Judith Merkle Riley Ksiega Malgorzaty 03 Wodny diabel

background image

Judith Merkle Riley

Wodny diabeł

Przełożyła z angielskiego Maria Grabska-Ryńska

Wydawnictwo "Książnica"
Wydanie pierwsze
Katowice 2008


Dla Stephanie W podzięce za długoletnią przyjaźń


PODZIĘKOWANIA

Jak zawsze dziękuję za pomoc mojej córce Elizabeth, która
czytała rękopis, oraz za życzliwe i błyskotliwe wsparcie
mojej agentce, Jean Naggar. Ale Małgorzata z Ashbury żyje
przede wszystkim dzięki wspaniałym fanom jej opowieści.
Wszystkim Wam stokrotnie dziękuję.


PROLOG

Było to niebawem po Gromnicznej roku Pana Naszego 1362.
Zapisywałam właśnie koszt marynowanej ryby oraz mąki,
szczerze oburzona ich wygórowaną ceną, kiedy posłyszałam
nadprzyrodzony Głos, który rzekł:
- Zamiast być Mi wdzięczną, że urządziłem świat tak, byś
mogła się nauczyć pisać, ty marnujesz mój dar na domowe
rachunki. Znacznie lepiej spożytkowałabyś go, spisując Me
wspaniałe dzieła.
- Ale, Panie - odparłam - sam nakazałeś żonom, aby były
służebnicami mężów swoich, a mój pan małżonek nie cierpi
rachunków.
- Skądżeś taka pewna, że nie przysłużyłabyś mu się
lepiej, najmując klerka do prowadzenia ksiąg?
- Na stałe? Panie, wyobrażasz sobie, ile to będzie
kosztować? A jeśli pisarczyk wszystko poplącze?
- Niech rządca go przyuczy. Możesz sprawdzać księgi raz w
miesiącu tak, jak to czyni mistrz Wengrave z przeciwka ku
swojemu wielkiemu zadowoleniu.
- Wiesz przecież, Panie, co się przydarzyło, gdy ostatnim
razem najęłam kancelistę.

background image

- A może byś mi tak pozwoliła od czasu do czasu czynić
Moją wolę?
Kimże jestem ja, grzeszna śmiertelniczka, abym
sprzeciwiała się naszemu Panu, który góruje nad wszelkim
stworzeniem, nawet mężami? Zakorkowałam więc kałamarz,
odłożyłam pióro i spojrzałam w okno świetlicy, którego
szklane gomółki siekł zimowy deszcz, zacierając kontury
wysokich, malowanych w żywe barwy domów kupców i winiarzy
po drugiej stronie ulicy. Dobrze jest być bogatą i
patrzeć na świat przez szkło - pomyślałam, przyglądając
się dwom grubo okutanym mężczyznom wciągającym wózek
pełen drewna opałowego na podwórze kupca korzennego, pana
Bartona. Kiedyś i ja kuliłam się w lodowatym deszczu,
starając się zarobić na życie. Dziś jednak żarzący się w
żeleźniaku węgiel odpędzał ode mnie chłód, a kolorowe
opony na ścianach kpiły z szarej słoty. Z wielkiej izby
na dole dochodził łoskot - rozstawiano stoły do
wieczerzy. Przez szpary w drzwiach, ukradkiem jak
polujący kot, do świetlicy wkradł się zapach kiszonej
kapusty i gotującej się solonej ryby. Nagle posłyszałam
pukanie do drzwi, nie głośne, lecz naglące. Towarzyszył
mu spłoszony okrzyk:
- Mamo, mamo, chodź szybko! Pan ojciec się wściekł, mówi,
że ucieknie do klasztoru, gdzie przynajmniej będzie mógł
w spokoju pokutować za grzechy.
- Alicjo! - podbiegłam do drzwi. - Coście znowu spsociły?
Wiecie przecież, że pan ojciec ciężko pracuje. W
przyszłym miesiącu jedzie do Kenilworthu i musi do tego
czasu skończyć egzemplarz kroniki.
- To nie my, mateczko. - W ramie drzwi pojawiła się
anielsko niewinna twarzyczka mojej młodszej córki. - To
Cezar zjadł mu piórnik.
- Mówiłam przecież, żebyście nie wpuszczały psa do
pracowni ojca! - sarknęłam, wymijając ją i spiesząc w dół
po wąskich schodach.
- Małgorzato! - oznajmił mój ślubny małżonek, stojąc w
rozterce pomiędzy trójką dzieci i pląsającym niezgrabnie
na długich łapach młodym chartem. - To jest doprawdy nie
do zniesienia! Zrób coś!
W izbie panował nieopisany bałagan. Pokrywające podłogę
sitowie było przemieszane, jakby ktoś w nim kopał, okuta
żelazem
skrzynia otwarta; widać w niej było rozsypane arkusze
pokryte gęstym pismem, a także księgi, w których ważne
miejsca mój pan mąż pozakładał źdźbłami owsa. Na drugiej,

background image

niższej skrzyni, całej żelaznej i zamykanej na dwa
solidne zamki (mieściła bowiem dochody z dzierżaw oraz
pozostałości osiemdziesięciu sztuk złota, które mój pan
mąż przywiózł był z Burgundii) stały kałamarze i
przekrzywiony stosik czystych kart. Gilbert de Vilers
miał na sobie poplamioną inkaustem starą jeździecką
tunikę, czapka zaś, której długim ogonem wobec panującego
chłodu omotał sobie głowę niczym Turek, przekrzywiona
zjechała mu nad ciemną brew.
- Ani chwili spokoju! Nie mogę tu pracować! - rzekł z
miną, która czarodziejskim sposobem była równocześnie
zrozpaczona i poirytowana. Przy tym czułam jednak, że w
głębi ducha cieszy go to całe zamieszanie. Dom wypełniony
dziećmi, tętniący życiem, radościami i troskami, bardzo
się różnił od zimnego ponurego zamku, w którym się
wychował, stanowił też miłą odmianę od krwi i śmierci,
których tak niedawno napatrzył się w obcych krajach. Na
mój widok w jego ciemnych oczach zapalił się ognik, a po
twarzy przemknął ledwie zauważalny uśmiech. Spojrzał na
mnie z wyżyn swego wzrostu. (Mój pan mąż jest bardzo
wysoki i przystojny, ma długi normański nos i ciemne
kędzierzawe włosy, a nasze serca przemawiają do siebie
nawet wtedy, gdy usta milczą. Teraz właśnie jego serce
mówiło: "Małgorzato, smutno i nudno było mi tu przy pracy
w deszczowy dzień, potrzebowałem trochę zamieszania i
twojej obecności, żeby się rozchmurzyć".)
- Umiłowany panie - powiedziałam. - Masz za wiele
obowiązków i trosk. Czemu nie najmiesz skryby, żeby
pomógł ci w pracy?
- Ależ droga Małgorzato, serce moje, wiesz, ile to będzie
kosztować?
Widziałam, że już obraca w myślach ten wspaniały pomysł.
Chętny do pracy chłopak, który będzie nosił za nim księgi
do iluminatora, zręczną ręką przepisywał na czysto
notatki, biegał po inkaust i ostrzył pióra... Rozwiązanie
wydawało się kuszące.
- Jeśli będzie prowadził również domowe rachunki,
zapracuje na swoje utrzymanie - dodałam chytrze.
W ten oto sposób przy naszym stole zasiadł Mikołaj
Pisarczyk, wyrzucony z uniwersytetu za burdy po
karczmach, i w tenże sposób wola Boża została spełniona,
ja zaś porzuciłam rejestr wydatków, przeznaczając te
arkusze na spisanie tajemnic ukrytych w stworzeniu oraz
tego, jak wyrokiem losu dane mi było przeżyć
najdziwniejszą przygodę.

background image


4 kapturki dziecięce z najlepszej wełny - każdy po 3
pensy; 1 beczka marynowanego jesiotra -funtów 3; 3 buszle
pszennej mąki po 18 pensów od Piotra Młynarza, który znów
oszukał na wadze.

W roku Pańskim 1360 ja, Małgorzata de Vilers, wbrew
szacownym zasadom zamężna po raz trzeci, powróciłam z
pełnej przygód podróży w obce kraje (przywiózłszy z niej
kilka pięknych plakiet pielgrzymich i mojego pana
małżonka) pewna, iż resztę życia spędzę już spokojnie w
domowych pieleszach. Świat cały był wówczas ogarnięty
wojną, jako że nasz król udał się do Reims, by wyciągnąć
zbrojne ramię po ampułkę Najświętszego Krzyżma, które
przyniosła na ziemię gołębica, aby namaszczano nim królów
Francji - i przy okazji ukoronować się jako władca tegoż
królestwa.
Francuzi mieli co prawda własnego króla, który mieszkał
tymczasem w londyńskiej Tower, nie zdoławszy zgromadzić
tak wielkiego okupu, jakim w jego pojęciu winien się
opłacić szanujący się władca. Chwila wydawała się więc
dogodna, jak sami rozumiecie. Nasz król ruszył do
Francji, gdzie zaś rusza król, tam i diuk, gdzie zaś
diuk, tam i jego kronikarz, mój zacny małżonek, sir
Gilbert de Vilers, najmłodszy i najbardziej ekscentryczny
potomek godnego, choć zubożałego starego rodu, do którego
weszłam po bardzo krótkim zaiste wdowieństwie. Mój
poprzedni mąż, pan Roger Kendall, bogaty acz posunięty w
leciech przełożony gildii londyńskich kupców, zwykł był
mawiać: "Wojnie
towarzyszą zwykle wielkie słowa, lecz pamiętaj,
Małgorzatko, że w istocie toczy się je o pieniądze. One
są przyczyną większości sporów".
Myślę więc, że i tym razem poszło o pieniądze, choć
większość ludzi sądzi, że królowi chodziło o ampułkę
maścidła w zamorskim kościele. I tu właśnie zaczyna się
moja opowieść - od chwili kiedy to wszyscy wojenni
mężowie Anglii udali się do Francji w pogoni za fortuną.
Opowieść ta ma również wykazać, że choćbyś się schronił
przed przygodą za piecem, ona i tam cię znajdzie, jeśli
taka jest wola Boża.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

background image

Krzyki rozbawionych dzieci biegających po galerii dla
muzykantów odbijały się echem od ścian wielkiej sali
zamku Leicester, głównej siedziby księcia Lancastera -
niezwyciężonego wodza, silnej prawicy i mądrego doradcy
króla Anglii Edwarda, trzeciego o tym imieniu. Chłodny
powiew nawilgły wiosenną mgłą wpadał przez wysokie
niezaszklone okna, ślizgał się po szarych płytach
posadzki i coś sobie szeptał wspinając się na nagie
kamienne ściany, na których jego oddech zostawiał
wilgotne smużki. Ciężkie francuskie tkaniny, które
wieszano na ścianach w dniach świątecznych, zostały
zdjęte, komnata zaś oddana do codziennego użytku, odkąd
bowiem król wraz z licznym wojskiem odpłynął do Francji,
zamkiem Leicester zawładnęły niewiasty, dzieci i księża.
Minęło pół roku, odkąd każdy ujeżdżony koń, każdy zdrowy
mężczyzna i każdy nie wydany jeszcze miedziak zostały
przekazane w ręce króla Edwarda na jego największe
przedsięwzięcie, ostateczną kampanię przeciwko
zniszczonej Francji, której finałem miała być koronacja w
Reims. Dotychczasowy pomazaniec, rozkochany w luksusie
Jan zwany przez Francuzów Dobrym (przez Anglików zaś
głupim), wzięty do niewoli pod Poitiers, tkwił w
Londynie, natomiast słaby delfin miał w ręku Paryż
rozprzężony nieszczęściem i odcięty od reszty królestwa,
plądrowanej przez bandy wyrzutków. Była to odpowiednia
pora, aby
Edward wysunął swe rodowe pretensje do tronu Francji.
Tylko książę Lancaster był temu przeciwny. Twierdził, że
ryzyko jest zbyt wielkie, a wynik niepewny. "Ryzyka nie
ma, odparł król, dysponujemy przeważającymi siłami".
"Pomazany król Francji wciąż żyje, upierał się książę,
podobnie jak jego prawowity następca, a dopóki żyją, nie
wolno lekceważyć przyrodzonej Francuzom nienawiści do
obcych władców". "To ja jestem prawowitym następcą",
wytknął mu król. "Niemniej, argumentował książę, Francja
to obcy kraj, zaopatrzenie trzeba ściągać z daleka, idzie
zima i w końcu będziemy musieli plądrować wioski".
Edward odparł na to, że wszystkie potrzebne rzeczy wezmą
ze sobą. Będąc oświeconym nowoczesnym monarchą,
przestudiował mapy i starannie zaplanował trasę. Tabor
będzie liczył sześć tysięcy wozów. Powiezie żywność i
namioty, kuźnie i sprzęt zbrojmistrzowski, żarna i
piecyki do wypieku chleba, a także składane łodzie, żeby
łowić ryby w rzekach w czasie postu. Towarzyszyć mu będą
setki kancelistów i rzemieślników wszelakich

background image

specjalności, sześćdziesiąt psów gończych i trzydziestu
sokolników królewskich do łowów, a także ulubieni
muzykanci. Każdy kto był w stanie dosiąść konia, od
wielkich marszałków po drobnych szlachetków, miał
towarzyszyć władcy i jego czterem synom. Wątpliwości
księcia utonęły w rejwachu przygotowań, on sam zaś jako
wierny lennik ogołocił swe ziemie z koni, rycerzy,
giermków, łuczników i klerków. Zabrał nawet kronikarza,
uczonego rycerza biegłego w łacińskim piśmie, który miał
uwiecznić dla potomności jego przewagi wojenne. Teraz w
hrabstwie Lancaster, jak w całej Anglii, kobiety czekały
na powrót mężów, a wielka sala w zamku była pusta i
głucha.
Pod galeryjką, wokół dymiącego ogieńka z surowego drewna
palącego się w przepaścistym kominie, rozłożyły się
szwaczki księżnej Izabeli. Odziane w ciężkie wełniane
suknie, przywalone jardami białego płótna pilnie
obrębiały niekończące się brzegi prześcieradeł.
Najstarsza z kobiet, prawie już ślepa prządka, siadła
obok z wrzecionem, recytując melodyjnie balladę o sir
Aldingarze, fałszywym rządcy. Przy stole na krzyżakach
rozstawionym w środku sali dobrze ubrana dama dzierżąca
wielkie nożyce rozmawiała z drugą, uzbrojoną w zawęźlony
sznurek. Na stole leżał zwój cienkiego lnu, białego i
gładkiego jak skóra niemowlęcia, przygotowany do
krojenia.
-

Wielmożna pani Izabela powiada, żeby kroić o trzy

cale
dłużej niż poprzednie, bo panienka bardzo szybko rośnie -
powiedziała dama z nożycami.
"Nasz król miał sługę przewrotnego, Sir Aldingar go
zwano, Pragnął on w łożu lec z królową I zhańbić naszą
panią. Ale królowa nasza dobra Ciągłym "nie" go
odgania..."
- nuciła ślepa prządka, a pół tuzina igieł śmigało w górę
i w dół, zostawiając po sobie drobne dokładne szwy.
- Nie da się z tego skroić giezła bez szwu, jak życzyła
sobie księżna. Jesteś pewna długości?
- Ten kawałek przyniosła dziś od pani szatnej lady
Petronillla de Vilers. - Z ust szwaczki uleciał kłębek
pary, stały bowiem z dala od ognia.
"Więc Aldingar miał zadrę w duchu, Zagniewał się okropnie
I teraz myślał tylko o tym, Jakim jej ogniem dopiec..."
-

Może się pomyliła. Jest za krótki. Musimy się

upewnić,

background image

zanim zaczniemy ciąć.
Jeszcze raz uniosły długą dziewczęcą koszulę, która
służyła za wzór, i odmierzyły długość pozadzierzgiwanym w
węzły sznurkiem.
-

Jeśli lady Petronilla się pomyliła, nie chciałabym

być tą,
która jej zwróci uwagę - mruknęła szwaczka.
- Najlepiej sama pójdę do pani Katarzyny. - Dama odłożyła
nożyce i wyszła zostawiając szwaczkę głowiącą się, jak
zesztukować materiał, żeby nie było widać szwu.
- Co to ma znaczyć, że płótno jest za krótkie? - przez
otwarte drzwi dobiegł ostry głos. - Oskarżacie mnie o
kradzież? Ach tak, pomyłka? Ja się nie mylę.
Igły śmigające przy kominie zamarły. Szwaczki spojrzały
po sobie.
-

Petronillla... - bąknęła jedna z nich. - Dlaczego

nasza
dobra księżna właśnie ją dała do pomocy szatnej?
Szybkie kroki zatrzymały się obok zbitych w gromadkę
kobiet. Towarzyszył im jakby zimny powiew, który był nie
tyle powiewem, co dziwnie mrożącym uczuciem. Zerkając
spod oka, zobaczyły wyprostowane plecy damy, która
maszerowała w stronę stołu, ciągnąc za sobą po kamiennej
posadzce długi tren zimowej czarnej sukni.
- Podobno książę pan wysłał lady Izabeli listę żon
rycerzy, które winna przyjąć na swoim dworze - zaszeptała
inna szwaczka.
- To mąż lady de Vilers nie żyje? - Kobiety zerkały
ukradkiem na czarno odzianą postać.
- Żyje. Podobno straciła syna.
- Jest za młoda, żeby stracić syna we Francji.
- Przy porodzie. Jej mąż był zrozpaczony. Chcąc ulżyć jej
w bólu, pozwolił jej wyjechać na pewien czas i użył
swoich wpływów, żeby umieścić ją tutaj.
- Taka ciężka żałoba z powodu noworodka? Chyba trochę
przesadza.
- No cóż, pewnie prawdziwe damy różnią się od nas.
- I od niej - syknęła jadowicie jedna z kobiet.
"W kadzi przed stosem już królowa,

¦>¦ ¦

W największej jest już biedzie..."
Kobieta w czerni obrzuciła pogardliwym spojrzeniem
rozpostarte na stole płótno.
- Będziecie musiały je zesztukować albo posłać po nowe do
Londynu. Więcej nie ma.
- Ale... ale księżna chciała giezło bez szwu i gotowe na

background image

Wielkanoc.
- To zróbcie tak, żeby było gotowe. - Lady Petronilla
odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia. Była nieco
ponad średniego wzrostu, o zimnych niebieskich oczach i
wąskiej gładkiej twarzy, którą szpecił tylko lekko
spłaszczony i przekrzywiony nos. Miała na sobie ciepłą
czarną wełnianą suknię, na niej zaś podbity futrem surkot
z włoskiego aksamitu, haftowany ciemnozielonymi
jedwabnymi nićmi. Gęste włosy barwy miodu splecione w
warkocze były ciasno zwinięte pod welonem z cieniutkiego
białego płócienka.
"A to ciekawe"... - pomyślała szwaczka, zerkając na zwój
cieniutkiego białego płótna przeznaczonego na nowe giezło
dla panienki Blanche.
-

Nie zawracajcie mi głowy swoją nieudolnością -

dobiegł
ją zimny głos. - Odwracacie moje myśli od Boga.
Na piersi Petronilli wisiał ciężki złoty krucyfiks z
przybitą udręczoną postacią Chrystusa, wykładany czerwoną
emalią i rubinami. U pasa, obok sakiewki i powierzonych
jej kluczy - różaniec o czarnych paciorkach, zakończony
równie masywnym i bogato zdobionym krzyżem, choć
srebrnym. Złożywszy ręce na piersi, z dziwnym błyskiem w
oku obróciła się i sztywno wyprostowana wyszła z komnaty.
"Bardzo pobożna niewiasta - pomyślała krojczyni, wracając
do stołu. Spędza tyle godzin na modlitwie. Przywiozła
nawet własnego spowiednika".
Przez moment jej wzrok przykuł zwiewny ruch welonu
uniesionego przeciągiem z korytarza. "To niepodobna,
skarciła się w duchu. Zresztą jakże odróżnić jedno białe
płótno od drugiego? Przebacz mi, Boże, bo grzeszę
zawiścią. To ja chciałam zostać pomocnicą pani szatnej i
gdyby mój mąż dorównywał rangą de Vilersom, piastowałabym
dziś to zaszczytne stanowisko".


ROZDZIAŁ DRUGI

- Cecylio, na Boga, coś ty zrobiła z włosami? Toż to
jeden
wielki kołtun! Połamię na nim grzebień! Matko Saro, czy
Peregryn jest już ubrany?
W tejże chwili Peregryn rozkwilił się do wtóru starszym
siostrom, ja zaś poczułam, że ktoś mnie ciągnie za rękaw.
Słońce dopiero co wyjrzało ponad horyzont i na podłodze

background image

zalegał gruby kobierzec chłodu. Z dołu dobiegał szczęk
garnków, pospieszny tupot i gorzki zapach dymu z
kuchennego paleniska.
- Ja jestem uczesana, mateczko - powiedziała przymilnie
Alicja, moja młodsza córka, wciąż pulchna jak dziecko,
choć szło jej na ósmą wiosnę. Na dowód podetknęła mi pod
nos długie połyskliwe pasmo swoich rudozłotych włosów.
- Bardzo ładnie, kochanie, ale...
- To dlatego, że twoje są proste! A mnie Pan Bóg dał
kędzierzawe, bo takie są ładniejsze! - fuknęła wykręcając
się z mego uchwytu Cecylia, zarumieniona z oburzenia tak,
że prawie nie było widać piegów. Niespełna
dziesięcioletnia, chuda jak szczapa, zdolniejsza w
wymyślaniu psot niż całe stado chochlików, była
najstarszą z moich pociech i nieraz przyprawiała mnie o
rozpacz.
- Stójże spokojnie - warknęłam, atakując jej zmierzwione
włosy kościanym grzebieniem. - A to co? Gałązka? Cecylio,
znów wspinałaś się na drzewo! Jak chcesz być damą, skoro
...
- Ale ja nie chcę być damą. Chcę być...
- Nawet mi nie mów, że chcesz być chłopcem, bo nie możesz
nim być i już.
- Wobec tego chcę być smokiem!
- He, he! Mamo, ona chce być cała zielona i pokryta
łuską,
fuj!
-

Dziewczynki, dosyć tego. Alicjo, czy dobrze widzę, że

na
brzuchu masz tłustą plamę? Nie możesz tak iść do
kościoła. Włóż niebieską sukienkę, tylko prędziutko, bo
się spóźnimy.
-

Ale ona jest brzydka! - Bolesny okrzyk Alicji

dołączył
do chóru rozpaczliwych protestów wydawanych przez jej
siostrę
i braciszka.
Dlaczego zawsze tak trudno jest zdążyć w porę na mszę?
Zwłaszcza w dniu świątecznym, jak majowa uroczystość
świętego Augustyna, kiedy wszyscy mierzą bliźnich
wężowymi oczami, żeby potem oplotkować niestarannie
odzianych? Można by oczekiwać, że Pan Bóg wymości
człowiekowi drogę do kościoła płatkami róż, zamiast
piętrzyć na niej ciernie i pułapki. Jeśli pomyślał to
jako próbę hartu ducha - coś jak kuszenie świętego na

background image

pustyni - sceneria powinna być majestatyczna, zdobna w
ziejące przepaści i huczące płomienie, a dziewczęce jęki
i wieść, że matka Sara zgubiła lewy but Peregryna,
bynajmniej jej majestatu nie przydają. Zamierzam poważnie
porozmawiać na ten temat z Panem Bogiem - kiedyś, gdy nie
będę zajęta ubieraniem dzieci.
-

Włóżcie patynki, na ulicy jest błoto. Nie, ani słowa!

Co
z tego, że w nocy przestało padać? Skoro mówię, że jest
błoto, to
znaczy, że jest.
Dawniej, kiedy żył jeszcze pan Kendall i dobrze nam się
powodziło, najął on wdowę po pewnym zubożałym rycerzu,
żeby uczyła dziewczynki języka francuskiego i dobrych
manier. Madame Agata była niewiastą dbałą o formy i tak
dumną, że z wielkim trudem przyszło jej zniżenie się do
obcowania z dziećmi kupca, choćby bardzo majętnego i
poważanego. Kiedy zaś po jego śmierci wyszłam ponownie za
mąż, uznała to za czyn tak oburzający, iż w te pędy
opuściła nasz dom.
Nabyta przez dziewczynki w ciągu krótkiego flirtu z
madame znajomość francuszczyzny okazała się trwała,
zwłaszcza że językiem tym posługuje się rodzina mojego
obecnego męża. Nie mogę wszakże tego samego powiedzieć o
manierach, które zdarły się szybciej niż nogawiczki
Peregryna. Cóż, skoro nie potrafią zachowywać się jak
damy, niech przynajmniej wyglądają jak damy - pomyślałam
- zwłaszcza w dniu świątecznym.
Perkyn otworzył ciężkie frontowe drzwi. Badawczym
wzrokiem zlustrowałam wychodzące potomstwo. Łzy otarte,
wzrok skromnie spuszczony. Krok stateczny. Odzież czysta,
ręce splecione na podołku. Dobrze. Matka Sara wzięła na
ręce Peregryna; Perkyn z powagą zamknął drzwi i ruszył za
nami. Wszystko w porządku. Przy odrobinie szczęścia nikt
się nie domyśli, że wychowałam dwie rudowłose diablice.
Różowe blaski świtu odbijały się w rynsztoku biegnącym
środkiem Thames Street. Drewniane patynki ślizgały się na
ubłoconym wyboistym bruku przed domami. W rześkim
powietrzu wibrował przenikliwy dźwięk dzwonów od Świętego
Botolfa, wzywających parafian na mszę. Ciepło opatulone
postacie spieszyły w kierunku kościoła. Na szczęście nie
będziemy ostatni. W połowie drogi obróciłam się, żeby
jeszcze raz zlustrować rodzinę.
- Cecylio, naciągnij kapturek. Alicjo, nie depcz po
kałużach, robisz to specjalnie. Na miłość boską, gdzie

background image

mały?!
- Jest, jest, moja pani, Perkyn go niesie. Strasznie dziś
ślisko, dlatego idzie wolniej. O, widzi pani? Już idzie.
Zza zakrętu zaułka Świętego Botolfa wyłoniło się moje
najmłodsze kochanie, ledwie dwuletni, jedyny jak dotąd
dziedzic rodu de Vilers. Z zarumienioną od chłodu buzią i
ciemnymi loczkami wymykającymi się spod ogoniastej
czerwonej czapeczki szczebiotał jak sroczka do starego
Perkyna, który niósł go w ramionach.
Cienisty przedsionek zapchany był ludźmi przesuwającymi
się do wnętrza nawy. Zapach mokrej wełny i miejskiego
błocka
mieszał się z ciężką wonią ludzkich ciał. Wśród klekotu
patynek i gwaru pozdrowień wyłowiłam jadowity syk:
- Patrzcie, kto idzie. Lady Małgorzata de Vilers.
Pamiętam czasy, kiedy stary pan Kendalł był dla niej o
wiele za dobry. Dziewucha znikąd, bez żadnej rodziny.
Wziął ją po prostu z ulicy.
- Żeby chociaż się dobrze prowadziła!
- Patrzcie, jak się pyszni w tych futrach, w otoczeniu
służby... Za kogo ona się uważa?
Próbowałam przyspieszyć, ale drogę zablokował mi zwalisty
sługa kupca korzennego. Za moimi plecami tłoczyli się
domownicy.
-

Słyszałam, że uciekła z kopistą swego męża, nie

czekając
nawet, aż biedak ostygnie.
Obejrzałam się, żeby zobaczyć, kto to powiedział. W
ciżbie widać było tylko stadko kiwających się białych
czepców.
- Bezwstyd, powiadam wam!
- Miała sprawę z wygnanym z zakonu mnichem imieniem
Grzegorz, próżniakiem utrzymującym się z żebraniny i
pisania listów po szynkach. - Kobieta odwróciła głowę i
zobaczyłam czerwoną ze złości twarz żony powroźnika. Nic
dziwnego, że jest spragniona plotek, skoro tak rzadko
widuje się ją w kościele.
- Coś takiego! A przecież wyszła w końcu za sir Gilberta
de Vilers. Nie wiedział o tym Grzegorzu?
- A, to cała historia, złociutka! Ów Grzegorz to właśnie
on! Za jej pieniądze wyposażył sobie poczet i odrzucił
zakonne imię szybciej, niż wąż zrzuca skórę. Jeden wielki
wstyd!
- Bo pochodzi ze szlachty. Pani Godfrydowa mówiła mi, że
jest młodszym synem, którego ród się wyrzekł jako

background image

rozrzutnika. Oczywiście kiedy zdobył pieniądze, przyjęli
go z powrotem.
- Ja słyszałam, że książę Lancaster obsypuje go
zaszczytami, choć zabijcie mnie, nie wiem za co.
- Ciszej! Patrzy w tę stronę. Jak myślicie, słyszała?
- A zaśby tam, moja droga! Za daleko!
Moim zdaniem cały problem z kościelnymi świętami polega
na tym, że ściągają do kościoła tych, którzy zaniedbując
coniedzielne nabożeństwa, chcą się wynieść w oczach Pana,
mówiąc źle o bliźnich. Poza tym muszą nadrobić wszystkie
przespane plotki. Nie odmówiłam sobie pewnej drobnej
zemsty i mijając rozgdakane babska, zmierzyłam je
złośliwie wyniosłym spojrzeniem.
Udało nam się dopchać do naszej stalli przy bocznym
ołtarzu ufundowanym jeszcze przez pana Kendalla w
intencji zbawienia jego duszy. Niskie promienie
wschodzącego słońca wpadały przez rozetę i malowały wzory
na posadzce u naszych stóp. Pod kamiennymi kolumnami nawy
zawierano umowy handlowe i wymieniano uwagi na temat
przycinania drzew owocowych, łatania butów oraz
naprawiania uprzęży. Wysilony głos księdza tonął w tych
rozmowach niczym bzyczenie trzmiela w ogrodzie letnią
porą. Spóźnialscy pospiesznie przeciskali się obok
marmurowej chrzcielnicy, żegnając się niedbale i
wsiąkając w ciżbę, jakby stali tu od dawna. Skierowałam
myśli ku Bogu i natychmiast przestałam słyszeć gwar.
Dawniej myślałam, że można się modlić tylko tak, jak to
czynią księża, ale na szczęście Bóg wyprowadził mnie z
błędu.
Panie wszechmogący - pomyślałam - Ty, który jesteś samą
Miłością, oddaj mi męża. Zakończ wreszcie tę wojnę we
Francji i pozwól mu wrócić do domu.
"Małgorzato, nie kieruję sprawami królestw pod dyktando
jednej niewiasty".
Ależ, Panie, z pewnością jest nas o wiele więcej.
"Na każdą osobę, która modli się o pokój i miłość,
przypada pół tuzina takich, które proszą mnie o chwałę
wojenną. Co ty na to?"
Czy najważniejsza jest liczba? Nie jesteś przecież
rachmistrzem.
"Doprawdy, Małgorzato, czasem sam się zastanawiam,
dlaczego rozmawiam z tak irytującą osobą".
Bo wiesz, jak potrafię kochać. Tylko Ty wiesz, jak bardzo
pragnę usłyszeć jego kroki w sieni i jego głos wołający
moje imię.

background image

Chcę podziwiać jego wyniosłą postać, jakże wdzięczną
nawet w tej starej zielonej szacie, i śmiać się razem z
nim, gdy odkryje, że przez roztargnienie paraduje z
piórem zatkniętym za ucho. Wyznam Ci w tajemnicy, że nocą
szukam tego ciepłego miejsca w łożu, gdzie on być
powinien. Chciałabym znów piec więcej chleba i warzyć
więcej piwa, i krzywić się słysząc jego beznadziejne
dowcipy, i czuć jak całuje mnie w kark i...
-

Mamo, znów to robisz.

Panie Boże, miej w opiece moje dzieci, moje osierocone
przez ojca dziewczynki, którym tak potrzeba Twego
błogosławieństwa, i tego chłopaczka, syna mojej
miłości...
"Małgorzato, wielokrotnie i bardzo szczegółowo dawałaś
już wyraz swym życzeniom. Jako najwyższy sędzia
wszelkiego stworzenia zapewniam cię, że znajdujesz się w
gronie pół tuzina najgadatliwszych moich dzieci. Może byś
się tak zajęła swoimi niewieścimi sprawami, a Bogu dała
choć chwilę spokoju, aby mógł się zająć dziełami
boskimi?"
Ale, Panie, nie skończyłam jeszcze się modlić za
krewnych, sąsiadów i starą Katarzynę, która sprzedaje
jajka, a tymczasem wyzdychały jej kury i...
"Małgorzato, czy nikt ci jeszcze nie powiedział, że
krótka modlitwa pierwsza dociera do Mych uszu?"
Myślałam, Panie, że to wymysł duchownych, skoro będąc
wszechmocny słyszysz wszystko...
Odpowiedziało mi przepastne westchnienie brzmiące tak,
jakby wiatr targnął koronami wszystkich drzew na świecie
i poniósł ich szmer ku niebiosom.
-

Mamo! - zaszeptała z niepokojem Cecylia, szarpiąc

mnie za rękaw. - Przestań, bo ludzie zobaczą!
Otworzyłam oczy. W kościele zdawał się unosić
różowopomarańczowy opar, a to znaczyło, że patrzę nań
przez warstwę blasku, który mnie otacza. Niech to!
Zaczęłam szybko myśleć o smutnym losie sierot, żeglarzach
ginących na morzu i potępieniu biednych pogan, którzy nie
znają Ewangelii, i po chwili blask Przygasł. Nigdy dość
ostrożności, jeśli cierpi się na taką przypadłość. Ma się
rozumieć, gdyby świat był lepszy, nikogo by to nie
gorszyło, zwłaszcza w kościele. Ostatecznie można chyba
rozmawiać z Bogiem w jego własnym domu? Podejrzewam
jednak, że księża widzą to inaczej. Chcą mieć wyłączność
na porozumiewanie się z Najwyższym.
A to wszystko przez Boga. Dawno temu, w czasie wielkiej

background image

biedy i grozy, ukazał mi się w świetlanej wizji, krzepiąc
mi serce, rękom zaś pozostawiając dar uzdrawiania.
Oczywiście Boskie poczucie humoru różni się nieco od
ludzkiego, toteż pozostawił mi widzialny i niezmiernie
kłopotliwy znak swojej łaski, który wpędził mnie w wiele
trudnych sytuacji. Gdyby pan Kendall nie przygarnął mnie
istotnie wprost z ulicy, żebym wyleczyła go z podagry, z
pewnością dawno już nie byłoby mnie na tym świecie.
Ludzie ginęli na stosach za mniejsze winy niż wydzielanie
z siebie światła, które w pewnych kręgach budzi żywą
zawiść. Na szczęście nikt nie patrzył w moją stronę.
Akurat trwało podniesienie i oczy wszystkich skupione
były na hostii.
Kiedy wyszłyśmy po mszy na zalaną słońcem uliczkę przy
kościele, jakiś mężczyzna w ostrogach, o pospolitej
tęgiej twarzy pod bobrową czapką, potrącił mnie, a potem
skłonił się przesadnie. Skinęłam mu zimno głową i
wyminęłam go pospiesznie. Skąd w czasie wojny biorą się
takie hieny, z góry przekonane, iż żona żołnierza musi
szukać okazji do nocnych igraszek? Posłyszałam, jak jego
kompan mówi:
- Nie udało się, co?
- Te, co udają cnotliwe, w łożu są najgorętsze.
- Ja tam bym wolał którąś z córek. To spadkobierczynie
Kendalla, warte niezłą sumkę... - Głos utonął w tłumie.
Łajdacy. Nie cofnęliby się przed tym, żeby porwać
dzieweczkę dla wiana. Będę musiała wieczorem sama
sprawdzić, czy wszystkie okiennice są mocno zaryglowane.
Sara nie zawsze o tym pamięta. Czas najwyższy, żeby
Cecylia i Alicja miały odpowiedzialną towarzyszkę, a nie
tylko słabą starzejącą się nianię. Kogoś, kto dopilnuje,
żeby nie realizowały każdej psoty, która zaświta im w
głowach. Gdybym mogła, umieściłabym je na dworze księcia,
ale niestety pan Kendall nie był szlachcicem. Nie byłyby
tam dobrze traktowane.
- Słyszałam, co on mówił - moje rozmyślania przerwał
ostry głosik Cecylii.
- Ja też - zawtórowała jej Alicja. - Mówił o pieniądzach,
a nawet nie wspomniał, że jestem ładna.
- I próżna - syknęła Cecylia.
- Nie pozwolę was wydać za mąż wbrew waszej woli -
stwierdziłam z mocą.
- Ja tam w ogóle nie chcę wychodzić za mąż - oznajmiła
Cecylia.
- Nie grozi ci to, skoro zostaniesz smokiem - odparowała

background image

młodsza. - Za to ja wyjdę za Damiana, kiedy wróci z wojny
sławny i bogaty.
- Nigdy w życiu! - Cecylia wbiła jej sójkę w bok ostrym
łokciem.
- Dziewczynki, proszę was o spokój. Nie, Alicjo, nie
możesz szczypać siostry. Wszyscy na was patrzą.
Z pewnym wysiłkiem udało się ponownie wprawić w ruch
naszą gromadkę. Matka Sara rozdzieliła nadąsane
dziewczynki, a Peregryn usadowiony na ramionach Perkyna
pulchnym paluszkiem wskazywał mijane wierzchowce i
przechodniów.
- Pać, Pelkyn, konik w klopki. Ciem takiego. Jednego w
niebieskie klopki, a dlugiego w zielone.
- Nie ma niebieskich i zielonych koni - odpowiedział z
powagą stary sługa.
- Ale ja ciem takie. Cesi i Alisi też kupię koniki, ale
moje będą latały.
- Ano, to będzie na co popatrzeć - przyznał Perkyn.
Na rogu Thames Street wpadliśmy na liczną grupę
domowników kupca winnego Roberta Haverella, schodzącą z
St. Mary Hill. Ludzie wyszli z kościołów i roili się
teraz na każdej ulicy. Świątecznie ubrani kupcy
przechadzali się w barwnych tunikach swoich gildii; ich
żony obwieszone złotymi łańcuchami, w zawiciach z
cienkiego lnu, kroczyły godnie w otoczeniu służby i
dzieci. Tragarze i gońcy w kubrakach z porządnej
brunatnej wełny mieszali się z rybaczkami z Billingsgate,
które w tym dniu okryły zgrzebne suknie farbowanymi i
wyszywanymi surkotami. A swoją drogą wielka jest potęga
mody! Te wdzięczne wierzchnie szaty bez rękawów, za to z
obszernymi wycięciami na ręce sięgającymi aż do bioder
(przez co księża nazywają je wrotami piekieł, wycięcie to
odsłania bowiem spiętą paskiem damską kibić) nosiły chyba
wszystkie niewiasty w Londynie niezależnie od stanu i
wieku. Tu i ówdzie mignął rycerz w ostrogach i herbowej
tunice - kaleki albo za stary, żeby wziąć udział we
francuskiej kampanii. Dzwony biły na wieżach kościelnych
w całym City, od Świętego Marcina Większego do Maryi
Panny, od Świętej Małgorzaty do Świętego Jakuba u Murów i
Świętego Dunstana. Nad ich wrzawą górował głęboki
wibrujący głos wielkiego dzwonu katedry Świętego Pawła.
Pan Robert przystanął, by złożyć mi oficjalny ukłon, ale
jego żona skorzystała z okazji do pogawędki.
-

Witam, dzień dobry, lady Małgorzato. Czy miałaś,

pani,

background image

wieści od sir Gilberta? Modlimy się, by Bóg czuwał nad
nim
w tych obcych krajach. Czyny wojenne armii księcia
Lancastera
przynoszą chwałę naszej parafii.
Tak, tak - pomyślałam - i ożywienie w handlu winem. Boże,
który masz w opiece kupców, dzięki ci za fałszywych
przyjaciół. Zawszeć lepsi tacy niż żadni.
- Tata wlóci niedugo - oznajmił Peregryn.
- Ależ to dzieciąteczko wyrosło! A wydaje się, że ledwie
wczoraj przywiozła go pani z Francji. Jesteś już dużym
chłopcem, prawda?
- Jestem duzi - odparł poważnie Peregryn. - I dostanę
konika. Od dziadka.
- Własnego konika! No cóż, pewnego dnia będziesz wielkim
panem!
Czułam, jak z tyłu za mną Cecylia i Alicja duszą się ze
śmiechu.
-

Droga lady Małgorzato, jeśli znów zechcesz wydać

ucztę
taką jak wówczas, proszę o nas pamiętać. Mój małżonek
dostarczy najlepsze wino, tylko musi wiedzieć odpowiednio
wcześniej! Ach, cóż to była za biesiada! Ludzie wciąż
opowiadają o niej cuda. Tylu wytwornych gości! I poezja
do posiłku! Jakież to oryginalne! Twój szlachetny teść
zapewne niebawem znów zaszczyci Londyn swoją obecnością?
- Bez wątpienia - odparłam z goryczą. Niezapowiedziane
wizyty są w jego guście, chciałam dodać, lecz ugryzłam
się w język- Ten okropny starzec uważa mój dom za swoją
miejską rezydencję. Wywraca wszystko do góry nogami,
pustoszy spiżarnię gorzej niż plaga szczurów i obściskuje
służebne. Jedyną zaletą wojny we Francji jest to, że
wyjechał z kraju wraz ze starszym bratem mojego małżonka,
tym durniem Hugonem. Mogliby zdobyć jakiś zamek we
Francji i zostać tam na zawsze! Nie ma takich zaszczytów,
jakich bym dla nich nie pragnęła: kasztelania Calais,
zamek i obszerne lenno w Akwitanii - byle daleko stąd,
dobry Boże! I niech zabiorą z sobą tę zarozumiałą wiedźmę
Petronillę! Dobrze chociaż, że do ich powrotu tkwi w
zamku Leicester!
- Żono - odezwał się pan Robert, kiwając mi głową
życzliwie, acz nie poufale - musimy iść. Obowiązki,
czcigodna lady Małgorzato! Ich brzemię nie pozwala mi się
do woli cieszyć miłym towarzystwem. Proszę jednak
wspomnieć sir Gilbertowi, że modlimy się za niego i

background image

innych bohaterów tej chwalebnej wyprawy. - Zagarnąwszy
żonę i czeredę domowników, ruszył w stronę przytykającego
do nabrzeża wielkiego domu zbudowanego, podobnie jak nasz
wiejski dwór, z pruskiego muru. Pomyślałam: to domiszcze
za każdym razem wydaje mi się większe. Wojna czy pokój,
kupcy winni zawsze się bogacą.
Nazajutrz miejski posłaniec przyniósł nam wyświechtany,
brudny i pokryty wieloma pieczęciami list.
-

Na co tak patrzysz, mamo? - spytała Cecylia. Alicja

skakała wokół mnie, domagając się natychmiastowego
otwarcia listu,
a Peregryn jeździł po podłodze na starej pokrywce,
wyobrażając
sobie, że to koń.
- Na pieczęcie. Są pod spodem wytopione, jakby ktoś je
zdjął i nałożył z powrotem.
- Liść od taty - oznajmił Peregryn, nie przerywając
zabawy.
- No cóż, możliwe, że ktoś kontroluje listy z zagranicy -
stwierdziłam, czytając adres: Pismo to należy bez zwłoki
doręczyć mej wiernej i umiłowanej małżonce, Małgorzacie
de Vilers, zamieszkałej przy Thames Street w mieście
Londynie.
- Co pisze? Czytaj, mamo, czytaj! - skandowała Alicja.
- Hm... właściwie trudno powiedzieć. Zaczyna się
zwyczajnie, ale dalej niewiele z tego rozumiem. "Droga
sercu memu przyjaciółko, polecam się twym modlitwom,
tusząc, że list mój zastanie ciebie i dzieci w
zdrowiu"... Potem pisze o posiadłości w Whithill...
rzeczy, o których dobrze mi wiadomo. Z racji licznych
zwycięstw naszego króla pozostanie zajęty we Francji
jeszcze przez czas długi. Nieopodal Paryża miał szczęście
poznać... nie pisze nawet gdzie, czyżby to coś
znaczyło...? Miał szczęście poznać bardzo uczonego
człowieka, który wyjawił mu recepturę farbowania zwykłego
konopnego płótna tak, iż wygląda jak złotogłów. Metoda ta
z pewnością zaciekawi jego światłego mentora i
przyjaciela z lat młodzieńczych, brata Malachiasza. Mam
ją zanieść nie mieszkając temu świątobliwemu mężowi i nie
troskać się w duchu, mój pan mąż bowiem bezgraniczną
ufność pokłada w Bożym miłosierdziu. I teraz jest
fragment, którego nie rozumiem. Łacina przemieszana z
alchemicznymi symbolami. Świątobliwemu mężowi... czy to
możliwe, aby miał na myśli Malachiasza?! Po tylu latach
bliskiej znajomości? Pisze o nim bez mała jak o obcym

background image

człowieku, pobożnym pustelniku lub zgoła świętym! Albo
chodzi o całkiem innego Malachiasza, albo... Ależ tak!
Pewnie wiedział, że list będzie czytany.
Zawołałam matkę Sarę, żeby przypilnowała Peregryna.
- Ja też chcę iść!! Zabierz mnie, ZABIERZ! -
rozwrzeszczała się Alicja.
- Mateczko, błagam, pozwól mi iść z tobą. Muszę zapytać
brata Malachiasza o coś bardzo ważnego - powiedziała
Cecylia.
Zdumiała mnie jej poważna mina. Dziewczęta zwykle tęsknią
za matką Hildą, która mieszka z Malachiaszem i nazywa
siebie jego gospodynią, albowiem matka Hilda piecze
najlepsze miodowniki w Londynie i zna więcej bajek niż
jakakolwiek niewiasta. Ale o czym, na Boga, miałaby
rozmawiać moja córka z alchemikiem?
- Dobrze, pod warunkiem że się prędko i porządnie
odziejesz. Tak, Alicjo, ty też pójdziesz, ale masz się
zachowywać przyzwoicie.
- A widzisz? A widzisz? Ja też idę do matki Hildy. Wcale
nie jesteś ode mnie lepsza! - powtarzała radośnie Alicja,
wybiegając tanecznym krokiem na ulicę.


ROZDZIAŁ TRZECI

Królewska armia już od wielu dni tkwiła pod murami
Paryża. Biskup Reims zamknął ampułkę Świętego Krzyżma na
cztery spusty i podobnie nakazał zamknąć bramy miasta.
Objazd przez Burgundie kosztował Edwarda dwieście tysięcy
sztuk złota, a zdobycie i złupienie Paryża, które
wszystkim poprawiłoby humory, wydawało się coraz mniej
prawdopodobne. Po pierwsze, od poprzedniej wizyty
Anglików gospodarzom udało się dokończyć przebudowę
murów, które otaczały teraz całe miasto - wysokie, szare
i niedostępne. Po drugie, delfin, ten nieznośny
szczeniak, z uporem czepiał się tronu, który przydałby
wiele blasku imieniu króla Edwarda.
"Jedyny pożytek z tego oblężenia - pomyślał Gilbert de
Vilers, jest taki, że nic się nie dzieje i mogę spokojnie
uzupełnić zapiski". Przez podniesioną burtę małego
płóciennego namiotu widział nad murami przysadzistą
sylwetkę Bastylii zapamiętaną z czasów, gdy pobierał
nauki w paryskiej wszechnicy, obok zaś płaskie, otoczone
blankami wieże Tournelles. Nieco dalej sterczały
spiczaste, kryte łupkiem dachy Luwru i pałacu Saint-Pol,

background image

a nad nimi wszystkimi górowały kwadratowe wieże i potężna
nawa katedry Najświętszej Marii Panny. Czuł się co
najmniej dziwnie tu, pod murami, wyposażony w "sir" przed
imieniem i zbroję wiszącą obok na kołku w zagraconym
namiocie. Poprzednim razem włóczył się po mieście i
królował w tawernach na lewym brzegu rzeki, wszczynał
burdy i śpiewał sprośne piosenki
w wesołej kompanii. Podobno mieszkańcy jedli już koty i
szczury. Gilbert był jednak pewien, że nie poddadzą
miasta. Westchnął. Wszyscy pytali go o radę, a nikt z
niej nie korzystał. Pozytywnym aspektem wyprawy była
wszakże sowita prowizja, jaką zgarnął za pomoc w
rokowaniach z Burgundczykami. Przez czysty przypadek w
jednej z dawnych podróży poznał był opata od Świętego
Michała Archanioła...
Światło już mierzchło. Napisał szybko:
"Wtedy to wielce szlachetny i możny diuk Lancasteru
poprzedzany przez heroldów zbliżył się do murów i wyzwał
delfina na pojedynczą walkę. Ten wszakże, słabym będąc na
ciele, nie uczynił zadość wymogom honoru..."
"Prawdę mówiąc, powiedział sobie Gilbert, na jego miejscu
też nie stanąłbym do walki. Straciwszy zarówno króla, jak
i delfina Francuzi nie mieliby żadnych szans. A jeśli
pozostał im choć jeden szpieg, wiedzą już, że wcale nie
powodzi się nam tu o wiele lepiej, niż im tam. Spaliliśmy
wszystko w promieniu dwudziestu mil... to znaczy to,
czego nie spalili oni, zanim wycofali się za mury. Nie ma
żywności, nie ma paszy, konie zdychają, a ludzie szemrzą.
Nie utrzymamy się".
-

Pst! Gilbercie!

W wejściu do namiotu pojawiła się ciemna postać, ledwie
widoczna w gęstniejącym zmierzchu.
-

Gilbercie, tępy gryzipiórku, chodźżeż tu!

No tak. Ojciec. Gilbert zatknął pióro za ucho, uniósł
jedną brew i bez słowa zmierzył ciemną postać ironicznym
spojrzeniem.
- Ładnie to tak patrzeć na rodzica, ty jadowity gadzie? -
spytała postać.
- Wybacz mi, wielce czcigodny ojcze. - Gilbert wstał i
skłonił się staremu z wystudiowaną uprzejmością.
- Gilbercie, chodź rzucić okiem na konie. Straciliśmy
kolejne dwa...
- Juczne?
- Nie, psiakrew, wierzchowe. Moje wychuchane
pieszczoszki! Z tą przeklętą francuską paszą jest coś nie

background image

tak. Kręcisz się całymi dniami wokół księcia, skorzystaj
choć raz z tej pozycji i powiedz mu o moich koniach.
Jeśli zostaniemy tu dłużej, padnie rozpłodowiec. Zostały
mi trzy ogiery, Gilbercie, wliczając tego, na którym
jeździsz. Bóg jeden wie, czy uda mi się je dowieźć żywe
do domu.
Tak zrozpaczony Hubert de Vilers nie był od początku
kampanii, nawet gdy w jednej bitwie stracił ośmiu
łuczników i zaczął powątpiewać, czy starczy mu ludzi do
orki. Gilbert szybko zarzucił podbity futrem płaszcz na
wełnianą tunikę i wytartą skórzaną pikowanicę. W
prowizorycznej zagrodzie za namiotem stały jego własne
konie. Ojciec przystanął, wyjął z rąk pachołka worek z
obrokiem, obwąchał go i zaczerpnął trochę, przesiewiając
ziarno przez palce.
- Ten jest w porządku. - Przyjrzał się wielkiemu karemu
ogierowi. - Ależ biedak wychudł! Na szczęście jeszcze nie
stracił ducha.
Sługa parsknął pod nosem. Słowo "duch" w odniesieniu do
kaprysów i wariactw Urgana było doprawdy pochlebstwem.
Był to bez wątpienia najpiękniejszy, a zarazem
najzłośliwszy i najgorzej ujeżdżony koń w majątku.
(Dlatego zresztą sir Hubert na czas kampanii wypożyczył
go synowi.)
Ruszyli dalej, klucząc pośród ognisk, na których pieczono
króliki, jeże i rozmaite inne nieostrożne zwierzątka.
Wokół grzali się piechurzy pijąc rozwodnione francuskie
wino. Za namiotami panów na Brokesfordzie leżał martwy
ostatni zarodowy ogier. Nad wzdętym zewłokiem stali trzej
mężczyźni w miękkich butach po kolana, owinięci podbitymi
futrem opończami. Czwarty, stajenny z majątku, klęczał
obok głowy zwierzęcia.
- Mój panie! - zawołał sir Hubert i zerwawszy z głowy
wyściełany czepiec noszony pod hełmem, ukląkł przed
księciem.
- Powstań, powstańże, sir Hubercie - rzekł Henryk z
Grosmontu, książę Lancaster, hrabia Derby, Lincolnu i
Leicesteru, wielki stolnik królewski, pan na Bergeracu i
Beaufort, potęgą i rozległością swej dziedziny ustępujący
jedynie monarsze.
- Oto i twój rumak padł. Chętnie wysłucham twego zdania.
- Panie mój, mamy za mało obroku, a to co zostało, gnije
- Sir Hubert urwał. Słowo "odwrót" nie mieściło się w
jego słowniku. - Jeśli zostaniemy tu jeszcze przez
tydzień, stracimy resztę koni.

background image

- Też tak myślę, rzekłbym tylko, że nie tydzień, a dwa
dni
- rzekł książę. Był to bystrooki, trzeźwo myślący
mężczyzna lat
pięćdziesięciu, nauczony długim doświadczeniem, kiedy
można podjąć ryzyko, a kiedy jest ono tylko próżną
brawurą. W zadumie obszedł dookoła pięknego jabłkowitego
ogiera, którego zamierzał ongiś nabyć dla siebie,
najwyraźniej ważąc coś w duchu.
- Jestem tego samego zdania - odezwał się hrabia Warwick,
jeden z wojewodów towarzyszących księciu.
- Ktoś musi powiedzieć królowi, że ryzykuje utratę w
jeden dzień tego, co zdobył przez dwadzieścia lat - rzekł
cicho Grosmont. I dodał w myśli: "A tym kimś będę ja.
Niech się dzieje wola Boża".

Nazajutrz paryscy łucznicy ujrzeli z murów połać
zdeptanego błocka usianego wszelkim śmieciem oraz tu i
ówdzie rozkładającymi się trupami koni. Kolumna pieszych,
jeźdźców i wozów wiozących resztki prowiantu kierowała
się przez faliste, zniszczone i poczerniałe pola w
kierunku Chartres. Jej tyły chronił przed ewentualną
wycieczką z miasta oddział rycerzy i łuczników. Proporce
łopotały w upiornym lodowatym wichrze. Niósł on dźwięk
dzwonów z Notre Dame, zwołujących paryżan na mszę
dziękczynną, którą miano niebawem odprawić w strzelistym
wnętrzu katedry.
"Dziwny ten wiatr - pomyślał Gilbert, patrząc na
piętrzące się czarne chmury. - Mam nadzieję, że nie
będzie bardzo lało".
Na głowie pod stożkowym hełmem miał pikowany kaptur,
wysoki kołnierz wełnianej tuniki chronił mu szyję przed
dotknięciem zwisającej z hełmu kolczej zasłony, a gruba,
pokryta skórą
przeszywanica dzieliła jeszcze kolczugę od wełnianej
tuniki, ale mimo to było mu zimno. Pierwsze krople
deszczu zmoczyły haftowaną herbową tunikę, która
przylgnęła do znajdującego się pod nią stalowego
napierśnika. "Psiakość, znów trzeba go będzie czyścić" -
sarknął w duchu. Wspaniała zbroja, którą miał na sobie,
została zakupiona u najdroższego płatnerza w Londynie i
jeszcze nie w całości spłacona. "Czemu nie urodziłem się
Lombardczykiem - przemknęło mu przez myśl. - Ci bankierzy
zarabiają krocie niezależnie od tego, kto zwycięża w
bitwach".

background image

"Lichwa nie jest zbyt honorowym zajęciem - myślał dalej,
kiwając się na końskim grzbiecie. - Ale w tej chwili
oddałbym sporo swego honoru, żeby siedzieć w ciepłym domu
z Małgorzatą. Jakoś nikt nigdy nie widział bankiera
tłukącego się w strugach deszczu na wściekłym koniu w
ariergardzie wycofującej się armii".
Po jednej stronie wijącej się drogi sterczały z ziemi
pieńki po wyciętym sadzie. Po drugiej widać było w dali
ruiny spalonej wioski. Jak okiem sięgnąć, pozostało tylko
kilka starych drzew, tak grubych, że oparły się toporom.
Gdy jednak Gilbert przyglądał się niknącej w dali
kolumnie, z czarnego nieba dobiegł odległy pomruk grzmotu
i spłynęła zeń lśniąca wstążka błyskawicy. Potem biały
blask rozdarł niebo i znów huknął grom, tym razem
znacznie bliżej i głośniej. Urgan gwałtownie zastrzygł
uszami i stanął jak wryty, drżąc na całym ciele. Już miał
go dźgnąć ostrogami, kiedy posłyszał jakby syk i owionął
go lodowaty oddech burzy gradowej. Pole pokryło się
bielą, kawałki lodu wielkości gołębich jaj zagrzechotały
mu na hełmie, sypały się z nieba, wbijając w rozmiękły
grunt, konie i ludzi. Błyskawice wężowymi skrętami sunęły
w dół, szukając górujących nad innymi jeźdźców w mokrych
zbrojach. Piechurzy, powaleni na kolana natarciem burzy,
osłaniali się tarczami. Rozległ się ogłuszający suchy
trzask i prawie tuż przed nim rycerz trafiony piorunem
runął martwy wraz z koniem. Urgan wydał z siebie upiorny
kwik i nie bacząc na ściągane kurczowo wodze, popędził na
oślep ku najbliższemu drzewu. Dopiero pod osłoną
rozłożystej korony udało się Gilbertowi osadzić konia w
miejscu. Nieomal równocześnie posłyszał huk i zniknął na
czas pewien z tego świata.

- Cóż, bracie Grzegorzu, zawsze chciałeś zobaczyć Boga;
teraz masz okazję.
Głos należał do Godryka z Witham, opata, który wyrzucił
go z klasztoru za to, że śmiał z nim dyskutować o idei
zbawienia w ujęciu świętego Pawła. Miał do niego jeszcze
kilka zastrzeżeń, ale te Gilbert z punktu uznał za błahe.
Ów ograniczony starzec nigdy nie potrafił się przyznać do
błędu. Był jeszcze gorszy od ojca.
- Nie wiedziałem, że umarłeś - bąknął Gilbert de Vilers,
czując się dziwnie bezcielesny.
- Już dawno. Zaszkodziła mi nieświeża ryba na dwie
niedziele przed Wielkanocą, będzie już trzy lata temu.
Ale spójrz tylko na siebie!

background image

Były brat Grzegorz spojrzał z wysokości i zobaczył
poczerniałe, rozszczepione uderzeniem pioruna drzewo. Pod
nim w ulewnym deszczu leżało kilku martwych łuczników i
Urgan, którego chude nogi sterczały niczym komplet
okopconych pogrzebaczy. Po chwili zauważył zaplątanego w
uprząż, rozciągniętego na ziemi wysokiego mężczyznę w
pełnej zbroi, o ciemnych włosach wymykających się
zmierzwionymi pasmami spod hełmu, twarzy ozdobionej
kilkudniowym zarostem, w mokrej ubłoconej tunice z herbem
rodu Vilers...
-

Czekaj no - powiedział brat Grzegorz. - Przecież to

ja.
Otwarte oczy mężczyzny wpatrywały się w niebo.
-

Ależ zbójecka gęba, sam przyznaj - rzekł opat. -

Wyliczę ci jego grzechy: wolnomyślicielstwo, arogancja,
snobizm,
Pycha, obżarstwo...
Ale brat Grzegorz nie słuchał go zbyt uważnie. Godryk
zawsze był zarozumiały, a jego znajomość pism Tomasza z
Akwinu można było co najwyżej nazwać powierzchowną. Już
on sam byłby lepszym opatem.
- Lubiłem to ciało - powiedział.
-

Teraz wszakże spójrz w górę, Grzegorzu. Spójrz, choć

by
najmniej nie jesteś tego godny.
Gilbert podniósł wzrok. Zobaczył chóry anielskie
przyodziane w aksamit i złotogłów. Aniołowie poruszali
fosforyzującymi skrzydłami delikatnie jak odpoczywające
motyle. Środkiem biegły schody uczynione z blasku; pojął,
że ma na nie wstąpić w takt kuszącej muzyki dobiegającej
z góry. Postawił nogę na pierwszym stopniu i obejrzał się
na swe leżące w błocie ciało. Wokół topniały z wolna
wielkie białe gradziny. Jakaż nędzna śmierć: w brudzie,
wyzuta z bohaterstwa, bez spowiedzi... Zawsze wyobrażał
sobie, że stać go na coś wznioślejszego. Ale muzyka
nagliła, zapraszała. Brat Grzegorz spojrzał w górę na
jaśniejące niebieskie zastępy. Myślał intensywnie, z
wysiłkiem próbując sobie coś przypomnieć.
-

Nie mogę teraz odejść - rzekł w końcu. - Małgorzata

na
mnie czeka. Posłałem pachołka z listem, że już wracam.
Były opat Godryk spojrzał nań z niesmakiem.
- Tu ziemskie obietnice i zobowiązania tracą moc -
oświadczył. - Smaruj do góry.
- Ale chodzi o coś więcej niż tylko obietnicę. Małgorzata

background image

nie da sobie beze mnie rady. Mamy dzieci, jakże sama je
wychowa? Na pewno już została bez pieniędzy... - Gilbert
podniósł wzrok na hufce niebieskie i powiedział: -
Naprawdę nie zamierzałem być niewdzięczny. Zawsze tego
pragnąłem. Wiecie przecież, że modliłem się o to przez
całe życie. Ale choć u was na górze jest lepiej i choć
serce wyrywa mi się do was... no, sami rozumiecie...
Zszedł ze stopnia i spojrzał z wahaniem na zimną mokrą
ziemię pod strzaskanym drzewem. Czy skok z tej wysokości
będzie bardzo bolesny?
Nagle otoczyła go oślepiająco biała światłość i poczuł,
że przenika go dziwne ciepło.
-

No i po co to robisz, Panie? - doleciało go z dali

zrzędzenie Godryka. - Widziałeś, jak się zachował?
Odwrócił się
tyłem do Twojego nieba. Sam widzisz, że nie jest go
godzien, jak
zresztą zawsze Ci powtarzałem.
- Przeciwnie, właśnie dlatego jest godzien - odparł
przepastny wibrujący Głos. - Biedny oschły Godryku, który
widzisz tylko formę, stoisz u Moich stóp i nadal nie
rozumiesz, że
istnieję pospołu w przeszłości, teraźniejszości i
przyszłości. Brat
Grzegorz jest godzien Królestwa Niebieskiego, bo tak
powiedziano wprzódy, a gdy to co dziś jest przyszłością,
stanie się teraźniejszością, dopełni się jego los. Czy
potrafiłbyś dokonać takiego wyboru, święty mężu? Gdy
wreszcie się nauczysz, że wiele dróg
prowadzi do Moich schodów, to i ciebie zaproszę, abyś na
nie
wstąpił.
Godryk zadarł głowę i zobaczył tłum ludzi wchodzących na
schody. Byli wśród nich księża i mniszki, kupcy i
rycerze, stajenni i cieśle, rybaczki, praczki i...
- O... o tam! - Omal się nie zatchnął. - Wszak to brat
Piotr, który nie dorównywał mi w postach, a tam, o, ten
karczmarz, który podawał mocne piwo w niedziele...
- Ech, Godryku, Godryku! Byłeś najcnotliwszym z
cnotliwych. Jednego ci tylko brakło: miłości - westchnął
Głos.
Przed martwymi oczyma Gilberta de Vilers zamajaczyła
przerażona twarz jednego z jego kuszników. Zamrugał.
- Mrugnął! - wrzasnął żołnierz. - To cud! Żyje!
- Zdejmijcie mi hełm - wyszeptał Gilbert. - Strasznie

background image

boli mnie głowa.
Zobaczył, że wyplątali już mu stopę ze strzemienia,
zdjęli tunikę i odpięli napierśnik. Pewnie myśleli, że
obdzierają trupa. Noga też go bolała. Miał nadzieję, że
nie jest złamana. Obok leżał Urgan w ubłoconej uprzęży.
-

O, Boże! -jęknął. - Ojcowski koń. Jestem skończony.

Nigdy mu się nie wypłacę.
Ktoś podłożył mu coś pod głowę - końską derkę, sądząc po
zapachu. Słyszał wysilone stękanie mężczyzn starających
się zdjąć wojenne siodło z martwego zwierzęcia. Jak
dziwnie było znów czuć zapachy. Derka, brudne błoto,
przypalone drewno, wszystko to roztaczało woń w
krystalicznie zimnym powietrzu.
Wtem posłyszał parsknięcie. Otworzył oczy. Urgan
zadygotał jak zarzynana świnia, parokroć wierzgnął i w
panice zerwał się na nogi, zrzucając z siebie siodło i
resztę uprzęży. Pachołkowie zabiegli mu drogę, usiłując
schwycić zwisające wodze i zarazem nie dostać się pod
ciężkie kopyta.
-

No i kto by pomyślał - rzekł giermek Gilberta,

Emeryk. - Żwawiutki jak dawniej i tak samo wredny. Ale
patrz,
panie: wszędzie, gdzie jego ciała dotykał metal, ma
wypaloną
sierść.
"Dwa cuda w jeden dzień, dzięki Ci, Boże - myślał
Gilbert, patrząc w posępne szare niebo z wozu, na którym
go ułożono wraz z innymi rannymi. - To może oznaczać, że
jednak dane mi będzie jeszcze ujrzeć Małgorzatę".
Król Edward z doradcami objechał kolumnę, aby oszacować
poniesione straty. Wzdłuż drogi leżały martwe zwierzęta.
Zatrzymali się, by popatrzeć, jak woźnice uwalniają z
jarzma martwego wołu. W toku kampanii armia straciła tyle
koni pociągowych, że w ogóle przestała być mobilna. Padło
też tysiąc dwieście wierzchowców. Co gorsza, gradobicie
przyniosło dotkliwe straty w ludziach. Żołnierze i
koniuchy, kowale i kołodzieje, większość tych, którzy nie
mieli pancerzy ani hełmów, leżała teraz bez ducha.
Towarzysze znosili ich teraz z pola, układając osobno
żywych i umarłych. Podjechali heroldowie, recytując
pierwsze imiona zabitych nobili.
-

Tak wielu, tak wielu! - Król załamał ręce. Zimny

wiatr
szamotał jego płaszczem i rozwiewał mu długą brodę.
Doradcy

background image

spostrzegli w niej pierwsze nitki siwizny. - To znak woli
Bożej
- rzekł. - Spełnię wolę papieża i poproszę go o mediację.
W pierwszym dniu maja nieopodal Chartres świeccy i
duchowni delegaci obu stron spotkali się, aby zawrzeć
traktat pokojowy. Następnie powieźli uzgodniony dokument
do Paryża, gdzie miał go podpisać delfin. Bramy miasta
otwarto, dzwoniły wszystkie dzwony, ulice obwieszone były
wstęgami i girlandami-
Ale król Edward nie oglądał tych uroczystości. Straciwszy
bezpowrotnie szansę objęcia tronu Francji, pogalopował
wraz z synami do najbliższego portu nad Kanałem,
pozostawiając księciu Lancasterowi zadanie doprowadzenia
wojsk do ojczyzny.


ROZDZIAŁ CZWARTY

Okienko na piętrze małego domku w ciasnym zaułku, zwanym
uliczką Świętej Katarzyny, było otwarte. Wychylała się z
niego matka Hilda, podlewając nagietki w skrzynce na
parapecie. Była jeszcze okrąglejsza i weselsza niż wtedy,
gdy ostatni raz ją widziałam. Nic dziwnego, wiosną bowiem
rodzi się więcej dzieci i jest to pora żniw dla matki
Hildy, najlepszej akuszerki w Londynie, a kto wie czy i
nie w całym królestwie. Z zakasanymi rękawami polewała
zielone listki i ziemię wokół korzeni. Słychać było, że
nuci lub mówi coś pod nosem, i choć nie sposób było
rozróżnić słów, wiedziałam, że przemawia do nagietków.
Miała również zwyczaj rozmawiać z kapustą, która
odwdzięcza jej się gigantycznym wzrostem; podobnie fasola
i róże, wielkie i dumne jak żony rajców.
- Ależ to Małgorzata! - wykrzyknęła, kiedy ją zawołałam.
- I dziewczynki! Wchodźcie, wchodźcie, drzwi są otwarte.
Tylko cichutko, bo Malachiasz jest u siebie. Już od kilku
dni ślęczy nad nową reakcją.
Całkiem jak dawniej - pomyślałam. Brat Malachiasz zawsze
był święcie przekonany, że już za parę dni, miesiąc, a
najdalej za rok posiądzie tajemnicę kamienia
filozoficznego. Był taki czas, gdy ja, biedne dziewczę ze
wsi, mieszkałam u nich, ucząc się zawodu akuszerki u boku
matki Hildy. Oczywiście teraz, kiedy obracam się w
szacowniej szych kręgach, na ogół o tym nie wspominam.
Mistrz Kendall, wdzięczny za wyleczenie go z podagry,
pojął mnie za żonę i otoczył dostatkiem (uczynił to także

background image

po to, żeby zagrać na nosie swojej chciwej rodzinie,
która czekała tylko, by objąć spadek po nim). Co się zaś
tyczy brata Malachiasza, doprawdy nie mam pewności, czy
kiedykolwiek był zakonnikiem, poznałam go bowiem i dotąd
znam jako słynnego alchemika, genialny umysł i
najzręczniejszego oszusta na terenie pięciu królestw.
- Matko Hildo - bąknęłam, gdy zeszła z pięterka do
jaskrawo pomalowanej izdebki pełniącej u nich rolę
paradnej komnaty - czyżby Malachiasz się jeszcze nie
zniechęcił? Wygląda na to, że bardzo trudno znaleźć
skuteczny przepis na kamień filozoficzny.
- Zniechęcił? Skądże znowu, jest jeszcze bardziej
zapalony niż dawniej. Powiada, że wynalazł nowy sposób,
aby czarny kruk sfrunął z Sol i Luny do retorty. Nie myśl
sobie, że stara Hilda nic z tego nie pojmuje! Ale
Malachiasz to mędrzec nad mędrce! Jestem doprawdy
szczęśliwa, mogąc go słuchać. Mówi tak uczenie i używa
takich długich cudzoziemskich słów... Alutko, widzę, że
się rozglądasz. Czy przypadkiem nie myślisz o miodowych
kołaczach, które mogłam upiec i odłożyć na wypadek,
gdybyście mnie dzisiaj odwiedziły?
Alicja rozpromieniła się wyczekująco, a Cecylia wbiła
wzrok w podłogę.
-

Weźcie sobie po jednym, a ja tymczasem poproszę waszą

matkę, żeby zrobiła coś z tą paskudną bułą na mojej lewej
ręce.
-

Matko Hildo, powinnaś była wcześniej po mnie przysłać

- zganiłam ją, obmacując zreumatyzowany opuchnięty staw.
-

Zamknijcie okiennice, dziewczynki, dobrze? - zawołała

Hilda za moimi żarłocznymi córami. W ciemnej izbie blask
widać tym wyraźniej, a nie było powodu ekscytować
sąsiadów.
Skupiłam umysł na przepastnej Nicości i po chwili na jej
obrzeżach zaczęło coś połyskiwać. Czułam iskierki
potężnego blasku
krążące mi w kręgosłupie i rękach. Ujęłam starą
powykręcaną dłoń matki Hildy, przelewając w nią ciepło.
Opuchlizna wokół
stawu zaczęła maleć, a w końcu całkiem znikła. Izbę
wypełniło pomarańczoworóżowe światło, rumieniąc
twarzyczki dzieci i złocąc zwykłe gliniane garnki.
Ożywiło barwne znaki zodiaku wyglądające spomiędzy
malowanych na czerwono i zielono belek stropu dziwacznej
chatki alchemika. Wlewało się jak balsam we wszystkie
szpary, wygładzając je i gojąc. Po chwili dłoń Hildy

background image

zmiękła, a bijące z niej ciepło stało się równomierne.
Odczekałam jeszcze chwilę, a potem patrzyłam z żalem, jak
światło gaśnie, a paradna komnata staje się na powrót
zwykłą zagraconą izbą. Kręciło mi się w głowie, jak
zawsze po leczeniu. Ale tym razem zadanie nie było trudne
i wiedziałam, że słabość wkrótce minie. Ciężki przypadek
mógł mnie rozłożyć na kilka dni. Kiedy zaś jestem przy
nadziei, światło zamyka się we mnie, żeby pomóc dziecku,
i wtedy w ogóle nie potrafię uzdrawiać. Rozumiecie teraz,
co mam na myśli, kiedy mówię, że Bóg jest kapryśny.
- No, jak tam ręka? - spytałam. - Poruszaj palcami.
- Jak nowa, Małgorzatko! - Hilda radośnie przebierała
palcami starej sękatej dłoni. - Sprowadzę nią na świat
jeszcze wiele ślicznych dzieci. - Przekrzywiła głowę i
spojrzała na mnie bystro. - Jesteś zmęczona. Masz za dużo
zmartwień. Siadaj, oprzyj nogi na stołku i spróbuj tego.
Nie, dziewczęta, to nie dla was. Ten napój to właściwie
wino porzeczkowe, lecz dodałam jeszcze szczyptę tego i
owego. Kiedy już będziecie dorosłymi damami, wówczas...
Dziewczynki spochmurniały.
- No, co tak po sobie patrzycie? O co chodzi?
- Chyba trudno mi będzie zrobić z nich damy. Myślą, że
chciałaś przez to powiedzieć: "nigdy".
- Brednie. Już wkrótce staniecie się damami. Dwanaście,
trzynaście lat wystarczy, by was zaręczyć i wydać za
jakichś szlachetnych panów. Macie to szczęście, że wasz
zacny ojciec zostawił wam piękne wiano, ojczym zaś ma
rozległe stosunki w najlepszych sferach. Bycie damą wcale
nie jest takie złe, kiedy się już człowiek do tego
przyzwyczai. I zapewniam was, znacznie lepsze niż
wszelkie inne możliwości.
Napój Hildy miał dziwny smak, lecz rozgrzewał i sprawiał,
że krew płynęła żwawiej.
- Matko Hildo, dlaczego mnie nie wezwałaś? Wiesz
przecież, że przyszłabym natychmiast, w dzień czy w nocy.
- Och, czasy się zmieniły...
- Cóż takiego się zmieniło? Och, mój Boże, czy ty
myślisz,
że...
-

Po powrocie z Francji zyskałaś przecież wielu możnych

przyjaciół...
- Matko Hildo! To są przyjaciele na dobrą pogodę, nie
prawdziwi jak wy! Już nie wspomnę o tym, że część tylko
udaje życzliwość. Do diabła z tym rycerstwem, same przez
nie kłopoty! Kto by pomyślał, że tak wszystko

background image

skomplikuje!
- Zatem wciąż jesteś naszą Małgorzatką?
- Zawsze tą samą, matko Hildo - zapewniłam, biorąc ją w
ramiona.
- Matko Hildo - wtrąciła się Cecylia, niwecząc
sentymentalny nastrój - kiedy Malachiasz stamtąd wyjdzie?
Muszę go zapytać o coś bardzo ważnego.
Hilda podeszła do drzwi pracowni i przyłożyła oko do
szpary w drzwiach tylnej izdebki służącej Malachiaszowi
za pracownię.
-

Skoro mamy gości, na pewno wkrótce się pokaże,

niezależnie od przebiegu reakcji. Zobaczmy... Cecylio,
podaj mi ręcznik, uchylę pokrywkę na kociołku z polewką;
zapach powinien
go zwabić. Ani on, ani Sim nic nie jedli od wczorajszej
północy,
kiedy to pożarli cały bochenek chleba, zagryzając go
dwoma solonymi śledziami...
W chwili jednak gdy pokrywka się uniosła, zza ściany
dobiegł głośny krzyk i rozległo się potężne "bum!". Obie
z matką Hildą podskoczyłyśmy ze strachu. Staruszka
pospiesznie przykryła kociołek, jakby to jego odsłonięcie
spowodowało wybuch. Drzwi pracowni otwarły się gwałtownie
i wpadł przez nie kłąb gęstego cuchnącego dymu, a w ślad
za nim niska korpulentna postać o różowej, acz pokrytej
kopciem twarzy. Złorzecząc głośno, alchemik strzepywał z
siebie iskry tlące się na odzieży. Za
nim wyłoniła się druga, jeszcze niższa postać, równie
okopcona. Wielkogłowy kulawy młodzik w brunatnej sukni
zdjął czapkę i jął nią rozpędzać dym.
-

Przestań! Przestań! Bełtasz tylko smród - zakrzyknął

brat Malachiasz. - O, Małgorzata! Wróciłaś w samą porę,
aby
być świadkiem dziejowego dokonania. Udało mi się...
Matka Hilda jak łania rzuciła się do okna i świeżo
uleczonymi dłońmi zręcznie pchnęła okiennicę. Wiatr i dym
zmagały się przez chwilę nad parapetem; zimny powiew
rozpalił mocniej ogień pod kociołkiem z zupą.
- Malachiaszu, serce moje, czy dziejowe dokonania zawsze
muszą tak śmierdzieć? - spytała Hilda, kaszląc i
odganiając rękoma gryzący dym sprzed twarzy. Ale
Malachiasz, choć łzy ciekły mu ciurkiem, nieomal pląsał z
podniecenia.
- Czarny kruk nadleciał! Nadleciał! Osiągnąłem to dzięki
nowej metodzie! Stąd już tylko krok do Białego Kamienia!

background image

Kiedy dym się rozejdzie, a tygiel ostygnie, powinniśmy go
tam ujrzeć. Powiadam wam, receptura Arnolda z Villanovy
jest najświetlistszą i najbardziej klarowną, z jaką
kiedykolwiek miałem do czynienia...
Chyba dopiero dotarło do niego, że przyszłyśmy w
odwiedziny. Jak w dawnych czasach pobiegłam otworzyć
drzwi, żeby przeciąg rozproszył dym. Cecylia z zakrytym
nosem i ustami była coraz czerwieńsza, usiłowała bowiem
nie oddychać w ogóle. Alicja, zatkawszy dwoma palcami
nos, skorzystała z zamieszania, by zwędzić następny
kołacz.
- Przestań! - Porzuciłam drzwi i złapałam ją za kark.
- Co ja tu widzę? - rozpromienił się Malachiasz. - Uczta?
Małgorzato, wieki całe cię nie widziałem. Oho, widzę, że
raczycie się kordiałem. - Podniósł glinianą butlę i
zajrzał do środka. - Iw kociołku coś bulgocze... -
Nachylił się nad paleniskiem i uniósł pokrywkę. -
Polewka! Gdyby moje zdolności olfaktoryczne nie zostały
całkiem zagłuszone wonią eksperymentu, tuszę, że uczułbym
niebiański zapach. Jedzenie! Całkiem o nim zapomniałem!
Muszę odświeżyć umysł. Podejrzewam, że Sim też
chętnie przekąsi co nieco, żeby odświeżyć choćby ciało.
Mmmmniam, wyborna! Hildo, mój skarbie, jak to możliwe, że
udało mi się dożyć lat męskich bez ciebie?
Kiedy dym nieco się przerzedził, matka Hilda, ocierając
łzawiące oczy, nalała polewki do dwu sporych drewnianych
mis, ustawiła je na stole i zajęła się krojeniem grubych
pajd z wielkiego bochna razowego chleba. Malachiasz nalał
wody do misy, umył ręce i twarz, pozostawiając nieco
sadzy w uszach i czarny pierścień pod licznymi
podbródkami. Sim, jego czeladnik, zadowolił się wyłącznie
umyciem rąk. Alchemik zasiadł za stołem, wykrzykując co
chwila: "Wyborne, wyborne!" Jadło znikało w imponującym
tempie.
-

Ta zupa to arcydzieło - oznajmił Malachiasz ze swego

siedziska na ławie, gdy kolejna dolewka znikła w jego
pojemnym brzuchu. - Hildo, przeszłaś samą siebie. To
chyba kwestia
czosnku. Nikt prócz ciebie nie rozumie prawdziwej istoty
czosnku. Do tego pieprzna kiełbaska... zaiste
znakomite!... Tak, o co
chodzi, Cesiu?
Cecylia, uznawszy mądrze, iż najedzony alchemik będzie
przystępniejszy, wierciła się teraz z zażenowaniem,
usiłując coś wydukać. Cichutko, żebym jej nie

background image

podsłuchała, zapytała:
- Bracie Malachiaszu, potrafisz zmieniać jedne rzeczy w
inne, prawda?
- Oczywiście - odparł Malachiasz. - Tym właśnie zajmują
się alchemicy.
- Mateczka mi mówiła, że kamień filozoficzny zmienia
zwykłe przedmioty w szlachetniejsze, jak na przykład ołów
w złoto.
- Owszem. Ale muszę ci się przyznać, Cecylio, że choć
jestem bliski jego zdobycia, jeszcze mi się to nie udało.
Twarzyczka Cecylii wydłużyła się z rozczarowania.
-

A zatem Biały Kamień nie jest tym kamieniem?

