background image

Margaret Barker  

 

Dzika plaża  

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY  

Jacky  zerknęła  na  nowego  lekarza  z  oddziału  ratownictwa medycznego i krew 

odpłynęła jej z twarzy. Pierre. Nie spodziewała się, że spotkają się po tylu latach, na 
dodatek tu, w gabinecie Marcela. Co za po

czątek dnia!  

- Dziwne - 

mruknęła zaintrygowana, gdy z samego rana Marcel bez uprzedzenia 

zaprosił ją do siebie. - Dzisiaj przekazuję swoje obowiązki na oddziale  

oznajmił. Zanim zdążyła go o cokolwiek zapytać,  

wszedł nowo przyjęty specjalista.  

Pierre 

... Tyle wspomnień, tyle sprzecznych uczuć.  

Pokój zatańczył jej przed oczami. W głowie powstał zamęt. To chyba nie może być 
prawda ...  

Miło cię widzieć, Pierre. - Marcel uśmiechnął się ciepło i wyciągnął rękę na 

powitanie.  

Jacky machinalnie przysunęła sobie najbliższe krzesło. Bała się, że nogi odmówią 

jej  posłuszeństwa.  Dlaczego  Marcel  nie  uprzedził  jej,  że  dziś  odchodzi?  A  przede 

wszystkim dlaczego nie powiedział, kto go zastąpi?  

-  To jest doktor Jacky Manson. Jacky, to doktor Pierre Mellanger. Jacky przez 

miesiąc  pracowała  z  moją  żoną,  Debbie,  a  teraz  ją  zastępuje  w  czasie  urlopu 

macierzyńskiego ...  

My się znamy - powiedziała, niepewnie wstając z mIeJsca. 

Spojrzała  na  Pierre'a  i  zaczerwieniła  się  trochę  bardziej,  niżby  sobie  życzyła. 

Wyciągnęła do niego rękę,  czując  do  siebie  niechęć  za  to,  iż  wprost  nie  może  się 

doc:zekać,  kiedy  go  dotknie.  Zachowywała  przy  tym  pozory  całkowitego  spokoju, 

gdyż  nie  chciała  pokazać,  jak  bardzo  poruszyło  ją  to  spotkanie.  To  była  jej  tarcza 

ochronna.  Kryła  się  za  nią,  odkąd  zrozumiała,  że  Pierre,  jej  ideał,  nigdy  jej  nie 
pokocha.  

Wymienili krótki uścisk dłoni.  

Proszę mi przypomnieć, gdzie się poznaliśmy  

poprosił. Widać było, że jest zaskoczony.  

W Normandii. Moja matka nalegała, żebym nie  

zdrabniała imienia, więc wszyscy zwracali się do mnie Jacqueline, ty też ...  

Jacqueline! To naprawdę ty? Ależ się zmieniłaś! Poczuła ulgę. Jednak trochę ją 

pamięta.  

Oczywiście, że się zmieniłam. Kiedy wyjeżdżałeś do Australii, miałam 

szesnaście lat.  

Uśmiechał się do niej szeroko, odsłaniając mocne białe zęby. Wtedy ten uśmiech 

wzbudzał w niej zachwyt.  

Jak mogłem od razu nie poznać tych pięknych kasztanowych włosów i zielonych 

oczu! Moja mama ciągle powtarzała, że śliczna z ciebie panienka.  

Co z tego, że śliczna, skoro i tak interesowałeś się  

dużo starszymi dziewczynami?  

Manson? Zmieniłaś nazwisko. Wyszłaś za mąż?  

Tak, ale ... rozwiedliśmy się·  

background image

Pamiętam, że jako jedyna w miasteczku nosiłaś  

angielskie nazwisko. Twój ojciec jest Anglikiem, a mama Fran

cuzką, prawda? 

Shaftesbury. Jak na Fran

cję, nazywaliście się bardzo nietypowo. 

Jacky uśmiechnęła się sceptycznie.  

Kiedy  byłam  mała,  dzieciaki  nie  potrafiły  wymówić  naszego  nazwiska.  Nawet 

nauczycielka  ze  szkoły  podstawowej  miała  problemy.  Mimo  to  czasem kusi mnie, 

żeby  wrócić  do  panieńskiego  nazwiska  i  odciąć  się  raz  na  zawsze  od  ...  trudnej 

przeszłości.  

Ciężko zaczynać wszystko od nowa - westchnął.  

W jego niskim, lekko ochrypłym głosie zabrzmiała nuta smutku.  

Bardzo ciężko - przyznała.  

Popatrz

yli sobie w oczy, a ona poczuła ogromną radość, że pojawiła się między 

nimi  nić  porozumienia.  Odkąd  Pierre  opuścił  Normandię,  słuch  o  nim  zaginął.  Nie 

miała pojęcia, co się z nim działo przez te lata. Wyobrażała sobie, że jest szczęśliwy 

u  boku  pięknej  koleżanki  ze  studiów,  którą  przywiózł  kiedyś  do  miasteczka. Tym 

bardziej zaskoczył ją bezgraniczny smutek w jego oczach. Wprawdzie nie stracił nic 

ze  swego  uroku,  wciąż  był  przystojny  i  pewny  siebie,  lecz  nie  miał  j~ż  w  sobie  tej 

beztroski, którą tak bardzo ją ujął.  

- Zycie przynosi mnóstwo niespodzianek - stwier

dził sentencjonalnie. - Szkoda, że 

niektóre są wyjątkowo przykre.  

Uciekła wzrokiem w bok. Czyżby Pierre, podobnie jak ona, dostał surową lekcję 

życia?  Ona,  mimo  trudnych  doświadczeń,  starała  się  z  optymizmem  patrzeć  w 

przyszłość.  Od  rozwodu  minęły  dwa  lata,  więc  pora,  by  definitywnie  zamknąć  ten 

rozdział  życia.  Może  rany  szybciej  się  zabliźnią,  jeśli  pozbędzie  się  reliktów 

przeszłości i faktycznie wróci do panieńskiego nazwiska. Smutna prawda była taka, 

że z małżeństwa nie wyniosła nic, o czym warto by pamiętać ...  

Z wyjątkiem  ..........................  

Cóż, gdyby jej ukochane dziecko żyło,  

może wtedy  

.  

Marcel dyskretnie odchrząknął.  

O ile zrozumiałem, znacie się od dawna, tak?  

Kiedy widzieliśmy się ostatni raz, Jacqueline by-  

łajeszcze  dzieckiem.  -  Na  ustach  Pierre'a  pojawił  się  chłopięcy  uśmiech.  -  Bardzo 
sympatycznym i uro

czym.  Mieszkaliśmy  po  sąsiedzku  w  małym  miasteczku nad 

morzem, blisko Mont Saint Michel. Jaqueline i jej koledzy łazili za mną krok w krok. 

Zwłaszcza gdy towarzyszyła mi jakaś dziewczyna.  

Byłeś od nas sporo starszy. - Jacky uśmiechnęła się do wspomnień. Czuła, że 

powoli odzyskuje spokój. - 

Studiowałeś w Paryżu, a my byliśmy bardzo ciekawi życia 

w wielkim mieście. Ty jednak uważałeś się za dorosłego i nie chciałeś zadawać się z 

małolatami.  

W  tamtym  czasie  marzyłem  tylko  o  tym,  żeby  jak  najszybciej  wyrwać  się  z 

prowincji  - 

westchnął.  A  teraz,  jak  na  ironię,  uciekam  od  zgiełku  Paryża  i  z  ulgą 

wracam  na  wieś.  Sto  Martin  sur  mer  przypomina mi nasze miasteczko. Jestem 

pewien, że zmiana stylu życia dobrze mi zrobi.  

Spojrzał na morze widoczne za oknem i poczuł, jak budzi się w nim energia.  

Choć przyjechał do Sto Martin zaledwie wczoraj, miał przeczucie, że tu szybciej 

wyleczy zranioną duszę i nabierze dystansu do tego, co przeżył.  

Zerknął na Jacky. Nie mógł uwierzyć, że ta piękna kobieta była kiedyś rozbrykaną, 

wesołą dziewczynką, która uganiała się po wsi z bandą dzieciaków.  

Pamiętał,  że  była  bardzo  lubiana.  Żywiołowa,  pomysłowa  i  tryskająca  energią, 

wyróżniała się z tłumu  

i  przewodziła  wiejskiej  dzieciarni.  Bardzo  się  od  tamtej  pory  zmieniła,  pomyślał, 

przyglądając się jej dyskretnie. Sprawiała wrażenie zagubionej i bezradnej. Zupełnie 

jakby czekała na cios, który odbierze jej resztę wiary w siebie.  

background image

Piękna  kobieta,  pomyślał  z  zachwytem,  choć  ze  względu  na  trudną  sytuację 

osobistą  rzadko  interesował  się  kobietami.  Pamiętał,  że  już  jako  szesnastolatka 

wyróżniała  się  urodą,  ale  on  wtedy  czuł,  że  nie  powinien  oglądać  się  za 

dziewczy

nami. Miał dwadzieścia pięć lat i wyjeżdżał do Australii, gdzie zamierzał się 

ożenić. Podziwiał więc Jacky z daleka, tłumacząc sobie, że przecież patrzenie to nie 

grzech.  

Myślałam,  że  mieszkasz  w  Australii  -  powiedziała.  Gdyby  podejrzewała,  że 

istniej

e  bodaj  cień  szansy,  iż  spotkają  się  na  gruncie  zawodowym,  nigdy  nie 

wróciłaby  do  Francji.  Nieodwzajernniona  pierwsza  miłość  tkwiła  w  jej  sercu  jak 

zadra. Łudziła się, że ból kiedyś minie, ale nie. Został i co pewien czas dawał  

sobie znać. Nie lubiła o tym myśleć.  

