
ramienia przewodnika, Spindrift
zobaczył drugie drzwi, tak wąskie, że
człowiek mógł się przez nie
przedostać jedynie z największa
trudnością. Opat wcisnął się tyłem do
niszy i pozwolił Spindriftowi przejść
obok siebie. Następnie podał mu
klucz od kasetki i powiedział:

- Przekona się pan, że działa w
normalny sposób, monsieur.

- Dziękuję - rzekł Spindrift, biorąc
od niego klucz i podchodząc do

background image

drzwi. - Czy w środku jest miejsce
tylko dla jednej osoby?

- Niemalże - odpowiedział opat. -
Drzwi otwierają się na zewnątrz.

Spindrift włożył klucz do zamka i
przekręcił go. Tryby zazgrzytały
niechętnie, ale jednak pozwoliły, by
klucz się obrócił. Następnie Spindrift,
używając go jako klamki - innej w
istocie tam nie było - delikatnie
pociągnął drzwi w swoją stronę.
Nagle się cofnął, z trudem
powstrzymując okrzyk. Drzwi
bowiem, otworzyły się, by ukazać
rodzaj wapiennej trumny bez wieka,
nagiej i pustej, ustawionej pionowo,
która najwyraźniej wmurowana była
w kamienne podłoże.

Cóż to jest, na miły Bóg? - zapytał.
Opat zaśmiał się w kułak.

- Oto pański oculus, monsieur.

Spindrift zmierzył trumnę
niepewnym wzrokiem.

- I mówi pan, że Sternwarts to
wybudował? - dowiadywał się z
powątpiewaniem.

background image

- No, z pewnością stało się to za
jego sprawą - odrzekł opat. - Co do
tego nie może być prawie
wątpliwości. Proszę spojrzeć tam... -
Wskazał ku napisowi wyrytemu na
wapiennej konsoli, która otaczała
miejsce na głowę: "Sternwarts hoc
fecit". - Przyznaję, że to żaden
dowód, ale mnie zupełnie wystarcza.
- Znowu się uśmiechnął. - Cóż, skoro
jest pan tu teraz, nie kusi pana, żeby
spróbować?

Spindrift rzucił okiem na łaciński
napis.

- Wykonał Sternwarts -
wymamrotał i w momencie, kiedy
głośno wypowiadał te słowa,
wiedział już, że musi wejść do tej
kamiennej trumny, chociażby
dlatego, że odmowa oznaczałaby
negację wzniosłego i odważnego
ducha człowieka, który napisał
"Illuminatum". A jednak nie był w
stanie ukryć niechęci. Jakże bardzo
pragnął powiedzieć w tym
momencie: "Może jutro albo w
przyszłym tygodniu, jeżeli nie robi to
panu różnicy, abbe". Ale zdawał
sobie sprawę, że taka okazja nie
będzie mu dana po raz drugi. Teraz
albo nigdy. Skinął głową, wziął

background image

głęboki oddech, przełknął ślinę i
ruszywszy zdecydowanie naprzód,
tyłem wśliznął się do zimnego
sarkofagu.

Opat delikatnie zamknął za sobą
drzwi, po czym wolno i z
namaszczeniem nakreślił na ich tle
znak krzyża.

B

ez żadnego szczególnego

powodu, którego byłby świadom,
Spindrift odkrył, że w ostatnim czasie
myśli jego krążą wokół brata
Roderigo. Raz czy dwa zaszedł nawet
na cmentarz opactwa, gdzie
pochowane zostały kości małego
zakonnika. Grzebał to tu, to tam,
rozglądając się niezdecydowanie
wśród nierówności terenu, ale
zobaczył, że nie może już dokładnie
sobie przypomnieć, gdzie złożono
ciało przyjaciela. Nagrobki

background image

przysługiwały wyłącznie opatom
Hautaire, a nawet ten abbe Ferzanda
zdążyła pokryć gruba warstwa
porostów.

Spindrift znalazł kawałek suchej
gałązki i zaczął skrobać pokryty
literami wapień, ale zanim ukazały
się liczby 1910 - 1937, zdał sobie
sprawę, że powodujący nim impuls
zdążył już osłabnąć. W końcu, jaki to
ma sens? Zadziwiająca rzecz z tym
starzeniem się: już nic nie wydawało
się tak strasznie pilne czy ważne.
Ostre krawędzie stępiły się; czarne z
białym zlało się w szarość, a uwaga
uparcie zbaczała na podsuwane przez
pamięć miłe głupstewka i gubiła się
wśród kwiecistych żywopłotów
Przeszłości. Quis custodiet...?

Stary bibliotekarz wyprostował się,
upuścił trzymany patyczek i począł
rozcierać bolące plecy. Nagle
przypomniał sobie o liście. Nosił go
przy sobie przez cały dzień i w
gruncie rzeczy zaszedł na cmentarz
po to, żeby podjąć w tej sprawie
jakąś decyzję. Czuł niejasno, że
potrzebna mu duchowa obecność
Roderiga i abbe Ferzanda. A nade
wszystko niezbędna była pewność.

background image

Poszukał wzrokiem odpowiedniego
miejsca, by usiąść, po czym ze
strzykaniem w kościach osunął się w
dół, opierając plecy o nagrzany
słońcem nagrobek opata. W
poszukiwaniu okularów i listu
przetrząsnął zakamarki wełnianego
habitu, a gdy już wszystko
zorganizował tak, jak nakazywało
poczucie wygody i zadowolenia,
wydobył list z koperty, rozłożył go i
odchrząknąwszy, głośno przeczytał:

Poste Restante Arles

Bouches-du-Rhóne

21 czerwca 1981 Szanowny Panie!

Od niedługiego czasu jestem
znowu w Europie po czteroletniej
podróży i studiach w Indiach, Burmie
oraz Nepalu, podczas których jeden z
nauczycieli wprowadził mnie w
Pańskie wspaniałe wydania
"Biographia Mystica" mistrza
Sternwartsa. Była to dla mnie
absolutna rewelacja, która wraz z
"Illuminatum" zupelnie odmieniła
mój światopogląd. "Dobrze
wymierzona strzała godzi w tego, kto
ją wypuszcza"

background image

Rozstanie z Europą i powrót do
domu, do Chicago, nie mogły
nastąpić bez podjęcia chociaż próby,
by Panu osobiście podziękować, a
nawet może, by sprawić sobie ucztą
duchową w postaci rozmowy z
Panem na temat życia i dzieł Mistrza.

Gdyby udało się Panu znaleźć
sposób na spełnienie w najbliższym
czasie mojego życzenia - powiedzmy
gdzieś w przyszłym miesiącu - czy
byty Pan tak uprzejmy napisać do
mnie na powyższy adres, a wówczas
niezwłocznie przybędę do Hautoire.

Z poważaniem, J.S. Harland

Spindrift skończył czytać, podniósł
głowę i mrugając powiekami spojrzał
na drugą stronę doliny.

