Prof. Hanna Świda-Ziemba. Świat kobiet
mnie przeraża
Rozmawia Jarosław Kurski 2004-04-10, ostatnia aktualizacja 2004-04-08 00:00:00.0
Całe życie doświadczałam nietolerancji ze strony kobiet! To one mi mówiły: "Jak ty chodzisz ubrana!", kiedy
przyszłam w spodniach na radę wydziału. "Nie gotujesz obiadów, choć masz męża i dziecko! Jak to, ty nie
pierzesz mężowi koszul i on się z tym godzi? Dlaczego nie urządzasz przyjęć?". W środowisku kobiet zawsze
budziłam zgorszenie i to one zawsze próbowały mnie skłonić do tego, by być prawdziwą kobietą
Podobno pani jest antyfeministką...
W jakimś sensie jestem. Denerwuje mnie podkreślanie rangi kobiet jako takich. Zapewne w XIX wieku byłabym
sufrażystką, bo wówczas rzeczywiście kobiety nie miały praw. Ale dziś? Nie mogę powiedzieć, że fakt, iż jestem kobietą,
kiedykolwiek mi przeszkadzał np. w karierze naukowej czy w pozycji środowiskowej. Nie zaznałam tak zwanej męskiej
dominacji, nikt mnie nie spychał do kuchni.
A czy próbował?
Nie. Zapewne dlatego, że zawsze byłam osobą w jakimś sensie mało kobiecą. Nie bawiłam się lalkami, łaziłam po
drzewach, miałam podarte ubranie, nigdy nie nauczyłam się gotować, porządnie sprzątać, szyć. Ale umiem załatwiać
takie sprawy na mieście, jakie zwykle załatwia mężczyzna. I powiem więcej - nie utrudniło mi to życia w małżeństwie, bo
cóż, widać mąż wziął sobie taką, jaką chciał.
Skąd zatem Pani antyfeminizm?
Bo ja całe życie doświadczałam nietolerancji ze strony kobiet! To one mi mówiły: "Jak ty chodzisz ubrana!", kiedy
przyszłam w spodniach na radę wydziału. "Nie gotujesz obiadów, choć masz męża i dziecko! Jak to, ty nie pierzesz
mężowi koszul i on się z tym godzi? Dlaczego nie urządzasz przyjęć?".
W środowisku kobiet zawsze budziłam zgorszenie i to one zawsze próbowały mnie skłonić do tego, by być prawdziwą
kobietą.
Dlaczego jedne kobiety narzucają innym kobietom, jak mają żyć?
Przyglądając się światu mężczyzn i światu kobiet, czy to w szpitalu, jak rodziłam, czy w pracy akademickiej,
stwierdziłam, że w środowisku kobiet panuje dążenie do konformizacji otoczenia. Jeśli nie pasujesz do wzorca
ustalonego przez same kobiety, to jesteś przez nie sekowana, pouczana i wychowywana - tak jak ja, mimo że miałam lat
30 i więcej.
Mężczyźni uważali, że jestem dziwaczką, i byłam dla nich dobrą kumpelką. Od dzieciństwa to dziewczynki mnie
wytykały palcami, a nie chłopcy, z którymi bawiłam się w wojnę. Mężczyźni nie pouczają innych co do tego, jak żyć.
To na czym według Pani Profesor ma dziś polegać wyzwolenie kobiet?
Na tym, że każda sama wybiera sobie swój styl życia. Jak chce, to siedzi w domu, piecze ciasto, niańczy dzieci. I
niechaj nikt jej nie wmawia, że tak naprawdę to ona nie lubi ani tych dzieci, ani kuchni, tylko powinna być wyzwolona,
chodzić na siłownię, dbać o ciało, mieć kochanków - jak moda nakazuje. A jak jest moda na wierność, to znów być
wierną. Świat kobiet mnie przeraża.
Od pewnej mądrej kobiety usłyszałem, że ona nie mogłaby być feministką, bo po prostu lubi mężczyzn. Pani też
lubi mężczyzn?
Lubię niektórych mężczyzn i niektóre kobiety. Tak jak lubię niektórych ludzi, a innych nie, jak lubię niektórych Polaków, a
innych nie.
