II
Morelli jeździ SUVem. Kiedyś miał ciężarówkę z napędem na cztery koła, ale ją sprzedał, więc Bob
może jeździć z nim wszędzie i jest mu wygodnie. To nie jest normalne zachowanie mężczyzn w
rodzinie Morellich. Mężczyźni Morellich są znani, jako czarujący, ale bezużyteczni pijacy, którzy
rzadko kiedy dbają o komfort swoich żon i dzieci, jeszcze mniej o psa. Jak Joe uciekł przed
syndromem Morellich jest to zagadką.
Przez jakiś czas wydawało się, że podąży śladami swojego ojca , ale po dwudziestce, Joe przestał
uganiać się za kobietami i wszczynać bijatyki w barach. Zaczął pracować na miano dobrego gliny.
Odziedziczył dom po swojej ciotce Rose. Adoptował Boba. I po latach uprawiania seksu bez
zobowiązań zdecydował, że mnie kocha. Zrozum to. Joseph Morelli z domem, psem , stałą pracą i
SUVem.
Pewnego dnia kiedy się obudził, chciał mnie poślubić, ale ja nie chciałam. Później role się odwróciły,
gdy ja chciałam za niego wyjść on już nie chciał, więc spotykamy się bez większego zaangażowania.
Kiedy podjechałam pod dom Morellego jego samochód stał zaparkowany przy krawężniku, a on i Bob
siedzieli na małej werandzie. Zazwyczaj Bob zrywa się i biegnie do mnie, kiedy tylko mnie zobaczy,
skacze dookoła mnie i liże mi twarz. Dziś Bob siedział bez ruchu śliniąc się, wyglądał na smutnego.
- Co się dzieje z Bobem? – Zapytałam się Morellego.
- Myślę, że nie czuje się za dobrze. Był już taki, gdy wróciłem do domu.
Bob wstał i skulił się. Wydał z siebie dziwny dźwięk i wyrzygał skarpetkę pokrytą dużą ilością śliny.
Popatrzył w dół na skarpetkę i w górę na mnie. Znów wydawał się szczęśliwy. Obskoczył mnie
dookoła, wykonując swój głupkowaty taniec. Przytuliłam go i wkroczył do domu machając ogonem.
- Przypuszczam, że możemy już wejść. – Powiedział Morelli. Wstał i objął mnie, by dać mi buziaka.
Rozluźnił swój uścisk i skierował spojrzenie na mój samochód.
– Przypuszczam, że nie chcesz mi opowiedzieć kto go tak zdemolował?
- Młot.
– Oczywiście.
- Mimo wszystko jesteś bardzo spokojny– powiedziałam do niego.
- Jestem spokojnym facetem.
- Wcale, że nie. Zawsze się nakręcasz i wkurzasz o to. Zawsze krzyczysz, kiedy ludzie atakują mnie
młotkami.
- Tak. Ale w przeszłości nie lubiłaś tego. Myślę, że jeśli zacznę krzyczeć nie będę miał szansy by
zobaczyć cię nago. Jestem zdesperowany. Naprawdę muszę mieć cię nago. Poza tym odeszłaś z biura
poręczycielskiego , prawda? Może twoje życie uspokoi się teraz. Jak poszła rozmowa w sprawie
pracy?
- Dostałam pracę. Zaczynam jutro.
Miałam na sobie koszulkę i jeansy. Morelli wsunął ręce pod moją bluzkę.
– Powinniśmy świętować.
Jego ręce przesuwały się w przyjemny sposób po mojej skórze, ale umierałam z głodu i nie miałam
zamiaru rozpoczynać żadnego świętowania do póki nie dostanę swojej pizzy. Przyciągnął mnie bliżej
do siebie, a jego usta znalazły się na mojej szyi, całował mnie w ucho przesuwał usta do skroni aż w
końcu znalazły się na moich ustach. Pomyślałam, że pizza może zaczekać.
I wtedy to usłyszałam… dostawca pizzy przejechał przez ulicę i zatrzymał się przy krawężniku. Morelli
spojrzał krzywo na dzieciaka wysiadającego z wozu.
– Może jak go zignorujemy to odjedzie.
Zapach pizzy przebijał się przez pudełko, które niósł dzieciak. Ogromna pizza z dodatkowym serem,
zieloną papryką i peperroni. Zapach unosił się na ganku i wpadał do domu. Bob zerwał się i wybiegł z
kuchni , słychać było odgłosy pazurów na wypolerowanej drewnianej podłodze w hollu. Bob popędził
w stronę dostawcy. Morelli odsunął się ode mnie i złapał Boba z obrożę, a on zachowywał się tak
jakby miał katapultować się z ganku.