- Quis custodiet? - mruknął
półgłosem, przypominając sobie
nagle z prawdziwie zadziwiającą
jasnością, jak to kiedyś, dawno temu,
brat Roderigo podał mu kubek
lodowato zimnej wody i jak pokiwał
wtedy głową. Skąd wiedział?

Z północnego nieba wyleciały trzy
czarne samoloty o kształtach włóczni
i zagłuszając dolinę dudniącym

background image

hukiem, przemknęły nad całą jej
długością. Spindrift westchnął i
złożywszy list, niezdarnie wepchnął
go do koperty. Wyciągnął rękę,
skubnął listek dzikiej szałwi, roztarł
go w palcach i podniósł do nosa.
Tymczasem samoloty były już
pięćdziesiąt mil dalej, niemal
ślizgając się po powierzchni
odległego, połyskującego morza,
chociaż drgania wywołane ich
brutalnym przelotem ciągle jeszcze
odbijały się między wiekowymi
wzgórzami.

- Doskonale - mruknął Spindrift -
napiszę do tego młodego człowieka.
Ex nihilo nihil fit. Ale może pan
Harland nie jest "niczym". Może
czymś jest - nawet, niewykluczone,
moim własnym następcą, tak jak ja
przyszedłem po Roderigu, a
Roderigo po bracie Marcinie. Zawsze
był następca, ktoś, kto widział, oko
dla oka.

Chrząknął i podźwignąwszy się z
grobu, na którym siedział, poczłapał
w stronę opactwa - zdziwaczały
nieco braciszek zakonny, który idąc,
zwykł mówić do siebie półgłosem.

background image

U

rzędniczka w Bureau des

Postes pociągnęła nosem, spojrzała
na podany jej paszport, po czym
niechętnie wręczyła list, manifestując
swą głęboką dezaprobatę dla
młodego pokolenia.

Szczupła, mocno opalona
dziewczyna o blond włosach, ubrana
w wypłowiałą błękitną koszulę i
dżinsy, przyjrzała się znaczkowi na
liście i krzyknęła z radości. Wybiegła
na zalany słońcem plac, usiadła na
niskim murku i oderwawszy
ostrożnie wąski paseczek z boku
koperty, wyjęła list od Spindrifta. Jej
niebieskie oczy o morskim odcieniu
przebiegły śpiesznie wzdłuż pisanych
na maszynie linijek.

- Och, cudownie! - wykrzyknęła. -
Jej! czy to nie przewspaniale?!

background image


Judy Harland, która w
dwudziestym drugim roku życia
ciągle jeszcze potrafiła wyglądać na
młodzieńcze i chłopięce osiemnaście
lat, swego czasu napisała w jakimś
kwestionariuszu o pracę, w rubryce
zatytułowanej "zawód", jedno tylko
słowo: "entuzjastka". Nie
zaproponowano jej pracy, ale chyba
nie z racji fałszywego przedstawienia
własnej osoby. List do Spindrifta
napisany został raz dwa pad
wpływem chwilowego impulsu, gdy
odkryła, że do opactwa Hautaire
łatwo można się dostać auto-stopem
w ciągu jednego dnia, jadąc z Arles
wzdłuż wybrzeża. Nie żeby
informacje, które podała Spindriftowi
były nieprawdziwe, bo nie były,
przynajmniej do pewnego stopnia,
ponieważ jej zainteresowanie
mistrzem Sternwartsem stanowiło
zaledwie jedną z kilku pasji,
pomiędzy którymi miotała się w
ciągu minionych ośmiu lat tam i z
powrotem, jak pijany koliber w
jaśminowym lasku. Próbowała już
hatha-jogi, nauk don Carlosa, taroka,
zen-buddyzmu i "I Ching". Każde z
nich brało ją w posiadanie niczym
namiętny kochanek - inni wtedy nie
istnieli - do momentu, gdy zjawiał się

background image

następny. "Illuminatum" i
"Biographia Mystica" stanowiły
ostatni bodaj przedmiot jej
duchowych uniesień.

Podpisanie listu inicjałami a nie
pełnym imieniem było aktem
rozwagi, podyktowanym przez
niefortunne doświadczenia z Persji i
Afganistanu. Wyszła z nich bez
szwanku - podobnie jak przetrwała
inne opresje - ponieważ istota jej
samej obwarowana była
niewzruszonym przeświadczeniem,
iż wyznaczono ją do spełnienia
jakiegoś nadzwyczajnego, choć
dotychczas nie sprecyzowanego
zadania. Bez znaczenia był fakt, że
niezbyt dobrze wiedziała, o jakie
zadanie może chodzić. Liczyła się
siła przekonania. I rzeczywiście, pod
pewnymi względami Judy sporo
miała wspólnego z Joanną d'Arc.

Niewielki, dokonany za pomocy
nożyczek zręczny zabieg z włosami
oraz ukryty, przewiązany wokół szyi
szal z szyfonu wkrótce zmieniły ją w
całkiem udatnego chłopaka. Już jako
James Harland wysiadła z szoferki
życzliwego kierowcy, zarzuciła na
ramiona znoszony plecak i gwiżdżąc
jak ptak ruszyła w górę krętej,

background image

pokrytej kurzem drogi do Hautaire.
Tak samo jak uczynił to Spindrift
sześćdziesiąt lat przedtem i dokładnie
w tym samym miejscu - zatrzymała
się, gdy opactwo było już widoczne.
Stojąc nieruchomo, wpatrywała się w
nie przez chwilę. W niewidzialnym
kominie ciepłego powietrza
majestatycznie wznosił się po spirali
brązowo-biały orzeł; kiedy tak
patrzyła, poczuła nieprzeparta niemal
chęć, by odwrócić się i
pomaszerować z powrotem. Gdyby "I
Ching" było akurat najważniejsze,
może by uległa, ale Hautaire
stanowiło dla niej to, co kiedyś
legendarny Cathay dla Potera
Sternwartsa: wyzwanie, z którym
należało się zmierzyć i - wygrać.
Otrząsnęła się ze złych przeczuć,
mocniej zacisnęła kciuki na
sprzączkach swego tobołka i
powędrowała w górę.