- Nie, dziecino. Biały Kamień to tylko pewien etap
procesu.
Ma, rzecz jasna, wiele cudownych właściwości, ale nie
jest on kamieniem Przemiany.
Matka Hilda, zachowując skupione milczenie, rzuciła okiem
w moją stronę. Udając, że jesteśmy zajęte czym innym,
obie nadstawiłyśmy uszu.
- Kiedy zatem uzyskasz prawdziwy Kamień? Chcę, żebyś coś
przemienił.
- A co takiego?
- Bracie Malachiaszu, kiedy już będziesz miał kamień
filozoficzny, czy mógłbyś zmienić mnie w chłopca?
Malachiasz zakrztusił się i odłożył łyżkę.
- A na cóż ci to? Zawsze miałem cię za nader udaną
panienkę - rzekł taktownie.
- Chłopcy mają wszystko - odparła poważnie Cecylia. -
Jeżdżą na śmigłych rumakach i podróżują, gdzie zechcą, i
noszą miecz, aby nim gromić wrogów. I... i nie muszą
godzinami szyć, nikt nie zabrania im się odzywać i mogą
mieć różne pomysły, a na ulicy nie muszą patrzeć pod nogi
zamiast na różne ciekawe rzeczy, które się dzieją, i... i
nie muszą być damami. Nie chcę być damą; wolę być
chłopcem, bo to jest o wiele ciekawsze.
Okrągłe i różowe oblicze Malachiasza zasępiło się.
-

Hm - zamruczał - przyznać trzeba, że w zasadzie na

ogół lepiej być chłopcem - wymruczał - ale z drugiej
strony nie
wszyscy chłopcy cieszą się przywilejami, o których
wspomniałaś. No cóż... w istocie traktaty nie odnoszą się
w żaden sposób
do tej kwestii... Doprawdy osobliwe, że właśnie ty ją
podniosłaś!
Jeśli płeć męska jest wyższą, jak nas zapewnia Pismo

background image

Święte,
i jeśli kamień filozoficzny zamienia wszelkie byty w ich
doskonalsze formy, to wszystkie niewiasty mogłyby zmienić
się
w mężów i byłby to niewątpliwie koniec rodzaju ludzkiego.
Skoro
zaś sam Bóg nakazał nam być płodnymi i mnożyć się, by
zaludniać ziemię... To samo zresztą dotyczy innych
gatunków: gdyby
wszystkie samice zmieniły się w samców, wówczas podważona
zostałaby wola Boża. Hmm... Czyżby więc Bóg uważał obie
płcie
za równie wartościowe, choć, powiedzmy to, różne...?
Dziwne-
Pomyślmy o tym w ten sposób: nigdy nigdzie nie czytałem,
by
kamień filozoficzny mógł zmienić niewiastę w męża. Jeśli
jednak został on stworzony przez Boga, by zmieniać niższe
twory w
wyższe, oznacza to, że... O Boże. Z drugiej strony,
lepiej przecież być mężczyzną...
- Chcesz powiedzieć, że nie zdołasz mnie zmienić w
chłopca, nawet mając kamień?
Oblicze Malachiasza pojaśniało.
- Ha! Cecylio, przeprowadzimy eksperyment. Kiedy
będę miał kamień i jeżeli wciąż będziesz chciała być
chłopcem, wówczas spróbujemy. Jeśli się uda, spełnisz
swoje życzenie, a jeśli nie...
- To będzie oznaczać, że chłopcy i dziewczęta są równie
wartościowi w oczach Boga i cały świat się myli. Tylko że
ja dalej będę musiała wyszywać - wpadła mu w słowo
Cecylia.
- Cecylio, jesteś mądrą dzieweczką. Mężczyzna, który
pojmie cię za żonę, osiwieje ze zgrozy - orzekł brat
Malachiasz.
- Pospiesz się z tym kamieniem - westchnęła. - Bo to
udawanie damy mnie wykończy.
- Cóż - brat Malachiasz odłożył łyżkę. - Chodźmy zatem
zobaczyć, czy zdobyliśmy Biały Kamień. Tygiel powinien
był już przestygnąć. Zdaje się, że straciłem następne
jajo filozofa, ale uzyskany osad powinien być tym, o co
chodzi, jeśli przemądry Arnoldus się nie myli.
Wciągnął w płuca powietrze, zanurkował do pracowni i
pospiesznie otworzył okno wychodzące na ogródek. Potem
nałożył grube rękawice. Sim wbiegł za nim, żeby podać mu

background image

różdżkę i kamień probierczy. Mimo smrodu, który wszakże
szybko się ulatniał, stłoczyliśmy się dookoła. Malachiasz
sięgnął w głąb atanora. Tam na wysypanym piaskiem dnie
leżała poczerniała, pęknięta szklana kolba w kształcie
ogromnego jaja.
- Tak jak myślałem - westchnął alchemik. - Zniszczona.
Małgorzato, nie masz pojęcia, ile mnie to wszystko
kosztuje.
Na dodatek w całym królestwie jest tylko jeden szklarz,
który
Potrafi je odpowiednio wydmuchać. Ten człowiek zbije na
mnie
fortunę. Zobaczmy. Cóż, w każdym razie coś tu połyskuje.
- szturchnął pręcikiem poczerniałe metaliczne resztki we
wnętrzu
pękniętej kolby, strącając z nich popiół i jakieś ciemne
grudki. Cecylia miała wypieki z podniecenia, a nawet
matka Hilda i ja, acz uodpornione wieloma wcześniejszymi
próbami Malachiasza, wstrzymałyśmy oddech.
- Zwykły kopeć, podobny do patyny na srebrze - odezwała
się ze smutkiem Cecylia.
- Dziecię, czy musisz walić wszystko prosto z mostu? -
Malachiasz zmarszczył brwi i otrząsnął różdżkę. - Rtęć
nie zniknęła w sposób przewidziany w recepturze; weszła w
jakiś związek. Czarniawo-srebrzysty... związek.
Zastanawiam się, jakie ma właściwości? Pomyślmy: gdybym
odwrócił reakcję przed trójgłowym smokiem i uwapnił...
- Bełno du dymu jak w wędzarni. Co to za kości na
sznurgu? Baranie? - Moja kapryśna młodsza córka ściskała
nos palcami, przez co jej głos brzmiał tak, jak gdyby
miała silny katar.
- A tak, baranie. To...
- Malachiaszu, proszę! - przerwałam mu. - One są takie
niewinne!
- To relikwie - oznajmił Sim ze złośliwą uciechą. - Kości
świętych. Teraz kiedy się podwędziły, wyglądają w sam raz
staro.
Sim był niziutki i głowę miał za dużą w stosunku do
reszty ciała. Nikt nie wiedział, ile ma lat, nawet on
sam. Więcej niż dwanaście, mniej niż dwadzieścia, choć
cynizmem mógłby obdzielić trzech sędziwych starców.
- Małgorzato, musisz dostrzec różnicę między niewinnością
a naiwnością - zagrzmiał Malachiasz. - Otóż, moje
panienki, to jest towar, którym będę handlował w lecie...
- Relikwie - wyjaśnił Sim. - Kręgi świętej Urszuli.

background image

Będzie z nich ładny grosz, kiedy ruszymy na wędrówkę. -
Głos chłopca miał skrzekliwą barwę. Czyżby zaczął się
zmieniać? W takim razie skończył już dwanaście lat.
Miałby zatem osiem, gdy Malachiasz znalazł go na ulicy.
Ale równie dobrze mógł mieć dziesięć, jeśli więc dodać...
- To wygląda raczej jak świńskie kręgi, nie baranie -
powiedziała swoim przenikliwym głosikiem Cecylia,
przyglądając
sie nawleczonym na sznurek kręgom. - Zawiniesz je w
złotogłów jak relikwie w kościele?
- Towar ów to w istocie wiara i nadzieja, bez których
rodzaj ludzki nie mógłby przetrwać, zaś te... hm,
artefakty... pomagają je osiągnąć poprzez kontemplację -
perorował z rozpędu Malachiasz.
- Będą ci potrzebne pieniądze na nowe szklane jajo -
stwierdziła Cecylia. - Dobrze, że możesz zrobić pod
dostatkiem relikwii, kiedy tylko zechcesz.
- Dziecię, coraz wyraźniej dostrzegam w tobie nieodrodną
córę swego ojca. Ach, stary pan Kendall, to był wielki
umysł.
- Ty też masz dobry pomysł na zarabianie pieniędzy. Mama
musiała sprzedać swoją pasiastą suknię, tę śliczną ze
złotym haftem, którą lubiłam mierzyć. A i tak szkatuła
jest prawie pusta - oznajmiła Alicja.
- Alicjo, natychmiast zamilcz! - wykrzyknęłam, brutalnie
wyrwana z rozmyślań nad wiekiem Sima.
- Małgorzato, jeśli ci zależy na zachowaniu domowych
spraw w sekrecie, powinnaś zamknąć te dzieci w skrzyni.
- Stary pan Vilers już raz tak zrobił - pochwaliła się
Alicja.
- Nie dziwi mnie to w najmniejszym stopniu - rzekł
Malachiasz. - Co prawda o tej porze roku cierpię na brak
żywej gotówki, ale...
- Nie przyszłam po pożyczkę, bracie Malachiaszu. Mam do
ciebie inną sprawę - powiedziałam, sięgając za gors
sukni, spod której wydobyłam wymięte, opieczętowane i
poplamione w długiej drodze pismo. - To list od
Grzegorza. Pisze w nim, żebym go pokazała tobie.
Alchemik usiadł na wysokim stołku obok atanora, rozłożył
Pergamin i zaczął go uważnie czytać.
-

Chcesz zobaczyć czaszki Francuzów? - zagadnął Sim

Cecylię.
-

Ja też chcę zobaczyć! - wtrąciła się Alicja. - Czy

francuskie czaszki są podobne do angielskich? Niania Sara
mówi, że

background image

mają rogi.
Dzieci otoczyły skrzynię stojącą w kącie pracowni.
Usłyszałam, jak moja starsza córka pyta:
- Sim, czy ty masz matkę?
- Nigdy nie miałem - padła odpowiedź. - Sam przyszedłem
na świat.
- Tobie to dobrze. Nasza chce z nas zrobić damy... -
Więcej już nie usłyszałam, albowiem wszystkie trzy
dziecięce głowy zniknęły w skrzyni.
Malachiasz z namysłem zmrużył oczy, obrócił list do góry
nogami, potem bokiem, potem westchnął i podrapał się po
głowie.
-

To niepodobna - mruknął. - Gilbert musiał do reszty

stracić rozum.
Zapowiadało się na dłuższy namysł. Usiadłam z matką Hildą
w oknie, przez które wpadało czyste świeże powietrze. Po
ogrodzie krzątały się ptaki, gniazdujące z pewnością na
rajskiej jabłoni będącej zawsze ulubionym miejscem ich
zgromadzeń.
- Wciąż nazywasz go Grzegorzem? - spytała Hilda. - Ja
też, chyba że w porę się opamiętam. Malachiasz zna go
jeszcze z uniwersytetu, gdzie używał imienia Gilbert.
- No cóż, poznałam go jako Grzegorza. Staram się
pamiętać, żeby tak nie mówić, kiedy jesteśmy w
towarzystwie. Zależy mu na tym, by ludzie zapomnieli, iż
kiedykolwiek był mnichem. Sama wiesz, do dziś krążą
plotki, a teraz, kiedy dzięki swym utworom zdobył łaski
księcia...
- Tak to jest w wyższych sferach. Za każdym razem, kiedy
lord nabędzie nowe ziemie, zyskuje wraz z nimi nowe
nazwisko.
- To akurat nam nie grozi, matko Hildo.
Malachiasz zerwał się nagle z wyrazem uniesienia na
pucołowatej twarzy i z okrzykiem: "Eureka!"
-

To po grecku - wyjaśniła mi matka Hilda, pękając z

dumy. - Znaczy, że jest uszczęśliwiony. Malachiasz to
doprawdy geniusz. Potrafi nawet cieszyć się w obcych
językach.
- Małgorzato - oznajmił alchemik, okrążając duży ceglany
atanor i podchodząc do okna. - Ten cały przepis to
zmyłka. List jest szyfrem. Gilbert zaszyfrował go w
obawie przed cenzurą.
- Też o tym pomyślałam, ale co z nim? Jest zdrów? Kiedy
Wraca do domu?
- Właśnie do tego zmierzam. Klucz jest alchemiczny;

background image

ponadto pewne specyficzne przeinaczenia i skróty myśllowe
ukute w ciągu naszej długiej znajomości sprawiają, że
tylko ja mogę go właściwie odczytać. - Malachiasz
podetknął mi list i wskazał recepturę. - Widzisz? Złoto
oznacza króla, a przemiana zgrzebnego płótna zawojowanie
Francji. Teraz patrz tu: złoto wytrąca się z roztworu, to
znaczy, że król przegrał wojnę i wraca do domu.
Zobaczmy... księżyc w pełni w znaku Byka... jakieś
nieszczęście, całkiem niedawno...
- Na Boga, jest zdrów?! Kiedy wraca? Co pisze?
- Czyżby... a to łotrzyk! Wie, że zawsze je nazywam
Bliźniętami! Hm, tak, zastosowanie rtęci to potwierdza...
Przy pewnej dozie szczęścia wróci do domu w końcu maja
lub na początku czerwca. Ale jest i inna ciekawa
wiadomość. Gilbert daje do zrozumienia, że choć armii nie
powiodło się za dobrze, on sam zdołał zarobić nieco
brzęczącej monety. Ciekawe, jakim sposobem? Cóż, zawsze
miał łeb nie od parady, ożenek z tobą najlepiej o tym
świadczy. Sądzę, że nie musisz się już martwić o
szkatułę, co najwyżej znaleźć dla niej nową kryjówkę,
której nie odkryją dzieci.
Jednakże wśród radości poczułam ukłucie niepokoju.
-

Wraca sam czy w towarzystwie ojca i brata? Módlmy

się,
żeby dotarł do Anglii przed nimi, inaczej będę musiała
ukryć nie
tylko szkatułę. Boże mój, Boże, przytrzymaj tych ludzi w
Brokesfordzie przynajmniej do czasu, gdy trochę się
nacieszę odzyskanym mężem!


ROZDZIAŁ PIĄTY

- Gdzież, u licha, podział się stary Piotr? Przecież
ledwie wczoraj widziano tu całe stado!
Pan na Brokesfordzie niecierpliwie strzepnął okruch
gołębiego pasztetu, który spadł na wytłuszczony przód
jego skórzanej myśliwskiej kurty. Resztę wciąż trzymał w
dłoni; zapobiegł dalszym stratom pakując ją na raz do
ust. Powróciwszy świeżo z Francji do swego majątku bez
złych przygód i - za co dzięki niech będą Bogu - mając
wciąż wszystkie członki i dwóch żywych synów, czuł się
wybrańcem Opatrzności. Bóg z pewnością umyślił nagrodzić
go za męstwo; sir Hubert napawał się więc błogą
satysfakcją człowieka docenionego.

background image

Świt oblał ziemię różowym blaskiem. Szykował się
przepiękny angielski poranek, zupełnie inny od tych
mokrych i posępnych cudzoziemskich świtań, których aż
nazbyt wiele naoglądał się w drodze do Calais. Obłoki na
niebie poprzedniego wieczoru, zachowanie ptaków, gwiazdy
- wszystko zapowiadało piękną pogodę. Angielskie słońce,
angielska trawa i angielska kuchnia - jakżeby się mogły z
nimi równać ich francuskie odpowiedniki. Sir Hubert
zlustrował swój mały wszechświat okiem człowieka, który
wie, że ma wszystko, co się liczy.
Wilgotną od rosy trawę nad wijącym się potokiem nakryto
obrusami, na których wystawiono obfite śniadanie dla
myśliwych, a więc sir Huberta, jego rodziny, sąsiadów i
gości. Pachołkowie trzymali w pogotowiu osiodłane konie i
niecierpliwiące się psy. Wszyscy czekali na powrót
starego Piotra, który wziąwszy obdarzonego najczulszym
węchem gończego, tropił jelenie od ostatniego żerowiska,
na którym się właśnie znajdowali. Piramidka z gałązek
znaczyła miejsce, gdzie pomiędzy łaniami i cielakami pasł
się wczoraj przewodnik stada. Jego wieniec miał być
trofeum dzisiejszych łowów.
-

Co za powietrze! Nie ma lepszej przyprawy do posiłku!

-

zachwycił się sir William Beaufoy, stary towarzysz

broni sir
Huberta i jego gość honorowy. Ostatni raz bawił w
Brokesfordzie na długo przed kampanią francuską; układali
wówczas razem plan wykupienia młodszego (i mniej udanego)
potomka Vilersów z niewoli na kontynencie.
-

Dobrze ci, panie, odetchnąć na czas pewien od duchoty

dworu. - Sir Geoffrey, najbliższy sąsiad starego lorda,
sięgnął
po gruby plaster wędzonej szynki. - Ja tam czuję się jak
nowo
narodzony, ilekroć mam okazję wyrwać się tej sekutnicy, z
którą
muszę mieszkać.
Hugo, pierworodny syn Huberta i dziedzic Brokesfordu,
zerknął ukradkiem na swoją połowicę. Lady Petronilla,
zmuszona do powrotu z zamku Leicester, jasno dała wyraz
swym poglądom. Teraz udawała, że go nie widzi, chłodnym
wzrokiem wpatrując się w dal.
Znoszone miękkie szaty, w których dla wygody wystąpiło
starsze pokolenie, uwłaczałyby godności Hugona de Vilers.
Miał na sobie bobrową czapkę spiętą drogocennym klejnotem

background image

oraz strój jeździecki z rdzawego aksamitu, skrojony wedle
najświeższej francuskiej mody. Jego żona również zmieniła
czarną suknię na nową, zieloną jak mech i dostosowaną do
konnej jazdy, przy Pasie zaś obok myśliwskiego rogu miała
sztylet. Będąc świetną uczniczką, uwielbiała polowania, w
siodle zaś trzymała się dość dobrze, by zawsze zdążyć na
finałową scenę Mort, śmierci ściganej zwierzyny. "Niech
się rozerwie - pomyślał jej małżonek.
Wystarczy trochę nocnych igraszek i wkrótce znów będzie
brzemienna".
Hugo nie był myślicielem, ostatnio wszakże nie dawała mu
spokoju świadomość poniesionej straty. Dlaczego całe jego
dziedzictwo miałoby przypaść synowi młodszego brata
dlatego tylko, że ten zniósł się z jakąś plebejuszką,
która rodzi jak królica? Było to nad miarę irytujące.
Petronilla musi spełnić swój obowiązek, i to szybko. Na
szczęście już wiadomo, że nie jest bezpłodna.
- Jak każda niewiasta ma z pewnością jakieś zalety -
bąknął taktownie sir William. - Umie gotować?
- Co z tego, skoro wieczną gadaniną zatruwa każdy
posiłek! - prychnął sir Geoffrey. - Wykłóca się z rządcą,
wtrąca do prowadzenia stajen i jeśliby jej wierzyć,
lepiej ode mnie zna się na moich własnych sprawach.
Prowadzi niekończące się wojny z moją żoną. Powiadam wam,
dwie panie pod jednym dachem to gotowe nieszczęście. A
wedle testamentu brata nie mogę się jej pozbyć z zamku.
- Ach. pojmuję! Mówisz, panie, o wdowie po twoim starszym
bracie?
- Otóż to. Ma prawo do własnej komnaty, utrzymania, dwu
sukien rocznie, fury świec, własnej służby i wtrącania
się do czego tylko zechce! Na Boga, najchętniej
zamurowałbym ją w tej komnacie, ale wtedy ten upiorny
jurysta, za którego wydała swoją siostrzenicę, rzuciłby
się na mnie jak wilk na jagniątko! Z radością
skorzystałby z okazji, żeby wyzuć mnie z mojej ziemi.
- Juryści to zakała tego świata! - ryknął sir Hubert. -
Plaga, powiadam wam, plaga gorsza od szarańczy, która
zżera nasze domy i majętności!!! Tylko patrzą, jak by
dorwać w swoje chciwe łapy...
- Widziałem tam tropy wydr - wpadł mu w słowo sir
William, wskazując zimną kurzą nóżką porośnięty sitowiem
brzeg. Jeszcze chwila i Vilers wsiądzie na swego
ulubionego konika. Stary druh świetnie wiedział, iż
należy rozpędzić zbierające się chmury, nim rozpęta się
nawałnica, zieleniejące pączki zwarzy mroźny podmuch, zaś

background image

wszelkie stworzenie rozpierzchnie się w panice. W
napadzie furii sir Hubert mógłby nawet machnąć ręką na
rogacza i poprowadzić najazd na najbliższą kancelarię.
Już teraz chrobot polnych myszy i nornic nagle ucichł.
Zasady grzeczności trzeba było odłożyć na bok w imię
wyższego
dobra.
- Wydra to nie zwierzyna dla szlachcica - oznajmił z
wyższością sir Hugo. - We Francji lordowie zostawiają je
chłopom,
którzy łapią je w sidła.
Stary lord de Vilers nachmurzył się, słysząc napuszony
ton syna i zmierzył go ostrym spojrzeniem. To zaś
sprawiło mu wyraźną przykrość, ujrzał bowiem przed sobą w
całej krasie idiotyczny francuski strój myśliwski, w
jakim lubił się ostatnio pokazywać pierworodny. To z
kolei przypomniało mu jego irytujący zwyczaj wygłaszania
francuskich strof do każdej róży i każdej dziewki w
promieniu dziesięciu mil. Z punktu widzenia Huberta z
Brokesfordu francuska kampania była jedną wielką
katastrofą. Stracili w niej najlepszego rozpłodowca,
zyskując w zamian pół tuzina mocno poszczerbionych zbroic
i zepsucie dobrego angielskiego morale podejrzanymi
cudzoziemskimi fantazjami. Co gorsza, nie osłodził tego
nawet żaden wart wzmianki okup.
- Nie cierpię wydr - warknął. - Tego roku w poście
dobrały się do mojego stawu i tuż przed świętym
Benedyktem zjadły mi węgorza, tego wielkiego, którego
oszczędzałem na Wigilię.
- Jeśliby mnie kto pytał - wtrącił sir Roger, tęgi
różowolicy mężczyzna tytułowany przez pozostałych "sir"
tylko z grzeczności, był bowiem miejscowym proboszczem -
ta wydra miała dziesięć palców u rąk i chodziła na dwu
nogach.
Lady Petronilla zmierzyła go lodowatym spojrzeniem spod
zmrużonych powiek. Nie umknęło to bystremu oku sir
Williama. "Ach, tak - pomyślał. Poczciwy klecha trafił w
sedno. Kazała ugotować węgorza pod nieobecność pana domu
i zrzuciła winę na wydry. Ano kiedy kota nie ma, myszy
harcują. Lepiej chyba znów zmienić temat".
- Piękne lasy. - Wskazał fragment pejzażu ogryzioną
kością - Całe należą do Brokesfordu czy też dzielisz je z
twym dobrym sąsiadem?
- Lepiej o tym nie mówmy, to drażliwa sprawa - syknął
Geoffrey. - Tam za wzniesieniem rośnie piękny stary gaj

background image

dębowy, do którego rości sobie prawa pewien jurysta z
Hertfordu. Jakoby ostatnimi czasy nabył tytuł własności
do tego kawałka ziemi.
- Tytuł? Jak można nabyć własność, gdy ta nie jest na
sprzedaż i nigdy nie była! Te dęby należą do nas, odkąd
Brokesford zapisano po wsze czasy w księdze nadań króla
Wilhelma!!! Powiadam ci, panie, żaden de Vilers ich nie
sprzeda. Mój własny dziad wyciął sześć na dach katedry i
do końca życia tego żałował. A ja miałbym je oddać
jakiemuś nędznemu kupczykowi, żeby miał z czego postawić
sobie skład? Gdyby ten mnich przechera nie podał w
wątpliwość moich praw, jurysta nigdy by się nie
poważył...
- Patrzcie, panowie, czy to nie stary Piotr? - Sir
Wilhelm uspokajająco położył dłoń na ramieniu
przyjaciela.
Istotnie postać zbiegająca z pagórka porośniętego gęsto
młodymi dąbczakami i leszczyną okazała się starym
Piotrem, który w gruncie rzeczy nie był wcale stary, a po
prostu starszy od swego syna, młodego Piotra, który
czekał na polanie, trzymając na postronkach sześć rosłych
psów.
- Na Boga, znaleźli go! Sami obaczycie, panowie, piękne
zwierzę! Oszczędzałem je dla was. Ech, gdyby tak zdybać w
lesie
tego przeklętego jurystę... dopieroż by było polowanie!
Podeszli stado pod wiatr, ale dosłyszawszy szczekanie,
jelenie rozpierzchły się w las. Spuszczone ze smyczy
gończe oddzieliły rogacza od reszty. Pognał przez
porośnięte krzakami ugory i faliste, świeżo zorane i
obsiane pola małej wioski Hamsby leżącej na samej granicy
domeny Brokesford. Na widok jelenia mali chłopcy
pilnujący zasiewów przed ptakami czmychnęli w popłochu.
Umykając ogarom, które sięgały już prawie jego nóg, jeleń
rwał poprzez skiby, za nim psy, a za nimi konie,
wyrzucając spod kopyt wielkie grudy ziemi. Po chwili
przecwałowali jeszcze spóźnialscy, wzywani z przodu przez
głos rogu, i kawalkada zniknęła, pozostawiwszy za sobą
szeroki zryty pas ziemi. Stado gawronów natychmiast
zleciało się na inspekcję. Chłopcy, przypomniawszy
sobie o swych obowiązkach, wrócili na pole i jęli
obrzucać ptaki kamieniami.
W gęstym zagajniku na skraju pól rogacz rzucił się w bok,
wpadł w chaszcze klucząc, by zgubić prześladowców.
Pędzący na czele gonu lord de Vilers i William Beaufoy z

background image

chrzęstem przedarli się przez poszycie. Znaleźli się w
starej parkowej dąbrowie, gdzie od wieków gajowi wycinali
samosiejki i niebo drapały tylko tęgie, poskręcane konary
sędziwych drzew, które dopiero zaczynały się zielenić.
Jeleń zniknął, psy bezradnie kręciły się w kółko. Trzeba
było zaczekać, aż dogoni ich stary Piotr z tropiącym
Brunonem. Ruszyli powoli naprzód. Konie miały tu pewny
grunt pod kopytami, wysprzątany do czysta z wszelkich
drobnych gałązek i konarów zrzuconych przez wieśniaków,
którym wolno było zbierać chrust na opał, choć samych
drzew zakazano im tykać pod karą śmierci. Bruno
wyprowadził ich na polanę przeciętą na dwoje strugą,
która tu była ledwie nikłym potoczkiem, a potem znów
zgubił ślad. Podjechali w górę strumienia, zagłębiając
się coraz dalej w las.
- Co to za miejsce? - spytał sir William.
Dotarli do źródła potoku - głębokiej, otoczonej skałami
sadzawki, w której środku bijąca woda burzyła się i
bulgotała jak ukrop. Nad brzegiem leżał olbrzymi kamień
kilkakrotnie owinięty sznurem. Zwisały zeń strzępki
tkanin, niektóre zupełnie zbielałe ze starości. Ale co
najdziwniejsze, tuż za nim otwierał się szpaler
prawiekowych cisów zasadzonych równym podwójnym rzędem
niczym kolumny podtrzymujące strop wielkiej katedry. Nie
sposób było nawet zgadywać, od jak dawna tu rosną.
Splątane, wiecznie zielone gałęzie tworzyły zadaszenie,
grube i solidne jak strzecha. Ta osobliwa drzewna budowla
rzucała gęsty czarny cień, który robił zgoła upiorne
wrażenie pośród pstrokatych cieni, jakie dawały luźne
korony otaczających dębów. Z niewiadomych przyczyn
William Beaufoy poczuł się jak na cmentarzu. Ciarki
przebiegły mu po plecach.
- Ponoć w stawie mieszka duch - rzekł sir Hubert, unosząc
rog, żeby zwołać resztę łowców. - Jakaś stara wiedźma
imieniem Hreta, która spełnia życzenia. I zapewnia nam
dobre piwo
-

zaśmiał się.

Z lasu odpowiedziały inne rogi, poszczekiwanie ogarów i
jeźdźcy zaczęli ściągać na dziwną polankę.
- Gdzie stary Piotr?
- Straciliśmy ślad.
- Paradne, że ze wszystkich miejsc rogacz właśnie to
wybrał na kryjówkę - rzekł lord Brokesford.
- Ciągle nowe gałganki mimo moich kazań! - sarknął ksiądz
Roger, objeżdżając na gniadym wałachu wielki kamień.

background image

- Co to oznacza? - zaciekawił się sir Wilhelm.
- Kiedy święta Edburga osiadła w tym gaju, z miejsca
gdzie skłoniła głowę, trysnęło źródło. Widzisz tam,
panie, pozostałości jej pustelni? Przyjrzyj się bliżej
kamieniom, jest na nich wycięta scena jej świętego
męczeństwa.
Sir William dostrzegł za osobliwą cisową halą stertę
zwalonych kamiennych bloków. Z najbliższego patrzył nań
na poły już zatarty wizerunek ludzkiej czaszki. "To nie
pustelnia świątobliwej niewiasty - pomyślał, wciągając
powietrze w płuca. Tu czają się znacznie starsze,
pogańskie moce". Zadrżał i przeżegnał się pospiesznie.
-

To ustronie zostało poświęcone błogosławionej głowie

świętej Edburgi - tłumaczył mu z ożywieniem ksiądz Roger
-

ale jak widzisz, panie, popadło w ruinę.

- Tak, istotnie. Szkoda - bąknął sir William.
- Tłumaczę tym ciemnym chłopom, że modlitwa do Boga
wszechmogącego i świętej Edburgi może zostać wysłuchana
tylko w domu Pańskim, ale oni uparcie składają tu ofiary
jakiemuś pogańskiemu wodnemu diabłu, zamiast postawić
świętej świeczkę w kościele. Ciemnota i zabobon! Nic
dobrego im z tego nie przyjdzie! - Ksiądz prychnął z
oburzeniem. Psy zajęły się obwąchiwaniem ziemi wokół
źródła, jeźdźcy kręcili się, czekając na sygnał.
- I po co to robią? - spytał gość.
Lady Petronilla szturchnęła piętami siwą klacz i zbliżyła
się do rozmawiających. Niewiele wiedziała o miejscowej
tradycji, bowiem ziemie jej ojca leżały na południu, ona
zaś od dnia ślubu korzystała z każdego dostępnego
pretekstu, żeby wyrwać się z Brokesfordu.
- Kamień, jak mawiają, jest żywy. W źródle zaś mieszka
zły
duch, który ma rzekomo spełniać ich życzenia. Próżne,
grzeszne zachcianki! Przychodzą tutaj zwłaszcza bezpłodne
niewiasty, mimo iż zagroziłem im ekskomuniką. Obchodzą
trzy razy źródło zgodnie z biegiem słońca i zostawiają
ofiarę.
Petronilla nachyliła się z konia, żeby zajrzeć w zieloną
bulgoczącą głębię, mocno zaciskając upierścienioną dłoń
na grzywie klaczy. Oddychała głośno, jej błękitne oczy
lśniły jak bryłki lodu.
- Żywy kamień? Co to znaczy? - spytał sir William.
- Och, ponoć w noc letniego przesilenia wchodzi do wody,
żeby się napić. Oczywiście nikt nigdy tego nie widział.
Poza tym płacze. A jeśli go skaleczyć, krwawi. Tego

background image

zresztą nie próbują, bo ktokolwiek to uczyni, ściągnie
jakoby na siebie klątwę. Te gałganki to ofiary.
- A zatem nie jest to nic innego jak studnia życzeń -
uspokoił się sir William. - Zastanawiam się, czy jej nie
wypróbować. Ostatecznie szczęścia nigdy za wiele.
Patrzaj, Hubercie. - Obrócił się do gospodarza i z
sakiewki przy pasie wydobył miedziaka. - To za
znalezienie tropu. Mam dziś apetyt na dziczyznę - rzekł i
wrzucił monetę do wody.
Z dali dobiegł głos rogu starego Piotra. Leżące w trawie
psy zerwały się i okrążywszy powalone kamienie, wpadły w
las. Za nimi pierwsza ruszyła Petronilla, która dźgnąwszy
klacz ostrogą, szarpnęła ją wstecz od źródła, jak gdyby
parzyło. Sir Hubert zatrzymał się tylko jeszcze, by
powtórzyć sygnał własnym rogiem, a Potem pognał za szybko
znikającą w lesie kawalkadą.
Nim minęła godzina, rogacz padł, krztusząc się krwią po
morderczym pchnięciu. Przy chylącym się słońcu odtrąbiono
mort.
Jeden długi dźwięk, trzy krótkie, znów jeden długi i trzy
krótkie. W czasie gdy pachołkowie poszli wyciąć drąg, na
którym sprawioną tuszę mieli zanieść do zamku, uzbrojeni
w noże pomocnicy łowczego zabrali się do jelenia zgodnie
z niezmienioną od wieków tradycją. Najpierw wycięto jądra
i język zwierzęcia, potem oddzielono łopatki, następnie
wyjęto wątrobę i jelita. Psy łapczywie łykały rzucane im
ochłapy. Nowy pomocnik został "skrwawiony" -
ceremonialnie naznaczony posoką zwierzęcia. Lady
Petronilla patrzyła na to wszystko pałającym wzrokiem,
mimowolnie zaciskając dłoń na rękojeści sztyletu. Krew
zbierała się w kałuże, barwiła dłonie i ramiona mężczyzn.
W końcu pachołkowie dźwignęli drąg z mięsiwem i ponieśli
go do zamkowej kuchni.
Daleko od splamionej ziemi zielone źródełko bulgotało
bezmyślnie, samotne pod kopułą prastarych cisów, których
milczenia nie ważyły się zmącić nawet leśne ptaki.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

W zielonym maju ptaszki śpiewają, jak mówi piosenka.
Śpiewają też przekupnie i żebracy na ulicach. Kunsztowna
fraza: "PA-sztety, PA-sztety, gorące PA-sztety!" miesza
się z zawodzeniem kiwającej się pod kościołem ślepej
nędzarki: "Na ra-NY CHRY-stuuusa, wspo-móżcie mnie,

background image

luuuudzie!" Szczurołap z kolei krąży tam i z powrotem po
tylnych zaułkach, gdzie usłyszeć go mogą niewiasty
wieszające pranie. Wywija pęczkiem martwych gryzoni
powiązanych za ogony i tokuje dziarsko: "SZCZU-ry łA-pię!
SZCZU-ry ŁA-pię!!" Akompaniuje mu pobekiwanie kóz i
szczęk konwi koźlarki, która prowadzi swoje stadko,
anonsując się równie gromko i zbierając zamówienia, a
także zaśpiew kobiety niosącej w koszu na głowie kacze
jaja (sporo ich sprzedaje się w naszej dzielnicy).
Powiadam wam, w tym całym harmidrze ledwie słychać ptaki!
Piękna pogoda wywabiła na dwór wszystkich, nawet
pochrząkujące świnie, i cała ta kakofonia wpada przez
otwarte okiennice do kuchni, wzbogacona o gdakanie
dobiegające z naszego małego kurnika oraz ryk starego
muła mistrza Wengrave'a.
Piekłyśmy właśnie chleb. Kiedy odkryłyśmy zaczyn, w
kuchni uniósł się kwaskowy zapach drożdży. Dziewczynki
miały na
sobie olbrzymie fartuchy zawinięte u góry i zawiązane tuż
pod Pachami. Ich włosy - gładkie Ali i kędzierzawe Cesi -
zostały
bezlitośnie splecione w ścisły warkocz, spięte i okryte
chustkami,
żebyśmy nie znajdowali ich potem w pieczywie. Podwinąwszy
rękawy, moje córki stanęły w pogotowiu nad wielkimi
drewnianymi dzieżami, czekając, aż kucharka wrzuci do
nich ciasto.
- Alicjo, nie jedz zaczynu. Urośnie ci w środku i
pękniesz.
- Znasz kogoś, kto tak pękł? - zainteresowała się Alicja,
która, moim zdaniem, przejawia nadmierne zamiłowanie do
okropności.
- Od jedzenia surowego ciasta? Z pewnością spotkało to
wiele nieposłusznych dziewcząt. Przypatrz się, jak ciasto
rośnie na desce. Tak samo będzie ci rosło w brzuchu.
- A zatem sama nigdy tego nie widziałaś? - podchwyciła
Cecylia, na mój gust stanowczo za trzeźwo myśląca.
- Mamy rodzynki? Upieczmy kołacz! - dopominała się
Alicja.
- Nie mamy rodzynek. Dopóki ojciec nie wróci, nie będzie
też cynamonu ani pieprzu. Są za drogie.
Z drzewa za oknem dobiegł ostry skrzek sroki, a chwilę
później łudząco przypominający ludzki głos okrzyk
brzmiący prawie jak "Papu! Papu!"
-

Toż to moja sroka, ta, co uciekła z klatki! -

background image

wykrzyknęła
kucharka. - Dawniej umiała tak pięknie mówić, a teraz
łajdaczka nauczyła się skrzeczeć od tych dzikich
ptaszydeł. Głowę dam,
że zamieszkała na tym drzewie specjalnie, żeby się ze
mnie naigrawać! - Wystawiła głowę przez okno, wołając: -
Chodź do
mamci! Mam dla ciebie papu! Papu! Papu!
Pośród wysypanych na parapet okruszków błysnął cienki
plasterek boczku. Z łopotem czarno-białych piór ptak
sfrunął na parapet i przestąpił z nogi na nogę,
przyglądając się jednym czarnym okiem zgromadzonym w
kuchni osobom. Znieruchomieliśmy wszyscy, żeby nie
pomyślał, iż chcemy go schwytać. Sroka przekrzywiła
łepek, zerknęła na smakołyk i połknęła go w okamgnieniu,
po czym zawołała: "Papu! Papu!", wzbiła się i zniknęła w
koronie drzewa.
-

Rozumiemy się bez słów - oznajmiła kucharka. - Ona

nie wchodzi do kuchni, a ja nie próbuję jej złapać. Ale
muszę
powiedzieć, że zeszła na złą drogę. Urządziła sobie na
tym drzewie zbójecką siedzibę, lata i kradnie co
popadnie, bezwstydnica jedna.
- Porwała mi wstążkę, kiedy byłam w ogrodzie - poskarżyła
się Alicja. - Tyle co ją położyłam na ławce i frr! Już
jej nie było.
- A, to nareszcie się dowiaduję, gdzie przepadła! -
wtrąciłam - Zdaje się, że zabroniłam ci rozplatać włosy?
- Same się rozplotły, kiedy grałam w piłkę z Piotrusiem
Wengrave'em.

Widziałam to - potwierdziła Cecylia. - Sroka

poniosła
wstążkę prosto do gniazda.
- To nie gniazdo, tylko śmietnik! - sarknęła kucharka.
- Nie każcie go zrzucać - przeraziła się Cecylia. - Może
ma tam pisklęta?
- Jedno czego nam jeszcze brakuje, to stado bezczelnych
srok tuż nad głową. Zaiste świat schodzi na psy. Dzień
przyjścia Pana jest już bliski - zrzędziła kucharka,
miesząc ostatnią porcję ciasta muskularną ręką. Przez
okno wpadła nowa piosenka wyśpiewywana pijackimi głosami:
"Król wezwał swych rycerzy kwiat, bo marzył mu się
Francji tron"... Reszta ucichła za zakrętem. Wieści z
Francji przybierały zawsze śpiewaną formę. A te o porażce
dotarły do Londynu bardzo prędko.

background image

- Ha! Stójcie, głupcy, i zróbcie rachunek sumienia!
Płochą pieśnią kalać miejsce nabożnych rozważań, grzech
to zaiste i marność nad marnościami!
Wiosna wywabiła zatem na dwór nawet Willa kaznodzieję.
Mógł być tylko jeden powód, dla którego zapędził się aż
na naszą ulicę. Za chwilę zapuka, prosząc o wsparcie. O,
już słychać kroki Pod oknem.
Sroka przysiadła na gałęzi nad głową Willa, oglądając
badawczo jego stary wyrudziały czarny habit i zjedzoną
przez mole czapkę wywiniętą nad uszami.
- Ejże, ptaku, nosisz czerń i biel niczym dominikanin. I
jak
Oni pIerwszy jesteś po jałmużnę. Znam ja takich jak ty,
pospolity
trefnisiu! Ach, zły to świat, w którym szlachta i
mieszczanie wyżej cenią sobie błaznów niż ludzi
uczonych...
Willa i jego tasiemcową kronikę grzechu i zepsucia tego
świata odziedziczyłam w spadku po panu Kendallu, który
nieraz wspomagał nieboraka groszem, powiadając, iż
wiedza, jak cię widzą inni, skutecznie chroni przed
popadnięciem w pychę. Wystawiłam głowę przez okno.
- Jak idzie pisanie, mistrzu Wilhelmie?
- Nieźle, całkiem nieźle. Musiałem wszakże dokonać
pewnych korekt. Zbyt pobłażliwie przedstawiłem jurystów,
pochlebców, plotkarzy i łapowników. Tymczasem jednak
zabrakło mi paru pensów na inkaust.
- Wejdź do środka, mistrzu. Co prawda wyzbyliśmy się
ostatnio brzemienia podłej mamony, ale jeśli masz ze sobą
rożek, możesz odlać sobie trochę inkaustu z kałamarza
mego pana małżonka.
- Szlachetny pan Gilbert jeszcze nie wrócił? Słyszałem,
że nasi żołnierze musieli się chronić w norach i jeść
szczury. Nie znalazłby się plasterek... Nic? Nawet
baraniny? Czcigodna pani Małgorzato, twój dom zaczyna
przypominać mój, choć oczywiście jest większy. Grzeszny
to świat, w którym kupcy się bogacą, zaś szlachetni
rycerze żyją jak zwierzęta... Wyśmienity ser!
Ponieważ Will niesie swe napomnienia do wszystkich
zakątków miasta, zawsze można od niego usłyszeć
najświeższe plotki. Pałaszując to, co akurat było w
kuchni, opowiedział nam, że pierwsze oddziały dotarły już
do Londynu pod wodzą samego księcia, który przybył, aby
eskortować króla Jana z Tower przez Kanał do Calais,
zgodnie z zawartym układem. Potem wysłuchałyśmy listy

background image

najczęstszych w okolicy grzechów, Will bowiem prowadzi
ich szczegółowy rejestr. Następnie uraczył nas dalece
ciekawszymi przykładami, jak to nisko urodzeni się
wywyższają a wysoko urodzeni żyją w poniżeniu.
- Całkiem niedawno w Cheapside pewna dama zemdlała
z głodu. Gdzież się podziały, pytam, niegdysiejsze cnoty,
skoro
nie zazna szacunku wdowa po rycerzu, który własną piersią
bronił Anglii. Zresztą pani dobrodziejka ją zna; to lady
Agata, która mieszka w domu swego szwagra na Fenchurch
Street. Człek ten nie jest Jej życzliwy i sadza ją na
szarym końcu stołu. Ona zaś woli nie jeść, niż być tak
upokarzana. Oto prawdziwa błękitna krew! Rzekłem ja do
niej: "Zwróć się, pani, do zacnej damy Małgorzaty, która
przyjmie cię z chętnym sercem i otwartymi rękoma". Ona
jednak odparła: "O, nie. Jeśli szlachcianka raz dała
słowo, klamka zapadła na wieki". Duma jednakże często
przywodzi do grzechu, jak nas uczy Pismo...
Biedna madame - pomyślałam. Nie wiodło jej się najlepiej,
odkąd przestała uczyć francuskiego moje córki.
Dziewczęta, ciche jak trusie, udawały, że są zajęte
mieszeniem ciasta.
- A co do inkaustu...
- Zaraz go dostaniesz, mistrzu Wilhelmie - powiedziałam,
wycierając dłonie w fartuch.
Ledwie tyczkowata obdarta postać kaznodziei znikła za
progiem, dziewczęta natychmiast odzyskały mowę.
- Mamo, proooszę, nie sprowadzaj tu madame - jęknęła
Cecylia.
- Ona jest okropna! - zawtórowała jej Alicja.
- Nauczyła was francuskiego i wcale nie jest okropna,
tylko stanowcza - ucięłam.
- Ciągle nam wszystkiego zakazuje. Bycie damą jest
nuuudne - oznajmiła Alicja.
- I mówi, że jeśli gramy z chłopcami, musimy im pozwolić
wygrać - dodała Cecylia.
- I że chłopcy mogą więcej jeść - ciągnęła rozżalona
Alicja.
- I że mamy im ustępować, bo są mądrzejsi i wyrosną na
mężczyzn i będą rządzić światem. Tymczasem Piotruś
Wengrave Jest taki tępy, że jeszcze nie umie czytać;
nauczyciel go bije, a on brzeszczy. A ja już od dawna
umiem czytać i pisać - oświadczyła Cecylia.
- I jeszcze te nieszczęsne palce!
- Jakie palce? - zapytałam.

background image

- Te, którymi się bierze jadło. Jedno pierwszym i
trzecim, inne pierwszym i drugim, małym niczego się nie
dotyka i nie wolno wkładać palców do sosu poza pierwszy
paliczek. Jest całe mnóstwo takich głupich reguł. Nie
rozumiem dlaczego dama musi bez przerwy uważać na palce i
jeszcze dają jej najmniejsze porcje. O wiele wygodniej je
się całymi rękoma.
- Alisiu, nie możesz iść przez życie, porywając
największe porcje ze stołu i taplając się w sosie po
łokcie. Obie macie stanowczo za mało ogłady.
-

Litości, tylko nie madame! -jęknęły unisono.

Westchnęłam. Właśnie madame byłaby dla nich odpowiednia.
Ja chyba po prostu nie byłam dość stanowcza.
- Bez obaw - sarknęłam. - Madame nie zechce się do nas
zniżyć.
- To nie musimy zostać damami?
- Owszem, musicie.
- Mogłybyśmy zająć się piractwem - podsunęła Alicja.
- Ty się nadajesz. Masz praktykę w rabowaniu ciastek -
syknęła starsza siostra.
- Tak, i zostanę królową piratów, a ty będziesz tylko
prostym marynarzem, bo nawet nie wiesz, co jest dobre i
co należy rabować. Nic tylko całymi dniami przesiadujesz
na gruszy i marzysz.
- Nieprawda!
- Dziewczynki, wracajcie do pracy. Nie umiesiłyście
ciasta dostatecznie. Widzicie? Jeśli je nacisnąć, nie
rozpręża się. Po tym wiadomo, kiedy już jest gotowe. -
Szturchnęłam ciasto, żeby im pokazać, że leży jak martwa
klucha. Potem zrobiłam to samo ze swoim, żeby im pokazać,
jakie powinno być sprężyste.
- Fuj! Wygląda jak wielki robak!
- Nie dźgaj go tak, Alicjo. Musisz dobrze traktować
chleb. jeśli chcesz, żeby ładnie wyrósł. A ty, Cesiu, nie
dąsaj się. Od kwaśnych min kwaśnieje i chleb, i piwo.
- Tak, a małe dziewczynki pękają, gdy jedzą zaczyn.
- Cecylio, nie pozwalaj sobie na złośliwości!
- Pani, prędko, przed domem są żołnierze! - Rządca Perkyn
wpadł do kuchni z twarzą ożywioną nowinami. Zapomniawszy
o cieście, pobiegłyśmy do frontowych drzwi. Wszyscy
mieszkańcy Thames Street wisieli w oknach. Słychać było
radosne okrzyki; powiewano wstęgami, kilimami, obrusami i
wszelkimi możliwymi namiastkami proporców. Ulicą ciągnął
dość osobliwy pochód. Ze trzy dziesiątki odzianych w
skórzane brygantyny zbrojnych z parafii Billingsgate szło

background image

w jakim takim szyku z tobołkami na plecach. Za nimi
chybotała się kolebka niesiona przez dwa muły. Za nią
chłopak z majątku mego teścia prowadził starego Burasa,
najgorszą wywałaszoną chabetę w stajniach Brokesfordu,
obładowanego skrzynkami i tobołkami. Na kolebce zatknięto
herbowe proporce de Vilersów, przekrzywione jak po
wesołej pijatyce. W środku zaś rozparty niczym król, z
nogą w łubkach, jechał nie kto inny, a mój Grzegorz,
machając na powitanie do wiwatujących mieszczan.
Niezależnie od wyniku wojny skłamałby ten, kto by rzekł,
że nasza parafia nie potrafi uczcić swych bohaterów.
Umączona, w fartuchu, wybiegłam na ulicę. Za mną runęły
dzieci, słudzy i sąsiedzi.
- Tak bardzo za tobą tęskniłam! - wykrzyknęłam, rzucając
mu się na szyję.
- Ja też. - Grzegorz ucałował mnie czule, po czym
rozejrzał się wokół. Oczy błyszczały mu z uciechy. -
Popatrz tylko, Małgorzato. Zeszłego lata wyjeżdżałem jako
nieudacznik, a dziś wracam w glorii bohaterskiej sławy.
Oto jak wicher wojny zmienia ludzkie opinie. - Ludzie
chwytali go za ręce, wykrzykiwali coś bezładnie, chcąc
wraz z nim przeżyć tę radosną chwilę.
- Co się stało? - spytałam, wskazując usztywnioną nogę i
leżący obok kostur.
- Nic poważnego. Trochę mnie poturbowało, akurat na tyle,
bym nie musiał towarzyszyć księciu, gdy będzie wracał do
Calais z królem Janem. Za to jestem teraz u niego w
wielkich łaskach, w sumie mogę powiedzieć, że miałem
szczęście.
Słysząc o książętach i królach, gapie porozdziawiali
usta. Gilbert zwrócił się do przewodnika mułów:
-

Wprowadź zwierzęta do stajni razem z Burasem.

Małgorzato, obiecałem, że przetrzymam muły do jutra, nim
je odprowadzą do książęcych stajen.
Peregryn wdrapał mu się na kolana i uśmiechnął się
radośnie, kiedy ojciec go objął. Posłyszałam szept
jakiejś kobiety: "Widzicie herb? Ten malec jest jedynym
spadkobiercą dóbr Brokesford..." Sądząc po jej nabożnym
tonie, można by pomyśleć, że ten zrujnowany wiejski dwór
dorównuje zamkowi Leicester. Dobrze, że nie widziała
żadnego z nich - pomyślałam rozbawiona.
- Nie... eee... nie mamy obroku - zająknęłam się. -
Odesłałam konie na wieś.
- Tata, tata wlócił! - ćwierkał równocześnie Peregryn.
Dziwne, Gilbert wcale się nie wstydził go tulić, głaskać

background image

i gruchać do niego z zachwytem. Jakież to niepodobne do
mojego Grzegorza, zawsze tak sztywnego i oficjalnego w
stosunku do dzieci.
- Oszczędności, co? Nie szkodzi. Zaraz poślę po obrok, I
niech Perkyn pchnie kogoś do piekarza i weźmie od
rzeźnika parę połci mięsiwa i może jeszcze jagnię.
Zaprosiłem tych oto mych dzielnych druhów na wieczerzę.
Każ rozstawiać stoły w wielkiej izbie, Małgorzato,
wróciłem do domu!
- Tylko że...
- Nic się nie martw. Burgundia płaci za ucztę. Prawda,
chłopcy?
- Tak jest! - ryknęli żołnierze.
- Sprowadźcie swoje matki i ukochane. Dziś wszyscy
rozejdziemy się do domów pijani.
- Ty, panie, nie musisz nigdzie iść. Już jesteś w domu.
- A zatem mam święty obowiązek upić się najbardziej z
was! - oznajmił uroczyście Gilbert, unosząc ramię
wielkopańskim gestem.
- Tak jest! - zawrzasnęli w odpowiedzi.
- Małgorzato, weź Peregryna i pomóż mi zsiąść. - Gilbert
wsparł się na moim ramieniu i sięgając po kostur,
wykrzyknął: -
Są i moje diablęta! Ile służek wypłoszyłyście od mojego
wyjazdu, hę? Wypiękniałyście i urosły, pewnie niedługo
będą z was damy.
Moje córki wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
- Ha! Widzę, że nic się nie zmieniło. Byłbym wielce
rozczarowany, gdybym po powrocie zastał tu dwie łagodne
trusie!
- Co się z tobą stało? - szepnęłam, kiedy oparł się na
mnie,
przekraczając próg. - Jesteś taki... zmieniony.
Wokół tłoczyli się ludzie, wiwatując i domagając się
opowieści o wojnie, o księciu, o królu, o bitwach i
oblężeniach, o królewskich łaskach i zaszczytach.
- Stało? Ach, nic, trafił mnie piorun.
- Żartujesz - powiedziałam.
- Ależ nie, i na dodatek miałem przedziwny sen.
- Bohater, a jaki skromny! - wykrzyknął ktoś. - Ranion w
wielkiej bitwie ze zdradzieckim Francuzem i nawet się tym
nie chwali! - Szepty i okrzyki poniosły się wśród gapiów;
czułam, jak zazdroszczą zaproszonym do środka, kiedy
Perkyn zdołał wreszcie zamknąć za nami drzwi. Zanim mój
pan małżonek zasiadł wreszcie wygodnie w paradnej

background image

komnacie, otrzymaliśmy zaproszenia od wszystkich
znaczniejszych rodzin w dzielnicy. Z nogą opartą na
stołku, synem na kolanach, pasierbicami domagającymi się
jego uwagi i towarzyszami broni przetrząsającymi dom w
poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, minę miał bardziej
ukontentowaną niż jakikolwiek tronujący władca. Ale ja
byłam najszczęśliwsza ze wszystkich.
- Małgorzato, znów to robisz.
- Co takiego, serce moje?
- Lśnisz. Otacza cię różowe światło. Jakie to dziwne. Czy
wiesz, że minęło sporo czasu, nim to spostrzegłem?
Skądinąd niewieście twego stanu coś takiego nie przystoi.
- We własnym domu, mój panie mężu, będę jaśnieć, ile
tylko zechcę - oznajmiłam i znów złączyliśmy usta w
pocałunku.
-

Co się stało z inkaustem? Myślałem, że jest go

więcej. Dokładnie pamiętam, że uszczelniłem korek
woskiem, żeby nie wysechł. - Gilbert szperał w swoich
rzeczach, upewniając się, czy wszystko jest na swoim
miejscu. - O proszę, znalazł się "Garen z Lotaryngii",
nie w skrzyni, tylko... No nie! Między kartami pełno
okruszków! Dziewczynki ją czytały, tak? Małe dzikuski.
Ktoś powinien nauczyć je manier. Nie wolno tak się
obchodzić z księgami. - Wytrząsnął okruchy. - Co się
stało z tą utytułowaną sekutnicą, którą najął pan
Kendall, żeby uczyła je francuskiego? Ona umiała je
utrzymać w ryzach.
- A ja nie?
- Małgorzato, dowód masz przed oczyma. Okruchy w księdze,
cała flasza inkaustu osuszona, pewnie na jakieś figle. Aż
boję się przeliczać arkusze papieru... Te dwie diablice,
jeśli tylko nie są obłożnie chore, przewracają dom do
góry nogami. Muszą się nauczyć prosić o pozwolenie, nim
coś wezmą!
- To dobre dzieci...
- Nie mówię, że są złe, tylko rozpuszczone. Przyznaj, że
mimo swoich usiłowań zupełnie nad nimi nie panujesz.
- Kazałam im umyć ręce przed czytaniem.
- A one zastosowały się do litery nakazu, nie zaś jego
ducha. Umyły ręce, po czym jadły nad książką.
- Inkaustu brakło przeze mnie. Dałam go Willowi
kaznodziei, a co do papieru...
- Małgorzato, sprawa jest prosta. Najlepiej byłoby je
wysłać na dwór kogoś znacznego, żeby nabrały ogłady, bo
na razie nie mają jej za grosz i to widać. Niedługo

background image

trzeba im będzie zacząć szukać mężów, a doprawdy nie
widziałem panien mających mniejsze szanse na dobre
zamążpójście. Teraz, kiedy cieszę się łaskami księcia,
chyba będę mógł załatwić im jakieś miejsce.
- Tylko nie to! Mielibyśmy wysłać je gdzieś daleko? A
jeśli zachorują? Jeśli będą źle traktowane? Tu w mieście
mają dobrą pozycję, stoimy za nimi my i ich rodzice
chrzestni. Ich nazwisko jest znane i cieszy się
szacunkiem. Ale w domu jakiegoś wielkiego lorda... Nie,
nie mogę się na to zgodzić.
Gilbert zamyślił się na chwilę.

- Chyba rozumiem twoje obawy - rzekł. - Mimo to nie
jest stosowne, aby dalej siedziały w domu. Może jeszcze
przez pewien czas, ale... Małgorzato, musisz zrozumieć,
że miłość nie polega tylko na pobłażaniu. Trzeba je
dobrze wychować. Skoro zdołały przepłoszyć nawet takiego
smoka jak madame...
- To nie one ją wypłoszyły, Gilbercie, tylko ty.
- Ja? - Spojrzał na mnie osłupiały.
- Powiedziała, że dostatecznym dla niej upokorzeniem było
nauczanie francuskiego w domu kupca, lecz gdy skalałam
uczciwe wdowieństwo, wychodząc ponownie za jakiegoś
łobuza kopistę, który podał się za mnicha, żeby zyskać
wstęp do tego domu, okryłaby się hańbą pozostając w nim
choć chwilę dłużej.
Mój mąż nie obraził się, jak się spodziewałam;
przeciwnie, odrzucił głowę w tył, wybuchając głośnym
śmiechem.
-

Wspaniała - powiedział. - Czyż ona nie jest

wspaniała? Właśnie takie zasady trzeba wpoić dziewczętom.
Nie dziw
się, Małgorzato, to konieczne także dla ich
bezpieczeństwa.
W świecie rządzą inne zasady niż w tym domu, kochana. Nie
okrzesanych niewiast nikt nie będzie szanował. Ale dama,
która
zawsze zachowuje się jak dama i rozumuje jak dama, może
liczyć
na ochronę i opiekę.
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Umówmy się tak: pozwolę im zostać w domu, przynajmniej
na razie, jeśli uda ci się nakłonić tę madame, by się
nimi zajęła i zrobiła z nich damy najczystszej próby.
Tego im właśnie trzeba.
- Ale... to niemożliwe. Mistrz Will spotkał ją na ulicy i

background image

pytał, czy nie rozważyłaby przyjęcia miejsca w domu...
no... na przykład takim jak nasz, ale odpowiedziała, że
umarłaby ze wstydu.
-

A cóż ona robiła na ulicy?

- Mdlała z głodu.
-

Mój szacunek do niej rośnie z każdą chwilą. Dobrze

znam
ten typ - zachichotał. - No cóż, z przyjemnością podejmę
wyzwanie. Wybiorę dwóch najlepiej się prezentujących
spośród moich żołnierzy i poślę ich do niej w pełnym
rynsztunku z wiadomością, że sir Gilbert de Vilers,
towarzysz broni samego księcia Lancastera i znany wszem
bohater kampanii francuskiej prosi ją o rozmowę. Nie
obracasz się w tych kręgach dość długo, Małgosiu, by
docenić magię tytułu, nawet jeśli został on kupiony.
Wyprostował się w krześle i założył ręce za ciemną
kędzierzawą głowę. W oczach błyskały mu psotne iskierki.
Zawsze ten sam, mój Grzegorz, zbyt bystry i lotny, aby
pasował gdziekolwiek - do uniwersytetu, pola bitwy,
zakonu lub dworu. Pewnie nadal włóczyłby się po mieście,
irytując zacnych ludzi swoimi pamfletami, gdyby
przebiegły książę Lancaster nie zwrócił uwagi na jego
talent i nie złowił go w swoją sieć. Mógł oto zostać
unieśmiertelnionym przez zdolnego poetę - był to więc
układ korzystny dla nich obu.
Gilbert przeciągnął się jak kot i poruszał palcami w
długich podszytych skórą nogawicach. Wciąż miał wyraźne
zgrubienie na źle zestawionej kości goleniowej, chociaż
sporo udało mi się już poprawić. Ostatnimi czasy chadzał
po domu w poplamionym skórzanym watowanym kubraku, który
w czasie wojny nosił pod kolczugą. Było to jego nowe
przebranie. Pozował na dzielnego rycerza, który świeżo
powrócił z bitwy, robiąc tym potężne wrażenie na
sąsiadach. Kiedy kłaniali mu się w pas na ulicy czy w
kościele, oczy skrzyły mu się ze złośliwej uciechy.
- Małgorzato - oznajmił - podbiję tę starą damę. Tuszę,
że będzie to znacznie łatwiejsze od zdobycia korony
Francji.


ROZDZIAŁ SIÓDMY

Padało przez ubiegłą noc i cały ranek, a teraz, gdy dzień
zaczął się już chylić ku zachodowi, między dębami
podniosła się wilgotna mgła. Wśród zieleni nad

background image

bulgoczącym źródłem krakały wrony. Wysoki kamień zdobiły
przylepione wilgotne gałganki. Hugh świniopas, świadom,
że przy takiej pogodzie żaden śmiertelnik się tu nie
zapędzi, wybrał tę porę, żeby obejść sidła. Prawo
zabraniało kłusownictwa, lecz pokusa była wielka, a
ryzyko, że on, stary wyjadacz, zostanie schwytany -
nikłe. Pod skórzaną opończą, którą osłonił się przed
deszczem, niósł worek z dwoma królikami będącymi w
istocie własnością lorda Brokesford. Z pochyloną głową,
myśląc już o wieczerzy, brnął boso po błocie, nie
zwracając uwagi na szmer zielonej strugi. I dopiero gdy
był tuż nad sadzawką, zobaczył demona w niewieściej
postaci, całego w czerni, z osłoniętą twarzą, który
okrążał źródło w kierunku, w jakim słońce przesuwa się po
niebie.
- Stój! - odezwała się diablica głosem cichym, lecz
mocnym jak stal. - Zobaczyłeś mnie. Nie możesz już
odejść.
Hugh padł na kolana.
- Miej litość nade mną grzesznym! - wykrzyknął, żegnając
się znakiem krzyża. - Puść mnie, a oddam ci króliki.
- Króliki? - powtórzyła. - A na cóż mi króliki? Oddasz
coś znacznie cenniejszego.
- D-d... duszę? - wyjąkał zrozpaczony młodzieniec.
-

Nie, nie duszę. - Dotknęła go ręką, zimną jak woda

w źródle. Dygocząc ze strachu, poczuł również inny,
gorętszy
dreszcz. - Tęgi z ciebie chłop - powiedziała diablica. -
Od.
dasz mi swe nasienie.
Lodowate dłonie zaczęły go pieścić i po chwili nie
wiedział już, czy jest w piekle czy w niebie. Sukub
delikatnie pchnął go na mokrą ziemię i dosiadł. Hugh omal
nie oszalał z pożądania, Czarna postać kołysała się nad
nim, a jej nieziemskie moce wysysały zeń całą męską siłę.
Słyszał, jak jego własny krzyk miesza się z jękiem
sukuba. Targnął nim dreszcz rozkoszy. Nie widział
opadającego ostrza sztyletu...
Nagi od pasa w dół, umazany krwią i błotem Hugh
wsłuchiwał się w bulgotanie strumienia. Zapadł zmrok, na
niebo wypełzł wielki biały księżyc w pełni. Do domu. Musi
wrócić do domu. Króliki leżały w worku tam, gdzie upadły.
Nawet umierający, Hugh był sknerą; odżałował jednego i z
wysiłkiem popchnął go do czarnozielonej wody na skraju
sadzawki. Wysrebrzony światłem księżyca trupek unosił się

background image

na powierzchni dopóki coś, jakby niewidzialna ręka, nie
wciągnęło go w głąb.
Hugh nie pamiętał, jak dotarł do domu ani kto opatrzył mu
rany, ale kiedy nawiedził go proboszcz, przyznał się do
wszystkiego oprócz kłusownictwa.
- Nadnaturalna pokusa i rozkosz? Cała w czerni,
powiadasz, i bez twarzy? Przed takimi ostrzegają nas
święci ojcowie. To bez wątpienia sukub. Niewielu udało
się ujść cało z podobnej przygody, synu. Ocalił cię
niechybnie krzyżyk, jaki nosisz na szyi. Zabrała ci
nasienie, żeby rodzić diabły, co do tego nie ma
wątpliwości.
- Och, Panie Jezu, odpuść mi! Nie chciałem przecie
przymnażać szatańskiego pomiotu.
- Czy odczuwałeś chuć?
- To było coś więcej niż chuć. Całkiem wbrew mej woli
spętała mnie diablica potężnym zaklęciem, tak że nie
mogłem się poruszyć. Rozumiesz to chyba, ojcze? A
jednak... jednak rozkosz była tak wielka, że nie do
opisania.
- Rozkosz? Tym cięższą muszę zadać ci pokutę. Lepiej
byłoby dla ciebie, gdybyś odczuwał ból. Złóż Bogu dzięki,
że cię
szczędził i zdołasz jeszcze oczyścić swoją duszę. Owej
nocy bliżej byłeś bram piekielnych, niż ci się wydaje,
synu.
po wieczerzy ksiądz Roger usiadł w swej sypialnej izbie i
zamyślił się głęboko. Im dłużej zaś rozmyślał, tym
bardziej się złościł. Sprawy wymykały się spod kontroli.
Pogłoski o diabolicznych rozkoszach, zjawach nie z tego
świata, sukubach nagrzanych jak suki - To coś ze źródła
zwiedzie na złą drogę całą parafię, jeśli czegoś nie
zrobi, i to prędko.

-

Madame, w uznaniu twej rangi siadywać będziesz przy

wysokim stole, niżej tylko od lady de Vilers i mnie.
Z oczu sir Gilberta de Vilers wyjrzał na moment krnąbrny
braciszek Grzegorz. Chyba nieźle mu idzie. Nie płaszczy
się i nie błaga; przeciwnie, przyjął ją jak wielki lord
udzielający posłuchania. W istocie dla dodatkowego efektu
kazał powiesić na ścianie obok krzyża swoją tarczę
herbową i trochę broni, żeby miała je przed oczyma w
trakcie negocjacji. Na ścianie zawisły też proporce
bojowe, kilka wilczych skór i wypchanych głów zwierzęcych
(prywatnie Gilbert uważał, że w domu człowieka

background image

cywilizowanego nie powinno być miejsca na takie
rekwizyty).
- Będzie musiała zrozumieć, że sytuacja się zmieniła -
rzekł był wczoraj do widma starego pana Kendalla, cofając
się,
aby ocenić kakafoniczny zgrzyt, jaki nowe dekoracje
stworzyły
w zestawieniu z eleganckimi włoskimi gobelinami starego
kupca. - Sam wiesz dlaczego. Małgorzata zawsze miewała
ekscentryczne zachcianki, nieprawdaż?
W istocie duch mistrza Kendalla był już bardzo daleko,
ale
Gilbert zawsze czuł się w obowiązku konsultować z nim
wszelkie zmiany dokonywane w jego domu. Jak dotąd
najdłuższych
Przeprosin wymagał kantor. Było to teraz spokojne, ciche
miejsce zadumy uczonego. Zniknęli biegający tu i tam
czeladnicy,
zaaferowani gońcy, kupcy Hanzy targujący się o cenę na
włoski
aksamit lub damasceńskie klingi, szyprowie przychodzący
po udział w zyskach i piętrzące się pod ścianami skrzynie
pełne luksusowych dóbr. Teraz mieściły się w nich księgi
i czyste arkusze a na pięknym ośmiokątnym biurku z
pulpitem do czytania leżała nieporządna sterta zapisanych
kart. Stary chytrus miał nosa do okazyjnych nabytków.
Najpierw znalazł na ulicy piękną prostą Małgorzatę, która
uzdrawiała chorych, i uczynił ją swoją własnością. Potem,
gdy jego życie zbliżało się już do końca, w pewnym sensie
wyszukał również Gilberta, aby ten ocalił umiłowany skarb
starego kupca z chciwych rąk.
Czekając na starszą damę, zostawił uchylone drzwi do
sieni, żeby widzieć, jak wchodzi. Nie doznał zawodu.
Kiedy rządca z szacunkiem wprowadził ją do komnaty, jej
wzrok zatrzymał się przez chwilę na rozwieszonych
proporcach, lecz bez słowa ruszyła dalej, jakby nie
dostrzegła nic nadzwyczajnego. Doskonale - powiedział do
siebie Gilbert. Z zadowoleniem odnotował jej opanowany
sposób bycia, wysoką i godnie wyprostowaną postać,
nieskazitelnie wyczyszczoną czarną wdowią suknię. Chytrze
zerknął na brzegi rękawów i łokcie, gdzie wełna
wycierając się, traci kolor. Ha! - zaśmiał się w duchu,
rad z własnej przenikliwości, kiedy zauważył, że wytarte
miejsca zostały zręcznie podbarwione inkaustem. Pod
świeżo wykrochmalonym czepcem szpakowate włosy widoczne

background image

były tylko nad uszami. Blada dumna twarz o cerze tak
białej, jak obejmująca podbródek podwika, nie zdradzała
żadnych emocji. Pani de Hauvill powitała go uprzejmie i z
godnością. "Jest wspaniała - pomyślał Gilbert. Okazuje mi
szacunek bez krzty uniżoności. Ma bezbłędne wyczucie.
Dobrze byłoby, gdyby zdołała wpoić je dziewczynkom".
Negocjacje szły gładko. Trzykrotnie uprzejmie mu
odmówiła: za każdym razem dokładał kolejny wabik. Teraz
sięgnął po coś, do czego - wiedział to od Małgorzaty -
przykładała wielką wagę, miejsca przy stole. Twarz
starszej damy pozostała bez wyrazu. Na wargach omal nie
zaigrał uśmieszek, lecz zniknął, nim umysł zdążył
dokończyć rozkaz dany ustom.
- To zadanie jest prawie niewykonalne - powiedziała.
- Nikt bardziej ode mnie nie jest tego świadom. Panienki
całkiem nieokrzesane. Powinno się je było w wieku siedmiu
lat odesłać na jakiś dwór, jak ongiś mnie, lecz o ile
sobie przypominasz, pani, był to tragiczny i trudny okres
dla tego domu. Najlepsza sposobność do właściwego
uformowania ich charakterów została zaniedbana.
- Na czyim dworze służyłeś, panie de Vilers?
- Księcia Lancastera, czcigodna pani, najpierw jako paź,
potem zaś giermek. Ale jak zapewne sama miałaś okazję
zaobserwować, żywot młodszego syna nie jest usłany
różami.
Czas udowodnić jej, że się myliła - pomyślał.
-

Jesteś, panie, młodszym synem rycerza? - Madame de

Hauvill uniosła jedną brew.
"Świetnie, uznał Gilbert. Złapała przynętę. Niedługo się
zdecyduje".
-

Nazwisko de Vilers, o czym bez wątpienia świetnie

wiesz,
pani, wywodzi się od lenna nadanego naszemu przodkowi
przez
Wilhelma Zdobywcę, a sam ród znany był i szanowany na
długo
przedtem. Nasza gałąź jest nieco młodsza. Mamy ziemie w
hrabstwie Hertford.
"Resztkę ziem po ostatniej kampanii zadłużoną tak bardzo,
że Hugo będzie miał szczęście, jeśli zobaczy choć
połowę", dodał w myśli.
- Dobra mojego męża leżały w hrabstwie Lincoln -
powiedziała wdowa, nie dodając, jak maleńki był to
mająteczek ani że po śmierci męża przeszedł na krewnego
po mieczu, który natychmiast wyrzucił ją z dawnego domu.

background image

- To piękna kraina. Mamy tam krewnych.
- Ach, tak?
Ostrożnie jak dwaj dyplomaci pragnący zapobiec wojnie
licytowali się coraz dalszymi krewniakami, aż w końcu
ustalili,
że są spowinowaceni przez ojca chrzestnego pewnego
kuzyna
w czwartym pokoleniu. Będąc uczonym, Gilbert wiedział z
góry,
że tak będzie, albowiem liczba rodów dobrej krwi na tej
niewielkiej wyspie była dostatecznie mała, by każdy był w
jakimś stopniu powiązany z każdym, zwłaszcza gdy do grona
krewnych zaliczało się również rodziców chrzestnych, jak
czynił to Kościół. Był to ostateczny haczyk, na który
zamierzał schwytać madame i nareszcie przywrócić spokój w
domu.
- Gdybym była wiedziała... - Pani de Hauvill położyła
dłoń na gorsie i odetchnęła głęboko.
- Z pewnością rozumiesz, pani, mój niepokój - wyznał
Gilbert rzewnym tonem, balansując na cienkiej linie
między szczerością a hipokryzją.
- Tak. Ciąży na tobie, panie, wielkie brzemię. Nie wolno
pozwolić, by okryły cię hańbą.
- Byłoby zaiste błogosławieństwem dla mnie, gdybyś
łaskawie zgodziła się, pani, wspomóc mnie w tym trudzie.
- Sir Gilbercie, będzie to dla mnie zaszczyt. - Madame,
wyprostowana na drugim co do rangi krześle, lekko
skłoniła głowę.


ROZDZIAŁ ÓSMY

Sir Hubert de Vilers cierpiał. Wrzeszczenie na majordoma,
pachołków i tego sfrancuziałego głupca Hugona nie
przyniosło
mu ulgi.
- Gdzie to wino na zęby, które zostawiła Małgorzata? -
warknął, własnoręcznie przeszukując stojącą w świetlicy
skrzynkę z medykamentami. - Trzymacie tu jakieś gusła, a
skutecznych rzeczy nie można znaleźć. Na dodatek sypie
się jakiś cuchnący proszek. Chyba go nie było, kiedy
wyjeżdżałem?
- To lek mojej pani na ból głowy - odpowiedziała stara
niania Petronilli, patrząc z niepokojem, jak sir Hubert
przetrząsa zawartość skrzyni. Sama Petronilla też kręciła

background image

się po komnacie, zaskoczona nieoczekiwanym wtargnięciem
pana domu.
- To było wino od bólu zębów? - bąknęła. Wypiła je w
przekonaniu, iż jest to kordiał na kobiece dolegliwości.
- Najlepsze, jakie może być. Z werbeną i mnóstwem innych
paskudnych ziół, których nazw nie pamiętam. Zawsze
pomagało. Co robią w skrzyni te wszystkie igły?
Wystarczy, że wyjadę, a natychmiast robicie bałagan w
całym domu! Wszystko ma mi wrócić do poprzedniego
porządku!
- Panie, ja mogę ci uwarzyć lekarstwo na ból zęba -
powiedziała staruszka.
- Ty? Od ciebie nie wziąłbym leku nawet dla psa!
Wystarczy, że przędziesz i znosisz mojej synowej plotki.
I tego się trzymaj! Will! Will!!! Wołajcie mi Annę, tę
starą akuszerkę, ona zna się na chorobach i coś zaradzi.
No czego się na mnie gapicie? Żadnego z was pożytku,
baby. Precz!
-

Anna przeniosła się na tamten świat w zeszłym roku,

kiedy cię tu nie było. - Petronilla wychodząc, zmierzyła
go zimnym wzrokiem.
"Nie podoba mi się to jej spojrzenie - pomyślał sir
Hubert, odprowadzając ją oczyma do drzwi świetlicy. Ból
po utracie dziecka często łamie niewiasty i są wtedy
bardziej ludzkie". petronilla zdawała się mieć jeszcze
mniej ludzkich cech niż dawniej.
- O, jesteś, Williamie. Cóż to się stało z matką Anną?
Ona znała się na zębach, choć sama nie miała już ani
jednego. Zawsze myślałem, że będzie żyć dłużej niż
Matuzalem.
- Przytrafiło się jej nieszczęście, panie. Nogi ją
zawiodły; potknęła się i spadła ze schodów.
- Gdzie, na Boga? W całej wiosce nie ma schodów wartych
tego miana!
- U nas. To było owej nocy, gdy pani Petronilla poroniła
twego wnuka, panie. Anna przyszła pomóc przy porodzie.
Wychodząc pośliznęła się i spadła po schodach z wieży.
- Nie spodziewałem się z jej strony takiej podłości.
Powinna była wiedzieć, że będzie mi potrzebna. Co mam
zrobić z tym zębem?
- Duży Wat mógłby go wyrwać.
- Wat cieśla? Oszalałeś? Kiedy wyrywał ząb młynarzowej,
złamał jej szczękę! O, nie! Poślę po Jana z Duxbury.
Tylko mi nie mów, że on też spadł ze schodów.
- Nie, podobno dobrze mu się powodzi. Ożenił się z córką

background image

nadzorcy pastwisk z Małego Hatfordu i zaprzestał podróży.
Ma dość klientów tam, gdzie mieszka, a żona nie lubi go
spuszczać z oka.
Szkoda - pomyślał stary lord. Jan bardzo sprawnie rwał
zęby, a gdy jeszcze prowadził swą wędrowną praktykę, raz
na kwartał bywał w Brokesfordzie i puszczał sir Hubertowi
krew, co mu bardzo dobrze robiło.
- Nie mam ochoty czekać - burknął. - Zanim tam dojedziesz
i sprowadzisz go do Brokesfordu, minie dwakroć tyle
czasu. Każ siodłać dwa konie. Hugo! HUGO, tępaku!!!
Pojedziesz ze
mną do Hertfordu. Muszę dać sobie wyrwać ten przeklęty
ząb.
Przypomniał sobie, że tuż obok hertfordzkiego kościoła
mieszka dawna praczka z Brokesfordu, niejaka Bet, którą
na odchodnym hojnie wyposażył. Warzyła teraz piwo. Nawet
całkiem dobre, zuch dziewczyna. Przy okazji zadba i o
inne potrzeby.
-

Pospiesz się, Hugonie! Zostaniemy w mieście na noc.

przynieś mój miecz!
Bet urodziła parkę silnych hałaśliwych dzieci o
kwadratowych podbródkach, do złudzenia przypominających
lorda de Vilers. Szkoda, że Petronilla tego nie potrafi.
Na szczęście jest płodna. Właśnie przemyśliwał, jakim by
sposobem unieważnić małżeństwo syna, kiedy do Francji
dotarła wieść o jej poronieniu. Hugonowi zrobiło się jej
żal, więc wystarał się dla niej o miejsce na dworze, żeby
biedaczka miała towarzystwo. Szkoda fatygi. Zimna
wyrachowana jędza. Zła krew, oto do czego prowadzi wsobny
chów. W jej rodzinie od pokoleń żenią się między sobą.
Kazirodcy!
-

Hugo! No, nareszcie jesteś. Coś robił tak długo? Znów

smarował włosy i skrapiał się pachnidłem? Anglik powinien
wonieć jak mężczyzna!!! Jeszcze trochę i zaczniesz mi się
kąpać!

