Sharon Sala
Czarne lustro
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdyby Avery Wheeler nie obrabował w Farmington w stanie Maine
opancerzonej ciężarówki i nie zabrał ze sobą zakładniczki, policja stanowa
nie wszczęłaby za nim pościgu. Ruszył autostradą nr 27 na północ, dojechał
aż do przedmieść Stanton i dopiero tam skręcił w boczną drogę, prowadzącą
do jeziora Flagstaff. Policja siedziała mu niemal na karku. Chociaż powoli
zapadał zmrok, Avery Wheeler zdawał sobie sprawę, że nie zdoła dotrzeć
bezpiecznie do kanadyjskiej granicy. Na razie chciał zaszyć się gdzieś wśród
gęstych drzew okalających jezioro i poszukać wyjścia z sytuacji, w którą się
wpakował.
Żałował teraz, że w latach siedemdziesiątych nie rzucił nauki w szkole
średniej i nie zaczął pracować w firmie wuja, trudniącej się pakowaniem
mięsa. Jeszcze bardziej pragnął jednak nigdy więcej nie patrzeć na kobietę,
która siedziała teraz obok. Od chwili, gdy grożąc pistoletem, wepchnął ją do
swego wozu, nie przestawała krzyczeć w niebogłosy.
Avery Wheeler marzył tylko o tym, by mieć wreszcie za sobą ten
koszmarny dzień. Na razie jednak było to niemożliwe. Aby rozpocząć nowe
życie, musiał pozbyć się zarówno policyjnego pościgu, jak i wrzeszczącej
kobiety.
Gdy pokonał kolejny zakręt, uznał, że nadarza się ku temu stosowna
okazja.
Błyskawicznie powziął decyzję. Spojrzał w prawo, na zachodzące
słońce, a potem przed siebie, na ciemną taflę jeziora Flagstaff, odpiął pas
bezpieczeństwa, opuścił szybę i wcisnął do deski pedał gazu. Siła
przyspieszenia była tak duża, że wbiła w fotel zarówno jego, jak i
zakładniczkę.
Zgrzytając zębami, Avery Wheeler zacisnął dłonie na kierownicy.
Pasażerka wrzeszczała coraz głośniej. Stracił cierpliwość. Uderzył ją na
odlew tak mocno, że w chwili gdy samochód odrywał się kołami od ziemi,
była nieprzytomna.
Cisza, która potem zapanowała, sprawiała wrażenie niemal
surrealistyczne. Odgłos policyjnych syren zanikał gdzieś w oddali. Dla
Avery'ego Wheelera zdarzenia toczyły się z dziwnym opóźnieniem, jak na
zwolnionym filmie.
Czuł na policzku powiew wiatru wpadającego do wozu przez otwarte
okno.
Widział przed sobą ciemną, lustrzaną taflę jeziora, ozłoconą ostatnimi
promieniami zachodzącego słońca.
Zduszony jęk wydobywający się z ust siedzącej obok kobiety nakładał
się na głośny i przyspieszony oddech Avery'ego. Tym szybszy, im bliżej
było do powierzchni wody.
Chwilę później nastąpiło uderzenie. Tak donośne i silne, że aż
zadziwiające. Ciekawe, dlaczego woda okazała się tak twarda? Samochód
wzbił słup wody w powietrze i zaraz potem zaczął tonąć, szybciej, niżby się
można spodziewać.
Kiedy woda zaczęła się wlewać przez otwarte okno, serce Avery'ego
Wheelera zabiło szybciej, mimo że wszystko wcześniej dokładnie
zaplanował. Sięgnął na tylne siedzenie i chwycił torbę ze zrabowanymi
pieniędzmi.
Właśnie w tej chwili zakładniczka zaczęła odzyskiwać przytomność. Z
nosa, tam gdzie ją uderzył, ciekła cienka strużka krwi, którą kobieta
rozmazała dłonią na policzku. Półprzytomna otworzyła oczy i sięgnęła do
pasa bezpieczeństwa, strzepując z ubrania wodę, jakby był to kurz. Kiedy
nieco oprzytomniała, oczyma szeroko rozwartymi z przerażenia spojrzała na
swego prześladowcę.
– Umie pani pływać? – zapytał. Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Szkoda – mruknął.
Cofnął przednie siedzenie, najdalej jak mógł, żeby mieć więcej miejsca
na wydostanie się przez okno samochodu. Kobieta umrze. Nic na to nie
mógł poradzić.
– Niech pan mnie nie zostawia! – wykrzyknęła z rozpaczą, chwytając go
za ramię. Rozeźlony Avery Wheeler wymierzył jej cios. Tak silny, że
uderzyła głową o oparcie siedzenia i bezwładnie zsunęła się z fotela,
ponownie tracąc przytomność.
– Później mi podziękujesz – warknął.
Umrze w nieświadomości, przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić.
Kiedy już miał zamiar wydostać się na zewnątrz, samochód nagle się
przechylił. Avery Wheeler błyskawicznie przerzucił przez głowę pas torby i
nerwowymi ruchami zaczął wydostawać się przez okno, modląc się, aby
powstały wir nie wciągnął go w głąb jeziora. Przeszkadzała mu torba
przewieszona przez szyję. Raz zaczepiła się jeszcze wewnątrz wozu, o
dźwignię zmiany biegów, potem o boczne lusterko na drzwiach. Avery'emu
Wheelerowi przebiegła przez głowę myśl, aby porzucić pieniądze i ratować
się samemu.
Jednak skoro już tyle przeszedł, to chyba nie powinien teraz rezygnować.
Nie dojrzał jeszcze do tego, aby porzucić łup.
Szarpnął ponownie i nagle poczuł, że odzyskał swobodę ruchów.
Wstąpiła w niego nadzieja. Odbiwszy się z całej siły nogami od koła, modlił
się, aby udało mu się popłynąć w górę. Woda wydawała się gęsta, jakby to
była jakaś maź. Avery Wheeler wiedział, że to ciężar torby coraz bardziej
utrudnia mu ruchy. Był jednak silnym mężczyzną i doskonałym pływakiem.
Chwilę później znalazł się tuż pod powierzchnią. Wynurzył głowę i
zobaczył, że słońce już zaszło. Ciął powierzchnię wody długimi ruchami, w
pewnej chwili zerknął w stronę pozostawionego za sobą brzegu. Do jego
uszu docierały pokrzykiwania policjantów. Dostrzegał migające czerwono—
niebieskie światła radiowozów, a na ich tle niewyraźne sylwetki biegających
ludzi. W najlepszym wypadku widzieli go tak kiepsko, jak on ich, ale
świadomość, iż mógł zostać zauważony, sprawiła, że postanowił płynąć
jeszcze szybciej.
Po jakimś czasie ramiona zaczęły mu ciążyć jak ołów, w płucach
brakowało tchu.
Zatrzymał się wreszcie i po raz drugi spojrzał za siebie. Coraz bardziej
odległy brzeg jeziora zaroił się pokrzykującymi ludźmi, widocznymi w
świetle policyjnych lamp błyskowych i reflektorów. Avery poprawił torbę i
popłynął wprost przed siebie. W zapadających szybko ciemnościach
przeciwległy brzeg jeziora, do którego zamierzał dotrzeć, był mało
widoczny. Wyglądał jak wąski, zamazany, ciemny pas nad powierzchnią
wody.
Wśród gęstwiny drzew Avery dostrzegł ledwie widoczne światełko. Była
to pewnie lampa na czyimś ganku. Z oczyma utkwionymi w jasnym
punkcie, jednostajnymi ruchami rąk rozcinał lodowatą powierzchnię wody.
Początkowo nawet nie poczuł obezwładniającego ucisku w piersi. Kiedy
jednak ból rozszerzył się na ramiona, a potem utrudnił oddychanie, Avery
Wheeler zrozumiał, że nie ma szans dopłynąć do kanadyjskiego brzegu. Nie
mogąc uwierzyć w nadchodzący koniec, puścił wreszcie łup. Zrobił to
jednak za późno. Przed pójściem na dno ciężka, nasączona wodą torba obiła
się boleśnie o jego ciało.
Poczuł w piersiach rozdzierający ból. Krzyknął. Pojął, że to zew śmierci.
Chwilę później nad jego bezwładnym ciałem zamknęła się mroczna toń
jeziora. Topiel.
Tuż z nastaniem świtu nad brzeg jeziora Rag-staff przybyli nurkowie z
biura okręgowego szeryfa. Nie zwracali uwagi na piękno krajobrazu
nadchodzącej jesieni, po prostu przygotowywali się do czekającego ich
trudnego zadania.
Od ponad sześciu lat grupą poszukiwawczo-ratowniczą kierował
zastępca szeryfa, Danny Baldwin. Lubił swoją pracę, ale tego, co czekało go
dzisiaj, po prostu nie znosił. Tym razem nie było mowy o ratowaniu i
niesieniu pomocy. Należało tylko odnaleźć wrak zatopionego samochodu i
wydobyć ludzkie ciała.
Partner Danny'ego, Will Freid, był zarazem jego szwagrem. Młodszy o
dziesięć lat, sumiennością i gorliwością nadrabiał brak doświadczenia.
Kobieta, którą uprowadzono w charakterze zakładniczki, miała męża i
dwóch nastoletnich synów. Jedyne, co mogli zrobić obaj nurkowie, to oddać
jej zwłoki rodzinie.
Chociaż Will był bardzo poruszony sytuacją, trzymał emocje na wodzy o
wiele lepiej niż Danny.
– Jest już szeryf – stwierdził.
Danny podniósł na chwilę wzrok i zaraz potem zabrał się ponownie za
sprawdzanie zaworów w butlach z tlenem. Po paru chwilach cały brzeg
jeziora Flagstaff zaroił się od przedstawicieli prawa i stróży porządku.
Zjawił się nawet agent Federalnego Biura Śledczego, gdyż skradzione
pieniądze pochodziły z państwowego banku.
To wszystko nie miało dla Danny'ego znaczenia. Niech ludzie z policji i
FBI spierają się o to, kto powinien pokierować dochodzeniem, i tak nie
mogą rozpocząć śledztwa, dopóki on nie odnajdzie wraku zatopionego
samochodu i ciał.
– Wygląda na to, że sprowadzili dodatkowych nurków – powiedział
Will. Danny uniósł ponownie głowę. W mężczyznach wysiadających z
wozów, które nadjechały przed chwilą, rozpoznał znajomych. Już z nimi
kiedyś pracował.
– Będą nam potrzebni – uznał.
Will odwrócił się i ogarnął wzrokiem jezioro.
– Piekielnie dużo tej wody – mruknął.
Nie reagując na oczywiste stwierdzenie, Danny wygładził kombinezon
przy szyi i zawiesił na ramieniu butle z tlenem.
– Jesteś gotów? Will skinął głową. Danny oznajmił szeryfowi:
– Możemy zaczynać.
Ron Gallagher ściągnął kapelusz i palcami przeczesał włosy.
– Znasz zasady. Trzymaj się wyznaczonego obszaru. Pozostałych
nurków poślę bardziej na południe. – Spojrzał w niebo. – Jeśli zacznie wiać,
wydam rozkaz zaprzestania poszukiwań. Nie zamierzam wyławiać
kolejnych ciał z tej piekielnej wody.
– A ja nie zamierzam się topić. W żadnej wodzie – wymamrotał Will.
Danny skrzywił się.
– Podobnie jak ja, a zatem wszystko jest w porządku.
Szeryf westchnął. Wiedział, że tymi nieudolnymi żartami obaj ratownicy
pokrywają niepokój.
Czekało ich bowiem trudne i z pewnością niewdzięczne zadanie.
– Bądźcie ostrożni.
– Będziemy, jak zawsze – odparli równocześnie i ruszyli w stronę małej
motorówki przycumowanej na brzegu.
Kilka minut później już siedzieli w łodzi. Kaszlący silnik zaskoczył po
kilku szarpnięciach linki. Siedząc przy sterze, Danny odbił od brzegu i
skierował motorówkę w stronę, gdzie samochód wpadł do wody. Nie było to
równoznaczne z tym, że w pobliżu znajdą również ciała. Jeśli pasażerom
udało się opuścić wóz przed jego zatonięciem, mogli odpłynąć dalej.
W każdym razie należało zacząć od zbadania okolic wraku. Obaj
ratownicy dobrze o tym wiedzieli.
Wkrótce potem Danny zgasił silnik i rzucił kotwicę.
– Will, jesteś gotowy?
Partner skinął głową, a potem spojrzał na pogodne niebo.
– Wreszcie mamy trochę słońca.
– Aha – potwierdził Danny. – mamy już tylko trochę szczęścia.
Przed upływem godziny znaleziono ciało i zaraz potem ekipa ratunkowa
przystąpiła do wyciągania go z wody.
Stojąc na brzegu, nurkowie obserwowali akcję. Porwana kobieta wciąż
była przypięta pasami do fotela. Wszyscy wiedzieli z góry, że znajdą ją
martwą, lecz widok ten i tak ich poruszył i wprawił w kiepski nastrój.
W samochodzie nie znaleziono jednak ciała kierowcy, co oznaczało, że
praca nurków nie została jeszcze zakończona. Poprzedniego wieczoru
policja wysnuła przypuszczenie, że Avery'emu Wheelerowi udało się uciec.
Aby potwierdzić to założenie, trzeba było zbadać starannie wszystkie ślady
prowadzące z wody na brzeg jeziora.
Tak więc nurkowie musieli pracować dopóty, dopóki nie uda się im
odnaleźć ciała.
Mniej więcej na godzinę przed zachodem słońca Danny natrafił na torbę
leżącą na dnie jeziora. Gdy tylko zorientował się, co ma przed sobą, uznał,
że ciało Avery'ego Wheelera musi znajdować się gdzieś w pobliżu. Dał znać
Willowi, aby podpłynął, i polecił mu gestem wyciągnąć torbę na
powierzchnię. Sam oświetlił tarczę zegarka, by sprawdzić, na ile czasu
wystarczy mu jeszcze tlenu w butlach.
Wkrótce miało się ściemnić. Jeśli nie uda się odnaleźć ciała Avery'ego
Wheelera przed zapadnięciem nocy, będą musieli wrócić tu jutro z samego
rana, co wcale im się nie uśmiechało. Na następny dzień zapowiadano
bowiem znaczne ochłodzenie. Woda w jeziorze stanie się tak zimna, że od
przemarznięcia nie zdołają uchronić ich żadne skafandry.
Na dnie jeziora Danny rozejrzał się dookoła, zastanawiając się, od której
strony rozpocząć poszukiwania. Było prawie ciemno, ale niewiele robił
sobie z braku światła. W ciemnej wodzie czuł się właściwie lepiej niż na
suchym lądzie. Czasami zastanawiał się, czy ma to coś wspólnego z
przeżyciami, jakich doświadczał, gdy był jeszcze płodem w brzuchu matki.
Ze względu na brak czasu zdecydował się badać dno małymi odcinkami.
Po pięciu krokach w przód skręcał w prawo i robił koło. Zatoczywszy je,
wykonywał znów pięć kroków przed siebie i postępował jak poprzednio. Za
trzecim razem ujrzał leżącą na dnie stopę. Mimo że szukał Wheelera przez
cały dzień, teraz nie odczuwał wcale triumfu.
Po chwili ujrzał przed sobą resztę ciała. Zatrzymał się, próbując uspokoić
oddech pod maską. Zastanawiał się, dlaczego ludzie pokroju Wheelera
chodzą po świecie. Dopiero gdy zbierał się do wysłania sygnału na
powierzchnię wody, zobaczył, że ciało topielca spoczywa nie na samym
dnie, lecz na jakimś dużym przedmiocie.
Powolnym krokiem Danny zbliżył się do znaleziska, pochylił i pchnął
ciało Wheelera. Zwłoki uniosły się nieco i zakołysały na boki, a potem
opadły w muł, odsłaniając podłużną żelazną skrzynię o pokaźnych
rozmiarach. Jej jeden bok tkwił głęboko w mule.
Danny znał historię tej okolicy i wiedział, że sztuczne jezioro Flagstaff
utworzono na miejscu trzech zatopionych wiosek. Pewnie teraz natrafił na
jakieś przedmioty z tamtych czasów, porzucone przez właściciela.
Skrzynia była wyposażona w żelazny skobel i zamek przeżarty rdzą. I to
zamknięty na solidną kłódkę, co wzbudziło zainteresowanie Danny'ego.
Ludzie nie mieli zwyczaju wyrzucać niepotrzebnych rzeczy, zamykając je
uprzednio w skrzyni.
Wiedząc, że wysłany przezeń sygnał może w każdej chwili sprowadzić
Willa pod wodę, wyciągnął z pochwy nóż i wsunął ostrze pod skobel kłódki.
Wyrwał go bez żadnego kłopotu. Miał właśnie otworzyć wieko skrzyni, gdy
poczuł, że ktoś dotyka jego ramienia. Był to Will. Jego oczy widoczne spod
maski zdawały się pytać, co, do diabła, jego partner wyczynia.
Danny pokazał na migi, że chce unieść wieko. Will wzruszył ramionami
i spróbował otworzyć skrzynię, ale bezskutecznie. Teraz obaj zaczęli
odciągać wieko. Zardzewiałe zawiasy nawet nie drgnęły.
Obu nurkom kończyło się powietrze. Nie zważając na ponaglenia
partnera, Danny ukląkł i spróbował jeszcze raz podnieść wieko skrzyni. Will
westchnął i też zabrał się do roboty. Wiedział, że Danny nie opuści tego
miejsca, dopóki nie dopnie swego.
Wreszcie udało się unieść trochę wieko. Nurkowie zaczęli ciągnąć je
mocno do góry.
W pierwszej chwili nie zorientowali się, że mają przed sobą ludzki
szkielet. Kiedy jednak ze skrzyni zaczęły wypływać kości, Danny'ego
ogarnęła panika. Błyskawicznie opuścił wieko.
Spojrzał na Willa i zauważył, że zszokowany partner nie dowierza
własnym oczom. W jednej chwili sięgnęli obaj po zwłoki Avery'ego
Wheelera i popłynęli w górę, ku powierzchni wody.
Nowy Orlean, Luizjana
Tego ranka Sarah Jane Whitman spóźniła się do pracy. Poprzedniego
dnia do późna w nocy sprawdzała i porządkowała księgi rachunkowe, a
potem zapomniała nastawić budzik. Jako właścicielce restauracji „Ma
Chere" nie groziła jej utrata posady, lecz lubiła przychodzić pierwsza. Lubiła
sama otwierać lokal. Przechadzać się po sali i oglądać poustawiane krzesła i
puste stoliki, które potem nakrywano śnieżnobiałymi, wykrochmalonymi
obrusami.
Później przynoszono wytworną porcelanową zastawę.
Widok ten niezmiennie ekscytował Sarah Jane. Podawanie posiłków
było wprawdzie zajęciem dość nudnym i monotonnym, co innego jednak
obserwowanie przychodzących gości. Codzienne pobyty w restauracji były
dla jej właścicielki niczym powiew świeżości i gwarantowały kontakt z
innym światem. Wszystko właściwie zawdzięczała Lorett Boudreaux, swej
opiekunce i chrzestnej matce.
Wkładając pantofle, Sarah przeczesała w pośpiechu włosy. Odwróciła się
ku toaletce, żeby odłożyć szczotkę i poczuła dziwny luz w talii. Dotknęła
paska spodni i już po chwili trzymała w ręku oderwany guzik.
– Okropność – mruknęła, ruszając w stronę szafy po igły i nici. Uznała,
że przyszycie guzika potrwa krócej niż zmiana garderoby.
Zsunęła spodnie do kolan, usiadła na brzegu łóżka i wzięła się do roboty.
Właśnie kończyła, kiedy odezwał się telefon. Spojrzawszy na zegarek,
postanowiła powierzyć rozmowę automatycznej sekretarce. Szybko jednak
zmieniła zdanie i po trzecim dzwonku sama podniosła słuchawkę.
– Słucham.
– Rozmawiam z Sarah Whitman?
Z wrażenia aż wciągnęła powietrze. Od chwili gdy po raz ostatni słyszała
taki akcent, minęło dwadzieścia lat. Na samo wspomnienie tamtych chwil
robiło się jej niedobrze.
– Tak, to ja – odparła sztywno.
– Dzień dobry pani. Nazywam się Ron Gallagher. Jestem szeryfem
okręgu Somerset w stanie Maine.
Sarah spuściła wzrok. Na czubku pantofla spostrzegła małe zadrapanie.
Usiłowała coś powiedzieć, lecz słowa nie przedostawały się przez nagle
zaciśnięte gardło.
– Pani Whitman... czy pani nadal tam jest? Przeszyły ją dreszcze. Drżącą
dłonią potarła twarz.
– Tak. Przepraszam. Po co pan dzwoni?
– Czy jest pani córką Franklina Whitmana?
Czoło Sarah nagle pokryło się potem. Poczuła się okropnie. Czemu ten
człowiek wraca do tamtych koszmarnych spraw? To niesprawiedliwe i
podłe. Przecież to wszystko już dawno należało do przeszłości.
– Czy może pan dać mi spokój? – spytała, nieświadoma, że jej głos
zrobił się piskliwy jak u dziecka.
Roń Gallagher zasępił się. Kiedy w Marmet wybuchł skandal dotyczący
Franklina Whitmana, był jeszcze młodym człowiekiem, ale w małych
miastach o takich sprawach pamięta się długo i równie długo się ich nie
wybacza. A to, co działo się z rodziną Whitmana po kradzieży dokonanej
przez Franklina i jego ucieczce, samo w sobie było zbrodnią.
– Pani Whitman, jest mi niezmiernie przykro, ale moim obowiązkiem
jest poinformowanie, że przed dwoma dniami z jeziora Flagstaff wydobyto
ciało pani ojca.
Tego się Sarah nie spodziewała. Przez dziesięć lat Franklin Whitman był
wiceprezesem oddziału banku państwowego w Marmet, poważanym
członkiem tamtejszej społeczności i najwspanialszym ojcem, o jakim
mogłaby marzyć dziesięcioletnia dziewczynka. I pewnego pięknego dnia ten
człowiek o nieposzlakowanej opinii obrabował własny bank i uciekł z
milionem dolarów, pozostawiwszy żonę i córkę na pastwę opinii publicznej.
Catherine i mała Sarah zostały odsądzone od czci i wiary, niemal
ukamienowane za życia przez niemiłosiernych mieszkańców Marmet.
Przestępstwo popełnione przez ojca zrujnowało życie córki i zabiło jej
matkę. Gdyby nie pomoc Lorett, najlepszej przyjaciółki Catherine, mała
Sarah znalazłaby się w domu dziecka. A teraz ludzie, którzy jej rodzinie
wyrządzili tak wiele krzywd, usiłowali ponownie wedrzeć się w jej życie.
– Po co pan mi to mówi? – niemal warknęła do słuchawki.
– Chyba pani nie rozumie... – zaczął szeryf.
– A co tu jest do rozumienia? – Sarah była już naprawdę zła. – Sądzę, że
powinien pan być szczęśliwy, że wreszcie udało się wam odnaleźć mego
ojca. Dziwi mnie tylko jedno. Że ten człowiek odważył się wrócić na
miejsce przestępstwa.
Roń Gallagher westchnął. To, co zamierzał powiedzieć Sarah Whitman,
zdążyło już w Marmet wywołać wielkie poruszenie. Trudno, jednak prawda
powinna wyjść na jaw.
– Wygląda na to, że ojciec pani nigdy nie opuścił miasta – oznajmił.
– Co to ma znaczyć?
– Nurkowie odnaleźli ciało Franklina Whitmana na dnie jeziora
Flagstaff. Zwłoki zamknięto w starej, żelaznej skrzyni. Odnaleziono również
resztki ubrania. Trochę skóry, która jeszcze nie zdołała zbutwieć – portfel,
buty i inne drobiazgi. Porównaliśmy te fakty ze starymi protokołami i już
wiemy, że w chwili zniknięcia pan Whitman miał przy sobie te rzeczy.
Należy zatem domniemywać, że zamknięto go w skrzyni i wrzucono do
jeziora w tym samym ubraniu, w którym widziano go po raz ostatni żywego.
Sarah zrobiło się ciemno przed oczyma.
– Co pan mówi? – spytała drżącym głosem.
– Pani ojciec został zamordowany... być może przez wspólnika, który
postanowił zatrzymać dla siebie wszystkie zrabowane pieniądze.
Powoli podniosła się z miejsca. Słowa szeryfa nie miały sensu. Przez te
wszystkie lata była przekonana, że jej ukochany tatuś żyje sobie wygodnie
gdzieś na drugim końcu świata, wydając skradziony milion, a tymczasem on
gnił w skrzyni na dnie jeziora.
– Nie... – wyszeptała pobladłymi wargami. Roń Gallagher źle zrozumiał
odpowiedź Sarah.
– Przykro mi, proszę pani, ale bez wątpienia chodzi o Franklina
Whitmana. Identyfikacja na podstawie uzębienia wypadła pozytywnie.
– Nie – powtórzyła. – Nie o to chodzi. – Wciągnęła głęboko powietrze. –
Dwadzieścia lat temu ustalono, że ojciec ukradł z banku pieniądze i uciekł.
Od tamtej pory matkę i mnie traktowano jak trędowate. Przedstawiciele
prawa nie dawali nam spokoju, nigdy nie przestali podejrzewać o
współudział. Wszyscy ludzie w Marmet jawnie mówili, że pewnie wkrótce
opuścimy miasto i dołączymy do ojca, by pławić się w luksusie kupionym
za skradzione pieniądze. Sytuacja stała się nie do zniesienia. To wy
doprowadziliście moją matkę do samobójstwa. A teraz mówi pan, że zaszła
pomyłka? Ojciec nie uciekł ze zrabowanym milionem? – Głos Sarah brzmiał
coraz silniej. – Jeśli myliliście się co do tego, równie dobrze możecie mylić
się co do innych rzeczy. A jeśli mój ojciec w ogóle nie tknął tych pieniędzy?
Może był tylko kozłem ofiarnym, natomiast prawdziwym przestępcą jest
zupełnie kto inny?
– Wiem, proszę pani, istnieje taka możliwość, ale jesteśmy...
– Kiedy będę mogła odebrać szczątki ojca?
W głosie Sarah przebijał gniew. W zaistniałych okolicznościach Roń
Gallagher nie mógł mieć jej tego za złe.
– Koroner jest zawalony bieżącą robotą, ale gdy tylko będzie w stanie
dokonać sekcji, ja...
– Nieważne – warknęła Sarah. – Przylecę najbliższym samolotem.
– Ależ, pani Whitman, nie ma pośpie... Sarah odwiesiła słuchawkę.
ROZDZIAŁ DRUGI
Wiał lodowaty wiatr. Tony DeMarco wysiadł z taksówki. Chroniąc się
przed zimnem, skulił ramiona i ruszył w stronę głównego wejścia do banku.
Musiał podjąć pieniądze, aby zapłacić wykonawcy, który remontował
pomieszczenia w zakupionym przez Tony'ego budynku, przystosowując je
do nowych celów. Modernizacja dobiegała końca.
Do Chicago Tony przyjechał przed piętnastu laty. Bez grosza przy duszy,
lecz z głową nabitą pomysłami i marzeniami. Samozaparcie, upór,
wytrwałość, ciężka praca, a także pomoc finansowa ze strony stryja
Salvatora sprawiły, że już jako młody człowiek zaczął dorabiać się fortuny.
Osiem lat zajęło mu zdobycie sławy w świecie bywalców lokali
rozrywkowych. Dla niego nie był to jednak stracony czas. Pierwszy własny
nocny klub, noszący nazwę „Silk" okazał się tak wielkim sukcesem, że Tony
zamierzał właśnie otworzyć następny, przy Lakeshore Drive.
Wkroczył do banku z wysoko uniesioną głową. Jego czarne włosy były
lekko zmierzwione przez wiatr, w ciemnobrązowych oczach skrzyła się
inteligencja.
Spojrzał w stronę gabinetu prezesa, mieszczącego się w przeciwległym
końcu sali. Poruszał się z pewnością człowieka, który dobrze się czuje we
własnej skórze, jest świadomy pełnych podziwu spojrzeń rzucanych mu
przez kobiety.
– Dzień dobry, Charlotte. Muszę porozmawiać z Dabneyem – oznajmił.
– Jest zajęty? Sekretarka podniosła wzrok. Na widok Tony'ego na jej twarzy
ukazał się szeroki uśmiech.
– Och, pan DeMarco! Dzień dobry. Jak to miło, że pan nas odwiedził.
– To ty, Silk? Wchodź! Wchodź! – z głębi gabinetu zabrzmiał głos
prezesa.
Odkąd klub zyskał popularność, wiele osób zwracało się do Tony'ego
posługując się przezwiskiem Silk, które przylgnęło do niego już we
wczesnej młodości. Minął z uśmiechem biurko sekretarki.
W ciągu godziny załatwił sprawę w banku. Wracał taksówką do swego
eleganckiego apartamentu z widokiem na jezioro Michigan. Mimo że w
Chicago mieszkał od lat, nadal czasami, jak w tej właśnie chwili, tęskno mu
było do gęstych lasów, wśród których się urodził i spędził młode lata.
Imponujący widok roztaczający się z okien apartamentu nie był w stanie
dorównać jesiennemu krajobrazowi stanu Maine.
Tony'emu brakowało całej palety przepięknych barw Nowej Anglii i
chłopięcych wędrówek po lasach. Na samą myśl o szeleście usychających
liści pod stopami i zapachu dymu z pobliskich ognisk ogarniała go
przemożna tęsknota za rodzinnymi stronami.
Przed pięciu laty w pobliżu Marmet, gdzie się wychował, zbudował dom
letniskowy nad jeziorem Flagstaff, lecz od tamtej pory odwiedził to miejsce
zaledwie dwukrotnie. W tym roku przyrzekł sobie oderwać się na jakiś czas
od pracy i spędzić urlop w rodzinnym Maine. Pobyt w Chicago okazał się
dla niego nadzwyczaj pomyślny, gdyż właśnie tutaj dorobił się fortuny. Miał
jednak nieprzepartą ochotę wyrwać się z tego ruchliwego miasta, choćby
tylko na chwilę.
Chwilę później taksówka skręciła na podjazd domu, w którym mieścił
się apartament. Choć taksometr wskazywał dziewięć dolarów, Tony wręczył
kierowcy dwudziestodolarowy banknot. Wysiadł z samochodu, nie czekając
na resztę. Życie układało mu się jak po maśle, mógł pozwolić sobie na
wspaniałomyślność.
Kilka chwil później otworzył drzwi prowadzące do luksusowego
apartamentu, zajmującego ostatnie piętro wysokiego budynku. Zdjął płaszcz,
powiesił w holu, a potem poszedł do kuchni. Zziębnięty, chciał rozgrzać się
kubkiem gorącej kawy.
Właśnie ją przygotowywał, kiedy zadzwonił telefon. Nawet nie spojrzał
na wyświetlacz, by sprawdzić numer, z jakiego dzwoniono. Sięgnął po
słuchawkę, a gdy rozpoznał głos rozmówcy, uśmiechnął się z
zadowoleniem.
– Cześć, Silk – usłyszał w słuchawce. – Nie widzieliśmy się szmat czasu.
– Cześć, Web. Fakt. Do licha, co się z tobą dzieje?
Webster Davidson podpisał egzemplarz umowy, który podsunęła mu
sekretarka, a potem gestem polecił kobiecie, aby opuściła gabinet i nie
łączyła żadnych rozmów.
– Jestem zajęty... sam wiesz, jak to jest. Powiadają, że bez pracy nie ma
kołaczy.
– Nadal zajmujesz się mieszkaniówką?
– Tak, od czasu do czasu, ale ostatnio mam na tapecie duży kompleks
handlowy.
– Jesteś świetnym fachowcem. Znacznie lepszym niż ja w swojej robocie
– nieoczekiwanie stwierdził Tony.
– Co ty wygadujesz? Skąd nagle takie negatywne myślenie? – spytał
zdziwiony Web. – Nie sądziłem, że takie słowa padną kiedykolwiek z ust
niesławnego Anthony'ego DeMarca. To do ciebie zupełnie niepodobne.
– Powiadasz „niesławnego"?
– No, może to już czas przeszły. Odkąd zacząłeś działać zgodnie z
prawem, stałeś się innym facetem – wycofał się Web. Tony parsknął
śmiechem.
– Do licha, chłopie, za kogo mnie masz? Zawsze działałem w granicach
prawa. Jedyna różnica między nami polega na tym, że jestem od ciebie
znacznie przystojniejszy.
Web roześmiał się lekko.
– Na ten temat nie będę dyskutował – zastrzegł z miejsca. – Dzwonię do
ciebie nie po to, aby gadać o moim tłustym brzuchu i łysiejącej głowie.
– No, to o co chodzi?
– O Franklina Whitmana.
Tony zmarszczył czoło. Od dawna nie słyszał tego nazwiska, ale nadal,
po wielu latach, wszystko pamiętał. Jakiś czas temu, gdy haniebny czyn
Franklina Whitmana wyszedł na jaw, Tony doznał prawdziwego wstrząsu.
To niebywałe, by wiceprezes banku ukradł milion dolarów i uciekł,
porzucając rodzinę. Zwłaszcza że Whitman był człowiekiem powszechnie
szanowanym przez mieszkańców miasteczka. Tony, który dobrze znał
bankiera, długo nie mógł uwierzyć w oczywiste fakty.
– O Franklina Whitmana? – powtórzył zaskoczony. – Co z nim? Czyżby
wreszcie znaleźli faceta?
– Tak – potwierdził Web. – Ale raczej to, co z niego zostało.
Tony poczuł nagle, jak jeży mu się skóra na karku.
– Co masz na myśli?
– Przed dwoma dniami do jeziora Flagstaff wpadł jakiś samochód.
Nurkowie z ekipy ratowniczej szeryfa okręgowego, którzy szukali ciała
kierowcy, natknęli się na dnie jeziora na starą, żelazną skrzynię. Kiedy ją
otworzyli, okazało się, że mieści szczątki Whitmana.
– Jezu. – W tej chwili Tony'emu stanęła przed oczyma mała
dziewczynka, która przyglądała mu się, kiedy u jej ojca strzygł trawniki.
Działo się to dwadzieścia lat temu, a więc teraz musiała być dojrzałą
kobietą. – Whitman miał córkę – stwierdził. – Została zawiadomiona?
– Tak słyszałem – odrzekł Web. – Mąż mojej siostry jest zastępcą
szeryfa okręgu Somerset. Podobno ta kobieta przyjeżdża jutro do Marmet po
szczątki ojca.
– Sama?
– Och, Silk, nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że córka Whitmana
mieszka w Nowym Orleanie i że kiedy szeryf skontaktował się z nią
telefonicznie, wpadła we wściekłość.
Tony westchnął.
– Dziękuję za telefon. Jestem ci zobowiązany za te informacje.
– Nie ma sprawy – odparł Web. – Pomyślałem sobie, że pewnie
chciałbyś o tym wiedzieć. Pamiętam, że swego czasu lubiłeś Whitmana.
– Tak, rzeczywiście.
– No, to pora kończyć rozmowę, bo robota czeka. Daj znać, jeśli
kiedykolwiek będziesz w pobliżu.
Połączenie zostało przerwane. Tony odwiesił słuchawkę, nalał do kubka
zaparzonej przed chwilą kawy i zaniósł ją do salonu. Usiadł w ulubionym
fotelu i ostrożnie, żeby się nie poparzyć, upił pierwszy łyk.
Po chwili westchnął. Wrócił myślami do przeszłości i związanych z nią
wspomnień.
Małą Sarah Whitman widział po raz ostatni, gdy stała zapłakana nad
grobem matki. On sam miał wówczas szesnaście lat i nie bardzo wiedział, w
jaki sposób pocieszyć dziesięcioletnią dziewczynkę. Nie zrobił nic. I z tego
powodu do dziś nie pozbył się poczucia winy.
W całym Marmet wierzył w niego jedynie Franklin Whitman i to on dał
mu szansę. Rodzice Tony'ego, oboje alkoholicy, bezustannie byli bez pracy,
nie mieli też ochoty zajmować się synem. Tak więc Tony wychowywał się
sam, głównie na ulicy. Był ślicznym chłopakiem, ale już jako nastolatek
miał fatalną reputację. Przydomek Silk* nadali mu rówieśnicy, zazdroszcząc
udanych podrywów i eleganckich, gładkich manier.
Silk (ang) – jedwab ( przyp red )
DeMarco był już wówczas prawie mężczyzną i zdawał sobie sprawę z
tego, że opinia szkolnego podrywacza nie pomoże mu wydostać się z
ponurego domu i zmienić życia, jakie wiódł do tej pory. Miał ambicje,
pragnął odmiany na lepsze.
Było lato, kiedy jako szesnastolatek wkroczył do banku, poszedł do
wiceprezesa, Franklina Whitmana, i poprosił go o pożyczkę. Chciał kupić
kosiarkę i założyć własną firmę, chociaż zdawał sobie sprawę, że większość
szacownych i bogobojnych obywateli Marmet raczej nie obdarzy zaufaniem
syna alkoholika.
Tony był bardzo zdziwiony, bo Franklin Whitman nie tylko udzielił mu
pożyczki, lecz także został jego pierwszym klientem. Ciężko pracując, pod
koniec lata Silk miał już trzydziestu stałych klientów. Zarobił w tym czasie
ponad trzy tysiące dolarów. Ten sukces jedynie zaostrzył jego apetyt.
Upił kolejny łyk kawy. Wreszcie trochę przestygła i nadawała się do
picia. Do uszu Tony'ego dobiegł monotonny szum zza okien. Gdy Tony
podniósł wzrok, zobaczył, że zaczęło padać.
Zasępiony, usiłował sobie wyobrazić, jak teraz wygląda Sarah Whitman.
Ciekawe, czy wyszła za mąż. Pamiętał, jak po zniknięciu Franklina
Whitmana bardzo źle traktowano zarówno jego żonę, Catherine, jak i
córeczkę. Mieszkańcy miasta odsądzali je od czci i wiary. Matka Sarah
załamała się całkowicie i postradawszy zmysły, wkrótce potem popełniła
samobójstwo.
Przez telefon Web wspomniał, że Sarah zamierza przylecieć jutro do
Marmet po szczątki ojca. Na myśl, że czeka ją tak koszmarne przeżycie,
Tony'emu zrobiło się niedobrze. Już raz zawiódł ją przed laty, teraz
nadarzała się okazja, by naprawić ten błąd.
W jednej chwili powziął decyzję.
Gwałtownym ruchem podniósł się z fotela i podszedł do telefonu. Kilka
minut później już się pakował.
Jechał w rodzinne strony.
Kiedy samolot wylądował na płycie lotniska w Portlandzie, Sarah
wstrzymała oddech. Z niechęcią wyjrzała przez okno. Niemal poczuła
zapach przesyconego solą powietrza i szybko odwróciła wzrok. Z
przerażeniem myślała o tym, co ją czeka. Nie zgodziła się, by Lorett
towarzyszyła jej w podróży do Marmet. Poprosiła jedynie ciotkę, aby ta
miała oko na restaurację. W rzeczywistości nie było takiej potrzeby, gdyż
Sarah zatrudniała bardzo kompetentnego kierownika, a Lorett nie miała
pojęcia, na czym polega jego praca. Obie rozumiały, że Sarah powinna
jechać sama. W Marmet musiała stanąć oko w oko i zmierzyć się z
demonami, które swego czasu wypędziły ją z rodzinnego miasta.
Na drżących nogach wysiadła z samolotu. Na lotnisku odebrała bagaż.
Dalszą część podróży musiała odbyć samochodem. Podchodząc do stoiska
firmy wynajmującej wozy, czuła, jak coś ściska ją w żołądku.
– Potrzebna mi będzie mapa stanu – oznajmiła, wskazując na półkę za
plecami urzędniczki. Po chwili otrzymała kluczyki i mapę.
– Parking znajduje się za tymi drzwiami, na prawo – poinformowała
urzędniczka. – Samochód powinien stać na samym końcu, w rzędzie numer
8. Sarah skinęła głową, poprawiła na ramieniu pasek torebki, chwyciła
rączkę walizki i ruszyła ku wyjściu. Chwilę później już wyjeżdżała z
parkingu.
Włączyła się do ruchu i zaczęła się modlić.
– Boże, daj mi siły, abym to wszystko zniosła – wyszeptała, patrząc na
długi sznur wozów sunących w kierunku miasta.
Początkowo po opuszczeniu Portlandu była tak skoncentrowana na
drodze, że nie miała czasu myśleć o tym, co ją czeka. Jednak gdy wjechała
na autostradę wiodącą na północ, w stronę Marmet, wróciły wszystkie
obawy. Ogarnęło ją obezwładniające zdenerwowanie.
Była dziesięcioletnią dziewczynką, kiedy zawalił się cały jej świat.
Potem śniła przez wiele nocy, że budzi się i znajduje w sypialni zwłoki
matki, skąpane we krwi. Sarah pamiętała jak przez mgłę, że usiłowała
wówczas owinąć ręcznikami poranione nadgarstki mamy, żeby zatamować
krew. Potem, ponieważ w domu był odłączony telefon, pobiegła po pomoc
do sąsiadów.
Przez kilka następnych dni chodziła jak nieprzytomna. Poruszała się jak
automat, nic do niej nie docierało. Zaczęła płakać, dopiero gdy z Nowego
Orleanu przyjechała Lorett Boudreaux. Płakała dniami i nocami, nie była w
stanie powstrzymać łez.
Dzień po pogrzebie matki ciotka Lorett pomogła małej Sarah spakować
rzeczy. Wręczyła miejscowym władzom kopię testamentu Catherine
Whitman, który ustanawiał ją prawną opiekunką osieroconego dziecka, i nie
oglądając się za siebie, wraz z dziewczynką opuściła miasto.
Obywatele Marmet byli zadowoleni z takiego obrotu spraw. W ten
sposób pozbyli się obowiązku roztoczenia opieki nad dzieckiem
niesławnego Franklina Whitmana, który zhańbił ich miasto. Nawet nie
protestowali, że do białego dziecka rości sobie prawa czarna kobieta. Lorett
Boudreaux dysponowała bowiem oficjalnym dokumentem, który trudno
byłoby podważyć. A zresztą... po co? Urzędnicy z ratusza w Marmet
ochoczo pozbyli się balastu. Co z oczu, to z myśli...
Przez następne dwadzieścia lat Sarah próbowała ostępować i
zachowywać się identycznie. To znaczy pozbyć się balastu, jakim były
wspomnienia o tamtych koszmarnych czasach. Była pewna, że jej się to
udało. Do chwili, gdy zadzwonił do niej szeryf okręgu Somerset.
Słowa Rona Gallaghera nie tylko zachwiały jej spokój, lecz również
zmusiły do przewartościowania wielu spraw. Fakty wskazywały, że jej
ojciec przed laty nie porzucił żony i córki. A skoro został zamordowany,
należało zrewidować również inne założenia poczynione dawno temu przez
Sarah. Wszystko wskazywało na to, że Franklin Whitman stał się kozłem
ofiarnym prawdziwego przestępcy – złodzieja i mordercy.
Na myśl, że tak łatwo uwierzyła w winę ojca, Sarah zabolało serce.
Owszem, miała wówczas zaledwie dziesięć lat, jednak powinna była
wiedzieć, że ten miły, dobry i kochający człowiek nie byłby w stanie
popełnić przestępstwa, o jakie go oskarżono.
Nie mogła już prosić ojca o wybaczenie.
Jednak na to, aby przywrócić mu dobre imię, nie było jeszcze za późno.
Sarah odetchnęła głęboko, pragnąc w ten sposób przywołać się do
porządku. Musiała opanować nerwy i wziąć się w garść. To prawda, jechała
do Marmet, aby zabrać stamtąd szczątki ojca, ale była mu winna więcej niż
tylko chrześcijański pochówek. Ten szlachetny i niesłusznie odsądzony od
czci i wiary człowiek zasługiwał na wieczny odpoczynek. Przynajmniej tyle
mogła dla niego zrobić.
Gdy dojechała do Marmet, była zdumiona, że pamięta tak wiele
szczegółów. Wydawało się jej, że poznaje schludne domy na Cape Cod i
wysadzane drzewami ulice. Wpatrywała się intensywnie w każdy mijany
budynek i przyglądała przechodniom, zastanawiając się, czy po tylu latach
potrafiliby ją rozpoznać.
Czy w ogóle obeszło ich to, że fałszywie oskarżyli i potępili Franklina
Whitmana, i czy czuli się winni śmierci jego żony, Catherine?
Sarah miała żal do mieszkańców Marmet, podobnie zresztą jak przed
laty do ojca. Okazało się jednak, że źle go oceniła, i teraz była gotowa
okazać skruchę. Jednak czy tutejsi ludzie potrafią zdobyć się na to samo?
Kilka minut później zatrzymała samochód przed biurem szeryfa. Jakiś
czas siedziała bez ruchu, z palcami zaciśniętymi na kierownicy tak
kurczowo, jakby to było koło ratunkowe. Chwilę później podjechał jakiś
radiowóz i stanął obok niej. Sarah spoglądała na wysiadającego policjanta,
zastanawiając się, czy | był kimś, kogo znała przed laty. Dwadzieścia lat to
szmat czasu. Ludzie się zmienili, ale pewnie nadal pamiętali o sprawie
Franklina Whitmana.
Zaraz potem policjant opuścił budynek i idąc do radiowozu, rzucił Sarah
zaciekawione spojrzenie. Instynktownie odwróciła głowę, sięgnęła po
kluczyki i torebkę. Poczekała, aż radiowóz odjedzie, i dopiero wtedy
wysiadła.
Po wejściu do budynku ruszyła w stronę portierni. Siedzący tam
mężczyzna na widok Sarah podniósł wzrok.
– Czym mogę pani służyć? – zapytał.
– Chcę rozmawiać z szeryfem – oznajmiła. – Oczekuje mego przybycia.
– Nie ma go u siebie – odparł mężczyzna. Sarah zasępiła się.
Spodziewała się zastać Rona Gallaghera.
– Kiedy wróci? – spytała.
– Nie jestem pewny. Proszę zostawić nazwisko i telefon, pod którym
będzie pani uchwytna. Szeryf na pewno skontaktuje się z panią.
– Dopiero co przyjechałam do Marmet i jeszcze nie mam lokum –
wyjaśniła. – Gdzie znajdę jakiś hotel?
– Nie mamy hotelu, proszę pani. Jest tylko pensjonat na przedmieściu,
ale panna Hattie, która go prowadzi, poszła do szpitala na zabieg usunięcia
wyrostka.
– No, to świetnie – mruknęła pod nosem Sarah i zaczęła rozglądać się za
jakimś krzesłem. – Wobec tego poczekam tutaj na powrót szeryfa.
Mężczyzna zmarszczył czoło.
– Nie wiadomo, kiedy wróci. Nadal jest nad jeziorem. Sarah odwróciła
się gwałtownie.
– Ma pan na myśli jezioro Flagstaff? W odpowiedzi skinął głową.
– Tam, gdzie znaleziono ciało Franklina Whitmana? Mężczyzna chyba
się zorientował, że być może powiedział za wiele.
– Kim pani właściwie jest? – zapytał podejrzliwym tonem. – Kimś z
prasy? Jeśli tak, to traci pani niepotrzebnie czas – dodał nieprzyjaznym
tonem.
– Nazywam się Sarah Whitman. Franklin Whitman był moim ojcem.
Bruzdy na czole portiera pogłębiły się jeszcze bardziej.
– Nie mogę pani pomóc – oświadczył z kamienną twarzą. Jego reakcja
nie zdziwiła Sarah. Była na to przygotowana.
– Od nikogo w tym mieście nie spodziewam się pomocy – oznajmiła
sucho i zawróciła w stronę wyjścia z budynku.
– Dokąd pani idzie? – dopytywał się natarczywie policjant.
– Nie pański interes – warknęła rozeźlona Sarah, głośno zatrzaskując za
sobą drzwi.
Doszła do samochodu, dosłownie trzęsąc się ze złości. Pamiętała
mgliście jezioro, ale nie miała pojęcia, gdzie się znajduje i jak tam dojechać.
Nie wybrała się w tę długą i męczącą podróż po to, by dać się spławić
jakiemuś nieżyczliwemu gburowi.
Opanowała rozedrgane nerwy. Rozłożyła mapę stanu Maine i przy szosie
w pobliżu Marmet odnalazła jezioro Flagstaff. Już wiedziała, którędy
wyjechać z miasta, potem z pewnością zobaczy jakieś kierunkowskazy.
Wysiadając z motorówki, szeryf Gallagher dojrzał podjeżdżający
nieznany mu samochód. Rzucił okiem w stronę reporterów zgromadzonych
na granicy terenu ogrodzonego policyjną żółtą taśmą i uznał, że widocznie
jeden z nich, najbardziej niecierpliwy, nie miał ochoty dłużej czekać.
– Jeśli to jeszcze jakiś pismak, pozbądź się go – polecił zastępcy.
– W wozie siedzi kobieta – poinformował Red Miller.
– Mam w nosie, kto tam siedzi – mruknął szeryf. – Jeśli to reporterka,
każ jej przejść na drugą stronę żółtej taśmy i dołączyć do pozostałych.
– Tak jest – padła zwięzła odpowiedź.
Zastępca szeryfa ruszył w stronę kobiety. Wysiadła z samochodu i
energicznie maszerowała przed siebie.
– Przepraszam panią, ale tu nie wolno wchodzić. To miejsce popełnienia
przestępstwa. Proszę opuścić ten teren.
Sarah nawet nie drgnęła.
– Muszę porozmawiać z szeryfem Gallagherem – oświadczyła
stanowczym tonem.
– Szeryf jest teraz zajęty. Właśnie przekazuje reporterom krótki
komunikat. I nie ma nic więcej do powiedzenia.
– Nie jestem reporterem – wyjaśniła Sarah. – Nazywam się Whitman.
Red Miller na chwilę zbaraniał.
– Pamiętam cię – powiedział łagodnym tonem.
– A ja sobie pana nie przypominam – oznajmiła wyniośle, unosząc
wysoko podbródek, jakby mobilizując się przed spodziewanym ciosem.
– Jestem Steve Miller, ale wszyscy nazywają mnie Redem. W szkole
byłem cztery klasy wyżej niż ty.
W niskim, łysiejącym mężczyźnie Sarah usiłowała dopatrzyć się
dawnego chłopca. Bez powodzenia.
– Przykro mi, ale nie pamiętam.
– Nic dziwnego. Po tylu latach... – Zastępca szeryfa podniósł wzrok i
dodał: – Jest mi bardzo przykro z powodu twojego ojca.
– Naprawdę? – wycedziła przez zęby.
Red poczerwieniał na twarzy. Był wtedy już na tyle dużym chłopcem, że
świetnie pamiętał, jak źle traktowano Sarah i jej matkę. Nie umiał
zapomnieć, że zaszczuta przez mieszkańców Marmet matka Sarah popełniła
samobójstwo, i to właśnie córka znalazła ciało. Domyślał się, jak straszne
musiało być to przeżycie dla małej dziewczynki, toteż nie winił Sarah za
opryskliwość. Na pewno nadal żywiła głęboką urazę do tutejszej
społeczności.
Zastępca szeryfa westchnął głęboko. Zdawał sobie sprawę, jak trudno
wynagrodzić komuś krzywdy, zwłaszcza po tylu latach. Wskazał Rona
Gallaghera.
– Jeśli możesz chwilę poczekać, zaraz powiem szeryfowi, że tu jesteś –
oznajmił cichym i łagodnym tonem.
Zdegustowana własnym brakiem opanowania, Sarah patrzyła za szybko
oddalającym się Redem. Niemal od niej uciekał. Zachowała się obcesowo,
co było do niej zupełnie niepodobne. Jeśli zamierza wykryć, co naprawdę
stało się z ojcem, musi uzyskać pomoc miejscowych władz, a zniechęcenie
do siebie pierwszego człowieka, który okazał jej życzliwość, było nad wyraz
kiepskim posunięciem.
Z pleców odchodzącego zastępcy szeryfa Sarah przeniosła wzrok na
wodę. Niemal nie dostrzegając piękna gęstych drzew, skąpanych w barwach
jesieni, spoglądała na powierzchnię jeziora.
Miała przed sobą ogromną taflę nieruchomej wody. Wyglądało to jak
czarne lustro. Zwodziło gładkością, lecz przecież kryło pod powierzchnią
straszliwe tajemnice.
Miała przed sobą topiel.
Sarah przeszyły gwałtowne dreszcze.
Podeszła bliżej brzegu. Nie mogąc ani na chwilę pozbyć się myśli o tym,
co przeżył ojciec, poczuła dojmujący ból w piersiach. Tak silny, że na
chwilę straciła oddech. Do oczu napłynęły jej łzy, wszystko widziała jak
przez mgłę. Poczuła bolesny ucisk w gardle.
– Boże... Och, tatusiu... kto cię zabił? Kto mógł zrobić coś tak
potwornego?
– Pani Whitman?
Sarah drgnęła nerwowo. Odwróciła głowę, nie zdając sobie sprawy z
tego, że ma twarz mokrą od łez.
– Szeryf Gallagher?
Nie po raz pierwszy w życiu Roń Gallagher zapragnął być mężczyzną
przystojnym, ciemnowłosym i wysokim. Sprzedałby duszę diabłu, by
zdobyć serce stojącej przed nim kobiety. Była tak śliczna, że zapierało dech.
Zmartwił go zgnębiony wyraz jej drobnej twarzy. Zrobiłby wszystko, byle
tylko przestała płakać. Zamiast tego wyciągnął rękę.
– Tak, to ja. Dzień dobry. Jest mi bardzo przykro, że muszę przekazać
pani te smutne wiadomości. Proszę przyjąć moje kondolencje.
Sarah potrząsnęła dłonią szeryfa, nie mogła przecież cofnąć ręki, ale
coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że w stosunku do tych ludzi
nie potrafi zdobyć się nawet na odrobinę życzliwości czy sympatii.
Z minuty na minutę narastał w niej gniew. Było to doznanie coraz
bardziej bolesne. Nie do zniesienia. Morderstwo i kłamstwa zniszczyły jej
rodzinę. Ktoś musiał za to zapłacić.
– Dziękuję – powiedziała i mocno zacisnęła dłonie, żeby opanować ich
drżenie. – Przyjechałam po ojca.
Roń Gallagher westchnął. Do licha. Ta kobieta prosiła o coś, czego nie
był w stanie jej dać.
– Przykro mi, pani Whitman, ale nie mogę wydać pani ciała... jeszcze nie
teraz.
– A powie mi pan coś, co chciałabym usłyszeć? – spytała cierpkim
tonem.
– W tej chwili niewiele... ale to dopiero początek dochodzenia. Proszę
zrozumieć, jestem zmuszony pracować nad sprawą sprzed dwudziestu lat. A
miejscem zbrodni jest dno jeziora.
Sarah znów zacisnęła pięści i ponad plecami szeryfa popatrzyła na
powierzchnię wody. Miała boleśnie zaciśnięte gardło. Zanim ponownie się
odezwała, musiała dwukrotnie przełknąć ślinę.
– Chcę zadać panu pytanie – oznajmiła łamiącym się głosem.
Wyglądała na tak zagubioną i nieszczęśliwą, że Roń Gallagher poczuł
nieprzepartą chęć, by objąć ją serdecznie i mocno przytulić.
– Słucham.
– Czy... wiadomo... – Sarah zadrżała, wciągnęła głęboko powietrze i z
największym trudem zmusiła się, aby nie wykrzyczeć na głos swych myśli.
– Chodzi o mojego tatę... Czy jeszcze żył, kiedy...
Nie miała siły dokończyć, ale Ron Gallagher i tak domyślił się, o co
chciała zapytać.
– Na ten temat nie wolno mi nic powiedzieć.
– Boże...
Po twarzy Sarah popłynęły łzy.
Szeryf Gallagher wiedział, że świadomie łamie prawo, ale nie mógł
pozostać obojętny wobec rozpaczy tej kobiety.
– Niech pani posłucha... – zaczął. – I proszę nie powoływać się na moje
słowa, bo się ich wyprę. Gdybym miał iść o zakład, powiedziałbym, że pani
ojciec znalazł się w skrzyni dopiero po śmierci.
– Skąd takie przypuszczenie?
– Kiedy otworzyliśmy skrzynię, pierwszą rzeczą, jaka rzuciła się nam w
oczy, była rozbita czaszka. Po otrzymaniu tak silnego ciosu, z pewnością nie
odzyskał przytomności, gdy wrzucano go do jeziora.
Sarah odetchnęła głęboko i powoli ze zrozumieniem skinęła głową.
– Dziękuję, że pan mi to powiedział. Szeryf wzruszył ramionami.
– A więc, proszę pani... jak już mówiłem...
Zanim udało mu się skończyć zdanie, podjechała do nich furgonetka, z
której wyskoczyło trzech ludzi. Reporter i dwaj kamerzyści.
– Sarah Whitman? Czy pani Sarah Whitman? Jak skomentuje pani fakt,
że w jeziorze Flagstaff odnaleziono ciało pani ojca? – padły pierwsze
pytania.
Skuliła się, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Wrócił koszmar z przeszłości.
Była świadkiem, jak przed dwudziestu laty bezbronną matkę oblegali
wścibscy reporterzy. Wygadywali bzdury, szafowali oskarżeniami.
Odsądzali od czci i wiary ukochanego przez nią człowieka.
Roń Gallagher zaklął dosadnie.
– Wynoście się stąd, bo każę was aresztować! – wykrzyknął, lecz na
dziennikarzach nie zrobiło to żadnego wrażenia.
Nie zamierzali rezygnować z nadarzającej się okazji. Byli gotowi
zaryzykować zatrzymanie, byle tylko zdobyć materiał na pierwszą stronę.
– Jak pani sądzi, czy pani ojciec został zabity przez wspólników,
współsprawców przestępstwa?
Sarah odwróciła się i zaczęła biec do samochodu, ale reporter i
kamerzyści nie dawali za wygraną. Podążyli w jej ślady i po chwili odcięli
drogę ucieczki.
– Zostawcie mnie w spokoju! – zażądała, usiłując odepchnąć natrętów,
ale jeden z nich podetknął jej mikrofon pod nos, podczas gdy pozostali
zaczęli filmować ją dwiema kamerami, rejestrując każdą reakcję.
– Czy nienawidzi pani mieszkańców Marmet? – chciał wiedzieć reporter.
– Czy jest ktoś', kogo obwinia pani o...
Dalsze słowa reportera zagłuszył głośny warkot potężnego silnika. Sarah
odwróciła się i ujrzała czarny sportowy wóz. Z piskiem opon zatrzymał się
tuż obok niej. Zdumiona patrzyła, jak otwierają się przed nią drzwi od strony
pasażera i ktoś siedzący przy kierownicy krzyczy, aby wskoczyła szybko do
środka.
Zareagowała odruchowo. Wsiadła. Gdy tylko zatrzasnęła za sobą drzwi,
wóz ruszył. – Zapnij pas – powiedział kierowca. Sarah bez słowa wykonała
polecenie. Dopiero gdy w szalonym tempie opuścili brzeg jeziora, wzbijając
tumany kurzu i jesiennych liści, spojrzała na siedzącego obok mężczyznę.
Przez chwilę zastanawiała się, dlaczego jego profil wydaje się jej dziwnie
znajomy. Zaraz potem mężczyzna odwrócił się na krótko w jej stronę i
uśmiechnął.
Serce Sarah zabiło szybciej. Ostatni raz widziała ten uśmiech
dwadzieścia lat temu. Jednak żadna dziewczyna nie zapomina swej
pierwszej wielkiej miłości...
– Silk?
Tony skrzywił się lekko.
– Obecnie częściej nazywają mnie Tonym. Tak, Sarah Whitman, to ja.
ROZDZIAŁ TRZECI
Jadąc z Tonym, uznała, że wóz i kierowca wprost idealnie do siebie
pasują. Obaj są wytworni i wywierają oszałamiające wrażenie. Usiłując nie
spoglądać zbyt często na mężczyznę za kierownicą, Sarah dostrzegła jednak
kosztowną elegancję jego ubioru, roleksa na lewym ręku, na prawym sygnet
z diamentem, a w oczach... gniewne błyski.
Była wdzięczna za to, że się pojawił i uratował ją przed wścibskim
reporterem. Na próżno jednak usiłowała dociec przyczyny jego obecności w
Mar-met. Czyżby z odległego Chicago przyjechał tu tylko dla niej? Chętnie
przyjęłaby to za pewnik, lecz prawda chyba wyglądała inaczej.
– Silk... przepraszam, Tony, czy mogę zadać ci osobiste pytanie?
Pokonał ostry zakręt i stłumił westchnięcie. Sarah Whitman nie miała do
niego zaufania. Poznał to po jej oczach. Był w stanie zrozumieć rezerwę tej
kobiety, lecz zdziwiło go, że sprawia mu to tak wielką przykrość.
– Tak, oczywiście.
– Twój wygląd świadczy o tym, że zostałeś człowiekiem sukcesu. Z
czego żyjesz? Tony uniósł brwi.
– Zapewniam, że nie robię nic niezgodnego z prawem. Sarah
zaczerwieniła się lekko.
– Nie to miałam na myśli. Roześmiał się lekko.
– Odpręż się, żartowałem. Mam w Chicago nocny klub, a właściwie
dwa. Oficjalne otwarcie drugiego odbędzie się za jakiś miesiąc. Pierwszy
lokal nazwałem „Silk".
Dopiero teraz Sarah odważyła się lepiej przyjrzeć Tony'emu. Musiał
przebyć długą drogę... Nieźle, jak na chłopaka, którego wychowała ulica.
Wiedziała z własnego doświadczenia, ile pieniędzy wymaga uruchomienie
każdego przedsięwzięcia, a co dopiero nocnego klubu. Nadal spłacała
kredyt, który zaciągnęła na renowację restauracji.
Silk pochodził z bardzo biednej rodziny. Czasami w ogóle nie miał gdzie
się podziać. Sarah przypomniała sobie o milionie dolarów, o których
kradzież został oskarżony jej ojciec, i spojrzała podejrzliwie na siedzącego
obok mężczyznę. Czy Tony'ego DeMarca byłoby stać na taki zuchwały
skok? Całkiem możliwe. Ale morderstwo? Do tego chyba nie był zdolny.
– Ile miałeś lat, gdy zniknął mój ojciec? – zapytała.
– Szesnaście – odparł. – Właśnie skończyłem pierwszą klasę szkoły
średniej.
– Za młody – szepnęła do siebie.
Nie potrafiła wyobrazić sobie takiego dzieciaka kradnącego z banku
milion dolarów. I to na tyle przebiegłego, by wziąć zakładnika, skierować na
niego wszelkie podejrzenia, a potem z zimną krwią zamordować.
– Za młody na co? – zapytał Tony.
Na twarzy Sarah wystąpiły rumieńce. Nie zdawała sobie sprawy z tego,
że wypowiedziała te słowa na głos.
– Nieważne. Po prostu głośno myślałam.
Z zasępioną miną Tony zjechał z szosy w wąską drogę prowadzącą do
jego letniskowego domu położonego nad brzegiem jeziora. Co też Sarah
chodziło po głowie?
I nagle zrozumiał. Ogarnął go gniew. Natychmiast zahamował ostro
samochód i zwrócił się w stronę Sarah. Zaskoczona zachowaniem Tony'ego
w pierwszej chwili chciała uciekać, ale zanim zdołała otworzyć drzwi wozu
i wyskoczyć, przytrzymał ją za ramię.
– Ponad połowę pieniędzy potrzebnych na uruchomienie interesu
pożyczył mi stryj Salvatore – oznajmił suchym tonem. – Żyrował także mój
pierwszy kredyt. Spłaciłem go w ciągu dwóch lat od chwili otwarcia klubu.
Nie ukradłem tego miliona dolarów i nie zabiłem twego ojca.
Z głosu Tony'ego przebijała złość, ale Sarah nie zamierzała przepraszać
go za podejrzenia. Dopóki nie dowie się, co naprawdę stało się z jej ojcem,
dopóty nie zaufa absolutnie nikomu.
Odetchnąwszy głęboko, powiedziała:
– Miałam dziesięć lat, kiedy rozpadł się cały mój świat. Trzy miesiące po
zniknięciu ojca zostałam sierotą. Gdyby nie ciotka Lorett, opiekę nade mną
przejęłoby państwo i oddano by mnie do domu dziecka. Co więcej, w całym
Marmet nie znalazłby się nikt, komu byłoby przykro, kto ulitowałby się nad
moim losem. Tony, nie zamierzam przepraszać cię za nietaktowne pytania.