Z wiekiem wzrok się Spindriftowi
poprawił. Poprzez okno biblioteki
wypatrzył tę pełna determinacji
figurkę, gdy oddalona była jeszcze o
prawie milę. Coś, jakby lodowaty
palec, dotknęło jego serca. "O
włosach złocistych jak u anioła".
Czyż sam nie napisał tego dawno,
dawno temu, po ostatnich

background image

odwiedzinach w rotundzie? Ile to już
lat? Co najmniej pięćdziesiąt. Tak
daleko, jak mogło dojrzeć oko.
Dlaczego więc nie wrócił? Czyżby
lęk? A może brak prawdziwej wiary,
która mogłaby go wesprzeć? A
jednak wszystko, co "zobaczył",
przebiegło dokładnie tak, jak opisał.
Również rzeczy, które wydawały się
być zupełnym szaleństwem.
Świetliste bomby rujnujące w
mgnieniu oka całe miasta; ludzie w
srebrzystych kombinezonach
spacerujący po Księżycu; kule
zamachowca powalające prezydenta,
który chciał ich tam wysłać; nie
kończące się wojny, groza i
martyrologia obozów
koncentracyjnych; ludzkie
bestialstwo. Ból, ból, wiecznie ból.
Nie był już w stanie znieść więcej.
Jego ostatni zapis w
"Praemonitiones" z pewnością musi
być teraz prawie aktualny. Czy to
znaczy, że nie dopełnił swego
świętego obowiązku? Cóż, zawiódł
zatem, ale przynajmniej dał światu
"Biographię", czego nie zrobił żaden
z jego poprzedników. I czeka jeszcze
ta cudowna rzecz w postaci
"Exploratio Spiritualis" - arcydzieła,
które sam wydobył na światło
dzienne, przetłumaczył i zebrał w

background image

całość. Może któregoś dnia zostanie
opublikowane? Ale nie przez niego.
Niech ktoś inny weźmie na siebie ten
ciężar. Wiedział, czego by to
wymagało. A on na pewno zrobił
wystarczająco dużo. Jednakże, niby
grudka lodu, która nie chce się
roztopić, zaległ w jego sercu chłód.
"O włosach złocistych jak u anioła".
Mamrocząc pod nosem odwrócił się
od okna; ociężale ruszył przez
bibliotekę, po czym zaczął schodzić
na dół, do furty opactwa, aby powitać
swego gościa.

G

dy Judy była dzieckiem,

bawiło ją czasami dziwaczne
wyobrażenie, że ludzie z wiekiem
upodabniają się do nazwisk, z
którymi się urodzili. Przypomniała
sobie o tym, kiedy jej wzrok po raz
pierwszy spoczął na Spindrifcie.
Włosy miał tak białe i jedwabiste, jak

background image

piana na zbiorniku przy jazie, a gdy
potrząsał ręką Judy, zza okularów w
metalowej oprawce patrzyły na
dziewczynę wodniste oczy.

- Jest pan bardzo młody, panie
Harland - zauważył. Ale w takim
razie ja muszę się panu zapewne
wydawać nad wyraz stary.

- A jest pan? - spytało z tą
otwartością, która dla jednych była
urocza, a w przekonaniu innych
dowodziła po prostu złych manier.

- Mam dokładnie tyle lat, co nasze
stulecie - odrzekł z uśmiechem. - Z
czego wynika; że wiosen liczę sobie
cztery razy dwadzieścia, plus jedna.
Jakkolwiek by rachować, niezgorszy
kawałek czasu, przyzna pan.

- I mieszkał pan tutaj całe życie?

- Na pewno większa część. Po raz
pierwszy przybyłem do Hautaire w
1923 roku.

- Ej! Mój ojciec urodził się w 1923.

- Istny annus mirabilis - zaśmiał się
staruszek. - Chodźmy, panie Harland.
Niech ja pierwszy wprowadzę pana

background image

do Hautaire.

Mówiąc to powiódł Judy przez
zewnętrzny dziedziniec, a potem w
dół, ku krużgankom, gdzie snuło się
kilku braci pogrążonych w cichej
medytacji, podobnych wyblakłym
jesiennym liściom. Wszędobylskie
spojrzenia Judy strzelały to tu, to
tam.

- O rany - wyszeptała - tutaj, to
dopiero jest coś.

- Może miałby pan ochotę napić się
czegoś? - zapytał Spindrift,
przypominając sobie nagle, jak on
sam wprowadzony został do
opactwa, i mając niejasną nadzieję,
że jeśli sytuacja się powtórzy, to
może przekazany mu zostanie jakiś
znak.

- Bardzo chętnie - zgodziła się
Judy. - Stokrotne dzięki. Zrzuciła
plecak i cisnęła go nie opodal
fontanny, podczas gdy Spindrift, w
typowy dla krótkowidza sposób,
szukał po omacku kubka.

- Tutaj... może ja - pośpieszyła z
pomocą i wyławiając kubek
zanurzyła go w misie, po czym

background image

wypiła potężny haust. Spindrift
poprawił okulary i bacznie przyjrzał
się dziewczynie. Samotna kropla
wody przez moment zawisła jak łza
na jej kwadratowej, ostro
zarysowanej brodzie; Judy otarła ją
wierzchem dłoni.

- Wspaniałe! - zakomunikowała. -
Prawdziwa ochłoda. Spindrift kiwnął
głową i uśmiechnął się.

- Ta fontanna była tutaj, jeszcze
zanim wybudowano opactwo -
wyjaśnił.

- Naprawdę? Czyli że mistrz
Sternwarts mógł uczynić ,dokładnie
te samo, co ja przed chwilą.

- Tak - zgodził się Spindrift. - To
nawet bardziej niż prawdopodobne.

- To dopiero jest coś - westchnęła
Judy. - Ale, ale... mam przy sobie
własny egzemplarz "Biographii",
żeby mi pan podpisał. Jest w moich
manatkach. Wszędzie go ze sobą
noszę.

- O, doprawdy? - ucieszył się
Spindrift i poczerwieniał z
zadowolenia. - Muszę przyznać, że

background image

uważam to za ogromny komplement.

- "Biographia" jest jedną z
najwspanialszych książek świata -
zdecydowanie oświadczyła Judy. -
Niewykluczone, że najwspanialszą.

Spindrift poczuł się należycie
pochlebiony.

- Może byłby pan zainteresowany
obejrzeniem oryginalnego rękopisu?
- zaproponował nieśmiało.

- Byłby?! Mam rozumieć, że ma go
pan tutaj, w opactwie?

- Jest w bibliotece.

- Ha, na co więc czekamy? -
niecierpliwiła się Judy. - To znaczy...
to jest.., jeżeli nic nie stoi na
przeszkodzie.

- Ależ nie, nie - zapewnił ją
Spindrift. - Wstąpimy tylko najpierw
do skrzydła dla gości i pokażę panu
kwaterę. Stamtąd możemy już iść
prosto.

Niekłamany entuzjazm Judy dla
mistrza był właśnie tym, o co
staruszkowi chodziło. Rozłożył przed

background image

dziewczyną oryginalny manuskrypt
"Biographia Mystica" i powiódł ją
poprzez karty księgi. Judy wzdychała
co chwila z wrażenia i wydawała
okrzyki będące wyrazem zdumienia i
ukontentowania.

- Zupełnie, jakby znał go pan
osobiście, panie Spindrift
powiedziała wreszcie. - Za pana
sprawą staje się żywym człowiekiem.

- Ależ on nim jest, panie Harland.
Te poważny błąd z naszej stony
sądzić, że życie jest wyłącznie
egzystencja cielesna. Ełan vitad trwa
w najdoskonalszych tworach
ludzkiego geniuszu. Trzeba tylko
postudiować "Exploratio Spiritualis",
żeby to pojąć

- A co te jest "Expleratio
Spiritualis"?

- Pewnego dnia, mam nadzieję,
uznane zostanie za "Biographia
Mystica" rozumu.