Bob zatrzymał się nagle, wystawił język, wybałuszył oczy i machał łapami nad ziemią.
- Najwyraźniej trzeba przesunąć plany świętowania. – Powiedział Morelli.
- Bez pośpiechu. – Powiedziałam do niego. – Mamy całą noc.
Oczy Morellego zrobiły się ciemne i rozmarzone. Takie same spojrzenie miał Bob kiedy jadł
Karmelowe Krimpets z Pysznych ciast i ktoś drapał go po brzuchu.
- W porządku. – Powiedział Morelli. – Podoba mi się ten plan.
Dwie minuty później siedzieliśmy na kanapie w salonie Morellego , oglądaliśmy program
poprzedzający mecz, jedliśmy pizzę i piliśmy piwo.
- Słyszałam, że pracujesz nad sprawą Baronnego. – Powiedziałam do Morellego. – Powiodło ci się z
nim?
Morelli wziął drugi kawałek pizzy. – Mam z nim dużo roboty. Do tej pory nic nie wypłynęło.
Michael Barroni ,w niewyjaśnionych okolicznościach ,zniknął osiem dni temu. Miał sześćdziesiąt dwa
lata i był zdrowy kiedy zniknął. Miał ładny dom w samym sercu Burg na Roebling i sklep z narzędziami
na rogu Rudd i Libert Street. Zostawił żonę, dwa psy i trzech dorosłych synów. Jeden z jego synów
kończył ze mną szkołę, a drugi ukończył ją dwa lata wcześniej z Morellim.
Nie było za wiele sekretów w Burg i zgodnie z plotkami Michael nie miał dziewczyny, nie grał w bingo
i nie miał tłumu znajomych. Jego sklep z narzędziami został urządzony w czerni. Michael nie cierpiał
na depresję. Nie pił dużo alkoholu i nie był uzależniony od leku Levitra. Barroni był widziany ostatni
raz kiedy pod koniec dnia zamykał tylne drzwi swojego sklepu z narzędziami. Wsiadł do samochodu,
odjechał … i zniknął.
Więcej nie widziano Michaela Barroni.
- Znalazłeś chociaż samochód Barronego? – Zapytałam Morellego.
- Nie. Żadnego auta. Żadnego ciała. Żadnych śladów walki. Był sam kiedy Sol Rosen widział go
zamykającego sklep i kiedy odjeżdżał. Sol powiedział że wyrzucał resztki ze swojego obiadu i zobaczył
jak Barroni wychodzi. Twierdzi że Barroni wyglądał normalnie. Może był trochę rozproszony, Sol
powiedział, że Barroni pomachał mu, ale nic nie powiedział.
- Myślisz, że to mogła być przypadkowa zbrodnia? Barroni był w niewłaściwym miejscu, w
niewłaściwym czasie?
- Nie. Barroni mieszka cztery przecznice od swojego sklepu. Każdego dnia jedzie prosto do domu po
pracy. Jeśli coś by się stało w trakcie jego drogi do domu ktoś by coś usłyszał, albo zobaczył. W dniu
zniknięcia musiał udać się gdzieś indziej. Nie wrócił do domu jak zawsze.
- Może był już tym wszystkim zmęczony. Może ruszył na zachód i nie zatrzymywał się dopóki nie
dotarł do Flagstaff.
Morelli rzucił Bobowi resztki swojej pizzy.
– Powiem ci coś, ale to zostanie tylko między nami. Mamy dwóch innych gości, którzy zniknęli
dokładnie tego samego dnia co Barroni. Oboje byli ze Stark Steet, zaginięcie ludzi na Stark Street nie
jest niczym niezwykłym, więc nikt nie zwrócił na to uwagi. Wpadłem na ich sprawy kiedy
sprawdzałem status zaginionego Barronego.
- Wszyscy troje mieli własne biznesy. Wszyscy zamknęli swoje biznesy i nikt ich więcej nie widział.
Jeden z nich był naprawdę ustatkowany. Miał żonę i dzieci. Chodził do kościoła. Uczęszczał do baru
przy Stark Street, ale był spokojny. Inny facet, Benny Gorman, właściciel warsztatu. Prawdopodobnie
to było miejsce, gdzie rozkładano kradzione samochody na części, za niewielkie pieniądze.
