JEZUSOWA GODZINA
ŚWIĘTA
Napisane 14 czerwca 1944
1.
«Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału
w Moim Królestwie.» (J 13,8)
Umiłowana duszo i wy wszyscy, których kocham,
słuchajcie. Ja jestem tym, który mówi do was, bo pragnę z wami spędzić tę
godzinę.
Ja, Jezus, nie oddalam was od Mojego ołtarza i to nawet wtedy, gdy
przychodzicie do niego z duszą okaleczoną od ran i chorób lub związaną
namiętnościami, które zabijają waszą duchową wolność, oddając w niewolę
ciała i jego króla – Lucyfera.
Jestem zawsze Jezusem, Nauczycielem z Galilei, którego wielkim głosem
wołali trędowaci, paralitycy, niewidomi, opętani, chorzy na padaczkę: “Synu
Dawida, ulituj się” (Mt 15,22; Mk 10,47.) Jestem tym samym Jezusem,
Nauczycielem, podającym rękę tonącemu i mówiącym mu: “Czemu zwątpiłeś
we Mnie?” (Por. Mt 14,31). Jestem zawsze Jezusem, Nauczycielem, mówiącym
do zmarłych: “Wstań i chodź. Chcę tego. Obudź się ze śmiertelnego snu, wyjdź
ze swego grobu i chodź!” (Por. Mk 5,41; Łk 7,14) – i przywracam was tym,
którzy was kochają.
A kto was kocha, Moi umiłowani? Kto kocha was miłością prawdziwą,
nieegoistyczną, niezmienną? Kto kocha was miłością bezinteresowną, wolną od
chciwości, miłością, której jedynym celem jest to, ażeby oddać wam wszystko
to, co dla was zgromadził? Kto wam powie: “Weź! Wszystko jest twoje.
Wszystko to Ja uczyniłem dla ciebie, ażeby było twoje, ażebyś z tego
korzystał”. Kto? Wieczny Bóg. Ja właśnie Jemu was zwracam. Temu, który
was kocha.
Nie oddalam was od Mojego ołtarza. Ten ołtarz jest bowiem Moją katedrą,
Moim tronem, siedzibą Lekarza uzdrawiającego was z każdej choroby. Stąd
was pouczam, abyście mieli wiarę. Z tego miejsca, jako Król Życia, Życie wam
daję. Stąd się pochylam nad waszymi chorobami i uzdrawiam je tchnieniem
Mojej miłości.
Czynię jeszcze więcej, o dzieci. Schodzę z tego ołtarza i idę wam na spotkanie.
Oto jestem. Stoję na progu Moich domów, do których zbyt mało was wchodzi.
Jeszcze mniej jest tych, którzy wchodzą z mocną wiarą. Oto jestem jako
zwiastun pokoju. Pojawiam się na waszych drogach, którymi przechodzicie –
przygnębieni, struci, spaleni bólem, interesownością, nienawiścią. Wyciągam
do was ręce, bo widzę, jak zmęczeni zataczacie się pod wielkim ciężarem, który
sami sobie nałożyliście, a który zajął miejsce krzyża włożonego przeze Mnie w
wasze ręce, ażeby był wam oparciem jak pielgrzymia laska. I mówię wam:
“Wejdź! Odpocznij sobie. Napij się!” – gdyż widzę wasze wyczerpanie i
pragnienie.
Ale wy Mnie nie zauważacie. Przechodzicie obok Mnie, popychacie Mnie –
wiele razy z powodu złej woli, wiele razy z powodu zaciemnienia waszego
duchowego spojrzenia. Choć często patrzycie na Mnie, wiecie jednak, że
jesteście brudni, więc się nie ośmielacie przybliżyć do Mojego blasku Bożej
Hostii. Ten Mój blask jednak każe Mi litować się. Poznajcie Mnie, ludzie,
którzy Mi nie ufacie, bo Mnie nie rozpoznajecie.
Słuchajcie. Zechciałem opuścić Wolność i Czystość, które są atmosferą Nieba, i
zejść do waszego więzienia, w to nieczyste powietrze, ażeby wam pomóc, bo
was kocham. Jeszcze więcej uczyniłem: pozbyłem się Mojej wolności,
wolności Boga, i stałem się niewolnikiem ciała. Duch Boży został zamknięty w
jednym ciele, Nieskończoność ściśnięta w garści mięśni i kości, wystawiona na
odczuwanie pragnień tego ciała, któremu mękę zadaje chłód, słońce, głód,
pragnienie, wysiłek. Mogłem istnieć bez tego wszystkiego. Chciałem jednak
poznać mękę człowieka strąconego ze swego tronu niewinności, ażeby móc was
bardziej kochać.
