Lilian Darcy
Miłosna terapia
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Trudno mi dostatecznie mocno podkres´lic´, jakie to
waz˙ne, z˙eby zatrzymac´ u nas tego człowieka.
W pia˛tkowe popołudnie doktor Tom Robinson po-
prosił pracowniko´w na spotkanie do swojego gabinetu.
Przysiadł na rogu biurka, s´cia˛gna˛ł grube siwieja˛ce brwi
i rytmicznie uderzał pie˛s´cia˛ w otwarta˛ dłon´.
Caroline jak zwykle korciło, by sie˛gna˛c´ po pe˛sete˛
i raz na zawsze te brwi rozdzielic´. Moje mys´li kra˛z˙a˛
Bo´g wie gdzie, pomys´lała z poczuciem winy, podczas
gdy doktor Robinson mo´wił o zaproszeniu Declana
McCullocha na tenisa oraz na kolacje˛, i o zdobyciu
sympatii jego narzeczonej, gdy przyjedzie na stałe
z Sydney.
– I oczywis´cie, Caroline – nagle przenio´sł na nia˛
wzrok – tobie przypadnie tu szczego´lna rola.
– Doprawdy?
– Declan McCulloch wynajmuje dom twoich rodzi-
co´w, prawda?
– No tak.
– Rozumiem, z˙e zostawili go w idealnym stanie.
– Oczywis´cie, Tom...
– Ale jez˙eli pojawia˛ sie˛ problemy, cos´ nawali...
– Tak, jasne, wezwe˛ kogos´ do naprawy.
– Natychmiast.
– Natychmiast – powto´rzyła. Bardzo lubiła szefa, ale
miał fatalny zwyczaj dra˛z˙yc´ temat bez kon´ca.
– Uwaz˙am tez˙, z˙e byłby to z twojej strony wspaniały
gest, gdybys´ powitała go zapiekanka˛ i byc´ moz˙e zaopat-
rzyła spiz˙arnie˛ w podstawowe produkty.
– Zgoda – mrukne˛ła. – Chyba moge˛ to zrobic´.
Natalia bawiła sie˛ kosmykami włoso´w, Steph ziew-
ne˛ła i ukradkiem zerkne˛ła do kalendarza, Mary wyjrzała
przez okno.
Tom zmarszczył czoło i popatrzył na nie z niepoko-
jem.
– Prosze˛, z˙eby wszyscy wzie˛li to sobie do serca.
Caroline zaczerpne˛ła powietrza i przeje˛ła pałeczke˛.
– Wszyscy to rozumiemy – zapewniła. – Postaram
sie˛, z˙eby on i jego narzeczona poczuli sie˛ u nas dobrze.
Zreszta˛ Glenfallon to z natury przyjazne miejsce, ale
ba˛dz´my realistami. Ten człowiek jest obcokrajowcem
i przyjez˙dz˙a tu, poniewaz˙ zanim dopuszcza˛ go do
egzamino´w, kto´re dadza˛ mu prawo do uprawiania zawo-
du w Australii, musi popracowac´ w miejscu, gdzie
brakuje lekarzy. Czyli nie w duz˙ym mies´cie, ale na
prowincji.
– Ma trzydzies´ci szes´c´ lat, jest w najlepszym wieku,
aby zapus´cic´ gdzies´ korzenie, załoz˙yc´ rodzine˛...
– Problem w tym, z˙e musimy takz˙e wzia˛c´ pod uwage˛
jego narzeczona˛. Ona pracuje w telewizji, wie˛c tutaj nie
znajdzie zaje˛cia. Czyli niezalez˙nie od tego, jak bardzo
jemu sie˛ tu spodoba, jest mało prawdopodobne, z˙eby
został dłuz˙ej niz˙ rok. Najwyz˙ej dwa lata, tyle ile trzeba,
z˙eby przygotowac´ sie˛ do egzamino´w.
– Spo´jrzmy na to bardziej optymistycznie – odrzekł
Tom z werwa˛, prostuja˛c plecy. Caroline po raz pierwszy
zobaczyła, z˙e ten tyczkowaty me˛z˙czyzna zaczyna sie˛
garbic´. – Moz˙e ich zwia˛zek nie przetrzyma pro´by czasu!
Wszyscy wybuchne˛li s´miechem, jakby powiedział
dobry dowcip. Nie, on mo´wił to serio, pomys´lała Caro-
line. Za dobrze go znam. Obym nie poz˙ałowała, z˙e
rodzice wynaje˛li dom Declanowi McCullochowi. Czy
mogłabym poprosic´ Chrisa o pomoc?
Stłumiła westchnienie. Nie, to nie byłoby w porza˛d-
ku. Jej brat pos´lubił co´rke˛ hodowcy owiec i zajmował
sie˛ ogromna˛ posiadłos´cia˛ ziemska˛, kto´ra˛ Sandie odzie-
dziczyła po rodzicach. Chris i Sandie dos´c´ cze˛sto
przyjez˙dz˙ali do miasta, ale Caroline nie chciała do-
kładac´ dodatkowego zaje˛cia do listy spraw, kto´re mieli
zazwyczaj do załatwienia.
Po zakon´czeniu zebrania pracownice poszły do sie-
bie, by uporza˛dkowac´ biurka. Tom szefował szes´ciu
kobietom, do kto´rych nalez˙ały: sekretarka, trzy laboran-
tki i dwie cytoloz˙ki. Caroline była jedna˛ z tych dwo´ch,
opro´cz Natalii, kto´ra pracowała w niepełnym wymiarze
godzin.
Kiedy Caroline zamierzała wyła˛czyc´ mikroskop, za-
dzwonił telefon. To pewnie Josh, uznała, podnosza˛c
słuchawke˛. Na pocza˛tku roku szkolnego os´wiadczył, z˙e
nie be˛dzie dłuz˙ej chodzic´ do s´wietlicy. Domagał sie˛
własnego klucza, chciał wracac´ ze szkoły na rowerze
i byc´ niezalez˙ny.
Caroline była sceptyczna wobec tego pomysłu, wyra-
ziła jednak zgode˛. Poza tym miała sa˛siadke˛, kto´ra
z daleka pilnowała Josha, a chłopiec dota˛d dobrze sobie
radził. Skon´czył jedenas´cie lat, bywał roztargniony, ale
5
MIŁOSNA TERAPIA
mimo wszystko przewaz˙ał w nim rozsa˛dek. A jednak ze
dwa razy w tygodniu dzwonił do niej mniej wie˛cej o tej
porze.
– Moge˛ sobie wzia˛c´ lody? Jest okropnie gora˛co.
Taki był zwykle powo´d jego telefonu, a poniewaz˙
takz˙e i tego dnia był upał, wie˛c...
– Czes´c´ – odezwała sie˛ ciepło.
Cisza na odległym kon´cu linii powiedziała jej, z˙e to
nie Josh, zanim jeszcze me˛ski głos zapytał:
– Czy mo´wie˛ z Caroline Archer?
– Och, tak. Tak, to ja, przepraszam.
Głos był nieznany, a jednak nie miała wa˛tpliwos´ci, do
kogo nalez˙y, poniewaz˙ usłyszała irlandzki akcent.
– Declan McCulloch, dzwonie˛ z Sydney. Pani rodzi-
ce dali mi ten numer.
– Tak, oczywis´cie. – Rodzice wyjechali na wybrzez˙e
i obarczyli ja˛ sprawami domu. – Prosze˛ wybaczyc´,
sa˛dziłam, z˙e to mo´j syn. W czym moge˛ pomo´c, dok-
torze? – zapytała.
– Chciałbym, jes´li moz˙na, z˙eby moja narzeczona
jutro obejrzała z pania˛ dom.
– Prosze˛ bardzo.
– Niestety, nie moge˛ tam byc´, ale Suzy spotkałaby
sie˛ z pania˛ około dziesia˛tej, jez˙eli to pani odpowiada.
– Tak, dziesia˛ta. – Na gwałt usiłowała sobie przypo-
mniec´, o kto´rej zaczyna sie˛ mecz Josha. Jez˙eli o dzie-
sia˛tej...
– A ja przyjade˛ z rzeczami po´z´nym popołudniem.
– Czyli wprowadzi sie˛ pan jutro?
Musi is´c´ po zakupy. Zrobic´ zapiekanke˛. Zaopatrzyc´
spiz˙arnie˛. I to wszystko jeszcze dzis´. Tom ma racje˛.
6
LILIAN DARCY
Trzeba ich powitac´ serdecznie, by nikogo nie obwinia-
no, a zwłaszcza jej, gdy po roku czy dwo´ch nowy
patolog wyjedzie.
– Jes´li to moz˙liwe – odparł. – Jak rozumiem, nasza
umowa obowia˛zuje od dzisiaj.
W jego słowach pobrzmiewał radosny ton, jakby ten
człowiek nalez˙ał do ludzi, kto´rzy osia˛gaja˛ swo´j cel przy
pomocy z˙arto´w, a nie złos´ci czy pokazu siły.
– Oczywis´cie – odparła.
Declan McCulloch rozła˛czył sie˛, a ona zdała sobie
sprawe˛, z˙e gdy zaczna˛pracowac´, znajdzie sie˛ w niezre˛cz-
nej sytuacji. Zadzwonił na jej bezpos´redni numer, wie˛c
zapewne nie wie, z˙e jego gospodyni be˛dzie w szpitalu jego
podwładna˛. Podniosła wzrok i zobaczyła w progu Toma.
– Czy to...?
– Doktor McCulloch, tak.
– I co? Ma jakies´ kłopoty? Czy...
– Tom, nie przejmuj sie˛ tak – wtra˛ciła uprzejmie.
Tom westchna˛ł.
– Nie umiem inaczej. Moge˛ z toba˛ chwile˛ pogadac´?
– No jasne.
Wszedł do s´rodka i zamkna˛ł drzwi.
– Chodzi o to... jeszcze nikomu tego nie mo´wiłem. Pro-
sze˛, z˙ebys´ to zatrzymała dla siebie. Chciałbym przejs´c´
na wczes´niejsza˛ emeryture˛, za rok czy dwa. – Miał
pie˛c´dziesia˛t osiem lat. – Matka Eileen, kto´ra mieszka
w Melbourne, nie radzi sobie sama, a jest tam takz˙e
tro´jka z czworga wnuko´w. Eileen jest rozdarta. Spe˛dza
tam coraz wie˛cej czasu, a ja za nia˛ te˛sknie˛ jak głupi. Nie
moz˙emy tak dalej z˙yc´ – zakon´czył nieco ochrypłym
głosem.
7
MIŁOSNA TERAPIA
– Och, Tom...
– Nie odejde˛ jednak – rzekł stanowczo – dopo´ki
mojego miejsca nie zajmie kompetentny patolog. Ten
McCulloch moz˙e sie˛ okazac´ włas´ciwym człowiekiem,
jez˙eli wie˛c istnieje choc´by cien´ szansy, z˙e zdołamy go
zatrzymac´, musimy...
– Zrobie˛, co sie˛ da. Zaufaj mi.
Dwadzies´cia minut po´z´niej zajechała do domu. Wło-
z˙yła do piekarnika zamroz˙ona˛ rybe˛ i frytki, zrobiła
sałate˛ i liste˛ zakupo´w. Po posiłku Josh bez protesto´w
towarzyszył jej w wyprawie do sklepu.
Od dziesie˛ciu lat była rozwiedziona. Robert mieszkał
daleko, ale utrzymywał kontakt z synem i pokładał
w nim wielkie nadzieje. Najbliz˙szy czas miał pokazac´,
do jakiego stopnia Josh po´jdzie w s´lady ojca. W naste˛p-
nym roku chłopiec rozpoczynał nauke˛ w gimnazjum.
Caroline z pomoca˛ syna dowiozła podstawowe pro-
dukty do domu doktora McCullocha. Kiedy Josh czytał
przed snem, przygotowała zapiekanke˛, a gdy o dziewia˛-
tej zgasił lampke˛, włoz˙yła potrawe˛ do piekarnika. Nie-
stety, pomimo imponuja˛cej organizacji zapomniała
sprawdzic´, o kto´rej nazajutrz zaczyna sie˛ mecz syna.
A zaczynał sie˛ o dziesia˛tej...
– Prosze˛ wybaczyc´ spo´z´nienie. – Caroline wycia˛g-
ne˛ła re˛ce, w kto´rych trzymała naczynie z zapiekanka˛, do
narzeczonej doktora McCullocha.
Miała wraz˙enie, jakby Tom stał za jej plecami i oce-
niał, czy jest wystarczaja˛co przyjazna i gos´cinna. Poza
tym wiedziała, jak wygla˛da front domu z czerwonej
cegły, przed kto´rym włas´nie stały. Dom rodzico´w był
8
LILIAN DARCY
niczym ukryty skarb, z zewna˛trz nijaki i bezbarwny,
wewna˛trz pełen uroku. Caroline miała nadzieje˛, z˙e
narzeczona doktora McCullocha nie znieche˛ci sie˛
z go´ry.
– Czy to dla nas? – zapytała młoda kobieta i wzie˛ła
naczynie z oboje˛tna˛ mina˛. – Po co ten kłopot?
Nawet nie spojrzała przez szklana˛ pokrywe˛, nie
wyraziła podzie˛kowania ani nie dała znac´, z˙e docenia
gest. Caroline ogarne˛ło krepuja˛ce uczucie, z˙e potrawa
z kurczaka i grzybo´w jest zapewne prowincjonalna
i staros´wiecka, i byc´ moz˙e jeszcze tego wieczoru zo-
stanie zasta˛piona chin´szczyzna˛ z niedawno otwartej
w Glenfallon restauracji House of Siam.
Narzeczona doktora, Suzy, wygla˛dała bardzo po
miejsku, Caroline pomys´lała jednak, z˙e to idiotyczne
stwierdzenie. Mno´stwo kobiet w Glenfallon ma kro´tkie
jasne włosy, choc´ w sobotni poranek nie wkłada spor-
towych ubran´ z metkami znanych projektanto´w.
W porza˛dku, wie˛c Suzy Scenarzystka nie wygla˛da po
miejsku, tylko ubiera sie˛ modnie, jest chuda i zapewne
przed trzydziestka˛. Przeciwnie niz˙ Caroline.
Otworzyła frontowe drzwi i weszły do s´rodka. W do-
mu było duszno, bo wczes´niej nie wywietrzyła.
– Mecz mojego syna zaczynał sie˛ o dziesia˛tej – wy-
jas´niła Caroline, szeroko otwieraja˛c okna.
– Hm – mrukne˛ła Suzy Scenarzystka bez zaintereso-
wania.
Nie moge˛ nazywac´ jej Suzy Scenarzystka˛, pomys´lała
Caroline, bo jej nie polubie˛, a to utrudni sytuacje˛.
Musimy zostac´ przyjacio´łkami. Suzy musi zakochac´ sie˛
w naszym mies´cie.
9
MIŁOSNA TERAPIA
– Moz˙e pani włoz˙yc´ zapiekanke˛ do lodo´wki – powie-
działa. – Zaopatrzyłam ja˛wczoraj w podstawowe artyku-
ły, gdybys´cie nie mieli pan´stwo od razu czasu na zakupy.
– Pewnie sklepy w weekendy i tak sa˛ zamknie˛te?
– Nie, w pobliz˙u mamy duz˙y supermarket...
Suzy Scenarzystka nie słuchała. Włas´nie weszła do
kuchni, kto´ra˛rodzice Caroline wyremontowali minione-
go roku, otworzyli ja˛ na słoneczny poko´j, kto´ry z kolei
wychodził na zielony ogro´d z tyłu domu.
– Jest zmywarka, mam nadzieje˛? – Suzy zobaczyła
zmywarke˛ i odetchne˛ła z ulga˛, a potem jej twarz
rozjas´nił us´miech, jakby do niej dotarło, z˙e mogłaby
zachowywac´ sie˛ nieco uprzejmiej. – Moge˛ zobaczyc´
pozostałe pomieszczenia?
– Prosze˛.
– Be˛de˛ pracowac´ nad powies´cia˛. Dec mo´wił mi, z˙e
jest tu poko´j z widokiem na ogro´d, kto´ry nadawałby sie˛
na gabinet. Nie moge˛ sie˛ doczekac´, kiedy be˛de˛ mogła
pos´wie˛cic´ ksia˛z˙ce wie˛cej czasu. Tutaj, tak daleko od
s´wiata, nic nie powinno mi przeszkadzac´.
– Tak. Czy pre˛dko sie˛ pani przeniesie?
– Nie tak pre˛dko, jak bym chciała. Niemal do kon´ca
roku jestem zwia˛zana z serialem w Sydney. Dec be˛dzie
do mnie przyjez˙dz˙ał, ja be˛de˛ go odwiedzac´. Nie bardzo
nam to odpowiada, ale nie wygramy z prawem, kto´re
reguluje zatrudnianie lekarzy z zagranicy. – Mo´wia˛c
tak, ogla˛dała dom. Po kilku minutach stwierdziła: – Dec
ma racje˛, to idealne miejsce.
Zawracaja˛c do pokoju, w kto´rym zamierzała urza˛dzic´
gabinet, zmruz˙yła oczy, jakby pro´bowała sobie wyob-
razic´, gdzie stanie biurko i komputer.
10
LILIAN DARCY
Caroline zazdros´ciła jej pewnos´ci siebie, wiary, z˙e
zdoła napisac´ dobra˛ powies´c´, z˙e be˛dzie cze˛sto przyjez˙-
dz˙ała z dalekiego Sydney, no i wiary w zwia˛zek z Dec-
lanem.
Czy ja kiedykolwiek byłam taka? – zastanowiła sie˛
Caroline. Nawet kiedy jej małz˙en´stwo z Robertem
i kariera zawodowa zapowiadały sie˛ jeszcze dobrze?
Raczej nie.
– To teraz prosze˛ mi pokazac´, jak działa zmywarka
i pralka – poprosiła Suzy.
Po chwili Caroline oddała jej klucze i zda˛z˙yła na
druga˛ połowe˛ meczu Josha.
– I jak poszło z zapiekanka˛? – spytał Tom w ponie-
działek rano. – Spodobał jej sie˛ dom? I miasto? Zrobiłas´
zakupy?
– Tak, chociaz˙ okres´lenie ,,podstawowe produkty’’
moz˙e dla nich znaczyc´ co innego niz˙ dla mnie – odparła
Caroline.
– Alez˙ ska˛d. – Poprosił ja˛ do siebie z konspiracyjna˛
mina˛. Nowy patolog był spodziewany w kaz˙dej chwili.
– No wiesz, moz˙e oni wola˛ masło od margaryny,
moz˙e stosuja˛ jaka˛s´ diete˛.
Tom patrzył na nia˛ przeraz˙ony.
– Nie pomys´lałem o tym. A co powiedział na zapie-
kanke˛?
– Nie wiem. Dałam ja˛ tej kobiecie, Suzy Scenarzyst-
ce. – Cholera. – Suzy... Vaughan. Odniosłam wraz˙enie,
z˙e dla niej to troche˛, no wiesz, za bardzo swojskie.
– Ale o to chodzi, Caroline. Swojskie powitanie, do-
mowa atmosfera. Wiem, twoim zdaniem przesadzam.
11
MIŁOSNA TERAPIA
– Nie, rozumiem cie˛. Ja bym sie˛ ucieszyła z domo-
wej zapiekanki, wie˛c im pewnie tez˙ było miło.
– Szczerze mo´wia˛c, ona mnie mniej obchodzi. – Zni-
z˙ył głos. – Masz racje˛, ona nie znajdzie tu pracy. Musi-
my liczyc´ na to, z˙e ona zniknie.
– Och nie, ona zamierza pisac´ powies´c´, a wie˛c nie
be˛dzie zwia˛zana z z˙adnym konkretnym miejscem.
– No tak. – Twarz Toma pojas´niała. – To doskonale.
– Pokłada wielkie nadzieje w tej powies´ci – dodała
Caroline, a jej wypowiedz´ została podkres´lona przez
stukanie do drzwi.
– To on – szepna˛ł Tom.
Kilka tygodni zamieszania zwia˛zanego z nowym
patologiem, nie wspominaja˛c juz˙ o jego irlandzkim
akcencie i trzech dniach zamartwiania sie˛ o zapiekanke˛,
spiz˙arnie˛ i scenarzystke˛ spote˛gowało ciekawos´c´ Caro-
line. Nies´wiadomie wstrzymała oddech i zacisne˛ła dło-
nie w pie˛s´ci.
Wszyscy pragne˛li, by nowy lekarz z nimi został.
Szpital w Glenfallon powinien sie˛ rozrastac´, jez˙eli ma
dobrze słuz˙yc´ swym pacjentom. Declan McCulloch jest
tylko pojedynczym ogniwem w łan´cuchu, ale dla tego
oddziału kluczowym.
Tom odchrza˛kna˛ł.
– Prosze˛.
W drzwiach stana˛ł wysoki, sympatycznie wygla˛daja˛-
cy me˛z˙czyzna z us´miechem na twarzy, jakby wiedział,
z˙e jest tu oczekiwany i potrzebny. Serce Caroline zabiło
mocniej.
12
LILIAN DARCY
ROZDZIAŁ DRUGI
Gdyby rok wczes´niej ktos´ powiedział Declanowi, z˙e
pewnego dnia w s´rodku marca rozpocznie prace˛ na
małym oddziale patologii na australijskiej prowincji,
wys´miałby go. Przeprowadzka do Australii? Kiedy juz˙
zrobił specjalizacje˛ i zamieszkał w Londynie? Nie,
dzie˛kuje˛.
Ale wo´wczas nie brał pod uwage˛ Suzy ani tego, z˙e
kobieta moz˙e go dosłownie zwalic´ z no´g. W dalszym
cia˛gu go to zdumiewało, kiedy wracał mys´la˛ do całej
sprawy.
Poznali sie˛ w londyn´skim pubie.
– Uwielbiam irlandzki akcent – oznajmiła.
To do niej nalez˙ały kolejne ruchy. Nie przywykł do
tego, lecz spodobała mu sie˛ jej bezczelna pewnos´c´
siebie. Cie˛z˙ko pracował na swoja˛ zawodowa˛ pozycje˛,
a Suzy rozjas´niła jego zaharowany s´wiat jak egzotycz-
ny koktajl na tropikalnej plaz˙y. Od razu poszli do ło´z˙-
ka. Powaz˙nie! Tej samej nocy. To był jej pomysł. Jej
ruch.
On był raczej nies´miały, dosyc´ staros´wiecki, i jej
propozycja zszokowała go. Che˛tnie by zaczekał, ale jak
mo´gł odmo´wic´ tak fantastycznemu zaproszeniu, kto´re
zreszta˛ zaspokoiłoby jego wielki gło´d?
Ich zwia˛zek otaczała zła aura rywalizacji, jakby
obydwoje brali udział w fascynuja˛cej, ale chwilami
niebezpiecznej grze. Po paru tygodniach znajomos´ci
Suzy os´wiadczyła:
– Pokochasz Sydney.
Wo´wczas nie brał jej sło´w powaz˙nie.
A potem zaproponowano jej prace˛ scenarzysty. Jej
agent w Sydney powiedział, z˙e byłaby idiotka˛, gdyby to
odrzuciła. W Londynie pro´bowała pisac´ dla teatru i tele-
wizji, ale mine˛ło kilka miesie˛cy i nic sie˛ nie wydarzyło.
Tymczasem praca w Sydney była konkretna˛ oferta˛,
kto´ra mogła prowadzic´ do dalszych propozycji. A zatem
Suzy posłuchała agenta.
Wtedy powiedziała Declanowi bardziej stanowczo:
– Sydney na pewno ci sie˛ spodoba. – I ubrała swoje
słowa w tak pie˛kne barwy, z˙e przestał sie˛ z niej s´miac´,
a zacze˛li rozmawiac´, jak to zorganizowac´.
Nie miał krewnych w Londynie, nie zda˛z˙ył jeszcze
nabyc´ z˙adnej nieruchomos´ci.
– Jez˙eli nie wypali, moz˙esz wro´cic´ – mo´wiła Suzy.
Wzia˛ł dwuletni urlop bezpłatny ze szpitala. Nie spalił
za soba˛wszystkich mosto´w. Jeszcze nie podja˛ł ostatecz-
nej decyzji, gdy dowiedział sie˛, z˙e nie be˛dzie mo´gł
zamieszkac´ w Sydney przynajmniej przez rok czy dwa,
jez˙eli chce pracowac´ w swym zawodzie. Zawsze z´le
reagował na wies´c´, z˙e cos´ jest niemoz˙liwe.
Suzy poleciała do Sydney trzy miesia˛ce przed nim,
zanim uporza˛dkował swoje londyn´skie sprawy. Dwa
pierwsze letnie miesia˛ce w Australii przelez˙ał na plaz˙y
i poznawał Suzy w nowych okolicznos´ciach. No i wresz-
cie wyla˛dował w Glenfallon.
W przeciwien´stwie do Suzy nie pochodził z maje˛tnej
14
LILIAN DARCY
rodziny. Cie˛z˙ko na wszystko pracował i nigdy dota˛d nie
pozwolił sobie na dwa miesia˛ce wakacji. Szczerze
mo´wia˛c, po pierwszych dwo´ch tygodniach musiał do-
kładnie planowac´ dzien´ za dniem, by nie umrzec´ z nu-
do´w. Nauczył sie˛ surfowac´, opanował sztuke˛ gotowania
i zacza˛ł przygotowywac´ sie˛ do egzamino´w, kto´rych
nawet londyn´ski specjalista nie powinien lekcewaz˙yc´.
– Declan! – zawołał teraz Tom Robinson. Wycia˛g-
na˛ł re˛ke˛ i serdecznie us´ciskał dłon´ gos´cia. – Witaj.
Ciesze˛ sie˛, z˙e cie˛ widze˛. Juz˙ rozpakowany? Wszystko
w porza˛dku? Obejrzałes´ miasto? W razie jakichkolwiek
problemo´w w domu zwro´c´ sie˛ do niej. – Wskazał na
kobiete˛, kto´ra stała z tyłu. – Caroline Archer, Declan
McCulloch – dokonał prezentacji.
Caroline, w słuz˙bowej niebieskiej bluzce i prostej
niebieskiej spo´dnicy, stała oparta o krawe˛dz´ biurka ze
skrzyz˙owanymi na piersi re˛kami, jakby mo´wiła: Tylko
prosze˛ nie s´ciskac´ mi dłoni.
– Caroline to twoja gospodyni – wyjas´niał dalej
Tom.
Declan był zmieszany. Doktor Robinson zaprosił
jego gospodynie˛, z˙eby powitała go w pierwszym dniu
jego nowej pracy? Ale po co?
– To dom moich rodzico´w – dodała Caroline.
Rumien´ce na policzkach dodawały jej uroku. Miała
spie˛te z tyłu, ciemne błyszcza˛ce włosy, zielone oczy
i figure˛, kto´ra˛ wie˛kszos´c´ kobiet uznałaby za zbyt puszy-
sta˛. Przeciwnie niz˙ wie˛kszos´c´ me˛z˙czyzn...
– Caroline jest nasza˛ piele˛gniarka˛ cytologiem, i to
bardzo dobrym, jak sie˛ wkro´tce przekonasz.
– Tak, teraz juz˙ wszystko rozumiem.
15
MIŁOSNA TERAPIA
– To dobrze – rzekła Caroline. – Powinnam była
wytłumaczyc´, kiedy rozmawialis´my przez telefon.
Us´miechne˛ła sie˛, Tom takz˙e rozcia˛gna˛ł wargi
w us´miechu. Declan stwierdził, z˙e i jemu wypada sie˛
us´miechna˛c´.
– W domu wszystko w porza˛dku? – spytała Caroline.
– Tak. A, ten kurczak z czyms´ był pyszny. Naprawde˛
niepotrzebnie sie˛ pani trudziła.
– Chcemy przyja˛c´ was jak najlepiej – oznajmił Tom.
Bardzo chca˛, i nie potrafia˛ tego ukryc´, pomys´lał
Declan. Caroline podzielała jego opinie˛. Na moment
spotkali sie˛ wzrokiem. Swoim spojrzeniem i us´miechem
usiłował powiedziec´ jej: ,,Spokojnie. Tom chce dobrze,
widze˛ to, nie zamierzam stawiac´ cie˛ w kre˛puja˛cej
sytuacji’’.
Co prawda wyraz oczu i skrzywienie warg nie po-
trafia˛ przekazac´ tylu informacji, cos´ jednak najwyraz´-
niej trafiło do adresatki, gdyz˙ popatrzyła na niego
z wdzie˛cznos´cia˛. Miała bardzo ładny us´miech – moz˙e
nie ols´niewaja˛cy, za to tajemniczy i dyskretny. Takiemu
us´miechowi moz˙na zaufac´.
– No co´z˙ – podja˛ł Tom – pozwo´l, z˙e cie˛ oprowadze˛.
Caroline, ba˛dz´ tak dobra i przygotuj te preparaty, kto´re
chciałem pokazac´ Declanowi.
– Sa˛ juz˙ na moim biurku.
Zaczekała, az˙ me˛z˙czyz´ni wyjda˛, po czym wytarła
wilgotne dłonie w spo´dnice˛.
– Co on sobie o nas pomys´li? – mrukne˛ła pod nosem.
W zasadzie znała odpowiedz´. A wie˛c pomys´lał pew-
nie, z˙e z nich przedpotopowi dziwacy, z˙e maja˛ dobre
che˛ci, i z˙e on be˛dzie traktował ich taktownie. Oczywis´-
16
LILIAN DARCY
cie, ma racje˛. A co ona o nim sa˛dzi? A wie˛c jest
przystojny. Nie tak wysoki jak Tom, ale lepiej zbudowa-
ny, ma szerokie ramiona i niezłe mie˛s´nie, kto´re łagodza˛
kontury szczupłego ciała.
Jego oczy sa˛ szaroniebieskie, włosy bra˛zowe, w od-
cieniu, kto´ry nie pozwala szybko zauwaz˙yc´ w nich
siwych kosmyko´w. Caroline znała sie˛ na tym dobrze,
poniewaz˙ jej włosy miały inny odcien´ bra˛zu, kto´ry ostro
kontrastował z siwizna˛. Ostatnio musiała wyrwac´ sobie
kilka siwych włoso´w.
Skon´czyła trzydzies´ci cztery lata. Gdyby nie wie-
działa, z˙e Declan McCulloch jest Irlandczykiem, na pod-
stawie stanu jego sko´ry uznałaby, z˙e jest młodszy. Au-
stralijczyk po trzydziestce ma juz˙ kurze łapki, u niego
nie były jeszcze widoczne. Miał dobra˛ cere˛ – gładka˛,
leciutko opalona˛, z odrobina˛ piego´w.
Poza tym Irlandczycy uchodza˛ za czarusio´w, praw-
da? Sa˛ uroczy i złotous´ci. W tym wypadku urok był
troche˛ przygaszony rozwaga˛ i wewne˛trznym spokojem,
kto´ry odro´z˙niał Declana od stereotypu. No, chyba za
daleko posuwa sie˛ w wycia˛ganiu wniosko´w na pod-
stawie trzyminutowej znajomos´ci. Ale pierwsze wraz˙e-
nie jest waz˙ne. Sa˛dza˛c po nim, doktor Declan McCul-
loch jest w porza˛dku.
Wyszedłszy z gabinetu, usłyszała pełen serdecznos´ci
głos swojego szefa, a kolez˙anka po fachu, Natalia
Akhmanov, zas´miewała sie˛ perlis´cie. Podobnie jak
wszyscy robiła, o co prosił Tom, i jak wszyscy za bardzo
sie˛ starała.
Caroline postanowiła wzia˛c´ sie˛ do pracy i zapomniec´,
z˙e w ogo´le jest tam ktos´ nowy. Zrobiła sobie kawe˛,
17
MIŁOSNA TERAPIA
weszła do pokoju, kto´ry dzieliła z Natalia˛, pozdrowiła ja˛
i usiadła przy biurku. Gdy wła˛czyła komputer i mikro-
skop, rozległo sie˛ ciche mruczenie.
– Mamy roboty na cały ranek – zauwaz˙yła Natalia.
– Mnie wystarczy i na popołudnie – odrzekła Caro-
line.
Ich praca w sporym procencie składała sie˛ z wyma-
zo´w cytologicznych, ale zdarzały sie˛ tez˙ pro´bki moczu,
plwociny oraz płynu mo´zgowo-rdzeniowego, wszystkie
przygotowane przez laborantki Mary, Julianne i Irene.
Rozpocze˛ły prace˛ w skupieniu. Caroline wsune˛ła
szkiełko pod okular mikroskopu. Ze znajomos´cia˛ rze-
czy, kto´ra˛ zawdzie˛czała latom praktyki, pokre˛ciła gło´w-
nym pokre˛tłem, przesuwaja˛c preparat przed oczami.
Komo´rki zabarwione czerwonym i niebieskim odczyn-
nikiem były zdumiewaja˛co pie˛kne. Nie wiedza˛c, co sie˛
za tym kryje, moz˙na by je wzia˛c´ za wzo´r na tkaninie lub
abstrakcyjne malarstwo.
Caroline musiała rozpoznac´ w strukturze, kształcie czy
barwie charakterystyczne, odbiegaja˛ce od normy cechy.
To włas´nie lubiła w swojej pracy – okres´lone zasady. Do
rzadkos´ci nalez˙ały przypadki, kiedy nie znała odpowie-
dzi, ale dzie˛ki temu nigdy nie była zbyt pewna siebie.
Nad pierwsza˛ pro´bka˛ spe˛dziła dziesie˛c´ minut, zazna-
czyła zdrowe komo´rki szyjki macicy niebieska˛ kropka˛.
Białym kolorem oznaczała komo´rki anormalne, ale w tym
wypadku biel nie była potrzebna. Zły wynik badania
cytologicznego zdarzał sie˛ raz na dziesie˛c´ przypadko´w.
– Caroline, mogłabys´ włoz˙yc´ materiał pobrany od
Mitchella pod mikroskop? – poprosił Tom, staja˛c za jej
plecami.
18
LILIAN DARCY
– Oczywis´cie. – Podeszła do mikroskopu, kto´ry
wyposaz˙ony był w cztery okulary i stał na s´rodku
pokoju, wła˛czyła go i wsune˛ła don´ serie˛ szkiełek z pro´b-
kami płynu mo´zgowo-rdzeniowego Roya Mitchella.
– Bardzo lubie˛ widok z naszych okien, Declan –
oznajmił Tom. – Rankiem s´wiatło sa˛czy sie˛ przez
eukaliptusy.
Na Boga, Tom, przestan´ mu wciskac´ ten kit! – chciała
zawołac´ Caroline. Zamiast tego starała sie˛ jak najszyb-
ciej umies´cic´ szkiełko we włas´ciwej pozycji, by Tom
skon´czył rozpływac´ sie˛ nad słon´cem. Niech to cholera!
Za daleko przesune˛ła szkiełko. Tymczasem Tom nie
tracił czasu i informował nowego kolege˛:
– To rzadkos´c´, Declan, sa˛dze˛, z˙e che˛tnie sie˛ temu
przyjrzysz. Nasz oddział jest nieduz˙y, ale mamy tu
szerokie spektrum interesuja˛cych przypadko´w. No i jest
bardzo miło. Masz bliz˙szy kontakt z pacjentem niz˙
w duz˙ym szpitalu albo prywatnym laboratorium, no i...
– Urwał. – Spo´jrzmy na ten wspaniały materiał. Caroline?
– Juz˙ prawie... – Wzie˛ła sie˛ w gars´c´, by nie mys´lec´, z˙e
Declan stoi tak blisko. – Prosze˛. – Z ulga˛ odsune˛ła
krzesło, zgaduja˛c, z˙e Tom zechce zaja˛c´ centralne miejsce.
Musiała otrzec´ sie˛ o Declana, by obaj me˛z˙czyz´ni
mogli usia˛s´c´. Declan przeprosił, ona takz˙e przeprosiła.
Usiadłszy, zajrzał w okular mikroskopu. Teraz wi-
działa jego pochylony kark, włosy przycie˛te tuz˙ nad
kołnierzem koszuli. Tom wyraz´nie nie był zadowolony
z komo´rek, kto´re wybrała Caroline, przez kilka sekund
poruszał pokre˛tłem, zanim znalazł to, czego szukał.
Declan siedział naprzeciw niej, Natalia zaje˛ła ostatnie
wolne miejsce.
19
MIŁOSNA TERAPIA
– O tak, teraz duz˙o lepiej – uznał Tom. Pokre˛cił
kolejna˛ gałka˛ i malen´ka złota strzałka wskazała grupe˛
komo´rek. – Declan? Pie˛kne, co?
– Tak. Pie˛kne.
Jego ton przywio´dł Caroline na mys´l kro´lowa˛, kto´ra
uprzejmie wyraz˙a podziw dla dekoracji z kwiato´w
zrobionej na jej czes´c´.
Osobliwe, z˙e tym medykom z kolonii tak bardzo
zalez˙y, by juz˙ pierwszego dnia obejrzał jakies´ inte-
resuja˛ce przypadki, pomys´lał z kolei Declan.
– Poza tym, oczywis´cie, z˙e ten pacjent nie poz˙yje
dłuz˙ej niz˙ do kon´ca roku – oznajmiła Caroline, wro´ciła do
swojego biurka i zacze˛ła wprowadzac´ dane do kompute-
ra, nie zwaz˙aja˛c na to, jak lekarze przyje˛li ten komentarz.
Jej słowa były przeznaczone dla Toma. Nie wolno
w ten sposo´b wyraz˙ac´ sie˛ o materiale do badania.
Prawde˛ powiedziawszy, jej uwaga zabrzmiała bardziej
jak krytyka Declana, choc´ usłyszała w głosie irlandz-
kiego patologa lekka˛ ironie˛ i wiedziała, z˙e z premedyta-
cja˛ powto´rzył niczym echo okres´lenie szefa.
– Ma pani racje˛, Caroline – stwierdził Declan, staja˛c
za jej krzesłem. – Jakis´ lekarz be˛dzie musiał przekazac´
komus´ złe wiadomos´ci, kiedy otrzyma ten raport, Tom.
– Ale nie musi to byc´ nikt z naszych – odparł Tom,
jakby nie zwro´cił uwagi na delikatny wyrzut. – Nasz rejon
jest spory. Kto´regos´ dnia be˛dziesz miał okazje˛ rozmawiac´
przez telefon z internista˛, kto´ry jest setki kilometro´w sta˛d
albo i dalej. W Londynie nie miałes´ takiej okazji.
W dalszym cia˛gu opowiadaja˛c z entuzjazmem o swo-
im oddziale, Tom zaprowadził Declana do jego nowego
gabinetu. Caroline odetchne˛ła i zabrała sie˛ do pracy.
20
LILIAN DARCY
Po czterech godzinach i paru wycieczkach do labora-
torium albo do gabinetu Toma z pytaniami, poczuła bo´l
w krzyz˙u i zamierzała wykonac´ kilka c´wiczen´ rozcia˛-
gaja˛cych. Zamo´wiono nowe ergonomiczne krzesła, ale
jeszcze do nich nie dotarły. Tyle godzin przy mikro-
skopie, i to przy pełnej koncentracji.
Odsune˛ła krzesło i wycia˛gne˛ła ramiona. W tym samym
momencie Tom i Declan przechodzili obok pokoju cy-
tologo´w i przystane˛li w drzwiach. W ten sposo´b obaj mieli
okazje˛ ujrzec´, z˙e Caroline przecia˛ga sie˛ jak kotka.
– Zabieram Declana na lunch do miasta – poinfor-
mował Tom. – Glenfallon zaskoczy go pozytywnie,
zwłaszcza jez˙eli po´jdziemy przez Old Bank.
– Pie˛knie – powiedziała i omal nie ugryzła sie˛ w je˛zyk.
– Moz˙e poszłaby pani z nami? – zaproponował
Irlandczyk, posyłaja˛c jej us´miech.
– Dzie˛kuje˛, umo´wiłam sie˛ z Natalia˛ – odparła, wy-
tra˛cona z ro´wnowagi.
Declan wzruszył ramionami i opus´cił ka˛ciki ust.
– Szkoda.
Za po´z´no us´wiadomiła sobie, z˙e jego propozycja nie
była czysta˛ uprzejmos´cia˛. On rzeczywis´cie chciał, by
ktos´ pomo´gł mu stonowac´ entuzjazm Toma.
Och, Tom, drogi, zdesperowany Tom! Be˛dziemy
miec´ szcze˛s´cie, jes´li zatrzymamy tu tego nowego przez
po´ł roku, pomys´lała, kiedy obaj me˛z˙czyz´ni byli juz˙ na
schodach.
21
MIŁOSNA TERAPIA
ROZDZIAŁ TRZECI
– Powinnam była odmo´wic´ Tomowi – mrukne˛ła pod
nosem, z wybiciem pia˛tej po południu parkuja˛c samo-
cho´d przed domem rodzico´w. – Naprawde˛ nie mam na
to ochoty.
– Declan wyszedł wczes´niej – poinformował ja˛ Tom
przed po´ł godzina˛. – Nie skon´czył sie˛ rozpakowywac´.