Ciepły wiosenny wietrzyk muskał kwiaty gruszy
zwieszającej gałęzie nad ławką w ogrodzie. Wysoki ceglany
mur tłumił odgłosy miasta. Setki pszczół uwijały się w
kwieciu i pachnący baldachim brzęczał, jakby był żywy.
Ale uroki wiosny i drzewa tętniące życiem nie miały
wpływu na Agatę de Hauvill, wdowę po rycerzu obarczoną
zadaniem uczynienia dam z córek kupca Kendalla - czy im
się to podobało czy nie. Siedziała na twardej kamiennej
ławce sztywna niczym pogrzebacz, ustawiwszy obok Siebie

background image

koszyk z szyciem. W jej dłoni błyskała igła, łącząc
równym
szwem części lnianej koszuli, którą miała rozpostartą na
kolanach. Na gruszy przysiadł z łopotem czarno-biały
ptak.
- Patrzcie, sroka złodziejka! - wykrzyknęła Alicja,
wskazując ją pulchną łapką. Ukończywszy siedem i pół roku
wciąż przypominała pączek, wzrostu jednak była powyżej
średniego i już zaczęła doganiać starszą siostrę.
Jedwabiste rudozłote włosy, splecione w dwa schludne
warkocze związane na końcach różowymi wstążkami, sięgały
jej prawie do pasa, czy raczej do miejsca gdzie inne
dziewczynki miały wcięcie w pasie. Błękitna lniana
sukienka muskała czubki skórzanych ciżemek. Otaczający ją
kobierzec połamanych i wymiętych stokrotek z nieudanego
wianka świadczył o ambicji, która przerosła możliwości
małych tłuściutkich paluszków.
- Pas en Anglais - upomniała ją madame, nie podnosząc
głowy znad szycia. Wśród kłębków nici w koszyku leżał
lśniący srebrny guzik, na dnie zaś starannie owinięte
bryłki cukru, najkosztowniejszy i najskuteczniejszy
środek w arsenale nauczycielskich technik madame. Alicja
tęsknym wzrokiem zapatrzyła się w koszyk.
- Jak jest "sroka" po francusku? - spytała siostrę.
- Tak samo jak po angielsku, głuptasie - odparła z
wyższością starsza o dwa lata i o tyleż bardziej uczona
Cecylia, górująca nad siostrą znajomością języka, a także
zręcznie splecionym wiankiem zdobiącym krnąbrne
płomiennorude kędziory. Usilne czesanie ani ciasny splot
nie były w stanie poskromić tych włosów, równie
samowolnych jak ich właścicielka. Wstążki pochwycone rano
w ataku dąsów gryzły się barwą z resztą ubioru. Zielona
wełniana sukienka, dwukrotnie już przydłużana, i tak nie
zakrywała kostek długich chudych nóg. Moją starszą
pociechę spalały namiętności. Zgubiona wstążka, dziurka
wygryziona przez mole, smutna piosenka, zbyt lakoniczna
odpowiedź, nowy szczeniak lub uśmiech przechodnia na
ulicy potrafiły ją wynieść na szczyty uniesienia lub
wtrącić w otchłań rozpaczy. Trudno się więc dziwić, że
wszyscy domownicy rwali włosy z głowy, zgrzytając zębami.
To jest wszyscy oprócz madame.
- Mademoiselles nie rozmawiają ze sobą w ten sposób -
odezwała się teraz w wytwornym dźwięcznym języku
dokumentów, traktatów i dworskich kręgów. - Panna Alison
zapyta: "Droga siostro, jak nazywa się sroka we

background image

francuskiej mowie?", a panna Cecile odpowie wdzięcznie:
"Umiłowana siostro, tak samo jak w naszej, lecz wymawia
się to na sposób francuski".
Cecylia poczerwieniała tak, że zniknęły jej piegi.
Zacięła usta i zaczęła dziurawić paznokciem łodygi
stokrotek, które trzymała na kolanach. Na ten widok w
oczach Ali pojawił się diabelski ognik.
- Najdroższa siostro - ozwała się mdląco słodkim
głosikiem - jakże zwie się w języku Francuzów ptak,
którego my nazywamy sroką?
- Umiłowana siostro, nazwa ptaka jest jednaka w obu tych
językach, o czym z najwyższą rozkoszą spieszę cię
uwiadomić - odpowiedziała Cecylia kpiąco przypochlebnym
tonem.
- Panienki najwyraźniej pragną zostać skarcone uderzeniem
naparstka w obie twarde główki. Powtórzcie to jeszcze raz
w miły i uprzejmy sposób, jak przystoi młodym damom.
Wymiana zdań została powtórzona, tym razem ku satysfakcji
nauczycielki. Madame strzepnęła naprawianą koszulę,
złożyła ją i wydobyła z kosza dziecięce nogawice wytarte
na kolanach. Alicja zerknęła na nie i porozumiała się
wzrokiem z siostrą, krzywiąc nos, jakby chciała
powiedzieć: "Mali chłopcy, którzy niszczą odzież szorując
po podłodze na czworakach, są doprawdy okropni!" Błękitne
oczy Cecylii odebrały wiadomość, zasygnalizowały: "W
pełni się z tobą zgadzam" i dziewczynki równocześnie
skinęły głowami, jak gdyby połączył je wspólny sekret.
Igła madame śmignęła przez brunatną wełnę, ona zaś sama
odezwała się:
-

A teraz, moje panny, omówimy tematy odpowiednie do

konwersacji. Nigdy nie rozmawiamy o pieniądzach, broni
ani
o wadach osoby nieobecnej w towarzystwie. O szlachetnie
urodzonych panach mówimy, że są rycerscy, o damach - że
są piękne i wdzięczne. O ludziach z gminu - zacni. W
przyzwoitym towarzystwie, w którym są zarówno panowie,
jak i damy, najlepiej rozmawiać o rzeczach zbożnych,
dbając jednak, by nie doszło do różnicy zdań.
Pamiętajcie, iż wodę święconą w kościele może wam podać
tylko bliski krewny...
Rozległ się furkot i piękny czarno-biały ptak wylądował
na ławce obok kosza. Dziewczynki zamarły, wstrzymując
oddech. Sroka przekrzywiła główkę, przypatrując się
ludziom bystrymi czarnymi oczkami.
-

...Panno Cecylio, gdy wychodzisz z domu, nie możesz

background image

rozglądać się wokół tak śmiało. Pamiętaj, patrz na czubki
butów.
Dziewczę z dobrej rodziny winno mieć skromną minę i
spuszczony wzrok.
Ptak zajrzał do koszyka i znów przekrzywił łepek. Cudne
nici. Lśniący guz. Ta duża osoba miała pięknie wyposażone
gniazdo. Dwie mniejsze zamarły, patrzyły na siebie bez
słowa. Ptak czuł, że wymieniają między sobą myśli.
Zachęcające myśli.
-

...Do rozrywek stosownych w towarzystwie zaliczają

się
szachy lub tryktrak, ale nigdy kości. I przenigdy nie
wolno grać
na pieniądze. Miłym zajęciem jest także wspólny śpiew lub
słuchanie tradycyjnych opowieści o bohaterskich czynach
lub o życiu świętych, ale nie współczesnych romansów o
miłości dwornej oraz nieprzystojnych stosunkach między
płciami. Jeśli zostanie poruszony taki temat, powinnyście
grzecznie przeprosić
i wyjść. Niewiasty nie spierają się z mężczyznami, lecz
pokornie
przyjmują ich doskonalszy osąd. Nigdy nie chwalcie się
umiejętnością czytania. Kobieta piśmienna jest łatwym
celem nieprzystojnych zalotów i nie może być wierną
żoną... oh, Dieu! A to co?
Nagłym wyrzutem dzioba skrzydlaty rozbójnik porwał
srebrzysty guzik i odleciał na gruszę.
-

Mój guz, mój piękny guz, ta wstrętna sroka go

skradła!
- Madame zerwała się z miejsca; szycie wraz z cenną igłą
spadło w trawę. - Tam są grabie, łap go, łap, Cecylio!
Dziw nad dziwy! Z delikatnych ust madame płynęła jędrna
potoczna angielszczyzna, jakiej nigdy wcześniej z nich
nie słyszano. Cecylia wytrzeszczyła oczy. Złośliwa radość
na widok ntasiego czynu ustąpiła nagle miejsca
zaskoczeniu. Czyżby madame była normalnym człowiekiem,
który potrafi się smucić tak jak wszyscy? Dziewczynka
ujrzała nagle snobistyczne gesty madame, jej widoczne
ubóstwo i skromniutkie luksusy w zupełnie innym świetle.
Madame stała pod gruszą i krzyczała na srokę:
-

Oddaj to, paskudo! Na co ci mój guzik?

Kiedy Cecylia przybiegła z grabiami, ptak uniósł się z
gruszy i triumfalnie przeniósł się na stary wysoki wiąz,
którego gałęzie zwieszały się nad ogrodowym murem.
-

Tam ma gniazdo! Zaniosła go do gniazda! - zawołała

background image

Alicja, wskazując sporą i bardzo nieporządną kolekcję
patyków
utkniętą w koronie wiązu.
Ale Cecylia już podkasała sukienkę i wykorzystawszy
ozdobną misę z wodą, zwinnie wspięła się na mur. Tam
przystanęła tylko, żeby zrzucić ciżemki, które spadły
jedna po drugiej na obsadzoną macierzanką ścieżkę.
-

Co ty robisz, Cecylio! Zejdź! - Przerażona madame

znów przeszła na francuski. - To nie wypada! Twoja pani
matka
będzie się gniewać! Ja już się gniewam! Zejdź!
Cecylia była już w połowie korony wiązu.
-

Zaraz go przyniosę! - odkrzyknęła po angielsku. - Bez

obawy! Potrafię się wspinać!
Cienkie gałęzie zatrzeszczały pod jej ciężarem. Sroka
ukryła w gnieździe zrabowany skarb i sfrunęła niżej,
gotowa go bronić. Dziewczynka uniosła rękę, żeby osłonić
głowę, kurczowo ściskając pień nogami.
- Cesiu, zejdź, proszę! - wołała madame. - Zostaw guzik,
nie jest tego wart! Poprosimy ogrodnika, żeby sięgnął z
drabiny.
Nie wchodź wyżej! Gałąź się pod tobą złamie!
W zaułku za murem zebrała się grupka przywabionych
krzykami czeladników.
-

Hej, ja ją znam! To Cecylia Kendall wisi na drzewie!

-
wykrzyknął radośnie do rosnącego tłumu jeden z
czeladników
mistrza Wengrave'a, którego ten odziedziczył po
nieodżałowanej pamięci panu Kendallu.
- Zejdź, powiadam! Zejdź zaraz! - dobiegł zza muru
wypowiedziany po francusku rozkaz.
- Kiedy... nie dam rady - pisnęła żałośnie chuda
płomiennowłosa figurka w koronie drzewa. Kołysząc się
ryzykownie na cienkiej gałęzi pod sroczym gniazdem,
Cecylia spojrzała na niesamowicie odległą ziemię. Hen
tam, w dole, był mur, a za nim rosnący tłumek
czeladników, którzy nawoływali: "Patrzcie, sroka! Jaka
duża!", "Nie, to nie sroka, to kot!", "Kici, kici! Zejdź
na dół!". Po drugiej stronie muru madame biegała wokół
drzewa, gorączkowo wymachując rękami, a na ławce Alicja
spokojnie przetrząsała porzucony koszyk w poszukiwaniu
cukru. Ziemia robiła wrażenie bardzo twardej, a na
dodatek przesuwała się i jakby chwiała. Im bardziej zaś
się chwiała, tym bardziej kurczowo Cecylia przywierała do

background image

drzewa. Wspinaczka była łatwa, dlaczego jednak nie
pomyślała, że trudniej będzie zejść z powrotem? Jakoś w
ogóle nie przyszło jej to do głowy. Teraz była w
rozpaczy. Wyobraziła sobie, że zapada zmrok, a ona wciąż
siedzi na drzewie. Może będzie musiała zostać tu na
zawsze? Czy zdołają jej podać na drągu coś do jedzenia?
Czy ludzie w ogóle schodzą z drzew? A może po pewnym
czasie spadają, łamiąc wszystkie kości? Zobaczyła dwóch
czeladników wynoszących wielką drabinę z piwnicy mistrza
Wengrave'a. A tam, u wylotu Thames Street... tak, to
matka z wielkim koszem na ramieniu, prowadząca za rączkę
Peregryna. Za nimi kucharka objuczona zakupami z targu.
- Maaaaamaaaa! - przeraźliwie wyraźny pisk dwuipółlatka
poniósł się nad rozgwarem. - Cesia siedzi na dzewie! Ja
tez chciem na dzewo! Podsadź mnie!
- Cecylio, złaź w tej chwili - rozległ się stanowczy i
rzeczowy głos matki. - Skoro zdołałaś wejść, to i
zejdziesz. Stawiaj nogi w te same miejsca, gdzie
poprzednio.
- Nie mogę! - Cecylia jeszcze mocniej zacisnęła dłonie.
Coraz więcej obcych ludzi otaczało matkę kołem. Nawet
pani Wengrave wybiegła z domu, wycierając mokre ręce w
fartuch.
Małgorzata de Vilers odesłała do domu wyjącego synka i
przejęła komendę nad chłopcami z drabiną.
- Nie stawiajcie jej tu, tu jest krzywo. Lepiej będzie z
tej
strony, o tak, oPrzyJcie dobrze o gałąź. Potrzebni będą
dwaj silni mężczyźni, żeby ją przytrzymać. Ale kto po nią
wejdzie? Musi być sprawny, a zarazem na tyle lekki, żeby
drabina utrzymała ciężar dwojga. - Rozejrzała się po
tłumie, szukając kandydatów do tego zadania. Wyraz jej
oczu, przywodzący na myśl polującego sokoła albo wodza
wojennego na polu bitwy, nie dopuszczał nawet myśli, by
ktokolwiek śmiał jej odmówić. Potężnie zbudowany
powroźnik z sąsiedztwa już wystąpił naprzód i złapał za
drabinę.
Dwaj zakurzeni z podróży jeźdźcy przystanęli na skraju
zbiegowiska, przywabieni nawoływaniami i widokiem
chyboczącej się figurki w koronie drzewa.
- Na Boga, patrz, Denis, tam jest dziewczynka! - zdumiał
się starszy.
- Głowę dam, że ta mała kocica upatrzyła sobie srocze
gniazdo - orzekł młodszy. - A teraz nie potrafi zejść.
- To mi kogoś przypomina... - mruknął starszy.

background image

- O nie, ojcze! Ja zawsze potrafię zejść. Po prostu
stawiam nogi tam, gdzie stawiałem je wchodząc.
- Na dachu tamtej wieży też?
- Wieża to co innego. Tak wyszło...
Starszy mężczyzna przyjrzał się wydającej polecenia
kobiecie. Energiczna. Pewnie matka. Bardzo dobrze ubrana
jak na dzień powszedni. Obszyty wiewiórczym futrem
surkot, pięknie wyszywany. Podwika... wygląda na jedwab.
A wysuwający się z wycięcia sukni krzyż cudzoziemskiej
roboty z całą pewnością był z litego złota. Ulica też
wyglądała na porządną, stały tu wysokie, barwnie malowane
domy bogatych kupców i właścicieli winnic. Szybki osąd
pozycji, stanu i majętności napotykanych ludzi przydawał
się w jego fachu i sędzia doszedł w nim do mistrzostwa.
Oko kobiety wyłowiło ich z tłumu.
-

Hej ty, młodzieńcze - zagadnęła. - Potrafisz się

wspinać?
Sterczący nad ciżbą jeźdźcy natychmiast przykuli jej
wzrok. Dobre płaszcze. Miecze. Może rycerze? Powinni więc
mieć wprawę we włażeniu na drabiny. Starszy jest za tęgi
i w ogóle za stary - w brodzie widać siwe pasma. Młodszy,
ten z czarnymi brwiami, Piętnaście, szesnaście lat,
raczej żylasty, inteligentna twarz. Wbiła w niego
stanowczy rozkazujący wzrok.
- Mogę, ojcze? - Młodszy jeździec obejrzał się prosząco.
- Jesteś, pani, matką? - Starszy przyjrzał się kobiecie,
jakby coś w duchu kalkulując.
- A i owszem. To dziwo na drzewie to moja córka Cecylia.
Siedzi tam z sobie tylko znanych powodów.
- Synu, nigdy nie odmawiaj pomocy damie znajdującej się w
opałach - rzekł z namaszczeniem starszy mężczyzna.
Uzyskawszy ojcowskie błogosławieństwo, chłopak zeskoczył
z drobnego kosmatego wierzchowca, odpasał krótki kord i
podał go ojcu wraz z czapką i płaszczem. Jeden z
czeladników podbiegł, by przytrzymać konia.
- Widzi mi się, że znasz to dziewczę? - zagadnął go
dyskretnie urzędnik.
- Kto jej nie zna? To Cecylia Kendall. Nie ma jeszcze
dziesięciu lat, a nie uwierzyłbyś, panie, co już
nabroiła!
- W takim razie zwiędnie w staropanieństwie. Żaden
mężczyzna jej nie zechce - zawyrokował sędzia.
- Dzieweczki z takim posagiem nie więdną w
staropanieństwie, panie. Tak mawia moja pani majstrowa, a
ona wie wszystko.

background image

Siwobrody mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Cecylia
Kendall, powtórzył w duchu, jakby chciał zapamiętać to
nazwisko. Czyżby jakaś krewna Rogera Kendalla, tego
bogacza, który ufundował w katedrze Świętego Pawła
kaplicę w intencji kupców zaginionych na morzu? Warto by
to sprawdzić. Tymczasem nadarza się świetna okazja do
zadzierzgnięcia znajomości...
W tejże chwili jednak oczy wszystkich skupione były na
długiej drabinie, która niestety nie sięgała aż do
gniazda. Smukła,
żylasta postać bez wysiłku śmignęła z drabiny na konar.
"Te wyższe gałęzie są za cienkie, żeby utrzymać dwoje" -
pomyślała ze zgrozą Małgorzata i już chciała krzyknąć:
"Nie wchodź wyżej!", ale bała się rozproszyć skupionego
młodzieńca. Wstrzymała oddech. Przystanął i oparł się o
pień poniżej trzeszczącej grzędy Cecylii- "Co on robi?
Rany boskie, a jeśli spadną oboje"? W tłumie było cicho
jak makiem siał. Nawet wyrwany z rozmyślań ojciec chłopca
pobladł, utkwiwszy wzrok w sylwetkach kołyszących się
na gałęzi.
-

Hej ty, dzieweczko, oprzyj stopę na moim ramieniu!

Cecylia posłyszała głos dochodzący spośród liści, ale nie
widziała jego źródła.
- Na chrzcie dali mi Cecylia.
- A mnie Denis. Wysuń lewą nogę trochę do tyłu i namacaj
nią moje ramię. Nie spadniesz, jeśli będziesz mocno
trzymać się rękami.
Po chwili poczuł, jak koścista bosa stopka ostrożnie
muska jego bark.
- Oprzyj ją mocno. Dobrze, teraz druga. Świetnie. Teraz
bardzo ostrożnie przesuwaj dłonie w dół, aż będziesz
mogła usiąść mi na barana. - Głos młodego mężczyzny
brzmiał spokojnie; widać dobrze wiedział, co należy
zrobić. - Nie bój się. Jestem od ciebie znacznie większy
i stoję pewnie. Jeśli się mnie złapiesz, nic ci nie
grozi. Nie, nie za szyję, bo mnie udusisz. Teraz się nie
ruszaj. Muszę zejść na niższy konar.
- Nie jesteś na drabinie? - wyszeptała ze zgrozą,
wpijając mu dłonie w ramiona i tuląc twarz do jego
czarnych włosów.
- Prawie - odpowiedział. - Nie wierć się.
Czuł, jak bije jej serce. Jej strach zaczął mu się
udzielać. Ostrożnie wysunął nogę, szukając oparcia. Z
dołu niczym powiew wiatru doleciał go zbiorowy zduszony
jęk. Jeszcze nigdy nie łaził po drzewach z kimś na

background image

plecach. Zełgał. Wcale jej tak znacznie nie przewyższał
posturą, a smarkula była ciężka. Trzymając się gałęzi,
wymacał stopą następne rozwidlenie, przesunął
nogę i dopiero potem rękę. "Ostrożnie, powtarzał sobie,
ostrożnie, nie odchylaj się od drzewa. Pochyl się
bardziej w przód. Następny krok. Nie spiesz się. Teraz
następny krok". Wreszcie znalazł się na drabinie. "Bez
brawury, upomniał się w duchu. Stąpaj ostrożnie. Od ziemi
dzieli cię jeszcze kawał drogi". Gniotły go kościste nogi
dziewczynki, zaczynał się dusić w jej kurczowym uścisku.
Powoli, szczebel po szczeblu, sunął w dół. Kiedy jedną
stopą dotknął ziemi, liczne ręce uwolniły go od
brzemienia. Ludzie klepali go po plecach i wiwatowali.
- To bohater! - wołano.
W tłumie ktoś sarknął:
- Powinno się tej pannie zdrowo wygarbować skórę!
A obok niego przenikliwy głosik stwierdził:
- Wcale nie jesteś tak dużo ode mnie większy. Skłamałeś.
Popatrzył na stojącą obok potarganą bosą dziewuszkę i
odparł:
-

Oczywiście. W przeciwnym razie nie zgodziłabyś się

zejść. A zresztą okazałem się dostatecznie duży, żeby
ściągnąć
cię na dół, prawda?
Ale dziwaczna rudowłosa istotka wybuchnęła płaczem.
- Cecylio - odezwała się surowo matka - wypada
podziękować paniczowi Denisowi za ratunek.
- Dzię... dziękuję - wyszlochała Cecylia.
- Na co ci były srocze jajka? - spytał ciekawie chłopak.
- N... nie jajka. Sroka porwała srebrny guzik starszej
pani i uciekła z nim, a ona tak się zmartwiła...
- Twojej pani matki?
- Nnie, pani Agaty, która uczy mnie, jak być damą.
Denis wybawca nie wytrzymał. Odrzucił głowę w tył i
parsknął śmiechem. Śmiech okazał się zaraźliwy.
Zarechotał tłum gapiów; śmiali się czeladnicy i podróżni,
śmiała się pani Wengrave i nawet Małgorzata de Vilers,
choć bardzo starała się opanować.
-

Damą, cha, cha, cha! - chichotał ojciec chłopca.

Piegowata twarzyczka Cecylii przybrała buraczkowy odcień.
Tupnęła bosą stopą i wrzasnęła:
- Już jestem prawie damą! A kiedyś będę wielką damą!
Barrrdzo wielką!
Wszyscy ryknęli jeszcze głośniej. Kwiczeli, ocierając z
oczu łzy, Ale Denis wybawca, syn londyńskiego rajcy,

background image

nagle przestał się śmiać.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Niedługo przed letnim przesileniem, w rocznicę niepewnej
daty męczeństwa świętej Edburgi, ksiądz Roger poprowadził
mieszkańców wioski w procesji do źródła nazwanego jej
imieniem, aby raz na zawsze położyć kres mniemaniu, iż to
Hreta czy jakiekolwiek inne pogańskie bóstwo daje mu
wodę. Przed nim szedł chłopiec w białej komży, niosąc
srebrny krzyż z ołtarza. Obok tylko nieco pijany kapelan
sir Huberta wymachiwał kadzielnicą. Z tyłu łopotały
pięknie wyszywane proporce świętego Jerzego i świętego
Marka, a za nimi na drewnianej palecie zastawionej
palącymi się świecami niesiono jaskrawo malowaną
drewnianą figurę Maryi Orędowniczki Strapionych, która
ponoć rokrocznie płakała w Wielki Piątek, co mógł ujrzeć
każdy, byleby był bez grzechu. Za sześcioma chłopami
niosącymi figurę jechali mieszkańcy dworu, ubrani jak na
niedzielę. Co za głupota, myślał sir Hubert, który nie
lubił zamieszania. Ale w tej sprawie, ponieważ dotyczyła
ona wiary, przez niego samego mianowany ksiądz wziął nad
nim górę. O różnicach poglądów w kwestiach religijnych
prędko dowiadywała się inkwizycja. "Klecha ma fiu-bździu
na punkcie tego źródła - pomyślał sir Hubert. Po co się z
nim spierać, niech postawi kapliczkę, skoro mu tak
zależy. Nikomu to nie zaszkodzi. Edburga czy wróżki, co
za różnica? Bóg to co innego". Bóg, podobnie jak sir
Hubert, tolerował wiele dla świętego spokoju.
Za szlachetnie urodzonymi cieśle prowadzili wóz
mieszczący wszystko, co było potrzebne do wzniesienia
kapliczki świętej Edburdze. Pieczołowicie wyrzeźbiony i
pomalowany domek mieszczący płaską i raczej szpetną
podobiznę niewiasty w zakonnym habicie stał na wozie
otoczony budulcem potrzebnym na fundament. Za wozem
tłoczyli się na wąskiej dróżce wieśniacy z naręczami
kwiatów. Kiedy czoło procesji weszło między drzewa,
ksiądz zaintonował hymn Dominus regnavit. Kroczyli z
powagą coraz głębiej w wonny, wysłany miękkim mchem letni
las, aż wreszcie dotarli do budzącego trwogę drzewnego
uroczyska. Tu pod kopułą listowia bulgotało źródełko,
dając wodę i życie całym rozległym włościom. Tu stał
olbrzymi kamień skąpany w pstrokatym świetle i pokryty
łopoczącymi, widmowo białymi strzępami tkanin. Kapłan

background image

wyjął kropidło i skropił wodą święconą najpierw sadzawkę,
potem kamień, i wreszcie nasłonecznione miejsce na brzegu
obok źródła, gdzie miała stanąć kapliczka.
Wieśniacy i lordowie pospołu zdjęli czapki i skłonili
nabożnie głowy, słuchając, jak dwóch księży intonuje
łacińskie modlitwy. Te trwały dostatecznie długo, aby
parobkowie wkopali fundament, a cieśla dopilnował
ustawienia na nim drewnianej kapliczki. Huk młotków niósł
się po lesie, ale ludzie, co dziwne, zachowywali ciszę.
Ksiądz Roger powiódł wzrokiem po jeźdźcach mnących w
dłoniach nakrycia głowy, damach w milczeniu siedzących w
siodłach oraz wieśniakach przestępujących niepewnie z
nogi na nogę.
- Głoście chwałę świętej Edburgi! - zawołał. Anemiczny
szmer wiernych zirytował go jeszcze bardziej. - Głośniej!
Co się z wami dzieje?
Stanął w miejscu, gdzie okrągły, usiany plamkami słońca
stawek dawał początek rzeczce, która nawadniała majątek,
wypełniała fosę, poiła ludzi i bydlęta. Wieśniacy
spozierali gdzieś za Jego plecy. Cóż takiego przyciągało
ich uwagę? Odwrócił się raptownie z kiełkującym w sercu
podejrzeniem. Za sobą miał wielki
kamień obwieszony festonami zetlałych szmatek.
-

Ten kamień należy do świętej Edburgi! - huknął z mocą

- Gardzi ona pogańskimi ofiarami!
Obrócił się i sięgnął po najbliższy sznurek. Wieśniacy
cofnęli się ze zgrozą; konie boczyły się i rzucały łbami.
- Precz z tym! - zawołał ksiądz. - Przeklęte gusła,
Precz!
Cisnął zerwany sznur na środek stawu. Szmatki zawirowały
i zniknęły jakby wciągnięte w głąb. Jednakże nad głową
księdza łopotały bezczelnie dalsze, za wysoko, by mógł
ich dosięgnąć z ziemi. Po stronie stawu zwisał koniec
girlandy biegnącej od szczytu kamienia. Sir Roger bez
wahania wspiął się na blok skalny. Czepiając się
występów, dotarł na sam wierzchołek. Sznur wydawał się
mocno do czegoś przywiązany - jakiegoś bolca lub
gwoździa. Szarpnął mocno, chcąc go zerwać. Mimo iż
spłowiały i zetlały, sznur nie puścił. Ksiądz pociągnął
mocniej, zapierając się o skałę. Nagle, bez ostrzeżenia,
bolec wyszedł wraz ze sznurem, kapłan stracił równowagę i
odchylił się w tył.
Z okrzykiem, wciąż ściskając w dłoni opleciony gałgankami
powróz, runął z wysokości. Kobiety pisnęły cienko.
Rozległ się głośny plusk, tłum zobaczył, jak ksiądz miota

background image

się nieopodal brzegu, starając się znaleźć oparcie dla
stóp na śliskich, obrośniętych mułem kamieniach. Mokre
szmatki wiły się w wodzie jak żywe. Niewidzialny wir
zdawał się wciągać go w głąb.
-

Ludzie, bierzcie drągi, róbcie coś! - krzyknął lord

Brokesford, lecz wieśniacy zbici w kupkę stali jak
zaczarowani,
wytrzeszczając oczy. Sir Hubert dźgnął ostrogą wielką
gniadą
klacz, z której musiał korzystać wobec braku ogierów,
wjechał do
stawu i nachylił się, chcąc schwycić księdza za ramię. W
chwili
gdy wisiał wychylony, z wyciągniętą ręką, spokojna zwykle
klacz
wierzgnęła i odskoczyła, zrzucając go do wody. Wypłynął
kaszląc i prychając, z mokrymi włosami oblepiającymi
twarz, i wtedy
poczuł, że coś ciągnie go na środek stawu. Sięgając na
oślep, kurczowo uczepił się strzemienia. Przerażona klacz
wywindowała
go na brzeg. Dopiero gdy ledwie żywy, zielony od glonów,
leżał
krztusząc się na trawie, ludzie podbiegli, by go
podnieść. Otrząsając się z zielska i próbując wyżąć
czapkę, spojrzał na sadzawkę. Unosiło się na niej już
tylko parę szmatek połączonych zetlałym sznurkiem. Potem
dało się słyszeć bulgnięcie i zniknęły pod wodą. Po
księdzu nie było nawet śladu.
Hubert de Vilers zawsze sprawdzał się najlepiej w
sytuacjach kryzysowych.
-

Biegnijcie po drągi i haki - rozkazał. - Weźcie kopie

z zamku. Trzeba przeszukać staw. Wydobędziemy go,
choćbyśmy
mieli szukać do rana.
Mężczyźni pobiegli, chyłkiem się oglądając. Kobiety i
dzieci drżąc, przylgnęły do siebie w bezpiecznej
odległości od brzegu. Przez całe popołudnie przeczesywano
staw pod smutnym spojrzeniem malowanej Dziewicy Maryi,
która stała opuszczona w lektyce przed kapliczką. W końcu
ktoś przyniósł długą linę, żeby zbadać głębokość źródła.
Obciążono ją kamieniem i zanurzono w wodzie, lecz sonda
nie sięgnęła dna, a na domiar coś ciągnęło ją tak mocno,
że w końcu trzeba ją było puścić. Zniknęła z dziwnym
ssącym dźwiękiem. Wtedy to zgromadzeni pojęli, że nie

background image

wydobędą już proboszcza. Zabrali wózek i konie, figurę i
proporce i świątecznie odziani ruszyli żałobną procesją z
powrotem do wioski w czerwieniejącym zmierzchu.
Około północy, gdy na niebie skrzyły się gwiazdy, a
cienki srebrny księżyc wspiął się wysoko, by oświetlać
drogi, sir Hubert, który dotąd nie mógł zasnąć, wstał i
zszedł ze swojej sypialnej komnaty do podobnej
znajdującej się piętro niżej. Przestępując uśpionych
giermków, psy i sługi, dotarł do wielkiego, wyścielonego
siennikami łoża, w którym z błogim uśmiechem na twarzy
spał Hugo, przekonany, iż tego wieczoru udało mu się
nareszcie spłodzić dziedzica. Obok, obrócona do niego
plecami, chrapała Petronilla.
- Hugo, wstawaj! - szepnął stary lord, odsuwając
wystrzyżoną przez mole wełnianą zasłonę.
- Co się stało? - wymamrotał jego następca niezadowolony,
że przerwano mu piękny sen.
Mam coś do zrobienia. Wstań, pojedziesz ze mną.
Hugo sięgnął po ubranie wiszące na drągu, na którym
przycupnął również jego ulubiony sokół. Wciągnął koszulę
i nogawice. Szukając ciżem, słyszał, jak ojciec ostrożnie
schodzi do świetlicy, w której także spali domownicy i
psy gończe, stamtąd zaś spiralnymi kamiennymi schodami do
wielkiej sali. Tu zdjąj z półki dwie nie zapalone
latarnie i klucząc na palcach, dotarł do zajmującego
środek paleniska, gdzie rozdmuchał tlący się jeszcze żar.
Nad jego głową, w ciemności pod dachem wędziły się połcie
szynki. Nawet kury spały, umościwszy się w różnych
wygodnych miejscach poza zasięgiem psów.
Naciągając na grzbiet ciepły kubrak, zdumiony Hugo
poczłapał za ojcem do stajen, gdzie zręcznie przekroczyli
zagrzebanych w słomie pachołków i osiodłali dwa konie.
Cicho, cichutko wyprowadzili je przez bramę dworu.
- Dokąd jedziemy?
- Gdybyś miał choć trochę rozumu, Hugonie, tobyś
wiedział.
Dwa maleńkie światełka kołyszących się latarń ruszyły
przez pusty łęg w stronę lasów. Nie było tam nikogo, kto
by posłyszał głuchy tętent kopyt. Ogniki przemieszczały
się dość prędko pod cienkim sierpem księżyca, aż w końcu
zniknęły między drzewami. Pod kopułą listowia jeźdźcy
zwolnili, mając się na baczności. Nocą zwierz wychodził
na łów i nie zawsze był to łagodny zwierz gotów
zrezygnować z krwawej pastwy. W końcu dotarli do
najciemniejszego matecznika, a następnie polany. O tej

background image

porze woda w stawie była czarna jak smoła, lecz w nocnej
ciszy bulgot słychać było z daleka.
-

Potrzymaj mego konia - rzekł półgłosem sir Hubert.

Zeskoczył z siodła i z czapką w jednej ręce, a migoczącą
latarnią w drugiej, zszedł na brzeg stawu, usiany śladami
nieudanej akcji ratunkowej - odciskami stóp i kopyt w
błocie, świeżo
wyciętymi i porzuconymi długimi gałęziami nie odartymi
nawet
z liści. Przez leśne sklepienie przedarł się biały
promień księżycowego światła, odszukał sam środek
bulgocącego wiru i położył się na nim białą plamą.
- Słuchaj no ty tam, kimkolwiek jesteś - odezwał się
stary
lord. - Właśnie połknęłaś jedynego znanego mi księdza,
który nie protestował przeciwko łowom w niedzielę. Wiesz,
ile mam trosk na głowie? Straciłem rozpłodowca; jedyny
ogier, jakiego zdołałem uratować z tej przeklętej
Francji, to Urgan, a nawet on wygląda na chorego. Wszyscy
są mi winni pieniądze, a nikt nie ma zamiaru płacić.
Pszenica nie wzeszła, żyto jest zarażone śniecią, owoce
karłowate i robaczywe. Na drugim końcu hrabstwa już pada
bydło; jeśli mór dojdzie do nas, będę skończony. A jakby
tego wszystkiego było mało, czarna śmierć ponownie
nawiedziła Bristol, jak słyszę. Chyba rozumiesz, że kiedy
my stąd odejdziemy, to ty też? Tylko nasz ród chroni cię
przed kupcami. Ten bezczelny jurysta już ma na oku twoje
dęby, a ja nie mam nawet złamanego szeląga, żeby opłacić
koszty sądowe, nie mówiąc już o łapówkach. Wy, leśne
duchy, nie wiecie nic o prawnikach, a to oni będą
przyczyną waszej zguby. Wytną dęby i cisy, choćby tylko
po to, żeby móc przypiąć sobie pawie pióra do czapek.
Postąpiłaś niegodnie, zabierając mi księdza, ale skoro to
już się nie odstanie, należy mi się coś w zamian.
Pomyślność, dobre zbiory i dobre konie, które będę mógł
sprzedać za brzęczącą monetę i wynająć sobie własnego
jurystę. Słyszysz, połykaczko księży? Wyciągnij mnie z
kłopotów, a przysięgam, że moi spadkobiercy aż do
ostatniego z rodu będą strzec twoich drzew. Ja cię
potrzebuję, ale pozwól sobie powiedzieć, że w
dzisiejszych podłych czasach ty także potrzebujesz mnie.
Bądźmy szczerzy: inni będą dbać o ciebie tyle, co o
szczurzą bździnę.
- Ojcze, nie możesz zawrzeć umowy z... tym czymś. - Hugo
zsiadł z konia i prowadząc za sobą oba wierzchowce,

background image

podszedł bliżej, żeby się przysłuchać, o czym mowa.
- Słyszałeś mnie, Hugonie. Kiedy ja przeminę, ty masz
obowiązek uchronić te drzewa.
Hugo zastanowił się. Drzewa są... no, jak to drzewa,
stoją Tylkobezczynnie, a gotówka zawsze się przydaje.
- Złóż ślubowanie, synu. Przysięgnij na Boga.
Hugo miał spłoszoną minę. Dopiero co musiał odbyć bardzo
długą i bardzo nieprzyjemną pielgrzymkę tylko po to, żeby
się uwolnić od skutków niebacznie złożonej przysięgi.
-

Ty niewdzięczny robaku!! - Głos ojca poniósł się po

ciemnym lesie, budząc uśpione w gniazdach ptaki. - Jeśli
w tej
chwili nie złożysz przysięgi, wydziedziczę cię!!!
Dziedzic Brokesfordu poczuł, jak dłoń seniora rodu
popycha go na kolana. Wyrecytował przysięgę.
- I twoi spadkobiercy! - upomniał go sir Hubert.
- I moi spadkobiercy, dopóki istnieć będzie ród - dodał
znękany Hugo.
- Dobrze - rzekł łaskawie ojciec. - To jest uczciwe
postawienie sprawy. To coś w wodzie i ja doszliśmy do
porozumienia. Z moich francuskich doświadczeń wynika, że
zwykle można zawrzeć rozejm, o ile tylko masz coś do
zaoferowania.
- Ale, ojcze, ty zaoferowałeś mnie!
- Ostatecznie jesteś moim pierworodnym i dziedzicem
majątku. Chyba nawet staw potrafi to docenić, na miłość
boską. Poza tym, Hugonie, czas najwyższy, żebyś się
nauczył dotrzymywać obietnic. To dobre dla duszy. Wietrzy
ją i wzmacnia pamięć, która jest ci niezbędna, jeśli
chcesz zrealizować swoje życiowe plany.

Powiem jedno: jeśli znudzi cię miłe spokojne życie,
zabierz się do bielenia ścian. Czeka cię wówczas mnóstwo
dodatkowych atrakcji, jakie Pan Bóg wymyślił tego samego
dnia, w którym stworzył świerzb. Bałagan zawsze lubi się
mnożyć gwałtowniej niż pchły na psie i wkrótce gotów
jesteś kląć się na wszystko, że to ostatnie bielenie w
twoim życiu - niechże nieszczęścia trafiają się kolejno
zamiast wszystkie naraz!
Mój pan mąż, obaczywszy służących wymiatających stare
sitowie z sieni, rzekł:
- Będą bielić? Tak szybko?
- Sam kazałeś wczoraj pościągać opony, jelenie rogi i
całą tę starą broń.
-Ale nie sądziłem, że to będzie dzisiaj. Właśnie sobie

background image

przypomniałem, że muszę udać się do iluminatora, który
zdobi księgę dla księcia; sprawdzić, jak mu idzie. -
Zatknął ręce za pas i zniknął za drzwiami.
Niedługo później na podwórzu pojawił się mistrz Adam z
dwoma krzepkimi pomocnikami i wózkiem pełnym wapna.
Równocześnie przywieziono świeże sitowie i wszyscy
sąsiedzi mogli wysłuchać awantury o to, kto ma pierwszy
wejść do domu.
- Sala jest goła! - oznajmił Peregryn, przydreptawszy w
ślad za nianią Sarą i Lwem, który na ogół spędza
większość czasu uśpiony pod łóżkiem. Pies obwąchał nagą
kamienną posadzkę, szukając kości, którą ukrył w sitowiu,
a potem zmierzył mnie pełnym wyrzutu spojrzeniem.
- Mamusiu - mój synek błagalnie pociągnął mnie za rękaw.
- Tam się kłócą. Chciem patrzeć.
- Wykluczone - ucięłam, omijając parawan zasłaniający
przejście do kuchni. Pod tylnymi drzwiami stało pół
tuzina osłów tak objuczonych wiązkami sitowia, że widać
im było tylko nogi. Nieco dalej ujrzałam kilku
rzemieślników obrzucających się nawzajem wyzwiskami i już
skorych do użycia pięści.
- Głupcze, przyszedłeś o dzień za wcześnie! Nie możesz
rozkładać sitowia, dopóki nie pobielę ścian.
- Cały Londyn zna twoje spóźnialstwo, mistrzu Adamie! To
ty za późno wziąłeś się do roboty, a teraz przez ciebie
stoję tutaj z towarem, zamiast już wozić następny!
Odwagi, Małgorzato - pomyślałam. Układałaś się z diabłem
wcielonym, na pewno uda ci się uśmierzyć także tę
kłótnię. Gdy jednak wkroczyłam pomiędzy nich, spotkał
mnie los wszystkich mediatorów: dawni przeciwnicy
sprzymierzyli się przeciwko mnie i to na mnie zrzucili
całą winę. Uznali, że - jak to niewiasta - podałam im
błędne daty. Kosztowało mnie bardzo wiele trudu, by
przekonać dostawcę sitowia, żeby zładował wiązki na
środku komnaty, gdzie nie będą przeszkadzać malarzom,
malarzy zaś - żeby wpuścili go najpierw, skoro i tak
zaraz sobie pójdzie.
-

Kiepskie te ściany - oznajmił z drabiny mistrz Adam.

- Kto tu gipsował? Wszystko odłazi aż do gołego kamienia
Wzięłaś sobie, pani, partacza!
- To było robione, zanim tu zamieszkałam - odparłam
stając przy drewnianej boazerii obiegającej komnatę i
zadzierając głowę w stronę sufitu.
- A to i wszystko jasne. Za bardzoście to zapuścili. Oj,
będzie tu huk roboty, więcej niż tylko bielenie.

background image

Stanęłam na palcach i poskrobałam pokrytą gipsem kamienną
ścianę tak wysoko, jak zdołałam sięgnąć. Oczywiście duży
biały płat wilgotnego tynku spadł na podłogę.
-

Wilgoć! - wrzasnął z drabiny mistrz Adam. - Pewnie

dach przecieka. Będziecie musieli posłać po dekarza,
inaczej
nowy tynk też diabli wezmą. Nie ma mowy o bieleniu, zanim
nie
poprawię ściany.
Czekał nas zatem nie dzień, ale całe tygodnie bałaganu,
nie mówiąc już o kosztach.
Z góry zeszła madame z dziewczynkami. Ponaglone jej
gestem, obie złożyły przede mną głęboki ukłon i powitały
we mnie "czcigodną panią matkę". Maniery. Cały kłopot
polega na tym, że gdy inni je mają, ty też musisz się
bardziej starać. Udzieliłam im matczynego
błogosławieństwa i zagadnęłam madame o ich postępy.
Obrzuciła bystrym spojrzeniem panujący wokół chaos i
podeszła do mnie z dużym koszem w objęciach, zgrabnie
przestępując leżące na podłodze wiązki sitowia.
-

Dziś będziemy się uczyć w ogrodzie - powiedziała.

-

Nauczymy się ściegu atłasowego i powtórzymy, jak

należy się
zachowywać przy stole. A czego już dziś się nauczyłyśmy,
panno
Alicjo?
- Że osoba dobrze wychowana nie wyciera rąk w obrus ani
nie wydmuchuje nosa w tę samą dłoń, którą bierze mięso.
- Wspaniale - powiedziałam. - Madame Agato, w ciągu paru
tygodni zdziałałaś, pani, cuda!
Madame z wdziękiem skłoniła głowę.
- Teraz wy, dzieweczki, podziękujcie dwornie pani matce
Za zainteresowanie waszymi postępami.
Moje córki wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, po czym
obie skłoniły głowy pod dokładnie tym samym kątem.
- Dziękujemy, nasza dobra pani matko - wyrecytowały
chórem z sarkastyczną uprzejmością.
Madame wykonała półobrót z wyprostowanymi plecami i
popłynęła do wyjścia. Ta kobieta nie stawia normalnych
kroków: sunie naprzód jak na dobrze naoliwionych kółkach.
Dziewczynki popłynęły za nią wyprostowane jak struny, z
uniesionymi głowami, bezbłędnie ją naśladując. Dopiero
gdy zniknęła za parawanem, obejrzały się, żeby sprawdzić,
jakie zrobiły wrażenie. W oczach skrzyły im się
diabelskie ogniki.

background image

-

Rzadko się widzi tak dobrze ułożone panny - doleciał

z góry głos jednego z malarzy. - Młodziutkie, a już
prawdziwe
damy.
Gdybyście tylko wiedzieli! - pomyślałam. Dzięki Bogu i
Burgundczykom, że stać nas na to wszystko. Przez otwarte
okno z ulicy wpadło jaskrawe światło słoneczne, tańcząc z
unoszącymi się w powietrzu drobinami kurzu, a w ślad za
nim dźwięk dzwonów od Świętego Pawła. Jeszcze trochę i
siądziemy do stołu.
-

Lady Małgorzato, gdzie podać jadło?

Zaaferowana nie zauważyłam Perkyna, który cicho stanął
obok mnie. Z kuchni już dobiegał łomot stołów
rozstawianych dla służby.
- Dla rodziny? W świetlicy.
- Strasznie się kurzy - zauważył staruszek. - Bielić trza
wczesną wiosną, wtedy nie ma kurzu.
Wiosną nie mieliśmy złamanego grosza, nie mówiąc już o
sumie, jaką niechybnie pochłonie remont - pomyślałam
kwaśno. Mając jednak na względzie długą służbę Perkyna,
ugryzłam się wjęzyk.
-

Oj, potrwa to, potrwa - zamruczał, wędrując wśród

wiąZek sitowia i przyglądając się mularzom na drabinach.
- A dla
teJ tam... madame nakryć w kuchni czy na górze?
- Z nami w świetlicy. Boże miłosierny!!! - wykrzyknęłam,
bo drzwi otwarły się nagle z głośnym hukiem. Następnie
rozległ się brzęk, chrzęst i metaliczny klang, i stanęła
w nich uzbrojona po zęby postać w długich butach z
ostrogami, z rozwianym siwym włosem i takąż zmierzwioną
brodą oraz krzaczastymi brwiami przypominającymi kępy
chwastów, cała zakurzona po podróży.
- Gdzie rządca? Powiedz memu synowi, żem przybył!!
Chłopcze, odprowadź konie do stajni. Co to za
nieporządek? Małgorzato, to na pewno twoja sprawka!
Robotnicy zamarli wlepiając wzrok w wojowniczą postać na
progu. Poczułam, że ogarnia mnie rozpacz. Jakby
wszystkiego było mało, jeszcze to: kolejna nie
zapowiedziana wizyta mego teścia.
- Małgorzato, mów zaraz, gdzie mój syn! - wrzasnął, jak
gdybym to ja go schowała. Gilbert twierdzi, że jego
rodzic wrzeszczy dlatego, że ogłuchł, zebrawszy zbyt
wiele ciosów w hełm. Ja uważam, że robi to, by siać wokół
terror i przepłaszać ludzi ze swej bezpośredniej
bliskości.

background image

- Mój pan mąż wyszedł do iluminatora - odparłam, patrząc
mu spokojnie prosto w oczy. Znów przywlókł ze sobą pół
tuzina swoich ulubionych psów, wielkich moręgowatych
gończych o ciężkich łbach i uślinionych pyskach. Wpadły
tuż za nim i jęły węszyć po kątach. Mularze pozostali
przezornie na drabinach.
- Do... gdzie??? I na cóż mu to fiu-bździu? Ma
dwadzieścia osiem lat, na Boga, to wiek średni, chyba
pora, by wreszcie stał się mężczyzną?! Był trzy razy we
Francji, nie licząc tego, gdy zdrajca uciekł z domu, by
marnować życie, ucząc się na jakiegoś przeklętego klerka,
i ani razu nie został ranny w pierś! Wstyd!!! A co było
ostatnio? Trafił go piorun! Na pewno już wydobrzał!
Powinien być we Francji z księciem, a nie zabawiać się z
iluminatorami, trefnisiami i tym podobnym robactwem!!!
Hugo, brat Gilberta, stał oparty o futrynę, przysłuchując
się
tym złorzeczeniom z niekłamaną uciechą. W jego stroju
zaszły daleko idące zmiany. Czubki spiczastych ciżem
znacznie się
wydłużyły, wycinana zaś modnie w zęby szata - skróciła,
ukazując pośladki. Miał na sobie pokraczną czapkę z
farbowanego bobrowego futra, z malutkim rondkiem i
olbrzymim pękiem pawich piór przypiętych złotą broszą, a
także różnobarwne nogawice, jedną czerwoną, a drugą
niebieską. Znałam zdanie starego lorda na temat takich
nogawic. Mawiał, że nadają się w sam raz dla trefnisiów,
żonglerów i tym podobnego robactwa.
- Książę napisał rozprawę teologiczną. Gilbert
przygotowuje ozdobny rękopis na jego powrót - oznajmiłam
z mściwą satysfakcją. Może nie powinnam była, ale miałam
ciężki dzień i chciałam się na kimś odkuć.
- Teo... co? - Stary lord omal się nie zadławił. - On też
pisze księgi o Bogu? Powiadam ci, to przez Gilberta. Na
wszystkich ma zły wpływ.
- Wyznania czy modlitwy? - zainteresował się nagle Hugo,
nieomylnie zwęszywszy nową modę.
- Wyznania. Tudzież lamentację nad mnogością grzechów
uszeregowanych podług części ciała.
- Ha! Na milę czuć Gilbertem! Słowo daję, ten chłopak
jest niebezpieczny! - Sir Hubert ze zgrozą potrząsnął
głową.
- Ojcze, teologia jest ostatnio bardzo modna w
najwyższych sferach. Sam zamierzam spisać pobożne
wyznania, tylko najpierw każę uwiecznić me poezje.

background image

Można było przewidzieć, że Hugo znajdzie
najskuteczniejszy sposób, by dopiec ojcu. Za wiele czasu
spędzają razem. Biedny Hugo, trzydziestka na karku i
wciąż w całkowitej zależności od rodziciela. Taki to los
najstarszego syna, dopóki nie odziedziczy majątku.
- Ty!! Wyznania głupka w pstrych rajtuzach! Przecież nie
umiesz czytać ani pisać, durniu! - Deklaracja Hugona
skutecznie wyrwała sir Huberta z zadumy nad marnością
tego świata.
- Podobnie jak ty i książę. Dlatego pisze za niego
Gilbert. - Hugo zadarł nosa. Czułam, że jego rodzic
nadyma się do następnego ataku furii.
Od wejścia dobiegł głos Alicji.
-

To pan de Vilers, ojciec naszego ojczyma. -

Dziewczynka wprowadzała madame w rodzinne parantele. -
Lepiej się go
strzeż, pani!
Widok obcych koni wprowadzanych do stajni ściągnął
zaciekawioną trójkę z ogrodu. Cecylia natychmiast
skorzystała z okazji, by dać upust swemu upodobaniu do
makabry.
- Odrąbał głowę naszemu przyrodniemu bratu. O, tutaj.
Głowa turlała się po posadzce i tryskała z niej krew!
- Krew nie tryska z głów, tylko z szyi - poprawiła ją
najspokojniej madame swoją nieskazitelną francuszczyzną.
- Powtórz to, proszę, po francusku i z większą ogładą.
Damy nie rozprawiają o rycerskich czynach, używając
rzeźnickiego języka.
- Co lub kto to jest?! - wykrzyknął sir Hubert na widok
nieznajomej niewiasty w czerni.
- To madame de Hauvill. Pozwól, że cię jej przedstawię.
- Mnie? Chcesz mnie przedstawiać słudze? - Zmierzył
starszą damę pogardliwym spojrzeniem.
Madame, blada i wyprostowana, podeszła do niego i
spojrzała mu prosto w oczy. Dziewczęta wstrzymały oddech.
Oto w ich obecności rozpoczynał się pojedynek na śmierć i
życie. Kto zwycięży? Okropna madame czy przybrany dziad,
jeszcze od niej gorszy? Nawet Hugo wydawał się
zaciekawiony.
Madame dumnie uniosła głowę, źrenice jej się zwęziły.
Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w starego lorda
niezmrużonym spojrzeniem. Ten, zaskoczony, mrugnął
kilkakrotnie, po czym wpadł w gniew.
-

Za kogo się uważasz, niewiasto? - ryknął groźnie.

Wielu ludzi na ten widok wpadłoby w popłoch. Pięścią

background image

w zbrojnej rękawicy sir Hubert potrafił powalić silnego
mężczyznę, co częstokroć czynił w swoich włościach.
Drobnokoścista i blada madame wyglądała tak, jakby lada
muśnięcie mogło ją skruszyć na proch.
-

Jestem lady Agata, wdowa po sir Rajmundzie de

Hauvill, spokrewniona z sir Gilbertem de Vilers przez
jego kuzynkę
Izabelę Payton - odparła.
- A w jakim stopniu to rzekome pokrewieństwo? - prychnął
butnie lord Brokesford.
-W stopniu, który nie uprawnia cię, panie, do tak
grubiańskiego zachowania. - Ze słów madame wionęło
mrozem.
Dziewczynki zafascynowane przysłuchiwały się pojedynkowi
na stryjów i pociotków w różnych pokoleniach. Madame
mówiła dobitnie, ale cicho. W osłupieniu stwierdziliśmy,
że sir Hubert spuścił z tonu. Przestał krzyczeć; zniżył
głos do ochrypłego szeptu o natężeniu zbliżonym do tego,
w jakim wypowiadała krągłe dźwięczne zdania jego
przeciwniczka. Mularze już nawet nie udawali, że pracują.
Zastygli na drabinach słuchali jak zaczarowani. Hałasy w
kuchni ucichły; zza parawanu wyzierały zaciekawione
twarze. Służba nosząca nakrycia do świetlicy stłoczyła
się na schodach, skąd miała dobry widok na rozgrywającą
się poniżej scenę. Kto podda się pierwszy?
-

No cóż, teraz już nie trzeba nas przedstawiać. Wiem,

kim
jesteś, madame, to wystarczy. - Sir Hubert odwrócił się i
klasnął w ręce. - Jadła! Nie tłukłem się taki kawał
drogi, żeby teraz
przymierać głodem!!!
Służba pospiesznie rozbiegła się do przerwanych zajęć. Z
kuchni ponownie doszły nas brzęki i zapachy. Dziewczynki
wpatrywały się w starego lorda z otwartymi ustami. Po raz
pierwszy się zdarzyło, by ustąpił komuś pola. Chcąc sobie
powetować publiczną utratę twarzy, burknął do mnie:
- Ciekawe, gdzie zamierzasz nas posadzić, skoro
zniszczyłaś tę komnatę?
- W świetlicy na piętrze, mój panie teściu.
- A ta kobieta...?
- Madame zawsze jada z nami.
- Cóż cię opętało, żeby sprowadzić do domu to dziwo?
- Drogi panie teściu, madame Agata kształci moje córki,
by nie przynosiły ujmy domowi rycerza. Tak postanowił
Gilbert.

background image

- Gilbert! Czułem, że to jego pomysł! A! Jesteś,
Gilbercie,
właśnie o tobie mówimy. Co ty sobie wyobrażasz? Marnujesz
czas wśród gryzipiórków, zamiast być tu, gdzie cię
potrzeba? Co
to w ogóle za dom, którego pan jest zbyt zajęty, by
powitać jak należy własnego rodzica!!! Wiedziałem, że
prędzej sprowadzi cię tu głód niż obowiązek!
Przez otwarte drzwi doleciał głos dzwonu od Świętego
Pawła. Bił na jedenastą. Minęła zaledwie godzina. Taka
godzina nieraz decyduje o ludzkich losach.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Późno w nocy posłyszałam głosy dochodzące z komnaty
znajdującej się pod naszą. Pomacałam pościel, ale
Gilberta w niej nie było. Odsunęłam zasłonę łoża,
szukając na podłodze domowych ciżemek. Drzwi komnaty były
uchylone, wpadał przez nie z dołu mdły poblask. Malkyn
chrapała na swoim sienniku, ale stary Lew, który w
maleńkiej piersi mieści prawdziwie lwie serce, obudził
się ze zduszonym warknięciem i przydreptał do mnie, kiedy
ściągałam z drążka obok łóżka obszerną robe de chambre.
Cicho podkradłam się do drzwi, błogosławiąc fakt, że
podłoga naszej sypialni wyłożona jest chodnikiem, a nie
szeleszczącym głośno sitowiem. Idąc w stronę schodów
natknęłam się na swoje córki. Siedziały golutkie na kocu
ze swojego łóżka.
-

Pst, mamo - szepnęła Cecylia. - Słuchaj. Właśnie się

rozkręcają.
Przysiadłam obok nich na stopniu. Lew ułożył się obok
mnie i świsnąwszy przez nos zasnął z powrotem.
- Nie, ojcze, już dość wyciągnąłeś z Whithill. Mam syna i
chcę mu coś zostawić.
- A dzięki komu zyskałeś ten majątek? Kto usunął
konkurentów? Kto przekupił sędziów? Kto wywęszył, że ta
niewiasta Jest sporo warta i podał ci ją na tacy, zanim
inni zdążyli zagarnąć
fortunę starego kutwy? Jesteś mi coś winien!
- To co byłem ci winien, spłaciłem już, ojcze, tuzin
razy.
Wyżyłowałeś z nas wszystkie dochody. Nie mam już gotówki,
a za wszystko, co Małgorzata zrobiła dla mnie i dla
ciebie, należy jej się przynajmniej dach nad głową. Dach,

background image

zauważ, który zapewnił jej stary Kendall.
- Chodzi tylko o zastaw, bracie - wtrącił Hugo. - Nje
pierwsza to pożyczka, a popatrz na mnie, wcale się nią
nie martwię.
- Bo nie zamierzasz jej spłacić. Co się stanie z
Małgorzatą i dziećmi, gdybym, Boże uchowaj, zakończył
życie?
- Ja się nimi zajmę. To mój obowiązek jako głowy rodziny.
- I właśnie tego się obawiam.
- Posłuchaj, bracie, skoro nie chcesz zastawić domu ani
ziemi, to mógłbyś chociaż uszczknąć trochę z ich wyprawy.
Żadna z tych dzierlatek nie zasługuje na tak sute wiano.
Dziewczęta zadygotały, jakby owionął je zimny przeciąg,
przylgnęły do siebie i owinęły się mocniej kocem.
- Hugonie, dałem słowo honoru, że zastąpię im ojca. Bądź
więc łaskaw uszanować moje słowo, skoro własne masz za
nic. Po co ci była całoroczna pielgrzymka? Skamlałeś na
każdym kroku, no chyba że zabawiałeś wszeteczne dziewki
opowieściami o religijnych uniesieniach przeżywanych w
karczmach i zamtuzach Awinionu. Odwiedziłeś chociaż jedną
relikwię?
- To, że kardynał udzielił mi odpustu za pieniądze, nie
oznacza jeszcze, że jestem mniej pobożny od tych
plebejuszy, którzy jęcząc wniebogłosy, pełzną rzędem na
kolanach przed nagimi kośćmi jakiegoś świętego. Jesteś
hipokrytą, który poucza innych, co jest dobre, a żałuje
garści srebra, by pomóc własnej rodzinie, ot co!
- Powiedz to mistrzowi Wengrave'owi, który jest ich ojcem
chrzestnym. Zwrócisz przeciwko nam całe londyńskie
mieszczaństwo. Wengrave gotów się odwołać do króla, jeśli
spróbujecie uszczuplić ich wiano.
- To zawrzyj z kimś umowę małżeńską. Masz do tego prawo,
a zresztą już najwyższy czas. Niejeden zapłaci ci ładny
grosz za którąkolwiek z tych majętnych dzierlatek.
- Mamo!-Doleciał mnie przerażony szept.
- Pst! - odszepnęłam. - Nigdy nie pozwolę, żeby wydano
was za mąż wbrew woli. Słuchajcie. Im więcej będziemy
wiedzieć, tym lepiej będziemy mogły się bronić.
- Obiecałem Małgorzacie, że nigdy nie wydam ich za mąż
wbrew ich woli - posłyszałam kipiący tłumionym gniewem
głos Gilberta.
- Ich wola, też coś! Dwie smarkate dzikuski! Dlaczegóż
by ich wola miała się liczyć wyżej niż drzewa twego
rodzonego
ojca?

background image

- Chcesz powiedzieć: twoje drzewa, bracie, bo ty je w
końcu odziedziczysz. Powtarzam: owszem, ich wola się
liczy, bo tak mówi Małgorzata, a ja zawsze dotrzymuję
słowa.
- Gadasz bzdury, Gilbercie. W końcu pewnie i tak
odziedziczy je Peregryn. Żona twojego brata jest jałowa
jak uschły pniak. To twój syn zostanie panem Brokesfordu.
- Panem ruiny z cieknącym dachem i bez jednego porządnego
komina, cuchnącej fosy, w której lęgną się roje komarów
wielkości drozdów, koni, których obrok kosztuje więcej,
niż są warte, sadu opanowanego przez robactwo i bandy
rozpróżniaczonych wieśniaków, którzy nie są w stanie
zebrać z pól tyle, żeby starczyło im do przednówka!
- To są przejściowe kłopoty, Gilbercie. Las zaś...
Drzewa, łąki, jelenie żerujące o świcie, śpiew skowronków
w gaju, szmer strumienia, szeleszczące sitowie i
najlepsze źródło czystej wody w promieniu wielu mil.
- Drzewa wkrótce przejdą na własność jurysty, źródło zaś
wieśniacy mają za studnię życzeń i wrzucają do niej co
popadnie. To bezużyteczne i ponure miejsce, ojcze. Pogódź
się z tym, że je utracisz.
- Mam się poddać? O, nie! De Vilers nigdy nie godzi się z
Porażką. Nie oddam wrogowi ani piędzi ziemi, powiadam!
Ani Piędzi!
- Gilbercie, nie denerwuj ojca. Sprawa jest prosta.
Lombardczycy nie przyjmą dąbrowy w zastaw, bo jurysta
podważył tytuł własności. Złożył przeciwko nam pozew,
który będzie rozpatrywany na najbliższej sesji sądu, my
zaś złożyliśmy pozew przeciw niemu. Ten, kto wygra,
będzie miał dąbrowę. Potrzebne nam złoto na przepłacenie
sędziego. Musimy mieć pewność, że mimo starań jurysty
dąbrowa zostanie przy nas. Wszystko, co miało jakąkolwiek
wartość, zastawiliśmy przed wyprawą do Francji. Jeśli
więc ty zastawisz dom, będziemy mogli przekupić sędziego.
Przysądzi nam ziemię i sprawa załatwiona.
- Tylko że zostanie dług, którego nie zdołacie spłacić, w
związku z czym spadnie on na mnie, a ja też nie mam tylu
pieniędzy. Nie. Nie muszę tego robić, przysiągłem, że nie
zrobię i nie zrobię. Nic z tego.
- Czy ten samolubny potwór to naprawdę mój syn? Ten sam,
którego wykupiłem od Francuzów?
- Jakież to dziwne! O ile sobie przypominam, to
Małgorzata mnie wykupiła!
- Ale ja też byłem na to gotowy. Musisz przyznać, że
miałem świetny plan.

background image

- Teraz będzie ci potrzebny znacznie lepszy plan. W
każdym razie lepszy niż zastawianie spornej ziemi, żeby
dostać pożyczkę i przekupić sędziego. A co, jeśli sędzia
okaże się uczciwy?
- Uczciwy? Żartujesz chyba? Widziałeś kiedy uczciwego
sędziego? Poza tym jurysta dał mu już dwadzieścia złotych
florenów, żeby rozstrzygnął sprawę na jego korzyść. Muszę
dać więcej, inaczej przegram z kretesem.
Posłyszałyśmy gwizdnięcie.
- Fiu, fiu! Dwadzieścia florenów to spora sumka! Czy ten
las w ogóle jest tyle wart?
- Więcej. Drewno budulcowe jest teraz w cenie. A do tego
dochodzą cisy. Wytną wszystkie, ile ich tam jest.
- One też? - posłyszałyśmy głos Gilberta. - Są piękne,
choć ponure. Zawsze bardzo je lubiłem, tworzą taki mile
melancholijny nastrój. - Nastała dość długa chwila ciszy.
- Nie. wycięcie tych cisów to już przesada. Zdajecie
sobie sprawę, że ktoś je tam zasadził, inaczej nie
rosłyby w tak równych rzędach? Jeszcze przed Zdobywcą,
zanim przyszło chrześcijaństwo,
a może nawet jeszcze przed Rzymianami. Ten prawnik to
świnia.
- To co, zastawisz dom?
- Mamo! - pisnęły dziewczynki.
- Albo chociaż sprzedaj komuś te smarkule. - Wysoki
nosowy głos Hugona nigdy chyba bardziej mnie nie drażnił.
- Cicho - szepnęłam prędko. - Słuchajcie, co powie
ojczym.
- Nie, nie zrobię tego. Ale coś wymyślę. Potrzebny wam
plan, mistrzowski plan.
- Ty? Urodziłeś się nieudacznikiem! Nie zaufałbym twoim
wymysłom, choćbym miał nóż na gardle. Głowę masz pełną
ksiąg, za to rozumu w niej ani krzty. Przeklinam dzień, w
którym zezwoliłem ci na studia za granicą.
- Nie zezwoliłeś mi na nie, ojcze. Zapewne pamiętasz, że
uciekłem z domu.
- Nieudacznik i niewdzięcznik. Chcesz ocalić mój las,
recytując sędziemu wiersze?
- Jutro o tym pomówimy. Prześpij się, a sam dojdziesz do
wniosku, że mam rację.
Zanim zdążyłam zapędzić dzieci do łóżka, długie nogi
Gilberta zaniosły go do naszej kryjówki za zakrętem
schodów, gdzie potknął się o psa i omal nie upuścił
świecy prosto w wyschnięte wiązki sitowia zaścielające
posadzkę sali piętro niżej.

background image

-

O Boże - szepnął - wszystko słyszałyście, a na

dodatek omal nie podpaliłem domu. Małgorzato, mamy
kłopot. Ojciec
potrzebuje dużej sumy pieniędzy.
W świetle świecy błyszczały szeroko rozwarte oczy moich
córek. Chyba po raz pierwszy w życiu uświadomiły sobie,
jak dalece całe ich życie zależy od woli mężczyzn. Nie
było przed nią Ucieczki. Czułam ich panikę, jak gdyby
była obcą osobą przykutą obok nas w ciemności.
-

Jak zwykle - powiedziałam kwaśno, lekceważąc fakt, że

dziewczęta chłoną każde słowo.
- Powiedziałem mu, że coś wymyślę. Małgorzato, dopóki
żyję, nie złamię złożonej ci obietnicy. Ale skąd mam
wziąć taką sumę, jeśli nie pod zastaw majątku?
- Na twoim miejscu, mój panie mężu, poradziłabym Się
brata Malachiasza. Nie ma takiej rzeczy, której by nie
wiedział o pieniądzach. To naprawdę najtęższy mózg w
Londynie. Z każdych tarapatów potrafi znaleźć jakieś
wyjście. Sam miałeś tego przykład, gdy wpadł na pomysł,
jak cię wyrwać z rąk hrabiego d'Aigremont.
- Oczywiście. - W głosie Gilberta zabrzmiała ulga. -
Malachiasz, ten stary oszust. Na wszystko ma odpowiedź.
Łatwiej zasnę wiedząc, że się z nim jutro spotkam.

- Wejdź, Gilbercie, wejdź. Poznaję twoje kroki. Co tym
razem ci doskwiera? Nieudolność iluminatorów? Cena
pozłoty, Łaska pańska jeżdżąca na pstrym koniu? Widziałem
cię onegdaj w obszytej aksamitem szacie i niezmiernie
wytwornej czapce ozdobionej na dodatek piórem. Spodziewam
się, że zamówiłeś większą, żeby pomieściła twoją
stroskaną głowę.
Gilbert musiał się schylić wchodząc przez niskie drzwi do
pracowni Malachiasza. Po ostatnim wypadku ściany wciąż
pokrywał kopeć, ale poza tym wyglądało tu jak zwykle.
Malachiasz nawet nie podniósł wzroku, zajęty nalewaniem
roztopionego ołowiu do małych foremek. Znałam to
rzemiosło jeszcze z dawnych czasów, kiedy sama mieszkałam
pod tym dachem. Nieraz zdarzało mi się robić odlewy,
zanim Malachiasz zyskał pilnego czeladnika w osobie Sima.
A chodziło po prostu o wyrób pieczęci. Malachiasz nosi ze
sobą bryłkę miękkiego wosku, w której jeśli zdarzy się
okazja, odbija ponętną dla niego pieczęć, po czym spieszy
do domu, żeby zrobić gipsowy odlew, a następnie duplikat.
Pieczęcie są mu potrzebne do odpustów, którymi handluje w
ciepłej porze i dzięki którym odnawia zapasy kolb i

background image

retort popękanych w trakcie poszukiwań kamienia
filozoficznego.
-

Witaj, bracie Malachiaszu - powiedziałam, widząc, że

odstawia tygielek.
- Małgorzatka! - zdziwił się. - Ciebie w ogóle nie
słyszałem. Czemu się tak skradasz? No proszę, proszę!
Zbiorowe odwiedziny arystokracji z Thames Street to
wydarzenie o randze, rzec można, politycznej. Czymże
zasłużyliśmy sobie na ten niebywały zaszczyt?
- Malachiaszu, wiesz dobrze, że ojciec zmusił mnie, bym
kupił tytuł. Zresztą nie było wyjścia. Chcąc, by
Małgorzata mogła zachować dom i posiadłość ziemską,
musiałem znaleźć możnego protektora, a jedynym sposobem,
by wejść w łaski księcia, było wykorzystanie Whithill do
nabycia tytułu i wstąpienie do niego na służbę. Wpadłem w
pułapkę. - Westchnął. - Było mi znacznie łatwiej, gdy nie
posiadałem nic poza tobołkiem na grzbiecie. Czułem się
wtedy szczęśliwszy.
-

Domyślam się po waszych minach, że znów macie

kłopoty. Jak sięgnę pamięcią, zawsze je mieliście.
Siadaj, o tam, Gilbercie i zacznij przepisywać ten tekst.
Potrzebne mi pięćdziesiąt
egzemplarzy, a ty masz taki ładny księżowski charakter
pisma.
Równocześnie możesz mi opowiedzieć, co cię gryzie. Nie ma
na
świecie sprawy tak trudnej, by nie zdołał jej rozwiązać
prawdziwie potężny umysł.
Gilbert usiadł przy stole, pod półką z niezwykłym
alchemicznym księgozbiorem Malachiasza, liczącym
piętnaście rzadkich, a nieraz i zakazanych woluminów. Na
stole leżał odpust zupełny, a obok stosik czystych
arkuszy, butla inkaustu, pióra, nożyk do ich przycinania
i garnuszek z piaskiem. Na widok tekstu, który miał
skopiować, po szczupłej zmęczonej twarzy Gilberta
przemknął uśmiech.
-

Wciąż fałszujesz odpusty? Czuję się jak za młodu! -

Wybrał sobie pióro, odkorkował kałamarz i zaczął pisać.
Nigdy nie
mogłam się nadziwić, jak spod takiej dużej, silnej
męskiej ręki
mogą wychodzić równiutkie rządki drobnego delikatnego
pisma.
To pewnie kwestia praktyki - pomyślałam. Jego matka od
początku chciała, żeby został księdzem.

background image

- Twoje szczęście, że to potrafię. Właśnie odwiedziłem
katedrę w Lincolnie, gdzie wprawiłem kanonika w zachwyt
moją
bullą papieską. Szkoda, że nie widziałeś, jak pięknie
była opje czętowana. Wpuścił mnie do archiwum, wyraziłem
bowiem za interesowanie dawnymi dziejami katedry, a gdy
przeglądałem kroniki, nie mógł się powstrzymać, aby się
przede mną nie pochwalić kilkoma prawdziwymi skarbami.
Owinąłem odciski w wilgotny mech i dalejże do domu, zanim
upał je rozpuścił.
- Spadł na nas prawdziwy dopust - rzekł Gilbert, nie
podnosząc głowy znad pisania. - Dzięki ojcu, jak zwykle.
Chce, bym zastawił dom i wziął pożyczkę od lichwiarzy, on
zaś wręczy ją sędziemu, który będzie rozstrzygał jego
sprawę.
- Nie może zastawić własnej ziemi?
- Otóż nie, bo jedynym jeszcze nie zastawionym kawałkiem
jest ten, o który toczy się proces. Lombardczycy zdają
się uważać, że w związku z powyższym nie jest ona
najlepszym zabezpieczeniem.
- Teść zamierza więc zdobyć pieniądze, sprzedając
małżeństwa moich córek - dorzuciłam z goryczą.
- Małgorzato, spokojnie, nie pozwolimy sprzedać twych
dziewczątek. Główka już pracuje. - Malachiasz odstawił
odlewy na ławę pod ścianą, żeby wystygły. - Gdzie ten
łajdak Sim? Uważasz, Hilda od dwóch dni męczy się z
bardzo ciężkim porodem hen przy Bramie Biskupiej, a ja tu
konam z głodu. Wysłałem chłopca do pasztetnika, a ten
zniknął. Pewnie gra w kości w jakimś zaułku.
- Zobaczę, co da się zrobić - powiedziałam, a znalazłszy
przy piecu tylko pół bochenka mocno już czerstwego
chleba, wyszłam do ogrodu. Tam się przekonałam, że
genialny alchemik nie wpadł na to, żeby zebrać jajka spod
kwoczących się kur. Na grządkach znalazłam cebulę i
pietruszkę. Wkrótce na blasze rumienił się chleb, obok
smażył wonny omlet, a ja wsadzałam nos do kolejnych
dzbanków, szukając odrobiny wina, żeby nim zaprawić
cebulową polewkę.
W pracowni Gilbert snuł swe skargi, pilnie kopiując
odpusty, Malachiasz zaś rozparł wygodnie pulchne ciało na
ławie-zaprzęgnąwszy do pracy mózg. Oznaki trudu
umysłowego
Malachiasza są bardzo czytelne. Najpierw jego radosne
różowe
oblicze zasnuwa się powagą. Potem, jeśli problem jest

background image

trudny,
miedzy brwiami pojawia się zmarszczka, z ust zaś dobywają
się
pomruki: "Ha!", "Hm!" i tym podobne. Potem lekko puka się
palcami w skroń, aby się przekonać, czy mózg nie ściął mu
się
z wysiłku. Krzątając się przy kuchni, słyszałam z
pracowni liczne
"ha!" i "Hm!", zrozumiałam więc, że wszystko będzie
dobrze.
-

Mmmm, Małgorzato, ładnie pachnie! Odłóż na razie tę

robotę, Gilbercie. Mózg mi omdlewa. Trzeba go pożywić.
Dokarmiwszy mózg Malachiasza, a także własne, poczuliśmy
się znacznie lepiej.
-

Na czym więc ów jurysta opiera swe roszczenia? -

spytał
Malachiasz, ocierając usta.
- Na dokumencie odnalezionym niedawno przez augustianów z
Wymondley.
- Wymondley, hm? A gdzie leży ich opactwo w stosunku do
Brokesfordu?
- Graniczy z ziemią, o którą ubiega się prawnik.
Oczywiście przypadkiem. - W głosie Gilberta zabrzmiał
cynizm.
- Fałszerstwo, to jasne jak słońce - zawyrokował
Malachiasz. - Założyłbym się o spory trzosik, że prawnik
zawarł układ z pobożnymi mnichami. Najpewniej zgarną
sporą część fortunki, którą weźmie za drzewa, pod byle
pretekstem: wieczyste modły, donacja, cokolwiek. I w ten
sposób wszyscy będą mogli iść do nieba. Pozornie
autentyczny dokument pozwoli sędziemu wydać wyrok z
czystym sumieniem lub przynajmniej udawać, że ma je
czyste. Te dwadzieścia florenów tylko przyspieszy to, co
i tak nieuniknione.
- Myślałam, że może sfabrykowałbyś coś, co moglibyśmy dać
w zastaw - wtrąciłam. - Jak te szmaragdy albo złote
pierścienie, które zabrałeś do Francji.
- Małgorzato, po wielu latach ciężkich doświadczeń, kiedy
to między innymi musiałem salwować się ucieczką z paru
największych miast Europy, nauczyłem się, mówiąc
wulgarnie, nie robić pod siebie. Nigdy nie korzystam ze
swych umiejętności tu
w Londynie. Wytwory mych potężnych mocy przeznaczone są
wyłącznie dla łatwowiernych dusz z prowincji lub nawet
zagra nicy, zależnie od przypadku. Nie możemy ryzykować,

background image

że szmaragdy wrócą do pierwotnego stanu, spoczywając w
skrzyni lom bardzkiego bankiera.
- O! - bąknęłam wielce zawiedziona.
- Nie smuć się, dzieweczko. Widzę już lepszą drogę
wyjścia z tej kabały. - Malachiasz sięgnął po ostatnią
kromkę przypieczonego z ziołami chleba i popił ją
potężnym haustem piwa Następnie popukał się w skroń, by
rozluźnić mózg i zaprząc go znów do pracy. - Tak,
Małgorzatko. Dzięki twej pomysłowej wieczerzy mój umysł
znów może się poszczycić najwyższą mocą. Kiedy
przyjdziesz tu z ojcem, Gilbercie... tylko pod żadnym
pozorem nie bierzcie ze sobą tego matołka, twego brata!
On przyda nam się później. Kiedy więc przyjdziesz,
koniecznie musisz przynieść trochę tego pysznego ciemnego
piwa, które warzy twoja żona. Tego, które trzymacie pod
łóżkiem w sypialni. Będzie mi potrzebne doskonałe paliwo
dla umysłu, jeśli mam wyjaśnić dzieło geniuszu niezbyt
rozgarniętemu rębajle. Plan będzie wymagać subtelności i
precyzji! Nie możemy pozwolić, by twój rodzic go
zaprzepaścił.