- Mój dom jest tu, we Francji - 

odparł, nie kryjąc wzruszenia. - Kiedy życie daje w 

kość ... - Umilkł, nie dokończywszy zdania.  

Marcel położył rękę na jego ramieniu.  

Znamy się ze studiów - wyjaśnił. - Po dyplomie obaj wyjechaliśmy do Australii i 

zaczęliśmy pracować w szpitalu w Sydney.  

Byliśmy młodzi i ciekawi świata - dodał Pierre.  

Opanował  już  emocje  i  jego  głos  odzyskał  siłę.  -  Ale  kiedy  człowiekowi  wali  się 

świat, lepiej być wśród swoich. Prawda, Marcel?  

Ten pokiwał głową.  

Dlatego 

wróciliśmy  do  Francji.  Ale  dość  wspomnień,  skupmy  się  na  sprawach 

aktualnych.  Jak  już  mówiłem,  przekazuję  obowiązki  Pierre'  owi  i  przenoszę  się 

piętro wyżej, na chirurgię·  

Załatwiłeś  to  wyjątkowo  dyskretnie  -  zauważyła  z  przekąsem.  -  Po co te 

tajemnic

e?  Wydawało  mi  się,  że  jesteś  zadowolony  z  pracy  na  oddziale 

ratownictwa.  

Marcel wzruszył ramionami.  

_ Jestem zadowolony, a właściwie ... byłem, dopóki nie odkryłem, że chirurgia daje 

mi więcej satysfakcji. - Rozumiem.  

Odwróciła  się  w  stronę  Pierre'a.  Widok jego przystojnej  twarzy  obudził  w  niej 

znajomy dreszcz pod

niecenia.  Co  z  nią  jest nie  tak,  że  nie potrafi uwolnić  się  od 

dziecinnej miłości? W dodatku niechcianej i niepotrzebnej. Zwłaszcza teraz. Nawet 

gdyby Pierre się nią zainteresował, i tak musiałaby oprzeć się pokusie.  

. - 

Czy to Marcel zaproponował ci, żebyś przejął  

jego stanowisko? - 

zapytała.  

Tak.  Propozycja  przyszła  w  idealnym  momencie,  bo  akurat  musiałem  ... 

wyjechać  z  Paryża.  O  miejsce  po  Marcelu  starało  się  kilku  kandydatów,  ale 
podejrze

wam, że dzięki jego rekomendacji zarząd szpitala wybrał właśnie mnie ..  

Po  prostu  byłeś  najlepszy  -  podkreślił  Marcel  chociaż  fakt,  że  znamy  się  i 

przyjaźnimy, nie był bez znaczema.  

To dziwne uczucie, tak niespodziewanie spotkać starych znajomych - powiedział 

cicho Pierre. - Mia

łem nadzieję, że gdy wyjadę z Paryża ...  

_ Przepraszam was. - 

Marcel nacisnął przycisk na interkomie, który brzęczał już od 

kilku sekund. - Tak? - 

Przez chwilę słuchał w skupieniu. - Już idę.  

Natychmiast wstał zza biurka.  

Musimy  wracać  na  oddział.  Na  morzu  wydarzył  się  wypadek,  zatonął  statek 

wycieczkowy. Karetki z poszkodowanymi już są w drodze. Trochę wam pomogę, ale 

za godzinę mam planową operację.  

Na  oddziale  rozdzielili  się  i  zajęli  badaniem  poszkodowanych.  Jacky  trafiła  na 

starszą panią, którą bardzo bolała noga.  

Pewnie ją złamałam, prawda, pani doktor?  

Obawiam się, że tak, ale żeby mieć pewność,  

musimy zrobić prześwietlenie, pani ... - Zerknęła do karty, żeby sprawdzić, jak 

background image

nazywa się pacjentka.  

- Marguerite - 

podpowiedziała starsza pani.  

Dobrze, pani Marguerite. Ja mam na imię Jacky  

albo, jeśli pani woli, Jacqueline.  

O tak, zdecydowanie wolę Jacqueline. Tak ma na imię moja córka - oznajmiła 

pani Marguerite i zaczęła opowiadać o swoich dzieciach i wnukach.  

Jacky  starała  się  słuchać,  gdyż  jak  zawsze  zależało  jej  na  zdobyciu  zaufania 

pacjentki.  Jednocześnie  przeglądała  informacje  dostarczone  przez  ratowników, 

którzy wyciągali rozbitków z wody.  

W drodze na prześwietlenie pani Marguerite opowiedziała, co wydarzyło się na 

statku:  

Rejs był naprawdę wspaniały, wszyscy tak dobrze się bawili. Właśnie 

dopływaliśmy do małej wyspy, na której mieliśmy urządzić piknik, kiedy nagle coś 

przeraźliwie zatrzeszczało. Nasz statek wpadł na podwodne skały i zaczął nabierać 

wody. Wtedy młodsi pasażerowie powyskakiwali za burtę, ale ja nie jestem już tak 

sprawna jak kiedyś, więc siedziałam i modliłam się, żeby ktoś mnie uratował.  

_ Na szczęście pani modlitwy zostały wysłuchane. Przerwały rozmowę na czas 
prze

świetlenia, a gdy po kilku minutach radiolog przyniósł klisze, Jacky 

wytłumaczyła pani Marguerite, co wykazał rentgen: _ Złamała pani nogę w miejscu, 

gdzie kość łączy  

się ze stawem biodrowym.  

_ To znaczy kość udową, tak? Jestem emerytowa-  

ną pielęgniarką, więc proszę śmiało powiedzieć, jak  

poważny jest uraz.  

. ,.  

.,  

_ Cóż, główka kości przemIescIła SIę l wysunęła  

 

z panewki. Trzeba będzie wstawić protezę..   .  

Pani Marguerite beztrosko Wzruszyła ramiOnami. _ I dobrze. Ostatnio często 

dokuczały mi bóle stawów, nawet wybierałam się do lekarza, żeby p~rozmawiać o 

wstawieniu protezy. No i sprawa załatWiOna. _ Chciałabym, żeby wszyscy moi 
pacjenci mieli  
równie pozytywne nastawienie - 

uśmiechnęła się Jacky. - Zaraz umieścimy panią na 

ort~pedii. .  

_ Dz

iękuję, pani doktor. Bardzo miła z pam osoba.  

  Zajrzy pani do mnie?  

.  

.  

_ Oczywiście. Zawsze sprawdzam, Jak radzą sobIe  

  moi pacjenci.  

.  

Na korytarzu pojawił się kolejny ratowmk z no-  

szami.  

_ Mam tu małe dziecko. Dominie, dwa lata. Przed  

chwilą  go przywieziono -  raportował  pospie.sznie.  ~  Bardzo  długo  przebywał  pod 

wodą. Rokowama raczej kiepskie - zaznaczył, zniżając głos. - Brak wyczu.walnego 

pulsu, nie oddycha. Próbowaliśmy go reammować, ale bez skutku.  

- Dajcie go tutaj - 

wskazała jedno z wydzielonych stanowisk - a pani - zwróciła się 

do pielęgniarki niech się zajmie jego rodzicami. Są w szoku, więc proszę im dać coś 

na uspokojenie, a jeśli to nie pomoże, wezwać któregoś z lekarzy - poinstruowała, po 

czym skupiła się całkowicie na drobnym, bezwładnym ciałku okrytym ciepłym kocem.  

Wystająca  spod  niego  blada  buzia  miała  nieziemski, niemal anielski wyraz. 

Malujący się na niej głęboki spokój nasuwał podejrzenie, że chłopczyk znajduje się 

już po drugiej stronie. Jacky zaczerpnęła głęboko powietrza. Nie mogła pozwolić, by 

niepotrzebne myśli zakłócały jej koncentrację.  

Jak długo znajdował się pod wodą?  

Co najmniej pół godziny. Kiedy nurek go wydo-  

był, był już bardzo wychłodzony - odparł ratownik. - Mówi pan, że był wychłodzony? 

background image

To dobrze

. Jest szansa, że da się go uratować - powiedział Pierre, który wchodząc, 

usłyszał ich rozmowę.  

Jacky podłączyła chłopca do urządzenia monitorującego parametry życiowe i już 

po chwili mieli po

twierdzenie, że temperatura ciała jest rzeczywiście niebezpiecznie 

niska.  Jacky  jeszcze  nigdy  nie  miała  do  czynienia  z  pacjentem  w  stanie  tak 
znacznego wy

chłodzenia, przypomniała sobie jednak, że w jednym z podręczników 

opisyWano przypadek dziecka, które przeżyło właśnie dlatego, że niemal zamarzło w 
zimnej wodzie.  

Czy  ty  też  uważasz,  że  dzięki  skrajnemu  wychłodzeniu  Dominie  ma  szansę 

przeżyć? - zapytała Pierre'a.  

Skinął głową.  

Tak, spotkałem się z podobnym przypadkiem w Australii. Kiedy ciało opada na 

dno, gdzie panuje niska temperatura, metabolizm staje si

ę wolniejszy, dzięki czemu 

mózg  lepiej  radzi  sobie  z  niedoborem  tlenu.  Musimy  go  powoli  rozgrzać.  Nie 

odpuszczę, dopóki nie przywrócimy mu normalnej temperatury.  