Wpadnij do niego w drodze do domu, dobrze? Z
˙
eby sie˛
upewnic´, czy wszystko gra. Moz˙esz przy okazji wspo-
mniec´ o grillu. Natalia che˛tnie uz˙yczy nam swojego
ogrodu.
– Moz˙esz mu jutro sam wspomniec´.
– Im szybciej, tym lepiej – odparł stanowczo Tom
– bo jeszcze sobie co innego zaplanuje.
– No to zadzwon´ do niego.
– Lepiej to zrobic´ osobis´cie. Tylko ba˛dz´ elastyczna,
Caroline. Jes´li zechce przyjs´c´ z Suzy, a ona nie przyjez˙-
dz˙a na ten weekend, zaproponuj naste˛pny.
– W porza˛dku. – Rozumiała niepoko´j Toma, choc´
miała przy tym s´wiadomos´c´, z˙e Tom z´le zabiera sie˛ do
rzeczy.
No i niestety naprawde˛ nie miała z˙adnej wymo´wki.
Josh w poniedziałki po lekcjach chodził z Rohanem na
gimnastyke˛. Matka Rohana zaofiarowała sie˛, z˙e od-
bierze chłopco´w i zatrzyma Josha na kolacji.
Declan nie znał rzecz jasna tych plano´w, ale jes´li
szcze˛s´cie jej dopisze, nie zastanie go w domu...
– Czes´c´ – rzuciła, kiedy stana˛ł w drzwiach.
– Czes´c´, witam. – Posłał jej wymuszony us´miech.
Spodnie i koszule˛, w kto´rych był w pracy, zamienił na
znoszone dz˙insy, sportowe buty i czarny T-shirt. Caro-
line nie miała poje˛cia, czy Suzy jest nadal w mies´cie.
Tak czy owak, czuła sie˛ tu jak intruz.
– Wejdz´ – dodał po chwili.
Jego długawe włosy lekko zburzyły sie˛ podczas prac
domowych, czyms´ ubrudził twarz. Czuł to, bo wyja˛ł
chusteczke˛ z kieszeni spodni i wytarł sie˛, marszcza˛c
przy tym czoło. Czekał, az˙ Caroline zacznie mo´wic´.
– Nie be˛de˛ wchodzic´. Wpadłam tylko zapytac´, czy
wszystko w porza˛dku, czy jestes´cie zadowoleni. Z domu
– dodała, jakby mo´gł odebrac´ jej słowa jako pytanie
o stan ich zwia˛zku.
– W porza˛dku – odparł. – Suzy rano wyjechała. Do
kon´ca tygodnia pracuje nad scenariuszem. Ale wszystko
gra, z kurka leci ciepła woda, lodo´wka chłodzi, czego
wie˛cej moglibys´my pragna˛c´?
– To dobrze. S
´
wietnie.
– O, cos´ mi sie˛ przypomniało. Czy mo´głbym gdzies´
przechowac´ opro´z˙nione pudła? – Rozcia˛gna˛ł ostatnie
słowo, kto´re jakby odbiło sie˛ od jego je˛zyka i zadrz˙ało.
Caroline mogłaby zamkna˛c´ oczy i słuchac´ jego akcentu
tak, jak słucha sie˛ muzyki. – Moz˙e na go´rze? Albo
w garaz˙u, jez˙eli nie przecieka? Poskładam je. Nie zajma˛
duz˙o miejsca, ale chce˛ je zatrzymac´.
Przez dwa lata. Do chwili, kiedy wraz z Suzy wro´ci
do Sydney. Marzenie szefa to marzenie s´cie˛tej głowy.
23
MIŁOSNA TERAPIA
– Moz˙e byc´ – odrzekła ogo´lnikowo, czuja˛c, jak ze
wzgle˛du na Toma zalewa ja˛ fala rozczarowania. – W ga-
raz˙u powinno byc´ sucho, tak, albo na strychu. Wie˛c jak
wolisz.
– S
´
wietnie.
– W garaz˙u jest aluminiowa drabina. Moz˙esz poło-
z˙yc´ ja˛ na betonie, a na niej pudła. W ten sposo´b be˛dzie
przepływ powietrza pod spodem i nie dostanie sie˛ do
nich wilgoc´.
– Dobry pomysł. Dzie˛ki.
Widziała, z˙e według Declana rozmowa dobiegła
kon´ca.
– Hm – zacze˛ła. – Mam jeszcze zaprosic´ cie˛ na
grilla.
– Masz mnie zaprosic´?
– W imieniu Toma. To znaczy rozmawialis´my
o tym, wszyscy. Grill be˛dzie u Natalii. Takie powitanie
na oddziale, okazja, z˙eby poznac´ ludzi ze szpitala,
a takz˙e nasze rodziny. W ten weekend albo naste˛pny,
zalez˙y, kiedy be˛dzie Suzy. Bo oczywis´cie ona tez˙ jest
zaproszona, chcemy...
Zamilcz, Caroline.
– Nie jestem pewien, kiedy przyjedzie. – Mie˛dzy
jego brwiami powstała zmarszczka. Nadała mu dos´c´
złowrogi wygla˛d, sugeruja˛c, z˙e za jego uprzejmos´cia˛
i przychylnym usposobieniem kryje sie˛ silna wola. –
Zalez˙y, czy be˛dzie robiła poprawki. Dam ci znac´,
dobrze?
– Powiadom Toma.
– Mogłabys´ przy okazji napomkna˛c´ Tomowi, z˙eby
sie˛ troche˛ wyluzował? – Us´miechna˛ł sie˛ przepraszaja˛co,
24
LILIAN DARCY
a w jego policzku pokazał sie˛ dołeczek. – Czuje˛ sie˛
troche˛...
Wiedziała, z˙e ,,troche˛’’ to delikatnie powiedziane.
– Tak, wiem, przytłoczony, wiem. – Przyłoz˙yła dło-
nie do rozpalonych policzko´w. – Pozwo´l, z˙e przeprosze˛
w jego imieniu. Tom ma jak najlepsze che˛ci, ale czasami
nie potrafi odpus´cic´. Nie znieche˛caj sie˛, poniewaz˙
wszyscy tu z˙ywimy głe˛boka˛ nadzieje˛, z˙e zostaniesz...
O do diabła! Robie˛ to samo. Jestem ro´wnie z˙ałosna jak
Tom.
Podniosła na niego wzrok, krzywia˛c wargi w roz-
paczliwym grymasie, i rozłoz˙yła bezradnie ramiona.
– Hej, no juz˙. – Jego głos był jak słodkie mleko. – To
s´mieszne. Moz˙e jednak wejdziesz? Powaz˙nie, napijemy
sie˛ wina. Albo piwa, jes´li wolisz. Mam jedno i drugie.
– Nie, ja... – Moz˙e udac´, z˙e musi odebrac´ Josha.
– Bardzo prosze˛. Wybacz, z˙e nie pomys´lałem o tym
od razu. Chyba nie masz zamiaru przez naste˛pna˛ godzi-
ne˛ wcielac´ sie˛ w przewodnik po Glenfallon, co?
– Och nie! Czy Tom...?
– Całe trzy kwadranse. Wytwo´rnie win, gaje oliwne,
Park Narodowy Carrawirra...
– O nie, to straszne!
Rozes´miała sie˛, poniewaz˙ Declan sie˛ s´miał. A wtedy
jego oczy były bardziej niebieskie niz˙ szare, i błysz-
czały. Dzie˛ki Bogu, z˙e ma poczucie humoru!
Poszła za nim do kuchni. Po drodze przezabawnie
nas´ladował akcent Toma, akcent wykształconego Au-
stralijczyka, kto´ry je˛zykiem wprost z reklamowego
folderu zachwala uroki Glenfallon.
– ,,Połoz˙one pos´ro´d wzgo´rz, kto´re schodza˛ łagodnie
25
MIŁOSNA TERAPIA
ku wielokrotnie nagradzanym płodnym winnicom...’’
Białe czy czerwone?
– Prosze˛ białe.
Otworzył lodo´wke˛ i wyja˛ł butelke˛.
– Verdelho. Wczoraj zrobilis´my z Suzy wycieczke˛
po wytwo´rniach, wie˛c wino jest miejscowe.
– Autokarowy objazd Leader Buslines? Rok temu
odbyłam te˛ wycieczke˛ z przyjacio´łkami.
– A ja sa˛dziłem, z˙e to atrakcja dla turysto´w.
– Tak, ale teraz moge˛ udawac´, z˙e wiem, co to jest
verdelho.
– A zatem wiemy mniej wie˛cej tyle samo. Idziemy
na werande˛?
Na oszklonej werandzie Declan i Suzy ustawili sprze˛t
graja˛cy oraz telewizor. Kanapy, fotele i stoliki stały
przodem do przeszklonych drzwi, kto´re wychodziły na
patio. Tam z kolei umies´cili gazowy grill i s´wiez˙o
nabyte drzewka pomaran´czowe w doniczkach.
Declan przyjechał tu tylko na jakis´ czas, lecz mimo to
starał sie˛ stworzyc´ domowa˛ atmosfere˛. Caroline dało to
odrobine˛ nadziei, z˙e spełnia˛ sie˛ oczekiwania Toma.
Declan, jakby czytał w jej mys´lach, poprosił:
– Powiedz mi cos´ o Tomie. Dlaczego tak mnie
przes´laduje? – Us´miechna˛ł sie˛, by złagodzic´ wymowe˛
tego pytania.
Kiedy usiłowała dobrac´ słowa i ułoz˙yc´ je w zdanie,
Declan zapadł sie˛ w mie˛kkich pasiastych poduchach,
kto´re lez˙ały na wyplatanej sofie, po czym wycia˛gna˛ł
re˛ke˛ do stolika, na kto´rym postawił wino. Patrza˛c na
jego dłonie, kiedy odkorkowywał butelke˛, Caroline
powiedziała:
26
LILIAN DARCY
– On chciałby, z˙ebys´ zapus´cił tu korzenie.
– Przeciez˙ wie, z˙e to mało prawdopodobne.
Korek wyskoczył z butelki z charakterystycznym
odgłosem, po czym wino w kolorze słomki popłyne˛ło
do kieliszko´w na wysokiej no´z˙ce. Declan zatkał butelke˛
i postawił ja˛ na stoliku obok drewnianej misy z czyms´,
co nazwał chrupkami.
– Tak – odparła – ale teraz potrzebujemy dwo´ch
patologo´w. Tom zas´... – zawahała sie˛, waz˙a˛c pros´be˛
Toma o dyskrecje˛ – w kon´cu po´jdzie na emeryture˛.
A jest tak bardzo zaangaz˙owany w prace˛, z˙e nie potrafi
brac´ pod uwage˛ odejs´cia, dopo´ki nie znajdzie kogos´
odpowiedniego.
– W zwia˛zku z chronicznym brakiem specjalisto´w
na australijskiej prowincji, tak? – Declan wstał i podał
jej kieliszek.
– Tak.
– To ładne miasto – stwierdził.
– Tak, bardzo ładne. Ale wiem, z˙e twoje z˙ycie
prywatne nie pozwoli na spełnienie plano´w Toma.
W kaz˙dym razie postaram sie˛, z˙eby cie˛ dłuz˙ej nie
przes´ladował.
– Wszystko jest okej, po´ki mam z kim go obs´miac´.
– To znaczy ze mna˛?
– Jes´li wolno. – Tym razem na dłuz˙ej spotkali sie˛
wzrokiem.
– Lubie˛ sie˛ s´miac´. Ale lubie˛ tez˙ Toma. Nie ba˛dz´ dla
niego niemiły.
– Przykro mi, z˙e cos´ takiego przyszło ci do głowy.
– Wcale cie˛ o to nie podejrzewam. Ale nie znam cie˛
dobrze...
27
MIŁOSNA TERAPIA
Po jakiejs´ godzinie znała go juz˙ lepiej. Wiedziała na
przykład, z˙e umiał słuchac´, powaz˙nie traktował prace˛,
lubił jej wywaz˙one tempo i fakt, z˙e sprzyja samotnos´ci.
– Nie lubisz kontakto´w z pacjentami?
– Och nie, przeciwnie. Pacjenci, ludzie, sa˛ fascynu-
ja˛cy. Brałem pod uwage˛ dwie specjalizacje, ta˛ druga˛
było ratownictwo medyczne, ale to zbyt... wielka siła,
czy jak to nazwac´. Za bardzo wszystko przez˙ywam, na
długi dystans szybko bym sie˛ wypalił. Patologia jest jak
rozwia˛zywanie łamigło´wek. Daje satysfakcje˛, wymaga
wysiłku intelektualnego, organizacji. Zreszta˛, znasz to.
Pewnie z tych samych powodo´w zostałas´ cytologiem.
– Porzuciłam medycyne˛ i nie lubiłam siebie. – Wino
uderzyło jej do głowy. Nie powinna mo´wic´ mu takich
rzeczy. – Chciałam zostac´ lekarzem, ale nie dałam rady,
kiedy Josh przyszedł na s´wiat.
– Two´j syn? Ile ma lat?
– Jedenas´cie, wkro´tce juz˙ dwanas´cie. Gdyby mi
starczyło rozsa˛dku, zrobiłabym sobie dwa lata przerwy.
Ale nie, ja cia˛gne˛łam dalej, podeszłam do egzamino´w
po trzecim roku, nie s´pia˛c ani minuty, i oblałam.
Podejrzewam, z˙e... Patrza˛c realnie, moje małz˙en´stwo
zacze˛ło szwankowac´, zanim jeszcze urodziłam i... Rety,
to verdelho daje kopa, co?
– Miłego kopa. – Jego błyszcza˛ce oczy zamkne˛ły ja˛
w promieniu tan´cza˛cego irlandzkiego blasku.
– Nie tak miłego – stwierdziła – raczej bardzo
zdradliwego. Nie miałam zamiaru opowiadac´ ci o swo-
im rozwodzie, tylko o pracy. Nie chce˛ sie˛ czuc´ jak
kompletny nieudacznik. W kaz˙dym razie chciałam w ja-
kis´ sposo´b podtrzymac´ zwia˛zek z medycyna˛, w jakis´
28
LILIAN DARCY
satysfakcjonuja˛cy sposo´b. I tak zrobiłam szkołe˛ wieczo-
rowa˛, a potem dwuletni kurs, tym razem dzienny. Cztery
lata temu wro´ciłam tutaj i odta˛d pracuje˛ pod kierownict-
wem Toma.
– Hm – mrukna˛ł Declan. Jego oczy nadal błyszczały.
– Wybacz. Zwykle nie zaprawiam sie˛ jednym kieli-
szkiem i nie opowiadam ludziom pełnej wersji swojego
z˙yciorysu.
I nie chce˛, z˙ebys´ pomys´lał, z˙e jestem okropna˛ pijana˛
rozwo´dka˛, kto´ra nie wie, kiedy is´c´ do domu.
Podniosła sie˛ i odstawiła pusty kieliszek.
– Dolałem ci – oznajmił. – Nie zauwaz˙yłas´.
– Dolałes´? A ja mam pusty z˙oła˛dek.
– Masz racje˛, powinienem zapytac´. Niewinny bła˛d.
Słuchaj, mogłabys´ pokazac´ mi te˛ drabine˛ przed wyj-
s´ciem? Nie przypominam sobie, z˙ebym ja˛ widział w ga-
raz˙u.
– Och, tata pewnie połoz˙ył ja˛ na stryszku. Pomoge˛ ci
ja˛zdja˛c´. Pod warunkiem, z˙e wypije˛ duz˙a˛szklanke˛ wody.
Woda odrobine˛ jej pomogła. Declan poradził sobie
z oporna˛ kło´dka˛ u drewnianych drzwi o wiele lepiej, niz˙
zdołałaby to uczynic´ Caroline.
Samocho´d Declana stał przed garaz˙em na betonie.
Był to najnowszy model audi, ciemnonobieski i błysz-
cza˛cy.
– Czy powinienem trzymac´ wo´z w garaz˙u? – Do-
strzegł jej spojrzenie skierowane na samocho´d. – Nie
chciało mi sie˛, skoro nie ma tu automatycznie ot-
wieranych drzwi.
– Na podjez´dzie jest bezpiecznie... Tak. Daleko do
drogi, po zmierzchu prawie nie widac´ stamta˛d domu.
29
MIŁOSNA TERAPIA
Prawde˛ mo´wia˛c, zmierzch włas´nie zacza˛ł zapadac´.
Declan otworzył szeroko drzwi, a ona znalazła kontakt.
Kiedy była dzieckiem, bała sie˛ tam wchodzic´, zreszta˛
teraz tez˙ szła ostroz˙nie ze strachu przed paja˛kami.
– Tak, jest na go´rze. – Pokazała palcem. Na stryszku
ojciec przechowywał nie tylko drabine˛, ale tez˙ stare
drewno przeznaczone do jakichs´ jego stolarskich celo´w,
kto´rych nie potrafił sprecyzowac´ i kto´re rzadko sie˛
materializowały. – Stan´ na stole. To znaczy ja na nim
stane˛ i podam ci drabine˛.
– Nie, ja to zrobie˛.
Wspia˛ł sie˛ na blat roboczy wbudowany pod oknem,
zanim zda˛z˙yła cokolwiek powiedziec´. Podziwiała jego
sylwetke˛ i pewne ruchy. Powoli zsuwał drabine˛, a ona
w sama˛ pore˛ pohamowała swo´j łapczywy wzrok.
– Pewnie tam strasznie brudno – zauwaz˙yła.
– Nie. Naprawde˛? – Us´miechna˛ł sie˛ i pokazał jej
szare i tłuste od brudu dłonie.
– Och, gorzej niz˙ mys´lałam. Wybacz.
– A ja akurat włoz˙yłem swoje najlepsze ciuchy.
Prawde˛ mo´wia˛c... – Zmarszczył czoło, patrza˛c na nia˛.
Jej policzki zalał rumieniec, czuła dwa dodatkowe
kilogramy, kto´rych nie zda˛z˙yła zrzucic´, nies´wiez˙a˛ bluz-
ke˛ i pełne piersi, kto´re przystoja˛ zmysłowej gwiez´dzie
filmowej, ale nie samotnej matce, rozwo´dce z prowincji.
– To ty masz ładne ciuchy.
– Nie wytre˛ sobie ra˛k w spo´dnice˛.
– Na pewno?
Caroline skine˛ła głowa˛.
– Przepraszam za ten stary garaz˙.
– Kiedy mi sie˛ podoba, ma charakter. Czuje˛, jak
30
LILIAN DARCY
rzuca na mnie urok. Pewnie niedługo be˛de˛ grzebał
w tych narze˛dziach.
– O nie, ty tez˙! – je˛kne˛ła.
– Masz cos´ przeciwko domowej złotej ra˛czce?
– Znam takich domowych majstro´w, kto´rzy nie kon´-
cza˛ z˙adnej pracy, na przykład mo´j tata! – Złapała
spuszczana˛ z go´ry drabine˛ i powoli stawiała ja˛ na ziemi.
Declan zeskoczył ze stołu. Gdy otarł sie˛ niechca˛cy
ramieniem o jej ramie˛, wcia˛gne˛ła w nozdrza ciepły
i dziwnie miły zapach kurzu, bawełny i me˛skiego
antyperspirantu. Potem usłyszała, jak Declan klnie pod
nosem.
– Cie˛z˙ka? – spytała z bezpiecznej odległos´ci, stoja˛c
juz˙ na podjez´dzie obok jego samochodu.
– Ani troche˛. Tutaj ja˛ połoz˙yc´?
– Tak. Jes´li połoz˙ysz ja˛, jak mo´wiłam, moz˙esz na
niej umies´cic´ kartony, i jeszcze zostanie miejsce na
samocho´d. Pomo´c ci przenies´c´ kartony?
– Nie. – Popatrzył na nia˛ z us´miechem. – Pewnie
musisz...
– Odebrac´ Josha, tak. – Powinna była posłuz˙yc´ sie˛
tym pretekstem godzine˛ temu i unikna˛c´ zdradliwego
wina.
– Pomogłas´ mi juz˙ z drabina˛. Powiem Tomowi, z˙e
okazałas´ mi wiele serdecznos´ci i poczułem sie˛ jak
w domu – cia˛gna˛ł Declan z iskierkami w oczach.
Us´miechne˛ła sie˛, zakłopotana swa˛ reakcja˛ na dotyk
jego ramienia i swoboda˛, z jaka˛ ja˛ traktował. Zupełnie
jakby wspo´lne rozbawienie z powodu drogiego Toma
poła˛czyło ich słodka˛ tajemnica˛, jakby stanowiło po-
cza˛tek przyjaz´ni.
31
MIŁOSNA TERAPIA
Declan McCulloch jest atrakcyjny, ten fakt nie
umkna˛ł jej uwagi. Ale ona nie moz˙e – nie powinna, nie
wolno jej – czuc´ do tego me˛z˙czyzny nic osobistego.
Miła, pomys´lał po wyjs´ciu Caroline.
Lubił miec´ w miejscu pracy kogos´, z kim mo´gł sie˛
pos´miac´. Tom zapewne zawsze be˛dzie mu nadskakiwał,
Natalia lepiej z˙artowałaby w je˛zyku rosyjskim, sekretar-
ka Steph i trzy laborantki stanowiły na razie nieodkryta˛
karte˛, nie zda˛z˙ył z nimi wiele porozmawiac´. Z kolei
Caroline wydawała sie˛ inteligentna i zabawna, miała
własne z˙ycie i przedstawiała soba˛ osobliwa˛ mieszanke˛
siły i wa˛tpliwos´ci, kto´ra mu przypadła do gustu. Widział
w niej sprzymierzen´ca. Kogos´, na kogo moz˙na liczyc´.
Kilka razy we˛drował do garaz˙u z kartonami, po czym
zgasił tam s´wiatło i zamkna˛ł skrzypia˛ce drzwi. Samocho´d
jego ojca stał za podobnymi drzwiami, starymi drzwiami
z rozpadaja˛cego sie˛ drewna, kto´re rzadko malowano.
Samocho´d zreszta˛tez˙ był stary, morris. Trzymał sie˛ kupy
dzie˛ki irlandzkiej brawurze, a w ostatnich latach znajdo-
wał sie˛ juz˙ w tak opłakanym stanie, z˙e cze˛s´ciej był pchany
przez Declana oraz jego rodzen´stwo, niz˙ jez´dził.
Dobry Boz˙e, jak sta˛d daleko do rodzinnego domu!
Zamkna˛ł kło´dke˛. Zapadła juz˙ kompletna ciemnos´c´,
noc była bezksie˛z˙ycowa. I chociaz˙ s´wiatło wylewało sie˛
przez okna, dom wygla˛dał na opuszczony.
Suzy tez˙ była daleko, w Sydney.
Pisała o dziwacznych porach. Wstawała o czwartej ra-
no i pracowała przy komputerze mniej wie˛cej do połu-
dnia. Potem jadła lunch i spała az˙ do czwartej, a nawet
pia˛tej po południu, a po przebudzeniu brała prysznic i by-
32
LILIAN DARCY
ła gotowa is´c´ w miasto. Uwielbiała przesiadywac´ w knaj-
pie z grupa˛ przyjacio´ł – pisarzy, muzyko´w, prawniko´w,
kaz˙dym, kto miał temperament i bystry umysł – i gadac´
godzinami. Zazwyczaj około po´łnocy, czasami po´z´niej,
kładła sie˛ do ło´z˙ka.
Jak przez˙yja˛ kolejny rok? Glenfallon to jedno z tych
miasteczek z amerykan´skich ballad country, gdzie
o dziewia˛tej gasna˛ wszystkie s´wiatła.
Suzy juz˙ go uprzedziła, z˙e jej rozkład dnia ulegnie
zmianie, gdy zacznie pracowac´ nad powies´cia˛. Plano-
wała, z˙e be˛dzie to rytm regularniejszy. Ale czy to
wyjdzie? Jak ona sobie poradzi bez stymulacji, jaka˛ jest
dla niej wielkomiejskie z˙ycie?
Po´ki co, Declan został sam w dziurze, o kto´rej jeszcze
rok wczes´niej nie słyszał, w kraju, do kto´rego nie
zamierzał wyjez˙dz˙ac´. To nie wina Suzy. I nie jego wina.
Raptem poczuł sie˛ samotny. A przy tym nie był wcale
przekonany, z˙e to poczucie znikne˛łoby, gdyby teraz
jakims´ cudem Suzy stane˛ła w drzwiach.
33
MIŁOSNA TERAPIA
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Powiedział, kiedy przyjedzie Suzy? – pytał Tom.
– Nie, jeszcze tego nie wie. To zalez˙y od poprawek
w scenariuszu.
– Chciałbym, z˙eby juz˙ skon´czyła z ta˛ telewizja˛
i zabrała sie˛ do powies´ci.
– Ona by przyjechała, ale wia˛z˙e ja˛ umowa.
– Bardzo bym chciał urza˛dzic´ grilla, po´ki mamy
ładna˛ pogode˛. Pokazac´ Declanowi nasz styl z˙ycia.
– Czy to znaczy, z˙e Eileen jest w tej chwili w Mel-
bourne, tak? – spytała łagodnie Caroline.
Tom zamrugał powiekami.
– Tak, wczoraj wyjechała. Ska˛d wiesz?
– Och, ta aura cichej rozpaczy i wisza˛ce w powietrzu
załamanie psychiczne.
– Az˙ tak z´le?
– Uhm. Posłuchaj, Declan zaprosił mnie wczoraj
wieczorem na kieliszek wina...
– To s´wietnie! Nic nie mo´wiłas´.
Nie, zachowałam to dla siebie i nawet nie wiem
dlaczego.
– I troche˛ pogadalis´my tak od serca.
– Jeszcze lepiej! Jez˙eli be˛dzie wiedział, z˙e ma na
oddziale przyjazna˛ dusze˛...
– I tak jak przypuszczałam, twoje nadzieje sa˛ po
prostu płonne. Zanim poznał Suzy, pracował i mieszkał
w Londynie. Dla niej zgodził sie˛ na przeprowadzke˛ do
Sydney i roczne albo dwuletnie wygnanie na prowincje˛,
ale obydwoje sa˛ nastawieni na z˙ycie w mies´cie...
– Przeciez˙ ona chce sie˛ zakopac´ w buszu, z˙eby pra-
cowac´ nad swoim wielkim dziełem.
– Do czasu, az˙ je skon´czy. A potem jego wygnanie
dobiegnie kon´ca, a ona widzi sie˛ z powrotem w Sydney,
gdzie be˛dzie robic´ furore˛ swoja˛ ksia˛z˙ka˛.
– Nie brak jej tupetu.
– Tez˙ odniosłam takie wraz˙enie.
– I tak urza˛dzimy grilla.
– Oczywis´cie, byle bez podteksto´w, Tom. Jez˙eli Suzy
nie be˛dzie tu przez dwa kolejne tygodnie, nie martw sie˛.
– Nie, cholera. – Zacisna˛ł dłonie. – Urza˛dzimy grilla
w tym tygodniu. Bez niej. Nie moz˙emy skazywac´ go na
samotnos´c´ tylko dlatego, z˙e jej tu nie ma.
Wszystkim odpowiadał najbliz˙szy weekend. Takz˙e
Declan che˛tnie zaakceptował ten termin. Tom poprosił
swych wspo´łpracowniko´w, by namo´wili na udział w im-
prezie dodatkowo kilka zaprzyjaz´nionych oso´b. Caro-
line zaprosiła przyjacio´łki Kit i Emme˛ z me˛z˙ami, Gia-
nem i Pete’em, oraz Nell.
Natalia i Aleksiej Akmanovowie nie przepadali za
pracami w ogrodzie. Niedawno zainstalowali ogrzewa-
ny energia˛ słoneczna˛ basen, kto´ry wraz z grillem oraz
meblami ogrodowymi zapełniał cała˛ przestrzen´ na ty-
łach domu.
Wszyscy gos´cie przynies´li ze soba˛ kostiumy ka˛pielo-
we, cos´ do picia i cos´ do jedzenia. Kiedy przyjechała
Caroline, było tam juz˙ ze czterdzies´ci oso´b.
35
MIŁOSNA TERAPIA
Declan stał obok grilla i rozmawiał z Aleksiejem,
Gianem, Pete’em i me˛z˙czyzna˛, kto´rego Caroline nie
znała. Trzy przyjacio´łki Caroline skupiły sie˛ woko´ł niej
przy stole z napojami i zarzuciły ja˛ pytaniami.
– Miły facet – stwierdziła Emma. – Prawda?
– Na razie tak. Dota˛d nie zrzucał na nas winy za
swoje błe˛dy.
– Och! – zawołała Kit. – W pia˛tek robiłam sobie
cytologie˛. To ile błe˛do´w popełnił?
– Z
˙
adnego, mam nadzieje˛. Chciałam tylko powie-
dziec´, z˙e nie nalez˙y do tych, kto´rzy wykorzystuja˛ zalez˙-
nos´ci w pracy. Kit, Emma, jestes´cie piele˛gniarkami,
wiecie, o co chodzi.
– Gdzie jest jego dziewczyna?
– No włas´nie, chce˛ poznac´ te˛ Suzy Scenarzystke˛. –
Nell wykrzywiła usta w cynicznym grymasie.
– Z
˙
e tez˙ musiałam to przy tobie powiedziec´, Nell!
– Ale nie ma jej tu, co? – zauwaz˙yła Kit.
– Jest w Sydney. Tom postanowił, z˙e nie be˛dzie na
nia˛ czekał.
– Chyba mu nie przeszkadza. To znaczy temu Dec-
lanowi.
– Och, na pewno jest mu przykro, tyle z˙e tego po
sobie nie pokazuje.
– Nie znamy go, Caroline – przypomniała jej Emma.
– Ty juz˙ go poznałas´.
– Niezbyt dobrze...
Tymczasem Declan wypatrzył Caroline, unio´sł kieli-
szek i posłał jej us´miech. Pomachała mu w odpowiedzi
i poczuła nagła˛fale˛ ciepła i zadowolenia. Niebezpieczna˛
fale˛. Powto´rzyła sobie w duchu, z˙e go nie zna. Tak
36
LILIAN DARCY
naprawde˛ nie wie, jaki to człowiek. A poza tym jest
zwia˛zany z inna˛ kobieta˛. Pomimo to, ilekroc´ go widzia-
ła, cos´ dławiło ja˛ w gardle i nie potrafiła nad tym
zapanowac´.
– Bonnie z wami dzisiaj nie przyszła? – Caroline
spytała Kit di Luzio, by odwro´cic´ uwage˛ od nowego
lekarza.
Kit i Gian rok wczes´niej zaadoptowali trzyletnia˛
Bonnie, co´rke˛ brata Giana, owoc jego kro´tkotrwałego
zwia˛zku. Pragne˛li tez˙ miec´ własne dziecko, ale Kit wal-
czyła z bezpłodnos´cia˛.
Emma i Pete dopiero wzie˛li s´lub po długim i pełnym
rezerwy okresie narzeczen´stwa. Pete musiał rozstrzyg-
na˛c´ wiele trudnych kwestii ze swa˛ była˛ z˙ona˛.
Gos´cie udali sie˛ w kierunku basenu albo grilla.
Caroline została przy stole z napojami, mys´la˛c o wese-
lach przyjacio´łek. Podczas obu s´lubo´w płakała jak bo´br.
Widok dobrze dobranej pary, kto´ra ła˛czyła swe losy
we˛złem małz˙en´skim, poprawiał jej samopoczucie
i przypominał, z˙e sa˛ na s´wiecie me˛z˙czyz´ni niepodobni
do Roberta.
Były ma˛z˙ dzwonił do niej przed paroma dniami.
Chciał w najbliz˙szym czasie zabrac´ Josha na weekend
do Sydney. W Woodside miała powstac´ druz˙yna rugby
złoz˙ona z ojco´w i syno´w. Rok temu Caroline nieche˛tnie
wyraziła zgode˛, by Josh s´ladem ojca porzucił piłke˛
noz˙na˛ i zaja˛ł sie˛ rugby. Rozumiała, z˙e Robert pragnie
wprowadzic´ syna w tajniki tej gry. Tylko dlaczego
w Woodside?
To była szkoła, kto´ra˛ ukon´czył Robert, ale nie ocze-
kuje chyba, z˙e Josh be˛dzie tam ucze˛szczał? W Glen-
37
MIŁOSNA TERAPIA
fallon istnieje dobra prywatna szkoła dla chłopco´w. To
powinno przekonac´ Roberta, kto´ry wcia˛z˙ podkres´lał,
jakie to waz˙ne, z˙eby syn od wczesnych lat obracał sie˛ we
włas´ciwych kre˛gach.
Gdyby Josh miał ucze˛szczac´ do szkoły w Woodside,
musiałby zamieszkac´ w internacie, a to znaczyłoby...
– Nie jestes´ głodna? – zapytał Declan. Nie zauwaz˙y-
ła, kiedy do niej podszedł.
– Głodna, ale nie mam ochoty sie˛ pchac´.
– Zrobiłas´ taka˛ mine˛, jakby cos´ sie˛ stało.
– Nie, nic. – Manifestacyjnie wcia˛gne˛ła zapach uno-
sza˛cy sie˛ z jego pełnego talerza. – Ale patrza˛c na te˛
obfitos´c´, z kaz˙da˛ sekunda˛ jestem bardziej głodna.
– No, Caroline, jez˙eli sugerujesz, z˙e nałoz˙yłem sobie
wie˛cej niz˙ wypadało...
– Ska˛d ci to przyszło do głowy? – Z przyjemnos´cia˛
z nim z˙artowała.
– Australijczycy sa˛ całkiem dobrymi kucharzami –
stwierdził – zwłaszcza jes´li chodzi o grilla. Nie boja˛ sie˛
kulinarnych etnicznych mieszanek. Angielskie kiełba-
ski, kebaby, indonezyjskie sataye, rosyjskie pieroz˙ki...
Pomys´lałem, z˙e skoro te potrawy przygotowano na mo-
ja˛ czes´c´, wypada spro´bowac´ wszystkiego, z˙eby nikogo
nie obrazic´.
Jedyny problem polegał na tym, z˙e z˙arty pomie˛dzy
kobieta˛ i me˛z˙czyzna˛ sa˛ bardzo bliskie flirtu. Caroline
czuła, z˙e łatwo przekroczyc´ te˛ granice˛. A ro´wnoczes´nie
nie moz˙e sprawic´ zawodu Tomowi i Eileen. Musi
balansowac´ na cienkiej linie.
– W przyszły weekend gram w tenisa – oznajmił
Declan. – Z dwoma lekarzami i me˛z˙em siostry sekre-
38
LILIAN DARCY
tarki z patologii. Tom nie ma z tym nic wspo´lnego,
prawda?
– Declan!
– W porza˛dku, lubie˛ grac´ w tenisa. Chociaz˙ be˛de˛
zmuszony dyskretnie poodbijac´ piłke˛ o s´ciane˛ garaz˙u
twojego ojca, z˙eby odzyskac´ forme˛ i wygrac´.
Rozes´miała sie˛, a Declan natychmiast rzekł:
– Wez´ sobie cos´ do jedzenia, zanim wszystko zniknie.
Posłuchała go, po czym udała sie˛ w przeciwnym
niz˙ on kierunku i do kon´ca imprezy zamieniła z nim
ledwie słowo. Zauwaz˙yła, z˙e bardzo sprawiedliwie
dzielił swa˛ uwage˛ mie˛dzy pozostałych gos´ci. To upew-
niło Caroline, z˙e z nia˛ nie flirtował. Był po prostu
uprzejmy.
– Caroline, poproszono mnie, z˙ebym zrobił biopsje˛
– oznajmił Declan.
Podniosła wzrok znad szkła z preparatem. Declan stał
w drzwiach laboratorium zrelaksowany i radosny. Czyz˙-
by Suzy przyjez˙dz˙ała na weekend? W pia˛tek po połu-
dniu mało kto był w dobrym nastroju, wie˛c praw-
dopodobne, z˙e ma na co czekac´ – na cos´, co uwolni go od
zme˛czenia, z kto´rym wszyscy walcza˛ pod koniec tygo-
dnia pracy. Po´ł godziny wczes´niej Caroline usłyszała
dobiegaja˛cy z laboratorium dz´wie˛k tłuczonego szkła
i towarzysza˛ce temu pełne irytacji przeklen´stwa.
– Poszłabys´ ze mna˛ i asystowała mi? – zapytał.
– Jeszcze nie byłem na dole.
– Nie ma problemu. – Zerkne˛ła na zegarek: szesnas-
ta trzydzies´ci. O tej porze, zwłaszcza w pia˛tki, raczej nie
wykonuje sie˛ biopsji. To musi byc´ cos´ pilnego.
39
MIŁOSNA TERAPIA
Pokonali schody, wewne˛trzne korytarze i przejs´cia,
po drodze zabrali odpowiedni sprze˛t z magazynu. Nell
wyszła im naprzeciw, kiedy wchodzili na jej oddział.
– Biopsja cienkoigłowa? – spytała. – Pacjentka
w pokoju numer trzy?
– Widziała ja˛ pani? – spytał Declan.
Nell skine˛ła głowa˛.
– Jes´li wam sie˛ uda, pobierzcie materiał, a jes´li nie...
– Zawiesiła głos i znikne˛ła w drugim pokoju.
Declan spojrzał na Caroline, wzruszaja˛c ramionami.
Pacjentka w pokoju numer trzy, Alison Scanlon,
skon´czyła włas´nie czterdzies´ci lat, jak wynikało z karty.
Nie przechodziła dota˛d z˙adnych powaz˙nych choro´b.
Przed po´ł godzina˛ przyjechała do szpitala z krwawie-
niem pod pacha˛.
Krwawienie nie ustawało. Teraz siedziała wypros-
towana i sztywna na skraju kozetki, przyciskaja˛c tam-
pon gazy do boku prawej piersi. Miała załzawione oczy,
tak jak towarzysza˛ca jej kobieta, siostra, jes´li sa˛dzic´ po
fizycznym podobien´stwie. Obydwie miały ciemnoblond
włosy, małe perkate nosy i jasna˛ piegowata˛ cere˛.
Napie˛cie w pokoju było niemal namacalne – złos´c´
poła˛czona z rozpacza˛. Siostra patrzyła na Alison i zacis-
kała wargi, jej broda drz˙ała. Alison z kamienna˛ twarza˛
wbiła wzrok w przestrzen´, zamknie˛ta w swoim własnym
piekle.
Caroline przeszły ciarki. Declan z pewnos´cia˛ to
wszystko zauwaz˙ył, ale niczego po sobie nie pokazał.
– Jestem doktor McCulloch – przedstawił sie˛. – To
moja laborantka, Caroline. Pobierzemy teraz materiał
do badania. To prawa piers´, prawda?
40
LILIAN DARCY
– Nie chce mi pokazac´ – wtra˛ciła siostra. – Ale zmu-
siłam ja˛, z˙eby tu przyszła.
– Oszukałas´ mnie, Megan.
– Jak s´miesz tak mo´wic´?
– Dobrze pani zrobiła, Alison, z˙e przyszła pani do
nas po porade˛ – zapewnił Declan neutralnym tonem.
– Czy zechciałaby sie˛ pani połoz˙yc´? To nie potrwa
długo.
Po policzkach Alison spływały łzy. Połoz˙yła sie˛, ale
wcia˛z˙ przyciskała opatrunek.
– Musi pani teraz lez˙ec´ płasko i zabrac´ re˛ke˛.
Chora skine˛ła głowa˛, zamkne˛ła oczy, zacisne˛ła wargi
i ostroz˙nie podniosła re˛ke˛ z zakrwawiona˛ gaza˛.
Caroline zrobiło sie˛ niedobrze. Megan wstrzymała
oddech, przekle˛ła i mało nie krzykne˛ła.
– Mo´j Boz˙e, Alison, mo´j Boz˙e!
– Zostaw mnie sama˛.
Declan jakims´ cudem nie okazał przeraz˙enia. Kobie-
ta miała w piersi guz wielkos´ci i konsystencji wielkiej
s´liwki. Z rany sa˛czyła sie˛ ropa i krew. Pacjentka od
miesie˛cy musiała wiedziec´, z˙e dzieje sie˛ cos´ złego.
– Dlaczego do tego dopus´ciłas´? – spytała siostra
zachrypłym szeptem. – Mo´j Boz˙e, byłam kiedys´ piele˛g-
niarka˛, gdybys´ mi pokazała... Dlaczego?
– Ska˛d mam wiedziec´? To sie˛ nie liczyło. Po roz-
wodzie...
– Czy dla ciebie liczy sie˛ tylko Eddie? I to, z˙e cie˛
zostawił? Jestem na ciebie ws´ciekła. A co z reszta˛
twoich bliskich? Jak s´miałas´ tak skrzywdzic´ mame˛
i tate˛, i wszystkich innych, i pozwolic´, z˙eby to sie˛ stało?
– Alison – wtra˛cił Declan – prosze˛ lez˙ec´ teraz spo-
41
MIŁOSNA TERAPIA
kojnie, z˙ebym zobaczył, czy mamy szanse˛ pobrac´ ma-
teriał. Caroline, podaj mi s´wiez˙y opatrunek. Spro´buje˛ o-
czys´cic´ sko´re˛ woko´ł rany. Be˛de˛ teraz troche˛ uciskał.