Dokonywał napadów i kradł auta. Dwa miesiące temu został oskarżony o napaść z bronią w ręku.
Zabrał klucz do przykręcania opon facetowi i prawie go zabił. Miał pojawić się w sądzie w ubiegłym
tygodniu, lecz nie pojawił się. Normalnie powiedziałbym, że zwiał żeby uniknąć rozprawy, ale tym
razem nie jestem pewny.
- Czy Vinnie poręczył za Cormana, żeby mógł wyjść z aresztu?
- Tak. Rozmawiałem z Connie. Dała tę sprawę Komandosowi.
- Myślisz, że ci trzej goście są ze sobą powiązani?
Zaczęły się reklamy i Morelli przeskoczył prze kilka stacji włączając inny kanał.
- Nie jestem pewien, po prostu mam przeczucie. Nie wydaje mi się, żeby to był zbieg okoliczności.
Dałam Bobowi ostatni kawałek pizzy i przysunęłam się bliżej Morellego.
- Mam też przeczucie co do innych spraw. – Powiedział Morelli, objął mnie, przesunął koniuszkami
palców po mojej szyi i ramionach. – Chcesz żebym ci opowiedział o moich innych przeczuciach?
Podkurczyłam palce w butach i zrobiło mi się ciepło w intymnym miejscu. I to była ostatnia rzecz jaką
zobaczyliśmy, jeśli chodzi o oglądanie meczu.
Morelli szybko staje do pionu w wielu sytuacjach. Miałam w pamięci jak całuje moje nagie ramię i
szepcze nieprzyzwoite sugestie oraz opuszcza łóżko. Wrócił po krótkim czasie z wciąż mokrymi
włosami po prysznicu. Pocałował mnie ponownie i życzył szczęścia w nowej pracy. I już go nie było …
udał się na swoją misję łapania złych gości w Trenton.
Wciąż było ciemno w Morllego sypialni. Łóżko było ciepłe i wygodne. Bob rozłożył się po drugiej
stronie łóżka, na której spał Joe , wtulony w Morellego poduszkę. Zakopałam się pod kołdrę, kiedy się
ocknęłam promienie światła wpadały do pokoju przez zaciągnięte zasłony. Miałam moment
prawdziwej satysfakcji, zaraz po nim ogarnęła mnie panika. Według zegarka koło łóżka była
dziewiąta. Mojego pierwszego dnia pracy w fabryce guzików byłam okropnie spóźniona.
Wygramoliłam się z łóżka , pozbierałam ciuchy z podłogi i naciągnęłam je na siebie. Nie zawracałam
sobie głowy makijażem, czy włosami . Nie było czasu. Biegiem pokonałam schody, zgarnęłam torebkę
oraz klucze od auta i wyleciałam z domu. Ominęłam korki jak tylko mogłam, wjechałam na dwóch
kołach na parking przy fabryce guzików, zaparkowałam uderzając kołami o chodnik. Była dziewiąta
trzydzieści. Byłam spóźniona półtorej godziny.
Wybrałam schody, żeby oszczędzić trochę czasu, byłam spocona już w momencie kiedy zatrzymałam
się w biurze Alizziego.
- Spóźniłaś się. – Powiedział Alizzi.
- Tak, ale..
Wycelował we mnie palcem. – To nie jest odpowiedni moment. Powiedziałem Ci żebyś była na czas.
Spójrz na siebie. Jesteś w T-shirtcie . Jeśli zamierzasz się spóźnić powinnaś przynajmniej założyć coś,
co bardziej odsłania twój biust. Jesteś zwolniona. Odejdź.
- Nie. Daj mi jeszcze jedną szansę. Tylko jedną. Jeśli dasz mi szansę, to jutro założę coś bardziej
wyciętego.
- Wykonasz lubieżny czyn?
- Jaki rodzaj lubieżnego czynu masz na myśli?
- Coś bardzo, bardzo, ale to bardzo wyzywającego. Musi być nagość, ciało i płyny.
- Fu, nie!
- Więc wciąż jesteś zwolniona.
- To okropne. Zamierzam zgłosić to jako molestowanie seksualne.
- To tylko polepszy moją reputację.
Unh. Psychol.
- Okay. Dobra. – Powiedziałam. – I tak nie chciałam tej roboty.