- Niemożliwe!

- A jednak, panie Harland. I co
więcej, mam wszelkie dane, by tak
twierdzić.

background image


Judy z zaciekawieniem podniosła
na niego wzrok.

- Nie powie pan chyba, że odkopał
pan inne jeszcze dzieło mistrza
Sternwartsa?

Spindrift znacząco pokiwał głowa.

- Ależ to fantastyczne! -
wykrzyknęła. - Niebywałe! Mogę to
zobaczyć?

- Obawiam się, panie Harland, że
niewiele by panu mówiło.
"Spirituals" napisane jest szyfrem.

- I złamał go pan? Przetłumaczył?

- Tak.

- Bomba! - wyszeptała Judy.

- Pracowałem nad tym przez
ostatnich dwadzieścia pięć lat -
objaśnił Spindrift, a w jego głosie
słychać było więcej niż ślad dumy. -
Mógłbym chyba śmiało powiedzieć,
że "Spiritualis" to mój łabędzi śpiew.

- A kiedy zostanie wydane?

background image

- Przeze mnie - nigdy.

- Ale dlaczego?

- To zbyt wielka odpowiedzialność.
- Jak mam pana rozumieć?

Spindrift uniósł głowę i przez
otwarte okno biblioteki powiódł
wzrokiem w kierunku odległego,
niewidzialnego morza. - Świat nie
jest jeszcze gotów na przyjęcie
"Spiritualis" wyszeptał. - Peter
zdawał sobie z tego sprawę i oto
dlaczego zdecydował się na zapis w
tej, a nie innej formie.

Judy zmarszczyła brwi.

- Chyba w dalszym ciągu nie
pojmuję. Dlaczego dzieło nie jest
dotąd gotowe? .

- Przecież opublikowanie go
równałoby się przystaniu na to, iż
istnienie ludzkości
podporządkowanej determinizmowi
stanowi dowiedziony fakt.

- A kto twierdzi, że do niej nie
należymy?

Prawie z niechęcią Spindrift

background image

odwrócił wzrok od dalekiego
horyzontu i spojrzał na Judy.

- Czy to znaczy, że pan jest w
stanie się z tym zgodzić, panie
Harland? - spytał zaintrygowany.

- Cóż, bez wątpienia podpisuję się
pod "I Ching".

- Ale w nieskrępowaną wolę musi
pan przecież wierzyć? - Do pewnego
momentu - oczywiście. Chodzi mi o
to, że to ja odczuwam wewnętrzną
potrzebę odwołania się do "I Ching".
Nie "I Ching" podejmuje za mnie tę
decyzję, nieprawda?

W tej chwili Spindriftowi wydało
się, że stanął u ostatniego już rozstaju
dróg. Wciąż jednak nie był pewien,
którą z nich uznać ma za właściwą.
Zrobił w powietrzu nieokreślony ruch
palcami.

- Proszę mi w takim razie
powiedzieć, panie Harland ciągnął -
tak zupełnie teoretycznie, jeśli pan
chce, co by się pana zdaniem stało,
gdyby komuś udało się przekonać
ludzkość, że w życiu wszystko jest
zapisane z góry?

background image

Judy uśmiechnęła się.

- Ależ większość ludzi i tak w to
wierzy. Astrologia, tarok, "I Ching",
czy co pan zechce. Będziemy w to
wierzyć. Błąd, panie Spindrift, nie
leży w nas samych, ale w naszych
gwiazdach.

- Czyżby? - powątpiewał Spindrift.
- Muszy powiedzieć, że zdumiewa
mnie pan.

- Cóż, w ciągu, ostatnich
trzydziestu lat wiele się zdarzyło.
Proszę pamiętać, że jesteśmy
społeczeństwem postnuklearnym.
Musimy zdać sobie sprawę, dokąd
zaprowadził nas ludzki rozum.
Eksplozja na samym skraju
przepaści.

Sipndrift pokiwał twierdząco
głową.

- Tak, tak - zamruczał. - Wiem.
Widziałem to. - Co proszę?

- Pikadon. Tak to nazywają. -
Zamknął oczy i zadrżał. W chwilę
potem chwycił Judy za rękę. - Ale
niech pan sobie wyobrazi, że wie się,
co ma nastąpić, i że jest się

background image

bezsilnym, chcąc temu zapobiec. Co
wówczas, panie Harland?

- Co pan rozumie przez to, że się
wie!

- Właśnie to - upierał się Spindrift.
- że można zobaczyć, jak wszystko to
ma miejsce, zanim się wydarzyło. Co
wtedy? - Mówi pan poważnie?

- Wszystko jest tam, w "Spiritualis"
- wyśnił Spindrift, uwalniając z
uścisku rękę Judy i obydwiema
dłońmi chwytając poręcz jej krzesła.
- Peter Sternwarts odkrył na nowo to,
co Apollonios z Tiany przywiózł ze
Wschodu. Ale zrobił nawet więcej.
Opracował metodę, która ową wiedzę
pozwoliłaby przekazać następnym
pokoleniom. Był jasnowidzem, który
swój wzrok darował potomności.

Oczy Judy zwęziły się.

- Żebym dobrze zrozumiał... -
zaczęła powoli. - Czy pan chce
powiedzieć, że mistrz Sternwarts
rzeczywiście umiał widzieć
przyszłość?

- Tak - zwyczajnie odpowiedział
Spindrift. - Jak to? Całą?

background image


- Nie. Jedynie największe burze na
horyzoncie: kryzysy cywilizacji.
Nazwał je Węzłami Czasu.

- Ale skąd pan to wie?

- Spisał je - tłumaczył Spindrift. -
W księdze, która zatytułował
"Praemonitiones".

- Wielki Boże! - wyszeptała Judy. -
Ależ pan nie może mówić tego
poważnie!

- Własne przepowiednie
Sternwarsta sięgają wyłącznie
piętnastego wieku, ale, jak już
powiedziałem, przekazał ten swój
wzrok potomności.

- Ale co to właściwie znaczy?
Spindrift westchnął głęboko.

- Proszę tu chwilę zaczekać, panie
Harland - zaproponował - a ja
postaram się zademonstrować panu,
co to znaczy. Wrócił po dłuższej
chwili, niosąc pierwszy tom
"Praemonitiones". Otworzył go na
mapie stanowiącej frontispis i
rozłożył ją przed Judy. Następnie
mocno osadził na nosie okulary i

background image

zaczął wyjaśniać wszystko po kolei.