I jeszcze nie było Mi dosyć. Żeby współczuć, trzeba znosić wszystko, czego
doznaje ten, nad którym się litujemy. Chciałem więc doznawać ataku
wszystkich uczuć, by poznać wasze walki, by pojąć, jak przebiegłą tyranię
wsącza w waszą krew szatan; by zrozumieć, jak łatwo ulec hipnozie Węża, gdy
tylko na jedną chwilę spojrzy się w jego fascynujące spojrzenie zapominając, że
życie znajduje się w światłości. Wąż bowiem nie żyje w światłości. Pełznie on
w ciemne ustronia, sprawiające wrażenie miejsc wypoczynku, a będące
miejscami zdradliwymi. Dla was te mroki noszą imiona: kobieta, pieniądz,
władza, egoizm, zmysłowość, ambicja. Zaćmiewają Światłość, którą jest Bóg.
Pomiędzy nimi jest Wąż - szatan. Wydaje się naszyjnikiem, a w rzeczywistości
jest duszącym was sznurem. Chciałem to poznać, bo was kocham.
Jeszcze i to Mi nie wystarczyło! Mnie by to może wystarczyło, ale Ojcowska
Sprawiedliwość mogłaby powiedzieć Ciału [Jego Syna]: “Tyś pokonał podstęp.
Człowiek zaś – mający ciało jak Ty – nie potrafi jej pokonać, dlatego niech
będzie ukarany, bo nie mogę wybaczyć nieczystemu”. Wziąłem więc na Siebie
wasze nieczystości przeszłe, teraźniejsze i przyszłe – wszystkie. [Wziąłem na
Siebie] więcej niż Hiob (Hb 2,8) uwalany gnojem, pokryty ranami. Kiedy
przygniatały Mnie grzechy całego świata, nie ośmielałem się już więcej ponieść
oczu, by szukać Nieba. Wzdychałem, odczuwając nad Sobą Ojcowski gniew,
nagromadzony przez wieki. Byłem świadomy przyszłych grzechów – potop
grzechów ziemi od świtu do nocy, potop przekleństwa nad Winnym, nad Ofiarą
za Grzech.
O, ludzie! Byłem bardziej niewinny od maleństwa, które matka całuje
powracając z nim z chrztu!
Widząc Mnie takim, przeraził się Najwyższy, gdyż byłem Grzechem, bo
wziąłem na Siebie cały grzech świata. Pociłem się z obrzydzenia. Krwią się
pociłem ze względu na odrazę do tego trądu, który spoczął na Mnie – Istocie
Niewinnej. Krew rozrywała Mi żyły z obrzydzenia do tego cuchnącego bagna,
w którym byłem zanurzony. Kiedy miałem przejść przez tę udrękę i wycisnąć
Moją krew z Serca, dołączyła się jeszcze gorycz, że jestem przeklęty, bo w
owym czasie nie byłem Słowem Bożym: byłem Człowiekiem... Człowiekiem –
Winnym.
Czyż mogę Ja, który tego doświadczyłem, nie pojmować waszego poniżenia i
nie kochać was dlatego, że jesteście poniżeni? Kocham was właśnie z tego
powodu. Żeby was kochać i nazywać “Bracia!”, wystarczy, że przypomnę sobie
tę godzinę. To jednak, że Ja was tak nazywam nie wystarczy, żeby Ojciec mógł
was nazwać “dziećmi”. A Ja chcę, żeby On was tak nazywał. Jakim byłbym
Bratem, gdybym nie chciał was mieć ze Sobą w Ojcowskim Domu?
Dlatego mówię wam: “Przyjdźcie, a Ja was obmyję. Nikt nie jest aż tak brudny,
aby go Moja kąpiel nie zdołała oczyścić. Nikt nie jest aż tak czysty, żeby nie
potrzebował Mojego obmycia. Przyjdźcie! Nie jest to zwykła woda, lecz
cudowne źródła, które leczą rany i choroby ciała. Więcej jeszcze: to źródło
wytryska z Mojej piersi”.