Palcami badał rozde˛ty bok piersi, ale Caroline nie była
wcale zdziwiona, gdy po minucie czy dwo´ch os´wiadczył:
– Nie be˛dziemy tego kontynuowac´, Alison.
– Co to znaczy? – wychrypiała. – Odsyłacie mnie do
domu?
Mine˛ła sekunda, a moz˙e dwie, zanim Declan odparł:
– Nie, nie odsyłamy pani do domu. W kaz˙dym razie
nie na długo. Odsyłam pania˛... – Urwał. – Prosze˛
wybaczyc´, jestem tu nowy. Gdzie pania˛ odsyłamy,
Caroline?
– Do Canberry.
– Oczywis´cie, do Canberry. Do onkologa, kto´ry
zaleci leczenie. Najprawdopodobniej be˛dzie to na po-
cza˛tek radio- i chemioterapia, z˙eby zmniejszyc´ te˛ mase˛
przed operacja˛. To zajmie jakies´ szes´c´ tygodni, bez
koniecznos´ci lez˙enia w szpitalu. Na miejscu ktos´ z pania˛
porozmawia, jak załatwic´ sobie na ten czas lokum
w pobliz˙u szpitala.
Unio´sł brwi, patrza˛c na Caroline, kto´ra potwierdziła
jego słowa skinieniem głowy.
– A wie˛c to rak? – Broda Alison zadrz˙ała.
– Przykro mi. To dos´c´ duz˙y złos´liwy guz. Nie ma
sensu, z˙ebym to przed pania˛ ukrywał.
– Jak w ogo´le moz˙esz jeszcze pytac´? – krzykne˛ła
Megan. – Teraz udajesz, z˙e jestes´ w szoku?
Alison zamkne˛ła oczy, spod powiek płyne˛ły łzy.
– Wiem, byłam głupia. Ale to mi nie ułatwia, Megan.
– Posłuchaj, zrobimy wszystko, co moz˙liwe, dobrze?
42
LILIAN DARCY
– Głos Megan stawał sie˛ coraz bardziej skrzekliwy.
– Pojade˛ z toba˛ do Canberry. Pokonamy to. Moz˙e nie ma
jeszcze przerzuto´w.
Caroline i Declan zostawili siostry pogra˛z˙one w gorz-
kiej rozmowie. Skrzypia˛ce ko´łka wo´zka z narze˛dziami
dodawały do tego absurdalna˛ nute˛ banału.
– Czy istnieje szansa, z˙eby z tego wyszła? – spytała
cicho Caroline w drodze do pokoju piele˛gniarek.
Declan z wolna pokre˛cił głowa˛.
– Nie byłbym tu optymista˛. Taki duz˙y zapalny guz
musiał dac´ przerzuty. W Canberze zrobia˛ jej tomo-
grafie˛...
– Czemu do tego dopus´ciła? Rozumiem, co czuje jej
siostra. Przeciez˙ wiele bliskich jej oso´b kompletnie sie˛
załamie.
– Teraz ona sama jest załamana, jak sa˛dze˛.
– Wie˛c dlaczego?
– Ludzie czasem igraja˛ z losem. Pokazuja˛ je˛zyk
s´mierci. Po rozwodzie musiała stracic´ poczucie wartos´ci.
– A guz ro´sł, no i zawsze było jutro. Zapewne my-
s´lała, z˙e nic takiego sie˛ nie stanie, jes´li zajmie sie˛ tym
jutro.
– No włas´nie. To jeden z najbardziej ekstremalnych
przypadko´w zaprzeczania faktom, z jakimi miałem do
czynienia.
Nell podniosła głowe˛ znad notatek.
– Udało sie˛ panu cos´ zrobic´?
– Nie ma gdzie wbic´ igły. Ogo´lne zakaz˙enie.
– A zatem Canberra. Radioterapia, chemia, potem
powro´t na biopsje˛, z˙eby zobaczyc´, z czym mamy do
czynienia. Szanse sa˛ małe, prawda?
43
MIŁOSNA TERAPIA
– Tak, i ona o tym wie.
– Czy jej siostra to widziała?
– Krzyczała na nia˛ – odparł Declan – ale pomys´-
lałem, z˙e pacjentce dobrze zrobi, jak sie˛ przekona, z˙e
rodzina bardzo ja˛ kocha.
– Istnieja˛ lepsze sposoby na to, z˙eby sie˛ o tym
dowiedziec´ – stwierdziła Nell.
Miała słusznos´c´. Po tym stwierdzeniu nie zostało juz˙
nic do powiedzenia. Caroline i Declan ruszyli w droge˛
powrotna˛ do swojego budynku. Z
˙
adne z nich nie ode-
zwało sie˛ az˙ do schodo´w. Steph akurat wychodziła
z pracy, z˙yczyła im miłego weekendu. Caroline od-
powiedziała sztywno, ale sekretarka w pos´piechu nie
zwro´ciła uwagi na jej ton.
– Caroline, dobrze sie˛ czujesz? – zapytał Declan.
– Dobrze. Pojade˛ do Josha i serdecznie go us´ciskam.
– Załoz˙e˛ sie˛, z˙e to miły dzieciak. – Choc´ była to
tylko grzecznos´ciowa uwaga, zabrzmiała szczerze.
Caroline zerkne˛ła ukradkiem na jego twarz. Zdawała
sobie sprawe˛, z˙e robi to zbyt cze˛sto...
– Tak, chyba tak. Ale matki nie sa˛ obiektywne.
A jakie ty masz plany? Suzy przyjez˙dz˙a na weekend?
Mam nadzieje˛, z˙e nie wracasz do pustego domu.
– Nadal jest w Sydney.
– O, to przykre.
Omal nie wyskoczyła z zaproszeniem: Chodz´ do nas
i zjedz z nami kolacje˛. Declan przystana˛ł tuz˙ przed
drzwiami, kto´re prowadziły na ich oddział, jakby na cos´
czekał, i lekko sie˛ us´miechna˛ł. Jego spojrzenie przy tym
jakos´ zmie˛kło. Caroline zrobiło sie˛ gora˛co.
– No co´z˙ – mrukne˛ła – zrobie˛ porza˛dek na biurku.
44
LILIAN DARCY
– Hm, wiesz moz˙e, czy w House of Siam dobrze
karmia˛?
– Brałam stamta˛d cos´ na wynos, smakowało nam.
Ale ja i Josh lubimy ostre przyprawy.
– A Irlandczycy lubia˛ duszone mie˛so i ziemniaki?
– Teraz us´miechna˛ł sie˛ szeroko, z˙artuja˛c sobie z jej
bezmys´lnego ulegania stereotypom.
– Wybacz.
– No to do poniedziałku, Caroline.
– Jak miło – mrukne˛ła Emma. – Moge˛ juz˙ is´c´ spac´?
– Nie – odparła bezlitos´nie Kit. – Teraz moja kolej.
– I moja – dodała Caroline.
– A co jest napisane w ksia˛z˙ce?
– ,,Po masaz˙u lekko przykryj pacjenta ciepłym re˛cz-
nikiem’’ – czytała Caroline. – ,,Zapros´ go na kilku-
minutowy odpoczynek, zanim wstanie z ło´z˙ka’’. Czyta-
ja˛c mie˛dzy wierszami i pomijaja˛c fakt, z˙e nie korzys-
tamy ze stołu do masaz˙u, rozumiem to w ten sposo´b, z˙e
nie wolno ci spac´.
– Zaczekaj, az˙ be˛dziesz na moim miejscu! – burk-
ne˛ła Nell.
To włas´nie ona kupiła podre˛cznik do samodzielnej
nauki masaz˙u i zaproponowała, by przez kilka tygodni
przerobiły ten kurs. Cztery przyjacio´łki aktywnie sprze-
ciwiały sie˛ opinii, z˙e samotne kobiety na australijskiej
prowincji, w miasteczku wielkos´ci Glenfallon, nie maja˛
co ze soba˛ zrobic´. Same wymys´lały sobie rozrywki.
W poprzednim roku wycieczka po wytwo´rniach
win stanowiła pierwszy punkt ich programu. Potem
Emma dała im kilka lekcji kuchni francuskiej po trzech
45
MIŁOSNA TERAPIA
miesia˛cach przerwy w pracy, kto´re spe˛dziła w paryskiej
szkole kucharskiej. Kit natomiast zamierzała załoz˙yc´
koło czytelnicze pod auspicjami lokalnej biblioteki.
Caroline uwaz˙ała, z˙e powinny tez˙ zaja˛c´ sie˛ filmem.
Jak dota˛d kaz˙da w sobotni wieczo´r w ostatniej chwili
biegła do wypoz˙yczalni i potem samotnie ogla˛dała
w domu film z kasety. Oczywis´cie Kit i Emma nie były
juz˙ samotne. Obydwie miały cudownych partnero´w, do
kto´rych mogły przytulic´ sie˛ przed telewizorem.
Z kolei Nell pod cyniczna˛ powłoka˛ skrywała strach,
z˙e be˛dzie ostatnia˛, kto´ra zostanie sama. Caroline znała ja˛
dos´c´ dobrze, z˙eby o tym nie wiedziec´.
Pro´z˙ne obawy, pomys´lała, rozbieraja˛c sie˛ do pasa
i przytulaja˛c policzek do przykrytej re˛cznikiem karima-
ty na podłodze w salonie Emmy. Poza tym małz˙en´stwo
wcale nie odsune˛ło od nich Kit ani Emmy. Jeszcze nie...
Tego popołudnia Gian i Pete uczestniczyli w kolej-
nym planie Toma, czyli w me˛skim spotkaniu na korcie
tenisowym. Z powodu biednego Declana, oczywis´cie.
Kobiety miały cały dom dla siebie. W tle sa˛czyła sie˛
łagodna muzyka, a one krok po kroku wykonywały
podane w ksia˛z˙ce polecenia.
Caroline oddała sie˛ relaksuja˛cym doznaniom i wkro´t-
ce zrozumiała, dlaczego Nell i Emma tak bezwstydnie
domagały sie˛ snu. Czas sie˛ zatrzymał. Ledwie słyszała
muzyke˛. Wszelkie troski zwia˛zane z Robertem i Joshem
gdzies´ uleciały. Nie mys´lała o niczym, po prostu od-
poczywała...
– Przesuwac´ obiema re˛kami od podstawy kre˛go-
słupa do bioder... – Emma czytała instrukcje dla Nell
koja˛cym, melodyjnym głosem.
46
LILIAN DARCY
Niespodziewanie usłyszały dudnienie na drewnianej
podłodze werandy. Kroki miały nieregularny rytm i na
pewno nalez˙ały do me˛z˙czyzny. Potem odezwał sie˛ niski
głos:
– Mam nadzieje˛, z˙e jutro be˛de˛ mo´gł prowadzic´, albo
Emma mnie przywiezie i odwiezie. Dzie˛ki, Declan.
Pete! Przeciez˙ mecz tenisowy miał trwac´ dłuz˙ej!
– To tylko kilka ulic ode mnie – odparł Declan.
Pete otworzył drzwi i obaj weszli do s´rodka. Nie
otwieraja˛c oczu, Caroline słyszała, z˙e jeden z nich
kus´tyka. Najwyraz´niej Pete.
Dłonie Emmy zatrzymały sie˛ na łopatkach przyjacio´ł-
ki. Caroline czuła s´liski olejek do masaz˙u mie˛dzy swoja˛
sko´ra˛ a palcami Emmy. Lawendowy i ro´z˙any zapach
nabrał mocy i słodko-ostra won´ wnikne˛ła w jej nozdrza.
– Cholera, skre˛ciłem kostke˛, Emma. – Pete zatrzy-
mał sie˛ w drzwiach. – Och!
,,Och’’ jest jak najbardziej na miejscu, uznał Declan,
kto´ry stał za jego plecami.
Me˛z˙czyz´ni trafili na scene˛ bardzo niewinna˛, a ro´wno-
czes´nie niezwykle intymna˛. Na s´rodku pokoju na podło-
dze lez˙ała Caroline Archer, a Nell Cassidy, szefowa od-
działu nagłych wypadko´w, pochylała sie˛ nad jej nagim do
pasa ciałem, na kto´re Declan wolałby teraz nie patrzec´.
Tak czy owak, to Caroline przycia˛gne˛ła jego uwage˛.
Odrzuciła włosy z karku, z˙eby nie zatłus´cił ich olejek.
Wygla˛dała jak us´piona po namie˛tnej nocy. Jej oczy były
zamknie˛te, twarz spokojna i zrelaksowana.
Re˛ce Caroline lez˙ały wzdłuz˙ ciała, jej sko´ra była
gładka jak u dziecka, plecy błyszczały, a nogi przy-
krywał re˛cznik, sie˛gaja˛c niemal bioder.
47
MIŁOSNA TERAPIA
– Nie be˛dziemy wam przeszkadzac´ – stwierdził
Pete. – Declan, napijesz sie˛ piwa?
– S
´
wietny pomysł – odparł Declan.
Byle szybko, prosze˛, dodał w duchu, zanim ktos´ sie˛
zorientuje, z˙e sie˛ gapie˛ i cos´ sie˛ ze mna˛ dzieje.
Podał ramie˛ Pete’owi, kto´ry pokus´tykał z nim na tyły
domu. Pete wyja˛ł z lodo´wki dwie puszki piwa, a takz˙e
paczke˛ mroz˙onego groszku do chłodzenia kostki, i po-
szli razem na zacieniona˛ werande˛.
Declan siadł na krzes´le z je˛kiem ulgi. W kon´cu
dos´wiadczył jedynie normalnej fizycznej reakcji, nad
kto´ra˛ z˙aden me˛z˙czyzna nie ma pełnej kontroli. To
przychodzi i mija, to nie problem... chyba z˙e facet przez
dwa tygodnie nie widzi swojej dziewczyny i nie zobaczy
jej jeszcze przez co najmniej pie˛c´ dni.
Nie miał najmniejszego zamiaru doszukiwac´ sie˛
w owym odruchu niczego ponad fizjologie˛, a jednak go
to zdenerwowało. Nie spodziewał sie˛, z˙e Suzy tak długo
be˛dzie nieobecna. Przedtem beztrosko zapewniała, z˙e
wie˛kszos´c´ pracy be˛dzie wykonywała w Glenfallon,
a jest inaczej.
Widocznie potrzebuje cze˛stszych konsultacji z reda-
ktorami. Jej odcinki rozgrywaja˛ sie˛ w Sydney, musi
odwiedzac´ rozmaite miejsca, z˙eby je potem odpowied-
nio przedstawic´. To ma sens.
Declan wspierał jej kariere˛, ale ro´wnoczes´nie lubił
planowac´. Miał chaotyczne dziecin´stwo, pełne nieprze-
widzianych trudnych chwil i ro´wnie zaskakuja˛cych
okreso´w dobrej passy. Towarzyszyło temu poczucie, z˙e
nigdy nie wiadomo, z kto´rej strony powieje wiatr.
Czy mama be˛dzie miała prace˛? Czy tata wygra na
48
LILIAN DARCY
wys´cigach? Czy o tej porze za tydzien´ be˛da˛ s´wie˛towac´,
czy moz˙e zeskrobywac´ z chleba ples´n´ i ukrywac´ podej-
rzany ste˛chły smak pod warstwa˛ taniego dz˙emu?
Czy Suzy przyjedzie z kon´cem tygodnia, czy tez˙ nie?
Jes´li tak, troche˛ go to uspokoi. Gdyby zas´ miała nie
przyjechac´, wolałby wiedziec´ to jak najwczes´niej, by
przywykna˛c´ do tej mys´li. Ale ona chyba wcale tego nie
rozumie.
Pił piwo w pos´piechu. Pete był gderliwy i zdener-
wowany, co i rusz zerkał do wne˛trza domu, z nadzieja˛,
z˙e lekcja masaz˙u wkro´tce dobiegnie kon´ca i Emma
zostanie sama.
– Dasz sobie juz˙ rade˛? – zapytał Declan, wypiwszy
reszte˛ piwa jednym haustem.
– Emma sie˛ mna˛ zajmie. – Pete s´cia˛gna˛ł brwi i popa-
trzył na noge˛, kto´ra˛ połoz˙ył na mie˛kkim siedzeniu
krzesła. – Mam nadzieje˛, z˙e do jutra przejdzie.
– Trzej lekarze ogla˛dali twoja˛ kostke˛, w tym ty sam,
i z˙aden z nas nie stwierdził nic powaz˙nego. – Declan
wstał. – No, po´jde˛ juz˙ do siebie.
– Dzie˛ki, z˙e mnie odwiozłes´.
– Dzie˛ki za piwo.
– Nie ma za co, Declan.
Lez˙a˛c na brzuchu, Caroline słyszała kroki Declana
w przedpokoju. Po niecałej minucie ruszył samocho´d.
– Masz bardzo napie˛te ramiona – stwierdziła Emma.
– Wybacz.
– Nie o to chodzi, moz˙e cos´ robie˛ nie tak? Przed
przyjs´ciem chłopako´w byłas´ zrelaksowana.
– Pete wolałby pewnie, z˙ebys´my juz˙ sobie poszły.
– Nie przejmuj sie˛ nim. Zbliz˙amy sie˛ do kon´ca.
49
MIŁOSNA TERAPIA
Przyjemnos´c´, jaka˛ dawał Caroline masaz˙, znikne˛ła
wraz z przyjs´ciem Declana. Nie musiała otwierac´ oczu,
by wiedziec´, z˙e me˛z˙czyzna patrzy na jej nagie, błyszcza˛-
ce plecy.
– A teraz powinnas´ odpocza˛c´ kilka minut – wyjas´-
niła Emma. – Nell, nie sprza˛taj olejku i re˛czniko´w, ja to
zrobie˛.
Podniosła sie˛ energicznie i poszła do me˛z˙a. Nell
znikne˛ła w łazience. Po´ł minuty po´z´niej Caroline i Kit
usłyszały, jak Emma pomaga Pete’owi wejs´c´ z po-
wrotem do domu.
– Mielis´my is´c´ dzisiaj na kolacje˛ – mo´wił.
– Nic straconego, ja poprowadze˛.
– W ogo´le nie miałem ochoty na tenisa.
Drzwi lodo´wki otworzyły sie˛ i zamkne˛ły, kuchenna
krza˛tanina zagłuszała cze˛s´c´ sło´w.
– Ta cała kampania Toma...
– No juz˙...
Głos Emmy zniz˙ył sie˛ do uspokajaja˛cego pomruki-
wania, potem zapadła cisza przerwana dos´c´ intymnym
s´miechem.
– Lepiej chodz´my – rzekła Kit. – Ciekawe, czy Gian
jeszcze gra, czy jest juz˙ w domu.
Caroline zastanowiła sie˛, czy przyjacio´łka chce zo-
stawic´ Emme˛ i Pete’a samym sobie, czy moz˙e spieszy
sie˛ do swojego me˛z˙czyzny. Zapewne jedno i drugie.
Postanowiła, z˙e wczes´niej zabierze Josha od Rohana.
Włoz˙yła bluzke˛ i znalazła zegarek. Jest czwarta. Josh
siedzi u kolegi od dziesia˛tej, nie powinien narzekac´.
Zrobia˛ razem pizze˛ i uzgodnia˛, jaki film wypoz˙yczyc´,
by obydwoje mieli przyjemnos´c´ z ogla˛dania.
50
LILIAN DARCY
Miała nadzieje˛, z˙e Josh nie zechce nocowac´ u kolegi.
I tak jej zdaniem spe˛dzali razem mało czasu, a na
kolejny tydzien´ zapowiadał sie˛ trening rugby, czyli
przez weekend w ogo´le nie zobaczy syna.
Robert przysłał mu bilet na samolot. Josh nie cierpiał
latac´ małym samolotem, jaki kursował mie˛dzy Sydney
i Glenfallon. Nawet kiedy połykał tabletke˛, cie˛z˙ko
znosił lot, a jes´li Robert i Josh zapomna˛ o tabletce na
droge˛ powrotna˛, co jest bardzo prawdopodobne...
Swoja˛ droga˛, w pocia˛gu czy samochodzie Josh wcale
nie czułby sie˛ lepiej. Odległos´c´ mie˛dzy Sydney i Glen-
fallon pozwala na weekendowy wypad, ale jest to
o wiele za daleko, by odbyc´ te˛ podro´z˙ bez przykros´ci.
Kiedy Caroline dotarła do domu Rohana, obaj chłop-
cy zacze˛li ja˛ błagac´, by Josh został na noc. Mama
Rohana, sympatyczna kobieta, powiedziała:
– Zgodziłam sie˛ pod warunkiem, z˙e i pani sie˛ zgodzi.
Caroline nie miała serca odmo´wic´ synowi. A zatem
zamiast pizzy usmaz˙yła na kolacje˛ jajka i wzie˛ła z wy-
poz˙yczalni film, kto´ry Joshowi by sie˛ nie podobał.
Wie˛cej niz˙ raz, obijaja˛c sie˛ po zbyt cichym domu,
pomys´lała, z˙e Declan McCulloch takz˙e został na week-
end sam. Ciekawe, jak spe˛dza ten wieczo´r?
51
MIŁOSNA TERAPIA
ROZDZIAŁ PIA˛TY
Spojrzała na stos szkiełek, kto´re trzymała Julianne,
i zrozumiała, z˙e niepre˛dko wyjdzie z pracy. Na jej tacy,
kto´ra o tej porze dnia była zazwyczaj pusta, stało kilka
pojemniko´w, kto´re czekały na swoja˛ kolej.
– Teraz? – zapytała laborantke˛ i złagodziła swo´j
zdesperowany głos us´miechem. – Przynosisz mi to te-
raz, w poniedziałek o czwartej po południu?
– To w wie˛kszos´ci cytologie. Moz˙esz zostawic´ do
jutra.
– Kiedy przyniesiesz kolejna˛ porcje˛, tak?
– Owszem, ale Natalia ci pomoz˙e.
– I tak nie zda˛z˙ymy. Musze˛ to zacza˛c´ dzisiaj.
Powiedzmy, z˙e obejrzy dziesie˛c´ preparato´w. Dzie-
sie˛c´ to ładna okra˛gła liczba. Sie˛gne˛ła po słuchawke˛
i wybrała numer sa˛siadki, matki nastolatko´w, kto´ra
w razie koniecznos´ci che˛tnie brała do siebie Josha.
Naste˛pnie zatelefonowała do Josha, by nie spodziewał
sie˛ jej przed szo´sta˛, i zaproponowała, by wpadł do sa˛-
siado´w. Pani Hollis na niego czeka, wyjas´niła, a Steve
Hollis dostał na urodziny nowe gry wideo. Nie musiała
syna namawiac´ długo.
Miała tylko nadzieje˛, z˙e Josh w mie˛dzyczasie nie
padnie ze zme˛czenia. Poprzedniego wieczoru przyleciał
z Sydney. Me˛czyły go takie nudnos´ci, z˙e przez po´ł
godziny musieli siedziec´ w poczekalni małego lotniska
w Glenfallon, nim chłopiec był w stanie wsia˛s´c´ do
samochodu.
– Czy tata nie dał ci tabletki?
– Zapomniał.
– Czemu mu nie przypomniałes´?
– Bo tez˙ zapomniałem.
Niewiele opowiadał o weekendzie z ojcem. Rzucił
tylko: ,,Było fajnie’’, co mogło znaczyc´ wszystko. Na
podstawie je˛zyka ciała syna Caroline wywnioskowała, z˙e
nie bawił sie˛ za dobrze. Nic dziwnego. Jej zdaniem nie był
stworzony do rugby, fizycznie ani psychicznie. Ciekawe,
ile czasu zajmie Robertowi dojs´cie do tego wniosku
i kiedy da sobie spoko´j z tym pomysłem. Czy ja w ogo´le
potrafie˛ dogadac´ sie˛ z Robertem? – zapytała siebie.
Robert oz˙enił sie˛ powto´rnie cztery lata temu, miał
z Gail trzynastomiesie˛czna˛ co´rke˛ Amelie˛. Oczywis´cie
szalał na jej punkcie, ale Caroline takz˙e oszalałaby na
punkcie co´reczki. Byłaby niesprawiedliwa, twierdza˛c,
z˙e Amelia zaje˛ła pierwsze miejsce w sercu Roberta,
a jednak...
Robert podejmował autorytatywne decyzje na temat
przyszłos´ci Josha, nie zastanawiał sie˛ nad charakterem
syna i nie brał pod uwage˛ z˙adnej alternatywy. Josh
be˛dzie ucze˛szczał do Woodside. Josh be˛dzie grał w rug-
by. Josh powinien studiowac´ prawo albo medycyne˛.
Doskonała byłaby chirurgia ortopedyczna, wtedy po-
szedłby w s´lady ojca.
Ostatniego wieczoru, kiedy Caroline zadzwoniła do
Roberta, by poinformowac´ go, z˙e Josh szcze˛s´liwie
przyleciał do domu, Robert rzucił mimochodem:
53
MIŁOSNA TERAPIA
– Musi przyjechac´ znowu za trzy tygodnie. Wood-
side urza˛dza testy dla kandydato´w i zwiedzanie szkoły.
– Za trzy tygodnie?
– Wiem, to troche˛ szybko, ale nic na to nie poradze˛.
Przepraszam, z˙e zapomnielis´my o tabletce. Poprosze˛
Gail, z˙eby tego pilnowała, jest w takich drobnych spra-
wach o wiele lepsza ode mnie.
– Przywioze˛ go samochodem – odparła Caroline.
– Zreszta˛ ja tez˙ chciałabym zobaczyc´ te˛ szkołe˛. Po-
dejrzewam, z˙e Woodside nie jest wcale lepsza od
Ranleigh.
Tyle z˙e Robert nie bierze pod uwage˛ Ranleigh.
– Tak, to bardzo dobry pomysł. Be˛dziesz zachwyco-
na Woodside. Wiesz, z˙e jestem gotowy opłacac´ czesne
i internat, wie˛c nic nie powinno cie˛ znieche˛cac´.
Owszem, cos´ ja˛ znieche˛cało, ale nie podje˛ła kolejnej
dyskusji. Za to z´le w nocy spała i potem nie mogła
skupic´ sie˛ w pracy.
Wzie˛ła głe˛boki oddech i wsune˛ła kolejne prostoka˛tne
szkiełko pod okular. Dopiero po kilku sekundach zorien-
towała sie˛, z˙e nazwisko pacjentki jest jej znane.
Sandie McLennan. Z
˙
ona jej brata, Chrisa.
Nie była to rutynowa cytologia, ale biopsja, kto´ra˛
Declan albo Tom zrobił rano w szpitalu. Sprawdziła
informacje wpisane juz˙ do komputera. Tak, Declan
wykonał biopsje˛, a nazwisko sie˛ zgadza. Takz˙e inne
dane pasuja˛ do szwagierki. To nic nie znaczy, zapewniła
sie˛ w duchu. Przeciez˙ Sandie wspomniałaby, z˙e ma
kłopoty ze zdrowiem.
Woko´ł panowała cisza. Laborantki i Steph poszły juz˙
do domu. Declan i Tom moz˙e sa˛ jeszcze na terenie
54
LILIAN DARCY
szpitala, a moz˙e takz˙e sobie poszli. Caroline słyszała
jedynie pomrukiwanie komputera, o tej porze raczej
irytuja˛ce niz˙ uspokajaja˛ce.
Nastawiła ostros´c´, po czym zacze˛ła szukac´ grupy
komo´rek pomie˛dzy ro´z˙owymi i czerwonymi plamami.
Patrzyły na nia˛ oczy sowy, zbyt wiele tych oczu, by
mogła je zliczyc´.
Oczy sowy!
Zadrz˙ała, serce zacze˛ło jej mocno bic´. Nie chciała
tego zobaczyc´. Pomie˛dzy normalnymi komo´rkami lim-
focyto´w rozrzucone były bezładnie komo´rki chore,
o wiele wie˛ksze, kto´re zamiast jednego zawierały dwa
ja˛dra. To włas´nie tak zwany efekt ,,oczu sowy’’, kto´ry
uderzył ja˛ z taka˛ siła˛. W kaz˙dym ja˛drze komo´rki
znajdowało sie˛ mniejsze ko´łko, kto´re zabarwiło sie˛ na
czerwono pod wpływem odczynnika, kto´rego uz˙yły
laborantki.
Komo´rki Hodgkina. Komo´rki nowotworowe.
Sandie ma raka.
Caroline stłumiła szloch. Odsune˛ła krzesło i uciekła
od mikroskopu. Trzymała w palcach szkiełko z komo´r-
kami Sandy. W głowie tłukły jej sie˛ pytania, z˙al i po-
czucie winy przypływały i odpływały. Kra˛z˙yła po kory-
tarzu i mys´lała: powinnam sie˛ spakowac´, wyła˛czyc´
sprze˛t. Powinnam is´c´ do domu. Ale jez˙eli Josh zobaczy,
z˙e jestem załamana, i zapyta, o co chodzi...
Nagle usłyszała jakies´ kroki i zobaczyła Declana,
kto´ry szedł w jej strone˛ z us´miechem na twarzy.
– Sa˛dziłem, z˙e wszyscy juz˙ sobie poszli. – Spojrzał
na nia˛ baczniej. – Co jest?
Pro´bowała sie˛ us´miechna˛c´.
55
MIŁOSNA TERAPIA
– Tak, wiem, okropnie wygla˛dam.
– Jestes´ zdenerwowana – poprawił, nie dał sie˛ oszu-
kac´. – Z jakiego powodu?
– Ja... Nic, ja... – Dopiero wtedy przypomniała sobie,
z˙e trzyma w palcach szkiełko.
– Nie powiesz mi chyba... Nie mo´w, z˙e sie˛ pomyliłas´
i Tom na ciebie krzyczał. – Spojrzał na jej dłon´. – Cos´
powaz˙nego? – Uwaz˙niej popatrzył na jej twarz. – Tak,
i to ktos´ znajomy.
– Nie wiem, czy moge˛ ci powiedziec´. – Machne˛ła
nerwowo re˛ka˛. – To tajemnica. Jestem mie˛dzy młotem
a kowadłem...
– I tak be˛de˛ to ogla˛dał, z˙eby podpisac´ diagnoze˛.
– Racja. Juz˙ w ogo´le nie mys´le˛. Robiłes´ dzis´ biopsje˛.
– Nabrała powietrza. – To z˙ona mojego brata. Jestes´my
ze soba˛blisko, ale ostatnio nie mogłam zdobyc´ sie˛ na ten
wysiłek, z˙eby ich odwiedzic´.
– Nie wspominała ci o tym? Co to jest?
– Chłoniak nieziarniczy, bez wa˛tpliwos´ci. Nie
wiem, czy ona wie, czy lekarz pierwszego kontaktu
powiedział jej, jakie to powaz˙ne. Musiała odczuwac´
jakies´ dolegliwos´ci.
– Zme˛czenie, utrata wagi, poty nocne, bo´l stawo´w,
utrata apetytu. Ludzie cze˛sto składaja˛ podobne sympto-
my na karb czegos´ innego, na przykład grypy albo stresu.
– Stres! Jakby w tym kraju był choc´ jeden farmer,
kto´ry z˙yje bez stresu. Domys´liłabym sie˛, z˙e to cos´
wie˛cej, gdyby mi powiedziała, jak sie˛ czuje. Gdybym
była obok, dodała jej otuchy, moz˙e wczes´niej poszłaby
do lekarza.
Dopadły ja˛ dreszcze i mdłos´ci. Obje˛ła sie˛ ramionami.
56
LILIAN DARCY
Dwaj synowie Sandie i Chrisa sa˛ jeszcze tacy mali
– jeden ma siedem, drugi cztery lata. Sandie be˛dzie
cierpiała katusze na mys´l, z˙e nowotwo´r moz˙e ja˛ na
zawsze rozdzielic´ z synami i me˛z˙em, kto´rych tak kocha.
Declan stał, a Caroline przepraszała go. Mo´wiła, z˙e
znalazł sie˛ z jej winy w niezre˛cznej sytuacji i na pewno
z˙ałuje, z˙e nie wyszedł ze szpitala dziesie˛c´ minut wczes´-
niej. Tymczasem on połoz˙ył re˛ke˛ na jej ramieniu, ale
widac´ uznał, z˙e to za mało, bo w chwile˛ po´z´niej ja˛
przytulił.
– No juz˙ – mo´wił, jakby uspokajał dziecko.
Gładził jej plecy i tył głowy, uciszał głosem. Złoz˙yła
głowe˛ na jego ramieniu. Jasna koszula Declana pachniała
proszkiem do prania o zapachu jabłek i nagrzanym
słon´cem powietrzem. Przy niej wydawał sie˛ pote˛z˙ny,
pewny siebie i tego, z˙e jest w stanie ukoic´ kaz˙dy bo´l. Było
jej tak dobrze. W kaz˙dej innej sytuacji walczyłaby z tym
odczuciem, ale teraz przekraczało to jej moz˙liwos´ci.
– To nie twoja wina, Caroline. Nawet jes´li nie dos´c´
cze˛sto ich odwiedzałas´, nie oskarz˙aj sie˛ za fatalne
zrza˛dzenie losu, na kto´re nie masz wpływu.
– Chce˛ natychmiast do nich jechac´ – oznajmiła.
– Gdybym tylko mogła wsia˛s´c´ do samochodu i pro-
wadzic´...
– A moz˙esz? – Poczuł, jak lekko pokre˛ciła głowa˛.
– Dlaczego nie?
– To godzina i czterdzies´ci minut jazdy. Musze˛ naj-
pierw odebrac´ Josha. Jest ciemno, droga kiepska...
– To nie sa˛ wystarczaja˛ce powody, Caroline. – Jego
głos zabrzmiał w jej uchu boles´nie blisko.
– Wiem. Nie potrafie˛... powiedziec´ jej tego, obja˛c´
57
MIŁOSNA TERAPIA
i rozpłakac´ sie˛, jez˙eli ona jeszcze o niczym nie wie. Musi
usłyszec´ to od swojego lekarza, kto´ry be˛dzie w stanie
odpowiedziec´ na jej pytania. I w odpowiednim miejscu,
w gabinecie lekarskim, gdzie be˛dzie przynajmniej tro-
che˛ przygotowana na taka˛ wiadomos´c´.
– A jes´li juz˙ wie?
– To czemu na Boga nie dzwoni do mnie, czemu
Chris nie zadzwonił? Czemu ze mna˛ nie rozmawiali?
– Wie˛c czujesz sie˛ uraz˙ona, tak?
– To takie małostkowe. Tu w ogo´le nie chodzi
o mnie, ale jez˙eli ona cos´ podejrzewała, to tak, mam z˙al.
Mogłam jej pomo´c. Mam nadzieje˛. Obydwoje sa˛ dla
mnie waz˙ni. Chciałabym pomo´c, starałabym sie˛. Teraz
nie wiem, co mam czuc´.
– Czasami to włas´nie jest najgorsze. Lepiej, kiedy
uczucia sa˛ jednoznaczne, klarowne.
W dalszym cia˛gu gładził jej plecy. Caroline nie miała
siły podnies´c´ głowy. On tak ładnie pachnie. I jest taki
przyjemny w dotyku, ma ciepłe re˛ce i mocne nogi. No
i mo´wi dokładnie to, co nalez˙y. Ale nie mogła tkwic´
dłuz˙ej w tej pozycji, po prostu nie wypada.
– Dzie˛kuje˛ – szepne˛ła zachrypnie˛tym głosem.
W kon´cu podniosła głowe˛ tak wysoko, z˙e jej oczy
znalazły sie˛ na linii brody Declana, zaledwie centymetr
czy dwa od niego. Gdzies´ nisko i głe˛boko poczuła jakis´
wstrza˛s i ucisk. Cofne˛ła sie˛, przestraszona siła˛ swojego
poz˙a˛dania. Jej wargi omal nie zadrz˙ały, tak bardzo
chciały przylgna˛c´ do jego sko´ry. Od dawna nie reagowa-
ła tak silnie na me˛z˙czyzne˛. Declan zmruz˙ył oczy,
omiataja˛c wzrokiem jej spie˛ta˛ twarz. Zauwaz˙yła, z˙e
zanim znowu sie˛ odezwał, przemys´lał swoje słowa:
58
LILIAN DARCY
– Powiedziałas´, z˙e wieczorem jest niebezpiecznie
jechac´ do twojego brata. Gdybys´ jechała sama z Joshem,
tak? Bo jez˙eli naprawde˛ chcesz pojechac´, moge˛ ci
towarzyszyc´ i...
– Nie – ucie˛ła ze stanowczos´cia˛, kto´rej nie mo´gł
ignorowac´. – To... niewiarygodnie miło z twojej strony,
ale to zły pomysł.
– Dla ciebie?
– Dla Sandie i Chrisa. Wiem, z˙e ona moz˙e siedziec´
jak na szpilkach, ale musi poznac´ wynik we włas´ciwy
sposo´b. Im wie˛cej o tym mys´le˛, tym bardziej jestem
o tym przekonana.
Declan skina˛ł głowa˛.
– Nie jestem pewna, czy Sandie ma s´wiadomos´c´, z˙e
mogłam widziec´ jej wymaz – cia˛gne˛ła Caroline. – Zwy-
kle staram sie˛ nie mys´lec´ o nazwiskach pacjento´w,
poniewaz˙ znam tu wiele oso´b, to by było potworne
obcia˛z˙enie. No ale jak moge˛ nie mys´lec´ o Sandie? Nie,
ja... zaczekam. Zatelefonuje˛ do niej jutro albo pojutrze,
kiedy juz˙ sie˛ dowie.
– I wtedy do niej pojedziesz?
– Tak, moz˙e w pia˛tek wieczorem.
– Jedz´ ostroz˙nie – poprosił cicho – jak sie˛ juz˙ zde-
cydujesz.
Te słowa tkwiły w jej głowie przez cała˛droge˛ do domu.
Declan omal nie zaproponował jej po raz wto´ry, z˙e
zawiezie ja˛ na farme˛ brata. Wiedział, z˙e dobrze zrobił,
nie wyste˛puja˛c ostatecznie z owa˛ propozycja˛. Powinien
skupic´ uwage˛ na Suzy. Nie jest w kon´cu rycerzem
w ls´nia˛cej zbroi, i nie musi przychodzic´ z pomoca˛
59
MIŁOSNA TERAPIA
ledwie znanej kobiecie. Caroline to sympatyczna kole-
z˙anka, na kto´rej moz˙e polegac´ i kto´rej towarzystwo jest
mu miłe, ale na tym koniec.
A w domu Suzy wlepiała wzrok w ekran komputera.
W pokoju zrobiło sie˛ ciemno, a ona nie wstała nawet od
biurka i nie zapaliła s´wiatła.
– Moge˛ ci przerwac´? – zapytał.
– Nie.
– Napijesz sie˛ wina?
– Tak. Masz cos´ do jedzenia? Krakersy i ser?
– Juz˙ podaje˛.
– Przepraszam, ale chce˛ cos´ poprawic´, zanim skon´-
cze˛. – Jej palce biegały po klawiszach, potem mysza˛
zakres´liła i wyrzuciła kilka linijek.
Miała zamkna˛c´ ostateczna˛ wersje˛ tego odcinka na
pia˛tek. Tego dnia miała tez˙ wyznaczone spotkanie grupy
scenarzysto´w w Sydney. Gdy rankiem zapytał ja˛, jak jej
idzie, odparła:
– Zbliz˙am sie˛ do kon´ca.
W przypadku ludzi paraja˛cych sie˛ pisaniem koniec
jest bardzo rozcia˛gliwym okres´leniem.
Przynio´sł jej kieliszek wina i tace˛ z krakersami oraz
serem. Suzy mrukne˛ła jakies´ podzie˛kowanie, nie od-
rywaja˛c palco´w od klawiszy. Nie miał do niej z˙alu. To
jej praca. Czytał fragment scenariusza i stwierdził, z˙e
jest w tym dobra. Tyle z˙e scenariusze czyta sie˛ dosyc´
trudno. Co chwile˛ zmieniaja˛ sie˛ sceny i pojawiaja˛
wskazo´wki dotycza˛ce miejsca i czasu akcji. Je˛zyk jest
prosty, mało poetycki, wie˛c w istocie trudno mu było
adekwatnie ocenic´ jakos´c´ jej pracy, podobnie jak jej
niełatwo przyszłoby osa˛dzic´ jego profesjonalizm.
60
LILIAN DARCY
Zrewidował swoje mys´lenie na temat przyszłych
wizyt Suzy. Moz˙e nie powinna przyjez˙dz˙ac´ tuz˙ przed
terminem oddania pracy. Bo niby sa˛ pod jednym da-
chem, ale emocjonalnie Suzy jest bardzo daleko. Ogro-
mnie liczył na namie˛tna˛ noc. Do diabła, co by zrobił,
gdyby Caroline jednak sie˛ zgodziła, by zawio´zł ja˛
i Josha na te˛ farme˛? Jakby kompletnie zapomniał, z˙e ma
inne zobowia˛zania. To go zaniepokoiło. Damy w opa-
łach moga˛ stanowic´ nieoczekiwane zagroz˙enie.
