Lesley Dunn
Miłosna terapia
Przełożył Jakub Kowalski
Rozdział 1
Pogodny zmierzch zaczął już ustępować
miejsca ciemnej nocy, gdy jasno
oświetlony liniowiec „Venutus" wypłynął
z cichych wód zatoki w Southampton i
sunął łagodnie w kierunku bardziej
niespokojnego morza na kanale La
Manche.
Jak zwykle zajęta, pielęgniarka Isabel
Bainey, siedząca w recepcji znajdującej się
pomiędzy gabinetem doktora a salą dla
obłożnie chorych, postanowiła zrobić sobie
krótką przerwę. Odsunęła roletę przy
bulaju, otwarła go i wpatrzyła się w ginące
w mroku brzegi. Potrzebowała tej chwili
wytchnienia po ciężkim dniu pracy.
Zamknęła bulaj i przekręciła mosiężny
uchwyt zabezpieczając go przed
otwarciem. Westchnęła. Westchnięcie to
spowodowane było nienawiścią, którą
zostawiła w Stanach, a na którą nie miała
wpływu, częściowo natomiast radością, że
udało jej się od tego uciec. Lecz nie miała
teraz czasu na rozdrapywanie starych ran.
Statek zaczął się lekko kołysać, musi zająć
się ludźmi, którzy za chwilę zwalą się jej
na głowę w poszukiwaniu tabletek
przeciwko chorobie morskiej.
– Siostro, chciałabym się widzieć z
doktorem, jeśli można.
Głos dorodnej kobiety o pogodnej
twarzy oderwał Isabel od rozmyślań o
przeszłości. Rozejrzała się po kabinie
wyłożonej jasnoniebieskimi kafelkami, z
wbudowaną umywalką, szklanymi
szafkami na lekarstwa i instrumenty,
pokrytymi sztucznym tworzywem
siedzeniami, jakby chciała się upewnić,
gdzie się znajduje. W końcu spojrzała na
pasażerkę i doszła do siebie.
– W tej chwili jest zajęty, przyjmuje
pacjenta. W czym mogłabym pani pomóc?
– Nazywam się Stead. Z pokładu A.
Kiedy będzie wolny?
Wzmianka, że zajmuje kajutę na
pokładzie A miała zapewne zrobić na
Isabel wrażenie. Mieściły się tam
wyłącznie bardzo drogie apartamenty, na
które rzadko kto mógł sobie pozwolić.
Zwykle pasażerowie zajmowali pokłady,
które, w zależności od komfortu kajut i ich
ceny, ponumerowano od B do E.
– Tego nigdy nie można przewidzieć,
pani Stead – odpowiedziała ostrożnie,
zdając sobie sprawę, że wiekowy już
doktor Arnold Forbes – „Doktorek Arno"
niemal dla każdego – potrafi spędzić
kwadrans
nad
najdrobniejszym
przeziębieniem. Osiągnął on ten etap
swojej kariery, że nie zostało mu już zbyt
wiele do zdobycia. A Isabel, choć znała go
zaledwie od kilku dni, podejrzewała, iż
miała się ona skończyć smutno i
przedwcześnie z powodu jakiejś trapiącej
go, ale starannie ukrywanej choroby.
– W czym mogłabym pani pomóc, pani
Stead? – zapytała ponownie, zdając sobie
sprawę, że jest to tylko kolejna prośba o
poradę na chorobę morską. – Wiem, że
pierwsze dni na morzu, a zwłaszcza na
kanale La Manche i w Zatoce Biskajskiej,
mogą się dawać we znaki. Doktor Forbes
zawsze poleca w takich wypadkach te
pastylki – podniosła małą buteleczkę.
Kobieta wzięła je ciesząc się, że nie
będzie zmuszona poddać się
szczegółowemu badaniu.
– Dziękuję, siostro. Myślę, że to mi
wystarczy.
Isabel zapisała na kartce nazwisko
kobiety, sprawdziła numer kajuty na liście
pasażerów i wpisała do kartoteki dodając
nazwę leku.
Zadźwięczał dzwonek telefonu. Kiedy
podnosiła słuchawkę, zmarszczyła brwi.
Wypłynęli w morze zaledwie trzy godziny
temu i za wcześnie było jeszcze na jakieś
wezwania z kajut.
– Izba chorych. Mówi siostra Bainey –
przedstawiła się krótko.
– Nazywam się Lady Winnisford,
zajmuję kajutę numer 9 na pokładzie A.
Proszę, aby okrętowy lekarz przybył do
mnie jak najszybciej.
– Czy może mi pani podać jakieś
powody wezwania, abym mogła przekazać
je doktorowi, Lady Winnisford?
– Na ten temat będę rozmawiać z nim
osobiście.
Isabel Bainey odznaczała się na ogół
łagodnym usposobieniem. Złożyły się na
to jej wrodzone cechy charakteru i
profesjonalny trening w szpitalu. Tym
razem jednak nachalne domaganie się
usług lekarza i jej własnych już w
pierwszych godzinach podróży zaczynały
ją nieco irytować. Była pewna, że
pasażerka nie odważyłaby się traktować w
ten sposób swego osobistego lekarza.
– Przyjęłam zgłoszenie. Umieszczę pani
nazwisko na liście zleceń, doktor odwiedzi
panią podczas wieczornego obchodu.
– Czy to znaczy, że mam czekać? –
zapytała Lady Winnisford ostrym,
kłótliwym tonem.
Isabel spojrzała na wiszącą przed jej
oczyma listę. Nie było na niej ani jednego
ważnego wezwania. Większość z nich
sprowadza się do wysłuchiwania przez
doktora litanii skarg na wyimaginowane
dolegliwości. Mimo, że był to jej pierwszy
rejs, Isabel nauczyła się już, czego może
się spodziewać od doświadczonego
okrętowego medyka.
– Niezbyt długo, jak sądzę, lady
Winnisford. Lecz ponieważ pani sprawa
nie wydaje się być pilna...
– Kto dał pani prawo decydować, co jest
pilne, a co nie, siostro!? – spytała
rozdrażniona.
– Lady Winnisford, jeżeli powie mi pani
cokolwiek na temat swoich dolegliwości,
będę przynajmniej w stanie ocenić, czy
umieścić panią na samym czele listy
wezwań.
– Mam nudności.
– Rozumiem, Lady Winnisford –
odparła Isabel starając się, aby jej głos
zabrzmiał jak najbardziej życzliwie. –
Doktor Forbes dysponuje specjalnym
lekarstwem na chorobę morską. Przyjdę za
chwilę do pani, aby upewnić się, że to jest
rzeczywista przyczyna pani złego
samopoczucia.
– Czy pani jest lekarzem? – padło
impertynenckie pytanie.
Isabel nie odpowiedziała na nie,
stwierdziła tylko krótko:
– No cóż, nie mogę zrobić nic więcej
oprócz umieszczenia pani nazwiska na
liście wezwań dla doktora. Pan Forbes jest
obecnie na konsultacji, będzie wolny za
jakąś godzinę, później ma jeszcze kilka
innych wizyt.
Po drugiej stronie połączenie zostało
gwałtownie przerwane. Isabel delikatnie
odłożyła słuchawkę na widełki. Dopisała
nazwisko Lady Winnisford do listy i
umieściła obok niego krótką informację:
„Mdłości! Odmawia podania informacji,
jest niecierpliwa i wymagająca. "
Gdy podniosła wzrok, zobaczyła, że stoi
przed nią kolejna pacjentka. Starsza
kobieta uśmiechała się ze skruchą i
trzymała poplamiony krwią bandaż
zawinięty luźno wokół kciuka.
– To moja wina, siostro. Ktoś –
prawdopodobnie moja wnuczka – przysłał
mi na pożegnanie wspaniały bukiet
kwiatów. Sama pani wie, jak irytujące
bywa czasami odpakowywanie ich z tych
wszystkich plastikowych osłonek.
Chciałam sobie pomóc scyzorykiem i
zacięłam się.
Isabel posadziła kobietę na stojącym
przy zlewie krześle, odkręciła kran i
ostrożnie zdjęła zakrwawiony bandaż,
którym obwinięty był kciuk. Przemyła
delikatnie ranę, ciesząc się, że tak
naprawdę nie jest to nic groźnego i zwykły
plaster rozwiąże sprawę.
– Chcę się widzieć z doktorem – doszedł
do niej głos.
Isabel odwróciła się i ujrzała
zniecierpliwionego,
opryskliwego
mężczyznę. Był wysoki, miał włosy koloru
piasku, najprawdopodobniej dobiegał
trzydziestki. Z powodu niebywałej
chudości jego drogi, supermodny strój
wisiał na nim jak na wieszaku.
Lecz miał niebywale dziwne oczy, które
przykuły jej uwagę tak, że zapomniała o
jego wyglądzie. Były jasnoniebieskie,
wzrok zdawał się sięgać gdzieś w dal,
zupełnie bez wyrazu, co nadawało temu
mężczyźnie przerażający wygląd.
– Pan doktor właśnie przyjmuje pacjenta
– powiedziała cicho wracając do
krwawiącego palca starszej kobiety. –
Jeżeli byłby pan łaskaw spocząć...
– Moja matka jest chora.
Tembr głosu i niecierpliwość były bez
wątpienia kopią tego, co parę minut temu
usłyszała przez telefon.
– Czy pana matką jest Lady Winnisford?
– spytała, nie podnosząc wzroku znad
skaleczonego palca.
– Oczywiście.
– W takim razie bardzo mi przykro,
panie Winnisford, ale doktor Forbes ma w
tej chwili o wiele cięższy przypadek niż
choroba morska. Wpisałam nazwisko
pańskiej matki na listę oczekujących.
Doktor zajmie się nią, gdy tylko wróci.
– Nie będziemy tak długo czekać.
Isabel delikatnie założyła plaster na
kciuk starszej kobiety i uśmiechnęła się do
niej.
– Z pewnością nie będzie pani miała z
nim żadnych kłopotów. Czy mogłaby pani
podać swoje nazwisko, muszę je wpisać do
kartoteki?
– Jean Doughty, pokład C. Dziękuję,
siostro. – Ruszyła w stronę drzwi. Zanim
wyszła, zatrzymała się na chwilę i dodała:
– Choroba morska może być bardzo
samolubną dolegliwością – u niektórych
ludzi.
Twarz oczekującego mężczyzny stężała
w gniewie. Zaniemówił i nie był w stanie
odpowiedzieć na ten przytyk pani
Doughty.
Isabel odwróciła się do młodego
mężczyzny i po raz pierwszy stanęli ze
sobą twarzą w twarz. Jego usta rozchyliły
się lekko, a głowa wysunęła się nieco do
przodu, kiedy zaskoczony gapił się na
Isabel. Wiedziała, że ją podziwia. Zdarzało
jej się to już nieraz – ale nigdy w tak
niesamowicie bezpośredni sposób. Miała
dwadzieścia cztery lata i od dawna
zdawała sobie sprawę, jak działa na
mężczyzn. Lustro codziennie to
potwierdzało. W jej oczach czaiły się
wesołe iskierki, które doskonale oddawały
jej charakter, nikt nigdy nie wątpił w jej
inteligencję. Twarz Isabel była zwykle
pogodna, a gęste kręcone loki i sposób, w
jaki się poruszała, oddawały znakomicie
jej żywą naturę.
Isabel Bainey wiedziała o tym
wszystkim. Sprawiało jej to przyjemność,
ale nie wprawiało w próżność. Doskonale
zdawała sobie sprawę, że zarówno jej
osobowość jak i uroda powodowały, że
mężczyźni robili wszystko, by znaleźć się
w jej towarzystwie. To wspaniałe uczucie,
lecz często trudno było odróżnić, czy ma
się do czynienia z dobrym, czy złym
człowiekiem.
Machnęła ręką, by przerwać tę
niezdrową koncentrację uwagi na swej
osobie.
– W tej chwili jestem wolna. Czy
życzyłby pan sobie, bym odwiedziła
pańską matkę? Jeżeli ta przypadłość jest
zwykłą chorobą morską, mogłabym
zaoszczędzić jej czekania na doktora
Forbesa – zaproponowała zimno.
– Nie wydaje mi się, by był to dobry
pomysł. – Odprężył się nieco. – Ale skoro
nie jest pani zajęta, o piękna, może
moglibyśmy napić się czegoś w barze?
Isabel z trudnością opanowała chichot.
W jednej chwili porzucił opryskliwy ton,
by stać się uwodzicielski.
– Bardzo mi przykro – powiedziała
ozięble. – Pełnię dziś dyżur przez całą noc.
I nie wolno mi pić z pasażerami. –
Uśmiechnęła się do niego kpiąco. – Założę
się, że na pokładzie w tej chwili znajduje
się mnóstwo młodych dam, które marzą o
męskim towarzystwie. Jak dotąd nie było
wiele okazji, by się poznać. Teraz nadszedł
właściwy czas. Proszę spróbować
szczęścia z nimi.
– Nie znajdę tam ani jednej kobiety,
która byłaby godna zawiązać pani
sznurowadło – zawołał z entuzjazmem,
lecz można w nim było wyczuć nutkę
nieszczerości. – Jak pani na imię?
– Siostra Bainey.
Nieprzyjazny wyraz zniknął z jego
twarzy. Otworzył drzwi i zerknął na
przybitą do nich tabliczkę.
– Siostra Isabel Bainey, Królewska
Marynarka Handlowa – przeczytał głośno.
– Isabel, nazywam się Vidal Winnisford.
Vidal to tak niezwykłe imię, że z
pewnością go nie zapomnisz.
– Być może, panie Winnisford. A teraz,
jeśli pan pozwoli, muszę sprawdzić, czy
doktor Forbes mnie nie potrzebuje. Może
pan przekazać swojej matce, że zajrzy on
do niej, gdy tylko znajdzie wolną chwilę.
Vidal Winnisford niechętnie opuścił
poczekalnię, lecz Isabel miała niejasne
uczucie, że rzeczywiście nie pozwoli jej o
sobie zapomnieć. Lekko zadrżała myśląc o
tej perspektywie. Nigdy nie stroniła od
męskiego towarzystwa, ale przy tym
człowieku czuła nieprzyjemne ciarki
przechodzące wzdłuż kręgosłupa. Będzie
bezlitosny, napastliwy i trudno jej będzie
utrzymać go na bezpieczną odległość.
Miała nadzieję, że wkrótce znajdzie sobie
jakąś inną ofiarę.
Pacjent przyjmowany przez doktora
opuścił gabinet i Isabel weszła do środka.
Ze zdziwieniem zauważyła, że doktorek
Arno wygląda na bardzo zmęczonego. Był
przysadzistym, miłym mężczyzną,
łysiejącym, rumianym – okazem zdrowia.
Lecz w jego oczach dostrzegła matowość i
zrozumiała, że temu człowiekowi nie
zostało wiele czasu.
Usiadła przy nim i położyła na biurku
listę pacjentów oczekujących na wizytę.
Już wcześniej jeden z oficerów ostrzegał
go o stanie trzech pierwszych pasażerów
na liście: dwóch mężczyzn i kobiety –
starszej już i bardzo chorej. Każde z nich
szukało na morzu wytchnienia i świeżości
morskiego powietrza. Nie liczyli, że może
ich ono uzdrowić, lecz przynajmniej
przedłużyć życie o kilka miesięcy.
– Pan Voster i pani Stetter mają szansę
przeżyć tę podróż i może pomoże im ona
nieco – stwierdził Forbes po zapoznaniu
się z historiami chorób, które miał w
kartotece. – Lecz pan Storey może nie
mieć tego szczęścia – dodał sucho.
Na liście widniało jeszcze sześć
nazwisk; pierwsze pięć były
zakwalifikowane przez Isabel jako
„niezbyt pilne". Szóstą osobą była Lady
Winnisford.
Doktor Forbes położył na nim swój
gruby palec.
– Lady Winnisford. „Mdłości",
rozumiem, że to choroba morska?
– Prawie na pewno, lecz należy do tego
typu ludzi, którzy przy najmniejszej
niedyspozycji żądają i oczekują konsylium
profesorów medycyny Królewskiej
Akademii. Takie przynajmniej odniosłam
wrażenie po krótkiej rozmowie przez
telefon. Jeszcze jej osobiście nie
spotkałam.
– Jesteś Amerykanką i wątpię, byś
wiedziała, że kiedy formowano obecny
rząd, John Winnisford miał chrapkę na
fotel ministra spraw wewnętrznych.
Zamiast tego nadano mu tytuł para i
mianowano go ministrem do spraw
rekultywacji gruntów przy Izbie Lordów.
Plotka głosiła, że jego żonie bardziej
zależało na tytule szlacheckim. – Wzruszył
ramionami. – W każdym razie lepiej
będzie, jeżeli zajrzę najpierw do niej.
Założę się, że jest jedną z bardziej
wpływowych osób na pokładzie. Kapitan
został powiadomiony o jej pozycji i nie
życzyłby sobie, aby imię tego statku było
szargane w wyższych sferach. Coś takiego
nie spodobałoby się armatorowi!
– Poznałam jej syna, Vidala –
stwierdziła kwaśno Isabel. – Nie jest z
pewnością mężczyzną moich marzeń. I z
tego, co widzę, to nieodrodny synek swojej
mamusi, owinięty wokół jej palca.
Pompatyczny arystokrata, kiedy jest z dala
od niej, a w jej obecności zastraszony
chłopczyk. Przyszedł do mnie z żądaniem,
aby natychmiast odwiedził pan jego matkę.
– Świetnie, siostro Bainey – przybrał
żałobny ton. – Niech odtąd Lady
Winnisford znajduje się zawsze na samym
szczycie twojej listy. – Uśmiechnął się do
niej i wziął swoją torbę. – Ostatnio słychać
było propozycje, że powinienem zostać
odesłany na emeryturę – wyjaśnił. – Mam
powody wierzyć, że kapitanowi
Lawrence’owi nakazano, żeby przyjrzał się
tej propozycji ze zrozumieniem. W
związku z tym nie mogę sobie pozwolić,
by jakakolwiek pasażerka na mnie
narzekała.
Rozdział 2
Podczas nieobecności doktora Forbesa
Isabel uprzątnęła jego biurko i udała się do
sali przeznaczonej dla obłożnie chorych,
by sprawdzić, czy wszystko jest w
porządku. W izbie znajdowało się osiem
łóżek oddzielonych kotarą, cztery po
każdej stronie. Powiedziała sanitariuszowi
i sanitariuszce, że idzie do swojej kajuty,
lecz będzie pod telefonem, gdyby jej
potrzebowano.
Jej kajuta była mała, ale bardzo
wygodna. Duże, szerokie łóżko rozkładało
się nad dwoma szufladami. Szafę
wbudowano w ścianie przy wejściu, a u
wezgłowia łóżka znajdowała się półka, na
której stała nocna lampka i telefon.
Schludna umywalka przymocowana
została do grodzi, a pod oknem
umieszczono biurko.
Isabel odprężyła się siadając na
wygodnym krześle, zdjęła buty i położyła
nogi na łóżku. Te kilka godzin, odkąd
wypłynęli z Southampton, bardzo ją
wyczerpało. Fatalne samopoczucie i
dolegliwości większości pasażerów
wywołane były przede wszystkim nowym
środowiskiem i perspektywą dostania
ataku choroby morskiej.
Isabel uśmiechnęła się do siebie, gdy
pomyślała, że wszystko się zmieni, kiedy
tylko wypłyną na spokojniejsze wody, a
pokład zaleją pierwsze promienie słońca.
Rozkwitną flirty i romanse, rozpoczną się
tańce i sporty, a opalanie się i narzekania
na pogodę staną się głównym sposobem
spędzania czasu na statku. Przypomniała
sobie, że musi sprawdzić, czy dysponują
wystarczającym zapasem maści przeciw
oparzeniom.
Kiedy przeliczała w pamięci, jakie leki
mają w okrętowej apteczce, ktoś
gwałtownie zapukał do drzwi. W drzwiach
pokoju stanął Vidal Winnisford niosąc na
tacy srebrny shaker i dwa kieliszki.
– Nie chciała przyjść Afrodyta do
Parysa, więc Parys musiał zejść do
Afrodyty na pokład C – powiedział
drwiąco.
– Po czym Parys skłoni się do pięknej
Heleny, wywiezie ją do Troi – a potem
nastąpi Wojna Trojańska. Nie, dziękuję.
Proszę na mnie nie liczyć, Parysie.
Jego twarz na moment stężała, nie w
smak mu była jej odpowiedź.
– Intelektualistka w pielęgniarskim
fartuchu – mruknął urażony.
– A dlaczegóż by nie? – spytała zimno.
Vidal Winnisford wszedł nieproszony
do środka i postawił tacę na biurku.
– Nie! Proszę nie zamykać drzwi! –
rozkazała natychmiast Isabel. – Nie wolno
mi zabawiać pasażerów w kajucie – ani
nigdzie indziej, jeżeli mam być szczera.
Mogłabym stracić pracę.
Drzwi pozostały otwarte, kiedy
napełniał kieliszki mlecznym likworem.
– Nie wolno mi pić na służbie – dodała.
– Jeżeli ktoś będzie przechodził pod
drzwiami...
– Pozwól więc, że je zamknę, a nikt się
nie dowie.
Wstał z krzesła i zamknął drzwi.
Uśmiechnął się konspiracyjnie i zasunął
rygiel.
– Teraz nikt nie dowie się, że masz
gościa – powiedział zachwycony swoją
pomysłowością.
Isabel wstała z krzesła, podeszła do
łóżka, ujęła słuchawkę telefonu i położyła
palec na tarczy.
– Dwadzieścia siedem – to numer do
oficera dyżurnego – wyjaśniła ozięble.
Wykręciła dwójkę i położyła palec na
siódemce. – Czy mam go wezwać?
Poczerwieniał i odsunął rygiel.
– Proszę otworzyć – rozkazała.
Otworzył z wściekłością drzwi, a Isabel
odłożyła słuchawkę.
– A teraz życzę panu dobrej nocy, panie
Winnisford. Proszę ze sobą zabrać tacę.
– Wydaje ci się, że kim jesteś? – spytał.
– Pracującą kobietą, zarabiającą na
życie, która nie ma zamiaru być trapiona
przez próżnego pasażera.
– Kapitan dowie się o wszystkim! –
wykrzyknął.
– Proszę mnie nie rozśmieszać, panie
Winnisford – zaśmiała mu się w twarz. –
Kapitan z pewnością nie pochwali tego
najścia mnie w mojej kabinie. Proszę już
iść.
Zadźwięczał telefon, Isabel podniosła
słuchawkę.
– Siostra Bainey – powiedziała i
uśmiechnęła się, kiedy ujrzała, że Vidal
Winnisford jak niepyszny wychodzi na
korytarz i zamyka za sobą drzwi.
– Mówi doktorek Arno. Czy mogłabyś
wziąć tabletki, które zapisałem Lady
Winnisford? Zanieś je do jej kajuty. Przy
okazji będziesz mogła poznać kobietę,
której przeznaczeniem jest bycie naszą
najwytrwalszą i najbardziej wybuchową
pacjentką w czasie tej podróży. Musisz
trzymać moją stronę.
Isabel poszła do gabinetu doktora, gdzie
ten wręczył jej znajomą buteleczkę. Jej
zawartość stanowiły tabletki będące
znakomitym środkiem przeciw chorobie
morskiej. Doktor spojrzał na Isabel
łagodnie.
– Lady Winnisford cierpi na poważną
dolegliwość.
Miłosna terapia Nie mogę podać
dokładnej daty wyzdrowienia, lecz będzie
cierpieć wystarczająco długo, by wycisnąć
morze łez z oczu swoich przyjaciółek –
jeżeli takowe ma – dodał. Upewnij się, że
na etykietce nie ma ani słowa o chorobie
morskiej czy innych tego typu bzdurach.
Lady Winnisford nie dolegało nic
poważnego, jak stwierdziła Isabel
wchodząc do jej apartamentu. Starsza
kobieta siedziała na łóżku i wyglądało na
to, że jest bardziej poirytowana niż chora.
Vidal zajmował krzesło przy bulaju
wychodzącym na pokład.
– Sporo czasu zajęło pani dotarcie tutaj!
– zaskrzeczała kobieta.
Mimo tego jak potraktowali ją
Winnisfordowie Isabel nie straciła zupełnie
dobrego humoru.
– Miałam jeszcze innych pacjentów,
którymi musiałam się zająć – skłamała. –
Przyjście do gabinetu i wzięcie buteleczki
zabrałoby panu Winnisfordowi dwie
minuty. Dawkowanie jest na etykiecie.
– Mój syn nie jest służącym! – starsza
kobieta niemalże wykrzyknęła słysząc taką
propozycję– Ani ja, Lady Winnisford –
odcięła się Isabel.
– Kapitan usłyszy o tym zachowaniu –
obiecała, z trudem łapiąc oddech.
– Pani syn zagroził mi tym samym
dziesięć minut temu, Lady Winnisford,
kiedy odmówiłam zabawiania go w mojej
kajucie. Wątpię, czy kapitan obwini mnie
o cokolwiek w obu tych przypadkach. A
tymczasem, czy byłby pan tak uprzejmy,
panie Winnisford i podał matce szklankę
wody? Ja dopilnuję, żeby zażyła lekarstwo,
które zapisał doktor Forbes. Zaoszczędzi
nam to wszystkim mnóstwo kłopotu, kiedy
wypłyniemy na pełne morze. Kanał jest o
tej porze dosyć niespokojny.
Isabel zniosła incydent z Winnisfordami
z godnością, kiedy jednak wróciła do
kabiny, cała się trzęsła. Zrzuciła buty,
zdjęła czepek i padła na łóżko, czując się
zbyt słabo, by myśleć nawet o utrzymaniu
się na krześle.
Dlaczego zdecydowała się na tę pracę?
Czyżby miało się okazać, że spadła z
deszczu pod rynnę?
„Nie użalaj się nad sobą", zrugała się.
Nie może być nic gorszego na ziemi niż
nieszczęście, jakie spotkało ją w jej
rodzinnym mieście i szpitalu, w którym
pracowała.
Odwróciła się na brzuch. Jej serce nadal
wypełniał ból wspomnień jedynej w życiu
miłości, która skończyła się tak tragicznie.
Jimmy Pendleton prowadził samochód z
taką furią, że nie mogło się to skończyć
inaczej. Był na nią wściekły od momentu,
kiedy zabrał ją spod szpitala w owo
piątkowe popołudnie. Zdecydowanie
odmówiła pojechania z nim na imprezę
poza miasto, bo oznaczałoby to, że nie
wróci do domu przed drugą – trzecią w
nocy, a była na dyżurze od ósmej rano.
– Dlaczego nie dasz sobie w końcu
spokoju z tym pielęgniarstwem i nie
znajdziesz jakiejś porządnej roboty – od
ósmej od czwartej – z wolnymi
weekendami? – spytał z miejsca Jimmy.
– Bo jestem pielęgniarką – odcięła się.
Ciągłe kłótnie o jej poświęcanie się
zawodowi nie przysłużyły się
podtrzymaniu romansu, który tak
cudownie się zaczął. Jimmy okazał się
człowiekiem żyjącym pełnią życia, zawsze
otoczonym mnóstwem przyjaciół. Isabel
zdała sobie sprawę, że to musi się
skończyć. Z pewnością czekało już spore
grono młodych kobiet gotowych zająć jej
miejsce.
Gdy uporczywie odmawiała pojechania
z nim na tę imprezę, układała w głowie
słowa, jakimi powinna skończyć ich
związek. Będąc zajęta myślami nie
dostrzegła, że Jimmy jedzie szybciej niż
zwykle. Nie zwróciła też uwagi, dokąd
jadą. Aż do momentu gdy samochód
podskoczył tak gwałtownie, że o mało nie
rozkwasiła sobie nosa o szybę. Spojrzała
na Jimmy’ego. Siedział wściekły
zaciskając mocno ręce na kierownicy,
wpatrzony przed siebie. Rozejrzała się
wokół i ujrzała, że jadą z dziką prędkością
po wąskiej wiejskiej drodze. Wysokie
drzewa rosnące na poboczach zasłaniały
widok, z trudnością dostrzegała migające
szybko farmy.
– Zwolnij! – krzyknęła.
Jego jedyną reakcją była jeszcze
większa nonszalancja. O milimetry minął
wyjeżdżający z farmy traktor, o mały włos
nie wjechał do przydrożnego rowu i zmusił
jakąś kobietę, która stała przy drodze, by
odskoczyła i upadła w błoto.
– Błagam! – wrzasnęła na niego Isabel.
Położyła mu delikatnie rękę na
ramieniu, lecz to tylko go zmroziło.
Wstrząsnął ciałem, by strącić jej rękę,
nieopatrznie ruszył przy tym kierownicą.
Isabel wiedziała, że oznacza to katastrofę,
której nie była w stanie zapobiec.
Uderzyli w barierkę – na moście,
złamali ją, samochód przeleciał parę
metrów w powietrzu i spadł do
wyschniętego koryta rzeki. Jimmy nie
zapiął wcześniej pasów i potężna siła
wyrzuciła go przez przednie okno. Nie żył
już, kiedy zjawił się ambulans. Isabel
wyszła z tego wypadku obronną ręką,
miała na ciele zaledwie parę siniaków, lecz
szoku, który przeżyła, nie da się opisać.