Pierre  poprosił  pielęgniarkę,  by  przyniosła  specjalny  pled  dmuchający  ciepłym 

powietrzem, po 

czym  on  i  Jacky  zajęli  się  chłopcem.  Po  pewnym  czasie,  który 

wydawał się wiecznością, Jacky zerknęła na monitor.  

_. Spójrz! Pojawił się słaby puls! - zawołała, obejmując palcami przegub chłopca.  

W  pierwszym  momencie  nie  poczuła  nic  poza  chłodem pozbawionej  życia 

kończyny, jednak po chwili pod palcami. wyczuła słabiutkie pulsowanie.  

_ Zaczynam masaż serca - oznajmił Pierre. Minuty przeszły w godziny, a oni wciąż 

nie dawali za wygraną. Rodzice chłopca zostali na wszelki wypadek uprzedzeni, że 
szanse na 

uratowanie Dominica są niewielkie.  

Po  czterech  godzinach  bezustannych  wysiłków  Jacky  zaczęła  odczuwać 

napięcie. Polubiła to dziecko i nie wyobrażała sobie, że mogliby je stracić.  

_  Jeszcze  raz  sprawdzę,  czy  reaguje  na  światło  -powiedziała  do  Pierre'a  i 

skierowała  strumień  światła  prosto  w  źrenicę.  I  wstrzymała  oddech.  -  Reaguje! 

Jestem pewna, że źrenica się zmniejszyła. Zresztą  

 

chodź -i sam zobacz! - zawołała.   _  

Pierre wziął od niej wziernik i pochylił się nad  

Dominikiem.  

_ Masz rację, Jacky! - oznajmił głosem; w którym  

ulga  mieszała  się  z  radością.  -  Teraz  szansa,  że  przeży  je,  zwiększa  się  z  każdą 

minutą. Świetnie! ~ Uradowany, obrócił się w jej stronę i spontanicznie przytulił ją do 
siebie.  

Poruszona  jego  zaraźliwym  entuzjazmem,  z  uśmiechem  spojrzała  mu  w  oczy. 

Cudownie było czuć jego dotyk. I strasznie. Czy onw ogóle zdaje sobie sprawę, co 

się z nią teraz dzieje?  

Pierre zerknął na piękną kobietę, którą ku swemu zaskoczeniu znienacka porwał w 

ramiona, i natych

miast się opanował. Demonstracyjne okazywanie uczuć nie leżało 

w jego naturze, dlatego zupełnie nie rozumiał, jaki impuls nim powodował. Owszem, 

on i J acky mieli z czego się cieszyć, ale nie musiał być aż tak wylewny. Jeśli Jacky 

opacznie zrozumie jego in

tencje, będzie prawdziwa katastrofa.  

Pochylił się nad Dominikiem i dokładnie go osłuchał.  

Serce podjęło pracę. Bije coraz mocniej ...  

Temperatura ciała wraca do normy - powiedziała  

Jacky, spojrzawszy na monitor.  

Oddech się stabilizuje. Wydaje mi się, że on próbuje ... Otwiera oczy!  

Jacky chwyciła chłopca za rękę i w napięciu obserwowała gwałtowne ruchy jego 

powiek.  Po  chwili  usłyszała  cichutki  jęk.  Dominic  zakrztusił  się,  a  potem  pisnął 

żałośnie:  

- Mamusiu!  

Wzruszona pochyliła się nad nim. - Mama zaraz przyjdzie, Dominic.  

background image

- A tata?  

Tata też - zapewniła. - To cud - szepnęła, odwracając się do Pierre'a.  

 

Miała w oczach łzy, więc chciał znów ją przytulić, lecz nie zrobił tego. Tylko raz 

widział,  jak  płakała.  Przewróciła  się  podczas  zabawy  na  plaży  i  zraniła  o  ostre 
k

amienie. Miała wtedy jakieś pięć lat. On grał z kolegami w piłkę, lecz kiedy usłyszał 

jej płacz, pobiegł zobaczyć, co się stało. Z rozciętego kolana ciekła krew, więc oddarł 

kawałek  koszuli  i  zrobił  z  niego  opatrunek,  a  potem  wziął  ją  na  ręce  i  zaniósł  do 

swojego ojca, który miał w miasteczku gabinet lekarski.  

Pamiętał,  że  mała  dziewczynka  wydała  się  jemu,  dużemu,  silnemu 

czternastolatkowi,  lekka  jak  piórko.  Gdy  ją  niósł,  objęła  go  za  szyję  i  mocno  się 

przytuliła. Wzruszyło go jej bezgraniczne zaufanie i wiara, że będzie umiał jej pomóc. 

Jego  matka  odnosiła  się  do  Shaftesburych  z  rezerwą,  gdyż  pani  Shaftesbury  była 

zbyt  ekscentryczna,  ajej  mąż  zbyt  niekonwencjonalny  jak  na  gust  społeczności 

małego  miasteczka.  Jednak  gdy  zobaczyła  Pierre'a  przed  gabinetem,  natychmiast 

przybiegła pomóc mężowi.  

Ojciec  musiał  założyć  Jacky  kilka  szwów.  Była  zaledwie  pięcioletnim  dzieckiem, 

ale  zniosła  to  bardzo  dzielnie.  Cukierki,  które  ojciec  zawsze  trzymał  w  szufladzie, 

osłodziły żal i pomogły ukoić łzy. Pierre gotów był iść o zakład, że elegancka pani 

doktor nawet nie pamięta, jak kurczowo trzymała go za rękę, gdy ojciec znieczulał ją 

przed  szyciem.  Domyślał  się,  że  w  owych  czasach  był  dla  niej  jednym  z  tych 

bezimiennych, dużo starszych chłopaków, z którymi nie miała nic wspólnego.  

Tak, to rzeczywiście cud, że udało nam się go odratować - przyznał, wracając do 

rzeczywistości.  

Jacky uśmiechnęła się z ulgą. - Jest co świętować, prawda?  

Natychmiast  pożałowała  swoich  słów.  Pierre  mógł  pomyśleć,  że  po  pracy  chce 

pójść  z  nim  na  drinka,  a  przecież  nie  to  miała  na  myśli.  Choć  pomysł  jest 

rzeczywiście kuszący.  

Pierre wyglądał na zaskoczonego.  

Faktycznie, po pracy możemy gdzieś pójść rzekł z namysłem. ~ Może ...  

Źle  mnie  zrozumiałeś.  Ja  tylko  ...  -  Nie  dokończyła,  bo  musiała  zająć  się 

Dominikiem. Ścisnęła go lekko za rękę i zaczęła łagodnie do niego mówić. Nagrodą 

był słaby uśmiech i kilka bezładnych słów.  

Naprawdę musimy to jakoś uczcić - podchwycił Pierre. - Zaraz uprzedzę ... - Nie 

dokończył,  gdyż  przyszli  wezwani  na  konsultację  lekarze  z  intensywnej  terapii  i 

kardiologii, którzy mieli zdecydować o dalszym leczeniu chłopca.  

Choć  przekazali  Dominica  kolegom,  i  tak  nie  mieli  czasu  wracać  do  rozmowy  o 

fetowaniu  sukcesu,  bo  musieli  pomóc  pozostałym  uczestnikom  pechowego rejsu. 

Jacky  opatrywała  starszego  pana,  który  stracił  żonę·  Zespół  reanimacyjny  długo  o 

nią walczył, lecz nie udało się jej uratować.  

- Do widzenia, Anne-

Marie. Wkrótce się zobaczymy - mówił mężczyzna, ściskając 

rękę kobiety, z którą przeżył życie.  

Jacky patrzyła na niego z boku i połykała łzy. Choć była doświadczonym lekarzem 

i  widziała  w  szpitalu  niejedno,  rutyna  nie  zabiła  w  niej  wrażliwości  na  ludzkie 

nieszczęście.  

Chcemy  zatrzymać  pana  na  obserwacji  -  powiedziała  łagodnie.  -  Życzy  pan 

sobie

, żebyśmy poinformowali o tym kogoś z rodziny?  

Tak, moją córkę. Niestety, nie pamiętam jej numeru.  

Ja  się  tym  zajmę,  pani  doktor-  powiedziała  siostra Marie. -  W czwórce czeka 

pacjent ranny w nogę. To już ostatni z poszkodowanych.  

Muszę iść, ale zostawiam pana w fachowych rękach - powiedziała do starszego 

pana i zniknęła.  

Jej dyżur trwał dzisiaj dłużej niż zazwyczaj.  

Pora iść do domu, pani doktor - uśmiechnęła się do niej Marie, gdy wyszła z sali 

zabiegowej. - 

Zaraz zaczyna się nocny dyżur.  

background image

A pani? Przecież pani też pracowała cały dzień.  

- Ja wytrzymam.  

Idąc do szatni, rozejrzała się po opustoszałym korytarzu. Nie mogła uwierzyć, że 

jeszcze niedawno wyglądał jak pole bitwy. Po drodze rozpuściła włosy, a gdy opadły 

luźno  na  ramiona,  od  razu  poczuła  ulgę.  Ten  rytualny  gest  oznaczał  koniec 
pracowitego dnia.  

Właśnie taką cię pamiętam.  

Słysząc za plecami głos Pierre' a, zatrzymała się. - Chciałem z tobą porozmawiać, 
zanim wyjdziesz  

powiedział, biorąc ją za rękę. - Musimy przełożyć  

nas

ze świętowanie na inny dzień, bo ...  

Och, Pierre! Już ci mówiłam, że wcale nie miałam na myśli ...  

Ale ja miałem! Zależy mi, żebyśmy uczcili nasz sukces, ale dziś to niemożliwe.  

Pierre, naprawdę nie musimy nigdzie iść. A jeśli juź, to razem z twoją żoną i ...  