Z drugiej strony, jez˙eli Suzy be˛dzie nadal tkwiła przy
komputerze, czterogodzinna podro´z˙ na wies´ niewiele by
zmieniła.
Kra˛z˙ył tam i z powrotem, wła˛czył telewizor, by
obejrzec´ wiadomos´ci, nie wiedział, co ma ze soba˛
pocza˛c´.
– Moz˙e cos´ ugotowac´? – zapytał, ponownie prze-
szkadzaja˛c Suzy.
Odwro´ciła nieco głowe˛, nie odrywaja˛c oczu od ek-
ranu.
– Nie, nie trzeba.
Jak sobie chce, ale on jest głodny. Jakies´ po´ł godziny
po´z´niej przyrza˛dził chin´ska˛ zupe˛ z torebki. Nie zjadł
wszystkiego, na wypadek, gdyby Suzy jednak zgłod-
niała.
Tuz˙ przed dziesia˛ta˛ wyszła ze swojego pokoju ze
zmarszczonym czołem.
– Musze˛ jutro wracac´ – oznajmiła. – Mam scene˛ na
przystani, musze˛ ja˛ zdokumentowac´. – Przyłoz˙yła dło-
nie do twarzy, jakby chciała zdja˛c´ nimi zme˛czenie,
a naste˛pnie pomasowała zesztywniały kark. – Chodz´my
cos´ zjes´c´.
61
MIŁOSNA TERAPIA
– Teraz? – spytał w osłupieniu.
Us´miechne˛ła sie˛, jej oczy zabłysły.
– Czemu nie?
Poniewaz˙ jest poniedziałek, sa˛ w małym miasteczku,
i nawet jes´li pracownicy dwo´ch knajpek, kto´re moga˛
jeszcze byc´ otwarte, nie popatrza˛ na nich podejrzliwie,
jedzenie be˛dzie pewnie niezbyt s´wiez˙e. Z wyja˛tkiem
hamburgera.
Zachował te przemys´lenia dla siebie. Z jakiegos´
powodu nie chciał sie˛ denerwowac´.
– Moz˙e byc´ hamburger? – zapytał.
– Boz˙e, nie! Chodz´my do jakiejs´ miłej restauracji.
– Nie wiesz, kto´ra godzina, prawda?
Nie przypadła jej do gustu ta uwaga i nie dała sie˛
przeprosic´ zupa˛zrobiona˛dwie godziny wczes´niej. Emo-
cje Declana zwia˛zane z jej szybkim powrotem do
Sydney zeszły na drugi plan. Prawde˛ powiedziawszy,
nie poruszali tego tematu i z trudem przetrwali wieczo´r,
oboje nastroszeni, nie znajduja˛c płaszczyzny porozu-
mienia.
– To ty przyjedz´ do Sydney – zaproponowała w kon´-
cu. – Co, nie moz˙esz? W ten weekend albo naste˛pny? Tu
nawet nie ma gdzie po´js´c´, jest nudno.
– W ten weekend obiecałem zagrac´ w tenisa. A w na-
ste˛pny mam dyz˙ur. Ale kolejny...
– Dyz˙ur przy mikroskopie?
Przez chwile˛ zastanawiał sie˛ na odpowiedzia˛. To fakt,
jako patolog nie mo´gł oczekiwac´ wielu wezwan´, ale jez˙eli
wyła˛czał pager na weekend, musiał miec´ istotny powo´d.
Zamierzał podac´ Suzy kilka obrazowych przykła-
do´w, ale ona tymczasem juz˙ buszowała w spiz˙arni.
62
LILIAN DARCY
– Nie mam ochoty na zupe˛ z torebki, Dec. Umieram
z głodu. – Nas´ladowała mimike˛ rozpuszczonego dziec-
ka. – Ja chce˛... chce˛ cos´ pysznego i z˙eby było duz˙o.
Wielki talerz makaronu od Billa i Toniego. Risotto
z grzybami. Pole˛dwice˛ z trawa˛ cytrynowa˛. A na deser
pudding albo tiramisu.
– Chcesz byc´ w Sydney.
Spojrzała na niego z przekrzywiona˛ głowa˛ i re˛kami
wspartymi na biodrach.
– Tak, a ty nie?
– Nie pos´wie˛cam wiele energii na nierealne prag-
nienia. To tylko je podsyca.
Westchne˛ła z przesada˛, wyde˛ła wargi, a potem
us´miechne˛ła sie˛, pokazuja˛c dołeczek w policzku.
– No dobra, ugotuje˛ jajka. Dla ciebie tez˙?
– Nie, dzie˛ki. Nie mam teraz ochoty na jajka.
Zrozumiała, z˙e ja˛ z˙artobliwie przedrzez´nia, i roze-
s´miana rzuciła mu kuchenna˛ s´cierke˛ na głowe˛. Atmo-
sfera sie˛ poprawiła i Declan przypomniał sobie wszyst-
kie powody, kto´re skłoniły go do przyjazdu za Suzy do
Australii.
Ale o jedenastej, gdy kładł sie˛ sam do ło´z˙ka, uderzyła
go pewna mys´l. Kiedy jest sie˛ w zwia˛zku, kto´ry nie
został potwierdzony z˙adnym oficjalnym zobowia˛za-
niem, nalez˙y spe˛dzac´ ze soba˛ wie˛cej czasu. Trzeba bez
przerwy pamie˛tac´, co trzyma dwoje ludzi razem. Nie
moz˙na sobie pozwolic´ na zbyt długie rozstania, kiedy
zwia˛zek dotyczy dzisiaj, bo bez tego dzisiaj nie zostaje
juz˙ nic. Wstał i poszedł przerwac´ Suzy po raz czwarty
albo pia˛ty tego dnia.
– Jez˙eli jutro pojedziesz do Sydney – rzekł – z˙eby
63
MIŁOSNA TERAPIA
zdokumentowac´ te˛ przystan´, czy to znaczy, z˙e w pia˛tek
rano oddasz scenariusz i wro´cisz tu na weekend?
– Spro´buje˛ – odparła, patrza˛c w skupieniu na ekran.
Caroline uzbroiła sie˛ w cierpliwos´c´ i nie zadzwoniła do
Sandie i Chrisa az˙ do wtorku. Nie okazywała, jak bardzo
cierpi. Chris i jego rodzina byli pod opieka˛lekarza, kto´ry
pracował gło´wnie w Glenfallon, ale miał tez˙ gabinet
w miasteczku Cargoola, o wiele bliz˙ej farmy, gdzie
przyjmował raz w tygodniu. W jaki dzien´? Nie pamie˛tała.
Zadzwonie˛ w s´rode˛ wieczorem, postanowiła.
Ale Sandie ja˛ wyprzedziła. W s´rode˛ o jedenastej
w południe Caroline podniosła słuchawke˛ telefonu
i usłyszała głos szwagierki. Od razu wiedziała, z˙e Sandie
została juz˙ poinformowana o wynikach biopsji.
– Caroline, jestem w mies´cie – rzekła spie˛tym gło-
sem. – Mogłybys´my zjes´c´ lunch? Chciałabym z toba˛
porozmawiac´.
– Och, Sandie, byłas´ u doktora Malverna?
– Tak, ska˛d wiesz?
– Widziałam two´j wymaz, Sandie...
– Oczywis´cie, nie pomys´lałam o tym. Jakos´ załoz˙y-
łam, z˙e wys´la˛ to do Canberry. Wie˛c znasz cała˛ historie˛?
– Znam diagnoze˛, ale nie wiem, co ci mo´wił lekarz.
Moz˙e tu wpadniesz? Po´jdziemy do kawiarenki...
– Be˛de˛ za pie˛c´ minut.
Po drodze w korytarzu Caroline spotkała Declana.
– Tak wczes´nie idziesz cos´ zjes´c´? – spytał z us´mie-
chem.
– Umo´wiłam sie˛ z Sandie, moja˛ szwagierka˛.
Twarz Declana spowaz˙niała.
64
LILIAN DARCY
– No tak, oczywis´cie, przepraszam. Wie˛c juz˙ wie?
– Tak. Chyba jest zdenerwowana.
– Trudno jej be˛dzie teraz spokojnie mys´lec´. Dopiero
po jakims´ czasie zacznie stawiac´ pytania.
– W sobote˛ pojedziemy z Joshem na farme˛.
Declan oparł sie˛ o s´ciane˛. Odruchowo pocierał dłonia˛
po´łmatowa˛ farbe˛ na wysokos´ci ramienia.
– Czy pozwolisz, z˙e powto´rze˛ swoja˛ oferte˛? Wolał-
bym, z˙ebys´ nie siadała za kierownica˛ w tym stanie.
– Do soboty...
– Do soboty nie przestaniesz sie˛ tym martwic´, pra-
wda?
Zas´miała sie˛ z przymusem.
– Och, masz racje˛, ale nie moge˛ pozwolic´...
– Moz˙esz, Caroline, bardzo prosze˛. Suzy powiedzia-
ła wczoraj, z˙e nie przyjedzie. Be˛de˛ sie˛ nudził. Che˛tnie
zobacze˛ okolice˛, po´ki tu jestem. Popatrze˛ na te baranie
grzbiety, na kto´rych cwałujecie, jak niekto´rzy twierdza˛.
Wzbraniała sie˛ wczes´niej przyja˛c´ jego propozycje˛,
kiedy to miała byc´ przysługa. Teraz, gdy przedstawił to
w innym s´wietle, nie mogła odmo´wic´. I nie chciała.
Bardzo dobrze wiedziała tez˙, dlaczego nie chce.
Czy to cie˛z˙ki grzech tak bardzo polubic´ me˛z˙czyzne˛,
kto´ry juz˙ gdzie indziej ulokował swe uczucia? Chyba
nie, w kon´cu nie ma wobec niego z˙adnych nieuczciwych
zamiaro´w. Jes´li zdoła, zamieni to uczucie w przyjaz´n´.
Zaprzyjaz´ni sie˛ takz˙e z Suzy, jez˙eli tylko Suzy posiedzi
tu dłuz˙ej. I be˛dzie w milczeniu walczyła z emocjami, az˙
je pokona. Be˛dzie robiła dobra˛ mine˛ do złej gry, by
Declan niczego nie podejrzewał. W kon´cu takie emocje
nie trwaja˛ wiecznie, prawda?
65
MIŁOSNA TERAPIA
– Byłoby s´wietnie, gdyby jechała z nami druga
dorosła osoba – odrzekła powoli. – Zreszta˛ lepiej ode
mnie odpowiesz na pytania Sandie. Ale najpierw musze˛
ja˛ spytac´, czy nie ma nic przeciw twojej obecnos´ci.
– To zrozumiałe. Daj mi znac´.
Nie siedziała długo ze szwagierka˛. Sandie była umo´-
wiona z Chrisem w sklepie z˙elaznym.
– Nie wiem, co robic´ – przyznała. Była blada i zme˛-
czona, włosy s´cia˛gne˛ła gumka˛ na karku. Nie wygla˛dała
dobrze w tej fryzurze. Ro´z˙owa bluzka i ciemne spodnie
wre˛cz na niej wisiały. – Nawet sie˛ nie denerwowałam
– cia˛gne˛ła. – Mys´lałam, z˙e doktor Malvern powie mi, z˙e
jestem przeme˛czona, z˙e powinnam zwolnic´ i dobrze sie˛
odz˙ywiac´. Nie wyjas´niał mi, dlaczego zaleca te badania.
– Wie˛c Chris jeszcze nie wie?
– Nie.
– Co chciałabys´ wiedziec´, Sandie?
– Tylko jedno chce˛ usłyszec´ – odparła głosem zdła-
wionym przez łzy. – Z
˙
e be˛de˛ z˙yła.
– Oczywis´cie, z˙e be˛dziesz z˙yła. Wyjdziesz z tego.
Innej sytuacji w ogo´le nie be˛dziemy rozwaz˙ac´.
66
LILIAN DARCY
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
Declan podjechał po Caroline i Josha w sobote˛
o dziewia˛tej rano. Poprzedniego wieczoru zadzwonił do
niej, by upewnic´ sie˛, czy Sandie nie ma nic przeciwko
jego obecnos´ci.
Po telefonie Suzy we wtorek wieczorem, kiedy
os´wiadczyła – wielka niespodzianka! – z˙e nie wraca na
weekend, powinien był zapewne zrezygnowac´ z sobot-
niego meczu tenisa. Tom i pozostali zrozumieliby,
gdyby oznajmił im, z˙e jedzie do Sydney. Ale Declan był
zły. Gdyby pojechał na ten weekend do Sydney, czułby
sie˛ tak, jakby to Suzy dyktowała mu warunki. I raczej nie
bawiliby sie˛ dobrze.
A zatem został w Glenfallon powodowany duma˛ i...
czyms´ jeszcze. Ostroz˙nos´cia˛. Tcho´rzostwem. Nie znaj-
dował sło´w dla okres´lenia swoich uczuc´. Miał s´wiado-
mos´c´, z˙e jest niespokojny, gotowy na wie˛cej niz˙ strzyz˙e-
nie trawnika, wypoz˙yczenie kasety z filmem i zakupy.
Pogoda była pie˛kna. Tak mo´głby wygla˛dac´ s´rodek
lata w Irlandii, a nawet w Londynie, a tutaj jest to po
prostu kolejny ładny, jesienny dzien´.
Na tylnym siedzeniu samochodu siedzi w milczeniu
ciemnowłosy, piegowaty, jedenastoletni syn Caroline.
Po tabletce przeciw chorobie lokomocyjnej Josha za-
wsze ogarnia sennos´c´, oznajmiła. Declan nie miał wiele
okazji, by go poznac´, ale uznał, z˙e to grzeczny chłopiec.
Miał szeroki us´miech, krzywe ze˛by i był troche˛ roztarg-
niony, podobnie jak Declan w jego wieku.
Caroline takz˙e niewiele odzywała sie˛ w podro´z˙y,
kto´ra zaje˛ła im ponad po´łtorej godziny, ale jej daleko
było do spania. Za kaz˙dym razem, gdy na nia˛ zerkał,
widział jej napie˛te mie˛s´nie i zmarszczone czoło. Im
bardziej oddalali sie˛ od Glenfallon, tym lepiej to rozu-
miał.
Sztucznie nawadniana ziemia, gdzie bujnie rosły
cytrusy i na treliaz˙ach pie˛ła sie˛ winoros´l, sie˛gała tylko
kilka kilometro´w za rzeke˛. Dalej jechali wzdłuz˙ niewy-
sokich wzgo´rz i mijali rozległe doliny. Były to tereny
bardziej płaskie niz˙ ocean i nadal potwornie suche.
W lutym troche˛ popadało, tu i o´wdzie widniały niewiel-
kie zazielenione połacie, ale deszczu wcia˛z˙ było za
mało.
Stadom owiec o barwie przykurzonego bra˛zu jakims´
cudem starczało poz˙ywienia. Az˙ trudno było sobie
wyobrazic´, z˙e przed ostatnimi deszczami krajobraz
wygla˛dał jeszcze gorzej. Dla Irlandczyka nie był to
pie˛kny s´wiat, lecz Declan rozumiał, na czym polega
jego siła. Pie˛kno to nie wszystko. Poczuł cos´, czego nie
zaznał nigdy w Londynie ani Sydney – szacunek i po-
dziw.
Odległos´ci były tutaj niewyobraz˙alne, praca cie˛z˙ka.
Jak McLennanowie zdołaja˛ na po´ł roku, a moz˙e nawet
dłuz˙ej, wła˛czyc´ do swojego z˙ycia leczenie Sandie?
Caroline be˛dzie musiała im pomo´c, nie miał wa˛tpli-
wos´ci.
– W jakim wieku sa˛ chłopcy? – zapytał.
68
LILIAN DARCY
– Siedem i cztery lata.
Wygla˛dała ładnie pomimo wewne˛trznej rozterki.
Miała na sobie dz˙insy, białe sportowe buty i lekki
bawełniany sweter. Błyszcza˛ce włosy zwia˛zała wysoko
w kon´ski ogon, co odje˛ło jej co najmniej pie˛c´ lat. Declan
czuł jej obecnos´c´ o wiele mocniej, niz˙ by sobie z˙yczył.
– Jak sobie dadza˛ rade˛?
– Zaproponuje˛, z˙eby chłopcy zamieszkali ze mna˛,
kiedy Sandie be˛dzie w Canberze, a takz˙e po kaz˙dym
cyklu terapii, kiedy be˛dzie do siebie dochodzic´. Jestem
pewna, z˙e Chris sie˛ zgodzi. Nie udz´wignie prowadzenia
farmy i opieki nad chłopcami.
– A ty dasz sobie rade˛?
– Nie mam wyjs´cia.
Nie potrafił uciec przed poro´wnaniem rzeczowej
determinacji Caroline ze zwodniczymi, niefrasobliwy-
mi obietnicami Suzy, choc´ to niesprawiedliwe.
A skoro jest niesprawiedliwe, postanowił ich nie
poro´wnywac´. Za dwa tygodnie pojedzie do Sydney
i wyłoz˙y karty na sto´ł. Był zdecydowany dac´ wie˛cej, brał
nawet pod uwage˛ s´lub, jez˙eli Suzy wyjdzie mu na-
przeciw. Postanowiwszy tak, uznał, z˙e najlepiej nie
mys´lec´ teraz wie˛cej o Suzy.
– Mattie chodzi juz˙ do szkoły, wie˛c z nim jest
mniejszy kłopot – podje˛ła Caroline.
– Ale nie w Glenfallon? – Declan wro´cił mys´lami do
cudzych problemo´w. – Musiałby strasznie długo jechac´
autobusem.
– Nie, w Cargooli. Niedługo przez nia˛przejedziemy.
To malen´ka szkoła. Mattie moz˙e przez jakis´ czas cho-
dzic´ do szkoły Josha, Josh be˛dzie sie˛ nim opiekował.
69
MIŁOSNA TERAPIA
Sama be˛de˛ musiała oddac´ do przedszkola i poprosic´
Natalie˛, z˙eby wzie˛ła wie˛cej godzin, wtedy ja be˛de˛ mogła
pracowac´ kro´cej.
Declan stłumił uczucie rozczarowania. Lubił Toma
i Steph, a takz˙e pozostałych wspo´łpracowniko´w, ale
tylko z Caroline mo´gł naprawde˛ pogadac´. I to szczerzej
niz˙ z Suzy.
Wiedział, z˙e to niebezpieczne i po raz kolejny poczuł
w sobie ducha buntownika. Był zły na Suzy i na siebie.
– Dokładnie to przemys´lałas´.
I znowu musiał sobie przypomniec´, z˙e nie ma sensu
poro´wnywac´ tych dwo´ch kobiet.
– Nie chciałabym, z˙eby Sandie zgłaszała jakies´ za-
strzez˙enia – cia˛gne˛ła Caroline. – W takich sytuacjach
ludzie maja˛ zwyczaj mo´wic´: Gdybym mo´gł w czyms´
pomo´c... A to nie pomaga. Trzeba proponowac´ cos´
konkretnego, pokonac´ wszelkie sprzeciwy. – Zobaczył,
z˙e Caroline powstrzymuje łzy. – Gdybym spe˛dziła tu
wie˛cej czasu przez ostatni miesia˛c, zauwaz˙yłabym, z˙e
cos´ jest nie tak...
Declan chciał ja˛ poprosic´, by nie oceniała sie˛ tak
surowo, bo zbyt cze˛sto sie˛ nie docenia. Milczał jednak.
Jechali włas´nie przez Cargoole˛. Jasne budynki szkoły
były rzeczywis´cie s´miesznie małe. Dziesie˛c´ kilometro´w
za granicami miasteczka po lewej ukazała sie˛ linia
pote˛z˙nych eukaliptuso´w, kto´re rosły wzdłuz˙ rzeki. Oko-
lica była tu o wiele ładniejsza, niz˙ sobie wyobraz˙ał.
Oaza spokoju i bujnego pie˛kna w tym bezwzgle˛dnym
krajobrazie.
Dom mieszkalny i budynki gospodarcze lez˙ały tuz˙ za
zboczem, do tego miejsca najdalej sie˛gała rzeka w cza-
70
LILIAN DARCY
sie powodzi, z wyja˛tkiem tych najgroz´niejszych, oczy-
wis´cie.
Chris i Sandie pracowali tu niewiarygodnie cie˛z˙ko
i byli dumni z tego, czego dokonali. Declan wysiadł
z samochodu i rozgla˛dał sie˛ dokoła. Budynki pomalo-
wane na kremowo miały czerwone dachy, kto´re kontra-
stowały z zielenia˛ zadziwiaja˛co bujnie kwitna˛cych
ogrodo´w. Na szerokiej werandzie cia˛gna˛cej sie˛ z trzech
stron domu stały wyplatane meble i palmy w donicach.
Dostrzegł niewielki sad, warzywa i zioła, kilka wyso-
kich sosen, kto´re zapewne rosły tu od lat, i dwie grza˛dki
europejskich ros´lin wymagaja˛cych szczego´lnej troski,
a takz˙e sporo wody, mie˛dzy innymi ro´z˙e i petunie.
Rza˛d dos´c´ duz˙ych pojemniko´w na deszczo´wke˛, do
kto´rych spływała woda z dachu, wyjas´niał, jakim cudem
gospodarze zdołali utrzymac´ ogro´d w dobrym stanie,
choc´ od dłuz˙szego czasu nie padało. Declan dojrzał
takz˙e cos´, co mogło byc´ pompownia˛, kto´ra cia˛gnie wode˛
z rzeki.
W tej włas´nie chwili otworzyły sie˛ drzwi i szczupła
blada kobieta, zapewne Sandie, ruszyła im naprzeciw.
Przed nia˛ biegli jej synowie oraz dwa czarno-białe psy
pasterskie. Chłopcy i psy natychmiast rados´nie rzucili
sie˛ na starszego kuzyna, kto´rego z miejsca opus´ciła
sennos´c´.
Caroline podbiegła do Sandie i ja˛ us´ciskała.
– Wczoraj nie zda˛z˙yłys´my porozmawiac´. Tak sie˛
ciesze˛, z˙e tu jestem. Wybacz mi, z˙e nie bylis´my u was od
stycznia...
– Do niedawna były straszne upały. Poza tym masz
prace˛, Josha... No i widzielis´my sie˛ w mies´cie.
71
MIŁOSNA TERAPIA
– To mnie nie tłumaczy.
Naste˛pnie Caroline serdecznie przywitała brata, kto´-
ry do nich doła˛czył, wzie˛ła jego twarz w dłonie i szukała
na niej s´lado´w bo´lu.
– Kochany brzydalu – powiedziała. – Dobrze ci
z broda˛. Troche˛ cie˛ zakrywa.
Declan pows´cia˛gna˛ł us´miech, był troche˛ skre˛powa-
ny. Caroline zapomniała go przedstawic´. Zapomniała
o jego obecnos´ci, prawde˛ mo´wia˛c. W kon´cu spojrzała na
niego ze skrucha˛.
– Och, przepraszam! Chris, Sandie, to nasz nowy...
– Szofer – odrzekł Declan. – I turysta.
– Patolog. I dar niebios – poprawiła Caroline. – Tyle
z˙e tymczasowy. – Us´miechne˛ła sie˛ pie˛knie i ciepło. – To
jedyna rzecz, kto´ra nam sie˛ w nim nie podoba.
Chris us´cisna˛ł mu serdecznie dłon´ – był to us´cisk
dłoni starszego brata, kto´ry zastanawia sie˛, czy ma do
czynienia z nowym me˛z˙czyzna˛ rozwiedzionej siostry.
– Moja... dziewczyna jest w Sydney – wyjas´nił
Declan. – Nie moge˛ dostac´ tam pracy, po´ki nie zdam
egzamino´w.
Nie powinienem był tu przyjez˙dz˙ac´, pomys´lał, kiedy
Chris skina˛ł głowa˛ i rzekł:
– Aha, rozumiem.
To zła pora na wizyte˛, fatalne okolicznos´ci, i ja
jestem nieodpowiednia˛ osoba˛. Doszedł jednak do tego
wniosku zbyt po´z´no. Postanowił zatem trzymac´ sie˛
z boku, by im nie przeszkadzac´. Moz˙e pobawi sie˛
z chłopcami, aby i oni nie zawadzali.
– Sympatyczny ten Declan – stwierdziła Sandie,
72
LILIAN DARCY
kiedy wraz z Caroline zmywały naczynia. W porze
lunchu urza˛dzili sobie barbecue i udało im sie˛ nawet
miło spe˛dzic´ czas.
– Tak, che˛tnie bys´my go zatrzymali. Tom z˙yje na-
dzieja˛, z˙e mu sie˛ to uda. Ale to nierealne.
– Dlaczego?
– Z powodu tej kobiety. Ona jest przyzwyczajona do
z˙ycia w Sydney. On zreszta˛ tez˙. Przedtem mieszkał
w Londynie, nie odnajdzie sie˛ na wsi.
– Hm.
– Co to miałoby znaczyc´?
– Zdaje sie˛, z˙e nie lubisz tej jego narzeczonej?
– Nie. To bardzo niesprawiedliwe z mojej strony,
bo tylko raz ja˛ spotkałam. Miała tu przyjechac´, ale
jakos´ rzadko bywa, i widze˛, z˙e Declan jest rozcza-
rowany.
– Hm – powto´rzyła Sandie.
Zapadło milczenie. Caroline doskonale wiedziała,
o czym szwagierka mys´li. Jej opo´r natychmiast osłabł.
– Dobra, przyznaje˛ sie˛.
– Tak mys´lałam.
– Czy to widac´?
– Mys´le˛, z˙e tylko ja to widze˛.
– Staram sie˛, jak moge˛. Sa˛dziłam, z˙e udaje mi sie˛ to
ukryc´. To okropne.
– Chris z pocza˛tku nie był pewien, ale kiedy Declan
wspomniał o dziewczynie, us´pił jego czujnos´c´. Nie
przyjdzie mu do głowy, z˙e czujesz cos´ do me˛z˙czyzny,
kto´ry ma zobowia˛zania.
– Ma racje˛, nie powinnam.
– Ale na uczucia nie ma rady. Wiem, z˙e posta˛pisz
73
MIŁOSNA TERAPIA
rozsa˛dnie. Two´j brat jest taki... – Sandie pocia˛gne˛ła
nosem, zapłakała i zas´miała sie˛ sama z siebie – taki
wierny. – W tym momencie kompletnie sie˛ rozbeczała
i sie˛gne˛ła po chusteczke˛. – Mam wielkie szcze˛s´cie. Tak
bardzo go kocham, i chłopco´w. Jez˙eli leczenie nie
pomoz˙e... Nie moge˛ znies´c´ tej mys´li. No i nie mam czasu
na leczenie.
– Ten problem juz˙ rozwia˛załam. – Caroline miała
s´cis´nie˛te gardło, ale mo´wiła stanowczo. – Be˛dziesz
mogła spokojnie pos´wie˛cic´ czas na terapie˛ i rekonwales-
cencje˛.
Skon´czyły zmywanie, zaparzyły herbate˛ i wszystko
uzgodniły. Chłopcy zamieszkaja˛ u Caroline. Weekendy
be˛da˛spe˛dzac´ w Glenfallon albo na farmie. Sandie podda
sie˛ szes´ciu tygodniowym cyklom terapii, i po kaz˙dym
be˛dzie przez trzy tygodnie odpoczywac´. Chris dopilnuje
farmy.
– Nie chce˛ sie˛ z nimi rozstawac´ nawet na jeden dzien´
– przyznała Sandie – ale wiem, z˙e to niewykonalne.
U ciebie be˛dzie im bardzo dobrze.
Caroline załoz˙yła, z˙e w czasie jej rozmowy z Sandie
Chris dotrzyma towarzystwa Declanowi. Az˙ tu raptem
jej brat wkroczył do kuchni i oznajmił, z˙e naprawił
cia˛gnik.
– Z Declanem? – zapytała skonsternowana.
– Nie, on jest w chłopcami. Sympatyczny gos´c´.
Troche˛... Nie taki sztywny, ale...
– Z rezerwa˛ – podsune˛ła Sandie, rzucaja˛c spojrzenie
Caroline, kto´ra przygryzła warge˛.
Declan zszedł im z drogi. Pewnie mys´li, z˙e tak
nalez˙ało. W tej samej chwili chłopcy z hałasem wpadli
74
LILIAN DARCY
do kuchni, a tuz˙ za nimi wszedł Declan. Psy zostały przy
schodach i wyły bezdusznie porzucone.
– Mamo, a Declan pytał, czy jez´dzimy na owcach
– oznajmił Mattie.
– Mo´wił, z˙e owce maja˛ siodła – chichotał Sam.
– No przeciez˙ z˙artował – wtra˛cił Josh z us´miechem.
– Zrobił pan furore˛, doktorze – zauwaz˙yła Sandie.
Dotkne˛ła ramienia Declana i podała mu filiz˙anke˛ herba-
ty, jakby był członkiem rodziny. Serce Caroline zamarło.
Mine˛ły prawie dwa tygodnie. Sandie pojechała
z Chrisem do Canberry na pierwszy cykl terapii i wro´ciła
na farme˛ wyczerpana i dre˛czona nudnos´ciami. W mie˛-
dzyczasie chłopcy zamieszkali w Glenfallon i zdawało
sie˛, z˙e dos´c´ łatwo wpasowali sie˛ w swoje nowe z˙ycie.
Mattie i Sam wiedzieli, z˙e ich mama choruje, ale nie
mieli wa˛tpliwos´ci, z˙e leczenie przyniesie pozytywny
skutek. Na tym etapie zachwianie ich wspaniałej, daja˛-
cej nadzieje˛ wiary byłoby okrutne i bezzasadne.
Pod koniec pierwszego tygodnia, kto´ry chłopcy spe˛-
dzili w Glenfallon, Caroline i Josh musieli jechac´ do
Sydney na dzien´ otwarty w Woodside. Caroline praco-
wała teraz tylko przedpołudniami, mogła wie˛c bez
problemu odebrac´ bratanko´w wczes´niej i zawiez´c´ ich na
weekend na farme˛, by potem wro´cic´ do domu i o czwar-
tej po południu wyruszyc´ do Sydney.
Załamała sie˛ jednak, kiedy w drodze powrotnej
z farmy pie˛c´ kilometro´w przed Glenfallon padł jej silnik.
Czuła zapach rozgrzanego oleju i wiedziała, z˙e awaria
jest powaz˙na. Zatrzymała przejez˙dz˙aja˛cy samocho´d.
Kierowca miał telefon komo´rkowy, a zatem mogła
75
MIŁOSNA TERAPIA
wezwac´ pomoc drogowa˛. Mechanicy pojawili sie˛ w cia˛-
gu po´ł godziny i stwierdzili wyciek oleju. Samocho´d
trzeba oddac´ do warsztatu, nie ma mowy, z˙eby jechała
nim do Sydney.
– Ale ja musze˛ – oznajmiła.
Mechanik wzruszył ramionami i us´miechna˛ł sie˛.
– Niech pani wycia˛gnie re˛ke˛ i złapie okazje˛.
– Tak zrobie˛. Nie dosłownie, ale znam kogos´, kto
tam dzisiaj jedzie.
W dziesie˛c´ minut po dotarciu do domu wykre˛ciła
numer patologii i z ulga˛ stwierdziła, z˙e Declan jeszcze
nie wyszedł. Josh był juz˙ spakowany, jadł banana i gapił
sie˛ w telewizor. Mine˛ła czwarta trzydzies´ci.
– Prosze˛ cie˛, bo naprawde˛ nie mam wyjs´cia, Declan.
Na z˙aden z dwo´ch loto´w nie ma juz˙ miejsc. Autobus
odjechał, a pocia˛g odjedzie, zanim zorganizuje˛ kogos´,
kto nas podwiezie pie˛c´dziesia˛t kilometro´w do...
– Spokojnie, nie ma problemu.
– Ale czuje˛, z˙e jestem...
Z
˙
e cie˛ do tego zmuszam. Z
˙
e zwracam sie˛ do ciebie,
poniewaz˙ chce˛ byc´ z toba˛. I nawet tego nie ukrywam.
Caroline dała Joshowi tabletke˛, wrzuciła swoje rze-
czy do torby, bo wczes´niej nie miała okazji tego zrobic´,
i czekali na Declana.
Ten zas´ był zrelaksowany i w dobrym nastroju. Nie
okazał im, z˙e mu przeszkadzaja˛, nawet jes´li tak było,
nawet kiedy dowiedział sie˛, z˙e zamieszkaja˛ w hoteliku
w Pymble. Było to blisko Woodside oraz domu Roberta
i Gail, ale daleko na po´łnoc od Harbour Bridge. Declan
jechał do Coogee, niemal ro´wnie daleko od tego mostu,
tyle z˙e w przeciwnym kierunku.
76
LILIAN DARCY
Przez pierwsze dwie godziny Caroline udawała, z˙e
s´pi tak jak Josh, a potem poczuła, z˙e samocho´d zwolnił,
otworzyła oczy i zobaczyła, z˙e Declan zjez˙dz˙a z drogi,
by cos´ przeka˛sic´. Zjedli przyprawione na ostro burgery
z kurczakiem i frytki.
– Boz˙e, jak to okropne jedzenie smakuje podczas
długiej podro´z˙y – stwierdził Declan.
Josh energicznie pokiwał głowa˛i wgryzł sie˛ w swoje-
go burgera. Do tej pory Declan i Josh nie rozmawiali
wiele, ale widac´ było, z˙e czuja˛ sie˛ ze soba˛ dobrze.
Caroline zauwaz˙yła to juz˙ na farmie. Declan widocznie
pamie˛tał, jak to jest byc´ chłopcem. A chłopcy i me˛z˙czy-
z´ni nie musza˛ wcale duz˙o ze soba˛ rozmawiac´, by sie˛
zaprzyjaz´nic´.
– Moz˙e teraz ja troche˛ poprowadze˛? – zapropo-
nowała.
– Jes´li masz ochote˛. Moje plecy che˛tnie odpoczna˛.
I znowu niewiele rozmawiali. Caroline wiedziała, z˙e
Declan jest zme˛czony, chociaz˙ po kolejnych dwo´ch
godzinach jazdy uparł sie˛, by znowu sia˛s´c´ za kierow-
nica˛.
Dotarli do Pymble około po´łnocy. Znaczyło to, z˙e
minie jeszcze godzina, zanim Declan przejedzie przez
tunel i wschodnie przedmies´cia do Coogee.
– O kto´rej cie˛ odebrac´ w niedziele˛? – zapytał.
– Och, nie zawracaj sobie głowy. To znaczy, pod-
jedziemy do ciebie, jes´li dasz nam adres i powiesz,
o kto´rej chcesz wyruszyc´.
– Moz˙e byc´ trzecia? Czy to za po´z´no?
– Jak chcesz.
– Zjemy cos´ po drodze.
77
MIŁOSNA TERAPIA
– Dobrze. – Zapisała szybko adres i numer telefonu,
z˙eby go nie zatrzymywac´.
Nazajutrz, zwiedzaja˛c potencjalna˛ przyszła˛ szkołe˛
Josha z jego ojcem, musiała przyznac´, z˙e Woodside to
wspaniałe miejsce, hojnie dotowane i doskonale wypo-
saz˙one, przygotowane do wszelkiego rodzaju zaje˛c´
pozaszkolnych, jakie mo´głby dla swojego dziecka wy-
marzyc´ ambitny rodzic.
Josh szybko znikna˛ł w tłumie innych chłopco´w, by
poddac´ sie˛ testowi sprawdzaja˛cemu poziom jego wie-
dzy. W tej kwestii Caroline nie miała obaw. Josh nie
nalez˙ał do prymuso´w, ale był bardzo bystry.
Gdy tylko odszedł, wzie˛ła głe˛boki oddech i przygoto-
wała sie˛ do dyskusji na ten sam temat. Roberta jednak
nie przekonały jej argumenty. Podkres´lił, z˙e przez
minione dziesie˛c´ lat nie ingerował zbytnio w wychowa-
nie chłopca, skrupulatnie płacił tez˙ alimenty, ale teraz
ma wobec syna pewne plany, chce mu pomo´c wejs´c´
w dorosły s´wiat.
– Josh nie be˛dzie czuł sie˛ dobrze w internacie,
i to tak daleko od domu – twierdziła Caroline. – On
nie lubi takiego zorganizowanego z˙ycia w grupie. Lubi
byc´ sam. Odka˛d sam wraca ze szkoły, stał sie˛ bardzo
odpowiedzialny.
I nie mam nikogo pro´cz niego.
Starczyło jej rozsa˛dku, by zachowac´ ten argument dla
siebie. Pos´wie˛ciłaby przeciez˙ własne uczucia, gdyby
wierzyła, z˙e internat to dobre miejsce dla Josha.
– To nie jest najwaz˙niejsze – odparł Robert. – Liczy
sie˛ szansa, jaka˛ mu da ta szkoła, znajomos´ci, kto´re tu
zawrze.
78
LILIAN DARCY
– Nie chce˛, z˙eby zawierał znajomos´ci. Chce˛, z˙eby
miał przyjacio´ł. Ranleigh jest...
– Prosze˛, nie mo´wmy wie˛cej o Ranleigh. To zupeł-
nie inna klasa. Dota˛d sie˛ nie wtra˛całem, ale to jest dla
mnie waz˙ne.
Caroline zaje˛ła bardziej ugodowa˛ pozycje˛, choc´ ry-
zyko rozstania bardzo ja˛ bolało.
– A nie mo´głby mieszkac´ z toba˛ i Gail? Wiem, z˙e
wolałby takie rozwia˛zanie.
Robert nie odpowiedział od razu. Caroline usiłowała
wyczytac´ cos´ z jego twarzy. Przez ostatnie lata przybrał
na wadze, policzki mu lekko obwisły. Zaczesywał teraz
włosy na bok, pro´buja˛c ukryc´ fakt, z˙e łysieje.
– Tak, rozwaz˙ałem to, ale nie uwaz˙am, z˙e to włas´-
ciwe – rzekł w kon´cu.
– Niewłas´ciwe? Co masz na mys´li?
– Mys´le˛, z˙e to byłoby... trudne. Z powodu Amelii.
Słyszałas´ o tym, z˙e starsze rodzen´stwo zne˛ca sie˛ nad
młodszym w... w takich rodzinach. To mogłoby okazac´
sie˛ tragiczne w skutkach. A co najmniej nie fair w sto-
sunku do Amelii. I do Gail.
Caroline była zbyt zszokowana i zła, by zareagowac´.
Tak, Gail miałaby dodatkowe zaje˛cie, ale w kon´cu to
dziecko jej me˛z˙a. Nikt nie obiecywał, z˙e wychodza˛c za
rozwodnika, wkracza na droge˛ usłana˛ro´z˙ami, zwłaszcza
z˙e małz˙onek ma potomstwo z poprzedniego zwia˛zku.
Czy Robert powaz˙nie sugeruje, z˙e przyrodni brat stano-
wiłby zagroz˙enie dla jego co´reczki? Josh, ten łagodny
jak baranek Josh?
Nie wierzyła własnym uszom, miała ochote˛ krzy-
czec´, ale spokojnie pomys´lała, by wyjas´nic´ Robertowi,
79
MIŁOSNA TERAPIA
jak s´wietnie Josh opiekuje sie˛ Mattie i Samem. Chciała
powiedziec´, z˙e przyrodnie rodzen´stwo miałoby wspa-
niała˛okazje˛, by sie˛ poznac´. Przeciez˙ niegdys´ sam Robert
twierdził, z˙e podtrzymywanie rodzinnych zwia˛zko´w
jest niezwykle istotne.
Och, do diabła! Pro´z˙ny trud. Spojrzała na swojego
byłego me˛z˙a i zobaczyła, z˙e dzieli ich przepas´c´, kto´rej
nigdy nie pokona.
Czy jest głe˛boko przekonana, z˙e internat to nieodpo-
wiednie miejsce dla Josha? Dos´c´ głe˛boko, by rozstrzy-
gac´ te˛ sprawe˛ w sa˛dzie rodzinnym? Och, to z˙ałosne.
Zacze˛ła juz˙ niemal liczyc´ na to, z˙e Josh nie zda testo´w.
Po przedpołudniowych egzaminach przyszła pora na
rozrywke˛. Była wystawa, stoiska z przeka˛skami, pokazy
sportowe. Robert upierał sie˛, by niczego nie pomine˛li.
A poniewaz˙ zaraz potem wybierali sie˛ na kolacje˛ do
domu Roberta, Caroline nie miała wymo´wki.
– Jak ci sie˛ podoba? – szepne˛ła do syna tuz˙ przed
wyjs´ciem.
– Basen jest fajny – odparł dos´c´ ponuro.
Domys´liła sie˛, z˙e chłopiec nie potrafi jednoznacznie
wyrazic´ swojej nieche˛ci, ale to nie znaczy, z˙e nie jest
ona szczera, i z˙e nie nalez˙y brac´ jej powaz˙nie.
Tego wieczoru wszyscy dwoili sie˛ i troili. Gail
zasypała Caroline pytaniami na temat pracy, domu,
rodziny, a Caroline odwdzie˛czyła sie˛ jej tym samym.