- Wyrysował to sam Peter
Sternwarts - tłumaczył. - Nie może
być co do tego najmniejszej
wątpliwości. Przedstawiono tu
widziany z lotu ptaka obszar, na
którym usytuowane jest Hautaire. Te
kropki oznaczają krąg kamieni
neolitycznych, a wszystkie proste
linie odchodzące od menhirów
krzyżują się w tym tu punkcie. Z
początku myślałem, że owe spirale
stanowią prymitywny sposób
przedstawienia linii sił pola
magnetycznego, ale wiem teraz, że
tak nie jest. Niemniej jednak jakieś
pole siłowe wyobrażają i, co więcej,
to właśnie, które bez wątpienia po raz
pierwszy odkryte zostało przez
starożytne plemię twórców
pierwotnego kręgu kamiennego.
Sternwarts pojął, że menhiry
stanowiły coś w rodzaju medium i że
obszar maksymalnego natężenia
powinien prawdopodobnie wypaść w
miejscu, gdzie punkt przecięcia
łuków utrzymywany jest w
równowadze przez pole sił.
Sternwarts nazywa je mare temporis,
morze czasu.

Judy przytaknęła.

background image


- No i? - niecierpliwiła się.

- Doszedł do wniosku, że w tym
właśnie punkcie natrafi na to, czego
szukał. Jak dotąd, wygrzebałem w
archiwach pokaźną ilość rysunków,
na których uwiecznił podobne kręgi
kamienne w Brytanii. Dokładnie
obok centrum każdego z nich wpisał
to samo słowo: "oculus", co po
łacinie znaczy "oko".

- Rany! - wykrzyknęła Judy. -
Chyba nie chce pan powiedzieć...

- Właśnie chcę - trwał przy swoim
Spindrift. - Po niezliczonej ilości
prób i błędów udało mu się dokładnie
ustalić ów punkt (w rzeczy samej jest
to bardzo niewielka powierzchnia)
właśnie tu, w samym Hautaire. Kiedy
już go odnalazł, wybudował sobie
obserwatorium czasu, po czym wziął
się do zapisywania w księgach
wszystkiego, co zobaczył. Rezultaty
leżą tu, przed panem.
"Praemonitiones"!

Judy wpatrzyła się w mapę.

- Skoro jednak tak, dlaczego nikt
inny nie odkrył któregoś z tych

background image

punktów. Przecież jest Stonehenge i
Karnak, i tak dalej, czyż nie?

Spindrift skinął głową.

- Petera także to zmyliło, póki nie
uzmysłowił sobie, że punkt
ogniskowy każdego kręgu jest prawie
niezmiennie umieszczony dobre
dwadzieścia metrów ponad
powierzchnią ziemi. Wysuwa on
przypuszczenie, że w czasach, gdy
kręgi kamienne zaczynano dopiero
budować, w centralnych ich punktach
wznosiło się drewniane wieże.
Obserwator, którym
najprawdopodobniej bywał wysokiej
rangi duchowny, miał wyłączny
dostęp do wieży. W przypadku
Hautaire stało się po prostu tak, że
teren nie istniejącej od dawna wieży
znalazł się w obrębie rotundy
opactwa.

- I dlatego Sternwarts zjawił się
tutaj?

- Nie, Peter przybył do Hautaire,
ponieważ miał podstawy, by sądzić,
że dla Apolloniosa z Tiany
odwiedzenie tego właśnie kręgu
stanowiło kwestię niezwykle istotą.
W pierwszym wieku naszej ery

background image

najwyraźniej była tu jeszcze
świątynia pogańska wraz z
wyrocznią.

Judy odwróciła kilka kartek w
rozłożonej przed nią księdze, jednak
tylko prześliznęła się wzrokiem po
tekście.

- Ale w jaki sposób to działa? -
spytała. - Co pan robi w tym
oculusie? Patrzy w kryształowa kulę,
czy coś takiego? - Widzi się -
niejasno odrzekł Spindrift. - Oczami.
duszy. - Ale jak?

- Tego nigdy nie odkryłem. Ani
Peter, jak sądzę. W każdym razie tak
się dzieje.

- A czy może pan wybrać to, co
chciałby pan zobaczyć? - Zdawało mi
się, że nie - odrzekł Spindrift - lecz
od czasu, gdy głowiłem się nad
kluczem do "Exploratia Spiritualis",
musiałem zrewidować własna opinię.
Obecnie wierzę, że Peter Sternwarts
świadomie dążył w swojej pracy do
osiągnięcia duchowej i intelektualnej
dyscypliny, która pozwoliłaby mu
wywierać bezpośredni wpływ na to,
co widział. Zamierzał stać się
zarówno jasnowidzem, jak i

background image

człowiekiem kształtującym
przyszłość.

Błękitne oczy Judy wyraźnie się
rozszerzyły.

- Kształtującym? - powtórzyła. - I
dopiął swego?

- Nie sposób powiedzieć - odparł
Spindrift. - Ale z pewnością nie bez
znaczenia jest fakt, że przed śmiercią
opuścił Hautaire.

- To znaczy?

- Otóż, kiedy wyruszał w świat był
absolutnie pewien, że los nie może
zesłać czegoś, co nie zostało ustalone
już na długo przedtem. Musiał dojść
do wniosku, że jedynym sposobem
wywarcia wpływu na przyszłość
będzie działanie w teraźniejszości.
Gdyby udało mu się cofnąć po nitce
odchodzącej od któregoś z węzłów,
mógłby się włączyć w odpowiednim
miejscu, akurat tam, gdzie
oddziałanie na przyszłość
wymagałoby minimalnej zaledwie
interwencji. Musi pan oczywiście
zdawać sobie sprawę, że z mojej
strony wszystko to stanowi jedynie
przypuszczenie.

background image


Judy przytaknęła.

- A ta dyscyplina intelektualna, czy
jak tam... na czym polegała?

- I ta dyscyplina, i duchowa, są
ściśle określone i mają umożliwić
jasnowidzowi wyodrębnienie jego
własnej, indywidualnej wizji.
Ujrzawszy przed sobą katastrofę,
mógłby on gdyby wszystko się udało
- cofnąć się po omacku od owego
punktu w czasie i z wiarą w sercu
dotrzeć do iunctura criticalis, czyli
momentu będącego dokładnie tym
ziarnem, z którego zrodzi się odległa
tragedia.

- Tak, rozumiem. Ale na czym ta
dyscyplina wewnętrzna polegała?

- Okazuje się, o ironio, że ma ona
całkiem sporo wspólnego z
dyscyplina praktykowana do dzisiaj
w niektórych religiach wschodnich.

- Gdzie tu ironia?

- Cóż, celem mędrców Wschodu
jest bez wątpienia absolutne
unicestwienie własnego "ja", ego.
Peter Sternwarts miał nadzieję

background image

doprowadzić do czegoś, co mnie
wydaje się zupełnym tego
przeciwieństwem, mianowicie do
istnej apoteozy ludzkiego ego! Ni
mniej, ni więcej tylko do zrównania
Człowieka z Bogiem! Stale
towarzyszyła mu wizja, w której on
sam był garncarzem, podczas gdy
cała ludzkość gliną. To tłumaczy,
dlaczego w "Exploratio" nieustannie
określa siebie jako "kreatora".
Wiadomo teraz, co powstrzymywało
mnie od przyjęcia na siebie
odpowiedzialności, jaka
pociągnęłoby za sobą wydanie dzieła
drukiem.