Przepraszam, powinienem był ci powiedzieć. -.  

Z jego twarzy zniknął pogodny wyraz. - Moja żona zmarła.  

- Tak mi przykro. - 

Szczerze mu współczuła. Cóż jeszcze mogła powiedzieć?  

Pamięć podsunęła jej obraz młodej, ślicznej narzeczonej Pierre'a. Byli w siebie 

tak bardzo zakochani. Zbliżyła się do niego, by dodać mu otuchy ciepłym gestem, 

lecz ostatecznie nie zrobiła tego. Rozsądek podpowiadał jej, że dla własnego dobra 

powinna trzy

mać się na dystans.  

Dawno odeszła? - zapytała cicho.  

Pięć lat temu. Wydawałoby się, że to szmat cza-  

su, ale jakość wciąż nie mogę się pozbierać ... Niektóre rany nigdy się nie goją.  

- Wiem - 

szepnęła, przybita nagłym wspomnieniem o własnej tragicznej stracie.  

Muszę zostać dzisiaj dłużej w szpitalu, żeby zorientować się w sytuacji. Marcel 

obiecał,  że  jak  skończy  operować,  spotka  się  ze  mną  i  wprowadzi  mnie  w 

najważniejsze zagadnienia. Miałem nadzieję, że załatwimy to w ciągu dnia, ale nie 

było czasu.  

- Co ty powiesz! - 

zażartowała. - Swoją drogą, miło pogadać z kimś po angielsku.  

A ja się czuję trgchę dziwnie. Pamiętam, że jako dziecko mówiłaś tylko po 

francusku.  

Bo matka mi kazała! Nie lubiła, kiedy mówiliśmy po angielsku.  

Już czuję, jak miło będzie powspominać dawne czasy. Zjedzmy razem kolację. 

Ja  stawiam.  Poważnie!  Masz  jutro  czas?  Jeśli  tak,  postaram  się,  żebyśmy 

skończyli pracę o tej samej porze.  

Chętnie zjem z tobą kolację - uśmiechnęła się do niego - a jeśli chodzi o jutro, 

muszę  najpierw  zerknąć  do  kalendarza.  Żartuję.  Nie  jestem  zbyt aktywna towa-

rzysko. Większość czasu poświęcam pracy.  

Ja nawet nie muszę sprawdzać, bo i tak wiem, że w moim kalendarzu jest pusto. 

Uśmiechnął się, biorąc w palce pasmo jej  włosów.  - Twoje  włosy są jak  złocista 

przędza - powiedział miękko. - Jak byłem mały, czytałem bajkę o królewnie, która 

miała  takie  włosy.  Myślałem,  że  to  tylko  fantazja,  lecz  gdy  parę  lat  później 

zobaczyłem, jak z rozwianymi lokami biegasz po miasteczku, zrozumiałem, co autor 

miał na myśli.  

Nie sądziłam, że zwróciłeś na mnie uwagę.  

Owszem, zwróciłem. Wyróżniałaś się·i byłaś ...  

słodka jak cukierek. - Pochylił się i pocałował ją w policzek. - Dobranoc, Jacky.  

Poszła w swoją stronę, a on zawrócił. Przy końcu korytarza zatrzymała się i 

obejrzała. Nagle zdała sobie sprawę, że zjej strony nic się nie zmieniło. Nadal była . 

w nim zakochana.  

Jaka szkoda, że on wciąż nosi w sercu żałobę po kobiecie, która była miłością 

jego życia.  

background image

ROZDZIAŁ DRUGI  

Następnego dnia w pracy często się spotykali.  

Tylko pamiętaj, że wieczorem jesteśmy umówieni - zaznaczył na dzień dobry.  

Jak by mogła o tym zapomnieć! Tak się przejęła, że z wrażenia nie mogła zasnąć. 

Zupełnie jak wtedy, gdy przeżywała swoją szczenięcą miłość. Gdy miała naście lat, 

intensywne  młodzieńcze  emocje  dały  jej  się  mocno  we  znaki.  Dziś  jako 

dwudziestodziewięcioletnia rozwódka, a przez krótki czas również matka  

 

.  

,  

powmna łatwo sobie z nimi poradzić. Po swych do-  

świadczeniach powinna być twarda i odporna, tymczasem była przejęta jak przed 

pierwszą randką.  

W ~rzer

wie.między badaniem pacjentów zgłaszających SIę do szpItala z różnymi 

urazami znalazła czas, by zajrzeć do osób, którym pomogła poprzedniego dnia.  

Mały  Dominic  dochodził  do  siebie  na  oddziale  intens~ej terapii, gdzie przez 

okrągłą  dobę  otaczany  był  wyjątkowo  troskliwą  opieką.  Badanie  tomograficzne 

wykazało, że mózg nie został uszkodzony. Jacky przyjęła tę wiadomość z ogromną 

ulgą i po raz kolejny uświadomiła sobie, że na jej oczach stał się prawdziwy cud.  

Historia  o  niezwykłym  ocaleniu  dwuletniego  dziecka  przeciekła  do  prasy  i 

dziennikarz, który opisał zdarzenie, chciał zrobić zdjęcie jej i Pierre' owi.  

- Co O 

tym myślisz? - Pierre skonsultował się przedtem z Marcelem. - Nie masz 

nic przeciwko temu?  

Nie, dlaczego? Niech społeczeństwo dowie się o triumfie medycyny. Może dzięki 

temu jakiś niezadowolony pacjent zastanowi się, zanim nas obsmaruje w którejś z 

gazet. Tylko proszę, żebyście nie dopuszczali dziennikarzy do Dominica. Zrobią mu 

zdjęcia, jak wróci do domu, o ile zgodzą się na to jego rodzice.  

I takim oto sposobem Jacky, w nieskazitelnie bia

łym  fartuchu,  ze  stetoskopem 

wiszącym na szyi, stanęła obok Pierre'a w samym środku głównego holu.  

Mamy bardzo mało czasu - uprzedził Pierre reporterów - więc proszę się 

spieszyć.  

Proszę przysunąć się do uroczej pani doktor - polecił reporter, ustawiając kadr.  

Czy  mogłaby  pani  rozpuścić  włosy?  -  zapytała  jego  asystentka.  -  Są  bardzo 

piękne, a nasi czytelmcy ...  

Jacky bez słowa rozpięła klamrę, choć pomysł nie przypadł jej do gustu.  
- Dzi

ękuję, pani doktor. Tak, teraz lepiej ... Proszę o uśmiech!  

Jaka piękna para! - zachwyciła się pielęgniarka, która właśnie przechodziła 

przez hol.  

Jacky poczuła się zażenowana. Nie podobało jej się całe to zamieszanie wokół jej 

osoby.  Rozstrajała  ją  bliskość  Pierre'a.  Nie  mogła  się  skupić!  Uśmiechała  się,  ale 

wewnątrz dygotała ze zdenerwowania.  

Musimy kończyć - oznajmił Pierre stanowczo.  

Artykuł i zdjęcia ukażą się w popołudniowym wydaniu - rzekł fotograf. - Przyślemy 

państwu kilka  

egzemplarzy.  

Pierre spojrzał na nią porozumiewawczo.  

'Wprost nie możemy się doczekać - stwierdził.  

O tak. Umieramy z ciekawości.  

Zanim dotrzemy do restauracji, będziemy już  

lokalnymi sławami. Dadzą nam najlepszy stolik i poproszą o autografy - szydził.  

Żebym tylko nie zapomniała długopisu!  

Zaraz po spotkaniu z dziennikarzami Jacky wróciła do swoich obowiązków.  

Właśnie porządkowała salę zabiegową po opatrzeniu ostatniego pacjenta; gdy 

przyszedł Pierre.  

Już skończyłem. Daj znać, jak będziesz gotowa.  

background image

P

rzyjdę po ciebie i pojedziemy moim samochodem.  

-  Dobrze, bo ja nawet nie mam auta. Po pierwsze kupno i utrzymanie to spory 

wydatek, a po dru

gie na mojej wąskiej uliczce trudno zaparkować. Do szpitala mam 

zaledwie parę kroków, więc po co mi samochód?  

Na przykład po to, żeby pojechać na wieś. Chyba nie spędzasz całego czasu w 

pracy?  

Kiedy chcę odpocząć, spaceruję po plaży - od-  

 

parła.  

.  

Aha.  Słuchaj,  Marcel  polecił  mi  małą  restaurację  na  wzgórzach  za  miastem. 

Zaznaczyłem sobie to miejsce na mapie. Będziesz mnie pilotować?  

Jacky odsunęła wózek z przyrządami i zaczęła myć ręce.  

Mogę spróbować - odparła. - Chyba nie jedziemy bardzo daleko? 

Pierre stał tuż za nią. Czuła na karku jego ciepły oddech. Naraz bez uprzedzenia 

rozpiął klamrę, którą miała we włosach, i na jej ramiona spłynęły gęste pasma.  

Odwróciła się zaskoczona.  

Co z wami jest, faceci? Dlaczego wszyscy się upieracie, żebym nosiła 

rozpuszczone włosy?  

Uniósł do góry brwi.  

Może dlatego, że wyglądasz wtedy mniej surowo? - powiedział i zniżając głos do 

zmysłowego szep-  

 

tu, dodał: - I bardziej seksownie.  

.  