O wiele łatwiej dogadywała sie˛ teraz z Gail aniz˙eli
z Robertem. Josh nosił Amelie˛ na barana, a mała
piszczała z rados´ci, ale jes´li nawet zrobiło to na Rober-
cie jakiekolwiek wraz˙enie, nie skomentował tego ani
słowem.
80
LILIAN DARCY
Naste˛pnego dnia Robert i Gail, dzie˛ki Bogu, mieli
rano jakies´ zaje˛cia, wie˛c Caroline i Josh pływali w pod-
grzewanym basenie w motelu, a potem poszli na spacer
i cos´ zjedli. Robert obiecał, z˙e po południu podwiezie
ich do Coogee.
Przyjechali tam kwadrans przed trzecia˛. Caroline nie
chciała zatrzymywac´ Roberta – ani Declana, gdyby sie˛
okazało, z˙e jest gotowy do drogi – a zatem weszła na
go´re˛ i zapukała do drzwi. Otworzyła jej Suzy.
– Czes´c´. – S
´
cia˛gne˛ła brwi.
– Jestes´my wczes´niej. Mam nadzieje˛...
Ale Suzy juz˙ znikne˛ła, nie była zainteresowana
nadziejami gos´cia. Z jej zachowania trudno było nawet
wywnioskowac´, czy pamie˛ta Caroline.
Ta zas´ stała i patrzyła na uchylone białe drzwi.
Declan pojawił sie˛ po paru minutach.
– Zaparkowałem za rogiem. – Wygla˛dał, jakby był
czyms´ zaaferowany. – Pomoge˛ ci z bagaz˙em. Wejdziesz
na moment?
– Nie, dzie˛ki. Robert czeka na ulicy z Joshem.
Na dole przedstawiła sobie obydwu me˛z˙czyzn i po-
prosiła Josha, by pomo´gł Declanowi przenies´c´ torby.
– Wie˛c – zacza˛ł Robert, gdy tylko Declan i Josh
znikne˛li za rogiem.
– Co´z˙, było bardzo interesuja˛co – odparła pogodnie.
Twarz Roberta zachmurzyła sie˛.
– Wierze˛, z˙e bardziej niz˙ interesuja˛co. Nie traktuj go
jak dziecko, Caroline. To stały problem matek, kto´re
samotnie wychowuja˛ syno´w. Brak mu me˛skiego wzor-
ca. Jes´li chcesz znac´ prawde˛, to dla mnie znacza˛cy
argument za Woodside. Oczywis´cie, najlepszy jest
81
MIŁOSNA TERAPIA
zwia˛zek mie˛dzy ojcem i synem, ale byłbym szcze˛s´liwy,
gdyby znalazł sie˛ inny przyzwoity me˛z˙czyzna. Ten
Declan...
Przekrzywił głowe˛, ogla˛daja˛c sie˛ za Declanem. Znaj-
dowali sie˛ blisko plaz˙y, gdzie trudno o miejsce parkin-
gowe.
– Tak?
– Cos´ was ła˛czy?
– Nie, on jest...
– Bo widzisz, to byłby z kolei najlepszy argument
przeciwko wysyłaniu chłopca do Woodside. Gdybys´
zamierzała wyjs´c´ powto´rnie za ma˛z˙ za solidnego, dob-
rze ustawionego me˛z˙czyzne˛, wtedy Josh miałby jakis´
me˛ski wzorzec.
– Tak.
Nie była w stanie tego poja˛c´. Josh miał wujka Chrisa,
trenera piłki noz˙nej, dziadka, przynajmniej do czasu
przeprowadzki jej rodzico´w do Queensland, no i Rober-
ta podczas wizyt wakacyjnych czy s´wia˛tecznych. Całe
tony me˛skiego wzorca. Ale i tym razem nie wszcze˛ła
dyskusji, tylko zastanawiała sie˛, po´ł z˙artem po´ł serio,
czy nie powinna rozejrzec´ sie˛ powaz˙nie za nowym
partnerem.
Zeszczuplała i czuła sie˛ bardziej atrakcyjna niz˙ przed
kilkoma laty, choc´ nie tak pewna siebie, jak by sobie
z˙yczyła. Ale w kon´cu jej przyjacio´łki znalazły partnero´w.
A zatem tak, oczywis´cie. Zainteresuje sie˛ ogłoszenia-
mi matrymonialnymi, doła˛czy do jakiegos´ klubu samo-
tnych serc czy organizacji zdominowanej przez me˛z˙-
czyzn, na przykład do miejscowej ochotniczej brygady
do gaszenia poz˙aro´w buszu. Niczym rekin be˛dzie kra˛z˙yc´
82
LILIAN DARCY
po wzburzonych wodach randek w Glenfallon, w po-
szukiwaniu me˛skiego wzorca dla Josha.
Declan i Josh wyłonili sie˛ zza rogu i skierowali do
samochodu Roberta. Declan podrzucał i łapał swoje
kluczyki. Metal połyskiwał w słon´cu i rozjas´niał jedna˛
strone˛ twarzy me˛z˙czyzny. Jego oczy były niebieskie jak
ocean, kto´ry rozcia˛gał sie˛ na horyzoncie za odległym
wylotem ulicy.
Caroline wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedziała,
z˙e jednak nie be˛dzie czytac´ ogłoszen´ matrymonialnych.
Jeszcze nie. Dopo´ki nie wyleczy sie˛ z tego uczucia, kto´re
zaatakowało ja˛ tak niespodzianie i me˛czyło od szes´ciu
tygodni, i kto´re nie ma z˙adnej przyszłos´ci.
– No to niedługo porozmawiamy – rzekł Robert.
– Dzie˛kujemy, z˙e sie˛ nami tak troskliwie zaja˛łes´
– odparła.
Nie dotkne˛li sie˛, nie dotykali sie˛ od lat.
Robert dał Joshowi kuksan´ca. Uwaz˙ał to za włas´ciwy
wyraz ojcowskiego uczucia, odka˛d Josh skon´czył dwa
lata. Potem wsiadł do samochodu i odjechał z rykiem
silnika do swojej ukochanej co´reczki, kto´ra˛ tulił, do
kto´rej przemawiał czułymi słowami i kto´rej co tydzien´
kupował prezenty.
– Poz˙egnam sie˛ tylko z Suzy – powiedział Declan
i pobiegł na go´re˛.
Wro´cił dosyc´ szybko. Wyjechali o trzeciej, zgodnie
z umowa˛. Josh niemal od razu zasna˛ł. Miał za soba˛
niespokojna˛ noc, no i zadziałała tabletka.
– Udany weekend? – zapytał zwyczajnie Declan,
kiedy skre˛cili w Alison Road.
– O tak – odrzekła. – Woodside to wspaniała szkoła.
83
MIŁOSNA TERAPIA
Trzeba ja˛ zobaczyc´, z˙eby rozumiec´, dlaczego jest taka
droga. Josh ma wraz˙enie, z˙e test dobrze mu poszedł.
Robert uwaz˙a, z˙e to bardzo dobre miejsce dla Josha. No
i przyjemnie było patrzec´, jak sie˛ bawił ze swoja˛ przy-
rodnia˛ siostra˛, Amelia˛.
Declan przez chwile˛ milczał, a potem zauwaz˙ył:
– Moge˛ uwierzyc´ w ostatnie zdanie.
– Tylko w ostatnie?
– Czy nie umawialis´my sie˛ jakis´ miesia˛c temu, z˙e
be˛dziemy przyjacio´łmi i be˛dziemy wobec siebie szcze-
rzy?
– Umawialis´my sie˛, z˙e czasami sobie poz˙artujemy.
– Ale nie moz˙na z˙artowac´, nie be˛da˛c szczerym.
– Byc´ moz˙e.
Na moment zapadła cisza, kto´ra˛ przerwało ciche
przeklen´stwo. Caroline przeniosła wzrok na Declana,
automatycznie zastanawiaja˛c sie˛ po własnych pia˛tko-
wych dos´wiadczeniach, czy z samochodem wszystko
w porza˛dku.
– Jakis´ problem? – zapytała.
Pokre˛cił głowa˛, zatopiony w mys´lach.
– Nie. Po prostu cos´... cos´ sobie us´wiadomiłem.
– Zapomniałes´ wzia˛c´ pigułki?
Zas´miał sie˛, po czym powiedział:
– Nic strasznego.
– Teraz ty cos´ przede mna˛ ukrywasz.
– Mys´le˛ o swoim weekendzie – oznajmił w kon´cu.
– Czy był tak miły jak mo´j? – W jej głosie zabrzmiał
lekki sarkazm.
– Lepszy, jes´li to moz˙liwe. – Zawahał sie˛. – Ja...
– Znowu urwał. – Suzy przyjedzie na naste˛pny weekend.
84
LILIAN DARCY
To niewiele wyjas´niło, a Declan nie zamierzał wcho-
dzic´ w szczego´ły na temat swych mieszanych uczuc´.
Caroline zgadywała, o co chodzi, ale nie naciskała.
O wiele trudniej przyszło jej dalsze ukrywanie własnych
trosk. Kiedy masz obok siebie człowieka, z kto´rym
dobrze ci sie˛ gada, trudno nie wyrzucic´ wszystkiego, co
człowiekowi lez˙y na wa˛trobie.
– Nie chce˛, z˙eby mo´j syn wyjez˙dz˙ał do tej szkoły
– usłyszała nagle swo´j głos, i tym razem nie mogła
nawet udawac´, z˙e to alkohol rozwia˛zał jej je˛zyk.
Moz˙e to ta hipnotyczna jazda po gładkiej autostra-
dzie wywołuje o´w niebezpieczny skutek? – pomys´-
lała.
– Mam wraz˙enie, z˙e Robert usiłuje upodobnic´ Josha
do siebie. Niby chce dobrze, ale oni bardzo sie˛ ro´z˙nia˛.
– Wie˛c Josh jest bardziej podobny do ciebie?
– W pewnych sprawach. I ogromnie przypomina
mojego ojca. Ale przede wszystkim jest soba˛.
– I tak chyba jest najlepiej.
– Z cała˛ pewnos´cia˛. My... nie planowalis´my dziecka.
Brałam pigułke˛. Pewnego dnia spo´z´niłam sie˛ szes´c´
godzin i mojemu organizmowi to wystarczyło.
– Musisz byc´ bardzo płodna.
– Miałam wtedy ledwie dwadzies´cia jeden lat. Ro-
bert bardzo długo nie mo´gł zaakceptowac´, z˙e zostanie
ojcem, a ja od pocza˛tku sie˛ cieszyłam. Jez˙eli Josh
pojedzie do Woodside, Robert be˛dzie go widywał cze˛s´-
ciej niz˙ ja. Ale wa˛tpie˛, czy zauwaz˙yłby, gdyby Josh czuł
sie˛ naprawde˛ z´le. Robert myli sie˛ co do Josha.
– Podejrzewam, z˙e to grzech wielu rodzico´w, zwła-
szcza gdy chodzi o ich pierworodnych, no i gło´wnie
85
MIŁOSNA TERAPIA
pierworodnych tej samej płci. Moja starsza siostra miała
potwornie cie˛z˙ko z matka˛, kiedy dorastała.
– Nigdy cie˛ nie pytałam, czy pochodzisz z licznej
rodziny.
– Było nas szes´cioro.
– Szes´cioro!
– Liczebnos´cia˛ nadrabialis´my braki materialne. No
i bez przerwy walczylis´my ze soba˛. Jak szczeniaki kot-
łowalis´my sie˛ po domu.
– A ty byłes´ kto´ry z kolei?
– Trzeci. To uczy sztuki kompromisu. A takz˙e, jak
chwytac´ okazje, nim znikna˛, czy tego chcesz, czy nie.
– To było w Dublinie czy w Belfas´cie?
– W hrabstwie Kerry, w małej mies´cinie Ballycareal,
w małym domku obok poczty, z garaz˙em identycznym
jak garaz˙ twojego ojca. O takiej irlandzkiej biedzie pisza˛
wzruszaja˛ce powies´ci, ale moje dziecin´stwo przyniosło
mi tez˙ wspaniałe chwile.
Caroline słuchała zauroczona opowies´cia˛, zafascy-
nowana jego głosem i wyrazem twarzy, i bardzo zado-
wolona, z˙e mo´wia˛ o nim, a nie o niej. Nie miała ochoty
cia˛gna˛c´ swoich z˙alo´w.
– Pewnie te˛sknisz za zielonymi polami.
– Ale nie za deszczem, dzie˛ki kto´remu sa˛ zielone.
– Deszcz! Gdybys´ mo´gł go tutaj troche˛ przysłac´,
bylibys´my szcze˛s´liwi.
Rozes´miał sie˛ i zapytał:
– A jak sobie radza˛ twoi bratankowie?
– Och, to słodkie istoty. I urwisy. Chris rano ich
przywiezie. Kiedy sa˛ w domu dłuz˙ej niz˙ dzien´ czy
dwa, Sandie nie ma szansy odpocza˛c´. Bardzo za nimi
86
LILIAN DARCY
ostatnio te˛skniła, chociaz˙ codziennie rozmawiali przez
telefon.
– Czy chłopcy wiedza˛ juz˙, co sie˛ dzieje?
– Nie. – Powiedziała mu o ich niezachwianej wierze,
z˙e mama wydobrzeje, i wyznała: – Czasami mam wra-
z˙enie, z˙e tylko ich wiara jakos´ nas wszystkich trzyma.
– Wszystkich czyli kogo? To znaczy poza Chrisem,
Sandie i toba˛.
– Dwie siostry Sandie, rodzico´w Chrisa i moich.
A propos, wybieraja˛ sie˛ tu z wizyta˛. Odnosze˛ wraz˙enie,
z˙e nie polubili stylu z˙ycia, jaki obowia˛zuje na Złotym
Wybrzez˙u. No i choroba Sandie to takz˙e dla nich szok.
– Takie wydarzenia scalaja˛ rodzine˛.
– A gdzie sa˛ twoi bracia i siostry?
– Rozrzuceni po s´wiecie. Co znaczy, z˙e rodzina
cia˛gne˛ła mnie w szes´c´ ro´z˙nych stron i musiałem sam
wybrac´ swoja˛ droge˛. Padło na Londyn.
– Tam studiowałes´?
– Tak, i potem zostałem jakis´ czas. A moi rodzice
wcia˛z˙ mieszkaja˛ w domu, w kto´rym dorastalis´my. I nie
zamierzaja˛ sie˛ nigdzie przenosic´.
– Nie byłabym zaskoczona, gdyby moi wro´cili do
Glenfallon.
– Podoba mi sie˛ Glenfallon – stwierdził Declan. –
O wiele bardziej, niz˙ przypuszczałem.
Tak bardzo jak Sydney? Bardziej niz˙ Londyn? Caro-
line w ostatniej chwili ugryzła sie˛ w je˛zyk i unikne˛ła
przesadnie entuzjastycznej wypowiedzi w stylu Toma.
– Uprzedzenia wobec australijskiej prowincji znika-
ja˛, jak człowiek tu pomieszka – os´wiadczyła oboje˛tnym
tonem.
87
MIŁOSNA TERAPIA
– Tak, to całkiem niezłe miejsce na roczne wy-
gnanie.
– Wygnanie? – zawołała dotknie˛ta, a gdy usłyszała
s´miech Declana, sama sie˛ rozes´miała. – Niezły z ciebie
dran´, doktorze.
Kontynuowali rozmowe˛, az˙ Caroline ze zdumieniem
ujrzała przed soba˛ bar i stacje˛ benzynowa˛. Przejechali
juz˙ taki kawał drogi? Była zbyt zaaferowana, by to
zauwaz˙yc´.
88
LILIAN DARCY
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
Kobieta, kto´ra weszła do sklepu, wydała sie˛ Dec-
lanowi znajoma. Posłała mu nies´miały us´miech, nie
patrza˛c mu w oczy. Suzy pchała wo´zek z zakupami.
Declan przystana˛ł i zacza˛ł szukac´ w pamie˛ci, by osadzic´
kobiete˛ w jakims´ konteks´cie. To musi byc´ ktos´ ze
szpitala. Koło czterdziestki, szatynka, piegowata cera
i pełna rezerwy postawa, sugeruja˛ca potrzebe˛ prywatno-
s´ci. Ktos´, kto...
– Dzien´ dobry – zawołał, a jego ciekawos´c´ wzrosła.
– Witam.
Tak, to pacjentka, kto´ra˛ badał jakies´ pie˛c´ czy szes´c´
tygodni temu. Siostra krzyczała na nia˛, bo nie przyznała
sie˛ do guza w piersi. Pamie˛tał, co wo´wczas czuli, mało
nie zadrz˙ał na to wspomnienie.
– Dzien´ dobry, doktorze McCulloch. – Znowu sie˛
us´miechne˛ła.
– Przepraszam, pamie˛tam pania˛ doskonale, ale wy-
leciało mi z głowy nazwisko.
– Alison Scanlon.
– No włas´nie. Wro´ciła pani z Canberry.
– Tylko na weekend. Czeka mnie jeszcze tydzien´
terapii. – Ka˛ciki jej ust opadły. – Musze˛ odpocza˛c´, a dzis´
sa˛ urodziny mojej siostry, wie˛c przyjechałam.
– Dobrze pani wygla˛da.
– Czuje˛ sie˛ troche˛ lepiej – przyznała ostroz˙nie.
Declan ucieszył sie˛, z˙e ja˛ spotkał. Zerkna˛ł przez
automatyczne drzwi i zobaczył, z˙e Suzy ogla˛da sie˛ za
nim ze zmarszczonym czołem. No co´z˙, nic jej nie be˛-
dzie, jak chwile˛ poczeka.
– Onkolog jest zadowolony – mo´wiła Alison – ale
robili mi tomografie˛ i znalez´li tez˙ cos´ w jajniku.
Sa˛dza˛c z jej tonu moz˙na by pomys´lec´, z˙e mo´wi o bro-
dawce, a przeciez˙ na pewno wyjas´niono jej, co to zna-
czy. To metastaza, czyli przerzut nowotworu z piersi do
innych organo´w. To bardzo złe nowiny.
Declan tylko skina˛ł głowa˛.
– Jestem zapisana na badanie jajnika, jak tylko
zakon´cze˛ leczenie w Canberze – oznajmiła, a on wie-
dział od razu, z˙e to włas´nie on sam jako pierwszy pozna
prognoze˛.
Za jakies´ dziesie˛c´ dni zbada komo´rki tej kobiety, a od
tego, co zobaczy, be˛dzie zalez˙ało jej dalsze z˙ycie.
Suzy zostawiła wo´zek i weszła z powrotem przez
automatycznie rozsuwane drzwi.
– Idziesz, Declan? – Zerkne˛ła chłodno na Alison.
– Powodzenia – powiedział Declan do pacjentki.
– Jest pani tu sama?
– Siostra czeka na parkingu. Kupujemy całe tony
owoco´w i warzyw. Zame˛cza mnie dieta˛.
Nagle jej twarz rozjas´nił us´miech, choc´ zachowała
rezerwe˛ i nies´miałos´c´. Declan zrozumiał, z˙e kobieta
w pełni zdaje sobie sprawe˛, jak wiele znaczy dla swoich
najbliz˙szych. To cenny dar.
– Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, Alison.
– Kto to był? – spytała Suzy, kiedy wyszli na dwo´r.
90
LILIAN DARCY
– Pacjentka.
– Mys´lałam, z˙e masz do czynienia z komo´rkami,
a nie z ludz´mi.
– Czasami mam do czynienia z pacjentami. Cze˛s´ciej
niz˙ w Londynie.
– Ciekawy przypadek?
– Tak.
Nie chciał jednak o tym rozmawiac´. Suzy wpadła
w złos´c´.
– Doktorze McCulloch, nie przyszło ci nigdy do
głowy, z˙e mogłabym wykorzystac´ cos´ z twoich do-
s´wiadczen´?
– Tego sie˛ włas´nie obawiałem.
– Och, Dec, zmienie˛ szczego´ły. Prawde˛ mo´wia˛c,
włas´nie potrzebuje˛ jakiejs´ choroby. W odcinku szo´stym
mo´j bohater ma byc´ s´miertelnie chory, a potem...
– Nie ta choroba. I nie dzisiaj. Porozmawiamy o tym,
jak pojedziemy na piknik.
– Tak, piknik. Nareszcie s´wietna zabawa.
– Czy tego tylko szukasz w kaz˙dej sytuacji, Suzy?
Dobrej zabawy?
Zobaczył jej zaskoczona˛ mine˛, jakby mo´wiła: Nie
psuj tej chwili, i zrozumiał, z˙e musza˛ porozmawiac´.
Jeszcze podczas tego weekendu.
Caroline szła do siebie z filiz˙anka˛ herbaty w dłoni,
kiedy usłyszała telefon w pokoju Declana. On tez˙ go
słyszał, podnio´sł wzrok znad mikroskopu. Włas´nie prze-
kazywał Natalii swoja˛ opinie˛ na temat dos´c´ skom-
plikowanego badania. Dostrzegł Caroline w drzwiach.
– Mam odebrac´? – zapytała.
91
MIŁOSNA TERAPIA
– Jes´li moz˙esz.
Odstawiła filiz˙anke˛ na biurko, przeszła do jego gabi-
netu i chwyciła za słuchawke˛.
– Gabinet Declana McCullocha.
– Caroline? – odezwał sie˛ głos Nell Cassidy.
– Tak. Czes´c´, on jest przy mikroskopie. Mam mu cos´
przekazac´?
– A moz˙e podejs´c´? Na pewno chciałby to usłyszec´.
Ty tez˙ swoja˛ droga˛. Włas´nie asystowałam przy biop-
sji piersi Alison Scanlon i usunie˛ciu jajnika. Doktor
di Luzio i doktor Forsythe chcieliby wiedziec´, jaki te-
raz be˛dzie wynik.
– Zaraz, zaraz. Doktor Forsythe? – To nazwisko było
Caroline znane, na moment oderwało jej mys´li od Alison.
– Tak – odparła Nell. – On jest... – Zawahała sie˛.
– Prawde˛ mo´wia˛c, dzis´ zacza˛ł prace˛.
– Bren Forsythe? Ten Bren sprzed lat, Nell?
– Tak, Bren Forsythe – potwierdziła Nell bardziej
oficjalnym tonem. – Wro´cił. Nasz nowy chirurg.
Caroline nie dała sie˛ oszukac´, ale w tej chwili po-
ws´cia˛gne˛ła dalsze pytania.
– No to mo´w, co z Alison – poprosiła, dodaja˛c
niewinnie: – Ale najpierw powiedz, czy zjesz ze mna˛
lunch?
Nell takz˙e nie dała sie˛ tak łatwo oszukac´.
– Ile be˛dzie mnie kosztował ten lunch? – spytała,
a Caroline wiedziała, z˙e nie chodzi o pienia˛dze.
– Nic, jes´li nie be˛dziesz chciała.
– Dobra, pewnie nie be˛de˛ chciała. Naprawde˛ nie
mam nic do powiedzenia. Serio. Wro´cił i tyle. Wpo´ł do
pierwszej? W kawiarni? Mam tylko po´ł godziny.
92
LILIAN DARCY
– No to do zobaczenia. A teraz powiedz mi, jaka
konkluzja z biopsji i dam ci Declana, z˙eby sam poznał
szczego´ły.
– Jak na razie z˙adnych konkluzji, ale wygla˛da to,
mo´wia˛c ogle˛dnie, lepiej, niz˙ sa˛dzilis´my.
Caroline przekazała słuchawke˛ Declanowi, mo´wia˛c
tylko:
– Nell. Biopsja Alison Scanlon.
Lekarze odbyli kro´tka˛ techniczna˛ rozmowe˛, kto´rej
Caroline nie dosłyszała. Potem Declan wro´cił do jej
pokoju.
– Co juz˙ wiesz? – spytał.
– Niewiele, ale che˛tnie dowiem sie˛ wie˛cej.
– Po terapii guz piersi znacznie sie˛ zmniejszył.
Wysyłaja˛ nam materiał, zobaczymy go pod mikrosko-
pem jeszcze dzis´ po południu. A teraz zgadnijcie, co di
Luzio znalazł w guzie jajnika?
– Nie mam poje˛cia, Declan.
– Za˛b i włosy.
– Fuj! – Natalia skrzywiła sie˛. – Nie mo´wcie mi
takich rzeczy.
– To rzeczywis´cie oryginalne – przyznał – ale nie
tak wyja˛tkowe. Poza tym to dobra wiadomos´c´.
Mo´wił szybko, oczy mu błyszczały. Patrza˛c teraz na
niego, Caroline stwierdziła, z˙e cały ranek chodził jak
struty. Instynktownie starała sie˛ nie wchodzic´ mu w dro-
ge˛. Us´wiadomiła sobie to dopiero w tej chwili, kiedy
jego nastro´j wyraz´nie sie˛ poprawił.
– To znaczy, z˙e guz w jajniku nie jest przerzutem
– cia˛gna˛ł – ale niemal na pewno łagodna˛ cysta˛, za-
wieraja˛ca˛ tkanke˛, z kto´rej moz˙e powstac´ wszystko,
93
MIŁOSNA TERAPIA
na przykład ze˛by czy włosy, i kto´ra nie jest złos´liwa
ani niebezpieczna. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem
o guzie w jajniku, sa˛dziłem, z˙e potwierdza to nasze naj-
czarniejsze obawy.
– Ale skoro guz jajnika jest łagodny i nie ma zwia˛z-
ku... – wtra˛ciła Caroline.
– Moz˙liwe, z˙e nowotwo´r nie dał przerzuto´w, a jez˙eli
guz piersi tak dobrze reaguje na leczenie... – Kra˛z˙ył
po pokoju. – Mo´j Boz˙e, nie przypuszczałem, z˙e ta
kobieta ma choc´by najmniejsza˛ szanse˛, ale teraz...
niewykluczone.
Dwie godziny po´z´niej w szpitalnej kawiarence Caro-
line zobaczyła Nell przy stoliku przy oknie. Przyjacio´łka
odwijała włas´nie z folii sporej wielkos´ci kanapke˛ z sałat-
ka˛ z kurczaka. Przekle˛ta kobieta, miała tez˙ filiz˙anke˛
herbaty i banana! W tych okolicznos´ciach Caroline nie
mogła sobie pozwolic´ na solidna˛ porcje˛ czekoladowego
ciasta z orzechami, o kto´rym marzyła.
Usiadła zatem obok Nell ze swoja˛ kanapka˛ z serem
i pomidorem, postawiła na stoliku jogurt truskawkowy
i gora˛ca˛ czekolade˛. I bezskutecznie usiłowała wyczytac´
cos´ z twarzy przyjacio´łki. Nell była mistrzynia˛ mas-
kowania uczuc´ za poraz˙aja˛co oboje˛tna˛ mina˛. Wie˛kszos´c´
personelu kupowała owe pozory bez pytania.
Stare przyjacio´łki, takie jak Emma czy włas´nie Caro-
line, nie dawały sie˛ tak łatwo omamic´, ale tez˙ niespecjal-
nie cze˛sto droczyły sie˛ z Nell na ten temat. Caroline
podejrzewała, z˙e Nell cos´ ukrywa, i zawsze ciekawiło ja˛,
czy ma to cos´ wspo´lnego z Brenem Forsythe’em.
Bren był prymusem w Ranleigh, miejscowej prywat-
nej szkole dla chłopco´w, gdzie Caroline chciała za rok
94
LILIAN DARCY
umies´cic´ Josha. Nell z kolei osia˛gała najlepsze wyniki
w nauce w szkole piele˛gniarskiej. Przez pare˛ miesie˛cy
spotykała sie˛ z Brenem. Było to w tym niepowtarzalnym
burzliwym okresie w okolicy egzamino´w kon´cowych
i Boz˙ego Narodzenia oraz oczekiwania na wyniki w sty-
czniu. To okres, kiedy wszyscy sa˛ w skowronkach
i wszystko wydaje sie˛ tak niesamowicie, cudownie
waz˙ne.
Ale nawet wo´wczas Nell niewiele wspominała na ten
temat. Caroline nie wiedziała, czy wynika to z tego, z˙e
przyjacio´łka traktuje zwia˛zek s´miertelnie powaz˙nie, czy
moz˙e wre˛cz przeciwnie – lekcewaz˙y go. Bren miał
problemy zdrowotne, jak pamie˛tała, ale nigdy nie do-
wiedziała sie˛ jakie. Potem, choc´ wszyscy troje studiowa-
li medycyne˛, na jakis´ czas ich drogi sie˛ rozeszły.
Caroline została przyje˛ta na uniwersytet w Sydney,
gdzie poznała Roberta. Nell wybrała Newcastle, a Bren
wyjechał do Melbourne.
Nell zawsze planowała, z˙e wro´ci do Glenfallon.
– Z
˙
eby opiekowac´ sie˛ mama˛ i tata˛ – mo´wiła w ten
swo´j zagadkowy sposo´b.
Caroline, jak zreferowała Declanowi, wro´ciła, ponie-
waz˙ poniosła poraz˙ke˛ na studiach i w małz˙en´stwie.
W owej chwili postrzegała to jako krok do tyłu. Teraz
juz˙ tak na to nie patrzyła. Teraz bardzo lubiła tu
mieszkac´.
Bren z kolei w ogo´le nie przyjez˙dz˙ał, nawet na
wakacje, gdyz˙ takz˙e jego rodzina przeprowadziła sie˛ do
Melbourne. Mine˛ło siedemnas´cie lat. Caroline sa˛dzi-
ła, z˙e zda˛z˙ył przez ten czas zrobic´ kariere˛, oz˙enic´ sie˛
i doczekac´ potomstwa, z˙e ma juz˙ karte˛ klubu golfowego.
95
MIŁOSNA TERAPIA
Jez˙eli jego przyjazd do Glenfallon miałby zaburzyc´
spoko´j przyjacio´łki, byłaby bardzo niezadowolona.
– Wie˛c – zacze˛ła, po czym w mys´li przyznała sobie
zero punkto´w za s´wietny wste˛p do konwersacji.
– Nie wzie˛łas´ ciastka? – Nell z rozczarowaniem
patrzyła na tace˛ Caroline. – Chciałam wyłudzic´ od
ciebie połowe˛.
– Przypominaja˛c mi o diecie, tak? Zobaczyłam two-
jego banana i sumienie mi nie pozwoliło.
– No to banan odnio´sł odwrotny skutek, niz˙ zakła-
dałam. Naste˛pnym razem nie be˛de˛ tak kombinowac´.
Caroline uznała, z˙e i ona nie be˛dzie juz˙ kombinowac´.
– Powiedz mi o Brenanie – poprosiła wprost.
– Nie ma o czym. Chciał cos´ zmienic´, wiedział, z˙e
be˛dziemy kogos´ potrzebowac´. Zawsze potrzebujemy
ludzi, jes´li tylko sa˛ dobrzy, a on jest dobry.
– Wie˛c juz˙ od jakiegos´ czasu wiedziałas´?
– Od kilku tygodni. – Nell podniosła wzrok, chciała
spojrzec´ w oczy Caroline, ale nie potrafiła.
– Dlaczego nic nie mo´wiłas´?
– Z
˙
e szpital go zatrudnił? Caroline, prosze˛, nie
zaczynaj. – Urwała i znowu zacze˛ła: – Siedemnas´cie lat
to szmat czasu. – Zas´miała sie˛. Był to kro´tki i ostry
dz´wie˛k. S
´
miech Nell był zawsze niezwykły. – Gdybym
miała jakiekolwiek wa˛tpliwos´ci, wystarczyło mi jedno
spojrzenie.
– Czemu? Postarzał sie˛?
– Nie! Ja sie˛ postarzałam.
– Nie przesadzaj. Wie˛kszos´c´ ludzi nie dałaby ci
trzydziestu pie˛ciu lat.
– Hm. Z kilku spojrzen´, jakimi mnie obdarzył, wyni-
96
LILIAN DARCY
ka, z˙e on nie nalez˙y do tej wie˛kszos´ci. Powiedz mi
lepiej, czy two´j samocho´d jest juz˙ na chodzie. Jakie sa˛
najnowsze wies´ci na temat twojej szwagierki i co Declan
powiedział o Alison Scanlon.
– Zmieniasz temat, Nell.
– Owszem, zmieniam.
Caroline przez chwile˛ rozwaz˙ała, czy by przyjacio´łce
nie odpus´cic´.
– Samocho´d jest w porza˛dku – odparła wreszcie.
– Sandie przechodzi drugi cykl terapii w Canberze. Po
poprzednim czuła sie˛ parszywie. A jes´li chodzi o biopsje˛
Alison Scanlon, Declan sam wykona badanie. Bardzo
mu sie˛ spieszy, z˙eby obejrzec´ ten materiał.
– Powiedz mu, z˙eby do mnie przekre˛cił, albo sama
do mnie zadzwon´, jak tylko be˛dzie diagnoza. Szes´c´ i po´ł
tygodnia temu widziałam jej piers´ i jes´li ta kobieta
be˛dzie z˙yła, chce˛ byc´ jedna˛ z pierwszych oso´b, kto´ra sie˛
o tym dowie. Byłam na nia˛ potwornie ws´ciekła, ale ja˛
lubie˛. – Nell spowaz˙niała. – Chyba mamy ze soba˛ cos´
wspo´lnego.
Gdy tylko materiał pobrany od Alison dotarł na
oddział, Declan odłoz˙ył dotychczasowe zaje˛cia i po-
szedł do laboratorium. Pobrana tkanka wymagała kilku-
stopniowej obro´bki.
– Przygotujesz mi to? – poprosił laborantke˛.
– Dzis´ pan tego nie dostanie – uprzedziła.
– Wiem. Jutro z samego rana, mam nadzieje˛.
Che˛tnie przyspieszyłby ten proces, ale wiedział, z˙e
taka niecierpliwos´c´ mogłaby zniekształcic´ wynik ba-
dania.
97
MIŁOSNA TERAPIA
– To Scanlon? – spytała laborantka Mary.
Nie był to jedyny powaz˙ny przypadek, z jakim mieli
ostatnio do czynienia, ale wszyscy przez˙ywali chorobe˛
Alison. Mary musiała byc´ mniej wie˛cej w jej wieku.
– Tak – potwierdził Declan. – Znasz ja˛?
– Osobis´cie nie, ale moja szwagierka pracuje z jej
siostra˛.
– W tym mies´cie wszyscy znaja˛ sie˛ w ten czy inny
sposo´b.
– Czasami trudno z tym z˙yc´.
– A czasami sie˛ opłaca.
Nazajutrz Declan przyjechał do pracy wczes´nie rano.
O tej porze w laboratorium zastał tylko Julianne.
– Juz˙ gotowe – oznajmiła. – Lez˙y na stole.
– Dzie˛ki.
Ostroz˙nie cia˛ł cienka˛ jak opłatek tkanke˛. Rozbolały
go plecy, w oczach czuł piasek, ale zmuszał je do
koncentracji.
Z powodu przyjazdu Suzy nie wyspał sie˛ w ten
weekend. W przeszłos´ci wielokrotnie jej obecnos´c´ po-
zbawiała go snu, ale tym razem nie otrzymał wiele
w zamian, ani przed, ani po rozmowie. Teraz, po wy-
jez´dzie Suzy do Sydney, miał wiele do przemys´lenia.
Ale nie w tej chwili.
Szukał s´lado´w guza w strukturze tkanki i niczego
takiego nie znajdował. To jeszcze niewiele znaczy. Jego
diagnoza be˛dzie oparta na tym, co zobaczy pod mikro-
skopem, a nie gołym okiem.
Ostatecznie otrzymał pie˛c´dziesia˛t fragmento´w tkanki
na pie˛c´dziesie˛ciu szkiełkach. Kaz˙dy był tak cienki, z˙e az˙
przezroczysty. Pod szkłem mikroskopu be˛da˛ wygla˛dac´
98
LILIAN DARCY
niczym mapy albo zdje˛cia krajobrazu robione z wyso-
kos´ci.
Zamkna˛ł drzwi gabinetu, połoz˙ył szkiełka obok kom-
putera, wła˛czył mikroskop. Z oddali dochodziły do
niego odgłosy powoli budza˛cego sie˛ do z˙ycia oddziału.
Steph zapewne jest juz˙ w sekretariacie, oczy jej błyszcza˛
za okularami i czeka tylko, by usłyszec´ jakis´ z˙art. Tom
czyta e-maile. Laborantki dostały juz˙ materiał z dzisiej-
szych zabiego´w chirurgicznych.
Była za kwadrans dziewia˛ta. Caroline pojawi sie˛
dopiero za jakies´ dwadzies´cia minut, jak odwiezie syna
i bratanko´w do przedszkola i szkoły.
Wsuna˛ł pierwsze szkiełko i nastawił ostros´c´, by
zacza˛c´ pedantyczne badanie wszystkich pie˛c´dziesie˛ciu
przekrojo´w poprzecznych tkanki. Z pocza˛tku nie wi-
dział ani s´ladu guza. Czy to moz˙liwe, z˙e chemia cał-
kowicie go zlikwidowała? Potem, kiedy ogla˛dał prze-
kroje pochodza˛ce ze s´rodkowej cze˛s´ci tkanki, zacza˛ł
pojmowac´, co naprawde˛ widzi.
Nie był to nowotwo´r złos´liwy, lecz mie˛sak.
Owszem, to tez˙ nowotwo´r, ale ten rodzaj zwykle nie
daje przerzuto´w. Nell Cassidy i Bren Forsythe podczas
operacji wycie˛li obkurczony guz. Teraz nie było juz˙
s´ladu po patologicznych komo´rkach. Declan nie spo-
dziewał sie˛ tak pozytywnego wyniku.
Podnio´sł sie˛, zerkna˛ł na zegarek. Dochodziła dziesia˛-
ta. Dopiero teraz poczuł pala˛cy bo´l w go´rnej cze˛s´ci
kre˛gosłupa. Przecia˛gna˛ł sie˛, pokre˛cił szyja˛ i re˛kami
i otworzył drzwi.
W pokoju po przeciwnej stronie korytarza pracowały
Caroline i Natalia. Przystana˛ł na moment, zanim sie˛ do
99
MIŁOSNA TERAPIA
nich odezwał, i patrzył, jak Caroline w skupieniu zabar-
wia szkiełko na niebiesko.
Włosy spie˛ła wysoko klamra˛, widział jej kark i deli-
katne kosmyki na karku. Ten widok przypomniał mu o´w
dzien´, gdy trafił na lekcje˛ masaz˙u. Jak podgla˛dacz pa-
trzył na nagie ls´nia˛ce od oliwki plecy Caroline.
Czuł wielka˛ potrzebe˛, by trzymac´ sie˛ od niej na
dystans, jeszcze wie˛ksza˛ niz˙ wtedy, szes´c´ i po´ł tygodnia
temu. Wiedział, z˙e sprawi jej tym przykros´c´, ale nie ma
na to rady. Musi poczekac´ i pomys´lec´.
– Natalia? – Celowo zwro´cił sie˛ do niej po imieniu.
Obydwie kobiety podniosły na niego wzrok.
– Gdybym chciał wysłac´ cos´ do innego laboratorium
na konsultacje˛, jaka jest procedura? Czy mamy jakies´
wybrane laboratorium?
– Westmead – poinformowała Natalia.
– A o co chodzi? – spytała Caroline.
– Alison Scanlon.
– W takim razie Westmead. Wie˛c znalazłes´ i ziden-
tyfikowałes´ guz?
– Tak.
– Jakie masz wa˛tpliwos´ci?
– Nic takiego.
Caroline zrobiła zbolała˛ mine˛, a Natalia pochyliła sie˛
znowu nad mikroskopem, ale wpierw skine˛ła lekko
głowa˛, i Declan zrozumiał, z˙e nadal go słucha.
– Nie chciałbym mo´wic´ pacjentce – podja˛ł – z˙e
odzyskała z˙ycie, nie dysponuja˛c druga˛ opinia˛, kto´ra by
to potwierdziła. Nie jestem pewien, czy zniosłaby kolej-
ny odwro´t fortuny.
– Chcesz powiedziec´...?
100
LILIAN DARCY
– To mie˛sak. Nell i ten nowy chirurg wycie˛li go
w całos´ci. Komo´rki sa˛ normalne w promieniu dziesie˛ciu
milimetro´w od cie˛cia. Prognozy sa˛ naprawde˛ dobre,
Alison powinna z tego wyjs´c´.
– To cudownie! – zawołała Caroline i łzy napłyne˛ły
jej do oczu. – Kilka tygodni temu nikt by tak nie
pomys´lał.
– Tak. To fantastyczne. Nie wyobraz˙am sobie, jak
ona zareaguje na taka˛ wiadomos´c´.
– Moz˙emy na to spojrzec´? – spytała Natalia.
– Tak, szkiełka sa˛ na moim biurku. Chcecie je tu
przynies´c´? A ja zawołam Toma.
Wiadomos´ci dotycza˛ce Alison graniczyły z cudem.
Caroline nie mogła traktowac´ ich jako znaku dla Sandie,
a jednak tak włas´nie czuła. Przypadek Alison wydawał
sie˛ beznadziejny, najgorsza z moz˙liwych kara za zbyt
długa˛ zwłoke˛ w leczeniu. Choroba Sandie została zdiag-
nozowana na wczes´niejszym etapie. Statystycznie
umieralnos´c´ z powodu chłoniaka nieziarniczego jest
o wiele mniejsza niz˙ w wypadku raka piersi. Jez˙eli
Alison moz˙e ,,odzyskac´ z˙ycie’’, to Sandie chyba tez˙.