Obróciłam się na pięcie i wyszłam z jego biura, zeszłam po schodach , przemierzyłam holl i podążałam
do mojego ostrzelanego, wgniecionego i wymazanego sprejem auta. Kopnęłam w drzwi ze złością,
szarpnęłam je i wsunęłam się za kierownicę. Puściłam Metallicę tak głośno, że czułam wibracje w
zębach i przejechałam przez miasto. W czasie, gdy dotarłam do Hamilton czułam się całkiem
przyzwoicie. Miałam cały dzień dla siebie. Racja, nie zarabiałam żadnych pieniędzy, ale zawsze
mogłam to zrobić jutro, prawda? Zatrzymałam się koło piekarni Smaczne ciasta, kupiłam torbę
pączków i przejechałam trzy przecznice do Burg do domu Mary Lou Stankocic. Mary Lou była moją
najlepszą przyjaciółką z czasów szkolnych. Jest teraz mężatką i ma gromadkę dzieci. Wciąż się
przyjaźnimy, ale nasze drogi nie krzyżują się już tak często jak kiedyś. Przeszłam przez tor przeszkód
od swojego auta do drzwi Mary Lou , dookoła rowerków, rozczłonowanych figurek, piłki do gry w
nogę, sterowanych samochodów, bezgłowych lalek i plastikowych pistoletów, które wyglądały prawie
jak prawdziwe.
- O mój Boże! – Powiedziała Mary Lou kiedy otworzyła drzwi. – Czy to anioł miłosierdzia? Czy to są
pączki?
- Potrzebujesz kilku?
- Potrzebuję nowego życia, ale zajmę się tymi pączkami.
Wręczyłam pączki Mary Lou i podążyłam za nią do kuchni.
- Masz dobre życie. Lubisz swoje życie.
- Nie dzisiaj. W domu mam trójkę chorych dzieci z gorączką. Pies ma rozwolnienie, i myślę, że w
kondomie, którego wczoraj używaliśmy była dziura.
- Bierzesz tabletki?
- Powodowały zatrzymywanie się wody w organizmie.
Słyszałam dzieci w salonie, kichały przed telewizorem i jęczały na siebie. Dzieci Mary Lou były urocze
tylko wtedy kiedy spały oraz przez pierwsze piętnaście minut zaraz po kąpieli. Przez resztę czasu
krzyczały i były żywą reklamą braku kontroli. To nie tak, że to były złe dzieci. Okay, rozrywały każdą
lalkę, która wpadała im w ręce , ale ostatecznie nie upiekły jeszcze żadnego psa. To był dobry znak,
prawda? To było coś więcej niż nadmiar energii u dzieci, Mary Lou twierdzi, że odziedziczyły to po
rodzinie Stankovic. Sądziłam, iż to może pochodzić z piekarni, ja tam też dostaję kopa energii.
Mary Lou otworzyła torbę z pączkami i dzieci wbiegły do kuchni w pośpiechu.
- Mogłyby usłyszeć szelest torby z pączkami znajdującej się milę stąd.- Powiedziała Mary Lou.
Kupiłam cztery pączki, dałyśmy każdemu dziecku po jednym, a same podzieliłyśmy się ostatnim przy
kawie.
- Co nowego? – Chciała wiedzieć Mary Lou.
- Rzuciłam pracę w biurze windykacyjnym.
- Z jakiegoś specjalnego powodu?
- Nie. Mój tok rozumowania nie był do końca jasny nawet dla mnie. Dostałam pracę w fabryce
guzików, ale świętując ten fakt spędziłam noc z Joem i zaspałam tego ranka i pierwszego dnia
spóźniłam się do pracy. Ostatecznie zostałam zwolniona.
Marry Lou wzięła łyk kawy i uniosła brew. – Było warto?
Rozważałam to przez chwilę – Taa.
Mary Lou potrząsnęła delikatnie głową. – Od kiedy skończyłaś pięć lat on robi dla ciebie coś
wartościowego. Nie wiem dlaczego za niego nie wyjdziesz.
Moje postępowanie w tej sprawie również nie było jasne.