Leżała jeszcze w szpitalu, kiedy
dowiedziała się, że niektórzy ludzie
właśnie ją obwiniają za tę tragedię. Siostra
Jimmy’ego stwierdziła, że to Isabel
musiała namówić go do takiej szaleńczej
jazdy – lub przynajmniej nie zrobiła nic,
by go powstrzymać. Na nic zdały się
zaprzeczenia, pogłębiły tylko powszechne
potępienie.
Rodzina Jimmy’ego zemściła się na niej
rozpuszczając w sąsiedztwie ohydne plotki
na jej temat. Isabel zrozumiała, że miną
miesiące, zanim sytuacja powróci do
normy. Złożyła wymówienie w pracy i
niemalże uciekła z miasta.
Udała się do San Francisco i złożyła
papiery w agencji, zajmującej się
wyszukiwaniem pracy dla pielęgniarek.
Chciała dostać coś jak najdalej od starych
śmieci. Tam właśnie znalazła ofertę z
„Venutusa".
Siostra Bainey była bardzo zajęta przez
cały czas, kiedy liniowiec przemierzał
niespokojne wody kanału La Manche, a
potem wpłynął w sztormy panujące w
Zatoce Biskajskiej. Nikt nie był poważnie
chory, lecz musiały minąć trzy dni, kiedy
to na horyzoncie pojawiło się wybrzeże
Portugalii, by jadalnia zaczęła się powoli
wypełniać w czasie posiłków.
Statek zatrzymał się na jeden dzień w
Gibraltarze, po czym ruszył wzdłuż
wybrzeża Hiszpanii do Barcelony.
Nareszcie byli na Morzu Śródziemnym,
fale uspokoiły się, mieli przed sobą
słoneczne dni i spokojne, rozgwieżdżone
noce. Okrętowy basen zapełnił się
pasażerami, co noc urządzano tańce, w sali
gimnastycznej entuzjaści ćwiczeń
fizycznych prężyli muskuły, a pokłady po
zmierzchu zapełniały się parami
romansujących młodych ludzi.
Nadszedł nareszcie czas, kiedy Isabel
mogła nieco odpocząć. Nie było mile
widziane, by opalała się na pokładzie wraz
z pasażerami, lecz Isabel odkryła, że o
pewnych porach pokład wyludnia się
całkowicie, gdy w jadalni czy barze
oferowano większe atrakcje. Korzystała z
tych godzin razem z innymi członkami
załogi.
Poznała się z wieloma osobami, a
szczególnie zaprzyjaźniła się z Lesleyem
Howardem, drugim oficerem. Cień śmierci
Jimmy’ego Pendletona zaczął blednąc w
pamięci Isabel. Czuła się coraz lepiej i ten
rejs sprawiał jej dużą radość. Cóż to za
wspaniałe uczucie, być członkiem załogi
potężnego statku prującego błękitne fale
Morze Śródziemnego.
Życie nie mogłoby być piękniejsze,
gdyby nie Vidal Winnisford. Nie dawał jej
spokoju. Gardził przyjętymi zasadami,
które nakazywały pasażerom trzymać się z
dala od załogi. Lekceważył ciągłe
przypomnienia Isabel, która starała się
uświadomić mu ten fakt. Wprawiało ją to
w zakłopotanie i mogło powodować
niezadowolenie zwierzchników.
Jej oburzenie sięgnęło zenitu pewnej
nocy, kiedy Vidal znalazł ją siedzącą tuż
przy szalupie ratunkowej razem z
Lesleyem Howardem. Vidal nie wycofał
się, co gorsza usiadł obok niej i wsunął
rękę tak, że objął Isabel w talii.
– Czy nie powinien pan być w tej chwili
na wachcie? – spytał Lesleya takim tonem,
jakby go odprawiał.
Isabel starała się uwolnić z jego uścisku,
Lesley nie mógł wdać się w sprzeczkę z
pasażerem. Miał przed sobą błyskotliwą
karierę – jeżeli nie będzie szukał kłopotów.
A skargi wpływowych pasażerów mogły
oznaczać tylko kłopoty.
– Siostra Bainey już wkrótce wróci do
swoich obowiązków – odpowiedział
wymijająco.
– Proszę iść i przekazać doktorowi, żeby
sam zajął się swoimi sprawami – rozkazał
poirytowany Vidal.
– Myślę, że najlepiej będzie, gdy pan
sam mu to powie, panie Winnisford –
odpowiedział grzecznie Lesley.
– Zobaczymy się jutro, Lesley – wtrąciła
się Isabel, zdecydowana nie mieszać go w
te sprawy. Starała się wstać, mimo, że
Vidal nie chciał jej puścić. – Zaraz schodzę
do gabinetu. Dobranoc.
Lesley wstał, zasalutował, lecz Isabel
widziała, że walczy z sobą starając się
utrzymać nerwy na wodzy.
– Dobranoc, Isabel. Gdzieś w pobliżu
kręci się strażnik, gdybyś czegoś
potrzebowała – powiedział i nie zwracając
uwagi na Vidala Winnisforda obrócił się
na pięcie i odmaszerował w mroczną noc.
– Impertynencki dupek! – stwierdził
wściekle Vidal. – Mam...
– To ty zachowujesz się impertynencko
– ucięła Isabel. – Lesley jest doskonałym i
doświadczonym oficerem. Kimże ty
jesteś? Zepsutym maminsynkiem
niezdolnym dowodzić nawet tratwą!
Nadal nie chciał jej puścić.
– Dlaczego nie znajdziesz sobie jakiejś
przyjaciółki wśród pasażerek? – spytała.
– Bo tak się stało, że to ty jesteś
najładniejszą kobietą na statku, Isabel. – A
ja nie zadowalam się byle czym. Może
zdecydujesz się zostać moją przyjaciółką
na czas tej podróży?
Zaśmiała mu się w twarz i wyrwała z
uścisku. Starał się ją znów pochwycić, lecz
wysunęła się z cienia, jaki rzucała szalupa.
– No, spróbuj – ostrzegła go szybko. – A
zawołam strażnika.
Cofnął się przezornie.
– Nie uda ci się mnie zbyć, Isabel. Mam
wpływy, wiesz przecież.
Odwróciła się i odeszła.
Następnego ranka doktor Forbes wezwał
Isabel do gabinetu. Na jego twarzy błąkał
się skwaszony uśmiech.
– Masz się zgłosić do kapitana –
powiedział. – Myślę, że wdepnęłaś w
kłopoty – dodał z nutką sympatii.
– Co ja takiego zrobiłam? – spytała z
obawą. Na pewno nie zaniedbała swoich
obowiązków. Doktorek Arno sam by jej
wcześniej o tym powiedział, była tego
pewna. – Czyżby chodziło o jakieś skargi
ze strony pasażerów?
– Nie wiem, Isabel – lecz kapitan był
dosyć groźny przez telefon. Czy naraziłaś
się któremuś z nich?
– Prawdopodobnie – westchnęła. –
Wczoraj w nocy powiedziałam Vidalowi
Winnisfordowi, co o nim myślę. –
uśmiechnęła się gorzko. – Lecz musiał
mieć tupet, jeśli powiedział o tym
kapitanowi. Przecież to on mnie nachodził.
– Cóż, powodzenia, Isabel. Nie pozwól
staruszkowi czekać. Ma na głowie
znacznie poważniejsze rzeczy niż ruganie
okrętowej pielęgniarki.
Kapitan Lawrence był bardzo
uprzejmym człowiekiem: wyrozumiałym,
lecz doceniającym wartość życzliwości
swoich pasażerów. Wiele znakomicie
prowadzonych statków i ich kapitanów
ucierpiało już od zjadliwych języków i
pomówień. Armatorzy robili pieniądze na
szczęśliwych i zadowolonych pasażerach.
Zażalenia i skargi oznaczały puste koje na
następnych rejsach, a co za tym idzie,
puste portfele.
Właśnie to kapitan Lawrence powiedział
Isabel, kiedy stanęła przed jego biurkiem.
– Najmniejsze uchybienie może
spowodować poważne skargi na statek i
całą załogę, siostro Bainey – stwierdził. –
Zwłaszcza gdy chodzi o wpływowych
pasażerów. Mają ciekawy zwyczaj
rozgłaszania swoich żalów z prędkością
światła. Kapitanom statków rzadko daje
się możliwość odpowiedzenia na te
zarzuty.
Wstał, obszedł biurko i oparł się o blat
patrząc Isabel prosto w oczy. Jego twarz
pozostała poważna, lecz Isabel wydawało
się, że w kąciku ust kapitana czaiły się
iskierki uśmiechu, kiedy ciągnął swą
przemowę.
– Lady Winnisford skarżyła mi się, że
napastuje pani jej syna, że jest pani
impertynencka... – zdziwiony uniósł brwi.
– Sir, to nieprawda, że w jakikolwiek
sposób narzucałam się panu
Winnisfordowi. Prawda wygląda tak, że
właśnie on nie daje mi spokoju mimo
moich ciągłych odmów. Drugi oficer
widział wczoraj w nocy...
Kapitan podniósł dłoń nakazując jej
milczenie.
– Jestem doskonale poinformowany o
tym, co dzieje się na pokładzie mojego
statku, młoda damo. Jak również o
plotkach, jakie krążą wśród pasażerów.
Mówi się na przykład, że nie ustaje pani w
wysiłkach, by uwieść pana Winnisforda.
– To nieprawda! – zawołała
rozgoryczona.
Uśmiechnął się.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Sęk w tym,
że Lady Winnisford uważa, iż jej syn
powinien utrzymać pozycję towarzyską i
poślubić jakąś majętną i utytułowaną
pannę. Taką na przykład jak panna Lorna
Stanard.
Isabel nie mogła powstrzymać
uśmiechu. Znała z widzenia Lornę Stanard
i jej matkę, nie miała jednak okazji
rozmawiać z nimi. Lorna była naprawdę
uroczą dziewczyną w wieku około
dwudziestu lat. Miała czarne włosy i oczy,
i śniadą, latynoską cerę.
– To dlaczego się nią nie zainteresuje? –
zapytała z rozdrażnieniem.
– Być może panna Stanard zdaje sobie
sprawę, że pan Winnisford nie odziedziczy
tytułu para. Jest jednak bardziej
prawdopodobne, że nie życzy sobie mieć
takiej teściowej jak Lady Winnisford, ani
nie ma ochoty być żoną jej syna.
Kapitan wstał i popatrzył na nią surowo.
– Obawiam się jednak, że to co
powiedziałem, nie jest dostatecznym
usprawiedliwieniem skargi, jaką Lady
Winnisford złożyła na panią, siostro
Bainey.
Rozdział 3
– Ile ma pani lat? – zapytał kapitan
Lawrence kiwając ze współczuciem głową.
– Dwadzieścia cztery, sir.
– Mmm – westchnął i rozłożył
zrezygnowany ręce.
– Młoda i piękna. Może się to pani
podobać lub nie, ale z pewnością złamie
pani jeszcze serce niejednemu młodemu
mężczyźnie. W obecnych okolicznościach,
na statku wycieczkowym, coś takiego
niechybnie zwiastuje kłopoty.
Ponownie potrząsną? głową.
– Musi pani zrozumieć, że nawet ja nie
jestem w stanie obronić pani przed
zapędami niektórych pasażerów. Co
więcej, w przypadku jakichś skarg będę
musiał stanąć po ich stronie – oczywiście o
ile sprawa nie przekroczy pewnych
dopuszczalnych granic. Niestety,
wycieczkowe romanse nie zaliczają się do
tej kategorii.
Ostrzeżenie było jasne. Kapitan nie miał
już więcej nic do dodania. Isabel wyszła z
kajuty kierując się ku pokładowi
spacerowemu. Miała nadzieję, że w izbie
chorych znajdzie doktora Arno i będzie
mogła podzielić się z nim tym, co ją
spotkało. Mogła liczyć na jego
współczucie, nie żywiła jednak nadziei, że
może jej pomóc w jakiś inny sposób.
Zatopiona w myślach nie zauważyła,
kiedy wpadła na wysokiego, dobrze
zbudowanego mężczyznę. Siła uderzenia
pozbawiła ją niemal oddechu, próbowała
się więc jak najszybciej odsunąć.
Mężczyzna chwycił ją za ramię i trzymał
mocno. Przez chwilę Isabel poczuła się
dziwnie bezpieczna. Podniosła głowę, aby
zobaczyć twarz górującego nad nią
nieznajomego.
– Bardzo pana przepraszam –
powiedziała zdając sobie sprawę, że jej
oczy rozszerzają się z zaskoczenia. Nie
znała tego mężczyzny, nie widziała go ani
razu w trakcie podróży. Miał szerokie
ramiona i szczupłe, atletycznie zbudowane
ciało. Jego twarz nie była zbyt piękna, ale
rysy znamionowały silny charakter. Jak się
domyślała, nie mógł mieć więcej niż
trzydzieści dwa lata, mimo że jego włosy,
czarne i starannie przycięte, były na
skroniach nieco przyprószone siwizną.
– Nie ma za co, siostro – zaśmiał się
naturalnie. – Cała przyjemność po mojej
stronie.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością za
odroczenie kary. Lecz ulga była
przedwczesna.
– Powinna się trzymać z dala od
pokładów. Są one w końcu zarezerwowane
dla pasażerów.
Głos, należący bez wątpienia do Lady
Winnisford, doszedł Isabel ze stojących w
pobliżu krzeseł. Jedno spojrzenie
wystarczyło, by stwierdzić, że uwaga ta
adresowana była do kobiety siedzącej obok
Lady Winnisford, lecz sposób, w jaki
została wypowiedziana, świadczył, że
miała ona dojść do uszu pasażera, z
którym Isabel się zderzyła.
Skłoniła nisko głowę.
– Bardzo przepraszam, sir. Proszę mi
wybaczyć.
– Chwileczkę, siostro. To dosyć
interesujący pogląd. – Jego głos był jasny i
głośny, niósł się daleko po pokładzie.
Głowy uniosły się do góry, rozmowy
zamarły.
Isabel rozpaczliwie pragnęła uciec z
miejsca,
gdzie
za
chwilę
najprawdopodobniej dojdzie do kłótni, lecz
coś ją powstrzymało. Spojrzała na
mężczyznę, nagle zdała sobie sprawę, że
jeden rękaw jego niebieskiego blezera
tkwił w kieszeni. Ten człowiek miał tylko
prawą rękę.
– Lady Winnisford, prawda? – zwrócił
się do narzekającej kobiety. – Proszę mi
powiedzieć, dlaczego siostra nie powinna
przebywać na pokładzie? Czy w jakiś
sposób obraziła panią?
Zaśmiała się sztucznie.
– Wydaje mi się, że nawet kapitan tego
statku uważa się za służącego wobec tego,
kto go zatrudnia – ciągnął. – Bez wątpienia
Lord Winnisford uważa się za służącego
wobec tych, którzy wyznaczyli go na
stanowisko ministra do spraw
rekultywacji. W rzeczy samej, wszyscy
jesteśmy w jakimś sensie czyimiś
służącymi. Niektórzy, oczywiście, są lepiej
wyszkoleni niż inni. Ta pielęgniarka, którą
wyrzuciłaby pani z pokładu, jest
prawdopodobnie o wiele lepiej
wyszkolona niż większość z nas.
Przez zebranych na pokładzie pasażerów
przeszedł pomruk. Isabel nie mogła
stwierdzić, czy była w nim dezaprobata
wobec niej, czy starszej kobiety.
– Zgłoszę kapitanowi pańską
gburowatość! – zapiszczała Lady
Winnisford.
– Proszę to zrobić, Lady Winnisford –
odparł pogodnie. – I proszę nie zapomnieć
dodać do tego opinii znacznej większości
pani przyjaciół na tym statku.
Odprowadził Isabel do windy i nacisnął
guzik. Uśmiechał się do niej, kiedy stali
tak, oczekując na przybycie windy.
– Cóż takiego uczyniła pani tej
kobiecie? – spytał. – Widać, że chciałaby
panią udusić gołymi rękoma.
Isabel odrzuciła spadające na skroń loki.
– Zgłosiła kapitanowi, że uwodzę jej
syna. – Czuła się dziwnie odprężona w
jego towarzystwie. Pozwoliła sobie nawet
na uśmiech. – Mówiąc szczerze,
wczorajszej nocy rzeczywiście byłam
nieuprzejma wobec pana Winnisforda.
Powiedziałam mu, żeby mnie zostawił w
spokoju i zagroziłam, że zawołam
strażnika, jeżeli tego nie zrobi – zaśmiała
się. – Nie sądzę, żeby właśnie o tym
doniósł kapitanowi! To z pewnością jego
matka nakłoniła go do wniesienia skargi.
Obawia się, że zagnę parol na jej
ukochanego synka i w ten sposób
uniemożliwię mu znalezienie sobie
odpowiedniejszej panny młodej! –
zaśmiała się ponownie. – Niepotrzebnie się
mnie boi. Nie mam żadnych zamiarów
wobec Vidala Winnisforda – przyznała
stanowczo.
– Zdarzyło mi się raz rozmawiać z
panem Winnisfordem i nie mam żadnych
wątpliwości, że tak jest naprawdę. –
Wysoki nieznajomy zawtórował jej
śmiechem. Uniósł w zdumieniu brwi. –
Sądząc po akcencie pochodzi pani ze
Stanów.
– Tak – przytaknęła. – Z Kalifornii. To
mój pierwszy rejs.
– Witamy na pokładzie – uśmiechnął
się. – Skoro nie jestem pani pacjentem, czy
muszę panią nazywać „siostrą"? Czy też
zostanę potraktowany w ten sam sposób co
Vidal Winnisford?
– Isabel Bainey – przedstawiła się, kiedy
wsiadali do windy.
– Rodney Levaughan. Dla przyjaciół
Rod.
– Nie widziałam pana na pokładzie,
odkąd wypłynęliśmy z Southampton –
zauważyła. – Musiał się pan pewnie
ukrywać przed ludźmi.
– W rzeczy samej – przyznał. – Byłem
zajęty, nazwijmy to, „roztrząsaniem
duchowych problemów". Lecz teraz, kiedy
spotkałem ciebie, może wyjdę ze swojej
skorupy.
– Nie wolno mi zbytnio spoufalać się z
pasażerami – ostrzegła go z żalem.
– Nawet w czasie wolnym od
obowiązków?
– Tylko wyjątkowo – poprawiła się.
Zaśmiał się.
– Uważając, by swoją osobą nie
odciągnąć uwagi kawalerów do wzięcia od
młodych – i nie tylko młodych – panien na
wydaniu. Staroświecki pomysł, Isabel.
– Nie na tak luksusowym statku jak
„Venutus" – sprzeciwiła się.
Zjechali na pokład C.
– Bardzo mi przykro, że na pana
wpadłam, panie Levaughan. A jeszcze
bardziej mi przykro – dodała uśmiechając
się lekko – że wciągnęłam pana w swoje
utarczki z Lady Winnisford.
– Obie te rzeczy wspominam z
przyjemnością – odwzajemnił jej uśmiech.
Kiedy wróciła do izby przyjęć,
stwierdziła, że doktor Forbes wciąż siedzi
w swoim gabinecie, wyraźnie nie mogąc
się doczekać na relację ze spotkania z
kapitanem.
– Długo cię nie było, siostro – powitał ją
wstając z krzesła. W ręku trzymał cybuch
fajki. – Wypatruję oczy przez bulaj,
oczekując, że lada chwila zobaczę, jak
dyndasz na linie.
– Powiedziano mi, że muszę robić
wszystko co w mojej mocy, by nie dawać
pasażerom powodów do skarg. – Opadła
zmęczona na krzesło. – Kapitan uwierzył
w moją wersję wydarzeń, tak mi się w
każdym razie wydaje – lecz stwierdził
jasno, że jeżeli dojdzie do czegoś
poważniejszego, będzie musiał oprzeć się
na słowie pasażerów.
– Inaczej mówiąc: nie wyściubiaj na
zewnątrz swojej ładnej buzi! – uśmiechnął
się ciepło. Spojrzał jej prosto w oczy. – I
takie stwierdzenie zajęło kapitanowi
prawie godzinę jego jakżeż cennego
czasu? – spytał sarkastycznie.
– Prawdę mówiąc, kiedy wracałam,
wpadłam na jednego z pasażerów na
promenadzie. Pana Rodneya Levaughana.
Co więcej, w tym samym czasie jeszcze
bardziej podpadłam Lady Winnisford. Pan
Levaughan stanął w mojej obronie. Ujął
się za mną w obecności dużej grupy
pasażerów. Wydaje mi się, że przekonał
ich, że to ja miałam rację. Mam nadzieję,
że tak się stało, gdyż Lady Winnisford
zagroziła, że pójdzie na skargę do
kapitana, tym razem na nas oboje.
Wzięła z biurka doktora listę pasażerów
i zaczęła ją kartkować, aż w końcu
znalazła to, czego chciała.
– Levaughan, pilot RAF w stanie
spoczynku, porucznik, KL. Dowódca
dywizjonu – przeczytała na głos. –
Rozumiem, że dowodził dywizjonem w
Królewskich Silach Powietrznych. Ale co
znaczy to KL?
– Krzyż Lotniczy. Odznaczony za
odwagę w czasie pokoju – wyjaśnił doktor
Forbes.
– Rzeczywiście, doktorku. Nie ma
jednego ramienia i odniosłam wrażenie, że
stracił je stosunkowo niedawno.
– Może z tego właśnie powodu
przeszedł w stan spoczynku. Niezdolny do
służby. Czy to młody człowiek?
– Około trzydziestki – strzeliła, kiedy
doktor zaczął przeglądać jego kartę
choroby.
– Nie ma tu żadnej wzmianki od jego
lekarza ani ze szpital RAF-u. A nie
zgłoszono mi, by potrzebował opieki
lekarskiej czy przynajmniej kontroli. Jakie
wywarł na tobie wrażenie?
– Och, jest bardzo atrakcyjny. Młody,
energiczny, wciąż uśmiechnięty,
przyzwyczajony do rozkazywania
ludziom. Lecz jest w nim coś smutnego;
wyglądał na rozczarowanego i samotnego.
Bardzo mi go żal.
Doktorek Arno uderzył zaciśniętą
pięścią o blat biurka.
– Prosiłem cię o opinię jako
pielęgniarkę, a nie o bajdurzenie
zakochanej dziewczynki!
Isabel oblała się rumieńcem, lecz nie
wzięła doktorowi za złe tego ataku.
– Proszę się nie wygłupiać, doktorku –
zaprotestowała słabo. – Przecież on na
pewno jest żonaty. Żaden mężczyzna z
jego wyglądem i charakterem nie
uchowałby się tak długo...
– Bez wplątania się w sidła jakiejś
chytrej niewiasty?
– Tego nie powiedziałam!
Zastanawiała się nad tym problemem,
kiedy doktor Arno porzucił papierkową
robotę i zaczął ubijać tytoń w fajce.
– Lecz jeśli jest żonaty, to dlaczego jego
żona nie towarzyszy mu w podróży i nie
opiekuje się nim?
Doktor parsknął kpiąco.
– Dlaczego nie pilnuje pani swoich
własnych interesów, siostro Bainey? –
Zgarnął leżące przed nim papiery i rzucił
w jej stronę. – Proszę, weź je ode mnie i
zrób coś z nimi. Mam ważniejsze rzeczy
na głowie niż siedzenie tutaj i
wysłuchiwanie twoich planów założenia
biura matrymonialnego.
Isabel zrozumiała, że doktor chce, by
opuściła gabinet. Nie po raz pierwszy
stanowczo wypraszał ją od siebie.
Spojrzała na niego smutno i wstała.
Wiedziała, że za chwilę doktor dostanie
ataku przeszywającego bólu, że w kieszeni
fartucha trzyma małą buteleczkę.
Wiedziała również, że nie będzie z nią
rozmawiał na ten temat – oznaczało to
bowiem rozmowę o czymś, o czym
rozmawiać nie chciał – zresztą było już za
późno na dyskusje.
„Venutus" rzucił kotwicę w zatoce u
wrót Barcelony. Isabel obudziła się o
świcie. Spojrzała przez bulaj na wysoki
pomnik Krzysztofa Kolumba, wyglądający
z daleka jak sterczący palec.
Umyła się, ubrała fartuch i pośpieszyła
do izby przyjęć. Czekało na nią dwóch
pacjentów z otarciami i poparzeniami:
marynarze, którzy wczoraj znaleźli się zbyt
blisko ciężkich lin okrętowych. Liny
naprężyły się, oplotły ich i pociągnęły parę
metrów po pokładzie. Po wczorajszych
zastrzykach leżeli uśpieni na łóżkach.
Spojrzała na nich z ulgą, bandaże były
czyste, a sanitariusz pełniący służbę
powiedział, że przez całą noc spali bardzo
spokojnie. Doktor Forbes miał do nich
zaglądnąć o ósmej, by ich ponownie
przebadać. Isabel zdecydowała więc, że
najpierw zje śniadanie.
Mimo tak wczesnej pory wielu
pasażerów było już w jadalni, chcieli oni
dostać się na pierwszą łódź odpływającą
do brzegu. „Venutus" miał pozostać w
zatoce aż do następnego ranka.
Isabel była jedyną osobą spośród
członków załogi. Pozostali oficerowie albo
spali, albo pełnili obowiązki – czuwali na
swoich codziennych stanowiskach bądź
przygotowywali trap i szalupy do
spuszczenia na wodę.
Vidal Winnisford przysiadł się do niej,
kiedy, nalewała sobie kawy. Nie zrobiła
nic, by ukryć swoje zdenerwowanie.
– Wybierzmy się pierwszą łódką do
miasta, Isabel. Weźmiemy taksówkę i
pokażę ci Ramblas, jeden z
najpiękniejszych bulwarów w Europie.
Pośpieszmy się, zanim moja matka wstanie
– zagadnął entuzjastycznie.
– Nie bądź głupi, Vidal. I tak nie uda ci
się oszukać swojej matki. Kiedy tylko
dowie się, że popłynąłeś na brzeg,
natychmiast rozpocznie śledztwo – i po
sprawie. Poza tym, i tak nie chcę płynąć z
tobą na brzeg. Wiesz dobrze, że ze
względu na kapitana i twoją matkę nie
mogę zabierać ci czasu.
– Niech cię o to głowa nie boli. Minęła
właśnie siódma. Jeżeli urwiemy się stąd
teraz, nikt nie będzie miał o niczym
pojęcia – nalegał.
– Z wyjątkiem wszystkich tych, którzy
popłyną łódką – przypomniała mu.
Vidal zdawał się przygnębiony, lecz nie
dano mu cienia szansy, by mógł dalej
namawiać Isabel. Lesley Howard, drugi
oficer, wszedł do jadalni i stanął przy nich.
– Bardzo mi przykro, sir. Ten stolik jest
zarezerwowany wyłącznie dla załogi.
– Rozmawiam z siostrą Bainey. Co w
tym złego?
– Wydaje mi się, że najlepiej będzie,
jeżeli zwróci się pan z tym pytaniem do
kapitana – lecz jeśli tak pan zrobi, panie
Winnisford, proszę zaznaczyć, że to nie
siostra Bainey pana napastowała.
Twarz Vidala ściągnęła się w gniewie.
Isabel dostrzegła kapitana siedzącego przy
swoim własnym stoliku po drugiej stronie
jadalni, przyglądającego się temu
incydentowi z rosnącą irytacją.
– Kapitan właśnie się pojawił –
ostrzegła szeptem Vidala. – Odejdź, nim
wpędzisz mnie w jeszcze większe kłopoty.
Vidal rzucił spojrzenie w kierunku
kapitana, wstał niechętnie od stołu i ruszył
do wyjścia.
– Dziękuję ci, Lesley – powiedziała
roztrzęsiona Isabel. – Ten człowiek będzie
mnie kosztował sporo nerwów. Nie
dostanę za ten rejs zbyt dobrych referencji.
A jeśli Lady Winnisford zdecyduje się
zabrać głos w mojej sprawie po powrocie
do Anglii, to już zupełnie leżę.
Rozdział 4
Isabel towarzyszyła doktorowi w trakcie
badania dwóch marynarzy w izbie
chorych. Obaj byli przytomni. Forbes z
satysfakcją stwierdził, że w ich ciałach nie
tkwią żadne metalowe wióry i opiłki,
cofnął się i pozwolił Isabel zmienić
bandaże.
– Jakieś wezwania? – spytał.
– Tylko trzy, doktorze – odrzekła. –
Przejedzenie – postawiła szybką diagnozę.
– Ma pan listę na biurku.
Przeszli do jego gabinetu. O doktorku
Arno można było powiedzieć wszystko z
wyjątkiem tego, że wygląda dobrze. Isabel
wiedziała jednak, że nie powinna zaczynać
rozmowy na ten temat.
– Co byś powiedziała na wypad na
brzeg? – spytał zupełnie zaskakując ją tą
propozycją.
– Z przyjemnością – odparła ochoczo. –
Ale mamy przecież tych dwóch rannych.
– Czy sądzisz, że mógłbym ich zostawić
pod troskliwą opieką sanitariuszy? – w
jego głosie wyczuła kpinę. – Łódź
odpływa o dziesiątej. Pozwoli ci to
przebrać się przed podróżą. Wróć przed
północą.
Isabel szybko zmieniła fartuch na coś
odpowiedniejszego. Zbiegła na dolny
pokład, a potem zeszła po trapie do
kołyszącej się na falach, czekającej na
pasażerów łódki. Rozejrzała się dokoła.
Nie było wielu chętnych, by płynąć do
Barcelony o tej porze. Większość osób
wybrała się na brzeg dużo wcześniej chcąc
w pełni skorzystać z całego dnia uciech, z
jakich słynęło miasto.