Oto rozdarte Serce, z którego płynie obmywająca woda. Moja Krew jest
najczystszą wodą, istniejącą we wszechświecie. W niej niszczą się choroby i
niedoskonałości. Wtedy znowu wasza dusza staje się biała i godna – godna
Królestwa.
Przyjdźcie! Pozwólcie, żebym wam powiedział: “Ja odpuszczam ci grzechy!”
Otwórzcie przede Mną serca. W nim są korzenie waszego zła. Pozwólcie,
żebym Ja do nich wszedł. Pozwólcie, że odwiążę wasze bandaże. Czy nie budzą
w was obrzydzenia wasze rany? Kiedy je obejrzycie w Moim świetle,
wyglądają prawdziwie, takie jakie są: rojące się od obrzydliwych robaków. Nie
patrzcie na nie. Patrzcie na Moje rany. Pozwólcie, że Ja to zrobię. Mam łagodną
rękę. Odczujecie tylko pieszczotę... i wszystko zostanie uzdrowione.
Odczujecie tylko pocałunek, łzę i wszystko będzie oczyszczone.
O, jak piękni będziecie wtedy wokół Mego ołtarza! Aniołowie między aniołami
Cyborium! Wtedy bardzo się rozraduje Moje Serce. Jestem bowiem
Zbawicielem i nikim nie pogardzam. Jestem także Barankiem, który pasie się
między liliami, i cieszę się, kiedy otacza Mnie blask i czystość, bo aby uczynić
was czystymi, przyjąłem [ziemskie] życie i oddałem je.
O, widzę, jak Ojciec uśmiecha się do was. Dostrzegam i Miłość, która
opromienia was swoimi blaskami, bo nie jesteście już zabrudzeni grzechem!
Przyjdźcie do Źródła Zbawiciela. Niech Moja Krew popłynie na skruszoną
duszę i niech Mój głos powie: “Ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i
Syna, i Ducha Świętego.”
2.
«Jeden z was Mnie zdradzi.» (Mt 26,21; Mk 14,18; Łk 22,21-22; J
13,21
)
Jeden z was! Tak, w proporcji: jeden na dwunastu. Jeden z was Mnie zdradza.
Każda zdrada jest większą męką niż uderzenie włócznią. Patrzcie na ludzką
naturę waszego Odkupiciela: od głowy do stóp cały w ranach. Biczowanie
przeraża osobę nad nim rozmyślającą, a stanowi agonię dla tego, kto go
doświadcza. Jest to jednak groza jednej godziny, a wy, którzy Mnie zdradzacie,
biczujecie Mi Serce i czynicie to przez wieki.
Kochałem was. Kocham was. Lituję się nad wami. Wybaczam wam.
Obmywam was, wylewając Krew, aby sporządzić kąpiel oczyszczającą. A wy
Mnie zdradzacie. Jestem Słowem Bożym. Doznaję uwielbienia w Niebie. W
tym Niebie nie przebywam jednak tylko jako Duch. Jestem tu też z Ciałem.
Ciało zaś posiada uczucia i pragnienia. Dlaczego bez przerwy chcecie we Mnie
odnawiać ten wyniszczający ogień, którym jest bliskość zdrajcy? Czy Niebo
jest daleko? Nie, zdradzające Mnie dzieci. Jestem blisko was. Jestem wśród
was, a wy palicie Mnie płomieniem waszych zdrad.
Patrzę, szukając pociechy u wielu osób z różnych warstw społecznych. W
każdej grupie spotykam spojrzenie zdrajcy. Dlaczego Mnie zdradzacie?
Przebywam wśród was, aby wyświadczać dobro. Dlaczego więc chcecie Mi
odpłacić złem? Przynoszę wam Moje dary. Dlaczego ciskacie we Mnie
kąsającymi żmijami? Nazywam was “przyjaciółmi”. Dlaczego odpowiadacie
Mi: “Przeklęty”? Co wam uczyniłem? Czy znacie człowieka bardziej ode Mnie
cierpliwego, lepszego?