Naraz  odsunął  się  od  niej  i  ruszył  do  wyjścia.  Załował,  że  pozwolił  sobie  na  tę 

niepotrzebną  uwagę· To bliskość  Jacky  tak  zamąciła  mu  w  głowie.  Poczuł  się  tak, 
jakby wszystk

ie trudne lata, które przyszły po jego wyjeździe z miasteczka, były tylko 

złym  snem.  Cofnął  się  w  czasie  do  dnia,  gdy  po  raz  ostatni  widział  śliczną 

szesnastoletnią dziewczynę i uświadomił sobie, że ta zjawiskowa nastolatka dorosła. 

Jaka  szkoda,  że  spotkali  się  tak  późno.  Musi  bardziej  się  kontrolować.  Co  będzie, 

jeśli Jacky źle zrozumie jego intencje? Przecież przysiągł Liliane dozgonną wierność 
i bezgrani

czną lojalność, którą chciał się odwdzięczyć za jej ogromne poświęcenie.  

Jego  związki  z  kobietami  ograniczały  się  do  okazjonalnych,  nic  nieznaczących 

erotycznych  przygód.  Czuł  przez  skórę,  że  z  Jacky  będzie  inaczej.  Nie  uniknie 

zaangażowania. Odkąd się spotkali, coraz częściej o niej myślał.  

Jak będziesz gotowa, przyjdź do mojego gabinetu - rzucił sucho i czym prędzej 

wyszedł.  

Odprowadziła go pytającym wzrokiem. Zaskoczył ją tą nagłą zmianą zachowania. 

Przed chwilą był taki  

miły, nawet więcej niż miły...  

.  

To bez znaczenia, stwierdziła. Widocznie ten typ tak ma. Zje z nim tę kolację jak 

ze znajomym z daw

nych lat. Powspominają, pośmieją się. I tyle.  

W szatni wzięła szybki prysznic i przebrała się w spodnie i żakiet z białego lnu, pod 

który włożyła czarną bluzkę wykończoną angielskim haftem. Na koniec zrobiła lekki 

makijaż. Najważniejszy był czarny tusz do rzęs, żeby zielone oczy stały się bardziej 
wyra

ziste. Hm ... Przejrzała się w lustrze. Dlaczego tak się stara, skoro Pierre jest 

tylko dawnym kolegą?  

Po  tym,  co  przeżyła,  nie  była  gotowa  na  nic  poza  przyjaźnią.  Tak  podpowiadał 

rozsądek,  ale  serce wiedziało  swoje.  Tak  czy  owak  sytuacja  stawała  się  nie-
bezpieczna.  

Gdy  weszła,  Pierre  powitał  ją  przyjaznym  uśmiechem.  Ledwie  wstał  zza  biurka, 

odezwała się jego komórka.  

Tak? Ach, to ty, Nadine! O co chodzi? Dobrze, zaraz przyjadę.  

- Po drod

ze muszę wstąpić do domu - uprzedził, gdy się-rozłączył. - Mały ... mam 

taki mały problem.  

Zaintrygował  ją.  Kim  jest  Nadine?  Gdy  z  nią  rozmawiał,  mówiła  podniesionym 

background image

głosem. Jacky miała wrażenie, że była mocno zirytowana.  

Na korytarzu spotkali Marcela, 

który przyniósł im jeszcze gorące wydanie 

wieczornej gazety.  

Kurier właśnie to przywiózł - wyjaśnił, podając ją Pierre' owi. - Patrz, jesteście na 

pierwszej stronie. Wyglądacie fantastycznie. Chcecie wiedzieć, co piszą?  
"Przystojny doktor Pierre i urocza dokto.r Jacqueline dokonali wczoraj cudu ... ".  

-  Starczy!  - 

jęknął Pierre. - Sam to. przeczytam, później. Proszę - zwrócił się do 

Jacky, podając jej gazetę. - Nie zapomniałaś pióra do podpisywania autografów?  

Nic nie mówiąc, zerknęła na zdjęcie.  

,  -  Dosko

nała  reklama  szpitala  -  cieszył  się  tymczasem Marcel. - Może  uzmysłowi 

ludziom, 

że  czasem  naprawdę  jesteśmy  potrzebni. A SWoją  drogą,  dokąd  się 

wybieracie?  

Do. restauracji, którą mi poleciłeś.  

Świetnie! - Marcel przyjrzał im się uważniej.  

- Wo

bec tego. nie będę was zatrzymywał. Wpadnijcie  

do.  nas  na  kolację  któregoś  dnia.  Debbie  będzie  w  siódmym niebie. Usycha z 

tęsknoty za kolegami z pracy.  

Mam zamiar niedługo. ją odwiedzić - obiecała Jacky.  

Marcel uśmiechnął się.  

-  Jacky jest dla nas jak rodzina  - 

wyjaśnił Pierre'o.wi. - Poznały się z moją żoną 

przez internet i zaprzy- 

jaźniły.  

Bardzo się ucieszyłam, kiedy w grudniu ubiegłego roku Debbie zaprosiła mnie na 

wasz ślub. To. była naprawdę piękna uroczystoŚć.  

Miło, że tak mówisz. Ale nie będę was zatrzymywał.  

Rzeczywiście, musimy już jechać - przyznał  

Pierre, kładąc dłoń na ramieniu Jacky. - Miłego wieczoru!  

Dziękujemy.  

Marcel o.dprowadził ich wzrokiem. Cieszył się, że tak szybko. się polubili. Gdyby nie 

znał  Pierre'a, przysiągłby,  że  zanosi  się  na  romans.  Mając  na  uwadze  jego. 

przeszłość  wątpił  jednak,  by  znajomość  z  Jacky  wyszła  kiedykolwiek  poza  ramy 

przyjaźni. Obawiał się, że jego. kolega w ogóle nie myśli Q stałym związku.  

Szkoda, westchnął, bo on i Jacky wyjątkowo do siebie pasują, a Pierre jest bardzo 

spragniony  miłości.  Gdyby  związał  się  z  kobietą  taką  jak  Jacky,  jego  życie 

zmieniłoby  się  na  lepsze.  Marcel  chciał  jakoś  pomóc,  ale  czuł,  że  nie  ma  prawa 

wtrącać się w prywatne sprawy kolegi. Gdyby jednak ten poprosił go Q radę, to ze 

SWoją wiedzą na temat Liliane mógłby skłonić go do zmiany zdania ...  

 

Jacky zapięła pas i usadowiła się wygodnie w fotelu pasażera.  
- Fajny samochód - 

pochwaliła Sportowy kabriolet, który kupił od kolegi z Paryża.  

- Mieszkam na wzgórzu, przy tej samej ulicy co.  

Marcel. To on pomógł mi znaleźć dom Tak mi się spodobał, że obejrzałem go tylko 

raz  i  natychmiast  zdecydowałem  się  na  kupno.  -  ożnajmił,  gdy  minąwszy  główną 

bramę, wyjechali na drogę.  

Musisz.  mieć  wspaniały  widok  z  okien  -  stwierdziła,  patrząc  na  okazałe 

rezydencje  rozlokowane  na  wzgórzu  powyżej  drogi  biegnącej  między  szpalerem 

starych drzew.  

Dlatego.  go.  kupiłem.  Przesądziły  piękne  widoki  i  duży  ogród,  idealny  dla  ...  - 

Urwał w pół zdania. Duży ogród to dobra rzecz - dokończył po chwili.  

Znów  ją  zaintrygował.  Nie  pierwszy  raz  odnosiła  wrażenie,  że  Coś  przed  nią 

ukrywa. Ciekawe, dlaczego?  

Lubisz pracować w ogrodzie? Zawahał się.  

- Czasami.  

background image

Nie potrafiła odgadnąć, dlaczego nagle przygasł.  

Uznała, że nie ma sensu dociekać i wróciła do podziwiania malowniczych widoków.  

Jachty i statki wycieczkowe kołysały się na lekkiej fali, a promienie zachodzącego 

słońca barwiły morze intensywnym kolorem złota i purpury. Na plaży widać było wielu 

spacerowiczów, którzy z tej odległości wyglądali jak ludziki narysowane pojedynczą 

kreską·  

Jesteśmy na miejscu - oznajmił Pierre, zatrzymując samochód na żwirowym 

podjeździe.  

Niemal  w  tej  samej  chwili  otworzyły  się  masywne  dębowe  drzwi  i  przed  dom 

wyszła  wysoka,  młoda  dziewczyna  w  dżinsach  i  białym  T-shircie.  Wyglądała  na 

zadowoloną, że Pierre się pojawił.  

- Zaraz wracam - 

powiedział, wysiadając z samochodu.  

Jacky obserwowała, jak wraz z dziewczyną wchodzi do domu. Ciekawe, dlaczego 

nie zaprosił jej do środka? I kim jest dla niego ta dziewczyna? Nagle poczuła się jak 

nieproszony  gość.  Nie  spodziewała  się  takiego  zachowania,  Pierre  normalnie  był 

przecież otwarty i towarzyski. Widocznie kiepsko go znam, stwierdziła, ale musiała 

przyznać, że jak na jej gust jest  

- zbyt tajemniczy.  

pewnej chwili z otwartych okien na piętrze dobiegły histeryczne wrzaski małego, 

rozzłoszczonego  dziecka.  Jacky  słyszała,  jak  Pierre  stara  się  je  uspokoić.  Nie 

rozumiała pojedynczych słów, ale słyszała, że mówi stanowczo, lecz cierpliwie i ze 
spokojem. P

o  chwili  dziecko  ucichło,  a  potem  zaczęło  się  śmlac.  Wtórował  mu 

śmiech Pierre'a i wesoły głos dziew~ czyny.  

Skoro ma dziecko, dlaczego jej o tym nie powie

dział?  