Rodney Levaughan siedział na rufie,
zbyt zajęty przyglądaniem się samolotom
odrzutowym sunącym szybko po
bezchmurnym niebie, by ją zauważyć.
Przeszła na rufę i usiadła blisko niego.
– Czy zaspał pan dziś rano i dlatego nie
zdążył na wcześniejszą łódź? – spytała.
Odwrócił się szybko, gdy tylko zdał
sobie sprawę z jej obecności.
– Nie, niezupełnie – odpowiedział. – Nie
jestem obecnie zwierzęciem stadnym. –
Westchnął. – Ale to przejdzie.
– Czyżbym panu przeszkadzała? –
spytała nieśmiało. – Wcale nie miałam
takiego zamiaru.
– Ależ nie. Ty miałabyś mi
przeszkadzać, Isabel?
Rozluźniła się i spojrzała w niebo w
poszukiwaniu szybko znikających
samolotów.
– Czy latał pan kiedyś na czymś takim?
Kaszlnął.
– Sprawdzałaś mnie na liście
pasażerów?
Oblała się rumieńcem.
– Nie chciałam być wścibska.
– Nie – ciągnął – nie latałem. Służyłem
w RAF-ie jako lekarz, a nie pilot – choć
uczyłem się pilotażu. – Poklepał po
pustym rękawie. – Odbywałem lot
ćwiczebny na helikopterze, kiedy to się
stało.
Dostaliśmy
wezwanie.
Potrzebowano doktora na jednej z platform
wydobywczych na Morzu Północnym.
Przerwał na chwilę, kiedy pilot łódki
odwiązał linę, łączącą ich z „Venutusem" i
zaczęli pruć spokojne wody zatoki kierując
się wprost do portu.
– Proszę mówić dalej – zachęciła go
łagodnie.
Uśmiechnął się do niej – Isabel
wydawało się, że przez ułamek sekundy
dostrzegła w jego wzroku obawę – jakby
wspomnienia owego wypadu wciąż niosły
ze sobą poczucie strachu. Jej serce zabiło
raźniej, zaczynała darzyć tego człowieka
coraz większą sympatią. Bardzo chciała
wiedzieć o nim coś więcej.
Lecz on ciągnął już zwykłym,
pozbawionym uczuć głosem.
– Podejrzewany uraz czaszki po
uderzeniu spadającym półtonowym
wiertłem. Tak przekazano w raporcie.
Kiedy dolecieliśmy do platformy, morze
było tak niespokojne, że nie mogliśmy
wylądować. Przeżyłem wtedy piekło – ••
powiedział potrząsając głową na echo tych
wspomnień. – Spuszczano mnie na długiej
linie. Nie powinienem był się decydować
na coś takiego. Wiatr rzucał maszyną po
całym niebie. Lecz zdajesz sobie sprawę,
jakie są konsekwencje, kiedy ktoś z
urazem czaszki rusza głową – świadomie,
lub gdy czyni to za niego morze.
Skinęła ze zrozumieniem.
– Miałem właśnie wylądować na
platformie i odczepić się od liny, kiedy
nagły podmuch poderwał helikopter do
góry. Wyleciałem w powietrze, a lina
zaplątała się w żuraw. Darujmy sobie
resztę. W każdym razie, po tym
wydarzeniu okazałem się niezdolny do
dalszej służby. Byłem chirurgiem – a z
jedną ręką nie da się wykonać żadnej,
najdrobniejszej nawet operacji. Spędziłem
w szpitalnym łóżku długie, długie tygodnie
– a teraz mam dochodzić do siebie. Po tym
rejsie poszukam sobie jakiejś cichej
okolicy i otworzę praktykę jako lekarz
domowy.
Kiedy przybili do molo, starał się pomóc
Isabel przy wydostaniu się z łodzi. Ujrzała
na jego twarzy nagły wyraz
zdenerwowania i bólu, gdy okazało się, że
nie jest w stanie okazać jej choć tyle
kurtuazji. Wskoczyła na deski mola i przez
chwilę zastanawiała się, czy też powinna
wyciągnąć rękę do Roda, by przyjść mu z
pomocą. Jak zareagowałby na taki gest?
Postawił jedną stopę na molo, zachwiał
się lekko, kiedy łódka podskoczyła na fali.
Isabel nie wahała się ani chwili dłużej.
Wyciągnęła
zdecydowanie rękę.
Wystarczyło zaledwie delikatnie
podparcie. Rod odzyskał równowagę i
znalazł się bezpiecznie na brzegu.
– Dziękuję – powiedział. – Lecz ta
pomoc nie była konieczna. Muszę nauczyć
się radzić sobie sam.
– Wiem – przyznała cicho. – To tylko
kwestia czasu, a nauczy się pan
wszystkiego. Ale nie musi pan
protestować, jeśli od czasu do czasu ktoś
będzie usiłował panu pomóc.
Uwolnił rękę z jej uścisku i ruszyli
wolno po zalanym słońcem molo w
kierunku Plaża Puerta de la Paz.
– Czy wybierasz się w jakieś konkretne
miejsce? – spytał.
– Chciałabym zobaczyć Ramblas –
stwierdziła. – Wiele słyszałem o tym
miejscu, panie Levaughan.
– Rod – poprawił ją delikatnie.
– Przejdźmy się, to nie jest zbyt daleko
– zaproponowała.
– Rzeczywiście, nie jest. Ale jeżeli
wstydzisz się...
Zatrzymała się raptownie, odwróciła do
niego i spojrzała mu w oczy.
– Posłuchaj, Rod. Nie zaczynaj mnie
przepraszać tylko z tego powodu, że nie
masz jednej ręki.
– Nie będę – obiecał. – Lecz pozwól, że
najpierw zaproszę cię na lunch. Znam tu
jedną restaurację na samym szczycie
pewnego dużego hotelu, Isabel. Rozciąga
się stamtąd wspaniały widok na całe
miasto. Lecz moje maniery przy stole...
– Przyjmuję zaproszenie – zgodziła się
od razu nie pozwalając mu dokończyć
zdania.
Dostali stolik przy ogromnym oknie
wysoko na szczycie wspaniałego hotelu
przy alei generalissimusa Franco. Isabel z
niedowierzaniem podziwiała wspaniały
widok, jaki rozciągał się u stóp. Zamówili
lunch, i zanim go podano, spędzali czas na
miłej pogawędce, rozkoszując się cudowną
panoramą miasta. Kiedy skończyli jeść,
wyciągnęli się wygodnie w fotelach i
zamówili kawę.
Popołudnie spędzili wałęsając się po
zakątkach Ramblas, przyglądając się
ulicznym sprzedawcom pamiątek i tłumom
turystów. Wieczorem Rod nalegał, by
zjedli razem kolację w eleganckiej
restauracji. Isabel dała się na nią namówić,
a potem musieli poganiać kierowcę
taksówki, by zdążyć na molo, zanim ich
łódka nie odpłynie na „Venutusa".
Isabel było bardzo miło, kiedy mogła
pomóc Rodowi złapać równowagę, gdy
wsiadał do łodzi. Chciała mu nawet
powiedzieć, że będąc z nim cały dzień w
mieście prawie zapomniała, że nie ma
jednej ręki, lecz nie ośmieliła się uczynić
tego przy tylu innych osobach.
Łódka była zatłoczona i nie znaleźli
dwóch miejsc obok siebie. Isabel siadła
więc na wolnym fotelu, a Rod stanął przy
niej z nogami szeroko rozstawionymi,
trzymając się mocno barierki.
– Powiedziałaś mi, że nie wybierasz się
na brzeg, kiedy rano zaprosiłem cię na
wypad do miasta! – Isabel nie musiała się
nawet odwracać, by rozpoznać, do kogo
należy ten głos. Do jej uszu doszedł
żałosny szept Vidala Winnisforda.
– Nic takiego nie powiedziałam! –
odcięła się szybko. – Stwierdziłam, że
potrzebuję do tego zgody doktora Forbesa.
– A potem popłynęłaś z jednorękim
facetem.
– Jeżeli mam być szczera – nie.
Spotkałam porucznika Levaughana na tej
łodzi, kiedy płynęłam na brzeg. I
doskonale bawiłam się w jego
towarzystwie.
Kątem oka dostrzegła, że Lorna Stanard
przedarła się przez tłum pasażerów i
stanęła przy Rodneyu. Po chwili
rozmawiała już z nim z ożywieniem. Isabel
poczuła szpileczki zazdrości kłujące
delikatnie jej serce.
Odwróciła się do Vidala tylko po to, by
stwierdzić, że jego matka zdążyła już
usiąść między nimi. Lady Winnisford
siedziała sztywna i wyniosła, jakby własną
piersią chciała bronić syna przed
niepożądanym towarzystwem.
Gdy tylko łódź przybiła do trapu
„Venutusa", Isabel pośpieszyła do Roda,
by pomóc mu wydostać się na pokład, lecz
jeden z marynarzy podał mu rękę, a Lorna
ruszyła za nim odcinając go od Isabel.
Wzięła Roda pod ramię i powiodła w
kierunku okrętowej kawiarni.
Dochodziła już dwunasta, Isabel
pamiętała o obietnicy złożonej doktorkowi.
I tak musiała pójść do izby chorych, by
sprawdzić, czy ktoś jej nie potrzebował w
czasie nieobecności i upewnić się, czy
ranni marynarze zostali odpowiednio
przygotowani do snu.
Westchnęła i porzuciła wszelkie myśli o
udaniu się w ślad za Rodneyem i Lorną do
kawiarni. Jej obowiązki miały w tym
wypadku pierwszeństwo.
Pośpieszyła do windy i zjechała na
pokład C do izby chorych. Nie dostrzegła
światła w gabinecie doktora ani w recepcji,
udała się więc od razu na salę, w której
leżeli ranni marynarze.
– Doktor Forbes był tu nie dłużej niż pół
godziny temu – wyjaśniła sanitariuszka. –
Żadnych komplikacji.
Isabel przyjrzała się ofiarom wypadku.
Spali spokojnie, widać było, że szybko
wracają do zdrowia. Sprawdziła w karcie
choroby, lecz doktor nie wpisał tam nic
ważnego, nie znalazła też żadnych
instrukcji dla siebie.
Przez parę minut rozmawiała z
sanitariuszką, opowiedziała jej o swoim
pobycie na lądzie, przemilczając, że była
razem z Rodneyem, po czym poszła do
gabinetu doktora, by sprawdzić, czy nie
zostawił jej jakichś informacji na swoim
biurku.
Przekręciła kontakt i od razu ujrzała
doktorka Arno siedzącego w fotelu i
pogrążonego w głębokim śnie. Wyglądał
na bardzo starego i zmęczonego człowieka.
Co prawda był ciągle w średnim wieku, ale
najlepsze lata miał już za sobą i powinien
od dawna cieszyć się spokojną emeryturą.
Na biurku nie znalazła żadnych notatek.
Położyła rękę na ramieniu doktora i
potrząsnęła nim delikatnie.
– Nigdy nie pozwoliłabym sobie na ten
wypad do Barcelony, gdybym wiedziała,
że pozostanie pan na służbie do mojego
powrotu – zaczęła go strofować, kiedy
zaspany otworzył oczy.
Otrząsnął się, rozmasował zesztywniały
kark, spojrzał na zegar wiszący na ścianie i
potrząsnął przecząco głową.
– Czas spać – nalegała, wkładając mu
rękę pod ramię.
– Nie pleć! – wykrzyknął, lecz
wiedziała, że nie ma do niej żalu. –
Czytałem książkę. Leży na podłodze.
Podniosła ją i położyła na biurku.
– Już pan dzisiaj wystarczająco dużo
przeczytał. Wygląda pan na zmęczonego.
Isabel obawiała się, że doktor jest chory.
Miał pomarszczoną, poszarzałą twarz, a w
oczach nie było już normalnych dla niego
ogników.
– Proszę, doktorku Arno. Pomogę panu
dojść do łóżka.
Wolno wstał z fotela. Wciąż trzymała
mu rękę pod pachą i wyczuła, że jest bez
sił. Jego kajuta znajdowała się obok
gabinetu, pomogła mu tam dojść. Opadł
bezwładnie na fotel, wyraźnie zbyt
zmęczony, by się rozebrać i położyć do
łóżka.
– Nie powinien był pan zostać
zaokrętowany na „Venutusa" – wyszeptała
smutno, ściągając mu buty. – Nie jest z
panem najlepiej.
– Gdzież więc powinienem być? –
spytał opryskliwie. – Gdzie indziej
znalazłbym pracę, jeśli nie na tym statku?
Nie muszę jeździć nigdzie samochodem.
Poruszam się cały czas pod dachem, jeżdżę
wszędzie windami. – Podniósł w górę
wskazujący palec. – I mam do pomocy
przepiękną pielęgniarkę. Czegóż więcej
mógłbym chcieć?
– Powinien pan się znaleźć na lądzie, w
szpitalu – stwierdziła przygnębiona. – Co
się stało, doktorku? Wie pan przecież, że
jestem pielęgniarką i mogłabym panu
pomóc, gdybym tylko wiedziała, że jest z
panem aż tak źle.
Przez chwilę patrzył na nią bezmyślnie,
lecz potem w jego wzroku pojawiły się
iskierki gniewu.
– Moja wątroba – beznadziejna sprawa,
nic się nie da zrobić – przyznał
nieoczekiwanie. Uśmiechnął się nieśmiało
do Isabel. – Co możesz na to poradzić?
Westchnęła głośno.
– Powinien się pan znaleźć w szpitalu –
powtórzyła" zrezygnowana.
– Idź już – rozkazał zasępiony. –
Poczekam tu, aż nadejdzie mój czas. Na
lądzie nie mam nikogo, żadnych
przyjaciół, rodziny, domu. Należę do
morza, do tego statku, a nie do posępnego
domu opieki. Wolę skończyć w
przepięknej toni oceanu, niż w jakiejś
zatęchłej dziurze, dwa metry pod ziemią.
Przez następne parę dni Isabel prawie
nie widywała Rodneya Levaughana.
Pochłonęły ją obowiązki, starała się
również zastępować doktora Forbesa,
kiedy to tylko było możliwe. Pamiętała
dobrze o poleceniu kapitana i nie zadawała
się z pasażerami. Trzymała się także z dala
od górnych pokładów i kajut, o ile nie
zmuszały jej do tego obowiązki.
Zdawała sobie sprawę, że Rodney
mógłby się z nią skontaktować, jeśli tylko
by zechciał. Istniały przecież telefony
zainstalowane w każdej kajucie na statku.
Miał również do dyspozycji niższe
pokłady, mógł ją spotkać, kiedy robiła
obchód i zamienić kilka słów nie
wzbudzając przy tym żadnych podejrzeń.
Lecz wydawało się, że stracił już nią
zainteresowanie.
Zamiast tego spędzał mnóstwo czasu w
towarzystwie Lorny Stanard. Była uroczą
dziewczyną, z pewnością atrakcyjną, jej
rodzice zaliczali się do towarzyskiej
śmietanki. Isabel sama się nad tym nieraz
zastanawiała i doszła do wniosku, że
gdyby była mężczyzną, sama zajęłaby się
tak młodą i piękną osobą.
Vidal Winnisford starał się ją wciąż
uwodzić, lecz Isabel trzymała go na
dystans bez względu na to, czy w pobliżu
kręciła się Lady Winnisford, czy nie. Vidal
był tak autokratycznym, zdecydowanym
człowiekiem, że Isabel nie mogła wyjść z
podziwu, że aż do tego stopnia obawiał się
swojej matki. Kiedy zdarzało się, że
znaleźli się razem w towarzystwie Lady
Winnisford, patrzył na Isabel tak, jakby
była powietrzem. Gdy spotkali się sami,
stawał się władczy i zaborczy w swoich
żądaniach.
Isabel udawało się trzymać go na
odległość. Unikała pustych pokładów,
gdzie mógł ją molestować i nigdy nie
przechodziła w, pojedynkę koło jego
kajuty. Zdawała sobie jednak sprawę, że
wreszcie uda mu się spotkać ją sam na
sam, i bardzo obawiała się tego spotkania.
Prędzej czy później musiało do tego dojść.
W końcu wpadła w pułapkę. Stało się to
w nocy, kiedy „Venutus" zarzucił kotwicę
na redzie w Neapolu.
Po zachodzie słońca miasto jaśniało
zorzą światła. Wieczór był wspaniały,
wielu pasażerów natychmiast udało się
łódką na brzeg. Niestety, zanim do tego
doszło, marynarz opuszczający trap
przechylił się za bardzo i wypadł za burtę.
Spadł na platformę z wysokości prawie
siedmiu metrów.
Isabel zjeżdżała właśnie z pokładu
spacerowego, kiedy dowiedziała się o
wypadku. Pośpieszyła na miejsce zajścia.
Z niesmakiem przyglądała się pasażerom
tłoczącym się przy burcie, by mieć jak
najlepszy widok na leżącą poniżej ofiarę.
Zbiegała na najniższy pokład, by dostać się
do trapu.
Nagle na jej drodze wyrósł Vidal.
Wyszedł właśnie z sali gimnastycznej i był
wyraźnie
zaskoczony
tym
niespodziewanym spotkaniem. Pierwszy
doszedł do siebie i schwycił ją za rękę.
– Ale mam dzisiaj szczęście! – zawołał.
– Wokół ani żywej duszy!
– Nawet twojej matki – dodała
złośliwie. – Pozwól mi przejść. Muszę
pomóc doktorowi. Zdarzył się wypadek.
– Będzie cię to kosztowało całusa –
zażądał zuchwale.
Isabel nie miała czasu, by cokolwiek
odpowiedzieć. Na twarzy Vidala pojawiły
się niepokojące oznaki. Widać było, że
budzi się w nim pożądanie. Przyciągnął ją
gwałtownie do siebie. Odrzuciła głowę do
tyłu, by zawołać pomocy. Ujrzała Lesleya
Howarda idącego w ich kierunku.
– Nie mogliśmy pani złapać przez
telefon, siostro – powiedział
beznamiętnym głosem. – Przyszedłem po
panią. Zajęło mi to tyle czasu, bo nie
mogłem się przebić przez ten tłum na dole.
Jest pani gotowa?
Vidal cofnął się. W pierwszej chwili nie
dostrzegł Lesleya, gdyż ten stał za jego
plecami. Był bardzo poirytowany. Kiedy
usłyszał głos drugiego oficera, w jego
oczach pojawiły się gniewne błyski.
– Gotowa, Lesley – odpowiedziała
trzęsąc się cała. – Jeśli oczywiście pan
Winnisford raczy ode mnie odstąpić i
pozwoli mi odejść. Jeżeli nie – zawołaj,
proszę, strażnika i Lady Winnisford.
Nie wiedziała, która z dwóch gróźb
podziałała bardziej, lecz nie dbała o to
zupełnie. Vidal cofnął się jeszcze parę
kroków, rozluźnił się, a na jego twarzy
pojawił się grymas uśmiechu.
– Nie znasz się na żartach? – starał się
być zabawny, lecz mu się to nie udało. Nie
zdawał sobie nawet sprawy, jaki jest w
tym momencie żałosny.
– Ranny marynarz nie będzie uważał, że
moje spóźnienie można nazwać żartem,
panie Winnisford – ani żaden z jego
kolegów, jeżeli przypadkowo się o tym
incydencie dowiedzą – dodała
ostrzegawczo.
Rozdział 5
– Doktor chce mieć wolny stół
operacyjny i łóżko dla pacjenta, Isabel –
oznajmił jej Lesley Howard, kiedy odeszli
już od wściekłego Vidala Winnisforda.
Eskortował ją do windy.
– Jeżeli się to jeszcze raz powtórzy,
zabiję tego faceta – zagroził, otwierając
przed nią drzwi.
– Nie zrobisz tego, Lesley – zapewniła
go uśmiechając się promiennie. – To nie
będzie konieczne. Wydaje mi się, że
wystarczy wypowiedzieć magiczne
zaklęcie: „Lady Winnisford", a Vidal
weźmie nogi za pas. – Uspokoiła się już
zupełnie. – Dziękuję ci, Lesley –
powiedziała wchodząc do windy. – Ale nie
chcę cię mieszać do swoich spraw. Potrafię
sama zatroszczyć się o siebie.
Parsknął, kiedy winda zniknęła z pola
widzenia. Isabel zdążyła przygotować salę,
zanim zjawił się doktor Forbes z
pacjentem niesionym przez kilku
marynarzy.
– Proste złamanie nogi – oznajmił
zdyszanym głosem.
Dwadzieścia minut później ranny
marynarz dołączył do swoich kompanów
leżących na sali chorych. Zanim Isabel
doprowadziła wszystko do porządku i
mogła odpocząć, minęła już dziesiąta.
Zdała sobie sprawę, że zupełnie
zapomniała o kolacji. Mogła jednak liczyć
na jakiś posiłek w jadalni. Kiedy się tam
znalazła, stwierdziła, że prawie wszyscy
skończyli już jeść. Kilku ostatnich
pasażerów wstawało od stołów. Gdy
rozłożyła serwetkę, dostrzegła Rodneya
Levaughana, siedzącego samotnie przy
jednym ze stolików.
Podniósł zapraszająco butelkę wina, a
Isabel skinęła entuzjastycznie głową.
Wstał, wziął butelkę i przysiadł się do niej.
Napełnił jej kieliszek po sam brzeg, a
potem przyglądał się, jak skosztowała łyk
napoju.
– Przepyszne – stwierdziła zachwycona.
– Czy Lorna Stanard znalazła sobie innego
kompana na ten wieczór, czy też zmęczona
odpoczywa w swojej kajucie?
– Przypadkowo odpoczywa w swojej
kajucie – pośpieszył z wyjaśnieniem.
– Przepraszam – odparła wybuchając
przy tym śmiechem. – Zaczynałam
odnosić wrażenie, że stała się twoim
cieniem. To potworne zaniedbanie z jej
strony, że opuściła cię w ten sposób. A
może ją zdenerwowałeś?
Wstał, spuszczone nisko ramiona
świadczyły o tym, że jest mu przykro.
Isabel przestraszyła się. Rod do tej pory
starał się nie pokazywać po sobie żadnych
uczuć.
– Kobiety zbyt wiele ode mnie
wymagają – poskarżył się zduszonym
głosem. – Nie są w stanie zrozumieć, że
jednoręki mężczyzna nie może dać
kobiecie odpowiedniej ochrony i zapewnić
jej bezpieczeństwa.
Palce Isabel zacisnęły się kurczowo na
nóżce kieliszka. Ten nieoczekiwany
wybuch trafił prosto w jej serce. Zgadła; że
Rodney nie użalał się wcale nad sobą. Pod
tymi wyznaniami kryło się coś więcej:
obawa, że teraz nie będzie już wart
kobiety. Że nie będzie już dla żadnej
prawdziwym mężczyzną, nie będzie
odpowiednim mężem.
– Czy starasz się mi coś powiedzieć,
Rod? Czy chcesz powiedzieć, że jesteś
teraz mniej atrakcyjny dla kobiet, bo
przytrafiło ci się nieszczęście, że straciłeś
rękę? – Isabel przerwała na moment. – To
nie będzie miało żadnego znaczenia dla
kobiety, która szuka miłości. – Spuściła
oczy i zaczęła bawić się kieliszkiem. –
Takiej na przykład jak Lorna Stanard. Z
tego co widzę, jest tobą więcej niż
zainteresowana. Jego napięcie zmalało.
Odprężył się, lecz potrząsnął głową.
– Nie da się łatwo osiągnąć równości,
kiedy możliwości zarabiania są dla
mężczyzny tak ograniczone.
– Słyszałeś kiedyś takie słowo:
„miłość"? – spytała miękko.
Wydał się poruszony.
– Dziewczyna nie może żyć samą
miłością, a zakochany kaleka – dla dobra
ich obojga – trzyma swoją tajemnicę tylko
dla siebie.
Mówił dalej, lecz zdawało się, że mówi
raczej do siebie, a nie do Isabel. Tak jakby
sam przekonywał się co do słuszności
swojego postępowania. Odniosła wrażenie,
że bardzo chce utwierdzić się w tym, co
raz postanowił.
– „W zdrowiu i chorobie", Isabel, to
część przyrzeczenia małżeńskiego, a nie
„w nieodpowiedzialności i próżności". . –
– Nagle bardzo się zdenerwował. – Nie
jestem ani cyrkowym clownem, ani
obiektem miłosierdzia!
Może usiądziesz, Rod. Uspokój się,
proszę •- – powiedziała kojąco. Nawet dla
niej te słowa nie brzmiały jednak zbyt
przekonywająco. – W każdym razie ja nie
zamierzam cię tak traktować – nalegała.
Zaśmiała się z największą swobodą, na
jaką mogła się zdobyć. – A poza tym,
będziesz przecież wspaniałym lekarzem
domowym. Pewnego dnia osiądziesz
gdzieś i będziesz prowadził doskonale
prosperującą praktykę. A czasy, kiedy
kobiety broniło się z mieczem w ręku i
waliło się kułakiem w stół wyzywając cały
świat na pojedynek w obronie jej czci,
minęły mniej więcej w średniowieczu.
Opuściło go zgorzknienie, postawił
butelkę na stole, tuż przy jej łokciu.
Następnie usiadł naprzeciw niej.
– Tylko na moment, Isabel – zastrzegł
się ostrożnie.
Wzięła stojący na sąsiednim stoliku
czysty kieliszek i napełniła go winem.
Postawiła przed nim nie wypuszczając go
z rąk.
– Czy to niedopuszczalna usługa? –
spytała uśmiechając się do niego.
– Oczywiście, że nie. Mogę to zrobić
sam. – Roześmiał się i wziął od niej
kieliszek.
– Bardzo mało wiesz o kobiecej duszy –
stwierdziła starając się zabrzmieć
zabawnie. – Zakochana dziewczyna chce
mieć prawo do tego typu niewinnych
usług. Nie oczekując niczego w zamian.
– A on ma siedzieć cicho i pozwolić
sobie matkować – warknął.
Lecz jego pogodna natura dała rychło o
sobie znać i po niedługim czasie siedzieli
oboje rozchmurzeni, rozmawiając
przyjacielsko. Isabel wyczuła jednak, że
Rod nie odczytał właściwie tego, co starała
mu się przekazać. Pociągnęła łyk wina i
spróbowała jeszcze raz.
– Dlaczego nie pozwolisz dziewczynie
decydować za siebie? – spytała. – Mogę
cię zapewnić, że jeślibyś na coś takiego
poszedł, już nigdy nie zdarzyłoby ci się
siedzieć samotnie przy stoliku.
Spojrzał na nią kpiąco znad brzegu
kieliszka, po czym odwrócił się i zerknął
na stolik, przy którym przed chwilą
siedział.
– Nie starasz się mnie przekonać, że
powinienem oświadczyć się Lornie
Stanard, prawda?
Isabel oblała się rumieńcem. Przez
chwilę nie wiedziała, co ma powiedzieć.
– Przepraszam, Rod. Moje słowa są nie
na miejscu. – Zerwała się z krzesła. –
Proszę, przebacz mi. Muszę jeszcze
zajrzeć do pacjentów.
Zmarszczył brwi.
– Przecież nie zdążyłaś jeszcze zamówić
nic do jedzenia!
Nie zdawała sobie sprawy, że nie
spojrzała nawet do menu, lecz była tak
zdenerwowana, że nie potrafiłaby nawet
utrzymać go w ręku, nie mówiąc już o
przeczytaniu.
– Stewardesa przyniesie mi jakieś
kanapki do kajuty – wyjaśniła w
pośpiechu.
Isabel zaszokowana rzuciła się do
wyjścia. Właśnie zdała sobie sprawę, że
jest beznadziejnie zakochana w Rodneyu
Levaughanie.
Doktorek Arno wyglądał tego dnia
gorzej niż zazwyczaj, pomimo że starał się
nadrabiać miną. Isabel domyślała się, że
choroba zaczyna powoli brać górę. Lecz
on nie chciał się do tego w żadnym
wypadku przyznać. Oburzyłby się na samą
wzmiankę, że może powinien się położyć,
czy też choćby w najmniejszym stopniu
odstąpić jej swoje obowiązki. Coraz więcej
jednak wolnego czasu spędzał śpiąc w
kajucie. Isabel robiła co mogła, by nie
przerywać mu tych chwil wytchnienia, i
wykonywała za niego pewne czynności,
bez zwracania na siebie uwagi.
– Jesteś dobrą dziewczyną, Isabel –
wyznał jej pewnego dnia, kiedy siedzieli w
jego gabinecie. – Lecz widzę, że ten rejs
nie za bardzo ci się podoba. – Uśmiechnął
się do niej wiedząc widocznie więcej, niż
podejrzewała. – Nie możesz po prostu
strząsnąć z siebie takiego gościa jak
Winnisford – a Levaughan jest zbyt
pochłonięty sytuacją, w jakiej się znalazł,
chodzi mi o jego kalectwo, by pozwolić
jakiejkolwiek dziewczynie zbliżyć się do
siebie.
Neapol i Maltę zostawili daleko za sobą.
„Venutus" pruł fale Morze Śródziemnego,
jego następnym portem miał być Pireus.
– Lorna Stanard przyssała się do niego
jak pijawka – stwierdziła rozdrażniona. –
A on nie robi nic, żeby ją zniechęcić.