Spójrzcie. Kiedy jesteście szczęśliwi, nikt was nie opuszcza. Ale gdy płaczecie,
gdy tracicie bogactwa, gdy przychodzi jakaś zakaźna choroba, wtedy wszyscy
was opuszczają. Ja zaś pozostaję. Co więcej, przyjmuję was właśnie wtedy,
gdyż dopiero w tym czasie przychodzicie. Nie macie przecież więcej nikogo,
kto by z wami płakał i rozmawiał. Wtedy dopiero przypominacie sobie o Mnie.
Ale nie mówię wam: “Odejdź, nie znam cię!”. Mógłbym to powiedzieć, bo
rzeczywiście – gdy byliście bogaci, zdrowi i szczęśliwi – nigdy nie
przychodziliście do Mnie, aby powiedzieć: “Jestem zdrowy, szczęśliwy i za to
Ci dziękuję”.
To nic. Nie żądam nawet tego od osoby, która nie jest jeszcze olbrzymem
miłości. Nie żądam nawet “dziękuję”. Wystarczyłoby Mi, gdybyście
powiedzieli tylko: “Jestem szczęśliwy”. Powiedz Mi to. Nie uważajcie Mnie za
obcego! Przypomnijcie sobie o Mnie, że istnieję. Miejcie choć jedną myśl dla
Jezusa! “Dziękuję” – powiedziałbym już Ja sam za was Bogu, Ojcu Mojemu i
waszemu. Nigdy jednak nie przychodzicie. Mógłbym powiedzieć: “Nie znam
was”. Tymczasem rozpościeram ramiona i mówię: “Przyjdź, płaczmy razem”.
Spójrzcie: jestem w więzieniach. W małych, poniżających celach siedzę na
pryczy skazańca i mówię mu o prawdziwej wolności, innej niż ta za czterema
ścianami, która nie boi się już, że dotknie ją wina podlegająca karze. A przecież
ten więzień należy do tych, którzy Mnie zdradzili, łamiąc Moje prawo miłości.
Może zabił. Może okradł. Ale teraz Mnie wzywa. Już biegnę do niego. Świat
nim pogardza, a Ja go kocham. Powiedziałem: “Przyjacielu” – do tego, który
Mnie zabijał i pozbawiał życia (Por. Mt 26,50). Mogę więc mówić:
“Przyjacielu” – i do tego nieszczęśnika wracającego do Mnie.
Jestem przy chorych jak płomień miłości. Ich gorączka poznaje Moją czułość;
ich pot – Moją chustę; ich niemoc – Moje podtrzymujące ramię; ich troski –
Moje słowo. A przecież chorują dlatego, że zdradzili Moje prawo. Służyli ciału.
I ciało – wściekłe zwierzę – uległo zniszczeniu i niszczy ich teraz, za życia.
Jednak Ja jestem Jedynym, którego nie wyczerpuje ich zło. Czuwam przy nich,
cierpię z nimi, uśmiecham się do ich nadziei. Gdy zaś widzę, że Ojciec tego
chce, urzeczywistniam je. Kiedy jednak wiem, że postanowiona mu śmierć,
wtedy biorę Mojego brata, drżącego przed tajemnicą śmierci i wzywającego
Mnie. Mówię mu: “Nie bój się. Sądzisz, że to ciemność. To jest światłość.
Myślisz, że to ból. To jest radość. Podaj Mi rękę. Znam śmierć. Poznałem ją
przed tobą. Wiem, że to tylko jedna chwila i że Bóg pomaga w nadprzyrodzony
sposób, przytępiając zmysły, by dusza nie załamała się w tej ostatniej walce.
Zaufaj. Wpatruj się we Mnie, tylko we Mnie. Widzisz? Przeszedłeś próg. Pójdź
teraz ze Mną do Ojca. Teraz też się nie lękaj. Jestem z tobą. Ojciec kocha tego,
kogo Ja kocham.”
Jestem w opustoszałych domach. Niegdyś rozbrzmiewały wesołymi głosami.
Teraz weszła w nie śmierć i bieda. Kto pozostał – mieszka sam. Przyjaciele
uciekli. Ukochani są daleko, ze względu na pracę albo z powodu śmierci. Na
niebie świeci słońce, ale ten samotny człowiek cały jest w ciemności. Spokój
panuje w nocnym mroku, ale ten, kto pozostał, nie doznaje spoczynku. A
przecież wiele razy w tym domu Mnie zdradzono, czyniąc ze stworzeń bożki.