Mnie zawsze interesował człowiek. Zaczęłam jednocześnie studiować socjologię i psychologię. I stwierdziłam, że
socjologia opowiada o tym, co ludzie myślą, a nie tylko o procesach psychicznych człowieka.
Gdy w 1949 roku komuniści zamknęli socjologię na uniwersytetach, Pani nie przestała być socjologiem i
prowadziła badania na własny użytek. Dzięki temu mogły teraz powstać książki "Urwany lot" i "Człowiek
wewnętrznie zniewolony" o postawach Polaków wobec totalitaryzmu.
W czasach stalinowskich siłą rzeczy pisałam do szuflady. To wtedy powstało najwięcej notatek z życia codziennego. W
Warszawie chodziłam po rynkach, sklepach, nawet hotelach robotniczych. Siadywałam na dworcu, czasami nocą, i
słuchałam, co ludzie mówią, uważając się za takiego sobie prywatnego socjologa. Choć nie sądziłam, że tak się stanie,
w roku 1989 powstał z tego tekst "Stalinizm i społeczeństwo polskie" zamieszczony teraz w "Człowieku wewnętrznie
zniewolonym".
Czas do badań miała Pani znakomity. W XX wieku ludzie byli wystawieni na tyle prób. To był straszny wiek.
Straszny. Jak się pomyśli, że za jednego naszego życia - rocznika 30. - powstał i upadł faszyzm i komunizm! A teraz
mamy przyśpieszenie cywilizacji. Terroryzm. A jakaż dokonała się zmiana obyczajowa i skok technologiczny!
Niesamowite, że to wszystko może się stać za życia jednego człowieka.
Pani życie jest dla mnie przykładem dramatycznych losów polskiej inteligencji w wieku XX. Cóż to był za dom, w
który się Pani wychowała?
To był wileński inteligencki dom. Gdy mama skończyła medycynę, z miejsca podjęła pracę. Nie wypadało wtedy, by
absolwentka medycyny nie pracowała jako lekarz, ale była jedynie panią - w domu choćby najbardziej zamożnym.
Mama pracowała więc przez całe życie. Ojciec był prawnikiem - zrobił doktorat i habilitację, pracował na uniwersytecie.
Jednocześnie uprawiał zawód adwokata, dzięki czemu stać było rodziców na duże mieszkanie, służącą oraz bonę do
dziecka, która była repatriantką z Francji. U nas od dzieciństwa trzeba było być dwujęzycznym, mówić po polsku i po
francusku.
Pani świadome dzieciństwo przypada na okres wojny. We wrześniu 1939 roku miała pani dziewięć lat.
Strona 1 z 5
Prof. Hanna Świda-Ziemba. Świat kobiet mnie przeraża
2012-01-12
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/2029020,96856,2013242.html
Świadoma byłam znacznie wcześniej. Pamiętam książkę "Bohaterski miś", gdzie na tle historii pluszowego misia
opowiedziano, jak Polska wybijała się na niepodległość, jak prowadziła wojnę bolszewicką. Tak te książki były pisane,
by kwestię honoru, Boga i ojczyzny dzieci poznawały od małego. I to dawało skutek.
Myśmy czcili państwo polskie i chcieli służyć ojczyźnie. W miesiącach poprzedzających wybuch wojny dzieci oddawały
kieszonkowe na uzbrojenie armii polskiej! Ja wyrastałam w micie Józefa Piłsudskiego. Gdy zmarł, miałam pięć lat.
Siedziałam przy radioodbiorniku i płakałam, słuchając relacji z uroczystości pogrzebowych. Walczyliśmy na ołowiane
żołnierzyki z bolszewikami i Niemcami z przekonaniem, że nie oddamy ani guzika.
A więc wybuch prawdziwej wojny nie był dla Pani zaskoczeniem.
Absolutnie. To, co nas zaskoczyło, to klęska. Kiedy przez radio podawano: Westerplatte broni się nadal, ale Pomorze
zajęte, Wielkopolska zajęta, przeżyłam wstrząs, że nie jesteśmy silni, zwarci i gotowi. Że nie ma zwycięstwa.