Isabel wiedziała, że jej skarga uchylała
nieco rąbka tajemnicy, w jakiej chowała
swoje uczucia do Roda Levaughana, lecz
doktorek Arno stał się jej powiernikiem i
ufała mu bezgranicznie. Jego choroba i jej
chęć ulżenia mu bardzo ich zbliżyła, choć
Forbes niejednokrotnie łajał ją za
okazywaną mu pomoc. Poza tym na
pokładzie nie było nikogo, przed kim
mogłaby się otworzyć i wyznać to, co
czuła w głębi serca.
– Czy jesteś pewna, że Lorna Stanard
kocha Levaughana? – spytał doktor.
– A czy jakakolwiek kobieta zrobiłaby
coś innego na jej miejscu? –
odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Wątpię – przyznał. – Levaughan różni
się od reszty pasażerów. Nie ma żadnego
tytułu ani żadnej pozycji w towarzystwie.
Z tego co wiem, jedynym jego źródłem
dochodów jest renta przyznana przez RAF.
– Jest pan taki staroświecki, doktorku! –
zawołała.
– Gdzieś już słyszałem to słowo –
odpowiedział krzywiąc się lekko. – Takie
jednak są również w większości matki,
które wciąż stają na głowie, by ich córki
znalazły kogoś, kto według nich będzie dla
ich pociech odpowiednią partią.
Zakołysał się na krześle. Statek zaczął
coraz silniej unosić się i opadać. Butelki z
lekami zaczęły ze sobą „rozmawiać"
stukając o szklane półki i ścianki w
szafkach. Przymocowane do podłogi
meble rozpoczęły śpiewy, trzeszczały i
skrzypiały w takt falowań okrętu. Silny
wiatr wył głośno za oknami.
Doktor spojrzał przez ramię na bulaj
obmywany przez szalejące fale. Horyzont
ruszał się w górę i w dół jak zwariowana
huśtawka.
Wygląda na to, że czeka nas przejście
przez jeden z tych krótkich, okropnych
sztormów, z których tak słynie to morze –
stwierdził ze znawstwem. – Kto w taką
pogodę chciałby zostać marynarzem?
Statkiem zaczęło trząść, jak gdyby
dostał się w jakiś potężny wir, po czym
nagle poczuli, że przechylają się na prawą
burtę. Na moment wszystko jakby się
zatrzymało w miejscu i statek ponownie
ruszył przed siebie. Sanitariusz wniósł dwa
kubki zupy.
Isabel zignorowała kwaśną minę
doktora, pomieszała łyżką parujący płyn i
włożyła mu kubek do ręki.
– Zobaczę, jak się mają nasi pacjenci –
oznajmiła. – Jeżeli ten sztorm się nie
uciszy, może nam się jeszcze przytrafić
jakiś wypadek na sali.
Trzej marynarze leżeli spokojnie w
łóżkach, przyzwyczajeni do warunków
życia na morzu. Dwaj z oparzeniami będą
mogli wstać jeszcze tego samego dnia i
Isabel była pewna, że nazajutrz zostaną
przeniesieni do swoich własnych kajut.
– Szykuje nam się małe piekło, siostro –
zagaił marynarz ze złamaną nogą. –
Pływałem na tej trasie ładnych parę razy i
wiem, na co się zanosi. Za chwilę
rozszaleje się sztorm, ale jutro będzie już
po wszystkim.
– Dlatego właśnie przyszłam się
upewnić, że macie dobrze zamontowane
poręcze przy łóżkach – stwierdziła. – Nie
chciałabym, żeby któryś z was przez nasze
niedopatrzenie znalazł się nagle na
podłodze.
Usłyszała dzwonek telefonu rozlegający
się w gabinecie doktora Forbesa. W parę
chwil później ujrzała jego głowę
wychylającą się zza kotary rozdzielającej
salę na dwie części.
– Mam się zgłosić do kapitana na
mostek – oznajmił.
Kiedy Isabel wracała do gabinetu,
statkiem zaczęło coraz silniej kołysać.
Domyśliła się, że zdarzył się jakiś
wypadek. Rozejrzała się po pokoju, by
sprawdzić, czy sprzęt potrzebny w takich
wypadkach znajduje się na swoim miejscu.
Z satysfakcją stwierdziła, że wszystko jest
w najlepszym porządku. Wzięła swój
kubek z szybko stygnącą zupą i wróciła do
recepcji. Usiadła za biurkiem i czekała.
Po chwili usłyszała, jak doktor Forbes
zatrzaskuje za sobą drzwi. Od razu
odłożyła kubek, wstała i pośpieszyła mu na
spotkanie. Rozsunęła zasłony i znalazła się
z nim twarzą w twarz.
Wyglądał na zmartwionego. Trzęsły mu
się ręce, kiedy ściągał z siebie
nieprzemakalną kurtkę oraz kalosze, i
wkładał je do szafki.
– Co się stało? – dopytywała się
niecierpliwie.
– Tankowiec, który jest w tej chwili
jakieś pięćdziesiąt mil od nas, ma kłopoty.
Jest to jeden z tych supertankowców.
Unieruchomił go wybuch silnika. Inżynier,
który go naprawiał, został ciężko ranny.
Nie mają na pokładzie lekarza, a z
unieruchomionym silnikiem statek nie
może płynąć do portu, gdzie można by
temu rannemu udzielić pomocy.
Isabel zaniemówiła na chwilę i
ponownie spojrzała za bulaj. Było już
ciemno, lecz światła statku rozświetlały
nieco mrok, w którym widać było tylko
szalejącą kipiel.
– I musi pan się tam dostać? – spytała,
nagle bardzo o niego niespokojna. – Nie
czuje się pan dobrze.
– To musi być zrobione, Isabel –
stwierdził ostro. % Nagle na jego twarzy
pojawił się wyraz bólu. Opadł na krzesło i
znieruchomiał.
Isabel wiedziała, co to oznacza.
Działając szybko wyciągnęła z kieszeni
jego fartucha butelkę z lekarstwem,
wytrząsnęła dwie kapsułki, podała mu je i
przygotowała szklankę wody. Doktor z
trudem połknął lekarstwo i siedział bez
ruchu na krześle, starając się nie zawyć z
bólu, walcząc z nim do chwili, kiedy lek
zacznie działać.
Położyła rękę na jego ramieniu i
zastanawiała się, co powinna zrobić w tej
sytuacji. Przez dłuższą chwilą nie mogła w
ogóle pozbierać myśli. Doktorek Arno
pozostanie niezdolny do tego, by się
gdziekolwiek udać jeszcze przez długi
czas. Kiedy minie ból, przyjdzie
wyczerpanie, po którym będzie musiał
odpocząć przynajmniej przez dwie
godziny, zanim będzie w stanie coś zrobić
Zadzwoniła po sanitariusza, kazała mu
zanieść doktora do jego kajuty i położyć
do łóżka, kiedy tylko odzyska na tyle sił,
że będzie mógł się poruszać. Przykazała
również, aby upewnił się, że doktor nie
wstanie przez dwie godziny.
Spojrzała w lustro, poprawiła czepek i
narzuciła na ramiona żółto-zieloną
pelerynę. Ruszyła pośpiesznie do windy i
wjechała na górny pokład. Nie spotkała
wielu pasażerów. Prawie wszyscy zaszyli
się w swoich kajutach, by przeżyć
samotnie ten sztorm. Przeszła korytarzem
wzdłuż najbardziej luksusowych
apartamentów i dostała się do drzwi
wiodących do części dla oficerów.
Pojechała następną windą, minęła pokoje,
w których znajdowały się urządzenia
nawigacyjne oraz stanowisko radarów, i
weszła na mostek.
Zobaczyła kapitana, który stał w czapce
ze złoceniami i przyglądał się ekranom
monitorów. Wzdrygnęła się, kiedy ujrzała
wskaźniki i uświadomiła sobie siłę
sztormu.
Rozdział 6
– Kapitanie – powiedziała
zdenerwowana. – Doktor Forbes jest
chory.
Kapitan Lawrence obrócił się i spojrzał
na nią z konsternacją.
– Rozumiem, że twierdzi pani, siostro
Bainey, że jest niezdolny do pełnienia
obowiązków?
– Przez kilka godzin – przyznała po
chwili wahania. Po czym zaczęła
wyjaśniać: – Doktor Forbes cierpi na
poważną, bardzo bolesną chorobę. Ma
kłopoty z wątrobą. Towarzyszą temu silne
ataki bólu. Oczywiście, one miną, lecz
oznacza to, że w taką pogodę doktor nie
będzie w stanie popłynąć kruchą łódką do
tego tankowca.
Kapitan postał przez chwilę zatopiony w
myślach, po czym wezwał drugiego
oficera, który znajdował na stanowisku
obok sternika.
– Jaką obecnie zajmujemy pozycję?
– Dopłynięcie na miejsce zajmie nam
jakieś pół godziny, sir – Lesley spojrzał
zatroskany na Isabel. – Wszystkie inne
okręty znajdują się o co najmniej trzy
godziny drogi od unieruchomionego
statku.
Kapitan zerknął na Isabel zakłopotany.
– Ostatnie wiadomości, jakie mieliśmy z
tankowca mówiły, że rany tego człowieka
są tak poważne, że jakakolwiek pomoc
udzielona przez załogę nie na wiele się
zda. A uszkodzenia silnika są na tyle duże,
że jego reperacja zajmie parę godzin,
zanim będą mogli w ogóle myśleć, by
popłynąć do najbliższego portu i do
szpitala. – Westchnął ciężko. – Obawiam
się, że ten człowiek nie przeżyje do tego
czasu. – Rzucił okiem na obmywane wodą
okna i potrząsnął z powątpiewaniem
głową. – Jeżeli zwróciłbym się do pani, by
popłynęła pani zamiast doktora, czy
zgodziłaby się pani na to? Oczywiście nie
mogę pani tego rozkazać.
Isabel oczekiwała takiego pytania i
przygotowała się na nie. Lecz gdy je
usłyszała, przestraszyła się mimo
wszystko. Wyprostowała się i podniosła w
górę głowę.
– Zgadzam się, sir.
Spojrzał jej prosto w oczy.
– Dziękuję – powiedział cicho. – Lecz
jeśli wyślę tam panią, siostro Bainey, czy
poradzi pani sobie z tym wszystkim?
– Tak, panie kapitanie – przynajmniej
do pewnego stopnia – zadeklarowała tak
pewnie, jak mogła. – Potrafię nieść
pierwszą pomoc we wszelkiego rodzaju
poparzeniach – oczywiście mogą się
zdarzyć powikłania, z którymi nie będę
umiała sobie poradzić. Pomimo to
uważam, że powinien mnie pan posłać, sir.
Moim obowiązkiem jest tam się udać –
dodała z przekonaniem. Następnie
zaczerwieniła się, rozumiejąc, że zdobyła
się na zbytnią zuchwałość doradzając
kapitanowi. Rozpogodziła się, kiedy w
kącikach jego ust dostrzegła iskierki
rozbawienia. – Na pokładzie mamy
pasażera, który jest lekarzem, panie
kapitanie – ciągnęła. – Może będzie mógł
mi udzielić, jakichś porad przez radio.
– Czy on nie zgodziłby się więc
popłynąć na tankowiec? – spytał kapitan z
nadzieją w głosie.
– Pan Levaughan nie ma lewej ręki, sir.
A stracił ją całkiem niedawno – kiedy
helikopter opuszczał go na platformę
wiertniczą. Nie nauczył się jeszcze dobrze
poruszać i utrzymywać równowagę. Taka
wyprawa byłaby dla niego niewskazana.
Lecz z pewnością jest bardzo
doświadczonym lekarzem, byłby więc
niesłychanie pomocny w tej sytuacji.
Kapitan nie tracił ani chwili.
– Siostro, proszę zjechać na dół,
przebrać się i przygotować do podróży.
Musi pani znaleźć odpowiedni strój –
czeka panią wyprawa w malutkiej łódce
przez rozszalałe morze. Proszę wszystko,
co będzie pani potrzebne, włożyć do
wodoszczelnej torby, włącznie z ubraniami
na zmianę, bo i tak przemoknie pani do
suchej nitki. Za dwadzieścia minut
zamelduje się pani na najniższym
pokładzie przy szalupie numer jeden.
Drugi oficer popłynie z panią.
Kiedy Isabel ruszyła do wyjścia,
usłyszała, jak kapitan woła jednego z
marynarzy.
– Proszę odszukać doktora Levaughana.
Pozdrowić go ode mnie i przekazać, że
chciałbym go poprosić o przyjście na
mostek – w nie cierpiącej zwłoki sprawie.
Walczyła właśnie z kaloszami i
nieprzemakalnym ubraniem, kiedy do
gabinetu wszedł Rodney Levaughan.
– Czy naprawdę masz zamiar wybrać się
w ten sztorm na tankowiec, Isabel? –
spytał.
Było to pytanie retoryczne i oboje
zdawali sobie z tego sprawę. Rodney
wiedział przecież, że jako pielęgniarka i
jedyna osoba na pokładzie zdolna nieść
pomoc w takim wypadku, Isabel po prostu
nie ma innego wyjścia. Również ona
wiedziała, że jej obowiązkiem jest płynąć z
pomocą rannemu. Lecz fakt, że Rodney
tak bardzo się o nią martwił, mile połechtał
jej serce.
– Muszę – odpowiedziała. Statkiem
zakołysało, Isabel pochwyciła Roda, nie
pozwalając mu upaść. – Lecz zapewniam
cię, że wcale się do tego nie palę.
Oparł się o blat biurka i zaczął
wyjaśniać Isabel, jak się będą ze sobą
porozumiewać, kiedy dostanie się już do
tankowca.
– Kapitan utrzymuje łączność radiową z
ich oficerem dyżurnym. Oboje dostaniemy
krótkofalówki. Jedna będzie zainstalowana
w izbie przyjęć na tankowcu, a druga w
pokoju łącznościowym na „Venutusie".
Kiedy będziesz go opatrywać, możemy się
przez cały czas porozumiewać ze sobą.
Obawy Isabel nieco się rozwiały pod
wpływem ciepłych słów Roda –
„porozumiewać ze sobą" – to tak jakby
była jego zaufaną przyjaciółką, a nie
podległą mu pielęgniarką.
– Jestem gotowa – powiedziała w
końcu.
– Świetnie. Odprowadzę cię do szalupy.
Sprawdziła, czy wszystko wzięła i
podążyła za Rodneyem do windy.
Sztorm przybrał na sile, kiedy więc
Isabel wyszła na otwarty pokład, z trudem
mogła się poruszać. Rzęsisty deszcz
powodował, że prawie nic nie widziała, a
silny wiatr wpychał powietrze z powrotem
do ust. Lesley Howard był już na miejscu,
wziął ją pod rękę i pomógł wsiąść do
łódki, która została lekko opuszczona ze
swojej normalnej pozycji.
– Tankowiec znajduje się całkiem
niedaleko – wyjaśnił. Jego wargi prawie
dotykały jej ucha, więc pomimo
porywistego wiatru mogła go usłyszeć. –
Na rufie jest zadaszenie – krzyknął, kiedy
Isabel wsiadła już do łodzi. Sam ruszył w
kierunku steru.
Spojrzała na Rodneya Levaughana.
Trzymał się kurczowo filaru, w jego
oczach ujrzała niemą bezradność.
– Uważaj na siebie, Isabel! – krzyknął.
Nie usłyszała słów, lecz mogła je odczytać
z ruchu jego warg.
Pomachała mu ręką, a potem spojrzała
na tankowiec, którego zarys majaczył w
ciemnościach jakieś trzysta metrów od
„Venutusa", i od którego dzielił ich
bezmiar spienionych fal i ściany deszczu.
Czuła, jak motorowa łódź szybko
opuszcza się w dół wyciągu w kierunku
morskiej tafli. Isabel wstrzymała oddech w
obawie, że zostaną za chwilę pochłonięci
przez rozszalałą toń. Lesley Howard
zręcznie sterował łódką, kiedy już znaleźli
się na powierzchni wody. Isabel zamarła z
przerażenia, gdy zbliżyli się do potężnego
grzywacza – nagle znaleźli się parę
metrów wyżej, na jego szczycie i opadli
gwałtownie w dół. Zamknęła oczy nie
chcąc nawet widzieć, jak oddalają się od
macierzystego statku. Silnik łódki
pracował wytrwale, Isabel poczuła, że
sama za chwilę dostanie ataku choroby
morskiej. Kiedy myślała, że oszaleje ze
strachu, Lesley dotknął delikatnie jej
ramienia. Byli na miejscu. Krzyknęła,
sama nie wiedząc dlaczego. Po krótkiej
jeździe w górę na linie znalazła się na
pokładzie tankowca. Z ulgą postawiła nogi
na czymś solidnym.
Z trudnością łapała równowagę na
targanym porywistym wiatrem pokładzie.
Czyjeś silne ręce schwyciły ją i prawie
zaniosły do jakiegoś pomieszczenia. Oficer
zdarł z niej nieprzemakalne ubranie i cisnął
w kąt. Cała się trzęsła. Żaden, najbardziej
nawet wodoszczelny ubiór nie mógł jej
ochronić w czasie tej karkołomnej podróży
na tankowiec. Byłą przemoczona do suchej
nitki.
Nie mówiąc ani słowa oficer
poprowadził ją wąskim przejściem do
windy, a potem do maciupkiej izby
chorych z dwoma łóżkami.
Nie zwracając uwagi na mdłości
spowodowane chorobą morską Isabel
zabrała się bezzwłocznie do pracy.
Zrzuciła buty, woląc pozostać tylko w
rajstopach. Nieprzytomny pacjent leżał na
jednym z łóżek, koło niego krzątał się
oficer rozpaczliwie próbując usunąć z jego
twarzy czarną ropę. Isabel spostrzegła u
stóp łóżka niewielki stolik, na którym
rozłożył swój sprzęt radiooperator.
Spokojnym głosem mówił coś do
mikrofonu. Podwinęła rękawy koszuli,
podczas gdy operator przełożył kabel poza
jej plecami, tak aby nie utrudniać ruchów
w ciasnym pomieszczeniu.
Ledwie zdążyła podejść do pacjenta,
gdy usłyszała słowa dochodzące z głośnika
ustawionego na stole:
– Siostro Bainey?
Spojrzała na mały mikrofonik, który
miała przypięty do ubrania, i
odpowiedziała z wahaniem:
– Mówi siostra Bainey.
Odetchnęła z ulgą słysząc niemal
natychmiastową odpowiedź.
– Zgłasza się doktor Rodney Levaughan.
Czy zbadała już pani pacjenta?
– Tylko pobieżnie, doktorze. Puls jest
słaby i nieregularny – mówiła ściągając
jednocześnie, z pomocą oficera,
wierzchnią odzież z poważnie
poparzonego inżyniera. – Proszę przynieść
gorącej wody – poleciła i zwróciła się
ponownie do doktora. – Tak jak pan
przewidywał, został ochlapany wrzącym
olejem.
– Słyszałem pani polecenie dostarczenia
gorącej wody – odpowiedział szybko
Rodney. – Będzie pani potrzebować wiele
litrów. Sugerowałbym gorącą kąpiel. O ile
to możliwe, zdejmijcie resztę ubrania i
opatrzcie nieuniknione w takim wypadku
obrażenia skóry.
Isabel pracowała z poświęceniem, ale
zdawała sobie sprawę, że nie jest w stanie
wiele pomóc temu człowiekowi. Tylko
natychmiastowa hospitalizacja dawała
jakąś szansę na jego przeżycie. Czuła, że
radiooperator i oficer z góry uznali jej
wysiłki za skazane na niepowodzenie. Nie
ustawała jednak – tak nakazywało jej
sumienie.
– Halo, siostro Bainey.
Nie przerywając pracy potwierdziła, że
go słyszy.
– Komunikaty podają, że pogoda
poprawia się. Helikopter wystartuje z
Malty za mniej więcej pół godziny, ale nie
będzie w stanie wylądować na pokładzie
przy tak silnym wietrze. Jeżeli na statku
znajdują się odpowiednie nosze, w których
pacjent może zostać bezpiecznie
umieszczony, to możliwe będzie
wciągnięcie go na pokład helikoptera przy
pomocy liny.
Isabel spojrzała na oficera, który
skinieniem głowy potwierdził, że są
wyposażeni w tego rodzaju sprzęt.
– Dysponujemy takimi noszami,
doktorze.
– To dobrze. „Venutus" udaje się w
takim razie w dalszą podróż do Pireusu.
Nie jesteśmy już w stanie nic więcej
zrobić, ale pozostanę z panią w kontakcie
radiowym, dopóki helikopter nie zabierze
pacjenta.
Isabel kontynuowała niezbędne zabiegi
aż do momentu, gdy Rodney oznajmił, że
helikopter jest już w drodze. Musiała teraz
przygotować pacjenta do ewakuacji.
Korzystając z pomocy oficera i dwóch
marynarzy
umieściła
wciąż
nieprzytomnego inżyniera w noszach.
Nagle Isabel podjęła pewną decyzję.
Odwróciła się do radiooperatora i zapytała:
– Czy będę mogła przez chwilę
porozmawiać z pilotem śmigłowca, gdy
już będą na miejscu?
Operator nałożył słuchawki na uszy,
powiedział coś do mikrofonu i przekazał
go Isabel.
– Już się zbliżają. Może pani mówić,
siostro.
Umieścił swoje słuchawki na głowie
Isabel.
– Halo, helikopter! – krzyknęła do
mikrofonu. – Mówi siostra Bainey z
pokładu tankowca.
– Dzień dobry, siostro. Słyszymy panią
dobrze. Znajdziemy się nad wami za jakieś
piętnaście minut.
Isabel zebrała całą swą odwagę.
– Muszę lecieć razem z pacjentem. –
powiedziała. – Jego stan jest bardzo
poważny.
– Proszę się najpierw przyjrzeć
podnoszeniu noszy – odparł pilot z
powątpiewaniem w głosie – Zmieni pani
zdanie, gdy zobaczy, jak się kołyszą nad
morzem, a wiatr szarpie helikopterem. I
tak nie jest pani w stanie pomóc swemu
pacjentowi.
– To jego jedyna szansa – upierała się. –
Musi być natychmiast umieszczony w
szpitalu – jeśli będziemy go w stanie tam
dostarczyć – dodała ostrożnie.
Pilot nic nie odpowiedział, usłyszała
natomiast głos Roda. Mówił głośno i ze
złością.
– Wszystko słyszałem, siostro Bainey.
Nie wolno pani opuścić pokładu tankowca.
To rozkaz!
• Zignorowała jego słowa. Marynarze
pomogli jej ubrać się we wciąż mokre
ubrania. Wiedziała, że będzie musiała
wszystko zostawić.
– Helikopter jest już nad nami, siostro –
oznajmił oficer. – Lepiej wynieśmy nosze
na pokład.
Rzeczywiście, wysoko ponad ich
głowami zawisł helikopter, którego załoga
spuściła na dół cienką linę zakończoną
hakiem. Hak uderzył silnie o pokład, wiatr
rzucał nim na wszystkie strony.
Oficer i załoga tankowca wiedzieli, co
mają robić. Połączyli cztery krótkie linki
przymocowane do noszy. Jeden z
marynarzy bosakiem pochwycił zwisającą
linę. Przyczepili ją do noszy.
W chwilę później ranny inżynier znalazł
się dwadzieścia metrów nad nimi.
Isabel obserwowała z niepokojem, jak
lina niebezpiecznie bujała się na wietrze,
aż w końcu nosze znalazły się we wnętrzu
maszyny. Westchnęła z ulgą – i
przerażeniem. Teraz przyszła kolej na nią.
Rozdział 7
Isabel wzięła mikrofon od
radiooperatora i oznajmiła pilotowi:
– Jestem gotowa.
Obserwowała, jak targana wiatrem lina
po raz drugi podąża powoli w dół. Jeszcze
raz odezwała się do mikrofonu:
– Doktorze Levaughan, za chwilę
zostanę zabrana do helikoptera. Proszę
powiedzieć doktorowi Forbesowi, że
postaram się skontaktować z nim z Malty.
I... dziękuję za pomoc.
Nie dając Rodneyowi szansy na
odpowiedź zwróciła słuchawki i mikrofon
radiooperatorowi. Dostrzegła, że ten
odłącza je od radiostacji. Potem
skoncentrowała uwagę na długiej linie
rozwijającej się z helikoptera.
Oficer tankowca objął ją ramieniem.
– Jest pani bardzo odważną dziewczyną,
siostro – stwierdził z przekonaniem. – Iw
imieniu nas wszystkich chciałem pani
podziękować za to, co pani zrobiła i robi
dla Jerry’ego Slatera. Nie zapomnimy pani
tego.
W chwilę później usłyszała metaliczny
dźwięk haka uderzającego o pokład.
Marynarze schwycili linę i przypięli ją do
specjalnych szelek, w które ubrano Isabel.
Potem Isabel poczuła nagłe szarpnięcie i
poszybowała w powietrze, wysoko ponad
tankowiec.
Nie czuła nic z wyjątkiem bujania w
pustce, i strachu, kiedy lina była powoli
wciągana do helikoptera.
W końcu dotarła na miejsce,
zatrzaśnięto drzwi i jeden z członków
załogi odpiął Isabel, która od razu klęknęła
przy rannym i sięgnęła po jego nadgarstek.
Dwie godziny później helikopter osiadł
łagodnie na trawniku tuż przed gmachem
nowoczesnego szpitala na Malcie.
Wyładowano nosze, Isabel towarzyszyła
rannemu aż do izby przyjęć. Z
przygnębieniem obserwowała, jak inżynier
Jerry Slater znika za dużymi drzwiami sali
operacyjnej. Cała odwaga opuściła ją w
jednym momencie. Usiadła na najbliższej
ławce i skryła głowę w trzęsących się
rękach.
– Gorąca kąpiel, ciepłe łóżko, i będzie
się pani czuć jak nowo narodzona – czyjś
miły głos wyszeptał jej do ucha.
Isabel podniosła głowę nie rozumiejąc, o
co chodzi.
– Nie wiem, czy dam radę, siostro –
sprzeciwiła się słabo...
Nastał poranek, Isabel leżała w ciepłym
i miękkim łóżku w jednej ze szpitalnych
sal. Usłyszała głosy lekarza i pielęgniarki,
z którymi rozmawiała poprzedniego
wieczora. Usiadła i zmarszczyła brwi
widząc niezbyt gustowną szpitalną
bieliznę, w którą ją ubrano.
– Jak się ma pacjent, z którym wczoraj
przyleciałam? – spytała.
Doktor uśmiechnął się.
– Trzyma się nieźle. Jedyne, co nam
teraz zostaje, to zobaczyć, jak się pani
czuje. Widzę, że wszystko w porządku. W
pani imieniu skontaktowaliśmy się
amerykańskim konsulem.
– Pani rzeczy zostały wyprane,
wysuszone i wyprasowane – oznajmiła
pielęgniarka, uśmiechając się.
Isabel ubrała się i zjadła śniadanie. Z
konsulatu podstawiono samochód, który
zawiózł ją do La Valetty. Czuła się, jak
marynarz z rozbitego statku: nie miała
żadnych pieniędzy, dokumentów ani
ubrań. Zastanawiała się, czy w ogóle uda
jej się dołączyć do statku – i zobaczyć
Roda Levaughana.
Konsul przyjął ją, gdy tylko się zjawiła.
Okazało się, że został w pełni
poinformowany o jej przeżyciach i
stwierdził, że dołoży wszelkich starań, by
umożliwić jej powrót na „Venutusa".
– Z tego co wiem, pani statek zawija do
Pireusu jutro po południu. Grecki agent
kompanii, która jest właścicielem
„Venutusa", wie już o tym, co się stało.
Odbierze panią z lotniska i zaopiekuje się,
aż do momentu, kiedy bezpiecznie
znajdzie się pani z powrotem na pokładzie
statku.
Isabel obserwowała przez okno
kapitanatu Zatoki Pireus, jak „Venutus"
rzuca kotwicę w miejscu zarezerwowanym
dla
jednostek
zagranicznych.
Zaprowadzono ją do statku, a ponieważ
trap nie został jeszcze opuszczony, musiała
skorzystać z drabinki sznurowej używanej
zwykle przez celników. Dwie pary rąk
chwyciły jej ramiona, gdy tylko zbliżyła
się do poziomu pokładu. Jedna z nich
należała do uśmiechniętego drugiego
oficera, a druga do marynarza. Musieli jej
pomóc, ponieważ o mało nie wypuściła
drabinki z rąk na widok tłumu pasażerów,
który zebrał się, by obserwować jej
powrót. Ku swemu zaskoczeniu została
powitana bardzo serdecznie. Isabel tak to
powitanie zdumiało, że nie była w stanie
powiedzieć ani słowa. Dopiero gdy doktor
Arno podszedł do niej i wziął ją za ramię,
dała się zaprowadzić do własnej kajuty na
pokładzie C.
– Od tej chwili nie padnie już ani słowo
na temat zakazu przebywania moich
pielęgniarek na pokładzie pasażerskim –
obwieścił doktor z triumfalną miną.
Ponieważ dostrzegł zdumiony wyraz oczu
Isabel dodał: – Kapitan otrzymał przez
radio wiadomość z tankowca. Dowiedział
się z niej, w jaki sposób uratowałaś życie
inżyniera Slatera. Powiedziano mu nawet,
jak dostałaś się podczas sztormu do
helikoptera. Kapitan Lawrence przypiął
kopię tej wiadomości na tablicy z
ogłoszeniami dla pasażerów. Zaczął
szukać czegoś w kieszeni.