Jesteś pierwszą osobą, której je zadałam, i z pewnością nie ostatnią.
Przyjechałam tutaj nie tylko po szczątki ojca. Pozostanę w Marmet dopóty,
dopóki nie ustalę, kto go zamordował.
Determinacja na twarzy Sarah szła w parze z furią malującą się w jej
oczach.
Zaskoczyła Tony'ego. Uzmysłowił sobie bowiem, że ma teraz do
czynienia z dojrzałą kobietą. Minęło wiele czasu, odkąd widział ją, bezradną
i nieszczęśliwą, płaczącą nad grobem matki. Jednak to, co zamierzała zrobić,
było pomysłem zwariowanym i, co gorsza, nad wyraz niebezpiecznym.
– Nie mówisz serio – uznał.
– Poczekaj, to się przekonasz – mruknęła.
– Jak zarabiasz na życie?
– A co to ma do rzeczy?
– Odpowiedz.
– Jestem właścicielką restauracji, którą sama prowadzę. Tony westchnął,
lecz nie przestawał pytać.
– Skąd przekonanie, że okażesz się lepsza od policji?
– Zacznę od zgromadzenia materiału dowodowego, czego przed laty w
ogóle nie zrobiono. Tony zmarszczył czoło.
– Nie znasz się na tej robocie. Jesteś amatorem. Nie masz żadnych
kwalifikacji, by rozwiązać kryminalną zagadkę z przeszłości. A ponadto
jedyny istniejący materiał dowodowy to ten, który przez dwadzieścia lat
spoczywał na dnie jeziora.
– Jeśli sama nie zajmę się tą sprawą, nie zrobi tego nikt inny –
argumentowała Sarah. Musiała odwrócić wzrok, żeby Tony nie dostrzegł łez
w jej oczach.
Ukradkiem rzucił na nią okiem. Mała dziewczynka wyrosła nie tylko na
piękną kobietę, lecz także na osobę z charakterem. Nieprzejednaną i twardą.
Co więcej, potrafił zrozumieć, dlaczego. Wiedział z własnego smutnego
doświadczenia, że zdecydowanie łatwiej uniknąć bólu, jeśli trzyma się ludzi
na dystans.
– Nie o to chodzi – powiedział łagodnym tonem i delikatnie wsunął rękę
pod głowę Sarah, zmuszając ją, aby na niego spojrzała. – Może morderca
twego ojca nadal mieszka w Marmet? To, co zamierzasz zrobić, jest
niebezpieczne.
Wzruszyła ramionami.
– Jeśli się boisz, to znikaj. Podrzuć mnie tylko do miejsca, gdzie
zaparkowałam samochód.
Tony popatrzył przez chwilę na Sarah, a potem skrzywił się lekko.
– Może powinienem wstrzymać się z przybyciem ci na odsiecz.
– Dlaczego?
– Bo mimo swej drobnej postury byłabyś w stanie jedną ręką załatwić
zarówno reportera, jak i obu kamerzystów.
Na twarzy towarzysza podróży dostrzegła łagodny uśmiech.
– Przepraszam – bąknęła.
– Za co? – zapytał.
– Z góry założyłam, że nie jesteś aniołem. Uśmiech na twarzy Tony'ego
stał się jeszcze szerszy.
– Och, droga pani... proszę nie przepraszać za coś, co jest stuprocentową
prawdą. Nie jestem aniołem. Nigdy nie byłem i nigdy się nim nie stanę.
– Pociągnął Sarah lekko za włosy. – Nie jestem także facetem, który
łamie prawo. No to co? Zakopujemy topór wojenny? Ogłaszamy
zawieszenie broni?
Przesunął dłoń z tyłu głowy Sarah w dół, pod brodę. Pod wpływem jego
dotknięcia, a także przenikliwego wzroku, Sarah zrobiło się gorąco.
– W porządku – zgodziła się bez wahania, byle tylko Tony jak
najszybciej skupił całą uwagę na prowadzeniu wozu.
Niech przynajmniej położy na kierownicy obie ręce...
– To dobrze – ucieszył się. – A więc umowa stoi. Ulżyło mi. Nacisnął
mocniej na pedał gazu. Samochód wjechał w gęstwinę drzew.
– Dokąd właściwie jedziemy? – dopiero teraz zainteresowała się Sarah.
Tony zwolnił nieco i wyciągnął rękę.
– Tam.
Oczom Sarah ukazał się wytworny dom, najwyraźniej letniskowy. Jeśli
Tony'ego było stać na coś tak kosztownego, musiał osiągnąć znacznie
większy sukces, niż myślała.
– Twoja własność?
W odpowiedzi skinął głową.
– Ładny.
Tony z uśmiechem skręcił na żwirowy podjazd i zatrzymał się przed
frontowym wejściem do domu.
Zanim wyłączył silnik, przez chwilę podziwiał rozciągający się wokół
przepiękny widok. Dom postawiony tuż nad jeziorem wtapiał się w
okalające go drzewa. Wyglądał, jakby właśnie tu było jego naturalne
miejsce. Piętrowy, zbudowany z cedrowego drewna i szkła, w którym
odbijały się fragmenty krajobrazu.
– Tak. Jest ładny – skwapliwie przytaknął Tony. Wyskoczył z
samochodu i podbiegł do drugich drzwi. Nachylił się, aby pomóc wysiąść
pasażerce i powiedział z emfazą: – Zapraszam drogą panią na salony, rzekł
pająk do muchy. – Mrugnął wesoło do Sarah.
Wysiadła rozbawiona. Jednak jej uśmiech już po chwili zamienił się w
grymas, uświadomiła sobie bowiem, że spoza drzew prześwituje ciemna
tafla jeziora Flagstaff.
Tony dostrzegł niepokój malujący się na twarzy Sarah. Domyślił się
przyczyny lęku.
– Nie bój się, tu nie ma żadnych duchów – powiedział uspokajającym
tonem. Rzuciła mu spojrzenie pełne powątpiewania i ponownie skupiła
uwagę na domu.
– Wszystkie rzeczy zostawiłam w wynajętym samochodzie –
przypomniała sobie.
– Kogoś po nie poślę.
– Nie mogę się u ciebie zatrzymać.
– Dlaczego?
Sarah zaskoczyło napięcie w głosie Tony'ego.
– Po pierwsze... właściwie się nie znamy. A po drugie zamierzam robić
coś, czego nie aprobujesz.
Ujął w dłonie jej twarz. Przez chwilę sądziła, że ją pocałuje. Zamiast
tego opuszkami palców wygładził delikatnie zmarszczki powstałe w
kącikach zaciśniętych ust.
– Kiedyś znaliśmy się dobrze, teraz poznamy się po raz drugi.
Przyjechałem tu, bo mam wobec twego ojca dług wdzięczności.
Zapewnienie ci lokum na czas pobytu w Marmet to minimum tego, co mogę
zrobić. Proszę, zgódź się.
Ujął Sarah pod ramię i wprowadził do domu. Przywitało ich
sympatyczne, przytulne wnętrze. Przechodząc przez foyer, poczuła miły
zapach palonego drewna, który nasilił się, gdy stanęła na progu salonu. Pod
północną ścianą w pokaźnych rozmiarów kominku płonęło duże polano.
Przed paleniskiem ustawiono skórzaną kanapę i dwa wygodne fotele.
Wysokie półki z książkami pod przeciwległą ścianą zapewniały
urozmaiconą lekturę na długie zimowe wieczory.
Pokój zdobiło kilka obrazów o różnorodnej tematyce. Po obu stronach
kominka wisiały dwa indiańskie malowidła. Oprócz nich Sarah dostrzegła
obraz w stylu Renoira i dwa uderzające prostotą pejzaże przypominające
Wyetha. Podeszła bliżej i ze zdumieniem ujrzała pod nimi sygnaturę tego
genialnego malarza. Miała więc przed sobą oryginały.
Obróciła się i spojrzała na Tony'ego z podejrzliwą miną.
– Twój klub musi przynosić znaczne dochody – powiedziała z lekkim
przekąsem. Ujrzawszy nieufność na jej twarzy, Tony poczuł, że ponownie
znaleźli się w punkcie wyjścia.
– I owszem – potwierdził sucho, nie zamierzając niczego wyjaśniać. –
Jeśli chcesz, najpierw pokażę ci cały dom, a potem zaprowadzę do
przeznaczonego dla ciebie pokoju.
Po drodze Sarah czyniła grzeczne uwagi na temat eleganckiego wystroju
wnętrz. Chwaliła szczerze sympatyczną atmosferę i przytulność.
Jej ciepłe słowa Tony skwitował krótkim podziękowaniem.
– Nie realizowałem żadnego specjalnego zamysłu – dorzucił. – Jest po
prostu tak, jak lubię. Kiedy przystanęli w korytarzu, oznajmiła:
– Masz świetny gust.
– Uznam to za komplement – mruknął.
– Przepraszam. – Westchnęła. – Zachowałam się nieładnie.
Tony spojrzał na Sarah. Wyglądała żałośnie. Dostrzegł podkrążone oczy
i lekkie drżenie dolnej wargi. Odnalezienie szczątków ojca musiało być dla
niej wielkim wstrząsem. Jednak próbowała opanować emocje i zachować
zimną krew. Uznał, że powinien choć trochę jej pomóc.
– Fakt – przyznał łagodnym tonem, a potem odgarnął kosmyk włosów
opadający jej na oczy.
– Przykro mi – bąknęła.
– Och, będzie ci przykro, dopiero kiedy spróbujesz mojej kuchni.
Rozpogodziła się i roześmiała.
Tony jak urzeczony obserwował grę uczuć na jej twarzy. Już przedtem
uznał, że Sarah jest ładną kobietą, ale teraz... Teraz wydała mu się po prostu
piękna. Jej urok mógł okazać się zgubny dla każdego mężczyzny.
Przypomniał sobie, że występuje w roli pana domu, dlatego oparł się
chęci przyciśnięcia Sarah do ściany i scałowania uśmiechu z ponętnych ust.
Ujął ją pod ramię.
– Twój pokój jest tam, ostatnie drzwi na lewo.
Tony trzymał Sarah mocno, lecz delikatnie. Szedł szybko. Ledwie za
nim nadążała. Chwilę później otworzył wskazane drzwi i zaraz się wycofał.
– To będzie twój pokój na tak długo, jak zechcesz. Masz własną łazienkę
i salonik. Gdybyś chciała telefonować, korzystaj z aparatu stojącego na
stole.
– Dziękuję, mam komórkę.
– Czasami sygnał bywa tu słaby. Wtedy może ci się przydać telefon
stacjonarny. Sarah uśmiechnęła się i zaczęła rozglądać po pokoju. Był tak
samo przytulny i sympatyczny jak reszta domu. Wreszcie odwróciła się ku
Tony'emu. Uznała, że czas nieco ocieplić atmosferę.
– Silk... to znaczy... Tony... Przerwał jej.
– Możesz nazywać mnie Silkiem.
– Mówiłeś przecież, że nikt...
– Niektórzy nadal tak do mnie mówią – odparł. – A poza tym lubię, jak
wymawiasz to słowo.
Sarah zmrużyła oczy. Tony nadal zachowywał się bez zarzutu. Te
wyszukane, gładkie maniery... Może nawet zbyt gładkie... Przydomek
pasował do niego idealnie.
– Jak chcesz – odparła krótko. Uśmiechnął się leciutko, a potem
wyciągniętą ręką wskazał łóżko.
– Proponuję, abyś położyła się i nieco odpoczęła, a ja w tym czasie
wykonam kilka telefonów. W ciągu godziny ściągnę tu twój samochód i
ciuchy. A ponadto spróbuję pokrzyżować szyki reporterom.
– W jaki sposób zamierzasz to zrobić? – spytała zaskoczona Sarah.
– S ądzisz, że jeśli ustalą, gdzie jesteś, zostawią cię w spokoju? Nie licz
na to, dziecinko. Czy ci się to podoba, czy nie, w tej chwili jesteś dla
mediów bardzo smakowitym kąskiem.
– Boże! – jęknęła Sarah, opadając ciężko na łóżko.
– Nie martw się. Dopóki jesteś pod moim dachem, nikt nie będzie cię
nachodził.
– W jaki sposób...
– Zaufaj mi.
Słowa te zabrzmiały inaczej niż poprzednie wypowiedzi. Z twarzy
Tony'ego zniknął zalotny uśmieszek. Sarah rozpoznała w nim dawnego
buntownika, tyle tylko, że po dwudziestu latach jeszcze sprytniejszego i o
wiele bardziej zdeterminowanego.
Zanim zdołała się odezwać, Tony'ego już nie było. Opuścił pokój,
zamykając cicho drzwi. Sarah siedziała bez ruchu, zastanawiając się ponuro,
jak to możliwe, że jej w miarę spokojne i uporządkowane życie jednej chwili
legło w gruzach.
Zaraz potem aż jęknęła, albowiem w pełni dotarł do niej sens tych
rozważań. Jak mogła tak egoistycznie litować się nad sobą? Przecież nadal
żyła, czego nie dało się powiedzieć o jej ojcu.
– Och, tatusiu... Tak mi przykro, że w ciebie zwątpiłam – wyszeptała.
Położyła się na łóżku i zwinęła w kłębek. – Ale dowiem się, kto ci to zrobił.
Przyrzekam.
Westchnąwszy ciężko, zamknęła oczy. Właściwie chciała jedynie przez
chwilę odpocząć, ale bardzo szybko zmorzył ją sen.
Upłynęła prawie godzina, zanim wrócił Tony. Zamierzał zapukać, ale
ujrzawszy uchylone drzwi, wszedł do pokoju. Sarah była pogrążona we śnie.
Wniósł po cichu jej bagaże i postawił przy łóżku. Rzucił okiem na
nieruchomą postać i spochmurniał. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie
powinien jej się tak natarczywie przyglądać. Mimo to zwlekał z odejściem.
Niczym nie przypominała nieśmiałej dziesięciolatki, którą zapamiętał
sprzed lat. Często przyglądała mu się ukradkiem, gdy strzygł trawniki przed
jej rodzinnym domem. Wtedy była chudą i poważną dziewczynką, teraz
stała się piękną i ponętną kobietą.
Kiedy tak wpatrywał się w Sarah, ujrzał nagle spływającą po jej policzku
łzę. Odwrócił wzrok. Na pewno nie chciałaby, by był świadkiem jej
chwilowej słabości.
Westchnął cicho, potem okrył śpiącą ciepłym pledem. Poruszyła się i
instynktownie wtuliła w miękką tkaninę.
Tony nie pamiętał, kiedy po raz ostatni czuł się tak niepewnie, jak w
obecności Sarah. Jej pomysł, by wytropić mordercę ojca, bardzo go
poruszył.
To miał być tylko krótki wypad z Chicago, jednak teraz sytuacja stawała
się zbyt poważna.
W porządku, będzie gościnnym i miłym gospodarzem. Pozostanie tu,
dopóki Sarah nie oswoi się z domem. Potem jednak będzie musiała radzić
sobie sama.
Chociaż z drugiej strony nie należał do ludzi opuszczających bliźnich w
potrzebie. Odezwała się w nim rycerskość, dlaczego zaczął się zastanawiać,
jak ochronić Sarah przed niebezpieczeństwem. To wymagałoby zmiany jego
wcześniejszych planów.
Dzisiaj ruch był jeszcze większy niż zazwyczaj. Przez większość dni
tygodnia w kawiarence prowadzonej przez Sophie Thomas spotykali się
przede wszystkim emeryci i pracownicy pobliskiego supermarketu.
Jednak od chwili gdy wydobyto z jeziora Flagstaff szczątki Franklina
Whitmana, kawiarenka niemal pękała w szwach. Ci, dla których zabrakło
miejsc siedzących, stali oparci o ściany lub gromadzili się w kątach. Nikt nie
chciał stracić ani strzępka informacji na temat prowadzonego przez policję
dochodzenia.
Tłum klientów utrudniał Sophie obsługiwanie stolików. Poruszała się
jednak na tyle szybko, na ile pozwalały jej krótkie nogi.
Do Marmet przyjechała przed dziesięciu laty, po wyjątkowo przykrym
rozwodzie. Kupiła dom, w którym mieściła się teraz kawiarnia, i jeszcze
bardziej przybrała na wadze. Były mąż gustował w szczupłych kobietach,
toteż po rozwodzie Sophie wreszcie nie musiała słuchać bezustannych
docinków na temat swej tuszy.
Poruszała się teraz żwawo między stolikami, podając kawę i domowej
roboty bułeczki.
Wszyscy goście plotkowali o wznowieniu śledztwa, tylko Sophie nie
miała zdania na ten temat. No, może było jej trochę przykro, że ruch w
interesie zawdzięcza zamordowanemu przed laty mężczyźnie. Chociaż...
darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
Postawiła na tacy ostatnie zamówienie i ruszyła w stronę stolika, przy
którym cztery damy należące do tutejszej śmietanki towarzyskiej dzieliły się
najnowszymi informacjami.
– To dla ciebie – oznajmiła Sophie, stawiając przed Moirą Blake
podwójną bezkofeinową kawę z mlekiem i talerzyk z jagodzianką.
– Pachnie wspaniale, jak zwykle – stwierdziła Moira, sięgając po
słodzik.
Sophie postawiła napój firmowy i ciastko kawowe przed drugą z dam.
Annabeth Harold była najstarsza w tym gronie.
Trzecia z dam, Marcia Farrell, miała w szkole średniej opinię
puszczalskiej. Potem wyjechała z Marmet, żeby uczyć się dalej. Wróciła
jako młoda wdowa z dzieckiem, obecnie mieszkającym w Paryżu.
Oczywiście nikt nie wierzył, że kiedykolwiek miała męża. Jednak po
powrocie do rodzinnego miasta została zaakceptowana przez tutejszą
społeczność. I, co więcej, traktowano ją z szacunkiem. W dniu dwudziestych
czwartych urodzin Marcia oznajmiła bowiem, że odziedziczyła spory
majątek. Fakt ten zapewnił jej trwałe miejsce wśród miejscowej elity.
Na wprost Marcii zajmowała miejsce czwarta dama, Tiny Bartlett.
Przycupnęła na brzegu krzesła, jakby w każdej chwili gotowa do ucieczki.
Jej ojciec był właścicielem jednej z największych papierni w okolicy, a Tiny
przez całe życie zależało tylko i wyłącznie na ojcowskiej akceptacji. Jej
rodzic pragnął mieć syna i nigdy nie pozwolił Tiny o tym zapomnieć.
Zgnębiona i sfrustrowana, na złość ojcu wyszła za chłopaka pochodzącego
ze slumsów, syna miejscowego pijaka, niejakiego Charlesa Bartletta.
I stało się coś zdumiewającego. Młody Charles Bartlett zadziwił
wszystkich mieszkańców Marmet, gdyż zdobył wykształcenie i został
człowiekiem sukcesu, powszechnie szanowanym obywatelem. Tina urodziła
mu troje dzieci. Od kiedy pociechy wyjechały, Tiny wydawała się trochę
rozkojarzona.
Teraz upiła łyk ziołowej herbaty, a potem nachyliła się i ściszyła głos,
aby nie dotarł do sąsiedniego stolika.
– Słyszałyście ostatnie wiadomości? – spytała.
– Jakie? – zainteresowała się Marcia.
– Wróciła!
– Kto? – chciała dowiedzieć się Moira.
– Sarah Whitman.
Oczy Moiry rozszerzyły się ze zdumienia, lecz zaraz potem na jej twarzy
odmalowało się głębokie współczucie.
– Biedactwo. To okropne, że dziecko cierpi za grzechy ojca –
oświadczyła z ubolewaniem.
– A jeśli Franklin Whitman nie popełnił przestępstwa, o które wszyscy
go oskarżają? – spytała Tiny.
Marcia zmarszczyła brwi.
– Jasne, że popełnił. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Moja
droga, nie wygaduj głupstw. Do rozmowy włączyła się Moira:
– Jednego nie zrobił na pewno. Nie zamknął się sam w tej okropnej
żelaznej skrzyni. Nerwowym ruchem Marcia chwyciła ze stołu serwetkę i
położyła na kolanach.
Dwadzieścia lat temu jej ojciec był jednym z funkcjonariuszy
prowadzących śledztwo. Każde domniemanie, że być może popełnił
wówczas błąd, natychmiast wyprowadzało Marcie z równowagi.
– Pewnie zdradzili go wspólnicy – oznajmiła. Milcząca do tej pory
Annabeth uniosła dłonie.
– Dajcie wreszcie spokój – zażądała ostrym tonem. – Przez was tracę
apetyt. Nie chcę słyszeć ani słowa więcej na ten temat. To obrzydliwe...
Tiny wydęła wargi, wymamrotała coś pod nosem i zaczęła jeść.
– Coś mówiłaś? – chciała dowiedzieć się Annabeth.
– Stwierdziłam, że ten temat nie jest dla nas aż tak obrzydliwy, jak dla
Sarah Whitman – wyjaśniła Tiny. – Żal mi jej, to wszystko.
Marcia skrzywiła nos. Na twarzy Annabeth odmalowała się dezaprobata.
Moira z uśmiechem poklepała Tiny po ręku.
– Dobra z ciebie dziewczyna. Masz bardzo miękkie serce. Tiny
rozpromieniła się.
– Podaj cukier – poprosiła Moira, zmieniając zręcznie temat rozmowy.
Sarah przebudziła się nagle. Zdezorientowana i lekko przestraszona,
zerwała się z łóżka i rzuciła ku drzwiom. Dostrzegła swoje bagaże i
natychmiast przypomniała sobie, gdzie jest i jak się tu znalazła. Opadła z
powrotem na łóżko. Przeczesała palcami włosy, rozmasowała obolały kark i
zaczęła szukać pantofli.
Rozpakowała szybko rzeczy. Potem przeciągnęła szczotką po włosach,
lecz nie zdecydowała się na makijaż. Nie chciała, aby pan domu pomyślał,
że pragnęła wywrzeć na nim jak najlepsze wrażenie.
Chwilę później znalazła w kuchni kartkę od Tony'ego. Prosił, by na razie
zrobiła sobie kanapkę i obiecywał wspólną kolację w restauracji.
Rozczarowana, że zostawił ją samą, a równocześnie zadowolona z
samotności otworzyła drzwi lodówki.
Wzięła kiść winogron i butelkę wody i wyszła na taras na tyłach domu.
Omijała wzrokiem jezioro, skupiła natomiast uwagę na niezwykłej urodzie
drzew pokrytych różnobarwnymi liściami. Na przeciwległym brzegu
dostrzegła dach jakiegoś dużego domu. Jaskrawa czerwień dachu
kontrastowała mocno z otaczającą go zielenią.
Już miała usiąść, gdy nagle ujrzała zawieszoną wśród drzew dużą
huśtawkę. Zapomniała o jedzeniu i zeszła z tarasu.
Kiedy odpychała się stopami od ziemi, gdzieś wśród drzew zaskrzeczały
wiewiórki. Sarah zamknęła oczy. Szybując wysoko w górę, zapomniała na
chwilę o bólu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Po powrocie do domu Tony zorientował się natychmiast, że Sarah gdzieś
wyszła. Powinien być zrelaksowany i przyjemnie ożywiony, lecz odczuł
jedynie pustkę, a nawet samotność.
Pomaszerował wprost do kuchni, a stamtąd na taras za domem. Na
stoliku ujrzał pozostawione winogrona i butelkę wody. Po chwili do jego
uszu dotarło dziwne skrzypienie. Podniósł wzrok i dopiero wtedy spostrzegł
Sarah na huśtawce.
Poszedł na sam koniec tarasu, przymrużył oczy, chroniąc je przed
promieniami zachodzącego słońca i wbił wzrok w kobiecą postać. Patrzył,
jak jej ubiór faluje na wietrze. Kiedy kupował posiadłość, ta stara huśtawka
już wisiała na drzewie. Od tamtej pory wielokrotnie zamierzał ją zdjąć.
Teraz był zadowolony, że tego nie zrobił.
– Sarah – powiedział cicho, jakby wypróbowując brzmienie tego
imienia. Już wiedział, że potrafiłaby go oczarować i omotać. – Hej! –
wykrzyknął.
Na dźwięk-głosu Tony'ego drgnęła nerwowo, ocknąwszy się z marzeń.
Po chwili przestała fruwać w przestworzach. Zeszła na ziemię, dosłownie i
w przenośni.
– Nie zauważyłam, że przyszedłeś – powiedziała do Tony'ego.
– Drobiazg. Czy jesteś głodna?
– Tak – odparła z uśmiechem.
– Masz ochotę wybrać się do restauracji? A może wolisz, żebym po
prostu upiekł na grillu ze dwa steki?
– Wolę steki. Nie marzę o towarzystwie mieszkańców Marmet –
wymamrotała ze skrzywioną miną.
– Jakie mają być?
– Średnio wysmażone.
– To lubię.
Sarah popatrzyła na niego zwężonymi oczyma.
– Nie przyszłoby mi nigdy do głowy, że tak łatwo cię zadowolić.
– Wcale niełatwo – oznajmił łagodnym tonem, nie odrywając wzroku od
jej warg. Gdy się speszyła i poczerwieniała, szybko dodał: – Skoro jesteś
kulinarnym ekspertem, może zechcesz przejąć nadzór nad resztą naszego
posiłku? Mamy pełną lodówkę. Wybierz z niej to, na co masz ochotę.
Ujął Sarah za ramię i wprowadził do domu. Sam wycofał się z powrotem
na taras. Chwilę później już stała przy kuchennym zlewie przycinając
brokuły. Obserwowała Tony'ego przez okno. Miał teraz na sobie białą
sportową bluzę i stare, spłowiałe dżinsy. Gdy tak krzątał się przy grillu,
sprawiał wrażenie domatora.
Nie było to jednak określenie, którego Sarah użyłaby kiedykolwiek w
odniesieniu do Tony'ego. Teraz jednak, przyglądając się, jak ten przystojny
mężczyzna reguluje z wprawą płomień gazowego grilla i odruchowo
wyciera dłoń o nogawkę dżinsów, uznała, że być może się myliła. Wyglądał
na człowieka, który lubi domowe zajęcia.
Zastanawiała się, dlaczego wybrał na miejsce letniego wypoczynku
akurat tę okolicę.
Sarah pamiętała, że w rodzinnym mieście jego rodzinę traktowano jak
śmieci. Czyżby o tym zapomniał?
Obserwowała przez okno ruch mięśni Tony'ego. Kiedyś zawsze kosił
trawniki rozebrany do pasa. Pamiętała, że miał wówczas gładką, napiętą i
brązową skórę. Dla dziewczynki, w której zaczynały buzować hormony,
Tony DeMarco był ucieleśnieniem seksu.
Teraz także pociągał ją fizycznie.
Uprzytomniła sobie nagle, że i on zerka często w jej stronę. Przyłapana
na podglądaniu, odwróciła się szybko i podeszła do blatu. Stała tu już
otwarta butelka merlota. Sarah wzięła wino oraz dwa kieliszki i
pomaszerowała na taras za domem.
Nie da się oczarować Tony'emu, ukryje pożądanie pod maską
przyjaznych gestów.
– Na dworze zrobiło się chłodno – powiedział na jej widok.
– Przyniosłam coś, co nas rozgrzeje – oznajmiła, wręczając Tony'emu
kieliszek z winem.
Nie potrafił oderwać od niej wzroku. Promienie zachodzącego słońca
kładły się płomiennymi refleksami na włosach Sarah. Miał ochotę pogładzić
ją po ciemnych lokach, zamiast tego jednak uniósł kieliszek.
– Za ten cudowny zachód słońca – powiedział miękkim głosem.
– Za zachód słońca – powtórzyła toast, podnosząc niespiesznie kieliszek
do ust. – Mniam, mniam. Doskonałe.
– Tylko to, co najlepsze – z uśmiechem oznajmił Tony. – Tak brzmi
moje motto.
Roń Gallagher siedział przy biurku i wpatrywał się w plastikową torbę,
w której zgromadzono przedmioty znalezione przy szczątkach Franklina
Whitmana.
Po tym człowieku pozostało tak niewiele. Trochę kości, rozpadający się
skórzany portfel, niewielkie kółko z kluczami, obrączka, a także zegarek,
którego wskazówki zatrzymały się kwadrans po pierwszej.
Szeryf Gallagher lubił swą pracę. Przez dwadzieścia trzy lata na palcach
jednej ręki mógł policzyć chwile, w których żałował, że nie wybrał innego
zawodu. Teraz właśnie nastała taka chwila. Na samą myśl, jak trudne czeka
go śledztwo, przebiegały mu ciarki po plecach.
Półtora dnia zajęło jego sekretarce odnalezienie w archiwum akt sprzed
dwudziestu lat. Stwierdzenie, że brakowało dowodów, wydawało się
eufemizmem. Owszem, Franklin Whitman znikł tego samego dnia co
pieniądze, ale to za mało, by powiązać go z kradzieżą.
Roń Gallagher nie zamierzał wieszać psów na ówczesnych śledczych,
ponieważ on miał coś, czym wtedy nie dysponowano. Szczątki Franklina
Whitmana. Nie mógł jednak z całą pewnością stwierdzić, że ten człowiek
nie miał nic wspólnego z obrabowaniem banku. Jednak jeśli Whitman był
uwikłany w kradzież, musiał mieć wspólnika, a może nawet dwóch.
Było także niezaprzeczalnym faktem, że ktoś zabił Franklina Whitmana,
wepchnął go do żelaznej skrzyni i utopił w jeziorze.
Odsunął na bok akta i wysypał na biurko zawartość plastikowej torby.
Portfel Whitmana był w stadium rozkładu, mimo że skóra zniosła lepiej
upływ czasu i wodę niż łączące ją szwy. Jedynymi przedmiotami, które
przetrzymały dwadzieścia lat na dnie jeziora, okazały się plastikowe karty.
Karta kredytowa American Express, prawo jazdy i karta z nazwiskiem
Whitmana i jego grupą krwi. Inne przedmioty znajdujące się w portfelu
uległy całkowitemu rozkładowi.
Spojrzenie szeryfa zatrzymało się na tarczy zegarka. Wskazówki stanęły
kwadrans po pierwszej. W godzinie śmierci Whitmana lub, co bardziej
prawdopodobne, w chwili gdy wrzucano go do jeziora.
Roń Gallagher westchnął ciężko. Dopóki nie otrzyma raportu koronera,
dopóty nie będzie mógł być całkowicie pewny przyczyny śmierci. Franklin
Whitman prawdopodobnie utonął, ale skąd w takim razie rozbita czaszka?
Teraz nie miało to już zresztą większego znaczenia. Jedno było absolutnie
pewne. Ten człowiek został bestialsko zamordowany.
Obok ciała znaleziono tylko jeden przedmiot, który mógł mieć znaczenie
dla śledztwa. Niewielki pęk kluczy z czerwoną, plastikową etykietką z
napisem: „Numer jeden, Tatuś". Roń Gallagher ponownie westchnął. Sarah
musiała uwielbiać ojca. Jak nisko upadł jej bohater... A może wcale nie?
Córka Franklina Whitmana była przekonana, że ojciec stał się kozłem
ofiarnym.
Szeryf nie miał na ten temat wyrobionego zdania, ale jako przedstawiciel
prawa winien zachować bezwzględny obiektywizm. Nie zamierzał słuchać
żadnych plotek. Po prostu przeprowadzi solidne, szczegółowe dochodzenie.
Był to winien córce zamordowanego.
Spojrzał na kółko. Skrzywił się na widok palców pobrudzonych błotem i
rdzą. Miał przed sobą dwa kluczyki wyglądające na samochodowe, a trzeci,
jak wynikało ze starych akt, był kluczem do banku. Na kółku wisiały jeszcze
cztery inne klucze. Jeden z pewnością otwierał dom Whitmana, a w drugim
szeryf rozpoznał kluczyk do skrzynki na listy, gdyż sam miał podobny. Na
następnym kluczu, długim i płaskim, widniał jakiś numer, ledwie widoczny.
Zanim Roń Gallagher zdołał lepiej mu się przyjrzeć, usłyszał pukanie.
Do pokoju szeryfa wszedł jego zastępca.
– Właśnie dzwoniła Edith Healey – poinformował zwierzchnika. –
Powiedziała, że Allen usiłuje ponownie wyważyć jej drzwi. Posłałem tam
Schulera, ale uznałem, że powinien pan o tym wiedzieć.
Roń Gallagher włożył wszystkie wyjęte przedmioty z powrotem do
plastikowej torby i podał ją podwładnemu.
– Proszę zamknąć to w sejfie – polecił. – I niech dyspozytor zawiadomi
Schulera, że zaraz go wesprę.
Zastępca szeryfa poszedł wykonać polecenie.
Roń Gallagher opuścił biuro i szybkim krokiem ruszył w stronę wozu.
Allen Healey był sympatycznym facetem, ale tylko wtedy, kiedy nie pił.
Niestety, od pewnego czasu rzadko kiedy trzeźwiał. Ostatnim razem, kiedy
wrócił pijany do domu, złamał żonie obojczyk i wybił dwa zęby. Roń
Gallagher zamierzał namówić Edith Healey, by złożyła oficjalną skargę na
męża i opuściła go.
Ruszając sprzed biura, szeryf włączył światła na dachu i syrenę. Wobec
problemów, z jakimi borykali się żywi, sprawa morderstwa Franklina
Whitmana musiała na razie zejść na dalszy plan.
Paul Sorenson wstał od śniadania i podszedł do kuchennej lady, aby
nalać sobie drugi kubek kawy. Urodzony i wychowany w stanie Maine, był
przyzwyczajony do tutejszego ostrego klimatu. Dopiero gdy się postarzał,
zaczął zwracać uwagę na pogodę. Codzienny komunikat meteorologiczny
stał się dla niego najważniejszą informacją.
Swego czasu uprawiał rozmaite sporty zimowe, ale teraz nie znosił
chłodu. Bóle stawów i mięśni stawały się wtedy istną torturą.
Dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem. Na koniec dnia meteorolodzy
zapowiadali deszcz, a jeśli temperatura spadnie poniżej zera, pewnie zacznie
prószyć śnieg.
Zostawił brudne naczynia na stole, a potem z kawą i poranną gazetą
przeszedł do biblioteki, aby ogrzać się przy kominku. Usiadł w fotelu na
biegunach i odetchnął z ulgą. Z przykrością uświadomił sobie, że w
ostatnich latach do jego największych przyjemności należało odciążanie
obolałych nóg.
W kominku zatrzeszczała szczapa, wzbijając w górę snop iskier. Miły
dla ucha odgłos poprawił Paulowi samopoczucie. Upił ostrożnie łyk gorącej
kawy, odstawił kubek na stolik i otworzył poranną gazetę.
Rytuał codziennego czytania prasy pozwalał mu wiedzieć na bieżąco, co
dzieje się w okolicy. Interesowały go komunikaty zarówno o
aresztowaniach, jak i zgonach. W mieście wielkości Marmet przestępstwa
zdarzały się rzadko, ale jako prezes banku uważał za konieczne zbieranie
informacji na temat mieszkańców miasteczka.
Na widok tytułu wybitego dużą czcionką Paul zmarszczył czoło. Fakt
odnalezienia w jeziorze ciała Franklina Whitmana nadal był najważniejszą
wiadomością dnia i nie schodził z pierwszych stron gazet.
Dwadzieścia lat temu, gdy doszło do tego rabunku, Paul, wówczas
młody i niedoświadczony, pracował w banku jako kasjer wypłacający
pożyczki. Pełen zawodowych ambicji, patrzył z zawiścią na Franklina
Whitmana, stojącego znacznie wyżej w urzędniczej hierarchii.
Zniknięcie wiceprezesa nadwyrężyło dobre imię banku, ale Paul robił
wszystko, by z tego faktu wyciągnąć dla siebie maksymalne korzyści. Jego
wysiłki zaowocowały sukcesem. Od piętnastu lat pełnił zaszczytną funkcję
prezesa banku i nie zamierzał pozwolić, by złe wspomnienia zniweczyły
wszystko, co udało mu się osiągnąć.
Przerzucił artykuł. Niestety, coraz więcej osób zaczynało skłaniać się ku
teorii, że Franklin Whitman był niewinny i stał się kozłem ofiarnym.
Takie przypuszczenie rozzłościło Paula. Oznaczało bowiem, że
przedstawiciele prawa odgrzebią całą sprawę i zaczną ponownie węszyć. A
babra-nie się w przeszłości było ostatnią rzeczą, o jakiej marzył.
Przypomniał sobie o córce Whitmana. Zastanawiał się, co się z nią stało.
Dwadzieścia lat to szmat czasu, wszystko mogło się zdarzyć. Paul doszedł
do wniosku, że chyba byłoby lepiej, gdyby nie żyła.
Swego czasu, gdy siedział akurat w pokoju śniadaniowym
przeznaczonym dla pracowników banku, zadzwoniła do niego osoba, z którą
łączyły go intymne stosunki. Podniósł słuchawkę z niechęcią, gdyż
utrzymywał swój związek w głębokiej tajemnicy. Z drugiej jednak strony
rozmowa sprawiła mu dużą przyjemność. Problem powstał dopiero wtedy,
kiedy zapomniał, gdzie się znajduje.
Ś miał się głoś no i opowiadał, co zaplanował na najbliższą wspólną noc,
przy czym niektóre z jego perwersyjnych pomysłów można by uznać za
niezwykle odważne. Paul co prawda nie był człowiekiem żonatym, jednak
kłopot polegał na tym, że podczas telefonicznej rozmowy użył imienia
swego partnera. David.
Nikt w Marmet nie podejrzewał Paula o takie skłonności, a on sam przez
całe życie robił wszystko, by prawda nie wyszła na jaw. A teraz popełnił
ogromną, niewybaczalną niedyskrecję. Gdy podniósł wzrok, ujrzał w
drzwiach małą Sarah Whitman z ciastkiem w rączce.
– Kto to jest David? – spytała, a zdenerwowany Paul opryskliwie
wyprosił ją z pokoju. Od tamtej pory żył w śmiertelnym strachu, że
dziewczynka obwieści wszem i wobec jego największą tajemnicę. Tak więc
za dar losu uznał zniknięcie Franklina Whitmana i potem opuszczenie przez
małą Sarah rodzinnego stanu Maine.
Właśnie kończyła owsiankę, kiedy w kuchni pojawił się Tony. Dopiero
co wyszedł spod prysznica, gdyż miał jeszcze mokre włosy. Był ubrany w
zniszczone niebieskie dżinsy i starą sportową bluzę, a mimo to prezentował
się znakomicie. Seksownie.
Ledwo o tym pomyślała, od razu zakrztusiła się resztką owsianki.
– Już w porządku? – zapytał Tony i poklepał ją po plecach.
– Tak – odparła.
Wstała od stołu i odniosła do zlewu miskę po owsiance.
Zobaczył sztywniejące nagle plecy Sarah i spochmurniał. Zgodziła się
zamieszkać w jego domu, lecz do zdobycia jej zaufania była jeszcze daleka
droga. A gdyby tak porozmawiać z nią na neutralne tematy?
– Zaczęło padać – stwierdził.
– Zauważyłam – mruknęła, płucząc naczynia przed włożeniem ich do
zmywarki. Tony zaczął z innej beczki.
– Co planujesz na dzisiaj? – zapytał, a kiedy odwróciła się na pięcie i
zmierzyła go lodowatym spojrzeniem, poczuł się w obowiązku dodać: –
Jeśli wolno spytać.
– Dlaczego chcesz wiedzieć?
– Sądziłem, że może przyda ci się towarzystwo.
– Twoje?
Miał ochotę się roześmiać, lecz zrobił poważną minę.
– Tak.
– Dziękuję. – Sarah kiwnęła głową. – Chętnie skorzystam z propozycji.
Tony, który szykował się do dalszej argumentacji, był zdziwiony, że tak
szybko ustąpiła.
– Dokąd chcesz jechać? – zapytał.
– Do biura szeryfa. Najpierw jednak zamierzam odwiedzić dwa inne
miejsca.
– To znaczy?
– Od chwili opuszczenia Marmet nie byłam na grobie matki.
– I co jeszcze?
Sarah zmierzyła Tony'ego ostrym wzrokiem. Zmieszał się i szybko
zmienił temat.
– O której chcesz jechać?
– Za chwilę. Za jakieś dziesięć minut, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Najpierw jednak muszę do kogoś zadzwonić.
– W porządku, nie spiesz się. Kiedy będziesz gotowa, znajdziesz mnie w
salonie. I włóż coś ciepłego, bo ten deszcz może zmienić się w śnieg.
– Już tęsknię do Nowego Orleanu – wymamrotała zasmucona.
Patrząc, jak Sarah opuszcza kuchnię, Tony zaczął się zastanawiać, czy
oprócz pogody istniały jeszcze inne powody, dla których tęskniła do
Nowego Orleanu. Myśl, że być może była z kimś związana, napawała go
wyraźną niechęcią, aczkolwiek poczucie zazdrości było mu od lat
całkowicie obce.
Zawsze uważał się za pewnego siebie faceta. Teraz jednak reagował jak
małolat, który zastanawia się, czy ma szansę u królowej szkolnego balu.
Na piętrze Sarah, zwinięta w kłębek na łóżku, przyłożyła słuchawkę do
ucha i czekała niecierpliwie, aż ktoś na drugim końcu linii wreszcie się
odezwie. Już miała zamiar zrezygnować, gdy usłyszała głos Lorett
Boudreaux.
– Sarah Jane... Czuję, że to ty... Sarah ujrzała przed oczyma uśmiechniętą
hebanową twarz ukochanej ciotki.
– Wiesz świetnie, że to ja. Masz przecież w telefonie identyfikator
rozmówcy. Lorett zaśmiała się cicho.
– Nie musiałam sprawdzać, od razu wiedziałam, że to ty.
Rozbawiona Sarah nie zamierzała dyskutować z ciotką. Zbyt wiele razy
widziała starą damę w akcji, by wątpić w jej niezwykłe umiejętności. Ledwo
usłyszała przyjazny głos, od razu poczuła się raźniej.
– Kim jest mężczyzna, z którym teraz jesteś? – z miejsca spytała Lorett.
Sarah wywróciła oczyma. Przecież ciotka w żaden sposób nie mogła
dowiedzieć się o niespodziewanym pojawieniu się Tony'ego. Jednak Sarah
nigdy nie była w stanie nic przed nią ukryć.
– To przyjaciel... przynajmniej tak sądzę. Anthony DeMarco.
– Nazywają go inaczej. Sarah uśmiechnęła się lekko.
– Jak zawsze, masz rację. Niektórzy mówią na niego Silk.
Na linii zapanowała pełna napięcia cisza, po której do uszu Sarah dotarł
znów przyjazny głęboki głos ciotki.
– Ten człowiek, Sarah Jane, ma swoje tajemnice – oznajmiła ponurym
tonem.
– Czy mi zaszkodzą? – zapytała.
– Nie.
– Każdy ma swoje tajemnice – zbagatelizowała słowa ciotki. –
Widocznie sekrety Tony'ego mnie nie dotyczą.
– Och, dotyczą – odparła Lorett. – Ale o tym pomówimy później.
Powiedz, jak się czujesz.
– Będę czuła się dobrze, kiedy zapewnię wieczny odpoczynek tatusiowi.
– Od dwudziestu lat jest z Panem Bogiem. Sarah Jane, powinnaś
pogrzebać przeszłość.
– Usiłuję, ciociu, ale nie spocznę, dopóki nie wykryję winnego. Ten
człowiek zamordował nie tylko mego ojca, lecz także moją matkę.
Słowa Sarah nie spodobały się Lorett.
– Zemsta jest rzeczą niebezpieczną.
– Podobnie jak morderstwo.
– Nie do ciebie należy szukanie i wymierzanie sprawiedliwości.
Dziecko, pozostaw to przedstawicielom prawa.
– Tak jak zrobiłyśmy poprzednio? Nie, tym razem nikt nie zmusi mnie
do ucieczki. W Marmet pozostanę tak długo jak trzeba.
– Widzę przykre chwile, Sarah Jane, kładące się cieniem na twojej
przyszłości.
– Wobec tego daj mi znać, kiedy zobaczysz, kto się w nich kryje –
powiedziała Sarah, a potem spojrzała na zegarek. – Ciociu, na mnie już czas.
Zadzwonię jutro lub pojutrze. Muszę kończyć, bo na dole czeka na mnie
Tony.
– Powiedz mu, żeby się tobą zaopiekował.
– Sama potrafię o siebie zadbać. To jedna z wielu rzeczy, ciociu Lorett,
jakich mnie nauczyłaś. Nie potrzebuję pomocy żadnego mężczyzny.
– Z pewnością nie uczyłam cię nienawiści do mężczyzn. Sarah
westchnęła ciężko.
– To prawda – przyznała ze smutkiem. – Uczynił to Michael.
Lorett Boudreaux zasępiła się, wracając myślami do człowieka, którego
wówczas pokochała Sarah. Zaręczyli się, a na krótko przed ślubem Sarah
przyłapała go w łóżku ze swą najlepszą przyjaciółką.
– Nie wszyscy są tacy sami – szepnęła ciotka.
– Wiem – przyznała Sarah. – Nie chciałam, aby moje słowa zabrzmiały
aż tak gorzko. Michaela już niemal zapomniałam, ale było to dla mnie
wstrząsające przeżycie.
– Jesteś silną kobietą.
– Wczoraj pojechałam nad jezioro. Wygląda inaczej, niż je
zapamiętałam. Powierzchnia wody przypomina czarne lustro. – Ciałem
Sarah wstrząsnęły dreszcze. – Widzę je z domu Tony'ego.
– Sprawia ci to przykrość?
– Na myśl, że ciało tatusia tak długo spoczywało na dnie, dostaję gęsiej
skórki. Ciociu Lorett, mam prośbę. Pomodlisz się za mnie?
– Wiesz dobrze, że tak. A teraz idź do twojego mężczyzny i pamiętaj, co
mówiłam.
– Dobrze – powiedziała Sarah, a potem dodała, zanim Lorett zdążyła się
rozłączyć: – Kocham cię, ciociu.
– Ja też cię kocham, dziecko. Dopiero po odłożeniu słuchawki do Sarah
dotarło, jak ciotka nazwała Tony'ego.
Kiedy dojechali do cmentarza i wysiedli z wozu, deszcz przeszedł w
lodowatą mżawkę. Z różnobarwnych liści, pomalowanych ostrymi barwami
jesieni, skapywała woda, tworząc na ziemi przedziwne wzory.
Sarah rzuciła okiem na nagrobki i zadrżała. Tony znalazł się
błyskawicznie obok niej i delikatnie objął ją za szyję.
– Dobrze się czujesz?
W oczach mężczyzny dostrzegła szczerą troskę. W obawie, że zaraz się
rozpłacze, odsunęła się gwałtownie od niego.
– Od dwudziestu lat czuję się źle – wymamrotała pod nosem.
Zignorował zaczepny ton. Sam nie był pewny, czy w identycznych
okolicznościach nie czułby się równie kiepsko, a może nawet jeszcze gorzej.
– Wiesz, gdzie znajduje się grób twojej matki? – zapytał. Sarah spojrzała
w lewo.
– Gdzieś tam.
– Chodź. Poszukamy razem, a potem, obiecuję, odsunę się na taką
odległość, na jaką będziesz sobie życzyła.
– Wiesz, że nie musisz tego robić.
– Do licha, Sarah, nie jestem twoim wrogiem. Pozwól sobie pomóc.
Zawahała się, lecz zaraz potem wzruszyła ramionami.
– W porządku. Ja...
– Poczekaj chwilkę – poprosił i zawrócił do samochodu.
Patrzyła, jak Tony pochyla się nad otwartym bagażnikiem i wyjmuje ze
środka pęk złocistych chryzantem. Od razu rozpoznała kwiaty. Rosły przed
jego domem.
– Pomyślałem, że zechcesz położyć na grobie – powiedział, podając
kwiaty Sarah.
– Nie wiem, co powiedzieć – szepnęła wzruszona jego gestem.
– Wystarczy podziękować.
Podniosła głowę i zobaczyła, że Tony się uśmiecha. Poczuła, jak jej oczy
po raz kolejny wypełniają się łzami.
– Nie jesteś taki twardy, za jakiego uchodzisz. Mam rację?
– Jeśli powiesz to komukolwiek, z miejsca zaprzeczę – odparł ciepłym
głosem. Ujął Sarah pod rękę. – Chodź, złotko. Odszukajmy grób twojej
matki.
Pozwoliła się prowadzić. Uwierzyła w szczere intencje Tony'ego.
Naprawdę chciał pomóc.
– Pamiętam, że na pogrzebie stałam obok grobu z modlącym się
aniołem.
– To powinno ułatwić poszukiwanie.
Tony podniósł głowę i zaczął rozglądać się wokół. W tym czasie
nadjechał jakiś samochód. Kobietę, która z niego wysiadła, zauważyli,
dopiero kiedy podeszła bliżej.
W pierwszej chwili Sarah nie poznała, kto przed nią stoi. Dopiero gdy
ujrzała uśmiech na twarzy kobiety, spytała:
– Czy to... pani Blake?
Moira Blake uściskała ją serdecznie.
– Nie byłam pewna, czy mnie pamiętasz – stwierdziła. – Miło widzieć
cię znowu. Teraz już jako dorosłą osobę.
Wylewne powitanie zaskoczyło Sarah. Ledwie pamiętała tę kobietę,
pracownicę banku ojca.
– Ostatni raz widziała mnie pani, kiedy byłam małą dziewczynką. Jestem
zdziwiona, że mnie pani pamięta.
Moira wyczuła powściągliwość w zachowaniu i słowach Sarah i
zawstydziła się zbyt wylewnego powitania. Przełożyła przyniesione kwiaty
do drugiej ręki i zsunęła kaptur.
– Paskudna pogoda. – Gdy Sarah nie skomentowała tych słów, dodała
tytułem wyjaśnienia: – Moja droga, Marmet to małe miasto, a ty jesteś tu
jedyną nową twarzą. A poza tym rozmawiałam z szeryfem Gallagherem.
Powiedział, że zatrzymałaś się u Tony'ego. Kiedy cię ujrzałam, od razu
domyśliłam się, kim jesteś. Prawda, że dobry ze mnie detektyw?
Sarah przeniosła wzrok z Tony'ego na Morię.
– Jak widzę, jesteście w dobrej komitywie. Wzruszył ramionami.
– Swego czasu jej także strzygłem trawniki – wyjaśnił niechętnie. – A
poza tym jesteśmy przecież sąsiadami.
– Bardzo współczuję ci z powodu ojca – powiedziała Moira, patrząc
Sarah prosto w oczy.
– Dziękuję – odparła Sarah. – Właśnie szukamy grobu mojej matki.
– Idę w tamtą stronę. Chodźcie za mną.
– Idzie pani na grób mojej matki?
– Tak.
– Dlaczego?
– Bo ją lubiłam.
– To miło z pani strony.
Chwilę później ujrzeli przed sobą nagrobek z napisem:
Anna Catherine Whitman. Urodzona 28 października 1944. Zmarła 3
września 1979.
– W dniu śmierci miała zaledwie trzydzieści cztery lata. Tego nie
pamiętałam – wyszeptała zasmucona Sarah.
Tony powoli nachylił się w jej stronę i powiedział cicho:
– Poczekam na ciebie w samochodzie.
Moira podążyła za Tonym. Przedtem zdjęła z grobu pęk zeschłych
kwiatów i zastąpiła je przyniesioną wiązanką.
Sarah rzuciła okiem na jaskrawoczerwone poinsecje leżące na brązowej
ziemi, uniosła w górę twarz i zamknęła oczy, czując na skórze drobniutkie
kropelki wody. Dopiero w tej chwili przypomniała sobie, że pogrzeb matki
odbywał się także w deszczowy dzień. Położyła chryzantemy na grobie, a
potem cofnęła się o krok.
– Potrzebowałam cię, mamo – wyszeptała. – Nie powinnaś była mnie
opuszczać. – Przed oczyma Sarah zaczęły rozmazywać się litery na
nagrobku. Odetchnęła głęboko. – Jestem inna niż ty. Ja nie porzucam nikogo
ani niczego. Nigdy.
Odeszła od grobu z uniesioną wysoko głową.
ROZDZIAŁ PIĄTY
– Gdzie się podziała twoja sąsiadka? – spytała Sarah, zajmując miejsce
w samochodzie. Tony chętnie przystał na rozmowę na neutralny temat, żeby
dać Sarah czas na ochłonięcie.
– Pojechała do domu – odparł. – Przedtem jednak zaprosiła nas do siebie
na kolację. Powiedziałem, że damy znać.
Nie komentując zaproszenia Moiry, Sarah odchyliła się w fotelu i
zamknęła oczy.
Wydawała się kompletnie zagubiona i taka bezbronna. .. Tony zapragnął
przytulić ją i pocieszyć. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić, bo Sarah
uznałaby taki gest za zbyt poufały.
– Dokąd teraz? – zapytał.
– Jedźmy, proszę, do miasta.
– Do biura szeryfa?
– Na samym końcu – odparła Sarah i spojrzała na Tony'ego. – Pamiętasz,
gdzie mieszkałam? W odpowiedzi skinął głową.
– Czy ten dom nadal stoi?
– Tak, ale kiedy ostatnim razem tamtędy przejeżdżałem, znajdował się w
kiepskim stanie. Chyba został wystawiony na sprzedaż.
– To nawet lepiej – szepnęła Sarah. – Zawieź mnie tam teraz, proszę.
Przez całą drogę do miasta Sarah milczała, pochłonięta własnymi
myślami, nieświadomie zaciskając pięści.
Gdyby ktoś spytał ją przed miesiącem, jaki jest jej stosunek do Marmet,
mogłaby przysiąc, że z tym małym miastem w stanie Maine nic jej nie łączy.
Jednak teraz, niemal z minuty na minutę odczuwała coraz większy strach.
Przyczyną przerażenia była nie tylko wiadomość o zamordowaniu ojca. Zbyt
dobrze pamiętała szykany ze strony mieszkańców Marmet. Ci ludzie
najzwyczajniej zniszczyli jej rodzinie życie.
Odetchnęła głęboko i nieświadomie uniosła podbródek. Jeśli teraz
zachowają się równie podle, spotka ich wielkie zaskoczenie. Już dawno
przestała być małą, bezbronną dziewczynką, a ponadto, w przeciwieństwie
do matki, należała do kobiet, które podejmują wyzwanie.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił Tony.
Sarah odetchnęła głęboko i odwróciła głowę. Ledwo rozpoznała dom.
Znikła gdzieś szeroka, frontowa weranda, na której tak często się bawiła.
Zamiast niej ujrzała mały ganek, okolony prętami z giętego żelaza, i dwa
zardzewiałe lwy, ustawione niegdyś dla ozdoby. Betonowa droga
prowadząca do domu była popękana i porośnięta chwastami, a wielki dąb,
na którym wisiała niegdyś huśtawka, wyglądał na uschnięty.
– Jesteś pewny, że to tutaj? – spytała ogromnie zaskoczona. Tony
wskazał tabliczkę z numerem domu.
– Boże... – szepnęła.
– Daj sobie spokój. Wracajmy – zaproponował Tony.
Siedziała bez ruchu ze wzrokiem wbitym w dom. Po chwili westchnęła.
– Nie mogę – odparła.
Kiedy zaczęła otwierać drzwi wozu, Tony przytrzymał jej rękę.
– Nie powinnaś iść tam sama – powiedział.
– Wiem. I doceniam to, co dla mnie robisz.
– Czemu wyczuwam jakieś „ale"? Sarah zdobyła się na blady uśmiech.
– Pewnie dlatego, że go nie wypowiedziałam.
– A więc nie potrzebujesz towarzystwa?
– Poradzę sobie sama. Poza tym nadal mży. Po co masz moknąć?
– A ty nie zmokniesz?
– Nie zabawię tam długo – oznajmiła i opuściła szybko samochód, jakby
się bała, że zaraz zmieni zdanie i poprosi Tony'ego, by z nią poszedł.
Samotne stawanie twarzą w twarz z demonami przeszłości z minuty na
minutę wydawało się Sarah trudniejsze.
Wysoka po kolana trawa porastająca dziedziniec była zeschnięta.
Sprawiły to zapewne przedwczesne przymrozki. Mokra ziemia wyglądała
jak gąbka nasączona wodą. Sarah udało się dostrzec w porę i ominąć dwie
duże dziury.
Kiedy obeszła dom, uderzył ją w twarz tak silny podmuch wiatru, że aż
zadrżała. Zmarznięta i mokra, narażała się na przeziębienie, ale skoro już
przyjechała do Marmet, musiała postępować konsekwentnie.
Od chwili wyruszenia w podróż myślała o skarbie, który zostawiła tutaj
w sekretnym schowku.
Znajdzie go czy nie znajdzie?
Nagle ogarnął ją strach. Miała ochotę uciec stąd jak najdalej, ale tylko
przyspieszyła kroku.
Podwórze za domem wydawało się mniejsze, niż je zapamiętała. Pewnie
dlatego, że sama urosła. Stara weranda wciąż stała na swym miejscu,
chociaż chyliła się ku upadkowi.
Sarah podbiegła do bocznej ściany podmurówki schodków, uklękła i
zaczęła przesuwać dłońmi po szorstkiej powierzchni starych cegieł. Liczenie
rozpoczęła od dolnego stopnia. Dziesięć cegieł w prawo, a potem dwie w
górę. Zakołysała się niebezpiecznie na piętach.
Co ja tu właściwie robię?
Uzmysłowiła sobie nagle bezsensowność własnego postępowania. Jak
wariatka taplała się w błocie i biegała zziębnięta po deszczu. Boże... Sarah
Jane, czy naprawdę musisz tego szukać? Nie masz większych zmartwień? –
zganiła się w duchu.
Wpatrywała się w odszukaną cegłę, powtarzając w myśli, że jeśli nie
znajdzie za nią swego skarbu, nawet nie poczuje rozczarowania. Jednak
wiedziała, że to nieprawda.
W pierwszej chwili cegła nie dawała się nawet obluzować, a co dopiero
wyjąć. Po paru próbach Sarah była gotowa zrezygnować, ale właśnie w tej
chwili poczuła, że cegła się poruszyła.
Niemal wyrwała ją z muru i tak gwałtownym ruchem wsunęła dłoń do
małego otworu, że klęcząc na ziemi, straciła równowagę i upadła. Zraniła
przedramię, ale zaabsorbowana przeszukiwaniem skrytki tylko przez krótką
chwilę czuła ból.
Otwór był dość głęboki. Dopiero po dłuższych poszukiwaniach udało się
Sarah natrafić po omacku na coś małego, twardego i kwadratowego.
Nachyliła się i z ulgą wsparła czoło o zimny ceglany mur. Z największym
trudem powstrzymała się od płaczu.
– Dzięki ci, Panie – wyszeptała, wyciągając ze skrytki niewielkie
plastikowe pudełko. Pokryte grubą warstwą kurzu wyglądało na nietknięte.
Sarah postawiła je przed sobą, z kieszeni płaszcza wyjęła chusteczkę,
wytarła krew z przedramienia, a potem z odnalezionego skarbu.
Potem powoli otworzyła wieczko i jej oczom ukazała się stara fotografia.
A na niej roześmiana twarz ojca.
Z wrażenia straciła oddech. Łzy przesłoniły obraz. Niemal równocześnie
zdała sobie sprawę, że padający deszcz może zniszczyć zawartość pudełka.
Szybko opuściła wieczko i poderwała się na nogi. Nie oglądając się za
siebie, rzuciła się pędem w stronę wyjścia z posesji, przyciskając do piersi
odnaleziony skarb.
Tony dostrzegł Sarah wybiegającą zza rogu domu. Już z daleka było
widać, że jest wstrząśnięta. Na jej twarzy malowało się przerażenie.
Przekonany, że ktoś ją goni, błyskawicznie wyskoczył z wozu i pognał w jej
kierunku.
– Co się stało? – zawołał.
– Muszę dostać się do środka – wymamrotała i nie zwalniając, wyminęła
Tony'ego. Zatrzymał się na chwilę, żeby sprawdzić, czy ktoś jej nie goni.
Kiedy jednak nie ujrzał nikogo, podążył za Sarah do samochodu. Wsunął się
za kierownicę.
Sarah miała dziwną minę. Trzymała na kolanach jakiś mały przedmiot, a
z jej przedramienia ściekała strużka krwi.
– Do diabła, co się stało? – warknął.
Zaskoczona gniewnym tonem Tony'ego aż podskoczyła z wrażenia.
Spojrzała na skaleczone przedramię i wzruszyła ramionami.
– Drobiazg. Starłam sobie skórę.
– Krwawisz. Zabiorę cię do lekarza.
– Nic z tego – mruknęła. – Odwieź mnie tylko do domu.
– S ądziłem, że zamierzasz spotkać się z szeryfem – przypomniał.
– Nie dzisiaj – odparła cicho. Zacisnęła palce na małym pudełku. –
Jedźmy już do domu. – Spojrzała na swego towarzysza błagalnym
wzrokiem. – Proszę.
Tony zaklął pod nosem i ruszył w drogę. Po chwili, oddalając się coraz
bardziej od Marmet, pędzili w stronę jeziora.
Podjechali pod dom Tony'ego. Sarah była tak roztrzęsiona, że z trudem
wysiadła z samochodu. Drżąc na całym ciele, szła za Tonym po schodach na
piętro. Przez cały czas przyciskała do piersi małe zielone pudełko. Ciepło
panujące we wnętrzu domu sprawiło, że natychmiast opuściła ją resztka sił.
– Musisz od razu wyskoczyć z tych mokrych ciuchów – oświadczył
Tony.
– Dobrze, tylko najpierw...
Rozeźlony chwycił ją za ramiona i potrząsnął.
– Albo natychmiast się rozbierzesz, albo cię wyręczę.
– Sama to zrobię – oświadczyła. – Ale dopiero wtedy, kiedy wyjdziesz z
mojego pokoju. Kiwnął głową i ruszył ku drzwiom łazienki.
– Po co tam idziesz?
– Przygotować ci gorącą kąpiel.
– Ach, tak. Dziękuję – mruknęła.
Spojrzała na trzymane pudełko, a potem na drzwi, za którymi zniknął
Tony. Uspokoiła się, gdy usłyszała szum wody. Miała nadzieję, że pan tego
domu dotrzyma także pozostałych obietnic. Na samą myśl o tym, że mógłby
ją rozbierać, pod Sarah ugięły się kolana. Opadła ciężko na krzesło, odłożyła
pudełko na stolik i zabrała się za ściąganie przesiąkniętych wodą pantofli i
płaszcza. Właśnie zesztywniałymi z zimna palcami usiłowała bezskutecznie
rozpiąć pasek, gdy do pokoju wrócił Tony.
– Boże, chyba zupełnie postradałem zmysły, pozwalając ci w taką
pogodę opuszczać dom... – niemal jęknął.
– Nie jesteś moim opiekunem – odparła wyniośle. – Sama podejmuję
decyzje i...
– Nie są one zbyt mądre – skomentował sucho, a potem odsunął
lodowate dłonie Sarah i rozpiął jej pasek.
Zanim zdołała zaprotestować, szybkim ruchem wyszarpnął jej bluzkę z
dżinsów.
– Poradzisz sobie dalej?
Zacisnęła kurczowo palce na kołnierzyku, tak jakby obawiała się, że
Tony zaraz zerwie z niej bluzkę.
– Tak, poradzę sobie.
– W porządku.
Zły jak diabli zszedł na parter. Dopiero na dole zaczął zastanawiać się
nad przyczyną własnego gniewu. Sarah przeżywała trudne chwile, nic
dziwnego zatem, że reagowała w tak nieprzyjemny i nieprzewidywalny
sposób.
Nagle wyobraził sobie, jak Sarah wchodzi do parującej wody, która
omywa najpierw jej kolana, potem biodra, a w końcu piersi... Obraz był tak
realny, że Tony'ego ogarnęła chęć zawrócenia na górę i przekonania się, czy
jego wizja ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością.
I właśnie w tej chwili uzmysłowił sobie przyczynę własnej złości.
Przyjechał do Marmet specjalnie po to, aby pomóc Sarah przetrwać trudne
chwile, lecz ona mu na to nie pozwalała. Okazywała brak zaufania. Fakt ten
ugodził go boleśnie, był przyczyną narastającego rozgoryczenia.