Wkroczenie bolszewików nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia, ale pamiętam grozę u dorosłych. Mama obawiała się,
że Sowieci zabronią praktyk religijnych, więc pobiegła do kościoła ochrzcić moją trzymiesięczną siostrę Zosię. W ten
sposób jako dziewięcioletnia dziewczynka zostałam matką chrzestną mojej siostry, a mój dziesięcioletni kolega -
zastępczym ojcem. Następnego dnia opustoszały sklepy. Nie było nic. Jako dziecko pamiętam tylko głód, aresztowania i
nastrój smutku.
Wilno było miastem - nazwijmy to - barwnej okupacji. 17 września wkroczyli bolszewicy, którzy oddali Wilno niepodległej
Litwie, by w czerwcu 1940 roku wkroczyć po raz wtóry i powołać Republikę Litewską. Po napaści Hitlera na ZSRR w
czerwcu 1941 przyszli Niemcy. W maju 1944 znów byli bolszewicy i już nie wyszli. W Wilnie mieliśmy więc bolszewików
w trzech odsłonach.
Co Pani szczególnie utkwiło w pamięci z tamtych lat?
Gdy wkroczyli Niemcy, wstrząsające wrażenie zrobiło na mnie to, że Żydzi mają chodzić jezdnią, a nie chodnikiem, że
mają przypięte żółte gwiazdy, że są zamykani w gettach. Że są na każdym kroku upokarzani.
Czy miała Pani kontakt z żydowskimi dziećmi?
Przed wojną dzieci z polskich i żydowskich suteren i poddaszy bawiły się razem. Mogły się taplać w błocie, na co ja,
panienka z dobrego domu, z zazdrością patrzyłam z balkonu. Jako dziecko uciekałam w dzielnice żydowskie. Wydawały
mi się takie cudownie południowe. Więc kiedy ojciec dostał się do niewoli i mama pracowała całymi dniami, ja ruszyłam
w podwórko.
Wyobrażaliśmy sobie, że nasz plac jest placem "Chłopców z Placu Broni". I tak zyskałam wielu kolegów żydowskich - od
dzieci z biedoty, poprzez dzieci inteligenckie, z którymi uczyłam się w utworzonej przez Sowietów szkole, aż po dzieci
żydowskich milionerów. Tych ostatnich dlatego, że mama wynajęła pokój słynnym żydowskim przemysłowcom
Poznańskim z Łodzi, którzy schronili się w litewskim wówczas Wilnie i do których w odwiedziny przychodzili ich zamożni
znajomi z dziećmi.
Cała nasza polsko-żydowska paczka z podwórka porozumiewała się po polsku, choć rodzice moich kolegów -
zwłaszcza ze środowisk biedoty - mówili tylko w jidysz. Byliśmy sobie równi i oto nagle hitlerowcy zamknęli ich w getcie i
zaczęli traktować inaczej niż nas, Polaków. Dla mnie Zagłada nie dotyczyła jakichś anonimowych Żydów, ale przyjaciół -
Irki, Grynfelda, Jakuba.
Pamiętam Pani osobistą wypowiedź w debacie na temat krzyży na oświęcimskim żwirowisku. Pisała Pani w
"Hańbie obojętności", że "Zagłada dokonała się niemal na naszych oczach. Getto likwidowano tuż za miastem,
w lasach ponarskich. To był szok. Wiele się na ten temat mówiło, niektóre kobiety płakały. Ale szok nie
przeszkadzał, by życie codzienne toczyło się dalej".
Tak było, choć ta część z nas, która została po aryjskiej stronie, powołała tajną organizację pomocy kolegom i ich
rodzinom. O dwa numery od naszego domu, na rogu ul. Rydza-Śmigłego, z zamieszkanej wyłącznie przez Żydów dużej
kamienicy i podwórka Niemcy wydzielili tzw. wileńskie małe getto. Jego istnienie nie zostało odnotowane w żadnych
dokumentach. Przez półtora roku, zagadując żandarmów, przerzucaliśmy na drugą stronę muru kaszę, słoninę, ubrania,
nawet zabawki. Pamiętam, jak przez jakieś szpary podglądałam, czy te żydowskie wygłodzone dzieci bawią się moimi
zabawkami. Niestety, moich przyjaciół z podwórka nigdy więcej już nie zobaczyłam.