– Właśnie sobie przypomniałem. Mam
również wiadomość od kapitana tankowca,
adresowaną osobiście do ciebie. O, jest
tutaj.
Isabel otwarła kopertę drżącymi rękami.
Ciągle nie mogła jeszcze zrozumieć,
dlaczego robią wokół niej tyle hałasu.
Zaczęła czytać:
„Kapitan i załoga tankowca »Melville«
są pani bardzo wdzięczni. Jesteśmy teraz w
drodze do Syrakuz. Mamy wiadomość, że
»Venutus« zjawi się tu również za dwa
dni. Serdecznie zapraszamy na kolację,
podczas której otrzyma pani z powrotem
swój sprzęt. Proszę zabrać ze sobą swego
»radiowego« doktora. Tom James,
kapitan".
Isabel zaśmiała się zakłopotana, ale
jednocześnie zadowolona.
– Chyba nie udało mi się do tej pory
poznać kapitana tankowca. Nie znałam
nawet nazwy statku. Nie bardzo wiem,
dlaczego nadają taką wagę tej sprawie, ale
chciałabym móc złożyć gdzieś swoje
zapasowe ubrania i torebkę.
– Przebierz się i zejdź na kolację, Isabel
– polecił doktor. – Musiałem za ciebie
odwalać całą robotę w czasie, gdy ty
bawiłaś się na prywatnym rejsie! – dodał
uśmiechając się ciepło.
– Jak się pan czuje, doktorze Arno?
Właściwie powinnam była o to spytać na
samym początku, ale zapomniałam w tym
całym zamieszaniu. Bardzo przepraszam!
– Czuję się tak, jak można się było
spodziewać – mruknął, ale w jego oczach
zapaliły się figlarnie ogniki. – Kapitan
polecił Levaughanowi, aby mnie zbadał.
On będzie kiedyś świetnym internistą –
gdy wreszcie pogodzi się ze stratą ręki.
Uśmiechnął się ironicznie i ruszył do
drzwi.
– Od razu domyślił się przyczyny
moich... eee, kłopotów, ale nawet on nie
mógł mi zbyt wiele zaproponować. Oprócz
tego zmarnował o wiele za dużo czasu
zadając głupie pytania na twój temat...
– Ale przecież ja nie jestem chora!
– Gdy się dowiedzieliśmy, że dotarłaś
bezpiecznie na Maltę, twoje zdrowie
przestało być głównym tematem jego
zainteresowania – rzucił prowokacyjnie.
Przybycie Isabel do jadalni stało się
ważnym wydarzeniem. Powitana została
ogólnym aplauzem, pasażerowie przy
sąsiednich stolikach zaczęli składać jej
gratulacje. Aby ukryć zawstydzenie,
schowała twarz za kartą dań.
Lesley Howard, siedzący obok, ujął jej
dłoń.
– Wydaje się, że niezbyt ci przypadły do
gustu te zachwyty nad twoją osobą –
zauważył.
– To bardzo miło, że tak sądzisz, Lesley
– to miło z waszej strony – lecz przecież
jestem pielęgniarką i nie zrobiłam w końcu
nic innego, niż zrobiłaby każda inna
pielęgniarka na moim miejscu. Mam
nadzieję, że wszyscy zapomnimy o tej
całej sprawie – w przeciwnym razie nie
ośmielę się już nigdy więcej wyjść ze
swojej kajuty.
Kilka minut później Isabel opuściła
jadalnię i udała się do izby przyjęć.
Porozmawiała przez jakiś czas z
doktorkiem Arno, po czym usiadła za
biurkiem i zajęła się zaległą papierkową
robotą.
Nieoczekiwanie Vidal Winnisford
zajrzał do gabinetu, a kiedy zorientował
się, że jest sama, wślizgnął się do środka i
rozsiadł wygodnie na jednym z krzeseł
przeznaczonych dla pacjentów.
– Gratuluję – powiedział. W jego głosie
można było wyczuć nutę sarkazmu. –
Jeżeli nawet nie udało ci się przekonać do
siebie mojej matki, to jeżeli chodzi o
pozostałych, trafiłaś w dziesiątkę.
– O co ci chodzi, Vidal? – spytała
niecierpliwie. – Nie, nie mów mi. Mam
przed sobą mnóstwo roboty, a muszę ją
skończyć jeszcze dziś wieczór.
– Czym się tak martwisz, Isabel, moja
miłości? Jako bohaterka tego rejsu i
gwiazda tego statku, nie musisz się
przejmować zleceniami tego starucha.
Niech on sam zajmuje się takimi bzdurami.
– To nie doktor Forbes urządzi mi
awanturę, jeżeli nakryje mnie na
flirtowaniu z tobą, lecz Lady Winnisford.
Nie poskąpi swych sił i wpływów, jeżeli
dowie się, że marnujesz tutaj swój cenny
czas.
Trochę go to zaniepokoiło, lecz nie
uczynił najmniejszego ruchu, by opuścić
pomieszczenie.
– Wcale nie marnuję tutaj swego czasu,
droga Isabel – upierał się. – Nie muszę
robić wszystkiego, co każe mi matka.
– Oczywiście, że nie. Lecz mogę się
tylko domyślać, co uczyni Lord
Winnisford, kiedy o tym usłyszy.
Najprawdopodobniej
obetnie
ci
kieszonkowe – a jakoś nie mogę sobie
wyobrazić ciebie stającego przed
perspektywą konieczności poszukania
sobie pracy.
– Wcale nie starasz się mi pomóc!
– A powinnam? – Machnęła ręką, by nie
pozwolić mu nawet odpowiedzieć. – Tak
jak ci powiedziałam, Vidal, mam jeszcze
sporo pracy, i chciałabym się z nią jak
najszybciej uporać.
Wyglądał, jakby miał za chwilę
wybuchnąć gniewem.
Isabel zdecydowała się odeprzeć jego
atak, lecz dzwonek telefonu przerwał
chwilę napięcia. Podniosła natychmiast
słuchawkę.
– Siostra Bainey, słucham –
przedstawiła się, ciesząc się z takiego
obrotu sprawy.
– Mówi Rod Levaughan. Czy miałabyś
coś przeciwko temu, żebym cię teraz
odwiedził?
Serce Isabel zabiło żywiej. Rodney
chciał się z nią zobaczyć!
Rod ciągnął dalej:
– Muszę napisać raport dla kapitana
tankowca, w związku z tym wypadkiem.
Chciałby go wysłać na ląd tak szybko, jak
to możliwe.
O mało się nie popłakała z zawodu. A
więc dzwonił w związku ze sprawami
zawodowymi, a nie prywatnie.
– Oczywiście, jestem teraz wolna,
doktorze – odpowiedziała sucho. – Pan
Winnisford właśnie wychodzi.
– W takim razie, za chwilę się zjawię.
Isabel patrzyła zimno na Vidala, aż ten
w końcu zrozumiał i wyszedł, obiecując
Isabel, że nie da jej spokoju, i będzie ją
nadal nachodził. Zaraz po jego wyjściu
pojawił się Rodney.
Isabel lekko drżącą ręką wskazała mu
krzesło.
– Vidal Winnisford jak zwykle był
namolny – wyjaśniła. – Chciałam ci
podziękować za pomoc, jakiej udzieliłeś
mi przez radio. Do tej pory nie miałam ku
temu okazji.
– Nie posłuchałaś mojego rozkazu
pozostania na tankowcu, Isabel, prawda?
Czy była to przyjacielska wymówka,
czy oficjalna nagana?
– Wiesz, że w takich okolicznościach
nie mogłam usłuchać twojego rozkazu –
powiedziała niespokojnie.
Pochylił się do przodu.
– A czy w innych okolicznościach
zrobiłabyś to, o co bym cię poprosił?
– Oczywiście, Rod. Wiesz, że ja...
Ugryzła się w język. Czy zadał jej
osobiste pytanie, czy też „okoliczności", o
jakie mu chodziło, odnosiły się do spraw
czysto zawodowych?
– Czy koniecznie musisz napisać raport
o tym wypadku? – spytała szybko, by
ukryć swoje zmieszanie.
Uśmiechnął się do niej.
– Poza normalnym wpisem do księgi
pokładowej, kapitan zapewne wystąpi o
przyznanie ci odznaczenia.
Rozdział 8
– O, nie – zaprotestowała natychmiast. –
To zbyt wiele. Wszystko znajdzie się w
gazetach i...
– Już się znalazło – oznajmił spokojnie.
– W każdym razie dziennikarze wyszperali
opis twoich wyczynów i zostały one
przetelegrafowane z Pireusu i Malty do
Londynu. Rano będziesz już o tym mogła
przeczytać w brytyjskich gazetach, a
założę się, że i w amerykańskich.
Isabel wypuściła z ręki pióro, które
głośno opadło na podłogę. Ledwo co
doszła do siebie po nagonce, jaką rozpętała
na nią prasa po śmierci Jimmy’ego
Pendletona. Najnowsze doniesienia o jej
wyczynach, choć z pewnością zupełnie
nieporównywalne z poprzednimi, mogły
spowodować, że prasa zainteresuje się jej
przeszłością i wyciągnie na światło
dzienne oskarżenia, przed którymi musiała
się nie tak dawno bronić.
– Nie masz się o co martwić, Isabel –
pocieszył ją. – Stany są odległe od tego
miejsca o tysiące mil, ludzie wkrótce
zapomną o całej tej sprawie. Trudno mi
uwierzyć, że ktoś może być aż tak
skromny.
Rozluźniła się nieco.
– No cóż, ja jestem i nie mam zamiaru
zejść na brzeg w żadnym z portów, do
jakich będziemy zawijać. W przeciwnym
razie dziennikarze będą się starali zadawać
mi setki pytań, byle tylko utrzymać tę
historię na pierwszych stronach gazet. – W
tym momencie przypomniała sobie o
radiogramie, która miała w kieszeni
fartucha. – Może z wyjątkiem Syrakuz.
– Syrakuz? A cóż takiego atrakcyjnego
ma do zaoferowania Sycylia?
Wręczyła mu skrawek papieru. Wziął go
ze zdziwieniem i z trudnością odczytał
zawartą na nim wiadomość. Uśmiechnął
się i spojrzał na nią pytająco.
– Powinno to być bardzo miłe przyjęcie
– stwierdził. – Nie możesz go przegapić.
– Chciałabym przynajmniej odzyskać
moją torbę i ubrania, które zostawiłam na
tankowcu – uśmiechnęła się niepewnie.
Rodney położył radiotelegram na biurku
i postukał weń długim palcem
wskazującym.
– Czy, tak jak tu sugerują, masz zamiar
zabrać mnie ze sobą?
– A czy zechciałbyś mi towarzyszyć?
Podniósł rękę jak do przysięgi.
– Nie będę z pewnością
pełnowartościowym strażnikiem w drodze
na tankowiec, lecz jeśli podejmiesz ryzyko
ucieczki przed bandą miejscowych
pismaków, z przyjemnością stanę u twego
boku.
Zmarszczyła brwi ze złością.
– Nie prosiłam cię o to, Rod. Spytałam,
czy zechciałbyś pójść ze mną.
– Chciałbym pójść z tobą na koniec
świata, Bel. Lecz nie zawsze udaje mi się
zdobyć rzeczy, na których ci w tym życiu
zależy – a „chcenie" czegoś może, w
pewnych okolicznościach, okazać się
bardzo samolubnym kaprysem.
– Jak możesz być tak dziecinny! –
odcięła się gwałtownie.
Spąsowiał, jego oczy przez chwilę
płonęły urazą. Lecz powoli na jego twarzy
zaczął pojawiać się uśmiech.
– Czy jakiś mężczyzna już cię kiedyś
całował? – spytał.
Isabel urażona odrzuciła głowę w tył.
– O co ci chodzi? – spytała nie mogąc
złapać oddechu.
Nie odpowiedział jej od razu, lecz
zdecydowanym ruchem ujął jej policzek.
Zbliżył swe wargi do jej ust i złożył na
nich gorący, miękki pocałunek. Isabel
poczuła, że zaczyna jej żywiej bić serce.
Pocałunek trwał dłuższą chwilę, aż w
końcu Isabel oderwała gwałtownie usta.
– Rod? – spytała. Jej piękne brwi
wygięły się w łuk. – Czy coś się stało? – Z
zażenowaniem wpatrywała się w jego
przystojną twarz.
Jego oczy zwęziły się. Był zagniewany.
– Czy kiedykolwiek sprawiło ci
przyjemność, kiedy mężczyzna wziął cię w
ramiona? – spytał prowokująco.
– Oczywiście – Isabel wiedziała, jakie
będzie jego następne pytanie i oczekiwała
na nie z niepokojem.
Złośliwy uśmiech pojawił się na jego
twarzy, gdy pochylił się nad nią.
– A więc wiesz, jak byś się czuła, gdyby
pocałował cię – trzymając jedną rękę na
plecach.
Uderzyła pięściami z całej siły w biurko.
– Czy to wszystko, czym dla ciebie jest
miłość? – spytała z wściekłością. –
Objęciem i pocałunkiem?
– Nie, Bel, nie masz racji. Ale to ważna
część uczucia nazywanego zakochaniem, i
żadna dziewczyna nie powinna być
pozbawiona tego doświadczenia –
stwierdził z goryczą w głosie. – Czy
zgodzisz się ze mną?
Bezmyślnie przełożyła plik kartek z
jednego miejsca w drugie.
– Czy moglibyśmy dokończyć raport,
który masz przygotować dla kapitana?
Zostało mi jeszcze mnóstwo papierkowej
roboty, którą muszę skończyć dziś wieczór
– i nie mam czasu ani nastroju, aby
dyskutować o bzdurach. Rodney
wyciągnął z kieszeni długopis.
– Jak sobie pani życzy, siostro Bainey.
Znam przebieg wydarzeń aż do momentu,
gdy opuściłaś pokład tankowca i
przesiadłaś się do helikoptera. Czy
możemy zacząć od tego momentu?
Podniecenie, które wywołała wśród
pasażerów i załogi brawurowa akcja
Isabel, nie miało trwać długo. Zastąpił je
smutek spowodowany postępami choroby
u doktora Arno. Czuł się tak źle, że
zaprzestał
wykonywania
swych
obowiązków zawodowych. Sam doktor
miał jednak nadzieję, że uda mu się
powrócić któregoś dnia do pracy. Nie
wiadomo, w jaki sposób wszyscy
dowiedzieli się o jego śmiertelnej
chorobie, współczucie dla niego było
powszechne.
Isabel opiekowała się nim najlepiej, jak
mogła, pomimo swego przekonania, że w
niczym tak naprawdę nie może mu już
pomóc.
Z powodu nie najlepszego nastroju
postanowiła zrezygnować z kolacji na
tankowcu, ale Rodney nalegał, by jednak
poszła.
– To ci dobrze zrobi, Isabel –
przekonywał.
– Ktoś musi pozostać na służbie, a teraz,
gdy doktor Arno źle się czuje, nie ma
nikogo, kto mógłby mnie zastąpić –
zauważyła Isabel.
– Ja przejmę twoje obowiązki –
zaproponował Rodney. – Nie zanosi się na
jakieś problemy, uważam więc, że
powinnaś skorzystać z tej możliwości i
wyrwać się na chwilę. Nie możesz
pracować dwadzieścia cztery godziny na
dobę siedem dni w tygodniu tylko dlatego,
że okrętowy lekarz jest chory.
– Ale to zaproszenie dotyczy również
ciebie – przypomniała Isabel.
– Tak się składa, że nie możemy iść
oboje, a to przecież ty jesteś honorowym
gościem.
Kolacja okazała się bardzo przyjemna i
radosna, zwłaszcza, że stan zdrowia
inżyniera Slatera poprawiał się. Isabel
musiała włożyć sporo wysiłku w
przekonanie gospodarzy, iż bawi się
wyśmienicie, w rzeczywistości jednak
ciągle powracała myślami do Rodneya i
przyczyny, dla której nie mogła go zabrać
ze sobą.
Została udekorowana odznaką z
symbolem statku. Był to wyraz
wdzięczności załogi za poświęcenie, jakie
okazała jednemu z ich kolegów. Przyjęcie
zakończyło się o północy, gdy Isabel
oświadczyła, że czuje się jak na wagarach i
musi jeszcze przed nocą upewnić się, że
wszyscy pasażerowie bez szwanku wrócili
z lądowej wycieczki.
Następnego ranka zamierzała właśnie
zadzwonić do Rodneya i podziękować mu
za zastępstwo, gdy telefon na jej biurku
odezwał się natarczywie.
– Siostro, mówi mostek kapitański.
Proszę natychmiast zameldować się u
kapitana.
Ruszyła szybkim krokiem ku mostkowi
zastanawiając się, co mogło spowodować
to nagłe wezwanie. Kapitan siedział na
wysokim krześle obserwując morze przez
jedną z szerokich, szklanych tafli.
– Siostra Bainey – zameldowała
formalnie swoje przybycie.
Kapitan obrócił się i spojrzał wprost na
nią.
– Czy sprawdziła pani dzisiaj
samopoczucie Lady Winnisford, siostro? –
spytał szorstko.
– Nie, kapitanie. Nie pojawiła się w
izbie przyjęć ani nie prosiła o wizytę w
swojej kajucie.
– Kapitanie, moja mama nie potrzebuje
pielęgniarki. Chodzi jej o lekarza.
Isabel dopiero teraz zauważyła stojącego
obok niej Yidala Winnisforda.
Wzrok kapitana przesunął się z niego na
Isabel i z powrotem. – Byłbym wdzięczny,
gdyby zajrzała pani teraz do Lady
Winnisford i powiadomiła mnie o naturze
jej dolegliwości oraz sposobach, w jakich
zamierza sobie pani z nimi poradzić.
– Moja matka nie pozwoli zbadać się
zwykłej pielęgniarce. Ma przeraźliwe bóle.
Musi pan polecić doktorowi
Levaughanowi, aby natychmiast się nią
zajął.
W oczach kapitana pojawił się
niebezpieczny błysk.
– Nie mam prawa wydawać rozkazów
pasażerom oprócz zupełnie wyjątkowych
sytuacji, panie Winnisford. Jak do tej pory
nie dotarły do mnie informacje mogące
świadczyć, że stan zdrowia pańskiej matki
jest poważny. A teraz zechce pan opuścić
mostek. Siostra Bainey będzie panu
towarzyszyć w drodze do kabiny Lady
Winnisford.
Vidal zaprowadził Isabel do matki, ale
na czas badania miał pozostać za
drzwiami.
– Nie mogę zbadać pańskiej matki w
pana obecności – stwierdziła z irytacją
Isabel.
– Chcę się widzieć z lekarzem! –
krzyknęła kobieta ostrym i nieprzyjemnym
tonem.
– Proszę mi pozwolić się obejrzeć –
nalegała Isabel ujmując w przegubie rękę
pani Winnisford.
Staruszka wyrwała rękę i spróbowała
usiąść na łóżku, nagły atak bólu
spowodował jednak, że zgięła się wpół i
krzyknęła.
Isabel zignorowała całe to
przedstawienie, zmierzyła puls i ciśnienie
krwi. Podniosła słuchawkę telefonu i
poprosiła sanitariuszkę o przyniesienie
środka wymiotnego. Zaordynowała Lady
Winnisford starannie odmierzoną dawkę
lekarstwa, zanim ta zdążyła zaprotestować
choćby jednym słowem.
– Proszę zostać z pacjentką – poleciła
sanitariuszce – a ja zamienię parę słów z
jej synem.
Zaniepokojony Vidal krążył pod
drzwiami kajuty.
– Co pańska matka robiła wczoraj
wieczór? – zapytała Isabel nie zwracając
uwagi na pytania, którymi ją zasypał.
– Poszliśmy do nocnego lokalu –
wyjaśnił z irytacją. – Jeden z rybaków
gorąco go nam polecał.
– Czy zjedliście tam kolację?
Vidal skinął potakująco głową.
Isabel była nieco zaniepokojona. Jeszcze
raz bardzo starannie zbadała pacjentkę i
pobiegła na mostek.
– Zatrucie pokarmowe – poinformowała
kapitana.
– Na moim statku? – spytał krótko.
– Nie. Lady Winnisford zjadła posiłek w
nadbrzeżnym klubie nocnym podczas
pobytu w Syrakuzach. Jestem przekonana,
że sprawa nie jest zbyt poważna, chociaż
objawy mogą sugerować, że dość bolesna.
Myślę, że byłoby rozsądne skonsultować
się z lekarzem, jeśli to możliwe.
Isabel spostrzegła, że kącik ust kapitana
zadrgał nerwowo. Uświadomiła sobie, że
już po raz drugi zdarza się jej go pouczać.
Speszyła się nieco, ale kapitan wysłał już
gońca mającego odszukać doktora
Levaughana.
Rodney pojawił się na mostku tak
szybko, że Isabel odniosła wrażenie, jakby
oczekiwał w pobliżu na to wezwanie.
Kapitan poprosił, aby zapoznała go z
wynikami swoich obserwacji.
– Wygląda na to, że mamy do czynienia
z lekkim zatruciem, kapitanie –
podsumował Rodney po wysłuchaniu
sprawozdania Isabel. – Pozwolę sobie
jednak obejrzeć osobiście Lady
Winnisford, tak na wszelki wypadek.
Siostro, proszę iść ze mną.
(Idy zakończył badanie, odwrócił się do
Isabel i z zawodową uprzejmością
poinstruował ją, jakie zastrzyki należy
zrobić pacjentce.
– Proszę, aby siostra zaglądała tu co
godzinę przez cały dzień, aby stwierdzić,
czy objawy zatrucia ciągle się jeszcze
utrzymują. Proszę mnie powiadomić w
wypadku jakichś wątpliwości.
Wypisał recepty i podał instrukcję
dalszego dawkowania leków. W przejściu
na zewnątrz kabiny spotkali Vidala.
Wyglądał bardzo nieprzyjaźnie i był
wyraźnie rozdrażniony.
– Nie śpieszyłeś się zbytnio, by tu
przyjść, Levaughan – zaczepił ich. – Jeżeli
zjawiłbyś się wtedy, kiedy posłałem po
ciebie po raz pierwszy...
– Nie posyłaj po mnie, Winnisford. Nie
rób tego, jeżeli masz choć gram oleju w tej
durnej głowie. Nie jestem członkiem
załogi i nie mam zamiaru spędzać czasu
przeznaczonego na moją własną
rekonwalescencję na fochach głupawych
pasażerów. Jeżeli od razu zadzwoniłbyś po
siostrę Bainey, oszczędziłbyś swojej matce
całej godziny bezsensownych cierpień.
Mogę cię tylko zapewnić, ze ja zapisałbym
dokładnie tę samą kurację, o której ona
pomyślała.
Na szczęście Vidal był tak porażony
lekcją, którą otrzymał, że nie zdołał nawet
otworzyć ust, zanim Isabel i Rodney nie
zniknęli mu z oczu.
– Przepraszam, że poprosiłam cię, byś
rzucił okiem na Lady Winnisford –
stwierdziła, kiedy wolno szli w kierunku
pokładu spacerowego. – Lecz zatrucie
pokarmowe bywa zbyt zdradliwe, by
leczyć je bez konsultacji z lekarzem, jeżeli
można na taką liczyć. Przyznaję się, iż
wykorzystałam fakt, że znajdujesz się na
pokładzie, lecz bałam się, że może mi coś
umknąć.
– Postąpiłaś słusznie, Isabel – i cieszę
się, że tak właśnie zrobiłaś. – Uśmiechnął
się. – Mam w takich wypadkach ustaloną
stawkę – herbata w kawiarni nalana
własnoręcznie przez ciebie.
Jej serce zabiło mocniej, roześmiała się
perliście.
– I, bez wątpienia, dodasz sobie jeszcze
do rachunku napiwek, który będzie
przewidywał trzymanie cię za rękę, kiedy
będziesz pił herbatę!
– Po herbacie – poprawił ją, kiedy
zdążali w kierunku kawiarni.
Rozdział 9
Jednakże tego dnia nie dane było Isabel
zasmakować herbaty. Kiedy weszli z
Rodneyem do kawiarni, steward podszedł i
zwrócił się do niej:
– Czy odbierze pani telefon z izby
chorych? – spytał cicho. Z tego co wiem,
to jakaś pilna sprawa.
– Lady Winnisford jest niemożliwa! –
stwierdziła zgadując, o co chodzi. – Lepiej
jednak będzie, jeśli sprawdzę, o co chodzi.
Telefon w kawiarni był niestety zajęty,
Isabel popędziła więc czym prędzej do
izby chorych, gdzie pani Tanney czekała
już na nią z niecierpliwością.
– Czego życzy sobie Lady Winnisford,
pani Tanney? – spytała rozdrażniona.
– To nie chodzi o Lady Winnisford,
siostro. W gabinecie czeka na panią jakiś
marynarz. Nie sądzę, by mu coś dolegało,
lecz on upiera się przy tym, żeby się z
panią zobaczyć. To chyba jakiś wariat!
Isabel weszła do środka. Ujrzała przed
sobą marynarza w średnim wieku, potężnie
zbudowanego, lecz jednocześnie dziwnie
zwiotczałego.
– Proszę usiąść – powiedziała cicho,
stając przy nim i z niepokojem obserwując
jego twarz w poszukiwaniu jakichś
objawów choroby. – Proszę mi
powiedzieć, jak się pan nazywa – poprosiła
wyciągając z szuflady kartę choroby i
dobywając długopis z kieszeni fartucha.
– George Selton, panienko – odrzekł
siadając ostrożnie na brzegu krzesła. –
Chodzi mi o sny.
– Sny?
– Tak, sny, jakie mnie trapią.
Isabel rozmawiała z nim przez długi
czas, stopniowo zdając sobie sprawę, w
czym tkwi problem. Ten przypadek z całą
pewnością należał do psychiatry, a nie do
pielęgniarki.
Mężczyzna był potężnie zbudowany,
lecz nie okazywał żadnych objawów
agresji, po prostu musiał się przed kimś
wygadać. Z tego co mówił, Isabel
wywnioskowała, że miał w domu, w
Anglii, poważne problemy. Kłopoty
rodzinne, jakie mu się zdarzyły, wymagały
raczej, by pozostał w kraju. Nie mogła
zrozumieć, jak udało mu się uniknąć
surowej kontroli lekarskiej, której
poddawani są marynarze, zanim pozwoli
im się podjąć pracę na statku.
W końcu Isabel dała mu lekki środek
uspokajający i odesłała do kabiny.
– Przyjdę za godzinę, żeby zobaczyć,
jak się pan czuje – obiecała, mając
nadzieję, że przez ten czas lek uspokoi go
na tyle, że będzie mogła uzyskać jasny
obraz jego stanu psychicznego. Pozwoli jej
to również porozmawiać z Rodneyem na
ten temat i uzyskać jakieś wskazówki.
Kolejni dwaj pacjenci opóźnili jej
wyjście o parę minut, po czym do gabinetu
wkroczył Vidal Winnisford i, bez
zaproszenia, rozłożył się na krześle.
– Już za chwilę będę mogła udać się do
Lady Winnisford i sprawdzić, jak się czuje
– powiedziała uprzejmie.
– Wcale się o nią nie martwię –
stwierdził beznamiętnie. – Każe mi latać
za swoimi sprawami, czuję się jak chłopiec
na posyłki. Wyglądam przy tym jak idiota.
– To nie rób wszystkiego, żeby ludzie
cię za takiego uważali – odparła szybko.
Położył łokcie na blacie biurka i opuścił
głowę na dłonie. Gapił się na Isabel z
bliskiej odległości.
– Kocham cię, Isabel. Chcę się z tobą
ożenić. – Jego głos był wysoki, niemalże
patetyczny.
Isabel o mało co nie dostała czkawki.
– Nie bądź głupi, Vidal. Nie mam
pieniędzy, by cię utrzymywać i zaspokajać
twoje zachcianki. Wiesz dobrze, że nawet
cię nie lubię.
Nie była w stanie powstrzymać się przed
tą ostatnią uwagą. Vidal i jego matka
zaleźli jej za skórę od pierwszego
spotkania na pokładzie statku. Parę razy
udało mu się porządnie wystraszyć Isabel,
a na dodatek razem z matką
niejednokrotnie składał już na nią skargi u
kapitana.
Spięła się, nie wiedząc, czego może się
teraz po nim spodziewać, lecz na szczęście
do gabinetu wszedł kolejny pacjent
powstrzymując Vidala przed wybuchem
złości i zmuszając do wycofania. Kiedy
wychodził, miał twarz dziecka, któremu
zabrano zabawkę, i które postanowiło się
za to zemścić.
Isabel spojrzała na wiszący zegar.
Minęła właśnie godzina, kiedy widziała po
raz ostatni Lady Winnisford, a Rodney
kazał jej odwiedzać tę kobietę co godzinę.
Przyjrzała się kolejnemu pacjentowi,
którym okazał się marynarz. Stwierdziła,
że nie wymaga on natychmiastowej opieki.
– Czy to pilne? – spytała szybko.
– Niezupełnie – mruknął po chwili
wahania. – W każdym razie, żaden nagły
wypadek.
– Świetnie. Proszę w takim razie usiąść i
poczekać. Muszę odwiedzić chorą w jej
kajucie. Nie będzie mnie najwyżej pięć
minut.
Zabrało jej jednak kwadrans. Lady
Winnisford czuła się już znacznie lepiej,
ból ustał niemal całkowicie.
– Wydawało mi się, że doktor
Levaughan będzie na tyle uprzejmy i
znajdzie czas, by odwiedzić mnie
osobiście! – poskarżyła się obrażonym
głosem.