ROZDZIAŁ JEDENASTY

Lord de Vilers, pan na Brokesfordzie, rozejrzał się wokół
z głębokim niesmakiem. Żadna honorowa sprawa na świecie
nie sprowadziłaby go do tego zakazanego zakątka Cornhill,
nie mówiąc już o norze jakiegoś szalonego alchemika. Co
gorsza, szedł pieszo, co było ciężkim i niezrozumiałym
ciosem dla jego godności. On, który na swych ziemiach nie
przeszedłby pięciu kroków (zawsze czekał na niego
osiodłany wierzchowiec), musiał owinąć się w jakiś
łachman wręczony mu przez zdziwaczałego młodszego syna i
udać się do podejrzanego zaułka Świętej Katarzyny, gdzie
świnie tarzały się po ulicy, nad głową łopotało
rozwieszone pranie, a zbiegli wieśniacy cieszyli się
niezasłużoną wolnością, zamiast zginać kark przy uczciwej
pracy. Wszystko to niepomiernie go drażniło. Najbardziej
wściekły był jednak o to, że musiał usłuchać poleceń
Gilberta, zanim wyszli z domu.
- Nie przypasuj miecza, ojcze, bo to nas zdradzi.
- Mam iść bez miecza? Za kogo mnie uważasz?
- Tu nie chodzi o to, za kogo ja cię uważam, lecz za kogo
wezmą cię tamtejsi mieszkańcy. Konno i zbrojnie będziesz
rzucał się w oczy, a zależy nam, żeby nikt nie zwrócił na

background image

nas uwagi.
- Lubię rzucać się w oczy; taki mam charakter! Dwóch
pachołków, parę psów i Hugo, to przecież jeszcze nie
orszak!
- W tamtej dzielnicy to już ostentacja. Żadnych
pachołków, żadnych psów i broń Boże Hugona. Malachiasz
wyraźnie to zastrzegł.
- Wobec tego po co bierzemy Małgorzatę? Ja mówię: żadnych
bab.
- Małgorzata musi iść, bo jest nam potrzebna. Ona też
bierze w tym udział.
Hubert de Vilers zawahał się przez chwilę. Rozważył
pokrótce myśl, by przeforsować swoje zdanie, jednakże
przypomniał sobie, że idzie o jego drzewa. Potem stanęła
mu przed oczami blada, zwodniczo łagodna, lecz jakże
wyrazista twarz Małgorzaty, w której oczach - gdy coś
sobie postanowiła - błyskało twarde złoto, jak u sokoła.
Wyobraził sobie scenę, w której Małgorzata stawiając na
szali swoje życie, gra o Gilberta fałszywymi kośćmi z
francuskim lordem. Minstrele, którzy w zeszłym roku
zahaczyli o Brokesford, śpiewali o niej balladę. Cała ta
eskapada przeszła do legendy. Co skądinąd należy uznać za
skandal, uczciwa niewiasta bowiem ma siedzieć w domu, a
nie przetrząsać zamorskie lochy.
"Zacna dama Małgorzata wzięła swoją skrzynię złotą, Z
niej wyjęła kości trzy i rzecze tak:
Niechaj nigdy snu nie zaznam w moim miękkim białym łożu,
Zanim z Francji wolny nie wróci mój pan"...
"Też mi dama, która oszukuje przy grze w kości i o której
śpiewają po gościńcach" - pomyślał. "Ani to zacne, ani
przyzwoite. Ale co tu gadać, Małgorzata nie była
zwyczajną niewiastą. Może rzeczywiście się do czegoś
przyda".
Gdy jednak już przestępował próg wysokiego domu przy
Thames Street, jego cierpliwość została wystawiona na
kolejną próbę.
- Ostrogi, ojcze. Zapomniałeś je zdjąć.
- Co takiego?! Rycerz zawsze nosi ostrogi, chyba że
kładzie się do łoża. Daje w ten sposób poznać, że posiada
konia, a zatem jest osobą, z którą trzeba się liczyć.
- Gdy zostaniesz w ostrogach, całe przebranie na nic -
odparł jego syn z tą swoją przeklętą logiką, którą zawsze
posługiwał się niby nożem.
- Drzewa - powiedział do siebie stary lord. Wyobraził
sobie wiatr szeleszczący w koronach prastarych dębów. -

background image

Najważniejsze są w tej chwili drzewa. Zobaczymy, co powie
ten diabelski alchemik.
Zdjął ostrogi i włożył je do sakwy u pasa na wypadek,
gdyby w drodze powrotnej musiał komuś udowodnić, że jest
osobą, z którą należy się liczyć.
Minęli nędzne, acz względnie przyzwoite uliczki, by
znaleźć się w najpodlejszej z możliwych dziur. Przed sir
Hubertem szedł wielkimi krokami jego syn, pełniąc rolę
przewodnika. Obok, milcząca i blada, jego żona
przyodziana niezwykle skromnie, w kapturze osłaniającym
twarz. Samotna gęś stojąca na kupie gnoju w rynsztoku
zmierzyła lorda twardym spojrzeniem małych czarnych
oczek. Spojrzał na nią nie mniej twardo. Gęś, obrażona,
mrugnęła i odeszła. Piętra starych drewnianych domków
wystawały nad ulicę. Zadarł głowę: chyliły się ku sobie
jak pijane. "I tak nie przejechałbym tędy konno,
pomyślał. Ten zaułek jest zamknięty od góry. Jakimże, na
Boga, sposobem Gilbert zawarł znajomość z ludźmi
mieszkającymi w takim miejscu?
- Jak, mówiłeś, nazywa się ta uliczka? - spytał, uważnie
omijając kupkę ekskrementów.
- Wszyscy mówią o niej "Złodziejski Zaułek". Widziałeś te
czapki i kaptury wystawione na sprzedaż? Kradzione. -
Gilbert miał na sobie wyświechtany bezkształtny habit z
szarego samodziału z naciągniętym na głowę kapturem.
- Zdaje się, że kazałem ci spalić tę szmatę? - burknął
stary lord.
- Kazałeś. Ale sam przyznasz, że się przydała - odpalił
wyrodny syn.
"Choćbyś nie wiem jak się starał, dzieci i tak przy
pierwszej sPosobności staną ci okoniem. To krew matki -
pomyślał. Ona też miała pomieszane w głowie". Ale jak to
możliwe, że złożył los swojej ziemi w ręce szaleńców,
choćby nawet jednym z nich był jego rodzony syn?
- Jesteśmy na miejscu. - Gilbert uniósł mosiężną kołatkę
w kształcie małpiej głowy.
Bacznie, bystrym okiem wytrawnego łowcy, sir Hubert
zmierzył drobną kobiecinę w czystej szarej sukni, białej
podwice i czepcu, która im otworzyła, oraz niewielką izbę
widoczną za drzwiami. Niewiasta zgięła się w ukłonie,
niezbyt zresztą głębokim; kątem oka ujrzał, że Małgorzata
ściska ją wylewnie. Na widok wnętrza ciarki przebiegły mu
po plecach. Prócz zapachu ziół i dymu unosił się w nim
cierpki metaliczny odór. Pomiędzy jaskrawoczerwonymi
dźwigarami stropu ktoś wymalował znaki zodiaku, zamorskie

background image

bestie i potwory oraz nagich ludzi z gwiazdami w różnych
punktach ciała. Stary lord, który nie bał się wejść do
podkopu pod murami obleganego zamku ani stawić sam jeden
czoła dwudziestu zbrojnym, poczuł, że włos jeży mu się na
karku. Dziwny chłód spętał mu ręce i nogi. Był to inny
rodzaj strachu; taki, który wkrada się boczną furtą, gdy
człek zabarykadował główną bramę. Strach przed nieznanym,
przed otchłannym światem magii, alchemii i złych duchów,
których nie ima się miecz.
- Gilbercie, co wiesz o tym człowieku? - zapytał
półgłosem.
- Tylko to, że śmiało powierzyłbym mu swoje życie.
Zresztą raz już mi je uratował. Mówiłem ci, znam go od
lat. Ty też go poznałeś, choć może nie pamiętasz.
Alchemik, bynajmniej nie speszony, powitał gości,
splatając ręce na wydatnym brzuchu.
-

Witajcie, Małgorzato, Gilbercie... a to zapewne jest

Pan
Dąbrowy. Witajcie. Wejdźcie, proszę, do pracowni i
siadajcie.
Mamy sporo pracy.
Na wspomnienie dąbrowy twarz starego lorda obwisła,
pobruździły ją głębokie zmarszczki. Nagle poczuł się
zmęczony. Usiadł. Ten śmieszny grubas w wytartym habicie
nie był przeciwnikiem dla chytrego jurysty i potężnego
sędziego. Niepotrzebnie się łudził.
- Bierzmy się zatem do dzieła - rzekł Malachiasz. - Ówże
jurysta posiada akt własności ziemi, której połać
obejmuje również wasz las?
- Tak właśnie - rzekł głucho sir Hubert.
- A co wy macie?
- Ziemie de Vilersów spisane są w księdze nadań Zdobywcy,
Na nieszczęście ich opis nie jest jednoznaczny, a od
czasów
podboju prawie wszystkie znaki znikły już z powierzchni
ziemi.
Drzewa, duże kamienie, bieg wód... wiele się zmieniło. Ja
mam
źródło, on też mówi, że ma źródło. Tymczasem wedle
miejscowej
tradycji źródło należy do mnie.
- Nie masz, panie, żadnych zapisów, testamentów?
- Wszystko świeże. Jego dokument pochodzi z czasów
Henryka Drugiego. Opisuje ziemie, które niedawno nabył, a
które z jednej strony przylegają do moich włości, z

background image

drugiej zaś graniczą z ziemiami opactwa. Ponadto, i to
już jest bezecne kłamstwo, ma do nich należeć mój las
wraz ze źródłem. Ten łajdak wiedział, że pociągnąłem na
wojnę u boku mego króla, i knując chytry plan zrabowania
mi ziemi, liczył chyba na to, że nie wrócę. Zły to świat,
w którym rycerzy się niszczy, a prawnicy się bogacą. -
Pokręcił głową ze smutkiem, zbyt przygnębiony, by się
złościć. - Sir Roger, nasz proboszcz, zaczął zbierać
świadectwa najstarszych wieśniaków, zanim został... no
cóż, hm... połknięty. Spisał je wszystkie i mógłbym je
przedstawić w sądzie, ale pewien wytrawny prawnik tu w
mieście powiada, że to za słaby dowód naprzeciw
opieczętowanego dokumentu.
Przyjechał do Londynu pełen nadziei, uzbrojony w szkatułę
pełną świadectw i starych pism z zamkowego archiwum,
podniecony perspektywą sowitej pożyczki, która pomoże mu
obrócić sprawę na swoją korzyść. Teraz miał przed sobą
perspektywę powrotu do swej dziedziny bez pieniędzy i bez
szans na zwycięstwo. Został Pokonany. Jak widać, nie
wszystkie źródła spełniają życzenia.
-

Szlachetny panie Hubercie - rzekł Malachiasz - wiele

myślałem nad tą sprawą. Jestem pewien, że tytuł
własności, jakim dysponuje twój przeciwnik, został
sfałszowany.
- Sfałszowany? Ten pies kradnie mi ziemię fałszywym
dokumentem? Zaraz złożę na niego skargę! Chwała niech
będzie Panu! Jesteśmy górą!
- Nie, nie jesteście. Musielibyście to wpierw udowodnić,
A z tego, co mi wiadomo o augustianach, mogę być pewien,
że jest to fałszerstwo najwyższej próby. Trudno będzie je
podważyć, zwłaszcza jeśli bracia zgodnie przysięgną, że
znaleźli dokument w klasztornych archiwach. Druga rzecz,
jakiej jestem pewien, to ta, że gdy jurysta wykona już
brudną robotę, znajdą sposób, by wyrwać mu łup. Mnisi
wiele budują, a w dzisiejszych czasach ciężko znaleźć
kawał porządnego lasu. Już tam braciszkowie dobrze
wiedzą, co chcą osiągnąć. Przechytrzą i ciebie, i
jurystę. Prawnika z pewnością dosięgnie sprawiedliwość,
lecz ty, panie, nic na tym nie zyskasz.
Hubertowi de Vilers nigdy nie brakowało zdrowego rozsądku
i przenikliwości. Ten beczułkowaty alchemik nie był
głupi. Przyjrzał mu się uważniej. Szeroko rozstawione
oczy - nieomylny znak krzepkiego mózgu u koni i psów, a
przeważnie i ludzi. Twarz brata Malachiasza, okrągła i
różowa, tchnęła inteligencją, na czubku tonsury lśniły

background image

kropelki potu. Nie wiedzieć dlaczego, sir Hubert poczuł
otuchę. Może właściciel tego rodzaju twarzy zdoła jednak
coś wymyślić.
- Jakie mam szanse? - spytał.
- Takie same jak on. Szlachetny panie, jest tylko jeden
sposób na fałszywy dokument: trzeba przedstawić inny
fałszywy dokument, tylko starszy. Najlepiej znacznie
starszy. Dobrze się złożyło, że akurat posiadasz, panie,
takie właśnie pismo.
- Ależ ja go nie mam i oni dobrze o tym wiedzą.
- Ach, bo dopiero zostanie odkryte. Przeszukując stare
księgi kościelne, natkniesz się, panie, na list swego
przodka, Gautiera de Vilers, napisany jeszcze przed wojną
z królem Stefanem.
- Miałem takiego przodka, ale nie zostawił żadnych
listów.
- Zostawił, zostawił. W liście tym będzie wzmianka, iż
zakopał kilka cennych dokumentów na wypadek, gdyby wasz
zamek został zdobyty. Jak rozumiem, na terenie twych
włości są jakieś ruiny?
- Nic wielkiego, resztki kamiennej pustelni nieopodal
źródła.
- Uzbrojony w wiedzę zawartą w liście, udasz się tam,
panie, w obecności wielu świadków, także twego
nieoświeconego i hałaśliwego syna Hugona, a gdy
zaczniecie kopać w ruinach, odnajdziecie bardzo starą
skrzynię. Otworzycie ją i ku swemu wielkiemu zdumieniu
dobędziecie z niej bardzo sędziwy dokument. Najstarszy,
jaki być może. Spisany pod dyktando Ingulfa Sasa, który
zrzeka się na rzecz twego przodka Wilhelma de Vilers i
jego potomków po wiek wieków cudownego źródła świętej...
jakże jej było? Edburgi, przez okolicznych wieśniaków
zwanego źródłem Hrety, wraz z otaczającym ją gajem et
cetera, w podzięce za ocalenie mu życia lub temu
podobnego czynu. Czy jesteś, panie, pewien, że ów Wilhelm
nie poślubił saskiej kobiety, gdy przybył do Anglii wraz
ze Zdobywcą i osiadł na tych ziemiach?
- Wedle podania tak właśnie uczynił.
- Czy znane jest jej imię?
- Nie. Do niewieścich imion w owych czasach nie
przywiązywano zbyt wielkiej wagi.
- A zatem przekaże gaj swej córce Elfrydzie wydanej za
Wilhelma. Na szczęście dla nas akt ten zostanie
potwierdzony nadaniem samego Zdobywcy, który przyznał
ziemie dawnego wroga Ingulfa swemu wiernemu słudze

background image

Wilhelmowi de Vilers...
- Jak to możliwe? - wykrztusił sir Hubert.
- Ten dokument także znajdzie się w skrzyni. Macie
szczęście, że niedawno zdobyłem piękną pieczęć Zdobywcy i
że twój utalentowany, acz niedoceniany syn Gilbert
potrafi skopiować każde pismo. Pozostaw więc, panie,
zawartość skrzyni naszej artystycznej wyobraźni, a reszta
pójdzie jak z płatka. Młodzi pojadą z tobą do
Brokesfordu. To liczne grono, a Małgorzata zawsze bierze
za dużo pakunków. Ukryta w tym nadmiernym bagażu będzie i
skrzynia, którą wraz z Gilbertem zakopiecie ukradkiem
którejś nocy w odpowiednim dla niej miejscu.
- A ty?
- Ja zostanę w Londynie, by nie rzucać nawet najlżejszego
podejrzenia na całą operację. Bądź co bądź w pewnych
kręgach jestem sławny. - Brat Malachiasz skromnie spuścił
oczy.
Twarz sir Huberta odzyskała normalną barwę. Smętnie
zwisające włosy nabrały sprężystości, znów wiły się wokół
głowy niczym burzowa chmura. Wstał i uderzył pięścią
jednej ręki w dłoń drugiej.
- To może się udać! Może, na Boga! Bracie Malachiaszu,
jesteś geniuszem! - Po chwili jednak krzaczaste brwi
starego lorda zjechały się na powrót. - To za proste -
mruknął.
- A jaki ty masz w tym interes?
- Rozliczne - odparł nonszalancko alchemik, machając
ręką, jakby odganiał muchę. - Po pierwsze, chodzi tu o
Małgorzatę, którą oboje z Hildą kochamy jak córkę. A tak,
nie rób, panie, takiej zadziwionej miny. Co z tego, że
nie jesteśmy spokrewnieni? Ta mała jest nam bardzo
bliska, a jeśli cię nie zadowolę, obrabujesz ją z tej
odrobiny bezpieczeństwa i spokoju, jakie w dobroci serca
zapewnił jej pan Kendall. Gilbert i ja przyjaźnimy się od
lat i wiem, że do życia w zupełności wystarczy mu jakiś
stary łach, pióro i jego swada. Z Małgorzatą jest
inaczej, bo ona ma dzieci. Jeśli myślisz, panie, że
przestraszysz mnie tym marsem, to się mylisz. Ceną mej
pomocy będzie między innymi powiedzenie ci, kim jesteś. A
jesteś rozbójnikiem, który nie zawaha się okraść
najbliższych krewnych dla spełnienia swoich zachcianek.
- Jak śmiesz!!! - sir Hubert zerwał się z ławy.
- Gdy pożegnasz się ze mną, pożegnasz się zarazem nie
tylko ze swym lasem, lecz także z synem i wnukiem, bo
Gilbert w tej sprawie opowie się za żoną, ja zaś z

background image

rozkoszą zaprzęgnę do pracy swój wybitny umysł, żeby ich
skutecznie przed tobą ochronić. Jeśli więc chcesz wyjść,
idź. Tylko załóż wpierw ostrogi, które chowasz w sakwie.
Będziesz mógł dumnie przemaszerować przez ulicę, która
tak cię odstręcza, wprost w objęcia katastrofy. Dobrze ci
to zrobi. Będziesz miał nauczkę za wywyższanie się nad
uczonych, co niewątpliwie czynisz przez całe swoje życie.
Sir Hubert stężał. Twarz mu pociemniała niczym gradowa
hmura. Gdyby miał miecz, rozsiekałby tego franta, ale
Gilbert wprowadził go tu bezbronnego jak niemowlę. Wydał
więc z siebie tylko przeciągłe warknięcie i ruszył w
stronę drzwi. Był tak wściekły, że zapomniał się schylić,
toteż z rozmachem wyrżnął cZołem o niskie odrzwia.
Zatoczył się w tył, przyciskając dłonie do czoła, i opadł
na ławę.
- Oooch... Nawet twój dom spiskuje przeciw mnie.
- Przyjmij to, panie, jako ostrzeżenie - oznajmił twardo
Malachiasz.
Sir Hubert pomyślał o tym dziwnym domu pełnym
tajemniczych słoi i koszyków, przesyconym zapachem tak
niesamowitym, że dreszcz pełzał po plecach. W obolałej
głowie zakołatała straszna myśl: jest aż nazbyt
prawdopodobne, iż ów rzekomy mnich dysponuje ciemnymi
mocami, a on nieszczęśliwie zwrócił przeciw sobie potęgę
jeszcze większą niż przeklęty staw, który połknął sir
Rogera, zanim ten zdążył skompletować dokumenty dla sądu.
- Małgorzato - usłyszał głos Gilberta - czy mogłabyś
pomóc ojcu?
- Nie mogę - odszepnęła. - Wróciłeś po tak długiej
nieobecności i... no wiesz...
- Masz na myśli...?
- A cóż by innego? Chciałam się wprzód upewnić, zanim ci
powiem.
Gilbert przysunął się do żony i opiekuńczo objął ją
ramieniem. Stary lord zdążył już w przeszłości poznać
rozmaite dziwactwa Małgorzaty i wiedział, co ma na myśli.
Oznaczało to, że głowa nadal będzie go boleć, ale
Brokesford zyska następnego dziedzica. Ten przeklęty
alchemik ma rację. Kto by pomyślał, że Gilbert okaże się
takim sentymentalnym głupcem? Rodzenie dzieci to babska
sprawa, chyba że przyjdzie na świat dziedzic płci
męskiej, wtedy staje się to męską sprawą. Sir Hubert
pojął, że
jeszcze chwila, a oprócz bólu głowy będzie musiał się
borykać z bólem serca po utracie syna - bo straci go tu i

background image

teraz, choć tak się natrudził, żeby go odzyskać, okrzesać
i uczynić godnym szacunku. Pomyślał o wszystkim, co było
dla niego święte: o ziemi, o rodzie, o zwycięstwie...
- A poza tym jaki masz w tym interes? - spytał
Malachiasza.
- Nienawidzę prawników.
- Na Boga, ja też! - odparł sir Hubert, choć bez zwykłego
ognia, podniesienie głosu bowiem niechybnie rozpołowiłoby
ranny obolały czerep. - Nie cierpię ich jak trucizny.
- A zatem umowa zawarta?
- Tak, działajmy w imię Boże i schwytajmy ich w sieć ich
własnych kłamstw. A... - De Vilers zamilkł na dłuższą
chwilę, po czym westchnął. - Wiedz, bracie, żem szlachcic
i potrafię przyznać się do błędu. Istotnie drzewa były
dla mnie ważniejsze niż szczęście tych dziatek. Jakoś nie
przyszło mi na myśl, że to też się liczy.
- Dla mnie tak - odparł Malachiasz. - I to bardzo.


ROZDZIAŁ DWUNASTY

-

Wy dwoje znów na mszę? Dewocja pleniąca się w tej

rodzinie staje się nie do zniesienia.
Hugo leżał na ławie w naszej paradnej komnacie; w jednej
ręce trzymał kawał gołębiego pasztetu, drugą zwiesił
niedbale, drapiąc za uchem jednego z wielkich brzydkich
psów gończych, które przywieźli ze sobą.
- Nic tak dobrze nie robi na kłopoty z żołądkiem, mmm...
- mlasnął -jak drobna przekąska. Głowę dam, że ten
wędzony szczupak, którego jadłem wczoraj, był zepsuty.
- Nie trzeba było się szwendać po zamtuzach - wytknęłam
mu bezlitośnie.
- Doszedłem do wniosku, że zdążę się zabawić, nim wy
dwoje wyżebracie gdzieś pożyczkę. To na ogół zajmuje
trochę czasu. - Hugo rzucił tłustą resztkę pasztetu na
podłogę, gdzie natychmiast zaczęły o nią walczyć psy.
Poczułam, że sztywnieję. Nowiutkie sitowie. Świeżo
wybielone ściany. I ci barbarzyńcy, których zresztą nikt
tu nie zapraszał, Mają mi je brudzić!
Hugo usiadł i założył nogę w niebieskiej nogawicy na
drugą, obleczoną w czerwień.
-

Powiedz mi, bracie, skoro jesteś rodzinnym ekspertem

od
teologii, gdybym dał spisać swe wyznania, to czy lepiej,
żebym

background image

chadzał na mszę, nim je ogłoszę, czy też powinno to być
niespodziewane nawrócenie, coś jak grom z jasnego nieba?
Wyraźnie posłyszałam, jak Gilbert zgrzytnął zębami. Kiedy
się odezwał, mówił cicho, ostrożnie i jakby z trudem.
Miałam wrażenie, że wszystkimi siłami powstrzymuje się od
walnięcia Hugona w głowę ławą, co wszakże opóźniłoby
nasze wyjśCie z domu.
- Uczestnictwo we mszy to doskonała strategia, drogi
Hugonie - rzekł - ale tylko wówczas, gdy powstrzymasz się
od podszczypywania niewiast w trakcie podniesienia.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi. Dobrze zbudowana kobieta
to dar od Boga. Korzystanie z tego daru jest swego
rodzaju przeżyciem religijnym.
Ujrzałam, że kark Gilberta przybiera purpurowy odcień.
Prędko pociągnęłam go za rękaw.
- Ja widzę to tak - ciągnął Hugo - że skoro w niebiosach
nie istnieją stosunki cielesne, a Bóg wyraźnie
przysposobił nas do tychże stosunków, jest naszym
obowiązkiem spełniać ich możliwie najwięcej, dopóki
pozostajemy na tym padole.
- To, Hugonie, nazywa się grzechem rozwiązłości.
- Grzechem, powiadasz? Dobry Boże, kto by pomyślał. To
wiele zmienia... Chyba powinienem dać sobie na razie
spokój z teologią i wstrzymać się z nawróceniem, dopóki
nie znajdę się na łożu śmierci. Tak będzie najlepiej:
wyznam wówczas wszystkie grzechy, srodze za nie żałując,
przywdzieję mnisią szatę i wszyscy będą płakać. Poza tym
zyskam dzięki temu znacznie większą świętość.
- Jak to rozumiesz?
- No cóż, do owego czasu będę miał znacznie więcej
grzechów na sumieniu, gdy więc Bóg okaże mi swą łaskę,
będzie ona większa niż ta, co spływa na innych ludzi.
Gwałtowne fale furii emanowały z Gilberta jak rozgrzane
powietrze nad polem zboża w skwarne lato. Widząc, że
kątem oka zerka w stronę ławy, złapałam go za łokieć.
Spojrzał na mnie przeciągle, potem znów na Hugona. W
końcu zmęł w ustach przekleństwo, obrócił się na pięcie i
ruszył do wyjścia.
- Wiesz, co myślę? Że ten piorun trafił niewłaściwą osobę
- oznajmił, gdy znaleźliśmy się na ulicy.
- Dziwne. Właśnie myślałam dokładnie o tym samym -
odparłam, zatrzaskując za sobą drzwi.
Przy wtórze pofukiwań i złorzeczeń mego męża doszliśmy na
Cornhill i zdążyliśmy minąć oberżę pod Kardynalskim
Kapeluszem. Unosząc szaty, by nie zbrukać ich w

background image

rynsztoku, skręciliśmy w Złodziejski Zaułek i tam odór
nieświeżych ryb, dolatujący z Leadenhall, na chwilę
zamknął Gilbertowi usta. Matce Hildzie wystarczył rzut
oka na nasze miny: zostaliśmy pospiesznie wprowadzeni do
środka i pojeni piwem dotąd, aż Gilbert przestał
psioczyć.
- Taki upał, na pewno jesteście spragnieni - trajkotała z
szerokim uśmiechem matka Hilda, dolewając piwa do kubków,
gdy tymczasem Gilbert i Malachiasz układali treść listu,
który miał przypadkowo ujawnić miejsce ukrycia skrzyni z
dokumentami.
- Piwo jest wyśmienite - potwierdził Malachiasz. - Ale
skoro warzyła je Małgorzata, lepszego nie znajdzie się w
całym mieście.
- Jestem tego świadom, stary złodzieju, bo to ja
przysłałem ci tę beczułkę - zaśmiał się Gilbert.
- Nic równie dobrze nie namaszcza mózgu. A sądząc po
twojej minie, Gilbercie, twój zdałoby się namaścić.
Wyglądasz jak chmura gradowa. Co ci się przydarzyło?
-

Dysputa teologiczna z Hugonem.

Malachiasz wybuchnął śmiechem.
-

Beznadziejne, beznadziejne przedsięwzięcie,

powinieneś
o tym wiedzieć! Nie myśl już teraz o tym. Do dzieła.
Pokażę
Wam, jaki skarb znalazłem. Wstań, Małgorzatko.
Podniosłam się z długiej wąskiej skrzyni służącej zarazem
jako ława i stanęłam obok, gdy Malachiasz zaczął
przerzucać jej zawartość.
-

Jedną chwilkę... zaraz, był gdzieś na dnie... -

mamrotał
odrzucając na bok dominikański habit, z którego wysypały
się
zasuszone łodygi poleju i lawendy. - O, jest! - Zanurzył
ręCe
głębiej i wydobył staroświecki róg do picia. - Patrzcie
tylko! Ceremonialny róg Ingulfa Sasa. Nie uważacie, że
uwiarygodni
zawartość skrzyni?
Byk, z którego głowy zdjęto ten róg, musiał zaiste być
potworem. Wylot okuty został srebrną, miejscami złoconą
obejmą zdobioną przeplatającymi się falistymi liniami i
wysadzaną tu i ówdzie półszlachetnymi kamieniami. Czubek
ujęty był w trzewik w kształcie zmyślnie rzeźbionego
smoka, którego szpony tworzyły uszko, najpewniej na

background image

łańcuszek lub rzemień, którego już nie było. Róg wyglądał
na bardzo stary, oblepiony był kurzem, a srebro
poczerniało od patyny.
- Ty go postarzyłeś, Malachiaszu? - spytałam. - Nigdy nie
widziałam lepszej roboty.
- Nie, już taki był. Jeden mój znajomy alchemik chciał go
przetopić na metal. Ale pomyślałem, że może się pewnego
dnia przydać, więc odkupiłem od niego to cacko.
Gilbert ujął róg i obrócił go w rękach. Na wargach
zaigrał mu błogi uśmieszek.
- Malachiaszu, jesteś artystą - orzekł.
- Oczywiście, że jest - potwierdziła matka Hilda z dumą w
roziskrzonych oczach.
- Nie dotykaj okucia, Gilbercie! Musi być jednolicie
spatynowane ze wszystkich stron.
- Zastanawiam się... Czy to pismo? - Gilbert wskazał
geometryczny ornament wyzierający spomiędzy miękkich
linii zdobień.
- Jeśli nawet, nie umiem go odczytać. A skoro my, uczeni-
tego nie potrafimy, to nikt inny też nie zdoła. Po prostu
tak właśnie zdobili swoje rzeczy Sasi czy też może
Danowie. Spójrz na tego gada. Ma wyłupiaste ślepia i jest
prawie całkiem pozbawiony nosa. Tak nie wygląda żaden
uczciwy smok.
- Niezwykle barbarzyński. Nawet ojciec będzie zdumiony,
kiedy znajdzie to w skrzyni.
- Element zaskoczenia jest niezbędny. Zrodzi on
autentyczną reakcję. A ponieważ zaskoczenie tą cząstką
spektaklu będzie
szczere, świadkowie uwierzą i w resztę mistyfikacji.
Bardzo ważne będzie zachowanie twoich krewnych,
Gilbercie, zwłaszcza Hugona. Doprawdy do dziś nie
pojmuję, jakimże cudem przyszedłeś na świat w takiej
rodzinie. Musisz być wybrykiem natury niczym ten koń
Cezara, który zamiast kopyt miał palce. - Malachiasz
wstał i biorąc ze sobą piwo dla odżywienia mózgu,
skierował się do pracowni.
- Zawsze byłem innego zdania, Malachiaszu: że ja jestem
normalny, a oni to odmieńcy. - Gilbert wziął swój kubek i
udał się w ślad za nim, schylając się w niskich drzwiach.
- Mylisz się, Gilbercie. Reprezentują oni najzupełniej
przeciętny zestaw cech właściwych ludzkości.
Drzwi zamknęły się za nimi.
-

Chodź ze mną do ogrodu - powiedziała matka Hilda. -

Obejdziemy od frontu. Muszę zebrać fasolę, a mam ci

background image

mnóstwo
rzeczy do opowiedzenia.
Ruszyłam za nią, biorąc stojący w kącie koszyk.
- Małgorzato, nie możesz nosić za mną pakunków. Jesteś
teraz wielką panią, to nie uchodzi.
- Matko Hildo - powiedziałam, gdy wyszłyśmy na uliczkę,
skąd przez furtkę dostałyśmy się do ogrodu - nadal jestem
tą samą Małgorzatą. Reszta to tylko... ubiór, jeśli
rozumiesz, co mam na myśli. Tak naprawdę żadna z nas się
nie zmieniła i wciąż jesteś moją nauczycielką.
- Istotnie, dziś czuję się tak samo jak dawniej.
Pamiętasz, że Malachiasz nie pozwalał nam chodzić do
ogrodu przez pracownię ze strachu, że nasze kobiece
esencje zakłócą mu eksperyment? - zachichotała.
- Albo że stąpamy zbyt ciężko i zamącimy mu w kolbach -
zaśmiałam się w odpowiedzi. - Jak gdyby sam stąpał lekko!
Ogród matki Hildy lśnił złotawo w letnim słońcu, na
gałęziach wisiały rozgrzane owoce. W jednym kącie stały
słomiane ule, w drugim szopka, w której matka Hilda
trzyma dojną oślicę.
Ośle i kozie mleko są najlepsze dla dzieci, gdy matka nie
ma pokarmu, a nie da się szybko zdobyć mamki. Oślica
jednak ma nad kozą tę przewagę, że nosi tobołki i zakupy
z targu, a także samą Hildę, ilekroć bolą ją nogi.
W powietrzu unosił się zapach róż oplatających szopkę.
Może Malachiasz był geniuszem metalurgii, ale Hilda to
geniusz ogrodnictwa. W nasłonecznionym kącie obok uli
uprawiała dziwne rosochate zioła wyhodowane z nasion,
które przywiozła z pielgrzymki za morze - tej samej, w
której i ja wzięłam udział, razem zaś wyratowaliśmy
Gilberta z francuskiej niewoli. Z ogrodzonego wybiegu
przy kurniku, wśród błogiego gdakania, rozległ się
wściekły skrzek.
- Właśnie chciałam cię zapytać, matko Hildo, skąd masz
tego pawia?
- Dostałam w podarunku, Małgorzatko, ale jest taki
piękny, że doprawdy nie mogłabym go zjeść. A mój kogut
jest strasznie o niego zazdrosny. Powiadam ci, w tym
kurniku szaleją namiętności! Czekaj, przyniosę ci parę
piór dla dzieci.
W czasie gdy ja zrywałam fasolę pnącą się po wysokich
tyczkach, matka Hilda weszła do zagródki i po chwili
wyniosła pęczek pawich piór.
-

Nie wiem, czy sam je gubi czy kogut go podskubuje,

ale

background image

ma ich jeszcze całą masę.
Wzięłam od niej pióra i przyłożyłam je do zawicia.
- Teraz na mnie popatrz, matko Hildo, jaka jestem
wytworna i wielkopańska! - zawołałam, zadzierając nos
niczym dworski fircyk.
- Dla mnie zawsze jesteś śliczna, Małgorzatko. Ależ
piękny kolor mają te pióra. Szkoda, że nie da się tak
ufarbować sukni, byłaby niezwykła. Stroiłabym się w nią
co dnia. - Hilda zaczęła napełniać drugi koszyk świeżo
dojrzałymi cebulami, rajskimi jabłuszkami i rzepą.
- Widzę, że znów spodziewasz się dziecka - powiedziała.
- Jakim cudem się domyśliłaś, skoro ja sama wiem o tym
dopiero od paru dni?
- Hm, przede wszystkim twarz ci jaśnieje i widać po
tobie, że jesteś szczęśliwa, a po drugie, Malachiasz mi
powiedział.
- Och, matko Hildo, a ja myślałam, że ty po prostu wiesz
wszystko.
- Nigdy dość, Małgorzato. Człowiek uczy się do końca
życia. Czy wiesz, że dałam się nabrać na urojoną ciążę?
Słyszałam
o tym, ale nigdy dotąd się z taką nie spotkałam.
- Urojona ciąża? Jak to możliwe?
- A możliwe, możliwe. W ogóle nie było płodu. Brzuch
wzdęty gazami. Dopiero w dziesiątym miesiącu dostała
bólów i wtedy po mnie posłali. Krzyczała, pociła się,
wyglądało to jak prawdziwy poród! Dopiero kiedy
posadziłam ją na stołku i wsadziłam jej rękę pod giezło,
okazało się, że łono jest zamknięte. "Nie ma tu dziecka",
powiedziałam, a ta jak nie zacznie wrzeszczeć, że je
ukradłam. Na szczęście w izbie było z tuzin niewiast.
Mówię do jej matki: "Tu nie ma dziecka, nic nie ma, sama
zobacz". Ona na to: "Ale w zeszłym tygodniu sama czułam,
jak się rusza". To wiatry, mówię. Kazałam jej przyłożyć
głowę do brzucha córki. Normalnie słychać bicie serca
płodu. Nasłuchiwała, po niej inne, a położnica dalejże w
krzyk i wszystkie nas oskarżać. Całkiem postradała rozum,
mówię ci, Małgorzato, oczy miała jak sam diabeł.
Oczywiście bóle ustały, ale gdy wychodziłam, dalej
krzyczała jak obłąkana. Słyszę teraz, że nie odzyskała
zmysłów; wciąż jest wzdęta jak baniak i dalej twierdzi,
że jest brzemienna. Dwunasty miesiąc, wyobrażasz to
sobie! Niemożliwe! Mówi, że ciąża trwa tak długo, bo to
będzie cudowne dziecko zesłane z niebios. Broń mnie,
Boże, przed wariatkami! Mało brakowało, a okrzyknięto by

background image

mnie czarownicą.
- To najdziwniejsza opowieść, jaką w życiu słyszałam.
Skąd się biorą takie urojenia?
- Od Boga. Albo od diabła. Albo z niespełnionych
pragnień, ta kobieta była bezpłodna, a jej mąż
niezadowolony. Może zadała sobie jakiś czar albo urok.
Z szopki dobiegł nas melodyjny pomruk mieszający się z
jęczeniem pszczół i trelami ptaków.
- Piotr siedzi w szopce? - spytałam. Matka Hilda była
ongiś zamężna, ale zaraza zabrała jej męża i wszystkie
dzieci z wyjątkiem Piotra, który nie ma rozumu. Jest
niski, krępy jak troll i bardzo silny, lecz łagodny. Dużo
papla i śpiewa, patrząc na świat tymi swoimi dziwnymi
oczami. Pozostałe dzieci Hildy były wysokie, ładne i
mądre, trudno się wszakże spierać z wyrokami boskimi.
- Mamy tam kocięta, śpiewa im całymi dniami. Aż mi serce
rośnie, gdy widzę, jaki jest szczęśliwy - odparła Hilda,
rzucając okiem w stronę szopki okrytej kwitnącymi pędami
róż. - Matka tej obłąkanej pytała mnie, co robić.
Powiedziałam jej, że dziewczyna winna się nauczyć koić
swoją żałość dobrymi uczynkami. Bóg z czasem zsyła
pociechę.
Dokończywszy zbiór warzyw, wzięłyśmy ciepłe wonne kosze i
jak za dawnych czasów ręka w rękę wróciłyśmy do domu.

Jedyną chyba rzeczą trudniejszą od podejmowania
niespodziewanych gości jest organizacja rodzinnej wyprawy
na wieś. Po pierwsze, nikt tak naprawdę nie chce jechać,
a jeśli nawet chce, to nie odpowiada mu termin. Po wtóre,
jedni członkowie rodziny w ogóle nie mają ochoty się
pakować, inni z kolei najchętniej spakowaliby wszystko.
Trzeba nająć muły i poganiaczy, co nie jest zadaniem ani
miłym, ani łatwym. Na szczęście nie musieliśmy najmować
również koni - jak wiadomo, cudzy koń pod siodłem to
gotowy kłopot - ponieważ dzięki hojnym Burgundczykom,
którzy napełnili złotem naszą pustą szkatułę, stać nas
było na sprowadzenie z Whithill naszych wierzchowców i
zatrzymanie ich w mieście. Chwała Bogu, albowiem ojciec
Gilberta twierdzi, że dosiadanie wynajętych koni to już
dno; słuchalibyśmy gromkich biadań nad naszym upadkiem
przez całą drogę do Brokesfordu.
Najbardziej zwlekał Hugo, użalając się, że jeszcze nie
zakosztował wszystkich bardziej wyrafinowanych form
miłości do stworzeń Bożych. W pobliskim zamtuzie mieli
nową kokotę

background image

- prawdziwą olbrzymkę; chciał się przekonać, czy wszędzie
jest równie wielka i czy zmiażdży go w miłosnym uścisku.
- To odrażające - powiedziałam. - Twoje zachcianki z dnia
na dzień coraz bardziej kłócą się z naturą.
- Doprawdy chyba nie sądzisz, że wrócę do swojej nudnej
kapryśnej małżonki, kiedy tu czeka mnie jeszcze tyle
rozrywek - odparł.
Na szczęście sir Hubert rozstrzygnął tę dyskusję,
ciskając Hugonem o przeciwległą ścianę ku ogromnemu
zadowoleniu Gilberta.
Następnie zaczęły marudzić dziewczynki.
- Nie chcemy jechać do Brokesfordu, mamo. Tam jest
brzydko, brudno i strasznie.
- Tym razem będzie lepiej. Zresztą zanim się obejrzycie,
wrócimy do domu.
- To po co w ogóle jedziemy? - spytała Cecylia.
- A lady Petronilla jest zła i nas nienawidzi! - dodała
Alicja.
- Za to stryj Hugo was polubił, a sir Hubert każe
Petronilli, żeby była dla was miła. Poza tym będą tam
Robert i Damian.
- Damian?! Nasz Damian! Kiedy wreszcie się nam oświadczy?
Przecież już jesteśmy duże!
Obie zakochały się od pierwszego wejrzenia w giermku
starego lorda tak namiętnie, jak to tylko potrafią małe
dziewczynki. Zdobył ich serca swym promiennym uśmiechem
oraz tym, że był "duży, a nie stary". Decydującą
przyczyną było pewnie to, że Damian miał w domu tyle
młodszego rodzeństwa, iż po prostu umiał z nimi
rozmawiać. Na nieszczęście gorący afekt moich córek
przybrał dość dokuczliwe formy: ciskały w niego różnymi
rzeczami z okien na piętrze, szczypały go albo czepiały
się jego nóg. Widząc to, po raz pierwszy zdałam sobie
sprawę, że koniecznie trzeba wpoić im nieco ogłady.
-

Żaden mężczyzna was nie pokocha, jeśli będziecie go

szczypać albo bić - tłumaczyłam. Bardzo się przejęły i
przySiągłszy nie sprawiać ukochanemu więcej bólu, poszły
nalać mu
wody do butów na znak uwielbienia.
Magiczne imię dokonało cudu. Moje pociechy rzuciły się do
pakowania sukienek, wstążek i innych drobiazgów mających
podbić serce Damiana.
-

Jak sądzę, nie będę potrzebna na tej wycieczce? -

zapytała madame.
Choćby zależało od tego moje życie, nie umiałabym

background image

zgadnąć, czy miało to oznaczać, że chce jechać czy że nie
chce. Jedynym kluczem do jej myśli jest kolor jej cery.
Była bledsza niż zwykle, pomyślałam więc, że może się
obawiać, czy wyprawa nie posłuży jako pretekst, by się
jej pozbyć.
- Przeciwnie, jeszcze bardziej niż dotąd, lady Agato -
odparłam. - W majątku sir Huberta dziewczęta będą wymagać
znacznie więcej pouczeń niż tu, w ich własnym środowisku.
- Styl życia na dworach wysoko urodzonych wymaga
głębokiego zrozumienia kodeksu rycerskiego. Trudno
oczekiwać, by zdołały w pełni pojąć jego wszystkie
subtelności w tak młodym wieku. - Madame wykonała
wdzięczny obrót i poszła się pakować.
Cała ona - pomyślałam. Dlaczego mnie nigdy nie przychodzą
do głowy takie mądre zdania?
Następnie matka Sara oznajmiła, że jest za stara na
podróże, a Perkyn - że dom się zawali, jeśli wyjadę przed
ukończeniem remontu, i czy oczekuję, że on w jego wieku
da sobie radę ze wszystkim.
Gilbert był w ciągłym ruchu. Znikał na długie godziny, a
po powrocie zdawał mi relację z przygotowań. Czasem
gwizdał pod nosem balladę pod tytułem "Rycerz krwią
okryty" oraz inne pieśni - niektóre religijne, niektóre
jak przypuszczam, bardzo sprośne, poznane w karczmach na
lewym brzegu Sekwany podczas jego szalonych lat w Paryżu.
- Po co ci te łuby? - zapytałam.
- Na łopaty. Malachiasz pomyślał o wszystkim. Jeśli z
dworu lub wioski zniknie łopata, ktoś na pewno to
zauważy. Wiesz, jak ludzie plotkują. Weźmiemy własne,
tylko tak, żeby ich nikt nie widział.
- Nie pamiętam cię tak kontentego od czasu, gdy
siedzieliśmy w tej
upiornej gospodzie w Awinionie.
- I wraz z Malachiaszem fałszowaliśmy alchemiczne
receptury, żeby zarobić na powrót do domu? Małgorzato,
rozczulasz
się z przedziwnych przyczyn. Ale muszę przyznać, że
zrobienie
durnia z kogoś, kto na to zasługuje, podnosi człeka na
duchu. -
Westchnął. - Już tak dawno nie byłem w tarapatach, że
chyba
zaczynałem się nudzić.
- Chcesz powiedzieć, że tęsknisz za pisaniem sprośnych
wierszy, przybijaniem pamfletów na drzwiach kościołów i

background image

ukrywaniem się przed inkwizycją oraz żądnymi zemsty
ludźmi?
- Tu idzie o pościg, kochana, o ruch. Niektórych podnieca
polowanie. Mnie bardziej niż odzieranie ze skóry zwierząt
podoba się odzieranie bufonów z dobrego mniemania o
sobie.
- Nie każde polowanie jest bezpieczne, Grzegorzu.
- Oj, Małgosiu, Małgosiu, czy już zawsze będziesz mnie
nazywać Grzegorzem? To staje się kłopotliwe, zwłaszcza
gdy dzięki staraniom ojca wzniosłem się na hojnie
opłacone wyżyny stanu rycerskiego. - W jego oczach
zalśniła kpina. - Spróbuj spojrzeć na to moimi oczyma: im
grubsza zwierzyna, tym wdzięczniejsza rozrywka. Po raz
pierwszy od dawna krew znów mi żywiej krąży. Prawnik,
przekupny sędzia i całe opactwo pełne knujących mnichów!
Toż to będą trofea! Jeśli wygramy sprawę, ojciec będzie
musiał uznać, że uczeni przewyższają zwykłych ludzi. Ha!
To go zaboli! Jeśli zaś przegramy, nie stracimy wiele; te
ponurą ruinę nad strumieniem i dąbrowę, którą równie
dobrze sam mógłby pewnego dnia wyciąć. Tak czy owak
zachowamy dach nad głową.
To rzekłszy, pogwizdując skierował się do drzwi i poszedł
do Malachiasza po okutą saską skrzynię, która starzała
się przez cały zeszły tydzień w oparach dobywających się
z retort alchemika.
Ze wszystkich domowników na wyjazd cieszył się tylko
Peregryn.
-

W fosie są żaby! Żaby, żaby! - ćwierkał z zachwytem

- I kijanki! A dziadzio da mi plawdziwego konika! -
Plątał się
nam pod nogami, galopując na kijaszku i piskliwym
głosikiem wykrzykując groźne rozkazy za przykładem lorda
Brokesford. Samego lorda słychać było o wiele wyraźniej:
- Przeprowadźcież te muły na tylny dziedziniec! Bramą, a
którędy? To nazywasz jukiem?! Przecież to zwierzę kuleje,
ma nam zdechnąć w drodze? Zabierz je, powiedziałem!
Gilbercie, na diabła ci te łuby? Ach, rozumiem. Czyje to
bagaże? Madame? O, nie!! W żadnym wypadku! Ta kobieta nie
jedzie! Nie cierpię jej!
- Drogi panie teściu, jeśli ona nie pojedzie, to i
dziewczynki nie będą mogły jechać, a jeśli one zostaną,
to ja też - oznajmiłam.
- No dobrze - mruknął. - Istotnie, potrafi nieco opanować
te diablice.
- Chyba nie chcesz, żeby ganiały po twoim domu bez

background image

nadzoru, prawda? - przypomniałam mu.
- Prawda, prawda. Ale trzymaj tę starą wiedźmę z dala ode
mnie. Doprowadza mnie do wściekłości. Babie się wydaje,
że wszystkie rozumy zjadła. Jeśli będzie mi się plątać
przed oczami, nie ręczę za siebie.
Madame również zalazła nam za skórę. Uparła się osobiście
sprawdzić wszystkie popręgi, a potem uczyła Cecylię i
Alicję, jaką pozycję winna przybrać dama podsadzana na
siodło. Kazała im kilkakrotnie powtarzać tę czynność,
podczas gdy wszyscy się niecierpliwili. W końcu wreszcie
z Thames Street wyruszył liczny orszak, a za sprawą
Hugona także hałaśliwy. Najnowsza francuska moda
nakazywała zdobić uprząż dzwoneczkami, w związku z czym
Hugo obwiesił nimi wszystko: uzdę, siodło, nawet
podogonie jabłkowitego ogiera. Za każdym chóralnym
brzękiem z uszu sir Huberta dobywały się kłęby wrzącej
pary. Wściekły nie dawał jednak nic po sobie poznać i
dumnie wyprostowany jechał, jak przystoi głowie rodu na
czele kawalkady w otoczeniu swoich psów, zaś jego starszy
syn i dziedzic - za nim.
Następny w kolejności Gilbert, wysoki i zgrabny na
wielkim gniadym koniu, którego przywiózł ongiś z Francji,
trzymał
przed sobą małego Peregryna w spiczastej czerwonej
czapeczce. Malec wczepiony w czarną końską grzywę
radosnym okrzykiem komentował każdy nowy widok. Obok ja
na siwej klaczce, istny symbol niewieściej frywolności z
pokojowym pieskiem w wielkim juku za siodłem. Ukryta w
słomie pod poduszką Lwa tkwiła długa płaska saska
szkatuła wypełniona pyłem wieków sprokurowanym z
mieszaniny popiołu z kominka oraz zawartości dorodnej
starej purchawki. (Malachiasz nalegał na "artystyczną
precyzję".) Lew to staruszek, ale bardzo lubi swoją
poduszkę, mogliśmy więc być pewni, że nikt się do niej
nie zbliży niezauważenie. Za nami jechały dziewczynki
siedzące razem na dużym płowym wałachu oraz madame, godna
i wytworna na drobnej karej klaczy. Dalej postępował rząd
jucznych mułów wraz z poganiaczami. Ze wszystkich stron
otaczała nas asysta zbrojnych pachołków z zamku, bez
której żaden liczący się człowiek nie może mieć nadziei
na bezpieczną podróż w tym pełnym ułomności świecie.
Kiedy mijaliśmy wysokie, barwnie malowane domy i
strzeliste kościoły mojego ukochanego miasta, a potem
przez Bramę
Biskupią wydostaliśmy się na drogę prowadzącą przez

background image

faliste
wonne pola za murami, myślałam tylko o jednym: im prędzej
się
z tym uwiniemy i wrócimy, tym lepiej. Miałam dość
powodów,
by nie lubić Brokesfordu. Jeśli coś się tam zmieniło, to
z pewnością na gorsze.


ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Zamek brokesfordzki był wciąż taki sam, jakim jawił mi
się w złych wspomnieniach. Stercząca na wzgórku posępna
ruina okolona wyszczerbionym murem i zabagnioną,
śmierdzącą odchodami fosą. Podejmowane przez sir Huberta
próby wyhodowania wzorcowego angielskiego konia
wierzchowego nie przysłużyły się jego domostwu,
przeciwnie: odarły dach z łupku, a ściany dworu ze
wszystkich ozdób prócz broni i szczątków dawno zabitych
zwierząt. Zubożyły także wioskę. Co gorsza, rozrzutności
tej szła w sukurs wojna. Nader często kosztowne delikatne
wierzchowce wymagające dbałej opieki koniuszych,
starannego ujeżdżenia, odpowiedniej paszy i opancerzenia
wywożono za granicę na rzeź. Skąpe łupy nigdy nie
równoważyły strat. Teoretycznie król wypłacał
odszkodowanie, lecz nie zawsze, a jeśli, to z dużym
opóźnieniem. Tak więc ziemie Brokesfordu rodziły głównie
chwałę wojenną swego pana, zamiast żywić trzodę dającą
mleko, skóry czy też wełnę. Skromny zysk z owoców i
nadwyżek zboża wędrował do kies kowali i płatnerzy, a
stajnie sir Huberta były lepiej utrzymane niż jego dom.
Przejechaliśmy przez wioskę, biedną i zaniedbaną jak
zawsze. Kilka kobiet z dziećmi na rękach stanęło w
drzwiach krytych sitowiem lepianek, żeby pokłonić się
panu. Wszyscy zdatni do pracy mężczyźni i niewiasty
zajęci byli sianokosami; widzieliśmy ich w oddali.
Sierpniowy upał bezlitośnie prażył ziemię; czułam,
jak strużki potu ściekają mi spod zawicia. Psy i mali
chłopcy biegli za orszakiem. Gdy mijaliśmy kościół, kilku
starców, którzy wygrzewali się na cmentarzu, podeszło z
uniżonym pytaniem, czy lord przywiózł im nowego księdza.
-

Wkrótce, już wkrótce - odparł, wręczając im kilka

miedziaków. - W wigilię świętego Augustyna mam rozmawiać
z biskupem, a do tego czasu mój spowiednik nawiedzi was w
każdą niedzielę. Nie pozostaniecie bez pociechy duchowej.

background image

Kiedy wjechaliśmy na ostatnią prostą pylistej drogi
wiodącej do zamku, dodał, zwracając się do Gilberta:
-

Ha, jakby dotąd zależało im na duchowym

przewodnictwie! Ale po śmierci biednego Rogera połowa
jego owieczek
ma wyrzuty sumienia. Jakoby zgrzeszyli niedostatkiem
chrześcijańskiej gorliwości, rozumiesz. Marzą im się
posty, biczowania,
nocne czuwania, te wszystkie brednie, którymi ty
doprowadzałeś
mnie do rozpaczy.
Gilbert zacisnął usta. Zawsze uważał, że stosunek jego
ojca do religii jest zbyt niefrasobliwy.
- Połowa? A co z resztą?
- Czynią gusła nad stawem. Jak zawsze.
- Gdzie moja luba małżonka? Chyba wyjdzie mi na
przywitanie?! - zawołał Hugo, wchodząc do wielkiej sali.
Pakunki zdjęto już z mułów i zwierzęta wraz z
poganiaczami ruszyły w powrotną drogę. Hugo przystanął na
środku komnaty, zerkając z oczekiwaniem na schody
prowadzące do świetlicy. W lecie w wielkiej sali nie
trzyma się kur, ale zawsze jest tu pod dostatkiem psów
tarzających się w brudnym sitowiu. Najchętniej nosiłabym
tu patynki, ale zostałoby to poczytane jako obraza, toteż
zabrałam ze sobą stare ciżmy, których używam w ogrodzie.
W tym domu dobre rzeczy zaraz się niszczą. Nauczyłam się
podPinać niedzielną suknię, tę z trenem, żeby nie
dotykała podłogi, opuszczam ją dopiero w kaplicy, która
zwykle stoi pusta i nawet Psy nie załatwiają tam swoich
potrzeb.
Pośród belek stropu nad paleniskiem, które dymi się we
dnie i w nocy, miesiącami wiszą szynki i jelenie udźce.
Ponoć się wędzą. Tutejsi mieszkańcy żywią osobliwe
upodobanie do ceremonialnego spożywania ściągniętych spod
pułapu członków jakiegoś martwego od dawna zwierzęcia,
wyschniętych na kamień lub przeciwnie - zielonych i
oślizłych. Ja osobiście nie jadam trupów, przez co mają
mnie za dziwaczkę. Wiem, że oczy tych nieszczęsnych
zwierząt prześladowałyby mnie we śnie; wolę nie mieć ich
na sumieniu. Przy swej ostatniej bytności w Brokesfordzie
sprowokowałam zawziętą dyskusję na temat natury ostryg -
dyskusję czysto akademicką, albowiem ostryg się tu nie
podaje. Oznajmiłam wszakoż, że i tak bym ich nie jadła -
skoro umieją otwierać i zamykać skorupki, skąd wiadomo,
czy nie mają gdzieś schowanych oczu? Sir Hubert uznał, iż

background image

Gilbert powinien batem wyleczyć mnie z tych dziwactw, na
co Gilbert stanął mu okoniem i skutkiem tej różnicy zdań
w powietrzu zaczęły latać ławy. W przyzwoitych dworach po
wieczerzy gra się w szachy albo słucha muzyki, ale w
Brokesfordzie panują inne obyczaje.
Tym razem wielkie palenisko na środku sali było zimne; z
powodu upałów przeniesiono gotowanie na dziedziniec.
Doleciał mnie stamtąd przeraźliwy kwik świni zarzynanej
dla uczczenia powrotu pana zamku. Żołądek podjechał mi do
gardła. Ciekawe - pomyślałam - czy będę dziś pościć, czy
też nie zdążyli zjeść wszystkich świeżych jajek.
Nie widząc Petronilli, Hugo podszedł do schodów i zawołał
ją głośno. Spiralna klatka schodowa wpuszczona w gruby
mur doskonale przenosi głos, jeśli drzwi na dole i na
górze są otwarte. Oświetlają ją wąskie ukośne strzelnice,
przez które razi się bełtami lub oblewa wrzącym olejem
nieproszonych gości. Ciężkie, dębowe, okute żelazem drzwi
u dołu i podobne na górze noszą ślady prób ich
sforsowania za pomocą wojennych toporów. osobiście wolę
domostwa wygodne, przytulne i jasne, ze szklanymi
gomółkami w oknach, ciepłymi drewnianymi boazeriami i
schludnie wybielonymi ścianami. Mówiąc krótko, podoba mi
się to, co mam, i przenigdy nie oddałabym tego w zastaw,
by ratować jakieś posępne zimne zamczysko.
Kiedy czujnie nadzorowałam przenoszenie juków (zwłaszcza
faszerowanego saską skrzynią bagażu mojego psa), Peregryn
zaś, który jest jeszcze malutki i nie rozróżnia rzeczy
czystych od brudnych, wyciągał stare kości spomiędzy
sitowia, ze schodów zeszła stara niańka lady Petronilli.
-

Moja pani śle najgorętsze przeprosiny - powiedziała,

kłoniąc się nisko przed sir Hugonem. - Jest w odmiennym
stanie; za słaba, żeby wstać z łoża.
Usłyszałam pogardliwe fuknięcie stojącej za mną madame.
Wiedziałam, jak by to skomentowała: pani domu, choćby i
umierająca, ma obowiązek wyjść na powitanie gości,
następnie zaś własnymi białymi rękoma obmyć stopy mężowi,
a najlepiej wszystkim towarzyszącym mu rycerzom, którzy
zjechali z wizytą. Jeśli przyjęła już ostatnie
namaszczenie, może odkomenderować do tego swoje dworki.
Ale oczywiście w Brokesfordzie nie było dworek. Jakaż
rodzina wysłałaby córkę dla nabrania ogłady w miejsce,
gdzie niczego dobrego nie można się nauczyć? Z tego
samego powodu w Brokesfordzie nie było również paziów.
Niestety Petronilla twardo egzekwuje swoje przywileje,
ale nie dorasta do obowiązków. I tak jestem dla niej zbyt

background image

wyrozumiała, zważywszy na jej usilne starania, by
pozbawić mnie życia, kiedy byłam tu poprzednim razem.
- Odmiennym? - spytał Hugo z nadzieją w oczach.
- Odmiennym - potwierdziła babka Wilmot. Włoski na jej
brodzie najeżyły się, jakby sygnalizując ukryty w słowach
sens.
- Lepiej nie dziel zawczasu skóry na niedźwiedziu -
mruknął stary lord, ale Hugo, będąc człowiekiem
łatwowiernym, popędził w górę po schodach.
- A gdzie Damian? - spytała Cecylia, rozglądając się
wokół wyczekująco.
Odpowiedział jej Robert, giermek starego sir Huberta,
który właśnie wrócił z łęgu pod zamkiem, gdzie ćwiczył
szarżę z koPią.
- Sir Damian, ten zdrajca, pojechał w zaloty. -
Uśmiechnął się złośliwie. - Będziecie się musiały
zadowolić mną.
- Sir Damian? - zapytałam, czując, że zaraz rozpęta się
dramat.
- A tak, czcigodna pani, i to żeby zasłużenie! Król
wezwał ochotników do szturmu na bramę Montrouge, co
między namj mówiąc, równało się pewnej śmierci, w zamian
oferując pas rycerski. Młody Kolart d'Ambreticourt
dziwnym trafem nie mógł znaleźć hełmu, więc ominął go ten
zaszczyt. Ja niestety miałem uszkodzony napierśnik. Ale
Damian, nadgorliwy jak to on, rzucił się na tę szansę.
Wyrokiem Fortuny ze wszystkich, którzy poszli, tylko on
wrócił żywy. Teraz jest bohaterem, w łaskach u samego
króla, otrzymał pas rycerski i jeszcze na dodatek niczego
sobie zameczek wyposażony w parę wiosek. Wstyd doprawdy,
że te wszystkie zaszczyty nie mają pokrycia w jego
wrodzonych cnotach.
- Został rycerzem i nie przyjechał do mnie na białym
koniu? - wykrztusiła z goryczą Cecylia.
- To po mnie miał przyjechać - sprostowała Alicja, w
zamian za co Cecylia z całej siły nadepnęła jej na nogę.
- Kto jest jego wybranką?
- Panna Róża, młodsza córka sir Tomasza de Montagu.
- Nienawidzę jej - oświadczyła Alicja.
- Zdradzona! - wykrzyknęła Cecylia. - Nigdy już nie
pokocham innego! Jego niewierność śmiertelnie zraniła me
serce!
- Jestem znacznie ładniejsza - stwierdziła Alicja.
- Miał zaczekać, aż dorosnę! - biadała Cecylia.
- A ja, jak dorosnę, to dopiero go urządzę - po namyśle

background image

zadecydowała Alicja.
Uznałam za stosowne wkroczyć.
-

Nic takiego nie zrobisz. Przeciwnie, obie będziecie

się zachowywać przyzwoicie.
Ale obie rozszlochały się wniebogłosy.
Madame położyła chłodną białą dłoń na ramieniu Alicji.
-

Przyjęte jest - oznajmiła - aby w takim wypadku dama

zdradzona przez ukochanego wstąpiła do klasztoru.
- Do klasztoru? - przeraziła się moja młodsza córka - mam
za ładne włosy, żeby je ścinać!
-

Mnie nie pozostało nic innego - załkała Cecylia. -

Poświęcę się modlitwie i kontemplacji.
Na wargach madame zaigrał dziwnie ironiczny uśmieszek.
- Niechże więc tak będzie - powiedziała. - Musisz zacząć
ćwiczyć się w pokorze. Myślę, że schludne ułożenie swoich
rzeczy będzie dobre na początek.
- Myślałam raczej o rozdawaniu jałmużny ubogim.
- U ciebie, Cecylio, byłby to przejaw pychy - odparła
madame z kamienną twarzą. - Lecz istotnie możesz pomóc
tutejszemu jałmużnikowi.
Zderzenie wyidealizowanych poglądów madame z przaśną
rzeczywistością Brokesfordu miało niewątpliwie pewien
urok. Wynikające stąd zabawne sytuacje mogły nam osłodzić
uciążliwy pobyt w tym ponurym domu.
- Sir Hubert nie ma jałmużnika - wtrąciłam.
- A zatem kapelanowi, kiedy po wieczerzy zbierze resztki
dla ubogich.
- Kapelan to pijak i nierób. A resztki zjadają psy.
- To bardzo niestosowne - oświadczyła madame.
- Róża, Róża - burczała pod nosem Alicja. - Nienawidzę
jej.
Nagle się przeraziłam, że tu na wsi, gdzie o tyleż więcej
było okazji i do psot, i do buntu, narzucone im przez
madame wędzidło dobrych manier może się zerwać. Boże
miłosierny, pomodliłam się w duchu, pozwól nam stąd
wyjechać, zanim te dwie diablice zrobią coś strasznego.
Lady Petronilla zeszła dopiero na wieczerzę. Towarzyszył
jej spowiednik, którego przywiozła z domu swego ojca,
oraz nie odstępująca jej na krok niania. Choć trwało
upalne lato, ona zaś była mężatką, a nie wdową, miała na
sobie ciężki, podbity futrem czarny surkot, pod spodem
zaś suknię z zielonej wełny, tak ciemną, że wydawała się
prawie czarna. Włosy o barwie miodu splecione były w dwa
warkocze zwinięte nad uszami i ujęte w srebrną siateczkę.
Bardzo się zmieniła; chociaż młodsza ode mnie, wyglądała

background image

na starą zniszczoną kobietę. Twarz jej obrzmiała,
przybrała żółtawy odcień, pojawiły się na niej dziwne
brunatne plamy niczym rozrośnięte piegi. Spojrzenie
błyszczących jak w gorączce oczu biegało to tu, to tam,
upatrując sobie coraz to inną postać. W końcu skupiło się
na mnie.
- Witam, lady Małgorzato. A gdzież to twój syn? -
zagadnęła z szerokim upiornym uśmiechem. Emanowało z niej
coś... ni to woń, ni to wiew, który sprawiał, że włosy
zjeżyły mi się na głowie.
- Dzieci jedzą osobno - odparłam. Jak to możliwe, że
obecni w komnacie mężczyźni niczego nie dostrzegli? W
moim sercu bił głośno dzwon na trwogę.
- Słusznie, słusznie - wtrącił Hugo i dodał wyjaśniająco:
- Moja pani małżonka jest nerwowa, co nie dziwi w jej
stanie.
- A ty co? Przyjechałaś chełpić się przede mną, że znów
jesteś brzemienna? O, ja widzę wszystko, widzę ludzkie
tajemnice...
Mówiła prawdę. Czytałam to w jej oczach - jakąś
nienormalnie wyostrzoną spostrzegawczość. Istotnie
widziała to, na co ludzie zwykle są ślepi albo nie
zwracają uwagi. Po grzbiecie przepełzła mi nieprzyjemna
ciarka.
- Przebiegła z ciebie kobietka! Posłużyłaś się swoim
synem, żeby zdobyć łaski. Ale teraz ja także urodzę syna.
Urodzę dziedzica. I to on będzie tu władał. - Uśmiechnęła
się pod nosem.
- Tym razem będziemy ostrożniejsi. Będziesz miała
wszystko - oznajmił wielkodusznie Hugo.
Jak można być tak ślepym? - pomyślałam. Tylko madame
Agata, nieruchoma i lekko pobladła, przypatrywała się z
uwagą pani domu. Ona także wyczuła to co ja.
Wędrujący wzrok Petronilli zatrzymał się na niej.
-

Potępiasz mnie, prawda? Kimże jesteś, kobieto w

czerni,
że nie odstępujesz Małgorzaty jak cień?
-

Petronillo, pozwól, że ci przedstawię lady Agatę de

Hauvill, która zaszczyca nas swoim towarzystwem.
- Tu nie będzie jadła przy wysokim stole.
- Lady Agata jest córką rycerza i naszą krewniaczką, choć
daleką.
- Nie będzie mnie tu prześladować czarna zmora! Chce mi
ukraść dziecko z łona, wiem o tym! Takie jak ona
zabierają dzieci jednym i dają drugim! A to jest moje,

background image

moje! Nie zabierzesz mi go jak tamtego! - Wskazała na mój
brzuch, jeszcze zupełnie płaski.
- Trzymaj się ode mnie z daleka! - oznajmiłam twardo,
prostując się na całą swoją mierną wysokość. Chyba się
opamiętała, bo zamiast na mnie napadła na madame, bladą i
kruchą, której pozycja jako osoby zależnej, na dodatek w
cudzym domu, była znacznie słabsza.
- Wyrzućcie ją stąd, wyrzućcie! - zaskrzeczała, rzucając
się na starszą damę z pazurami, jakby chciała wydrapać
jej oczy. Gilbert i ja chwyciliśmy ją za ręce. Kiedy
Gilbert jej dotknął, nagle jakby zmiękła, podniosła na
niego dziwnie pokorny wzrok i ucichła.
- No już, już, słodziutka, uspokój się - zamruczała,
podbiegając do niej, babka Wilmot.
- Ha! - zakrzyknął triumfalnie Hugo, który nadal niczego
nie rozumiał. - Oto dowód, że moja pani jest w odmiennym
stanie. Niewiasty zawsze są wtedy nieco rozstrojone.
Czego byś chciała? Może łakoci albo południowych owoców?
- Jest jeden owoc, na który mam ochotę - odparła,
spoglądając z ukosa na Gilberta. W jej oczach płonął
niezdrowy blask. - Ale sama go sobie zerwę.
- Moja gołąbeczka źle się czuje od powrotu z Leicester -
wyjaśniła niania.
- Lepiej, jeśli odpoczniesz w swej komnacie, pani, i
każesz Sobie tam przynieść wieczerzę - szepnął
spowiednik, brat PaWeł, żylasty, choć zgięty od ciągłych
ukłonów augustianin na stałe związany z rodziną
Petronilli.
-

Tak będzie najlepiej. - Sir Hubert grzmiącym basem

rozstrzygnął sprawę. - Musisz, pani, dbać o siebie przez
wzgląd na
dziedzica.
Czy to możliwe? Wydało mi się, że widzę wypukłość pod jej
ciężką tuniką.
- O, tak - odpowiedziała potulnie. - To prawda. Teraz
muszę dbać nie tylko o siebie.
Błyszczącymi oczyma omiótłszy komnatę, pozwoliła się
wyprowadzić do alkowy na wieży, którą dzieliła z Hugonem,
jego sługami, sokołami i psami.

- Nadgryzłaś ten chleb, Alicjo! To nieładnie. Nie można
go teraz dać ludziom. - Cecylia wrzuciła chleb do koszyka
z żarciem dla psów, Alicja zaś wyciągnęła go z powrotem,
żeby mu się przyjrzeć.
- To nie ja - oznajmiła, obróciwszy kilkakroć w rękach

background image

ułomek chleba.
- Owszem, ty. Widać ślady twoich zębów. Wszyscy inni
zostawiają większe.
- To twoje! - oburzyła się Alicja. - Sama ugryzłaś i na
mnie zwalasz.
- Nieprawda. Moje życie stało się zbyt tragiczne, abym
zniżała się do nadgryzania chleba. Zakonnice nigdy się
tak nie zapominają. Zamierzam przyjąć imię zakonne Marii,
od naszej Pani Boleściwej. Odtąd czeka mnie smutek, wiele
smutku aż do grobowej deski.
W oczach madame de Hauvill skrzyła się wesołość, ja z
coraz większym trudem opanowywałam się, by nie parsknąć
śmiechem.
- Panno Cecylio - powiedziała madame - robisz już ładne
równe ściegi i myślę, że możesz usiąść ze mną do
haftowania obrusu na ołtarz w kaplicy.
- Ja też chcę! Haftuję tak samo ładnie jak ona!
- A nieprawda! Poza tym masz wiecznie brudne łapy!
- Ty, panno Alicjo, będziesz mogła wyszyć łatwiejsze
fragmenty, ale pod warunkiem, że będziesz grzeczna.
Było słoneczne południe, tuż po obiedzie. Madame
nadzorowała sortowanie pozostałości jadła na dwie części
-jedna miała zostać zaniesiona do psiarni, druga rozdana
biednym. Parę dni temu odbyła się w związku z tym dzika
awantura. Utkwiwszy stanowcze spojrzenie w sir Hubercie,
madame zaofiarowała się z pomocą w dokarmianiu ubogich,
do czego jak stwierdziła, skłania ją chrześcijańska
pokora.
Oblicze mego teścia przybrało gromowy wyraz.
- Kwestionujesz, pani, moją hojność?! - ryknął.
- Ach! - Madame po mistrzowsku udała zmieszanie. - Tego
się tu nie robi? Cóż, zapewne w każdym hrabstwie panują
inne obyczaje. Nie znam tych stron. Stokrotnie
przepraszam za tak wielce niestosowny pomysł.
Sir Hubert dałby się ugłaskać przeprosinami, ale z tym
"wielce niestosownym" pomysłem madame posunęła się za
daleko. Jej wypowiedź na milę trąciła ironią, gorzej -
złośliwą kpiną w rodzaju tych, o które zawsze podejrzewał
mego męża, a swego kłopotliwego potomka Gilberta.
Ponieważ z tym ostatnim musiał pozostawać w przyjaznych
stosunkach przynajmniej do czasu, gdy trafi się okazja,
żeby zakopać skrzynkę, wyładował się na madame.
- Rozdaję jałmużnę w dni świąteczne! A w Zielone Święta
każdy nowochrzczeniec dostaje porządną szatę! Pan Bóg nie
każe nam wyzbyć się wszystkiego, abyśmy zostali goli i

background image

bosi!
- Ach, pojmuję. Zapewne macie tu wielu dorosłych
nowoochrzczeńców w każde Zielone Święta.
(Wedle mej wiedzy przytrafił się tylko jeden, biedny
słabowity przygłupek, którego rodzice nie trudzili się
nawet, by ochrzcić go w niemowlęctwie. Było to całkiem
głośne wydarzenie. Cóż, Sir Hubert nigdy nie wahał się
przedstawiać odosobnionych przypadków jako normy, ilekroć
sytuacja tego wymagała.)
-

Czemuż miałbym nagradzać próżniaków?! - wrzasnął.

- A biedne wdowy i sieroty?
- Tu nie ma biednych wdów i sierot! Są pod opieką!
- Czyją?
- Rodzin,jak przystoi!
- Ale pochwalasz, panie, pomoc wdowom i sierotom, prawda?
-

Czy podajesz, pani, w wątpliwość moje cnoty

rycerskie?
Zapędziwszy go w kozi róg, madame spytała grzecznie, czy
-

gdyby przez czysty przypadek napotkała jakąś biedną

wdowę
lub sierotę albo kalekiego żebraka - może mu dać resztki
jadła.
-

Tylko nie kalekim żebrakom, na Boga! Zbiegną się tu

z całego hrabstwa!
Można to było uznać za rodzaj przyzwolenia, które madame
skrzętnie wykorzystała, aby dać przyszłym mniszkom lekcję
dobroczynności. Byłam uradowana, albowiem dzięki temu
prawie nie widywały się z Petronillą.
Otrzymałyśmy dowód, że Pan Bóg nagradza dobre uczynki
-

choć nieplanowane, okazały się bardzo użyteczne także

dla
nas. W ferworze biegania z koszami, liczenia i mierzenia
mniej
lub bardziej zniszczonych obrusów i kap, nasza obecność w
kościele przestała zwracać uwagę. To rozwiązało problem,
który
gnębił mego męża - mianowicie jak podrzucić list, w
którym
będzie wiadomość o zakopanej skrzyni z dokumentami. Gdyby
znaleziono go w zamku, wyglądałoby to podejrzanie, ale
gdyby
Gilbert udał się do kościoła w wiosce i zaczął grzebać w
archiwach, naszą wiarygodność można byłoby od razu spisać
na straty,
ludzie bowiem natychmiast dowiadują się o wszystkim.

background image

Malachiasz rzekł tylko: "Gilbercie, masz głowę nie od
parady. Wymyślisz coś na miejscu".
Gdy więc pewnego słonecznego ranka przyrządziłyśmy
garniec gorącego mleka z korzeniami i dodatkiem mocnego
piwa, by pokrzepić nim biednych acz cnotliwych starców,
chorych i sieroty, Gilbert po prostu wetknął mi list do
ręki i powiedział:
- Wybieracie się do kościoła? Będąc tam, przy okazji
policz, proszę, świeczniki. Ksiądz Roger trzymał je za
ołtarzem,
w skrzyni z rejestrami. Zamierzam ufundować ładny srebrny
świecznik w podzięce za bezpieczny powrót do domu. Ale
jeśli świeczników jest pod dostatkiem, może lepsza byłaby
patena.
Pojąwszy w lot jego intencje, wsunęłam list w zanadrze.
Mimo więc, że w kościele było pełno ludzi - w jednym
kącie ojciec Cedrik wysłuchiwał spowiedzi, w drugim
dziewczęta rozdawały resztki białego pieczywa bezzębnym
starcom, którzy zwykle drzemią w słonku pod cmentarnym
murem - nikt nie zauważył, że zniknęłam za ołtarzem i
zeszłam do wąskiej sklepionej krypty, żeby policzyć
świeczniki. Otworzyłam wielką skrzynię, w której
pleśniały sobie spokojnie księgi parafialne, wydobyłam
stosownie zbutwiały list i wsunęłam go do księgi, która
wyglądała na najstarszą. Słysząc czyjeś kroki na
schodach, opuściłam wieko.
- Aż trzy świeczniki! Chyba lepiej będzie, jeśli ufunduje
patenę - powiedziałam na głos. - A, to pani, Agato. W
czym mogę pomóc?
- Panienki rozdały już chleb. Gdzie jest garniec z
mlekiem?
- Na górze, obok tych dziecięcych koszulek, które uszyły
pod pani nadzorem.
Byłam z siebie dumna. Sprawiłam się chytrze niczym lis,
który porywa najtłustszą kurę i tyle go widzieli.
-

Lady Małgorzato - odezwała się madame, gdy ruszyłyśmy

drogą biegnącą przez wioskę - należą ci się moje
przeprosiny. Od pewnego czasu ciąży mi to na sumieniu.
Za domami szemrał potok, mieniąc się w promieniach
letniego słońca.
- Ależ, lady Agato! Za cóż miałabyś mnie przepraszać?
- Sposób, w jaki opuściłam wówczas twój dom, pani, był
obelżywy. Myślałam, iż to grzeszny afekt związał cię z
kancelistą świętej pamięci męża. Ale tu dowiedziałam się
od kapelana, że zostałaś zmuszona do tego małżeństwa.

background image

- Stary lord Hubert postanowił zawładnąć pieniędzmi
mistrza Kendalla.
- Jednakowoż twój mąż jest człowiekiem honoru. Źle
osądziłam i jego, i ciebie. Tymczasem ty w swej dobroci
zapewniłaś mi miejsce przy wysokim stole. Jesteś, pani,
prawdziwą chrześcijanką. Z głębi serca proszę cię o
wybaczenie.
- Lady Agato, troszczysz się o moje córki i wielce się
już przyczyniłaś do poprawy ich manier. Jestem ci za to
niezmiernie wdzięczna. Jeśli w ogóle trzeba tu coś
wybaczyć, czynię to ze szczerego serca.
Na twarzy madame odmalowała się ulga. Spojrzała na idące
przed nami dziewczynki, które obejrzawszy się ukradkiem,
zrzuciły ciżmy i ignorując ułożone w poprzek strugi
kamienie, z rozmachem wskoczyły do wody.
-

Co do owej poprawy, na razie jest dość powierzchowna

-

zauważyła - ale trzeba kuć żelazo, póki gorące.

Do dziewczynek przyłączyła się gromadka półnagich dziatek
ubogiego wieśniaka, którym przyniosłyśmy odzież. Razem
zaczęły uganiać się w potoku, pokrzykując i chlapiąc.
- Miałaś, pani, własne dzieci?
- Tak - odparła, przyglądając się hasającej czeredzie.
-

Urodziłam siedmioro, trzech chłopców i cztery

dziewczynki.
Dwoje zmarło w niemowlęctwie. Do dziś żyje tylko jedna
córka.
Jest w klasztorze; ojciec poskąpił jej wiana. - Odwróciła
głowę.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nagle pojęłam, jak bardzo
było jej ciężko. Jej niezłomna wierność formom, różne
drobne dziwactwa, nawet małostkowość, wszystko stało się
w tym świetle całkiem zrozumiałe.
- Kiedy patrzę na ciebie, pani - podjęła - i na to, co
cię łączy z małżonkiem, widzę, iż udało wam się wyhodować
miłość z poczucia obowiązku i że jest to możliwe. Bardzo
cię za to szanuję.
- Hm, cóż, na tym padole trzeba robić, co się da -
bąknęłam speszona.
Zamilkłyśmy, ostrożnie przechodząc po kamieniach na drugi
brzeg pluszczącego potoku.
Po dłuższej chwili madame zagadnęła nieśmiało:
- Czy to prawda, że zagrałaś, pani, o wolność swego męża
w kości, stawiając w zastaw swoją cnotę, i że kości były
obciążone - Jej policzki zaróżowiły się z niezwykłego u
niej podniecenia; widać było, że już dawno miała ochotę

background image

mnie o to spytać.
- To prawda - odparłam.
- Och, pani Małgorzato! - wykrzyknęła. - Skąd wzięłaś
takie kości?
Wybuchnęłyśmy śmiechem i chichotałyśmy przez całą drogę
do chaty chorej, którą szłyśmy odwiedzić. Niewiasta owa
była córką starej Anny, znachorki. Nie miała własnej
ziemi i po śmierci matki została bez środków do życia.
Utrzymywała się z tego, co dostała za siedzenie przy
chorych albo mycie zwłok, sprzedawała też napary z ziół -
mało skuteczne, niewiele bowiem zdążyła się nauczyć od
matki za jej życia. Jej choroba na szczęście nie była
śmiertelna ani też zakaźna. Miała jednak potwornie
opuchnięte nogi, leżała wyzuta z sił i pewna, że
przyjdzie jej umrzeć.
-

Dzięki, dzięki, niech was Pan Bóg nagrodzi,

szlachetne
damy - powtarzała. - Och, czemuż Brokesford nie ma takiej
pani zamiast tej wilczycy, która rządzi w zamku.
Wytrząsnęłyśmy siennik i ułożyłyśmy ją wygodnie. Napojona
mlekiem z korzeniami ożywiła się nieco i zaczęła mówić, a
sądząc, że zbliża się jej ostatnia godzina, poprosiła,
abyśmy sprowadziły księdza, i zdradziła nam sekret, który
dotąd taiła. Stwierdziła mianowicie, że jej matka nie
pośliznęła się na schodach w zamkowej wieży, lecz została
z nich zepchnięta.
- Nogi miała zdrowe! Zeszłam przed nią, niosąc jej
rzeczy. I przysięgam, że kiedy krzyknęła: "Jezu, ratuj!",
usłyszałam jeszcze czyjeś kroki oddalające się pod górę.
- Straszne - powiedziałam. - Ale kto mógłby chcieć jej
śmierci?
- Tam się stało coś złego, czego nie chcą wyjawić. Kiedy
matkę wezwano do lady Petronilli, kazała mi czekać pod
drzwiami komnaty, ale usłyszałam, jak mówi: "To nie
dziecko". Powiadam wam, szlachetne panie, owego wieczoru
w zamku zrodził się potwór. Diabeł rogaty, którego
zadusili w tajemnicy. Potem
pani nałożyła czerń, że niby jest w żałobie, a tymczasem
próbuje sprowadzić następnego diabła na ten świat.
Obiecałyśmy przysłać jej kapelana i wyszłyśmy przez
niskie drzwi chatynki na zewnątrz, gdzie bawiły się
dzieci. Cecylia i Alicja brodziły w potoku, próbując
łapać ważki gołymi rękami.
- Gdyby urodziła diabła, wszyscy by o tym wiedzieli.
Musieliby się przecież pozbyć ciała, prawda? - odezwała

background image

się, jak zwykle rzeczowo, madame.
- Ta kobieta usłyszała tylko "To nie dziecko", resztę
sama sobie dośpiewała. Pani Agato, tak sobie myślę...
jestem prawie pewna, że ciąża Petronilli nie była
prawdziwa, tylko urojona.


ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Tuż za dworską piwowarnią był maleńki ogródek, w którym
rosło trochę ziół, warzyw i róże. Podczas mojej pierwszej
wizyty w Brokesfordzie zastałam go w opłakanym stanie i
tchnęłam weń trochę życia. Dziś, w piękny letni poranek
udałam się tam, by zacząć wszystko jeszcze raz od nowa.
Wzięłam ze sobą dzieci, chcąc im przekazać trochę
zielarskich mądrości matki Hildy. Wiatr gnał po niebie
spiętrzone białe chmury; ilekroć zasłaniały słońce, przez
ogród przetaczał się cień, lecz po chwili chmura
odpływała dalej i znów lał się na nas skwar.
-

Ta rozrośnięta kępa to szałwia - tłumaczyłam. - Leczy

się nią melancholię i poty.
Peregryn w przykrótkiej koszulce i starych nogawicach z
odciętymi stopami w skupieniu rył ziemię obok kępy
żywokostu, który sam się nasiał i wybujał nad podziw.
Malec z zainteresowaniem oglądał a to wykopany kamyk, a
to dżdżownicę, a to żuka, który uciekł przed nim w
popłochu, przebierając licznymi nogami.
-

A to jest koper, mamusiu. - Alicja zerwała łodyżkę

i wsadziła ją do ust. Była boso, w samym gieźle,
rozpuszczone na
Plecach rudozłote włosy lśniły w słońcu. Wyrośnie z niej
piękna
dziewczyna, pomyślałam.
- Mi daj! - Peregryn wyciągnął łapkę. Alicja zerwała mu
drugą łodyżkę kopru.
- Dobrze tu rośnie, bo słońce opiera się na murze i
ogrzewa ten kącik - powiedziałam.
- Matka Hilda rozmawia z roślinami - odezwała się
Cecylia. - Czy dlatego udają jej się lepiej niż innym?
- Nie wiem. Myślę, że każdy może mówić do roślin, ale nie
każdego zechcą słuchać. I tym właśnie matka Hilda różni
się od innych ludzi. Może mówić do czegokolwiek i to coś
ją rozumie. - Zaczęłam podwiązywać pnącze, które zsunęło
się z drabinki i kłębiło na ziemi.
- Patrzcie na chmury. - Alicja wskazała niebo. - Jakie

background image

mają różne kształty, widzicie? O, na przykład ta
przypomina ul, tamta pieczoną kaczkę, a ta dużą misę z
ciastkami owsianymi.
- Ja w tej dużej widzę lwa i konia - powiedziała Cecylia.
- A ja zieloną panią - odezwał się nagle Peregryn.
- Chmury nie są zielone.
- Pani jest zielona - rzekł z powagą chłopczyk. - Ma
moklą sukienkę. Niania musi ją przeblać.
- Jedzie na koniu? A może na lwie?
- Nie. Idzie w butkach. Butki też ma mokle. Pływają w
nich lybki.
- Jeśli ma buty na sobie, to nie widać, co w nich jest -
wytknęła Cecylia.
- Widać - oznajmił stanowczo Peregryn i z powrotem złapał
grackę.
Znów padł na nas cień. Podniosłam głowę, ale tym razem to
nie była chmura, tylko sir Hubert, który patrzył na wnuka
z uwagą, w milczeniu. Podszedł cicho jak kot; nie wiem,
od jak dawna się nam przyglądał.
-

Pani Małgorzato, zabierz dziecku gracę.

Podeszłam do Peregryna, który natychmiast zaczął wyć.
- Peregrynie - rzekł stary lord spokojnie, choć już było
widać, że czoło mu się chmurzy. - Rycerze nie grzebią się
w ziemi. Rycerze jeżdżą konno. Od uprawiania ziemi są
chłopi.
- Pelyn kopie i znajduje takie lózne. Gdzie mój ziuk?
Mama. daj ziuka. Pokazie dziadziowi.
- Żuk uciekł, kochanie. Odłóż grackę, jak każe dziadek.
- Jak podrośniesz, zabiorę cię na borsuki, skoro tak
lubisz kopać - zaśmiał się sir Hubert. - To znacznie
okazalsza zwierzyna niż żuk.
Nigdy w życiu nie widziałam go w tak dobrotliwym
nastroju. Burza, której nadejścia się obawiałam, rozwiała
się bez śladu.
-

Chodź ze mną do stajen, chłopcze. Mam dla ciebie

niespodziankę.
Patrzyłam zdumiona, jak sadza sobie wnuka na barana. Za
plecami czułam poruszenie dziewczynek. Odprowadziłyśmy
ich wzrokiem, a potem jak zaczarowane ruszyłyśmy w ślad
za nimi.
Hugo i Gilbert stali oparci o ogrodzenie przy wybiegu dla
koni. Obserwowali roczniaka prowadzanego na lince.
- Nie podoba mi się jego chód - mówił Gilbert. - Widzisz,
gdzie trafia tylna noga?
- To i tak najlepsze z zeszłorocznych źrebiąt.

background image

- Może kiedy się go podkuje...
Obaj rozdziawili usta na widok rodziciela mijającego ich
z kędzierzawym malcem usadowionym na ramionach.
- Czy ciebie kiedyś tak nosił? - zapytał zdumiony
Gilbert.
- Nie, a w każdym razie ja sobie tego nie przypominam -
odparł Hugo. - Ale kiedyś zrzucił mnie ze schodów.
- To nie to samo - zauważył młodszy brat i obaj porzucili
posterunek przy płocie, kierując się w stronę stajen.
Z majdanu doleciał ryk:
- Janie, wyprowadź niespodziankę!!!
- Dziadziu, to konik! - ucieszył się Peregryn na widok
małego górskiego kucyka, którego pachołek wyprowadził ze
stajni. Zwierzę było czarne jak smoła i okrągłe jak
baryłka, o czterech krótkich nogach, z których jedna
miała białą skarpetkę. Drobny Psotny pysk kucyka
przecinała biegnąca między oczyma biała strzałka. Ale
najbardziej zdumiewający był nie kucyk (choć sir Hubert
zawsze się zarzekał, że nie będzie trzymał zwierząt
niżSzych niż dwa łokcie) a to, co miał na sobie. A była
to pomniejSzona kopia bojowej uprzęży samego sir Huberta.
Oprócz siodła
z wysokim tylnym łękiem miała też nabijany mosiężnymi
płytkami napierśnik i osłonę zadu. Szczęka mi opadła. W
życiu nie słyszałam o tak hojnym podarunku dla zwykłego
ludzkiego dziecka. Zerknęłam na Gilberta i Hugona: też
zaniemówili z otwartymi ustami. Stary lord posadził
szczebioczącego malca w siodle, podczas gdy dwaj
pachołkowie trzymali kuca za uzdę. Potem cofnął się o dwa
kroki i splótłszy ręce na piersi, podziwiał swoje dzieło.
-

Koniec z tym. Jeden klerk, a drugi fircyk. Mój wnuk

będzie rycerzem - warknął, spoglądając wilkiem na obu
synów, a potem uśmiechnął się z posępnym triumfem. -
Janie,
oprowadź go. Chcę zobaczyć, jak sobie radzi. Siedź
prosto, Peregrynie, prosto, o tak! Widzicie? Nie ma
jeszcze trzech lat, a trzyma się w siodle jak król!
Udaliśmy się za kucykiem na wybieg. Posłyszałam
westchnienie Cecylii. Niemal w tejże samej chwili
westchnął również Gilbert. Spojrzał z wyżyn swego wzrostu
na rudą głowinę z rozczochranym warkoczem. W jego
ciemnych oczach malowało się zrozumienie.
- To niesprawiedliwe - powiedziała cichutko, wbijając
wzrok w bose stopy i szurając nimi w kurzu. Przypomniałam
sobie jej prośbę do brata Malachiasza.

background image

- Cesiu - Gilbert westchnął ponownie - świat nie jest tak
do końca sprawiedliwy.
- Też chciałabym jeździć konno.
- Poproszę ojca, żeby pozwolił wam brać Burasa. Tak
będzie najlepiej: on nie będzie się bać o konia, a my o
was, i będziecie mogły jeździć gdzie dusza zapragnie.
- Znakomicie! - ucieszyła się Alicja.
- Ojcze - odezwała się z powagą Cecylia. - Spędziłam
wiele godzin wyszywając ten obrus, modliłam się
codziennie rano i wieczorem, nosiłam koszyki do kościoła
i byłam dla wszystkich miła i uprzejma. Byłam grzeczna.
Nie wspinałam się na drzewa ani nic takiego.
- Doskonale cię rozumiem, moja droga - odparł z powagą. -
Ja też na ogół byłem grzeczny... i cóż stąd?
Dwaj pachołkowie prowadzali kucyka w kółko, a sir Hubert
stał w środku, wykrzykując komendy.
-

Obciągnij pięty, chłopcze! Tak dobrze, trzymaj się!

Peregryn nie posiadał się ze szczęścia. Próżnujący
wieśniacy,
którzy zawsze pojawiają się jak spod ziemi, ilekroć
dzieje się coś ciekawego, klaskali w dłonie, wykrzykując:
-

Niech żyje mały lord!

Nad wybiegiem wznosi się wieża zamkowa, okrągła, o
płaskim dachu. W jednym z wąskich okien mignęło mi coś
białego. Zaraz znikło, lecz po chwili znów ją ujrzałam.
Była to pobladła z nienawiści twarz kobieca.
Lady Petronilla wściekle przemaszerowała przez
dziedziniec. Praczki pokiwały głowami, po czym jedna się
schyliła, by dołożyć do ognia, druga zaś z westchnieniem
przemieszała ciężkie płótna bulgoczące w kotle. Pani
Małgorzata wysłała służebną z koszem po obrusy stołowe i
właśnie wychodziła z budynku. Jej piesek, śmieszne małe
zwierzątko wyglądające jak kłąb postrzępionego sznurka,
także wracał, nie odstępując jej spódnic.
-

Stołowe też? - odezwała się z powątpiewaniem praczka.

- Wszystkie. Słowo daję, nie prałyście ich od mojej
ostatniej tu wizyty! A tej gdzie tak spieszno?
- Zawsze tak goni, jak się czymś zezłości. W końcu
zajeździ tę swoją biedną klacz. No cóż, powiadam, szkoda
konia, ale lepsze to, niżby miała się wyżywać na mnie.
Kiedy jest w takim humorze, siecze batem każdego, kto jej
wejdzie w drogę.
- I dokąd jeździ? - Przystanęły, patrząc za znikającą w
stajni Petronillą.
- A gdzie ją oczy poniosą. Zaiste nie widziano chyba

background image

białogłowy, która by się tak dobrze trzymała w siodle.
Pachołkowie nie mogą za nią nadążyć. O, jest i
spowiednik. Pewnie ruszy za nią, bo przecież nie uchodzi,
żeby jeździła sama.
Brat Paweł spieszył za swoją panią wyciągniętym lekkim
krokiem. A to odmiana - pomyślała Małgorzata - zwykle
jest tak zgarbiony od ciągłych ukłonów, że wygląda jak
kaleka. Ledwie
głośny tętent kopyt ucichł za bramą, ze stajni wyjechał
drugi jeździec.
-

O, są i obrusy. - Widok dziewki schodzącej z koszem

na dziedziniec przywrócił uwagę Małgorzaty do bieżących
zajęć.
- Ląduj je z tamtymi do kotła, brudniejsze już nie będą.
W tym momencie mieszająca w kotle praczka zastanowiła się
co lepsze. Lady Petronilla była gwałtowna, ale leniwa, i
nie widziała nic, czego w danej chwili nie chciała
dostrzec. Z kolei lady Małgorzata miała zrównoważone
usposobienie, lecz stanowczo za dobry wzrok. Zaglądała w
każdy kąt i wiecznie kazała sprzątać. Można by pomyśleć,
że ona jest tu panią, gdy się tak szarogęsi, a stary lord
jej na to wszystko pozwala. Ale co tam! Wkrótce odjedzie
i znów nie trzeba będzie prać przez rok albo i dwa.

Lady Petronilla przeszła w pełny galop. Siedziała po
męsku; szeroka spódnica odsłaniała łydki obciągnięte w
długie myśliwskie buty z miękkiej skóry. Welon, mocno
przypięty do splecionych włosów, łopotał za nią niczym
bitewny proporzec. Zanim przecięła pola i leżącą dalej
łąkę, gniadą sierść klaczy splamiły już płaty piany. Na
przeciwległym skraju łąki środkiem potoku dreptał
statecznie stary Buras, niosąc na oklep na swym szerokim
wklęśniętym grzbiecie dwie bose rude dziewczynki. Nieco
dalej na piaszczystym brzegu czekał na swe podopieczne
chłopak stajenny na kucu.
-

Patrz, tam jedzie lady Petronilla - odezwała się

Alicja.
Cecylia zawróciła konia, przerywając mu przyjemne
moczenie nóg w potoku. Kiedy wspiął się na brzeg,
syknęła:
- Ala, przestań mnie szczypać. Będę cała sina.
- Z tyłu koń jest grubszy, chcesz, żebym spadła? Tu nie
ma gdzie się wspiąć, Jan będzie musiał mnie podsadzić i
znów będzie zrzędzić.
- Janie, dokąd ona tak pędzi?

background image

- Nie wiem, ale widzicie? Goni za nią spowiednik. Nie
uchodzi, żeby dama jeździła bez towarzystwa. Jej niańka
iten mnich cackają się z nią jak z dzieckiem. Gdybyście
wiedziały to co ja...
- Wiemy. Ona jest zła i ma nie po kolei w głowie. Jedźmy
za nią.
Na skraju lasu Petronilla zwolniła i brat Paweł wreszcie
ją dogonił- Rozmawiali przez chwilę, a potem o dziwo,
rozstali się: brat Paweł skręcił w kierunku Wymondley, a
Petronilla pojechała dalej sama.
Ruszyli za śladami odbitymi wyraźnie w miękkiej
próchniczej ziemi.
- Patrzcie tylko, ona jedzie do źródła - powiedziała
Cecylia.
- Wiecie o źródle? - zdziwił się pachołek.
- Jasne, że tak. Kiedy byłyśmy tu ostatnim razem, matka
brała z niego wodę do warzenia piwa. Wozili ją w
beczkach. Mówiła, że tam jest czystsza i piwo ma lepszy
smak.
Słońce przesiane przez gęste korony dębów malowało na
ściółce świetliste łatki. Kopyta Burasa wydawały miękki
stłumiony odgłos, a z wonią jego potu mieszał się zapach
butwiejących liści.
- Teraz woda w źródle już nie jest taka czysta - rzekł
znacząco pachołek.
- Och, woda nigdy nie jest całkiem czysta - prychnęła
Cecylia, nie chcąc się okazać głupszą niż stajenny.
- Bo żyją w niej ryby - dodała Alicja. - I wiesz, co
robią? Siusiają do wody. Tak więc pijecie wszyscy rybie
siki. Chyba że zrobi się z nich piwo.
Ku jej rozczarowaniu na Janie nie zrobiło to żadnego
wrażenia.
-

Teraz jest tam jeszcze coś oprócz ryb - oznajmił z

chytrym uśmiechem. - Trup. Przeczesali cały staw hakami,
ale
nie dali rady go wyciągnąć.
Jeśli zamierzał przerazić swe słuchaczki, tym razem on
się zawiódł. Wytrawne amatorki makabrycznych opowieści
zafascynowane chłonęły jego słowa.
-

Naprawdę? A czyj to trup? - spytała nonszalancko

Cecylia.
- Proboszcza. Zaczął zrywać szmatki z kamienia i źródło
wessało go z zemsty.
- Ach, więc to tak? - rozpromieniła się Alicja. - Nikt
nie chciał nam powiedzieć, co się z nim stało.

background image

- Krzyczał i bulgotał? - zainteresowała się Cecylia.
- O tak, i modlił się, ale wszystko na darmo, bo w tym
źródle jest diabeł.
- Prawdziwy diabeł? Czarny i rogaty? Widziałeś go?
- Nikt go nie widział. Ale są tacy, co oddają mu cześć.
Ja tam wierzę w Pana Jezu Krysta i trzymam się z dala od
tego stawu, chociaż oczywiście wodę muszę pić, bo innej
nie ma. Kiedy przyjedzie nowy ksiądz, poprosimy go, żeby
poświęcił źródło i znów będzie czyste.
- Pst! Słyszycie? Jest tutaj.
Zatrzymali się za szarą, porośniętą pnączem ruiną obok
świątyni z cisów. Dziewczynki bezgłośnie zsunęły się z
końskiego grzbietu i podały wodze pachołkowi. Potem
cichojak koty podkradły się po liściastej ściółce nad
staw i schowały za wielkim głazem stojącym u jego brzegu.
Był teraz nagi, odarty z ofiarnych gałganków. Jasnoszary
kamień mienił się tu i ówdzie drobnymi iskierkami miki,
gdy padło nań światło. Miał kształt wielkiego jaja
stojącego pionowo na grubszym końcu, lecz na pewno nie
natura go tak ustawiła. W środku zielonej sadzawki
bulgotało źródło, głośno, jak war wrzący w kotle. Nad
brzegiem stała Petronilla, nucąc coś niezrozumiale. Oczy
miała rozszerzone, twarz bledszą niż zwykle, z
niezdrowymi plamami. Luźne kosmyki włosów spadały jej na
twarz, chociaż welon przypięty długimi szpilkami do
warkoczy wciąż trzymał się na głowie. Słowa pieśni
wydawały się angielskie, lecz były przemieszane,
pozbawione kontekstu i wyśpiewywane bezbarwnym jękiem,
który czynił z nich bełkot.
Petronilla zaczęła obchodzić staw w kierunku zgodnym z
ruchem słońca na niebie. Dziewczynki cofnęły się głębiej
w zarośla, żeby ich nie spostrzegła. Z kobiety w czerni
emanowało coś, jakby nieuchwytny zapach, który je
przeraził. Uklękła po przeciwnej stronie źródła. Piła
wodę - nie, całowała ją, ochlapując nią piersi i łono.
Dziewczynki nie mogły oderwać od niej oczu. Ukryty w
ruinach pachołek też ją zobaczył, wzdrygnął się cały i
szybko przeżegnał.
Po chwili Petronilla wstała, ociekając wodą. Z sakiewki u
pasa wyjęła jakiś przedmiot i gwałtownym ruchem rzuciła
go do wody. Odpłynął od brzegu niczym mała łódeczka i
zaczął wirować na środku sadzawki.
- Weź go! Weź!
- Patrz, Cesiu, ciżemka Peregryna - wyszeptała Alicja. -
Ta, którą mama uszyła. Oj, ale będzie zła.

background image

- Czego chcesz? Pieniędzy? Krwi? O, tak, będziesz miała
jedno i drugie! - Lady Petronilla zaniosła się dzikim
śmiechem. Sięgnęła po mieszek, wytrząsnęła zeń miedziaki
i wrzuciła je do wody. Plusnęły i opadły na dno. Nagle
kobieta drgnęła i okręciła się wkoło. - Zdrajcy! -
krzyknęła i pobiegła do przywiązanej nieopodal klaczy.
- Trzeba ją wyciągnąć - oznajmiła Cecylia, wchodząc do
płytkiej wody obok stojącego kamienia. Miękka sarnia
skórka pociemniała; bucik Peregryna nasiąkał wodą,
wirując kusząco tuż poza zasięgiem ręki.
- Cesiu, tam jest głęboko - bąknęła ze strachem Alicja. -
W środku jest wielka dziura.
- Tu gdzie stoję, jest płytko. Podaj mi tamtą gałąź i
złap mnie za sukienkę. - Cecylia ostrożnie wysunęła przed
siebie nogę. Miękki muł przecisnął jej się między
palcami. Jeszcze jeden krok. Wciąż czuła dno. Dziecięca
ciżemka była już całkiem przemoknięta, ale wciąż
utrzymywała się na wodzie, jakby ktoś podtrzymywał ją od
spodu, wabiąc dziewczynkę, żeby weszła jeszcze głębiej.
Zrobiła kolejny krok. Przyglądający się temu pachołek
nagle się ocknął, zeskoczył z konia i ciskając wodze w
trawę, ruszył pędem nad brzeg stawu.
- Wracaj, wciągnie cię! - krzyczał.
- Mam! - Cecylia zręcznie zahaczyła gałęzią ciżemkę już
niknącą pod wodą.
- Bogu niech będą dzięki! - Jan westchnął z ulgą, widząc,
że dziewczynka cofa się od bulgoczącej głębi.
- Patrzcie, ile tu pieniążków i różnych rzeczy -
powiedziała Alicja, brodząc przy brzegu i wpatrując się w
wodę tak zieloną, że ledwie widziała swoje stopy.
- Nie ruszaj ich! Należą do źródła! - przestrzegł ją z
brzegu wystraszony chłopak. On sam za żadne skarby
chrześcijańskiego świata nie zanurzyłby nawet palca w tym
stawie o zwodniczo spokojnej powierzchni i wiecznie
wrzącej głębi. Staw wessał już księdza, a teraz pozbawił
zmysłów lady Petronillę, czego sam był świadkiem.
- Ale źródło ich nie wzięło. - Alicja zebrała rozrzucone
w przybrzeżnym mule ofiary i ze śmiechem cisnęła je na
środek stawu. - Masz! Weź je, to twoje! - Rozłożyła
ramiona i zaczęła pląsać po kostki w wodzie, nucąc pod
nosem.
- Tu jest bardzo miło! - Cecylia przywiązała sobie bucik
do przegubu, żeby go nie zgubić. - Janie, chodź się
ochłodzić!
Już po chwili dziewczynkom udało się przemoczyć na wylot

background image

cienkie lniane sukienki. Słońce, wpadając tu pomiędzy
liśćmi, kładło się na ich rozwichrzonych czuprynach,
krzesząc z nich złociste blaski. Z ciemnej cisowej
świątyni nawoływały ptaki. Wychodząc z założenia, że już
nic im nie zaszkodzi, panny Kendall wymyśliły nową
zabawę: nagarniały wodę rękami i chlustały na siebie,
śmiejąc się i piszcząc.
-

Przestańcie! Przestańcie! - Jan w dzieciństwie

nasłuchał
się opowieści, które snuła przy ogniu jego babka. Znał
tajemnicę
źródła ożywiającego swoją mocą wszystko, co wokół rosło.
Od
prawieków nikt nie zanurzył w nim stopy, nikt oprócz...
Bulgot źródła nagle ucichł. Chłopak padł na kolana i
przeżegnał się, zbielałymi wargami szepcząc modlitwę.
-

Patrz, Cesiu, przestało się burzyć. - Alicja wskazała

środek sadzawki, gdzie powierzchnia całkiem
znieruchomiała. Dogasające fale opływały łagodnie kolana
dziewcząt. W wodzie coś
się poruszyło: długi, ciemny i gładki wijący się kształt.
- A więc to prawda - wyszeptał pachołek. - To wszystko
prawda.
- Ojejku, Ala, to największy węgorz, jakiego w życiu
widziałam - zdziwiła się Cecylia.
- Nie ruszaj się, on płynie do nas. Widzę jego oczy. Aj,
otarł mi się o nogi. Łaskocze!
- Ciekawe, czy gryzie.
- Mnie nie ugryzł - oznajmiła Alicja.
Jan stracił zdolność poruszania się. Oddech zamarł mu w
piersi. Patrzył, jak zjawa okrąża staw tuż pod
powierzchnią wody, a potem znika. Na środku pokazało się
kilka bąbli odbijających pomniejszone jak w soczewce
ciemne sylwetki cisów. Po chwili wypłynęła kolejna porcja
bąbli, a potem jeszcze kilka. Rozległo się coś jakby
mlaśnięcie i woda w środku stawu zaczęła kipieć jak
poprzednio.
- Znów bulgocze.
- Ten węgorz musi mieszkać na samym dnie. Już go nie
widać.
- Słońce prawie zachodzi. Chodź, bo spóźnimy się na
wieczerzę. Rano widziałam, że siekają wieprzowinę i
migdały na leche lombard.
Obejrzawszy się, dziewczęta zobaczyły pasące się
swobodnie konie i pachołka, który na kolanach odmawiał

background image

koronkę, ledwie poruszając zbielałymi ustami.
-

Janie, konie uciekły. Zapomniałeś je przywiązać?

Stajenny drgnął i uniósł głowę. Spojrzał na dwie mokre
bosonogie nimfy ze słońcem we włosach.
-

Nie mówcie o tym nikomu - rzekł.

Dziewczęta przekonane, iż ma na myśli ucieczkę koni,
obiecały mu to solennie. Zresztą zaraz je złapał, a nie
chciały przecież, aby lord w napadzie złości zabronił im
korzystać ze starego Burasa.

Co dzień o świcie, gdy na niebie bladły gwiazdy, lord
BroKesford wstawał z łoża, odsuwał zasłony i krzyczał na
pachołków śpiących u jego stóp, by natychmiast ruszyli te
swoje leniwe zadki. Po obu stronach wezgłowia sterczały
drążki; jeden z nich zajmowały ulubione sokoły sir
Huberta, drugi odzież (co dzień wkładał tę samą, chyba że
był to dzień świąteczny). W przeciwległą ścianę wbito dwa
kołki, na których zawieszano rozpostartą kolczugę.
Poniżej na niskiej długiej skrzyni leżał hełm i miecz -
na wypadek, gdyby zamek został napadnięty i trzeba się
było zabarykadować w wieży. W tym samym miejscu trzymał
broń ojciec obecnego lorda, a przed nim jego ojciec i
dziad. Sir Hubert nie widział powodu, by to zmieniać,
nawet jeśli groźba najazdu była teraz mniejsza.
Podczas gdy jeden sługa zdejmował z drąga i czyścił
szczotką szaty, drugi podnosił okiennicę i kładł na
zasłanej sitowiem podłodze płócienny chodnik sięgający od
łoża aż do okna. Stary lord, nagi jak go Pan Bóg stworzył
(jeśli nie liczyć czepka), podchodził do otworu okiennego
i wdychał pełną piersią rześkie ranne powietrze,
niezależnie od pory roku. Miał zresztą zwyczaj mawiać, iż
to ono wzmacnia ciało i ducha. Następnie stwierdzał:
"Czeka nas dziś piękny nowy dzień!" i wietrząc jeszcze
przez chwilę płuca, układał bieżące plany, rodzinne
intrygi i podejmował ważkie decyzje dotyczące jego małego
królestwa.
Na ogół w tejże chwili lub nieco później, gdy pochyleni
słudzy wiązali mu nogawice albo ciżmy, do komnaty
wchodzili jego nic niewarci synowie obudzeni pianiem
koguta i kolejno wedle starszeństwa przyklękali przed
nim, żeby ucałować go w rękę.
- Znów zaspaliście, darmozjady - burknął, gdy Hugo na
wpół ubrany zgiął przed nim kolano. Gilbert jak zwykle
przystanął w wejściu, schylając się pod niskim kamiennym
łukiem. Tego jednak poranka powietrze nie pachniało tak

background image

słodko i nie ożywiało jak zwykle; zatruwała je myśl o
drzewach, o zdradzieckich mnichach z Wymondley i perfidii
prawników, którzy nie staną przed tobą uczciwie twarzą w
twarz, z mieczem w dłoni, lecz zachodzą cię od tyłu,
uderzając z zasadzki niczym jadowite węże.
Teraz skłonił się przed nim Gilbert. Dlaczego ten chłopak
zawsze tak go drażni? Chyba przez ten długi nos, który ma
Po
matce, podobnie jak arogancką kpiącą minę, którą ona
także wciąż nosiła na twarzy. Odziedziczył ją po niej tak
samo jak faliste ciemne włosy. Z nich dwóch Hugo bardziej
wyglądał na mężczyznę - a ściślej mówiąc, przypominał
mężczyznę, jakim był sir Hubert, zanim posiwiał:
jasnowłosy, mocno zbudowany, jurny i nie zaprzątający
sobie głowy byle czym. W każdym razie tak było dawniej,
bo teraz jego pierworodny ubierał się jak błazen, a
zachowywał jak minstrel. Ohyda. Stary lord wzdrygnął się
z obrzydzeniem.
Gilbert podniósł się z kolan. Oczywiście dostrzegł
rozdrażnienie ojca, widać to było w jego oczach. "Nie
szkodzi - pomyślał stary. Nie mam zamiaru ich
rozpieszczać".
Hugo przeciągnął się raźnie i oznajmił:
- Wybieram się dziś na przejażdżkę. Może chcesz mi
towarzyszyć, braciszku?
- Dokąd?
- Podobno nad stawem pokazuje się sukub. Mam zamiar go
przydybać.
- O czym ty bredzisz? - sarknął sir Hubert, wystawiając
głowę z rozcięcia koszuli.
- Zbieram doświadczenia ziemskich rozkoszy, żebym miał
się z czego spowiadać na łożu śmierci. A nikt, absolutnie
nikt nie daje mężczyźnie większej rozkoszy niż sukub.
Wziąłem na spytki tego świniopasa. Niewysłowiona
przyjemność, powiada. Ta diablica wyciąga człowiekowi z
lędźwi dosłownie wszystko, przynajmniej w danej chwili.
- Ta diablica próbowała go zabić.
- Ha! To zwykły wieśniak. Ja będę przygotowany. Ale
właśnie dlatego pomyślałem, Gilbercie, że mógłbyś mnie
ubezpieczać. Trzymać miecz w pogotowiu na wypadek, gdyby
próbowała pozbawić mnie życia swymi pieszczotami. Ho, ho,
ho! To byłaby Piękna śmierć! Ale oczywiście wówczas nie
mógłbym wdziać habitu i odpokutować grzechów.
- Hugonie, jeśli widzisz mnie w tej roli, to się mylisz.
Nie marn najmniejszego zamiaru stręczyć ci sukuba.

background image

- Ty to wszystko przeinaczasz. Od czego ma się braci?
- A co, jeśli w ogóle cokolwiek, zamierzasz zrobić z
resztą dnia, o ile nie uda ci się zdybać tej istoty? -
spytał stary lord, gdy pachołek obciągnął na nim tunikę i
podał mu wierzchnią szatę.
- Chyba przejadę się do szynku starej Bet. Mężczyzna ma
swoje potrzeby, jak obaj pewnie wiecie, a moja pani
małżonka odkąd zaszła w ten swój "odmienny stan", do
niczego się nie nadaje. - To rzekłszy, zbiegł z wieży,
pogwizdując głośno. Przez chwilę słyszeli zwielokrotnione
echo odbijające się w studni schodów.
- Nie będzie go przez cały dzień... - Sir Hubert spojrzał
na syna.
- Też o tym pomyślałem.
- Wat, każ Janowi osiodłać dla nas konie. I my udamy się
na przejażdżkę.
- Trzeba wreszcie przycisnąć biskupa o nowego księdza -
dodał Gilbert dla pewności, choć bynajmniej nie było to
konieczne.


ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Lew ledwie uniósł głowę, kiedy Gilbert sięgnął między
tobołki i wydobył z nich dwa porządnie owinięte pakunki,
obszyte jeszcze gęstym płótnem, żeby się nie rozwinęły
podczas przekładania.
- Ten pies jest za stary na stróża - orzekł sir Hubert. -
Powinieneś się go pozbyć.
- Ale Małgorzata bardzo go kocha.
- Małgorzata to, Małgorzata tamto. Pozwalasz tej kobiecie
na zbyt wiele. Jest rozpuszczona.
- Rozpuszczona? Nie domaga się miejsca na dworze diuka
tylko po to, by zaraz się obrazić i wrócić, nie zamawia
sukien, na które jej nie stać, a gdy chodzi o rodzinę,
jest waleczna jak lwica. - Gilbert zarzucił na ramię
płaski prostokątny pakunek.
Jego ojciec wziął drugi, podłużny. Były w nim dwie łopaty
owinięte wraz z deską, żeby zamaskować ich kształt.
- Nie ma posłuchu u służby - warknął kwaśno. - Ta, jak ją
nazywacie, madame, jest nie do zniesienia.
- Madame nie jest sługą. A nawet ty musisz przyznać, że
doskonale układa dziewczynki. - Gilbert czuł dziwną
błogość. Ojciec wydawał się pełen dobrej woli. Nareszcie
robili coś razem, dla wspólnego pożytku, zamiast warczeć

background image

na siebie i skakać sobie do gardeł jak dwa rozżarte psy.
-

Cecylia Kendall, ta mała bestia, wyszywa obrus na

ołtarz!
Ha! - Sir Hubert odrzucił głowę i wydał z siebie
warkliwy, urywany śmiech.
Wyraz pociągłej inteligentnej twarzy Gilberta się nie
zmienił, ale jego serce zalała fala tkliwego ciepła.
Wyobraził sobie ojca tronującego za wysokim stołem w
otoczeniu przycupniętych na drążkach sokołów i skulonych
u stóp psów, jak z dumą mówi do gości: "Mój młodszy syn
jest uczonym. Trzeba wam wiedzieć, że to bardzo
pożyteczne zajęcie".
Wyjechali gościńcem w kierunku Hertfordu, a następnie
zawrócili przez chaszcze i nieużytki, i wjechali do lasu
sobie tylko znaną ścieżką. Zaskoczona łania czmychnęła
niemal spod końskich kopyt i rzuciła się w bok, chcąc ich
odciągnąć od skrytych w zaroślach młodych. Niepotrzebnie
się lękała; nie byli dziś na łowach. W koronie
pobliskiego drzewa rajcowały gawrony. Ależ się kłócą -
pomyślał Gilbert - iście jak w londyńskim parlamencie.
Zerknął na ojca, który dumnie wyprostowany jechał obok, i
wyczytał w jego oczach, że stary lord myśli w tej chwili
dokładnie o tym samym.
- Książę wróci do kraju jesienią lub zimą, nim zaczną się
obrady - powiedział.
- O ile Francuzi wpłacą resztę okupu za króla Jana. Jeśli
nie, będzie uwiązany w Calais.
- Miękka to uwięź - burknął stary. Twarz miał
pobrużdżoną, brodę i włosy już niemal całkiem białe, ale
nadal obracał długim mieczem jak piórkiem, potrafił
spędzić cały dzień na koniu i w zbroi lub czuwać przez
całą noc nie zmrużywszy oka. Jego spłowiałe błękitne oczy
często widziały śmierć, także tę, którą sam zadawał bez
najmniejszych skrupułów. Chłopi drżeli na widok jego
cienia. Mocny, o sercu z lodu, aż do teraz wydawał się
nie mieć słabych stron.
"Jakie to dziwne - pomyślał Gilbert - że właśnie przez tę
dąbrowę biegnie droga do jego serca. Przez nią i przez
Peregryna".
Wjechali właśnie pomiędzy stare dęby. Nie było
przypadkiem, że rosły tu tylko one. Od setek lat, dłużej
niż sięgała pamięć, las pieczołowicie czyszczono. Pod
utkaną z liści kopułą śpiewały ptaki, słońce malowało na
ziemi wzorzysty kobierzec. W oddali dobiegał plusk
strumienia. Zatrzymali się obok świątyni z cisów i tam

background image

przywiązali konie. Gilbert podkradł się do stawu, by
zobaczyć, czy nikogo nad nim nie ma.
- Szkoda fatygi - rzekł ojciec. - Odkąd zjadło mi
księdza, ludzie tu nie chodzą, chyba że o pełni księżyca,
a do tej zostało jeszcze półtorej niedzieli.
- Małgorzata też stroni od źródła, choć dawniej brała
stąd wodę na piwo. Przeraża ją myśl, że piłaby księdza.
- Ot, głupia baba! A jak zaczerpnie wodę pół staja dalej,
to coś zmieni? Wszyscy go piją. Podobnie jak myją się w
nim i piorą.
Zdjęli pakunki z koni i rozwinęli je z płócien.
-

Ludzie mówią, że przeciągnęło go do innego świata -

podjął sir Hubert, gdy znaleźli wśród ruin odpowiednie
miejsce
i zaczęli kopać. - Z dwojga złego to już chyba lepsze niż
bajdy o duchach albo opowieści o oczach martwych
zwierząt, które
opowiada ta twoja dziwaczna żona. Żeby nie jeść nawet
ostryg!
Ale ja sądzę inaczej. W tym stawie mieszkają największe
węgorze, jakie świat widział. Zżerają wszystko, co wir
wessie w głąb.
Wszystkie te kurczaki, gomółki sera czy co tam jeszcze
chłopi
składają im w ofierze. Sam wyciągnąłem stąd w zeszłym
roku olbrzymiego węgorza i wpuściłem do swego stawu, ale
dopadły go
wydry. A teraz zeżarły mi księdza. Od tamtej pory nie mam
jakoś
ochoty na węgorze. Woda wodą, ale już zjadanie
duchownego...
oczywiście pośrednio, lecz biednemu Rogerowi należy się
jednak
trochę więcej szacunku. - Stary lord urwał zdumiony, że
tak
szczerze podzielił się z kimś swymi przemyśleniami.
Gilbert także milczał zdumiony, że jego ojciec w ogóle ma
przemyślenia,
i to nie pozbawione ani rozumu, ani serca.
Kiedy opuszczali skrzynię do wykopanego dołu, od strony
stawu dobiegł jakiś chrzęst. Gilbert cicho położył ojcu
rękę na
ramieniu i gestem wskazał kierunek. Posłyszeli trzask
łamanej gałązki i kroki czworonoga stąpającego po
kobiercu dębowych liści. Dźwięk oddalał się.

background image

-

Pewnie jeleń przyszedł do wodopoju - zawyrokował sir

Hubert. Zastanawiające: tu gdzie byli sami, wydawał się
dysponować doskonałym słuchem. Między ludźmi natomiast
robił nieraz wrażenie głuchego jak pień; zwłaszcza gdy
nie w smak mu było to, o czym mówiono.
Zasypali dół, udeptali go porządnie i przywalili paroma
ciężkimi kamieniami. Następnie wyjechali z lasu tą samą
drogą i dotarli do zamku od przeciwnej strony, bardzo z
siebie zadowoleni.

No, nareszcie zabrali skrzynię - pomyślałam. Zakopią ją w
lesie, wrócimy do Londynu i tam będziemy czekać na to, co
z niej wykiełkuje. To będzie nasza najkrótsza wizyta w
Brokesfordzie i mam nadzieję ostatnia. Przynajmniej tym
razem wszyscy będą zadowoleni. Stary zachowa źródło, a ja
dom i życie znów potoczy się normalnym trybem.
Madame zabrała Cecylię do kaplicy, gdzie miały wspólnie
polerować ołtarzowe srebra; matka Sara wzięła kądziel i
poszła z Peregrynem do sadu, gdzie mógł do woli polować
na robaki w dziadkowych jabłkach, a ja zagoniłam Alicję
do porządkowania. Skoro wkrótce mieliśmy się pakować,
trzeba było odnaleźć wszystkie zagubione rzeczy.
- Ale ja bym się chciała przejechać na Burasie -
zaprotestowała.
- To nie byłoby ładnie, gdybyś ty się bawiła w czasie,
gdy twoja siostra pracuje.
- Ale za to sprawiedliwie, bo kiedy jestem z nią, zawsze
każe mi jechać z tyłu, gdzie ciągle się zsuwam, ale muszę
jej słuchać, bo jest starsza. Chciałabym raz usiąść sobie
wygodnie.
- Powinnyście się zmieniać.
- Cesia mówi, że nie ma powodu. Ona jest starsza, ona
decyduje, kiedy się zmieniamy, i dlatego ja wciąż jeżdżę
z tyłu. Mamusiu, dlaczego urodziłaś mnie po niej?
Wolałabym być pierwsza. Gdybym była pierwsza, na pewno
byłabym dla niej lepsza niż ona dla mnie.
- To nie ja tak to urządziłam, kochanie, tylko Bóg. Ale
kocham was jednakowo, niezależnie od starszeństwa.
Krzątałyśmy się po świetlicy. Znalazłam giezło Cecylii
wepchnięte za wąską pryczę, na której obie spały, i jeden
but Peregryna.
- Ale przecież urodziłam się o cały miesiąc wcześniej!
Powinnam ją w końcu dopędzić! Jeśli będę grzeczna i
bardzo się postaram... kiedy to będzie?
- Zachowanie nie ma wpływu na bieg czasu, córeńko.

background image

Chociaż urodziłaś się we wcześniejszym miesiącu, to mimo
upływu lat różnica między wami pozostaje taka sama. Nie
zdołasz dogonić Cesi.
- Nigdy?
- Nigdy.
Alicja westchnęła głęboko.
- Gdzie jest drugi bucik Peregryna? - spytałam.
- Cesia włożyła go do kuferka pod waszym łóżkiem.
-

Po co, na Boga? - schyliłam się, żeby wydobyć

skrzynkę spod wielkiego zapadniętego łoża, które
dzieliliśmy z Gilbertem.
W świetlicy oprócz naszej rodziny sypiał jeszcze giermek
Robert i część zamkowej czeladzi, ale - w uznaniu pozycji
Gilberta jako syna rodu - nasze łoże wyposażone było w
zasłony. Określenie "świetlica" niezbyt pasowało do tego
zimnego kamiennego wnętrza, wąskie okna wpuszczały bowiem
bardzo niewiele światła. Podłużna komnata zajmowała całą
powierzchnię piętra nad wielką salą. Kamienne ściany były
dostatecznie grube, by dało się w nich wyciąć po dwa
naprzeciwległe wygodne siedziska pod oknami. Wieża
mieściła dwie nieco mniejsze okrągłe komnaty, Jedną nad
drugą. Górną zajmował sir Hubert, jego słudzy, psy i
sokoły (a także wniesione przez nie pchły i wszelkie
robactwo, któremu chciało się wspinać tak wysoko).
Niższą, znajdującą się na tym samym poziomie co
świetlica, użytkował sir Hugo z Petronillą oraz ich
słudzy, psy, ptaki i pchły. Parter wieży zajmowała
kaplica, lecz nie można się było do niej dostać z górnych
komnat, długie drewniane schody wychodziły bowiem
zewnętrzną stroną muru na dziedziniec. Pod kaplicą był
loszek, w którym sir Hubert mógł w tajemnicy przed
wszystkimi przetrzymywać więźniów, stare wino lub łupy
wojenne. W zamku brakowało zarówno wygód, jak i choćby
jednego spokojnego kąta. Dach przeciekał, w sitowiu,
którym wysłano posadzki, hasały szczury, wyszukując
pozostawione przez psy odpadki. W lecie odór pełnej
ekskrementów fosy nie dawał się opisać. Gdyby to był mój
dom, zaczęłabym od wykopania jamy pod mieszczącym wygódkę
wykuszem w ścianie świetlicy, żeby wszystko nie leciało
wprost do fosy. Jamę tę kazałabym co jakiś czas czyścić,
jak robią w dobrych domach w Londynie, dzięki czemu nie
żyją w wiecznym smrodzie. Potem zmieniłabym sitowie i
wybieliła - tak, wybieliła! - wszystkie ściany, żeby było
czysto i przyzwoicie, cokolwiek kto inny powie na ten
temat. A potem sprzedałabym połowę koni i kupiła trochę

background image

przyzwoitych zasłon. Sir Hubert umarłby na apopleksję.
Oderwałam się od myśli o odnowieniu zamku, które zawsze
mnie nachodzą, ilekroć jestem tutaj. Otworzyłam skrzynię,
żeby znaleźć drugi bucik i związać je razem.
-

Alicjo, co wyście znów zmalowały? Ciżma była jak

nowa,
a teraz jest cała sztywna, musiała się zamoczyć!
Na buzi Alicji pojawiła się ta sama niewinna minka, którą
miewa, gdy się ją przyłapie na wykradaniu słodyczy.
-

Właściwie miałyśmy się nie przyznawać, żebyście nam

nie zabronili brać Burasa - bąknęła. - Lady Petronilla
zabrała ciżemkę nad staw w lesie, śpiewała i pląsała
niczym żongler,
a potem wrzuciła ciżmę do wody i poszła sobie.
Śledziłyśmy Ją,
ale nas nie widziała. W ogóle była jak ślepa. My z Cesią
uważamy, że ciągle tam jeździ. Wypowiada życzenia. Ona ma
już całkiem pomieszane w głowie. Więc Cesia wyłowiła but
patykiem i przyniosłyśmy go z powrotem.
Serce nagle przestało mi bić i utkwiło w gardle.
- Przecież... przecież jeździ zawsze z pachołkiem lub
spowiednikiem. Nie pozwoliłby jej odprawiać pogańskich
guseł.
- Ten brat Paweł, co wszędzie się skrada? On jeździ do
opactwa, a ją puszcza samą.
- Do opactwa...?
Ależ oczywiście! Jeździ do augustianów, swoich braci w
zakonie! Naraz ujrzałam jego ugrzecznioną pozę i
rozbiegane oczka w zupełnie nowym świetle. Ciekawe, od
ilu już lat ukrywa szaleństwo Petronilli, by utrzymać się
w domu, który jego zakon zamierzał pozbawić zarówno
drewna, jak wody? Boże drogi, przecież ona dziś znów
wyjechała... i to właśnie wtedy, gdy Gilbert z ojcem
zabrali skrzynię! Wszystko może wyjść na jaw!


ROZDZIAŁ SZESNASTY

Do przyjazdu gości pozostały jeszcze tylko dwa dni i cały
dwór był zajęty przygotowaniami do biesiady, jaką sir
Hubert zamierzał uczcić inwestyturę nowego proboszcza.
Wykonano już głęboko wkopane w ziemię i obłożone
kamieniami palenisko z potężnym rożnem, na którym miał
się nazajutrz piec cały wół. Przez wielką zamkową bramę
przewijał się sznur chłopów pędzących świnie, owce i

background image

znoszących kurczaki. Zaaferowana i spocona Małgorzata
biegała od piekarni do warzelni, doglądając na zmianę to
pieczenia ze świeżo zmielonej białej mąki swoich słynnych
pięknie wyrośniętych chlebów i puszystych kołaczy, to
znów smakowitego piwa, z którym nie mogło się równać
nawet to warzone specjalnie dla biskupa. W ślad za nią
biegała Alicja, która nigdy nie pomijała okazji, by
czegoś skosztować. Tymczasem Cecylia, którą rejwach
szeroko zakrojonych przygotowań utwierdził w decyzji o
wstąpieniu do klasztoru, poszła wraz z madame ponaciągać
do suszenia kościelne obrusy bielące się na słońcu.
Huczna wieczerza była oczywiście tylko ziemskim dodatkiem
do uczty duchowej. Wysłannik biskupa miał wprowadzić na
urząd nowego duszpasterza, a później poświęcić piękną
srebrną patenę ufundowaną przez młodszego syna lorda
Brokesforda w podzięce za bezpieczny powrót z wojny. Jest
zatem nie tylko zamożny, lecz i hojny, szeptały sobie
pobożne parafianki. A jego pasierbice, ponoć dziedziczki
wielkiej kupieckiej fortuny, własnymi rękami wyhaftowały
obrus. Co prawda biskup nie mógł przybyć, lecz
wydelegował w zastępstwie kanonika z samej archikatedry,
człeka tak świętego, że ongiś przegnał plagę pasikoników,
zwracając się do nich słowem Bożym. Uroczystości
zapowiadały się więc nader podniośle.
- Biskup powinien był przybyć osobiście. W końcu jest
naszym krewniakiem - zrzędził sir Hubert, omijając konno
wielki wykop na dziedzińcu. Towarzyszyli mu obaj synowie
i sześciu uzbrojonych pachołków. Z tyłu toczył się
zaprzężony w woły wóz, którego obsadę stanowili dwaj
wieśniacy z synami. Jechali do Hertfordu po wino, co
wobec nieobecności biskupa wydawało się sir Hubertowi
najzupełniej zbytecznym wydatkiem.
- Lepiej, że go nie będzie. W przeciwnym wypadku
musiałbyś zamówić dwakroć więcej wina, ojcze - odezwał
się Hugo.
Starzec fuknął, który to dźwięk można było odczytać jako:
"Mimo tych wszystkich błyskotek, jakimi się obwieszasz,
czasem zdarza ci się powiedzieć coś z sensem".
- Nie można ufać handlarzom win - powiedział. - Jeśli nie
skosztujesz każdziutkiej beczki, wcisną ci ocet. Jak nikt
potrafią przekupywać rządców wielkich zamków, żeby
przymykali oko na niedobory. Tylko prawnicy są od nich
gorsi.
- A księża niewiele lepsi. Kogo nam sprowadziłeś, ojcze?
Chyba nie jakiegoś kłopotliwego szty wniaka, mam

background image

nadzieję?
- Też coś! Krewniaka oczywiście, choć nigdy w życiu nie
widziałem go na oczy. To jeden z bastardów sir Filipa,
wychowany na księdza przez jego wuja opata. Biskup
zapewnił mnie, że jest młody, ubogi i pełen
chrześcijańskiej pokory, a opat dał mi niezłą sumkę za
osadzenie go w naszej parafii. Dzięki temu mamy na wino.
W Brokesfordzie nie ma miejsca na złych księży i złe
wino.
-

To zależy, co rozumiesz przez "zły". Lekkie pokuty i

żyłka łowiecka nie stanowią jeszcze o wartości
duszpasterza. Skąd
wiesz, jak zadba o twoich wieśniaków?
Oczy starego lorda zmrużyły się ze złością. Ten irytujący
smarkacz znów zadziera nosa. "Myśli, że może mną rządzić,
bo
załatwił u swego szemranego druha ten przeklęty
podrobiony dokument. Szczeniak".
- Da sobie radę. Sam jest tylko czymś odrobinę lepszym od
wieśniaka. Nie zechce się wywyższać. Będzie orał jak
reszta. Zresztą wyposażyłem go w muła.
- Muła. Tak, to przesądza sprawę.
"Trzeba by go ciut utemperować - pomyślał stary. Ale nie
mogę go sprać tak, jak na to zasługuje, dopóki to
wszystko się nie skończy".
Kiedy przejeżdżali przez bramę, z okna na wieży wyjrzała
ukradkiem żółtawa twarz. Lady Petronilla "słabująca" w
swej komnacie szybko oceniła sytuację. Panowie zamku
wyjechali. Teraz władza w majątku należała do niej.
- Duszę się tu, muszę zażyć powietrza - powiedziała do
swojej starej niańki. - Pomóż mi nałożyć zieloną suknię,
a potem idź do stajni i każ pachołkom osiodłać tę małą
burgundzką klacz, którą przywiozła pani Małgorzata. Chcę
ją wypróbować.
- Ale, duszko...
- Żadnych "ale". Ja tu teraz rządzę. Małgorzata musi mi
użyczyć swojej klaczy, czy jej się to podoba czy nie.
- Chciałam powiedzieć, jaśnie pani, że nie ma brata
Pawła. Kto ci będzie towarzyszył? - Staruszka wyjęła ze
skrzyni suknię, w której Petroniłla jeździła na łowy,
pomogła jej zdjąć haftowany srebrem surkot i narzuciła
zieloną szatę na czarną suknię spodnią.
- A któż w tej okolicy ośmieliłby się mnie tknąć? Podaj
mi pas ze sztyletem, prędko.
Oczy młodej kobiety uciekały w głąb czaszki, ukazując

background image

białka. Twarz miała obrzmiałą, brunatne przebarwienia
upiornie odcinały się od bladej cery.
- Ależ, słodkie jagniątko, co ludzie pomyślą... - Babka
Wilmot uklękła u stóp Petronilli, żeby przymocować jej do
butów lekkie, ale spiczaste ostrogi.
- Nie jestem twoim ani czyimkolwiek jagnięciem. Potrafię
o siebie zadbać. - Petroniłla pochwyciła z otwartej
dębowej
skrzyni pejcz oraz zawiniątko w lnianej sakwie i
zamaszystym krokiem wyszła z komnaty. W powietrzu zostało
po niej coś dziwnego, jakby opar, choć pozbawiony woni.
Stara kobieta zadrżała na całym ciele.
- Znowu ją naszło - zamruczała wystraszona - a tu
spowiednika nie ma i znikąd pomocy. Boże mój, Boże, to
się źle skończy. Powinnam była zasłonić się starością i
pozostać w domu brata, zamiast jechać z nią aż tutaj. Ale
co ta biedaczka by beze mnie poczęła? A co będzie, kiedy
odkryją prawdę? Panie Boże, ulituj się nade mną. Stoję
już jedną nogą w grobie, zaś to, co zrobiłam, zrobiłam z
miłości do tego słodkiego dziecka, którym kiedyś była.
Utyskując, podeszła do okna i wyjrzała z wieży. Roztaczał
się z niej widok na dziedziniec i pola ścielące się po
drugiej stronie fosy. Za bramą zobaczyła małą ciemną
postać na siwej klaczce, cwałującą wąską ścieżką w stronę
lasów.
-

Słodki Jezu - szepnęła niańka - daj jej syna, którego

tak pragnie, zanim do reszty oszaleje.

Małgorzata stanęła w niskich drzwiach krytej strzechą
piwowarni, otoczona niczym mgiełką zapachem
fermentującego słodu. Zobaczyła przed sobą grupkę
speszonych wieśniaków przestępujących nerwowo z nogi na
nogę. Na przedzie stała Alicja - boso, w błękitnej
sukience, z rozpuszczonymi włosami, które spływały jej po
plecach jak płynne złoto. Otaczało ją kilka wioskowych
matron w samodziałowych sukniach i zgrzebnych chustach,
także na bosaka. Patrzyły na siebie nawzajem, jakby miały
coś ważnego do powiedzenia i nie wiedziały, jak zacząć.
Przez tłumek przecisnęła się Cecylia, a tuż za nią
madame.
-

Wszystko zrobione, mateczko! - zawołała dziewczynka.

- Każda sztuka czysta, wybielona, gładziutka, bez jednej
plamki! Piękniejszych obrusów nie mają nawet w katedrze!
Madame uśmiechnęła się lekko i wzruszyła ramionami, jakby
chciała powiedzieć: "Oczywiście przesadza, ale trzeba jej

background image

to wybaczyć". Wieśniacy nieomal pożerali wzrokiem smukłą
panienkę z rozwichrzonym warkoczem ozdobionym przywiędłą
różą. W normalnych warunkach Małgorzata zwróciłaby na to
uwagę, ale była zaaferowana pracą i zmęczona początkowym
okresem ciąży, a przez to mniej czujna, niżby należało.
- Mamo, możemy teraz iść się bawić? Pojechałybyśmy konno.
- Sir Hubert wziął dziś rano Burasa - odpowiedziała
Małgorzata.
Chłopi jęli się wiercić i spoglądać po sobie. W końcu bez
słów zapadła jakaś decyzja, bo wypchnęli naprzód córkę
znachorki, która przemówiła w imieniu wszystkich:
- Dobra pani Małgorzato - rzekła - my je weźmiemy na
przejażdżkę. Mogą spędzić we wsi całe popołudnie. Umiemy
godnie zabawić te małe damy.
- Dobrze, ale odprowadźcie je na godzinę przed zachodem
słońca - odparła Małgorzata.
- Będą tak samo bezpieczne jak w kościele - oznajmiła z
powagą córka znachorki, a wieśniacy kiwali głowami i
bąkali potwierdzająco. Dojrzawszy w grupie osoby, z
którymi się już zetknęła i nabrała do nich zaufania, one
zaś miały powody być jej wdzięczne za okazaną pomoc,
Małgorzata poczuła coś na kształt ulgi, że dziewczęta
czymś się zajmą, zamiast plątać się jej pod nogami. Wśród
wieśniaków również dała się wyczuć ulga, a potem
wesołość. Obstąpili dziewczynki kołem i ruszyli do bramy.
Jedna ze starszych kobiet zaczęła śpiewać. Kolejno do
chóru dołączali się inni, na koniec także Cecylia i
Alicja. Pewnie nauczyły się tej pieśni podczas którejś ze
swoich wypraw do wsi. "A jednak dobrze się tu czują" -
pomyślała Małgorzata, wracając do pracy.
Pani de Hauvill, która nie była osobą nadmiernie ufną,
zauważyła natomiast coś dziwnego. Słowa pieśni nie
przypominały znanej jej angielszczyzny, ani tej, którą
mówiono na południu, ani tej z północy. Miały dziwne
archaiczne brzmienie. Oczy madame zabłysły, rozdęły się
nozdrza. Przypomniała sobie obietnicę złożoną Gilbertowi
de Vilers. Bezszelestnie jak cień ruszyła w pewnym
oddaleniu za procesją chłopów, tak by nikt jej nie
zauważył.
Dotarłszy do wsi, przystanęła schowana za plecionym
płotem czyjegoś ogródka. Doleciały ją radosne okrzyki.
Najwyraźniej dziewczynki były w swoim żywiole. Prężyły
się dumnie, kiedy stare wieśniaczki nakładały im na głowy
wieńce z letnich kwiatów. Dał się słyszeć ryk krowy i
spomiędzy chat mężczyźni wyprowadzili na drogę

background image

śnieżnobiałą jałówkę ustrojoną kwiatami. Dziwna wieś,
dziwne zwyczaje. Bóg jeden wie, co tu się będzie działo,
a ona jest sama i bez pomocy. Madame Agata wiedziała o
dzikich pogańskich obrzędach, których nie zdołał wyplenić
ani Kościół, ani anglonormandzcy lordowie. Jako dziecko
karmiona była do snu legendami o tajnych ofiarach i
dzielnych biskupach tępiących zabobon ogniem i mieczem.
Zmartwiała widząc, że procesja kieruje się w stronę lasu.
Wiedziała, jaki los spotkał księdza Rogera i nagle stało
się dla niej jasne, że dziewczynki prowadzone są do tego
potwornego źródła, by zostać tam złożone w ofierze, a ona
nie ma kogo posłać po pomoc.
Gotowa na wszystko, pospieszyła w ślad za wieśniakami.
Kamyk wpadł jej do buta i już po chwili zaczęła kuleć.
"Och, te przeklęte nowomodne ciżmy, na dodatek za ciasne
na długi spacer" - pomyślała, przysiadając na kamieniu
granicznym, żeby wytrząsnąć z obuwia kamyk i piach.
-

Panią też zostawili? - usłyszała obok cichy głosik i

ujrzała małego wiejskiego chłopca o szpotawych stopach,
który kuśtykał drogą, podpierając się kulami.
Pot spływał po bladej twarzy madame, szpakowate włosy
wymykały się spod zawicia, z którego wypadła jedna
szpilka, skutkiem czego całe się przekrzywiło. Na ogół
tak skrupulatna w kwestii ubioru, tym razem w ogóle tego
nie spostrzegła.
- Jestem za stara, nie nadążam - wysapała, mając
nadzieję, że chłopiec odejdzie.
- Idą okrężną drogą - poinformował ją - a przez to, że
śPiewają, nie mogą się za bardzo spieszyć. Znam krótszą
drogę, na przełaj. Dzięki temu nie spóźnimy się na
najważniejszą chwilę.
- A co będzie w najważniejszej chwili? - spytała z
rozpaczą madame przygotowana na to, że chłopiec pokaże
jej w uśmiechu ostre zęby ludożercy.
- Będziemy zanosić prośby do ducha źródła i składać mu
ofiary.
Agata de Hauvill najwyższym wysiłkiem zdołała zapanować
nad twarzą.
- Jakie ofiary?
- O, każda rodzina przygotowała dar, kukiełkę z ciasta
wypieczoną w piecu, malowaną i pięknie odzianą. Oprócz
tego wrzucimy do stawu kurę.
- A po co panienki Cecylia i Alicja jadą tam na jałówce?
- One są najważniejsze. Od śmierci starej Anny nie było
nikogo, kto miałby moc wezwać świętego węgorza... aż do

background image

ich przyjazdu. Bez kapłanki źródła czekała nas ruina.
- Święty... węgorz?
- O, tak. To przez niego źródło do nas mówi i daje znać,
czy spełni nasze prośby. Och, pani, gdybyś tylko
wiedziała, jakie mamy zmartwienia. Jabłka prawie
wszystkie zgniły, zaraza padła na żyto, a teraz w
sąsiednim hrabstwie pada bydło i gotowiśmy stracić całą
trzodę. Jak będziemy orać, gdy nie będzie zwierząt?
Pomrzemy z głodu.
W umyśle madame zrodziło się bardzo poważne podejrzenie,
że jej podopieczne wdały się w aferę, która znacznie
przerosła ich wyobrażenia. Teraz wszystko było jasne: ich
częste wycieczki na starym Burasie, to, że stajenni
prześcigali się, by im towarzyszyć jako ochrona, wałeczki
tłuszczu na brzuchu Alicji napychanej miodowymi ciastkami
przez stare chłopki, ilekroć zawitała do wsi, i ta para
prześlicznych ciżemek z farbowanej na zielono miękkiej
skórki, nakłuwanych i wyszywanych w dziwne wzory, którą
Cecylia dostała od nich w podarunku. "A to diablęta -
pomyślała madame. Bezwstydne i podstępne czorty!
Wyłudzały podarki od tych biednych, zrozpaczonych
ciemnych ludzi, a w chwilę potem z niewinnymi minkami
wyszywały obrus do kościoła!" Przypływ furii dodał madame
sił.
- Pokaż mi zaraz ten skrót - rozkazała, podnosząc się z
kamienia.
Zanim zobaczyli przed sobą cisową "świątynię", droga na
przełaj zdążyła dać jej się we znaki. Cienkie obuwie
miała w strzępach, obolałe stopy zaczynały krwawić, z
sukni sterczały powyciągane nitki, a w bardziej
przetartych miejscach widniały dziury. Gałęzie
kilkakrotnie zerwały jej nakrycie głowy. Zrezygnowała z
jego ponownego upinania, wbiła szpilki w gors sukni, żeby
ich nie pogubić, odgarnęła spadające na twarz włosy i
związała mocno białe płótno pod brodą, jak to czynią
chłopki. Agata de Hauvill była skłonna do wszelkich
ofiar, gdy chodziło o zasady. A tym razem chodziło o
najświętsze zasady, była bowiem pewna, że szykuje się tu
spektakl przekraczający wszelkie normy przyzwoitości.
Gdy zbliżyli się do szarych kamiennych ruin dawnej
pustelni, dostrzegła siwą klacz włóczącą się po lesie.
Przywieziona z Londynu drobna klacz Małgorzaty miała
sierść pociemniałą od potu, a boki splamione świeżą
krwią. Dziwne - pomyślała madame, która nie widziała
wyjazdu Petronilli; Małgorzata przecież nigdy nie używa

background image

ostróg. Złapała konia za uzdę i wprowadziła go do
kryjówki w ruinach, gdzie przywiązała wodze do rosochatej
gałęzi zwisającej ze starego dębu.
- Widzisz, pani? - szepnął chłopiec z nabożnym lękiem,
jak gdyby był w kościele. - Mówiłem, że będziemy tu
pierwsi.
Szpaler cisów prowadził nad brzeg stawu. Madame Agata
natychmiast się domyśliła, że jest to miejsce pogańskiego
kultu. Jednakże czuła się bardziej wyczerpana niż
zgorszona. Dziwne drzewne uroczysko z bijącym spod tafli
wody źródłem wywarło na niej znacznie większe wrażenie,
niż mogła przypuszczać.
"A więc to są te drzewa, których tak zawzięcie broni pan
de Vilers - pomyślała najpierw. Są ponure, brzydkie,
powinno się Je wyciąć i zbudować tu coś bardziej
chrześcijańskiego".
Ale w miarę jak szelest listowia i szmer płynącej wody
koił Jej zmysły, nasycony zapach lasu obudził w niej coś,
do czego
przenigdy by się nie przyznała. Promień słońca padł jej
do stóp i zobaczyła zerkające na nią spomiędzy traw
drobne twarzyczki niezapominajek. W oddali rozśpiewał się
ptak; z jego gardziołka płynęły długie namiętne trele.
Słuchając ich, poczuła ukłucie w sercu. "Tak długo żyłam
bez miłości - pomyślała. Obowiązek jest oziębłym
kochankiem".
- Kryj się, pani! - szepnął nagle chłopiec, szarpiąc ją
za rękaw. Razem dali nurka z powrotem w ruiny.
- Co się stało? - odszepnęła. Wyglądając zza wielkiego
jajowatego kamienia, dostrzegła ruch na polanie po
przeciwnej stronie zielonej sadzawki.
- Sukub wrócił! Wszystkich pozabija!
Postać na przeciwległym brzegu ruszyła w tan. Twarz miała
osłoniętą czarnym welonem, czarny płaszcz i czarną
suknię. Spod rąbka spódnic błyskały nagie białe stopy.
Szczupłe białe ramiona wznosiły się ku niebu. Potem
postać skłoniła się nad lustrem wody. Posłyszeli
niemelodyjny obłąkańczy zaśpiew. Chłopiec przeżegnał się
ze strachem, lecz na wargach pani de Hauvill wykwitł
uśmieszek, który w tych okolicznościach mógł się wydać co
najmniej dziwny. Kiedy bowiem niesamowita postać pląsała
nad stawem, welon na krótką chwilę odsłonił jej twarz.
-

I co ten sukub robi? - spytała, wprawiając chłopca

w nabożny podziw dla jej męstwa.
- Daje mężczyznom rozkosz tak długo, aż umrą.

background image

- Nie da rady wszystkim chłopom z wioski naraz - odparła
lodowatym tonem madame.
- Ale, pani, to jest stwór nieczysty, z samych
najgłębszych piekieł. To ona zatruła staw i nasze pola.
Ksiądz nam powiedział, zanim... no... zanim zniknął.
- Hm... - zadumała się madame. To wyjaśnia ostrogi. Co za
perfidia, skorzystała z nieobecności mężczyzn, żeby
zabrać cudzego konia! Ta kobieta zazdrości wszystkim
wszystkiego, a Małgorzacie najbardziej, to zrozumiałe.
Małgorzata ma pieniądze, miłość, piękne dzieci i szacunek
u ludzi. "Czasami sama jej trochę zazdroszczę. Czym sobie
na to wszystko zasłużyła?
Widać, że zaczynała życie w nędzy, nie pochodzi z dobrej
rodziny jak choćby ja"...
Madame ocknęła się gwałtownie. "Zazdrości, ty potworze,
odejdź ode mnie! - krzyknęła w duchu. Anieli niebiescy,
umocnijcie mnie i prowadźcie właściwą ścieżką"...
Spuściła wzrok i zobaczyła niemal u swych stóp ukryte pod
kamieniem zawiniątko. Zaciekawiona pociągnęła wystający
róg. Była to wypchana czymś lniana torba. "Anieli mnie
wysłuchali" - pomyślała.
Z lasu dobiegł przytłumiony przez odległość śpiew i
szelest licznych kroków. Czarna postać u źródła zdawała
się niebaczna na te odgłosy. Chłopiec skulił się ze
strachu, lecz madame wystawiła głowę nad stertę kamieni,
ciekawa przebiegu nieuniknionej konfrontacji.
Najpierw rozległ się krzyk: "Sukub!" i kilku starszych
młodzieńców wypadło spomiędzy drzew z dobytymi nożami.
Postać w czerni wzdrygnęła się i odwróciła. Ktoś
wyskoczył przed innych i cisnął w nią kamieniem, który
trafił ją w środek czoła. Postać cofnęła się z okrzykiem
bólu.
- To człek, nie mara, zabijcie ją! - wrzasnęła jakaś
kobieta.
- Śmierć tej, która sprowadziła zarazę na pola!
- Zabić! Śmierć! Śmierć! - Krzyki były coraz
zacieklejsze.
- Brońcie przed nią nasze panny!
Chyżonodzy chłopcy próbowali osaczyć zjawę, ta jednak
zdołała umknąć, osłaniając głowę przed szybującymi w
powietrzu kamieniami. Dojrzeli jeszcze purpurową smugę na
białej dłoni.
-

Upuściliśmy jej krwi! - radowali się chłopi.

Tymczasem
wioskowe matrony podprowadziły białą jałówkę na brzeg

background image

stawu.
"Ta kobieta potrafi się ruszać, jeśli chce - pomyślała
madame.
Tyle że pobiegła w złym kierunku. Wątpliwe, czy odważy
się
Wrócić po konia i sakwę, dopóki cała wieś tkwi nad
stawem". Rozejrzawszy się, stwierdziła, że towarzyszący
jej dotąd chłopiec Przyłączył się do gromady.
Cecylia i Alicja zsunęły się z krowiego grzbietu
niezadowolone z zakłócenia wspaniałej uroczystości, w
której grały główną rolę. Chłopcy zawrócili z lasu; jeden
z nich niósł znaleziony nóż, który podał starszemu
mężczyźnie, ten zaś z głębokim pokłonem wręczył go
dziewczynkom.
- Dzięki wam, panny! Wypłoszyłyście wiedźmę. Zgubiła nóż,
cały czerwony od krwi niewinnych ofiar. Teraz będzie
można odczynić zło, które na nas sprowadziła.
Cecylia przyjęła dar i zatknęła go za pasek z tak
zarozumiałą miną, że ukryta na drugim brzegu madame omal
nie pękła ze złości. Niestety nie miała na podorędziu
żadnego dzielnego rycerza, a tłum wieśniaków raczej nie
byłby zachwycony, gdyby ich smarkate boginie zostały
zaciągnięte do domu za uszy.
Gniew madame burzył się i bulgotał prawie tak samo
gwałtownie jak źródło w środku stawu. Dziewczynki weszły
do wody, niosąc kwietny wieniec. Śpiewały pieśń, której
sama ich nauczyła - starą chanson de toile, na wskroś
świecką balladę o miłości, którą umilały sobie czas przy
kądzieli niewiasty w wielkich zamkach. Zagryzła wściekle
wargi. Te bezbożne psotnice doskonale wiedziały, że
wieśniacy nie zrozumieją francuszczyzny, zwłaszcza tak
starodawnej, i wezmą ją za potężne zaklęcie w nieznanym
języku.
Nic dziwnego, że przestały narzekać na nudę. "Sir Gilbert
mnie ostrzegał, ale nawet jemu nie wpadłoby do głowy, że
mogą się wdać w coś takiego! A ja byłam ślepa!
Bezwstydnie oszukiwały i mnie, i własną matkę! Doprawdy
słowo tego nie wyrazi!"
Dziewczęta wrzuciły wieniec do sadzawki. Podryfował na
środek, gdzie wokół bulgoczącego źródła tworzył się
zielonkawy wir. Młodociane "kapłanki" weszły po kolana w
wodę i biorąc z rąk wieśniaków przygotowane ofiary,
ciskały je najdalej, jak umiały. Tłum tymczasem wołał:
"Ocal nasze stada!", "Daj nam dobre zbiory!"
"Głuptasy, denerwowała się madame, przecież jeśli wejdą

background image

głębiej, wir może je wesssać". I właśnie w chwili, gdy o
tym myślała, stało się coś, co ścięło jej krew w żyłach.
Źródło czknęło głośno i wykrzutusiło nieco mułu, który
splamił przejrzystą wodę na środku stawu, a potem w ogóle
przestało ją tłoczyć. Wielki ciemny kształt zaczął sunąć
w stronę brzegu, nawet nie zdając sobie z tego sprawy,
pani Agata zaczęła raz po raz odmawiać "Ojcze nasz". Cień
zatoczył wokół dziewcząt krąg, potem drugi. Ze swojej
kryjówki nie widziała go dokładnie, ale okrzyki tłumu
świadczyły, że musi to być ów czarodziejski węgorz. "To z
pewnością największy węgorz na całym świecie - pomyślała.
Ileż może mieć lat? Od jak dawna żyje w tej sadzawce? I
czym tu się, na Boga, żywi? Ależ oczywiście, przecież to
jasne. Kurczakami, chlebowymi kukiełkami... i od czasu do
czasu księdzem". Poczuła, że ze zgrozy dostaje gęsiej
skórki. Te małe ryzykowały życie! Przypomniała sobie
odważną eskapadę Cecylii do sroczego gniazda. Są za
młode, żeby wiedzieć, czego należy się bać. Nawet
wieśniacy nie ośmielają się wejść tu do wody.
Ale ciemny kształt, skończywszy ostatnie okrążenie,
odpłynął na środek stawu.
- Zostaliśmy wysłuchani! - zawołała jakaś staruszka.
- Ocaleni! - zakrzyknęli wieśniacy.
Cecylia i Alicja wyszły z wody mokre prawie do pasa.
Wtedy o dziwo, staw czknął ponownie, lecz jak gdyby
weselej, i wieniec, martwy kurczak oraz wszystkie inne
wrzucone rzeczy spłynęły na środek i nagle zniknęły. W
powietrze trysnęła strużka wody i źródło podjęło swoją
zwykłą bulgotliwą działalność.
Zobaczywszy dosyć i upewniwszy się, że dziewczętom nie
grozi już niebezpieczeństwo, madame zabrała sakwę i
utykając boleśnie, poszła po klacz. "Jestem starsza od
tej jędzy, stwierdziła w duchu, a zresztą dobrze jej
zrobi powrót do zamku na bosaka". Nim wspięła się na
siodło, zajrzała do sakwy i znalazła w niej dokładnie to,
czego się spodziewała: dwie ostrogi, parę długich
miękkich butów i pięknie wyszywaną zieloną suknię
jeździecką. "Ciekawe, jak wytłumaczy swój strój, gdy
dotrze do domu. Wstrętne jasełka! Nie do wiary, że tak
długo uchodziło jej to płazem! Wodziła za nos dorosłych,
zdrowych na umyśle mężczyzn!" Rozmyślając, co teraz
wypada jej uczynić, madame Agata ruszyła
w drogę powrotną. Równy, spokojny kłus siwej klaczy
wyniósł ją z lasu na rozgrzane popołudniowym słońcem
pola. Minęło wiele lat, odkąd miała pod siodłem dobrego

background image

kłusaka, toteż przejażdżka sprawiła jej niekłamaną
przyjemność.

Długie cienie kończącego się dnia leżały już na
zewnętrznym dziedzińcu, gdy słaniając się na nogach lady
Petronilla pojawiła się w bramie. Pani de Hauvill wróciła
znacznie wcześniej, zdała raport z tego, co widziała, a
klacz została umieszczona w stajni. Na nieszczęście
pierwszą osobą, którą Petronilla spotkała na dziedzińcu,
była Małgorzata owinięta obszernym fartuchem i dzierżąca
wielką drewnianą łyżkę. Towarzyszył jej rządca będący
bastardem szlacheckiego rodu, a także kilkoro czeladzi.
Petronilla zdołała jakoś upiąć czarny welon na
rozczochranych włosach, ale nie mogła ukryć tego, że jest
boso i krwawi z rany na ramieniu oraz drugiej na czole.
Spojrzenie miała dzikie, oddychała szybko, nierówno, z
wysiłkiem.
-

Twój opętany koń mnie zrzucił! - warknęła do

Małgorzaty. - Rozkazuję natychmiast poderżnąć mu gardło.
Słyszysz?
Natychmiast!
Małgorzata zmierzyła ją zimnym, pogardliwym spojrzeniem.
- Nie tylko cię zrzucił, ale również skradł ci buty i
przebrał cię z myśliwskiej sukni w tę czarną szmatę.
Bardzo zmyślnie jak na konia. Ja zatem nakazuję, aby nikt
nie śmiał tknąć mojej klaczy, dopóki pan zamku nie
usłyszy o całej sprawie.
- Ja rządzę na tym zamku! Zabijcie to wściekłe zwierzę!
- A ja powiadam, że żadne żywe stworzenie nie zostanie
skazane bez sprawiedliwego wyroku. Sir Hubert rozpatrzy
sprawę mojej klaczy na najbliższym sądzie dworskim.
- Pokażę mu swoje rany! W moim stanie...
- Wybacz, droga bratowo, ale twój "stan" mocno ci się
obsunął. Jeszcze rano miałaś go tuż pod piersiami, a
teraz wisi, jakbyś zaraz miała rodzić. Nie byłabym
zdziwiona, gdyby ta rzekoma ciąża okazała się poduszką!
Lady Petronilla wydała nieludzki wrzask i rzuciła się na
Małgorzatę. Musiano ją odciągnąć ku zgorszeniu tłumu,
jaki zaczął się zbierać przy bramie.
- Co tu się dzieje? - pytano.
- Koń damy Małgorzaty zrzucił lady Petronillę.
- Zrzucił? Co będzie, jeśli straci dziecko?
- No właśnie pani Małgorzata powiedziała, że to nie żadne
dziecko, tylko poduszka pod suknią. Za to lady Petronilla
się na nią rzuciła.

background image

W trakcie szamotaniny Petronilla zgubiła swój czarny
welon. Zgołą głową wyglądała jeszcze bardziej
niestosownie. Zgorszona i przerażona Małgorzata odsunęła
się od niej na bezpieczną odległość. Obłąkana niewiasta
skuliła się na ziemi, błyskając białkami oczu.
- Zabijcie tę klacz, zabijcie klacz... - bełkotała.
- Moja dziecina, moja biedaczka, przecież ona jest chora!
- Niańka Wilmot, ujrzawszy z wieży tłum przy bramie,
zbiegła na pomoc swej podopiecznej. Napotkała jednak
nieprzebytą przeszkodę w postaci madame Agaty, która
zatrzymała ją na skraju zbiegowiska.
- Powiadam ci - oznajmiła z godnością Małgorzata - że
moja klaczka będzie miała proces! W trakcie tego procesu
przedstawię dowody, że zabrałaś ją bez mojego pozwolenia.
Wykorzystałaś to łagodne uległe zwierzę, by wyjechać bez
eskorty i oddawać się szatańskim praktykom, jakich
przyzwoita kobieta nie byłaby sobie nawet w stanie
wyobrazić! Do tego czasu klacz pozostanie w stajni.
Ponadto...
- Diabeł ją opętał! Ta kobieta, która ukradła mi syna,
nosi w sobie diabła!
- ...Ponadto mam w swym posiadaniu nóż, który zgubiłaś
Podczas odprawiania pogańskich guseł.
Słysząc to, wylękła niańka cofnęła się o krok. Pilnująca
jej Madame zmierzyła ją lodowatym spojrzeniem.
-

Chłopi nie mogą świadczyć przeciwko mnie! - zawołała

tryumfalnie Petronilla. - Każę ich wydać na męki!
- Zaczekaj, a sama zobaczysz, kto będzie przeciw tobie
świadczył. - Małgorzata miała nadzieję, że jej spokój
udzieli sie obłąkanej i tchnie nieco porządku w
pomieszany umysł.
- Kto tu jest panią? Ja! Ja tu rządzę, ja, ja! - Oczy
Petronilli pałały żywym ogniem w chorobliwie żółtej
twarzy usianej plamami niczym brzuch ryby. Wyprostowała
się dumnie, patrząc na krąg potępiających twarzy. - Nie
os'mielicie się mnie tknąć Nikt się nie os'mieli. -
Zróbcie mi przejście.
Odwróciła się, by odejść. W tejże chwili Małgorzata
spostrzegła wystający jej spod sukni wąski pas płótna i
nadepnęła go stopą. Petronilla zatoczyła się jak pijana,
"brzuch" zjechał do wysokości kolan. Wszystkie oczy
wlepione były w ciągnący się po ziemi bandaż. Z
przeraźliwym okrzykiem zgięta w pół kobieta przycisnęła
do siebie "brzuch", wyszarpnęła się gwałtownie i
pierzchnęła do zamku. Tłum rozstępował się przed nią w

background image

milczeniu.
- Poduszka - odezwała się zimno pani de Hauvill, patrząc
na Małgorzatę. Ta w milczeniu potwierdziła skinieniem
głowy. Stara niańka pobiegła za Petronillą, mamrocząc:
"Moje kurczątko, moje biedactwo!"
- Przywiązała sobie poduszkę - powtórzył osłupiały
rządca. - Patrzcie, wciąż ją podtrzymuje.
- Żałosne. Po prostu żałosne - odezwała się jakaś
kobieta.
- Zamknijcie ją w komnacie na wieży - rozkazała
Małgorzata. - Niech tam pozostanie do powrotu sir
Huberta. I postawcie straż przy mojej klaczy. Nie chcę,
żeby w stajni doszło do jakiegoś wypadku.
Tej nocy wszyscy mieszkańcy zamku słyszeli z wieży
przeraźliwe krzyki i gorączkowe bębnienie w drzwi.


ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

-

Małgorzato, co się stało twojej klaczy? - zapytał mój

pan
mąż, kiedy wrócili z winem. - Ma poranione boki, stajenny
pilnuje jej ponoć w dzień i w nocy. Kiedyśmy go
zagadnęli, odesłał
nas do ciebie.
Pachołkowie rozładowywali beczki z wozu i wtaczali je do
wielkiej sali, skąd miały trafić do loszku. Gilbert
wkroczył w ślad za nimi, s'wieży i zadowolony z siebie...
i jeszcze przystojniejszy niż zwykle. Ja dla odmiany z
oczyma podkrążonymi ze zmartwienia musiałam wyglądać jak
zmora.
-

Gdzie twój ojciec? - spytałam. - Musimy z nim

pomówić. Hugonowa postradała rozum. Siedzi teraz
zamknięta w pokoju na wieży. Ubzdurała sobie, że przez
moją klacz poroniła.
Tymczasem zamiast rzekomego syna straciła poduszkę, którą
nosiła przywiązaną pod suknią.
W moim głosie chyba słychać było wyczerpanie. Gilbert
spojrzał na mnie z uwagą, potem pokręcił głową, jakby nic
z tego wszystkiego nie rozumiał.
- Nosiła... poduszkę... w charakterze brzucha?
- Otóż to - westchnęłam.
Gilbert wziął mnie za rękę i pieszczotliwie pogłaskał
moją dłoń.
- Ech, Małgosiu, Małgosiu! Wystarczy, że na chwilę cię

background image

zostawię, a natychmiast zaczynają się tu dziać
niestworzone
rzeczy.
- Zawsze - odparłam ponuro. - To aura tego domu. Zresztą
wiesz, jak bardzo nie lubię tu bywać.
- Nie bardziej ode mnie. A przecież ja się tu urodziłem.
- Co gorsza - podjęłam - twoja bratowa tańcowała u źródła
przebrana za sukuba. Widziała ją cała wioska. Ale, mój
panie mężu, mamy jeszcze jedno strapienie. Dziewczynki
siedzą w świetlicy.
-

To dobrze. Szyją następny obrus do kościoła?