Przytłoczyło go poczucie klęski. Zwiesił ramiona i poszedł do kuchni, by
przygotować coś do jedzenia. Właściwie nie powinno go obchodzić, co
myśli o nim Sarah. To nie miało żadnego znaczenia, dla sprawy.
Kilka minut później, przelewając zupę z puszki do garnka, Tony uznał,
że niepotrzebnie się oszukuje. Miał trzydzieści sześć lat, lecz jeszcze nigdy
nie był z żadną kobietą w poważnym związku. Sarah Whitman mogłaby to
zmienić, dlatego obchodziło go, co o nim myśli i czy mu ufa. Pragnął jej
pomóc, otoczyć ją opieką, ponieważ wywarła na nim wielkie wrażenie.
Podziwiał jej wewnętrzną siłę i odwagę.
Jeśli jednak nie uda mu się pozyskać jej sympatii i zaufania, ich
znajomość skończy się równie szybko, jak się zaczęła. I właśnie
świadomość tego faktu doprowadzała go do furii.
Sarah leżała w wannie, dopóki woda nie stała się zupełnie zimna.
Podniosła się niechętnie, wytarła i ubrała w sweter i czyste dżinsy.
Przeczesała palcami włosy i podeszła do stolika, na którym zostawiła małe
zielone pudełko. Było jeszcze trochę brudne. Zabrała je do łazienki i zmyła
resztkę błota. Potem zmówiła krótką modlitwę i uniosła wieczko.
Oprawiona fotografia nadal leżała na wierzchu. Sarah dotknęła lekko
kruchego, starego papieru, a potem ostrożnie wyjęła zdjęcie z ramki.
Przedstawiało ją i ojca na plaży, obok budowanego zamku z piasku.
Pamiętała jak przez mgłę, że zdjęcie robili im jacyś obcy ludzie.
Och, Boże! Jak bardzo pragnęła, aby powróciły tamte dni i naiwna wiara
w to, że jest kochana i bezpieczna.
Przypomniała sobie, że fotografia została zrobiona w dniu jej szóstych
urodzin. Bawili się w wodzie, zbierali muszelki i budowali zamki z piasku.
Później zjedli rybę z frytkami i ruszyli w drogę powrotną do domu.
Sarah pamiętała, jak bardzo była wówczas zmęczona. Skuliła się na
przednim siedzeniu i czując na ramieniu opiekuńczą dłoń ojca, zamknęła
oczy i zasnęła.
Odłożyła na bok fotografię i po chwili wyciągnęła z pudełka malutką
muszelkę, pamiątkę z tamtego dnia, i położyła na stoliku. Wśród skarbów z
dzieciństwa znalazła popękaną skorupkę ptasiego jajeczka i smętne szczątki
czterolistnej koniczyny.
W pudełku był jeszcze kluczyk do pamiętnika, którego nigdy nie
napisała, oraz bransoletka z wygrawerowanymi imionami Sarah Jane.
Dotknęła palcem kawałka markazytu, który dostała od znajomego ojca.
Franklin Whitman nazwał go złotem głupków i powiedział, że ten minerał
nie ma żadnej wartości.
Sarah powoli opróżniła pudełko, odstawiła je na bok i odetchnęła
głęboko, czekając przez chwilę, czy coś się wydarzy. Wreszcie wstała i
poszła do łazienki. Uczesała się, prawie nie patrząc na własne odbicie w
lustrze. Odgarnęła włosy z twarzy i upięła je po obu stronach głowy.
Właśnie naciągała czyste skarpetki, gdy usłyszała pukanie do drzwi i
głos Tony'ego.
– Sarah?
– Wejdź – zawołała i sięgnęła po pantofle. Otworzył drzwi, lecz nie
wszedł do środka.
– Podgrzałem zupę – oznajmił.
– To świetnie. Zaraz zejdę. Omiótł wzrokiem małe zielone pudełko i
zbiór leżących obok przedziwnych przedmiotów.
– Znalazłaś to, czego szukałaś? – zapytał. Sarah spojrzała na stolik.
– Znalazłam pudełko, lecz nie było w nim tego, czego szukałam.
Na jej twarzy malował się głęboki smutek. Sfrustrowany Tony wsunął
ręce do kieszeni.
– Czy mogę jakoś ci pomóc?
– Nie, ale dziękuję, że o tym pomyślałeś.
– Nic nie mogę dla ciebie zrobić? Jesteś pewna?
– Tak, jestem pewna. Nikt nie może mi pomóc.
– A czego właściwie szukasz?
– Zabrzmi to głupio.
– Nic, co dotyczy ciebie, nie może być głupie. Westchnęła, a potem
podeszła do stolika i przeciągnęła palcem po krawędzi muszelki.
– Sarah...?
Odsunęła na bok muszelkę i dotknęła fotografii w miejscu, w którym
znajdowała się twarz ojca. Gdy podniosła wzrok, z jej oczu ciekły łzy.
– Przed laty uważałam te rzeczy za najcenniejsze skarby. Kiedy
przyjechała ciotka Lorett i zabrała mnie do Nowego Orleanu, zupełnie o
nich zapomniałam. A teraz... teraz jest już za późno.
– Nigdy nie jest za późno na zmiany – powiedział ciepłym tonem.
– Nie chodzi o zmiany – odparła prawie szeptem. – Już jest po prostu za
późno. Zbyt długo zwlekałam z powrotem, a teraz znikła.
– Co znikło, słonko? Czego szukasz?
– Miłości... ale już jej nie ma. I nigdy nie powróci. Zabili ją, tak samo jak
zabili oboje moich rodziców.
Tony nie był w stanie dłużej patrzeć spokojnie na jej rozpacz.
– Chodź do mnie – szepnął czule i wziął ją w ramiona.
Wzdragała się, ale krótko. Musiała bowiem, choć na chwilę, oprzeć się
na kimś silnym. Kiedy Tony objął ją mocniej, zaczęła płakać. Najpierw
cichutko, a potem coraz głośniej i głośniej.
Słuchał z przykrością szlochu Sarah, ale wiedział, że wcześniej czy
później musiała się załamać. Nikt nie byłby w stanie tłumić w sobie tak
wielkiego gniewu. Przyciągnął ją bliżej, oparł policzek na czubku jej głowy i
nagle pojął, że właśnie na taką chwilę czekał od dwudziestu lat, od dnia
pogrzebu Catherine Whitman. Mała Sarah, blada jak ściana, stała wówczas
nad grobem matki, nawet nie próbując powstrzymać łez.
Tony pragnął podejść i ukoić ból nieszczęsnej dziewczynki, ale nie
zrobił tego. Odszedł przekonany, że nadejdzie dzień, w którym będzie mógł
przekazać jej wyrazy współczucia. Zwlekał i zwlekał, aż nagle pewnego
dnia okazało się, że Sarah Whitman została wywieziona z Marmet. Przez
wszystkie minione lata obraz małej, zapłakanej dziewczynki i dojmujące
poczucie winy ani na chwilę nie opuściły jego myśli.
Mimo że teraz trzymał Sarah w objęciach, okazał się tak samo bezsilny,
jak wiele lat temu. Pragnął, by poczuła się lepiej, nie miał jednak
najmniejszego pojęcia, jak to sprawić.
Po jakimś czasie Sarah wysunęła się z objęć Tony'ego. Podał jej
chusteczkę i cofnął się niechętnie.
– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam – wymamrotała, wycierając łzy. –
Przepraszam.
– Boże, Sarah... nie wolno ci mówić takich rzeczy. Nie przepraszaj.
Zaskoczył ją gniew przebijający w głosie Tony'ego. Westchnęła.
– Anthony Jamesie DeMarco... – zaczęła powoli swoją myśl.
– O co chodzi? – warknął.
– Myślę, że powinnam wreszcie zdobyć się na słowa podzięki. Za to, że
postanowiłeś mi pomóc. Poświęciłeś swój czas i ofiarowałeś dach nad
głową. Przede wszystkim jednak dziękuję ci za to, że kochałeś mego ojca.
Wierzchem dłoni dotknął policzka Sarah.
– Nie ma za co.
– A co do zupy... – zaczęła.
Chciała jak najszybciej położyć kres niezręcznej sytuacji. Należało
wrócić do normalności, a przede wszystkim – zachować odpowiedni
dystans.
– Co do zupy – jak echo powtórzył Tony, uśmiechając się blado. –
Jestem pewny, że jako właścicielka restauracji i znawczyni sztuki kulinarnej
docenisz dobre jedzenie. Chodź ze mną. Przekonasz się, jak doskonale
otwieram puszki.
– Sądzę, że wiele innych rzeczy też robisz doskonale – powiedziała
Sarah.
Zanim zdołał poprosić ją o rozwinięcie tego tematu, opuściła pokój i
skierowała się do kuchni, zwabiona zapachem pomidorowej zupy i tostów z
serem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Deszcz, który padał przez cały dzień, wieczorem zmienił się w śnieg.
Sarah była zachwycona zimowym pejzażem, niestety, puszyste płatki,
ogromne i mokre, znikały po zetknięciu z ziemią.
Biorąc fascynację Sarah za niepokój, Tony postanowił podtrzymać ją na
duchu.
– Nie przejmuj się, śnieg nas nie zasypie.
– Och, wcale się o to nie martwię – odparła. – Ja po prostu od lat nie
widziałam śniegu.
– Naprawdę? Jak to możliwe?
– Ciocia Lorett nie lubiła wyjeżdżać z Nowego Orleanu, a ja nie
chciałam zostawiać jej samej. – Sarah wzruszyła ramionami. – Lorett to
przecież cała moja rodzina.
Tony wyczuł jednak, że istniała jeszcze jakaś przyczyna, o której Sarah
nie chciała mówić. Dopiero teraz uprzytomnił sobie, że dotąd ani razu nie
wspomniała o żadnym przyjacielu. Był właściwie zadowolony, oznaczało to
bowiem, że między nim a Sarah nie stał żaden mężczyzna.
Podszedł bliżej i niby od niechcenia dotknął trzeciego palca jej lewej
ręki.
– Widzę, że nie nosisz pierścionka ani obrączki.
– Przestałam.
– Byłaś mężatką?
– Prawie – odparła krótko.
– Prawie?
– Nakryłam narzeczonego w łóżku z kobietą, którą uważałam za swoją
przyjaciółkę.
– Och. To paskudne przeżycie – łagodnym tonem oświadczył Tony. – I
co zrobiłaś?
– Nie zamordowałam żadnego z nich, ale zerwałam z nimi wszelkie
stosunki. Skupiłam całą uwagę i energię na „Ma Chere". Tak nazywa się
moja restauracja. I powinnam podziękować niedoszłemu mężowi i dawnej
przyjaciółce za odniesiony sukces.
– Czy potem był ktoś inny? – indagował Tony.
Sarah zaprzeczyła ruchem głowy, a potem odwróciła wzrok, by ukryć
emocje. Nie, w jej życiu nie było potem nikogo. Aż do tej pory.
Brzydko jest cieszyć się cudzym nieszczęściem, jednak Tony odczuł
satysfakcję i zadowolenie. Skoro Sarah nie jest z nikim związana, trzeba
postępować z rozmysłem, by jej nie spłoszyć.
– To wielkie szczęście, że miałaś ciotkę.
– Tak. Stałam się jej córką.
Tony wyczuł, że Sarah coś ukrywa.
– Ale miałaś jakieś kłopoty? – zaryzykował pytanie. Zasępiła się.
– Kiedy przed laty Lorett przyjechała do Mar-met, żeby mnie zabrać,
była właściwie obcą osobą, ledwie zapamiętaną z kilku naszych wizyt w
Nowym Orleanie. Może byłoby lepiej, gdybym w ogóle nie pamiętała
własnej matki... Całe lata zajęło mi nabranie pewności, że kiedy wrócę ze
szkoły do domu, ciocia będzie na mnie czekała... Poza tym istniał jeszcze
inny problem. Byłam osobą spoza kręgu jej przyjaciół i rodziny. – Na
twarzy Sarah ukazał się blady uśmiech. – Biała dziewczynka w murzyńskiej
społeczności Południa... Tych ludzi spotkało i nadal spotyka wiele
niesprawiedliwości. Tolerowali mnie tylko ze względu na Lorett. Upłynęło
sporo czasu, zanim zostałam w pełni zaakceptowana.
– A jak jest obecnie? – zapytał Tony.
– Nadal jestem uważana za białą dziewczynę, którą Lorett Boudreaux
wzięła swego czasu na wychowanie, ale wszyscy mnie polubili, zresztą ze
wzajemnością. – Sarah westchnęła. – W każdym razie kiedy otworzyłam
restaurację, w oczach rodziny i znajomych cioci zdobyłam dodatkowy
punkt. » – Dlaczego? – chciał wiedzieć Tony.
– Bo serwuję piekielnie dobre gumbo. I cenią sobie mój wspaniały
kukurydziany chleb. A ponadto wiedzą, że gdyby choć raz spróbowali
potraktować mnie źle, Lorett rzuciłaby na nich urok.
Tony parsknął śmiechem. Ujrzawszy jednak, że Sarah zachowuje
powagę, spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Chyba żartowałaś.
– Ani trochę – odrzekła. – Za młodu ciocia Lorett parała się magią.
Przysięga, że już dawno temu porzuciła te praktyki, ale nadal ma trzecie
oko.
– Co to oznacza?
– W Nowym Orleanie mówi się tak o ludziach, którzy są jasnowidzami.
– Przed taką ciotką nie sposób coś ukryć.
– Żebyś wiedział. – Sarah nagle zadrżała. – Przepraszam cię na chwilę.
Pójdę po sweter.
– Poczekaj. – Tony podbiegł do szafy i wyjął pulower. – Weź, a ja
dorzucę drew do ognia.
W swetrze od razu zrobiło się jej cieplej. Podeszła za Tonym do
kominka. Rozsiadła się wygodnie w dużym, miękkim fotelu.
W kominku trysnął w górę snop iskier. Tony odsunął się od gorącego
paleniska i odwrócił w stronę Sarah.
– Masz ochotę na gorącą czekoladę? – zapytał.
– Dobry pomysł – uznała Sarah. – Szybko nas rozgrzeje.
Zaczęła podnosić się z miejsca, ale Tony zaprotestował.
– Zostaw to mnie. Posiedź przy kominku. Szybko wrócę. – Wręczył
Sarah pilota. – Może uda ci się znaleźć coś ciekawego w telewizji.
W gruncie rzeczy była zadowolona, że może leniuchować.
– Dziękuję, ale nie jestem przyzwyczajona, by ktoś mnie obsługiwał.
Tony pogłaskał Sarah po głowie, jakby była dzieckiem.
– Niedługo wrócę.
Patrzyła za odchodzącym, przyznając z niechęcią, że Tony porusza się
zwinnie i wygląda bardzo atrakcyjnie. Odruchowo dotknęła miejsca na
głowie, na którym przed chwilą spoczywała jego dłoń. Było gorące.
Westchnęła, odchyliła się w fotelu i zamknęła oczy. Sweter, który miała na
sobie, był przesycony zapachem Tony'ego...
Otrząsnęła się z dziwacznych myśli. Nękały ją, ponieważ od dłuższego
czasu była zmęczona i nadpobudliwa. Owszem, Tony był miły, ale przyszedł
jej z pomocą jedynie dlatego, że chciał spłacić dług wobec jej ojca.
Wrócił po kilku minutach. Usłyszała jego kroki i niechętnie otworzyła
oczy. Tony niósł tacę z filiżankami pełnymi gorącej czekolady i talerzem
kruchych ciasteczek.
Sarah zaczęła się zastanawiać, czy Tony wie, jak bardzo jest atrakcyjny.
Szybko jednak uznała, że musi być tego w pełni świadomy. Chętnie
dowiedziałaby się, czy w Chicago jest z kimś związany na stałe, ale nie
wypadało o to zapytać. Takie pytanie kobieta może zadać mężczyźnie tylko
wtedy, kiedy myśli o bliższej znajomości. A ona powinna się teraz skupić
wyłącznie na wykryciu zabójcy ojca.
Tony postawił tacę na niskim stoliku.
– Mam nadzieję, że lubisz herbatniki imbirowe. To wszystko, co mam w
domu – oznajmił.
– Lubię. Szczerze powiedziawszy, najbardziej ze wszystkich ciasteczek.
– Ja też bardzo je lubię – przyznał z rozbrajającym uśmiechem.
Wręczył Sarah filiżankę z czekoladą, a na serwetce położył dwa
herbatniki. Zachowywał się sympatycznie, jak stary przyjaciel. Sarah uznała,
że dopóki Tony nie spróbuje posunąć się dalej, dopóty nic jej nie grozi.
Tego wieczoru wreszcie poczuła się bezpieczna, przestała ją dręczyć
samotność. Tony DeMarco był ostatnią osobą, jaką spodziewała się tutaj
zastać. Jednak jego towarzystwo wpływało na nią dodatnio. Podtrzymywał
ją na duchu i dodawał sił.
Sarah zwinęła się w kłębek i naciągnęła kołdrę na ramiona.
Schronienie, które zaofiarował jej Tony, okazało się prawdziwym darem
losu. Na zewnątrz przybywało śniegu. O ściany budynku uderzały silne
porywy wiatru. Co pewien czas gałęzie łomotały w okna, ale Sarah nie
zwracała uwagi na żadne odgłosy.
Ocknęła się tuż przed świtem. Przerażona, walcząc o oddech. Śniła, że
znajdowała się głęboko pod wodą, próbując wydostać się na powierzchnię.
Płynęła i płynęła, ale mimo wysiłków miała wokół siebie tylko czarną,
gładką jak lustro otchłań. Postanowiła pogodzić się z tym, co nieuniknione...
I właśnie wtedy się obudziła. – Boże! – jęknęła, zrzucając kołdrę.
Opuściła nogi i dotknęła stopami zimnej podłogi. Naciągnęła szybko
wełniane skarpetki i pobiegła do łazienki. Wróciła po kilku minutach i
tęsknym wzrokiem popatrzyła na łóżko. Wiedziała jednak, że po takich
koszmarach nie ma szans na dalszy spokojny sen. Włożyła szlafrok i
podeszła do okna, by sprawdzić, czy nadal pada śnieg. Nie padał, a w
dodatku wszystko stopniało.
W panujących ciemnościach nie była w stanie dostrzec jeziora.
Wiedziała jednak, że jest w pobliżu, okolone drzewami i ogólnie dostępne
dzięki prowadzącym doń drogom. Przyszły jej na myśl wszystkie lata, przez
które w tej ponurej topieli spoczywało ciało ojca.
Właśnie zamierzała odejść od okna, gdy nagle zauważyła za szybą jakiś
ruch. Spojrzała uważniej, lecz nic nie dostrzegła.
Ubrawszy się szybko, wyszła z pokoju. W domu panowała cisza.
Zadowolona, że Tony jeszcze śpi, poszła do kuchni. Jeśli znajdzie
odpowiednie składniki, przygotuje dobre śniadanie, na modłę
nowoorleańską.
Tony budził się powoli. Przeciągnął się jak kot. Potem podłożył ręce pod
głowę i zapatrzył się w sufit. Przez szpary w zasłonach do pokoju przenikały
pierwsze promienie słońca. Gdy tylko zamknął oczy, natychmiast pomyślał
o śpiącej w pobliżu kobiecie.
Sarah Jane Whitman.
Z pozoru zwykłe imiona i nazwisko, lecz w noszącej je osobie nie było
nic zwyczajnego. Zgrabna, gibka i ponętna. Ż oczyma, które mówiły: idź do
diabła. I kaskadą ciemnych włosów okalających twarz oraz krągłymi
biodrami, którymi tak zmysłowo kręciła przy każdym kroku... Był to dar
natury, z którego nie zdawała sobie sprawy, a który przykuwał męską
uwagę.
Poczuł przypływ pożądania. Jęknął cicho i poczłapał pod prysznic.
Kiedy po jakimś czasie opuścił sypialnię, uzmysłowił sobie, że Sarah już nie
śpi. Smakowite zapachy i ciche odgłosy dochodzące z kuchni pozwalały się
domyślać, że wkrótce czeka go śniadanie.
Dopiero zdejmując z ognia blachę upieczonych biszkoptów, Sarah
zorientowała się, że nie jest w kuchni sama. Odwróciła się i ujrzała
Tony'ego. Oparty o framugę drzwi, stał z rękoma skrzyżowanymi na
piersiach.
– Od kiedy tu sterczysz? – spytała niezbyt elegancko.
Uśmiechnął się lekko. Już zdążył się przekonać, że Sarah nie lubi być
zaskakiwana.
– Też miło mi, że cię widzę – oznajmił z lekką drwiną w głosie. – Dzień
dobry. – Pociągnął nosem. – Coś wspaniale pachnie.
Sarah westchnęła z rezygnacją, sięgnęła po ścierkę i wytarła ręce.
– Przepraszam, nie chciałam być niegrzeczna. Chyba nie masz mi za złe,
że panoszę się w twojej kuchni.
Z szerokim uśmiechem na twarzy Tony ruszył w stronę dzbanka z kawą.
– Miałbym się gniewać? – zdziwił się. – Kobieto, czyżbyś była niespełna
rozumu? Czy twoim zdaniem istnieje na świecie choć jeden mężczyzna,
który reaguje gniewem na próbę nakarmienia go?
Kiedy Sarah roześmiała się, Tony odwrócił się gwałtownie i utkwił w
niej twarde spojrzenie.
Z wrażenia straciła oddech, bo zmienił się w jednej chwili. Już nie miał
ochoty na żarty, tylko na coś zupełnie innego...
Poczuła ogarniający ją ogień. Odwróciła wzrok i zaczęła wbijać jajka do
miski. Zastanawiała się równocześnie, co powinna zrobić, jeśli Tony
przejdzie od myśli do czynów.
Z reakcji Sarah zorientował się, że dostrzegła w jego wzroku pożądanie.
Zasępił się, sfrustrowany zaistniałą sytuacją. Kiedy naszła go ochota, nigdy
nie odmawiał sobie przyjemności pójścia z kobietą do łóżka. Jednak Sarah
nie była jakąś tam kobietą, a po drugie, dramatyczne okoliczności, jakie
chwilowo ich połączyły, w żadnym wypadku nie nastrajały do
romantycznych uniesień.
Tony'ego bardzo zaskoczył śmiech Sarah. Taki niespodziewany,
dźwięczny, wesoły, pełen życia. Zapragnął usłyszeć go ponownie. A już po
chwili uświadomił sobie, że uczucia, jakie obudziła w nim Sarah Whitman,
są dla niego czymś zupełnie nowym i dotąd nieznanym.
– Jesteś bardzo głodny? – zapytała.
Tak głodny, że schrupałbym cię całą, pomyślał. Popatrzył na jajko w
rękach Sarah i udał, że się głęboko zastanawia.
– S ądzę, że to trójjajeczny poranek – oświadczył po chwili z poważną
miną. Skinęła głową i rozbiła następne jajko.
– Nie masz w domu żadnych płatków – powiedziała opryskliwie.
– Czego?
– Płatków.
– Nie mam, bo nie lubię – odparł Tony, nalewając sobie kawy.
– W Nowym Orleanie bez płatków nie ma śniadania.
Odwrócił się w stronę Sarah, popatrzył na nią sponad brzegu swego
kubka, po czym wymamrotał z niechęcią:
– Całkiem możliwe, ale na szczęście teraz jesteśmy w Maine.
Stłumiła uśmiech. Do rozmieszanych jajek dodała kawałki kiełbasy i
drobno posiekane warzywa, a potem całą zawartość miski przelała do
dużego rondla.
– Co robisz? – zainteresował się Tony.
– Taki specjalny omlet, na pewno ci zasmakuje.
– Och, z całą pewnością.
Sarah nie podniosła oczu, wolała skoncentrować się na przygotowaniu
śniadania. Po chwili postawiła danie na stół.
– Ś niadanie gotowe – oznajmiła. – Ciocia Lorett dodałaby jeszcze:
„siadaj i jedz, bo jak nie, to oddam wszystko świniom".
Po słowach Sarah odprężyli się oboje. Siadając do stołu, Tony
uśmiechnął się lekko.
– Czy ty i twoja ciotka hodujecie świnie? – zapytał. Sarah uniosła brwi.
– Jasne, że nie.
– Przepraszam – mruknął i ze skruszoną miną spojrzał na stojący przed
nim talerz.
– Tylko kury. Na nich ciocia nie ma zwyczaju praktykować czarnej
magii.
Tony zaczął się śmiać, lecz po chwili zorientował się ze zdziwieniem, że
Sarah wcale nie żartuje.
– Mówiłaś serio? – spytał.
– Lepiej zajmij się już jedzeniem – poradziła Sarah.
Po brzydkim dniu nastąpił pogodny ranek, zwiastujący ładną pogodę. Na
jasnym, czystym niebie było widać kilka chmur, które wyglądały jak
rozczapierzone kłębki waty. Niewiedza, co naprawdę przydarzyło się ojcu, i
stałe napięcie osłabiły znacznie odporność psychiczną Sarah. Rano
zadzwoniła do szeryfa, jednak dowiedziała się tylko tyle, że wyszedł z biura
i wróci dopiero przed wieczorem. Poczuła się rozczarowana i zmęczona.
Po śniadaniu Tony przeszedł do biblioteki, aby załatwić kilka
służbowych telefonów, natomiast Sarah zadzwoniła do Nowego Orleanu.
Usłyszała, że nie dzieje się nic złego, a w restauracji, mimo nieobecności
właścicielki, wszystko chodzi jak w zegarku.
Sama nie wiedziała, czy cieszyć się tym faktem, czy raczej martwić.
Potem próbowała dodzwonić się do Lorett, lecz bezskutecznie. Z
westchnieniem odwiesiła słuchawkę, nie po raz pierwszy żałując, że nie
udało się jej namówić ciotki na zainstalowanie automatycznej sekretarki.
Tak więc pozostawało teraz tylko czekanie, jednak Sarah nigdy nie
należała do cierpliwych osób. Podeszła do okna i spojrzała na drzewa
okalające dziedziniec. Wspaniałe jesienne barwy liści wydawały się nieco
bledsze i mniej jaskrawe niż poprzedniego dnia. Sarah uznała, że takie
postrzegania świata jest wynikiem jej pogarszającego się nastroju.
Dostrzegła jezioro, tu i ówdzie prześwitujące wśród drzew. Promienie
porannego słońca ślizgały się wesoło po powierzchni, maskując sekrety,
które skrywała ponura topiel.
Po dłuższej chwili odeszła od okna i odszukała w szafie swój płaszcz.
Powietrze było ostre i rześkie, wprost zachęcało do spaceru. Sarah
postawiła kołnierz, wsunęła dłonie do kieszeni płaszcza i rozpoczęła
przechadzkę po terenie okalającym dom. Zatrzymała się przy kwiatowym
klombie i nachyliła, aby wyrwać garść zielska. Rzuciła je na ziemię, wytarła
ręce o dżinsy i poszła dalej. Wkrótce ujrzała przed sobą małą drewnianą
ławkę, którą obudowano pień potężnego drzewa. Postanowiła, że wracając
ze spaceru, posiedzi tu przez chwilę.
Dwukrotnie przystawała, odwracała się i pod różnym kątem spoglądała
na dom, za każdym razem podziwiając zarówno architekturę budynku, jak i
okalający go krajobraz. Dom wtapiał się doskonale w pejzaż, jakby był jego
naturalną częścią.
Sarah znów przyszedł na myśl Tony. Nadal nie potrafiła zrozumieć,
dlaczego właśnie tutaj zbudował sobie to schronienie przed światem.
Zastanawiała się, czym jeszcze ją zaskoczy.
Gdy tak przyglądała się budynkowi, na wysokości jej oczu przeleciał
jakiś ptak. Przypomniała sobie duży, ruchomy cień, który poprzedniego
wieczoru dostrzegła po ciemku za oknem. Zastanawiała się, czy był to
niedźwiedź, czy może łoś. Postanowiła odnaleźć ślady pozostawione przez
zwierzynę. Ruszyła przed siebie, od czasu do czasu spoglądając pod nogi.
Nagle ujrzała przed sobą coś zadziwiającego. Na ten widok mocniej
zabiło jej serce. Zatrzymała się i przez dłuższą chwilę wpatrywała w pięć
wyraźnych śladów po butach, odciśniętych mocno w mokrym, gliniastym
podłożu.
Odwróciła się i popatrzyła na dom. Z tego miejsca było doskonale widać
okna jej pokoju. Zaczęła wycofywać się, odchodząc od śladów, tak jakby
sama ich obecność stanowiła zagrożenie. Odetchnęła nerwowo, a potem
skupiła uwagę na pobliskich drzewach. Próbowała wziąć się w garść i
zlekceważyć dostrzeżone ślady. Pewnie zostawił je jakiś myśliwy albo ktoś
z okolicznych mieszkańców, wybierając tędy drogę na skróty.
Stojąc na skraju posiadłości, Sarah czuła się jednak coraz bardziej
niepewnie. Zawróciła w stronę domu. Szła szybciej i szybciej, a pod koniec
zaczęła biec. Zadyszana dopadła schodów prowadzących na werandę.
– Czy coś się stało?
Poczuwszy na ramionach dłonie Tony'ego, aż zachłysnęła się z wrażenia.
– Ale mnie wystraszyłeś!
– Biegłaś.
Spojrzała odruchowo przez ramię w stronę miejsca, w którym znalazła
ślady butów, i przez chwilę zastanawiała się, czy powiedzieć o nich
Tony'emu. Nie, jeszcze gotów ją wziąć za zastraszoną i bezradną kobietę,
choć ona się za taką nie uważała. Po namyśle postanowiła przemilczeć
swoje odkrycie.
– Potrzebowałam trochę ruchu – odparła wymijająco.
Odepchnęła Tony'ego i ruszyła po schodach w stronę drzwi
prowadzących do kuchni. Niemile zaskoczony dziwnym zachowaniem
Sarah, zwłaszcza zaś jej szybkim odejściem, rzucił okiem na miejsce na
tarasie, w którym niedawno stała. Chwilę wcześniej widział ją z okna i
zastanawiał się, czemu najpierw przez dłuższy czas przygląda się domowi, a
potem raźnym krokiem rusza przed siebie, w stronę drzew, co jakiś czas
spoglądając uważnie pod nogi.
Widział też, jak chwilę później Sarah odwróciła się błyskawicznie i
zawróciła szybko w stronę domu. Wpadł w panikę, kiedy zaczęła biec. A
teraz, jak gdyby nigdy nic, strząsnęła z ramion jego ręce, udając, że nic się
nie stało.
A j ednak coś musiało j ą przestraszyć...
Gdy doszedł do miejsca, w którym przedtem przystanęła, zaczął
rozglądać się wokoło. W pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na ślady butów
widoczne na mokrej ziemi. Dopiero potem uzmysłowił sobie, że są zbyt
duże, aby mogły należeć do Sarah.
Podniósł głowę i spojrzał wprost w okna pokoju na piętrze. Ze
zdziwieniem skonstatował, że znajduje się w idealnym punkcie
obserwacyjnym. Stąd było doskonale widać pokój Sarah.
Tony'emu zjeżyły się włosy na głowie. Wyczuwał przez skórę, że ktoś
śledzi wszystkie jego ruchy. Obrócił się ku drzewom, ale nie dostrzegł nic
podejrzanego. Spojrzał w stronę jeziora i uprzytomnił sobie, że Sarah
przyjechała do Marmet nie tylko po to, by pochować ojca, lecz także po to,
aby przywrócić mu dobre imię.
Zamierzała odnaleźć mordercę.
Poczuł bolesny ucisk w żołądku. Po raz pierwszy dotarło do niego, że
Sarah grozi poważne niebezpieczeństwo. Jeśli zabójca Franklina Whitmana
przebywa nadal w Marmet, zapewne zrobi wszystko, aby ją raz na zawsze
uciszyć.
Odszedł od śladów i zawrócił do domu. Postanowił, że zmusi Sarah do
wyjawienia tego, co usiłowała przed nim zataić.
A potem sam skontaktuje się z policją.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
– Sarah!
Aczkolwiek nie miała żadnych podstaw do podejrzeń, że ktoś chce
wyrządzić jej krzywdę, Sarah była niezwykle poruszona odkryciem śladów
jakiegoś intruza. Ktoś węszył wokół domu i obserwował okna zajmowanego
przez nią pokoju. Czyżby ktoś ją śledził?
Gdy usłyszała wołanie Tony'ego, podskoczyła nerwowo i podświadomie
przyjęła pozycję obronną.
– Czemu nic mi nie powiedziałaś? – zapytał oskarżycielskim tonem.
Skuliła się, j akby j ą uderzył.
– Nie mam pojęcia, o czym...
– Mów prawdę! Do diabła, nie wolno ci mnie okłamywać! Przecież nie
jestem twoim wrogiem.
Uniosła hardo podbródek i spojrzała Tony'emu prosto w oczy.
– Odsuń się – poleciła ostrym tonem. – Za blisko stoisz. Cofnął się, ale
tylko o krok.
– Czekam na wyjaśnienie – warknął.
– Nie było o czym mówić – odparła.
– A może pozwolisz łaskawie, bym sam to ocenił – wycedził przez zęby.
– Obudziłam się bardzo wcześnie, jeszcze przed świtem, i chciałam się
przekonać, czy nadal pada śnieg. Wyglądając przez okno, ujrzałam jakiś
przesuwający się cień. Wówczas nie zwróciłam na to większej uwagi.
Przypomniałam sobie o tym później, kiedy wyszłam na spacer.
Sarah nerwowo obciągnęła rękawy swetra. Podniosła wzrok i zobaczyła
przed sobą nieruchomą, pozbawioną wszelkiego wyrazu twarz Tony'ego.
Westchnęła i mówiła dalej:
– Przyszło mi wtedy na myśl, że jeśli dam radę odszukać miejsce, w
którym widziałam ten przesuwający się cień, to może znajdę ślady
niedźwiedzia lub łosia. Byłam po prostu ciekawa, rozumiesz?
– Nie były to jednak ślady zwierzęcia, mam rację? – zapytał
spokojniejszym tonem.
– Ale nie musiały oznaczać niczego złego. Pewnie pozostawił je jakiś
myśliwy lub ktoś z miejscowych.
Sarah spojrzała na Tony'ego, czekając na potwierdzenie swych
przypuszczeń. Bezskutecznie, bo indagował dalej.
– Naprawdę sądzisz, że był to myśliwy? Zawahała się, a potem
wzruszyła ramionami.
– Nie jestem pewna.
– Podobnie jak ja – uznał Tony. – Czy jest jeszcze coś, co przede mną
ukrywasz?
– Nie.
– Wobec tego jedźmy.
– Dokąd?
– Do szeryfa.
– Nie ma go – oznajmiła Sarah. – Podobno wyjechał z Marmet.
– Skąd wiesz? – zapytał Tony.
– Dzwoniłam zaraz po śniadaniu i usłyszałam, że nie będzie go w biurze
aż do późnego popołudnia.
– Może wrócić wcześniej – oznajmił Tony. – Mamy do niego bardzo
pilną sprawę. Kiedy odwrócił się w stronę wyjścia, Sarah położyła mu dłoń
na ramieniu.
– Poczekaj...
– O co chodzi?
– Czy coś nam grozi? – spytała.
Nie wiedział, co powiedzieć, więc ją uścisnął.
– Nie mam zielonego pojęcia – przyznał szczerze. – Na pewno jednak
powinniśmy zachować ostrożność.
Kiedy Tony wziął Sarah w ramiona, od razu zesztywniała.
– To ja mam problem, nie ty.
– Ktoś niepowołany wszedł na teren mojej posiadłości, więc ja też mam
problem.
– Dobrze, ale nie denerwuj się za każdym razem, gdy chcesz, abym...
– Kiedy zechcę od ciebie czegoś więcej, na pewno cię o tym poinformuję
– oświadczył suchym tonem i wyszedł z pokoju.
Widziała, że jest bardzo zły, choć na zewnątrz zachowywał względny
spokój. Dopiero znacznie później wróciła myślami do kilku ostatnich słów
Tony'ego i do sposobu, w jaki je wypowiedział. Co miało oznaczać „kiedy
zechcę od ciebie czegoś więcej" Nie miała pojęcia, czy powinna się cieszyć,
czy raczej poczuć dotknięta.
Niespełna godzinę później przed drzwiami domu Tony'ego stanął
RonGallagher.
Dzwonek odezwał się w chwili, gdy Sarah nalewała do dzbanka świeżo
zaparzoną kawę. Usłyszała, jak Tony wita szeryfa. Minutę później obaj
stanęli w drzwiach kuchni.
– Dzień dobry pani.
Odwróciła się zdenerwowana. Miała przed sobą mężczyznę, którego
spotkała nad jeziorem Rag-staff w dniu przybycia do Marmet.
– Przyjechał szeryf Gallagher – oznajmił Tony. Sarah skinęła głową.
– Już się znamy. Czy są jakieś nowe wiadomości w sprawie mojego
ojca?
Roń Gallagher z żalem pokręcił głową. Zrobiłby wiele, aby na smutnej
twarzy Sarah Whitman zagościł choćby nikły uśmiech.
– Podobno dziś rano trochę się pani wystraszyła – powiedział.
– Nic podobnego – zaprzeczyła gwałtownie.
– To ja się wystraszyłem – poinformował szeryfa Tony. – Zaraz pokażę
panu te ślady. Proszę ze mną.
Zaskoczona Sarah zorientowała się, że została wykluczona z dalszej
rozmowy. Od chwili gdy znalazła się pod dachem Tony'ego, ani razu nie
potraktował jej niegrzecznie, jednak zawsze próbował postawić na swoim.
Ciekawa reakcji szeryfa na widok odkrytych przez nią śladów, Sarah
złapała płaszcz i wybiegła na tyły domu.
Już z tarasu spostrzegła klęczącego na ziemi Gallaghera. Czubkiem
palców dotykał wgłębień pozostawionych przez czyjeś buty. Podeszła bliżej
i zatrzymała się za plecami szeryfa.
– Kiedy zaczęło tu padać? – zapytał.
– Przed zmierzchem – oznajmiła Sarah. – Tak, przed zmierzchem –
powtórzyła dobitnie. – Pamiętam, bo stałam przy oknie i obserwowałam
marznący deszcz. Śniegu nie oglądałam całe lata. Padał nadal, gdy kładłam
się spać około jedenastej.
– Tony mówił, że dostrzegła pani coś z okna – powiedział szeryf.
– Tak, dzisiaj przed świtem. Obudziłam się wcześnie i chciałam
sprawdzić, czy jeszcze pada śnieg. – Sarah uśmiechnęła się lekko. –
Dostrzegłam coś dużego, poruszającego się między drzewami a domem.
Było zbyt ciemno, żeby rozróżnić kształty. Jak już mówiłam Tony'emu,
przypomniałam sobie o tym dopiero na spacerze. I właśnie wtedy odkryłam
te ślady.
– Pewnie nie warto przywiązywać do nich znaczenia – uznał Roń. – Na
wszelki wypadek rozejrzę się i sprawdzę, czy uda mi się odszukać je dalej,
wśród drzew, i ustalić, dokąd prowadzą. Proponuję, abyście wrócili teraz
oboje do domu. Zanim odjadę, dam wam znać.
– Idę z panem – oświadczył Tony.
– W porządku.
– Ma pan rację, twierdząc, że te ślady nie są istotne – wtrąciła się Sarah.
– Z pewnością nie mają ze mną nic wspólnego.
– Jestem innego zdania – oświadczył Roń Gallagher. – Do Marmet
przyjechał agent FBI. Zadaje wiele pytań dotyczących dnia, w którym
dwadzieścia lat temu został okradziony bank. Ludzie zaczęli o tym żywo
dyskutować, zajmować różne stanowiska. I właśnie w tym momencie w
mieście zjawia się pani i oświadcza, że zamierza odnaleźć zabójcę ojca. To
tak jakby włożyć kij w mrowisko. – Szeryf westchnął lekko. – Sam nie mam
pojęcia, kto zabił pani ojca i czy sprawca nadal przebywa w naszej okolicy,
ale jedno jest pewne. Powinna pani zachować ostrożność.
Sarah poczuła nagle, że robi się jej niedobrze. Ten koszmar wciągał ją
coraz głębiej, lecz ona nie zamierzała pójść na dno. Mieszkańcy tego miasta
zniesławili ją przed laty i zmusili do ucieczki. Był to pierwszy i zarazem
ostatni raz, nie dopuści, by to się powtórzyło.
– Znając ludzi z Marmet, rzeczywiście powinnam mieć się baczności –
wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Miała drżący głos, ale spojrzenie spokojne. Tony wyciągnął ku niej rękę,
jednak odwróciła się i odeszła.
– Pani Whitman jest przepełniona gniewem – uznał Roń Gallagher. –
Nie można jej winić. – Spojrzał w niebo, a potem na zegarek. – Powinniśmy
ruszać. Pozostały nam niepełne trzy godziny dobrego światła.
Tony odprowadził Sarah wzrokiem aż do samych drzwi budynku, a
potem podążył za szeryfem w głąb lasu.
Gdy tylko znalazła się w kuchni, odezwał się telefon. Biegnąc do
aparatu, zastanawiała się, czy powinna w ogóle podnosić słuchawkę. Pewnie
nie, bo wiadomość, z pewnością przeznaczoną dla Tony'ego, i tak
zarejestruje automatyczna sekretarka.
Zdziwiła się gdy usłyszała w słuchawce głos ciotki.
– Dziecko, bardzo cię proszę, natychmiast wracaj do domu – ostrym
tonem nakazała wychowanicy Lorett Boudreaux.
– Ciociu... czy stało się coś złego? Jesteś może chora?
– Tak, dziecko. Dzieje się coś złego. Jesteś w niewłaściwym miejscu.
Wracaj natychmiast do domu.
Sarah poczuła, jak jej ramiona pokrywa gęsia skórka. Zbyt dobrze znała
ten ton głosu Lorett, aby go lekceważyć.
– Ciociu, chciałabym wrócić, nie masz pojęcia, jak bardzo. Ale jeśli
wyjadę teraz z Marmet, nigdy nie otrząsnę się z przeszłości.
– Są tam ludzie, którzy chcą się ciebie pozbyć – poinformowała ciotka.
– Już o tym wiem.
– Oni są groźni.
Sarah poczuła bolesny ucisk w żołądku. A więc ślady męskich butów za
domem miały znaczenie. Ktoś ją obserwował. Przez chwilę wahała się, czy
nie dogonić szeryfa i Tony'ego i nie powiedzieć im o grożącym jej
niebezpieczeństwie. Nie, lepiej nie, musiałaby wówczas wyjaśnić, że
ostrzeżenia udzieliła jej osoba parająca się magią.
– Jeśli stąd wyjadę – powiedziała – pozwolę, by ci ludzie znów wygrali.
A poza tym muszą oddać mi szczątki ojca. To przecież główny powód, dla
którego tutaj przyjechałam.
– Wracaj natychmiast, moje dziecko – prosiła Lorett. – Nie zniosłabym
dwóch pochówków zamiast jednego.
Sarah zbierało się na płacz. W głosie ciotki słyszała strach, który odbijał
się echem w jej własnym sercu.
– Kocham cię, ciociu, ale muszę zostać w Marmet. Obiecuję, że będę
ostrożna.
– Wobec tego, Sarah Jane, zrób jedno. Zaufaj swojemu mężczyźnie. On
zaopiekuje się tobą. Zadba o twoje bezpieczeństwo.
– Ciociu, to nie jest mój mężczyzna. Sama potrafię o siebie zadbać.
– Nie tym razem. Niech Bóg ma cię w opiece, skarbie.
– Kocham cię – szepnęła Sarah, lecz ciotka już wcześniej przerwała
połączenie.
Sarah odłożyła słuchawkę, a potem przez chwilę zastanawiała się nad
słowami Lorett. A więc pobyt w Marmet okaże się jeszcze większym
koszmarem, niż się spodziewała. Co z tego? Przecież nie przyjechała tu na
wakacje. Ponadto uprzedzono ją o grożącym niebezpieczeństwie i dzięki
temu nie była zupełnie bezbronna.
W tym samym czasie obaj panowie przebywający poza domem doszli do
własnych, równie istotnych wniosków. Szeryf odnalazł miejsce, z którego
pod osłoną drzew jakiś człowiek obserwował dom. Z układu i głębokości
odcisków butów można było wywnioskować, że stał tutaj bardzo długo.
Najpierw podczas deszczu, a potem w rozmakającym śniegu. Niestety, woda
zdążyła zniszczyć ślady prowadzące do jego kryjówki, nie można więc było
ustalić, skąd przyszedł intruz. Odciski butów stały się widoczne dopiero na
skraju lasu.
– Ktoś przyszedł tu rozmyślnie, mam rację? – zapytał Tony. Szeryf
dotknął kabury przy pasie, a potem skinął głową.
– Tak sądzę – odparł. – Ktoś obserwował dom, ale to nie oznacza, że
stanowi też zagrożenie dla pani Whitman.
– Jak mam to rozumieć?
– Chodzi o pański dom – wyjaśnił szeryf. – To świetne miejsce na
spędzenie wakacji. Z daleka widać, że posiadłość należy do kogoś
zamożnego, kto rzadko tu bywa. Być może jakiś rabuś chciał rozpoznać
teren. A kiedy zobaczył, że w domu ktoś jest, wycofał się szybko.
Tony wsunął ręce do kieszeni. Z miejsca, w którym się znajdowali, było
widać dach domu. Za plecami miał jezioro. Panująca tam cisza wydała mu
się złowieszcza. Znacznie bardziej wolał to miejsce w lecie, kiedy na wodzie
panował ruch. Pływały łodzie, kąpali się ludzie. Teraz jednak, gdy tylko
spojrzał w tamtą stronę, od razu przychodził mu na myśl Franklin Whitman,
przez ponad dwadzieścia lat spoczywający na dnie jeziora.
– S ądzi pan, że ktoś zamierzał obrabować dom? – zapytał z
powątpiewaniem w głosie po dłuższej chwili milczenia.
– Istnieje taka możliwość.
– Fakt. – Tony kiwnął głową. – Ale co podpowiada panu intuicja? Szeryf
wzruszył ramionami.
– Od dwóch czy trzech lat nie mieliśmy w okolicy żadnych kradzieży.
Gdybym miał się zakładać, skłaniałbym się do stwierdzenia, że powodem
zjawienia się podglądacza stała się obecność pani Whitman. Nie musi to
jednak wcale oznaczać, że ktoś chce wyrządzić jej krzywdę. Ludzie są
ciekawscy, lubią wsadzać nos w cudze sprawy, a tutejsi mieszkańcy nie
odbiegają w tym względzie od normy. Przyjazd pani Whitman wywołał w
mieście duże poruszenie. Przed dwudziestu laty wyjechała z Marmet jako
mała dziewczynka, a dziś wróciła jako dojrzała kobieta, która ma do
spełnienia misję.
Tony spojrzał w górę. Na jeszcze dość jasnym niebie już była widoczna
Gwiazda Polarna.
– Wracam do domu – oznajmił szeryfowi. – Sarah za długo jest sama.
– Pójdę z panem. Pożegnam się z panią Whitman i ruszę w dalszą drogę.
Jeśli coś wpadnie panu do głowy, proszę się nie krępować i od razu do mnie
dzwonić.
– Jasne – odparł Tony i poprowadził szeryfa w stronę domu.
Podczas kolacji Sarah prawie nic nie mówiła. Odpowiadała tylko na
zadawane pytania i nic nie jedząc, dziobała zapamiętale widelcem kolejne
potrawy. Tony cieszył się z jej obecności pod własnym dachem. Uznał
jednak, że zamiast siedzieć przy stole z kobietą milczącą i spokojną, z
dwojga złego wolałby towarzystwo poirytowanej złośnicy i wojowniczki.
Długo nie wytrzymał. Postanowił sprowokować Sarah, zmusić do jakiejś
reakcji.
– Nie smakuje ci moja kuchnia? – zapytał.
– Chyba nie jestem głodna – oświadczyła, odkładając widelec.
– Gniewasz się na mnie?
– Nie. Oczywiście, że nie. Nie mam powodu. Jesteś dla mnie bardzo
miły.
Tony westchnął. Dla Sarah Whitman pragnął być kimś znacznie więcej
niż tylko miłym facetem.
– To co się stało? – pytał dalej.
– Dzwoniła ciotka Lorett.
– W domu wszystko w porządku?
– Ciotka poleciła mi natychmiast wracać. Oświadczyła, że nie jestem
tutaj bezpieczna. Tony poczuł ucisk w żołądku. Jeszcze miesiąc temu
śmiałby się z kogoś, kto traktuje serio przepowiednie jasnowidzów, ale teraz
sam już nie wiedział, w co wierzyć.
– Co odpowiedziałaś ciotce? – zapytał.
– A jak myślisz?
– Że nigdzie nie wyjedziesz. Sarah uniosła brwi, a na jej wargach ukazał
się lekki uśmiech.
– No, no... Chyba znasz mnie lepiej, niż sądziłam.
– Ale boisz się, prawda?
Po krótkim wahaniu skinęła głową.
– Trochę. Nie mam żadnego powodu, aby nie wierzyć słowom Lorett. Z
drugiej jednak strony wiem, że nie wolno mi uciekać. – Popatrzyła
Tony'emu prosto w oczy. – Rozumiesz?
– Chyba tak.
Na twarzy Sarah ponownie ukazał się blady uśmiech.
– Dopóki będę trzymała się blisko ciebie, dopóty nic mi się nie stanie.
Tak przynajmniej twierdzi ciotka Lorett.
– Jezu! – jęknął Tony, równocześnie usiłując przyjąć do wiadomości
fakt, że jasnowidząca dama mianowała go kimś w rodzaju obrońcy Sarah. –
A co się stanie, jeśli zawiodę?
– Och, nic szczególnego. Ciotka uwielbia rzucać urok i ma zawsze na
podorędziu pożyteczne klątwy. Nie martw się, rzadko kiedy działają dłużej
niż przez jedno pokolenie, najwyżej dwa. Może załatwić cię na cacy, ale
twoi potomkowie będą już chyba bezpieczni.
Tony zmierzył Sarah ostrym wzrokiem.
– Lubisz takie zabawy? – warknął rozeźlony.
– Jeśli chodzi o sprawy magii i sił nadprzyrodzonych, to jak na tak
bystrego i cwanego faceta jesteś stanowczo zbyt łatwowierny. – Sarah
uśmiechnęła się pod nosem.
– Moja babka była Sycylijką – poinformował. – W naszej rodzinie krąży
legenda, że rzuciła klątwę na mężczyznę, który oszukał jej męża na dużą
sumę pieniędzy.
– I co stało się z tym człowiekiem?
– A więc... podobno rzuciła klątwę na jego... męskość. Nigdy więcej nie
był już zdolny do... hmm...
– Mów prosto z mostu – zażądała Sarah.
– Wedle życzenia. Klątwa sprawiła, że już nigdy mu nie stanął.
– Och, to okropne. Co było potem?
– Nie mam pojęcia. Wszystko działo się jeszcze przed moim
urodzeniem. W każdym razie gdy dorastałem, nie było w sąsiedztwie
nikogo, kto nosiłby nazwisko tego człowieka, a zatem jego ród pewnie
wymarł.
Sarah prychnęła lekceważąco.
– Pewnie jego potomkowie opuścili okolicę. Na miejscu tego faceta
wyniosłabym się na drugi koniec świata – stwierdziła.
– Masz zapewne rację. Jednak ta opowieść tłumaczy, dlaczego nie
traktuję lekceważąco magii i różnych guseł. – Nachylił się nad stołem i ujął
dłoń Sarah. – Zadbam o ciebie, dziewczyno, choć wiem, że dałabyś sobie
radę i beze mnie. Zadbam, bo jest mi to potrzebne do szczęścia. Jasne?
Uważnie przyjrzała się Tony'emu. Dostrzegła, że jest przejęty. Nie
wiedzieć czemu ona sama odczuła lekkie rozczarowanie.
– Tak. Oczywiście. Chcesz spłacić dług zaciągnięty u mojego ojca.
Doceniam ten gest. W jednej chwili z twarzy Tony'ego zniknął uśmiech.
– Nie chodzi tylko o twojego ojca, dobrze o tym wiesz. Chyba że nie
jesteś aż tak bystra, jak mi się wydawało – dodał suchym tonem.
Zaraz potem podniósł się zza stołu i zaczął odnosić do zlewu brudne
naczynia, natomiast Sarah powróciła myślami do intruza, który ją
prawdopodobnie śledził.
– Minęło dwadzieścia lat, a ty nadal błąkasz się wśród żywych. Do
diabła, Franklinie Whitmanie, czemu ponownie zakłócasz mój spokój?
Dlaczego nie pozwolisz, by o tobie zapomniano?
Mrucząc cały czas pod nosem, morderca ojca Sarah zmywał z podłogi
ślady naniesionego błota i analizował ostatnie wydarzenia.
Źle się stało, że odnaleziono ciało dawnego wiceprezesa banku, bo to
oznaczało wznowienie policyjnego śledztwa. W dodatku córka Franklina
Whitmana rozgłaszała na prawo i lewo, że nie spocznie, dopóki zabójca nie
zostanie wykryty i sprawiedliwie osądzony.
Gdyby nie pojawiła się w Marmet, wkrótce zamknięto by dochodzenie.
Z braku dowodów. Teraz jednak nie było wiadomo, jak dalej potoczą się
sprawy.
Człowiek winien śmierci Franklina Whitmana podniósł się z klęczek.
Krytycznym okiem obejrzał umytą podłogę i uznał ją za czystą. Co za
szkoda, że Sarah Whitman nie udało mu się usunąć równie łatwo, jak tego
błota.
Od dwudziestu lat zabójca żył w prywatnym czyśćcu, a to zmieniłoby w
głaz najczulsze serce. Jednak morderca nie zatracił do reszty ludzkich uczuć
i mógłby darować życie córce Franklina Whitmana.
Jednak pod warunkiem, że Sarah zabierze ciało ojca i niezwłocznie
wyniesie się z Marmet. A jeśli nie... Sarah zginie, to już postanowione.
Roń Gallagher skończył się golić, zerknął w lustro, a potem usunął z
policzków resztki kremu, umył i wytarł twarz, a na koniec spryskał wodą
kolońską. Z zasady był pedantem, lecz dzisiaj dodatkowo zależało mu na
schludnym wyglądzie, spodziewał się bowiem wizyty Sarah Whitman.
Miała wpaść do biura, aby obejrzeć przedmioty znalezione przy ciele jej
ojca. Musiała dokonać oględzin, mimo że zapewne nie posunie to śledztwa
do przodu.
Staranniej niż zwykle uczesał i lekko polakierował włosy. Gdyby
współpracownicy wiedzieli, ile zadaje sobie trudu, aby dziś dobrze
wyglądać, pękaliby ze śmiechu. Prawda była taka, że Sarah Whitman
szalenie mu się podobała.
Wprawdzie zdawał sobie sprawę, że już zawsze będzie widziała w nim
jedynie niskiego mężczyznę w średnim wieku, kojarzącego się jej z
najkoszmarniejszymi chwilami życia, ale to nie wpływało na jego uczucia.
Zależało mu na aprobacie tej kobiety, jak również na tym, by mu wybaczyła.
Może wtedy przestałyby go dręczyć wyrzuty sumienia, że przed laty nawet
nie kiwnął palcem, kiedy tutejsi ludzie zatruwali życie małej Sarah i jej
matce.
Przygładził jeszcze raz niezbyt bujne włosy, zapiął pas, wsunął do
kabury służbowy rewolwer i opuścił dom.
Sarah ubierała się tak starannie, jakby szła na rozmowę kwalifikacyjną, a
nie do biura szeryfa. Musiała być silna, a już na pewno nie wolno jej wpaść
w histerię. Nie da takiej satysfakcji szacownym obywatelom tego miasta.
Wiedziała jednak, że czeka ją ciężka przeprawa. Oglądanie i dotykanie
przedmiotów znalezionych w skrzyni na dnie jeziora ożywi pamięć o ojcu,
powrócą upiory przeszłości.
Umalowała usta, odgarnęła włosy i uważnie obejrzała się w lustrze.
Czarne spodnie. Czarny golf. Czerwono-czarny żakiet. Strój prosty i w
dobrym guście, no i świadczący o pewności siebie noszącej go osoby.
Sarah odczuła satysfakcję, bo właśnie tak chciała wyglądać. Gdy
zakładała pantofle, do drzwi zapukał Tony.
– Już idę! – zawołała, chwytając pospiesznie płaszcz i torebkę.
– Ładnie wyglądasz – powiedział i ujął Sarah pod rękę.
– Czy wyglądam na osobę, która potrafi kopnąć kogoś w zadek? Tony
uśmiechnął się lekko.
– O, tak... co najmniej.
– A więc uważasz, że potrafię jeszcze coś więcej? O, jak miło.
– Oj, dziewczyno, nie kuś losu – mruknął. – Ruszajmy. Nie pozwólmy,
aby szeryf zbyt długo na nas czekał.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Gdy wjeżdżali do miasta, Sarah była piekielnie zdenerwowana. Myślała
bez przerwy o ostrzeżeniach ciotki. Czy pozostając w miejscu, w którym
była osobą niepożądaną, naprawdę narażała się na niepotrzebne ryzyko?
Zatrzymali się przed jednym ze skrzyżowań. Kiedy czekali na zmianę
świateł, zobaczyli, że ktoś macha do nich z pobliskiego dziedzińca.
– Kto to jest? – spytała Sarah, przypatrując się starszej kobiecie, która
zabrała się ponownie za grabienie liści.
– Pani Sheffield – odparł Tony. – Swego czasu była bibliotekarką.
Powinnaś ją rozpoznać.
Sarah usiłowała dopasować widzianą twarz do wysokiej, postawnej,
rudowłosej kobiety, jaką zapamiętała.
– Ale jest taka stara.
– Po twoim wyjeździe z Marmet czas nie stanął w miejscu –
przypomniał Tony. – Wszyscy stali się o dwadzieścia lat starsi. Przed kilku
laty zmarł mąż pani Sheffield. Bała się mieszkać sama, więc jakieś dwa lata
temu ściągnęła do miasta jedną ze swoich sióstr.
Zmieniły się światła i samochód ruszył w dalszą drogę. Jechali w
całkowitym milczeniu. Wreszcie znaleźli się przed biurem szeryfa i Tony
zaparkował samochód.
– Słuchaj... – zaczęła Sarah.
– Słucham.
– Powiedz, czy ja naprawdę walczę z wiatrakami?
Tony wyłączył silnik, wsunął kluczyki do kieszeni i odwrócił się w
stronę Sarah. Po raz pierwszy ujrzał na jej twarzy niepewność i strach.
– Co masz na myśli?
– Zadaję sobie pytanie, czy nie powinnam zadowolić się faktem, że
odnaleziono ciało ojca. Mogłabym pochować go obok matki i wracać do
domu – oznajmiła zgaszonym głosem.
– I nie łamać sobie głowy tym, z czyjej ręki zginął? O to ci chodzi? –
chciał wiedzieć Tony. Sarah wzruszyła ramionami.
– Bez przerwy o tym myślę – wyznała spokojnie. – Co ja sobie
właściwie wyobrażałam, oświadczając, że nie opuszczę Marmet, dopóki nie
przywrócę ojcu dobrego imienia? Na litość boską, przecież od tamtej pory
upłynęło aż dwadzieścia lat. Ludzie powyjeżdżali. Poumierali. Poginęły
wszelkie dowody i poszlaki. A ponadto kto powiedział, że morderca nadal
żyje? – Zgnębiona Sarah oparła się o drzwi wozu i zamknęła oczy. – że
morderca nadal żyje? – Zgnębiona Sarah oparła się o drzwi wozu i zamknęła
oczy. – Dobre chęci nie wystarczą...
Tony nachylił się i wziął Sarah za rękę.
– Sarah...
Nie chciała widzieć jego twarzy, a zwłaszcza malującego się w oczach
współczucia. Z obawy, że się załamie.
– Popatrz na mnie – poprosił. A kiedy westchnęła i podniosła głowę,
zapytał: – Powiedz prawdę, dlaczego przyjechałaś do Marmet?
– To oczywiste. Po zwłoki ojca.
– Oraz...?
Zamilkła na dłuższą chwilę. Tony czekał cierpliwie, nie poganiał jej.
Sarah popatrzyła przez szybę na pobliskie, tętniące życiem ulice i sklepy.
Niektóre z nich wydawały się znajome, podobnie zresztą jak twarze
przechodzących ludzi. Im dłużej przypatrywała się otoczeniu, tym lepiej
rozumiała, co próbował uzmysłowić jej Tony. Wreszcie odwróciła się od
okna.
– Byli w błędzie – stwierdziła.
– Kto? – zapytał Tony.
– Mieszkańcy tego miasta.
– Mylili się? Co do czego?
– Nie powinni tak podle nas traktować. Tony ze zrozumieniem skinął
głową.
– Masz rację, słonko. Nie powinni byli tak postępować. Zachowali się
obrzydliwie.
– Nie wiem, dlaczego, ale ci ludzie wywołali u mnie poczucie winy.
Byłam przekonana, że popełniłam jakiś haniebny uczynek i nie miałam
pojęcia, jak za niego odpokutować. Wiem, że to głupie, ale tak właśnie się
czułam. – Sarah odetchnęła głęboko i nie zdając sobie sprawy z tego, że
zaczyna drżeć jej głos, ciągnęła: – Żadne sukcesy, które od tamtej pory
odniosłam, nie były w stanie zetrzeć ze mnie tego hańbiącego piętna. Piętna,
które nosiłam jako córka Franklina Whitmana.
Tony słuchał w milczeniu.
Po chwili Sarah zaczęła mówić dalej:
– A kiedy dowiedziałam się po latach, że ojciec nie był złodziejem, za
jakiego wszyscy go uważali, znów poczułam się winna. Wcale nie okazałam
się lepsza niż pozostali mieszkańcy Marmet. Dlaczego tak łatwo uwierzyłam
w winę taty? Pewnie dlatego doszłam do wniosku, że jeśli przywrócę mu
dobre imię, uda mi się wreszcie uporać z przeszłością i odetchnąć z ulgą.
– Już to osiągnęłaś – stwierdził Tony.
– Chyba tak – przyznała Sarah. – Ale potrzebuję jeszcze jednego. Ci
ludzie muszą spojrzeć mi w twarz i przyznać, że się mylili. Nie mieli prawa
znęcać się ani nad moją matką, ani nade mną.
Wiem, to nie przywróci mi rodziców, ale tylko tyle mogę dla nich teraz
zrobić. – A więc chcesz się odegrać? – zapytał Tony. – Naprawdę zależy ci
na odwecie?
– Nie. Zależy mi na tym, aby obywatele tego miasta ponieśli zasłużoną
karę – odparła Sarah.
– Wobec tego na co jeszcze czekasz?
Słowa Tony'ego tak zaskoczyły Sarah, że przez chwilę nie była w stanie
nawet się poruszyć. Ze zdumieniem wpatrywała się w jego piękne,
inteligentne oczy. Zachęcały, aby mu zaufała. Tony mocno zaciskał szczęki,
jak zawsze, gdy był czymś bardzo poruszony.
– Na nic – odparła.
– Idziemy.
Wysiedli z samochodu i chwilę później wkroczyli do biura Rona
Gallaghera. Siedząca za biurkiem młoda kobieta podniosła wzrok.
– Moje nazwisko Whitman. Jestem umówiona z szeryfem – oznajmiła
Sarah. Sekretarka uśmiechnęła się i wyszła zza biurka.
– Dzień dobry. Miło znów cię widzieć – powiedziała ciepło.
– Czy my się znamy? – spytała Sarah, marszcząc czoło.
– Jestem Margaret Thomason. Chodziłyśmy do jednej klasy, siedziałam
trzy ławki przed tobą. Teraz noszę nazwisko Bishop. Wkrótce po skończeniu
szkoły średniej wyszłam za Barneya Bishopa. Ujęta bezpośredniością
rozmówczyni, Sarah odwzajemniła uśmiech.
– Cześć, Margaret – powitała sekretarkę szeryfa. – Pamiętam zarówno
ciebie, jak i Barneya. Margaret zachichotała po dziewczęcemu.
– Uwierz mi, ten chłopak zmienił się na lepsze.
– A więc przestał zabawiać się w plucie na odległość?
– O ile sobie przypominam, robił to tylko w szóstej lub siódmej klasie.
Kiedy zaczął interesować się dziewczętami.
– Normalna kolej rzeczy – stwierdził z uśmiechem Tony.