- Więc czemu mnie pan to mówi? -
przebiegle spytała Judy.

Spindrift zdjął okulary, zamknął
oczy i koniuszkami palców rozcierał
powieki.

- Jestem bardzo stary, panie
Harland - odezwał się wreszcie. -
Minęło ponad pięćdziesiąt lat, odkąd
ostatni raz odwiedziłem oculus, a
świat bardzo się już przybliżył do
horyzontu moich własnych wizji. Od
czasu, gdy czterdzieści lat temu
zmarł przedwcześnie abbe Ferzand,
tajemnica oculusa należy wyłącznie

background image

do mnie. Gdyby przyszło mi w tej
chwili umrzeć, przepadłaby wraz ze
mną, a ja, nie dotrzymując umowy,
zawiódłbym zaufanie, którym mnie,
jak sadzę, obdarzono. Innymi słowy,
umarłbym zdradzając człowieka,
który w spośród istot obleczonych w
powłokę cielesna znaczył dla mnie
daleko więcej niż ktokolwiek inny -
zdradziłbym samego Petera
Sternwartsa.

- Ale dlaczego wybór padł na
mnie? - upierała się Judy. - Dlaczego
nie któryś z braci?

Spindrift westchnął,

- Zdaje mi się, panie Harland, że
może z tego względu, iż odnajduję w
panu coś z mojej własnej, trwającej
całe życie czci dla Petera
Sternwartsa. Co więcej, zupełnie
niewytłumaczalne żywię
przekonanie, że pańska osoba ma coś
wspólnego z moja ostatnia wizyta w
oculusie, z moją końcową wizja.

- Naprawde? A co to było?

Spindrift spojrzał na pergamin,
który pochłonął tak ogromną część
jego życia, a następnie potrząsnął

background image

głową.

- Dziewczyna - wymamrotał. -
Dziewczyna o złocistych włosach... -
Dziewczyna?!

Podobnie jak nasiąknięte woda
ciało topielca wznosi się powoli ku
powierzchni, tak i stary człowiek
zdawał się wypływać z mrocznych
głębi jakichś ponurych i tajemnych
wizji. Oczy mu się rozjaśniły.

- No, tak - powiedział. - Właśnie
dziewczyna. Wie pan, panie Harland,
przez te wszystkie lata do głowy by
mi nie przyszło! Dziewczyna, tu w
Hautaire! - Zaczął się śmiać
bezgłośnie, z trudem łapiąc oddech. -
Boże, Boże! Ależ to byłby istny
koniec świata!

Wbrew sobie, Judy była wzruszona
wyraźną ulgą, jakiej doznał
staruszek. Odruchowe wyciągnęła
rękę i przykryła nią jego dłoń.

- Nie wiem, jaka była pańska wizja,
panie Spindrift zaczęła - ale jeśli
czuje pan, że mógłbym jakoś
pomóc... Spindryft położył druga
rękę na dłoni gościa i mimowolnie ją
poklepywał.

background image


- Bardzo to uprzejmie z pana strony
- wymamrotał. - Naprawdę, bardzo....

O

wego wieczoru przy posiłku w

refektorium opat wszedł no podium i
wzniósłszy rękę znad pulpitu,
zaapelował o ciszę. Pomruk ustał i
bracia zwrócili ciekawe oczy ku ojcu
przełożonemu, który przez dłuższą
chwilę w milczeniu ogarniał ich
wszystkich wzrokiem, po czym
przemówił:

- Bracia i szanowni goście...
przyjaciele. Tu, w Hautaire,
wiedziemy egzystencję, której
zasadniczy kształt ustalony dla nas
został przed ponad tysiącem lat.
Ufam, że jest to żywot cnotliwy,
który znalazł z tego względu uznanie
w oczach Boga. Żywię nadzieję, że i
za tysiąc lat model ten we wszelkich

background image

istotnych punktach pozostanie taki
jak dzisiaj, że prawdy duchowe, które
leżały u podstaw naszej działalności,
będą tym czym zawsze: źródłem
otuchy i pewności dla wszystkich
miłujących Boga, przystanią nadziei i
spokoju w miotanym burzami
świecie.

Przerwał, jak gdyby wahał się
ciągnąć dalej, po czym wszyscy
ujrzeli, jak zamyka oczy i wznosi
twarz w trwającej długą chwilę cichej
modlitwie. Kiedy wreszcie znowu
opuścił na nich wzrok, cisza w sali
była niemalże namacalna.

- Drodzy przyjaciele, dowiedziałem
się właśnie, że pewne mocarstwa
europejskie, działając w
porozumieniu z Izraelem i Stanami
Zjednoczonymi Ameryki, dokonały
dziś po południu zbrojnej inwazji na
Arabię Saudyjska i Zjednoczone
Emiraty Arabskie.

Dał się słyszeć zgodny jęk
przerażenia, po czym nagle rozległy
się głośne szepty. Opat podniósł głos,
ażeby przekrzyczeć zgiełk.

- Jak ujawniono, ich zamiarem jest
zapewnienie sobie dostępu do złóż

background image

ropy, które uznają za kluczowe dla
swego narodowego, politycznego
oraz gospodarczego przetrwania. W
myśl porozumień Traktatu
Bagdadzkiego z 1979 roku,
Arabowie zwrócili się do Związku
Radzieckiego celem uzyskania
natychmiastowej pomocy zbrojnej.
Rosja oraz jej sojusznicy zażądali
niezwłocznego i całkowitego
wycofania sił najeźdźcy.
Niezastosowanie się do powyższego
spowoduje, jak twierdza,
nieuniknione konsekwencje.

Znowu przerwał i mrocznie
przyglądał się zebranym.

- Bezpośrednio po brewiarzu
osobiście odprawię mszę za
Wstawiennictwo Boskie. Odbędzie
się w głównej kaplicy. Nie muszę
nadmieniać, że zaproszeni są
wszyscy goście. Dominus vobiscum.

Nakreślił ponad nimi znak krzyża,
zszedł z podium i zdecydowanym
krokiem opuścił salę.

Wśród zgiełku, który rozległ się
zaraz po wyjściu opata, Spindrift
odwrócił się do Judy i ujął ją za rękę.

background image

- Panie Harland, musi pan ze mną
iść - szepnął nagląco. - Natychmiast.

Judy - ciągle jeszcze próbując
uzmysłowić sobie skutki, jakie to, o
czym przed chwila usłyszała, mogło
za sobą pociągnąć - skinęła ulegle
głową i pozwoliła, by staruszek
wyprowadził ją z refektorium, a
następnie zabrał na górę do
biblioteki. Tam Spindrift wydobył
skądś klucze do oculusa i rotundy, po
czym śpiesznie powiódł Judy
schodami na górę i potem
opustoszałymi korytarzami aż do
drzwi, które pozostawały zamknięte
przez z góra pół wieku. Opanowała
go niemal gorączkowa niecierpliwość
i cała drogę mamrotał coś pod
nosem. Judy nic prawie nie rozumiała
z tego, co mówił, ale zdało jej się, że
parę razy wyłowiła dziwne słowo
"Pikadon''. Dla niej był to jednak
pusty dźwięk.