Z  góry  dobiegł  już  tylko  głos  dziewczyny  rozmawiającej  z  dzieckiem.  Jacky 

spojrzała  na  zegarek. Minęło  zaledwie  pięć  minut.  Niewiele,  ale  i  tak  postanowiła 

wysiąść z samochodu i rozprostować nogi. Kiedy stanęła na żwirowym podjęździe, 

do buta wpadł jej mały kamyk, pochyliła się więc, by go wyjąć. Właśnie wtedy z dom~ 

wyszedł Pierre.  

Zmieszała się. Może niepotrzebnie wysiadała?  

Pierre  chciał,  by  zaczekała  w  samochodzie.  W  jej  głowie  pojawiła  się  irracjonalna 

myśl, że zaraz usłyszy reprymendę. Nic takiego oczywiście się nie stało. Pierre miał 

znękany wyraz twarzy i mocno zaciśnięte usta, ale nie powiedział ani słowa o tym, co 

się stało.  

Przepraszam, że musiałaś czekać - rzucił sucho i otworzył jej drzwi.  

Była  ciekawa,  czy  powie  coś  o  dziecku.  Spoglądała  na  niego  wyczekująco,  gdy 

uruchamiał silnik, ale on błądził myślami gdzieś daleko. Odprężył się dopiero wtedy, 

gdy  dom  zniknął  między  wzgórzami.  Korciło  ją,  żeby  go  o  wszystko  wypytać,  ale 

ugryzła się w język.  

Wiedziała tylko tyle, - że dziewczyna na pewno nie jest jego siostrą, bo nie miał 

rodzeństwa.  Ani  żoną,  bo  ta  przecież  umarła.  Przyjaciółką?  Mało  prawdopodobne! 

Która przyjaciółka zgodziłaby się, żeby jej partner szedł na kolację z inną kobietą?  

Intuicja podpowiadała jej, że nie powinna być wścibska. Było' oczywiste, ~e Pierre 

nie ma ochoty tłumaczyć, po co musiał wrócić do domu. Lepiej, żeby przestała o tym 

myśleć i zajęła się czymś konkretnym. Na przykład czytaniem mapy, którą trzymała 
na kola-

· nach. Odnalazła zaznaczony przez Pierre' a punkt. Znajdował się za 

następną doliną, na skraju wioski, o której nigdy nie słyszała.  

- Jak

ieś dwieście metrów za skrzyżowaniem będzie ostry skręt w prawo - 

poinformowała.  

Dzięki. - Zwolnił, gdyż droga stała się wąska i kręta, a widoczność ograniczały 

gęste żywopłoty. - Piękna okolica, prawda? - Słychać było, że odzyskuje spokój.  

- Fantast

yczna. Może kiedyś kupię jednak samochód, zwłaszcza jeśli zostanę tu 

dłużej. Na razie podpisałam umowę na rok. ..  

Powiedz,  jeśli  będziesz  miała  ochotę  na  wycieczkę.  Chętnie  gdzieś  z  tobą 

background image

pojadę - powiedział lekkim tonem.  

Jacky odebrała to jak drobną przysługę dla starej znajomej  

Dziękuję. Byłoby miło gdzieś pojechać ... raz na jakiś czas - odparła cicho. Nie 

chciała się narzucać.  

Obróciła  nieco  głowę  i  dyskretnie  studiowała  jego  profil:  mocno  zarysowana 

szczęka,  wyraźne  kości  policzkowe,  gęste  ciemne  włosy.  Gdyby  tylko  mogła,  naj 

chętniej  przyjeżdżałaby  tu  z  nim  codziennie.  Nareszcie byliby sami, uwolnieni od 

absorbujących  obowiązków.  Skarciła  się  za  takie  myśli.  Gdyby  naprawdę  zaczęła 

się z nim spotykać, wpadłaby w niezłe tarapaty.  

Pierre mu

siał  wyczuć,  że  mu  się  przygląda,  bo  spojrzał  na  nią  przelotnie  i  się 

uśmiechnął. Zaczerwieniła się, dziękując opatrzności, że Pierre nie może poznać jej 

myśli.  

Ładnie ci z rozpuszczonymi włosami - powiedział miękko. - Wiem, że byłaś zła, 

kiedy fotogra

f zaczął się nimi zachwycać, ale ...  

Wszystko  zależy  od  tego,  kto  się  zachwyca.  Nie  mam  nic  przeciwko 

komplementom, o ile słyszę je od ... przyjaciół.  

Miło mi, że uważasz mnie za przyjaciela. - Zdjął rękę z kierownicy i na moment 

położył na jej dłoni. Z trudem opanowała przyjemny dreszcz. Domyślała się, że dla 

niego był to nic nieznaczący przyjazny gest, ale dla niej ten przelotny dotyk znaczył 
wiele - 

o wiele więcej, niż powinien.  

Zaczęli zjeżdżać w stronę doliny, więc Pierre skupił się na prowadzeniu. Naraz na 

wąskiej drodze tuż przed nimi pojawiło się stado krów pędzone przez gospodarza.  

Chyba nie ma sensu ich wyprzedzać? - zapytał Pierre, ostro hamując.  

- Niedaleko jest gospodarstwo - 

powiedziała, patrząc na mapę - więc pewnie 

zaraz tam skręcą.  

- Utalentowany z ciebie pilot - 

pochwalił, gdy stad? skierowało się ku widocznym 

nieopodal zabudowamom.  

- Pilotowanie to nic trudnego - 

odparła z uśmiechem. - Ojciec nauczył mnie czytać 

mapy.  Kiedy  mama  od  nas  odeszła,  w  czasie  wakacji  jeździliśmy  na dalekie 

wycieczki. Tata prowadził, a ja siedziałam z mapą i mówiłam mu, gdzie ma jechać.  

Na pewno bardzo przeżyłaś rozpad rodziny, pra wda? Pamiętam, że moja mama 

wspominała mi o tym, co was spotkało. Ile miałaś wtedy lat?  

Sposępniała,  niechętnie  wspominając  tamto zagubienie  i  gorycz,  jakie  narodziły 

się w porzuconym dziecku.  

_ Dziesięć ... Dopóki rodzice byli razem, moje  

dzieciństwo był piękne i beztroskie. A potem idylla się skończyła, musiałam szybko 

dorosnąć. Ojciec bardzo źle znosił tę sytuację. Myślę, że nigdy nie pogodził się z 

odejściem matki.  

Pierre milczał. Gdy Jacky przeżywała swój dramat, on studiował w Paryżu, ale i 

tak  dotarły  do  niego  plotki  o  skandalu  wywołanym  przez  ekstrawagancką  panią 

Shaftesbury, która podobno miała w Paryżu kochanka. Miał ochotę porozmawiać o 

tym z Jacky, ale bał się, że swymi pytaniami sprawi jej przykrość. Przeczuwał, że 

jest  bardzo  wrażliwa  i  tylko  udaje,  iż  mówienie  o  tych  wydarzeniach  jej  nie  boli. 

Zwłaszcza że jako dziecko była podobno bardzo zżyta z matką·  

Ojciec  bardzo  dobrze  się  mną opiekował.  Pierwsza  przerwała  milczenie.  -  Był 

taki  szczęśliwy,  kiedy  postanowiłam  zostać  lekarką  i  pojechałam  na  studia  do 

Londynu. On też wrócił do Anglii. Kupił małe mieszkanie, bo chciał, żebyśmy nadal 
byli blisko siebie.  

To było chyba najlepsze rozwiązanie.  

_ Rzeczywiście. Nie chciałam zostawiać go samego we Francji. Był sporo starszy od 

mamy, a po jej odejściu bardzo się posunął. Martwiłam się o niego, jak się zresztą 

okazało, nie bez powodu. Kiedy byłam na pierwszym roku, zachorował. Od dawna 

źle się czuł, ale ignorował objawy choroby. Gdy wreszcie zdecydował się pójść do 

szpitala, na ratunek było jill za późno.  

background image

Z trudem przełknęła ślinę.  

Cieszę się, że mogłam z nim być ... do końca.  

- Bardzo mi przykro. J

ego śmierć musiała być dla  

ciebie strasznym' ciosem. - 

Imponowała mu swoim spokojem, choć przecież wiedział, 

że zawsze była twarda. Przez ułamek sekundy kusiło go, by zjecl,lać na pobocze i 

mocno ją przytulić. Nie zrobił tego, bo się bał, że gdyby wziął ją w ramiona, sytuacja 

mogłaby wymknąć się spod kontroli. Poza tym Jacky mogłaby opacznie zrozumieć 

jego gest. Lepiej, żeby ich znajomość nie wykroczyła poza granice przyjaźni.  

Jacky patrzyła w bok, walcząc ze łzami. Spokojny wiejski krajobraz budził w niej 

wspomnienia  dzieciństwa;  cudownych  beztroskich  lat,  gdy  byli  zgodną  rodziną. 

Rodzice  bardzo  ją  kochali,  a  ojciec  darzył  matkę  prawdziwym  uwielbieniem.  Jacky 

nie zdawała sobie sprawy, że jest to uczucie jednostronne.  

Ani tata, ani ja nie mieliśmy pojęcia, że mama chce od nas odejść. Zostawiła list, 

ale tata nigdy mi go nie pokazał. Mówił tylko, że mama bardzo mnie kocha. To dało 

mi nadzieję, że kiedyś do nas wróci, ale .. ;  

Głos zaczął jej drżeć, więc wzięła głęboki oddech. - Dwa dni po jej zniknięciu 

przyjechała do nas policja - ciągnęła po chwili. - Powiedzieli nam, że mama i jej ... 
kochanek mieli wypadek. Obydwoje zgi

nęli na miejscu.  