Sekretarka szeryfa popatrzyła z podziwem na wysokiego, przystojnego
mężczyznę towarzyszącego Sarah Whitman. Miała przed sobą legendarnego
Silka DeMarca. W mieście krążyły liczne opowieści o nic nie wartym
uliczniku, chłopaku pochodzącym z biednej rodziny, który wyrósł na
przyzwoitego człowieka i odniósł wielki sukces. Margaret znała
dziewczyny, które przed laty nawet nie spojrzały w stronę Silka, lecz teraz
oddałyby ostatniego dolara, byle tylko zaprosił je na randkę.
– Dzień dobry, Silk – Margaret ciepło przywitała gościa. – Od dawna nie
było cię w Marmet. – Mimo że stała się stateczną mężatką, mamą trójki
dzieci, poddała się od razu niezaprzeczalnemu urokowi tego mężczyzny.
Naszła ją nawet ochota, aby znów głośno zachichotać, ale szybko wzięła się
w garść.
– Czy jest szeryf? – spytała Sarah. Dopiero teraz sekretarka
przypomniała sobie powód wizyty Sarah i od razu spoważniała.
– Tak. Przepraszam, że zaczęłam mówić o sobie. Szef czeka na ciebie.
Chodź, zaprowadzę cię do niego.
Margaret zatrzymała się przed drzwiami na końcu holu, zapukała i po
chwili je otworzyła.
– Roń, przyszła Sarah Whitman.
Szeryf podniósł się żwawo z fotela, obszedł biurko i gestem zaprosił
gości do środka. Stojąc przed drzwiami, sekretarka dotknęła ramienia Sarah.
– Cieszę się, że mogłam znów cię zobaczyć – oznajmiła z serdecznym
uśmiechem. Sarah od razu poczuła się znacznie lepiej. Towarzyszące jej od
rana napięcie zaczęło powoli ustępować.
– Dziękuję, Margaret.
– Za co?
– Za miłe przyjęcie – wyjaśniła i weszła do gabinetu szeryfa.
Roń Gallagher oparł łokcie na blacie biurka i czekając, aż przybyli się
rozgoszczą, wyginał w palcach spinacze.
Gdy dostrzegł wymianę spojrzeń między Sarah a DeMarkiem, ciężko
westchnął. No tak, czas najwyższy pozbyć się złudzeń i wreszcie przestać
myśleć o tej pięknej kobiecie. Nie tylko był za stary i za niski, lecz także nie
dorastał jej do pięt. Brakowało mu klasy, jaką mogła poszczycić się Sarah
Whitman.
– Mam nadzieję – zaczął – że zapomniała już pani o wczorajszym
strachu i czuje się dobrze. Sarah wbiła w szeryfa chłodny wzrok.
– Już wczoraj wyjaśniłam, że nie tak łatwo mnie przestraszyć. Tak, czuję
się dobrze. Na tyle, na ile pozwalają na to okoliczności. A teraz chciałabym
zobaczyć przedmioty znalezione przy ciele ojca.
Roń Gallagher otworzył szufladę, wyciągnął dużą, brązową kopertę i
wysypał jej zawartość na blat biurka.
– Obawiam się, że zostało niewiele – oznajmił. – Dwadzieścia lat pod
wodą zrobiło swoje.
Sarah zacisnęła zęby, żeby nie powiedzieć czegoś, czego by potem
mogła żałować. Sięgnęła po najbliżej leżący przedmiot. Był to portfel ojca.
– Ostrożnie – ostrzegł szeryf. – Skóra ledwie się trzyma. W środku
zachowało się tylko prawo jazdy.
Drżącymi palcami Sarah rozchyliła portfel i spojrzała na zdjęcie ojca.
– Och, Boże... tatusiu... – wyszeptała, dotykając czubkiem palca
powyginanej plastikowej karty.
Tony bez słowa położył rękę na ramieniu Sarah. Na krótką chwilę oparła
się o niego, lecz zaraz potem wyprostowała plecy i podniosła głowę. Jeszcze
raz spojrzała na wyblakłą podobiznę uśmiechniętego mężczyzny o jasnych
włosach i odłożyła portfel.
Ron Gallagher podsunął jej teraz niewielki pęk kluczy. Czuł się przy tym
okropnie, jak intruz, który przeszkadza Sarah w pożegnaniu z ukochaną
osobą.
Na widok klucza z napisem „Numer jeden, Tatuś" Sarah z wrażenia
straciła na chwilę oddech. Był to prezent od niej na Dzień Ojca. Wzięła
klucz do ręki i odwróciła się, aby pokazać go Tony'emu, bo nagle zabrakło
jej słów.
– Widzę, słonko – powiedział łagodnie. – Dałaś go tacie? – A kiedy
skinęła głową, ciągnął: – Był z ciebie bardzo dumny. Często mówił mi, jaka
jesteś zdolna i bystra. Wiedziałaś o tym?
– Nie.
W tym jednym krótkim słowie skrywał się bezmiar bólu.
– Za każdym razem, gdy strzygłem wasze trawniki, opowiadał mi o tobie
jakąś nową historię.
Sarah oddychała powoli, z przyjemnością słuchając tych słów.
Przynosiły ukojenie, przywracały spokój.
Szeryfa interesowały znalezione klucze, dlatego postanowił przerwać tę
pełną napięcia ciszę.
– Pani Whitman, właściwie zastanawiam się, czy... – zaczął.
– Mam na imię Sarah – przypomniała. Wolała, aby szeryf zwracał się do
niej mniej oficjalnie.
– Dobrze. A więc, Sarah, czy potrafiłaby pani zidentyfikować któryś z
tych kluczy? Zaczęła intensywnie myśleć. Była wówczas taka mała, ale
może jednak...
– Ten otwierał drzwi do naszego domu. Pamiętam, bo identyczny klucz
nosiłam na łańcuszku na szyi. Na pewno.
Do wskazanego klucza Roń Gallagher przylepił kawałek taśmy, a potem
odnotował coś w aktach.
– A pozostałe? – zapytał.
– To chyba kluczyki do forda – stwierdziła Sarah. – Mieliśmy samochód
tej marki. A te są od... – Obróciła na palcu dwa małe kluczyki o
dziwacznych ząbkach. – Chyba właśnie nimi tatuś zamykał szuflady biurka.
– A co z tym? – Szeryf wskazał ostatni klucz.
– Wygląda na klucz do bankowej skrytki – do rozmowy wtrącił się Tony.
Roń Gallagher popatrzył na niego z uwagą.
– To całkiem prawdopodobne. Sarah odłożyła klucze na biurko.
– Byłam za mała, aby wiedzieć coś na ten temat ale jestem pewna, że
rodzice mieli taką skrytkę. I to chyba w banku, w którym pracował tatuś.
– Sprawdzę, ale zapewne przeszukano ją natychmiast po stwierdzeniu
kradzieży w banku.
– Może tak, a może nie. Moja matka odmówiła wówczas współpracy z
prowadzącymi dochodzenie – przypomniała sobie Sarah.
– Mogli załatwić nakaz sądowy bez jej zgody – wyjaśnił szeryf.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Miałam wtedy zaledwie dziesięć lat. – Z
małego stosu monet leżącego na biurku Sarah podniosła jeden pieniążek.
Była to dziesięciocentówka z 1973 roku. – Jaka stara – uznała.
– Wtedy była nowa – sprostował Tony.
Sarah odłożyła pieniążek. I nagle uprzytomniła sobie, że nie wolno jej
dalej opowiadać o prywatnym życiu ojca w obecności szeryfa. Przecież to
właśnie Roń Gallagher pełnił tę funkcję również dwadzieścia lat temu. Jak
mogła się spodziewać, że tym razem rzetelnie zajmie się sprawą i
doprowadzi do wykrycia mordercy ojca?
– Czy to wszystko? – zapytała. A gdy szeryf skinął głową, zadała kolejne
pytanie: – Kiedy będę mogła odebrać zwłoki ojca?
– Biuro koronera twierdzi, że za jakiś tydzień, może trochę później.
Ludzie są zawaleni robotą, a to nie jest przecież nic pil...
Roń Gallagher urwał, lecz nie potrafił już cofnąć nieopatrznie
wypowiedzianych słów. Zerknął z niepokojem na skamieniałą twarz Sarah.
– Chciał pan nas poinformować, że nie jest to sprawa, którą należałoby
załatwić w miarę szybko, mam rację? – wycedziła przez zęby. – Jak widzę,
nie jestem już dłużej panu potrzebna. Żegnam.
Zaskoczony reakcją Sarah szeryf podniósł się z miejsca. Zastanawiał się,
w jaki sposób mógłby naprawić gafę, ale jak na złość nic nie przychodziło
mu do głowy.
Tony spojrzał na hardo uniesiony podbródek Sarah i zrozumiał, że to
rzeczywiście już koniec rozmowy. Gdy wkładała płaszcz, podał
Gallagherowi rękę.
– Wie pan, gdzie nas znaleźć, w razie gdyby zechciał pan jeszcze o coś
zapytać – powiedział do szeryfa.
Gallagher skinął głową. Zwrócił się do Sarah:
– Pani Whitman, jeśli jest coś, co możemy dla pani zrobić, proszę dać
nam znać. Z godnością uniosła głowę.
– Chce pan pomóc? W takim razie proszę znaleźć człowieka, który
wrzucił mojego ojca do jeziora Flagstaff.
– Niczego bardziej nie pragnę – oświadczył Gallagher.
– Dlaczego jednak wyczuwam w tych słowach jakieś „ale"? – drwiącym
tonem spytała Sarah.
Szeryf wskazał otwarte akta na biurku.
– To wszystko, co mam w tej sprawie. To znaczy prawie nic. Brak
choćby najmniejszego śladu dowodu, który wskazywałby na kogoś innego, a
nie na pani ojca. W tamten weekend Franklin Whitman był ostatnią osobą
przebywającą w banku. Kradzież odkryto w poniedziałek, a równocześnie
zaginął też pani ojciec. Natomiast pozostali pracownicy w komplecie zjawili
się w pracy. Wszyscy oprócz wiceprezesa.
– Nic dziwnego – prychnęła Sarah – bo już wówczas spoczywał na dnie
jeziora. – Miała ochotę wrzeszczeć z wściekłości, ale tylko zacisnęła pięści.
Odetchnęła głęboko. Nachyliła się nad biurkiem i oparła obie ręce na blacie.
– Mój ojciec nie zamknął się chyba w skrzyni własnoręcznie i nie rzucił do
wody, prawda, szeryfie? – spytała z roziskrzonymi gniewem oczyma.
Roń Gallagher z trudem wytrzymał jej wzrok.
– Tak, proszę pani. Sam tego nie zrobił.
– A więc pokpiliście dochodzenie. Szeryf zmarszczył czoło i zasępił się.
Nie podobało mu się takie postawienie sprawy.
– Na to wygląda – bąknął wreszcie.
– Chcę wiedzieć, czy zamierza pan naprawić stare błędy – przypierała go
do muru. Tym razem Roń Gallagher nawet nie próbował ukryć
niezadowolenia.
– Pani Whitman, zawsze robię, co do mnie należy, ale nie zawsze udaje
mi się uzyskać zadowalające wyniki. Dwadzieścia lat temu zaczynałem
dopiero pracę, jako młody człowiek nie miałem jeszcze wystarczającego
doświadczenia. Mimo to prowadziłem jednak dochodzenie sumiennie,
zgodnie z obowiązującymi zasadami. W tej sprawie występował tylko jeden
podejrzany.
– Może pan odpowiedzieć mi na jeszcze jedno pytanie?
– Postaram się, pani Whitman.
– Czy kiedykolwiek braliście pod uwagę, że sprawcą był kto inny?
Roń Gallagher zawahał się, po czym westchnął. Nie potrafił skłamać tej
kobiecie.
– Nic mi o tym nie wiadomo – mruknął.
– Co zamierza pan teraz zrobić z tą sprawą?
– Już robię.
– Co?
– Wznowiłem dochodzenie. Jeśli odkryjemy jakieś nowe poszlaki,
pierwszą osobą, której damy o tym znać.
Sarah nawet nie starała się ukryć pogardy.
– A zatem chce pan powiedzieć: proszę do nas nie dzwonić, sami
skontaktujemy? Czy tak, szeryfie? – pytała drwiącym tonem.
Tony ujął ją za łokieć.
– Sarah.
– O co chodzi?
– Pan Gallagher ma przecież dobre chęci. Próbuje ci pomóc. Sarah opuś
ciła brodę. Kiedy ponownie podniosła wzrok, miała w oczach łzy.
– Wiem – powiedziała cicho, a potem odwróciła się w stronę szeryfa.
– Przepraszam. To wszystko jest dla mnie tak okropnie trudne... Roń
Gallagher dotknął jej ramienia.
– To nie mnie należą się przeprosiny, lecz pani. Sarah, proszę dać mi
trochę czasu. Zrobię wszystko co w mojej mocy, nawet jeśli narażę się w ten
sposób szacownym obywatelom naszego pięknego miasteczka.
Twierdzeniem tym szeryf trochę rozluźnił napiętą atmosferę.
– Jeśli pan tak postąpi, mam nadzieję, że to zobaczę – powiedziała Sarah.
– Na mnie już czas. Znikam. A pan niech zabierze się za wywoływanie
demonów z przeszłości.
– Dobrze, pani Whitman. Właśnie zamierzam to zrobić – potwierdził
szeryf, zamykając za gośćmi drzwi gabinetu.
W sekretariacie Margaret rozmawiała przez telefon. Na pożegnanie
Sarah pomachała jej ręką. Zaraz potem, sięgając do klamki, usłyszała ciche
przekleństwo Tony'ego.
– O co chodzi? – spytała zdziwiona.
– Spójrz. – Pokazał okno na ulicę. – Wygląda na to, że odnaleźli cię
reporterzy.
W pierwszej chwili Sarah miała ochotę uciec tylnym wyjściem, ale
potem ogarnęła ją złość.
– Świetnie – warknęła.
– Jesteś pewna? – zapytał Tony. – Poczekaj tutaj, a ja pójdę po szeryfa.
On szybko się ich pozbędzie.
– Zostań. Są rzeczy, które wymagają wyjaśnienia. Może potem media
dadzą mi święty spokój.
Tony zrezygnował z dalszej dyskusji. Z lekkim westchnieniem otworzył
przed Sarah drzwi.
Prawie natychmiast wycelowano w nich trzy kamery. Podbiegło kilku
reporterów. Podsunęli Sarah mikrofony pod nos.
– Pani Whitman! Pani Whitman! Co może nam pani powiedzieć o tej
sprawie? Czy pani uważa, że to wspólnicy zamordowali pani ojca? Czy jest
pani rozgoryczona, bo...
Tony wysunął się przed Sarah, odgradzając ją od reporterów i tłumu
gapiów.
– Proszę się cofnąć! – zażądał ostrym tonem. – Pani Whitman nie będzie
odpowiadała na żadne pytania, ale zamierza wygłosić oświadczenie.
– Kim pan jest? – chciał się dowiedzieć jeden z reporterów. – Jej
adwokatem?
– Nie. A więc chcecie usłyszeć, co ma do po wiedzenia pani Whitman
czy mam wezwać szeryfa?
Reporterzy cofnęli się, a Sarah zrobiła krok w przód.
– Koroner jeszcze nie wydał mi ciała ojca, ale poinformowano mnie o
wznowieniu śledztwa. Jest dla mnie oczywiste, że ojciec stał się kozłem
ofiarnym prawdziwego złodzieja, który nie tylko wykradł z banku milion
dolarów, lecz także dopuścił się morderstwa. – Sarah nachyliła się i
spojrzała prosto w obiektywy wycelowanych w nią kamer.
– Nie wiem, jak długo zostanę w miasteczku, ale nie spocznę, dopóki nie
zostanie oczyszczone imię mojego ojca, a jego zabójca nie stanie przed
sądem. Dwadzieścia lat temu mieszkańcy tego miasta zatruli życie mnie i
mojej rodzinie, odsądzając nas od czci i wiary. Kiedy prawda wyjdzie na
jaw, oczekuję od nich co najmniej przeprosin.
Reporterzy znów zaczęli zasypywać Sarah pytaniami.
– To wszystko – oświadczył Tony. – A teraz proszę nam wybaczyć. –
Wziął Sarah pod rękę i poprowadził do samochodu. – Wskakuj, szybko
– polecił szeptem, otwierając przed nią drzwi. Zatrzymała się i podniosła
wzrok.
– Nie, Tony. Nie zamierzam uciekać. Nigdy więcej.
Zaczął protestować, ale zaraz potem zrezygnowany machnął ręką.
– Napytasz sobie biedy, dziecino – powiedział łagodnym tonem. – Skoro
już jesteśmy w mieście, czy chcesz coś jeszcze tutaj załatwić?
– Możemy pojechać do supermarketu? Powinnam kupić kilka rzeczy.
– Słonko, przecież możesz robić, co ci się żywnie podoba.
Sarah uśmiechnęła się i usadowiła w fotelu. Tony obszedł samochód i
wsunął się za kierownicę. Chwilę później jechali w stronę centrum Marmet,
do jedynego w mieście sklepu spożywczego.
Pół godziny później opuścili to miejsce, każde z dużą torbą pełną
wiktuałów. Tony otworzył bagażnik i kiedy nachylił się, żeby włożyć
zakupy do środka, poczuł na plecach czyjś wzrok.
W ich stronę zmierzał wysoki, starszy mężczyzna, z małą paczką w
dłoni.
– Czy to ty, Sarah Jane? – zapytał.
– Pan Harmon Weatherly? Starszy pan rozpromienił się.
– A więc jednak mnie poznałaś! A ja nie byłem nawet pewien, moja
droga, czy po tylu latach jeszcze w ogóle mnie pamiętasz. Jak ci się
wiedzie?
– Dziękuję, dobrze. Od razu wiedziałam, kim pan jest. Był pan
najlepszym kasjerem w banku. Tatuś często to powtarzał.
Starszy pan uśmiechnął się smutno.
– Podziwiałem twojego ojca – powiedział. – Był bardzo przyzwoitym
człowiekiem. W dzisiejszych czasach to rzadka zaleta.
– Dziękuję za miłe słowa. Nie ma pan nawet pojęcia, jak bardzo je sobie
cenię. Harmon Weatherly skinął głową, a potem przeniósł wzrok na
towarzysza Sarah.
– Czy ja pana znam? – zapytał.
– Jestem Anthony DeMarco. – Tony wyciągnął rękę na powitanie.
Starszy pan uniósł brwi. Było widać, że wraca mu pamięć.
– Jesteś synem Sylvestra DeMarca, mam racj ę?
Tony aż jęknął w środku. Całe lata ciężko pracował na to, by
zapomniano o jego pochodzeniu, a tu nagle, jednym zdaniem, ten starzec
ściągnął go ponownie na samo dno.
– Tak – potwierdził zachmurzony.
– Dobrze go znałem – mówił dalej Weatherly. – Podobnie zresztą jak
twoją matkę. Wiadomość o ich śmierci przyjąłem z prawdziwą przykrością.
Tony z trudem ukrył zdziwienie. Przez całe życie na temat rodziców
słyszał tylko i wyłącznie przykre rzeczy. Nie wiedział, czy uściskać
rozmówcę, czy lepiej nie okazywać żadnych uczuć.
– Gdzie teraz mieszkasz? – zapytał Weatherly.
– W Chicago.
Starszy pan pokiwał głową.
– Byłem tam. Raz. Nie podobało mi się, jest zbyt płasko.
– Tak, ma pan rację. – Tony uśmiechnął się. – W porównaniu z Maine...
– Miło było znowu cię zobaczyć – powiedział Weatherly, a potem
odwrócił się do Sarah i wyciągnął przed siebie paczkę. – Jakiś tydzień po
zniknięciu twego ojca usiłowałem oddać to twojej matce, ale nie wpuściła
mnie do domu. Teraz, jak sądzę, należy do ciebie.
– Co to jest? – zaciekawiła się Sarah, biorąc pakiet do ręki. Starszy pan
zmarszczył czoło.
– Dzień lub dwa po zniknięciu twego ojca Sonny Romfield, prowadzący
u nas dział kredytów, zginął w wypadku samochodowym pod miastem. To
była prawdziwa tragedia. Zostawił żonę z dwojgiem małych dzieci.
Polecono mi w banku opróżnić jego biurko, podobnie zresztą jak biurko
twego ojca. Pani Romfield odebrała ode mnie rzeczy Sonny'ego, ale, jak już
mówiłem, twoja matka nawet nie chciała ze mną rozmawiać. Postanowiłem
więc poczekać, aż ucichnie szum wokół tej sprawy, lecz twoja matka... także
odeszła. W ten sposób pudełko z rzeczami Franklina zostało u mnie. Kiedy
teraz usłyszałem, że przyjechałaś do Marmet, przypomniałem sobie o tym.
Właściwie to nawet nie wiem, co tam jest.
Zapieczętowałem je wówczas i tak zostało do dziś. Drżącymi rękoma
Sarah przycisnęła paczkę do piersi.
– Bardzo panu dziękuję.
– Nie ma za co. – Harmon Weatherly wytarł dłonie o przód płaszcza i
skinął głową Tony'emu. – Czas na mnie. Jestem pewny, że wszystko dobrze
się skończy. Mówi się, że prawda jest jak oliwa i zawsze wypływa na
wierzch. Żegnam.
Tony spojrzał na Sarah, której zbierało się na łzy.
– To był dla ciebie, słonko, piekielnie trudny dzień – stwierdził
łagodnym tonem.
– Lepszy niż się spodziewałam. – Uniosła brodę. – Jestem gotowa do
powrotu. Chyba że jeszcze nie chcesz...
– Kiepskie żarty – mruknął.
Ruszyli w stronę domu. Sarah zapięła pas bezpieczeństwa. Trzymała na
kolanach pudełko z rzeczami po ojcu tak ostrożnie, jakby była to bomba.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
– Wchodź do środka. Sam wniosę zakupy – powiedział Tony, otwierając
drzwi.
Nie wypuszczając z rąk cennej paczki, Sarah pobiegła wprost na górę i
wpadła jak huragan do swego pokoju. Spoglądając na brązowy papier
przewiązany zakurzonym sznurkiem, zastanawiała się, co jest w środku.
Prawdziwą męką było siedzenie na wprost szeryfa i oglądanie na oczach
obcego człowieka żałosnych pozostałości po rzeczach osobistych ojca.
Zastanawiała się, czy teraz zniesie lepiej konfrontację z przeszłością. Wcale
nie była o tym przekonana.
Zamiast od razu sprawdzić zawartość pudełka, położyła je na łóżku i
zaczęła się rozbierać. Powiesiła płaszcz, a potem poszła do łazienki, gdzie
przez dobre pięć minut wynajdywała sobie różne, mało ważne zajęcia.
Wróciwszy do pokoju, popatrzyła ponownie na paczkę. Mimo że pudełko
było niewielkie i pewnie nie zawierało nic szczególnie ważnego, nadal
zwlekała z jego otwarciem.
Im dłużej stała, tym większy odczuwała niepokój.
Do tej pory potrafiła zawsze zapanować nad emocjami, ale teraz,
przytłoczona wydarzeniami kilku ostatnich dni, dotarła do granicy
psychicznego załamania.
Akurat gdy zastanawiała się, czy zadzwonić do ciotki Lorett, w drzwiach
stanął Tony. Sarah podniosła wzrok.
Wtedy Tony natychmiast zapomniał, co chciał powiedzieć. Do tej pory
przyglądał się z boku cierpieniom tej kobiety, ponieważ właśnie tego
chciała. Jednak teraz nie umiał już zachować dystansu.
Wszedł do pokoju i wziął Sarah w ramiona. Pochylił się i musnął
wargami jej policzek. A kiedy zesztywniała, zmusił ją delikatnie, by uniosła
głowę i spojrzała na niego.
– Nie wojuj ze mną, dziecino – powiedział prawie szeptem. – Proszę, nie
wojuj. Być może jestem ci zupełnie obojętny, ale mnie na tobie naprawdę
zależy i nie zamierzam się z tobą kłócić.
Sarah poczuła na twarzy ciepły oddech i poddała się temu, co
nieuniknione.
Wargi Tony'ego były twarde i gorące, bez trudu odnalazły jej usta. Zaraz
potem poczuła ręce mężczyzny zaciskające się mocniej wokół jej ramion.
Przygarnął ją do siebie i wtedy poczuła, jak jego ciałem wstrząsa dreszcz.
Usłyszała cichy jęk pożądania. Sprawił, że przestała nad sobą panować.
Zamiast odepchnąć Tony'ego, przyciągnęła go do siebie.
Oderwał wargi od ust Sarah, gwałtownie porwał ją na ręce i położył na
łóżku. Padając na nią całym ciałem, zagłuszył okrzyk pożądania, który
wyrwał się z jej ust.
Serce waliło mu jak szalone, a ciało pragnęło natychmiast połączyć się z
tą Kobietą. Jednak Tony nie zamierzał wykorzystać jej chwilowej słabości.
Pragnął kochać się z Sarah, ale nie w ten sposób i nie teraz. To będzie
możliwe, kiedy z jej ust usłyszy to, na co czekał.
Przestał rozpinać bluzkę Sarah, potem lekko pocałował dziewczynę w
szyję.
Miała lekko zaczerwienioną i wilgotną skórę. Tony obrysował delikatnie
kontury zmysłowych warg, wyczuwając opuszkami jedwabistą miękkość
skóry. Kiedy Sarah nagle otworzyła usta i delikatnie ugryzła czubek jego
palca, Tony lekko zmrużył oczy.
– Słonko... słodki Jezu... Dziewczyno, miej litość, nie jestem ze stali.
Jeśli chcesz, żebym przestał, po prostu mi powiedz.
– Silk...
Połaskotał językiem jej szyję.
– Co, słonko? Wiedz, że wystarczy też jedno twoje słowo, bym należał
do ciebie.
– Wiem, czego chcę, ale... ale się boję.
– Mnie?
Na twarzy Tony'ego odmalowało się przykre zaskoczenie. Sarah
wiedziała, że nie powinna tego mówić, ale nie umiała wytłumaczyć
targających nią emocji.
– Boję się nie ciebie, lecz tego, że zniszczysz moją samokontrolę. Jeśli ją
stracę, raczej nie uda mi się doprowadzić do końca tego, po co tu
przyjechałam.
Tony znieruchomiał. Jego serce wciąż biło przyspieszonym rytmem.
Pożądał tej kobiety, ale rozumiał jej wahanie.
– W porządku, musimy zwolnić.
Skrył twarz w zagłębieniu szyi Sarah i stłumił jęk. Potem wstał i nie
oglądając się, wyszedł z pokoju.
Sarah poprosiła wprawdzie Tony'ego, aby przestał ją pieścić, lecz jego
uległość w tej sprawie najpierw ją zaskoczyła, a potem zirytowała. Co
gorsza, zostawił ją samą. Czuła się okropnie, zziębnięta i pusta w środku.
Kiedy przewróciła się na brzuch i podniosła głowę, uprzytomniła sobie,
że paczka, którą wręczył jej Harmon Weatherly, leży nadal nie otwarta.
Sarah schowała głowę pod poduszkę, lecz po chwili, zawstydzona własnym
tchórzostwem, sięgnęła po pudełko i postawiła je na nocnym stoliku.
Cóż, wczoraj nawet nie miała pojęcia o istnieniu tych rzeczy.
Nic się nie stanie, jeśli zajmie się tym później, teraz bowiem czekało ją
inne zadanie. Musiała naprawić stosunki z Tonym, zanim nie będzie za
późno.
Wstała z łóżka, przebiegła hol i po chwili znalazła się przed jego
pokojem. Był zamknięty, a zza drzwi dobiegał szum wody. A więc Tony
brał prysznic, i to z pewnością zimny. Opuściła smętnie ramiona i w obawie,
że zaraz zrobi coś głupiego, na przykład rzuci mu się w objęcia, ruszyła po
schodach w dół.
Annabeth Harold wygładzała brzegi serwetki leżącej pod miską z
orzechami, którą dopiero co postawiła na kredensie. Jak co wtorek kilka pań
miało wpaść na karty, dlatego postanowiła zadbać o odświętny wygląd
mieszkania.
Koronkowe cacko, ręcznie wykonane przez prababkę, należało do
przedmiotów przekazywanych w rodzinie z pokolenia na pokolenie.
Serwetka wprawdzie trochę pożółkła ze starości, ale była tak piękna, że pani
domu lubiła chwalić się nią przed znajomymi. Zwłaszcza przed Tiny
Bartlett, która zwracała uwagę na takie rzeczy.
Annabeth Harold strzepnęła z sukni niewidoczne pyłki i sprawdziła, czy
powinna coś poprawić. Wszystko w doskonałym porządku, jak zwykle.
Potem rzuciła okiem w lustro, aby upewnić się, że każdy włos znajduje się
dokładnie na swoim miejscu.
Lada chwila powinny zjawić się znajome panie, a Annabeth nie chciała,
aby zauważyły, że spotkanie poprzedzały tak pieczołowite przygotowania.
Elegancja wymaga żmudnych zabiegów, lecz zawsze powinna wydawać się
niewymuszona.
W chwili gdy Annabeth ruszyła w stronę kuchni, odezwał się dzwonek u
drzwi. Zawróciła, prężnym krokiem przeszła przez foyer, pamiętając, aby
przed otwarciem drzwi przyoblec twarz w uśmiech.
Stała przed nią Marcia Farrell, wytworna jak zawsze.
– Wchodź szybko, proszę, bo na dworze jest bardzo zimno.
Utartym zwyczajem Marcia powiesiła płaszcz na stojącym w holu
wieszaku, a potem pociągnęła nosem.
– Mniam, mniam, Annabeth, coś tu wspaniale pachnie. Mam nadzieję, że
zrobiłaś te wspaniałe kulki kiełbasiane z serem, które tak uwielbiam.
Pani domu uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– Zrobiłam. Kiedy zadzwoniłaś do drzwi, właśnie szłam do kuchni, żeby
wyjąć je z pieca.
– Wobec tego biegnij i rób, co do ciebie należy – powiedziała
roześmiana Marcia. – Mną się nie przejmuj. Sama się rozgoszczę w salonie i
poczekam na resztę towarzystwa.
– Włączyłam telewizor, może znajdziesz coś godnego uwagi. Usiądź
przy kominku, zaraz do ciebie przyjdę. – Annabeth przystanęła na chwilę. –
A kiedy będę w kuchni i przyjdą pozostali goście, bądź uprzejma wpuścić
ich do środka.
– Dobrze – powiedziała Marcia i ruszyła szybko do salonu, żeby zająć
najlepsze miejsce przy kominku.
Chwilę później zjawiły się równocześnie Tiny Bartlett i Moira Blake.
Zmierzająca do salonu Annabeth usłyszała ich nerwowe okrzyki.
– Chodź tu szybko! – z przejęciem w głosie zawołała Tiny.
Pani domu weszła do salonu i postawiła tacę z przekąskami na kredensie.
– Co się stało? – spytała zdziwiona reakcją przyjaciółek.
Widząc, że Tiny gestem zachęcają do podejścia do telewizora, Annabeth
zbliżyła się i spojrzała na ekran, przed którym zdążyły już zasiąść trzy
pozostałe damy.
– Tylko popatrz! To dziewczyna Whitmanów. Telewizja filmuje ją na
ulicy. O, w tym przejeżdżającym samochodzie siedzi chyba Dewey Francis
– wykrzykiwała podniecona Tiny. – S ądziłam, że przehandlował tego
cadillaca.
Marcia zmarszczyła czoło.
– Tiny, daj spokój – ofuknęła przyjaciółkę. – Chcemy obejrzeć coś
innego.
– Ciii... – Moira uciszyła resztę. – Posłuchajmy, co mówi Sarah
Whitman.
– Z pewnością nic dobrego – mruknęła Annabeth. – Wiecie same, jak
bardzo jest zgorzkniała i rozżalona.
– Masz jej to za złe? – spytała Moira, która nagle nieoczekiwanie
posmutniała. Żadna z zebranych kobiet nie zamierzała przyznać, że Sarah
Whitman ma podstawy do narzekania. Bez słowa wpatrywały się w ekran
telewizora i słuchały słów Sarah, która akurat mówiła, że czeka na wydanie
zwłok ojca.
Ciałem Marcii wstrząsnął dreszcz. Nie lubiła myśleć o śmierci. To było
takie... ostateczne.
Kiedy jednak Sarah oświadczyła, że zrobi wszystko, aby zabójca jej ojca
został wykryty i doprowadzony przed oblicze sądu, wszystkie przyjaciółki
na chwilę aż zatkało z wrażenia. Popatrzyły na siebie z otwartymi ustami.
– Słyszałyście? – pierwsza odezwała się Marcia. – Co ona sobie
właściwie myśli? Że co? Że jest detektywem? Nie do wiary, jak można
puszczać na antenę takie rzeczy? Zabrzmiało to tak, jakbyśmy pośród nas
ukrywali mordercę.
Moira milczała, wspominając Franklina Whitmana. Był dobrym szefem i
człowiekiem zwariowanym na punkcie rodziny.
Jakże podle potraktowano później jego żonę i córkę. Bez względu na to,
co myślała o zachowaniu Sarah i jej publicznych deklaracjach, uznała, że
elementarna przyzwoitość nakazuje powiedzieć o Franklinie przynajmniej
kilka ciepłych słów.
– Sam nie zamknął się w tej koszmarnej skrzyni – oświadczyła.
Wśród pań zszokowanych słowami Moiry zapanowała nagła cisza.
Annabeth poczerwieniała na twarzy.
– To bez znaczenia! – syknęła.
– Nie dla Franklina – pod nosem mruknęła Moira.
Pani domu skierowała ze złością palec w stronę ekranu, na którym
widniała Sarah.
– To mi się nie podoba! Wcale a wcale. Nie należy wracać do takich
spraw. Lepiej w ogóle ich nie tykać.
– Za późno – jęknęła Tiny. – Mam tylko nadzieję, że Sarah nie jest
stuknięta, jak jej matka. Chodzi mi o... to samobójstwo i całą resztę. O czym
myślała wtedy ta kobieta? Na pewno nie o dziecku.
– Catherine była zawsze niezrównoważona psychicznie – oświadczyła
zgryźliwie Annabeth. – Pamiętam, jak po urodzeniu córki prawie przez
miesiąc leżała w łóżku.
Marcia, której ciotka pracowała wówczas w szpitalu jako pielęgniarka,
czuła się w obowiązku wyjaśnić, o co chodziło.
– O ile dobrze pamiętam, Caterine miała bardzo ciężki poród. Rodziła
przez dwadzieścia cztery godziny i wreszcie zdecydowali się na cesarskie
cięcie. Dlatego tak długo dochodziła do zdrowia.
Słowa Marcii jeszcze bardziej zirytowały Annabeth. Nie lubiła, gdy ktoś
podważał jej wiarygodność lub doszukiwał się nieścisłości w jej
wypowiedziach.
– A ponadto ta kobieta nie pochodziła stąd. – Pani domu nie dawała za
wygraną. – Kto wie, kim była, zanim poznał ją Franklin. Pochodziła, jak
wiecie, z Południa, gdzieś z Luizjany. A pamiętacie tę czarnoskórą kobietę,
która po śmierci Catherine zjawiła się w Marmet i wywiozła Sarah? Możecie
wyobrazić sobie, że oddajecie dziecko na wychowanie komuś takiemu?
– O ile wiem, nie było innych chętnych do zaopiekowania się Sarah –
przypomniała Moira, a potem wyłączyła telewizor, licząc na zmianę tematu
rozmowy.
Pomogła jej w tym Tiny.
– Czy mi się wydaje, czy czuję zapach twoich słynnych kulek
kiełbasianych? Zrobiłaś je? – zapytała panią domu.
– Tak. I parę innych rzeczy – z uśmiechem o znaj miła Annabeth,
podchodząc do kredensu, na którym ustawiła tacę z przekąskami.
– Proszę, częstujcie się.
– To wspaniale – uznała Tiny. – Umieram z głodu.
– Weźmy talerzyki do stolika – zaproponowała Annabeth. – Możemy
jednocześnie jeść i grać.
Po chwili cztery damy zasiadły do pokera, pogrążając się przy tym w
rozmowie na temat przewagi ostrego cheddara nad łagodnym.
Śmiały się i grały jak zawsze, lecz dzisiaj towarzyszyła im świadomość
nadciągającej burzy. Ich dotychczasowa uporządkowana, spokojna
egzystencja została niebezpiecznie zakłócona.
Jako filary społeczności Marmet, którymi zresztą mianowały się same,
czuły się w obowiązku naprawić powstałą sytuację. Ale jeszcze nie dzisiaj.
Tego wieczoru zamierzały delektować się kulkami kiełbasianymi z serem,
towarzyską rozmową i pokerem.
Cztery damy, czcigodne obywatelki Marmet, nie należały do jedynych
mieszkańców miasta, którzy oglądali i komentowali telewizyjne wystąpienie
Sarah Whitman.
Paul Sorenson spędzał spokojny wieczór przy kominku. Jednym uchem
słuchał telewizyjnych wiadomości, a przy tym przerzucał gazetę i
otrzymaną. korespondencję.
Cieszył się, że może wreszcie odpocząć po ciężkim dniu, spędzonym
wyjątkowo pracowicie. Miał bowiem za sobą cotygodniowe zebranie
dyrekcji. Po powrocie do domu i po smacznej kolacji usadowił się w
wygodnym fotelu. Jednak po obejrzeniu relacji telewizyjnej od razu stracił
dobry humor.
Odłożył na bok gazetę, podniósł się z trudem z fotela i przeklinając
ostatni atak podagry, pokuśtykał do telefonu.
Paul Sorenson nie miał zwyczaju mieszać się ani do spraw miasta, ani do
polityki, ograniczając zainteresowania głównie do pieniędzy. Tym razem
jednak uznał sytuację za wyjątkową. W wiosennych wyborach Roń
Gallagher zamierzał kandydować ponownie na stanowisko szeryfa. Nadeszła
pora, aby mu o tym przypomnieć.
– Szeryfie, telefon do pana na pierwszej linii.
– Dziękuję – odkrzyknął i podniósł słuchawkę. – Szeryf Gallagher.
– Cześć, Roń. Mówi Paul Sorenson. Widziałeś wieczorne wiadomości?
– Nie. Cały dzień spędziłem w terenie. Dopiero co wróciłem do biura.
Był wypadek pod miastem. A czemu pytasz?
– Ta Whitman zaczyna rozrabiać. Co zamierzasz z tym zrobić?
Roń Gallagher zmarszczył czoło.
– Nie wiem, co masz na myśli. Rozzłoszczony Paul Sorenson niemal
wypluwał słowa z ust.
– Chodzi mi o to, że ta kobieta zagraża mieszkańcom Marmet.
Oświadczyła, że zamierza odnaleźć zabójcę ojca i sugeruje, że ukrywamy
wśród nas kryminalistów. Masz ją powstrzymać.
W pierwszej chwili Roń Gallagher chciał powiedzieć Sorensonowi, żeby
nie wtrącał się do cudzych spraw. Zaraz potem jednak odetchnął głęboko, by
nie poddać się napadowi furii. Długo szukał w myślach starannie
wyważonych słów.
– Słuchaj, Paul, kiedy ostatnim razem zaglądałem do naszej konstytucji,
widziałem zapis, który wszystkim obywatelom gwarantuje wolność słowa,
chyba że ktoś kogoś oczernia. Tak więc ta kobieta ma pełne prawo mówić,
co jej się podoba. Chce odnaleźć zabójcę swego ojca, a ja też wznowiłem
śledztwo. Ktoś odebrał Whitmanowi życie i przez ponad dwadzieścia lat
zbrodniarz unikał kary. Uważam, że najwyższa pora, aby wreszcie okazać
rodzinie zamordowanego trochę ludzkich uczuć i udzielić pomocy. Tak
nakazuje zwykła przyzwoitość.
Zirytowany Paul Sorenson poczerwieniał na twarzy. Nie przywykł do
tego, aby mu się przeciwstawiano lub krytykowano jego pomysły.
– Robisz zbyt wiele szumu wokół tej sprawy – surowym tonem zganił
rozmówcę. – W tej sytuacji będzie ci piekielnie trudno wygrać wiosenne
wybory.
Tym razem dotknął szeryfa do żywego.
– Czy to groźba?
– Oczywiście, że nie – zaprzeczył bankier. – Przecież nie mam żadnego
powodu, aby ci grozić.
– Właśnie się nad tym zastanawiałem – oświadczył Roń Gallagher. – A
skoro już poruszyliśmy ten temat, uprzedzam z góry, że zamierzam
sprawdzić, czyje dochody wzrosły znacząco przez ostatnie dwadzieścia lat, a
także zbadać pochodzenie tego typu pieniędzy.
Paul Sorenson poczuł, jak zaczyna walić mu serce.
– O co ci do diabła chodzi?
– Sądzę, że to oczywiste – odparł szeryf. – Jeśli Franklin Whitman nie
mógł wydać skradzionego z banku miliona, zrobił to ktoś inny.
– Chyba mnie o nic nie oskarżasz!
– Nie oskarżam nikogo. Na razie.
Niemile zaskoczony, że jego telefon do Gallaghera okazał się
całkowitym niewypałem, Paul Sorenson ze złością rzucił słuchawkę.
Stojąc za biurkiem, rozglądał się po pokoju, podziwiając wytworne
wnętrze i rzucające się w oczy bogactwo. Analizował dopiero co usłyszane
słowa szeryfa, mrużąc gniewnie oczy.
Nie po to harował latami, aby teraz patrzeć bezczynnie, jak wszystko
traci. A już z pewnością nie dopuści do tego, aby zniszczyła go jakaś tam
niewiele znacząca kobieta. Sarah Whitman.
Tylko że ona wiedziała o nim coś, o czym nikt inny nie miał pojęcia. I w
każdej chwili mogła go wydać.
Podniósł następny klocek i położył na pniu, a potem sięgnął po siekierę.
Drewno schło od jesieni i już od dawna nadawało się do spalenia w
kominku, lecz Tony nie pomyślał o tym, aby zawczasu je porąbać. Teraz był
zadowolony, że ma coś do roboty poza domem.
Od miesięcy nie wykonywał tak intensywnej pracy fizycznej. Czuł teraz
napięcie każdego mięśnia. Od jakiegoś czasu dręczyła go jedna natrętna
myśl. Był coraz bliższy zakochania się po uszy w Sarah Whitman.
Nie pragnął o niej zapomnieć, ale miał w życiu jedną zasadę. Jeśli
kobieta odmówiła mu fizycznego zbliżenia, był to zazwyczaj koniec
związku. Bez względu na wszystko.
Rąbał systematycznie grube klocki drewna i wdychał ostry, żywiczny
zapach świeżych szczap. Uzmysłowił sobie, jak przyjemnie jest siedzieć
przy buzującym w kominku ogniu. Mimo woli jego myśli znów zaczęły
krążyć wokół innych spraw.
Co należało teraz zrobić? Może otworzyć butelkę wina, wyciągnąć
krakersy i trochę sera? A Sarah... ? Co z nią? Nie powinien ani przez chwilę
o niej myśleć, ani tym bardziej marzyć o zbliżeniu. Chyba że chciał również
ten wieczór zakończyć lodowatym prysznicem.
– Do diabła z tym wszystkim!
Po raz ostatni Tony uderzył silnie siekierą. Rozszczepił klocek drewna
na dwie części, a potem dorzucił do sterty polan. Otarł pot z czoła, odniósł
siekierę do małej szopy na narzędzia i zawiesił na wbitym w ścianę haku.
Dopiero po wyjściu z szopy poczuł, jak bardzo jest wykończony
fizycznie. Był to jednak dobry rodzaj zmęczenia, gdyż towarzyszyła mu
satysfakcja z wykonanej pracy. Pracy bardzo pożytecznej, bo zapewniającej
ciepło.
Z naręczem porąbanego drewna ruszył w stronę domu. Zdziwił go widok
Sarah stojącej przy tylnym wejściu. Przytrzymała mu drzwi.
– Dziękuję. – Uśmiechnął się. – Wiedziałem, że jest jakiś powód, dla
którego zaprosiłem cię do siebie.
Żart był ostatnią rzeczą, jaką spodziewała się usłyszeć. Nagle poczuła,
jak opada z niej napięcie.
Zamknęła za Tonym drzwi, a potem patrzyła, jak przez kuchnię wchodzi
do środka domu.
Miał ładnie rozbudowane, szerokie bary. Seksownie poruszał biodrami.
Fascynującą grę mięśni na plecach zawdzięczał obciążeniu rąk stosem
drewna, ale długie nogi, szczupłe biodra i gibkość ciała były jego wyłączną
zasługą.
Widok Tony'ego podniecił Sarah. Gdyby nie stchórzyła, leżeliby już w
łóżku i kochali się jak szaleni. Ale to byłby tylko i wyłącznie seks. Nie
mogło ich łączyć nic więcej, bo nie potrafiłaby się związać z tego typu
mężczyzną, a już na pewno nie powinna tego robić.
Gdyby zakochała się w Tonym DeMarcu, byłoby to równoznaczne z
popełnieniem emocjonalnego samobójstwa.
Co z tego, że okazałby się znakomitym kochankiem? Akurat co do tego
Sarah nie miała żadnych wątpliwości. Ale potem... Jej życie było już
wystarczająco skomplikowane i obfitujące w przykre wydarzenia. Nie
chciała przysparzać sobie dodatkowych cierpień.
Tony dotarł do salonu i zrzucił stos polan w pobliżu paleniska.
Towarzyszący temu łoskot wyrwał Sarah z rozmyślań. Zawróciła do kuchni
i zabrała się za mieszanie przyrządzanej zupy. Znajomy zapach gotujących
się krewetek, kiełbasy i przypraw sprawił, że zatęskniła za Nowym
Orleanem. Właś nie zmniejszała płomień pod garnkiem i miała zabrać się za
nakrywanie do stołu, kiedy zjawił się Tony.
Zaskoczony skupioną miną Sarah zatrzymał się w drzwiach. No, no, jeśli
ta kobieta kocha się z równą pasją, z jaką gotuje...
– Do diabła – warknął. Odwróciła się w jego stronę.
– Mówiłeś coś do mnie? – spytała.
– Nie. – Westchnął. – Gadałem do siebie. – Zmusił się do uśmiechu. –
Coś tu naprawdę wspaniale pachnie.
Sarah wzruszyła ramionami.
– Lubię gotować. To mnie uspokaja.
Podszedł bliżej i zaczął się bawić kosmykiem włosów opadających jej na
twarz. Szybko jednak cofnął dłoń.
– Czy zdążę jeszcze wziąć prysznic? – zapytał.
– Znowu? – Gdy tylko wypowiedziała te słowa, aż jęknęła. –
Przepraszam, nie chciałam...
– Nic się nie stało. Zapomnij. – Tony wskazał palcem gotującą się zupę.
– Zajmie mi to niewiele czasu. Nie zdejmuj garnka z ognia. Lubię wszystko,
co gorące. – Mrugnął porozumiewawczo do Sarah, uśmiechnął się figlarnie i
już go nie było.
Gdy tylko opuścił kuchnię, złapała się za głowę. Miałaby zapomnieć?
Wykluczone... Lubi wszystko co gorące? Gdyby ona sama jeszcze trochę się
rozgrzała, chyba buchnęłyby z niej płomienie.
Trochę sfrustrowana i zła na siebie Sarah, nakryła do stołu, a potem
zajrzała do piekarnika. Kiedy wróci Tony, chleb powinien być gotowy.
Zaraz potem zasiądą do kolacji i będą rozmawiać o niczym. Udając, że
są tylko i wyłącznie starymi znajomymi. Może nawet na chwilę przestanie
rozmyślać o mordercy ojca, no i o... Tonym. Tak...
A co potem? Potem pójdzie na górę do swego pokoju i otworzy pudełko,
które Harmon Weatherly przechowywał przez dwadzieścia lat. Może uda jej
się wreszcie osiągnąć wewnętrzny spokój, owo błogosławione pogodzenie
się z własnymi przywarami i niespodziankami losu. Łatwo powiedzieć, ale
jak to osiągnąć?
Kto wie, może właśnie w pudełku znajduje się odpowiedź na to pytanie?
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Masz może scyzoryk? – zapytała Sarah, wpatrując się intensywnie w
owiniętą szarym papierem paczkę.
Tony wsunął rękę do kieszeni, wyciągnął nóż i usiadł na brzegu łóżka.
– Uważaj – ostrzegł, wysuwając ostrze. Za pociśnięciem guzika
wystrzeliło znienacka. Sarah patrzyła rozszerzonymi oczyma na groźne
narzędzie. Tony przeciął sznurek.
– Taki nóż robi wrażenie – przyznała. – O ile wiem, nie wolno nosić
sprężynowców. Tony uśmiechnął się lekko.
– Och, to pamiątka z czasów młodości. Ale zawsze kiedy podróżuję
samolotem, zostawiam go w domu.
– Co za miła niespodzianka. Od razu poczułam się lepiej – kpiącym
tonem wymamrotała Sarah, spoglądając po raz kolejny na paczkę.
– Sarah...
– O co chodzi?
– Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Westchnęła lekko.
– Pewnie masz mnie za piekielnego tchórza.
– Wręcz przeciwnie – łagodnym tonem zaprotestował Tony. – Jesteś
jedną z najdzielniejszych kobiet, jakie znam. A teraz zerwij papier i zabierz
się do roboty. Kto wie, może w pudełku znajdziesz wyjaśnienie tego, co
stało się naprawdę z twoim ojcem.
Czoło Sarah przecięła nagle głęboka, pionowa zmarszczka.
– Nie przyszło mi to do głowy. Ale policja na pewno przetrząsnęła
wszystkie przedmioty należące do taty, chodziło przecież o odszukanie
skradzionego miliona.
– O to właśnie chodzi, polowano tylko i wyłącznie na pieniądze. Nam
jednak zależy na wyjaśnieniu innej sprawy.
– Masz rację.
Jednym gwałtownym ruchem Sarah zerwała papier, odrzuciła na bok i
uniosła wieczko pudełka.
Oczom jej ukazała się mieszanina drobnych przedmiotów, zapewne
powrzucanych w pośpiechu. Na samym wierzchu leżała oprawiona w ramki
fotografia o tak zakurzonej powierzchni, że trudno było dojrzeć, co
przedstawia.
– Pozwól – powiedział Tony. Przetarł chusteczką brudne szkło i oddał
Sarah zdjęcie. – Na razie wystarczy, żeby zobaczyć, co na nim jest. Potem
wyczyścimy dokładniej.
Skinęła głową i podniosła do oczu fotografię. Natychmiast poczuła
bolesny ucisk w gardle. Z trudem powstrzymała się od łez.
– To zdjęcie naszej rodziny. Zrobione na Boże Narodzenie i rozsyłane ze
świątecznymi życzeniami. – Dotknęła palcem swojej podobizny sprzed
prawie ćwierćwiecza, usiłując przypomnieć sobie, jak to jest, gdy ma się
dziewięć lat. – To była moja ukochana sukienka. Aksamitna. Nigdy
przedtem nie miałam niczego z tak eleganckiego materiału, więc czułam się
bardzo dorośle. – Odłożyła na bok fotografię i sięgnęła po następny
przedmiot. – Och, tylko nie to – wyszeptała nagle zbielałymi wargami.
– Co tam masz? – zapytał Tony. Zobaczył, że Sarah trzyma w ręku małe
naczynie o dziwacznym kształcie.
– To popielniczka. Zrobiłam ją własnoręcznie w szkółce niedzielnej. –
Odłożyła na bok niewielki przedmiot i drżącym głosem dodała: – Boże...
przecież tatuś nie palił. Doprawdy nie wiem, dlaczego wtedy nie przyszło mi
to do głowy? O czym myślałam, modelując popielniczkę?
Tony wierzchem dłoni dotknął policzka Sarah.
– Że zrobisz miły prezent ukochanemu ojcu – powiedział cicho.
Podniosła załzawione oczy.
– Tak. Bardzo go kochałam. – Cofnęła się nagle myślami dwadzieścia lat
wstecz i zacisnęła mocno szczękę. – To dlaczego tak łatwo uwierzyłam, że
to tata ukradł pieniądze?
– Byłaś dzieckiem. Nie możesz obwiniać się o taką reakcję, zwłaszcza że
wszyscy wokół wmawiali ci właśnie taką wersję wydarzeń. Do licha, jestem
o sześć lat starszy, lecz nawet ja uwierzyłem w to, co gadali ludzie. Poszlaki
wskazywały dość jednoznacznie na twego ojca.
– Chyba masz rację.
– Jasne, że mam. – Tony uśmiechnął się z przekorą. – Przecież jestem
mężczyzną. Sarah trochę się rozluźniła.
– Jesteś miły – szepnęła. – Potrzebowałam czegoś takiego.
– Uwielbiam uszczęśliwiać kobiety. Jak myślisz, skąd wzięło się moje
przezwisko? – Z dumą wypiął pierś. – Zapewniam cię, że jest ono w pełni
zasłużone.
Sarah parsknęła śmiechem.
– A teraz jesteś nieznośny.
– Nie, dziecinko. Jestem niezwykle łatwy w pożyciu i wyjątkowo
zgodny. Gdy tylko zapragniesz potwierdzenia tych przymiotów, wystarczy
zadzwonić, a ja natychmiast przybiegnę. Na każde twoje wezwanie.
Sarah wywróciła oczyma, świadoma, że Tony próbuje ją rozbawić, żeby
choć na chwilę przestała się zadręczać. Przemyślała jego ostatnie słowa i
postanowiła, że kiedyś tak właśnie zrobi. Zadzwoni po Silka.
Ponownie włożyła rękę do pudełka i wyciągnęła inne oprawione zdjęcie.
Znacznie mniejsze od poprzedniego, w cienkiej porcelanowej ramce.
– To ja, byłam wtedy w piątej klasie. To ostatnie zdjęcie przed... –
urwała, odkładając na bok fotografię.
Sarah z prawdziwym wzruszeniem uświadomiła sobie, co było ważne dla
jej ojca. Tak bardzo kochał żonę i córkę, że trzymał na służbowym biurku
ich podobizny. Towarzyszyły mu podczas pracy.
Ostatnim przedmiotem, który znajdował się na dnie pudełka, był
staroświecki kalendarz na biurko, w którym na każdej kartce zaznaczono
tylko jeden dzień.
– Należał do tatusia – oznajmiła Sarah. Zaczęła przerzucać kartki i
równocześnie zastanawiać się, dlaczego policja nie włączyła kalendarza do
materiału dowodowego. – Spójrz, Tony. Tatuś odnotowywał tu wszystkie
umówione spotkania z klientami banku, a także zebrania. Do dnia, w którym
zniknął. Czemu policja nie zabrała tego kalendarza?
– Pewnie dlatego, że twojego ojca z miejsca okrzyknięto złodziejem.
Policja była zbyt zajęta poszukiwaniami, aby martwić się o to, co robił przed
zniknięciem. Pewnie obejrzeli pobieżnie kalendarz i uznali za nieprzydatny
dla sprawy.
– Przecież...
Sarah urwała. Tony miał rację. Zastanawianie się, co w sprawie jej ojca
uczyniono przed laty, nie miało sensu. Ważne było tylko to, co należało
zrobić teraz.
Przerzucając kartki kalendarza, uprzytomniła sobie, że o tej sferze życia
ojca nie wie zupełnie nic. Chodził do banku każdego ranka i co wieczór
wracał po pracy do domu. I tyle. Na myśl, że ten uwielbiany przez nią
człowiek miał sprawy, które dla niej na zawsze pozostaną tajemnicą,
ogarnęło ją przygnębienie.
Dopiero po dłuższej chwili przeglądania notatek ojca Sarah uprzytomniła
sobie, że jeden zapis powtarza się regularnie. W każdą środę przy godzinie
trzynastej widniał niezmiennie jeden wyraz: „Łoś". Przekonana, że chodzi o
spotkania w klubie myśliwskim, do którego należał ojciec, początkowo nie
zwróciła uwagi na ten fakt.
Przekartkowała kalendarz do końca, a ponieważ nie znalazła nic
ciekawego, zaczęła wrzucać wszystkie drobiazgi z powrotem do pudełka. I
właśnie wtedy uzmysłowiła sobie nagle, że cotygodniowe spotkania
klubowe ojca zawsze odbywały się wieczorem.
– Spójrz na to – powiedziała, podsuwając Tony'emu otwarty kalendarz i
pokazując zapis, który przyciągnął jej uwagę. – Każdej środy przy godzinie
trzynastej tata wpisywał „Łoś". Sądziłam początkowo, że chodzi o spotkania
klubowe, ale właśnie przypomniałam sobie, że z reguły odbywały się
wieczorem.
Tony przekartkował kalendarz. Z posępną miną w milczeniu oddał go
Sarah.
– Co o tym myślisz? – spytała.
– Naprawdę chciałabyś wiedzieć?
– Oczywiście. Nie czas na martwienie się jakimiś dawnymi rodzinnymi
sekretami. – Wzruszyła ramionami. – Znacznie bardziej interesuje mnie
ustalenie, w jaki sposób ciało mojego ojca znalazło się na dnie jeziora.
– Po pierwsze uważam, że ten kalendarz należy pokazać szeryfowi
Gallagherowi – po chwili namysłu stanowczym tonem oznajmił Tony. –
Wygląda na to, że tym razem facet zamierza przeprowadzić wnikliwe
śledztwo, więc powinien mieć dostęp do wszystkich możliwych informacji.
A jakie jest twoje zdanie?
– Masz rację. Jutro rano zawiozę ten kalendarz do szeryfa.
– Jest jeszcze druga sprawa. Co sądzisz o tym, aby wynająć prywatnego
detektywa? Sarah wyprostowała plecy.
– To dobry pomysł – uznała. Zaraz potem jednak zmarszczyła czoło. –
Ale nigdy nie korzystałam z tego typu usług. W jaki sposób znajdziemy
kogoś naprawdę godnego zaufania?
– Jeden pracuje dla mnie – oświadczył Tony.
– Zatrudniasz detektywa? – zdziwiła się Sarah. – Po co? Sądziłam, że
prowadzisz nocny klub.
– To prawda.
– Wolno zapytać, do czego potrzebny ci taki człowiek? Tony skrzywił
się lekko.
– Prowadzę różne interesy.
– Legalne?
Roześmiał się, nachylił nad Sarah i pocałował ją lekko w usta.
– Tak, Sarah Jane – odparł. – Legalne, a ja sam jestem praworządnym
obywatelem. Tyle że ostrożnym.
Odsunęła się, ale nie tak szybko, jak powinna. Od pocałunku zapiekły ją
wargi. Tony wziął do ręki pudełko.
– No widzisz, przejrzeliśmy wszystkie rzeczy i nie natknęliśmy się na
nic szczególnie ważnego. Tym razem bez trudu uporałaś się z demonami
przeszłości, mam rację?
Oszołomiona pocałunkiem Sarah zdobyła się tylko na kiwnięcie głową.
Siedziała nadal bez ruchu na łóżku, jakby czekając na ciąg dalszy.
– Co powiesz na to, aby kieliszkiem wina na tarasie uczcić zachód
słońca? – zapytał Tony.
– Słońce już zaszło – mruknęła Sarah.
– Drobiazg. – Machnął lekceważąco ręką. – I tak możemy napić się
wina.
Po chwili na ponurej twarzy Sarah ukazał się nikły uśmiech. Tony miał
rację. Trochę alkoholu dobrze im zrobi.
– Z tarasu będziemy mogli obserwować wschód księżyca, jeśli wieczór
nie okaże się zbyt zimny – oświadczyła.
– Od razu weź płaszcz, dziecino. Na oglądanie księżyca nigdy nie jest za
zimno. Sarah podniosła się i w ślad za Tonym opuściła pokój. Było jej
dziwnie lekko na duszy. Po raz pierwszy od wielu dni.
Niewidoczny w ciemności zabójca bacznie obserwował dom pod osłoną
drzew. W pokoju Sarah Whitman właśnie zgasło światło. Jej dalsze
poczynania łatwo było odgadnąć, śledząc kolejne zapalające się lampy.
Potem Sarah wraz z panem domu zeszła na parter. Kiedy światło pojawiło
się w kuchni, Anthony DeMarco zaczął przy oknie odkorkowywać butelkę
wina. Czający się w mroku nocy zabójca odetchnął z wyraźną ulgą.
Wszystko wskazywało na to, że już wkrótce sterczenie na zimnie dobiegnie
końca.
Luneta z noktowizorem, w którą była wyposażona strzelba, pozwalała
mieć nadzieję, że trafienie w cel okaże się dziecinnie proste. Jeden
bezbłędny strzał... i skończą się kłopoty.
Byle spokojnie, bez nerwowych odruchów. Zabójca nigdy nie działał w
pośpiechu. Jego największą zaletą była cierpliwość. Dowiodło tego ostatnie
dwadzieścia lat.
Nagle otworzyły się drzwi kuchenne prowadzące na tyły domu. Na
tarasie od strony jeziora pojawili się Anthony DeMarco i Sarah Whitman.
Zabójca niespiesznie sięgnął po strzelbę i podniósł ją na wysokość oczu.
Dzięki lunecie z noktowizorem mógł doskonale obserwować, co się dzieje
na werandzie.
DeMarco spoglądał na swą towarzyszkę tak wygłodniałym wzrokiem,
jakby chciał zjeść ją żywcem. Ona natomiast sprawiała wrażenie
roztrzęsionej. Usiadła na krześle ogrodowym i sączyła powoli wino.
Zabójca westchnął mimo woli. Tych dwoje byłoby taką ładną parą... Nie
zamierzał jednak bawić się w sentymenty, zwłaszcza że grunt palił mu się
pod nogami.
Patrzył, jak Sarah się odwraca. Miał przed sobą jej plecy. Stanowiły
doskonały cel. Zabójca nabrał głęboko powietrza i...
Czekał... czekał... czekał...
Tony uniósł kieliszek z winem i popatrzył na granatowe niebo.
– Nie ma księżyca – stwierdził. – Wobec tego za co wznosimy toast?
Ciemność nie pozwalała Sarah odczytać wyrazu jego twarzy. Mimo to
jednak zauważyła, że jego oczy lśnią. Spojrzała w górę, ale nad głową nie
zobaczyła ani jednej gwiazdy. Uniosła kieliszek i zwróciła się do Tony'ego:
– Za chmury, za starych przyjaciół i za szczęście do końca życia.
Stuknęli się kieliszkami. Zabrzęczało kryształowe szkło.
– Za chmury – miękkim głosem powtórzył Tony, upijając łyk wina. – I
za starych przyjaciół – dodał. – Oraz za nieustające szczęście.
Sarah westchnęła. Miała przed sobą bardzo atrakcyjnego mężczyznę.
Tony DeMarco był niezwykle przystojny i pociągający fizycznie. Nikłe
światło padające z kuchni wystarczyło, by w jego oczach dostrzegła
pożądanie.
Zamiast wypić do dna, odstawił kieliszek i nachylił się w stronę Sarah.
W tej samej sekundzie kula przeszła tuż ponad jej głową i utkwiła w
ścianie domu. Równocześnie rozległ się głośny huk wystrzału.
Na chwilę oboje zamarli. Zaraz potem Sarah krzyknęła, gdyż Tony
przewrócił ją na ziemię i nakrył własnym ciałem. Chwilkę później
przetoczyli się razem za załom domu.
Nie było to schronienie całkowicie bezpieczne, ale przynajmniej stali się
niewidoczni dla zabójcy. Tony na chwilę odetchnął z ulgą. Nadal leżąc na
Sarah, wsunął dłonie w jej włosy i modlił się, aby nie znaleźć na nich krwi.
– Powiedz, że nic ci się nie stało – wyszeptał przerażony. – Sarah, co z
tobą?
– Nic mi nie jest – odparła cicho. – Czy ktoś usiłował do mnie strzelić?
– Nie, raczej ktoś próbował cię zabić. Leż bez ruchu. Muszę wyciągnąć z
kieszeni komórkę.
– Boże, Boże! – zajęczała Sarah. Dopiero teraz zaczęła dygotać.
Tony połączył się z biurem szeryfa i zdał dyżurnemu relację z tego, co
się stało. Po chwili przerwał połączenie i objął mocno Sarah, która zaczęła
rozpaczliwie płakać. Kilka minut później usłyszeli z daleka odgłos
policyjnej syreny.
Sarah trzęsła się nadal, także po przyjeździe zastępcy szeryfa i samego
Rona Gallaghera. Tony owinął ją grubym kocem i posadził przed
kominkiem.
Popijając gorącą kawę, odpowiadała na pytania szeryfa. Chwilę później
dwaj jego ludzie wrócili z oględzin terenu do domu.