Caroline miała jednak s´wiadomos´c´, z˙e z nowotwora-
mi bywa ro´z˙nie. Zastanawiała sie˛, czy Declan odgadłby,
ile wysiłku kosztuje ja˛, by nie ła˛czyc´ w mys´li tych dwo´ch
spraw. Przez kilka minionych dni zamienił z nia˛ ledwie
pare˛ sło´w. Unikał jej, to fakt, a nie wytwo´r jej wyobraz´ni.
Cze˛s´ciowo była tym dotknie˛ta, chciała go zapytac´, co
takiego zrobiła, czym go obraziła. A jakas´ inna jej cze˛s´c´
wiedziała, z˙e wyskakiwanie z takimi pytaniami byłoby
fatalne w skutkach. Przeciez˙ rozumie, dlaczego Declan
wycofał sie˛ z ich zawodowej przyjaz´ni.
101
MIŁOSNA TERAPIA
Spostrzegł, z˙e z trudem przychodzi jej walczyc´ z pra-
gnieniem, by wyszło z tego cos´ głe˛bszego i bardziej
intymnego. Wpadło jej nawet do głowy, z˙e sam nie był
całkiem odporny na takie mys´li.
Usiadła przy mikroskopie, wybieraja˛c okular najbliz˙-
szy okna. Natalia przyniosła tace˛ ze szkiełkami i siadła
obok. Caroline była przekonana, z˙e Declan wybierze
miejsce naprzeciw Natalii, ale Tom go uprzedził i nie
zostawił mu wyboru, swoim zwyczajem zaja˛ł centralna˛
pozycje˛.
Spe˛dzili nad mikroskopem niemal dwadzies´cia mi-
nut. Declan komentował – na obrzez˙ach nie ma ani s´ladu
guza, to włas´nie odro´z˙nia te˛ forme˛ mie˛saka od nowo-
tworu złos´liwego. Pod mikroskopem ro´z˙nice sa˛ ewiden-
tne. Komo´rki nowotworowe sa˛ duz˙e i okra˛głe, komo´rki
mie˛saka długie i cienkie.
Oddech Declana muskał sko´re˛ Caroline jak piesz-
czota. Nie mogła przestac´ mys´lec´, z˙e stoi tak blisko, nie
mogła zdusic´ te˛sknoty, by był jeszcze bliz˙ej, i nie
znosiła siebie za to. Nie tylko dlatego, z˙e to niestosowne,
ale dlatego, z˙e była to beznadziejna, przekle˛ta te˛sknota.
Dlaczego trace˛ tyle energii na z go´ry przegrane
bitwy? – zastanawiała sie˛ z gorycza˛.
Okra˛głe okno jasnego s´wiatła zac´miło jej wzrok.
Zrezygnowała z okazji nauczenia sie˛ czegos´ nowego.
Mys´lała tylko o tym, jak walczyła, by zdac´ egzaminy na
trzecim roku medycyny po urodzeniu Josha, zamiast
wzia˛c´ urlop dziekan´ski. Za długo walczyła tez˙ o swoje
małz˙en´stwo. Namawiała Roberta do wspo´lnej terapii,
nawet wtedy, gdy wyprowadził sie˛ z domu.
Teraz toczy kolejna˛ batalie˛ z Robertem, o Woodside.
102
LILIAN DARCY
Wkro´tce musi podja˛c´ decyzje˛. Zgodzic´ sie˛? Czy moz˙e
przygotowac´ sie˛ na walke˛ w sa˛dzie? Co byłoby najmniej
szkodliwe dla Josha? Czy to ja wywołuje˛ podobne
sytuacje? – dumała – czy to po prostu pech?
Rozpocze˛ła podro´z˙ znana˛ jej droga˛ wa˛tpliwos´ci
– wyboista˛ kre˛ta˛ droga˛, na kto´rej znała kaz˙da˛ dziure˛.
Nie po´jde˛ nia˛ znowu, postanowiła. Nie z powodu
Woodside i nie z powodu Declana. Nie i juz˙!
– Dzie˛kuje˛, Declan – odezwał sie˛ Tom i wstał. – To
fascynuja˛ce. Zadzwonie˛ na chirurgie˛. Popros´ Steph,
z˙eby zaje˛ła sie˛ wysyłka˛ materiału do Westmead. Zga-
dzam sie˛, z˙e musimy miec´ stuprocentowa˛ pewnos´c´.
– Nell bardzo prosiła o informacje˛ – rzekła Caroline.
Wszyscy wro´cili do swoich zadan´, z nowa˛ energia˛
dzie˛ki pozytywnym wiadomos´ciom w kwestii, jak sie˛
zdawało, skazanej na przegrana˛. Natalia i Caroline do
lunchu zakon´czyły prace˛. Caroline wyszła, by odebrac´
Sama z przedszkola. Potem obydwoje wsta˛pili do skle-
pu, w czasie lunchu poczytali ksia˛z˙ke˛, naste˛pnie poszli
na plac zabaw, a o trzeciej do szkoły po Mattiego i Josha.
Kiedy chłopcy siedzieli przed telewizorem i jedli
podwieczorek, Caroline sie˛gne˛ła po słuchawke˛, wzie˛ła
głe˛boki oddech i wybrała domowy numer swojego
byłego me˛z˙a.
Zamierzała porozmawiac´ z Gail.
– Nigdy mnie o to nie prosił, Caroline – odparła Gail.
– On uwaz˙a, z˙e to byłoby nie fair w stosunku do
ciebie i Amelii. Moz˙e nie chce cie˛ stawiac´ w pozycji złej
macochy, gdybys´ odmo´wiła.
– Alez˙ wcale tak nie czuje˛, powinien to wiedziec´.
103
MIŁOSNA TERAPIA
Bardzo bym sie˛ cieszyła, gdyby Josh mieszkał z nami.
A jes´li chodzi o Amelie˛, ona uwielbia swojego starszego
brata. Robert jest nadopiekun´czy, zreszta˛ takz˙e w sto-
sunku do mnie, i wcale tego nie widzi. – Westchne˛ła,
a potem zas´miała sie˛ ciepło.
– Och, dobrze, z˙e ty to widzisz. Zasugerował... –
zacze˛ła zno´w Caroline i urwała. Gail nie ma z pewnos´cia˛
poje˛cia, z˙e Robert obawia sie˛, iz˙ Josh mo´głby skrzyw-
dzic´ siostre˛. I pewnie byłaby bardzo złego zdania o tego
rodzaju le˛kach. Lepiej zatem, jes´li Caroline zatrzyma to
dla siebie. Czym pre˛dzej wymys´liła nowe zakon´czenie
zdania. – Zasugerował, z˙e gdybym wyszła za ma˛z˙ za
me˛z˙czyzne˛, kto´ry byłby pozytywnym me˛skim wzorcem
dla Josha, inaczej widziałby sytuacje˛.
– Kocham go, ale nie moge˛ sie˛ z nim zgodzic´ –
odparła Gail. – Dzis´ porozmawiam z nim na ten temat,
powiem mu, jak bardzo Amelia i ja chciałybys´my, z˙eby
Josh z nami mieszkał. Nie martw sie˛.
– Dzie˛ki. Nawet nie wiesz, jak jestem ci wdzie˛czna.
– Ale i tak be˛dziesz za nim te˛sknic´, prawda? – spyta-
ła łagodnie Gail.
– Och, bardziej niz˙ potrafie˛ wyrazic´ – Caroline
poczuła us´cisk w gardle – ale przynajmniej be˛de˛ spokoj-
niejsza.
To był najlepszy kompromis, musi nauczyc´ sie˛ nie
angaz˙owac´ w przegrane z go´ry bitwy, kto´re dawniej
zabierały jej tyle energii.
– Pogadam tez˙ na temat rugby – obiecała Gail.
– Rugby?
– Widziałam, z˙e Joshowi nie przypadło do gustu.
– Spostrzegłas´ to? – zapytała Caroline zdumiona.
104
LILIAN DARCY
– Robert tez˙ to widział, ale jeszcze nie jest gotowy
skapitulowac´. On wia˛z˙e z Joshem wielkie nadzieje, jest
z niego bardzo dumny, nawet jes´li okazuje to w niewłas´-
ciwy sposo´b.
Gail potrafiła zobaczyc´ w me˛z˙u to, co najlepsze.
I dlatego włas´nie Gail i Robert sa˛ razem szcze˛s´liwi, a ja
z Robertem nigdy nie byłam szcze˛s´liwa, pomys´lała
Caroline, odłoz˙ywszy słuchawke˛.
105
MIŁOSNA TERAPIA
ROZDZIAŁ O
´
SMY
Tego dnia na po´łkuli po´łnocnej wypadało przesilenie
letnie. W Australii z kolei wypadało przesilenie zimo-
we, ale Declan nie potrafił traktowac´ powaz˙nie po´r roku,
kiedy wygla˛dały tak jak tutaj. Zimne noce, łagodne i sło-
neczne dni, od czasu do czasu troche˛ wiatru, i ani kropli
deszczu, kto´ry ucieszyłby wszystkich mieszkan´co´w, nie
tylko rolniko´w.
Mine˛ło włas´nie szes´c´ tygodni od zerwania z Suzy.
Nikt w Glenfallon jeszcze o tym nie wiedział.
W kon´cu maja spe˛dził weekend w Sydney, ale nie
spotkał sie˛ z Suzy. Wynaja˛ł poko´j w hotelu i sam napa-
wał sie˛ miastem, rozwaz˙aja˛c, czego włas´ciwie pragnie,
a przede wszystkim dlaczego dopus´cił do takiej sytuacji.
Doszedł do pewnych wniosko´w, ale nie sprawdził dota˛d
ich słusznos´ci i nie wiedział, jak maja˛ sie˛ do jego
przyszłos´ci.
Czy powinien wro´cic´ do Londynu, gdy tylko Tom
znajdzie dla niego zaste˛pce˛? Tom wyjechał akurat na
konferencje˛, a Declan miał nadzieje˛, z˙e przy okazji
zainteresuje kogos´ obje˛ciem swojego stanowiska, kiedy
przejdzie na emeryture˛. Declan rozmawiał z nim otwar-
cie, prosił, by Tom szukał dwo´ch oso´b.
Nie ma powodu zostawac´ w Glenfallon. A jez˙eli nie
zdecyduje sie˛ wro´cic´ do Londynu, rozsa˛dnie be˛dzie za
rok czy dwa zdac´ te australijskie egzaminy i urza˛dzic´ sie˛
w Sydney.
Zrozumiał juz˙, z˙e nigdy nie kochał Suzy i ona go nie
kochała. W kaz˙dym razie nie pasowała do nich z˙adna
znacza˛ca definicja słowa Miłos´c´. Przed paroma tygo-
dniami rozmawiał z Caroline, mo´wił o dziecin´stwie
w licznej, biednej rodzinie, o tym, jak chwytał, co los mu
ofiarował, zanim pomys´lał, czy tego naprawde˛ chce.
Identycznie posta˛pił z Suzy. To ona złoz˙yła mu
propozycje˛. Najpierw zaproponowała siebie, potem Sy-
dney. Chwycił te˛ przyne˛te˛. Za po´z´no odkrył, z˙e wcale
nie pragna˛ł tego, co i tak nigdy by do niego w pełni nie
nalez˙ało.
W kwietniu nosił sie˛ z zamiarem powiedzenia Suzy,
z˙e bierze pod uwage˛ małz˙en´stwo, jez˙eli ona zdecyduje
sie˛ na cos´ wie˛cej niz˙ wspo´lna˛ zabawe˛.
Szalen´stwo! Człowiek nie powinien rozwaz˙ac´ mał-
z˙en´stwa. To złe słowo. Declan wierzył w miłos´c´, obser-
wował swoich rodzico´w, kto´rzy od czterdziestu lat byli
ze soba˛ szcze˛s´liwi, pomimo ro´z˙nych słabos´ci. Nie wie-
dział tylko, jak miałby te˛ miłos´c´ rozpoznac´.
Gdy tylko sobie uprzytomnił, z˙e to, co czuje do Suzy,
zdecydowanie nie jest miłos´cia˛, nie chciał byc´ z nia˛ ani
chwili dłuz˙ej. Pro´bował powiedziec´ to tak, by jej nie
zranic´. Suzy jednak zareagowała złos´cia˛.
– Dlatego, z˙e nie us´miechne˛łam sie˛ odpowiednio do
twojej pacjentki z rakiem?
– Nie, ale...
– To s´mieszne, Dec.
Moz˙e i s´mieszne. Zdołał jakos´ wyartykułowac´ cos´
wie˛cej na temat swoich uczuc´, uciekaja˛c sie˛ do irlandz-
107
MIŁOSNA TERAPIA
kiego poetyckiego obrazowania. Mo´wił o samym połu-
dniu z˙ycia, jego zmierzchu, o dwo´ch rodzajach magii,
z kto´rych jeden juz˙ zacza˛ł bledna˛c´. Co za szcze˛s´cie, z˙e
z nich dwojga to ona jest pisarka˛.
A potem wyszło na jaw, z˙e Suzy ma dos´c´ powaz˙ny
flirt z jednym ze wspo´łscenarzysto´w serialu.
– Powinnam była od razu po´js´c´ z nim do ło´z˙ka!
Poje˛cia nie mam, co takiego kazało mi mys´lec´, z˙e trzeba
miec´ jakiekolwiek skrupuły i byc´ wiernym!
– Skoro twoim zdaniem wiernos´c´ oznacza, z˙e przed
wskoczeniem do ło´z˙ka z innym powstrzymuja˛ cie˛ wyła˛-
cznie skrupuły, to twoja definicja zasadniczo ro´z˙ni sie˛
od mojej – odparował.
Suzy wybiegła z domu. Od tamtej pory nie roz-
mawiali. Declan pojechał do Sydney, by udowodnic´
sobie, z˙e ta kobieta i to miasto... albo cały ten kraj... nie
musza˛ sie˛ ze soba˛ ła˛czyc´ w jego umys´le. Z
˙
e to miejsce
na ziemi ma mu do zaofiarowania inne atrakcje opro´cz
Suzy.
Była druga po południu. Zmierzch zapadał teraz
około siedemnastej. Declan przecia˛gna˛ł sie˛, w kos´ciach
mu zatrzeszczało. Drewniane tacki ze szkiełkami w dal-
szym cia˛gu lez˙ały przed nim w stosach, a obiecał
Tomowi zabrac´ sie˛ tego popołudnia za autopsje˛. Natalia
czeka na niego po przeciwnej stronie korytarza, by
rzucił okiem na badania cytologiczne.
Wstał zza biurka. Kiedy otworzył drzwi do gabinetu,
w pokoju naprzeciw zamiast Natalii ujrzał Caroline,
i nie mo´gł powstrzymac´ rados´ci. Wygla˛dała dobrze,
moz˙e była troche˛ zme˛czona, ale w kon´cu miała dodat-
kowe zaje˛cia ze swoimi bratankami.
108
LILIAN DARCY
Na jej widok i on poczuł sie˛ lepiej. Było to uczucie
podobne do tego, jakiego dos´wiadczał po długim praco-
witym dniu, kiedy siadał z kieliszkiem wina, curry
z chin´skiej knajpki i przyjemna˛ lektura˛, a w tle płyne˛ła
muzyka z odtwarzacza CD – był wo´wczas zadowolony,
syty, zrelaksowany, pełen nadziei.
Ukrywaja˛c emocje, jak robił to przez szes´c´ tygodni
z okładem, zapytał:
– Nie jestes´ dzis´ z chłopcami?
Odpowiedziała mu z lekkim us´miechem:
– Musze˛ wyjs´c´ tuz˙ przed trzecia˛, z˙eby ich odebrac´,
ale Natalia miała pilna˛ sprawe˛. Na weekend chłopcy
pojada˛ na farme˛. Sandie twierdzi, z˙e ma juz˙ dos´c´ siły.
Jak zwykle nie moz˙e sie˛ doczekac´, kiedy ich zobaczy.
Przed nia˛ jeszcze trzy cykle chemii.
– Widac´ juz˙, jak reaguje na to organizm?
– Guzki sie˛ zmniejszyły.
– To dobrze. To najbardziej konkretny wymiar le-
czenia, na jaki moz˙na liczyc´ na tym etapie. A my mamy
duz˙o pracy?
– Jest troche˛.
Wypełniła formularz, kto´ry stanowił zapis ich sesji
przy mikroskopie. Podpisała sie˛ inicjałami, Declan szy-
bko nabazgrał swo´j podpis. Usiadła i podała mu pierw-
sze szkiełko. Ich palce zetkne˛ły sie˛ przelotnie. Declan
zareagował na to tak silnie, z˙e dłuz˙ej nie był w stanie nad
soba˛ panowac´.
Przez szes´c´ tygodni kontrolował sie˛, gdyz˙ nie chciał
jej skrzywdzic´ ani popełnic´ kolejnego błe˛du. Ale czło-
wiek dochodzi w kon´cu do punktu, kiedy nie wie, czego
pragnie ani jak daleko moz˙e sie˛ posuna˛c´, dopo´ki nie
109
MIŁOSNA TERAPIA
podejmie ryzyka i nie spro´buje. I tak juz˙ zranił Caroline.
Dłuz˙sze czekanie nie ma sensu.
Przesuwaja˛c okular na kolejne fragmenty preparatu,
znalazł biała˛ kropke˛, kto´ra˛ Caroline umies´ciła na lewo
od patologicznych komo´rek.
Jej kolana znajdowały sie˛ na wprost jego kolan,
zakryte granatowa˛ spo´dnica˛.
Skupił wzrok na szkle. Ta malen´ka biała kropka,
kto´ra˛ tak cze˛sto widywał na tak wielu szkiełkach,
wygla˛dała jak wielka szara plama. Na prawo od niej
widział komo´rki, kto´re zaniepokoiły Caroline.
– Tak, sa˛ atypowe. Nie jestem pewny, co to jest.
– Nic groz´nego.
– Ale zdecydowanie nietypowe.
– To badanie zostało zrobione rok po poprzednim,
kto´re miało identyczny wynik.
– Sugerujesz, z˙ebym zalecił wizyte˛ u ginekologa?
– Tak, jes´li ma dwa identyczne wyniki.
– Zgadzam sie˛. To moz˙e byc´ konsekwencja˛ zmian
hormonalnych, kto´rymi trzeba sie˛ zaja˛c´. Mamy tu cos´
jeszcze?
Ich palce ponownie sie˛ zetkne˛ły. Declan pozwolił, by
trwało to odrobine˛ dłuz˙ej niz˙ powinno. Caroline spoj-
rzała na niego i szybko uciekła wzrokiem.
– Przepraszam – powiedziała, jakby sa˛dziła, z˙e to jej
wina. – Sam budził mnie w nocy dwa razy, jestem troche˛
zme˛czona.
– Nie przepraszaj – odrzekł, a ja˛ przestraszył jego
pieszczotliwy ton. – Zawsze siebie o wszystko obwiniasz.
– Moz˙emy to obejrzec´? Musze˛ zaraz wyjs´c´.
– Teraz ja mam przepraszac´? – Zepsuł miła˛ atmo-
110
LILIAN DARCY
sfere˛, jaka panowała w cichym laboratorium, gdzie
jedynym odgłosem w tle było pomrukiwanie komputera.
– Nie, nie trzeba. – Nabrała powietrza i oznajmiła
rzeczowo: – To dla mnie całkiem oczywiste. Papil-
lomawirus.
Rodzaj wirusa wywołuja˛cego brodawczaki. Stan,
kto´ry predysponuje szyjke˛ macicy do rozwoju stanu
przedrakowego, kto´ry z kolei moz˙e przejs´c´ w groz´niej-
sza˛ postac´.
– To juz˙ wszystko?
– Tak, na szcze˛s´cie.
Sprawiała wraz˙enie zdenerwowanej, a nawet złej, tak,
zdecydowanie złej. Declan poja˛ł, z˙e poste˛puje niewłas´ci-
wie. Nie sa˛ juz˙ nastolatkami, kaz˙de dz´wiga bagaz˙ włas-
nych przez˙yc´. To u nastolatko´w spojrzenia i przypadko-
wy dotyk prowadzi naturalnie do naste˛pnego etapu.
Zanim dowie sie˛, czy ona jest zainteresowana, musi
dac´ jej znac´, i to jednoznacznie, z˙e on jest goto´w.
– Och, Declan! To ty! – zawołała Caroline tego
samego dnia wieczorem, otwieraja˛c drzwi.
Słuz˙bowy stro´j zamieniła na dz˙insy i bawełniany top
z długimi re˛kawami w pastelowych odcieniach ro´z˙u.
Włosy spie˛ła klamra˛, ale nie wszystkie sie˛ temu pod-
dały. Wygla˛dała jak matka na szkolnej zabawie – zaru-
mieniona, zme˛czona, czujna, kochaja˛ca i kochana.
– Jakie gora˛ce powitanie. Rozgrzewa irlandzkie
serce.
– To znaczy jest... – przekrzywiła głowe˛, nasłuchu-
ja˛c wiadomos´ci, kto´re włas´nie nadawano w telewizji
– sio´dma. Nie, to nie jest po´z´no.
111
MIŁOSNA TERAPIA
– Jadłas´ juz˙?
– Godzine˛ temu. Och, co przyniosłes´?
Wycia˛gna˛ł re˛ce z gora˛cym plastikowym pojemnikiem.
– Kolacja dla dwojga. Powiedz, z˙e jadłas´ tylko pa-
luszki rybne i zgłodniałas´.
Na policzki Caroline wysta˛piły rumien´ce.
– Jadłam paluszki, chłopcy uwielbiaja˛ paluszki ryb-
ne. Ale...
– Posłuchaj, trudno cie˛ ostatnio złapac´ sama˛, a chce˛
z toba˛ pogadac´. Widze˛, z˙e nie przekupie˛ cie˛ zapachem
tajskiego chili z makaronem.
– Hm...
Podobała mu sie˛ taka zarumieniona. Lubił to jej
szczego´lne zdenerwowanie i miał nadzieje˛, z˙e włas´-
ciwie je zinterpretował. Jej duma walczy ze s´wiadomos´-
cia˛, z˙e sie˛ nawzajem przycia˛gaja˛. Declan był przekona-
ny, z˙e odpowiednimi słowami zdołałby szybko zakon´-
czyc´ ten spo´r.
– Wpus´c´ mnie na pie˛c´ minut – poprosił. – Chce˛ ci cos´
powiedziec´. Prawde˛ mo´wia˛c, to bardzo prosta sprawa.
– Hm, no dobrze... – Przytrzymała drzwi, by mo´gł
wejs´c´ do s´rodka. Obydwoje zerkne˛li do salonu. Chłopcy
s´ciskali pilot do telewizora i ogla˛dali serial komediowy.
– Josh! – Caroline podniosła głos, by ja˛ usłyszał.
– Tylko ten jeden raz. Ogla˛danie telewizji o sio´dmej
wieczorem nie nalez˙y do tradycji w tym domu, prawda?
– Prawda, mamo.
– Gorzej, z˙e wczes´nie robi sie˛ ciemno – zauwaz˙ył
Declan.
– Masz racje˛. – Skine˛ła głowa˛. – W lecie wysłała-
bym ich na dwo´r.
112
LILIAN DARCY
Zaprosiła go dalej, do jadalni poła˛czonej z kuchnia˛.
Panował tam sympatyczny klimat, podkres´lony paste-
lowa˛, kremowa˛ z˙o´łcia˛ i przydymionym błe˛kitem. Dec-
lan wyobraz˙ał sobie, z˙e Caroline be˛dzie jeszcze przez
wiele lat spłacac´ raty za ten dom.
Tymczasem ona pro´bowała zgadna˛c´, o co tu, na
Boga, chodzi. Przez szes´c´ tygodni prawie jej nie zauwa-
z˙ał, od ich wspo´lnej podro´z˙y do Sydney był sztywny
i zdystansowany. Z
˙
artobliwa pros´ba, by została jego
sojuszniczka˛ na oddziale, była juz˙ tylko wprawiaja˛cym
w zakłopotanie wspomnieniem. A teraz ni sta˛d, ni
zowa˛d staje na jej progu z paruja˛cym jedzeniem.
– Masz mi cos´ do powiedzenia – przypomniała.
Oparł re˛ce na stole, obok plastikowego pojemnika,
i wbił wzrok w jej stopy.
– Rozstalis´my sie˛ z Suzy.
Nogi pod nia˛ zadrz˙ały, a z jej ust wypsne˛ło sie˛
zupełnie niewłas´ciwe słowo.
– Dlaczego?
– Kro´tko? Bo odkryłem, z˙e jej nie kocham, a dla niej
to było bez znaczenia. Wyszło nam na dobre.
– Tak, to kro´tka odpowiedz´ – przyznała. Słabos´c´
z jej no´g przenosiła sie˛ coraz wyz˙ej. – Wie˛c wyjez˙-
dz˙asz?
– Wyjez˙dz˙am?
– Z Glenfallon – dodała. – Wracasz do Anglii.
Wiedziała, z˙e wzia˛ł dwuletni urlop ze szpitala w Lon-
dynie. Nie spalił za soba˛ mosto´w, podobnie jak jej
rodzice. W przypadku rodzico´w było to rozsa˛dne. Cho-
roba Sandie us´wiadomiła im, z˙e nie chca˛ mieszkac´ tak
daleko od dzieci.
113
MIŁOSNA TERAPIA
– Nie – odrzekł, a jego czoło przecie˛ła głe˛boka
zmarszczka. – W kaz˙dym razie... – Nabrał powietrza.
– Nie, nie to chciałem ci powiedziec´.
– Tom odetchnie – stwierdziła cicho.
– Mogłabys´ mi to ułatwic´, Caroline.
– Jak? Okej. Dzie˛ki, z˙e powiedziałes´ mi o Suzy.
– Nie mogła zebrac´ mys´li. Czy on chce sie˛ wycofac´
z wynaje˛cia domu? W kon´cu sie˛ otrza˛sne˛ła i brne˛ła
dalej. – Rozumiem, z˙e spe˛dziła tu weekend.
– To sie˛ stało szes´c´ tygodni temu.
– Szes´c´ tygodni!
To masa czasu, tak wiele sie˛ zdarzyło. Jesien´ przeszła
w zime˛, dawny chłopak Nell wro´cił do miasta, Alison
Scanlon otrzymała cudowne wies´ci, Caroline odbyła
waz˙na˛ rozmowe˛ z Gail, mama i tata byli z wizyta˛,
Sandie zaliczyła połowe˛ terapii i szło ku lepszemu.
Przez cały ten czas Declan prawie nie rozmawiał
z Caroline, a ona obwiniała o to siebie. I oto dzis´, patrza˛c
wstecz, szes´c´ tygodni zdaje sie˛ wiecznos´cia˛.
– Nie chciałem nic mo´wic´, z˙ebys´my mieli czas.
– Ty i Suzy?
– Ty i ja, Caroline.
– Ty i ja?
Zamilkł na moment, wyprostował sie˛, spojrzał na nia˛.
– Czy moz˙e z´le czytałem w twoich mys´lach?
– Nie robiłam nic, z˙ebys´ zerwał z Suzy. Tom...
modlił sie˛ o to niemal, a gdyby mu w jakimkolwiek
momencie przyszło do głowy, z˙e moge˛ byc´...
Najwyraz´niej nie potrzebowała wina ani hipnotycz-
nych autostrad, aby rzucic´ mu prawde˛ prosto w twarz.
– Z
˙
e moz˙esz byc´... – Nie zdejmował z niej wzroku.
114
LILIAN DARCY
– Zainteresowana – odrzekła po nerwowym poszu-
kiwaniu odpowiedniego słowa.
– I jestes´ zainteresowana?
– No... – Co to było? Westchnienie? Je˛k?
Podszedł do niej. Ona takz˙e posta˛piła krok w jego
strone˛. Gdyby wycia˛gne˛ła re˛ce, mogłaby go dotkna˛c´.
– Jestes´ zainteresowana, Caroline?
– Tak. Oczywis´cie, z˙e tak. Wiesz o tym. Czy nie
dlatego sie˛ ode mnie odsuna˛łes´?
– Miałem nadzieje˛ – poprawił. – Nie wiedziałem.
Nie chciałas´ tego okazac´...
– Nie mogłam nic na to poradzic´, niezalez˙nie jak
bardzo spychałam to na bok.
– Z powodu Suzy. Masz racje˛. To stało sie˛ waz˙ne
niezalez˙nie od tego, jak bardzo sie˛ temu przeciwstawia-
łem. Szes´c´ tygodni to nie jest długo.
– Długo. Dla mnie długo.
– Potrzebowałem tych szes´ciu tygodni. Minimalnie,
prawde˛ mo´wia˛c.
– Potrzeba ci wie˛cej czasu?
– Nie. – Obja˛ł ja˛ w pasie, spojrzał w jej oczy. – Ani
sekundy.
Poz˙a˛danie uderzyło Caroline z siła˛ gora˛cego wiatru.
Nie mogła wykrztusic´ słowa. Wiedziała, z˙e Declan za
moment ja˛ pocałuje. Rozchyliła wargi, wypuszczaja˛c
powietrze. Zakre˛ciło jej sie˛ w głowie od tych wszystkich
emocji.
– A ty? – Przycia˛gna˛ł ja˛ bliz˙ej. Jego ciało było
rozpalone. – Potrzebujesz wie˛cej czasu?
– Nie – odparła i uniosła twarz. – Ani sekundy.
Całowali sie˛ powoli, dziela˛c sie˛ cudownos´cia˛ tej
115
MIŁOSNA TERAPIA
chwili. Nagle wiele rzeczy zacze˛ło do siebie pasowac´.
Te wszystkie spojrzenia. Odczucie, kto´re jej zawsze
towarzyszyło, kiedy byli sami, jakby wypiła kieliszek
wina na pusty z˙oła˛dek.
Zamkne˛ła oczy i włoz˙yła wszystkie swoje uczucia,
obecne i przeszłe, w pocałunek. I ani przez chwile˛ nie
pozwoliła sobie mys´lec´ o tym, z˙e Declan tylko czasowo
przebywa w jej rodzinnym mies´cie.
– Całujesz tak słodko – szepna˛ł.
– Bo mi smakujesz. A ty mo´wisz tak słodko.
Pogłaskał jej wargi opuszkami palco´w.
– A jaki to smak?
– Irlandzkiej whiskey. – Pro´bowała nas´ladowac´ jego
akcent, ale nie potrafiła. Rozes´miała sie˛. – Juz˙ pierw-
szego dnia, jak rozmawiałam z toba˛ przez telefon...
miałam wraz˙enie, jakbym znała cie˛ od dawna.
– Hm, wiem. Sa˛dziłem, z˙e to minie, jes´li Suzy be˛dzie
spe˛dzała tu wie˛cej czasu. Ale nie chce˛ juz˙ o niej mo´wic´.
Jest szcze˛s´liwa.
– Tak?
– Wskoczyła do innego ło´z˙ka. Była tam juz˙ jedna˛
noga˛, kiedy ja wcia˛z˙ biczowałem sie˛ za to, z˙e patrze˛ na
ciebie, Caroline.
Jej imie˛ zagubiło sie˛ w pocałunkach. Najche˛tniej
zerwałaby z Declana ubranie i cała˛ noc pies´ciła kaz˙dy
centymetr jego ciała.
– I co my z tym teraz zrobimy, kochanie? – spytał.
– Chłopcy sa˛ w pokoju obok.
– Na weekend Sandie i Chris chca˛ miec´ ich na
farmie. Mo´j kalendarz jest... pusty.
Podobnie jak moje serce, pomys´lała. Po tych wszyst-
116
LILIAN DARCY
kich tygodniach dos´c´ łatwo mnie zdobyc´, a ty musiałbys´
byc´ głupi, Declan, gdybys´ tego nie spostrzegł.
– To brzmi miło – rzekł, muskaja˛c jej wargi słowa-
mi. – Czy moge˛ przyjechac´ zaraz po pracy?
– Chris zabierze chłopco´w ze szkoły. Tak, moz˙esz.
– Ugotuje cos´ smacznego. Schłodzi wino. Reszta niech
zostanie otwarta. – W niedziele˛ po południu odbiore˛
Josha.
– Pojade˛ z toba˛, jes´li chcesz. Znasz miejsce, gdzie
moz˙na by po drodze zatrzymac´ sie˛ na piknik?
– Jest pare˛ takich miejsc.
– Jes´li nie zas´pimy.
– Tak, to moz˙e byc´ problem. – Poczuła, z˙e płona˛ jej
policzki.
– Ciociu Caroline? – Z sa˛siedniego pokoju dobiegł
ich niecierpliwy głos Sama.
– Tak, kochanie?
Declan wypus´cił ja˛ z obje˛c´, gładza˛c jej ramiona.
– Mattie na mnie usiadł i nie chce zejs´c´!
– To chyba pilne – mrukna˛ł Declan.
– Zostaniesz na chili?
– A jestem zaproszony?
– Ty je przyniosłes´! – Zas´miała sie˛. Nie be˛dzie juz˙
toczyc´ bojo´w skazanych na przegrana˛. Odrzuciła wa˛t-
pliwos´ci jak gars´c´ piasku na wiatr. Nie mys´lała na razie
o dalszych planach Declana, bo zepsułaby to, co tak
niespodzianie i cudownie odnalazła. – Tak, Declan –
odparła. – Jestes´ zaproszony.
117
MIŁOSNA TERAPIA
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
– Ona jest Hinduska˛, wykształcona˛ cze˛s´ciowo tu,
a cze˛s´ciowo w Anglii, ale jej ma˛z˙ jest Australijczykiem
– mo´wił Tom z entuzjazmem.
Tego popołudnia wro´cił z konferencji w Sydney i wpadł
po drodze, by sprawdzic´, co słychac´. Declan zamierzał juz˙
wyjs´c´ z pracy, ale Tom przydybał go i Declan nie chciał
byc´ nieuprzejmy w stosunku do człowieka, kto´rego darzył
sympatia˛ i szacunkiem, nawet jez˙eli jego zachowanie cza-
sami go draz˙niło.
– Tak jak ty – cia˛gna˛ł Tom – ma jeszcze rok czy dwa,
zanim przysta˛pi do naszych egzamino´w. Sa˛ zdecydowani
mieszkac´ w tym kraju i szukaja˛ najlepszego miejsca. Jej
ma˛z˙ chciałby zostac´ wspo´lnikiem w biurze rachunkowym.
– To niez´le – odparł Declan.
– Ty zostałbys´ szefem oddziału, bo jestes´ tutaj dłu-
z˙ej. To znaczy jes´li... – Tom urwał i podrapał sie˛
w głowe˛, jakby popełnił gafe˛. – Czy istnieje... – Ponow-
nie zawiesił głos.
– Jez˙eli pytasz mnie, jak widze˛ swoja˛ przyszłos´c´ –
zacza˛ł nieche˛tnie Declan – to przykro mi, ale nie mam
dla ciebie w tej chwili odpowiedzi.
– Moz˙e powies´c´ zajmie Suzy wie˛cej czasu.
– Rozstałem sie˛ z Suzy. – Nie planował tego roz-
głaszac´, ale nie mo´gł okłamywac´ Toma.
– Och, przykro mi to słyszec´.
– Tak be˛dzie dla nas najlepiej. Nie ma czego z˙ało-
wac´.
– To, hm... zostawia twoja˛ przyszłos´c´ nieco bardziej
otwarta˛.
– Ale nie licz na mnie – oznajmił Declan.
Nie mo´gł pozwolic´ na to, by go przypierano do muru,
nie chciał tez˙ zawies´c´ Toma i nie mo´gł w zwia˛zku z tym
składac´ z˙adnej obietnicy. Gdyby okazało sie˛, z˙e zostanie
w Glenfallon, niech to be˛dzie dla Toma miła nie-
spodzianka. A co z Caroline? Czy powinien wspomniec´
o bliz˙szym zwia˛zku, kto´rego nie był jeszcze pewien?
– Londyn wydaje mi sie˛ najsensowniejszym roz-
wia˛zaniem – rzekł powoli do Toma. – Moja praca be˛dzie
na mnie czekac´ jeszcze osiemnas´cie miesie˛cy.
A Caroline czeka na niego w tej chwili. Jez˙eli Tom
zatrzyma go dłuz˙ej, przyjedzie po´z´niej, niz˙ obiecał.
– Oczywis´cie – odparł starszy patolog, nie ukrywa-
ja˛c zawodu. – No co´z˙, be˛dziemy wdzie˛czni, jes´li zo-
staniesz moz˙liwie najdłuz˙ej – dodał przesadnie serdecz-
nym tonem.
– Tak. Ale nie be˛de˛ cie˛ zatrzymywał, Tom, na pew-
no chcesz sprawdzic´ poczte˛, a ja musze˛ leciec´.
Wieczo´r był przenikliwie zimny. Rozmowa z To-
mem wisiała nad Declanem jak czarna chmura. Kiedy
zajechał przed dom Caroline, niecierpliwos´c´, z jaka˛
wyczekiwał spotkania, przyc´miła niepoko´j.
Caroline była nieco spie˛ta, a Declan zobaczył w jej
nastroju i zachowaniu odbicie stanu własnego umysłu.
Ubrała sie˛ w czarne spodnie i obcisły sweter z czarnej
angory.
119
MIŁOSNA TERAPIA
Us´wiadomił sobie, z˙e i on powinien był sie˛ od-
s´wiez˙yc´, a nie pe˛dzic´ tu od razu, nawet gdyby miał sie˛
spo´z´nic´. Powinien był przynies´c´ wino i zdecydowanie
kwiaty, ale tak czekał, by spe˛dzic´ z nia˛ wieczo´r...
Pierwszy z wielu?
Jeszcze tego nie wiedział.
– Przepraszam za spo´z´nienie – zacza˛ł. Nie pocało-
wali sie˛ ani nie dotkne˛li. Jeszcze nie. To stanie sie˛
po´z´niej.
– Nie szkodzi – odparła. – Chris tez˙ po´z´niej przyje-
chał po chłopco´w, a ja nie skon´czyłam gotowania.
– No, włas´nie widze˛.
Na policzku miała kawałek zieleniny. Wygla˛dało to
jak pieprzyk, jakim osiemnastowieczne kobiety ozda-
biały swe lica, i skierowało uwage˛ Declana na błysz-
cza˛ce wargi. Usuna˛ł palcem ten zielony pieprzyk.
– Co dzis´ w menu?
– Zupa z dyni. – Dotkne˛ła miejsca, kto´re musna˛ł
palcem, jakby chciała to powto´rzyc´. – Makaron z szynka˛
i sosem grzybowo-s´mietanowym. Sałata. Mus czekola-
dowy. Wino i kawa.
– Pachnie fantastycznie. A do czego te zioła?
– Do makaronu. Zjemy w salonie. Rozpaliłam
w kominku. – Zaczerwieniła sie˛, jednoczes´nie zdener-
wowana i pełna oczekiwania. – Co zdradza moje in-
tencje.
– Bardzo mi sie˛ podobaja˛ twoje intencje. Podzielam
je w stu procentach.
Wycia˛gne˛ła re˛ke˛, by zamkna˛c´ drzwi. Declan chwycił
ja˛i przytrzymał, znajduja˛c wielka˛przyjemnos´c´ w łagod-
120
LILIAN DARCY
nych liniach jej ciała, ale ona powiedziała drz˙a˛cym
głosem:
– Nie całuj mnie, usia˛dz´ przy ogniu.
– Pozwo´l, z˙e poprzeszkadzam ci w kuchni. Naleje˛
wina. Mam cos´ podgrzac´?
Tylko mnie, pomys´lała. Chociaz˙ juz˙ to zrobiłes´.
Siedzieli w kuchni tyle czasu, ile zabrało im wypicie
kieliszka wina, potem przenies´li sie˛ przed kominek
z miseczkami ge˛stej pomaran´czowej zupy. Jeszcze sie˛
nie pocałowali. Obydwoje wiedzieli, z˙e gdy tylko za-
czna˛, nie be˛da˛ w stanie przestac´.
Oczekiwanie było gora˛ce, namie˛tne, niemal poraz˙a-
ja˛ce. Caroline czuła je na wiele sposobo´w – w migotaniu
gora˛cego płomienia na sko´rze, w jedzeniu. Trudno
byłoby stworzyc´ bardziej zache˛caja˛ca˛ atmosfere˛, ale
atmosfera to nie wszystko.
– Naprawde˛ popisałas´ sie˛ tym musem – stwierdził
Declan.
Stracili poczucie czasu. Płomienie przygasły, zamie-
niaja˛c sie˛ w z˙ar. Wentylator rozwiewał ciepło po całym
domu.
– Nie popisuje˛ sie˛ – odparła. – To tylko jeden z mo-
ich grzesznych zamiaro´w.
– Tak? – Przesuna˛ł sie˛ bliz˙ej, odstawił kieliszek.
Wypił juz˙ takz˙e kawe˛, a jaka˛s´ godzine˛ temu zdja˛ł
krawat, podwina˛ł re˛kawy koszuli i rozpia˛ł kołnierzyk.