Byliśmy strasznie dumni, że nabieramy Niemców, ale dziś myślę, że ci strażnicy po prostu udawali, że nic nie widzą.
W maju roku 1944 Rosjanie po raz trzeci wkraczają do Wilna.
I wtedy znów wali mi się świat na głowę. Kiedy Rosjanie podstępnie wyaresztowali całą komendę wileńskiego AK, kiedy
przyszły wieści o klęsce Powstania Warszawskiego, zdałam sobie sprawę, że Wilno zostanie w ZSRR, a Polska będzie
państwem satelickim. Zebraliśmy się wtedy na Rossie całą naszą koleżeńsko-konspiracyjną grupą i przysięgaliśmy na
grobie serca marszałka Piłsudskiego, że nigdy z Wilna nie wyjedziemy, że nie przyłączymy się do repatriacji i że nie
będziemy takimi tchórzami jak nasi rodzice. Od 14. roku życia można było bowiem decydować samemu, czy zostaje się
w Wilnie, czy wyjeżdża. Denerwuje mnie, gdy dziś się powiada, że Polacy z Wilna zostali wypędzeni. Owszem,
wypędzeni, ale przez historię. Ludzie wyjeżdżali nie tylko w obawie przed wywózkami, ale po prostu nikt nie chciał
mieszkać w sowieckim Wilnie.
Prędko zaczęły się aresztowania. Także w naszej grupie była wsypa i w końcu musiałam mamie powiedzieć, że kolega
z mojej dwójki konspiracyjnej jest aresztowany i że prędzej czy później po łańcuszku dojdą i do mnie. Dlatego mama
obcięła mi włosy i umieściła w sierocińcu, skąd wyjechałam do Polski jako sierota bez karty repatriacyjnej. Pamiętam
potworny głód. Miałam schowany kawałek słoniny, od którego co tydzień odcinałam plasterek. Był marzec 1945.
Jechałam do ojca, który przebywał w Białymstoku. Wyjechał bowiem z Wilna pierwszym transportem w obawie przed
aresztowaniem - pracował w siatce wywiadu AK. Gdy dojechałam do Białegostoku, była akurat Wielkanoc, stoły pełne
jedzenia, masło, śmietana, jaja. Miałam tak skurczony żołądek, że gdy tylko zjadłam jaja na bekonie, natychmiast
zwymiotowałam...
Czy nigdy nie udzielił się Pani powojenny entuzjazm, że oto cały ten wojenny koszmar jest już za nami, że
podnosimy z gruzów stolicę, tworzymy nowe, bezklasowe społeczeństwo?
To było inaczej. Z jednej strony ulga końca wojny, ulga, że wyrwałam się z tego Wilna, że mogę zjeść ciastko - i nawet
pamiętam, że tatuś mi kupił napoleonkę - że są polskie szkoły, polskie szyldy, że jest teatr polski. Myśmy rząd
Strona 2 z 5
Prof. Hanna Świda-Ziemba. Świat kobiet mnie przeraża
2012-01-12
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/2029020,96856,2013242.html
komunistyczny tzw. lubelszczyków uważali za rząd zdrajców, ale przecież w niczym nie przeszkadzało to Polakom
budować swoją stolicę. Odbudowa kraju to był nasz teren, a nie teren uzurpatorskiej władzy. W obliczu klęski Powstania
Warszawskiego myśmy podjęli taki pozytywistyczny trud, jaki opisał w "Lalce" Bolesław Prus.
A realizował Eugeniusz Kwiatkowski, przedwojenny minister przemysłu i budowniczy Gdyni, który w 1945 roku
wrócił na Wybrzeże, aby odbudowywać polskie porty.