– Szeryfie, nikogo tu nie ma, ale odkryliśmy świeże ślady. Prawie na
linii drzew okalających teren za domem. – Wręczyli Ronowi Gallagherowi
dwie małe plastikowe torebki. Jedną z łuską po wystrzelonej kuli i drugą z
nabojem, który wydłubali ze ściany domu. – Znaleźliśmy także to.
Roń Gallagher podniósł torebki do światła. Przyjrzał się uważnie
nabojowi.
– Mały kaliber. Wygląda na to, że pocisk wystrzelono z broni
myśliwskiej – uznał. Sarah spoglądała raz na Tony'ego, a raz na szeryfa.
Podczas rozmowy starali się zachować obojętny wyraz twarzy.
– Chce pan powiedzieć, że był to wypadek podczas polowania? – z
powątpiewaniem zapytał Tony. – Ale kto poluje w nocy, i to tuż obok
domu? Przecież żadna zwierzyna nie podchodzi tak blisko ludzkich siedzib.
– Na tym właśnie polega problem. – Roń Gallagher pokiwał głową. –
Zawsze były tutaj zwierzęta, ale ludzie je przepłoszyli. Jednak nocami
zwierzyna przychodzi do wodopoju nad jezioro. Może ktoś strzelał do łani
lub łosia, choć sezon łowiecki już się skończył. Ale ślady butów, które
odkryliśmy tuż przy linii drzew, raczej nie potwierdzają tej teorii. Myśliwi
nie mają zwyczaju polować w pobliżu domów.
– To nie był wypadek – z przekonaniem w głosie oświadczył Tony. –
Gdyby Sarah akurat trochę się nie poruszyła, kula trafiłaby w nią, a nie w
ścianę domu.
– Chyba na to wygląda – przyznał szeryf.
Spojrzał na Sarah. Miała pobladłą twarz, a na podbródku niewielkie
skaleczenie od upadku na ziemię. Nadal trzęsła się jak galareta. Było widać,
że walka z niewidzialnym wrogiem mocno nadszarpnęła jej nerwy.
– Co zamierza pan zrobić? – spytała Rona Gallaghera. Zsunął kapelusz
na tył głowy i podrapał się za uchem.
– W tej chwili niewiele mogę zdziałać, bo jest ciemno – odparł po chwili
namysłu. – Wrócimy tu rano, żeby przy świetle dziennym dokładniej
obejrzeć ślady. Postaramy się wykryć, dokąd prowadzą. Jeśli jednak mamy
do czynienia z tym samym człowiekiem, co poprzednio, to wątpię, czy to
coś da. Jest ostrożny i sprytny.
– A co ja mam począć? – pytała dalej Sarah.
Roń Gallagher zrobiłby wiele, aby w oczach tej kobiety uchodzić za
bohatera, ale nie miał na to szans. Co gorsza, wszystko wskazywało, że jako
szeryf jest do niczego.
– Niech pani nigdzie nie chodzi sama – powiedział po krótkiej chwili
namysłu. – Odradzam także stanowczo opuszczanie domu, dopóki nie
ustalimy czegoś bardziej konkretnego. – Spojrzał na Sarah i dodał: –
Koroner obiecał wydać pani zwłoki ojca za dwa dni.
– Oczekuje pan, że pochowam ojca, podwinę ogon i ucieknę stąd? –
spytała z pochmurną miną.
– Nie, chciałem tylko powiedzieć, że nie jestem w stanie zapewnić pani
stuprocentowego bezpieczeństwa. Na razie nawet nie wiem, kogo właściwie
szukamy.
– Powinien pan wiedzieć, że tym razem nikomu nie uda się wygnać mnie
z tego miasta – oświadczyła z determinacją. – Opuszczę Marmet wtedy,
kiedy uznam za stosowne, nie wcześniej. W każdy możliwy sposób szargano
tu i bezczeszczono dobre imię mojej rodziny i nie wyjadę stąd, dopóki nie
zostanie w pełni oczyszczone. – Sarah przerwała na chwilę, żeby nabrać
powietrza. – Człowiek, który zamordował mego ojca, jest także
odpowiedzialny za śmierć mojej matki. On i być może jego wspólnicy
okradli bank, pozbawili mnie rodziny, nieomal zmarnowali mi życie.
Szeryfie, niech pan rozpowie wszem i wobec, co zamierzam. Im szybciej
mieszkańcy Marmet zrozumieją motywy mojego postępowania, tym mniej
będę musiała potem wyjaśniać.
Tony czuł się okropnie. Podziwiał odwagę Sarah, ale śmiertelnie obawiał
się o jej bezpieczeństwo. Był rozdarty wewnętrznie. Z jednej strony pragnął,
aby z nim została, z drugiej zaś, aby jak najszybciej wracała do Nowego
Orleanu.
Uznał jednak, że jest coś, co mógłby i powinien zrobić. Spojrzał na
szeryfa.
– Informuję pana, że począwszy od jutra rana terenu mojej posiadłości
będą pilnowali uzbrojeni strażnicy. A wewnątrz domu zakwateruję dwóch
ochroniarzy. Zostaną tutaj, dopóki nie złapie pan tego człowieka.
– Tony, nie możesz... – zaprotestowała Sarah. Odwrócił się i popatrzył
na nią chłodno.
– Mogę, a ty, Sarah Jane, nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia.
Roń Gallagher z aprobatą pokiwał głową, podczas gdy Sarah opadła
ciężko na fotel. Traciła kontrolę nad sytuacją, a oczywiście bardzo tego nie
lubiła.
W tej chwili przypomniała sobie o kalendarzu biurowym, który znalazła
wśród rzeczy ojca.
– Szeryfie, mam coś, co bardzo chciałam panu pokazać.
– Mówisz o kalendarzu? – zapytał Tony. Sarah skinęła głową.
– Nie ruszaj się. Sam go przyniosę. Zamierzała zaprotestować, ale
uprzytomniła sobie w porę, że na drżących nogach nie dałaby rady wejść po
schodach.
– Co to jest? – spytał Gallagher.
– Dziś rano Harmon Weatherly wręczył mi pudełko z rzeczami ojca,
znalezionymi swego czasu podczas porządkowania jego biurka. Powiedział,
że te drobiazgi chciał oddać mojej matce, ale nie wpuściła go do domu.
Trzymał je więc u siebie, całe dwadzieścia lat. Przeglądając zawartość
pudełka, natrafiłam na kalendarz biurowy. Są w nim zapiski ojca, które dla
mnie nie mają sensu. Sądzę jednak, że mimo to powinien pan na nie chociaż
zerknąć.
– Chętnie – ucieszył się szeryf. – Może wreszcie natrafimy na jakiś ślad.
Gdy Tony wrócił z kalendarzem, Sarah odnalazła szybko niezrozumiałe
zapiski i pokazała je szeryfowi.
– Najpierw myślałam, że chodzi o terminy spotkań w klubie myśliwskim
„Łoś", ale potem przypomniałam sobie, że tamte spotkania odbywały się
zawsze w środy wieczorem, a nie o trzynastej, w samym środku dnia.
– Ustalę, co to może oznaczać – powiedział Gallagher.
– Po zbadaniu sprawy chciałabym dostać kalendarz z powrotem –
zastrzegła Sarah.
– Każę zrobić od razu odbitki wybranych kartek i jutro rano mój zastępca
odwiezie pani oryginał – obiecał szeryf. – Czy to pani odpowiada?
Sarah skinęła głową. Po raz pierwszy zdobyła się na coś w rodzaju
uśmiechu.
– Dziękuję – bąknęła, a potem popatrzyła na Tony'ego i pozostałych
ludzi szeryfa. – Bardzo dziękuję panom za wszystko, co robicie. Gdyby
panowie jeszcze mnie potrzebowali, będę na piętrze. Muszę przyznać, że jak
na jeden wieczór mam już dość atrakcji.
Jak na komendę wszyscy mężczyźni podnieśli się z miejsc.
– Odprowadzę panów do wyjścia – zaproponował Tony, kątem oka
spoglądając na opuszczającą pokój Sarah.
Roń Gallagher też zerkał w tamtą stronę. Żałował, że nie miał jej niczego
konkretnego do powiedzenia, że nie mógł się niczym wykazać.
– Polecę jednemu z moich ludzi, aby aż do rana patrolował tę okolicę.
Tony uścisnął szeryfowi dłoń.
– Bardzo dziękuję. Doceniam pańskie zaangażowanie i zdaję sobie
sprawę z tego, że dla pracowników tutejszej policji wznawianie dawno
zamkniętego dochodzenia musi być frustrujące.
Roń Gallagher przytaknął ruchem głowy.
– Trudno cokolwiek znaleźć po ponad dwudziestu latach – przyznał z
westchnieniem.
Niebawem ludzie szeryfa wsiedli do radiowozów. Kiedy odjechali, Tony
zatrzymał Rona Gal-laghera przy drzwiach.
– Uprzedzam, że wynajmę prywatnego detektywa – poinformował
szeryfa. – Na wszelki wypadek. Oczywiście nie dlatego, że nie ufam
pańskim zdolnościom – dodał tytułem wyjaśnienia. – Ale kiedy zewrzemy
siły, z pewnością szybciej odszukamy zabójcę Franklina Whitmana, który
teraz próbuje uciszyć Sarah.
– Każda pomoc mi się przyda – oświadczył Roń Gallagher. – Jeśli ten
detektyw coś odkryje, proszę dać znać. Obiecuję, że postąpię tak samo.
Między nami mówiąc, agenci federalni uważają, że my, miejscowi, jesteśmy
równie bystrzy, jak zajęcze bobki. Nie będą się chcieli dzielić zdobytymi
informacjami i właściwie nie liczę nawet na ich pomoc.
– Na moją może pan liczyć w stu procentach – zadeklarował Tony. Roń
Gallagher kiwnął głową, ale zaraz potem spochmurniał.
– To straszne, co przydarzyło się pani Whitman. Zdążyła już przeżyć
prawdziwe piekło. Nie dopuszczę, aby teraz stało się jej coś złego.
– Jeśli coś się stanie, szeryfie, to nie z pańskiej winy, lecz dlatego, że
ktoś w Marmet ma teraz solidnego pietra – powiedział Tony. – Ludzie,
którzy się boją, są niezwykle niebezpieczni.
Zabójca nie podejrzewał, że kiedykolwiek odnajdziemy ciało Whitmana.
Teraz jest zdeterminowany, nie cofnie się przed niczym.
– Myślał pan o tym, aby namówić panią Whitman do powrotu do
Nowego Orleanu? – zapytał szeryf.
Tony pokręcił głową.
– Sarah twierdzi, że mieszkańcy Marmet zniszczyli jej rodzinę, a ją samą
wypędzili z miasta. I nie zamierza pozwolić, aby zrobili to ponownie. To
odważna kobieta, nie należy do tych, którzy biorą nogi za pas.
– Tego właśnie się obawiałem. – Szeryf westchnął ciężko.
– Niech pan wykryje niedoszłego zabójcę Sarah – powiedział Tony. –
Może wystarczy znaleźć właściciela broni, z której strzelano.
Roń Gallagher uśmiechnął się blado.
– Obaj wiemy, jakie to będzie trudne w mieście, w którym prawie każdy
dorosły człowiek ma co najmniej jedną strzelbę. Tutejsi ludzie wprost
uwielbiają polowania.
Tony popatrzył na gęste drzewa okalające dom nad jeziorem. Dopiero
teraz uświadomił sobie, że mieszkanie na takim pustkowiu może mieć także
złe strony.
– Ten człowiek bardzo się boi. Jest z pewnością przerażony. Przekona
się pan, szeryfie, że wkrótce popełni jakiś błąd lub nieostrożność. A kiedy to
zrobi, dopadniemy go. Na pewno.
Roń Gallagher kiwnął głową na pożegnanie.
– W razie potrzeby niech pan do mnie dzwoni.
– Proszę działać bardzo ostrożnie i uważać na siebie – powiedział Tony.
– I informować nas na bieżąco.
– Jasne – odparł Roń Gallagher i poszedł do samochodu.
Zanim zdążyły zniknąć światła odjeżdżającego wozu, Tony zaryglował
drzwi i ruszył po schodach na górę.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Sarah była pod prysznicem, kiedy rozległo się pukanie do drzwi łazienki.
Wychyliła głowę zza zasłony i zapytała:
– O co chodzi?
– Chciałem, abyś wiedziała, że już jestem na górze – oświadczył Tony.
Natychmiast się uspokoiła.
– W porządku. I dziękuję – dodała. – Zaraz będę gotowa.
Szybko się opłukała, zakręciła wodę i sięgnęła po ręcznik. Był puszysty i
gruby. Owinęła się nim, ponieważ jej szlafrok został niestety w Nowym
Orleanie.
Gdy tylko wyszła z łazienki, Tony podał jej nocną koszulę. A kiedy
zaczęła się ubierać, odwrócił się plecami.
– Jak widzisz, zachowuję się przyzwoicie.
Odwrócił się i zaczął lustrować twarz i ciało Sarah, wypatrując śladów
po upadku. Na widok zdartej skóry na policzku zrobiło mu się przykro. Było
to jednak niczym w porównaniu z faktem, że gdyby nie nachylił się w jej
stronę, aby ją pocałować, pewnie już by nie żyła.
– Wiem, że jesteś przerażona – stwierdził łagodnym głosem. W
odpowiedzi Sarah skinęła głową.
– Być może poczujesz się lepiej, jeśli przyznam, że i ja się boję.
– Czy nie postępuję egoistycznie, mieszkając pod twoim dachem? –
zastanawiała się na głos. Naprawdę miała wyrzuty sumienia. – Przecież w
ten sposób narażam cię na niebezpieczeństwo. Myślę, że chyba powinnam...
– Nawet o tym nie myśl – przerwał jej gwałtownie Tony. Wziął Sarah w
objęcia. – Słonko, spróbuj się uspokoić. Pozwól mi, proszę, tak cię
potrzymać. Jeszcze nie otrząsnąłem się z szoku, że mogłaś zginąć.
Złożyła głowę na jego piersi. Czuła pod policzkiem miękki sweter i
słyszała głośne dudnienie serca.
– Tony...
– Słucham.
– Dziś ocaliłeś mi życie.
W pierwszej chwili w ogóle się nie odezwał, tylko przygarnął Sarah
mocniej do siebie. Potem potarł delikatnie policzkiem po czubku jej głowy i
roześmiał się cicho.
– Czy to oznacza, że jesteś mi winna coś w rodzaju bezwzględnego
posłuszeństwa? Będziesz moją niewolnicą? Czy odtąd twoje życie należy do
mnie i mogę z tobą robić, co mi się podoba?
– Wychowywałam się w Luizjanie, a nie na Dalekim Wschodzie –
wymamrotała.
– Ogromna szkoda. – Tony westchnął lekko. – Wiedziałem, że to za
piękne, aby było prawdziwe.
– Mimo to jednak spełnię jedno twoje życzenie – oświadczyła
wspaniałomyślnie. Tony odsunął ją od siebie i z niedowierzaniem popatrzył
jej w oczy.
– Naprawdę zrobisz to, czego zechcę? – zapytał.
– Niezupełnie...
Westchnął teatralnie i zrobił smutną minę.
– Wiedziałem od razu, że jest w tym jakiś haczyk – jęknął. – Zawsze
jest.
– Uspokój się. Zaraz usłyszysz, co cię czeka. Przyrządzę ci jeden z
trzech najbardziej wykwintnych i najwspanialszych deserów, jakie
kiedykolwiek zdarzyło ci się jeść. Pierwszy to sernik w polewie
czekoladowej, z musem malinowym, drugi to placek z orzechami laskowymi
i dodatkami, których nie zdradzę. Trzeci deser nosi nazwę anielskiego
ciastka. To duże bezy podawane z truskawkami i bitą śmietaną. A teraz
wybieraj, który z nich chcesz.
– Ho, ho. – Po minie Tony'ego było widać, że jest pod wrażeniem. –
Mówisz poważnie?
– Całkowicie serio.
– Przepadam za czekoladą i malinami, ale jeszcze nigdy nie jadłem
beżów z takimi fantastycznymi dodatkami. Chętnie bym ich spróbował. No
cóż, jeśli muszę wybierać... Skoro nie mogę mieć ciebie, to decyduję się na
anielskie ciastko.
Sarah uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– Świetnie. Zamiast zastanawiać się, kiedy padnie następny strzał, będę
miała coś konkretnego do roboty.
Tony pokręcił głową, pełen podziwu dla hartu ducha tej kruchej kobiety.
– Wiesz co? Jesteś fantastyczna – oświadczył.
– Niby dlaczego? – spytała.
– Wygląda na to, że bez względu na okoliczności spadasz zawsze na
cztery łapy.
– Bo nigdy nie żywię złudnych nadziei. Dzięki temu unikam bolesnych
rozczarowań. Tony spochmurniał i zmarszczył czoło.
– To stwierdzenie wcale mi się nie podoba – przyznał. – Każda kobieta
powinna mieć jakieś oczekiwania, choćby najskromniejsze.
– Czyżbyś zamierzał coś mi zaproponować?
– Och, nie, moja słodka dziewczyno. Bo gdybyś wiedziała, co chodzi mi
teraz po głowie, dopiero byś się wystraszyła.
Zaintrygowana Sarah dostrzegła w oczach Tony'ego figlarne błyski.
Uśmiechnęła się mimo woli.
– Skąd wiesz? Ja naprawdę nie należę do strachliwych.
– Czy pozwolisz pocałować się na dobranoc? – zapytał.
– Przedtem całowałeś bez pytania – wypomniała mu. – A teraz nagle
pytasz, mimo że stałam się twoją dłużniczką po tym, jak ocaliłeś mi życie?
Przez chwilę Tony czekał w milczeniu. Brak odpowiedzi na zadane
przed chwilą pytanie uznał za przyzwolenie.
Wiedziała, co teraz nastąpi. W gruncie rzeczy nie byłoby to nic nowego,
bo przecież już raz zatracili się w namiętnym pocałunku. Teraz jednak była
gotowa zrobić znacznie więcej.
Uniosła ku górze lekko uśmiechniętą twarz.
Tony tylko na to czekał. Nachylił się i jego usta odnalazły wargi Sarah.
W tej właśnie chwili ulotnił się jego zdrowy rozsądek, którego miejsce
zajęło pragnienie spełnienia.
Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, zarzuciła ręce na szyję
Tony'ego. Przygarnął ją mocno do piersi i uniósł. Zaraz potem jednak
zdumiona Sarah poczuła, że stopami znów dotyka ziemi. Tony odsunął się w
chwili, kiedy zaczęła się zupełnie zatracać.
– No, więc... teraz już wiemy, że nie będzie nam łatwo – wymamrotał.
Cofnął się jeszcze o krok. – Czas na mnie – oświadczył. – Mam do
załatwienia kilka telefonów. Mogę w czymś ci pomóc, zanim pójdziesz
spać?
– Nie ma jeszcze dziewiątej – odparła Sarah. – Nie chcę iść tak wcześnie
do łóżka. Tony zacisnął odruchowo pięści i zaraz potem wsunął ręce do
kieszeni. Jakże chętnie dotknąłby ponownie Sarah...
– W takim razie bądź tak uprzejma i ubierz się jakoś przyzwoiciej –
poprosił. – Jestem twardym facetem, ale jeszcze kilka takich pocałunków i
nie ręczę za siebie. Uważaj, dziewczyno, to robi się niebezpieczne.
– Ciocia Lorett mawia, że człowiek nie powinien wzniecać większego
ognia niż ten, który potrafi ugasić.
– Jak na mój gust, twoja ukochana ciotka ma stanowczo zbyt wiele
różnych złośliwych powiedzonek – stwierdził ponurym głosem. – Idę.
Gdybyś mnie potrzebowała, będę w bibliotece.
Zbierał się do wyjścia, kiedy zadzwonił telefon. Spojrzał na aparat
stojący na stole, a potem na Sarah.
– Odbierz sam – zaproponowała. Podniósł słuchawkę i warknął:
– Tu DeMarco.
– Co stało się mojej dziewczynce? Tony wciągnął głęboko powietrze.
Miękki, melodyjny kobiecy głos był jedyny w swoim rodzaju.
– Czy mówię z panią Lorett Boudreaux? – zapytał uprzejmie.
Na linii zapanowała na chwilę cisza, po której Tony usłyszał ciche
prychnięcie.
– Bawi się pan w jasnowidza?
– Nie, proszę pani. – Tony uśmiechnął się do siebie. – Nigdy tego nie
robię. Ale nie jestem także głupkiem i potrafię kojarzyć fakty.
W słuchawce rozległ się cichy śmiech, lecz zaraz potem do uszu
Tony'ego dotarło westchnienie.
– Co stało się mojej dziecince? – ponownie spytała Lorett Boudreaux.
– Udam, że nie jestem zdziwiony, dlatego nie zapytam, skąd pani już o
tym wie. Sarah wszystko pani opowie. Ale zapewniam, że nic jej się nie
stało.
– Pozwoli pan, że sama to ocenię. Tony podał Sarah słuchawkę.
– Dzwoni twoja ciotka. Szepnij, proszę, w mojej obronie jakieś dobre
słówko. Już jej się naraziłem.
Mrugnął do Sarah i taktownie opuścił pokój. Pilne rozmowy mógł
równie dobrze przeprowadzić z własnej komórki. Zamierzał wynająć
natychmiast strażników, tak aby już od samego rana mogli pilnować posesji,
zatrudni także osobistych ochroniarzy.
– Dziecinko... powiedz cioci Lorett, co się stało. Sarah całkiem się
rozkleiła.
– Wieczorem ktoś do mnie strzelał. Gdyby nie Tony, byłabym już
martwa. – Załamał się jej głos. Zaczęła łkać. – Och, ciociu Lorett, sama nie
daję sobie rady. Jesteś mi bardzo potrzebna. Czy możesz tutaj przyjechać?
– Będę przy tobie, dziecinko, zanim jutro zajdzie słońce – oświadczyła
Lorett. – Ale jak mam znaleźć cię w tym okropnym mieście?
– Jedź prosto do biura szeryfa. Tam powiedzą ci, gdzie jestem i jak się tu
dostać. Albo, jeszcze lepiej, kiedy dotrzesz do Marmet, od razu zadzwoń.
Przyjedziemy po ciebie.
– Nie. Wolę sama dotrzeć na miejsce. A teraz śpij spokojnie, kochanie.
Ciotka Lorett nie pozwoli cię skrzywdzić.
Sarah odłożyła słuchawkę i usiadła na łóżku. Poczuła, jak ogarnia ją
wielka ulga. Uznała, że z Tonym i ciotką u boku ma szansę przeżycia.
Tony właśnie parzył wieczorną kawę, kiedy odezwał się dzwonek u
drzwi. Zmarszczył czoło i spojrzał na zegarek. Jak na nieproszonych gości
było już trochę za późno. Mimo to podszedł do drzwi, spodziewając się
ujrzeć szeryfa lub któregoś z jego ludzi.
– Moiro, to ty? Co sprowadza cię o tak późnej porze? – zapytał
zdziwiony widokiem gościa.
Moira Blake weszła szybko do holu. Na jej twarzy malował się głęboki
niepokój.
– Słyszałam policyjne syreny – oś wiadczyła. – A z mojego patio było
widać błyskające światła przed twoim domem. Wiem, że powinnam
zadzwonić, ale okropnie się zdenerwowałam. Czy u ciebie wszystko w
porządku? Ktoś zachorował?
Tony powiesił płaszcz Moiry, a potem wprowadził ją do salonu.
– Siadaj przy kominku – zaproponował.
– Czy Sarah jest chora? – pytała dalej Moira. – Wiem, że powinnam
wcześniej zaprosić was na kolację, ale ta dziewczyna ma wiele spraw na
głowie. Postanowiłam dać jej trochę czasu.
– Nie jestem chora, ale dziękuję, że pani zapytała.
Na dźwięk głosu Sarah odwrócili się oboje. Tony zerwał się z fotela.
– Chodź, usiądź przy ogniu. Opowiedz Moirze o tym, co się stało, a ja
zrobię kawę. Sarah podziękowała słabym uśmiechem Tony'emu i usiadła w
fotelu.
Moira Blake nachyliła się i wzięła ją za rękę.
– Co się stało, moja droga? Widziałam światła przed waszym domem i
sądziłam, że ktoś wezwał karetkę.
– Nie, proszę pani. To był szeryf – wyjaśniła Sarah. Moira zmarszczyła
brwi.
– Ale dlaczego? – spytała.
– Ktoś usiłował mnie zabić.
– To niemożliwe! – jęknęła Moira. – Nie mówisz tego serio! Oboje z
Tonym nakryliście złodzieja?
– Chciałabym, aby tak było – z westchnieniem przyznała Sarah i
przystąpiła do relacjonowania przebiegu wieczornych wydarzeń.
Kiedy skończyła, na twarzy Moiry odmalowało się niedowierzanie.
Tony, który właśnie wrócił z kuchni, podał jej filiżankę gorącej kawy.
– Nie mogę tego pojąć – stwierdziła. Wyglądała na bardzo poruszoną.
Lekko drżały jej ręce. Odstawiła filiżankę na stolik, żeby nie rozlać kawy. –
Nie masz pojęcia, jak bardzo mi przykro, że przydarzyło ci się coś takiego.
– To miło z pani strony – powiedziała Sarah. Moira podniosła głowę i
pytającym wzrokiem popatrzyła na Tony'ego.
– Nie rozumiem, dlaczego ktoś chciałby skrzywdzić tę młodą kobietę.
Zerknął na Sarah, a potem wzruszył ramionami.
– Widocznie komuś bardzo zależy na tym, aby ją uciszyć – odparł. – Ale
ten człowiek zapomniał o podstawowej rzeczy. Pozbycie się córki
zamordowanego tylko spotęguje szum wokół tej sprawy. I tak już
wznowiono śledztwo w sprawie tragicznej śmierci Franklina Whitmana. W
dodatku zanim Sarah dowiedziała się o odkryciu ciała ojca.
– To prawda – przyznała Moira. – Może właśnie dlatego przyszło mi do
głowy, że nastawanie na życie Sarah nie ma żadnego sensu.
– Moje pojawienie się w Marmet wywołało duże zamieszanie –
odezwała się Sarah. – A tak na marginesie uważam, że człowiek, który zabił
mojego ojca, nie jest specjalnie sprytny.
Moira zmarszczyła czoło.
– Co masz na myśli?
– Gdyby był tak sprytny, za jakiego się uważa, zignorowałby mój
przyjazd i wraz z pozostałymi obywatelami Marmet udawał, że jest głęboko
wstrząśnięty faktem wydobycia z dna jeziora ciała mojego ojca. Po tylu
latach policja raczej nie będzie w stanie ustalić, czy zabójca jeszcze żyje i
czy mieszka nadal w tej okolicy. Ten człowiek popełnił wielki błąd, bo się
ujawnił i dał znać o swoim istnieniu.
Zamyślona Moira pokiwała głową.
– Masz rację, moja droga. Ale może teraz zda sobie z tego sprawę i
zostawi cię w spokoju.
– W tym cała moja nadzieja – przyznała Sarah. Moira podniosła wzrok i
popatrzyła najpierw na rozmówczynię, a potem na pana domu.
– W każdym razie jestem szczęśliwa, że nie stało się nic złego.
Chciałabym uczcić ten fakt. Zapraszam jutro do siebie na kolację. Koło
ósmej. Będzie też kilka innych, równie życzliwych osób.
Obiecuję, że nie spotka was nic nieprzyjemnego. Przyjdziecie?
– Sama nie wiem – z ociąganiem odrzekła Sarah, zastanawiając się, jaką
podjąć decyzję. Spojrzała niepewnie na Tony'ego. Jeszcze nie miał pojęcia,
że jutro próg jego domu przestąpi nowy gość. Lorett Boudreaux.
– Jeśli nie chcesz, to nie przyjmuj zaproszenia – na widok wahania Sarah
oświadczył Tony. – Moim zadaniem jest odsuwanie od ciebie wszelkich
kłopotów. Już jutro pojawią się tu strażnicy i ochroniarze, będziesz mogła
bez obaw wychodzić z domu.
– Strażnicy i ochroniarze? – zdziwiła się Moira.
– Tak, będą zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz domu. Możesz być
pewna, że już nikt więcej nie wkroczy bez zezwolenia na teren mojej
posiadłości – oświadczył Tony.
Moira uśmiechnęła się lekko.
– Szczerze powiedziawszy, ja też czuję się od razu o wiele
bezpieczniejsza – przyznała. – Kobiecie, która pędzi samotne życie, zawsze
przyda się dodatkowe zabezpieczenie, ostrożności nigdy za wiele. Przecież
ja też mieszkam na odludziu. No to co, przyjdziecie?
Sarah nadal była niezdecydowana. Niepewnym głosem zwróciła się do
Tony'ego:
– Słuchaj, nie zdążyłam cię jeszcze uprzedzić, załatwienia kilka
telefonów. Mogę w czymś ci pomóc, zanim pójdziesz spać?
– To dobrze – szczerze ucieszył się Tony. – Najwyższy czas, abyśmy się
poznali. Sarah odetchnęła z ulgą, że tak dobrze przyjął wiadomość o nowym
gościu i od razu poprawił jej się humor. Spojrzała na Moirę i oznajmiła:
– Chętnie przyjdę na kolację, ale pod warunkiem, że przyjmie pani
jeszcze jednego gościa. Nie mogę zostawić cioci samej już pierwszego dnia
po jej przyjeździe.
– To oczywiste – uspokoiła ją Moira. – Będę szczęśliwa, mogąc gościć
ją u siebie. Przy moim stole zawsze znajdzie się miejsce dla jeszcze jednej
osoby.
– Wobec tego przyjdziemy, a jeśli pani Boudreaux opóźni przyjazd,
damy znać – zapowiedział Tony.
– Doskonale.
Moira szybko skończyła kawę, pożegnała się i wyszła.
– Jesteś zły, że zaprosiłam tu ciocię bez porozumienia z tobą? – spytała
Sarah.
– Nie. Nic, co robisz, nie jest w stanie mnie rozzłościć – odrzekł Tony. –
O ile nie narażasz się na niebezpieczeństwo.
– Nie zamierzam ryzykować.
– To dobrze, słonko. Muszę wiedzieć, czy staniesz się częścią mego
życia. Chodzi mi o nas. O to, jak będzie potem. To znaczy, kiedy skończy
się ta cała przykra sprawa. Zrozumiałaś?
Sarah skinęła głową, lecz nie do końca pojęła słowa Tony'ego. Była
jednak zbyt zmęczona, aby prosić go o wyjaśnienie. Mówił o przyjaźni czy o
czymś więcej?
– Pamiętasz, że jeszcze przed chwilą próbowałeś zapędzić mnie do
łóżka? – zapytała.
– Tak.
– Chyba jestem już gotowa udać się na spoczynek. Tony uśmiechnął się
kpiąco.
– Życzysz sobie, żebym utulił cię przed snem?
– zapytał.
– To, czego chcę, i to, co się naprawdę wydarzy, to dwie zupełnie różne
rzeczy – odparła Sarah.
– Jeszcze raz dziękuję ci za uratowanie mi życia. Dobrej nocy.
– Nie ma za co. Śpij spokojnie.
Dopiero gdy wyszła z salonu, do Tony'ego dotarł sens jej słów. Nie
powiedziała, że go nie chce, raczej wyraźnie stwierdziła, iż nie zamierza
ulec własnemu pożądaniu. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Odetchnął z ulgą.
Uszczęśliwiony, uśmiechnął się do siebie, dorzucił polan do ognia, a
potem wziął do ręki książkę, którą próbował czytać od dwóch dni.
Traktowała o sile pozytywnego myślenia.
Widocznie jednak jeszcze za mało wiedział na ten temat, bo gdyby
posiadł umiejętność przetwarzania swych myśli na konkretne czyny,
kochałby się teraz z Sarah.
Zabójca ze złością przemierzał pokój, przeklinając swojego pecha i
niecelny strzał. Gdyby nie ten piekielny pocałunek, Sarah Whitman byłaby
już martwa i skończyłby się cały ten rejwach. Teraz policja łaziła po
posiadłości DeMarca i ponowne podejście pod dom oraz zbliżenie się do tej
kobiety było praktycznie niemożliwe.
W porządku, nie ma tego złego... Zabójca uznał, że trzeba spokojnie
poczekać. Przecież nawet największy pech kiedyś wreszcie się skończy. Już
on zadba o to, by wiele lat wyrzeczeń i trudu nie poszło na darmo.
Powiedzie mu się, był o tym w pełni przekonany.
W ciągu tych dwudziestu lat nauczył się kilku rzeczy, a już na pewno
jednego. Otóż prawie zawsze mamy możliwość naprawienia popełnionego
błędu.
Jeśli nie dziś, to jutro.
Sarah szybko zapadła w sen, lecz dręczyły ją koszmary. Raz po raz
słyszała w uszach wystrzał, a potem własny krzyk, kiedy padała na ziemię,
przygnieciona ciałem Tony'ego.
Nie mogła przestać o tym śnić. Ta scena powtarzała się w jej umyśle jak
zacinająca się płyta. Sarah rzucała się na łóżku, owinięta ciasno kołdrą, co
jeszcze wzmogło przykre doznania.
W końcu, kiedy huk wystrzału po raz setny zadźwięczał jej w uszach,
krzyknęła. Rozpaczliwie. Tym razem na cały głos. Obudziła się i przerażona
usiadła na łóżku.
Chwilę później zjawił się Tony. Półnagi, z groźnie zmrużonymi oczami i
ze sprężynowym nożem w ręku. Wyglądał jak agresywny wyrostek, gotowy
do rozróby pod byle pretekstem.
– Przepraszam! Przepraszam! – zawołała Sarah. Wyskoczyła z łóżka i
podbiegła do Tony'ego. – To był sen. Tylko sen.
– Rany boskie! – jęknął, chowając ostrze noża. Oparł się ciężko o
framugę drzwi. – Piekielnie mnie przestraszyłaś.
Zaskakujący wygląd Tony'ego sprawił, że Sarah z trudem powstrzymała
śmiech. Był potargany. Gęste, ciemne włosy sterczały mu na wszystkie
strony. Spodnie od dresu włożył na lewą stronę, w dodatku tył na przód.
– Wiem. Jest mi naprawdę bardzo przykro – szepnęła ze skruchą.
Tony wziął się w garść i spojrzał badawczo na Sarah. I zaraz potem w
jego umyśle zakiełkowało pewne podejrzenie.
– Czyżby coś cię rozśmieszyło? – zapytał rozeźlony. A kiedy zagryzła
wargi i potrząsnęła głową, stwierdził: – Śmiejesz się, mała czarownico.
Chciałbym wiedzieć czemu.
– No... jakby to powiedzieć... masz trochę zwichrzone włosy. Spodnie
założone przodem do tyłu i... chyba na lewą stronę.
Tony popatrzył w dół i dostrzegł na brzuchu fabryczną metkę. A niech to
szlag. Sarah miała rację. Wyglądał jak ostatni idiota.
– To twoja wina – mruknął z wyrzutem.
– Wiem – przyznała potulnie i zaraz potem padła plecami na łóżko,
zaśmiewając się do rozpuku, jak nigdy w życiu. Przestała na chwilę myśleć
o ostatnich koszmarnych dniach. Przetoczyła się na bok, nadal pękając ze
śmiechu. A kiedy zobaczyła zbolałą i urażoną minę Tony'ego, niemal
wpadła w histerię. Chcąc stłumić wydawane dźwięki, wepchnęła głowę pod
poduszkę.
– Sarah...
Mimo poduszki, do jej uszu dotarł ostrzegawczy ton głosu Tony'ego. A
jednak śmiała się nadal.
– Dość tego! – warknął, rozeźlony nie na żarty.
Zagryzła wargi i ciągle chichocząc, wytknęła nos spod poduszki. Tony
wyglądał jak jeden z kogutów Lorett Boudreaux, któremu dopiero co
przycięto pióra na ogonie. A ponadto miał trochę głupkowatą minę.
Nie wiedział, czy śmiać się, czy złościć. Czyżby przemyśliwał nad
wymierzeniem jej jakiejś srogiej kary?
Po chwili zorientowała się, że wybrał właśnie tę ostatnią możliwość.
– Uważasz, że to śmieszne? – wycedził przez zęby.
Wetknął palce za gumkę od spodni i uśmiechnął się ironicznie.
Wydawało się, że jeszcze chwila, a stanie przed Sarah zupełnie nagi. Sarah
odrzuciła poduszkę i usiadła na łóżku.
– Nie gniewaj się na mnie – poprosiła.
– Wcale się nie gniewam, moja ty słodyczy – oświadczył podejrzanie
milutkim głosem. – Najuprzejmiej dziękuję, że zwróciłaś uwagę na mój
wygląd. Daj mi chwilę, a zaraz doprowadzę się do porządku.
Tony wsunął palce głębiej w spodnie. Rozśmieszył go widok
wystraszonych oczu Sarah i opuszczonych kącików jej ust.
– Zamierzasz zrobić to, co myślę? – spytała cichym głosem.
– Myślisz, że co zamierzam zrobić?
– Zdjąć spodnie.
– Rozważałem taką ewentualność – przyznał pogodnie. – Zechcesz mi
pomóc?
Sarah siedziała przez chwilę nieruchomo. Otarła się dziś o śmierć, a teraz
tak bardzo chciała, żeby stało się to, co i tak wydawało się nieuniknione.
Podniosła się z łóżka.
– Silk...
Tony'emu z wrażenia podskoczyło serce.
– Słucham.
– Zgaś lampę.
W pokoju zrobiło się ciemno. Na chwilę zapanowała cisza. Potem Sarah
usłyszała, jak Tony odciąga gumkę. Wiedziała, że zdjął spodnie. Drżąc z
przejęcia, wsunęła się z powrotem do łóżka.
– A więc pokaż mi teraz, Silk, za co zdobyłeś ten piękny przydomek.
Czym na niego zasłużyłeś? – spytała zaczepnie.
– Sądziłem, że już nigdy o to nie zapytasz – mruknął.
Czując, jak obok ugina się materac, wstrzymała oddech. Po chwili
poczuła dotyk męskich dłoni, które odsłoniły ją zręcznie i delikatnie. A
zaraz potem dosłownie wcisnęły w materac.
– Och... Ja...
– Nic nie mów – szeptem poprosił Tony. – Pozwól mi się kochać.
Zamknij oczy i przestań myśleć, skup się na tym, co czujesz.
Miała tylko odczuwać? W porządku. Tyle była w stanie zrobić.
Wkrótce się przekonała, że Anthony DeMarco zapracował uczciwie na
swój przydomek. Z niezwykłą umiejętnością i w rekordowym czasie do
prowadził ją na skraj szaleństwa.
Chłonęła z lubością pieszczotę warg przesuwających się po jej ciele,
coraz bardziej rozpalona i zniecierpliwiona.
Silk DeMarco wiedział doskonale, jak podniecić i zaspokoić partnerkę.
Samymi pieszczotami doprowadził Sarah do orgazmu.
Kiedy wreszcie uniósł się na rękach i wszedł w Sarah, drżała z radości,
że wkrótce osiągnie apogeum rozkoszy.
Również Tony był bardzo podniecony. Ledwie mógł znieść żar, jaki go
ogarnął, gdy wsunął się głęboko między uda Sarah. Poczuł, jak obejmuje go
mocno za szyję. A kiedy jeszcze mocno przyciągnęła go do siebie,
uprzytomnił sobie, że przepadł z kretesem.
To, co teraz robił, nie było zwyczajnym uprawianiem seksu, a kobieta,
którą właśnie pieścił, nie była jedynie panienką, którą wabi się do łóżka na
jeden szybki numerek.
Sarah Whitman stała się dla niego kimś o wiele ważniejszym. Wiedział,
że nie potrafiłby od niej odejść.
Poruszał się coraz szybciej, co przyjęła z zadowoleniem. Dała mu do
zrozumienia, że pragnie więcej.
Sarah zesztywniała, a potem zaczęła jęczeć. Mobilizując wszystkie siły,
z trudem nad sobą zapanował. Zaczął zwalniać ruchy. I właśnie wtedy,
kiedy zdał sobie sprawę z tego, że już dłużej nie zdoła się kontrolować,
Sarah nagle zadrżała.
Raz po raz wykrzykiwała jego imię. Przeżywała ekstazę.
Tony skrył twarz w zagłębieniu jej szyi i oddał się rozkoszy.
Ostateczne spełnienie było dla niego przeżyciem nie tylko wspaniałym,
lecz także dość niepokojącym. Udowodniło mu bowiem jedną ważną rzecz.
Z Sarah Whitman łączyło go znacznie więcej niż zwykłe pożądanie.
Zaczynał darzyć uczuciem tę kobietę, choć był przekonany, że ich
zbliżenie to dla niej tylko i wyłącznie satysfakcjonujący seks.
Aby nie przygniatać Sarah własnym ciałem, Tony przetoczył się na bok i
wciągnął ją na siebie.
Ś wiadomość, że po raz pierwszy w życiu zakochał się w kobiecie, która
nie odwzajemnia i być może nigdy nie odwzajemni jego uczuć, była
przerażająca.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Sarah leżała w objęciach pogrążonego we śnie Tony'ego, wsłuchując się
w jego równy oddech i analizując własne emocje. Wiele lat temu obiecała
sobie już nigdy więcej się nie zakochać. Nie chciała do nikogo należeć, nie
chciała ponownie przeżywać upokarzającego uzależnienia od drugiej osoby.
A jednak złamała tę obietnicę, i to właśnie teraz, kiedy jej życie zaczęło
przypominać istny koszmar.
Właściwie dlaczego to zrobiła? Co, do licha, sobie myślała? Westchnęła
głęboko. Na tym polegał cały problem. W łóżku Tony'ego znalazła się pod
wpływem impulsu, na chwilę wyłączyła zdrowy rozsądek. To było takie
odreagowanie stresu, nie powinna mieć do siebie pretensji.
Przeraziła ją wprawdzie intensywność przeżyć doznanych w objęciach
Tony'ego, lecz mimo to chętnie by się w nich znalazła ponownie. Po to
tylko, żeby poczuć czułość i siłę tego mężczyzny.
– Och, Silk – wyszeptała. – Co ja zrobiłam najlepszego?
Nie słyszał, bo spał nadal. I dobrze, gdyż żadne jego słowa nie byłyby w
stanie zmienić tego, co już się stało.
Tuż przed świtem Sarah wysunęła się z ciepłych męskich objęć. Poszła
pod prysznic, gdzie wraz ze spływającą po ciele letnią wodą spłukiwała
resztki wyrzutów sumienia. Kochała się z Tonym DeMarkiem i nic tego nie
zmieni. Być może uczyni to jeszcze raz, ale ten fakt w żaden sposób nie
wpłynie na zmianę jej planów. Zamierzała bowiem osiągnąć cel, jaki
wytyczyła sobie, wracając do tego koszmarnego miasteczka.
Tony obudził się i zobaczył, że leży sam. Wiedział, co się stało. Sarah
przeżyła czarowną noc, ale wraz z nastaniem świtu zaczęła odsuwać się od
niego i bronić przed dalszą intymnością. Postanowił jednak nie poddawać
się rozczarowaniu i przykrym rozmyślaniom. I obiecał sobie solennie, że nie
dopuści, by znów się od siebie oddalili. Gdyby to od niego zależało, ostatnia
noc byłaby zaledwie frapującym początkiem.
Wstał z łóżka, poszedł do siebie i wziął szybki prysznic, a potem ubrał
się starannie. Zawsze dbał o dobry wygląd i przywiązywał do niego dużą
wagę. O czternastej zjawi się prywatny detektyw, wczesnym popołudniem
dotrą tu uzbrojeni ochroniarze, a po nich przyjedzie ciotka Sarah.
Wieczorem czekała ich jeszcze kolacja u Moiry Blake. Mimo że
wolałby, aby Sarah siedziała bezpiecznie w domu, przynajmniej dopóki nie
skończy się całe zamieszanie, Tony zdawał sobie sprawę, że spotkanie z
sympatycznymi, życzliwymi ludźmi wpłynie korzystnie na jej psychikę.
Gdyby zostali w domu, pewnie pogrążyłaby się w przykrych
wspomnieniach.
Właśnie schodził po schodach, kiedy zabrzmiał dzwonek. Zanim Tony
zdążył jakoś zareagować, Sarah już podbiegła do drzwi. No tak, nie była
zbyt ostrożna. Na szczęście na progu stał jeden z ludzi szeryfa, który
przyjechał, by zwrócić Sarah kalendarz jej ojca.
– Dzień dobry, pani Whitman. Szeryf prosił, abym to pani oddał –
powiedział mężczyzna.
– Dziękuję. Zechce pan wstąpić i napić się kawy? – spytała z
uśmiechem. Człowiek szeryfa zawahał się na chwilę.
– Zrobiłbym to z przyjemnością, ale niestety bardzo się spieszę.
Musiałbym wziąć kawę ze sobą. Mam kubek w radiowozie.
– Proszę przynieść. Będę w kuchni. Jestem pewna, że pamięta pan drogę.
Odwróciwszy się, Sarah ujrzała Tony'ego stojącego u stóp schodów.
– Od tej pory sam będę otwierał drzwi, dobrze? – odezwał się z
pozornym spokojem.
Sarah nie przyszło nawet do głowy, że ta banalna czynność może okazać
się niebezpieczna. Zaraz potem jednak przypomniała sobie wydarzenia
poprzedniego wieczoru. I to, że otarła się o śmierć...
– Masz rację. Nie pomyślałam i postąpiłam bardzo nierozważnie. Widzę,
że wraca człowiek szeryfa. Czy możesz przyprowadzić go do kuchni?
Muszę wyjąć bułeczki z pieca.
Tony wyciągnął przed siebie ręce.
– Zrobię to, ale przedtem zamierzam uścisnąć cię na powitanie.
Po krótkim wahaniu Sarah pozwoliła, aby potrzymał ją przez chwilę w
objęciach, ale nie odwzajemniła uścisku.
– Traktujesz mnie chłodno – odezwał się miękkim głosem. – Ale wiem,
jak jest naprawdę, więc lepiej nie próbuj mnie oszukiwać.
– Wcale cię nie oszukuję. Po prostu nie chcę spalić bułeczek – wykręciła
się sianem.
– Wmawiaj to sobie dalej, słonko, ale mnie oszczędź tych głupot, bo i
tak ci nie uwierzę. – Zanim zdobyła się na kolejny protest, Tony ujął ją
delikatnie za ramię, odwrócił i lekko popchnął w stronę kuchni. – Biegnij do
swoich wypieków. Ale założę się, że nie będą tak smaczne jak ty.
Poczuła, że się czerwieni. Wyciągając po chwili bułeczki z pieca,
mruczała pod nosem coś mało przychylnego na temat spryciarzy w
spodniach. Tych jakże niebezpiecznych, bo stanowczo zbyt atrakcyjnych
fizycznie facetów.
Jedną ręką Tiny Bartlett machała w powietrzu, chcąc osuszyć
pomalowane paznokcie, a drugą wystukiwała numer telefonu. Czekał ją
interesujący wieczór. Dziś bowiem miała się odbyć kolacja u Moiry, na
którą pani domu zaprosiła Tony'ego DeMarca i Sarah Whitman. A fakt, że
zjawi się również Lorett Boudreaux, jeszcze dodawał smaczku
zapowiedzianej towarzyskiej imprezie.
Kiedy zadzwonił biurowy telefon, Annabeth Harold siedziała przy
komputerze. Stukała jeszcze przez chwilę w klawiaturę, a potem podniosła
słuchawkę.
– Dzień dobry. Tu kancelaria adwokacka Dewey, Dewey i Cline. Czym
mogę służyć?
– Cześć, Annabeth. To ja, Tiny. Jesteś bardzo zajęta?
Annabeth uśmiechnęła się lekko. Tiny Bartlett nie miała zielonego
pojęcia, czym jest prawdziwa praca.
– W biurze zawsze jestem zajęta, ale chwilę mogę pogadać. O co chodzi?
– Co włożysz na siebie dziś wieczorem, idąc do Moiry? Annabeth
wywróciła oczyma. A co to miało za znaczenie?
– Och, jeszcze nie wiem – odparła, wzruszając ramionami. – Czemu
pytasz?
– Będziesz chciała z pewnością wyglądać jak najlepiej. Do Moiry
przyjdzie Silk DeMarco.
– Tiny, on jest ode mnie młodszy o co najmniej piętnaście lat, a może
nawet więcej. To, co Silk o mnie pomyśli, nie ma żadnego znaczenia.
Młodzi nie zwracają uwagi na starych.
Słowa Annabeth zdumiały Tiny.
– Zawsze ma znaczenie – zaprotestowała. – Włóż wiśniowe spodnium.
To, które nosiłaś w zeszłym miesiącu podczas naszego wypadu na kolację
do Portlandu.
Annabeth zmarszczyła czoło, usiłując przypomnieć sobie, w jakim stanie
jest ten strój.
– Postaram się je włożyć... jeśli nie jest akurat w pralni.
– To dobrze – stwierdziła Tiny. – Czy rozmawiałaś ostatnio z Marcią?
– Nie, nie miałam okazji. Wczoraj wieczorem nie było mnie w domu.
– Wychodziłaś? Po co? Annabeth spochmurniała.
– Po prostu załatwiałam różne drobne sprawy.
– Zwykle robisz to tuż przed zmierzchem.
– Niby jak miałabym zdążyć z tym wcześniej? – mruknęła zdegustowana
Annabeth. – Pracuję, jak dobrze wiesz, do siedemnastej, a o tej porze już
robi się ciemno. Tiny, ty naprawdę nie masz pojęcia, jak żyją zwykli
śmiertelnicy.
Rozmówczyni Annabeth wydęła wargi. Nie znosiła, kiedy przypominano
jej, że należy do grona uprzywilejowanych. A ona tak bardzo chciała być
podobna do pozostałych pań, uchodzić za jedną z nich.
– Przepraszam – powiedziała. – Nie zastanawiałam się nad tym, co
mówię. Oczywiście, masz rację. Będę szczęśliwa, gdy wreszcie nadejdzie
wiosna. A ty?
– Najpierw czeka nas jeszcze zima, ale ja też wolę cieplejsze dni. A teraz
muszę zabierać się ponownie do pracy. A więc do zobaczenia wieczorem u
Moiry.
Tiny rozpromieniła się.
– Do wieczora. – Odłożyła słuchawkę i pobiegła do biblioteki, gdzie jej
mąż, Charles, siedział przy komputerze.
– Kochany, nie zapomnij, że dziś idziemy na kolację do Moiry.
– Będę pamiętał – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.
Tiny popatrzyła na męża, usiłując w tym poważnym, ciągle
zapracowanym biznesmenie bezskutecznie odnaleźć wesołego,
rozrabiającego chłopaka, za którego wyszła za mąż.
W tej chwili Charles podniósł wzrok. Na widok tęsknoty i smutku
malujących się na twarzy żony uśmiechnął się krzywo.
Westchnęła. Nie chciała nawet wracać myślami do czasów, gdy w akcie
nieposłuszeństwa i buntu w stosunku do bogatych i szacownych rodziców
wyszła za beztroskiego lekkoducha. Co za ironia losu, pomyślała ze
smutkiem. Z biegiem czasu ten beztroski lekkoduch przeobraził się w
poważnego, zasadniczego biznesmena, robiącego pieniądze. Podobnego do
jej ojca.
– Idę do fryzjera – oświadczyła. Charles obrzucił wzrokiem sylwetkę
żony. Była, jak zawsze, bez zarzutu.
– Już wyglądasz doskonale – ocenił. Rozpromieniona komplementem
zarzuciła mężowi ręce na szyję.
– Kocham cię, Charlie.
Przypomniawszy sobie wreszcie, że życie nie składa się wyłącznie z
zajmowania się interesami, wziął Tiny na kolana i obdarzył długim,
solidnym pocałunkiem.
Roześmiana, puściła po chwili męża, by mógł wrócić do przerwanego
zajęcia. Nie dostrzegła, że po rozmowie z nią wyraźnie spochmurniał. Nie
miał ochoty iść na kolację do Moiry Blake, ale wiedział, że Tiny nie
przyjęłaby odmowy. Obie były bardzo zaprzyjaźnione i na tym polegał cały
szkopuł. Siedzenie przy stole z Silkiem Denarkiem było ostatnią rzeczą, na
jaką Charles miał ochotę,
Obaj pochodzili z nizin, z tej samej podłej dzielnicy miasta i obaj zrobili
życiową karierę. Jednak Charles nie lubił, gdy przypominano mu o
niechlubnej przeszłości. Pozostawił bowiem za sobą wiele przeżyć i spraw
zbyt przykrych, aby do nich wracać.
Kiedy dwie minuty po czternastej odezwał się dzwonek zwiastujący
nowego gościa, Tony już szedł do drzwi. Chwilę przedtem zobaczył przez
okno stary, zdezelowany samochód, skręcający na podjazd. Od razu
rozpoznał, do kogo należy.
– Witaj, Maury. Cieszę się, że tak szybko się zjawiłeś – powitał po
chwili drobnego i niskiego, lekko przygarbionego mężczyznę,
wprowadzając go do salonu.
– Jechałem całą noc – wyjaśnił Maury, rozglądając się po pokoju i
taksując wzrokiem wyposażenie wnętrza. Po chwili wyszczerzył zęby w
uśmiechu. – Niezła chałupa, Silk. – A kiedy zaraz potem w pokoju zjawiła
się Sarah, dorzucił: – I niezły widok.
– Nie podniecaj się, Maury – z miejsca zareagował Tony. – Ta dama nie
jest dla ciebie. A ponadto reprezentuje inną ligę.
Na widok przybyłego Sarah miała ochotę otrząsnąć się ze wstrętem. Nie
tak wyobrażała sobie prywatnego detektywa. Niski człowieczek, który teraz
przed nią stał, zachowywał się paskudnie i miał odrażający wygląd.
Tony dostrzegł wyraz twarzy Sarah i domyślił się, że Maury wywarł na
niej kiepskie wrażenie. Szczerze powiedziawszy, ujrzawszy go pierwszy raz,
sam zareagował podobnie. Tymczasem Maury Overstreet okazał się
doskonałym fachowcem w swojej dziedzinie i z tego powodu Tony już
nigdy więcej nie chciał korzystać z usług innych detektywów.
Przybyły uśmiechnął się do Sarah, a potem lekko wzruszył ramionami.
– Nie można winić faceta za to, że próbował. Czyż nie tak, laluniu?
Sarah uniosła wysoko brwi.
– Laluniu? Laluniu? – Spojrzała na Tony'ego. – Skąd wytrzasnąłeś tego
człowieka? Maury poklepał się po nodze i parsknął śmiechem.
– Do licha, Silk... Coś mi się zdaje, że z tą babką będziesz miał
niewąskie kłopoty. Nie wiem, czy sobie poradzisz.
– To wyłącznie moje zmartwienie – warknął Tony. – A ty masz
zachowywać się grzecznie. W ostatnim tygodniu ta dama przeszła piekło i
nie zasługuje na więcej przykrości.
W jednej chwili detektyw przybrał poważny wyraz twarzy.
– Proszę wybaczyć, droga pani – powiedział. – Nie zamierzałem okazać
braku poszanowania.
– W porządku. – Sarah zwróciła się do Tony'ego. – Jest świeża kawa.
Zechcesz...?
– To miło z twojej strony, ale daj sobie spokój i przestań się mną
zajmować. Czy to jasne?
– Muszę coś robić, żeby nie zwariować – odparła, rozkładając ręce. –
Czy to jasne? A więc chcesz kawy czy nie?
Tony uśmiechnął się.
– Oczywiście. A przy okazji przynieś ze dwie bułeczki z jabłkami i
cynamonem, które upiekłaś rano. Maury przepada za słodyczami.
Zwężonymi oczyma detektyw przyglądał się z uwagą zarówno
Tony'emu, jak i Sarah. Gdy tylko opuściła pokój, wyszczerzył w uśmiechu
zęby.
– Robi dla ciebie wszystko? – zapytał z drwiną w głosie. Tony obruszył
się.
– Tylko ze mną nie zaczynaj – ostrzegł. – Zostaw płaszcz w holu i chodź.
Przekażę ci wszystko, co wiemy.
W jednej chwili Maury spoważniał. Zdjął płaszcz i poprawił kołnierz
garnituru z granatowego sztucznego włókna, który miał prawie trzydzieści
lat.
Kiedy zjawiła się Sarah z bułeczkami i kawą, detektyw, zrzuciwszy
uprzednio marynarkę, siedział na wprost Tony'ego i starannie notował
wszystkie informacje.
– Sarah, zostań z nami – poprosił Tony, podając jej wziętą z tacy
filiżankę kawy. – Maury ma do ciebie kilka pytań.
Bez słowa skinęła głową.
– Wiem, że kiedy to się stało, była pani jeszcze dzieckiem – zaczął
detektyw. – Ale dzieci wiedzą zawsze więcej, niż sądzą dorośli. Prawda?
– Prawda – przyznała Sarah.
– A więc chciałbym najpierw się dowiedzieć, czy nie przywiozła pani ze
sobą jakichś kłopotów. Jest coś ważnego, co zostawiła pani w Nowym
Orleanie?
– Słucham?
Sarah popatrzyła na rozmówcę takim wzrokiem, jakby był niespełna
rozumu. Tony z trudem powstrzymał śmiech. W obawie, że zaraz dojdzie do
scysji, postanowił interweniować.
– Maury jest człowiekiem bardzo dociekliwym. Nie pomija żadnych
szczegółów ani okoliczności. Chciał usłyszeć od ciebie, czy przed
przyjazdem do Marmet miałaś w Nowym Orleanie jakieś kłopoty. A może
ktoś cię tam niepokoił?
– Nie miałam żadnych kłopotów ani nikt mnie nie niepokoił, panie
Overstreet – oświadczyła Sarah, wyraźnie zdegustowana mało sensownymi
pytaniami detektywa. – Jestem osobą poważną i w pełni odpowiedzialną.
Prowadzę własną firmę, która przynosi zyski. Płacę podatki i w każdą
niedzielę chodzę do kościoła.
– To nie czyni z człowieka świętego – pod nosem skomentował Maury.
Sarah miała ochotę się roześmiać. Zaczynała rozumieć, co Tony widział
w tym facecie. Był wytrwały jak buldog, choć sposób jego wysławiania się i
formułowania myśli pozostawiał bardzo wiele do życzenia.
– Punkt dla pana – uznała. – Przepraszam. Odpowiem szczerze na
wszystkie pytania.
Biorąc do ust kawałek bułeczki, Maury coś zanotował, a potem spojrzał
na Sarah, przełknął kęs i aż jęknął z zachwytu.
– Jak widzę, umie pani świetnie radzić sobie w kuchni. Mówiła pani, że
prowadzi restaurację?
– Tak.
Maury spojrzał na Tony'ego.
– Silk, nie wypuść z rąk tej damy. Kiedy nawet zbrzydnie i straci dobrą
figurę, przynajmniej nadal będzie ci serwować pyszne jedzonko.
Sarah opadły kąciki ust. Nie miała pojęcia, jak się zachować, dopóki nie
spojrzała na Tony'ego. Na jego twarzy dostrzegła wahanie. On też nie miał
pojęcia, jak zareagować. Zamordować detektywa czy parsknąć śmiechem?
Zadowolona z jego zażenowanej miny, nie potrafiła powstrzymać się przed
dorzuceniem:
– Tak, Silk... Jeśli nawet pójdę do piekła, załatwię, abyś miał zawsze
dobre jedzenie. Tony zmierzył surowym wzrokiem Sarah i detektywa.
Poczerwieniał na twarzy.
– Zamknijcie się – warknął. – Oboje.
Sarah uśmiechnęła się szeroko. Maury wziął do ust następny kęs
bułeczki. Z zachwytu wywrócił oczyma.
– Zadawaj wreszcie te swoje pytania – ponaglił go Tony.
Detektyw strzepnął z palców resztki cynamonu i wziął do ręki długopis.
– W porządku. A więc zakładamy, że wszystkie kłopoty rozpoczęły się z
chwilą wydobycia z jeziora starych kości.
Usłyszawszy te słowa, Sarah aż drgnęła. Mimo dość brutalnego
stwierdzenia, była to prawda.
– Tak, i od faktu, że oznajmiłam publicznie, iż nie opuszczę miasta,
dopóki nie zostanie wykryty zabójca mego ojca – uzupełniła wypowiedź
Maury'ego.
Z wyrazem uznania detektyw popatrzył na rozmówczynię.
– Do licha, Silk, jest bardziej podobna do ciebie, niż mógłbym... –
zaczął. Tony nie wytrzymał i wybuchnął:
– Chłopie, jeśli nie przestaniesz wygadywać takich rzeczy, to, Bóg mi
świadkiem, że będziesz sobie musiał radzić sam. Rozumiesz?
Maury szybko kiwnął głową. Niczego nie znosił bardziej niż
odgrzebywania starych, nierozwiązanych spraw.
– Nie przywiązuj wagi do tego, co mówiłem – powiedział, solidnym
łykiem kawy popijając resztę bułeczki. Zajrzał ponownie do notatek.
– A więc kiedy pieniądze znikły z banku, miała pani dziesięć lat? Sarah
skinęła głową.
– A matka? Co mówiła wtedy na ten temat? Co robiła, kiedy pani ojciec
nie wrócił do domu? – dociekał dalej Maury.
Sarah zesztywniała. Ostatnie pytania sprawiły, że poczuła się okropnie.
– Powiedziała, że tatuś jest niewinny, a potem, jakieś dwa miesiące
później, podcięła sobie żyły, położyła się do łóżka i wykrwawiła na śmierć.
Słowa te, wypowiedziane głosem chłodnym i pozbawionym wyrazu,
zrobiły wrażenie nawet na Maurym. Nie komentując, zapisał coś szybko w
notesie.
– Przejdźmy teraz do tego – oznajmił, biorąc do ręki kalendarz,
zwrócony rano z biura szeryfa.
– Co może pani powiedzieć mi o tym, dokąd ojciec chodził i jak spędzał
czas?
– Nic – odparła Sarah. – Miałam wtedy dziesięć lat. Pracował w banku.
O siedemnastej wracał do domu. Ja obracałam się wyłącznie między domem
a szkołą i pobliskim placem zabaw. Nic nie wiem na temat posiedzeń i
spotkań, na które tatuś chodził za dnia. Ale pamiętam jedno. Spotkania w
klubie myśliwskim „Łoś" odbywały się zawsze wieczorem. Dlatego zapiski
w kalendarzu: „Łoś" przy godzinie trzynastej nie miały dla mnie sensu.
– Żaden problem – oznajmił Maury. – Dowiem się, czego dotyczyły.
– Naprawdę? – z niedowierzaniem spytała Sarah. – Po dwudziestu
latach? Detektyw wzruszył ramionami.
– Na tym polega moja robota.
– Teraz już wiesz, dlaczego zatrudniam tego nieznośnego faceta –
odezwał się Tony. Maury pokiwał głową i tęsknym wzrokiem popatrzył na
ostatnią bułeczkę.
– Ktoś ma na nią ochotę? – zapytał.
– Częstuj się – mruknął pan domu.
Po chwili wrócili do przerwanej rozmowy. Mały człowieczek pytał dalej.
Poszedł sobie jakąś godzinę później, przedtem jednak spróbował jeszcze raz
poderwać Sarah. Dopiero gdy wyszedł na zewnątrz, odzyskała głos.
– Mój Boże, Tony! Gdzie znalazłeś tego faceta? – spytała z odrazą.
– W więzieniu.
Popatrzyła na niego przez chwilę, a potem w geście poddania uniosła
obie ręce.
– Mam nadmiar informacji – wymamrotała i przycisnęła dłonie do serca.
– Chciałaś wiedzieć.
– Przepraszam. Następnym razem przypomnij łaskawie, abym
poskromiła ciekawość.
– Dobrze, ale zapamiętaj, że zrobię to wyłącznie na wyraźną prośbę.
Wyszczerzyła w uśmiechu zęby, a potem klepnęła Tony'ego w ramię.
Odwrócił się błyskawicznie i zanim zdążyła się odsunąć, poderwał ją w górę
i wycałował.
– Zapamiętaj także to – powiedział, stawiając Sarah na podłodze. –
Wiem, dziecino, że to dla ciebie wyczerpujące, ale pozwól sobie pomóc. Nie
wyrzucaj mnie na margines swego życia.
Usiłowała przez chwilę dobrać właściwe słowa. Nie udało się, więc
wypaliła prosto z mostu:
– Zrobiliśmy to wszystko za szybko.