Bałwochwalczo kochali stworzenia, zdradzając Moje prawo. Ja jednak wchodzę
i przychodzę rozświetlić jednym promieniem tę ciemność, wlać spokój tam,
gdzie jest burza. Ten ocalały Mnie wezwał... Może była to przelotna myśl...
Może pozbawiona prawdziwej woli... żeby Mnie posiąść. Ale Ja idę
natychmiast.
O, proszę jedynie, byście pozwolili Mi być z wami. Każda myśl o minionym
błędzie ginie, gdy Mnie wołacie: “Jezu!”
Nie biczujcie Mi jednak Serca. Jest już przecież otwarte i rozdarte. Nie
zatruwajcie Jego ran. Tym, którzy zrozumieli Mój ból – ból zdradzonej istoty –
mówię: “Jeden z was Mnie zdradzi. Dajcie Mi swą wierną miłość zamiast
balsamu”. Mówię to do wszystkich. Jako Bóg – do Moich umiłowanych
świętych. Jako Jezus – do grzeszników, Moich umiłowanych, gdyż także oni,
grzesznicy – dla których stałem się Jezusem – mogą wyleczyć tę Moją ranę.
Samarytanami jesteście? Wiem o tym. Ale Moja przypowieść mówi o dobrym
Samarytaninie, który opatruje rany nie opatrzone przez synów Prawa, idących z
pośpiechem dalej, przejętych myślą o służeniu Bogu (Por. Łk 10,29-37). Nie
wiedzą, że Bogu służy się bardziej przez miłość niż przez wykonywanie
[pobożnych] praktyk.
Ja jestem tym Rannym, umierającym na waszych drogach. Rozbójnicy napadli
Mnie i z szat obdarli. Rozbójnicy, którzy niegodnie wykorzystują Moją ofiarę
Boga, który stał się ciałem. Obdarli Mnie z szat, niszcząc herezjami wiele
Moich przymiotów. Obrabowali Prawdę, gdyż zafascynowała ich lśniąca szata.
Nie wiedzą jednak, że ona lśni dlatego, że przywdział ją ten, który jest
Słońcem. W ich rękach – pokrytych brudem ich pysznych myśli – pozostaje
ona nędzną szmatą. Prawda jest prawdą i swoim światłem rozświetla każdą
rzecz, kiedy ogląda się ją w zjednoczeniu z Bogiem. Oddzielona zaś od Boga
staje się barbarzyńską mową. Prawda to Wiedza i Mądrość, ale oderwana od
Boga staje się chaosem.
Wyleczcie Mnie, jak Samarytanie. Dajcie Mi swoją oliwę i wino: oliwę miłości
i wino skruchy waszego ja. Wyleczcie Mnie. Nie gardzę wami. Niech wam ta
grzesznica obmywająca Moje zmęczone nogi powie, czy gardzę grzesznikiem
(Łk 7,36-50).
Nie zdradzajcie Mnie już więcej! Idźcie i nie grzeszcie więcej! Wszystko wam
przebaczam, gdy wszystko w was Mnie kocha. Dajcie Mi jeden szczery
pocałunek. Moje oblicze pali pocałunek zdrajcy. Wyleczcie je pocałunkiem
wierności.
3.
«Miłujcie się wzajemnie tak, jak Ja was umiłowałem» (Por. J
13,34
)
Od kolebki po krzyż, od Betlejem po Górę Oliwną – kochałem was. Chłód i
ubóstwo Mojej pierwszej nocy na świecie nie przeszkodziły Mi kochać was
Moim Duchem. Wyniszczyłem samego Siebie do tego stopnia, że Ja, Słowo,
nie umiałem wtedy nawet wypowiedzieć: “Kocham was”. Powiedziałem wam
te słowa Moim Duchem, który jest nierozłączny od Ducha Ojca i z Nim działa
w niewyczerpanej aktywności.
Agonia Mojej ostatniej nocy na ziemi też nie przeszkodziła Mi was kochać.
Przeciwnie, miłość osiągnęła najwyższe szczyty. Płonęła nawet jeszcze
większym żarem, pochłaniając wszystko, co nie było miłością. Wycisnęła krew
z Moich żył – wraz ze wstrętem do grzechu i z bólem wywołanym poczuciem
opuszczenia przez Ojca.