W wąskim przejściu nagromadziło
się tyle śmieci, że musieli wspólnymi
siłami naprzeć na drzwi rotundy,
zanim zdołali je otworzyć. Wśliznęli
się do korytarzyka za drzwiami i
Spindrift zapalił przyniesiona świecę.
Przy jej migotliwym blasku brnęli
oboje naprzód, do oculusa.

background image


Kiedy dotarli na miejsce, Spindrift
podał Judy klucz i tak trzymał
świecę, żeby dziewczyna widziała, co
robi. W chwilę później drzwi
otworzyły się ze zgrzytnięciem, po
czym ukazał się sarkofag,. stojący
tak, jak stał przez minionych
siedemset lat.

Zdumiona Judy wpatrywała się
weń z otwartymi ustami. - Mam
rozumieć, że pan tam wejdzie?

- To pan musi, panie Harland -
oznajmił Spindrift. - Proszę się
pośpieszyć.

- Ale dlaczego? - pytała. - Co to
da?

Spindrift chwycił Judy za ramię i
niemal udało mu się wepchnąć ją siłą
do wnętrza.

- Czy pan nie rozumie, panie
Harland?! - wykrzyknął. To pan musi
potwierdzić, że moją końcowa wizja
była fałszywa! Musi pan dowieść, że
się pomyliłem!

W ciągu dwudziestu dwóch lat
swego życia Judy zdążyła

background image

nagromadzić więcej doświadczeń niż
większość kobiet trzy razy od niej
starszych, ale na coś podobnego nie
była przygotowana. Sam na sam z
pomylonym osiemdziesięcioletnim
starcem, który najwyraźniej
zdecydowany był wepchnąć ją do
kamiennej trumny, ukrytej gdzieś w
murach średniowiecznego klasztoru!
Mogła się spodziewać, że skoro raz
wpakuje ją do środka, to najpewniej
przekręci klucz i zostawi do chwili,
kiedy ciało zdąży się już rozłożyć. A
jednak akurat w momencie, gdy tak
bardzo potrzebowała energii, ta
najwyraźniej ją opuściła. Ręce,
którymi opierała się o kamienne
płyty, zdawały się nieledwie
pozbawione siły; nogi miała tak
słabe, że nie była pewna, czy zaraz
się pod nią nie ugną.

- Klucz... - wymamrotała. - Proszę
mi dać klucz. I niech pan odejdzie.
Teraz. Za tamte drzwi. Tam może
pan na mnie poczekać.

Uścisk ręki Spindrifta zelżał. Judy
cofnęła się i wydobyła klucz z
zamka. Następnie, już nieco
pewniejsza, odwróciła się twarzą do
staruszka. Przy drgającym płomieniu
świecy zabłysły na starczych

background image

policzkach strużki łez.

- Proszę iść, panie Spindrift -
błagała. - Proszę.

- Ale zrobi to pan - zaklinał. -
Muszę wiedzieć, panie Harland.

- Tak, tak - zapewniała. -
Oczywiście, że tak. Daję panu słowo.

Powłócząc nogami cofnął się
niepewnie o kilka kroków, po czym
stanął obserwując dziewczynę.

- Chciałby pan, żebym zostawił
świecę? - zapytał.

- Dobrze - zgodziła się. - Niech ją
pan postawi tam, na podłodze.

Zaczekała aż to zrobi, i wtedy
poczęła wolno odliczać do
sześćdziesięciu. Była zaledwie w
połowie, kiedy rotundą wstrząsnął
zmasowany, dudniący huk
samolotów, przelatujących wysoko
nad ich głowami. Judy wzdrygnęła
się gwałtownie i, nie dbając już o
liczenie, zrobiła dwa niewielkie kroki
do tyłu; znalazła się w sarkofagu i
ramiona jej przylgnęły do zimnego
kamienia.

background image


- Boże drogi... błagam - szeptała -
niech się dzieje... Spadała, leciała
pionowo w dół ku trzewiom Ziemi,
jak gdyby w głąb szybu windowego.
Jednakże świeca, która ciągle stała
dokładnie tam, gdzie zostawił ją
staruszek" i paliła się spokojnym,
złocistym płomieniem, upewniła ją,
że nadal znajduje się w tym samym
miejscu. Uczucie zawrotu głowy było
jednak tak przemożne, że
przywarłszy naprężonymi rękami do
brzegów trumny, próbowała
odzyskać równowagę. Do ust
napłynęła wodnista ślina. Przełknęła
ją, pewna, że zaraz zemdleje, po
czym zamknęła oczy.

Zwielokrotniony obraz płomienia
świecy przepływał jej przez
siatkówkę, jak fuksynowe race.
Niepostrzeżenie zmieniał barwę na
zieloną, ciemnoniebieską, purpurową
i wreszcie zanikał w aksamitnej
ciemności. Miała wrażenie, że na
powiekach ułożono jej ołowiane
ciężarki.

Nagle - bez jakiegokolwiek
ostrzeżenie - znalazła się jakby na
wielkiej wysokości i patrzyła w dół,
na miasto. Pamięć od razu podsunęła

background image

jej jakieś szkolne zadania z
przysposobienia obywatelskiego, i
nie miała wątpliwości, że to jej
miasto rodzinne. Cały panoramiczny
widok charakteryzowała dziwna,
prawie zjawiskowa wyrazistość.
Powietrze było niewiarygodnie
przejrzyste; najmniejszy ślad dymu
czy mgiełki nie przesłaniał ostro
zarysowanej sieci ulic. Bardziej na
północ jezioro Michigan błyszczało
srebrno błękitnie w jasnym słońcu,
podczas gdy śliwkowo niebieskie
cienie dryfujących chmur kładły się
cicho na jego spokojnych wodach.
Nie było to już jednak Chicago, które
miała w pamięci. Zniknęło całe
centrum metropolii. Na jego miejscu
nie widniało nic, prócz olbrzymiej
kolistej plamy szarego tłucznia,
wzdłuż skraju której zaczynały
rosnąć zielone krzewy. Nie dymiły
fabryczne kominy; Iśniące sznury
pojazdów nie tamowały ruchu na
autostradach; przypominające kraty
bocznice wolne były od wijących się
i manewrujących pociągów
towarowych; wszystko wyglądało tak
martwo i nieruchomo, jakby się
widziało miasto na Księżycu. Istne
Nekropolis, Gród Umarłych.

W końcu wizja znikła i inna zajęła

background image

jej miejsce. Teraz Judy zorientowała
się, te spogląda na rozległa równinę,
przez którą zakolami przepływała,
potężna rzeką. Jednakże bezkresne
naddunajskie pola pszeniczne, które
tak dobrze pamiętała, zniknęły.
Wiatry, co wysłały mknące teraz po
niebie wyniosłe szkunery chmur,
przeczesywały jedynie pierzaste
czubki zielsk i dzikich traw, które
rozciągały się ku krańcowi świata,
podobne zielonemu, falującemu
morzu. Nie było absolutnie żadnego
śladu człowieka, bydła czy nawet
przelatującego ptaka.