Był późny poranek kiedy opuściłam Mary Lou. Przecięłam dwie przecznice do High Street i
zaparkowałam przed domem rodziców. To był mały dom z małym ogródkiem. Miał trzy sypialnie i
łazienkę na górze oraz salon, jadalnię i kuchnię na dole. To był bliźniak, drugą część zamieszkiwała
Mebel Markowitz. Była niewyobrażalnie stara. Jej mąż odszedł, dzieci dorosły i żyły na własną rękę,
więc mieszkała sama. Piekła ciasto kawowe i oglądała telewizję. Jej połowa domu była pomalowana
na limonkową zieleń ponieważ była bardziej przejrzysta. Część moich rodziców była pomalowana na
złoto musztardowy żółty i ciemny brąz. Nie byłam pewna, która część jest gorsza. Jesienią, kiedy moja
mama wystawia na werandzie dynie wszystko wydaje się działać. Wiosną kolor domu wprowadza w
depresyjny piekielny nastrój. Ponieważ była to końcówka września, dynia była już wystawiona, a
czarownice z tektury zawisły na frontowych drzwiach. Od Halloween dzieliło nas cztery tygodnie, ale
było to duże święto w Burg.
Kiedy postawiłam pierwszy krok na werandzie babcia Mazurowa stała już w drzwiach. Babcia
przeprowadziła się do moich rodziców, gdy dziadziuś dostał przepustkę do nieba ponieważ więcej niż
przez pół wieku jadł tłusty bekon i ciastka maślane.
- Słyszałam, że rzuciłaś pracę. – Powiedziała babcia. – Dzwoniłam i dzwoniłam, ale nie odbierałaś
telefonu. Muszę znać szczegóły, mam dziś wizytę u kosmetyczki i muszę znać całą historię.
- Żadna wielka historia. – Powiedziałam idąc za babcią do holu. – Pomyślałam, że czas na zmiany.
-Co takiego? Czas na zmiany? Nie mogę opowiedzieć tego ludziom. To nuda! Potrzebuję czegoś
lepszego. Co ty na to żebyśmy opowiedziały ludziom, że jesteś w ciąży? Albo mogłabyś mieć wylew.
Albo rozległego raka głowy uniemożliwiającego ci pracę, jako łowca nagród.
- Przykro mi. – Powiedziałam. – Żadna z tych rzeczy nie jest prawdziwa.
- Taa, ale to nie ma znaczenia. Każdy wie, że uwierzysz we wszystko, co usłyszysz.
Mama siedziała przy stole w jadalni z mnóstwem papierów rozłożonych przed nią. Moja siostra
Valerie, za tydzień wychodziła za mąż, moja mama wciąż pracowała nad rozsadzeniem gości.
- Nie mogę tego zrobić. – powiedziała mama. – Te okrągłe stoły nie pomieszczą odpowiedniej liczby
gości. Jestem zmuszona posadzić Krugerów przy dwóch oddzielnych stolikach. I nikt nie chce siedzieć
ze starą panią Kruger.
- Powinnaś dać sobie spokój z tymi krzesłami. – Powiedziała babcia. – Po prostu otwórz drzwi do
piekła i pozwól im walczyć o miejsca.
Kocham moją siostrę, ale przeniosłabym ją do Bostonu, żeby móc się z tego wymigać, i nie
musiałabym brać udziału w jej ślubie. Mam być jej druhną , przez to że nie było mnie podczas
wybierania materiału i na przymiarkach zamówiono sukienkę, w której wyglądam jak gigantyczny
bakłażan.
- Słyszeliśmy, że rzuciłaś pracę. – Powiedziała mama. – Dzięki Bogu, w końcu będę mogła spać
spokojnie wiedząc, że nie biegasz po najgorszych dzielnicach miasta łapiąc kryminalistów. I
dowiedziałam się, iż masz wspaniałą pracę w fabryce guzików. Marjorie Kuzak dzwoniła do nas
wczoraj i powiedziała nam o tym. Jej córka pracuje w biurze zatrudnień.
- Właściwie to zostałam zwolniona z tej pracy. – Powiedziałam.
- Już? Jak mogłaś dać się zwolnić pierwszego dnia pracy?
- To skomplikowane. Przypuszczam, że nie znasz nikogo kto mnie zatrudni?
- Jakiej pracy szukasz? – Zapytała babcia.
- Profesjonalnej. Czegoś z możliwością awansu.
- Widziałam ogłoszenie w pralni. – Powiedziała babcia. – Nie wiem jak jest z awansem, ale kładą duży
nacisk na profesjonalizm. Widziałam, że wielu ludzi zanosi tam garnitury do czyszczenia.
- Miałam nadzieję na jakieś większe wyzwania.
-Pranie chemiczne to wyzwanie. – Powiedziała babcia. – Nie jest łatwo pozbyć się wszystkich
zabrudzeń. I musisz umieć rozmawiać z ludźmi. Słyszałam jak rozmawiają za ladą, jak trudno jest
znaleźć kogoś kto umie pracować z ludźmi.