Tak właśnie. Dlatego przyjmowanie niektórych stanowisk myśmy traktowali raczej jako ich zagospodarowanie naszymi
ludźmi, a nie zdradę. Zdradą było dopiero być w jakimś PPR.
My liczyliśmy, że może będzie III wojna światowa albo Mikołajczyk wygra wybory, albo będzie jakiś kompromis Zachodu
z ZSRR i że nas Zachód do końca nie zostawi. Dominowała świadomość, że jesteśmy państwem satelickim, ale
jednocześnie mnóstwo było zabaw, przyjęć. Cieszyliśmy się z końca wojny.
Kiedy nastał stalinizm, jedni siedzieli w więzieniach, inni chowali się w prywatność, jeszcze inni
oportunistycznie godzili się z "historyczną koniecznością" i wstępowali do partii, a byli i tacy, którzy wierzyli.
Niedawno napisała Pani o tym socjologiczną książkę "Urwany lot", w której analizowała postawy młodzieży
wobec totalitaryzmu...
Przełomem był rok 1947 - sfałszowane wybory. Zresztą u mnie w pamiętniku z tamtego czasu pojawia się adnotacja:
"Teraz już nigdy nie będziemy wolni". W tych zapiskach odnalazłam, że młodzi aktywiści komunistyczni chodzili po
domach, zbierając od wyborców deklarację, że w imię poparcia dla państwa ludowego wyrzekają się przywileju tajnego
głosowania. Zapukali także do naszych drzwi - chłopak i dziewczyna. Ja mówię, że mamy nie ma i nie będzie, bo
pracuje codziennie do nocy. Trzymam język za zębami, bo wiem, że nie mogę jej narazić. Ale gdy są już na schodach,
nie wytrzymuję i sarkastycznie wołam: "Szczęśliwych wyborów". Wówczas jedno z nich wraca, wsuwa głowę i cedzi:
"Nawzajem!". I ja wtedy piszę w pamiętniku: "Nareszcie wiesz, wiesz, kim jestem, wiesz, że jestem twoim wrogiem" - z
całą świadomością, że się zdemaskowałam, co mi dało pewną psychiczną satysfakcję. Ale powiem panu, że nie
spodziewaliśmy się stalinizmu. Raczej 17. republiki albo że zostanie tak, jak jest. A tak jak było po wojnie, nie było
jeszcze tak źle. Aresztowanie Gomułki i połączenie PPR z PPS to był moment przełomowy.
Nigdy nie chciała Pani dołączyć do komunistycznego szeregu?
Nie.
Dlaczego nie dała się Pani zwieść?
Bo ja jestem racjonalistką. W "Urwanym locie" opisuję typy ludzi impregnowane na komunizm. To ci, którzy bardzo cenili
indywidualność i wolność osobistą, oraz racjonaliści. Mnie komunistyczna ideologia przypominała religię. Od religii
odeszłam świadomie, gdy miałam 16 lat. Komuniści opowiadali o misji dziejowej, a ja podglądałam empirię życia,
sprawdzałam, jak wyglądają ulice, co mówią ludzie, widziałam, że ich wsadzają.
Miałam na studiach kolegów, nawet przyjaciół komunistów. Bardzo inteligentnych. Walczyli z wrogiem klasowym, ale o
dziwo - ze mną nie. Wśród nich był Leszek Kołakowski. Pamiętam, jak mnie ktoś przedstawił, że jestem wprawdzie
niezrzeszona, ale za to postępowa. Bo ja rzeczywiście byłam lewicowych przekonań, ale widziałam, że to nie jest
socjalizm.
To nie robotnicy rządzili. To był wyzysk i zmuszanie ich do pracy ponad siły, byleby tylko przekroczyć plan. To nie
robotnicy popierali władzę, ale ludzie z awansu społecznego, małorolna młodzież chłopska i pracownicy
niewykwalifikowani. Dziwiłam się w pamiętnikach, jak można tego nie dostrzegać.
Czy ówczesna polska inteligencja to była - jak mawiali marksiści - warstwa społeczna szczególnie podatna na
oportunizm?