Kiedy w jakieś dwadzieścia minut
później Spindrift wrócił do oculusa,
okazało się, że Judy siedzi
przykucnięta u stóp sarkofagu,
skulona jak koszatka - z głową opartą
na kolanach. Pochylił się nad nią
pełen obaw i położył rękę na
ramieniu.

- Panie Harland - szepnął nagląco. -
Dobrze się pan czuje?

Nie było odpowiedzi. Przyklęknął,
włożył ręce pod ramiona Judy i z
wielkim trudem zdołał wyciągnąć ją
poza hełm. Oparła się bokiem o
drzwi, po czym jak długa upadła przy

background image

Spindrifcie. Wsunął rękę za
kołnierzyk jej koszuli, spróbował
wyczuć bicie serca i w ten sposób
odkrył, kogo ma przed sobą. Zgasła
w nim ostatnia, nikła iskierka
nadziei.

Klepał Judy w śmiertelnie blade
policzki i tak długo rozcierał ręce, aż
powieki jej zadrgały i rozchyliły się.

- Co się działo? - zapytał. - Co pani
widziała?

Uniosła zimną dłoń i opuszkami
palców dotykała badawczo
pomarszczonej twarzy starca.

- Więc jednak się nie stało -
wyszeptała. - A było tak strasznie
rzeczywiste.

- Dopiero się stanie - oznajmił
smutno. - Bez względu na to, co pani
zobaczyła, musi nadejść. Zawsze tak
jest.

- Ale nikogo nie było - jęknęła. -
Kompletnie nikogo. Co się stało,
panie Spindrift? Gdzie się wszyscy
podziali?

- Chodźmy, dziecko - przynaglił,

background image

łagodnie zachęcając ją, by wstała. -
Chodź ze mną.

P

owietrze na wzgórzu było jeszcze

nagrzane, ciężkie od letnich woni dzikiej
szałwi, lawendy i rozmarynu. Starzec i
dziewczyna wspinali się ledwo widoczną
ścieżką na szczyt, gdzie starożytne megality,
jak połamane zęby, wciąż szczerzyły swe
krawędzie ku nocnemu niebu. Poniżej, światła
opactwa jarzyły się wesoło, a w oknach
kaplicy widać było drobne sylwetki
przemykające tam i z powrotem.

Doszli do miejsca, gdzie w wapiennej płycie
uformowano coś w rodzaju siedziska.
Spindrift osunął się na nie, przyciągnął Judy
do siebie i przykrył rozłożystą połą swego
habitu. Poczuł wtedy, że dziewczyna drży jak
kryształowy dzwonek, który raz uderzony
długo jeszcze wibruje, chociaż próg
słyszalności dawno już został przekroczony.
Nieogarniony, beznadziejny żal ścisnął

background image

Spindrifta za gardło. Zbyt późno się
spostrzegł, co winien był uczynić; zawiódł
nadzieje, jakie pokładali w nim brat Roderigo
i abbe Ferzand. Zrozumiał jednak także, z
jakąś przerażającą jasnością, że on, Spindrift,
nie mógł tego zrobić, bo tkwiąca w nim iskra
wiary w ludzkość zgasła w odległej
przeszłości, wśród splamionych krwią ruin z
tysiąc dziewięćset siedemnastego. Nie był w
stanie dłużej wierzyć, że ludzie są dobrzy z
natury, albo że cud, który zrodził się za
sprawą geniuszu Petera Sternwartsa, nie,
zostałby wyzyskany w jakiś niegodziwy
sposób, by służyć celom dyktowanym przez
zło.

A co by się stało, gdyby zdołał uczynić ten
jeden krok więcej i wydał "Exploratio
Spiritualis", tym samym objawiając ludziom
metodę przewidywania skutków ich
obłąkańczej zachłanności, aroganckiej buty,
atawistycznej żądzy władzy? Kto powiedział,
że Armagedonu nie dałoby się uniknąć, że cud
Petera nie byłby w stanie dopomóc w
ukształtowaniu na nowo ducha ludzkiego?
Quis custadiet ipsos custodes? Ach, kto
rzeczywiście, jeśli nie Bóg - a Bóg Spindrifta
skonał w błocie Ypres.

Absolutna świadomość tego, na co się w
końcu zdecydował, wzbierała gdzieś w gardle,
gorzka jak żółć. Rozpaczliwie szukał słów
pociechy dla dziewczyny, która skuliła się

background image

obok niego, nie mogąc opanować dreszczy.
Jakieś kłamstwo, jakieś małe niewinne
kłamstewko.

- Nie mówiłem ci tego przedtem - odezwał
się - ale jestem przekonany, że zamiast mnie,
tobie pisane jest opublikować "Spiritualis".
Tak, teraz pamiętam. To w ten sposób miałaś
być związana z moją wizją. Więc widzisz,
jednak jest nadzieja.

Ale akurat, gdy wypowiadał te słowa,
odległy wschodni horyzont rozbłysł nagle,
jakby od letniej błyskawicy. Ręka Spindrifta
bezwiednie zacisnęły się wokół ramion
dziewczyny. Judy zadrżała.

- O Boże! - zawodziła cicho. - O Boże,
Boże!

Wstrząsnął nią dogłębny, przenikliwy
szloch, a potem następny i jeszcze jeden.

Drugi błysk wydobył ostry zarys wiszących
nisko chmur, a po chwili cały sklepiony dach
świata zajaśniał jak w dzień. W opactwie
odezwał się dzwon na trwogę. Na południu
przecięła niebo pionowa, nakreślona jakby
krwistoczerwona kreda linia, po czym wśród
dziwnej i złowróżbnej ciszy wykwitła kula
błękitno - białego ognia.

A później zerwał się wiatr i dmuchnął od

background image

północy.

przekład : Katarzyna Heidrich-Żukowska

powrót


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Richard Cowper The Tithonian Factor
Richard Cowper White Bird of Kinship 01 The Road to Corlay
The Twilight of Briareus Richard Cowper
Richard Cowper The Tithonian Factor
The Road to Corlay Richard Cowper
Piper at the Gates of Dawn Richard Cowper
The Hertford Manuscript Richard Cowper
Cowper Richard Nic ważnego
Planowanie pracy w placówkach opiekuńczo wychowawczych
Pedagogika opiekuńcza wykład (kategorie opieki)
Bóg opiekuje się Józefem
Odleżyny opiekun medyczny
Organizowanie środowiska lokalnego na rzecz działalności opiekuńczo wychowawczej i pracy socjalnej p
opiekunka dziecieca 513[01] z3 02 u
Opiekunka środowiskowa 346103
Diagnoza sytuacji dziecka w placowce edukacyjnej lub opiekunczo wychowawczej
Instrukcja bez opiekun
kodeks rodzinny i opiekuńczy 23,11,2015

więcej podobnych podstron