– Żałujesz?
– Nie. Jak mogłabym żałować najpiękniejszej i najbardziej namiętnej
nocy, jaką kiedykolwiek przeżyłam?
– To nie był wyłącznie seks – oświadczył Tony. – W każdym razie nie
dla mnie.
– Szło tylko o łóżko. – Sarah była odmiennego zdania.
Przecież to nie mogło być nic innego. Nikt nie zakochuje się w kilka dni.
– Kto tak twierdzi? – zaprotestował Tony. – Myślę, że mnie się to
właśnie przydarzyło. Pamiętasz, jak wieczorem ścięło cię z nóg?
– Pamiętam, że kiedy spojrzałam w lustro, ujrzałam swoje wielkie oczy i
sterczące włosy.
– Miałem zawsze słabość do sów. Sarah roześmiała się głośno i objęła
Tony'ego za szyję.
– No i jak tu można się oprzeć tak słodko gadającemu mężczyźnie?
– Nawet nie próbuj – ostrzegł Tony. – I nie zastanawiaj się nad tym, jak
długo jesteśmy razem. Pomyśl raczej o tym, jak wiele pozostawiliśmy za
sobą. Ile zmarnowaliśmy czasu.
Sarah potrząsnęła głową.
– Udam, że tego nie słyszałam. Kiedy to wszystko się skończy,
podziękujesz mi, wrócisz do Chicago i zapomnisz, że w ogóle mnie znałeś.
W oczach Tony'ego zgasł uśmiech.
– Tak nigdy się nie stanie.
Zanim Sarah zdołała odpowiedzieć, zadzwonił telefon. Tony musnął
dłonią jej policzek i poszedł do aparatu. Chwilę później zawołał:
– To do ciebie. Dzwoni twoja ciotka. Sarah podbiegła i złapała za
słuchawkę.
– Gdzie jesteś, ciociu? Czy już tutaj? Chyba nie zabłądziłaś?
– Nie, przyjadę dopiero jutro. Sarah usiłowała ukryć rozczarowanie.
– Czy u ciebie wszystko w porządku? – spytała zaniepokojona.
– Nie. Michelle miała wypadek samochodowy. Na szczęście jest tylko
posiniaczona i poobijana, ale przeżyła ogromny wstrząs. Zostanę przy niej,
dopóki nie przyjedzie Francois.
– Och, jak mi przykro! – jęknęła Sarah. – Ucałuj ode mnie córkę i
powiedz, że będę modliła się o jej szybkie wyzdrowienie.
– Tak, powtórzę to Michelle – powiedziała Lorett i zapytała: – A co u
ciebie?
– W porządku. Nie martw się o mnie. Tony wynajął ochroniarzy, a także
prywatnego detektywa. Teraz żałuję, że prosiłam cię, ciociu, żebyś
przyjechała. Powinnaś zostać z córką.
– Ty też, Sarah Jane, jesteś moją córką. Jutro będę u ciebie. Oczy Sarah
wypełniły się łzami, ale nie smutku, lecz radości.
– Dziękuję, ciociu Lorett za wszystko. Jesteś mi bardzo droga.
– Tak droga jak ten śliczny chłopiec, który stoi teraz obok ciebie?
Zdumiona Sarah zamrugała oczyma. Mimo że przywykła do jasnowidztwa
ciotki, starsza pani od czasu do czasu jednak ją zaskakiwała.
– Skąd wiesz, jak wygląda? Lorett roześmiała się wesoło.
– Obejrzałam go sobie w Internecie. Znalazłam artykuł o nim i jego
nocnym klubie. Z fotografią. Podejrzewam jednak, że w naturze wygląda
jeszcze lepiej.
Sarah roześmiała się wesoło.
– Jesteś niemożliwa. Okropna jak diabelskie nasienie.
– Gorzej już mnie nazywano. Trzymaj się tego mężczyzny i nigdzie nie
chodź sama.
– Jak sobie pani życzy.
– Do zobaczenia jutro.
– Rozkaz, proszę pani.
– Sarah Jane, nie kpij ze mnie. W każdej chwili mogę cię skarcić. Bez
względu na twój wiek.
– Ciociu, nigdy nie będę z ciebie kpiła – oświadczyła Sarah. – Bo
mogłabyś przemienić mnie w ropuchę.
Nagle Lorett Boudreaux roześmiała się głośno i dźwięcznie, i zaraz
potem przerwała połączenie.
– Czy coś się stało? – zapytał Tony.
– Najmłodsza córka cioci, Michelle, miała wypadek. Niegroźny, lecz
doznała szoku. Ciocia zostanie przy niej, dopóki nie wróci Francois, to
znaczy mąż Michelle.
– A gdzie jest teraz?
– Chyba w samolocie, gdzieś między Nowym Jorkiem a Los Angeles.
– Czym się zajmuje?
– Jest profesjonalnym futbolistą. Gra w drużynie Nowoorleańskich
Świętych. Gdy tylko wróci, ciocia Lorett będzie mogła do nas przyjechać.
– Jesteś rozczarowana?
Sarah była trochę zdziwiona spostrzegawczością Tony'ego.
– Początkowo byłam. Do chwili gdy powiedziała mi, dlaczego nie może
ruszyć w podróż. – Zamilkła na chwilę i zaraz potem dodała: – A poza tym
ciocia Lorett poleciła mi trzymać się blisko ciebie.
Na twarzy Tony'ego odmalowało się zaciekawienie.
– Co jeszcze o mnie mówiła? – spytał.
– Nazwała cię ślicznym chłopcem.
O mały włos, a Tony byłby się zaczerwienił.
– Można poznać po głosie, jak ktoś wygląda?
– Ciocia przeprowadziła własne dochodzenie. Informacje o tobie
znalazła w Internecie.
– O, do licha – mruknął Tony. – Nawet nie wiedziałem, że tam figuruję.
– Ciocia wspomniała o jakimś artykule na temat twojego nocnego klubu.
Jest tam też twoja fotografia.
– O, kurczę. – Tonny uśmiechnął się szeroko. – Ta twoja ciotka jest
niesamowita.
– Och, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo. Sam zresztą wkrótce się
przekonasz.
– Powinienem się bać? Sarah podniosła wzrok i popatrzyła na człowieka,
który zaczynał dla niej znaczyć coraz więcej.
– Nie wiem – odparła. – A masz powody? Tony dotknął lekko policzka
Sarah, a potem jej włosów.
– Jestem pewny, że dopóki ciocia Lorett nie stanie między nami, dopóty
będę potrafił się z nią dogadać.
Unosząc twarz do pocałunku, Sarah nadal próbowała pamiętać, że nie
wolno jej zbytnio zbliżać się do Tony'ego. Tak, powinna zachować
emocjonalny dystans. Przynajmniej dopóki nie skończy się ten koszmar. Od
wczesnej młodości uczono ją, jak zwalczać pokusy. Nie paliła, nie zażywała
narkotyków, nie upijała się i nigdy nie prowadziła samochodu po alkoholu.
Ale nigdy nikt nie nauczył jej, w jaki sposób opierać się takiemu
mężczyźnie jak Silk.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Około szesnastej przyjechali ochroniarze i strażnicy z agencji, którzy
mieli strzec bezpieczeństwa całej posiadłości. Sarah ujrzała przed sobą
dwóch potężnie zbudowanych mężczyzn o rozrośniętych torsach i grubych
karkach. Nosili imiona Dunn i Farley i od tej pory mieli stanowić jej
przyboczną straż. W przeciwieństwie jednak do Maury'ego Overstreeta,
podchodzili do sprawy całkowicie profesjonalnie. Sarah była dla nich tylko i
wyłącznie chronionym obiektem.
Strażnicy porozmawiali chwilę z panem domu i po jakimś czasie znikli
w lesie. Później Tony zaprowadził Dunna i Farleya do pomieszczenia pod
schodami, mającego od tej pory stanowić ich kwaterę. Znajdowały się tam
dwa łóżka, a w wydzielonym kącie stał telewizor, z którego pewnie i tak nie
będą mieli czasu korzystać.
Z zachowania się obu mężczyzn Sarah wywnioskowała, że są
doświadczonymi ochroniarzami. Poprosili, by nie zmieniała swoich
przyzwyczajeń i zachowywała się jak zwykle, ignorując ich obecność.
To ostatnie zalecenie wydawało się trudne do zrealizowania, jako że
miała do czynienia z prawdziwymi wielkoludami. Postanowiła jednak
spróbować, by chociaż w ten sposób wykazać się dobrą wolą.
Kiedy wieczorem jechali oboje z Tonym na kolację do Moiry Blake,
Sarah, wyobraziwszy sobie zdumione miny pozostałych gości na widok jej
obstawy, dostała ataku śmiechu.
Kiedy żartowała z ochroniarzy, jadących za nimi w drugim samochodzie,
Tony nie protestował. Wolał bowiem, aby na to, co się dzieje, patrzyła od
strony humorystycznej, zamiast trząść się bez przerwy w obawie o własne
życie.
– Nie potrafię wyobrazić sobie jej reakcji – stwierdziła, gdy zatrzymali
się pod domem Moiry. – Co na to powie?
– Pewnie nic – odparł Tony. – To kulturalna dama. Zapewne powita
Dunna i Farleya bez mrugnięcia okiem, chociaż dałbym wiele, aby
dowiedzieć się, co naprawdę myśli.
Sarah uśmiechnęła się lekko.
– Będzie się zastanawiała, czym nakarmić obu mięśniaków.
– Są na służbie. Nie będą nic jedli – stwierdził Tony.
– To chyba nie w porządku.
– Wierz mi, tak właśnie powinno być. A poza tym żaden z nich nie
zjadłby tego, co podałaby mu Moira.
– Dlaczego?
– Bo, pominąwszy sterydy, które z pewnością przyjmują, obaj są
fanatykami zdrowej żywności.
– Naprawdę? – zdziwiła się Sarah.
Kiedy Dunn otwierał przed nią drzwi wozu, Farley obserwował uważnie
drzewa okalające dziedziniec domu.
Kiedy odwrócili się w stronę wejścia, ujrzeli stojącą na progu Moirę.
Nieco speszona widokiem dwóch wielkoludów, udając, że wszystko jest w
idealnym porządku, powitała serdecznie Sarah i Tony'ego.
– Cieszę się, że jesteście. Reszta zaproszonych gości już dotarła na
miejsce, czekamy tylko na was.
– Ci panowie nie będą jedli z nami – oświadczył Tony, rzucając okiem
na towarzyszących im wielkoludów.
Na widok ulgi, jaka odmalowała się na twarzy pani domu, miał ochotę
parsknąć śmiechem.
– Mam nadzieję, że jesteśmy punktualni – odezwała się Sarah, kiedy
ochroniarze gdzieś się ulotnili. – O ile dobrze pamiętam, mieliśmy zjawić
się o ósmej.
Moira objęła Sarah i poprowadziła do salonu, gdzie pozostali goście
popijali koktajle.
– Przyszliście na czas – oznajmiła. – Reszta zebranych bywa u mnie
regularnie na kolacjach, a ja mam niejasne podejrzenia, że wolą bardziej
moje drinki niż moje przystawki.
– Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła ich spróbować –
powiedziała Sarah.
– Ma własną restaurację – oznajmił Tony. – Uważaj, Moiro, twoje
umiejętności kulinarne zostaną poddane surowej ocenie.
– Przestań – ofuknęła go Sarah. Zwróciła się do pani domu i wyjaśniła: –
Przyrzekłam Tony'e-mu, że zrobię mu znakomity deser, ale jeśli będzie
zachowywał się źle, nie dostanie nic.
– Już będę grzeczny – obiecał. – Tylko nie przestawaj mnie karmić.
Moira popatrzyła uważnie na Sarah.
– Musisz wspaniale gotować – uznała.
– Skąd to przypuszczenie?
– Bo w towarzystwie, w którym Tony obraca się w Chicago, je się tylko
to co najlepsze. Jeśli Tony uznał, że znasz się na gotowaniu, to na pewno
jesteś znakomitą kucharką.
– Pod tym względem mogłaby konkurować z najlepszymi – oświadczył
Tony. – W wygodnym życiu, jakie prowadzę, wciąż następują zmiany na
lepsze.
– Pamiętam cię jeszcze jako młodego chłopaka – powiedziała Moira.
– Ja też – wtrąciła Sarah, uśmiechając się do Tony'ego, który puścił do
niej oko. Dostrzegłszy tę wymianę gestów, pani domu westchnęła
ukradkiem. Och, gdyby znów mogła być młoda.
Kiedy znaleźli się w salonie, rozpoczęły się prezentacje.
– Tony, sądzę, że znasz wszystkich obecnych – oznajmiła pani domu. –
Moi drodzy, a to jest nasza mała Sarah Whitman, teraz już dorosła. –
Spojrzała na nowo przybyłych. – Sarah i Tony, przedstawiam wam moich
najlepszych przyjaciół. To Tiny Bartlett i jej mąż, Charles. Jest człowiekiem
interesu, doskonałym finansistą. Ruda dama na kanapie to Marcia Farrell.
Jedna z najznakomitszych obywatelek naszego miasta, poświęcająca się bez
reszty działalności charytatywnej. Obok niej siedzi Paul Sorenson, prezes
oddziału banku państwowego w Marmet. Dama przy kominku to Annabeth
Harold. Pracuje w kancelarii adwokackiej. Mężczyzna po jej lewej stronie to
emerytowany urzędnik tegoż banku, Harmon Weatherly.
Wzrok Sarah podążył od razu ku ostatniej z przedstawionych jej osób.
Obdarzyła Harmona ciepłym uśmiechem.
– Myśmy się już spotkali – oznajmiła.
– Naprawdę? – zdziwiła się Moira.
– Wczoraj spotkałem Sarah przed supermarketem – poinformował
starszy pan.
– Zależało mu na tym, żeby mnie zobaczyć – dodała Sarah. – Chciał
oddać drobiazgi pozostałe po moim ojcu. – Spojrzała w stronę fotela, na
którym siedział Harmon, i wskazała fotografię wiszącą na ścianie. – O,
znajdowało się tam także identyczne zdjęcie.
– Każdy, kto został uwieczniony, dostał odbitkę – wyjaśniła Moira. –
Fotografię zrobiono, o ile dobrze pamiętam, z okazji siedemdziesiątej piątej
rocznicy istnienia banku. Moim zadaniem było wówczas częstowanie
klientów ponczem. Zapamiętałam ten dzień, bo miniaturowy pudel Emmy
Toller wyrwał się jej z rąk i wskoczył do wazy z tym napojem.
Zebrani skwitowali śmiechem historyjkę Moiry, która uzupełniła ją
komentarzem, że wywabianie czerwonej plamy po ponczu z białego futerka
psia-ka trwało potem całe miesiące.
Do zdjęcia podeszła Marcia Farrell. Wskazała młodego, jasnowłosego
mężczyznę stojącego po prawej stronie Harmona Weatherly'ego.
– Popatrzcie, to ten biedny Sonny Romfield. Już dawno o nim
zapomniałam.
– Biedny? A co mu się stało? – spytała Sarah.
– Zginął w wypadku drogowym zaledwie kilka dni po... po zniknięciu
twojego ojca – wyjaśniła Marcia.
– Dla banku były to przykre chwile – odezwał się Harmon.
– Sonny miał żonę i dwójkę małych dzieci – dodała Tiny. – Ciekawa
jestem, co się z nimi stało.
– Zaraz po pogrzebie wyprowadzili się z Marmet – poinformowała
Moira.
– Tak szybko? – ze zdziwieniem spytała Annabeth.
– Byli w trakcie załatwiania rozwodu – dodała pani domu.
– Nie miałam o tym pojęcia – stwierdziła podekscytowana Tiny. –
Spojrzała z wyrzutem na przyjaciółkę. – Czemu nigdy nam o tym nie
mówiłaś? No wiesz!
Moira spochmurniała na chwilę i zaraz potem wzruszyła ramionami.
– To było przecież tak dawno temu... Dlaczego miałabym w ogóle
pamiętać tych ludzi?
Sarah przysłuchiwała się tej wymianie zdań. Zauważyła, że Paul
Sorenson siedzi ponury i milczący, nie biorąc udziału w rozmowie.
Zdziwiona odwróciła się w jego stronę.
– A czy pana też uwieczniono na tej fotografii?
– spytała.
– Stoję po prawej stronie pani ojca – odparł zwięźle.
– Wtedy jeszcze miałeś na głowie wszystkie włosy – powiedziała
Annabeth i czułym gestem pogłaskała Paula po łysinie. Nachmurzony prezes
banku popatrzył spode łba na rozbawionych gości Moiry.
– Są gorsze rzeczy niż utrata włosów – odezwała się Sarah.
Ucichł rozbrzmiewający w pokoju śmiech. Wyglądało na to, że
zdawałoby się całkiem zwyczajne słowa zostały odebrane jako oskarżenie.
Czyżby Sarah winiła wszystkich za to, że swego czasu uwierzyli w winę
Franklina Whitmana?
Paul Sorenson poczuł, jak wali mu serce. Za każdym razem gdy czuł na
sobie wzrok Sarah, ogarniało go przerażenie. Bał się, że ona wyjawi
wszystkim, kim naprawdę jest szanowany prezes. Strach, że po tylu latach
ktoś dowie się o jego ówczesnych homoseksualnych skłonnościach, nie miał
już właściwie znaczenia. Paul Sorenson słyszał jednak, że młoda dama nosi
w sercu głęboką i wcale niewygasłą nienawiść. Jeśli było tak naprawdę, to
on stałby się pierwszym celem jej jadowitych wypowiedzi, mimo że
tajemnica, którą tak skrzętnie ukrywał od lat, nie miała nic wspólnego ze
śmiercią jej ojca.
Tony poczęstował Sarah kanapką. Wsunął jej bezceremonialnie
przekąskę wprost do ust, a potem z udawanym lubieżnym gestem oblizał
własne palce. Scenę tę dostrzegli pozostali goście Moiry.
Dla wszystkich stało się jasne, że tę parę łączy duża zażyłość.
Sarah odwróciła się i ku zaskoczeniu nie tylko własnemu, lecz także
Harmona, uściskała go serdecznie.
– Nie ma pan pojęcia, jak wielką zrobił mi pan przyjemność,
podarowując zawartość pudełka. Nie wiem, co panem kierowało, że przez
całe lata przechowywał pan drobiazgi ojca, ale jestem panu bardzo
wdzięczna.
– Nie ma o czym mówić. – Harmon zbagatelizował sprawę, choć nie
potrafił ukryć zadowolenia, jakie sprawiły mu słowa Sarah.
W tej chwili Tiny Bartlett, która wierciła się niespokojnie w fotelu,
wykorzystała przerwę w rozmowie i błyskawicznie wtrąciła:
– Miło, że zachował pan te pamiątki.
Tony uznał, że rozmowa staje się przykra dla Sarah. Po jej minie było
widać, że chętnie przystałaby na zmianę tematu, więc szybko przejął
pałeczkę.
– Nie tylko pamiątki – oświadczył zagadkowo i zaraz potem z tacy
stojącej na kredensie wziął drugą kanapkę, położył na serwetce i podał
Sarah. – Mogę nalać ci kieliszek wina?
Wzięła przekąskę i skinęła głową.
– Zdaję się na ciebie – odparła. – Cokolwiek zrobisz, będzie dobrze.
– Nie tylko pamiątki? – powtórzyła Annabeth. – Co ma pan na myśli?
Właściwie dopiero teraz Sarah zaczęła uważniej przyglądać się
otaczającym ją ludziom. Jako mała dziewczynka była obecna przy
poniżającej rozmowie, jaką Annabeth Harold odbyła z jej matką, domagając
się od Catherine Whitman zrzeczenia się zaszczytnej funkcji prezeski
komitetu organizacyjnego Jesiennego Festynu.
– Pamiętam panią – oznajmiła. Annabeth odpowiedziała uśmiechem.
– Po zniknięciu ojca to pani usunęła moją mamę ze stanowiska prezeski
Jesiennego Festynu. – Sarah spojrzała na Moirę. – Ta kanapka smakuje
doskonale. Co w niej jest?
Tony miał ochotę się roześmiać. Sarah zdobyła punkt. Zgodziła się zjeść
kolację w otoczeniu tych ludzi, ale nie oznaczało to wcale, że będzie w
stosunku do nich potulna jak baranek.
– Chyba wędzony łosoś na chlebku ryżowym, przybrany odrobiną
jogurtu z koperkiem – wyjaśniła pani domu.
– To jest znakomite – potwierdziła Sarah. – Nie mogę doczekać się
gorących przekąsek.
– Sarah jest właścicielką restauracji w Nowym Orleanie, którą prowadzi
osobiście – powiedziała Moira, szukając rozpaczliwie nowego tematu
konwersacji.
– Naprawdę? – zdziwił się Paul Sorenson.
Znad trzymanego w ręku kieliszka z winem Sarah spojrzała na
podstarzałego mężczyznę i skinęła głową.
– Naprawdę.
Poczerwieniał na twarzy. A więc pamiętała, co wówczas się stało!
Świadczył o tym jej wzrok. Paul Sorenson zdenerwował się. Zaczął się
zastanawiać, czy byłoby w bardzo złym tonie, gdyby teraz udał, że poczuł
się źle, i opuścił przyjęcie.
Po chwili zastanowienia odrzucił jednak ten pomysł. Bo co będzie, jeśli
ta kobieta zacznie potem o nim mówić? Nawet nie wiedziałby, co wypaplała
i jak skomentowała fakty.
Zanim jednak Paul Sorenson zdobył się na jakąkolwiek reakcję,
zabrzmiał dzwonek u frontowych drzwi.
– To pewnie nasz ostatni gość – oznajmiła pani domu. – Przepraszam
was na chwilę.
– Kogo jeszcze mogła zaprosić Moira? – na głos zastanawiała się
Marcia. – Byłam pewna, że jesteśmy w komplecie. A teraz będzie nas nie do
pary przy kolacji.
– Och, temu możemy w każdej chwili zaradzić – odezwała się Sarah. –
Wystarczy, że zaprosimy do stołu Dunna lub Farleya.
Roześmiała się ze swego dowcipu, podczas gdy inni goście skamienieli z
przerażenia.
– Och, po co to gadanie – wymamrotał Paul Sorenson. – Zaraz dowiemy
się wszystkiego.
Chwilę później Moira wróciła do pokoju w towarzystwie wysokiej,
eleganckiej kobiety w nieokreślonym wieku. Czarna, jedwabna suknia
doskonale harmonizowała z farbowanymi włosami. Szlachetny błysk
kamieni osadzonych w naszyjniku wskazywał na to, że dama ma na sobie
prawdziwe diamenty.
– Znacie Laurę – oznajmiła pani domu, a potem zwróciła się do Sarah i
Tony'ego: – Przedstawiam wam Laurę Hilliard. Być może pamiętasz ją,
Sarah, jako Laurę King.
Ignorując towarzyszkę Tony'ego, przybyła wyciągnęła ku niemu
wypielęgnowaną dłoń i uśmiechnęła się uwodzicielsko.
– Silk, kochany, upłynęło trochę czasu... Odwzajemnił uśmiech.
– Nie miałem pojęcia, że wróciłaś na stałe do Marmet.
– Tak... wróciłam. Mam dom tuż nad jeziorem. Po drugiej stronie,
naprzeciwko twojego. Widzę z sypialni palące się u ciebie światła. Z
pewnością zauważyłeś moją siedzibę.
– To dom z czerwonym dachem – wtrąciła się do rozmowy Sarah.
Laura odwróciła się, powoli zmierzyła wzrokiem towarzyszkę Tony'ego,
a potem skinęła głową.
– Widzę, że całkiem spostrzegawcza z pani osoba – oznajmiła oschłym
tonem.
– Bez wątpienia – mruknęła Sarah. – Przykro mi, ale wcale pani nie
pamiętam.
– Nic dziwnego – wycedziła Laura. – Zazwyczaj pracowałam poza
miastem.
Tony zaofiarował się przynieść Laurze kieliszek wina. Ktoś w pokoju
powiedział półgłosem: „podrywając facetów", ale Sarah nie zorientowała
się, kto to był. Zachciało się jej śmiać. Jak widać, na swoje kolacyjne
przyjęcie Moira zaprosiła dość dziwny zestaw ludzi.
– Kto przyprowadził ze sobą tych dwóch wielkoludów trzymających
przed domem straż? – spytała Laura.
– Ja ich przywiozłem – wyjaśnił Tony. Spojrzała na niego lekko
zdziwiona i zaraz potem przeniosła wzrok na Sarah.
– Aha, rozumiem. – Laura upiła łyk wina i uniosła kieliszek jak do
toastu. – Słyszałam o pani okropnych kłopotach. Proszę przyjąć moje
kondolencje.
Sarah popatrzyła podejrzliwie na niesympatyczną rozmówczynię.
Instynkt podpowiadał, by nie ufać tej kobiecie.
– Kolacja na stole – oznajmiła Moira. – Chodźcie, proszę, za mną do
jadalni. – Moja droga, zajmij miejsce między Paulem a Tiny – poleciła
towarzyszce Tony'ego.
Wziął Sarah pod rękę.
– Nie, ona siada przy mnie. Jestem pewny, że Paul nie będzie miał nic
przeciwko temu, jeśli zamienimy się miejscami. – Zaraz potem, uznając że
wystarczy uprzejmości, zagroził: – W przeciwnym razie po obu stronach
Sarah zasiądą przy stole wielkoludy.
– No, no! – Dopiero teraz Laura przyjrzała się uważniej towarzyszce
Tony'ego. – Musi znaczyć dla ciebie więcej, niż sądziłam – wycedziła.
– Ktoś usiłował ją zabić – poinformował Tony. – Jest pod moją opieką i
nie zamierzam podejmować ryzyka.
Wśród gości zapanowało lekkie poruszenie. Rozległ się szum głosów.
Gdy chwilę później zapanowała cisza, zabrzmiał nerwowy śmiech Moiry.
– Silk, to oczywiste, że musisz mieć Sarah obok siebie. Rób, jak ci
wygodnie. – Pani domu dotknęła lekko ramienia Sarah. – Bądź co bądź to ty
jesteś tu dzisiaj gościem honorowym. Tędy, proszę.
Zebrani poszli za Moirą i po chwili zasiedli do stołu.
Kolacja przebiegała spokojnie. Gdy czekali na podanie deseru, odezwał
się dotychczas milczący Charles Bartlett.
– Słyszałem, Silk, że przymierzasz się do otwarcia drugiego klubu. Jak
postępują prace?
Tony podniósł wzrok i spojrzał na męża Tiny.
– Dobrze. Są na ukończeniu. Klub będzie czynny przed Bożym
Narodzeniem, ale uroczyste otwarcie odbędzie się dopiero w przeddzień
Nowego Roku.
Charles Bartlett stłumił z trudem złośliwy uśmiech.
– Jak widzę, nie przestajesz uganiać się za forsą – wycedził. – Kiedy
wreszcie będziesz miał dość?
Przy stole zapanowało niezręczne milczenie. Skonsternowani goście
spoglądali to na Tony'ego, to na Charlesa. Tym razem Sarah wzięła na siebie
ciężar odpowiedzi.
– Jestem ciekawa, Charles, co dla ciebie znaczy dość pieniędzy. Masz
uroczą, bardzo atrakcyjną żonę i, jak mogłam wywnioskować z
dotychczasowej rozmowy, wiedzie ci się całkiem nieźle. Przez ostatnie
dwadzieścia lat przebyłeś bardzo długą drogę. Dotarłeś wysoko. Czyżbyś nie
był zadowolony z osiągniętego sukcesu?
Miała go w garści i Charles dobrze o tym wiedział. Z krzywym
uśmiechem na twarzy uniósł kieliszek w kierunku Sarah i położył rękę na
dłoni Tiny.
– Wręcz przeciwnie. Jestem szczęśliwy. Czy mając u boku tak wspaniałą
kobietę jak Tiny, mężczyzna może życzyć sobie czegoś więcej?
– Nie – uznała Sarah. Spojrzała na żonę Charlesa i sama nie wiedząc
dlaczego, wzniosła toast: – Za szczęśliwe małżeństwa.
– Za szczęśliwe... – jak echo powtórzyli pozostali goście.
– Czy straciłam coś ciekawego? – zawołała Moira, wnosząc do pokoju
imponujący tort. Piętrowy, czekoladowy, oblany syropem ze świeżych
malin.
– Straciłaś tylko toast – do rozmowy włączyła się szybko Annabeth, nie
chcąc, jako osoba samotna, poczuć się wyobcowana.
– Kto ma ochotę na deser? – spytała z uśmiechem pani domu. Goście
podnieśli ręce. Wszyscy oprócz Laury.
– Nigdy nie pozwalam sobie na takie zachcianki – oświadczyła
wyniosłym tonem. Prawie od początku Sarah czuła niechęć do tej kobiety.
Pewnie dlatego, że Laura Hilliard przywitała Tony'ego tak, jakby łączyły ich
swego czasu bliskie stosunki. Nie mógł to być jednak dla Sarah powód do
zazdrości. Ani o jotę nie ustępowała Laurze wyglądem i była młodsza o
dobre dwadzieścia lat. Irytowały ją jednak złośliwe uwagi rozmówczyni.
Postanowiła dać jej nauczkę.
Ze słodkim uśmiechem na ustach popatrzyła czule na Tony'ego.
– Ja mam zachcianki... I zawsze im ulegam... – oznajmiła, przeciągając
sylaby, i zaraz potem udała, że całą uwagę skupia na torcie, który właśnie
kroiła Moira. Laura ukryła złość. Nie zamierzała przejmować się gadaniem
Sarah. Córka Whitmana była dla niej nikim.
– Pewnego dnia pani za to zapłaci – oświadczyła cierpkim tonem. –
Może pani mi wierzyć.
Przypomniawszy sobie radę, jakiej Maury Overstreet udzielił Tony'emu,
Sarah zaczęła się śmiać.
– Och, już mi to mówiono. Ale, widzi pani – spojrzała wymownie na
Laurę – trzymam w ręku atutowego asa.
– Czyżby? – wycedziła rozmówczyni. – Jeśli to nie tajemnica, z rozkoszą
usłyszymy od pani, co to jest.
Tym razem Tony postanowił zaoszczędzić Sarah odpowiedzi.
Roześmiany objął ją ramieniem i uścisnął.
– Och, sam mogę to wam powiedzieć – oświadczył. – Z ust eksperta od
spraw damskomęskich Sarah niedawno usłyszała zapewnienie, że nawet
wówczas, gdy straci urodę i figurę, wybranek serca nigdy jej nie opuści.
Prawda, słonko?
Sarah uś miechnęła si ę kpi ąco.
– Prawda.
– Dlaczego? – dopytywała się Laura.
– Bo jest genialną kucharką, a każdy wie, że droga do męskiego serca
prowadzi przez żołądek.
– Och, Tony, przecież każdy bogacz może w każdej chwili kupić sobie
usługi pierwszorzędnych kucharzy – wycedziła zjadliwie Laura. – Wtedy ma
wszystko.
– Porusza pani interesujący temat – skomentowała Sarah.
Tony wstrzymał oddech. Gdy tylko Laura wspomniała o pieniądzach,
wiedział, co zaraz nastąpi. Na krótką chwilę prawie zrobiło mu się jej żal.
– To znaczy jaki? – spytała.
– Mówiła pani, że była osobą pracującą – przypomniała Sarah. – Mam
rację? Laura poczerwieniała ze złości.
– Mówiłam, że pracowałam zazwyczaj poza miastem.
– Aha. Tak. Przepraszam – mruknęła Sarah. – A jeśli już mowa o
pieniądzach... właściwie skąd wzięła pani swoje?
Pozostałych gości aż zatkało. W eleganckim świecie rozmowy o
pieniądzach należały do złego tonu. Wystarczyło, że ten temat już wcześniej
poruszył nietaktowny Charles Bartlett.
– Sądzę, że nie jest to pani interes – odparła Laura.
Sarah nachyliła się nad stołem i obrzuciła krótkim spojrzeniem gości
Moiry Blake.
– W banku, w którym pracował mój ojciec, nadal brakuje miliona
dolarów, a wszyscy tu zebrani wiemy doskonale, że ich nie zabrał ani nie
wydał.
Dlatego bardzo interesują mnie mieszkańcy Mar-met, którzy od tamtej
pory bardzo się wzbogacili.
– Podejrzewa pani kogoś z nas? – spytała zaskoczona Tiny.
– Dopóki szeryf Gallagher nie znajdzie człowieka, który ponosi
odpowiedzialność za zło wyrządzone mojej rodzinie, dopóty nie będę w
stanie uznać nikogo za niewinnego.
– Doszły mnie słuchy, że zamierza się pani mścić – odezwał się Paul
Sorenson.
– Tu nie chodzi o zemstę, panie Sorenson, lecz o sprawiedliwość. –
Sarah uśmiechnęła się do Moiry, która podawała jej właśnie kawałek ciasta.
– Wygląda niezwykle apetycznie – stwierdziła. – Marzę o tym, aby go
spróbować.
Pani domu zmusiła się do uśmiechu, ale zaraz potem westchnęła.
Postąpiła bardzo nierozważnie i teraz miała za swoje. Nie powinna była
próbować zmuszać ludzi do pojednawczych gestów, i to w chwili, gdy ich
uporządkowana, spokojna egzystencja została zakłócona w tak drastyczny
sposób, jakim było odkrycie zbrodni i kłamstw.
– Sądziłam, że wszystko pójdzie gładko – powiedziała Sarah w
samochodzie, gdy Tony pokonywał ostatni zakręt.
Wywrócił oczyma.
– Teraz już wiem, jak kiepsko czasami może poczuć się taki uczciwy
człowiek jak ja – skomentował kwaśno.
– Czemu? Czyżbyś poczuł się zaniedbywany? – zdziwiła się Sarah. –
Podczas kolacji u Moiry byłeś moim partnerem i jeśli czymś cię uraziłam, to
bardzo przepraszam.
Tony roześmiał się głośno.
– Boże, Sarah, muszę dopilnować, byś nigdy nie została moim wrogiem.
– Nie pojmuję, o co ci właściwie chodzi.
– Jesteś niepoprawna i doskonale o tym wiesz. Nie udawaj naiwnej
dziewicy. Spojrzała na Tony'ego. Mimo że na ukrytą w cieniu twarz Sarah
padało z tablicy rozdzielczej w samochodzie tylko słabe światełko lampki, w
jej oczach dostrzegł pożądanie.
– Nie jestem dziewicą – oświadczyła. – Od bardzo dawna.
– Mam uznać to za zaproszenie? – ochrypłym głosem zapytał Tony,
któremu zrobiło się nagle bardzo gorąco.
– Potraktuj moje słowa, jak ci się podoba – warknęła.
– Och, zrobię to, moja słodka. Masz to jak w banku – zapewnił.
Wstrząsnął nią dreszcz pożądania. Cały dzień spędziła w towarzystwie
układnego Anthony'ego DeMarca, lecz teraz, gdy zapadł wieczór, pragnęła
znaleźć się w objęciach Silka.
– Przyjdź do mnie, gdy tylko ułożysz do snu obu wielkoludów –
powiedziała.
– Oni nie sypiają – stwierdził Tony.
– Są wampirami?
Kiedy jęknął i wywrócił oczyma, Sarah uśmiechnęła się lekko.
– Tylko żartowałam. A poza tym trzymaj ich z daleka od pierwszego
piętra.
– Dlaczego?
– Dlatego.
– W porządku. To mi odpowiada – uznał Tony, skręcając na podjazd
przed domem.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Tony spał wyciągnięty obok Sarah. Mimo że półżywa po szaleńczych
uniesieniach, nie potrafiła zapaść w sen. Wrażenia z kolacji u Moiry Blake
były zbyt intensywne, aby mogła od razu o nich zapomnieć.
Wysunąwszy się z objęć Tony'ego, podniosła się z łóżka i podeszła do
okna.
Jak zwykle cały teren posiadłości oświetlały silne lampy. Poza ich
zasięgiem wokół domu panowały egipskie ciemności. Właśnie z miejsca, w
którym się teraz znajdowała, dostrzegła przedtem jakiś ruchomy cień. Jak
potem się okazało, należał zapewne do przemykającego chyłkiem
człowieka, który śledził ją z ukrycia. Później, stojąc na tarasie, była o krok
od utraty życia. Teraz nie musiała się już bać, bo dom był pilnie strzeżony.
Całą dobę.
Spojrzała z zazdrością na Tony'ego pogrążonego we śnie i westchnęła.
Gdyby tylko potrafiła zasnąć. I zapomnieć o wszystkim choćby tylko na
jedną noc.
Chmura, która do tej pory przesłaniała księżyc, zaczęła się przesuwać i
dopiero teraz Sarah zobaczyła jezioro. Odbite w wodzie srebrzyste światło
księżyca prześwitywało między gałęziami drzew. Widok był przepiękny.
Ciało Sarah przeszyły dreszcze. Już zawsze będzie spoglądała z
przerażeniem na to jezioro. Pływanie w nim byłoby jak harce na ojcowskim
grobie. Powinna być wdzięczna losowi, że nie mieszka na stałe w Marmet.
To miasto kryło zbyt wiele ponurych tajemnic. Podczas wieczornego
przyjęcia miała okazję sama się o tym przekonać. Nic nie byłoby w stanie
ukryć wzajemnych animozji, dawnych przewinień i grzechów ludzi
zasiadających przy stole Moiry Blake.
Weźmy takiego Charlesa Bartletta. Ten człowiek zachowywał się
dziwnie. Mimo społecznego awansu i życiowych sukcesów zazdrościł
Tony'emu tak bardzo, że nawet nie potrafił tego ukryć. Albo Paul Sorenson,
obecny dyrektor banku. Sarah była pewna, że jej nie znosi, a może nawet
pała do niej nienawiścią. Dlaczego? Nie miała pojęcia. Harmon Weatherly
był natomiast człowiekiem miłym i łagodnym. Wyczuła to już przy
pierwszym spotkaniu w mieście. A dzisiaj u Moiry starał się podtrzymywać
przy stole lekki nastrój.
Sarah zadrżała. Zatęskniła nagle do jasno oświetlonych, pełnych życia
ulic Nowego Orleanu.
Przyszły jej na myśl ładne dziewczyny, pracujące tam jako prostytutki.
Niekiedy wpadały do jej restauracji na rogalika i filiżankę kawy, po dwie lub
w towarzystwie jakiegoś klienta. Sarah nigdy ich nie osądzała. Tylko łasce
Boga i Lorett Boudreaux zawdzięczała, że nie spotkał jej podobny los.
Równie dobrze sama mogła przecież skończyć na ulicy.
Kobiety zebrane u Moiry Blakę stanowiły dość dziwaczny konglomerat
postaci. Tiny Bartlett była ładna, lecz na każdym kroku starała się zyskać
powszechne uznanie. Wychodząc za Charlesa, który, jak wspomniał Tony,
pochodził z miejscowego plebsu, popełniła mezalians, który się jej opłacił.
Żyła w dobrobycie, a mąż harował jak wół, by za wszelką cenę dorównać
przedstawicielom miejscowej elity. Miał zadbane paznokcie i doskonale
ostrzyżone włosy. Nosił garnitury od najlepszych krawców i wykwintne
obuwie. Ale warstwa ogłady, jaką zyskał, przeobrażając się z dziecka ulicy
w zamożnego, odnoszącego sukcesy biznesmena, była niezwykle cienka.
Sarah zaczęła się zastanawiać nad osobą Annabeth Harold. Starsza pani,
nadal pracująca i nigdy nie zamężna, była wyraźnie gorzej sytuowana od
pozostałych znajomych Moiry. Kilkakrotnie tego wieczoru Sarah czuła na
sobie mało życzliwy, jakby zazdrosny wzrok tej kobiety. Ale tak dyskretny,
że równie dobrze mógł być też wytworem jej wyobraźni.
Rozumiała, dlaczego w tym towarzystwie Annabeth Harold
prawdopodobnie nie czuła się najlepiej. Jednak siedzący obok ludzie byli
przecież jej przyjaciółmi i akceptowali ją taką, jaką była. Dlaczego więc ona
nie akceptowała samej siebie?
Marcia Farrell była wdową, tak przynajmniej słyszała Sarah. Z
pochwyconych strzępów rozmowy między Tiny i Annabeth dowiedziała się,
że opuszczając przed laty Marmet, Marcia była osobą bez wykształcenia,
tylko po podstawowym kursie dla sekretarek. Kilka lat później wróciła na
stare śmieci. Obarczona dzieckiem, oświadczyła, że została wdową.
Wkrótce potem odziedziczyła duży majątek i od tamtej pory stała się bogatą
i szanowaną obywatelką Marmet. Tiny wspomniała Annabeth, że nikt w
mieście nie znał nawet nazwiska męża Marcii, która nie lubiła o nim mówić.
No, i jeszcze ta Laura Hilliard. Abstrahując od faktu, że wdzięczyła się
do Tony'ego, od samego początku Sarah poczuła do niej wyraźną niechęć.
Laura była ugrzeczniona i przymilna, a zarazem zimna, wyniosła i pewna
siebie. Jednym słowem, stanowiła pozbawione uczuć, wstrętne babsko.
Poprawka: bogate, wstrętne babsko.
Z tego, co mówił Tony, wynikało, że Laura Hilliard wprost leży na
pieniądzach. Ma ich znacznie więcej, niż byłaby w stanie wydać do końca
życia.
Zdaniem Sarah, znakomitym zalążkiem takiej fortuny mógł być milion
dolarów.
Została jeszcze Moira Blake. Biedna Moira. Tak bardzo się starała, aby
kolacja wypadła doskonale. Sarah westchnęła. Sama ponosiła część winy za
nieudany wieczór, prowokując pozostałych gości. Głównie dlatego, że nie
była w stanie znieść ich protekcjonalnego traktowania. O Moirze Sarah
wiedziała niewiele. Tylko tyle, ile usłyszała od Tony'ego. Mówił, że
owdowiała przed kilku laty i zakończywszy pracę w banku, przeszła
niedawno na emeryturę. Od lat mieszkała w tym samym domu. Robiła dobre
czekoladowe ciasto. Nie były to żadne rewelacje.
Tony poruszył się na łóżku. Sarah odwróciła się, obrzuciła wzrokiem
jego długie, smukłe ciało okryte prześcieradłem i przypomniała sobie, jak
szybko potrafił dać jej rozkosz. Był prostym, biednym chłopakiem, który,
korzystając z pomocy kogoś, kto stał się dla niego przysłowiowym dobrym
wujaszkiem, wyszedł na ludzi. Do tej pory Sarah nie przyszło nawet do
głowy, aby sprawdzić, w jaki sposób dorobił się fortuny. Szybko jednak
wybiła sobie z głowy wszelkie podejrzenia. Dwadzieścia lat temu Tony był
zbyt młody, aby okraść bank i popełnić morderstwo, nie mówiąc o tym, że
nie należał do ludzi, którzy potrafiliby popełnić taki okrutny czyn.
Musiała przyznać się ze wstydem, że na jej dobrą opinię o Tonym
wpłynęły jego przymioty seksualne. W porę jednak przypomniała sobie, że
potrafi właściwie oceniać ludzi. I że w żaden sposób nie mogłaby zakochać
się w mężczyźnie, który wepchnął do skrzyni i zatopił w jeziorze ciało jej
ojca.
W żaden sposób.
I nagle Sarah uprzytomniła sobie coś, co niemal ścięło ją z nóg, tak że
musiała oprzeć się o okienną ramę. Zakochała się w Tonym? Miłość... To
przecież przyspieszone bicie serca, pulsowanie krwi i uginanie się nóg w
kolanach, połączone z gwałtownym przypływem adrenaliny na widok
obiektu pożądania.
W porządku. Na taką chwilę czekała ostatecznie od wielu lat. Chciała
ponownie się zakochać, a teraz jej marzenie stało się rzeczywistością. Ale
dlaczego właśnie teraz, gdy jej życie zaczęło przypominać scenariusz
jakiegoś mrocznego filmu sensacyjnego?
Drżąc na całym ciele, powoli odwróciła się od okna. W ostatniej chwili
dostrzegła jakiś ruch wody w jeziorze. Ze sporej odległości, w jakiej się
znajdowała, wydawało się jej, że widzi mały, okrągły przedmiot, który
szybko zniknął. Pewnie był to nur lub konar któregoś z drzew okalających
jezioro. A może...
Tony zamruczał przez sen. Czując, jak nagle ogarnia ją zmęczenie, a
zarazem strach, wróciła do łóżka i wsunęła się w objęcia Tony'ego. Chwilę
później nadszedł upragniony sen.
Około trzeciej nad ranem Sarah obudził donośny grzmot.
Zdezorientowana, rozejrzała się wokoło i kiedy zaraz potem błyskawica
rozświetliła na chwilę wnętrze pokoju, okazało się, że leży sama w łóżku.
Wstała, zapaliła lampę i wyszła na korytarz w poszukiwaniu Tony'ego. Na
dole paliło się światło, co przypomniało Sarah o obecności ochroniarzy.
Pewnie do nich dołączył.
Niewiele myśląc, włożyła szlafrok Tony'ego i opuściła pokój. Zbiegając
na dół, wołała To-ny'ego. Kiedy postawiła stopę na najniższym schodku,
zgasło nagle światło i w domu zapanowały ciemności. Nie było to nic
wyjątkowego. Podczas burz często wyłączano dopływ prądu.
– Tony! Chyba masz kilka świec i jakąś latarkę! – wykrzyknęła.
Odpowiedziało jej głuche milczenie.
Sarah ruszyła w stronę frontowych drzwi i ujrzała nagle, jak otwierają się
pod naporem silnego podmuchu wiatru, który wnosi do wnętrza falę
deszczu. Zamknęła szybko drzwi, usiłując równocześnie wytłumaczyć sobie
powód, dla którego Tony i obaj ochroniarze znaleźli się poza domem.
Podbiegła do frontowego okna, próbując dostrzec w blasku błyskawic
przecinających czarne niebo, co dzieje się na zewnątrz. Oprócz strug
deszczu i liści miotanych wiatrem nic nie było widać.
Jakiś słaby dźwięk dochodzący z głębi domu sprawił, że obróciła się
błyskawicznie.
– Tony! Czy to ty?
I ponownie odpowiedziała jej głucha cisza. Nie pojawił się nikt. Gdzie
podziali się obaj ochroniarze, podobno tak wspaniali? Dlaczego nie stoi
teraz przed nią żaden z nich z latarką w ręku?
Sarah była już bardzo zdenerwowana.
– Dunn! Farley! Gdzie jesteście?
Usłyszawszy nagle nad głową trzask deski w podłodze, stłumiła krzyk.
Ktoś w ciemnościach poruszał się na piętrze! Ale kto? Tony bądź któryś z
ochroniarzy odpowiedziałby na jej wołanie. Trzasnęła druga deska, a potem
trzecia. Jakiś człowiek szedł przez hol. Sarah ogarnęło przerażenie.
– Och Boże, och Boże...
Niewiele myśląc, rzuciła się do ucieczki. Kiedy biegła po gładkim
parkiecie, szalejąca burza tłumiła odgłosy jej bosych stóp. W jednej chwili
Sarah przypomniała sobie o istnieniu pod schodami niewielkiego schowka i
pognała w tamtą stronę. Był bardzo mały, ale mógł zapewnić schronienie.
Ostrożnie nacisnęła klamkę. Na szczęście, zawiasy nie zaskrzypiały.
Szybko wsunęła się do schowka i zamknęła za sobą drzwi, usłyszawszy, że
intruz zaczyna schodzić na parter. Szedł szybko, biorąc po dwa schody
naraz. Zacisnęła dłonie na klamce, bo w drzwiach nie było zamka.
Ze strachu, że ten człowiek ją usłyszy, wstrzymała oddech.
Gdy znalazł się na dolnym podeście, poczuła na całym ciele zimny pot.
Instynktownie zaczęła się modlić.
Intruz przyspieszył kroku. Przeszedł szybko przez hol, obok jej kryjówki.
I właśnie wtedy, kiedy uznała, że jest już bezpieczna, zorientowała się, że
znieruchomiał. Pozostał w miejscu.
Och, tylko nie to, tylko nie to! – jęknęła w duchu.
Trzęsła się tak bardzo, że ledwie mogła ustać na nogach. Usłyszała
zbliżające się kroki. Niemal czuła energię człowieka po drugiej stronie
drzwi. Odruchowo przytrzymywała je.
– Ocal mnie, słodki Jezu. Nie pozwól umrzeć.
Sarah poczuła nagle, jak w jej rękach porusza się klamka. Pomyślała, że
wszystko skończone, lecz właśnie wtedy rozbłysły nagle lampy.
Przywrócono dopływ prądu. Widok wąskiego paska światła pod drzwiami
schowka sprawił, że odetchnęła z ulgą. Poprzez zamknięte drzwi tak
wyraźnie wyczuła zaskoczenie intruza, jakby stali oboje twarzą w twarz.
W jednej chwili ustąpił nacisk na klamkę. Sarah usłyszała stłumione
przekleństwo i zaraz potem błyskawicznie oddalające się kroki. Zanim
przyszło jej do głowy, że powinna wychylić się ze schowka i zobaczyć, kto
ucieka, w domu zapanowała głucha cisza.
Już miała nacisnąć klamkę, gdy nagle uzmysłowiła sobie, że po to, aby
wywabić ją z kryjówki, intruz być może posłużył się podstępem. A teraz
czatuje za drzwiami, szykując się do zabójstwa.
Sarah odczekała jeszcze chwilę, a potem odetchnęła głęboko i otworzyła
drzwi.
Miała przed sobą pusty hol. Na podłodze widniały świeże ślady butów
prowadzące do wyjścia. Odwróciła się powoli, spojrzała w głąb kryjówki,
którą dopiero co opuściła, i właśnie w tym momencie dostrzegła tam jakiś
duży cień. Na jego widok cofnęła się i krzyknęła przeraźliwie.
W schowku leżał Tony. Nieprzytomny, z zakrwawioną głową.
Sarah podbiegła do wejściowych drzwi, po drodze głośno wzywając
pomocy. W ciągu zaledwie paru minut dom wypełnił się strażnikami
pilnującymi posiadłości. Jeden z nich, z bronią gotową do strzału, stanął
przy Sarah. Inni rozbiegli się we wszystkich kierunkach.
Widziała jak przez mgłę wynoszonych z domu, nieprzytomnych obu
osobistych ochroniarzy, Dunna i Farleya, i migające światła karetki
zabierającej ich i Tony'ego.
Krzyczała, że też chce jechać, lecz dowódca grupy strażników
wynajętych przez Tony'ego nie zgodził się spuścić jej z oczu. Płakała
histerycznie.
Uspokoiła się nieco dopiero na widok szeryfa Gallaghera i dwóch jego
ludzi.
– Sarah! Proszę mówić, co się stało – zażądał, wprowadziwszy ją do
salonu.
– Obudziło mnie uderzenie pioruna. Rozszalała się burza. Nie mogłam
znaleźć ani Tony'ego, ani żadnego z osobistych ochroniarzy, i wtedy pogasły
wszystkie światła. Wołałam, ale nikt mi nie odpowiadał. A potem
usłyszałam czyjeś kroki. Gdyby należały do Tony'ego lub Dunna czy
Farleya, daliby mi o tym znać i odkrzyknęli. Tak więc musiał to być ktoś
obcy.
Szeryf Gallagher skinął głową. Prawie to samo powiedzieli mu
wcześniej strażnicy pilnujący terenu, ale pozwolił Sarah mówić, bo chciał,
aby się uspokoiła.
– Co zrobiła pani potem? – zapytał.
– Ukryłam się w schowku pod schodami. – Podniosła wzrok i popatrzyła
na szeryfa oczyma pełnymi łez. – Przez cały czas leżał tam Tony. Znajdował
się tuż obok mnie, a ja o tym nie wiedziałam. – Ciałem Sarah wstrząsnęły
dreszcze. – Boże... było zupełnie tak jak z tatusiem. Ludzie pływali sobie po
jeziorze... a on leżał tam, na dnie, zamknięty w skrzyni.
– Proszę tak nie myśleć. – Szeryf Gallagher zwrócił się do jednego ze
swoich ludzi: – Wyjmij z barku whisky i zrób pani drinka.
– Nie będę nic piła – oświadczyła Sarah. – Chcę zobaczyć Tony'ego.
Dowiedzieć się, co z nim. – Rozpłakała się na cały głos. – To wszystko moja
wina. Bo gdyby mi nie pomagał...
– Nic mu nie będzie – oświadczył Gallagher, mimo że nie wiedział, jak
naprawdę jest. Po chwili wręczył Sarah szklaneczkę whisky. – Proszę to
wypić.
Wypiła, jakby w szklance było lekarstwo. Z obrzydzeniem.
– Dobra dziewczynka – pochwalił szeryf. – A teraz proszę opowiedzieć,
co było potem. Sarah zamknęła oczy, usiłując przypomnieć sobie koszmarne
przeżycie.
– Będąc w schowku, trzymałam od środka klamkę, bo w drzwiach nie
było zamka. Słyszałam, jak intruz zbiega po schodach, mija w holu moją
kryjówkę, lecz chwilę potem zawraca. Byłam przerażona. Przekonana, że
zaraz mnie odnajdzie. I nagle włączono prąd. Rozbłysły światła. Przeraziły
tego człowieka, gdyż usłyszałam, jak zaklął i rzucił się do ucieczki. Kiedy
opuściłam schowek, już go nie było, ale znalazłam Tony'ego... – Rękoma
zakryła twarz.
Gallagher zwrócił się do dowódcy grupy strażników zatrudnionych przez
Tony'ego do ochrony posiadłości:
– Widzieliście coś?
– Absolutnie nic – odparł zapytany. – Nie mieliśmy pojęcia, że w domu
dzieje się coś złego, dopóki nie rozległ się krzyk pani Whitman. – I zaraz
potem dodał, tak jakby się tłumacząc: – Wynajęto nas wyłącznie do
pilnowania terenu. Nie mogliśmy wiedzieć, że przebywający w domu
ochroniarze zostali załatwieni.
– Nikt nie ma do panów pretensji – odezwała się Sarah. – Dziękuję
Bogu, że byliście w pobliżu.
Dowódca grupy spojrzał na siedzącą przed nim kobietę i w jednej chwili
powziął decyzję.
– Postawię strażników zarówno tuż przy wejściu do domu, jak i na
terenie posiadłości, chyba że pan DeMarco wyda inne polecenia –
oświadczył. – Nikt nie dostanie się do środka bez naszej zgody – dodał i
poszedł wydać podwładnym odpowiednie polecenia.
Sarah poderwała się z miejsca i dociągnęła poły zbyt obszernego
szlafroka.
– Dokąd chce pani iść? – zapytał szeryf.
– Do siebie. Muszę się ubrać. Pojadę do Tony'ego do szpitala.
– Niech pani idzie. – Gallagher westchnął. – Sam panią zawiozę.
– Mam samochód. To przecież niedaleko.
– Zawieźli Tony'ego do Portlandu – poinformował. Sarah aż jęknęła.
– Tak daleko?
– Już mówiłem, że panią tam zawiozę. Ale proszę wziąć ze sobą jakiegoś
ochroniarza.
– Mam nadzieję, że będzie lepszy niż obaj poprzedni – wymamrotała pod
nosem.
– Słyszałem, jak jeden z sanitariuszy mówił, że nafaszerowano ich
jakimś narkotykiem. Sarah zmarszczyła czoło.
– Niemożliwe. Jak mogło się to stać? Tony mówił, że obaj są maniakami
zdrowego jedzenia. Chyba nawet mają zwyczaj sami przygotowywać sobie
posiłki.
– Nie wiem. Powtarzam tylko to, co usłyszałem. Po zrobieniu
dokładnych badań będzie wiadomo więcej. A teraz, jeśli nie ma pani nic
przeciwko temu, pójdę z panią na górę i sprawdzimy, czy coś nie zginęło.
Usłyszawszy słowa szeryfa, Sarah nerwowo drgnęła. Taka możliwość w
ogóle nie przyszła jej wcześniej do głowy.
– S ądziłam, że intruz szukał mnie.
– Być może – przyznał Gallagher. – Na wszelki wypadek jednak
sprawdźmy piętro. Weszli po schodach w towarzystwie strażnika
uzbrojonego w półautomat.
Gdyby Sarah nie była tak przerażona, ten widok pewnie by ją rozbawił.
Wszystko działo się bowiem jak na kiepskim filmie. W ciemnym domu
dziewczyna ucieka przed zabójcą i znajduje nieprzytomnego,
zakrwawionego kochanka. A potem zjawia się policja i nieszczęsna
bohaterka ubiera się pod okiem całkowicie obcych ludzi, uzbrojonych
strażników.
– Litości – mruknęła.
– Czy pani coś mówiła?
– Co takiego? Och, nie – zaprzeczyła Sarah, przyrzekając sobie od tej
pory nie wyrażać na głos własnych myśli.
Była już ubrana i prawie gotowa do wyjścia. Kiedy rozglądała się w
poszukiwaniu pantofli, uprzytomniła sobie, czego brakuje.
– Pudełko! Znikło! – zawołała.
Usłyszawszy krzyk Sarah, z drugiego pokoju przybiegł szeryf z bronią w
ręku, mimo że przy drzwiach stał uzbrojony strażnik.
– Co się stało?
– Dopiero teraz zauważyłam, że nie ma pudełka z rzeczami wyjętymi z
biurka ojca. Stało tutaj. – Sarah wskazała stół. – I teraz go nie ma.
– Jest pani pewna, że znajdowało się właśnie tutaj? – zapytał Gallagher.
– Tak. – Usiadła ciężko na łóżku. – Po co ko muś mogły być potrzebne
nic nie znaczące drobiazgi po ojcu?
– Może jednak w pudełku było coś ważnego.
– Mogło chodzić o kalendarz – zgadywała Sarah. – Dzięki Bogu, ma pan
odbitki najważniejszych kartek.
– Ile osób wiedziało o kalendarzu? – zapytał szeryf.
– Tylko ja, Tony, pan i pańscy ludzie. Aha, wiedział jeszcze Maury
Overstreet.
– A kto to jest?
– Prywatny detektyw, jakiś czas temu wynajęty przez Tony'ego.
– Zostawmy na razie tę sprawę – zaproponował Gallagher. Sarah
przypomniała sobie o pantoflach.
– Nie mogę znaleźć butów – stwierdziła. Szeryf zaczął rozglądać się po
pokoju. Wskazał szafę.
– A tam pani szukała? – zapytał.
– Wiem, że zabrzmi to głupio, ale nie mam zwyczaju chować butów. A
przynajmniej tej pary, której używam danego dnia.
Szeryf podszedł do szafy i otworzył drzwi.
– Chodzi o te? – wskazał czarne pantofle. Na ich widok Sarah poczuła na
plecach gęsią skórkę.
– Ja ich tam nie wstawiałam.
– Może zrobił to Tony.
– Kiedy szłam, aby go znaleźć, były przy tym krześle.
– Skąd ta pewność?
– Widziałam je, gdy zapaliłam światło, żeby znaleźć szlafrok Tony'ego.
Ze zmarszczonym czołem Gallagher zaczął ponownie przyglądać się
znalezionym pantoflom.
– Sądzi pani, że to intruz odstawił je do szafy?
Na myśl, że ten człowiek dotykał jej osobistych rzeczy, Sarah dostała
dreszczy. Poczuła się okropnie, pozbawiona intymności.
– Nikogo więcej tu nie było. Szeryf odwrócił się na pięcie, stanął w
drzwiach i zawołał:
– Evans! Przynieś mi na górę dużą torbę na dowody!
Chwilę później w rękach Gallaghera znalazła się pojemna, plastikowa
torba. Ukląkł, czubkiem długopisu Sarah wyjął z szafy buty i wpuścił je do
torby.
– Mam nadzieję, że ma pani inną parę – powiedział. Sarah wzruszyła
ramionami.
– Tenisówki i klapki – mruknęła.
– Lepsze będą tenisówki. Mogę podać? – Gallagher wskazał stojące w
szafie białe płócienne pantofle z niebieskimi lamówkami.
– Proszę. – Założyła je szybko i podniosła się z miejsca, biorąc płaszcz i
torebkę. – Czy zawiezie mnie pan teraz do Tony'ego? – spytała.
– Tak – potwierdził szeryf.
Do Portlandu jechali w milczeniu. Sarah prawie się nie odzywała. Nie
miała ochoty na rozmowę. Poprosiła tylko szeryfa, żeby polecił komuś
zaopiekować się jej ciotką i dopilnować, aby dotarła bezpiecznie do domu
Tony'ego.
Gallagher obiecał Sarah, że o to zadba. Obiecałby o wiele więcej, byle
tylko tej kobiecie zależało na czymś więcej niż na jego policyjnej odznace.
Ulegał coraz bardziej jej urokowi, ale nawet nie marzył o intymnych
kontaktach.
Zależało mu tylko i wyłącznie na jednym. Na uzyskaniu od Sarah
rozgrzeszenia. Należał bowiem do grona ludzi, którzy swego czasu
przyczynili się do zniszczenia jej rodziny, i do końca życia będzie tego
żałował. Usiłując teraz wykryć zabójcę, zdawał sobie sprawę z tego, jak
ważny jest jego udział w przywróceniu Whitmanom dobrego imienia.
O świcie wjechali do Portlandu.
– W szpitalu mamy uzbrojonego wartownika – poinformował szeryf swą
pasażerkę. – Nasi ludzie strzegą Tony'ego na wypadek, gdyby ktoś
spróbował ponownie go dopaść. Będę także nalegał, aby pani również przez
cały czas miała obstawę.
– Czy to wszystko kiedyś się skończy? – spytała zgnębiona Sarah.
– Tak. Ma pani na to moje słowo. Kiedy wjeżdżali na parking przed
dużym szpitalem, zdobyła się na słaby uśmiech.
– Chciałabym należeć do tych, którzy dożyją chwili ostatecznego
zakończenia tej sprawy.
– Nic się pani nie stanie – zapewnił Gallagher. – Proszę o tym pamiętać
przez cały czas. Idąc do pokoju, w którym leżał Tony, Sarah powtarzała
sobie ostatnie słowa szeryfa.
Przeprowadził ją obok oddziałowej pielęgniarki i policjanta pełniącego
wartę przed pokojem chorego, ale gdy tylko stanęła pod drzwiami,
Gallagher pozostawił ją samej sobie, obiecując, że zjawi się na każde
wezwanie.
Sarah uściskała odruchowo szeryfa i weszła do pokoju Tony'ego.
Zanim znikła w drzwiach, Gallagher pogładził ją lekko po ramieniu, tak
jakby była dzieckiem, i szybko odszedł.
Czekał go pracowity dzień.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Sarah podbiegła do Tony'ego. Nie wiedziała, czy jest nieprzytomny, czy
śpi, ale monitor wskazywał tętno równomierne i powolne, więc trochę się
uspokoiła. Tuż ponad prawym okiem miał niewielki opatrunek. Chyba
rzeczywiście spał.
Pochyliła się i musnęła wargami policzek leżącego. Miał ciepłą i miękką
skórę. Po cichu przysunęła sobie krzesło. Przez chwilę siedziała bez ruchu,
wpatrując się w twarz Tony'ego, a potem delikatnie splotła palce z jego
palcami, oparła głowę na krawędzi łóżka i zamknęła oczy. Zapadając w sen,
pamiętała własny krzyk przerażenia.
Tony otworzył oczy i natychmiast skrzywił się z bólu. Zastanawiał się,
dlaczego tak trudno mu się poruszyć. Jęknąwszy cicho, dotknął ręką głowy i
zobaczył, że ma podłączoną kroplówkę.
– Co, do diab... – Nagle przypomniał sobie o Sarah. Dobry Boże, co z
nią...?
– Leż spokojnie, kochanie.
Tuż koło ucha rozległ się jej głos. Słodki i władczy. Dzięki Bogu! –
jęknął w duchu.
– Sarah...
Dotknęła delikatnie dłonią policzka Tony'ego, a potem pogłaskała go po
ręku i pomogła przesunąć ją w poprzednie miejsce, tak aby nie naruszyć
kroplówki.
– Jestem tutaj.
– On był w domu.
– Wiem, kochanie. Nie ruszaj się, proszę. Odpoczywaj. Potem o
wszystkim porozmawiamy.
Ale Tony czuł teraz potrzebę wyjaśnienia tego, co się stało.
– Która godzina? – zapytał.
– Dochodzi południe.
– Czy to ten sam dzień?