- I nikt nie będzie do ciebie strzelał. – Powiedziała mama. – Nikt nigdy nie napadł pralni chemicznej.
Ta część przypadła mi do gustu. Byłoby miło nie musieć się martwić o postrzelenie. Może praca w
pralni chemicznej będzie dobrym tymczasowym rozwiązaniem dopóki nie znajdę czegoś
odpowiedniego.
Zrobiłam sobie kawę i przetrząsnęłam lodówkę w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Zdecydowałam
się na szarlotkę. Z kawą i ciastem wróciłam do jadalni, gdzie mama wciąż rozmieszczała karteczki z
nazwiskami przy stolikach.
- Co słychać w Burg? – Zapytałam ją.
- Harry Farstein zmarł wczoraj. Zawał serca. Leży u Stiva.
- Będzie wystawiony dziś wieczorem. – Powiedziała babcia.- To będzie dobre. Jego czuwanie, będzie
tam, a Lydia Farstein to niekwestionowana królowa dramatu w Burg. Na pewno będzie nosić coś
okropnego. Jak nie masz nic lepszego do roboty możesz iść ze mną na to czuwanie. Przydałaby mi się
podwózka.
Babcia kochała chodzić na czuwania. Dom pogrzebowy Stivy był miejscem spotkań w Burg.
Pomyślałam, że amputowanie sobie kciuka będzie korzystniejszą czynnością.
- I każdy będzie mówił o tym co stało się z Barronim. – Powiedziała babcia. – Nie mogę uwierzyć, że
się nie odnalazł, jakby został porwany przez Marsjan.
Okay, teraz jestem zainteresowana. Morelli pracował nad zniknięciem Barroniego, a Komandos nad
zniknięciem Gormana, które może być powiązane ze zniknięciem Barroniego. Osobiście cieszę się, że
nie pracuję nad żadną z tych spraw , choć odrobinę poczułam się pominięta.
Pozwij mnie. Jestem wścibska.
- Jasne. – Powiedziałam. – Przyjadę po ciebie o siódmej.
- Twój ojciec rozlał sos na swoje szare spodnie.- Powiedziała mama. - Jeśli wybierasz się do pralni,
żeby ubiegać się o pracę, mogłabyś je wziąć ze sobą. Zaoszczędzisz mi wycieczki.
Pół godziny później miałam pracę w Kan Klean. Pracowałam od siódmej do trzeciej. Byli otwarci
siedem dni w tygodniu i zgodziłam się na pracę w weekendy. Pensja nie była super, ale mogłam nosić
jeansy i T-shirty. Potwierdzili również przypuszczenia mojej mamy, że jeszcze żaden pracownik nie
został postrzelony w czasie pracy. Przekazałam spodnie ubrudzone sosem i obiecałam pojawić się o
siódmej następnego ranka. Nie czułam takich mdłości, jak po otrzymaniu pracy w fabryce guzików.
Robiłam postępy, prawda?
Przejechałam trzy przecznice przez Hamilton i zatrzymałam się w biurze windykacyjnym, żeby się
przywitać.
- Zobaczcie kogo wiatr przywiał. – Powiedziała Lula kiedy mnie zobaczyła. – Słyszałam, że dostałaś
pracę w fabryce guzików. Jak to jest, że nie jesteś w pracy?
- Spędziłam noc z Morellim i zaspałam. Więc spóźniona wpadłam do pracy.
- I?
- I zostałam zwolniona.
- Szybko poszło. – Powiedziała Lula. – Jesteś dobra. Większości zajmuje kilka dni, żeby zostać
wylanym.
- Może to wszystko poszło w dobrym kierunku. Mam już inną pracę w Kan Klean.
- Masz zniżki? – Chciała wiedzieć Lula. – Mam trochę ciuchów do czyszczenia chemicznego . Mogłabyś
je odebrać jutro z biura w drodze do pracy.
- Jasne. – Powiedziałam. – Dlaczego nie. – Zauważyłam że Connie ukryta za dokumentami trzęsie się
trochę ze śmiechu. – Coś zabawnego?
- Tak. Całość jest zabawna. – Powiedziała Connie. – Mamy gwałciciela. Faceta, który pobił swoją
dziewczynę i kilku wymuszaczy.
- Dziś popołudniu zajmę się PWR. – Powiedziała Lula.
- PWR?
- Przemoc w rodzinie. Mój czas jest naprawdę cenny teraz jestem łowcą nagród. Muszę używać
skrótów. Takich jak PWR dostarczę na KP.