– Doktor Levaughan jest na tym statku
tylko pasażerem i oddał pani wielką
przysługę – na prośbę kapitana – w ogóle
przychodząc do pani – wyjaśniła Isabel
starając się pilnować języka. – Jestem
doskonale przygotowana, by zająć się pani
dolegliwością, Lady Winnisford.
Stara kobieta zrzędziła dalej, kiedy
Isabel mierzyła jej puls i ciśnienie.
Dopiero za trzecim razem udało się jej
zmierzyć temperaturę, gdyż Lady
Winnisford nie dawała sobie wytłumaczyć,
że powinna zamilknąć na nieco dłużej niż
kilka sekund.
Następnie Isabel musiała poprawić jej
łóżko i po długich naleganiach posprzątać
trochę w kajucie.
W końcu udało jej się wyrwać i wrócić
do izby chorych, by dowiedzieć się, że
marynarz, któremu kazała czekać, zaczął
się bardzo niecierpliwić.
– Bardzo mi przykro z powodu
opóźnienia – przeprosiła z trudem łapiąc
oddech i siadając na krześle za biurkiem. –
W czym mogę panu pomóc?
– Nie przychodzę tu w swojej sprawie,
siostro. Chodzi mi o George’a Seltona.
Isabel przyjrzała mu się bacznie, kiedy
wypowiedział nazwisko człowieka, który
odwiedził ją nie tak dawno. W końcu
obiecała przecież Seltonowi, że go wkrótce
odwiedzi.
– Co z nim? – spytała poważnie
zaniepokojona zatroskaniem na twarzy
swojego gościa.
– Jestem Rutter, kumpel George’a. Czy
on był tu może u pani, siostro?
– Tak, odbyłam z nim dłuższą rozmowę,
na koniec dałam mu tabletki na
uspokojenie. Mam go odwiedzić w
kajucie, gdy tylko znajdę chwilkę czasu,
żeby się stąd wyrwać.
Westchnął z wyraźną ulgą.
– Cieszę się, siostro. Powiedziałem mu,
żeby skontaktował się z panią albo z
lekarzem. Ten biedny chłopak zaczyna
dostawać kota.
– Dlaczego pan tak uważa?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Jego żona bez przerwy grozi mu, że od
niego odejdzie. A ten pisuje do niej
płomienne listy. Raz pisze, że mają go
zrobić kapitanem, za chwilę, że jest na
tropie jakiegoś skarbu – takie rzeczy. To
nic niebezpiecznego dla innych – uspokoił
ją pospiesznie. Wstrząsnął się niespokojnie
i ciągnął: – Dostał list, kiedy zawinęliśmy
do Pireusu, od córki. Żona opuściła go na
dobre.
– I ta wiadomość tak nim wstrząsnęła –
podpowiedziała.
– Twierdzi, że popłynie wpław do
Anglii, jeżeli statek nie będzie posuwał się
szybciej do przodu.
Isabel wzięła głęboki oddech.
Popatrzyła na wiszący zegar.
– Proszę to zostawić mnie, marynarzu.
Zobaczę, czy uda mi się przekonać doktora
Levaughana, żeby się nim zajął. I bardzo
dziękuję za ostrzeżenie.
Kiedy została sama w gabinecie,
wykręciła numer kabiny Rodneya, lecz
nikt nie podniósł słuchawki. Spróbowała
jeszcze w paru miejscach, z podobnym
rezultatem. Doszła więc do wniosku, że
musi być na kolacji. Przez chwilę
zastanawiała się, co powinna zrobić.
Niespodziewanie rozległ się dzwonek
telefonu. Jedna ze starszych pasażerek
pośliznęła się na świeżo wypastowanej
podłodze i uderzyła głową o kant szafy.
Selton nie wykazywał żadnych
poważniejszych objawów niż lekkie
zdenerwowanie, kiedy Isabel z nim
rozmawiała. Postanowiła więc, że będzie
mógł jeszcze poczekać, zanim nie zajmie
się jego przypadkiem. To co spotkało
starszą kobietę, wydawało się ważniejsze.
Pasażerka nie ucierpiała specjalnie
podczas całego zdarzenia, ot siniak na
plecach i lekkie skaleczenie na głowie,
lecz musiało minąć sporo czasu, nim Isabel
udało się ją położyć do łóżka i uspokoić po
szoku, jakiego doznała. Wtedy nadeszła
pora odwiedzić po raz kolejny Lady
Winnisford.
Isabel westchnęła zdenerwowana i
pośpieszyła na pokład A, żeby zająć się
zrzędliwą pacjentką. Ukończyła badanie
najszybciej jak mogła i wróciła do
gabinetu doktora, by rozważyć przypadek
marynarza Seltona, zastanawiając się, czy
wypada jej wywołać Rodneya z jadalni,
czy też powinna pozwolić mu dokończyć
posiłek.
Pomyślała sobie, iż gdyby chodziło tu o
doktorka Arno. nie miałaby żadnych
wątpliwości. Mogłaby przecież od razu
przekazać mu sprawę, w momencie, kiedy
zorientowała się, że marynarz cierpi na
zaburzenia umysłowe.
Lecz doktorek był nieosiągalny – a
Rodney przebywał w końcu na
„Venutusie" jako pasażer, i sam wymagał
jeszcze opieki. Nie ponosił żadnej
odpowiedzialności za usługi medyczne
świadczone na statku.
Isabel podeszła do bulaja, niepewna jak
powinna sobie poradzić z tym problemem,
pchnęła szybkę i wpatrzyła się w
bezkresne, niespokojne morze.
Kiedy zdecydowała, że nie powinna
odkładać konsultacji z doktorem
Levaughanem, usłyszała odległy stłumiony
krzyk, coś co brzmiało jak „Człowiek za
burtą!". Isabel nie miała tak naprawdę
pewności, co to było, czy mylił ją słuch,
czy też usłyszała tylko zwykły krzyk
mewy. Jednak w chwilę później poczuła,
jak statkiem gwałtownie zatrzęsło, silniki
zaczęły obracać się w przeciwnym
kierunku, statek zwalniał, a na pokładach
rozległo się szalone bicie w dzwony.
Isabel powinna się w tym momencie
znajdować na pokładzie, w pobliżu szalup
ratunkowych. Jeżeli ktoś wypadł za burtę,
nie pozwolą jej uczestniczyć w akcji
ratowniczej, lecz musi być przygotowana
do udzielenia pierwszej pomocy, gdy tylko
powrócą ratownicy.
Pokłady zapełniły się pasażerami,
podczas gdy Isabel zbiegła na najniższy –
gdzie znajdowały się szalupy – z torbą
pierwszej pomocy przewieszoną przez
ramię. Zauważyła, że załoga oczyściła
część pokładu i nie pozwala nikomu
zbliżać się do burty, z której spuszczano na
wodę szalupę ratunkową.
Stanęła na stanowisku i dostrzegła, że
Rodney również się pojawił.
– Czy ktoś wypadł za burtę? – spytała
przerażona.
– Wyskoczył za burtę – poprawił ją
cicho.
Wychyliła się przez reling i ujrzała
szalupę ratunkową unoszącą się na falach,
lecz nigdzie nie mogła dostrzec człowieka,
który wskoczył do morza.
Odwróciła się do Rodneya, żeby pokazał
jej, gdzie się ów człowiek znajduje, lecz
Rod uprzedził jej pytanie, zanim zdołała je
wyartykułować.
– Jeszcze go nie znaleźli. Widziano go,
jak wyskakiwał za lewą burtę. Drugi oficer
rzucił mu koło ratunkowe i wszczął alarm,
kiedy zobaczył, co ten człowiek robi. Przy
tym świetle bardzo trudno będzie znaleźć
cokolwiek – dodał, gdy reflektor
umieszczony przy mostku starał się
przebić przez szary mrok zapadającego
zmierzchu.
– Kto to jest? – spytała zasmucona.
Rodney bezradnie wzruszył ramionami.
– Pewnie jakiś marynarz. Ale nikt nie
jest tego pewien.
Ujrzała w pobliżu Ruttera, który kręcił
się niespokojnie przy burcie – i od razu
zrozumiała, kim jest nieszczęśliwy
skoczek.
– Och, nie! – zawołała przerażona.
Rodney spojrzał na nią uważnie.
– Czy wiesz, kim on jest? – zapytał
szybko.
– Tak mi się wydaje – przyznała drżąc.
Wiedziała, że człowiekiem w wodzie musi
być George Selton. Zbyt długo zwlekała z
przyjściem z pomocą temu ogarniętemu
urojeniami pacjentowi.
W świetle reflektora ujrzała, że szalupa
ratunkowa zatacza coraz większe kręgi w
poszukiwaniu zaginionego marynarza.
– Jak dotąd nie ma po nim ani śladu –
powiedział Rodney, gdy Isabel stała drżąca
u jego boku. – Kim on jest?
– Jestem prawie pewna, że to marynarz
George Selton.
Ujrzał, że cała drży, otoczył ją więc
uspokajająco ramieniem.
– Skąd o tym wiesz? – zapytał.
Isabel wzięła głęboki oddech starając się
zapanować nad sobą, zanim odpowiedziała
na pytanie Roda.
– Przyszedł do mnie do gabinetu
godzinę temu – dwie godziny – poprawiła
się. – Okazało się, że cierpi na zaburzenia
psychiczne, ale stosunkowo niegroźne – a
w każdym razie nie było mowy o
samobójstwie. Coś takiego nigdy nie
przyszłoby mi do głowy. Odesłałam go do
kajuty z lekkim środkiem uspokajającym,
mając nadzieję, że uspokoi go to do czasu,
kiedy będę mogła ponownie z nim
porozmawiać. Powiedziałam mu, że
odwiedzę go za godzinę. – Zadrżała. –
Wtedy zwaliły się na mnie różne inne
sprawy: ustalona wcześniej wizyta u Lady
Winnisford, pacjenci w izbie chorych,
jakaś starsza pasażerka upadła w kajucie –
no i Vidal Winnisford – dodała
lakonicznie.
– Vidal Winnisford! Czegóż on znowu
chciał? – Rodney był oburzony.
Nawet w takiej rozpaczy Isabel zdała
sobie sprawę, że to pytanie i jego ton były
w tych okolicznościach nie na miejscu.
– Powiedzieć mi, że mnie kocha i
oświadczyć mi się – odrzekła zbyt
przygnębiona, by kłamać.
Isabel jęknęła, kiedy jego palce
zacisnęły się mocno na jej ramieniu.
Rodney natychmiast uwolnił ją z uścisku –
Sądzę, że lepiej będzie, jeśli odłożymy tę
rozmowę do momentu, kiedy znajdziemy
się sami – wyszeptał wściekle w jej ucho.
Isabel obserwowała zrozpaczona, jak
szalupa przeczesuje morze w
poszukiwaniu George’a Seltona. Minęło
sporo czasu, zanim na łodzi zaczął się
nagły ruch wśród członków ekipy
ratunkowej i szalupa została skierowana w
kierunku jakiegoś małego punktu na
wodzie, ledwo widocznego z pokładu
„Venutusa”.
Dwie minuty później Isabel dojrzała, jak
marynarze wyciągają z wody Seltona i
ruszają prosto w kierunku statku.
Podniesiono go szybko na wyciągu i
złożono na przygotowanych zawczasu
noszach.
Rodney oglądnął ciało, bo tak jedynie
dało się w tym momencie nazwać to, co
zostało z George’a Seltona, któremu nie
mogła już pomóc żadna próba
wskrzeszenia.
Rod towarzyszył Isabel w czasie jej
wizyty u Lady Winnisford. Był
zadowolony, że starsza kobieta czuje się
znacznie lepiej. Skarżyła się jedynie na
ogólne osłabienie, co jednak jest
normalnym następstwem przebytego
zatrucia.
– Dostanie pani środek, który pomoże
pani zasnąć – powiedział jej. – Siostra
Bainey zajrzy do pani jutro rano, lecz nie
przewiduję, żebym ja miał być pani
jeszcze potrzebny.
– Czy nie sądzi pan, że byłoby lepiej,
gdyby pan zbadał mnie osobiście? – Lady
Winnisford nie dawała za wygraną. Isabel
czuła, że gdyby nie osłabienie chorobą,
stara kobieta byłaby o wiele bardziej
agresywna.
– Absolutnie nie, Lady Winnisford.
Siostra Bainey zna swój fach. Powiadomi
mnie, gdyby miała najmniejsze
wątpliwości.
– Doktorze Levaughan, mam bardzo
duże wpływy. Jedno moje słowo...
– Nie za bardzo rozumiem, czy ma to
być groźba, czy też obietnica, Lady
Winnisford – uciął stanowczo. – Lecz
jedno moje słowo i wyląduje pani gdzieś w
szpitalu w północnej Afryce, gdy tylko
zawiniemy do Algieru.
– Ma pan obowiązek...
Isabel położyła rękę na ramieniu Lady
Winnisford.
– Doktor Levaughan nie ma wobec pani
żadnych obowiązków, Lady Winnisford –
powiedziała starając się brzmieć
pojednawczo. – Jest takim samym
pasażerem na statku jak i pani. Rano
przyjdę tu sprawdzić, jak się pani czuje, do
tego czasu proszę nie wstawać z łóżka.
Rodney udał się z Isabel do gabinetu w
izbie chorych. Isabel zamieniła się w
kłębek nerwów. Od lunchu nie miała nic w
ustach, a minęło już wpół do jedenastej.
Musiała sprawdzić, czy nie było jakichś
wezwań od pasażerów, i upewnić się, czy
któryś z sanitariuszy pozostanie na noc w
recepcji.
Przez cały czas wyrzucała sobie, że nie
znalazła wolnej chwili, by przyjść z
pomocą naprawdę potrzebującemu jej
marynarzowi – co spowodowało jego
śmierć w morskich falach.
– Trzęsą ci się ręce, siostro – stwierdził
Rodney, kiedy usiłowała uporządkować
papiery na biurku. – Kiedy jadłaś po raz
ostatni? – spytał przytomnie.
– W czasie lunchu. Nie jestem pewna –
nie jestem głodna – odpowiedziała
zniecierpliwiona.
Podniósł słuchawkę telefonu, zadzwonił
do stewarda i poprosił, żeby natychmiast
przysłano do izby chorych jakiś zimny
posiłek.
Nie zgodził się rozmawiać z Isabel na
jakikolwiek temat, dopóki nie postawiono
przed nią tacy z jedzeniem, i nie wyraził
żadnego zainteresowania tym, co do niego
mówiła, dopóki nie zaczęła jeść.
Potem odezwał się do niej łagodnie.
– Proszę, powiedz mi wszystko, co
wiesz na temat George’a Seltona.
Chciała odłożyć nóż i widelec, ale Rod
nie pozwolił jej na to.
– Masz rzadką okazję, gdy możesz
mówić z pełnymi ustami. A może wolisz,
żebym zadał to pytanie podczas śledztwa
w sprawie śmierci tego mężczyzny?
Isabel o mało nie krzyknęła ze złości i
frustracji. Nie przyszło jej do głowy, że
może stanąć przed sądem.
– Właściwie niewiele wiem na jego
temat, Rod – doktorze.
Zarumieniła się. By ukryć drżenie rąk,
wzięła w palce udko kurczaka i zaczęła je
obgryzać.
– Zadzwonił i poprosił o spotkanie –
zerknęła na tablicę zgłoszeń – gdzieś około
siódmej. Rozmawiałam z nim przez
chwilę. Nie wydał mi się pobudzony ani
agresywny, ale jego myśli były tak bardzo
skoncentrowane
na
problemach
rodzinnych, tak że nie do końca orientował
się w tym, co się wokół niego dzieje.
Rodney Levaughan skinął głową.
– Proszę kontynuować, siostro.
„Czułabym się o wiele lepiej, gdyby
powiedział do mnie »Bel«", przyznała w
duchu.
– Dałam mu łagodny środek
uspokajający i odesłałam do kajuty.
Przyrzekłam, że zaglądnę do niego
później. Miałam innych pacjentów i...
– I pewną osobistą sprawę do
załatwienia – dodał zimno.
Upuściła udko kurczaka na talerz i
odepchnęła od siebie tacę.
– Próbowałam się z tobą skontaktować
telefonicznie, ale ponieważ nie podnosiłeś
słuchawki, doszłam do wniosku, że jesz
kolację. Musiałam zajrzeć do Lady
Winnisford, a także opatrzeć pewną starszą
panią, która upadła i skaleczyła się w
głowę. Marynarz Rutter wpadł do mnie i
przekazał mi, że wysłał George’a Seltona
do izby przyjęć. Według jego słów Selton
„zaczął dostawać kota". Opuściła go żona,
a on groził, że popłynie wpław do Anglii,
jeśli statek natychmiast nie ruszy szybciej
naprzód.
– I nawet wtedy do mnie nie
zadzwoniłaś?
– Właśnie stwierdziłam, że muszę to
zrobić, gdy usłyszałam okrzyk „Człowiek
za burtą!".
– Ile czasu minęło, od kiedy obiecałaś
odwiedzić tego marynarza w kajucie?
– Co najmniej dwie godziny, ponieważ
miałam w tym czasie inne wezwania.
– Włączając w to również romantyczne
spotkanie z Vidalem Winnisfordem –
mruknął oskarżająco.
Isabel podniosła się z krzesła.
– Chyba lepiej zrobię, udając się od razu
do kapitana – stwierdziła wyniośle. – Jeśli
mam być przepytywana i oskarżana o
zaniedbanie, jestem w stanie znieść to
tylko raz. Pan wybaczy.
Rod nie pozwolił jej po prostu odejść.
Złapał ją za ramię i gwałtownie przycisnął
do piersi.
– Przepraszam, Isabel. Zachowuję się
jak idiota, ale nie potrafię udawać, że nie
obchodzi mnie to, co się stało między tobą
a Winnisfordem.
Dla Isabel stało się jasne, że Rodney
Levaughan jest o wiele bardziej
zainteresowany jej życiem uczuciowym
niż obowiązkami zawodowymi. Rozpacz i
odrzucenie ustąpiło w jej sercu miejsca na
nowo rodzącej się nadziei. Podniosła
głowę i spojrzała Rodneyowi prosto w
oczy.
– Nic między nami nie zaszło, Rod.
Vidal powiedział, że jest we mnie
zakochany i chce się ze mną ożenić – i to
wszystko.
– Nie miał prawa tak postąpić! – Rod
objął ją jeszcze mocniej. Isabel
uśmiechnęła się z przekorą.
– Oczywiście, że miał prawo. Każdy
mężczyzna może powiedzieć dziewczynie,
że ją kocha, jeśli to prawda – i poprosić ją
o rękę. Decyzja należy do niej.
Rod wypuścił ją z objęć i spytał starając
się zachować spokój.
– No więc co mu odpowiedziałaś?
Spostrzegła, że na jego twarzy nie ma
ani śladu uśmiechu. W napięciu czekał na
jej odpowiedź.
– Powiedziałam „nie".
Odprężył się minimalnie.
– Czy powiedziałaś to, ponieważ
kochasz kogoś innego?
Celowo zadał takie pytanie, Isabel
dobrze o tym wiedziała. Czuła, że Rodney
oczekuje pozytywnej odpowiedzi,
tymczasem jedyna odpowiedź, jakiej
mogła udzielić, brzmiała: „Tak się składa,
że go nie kocham". Rod potrząsnął nią
niecierpliwie.
– Ponieważ kochasz kogoś innego? –
powtórzył jeszcze raz.
Isabel wiedziała, jakich słów oczekiwał.
Wiedziała również, co powinna mu
odpowiedzieć, ale nie miała wątpliwości,
że w momencie, gdy wyjawi mu swe
prawdziwe uczucia, ponownie się od siebie
oddalą. Rod już chyba nigdy nie uwierzy,
że brak ręki nie jest przeszkodą w jego
związkach z kobietami.
Potrząsnęła głową uśmiechając się doń
ze smutkiem.
– Chyba nie masz prawa oczekiwać ode
mnie odpowiedzi na swoje pytanie –
odparła wyzywająco.
Rod nie podjął rękawicy.
– Po prostu byłem ciekaw –
usprawiedliwiał się przygnębiony. –
Powiedz mi coś więcej o tym George’u
Seltonie – zmienił szybko temat.
Najdokładniej jak tylko potrafiła,
powtórzyła mu swoją rozmowę z Seltonem
i jego przyjacielem, Rutterem. Rodney
słuchał jej z uwagą.
– A więc oprócz tego. że groził
popłynięciem wpław do Anglii, co można
było uznać za głupią odzywkę, ani słowem
nie wspomniał o zamiarach
samobójczych?
– Nie.
– I nie wykazywał żadnych objawów
agresji?
– Żadnych.
A jednak zginął człowiek i musiało
zostać przeprowadzone oficjalne śledztwo.
\
Rozdział 10
Był to trudny okres dla wszystkich osób
związanych z tą sprawą, szczególnie dla
Isabel. Ostatecznie jednak kapitan
stwierdził, że śmierć marynarza nastąpiła
w wyniku nieszczęśliwego splotu
okoliczności. Jedną z przyczyn tragedii
było niestwierdzenie u Seltona przez
komisję w Southampton jakichkolwiek
niepokojących objawów. Dodatkową nie
sprzyjającą okolicznością była choroba
doktora Forbesa, ponieważ w zwykłych
warunkach pielęgniarka zwróciłaby jego
uwagę na stan psychiczny marynarza na
tyle wcześnie, że możliwe byłoby
zapobieżenie jego śmierci.
Na tym mogła się zakończyć cała
sprawa – gdyby nie nadmierna gadatliwość
Ruttera. Mimo że pasażerowie i załoga we
właściwy sposób odbierali jego
przechwałki, jakoby tylko on zrobił
cokolwiek dla ratowania życia przyjaciela,
Lady Winnisford miała inne zdanie na ten
temat. Natychmiast dostrzegła sposobność
do skrytykowania kapitana, okrętowej
służby zdrowia i szybkości, z jaką
przeprowadzono akcję ratunkową.
Trafiła jednak na równego sobie
przeciwnika, gdy ze wszystkich sił starała
się przekonać rozmówców, że Seltona
dałoby się uratować, gdyby tylko
oficerowie i załoga odpowiednio
wypełniali swe obowiązki. Kapitan
Lawrence był człowiekiem, który wolał
fakty od pomówień i nalegał na
przedstawienie dowodów winy. Dwa dni
później
zwołał
wszystkich
zainteresowanych i poprosił Lady
Winnisford o powtórzenie swych
zarzutów, które zostały zanotowane przez
wyznaczoną osobę. Kapitan zachował
nieprzenikniony wyraz twarzy siedząc
naprzeciwko Lady Winnisford w
towarzystwie drugiego oficera, oficera
odpowiedzialnego za łodzie ratunkowe, i
siostry Bainey. Isabel ze zdziwieniem
stwierdziła, że nie zaproszono Rodneya.
– Ile czasu upłynęło między skokiem
Seltona za burtę a ogłoszeniem alarmu? –
spytał kapitan drugiego oficera.
– Skoczył na moich oczach, panie
kapitanie. Alarm został ogłoszony, zanim
jeszcze zdążył wpaść do wody.
– Czy jest to wystarczająca odpowiedź
na pani pierwszy zarzut, Lady Winnisford?
– spytał chłodno kapitan.
– Nie widziałam, żeby wyskakiwał!
– Wystarczy!
Kapitan zwrócił się teraz do oficera
obsługującego łodzie ratunkowe.
– Ile czasu zajęło panu opuszczenie
szalupy po ogłoszeniu alarmu?
– Wisiały na wyciągach, zaledwie kilka
stóp od poziomu morza. Szalupy znalazły
się w wodzie natychmiast, gdy tylko było
to możliwe – po zatrzymaniu statku. Nie
ma mowy o żadnym opóźnieniu.
– Siostro Bainey, kiedy znalazła się pani
na swoim stanowisku?
– Zanim opuszczono łódź ratunkową,
sir.
Ponownie odwrócił się i spojrzał ostro
na Lady Winnisford.
– Cóż, Lady Winnisford – gdzie
nastąpiło opóźnienie?
– Należy zbadać tę sprawę bardziej
szczegółowo odrzekła natarczywie.
– Bardzo szczegółowo, Lady
Winnisford – naciskał kapitan. – Nie mogę
pozwolić, by wobec któregokolwiek
członka mojej załogi wysuwano nie
sprawdzone zarzuty. Cóż takiego pani
ujrzała, co dało pani podstawę do
oskarżenia, jeśli mógłbym wiedzieć?
Isabel chrząknęła cicho i stwierdziła:
– Lady Winnisford przebywała w swojej
kajucie na kilka godzin przed tragedią –
wyjaśniła. – Nie opuszczała jej aż do
następnego ranka. W chwili kiedy to się
stało, leżała chora w łóżku.
– Mam bulaj! – stara kobieta
wykrzyknęła wściekle. – I dwoje oczu.
– Bulaj w kabinie Lady Winnisford
wychodzi na prawą burtę na pokładzie A –
powiedziała Isabel.
Lesley Howard podjął temat.
– Selton wyskoczył z lewej burty, sir.
Obchodziłem właśnie statek, gdyż miałem
wachtę aż do momentu, kiedy przejął pan
ją ode mnie, sir. Na poszukiwanie Seltona
spuszczono szalupę z lewej burty, co
zostało wcześniej skonsultowane z
mostkiem. Ujrzenie tego, co dzieje się na
wodzie, przez bulaj z pokładu A, lub też z
kabin znajdujących się na prawej, jest
niemożliwe, sir.
– Innymi słowy, Lady Winnisford, nie
widziała pani nic z tego, co zaszło –
stwierdził kapitan. – Jeżeli jeszcze raz
usłyszę o tej sprawie, będę się czuł
upoważniony, aby poradzić mojemu
oficerowi i pielęgniarce, by po zawinięciu
do Southampton zwrócili się w tej sprawie
do adwokata. Powinienem panią ostrzec,
że rzucanie oszczerstw jest bardzo
kosztownym sposobem spędzania czasu.
– Cała załoga jest hańbą dla tego statku!
– wykrzyknęła Lady Winnisford nie licząc
się w ogóle ze słowami. – Lekarz jest
chory, a doktor z RAF-u odmawia
wszelkiej pomocy...
– Doktor Levaughan znalazł się przy
szalupie, gdy tylko ta dobiła do statku –
ucięła Isabel. – Pozostał tam, dopóki
Selton nie został wciągnięty na pokład.
Zbadał go i stwierdził, że ten człowiek
zmarł wskutek utonięcia. Później
towarzyszył mi w czasie mojej rutynowej
wizyty u Lady Winnisford w jej kajucie.
Dał jej środek nasenny i zapewnił, że do
rana wszelki ból powinien minąć. Kazał mi
odwiedzić ją następnego ranka, bym się
mogła przekonać, czy tak się stało. Kiedy
to zrobiłam, zastałam Lady Winnisford w
dobrym zdrowiu.
– Opuścił mnie, by oddać się pod czułą
opiekę tej młodej kobiety! – wykrzyknęła
wskazując palcem na Isabel.
Kapitan Lawrence wstał zza biurka i
gestem nakazał ciszę.
– Doktor Levaughan zgodził się
zaopiekować panią wyłącznie na moją
osobistą prośbę, Lady Winnisford.
Zwróciłem się do niego o to tylko dlatego,
że tak poradziła mi siostra Bainey.
Powinna być mu pani bardzo wdzięczna.
Nie zaprosiłem go na nasze obecne
spotkanie, gdyż jest on pasażerem, a nie
członkiem mojej załogi. Nie ma żadnych
obowiązków – ani wobec mnie, ani wobec
nikogo innego na tym statku. Powinienem
również dodać, nie można mu zabronić
tego, by po powrocie do Southampton
podzielił się z prasą tymi zawistnymi i
niestosownymi oskarżeniami, jakimi go
pani obrzuciła. Może się pani przekonać,
że Lord Winnisford i jego koledzy z rządu
Jej Królewskiej Mości dokładnie przyjrzą
się temu, co ma do powiedzenia doktor
Levaughan.
Lady Winnisford opuściła pokład
„Venutusa" w godzinę po dopłynięciu do
portu w Algierze. Nieoczekiwanie Vidal
odmówił pójścia w jej ślady. Doktorek
Arno został zabrany na brzeg,
przewieziono go ambulansem do
miejscowego szpitala. Isabel nie miała
złudzeń: doktorek już nigdy nie ujrzy swej
ojczyzny.
Kapitan rozesłał radiogramy, gdzie tylko
mógł, w poszukiwaniu lekarza na
wakujące stanowisko, lecz pozostały one
zupełnie bez odzewu. W końcu Rodney
Levaughan zaoferował swe usługi do
chwili, kiedy przypłyną z powrotem do
Southampton.
– Da mi to pewne doświadczenie w
leczeniu pacjentów przy użyciu jednej ręki
– wyjaśnił Isabel, kiedy spotkali się przy
najbliższej okazji. Nastąpiło to w gabinecie
lekarskim.
– Jak do tej pory radziłeś sobie świetnie
– pogratulowała mu po pierwszym dniu
spędzonym na przyjmowaniu pacjentów.
– Jeden skaleczony palec, trzech
pacjentów z objawami przejedzenia,
skręcony bark i dwóch pacjentów, którzy
nie mieli nic ważniejszego do roboty niż
zmarnować trochę czasu okrętowemu
lekarzowi – zaśmiał się pogardliwie.