– Można tak powiedzieć, bo napad miał miejsce po północy.
– Usłyszałem na dole jakiś ruch i pomyślałem, że to Dunn, bo jako
pierwszy miał objąć wartę. Nie znalazłem go na parterze, więc zszedłem do
piwnicy, do pomieszczenia obu ochroniarzy. Farley znajdował się w łóżku.
Dunn leżał na podłodze. Nachyliłem się, aby sprawdzić, co z nim, i wtedy
ktoś zaszedł mnie od tyłu i uderzył. W ostatniej chwili wyczułem za plecami
czyjąś obecność. Odwróciłem głowę, ale zbyt późno, by zobaczyć coś
więcej niż tylko czarne spodnie i czarne buty.
– Szeryf słyszał rozmowę sanitariuszy z karetki. Podejrzewali, że obaj
ochroniarze zostali odurzeni jakimś narkotykiem. Bez przerwy zastanawiam
się, jak mogło do tego dojść. I już chyba wiem.
– Ale w jaki sposób? Przecież przez cały czas Farley i Dunn byli z nami.
– Zgadza się – przyznała Sarah.. – Narkotyk podano im na przyjęciu u
Moiry.
– S ądzisz, że właśnie tam?
– Nie było innej możliwości. Zabrali ze sobą termos z kawą. Gdy Moira
wprowadziła nas do domu, widziałam, jak Farley stawiał go w holu na stole.
– Powiedziałaś o tym szeryfowi?
– Tak. Wspomniałam, kiedy jechaliśmy do Portlandu. Ale nie mam
pojęcia, co mógłby zrobić z tą informacją. Kolacja trwała długo. Każdy z
gości miał okazję, by wsypać ochroniarzom narkotyk do kawy. Jak
pamiętasz, chodziliśmy po całym domu. Moira zaciągnęła nas nawet do
biblioteki, żeby pokazać obrazy namalowane przez jej zmarłego męża. Po
kolacji przeszliśmy ponownie do salonu na kieliszek brandy. Jestem pewna,
że widziałam cztery osoby rozmawiające, każda z osobna, z naszymi
wielkoludami. Byli przecież na ustach wszystkich gości.
– A więc musiał to być któryś z gości – uznał Tony.
– Niekoniecznie – powiedziała Sarah. – Równie dobrze mógł zrobić to
ktoś z zewnątrz, wykorzystawszy chwilę, gdy byliśmy zebrani w jednym
miejscu, na przykład przy stole w jadalni.
– Do licha, a już myślałem, że udało się nam zawęzić krąg podejrzanych.
– Masz ze mną same kłopoty. Wyjadę, gdy tylko wydadzą mi ciało ojca.
Tony złapał Sarah za rękę.
– Nie. Nie możesz tego zrobić. Skąd będę wiedział, że jesteś bezpieczna?
– Nie wiem. Dam sobie radę. Ale kiedy opuszczę Marmet, będę
przynajmniej pewna, że tobie nic nie grozi. – Sarah załamał się głos. –
Kiedy ujrzałam cię... pomyślałam przez chwilę...
Tony przyciągnął ją do siebie.
– Tylko nie płacz, dziecinko. Wiem, w co się wpakowałem. Po prostu
okazałem się nieostrożny, i tyle.
– Nie musisz okazywać mi aż takiej lojalności – powiedziała Sarah. –
Czy tego nie rozumiesz? Jeśli uważasz, że miałeś jakiś dług wobec mego
ojca, to już dawno go spłaciłeś. Tony, proszę... Ze względu na twoje
bezpieczeństwo i moje zdrowie psychiczne, pozwól mi zrobić to, co uważam
za stosowne.
Tony zacisnął gniewnie szczękę.
– Nie.
– Jesteś zwariowany – z westchnieniem uznała Sarah.
– Tak. Zwariowany na twoim punkcie.
– Jak widzę, wrócił Silk... Zaczynasz mówić miłe rzeczy.
– Taka już, dziecinko, moja natura. Nie mogę cię porzucić, więc nigdy
więcej o to nie proś.
Długo patrzyli na siebie bez słowa. W końcu Sarah uległa i opuściła
wzrok.
– Chcę wracać do domu – oświadczył Tony. Uśmiechnęła się krzywo.
– Powiedziałem coś śmiesznego?
– Lekarza, który był tutaj wcześniej, uprzedziłam, że podejmiesz właśnie
taką decyzję.
– No, to czemu w dalszym ciągu tkwię w szpitalnym łóżku?
– Bo spałeś.
– Ale już się obudziłem. Idź po tego faceta. Chcę zaraz stąd wyjść.
– Lekarz wróci za...
– Jeśli będziesz tu sterczeć, to znajdę go sam – oznajmił Tony. –
Przecież nic mi nie jest. Mam tylko guza na głowie.
– Wobec tego już znikam – oznajmiła Sarah, z westchnieniem podnosząc
się z krzesła. Kiedy ruszyła w stronę drzwi, Tony uprzytomnił sobie, że nie
powinien spuszczać jej z oczu.
– Poczekaj!
– O co tym razem chodzi? – spytała.
– Nie chcę, abyś sama włóczyła się po szpitalnych korytarzach. Ten
szaleniec mógł tu za tobą przyjechać.
– O to nie musisz się martwić. Przy twoich drzwiach szeryf postawił
wartownika. A drugi policjant, który tam czeka, stanowi moją osobistą
ochronę.
Tony rozluźnił się nieco.
– No, to idź, ale zaraz wracaj. Sarah ujęła się pod boki.
– Albo pójdę szukać lekarza, albo zostanę tutaj. Ale nie obiecuję, że
zaraz wrócę, bo nie wiem, gdzie on jest.
Tony wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Lubię, kiedy się złościsz – oznajmił. Sarah odwzajemniła uśmiech.
– Och, powinieneś zobaczyć mnie, kiedy jestem naprawdę wściekła.
– Czy mi się to spodoba?
– Zależy od tego, jaki masz stosunek do rozlewu krwi.
Kiedy Sarah wychodziła z pokoju, Tony śmiał się głośno, ściskając
mocno obolałą głowę.
Jazda samochodem ze szpitala do domu byłaby długa i dla Tony'ego
bardzo męcząca. Zrezygnował więc ze szpitalnej karetki i wynajął
śmigłowiec.
Ledwie Sarah zdołała jako tako przyzwyczaić się do przebywania w
powietrzu, pilot zaczął kołować nad jeziorem Flagstaff.
Pilot, obejrzawszy uprzednio ukształtowanie terenu, zdecydował się
posadzić maszynę na frontowym podjeździe do posiadłości.
Po chwili pasażerowie śmigłowca zobaczyli, jak z domu Tony'ego
wysypują się ludzie, żeby po-usuwać stojące tam pojazdy. Sarah ujrzała pod
sobą dwa radiowozy, dwie furgonetki należące do grupy wynajętych
strażników, samochód, którym przyjechali Dunn i Farley, a także jakiś wóz,
którego nie rozpoznała. Kiedy zjawił się przy nim uzbrojony strażnik, aby
odstawić auto w inne miejsce, przypomniała sobie o ciotce Lorett. Starsza
pani pewnie już była na miejscu.
Biedni Dunn i Farley wprawdzie otrzeźwieli po solidnej dawce
narkotyku, ale nie potrafili zrozumieć, co się właściwie stało. Paskudny
specyfik nie tylko pozbawił ich przytomności, lecz także spowodował lukę
w pamięci. Obaj mieli pozieleniałe twarze i chorowali podczas lotu.
Po kilku minutach placyk przed domem Tony'ego został opróżniony ze
wszystkich pojazdów. Zaraz potem śmigłowiec wylądował.
Gdy tylko znalazł się na ziemi, z domu i zza każdego drzewa
powybiegali strażnicy i policjanci. Wszyscy uzbrojeni po zęby. Tak jakby
mieli pilnować samego prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Na ten widok Sarah miała ochotę się roześmiać i zapytać, po co ten cyrk,
szybko jednak uprzytomniła sobie, że gdyby nie interwencja i przezorność
Tony'ego, już by nie żyła.
Poczekaj, pokazał na migi, gdy zaczęła szykować się do wyjścia.
Siedziała w otwartej kabinie, z włosami miotanymi podmuchami wiatru
wywołanego przez obracające się śmigło. Pozwolono jej wysiąść, dopiero
kiedy przy helikopterze znalazła się duża grupa uzbrojonych ludzi. Zanim
spostrzegła, dokąd idzie Tony, otoczyli ją strażnicy.
Dwaj z nich posadzili ją sobie na rękach i ruszyli biegiem w stronę
domu. Przenieśli w ten sposób spory kawał drogi i postawili przed
frontowymi drzwiami. Była tak zaskoczona, że – zanim wepchnęli ją do
środka i zamknęli drzwi – zdołała tylko wyjąkać szybkie podziękowania.
Zaczęła od razu rozglądać się za Tonym, ale nigdzie nie było go widać.
Nagle usłyszała wołanie. Odwróciła się.
– Nieźle przyjmujesz ciotkę, dziecinko – cedząc powoli sylaby, niemal
wysyczała zgryźliwie Lorett Boudreaux.
– Ciociu! Jesteś, dzięki Bogu!
Sarah wpadła w czułe objęcia starszej pani. Tu była bezpieczna. Zaraz
potem przypomniała sobie jednak o wypadku młodszej córki ciotki.
– Co z Michelle?
Lorett uśmiechnęła się i odgarnęła włosy z twarzy Sarah.
– W porządku, chere. Nie musisz się o nią martwić. Wrócił Francois. Już
niepotrzebna jej matka.
– Ja cię potrzebuję – oświadczyła Sarah i zaraz potem jej oczy wypełniły
się łzami. – Och, ciociu. Tu dzieją się straszne rzeczy.
– Wiem, dziecinko. Trochę wiedziałam przedtem, o reszcie usłyszałam
od szeryfa.
– Nie mam pojęcia, co robić dalej – wyznała Sarah. – Zamieszkawszy u
Tony'ego, naraziłam go na ogromne niebezpieczeństwo.
– Sam dokonał wyboru – uznała Lorett. – Sądzę, że będzie
konsekwentny.
W tej chwili otworzyły się frontowe drzwi i stanął w nich pan domu.
Wystarczyło mu jedno spojrzenie na Lorett Boudreaux, aby wiedzieć, z kim
ma do czynienia. Kiedy na niego popatrzyła, Tony zrozumiał, że Sarah nie
przesadzała, mówiąc o niezwykłych zdolnościach ciotki. Uśmiechnął się
lekko.
Lorett Boudreaux przyglądała się uważnie mężczyźnie, który skradł
serce jej ukochanej wychowance. Wyglądał imponująco. Miał na sobie
idealnie leżące, kosztowne ubranie. Cieszyły wzrok oliwkowa cera, czarne
włosy i ciemne oczy. Był dobrze zbudowany, lecz szczupły, miał długie i
silne nogi. Mały, biały opatrunek na czole jeszcze dodawał mu uroku, bo
był, zdaniem Lorett, świadectwem odwagi. Ten przystojny, młody człowiek
został zraniony, ponieważ występował w obronie jej ukochanej
dziewczynki.
– Podejdź bliżej, chłopcze – powiedziała łagodnym głosem.
Niemal odruchowo wykonał polecenie. Stanąwszy blisko, wyciągnął
rękę.
– Pani Boudreaux, witam w moim domu.
– Mów mi po imieniu. Jestem Lorett – oznajmiła i uściskała Tony'ego.
Był to gest zaskakujący, a zarazem miły. Tony uznał, że nie szkodzi
mieć po swojej stronie przyszłej teściowej, mimo że o własnych
małżeńskich zamiarach musiał jeszcze poinformować drugą z
zainteresowanych stron, to znaczy Sarah Whitman. Zdziwił się jeszcze
bardziej, kiedy Lorett Boudreaux położyła mu rękę na czole i zamknęła
oczy.
Tony zaczął się cofać, lecz stara dama przytrzymała go mocno za ramię.
Usłyszał uspokajający głos Sarah.
– Wszystko w porządku. Wierz mi. Stał nieruchomo. Chwilę później
Lorett odsunęła się sama.
– Zostałeś zraniony, stając w obronie mojej dziecinki. Dziękuję ci za to,
chłopcze. Lekko zażenowany, Tony skinął głową i szybko zmienił temat.
– Czy znalazła już pani swoje lokum? – zapytał. – Znajduje się tuż obok
pokoju Sarah. Lorett przeniosła wzrok z wychowanki na pana domu. Lekko
zadrgały kąciki jej ust, ale się nie uśmiechnęła.
– Wybrałam sobie pokój na dole – oznajmiła.
Sarah spłonęła rumieńcem. Czy już nigdy przed ciotką nie będzie mogła
mieć sekretów? Lorett wiedziała, że są kochankami. Speszyła się.
Tony uśmiechnął się szeroko i tym razem sam, z własnej woli, uściskał
starą damę.
– Wiedziałem, że panią polubię – oświadczył, całując Lorett mocno w
policzek. Perlisty śmiech przybyłej rozładował napiętą atmosferę.
– Ten mężczyzna... to ktoś, Sarah Jane. Nie wypuść go z rąk.
Po takim oświadczeniu Sarah mogła powiedzieć: „Rozkaz, szanowna
pani" lub polecić ciotce zamilknąć. Wybrała jeszcze inne rozwiązanie.
Spojrzała na Tony'ego.
– Powinieneś iść do łóżka – stwierdziła krótko. Na jego twarzy ukazał
się diabelski, nieco zbyt zmysłowy uśmiech.
– Oj, czy nie możesz poczekać z tym, kochanie, przynajmniej do
zmroku? Ze zdumienia Sarah opadła szczęka. Potem groźnie zmarszczyła
brwi.
– Anthony DeMarco, jesteś wstrętny! – warknęła. – Nie masz za grosz
wstydu?
– Nie mam.
Lorett uśmiechnęła się lekko. Objęła Sarah.
– Nigdy nie wstydź się tego, co naturalne – pouczyła wychowankę. –
Długo czekałaś i masz teraz to, na co zasługujesz.
– Do czego to doszło! – jęknęła Sarah. – Mam gadać o seksie, i to tym
razem w obecności osoby trzeciej?
– Jeśli opuści jakieś ciekawsze kawałki, uzupełnię z przyjemnością jej
opowiadanie – zaofiarował się Tony, spoglądając na Lorett.
Stara dama odrzuciła głowę w tył i tym razem głośno parsknęła
śmiechem.
– Ten chłopiec będzie doskonale pasował do naszej rodziny –
zawyrokowała. – I nie staraj się go zmienić, Sarah Jane, bo pokochałaś go
głównie dlatego, że jest taki, jaki jest. – Lorett pozbierała myśli i wzięła się
w garść. – Idę do kuchni przygotować jedzenie. Przyjdźcie, kiedy
zgłodniejecie. – To powiedziawszy, opuściła salon majestatycznym
krokiem.
– To najbardziej zdumiewająca i intrygująca kobieta, jaką zdarzyło mi
się poznać – uznał lekko oszołomiony Tony. – Oczywiście, oprócz ciebie,
dziecinko.
Oświadczenie to Sarah przyjęła ze śmiechem.
– Masz rację. Ciocia Lorett to prawdziwe cudo. Jest jedyna w swoim
rodzaju. Wielkie szczęście, że mam ją po swojej stronie.
Tony pokiwał głową.
– S ądzę, że byłaby niesamowitym wrogiem.
– Jesteś już głodny? – spytała Sarah, ujmując Tony'ego za rękę.
– Właściwie nie. Chyba się położę, mimo że głowa już mnie nie boli.
– To oczywiste. Przecież ciotka położyła ci rękę na czole.
– Tak, położyła... – Tony musnął dłonią opatrunek. – Chcesz
powiedzieć, że Lorett uzdrowiła mnie, dotykając głowy?
– Przecież, jak twierdzisz, przestało cię boleć – przypomniała Sarah. – A
teraz idź do łóżka.
– Dobrze, ale z tobą.
– Przyjdę za chwilę, ale tylko po to, aby utulić cię do snu.
– Utulisz...?
– Och, daj spokój, nie łap mnie za słówka. Jeśli będziesz niegrzeczny,
każę Durniowi i Bradstreetowi położyć cię do łóżka.
– Dunnowi i Farleyowi – skorygował Tony.
– Jak się zwał, tak się zwał – mruknęła Sarah. – A teraz zmykaj na górę.
Trochę po czternastej Tony zszedł na parter. Był umyty i miał na sobie
ciemnoczerwony dres, a także, zamiast butów, grube, wełniane skarpety.
Zdjął z czoła opatrunek, pozostawiwszy odkryte zranienie. Oprócz
niewielkiego guza, kilku zadrapań i czterech szwów, wyglądał tak, jakby nic
mu się nie stało.
– Jestem w świetnej formie – oznajmił, stając na progu kuchni. – Co tak
wspaniale pachnie?
Sarah, która przewracała przy stole kartki książki kucharskiej, podniosła
wzrok.
– Zupa. Chcesz trochę?
– Proszę – odrzekł i podążył za nią w głąb kuchni, obserwując, jak z
garnka wlewa do miseczki coś gęstego.
– Co to za zupa? – chciał się dowiedzieć.
– Na wszystko, autorstwa cioci Lorett.
– Na wszystko...?
– Na wszelkie schorzenia. Ciocia robi ją w domu zawsze, kiedy ktoś jest
chory, a nawet kiedy komuś jest smutno.
Tony ostrożnie zaniósł miseczkę do stołu. Wziął do ust pierwszą porcję,
przełknął i w ekstazie wywrócił oczyma.
– Toż to prawdziwe cudo! Na tej zupie Lorett mogłaby zarobić masę
pieniędzy.
Czy potrafiłaś namówić ciotkę, aby dała ci przepis?
– Znam przepis – odparła Sarah. – Od czasu do czasu serwuję tę zupę
także u siebie w restauracji.
– Sprytna z ciebie dziewczyna – z uznaniem stwierdził Tony.
Posmarował masłem kawałek gorącej, chrupiącej bagietki, którą położyła
przed nim Sarah. – Czy już jadłaś?
– Tak. Jakieś dwie godziny temu. O mnie się nie martw. Czuję potrzebę
posiedzenia tutaj i pogapienia się na ciebie. – Kiedy przełknął z zachwytem
kęs smacznego pieczywa i zapytał, dlaczego, odparła: – Ostatniej nocy
sądziłam, że utraciłam cię na zawsze.
Tony odłożył łyżkę i wyciągnął ku Sarah rękę.
– Musiałam ci to powiedzieć – wyznała. – Czy wiesz, o czym myślałam
podczas długiej podróży do Portlandu?
Pokręcił głową.
– Że zbyt długo zwlekałam z powiedzeniem ci prawdy.
– A co to za prawda, Sarah Jane?
– Kiedy o tym myślę, wszystko wydaje się bez sensu. Przecież prawie
się nie znamy.
– Nie masz racji – zaprotestował Tony. – Ja znam cię przez całe życie.
Sarah obdarzyła go słabym uśmiechem.
– Byliśmy wtedy dziećmi. Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Tony wzruszył
ramionami.
– Historia, słonko, ma to do siebie, że niweluje przeszłość. Znałaś mnie,
kiedy byłem małym ulicznikiem, a mimo to nie lekceważyłaś i nie poniżałaś
biedaka.
Sarah uśmiechnęła się lekko.
– Och, leciałam wtedy na ciebie i dobrze o tym wiesz. Tony rozpromienił
się w jednej chwili.
– A widzisz? Wszystko, co zrobiliśmy ostatnio, potwierdza fakt, że już
wówczas byłaś na mnie napalona.
– Jeśli w wieku dziesięciu lat byłam, jak ty to mówisz, napalona,
oznaczało to coś zupełnie innego. Zaraz usłyszysz prawdę. Kiedy
przychodziłeś strzyc trawniki, ukrywałam się w krzakach i czekałam z
zapartym tchem, aż zgrzejesz się i ściągniesz koszulę.
Rozweselony puścił oko do Sarah.
– Właśnie mówiłem, że byłaś na mnie napalona.
– Dobrze, już dobrze, ale daj mi skończyć. Tony skinął głową i wziął do
ust następną łyżkę wybornej zupy.
Sarah mówiła dalej:
– Zawdzięczam ci więcej niż tylko życie. W ciągu tak bardzo krótkiego
czasu pozwoliłeś mi ponownie uwierzyć w miłość, a byłam gotowa przysiąc,
że nie jest to możliwe.
– To łatwe dziecinko. Łatwo cię pokochać.
– Naprawdę, Silk? Naprawdę? Tony uniósł się, nachylił nad stołem i
mocno pocałował Sarah.
– Obiecaj mi jedno – poprosił.
– Co tylko chcesz.
– Uważaj na siebie. Bądź ostrożna. – Pociemniały mu oczy. – Chcę
zapytać cię o coś, co ci się może nie spodoba.
– To niemożliwe.
– Czy zgodziłabyś się opuścić Nowy Orlean?
– Jak to opuścić?
– Czy zechciałabyś zamieszkać na stałe w innym miejscu?
– To zależy od tego, gdzie i z kim. Tony znów pocałował Sarah. Tym
razem czulej. Zajrzał jej głęboko w oczy.
– I pamiętaj o przyrzeczeniu – dodał niemal szeptem. – Że już nigdy
więcej nie zwątpisz ani we mnie, ani w siebie.
– To mogę zrobić – uznała Sarah. – A teraz zabieraj się ponownie za
zupę, zanim powiesz coś, czego mógłbyś potem żałować.
– Nigdy.
Sarah zamilkła. Czekała, aż Tony skończy jeść. Gdyby tylko udało się
przerwać wreszcie ten koszmar.
Gdyby tylko oboje mogli naprawdę skoncentrować myśli na tym, co ich
łączy, a nie na tym, aby pozostać przy życiu. Gdyby tylko...
Kiedy Tony odnosił naczynia do zlewu, odezwał się dzwonek u drzwi.
Sarah odwróciła się, lecz zaraz przystanęła, gdyż nie było jej wolno
podchodzić do wejścia.
A
Chwilę później w kuchni zjawiła się Lorett. Miała
ponurą minę.
– Jakaś kobieta chce rozmawiać z twoim mężczyzną – oznajmiła,
spoglądając na Sarah.
– Kto to jest? – zainteresował się Tony.
– Nie zapytałam o nazwisko.
– Dlaczego, ciociu, tego nie zrobiłaś? – zdziwiła się Sarah.
– Bo ta kobieta ma diabła w sercu – oznajmiła stara dama i opuściła
kuchnię.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Po wejściu do holu Tony ujrzał Laurę Hilliard, zatrzymaną przez jednego
z uzbrojonych strażników. Na widok rany na głowie pana domu ruszyła w
jego stronę, w geście rozpaczy rozkładając ręce.
– Kochany! Dobry Boże! A więc prawdą jest to, co mówią w mieście.
Drogę zastąpił jej strażnik.
– W porządku. Proszę panią przepuścić – polecił Tony.
Po chwili Laura rzuciła mu się w objęcia. Kiedy pojawiła się Sarah,
akurat użalała się nad jego poranioną głową.
– To wszystko twoja wina! – krzyknęła na jej widok, z twarzą
wykrzywioną nienawiścią i złością. – Gdyby nie dał się wplątać w twoje
obrzydliwe...
Tony zdjął z ramion ręce Laury.
– Uważaj na to, co mówisz – ostrzegł spokojnym tonem. – Nasza
wieloletnia przyjaźń nie upoważnia cię do zabierania głosu na temat mnie i
moich spraw. A Sarah to... moja sprawa. Oczy Laury rozbłysły gniewnie.
– Silk, ta kobieta jest nikim. A ja mam pieniądze. Mnóstwo pieniędzy.
Przypomnij sobie nasze stare rozmowy o tym, co zrobilibyśmy, gdybyśmy...
– Lauro, to było dawno temu. Miałem wtedy zaledwie piętnaście lat. W
przeciwieństwie do ciebie byłem prawie dzieckiem.
Spod starannego makijażu na twarzy rozzłoszczonej Laury przebijały
krwiste rumieńce.
– No to co? Zawsze byłeś doroślejszy, niż wynikało to z twojej metryki.
Silk, byłam pierwszą kobietą w twoim życiu. A ty mnie przecież kochałeś.
Sarah nie miała ochoty słuchać tej rozmowy. Gdyby jednak opuściła
teraz salon, wyglądałoby to na rejteradę. A ona już nigdy więcej nie
zamierzała uciekać.
– Lubiłem się kochać – przyznał Tony. – Ale znaczenie tego słowa było
mi wówczas obce.
Laura prychnęła gniewnie. Wyglądała jak stara kobieta. Spojrzała z
nienawiścią na Sarah, a potem zwróciła wzrok ku Tony'emu.
– I co? Uważasz, że teraz już wiesz, co ono znaczy? – wycedziła ze
złością. Osłonił sobą Sarah.
– Tak – potwierdził. – A ponadto uważam, że nadużyłaś gościnności
tego domu. Byłoby lepiej, gdybyś już sobie poszła.
Laura hardo uniosła głowę. Na jej twarzy nagle pojawił się sztuczny
uśmiech. Spojrzała na Tony'ego, a potem przesunęła się i przeniosła wzrok
na Sarah.
– To bardzo źle – zaczęła powoli cedzić sylaby – że...
– Niech pani nie kończy tego zdania – za ich plecami rozległ się nagle
oschły kobiecy głos.
Wszyscy troje odwrócili się i ujrzeli Lorett Boudreaux. Musiała być
świadkiem rozmowy.
Stara dama podeszła do Laury.
– Kobieto, nie waż się grozić mojej dziewczynce – powiedziała do
gościa. – I idź do domu, zanim dopuścisz do głosu całe zło, które tkwi w
twoim sercu.
Laura cofnęła się odruchowo o krok.
– Zrobię to, co uważam za stosowne – odwarknęła niegrzecznie.
– Zbiłaś majątek, kładąc się na plecach... a kiedy się zestarzałaś i
mężczyźni nie chcieli płacić ci wiele za świadczone usługi, zaprzedałaś
duszę diabłu.
Z twarzy Laury odpłynęła cała krew. Stała w miejscu jak wmurowana w
ziemię, mimo że chętnie by uciekła.
– To kłamstwa. Same kłamstwa – wymamrotała zbielałymi wargami.
– Mówię o niemowlętach – wyjaśniła Lorett. – Handlowałaś małymi
dziećmi.
O tym nie wiedział nikt z żyjących ludzi. Z wrażenia Laura ledwie
zdołała utrzymać się na nogach.
– Ty... ty wiedźmo... – wypluła z wściekłością obelgę.
Tony był zbyt zaskoczony, aby się odezwać. Wiedział jednak, że Lorett
mówiła prawdę, gdyż na twarzy Laury malowało się niekłamane
przerażenie.
– A teraz już wynoś się stąd – poleciła Lorett. – A jeśli odważysz się
choćby jeden raz wymówić imię Sarah i choćby jeden raz na nią spojrzeć,
gorzko tego pożałujesz. Bardziej, niż potrafisz to sobie wyobrazić.
Z gardła Laury wydobył się cichy skowyt. Złapała torebkę i wybiegła.
Tony spojrzał z niedowierzaniem na starą damę.
– Skąd pani to wiedziała?
– Ujrzałam w sercu tej złej kobiety – z całym spokojem wyjaśniła Lorett.
– Przecież nie mogła pani wiedzieć, co Laura akurat myśli. A może...?
– Może, to teraz nieważne – z uśmiechem odparła Lorett.
Do rozmowy ciotki z Tonym włączyła się nieoczekiwanie Sarah.
– Przynajmniej z listy podejrzanych możemy skreślić jedno nazwisko –
uznała.
– Na jakiej podstawie? – zapytał Tony.
– Już wiemy, że pieniądze Laury Hilliard nie pochodzą z kradzieży w
banku...
– Aha.
– Czeka was zaraz następna wizyta – poinformowała Lorett. Tony
popatrzył na nią zbaraniałym wzrokiem.
– Skąd pani to wie?
– Zobaczyłam podjeżdżający samochód – wskazując okno, wyjaśniła
Lorett. Tony miał nadal głupią minę. Sarah parsknęła śmiechem.
– Teraz już wiesz, o co mi chodziło – powiedziała. – Będąc dziećmi,
nigdy nie wiedzieliśmy, kiedy ciocia Lorett mówi poważnie, a kiedy tylko
żartuje.
Chwilę później na progu domu zameldował się Maury Overstreet.
Zlustrowawszy pobieżnie sylwetkę Lorett Boudreaux, rozjaśnił oblicze i
oznajmił z uznaniem:
– Ho, ho, Silk... jeśli chodzi o kobiety, to coraz bardziej poprawia ci się
gust. Czy ta druga gotuje też tak dobrze, jak ta pierwsza?
– Zamknij się – cicho warknął Tony ostrzegawczym tonem.
– Człowieku, nie wiesz, z kim zadzierasz.
– Jeszcze nie miałem przyjemności poznać szanownej pani – oświadczył
mały detektyw, stając przed Lorett i wyciągając rękę. Skłonił się lekko. –
Maury Overstreet, do usług – przedstawił się szarmancko.
Ku zdumieniu Sarah i Tony'ego, Lorett nie tylko uścisnęła podaną dłoń,
lecz także obdarzyła detektywa uśmiechem.
– Jestem Lorett Boudreaux – oznajmiła wyniosłym tonem królowej
zwracającej się do swego poddanego.
Na Maurym nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia. Przymrużonymi
oczyma zaczął uważnie lustrować postać starszej damy. Dostrzegł ciekawe,
symetryczne rysy twarzy i zgrabne nachylenie głowy osadzonej na długiej,
smukłej szyi. Była ubrana z elegancką prostotą. Jasnozielony sweter
harmonizował idealnie z czarnymi, jedwabnymi spodniami, kryjącymi
niezwykle długie nogi. Miała włosy opadające aż do ramion w postaci
naturalnych splotów wijących się wokół twarzy, ze wpiętymi dwoma
ozdobnymi grzebieniami.
– Bantu i Nowy Orlean – ni stąd, ni zowąd wymamrotał Maury.
Nigdy przedtem nie zdarzyło się Sarah widzieć, aby ciotka Lorett z
wrażenia straciła głos. Dopiero po chwili Lorett kiwnęła głową.
– Tak. Moimi przodkami byli ludzie z plemienia Bantu – przyznała już
mniej wyniosłym tonem. – Skąd pan to wie?
– W młodości raz czy dwa byłem w Afryce. Jest pani podobna do
kobiety, którą tam poznałem. Była kimś ważnym w swoim plemieniu. A to,
że przyjechała pani z Nowego Orleanu, poznałem po sposobie mówienia.
– Czy pan coś jadł, mały człowieku? – spytała Lorett.
– Niewiele i dość dawno temu – stwierdził Maury, a potem spojrzał na
Tony'ego. – Możemy pogadać przy jedzeniu?
Wszyscy przeszli do kuchni. Dopiero podczas konsumowania drugiej
miski zupy mały detektyw odzyskał głos.
– Pani Whitman, było tak, jak pani mówiła – powiedział do Sarah. –
Ojciec pani chodził regularnie na spotkania klubu myśliwskiego. Był jego
szanowanym i lubianym przez wszystkich członkiem dopóty, dopóki nie
rozpłynął się w powietrzu, podobnie zresztą jak bankowe pieniądze.
Zarówno ojciec pani, jak i milion dolarów, znikli w tym samym czasie. Tak
było i proszę nie mieć do mnie pretensji, że to mówię.
– Zamierza pan działać? – spytała Sarah. – Ten zapis w kalendarzu musi
mieć przecież jakieś znaczenie.
Maury przechylił miskę i wybrał resztkę zupy, nie chcąc uronić ani
odrobiny. Lorett promieniała. Bardzo lubiła, kiedy jedzono jej potrawy z tak
wielkim apetytem.
– Wcale nie mówiłem, pani Whitman, że mam już z głowy całą robotę –
oświadczył detektyw. – Pracuję nadal. Niech pani nie spisuje mnie jeszcze
na straty. – Wyjął notes z kieszeni. – Co może pani powiedzieć o swojej
matce? – zapytał. – Czy też należała do jakiegoś klubu lub stowarzyszenia?
Czym zajmowała się na co dzień?
– Pamiętam niewiele – odrzekła Sarah. – Matka była członkinią
Towarzystwa Przyjaciół Biblioteki i Klubu Ogrodniczego, do którego
zabierała mnie czasami podczas wakacji.
– Co jeszcze mogłaby pani dodać? – dociekał Maury. – Utrzymywała z
kimś zażyłe stosunki?
– Ma pan na myśli jakąś przyjaciółkę?
– Nie tylko.
Sarah zmierzyła małego detektywa bardzo gniewnym wzrokiem.
– Jeśli usiłuje pan insynuować, że moja matka zdradzała ojca, to może
pan sobie...
– Nie zdradzała – stwierdziła krótko Lorett. Maury podniósł głowę i
spojrzał na starszą panią pytającym wzrokiem.
– Mieszkała pani wówczas w tym mieście?
– Nie.
– A gdzie?
– W Nowym Orleanie.
– I mimo to jest pani przekonana, że matka Sarah była wierną żoną?
– Ja o tym wiem.
Detektyw popatrzył przez chwilę na Lorett, a potem powiedział:
– W porządku.
– Czemu wierzy pan cioci, a nie mnie? – zaatakowała go Sarah.
Mały człowieczek popatrzył na nią tak, jakby miał przed sobą głupiutkie
dziecko, które zadaje głupiutkie pytania. Mimo to jednak wyjaśnił z całym
spokojem:
– Kobieta z plemienia Bantu, którą poznałem w Afryce, miała bardzo
podobną zdolność jasnowidzenia.
– Ach, tak.
– Strzelaj dalej – mruknął Tony do detektywa.
Z trudem usiłował pogodzić się z faktem, że bierze udział w rozmowie,
której pozostali uczestnicy wierzą w coś takiego jak postrzeganie poza-
zmysłowe i magia.
– Pani Whitman, proszę spróbować sobie przypomnieć – nalegał
detektyw. – Co matka pani robiła regularnie, będąc poza domem?
Sarah nagle olśniło. Otworzyły się jakieś głęboko ukryte zakamarki
pamięci. Wyprostowała się w krześle i nachyliła w przód.
– Miała zwyczaj przychodzić do mojej szkoły – odparła podnieconym
głosem. – Pomagała nam i bardzo to lubiłam.
– Była kimś w rodzaju asystentki nauczyciela?
– pytał dalej mały, dociekliwy człowieczek.
– Tak, coś w tym guście. Marmet to małe miasto. Zawsze brakowało
środków na edukację i rodzice, jako wolontariusze, chętnie poświęcali
szkole swój wolny czas.
– A więc wszystkie wczesne środowe popołudnia pani Catherine
spędzała w szkole, a w co drugie środowe wieczory pan Franklin
uczestniczył w spotkaniach swego klubu myśliwskiego.
– Tak – potwierdziła Sarah. – Chyba że któreś z rodziców było chore lub
przydarzyło się coś ważnego i wyjątkowego.
Maury skinął głową, a potem postukał palcem w miejscu, w którym
zapisał w notesie: „Łoś", godzina trzynasta.
– Dwaj ówcześni współpracownicy ojca pani stwierdzili, że o tej porze
był zawsze w banku. Każdego dnia pracy, także w środy. Ponadto miał
zwyczaj wychodzić na lunch codziennie między jedenastą a dwunastą, tak
aby klienci, którzy chcieliby na wizytę w banku wykorzystać własne
przerwy, mogli wtedy zastać go przy biurku i załatwić swoje sprawy.
– Co oznacza wobec tego ten dziwny zapis w kalendarzu? – zapytał
Tony.
– Jeszcze nie mam pojęcia, ale się dowiem – oświadczył Maury. – Czy w
tym pudełku z drobiazgami ojca jest jeszcze coś, co może mi pomóc?
– Już się o tym nie przekonamy – odparła Sarah. – Skradziono je
ostatniej nocy. Wtedy, kiedy napadnięto na Tony'ego.
Detektyw spojrzał odruchowo na szwy widoczne na czole pana domu.
– Przykro mi, że oberwałeś – mruknął. – Nie mówiłem tego wcześniej,
bo sądziłem, że to ślady po patelni, którą przyłożyła ci twoja kobieta.
Po chwili konsternacji wszyscy wybuchnęli szczerym śmiechem.
– Nie jestem porywcza i nie uciekam się do rękoczynów – oświadczyła
Sarah. Maury zmierzył ją wzrokiem. Potrząsnął głową.
– Ale panią na to stać – zawyrokował i dodał po chwili: – Kiedy zostanie
pani sprowokowana.
– Nigdy w życiu – zaprotestowała Sarah, a potem odchyliła się w
krześle, zbyt zaskoczona słowami detektywa, aby ostro mu się odciąć. Kiedy
Tony odprowadzał Maury'ego do wyjścia, spojrzała pytającym wzrokiem na
ciotkę. – Ciociu, powiedz, proszę, czy potrafię być porywcza?
Lorett odwróciła się od zlewozmywaka, ale nie od razu odpowiedziała na
pytanie wychowanicy.
– Ciociu...
– Nieważne, co myślę. – Lorett westchnęła. – Zajmij się własnymi
sprawami, dziecinko. Sarah podniosła się raptownie z krzesła.
– Muszę to wiedzieć – oznajmiła stanowczym tonem. – Powiedz mi.
Lorett ponownie odwróciła oczy, lecz chwilę później ponownie
napotkała zdeterminowany wzrok Sarah.
– Gdybyś musiała, potrafiłabyś nawet zabić. Sarah drgnęła nerwowo.
Słowa ciotki odebrała jak uderzenie w twarz.
– Nie rozumiem.
– Nie musisz – wzruszając ramionami, odparła Lorett. – Chodzi mi o to,
że masz wystarczająco dużo siły i samozaparcia, by chronić tych, których
kochasz. A teraz idź sobie. Muszę przygotować jedzenie.
– Obiecałam Tony'emu, że zrobię mu anielski deser.
– Jest za wilgotno – orzekła Lorett. – Beza nie wyschnie i opadnie.
– Chyba masz rację.
– Jasne, że mam – mruknęła cicho ciotka. – Ten specjał zrobisz mu
następnego lata, kiedy będzie sucho.
Następnego lata? Od tej pory roku dzieli nas jeszcze szmat czasu,
pomyślała Sarah z westchnieniem. Zastanawiała się, czy słowa ciotki miały
oznaczać, że oboje z Tonym będą razem następnego lata. A może Lorett nie
miała po prostu ochoty na dalsze indagacje i chciała pozbyć się z kuchni
uciążliwej rozmówczyni?
Nachylony nad pudełkiem, zabójca przerzucał przedmioty należące
swego czasu do Franklina Whitmana. Oprócz kalendarza, a także fotografii i
kilku drobiazgów, nie znalazł niczego, co mogłoby okazać się dla niego
niebezpieczne.
Przerzucając kartki kalendarza, przypuszczał początkowo, że nie natrafi
na żadną znaczącą informację. Chyba że... Dopiero po paru dobrych
minutach pojął, dlaczego znajdujące się tam notatki mogą naprowadzić na
jego ślad.
Tym razem zabójca przekartkował kalendarz znacznie staranniej,
zwracając uwagę na zapiski przy niektórych datach.
– Och, mój Boże...
Z wrażenia nawet nie zauważył, że kalendarz zsunął mu się z kolan na
ziemię.
Znał doskonale pismo Franklina Whitmana. Ale notatki nie były
poczynione jego ręką...
W tej właśnie chwili zabójca uświadomił sobie, że jeśli policja zwróci
uwagę na ten fakt, dla niego samego będzie oznaczało to koniec. Teraz już
wiedział na pewno. Groziło mu wielkie, śmiertelne niebezpieczeństwo.
Zabójca rozpalił kominek wygaszony poprzedniego wieczoru, zaczął
wyrywać kartki kalendarza i wrzucać do ognia. Po chwili pochłonęły je
płomienie.
Następnego ranka Tiny Bartlett wpadła do domu, rzuciła torebkę i
pognała do telefonu. Miała wprawdzie przy sobie komórkę, lecz uznała, że
tego rodzaju wiadomości nie powinna w żadnym razie przekazywać w
zasięgu słuchu innych ludzi. Tę rozmowę musiała odbyć sama, w czterech
ścianach własnego pokoju, w wygodnej pozycji i z drinkiem w ręku.
Nalała sobie czerwonego wina, zrzuciła pantofle i rozsiadła się na
kanapie. Nie musiała wystukiwać telefonu Annabeth. Znajdował się wśród
najważniejszych numerów wprowadzonych do pamięci aparatu,
wywoływanych za dotknięciem zaledwie jednego klawisza.
Była sobota. Wiedziała, że dzisiaj powinna zastać Annabeth w domu.
Wcisnęła odpowiedni kod, a potem, starając się uspokoić przyspieszony
oddech, upiła łyk wina.
Annabeth odezwała się po drugim dzwonku.
– Dzień dobry, to ja, Tiny. Nigdy nie zgadniesz, co usłyszałam.
– Co takiego?
– Laura Hilliard na stałe opuściła miasto.
– Niemożliwe!
– Byłam akurat na poczcie, kiedy Thelma mówiła, że Laura zostawiła
nowy adres z prośbą o przekazywanie korespondencji.
– Przecież dopiero co kupiła ten fikuśny dom nad jeziorem.
– Wiem. Ale mam jeszcze inne rewelacyjne informacje – zapowiedziała
niezmiernie podekscytowana Tiny.
– No, to wyduś je z siebie, zanim umrę ze starości – warknęła Annabeth.
– Ktoś włamał się do siedziby DeMarca. Włamywacz zranił Tony'ego,
więc trzeba było wezwać karetkę i odwieźć go do szpitala w Portlandzie.
Ale następnego dnia Tony wrócił do domu śmigłowcem! Możesz to sobie
wyobrazić? Henry Tay-lor, wiesz, ten od szeryfa, mówił, że ta latająca
maszyna wylądowała na frontowym dziedzińcu, tuż pod drzwiami Tony'ego.
Annabeth aż zatkało z wrażenia.
– To jeszcze nie wszystko – mówiła dalej ożywiona Tiny. – Do Marmet
przyjechała czarnoskóra kobieta... Ta sama, która przed laty wywiozła stąd
małą Sarah.
Ciałem rozmówczyni Tiny wstrząsnęły mimowolne dreszcze.
– Ta czarownica? Od czarnej magii? – wyjąkała z trudem.
– Och, daj spokój! Nie wierzę w takie rzeczy.
– Ja właściwie też nie wierzę – przyznała Annabeth. – Ale oczy tej
kobiety potrafią na wylot prześwidrować człowieka.
– Złościła się na ciebie, bo byłaś okropna dla Catherine Whitman –
przypomniała Tiny.
– To nie ja powzięłam decyzję usunięcia Catherine z komitetu
organizacyjnego Jesiennego Festynu – tłumaczyła się Annabeth. – Zrobiłam
tylko, co mi kazano.
– Nieważne – mruknęła Tiny. – Jakie masz plany na dzisiaj? Może
wpadniemy do Tony'ego?
– Odważymy się na to?
– Jasne. Przecież to nasz wspólny przyjaciel, a do tego ranny. Będzie to
zwykła sąsiedzka wizyta. Zatrzymam się przy piekarni i kupię trochę
kawowego ciasta.
– Zawiadomimy resztę?
– Zadzwonię do Marcii, a ty daj znać Moirze.
– Dobrze – mruknęła Annabeth.
– Spotkamy się u Moiry i stamtąd pojedziemy razem.
– O trzynastej?
– W porządku. To dobra pora. W ciągu godziny cztery damy miały
gotowy plan działania i wymówkę, aby wywiedzieć się czegoś więcej na
temat informacji kursującej pocztą pantoflową po Marmet.
Pojawienie się zarówno agentów FBI przesłuchujących posiadaczy
bankowych kont, jak i prywatnego detektywa, którego wynajął Tony
DeMarco, wywołało w mieście niezwykłe poruszenie. Został zakłócony
publiczny porządek.
W obawie, że usłyszą, iż Tony nie przyjmuje żadnych gości, do jego
domu przyjechały nie zapowiedziane. Sztucznie uśmiechnięte, z wypiekami
w ręku podeszły do frontowych drzwi. Tu zagrodził im drogę uzbrojony
strażnik.
– Jesteśmy przyjaciółkami pana DeMarca – oświadczyła Moira. –
Mieszkam po sąsiedzku.
– Muszą panie chwilę poczekać.
Zostawiwszy cztery niezadowolone damy na werandzie, strażnik znikł
we wnętrzu domu. Zanim zdążyły wymienić kąśliwe uwagi, drzwi
otworzyły się i stojący w nich Tony zaprosił je do środka.
– Wejdźcie, proszę, nie spodziewałem się takiej wizyty – oświadczył.
– Wiem, powinnyśmy najpierw zadzwonić – przyznała Moira – ale
postanowiłyśmy od razu złożyć ci nasze uszanowanie, gdy tylko
dowiedziałyśmy się o wypadku.
– Miło z waszej strony. – Tony spojrzał na podane mu ciasto. –
Cynamonowe z rodzynkami. Moje ulubione. – Dostrzegłszy pozostałe
prezenty, zaproponował: – Przejdźmy do kuchni. Pokroimy ciasto, napijemy
się kawy i będziecie mogły przywitać się z Sarah.
Tiny jęknęła w duchu. Wprawdzie podczas kolacji u Moiry ta kobieta
dała jej spokój, ale mimo to czuła się przy niej niepewnie.
Zajęta przyrządzaniem pieczeni, Sarah podniosła wzrok.
– Widzę, że mamy gości – stwierdziła.
– Przyszłyśmy dowiedzieć się, jak czuje się Tony – szybko wyjaśniła
Moira i nadstawiła policzek do pocałunku.
Sarah zamachała rękoma w powietrzu.
– Jestem okropnie brudna – wykręciła się od czułego powitania, na które
nie miała najmniejszej ochoty. – Muszę się umyć.
Moira zaczęła przyglądać się kuchennym poczynaniom Sarah.
– Ta pieczeń wygląda wspaniale – pochwaliła z uśmiechem.
– Dziękuję – odparła Sarah. – Wszystkie cztery też miałyście ręce pełne
roboty. Jak widzę, Tony dostał smaczne prezenty.
– To zwykłe ciasta z piekarni – wyjaśniła Marcia. – Jestem pewna, że nie
tak wyborne jak twoje domowe potrawy.
– Liczą się dobre intencje – ugodowo odezwał się Tony, usadawiając
gości.
Wyjmując z szafki deserowe talerzyki i podając je Tony'emu, Sarah
uśmiechnęła się pod nosem. Widok czterech matron przy kuchennym stole
był naprawdę zabawny. Mogłaby przysiąc, że jeszcze nigdy nie znajdowały
się w podobnie upokarzającej, ich zdaniem, sytuacji.
Tiny miała na sobie suknię z wytwornego kaszmiru i wełniane palto z
kołnierzem z norek. Kiedy Marcia zdjęła wierzchnie okrycie, Sarah mogłaby
założyć się o całomiesięczny dochód ze swej restauracji, że gość ma na
sobie wyłącznie czyste jedwabie. Annabeth była ubrana w śliwkowy,
wełniany kostium, a Moira w beżowe spodnium.
Wszystkie miały koafiury spłaszczone od grubej warstwy lakieru, a ich
makijaż przypominał bardziej wojenny malunek niż podkreślenie rysów
twarzy. Za klejnoty w uszach, na palcach i wokół szyi można by z
pewnością wyżywić przez rok mieszkańców jakiegoś biednego kraju.
– Dla wszystkich kawa?
Wsłuchane w opowiadanie Tony'ego o jego nocnej niefortunnej
przygodzie, matrony ledwie skinęły głowami.
Marcia brała do ust drugi kawałek ciasta, a Annabeth mieszała cukier w
kawie, kiedy do kuchni weszła Lorett. Z lekką ciekawością, przyprawioną
pogardą, czekała z wyniosłą miną na dokonanie prezentacji.
Po minach gości Tony natychmiast poznał, kto zjawił się w kuchni. Z
trudem opanował śmiech. Odwrócił się i wyciągnął rękę.
– Drogie panie, poznajcie ciotkę Sarah, Lorett Boudreaux z Nowego
Orleanu. Lorett, przedstawiam ci, kolejno od twojej lewej strony, Tiny
Bartlett, Marcie Farrell, Moirę Blake i Annabeth Harold.
– Cieszymy się, że możemy... znów panią zobaczyć – pierwsza odezwała
się Tiny. Nie mając nic więcej do powiedzenia, zachichotała nieco głupawo.
– Spotkałyście się już wcześniej? – spytał zaskoczony Tony.
– Przed laty – odparła Lorett. – Na pogrzebie Catherine.
– Ciociu, zjesz kawałek ciasta? Lorett popatrzyła z lekkim niesmakiem
na gotowe, sklepowe wypieki i potrząsnęła głową.
– Nie, dziękuję.
Sarah odwróciła się tyłem do gości, żeby ukryć satysfakcję. Odmowa
ciotki sprawiła jej większą przyjemność, niż zrobiłyby to całostronicowe
przeprosiny w miejscowej gazecie. Widok min tych czterech tak zawsze
pewnych siebie kobiet, którym teraz pokazano, gdzie ich miejsce, był
zachwycający. Zanim którakolwiek z nich zdołała się odezwać, rozległ się
sygnał komórki Tony'ego. Przeprosił zebranych, opuścił kuchnię i włączył
aparat. Dzwonił Maury.
– Badam tę historię z „Łosiem", usiłując znaleźć w okolicy coś, co ma to
słowo w swojej nazwie – relacjonował. – Jestem w drodze na południe.
Podobno przy drodze do Portlandu znajduje się gdzieś stara gospoda „Pod
Łosiem i Kaczką", a także farma uprawiająca bożonarodzeniowe choinki,
„Trop Łosia". Czy te nazwy obiły ci się kiedykolwiek o uszy?
– Prawdę powiedziawszy, tak, aczkolwiek nic mi nie mówią.
– Natrafiłem na jeszcze jeden ślad, ale wiekowy facet, z którym
rozmawiałem, nie potrafił przypomnieć sobie, gdzie to jest. Słyszałeś o
starym zajeździe „Pod Łosiem"?
– Nie – po namyśle odparł Tony – ale poczekaj chwilę. Mamy tutaj
miejscowych gości. Może któraś z nich będzie coś wiedziała na ten temat.
Zapytam.
– W porządku.
Tony wrócił do kuchni.
– Potrzebuję pomocy – oświadczył. – Mój detektyw szuka starego
zajazdu „Pod Łosiem". Czy któraś z was słyszała kiedykolwiek tę nazwę i
może wie, gdzie to jest?
Moira nawet nie drgnęła. Siedziała nieruchomo z nieprzeniknionym
wyrazem twarzy. Annabeth nachyliła się w stronę Marcii i zaczęła coś
szeptać. Tiny poczerwieniały policzki.
– O co chodzi? – zapytał Tony.
– Ten zajazd już nie istnieje – odrzekła Tiny.
– Jest zburzony?
– Nie. Wydaje mi się, że budynki stoją nadal, ale zajazd zamknięto wiele
lat temu. Właściciele mieszkali na miejscu, może jeszcze tam są.
Marcia szturchnęła Tiny w ramię.
– Oj, oj. Nie uwierzę, że znałaś to ustronne miejsce... Nie cieszyło się
dobrą sławą. Policzki biednej Tiny zrobiły się nagle jeszcze czerwieńsze.
– Oboje z Charlesem, będąc bardzo młodzi, musieliśmy gdzieś się
spotykać. Tatuś był przeciwny naszemu małżeństwu, więc...
– Nieważne – uciął Tony. – Nie interesują mnie szczegóły z twojego
prywatnego życia. Powiedz tylko, gdzie jest to miejsce.
– Główną drogą trzeba jechać z Marmet na północ i kierować się
drogowskazami do Kanady. Ten stary zajazd „Pod Łosiem" znajdował się
tuż przy granicy – poinformowała Marcia.
Moira wyglądała na zgorszoną.
– Chcesz powiedzieć, że też tam bywałaś?
– Och, daj spokój, przecież sama doskonale wiesz, gdzie to jest. Kiedyś
widziałam tam nawet twój samochód.
– Niemożliwe! Absolutnie niemożliwe! – gwałtownie zaprzeczyła Moira.
Marcia wzruszyła ramionami.
– Wyglądał tak jak twój. U dołu przedniej szyby miał nawet identyczną
parkingową nalepkę.
Zniecierpliwiony Tony spojrzał na Sarah, prosząc, by przejęła od niego
pałeczkę, a sam szybko wycofał się z kuchni, chcąc przekazać Maury'emu
uzyskaną wiadomość.
– Dokąd teraz zamierzasz jechać? – zapytał detektywa.
– Na południe. Ale jutro z samego rana sprawdzę ten stary zajazd przy
granicy.
– Informuj mnie na bieżąco.
– Jasne – odparł Maury i się rozłączył.
Tony wsunął komórkę do kieszeni i wrócił do gości. Annabeth i Tiny
sprzeczały się o coś na wesoło, Marcia siedziała z wymuszonym uśmiechem
na twarzy. Tylko Moira przyglądała się im z pogardliwą miną. W pewnej
chwili podniosła się z miejsca.
– Czas na nas – oznajmiła pozostałym. – Pamiętajcie, że nasz drogi Tony
dopiero co wyszedł ze szpitala, a my nie pozwalamy mu odpocząć. To
bardzo brzydko. – Rzuciła Sarah pełne wyrzutu spojrzenie, tak jakby
wszystko było jej winą, a potem, idąc do drzwi, poklepała ją po policzku.
– Dziękujemy za wizytę – zawołała Sarah do wychodzących.
Tony spojrzał na nią z uśmiechem. Było jasne, że kpi z nadętych matron.
Pomyślał o czekających go latach wspólnego życia z tą wspaniałą kobietą i
uświadomił sobie, że nigdy nie będzie się z nią nudził. Bez względu na to,
co przyniesie im los.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Wizyty Maury'ego w gospodzie „Pod Łosiem i Kaczką", a także na
plantacji choinek „Trop Łosia", nie wniosły niczego nowego do
prowadzonego przezeń dochodzenia.
Dochodziła dwudziesta pierwsza, kiedy podjechał wreszcie pod miejsce
zakwaterowania i zaparkował. Brak motelu w Marmet bardzo utrudniał mu
życie, a jedyny pensjonat w mieście był akurat zamknięty. Tak więc
detektyw musiał z konieczności ulokować się w małym schronisku dla
narciarzy, usytuowanym w górach, na terenach sportów zimowych. Jako że
było poza sezonem, okazał się jedynym lokatorem Toma i Morrisa
Fentonów, mieszkających na miejscu. Już o dwudziestej w schronisku
zamykano salę jadalną, dzięki czemu wieczorami panował tu spokój. Było
jednak przy tym trochę nudno.
Następnego dnia Maury wybierał się z samego rana do starego motelu
„Pod Łosiem", teraz jednak marzył tylko o tym, aby coś przegryźć i
porządnie się wyspać.
Pomyślał z zazdrością o Silku, który mieszkał w pięknym domu w
towarzystwie dwóch najlepszych kucharek, jakie wydał świat. Facet miał
szczęście.
Wzdychając, zmęczony detektyw wysiadł z samochodu. Z pudełkiem z
szybko stygnącą pizzą i z coraz cieplejszym sześciopakiem piwa powlókł się
do swego pokoju.
Od chwili gdy po raz ostatni zabójca znajdował się w pobliżu motelu
„Pod Łosiem", minęły całe lata. Nie było już co prawda znaku
wskazującego, gdzie skręcić, ale droga była nadal po dawnemu znajoma.
Nic dziwnego, przez długi czas przyjeżdżał bowiem tutaj regularnie,
dwukrotnie w miesiącu. Pod szarymi gontami dachu pokrywającymi
niewielki domek numer dziesięć powstało wiele różnych planów. I
urzeczywistniło się wiele wspaniałych marzeń...
Kiedy zabójca dojechał na miejsce i zatrzymał samochód, w świetle
reflektorów ujrzał to, co po latach zostało z motelu. Stało tu niegdyś w
dwóch rzędach sporo małych, wesołych, białych domków z zielonymi
okiennicami. Niestety, czas obszedł się z nimi bardzo źle.
Po ciemku było trudno zlustrować dokładnie cały teren i dostrzec
wszystkie szczegóły. Wyglądało jednak na to, że był tu pożar, który
zniszczył trzy domki.
Pozostały po nich tylko kikuty poczerniałych ścian. W pozostałych
domkach pozapadały się dachy. Brakowało okiennic i schodków, a ze ścian
poodłaziła farba. Wystarczyło jednak na chwilę zamknąć oczy, aby
wyobrazić sobie dawny wygląd tego miejsca.
Zabójcę ogarnęła fala wspomnień.
Nagle na werandzie pierwszego domku zapaliła się lampa. Zaraz potem
ukazał się jakiś stary człowiek. Zszedł po schodkach.
– Mogę jakoś pomóc? – zapytał. Zabójca wysiadł z wozu.
Żeby lepiej widzieć, stary człowiek przymrużył oczy. W oślepiających
go światłach reflektorów dostrzegł tylko przed sobą jakąś niewyraźną
sylwetkę.
– Zgubiłeś drogę? – zapytał.
– Nie.
– Motel jest od dawna nieczynny.
Zabójca podszedł bliżej. Ni z tego, ni z owego przyszło mu do głowy, że
nie ma tu chyba nic do roboty. Bo jeśli pamięć starego człowieka jest równie
zła, jak stan ośrodka, cała ta wyprawa mogła okazać się w ogóle
niepotrzebna.
Niestety, starzec nie miał szczęścia.
Kiedy zabójca stanął przed nim twarzą w twarz, staruszek oświadczył z
uśmiechem na twarzy:
– Ja cię znam.
– A to pech – mruknął zabójca.
Wystrzał był nagły i głośny. Na twarzy starego człowieka odmalowało
się niedowierzanie. Zaczął się powoli cofać. Zmarł chwilę później, usiłując
dłońmi zatamować krew.
Zabójca zaciągnął ciało do domku. Zlustrował szybko wnętrze pełne
książek i starych mebli. Zatrzymał wzrok na zwłokach starego człowieka,
które rzucił na podłogę.
– To było konieczne – wymamrotał pod nosem. – Sprawa życia i
śmierci. Mojej. Chwilę później wsiadł do swego samochodu i odjechał.
Na odludziu ponownie zapanowała cisza.
Tuż po ósmej Maury dojechał na miejsce. Obrzucił wzrokiem smętne
resztki dawnego motelu „Pod Łosiem". Skoro dotarł aż tak daleko,
postanowił na chwilę wysiąść z wozu. Nie spodziewał się wprawdzie
znaleźć tu nikogo, ale uznał, że nie zaszkodzi trochę się rozejrzeć.
Nad drzwiami pierwszego domku paliło się światło. Wyjąwszy z wozu
kubek z kawą, Maury rzucił na ziemię niedopałek. Kiedy chciał zgasić go
butem, ujrzał pod nogami świeże ślady. Samochodowych opon i ludzkich
stóp.
Detektyw poczuł nagle, jak jeży mu się skóra na karku. Odstawił kubek z
resztką kawy i bacznie rozglądając się wokół, wyciągnął pistolet.
Właściwie nie miał żadnego racjonalnego powodu, aby się bać, lecz to,
że wyszedł żywy z wietnamskiej wojny i potem z wielu innych
niebezpiecznych sytuacji, zawdzięczał własnej intuicji. Tym razem też nie
zamierzał jej ignorować.
– Czy ktoś tam jest? – zawołał donośnie w stronę domku. Odpowiedziało
mu głuche milczenie.
Wszedł na małą werandę i dopiero tutaj dostrzegł pierwsze ślady krwi.
Przy drzwiach było jej więcej. W obawie, aby nie zatrzeć odcisków palców,
nie dotknął klamki. Postanowił obejść domek i na tyłach poszukać innego
wejścia. Ujrzał je prawie natychmiast. W dobudowanym ganku. Na dodatek
– nie zaryglowane.
Maury wszedł do środka. Jego oczom ukazał się makabryczny widok. Na
podłodze leżał martwy stary człowiek w kałuży krwi. Chłeptał ją siedzący
obok kot. Niewiele myśląc, detektyw chwycił zwierzaka i wyrzucił go przez
drzwi.
Stanęły mu przed oczyma przerażające sceny z Wietnamu.
Wraz z dwoma kolegami natknął się kiedyś na leżące w błocie resztki
ciała młodego żołnierza. Otaczało je stado świń. Zabili zwierzęta i zabrali
wojskową odznakę identyfikacyjną martwego. Nic więcej nie mogli już dla
niego zrobić.
A teraz kot przywołał tamte koszmarne wspomnienia. Detektyw usiadł,
wsunął głowę między kolana i zaczął kląć, dopóki starczało mu tchu.
Sięgając drżącymi dłońmi po komórkę, nadal odczuwał silne dreszcze.
Zadzwonił na policję, a potem usiadł i czekał. Wiedział, że traci czas
przeznaczony na śledztwo prowadzone na zlecenie Anthony'ego DeMarca.
Postanowił jednak, że dla zamordowanego starego człowieka zrobi to, czego
nie mógł uczynić dla tamtego młodego chłopaka w Wietnamie. Poczeka, aż
ktoś zabierze zwłoki, a także dopilnuje, aby ślady samochodowych opon i
ludzkich stóp nie zostały przypadkiem zatarte, zanim zdoła je zbadać
policja.
– Po co pan tutaj przyjechał? – ponownie zapytał policjant i ponownie
Maury okazał mu licencję prywatnego detektywa.
Poinformował o odkryciu zwłok Franklina Whitmana w jeziorze
Hagstaff, śledztwie prowadzonym przez FBI w Marmet, a także o
usiłowaniu zabójstwa Sarah Whitman.
– Pracuje pan dla tej kobiety? – chciał wiedzieć policjant.
– Właściwie tak – odrzekł Maury. – Ale wynajął mnie jej przyjaciel.
– Rozumiem. A po co pan tutaj przyjechał?
Ustalić związek notatki w kalendarzu Whitmana z motelem „Pod
Łosiem"?
– Nie mam pojęcia, do czego odnosił się tamten zapis. Dlatego
sprawdzałem wszelkie miejsca, istniejące i zlikwidowane, w których nazwie
występuje to słowo.
– Kto jeszcze wie, że pan się tym zajmuje? Kto oprócz zleceniodawcy?
– Pewnie połowa mieszkańców Marmet – z westchnieniem odparł
detektyw.
– Kiepska sprawa – uznał policjant.
– Nie musi mi pan tego mówić – mruknął Maury, spoglądając z
zaciekawieniem na podjeżdżający niebieski samochód.
– To pewnie Claudia, córka pana Havenwortha. Przepraszam na chwilę.
Proszę zostać, bo będę chciał zadać panu jeszcze kilka pytań.
Maury skinął głową. Przestało mu się spieszyć, bo jego śledztwo
znalazło się ponownie w ślepym zaułku.
Obserwował Claudię w chwili, gdy przekazywano jej wiadomość o
tragicznej śmierci ojca. Zakryła rękoma twarz. Płakała. Kilka minut później
wprowadzono ją do domku, aby zidentyfikowała ciało. Wyszła blada i
drżąca. Zrobiło się jej niedobrze. Potem usiadła ciężko przy starym
piknikowym stole.
Maury odczekał chwilę, aż młoda kobieta trochę ochłonie, a potem
zawrócił do samochodu i wyjął ze schowka butelkę whisky. Podszedł do
stołu.
– Proszę się napić – powiedział. – Poczuje się pani lepiej.
Nie podnosząc głowy, Claudia wyciągnęła rękę po butelkę. Dopiero
oddając whisky, niechętnie podniosła wzrok.
– Kim pan jest? – spytała Maury'ego. Usiadł obok niej.
– Jestem człowiekiem, który znalazł ciało – poinformował. – Czy to pani
ojciec? Skinęła głową. Miała zapuchniętą od płaczu i zaczerwienioną twarz.
– Bardzo pani współczuję – dodał.
– Nic dziwnego, że tak się stało – oznajmiła. – Aczkolwiek
spodziewaliśmy się tego już przed laty, kiedy motel był w rozkwicie. Nie
teraz, kiedy jest od dawna nieczynny.
– Dlaczego pani tak mówi? – zapytał Maury, zaskoczony słowami
Claudii.
– Swego czasu było to miejsce wszelkiego rodzaju miłosnych schadzek.
Miejscowe prostytutki przywoziły tutaj mężczyzn poderwanych na ulicy.