Zależy kto. Robotnikom było więcej wolno. Jeśli wyrzekali na władzę ludową, to uważano ich tylko za nieuświadomiony
proletariat, a inteligenta - już za klasowego wroga. Zwłaszcza że część inteligencji wywodziła się z warstwy szlacheckiej.
Na ideologię podatni byli literaci, architekci i w pewnym stopniu młodzi pracownicy naukowi. Ale lekarze, adwokaci,
inżynierowie, nauczyciele, urzędnicy - przeciętni inteligenci - już nie. W szkole, gdzie uczyłam statystyki, nie można było
stworzyć komórki partyjnej, bo za mało było chętnych. Trzeba było stworzyć komórkę międzyszkolną. Ale jest różnica
między podatnością na indoktrynację a akcesem do PZPR. Do partii wstępowali ludzie czasem ze strachu, a czasem z
wyrachowania.
Nie miała Pani dla nich zrozumienia? Przecież szczególnie tu, w Warszawie, świeża była pamięć Powstania,
rozczarowanie, że alianci nas opuścili, że tu przez długie lata nic się nie zmieni.
Po tym, jak Rosjanie potraktowali AK w Wilnie, po tym, jak otoczyli ich w Puszczy Rudnickiej i wywieźli do Kaługi, to ja w
ogóle nie miałam pretensji, że oni nie pomogli Powstaniu Warszawskiemu. Dla nas, ludzi z Wilna, Rosjanie to był wróg
gorszy niż Niemcy. Jak przyszli Niemcy i wywiesili obwieszczenie, czego robić nie wolno i za co grozi kara śmierci, to
wszyscy odetchnęli, że teraz przynajmniej będzie wiadomo, za co zabijają. My nie wiedzieliśmy o komorach gazowych.
Wileńskich Żydów likwidowano przez rozstrzelanie na Ponarach i myśleliśmy, że tak jest wszędzie. Nie było
przemysłowego wymiaru zbrodni.
Tego wyrażanego tu w Warszawie żalu, że Rosjanie nie pomogli Powstaniu, ja nie rozumiałam. Skoro bolszewik to był
wróg, to dlaczego miał pomagać...
Jak Pani oceniała tych, którzy szli do partii?
Bez wrogości, jako ludzi, którzy mają inną wizję. Ja tych ludzi znałam. Widziałam, jak z takich jak ja robili się
komunistami. To było coś jak uwiedzenie przez sektę, uleganie pokusie umysłowej. Oto tym ludziom w sposób
przekonujący przedstawiano koncepcję społecznego rozwoju opartą na racjonalnych argumentach, a oni wierzyli.
Ja się pogodziłam, że do końca życia jestem skazana na wegetację. A jak człowiek uwierzył w marksizm, to już nie
myślał o wegetacji, tylko widział siebie w kategorii dzielnego rewolucjonisty.
Na początku brano młodzież na ducha kontestacji, a potem wciągnięto w biurokratyczną maszynę.
"Oni wierzyli" - myśli Pani o kolegach ze studiów, ze szkoły?
Strona 3 z 5
Prof. Hanna Świda-Ziemba. Świat kobiet mnie przeraża
2012-01-12
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/2029020,96856,2013242.html
Tak, o Leszku Kołakowskim, o Jurku Jedlickim, Olku Wallisie, Jolce Kulpińskiej - oni wierzyli w to, co robią, a ze swego
wyboru nie czerpali żadnych profitów. Nie mogłam ich potępiać, bo byli ludźmi dobrej wiary. Faszysta zakłada, że jest
człowiekiem wyższej rasy. A oni w swoim mniemaniu działali dla dobra całej ludzkości.
Bardzo byłam ciekawa jako psycholog i socjolog, jak tacy inteligentni ludzie mogą wierzyć w takie bzdury.
Dlaczego młodzież była podatn a na socjalizm?
Bo większość młodzieży po wojnie była lewicowa - ja też. Kapitalistów, obszarników uznawaliśmy za obiektywne zło. To
byli krwiopijcy, a lud - to było dobro. Krytykę obszarników mieliśmy już w "Nad Niemnem", krytykę arystokracji - w
"Lalce", krytykę obojętności na sprawy społeczne - u Konopnickiej, szklane domy - u Żeromskiego. Uważaliśmy, że
nowa Polska powinna być sprawiedliwsza od Polski sanacyjnej. Z tą wiarą wyszliśmy z wojny i weszliśmy w PRL.