Pierre wstrzymał oddech.  

Serdecznie ci współczuję. Moja mama wspominała, że twoją rodzinę spotkała 

tragedia, ale nie po

trafiła powiedzieć, co dokładnie się stało. 

Och, miasteczko trzęsło się od plotek, ale nikt nie wiedział, jak było naprawdę. 

Nawet  ja  mogę  się  tylko  domyślać.  Tak  czy  owak  ten  pierwszy  kopniak  od  życia 

przygotował mnie na następne. A dostałam ich niemało.  

Gdy  wjechali  do  wioski,  Pierre  zwolnił.  Przemieszczali  się  wolno  wśród  domów 

krytych czerwoną dachówką i wypatrywali restauracji.  

Powinna być już blisko. Marcel dokładnie mi ją opisał. Zdaje się, że to ten dom ... 

U Jules'a. Tak, to tutaj!  

Wygląda bardzo szykownie - zauważyła.  

I pewnie taka jest, sądząc po samochodach, które  

przed nią parkują, i naleganiach Marcela, żebym koniecznie zarezerwował stolik. .  

Dom  był  obszerny  i  bardzo  stary,  z  pewnością  pełnił  kiedyś  funkcję  dworu, do 

którego przytuliła się malownicza wioska. Gdy weszli do środka, Jacky z zachwytem 

przyglądała się stylowym wnętrzom. Zdobiły je wspaniałe obrazy oraz różne dzieła 
sztuki, które rozmieszczono ze smakiem w przestronnych salach.  

-  Dobry wieczór, jestem Jules -'- 

powitał  ich  właściciel, dystyngowany brunet w 

średnim wieku. - Zapraszam na aperitif - dodał i zaprowadził ich do przytulnego baru, 

który urządzono w rogu głównego holu.  

Jacky wybrała swój ulubiony kir składający się z likieru porzeczkowego i białego 

wina, a Pierre zamówił pastis, czyli aperitif z wódki anyżkowej, wody oraz lodu.  

Dostali  stolik  przyoknie,  więc  jedząc  kolację,  mogli  podziwiać  wypielęgnowany 

ogród.  Z  łatwością  nawiązali  rozmowę,  ale  starannie  unikali  osobistych  wąt  ków. 

W

ymieniali  uwagi  na  temat  książek,  filmów  ora  sztuk  teatralnych.  Porównywali 

atrakcje Londynu i Pa ryża. I choć rozmowa toczyła się wartko i była in teresująca, 

Jacky wolałaby, by zeszła na sprawy pry watne.  

Może wypijemy kawę na tarasie? - zapropono wał Pierre, gdy okazało się, że 

obydwoje rezygnuj. z deseru.  

Bardzo chętnie. Wieczór jest taki pięklly. Wokół tarasu był ogród różany, więc gdy 

usiedl w wyściełanych poduszkami wiklinowych fotelach otoczyła ich słodka woń 

kwiatów. Słońce schowało sil już za wzgórzami, lecz na ciemniejącym niebie pozo 

stały purpurowo-złote smugi.  

Wspaniałe miejsce - westchnęła Jacky.  

Szkoda, że w naszym miasteczku nie mieliśm)  

tak ekskluzywnej restauracji - 

zauważył Pierre.  

Obok sklepu była mała kawiarenka - przypo. mniała mu.  

background image

Która nie słynęła z wykwintnej kuchni - rzek z uśmiechem.  

To prawda. Mimo to tata ija często tam chodzili. śmy po odejściu mamy. Żadne z 

nas nie miało pojęcia o gotowaniu, a przecież musieliśmy coś jeść.  

Westchnęła ciężko.  

- Biedny tat

a! Mama strasznie mu namieszała w życiu. Nawet wtedy, kiedy byłam 

jeszcze dzieckiem i z pozoru wszystko toczyło się normalnie, czułam przez skórę, że 

tata nie jest szczęśliwy.  

- Dlaczego?  

Kiedy byłam mała, często zastanawiałam się, jak  

to  się  w  ogóle  stało,  że  moi  rodzice  są  razem.  Kiedy  podrosłam,  każde  z  nich 

opowiedziało  mi  swoją  wersję  zdarzeń,  a  ja  na  tej  podstawie  stworzyłam  własny 
obraz. - 

Zamilkła na chwilę, by zebrać myśli. - Myślę, że ojciec, który był już wtedy w 

średnim wieku, przeżył drugą młodość u boku mamy, która słuchała go jak wyroczni. 

Ona była początkującą aktorką, miała urok i charyzmę, i co ważniejsze, jako jedyna 

spośród  jego  studentów  autentycznie  interesowała  się  jego  zawiłymi teoriami 

dotyczącymi  sztuki  dramatycznej.  Wiem,  że  była  łasa  na  pochwały,  których  jej  nie 

szczędził...  

Zawahała się. Nigdy dotąd nie rozmawiała z nikim o swoich rodzicach.  

Ojciec  nie  powinien  był  się  z  nią  żenić  -  stwierdziła  w  końcu.  -  Zbyt wiele ich 

różniło. Mniej więcej na tydzień przed śmiercią opowiedział mi, jak się poznali. Ona 

grała  wtedy  w  małym  teatrze  na  przedmieściach  Londynu,  a  on  wykładał  na 

uniwersytecie. Pewnego wieczoru po spektaklu poszedł za kulisy, żeby porozmawiać 

z zespołem o kontrowersyjnym współczesnym dramacie, który wystawiali.  

Poprawiła  się  w  fotelu,  wspominając,  jak  bardzo  schlebiało  jej,  że  ojciec 

wtajemnicza ją w tak osobiste sprawy.  

Ojciec mówił, że miłość· spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Po prostu 

nagle  zakochał  się  w  kwintesencji  kobiecości  -  jak  określił  mamę  -  i zanim  zdążył 

pomyśleć,  co  robi,  zaprosił  ją  na  drinka.  Przegadali  całą  n.oc  i  umówili  się  na 

następne spotkanie. Wkrótce się oświadczył, a ona, ku jego zaskoczeniu, od razu się 

zgodziła.  

Pierre pochylił się lekko w jej stronę.  

Pamiętam, że twoja mama była bardzo piękna.  

Ale zdecydowanie za młoda dla mojego ojca Kiedyś, po jednej z ich okropnych 

kłótni,  powiedziah  mi,  że  żałuje,  że  wyszła  za  mąż.  Ponoć  zgodziła  się,  b<  ojciec 

obiecał  zabrać  ją  do  Francji.  Kiepsko  jej  Sil  wtedy  wiodło  i  miała  dość  pracy  w 

małym, słabYll zespole. Pomysł, żeby uciec i związać się z moin ojcem, wydał jej się 

bardzo  romantyczny.  Mama  wy.  obrażała  sobie,  że  życie  w  małym  normandzkim 

mias·  teczku  będzie  bajką.  Ojciec  miał  porzucić  pracę  aka·  demicką  i  zarabiać 

pisaniem,  ona  zaś  miała  spędza<  dni  na  lekturze,  a  od  czasu  do  czasu  grywać 

ambitm role w którymś z paryskich teatrów. Żyła nadzieją, ż~ pewnego dnia odniesie 

wielki sukces. Ponieważ tak si~ nie stało, przeżyła wielkie rozczarowanie. Czuła, ż~ 

znalazła się w potrzasku.  

Teraz rozumiem, skąd wzięłaś się w naszym mia· steczku.  

Pokiwała głową.  

Proza  życia  szybko  zabiła  miłość  moich  rodzi·  ców.  Ciągle  brakowało  im 

pieniędzy.  Ojciec  napisaJ  kilka  podręczników,  które  wprawdzie  przyniosły  mu 

uznanie w kręgach akademickich, ale fortuny na nich nie zbił. Próbował swoich sił 

jako powieściopisarz, ale nic z tego nie wyszło.  

A mnie się zawsze wydawało, że jesteście taką niebanalną rodziną.  

Bo byliśmy niebanalni. - Uśmiechnęła się. - Tylko biedni jak myszy kościelne. Nie 

to co zamożni Mellangerowie.  

Wcale nie byliśmy tacy bogaci! - zaprotestował.  

Dziadek miał majątek z dworem i winnicą, na  

background image

której  zarobił  trochę  pieniędzy.  Ojciec  postanowił  wstać  lekarzem,  ale  odziedziczył 

ziemię  i  rodzinny  nteres.  Dziadek  zaznaczył  jednak;  że  połowa  majątku  lależy  do 

mnie. Ojciec uszanował jego wolę. Kiedy ~odzice przeszli na emeryturę, przenieśli 

się do Australii, żeby być bliżej mnie.  

Nadal tam mieszkają?  

Tak, nawiązali wiele przyjaźni, więc postanowili  

wstać.  Kupili  sobie  mały  dom,  a  resztę  kapitału  zalnwestowali,  dzięki  czemu  moja 

część  spadku  przyno~iła  dochód,  który  bardzo  mi  się  przydał  w  pierwszych  latach 

pracy. Choć byłem początkującym lekarzem, miałem z czego żyć. Po prostu dopisało 

mi szczęście.  

Owszem. Pamiętam, że jako dziecko zatrzymywałam się czasem przed bramą 

posiadłości twojego dziadka i wyobrażałam sobie, jak cudownie jest być bogatym.  

Znałaś mojego dziadka?  