Jaka miłość jest większa od tej, która kocha, choć wie, że jest nienawidzona? Ja
was tak umiłowałem. Pierwszym gestem Moich rąk była pieszczota. Ostatnim –
błogosławieństwo. A między tymi dwoma gestami Moich rąk – pierwszym,
zrodzonym w mroku zimowej nocy, a ostatnim, w blasku gorącego letniego
poranka – były trzydzieści trzy lata przejawów miłości. Odpowiadały im takie
same odruchy miłości: miłość [wyrażająca się w] cudach, miłość w
pieszczotach małych dzieci, miłość przyjaciół, miłość nauczyciela, miłość
dobroczyńcy. Miłość, miłość, miłość...
I miłość nadludzka podczas Ostatniej Wieczerzy. Moje ręce, zanim zostały
związane i przebite, obmywały nogi apostołom – nawet temu, któremu
pragnąłem obmyć serce. Te ręce łamały chleb. I łamałem Serce wraz z tym
chlebem. Dawałem je wam, bo wiedziałem o Moim bliskim powrocie do Nieba,
a nie chciałem pozostawić was samych. Wiedziałem, jak łatwo zapominacie o
sobie. Chciałem więc, abyście – jak bracia siedzący za tym samym stołem –
mówili jeden do drugiego: “Należymy do Jezusa”.
Jaka miłość jest większa od tej, która umie kochać tego, kto jej zadaje mękę? Ja
właśnie taką miłością kochałem. I za was modliłem się, gdy umierałem.
Miłujcie się wzajemnie tak, jak Ja was umiłowałem. Nienawiść gasi światło.
Nawet zwykła uraza zaćmiewa pokój. Bóg jest pokojem, światłością, gdyż Bóg
jest miłością. Jeśli jednak nie kochacie – albo nie kochacie się tak, jak Ja was
umiłowałem – nie będziecie mogli posiąść Boga.
Jak Ja was kochałem. Czyli bez pychy. Z tego tabernakulum, z tego krzyża, z
tego Serca wychodzą tylko słowa pokory. Jestem Bogiem i jestem waszym
Sługą. Przebywam tu i czekam, aż Mi powiecie: “Jestem głodny” – a dam wam
Chleba. Jestem Bogiem, a ukazuję się waszym oczom na drzewie będącym
haniebną szubienicą, obnażony i przeklęty. Bogiem jestem, a proszę was,
żebyście kochali Moje Serce. Proszę was. Z miłości do samych siebie, bo gdy
kochacie, wyświadczacie dobro samym sobie. Jestem Bogiem. Z waszą
miłością lub bez niej zawsze jestem Bogiem. Z wami tak nie jest. Bez Mojej
miłości jesteście niczym: prochem.
Pragnę, abyście byli ze Mną. Chcę was mieć tutaj. Pragnę z waszego prochu
uczynić światło szczęśliwości. Nie chcę, żebyście umarli, lecz abyście żyli.
Ponieważ jestem Życiem, pragnę, abyście i wy mieli Życie.
Miłujcie się bez żadnych form egoizmu. Inaczej byłaby to miłość nieczysta,
skazana na śmierć z powodu choroby. Miłujcie, pragnąc dla innych więcej
dobra niż dla samych siebie. To bardzo trudne. Wiem o tym. Ale czy widzicie
ten Eucharystyczny Chleb? On rodził męczenników. Byli stworzeniami takimi
jak wy: bojaźliwymi, słabymi, posiadającymi nawet wady. Ten Chleb uczynił
ich bohaterami.
W pierwszym punkcie wskazałem wam na Moją Krew, która was oczyszcza. W
trzecim punkcie – aby was uczynić świętymi – wskazuję wam ten Stół i Chleb.
Krew z grzeszników uczyniła was sprawiedliwymi. Ten Chleb sprawiedliwych
czyni świętymi. Kąpiel oczyszcza, ale nie karmi; odświeża, krzepi, ale nie
przemienia ciała w ciało. Pokarm natomiast staje się krwią i ciałem – staje się
wami. Moje Pożywienie staje się wami.