Ale Pani nie miała złudzeń co do natury PRL.
Nienawidziłam PRL.
A w październiku 1956? Udzielił się Pani optymizm całej polskiej inteligencji? Stała Pani na placu Defilad i
wołała: "Wiesław, Wiesław"?
Stałam i wolałam.
I wierzyła Pani w Wiesława?
W Wiesława tak. U mnie to był taki entuzjazm, jaki mógł mieć więzień Wronek, którego przenieśli do - powiedzmy -
zamkniętego sanatorium. To jest dalej więzienie - ale jakie! Po Wronkach to cudo! Ja już myślałam kategoriami Wronek,
nie oczekiwałam zbyt wiele. Tylko tyle, że wierzyliśmy, że możliwa będzie praca u podstaw, pewna wolność twórcza i
swoboda wypowiedzi, indywidualne rolnictwo i samorządy robotnicze.
Gdy Gomułka pod koniec manifestacji powiedział: "Dość wieców, idźcie do domów" - wystąpiły pierwsze symptomy
rozczarowania. Rok po przełomie, w roku 1957, zamknięto "Po prostu", w 1959 zlikwidowano odrodzone przez
Aleksandra Kamińskiego harcerstwo, w 1962 zamknięto Klub Krzywego Koła. Cóż, zaczął się okres małej stabilizacji i
rozłożone na lata wycofywanie się ze zdobyczy Października. Jednak największe rozczarowanie przeżyli ci zarażeni
ideologią, ci, którzy wierzyli, że z Gomułką zbudują prawdziwy socjalizm.
16 kwietnia 1968 roku napisano na Panią donos: "Bardzo źle zachowywała się dr Świda z katedry pedagogiki
ogólnej prof. Suchodolskiego. Podburzała studentów i pracowników do strajku i wystąpień". Była Pani osobą
odnoszącą się do świata z pewnym dystansem, a tu zaangażowała się Pani bezpośrednio w wydarzenia
marcowe.
Rzeczywiście byłam zdystansowana i zrezygnowana, ale wtedy nie mogłam milczeć. Obok klęski wrześniowej, Jałty i
utraty Wilna Marze '68 to był ten trzeci potworny szok, jakiego doznałam w życiu. Marzec nie pasował do tamtej
atmosfery małej stabilizacji na uniwersytecie. Pojawił się nagle. Wtedy młodzież wychowywała się bez antysemityzmu.
Uważała, że w każdym systemie jest trochę prawdy, że trzeba tworzyć konglomerat poglądów, trochę katolicyzmu,
trochę marksizmu, trochę psychoanalizy, trochę egzystencjalizmu - taki synkretyzm. I oto nagle odkrywała ze
zdumieniem, że jest taka kategoria jak Żyd! Wszelka kategoryzacja ludzi wedle narodowości utożsamiana była zawsze z
nazizmem. A socjalizm, jaki jest, taki jest, ale przecież od nazizmu się odciął.
A tu nagle zorganizowana kampania nienawiści wedle kategorii rasowych...
To był szok. Wszystkiego się po tych komunistach spodziewałam, ale nie tego! Na dodatek wkroczenie milicji na
uniwersytet, pobicie studentów, aresztowania i czystki wśród mądrych ludzi - nie zawsze zresztą Żydów. Na opróżnione
stanowiska powoływano idiotów. To było skomasowane chamskie zło. Pałkarze, antysemici oraz cynicy szli do władzy.
Bunt był dla mnie koniecznością, choćbym miała zginąć. Rok 1968 był największym szokiem od zagłady wileńskiego
małego getta. Po tej dacie nie mogłam należeć do osób, dla których Gierek mógł być jakąkolwiek nadzieją, zwłaszcza że
powiedziano, że oceny '68 roku pozostają niezmienione.