– Wyobraz˙ałam sobie twoje usta smakuja˛ce kawa˛
i czekolada˛ – podje˛ła uwodzicielsko, patrza˛c mu
w oczy.
– Dobry Boz˙e, Caroline.
W chwile˛ potem ich wargi poła˛czyły sie˛. Nie było
121
MIŁOSNA TERAPIA
powodu, z˙eby szybko kon´czyli, i nie kon´czyli. Nie było
takz˙e powodu do pos´piechu, ale o wiele trudniej było
zwolnic´. Poz˙a˛danie, kto´re Caroline przez kilka tygodni
w sobie tłumiła, wybuchne˛ło jak ogien´ w ga˛szczu euka-
liptuso´w. Gwałtownie, nie do opanowania.
Nigdy jej zmysły nie doszły tak silnie do głosu, nigdy
nie była tak otwarta i nie czuła sie˛ z tym tak dobrze.
Przyciemnili s´wiatło. Zasune˛li zasłony. Jedynym ich
s´wiadkiem był ogien´.
– Pozwo´l, z˙e cie˛ rozbiore˛ – poprosił.
Usiadła na pie˛tach, a on zdja˛ł jej sweter przez głowe˛,
po czym rozpia˛ł stanik. Caroline przemkne˛ło przez gło-
we˛, z˙e jest moz˙e troche˛ za gruba, ale czym pre˛dzej za-
pomniała o tym i poddała sie˛ namie˛tnos´ci, z jaka˛ De-
clan na nia˛ patrzył.
– Czy ja teraz moge˛? – spytała.
Rozpie˛ła jego koszule˛, zsune˛ła ja˛ z ramion.
– Pocałuj mnie, Caroline.
– W usta?
– Gdzie chcesz.
Pozbyli sie˛ szybko reszty ubran´, a blask ognia grzał
ich sko´re˛ tak mocno, z˙e przyjemnos´c´ była bliska bo´lu.
Całowali sie˛, dotykali, poznawali nawzajem, mo´wili
sobie wszystko, czego nie pozwolili sobie czuc´ przez
minione miesia˛ce. Caroline wydawało sie˛ to niemal
cudem. Fantazje, jakie snuła na temat Declana, nie
doro´wnywały rzeczywistos´ci. Raptem ogarne˛ły ja˛znane
juz˙ obawy. Czy istnieje najmniejsza szansa na to, z˙e cos´
z tego wyjdzie i przetrwa? Z
˙
e Declan w jakims´ momen-
cie niezbyt odległej przyszłos´ci nie zostawi jej załama-
nej i zranionej? A moz˙e dojdzie do tego jeszcze tej no-
122
LILIAN DARCY
cy? Uje˛ła jego twarz, a on zamkna˛ł oczy. Wygla˛dał bez-
bronnie, choc´ nie sa˛dziła, by była to prawda.
– Declan?
– Uhm?
– Moge˛ ci powiedziec´, od jak dawna tego nie robi-
łam?
– Czy to problem?
– Od rozstania z Robertem. Dziesie˛c´ lat. Wie˛ksza˛
cze˛s´c´ mojego dorosłego z˙ycia.
– Nie wydaje mi sie˛, z˙ebys´ zapomniała.
– Jes´li nie be˛de˛ dobra, czy ty...
Zasłonił jej usta.
– To chemia, Caroline.
Zacza˛ł ja˛ całowac´, naznaczał ja˛ gora˛cymi wargami
od ka˛cika ust do brody, od szyi przez obojczyk az˙ do
piersi.
– Nie sa˛dzisz, z˙e juz˙ udowodnilis´my, z˙e istnieje
mie˛dzy nami chemia? – zapytał na koniec.
– A jes´li okaz˙e sie˛...
Przenio´sł wzrok na jej twarz, jednoczes´nie pieszczota˛
ra˛k zamieniaja˛c kon´co´wki jej nerwo´w w zawiła˛ pa-
je˛czyne˛.
– Czy boisz sie˛, z˙e nie osia˛gniesz orgazmu, kocha-
nie?
Zamkne˛ła powieki i skine˛ła w milczeniu głowa˛,
zdumiona, z˙e ja˛ zrozumiał i potrafił to nazwac´.
– Czy tak było w przeszłos´ci?
– Zbyt cze˛sto – przyznała.
– Uwaz˙asz, z˙e to twoja wina?
Robert nigdy nie powiedział tego wprost, ale nie
musiała słyszec´ tych sło´w z jego ust. Kiedy wszystko
123
MIŁOSNA TERAPIA
było dobrze, kiedy udawało jej sie˛ zrelaksowac´ i prze-
kroczyc´ ten krytyczny pro´g, był bardzo z siebie zadowo-
lony.
Podobna˛ satysfakcje˛ wywoływał w nim fakt, z˙e
ma syna. Zawsze, nies´wiadomie, sobie przypisywał
zasługe˛.
– Niewaz˙ne, kto jest winny – odparła, by unikna˛c´
uproszczen´ i nie rzucac´ oskarz˙en´. – To rozczarowuje.
Oboje partnerzy zaczynaja˛ po chwili z˙ałowac´.
Declan pocałował ja˛ mniej gwałtownie niz˙ chwile˛
wczes´niej, ale ro´wnie namie˛tnie.
– Obiecajmy sobie cos´ – rzekł po dłuz˙szej chwili.
– Umo´wmy sie˛, z˙e nie chodzi nam w tej chwili o sam
szczyt. Obiecaj, z˙e nie be˛dziesz o tym mys´lała. To inna
podro´z˙. Obiecaj mi, z˙e po drodze be˛dziesz zbierała
kwiaty i zapomnisz, z˙e ta go´ra ma w ogo´le jakis´
wierzchołek. Ja tez˙ ci to obiecuje˛. Dobrze?
– Dobrze – zgodziła sie˛ i rozes´miała. Był to taki
kro´tki niepewny s´miech, poniewaz˙ nie miała poje˛cia,
jak spełnic´ te˛ obietnice˛. – Juz˙ zapomniałam.
– Nie jestes´ przekonana, co?
– Nie.
– No to chyba przerzucasz na moje barki cała˛ cie˛z˙ka˛
robote˛. – Westchna˛ł z przesada˛.
Caroline nie mogła powstrzymac´ s´miechu, a kiedy
Declan spojrzał na nia˛, wiedziała, z˙e jej pragnie.
– Popatrzmy chwile˛ na ogien´ – powiedział.
S
´
cia˛gna˛ł z kanapy niebieskie aksamitne poduchy, na
kto´rych lubiły wylegiwac´ sie˛ dzieci. Po´łlez˙a˛c na stercie
mie˛kkich poduch, przycia˛gna˛ł Caroline do siebie. Przez
kilka minut trwał nieruchomo, ona takz˙e ani drgne˛ła.
124
LILIAN DARCY
Prawde˛ powiedziawszy, ogarne˛ła ja˛ sennos´c´. Czy taki
miał zamiar? By zasne˛li nadzy i obje˛ci, w cieple ognia?
Na nia˛ płomienie działały hipnotycznie, nie była w sta-
nie na nie patrzec´. Declan miał racje˛. Było tak przyjem-
nie, włas´nie tak, bez z˙adnych celo´w, bez z˙adnych
szczyto´w do zdobycia.
– Nie ruszaj sie˛, nie budz´.
– Uhm.
– Nic nie mo´w, zrozumiano?
– Uhm. – Zas´miała sie˛ sennie.
Pies´cił jej piersi palcami i je˛zykiem, az˙ po sko´rze
Caroline przeszło mrowie. Czuła sie˛ tak cie˛z˙ka, jakby za
moment miała zapas´c´ sie˛ w podłoge˛. Jego wargi były
niczym pszczoła, kto´ra wypija nektar z kwiatu. Caroline
po cze˛s´ci tkwiła w stanie sennej po´łs´wiadomos´ci, a po
cze˛s´ci jej ciało budziło sie˛ z drz˙eniem. Potem Declan
trzymał ja˛ za biodra i głaskał wewne˛trzna˛ strone˛ ud, az˙
wycia˛gne˛ła do niego re˛ce. Z jej ust wyrwał sie˛ cichy je˛k,
a po chwili usłyszała swo´j własny krzyk i nagle znalazła
sie˛ na owym wierzchołku go´ry, nie poznawszy nawet
trudu wspinaczki. Roztaczał sie˛ stamta˛d fascynuja˛cy
widok.
– Tak – szepna˛ł, gdy sie˛ uspokoiła. – Tak, to miłe.
Odsuna˛ł sie˛ od niej, a ona znowu wycia˛gne˛ła re˛ce.
– Nie, Declan!
– Jeszcze?
– Przeciez˙ wiesz.
Rytmiczne ruchy jego bioder przeniosły ja˛ na powro´t
do miejsca, gdzie juz˙ była. Całowała go gora˛czkowo,
ledwie mogli oddychac´.
– Oszukałes´ mnie – oskarz˙yła go zachrypłym głosem.
125
MIŁOSNA TERAPIA
Ogarne˛ło ja˛ lenistwo, a trzeba by dołoz˙yc´ polano do
ognia.
– Moz˙e nawzajem sie˛ oszukalis´my. Naprawde˛ mys´-
lałem, z˙e be˛da˛ tylko kwiaty, a zdobywanie szczytu
zostawimy na inna˛ okazje˛, ale ty zareagowałas´... jak
rozpe˛dzony pocia˛g, kto´rego nie da sie˛ zatrzymac´.
Lez˙eli jeszcze kilka minut, az˙ Caroline doszła do
wniosku, z˙e moz˙e jednak wstac´ i dołoz˙yc´ do ognia. Ale
Declan ja˛ wyprzedził, a ona przygla˛dała sie˛ z przyjem-
nos´cia˛ nagiemu me˛z˙czyz´nie z polanem w re˛ku. S
´
wiatło
płomieni tan´czyło na jego sko´rze.
Odwro´cił sie˛ do niej i rzekł z dziwna˛ mina˛:
– Troche˛ nas poniosło. Powinienem był najpierw
zapytac´, ale nie jestem pewien, czy teraz mam pytac´.
– Nie dre˛cz sie˛, McCulloch – odparła – jes´li mo´wisz
o zabezpieczeniu.
Wygla˛dał, jakby mu ulz˙yło.
– Tak, włas´nie o tym mys´lałem.
– Po naszej poniedziałkowej rozmowie, we wtorek
poprosiłam o recepte˛ na pigułki. – Nie potrafiła po-
wstrzymac´ rumien´co´w. – A pora jest dobra, wie˛c za-
cze˛łam je od razu brac´.
– Czyli jest bezpiecznie.
Umos´cił sie˛ na poduszkach i znowu wzia˛ł ja˛ w ramio-
na. Złote i niebieskie płomienie wspinały sie˛ po nowym
polanie, az˙ wytrysne˛ła z niego fontanna iskier.
Czy naprawde˛ jestem bezpieczna? – dumała Caro-
line.
Bezpieczna w jego ramionach? Tak, nie grozi jej
nieplanowana cia˛z˙a, ale istnieja˛ inne zagroz˙enia. Ona
sie˛ zaangaz˙owała, a przyszłos´c´ Declana w Glenfallon
126
LILIAN DARCY
stoi pod znakiem zapytania. I co teraz? Ma czekac´, az˙
spadnie jej na głowe˛ miecz Damoklesa?
– Pewnie zawsze bywa tu pani o tej porze – rzekł
Declan do Alison Scanlon.
Dwukrotnie wpadał na nia˛ w supermarkecie w sobot-
nie poranki. Za kaz˙dym razem mijali sie˛ w zapchanych
alejkach i wymieniali tylko kro´tkie pozdrowienia.
Tego dnia przyjechał do sklepu po´z´niej niz˙ zwykle,
razem z Caroline. Alison wyszła prosto na nich z pełnym
wo´zkiem. Wszyscy troje przystane˛li. Alison powie-
działa:
– Miło pana widziec´, doktorze McCulloch.
– S
´
wietnie pani wygla˛da.
– Mam nowa˛ prace˛, w Wytwo´rni Win Glen Aran.
Oprowadzam turysto´w i asystuje˛ przy pro´bowaniu wina.
Jestem bardzo zadowolona.
– Tak, to s´wietne zaje˛cie dla pani.
– Dzie˛kuje˛. Nigdy nie przypuszczałam, z˙e poradze˛
sobie w kontaktach z grupa˛ ludzi. Mało brakowało, a nie
starałabym sie˛ o te˛ prace˛, ale... – Urwała, po czym
podje˛ła: – Nie chciałam powtarzac´ dawnych błe˛do´w.
– Nie wiem, czy pani mnie sobie przypomina – wtra˛-
ciła Caroline. – Pomagałam doktorowi McCullochowi,
kiedy po raz pierwszy była pani w szpitalu.
Alison posłała jej us´miech osoby, kto´ra daje sobie
rade˛ w kontaktach z ludz´mi.
– Zdawało mi sie˛, z˙e ska˛ds´ pania˛ znam.
– Słyszałam wspaniałe wies´ci na pani temat, bardzo
mnie to ucieszyło.
– Och, dzie˛kuje˛, to miło z pani strony.
127
MIŁOSNA TERAPIA
– To troche˛ egoistyczne. Mam... krewna˛ z nowo-
tworem, kto´ra w tej chwili przechodzi terapie˛. Potrzeba
mi takich przykłado´w jak pani. – Zas´miała sie˛ nerwowo.
Declan stał obok i widział, z˙e Caroline od razu po-
z˙ałowała swej szczeros´ci. Nie chciała narzucac´ sie˛ tej
kobiecie ze swoimi zmartwieniami.
– Kaz˙dy lekarz chciałby pochwalic´ sie˛ taka˛ pacjent-
ka˛– wtra˛cił szybko i pogodnie. – Wiem, z˙e to pani cia˛z˙y,
ale musi pani z tym z˙yc´.
Alison zaczerwieniła sie˛, a naste˛pnie odparła za-
kłopotana:
– Nie zasługuje˛ na szcze˛s´cie, kto´re mnie spotkało.
Jeszcze raz dzie˛kuje˛. Lepiej juz˙ po´jde˛ i włoz˙e˛ lody do
zamraz˙arki.
– Dzie˛ki, Declan. – Caroline przytuliła sie˛ do niego,
a on chwycił ja˛ za re˛ke˛ i splo´tł palce z jej palcami.
– Zawsze do dyspozycji. Ale za co mi dzie˛kujesz?
– Przeciez˙ wiesz. Za moment zacze˛łabym wypłaki-
wac´ sie˛ na jej ramieniu i opowiadac´ historie˛ Sandie.
Przypadek Alison dał mi nadzieje˛. Sandie tez˙ dodało to
otuchy, ale nie powinnam mo´wic´ o tym Alison.
– Zamazuja˛ ci sie˛ granice mie˛dzy tym, co zawodowe
i tym, co prywatne?
– Ostatnio za cze˛sto. Nie mo´wie˛ o tobie i o mnie.
– Zapomnij o tej granicy, nawet nie postawiłas´ na niej
nogi. Pomo´wmy o nas. To temat, kto´ry mi sie˛ podoba.
– Uhm, dobra.
– O nas i o naszych z˙oła˛dkach. Jes´li sta˛d szybko nie
wyjdziemy, przyjdzie pora na podwieczorek. Na co
masz che˛c´? We˛dzony łosos´, ser, kapary na francuskim
pieczywie? A moz˙e...
128
LILIAN DARCY
– Wystarczy.
Dzien´ mina˛ł im wspaniale, noc takz˙e. Nie spieszyli
sie˛, skupieni na sobie. W niedziele˛ spali długo i zjedli
pyszne s´niadanie: słodkiego melona i szynke˛ parmen´s-
ka˛. Słon´ce zagla˛dało do jadalni.
– Zaskoczyło mnie – stwierdził Declan – z˙e w tym
mies´cie moz˙na kupic´ prosciutto. Mys´lałem, z˙e w Glen-
fallon nie dostane˛ wiele poza białym pieczywem i serem
w plastrach.
– Mieszka tu sporo Włocho´w – odparła. – Od jakie-
gos´ czasu wiemy co nieco o tym dziwnym zagranicznym
jedzeniu.
– A wie˛c jestem zepsutym londyn´czykiem?
– Londyn´czykiem? Chyba tak o sobie nie mys´lisz?
Caroline słyszała w swoim głosie lekka˛ nute˛ powa˛t-
piewania i szybko schowała sie˛ za kubek z kawa˛.
Znienacka pomys´lała o Suzy Scenarzystce, kto´ra zwra-
cała sie˛ do niego Dec, i wiedziała, z˙e ona nigdy nie
be˛dzie w stanie nazwac´ go tym zdrobnieniem. Nie
podobało sie˛ jej, ale nie w tym rzecz. Chodziło o jej
wiare˛ w siebie i le˛k przed tym, co przyniesie przyszłos´c´.
Ile czasu Declan tu zostanie? Był juz˙ wystarczaja˛-
co długo, by jego wyjazd mocno ja˛ zranił. Jak bardzo
te˛skni za Londynem? Czy starczy jej odwagi i siły, z˙eby
przecia˛gna˛c´ go na swoja˛ strone˛?
– Masz cos´ przeciw Londynowi? – Patrzył zaczep-
nie, nie zauwaz˙ył jej niepewnos´ci i obaw.
– Wole˛ irlandzki akcent – odparła beztrosko i z ulga˛
usłyszała jego s´miech.
Pojechali na piknik do parku narodowego Carrawirra
i udali sie˛ jednym z oznakowanych szlako´w do punktu
129
MIŁOSNA TERAPIA
widokowego na szczycie jednego z najwyz˙szych wzgo´rz
w tym niewysokim pas´mie go´rskim. Declan az˙ zagwizdał
z podziwu. Powietrze było przejrzyste, lekko wiało, a jes´li
nawet panorama nie była szczego´lnie pie˛kna, pokazywała
rozległe przestrzenie, wprost zapieraja˛c dech.
Wrony popisywały sie˛ opadaja˛ca˛, pozbawiona˛ melo-
dii skala˛, powietrze pachniało trawa˛, i nikt nie powiado-
mił chyba jaszczurek, z˙e nadeszła zima. Wygrzewały sie˛
na ciepłych skałach i znikały w szczelinach tylko wtedy,
gdy ktos´ zakło´cił ich spoko´j.
Dla Declana to wszystko musi byc´ tak bardzo obce,
pomys´lała Caroline, chociaz˙ tego po sobie nie pokazuje.
Wspinał sie˛ na skały w prawie nowych butach i szortach.
Zjedli kanapki w cieniu eukaliptusa, obok niewiel-
kiego strumyka. Strumien´ był prawie wyschnie˛ty, zo-
stało tylko kilka kałuz˙, z kto´rych mogły pic´ zwierze˛ta.
– Ceny hurtowe mie˛sa i wełny rosna˛pewnie podczas
takiej suszy – zauwaz˙ył Declan, lez˙a˛c w cieniu na
plecach.
– Nie, cze˛sto spadaja˛ – odparła. – Farmerzy musza˛
sprzedac´ owce, kto´rych nie maja˛ czym nakarmic´ ani
napoic´, a to zwie˛ksza podaz˙. Sa˛ bezradni, kupcy o tym
wiedza˛.
– Racja, nie przyszło mi to do głowy.
– Dla ciebie to wszystko jest nowe.
– I fascynuja˛ce. Chciałbym dowiedziec´ sie˛ wie˛cej.
Kiedy mieszka sie˛ w tak odmiennym miejscu, nalez˙y
wzbogacic´ swoje dos´wiadczenie.
Mogłabym zapytac´, czy postanowił juz˙, jak długo
zostanie, pomys´lała. Czy moz˙e lepiej schowac´ głowe˛
w piasek?
130
LILIAN DARCY
W chwili obecnej to drugie rozwia˛zanie uznała za
lepsze. Po co wszystko psuc´?
Declan dotkna˛ł jej twarzy.
– Chyba czas jechac´ na farme˛. Dochodzi trzecia.
– Juz˙? No to trzeba jechac´.
Wstała natychmiast i zacze˛ła pakowac´ rzeczy. Po
kilku minutach byli w drodze. Przed starym domem
w Comden Reach psy powitały Caroline szczekaniem,
składaja˛c po swojemu relacje˛ z minionego weekendu.
– Pokaz˙cie, gdzie sa˛ wszyscy – poprosiła je Caro-
line, a wtedy Chris wyszedł zza domu.
– Nastawiłem czajnik z woda˛ – oznajmił. Us´ciskali
sie˛, Chris spojrzał na towarzysza siostry. – Czes´c´, Dec-
lan. – Jak poprzednim razem, przez jego twarz prze-
mkne˛ła niepewnos´c´. – I upiekłem bułeczki z rodzyn-
kami – dodał. – Tyle z˙e twarde jak kamienie.
– Sandie zwykle nie wpuszcza cie˛ do kuchni – za-
uwaz˙yła siostra.
– Dzisiaj czuje sie˛ dos´c´ kiepsko, chociaz˙ mo´wi, z˙e to
tylko przezie˛bienie.
Caroline cos´ s´cisne˛ło w dołku ze strachu.
– Ale ty tak nie mys´lisz?
– Nie, nie, to przezie˛bienie. Martwi mnie tylko, jak
sobie z nim poradzi. Po ostatnim cyklu terapii dochodzi
do siebie wolniej niz˙ poprzednio.
– Lez˙y w ło´z˙ku?
– Zmusiłem ja˛ do tego.
Caroline i Declan wymienili spojrzenia. Wiedzieli,
jak agresywna˛terapie˛ przechodzi Sandie. Chemia zabija
wszystkie tworza˛ce sie˛ w organizmie komo´rki, w tym
białe ciałka krwi, kto´re stanowia˛ mechanizm obronny.
131
MIŁOSNA TERAPIA
– Zajrze˛ do niej, zanim usia˛dziemy do herbaty – po-
wiedziała Caroline. – A gdzie chłopcy?
– Chyba zabrali sie˛ za bułeczki. Two´j Josh ma teraz
apetyt.
– Ros´nie. Zapytam Sandie, czy tez˙ chce herbate˛.
Sandie lez˙ała bez ruchu w zaciemnionym pokoju. Caro-
line przystane˛ła w drzwiach, mys´la˛c, z˙e szwagierka s´pi.
– Wejdz´, Caro, nie s´pie˛. Słyszałam samocho´d.
– Czujesz sie˛ okropnie?
Na skutek terapii Sandie schudła i straciła włosy,
a teraz, gdy zaatakowało ja˛ przezie˛bienie, wygla˛dała
naprawde˛ marnie.
– Okropnie. Nawet bez infekcji.
– Dzwoniłas´ do lekarza? Zechce cie˛ wzia˛c´ do szpita-
la, poda ci antybiotyki i przesunie naste˛pna˛ chemie˛.
– Nie chce˛ niczego przesuwac´. Chce˛ to miec´ z gło-
wy. W tym stanie do niczego sie˛ nie nadaje˛. Dwa
tygodnie mdłos´ci, potem godny Oscara wyste˛p w roli
wyz˙e˛tej szmaty, kilka dni, kiedy wytrzymuje˛ z chłop-
cami pare˛ minut, a potem Canberra i zno´w chemia.
– Nie pozwola˛ ci na chemie˛ w tym stanie. Białe
ciałka krwi nie moga˛ ci za bardzo spas´c´.
– A najgorsze, z˙e nie wygla˛da na to, z˙ebym mogła
s´wie˛towac´ wyleczenie.
– Jes´li nie ma chorych komo´rek...
– To tylko pierwszy krok. Musi tak zostac´.
– Zostanie – zapewniła Caroline. – Odz˙ywiaj sie˛
dobrze, odpoczywaj, korzystaj ze s´wiez˙ego powietrza
i słon´ca, a my ci we wszystkim pomoz˙emy. Nie wolno ci
upadac´ na duchu, poniewaz˙ od tego tez˙ zalez˙y kon´cowy
rezultat.
132
LILIAN DARCY
– Powiedz mi cos´ wesołego. Słyszałam głos tego
twojego irlandzkiego doktorka. Ostatnim razem wy-
gla˛dało, z˙e dobrze sie˛ dogadujecie. Czy skon´czył z ta˛
kobieta˛ z Sydney?
– Jakies´ siedem tygodni temu. Ja... Powiedział mi
o tym dopiero w tym tygodniu.
– Dlaczego?
– Poniewaz˙ chciał sie˛ przekonac´, czy to nowe uczu-
cie jest cos´ warte. Miał racje˛. – Czy głos moz˙e sie˛
zarumienic´? Caroline czuła, jakby jej głos zapłona˛ł
czerwienia˛. – Ciesze˛ sie˛, chociaz˙ przez chwile˛ nie
wiedziałam, o co chodzi. Najpierw sie˛ przyjaz´nilis´my,
potem sie˛ wycofał.
– Cudownie, Caroline. Jestem szcze˛s´liwa.
– Ale nie licz, z˙e to ma jaka˛s´ przyszłos´c´. – Teraz jej
głos lekko drz˙ał. – On w dalszym cia˛gu planuje powro´t
do Londynu. Wcia˛z˙ czeka tam na niego praca.
– Przekle˛ci lekarze karierowicze, przekle˛ty rak,
przekle˛ta chemia. Ja chce˛ liczyc´ na przyszłos´c´.
– Wiem. Ja tez˙.
Przyszłos´c´ dla Sandie, i dla niej, z Declanem. Uprzy-
tomniła sobie, jak bardzo tego pragnie.
– Przynies´c´ ci herbaty?
– Tak, prosze˛. Bez mleka. Mo´j z˙oła˛dek nie lubi teraz
mleka.
– Nie zostaniemy długo. Zabierzemy chłopco´w, z˙e-
bys´ mogła odpoczywac´.
– Bardzo sie˛ ciesze˛, z˙e Josh był u nas. Przysyłaj go
cze˛s´ciej na weekendy. Moi sa˛ o wiele grzeczniejsi
w jego towarzystwie. Dla ciebie to tez˙ dobrze, prawda?
– dodała.
133
MIŁOSNA TERAPIA
Wie˛cej czasu sam na sam z Declanem? Tak, to
dobrze.
– Jak to cudownie, z˙e mo´j brat sie˛ z toba˛ oz˙enił.
– Caroline us´cisne˛ła re˛ke˛ Sandie i poszła po herbate˛.
Musiała posiedziec´ chwile˛ sama w kuchni, by wzia˛c´ sie˛
w gars´c´ i pokazac´ na werandzie us´miechnie˛ta˛ twarz.
134
LILIAN DARCY
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
Sandie spe˛dziła kolejne trzy dni w szpitalu w Glenfal-
lon. Naste˛pny cykl jej terapii został przesunie˛ty o dwa
tygodnie. Dostała krew, by pobudzic´ produkcje˛ białych
ciałek. W s´rode˛ wypisano ja˛ do domu.
Z
˙
egnaja˛c sie˛ z Caroline i chłopcami, Sandie i Chris
upierali sie˛, by Josh przyjechał do nich za dziesie˛c´ dni
razem z Mattiem i Samem. Kiedy Caroline wspomniała
o tym Declanowi w poniedziałkowy ranek, odparł na-
tychmiast:
– Czy to znaczy, z˙e moglibys´my gdzies´ sami poje-
chac´?
– Do Sydney?
– Mam dos´c´ Sydney. Nie gniewasz sie˛? – Jego szept
otulił ja˛ znanym juz˙ gora˛cem. – Mo´głbym wymkna˛c´ sie˛
w pia˛tek wczes´niej. Odwieziemy chłopco´w na farme˛,
a stamta˛d pojedziemy na przykład do Canberry.
Caroline dosłownie rozpłyne˛ła sie˛ z rados´ci.
– Canberra jest w porza˛dku.
– Wszystko załatwie˛. Zarezerwuje˛ poko´j w motelu.
– Pogłaskał jej ramie˛. – Masz wzia˛c´ najlepsza˛ sukienke˛.
Pocałowałby ja˛, gdyby akurat nie usłyszeli Toma.
Caroline che˛tnie wysłałaby szefa na drugi koniec s´wiata.
– Dobre wies´ci – oznajmił Tom, zagla˛daja˛c przez
otwarte drzwi sekunde˛ po tym, jak Declan odsuna˛ł sie˛
od Caroline na przyzwoita˛ odległos´c´. – W tym tygodniu
przyjedzie do nas Jaina Sharma, z˙eby porozmawiac´
o pracy i obejrzec´ miasto. Jestes´ wolny w pia˛tek,
prawda, Declan? Zabierzemy ja˛ i jej me˛z˙a na kolacje˛.
– W pia˛tek wieczorem? – W głosie Declana wyraz´-
nie zabrzmiała nieche˛c´, ale Tom, na szcze˛s´cie, z´le ja˛
zinterpretował.
– Masz racje˛ – przyznał. – Czwartek be˛dzie lepszy.
Przyjez˙dz˙aja˛ w czwartek po południu. Moz˙e sobie
zobaczyc´ szpital w pia˛tek rano. To pewnie nie potrwa
długo, ale na wszelki wypadek...
– Jestem do dyspozycji – zadeklarował Declan.
Posłał Caroline przepraszaja˛ce spojrzenie, a ona
wzruszyła ramionami i skine˛ła głowa˛. Nie umawiali sie˛
co do tego, ale na razie ukrywali swo´j zwia˛zek. Caroline,
prawde˛ mo´wia˛c, czuła sie˛ bezpieczniej, trzymaja˛c go
w sekrecie.
Sandie, kto´ra czekała na zakon´czenie leczenia, wypa-
trywała przyszłos´ci. Caroline, nie wiedza˛c, co przynie-
sie przyszłos´c´, wolała, by jej własne z˙ycie zatrzymało
sie˛ na etapie, na kto´rym sie˛ włas´nie znajdowało.
Co, oczywis´cie, jest niemoz˙liwe.
Jeszcze tego samego wieczoru cos´ o mało nie po-
krzyz˙owało im plano´w. Josh, Mattie i Sam bez za-
interesowania patrzyli na spaghetti i os´wiadczyli, z˙e
nie czuja˛ sie˛ dobrze. Przez wie˛ksza˛ cze˛s´c´ nocy kur-
sowali do łazienki. Josh znosił to dzielnie, ale młodsi
chłopcy wymagali pomocy, a Sam płakał po kaz˙dej
wycieczce. W zwia˛zku z tym Caroline niewiele spała
i po´ł godziny po s´niadaniu ja˛ tez˙ zacze˛ło ssac´ w z˙oła˛dku.
Przed południem chłopcy odsypiali noc, miała wie˛c
136
LILIAN DARCY
troche˛ spokoju. Rozwaz˙ała, czy moga˛ jechac´ na farme˛,
jez˙eli dopadł ich wirus. Declan zatelefonował do niej
o pia˛tej po południu.
– Jak samopoczucie, kochanie? Bez ciebie strasznie
tu pusto.
– Juz˙ lepiej – odparła ostroz˙nie. – Od dwo´ch godzin
nie wymiotowałam, a chłopcy czuja˛ sie˛ lepiej.
– Wie˛c to pewnie taka dwudziestoczterogodzinna
przypadłos´c´.
– Czy długo moz˙emy nosic´ w sobie ten wirus i zara-
z˙ac´? Jak to oceniasz? Nie zawioze˛ chłopco´w do Comden
Reach, jez˙eli stanowi to zagroz˙enie dla Sandie.
– Jes´li do jutra mina˛ wszystkie objawy i nie wysta˛pia˛
w czwartek, nie martwiłbym sie˛.
Caroline odczekała dwa dni, zaciskaja˛c kciuki. Josh,
Mattie i Sam wyzdrowieli, totez˙ w czwartek rano posłała
ich do szkoły i przedszkola bez wyrzuto´w sumienia.
Weekend w Canberze jawił sie˛ jej niczym radosne
Boz˙e Narodzenie. W jej wyobraz´ni był to obraz namalo-
wany opalizuja˛cymi kolorami. I bardzo nie chciała
z tego rezygnowac´. Spakowała torby i w pia˛tek o trzeciej
odebrała chłopco´w ze szkoły. Potem pojechała do Dec-
lana, gdyz˙ mieli sie˛ przesia˛s´c´ do jego samochodu.
Tymczasem Declan wro´cił ze szpitala spo´z´niony.
– Nie wypadało mi wyjs´c´ wczes´niej. Doktor Sharma
miała mno´stwo pytan´. Chyba powaz˙nie mys´li o tej
pracy. Tom jak zwykle dwoi sie˛ i troi.
O pia˛tej dotarli do Comden Reach. Caroline z rados´-
cia˛ zobaczyła, z˙e Sandie wygla˛da o niebo lepiej niz˙
w minionym tygodniu.
– Dobrze, z˙e jednak przesune˛li te˛ chemie˛ – stwierdziła
137
MIŁOSNA TERAPIA
szwagierka. – Przez tydzien´ czy dwa pojem sobie dobrze
i troche˛ przybiore˛ na wadze. Przynajmniej mam nadzieje˛.
– Faktycznie jestes´ chuda – przyznała Caroline.
– Nikomu nie z˙ycze˛ takiej metody odchudzania.
– Na pewno chcesz, z˙ebys´my zostawili ci tych trzech
potworo´w?
– Nie moge˛ sie˛ nimi nacieszyc´. Kaz˙da minuta jest
bezcenna. Joshie to dobry chłopak. W przyszłym roku
be˛dzie ci go brakowało.
– Juz˙ zacze˛łam zbierac´ na samolot, z˙eby do niego
latac´ na weekendy. Bardzo szanuje˛ Gail za to, co zrobiła.
– Baw sie˛ dobrze. W dzien´ i w nocy – dodała Sandie
nies´miało.
Declan i Caroline dotarli do Canberry przed dziesia˛-
ta˛. Teraz, gdy Caroline pracowała na po´ł etatu, za-
proponowała, z˙eby wzie˛li kanapki na droge˛, by za-
oszcze˛dzic´. Declan nie wyraził sprzeciwu. Podchodził
do wszystkiego spokojnie. Nie domagał sie˛ wygo´d, nie
oponował przeciw zmianom, a jej sie˛ to podobało.
Zameldowali sie˛ w motelu w ekskluzywnej okolicy
Mauka, a naste˛pnie zjedli kolacje˛ w knajpce pełnej
chudych kelnero´w i kelnerek w czerni i młodych ludzi,
co najwyz˙ej dwudziestoparoletnich, kto´rzy z oz˙ywie-
niem dyskutowali na rozmaite tematy, od polityki do
surfingu.
Potem poszli do ło´z˙ka. Nadal było to nowe i cudow-
ne, i wcia˛z˙ wzbudzało w Caroline nieco obaw. Nowe
i cudowne było to, z˙e przez cała˛ noc czuła przy sobie
Declana. Przeraz˙ała ja˛ mys´l, jak wiele juz˙ w to zainwes-
towała: swoje ciało, szczere wyznania dotycza˛ce prze-
szłos´ci z Robertem.
138
LILIAN DARCY
Declan mo´głby złamac´ jej serce zupełnie nies´wiado-
mie. Oddała mu te˛ władze˛, kiedy go pokochała. Nie
wiedziała, jak ja˛ odzyska po jego wyjez´dzie.
W sobote˛, po niespiesznym s´niadaniu, zwiedzili mu-
zeum sztuki, a naste˛pnie wjechali na Black Mountain na
wiez˙e˛ telekomunikacyjna˛, z kto´rej moz˙na było zobaczyc´
wypalone połacie ziemi po groz´nych poz˙arach, kto´re
szalały latem.
– Nie da sie˛ wybrac´ dobrej pory na poznawanie
Australii – oznajmiła Caroline niemal przepraszaja˛cym
tonem.
Była silnie zwia˛zana z ta˛ ziemia˛. Dokładnie tak jak
Tom, prawde˛ powiedziawszy. I stało sie˛ dla niej waz˙ne,
z˙eby Declan zobaczył tam swo´j dom.
– Ponad pie˛c´set podmiejskich domo´w spłone˛ło
w cia˛gu kilku godzin. Teraz to trudne do wyobraz˙enia
– rzekł, patrza˛c na pasmo go´rskie na zachodzie.
– Glenfallon nigdy nie było zagroz˙one poz˙arem
– os´wiadczyła. – Plantacje cytruso´w i winnice sa˛ dobrze
nawadniane, w pobliz˙u miasta nie ma sosen ani eukalip-
tuso´w.
O Boz˙e, gadam zupełnie jak Tom, pomys´lała. Wyko-
rzystuje˛ kaz˙da˛ okazje˛, byle sprzedac´, sprzedac´, sprze-
dac´.
– Wracamy do motelu? – spytał Declan. – Dopiero
czwarta, ale moim zdaniem mamy tam mno´stwo zaje˛c´
przed kolacja˛.
Kochaja˛c sie˛ z nim tego popołudnia, Caroline czuła
w swoim zachowaniu desperacje˛. Tak jak Sandie s´wia-
domie kolekcjonowała bezcenne chwile ze swoimi
synami, na wypadek, gdyby stało sie˛ najgorsze, tak
139
MIŁOSNA TERAPIA
Caroline oddalała przyszłos´c´, skupiaja˛c cała˛ uwage˛ na
teraz´niejszos´ci.
Tego dnia przytrzymała re˛ce Declana na poduszce za
głowa˛ i poznawała jego nagie ciało wargami. Czuja˛c
pod powiekami łzy, chwyciła skraj przes´cieradła, by je
otrzec´. Po kilku minutach on obdarzył ja˛ podobna˛
czułos´cia˛, a jego pocałunki spadały na nia˛ niczym
zroszone pa˛ki albo jagody.
Wzie˛li razem prysznic.
Dwadzies´cia minut spo´z´nieni przyjechali do restau-
racji, w kto´rej zamo´wili stolik, a po dwo´ch godzinach
zapadli sie˛ w fotelach i obejrzeli film na seansie o dzie-
wia˛tej trzydzies´ci. Opuszczaja˛c Canberre˛ nazajutrz
o wpo´ł do pierwszej, po wczesnym lunchu w ogrodzie
botanicznym, Caroline miała ochote˛ cofna˛c´ zegar i po-
wto´rzyc´ minione czterdzies´ci godzin tyle razy, ile tylko
zechce.
Zabrawszy chłopco´w z Comden Reach, dotarli do
Glenfallon dopiero około sio´dmej. Declan zaszedł do
niej i razem przygotowali szybka˛ kolacje˛ z jajek, beko-
nu, grillowanych pomidoro´w i grzanek. Rozpalili
w kominku, i choc´ z powodu obecnos´ci chłopco´w ten
wieczo´r nie przypominał poprzednio spe˛dzonego w tym
miejscu, nic przez to nie stracił.
– Nie chciałbym, z˙ebys´ czuł sie˛ zobowia˛zany zostac´
u nas dłuz˙ej, niz˙ pocza˛tkowo planowalis´my – mo´wił Tom.
Był pia˛tkowy ranek. Starszy patolog poprosił Dec-
lana, by przekazac´ mu najs´wiez˙sze informacje. Doktor
Sharma przyje˛ła oferte˛ pracy i obejmie swoje stanowis-
ko z kon´cem naste˛pnego miesia˛ca.
140
LILIAN DARCY
– Nie za bardzo sie˛ spieszysz, Tom? – zasugerował
delikatnie Declan. – Nie chciałbys´ zostawic´ sobie moz˙-
liwos´ci wyboru?
Caroline powiedziała mu juz˙, z˙e Tom zamierza
przejs´c´ na wczes´niejsza˛ emeryture˛.
– Doktor Sharma nie udz´wignie wszystkiego sama,
kiedy odejdziesz – cia˛gna˛ł. – Odka˛d zacza˛łem tu praco-
wac´, wie˛cej lekarzy zleca nam badania. Nie ryzykujmy,
z˙e stracimy pe˛d.
– Mam rozumiec´, z˙e nie spieszy ci sie˛ z wyjazdem?
– spytał Tom, mruz˙a˛c oczy.
– Nie spieszy mi sie˛ – odparł Declan. – Do pierw-
szego grudnia przyszłego roku musze˛ obja˛c´ posade˛
w Londynie.
Juz˙ mo´wił o tym Tomowi, ale tym razem zabrzmiało
to w jego uszach jakos´ inaczej. Jak koniec zwia˛zku
z Caroline, a nie chciał postrzegac´ tego w ten sposo´b.
Jednak nie moz˙e tego dłuz˙ej cia˛gna˛c´ i milczec´. To
włas´nie było złe w chybionym, choc´ koniecznym ro-
mansie z Suzy. Ich zwia˛zek był pozbawiony plano´w.
A plany wcale nie musza˛ stanowic´ ograniczenia. Czasa-
mi moga˛ dac´ wolnos´c´.
Jego s´wiadomos´c´ zatrzymała sie˛ przy słowie ,,ko-
niecznym’’. Ska˛d przyszło mu do głowy, z˙e Suzy by-
ła niezbe˛dna w jego z˙yciu? Poniewaz˙ to ona go tu
przywiodła? Raczej nie. Zaczynał rozumiec´, z˙e była
mu potrzebna, zanim jeszcze Sydney pojawiło sie˛
na horyzoncie. Wstrza˛sne˛ła nim, pobudziła go do
z˙ycia.