Westchnęłam.
- Nie. To znaczy, że mają tam siedzieć i nie wychodzić,
dopóki nie postanowimy, co robić.
- Co tym razem przeskrobały? Znowu nakładły komuś' żab do
łóżka?
- Nic. Uczyniły się kapłankami pogańskiego kultu.
Wyłudzały od wieśniaków podarki i tyle słodyczy, że omal
się nie pochorowały.
Gilbert przyłożył dłoń do czoła i ciężko usiadł na ławie
biegnącej wzdłuż ściany obwieszonej wieńcami jeleni
uśmierconych przez Vilersów.
- Dobry Boże! Inkwizycja! - jęknął i potrząsnął głową. -
Daj mi pomyśleć. W głowie mi się kręci.
- Mnie się kręci od chwili, gdy wyjechałeś.
- Czy którykolwiek z księży o tym wie? - spytał szeptem.
- Nie. Spowiednik twego ojca jest pijany, a spowiednik
Petronilli pojechał do Wymondley, gdzie knuje z
augustianami na szkodę sir Huberta. We wsi nie ma
proboszcza, bo ten przybędzie dopiero jutro. I w tym
właśnie szkopuł. Nie wróciliby do starej wiary, gdyby
mieli dobrego pobożnego duszpasterza. Ale oni na pewno
nie zdradzą moich córek. Gilbercie, masz pojęcie, co one
robiły? Woziły się na białej jałówce, udając, że
starofrancuska pieśń to pradawne zaklęcie! Porozumiewały
się ze świętym węgorzem! Ci chłopi całkiem zwiedli je z
dobrej drogi. Musimy je stąd zabrać najszybciej jak to
możliwe. Co gorsza, ukarać Je będzie można dopiero, gdy
będziemy już daleko, inaczej we wsi wybuchnie rewolta.
-

Rewolta? Wątpię. Co najwyżej spalą parę stogów.

- Gilbercie, ci ludzie stracili plony, a niebawem mogą
stracić bydło, bo pomór zbliża się do tego hrabstwa.
Niewiele im pozostało. Ubrdali sobie, że duch źródła może
ich ocalić, a właśnie dziewczynki niejako pośredniczyły w
tej transakcji. Nie możecie ich wszystkich pozabijać.

background image

Choćby dlatego, że twemu ojcu potrzebni są żywi chłopi,
inaczej znów będziesz musiał go wspomagać gotówką -
dorzuciłam kąśliwie.
- W końcu mam zobowiązania wobec własnej rodziny.
Słysząc to, opadłam bezwładnie na ławę i złapałam się za
głowę.
- Nie cierpię tych ludzi! Dlaczego, och, dlaczego
zgodziłam się tu przyjechać?
- Dla domu, Małgorzato, pamiętasz? Dziś przybywa kanonik,
jutro odbędzie się ceremonia. Wytrzymamy do chwili, gdy
zainstaluje nowego proboszcza, potem wyjedziemy, a sprawy
niech się dalej toczą same. Też się zastanawiam, jak to
jest, że ojciec zawsze umie skomplikować mi życie. Żyję
sobie spokojnie, miło i przyjemnie do chwili, kiedy on
się pojawia. Za każdym razem, Małgosiu, za każdym
razem...
- A, tu jesteś, bezwstydnico! Właśnie byłem w psiarni!
Jak myślisz, co tam zastałem? No, jak myślisz? Słowo
daję, przerobię tego twojego psa na czapkę!!!
Do sali wpadł z impetem sir Hubert okryty jeszcze kurzem
po podróży. Tuż za nim zjawił się Hugo i kilku wyraźnie
ubawionych pachołków.
- Moja ulubiona suka! - ryknął lord Brokesford. - Jak
śmiałaś?!!!
- Ojcze, Małgorzata nie zrobiła tego osobiście - bąknął z
tyłu Hugo.
- Nie wtrącaj się! Dobrze wiesz, o czym mówię!!
- Wiesz, o czym mówię? - rzekł cicho Gilbert, odwracając
Się do mnie ze zbolałą miną.
- Doskonale rozumiem, o czym mówisz. Gdybym to ja była
Jego synem, też uciekłabym z domu.
- Wstań, kiedy ojciec mówi, wyrodny synu! Moja ulubiona
suka! Co za wstyd! Wszystkie je potopię!
- Jeśli dobrze rozumiem, powiła szczenięta? - spytał
Gilbert grzecznie, podnosząc się z ławy.
- Szczenięta? Szczenięta?! Jakieś koszmarne bezkształtne
kaleki całe pokryte ohydnymi białymi loczkami!!! To twój
pies jest temu winny, pani! To coś, co przez cały czas
śpi!
- Nie waż się tknąć moich szczeniąt - syknęłam czując, że
ogarnia mnie wściekłość.
- No właśnie o tym mówię. To twoja sprawka!
- Nic na to nie poradzę, że uparcie włóczysz ze sobą te
wielkie brudne psiska. Obsikały mi nowe czyściutkie
sitowie i natychmiast wszędzie zaroiło się od pcheł!

background image

- Szczyny i pchły są naturalne, moja pani, i powinnaś się
do tego przyzwyczaić - oznajmił sir Hubert, ująwszy się
pod boki.
- To, że psy się chędożą, jest tym bardziej naturalne,
więc lepiej sam się przyzwyczaj! - odszczeknęłam, mimo
woli się rumieniąc.
- Dwa miesiące. Co do dnia, Hugonie - parsknął
rozweselony Gilbert.
- Wyobraź sobie tę różnicę wzrostu - odparł Hugo z
rozmarzeniem. - Jeśli ktoś ryzykuje przerobienie na
czapkę, to chyba przyjemność była tego warta...
Słuchałam ich, a furia we mnie rosła. Nadmiar pracy,
zmartwień i w ogóle nadmiar Brokesfordu naruszył we mnie
hamulce. Nic dziwnego, że Petronilla, od początku nie
mając ich za wiele, kompletnie postradała zmysły.
- Nie waż się ich tknąć - powtórzyłam złowieszczo. -
Jestem zmęczona oglądaniem twoich krwawych jatek!
- Moja pani, te potworki w psiarni to bezużyteczne
darmozjady. Nie nadają się ani do polowania, ani do
trzymania na kolanach.
- Lew nie jest trzymany na kolanach.
- Nie, bo wyleguje się na poduszce. Nie będę przysparzać
światu kalek. - Odwrócił się, żeby wydać rozkazy
psiarczykowi.
Na ten widok przypomniało mi się wszystko, co
wycierpiałam przez tego strasznego starca. Fala goryczy
podeszła mi do gardła.
-

Jeśli każesz zabić te szczeniaki, to... to ujawnię

wszystkie twoje sprawki. Będę o nich krzyczeć z dachu.
Powiem temu
podłemu bratu Pawłowi, który właśnie cię sprzedaje
augustianom!
Oczy starego wyszły z orbit i nim ktokolwiek zdążył go
powstrzymać, złapał mnie za ramiona i potrząsnął tak
mocno, że omal nie straciłam zębów.
- Co to znaczy "sprzedaje"?!
- To, że choćby w tej chwili bawi w Wymondley. A co
myślałeś? W tym czasie wariatka, z którą ożenił się twój
pierworodny, pląsa nad źródłem jako sukub i cała okolica
o tym wie! Wszyscy o tym wiedzą oprócz niego!
- Moja żona... sukubem? A niech to diabli! -jęknął Hugo.
- Trzeba było iść do niej nad staw, lubieżniku! Może
wówczas miałaby prawdziwy brzuch, zamiast nosić pod
suknią poduszkę!
- Moja żona? Gilbercie, jak ona mogła...? Przecież dałem

background image

jej wszystko...
- Ojcze, jeśli ośmielisz się tknąć Małgorzatę...
- To co, podniesiesz na mnie rękę, ty nędzna namiastko
syna? Zabiję cię!!!
Trudno mi opisać burzę, jaka się rozpętała, zwłaszcza że
Gilbert i jego ojciec wydzierali mnie sobie z rąk, przy
czym jeden Powtarzał: "Nie tykaj jej!", a drugi: "Będę
tykał, kogo zechcę, ja tu jestem panem!" Oczywiście
hałasy było słychać przez okna i podobno cała służba
przerwała pracę i zebrała się na dziedzińcu- Słychać je
było także w świetlicy, skutkiem czego, zanim zdążyłam
się obejrzeć, biedny stary Lew wpił się w piętę Hugona, w
tle słychać było bek którejś z moich córek, cienkie
okrzyki Peregryna: "Puscaj moją mamę!", a ktoś, chyba
Cecylia, okładał na chybił trafił splątane ciała
kądzielą.
Nagle ponad wrzawą rozległ się chłodny czysty głos
niewieści:
-

Panowie! A gdzie cnoty rycerskie?

Bijatyka urwała się jak ucięta nożem. Gilbert z
ociąganiem opuścił ręce zaciśnięte na szyi ojca.
-

Kanonik i duchowni wjeżdżają już na dziedziniec -

dodała pani de Hauvill.
Sir Hubert także zdjął ręce z szyi Gilberta. Wyplątałam
się spomiędzy nich, poprawiając przekrzywiony welon i
podwikę.
-

Wstyd! - zbeształa nas wszystkich madame, blada i

wyprostowana w swej lichutkiej czarnej sukni, teraz już
tak wystrzępionej i podartej, że mimo wszelkich jej
starań nie dało się tego naprawić.
Hugo spojrzał wrogo na Lwa, który wciąż trzymał go za
piętę.
- To był bardzo drogi but - rzekł z urazą.
- Nie waż się tknąć mego psa! - powiedziałam groźnie.
- Nie lubię cię, dziadku, jesteś niedobly! - odezwał się
cienki głosik z kąta. Sir Hubert obejrzał się i ujrzał
Peregryna przewróconego podczas szamotaniny.
- Jestem głową rodu - zadudnił, ściągając siwe krzaczaste
brwi niczym gradowe chmury.
- Ale to on jest szlachetniejszym rycerzem, chociaż nie
ma jeszcze trzech lat - stwierdziła madame. - A to
dlatego, że gotów był oddać życie w obronie swej pani
matki, gdy ty, panie, chciałeś ją udusić z powodu miotu
szczeniąt.
Spokój i trafność jej osądu zawstydziły wszystkich.

background image

- To ja rządzę w tym domu. - Lord Brokesford rzucił na
szalę ostatni argument dla podtrzymania swoich racji.
- Bóg rządzi w każdym domu - odparowała, patrząc na niego
chłodnymi niebieskimi oczyma.
- Bóg ma bardzo wygodny dom we wsi i powinno mu to
wystarczyć - warknął stary lord, poddając się.
Madame się uśmiechnęła. Był to ulotny, ledwie
dostrzegalny blady uśmieszek, który chyba tylko ja
zauważyłam.
- Lecz Jego przedstawiciele zaraz będą tutaj, żeby się
posilić w drodze do Wymondley, gdzie pozostaną na noc.
- Dobry Boże, oni wszyscy są w spisku! - wymamrotał Hugo
w osłupieniu.
- Ojcze, lepiej dwa razy się zastanów, zanim podniesiesz
rękę na Małgorzatę. Będzie ci jeszcze potrzebna -
przypomniał ojcu Gilbert.
- Pani de Hauvill, wyglądasz jak uliczna żebraczka.
Chcesz w tym stroju witać książąt Kościoła?
- Nie wstydzę się witać w nim choćby i samego Stwórcy, w
którego oczach zdobić mnie będzie płaszcz sprawiedliwości
- oznajmiła madame. - Szkody na przyodziewku, jakie tu
widzicie, poniosłam spiesząc na pomoc dwom powierzonym
mej pieczy panienkom, które omal nie zostały zabite nad
stawem przez tę obłąkaną niewiastę.
Poczułam dla niej podziw. Było to bardzo bliskie prawdy,
a z pewnością zamknęło usta sir Hubertowi.
-

Jeśli tak - rzekł po chwili - oddałaś, pani, wielką

przysługę temu domowi. Nie będziesz się musiała wstydzić
przed naszymi dostojnymi gośćmi. Małgorzato, idź do mej
komnaty na
wieży. Stoi tam długa, okuta żelazem skrzynia. Weź z niej
co potrzeba, by przyodziać lady Agatę od stóp do głów.
Taka jest moja
wola. Wola pana tego domu.
Gilbert i Hugo spojrzeli na siebie, rozdziawiając usta.
Cecylia i Alicja wytrzeszczyły oczy. Tak samo zareagowali
obecni w komnacie słudzy, a gdy wieść rozniosła się na
zewnątrz, czeladź i wieśniacy też wytrzeszczali oczy. W
całym majątku, ba! - bez mała w całym hrabstwie - słynna
już była zapiekła nienawiść starego lorda do madame.
Zaiste, powiadano odtąd, rycerski to pan i pełen
chrześcijańskich cnót, skoro obdarował tę damę Po
królewsku mimo swej dla niej niechęci!
Sir Hubert doskonale się orientował, jakie zrobił na
wszystkich wrażenie - na rodzinie, wiosce, a nawet na

background image

samym sobie.
Jego przebiegła mina świadczyła dowodnie, iż czuje się
wyniesiony ponad ten mały światek w takim samym stopniu,
w jakim Bóg góruje nad całym wielkim światem. Jego łaska
spływała na godnych i niegodnych - podobnie jak łaska
Boga, który zsyła deszcz nawet poganom. Równie dobrze
mógłby zakrzyknąć: "Ha! Łyso wam teraz, co? Kto więcej
wie o rycerskich cnotach, ty złośliwa stara miotło?"
Założył ręce na piersi, przybierając wyraz twarzy, w
którym mieszały się pycha i zadowolenie. Poprowadziłam
madame do komnaty na wieży, gdzie w skrzyniach sir Hubert
trzymał francuskie łupy oraz złożone suknie swojej dawno
zmarłej i skąpo opłakanej małżonki.
Wychodząc, posłyszałam, jak Gilbert mówi:
- Ojcze, wiele tu zaszło, odkąd wyjechaliśmy...
- Co zaszło, to zaszło. Oczekuję, że obaj pomożecie mi
utrzymać to pod korcem do zakończenia uroczystości.
Najważniejsze od tej chwili aż do wyjazdu ostatniego
gościa jest to, aby dwór w Brokesfordzie nie okrył się
hańbą. Nie zamierzam zostać bohaterem skandalu, który ma
szansę przejść do legendy. Czyja dobrze słyszałem, co
twoja żona mówiła o poduszce...?


ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Jaskrawe przedpołudniowe słońce późnego lata błyszczało
na wyszywanych złotem proporcach de Vilersów, na lśniącej
uprzęży najlepszych koni z brokesfordzkich stajen, na
wykwintnych, dyskretnie pocerowanych jedwabnych szatach
członków rodu, których majestatyczna grupa zatrzymała się
w oczekiwaniu na granicy parafii. Za nimi piekli się w
upale na pokrytej kurzem drodze chłopi w swych
najlepszych niedzielnych ubraniach. Zebrali się wszyscy,
by powitać delegowanego przez biskupa kanonika i nowego
proboszcza oraz całą resztę księży, mnichów i diakonów,
którzy mieli nadjechać z Wymondley. Nigdy chyba sir
Hubert i jego dwaj synowie nie prezentowali się tak
okazale jak dziś, gdy w herbowych barwach wyglądali
pojawienia się świątobliwych gości. Wnikliwszy obserwator
może zdołałby zauważyć nowy rys goryczy na twarzy Hugona
oraz maskowany niepokój jego młodszego brata. Nikt nie
poważył się komentować nieobecności pani zamku w grupie
niewiast zamykających orszak, wszyscy natomiast
zachwycali się małym Peregrynem, który z bardzo poważną

background image

miną, stosowną do okazji, jechał obok dziadka na kucyku
prowadzonym przez dwóch pachołków.
- Jedyny spadkobierca - szeptano. - Patrzcie, jak się
prosto trzyma, choć to jeszcze malec.
- Widzisz uprząż na kucyku? Tom rymarz na polecenie sir
Huberta zrobił dokładną kopię jego bojowego siodła.
- A co na to Hugo?
- On już nic nie zdziała, chyba że odeśle... no wiecie,
kogo.
- Grzeje tylko miejsce dla bratanka, biedaczysko.
- I dobrze. Ponoć straszny z niego rozrzutnik.
- Dlaczego chłopcu nie dano na chrzcie rodowego imienia?
- Urodził się za granicą. Podobno to właśnie znaczy
Peregryn. Nikt się nie spodziewał, że będzie jedynym
synem rodu de Vilers.
Rozmowy te toczyły się za daleko, by mogli je usłyszeć
zainteresowani rycerze, ale część dotarła do bystrych
uszu młodych panien jadących na końcu kawalkady. I mimo
że z tej okazji każda z nich dosiadła osobnego
wierzchowca, a starego Burasa pozostawiono w stajni, uszy
im płonęły. "Lepiej niech Malachiasz pospieszy się z tym
kamieniem filozoficznym, myślała Cecylia. Mam już dość
ciągnięcia się w ogonie każdej procesji".
Alicja wierciła się niecierpliwie i drapała po głowie,
przekrzywiając wianek. Było gorąco, nudno, a czekały je
jeszcze długie modły, zanim wreszcie będą mogły zasiąść
do jedzenia. Dziewczynkę już korciło, żeby coś spsocić.
Na szczęście dla wszystkich pokusa ta nie doczekała się
spełnienia, w dali bowiem ukazał się nareszcie biskupi
wysłannik. Ów także spełnił wszelkie oczekiwania co do
majestatu. Nawet z tej odległości słychać było dźwięk
srebrnych dzwoneczków zdobiących uprząż jego białego muła
i dostrzec elegancki szkarłat bramowanej gronostajem
szaty. Obok jechali dwaj księża w skromniejszej odzieży,
z tyłu zaś postępowało pieszo trzech diakonów. Jeszcze
dalej - dziw nad dziwy - jechał na kasztanowym wałachu
sam opat otoczony gromadą mnichów niosących sztandar
opactwa i śpiewających głośno po łacinie. Tyle świętości
na raz wybiło wieśniakom z głowy myśli o źródłach,
węgorzach i gusłach, wprawiając ich w nastrój bliski
ekstazie.
Kiedy dwa orszaki się spotkały i kapelan sir Huberta
wręczył dostojnemu gościowi klucze do kościoła, aby ten
mógł formalnie wprowadzić doń nowego księdza, miała
miejsce drobna tylko gafa, która nie zdołała zepsuć

background image

podniosłego nastroju. Wymieniając
uprzejmości z gospodarzami, kanonik mianowicie
pogratulował sir Hugonowi pięknego i dorodnego syna. Nowy
proboszcz aż się skulił, po tysiąckroć dziękując Bogu, że
to nie on poczynił te uwagę, gdy usłyszał lodowatą
odpowiedź dziedzica rodu, że chłopiec jest jego
bratankiem. Ale kanonik, obdarzony przez Stwórcę grubą
skórą i niewyparzonym językiem, zagrzmiał, że to nie
szkodzi, jego pani małżonka z pewnością wkrótce obdarzy
go następcą. Znał osobiście jej stryjecznego dziada i
może zapewnić, że rodzina jest płodna. Mnożą się jak
króliki, niewiasty rodzą czasem dwoje dzieci na raz!
Widząc, iż kark Hugona powleka się purpurą, jego
zazwyczaj równie nietaktowny ojciec powstrzymał
zbliżający się wybuch, machając pospiesznie ręką w stronę
dworu.
- Moja synowa właśnie jest brzemienna. Słabuje,
biedaczka.
- A nie mówiłem? Jak królice, ot co! Odwiedzę ją po mszy.
Mówiłeś, zdaje się, panie, że będzie na uczcie?
- Jeśli zdoła - odparł spokojnie sir Hubert, prowadząc
swoją anarchiczną rodzinę na jej miejsce za szeregami
duchownych, kanonik zaś dał mułowi ostrogę i wysunął się
do przodu.
Wszyscy byli zgodni, że tak pięknej procesji nie widziano
w parafii od pogrzebu małżonki starego lorda, który miał
miejsce przed dwudziestoma laty, a i wówczas chór nie był
aż tak liczny. Starcy wspominali, jak to trumna dobrej
pani pachniała różami na znak jej świętości
przejawiającej się za życia w dobrych uczynkach oraz
długich modlitwach, które zanosiła sama w lodowatej
zamkowej kaplicy, przez co w końcu zaziębiła się i
umarła. Potem wszyscy nagle zamilkli, albowiem kontrast z
obecną panią de Vilers zamkniętą w wieży wydawał się zbyt
brutalny, aby go podkreślać.
- Pan Gilbert, o, ten ci jest kropka w kropkę podobny do
naSzeJ błogosławionej pani - stwierdził jeden z
najstarszych wioskowych nestorów.
- Przeznaczyła go do stanu duchownego.
- Całe szczęście, że w nim nie pozostał. Inaczej włość
przeszłaby w obce ręce.
- Albo na rzecz klasztoru - stwierdził jego rozmówca,
ruchem głowy wskazując opata, rosłego mężczyznę o kilku
podbródkach i oku, w którym jak się wszyscy zgadzali,
płonęła chciwość. Nikt nie zazdrościł chłopom z Wymondley

background image

ich doli, albowiem wiadomo było, że mnisi skrupulatniej
pilnują danin i odrobków niż wyrozumiali, szczodrzy i
często nieobecni panowie na Brokesfordzie.
Ciasny kościół zdawał się szczelnie wypełniony klerem,
modły zaś - zarówno przed, jak i po uroczystym wręczeniu
kluczy nowemu proboszczowi - ciągnęły się wystarczająco
długo, by nikt nie narzekał na niedosyt. Niewiasty
dokładnie obejrzały sobie przyszłego duszpasterza i po
mszy wymieniały uwagi na temat jego prostej uczciwej
twarzy, młodego wieku, dużych stóp oraz jakości wełny, z
której miał uszytą suknię. Zachwycano się stułą, którą
jak było wiadome, haftowała własnoręcznie jego stara
matka. I na dodatek lord sprezentował mu jeszcze muła,
szeptano. Jakaś dzieweczka przy pewnej dozie szczęścia
będzie dostatnio żyła na posadzie "gospodyni", choć siłą
rzeczy ominie ją nieoceniony pożytek płynący z zawarcia
świętego sakramentu małżeństwa. Nowy ksiądz śpiewał mszę
po łacinie tak niewyraźnie, że nic nie dało się
zrozumieć, a więc z całą pewnością był bardzo pobożny.
Sam kanonik podał mu hostię na pięknej nowej srebrnej
patenie. Ludzie napatrzyli się tyle cudów, że będą mieli
o czym gadać do świętego Michała. A przecież czekała ich
jeszcze uczta! Szykowały się na nią smaczne dania i
równie smakowity skandal...
Stoły nie zmieściły się w wielkiej sali, część więc
ustawiono na dziedzińcu. Skrzyknięci na tę okazję chłopcy
uwijali się jak w ukropie, donosząc piwo i zbierając
opróżnione tace i misy. Przy wysokim stole sami synowie
lorda posługiwali kanonikowi i opatowi, popisując się
mistrzostwem w krajaniu mięs. Panie, usadzone osobno w
bezpiecznej odległości od osób duchownych, miały możność
naplotkować się za wszystkie czasy.
Podejmowani na dziedzińcu wieśniacy jedli, pili i
śpiewali, wznosząc co rusz okrzyki na cześć lorda i jego
synów, proboszcza, a nawet kanonika. W sali zamkowej
chwalono doskonałe wino nalewane przy wysokim stole, a
pieczony w chrupkiej polewie łabędź, podany na warstwie
pasztetu ukształtowanej niby fale, okrzyknięty został
prawdziwym dziełem sztuki. Pieczywo Małgorzaty zachwycało
lekkością, skorupka na zapiekanych w cieście skowronkach
wprost rozpływała się w ustach, zaś występujący między
kolejnymi daniami wynajęci minstrele inteligentnie i
dowcipnie zabawiali gości.
"Może jednak uda się wyjść z tego obronną ręką - myślał
lord Brokesford. - Najważniejsze, żeby wyjechali stąd

background image

przekonani, że jesteśmy bogaci, potężni i szczęśliwi.
Zwłaszcza opat. Nie podoba mi się to jego rozbiegane
spojrzenie; zupełnie jakby liczył srebrne misy na stole.
Do diabła, szkoda, że nie mam ich dwakroć więcej!"
Goście podziwiali piękne sokoły przycupnięte na drążkach,
starożytną broń na ścianach, wielkość i siłę
niezliczonych psów chrupiących pod stołami kości świń i
owiec, których całe stada oddały życie, by wykarmić mniej
i bardziej dostojnych biesiadników.
"Dobrze, że nikt nie zajrzał do wieży - dumał z przekąsem
stary lord - ani do psiarni. Rozpacz i zgorszenie, oto
jak wygląda moje życie i głowę bym dał, że to wina
Gilberta".
Głośno zażądał, by dolano wina. "Im bardziej będą pijani,
tym mniej zauważą", powiedział sobie. On sam także
wychylał jeden kielich za drugim.
Gdy przy głośnych fanfarach wniesiono trzecie danie,
pawia pieczonego na złoto, sir Hubert podniósł głowę znad
misy i zobaczył widok, który ściął mu krew w żyłach.
Twarz Hugona zbielała, Gilbert zacisnął usta w wąską
kreskę, a świergot przy niewieścim stole zamilkł jak
ucięty nożem. Ten alarmujący sygnał przerwał szumne
rozmowy, tylko duchowni w błogiej nieświadomości dalej
toczyli zajmującą pogawędkę. U stóp schodów wiodących na
wyższe piętro pojawiła się kobieta w czerni.
Twarz lady Petronilli była trupio blada, obrzmiała nie do
poznania, pod oczami leżały sine cienie. Skołtunione
warkocze spadały jej na ramiona, mokre od potu kosmyki
lepiły się do czoła. Najwyraźniej znudził jej się czarny
woal sukuba, uczyniła bowiem wysiłek, aby upiąć zawicie z
pięknego białego lnu przywiezionego z zamku Leicester.
Cienka chusta przyczepiona wpiętą na chybił trafił
szpilką zwisała smętnie na plecach. Pani domu miała na
sobie wyszywany srebrną nicią surkot, ale zmięty, jakby
od dawna w nim sypiała, i poznaczony zaskorupiałymi
żółtymi plamami. Jej wzrok biegał to tu, to tam; usta
miały nienaturalną czerwonobrązową barwę i zdawały się
zniekształcone, zdatne raczej do wilczego wycia niż
dwornych rozmów.
-

Gdzie moje miejsce przy wysokim stole? - spytała. -

Kto zajął moje zaszczytne miejsce?
W sali zapanowała kompletna cisza.
- Hugo, to twoja żona - rozległ się ochrypły szept
starego lorda. - Wyprowadź ją stąd. I dowiedz się, kto
otworzył komnatę. Wypruję mu flaki.

background image

- Ale... ale nie mogę, spójrz tylko, ona jest opętana.
Będzie straszny skandal.
- Już jest straszny skandal.
Upiorna postać zbliżyła się do podwyższenia i utkwiła
wzrok w opacie z Wymondley.
- To moje miejsce - powiedziała. - Usuń się i siądź
niżej.
- Hugo! - syknął przez zęby sir Hubert.
Na słowo "opętana" kanonik wyraźnie się ożywił. Opętania
były jego specjalnością i uwielbiał popisywać się swoją
wiedzą.
- Masz strasznie wielki brzuch - powiedziała Petronilla
do opata, podchodząc bliżej i czepiając się oburącz
wysokiego oparcia jego krzesła. - Też jesteś brzemienny?
- Opętana - zawyrokował kanonik. - Diabeł przez nią
przemawia.
- Ach, nie, pomyliłam się! - ciągnęła jakby nigdy nic
Petronilla. - To nie dziecko masz w brzuchu, a gęsi,
które znoszą ci biedacy. I bażanty z lasów, które nie są
twoje.
Opat odsunął się z oburzeniem.
-

Oczywiście, że opętana! - wykrzyknął. - Tylko szatan

mógłby mówić takie rzeczy!
Dobry Panie Jezu - myślała w panice Małgorzata, kuląc się
za stołem i starając zniknąć pośród innych pań - nie
dozwól, żeby mnie tu wypatrzyła.
Dwaj silni słudzy zawezwani z kuchni podkradli się cicho
i chwycili panią domu za ramiona, ale pogryzła ich do
krwi i wymknęła im się z rąk jak żywe srebro. Oblizała ze
smakiem splamione krwią wargi i lekko jak wiatr
przebiegła w drugi koniec sali. Już po chwili ścigało ją
pół tuzina ludzi uzbrojonych w powróz i rybacką sieć.
- Tylko jej nie zaduście! Złapcie, zwiążcie i zamknijcie
z powrotem w wieży - komenderował nimi lord Brokesford.
Ale Petronillę nie tak łatwo było złapać. W jednej chwili
znalazła się po wolnej stronie stołu dla pań, dokładnie
na wprost Małgorzaty.
- To wszystko twoja sprawka, dziewko! - wysyczała. - To
ty skradłaś mi dziecko z łona i urodziłaś jako własne. A
teraz znów zabrałaś mi następne. Wydrę ci je z brzucha! -
Porwała nóż leżący na półmisku z kapłonami i gwałtownie
przechyliła się przez stół, godząc w siedzącą naprzeciw
niewiastę.
Małgorzacie udało się uniknąć ciosu, lecz ława przytykała
do ściany i nie miała się gdzie cofnąć. Petronilla wlazła

background image

na stół, a Małgorzata zanurkowała pod stół, roztrącając
psy. Gilbert zeskoczył z podestu, pędząc jej na pomoc,
gdy tymczasem pani Hugonowa de Vilers tocząc wokół
błędnym wzrokiem i wymachując nożem, potykała się o
półmiski w pogoni za swą ofiarą, słudzy zaś starali sieją
dosięgnąć z podłogi. W tej właśnie chwili, gdy wokół
panowało kompletne zamieszanie, madame de Hauvill -jak
zawsze wytworna w każdym calu - najspokojniej w świecie
ujęła leżący na wielkim srebrnym półmisku rożen z
nabitymi Przepiórkami, nie umoczywszy nawet w sosie
dozwolonej części Palców, i precyzyjnie wbiła ostry
szpikulec w odsłoniętą kostkę lady Petronilli. Ta
odskoczyła z krzykiem i spadła ze stołu prosto w sieć
przygotowaną przez pachołków.
Wyjąca i szamocząca się kobieta, którą pachołkowie
usiłowali w miarę dyskretnie wynieść, unikając przy tym
zębów, pazurów i kopniaków, skupiła na sobie wszystkie
spojrzenia - prócz jednego.
Lord Brokesford, któremu nie umknął najdrobniejszy
szczegół tego nieprzyjemnego incydentu, zafascynowany
patrzył, jak madame de Hauvill z niewzruszoną, życzliwie
uśmiechniętą miną dokładnie wyciera serwetką czubek rożna
i odkłada przepiórki z powrotem na miejsce, następnie zaś
szybkim gestem poprawia zwinięty obrus i kiwa na sługę,
żeby wymienił tace, do których wdepnęła lady Petronilla.
Zdawała się w ogóle nie zwracać uwagi na panujący dokoła
chaos. Można by pomyśleć, że prezyduje na uczcie u króla.
Ta niewiasta wie, jak utrzymać porządek - pomyślał sir
Hubert. I choć szczerze jej nienawidził, poczuł dla niej
podziw. Oto prawdziwa dama aż do szpiku kości!
W tym samym czasie kanonik wykładał swym sąsiadom
podstawy demonologii.
- Obserwując tę nieszczęsną, nabieram przekonania, iż
niejeden diabeł obrał sobie w niej siedzibę. Z pewnością
jest taki, który przez nią przemawia, i zapewne kilka,
które poruszają jej członkami. To gryzienie na
przykład... Sir Hugonie, czy rzekłbyś, iż twa małżonka
mówi swoim normalnym głosem?
- Och, nie, przeciwnie: grubszym i całkiem obcym! -
zaprzeczył skwapliwie Hugo. - Jej prawdziwy głos jest
wyższy, delikatniejszy i bardzo elegancki.
Mając za żonę wariatkę, cierpiałby poniżenie i kpiny. Ale
związek małżeński z kobietą opętaną nie przez jednego, a
prawdopodobnie przez cały legion diabłów gwarantował
wysoką pozycję towarzyską. Ostatecznie taka niewiasta

background image

musi być szczególnie atrakcyjna, skoro chciały ją
posiąść, a trudno wymagać od mężczyzny, żeby konkurował o
swą lubą z przeważającymi siłami piekieł. Teraz nikt nie
mógłby mu wytknąć, że dał z siebie zrobić durnia. Czuł,
że z chwili na chwilę cierpienie go wywyższa i
uszlachetnia.
- Powiedz mi, czcigodny ojcze, czy jest jakaś nadzieja? -
wykrzyknął z emfazą.
- Istniałaby zapewne szansa zwycięstwa nad jednym -
wyraził swoje zdanie opat. - Lecz któż z nas ma taką moc,
by się potykać z legionem diabłów? - Teoria opętania
także jemu była na rękę. Kalumnie, jakie tu na niego
rzucano, były wszak wierutnym kłamstwem, objawem
szaleństwa.
Przez salę prędko poniosła się wieść o opętaniu, podawana
z ust do ust ściszonymi głosami. To wiele tłumaczyło,
ponadto zapowiadało wspaniałe religijne przedstawienie, i
to już niebawem. O ileż to ciekawsze od zwykłej wiejskiej
nudy, która zapadłaby tu wkrótce po zakończeniu i
gruntownym oplotkowaniu uroczystości oraz biesiady.
Kanonik pokręcił głową z powagą.
-

Nigdy nie egzorcyzmowałem więcej niż pięciu diabłów

na
raz. To ryzyko, wielkie ryzyko dla tego, kto podejmie się
wygnania z tej nieszczęsnej demonów.
Hugo w nabożnej ekstazie rzucił mu się do stóp jak długi.
-

Ach, ocal ją, ocal, najświętszy mężu! - wykrzyknął,

rozkosznie świadom, że wszystkie oczy skupione są na nim.
Zwłaszcza damy z pewnością podziwiają jego nowe wcielenie
za tak skorą do poświęceń miłość. Obsypując pocałunkami
szorstki but
kanonika, przymierzał się już do tragicznej pozy wdowca-
nie-
wdowca. Któraż niewiasta nie zechce go pocieszyć? -
Próbowałem już wszystkiego! - zakwilił. - Nie mogę
przecie porzucić
małżonki zaślubionej przed Bogiem! Będę twym pokornym
sługą...! Na cały świat rozsławię twoją dobroć...!
"Muszę się pozbyć tych dzwoneczków z uprzęży" - pomyślał.
Kanonik był głęboko usatysfakcjonowany. Zahartowany w
bojach mężny rycerz czołga się u jego stóp, żebrząc o
ratunek. "Zostanę tu na kilka tygodni, postanowił, i
przeprowadzę to powoli etapami. Będą o mnie mówić w całej
Europie".
Niewidoczny dla zgromadzonych wielki różowy obłok

background image

wzajemnej adoracji ogarnął kanonika i Hugona. Dostrzegła
go tylko jedna osoba.
-

Gilbercie, spójrz tylko na kanonika i Hugona!

Wpatrują
się w siebie jak zakochani.
Gilbert, który tulił żonę w ramionach, upewniając się,
czy nic jej się nie stało, ironicznym spojrzeniem
zmierzył starszego brata.
- Istotnie, obawiam się, że masz rację. Czuję, że w życiu
naszego Hugona nastąpi kolejny przełom. Pamiętasz, jak
zaczął się zgrywać na trubadura? Omal nie wpędził mnie do
grobu swymi rymami. Zastanawiam się, jak przeżyję tę nową
pozę. Chyba będę musiał ją potraktować jako pokutę za
liczne grzechy.
- Cokolwiek zamierza, możemy być pewni, że nie pozostanie
w celibacie. - Małgorzata wygładziła przód sukni lekko
opinającej się na brzuchu.
- Muszę cię stąd wywieźć, kochana. Nie mam ochoty czekać
tu do końca egzorcyzmów. Ani patrzeć na pielgrzymów,
którzy zaczną się zjeżdżać z całej Anglii, gdy tylko
wieść się rozniesie. Powiadam ci, gotowi rozebrać zamek
kamień po kamieniu, żeby wywieźć stąd pamiątkę.


ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

- Księża, księża, wszędzie księża! Człek niemal po nich
depcze! Nie możesz mnie teraz zostawić, Gilbercie.
Potrzebny mi ktoś, kto jest w stanie ich zrozumieć. Bóg
jeden wie, do czego byliby zdolni pozostawieni bez
dozoru.
- Ależ właśnie dlatego powinienem wyjechać, ojcze. Ci
ludzie patrzą wilkiem na każdego, kto potrafi czytać, a
cóż dopiero czytać po łacinie. Lepiej dasz sobie radę
beze mnie.
Czułam, że Gilbertowi zaczyna brakować argumentów, i duch
we mnie upadł.
- Poza tym - podjął - Małgorzata musi wrócić do domu i
odpocząć. Próbowano ją zarżnąć rzeźnickim nożem, należy
jej się trochę spokoju.
- Odpocząć? W tym cuchnącym mieście? Tutaj niech
odpoczywa. Ma tu wszystko, czego trzeba niewieście przy
nadziei: lasy, łąki, świeży balsamiczny wietrzyk... Ten
dureń Hugo zapomniał zamknąć drzwi, gdy zabierał skrzynię
i swoje ptaki z wieży, i przez niego wariatka wydostała

background image

się z zamknięcia. To się już nie powtórzy. A zatem
wszystko ustalone. Teraz, Gilbercie, poradź mi: jedni
chcą, żeby egzorcyzmy odbyły się w naszej kaplicy, inni
wolą w kościele. Co mam im powiedzieć?
- Niech to zrobią w kościele. Inaczej będziesz miał w
kaPlicy tłum gapiów oczekujących, że ich ugościmy.
Powiedz im, że kościół jest świętszy i godzisz się na tę
ujmę i niewygodę, bo
zdajesz sobie sprawę, że zadanie będzie trudne, a jesteś
gotów na wszelkie poświęcenia, aby tylko wygnano demony z
pani na Brokesfordzie.
-

Pani na... Pani... Tfu! Co za hańba, Gilbercie, co za

hańba!
Stary człowiek przeszedł tam i z powrotem przez świetlicę
potrząsając zwieszoną głową. Madame i ja pochylone nad
szyciem udawałyśmy, że nie słuchamy, ale dziewczęta
jawnie gapiły się na niego z otwartymi buziami, chłonąc
każde słowo.
- Wyobrażasz to sobie, Gilbercie? Pieczołowicie wybrałem
kandydatkę. Przyjrzałem się ojcu, braciom. Chłopy niczym
dęby. Tylko matka dziewczyny nigdy do nas nie wychodziła;
jakoby niezdrowa. Na uczcie zaręczynowej wyglądała
nieźle, była tylko blada i miała zapuchnięte oczy. Nic
wielkiego, powiedzieli; płacze, bo jej brat zginął we
Francji. Ale dziś to widzę: wyglądała tak samo jak
Petronilla podczas uczty. Niech to diabli! Dlaczego się
nie domyśliłem, że w tej rodzinie jest skaza? Dopiero
teraz dochodzę do wniosku, że musieli za często żenić się
między sobą. Powinienem był się zorientować: ród o takim
majątku i takich koneksjach ni z tego, ni z owego wiąże
się z dziedzicem bardzo skromnej włości w odległej części
kraju... Wepchnęli mi wadliwy, ba! śmierdzący towar!
Opętanie, też coś! Zła krew i tyle.
- Nie mów tego na głos, ojcze. Pozostańmy przy opętaniu.
Wszyscy są nim zachwyceni, a ty oszczędzisz sobie
upokorzenia.
- A zatem niechże to będzie sprawka diabła. Setek małych
diabełków. Tragedia, a nie głupota. Rarytas. Rzecz
niespotykana, a nawet fascynująca w pewien upiorny
sposób. Teraz zwalą się tu wścibscy pielgrzymi, księża
nie mający nic do roboty, stare wiedźmy spragnione widoku
cudzych nieszczęść. Już ich widzę, są w wiosce, pytają o
drogę. Gospoda przy opactwie pęka w szwach, a dziś rano
przepędziłem kilka osób spod naszej bramy. Dlaczego, u
ciężkiego licha, diabły musiały sobie upodobać właśnie

background image

mój dom?!!
- Gdyby był tu brat Malachiasz, zapewne doradziłby ci,
żebyś brał opłatę za wstęp.
- Malachiasz! To przez niego wplątałem się w tę
nieszczęsną sprawę! Kłopoty, wiecznie kłopoty! A jakby
ich było mało, jeszcze diabły! Słowo daję, będę brał za
wstęp! Ostatecznie coś mi się za to wszystko należy!!!

- Doprawdy nie rozumiem, dlaczego mam być przy tym
obecna, Gilbercie.
Po krótkiej nieobecności kanonik i nowy proboszcz oraz
stado mnichów i rój diakonów ponownie przekroczyli bramę
brokesfordzkiego zamku. Właśnie w tej chwili poważna
procesja wyposażona w wielki krzyż, a nawet relikwiarz z
włosem z brody świętego Jana Chrzciciela, podążała do
wieży, gdzie zamknięta na cztery spusty siedziała lady
Petronilla.
-

Kanonik stwierdził, że demony właśnie do ciebie

pałają
szczególną nienawiścią i mogą być rozmowniejsze w twojej
obecności. Nie bój się, nie opuszczę cię ani na chwilę, a
poza tym
będzie ci towarzyszyć pani de Hauvill, która potrafi
zachować
zimną krew w trudnych sytuacjach.
Przysłuchująca mu się madame skinęła lekko głową. Znikła
gdzieś jej dawna sztywność; w kosztownej ciemnej sukni i
kamizeli dobytych ze skrzyni sir Huberta promieniowała
wdziękiem i dyskretną elegancją. Rąbek trzeba było
podłożyć, a także zacerować kilka drobnych dziurek
wygryzionych przez mole, ale opływająca kształtnymi
majestatycznymi fałdami dumną postać madame szata
wyglądała jak specjalnie dla niej szyta. Zaiste jeśli
ktokolwiek mógł pokazać diabłom, gdzie ich miejsce, to
właśnie ona.
Przed komnatą stało dwóch uzbrojonych strażników. Mocne
żelazne obejmy podtrzymywały solidny drąg, którym drzwi
zaparte były od zewnątrz. Sir Hugo osobiście podniósł
rygiel i kanonik, ściskając oprawny w cielęcą skórę tom
Manuale Exorcistarum, otworzył drzwi. Powitał nas
nieznośny smród.
-

Aha! - Oczy kanonika zajaśniały. - Foetor diabolicum.

Rezyduje tu z pewnością więcej niż jeden czart.
Świątobliwy mąż dobrze się przygotował do trudnego
zadania. Towarzyszyli mu dwaj diakoni z palącymi się

background image

świecami na długich uchwytach, trzeci z krucyfiksem,
czwarty z wodą święconą i kropidłem, a piąty z
kadzielnicą wydzielającą gęsty słodkawy dym. Zakryłam
szczelnie nos i usta rękawem; podobnie uczynili inni
wchodzący do komnaty. Petronilli nigdzie nie było widać,
ale pochodzenie smrodu wyjaśniło się bardzo prędko:
ściany i meble wysmarowane były odchodami. Na podłodze
zasychały kałuże wymiocin. Dym kadzidła mieszał się z
makabrycznym odorem, czyniąc go jeszcze cięższym do
zniesienia.
- Mocą daną mi w imię Jezusa Chrystusa wzywam cię, ukaż
się! - zagrzmiał kanonik, unosząc prawą dłoń.
Posłyszeliśmy ciche mamrotanie i jakiś chrobot; znad
wezgłowia łóżka wyjrzała para błyszczących oczu. Trudno
było rozpoznać pierwszą damę Brokesfordu: włosy miała
splątane i pełne nieczystości, opuchniętą twarz znaczyły
dziwne plamy, smugi i jakby dzioby. Miała na sobie tylko
oblepioną brudem czarną spodnią suknię, rozsznurowaną i
zsuniętą z ramion. Wyzierało spod niej podarte na
strzępy, chyba przez nią samą, brudne giezło.
- Każ, panie, swym ludziom ją pochwycić - rzekł kanonik.
Sir Hubert posłusznie skinął urękawicznioną dłonią.
Wyjącą wniebogłosy panią domu wyciągnięto za nogi spod
łóżka. Natychmiast zaczęła rzucać się w konwulsjach,
toczyć pianę z ust i trzeba było wezwać więcej ludzi do
pomocy, bo kąsała każdego, kto jej dotknął. Zdawała się
mieć siłę dziesięciu mężczyzn, toteż minęło sporo czasu,
nim krzepcy pachołkowie w końcu przykrępowali ją do
deski, by tak przetransportować do kościoła. Wykrzykując
plugawe wyzwiska, wołając o sprawiedliwość, sycząc i
plując została wyniesiona w światło dnia na dziedziniec,
gdzie zebrał się już liczny tłum gapiów.
Gdy stajenny podprowadził mi klacz do schodków, mimo woli
porównałam w myśli tę procesję do uroczystości sprzed
tygodnia-Tym razem nie było sztandarów ani dzieci
sypiących kwiaty-a główną atrakcję stanowiła wariatka na
desce. Zauważyłam wielu obcych przybyszów. Łapczywie
chłonęli gorszący widok, żegnając się znakiem krzyża lub
odmawiając różaniec. Najwyraźniej egzorcyzmy miały rangę
ubogacającego przeżycia religijnego, niemal równie
wzniosłego jak palenie heretyków. Jadący przede mną sir
Hubert nachylił się do towarzyszącego mu na swym mule
księdza Tomasza i usłyszałam jego donośny szept:
-

Nie zapomnij, ojcze, co ci mówiłem. Będzie z tego dla

ciebie nowy dach, a może i piękne malowidło w kościele.

background image

Proboszcz skinął głową i znacznie ciszej odparł:
-

Tak jak mówiłeś, panie, całkowicie dobrowolna

ofiara...
a za miejsce w nawie podwójnie... - resztę jego słów
uniósł
wiatr.
Egzorcyści nie zdjęli Petronilli więzów z obawy, aby znów
im nie uciekła. Wyczerpana szamotaniną legła dysząc i
jęcząc przed ołtarzem, gdy tymczasem księża intonując
modlitwę, dokładnie ją okadzili. Kanonik prędko wyczuł,
że w zafascynowanym tłumie zaczyna się rodzić skądinąd
zrozumiałe współczucie dla opętanej. Kazał sobie podać
wodę święconą i kropidło.
-

Pali, pali! - zakrzyczała dziko Petronilla, kiedy

spadły
na nią pierwsze krople. - Wypuśćcie mnie!
Przerażony tak jawnym dowodem diabelstwa tłum jęknął
jednym głosem i cofnął się o krok.
- Ach tak. Tużeś mi, szatanie. - Kanonik otworzył księgę
i kazał diakonowi pochylić krucyfiks nad leżącą kobietą.
- Demonie, czy też demony, wzywam was mocą Pana naszego
Jezusa Chrystusa, abyście wyjawiły mi swe imiona!
- Przecież mnie znasz! - krzyknęła obłąkana. - Znasz moje
imię!
- Ach! To diablica imieniem Xanit, która włada nią w
postaci sukuba.
- Skąd to wiesz, panie? - zainteresował się Hugo.
- Ponieważ przemówiła damskim głosem - odparł kanonik.
Lady Petronilla wodziła od jednego do drugiego
rozgorączkowanym wzrokiem. Zamilkła; nieomal widać było,
jak usilnie myśli. Zależało jej na tym, żeby ją
rozwiązali.
- Poznałeś mnie - pisnęła zalotnie. - Jestem Xanit.
Pragnę twego ciała, księże. Zwiodę cię do grzechu.
- Exi ab ea! Opuść to ciało, duchu nieczysty! Módlcie się
dobrzy ludzie; mówcie "Ojcze nasz"!
W czasie gdy tłum odmawiał modlitwę, kanonik uczynił znak
krzyża na czole Petronilli, ona zaś krzyczała i wiła się,
próbując zerwać więzy. Potem wyciągnął ku niej hostię, na
co zaczęła toczyć pianę z ust. Rozległ się przeraźliwy
rozdzierający krzyk i z ust Petronilli chlusnęła struga
wymiotów, zielonkawej śluzowatej treści pustego żołądka.
- Oto pierwszy z diabłów opuścił ciało pod postacią
wymiotów - obwieścił tłumowi kapłan. - Ale jest ich tam
więcej. Kiedy będzie zdolna przyjąć najświętszy

background image

sakrament, poznamy, że ją opuściły.
- Nigdy nie odejdziemy - oznajmiła szalona głębokim
basem. - Jest nas wielu i mamy potężną moc.
- Znam ja was. - Egzorcysta zaczął wertować księgę.
Odwracając się do księdza Tomasza, który wpatrywał się
weń z nabożną czcią, wyjaśnił krótko: - Diablica została
wypędzona, lecz rozpoznaję w niej jeszcze czterech
diabłów. Są nimi Lewiatan, Baalam, Izakron i Behemot.
Behemot zsyła złe myśli, Lewiatan potrafi skłócić duszę z
samą sobą, a Izakron skłania do bezbożnego zachowania w
czasie mszy świętej.
- A Baalam? - spytał Hugo.
- Baalam poduszcza do nieprzystojnego śmiechu. Czy
zauważyłeś, panie, kiedy twa małżonka się śmieje?
- Ilekroć kazanie jest o powinności i pokorze - odparł
Hugo. - Poza tym niewiele ją śmieszy. Raz, kiedyś, widok
egzekucji z ćwiartowaniem.
- No właśnie. Ta księga jest nieomylna. Musicie jednak
zdać sobie sprawę z zagrożenia. Wraz z usunięciem każdego
kolejnego diabła pozostałe nabierają sił i przewrotności.
To może potrwać wiele dni, nawet tygodni. Powiedzmy na
przykład, że uwolnimy ją od Baalama i Lewiatana. Jej
skażona dusza nie będzie już wówczas skłócona z sobą
samą, lecz całkowicie oddana Behemotowi,
czyli złu, o którego działaniu nie będzie nas już
ostrzegał bezbożny śmiech. To właśnie fazy przejściowe
niosą ze sobą największe niebezpieczeństwo.
- Najczcigodniejszy panie, jakże ci jestem wdzięczny za
twą mądrość! - rzekł z uwielbieniem sir Hugo, wznosząc
oczy ku niebu. - Nie potrafię wyrazić, jak cierpi serce
oddanego męża. Wszakże ślubowałem jej wierność przed
Bogiem.
- Co, co? - dopytywał się sir Hubert Gilberta siedzącego
po mojej drugiej stronie. - Kilka tygodni? Powiadam ci,
będzie witraż. Nareszcie jakiś pożytek z tej zimnej
jędzy.
Ja jednak patrzyłam na lady Petronillę. Słysząc pobożne
westchnienia swego męża, wytrzeszczyła oczy tak, że omal
nie wylazły jej z orbit.
- Łajdaki! Obłudnicy! Kłamcy! O, wiem ja, mój mężu, co z
ciebie za ziółko! Wiem o was wszystko! Zabraliście mi
miejsce przy wysokim stole, a ja wam na to mówię: wasz
ród wyginie! Nie wyda dziedzica, a jego ziemie i tytuły
dostaną się obcym! Po zamku brokesfordzkim nie ostanie
się kamień na kamieniu; podwórce i sady okryje lawa

background image

czarna, po której będą hasać ziejące ogniem demony!
- Teraz mówi przez nią Lewiatan obdarzony mocą proroczą -
oznajmił kanonik, wertując księgę, by znaleźć w niej
odpowiednie miejsce.
- A już miałem stracha - wyznał szeptem sir Hubert. -
Uspokoiła mnie dopiero tą lawą i ziejącymi demonami.
- Pst! - odszepnął ostrzegawczo Gilbert.
- Nakazuję ci, wężu nieczysty, wyrokiem tego, który sądzi
żywych i umarłych, stworzyciela świata, który władny jest
zsyłać dusze w otchłań piekielną, abyś opuścił ciało tej
niewiasty. Odejdź, zgiń i przepadnij, podstępny
Lewiatanie, nakazuję ci to w imię Pana naszego Jezusa
Chrystusa, który przyjdzie sądzić żywych i umarłych i
chrzcić ich będzie ogniem... - W oczach kanonika płonął
niezdrowy blask. Nachylił się nad opętaną.
Petronilla plunęła mu prosto w twarz. Odskoczył z
krzykiem:
-

Parzy! Chryste, jak parzy! To nasienie demona! Szatan

się
uwolnił! Dusi mnie! - Cofnął się, złapał za serce i
diakoni musieli go podtrzymać. - Widzę go teraz! Jest
olbrzymi, potworny,
dyszy tysiącem ogni! Płonie tu, przed wami!
Tłum cofnął się z okrzykiem przerażenia, żegnając się co
rusz znakiem krzyża.
-

Teraz... och, co za okropny widok! Wślizguje się z

powrotem do ciała tej niewiasty przez ucho!
Ludziska pospiesznie zatykali sobie uszy. Obłąkana
zaniosła się całkiem nieprzystojnym śmiechem. Posłyszałam
za sobą szepty: "To Baalam!"
Baalam, akurat! Ta kobieta wodzi ich wszystkich za nos.
Może ciągnąć tę grę, jak długo zechce. Kanonik jest jej
wspólnikiem w oszustwie, a wszystkim tak się podoba
przedstawienie, że z rozkoszą biorą w nim udział.
Petronilla jest dwa razy bystrzejsza niż jakikolwiek
diabeł, o którym słyszałam, i znacznie bardziej
podstępna. Niech mnie Bóg przed nią broni! Dobry Boże,
pozwól nam bezpiecznie wrócić stąd do domu! Niebieski
Ojcze...
-

Patrzcie na nią, patrzcie na tę, która nazywa siebie

Małgorzatą! - dał się słyszeć głos szalonej. - Widzicie
światło płynące z jej twarzy? To złudny i zły odblask
piekielnych ogni! Aleja zmienię jej dni w popiół i proch!
Widzowie obracali się, żeby na mnie spojrzeć, ale ze
strachu zaraz przestałam jaśnieć i nic nie zobaczyli. Na

background image

szczęście zwykli ludzie nie są równie spostrzegawczy jak
obłąkańcy.
- A to znów Behemot - zaszeptał tłum, całkiem jakby
rozpoznawał tarcze na turnieju.
- Bardzo niewiele brakowało do całkowitego przegnania
Lewiatana - oznajmił kanonik. - Będziemy go egzorcyzmować
do zachodu słońca, a jeśli pozostałe okażą się równie
uparte, podejmiemy zbożne dzieło jutro.
- Doskonale. - Na twarzy sir Huberta malowało się
zadowolenie. - Tak potężne istoty z piekła rodem zapewne
wyczerpały nawet twoje siły, świątobliwy ojcze. Jakże
jestem wdzięczny
Bogu, że w naszym królestwie jest tak wytrawny pogromca
demonów.
Egzorcyzmy trwały do wieczora z przerwami na posiłki i
zostały nagrodzone sukcesem: Lewiatan opuścił Petronillę
w postaci czarnego śmierdzącego kału. Wszyscy byli
zafascynowani. Potem kanonik oznajmił, że musi na
osobności zbadać ciało opętanej, czy nie ma na nim
szatańskich znaków. Diabły, wyjaśnił, często wychodzą z
ciała przez otwór poniżej sutka. Brudna, rozchełstana,
leżąca z zadartą do pasa spódnicą Petronilla wyszczerzyła
w uśmiechu wszystkie zęby.
Pięknie - pomyślałam. Niech mnie ktoś stąd zabierze!
Kiedy wracaliśmy do kościoła w trzecim i jak się później
okazało przedostatnim dniu publicznych egzorcyzmów,
przywitał nas w drzwiach podniecony ksiądz Tomasz.
- Sir Hubercie, sir Hubercie, znalazłem bardzo ważny list
w księgach kościelnych! - wołał, machając brudnym,
wymiętym arkusikiem z pracowni Malachiasza. Tego dnia
otoczeni byliśmy rzeszą świadków: wieści o
umiejętnościach kanonika rozniosły się szeroko, toteż
podejmowaliśmy dwóch sąsiednich lordów oraz opata w
asyście trzech augustianów, nie mówiąc już o tłumie
chłopów i pielgrzymów.
- Nie machaj mi tym przed nosem, ojcze, to i tak nic nie
da. Powiedz mi lepiej, o czym mowa w piśmie, i poproś tu
obecnego dobrego kanonika, żeby mi je odczytał.
Kanonik z dumą zadarł nosa. W ciągu minionych dwóch dni
awansował na bohatera. Wszędzie ciągnął za nim orszak
dzieci i starych babek błagających o uświęcające
dotknięcie, o mądre słowo, o przegnanie szczurów,
robactwa i innej zarazy. Zgromadził też wiele datków,
modląc się nad zamożnymi pielgrzymami, którzy przybyli
oglądać czynione przezeń cuda. Kroiło się, że kościół

background image

będzie jednak miał witraż, a w najgorszym wypadku
wspaniały fresk na całą ścianę. Słowem, wszyscy byli
bardzo zadowoleni oprócz mnie, bo ja chciałam stamtąd
uciec, i lady Petronilli, która nigdy z niczego nie była
zadowolona.
- To bardzo, bardzo stary list datujący się na czasy
wojny z królem Stefanem, a podpisany przez niejakiego
Gaultiera de Vilers.
- A! To mój przodek. Warto zaiste mieć w rodzinnym
archiwum taką ciekawostkę.
Na obliczu opata odmalował się niepokój. Widać było, że
wprost kona z ochoty, by dostać list w ręce.
-

...obawiając się tedy, że kasztel do cna spalon

będzie
z rąk wroga, któren wprędce zewsząd nas otoczy, dla
bezpieczności skarby naszego rodu ukrylim w ziemi...
Dalej, mój panie, są
wskazówki, jak trafić w to miejsce. Ma się ono znajdować
przy
północno-wschodnim narożu pustelni świętej Edburgi. Jak
rozumiem, znajduje się ona na twoich ziemiach?
Oczy opata zwęziły się w szparki. Bila z nich furia.
- Pustelnia to nie... ale są jakieś ruiny. - Sir Hubert w
zadumie gładził brodę.
- Ależ tak, ruina nad źródłem! - zakrzyknął Hugo. -
Ojcze, musimy tam natychmiast jechać!
Opat przyjrzał mu się spod zmrużonych powiek. Można było
wyraźnie odczytać jego myśli: Hugo to dureń, nie potrafi
udawać. Cokolwiek więc to jest, Hugo nic o tym nie wie.
-

Hugonie, dostojny kanonik ma tu do spełnienia

najświętszą
powinność. Te jakoby prastare skarby są niczym w
porównaniu ze
skarbem duszy. - Sir Hubert rzucił okiem na mnichów,
którym
nagle zaczęło się spieszyć do odjazdu, i dodał: - Ale
oczywiście
zaraz poślę tam rządcę. Niech rozstawi ludzi i strzeże
tego miejsca,
dopóki nie zdarzy się sposobna pora, by je przeszukać.
Chłopi, którzy wiedzieli o kłopotach pana zamku,
podnieśli wrzawę. "Do pustelni! Do źródła! Po skarby!" -
krzyczeli. Stary lord uciszył ich podniesieniem ręki.
Petronilla wściekła, że przestała być ośrodkiem
zainteresowania, zaczęła się wić i syczeć na swojej

background image

desce.
-

Jestem pełna szatanów - powiedziała. - Duchy piekieł

tańcują w moim ciele. Dano mi moc proroctwa. Ów skarb
ukryty
w ruinach to fałsz! Złuda!
- Hm... - bąknął Gilbert. - Diabeł się odezwał. Ciekawe,
jaki może mieć cel w tym, żeby powstrzymać nas od
przeszukania ruin?
- Istotnie! - poparł go kanonik. - Szatan jest nader
złośliwy. Powinniśmy postąpić wbrew jego radom.
Opat wprost dygotał z irytacji.
- Nie możemy przecież opóźniać uleczenia lady de Vilers -
na uduchowionej twarzy Gilberta odmalowało się oburzenie.
- Chodźcie do mnie, mówcie do mnie! Sprawdźcie, czy nie
mam diabelskich znamion! - nawoływała opętana. - Spójrz
jeszcze raz na moje białe ciało, księże!
- Egzorcyzmy będą trwały nadal - orzekł kanonik, który
miał w tej sprawie decydujący głos. Spojrzał na opata i
mylnie interpretując jego zniecierpliwienie, dodał: - Ale
jutro. Szatan jest natrętny i trzeba go ostudzić. -
Skinął na diakonów. - Zanurzcie ją tu obok w stawie i
przytrzymajcie do czasu, aż demony spokornieją. Potem
niech ją odniosą z powrotem.
Przy wtórze potępieńczych wrzasków Petronilli wyniesiono
ją z kościoła. Kanonik pokręcił głową.
-

Demony okrzepły. Są dziś znacznie silniejsze. Niechże

się
zmęczą próżnym złorzeczeniem, zanim podejmę dzieło.
Opat łypnął na niego wrogo, wsiadając na swego wałacha.
Drogą w stronę lasu biegła już czereda chłopów
uzbrojonych w łopaty.
Pełen wątpliwości, czy to się aby godzi, sir Hubert
został niemal siłą wywleczony z kościoła i wsadzony na
konia. Stojąca obok mnie madame Agata zerknęła na niego,
a później na mnie. Jej twarz była nieodgadniona, podobnie
jak - mam nadzieję - moja. Potem obejrzała się na kościół
i zapatrzyła w dal, jakby coś sobie układała w myślach.
Spłoszyłam się nieco. Czyżby widziała, że chowam list do
skrzyni? Nie, na pewno nie, uznałam w duchu, kiedy
stajenny podsadzał mnie na siodło.
-

Sporo rzeczy dzieje się nad tym leśnym źródłem -

zauważyła madame.
- Zaiste - przyznałam, myśląc o skandalicznym wybryku
dziewcząt. Byłam jej wdzięczna, że pomogła mi go ukryć
przed tą rzeszą duchownych, a w dalszej perspektywie

background image

także inkwizycją. - Nadal liczę na twoją dyskrecję, pani.
- Milczenie jest złotem - odparła z powagą i ruszyłyśmy w
drogę.


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Pierwsi nad staw dotarli jeźdźcy - pstrokata zbieranina
konnej szlachty, ciekawskich duchownych na mułach oraz
chłopów dźgających piętami uparte osły. Na twarzy opata
malowała się zabarwiona podejrzliwością furia - dziwny
wyraz twarzy u kogoś, kto rzekomo nie był osobiście
zaangażowany w spór o brokesfordzką ziemię. Na miejscu
byli już jednak obcy; stali za wielkim kamieniem zwróceni
do nas plecami, oglądając niesamowite cisowe sanktuarium.
Kiedy spomiędzy drzew dobiegł tętent kawalkady,
zaskoczeni zaczęli się oglądać. Nie znałam ich z twarzy.
Jeden, z dufną miną, miał na sobie długą szatę, jaką
noszą juryści; pozostali, skromniej odziani, patrzyli na
nas twardymi bystrymi oczyma rzemieślników albo handlarzy
drewnem. Upewniłam się, że odgadłam trafnie, gdy mój teść
rzekł tonem, który w jego mniemaniu był przyciszony:
- A oto i wróg. Ach, Boże, gdyby to była Francja,
potrafiłbym zrobić właściwy użytek z miecza!
- Spokojnie, ojcze - mruknął mój małżonek dając koniowi
ostrogę, by wyprzedzić starego i w ten sposób uniknąć
ryzyka, iż ten zechce orężnie natrzeć na intruzów. Wraz z
Hugonem pocwałowali szerokim brzegiem wokół stawu i
osadzili konie pomiędzy obcymi a zwaloną ruiną.
- Witam szlachetnych panów de Vilers. Co was sprowadza na
moje ziemie? - odezwał się mężczyzna w długiej szacie.
Stał
w pozie pełnej szacunku, za to jego głos wprost ociekał
sarkazmem.
- Nasze ziemie, chciałeś zapewne rzec. - Hugo położył
dłoń na rękojeści miecza.
- W archiwum kościelnym odkryto pewien dokument -
oznajmił sir Hubert. - Ojcze, odczytaj list. Wy tam, z
łopatami kopcie według jego wskazań.
Prawnik rzucił okiem na swego sojusznika, opat jednak
milczał, twarz miał jak wykutą z kamienia. Zbyt wielu
było wokół ludzi i zbyt wielu spośród nich zbrojnych.
Jurysta nie mógł stawić czoła wszystkim. Zagryzł wargi.
Oblekłam twarz w maskę powagi, która byłaby stosowna
nawet na pogrzebie, ale serce tańczyło mi z radości. Cóż

background image

za cudowny kaprys Boży kazał właśnie rywalom posłużyć za
świadków odkopania skrzyni! I jak to mądrze ze strony
Malachiasza, że zakazał nam wtajemniczać Hugona! Hugo
ganiał tam i nazad jak szczeniak, wydając liczne a
sprzeczne polecenia; słowem, zrobił takie przedstawienie,
że nikt, kto go znał, nie mógłby go podejrzewać o
dwulicowość.
- Nic! Nic tu nie ma! - wykrzykiwał z rozpaczą. - Sir
Gaultier wystrychnął nas na dudka! - Szturchnął konia
ostrogą, podjeżdżając do ściany i rozpędzając kopaczy. -
Tu kopcie! Tu! - wołał pokazując wprost pod kopyta
wierzchowca. Jego brewerie zdołały wytrącić z równowagi
nawet opata.
- Tak też uczynią, sir Hugonie, jeśli tylko się usuniesz!
- burknął zniecierpliwiony.
- Ach tak, oczywiście. Oczywiście. Jak myślicie, co to
będzie? Złoto? Oj, to by się nam przydało!
Posłyszałam, jak opat cicho syczy przez zęby:
-

Nie potrzeba mi wieszczej mocy Behemota, żeby się

domyślić, że będzie to tytuł własności ziemi.
W końcu któraś z łopat brzęknęła o metal. Tłum przysunął
się bliżej i zamarł w nabożnej ciszy, gdy z wykopu wyjęto
starodawną skrzynię. Wszystkie oczy zwróciły się na sir
Huberta, który tkwił w siodle nieruchomo jak posąg. Po
wargach błąkał mu się
dziwny ukradkowy uśmieszek. Nachmurzone zwykle czoło tym
razem było spokojne.
-

Otwórzcie to - rozkazał. - Tylko ostrożnie!

Opat i jurysta, obydwaj wprawni w odczytywaniu ludzkich
twarzy, nie odrywali od niego wzroku. Byłam trochę
niespokojna. Sir Hubert nie potrafi za dobrze udawać.
Jeśli ten podstępny brat Paweł coś zwęszył, przeciwnicy
już wiedzą, że cała ta sprawa jest mistyfikacją, i nie
omieszkają tego rozgłosić.
Ale tu właśnie brat Malachiasz po raz kolejny dowiódł
swej mądrości. W skrzyni bowiem było coś, czego lord
Brokesford nigdy w życiu nie widział.
Stare okucia puściły z żałosnym jękiem. Po zdjęciu wieka
wszyscy obecni mogli zobaczyć, że w skrzynce są
pergaminy, zapewne dokumenty - i coś jeszcze.
-

Co to? - sir Hubert zaciekawiony zsiadł z konia. -

Dajcie no to. Na wszystkich świętych, róg?! Ależ takiego
byka nie
było chyba od początku świata! Ten, kto go powalił,
musiał zaiste

background image

być siłaczem! - Stary lord nie rzucał już chytrych
spojrzeń spod
półprzymkniętych powiek. Źrenice miał szeroko rozwarte ze
zdumienia i szczerego podziwu. Nie sposób go było
podejrzewać
o fałsz. Opat zmieszany zamrugał oczyma.
Sir Hubert przywołał kanonika.
- Co to za znaki, panie? O te, na obejmie. - Potarł
palcem warstwę patyny. Wypukłe części wzoru zalśniły
srebrzyście na czarnym tle. Kanonik zmrużył oczy i potarł
mocniej.
- To chyba starodawne pismo, ale nie potrafię go
przeczytać. Nie żyje już nikt, kto by to potrafił.
Widziałem takie znaki na broszy, którą wyorał z ziemi
pewien chłop z Salisbury.
Wszyscy duchowni zebrali się wokół rogu, prześcigając się
w domysłach co do znaczenia dziwnych liter.
- Ale pergamin, ojcze, pergamin, każ, by go odczytano!
Może jest w nim mowa i o rogu - wtrącił się Hugo,
ściskając dokumenty wyjęte ze skrzyni.
- Ostrożnie z tym, chłopcze! Nie zniszcz ich, zanim nie
poznamy ich treści.
Kanonik rozwinął opatrzony pieczęciami akt wielkiego
księcia Wilhelma, zdobywcy Anglii. Twarz opata zastygła w
posępną maskę.
- Mój panie, dokument ten nadaje całość ziem niejakiego
Ingulfa Sasa Wilhelmowi z Vilers, wiernemu słudze
Wilhelma z Normandii, króla Anglii. Potwierdza mu
własność dziedziny otrzymanej przez małżeństwo z córką
Ingulfa Elfrydą i dodaje jeszcze połać będącą uprzednio
własnością syna Ingulfa, który zakończył był życie.
- A zatem nie ma tu nic, o czym byśmy nie wiedzieli -
burknął jurysta, marszcząc brwi.
- Właśnie że tak - sprzeciwił się Hugo. - Ja tam nigdy
nie słyszałem o tym jakimś Ingulfie, ale pewne jest, że
żył na długo przed Henrykiem Drugim. Przygotuj się na
porażkę, człowiecze. Spotkamy się w sądzie.
- Ale dokument nie mówi nic nowego o granicach - odparł
prawnik, który zdążył już przepchnąć się przez tłum i
zerknąć na pergamin ponad ramieniem kanonika.
- A róg? Czy jest tam mowa o rogu? - dopytywał się sir
Hubert. - Czytaj dalej, bardzo cię proszę, wielebny
panie. Może w tym drugim piśmie?
- To drugie napisane jest pod dyktando Ingulfa Sasa przez
jakiegoś ówczesnego duchownego. Tenże Ingulf darowuje

background image

swej córce Elfrydzie i poleca pieczy jej i jej potomków
po wsze czasy cudowne źródło świętej Edburgi wraz ze
świętymi cisami i świętą dąbrową, której granicę znaczą
kamienie w Dolnym Beechfordzie i Hamsby.
- To przesądza sprawę. Majętność nie może być
dziedziczona w linii żeńskiej.
- Lecz właśnie majętność Elfrydy po podboju normańskirn
została nadana Vilersom, mistrzu jurysto. Tak, bez
wątpienia stoimy w opisanym miejscu. Mowa tu o wielkim
głazie oraz kamiennej pustelni znajdującej sie w prostej
linii za nim. A, jest i coś, co cię zaciekawi, mój panie
Hubercie. Ingulf rzecze, iż w podzięce za ocalenie życia
darowuje szlachetnemu Wilhelmowi Vilers własny
ceremonialny róg, przekazywany z ojca na syna od bardzo
wielu pokoleń. Prosi, by ten zawiesił go na honorowym
miejscu w swojej halli i raz w roku pił z niego na
pamiątkę jego, to jest Ingulfa.
Gilbert znów dał się ponieść poetyckiej wenie -
pomyślałam. Zerknęłam na niego. Stał na uboczu z rękami
założonymi na piersi, obojętnie śledząc toczące się przed
nami przedstawienie.
-

RÓG INGULFA SASA!!! - ryknął sir Hubert, podnosząc ów

antyk, aby każdy mógł mu się przyjrzeć. - Sam mężny
Ingulf dał nam we władanie święte źródło! - Przytulił róg
do twarzy i pogłaskał go z rozrzewnioną miną.
Wieśniacy zaczęli wiwatować, lecz na twarzy Gilberta
odmalowała się zgroza. Pewnie sobie wyrzucał, że za jego
przyczyną rodzicowi do reszty pomieszało się w głowie.
- Co roku! - wykrzykiwał sir Hubert piastując róg w
objęciach. - Ach, ileż lat minęło! Ileż zaniedbaliśmy
toastów ku twojej czci, szacowny przodku! A winniśmy
przecież uczcić w tobie olbrzyma! Któż inny mógłby wypić
bez przestanku tyle piwa? - Obrócił się do starszego syna
i zakrzyknął: - Hugonie! Co roku w tym dniu będę pił za
pamięć Ingulfa Sasa! Ty zaś podtrzymasz ten zwyczaj, gdy
mnie nie stanie!
- Ojcze, ten róg jest brudny i prawdopodobnie pełno w nim
robactwa.
- Wyrodku!!! Zaiste niewiele krwi Ingulfa zostało w
twoich żyłach! - W oczach starego lorda rozgorzał
płomień, uniósł karzące ramię z ogromnym saskim rogiem.
- Ojcze, ojcze, nie bij go rogiem, bo go połamiesz! -
Gilbert zrezygnował z wyniosłej pozy i rzucił się
pomiędzy nich.
O, mądry, mądry Malachiasz! Dokładnie się na nich poznał.

background image

Nie zdołaliby przy świadkach zachować się tak naturalnie,
gdyby nie podrzucił im tej niespodzianki. Ale mnie
osobiście największą niespodziankę sprawił sir Hubert.
Nigdy nie widziałam go w takim nastroju. Włos zjeżył mu
się triumfalnie; stanął nad wykopaną skrzynią, jak gdyby
gotów był jej bronić własnym ciałem.
- Czuję, że duch mego przodka stoi tu obok mnie! -
oznajmił gromko. - Skrwawiony od ciosu, który go pokonał,
lecz wciąż bohaterski! Jego życie i ziemie ocalone
zostały przez wielkiego praojca i założyciela rodu de
Vilersów. Zaś szlachetna Elfryda przekazała nam krew
bohaterów!!! - Sir Hubert spojrzał w powietrze u swego
boku. (Nigdy bym nie przypuszczała, że w tej przyziemnej
skorupie kryje się mistyk.) - Widzę go, widzę! -
zakrzyknął i cały świat uwierzył, że naprawdę go widzi.
-

Na głowie ma hełm z okrutną żelazną maską, której

widok przeraża wrogów! W dłoniach dzierży potężny wojenny
topór! I głosem
gromowym rzecze: "Moje dęby będą stały po wieki wieków!"
Za nami rozległ się gwałtowniejszy nieco bulgot wody
bijącej ze źródła. Słowo daję, że brzmiało to prawie jak
śmiech.
Była to wielka chwila. Wszyscy świadkowie na resztę
swoich dni zostali przekonani, iż pretensje de Vilersów
do leśnego źródła zostały potwierdzone przez prawo, przez
zwyczaj, a nawet przez duchy przodków zawezwane za
pośrednictwem rogu Ingulfa Sasa. Chłopi nie posiadali się
z radości, pielgrzymi kiwali głowami i trajkotali jak
najęci, sąsiedzi z satysfakcją splatali ręce na piersi.
Tylko jurysta wyglądał jak ciemna gradowa chmura. Opat
zaś - cóż, z twarzy opata niewiele dało się wyczytać.

Nazajutrz rano lady Petronilla rozejrzała się po kościele
i to, co zobaczyła, wielce ją rozgniewało. Tłum znacznie
się przerzedził, zniknął opat wraz z klasztornym chórem.
Wszyscy wyśpiewywali peany na cześć Ingulfa Sasa i
dyskutowali o zawartości cudownie odnalezionej skrzyni
oraz o tym, kto uda się do sądu, by zaświadczyć, że na
własne oczy widział, jak ją odkopywano
-

a także o tym, jaką wściekłą minę miał jurysta, i o

całej reszcie. Zamieszkujące Petronillę demony spuściły z
tonu, albowiem
pławienie w zimnej wodzie przyprawiło je o potężny katar.
To
zaś, czy pozostało ich jeszcze dwa, sześć czy sto, nie

background image

interesowało
już prawie nikogo prócz kanonika, który twardo postanowił
dokończyć podjęte dzieło.
-

A...psik! Słuchajcie! Słuchajcie potężnego głosu

piekieł!

doleciał sprzed ołtarza mizerny raczej głos, który

egzorcysta
bez trudu zagłuszył srebrnym dzwoneczkiem.
- Odejdź, duchu nieczysty!
- Nie ciekawi cię nawet... psik! ...kim jestem?
Kanonik otworzył księgę, by odczytać formułę
egzorcyzmującą demona Behemota.
- In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti! Hel,
Heloym, Sother, Emmanuel, Sabaoth!
- A psik, a psik, a psik! - Dym kadzidła nieznośnie
drażnił nozdrza opętanej.
- Oto demon Behemot opuszcza ciało przez nos w postaci
śluzowej wydzieliny! - oznajmił kanonik. -Agia,
Thetragrammaton, Agyos!
Odpowiedział mu przeraźliwy wrzask:
- Dlaczego nikt nie patrzy?! Jak śmiecie plotkować, gdy
mnie egzorcyzmują! Każę wam powyrywać języki, wszystkim!
Mam w żyłach książęcą krew i zasługuję na więcej niż
nędznego kanonika i ciemnego klechę w drewniakach! Gdzie
jest chór? Uprzedzam cię, nic więcej nie zdziałasz,
dopóki nie wrócą tu mnisi!
- Aha! - rzekł kanonik. - Oto Baalam w postaci niepo-
bożnej mowy. - Dokładnie okadził deskę z przywiązaną
Petronillą, powodując następny atak kichania. Następnie
skinął na proboszcza, który podał mu kropidło, i hojnie
skropił ją święconą wodą.
- Przestań mnie polewać, tępy wole! - wrzasnęła opętana.
- Zapisz, co następuje - polecił kanonik jednemu z
diakonów, który siedział obok z przyborami do pisania. -
W wigilię świętego Bartłomieja, który to dzień był parny
i nadzwyczaj gorący, ostatni z czterech diabłów w owej
arcytrudnej sprawie wyżęty został z ciała opętanej...
- Ty podły, wstrętny, nadęty kretynie...
-

...Przed ołtarzem Pańskim uniosła się chmura

siarkowego
dymu, szatan zaś wykrzykiwał najnieprzystojniejsze
zniewagi.
Koniecznie zapisz o zniewagach. Nieustraszony kanonik,
ryzykując własne życie...
- Obmacywałeś mnie do woli, plugawa świnio, i żeby za to

background image

nie odśpiewać mi nawet paru psalmów?
Moim zdaniem lady Petronilla szybko odzyskiwała dawną
formę.
-

Czekajcie! - Egzorcysta uniósł rękę. - Baalam nie

został
jeszcze przepędzony. Słyszycie go, jak toczy nieczystości
z ust tej
opętanej? Agyos, Otheos, Ischiros. Exorciso te immunde
spiritus!
Petronilla zaśmiała się gorzko.
- A oto i on! - wykrzyknął egzorcysta. - Przeczuwałem, że
jeszcze tam jesteś, Baalamie. I oto cię obnażyłem w całej
twej szpetocie.
- Obnażyłeś zaiste calusieńką - potwierdziła lady
Petronilla. - I na co się to zdało? Jesteś wałachem,
świątobliwy mężu. Tyleż z ciebie pożytku, co z mojego
małżonka. Powiadam ci, więcej rozkoszy miałabym spółkując
z psem.
- Nie notuj tego! - zbeształ diakona kanonik. - Precz,
duchu plugawej mowy! Szatanie potępiony, oto nadchodzi
twa zagłada! Otoś odkryty został w podłości swojej,
zsyłam cię przeto na powrót w piekielne otchłanie!
Z zapałem jął kropić wokół święconą wodą. Petronilla
zamrugała oczyma i kichnęła.
- Demon wyszedł nareszcie w postaci śluzu z nosa - podjął
kanonik. - Podaj mi hostię. Teraz pisz: Mamiony przez
szatańskie fantazmaty, wycieńczony nieustannym postem i
modlitwą, egzorcysta drżącą dłonią uniósł Ciało
Chrystusowe...
- Ty szarlatanie. Zawsze wychodzi na twoje, prawda?
- Ależ oczywiście. Jak dotąd jestem niepokonany.
Odniosłem zwycięstwo nad... zerknij no, ile było tych
diabłów?
- Osiemset trzydzieści osiem, wliczając ostatnie, wasza
świątobliwość.
- Zwyciężyłem osiemset trzydzieści osiem diabłów,
wliczając twoje. Przyjmij teraz hostię świętą, aby
dowieść, że nie zamieszkują cię już siły piekielne.
Petronilla, pokonana, otworzyła usta. Ale myliłby się
ten, kto by sądził, że to już koniec. Czekały nas jeszcze
liczne modły, litanie, dziękczynienia i cała msza. Gdy my
wyśpiewywaliśmy odpowiedzi, Petronilla wierciła się coraz
niecierpliwiej. Jej oczy ciskały gniewne błyski.
Zdecydowanie doszła już do siebie - pomyślałam. Jeśli
zamieszkują ją jeszcze jakieś demony, to już tylko jej

background image

własne.
Rozwiązana, usiadła na desce i znów zaczęła kichać. Po
twarzy przemknął jej złośliwy grymas. Podniosła rękę do
ust i miałam wrażenie, że coś wypluła. Wstała, ocierając
dłoń o strzępy sukni.
- Niewiasto, jesteś oczyszczona. Uklęknij teraz i wraz ze
mną złóż dzięki Bogu.
- Ledwie wstałam, znów mi każesz klękać? Potrzebna mi
nowa suknia. Poślij po moje służebne.
- Jasnym jest dla mnie, że choć uwolniłem twą duszę od
wysłańców piekieł, nie jest ona wolną od grzesznych
przywar twojej płci. Nic dziwnego, że diabły znalazły w
niej tak gościnne mieszkanie. A teraz klękaj i módl się.
Po zakończonych egzorcyzmach trzeba było odprowadzić
Petronillę do zamku. Hugona nie było; pojechał do
bławatnika obstalować nową szatę "w stylu saskim" oraz do
płatnerza, który miał mu wyryć budzącą strach u wrogów
maskę na zasłonie hełmu - oczywiście w takim stopniu, w
jakim było to możliwe. Sir Hubert oddalił się wraz z
rządcą, biorąc ze sobą uzupełniony o najświeższe nabytki
zestaw dokumentów. Miał się naradzić z prawnikami i
złożyć nowy pozew. Padło więc na mnie i Gilberta.
- Pożałujesz - syknęła Petronilla, gdy eskortowałam ją z
kościoła. - Nie muszę cię nawet dotykać, żeby się
zemścić.
- Bardzo dobrze, nie dotykaj - odparłam.
Gilbert czekał na nas z końmi. Na ich widok Petronilla
wydała wściekły okrzyk:
-

Jak śmiesz!!!