O, pomyślcie! Spójrzcie na małe dziecko. Dzisiaj je swój chleb i jutro znowu,
pojutrze i następnego dnia podobnie. I oto staje się człowiekiem wysokim,
silnym, pięknym. Czy to matka go takim uczyniła? Nie. Matka go poczęła,
nosiła, wydała na świat, karmiła mlekiem i kochała, kochała, kochała. Ale
gdyby maluch zamiast mleka miał tylko kąpiele, pocałunki i miłość, umarłby z
głodu. To maleństwo stało się dorosłym człowiekiem dzięki pokarmowi, który
spożywało. Stał się dojrzałym człowiekiem dlatego, że każdego dnia spożywał
pokarm.
Tak samo jest z waszym duchowym ja. Jeśli karmicie je prawdziwym
Pokarmem, który z Nieba zstępuje, wtedy z Nieba przynosi on wam wszystkie
siły i czyni was dojrzałymi w Łasce. Dojrzałość pełna sił i zdrowia jest zawsze
dobrem. Popatrzcie, jak łatwo znaleźć człowieka osłabionego, który jest
szorstki, surowy, ordynarny, bezlitosny i niecierpliwy. Mój Pokarm uczyni was
zdrowymi i silnymi w męstwie ducha, abyście umieli kochać innych ludzi
bardziej niż samych siebie – tak jak Ja was umiłowałem.
Popatrzcie, dzieci. Nie kochałem was jak samego siebie, lecz bardziej niż
samego siebie – do tego stopnia, że poszedłem na śmierć, aby was wybawić od
śmierci. Jeżeli będziecie w ten sposób kochali, poznacie Boga. Czy wiecie, co
wam chcę powiedzieć mówiąc: poznacie Boga? Chcę powiedzieć: doznacie
prawdziwej Radości, prawdziwego Pokoju, prawdziwej Przyjaźni.
O, Przyjaźń, Pokój, Radość Boga! To nagroda przyobiecana błogosławionym.
To jest dane temu, kto miłuje na ziemi całym sobą.
Miłość – żeby była prawdziwa – to nie słowa, lecz czyny. Aktywna jak jej
źródło – Bóg. Nigdy nie męczy się działaniem – nawet pomimo rozczarowań
przychodzących od braci. Biedna jest ta miłość, która osłabła niczym ptak ze
słabymi skrzydłami, kiedy je zrani jakaś przeszkoda. Prawdziwa miłość, nawet
gdy jest zraniona, wznosi się. Gdy nie potrafi już wzlecieć, wspina się przy
pomocy pazurów i dzioba – byle tylko nie leżeć w cieniu, na lodzie, byle tylko
wydostać się na słońce, będące lekiem na każdą chorobę. Gdy tylko trochę się
umocni, ponownie podejmuje lot. Miłość idzie od Boga ku braciom i od nich ku
Bogu – anielski motyl, który przynosi pyłek kwiatowy z niebiańskich ogrodów,
aby zapylić ziemskie kwiaty. W zamian zanosi Bogu zapachy, porwane
najpokorniejszym kwiatom, aby je przyjął i pobłogosławił.
Biada jednak, jeżeli się oddali od słońca! Tym Słońcem jest Moja Eucharystia.
Przez Nią Ojciec błogosławi, Duch – kocha, a Ja, Słowo – działam.
Przyjdźcie i jedzcie. Gorąco pragnę, abyście spożywali ten właśnie Pokarm.
4.
«Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa Moje w was,
poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni» (J 15,7).
Zstępuję do was i staję się waszym pokarmem. Ja – jako Centrum, którym
jestem – przyciągam was do Mnie. Wy Mną się żywicie, ale jest jeszcze inna
przyczyna: Ja się karmię wami. Są to dwa nie nasycone i stałe pragnienia.
Winorośl żywi swe latorośle, ale to te odrośle tworzą winorośl. Woda karmi
morza, ale i morza karmią wodę, wznosząc się przez parowanie, by ponownie
opaść. Musicie więc trwać wy we Mnie tak, jak Ja w was. Gdybyście się
oddzielili, umarlibyście wy – nie Ja.
Jestem pokarmem dla ducha i pokarmem dla myśli.
Duch pożywia się Ciałem jedynego Boga. Duch ludzki został dany człowiekowi
przez Boga, dlatego nie może mieć za pokarm czegoś innego jak tylko to, co jest
jego źródłem.
Myśl zaś karmi się Moim Słowem, które jest Myślą Boga. O, wasza myśl!