– Nie mówiłam o twoich pacjentach,
Rod. Mówiłam o tobie. Wydaje się, że
wracasz do formy – nie zauważyłam na
przykład, żebyś miał kłopoty z
utrzymaniem równowagi, co nie należy do
najłatwiejszych rzeczy na wciąż
kiwającym się pokładzie.
Wstał, zgiął się i dotknął palcami
czubka buta nie zachwiawszy się ani
odrobinę. Następnie wyprostował się, jego
stopy nawet nie drgnęły.
– Prawdziwy atleta – rozpromienił się. –
Swoją drogą, napisałem do medycznej
agencji w Londynie, prosząc ich, aby
znaleźli mi jakąś pracę, gdzieś na
prowincji.
– Mam ogromną nadzieję, że znajdą
dokładnie to, o czym myślisz, Rod. Lecz
mogą się pojawić problemy – dodała
trapiona wątpliwościami. – Na przykład
prowadzenie samochodu po polnych
drogach, omijanie ciężarówek.
– Czy masz prawo jazdy, Bel?
To pytanie sprawiło, że serce Isabel
zaczęło mocniej bić, jej umysł rozważał
wszelkie możliwości.
– Tak – powiedziała cicho.
Uśmiechnął się do niej.
– Być może więc, uda mi się przekonać
cię, byś pośpieszyła mi z pomocną dłonią
– i to w dosłownym tego słowa znaczeniu
– aż do chwili, kiedy nabiorę wprawy w
prowadzeniu samochodu i okrzepnę nieco
w tych nowych warunkach. Co ty na to? –
Rod stukał nerwowo w blat biurka
wpatrując się ciepło w Isabel. Nie ulegało
wątpliwości, że bardzo mu się podoba.
– Czy naprawdę proponujesz mi pracę?
– spytała. Jej serce prawie zatrzymało się
w oczekiwaniu na odpowiedź. Nie istniało
na świecie nic, czego pragnęłaby bardziej
niż być z nim.
Potrząsnął ze smutkiem głową.
– Z początku nie stać by mnie było na
płacenie ci pensji. W każdym razie jeszcze
przez długi czas, dopóki nie wyrobiłbym
sobie odpowiedniej pozycji. A to mogłoby
naprawdę zabrać mi sporo czasu, pacjenci
mogliby się obawiać jednorękiego
szarlatana.
– Nie jesteś szarlatanem!
– Będę cię trzymał za słowo –
powiedział i ponownie potrząsnął głową. –
Będę musiał wyżyć z renty, jaką przyznał
mi RAF – w każdym razie przez pierwsze
dwa lata, no, może rok. – Uśmiechnął się
smutno. – Mógłbym korzystać z twojej
pomocy, Bel, lecz przecież żaden
sprzedawca nie będzie czekał, aż będzie
mnie stać, by mu zapłacić, a z tego co będę
musiał zapłacić tobie, wysoko
wykwalifikowanej pielęgniarce...
– Niektóre pielęgniarki nie są takie
drogie, Rod, jeżeli tylko wkładają serce w
to, co robią.
– Istnieją jednak związki zawodowe i
minimalne stawki płac. Nie pozwalaj mi na
snucie takich marzeń, Bel. Przez jakiś czas
będę sobie musiał radzić sam.
Isabel podeszła do zasłony oddzielającej
gabinet od recepcji. Wyjrzała i cofając się
nie pozwoliła zasłonie opaść do końca.
– Żona jest znacznie tańsza – stwierdziła
enigmatycznie. – Należy jej tylko
zapewnić dach nad głową i coś do
jedzenia. Ponosząc tak małe koszty możesz
korzystać z jej umiejętności zawodowych
– i na dodatek codziennie po powrocie do
domu będą na ciebie czekać ciepłe kapcie.
Usiadła ponownie za biurkiem
zaskoczona
własną
śmiałością.
Powiedziała więcej, niż miała prawo – a na
dodatek czuła się rozczarowana, gdyż nie
zareagował na jej aluzję.
W drodze do Tangeru Isabel zdała sobie
sprawę, że Vidal Winnisford podąża za nią
wszędzie krok w krok. Przez ostatnie trzy
dni mieli z Rodneyem mnóstwo pracy z
powodu nawału drobnych dolegliwości –
większość z nich stanowiła dla pasażerów
pretekst i sposobność do zaznajomienia z
nowym lekarzem okrętowym.
Tego wieczoru Rodney został dłużej w
swoim gabinecie przeglądając oferty
nadesłane z londyńskiej agencji
medycznej. Odebrał je zaledwie wczoraj
podczas postoju w Maladze. Nie poprosił
Isabel, aby dotrzymała mu towarzystwa, a
prawdę mówiąc Isabel obawiała się, czy w
ogóle powiadomi ją o podjęciu decyzji.
Wałęsając się bez celu dotarła na
pokład. Zapadał już zmrok, tylko kilka
światełek
rozpraszało
ciemność.
Większość pasażerów jadła jeszcze kolację
lub zajmowała stoliki na jasno
oświetlonym pokładzie spacerowym. Na
dzisiejszy wieczór przewidziano tańce,
orkiestra stroiła właśnie instrumenty.
Isabel przechyliła się przez reling
przyglądając się wzburzonej wodzie.
Nagle poczuła, że ktoś stoi obok niej.
– Czy udało ci się uwolnić od
towarzystwa naszego nowego lekarza
okrętowego? – Głos ten bez wątpienia
należał do Yidala Winnisforda. – Wydaje
się, że bardzo absorbował cię swoją osobą,
odkąd opuściliśmy Algier. Jak ci się udało
uciec dziś wieczór?
– Uciec, Vidal? Nie musiałam uciekać.
Po prostu tak się złożyło, że byliśmy
ostatnio bardzo zajęci w izbie chorych,
lecz nareszcie nieco się uspokoiło. Doktor
Levaughan przegląda jakieś karty
chorobowe, postanowiłam więc zaczerpnąć
nieco świeżego powietrza – skłamała
gładko. – Nie uwierzyłbyś, jak niewiele
udało mi się zobaczyć podczas naszej
podróży po basenie Morza Śródziemnego.
– Nigdy nie schodzisz na brzeg –
przypomniał jej. – Czy lekarz na tym
statku nie może cię zwolnić na parę godzin
dając
możliwość
zwiedzenia
czegokolwiek?
– Doktorek Arno był chory. Przez
dłuższy czas pracowałam sama.
– Lecz teraz to się zmieniło. Co byś
powiedziała na wypad na brzeg, kiedy
dopłyniemy do Tangeru? Mogę ci pokazać
parę ciekawych miejsc. Już tam kiedyś
byłem.
– Dziękuję, Vidal, ale doktor Levaughan
może zechcieć sam zejść na ląd. Powinien
skorzystać z okazji, w końcu on sam
wymaga jeszcze rekonwalescencji –
dlatego przecież zdecydował się na ten
rejs. Tylko jedno z nas może opuścić
statek. Ktoś musi zostać na pokładzie na
wypadek, gdyby się coś stało.
– Jeżeli on zdecyduje się popłynąć na
brzeg, ja zostanę z tobą, Isabel –
powiedział znacząco.
– I co zrobisz, Vidal?
– A czego się po mnie spodziewasz?
Kocham cię, wiesz o tym. Westchnęła.
– Nie zaczynajmy wszystkiego od
początku.
Otoczył ją ramieniem, lecz strząsnęła je
natychmiast.
– Proszę cię, nie – zaoponowała. –
Doskonale zdajesz sobie sprawę, że cię nie
kocham. Dlaczego nie spróbujesz z Lorną
Stanard? Powodzi jej się fatalnie, odkąd
doktor Levaughan przyjął posadę lekarza
okrętowego.
– Dobry wieczór – usłyszeli spokojny
głos.
– Cześć, Lesley – z ulgą pozdrowiła
drugiego oficera. – Zapraszam na
pogawędkę. Pan Winnisford właśnie szedł
do panny Stanard, by zaprosić ją dziś na
tańce – a może i na wyprawę na ląd, kiedy
zawiniemy w końcu do Tangeru.
– Widziałem, jak wychodziła z jadalni w
towarzystwie swojej matki. Wokół nie
było żadnych mężczyzn – dodał.
Vidal zniknął z widocznym gniewem w
oczach. Lesley zaśmiał się cicho.
– Członkowie załogi, a zwłaszcza
oficerowie, nie powinni naśmiewać się z
pasażerów – stwierdził. – Czy znowu ci się
naprzykrzał?
– Nawet nie, Lesley. Usiłował nakłonić
mnie, bym popłynęła z nim na brzeg, kiedy
znajdziemy się w Tangerze, jeżeli udałoby
mi się wyrwać. Jeżeli nie, był gotów zostać
ze mną na statku.
– I co mu odpowiedziałaś?
– Och, zjawiłeś się w chwili, kiedy
miałam mu właśnie przypomnieć, iż to z
jego powodu kapitan ostrzegł mnie, że nie
powinnam się zadawać z pasażerami.
Miałam mu również wyliczyć wdzięki
Lorny Stanard. – Oparła się plecami o
reling i wpatrzyła w pokryte feerią świateł
pokłady. – Cóż za rozkoszny widok –
stwierdziła – lecz z ulgą powitam chwilę,
kiedy znajdziemy się z powrotem w
Anglii.
– Czy masz już coś upatrzonego?
– Chciałabym znaleźć sobie stałą pracę
– wyjaśniła cicho. – Zaokrętowałam się
tylko na ten jeden rejs i nie mam zamiaru
płynąć po raz drugi.
– Och – westchnął rozczarowany. – Czy
po powrocie będę się mógł jeszcze kiedyś
z tobą zobaczyć?
– Nie sądzę, Lesley. Chciałabym
znaleźć sobie coś do roboty w jakimś
małym miasteczku, daleko od
Southampton.
Nie wyjaśniła mu, że postanowiła
dowiedzieć się, gdzie Rod będzie miał
praktykę i znaleźć sobie gdzieś w okolicy
odpowiednią pracę. Może jako
pielęgniarka w pobliskim szpitalu, może w
domu opieki. Gdziekolwiek, gdzie będzie
mogła mu w wolnym czasie pomagać.
– Miałem szczerą nadzieję... – zaczął
Lesley. – Jeżeli udałoby mi się spotkać się
z tobą pomiędzy rejsami, lepiej cię
poznać...
Przerwała mu natychmiast, jak tylko
mogła najdelikatniej.
– Nie kończ, Lesley. Wiem, o co ci
chodzi, i jestem dumna, że ktoś taki jak ty
twierdzi, że chce mnie poznać lepiej. Lecz
nic z tego nie będzie.
– Jest ktoś inny, ktoś, kogo zapewne
zostawiłaś w Stanach?
– Nie – odpowiedziała cicho, prawda
tego zdania zabolała ją głęboko. – Nie, nie
mam tam nikogo.
Rozdział 11
Tanger był ostatnim portem, do którego
zawinęli przed długą podróżą na północ
wzdłuż zachodniego wybrzeża Hiszpanii,
poprzez Zatokę Biskajską i kanał La
Manche. Wkrótce miała się pojawić na
horyzoncie wyspa Wrigth, potem czekała
ich krótka droga do Solent i „Venutus"
spokojnie wpłynie do doku w
Southampton.
Rejs dobiegnie końca, pasażerowie
rozjadą się po całej Anglii, a załoga
zostanie zwolniona.
Isabel stała oparta o reling wpatrując się
nie widzącymi oczyma w światła Tangeru,
jej myśli były tysiąc dwieście mil i siedem
dni stąd, w porcie w Southampton.
– Z niecierpliwością oczekujesz powrotu
do Anglii? – spytał Rodney Levaughan,
jakby doskonale wiedział, o czym w tym
momencie myśli Isabel.
Westchnęła lekko, kiedy wróciła
myślami do teraźniejszości. Przez chwilę
zastanawiała się, nie będąc pewną, jak
odpowiedzieć na to pytanie.
– Ta podróż po Morzu Śródziemnym na
luksusowym liniowcu była naprawdę
niezwykłym
doświadczeniem
–
powiedziała w końcu. – Nigdy nie
zapomnę tego, co zobaczyłam, cudownego
słońca i wspaniałego, błękitnego nieba,
egzotycznych posiłków i świetnej zabawy,
jaką była ta podróż.
Westchnęła ponownie, lecz nie
zwierzyła mu się, że w czasie tego rejsu
odkryła, iż miłość jest o wiele więcej warta
niż wszelkie inne radości i cierpienia, jakie
ze sobą niesie.
Isabel była w radosnym nastroju
również dlatego, że dostrzegła w swojej
przyszłości coś, na co czekała. Rod
powiedział jej o starej, pokrytej słomą
chałupie pod Cotswold, którą miał zamiar
uczynić swoim domem. Tam chciał osiąść
i rozpocząć praktykę lekarską.
Nie poprosił jej, by dołączyła do niego,
lecz Isabel zdawała sobie sprawę, że jego
milczenie nie zostało spowodowane tym,
iż nagle przestał odwzajemniać gorące
uczucie, którym go obdarzyła. Wiedziała,
że nadal ogarnięty jest bezsensowną ideą,
że ma zbyt mało do ofiarowania swojej
ewentualnej żonie. Twierdził, że jego
kalectwo utrudni mu osiągnięcie sukcesu,
a wydawało mu się, że panna młoda
właśnie tego będzie od niego oczekiwać.
– Czy, kiedy się już zadomowię,
odwiedzisz mnie, jeśli będziesz akurat
gdzieś w okolicy? – spytał ją tego dnia,
gdy podjął decyzję, którą z nadesłanych
przez agencję propozycji powinien
wybrać.
– Oczywiście, Rod – obiecała
rozpromieniona. Jak bardzo chciałaby w
tej chwili dodać: „Czy nie pozwoliłbyś mi
od razu jechać ze sobą? Pomogłabym ci
rozpakować walizki, poukładać lekarstwa
na półkach, przekonać się, że miejsce,
które wybrałeś, może być równie dobrze
biurem i domem. " Lecz nie odezwała się
ani słowem, zdając sobie sprawę, że z
pewnością odmówiłby, słysząc taką
propozycję.
Wskazał na trap łączący statek z
nabrzeżem.
– Może byś zeszła na ląd, Isabel? To
ostatnia szansa, by zwiedzić jakieś
zagraniczne miasto. Nie wiadomo, kiedy
może ci się trafić następna.
Nie chciała opuszczać pokładu bez
niego. Wiedziała przecież, że musi
pozostać na statku. Samotne włóczenie się
po obcym mieście wcale jej się nie
uśmiechało. A towarzystwo Vidala
Winnisforda, jeśli skorzystałaby z jego
zaproszenia, wydawało się czymś jeszcze
gorszym.
– Lesley Howard z przyjemnością się
tobą zaopiekuje – zaproponował zręcznie
Rod. – On cię kocha – dodał szorstko.
– Co oznacza tylko jedno: nie mogę się
z nim udać na tę wycieczkę. Nie kocham
go i byłoby z mojej strony nie fair,
gdybym mu w jakikolwiek sposób
sugerowała, że może na coś liczyć.
Zaśmiał się zadowolony.
– W takim razie chodźmy do kawiarni i
napijmy się czegoś. O tej porze to miejsce
będzie zupełnie puste.
Rzeczywiście, zastali tam jedynie
stewarda; prawie wszyscy pasażerowie
wybrali się na brzeg, by podziwiać widoki
miasta przemytników.
Ogromna, luksusowa kawiarnia zdawała
się zbyt jasna – jak pusta sala teatralna
oczekująca na pojawienie się pierwszych
widzów.
Isabel zauważyła, nie bez smutku, że
Rodney z łatwością usiadł na krześle,
znakomicie utrzymując równowagę, a
kiedy na stole pojawiła się kawa, zręcznie
napełnił filiżankę Isabel i jedną ręką
otworzył paczkę krakersów.
Mijały dni, a Rodney stawał się coraz
bardziej samodzielny i już coraz rzadziej
musiał się uciekać do pomocy Isabel przy
jakichś drobnych czynnościach, takich jak
poprawienie krawata, ściągnięcie nakrętki
z długopisu i wiele innych, jakże istotnych
w codziennym życiu, z którymi tak fatalnie
radził sobie na początku tego rejsu. Isabel
zauważyła również, że w kilka dni po
przejęciu obowiązków lekarza okrętowego
przekonał się, iż potrafi sobie radzić ze
wszystkim. Co prawda początkowo bardzo
przygnębiał go fakt, że nie będzie już
chirurgiem, lecz jako internista radził sobie
znakomicie.
W zamyśleniu mieszał łyżeczką kawę.
Wziął głęboki oddech.
– Uspokoję się tak naprawdę, dopiero
kiedy dopłyniemy do Southampton –
stwierdził. Isabel nie wyczuła w jego
głosie żadnego entuzjazmu.
– To się rozumie samo przez się. Ja
również oczekiwałabym z niecierpliwością
na przyjazd do Anglii, jeżeli czekałby na
mnie nowy, wspaniały dom i kariera –
oznajmiła lekko rozdrażniona.
– Lecz przecież możesz to wszystko
mieć, Isabel – zaprotestował. – Możesz
znaleźć pracę w swoim fachu, gdzie tylko
będziesz chciała. W Wielkiej Brytanii nie
będzie z tym problemu. Na kogoś takiego
jak ty czekają niezliczone możliwości –
naciskał.
Z niesmakiem pociągnęła łyk kawy.
Kiedy myślała o przyszłości, wyobrażała
ją sobie zupełnie inaczej. „Dom" znaczył
dla niej coś więcej niż pokój w hotelu
pielęgniarskim, gdzieś przy jakimś
ogromnym szpitalu, lub wynajęte
mieszkanie na przedmieściach wielkiego
miasta. Nie miała zamiaru poświęcać się
całe życie, chciała nieść pomoc ludziom –
lecz tylko pomagając Rodneyowi, dzieląc
z nim swe troski i radości!
Lecz Rodney nie dał jej czasu na
przedstawienie tej opinii. Niemal rzucił
łyżeczkę na talerz i odchylił się do tyłu.
– Nie chodzi tu tylko o to, że osiądę pod
Cotswold, Bel. Mówię również o tym, że
pewne więzy powinny zostać zerwane tak
szybko, jak to możliwe.
Uniósł wzrok i popatrzył jej prosto w
oczy.
– Kocham cię tak bardzo, że sam nie
wiem, jak miałbym tę miłość wyrazić.
Wyprostowała się, czuła się, jakby
anielskie chóry śpiewały w jej głowie
pieśni weselne. Nie powiedział jej nic,
czego by przedtem nie wiedziała, lecz
nareszcie wyraził to słowami.
– Drogi Rod, musisz wiedzieć, że i ja cię
bardzo, bardzo, bardzo kocham. –
Wyciągnęła rękę przez stół i uścisnęła
mocno jego dłoń. W jej oczach widoczne
było całe uczucie, jakim go darzyła.
– Miałem taką nadzieję, Bel. I bardzo
się tego obawiałem. – Poruszył się
niespokojnie na krześle. – Starałem się nie
dostrzegać tego, nie pozwolić ci zbudować
zamku na piasku – gdzie nie byłoby
solidnej podstawy dla naszego
małżeństwa, dla naszej przyszłości.
– Rodney, posłuchaj mnie, proszę –
zawołała błagalnym tonem.
Lecz on jej nie słuchał.
– Dlatego właśnie tak marzę już o końcu
tej podróży – stwierdził poważnie. – Żeby
wszystko skończyło się, zanim sprawy
zajdą tak daleko, że nasze rozstanie sprawi
ci ból. To znaczy byśmy rozeszli się, nim
pociągnę cię za sobą do jakiejś
zapomnianej przez Boga dziury i każę ci
się poświęcać, nim w końcu – po wielu
latach – uda mi się dojść do czegoś w
życiu. – Wyrwał dłoń z jej uścisku i
popatrzył na nią zimno.
Isabel, pokonana, osunęła się na oparcie
krzesła. Siłą woli powstrzymała się, by nie
wybuchnąć płaczem. Nauczyła się już
wcześniej, że Rodney Levaughan jest
nieczuły na czyjekolwiek prośby. Podjął
decyzję, że pomimo swej ułomności musi
poradzić sobie sam – i będzie przy niej
obstawał, dopóki, co wydaje się mało
prawdopodobne, nie zdarzy się coś, co w
końcu przekona go, że nie miał racji.
– Może za rok, czy dwa... ? – podsunęła
mu, sama nie wierząc w to, co mówi. –
Może moglibyśmy się spotkać?
Zaśmiał się zgryźliwie.
– Kobieta taka jak ty, Isabel, nie musi
czekać na żadnego mężczyznę. Jesteś na to
za ładna, zbyt atrakcyjna.
Jego pochwała nic dla Isabel nie
znaczyła, jeżeli nie chciał jej samej.
Wydawało się, że trochę złagodniał.
– Czy napiszesz kiedyś do mnie? – jego
głos był prawie łagodny.
Potrząsnęła głową. Nie chciała
przyjaźnić się z nim korespondencyjnie. W
tym momencie pragnęła wycofać się ze
wszystkich swoich poprzednich planów,
jakie miała wobec Rodneya. Nie będzie
starać się znaleźć pracy blisko niego, nie
będzie odwiedzać go regularnie, nie będzie
mu ze wszystkich sił pomagać! Coś
takiego odciągałoby tylko jego uwagę od
pacjentów – a także – złamałoby jej serce.
Gdyby tylko wiedziała, że jej nie
kocha...
– Nie, Rod – postanowiła. – Nie napiszę.
Nie służyłoby to niczemu, a mogłoby tylko
sprawić jeszcze więcej bólu.
Zerwała się od stolika. Musiała
wypłakać tę miłość, która pozostanie
wiecznie w sferze marzeń. Wspomnienie
namiętnego pocałunku Roda wróciło ze
zdwojoną siłą. Isabel zadrżała. Kiedy
jednak odwróciła się z powrotem do Roda,
jej twarz była wyprana z uczuć.
– Dobranoc, Rod – powiedziała
ochrypłym głosem i pobiegła do swojej
kajuty.
„Venutus" wypłynął z Tangeru wcześnie
rano, gdy na zewnątrz panował jeszcze
półmrok. Isabel obudziło kołysanie statku,
kiedy znaleźli się na otwartych wodach
Atlantyku. Z głębin maszynowni dochodził
narastający miarowy szum silników.
Spędziła większą część nocy szlochając
w poduszkę w swojej koi. Wstała, wzięła
prysznic, i ubrała się chcąc wyjść na
pokład. Miała nadzieję, że poranna bryza
odświeży ją na tyle, że będzie w stanie
pokazać się pasażerom.
Kiedy włożyła czepek, w kajucie rozległ
się dzwonek telefonu. Podniosła
słuchawkę. „To pewnie któryś z chorych w
izbie przyjęć", pomyślała.
– Siostro, przepraszam, że budzę panią o
tak wczesnej porze, ale...
Był to głos młodej kobiety, który wydał
się Isabel znajomy.
– Czy może panna Stanard? – spytała.
– Tak. Zdarzył się wypadek, nic
groźnego. Lecz nie wydaje mi się, żeby to
mogło czekać do rana. Krwawienie z
nosa...
Isabel wyczuła w jej głosie jednocześnie
niepewność i irytację.
– Mogę być w izbie przyjęć za dwie
minuty – odpowiedziała. – Jestem od paru
chwil na nogach.
– To nie takie proste – nie mam na myśli
wypadku, lecz okoliczności, w jakich do
niego doszło – sprzeciwiła się Lorna.
Wydawała się zmartwiona, ale nie
przestraszona. – Urządziliśmy w parę osób
imprezę w małej sali bankietowej. Ktoś
mógłby mieć kłopoty, gdyby... – zawahała
się. – Czy mogłaby pani przyjść do nas,
siostro? Bylibyśmy pani niezwykle
wdzięczni.
Prośba brzmiąca w głosie Lorny, a
jednocześnie
zdenerwowanie,
zaintrygowały Isabel, a wzmianka o
kłopotach mogła znaczyć tylko, że impreza
wymknęła im się spod kontroli.
Isabel wiedziała, że regulamin okrętowy
zalecał, by wszelkie wezwania personelu
medycznego były odnotowywane w
specjalnym dzienniku, którego kopię
wręczała kapitanowi. Kapitan następnie
zapisywał wszystko w książce okrętowej,
aby później móc osądzić celowość
wezwań.
– Dobrze, już idę – zgodziła się. – Lecz
nie mogę obiecać, że nie wspomnę o tym
kapitanowi, jeżeli wymagana będzie
pomoc medyczna – dodała ostrożnie.
– Proszę zaczekać siostro, sprawdzę
jeszcze raz.
Isabel słyszała szept stłumionej
rozmowy. Głosy od czasu do czasu
przybierały na sile, lecz nie można było
rozróżnić poszczególnych słów.
– Tu Lorna Stanard – powiedziała
dziewczyna przykładając słuchawkę do
ucha. – Zaprowadzę go na dół, do izby
przyjęć. Rozumiem, że są tam sanitariusze
i nie ma najmniejszej nadziei na
zatuszowanie całej sprawy?
– Obawiam się, że nie. Czy nie mogłaby
pani opowiedzieć mi przez telefon, co się
stało? Może byłabym w stanie pomóc.
Usłyszała, jak dziewczyna wzdycha, z
trudem powstrzymując się od parsknięcia
śmiechem.
– Chodzi o to, że Vidal Winnisford ma
rozkwaszony nos. Zatamowałam
krwawienie, lecz wydaje mi się, że nie jest
z nim najlepiej, chyba złamał sobie kość.
Isabel chciała natychmiast zażądać, by
sprowadzić Vidala do izby przyjęć. Nic jej
nie obchodziło, ile to potem spowoduje
kłopotów. Miała już na końcu języka
odmowę przyjścia do sali bankietowej,
lecz w ostatniej chwili zdała sobie sprawę,
że poszkodowana mogła być również
osoba, która przyłożyła Vidalowi, a Isabel
w żadnym wypadku nie mogła odmówić
przyjścia z pomocą temu zuchowi!
– Dobrze, już tam idę – odpowiedziała.
Isabel wzięła ze sobą apteczkę, która
zawsze spoczywała na dnie jednej z jej
szuflad. Po drodze na pokład spacerowy
nie spotkała nikogo. Światła wypadały
tylko z bulajów mniejszej sali bankietowej,
w której dość często odbywały się małe
przyjęcia – oczywiście nigdy o tak późnej
porze.
W środku ujrzała z tuzin pasażerów.
Isabel rozpoznała większość z nich, byli to
pogodni, hałaśliwi, lecz raczej
nieszkodliwi młodzi ludzie. Wyglądali na
wymęczonych
nocną
hulanką,
skwaszonych, a nawet zdenerwowanych.
Vidal siedział na krześle z głową
odrzuconą do tyłu. Lorna siedziała przy
nim i trzymała na jego twarzy mokry
ręcznik.
Powitała Isabel przepraszającym
uśmiechem.
i – Zasłużył sobie na to – wyjaśniła
zwięźle unosząc w górę ręcznik, by Isabel
mogła przyjrzeć się obrażeniu. – Lecz
byłabym wdzięczna, gdyby mogła go pani
doprowadzić do stanu, w którym można by
go było pokazać ludziom. Biorę za niego
całkowitą odpowiedzialność. Przypilnuję,
by siedział w swojej kajucie i trzymał
buzię na kłódkę.
– Poproszę trochę wody – rozkazała z
miejsca Isabel.
Isabel zrozumiała, że Lorna Stanard
przewodziła temu przyjęciu. Wydawała
polecenia, komenderowała wszystkimi.
Widać było, że robi to w interesie Vidala
Winnisforda.
Kiedy Isabel zdała sobie z tego sprawę,
uśmiechnęła się lekko do siebie. Wytarła
krew z twarzy Vidala i zbadała jego nos.
Nigdy nie podejrzewała, że Lorna
przeniesie swoje zainteresowania z
Rodneya Levaughana na syna Lorda
Winnisforda.
Życzyła jej powodzenia, sprawdzając,
czy przegroda nosowa obiektu
zainteresowania Lorny nie jest naruszona.
Agonalny ryk utwierdził ją w
przekonaniu, że niestety kość została
złamana. Przez chwilę starała się
przebadać Vidala nie zadając mu więcej
bólu, po czym potrząsnęła głową.
Lorna dostrzegłszy ten gest i zatroskaną
twarz Isabel pośpieszyła z wyjaśnieniami.
– Proszę posłuchać, siostro. Vidal
zachowywał się trochę niepoprawnie.
Dostawiał się do Jane. Drugi oficer, Lesley
Howard miał właśnie obchód, kiedy ujrzał
ich w kącie na pokładzie. Wynikła
sprzeczka i uderzył Vidala w nos. –
Uśmiechnęła się. – Vidal sam się o to
prosił, jestem tego pewna, lecz wydaje mi
się, że pan Howard powinien był wezwać
strażnika, a nie brać sprawy w swoje ręce.
Z tego powodu straci pewnie pracę, jeżeli
kapitan dowie się o tym zdarzeniu.
Absolutnie nie życzylibyśmy sobie tego. –
Odwróciła się do Vidala i połechtała go w
ucho. – Prawda, kochanie?
Vidal obrócił głowę, lecz w jego oczach
wyczytać można było urazę.
– Obawiam się, panno Stanard, że ma
złamany nos – stwierdziła cicho Isabel. –
Powinien go zobaczyć lekarz – i to w tej
chwili. Mały odłamek kości mógł
spowodować poważne obrażenie.