Rodzina nieraz prosiła tatę, żeby zamknął motel, ale on, jak sądzę, lubił cały
ten ruch i towarzyszące mu napięcie.
– Całkiem możliwe – przyznał Maury. Claudia podniosła wzrok.
– Jest pan policjantem? – spytała.
– Nie. Prywatnym detektywem.
– Czemu pan tu przyjechał? Zgubił pan drogę?
– Nie. Szukałem tego miejsca, ale zjawiłem się za późno.
– A kto chciałby oglądać to rumowisko? Przecież po dawnym motelu nie
pozostało nic.
– Nie jestem tego pewien – odparł Maury. – Może jednak pozostały
jakieś wspomnienia... Chciałem zadać pani ojcu kilka pytań... dowiedzieć
się, czy pamięta ludzi, którzy tutaj regularnie się zjawiali.
Claudia wywróciła oczyma.
– Och, na pewno pamiętał. Ciągle mówił o tych, którzy przyjeżdżali
regularnie. Swego czasu sprzątałam w motelu pokoje i...
Maury chwycił Claudię za ramię.
– Pracowała pani tutaj? Oswobodziła rękę, żeby wytrzeć nos, a potem
skinęła głową.
– Przeszło dziesięć lat. Mój były mąż zostawił mnie z dwojgiem małych
dzieci. Musiałam je utrzymać, a nie miałam żadnego zawodu. Więc
sprzątałam w motelu. Tata pozwalał mi samej ustalać godziny pracy.
– Gdybym pokazał pani fotografie, czy potrafiłaby pani rozpoznać
twarze?
– Być może.
Chwilę później Maury rozłożył przed Claudią zdjęcia, które otrzymał od
Sarah Whitman.
– Czy znane jest pani nazwisko Franklin Whitman? – zapytał.
– Chodzi o człowieka, którego zwłoki wyciągnięto niedawno z jeziora
Flagstaff?
– Tak, ale czy znała go pani przedtem? Claudia zmarszczyła czoło.
– Chyba nie.
Maury wskazał oprawione w ramki fotografie. Pierwsza, stojąca swego
czasu w banku na biurku Franklina Whitmana, przedstawiała jego samego
wraz z żoną Catherine i malutką Sarah. Na drugiej, zrobionej z okazji
siedemdziesięciopięciolecia banku, widniała duża grupa pracowników tej
instytucji.
Podsunął Claudii pierwsze zdjęcie.
– Poznaje pani kogoś? Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Miła rodzina.
Znów nic. Maury pokazał drugą fotografię.
– Tutaj też uwieczniono tego samego mężczyznę – wyjaśnił. – Tym
razem nie jest roześmiany. Może będzie łatwiej go rozpoznać.
– O kogo chodzi? – spytała Claudia. Jej spojrzenie przesunęło się z
twarzy Whitmana na sąsiadujące z nim postacie. I nagle wykrzyknęła
przenikliwie:
– Znam tego człowieka! To był stały gość. Przyjeżdżał regularnie co dwa
tygodnie. Maury podniósł fotografię. Na spodniej stronie wypisano
nazwiska osób, które przedstawiała. Potem z zamyśloną miną usiłował
poskładać w jedną całość fragmenty układanki.
– Poznaję też tę kobietę – oświadczyła Claudia, stukając palcem w
szybkę osłaniającą zdjęcie. A kiedy detektyw odczytał nazwisko widniejące
na odwrocie, dorzuciła: – Byli wtedy parą. Romansowali na całego.
– Przyjeżdżali razem?
– Nie. Każde z osobna, własnym samochodem. Zapamiętałam ich chyba
dlatego, że zjawiali się zawsze w ciągu dnia, a nie wieczorami, jak reszta
gości.
– O której? – chciał dowiedzieć się Maury.
– Trudno mi dziś powiedzieć. To było dawno temu. W każdym bądź
razie gdzieś między dziesiątą a piętnastą, gdyż o tej porze kończyłam
zwykle pracę. Musiałam dotrzeć do domu przed powrotem dzieci ze szkoły.
– Do licha... – mruknął poruszony detektyw. Spojrzał na siedzącą obok
kobietę. – Jest prawdopodobne, że właśnie w tej chwili wskazała pani
zabójcę własnego ojca...
– Czy to możliwe?
– Dowiemy się – łagodnym głosem powiedział Maury. – Na pewno. –
Raptownym ruchem podniósł się z miejsca. – Było miło panią poznać. I
bardzo mi przykro z powodu śmierci ojca.
Pobiegł do samochodu, wyciągnął stare notatki i zaczął pieczołowicie
porównywać je ze zrobionymi przed chwilą.
Larry Romfield, nazywany Sonnym, mąż Eloise i ojciec dwojga dzieci,
zmarł dwa dni po kradzieży w banku.
Moira Blake, wieloletnia pracowniczka banku, emerytowana przed
dwoma laty. Jej mąż, sparaliżowany od pasa w dół na skutek wypadku na
polowaniu, zmarł sześć lat temu po ponad dwudziestu pięciu latach
spędzonych w inwalidzkim wózku.
A więc Moirę i Sonny'ego łączył gorący romans. Ale jaki mogło to mieć
związek ze śmiercią Whitmana?
Sonny już nie żył. Moira nie zaprzestała pracy w banku, nie zmieniła
trybu życia i nadal tkwiła spokojnie w tym samym domu, w którym
mieszkała wraz z mężem. Nie zauważono, aby się nagle wzbogaciła, nie
szastała pieniędzmi.
Do rozszyfrowania pozostawał jeszcze „Łoś".
Dlaczego w kalendarzu Franklina Whitmana powtarzał się ten piekielny
zapis? Sfrustrowany detektyw aż jęknął w duchu.
Nagle przyszła mu do głowy zaskakująca, ale być może prawdziwa myśl.
A może kalendarz nie był własnością Whitmana?
Sarah Whitman wspomniała mimochodem, iż niejaki Harmon Weatherly
robił porządek równocześnie w dwóch biurkach. Może po prostu pomylił
kalendarze?
Maury postanowił zrobić takie założenie i zaczął analizować dalej.
Jakie konsekwencje mogłaby mieć zamiana biurowych kalendarzy?
Gdyby nie znaleziono przypadkiem ciała Whitmana, nie miałaby,
oczywiście, żadnego znaczenia. Ale zbrodnia sprzed lat została odkryta i
tryby sprawiedliwości poszły ponownie w ruch. Do Marmet przyjechała
córka zmarłego i zażądała wydania odnalezionych zwłok. Sprawa Whitmana
została wznowiona automatycznie przez miejscową policję, a jako że
delikwent nie uciekł z pieniędzmi, do miasta zawitali agenci FBI i zaczęli
szukać skradzionego miliona.
I wtedy Harmon Weatherly wręcza córce zamordowanego wiceprezesa
banku pudełko z rzeczami pozostałymi po ojcu.
Zamyślony Maury podrapał się w głowę.
Co dalej?
W jakiś sposób zabójca odkrywa, że przez pomyłkę zamieniono
kalendarze. Oznacza to, że odkrycie tego faktu przez policję, a także
rozszyfrowanie znaczenia notatki, może okazać się dla niego śmiertelnym
zagrożeniem.
Sonny Romfield odpadał. Nie żył od lat.
Oprócz niego istniała tylko jedna osoba, która zrobiłaby absolutnie
wszystko, aby prawda nigdy nie wyszła na jaw.
Osobą tą była dawna kochanka Sonny'ego.; Moira Blake.
Maury nie miał pojęcia, w jaki sposób tej parze udało się obrabować
bank i spowodować śmierć Franklina Whitmana, ale był gotów założyć się o
każde pieniądze, że właśnie przed chwilą rozwikłał sprawę kradzieży w
banku i zabójstwa sprzed dwudziestu lat.
Uśmiechnął się z satysfakcją. Był naprawdę dobrym detektywem.
Postanowił zwiększyć pobierane honoraria.
Wyskoczył z samochodu i zawrócił do domku i policjantów. Uznał
bowiem, że powinien zawiadomić ich natychmiast o swym odkryciu. Nie
pomoże to już wprawdzie nieszczęsnemu starcowi, ale przy życiu
pozostawała jeszcze Sarah. Tej dziewczynie w każdej chwili groziło
śmiertelne niebezpieczeństwo.
Przekazawszy informację, Maury wrócił biegiem do wozu i
błyskawicznie opuścił teren dawnego motelu. Jadąc, wyciągnął komórkę i
wystukał numer chlebodawcy. Na widok światełka oznajmiającego
wyładowaniu baterii zaklął szpetnie pod nosem. Rzucił telefon na siedzenie
pasażera i wcisnął pedał gazu.
Od domu Tony'ego dzieliła go zaledwie półgodzinna jazda. Wkrótce
będzie mógł powiedzieć szefowi osobiście o swym odkryciu.
– Aresztowali Charlesa Bartletta! – na widok Tony'ego wchodzącego do
domu wykrzyknęła podekscytowana Sarah.
– Co takiego?
– Dzwoni Roń Gallagher – oznajmiła. W jej głosie brzmiała wyraźna
ulga. – Sam ci to powie.
Tony wziął słuchawkę i przyłożył do ucha. Drugą ręką przyciągnął Sarah
do siebie i uścisnął.
– Czy to prawda?
W odpowiedzi Tony usłyszał radosny śmiech Gallaghera.
– Wczoraj wieczorem mieliśmy anonimowy telefon. Wcześnie rano
załatwiłem nakaz aresztowania i pojechaliśmy do domu Bartletta.
Pokazałem mu nakaz. Wyglądał na zdziwionego, ale się nie zdenerwował.
Zapytałem, czy ma strzelby. Potwierdził. Poprosiliśmy, aby nam je pokazał,
więc to zrobił. Z jednej strzelano niedawno. Była nie wyczyszczona.
Pytałem Bartletta, czy ostatnio polował. Mimo że gwałtownie zaprzeczył,
zabraliśmy broń do analizy, a jego samego na przesłuchanie.
Analiza wykazała niezbicie, że z tej właśnie broni pochodzi łuska i
wystrzelony nabój, który wyciągnęliśmy ze ściany pańskiego domu.
Natychmiast aresztowaliśmy faceta.
– Chce pan powiedzieć, że to Charlie Bartlett ukradł z banku pieniądze i
zabił Franklina Whit-mana? – z niedowierzaniem zapytał Tony i pokręcił
głową.
– Agenci FBI są zadowoleni z wyniku dochodzenia. Podobnie zresztą jak
ja sam. Bo z jakiego innego powodu ten człowiek chciałby pozbawić życia
Sarah? – zapytał szeryf. – Gdyby udało mu się szybko ją uciszyć, nie byłoby
dalszego dochodzenia z powodu braku dowodów. To obecność Sarah
postawiła miasto na nogi.
– Charlie Bartlett? Nie do wiary. – Tony nie mógł otrząsnąć się z
wrażenia. – Przecież jest ode mnie niewiele starszy, najwyżej cztery lata. A
więc przed dwudziestu laty wykradł z banku milion dolarów, wrobił w to
Franklina Whitmana, pozbawił go życia i ożenił się z najbogatszą
dziewczyną w całym mieście? A przy tym nikt o nic go nie podejrzewał?
– Na to wygląda – mruknął szeryf.
– Pewnie tak jest – uznał Tony. – Dzięki za telefon.
Odwiesił słuchawkę, odwrócił się do Sarah i wziął ją w objęcia.
– Już po wszystkim! – wykrzykiwała. – Dzięki Bogu!
Tony cieszył się razem z nią, ale wyczuwał podświadomie, że coś jest
nie w porządku. Znał Charlie'ego całe życie i nie sądził, aby Bartlett, mimo
że swego czasu należał do młodzieżowego gangu, potrafił obmyślić i
zrealizować, zwłaszcza w pojedynkę, tak perfidny i śmiały plan.
– Obstawa może już wracać do domu. Wszyscy mogą się rozjechać –
oznajmiła Sarah.
– Masz na myśli także własną osobę? – cierpkim tonem zapytał Tony,
czując ból czekającego go rozstania.
– Ja uciekać nie zamierzam.
– Pójdę poinformować strażników, że są wolni – oznajmił.
– Dunn i Farley już pakują swoje manatki.
– Wielka była z nich pociecha – zadrwił zdegustowany.
– To nie ich wina, że zostali nafaszerowani narkotykami – w obronie
ochroniarzy wystąpiła Sarah. – To samo dzieje się co krok z kobietami,
które potem zostają najczęściej zgwałcone, i nie potrafią nawet powiedzieć,
gdzie to się stało ani kto to zrobił.
– Wiem, wiem. Powinienem ich przeprosić.
– Lubię cię za to, że grasz czysto. Z wyjątkiem łóżka. Tam wcale nie
postępujesz fair.
Tony musnął wargami jej szyję.
– To dlatego, Sarah Jane, że miłość nie jest grą. To poważna sprawa.
– Jasne. Jak coś takiego mogło przyjść mi do głowy – wymamrotała,
wyciągając szyję i poddając się z lubością dalszym pieszczotom jego
gorących warg.
Przerywając błogi nastrój, Tony pocałował Sarah w usta i oznajmił:
– Muszę pogadać z tymi ludźmi. Miała jeszcze rozanieloną minę, kiedy
w pokoju pojawiła się Lorett.
– Czy moglibyście mi wyjaśnić, skąd to całe zamieszanie? – spytała.
– Ciociu, już po wszystkim! Aresztowali człowieka, który chciał mnie
zabić. Teraz tatuś będzie mógł spoczywać w pokoju.
Lorett popatrzyła z powagą na Sarah.
– To chyba jeszcze nie koniec – oświadczyła ponurym tonem. Sarah z
jękiem rzuciła się w objęcia ciotki.
– Przestań, proszę, krakać! Ciesz się wraz ze mną. Bądź szczęśliwa, że
zbrodniarz jest już za kratkami.
– Oczywiście, że cieszę się wraz z tobą, drogie dziecko.
Lorett uściskała mocno wychowanicę, która po chwili wyzwoliła się z
objęć ciotki i podekscytowana zaczęła krążyć po pokoju.
– Nie mam pojęcia, od czego zacząć – stwierdziła Sarah, gotowa do
działania. – Aha, już wiem. Od pogrzebu tatusia. Zostanie pochowany obok
mamy.
– Jutro wyjeżdżam – oznajmiła Lorett. – To wszystko możesz załatwić
beze mnie.
– Tak. Oczywiście. – Sarah posmutniała nagle. – Sądziłam jednak,
ciociu, że... Lorett ujęła w dłonie twarz wychowanicy i spojrzała jej prosto w
oczy.
– Czekają cię teraz ważne osobiste decyzje, które musisz powziąć sama.
Nikt inny nie powinien mieć na nie żadnego wpływu. Mają pochodzić
wprost z twego serca.
Pod powiekami Sarah poczuła łzy. Zamrugała gwałtownie oczyma.
– Wszystko będzie dobrze. Ciociu, już nigdy nie będziesz musiała o
mnie się martwić.
– Nie gadaj głupstw, dziecinko. Zawsze będę się martwiła. To przywilej
matki. Sarah zarzuciła Lorett ręce na szyję.
– Mówię to chyba zbyt rzadko, ale musisz wiedzieć, że bardzo cię
kocham. Jesteś najlepszą matką, jaką mogłabym sobie wymarzyć.
Powinnam być głęboko wdzięczna biologicznej rodzicielce, że zadbała o to,
abyś to właśnie ty została moją opiekunką.
Lorett zmarszczyła czoło, a potem pociągnęła Sarah delikatnie za włosy.
– Wymagają podcięcia – uznała. – Mam iść po nożyczki?
– Nie.
Popatrzyły na siebie spod oka i równocześnie wybuchnęła śmiechem.
Swego czasu Lorett przystrzygła Sarah włosy. Trzeba przyznać, że efekt nie
zadowolił żadnej z nich, a mówiąc szczerze, był kompletną katastrofą.
– Pogadamy później – obiecała wychowanicy. – Teraz zadzwonię na
lotnisko, żeby zarezerwować miejsce w samolocie.
Obawiając się, że zaraz obie się rozpłaczą, Sarah opuściła pokój.
Zupełnie nie wiedziała, co robić. Czy wracać do Nowego Orleanu, czy
zostać z Tonym. Tony wprawdzie twierdził uparcie, iż łączy ich coś więcej
niż seks, ale nie wyznał jej miłości i nie powiedział wprost, że chciałby, aby
byli razem.
I nie padło ani słowo o małżeństwie.
Z okna w bibliotece Sarah dostrzegła Tony'ego zatopionego w rozmowie
z dowódcą strażników. Zadowolona, że wreszcie pozbyła się obstawy,
przemierzyła wszystkie pomieszczenia, starając się utrwalić w pamięci ich
wygląd.
W salonie Lorett rozmawiała nadal przez telefon. W holu pojawili się
Dunn i Farley z walizkami w ręku.
– Dziękuję wam, panowie – powiedziała Sarah. – Już wyjeżdżacie?
– Tak, proszę pani – odrzekli jednogłośnie.
– A więc dobrej drogi. Aha, idąc do samochodu, powiedzcie Tony'emu,
że wybieram się na tyły domu.
– Dobrze, proszę pani.
Wyszła kuchennymi drzwiami i po chwili znalazła się na tarasie.
Wsunęła palec w dziurę w ścianie, skąd wyciągnięto pocisk, który miał ją
uśmiercić.
– Ale nie zginęłam – mruknęła do siebie pod nosem i odwróciła się w
stronę jeziora.
Z tarasu roztaczał się wspaniały widok. A jasny, słoneczny dzień,
aczkolwiek zimny, stanowił idealną oprawę dla spokojnej, połyskliwej toni.
Gdyby tylko Sarah zadała sobie trud i zerknęła w prawo, uzmysłowiłaby
sobie, że jezioro jest dokładnie tym, czym miało być, kiedy je tworzono.
Źródłem zasilania elektrowni wodnej, a także miejscem wypoczynku.
Ruszyła odruchowo w stronę przystani. Zapragnęła popatrzeć z bliska na
wodę i oswoić się z obecnością ponurej toni, połyskliwej niby czarne lustro.
Musiała wreszcie pozbyć się wszelkich obaw. Przypomniała sobie
ostrzeżenie Tony'ego, że nie powinna nigdzie chodzić sama, zawróciła
odruchowo w stronę domu, lecz zaraz potem zganiła. się za tchórzostwo i
raźnym krokiem zeszła z tarasu. Charles Bartlett, jedyny człowiek, który jej
zagrażał, siedział w areszcie. Była całkowicie bezpieczna.
Sarah czuła na twarzy ciepłe promienie słońca. Zrobiło się gorąco.
Czerwony golf oblepiał ciało. Miała na sobie ulubione dżinsy i tenisówki.
Idąc w stronę przystani, przypomniała sobie, że musi poprosić szeryfa o
zwrot czarnych pantofli. Znaleziono na nich tylko jej własne odciski palców.
Bartlett okazał się wprawdzie bardzo przebiegły, mimo to jednak wpadł.
Zatrzymała się u stóp mola i ogarnęła wzrokiem jezioro. Prawie
natychmiast poczuła bolesny skurcz brzucha. Odetchnęła głęboko, żeby
opanować ogarniający ją strach, i weszła na drewniany pomost. Miał
kilkanaście metrów długości. Plusk fal odbijających się od podtrzymujących
go pali nie miał w sobie nic złowieszczego. Wręcz przeciwnie, wywoływał
kojące wrażenie. Pomost był tylko i wyłącznie spokojnym miejscem, w
którym cumowano łodzie. Pod stopami Sarah lekko zatrzeszczały deski. W
taki oto sposób witało ją stare molo.
Po chwili znalazła się na końcu pomostu. Stanęła i zaczęła rozglądać się
wokół siebie. Wodę oświetlały ostre promienie słońca. W geście
dziękczynienia Sarah na krótką chwilę opuściła głowę.
Kiedy podniosła wzrok, jej oczom ukazało się stado dzikich gęsi, które
poderwały się z wody. Zatoczyły w powietrzu duże koło i poleciały na
południe.
– Do zobaczenia na wiosnę – szepnęła Sarah.
Na wiosnę? Czy naprawdę stanie się częścią życia Silka DeMarca?
Rzuciła okiem w stronę domu. Z miejsca, w którym się znajdowała, nie
było nikogo widać. Pomyślała z żalem o czekającym ją wkrótce pożegnaniu
z Tonym. Żeby choć trochę się zrelaksować, usiadła na końcu mola. Prawie
dotykając stopami powierzchni wody, odchyliła się w tył, oparła na rękach i
uniosła twarz ku słońcu.
W chwili gdy grupa strażników ładowała do furgonetki przywieziony
sprzęt, pod dom DeMarca podjechał Roń Gallagher.
Ruszył w stronę Tony'ego, odetchnąwszy głęboko. Miał przed sobą
trudne zadanie.
– Musimy pogadać – oznajmił. Rozradowany pan domu poklepał szeryfa
po ramieniu.
– Moje gratulacje. Wykonał pan dobrą robotę.
– Z gratulacjami niech pan jeszcze poczeka – wymamrotał Gallagher. –
Mamy problem. Tony odruchowo zesztywniał.
– Co za problem?
– To nie Charles Bartlett strzelał do Sarah – oznajmił ponurym tonem. –
Był w tym czasie w Portlandzie.
– O rany – jęknął Tony. – Jest pan pewny?
– Przed prawie czterystoma świadkami stał na podium.
Tony podbiegł do furgonetki. Jej załoga szykowała się do odjazdu.
– Poczekajcie – polecił. – Jak się okazuje, sprawa nie została jeszcze
zakończona. Zanim zdołał udzielić strażnikom bliższych wyjaśnień, pod
dom podjechał Maury Overstreet. Wyskoczył z samochodu, roześmiany
dosłownie od ucha do ucha.
– Szeryfie, spada nam pan jak z nieba – oświadczył rozanielony.
– O co chodzi? – zapytał Tony.
Maury wyciągnął fotografię, położył na masce wozu Gallaghera, a potem
sięgnął po własne notatki.
– Wcześnie rano pojechałem do motelu „Łoś" i znalazłem tam świeżego
trupa. Początkowo uznałem to za duże utrudnienie prowadzonego przeze
mnie śledztwa... no i za pechowe zrządzenie losu w stosunku do tego starego
człowieka.
– Niech pan mówi, o co chodzi – ponaglił detektywa szeryf.
– W każdym bądź razie czekałem na miejscu, aż zjawi się Królewska
Konna, bo musiałem przecież wyjaśnić, skąd tam się wziąłem.
Kiedy tak siedziałem zgnębiony, bo właśnie został zabity jedyny
świadek, który mógł rzucić jakieś światło na wydarzenia w motelu,
przyjechała córka tego człowieka. Przed laty pracowała w motelu jako
sprzątaczka. Pokazałem jej zdjęcia. Whitmana w ogóle nie rozpoznała, ale
zidentyfikowała dwóch innych pracowników banku w Marmet.
– Kogo? – zapytał Tony.
– Sonny'ego Romfielda i Moirę Blake. Podobno łączył ich gorący
romans. Romfield, jak wiadomo, zginął w wypadku drogowym dwa dni po
zniknięciu pieniędzy z banku. Nie mogłem wyobrazić sobie związku między
kradzieżą a usiłowaniem zabicia Sarah, więc zacząłem wracać myślami
wstecz. To najlepsza metoda, kiedy śledztwo utknie w martwym punkcie.
– Dobrze wiedzieć – mruknął szeryf.
– Maury, na litość boską, mów dalej – tym razem ponaglił detektywa
Tony.
– W porządku, już mówię. Sarah nie była warta zachodu, chyba że w jej
posiadaniu znajdowało się coś, co mogło pomóc zidentyfikować mordercę.
– Coś? Co to mogło być? – spytał Gallagher.
– Kalendarz? – zgadywał Tony.
– Fakt – potwierdził Maury, spoglądając z uznaniem na chlebodawcę.
– Dysponuję kopią tego kalendarza – przypomniał szeryf. – Nie ma tam
przecież nic, co mogłoby wskazać zabójcę. Nawet te zapiski o „Łosiu" to
żaden trop.
– Cała sprawa polega na tym, że do motelu „Łoś" jeździł nie Whitman,
lecz Romfield – oświadczył detektyw. – Podczas rozmowy z wami obiło mi
się o uszy, że Harmon Weatherly równocześnie uprzątał w banku dwa
biurka. Czyżby więc pomylił kalendarze? I Moira Blake zorientowała się, że
w posiadaniu Sarah znalazł się kalendarz jej amanta? W ten sposób zostałby
ujawniony ich intymny związek.
– Skurczybyk! – warknął Tony. – Co to Moira mówiła o Sonnym
podczas kolacji? Aha, już wiem. Wyjeżdżał z Marmet, żeby załatwić sobie
rozwód. Kto byłby lepiej poinformowany niż kochanka?
Maury'ego rozpierała duma.
– Zamierzali oboje prysnąć z forsą. W jakiś sposób Whitman jednak
przejrzał ich plany, więc musieli uciszyć go na zawsze, żeby ukryć rabunek.
Jedyną nie przewidzianą rzeczą okazała się nagła tragiczna śmierć
Romfielda. Pani Blake została więc sama...
– Co stało się z pieniędzmi? – zapytał szeryf.
– O to należałoby spytać Moirę – odezwał się Tony.
– Panie DeMarco!
Tony odwrócił się w stronę Dunna i Farleya, wychodzących z domu.
– Pani Whitman prosiła, aby powiedzieć panu, że idzie na spacer. Och,
Boże! Tylko nie to!
– Dokąd poszła?
– W stronę przystani.
– Jezu! – jęknął Tony i rzucił się biegiem do domu, a za nim ruszyli
Dunn i Farley. Wołając Sarah. na cały głos, przebiegł parter. W holu natknął
się na Lorett. Miała przerażoną minę i bladą twarz.
– Gdzie ona jest? – zapytał.
– Dzieje się coś złego – wyjęczała ciotka Sarah. – Woda. Moją dziecinkę
chce zabrać woda.
– Co to, do diabła, ma znaczyć? – zapytał Gallagher.
– Niech pan nie pyta, tylko pomoże mi ją znaleźć! – krzyknął Tony do
szeryfa. Lorett usiłowała biec za nimi, lecz jej nogi odmówiły
posłuszeństwa. Zmartwiała z przerażenia i strachu.
Do uszu Sarah dotarło wołanie Tony'ego. Odwróciła się uśmiechnięta i
pomachała ręką na znak, że słyszy jego szybkie kroki na tarasie. W tej
chwili poczuła jednak nagły przypływ paniki. Usiłowała zerwać się na nogi,
lecz nie mogła. Coś chwyciło ją mocno za stopy i zaczęło wciągać w toń
jeziora.
Zanim nad głową przerażonej Sarah zamknęła się ciemna otchłań, udało
się jej szybko wciągnąć do płuc trochę powietrza. Walcząc bezskutecznie z
przeciwnikiem o niemal nadludzkiej sile, czuła, że oddala się od brzegu
jeziora i powierzchni wody, i coraz głębiej pogrąża w otaczającej ją topieli.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Tony widział, jak Sarah idzie pod wodę. Krzyknął głośno, ale w jednej
chwili zniknęła mu z oczu.
Za jego plecami szeryf Gallagher wydawał przez radio jakieś rozkazy, a
Maury ściągał ubranie. W drodze do przystani Tony zrzucił buty. Dotarł do
końca mola i skoczył na głowę. Zaraz jednak wynurzył się z wody, żeby na
powierzchni odszukać jakiś ślad. Chwilę później tuż obok niego pojawił się
detektyw.
– Widzisz ją? – zawołał.
– Nie! – odkrzyknął Tony.
Jezioro było idealnie spokojne, bez jakichkolwiek zawirowań na wodzie,
nie było nawet śladu pęcherzyków powietrza wydostających się na
powierzchnię.
Sarah była w stanie myśleć tylko o jednym. Potrzebowała powietrza.
Woda była zimna i ciemna. Wywoływała ucisk na bębenki uszne i nozdrza,
usiłując za wszelką cenę wedrzeć się tam, gdzie zachowały się jeszcze
resztki życiodajnego tlenu.
Próbowała wyrwać się z rąk obejmujących ją w pasie i wciągających w
głąb wody. Starała się chwycić napastnika z boku. Nadaremnie, gdyż
wyślizgiwał się z dłoni. Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że ma do
czynienia z kimś ubranym w skafander nurka. Człowiek ten też nie mógł nic
dostrzec w ciemnej wodzie. Myśl ta napełniła Sa-rah otuchą i podsunęła
pewien pomysł. Gdyby udało się jej zedrzeć napastnikowi maskę z twarzy
lub pozbawić go butli z tlenem, w którą był z pewnością wyposażony, on
także nie miałby czym oddychać. Tylko wówczas istniała szansa ocalenia
życia.
Zebrała wszystkie siły, obróciła się i znalazła twarzą w twarz z zabójcą.
Szarpnęła za jego maskę, odłączyła końcówkę przewodu prowadzącego do
butli.
Straciwszy dopływ tlenu, wpadł na chwilę w panikę. Sarah natychmiast
to wykorzystała. Mobilizując resztki sił, wyrwała się z rąk zabójcy i
rozpaczliwymi, nerwowymi ruchami popłynęła w górę, by szukać ocalenia
na powierzchni wody.
Gdy tylko wynurzyła twarz, zaczęła dławić się i krztusić. Ledwie żywa,
nie miała siły ani odwagi spojrzeć za siebie.
Prawie natychmiast dostrzegł ją Tony. Zaraz potem jednak tuż za Sarah
pojawiły się pęcherzyki powietrza. A to oznaczało, że jeszcze nie była
bezpieczna.
Płynęła do Tony'ego, rozpaczliwie odpychając się nogami i rozcinając
rękoma powierzchnię wody. Wiedziała, że gdyby teraz dosięgły ją silne ręce
napastnika i wciągnęły ponownie pod powierzchnię, nie dałaby rady się
wyzwolić. Nie byłoby dla niej ratunku. Zginęłaby dokładnie tak, jak ojciec.
Pozostawiony na pastwę topieli.
Gdy już nie miała siły, aby wykonać choćby jeden ruch, poczuła, jak
obejmują ją silne męskie ramiona.
Dopiero gdy Tony dotknął twarzy Sarah i przyciągnął ją do siebie,
uwierzył, że jest żywa. Podtrzymując rękami jej nagle zwiotczałe ciało,
zawołał:
– Musisz wydostać się na brzeg! Dopłyniesz o własnych siłach?
– Chyba tak – odparła, mobilizując się, i zaraz potem z jej ust wydarł się
przeraźliwy krzyk, gdyż poczuła na plecach jakieś dotknięcie.
– To ja – uspokoił ją Maury. – Nie denerwuj się, dziewczyno. Jesteś w
dobrych rękach. Sarah wiedziała jednak, że niebezpieczeństwo jeszcze nie
minęło. Dopóki nie znajdzie się na brzegu, nie może pozwolić sobie nawet
na chwilę odprężenia. Popatrzyła przed siebie i nagle ujrzała ciotkę; brodząc
w wodzie, Lorett podążała w jej kierunku. Dopiero w tej chwili Sarah
uwierzyła w swe ocalenie.
Tony otoczył ramieniem jej szyję.
– Oprzyj się na mnie. Doholuję cię do brzegu.
– On nie zrezygnuje – jęknęła przerażona. – Nadal będzie chciał mnie
zabić.
– To nie on, lecz ona – wyjaśnił Tony. – I już nic ci nie zrobi.
– O czym ty mówisz?
– Najpierw dostańmy się do brzegu. Tam pogadamy.
Płynęła, mając po jednej stronie Tony'ego, a po drugiej Maury'ego. A
więc za wcześnie się cieszyli. Widocznie Charles Bartlett nie działał sam.
Miał wspólniczkę.
Na wysokości końca mola dotarła do nich Lorett. Zanurzona w wodzie
po pas, rozpaczliwym gestem chwyciła Sarah za ramię i zaczęła popychać ją
w stronę lądu.
– Wyciągnijcie ją! – krzyknęła przeraźliwie. – Wyciągnijcie natychmiast
z wody!
Gdy tylko Tony dotknął stopami gruntu, wziął Sarah na ręce i zaczął
nieść przez wodę ku domowi.
Na brzegu czekali na nich szeryf Gallagher i jego ludzie.
Sarah zaczęła się wyrywać.
– Tony, puść mnie! Sama potrafię chodzić.
Posłuchał, ale jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Chwycił więc Sarah
ponownie na ręce i ruszył w stronę domu.
– Tony, ja...
– Zamknij się. Do diabła, zamknij się wreszcie – warknął.
– Dlaczego jesteś na mnie zły? – spytała, zaskoczona tak ostrą reakcją
Tony'ego. Zrobiło mu się ciemno przed oczyma. Tuż przed wejściem na
taras potknął się i zatrzymał. Nie wypuszczając z objęć słodkiego ciężaru,
opadł ciężko na trawę.
– Tony...
– Och, Boże! – wyjęczał i skrywszy twarz w zagłębieniu szyi Sarah,
rozpłakał się jak małe dziecko.
Dopiero teraz doznała prawdziwego wstrząsu. Po raz pierwszy poczuła
chłód skóry, ciężar przemoczonego ubrania, wodę chlupiącą w butach.
Nadal piekły ją oczy i widziała jak przez mgłę. Czuła, że koszmar jeszcze
się nie skończył. Czekało ją wiele dramatycznych chwil. Przywarła mocno
ciałem do Tony'ego.
Maury podniósł z ziemi porzucone ubranie i nie oglądając się za siebie,
poszedł w stronę domu. Do Sarah i Tony'ego zbliżyła się Lorett. Dotknęła
głowy swej wychowanki, a potem pleców Tony'ego.
– Musisz wstać – poleciła mu cicho, lecz stanowczo. – Trzeba
natychmiast zabrać ją do domu.
Słowa starszej pani poderwały Tony'ego na nogi. Przytulił do siebie
Sarah.
– Jestem przy tobie, dziecinko – pocieszyła ją ciotka. – Ale musisz się
pospieszyć. Odwróciła się nerwowo przez ramię. Czuła, że w topieli nadal
czai się niebezpieczeństwo.
Pomagała wychowanicy zdjąć w łazience mokre ubranie.
– Najpierw powinnaś się rozgrzać, a potem włożyć coś suchego –
oznajmiła. – Wejdź pod prysznic i zmyj z siebie to paskudztwo, a potem
wytrę cię do sucha.
Sarah trzęsła się tak bardzo, że ledwie mogła utrzymać się na nogach.
Ustąpił przypływ adrenaliny, który sprawił, że udało się jej wyrwać
napastnikowi. Świadoma, że w każdej chwili może wpaść ponownie w ręce
Moiry Blake, czyhającej gdzieś w pobliżu, znalazła się na granicy
wytrzymałości psychicznej.
– Dlaczego właśnie ona? – załamana, spytała ciotkę.
– Wchodź pod prysznic – poleciła Lorett i kiedy wychowanica weszła do
kabiny i znalazła się pod strumieniem ciepłej wody, wycofała się z łazienki i
zamknęła za sobą drzwi.
Sarah wycisnęła na dłoń trochę szamponu i zabrała się za mycie głowy.
Drzwi otworzyły się ponownie i zaraz potem zamknęły, lecz nie zwróciła na
to większej uwagi. Po chwili poczuła na plecach dotyk czyjejś ręki. Drgnęła
nerwowo.
– Tony, jak możesz tu wchodzić! Obok jest przecież ciocia.
– Już sobie poszła – odparł. Zrzucił szybko ubranie i po chwili znalazł
się w brodziku. – Pozwól, że ja to zrobię – powiedział ciepłym głosem i
zaczął spłukiwać szampon z włosów Sarah. Potem podał jej gąbkę i mydło.
Ubierali się w milczeniu, nie dotykając nawzajem, lecz spoglądając na
siebie spragnionym wzrokiem. Tony usiadł na brzegu łóżka.
– Sądziłem, że już nie żyjesz – oznajmił łamiącym się głosem. – Sarah,
wiem, że nie jest to chwila najbardziej romantyczna, ale muszę ci coś
wyznać. Kocham cię. I pragnę spędzić z tobą resztę życia. Stałaś się dla
mnie kimś najważniejszym. Muszę wiedzieć, czy twoje odczucia są takie
same.
– Och, Tony! – Z okrzykiem radości Sarah usiadła mu na kolanach. – Ja
też cię kocham. Nie przejmuję się tym, że zbliżyliśmy się do siebie tak
szybko i to w takich dramatycznych okolicznościach. Gdy tylko
próbowałam sobie wyobrazić, jak będzie wyglądało moje życie bez ciebie,
popadałam w czarną rozpacz.
– Przeniosę się do Nowego Orleanu – oświadczył. – Możemy założyć
tam trzeci klub. Najwyższa pora, abym rozwinął działalność. Uczynię
wszystko, aby usłyszeć, że zgodzisz się zostać moją żoną.
Z sercem przepełnionym radością Sarah otoczyła Tony'ego ramionami.
– Wyjdę za ciebie, wyjdę. Jeśli chcesz, mogę powtórzyć to tysiąc razy.
– Teraz muszę tylko zabrać cię z tego miejsca – stwierdził.
– Ale...
– Policja zna nazwisko przestępczyni. Moira nie będzie mogła ukrywać
się przez całe życie. Złapią ją, wcześniej czy później.
– Sama nie wiem, co o tym myśleć – bez przekonania mruknęła Sarah. –
Nadal nie mogę uwierzyć w winę Moiry Blake.
– Szeryf Gallagher przeszukuje w tej chwili jej dom.
– Ale w jaki sposób weszła w posiadanie strzelby Charlesa Bartletta?
– Moira przyjaźni się z Tiny, jego żoną. Pewnie znała zwyczaje tej pary i
dostała się do domu podczas jej nieobecności.
– Czemu wraz z Sonnym Romfieldem zabiła mojego ojca? Nie mogli po
prostu ukraść z banku pieniędzy i uciec?
– Kto wie? Może przyłapał ich na gorącym uczynku? A może oboje
chcieli posłużyć się twoim ojcem jako kozłem ofiarnym, zrzucając na niego
całą winę, tak aby mogli dalej spokojnie żyć, nie obawiając się nikogo ani
niczego?
– To wszystko tylko przypuszczenia, prawda?
Zanim Tony zdążył odpowiedzieć, zabrzmiał dzwonek telefonu. Tony
natychmiast podniósł słuchawkę.
– Słucham?
– Cześć, Tony. Mówi Gallagher. Znaleźliśmy pieniądze.
– Co takiego?! Gdzie?
– Były w kufrze na strychu Moiry Blake.
– No, to chyba załatwia sprawę.
– Tak. Ta kobieta ma na sumieniu tyle przestępstw, że adwokaci nie będą
wiedzieli, od czego rozpocząć jej obronę.
– Czy wiadomo, gdzie się znajduje?
– Jeszcze nie. Zostawiła samochód, podobnie zresztą jak dokumenty i
osobiste rzeczy. Nie zajdzie daleko w mokrym skafandrze.
– Fakt – przyznał Tony. – Kiedy pan ją znajdzie, proszę dać znać.
– O co chodzi? – spytała Sarah, kiedy Tony odwiesił słuchawkę.
– Skradzione pieniądze znaleźli na strychu Moiry. To definitywnie
zamyka sprawę. Teraz ludzie szeryfa przeczesują zalesiony obszar wokół
jeziora. Znalezienie tej kobiety to tylko kwestia czasu.
– Mój biedny tata. – Sarah westchnęła głęboko. – Bardzo lubił Moirę.
Pamiętam, jak rozmawiał z matką o jej trudnej sytuacji.
– Trudnej?
– O ile się nie mylę, miała kalekiego męża, stąd pewnie jej romans z
Sonnym Romfieldem. Ale to nie tłumaczy zabójstwa i innych potwornych
czynów, których się dopuściła.
Tony przesunął dłonią po twarzy Sarah. Musnął jej wargi delikatnym
pocałunkiem. Oparłszy głowę na jego ramieniu, z lubością poddała się
obezwładniającej pieszczocie.
– Pragniesz mnie?
– Tak... tak – szepnęła.
– A czy wiesz, jak bardzo ja cię pożądam? Potrafisz odczuć moją
miłość?
– Tak... tak.
– W gruncie rzeczy wszystko jest proste. Swego czasu Moira zabiła z
miłości i jestem pewny, że kiedy zginął Sonny, za jedyny sposób
zachowania przy życiu łączącego ich uczucia uznała strzeżenie wspólnej
tajemnicy. Dlatego była gotowa ponownie zabijać.
– To chore – uznała Sarah.
– Tak. Jestem przekonany, że wkrótce dopadną Moirę. Mimo to jednak
musisz natychmiast opuścić to miasto. Zgoda?
– Ale co z ojcem...?
– Znajdzie wieczny odpoczynek, dziecinko. Obiecuję ci to solennie. Nie
chciałbym jednak chować cię obok niego.
– Skoro tajemnica wyszła na jaw, Moira nie ma już powodu mnie zabijać
– argumentowała Sarah.
– Ma powód, i to większy niż przedtem – oświadczył Tony.
– Dlaczego?
– Bo nie dopuści do tego, abyś wygrała.
– Boże...
Tony podniósł się z miejsca, już gotowy do działania.
– Pakuj swoje rzeczy. A ja pójdę do Lorett, aby powiedzieć o naszych
planach. Potem załatwię kilka telefonów. Wyjedziemy stąd, zanim się
ściemni.
– Dobrze.
Sarah ogarnęła nagła chęć znalezienia się daleko od tego miejsca,
najszybciej jak to możliwe. Tony pocałował ją i opuścił pokój.
Podeszła do okna i spojrzała na rozciągające się przed nią jezioro.
Odżyło koszmarne uczucie wciągania pod wodę. Uprzytomniła sobie, że
wiadomość zarówno o morderstwie popełnionym przez Moirę Blake, jak i o
niewinności Franklina Whitmana, znajdzie się w jutrzejszych gazetach.
Niewiele brakowało, a ona sama za chęć odkrycia prawdy zapłaciłaby
identyczną cenę jak ojciec.
Sarah odetchnęła z ulgą i zaczęła zbierać się do wyjazdu. Najwyższy
czas wracać do domu.
Moira wynurzyła się z wody. Ukryta pod molem, była całkowicie
niewidoczna. Widziała, jak Tony niesie Sarah na rękach do domu,
świadoma, że za chwilę to miejsce zaroi się od uzbrojonych strażników.
Maskę i płetwy przymocowała do butli z tlenem i opuściła na dno
jeziora. Wyszła z wody i przemykając wśród drzew, pobiegła w stronę
własnego domu.
Zdawała sobie sprawę z tego, że nadejdzie ten dzień. Od dawna, a
dokładnie od dnia, w którym Sonny zabił Franklina Whitmana, uderzywszy
go w głowę kryształowym przyciskiem z biurka Paula Sorensona.
Płacząc histerycznie, pomagała wówczas ukochanemu wepchnąć do
skrzyni ciało Whitmana. Wiedziała, że kiedyś Bóg każe jej za to zapłacić.
Myślała o tym wówczas, gdy wrzucali zwłoki do jeziora. Przez chwilę
skrzynia unosiła się na wodzie, a potem powoli poszła na dno. Myślała o
tym także wtedy, kiedy pierwsza garść ziemi padała na trumnę Sonny'ego.
Była już zmęczona. Potwornie zmęczona tymi wszystkimi kłamstwami,
z którymi musiała żyć. resztkami sił Moira dobiegła na skraj własnej
posiadłości. Zatrzymawszy się pod osłoną drzew, przeszukała wzrokiem
dziedziniec. Dostrzegła przed frontowym wejściem tylny zderzak radiowozu
i uprzytomniła sobie, że to koniec. Jej tajemnica ujrzy światło dzienne.
Zostanie uznana za złodziejkę i morderczynię. Postanowiła oddać się w ręce
policji, ale jeszcze nie teraz. Najpierw musiała pokazać Sarah Whitman, jak
czuje się kobieta, która straciła ukochanego.
Skręciła szybko w prawo i wpadła do stajni. Chwyciła starą strzelbę z
obciętą lufą, z której jej mąż, kiedy był jeszcze sprawny fizycznie, zwykł
zabijać szczury, i zawróciła do lasu. Po przeszukaniu domu policja zabierze
się za przeczesywanie pobliskiego terenu. Miała więc niewiele czasu.
Tony polecił dowódcy strażników, żeby szykowali się do odjazdu. Dunn
i Farley jeszcze pakowali rzeczy do swego wozu. Maury Overstreet był już
w drodze do domu. Wraz z jedną ze swych ekip odjechał też szeryf
Gallagher, po uprzednim skoordynowaniu działań z załogą śmigłowca
patrolującego okolicę.
Dom opustoszał. Tylko na parterze Lorett pakowała walizkę, a na piętrze
to samo robiła Sarah. Czekającemu w holu Tony'emu pozostawało już tylko
włożenie do samochodu wszystkich rzeczy i pozostawienie za sobą
wspomnień.
Już wcześniej powziął decyzję. Postanowił sprzedać ten dom. Bo nigdy
nie będzie w stanie wymazać z pamięci widoku tonącej Sarah, echa
wystrzału i jej krzyku. To miejsce było przepełnione koszmarnymi
wspomnieniami. Należało je pogrzebać.
Zamierzając wejść na piętro, Tony przypomniał sobie, że zapomniał
zamknąć szopę na narzędzia, znajdującą się na przystani. Obracając w
kieszeni pęk kluczy, przemierzył kuchnię i po chwili znalazł się na tarasie za
domem.
Stanął i rozejrzał się wokoło. Wśród drzew dostrzegł jednego z ludzi
szeryfa. Uspokojony, że Roń Gallagher dotrzymał słowa i zarządził
obserwację terenu, zbiegł z tarasu i ruszył truchtem w stronę przystani.
Schodząc z piętra, Sarah usłyszała, że Tony opuszcza dom. Na parterze
ujrzała Lorett, wybiegającą ze swego pokoju.
– Ona go zabije – wyszeptała drżącymi wargami przerażona ciotka.
– Nie... nie. – Sarah zamarło serce. – Już podobno po wszystkim... –
Chwyciła Lorett za ramiona i zaczęła nią potrząsać. – Co ty mówisz, ciociu?
– Ona go zabije.
– Biegnę do Tony'ego! – krzyknęła Sarah. – Potrzebni strażnicy! Są
jeszcze przed domem. Powiedz im, ciociu, żeby się pospieszyli!
W chwili gdy Tony znikał w drzwiach szopy na przystani, Sarah znalazła
się na tarasie. Była przerażona reakcją ciotki.
Zbiegła po schodach i nie bacząc na własne bezpieczeństwo, rzuciła się
do szopy. Sięgając klamki, usłyszała kobiecy głos dochodzący ze środka.
Zanim zdołała otworzyć drzwi, usłyszała krzyk i zaraz potem donośny huk
wystrzału.
Pchnęła przed sobą drzwi. Wnętrze szopy zalało słoneczne światło,
ukazując odwracającą się Moirę. Na jej rozognionej twarzy malowała się
wściekłość. Uzbrojona w strzelbę z obciętą lufą, wzięła Sarah na cel.
Od tej chwili wszystko działo się jak na zwolnionym filmie. Sarah
ujrzała osuwające się bezwładnie zakrwawione ciało Tony'ego. Niewiele
myśląc, zerwała ze ściany wiszącą tam siekierę. Potem jej umysł zaczął
rejestrować jedynie poszczególne, wybrane obrazy i doznania.
Przede wszystkim wykrzywioną twarz Moiry, pociągającej za spust.
Zapach oleju do łańcuchowej piły.
Wióry pod stopami.
Ból łokcia od ciężaru siekiery, którą wywijała przed sobą jak
baseballowym kijem.
Przeraźliwy krzyk, kiedy stalowe ostrze zetknęło się z ciałem.
Echo drugiego wystrzału, gdy pociski uderzyły w dach.
Chwilę później krew, tworzącą na trocinach drobny, regularny wzór.
Rozdzierający ból w piersiach, chyba z braku powietrza.
A potem ciszę.
– Zabiłaś mnie – wyjęczała Moira, osuwając się na ziemię.
– Sama się zabiłaś – syknęła Sarah. Po chwili Moira już nie żyła.
Sarah upuściła siekierę. Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby nie
podtrzymały jej silne ręce. Usłyszała głos Lorett:
– Jestem przy tobie, dziecinko. Do szopy wpadli strażnicy. Podbiegli do
Tony'ego.
– Przyszłam za późno – zajęczała zrozpaczona Sarah. – Ona go zabiła.
Och, Boże... ciociu... spóźniłam się.
– Pan DeMarco żyje – oznajmił jeden ze strażników. – Dostał w głowę, a
właściwie w czoło, ale tętno ma dobre. Silne i miarowe.
Sarah podbiegła do leżącego, padła obok na kolana i wsunęła mu ręce
pod głowę.
– Tony...
Jęknął z bólu, ale po chwili otworzył oczy. Dotknął głowy.
– Wchodzi mi to w zwyczaj – wymamrotał. – Do diabła, to boli. – W tej
chwili przypomniał sobie o Moirze i usiadł gwałtownie na ziemi. – Ona ma
broń.
– Już nie – oznajmiła Sarah.
Ponad jej ramieniem Tony zobaczył zniekształcone zwłoki Moiry Blake.
Przerażony widokiem, nerwowo wciągnął powietrze. Nie wiedział, co
powiedzieć.
– Uratowałaś mi życie – wyszeptał.
– Uratowałam nie twoje, lecz własne – odparła. – Bo to, co mogło z tobą
się stać, zabiłoby również mnie. Wiem to...
Sarah objęła Tony'ego i zamknęła oczy, mimo że chciało się jej
krzyczeć.
– Powie mi pani, co się stało?
Rozpoznała głos szeryfa. Odsunęła się od Tony'ego i podniosła wzrok.
Już raz widziała Rona Gallaghera z identycznej perspektywy. Było to na
cmentarzu, w dniu pogrzebu matki. Wówczas nachylił się i pogłaskał ją po
twarzy. Miał w oczach łzy współczucia.
– Zamierzała zabić Tony'ego – wyjaśniła. – A potem usiłowała w ten
sam sposób pozbyć się mnie. Przeszkodziłam jej. To wszystko. Chciałam
tylko powstrzymać tę kobietę.
Pytającym wzrokiem szeryf Gałlagher spojrzał na Tony'ego, który dodał:
– Co jeszcze mogę powiedzieć? Moira mnie zaskoczyła. Przyszedłem,
żeby zamknąć szopę na kłódkę, a ona czekała, przyczajona w środku.
Najpierw wrzeszczała, że Sarah powinna przekonać się na własnej skórze,
jak to jest, gdy kobieta musi bez ukochanego egzystować do końca życia, i
zaraz potem, zanim udało mi się ją powstrzymać, pociągnęła za spust.
Odskoczyłem w tył. Czułem, jak drasnęły mnie dwie kule. Nie wiem, co
działo się potem, ale jedno jest pewne. Gdyby Sarah nie otworzyła drzwi,
już nie byłoby mnie wśród żywych. To wszystko...
Szeryfowi wystarczyło na razie to wyjaśnienie. Zwrócił się do jednego
ze swoich ludzi:
– Wezwij karetkę, a także koronera.
– Niepotrzebna mi karetka – zaprotestował Tony. – Chcę tylko dostać
kawałek plastra.
– Niech pan się cieszy, że ma tak twardą czaszkę. – Szeryf uśmiechnął
się lekko.
– To nie jest wcale śmieszne – mruknęła Sarah, z trudem podnosząc się z
klęczek. Uderzał ją w nozdrza zapach krwi Moiry. Czuła, że zaraz zrobi się
jej niedobrze.
Kiedy szeryf Gallagher pomagał Tony'emu wstać, rzuciła się w stronę
wyjścia. Opuściwszy szopę, zobaczyli ją siedzącą pod ścianą z głową
między kolanami. Szeryf westchnął. Wiele czasu zabierze Sarah Whitman
wymazanie z pamięci koszmarnego przeżycia. Spojrzał na Tony'ego.
– Dziś wyjeżdżacie – raczej stwierdził niż zapytał. – Po drodze
wpadnijcie do mnie, żeby złożyć zeznania. Jeśli będziemy mieli jakieś
pytania, wiemy, gdzie was znaleźć.
Sarah podniosła się z ziemi. Z bladą, kamienną twarzą oświadczyła
zdumiewająco mocnym i stanowczym tonem:
– Jeszcze zostaniemy. Teraz, gdy minęło niebezpieczeństwo, mogę
pochować ojca. Zrobię to jutro. Będzie spoczywał obok mojej matki.
– Jeśli jednak chciałaby pani przedtem mieć trochę czasu dla siebie,
mogę przetrzymać zwłoki dopóty, dopóki... – zaproponował szeryf.
– Już więcej nie wrócę do tego miasta. Nigdy – oznajmiła Sarah. Szeryf
Gallagher ze zrozumieniem pokiwał głową.
– Zrobiła pani to, co należało. Niech pani nigdy w to nie zwątpi.
Sarah spojrzała na ciotkę, a potem na Tony'ego. Wziął ją za rękę i oboje
ruszyli w stronę domu.
Dopiero gdy dotarli do tarasu, rzuciła za siebie okiem. Z szopy i
kręcących się wokół ludzi przeniosła wzrok dalej, na spokojne wody jeziora
Flagstaff. W obliczu tego, co uczyniła, pogodny urok tego miejsca, blask
promieni słońca odbijających się od powierzchni i śpiew ptaka siedzącego
na pobliskim drzewie wydawały się świętokradztwem.
Topiel niczym czarne lustro.
Haniebne czyny.
Na szczęście, wszystko to było już poza nią. Właśnie rozpoczynała
nową, drugą część życia.
Zła pogoda szła w parze z ponurym nastrojem dnia. Pociemniałe niebo
groziło deszczem. Wzdłuż drogi prowadzącej do cmentarza stał długi sznur
zaparkowanych samochodów. Przybyli tu ludzie czekali na przyjazd
karawanu i rozpoczęcie pogrzebowych uroczystości. Z ich twarzy było
trudno wywnioskować, co myślą. Nie rozmawiali ze sobą. Wyglądali tak,
jakby wstydzili się spojrzeć sobie w oczy.
Mieszkańcy Marmet przeżywali prawdziwy szok. Nadal nie mogli
uwierzyć, że przez dwadzieścia lat hołubili zabójczynię. Tiny Bartlett,
Marcia Farrell i Annabeth Harold odczuwały teraz na własnej skórze
namiastkę tego, co musiała niegdyś przeżywać nieszczęsna Catherine
Whitman. Obywatele tego miasta nie byli w stanie uwierzyć, że wszystkie –
trzy, tak bardzo przyjaźniąc się z Moirą Blake, nie podejrzewały niczego.
Komentarze wzbudziła także sprawa myśliwskiej strzelby Charlesa
Bartletta, z której usiłowano zabić Sarah Whitman. Mimo że został on
oczyszczony z wszelkich zarzutów, niektórzy nie przestawali szeptać, że nie
ma dymu bez ognia...
Teraz wszyscy czekali, w milczeniu i drżąc z zimna, żeby godnie
pożegnać czcigodnego obywatela miasta i złożyć kondolencje jego córce. A
także, być może po to, aby poprosić Boga o odpuszczenie grzechów.
Wreszcie oczom zebranych ukazał się karawan. Towarzyszył mu
samochód, za którym jechały trzy radiowozy.
Pragnąc stać się naocznymi świadkami niecodziennego wydarzenia,
mieszkańcy Marmet zaczęli przesuwać się powoli ku przygotowanemu
miejscu pochówku. Otworzono karawan. Do wysuniętej trumny podeszli, na
prośbę Sarah, szeryf i czterej jego ludzie, a także Harmon Weatherly, ubrany
w ciemny garnitur. Ustawiwszy się po trzech z każdej strony trumny,
zanieśli ją do otwartego grobu.
Kiedy z samochodu stojącego za karawanem wynurzył się Silk
DeMarco, mając u boku Sarah Whitman, zgromadzeni mieszkańcy miasta
wstrzymali oddech. Wiedzieli, co uczyniła ta kobieta, i dlaczego. Na widok
łez płynących po jej bladej, ściągniętej twarzy odwrócili się.
Zachwiała się, stanąwszy nad otwartym grobem. Tony podtrzymał ją i
przyciągnął do swego boku. Po wczorajszych dramatycznych przeżyciach
lekarz chciał podać Sarah środki uspokajające, lecz odmówiła. Nic nie
byłoby w stanie sprawić, aby przestała mieć przed oczyma wykrzywioną
twarz Moiry Blake, oszalałej z nienawiści.
Z tłumu wysunął się pastor z kościoła, do którego Sarah uczęszczała jako
dziecko. Z chęcią zgodził się odczytać nad grobem Franklina Whitmana
biblijny werset.
Głos miał donośny.
– Przyszliśmy tutaj, aby pożegnać Franklina Jamesa Whitmana i złożyć
do grobu jego ciało. Na prośbę córki zmarłego odczytam wam z Biblii tylko
jeden werset. Zaraz potem macie opuścić to miejsce.
Wśród zebranych nastąpiło poruszenie, ale nikt nie odważył się na
głośne komentarze. Mieszkańcy Marmet poczuli się zawiedzeni, a nawet w
jakimś sensie oszukani. Przybyli tu gromadnie i długo czekali na zimnie po
to tylko, aby usłyszeć, że zaraz mają sobie pójść.
Pastor odchrząknął i spojrzał na Sarah.
– Pani Whitman – zaczął – zanim rozpocznę czytanie, w imieniu
wszystkich mieszkańców tego miasta jestem winien pani przeprosiny. Za to,
że wyparliśmy się pani w najcięższych dla pani godzinach życia.
Sarah skuliła się wewnętrznie. Nie sądziła, że pastor powie coś takiego. I
nie przypuszczała, że słowa, na które czekała tak długo, sprawią, iż
wzruszenie ściśnie jej gardło i sprawi, że oczy wypełnią się łzami.
Tony dostrzegł, jak bardzo była wstrząśnięta. Nachylił się i wyszeptał:
– Bądź silna, dziecinko. Zrób to dla mnie. Ci ludzie nie mogą zobaczyć,
że płaczesz. Sarah odetchnęła głęboko i powoli. Usłyszała donośny głos.
– Nowy Testament, Ewangelia według świętego Mateusza, rozdział
siódmy, werset pierwszy. „A Pan powiedział: Nie sądźcie, abyście nie byli
sądzeni". – Pastor zamknął Biblię i podniósł wzrok. – Zapamiętajcie to sobie
na zawsze. I odejdźcie.
Nikt się jednak nie poruszył. Zebrani obserwowali Sarah Whitman, która
wyjęła z kieszeni coś niewielkiego i położyła na trumnie. Tylko stojący
najbliżej mogli dostrzec, że jest to małe kółko z kluczami zaopatrzone w
etykietkę „Numer jeden, Tatuś".
Do Sarah Whitman podszedł szeryf Gallagher. Zdjął kapelusz i uścisnął
jej rękę. To samo zrobili jego ludzie, którzy zaraz potem wrócili do
radiowozów. Przed Sarah Whitman stanął Harmon Weatherly. W milczeniu
ucałował jej dłoń.
Żeby się nie rozpłakać, skupiła wzrok na kluczach leżących na trumnie.
Poczuła na twarzy pierwszą kroplę deszczu.
Tony dostrzegł, że Sarah jest bliska załamania.
– Kochanie...
Drgnęła nerwowo, a potem spojrzała na swego towarzysza tak, jakby
miała przed sobą kogoś zupełnie obcego.
– Zaczyna padać – stwierdził, wziąwszy ją delikatnie za rękę; chciał
zapobiec atakowi histerii.
Odwróciła się w stronę ludzi stojących za jej plecami i zaczęła
wpatrywać się w ich twarze. Paul Sorenson nie wytrzymał jej wzroku.
Annabeth Harold opuściła głowę. Sarah pragnęła, aby wszyscy widzieli, jak
darowuje im winy. Powinni pamiętać do końca życia, jakie tragiczne skutki
spowodował brak chrześcijańskiego miłosierdzia.
Potem spojrzała na Tony'ego. Miłość widoczna w jego oczach zmyła z
jej duszy resztki goryczy.
– Czy to już koniec? – spytała, kiedy prowadził ją do samochodu.
– Tak, dziecinko – potwierdził. – Koniec. Czas wracać do domu.
EPILOG
Nowy Orlean, Luizjana Sześć miesięcy później
– Och, ma chere... lepiej pilnuj swojego mężczyzny. Teraz uwodzi panią
Bonet – ostrzegła szeptem Michelle.
Właśnie odbywało się uroczyste otwarcie klubu „Tres Silk". Zgodnie z
przewidywaniami Sarah, to nowe przedsięwzięcie zapowiadało wielki
sukces. Popatrzyła na Tony'ego krążącego wśród gości, a potem rozsiadłszy
się wygodniej w fotelu, uśmiechnęła do najmłodszej córki Lorett i poklepała
po brzuchu.
– Michelle, nie wygadywałabyś takich rzeczy, gdybyś znała Tony'ego
tak dobrze jak ja. Mam tutaj coś, z czego nigdy nie zrezygnuje. – Sarah
przesunęła dłoń z brzucha w miejsce, w którym biło jej serce. – A to, co jest
tutaj, nie pozwoli odejść mnie.
Michelle zachichotała, dotknęła serdecznym gestem ramienia Sarah i
poszła odszukać męża. Uznała, że Francois podoba się stanowczo zbyt wielu
kobietom.
Gdy tylko Sarah, została sama, obok niej pojawił się Tony. Nachylił się,
odgarnął na bok włosy żony i ucałował ulubione miejsce za uchem.
– Jakie to miłe... – wyszeptała zadowolona. Podniosła się i z kuszącym
uśmiechem na twarzy zapytała Tony'ego: – Nie zamierzasz poprosić mnie
do tańca?
Porwał ją w ramiona. Wirowali przy dźwiękach powolnego, zmysłowego
bluesa.
– Jesteś moja – wyszeptał.
– Powtórz – poprosiła.
– Jesteś moja... moja na zawsze. Sarah podniosła głowę i z uśmiechem
spojrzała na męża.
– Dziś czujemy się trochę jak w raju – uznała.
– Dlaczego tylko trochę? – spytał, udając rozczarowanie.
Wsunęła dłonie pod jego smoking i odchyliła poły na tyle, aby poczuć
podniecenie partnera.
– Silk, mój ty piękny... Raj to rzecz względna. Tutaj, w klubie, dzielę się
tobą z innymi, ale w domu jest inaczej. Możemy być tylko we dwoje. Tam
mieści się mój raj. Z tobą i z naszym dzieckiem, które wkrótce przyjdzie na
świat.
Zbyt wzruszony, by mówić, Tony przyciągnął Sarah do siebie i obrócił w
tańcu.
Niekiedy nocą, gdy dom tonął w ciemnościach, a żona spała w jego
ramionach, wracały dawne obawy. Wiedział, jak puste byłoby jego życie bez
tej kobiety. Będzie pamiętał do końca swoich dni, co się stało i co musiała
przeżyć. I padał na kolana, dziękując Bogu, że uniknęła śmierci.
W tańcu podprowadził Sarah pod wielki żyrandol, zdobiący środek sali i
tu się zatrzymał. Wokół nich wirowały nadal inne pary.
– Sarah Jane, podnieś wzrok – poprosił. Rozluźniona tańcem, wesoło
przekrzywiła głowę.
– Miałeś rację, nie jest za duży. Przyznaję, ten żyrandol wygląda
imponująco.
– To światło dla ciebie – powiedział miękkim głosem. – Już zawsze
będzie chroniło cię przed mrokiem.
Na twarzy Sarah zbladł uśmiech. Poczuła, że nie zdoła powstrzymać łez.
Kiedy ukazały się w oczach, powoli spuściła głowę, a potem odwróciła
wzrok.
Tony nie zamierzał jednak pozwolić żonie znów uciec myślami w
przeszłość. Nigdy więcej nie będzie przeżywała ponownie koszmaru, który
dręczył ją bezustannie w ciągu ostatnich sześciu miesięcy.
– Sarah, nie wracaj do tamtych dni. Masz poza sobą mroczną przeszłość.
Od dziś będziemy żyć w pełnym świetle.
Zaczęli wirować pod roziskrzonym wielkim żyrandolem.
Tańczyli dopóty, dopóki twarzy Sarah nie rozjaśnił promienny uśmiech.
Tony miał rację. Na zawsze wydostali się z mrocznej przeszłości. Czekało
ich szczęśliwe życie. Z dzieckiem. W dozgonnej miłości.