Inteligencja czyni was podobnymi do Boga, bo jest w niej pamięć, rozum i
wola. Tak samo w waszym duchu – niematerialnym, wolnym i nieśmiertelnym –
kryje się podobieństwo do Boga.
Aby wasza myśl była zdolna pamiętać, pojmować, pragnąć dobra, musi się
żywić Moją nauką. Ona przypomina wam dobrodziejstwa i dzieła Boże, to kim
Bóg jest i co Mu zawdzięczacie. Ona pomaga wam zrozumieć dobro i odróżnić
je od zła. Ona sprawia, że pragniecie czynić dobro. Bez Mojej nauki stajecie się
niewolnikami innych nauk, które – choć noszą nazwę “nauka” – są jednak
błędami. Jak łodzie bez busoli i steru bliscy jesteście zatonięcia. Zmieniacie
kurs. Jak możecie tak mówić: “Bóg mnie opuścił”, skoro to przecież wy Go
opuściliście?
Trwajcie we Mnie. Jeśli nie trwacie we Mnie, to znak, że Mnie nienawidzicie.
Ojciec Mój nienawidzi tego, kto Mnie nienawidzi. Kto bowiem Mnie
nienawidzi, nienawidzi również Ojca – ponieważ Ja i Ojciec jedno jesteśmy.
Pozostańcie we Mnie. Zróbcie tak, aby Ojciec nie mógł odróżnić winnego
krzewu od latorośli. Bądźcie do tego stopnia ze Mną zjednoczeni. Sprawcie,
aby Ojciec nie potrafił dojrzeć, gdzie “kończę się” Ja, a gdzie “zaczynacie się”
wy. Niech tak pełne będzie podobieństwo. Kto kocha, ten upodabnia się do
ukochanej osoby – przejmuje nawet jej modulację głosu, sposób mówienia i
gesty.
Pragnę, abyście byli drugimi Jezusami. Pragnę, abyście otrzymali to, o co
prosicie, i nie doznali odmowy. Zjednoczeni ze Mną będziecie prosić tylko o to,
co dobre. Chcę, abyście otrzymali nawet więcej, niż poprosicie, bo Ojciec stale
wylewa Miłość i Swe skarby na Syna. Kto zaś trwa w Synu, ten korzysta z tego
nieskończonego udzielania, którym jest Boża Miłość, radująca się Swoim
Słowem i pulsująca w Nim. Ja jestem Ciałem, a wy jego członkami. Dlatego
Radość – która Mnie ogarnia i pochodzi od Ojca – a także Moc i Pokój oraz
wszelka doskonałość, która krąży we Mnie, przelewa się na was, Moi wierni,
którzy stanowicie część Mnie samego: część nierozerwalną teraz i potem.
Przyjdźcie i proście. Nie bójcie się prosić. Możecie prosić o wszystko, gdyż
Bóg potrafi wszystkiego udzielić. Proście dla siebie i dla innych. Tak was
nauczyłem. Proście dla tych, którzy byli, są i będą. Polecajcie Bogu wasz dzień
i waszą wieczność. Proście i módlcie się za tych, których kochacie.
Proście, proście, proście! Za wszystkich. Za dobrych, żeby im Bóg
pobłogosławił; za złych, żeby ich Bóg nawrócił. Mówcie ze Mną: “Ojcze,
wybacz im” (Łk 23,34). Proście o zdrowie, o pokój w rodzinie, na świecie, o
pokój w wieczności. Proście o świętość. Tak, również i o nią. Bóg jest Święty i
jest Ojcem. Proście Go, aby wraz z życiem, które podtrzymuje, dał wam
świętość – dzięki tej Mocy, która pochodzi od Niego.
Nie bójcie się prosić. O chleb codzienny i o codzienne błogosławieństwo. Nie
jesteście samym ciałem ani nie jesteście samym duchem. Proście, a będzie wam
dane. Nie bójcie się, że jesteście zbyt śmiali. Proszę dla was o Moją chwałę. Co
więcej, udzieliłem wam jej, abyście byli podobni do Nas, którzy was kochamy,
aby świat poznał, że jesteście dziećmi Boga.
Przyjdźcie! W Moim Sercu jest wasz Ojciec. Wejdźcie, aby was rozpoznał i
powiedział: “Niech będzie wielka radość w Niebiosach, gdyż ponownie
odnalazłem syna, którego ukochałem” (Por. Łk 15,11-32).