Naprawdę bardzo mi przykro.
Lesley Howard opuścił głowę w
ramiona.
– Wy dwaj zaniesiecie pana
Winnisforda do izby chorych. Siostra
Bainey zawiadomi doktora, a ja w tym
czasie powiem o wszystkim oficerowi
dyżurnemu na mostku.
– Proszę się wstrzymać! – ucięła
autorytatywnie Lorna Stanard. – Mieliśmy
małe przyjęcie, Vidal wychodził właśnie
na zewnątrz i wpadł nieszczęśliwie na
drugiego oficera. – Odwróciła się do
Vidala, który wciąż leżał na krześle. –
Mimo, że tak bardzo cię kocham – drogi
Vidalu – jeżeli powiesz cokolwiek innego,
to ja... – Nie musiała nawet kończyć tej
groźby. Determinacja na jej twarzy
wystarczyła, by przekonać rannego Vidala,
że byłoby niemądre składać skargę na
drugiego oficera.
Lorna towarzyszyła Vidalowi do izby
chorych, skąd Isabel zatelefonowała po
doktora.
– O co chodzi? – spytał Rodney, który
pojawił się po chwili ubrany w szlafrok.
– Mój narzeczony wpadł na drzwi –
niespodziewanie stwierdziła Lorna.
Rodney uśmiechnął się z
niedowierzaniem.
– Wiele razy słyszałem już tę bajeczkę.
– Pan Winnisford obstaje przy swojej
wersji wydarzeń – upomniała go Isabel.
– Nie ma wyboru, jeśli nie chce wpaść
na kolejne drzwi – dodała spokojnie Lorna.
– To nie będzie konieczne – zapewniła
ją Isabel. – Proszę nam pozwolić na zajęcie
się nim i upewnić się, że państwa
przyjaciele zachowają milczenie.
Opatrywanie Vidala okazało się długim
i bolesnym procesem. Konieczne było
zrobienie zdjęcia rentgenowskiego.
Wszystko to zajęłoby o wiele więcej czasu,
gdyby nie wydatna pomoc Isabel przy
operacji, którą Rod musiał przeprowadzić
używając jednej ręki. Cały czas
zaopatrywano ich w świeżą kawę, ale i tak
pod koniec zabiegu byli bardzo zmęczeni.
Gdy pacjent znalazł się już na łóżku w
izbie chorych, osunęli się na krzesła
stojące w gabinecie i przez chwilę
odpoczywali w milczeniu. Nagle Isabel
podniosła wzrok i spojrzała na zegar.
– Czy wiesz, że jest już prawie wpół do
siódmej? – zapytała.
Skinął głową i sięgnął po dzbanek z
kawą.
– Pusty! – mruknął odsuwając go ze
znużeniem.
– Chcesz, żebym poprosiła o świeżą
kawę?
– Nie, dziękuję. I tak za pół godziny
zaczną podawać śniadanie. Powinniśmy
coś zjeść. Idź się teraz odświeżyć,
zadzwonię do ciebie za dwadzieścia minut.
Nie poradziłbym sobie bez twojej pomocy
– stwierdził przygnębiony podnosząc się z
krzesła. – Nie można wykonywać tego
zawodu bez jednej ręki.
– Masz rację, Rod. W swoim gabinecie
w Cotswold doszedłbyś prawdopodobnie
do tego samego wniosku – zauważyła
delikatnie.
Uśmiechnął się zmęczony.
– Zawsze mógłbym zadzwonić po
karetkę, która w ciągu paru minut
dostarczyłaby pacjenta do szpitala.
Potrząsnęła głową.
– Ty chyba, słonko, nigdy nie byłeś
wiejskim lekarzem. Od szpitala może cię
dzielić wiele mil, a pacjent nie zawsze
może czekać tak długo. Będziesz musiał
przywyknąć
do
udzielania
natychmiastowej pomocy w takich małych
miasteczkach.
Patrzył na nią uważnie przez długą
chwilę i nagle na jego twarzy pojawił się
wyraz zmieszania.
– Czy sugerujesz, że powinienem raczej
szukać pracy w jakimś lekarskim zespole
praktykującym w mieście? Nie sądzę, aby
mi to odpowiadało. Za każdym razem, gdy
byłbym zmuszony poprosić ich o pomoc,
miałbym uczucie, że nadmiernie
wykorzystuję ich uczynność.
Isabel wstała, podeszła bliżej i położyła
mu dłoń na ramieniu.
– To nonsens, kochanie. W każdym
razie musisz się pogodzić ze swoim
kalectwem i nauczyć cieszyć się tym, co ci
ofiaruje los.
– Na przykład małżeństwem z wysoko
wykwalifikowaną pielęgniarką? – zapytał z
goryczą w głosie. – A jakiż ona mogłaby
mieć w tym interes?
– Małżeństwo nie jest interesem,
przynajmniej w obecnych czasach. To
związek serc.
Odsunął się zirytowany.
– Nie kuś mnie, Bel. Miałbym złamane
serce, gdybym kiedyś odkrył, że żałujesz
swojej decyzji.
– Twoje serce, Rodneyu Levaughan? A
co z moim? Czy obchodzi cię fakt, że moje
serce będzie złamane, gdy opuścisz mnie
w Southampton?
Zrobił krok do przodu tak, że jego twarz
znalazła się bardzo blisko twarzy Isabel –
prowokująco blisko.
– Zawrę z tobą umowę, Isabel. Jeśli
stanę na własnych nogach, jeśli w ciągu
dwóch lat będę w stanie zapewnić żonie
odpowiednie warunki życia, poproszę cię,
abyś za mnie wyszła. Jeśli mi się nie uda...
– Nie! – jej odpowiedź była
zdecydowana i nieodwołalna. – Nie
zamierzam czekać! Musimy razem dzielić
każdą minutę twej walki o sukces, razem
będziemy próbować stworzyć wspólny
dom. Chcę uczestniczyć we wszystkich
twoich sukcesach i porażkach – razem z
tobą – moim mężem.
Uniósł dłoń w geście zniechęcenia.
– Moje jedno ramię w porównaniu z
twoimi dwoma! Według mnie to
jednostronne partnerstwo!
Rozdział 12
W drodze powrotnej pogoda znacznie
się pogorszyła. Gdy mijali wybrzeża
Hiszpanii towarzyszył im nieustannie silny
wiatr, który niemal zamienił się w sztorm,
w dniu kiedy dotarli do cieszącej się złą
sławą Zatoki Biskajskiej.
Okrętowa służba zdrowia znów miała
pełne ręce roboty, choroba morska
dokuczała wielu pasażerom.
Rodney Levaughan z pomocą Isabel był
w stanie doprowadzić do pierwotnego
kształtu nos Vidala Winnisforda. Pomimo,
że młody mężczyzna został już zwolniony
z izby chorych, Lorna Stanard
przyprowadzała go codziennie, aby
upewnić się, że proces gojenia przebiega
prawidłowo.
Któregoś dnia Lorna wdała się w
pogawędkę z Isabel.
– Ostrzegłam Vidala, że gdyby
próbował jeszcze jakichś sztuczek z
którąkolwiek z dziewczyn na tym statku,
to tym razem czeka go bliskie spotkanie z
pokładem, a nie „drzwiami" – stwierdziła
uśmiechając się złośliwie.
– Czy zamierzasz za niego wyjść? –
spytała Isabel.
– To chyba najlepsze, co mogę zrobić.
Matka się go wyparła, jego szanowny tatuś
odciął chyba dopływ gotówki – a on mnie
potrzebuje. Będzie nam dobrze ze sobą.
Spojrzała w kierunku zasłonki
oddzielającej je od gabinetu lekarskiego.
– A ty, Isabel – zamierzasz wyjść za
tego przystojnego doktora?
Isabel potrząsnęła przecząco głową.
– Zadręcza się stratą lewego ramienia.
Jest zbyt dumny, by przyjąć pomoc i za
bardzo się przejmuje, jak go będą odbierać
inni.
– Chodzi ci konkretnie o żonę? – bystro
zauważyła Lorna. – Czemu po prostu nie
stukniesz go młotkiem w głowę i nie
zaciągniesz przed ołtarz – choćby i na
wózku inwalidzkim – zanim dojdzie do
siebie? Rozwiążesz raz na zawsze wasze
problemy.
Była to mądra, acz niewykonalna rada.
– Oj! – wykrzyknęła Lorna, gdy statek
zakołysał się na jakiejś większej fali. –
Chyba lepiej zaprowadzę Vidala do kajuty,
dopóki da się jeszcze chodzić po
pokładzie.
Rzeczywiście niedługo trzeba się było
przypinać linką do religu, jeśli chciało się
uniknąć spłukania do morza. Kołysanie
sprawiło również, że pojawiający się
pasażerowie zgłaszali coraz więcej
przypadków skaleczeń i uszkodzeń ciała.
Isabel
dokonywała
cudów
przytrzymując się jedną ręką, aby nie
stracić równowagi, a drugą opatrując coraz
to nowe ofiary. Zaskoczona była, jak
świetnie radzi sobie z kołysaniem Rodney,
zaklinowując się między meblami, co
pozwalało mu na swobodne wykorzystanie
jedynej ręki.
– Bardzo dobrze sobie radzisz, jak na te
warunki – pogratulowała mu w krótkiej
przerwie między kolejnymi falami
pacjentów.
– Trochę mi to przypomina uczenie się
jazdy na rowerze – odparł z przejęciem. –
Gdy już raz uda ci się w jakiś sposób
złapać równowagę, nigdy więcej nie masz
z tym problemu.
– No cóż, w każdym razie bądź
ostrożny. Prowadzenie roweru jedną ręką
nie zawsze jest rozsądne.
Jej ostrzeżenie okazało się chybione. W
ciągu kilku godzin Isabel stała się ofiarą
własnej filozofii.
Od marynarza, któremu opatrywali
stłuczony łokieć, dowiedzieli się, że
prawdopodobnie po wpłynięciu do kanału
La Manche pogoda się poprawi.
Następnego dnia podróż miała dobiec
końca.
Chwilę później Isabel poszła odwiedzić
kilku pasażerów, którym z jakichś
powodów zalecono pozostanie w kajutach.
Nie były to specjalnie ciężkie przypadki
wymagające starannej opieki, ale
wiedziała, że widok jej białego fartucha
wpłynie uspokajająco na tych, których
niepokoiła zła pogoda, lub którzy nie
najlepiej się czuli.
Pierwsze wizyty złożyła chorym
członkom załogi. Była przez nich zawsze
mile widziana, i nie miała z nimi zbyt
wiele kłopotu. Nie marudzili i okazywali
wdzięczność za pomoc, jakiej im udzielała.
Wkrótce Isabel skierowała swe kroki ku
przedziałom zajmowanym przez
pasażerów.
Najpierw zapukała do drzwi kajuty
zajmowanej przez emerytowanego
generała. Nie zdecydował się on na
opuszczenie łóżka, gdyż chodzenie po
rozchwianym pokładzie sprawiało mu zbyt
duże trudności, i z pewnością nie było zbyt
bezpieczne dla człowieka w jego wieku.
Pogawędziła z nim przez parę minut i
udała się do następnej pacjentki.
Pani Endercombe była kolejną starszą
pasażerką, która pozostała w swojej
kajucie. Isabel nie zabawiła u niej długo.
Zmierzyła jej tylko temperaturę. Kiedy
zabierała się do wyjścia, usłyszała
dochodzący z przejścia znajomy donośny
głos z głośnika.
– Siostra Bainey proszona natychmiast
do luku bagażowego.
Kiedy Isabel podążała w kierunku
windy z apteczką pod pachą, ogłoszenie
zostało powtórzone. Gdy zjeżdżała w dół
ogromnego statku, nie wątpiła, że musiał
się zdarzyć jakiś wypadek. Bagaże
pasażerów były przygotowywane do
wyładunku, który miał nastąpić nazajutrz,
najprawdopodobniej urwała się któraś z lin
i ktoś został ranny.
Luk bagażowy był olbrzymim
prostopadłościennym pomieszczeniem bez
okien i sięgał aż do dna statku. Oświetlało
go kilka zwisających z sufitu
przyćmionych żarówek.
Przy wejściu oczekiwał na nią
zmartwiony marynarz. Ujrzała, że sam
środek pomieszczenia zajmuje ogromny
stos walizek, toreb, kufrów, siatek i całej
masy przeróżnych bagaży, który przy
przechyłach statku kiwał się i skrzypiał,
jakby miał za chwilę runąć.
– »To« stało się, kiedy wpływaliśmy na
wody kanału, siostro. Bagaże nagle zwaliły
się na ten okropny stos – wyjaśnił Isabel
strapionym głosem.
Zauważyła, że rozmawia z Rutterem,
który w migotliwym blasku żarówek
wyglądał bardzo blado. Pomyślała, że jest
to nie tylko efekt gry światła – marynarz
był śmiertelnie przerażony.
– Razem z Albertem Foukesem
segregowaliśmy bagaże, żeby przygotować
je do wyciągnięcia na brzeg, gdy tylko
zawiniemy do Southampton. Właśnie
wtedy zdarzył się wypadek – wyjaśnił
zdenerwowany. – Mnie udało się
uskoczyć, ale Foukes dostał się w pułapkę,
kiedy ta cała ściana bagaży zwaliła się na
niego. Na miejscu jest już doktor, wraz z
drugim oficerem i bagażowymi.
– Proszę mnie do nich zaprowadzić –
rozkazała.
Rutter powiódł ją na miejsce,
przyświecając sobie przy tym latarką.
Musieli przedzierać się ostrożnie przez
niestabilne stosy bagażu, często idąc na
czworakach, aż do momentu, kiedy dotarli
do czegoś, co w pierwszej chwili
wydawało się rozpadliną, z której
wypadała smuga światła. Był to jakby
wysoki kanion utworzony przez ściśnięte
walizki.
Pomocne ręce ściągnęły ją na dół. Isabel
jęknęła cicho ze strachu, gdy zobaczyła, że
ma nad głową stos wszelkiej maści i
rozmiaru waliz i skrzyń, które ocierały się
o siebie pod wpływem ruchu statku grożąc
runięciem. Wydawało się, że może to
nastąpić w każdej chwili. Wszyscy
znajdujący się w środku ludzie mogli
zostać żywcem pogrzebani.
Isabel w mgnieniu oka uświadomiła
sobie, jak szaloną walkę podjęli
marynarze, by uratować swego
towarzysza. Część z nich podpierała
chyboczące się zwały bagażu drewnianymi
drągami. Z trudem rozpoznała Lesleya
Howarda, który umorusany klęczał na
podłodze przy wlocie do tunelu
utworzonego w masie bagażu.
– Doktor już tam jest – wyjaśnił jej,
kiedy tylko klęknęła obok niego. – Jeden z
naszych ludzi został przywalony. Nie
możemy go stamtąd wyciągnąć. Jest
przytomny, lecz w nie najlepszym stanie.
Isabel odsunęła go delikatnie od wylotu
i zaglądnęła do środka. Tunel mierzył
mniej niż metr szerokości i wysokości. W
pewnej odległości przed sobą ujrzała
światło latarki. Zgadła, że musi to być
Rodney.
Włożyła głowę w otwór i zawołała:
– Czy mogę panu pomóc, doktorze? Tu
siostra Bainey.
– Zaczekaj, aż stąd wyjdę – odkrzyknął
Rod. Jego głos brzmiał dziwnie,
przytłumiony masą bagażu. – Poproś
Lesleya, żeby mnie złapał za stopy i
wyciągnął – zawołał ponownie.
Zadanie było wyjątkowo trudne z
powodu bardzo ograniczonej przestrzeni.
Lecz zmyślny oficer zanurkował w otwór,
pchając przed sobą zwój liny.
Po chwili pojawił się ponownie.
Najpierw pokazały się jego stopy, rzucił
koniec liny swoim ludziom.
– Ciągnijcie – rozkazał. – Tylko
delikatnie. Przywiązałem ją do kostek
doktora.
Trzy spokojne pociągnięcia i doktor
Levaughan wydostał się z tunelu jak korek
z butelki.
Rodney usiadł, rozwiązał linę krępującą
mu nogi i opadł na stertę bagażu.
Zmarszczył brwi i popatrzył zmartwiony
na Isabel.
– Przywaliło mu nogi. Powinno się go
uśpić, albo przynajmniej znieczulić, zanim
załoga podejmie próbę ściągnięcia z niego
tego paskudztwa. Jest przytomny, lecz
może nie przeżyć następnego urazu.
Na twarzy Rodneya pojawił się przez
chwilę wyraz upokorzenia. Kiedy jednak
w końcu odezwał się, jego głos był twardy
jak stal.
– Żeby się tam dostać, musisz się
położyć na brzuchu – wyjaśnił. – Ja jestem
za duży i potrzebowałbym dwóch rąk,
żeby się podczołgać... – Ujął jej dłoń. – To
wszystko może za chwilę runąć. Jeżeli tak
się stanie, ranny zostanie przygnieciony i...
– nie skończył.
Isabel zrozumiała, że Rodney ostrzega ją
przed niebezpieczeństwem, jakie grozi jej,
jeśli zdecyduje się wejść do tunelu, lecz
nie wahała się ani przez moment.
– Co mam robić? – spytała.
Isabel zdawało się, że Rodney
pogruchocze jej rękę, kiedy ścisnął ją, by
wyrazić jej swoje uczucia, obawę i uznanie
– wiedziała, że tym gestem chciał pokazać,
jak bardzo ją kocha.
Przylepił jej strzykawkę do nadgarstka.
– Będziesz potrzebowała obu rąk, żeby
się posuwać naprzód – wyjaśnił szybko. –
I nie będziesz w stanie się obrócić, żeby ci
cokolwiek podano. Zostawiłem na miejscu
latarkę. Jest zapalona, będziesz miała
wystarczająco dużo światła, żeby widzieć,
co robisz.
Gdy szykowała się do wpełznięcia do
tunelu, poczuła, że Lesley Howard
zawiązuje pętle wokół jej kostek. Kiedy
dokona tego prostego, lecz przecież
niebezpiecznego czynu, będzie musiała
być wyciągnięta tak jak Rodney –
zakładając, że w tym czasie sterta bagażu
nie przywali jej i rannego marynarza.
Isabel tak skoncentrowała się na
czołganiu się przez wąską gardziel, że
niemal nie zdawała sobie nawet sprawy, że
ostre krawędzie walizek i metalowe rączki
toreb targają jej fartuch. W tym momencie
była wdzięczna armatorowi, który
zarządził, by w skład jej uniformu
pielęgniarskiego wchodziły również
spodnie.
Gdyby
nie
to,
najprawdopodobniej obtarłaby sobie
kolana do krwi na szorstkiej podłodze.
Błogosławiła także marynarza, który
pożyczył jej swój hełm chroniący ją teraz.
Syczała z bólu, kiedy uderzała się w
łokieć, lub jej włosy wplątały się w
wikliny walizek. Z trudem posuwała się
naprzód, z twarzą niemalże przyklejoną do
podłogi. Zatrzymała się na chwilę i nogami
ściągnęła buty, by móc się lepiej odpychać
palcami stóp.
Nagle okazało się, że znalazła się w
nieco szerszym miejscu. Ujrzała zapaloną
latarkę, oświetloną jej światłem czuprynę
rudych włosów i tułów uwięzionego
marynarza.
– Jak się czujesz? – spytała z trudem
łapiąc oddech.
Usłyszała, jak stęknął i odezwał się
osłabionym głosem.
– Już sam nie wiem, co jest gorsze – ból
w nogach, czy też świadomość, że ta cała
fura może mnie przygnieść w każdej
chwili... Czy to siostra?
– Tak – odpowiedziała podciągając się
trochę do przodu, żeby móc się dostać do
marynarza.
Zarechotał.
* – Po tym jak przeszła pani ten
odcinek, powinna pani dać się zbadać
doktorowi.
– Dam ci zastrzyk – wyjaśniła. – Twoi
kumple czekają już na to, by ściągnąć z
ciebie tę kupę bagażu.
Zerwała plaster z nadgarstka, napełniła
strzykawkę i założyła igłę. Będzie musiała
później zdezynfekować skórę marynarza.
– Odpręż się – powiedziała. – Ja się stąd
zbieram, żeby przyszykować dla ciebie
przytulne łóżeczko w izbie chorych. Nie
będziesz od tej chwili nic pamiętał, dopóki
się w nim nie obudzisz.
Kiedy ciało marynarza zaczęło
wiotczeć, Isabel zrozumiała, że narkotyk
zaczął działać. Nadszedł czas, by zająć się
własnym bezpieczeństwem.
– Wyciągnijcie mnie! – krzyknęła tak
głośno, jak to było możliwe w zapylonym
powietrzu.
Poczuła, jak lina zaciska się na jej
kostkach. Została powoli wyciągnięta z
tunelu. Droga powrotna okazała się bardzo
bolesna.
Isabel była szczęśliwa, że wreszcie
udało jej się uwolnić ze zdradzieckiego
tunelu, wciąż jednak miała świadomość, że
znajdują się pośród zwałów walizek w
każdej chwili grożących zawaleniem.
– Zostanę tutaj, Isabel – powiedział Rod,
kiedy nieco się uspokoiła. – Teraz
wszystko zależy od Lesleya i jego ludzi –
miejmy nadzieję, że przy usuwaniu tej
sterty bagażu nie zranią Foukesa jeszcze
bardziej.
Isabel wstała trzęsąc się. Kiedy spojrzała
na potargany fartuch i wybrudzone ręce,
domyśliła się, że jej twarz i włosy muszą
wyglądać podobnie.
– Idź do kajuty i weź prysznic –
rozkazał cicho Rodney. – Masz jeszcze
sporo czasu. Minie jakieś pół godziny,
zanim załodze uda się wyciągnąć całą tę
stertę na pokład.
, Isabel odprężyła się pod prysznicem,
przebrała w zapasowe ubranie i pojawiła
się w izbie chorych po ustalonej
półgodzinie. Kiedy weszła do recepcji,
zobaczyła nosze, na których wniesiono
rannego marynarza. Leżał nieruchomo, nie
odzyskawszy dotąd przytomności.
– Na stół – usłyszała zachrypły głos
Rodneya. Przeraziła się. Podeszła do niego
i zapytała zdenerwowana:
– Czy naprawdę masz zamiar operować
tego człowieka, w czasie gdy okrętem
rzuca na prawo i lewo, Rod? – Nie
wspomniała, że operowanie jedną ręką
nawet na stałym lądzie byłoby nie lada
problemem.
– Muszę to zrobić – zdecydował. –
Jedna noga została strzaskana pod
kolanem. Postaram się ją uratować, jeżeli
mi się uda.
Ta batalia zajęła im trzy przeraźliwie
długie, wyczerpujące godziny. Po tym
czasie Rodney mógł stwierdzić, że udało
mu się choć w części uratować zmiażdżoną
kończynę. Reszta zależeć będzie od
lekarzy na lądzie. Isabel towarzyszyła mu
podczas operacji, podtrzymując go, kiedy
statkiem kołysało, i pomagając, jak tylko
mogła.
W końcu sanitariusze zawieźli pacjenta
do sali i położyli na łóżku.
– Dokonałeś niemożliwego –
powiedziała Isabel dumna z osiągnięcia
Rodneya.
– Nie udałoby mi się to bez twojej
pomocy, kochanie – i jestem pewien, że
dobrze o tym wiesz.
Zapadła długa cisza.
– Czy byłoby możliwe dokonanie
podobnych rzeczy w Cotswold? – spytała
ledwo słyszalnym głosem.
Westchnął ciężko.
– Moja droga Bel, gdyby stać mnie było
na zatrudnienie cię jako mojej pielęgniarki,
zaproponowałbym ci tę posadę. Nie tylko
dlatego, że jesteś pielęgniarką, którą
chciałbym mieć u swego boku. Chciałbym,
żebyś była tam ze – mną jako – moja żona.
Isabel zaśmiała się nerwowo.
– Czy mam rozumieć, że chcesz się ze
mną ożenić? Czy mam to traktować jako
oświadczyny?
Potrząsnął przecząco głową.
– Pozwól mi wyjaśnić tę sprawę,
kochanie. Isabel, kocham cię, bardzo,
bardzo, bardzo – lecz nie pozwoliłbym
sobie na zawiązywanie ci rąk, na
przywiązywanie cię do jednorękiego męża.
Poza tym, że działałbym przeciwko tobie,
czułbym się niepotrzebny, zależny od
ciebie. A małżeństwo musi się opierać na
partnerstwie.
Isabel nie spierała się z nim dalej. Była
wykończona i nie miała żadnych
argumentów, żeby się przeciwstawić
Rodneyowi.
Wstała z łóżka, podniosła pojemnik ze
zużytymi narzędziami, by zanieść je do
sterylizatora. Wolną ręką odsunęła zasłonę.
Niespodziewanie statkiem zakołysała seria
wstrząsów i w tej samej chwili ktoś, kto
usiłował dostać się do izby przyjęć, został
zbity z nóg i rzucony na drzwi, które
uderzyły Isabel w plecy.
Poczuła, że pada na metalową szafkę nie
mając wolnej ręki, by móc się osłonić.
Taca z narzędziami z hukiem poleciała na
ziemię, a kość w lewym ramieniu Isabel
chrupnęła głośno.
„Venutus" dostojnie sunął w kierunku
widocznego już nadbrzeża portu w
Southampton. Pasażerowie tłoczyli się na
pokładzie chcąc jak najszybciej znaleźć się
na brzegu. Doktor Levaughan i siostra
Bainey nie mieli czasu, aby uczestniczyć w
radości z okazji powrotu do domu. W
gabinecie lekarskim kompletowali ostatnie
papiery dokumentujące ich pracę. Rodney
pisał coś jedną ręką, podczas gdy Isabel, z
ramieniem na temblaku, przeglądała
historie chorób.
– Gdy wsadzimy wreszcie Foukesa do
karetki, nie zostanie nam już ani jeden
pacjent. Możemy się pochwalić
zwierzchnikom czystym kontem –
stwierdził Levaughan z zawodową
satysfakcją.
– Wtedy każde z nas będzie mogło
ruszyć własną drogą – mruknęła Isabel.
Cisnęło się jej na usta pytanie, czy
spotkają się jeszcze kiedyś, jeżeli wciąż ją
kocha – jeżeli nie dało się w żaden sposób
zmienić jego decyzji...
Mała szufladka z dokumentami wypadła
jej z ręki. Schyliła się, aby ją podnieść,
dokładnie w tym samym momencie co
Rodney.
– Ostrożnie! – powiedział. – Uważaj na
swój gips.
Wyprostowała się i spojrzała nań
urażona kpiną wyczuwalną w jego głosie.
– Nie rób sobie kłopotu – stwierdziła. –
To, że mam tylko jedną sprawną rękę, nie
znaczy, że muszę być od ciebie zależna.
Rod wyciągnął ramię, objął ją w pasie i
zaśmiał się kpiąco.
– Czy zdajesz sobie sprawę, kochanie,
że nawet jeśli mam tylko jedną rękę, którą
mogę cię przytulić, to teraz ty również
możesz się bronić używając tylko jednego
ramienia?
– Wiesz dobrze, że nigdy bym tego nie
zrobiła, nawet gdybym miała dwadzieścia
rąk.
– Nie masz domu, do którego możesz
wrócić, złamałaś sobie rękę – chyba
zacznę sądzić, że to ty wymagasz opieki,
moja słodka Bel.
– Nie potrzebuję pomocy ani
współczucia – upierała się.
– W takim razie jest nas już dwoje –
stwierdził enigmatycznie. Przygarnął ją do
swej szerokiej piersi i pocałował łagodnie,
lecz namiętnie. Isabel poddała się bez
chwili wahania.
Wypuścił ją z uścisku i podniósł jednym
palcem jej podbródek tak, że musiała
patrzeć mu prosto w oczy. Nie skorzystała
z nadarzającej się okazji i nie odsunęła się.
– Być może to co powiem, zabrzmi
okrutnie, ale twoja złamana ręka pozwoliła
mi się znowu poczuć prawdziwym
mężczyzną. Teraz ty mnie potrzebujesz!
– Zawsze cię potrzebowałam – od
momentu naszego pierwszego spotkania –
zapewniła go żarliwie.
– A więc, kochanie, jeśli potrzymasz mi
teczkę tak, żebym mógł ją otworzyć –
mam w niej rozkłady jazdy – moglibyśmy
sprawdzić pociągi do Cotswold i od jutra
zacząć się rozgaszczać w naszym nowym
świecie.
Isabel uśmiechnęła się radośnie biorąc z
jego rąk skórzaną walizeczkę.
Nareszcie zmusiła go, by zaakceptował
fakt, że wzajemna pomoc, niezależnie od
powodów, jest najważniejszą rzeczą, jaką
powinno sobie dawać dwoje kochających
się ludzi.
– Wygląda na to, że mamy szczęście –
uśmiechnął się Rod przytulając do siebie
Isabel. – Złapiemy pociąg jeszcze dziś
wieczór.
– Fantastycznie! – Jej oczy zabłysły
radośnie, gdy musnęła ustami jego
policzek.
– Ach! – Rod spojrzał na jej rozjaśnioną
twarz. – Siostro Bainey, przecież potrafi
robić to pani lepiej – kontynuował
łobuzersko, zanim jego wargi nie spoczęły
delikatnie na jej ustach.
– Jak pan sobie życzy, doktorze –
mruknęła niewyraźnie poddając się jego
gorącemu pocałunkowi. Poczuła, że
ogarnia ją pożądanie.