Zobaczyłam, że jej siodło i uzdę ma na sobie stary Buras.
- Wszystkie inne wierzchowce są zajęte - rzekł obojętnie
Gilbert.
- A moja klacz?
- Zgubiła podkowę. Uznałem, że nie zechcesz jechać na
mule.
- Nie wsiadłabym na muła, durniu!
- No właśnie. - Gilbert wzruszył ramionami. - Więc siadaj
na Burasa.
- Pojadę na siwej.
- To klacz Małgorzaty. Zresztą nie pozwolę ci używać
żadnego z koni, które przywieźliśmy tu z Londynu. Starczy
mi wiedzieć, jak potraktowałaś tę małą klaczkę.
- Ty świnio! - wrzasnęła Petronilla.
- Czcigodny panie - Gilbert zwrócił się do kanonika,
który stojąc obok nakładał właśnie rękawice - czy jesteś

background image

pewien, że wypędziłeś z niej wszystkie diabły?
- Całkowicie - odparł kanonik tonem wytrawnego mistrza w
swoim fachu. - Wszystkie są spisane od numeru 834 do 838.
Wygnane z ciała bezpłodnej damy w średnim wieku, z
dobrego rodu, o mocnej konstytucji i silnej wrodzonej
złośliwości. Trudna, bardzo trudna praca. Były takie
chwile, kiedy bałem się o całość własnej duszy.
- W średnim wieku?! Ledwie minęło mi dwadzieścia wiosen!
Wciąż mam piękne ciało! Ty wężu, ty płazie, ty...
- Jesteśmy twymi dłużnikami, panie - rzekł Gilbert z
nabożną i pełną uszanowania miną, choć w oczach skrzyła
mu się hamowana kpina.
Och, Panie! - westchnęłam w duchu. - Jedną ręką uwolniłeś
od diabłów Petronillę, a drugą pchnąłeś mego męża w
objęcia jego własnych szatańskich doradców. List, róg i
to wszystko nadęło go ponad miarę. Boże, strzeż go, żeby
nie pękł. Błagam: żadnych satyrycznych wierszy, żadnych
kłopotliwych teologicznych dysput i żadnych więcej
spisków. Pozwól nam żyć w spokoju, dobry Boże. I jak
najprędzej wyjechać stąd do domu.
Ale oczywiście Bóg zawsze robi po swojemu.


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

-

Cóż to jest, na miłość boską? - Gilbert rozdziawił

usta.
Dzieci bawiły się ze szczeniętami w kącie wielkiej sali,
ale
jazgot, który przebudził pochrapującą na ławie matkę
Sarę, dobiegł skądinąd. Madame prędko pochyliła głowę nad
szyciem, tłumiąc śmiech.
- Nie widziałeś jeszcze nowych pupilków Petroniłli? -
zdziwiłam się. - Jak to możliwe?
Procesja, która chwilę wcześniej przedefilowała przez
salę, składała się bowiem z kroczącej z wysoko zadartym
nosem małżonki Hugona oraz ni mniej, ni więcej tylko
trzech maleńkich łaciatych spanieli o zwisłych uszach i
wyłupiastych, niezbyt mądrych oczkach.
- Nie chodzi mi o psy, Małgorzato, tylko o tę suknię.
Porażający widok.
- Obawiam się, że kanonik pominął Lilit, demonicę złego
smaku w ubiorze - westchnęłam z nieszczerym ubolewaniem,
spuszczając wzrok.
- Małgorzato, znów zmyślasz! - ofuknął mnie Gilbert z

background image

udawaną przyganą.
- Myślałam, że podobają ci się suknie w prążki.
- Prążki prążkom nierówne. Połączenie sraczkowatej żółci
z tą wymiotną zielenią wygląda... no, wygląda, jakby znów
czyszczono ją z obu stron.
- To teraz bardzo modne, Gilbercie. Bławatnik z St.
Albans, który sprzedał jej tę materię, powiedział, że
jest "subtelna". Spieszę cię upewnić, że każda niewiasta
w promieniu dziesięciu mil już wie, jak dalece gust lady
Petronilli przewyższa jej prowincjonalne, wręcz
prostackie upodobania.
- Subtelna, też coś! Pasy szerokości męskiej dłoni nie
mogą być subtelne. Wygląda jak sługa w liberii.
Z tyłu doleciał mnie zdławiony chichot madame.
- Ale cóż cię sprowadza, mój panie mężu, ze szranków, w
których miałeś toczyć honorowy bój ze swoim bratem?
- Właściwie byłem o krok od zwycięstwa, kiedy przynieśli
wieści, i chciałem się nimi z wami podzielić. Hugo też z
chęcią przerwał walkę. Teraz utrzymuje, że to on był o
krok od zwycięstwa, lecz pozwolił mi odejść, żeby
zaoszczędzić mi wstydu. Tak czy owak nowiny są wspaniałe.
Jurysta tak się wystraszył, że pojechał wprost do
Wymondley i ubłagał opata, by ten wystąpił jako mediator
i poparł przed królem jego prośbę, by rzecz załatwić
polubownie. Król zatem przyśle tu z Westminsteru swego
delegata, aby przejrzał dokumenty. Wygraną mamy w garści,
niech no tylko zobaczy, czym dysponujemy. Ojciec nie
posiada się ze szczęścia. Wziąwszy razem antyczne
dokumenty, w których wyraźnie wymienione jest źródło,
zebrane świadectwa najstarszych mieszkańców oraz poparcie
księcia Lancastera, musimy wygrać. Wiesz, co powiedział
ojciec? Rzekł: "Może w każdej rodzinie powinien być
uczony. Oczywiście nie więcej niż jeden. Ale jak się
okazuje, bywa z nich czasem pożytek".
Właśnie miałam kąśliwie skomentować zachłanność i
interesowność mego teścia, kiedy dostrzegłam uniesienie
Gilberta i ugryzłam się w język. Młodszy syn nieczęsto
bywa chwalony, nawet z musu - tym zaś rzadziej, jeśli
owym synem jest Gilbert. Nie chciałam psuć mu radosnej
chwili.
-

Gilbercie, gdzie jest moja srebrna klamra do pasa? Ta

z ametystem, którą przywiozłem z Francji! - wołał Hugo,
zbiegając po schodach ze świetlicy. Ten oczywiście nigdy
się nie krępował zepsuć komuś dobrego nastroju. - W tym
domu wciąż

background image

coś ginie. Przeszukałem wszystkie skrzynie i nigdzie jej
nie ma.
- A skądże miałbym wiedzieć, gdzie dałeś swoją klamrę?
Zawsze trzymałeś ją wraz z paradnym pasem w tej dużej
skrzyni w waszej komnacie na wieży. Poza tym na co ci ona
teraz?
- Powiedziała, że na pewno ty ją wziąłeś.
- Kto powiedział? Twoja żona? Bracie, nigdy w życiu nie
tknąłbym twojej własności.
Spojrzałam na Hugona pałającego błędnie nakierowanym
świętym oburzeniem i uznałam, że wypada mu uświadomić
parę faktów.
- Zastanów się przez chwilę, Hugonie - powiedziałam. -
Skąd wzięła się nowa pasiasta suknia, safianowe ciżemki,
aksamitny płaszcz z jedwabną podszewką i srebrną spinką
wielkości biskupiego pektorału?
- O czym ty mówisz? - Hugo stanął jak wryty.
- Małgorzato, powinnaś mieć dla niego odrobinę litości -
zganił mnie Gilbert, choć widać było, że dotknęło go
pomówienie i wcale mu nie żal tak brutalnie oświeconego
brata.
- Zbyt wiele ostatnio wycierpiałam przez Lilit, demonicę
wulgarnego ubioru.
- Małgorzato, wytłumacz się natychmiast! - Hugo po
namyśle postanowił stanąć nade mną z groźną miną.
Stój sobie, stój - pomyślałam. Gilbert jest tu przy mnie
i choć widzę, że miałbyś ochotę mnie potarmosić, nie
odważysz się mnie tknąć nawet czubkiem palca. Podniosłam
wzrok znad szycia z taką miną, jakbym dosłyszała
brzęczenie gza.
- Mówię, że zamiast bić pachołków, straszyć służebne
kobiety obcięciem rąk i awanturować się z rodzonym
bratem, powinieneś zadać sobie pytanie, skąd ktoś, kto
nie ma żadnych pieniędzy, zdobył fundusze na trzy
francuskie pieski sprowadzone z Calais oraz całą nową
garderobę.
- Ale Petronilla powiedziała mi... powiedziała...
- Że psy dostała od ojca, a gotówkę od starej cioteczki?
- Skąd wiesz?
- Baalam, demon nieprzystojnego śmiechu, złożył ostatnimi
czasy kilka wizyt w tym dworze.
- Ta... ta kłamliwa... podła oszustka...! Lubiłem tego
sługę, któremu kazałem iść precz! - Hugo zawrócił i
pognał schodami na wieżę.
- I tak oto nasz brat Hugon udał się z krucjatą przeciwko

background image

Asmodeuszowi, demonowi rozrzutności - zanuciłam pod
nosem.
- Małgorzato, zdumiewasz mnie. Czyżbyś zaczęła studiować
demonologię?
- Nie, to też zmyśliłam - odparłam.
- Nie należało jej wypuszczać z zamknięcia. Jest wszędzie
naraz. Śmiga tak szybko, że trudno ją dogonić.
- Skoro o tym mówimy, mój panie mężu, wyjrzyj przez okno.
Nie, nie tak! Kątem oka, żeby cię nie spostrzegła.
- No sama widzisz. Żywe srebro. Jak ona się tam znalazła?
- Poszła do swojej komnaty i stamtąd zewnętrznymi
schodami na dziedziniec.
- Ale dlaczego? Przecież nie wiedziała, że Hugo jej
szuka.
- Bo szykuje kolejne wielkie wejście, żeby zrobić na
tobie wrażenie. Widziałam, jak przygotowywała się do
pierwszego. Czyżbyś nie zauważył, że stara się zwrócić
twoją uwagę?
- Ależ doskonale jej się to udało! Trudno, bym nie
zwrócił uwagi na tę koszmarną suknię albo hałaśliwe psy.
Faktycznie miałaś rację. Znów tu idzie.
Przenikliwy jazgot przybrał na sile.
- Moja malusia słodziusia Doucette chce, żeby mamusia
wzięła na rączki? - zaszczebiotała Petronilla, przystając
tuż za
Gilbertem.
Dziwne, lecz w tym stanie względnej równowagi umysłowej
Petronilla była znacznie bardziej irytująca niż jako
siedlisko wszystkich diabłów. Źrenice Gilberta
rozszerzyły się ze zgrozy-Ja spuściłam wzrok na szycie i
uśmiechnęłam się.
-

Piesia płacze! Coś ostrego zraniło piesi łapkę?

Z oczu Gilberta wiele można było wyczytać. Prócz całych
strof na tematy moralne i estetyczne mówiły między
innymi: "Co mam zrobić, żeby pozbyć się tej strasznej
baby?" Nieznacznie skinęłam podbródkiem, sygnalizując:
"Odwróć się" i bezgłośnie ruchem warg przekazałam mu:
"Musisz z nią porozmawiać. Inaczej nie odejdzie".
Petronilla stała za jego plecami jak wmurowana, Gilbert
więc rad nierad przyznał mi rację i odwrócił się z
wyrazem ostrego niesmaku na twarzy.
-

Och, sir Gilbercie, moja malutka pieseczka tak

strasznie
cierpi! Czy mógłbyś swoją silną męską ręką wyjąć jej ten
okropny cierń z łapeczki?

background image

Łzy pociekły mi z oczu, tak mężnie walczyłam, żeby nie
roześmiać się w głos. Zerknęłam na madame. Twarz miała
odwróconą do ściany, ramiona podrygiwały jej gwałtownie.
Gilbert spąsowiał. Wśród bardzo krępującej ciszy znalazł
cierń tkwiący w psiej łapie i wyjął go.
- Ach, jakiż ty jesteś mądry, panie! Uwielbiam takich
mądrych mężczyzn! - Petronilla zalotnie zerknęła na niego
spod rzęs. Gilbert poszarzał na twarzy. Trzymając
szczeniaka pod pachą, jego bratowa obróciła się, zręcznie
celując tak, by na niego wpaść i oprzeć się na nim,
rzekomo dla utrzymania równowagi. Na wypadek gdyby
wszakże okazał się niedomyślny, powiodła lekko palcem po
jego przedramieniu. Potem cofnęła rękę i oddaliła się,
rzucając mu spod półprzymkniętych powiek namiętne
spojrzenie.
- Dobry Boże. Muszę się umyć - wykrztusił.
- Nie rób tego w tym domu. Rzuci się na ciebie w kąpieli.
- Co się z nią dzieje?
- To proste. Nie zaspokaja swoich potrzeb nad stawem.
Wybór padł na ciebie.
- Ależ, Małgorzato! To... to obrzydliwe. Co ja mam robić?
- Kiedy nie jesteś ze mną, najlepiej trzymaj się Hugona.
Petronilla wyraźnie stara się go unikać.
- Wymyśliłaś lekarstwo niewiele lepsze od choroby -
burknął.
- Mój panie mężu, wiem jedno: ta kobieta nie cofnie się
przed niczym. Sama wbiła cierń psu w łapę; widziałam, jak
to zrobiła, zanim weszła. Wypuszczona z zamknięcia i
uwolniona od tych wszystkich diabłów jest nieporównanie
groźniejsza. Strzeż się. Jej umysł skrzy się niczym
płomień na wietrze; jest szybka i lotna jak sam diabeł.
- Zauważyłem, jak szybko się przemieszcza.
- A myśli jeszcze szybciej. Nie ma żadnych hamulców.
Musimy co prędzej stąd wyjechać, Gilbercie.
- Zdaje się, że słyszałem tu te ohydne francuskie pieski
- rzekł Hugo, wchodząc drzwiami od dziedzińca. - Szukałem
jej wszędzie. Przechodziła może tędy?
- Poszła na górę do świetlicy.
Z kąta, gdzie bawiły się dzieci, dobiegły cienkie kpiące
głosiki:
-

Och, ach! Dzielny panie rycerzu, mój tyciu-misiu-py-

siu-tyciusieńki pieseczek zrobił, ach! okropnie wielką
kupę. Czy
mógłbyś ją zgarnąć twą silną męską dłonią?
Hugo przewrócił oczyma i wypadł z komnaty w pościgu za

background image

swą obłąkaną małżonką.
Gilbert przeciwnie, na moment wrósł w ziemię.
Poczerwieniał, oczy mu zabłysły, a potem nagle ożył i w
paru wielkich krokach znalazł się w kącie.
- Gilbercie, nie waż się! - zawołałam za nim. - One też
mają dostateczny powód, żeby jej nie lubić.
- Panie Gilbercie, sprawiedliwość winna być łagodzona
miłosierdziem. - Wąska biała dłoń madame pociągnęła go za
rękaw. Tym razem jednak oblicze starszej pani było
zaróżowione; sama widziałam, jak ociera rękawem łzy
śmiechu.
- Droga pani, muszą się nauczyć, że nie wolno im szydzić
z lepszych od siebie.
- Ta, z której szydziły, nie jest od nich lepsza -
powiedziała cichutko madame.
- Ojcze, przepraszamy, wybacz nam! - Alison zawsze dba o
własną skórę.
-

Ojcze, ona jest z gruntu fałszywa - powiedziała

Cecylia.
- Nie będziesz chyba nosił jej barw na turnieju?
Gilbert zbladł.
- Skąd ci przyszło na myśl coś tak potwornego?
- Madame opowiadała nam o zwyczajach rycerskich, ale mnie
się wydaje, że to nie w porządku.
- Też tak uważam, moja panno. Powinnaś wiedzieć, że nigdy
nie będę nosił szarfy żadnej innej damy prócz waszej pani
matki. Bóg nie po to pozwolił mi cało wrócić z Francji,
abym był jej niewierny.
- Cieszę się, ojcze - oznajmiła Cecylia. - Trzymaj się z
dala od lady Petronilli. Jest podstępna i zła.
- Tak też będę czynił, nawet jeśli będzie to oznaczać
widywanie Hugona częściej, niżbym chciał.
- Piesek patsy - rozległ się głos Peregryna. - I chodzi.
Tata, ja tes miałem zamknięte oczka?
- Po urodzeniu? Nie, od razu szeroko je otwarłeś. Byłem
przy tym. Ludzie nie są bardzo podobni do psów, wiesz?
- Szkoda - zasępił się malec.
Odłożyłam szycie i spojrzałam na szczenięta przytulone do
ulubionej gończej suki sir Huberta. Wszystkie cztery
oddano dzieciom z przykazaniem, by zabrały je z dworu
"najprędzej jak to możliwe, jeśli nie prędzej".
- Nie są takie brzydkie, o ile człowiek zapomni, że to
mają być psy. - Gilbert przekrzywił głowę, przyglądając
im się spod oka.
- Są śliczne! - zaprotestowałam. - Będą takie jak Lew,

background image

tylko większe.
- No właśnie. Mimo najszczerszych chęci nie widzę
zastosowania dla psa, który wygląda tak samo z obu
końców.
- Już tam staruszek Lew dobrze wiedział, który koniec do
Czego mu służy - odcięłam się, podnosząc jedno ze
szczeniąt.
- Małgorzato! Przy dzieciach?
Widząc jego zgorszenie musiałam się uśmiechnąć. Choć
minęło tyle lat, mój Grzegorz nie całkiem przestał być
mnichem.


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Ściany wieży, najstarszej części brokesfordzkiego zamku,
miały dwanaście stóp grubości. Dlatego też kaplica była
ciemna i zimna; oświetlały ją tylko wąziutkie otwory
okienne w kształcie krzyży, pomyślane tak, by do wnętrza
nie wpadła zbłąkana strzała. Jeśli kiedykolwiek były tu
jakieś malowidła, zmyła je cieknąca po ścianach wilgoć.
Po przebudowie wielkiej sali zamkowej przejście do
sąsiadującej z nią kaplicy przybrało kształt ciasnego
korytarzyka, który prawie całkiem odciął kaplicę od
codziennej krzątaniny.
Wysokie okrągłe pomieszczenie o stropie poczerniałym od
dymu świec i posadzce zimnej jak tafla lodu nie mieściło
wielu sprzętów prócz kamiennego ołtarza nakrytego
poszarzałym ze starości obrusem oraz dwóch lichych
żelaznych świeczników. Z biegiem czasu trafiło tu nieco
starych gratów i zepsutej uprzęży, w skrzynce pod
ołtarzem zaś przechowywano materiały piśmienne. Mieszkał
tu ongiś pewien płaczliwy duch, ale długo nie wytrzymał.
Kapelanami w Brokesfordzie bywali na ogół pogodni i
dobrotliwi pijaczkowie, którzy nie wtrącali się do spraw
lorda i zadawali mu lekkie pokuty. Skutkiem tego wszakże
rotacja była spora: a to któryś zabił się spadając ze
stromych schodów lub utopił po ciemku w stawie rybnym, a
to wątrobę zalewały mu złe humory, przez co żółkł i
stawał się niezdolny do kapłańskiej posługi. Ogólnym
efektem częstych zmian na stanowisku zamkowego
duszpasterza było postępujące zaniedbanie kaplicy, która
stawała się coraz bardziej ponura.
Madame de Hauvill, z pasją wspomagająca Kościół
przynajmniej w zakresie wyszywania obrusów, ujrzała tu

background image

godne wyzwanie dla swych talentów. Dom Boży w wiosce był
jednak znacznie weselszy, a z szyciem przyjemniej jest
usiąść na słońcu, toteż i ona rzadko zaglądała do
kaplicy. Małgorzata przy pierwszej przelotnej wizycie
przypomniała sobie wszystkie złe chwile przeżyte ongiś w
Brokesfordzie i postanowiła na co dzień czcić Boga w
Naturze, w niedziele zaś chodzić do wsi, między ludzi.
Najczęściej - choć bynajmniej nie często - wpadał Gilbert
po papier, inkaust albo piasek. Gilbert bowiem tworzył.
Kiedyś w środku nocy przyszedł mu do głowy pomysł na
lamentację chrześcijańskiego rycerza pojmanego w niewolę
przez Saracenów. W tę staroświecką formę zamierzał tchnąć
zupełnie nowe myśli, jakich on, mistrz satyrycznego
wiersza i teologicznych polemik, jeszcze dotąd nie
podejmował. Wplótł pomiędzy nie misternie splątany wątek
żałobny, który nie wiedzieć czemu naszedł go w ojcowskim
domu, nie będącym wszak odpowiednią kolebką rodzącej się
Idei ani Słowa. Małgorzata spoglądała nań z uśmiechem,
rada, że znalazł sobie umysłowe zajęcie, natchnienie
bowiem bardzo dobrze na niego wpływało. Krzesało blask w
jego oku i rumieniec na twarzy. Nieznajomi myśleli, że
jest zakochany.
W tejże jednak chwili Gilbert niemal ze łzami w oczach
myślał o pojmanym krzyżowcu, kaligrafując wers: Smutek
jedynym mym tu towarzyszem prócz Ciebie, Jezu Chryste -
kiedy pióro wyschło, a wetknięte do kałamarza ujawniło,
iż jest pusty. Niech to licho! Desperacko starając się
zapamiętać dalszy ciąg natchnionej, tragicznej kwestii,
zeskoczył z siedziska pod oknem świetlicy i pospieszył na
dół, przeskakując po dwa stopnie na raz. Pędem wpadł do
kaplicy, gdzie w skrzyni pod ołtarzem, pośród starych
ornatów, spodziewał się znaleźć inkaust. Już miał w ręku
butlę, gdy posłyszał nad sobą głos:
- Spójrz, śmiały kochanku, co ci ofiarowuję.
Obok skrzyni pojawiły się dwie bose stopy. Podniósł nieco
wzrok i zobaczył dwie gołe łydki, a nad nimi kolana.
Patrzył dalej, toteż siłą rzeczy ujrzał całą lady
Petronillę, zupełnie nagą i pokrytą gęsią skórką, w
kaplicy bowiem było zimno. To jest pardon, nie całkiem
nagą - miała na sobie welon i kolczyki. Zauważył przy
okazji, że przedramiona i łydki porasta jej brzydka
szczecina i że owłosienie sięga niemal do pępka. Blada
ziemista cera w półmroku przypominała skórę ropuchy. Był
to z pewnością najmniej podniecający widok, jakiego dane
mu było w życiu doświadczyć. Wściekły, że musiał się

background image

oderwać od pracy, powtórzył półgłosem ostatni wers, żeby
go nie zapomnieć.
- Widzę, że się rumienisz. Płonie w tobie gorąca krew
wojownika - wyszeptała kusząco jego bratowa.
- Nie widzisz, że jestem zajęty? - warknął schylony w
przyklęku nad otwartą skrzynią.
- Odstaw tę butlę i zajmij ręce czymś znacznie
przyjemniejszym. - Przeczesała palcami jego ciemne
kędzierzawe włosy.
- Zabieraj te szpony, lafiryndo! - Gilbert zerwał się
gwałtownie, tuląc do siebie butlę inkaustu.
- Któż lepiej niż brat zastąpi brata? Razem spłodzimy
prawdziwego dziedzica Brokesfordu!
- Masz pomieszane w głowie. Idę stąd. - Obrócił się na
pięcie.
- Idź, skoro chcesz, ale wtedy cię zniszczę. Znam twoją
najgłębszą tajemnicę. A, jednak na mnie patrzysz?
Zgnijesz w lochu, ty i twój ojciec, kiedy wyjawię
wszystko, co wiem!
- Cóż takiego mogłabyś wiedzieć?
- Wiem, kto zakopał skrzynię w starej pustelni nad
źródłem. Widziałam was. Ale dochowałam tajemnicy, abyś
mnie tym goręcej miłował.
- Nie mam najmniejszej ochoty cię miłować - burknął
Gilbert.
- Musisz! Nasienie Hugona jest do niczego. Potrzebuję
mężczyzny, rozumiesz? Muszę odzyskać poczesne miejsce w
tym domu.
W oczach Petronilli tlił się obłęd. Z tymi
wytrzeszczonymi ślepiami wygląda całkiem jak żaba -
pomyślał Gilbert. Muszę ją jakoś uspokoić, zagadać.
-

Nasieniu Hugona nic nie brakuje - rzekł. - Napłodził

dość bękartów w Anglii i za morzem, żeby trzeba było
lepszego dowodu. Trzymaj się swojego męża i nie zawracaj
mi głowy.
Wariatka była jednak głucha na głos logiki.
-

Och, przecież wiem, że potajemnie mnie miłujesz.

Pożądasz mego białego ciała. Widzę tego oznaki, oczy ci
się świecą ze
skrywanej żądzy... - objęła go.
Gilbert odskoczył przerażony.
- Precz ode mnie! - krzyknął, ale w tejże chwili potknął
się o stopień ołtarza i runął na wznak, boleśnie obijając
sobie plecy i ich okolice. Co gorsza, Petronilla wzięła
to za zaproszenie i legła na nim. Oczywiście wiersz

background image

natychmiast wyleciał mu z pamięci. Dość niedelikatnie
zepchnął z siebie kobietę i dźwignął się na nogi.
- Zniszczę cię! Powiem wszystko! - krzyknęła.
- Mów, co chcesz, i niech cię diabli. Nikt nie uwierzy
obłąkanej - rzucił przez ramię, spiesząc do wyjścia. Tu
wszakże natknął się na panią de Hauvill. Stała dzierżąc w
obu rękach ciężkie kute świeczniki i potępiającym
spojrzeniem mierzyła Petronillę gołą jak oskubany
kurczak.
"Pięknie - pomyślał Gilbert. Teraz powie Małgorzacie, że
ją zdradzam".
- Madame Agata... - wybąkał. - Od... hm, od dawna tu
stoisz, pani?
- Dostatecznie długo, by wiedzieć, że nie jesteś, panie,
cudzołożnikiem. - Wzrok madame powędrował w stronę butli
z inkaustem, którą Gilbert kurczowo do siebie przyciskał.
Uśmiechnęła się lekko. - Widzę, że butla pękła?
Spojrzał po sobie i zobaczył cieknącą czarną strużkę.
- No tak. Zniszczyłem kubrak. Co powie Małgorzata? -
westchnął, czując się jak głupiec.
- Powie, że niewiasta, która obnaża się i napastuje
własnego szwagra przed świętym ołtarzem rodowej kaplicy,
powinna być trzymana w zamknięciu.
- Nigdy!!! - wrzasnęła wściekle Petronilla. - Byłam
opętana przez demony, lecz zostałam cudownie uleczona.
Nikt wam nie uwierzy!
Madame skinęła na Gilberta, żeby szedł pierwszy, i
ruszyła za nim niczym zbrojna eskorta. Po drodze
przelewał inkaust do swego rożka, a że ręce mu się
trzęsły, poprosił madame, aby przytrzymała mu korek.
-

Goła czy odziana, ta kobieta jest równie nieznośna -

rzekł z goryczą i zadumał się głęboko. Natchnienie
wróciło, przypomniał sobie poprzedni wiersz i zastanawiał
się teraz, jak dopasować go do dźwięków lutni. - A,
korek. Dzięki, lady Agato.
Rad jestem, że wszystko, pani, słyszałaś. Inaczej
rzeczywiście,
kto by mi uwierzył?
W dobrych już nastrojach przemaszerowali pod wiszącymi u
pułapu wielkiej sali szynkami i udźcami. Gilbert był tak
ukontentowany, że nie przyszło mu do głowy pytanie, co
jeszcze usłyszała madame, skoro była świadkiem całego
zajścia w kaplicy.
- Tu jesteś, Gilbercie! Znów cały umazany inkaustem, a
już zaczynałem mieć nadzieję, że jednak wyjdziesz na

background image

ludzi. Witam, madame Agato. Czy masz, pani, pojęcie, ile
dobrych szat zniszczył ten szczeniak, nim czmychnął z
domu? I pomyśleć, że głupek chciał wstąpić do kartuzów,
którzy ubierają się na biało! Cha! Cha!
Uszy Gilberta spąsowiały. Przygryzł wargi. Tymczasem sir
Hubert korzystał z okazji, by cisnąć garść gromów na
niewdzięcznego potomka.
-

Jesteś niepoprawny, Gilbercie! Niepoprawny!

Należałoby
ci dobrze wygarbować skórę! - Zastąpił synowi drogę, aby
ten
mu nie umknął. - Przestań bujać w obłokach i słuchaj!
Muszę
się z tobą naradzić w cztery oczy.
"Ani chwili spokoju - pomyślał Gilbert. - Dlaczego cały
świat sprzysiągł się przeciwko mojemu natchnieniu?"
- Kaplicę odradzam - rzekł kwaśno. - Hasa w niej całkiem
goła Petronilla.
- Znowu? Za cóż, u licha, zapłaciłem egzorcyście? Miał z
niej wypędzić te wszystkie diabły! Ech! Mniejsza z tym,
chodź na dwór...
Mocarną dłonią złapał syna za ramię i pociągnął go na
porośniętą dzikim kwieciem łąkę, gdzie mogły ich słyszeć
tylko brokesfordzkie klacze i ich źrebięta.
- Posłuchaj - rzekł, gdy się tam znaleźli. - Chciałbym
poznać twoje zdanie, skoro obaj siedzimy w tym po uszy.
Jurysta wycofał pozew.
- To dobra wiadomość, nieprawdaż? - bąknął Gilbert w
nadziei, że załatwią to szybko i wróci do lamentacji, nim
ta rozpłynie się z powrotem w boskim eterze, z którego
nań spłynęła.
- Dobra, ale jest i gorsza. Opat z Wymondley odkupił jego
roszczenia.
- To oznacza, że ma nadzieję wygrać sprawę, na której
potknął się prawnik. Prawdopodobnie stać go na większą
łapówkę.
- Tak myślisz? Ach, w takim razie zdjąłeś mi kamień z
serca. Bałem się, że może coś wie... czegoś się domyśla.
Gdyby zdołał dowieść, że nasz dokument jest fałszywy,
wówczas sędzia królewski, który przyjedzie tu z
Westminsteru, żeby pośredniczyć w sporze, mógłby równie
dobrze powlec nas do lochu. Wyobrażasz to sobie,
Gilbercie? Opat na granicy, a my w łańcuchach, niezdolni
bronić włości...
- Może sobie zgadywać, ile dusza zapragnie, ale nie zdoła

background image

niczego dowieść. Malachiasz jest najlepszy w tym fachu.
- Malachiasz! Malachiasz! To przez ciebie, rozmarzony
głupku, złożyłem swój los i ziemie w ręce jakiegoś
szalonego alchemika! Co, na Boga, pchnęło mnie do takiej
lekkomyślności?
- Tak czy owak jesteś w lepszej sytuacji niż przedtem, bo
Przedtem nie miałeś żadnych szans na wygranie sprawy.
- Lepszej? Teraz mamy znacznie więcej do stracenia! A
potrzebowałem tylko złota dla sędziego! Lecz mój syn jest
za wielkim samolubem, żeby zastawić dom, który mu
podarowałem razem z tą ciepłą wdówką!
- Małgorzata nie jest żadną "ciepłą wdówką", tylko moją
żoną i przysiągłem przed Bogiem, że będę się o nią
troszczył! A domu nie zastawię, bo nie zdołałbym go
spłacić!
- No właśnie! Samolub do szpiku kości! Na co ci dom w
Londynie? Możesz mieszkać tutaj!
- Nie wyobrażam sobie gorszego losu! Zamknięty pod jednym
dachem z opętaną wariatką i bandą gburów nie
odróżniających Tomasza z Akwinu od kołka w płocie! Ledwie
uda mi się nieco uporządkować swoje sprawy, zawsze
ściągacie mnie do tego czyśćca na ziemi!
- Ach tak? Gardzisz domem, w którym się urodziłeś i
wychowałeś? Widzę cię na wylot, Gilbercie, i nie jest to
ładny widok! Na pewno zamierzasz mnie wydać przed
królewskim sędzią! Tak mi się odpłacasz za ojcowską
miłość? Zaiste powinienem ci urwać łeb!!! - Sir Hubert
rzucił się na potomka z oczywistym zamiarem uduszenia go.
Gilbert zdążył się cofnąć i atak chybił szyi, lecz mimo
to zbił go z nóg.
-

Ojcze! - stęknął, nie mogąc złapać tchu pod jego

ciężarem. - Zejdź ze mnie, bo, na Boga, rzeczywiście cię
wydam!
Wówczas jednak ojciec złapał go za szyję i zaczął tłuc
jego głową o ziemię. "Nie dokończyłem lamentacji" -
przemknęło Gilbertowi przez myśl. W górze widział
błękitne wirujące niebo, słyszał rytmiczne głuche "łup!"
za każdym razem, gdy jego potylica stykała się z
podłożem, i nie mógł oddychać. "A mnie nie wolno podnieść
na niego ręki" - pomyślał cierpko. ""Świat jest
niesprawiedliwy. Ale to już koniec moich cierpień".
- Jak śmiesz choćby tak mówić, wyrodku!
- Zabij mnie... a sam będziesz... się bronił...
- No wiesz! Co też ci chodzi po tym złośliwym
przerośniętym umyśle?! - obruszył się sir Hubert,

background image

zabierając wielkie jak
bochny dłonie z grdyki potomka. Zdziwił się nieco, widząc
gorycz na twarzy syna. Wstał. Gilbert też wstał, otrzepał
się z kurzu i roztarł szyję.
- Petronilla twierdzi, że widziała, jak zakopywaliśmy
skrzynię.
- Nawet jeśli tak, nic nie szkodzi. Jest niespełna
rozumu. W owym czasie posiadła ją horda diabłów;
puszczała się nad stawem udając sukuba. Wystarczy, gdy
powiemy, że to nieprawda. Czyje słowo będzie się bardziej
liczyć, mężczyzn z dobrego rodu czy obłąkanej?
- Gdybyś mnie zabił, ojcze, powiedziano by, że chciałeś
się pozbyć jedynego świadka, który mógłby świadczyć
przeciwko tobie.
- Kto mówi o zabijaniu? Zwyczajna rodzinna sprzeczka.
Lekkie przetrzepanie skóry zawsze wychodziło ci na dobre.
- Nigdy nie wychodziło mi na dobre, a jeśli jeszcze raz
mnie dotkniesz, nie zobaczysz już mnie ani mojej rodziny.
Uprzedzam: nie wpuszczę cię za próg, ojcze. Nigdy.
- Rodziny? A ja to niby do niej nie należę?
- Należy do niej Małgorzata, Peregryn i te dziewczątka,
które zostały po świętej pamięci Kendallu.
- Bzdura! Wygadujesz brednie, chłopcze! Razem stawimy
czoła przeciwnościom. - Sir Hubert objął Gilberta
ramieniem. Ten się odsunął.
- Prosiłem, żebyś mnie nie dotykał, ojcze. Trzeba było
mnie obejmować dawno temu. Teraz już za późno.
- Jesteś bez wątpienia najbardziej nieznośną, krnąbrną,
zarozumiałą i samolubną namiastką istoty ludzkiej, z jaką
kiedykolwiek miałem do czynienia! Za dużo myślisz, ot co.
To nienormalne! Zaiste mniej byś się męczył z dwoma
nosami niż z nadmiarem mózgu. Jesteś dokładnie taki sam
jak twoja matka!
- Nie będziemy tego roztrząsać. Po prostu nie życzę
sobie, żebyś mnie dotykał.
- Ona też sobie tego nie życzyła - warknął stary lord i
obaj zawrócili w stronę stajen.


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

-

Pac, mama, pomagam!

Spojrzałam w dół. Mój synek ściskał w łapce zgniecione
różane płatki. Rozprostował dłoń i większość posypała się
na ziemię.

background image

-

To bardzo ładnie z twojej strony - pochwaliłam go. -

Włóż je, proszę, do koszyka.
Wzdłuż południowego odcinka zrujnowanego muru obronnego
rozrosły się dzikie róże, okrywając rumosz i wystawiając
do słońca swe płaskie, wonne twarzyczki. Dziewczynki
napełniały kosze pachnącymi płatkami na wodę różaną, zaś
madame i ja ścinałyśmy nożykami dojrzałe już owocki, z
których robię przepyszną galaretkę. Można ją przechowywać
w garnkach niczym okruch lata dla osłody krótkich,
ciemnych zimowych dni. Było gorąco, duże słomkowe
kapelusze dawały niewiele cienia.
- Dam Cesi. Będzie miała więcej - zawyrokował Peregryn.
- Ja w każdym razie nie chcę tych gnieciuchów -
zastrzegła się Alicja.
-

Zaśpiewaj, Cesiu - poprosił malec.

Cecylia zanuciła więc swoim cienkim głosikiem:
"Gabryjel, poseł Pana Niebieskiego, Przybył do Panny
słodkiej; Przyniósł jej Boże błogosławieństwo I pięknie
ją pozdrowił".
Głos Alicji jest dźwięczniejszy i milszy dla ucha. Zaraz
też wspomogła siostrę, co słysząc Peregryn również
włączył się do chóru, rozkosznie fałszując i przekręcając
nieznane słowa.
"Ach, zdrowa bądź i łaski pełna! Syn Boży, światło z
Niebios, Zstąpi, by świat odkupić grzeszny, A ciało
weźmie z ciebie".
Madame zsunęła z czoła kapelusz i otarła rękawem pot
perlący się pod zawiciem.
- Kocham wieś - powiedziała. Jej rysy zmiękły, gdy
patrzyła na dzieci.
- Żałuję, że nie mogę rzec tego samego - westchnęłam -
ale odkąd mój pan mąż nie rozmawia ze swym ojcem, czuję
się tu jak w oblężonej warowni.
- Pan Gilbert ma najszlachetniejsze w świecie serce -
stwierdziła madame. - A honor bielszy od lilii. To sir
Hubert jest w błędzie. Powinien być dumny z takiego syna.
Tyle tylko że za długo folgował swym kaprysom, o, jak te
tu róże. Jego też zdałoby się trochę przystrzyc.
Nie zdołałam pohamować chichotu, wyobraziłam sobie bowiem
nagle panią de Hauvill uzbrojoną w wielkie nożyce, która
ujarzmia starego łotra, każąc mu się golić, czesać i myć
porządnie za uszami. Zaiste trochę dyscypliny wyszłoby mu
tylko na dobre.
Słysząc stukot kopyt na drewnianym moście nad fosą,
podnieśliśmy wszyscy głowy. Zobaczyliśmy dwóch

background image

augustianów na mułach, niknących w bramie dworu.
- Patrz, mamo, goście. - Cecylia wskazała mnichów. -
Ciekawe, czego chcą?
- Też się zastanawiam. Skończmy z tymi różami i chodźmy
do środka. Wtedy się dowiemy.
Zebranie wszystkich koszyków i wszystkich dzieci zajęło
nieco czasu, toteż spóźniliśmy się na początek
przedstawienia. Jednakże scena, która objawiła się naszym
oczom na dziedzińcu, zapowiadała interesujący finał. Sir
Hubert stał w drzwiach wielkiej sali z pejczem w ręku i
rogiem myśliwskim u pasa, wyraźnie zirytowany, że go
zatrzymano. Niżej, u stóp schodów, pachołkowie trzymający
konie i psy gończe zastawili drogę zakonnikom, którzy
musieli przeto wykrzykiwać swe posłanie zadzierając
głowy. Za plecami starego lorda stał Hugo. Gilberta
oczywiście nigdzie nie było widać.
-

Powiedzcie tej starej babie, którą zwiecie opatem, że

może
wziąć tę ugodę i wytrzeć nią sobie zad!!! - ryknął sir
Hubert.
Spojrzałyśmy po sobie z madame. Jeden z mnichów próbował
coś tłumaczyć, ale nie słyszałyśmy go w panującym
rozgwarze. Najwyraźniej nie słyszał także sir Hubert, bo
mnich przyłożył dłonie do ust i wrzasnął:
- Wielebny opat nie chce okryć hańbą starego rodu, a tak
się stanie, gdy ojciec i synowie trafią do lochu za
fałszerstwo...
- Ten złośliwy osioł występuje z ugodą, bo wie, że
przegra!!! Ha! Naszym patronem jest potężny książę
Lancaster!!! Powtórz mu to!
- Szkoda tylko, że książę jest w Calais i nikt nie wie,
kiedy wróci. Sprawa z pewnością zostanie rozstrzygnięta
wcześniej!
- Baju, baju! Wy jadowite ropuchy! Powiedzcie tej żmii,
tej kalekiej namiastce zakonnika, że to my pozwiemy go
przed sąd biskupi za kradzież, kłamstwo, fałszerstwo i
pomówienia! Zgnije w lochu!
- Zostałeś, panie, ostrzeżony! Opat wezwał z Londynu
znawców, którzy w obecności królewskiego sędziego zbadają
pieczęcie na waszym rzekomym dokumencie!
- Zbadają? Niech badają do woli! Wyzywam go, żeby je
zbadał! To prawdziwe pieczęcie samego Zdobywcy, który
oddał tę ziemię mojemu przodkowi, a nie bandzie
jazgoczących wywałaszonych mnichów! A teraz won!!! Precz
z mojego dworu i z mojej ziemi! Wracajcie do swojej

background image

psiarni!!! - Stary rycerz począł zstępować ze schodów,
dzierżąc w ręku bicz. Mnisi oddali pole i rzucili się
biegiem do czekających nieopodal mułów.
- O Boże - jęknęłam. Madame tylko westchnęła w
odpowiedzi. Co ty możesz o tym wiedzieć - pomyślałam - i
nagle pochwyciłam jej spojrzenie. Wiedziała. Wiedziała o
wszystkim.


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

-

Małgorzato, spytaj ojca, co to za jeźdźcy przy

bramie!
- wrzasnął Gilbert.
Stałam na środku wielkiej sali, przyglądając się, jak
pachołek ściąga spod pułapu wędzoną ćwierć dziczyzny za
pomocą haka na bardzo długim kiju. Zaiste wielu wisielców
na szubienicach wygląda znacznie apetyczniej od tego
jadła. Może ciągłe odżywianie się gnijącym mięsem
sprawia, że członkowie tej rodziny są tacy wybuchowi.
Gilbert i jego ojciec od dwóch tygodni nie odzywali się
do siebie i wszyscy domownicy zaczynali mieć tego dosyć.
W tej chwili obaj stali dość daleko ode mnie, przy
poobijanym drewnianym parawanie chroniącym wnętrze przed
przeciągiem z otwartych drzwi. Dzielił ich może krok, ale
oczywiście zwróceni byli do siebie plecami. Teść obejrzał
się na mnie i zawołał:
- Pani Małgorzato, powiedz temu cielęciu, które masz za
męża, że przyjechali oni w odpowiedzi na moje wyzwanie.
- Małgorzato! - krzyknął znowu Gilbert, nawet nie
odwracając głowy - powiedz ojcu, że jest za stary na
turnieje. Lepiej mu będzie pod pierzyną.
- Małgorzato! - wrzasnął sir Hubert. - Powiedz memu
upośledzonemu na rozumie synowi, że gdyby wiedział, co
się na świecie dzieje, pamiętałby, że to dziś właśnie
zetrę w proch tę zapchloną namiastkę opata, i to w
obecności świadków. Wyzwałem
go, by przywiózł ze sobą własnych znawców, jeśli takich
posiada. Dziś odejdzie stąd z podkulonym ogonem, okryty
wieczną hańbą.
-

Co zrobiłeś? Ojcze, ty otępiały ze starości głupcze,

przywiezie fałszywych świadków i będziesz skończony!
Boże, cóżem
uczynił, żeś mnie pokarał takim rodzicielem?!
Mój teść, rad, iż sprowokował Gilberta do bezpośredniego

background image

odezwania, spojrzał z wyższością na swego potomka.
- Sam często zadaję sobie to pytanie w odniesieniu do
ciebie. Ale skoroś ciekaw, wiedz, że zawczasu pomyślałem
o tym, by powiadomić sędziego, i poprosiłem, aby przysłał
tu klerka z archiwów na wypadek różnicy zdań. Omówiliśmy
wszystko spotkawszy się w St. Albans. Mówię ci to z
litości nad twoją głupotą, choć bynajmniej na to nie
zasługujesz.
- Jakim sposobem udało ci się omotać królewskiego
sędziego?
- A to już moja sprawa. Dość ci wiedzieć, że znawcy będą
zeznawać pod przysięgą. I jeśli opat przyśle tu kłamcę,
to on będzie skończony.
- Ach, to dlatego kazałeś rozstawić stoły jak do uczty?
Dobry Boże, w głowie mi się kręci. - Gilbert potarł
czoło.
- Idź, idź, zasłoń się chorobą, i tak nie ma z ciebie
żadnego pożytku! Trzy razy we Francji i ani jednej rany w
pierś!
- Ostatnim razem trafił mnie piorun. - Kark Gilberta
poczerwieniał z wściekłości.
- No właśnie! - prychnął sir Hubert. - Co zrobisz
następnym razem? Potkniesz się o robaka?
Tego już Gilbert nie wytrzymał. Z furią odwrócił się do
ojca, a ja się rzuciłam, żeby ich rozdzielić.
Równocześnie wszedł rządca z wieścią, że pierwsi goście
już zsiedli z wierzchowców, a w bramę zamku wjeżdża
właśnie delegacja z opactwa.
I tu czekała mnie niespodzianka. Twarze archiwistów były
mi całkiem obce, opata znałam z widzenia; okazało się
wszakże, iż przybyłego z Westminsteru królewskiego
sędziego znam osobiście, i to całkiem dobrze. Był to pan
Ralf FitzWilliam, ojciec Denisa Drzewołaza, przez moje
córki zwanego jednak Wybawcą.
Odziany był dziś znacznie wytworniej, w długą aksamitną
szatę bramowaną gronostajem, pierś zdobił mu gruby złoty
łańcuch. Ale jego inteligentna twarz, zarazem szlachetna
i wyrachowana nie zmieniła się ani na jotę i poznałam ją
od razu.
-

Witam, szlachetna pani Małgorzato, rad jestem, że

znów
się spotykamy - rzekł po dokonaniu prezentacji. - Jakże
się
miewa twa urocza córa, panna Cecylia? Słyszałem, że
poczyniła

background image

znaczące postępy i niebawem rzeczywiście będzie wielką
damą.
Sam wstąpiłem po drodze do kościoła w wiosce, by obejrzeć
ów
słynny ołtarzowy obrus.
Zaniemówiłam i chyba musiałam rozdziawić usta, co niezbyt
dobrze świadczyło o moich manierach. Gdzie on się tego
wszystkiego dowiedział? W mym umyśle zaczęło kiełkować
straszliwe podejrzenie.
-

Poślę po nią później, kiedy już załatwimy tę sprawę -

wtrącił sir Hubert. - Będzie dość czasu na przyjemną
pogawędkę. Mam w loszku beczułkę starego wina, które
powinno zadowolić wybredne podniebienie.
Jego mina, ton głosu wzmogły jeszcze targający mną
niepokój. Ale oto słudzy znieśli z górnej komnaty
zamkniętą skrzynię; opat i jego klerkowie sprawdzili
zamki, pomocnicy sędziego zaś wyjęli arkusz, na którym
wyrysowane były wszystkie znane pieczęcie Wilhelma
Zdobywcy i jego namiestników. W drzwiach zrobił się
zator; weszli ostatni z towarzyszącej opatowi czeredy
mnichów, prowadząc niziutkiego, łysego jak jajo starca w
czarnym benedyktyńskim habicie. W jego zwiędłej
pomarszczonej twarzy jaśniały bladobłękitne oczy, które
wydawały się ślepe.
Sala została podzielona między poszczególne frakcje.
Prawnicy i kanceliści skupili się na podwyższeniu, gdzie
niejako gościnnie dołączyli do nich opat i sir Hubert.
Benedyktyni i augustianie niczym rój pszczół krążyli
wokół ślepego starca usadowionego na ławie przed
parawanem. Oparci o ścianę Gilbert i Hugo w herbowych
tunikach wyglądali jak zbrojna straż. Madame i ja
siadłyśmy sobie cichutko w kąciku; madame miała czujną
minę kota lustrującego nowe, niezupełnie bezpieczne
miejsce. Lady Petronilla, odziana w swą koszmarną
pasiastą suknię, kazała sobie ustawić krzesło z dala od
ławy dla dam. Ale to jej nie zadowoliło: zerwała się i
zaczęła chodzić tam i z powrotem w próżnej nadziei
zwrócenia na siebie uwagi. Tymczasem najbardziej złowroga
postać, jej spowiednik, brat Paweł, biegał między opatem
i zakonnikami z przymilnym uśmiechem i zgiętym uniżenie
grzbietem, szepcząc to tu, to tam jakieś słówko. Niestety
w naszym kącie nie było słychać, co mówi.
W końcu otwarto potrójny zamek skrzyni i wydobyto z niej
dokumenty. Legły na wysokim stole przed sędzią i
kancelistami. Serce zaczęło mi walić. Och, Malachiaszu -

background image

pomyślałam - oby nie znaleźli najmniejszej skazy na
twojej pieczęci! Potem pomyślałam o bullach papieskich,
edyktach królewskich i tysiącach odpustów, które
Malachiasz podrabiał tak doskonale, że nie sposób je było
odróżnić od oryginałów. Jakież łatwe nam się to kiedyś
wydawało! Oni mają fałszywy dokument? Sfałszujmy lepszy!
Lecz akt własności, którym posługiwał się wcześniej
jurysta, nie był poddawany tak dokładnym oględzinom. A
jeśli znawcy zostali przekupieni? Miałam uczucie, że pod
mymi nogami otwiera się przepaść. Klerkowie kiwali
głowami, wskazywali na dokument, a moje serce przystawało
co chwila, jakby nie miało odwagi dalej bić.
-

Hm, tak... - mruczeli. - Tak, nie ma wątpliwości...

Wstrzymałam oddech.
- Pieczęć jest z całą pewnością prawdziwa - usłyszałam i
z ulgą wciągnęłam powietrze w płuca. - Musimy zatem
uznać, że niniejsze nadanie jest starsze niż zakupiony
przez ciebie dokument, wasza przewielebność.
- Obawiam się - rzekł sędzia, spoglądając na opata z
nieszczerym współczuciem - że jakiś łajdak podrzucił wam
nieważny dokument. Cóż, w czasach Henryka Drugiego także
chodzili po świecie oszuści.
Zakonni kanceliści wiercili się skonfundowani i bezradni,
opat zaś mało nie pękł ze złości. Sędzia nachylił się ku
niemu i zniżając głos, rzekł dobrotliwie:
- W takich wypadkach doradzam zwykle, aby strony zgodziły
się na ciche polubowne rozstrzygnięcie sprawy, które
oferuję tu w imieniu króla, oszczędzając w ten sposób
czasu i kosztów przewodu sądowego. Oraz, rzecz jasna,
upokorzenia i hańby. - We współczującym głosie
zadźwięczała twarda stal. Ten człowiek nie miał
bynajmniej zamiaru pójść opatowi na rękę. "Strzeż się, bo
to ty poniesiesz wszelkie koszty i szkody", mówił jego
ton.
- Jedną chwilę - zaprotestował opat. - Posiadam więcej
dowodów na to, że mamy do czynienia z oszustwem. W
skrzynce znajdowało się nie tylko nadanie. Nikt zresztą
nie podważa faktu, iż ród z Vilers otrzymał swe ziemie z
ręki króla Wilhelma. Przedmiotem dysputy jest natomiast
zasięg rzeczonych ziem. O tym opieczętowany dokument
milczy. - Opat urwał dla zaczerpnięcia tchu i wskazał
drugi leżący na stole pergamin. - Tu zasię mamy pismo po
łacinie, sporządzone rzekomo na zlecenie niejakiego
Ingulfa Sasa, i jest to jedyny istniejący opis spornej
włości. Ale nie nosi on żadnych pieczęci. Jakże zatem

background image

można przyznać mu moc prawną? Został podrzucony między
autentyczne dokumenty i mam moc to udowodnić.
Odwrócił się do swoich braci skupionych w końcu sali.
-

Przyprowadźcie brata Halvarda!

Sędziwy mnich podtrzymywany przez dwóch augustianów
dreptał powolutku w stronę podwyższenia. Zerknęłam na
Gilberta. Twarz miał bladą jak płótno. Spojrzałam jeszcze
raz na starca o wyblakłych, dotkniętych zaćmą oczach, i
nagle zrozumiałam: oto słabe ogniwo. Mnisi znaleźli
człowieka, który umiał odczytać starożytny napis lub co
gorsza, kłamcę będącego w stanie wmówić wszystkim, że to
potrafi.
Petronilla krążąca jak najęta w tę i nazad przystanęła u
stóp schodów, a na jej wargi wypełzł nieprzyjemny wilczy
uśmiech.
-

Szczęśliwym trafem - podjął opat - gościliśmy

ostatnio grupę świątobliwych braci świętego Benedykta z
dalekich
północnych krain. Bardzo łaskawie zgodzili się przerwać
pielgrzymkę do grobu świętego męczennika Tomasza z
Canterbury,
aby dopomóc nam w wyjaśnieniu tej tajemnicy. Ów czcigodny
starzec, Halvard Ślepy zwany również Mądrym, odcyfrował
wiele starożytnych inskrypcji będących w naszym
posiadaniu. Może on rzucić światło na osobę właściciela
ostatniego przedmiotu znalezionego w skrzyni.
Prowadzony pod ręce ślepiec został usadzony przy stole
tuż przed podwyższeniem. Obok zajął miejsce klerk z
przyborami do pisania. Jeśli jednak opat się spodziewał,
że taki obrót spraw wstrząśnie jego przeciwnikiem, to -
ku swej niejakiej konsternacji - sromotnie się zawiódł.
- Róg mego bohaterskiego przodka także zaświadczy przeciw
wam!!! - ryknął gromko sir Hubert. - Oto jak za dawnych
czasów i dziś wisi na poczesnym miejscu w mojej halli!
Ingulfie, który patrzysz na nas z zaświatów, przybądź i
ocal święte źródło będące wianem twej szlachetnej córy!
Obecni spoglądali po sobie z niepokojem, jakby zadawali
sobie pytanie, czy kolejna osoba w zamku Brokesford nie
doznała pomieszania zmysłów. Jednakże wszyscy zdawali
sobie sprawę, że sir Hubert, jakkolwiek przebiegły, nie
jest zdolny do symulacji na tak wielką skalę. I mieli
rację. Stary lord nie potrafił udawać. Cóż, gdy jakimś
cudem wmówił sobie, że to wszystko prawda - odkrycie,
skrzynia, staroświecki róg - uwierzył w mitycznego
Ingulfa Sasa stworzonego przez Malachiasza w przypływie

background image

artystycznej weny. Zachciało mi się płakać. Ech,
Malachiaszu, odkąd cię znam, zawsze miałeś słabość do
ozdóbek. Dlaczego, och, dlaczego tym razem się nie
powstrzymałeś? Oczyma wyobraźni ujrzałam izbę tortur i
mojego pana męża jęczącego w łańcuchach w wieży Newgate.
Choćbym codziennie donosiła mu pożywienie, jak długo
wytrzyma? A wszystko dlatego, że Malachiasz kupił
okazyjnie stary róg i nie mógł się oprzeć twórczej
namiętności! Teraz wszystko stracone. Spojrzałam
ukradkiem na Gilberta. Czoło miał zmarszczone, wargi -
bladosine. Wiedziałam, co sobie myśli. Więzienie to betka
w porównaniu z gniewem ojca, gdy do niego dotrze, że
Ingulf jest tylko płodem rozbuchanej fantazji alchemika.
Sir Hubert zawezwał już pachołków z drabiną i kazał im
zdjąć róg spomiędzy wyszczerbionych tarcz zdobnych
różnymi wersjami rodowego herbu Vilersów. Lekki przeciąg
poruszył wystrzępione bitewne proporce flankujące tę
wystawę.
-

Ostrożnie tam! - wrzasnął sir Hubert. - To bardzo

stary
róg! Jeśli go uszkodzicie, łby wam porozbijam!
W końcu olbrzymi róg legł na stole.
- Jaki wielki! - szeptano. - Dziś nie ma już, dzięki
Bogu, takich zwierząt.
- Panie, spójrz w oczy tego starca. - Gilbert zwrócił się
do sędziego. - Jest prawie ślepy! Jak chcecie kazać mu
czytać?
- Słyszę młody głos, który mi wypomina, że sędziwy wiek
odebrał mi moc widzenia - odezwał się Harvard Mądry
wysokim, łamiącym się głosem. - Ale to wam rzeknę: w
miarę jak zaćmiewały się oczy, wyostrzał się wzrok moich
palców. Połóżcie moją dłoń na inskrypcji.
Gilbert ze zgrozą potrząsnął głową.
-

Róg do picia. - Ślepy Harvard stwierdził na głos to,

co
wszyscyśmy wiedzieli.
Dobry Boże - pomyślałam - on zupełnie nic nie widzi.
Starzec kilkakrotnie powiódł palcami po wykutym
ornamencie.
-

To zepsute runy - oznajmił. - Trudno je odczytać.

Ślepiec, a do tego oszust - pomyślałam z goryczą.
- Sfałszowane, chcesz powiedzieć, bracie? - poddał
skwapliwie opat. - Pozbawione znaczenia?
- Nie - zaprzeczył starzec. - Mają znaczenie. Ale jest to
prymitywne pismo Sasów, nie prawdziwe mocne runy, jakie

background image

ryto w Norwegii. O, tu na przykład: kowal starał się je
powiązać i zrobił to w niewłaściwy sposób. Sasi byli
dzikim ludem pogrążonym w ciemnocie.
- Jak śmiesz w ten sposób mówić o moim wielkim przodku!?
- huknął sir Hubert. - Zaiste gdyby nie to, że ten dziad
ze starości wysechł już na skwarek, posiekałbym go na
kawałki i rzucił psom!!! - Zacisnął pięści, włos mu się
zjeżył, a twarz powlekł szkarłat.
Ale staruszek nie zwracał na niego uwagi, obmacując róg i
mamrocząc coś w niezrozumiałym języku. Po chwili
oznajmił:
- Święte runy przemówiły.
- Najpierw zepsute, teraz święte? - sarknął Gilbert,
który opadł zgarbiony na ławę i ścisnął głowę rękami. -
Skończmy tę komedię!
- Na początek mówią one: Thorwald...
- Słyszycie? - wpadł mu w słowo opat - Thorwald, nie
Ingulf. Róg jest fałszywy. Zatem i pismo jest fałszywe.
- Kim, u licha, jest ten Thorwald?! - zagrzmiał sir
Hubert. - A co z Ingulfem?
Sędzia uciszył ich gniewnym wzrokiem.
- Thorwald mnie zrobił - powiedział stary mnich, wodząc
palcem po rzeźbieniach. Znów przez chwilę mamrotał, po
czym rzekł: - Thorwald zrobił mnie dla Ingulfa. Boże,
ześlij śmierć i wieczne potępienie na tego, kto odbierze
mnie Ingulfowi, jeśli on sam nie odda mnie z dobrawoli.
Tak mówią runy. Często kuto podobne napisy na rogach,
zwłaszcza cenniejszych, a tu czuję i drogie kamienie, i
kunsztowną rzeźbę. Piękny smok! Tak... to rzadki i cenny
przedmiot, tak wtedy, jak i dzisiaj. A teraz dajcie mi
odpocząć. Zmęczyłem się. Jestem już za stary na podróże.
- Połóżcie tego czcigodnego starca w moim własnym łożu! -
zakrzyknął sir Hubert. - Mędrcze! Dzięki tobie mogłem
wysłuchać słów przodka, jakby tu przy mnie stał! Czymże
ci się odwdzięczę za to dobrodziejstwo? Mów, czego
pragniesz!
- Chętnie bym się zdrzemnął. I wypił kubeczek
jabłecznika. Robicie tu wino z jabłek?
Sir Hubert obejrzał się na mnie. Kiwnęłam potwierdzająco
głową, pospieszył więc zapewnić starca, że dostanie cały
dzban, ba! - całą beczkę jabłecznika.
- Ech, poczytałbym sobie jeszcze run! - westchnął
staruszek.
- Będą i runy - przyobiecał mu sir Hubert. - W tej chwili
co prawda nie mam więcej na podorędziu, ale przeszukamy

background image

całe hrabstwo i jeśli jest w nim choć jedna runa, zdobędę
ją dla
ciebie, świątobliwy Halvardzie, choćbym miał ją wykopać
spod ziemi!
Petronilla gorączkowo szeptała coś do ucha swego
spowiednika, wpijając mu palce w ramię i wskazując na
Gilberta. Kiedy słudzy poprowadzili sędziwego tłumacza w
stronę schodów, zawołała piskliwie:
- On łże! Sami zakopali tę skrzynię, widziałam na własne
oczy! A teraz sprowadzili tego starego oszusta, żeby łgał
razem z nimi!
- Zapewniam cię, pani, że nikt z tu obecnych poza samymi
braćmi od świętego Augustyna nie miał pojęcia, że udało
się znaleźć uczonego w piśmie runicznym - uciął sędzia. -
Usłyszeliśmy już dosyć. Panie Hubercie, co dolega tej
niewieście?
Sir Hubert znacząco popukał się w czoło.
- Moja biedna synowa oszalała po utracie dziecka. Ledwie
miesiąc temu pewien świątobliwy kanonik wyegzorcyzmował z
niej cztery czy pięć diabłów. Sprawa była głośna w całej
okolicy, potwierdzi ci to każdy, kogo spytasz.
- Ty szatanie! Sam jesteś diabłem wcielonym! - rozdarła
się Petronilla.
- Sam słyszysz, panie. Ma omamy. Trudno jej wierzyć.
Onegdaj głosiła, że nasze ziemie wkrótce pokryje czarna
lawa zdobna w białe pasy, po której będą się uganiać
ziejące dymem demony. - Sir Hubert złożył dłonie na
piersi i popatrzył twardo w oczy obłąkanej.
Ale ona podbiegła do naszej ławy i wskazała panią Agatę
de Hauvill, która wyprostowana jak zwykle siedziała obok
mnie.
-

Ona wie! - wykrzyknęła. - Ta bladolica wiedźma była

w kaplicy i wszystko słyszała! Wie o wszystkim!
Spojrzałam na Gilberta. Znów zbielał na twarzy. A zatem
zdawał sobie sprawę, że madame wie o mistyfikacji.
Madame Agata spojrzała na Petronillę, unosząc jedną brew,
jakby nigdy w życiu nie była świadkiem równie gorszącej
sceny i nie zamierzała nawet zniżyć się do komentarza.
- Powiedz im, powiedz! - skrzeczała Petronilla. - Ten
człowiek miał czelność mnie odtrącić!!! Przysięgam, że go
zniszczę!
- Nie mam najmniejszego pojęcia, o czym mówisz, pani -
odparła chłodno madame. - Pohamuj się; te krzyki obrażają
twego pana małżonka, hańbią ciebie i cały dom.
- I ty także! - Petronilla wybuchła histerycznym śmiechem

background image

i zniknęła na schodach.
- To był Baalam, demon nieprzyzwoitego śmiechu - wyjaśnił
konfidencjonalnie Hugo, nachylając się do sędziego. -
Świątobliwemu kanonikowi nie udało się jednak całkiem go
przegnać.
Gilbert usiadł ciężko na ławie w końcu sali. Oddychał z
wysiłkiem i ocierał pot z czoła wierzchem dłoni. Wszyscy
pozostali ściskali sobie ręce, wymieniając przyjazne
ożywione uwagi - to jest wszyscy z wyjątkiem opata i jego
mnichów. Posłyszałam, jak mówi:
- Możecie być pewni, że złożę powtórną petycję do króla.
- Odradzam - rzekł mu na to sędzia, a sir Hubert ryknął:
- Jeśli się ośmielisz pokazać choćby czubek nosa w
sądzie, ściągnę znawców, by sprawdzili twoje pieczęcie!!!
Henryk Drugi, też mi król! Jeśli w ogóle pochodzą z
czasów Henryka, a nie naszego dobrego Edwarda!
- Książę niedługo wraca; z nim nie wygrasz, więc lepiej
zmykaj, świątobliwy, zanim to my wytoczymy ci proces -
mówił równocześnie Hugo.
Tylko Gilbert, który zwykle ma zdanie na każdy temat,
milczał. Podeszłam do niego i pogładziłam go po dłoni.
- Mój dobry panie mężu, jesteśmy uratowani.
- Nic z tego nie rozumiem, Małgorzato - szepnął,
potrząsając głową. - Przecież Malachiasz nie mógł
wiedzieć... Może człowiek, który sprzedał mu ten róg,
napomknął o jakimś Ingulfie? Ingulf, kto by pomyślał...?
Byłem pewien, że to wszystko bajka. - Głos miał matowy i
słaby.
-

Zaczynam podejrzewać, że wygralibyśmy i tak,

niezależnie od pieczęci i run - powiedziałam gorzko.
- Strasznie zbladłaś, Małgorzato, wyglądasz na chorą. Co
ci jest?
- Serce mi pęka. Jestem pewna, że twój ojciec...
- Oczywiście, oczywiście! - wykrzykiwał jowialnie sir
Hubert. - Janie, idź do świetlicy i przyprowadź tu
panienkę. Panie Ralfie, sam się przekonasz, że znacznie
wysubtelniała, nie tracąc bynajmniej lotności umysłu.
- Jestem pewna, że twój ojciec za naszymi plecami
rozporządził ręką Cecylii.
- Co?!!! Przecież to... Potwór! Nie miał prawa! Jak
śmiał?
- Och, z pewnością odda ci zapłatę, ale sobie
zabezpieczył wygraną w sądzie; dziś, jutro, za rok,
kiedykolwiek zechce. Nie zerwiesz umowy, bo wówczas
ściągnąłbyś na jego głowę gniew sędziego, który już

background image

poczuł się bogatszy o wiano Cecylii! Cały dzisiejszy
triumf w mgnieniu oka zamieniłby się w porażkę.
Sprzeciwisz się, wiedząc, iż oznaczałoby to uwięzienie
twego ojca w królewskim lochu... albo jeszcze coś
gorszego? Czyż ja mogę odmówić swojej zgody wiedząc, że
to samo mogłoby spotkać ciebie? Twój ojciec ma nas w
garści, Gilbercie. Przechytrzył nas i sprzedał moją
dziewczynkę za ten skrawek ciemnego paskudnego lasu... -
Nie wytrzymałam i zaczęłam płakać.
- ...łzy radości, łzy radości, panie Ralfie. To dla niej
niespodzianka. Wiadomo, jakie są niewiasty.
- O, tak. Bardzo uczuciowe. Ciężko im wypuścić dziecko
spod swoich skrzydeł.
- ...za długo trzyma się matczynej spódnicy. Czas
najwyższy...
- ...moi klerkowie wszystko dokładnie sprawdzili. Oprócz
wymienionych przez ciebie aktywów dzieweczka ma jeszcze
połowę udziału w statku "Stella Maris". Zaiste słyszałem
o zawyżaniu wartości narzeczonej, ale nie spotkałem się z
negocjatorem tak szlachetnym, by przedstawiał wiano
niższym, niźli jest.
- Sprzymierzasz się z rodem de Vilersów, panie.
Najstarszym w Anglii.
- To także wiem. Wielki to zaiste dla mnie honor. Rad
jestem, sir Hubercie, że dane nam było zawrzeć tak owocną
znajomość.
- Czasy się zmieniają, panie Ralfie. Nawet taki
staroświecki zrzęda jak ja umie dostrzec korzyści
przymierza własności ziemskiej z prawem. Twój syn dobrze
się uczy?
- Jest bardzo zdolny. Bez wątpienia obejmie po mnie
stanowisko. Ale czemuż to szlachetna dama Małgorzata
rozpłakała się jeszcze głośniej? Rozchmurzże się, pani!
- Cecylia... Cecylia musi wyrazić zgodę - wyszlochałam. -
Jest jeszcze za młoda na... małżeństwo.
- Wedle moich obliczeń wkrótce skończy dziesięć lat -
odparł ten obrzydliwy staruch, mój teść. - Wiele panien
zostaje zaręczonych w młodszym wieku. Cóż dopiero
dziedziczka majątku i statku! Stanowczo za długo z tym
zwlekałaś, moja pani. Powinnaś też pomyśleć o przyszłości
Alicji. O! Już są! Uczyniłeś dobry wybór, panie Ralfie.
Ta młodsza jest gruba; zresztą musiałbyś pan dłużej na
nią czekać.
Krew zastygła mi w żyłach ze zgrozy. Oto tu u stóp
schodów, mając między sobą sługę, stały moje urocze

background image

dziewczątka, śliczne jak poranek, a ci dwaj obleśni
starcy taksowali je niczym owce na targu!
Cecylia miała na sobie zieloną sukienkę (niedługo z niej
wyrośnie, pomyślałam odruchowo) i jedwabny surkot
miodowej barwy wyszywany niebieskimi nićmi, a na głowie
wianek z margerytek. Niania rozczesała jej wiecznie
zwichrzony warkocz; jaskraworude włosy spływały falami
poniżej pasa. Ze szczupłej twarzyczki patrzyły wielkie
poważne oczy. Myślałam, że pęknie mi serce. Wyglądała jak
ofiara prowadzona na rzeź.
- Nie płacz, mateczko - powiedziała. - Rozmawiałam z
rodzicem naszego ojczyma.
- Oczywiście, oczywiście. To bardzo rozumna młoda panna -
zadudnił sir Hubert. - Powiedziała, że wyrazi zgodę
choćby dziś.
-

Chcesz, panie, rzec, że nasza umowa zależy od zgody

dziecka? - syknął Ralf FitzWilliam, nachylając się do
niego.
- Toż to oburzające.
Przebiegły stary łajdak zniżył głos, lecz i tak go
usłyszałam.
- Pst! To na użytek matki. Potrzebna jest jej zgoda.
Gilbert to uparty wół i jeśli wbije sobie do głowy, że
jego żona czegoś sobie nie życzy, będziemy z nim mieli
bardzo trudną przeprawę.
- Nie możesz jej pan nakazać posłuszeństwa? - zdziwił się
sędzia.
- Jak znam Małgorzatę, to nie byłby dobry pomysł. Nie
będę się teraz wdawał w długie wyjaśnienia, ale tylko
dzieweczka może ją do tego przekonać. - Obrócił się do
Cecylii, która wciąż stała w tym samym miejscu, i huknął:
- Powiedz swojej pani matce, że zrękowiny są po twojej
myśli i wyrażasz na nie zgodę.
Cecylia wysunęła brodę w przód jak zawsze, gdy podjęła
jakieś mocne postanowienie. Widziałam, że jest blada ze
zdenerwowania; jej głos brzmiał inaczej, był niższy,
dojrzalszy.
-

Spisałam warunki - powiedziała. - Jeśli zostaną

przyjęte, daję zgodę.
To rzekłszy, wydłubała z zanadrza pognieciony świstek,
który wręczyła sędziemu. Ten zdumiony wytrzeszczył oczy.
Zaiste jak świat światem, czegoś takiego jeszcze nie
widział.
Sir Hubert nie wytrzymał.
-

Warunki?! - ryknął. - Ty nędzna mała kocico, już ja

background image

ci
dam warunki!!! Kto u licha ciężkiego tak ci namieszał w
głowie?
Skoczyłam w przód, osłaniając ukochane dziecko przed jego
uniesioną ręką. Równocześnie Gilbert złapał ojca wpół,
obracając go ku sobie. Chwyciłam Cecylię i porwałam ją z
zasięgu tych przeklętych mężczyzn.
-

Zaczekaj pan, panie Hubercie - rzekł sędzia, który

tymczasem rozwinął karteluszek i przebiegł go oczyma. -
Warunki
są całkiem rozsądne i do tego bardzo zgrabnie wypisane.
Panno Cecylio, gdybyś była chłopcem, wyrosłabyś na
doskonałego
jurystę. Tak zaś miejmy nadzieję, że z czasem zostaniesz
matką
mądrych i sławnych sędziów. Kto cię nauczył tak pisać?
- Stawiania liter nauczyła mnie pani matka, a brat
Malachiasz doradził mi, co napisać - odpowiedziała
dziewczynka.
- Malachiasz! Ten przeklęty wścibski szarlatan!!!
- Cecylio - wtrąciłam się. - Skąd wiedział, że będzie o
tym mowa?
- Sama go poprosiłam. Wtedy, gdy mówiliśmy o kamieniu
filozoficznym. Pamiętasz, mateczko, wyraziłam życzenie,
którego nie był jeszcze w stanie spełnić. Zapytałam, co
mam robić, jeśli mnie zaręczą, zanim kamień będzie
gotowy. Brat Malachiasz pouczył mnie, że wedle prawa do
małżeństwa potrzebna jest zgoda obojga małżonków. Jeśli
się uprę, mogę ogniem i mieczem bronić swej dziewiczej
korony.
- Jakbym go słyszała - westchnęłam.
- Jeśli natomiast nie chcę się bronić ogniem i mieczem,
powinnam postawić warunki. Nauczył mnie, jak się je
formułuje. Pomyślałam, że najlepiej, jeśli przedstawię je
na piśmie.
- No to koniec. - Sir Hubert ciężko opadł na ławę i ujął
głowę w dłonie. - Teraz żeś pan ją poznał. Jest dzika i
samowolna. Wątpię, czy jest w Anglii choć jeden klasztor,
w którym zechcą ją przyjąć.
- Zapominasz, panie, że miałem już okazję poznać tę młodą
damę, a siedziała wówczas na czubku drzewa - uśmiechnął
się jurysta.
Cecylia przycupnęła obok mnie na ławie. Dopiero teraz
zauważyłam, że ma na sobie te barbarzyńskie zielone
ciżmy, które podarowali jej wieśniacy.

background image

- Cecylio, coś ty tam napisała? - spytałam.
- Za pani pozwoleniem przeczytam to głośno, lady
Małgorzato - rzekł pan Ralf. - I z góry zapewniam, że
jestem gotów przystać na każdy z tych warunków, o ile ty
i sir Gilbert wyrazicie zgodę.
Kiwnęłam głową, nie mogąc wydobyć słowa.
-

Warunek pierwszy: Cecylia Kendall będzie mogła zostać

poślubiona dopiero po ukończeniu szesnastu lat życia.
Warunek
drugi: jeśli do tego czasu Cecylia Kendall zmieni się
cieleśnie,
stając się niezdatną do małżeństwa z mężczyzną, umowa
narzeczeńska zostanie unieważniona.
Pohamowałam rwące mi się z piersi westchnienie.
-

Warunek trzeci: Cecylia Kendall poślubi tylko tego,

kto
będzie ją miłował ponad wszystko - dokończył czytanie
prawnik. - Sama przyznasz, pani, że to bardzo rozsądne
warunki.
Malachiaszu, ty nędzniku! - pomyślałam. Musiałeś jej
naplątać w głowie? Znam swoją córkę. Zdaje jej się, że
szesnaście lat to starość, od której dzielą ją całe
wieki. Jest pewna, że do tego czasu zmieni się w chłopca
i w ten sposób wykręci od poślubienia Denisa. Dlatego tak
łatwo dała się przekabacić staremu Hubertowi.
- Naprawdę tak myślisz? - zapytałam ją.
- Nie przepadam za wyszywaniem ornatów i obrusów, matko.
Toteż nie ciągnie mnie wcale do klasztoru. A jeśli nie
zmienię się do szesnastego roku, potem i tak będzie już
za późno, żebym w pełni to wykorzystała, więc równie
dobrze mogę wyjść za mąż. Denis jest znacznie milszy niż
Walter albo Piotr Wengrave.
- Ja też chcę się zaręczyć! - chlipnęła Alicja.
- Cicho bądź! - warknęłam - bo spełnię twoje życzenie,
a...
Przerwał mi nieludzki krzyk, jaki dobiegł ze świetlicy.
Nim ktokolwiek zdążył wbiec na schody, do komnaty wpadła
blada jak trup niania Sara.
-

La...lady Petronilla - wyszlochała - porwała dziecko!



ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

Petronilla czuła nasilające się ożywienie, ten cudowny
stan, gdy umysł rodzi tysiąc myśli naraz - o ileż lepszy

background image

od okresów martwoty, kiedy miała wrażenie, że pływa w
gęstym syropie, albo zwinięta w kłębek pragnęła tylko
śmierci. Teraz skrzyły się w niej światła, idee, w jej
ciele tętniła moc. Ach! Słyszy tamtych z dołu,
przerzucają się argumentami; ktoś płacze. Słyszy dźwięki
z zewnątrz, ludzi, konie. Słyszy ptaki w sadzie. Ach!
Jest jednym z nich, dziobie nadgniły owoc szukając
robaka, a potem sama staje się robakiem patrzącym z
dziury na olbrzymie czarne oko i wielki ostry dziób. I w
jednej chwili wraca do własnego ciała. Co tak szemrze?
Źródło. Zawsze ono. Kobieta zielona od wodnej rzęsy,
białka oczu błyskają w głębokich oczodołach, otchłanne
usta szepczą zakazane sekrety. To ona śpiewa. Wzywa ją.
Starucha śpi. A obok on, ten mały książę, bawi się
drewnianym konikiem, nucąc pod nosem. - Chciałbyś ze mną
odwiedzić zieloną damę, chłopcze?
"Tę w moklych butkach?" - pyta.
Stary pies chce ją ugryźć, lecz odtrąca go kopniakiem.
Jej ruchy nabierają tempa. Zanim ujadanie zbudzi starą
niańkę, zarzuca czarny płaszcz na bachora i owija go
szczelnie. Ktoś w dali krzyczy, ale teraz już wszystko
dzieje się błyskawicznie, głosy splatają się w jeden
wielobarwny wir. Petronilla czuje ekscytujący przypływ
sił; przerzuciwszy przez ramię szamoczący się tobołek,
biegnie po schodach z wieży. Przed wrotami stajni stoją
w pogotowiu osiodłane konie przyjezdnych dygnitarzy. "To
na ciebie czekają", śpiewają głosy. Tak miało być.
Przerzuca tobołek przez pierwsze z brzegu siodło, chwyta
wodze. Och, cudownie, jak cudownie znów poczuć wiatr na
twarzy i krew tętniącą w żyłach niczym płynne światło.
Świat migocze i iskrzy, a zielona dama wzywa ją słodką
szemrzącą pieśnią.