Vinnie odezwał się ze swojego biura. – Jezu Chryste. – Powiedział. – Kto by pomyślał, że moje życie
tak się potoczy.
- Hej Vinnie – Krzyknęłam do niego. – Jak leci?
Vinnie wychylił głowę z za drzwi. – Dałem ci pracę kiedy jej potrzebowałaś, a teraz mnie opuszczasz. A
gdzie wdzięczność?
Vinnie jest wyższy ode mnie o kilka centymetrów, jest smukły i budową ciała przypomina fretkę. Jego
kolor to śródziemnomorski. Jego włosy wyglądają jakby zaczesywał je do tyłu oliwą z oliwek. Nosił
buty z ostrymi czubkami i mnóstwo złota. Był rodzinnym zboczeńcem. Ożenił się z córką Harego-
Młota… Vinnie wie, co kryje się w umysłach przestępców.
- Nie dałeś mi pracy. – Powiedziałam do Vinniego. – Zaszantażowałam cię, żebyś to zrobił. I miałam
dobre wyniki kiedy u ciebie pracowałam. Zatrzymywałam dziewięćdziesiąt procent zbiegów.
- Miałaś szczęście. – Powiedział Vinnie.
Lula chwyciła swoją dużą, czarną skórzaną torbę z dolnej szuflady i zarzuciła na ramię. – Wychodzę.
Idę dorwać PWR i zamierzam okładać go całą drogę na komisariat.
-Nie. – Powiedział Vinnie. – Nie skopiesz mu tyłka, w żadnym wypadku. Kopanie tyłków nie jest
legalne. Przedstawisz się, zakujesz w kajdanki, a następnie odstawisz go w cywilizowany sposób.
- Jasne. – Powiedziała Lula. – Wiem to.
- Może zechcesz pojechać z nią. – Powiedział do mnie Vinnie. – Wydaje się, że nie masz nic lepszego
do roboty.
- Jutro zaczynam nową pracę. Dostałam robotę w Kan Klean.
Oczy Vinniego zabłysły. – Masz zniżki? Mam kupę rzeczy do prania chemicznego.
- Nie miałabym nic przeciwko, gdybyś pojechała ze mną. – Powiedziała Lula. – Ten gościu będzie
trząść się jak stodoła i powtarzać „Tak proszę pani”. Będzie się kajać, gdy podrzucimy go na
komisariat i skoczymy na Burgera.
- Nie chce się angażować. – odpowiedziałam jej.
- Możesz zostać w aucie. To zajmie minutkę, skuję go i przeciągnę … znaczy się odeskortuję do
samochodu.
- Okay. – Powiedziałam. – Ale naprawdę nie chcę się w to mieszać.
Pół godziny później byłyśmy już na osiedlu publicznym po drugiej stronie miasta. Lula z Firebirda
lustrowała Carter Streed, szukając numeru 2475A.
- O to plan. – Powiedziała. - Ty siedź i się nie ruszaj, a ja pójdę po gościa. Mam w torebce gaz
pieprzowy, paralizator, wielką latarkę do walenia po głowie, dwie pary kajdanek i WP.
- WP?
- Wielka perswazja. Tak nazywam swojego Glocka. – Zjechała do krawężnika i wskazała kciukiem na
budynek - To ten budynek. Wracam za minutkę.
- Postaraj się utrzymać ciuchy na sobie. – Powiedziałam do niej.
- Hah. – Powiedziała Lula. – Zabawne.
Lula podeszła do drzwi i zapukała. Drzwi otworzyły się. Lula zniknęła wewnątrz domu, a drzwi
zamknęły się za nią . Spojrzałam na mój zegarek i postanowiłam, że dam jej dziesięć minut. Po
dziesięciu minutach coś zrobię, ale nie byłam pewna co to będzie. Mogłam zadzwonić na policję.
Mogłam zadzwonić do Vinniego. Mogłam biegać dookoła budynku krzycząc: pożar. Albo mogłam
wybrać najmniej atrakcyjną ze wszystkich opcji, mogłam iść po nią.
Nie musiałam podejmować decyzji, ponieważ po dwóch minutach drzwi otworzyły się. Lula wyleciała
przez drzwi, przeturlała się przez werandę i poleciała na najbardziej brudny trawnik, jaki widziałam w
tej dzielnicy, drzwi zatrzasnęły się za nią. Lula podniosła się, podciągnęła swoją , limonkowo zieloną
minispódniczkę ze spandeksu z powrotem na tyłek i pomaszerowała do drzwi.