Jak po doświadczeniach faszyzmu i komunizmu XX wieku patrzy Pani na Polaków? Jak przeszliśmy próby
totalitaryzmów? Jakim my właściwie jesteśmy społeczeństwem? Heroicznym i nonkonformistycznym czy
oportunistycznym i sprzedajnym?
Właściwa socjotechnika zawsze doprowadzi człowieka do konformizmu. Wskazują na to zarówno doświadczenia
historyczne, jak i psychologiczne eksperymenty.
Nie ma w Pani przesadnej wiary w człowieka.
Człowiek wie, że ma jedno życie, i tylko wyjątki chcą to życie poświęcić na barykadzie lub zgodzić się na ciężką
wegetację. Ludzie chcą żyć, kochać się, zakładać rodziny - to naturalne potrzeby człowieka.
Jeśli chodzi o czasy hitleryzmu, to z okupantem przede wszystkim walczyła inteligencja, niektórzy chłopi i niektórzy
robotnicy. Ale tzw. większość walczyła o byt, a często i o to, by się samemu wzbogacić. Nieraz o tym mówiłam i zawsze
słyszałam, że kalam święte imię Polaka. Ale ja nie mam pretensji o taką postawę Polaków. Często ci, którzy w czasie
wojny bogacili się na spekulacji, przed wojną żyli w skrajnej nędzy. Taki jest świat i tacy są ludzie.
Niemcy nie potrafili jednak doprowadzić Polaków do pełnego konformizmu. Komuniści stosowali dużo lepszą
socjotechnikę. Polegała ona na tym, że sprzeciw to nie była ofiara na barykadzie, ale odsunięcie, rozbicie człowieka,
wyrzucenie poza nawias życia społecznego. Taki ktoś nie uchodził już za bohatera, lecz za zero.
Gotowość do ponoszenia ofiar dotyczy zawsze statystycznej mniejszości. W Polsce ta statystyczna mniejszość w
stosunku do innych narodów jest wyższa. Jesteśmy narodem relatywnie mniej konformistycznym. Świadczy o tym
choćby tradycja powstań narodowych. Uniwersytet Warszawski w stanie wojennym to był przykład upartego
nonkonformizmu, który omal nie doprowadził do rozwiązania uczelni. Klub Krzywego Koła, "Tygodnik Powszechny",
opozycja demokratyczna, "Solidarność"- to wszystko były zjawiska o skali większej niż w innych krajach. Tak więc w tym
Polacy są lepsi niż inni.
A jak Pani dziś postrzega Polaków, którzy raptem 15 lat temu wyszli z komunizmu, a dziś w supermarketach,
które stały się świątyniami kapitalizmu, gonią za zniżką i promocją.
Strona 4 z 5
Prof. Hanna Świda-Ziemba. Świat kobiet mnie przeraża
2012-01-12
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/2029020,96856,2013242.html
Widzę w tym proces konformizmu naśladowczego. Kraj przez lata był pozbawiony tych wszystkich błyskotek, więc teraz
odreagowuje. Jedni drugich naśladują. Jeśli jedna rodzina idzie w niedzielę na spacer do supermarketu, to inne robią to
samo.
W czasach pokoju konformizujemy się jeszcze szybciej. Konformizm to nie tylko uleganie przemocy. A my na czas
pokoju jesteśmy fatalni. Umiemy się tylko bić.
Ale też najbardziej jesteśmy dumni z naszych klęsk! Najmniej się wspomina powstanie wielkopolskie, jedyne,
które się nam powiodło.
Mało się w Polsce mówi o realnych, osiągniętych bezkrwawo zdobyczach, takich jak przedwojenna Gdynia. Nie ma
święta 4 czerwca, a jest święto wprowadzenia stanu wojennego. Wie pan, ja jestem racjonalna i nie lubię
martyrologicznego patosu. Lubię faktyczne dokonania - zbudowanie domu, stworzenie nowego programu badawczego.
A Polacy bez patosu nie potrafią żyć.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl -
www.gazeta.pl
© Agora SA
Strona 5 z 5
Prof. Hanna Świda-Ziemba. Świat kobiet mnie przeraża
2012-01-12
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/2029020,96856,2013242.html