- Gdzie ona jest, dokąd poszła?! - Małgorzata potrząsała
niańkę za ramiona. Sir Hubert i słudzy pobiegli na górę.
- Wybacz mi, pani, nie wiem! - szlochała staruszka. -
Biegła tak szybko! W jednej chwili zniknęła mi z oczu!
Straszna myśl błysnęła w głowie Małgorzaty. Petronilla
nie przeszła przez wielką salę. Mogła uciec tylko
zewnętrznymi schodami. Jeśli nie zabiła Peregryna,
zrzucając go z wieży, to mogła się udać tylko w jedno
miejsce...
-

Źródło! - zawołała, zrywając się do biegu.

Tuż za nią wypadł na dziedziniec Gilbert. Inni, którzy
jeszcze się nie domyślili prawdy, przetrząsali świetlicę

background image

i pokoje na wieży. Przy poidle stały osiodłane kuce
kancelistów sędziego; dosiedli ich prędko i chwilę
później już byli za bramą, pędzili przez pola w stronę
dąbrowy. Zdało im się, że widzą postać w powłóczystej
sukni na wysokim wałachu Ralfa FitzWilliama. Znikła w
lesie. Popędzili spocone, zgrzane kuce, ale te nie mogły
konkurować z wielkim gniadoszem; zaczęły zwalniać, dysząc
ciężko. Tymczasem we dworze pospiesznie siodłano konie i
reszta domowników także ruszyła w pościg.

Nim ktokolwiek zdążył jej dosięgnąć, wrzuciła zawiniątko
w sam środek stawu, a potem zacięła konia tak mocno, że
ten jednym susem wyskoczył z wody, zadrobił na błotnistym
brzegu i pognał w las. Gilbert wparł w wodę swojego
wierzchowca, lecz owinięty czarnym płaszczem kształt już
zniknął.
Tymczasem dogonili ich inni. Widok zmroził im krew w
żyłach: Gilbert okrążał bulgoczący środek stawu,
wpatrując się z przerażeniem w głębię; Małgorzata biegła
ciągnąc za sobą długą gałąź.
-

Wrzuciła go na sam środek - powiedział Gilbert

głucho.
- Nie widzę go. Utonął.
Lord Brokesford krzyknął przeraźliwie, tak głośno, że
ptaki na drzewach umilkły, a same drzewa zadrżały. Potem
bez słowa zawrócił konia i zniknął w lesie; posłyszeli
tylko chrzęst miażdżonej kopytami ściółki.
-

Patrzcie. Patrzcie! - Jeden ze sług, blady jak

ściana,
wskazywał głaz.
Spojrzeli wszyscy w ślad za jego wyciągniętą ręką i
zobaczyli, że po kamieniu spływają strużki krwi.
Ludzie na brzegu zeskoczyli z koni; zaczęli się miotać w
poszukiwaniu drągów, haków, czegokolwiek, jakby nie mogli
ścierpieć myśli, że w obliczu tragedii będą stać
bezczynnie. Małgorzata z długim kijem była już po pas w
wodzie. Poruszała się jak ślepa.
- Małgoś, stój! - wrzasnął w popłochu Gilbert. - Na
miłość boską, bo i ciebie stracę!
Tego, co zobaczyli później, nikt z obecnych nie zdołał
wymazać z pamięci. Chłopi szeptali o tym wieczorami przy
ogniu jeszcze przez wiele lat, nie śmiejąc podnieść
głosu. Woda zabulgotała raz jeszcze i ni stąd, ni zowąd
przestała się piętrzyć. W głuchej niesamowitej ciszy
Małgorzata krzyknęła:

background image

-

W imię Najświętszej Matki Chrystusowej zaklinam cię,

oddaj mi dziecko!
Jej głos odbił się echem w lesie. Odpowiedział mu dziwny
szelest, jakby wiatr poruszył nagle koronami cisów. W
nieruchomej
zielonej głębi zamajaczył ciemny rozwijający się kształt.
Nikt ze zgromadzonych na brzegu nie odważył się drgnąć.
Koń Gilberta zesztywniał, stał w wodzie jak wryty. Coś
przesuwało się głęboko pod taflą stawu. Skrawek czerwieni
- dziecięcy kaftanik, za głęboko, by go dosięgnąć.
Potem... czyżby twarzyczka? Trupio blada, milcząca, z
zamkniętymi oczyma unosiła się spokojnie w zielonej toni,
a potem obróciła powoli, jakby znów miała wrócić w
głębiny.
Ale Małgorzata rzuciła się za nią jak lwica. Samymi
końcami palców udało jej się chwycić skraj czerwonego
kubraczka. Straciła grunt pod nogami, woda zalała jej
twarz, lecz Gilbert był już obok; głęboko wychylony z
siodła złapał ją za splecione pod zawiciem włosy i
pociągnął do brzegu. Kiedy wydostali się na płyciznę,
ujął ją za ramiona, żeby pomóc jej wstać, ale szorstkim
obcym głosem powiedziała: "Nie dotykaj mnie". Przycisnęła
do siebie synka i nie patrząc na niego ani na nikogo,
wyszła z wody ociekając rzęsą. Zerwany welon łagodnie
kołysał się na powierzchni stawu.
Małgorzata podniosła Peregryna za nogi i z ust malca
chlusnęła woda. Zaczęła ugniatać mu brzuch. Wypłynęło
więcej. Milczeli wszyscy, aby jej nie przeszkadzać.
Powietrze zdawało się lekko iskrzyć; ruchomy odbity od
wody poblask oświetlił jej twarz i ręce. Położyła dziecko
na ziemi i nachyliła się nad nim. Co robiła? Nikt nie
widział; nikt nie ważył się odezwać. Potem gwałtownie,
jak w agonii, wciągnęła powietrze i padła na ciało synka.
Gilbert złapał ją za ramię, odwrócił. Twarz miała
zastygłą i białą jak płótno.
-

Małgorzato! Małgosiu! - krzyknął. - Boże, ona umarła

z żalu! Po coś więc mnie oszczędził?
-

Nie, nie, panie! - Ktoś szarpał go za ramię. -

Spójrz!
Gilbert podniósł załzawione oczy i osłupiał, choć wiele
już
w życiu widział. Na nieruchomą białą twarzyczkę dziecka
wpeł-zał blady rumieniec. Gilbert przyłożył dłoń do małej
piersi. Poruszała się. Dotknął Małgorzaty. Ona też
oddychała.

background image

-

Żyje? - spytał klęczący obok niego sędzia. Rysy jego

twarzy wyostrzyły się z niepokoju.
-

Coś... - wymamrotał Gilbert - ona coś zrobiła...

Posłyszeli cichy, ledwie dosłyszalny jęk.
- Matko Hildo... - szepnęła Małgorzata. - Gdzie ona jest?
- Nie ma jej tu - odpowiedział Gilbert. - Ja jestem przy
tobie.
- Wołaj moje niewiasty. Tracę dziecko, które nosiłam pod
sercem - powiedziała i łzy pociekły jej po twarzy,
żłobiąc białe ścieżki w obsychającej warstwie wodnej
rzęsy.
Gilbert czule otarł jej policzki.
- Nie płacz. Proszę cię, nie płacz. Peregryn oddycha.
- Tak myślałam - odparła ledwie dosłyszalnym szeptem. -
Dwukrotnie dałam mu życie. Boże, miej go w swej opiece,
bo chyba po raz trzeci już mi się to nie uda.

Lord Brokesford gnał "na słuch", kierując się stłumionym
odgłosem kopyt i chrzęstem poszycia - tak samo, jak
wielokrotnie ścigał w lesie jelenie. Po pewnym czasie
dojrzał w dali Petronillę. Mknęła pełnym galopem przez
porośnięty krzakami ugór na skraju lasu. Sir Hubert
zacisnął usta i ponury jak śmierć popędził konia na
skróty przez wijący się potok, żeby przeciąć jej drogę.
Zawsze była wyśmienitą amazonką; teraz, gdy obłęd
wyostrzył jej refleks i pozbawił uczucia strachu, leciała
jakby na skrzydłach. Lecz mściwa determinacja wywarła
podobny wpływ na starego lorda: zawczasu przewidywał
następny ruch ściganej przez siebie zwierzyny. Wypadła na
łąkę. Trzymał się jej jak przywiązany, stopniowo
zmniejszając dystans. Widząc, że ją dogania, skręciła w
zagajnik, a stamtąd z powrotem w las, mając nadzieję, że
tam go zgubi. Ale rycerz, który polował w tym lesie od
dzieciństwa, znał tu każdy kamień, każdą najmniejszą
nawet ścieżkę. Pomimo usiłowań nie była w stanie mu
umknąć. Gałęzie zdarły jej z głowy zawicie, warkocze
spadły na plecy. Gniadosz zaczął zwalniać, coraz ciężej
robił spienionymi bokami. Petronilla wjechała między
dziwacznie ukształtowane skałki sterczące z dna lasu i
sir Hubert zrozumiał, że już ją ma. Skręcił w bok.
Przekonana, iż wreszcie go zgubiła, kobieta zwolniła do
stępa na wydeptanej przez jelenie ścieżce, która choć
całkiem jej nieznana, zdawała się biec w stronę opactwa.
Tam nikt nie ośmieli się jej tknąć. Będzie bezpieczna,
bezpieczna, śpiewały jej głosy.

background image

Ścieżka sprowadziła ją do wilgotnego, zamkniętego z
trzech stron zapadliska. Niecierpliwie zawróciła konia.
Jednakże drogę, którą tu zjechała, blokował sir Hubert na
swym wielkim rumaku. Oczy miał zimne i twarde niczym kat.
- Przepuść mnie - warknęła.
- Nie wyjedziesz stąd żywa - odparł.
- Musisz mnie puścić wolno. Teraz ja noszę twojego
jedynego spadkobiercę. Urodzę syna. Źródło mi to
powiedziało. Przyjęło ofiarę. Ono mnie miłuje.
- Trzeba cię uśmiercić - rzekł stary rycerz - jak
wściekłego psa. Albo konia, który złamał nogę.
- Nie jestem psem ani koniem. Jestem damą.
- Nie. Nie jesteś nawet uczciwą ladacznicą. Ale jak każde
Boże stworzenie masz duszę, więc dam ci czas na modlitwę.
- A cóż ja takiego zrobiłam? Gdybyś miał serce,
zrozumiałbyś, jak bardzo cierpiałam. Spójrz na to
wszystko moimi oczyma.
- Nie mam serca. I nie mam oczu. Wydarłaś mi je.
- Ale jesteś chrześcijaninem. Musisz mi wybaczyć. Puść
mnie, a przysięgam, że wstąpię do klasztoru i będę
pokutować, modlić się co dnia, co godzinę...
- Módl się teraz. Bóg potrafi wybaczać, ale on jest
większy ode mnie. Zabiłbym cię dwa, trzy, sto razy, choć
twoja śmierć i tak nie odkupi mi tego chłopca.
Wspomnienie Peregryna przygniotło go niczym brzemię.
Spuścił wzrok. Wyostrzona przez obłęd aż poza granice
ludzkich możliwości czujność poddała Petronilli szansę
ucieczki. Dźgnęła konia ostrogą. Ale stary także miał się
na baczności niczym kot, który nieruchomieje tylko po to,
by lepiej się odbić do skoku. Złapał ją za warkocz,
zrzucił z siodła, drugą zaś ręką cisnął wodze, jednym
szybkim ruchem wyszarpnął z pochwy u pasa długi nóż i
wbił jej w pierś. Przyciągnięta za długi jasny warkocz
zatoczyła się i oparła bezwładnie o bark jego konia.
-

Potwór - rzekł głucho.

Strużka krwi wypłynęła z ust kobiety, pociekła po szyi. W
wychylonej ku górze twarzy otwarły się oczy i spojrzały
na niego.
-

Nie bardziej niż ty - szepnęła.

Polowanie dobiegło końca. Nie było tylko rogu, żeby
odegrać mort.
Sir Hubert wrócił na polanę u źródła, prowadząc za sobą
wysokiego wałacha z przewieszonym przez siodło trupem
synowej. Krew plamiła jej suknię, ściekała po siodle i po
końskim boku; plamiła także przód jego kaftana, rękawy,

background image

nawet buty. Ludzie na polanie zajęci byli wiązaniem noszy
ze świeżo ściętych gałęzi. W pierwszej chwili przemknęło
mu przez głowę: "jednak przeczuli, co ze sobą przywiozę".
Potem uświadomił sobie, że nikt na niego nie patrzy, a
noszy nie przygotowali dla Petronilli. Kładą na nich
białą jak śnieg Małgorzatę z przytulonym do piersi
nieruchomym dzieckiem. Na ten widok pomyślał, że tam w
lesie mówił prawdę: nawet i stukrotna śmierć morderczyni
nie odkupi mu tego, co utracił. Jak mógł być tak ślepy,
nie widzieć, nie doceniać tego, co miał? Smukłe plecy
Gilberta zgarbiły się pod brzemieniem bólu. Milczał. "Już
nigdy więcej się do mnie nie odezwie - pomyślał stary
lord. - Czy to wszystko moja wina?"
Jego uszu dobiegł jakiś paskudny dźwięk i naraz
uzmysłowił sobie, że to on sam płacze. Tuż obok ozwał się
zmieniony głos sędziego:
-

Panie Hubercie! Panie Hubercie! - powtarzał. - Oni

jeszcze żyją. Oboje oddychają. Mów, co tam zaszło?
Sir Hubert zaczerpnął głęboko tchu. Nie wierzył temu
człowiekowi, ale jeszcze w lesie przećwiczył sobie, co
powie:
-

Lady Petronilla odebrała sobie życie. Z żalu za

popełnione
grzechy.
Sędzia prędkim spojrzeniem obrzucił lepką od krwi odzież
starego rycerza i jego pas. Nóż tkwił w pochwie i był
czysty. Za to zmarła miała przy pasie nóż zbroczony
czerwienią, która zresztą wciąż się sączyła na jego
paradne siodło. "Ujdzie, zawyrokował w myśli. Trzeba ją
zdjąć z konia, póki uprząż da się jeszcze domyć".
Sir Hubert patrzył przed siebie nieprzytomnym wzrokiem.
Potrząsnął głową.
- Rzekłeś waść, że oni żyją?
- Ona... Matka... weszła do stawu i wyciągnęła chłopca
-

odparł sędzia. Dopiero teraz sir Hubert zauważył jego

niezwyczajną bladość. Rozejrzał się. Słudzy stali jak
otumanieni, inni
klęczeli i modlili się głośno, unosząc twarze ku niebu.
"Ona coś zrobiła - pomyślał. Małgorzata znowu zrobiła coś
dziwnego".
- Mówiłem, że dobrze ją mieć po swojej stronie - rzekł.
- Teraz pojmuję, co miałeś na myśli - przyznał sędzia.
-

Córki też są takie?

-

Ja w każdym razie niczego takiego nie zauważyłem -

odparł kwaśno stary rycerz.

background image

Posłyszeli wesoły gulgot i ze źródła trysnęła woda. Sir
Hubert spojrzał na głaz. Był suchy, tylko tu i ówdzie
połyskiwały w nim drobiny miki.
- Chyba masz pan rację - sapnął. - Żyją. Na kamieniu nie
ma krwi.
- Wiedziałeś o tym, panie?
- Nigdy wcześniej tego nie widziałem. Myślałem, że to
bajka.
- I źródło znów bije. - Sędzia wciąż był bardzo blady.
- Chcesz powiedzieć, że ona je zatrzymała?
- Tak - szepnął drżącym głosem pan FitzWilliam. - Kazała
mu wypluć chłopca... i wypluło.
- Zawsze byłem przekonany, że te bajdy o źródle są
wyssane z palca. Żałuję, że tego nie widziałem.
- Ja tam żałuję, że widziałem - wzdrygnął się prawnik. -
Bardziej mi się podobał mój dawniejszy świat. Porządny,
logiczny i bez cudów.
- Ech, wy, juryści! Świat nie wygląda tak, jak piszą w
księgach! A zwłaszcza w prawniczych księgach!
- A powinien - mruknął pan Ralf.
- Wówczas nie odzyskałbym wnuka - rzekł poważnie sir
Hubert. Gdy jednak przyjrzał się milczącemu pochodowi
zmierzającemu do zamku, nie odczuł zadowolenia, że miał
ostatnie słowo. Gryzło go jakieś przykre uczucie, którego
nigdy wcześniej nie zakosztował. Gorzki żal kruszył jego
wyniosłe kamienne serce.


ROZDZIAŁ DWUDZIeSTY SZÓSTY

Zanim pochód dotarł do bramy dworu, towarzyszył mu już
proboszcz i tłum wieśniaków. Ktoś rozkołysał dzwonek na
cmentarnej dzwonnicy. Poniosła się wieść, że "mała wdowa
z Londynu" - ta miastowa, w śmiesznych butach, która
wyszła za młodszego syna lorda - utonęła. Krzyk i płacz
wieśniaczek wzbił się pod niebiosa, bo zaznały od niej
wiele dobrego. Dopiero po pewnym czasie zrozumiano, że
małżonka Gilberta żyje, choć jest nieprzytomna; to
Hugonowa odebrała sobie życie i grabarze już kopią dół
poza murem cmentarza. Chłopi drżeli ze zgrozy. To
ostateczna i najstraszniejsza kara, gdy komuś odmówią
pochówku w poświęconej ziemi.
Nim fioletowy zmierzch stopniowo ściemniał w noc, na
zamkowym dziedzińcu zgromadziła się chyba cała okoliczna
ludność. Kilka pochodni wyłuskiwało z mroku

background image

przestępujących nerwowo wieśniaków.
- Co oni tam robią? - spytał zduszonym głosem pan na
Brokesfordzie, który od paru godzin siedział nieruchomo
pod oknem świetlicy, kryjąc twarz w dłoniach. We wnęce
było ciemno, z dworu wpadało tylko zimne światło kilku
gwiazd. W drugim końcu komnaty rozstawiono wszystek tuzin
posiadanych świeczników. To tam leżała w wielkim łożu
Małgorzata i jej synek. W nogach łoża, obity i
pokrwawiony, warował jej stary pies-a obok klęczał
Gilbert zatopiony w modlitwie.
- Modlą się do Najświętszej Panny - odpowiedział
pachołek, wyglądając przez okno. - Są tu niechybnie
wszyscy twoi poddani, panie.
- Wszystko... wszystko w gruzach... Moje plany... Jak
zdołam żyć dalej? Po co w ogóle człowiek żyje? Sława,
honor rodu, a teraz... Patrz na nich! Czy to moja wina?
Przez chwilę był bardzo bliski dostrzeżenia pasma
pozornie niezwiązanych zdarzeń, które mogły do tego
doprowadzić. Czyżby... czyżby zaczynały one bieg w jego
własnym zimnym sercu niezdolnym do miłości? Gdy jednak
próbował pochwycić i prześledzić to pasmo, wymknęło mu
się i uleciało na zawsze. Próbował pocieszyć się myślą,
że lady Petronilla była z gruntu zła, a on tylko żelazną
ręką wymierzył jej sprawiedliwość, ale to też niewiele
pomogło. Coś ciężkiego ugniatało mu pierś, sprawiało ból.
A potem zaczęło falami przebiegać jego ciało,
rozdzierając go na strzępy. Oddał swe twarde stare serce
małemu skrzatowi, który konał oto w łożu obok matki.
Oddał je - i stracił; teraz było złamane.
Zza okna doleciały głosy:
- Słodka Pani, racz usłyszeć Nasze korne błaganie, Zmiłuj
się nad nami...
"Wszystko na darmo - myślał lord Brokesford. Ileż to razy
najdostojniejsi księża w całym królestwie błagali Jezusa
i jego Najświętszą Matkę o błogosławieństwo dla kampanii
francuskiej i na co sie to zdało"?
- Gwiazdo zaranna, Jutrzenko, Ty, co dajesz światłość
światu. Dzień od nocy oddzielasz...
"Kiedyż wreszcie zaprzestaną tych bezowocnych pień -
pomyślał. Wszystko stracone, tylko oni jeszcze tego nie
widzą".
"Światłość! Dlaczego więc ja, płacząc, kołaczę się w
mroku? Kto
stracił tyle co ja?"
- Piękna Matko Jezusowa, Racz się zlitować...

background image

Litość... - myślał, wyglądając przez okno w noc. Jemu nie
została dana. Na niebo wspiął się cienki ostry sierp
księżyca. Niewiele dawał światła, rozorał jednak duszę
sir Huberta i pozostawił w ranie drobny, formujący się
dopiero skrawek myśli. Niebieska Pani także miała syna,
uświadomił sobie. Zaryzykowała
wszystko. I straciła Go. Z pewnością wie, jak to boli,
kiedy serce
kona w piersi z żalu...
- Zabierz nas do swego domu, Przed mściwością piekieł
osłoń, Ochroń nas...
"Boże, Boże, czy tak właśnie wygląda piekło? Czy
potępienie to wiekuisty smutek, nieskończony żal po tym,
czego nie da się już naprawić? Nie przypuszczałem, że
spotka mnie coś takiego. Zawsze gardziłem bólem, bólem
ciała. Ale to cierpienie zakradło się jak złodziej i
wypaliło mi całe wnętrze. Zlituj się nade mną, słodka
Pani, Królowo Niebios. Zlituj się nad Twoim sługą. Kornie
cię błagam..."
Skoro pan zamku wydawał się niezdolny do jakiegokolwiek
czynu, rządy przejęła inna, w pełni kompetentna ręka.
Zapewniwszy wygodę Małgorzacie i dziecku, pani de Hauvill
ściągnęła z wioski dwie młode bystre dziewczyny do opieki
i pomocy przy przedwczesnym porodzie. Wezwała też córkę
znachorki, by umyła i przygotowała do pochówku ciało
samobójczyni. Wydała stosowne polecenia grabarzom.
Stanowczo wyperswadowała sir Hugonowi upicie się do
nieprzytomności, sugerując w zamian spędzenie nocy na
modlitwie. Rozmówiwszy się z rządcą, kazała całej służbie
lady Petronilli pakować manatki i jeszcze przed świtem
wyprawiła ich z zamku. (Osobiście sprawdzała każdy
tobołek, by się upewnić, że wynoszą tylko swoje rzeczy.)
Ze świecą w dłoni krążyła nieznużenie w górę i w dół po
schodach przygniecionego nieszczęściem domostwa,
troszcząc się równocześnie o położnicę, pogrzeb oraz
pozostałych w zamku gości, którymi także należało się
przecież zająć. Znajdował się wśród nich sędzia i jego
kanceliści - ich wierzchowce były tak zgonione, że nie
można ich było używać w najbliższym czasie - oraz
rozparty w łożu pana domu sędziwy czarny mnich, który co
chwila domagał się jabłkowego wina.
Trzeba więc było zadbać o pościel i wieczerzę, kazać
pachołkom oprowadzać zgonione konie, póki nie wyschną,
nagotować polewki i naparzyć ziół, zagrzać koce, zanim
rozpali się

background image

w kominach. Madame dowodziła służbą, wieśniakami i obiema
córkami Małgorzaty, które nagle dojrzały ponad swój wiek.
Noc
ciągnęła się bez końca, słudzy potykali się ze zmęczenia,
tylko
pani Agata, jakby Bóg dał jej niespożyte siły, wciąż
trzymała
się prosto, chodząc tam i z powrotem, w górę i w dół;
pilnując,
żeby wszystko zostało wykonane jak należy i niczego nie
zaniedbano. Ilekroć przechodziła przez świetlicę, sir
Hubert podnosił
głowę i spoglądał na nią. Tej nocy dojrzał coś, czego
dotąd nie
widział, a raczej postrzegał w niewłaściwym świetle.
Szelest poruszanych miarowymi krokami spódnic,
wyprostowane plecy,
czujne na wszystko oczy zdały mu się samą istotą ładu,
który
stoi na straży prawości i cnoty, nawet jeśli na dom
spadnie nieszczęście. Patrząc na nią zapuchniętymi od łez
oczyma, dojrzał
też co innego: profil, jaki malarze nadają świętym i
aniołom,
cerę jasną i gładką w świetle świecy. Te zmarszczki,
jakie pozostały widoczne w migotliwym blasku, zdawały się
rysami charakteru, znamionami doświadczenia, zewnętrznym
przejawem
wewnętrznej równowagi. Zręczne ręce madame nosiły wodę,
zimne okłady i gorące wywary. Pojął, że ta niewiasta
nigdy się
nie poddaje, a była to cecha, którą umiał docenić,
przypisywał
ją bowiem również sobie.
Na godzinę przed świtem Małgorzata zaczęła strasznie
krzyczeć. I choć służebne zaciągnęły zasłony wokół łoża,
stary lord, który wciąż czuwał w drugim końcu świetlicy,
widział, jak wynoszą miskę z tym, co zostało z jego
drugiego wnuczątka. Gdy po długiej chwili stanęła przed
nim madame ze świecą w dłoni, odczuł niemal ulgę.
- Panie, twoja synowa żyje i wyzdrowieje.
- A Peregryn? - spytał zdławionym głosem.
- Oddycha. Śpi spokojnie.
- Czy odzyskał przytomność? Przemówił?
- Jeszcze nie. Odezwał się raz, z zamkniętymi oczami,

background image

chyba więc po prostu coś mu się przyśniło.
- Co powiedział?
- "W domu zielonej pani jest bardzo mokro."
Sir Hubert dumał nad tym przez chwilę. Potem spytał z
niepokojem:
- Czy wróci do siebie? Nie doznał szkody na umyśle?
- O tym postanowi Bóg - odparła cicho pani de Hauvill.
Zauważył łzy błyszczące w jej oczach i nagle zrozumiał,
jakim kosztem okupuje tę niewyczerpaną siłę podtrzymującą
ją owej nocy. Płaci za nią cenę nieprzelanych łez,
hamowanego żalu, bezlitośnie kiełznanych emocji. Było to
poświęcenie, które umiał docenić.
- Pani Agato, zaznaliśmy od ciebie wiele dobra - rzekł
ochryple.
- To mój obowiązek - odparła, raptownie odwracając twarz.
Rano sir Hubert zasiadł do śniadania w towarzystwie
sędziego i obaj patrzyli, jak madame nadal dwoi się i
troi. Rozesłała posiłki do komnat na górze, rozmówiła się
z ludźmi, którzy mieli nieść ciało na cmentarz, i wydała
dyspozycje odnośnie do stypy - dość skromnej, właśnie
takiej, jaką się godzi wydać po wstydliwym pochówku.
- Świetnie sobie radzi, nieprawdaż? - zauważył sir
Hubert.
- Po tym zawsze można poznać dobrą krew - odparł sędzia.
Słysząc to, sir Hubert zamyślił się głęboko. Niewiele
później z bramy zamku ruszył cichy kondukt. Hugo nachylił
się do ojca i rzekł półgłosem:
-

Jakaż to ulga, że w domu została pani de Hauvill i

kiedy
wrócimy, wszystko będzie jak należy. Z Petronillą
człowiek niczego nie był pewien. Czy wiesz, że pocięła na
strzępy moją nową
szatę, tę w stylu saskim? A tyle mnie ona kosztowała! -
westchnął.
Sir Hubert, którego trochę gryzły wyrzuty sumienia, nagle
poczuł, że robi mu się lżej na sercu. Uwolniony od
nieprzyjemnego brzemienia kiełkujący koncept, nad którym
się od niedawna zastanawiał, rozrósł się i przybrał formę
błyskotliwej idei.
Po południu, gdy nieboszczka spoczęła już w ziemi
zaopatrzona w dodatkowe modły mające na celu
powstrzymanie jej duszy od włóczenia się po hrabstwie
Hertford, sir Hubert udał się po radę do młodszego syna -
jedynego członka rodziny dysponującego doświadczeniem,
które dałoby się wykorzystać w tym konkretnym przypadku.

background image

Znalazł go w świetlicy; siedział na brzegu łoża,
trzymając żonę za rękę. Podparta licznymi poduszkami
Małgorzata wyglądała już nieco lepiej - straciła tę
śmiertelną bladość. Malca w łóżku nie było; na widok
pustego miejsca stary lord zachwiał się na nogach.
- Dobre wieści, ojcze! - uspokoił go Gilbert. - Pod twoją
nieobecność Peregryn się obudził zdrów jak ryba! Tak
strasznie hałasował, że posłałem go z nową niańką na dół,
żeby zatkała mu buzię łakociami. O, popatrz, udało mi się
rozśmieszyć moją panią małżonkę.
- To nie był śmiech - sprostowała Małgorzata. - To był
grymas. Opowiadasz najgorsze dowcipy pod słońcem.
-

To też jest sztuka - odparł Gilbert z niezmąconym

błogim spokojem.
"Mimo tego co wycierpieli, dobrze im ze sobą - pomyślał
sir Hubert. A więc to tak powinno wyglądać małżeństwo?"
- Gilbercie, mam pomysł - oznajmił.
- O, nie - wyszeptał Gilbert, blednąc.
- Znowu? - bąknęła pod nosem Małgorzata. Sir Hubert
zauważył na jej czole drobne zmarszczki, których
wcześniej tam nie było.
- To bardzo dobry pomysł i właśnie przyszedłem prosić cię
o radę, jak go przeprowadzić. Nie mogę sobie pozwolić na
popełnienie błędu. Niektórzy ludzie bywają bardzo
drażliwi, sam wiesz.
- Jacy ludzie? Masz na myśli Hugona?
- Och, nie, chodzi mi o tę, no cóż, madame. To jest,
madame Agatę, no wiesz przecież, którą...
- A konkretnie o co ci chodzi?
-

Hm, no cóż, sam widzisz, jaki tu bałagan...

Małgorzata spojrzała na niego wrogo. Speszył się
odrobinę.
- A ostatnio... - podjął z wysiłkiem - hm, ostatnio
zauważyłem, że ta... hm... madame Agata jest bardzo
pozbieraną niewiastą. To znaczy... no wiem, że jest
uboga, ale równoważą to zalety charakteru... jest dobrej
krwi i z pewnością nie zhańbi...
- Ojcze - przerwał mu Gilbert, różowiejąc z uciechy -
chcesz powiedzieć, że zamierzasz się oświadczyć pani de
Hauvill?
- To... no, miałoby sporo sensu, prawda? Owszem, na pozór
lepsza mogłaby się wydawać niewiasta młodsza i
majętniejsza, ale taka z kolei mogłaby nie posiadać
dostatecznej siły charakteru, to jest...
- Dostatecznej, żeby z tobą wytrzymać, to chciałeś rzec?

background image

- po twarzy Gilberta przemknął kpiarski uśmieszek. -
Ojcze, masz moje błogosławieństwo!
Wyraźnie zaniepokojona Małgorzata wpatrywała się w nich
szeroko otwartymi oczami. Ten starzec miał obsesję na
punkcie
kojarzenia małżeństw! Najpierw jej Cesia, teraz madame.
Doprawdy trzeba ostrzec panią de Hauvill przed potwornym
spiskiem, jaki tu się knuje!
-

A, więc też uważasz, że to dobry pomysł? Wiedziałem!!

-

wykrzyknął triumfalnie stary rycerz.

-

Tylko ostrożnie. Miałem już z nią do czynienia.

Musisz
zważać na każde słowo.
Ale ojca już nie było. Wybiegł ze świetlicy jak młodzik.
Sir Hubert zastał madame na schodach do piwniczki, skąd
komenderowała kilkoma uzbrojonymi w miotły dziewczynami
krzątającymi się wokół skrzyń i beczek. W powietrzu
unosiły się tumany kurzu, a towarzyszył im nasilony
chrobot i piski czmychających stworzeń, które Pan Bóg
stworzył specjalnie do piwniczek, spichlerzy i loszków.
Przerażona mysz śmignęła mu między nogami niczym krągły
kosmaty pocisk.
- Posłałam po parę kotów - poinformowała go madame.
- Koty? - skrzywił się. - Nie cierpię kotów.
- Wolisz, panie, szczury? Nie będziesz rad, gdy gryzonie,
których tu pełno, obrócą cały twój dobytek w kupę trocin.
- Pani de Hauvill nachyliła się i zawołała w dół: -
Tłuczcie je, tłuczcie! Szukajcie zwłaszcza gniazd!
- Hm, no cóż, może to i racja. Zapewne i koty mają we
dworze swoje miejsce - bąknął sir Hubert.
- Wszystko ma swoje miejsce - powiedziała madame.
-

Ale pewne rzeczy nie powinny mieć miejsca w

przyzwoitym
domu.
Sir Hubert przestąpił z nogi na nogę. Toczył duchową
walkę. Jak poruszyć sprawę, z którą przyszedł? Nagle
wydała mu się ona znacznie bardziej delikatna, niż mu się
dotąd wydawało.
- Niektórzy ludzie - rzekł powoli - nie zajmują
odpowiednich dla nich miejsc.
- Co mają znaczyć te słowa?
-

Hm, no cóż, na przykład ty, pani, doskonale sobie

tutaj
radzisz...
Lady Agata zerknęła na niego podejrzliwie.

background image

-

Myślę... to znaczy, pomyślałem...

Spojrzała ponownie. W jej oczach pojawiło się skupienie,
jakby chciała się upewnić, czy dobrze słyszy. "Do licha -
pomyślał sir Hubert - tak chyba nie da rady. Zacznę od
nowa".
Odchrząknął.
-

Pani, jesteś niewiastą najwyższych zasad. Widzę i

doceniam w tobie te cnoty. Proponuję ci honorowy pakt.
Skupienie lady Agaty ustąpiło miejsca osłupieniu.
-

To znaczy, chcę powiedzieć - zastrzegł się - że nie

mam,
broń Boże, na myśli ochmistrzowania. Proszę mnie źle nie
zrozumieć. Proponuję ci, pani, honorowe małżeństwo.
Jesteś
właśnie taką osobą, jakiej trzeba, by w tym domu
zapanował
ład.
Madame lekko przybladła. Patrzyła na niego, milcząc,
jeszcze przez długą chwilę.
- Będę musiała to przemyśleć - stwierdziła w końcu.

- Gilbercie!!! Gilbercie, na litość boską, co ja mam
zrobić? Dała mi kosza! - Sir Hubert wpadł do świetlicy z
rozwianym włosem i rozpaczą w oku.
Gilbert siedział na ławie z księgą domową, w której
oprócz rozlicznych przepisów i porad spisane były również
historie z przeszłości rodu, i czytał żonie na głos.
Cecylia z Alicją, przycupnięte w nogach łoża, też się
przysłuchiwały. Czując, że zapowiada się ciekawa
dyskusja, błyskawicznie zsunęły się na podłogę, starając
się nie rzucać w oczy, żeby nie wyproszono ich za drzwi.
-

A co ci konkretnie powiedziała? - spytał spokojnie

Gilbert.
Zza łoża błysnęły dwie pary ciekawskich oczu i czujnie
nastawionych uszu.
-

Jak ona mogła? Jak śmiała? Może posądziła mnie o

niecne
zamiary? Powiedziała, że musi się zastanowić.
Małgorzata całą swoją mocą stłumiła chichot i z wysiłku
dostała czkawki. Sir Hubert szybko zerknął w jej stronę,
lecz zobaczył tylko poważne współczujące oblicze. Zwrócił
się więc znów do syna:
-

Jak myślisz, dlaczego mnie odrzuciła? Mam wszystko:

tytuł, piękny dwór, potężnego patrona i najlepszą
genealogię

background image

w Anglii. Ona nie ma nic. Powinna być mi wdzięczna, że w
ogóle
zwróciłem na nią uwagę.
W ciemnych oczach Gilberta na ułamek sekundy błysnęło
rozbawienie. Spojrzał na ojca z namysłem i pokręcił
głową.
- Jeśli moje własne doświadczenia z lady Agatą mogą tu
być miarodajne, musisz się przygotować na to, że będziesz
trzykrotnie ponawiał oświadczyny.
- Trzy... trzykrotnie?! - zakrztusił się ojciec. - To
niewiasta w tym wieku może wciąż być kokietką? Sądziłem,
że rzuci się na moją propozycję.
- Gdyby należała do tego rodzaju niewiast, które rzucają
się na okazje, zapewne w ogóle nie chciałbyś się z nią
ożenić, prawda?
Stary rycerz pokiwał głową. Musiał przyznać synowi rację.
Skąd ten szczeniak tyle wie o białogłowach? W sprawach
tyczących się słabszej płci wypowiadał się tak mądrze, że
było to aż nieprzyzwoite.
- Myślę - rzekł w zadumie Gilbert - że powinieneś ją
czymś zachęcić. Bądź co bądź chcesz z nią zawrzeć traktat
pokojowy.
-

To znacznie trudniejsze niż negocjacje z Francuzami!

Dziewczęta zerknęły na siebie; Cecylia znacząco pokiwała
głową.
- Gilbercie... - w głosie starego rycerza dała się
słyszeć rozpacz - Ale... czym konkretnie?
- Zaoferuj jej coś, co spodoba się damie, nie coś, na co
ty sam miałbyś ochotę.
- Myślałem właśnie o pięknym sokole i kapie pod siodło.
- No właśnie. Jedno i drugie odpada. Musisz lepiej się
namyślić, ojcze.
- Damy! A czego one mogą chcieć? Kiecek, świecideł,
pieniędzy na podarki dla księży, minstreli i tańców i
tych wszystkich rzeczy, na które szkoda czasu i gotówki!
- Jeśli zamierzasz jej to przedstawić w ten sposób,
oszczędź sobie fatygi. Będziesz mógł się oświadczać do
sądnego dnia.
- No to co ja mam jej powiedzieć?
- Musisz to ująć własnymi słowami, ojcze. Tylko najpierw
rozważ porządnie każde z tych słów, inaczej będziesz
stracony.
W ciągu następnych kilku dni sir Hubert miał mnóstwo
czasu na rozważania. Spędzał go głównie w siodle, jeżdżąc
do St. Albans, gdzie składał zeznania w związku z

background image

"samobójczą" śmiercią Petronilli. "Czego może chcieć
niewiasta, dumał. I jak to wysłowić, żeby się nie
obraziła? Dobry Boże, nie jest przecież żadnym dworskim
bawidamkiem o wężowym języku. Dlaczego ona tego nie
docenia?"
Dochodzenie było bardzo powierzchowne. Sir Hugo
zaświadczył, że jego żona często napomykała o
samobójstwie, mówiąc, że śmierć będzie dla niej lepsza
niż życie u jego boku. Później zaś, po egzorcyzmach,
których efekt okazał się niedoskonały, bywała
przygnębiona i groziła, że rzuci się z wieży. Sir Hubert
opowiedział, jak dopędził ją w lesie i oskarżył o mord na
dziecku, ona zaś oznajmiła, że nie stanie przed sądem, i
wbiła sobie nóż w piersi. Pan Ralf FitzWilliam, który po
sporządzeniu, podpisaniu i solennym opieczętowaniu umowy
zaręczynowej opuścił Brokesford, specjalnie przyjechał do
St. Albans zaświadczyć, iż na własne oczy widział
zakrwawiony nóż lady Petronilli. Któż miał wątpić w
zeznania tak dostojnych ludzi? "Będę musiał zdybać
jakiegoś wędrownego franciszkanina - myślał sir Hubert -
najlepiej takiego, który nie mówi po angielsku. Nie
byłoby dobrze, gdyby tajemnica spowiedzi rozniosła się po
całym hrabstwie".
Obrócił się do Hugona, który jechał obok niego w świeżo
nabytej czapce z modnym małym rondkiem oraz w eleganckim
aksamitnym kubraku uszytym z jednej z czarnych sukien
nieboszczki Petronilli. (St. Albans nie było co prawda
Londynem, lecz mieszkało tam sporo wartych grzechu
niewiast.)
-

Hugonie, powiedz mi, czego pragną kobiety? - spytał.

Do Brokesfordu mieli jeszcze kawał drogi. Liście na
drzewach
zaczynały stopniowo żółknąć, a rankami w powietrzu czuć
było chłód. Upalne szczodre lato miało się ku końcowi.
Stary rycerz czuł już w kościach zbliżającą się zimę i
zżymał się na samą myśl o długich nudnych wieczorach w
ponurym zamku. Będzie mu brakować szczebiotania wnuczka,
krzątaniny wścibskiej i wszędobylskiej Małgorzaty, a
nawet Gilberta, który w końcu jednak chyba wyszedł na
ludzi, choć zajęło mu to bardzo dużo czasu.
- Kobiety? Pragną mężczyzny, który zaspokoi je
pięciokrotnie w ciągu nocy, jak ja - odparł Hugo. - Są
wprost nienasycone. Jeśli nie sprosta się ich żądzy,
żywotne fluidy uderzają im do głowy, odbierając rozum.
Sporo nad tym myślałem i doszedłem do wniosku, że

background image

zaspokojenie niewiasty w związku małżeńskim jest
niemożliwe, afekty męskie bowiem często zmieniają obiekt,
podczas gdy żona musi być wierna małżonkowi. Dlatego też
mężczyzna nie powinien się żenić, chyba że miałby kilka
żon dla ożywczej rozmaitości, jak to jest u Turków.
- Hugonie, te jak je zwiesz, fluidy, z pewnością uderzyły
do głowy tobie. Chrześcijanin winien kontentować się
jedną żoną. A w każdym razie jedną na raz.
- To prawda. Dlatego chcę na jakiś czas odpocząć od
sakramentalnych związków. Skądinąd w czerni jest mi
bardzo do twarzy. Zauważyłeś, ile niewiast proponuje mi
ostatnio wspólne modły? Nie mogę się uskarżać na brak
pocieszycielek.
- Wychowałem bestię! - zdumiał się stary lord. - Jak to
możliwe?
- No cóż, ojcze, zawsze starałem się wzorować na tobie! -
odparł wesoło Hugo.
"Ech, ci starzy! - prychnął w duchu. Zrzędzą i zrzędzą.
Ojciec też wkrótce zacznie się podpierać kosturem,
narzekać na reumatyzm i wygrzewać się w słońcu jak
jaszczurka. Życie jest niepojęte".
Hugo pocieszył się myślą, że on sam się nie zestarzeje, a
już
na pewno nie tak żałośnie.
- A co się tyczy niewiast, Hugonie...
- Rządzą nimi namiętności - oznajmił pierworodny. - Ich
maleńkie móżdżki nie są w stanie pomieścić poważniejszych
myśli.
Gdy przybyli do zamku, sir Hubert zajrzał do stajen, a
potem udał się do komnaty na wieży i kazał sobie podać
małe brązowe lusterko, w którym uważnie obejrzał swoją
twarz. Nieźle, całkiem nieźle - uznał. Następnie polecił
słudze, by ten przyniósł nożyce i przystrzygł mu
krzaczastą brodę oraz kępki włosów wystające z uszu jak
siwy dym. Ponownie zajrzał do zwierciadła. "Istnieje
zasadnicza różnica - pomyślał - między ogładzeniem się na
tyle, by nieco bardziej podobać się niewiastom, a
całkowitym pozbawieniem się wszelkich cech charakteru".
Zadowolił się więc tylko przycięciem długich włosków
sterczących z chmurnie nawisłych brwi (nie będzie ich
przylizywać niczym dworak!). Następnie napomadował włosy
gęsim sadłem i rozczesał je równo pośrodku.
"Tfu! Wyglądam jak jakiś zniewieściały tancmistrz" -
burknął w duchu.

background image

-

Zapewniam cię, że będziesz mogła sama sobie dobrać

szlachetnie urodzoną towarzyszkę, abyś nie była
pozbawiona miłego towarzystwa własnej płci...
Nadal patrzyła w ziemię, lecz odetchnęła odrobinę
głośniej, co uznał za dobry znak.
-

W tym domu... - zająknął się i podjął: - Ten dom był

pusty, nie było w nim dworek ani paziów, bo nie było w
nim
prawdziwej pani. Jeśli tylko zechcesz, wypełni się
młodością
i śmiechem, tak by radowało się twoje serce.
Zerknęła na niego. Jej wzrok zatrzymał się na świeżo
przystrzyżonej brodzie i włosach błyszczących od gęsiego
smalcu. To działa - pomyślał. Ale jeszcze nie powiedziała
"tak", brnął więc dalej:
-

Zawsze będziesz miała do swojej dyspozycji pięknego

wierzchowca...
Opuściła głowę.
-

...I dwie nowe suknie w roku... rzecz jasna, nie

licząc tej na
Boże Narodzenie - dodał pospiesznie.
Madame podniosła wzrok. Była blada jak ściana.
- I co roku zabiorę cię, pani, w podróż do stolicy...
nie, dwa
razy w roku.
Zobaczył wyraźnie, że się uśmiecha. Był to bardzo lekki,
bledziutki uśmieszek, ale sir Hubert poczuł, że krew
zaczyna mu mocno tętnić w żyłach. Pani de Hauvill
spojrzała mu prosto w oczy.
-

Będziesz oczywiście musiał, panie, zwrócić się do

mego
szwagra, który jest głową rodziny - odpowiedziała
spokojnie.
- Wątpię, by chciał stawiać jakiekolwiek warunki. Kuzyn
męża
pozbawił mnie ziem otrzymanych w posagu, a szwagier nigdy
nie
palił się zbytnio, by łożyć na moje utrzymanie.
Sir Hubert spojrzał na nią z osłupieniem. Brwi mu się
zjechały, twarz nabiegła czerwienią.
- Co za głupiec! - ryknął. - Jesteś, pani, skarbem!
Utalentowana! Wytworna! Niech no tylko piśnie, a wyzwę go
na pojedynek!
Wtedy stała się rzecz bez precedensu: Agata de Hauvill
uśmiechnęła się szeroko i oblała rumieńcem aż po korzonki

background image

włosów. W spojrzeniu, którym obdarzyła zalotnika, malował
się szczery podziw. (Sir Hubert z rozrzewnieniem
wspominał tę chwilę aż do grobowej deski.) Serce mu
urosło; czuł, że nie ma w całej Anglii - ba, w całym
chrześcijańskim świecie - szczęśliwszego odeń człowieka.
- Panie - madame wdzięcznie skłoniła głowę - zaiste
jesteś moim prawdziwym rycerzem.

- Myliłeś się, Gilbercie - rzekł z satysfakcją sir
Hubert, rozmawiając z synem po owym Wielkim Wydarzeniu. -
Wystarczyło mi oświadczyć się dwa razy.
Gilbert natychmiast zaniósł tę wieść Małgorzacie, która
bawiła się w łożu z synkiem, oparta na poduszkach.
- O Boże - westchnęła. - To znaczy, że będziemy tu
musieli zostać do wesela. Ileż to? Zapowiedzi co najmniej
dwa tygodnie... - zaczęła liczyć na palcach. - A!
Gilbercie, nie zdziw się, jeśli ojciec poprosi cię o
pożyczkę na suknię ślubną.
- Suknię? - zdziwił się Gilbert.
- Oczywiście. Madame nie ma nic odpowiedniego, a tym
razem nie wystarczy znaleźć jakąś w skrzyni. Sir Huberta
na pewno to nie zadowoli. Zechce zadać szyku, sam wiesz.
- No cóż, Małgorzato, wypada zatem, aby Burgundczycy
zapłacili za wesele. Jeśli diukowi spodoba się kronika,
może nam to później wyrówna.
- Zdaje mi się, Gilbercie, że już wzięliśmy nadpłatę.
Bądźmy wdzięczni Bogu, który z wysokości rządzi każdym
stworzeniem.
- Jestem Mu wdzięczny, Małgorzato. Dziękuję Mu co dnia za
to, co mi dał - rzekł Gilbert i bardzo czule ucałował
najpierw swoją żonę, a potem synka, który natychmiast
złapał go za nos i zażądał, żeby ponosić go na barana.


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Nigdy się nie dowiem, co się działo od mojego wejścia do
wody do chwili, gdy ocknęłam się w ponurej świetlicy mego
teścia z psami niuchającymi wokół łoża i myszami
chroboczącymi po kątach. Moja dłoń spoczywała w dużych
dłoniach Gilberta, a mój mały syneczek, którego po wielu
przygodach przywiozłam z Francji w koszyku, leżał obok
mnie blady jak prześcieradło. Ciemne włoski miał
zmierzwione i mokre od potu.
-

Przysuń go do mnie - powiedziałam. - Muszę słyszeć,

background image

że oddycha.
Twarda okrągła główka zaciążyła mi na piersi. W nogach
łoża spostrzegłam starego Lwa, który świstał i chrapał
przez sen. Sierść miał zlepioną zakrzepłą krwią.
- Co się stało psu? - spytałam.
- Najpierw kopnęła go Petronilla, a potem niania Sara, bo
ją ugryzł, próbując ją dobudzić. Wyliże się - dodał
szybko Gilbert. - Sam go kuruję. Przy okazji zmieniłem
zdanie na jego temat. Muszę przyznać, że jak na takie
śmieszne zwierzę jest bardzo waleczny.
Słysząc pochwałę, Lew otworzył jedno oko i niemrawo
zamerdał ogonem na pierzynie.
-

Nie wpuszczaj tu Petronilli! - Z przerażenia omal nie

zerwałam się na równe nogi. - Przysięgnij, że jej tu nie
wpuścisz.
Nienawidzi mnie; kto wie, co jeszcze zechce zrobić.
-

Petronilla nikogo już nie skrzywdzi, chyba że w

piekle.
Popełniła samobóstwo.
- Samobójstwo? Ona? Niemożliwe.
- Ojciec zaprzysiągł to przed sądem.
- A więc to on ją zabił. Przyszło mu to pewnie równie
łatwo, jak topienie szczeniaków!
- Cicho, Małgorzato. Skoro tak powiedział, niech tak
będzie. Wiem jedno: nigdy nie widziałem, żeby tak się
czymś gryzł. Wygląda jak upiór. Chyba wreszcie go dopadły
wyrzuty sumienia.
- Dam głowę, że wygląda aż nazbyt kwitnąco. To przez
niego straciliśmy maleństwo, choć na pewno się do tego
nie poczuwa.
- To nie jego wina, Małgorzato, tylko moja. Powinienem
był cię posłuchać i zabrać cię stąd natychmiast, gdy o to
poprosiłaś.
- Jak to jest, że zawsze ty spijasz piwo, którego nawarzy
twój ojciec? Teraz bierzesz na siebie jego winę. Nie waż
się nawet tak mówić. To przez niego, jego spory o ziemie,
pieniądze i saskie rogi. Ten łajdak dla własnej korzyści
sprzedał jakiemuś prawnikowi moją córeczkę i jeszcze tak
zamącił jej w głowie, że się na to zgodziła. Jest taka
dziecinna! Myśli, że Malachiasz zmieni ją w chłopca,
zanim przyjdzie do pokładzin. Wszystkie te kłopoty
ściągnął na nas twój ojciec. Gdziekolwiek się obróci,
komplikuje ludziom życie.
- Nic na to nie poradzi...
- A mógłby. Gdyby był dobrym gospodarzem, a nie

background image

rozrzutnikiem, nie doszłoby do tego.
- Ależ Małgorzato, czymże tu gospodarzyć? Spójrzmy
prawdzie w oczy: ta ziemia nie przynosi mu ani szylinga.
- Mając choć trochę oleju w głowie, czerpałby z niej
zyski. Madame powiada, że gdyby hodował owce zamiast
koni, przynosiłyby mu brzęczącą monetę, miast ją
przejadać.
- Owce? To śmieszne. Rycerz miałby hodować owce?
- A dlaczegóż by nie? Skoro rycerze mogą handlować rybami
i sprowadzać zamorskie wina, czemu nie mieliby hodować
owiec? To chyba pewniejsze źródło utrzymania niż łupienie
Francuzów? I nareszcie przestałby nagabywać cię o
pożyczki.
- Och, Małgorzato, Małgorzato! Nie będę ciągnął tej
sprzeczki, choć dzięki niej wreszcie nabrałaś rumieńców.
Ojciec prędzej dałby sobie wlepić dodatkowe sto lat
czyśćca, niż zrobił cokolwiek praktycznego. Choć
teoretycznie masz rację...
- Teoria to za mało, mój drogi Grzegorzu. Jak teraz
odkręcimy zaręczyny Cecylii? Nie życzę sobie w rodzinie
tego przebiegłego chciwego urzędnika! Jego synalek to
nieodpowiedzialny, pozbawiony zasad szczeniak, przy tym
równie ambitny jak rodzic. Cecylii potrzebny jest ktoś
rozsądniejszy, kto ją będzie szanował, ktoś z miłej
rodziny, na przykład Walter Wengrave.
- No cóż, musimy być cierpliwi. Siedem lat to szmat
czasu, a chłopak jest od niej starszy. Może odda serce
innej i sam zerwie umowę. Tymczasem jednak proszę, żebyś
była uprzejma dla sędziego, bo obiecał zabrać z ojcowego
łóżka tego starego mnicha i po drodze odwieźć go do
Wymondley. Staruszek na dobre zagnieździł się w komnacie,
spija cały jabłecznik i śpiewa w jakimś języku, którego
nikt nie rozumie...
- Madame się myli. Twój ojciec nie powinien hodować
owiec. Powinien tu urządzić przytułek dla obłąkanych.
Zrobił już dobry początek.
- Małgorzato! To nie było grzeczne!
- Pod tym względem jeszcze długo nie dorównam teściowi.
Trzeba coś z nim zrobić!
- Da sobie radę, Małgosiu. My też. - Gilbert pogłaskał
mnie po dłoni, a potem pomacał mi czoło, jakbym majaczyła
w gorączce i nie można mnie było winić za to, co mówię.
W nocy rzeczywiście dostałam gorączki. Przewracałam się
spocona w dusznym, wilgotnym łóżku. Miałam przedziwny
sen. Znów byłam nad stawem; szukałam pomiędzy starymi

background image

cisami czegoś, co zgubiłam, lecz nie mogłam sobie
przypomnieć, co to było. Naparstek? Srebrna sprzączka od
mojego najlepszego paska? To coś było dla mnie bardzo
ważne, zatroskana uklękłam na ziemi, macając wokół siebie
rękami, i tak pochylona zobaczyłam
nagle tuż przed sobą dwie półprzejrzyste zielonkawe
stopy. Podniosłam głowę i zaskoczona przysiadłam na
piętach. Stała przede mną kobieta w mokrej sukni
oblepionej wodną rzęsą. Włosy miała długie i połyskliwe
jak wodorosty oglądane w głębinie. Jej oczy były
głębokimi jamami, w których połyskiwało coś jak małe
rybki, jej postać chybotała się lekko, jakby poruszały
nią fale. Obok, uczepiona rąbka sukni, stała mała
dziewuszka o wysokim białym czole i ciemnych
kędzierzawych włoskach. Miała podobny do mojego spiczasty
podbródek i smutne mądre oczy Gilberta.
-

Już nie szukaj - powiedziała wodna dama. - Ja ją

zatrzymałam.
Nagle zrozumiałam, że nie chodzi mi o zagubioną
błyskotkę, sznurówkę czy naparstek, lecz o moje kochanie,
którego nigdy nie uścisnę w ramionach.
-

Umierała tak szybko... tak szybko - podjęła zielona

dama. - Nie dotrwałaby do przyjścia na twój świat, a
ja... byłam
samotna. Samotna od tylu wieków...
Popatrzyłam tęsknie na moją małą córeczkę, chciwymi
oczyma ucząc się na pamięć jej rysów. Spostrzegłam, jak
bardzo jest delikatna; oplatały ją wodorosty i marzenia,
i tylko one oraz czary zielonej damy utrzymywały ją przy
życiu.
- Dbaj o nią - powiedziałam. - Ona wszystko rozumie.
Będzie jej smutno bez mamy. Musisz ją pocieszyć.
- Och, w moim zielonym domu mam mnóstwo pięknych zabawek
- zaśmiała się wodnica. - A przede wszystkim pokocham ją
jak własną córkę. Będę jej opowiadać śmieszne bajki,
nauczę ścigać rybki w stawie pod cisami i tkać cudne
wzory z wodorostów. Nie wiń się za to, że twoje małe
światełko nie miało dość mocy dla dwojga.
- Myślałam, że zdołam je do tego zmusić siłą woli -
odparłam. - Byłam zachłanna i zostałam straszliwie
ukarana. Ale jak, będąc matką, miałam dokonać wyboru? A
teraz światło we mnie zgasło i będę musiała udawać, że
się nie zmieniłam.
- Dlaczego miałabyś udawać? - spytała opiekunka źródła; w
jej przepastnych oczach błysnęło zaciekawienie.

background image

-

Bo chciałabym już sama wzlecieć do nieba, a tymczasem

muszę odchować dzieci, zadbać o męża i wyrwać Cecylię z
łap
tego lisa Ralfa FitzWilliama.
Kobieta wybuchnęła perlistym śmiechem, który przywodził
na myśl złociste zmarszczki na powierzchni stawu.
-

I to wszystko? - spytała, jakby to było nic. Usiadła

obok
mnie, posadziła sobie moją córeczkę na kolanach i objęła
mnie
miękkim zielonym ramieniem. Co dziwne, było ciepłe i
pachniało
słodko jak wiosenne listowie, opływało mnie, jakbym sama
unosiła się w wodzie. - Nie martw się o córki -
powiedziała. - Są
bardzo zaradne! Alicja nieźle się utuczyła na moich
kołaczach,
a Cecylia zaręczyła się obuta w moje zielone ciżmy.
Obiecuję ci,
jeśli jej przyszły mąż złamie choć jeden warunek,
pochłonie go
każda rzeka w Anglii.
- Jesteś we wszystkich rzekach? - zaciekawiłam się.
- Och, nie, nigdy nie ruszam się z domu. Ale wszystkie
wody się ze sobą łączą. Takimi nas uczynił Stwórca. -
Znów zaśmiała się srebrzyście. - A ty powinnaś się znów
radować. Twoje wyśnione dziecko będzie śpiewać wraz ze
mną śliczne piosenki... znacznie bardziej melodyjne od
Kyrie Eleison! Zresztą spójrz: twoje światełko było po
prostu wyczerpane, musiało odpocząć, a teraz wraca.
Widzisz?
Spojrzałam w dół. Wydawało mi się, że jestem zanurzona w
wodzie. Moje szaty unosiły się lekko wokół mnie w
widmowej toni. Lecz spod skóry przebijał ciepły kolor
żywej krwi, ciepłoróżowy poblask migoczący jak świeca,
której omal nie zgasił zimny podmuch.
- O, widzisz? Już jest, nieduże, ale dobre i ciepłe.
Dzięki niemu cię poznałam; przychodziłaś do mnie po wodę
na piwo.
- To było bardzo dobre piwo - kiwnęłam głową.
- Aha, powiedziałam sobie. Umiem robić kijanki i małe
rybki o lśniących łuskach, ale nigdy dotąd nie robiłam
piwa. W każdym razie dobrego piwa. Chciałam się z tobą
zaznajomić, ale zniknęłaś.
- Na ogół tu nie mieszkam.

background image

- Wiem. Powiedziała mi o tym moja krewniaczka Tamiza.
Spytała mnie: "Na co ci taka osóbka?" Odparłam: Miałam
kiedyś mężczyznę. Jaśniał chłodnym niebieskim światłem,
bardzo silnym, ale nigdy mnie nie słuchał, chociaż przez
czterdzieści lat mieszkał tuż obok mnie, w pustelni.
Myślał, że jestem głosem Grzechu. A ty mnie słuchasz,
choćby przy okazji piwa albo prania. I tak to jest. My
niewiasty zawsze możemy się dogadać. Jesteś mi potrzebna,
pani Małgorzato. Chcę, żebyś przemówiła w moim imieniu do
świetlistych bytów w górze. Do Stwórcy, który wie
wszystko. Wiem, że potrafisz. Słyszałam cię nieraz.
Chodzisz do tego domu z kamienia; słyszę stamtąd twój
głos i widzę, jak twoje światło nabiera mocy niczym
wspinający się na niebo różowy świt.
(Sami widzicie, że mój sen nie miał wiele sensu, ale
zarazem miał bardzo głęboki sens, zwłaszcza że widziałam,
co wyniesiono w misce - garść krwawych strzępów, które
wcale nie przypominały dziecka. Zrozumiałam, że tylko je
sobie wyśniłam; nie rozwinęło się dostatecznie, by móc
przyjąć duszę zesłaną przez Boga. Lecz w moim sercu było
równie prawdziwe jak wodna dama przemawiająca do mnie
pośród nocy, zarazem rzeczywista i nierzeczywista. Teraz
moje dzieciątko należało do niej, tak samo pozbawione
duszy i bezczasowe jak duch źródła.)
Zapytałam wodnicę, w czym mam jej pomóc, skoro każe mi
się otrząsnąć ze zgryzoty, ona zaś odparła, że bardzo się
martwi o swój piękny zielony dom ze śpiewającym źródłem,
o pełne westchnień cisy i dęby będące schronieniem kruków
i wiewiórek. Wszystko to jest w istocie nią samą i jeśli
zostanie zniszczone, ona także umrze, bo nie ma duszy,
tylko to żywe zielone ciało. Stwierdziła, iż zadbanie o
jej dobro nie byłoby wcale godnym potępienia pogańskim
gusłem, a raczej czymś w rodzaju opieki nad chorym, co
każdy dobry chrześcijanin obowiązany jest czynić. Nie
byłam tego taka pewna, mając w pamięci stosunek
inkwizycji do uzdrawiania bez odpowiednich pełnomocnictw.
Gdybym się go nie wyrzekła, zapewne spłonęłabym na
stosie. Wyjaśniłam jej, jakie to ryzykowne.
- Musisz przeciągnąć ich na swoją stronę - powiedziałam.
- Może powinnaś zmienić imię na bardziej chrześcijańskie.
- Zmienić imię? Czyżbyś chciała mnie obrazić? Ja nie mam
imienia! Jestem stara jak świat, stworzono mnie tuż po
rozdzieleniu światła i mroku. Tylko bardzo cię proszę,
nie proponuj mi "Edburgi". To najbrzydsze imię, jakie w
życiu słyszałam. Zresztą widziałaś może tę rzekomą

background image

świętą? Złośliwa stara jędza strasząca ludzi obrazami
piekła. Zupełnie nie w moim guście.
- A może... może nazwałabyś się "Strugą Maryi"? -
poddałam jej najpokorniej, jak umiałam. Nie należy
zadzierać z żywiołami, obojętne, czy są to wichry, burze
czy wody.
- "Struga" może być, bo tym w zasadzie jestem. A co to za
Maryja?
- Królowa niebios. Wyżej już trudno się odwołać.
- Strrruga Marrryi, trrru, trrru, strruga! - zaśpiewał
duch źródła, wypróbowując imię, które zabrzmiało jak
dźwięczny plusk wody po kamykach. - Całkiem ładnie. Może
twoja Maryja pomoże mi w sprawie drzew i ptactwa, moich
pięknych węgorzy i małych lśniących rybek.
Kiedy obudziłam się rano, słońce zaglądało przez wysokie
wąskie okna świetlicy. Wszyscy już dawno wstali, z
dziedzińca dobiegał odgłos kucia koni. Odgarnęłam
przylepione do czoła włosy i w panice zaczęłam macać
mokrą na wylot pościel, szukając Peregryna. Nagle
posłyszałam cienkie "Hau! Hau!" Wyjrzałam z łoża i
zobaczyłam synka, który na czworakach uganiał się za
szczeniętami.
-

Mama! - rozpromienił się. - Ucę je scekać!

Obok niego na ławie siedziała młoda wieśniaczka w
fartuchu i drewniakach. Przędła z uśmiechem na czujnej
inteligentnej twarzy.
- O! - powiedziała. - Jak to dobrze, że wreszcie się
ocknęłaś, pani. Miałaś w nocy okropną gorączkę i
wszyscyśmy się bardzo niepokoili.
- Miałam... miałam przedziwny sen. To źródło w lesie
trzeba koniecznie nazwać Strugą Maryi.
- Struga Maryi - powtórzyła. - Piękna nazwa. Z pewnością
na nas wszystkich spłynie łaska niebios, kiedy te
pogańskie wody przyjmą imię Najświętszej Panny. A wtedy
znów będziemy żyć w spokoju i dostatku.


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

W tym miejscu muszę wyznać, że myliłam się co do jednej
rzeczy: ojciec Gilberta nie pożyczył od nas pieniędzy na
suknię dla swej oblubienicy. Pożyczył na wino, na
przyprawy, na delikatesy mające uświetnić ucztę - ale na
suknię nie. (Gilbert stwierdził, że nawet dwukrotnie
wyższa suma byłaby niską ceną za zbawienną przemianę,

background image

jaka zaszła w lordzie Brokesford pod wpływem pani Agaty.)
W skrzyni z francuskimi łupami znalazł się zwój jedwabiu
haftowanego w cudne wzory, godnego okrywać cesarzową,
choć przypuszczam, że miała z niego powstać dalmatyka dla
jakiegoś francuskiego biskupa. Objęłam dowództwo nad
szwaczkami, lecz krojenia jedwabiu doglądała sama
narzeczona. Trzeba przyznać, że ma oko do strojów,
zwłaszcza jak na kogoś, kto przez szmat życia nosił
skromną wdowią czerń.
- Lady Małgorzato, nie będziesz miała do mnie pretensji,
że wywyższam się, przyjmując rękę sir Huberta? - spytała,
gdy ślęczałyśmy nad szyciem.
- Droga pani Agato, jeśli zdołasz okiełznać tego starego
niedźwiedzia, wyświadczysz nam wszystkim bezcenną
przysługę. Ja w każdym razie z radością nazwę cię matką i
zawsze będę się modlić o twą pomyślność.
Na twarzy madame odmalowała się ulga, jakby od pewnego
czasu nie dawało jej to spokoju.
-

Mam parę pomysłów na ulepszenie tutejszej gospodarki

- bąknęła. - Trudno się przecież spodziewać, aby mężny
rycerz, jakim jest sir Hubert, osobiście troskał się o
napełnienie spichrzy. Niechaj jego umysł skupi się na
sprawach wielkiego świata. - Zaróżowiła się odrobinę i
jej poważną twarz ożywił przelotny uśmiech.
Dobry Boże - pomyślałam - kto by przypuścił! Ona naprawdę
ma słabość do tego starego gbura!
- Mam nadzieję, że będziesz z nim, pani, szczęśliwa -
powiedziałam.
- Jakżeby inaczej? Przecież to bohater spod Poitiers,
potomek starego i wysoko skoligaconego rodu, hardy wobec
wrogów, sprawiedliwy w osądach, niezrównany w cnotach
rycerskich. Tego się zresztą spodziewałam po ojcu twego
szlachetnego małżonka. Są tak bardzo do siebie podobni.
Ta sama krew.
Z osłupienia upuściłam naparstek. Gdybym dostrzegła w
nich choćby najlżejsze podobieństwo, przypuszczalnie
dawno już poszłabym w ślady nieboszczki Hugonowej. Czyżby
kodeks rycerski zaślepił panią de Hauvill do tego
stopnia, iż w ogóle nie dostrzega potwornych wad tego
człowieka? No cóż, pewnie właśnie dlatego ja nigdy nie
będę prawdziwą damą, westchnęłam w duchu. Zapewne
pierwszym wymogiem do tej roli jest umiejętność
wybiórczego patrzenia na świat.
Cecylia, która wraz ze szwaczkami pracowała nad bielizną,
podskoczyła, by wydobyć mój naparstek ze szpary w

background image

podłodze. Wymieniłyśmy porozumiewawcze, nieco zdumione
spojrzenia.
-

Po namyśle doszłam do wniosku, że podobają mi się te

ciżemki - powiedziałam, dojrzawszy błysk zieleni
skrzętnie
skrywany przez moją córkę pod najdłuższą sukienką. -
Pewnie
nosiłaś je codziennie, kiedy leżałam w łożu i nie mogłam
ci tego
zabronić?
Uśmiechnęła się pod nosem.
- Bardzo je lubię - bąknęła.
- Pięknie już szyjesz - zawyrokowała madame, rzuciwszy
okiem na jej pracę. - Drobne równiutkie ściegi. Godne
najwyższej pochwały.
- Merci, przyszła babko - odparła Cecylia, rumieniąc się
pod piegami.
- Pani Małgorzato, jesteś bardzo blada. Nie wolno ci się
przepracowywać z mojego powodu. Błagam, idź teraz
odpocząć. Straciłaś sporo krwi. Dopiero gdy ją
odtworzysz, twoje światełko znów mocniej zajaśnieje.
Spojrzałam na nią zaskoczona, a ona uśmiechnęła się tym
swoim spokojnym, wyrozumiałym uśmiechem.
-

Moja przyszła córko - powiedziała. - Nie byłabym

kobietą, gdybym nie rozumiała, ile cię kosztowała walka z
tym diabłem u źródła. Cała okolica jest ci niewysłowienie
wdzięczna, że zdołałaś z nim zawrzeć honorowy rozejm.
Lady Agata jest prawdziwą damą - pomyślałam. Ona już nie
widzi duchów i chochlików; widzi diabła. Tylko ludzie
ciemni, nieuczeni, dzicy oglądają zieloną panią w jej
własnej postaci. Zapewne pewnego dnia moje dzieci także
przestaną ją dostrzegać. Muszę zaiste być bardzo
niedoskonała, skoro ucięłam sobie pogawędkę z mokrą
śliską wodnicą - choćby tylko we śnie. Panie, Panie,
dlaczego i mnie nie stworzyłeś damą w każdym calu? Wtedy
widziałabym rzeczy takimi, jakimi należy je postrzegać.
W razie gdybyś chciał mnie nieco przerobić, Boże -
dodałam szybciutko - daj mi jeszcze złote włosy, są
znacznie wytworniejsze.
Ale Bóg, zwykle bardzo enigmatyczny, tym razem w ogóle
nie podjął rozmowy.
Po ogłoszeniu zapowiedzi rozpoczął się taki rejwach i
krzątanina, jakich chyba nie było jeszcze w całym
hrabstwie. Do zamku zaczęły ściągać wozy wypełnione
wszelkim dobrem (na koszt Burgundczyków). W ślad za nimi

background image

zjawiły się hordy powsinogów świadomych, że zaślubinom
towarzyszy zwykle hojny gest - a więc wszelkiej maści
minstrele, żonglerzy, żebracy podający się za towarzyszy
broni oblubieńca, a także znachorzy, wędrowni
kaznodzieje, handlarze odpustów oraz cała reszta.
Rozłożyli się obozem za bramą i bez przerwy plątali się
po dziedzińcu. Oczywiście rozesłano gońców z zaproszeniem
do wysoko urodzonych krewnych i sąsiadów. Zamieszkali w
dalszych okolicach przybyli pierwsi z licznymi orszakami,
skutkiem czego wkrótce już nie tylko w zamku, ale i w
okolicznych chatach nie dało się wcisnąć szpilki. Gilbert
i Hugo chodzili za ojcem krok w krok; ilekroć ścisk i
niewygoda zaczynały go wyprowadzać z równowagi i kroiło
się na to, że w powietrzu zaczną latać ławy, poili go
mocnym piwem, chwaląc jego prawdziwie wielkopańską
gościnność, dopóki nie zapomniał, o co i na kogo się
złościł.
Niebawem jednak trafiła się okazja, gdy jego gwałtowny
charakter mógł zajaśnieć pełnym blaskiem: przybył oto
spłoszony giermek kuzyna świętej pamięci męża pani Agaty,
by przekazać najlepsze życzenia potężnemu panu na
Brokesfordzie, towarzyszowi broni wielmożnego księcia
Lancastera.
Sir Hubert wytknął mu, iż prawdziwy szlachcic dodałby do
pozdrowień skromny podarunek w postaci posagowych ziem
jego oblubienicy. Co więcej, prezencik taki osłoniłby
chciwego krewniaka przed gniewem wielu wysoko
postawionych osób.
- W tym także Ralfa FitzWilliama, pierwszego sędziego
królewskiego!!! - ryknął, zrzucając giermka ze schodów. -
Mówię to na wypadek, gdybyście nie wiedzieli!!!
- Ojcze, opanuj się. Chcesz mieć następny proces? -
rzucił Gilbert, biegnąc przeprosić posłańca i otrzepać go
z kurzu.
- A co! - krzyknął za nim ze schodów sir Hubert. - Może
ostatnim razem źle nam poszło? Nie ważyli się nawet
pozwać nas do sądu!
- Hugo, co zrobiłeś z dzbankiem? - Gilbert nagle pobielał
dookoła ust.
- Osuszyłem, braciszku. O, Małgorzato, dobrze, że jesteś.
Skąd wiedziałaś, że przyda nam się świeży trunek? Daj
Gilbertowi, on bardziej go potrzebuje.
Po tym wydarzeniu wszelkie niewygody nagle przestały
doskwierać memu teściowi. Chodził z wzrokiem utkwionym
gdzieś w bezkresnej dali, nucąc sobie pod nosem, jak to

background image

miał we zwyczaju, ilekroć planował jakieś nowe łajdactwo.
- Nie podoba mi się to - orzekł Gilbert, gdy wieczorem
położyliśmy się w świetlicy zatłoczonej dwoma
dziesiątkami chrapiących gości. - Kiedy ostatnim razem
widziałem go w takim nastroju, rano sam jeden natarł na
pozycje Francuzów.
- Mój panie mężu, tym razem wysłuchaj dobrej rady: gdy
tylko ksiądz zwiąże ich węzłem małżeńskim, pierzchajmy
stąd w mgnieniu oka.
- Zgoda. Spakujemy się dzień wcześniej.
- Nie porzucamy go przecież na łaskę losu. Zadba o niego
pani Agata, choć nie wiem, czy nawet ona sprosta temu
zadaniu.
- Na pewno sprosta. Od razu poznałem się na jej zaletach.
A jak myślisz, dlaczego tak się o nią starałem?
- Grzegorzu!!! Czyja dobrze słyszę? Od początku
planowałeś ich wyswatać?
- No nie, z ojcem trudno cokolwiek zaplanować. Raczej
przemknęła mi tylko taka myśl. Wiadomo było, że prędzej
czy później ojciec zwali się do nas z wizytą i jeśli
dobrze to zaaranżuję... no wiesz. Uznałem, że może mu to
wyjść na dobre. Sama przyznasz, że madame jest idealną
kandydatką na lady Brokesford.
- Wymarzoną - przyznałam. - To było genialne posunięcie.
Po tej rozmowie z kolei Gilbert chodził przez kilka dni
nucąc pod nosem, dumny ze swego sprytu.
Kiedy w końcu wszyscy goście, wieśniacy i gapie
zgromadzili się przed drzwiami kościoła, by zobaczyć, jak
sir Hubert wsuwa pierścień na palec swej oblubienicy,
czekała ich jeszcze jedna niespodzianka. Pan na
Brokesfordzie oświadczył głośno i stanowczo, że w
prezencie ślubnym darowuje swej pani w dożywocie wioskę
Hamsby wraz z wszystkimi otaczającymi ją ziemiami oraz
wszelkimi korzyściami z danin i odrobków. W powstałym
rozgwarze Hugo szturchnął Gilberta:
- Jak to, Hamsby? A z czego ja, u licha, będę żył? Z
reszty?
- Słyszałem, że ma zamiar sprowadzić z południa jakieś
szczególnie włochate owce, które wpadły w oko lady Agacie
-
odezwał się sir John. - Wyobraźcie to sobie. Owce! To
dobre dla gminu; szlachta hoduje konie.
- No nie wiem - bąknął sir William przybyły na
uroczystość w towarzystwie małżonki oraz syna Filipa,
który ongiś służył Gilbertowi jako giermek. - Prządki

background image

mojej tu obecnej pani Joanny produkują najlepszą wełnę w
hrabstwie Derby i dzięki owcom zamek ma nową bramę, a mój
młodszy syn rycerski poczet. Nie można ich tylko
wpuszczać na najlepsze pastwiska, bo wystrzygą trawę do
korzeni.
- Powiadam wam, kiedy ocknie się z miłosnego stuporu i
zobaczy, że owce pienią się na jego ziemi, nie wiadomo,
co gotów zrobić! - prorokował sir John. - Wejdźmy do
środka. No, no, spójrzcie tylko państwo: witraż! Skąd on
na to wziął?
Zaproszeni rycerze wytrzeszczyli oczy. Spojrzałam na
Gilberta, Gilbert na mnie i obojgu nam odjęło mowę.
Pierwszą moją myślą było, że witraż jest skandaliczny,
zważywszy, co tu zaszło. Gilbert ujął to w słowa
"kwintesencja złego smaku", choć nie zdołał ich
wykrztusić. Chrystus przepędzający demony! Dlaczego nie
tronujący w chwale? Czemu nie piękna Maryja Dziewica lub
choćby archanioł Michał? Nie. Zamówiony z tej radosnej
okazji przez pana na Brokesfordzie witraż przedstawiał
roje diabłów wyłażących z ust opętanej kobiety i
ulatujących na nietoperzych skrzydłach. Mój teść orzekł,
że to bardzo stosowne.
- Patrzcie! Chrystus przepędza demony! - posłyszałam za
sobą szept.
- Bo to ten cudowny kościół. Chyba postawię tu świeczkę w
intencji pozbycia się myszy ze spichrza - odpowiedział mu
drugi.
Nagle wszystko zrozumiałam.
-

Gilbercie - szepnęłam mu do ucha, wspinając się na

palce. - On to zrobił dla pieniędzy.
Gilbert ruchem głowy wskazał umieszczoną pod ołtarzem
skarbonkę.
-

Od czasu kiedy... wiesz od kiedy... wciąż jest pełna.

Nasz
kościół stał się sławny.
Byłam tu po raz pierwszy od powrotu do zdrowia i
dostrzegłam wiele zmian. Wnętrze tchnęło przepychem i
dostatkiem. Wszystkie figury były świeżo odmalowane,
pojawiły się zgrabne balaski, a nawet małe organy. (Jakiś
spocony malec dął w miechy, a stary mnich wygrywał na
nich zgrzytliwe melodie.) Wypełniony świątecznie
wystrojonymi ludźmi kościół wyglądał wręcz
majestatycznie. Zaślubinowa msza odprawiona została z
wielką pompą, przy mnóstwie świec z najlepszego
pszczelego wosku i dużej ilości kadzidła, które miało

background image

rzekomo pochodzić z Ziemi Świętej, a prawdopodobnie
zostało po prostu zakupione w mieście Lynn.
- Małgorzato, pomyśl o czymś przykrym, szybko! Choćby o
tym, ile wydaliśmy na wino.
- Po co? Teraz, w czasie podniesienia?
- Znów świecisz.
Istotnie zdałam sobie sprawę, że wnętrze kościoła
przenika ciepły różowy blask, Alicja szarpie mnie za
rękaw, a Cecylia z zażenowaną miną wlepia wzrok w sufit.
Spojrzałam na swoje dłonie. Światło wróciło. Doleciał
mnie dziwny dźwięk, coś jakby szmer nagrzanego w słońcu
strumyka. Siedząc w zatłoczonej nawie pod skandalicznym
witrażem i grubymi łukowatymi więzarami osnutymi dymem
świec i kadzidła, dałabym głowę, że słyszę cichutki
śmiech wodnej panny.


JudithMerkleRiley
Jest profesorem nauk politycznych w Oaremont McKen na w
Kalifornii. Od dawna fascynuje ją historia, zwłaszcza
zaś epoka średniowiecza. Owocem tej pasji stała się
pierwsza jej książka. "Księga Małgorzaty" (A Yision of
Light, 1989).
dzieje Małgorzaty o nieprzeciętnym
umyśle przerastającym jej czasy. Książka przypadła do
gustu miłośnikom powieści nie tylko historycznych, ale
i obyczajowych, podobnie stało się z następną,
opublikowaną rok później i będącą kontynuacją losów
Małgorzaty - "W poszukiwaniu Szmaragdowego lwa". Obydwie
zdobyły w plebiscycie czytelniczym tytuł książki
miesiąca. "Czara wyroczni" (1994) cieszyła się nie
mniejszym powodzeniem, podobnie jak "Ogród węża" (The
Serpent Garden, 1996) i" Wodny diabeł", 1996.
Autorka przeprowadza obszerne studia nad epoką. Spod jej
pióra wychodzi barwny realistyczny obraz minionych
dziejów.
Jej bohaterowie to
postaci zarówno historyczne, jak i fikcyjne, zawsze z
temperamentem, pełnokrwiste, a wartKa narracja przykuwa
uwagę od pierwszych stron.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Riley Judith Merkle Księga Małgorzaty
Riley Judith Merkle Czara Wyroczni
Gene Wolfe Księga Nowego Słońca 03 Miecz Liktora
03 Ksiega ksiag
03 Księga Kapłańska
03, ciekawostki, Linux - Ksiega Eksperta, Linux - ksiega eksperta, Linux - księga eksperta
2013.03, Religijne, !Ksiega Prawdy-Oredzia Ostrzezenie, 2013
03. W rok przez Biblię, Księga Wyjścia
03 KSIĘGA TRZECIA
03 Księga strachów
03 OBECNOŚĆ PISMA KSIĘGA KOHELETA
R-03, ## Documents ##, HTML 4 - Czrna księga WebMastera
03 Ksiega ksiag
03 KSIĘGA GŁÓWNA I ZESTAWIENIE OBROTÓW I SALD
03 Judith III rtf

więcej podobnych podstron