Musi czym pre˛dzej powiedziec´ Caroline, czego prag-
nie.
141
MIŁOSNA TERAPIA
– Daj mi znac´, jak podejmiesz decyzje˛ – poprosił
Tom. – A na razie musze˛ wystawic´ czułki. Doktor
Sharma dodała mi nadziei, z˙e znajdziemy kolejnego
patologa, jak be˛dziemy cierpliwi.
W drodze do laboratorium Declan omal nie wpadł na
Caroline, kto´ra wracała akurat z łazienki. Wygla˛dała
tego dnia mizernie, jakby cos´ jej dolegało.
– W porza˛dku? – zapytał.
– Niezupełnie.
Po południu, jak zwykle w pia˛tek, wybierała sie˛ na
farme˛. Declan miał dyz˙ur, wie˛c nie mo´gł zaproponowac´,
z˙e z nia˛ pojedzie, ale rzekł:
– Nie przejmuj sie˛, moz˙e Chris przyjedzie po chłop-
co´w?
– Nic mi nie be˛dzie. Trudno mi sie˛ pozbierac´ rano,
ale do południa przechodzi.
Zmarszczka s´cia˛gne˛ła jej brwi, potem jej czoło na
powro´t sie˛ wygładziło, a on nie miał czasu, by naciskac´
i wypytywac´. Nigdy nie skarz˙yła sie˛ na chłopco´w ani na
to, z˙e musi prowadzic´ auto. W poprzedni weekend
odrzuciła jego pomoc i spe˛dziła cały ten czas w Comden
Reach.
Kiedy przyparł ja˛ do muru, przyznała, z˙e pracuje
ponad siły, ale wiedział tez˙, z˙e nie zdoła jej powstrzy-
mac´, dopo´ki Sandie nie zakon´czy terapii. Kupował
chin´szczyzne˛ albo pizze˛ i zawoził jej do domu, by
wszystkich nakarmic´ i dac´ jej odpocza˛c´ od gotowania.
Nie mieli tak naprawde˛ czasu tylko dla siebie – wspo´lne
zmywanie sie˛ nie liczy – ale on i tak cieszył sie˛ tymi
rodzinnie spe˛dzanymi godzinami.
W laboratorium zapytał Irene:
142
LILIAN DARCY
– Czy moja biopsja juz˙ jest?
– Włas´nie ja˛ dostarczyli.
Obejrzał sie˛ i zobaczył, z˙e Caroline znowu spieszy do
łazienki.
– To nie w porza˛dku – mrukne˛ła do swego odbicia
w lustrze. Pie˛c´ minut wczes´niej zwymiotowała s´niada-
nie. Teraz czuła sie˛ lepiej. To nie wygla˛da na wirus,
kto´ry złapali wszyscy trzy i po´ł tygodnia temu, kiedy po
wymiotach była obolała i słaba.
Chłopcy zachorowali w nocy, ale ja˛ dopadło dopiero
po wypiciu kawy i zjedzeniu płatko´w oraz połknie˛ciu
tabletki antykoncepcyjnej, jak zwykle popitej szklanka˛
s´wiez˙ego soku z pomaran´czy. Nic z tego w z˙oła˛dku nie
zostało.
Nic. Wła˛czaja˛c w to pigułke˛.
Wo´wczas nawet o tym nie pomys´lała. Była zbyt
zatroskana o Sandie i chłopco´w. Mys´lała o Canberze,
wyobraz˙ała sobie weekend z Declanem.
Gdy miała dwadzies´cia jeden lat i spo´z´niła sie˛ kilka
godzin z połknie˛ciem pigułki, urodziła Josha. Ale nie-
moz˙liwe, z˙eby tak łatwo zaszła w cia˛z˙e˛, maja˛c lat
trzydzies´ci cztery. Niemoz˙liwe?
Przez kilka minionych dni, gdy tylko wstawała z ło´z˙-
ka, dopadały ja˛ mdłos´ci. Były tez˙ inne symptomy, dla
kto´rych znajdowała s´wietne wytłumaczenie.
Zme˛czenie? Czyz˙ nie da sie˛ tego uzasadnic´ dodat-
kowymi obowia˛zkami? Obolałe, wraz˙liwe piersi? No
co´z˙, Declan pos´wie˛cał im sporo uwagi. Wyczulenie na
zapachy. Dobrze, tylko co ma z tym zrobic´?
Pamie˛tała ten objaw z czaso´w, gdy chodziła w cia˛z˙y
143
MIŁOSNA TERAPIA
z Joshem. Proszek do prania, ketchup, pasta do ze˛bo´w,
jedzenie dla psa. Intensywne zapachy, kto´re normalnie
tolerowała, a nawet lubiła, ni sta˛d, ni zowa˛d odrzucały
ja˛ i zmuszały do szukania s´wiez˙ego powietrza albo
szklanki wody.
Ostroz˙nie wycisne˛ła na dłon´ spora˛ krople˛ ro´z˙anego
mydła w płynie i podstawiła sobie pod nos. Powa˛chała je
i musiała zrobic´ kilka głe˛bokich oddecho´w na korytarzu,
nim jej z˙oła˛dek wro´cił do normy.
Pie˛c´ minut po´z´niej oznajmiła Natalii:
– Wyjde˛ dzisiaj kwadrans wczes´niej, jes´li pozwo-
lisz. – Taca z preparatami nie była tego dnia przepeł-
niona.
– Dobrze sie˛ czujesz?
– Nie. Mys´le˛, z˙e złapałam wirusa. – Albo dziecko.
Czy to moz˙liwe? – Wpadne˛ po drodze do apteki.
W pos´piechu zapłaciła za test cia˛z˙owy i pognała do
domu. Nowe testy sa˛ bardzo dokładne. Moz˙na je stoso-
wac´ kaz˙dego dnia, a wynik pojawia sie˛ po minucie czy
dwo´ch.
No i ujrzała wynik, niemal ten sam ro´z˙owofioletowy
kolor, kto´rym barwiła preparaty do badan´ pod mikro-
skopem.
Bardzo ładny i bardzo, bardzo pozytywny.
Za dziesie˛c´ minut miała odebrac´ Sama z przedszkola,
to pie˛c´ minut drogi samochodem. W głowie miała
me˛tlik. Podniosła słuchawke˛ i wybrała słuz˙bowy numer
Declana, ale po pierwszym sygnale sie˛ rozła˛czyła.
Jeszcze nie jest w stanie mu powiedziec´. Nie teraz, gdy
nie maja˛ czasu na rozmowe˛. Nie teraz, kiedy sama
jeszcze tego nie przemys´lała.
144
LILIAN DARCY
Chwyciła kluczyki od samochodu i torebke˛ i ruszyła
po Sama. Wcia˛z˙ nie mogła zebrac´ mys´li.
Niestrawnos´c´ moz˙e spowodowac´, z˙e pigułka straci
działanie w danym miesia˛cu. Zapewne pamie˛tałaby
o tym, gdyby nie była zaabsorbowana zdrowiem San-
die i weekendem w Canberze. Co powie na to Dec-
lan?
Trzynas´cie lat wstecz Robert był na nia˛ zły. Przypad-
kowa cia˛z˙a zepsuła jego plany, chociaz˙ byli małz˙en´st-
wem i chcieli w przyszłos´ci miec´ dzieci. A Caroline
i Declan nie wiedzieli nawet, czy swa˛ przyszłos´c´ prze-
z˙yja˛ na tej samej po´łkuli.
Czy uzna, z˙e pro´bowała złapac´ go w pułapke˛? Z
˙
e
zrobiła to z premedytacja˛? Cia˛z˙a bywa pote˛z˙na˛ bronia˛.
Kochała Declana i wiedziała, z˙e nie opus´ciłby bez
skrupuło´w matki swojego nienarodzonego dziecka, na-
wet gdyby powodowało nim poczucie obowia˛zku, a nie
miłos´c´. Ale ona pragne˛ła miłos´ci, uczciwos´ci i stu-
procentowego zaangaz˙owania.
W przedszkolu Sam koniecznie chciał jej pokazac´
swoje rysunki.
– Mamusi bardzo sie˛ spodobaja˛. Zabierzemy je na
farme˛ i podarujemy jej, dobrze?
Pojechali do domu i zjedli na lunch grzanki. Telefon
stał na biurku w ka˛cie pokoju. Mogłaby teraz zadzwo-
nic´. Mogłaby posadzic´ Sama przed telewizorem i poroz-
mawiac´ z Declanem.
Ale musi jeszcze spakowac´ rzeczy na weekend. Musi
zaplanowac´ sobie reszte˛ z˙ycia, z˙eby, gdy powie mu, co
sie˛ stało, natychmiast zrozumiał, z˙e niczego od niego nie
oczekuje.
145
MIŁOSNA TERAPIA
Po raz pierwszy od godziny jej umysł zwolnił na tyle,
by na powierzchnie˛ mogły wypłyna˛c´ inne obrazy. To nie
tylko niezaplanowana cia˛z˙a. To dziecko, kto´re juz˙ w niej
ros´nie. W tym pa˛czku juz˙ istnieje zala˛z˙ek przyszłej
osobowos´ci, czekaja˛c pory rozkwitu.
Pamie˛tała trzy dni euforii po narodzinach Josha,
i jakim wielkim cudem wo´wczas jej sie˛ wydawał. Nawet
Robert temu uległ, nigdy wczes´niej ani po´z´niej nie
widziała, by tak poddał sie˛ emocjom. Pamie˛tała, jaka˛
rados´c´ sprawił jej pierwszy us´miech syna, moment, gdy
zainteresował sie˛ ksia˛z˙ka˛, oraz dzien´, gdy usiadł w wan-
nie i odkrył przyjemnos´c´ pluskania.
Jak kaz˙da matka przez˙yła trudne miesia˛ce bezsenno-
s´ci, chwile, gdy czuła sie˛ nic niewarta, poniewaz˙ Josh
nie przestawał płakac´, dni, kiedy nie potrafiła nawet
dokon´czyc´ zdania, nie mo´wia˛c juz˙ o zmywaniu czy
odkurzaniu, gdyz˙ Josh zabierał jej cały czas. Pomimo
tego uwielbiała byc´ matka˛. Juz˙ same wspomnienia
dwanas´cie lat po´z´niej napełniały ja˛ słodka˛ te˛sknota˛,
kto´rej od tamtej pory nie zaznała.
To nie ma sensu, lecz ona pragnie tego dziecka.
Pozmywała po lunchu, kto´ry przygotowali z Samem.
Sa˛dziła, z˙e chłopiec bawi sie˛ w sa˛siednim pokoju
samochodami, tymczasem gdy do niego zajrzała, zoba-
czyła, z˙e sie˛ pakuje. S
´
cis´lej mo´wia˛c, wrzucał do toreb
dziesia˛tki rozmaitych rzeczy. Musiała mu to delikatnie
wyperswadowac´.
Gdy skon´czyła rozpakowywanie i ponowne pakowa-
nie, dochodziła za kwadrans trzecia, pora, by odebrac´
starszych chłopco´w ze szkoły. Us´wiadomiła sobie, z˙e
dopiero po weekendzie be˛dzie miała szanse˛ spokojnie
146
LILIAN DARCY
porozmawiac´ z Declanem. Nie wiedziała tylko, czy to
wstrzymanie egzekucji, wymo´wka czy doz˙ywotni wy-
rok.
W niedziele˛ o pia˛tej po południu Caroline wro´ciła
z chłopcami z farmy. Udało jej sie˛ ukryc´ objawy cia˛z˙y,
pomagała Sandie i Chrisowi, ale czuła sie˛ wyczerpana
i znieche˛cona koniecznos´cia˛ przygotowania kolacji
i wyprania brudo´w z poprzedniego tygodnia. Włas´nie
me˛czyła sie˛ z sosem do spaghetti i praniem, gdy za-
dzwonił telefon.
– Wro´ciłas´? – odezwał sie˛ Declan. – Powiedz mi,
jes´li cie˛ jeszcze nie ma, to zadzwonie˛ po´z´niej.
Nie mogła powstrzymac´ s´miechu.
– Wybacz, jeszcze nie wro´ciłam. Jestem tu ciałem,
ale cała reszta tłucze sie˛ na drodze mie˛dzy farma˛
a Cargoola˛.
– O tym włas´nie mo´wiłem.
Tym razem jej s´miech zabrzmiał bardziej jak szloch.
– Sprawiasz wraz˙enie wykon´czonej.
Tak, poniewaz˙, wyobraz´ sobie, jestem w cia˛z˙y!
– Mo´głbys´ wpas´c´? – zapytała.
Och nie, chyba nie chcesz go tu zwabic´ i wypłakac´ sie˛
na jego ramieniu, Caroline?
– Włas´nie miałem o to zapytac´ – odparł. – Moge˛
wpas´c´?
– Moz˙e lepiej poczekajmy do jutra.
Poniewaz˙ dzis´ nie jestem dos´c´ silna. Błagałabym
cie˛, z˙ebys´ nie jechał do Londynu, a to nie byłoby
w porza˛dku.
– Pozwo´l mi przyjs´c´ – prosił. – Tym bardziej, jez˙eli
147
MIŁOSNA TERAPIA
jestes´ tak zme˛czona, jak mi sie˛ zdaje. Miałem bardzo
spokojny weekend, ani razu mnie nie wzywano.
Nie była w stanie wykrztusic´ słowa.
– Caroline?
– Musimy porozmawiac´.
– Czy cos´ sie˛ stało, kochanie?
Cisza. Miała nadzieje˛, z˙e Declan nie słyszy jej
płaczu. Przygryzła palce, ale jej ramiona trze˛sły sie˛ jak
wiertarka udarowa. Musi sie˛ uspokoic´, bo głodni chłop-
cy moga˛ wejs´c´ w kaz˙dej chwili do kuchni.
– Natychmiast wsiadam do samochodu – rzekł Dec-
lan, poniewaz˙ w dalszym cia˛gu milczała.
Umys´lnie obierała cebule˛. Wiedziała, z˙e jej oczy
pozostana˛ czerwone, gdy przyjedzie Declan. Chłopcy
po weekendzie na powietrzu przykleili sie˛ do tele-
wizora.
Ukryła twarz w parze, kto´ra unosiła sie˛ z garnka. Jaka
była głupia, łudza˛c sie˛, z˙e Suzy stoi na przeszkodzie jej
uczuciom do Declana. Wtem usłyszała dzwonek, co
znaczyło, z˙e Declan rzeczywis´cie natychmiast po od-
łoz˙eniu słuchawki wsiadł do samochodu. Otworzył mu
Josh. Caroline stała pochylona nad sosem, jak gdyby
mo´gł przywrzec´ do patelni w chwili, gdy odłoz˙y łyz˙ke˛.
– Czes´c´ – dobiegło zza jej pleco´w. Odwro´ciła sie˛.
– Wybacz, z˙e cie˛ tu cia˛gne˛łam. To był me˛cza˛cy
weekend, to wszystko. Wcia˛z˙ martwie˛ sie˛ o Sandie.
– Jasne. – Wzia˛ł ja˛ w ramiona, a ona najche˛tniej
zostałaby tak na wieki. – Mam rozpalic´ w kominku?
– Tak, a potem podam kolacje˛. Zostaniesz, jak chło-
pcy po´jda˛ spac´?
– Tylko spro´buj mnie wyrzucic´.
148
LILIAN DARCY
Na szcze˛s´cie chłopcy byli zme˛czeni. O o´smej Caro-
line zamkne˛ła drzwi pokoju Mattiego i Sama, o wpo´ł do
dziewia˛tej zasna˛ł Josh. Wiedziała, z˙e nie usłyszy ich do
rana.
Declan czekał na nia˛ przy kominku. Nastawił jaka˛s´
muzyke˛ i zaparzył herbate˛. Niestety, nie mogła teraz pic´
kawy ani herbaty, poniewaz˙ oba te napoje wywoływały
w niej mdłos´ci. Patrzyła na kubek i me˛z˙czyzne˛ na
kanapie, i wybrała me˛z˙czyzne˛. Tylko czekał, by ja˛
obja˛c´.
– Juz˙ zasypiasz? – spytał.
– W kaz˙dej chwili.
Lez˙ała i słuchała bicia jego serca. Declan pocałował
ja˛w czubek głowy, a ona wsune˛ła dłon´ pod jego koszule˛,
mys´la˛c, z˙e moz˙e ten dotyk doda jej odwagi.
Urodze˛ to dziecko. Z rados´cia˛ przyjme˛ od ciebie tyle
pomocy, ile zechcesz mi ofiarowac´. Przepraszam, z˙e
stawiam cie˛ w takiej sytuacji. Nie uwaz˙ałam, ale nie
manipuluje˛ ani nie naciskam. Nie moge˛ pojechac´ z toba˛
do Londynu. Robert nie zgodziłby sie˛, z˙eby Josh wyje-
chał tak daleko, a ja nie mogłabym mieszkac´ taki kawał
s´wiata od mojego syna. Jez˙eli zechcesz, moge˛ co naj-
wyz˙ej pojechac´ do Sydney.
Przygotowywanie sie˛ do zepsucia spokojnego wie-
czoru było jak przygotowywanie sie˛ do wyjs´cia z ciep-
łego domu, by skoczyc´ do lodowatej wody. Caroline
przeraz˙ały ewentualne skutki jej sło´w. A takz˙e wszyst-
kie te złe rzeczy, kto´re moz˙e usłyszec´ od Declana.
Pomys´lała, z˙e chyba nie stac´ jej na to wyznanie tego
wieczoru. Czy zrobi bardzo z´le, jez˙eli zaczeka jeszcze
jeden dzien´?
149
MIŁOSNA TERAPIA
Wargi Declana musne˛ły jej policzek. Odwro´ciła sie˛
do niego, bezbronna niewolnica jego pocałunko´w, jak
zwykle schwytana w misterna˛ siec´ emocji zrodzonych
przez jego ciepło, zapach, siłe˛.
– Lepiej? – szepna˛ł. – Juz˙ sie˛ troche˛ odpre˛z˙yłas´?
– O wiele lepiej – odparła.
– Chodz´my do ło´z˙ka.
150
LILIAN DARCY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Tej nocy Caroline kochała sie˛ z Declanem, jakby to
był ich ostatni raz. Drz˙ała, układaja˛c ubranie obok ło´z˙ka.
– Zimno? – zapytał Declan.
– Juz˙ nie.
Wzie˛ła jego twarz w dłonie i całowała niczym
najcenniejszy dar, jakby chciała, by zapamie˛tał kaz˙dy
jej pocałunek z osobna. Całowała jego wargi i zamknie˛te
powieki, uszy, szyje˛ i niewidoczna˛ linie˛ biegna˛ca˛ od
obojczyko´w do twardych mie˛s´ni brzucha.
Tym razem wraz˙liwe piersi przypominały jej o cia˛z˙y,
ale jeszcze nie umiała mu o tym powiedziec´, nie chciała
ryzykowac´, skoro taka noc moz˙e sie˛ juz˙ nigdy nie
powto´rzyc´. Wa˛tpiła, by sam spostrzegł jaka˛kolwiek
zmiane˛ w jej ciele. I miała racje˛. Niczego nie zauwaz˙ył.
– Dotykaj mnie – błagała. – Nie przestawaj.
Wycia˛gne˛ła do niego re˛ce, jego wargi juz˙ jej nie
wystarczały. Chciała poczuc´ na sobie jego ciało, prag-
ne˛ła sie˛ z nim zła˛czyc´. Przez moment pomys´lała o z˙yciu,
kto´re wspo´lnie stworzyli, kołysanym teraz ich rytmem.
Ale potem wszystkie mys´li zmio´tł na bok ich wspo´lny
krzyk, i dopiero kiedy wro´ciła na ziemie˛, odkryła, z˙e jej
policzki sa˛ mokre od łez. Zasne˛li obje˛ci, a gdy Declan
o s´wicie wstał, Caroline ledwie sie˛ poruszyła.
– Declan – powiedziała zaspanym głosem.
– Nie chciałem cie˛ budzic´. Lepiej pos´pie˛ jeszcze we
własnym ło´z˙ku. Do zobaczenia w pracy.
– Nie mogłas´ zasna˛c´, jak wyszedłem? – zapytał Dec-
lan w korytarzu przed drzwiami jej pokoju.
Miała cienie pod oczami, jej sko´ra była sucha i cienka
jak papier. Nie po raz pierwszy Declan zastanowił sie˛,
jak mo´głby zdja˛c´ cze˛s´c´ cie˛z˙aru z jej barko´w. Ostatnio
towarzyszyło mu poczucie, z˙e los spłatał mu kiepskiego
figla.
– Nie, wszystko w porza˛dku – odparła. – Zasne˛łam,
ale chłopcy buszowali rano jak słonie w składzie por-
celany. – Podniosła dłon´ do ust, a on pomys´lał, z˙e
Caroline powstrzymuje ziewnie˛cie. Odwro´ciła sie˛ i sze-
pne˛ła: – Przepraszam – i pognała do łazienki.
Kilka pozornie nie maja˛cych nic wspo´lnego zdarzen´
i wraz˙en´ zacze˛ło sie˛ w umys´le Declana ła˛czyc´. Jak
barwne koraliki na sznurku układały sie˛ w pewien wzo´r.
Julianne wypatrzyła go z laboratorium i zawołała:
– Biopsja Constanzy czeka, doktorze McCulloch.
Pamie˛ta pan? Doktor Forsythe dzwonił w tej sprawie.
Wiedział, z˙e nie wolno mu czekac´. Pacjentka w dwu-
nastym tygodniu cia˛z˙y w cytologii wykazywała oznaki
raka szyjki macicy. Przyszłos´c´ cia˛z˙y zalez˙y od tego
wyniku.
Po godzinie drobiazgowego badania był goto´w pod-
pisac´ sie˛ pod diagnoza˛. Zadzwonił do Brena Forsythe’a.
– Nie jest inwazyjny.
– Wie˛c dziecko jest bezpieczne. Dzie˛ki za tak szyb-
ka˛ diagnoze˛.
Caroline siedziała przy mikroskopie, kiedy Declan
152
LILIAN DARCY
skon´czył rozmowe˛ z Brenem. Przecia˛ł korytarz i połoz˙ył
dłon´ na jej ramieniu. Caroline podskoczyła.
– Pora na przerwe˛? – spytał.
– Dopiero co zrobiłam sobie przerwe˛.
– Zauwaz˙yłem. Gnałas´ korytarzem jak nastolatek,
kto´ry biegnie na dymka. To juz˙ dzisiaj drugi raz? Czy
trzeci?
– Masz mi za złe?
– Tak. A nie powinienem?
Zniz˙yła głos do szeptu, w jej oczach zals´niły łzy.
– Pewnie masz do tego prawo – odparła – ale to nie
znaczy, z˙e moge˛ to znies´c´ w tej chwili. Jestem troche˛
rozbita.
– Wyjdz´my sta˛d. – Ka˛tem oka zobaczył, jak Natalia
podnosi głowe˛ i patrzy na nich z wystraszona˛ mina˛.
– Wyjdz´my.
Zaprowadził Caroline do swojego samochodu i ruszył,
nie mys´la˛c wcale, doka˛d jedzie, dopo´ki automatycznie
nie zjechał na droge˛ do Cargoole i na farme˛ jej brata.
Przypomniał sobie miejsce na piknik, kto´re ostatnio
mijali. Skre˛cił i znalazł droge˛, kto´ra prowadziła nad
rzeke˛ i kon´czyła sie˛ parkingiem, pustym tego dnia.
– Zgadłes´? – spytała Caroline, gdy wyła˛czył silnik.
– Zgadłes´, prawda?
– Jez˙eli jestes´ w cia˛z˙y, to tak, zgadłem. – Nie chciał,
by zabrzmiało to tak obcesowo. Powiedziała mu prze-
ciez˙, z˙e słabo sie˛ czuje. Co´z˙, jemu tez˙ nie było lekko.
Gorzej, nie wiedział, dlaczego jest zły. Wrzały w nim
emocje, wobec kto´rych był bezradny.
– Zrobiłam test w pia˛tek – oznajmiła.
– I nie mogłas´ mi powiedziec´, z˙e cos´ podejrzewasz?
153
MIŁOSNA TERAPIA
– Niczego nie podejrzewałam. Uwaz˙ałam, z˙e to
tylko przeme˛czenie i stres. A potem sobie przypo-
mniałam o tej niestrawnos´ci. I zaraz zrobiłam test.
– I milczałas´. Musiałem sie˛ domys´lac´. Wczoraj nie
piłas´ wina, nie tkne˛łas´ herbaty, nie miałas´ apetytu. Ja tez˙
sa˛dziłem, z˙e to przeme˛czenie, dopo´ki nie zobaczyłem,
jak biegniesz do łazienki i nie przypomniałem sobie, z˙e
tak samo było w pia˛tek.
Caroline patrzyła przez przednia˛ szybe˛.
– Powiedz, dlaczego jestes´ taki zły, Declan.
– Nie twierdze˛, z˙e to ma sens. Moz˙e nawet za chwi-
le˛ cie˛ przeprosze˛. Pewnie jestem potwornie niespra-
wiedliwy.
– Nie przepraszaj. – Gdyby nie zaciskała ze˛bo´w,
z˙oła˛dek znowu dałby o sobie znac´. – Tylko mi wyjas´nij.
Uwaz˙asz, z˙e zrobiłam to celowo? Ukartowałam z To-
mem, z˙eby cie˛ zatrzymac´? Oczywis´cie, dziecko jest
ostatnia˛ rzecza˛, jakiej pragniesz.
Nie mogła dłuz˙ej znies´c´ uwie˛zienia w aucie. Po-
stawiła stope˛ na ziemi i wysiadła, po czym ruszyła
w strone˛ ogromnego eukaliptusa pochylonego nad wol-
nym nurtem rzeki. Dotkne˛ła szarego pnia i znalazła
pocieszenie w tej twardej, rzez´bionej powierzchni, a jej
z˙oła˛dek sie˛ uspokoił.
Declan poszedł za nia˛.
– Nie, dziecko mogłoby byc´ najlepsza˛ rzecza˛ na
s´wiecie, gdybys´ od razu podzieliła sie˛ ze mna˛ ta˛ wiado-
mos´cia˛. Gdybys´ sie˛ ze mna˛ wczoraj nie kochała, wie-
dza˛c o tym i milcza˛c. Przez całe trzy dni nie powiedzia-
łas´ mi tak waz˙nej rzeczy. Wiesz, co mi to mo´wi? Z
˙
e nie
bierzesz mnie pod uwage˛.
154
LILIAN DARCY
– Nie. To nie tak, Declan.
– Wie˛c mi wytłumacz, jak. Nie chce˛ byc´ na ciebie
zły. – Us´miechna˛ł sie˛ gorzko.
– Chciałam ci powiedziec´ – odparła – ale ty nie
mo´wiłes´ nic o przyszłos´ci. Naszej przyszłos´ci. Tom
oznajmił mi w zeszłym tygodniu, z˙e nadal rozwaz˙asz
powro´t do Londynu. Chciałam to przemys´lec´. Chciałam
to odpowiednio wyrazic´, z˙ebys´ nie czuł, z˙e wywieram
nacisk.
– Nacisk?
– Glenfallon nie ma ci nic do zaofiarowania. Wszys-
cy to wiemy. Nieraz musiałam przypominac´ o tym
Tomowi. Nasz oddział to tylko etap w twojej karierze.
To, co nas ła˛czy... co nas ła˛czyło... to tylko etap w twoim
z˙yciu. Jestem tego s´wiadoma, skoro znam twoje plany.
Okazałam sie˛ jednak naiwna i s´lepa. Zamkne˛łam oczy
i zakochałam sie˛ w tobie do szalen´stwa, lekcewaz˙a˛c
rzeczywistos´c´.
– Mylisz sie˛, Caroline. We wszystkim.
Zas´miała sie˛ przez łzy.
– Czy to moz˙liwe? Zastano´w sie˛, zanim cos´ powiesz.
– Glenfallon ma mi mno´stwo do zaofiarowania.
Wiesz o tym. A dziecko nadaje temu ostateczny sens.
Pragna˛łem czegos´ takiego. Czegos´, co by to scemen-
towało.
Jego akcent zamieniał zwyczajne słowa w poezje˛.
Serce Caroline waliło jak oszalałe.
– Czegos´ solidnego, prawdziwego i niezachwianego
– cia˛gna˛ł – czego dota˛d nie odnalazłem. Kocham cie˛.
– Wzia˛ł ja˛ w ramiona i szukał w jej oczach odpowiedzi.
– Och, Declan – wykrztusiła przeje˛ta.
155
MIŁOSNA TERAPIA
– Be˛dziemy miec´ dziecko. To najwaz˙niejsze. Lon-
dyn jest bez znaczenia. Studiowałem tam, a potem nie
było powodu, z˙ebym go opuszczał. Moja rodzina jest
rozrzucona po s´wiecie. Z
˙
adne miejsce mnie szczego´lnie
nie cia˛gne˛ło. Az˙ do tej chwili. Chcesz mieszkac´ w Glen-
fallon, gdzie two´j syn czuje sie˛ szcze˛s´liwy, blisko twoich
rodzico´w i brata, i dla mnie to wystarczaja˛cy powo´d,
z˙eby tu pozostac´. Kocham cie˛ i chce˛ sie˛ z toba˛ oz˙enic´.
– Tak, och tak. – Zalała ja˛ fala niewysłowionego
szcze˛s´cia, wylewaja˛c sie˛ z niej ze łzami i przybieraja˛c
forme˛ pocałunko´w. Przez dłuz˙sza˛ chwile˛ z˙adne z nich
nie powiedziało nic sensownego.
A kiedy wreszcie padły słowa, dotyczyły Josha.
– Co on na to powie? – spytał Declan.
– Lubi cie˛.
– Jako kumpla i kolege˛ mamy. Ale co be˛dzie, kiedy
zostane˛ jego ojczymem?
– Musimy nad tym popracowac´. Wierze˛, z˙e nam sie˛
uda. – Ze szcze˛s´cia kre˛ciło jej sie˛ w głowie. – Teraz
czuje˛, z˙e poradze˛ sobie z wieloma sprawami.
– Takz˙e z macierzyn´stwem? – szepna˛ł. – Dla mnie to
cos´ nowego. Be˛dziesz mogła mi pomo´c.
– Dla mnie to tez˙ nowe uczucie, bo to twoje dziecko.
– No to powiedz, dlaczego uwaz˙asz, z˙e Josh mnie
zaakceptuje?
– Pomoz˙e nam fakt, z˙e sa˛ z nami Sam i Mattie. Nie
wspominaja˛c juz˙ o jego przyrodniej siostrze i macosze
z Sydney. On juz˙ wie, z˙e granice, za kto´rymi kon´czy sie˛
rodzina, nie sa˛ dane raz na zawsze.
– Zrobie˛, co w mojej mocy.
– Wiem. Robert powiedział, z˙e jes´li wyjde˛ za ma˛z˙,
156
LILIAN DARCY
przemys´li jeszcze raz wyjazd Josha do Woodside. Chcia-
łabym go trzymac´ za słowo. Nie masz nic przeciw temu?
– Z
˙
eby Josh z nami mieszkał? Josh nie jest jedyna˛
osoba˛, kto´ra odkryje rados´c´ z rozszerzaja˛cych sie˛ ro-
dzinnych granic.
– Tak, wiem.
– Zyskasz całe mno´stwo nowych irlandzkich krew-
nych, kiedy pojedziemy pochwalic´ sie˛ malen´stwem.
Połoz˙ył re˛ke˛ na jej brzuchu, a Caroline uniosła twarz
i pocałowała go, zbyt szcze˛s´liwa, by mo´wic´.
W cia˛gu kolejnych miesie˛cy zdarzały sie˛ jednak
chwile, kto´rych wolałby nie przez˙ywac´. S
´
wietnie obył-
by sie˛ bez tych chwil, gdy Caroline – jego narzeczona˛,
a potem z˙one˛ – dopadały mdłos´ci, bezsennos´c´ i bo´l
pleco´w. Pozbyłby sie˛ tej przeraz˙aja˛cej godziny tuz˙ przed
ceremonia˛ zas´lubin, gdy wszystkie wa˛tpliwos´ci, jakie
miał w stosunku do własnej osoby, a takz˙e te, jakie
wzbudzała w nim instytucja małz˙en´stwa, zbiły sie˛
w twarda˛ jak skała gule˛ w jego gardle. Czy zdoła ja˛
uszcze˛s´liwic´? Czy spełni oczekiwania, kto´re widział
w jej oczach? Jakim be˛dzie ojcem, dla Josha i dla
malen´stwa, kto´re ma przyjs´c´ na s´wiat w kon´cu marca?
Wa˛tpliwos´ci opus´ciły go z chwila˛ rozpocze˛cia cere-
monii. Rodzice Caroline wro´cili do Glenfallon. Caroline
planowała pracowac´ w niepełnym wymiarze godzin.
Sandie zakon´czyła leczenie i z rados´cia˛ zaje˛ła na powro´t
swoje miejsce w z˙yciu syno´w i farmy. Mine˛ło Boz˙e
Narodzenie, kto´re Josh spe˛dził z ojcem w Sydney.
Robert zaakceptował w kon´cu Ranleigh.
Co drugi weekend spe˛dzali w Comden Reach, gdzie
157
MIŁOSNA TERAPIA
Declan nauczył sie˛ naprawiac´ ogrodzenie, nadzorowac´
owce i prowadzic´ traktor. Był zdziwiony, jak bardzo mu
sie˛ to podobało. Ciekawe dlaczego? Czy dlatego, z˙e
cie˛z˙ka fizyczna praca stanowi tak ostry kontrast w poro´-
wnaniu z jego zawodowa˛ rutyna˛? Chyba chodzi o cos´
wie˛cej. Odzyskał rodzine˛, kto´rej nie miał, odka˛d jego
siostry i bracia rozjechali sie˛ po s´wiecie.
Nadszedł marzec – koniec lata, kto´re nie było tak
cie˛z˙kie jak w poprzednim roku. Wiosenne opady zapeł-
niły zbiorniki i pozwoliły przetrwac´ upały. Owce nie
chorowały, ogrody Comden Reach bujnie kwitły.
– To nasza ostatnia wycieczka tutaj przed narodzina-
mi dziecka – zauwaz˙yła Caroline, kiedy szli do ogrodu
po sałate˛ na kolacje˛.
– Chciałbym juz˙ pokazac´ farme˛ moim rodzicom.
– Widze˛, z˙e to miejsce obudziło w tobie instynkt
posiadania.
– Nie tylko to miejsce – odparł i pocałował ja˛ w kark.
Bez przerwy miał ochote˛ jej dotykac´.
Sandie siedziała na werandzie i patrzyła na nich, gdy
wracali do domu. Przybrała na wadze, włosy zacze˛ły jej
odrastac´, jas´niejsze i bardziej kre˛cone niz˙ kiedys´. Cała
rodzina pracowała bardzo cie˛z˙ko, by zapewnic´ jej od-
poczynek i zdrowie, i jak dota˛d jej organizm odpowiadał
na to zgodnie z oczekiwaniami wszystkich.
– Zeszczuplałas´ – rzekła Sandie do Caroline. – Za-
uwaz˙yłas´?
– Tak. Dzis´ mam wraz˙enie, z˙e lz˙ej mi sie˛ oddycha.
I czuje˛... – nie dokon´czyła.
– No mys´le˛! – zawołała Sandie. – To widac´. Dziecko
zeszło juz˙ nisko.
158
LILIAN DARCY
Declan troche˛ sie˛ zdenerwował, z˙e Sandie przerwała
jego z˙onie. Co czuje Caroline?
Obserwował ja˛ ukradkiem, jak masowała krzyz˙ i ma-
rszczyła czoło. Do wyznaczonej daty porodu brakowało
trzy tygodnie. Josh od miesia˛ca ucze˛szczał do Ranleigh
i czuł sie˛ tam dobrze. Bez problemo´w zaakceptował tez˙
nowa˛ powie˛kszona˛ rodzine˛. Rodzice Declana mieli
przyjechac´ w naste˛pnym tygodniu, a ich pobyt miał
potrwac´ dwa miesia˛ce. Kiedy oznajmił im, z˙e z˙eni sie˛
z Caroline i zostaje w Australii, powiedzieli:
– Przed laty rozwaz˙alis´my emigracje˛ do Australii,
jak byłes´ mały. Czyz˙ koleje losu nie sa˛ zaskakuja˛ce, z˙e
w kon´cu tam wyla˛dowałes´?
Tak, dziwne i zaskakuja˛ce, ale wspaniałe.
Niecierpliwie oczekiwał narodzin potomka, ale to nie
znaczy, z˙e podobał mu sie˛ wyraz twarzy Caroline czy
sposo´b, w jaki jedna˛ re˛ka˛ masowała plecy.
– W porza˛dku? – spytał, zabieraja˛c z jej ra˛k pomidory.
– Hm, mam pewne szczego´lne sensacje. Troche˛
bardziej szczego´lne, niz˙ bym sobie z˙yczyła.
– Szczego´lne to nie jest termin medyczny,
– A powinien byc´. – Coraz cie˛z˙ej oddychała.
Potem przyszła godzina, kto´ra˛ Declan takz˙e najche˛t-
niej wykres´liłby ze swojego z˙ycia. Caroline nie była
przekonana, czy ma skurcze.
– Przed urodzeniem Josha mys´lałam, z˙e to skurcze,
ale myliłam sie˛.
– Jestes´ pewna? Nie powinnis´my wracac´ do miasta?
– Na pewno zaraz mi przejdzie. Mam jeszcze trzy
tygodnie – twierdziła Caroline. – Zjemy wczes´nie kola-
cje˛ i, hm, no, teraz to jest to, o Jezu...
159
MIŁOSNA TERAPIA
– Co?
– Zacze˛ło sie˛ – wykrztusiła. Pochyliła sie˛ nad ku-
chennym stołem i mocno go chwyciła.
– Jedziemy – rzekł. – Zabieramy Josha i jedziemy.
– Nie jestem pewna...
– Przeciez˙ dopiero co powiedziałas´...
– Czy nie lepiej wezwac´ karetke˛?
– Dotrzemy do miasta, zanim tu przyjedzie.
– Dobrze. – Skurcz mina˛ł i odetchne˛ła spokojniej.
Declan wypadł z domu, prosza˛c Sandie, by pilnowała
Caroline. Chris z chłopcami wracali akurat do domu.
Declan rzucił cos´ szybko i pobiegł z powrotem. Tuz˙ za
nim biegł Josh i wołał spie˛tym głosem:
– Czy mamie nic nie jest, Dec?
Zdał sobie sprawe˛, z˙e niechca˛cy przestraszył chłop-
ca. Zaczekał na niego i s´cisna˛ł go za ramiona.
– Nie. Juz˙ to kiedys´ przez˙ywała, pamie˛tasz? I było
w porza˛dku. To na mnie ktos´ powinien wylac´ kubeł
zimnej wody.
– Uwaz˙aj, bo zaraz to zrobie˛.
– Dobry chłopak. Wez´ sobie cos´ do jedzenia na
droge˛.
Kiedy weszli do domu, znalez´li Sandie i Caroline
w sypialni.
– Ona tu urodzi – oznajmiła Sandie.
– Nie!
Tutaj? Bez z˙adnej pomocy? Nie!
– To wspaniale, Declan. – Sandie miała łzy w oczach.
– Nigdy nie zapomne˛, z˙e twoje dziecko przyszło tu na
s´wiat. Nowe z˙ycie zacznie sie˛ włas´nie tutaj.
– To zbyt ryzykowne. A jes´li...?
160
LILIAN DARCY
– Przestan´cie gadac´ – je˛kne˛ła Caroline. – Nie ma
wyboru.
Syn Caroline i Declana przyszedł na s´wiat trzydzies´ci
pie˛c´ minut po´z´niej. Powitali go wybranymi wczes´niej
imionami James Gerard. Declan jakims´ cudem zebrał
sie˛ i zbadał swojego syna. Stwierdził, z˙e jest doskonały
– silny, zdrowy i gotowy, by przyssac´ sie˛ do piersi.
Nie trzeba było wzywac´ karetki. Z miasta przyjechali
jedynie Frank i Joy McLennanowie, by zobaczyc´ swoje-
go czwartego wnuka. Przed ich przyjazdem Chris z Jo-
shem przygotowali kolacje˛. Sandie miała w domu ubran-
ka i kocyki dla dziecka. I tak zamierzała je tego dnia
podarowac´ Caroline i Declanowi.
Mały James spał w ramionach mamy, kto´ra teraz
wygla˛dała na zme˛czona˛.
– Zabawne, jak sie˛ wszystko układa, prawda? –
szepne˛ła.
– Tak. Ale w tej chwili jest dos´c´ przyjemnie.
– Tylko dos´c´ przyjemnie? – spytała z us´miechem.
– Wiesz, co czuje˛. Wiesz, z˙e nie mogłoby byc´ lepiej.
– Tak, Declan, wiem – przyznała, gdy pochylił sie˛,
by ja˛ pocałowac´.
Dzie˛ki tej kobiecie odnalazł swoje miejsce na ziemi
i pragna˛ł, z˙eby tak zostało juz˙ na zawsze.
161
MIŁOSNA TERAPIA