- Otwieraj te drzwi. – Krzyknęła. – Natychmiast otwieraj te drzwi, albo będziesz miał wielkie kłopoty.
– Spróbowała wyważyć drzwi. Dzwoniła dzwonkiem. Kopała w drzwi swoimi szpilkami Via Spigas.
Drzwi nie otworzyły się. Lula odwróciła się i spojrzała na mnie. – Nie przejmuj się. – Powiedziała. - To
tylko małe nie porozumienie. Oni nie rozumieją powagi sytuacji.
- Daję ci jeszcze jedną szansę na otworzenie tych drzwi zanim zacznę działać. – Wrzeszczała Lula w
stronę domu.
Drzwi nie otworzyły się.
- Hmm. – powiedziała. Odsunęła się od drzwi i podeszła do okna. Zasłony były zasłonięte, ale można
było przez nie dojrzeć błysk ekranu telewizora. Lula stanęła na palcach i próbowała otworzyć okno,
ale jej się nie udało.
– Zaczynam robić się wkurzona. – Powiedziała. – Wiesz o czym myślę? Myślę, że tu zaraz będzie jakiś
wypadek.
Lula wyciągnęła swoją dużą latarkę z torebki, postawiła torebkę na ziemi i rozbiła okno latarką.
Pochyliła się, aby podnieść torebkę. Resztki szyby wyleciały po tym jak ktoś w środku wystrzelił z
shotguna . Gdyby Lula nie schyliła się po swoją torebkę, chirurg ze Świętego Franciszka spędziłby
resztę swoich popołudni na wyciąganiu z niej śrutu.
- Co jest K! – powiedziała Lula i sprintem pobiegła do auta. Chwyciła drzwi po stronie kierowcy ,
wgramoliła się za kierownicę i wtedy z okna mieszkania, shotgun wystrzelił po raz drugi.
– Ten głupi skurwysyn strzelił do mnie. – Powiedziała Lula.
- Taa. – Powiedziałam. – Widziałam. Byłam pod wrażeniem, że jesteś w stanie tak wiać i to w takich
szpilkach.
- Nie spodziewałam się, że będzie do mnie strzelał. Nie miał ku temu powodu.
- Wybiłaś mu okno.
- To był wypadek.
- To nie był wypadek. Widziałam jak robisz to latarką.
- Ten koleś to świr. – Powiedziała Lula. Odjeżdżając od krawężnika z piskiem opon. – On powinien być
gdzieś zgłoszony. Powinien być aresztowany.
- Ty podobno miałaś go aresztować.
- Ja miałam go eskortować. Vinnie wyraźnie to zaznaczył. Eskortować go, i mogłam go eskortować, do
diabła z nim, jestem głodna. Muszę coś zjeść. – Powiedziała Lula. – Pracuję lepiej z pełnym żołądkiem.
Mogę dopaść damskiego boksera kiedy tylko chcę, więc po co ten pośpiech, prawda? Mogę równie
dobrze najpierw zjeść burgera, tak myślę. W każdym bądź razie on jest bardziej w stylu Komandosa.
Nie chciałabym nadepnąć Komandosowi na odcisk. Wiesz jak Komandos lubi te wszystkie sprawy ze
strzelaniem.
- Myślałam, że to ty lubisz strzelaniny.
- Nie chcę mu jej blokować.
- Taktownie z twojej strony.
-Tak. Jestem bardzo taktowną osobą. – Powiedziała Lula, skręcając do okienka dla kierowców w Cluck
Bucket. – Myślę na serio, żeby oddać tę sprawę Komandosowi.
- Co, jeśli Komandos jej nie zechce.
- Myślisz, że odrzuci dobrą sprawę, taką jak ta?
- Tak.
- Hmm. – Powiedziała Lula. – Czy to nie było by kurestwo?
Dostała gdaczącego burgera z serem, dużą porcję frytek, czekoladowego shaka i gdaczące jabłkowe
ciastko. Nie byłam w nastroju na gdaczące jedzenie więc spasowałam. Lula zjadła ostatni kawałek
ciastka i spojrzała na zegarek.
– Chciałabym wrócić i wykurzyć tego świra, ale robi się późno. Nie uważasz, że jest późno?
- Prawie trzecia.
- Praktycznie, to marnowanie czasu.
Szczególnie dla mnie, bo wczoraj rzuciłam tę pracę.