Zetknęłam się z nim tylko raz. Pewnego dnia  

razem  z  koleżanką  zakradłyśmy  się  do  waszego  sadu  po  jabłka.  Wisiały  tuż  przy 
ogrodzeniu, a my jak zwyk

le  byłyśmy  głodne.  Wspięłam  się  na  mur  i  zawisłam 

odwrócona  do  niego  twarzą,  szykując  się  do  skoku,  kiedy  nadbiegły  psy  i  zaczęły 

okropnie  szczekać.  Po  chwili  ktoś  złapał  mnie  za  nogi  i  powiedział,  żebym  się  nie 

ruszała.  

- Dziadek?  

Tak. Byłam przerażona, kiedy srogim głosem  

zaczął krzyczeć na psy. To swój, powiedział im. Swój? Zdziwiłam się. Przyszłam 

ukraść jego jabłka!  

Pierre się roześmiał. - I co było dalej?  

- Och, twój dzia

dek odpędził psy i pomógł mi zjeść z muru. A potem dał mi kilka 

dorodnych owoców i odprowadził mnie do bramy.  

Dziadek był bardzo porządnym człowiekiem.  

Przypuszczam, że poczuł się rozbawiony całą sytuacją· Pewnie odetchnął z ulgą, że 
psy nic ci nie zr

obiły - westchnął. - Tak, miałem bardzo szczęśliwe dzieciństwo, za to 

potem ... - 

Ton jego głosu raptownie się zmienił. - W dorosłym życiu spadło na mnie 

mnóstwo ...  

Nieszczęść? - dopowiedziała cicho. Wziął ją za rękę.  

Tak. Los mi ich nie szczędził. Jak każdy, miałem swoje tłuste lata, ale ...  

Wstał, podszedł do niej i pociągnął ją ku sobie.  

Nie chcę, żebyś pomyślała, że się nad sobą użalam. Każdy jest kowalem swego 

losu. Zgodzisz się ze mną?  

Spojrzała mu w oczy. Mogłaby przysiąc, że mimo pozornie hardego wyrazu widzi 

w nich zagubienie i bezradność.  

Na tak wiele spraw nie mamy wpływu - szepnęła.  

Nagle poczuła się tak, jakby w restauracji poza nimi nie było nikogo. Świat przestał 

istnieć. Liczyło się tylko to, że jest przy niej naj wspanialszy mężczyzna, jakiego w 

życiu spotkała. Jej książę z bajki, który po latach wreszcie się zjawił i z którym od tej 

chwili  miała  żyć  długo  i  szczęśliwie.  Jaka  szkoda,  że  takie  cudowne  zakończenia 

zdarzają się tylko w bajkach.  

W ułamku sekundy pojęła, co czuł ojciec, gdy pierwszy raz zbliżył się do jej matki. To 

wszystko nie miało sensu ... ale czy miłość może mieć sens? Jest uczuciem 

irracjonalnym, nieziemskim, więc choćby człowiek starał się z nią walczyć, i tak musi 

przegrać. - O tak. Jesteśmy kowalami swego losu - szepnęła. Pierre pochylił się i 

lekko musnął ustami jej usta.  

Z trudem powstrzymała się, by nie jęknąć z rozkoszy. - Panie doktorze?  

Obok nich stanął kelner.  

Bardzo  państwa  przepraszam,  ale  pan  Jules  kazał  zapytać,  czy  życzą  sobie 

państwo jakiś trunek do kawy?  

background image

Nie, dziękujemy. - Pierre wypuścił ją z' objęć. Usiadła w fotelu, starając się jak 

najszybciej uspo

koić przyspieszony oddech. Czar prysnął. Na szczęście, bo jeszcze 

chwila i zrobiłaby z siebie kompletną idiotkę·  

Poproszę rachunek. - Słowa Pierre' a dotarły do niej jak przez mgłę.  

W drodze powrotnej nawet nie próbowali odtwo

rzyć  atmosfery  tamtej  magicznej 

chwili.  Jacky  miała  wrażenie,  że  Pierre  chce  jak  najszybciej  wrócić  na  bezpieczny 

grunt  uprzejmej  rozmowy,  tak  jak  było  na  początku  wieczoru.  Nie  próbował  też 

przedłużać spotkania. Odwiózł ją do domu, a gdy wysiedli z samochodu, spojrzał na 

nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.  

Próbowała  odnaleźć  w  jego  oczach  bodaj  cień  obietnicy,  że  mogą  przeżyć  to 

wszystko jeszcze raz. A

le nie, znów był tylko kolegą z dawnych lat. Starszym bratem, 

o  którym  zawsze  marzyła.  Mogła  zaprosić  go  na  drinka,  ale  uznała,  że  to.  kiepski 

pomysł. Po co ryzykować odmowę?  

Dziękuję za przemiły wieczór - powiedziała, po syłając mu uśmiech, który zdawał 

się mówić: "Nie bój się, nie zamierzam ciągnąć cię do środka" ..  

Ujął jej twarz w dłonie i delikatnie pocałował w usta. Gdy po chwili uniósł głowę, w 

jego lśniących oczach pojawił się wyraz oczekiwania.  

Ona jednak odwróciła się i zdecydowanym krokiem ruszyła do drzwi. 

ROZDZIAŁ TRZECI  

Był bardzo sfrustrowany. Odjeżdżając sprzed domu Jacky, spojrzał we wsteczne 

lusterko, by sprawdzić, czy weszła do środka. Tak, już jej nie było. Dała mu wyrainie 

do zrozumienia, że nie ma ochoty przedłużać spotkania.  

Nac

isnął  pedał  gazu.  Źle  to  wszystko  dziś  rozegrał,  zwłaszcza  przy  kawie.  Nie 

powinien był jej całować. Problem w tym, że nie mógł się powstrzymać. A przecież 

dobrze wiedział, że musi unikać zaangażowania.  

Jego  frustracja,  fizyczna  i  emocjonalna,  stawała  się  coraz  bardziej  dokuczliwa. 

Jęknął zdesperowany. Może nie powinien umawiać się z nią po pracy? Tylko jak  

.  ma  zrezygnować  z  jej  towarzystwa,  skoro  tak  bardzo  mu  się  podoba?  Śliczna, 

żywiołowa,  rozbrykana  dziewczynka  z  jego  wspomnień  wyrosła  na  najpiękniejszą, 

najbardziej seksowną i mądrą kobietę, jaką w życiu spotkał.  

Po raz pierwszy od śmierci Liliane miał taki kłopot.  

Jego  żona  zmarła  w  czasie  porodu,  wydając  na  świat  jego  syna.  Początkowo 

wydawało mu się, że wyrzuty sumienia nie pozwolą mu dalej żyć. Z czasem nauczył 

się radzić sobie z bólem, nie było jednak szans, by rana w sercu kiedykolwiek się 

zabliźniła. Ogarnięty wspomnieniami o Liliane mocno zacisnął dłonie na kierownicy. 

Miała  wątpliwości,  czy  dojrzała  do  macierzyństwa,  za  to  on  wciąż  powtarzał,  że 

marzy o dziecku. Przekonywał ją, że na pewno poradzi sobie w roli matki. Biedna, 

zapłaciła za jego marzenia najwyższą cenę. Trudno o większe poświęcenie. Odkąd 

odeszła, nie opuszczało go poczucie winy.  

Zatrzymał  się  przed  domem,  ale  nie  wysiadł. Wyłączywszy  silnik,  oparł  głowę  o 

kierownicę  i  siedział  tak,  rozpamiętując  swoją  sytuację.  Od  pięciu  lat  dotrzymywał 

przysięgi  złożonej  Liliane.  Przez  pierwszy  rok  po  jej  śmierci  żył  jak  mnich  ... 
obarczony odpowie

dzialnością  za  dziecko.  Przymknął  oczy,  pozwalając,  by 

przesuwały  się  przed  nimi  obrazy  wspomnień.  Przypomniał  sobie dzień,  w  którym 

musiał  skapitulować  przed  własną  cielesnością.  Nie  był  w  stanie  dłużej  ignorować 

pewnych  potrzeb,  zaczął  więc  spotykać  się  z  kobietami,  jednak  w  sercu  pozostał 

wiemy zmarłej żonie.  

background image

Obiecał sobie, że będzie wybierał partnerki, które z pewnością nie odegrają 

większej roli w jego życiu. Miał więc na swym koncie kilka przelotnych romansów z 
kobietami, które, podobnie jak on, nie zamierza

ły wiązać się na stałe. Mimo to 

natknął się na problem. Gdy po kilku miesiącach znajomości zaczął zapraszać jedną 

z nich do domu, spragniony matczynego ciepła Christophe zaczął traktować ją jak 

przyszywaną mamę. Kiedy związek się rozpadł, chłopiec był zrozpa-' czony. To 

doświadczenie uzmysłowiło mu, że synek nie może poznawać jego przyjaciółek. 

Postanowił więc, że nie będzie im mówił, że ma dziecko, a co za tym idzie, nie 

będzie przyprowadzał ich do domu.  

Jacky jednak była inna. Dziś miał ochotę opowiedzieć jej o swoich nieszczęściach. 

Bardzo  brakowało  mu  k.og.oś,  przed  kim  mógłby  się  .otw.orzyć.  Nie  zrobił  teg.o, 

gdyż  nie  chciał  jeszcze  bardziej  kamplikawać  sytuacji.  Zwierzenia  i  rozm.owy  .o 
najbardziej .os.obis

tych  sprawach  nieuchrannie  prowadziłyby  da  uczuci.oweg.o 

zaangaż.owania, przed którym się br.onił. Uniósł gł.owę, gdyż nagle p.oczuł, że kt.oś 

mu się przygląda.  

Wszystka w p.orządku? - spytała zaniep.ok.oj.ona Nadine. - Usłyszałam, że pan 

przyjechał, ale długa nie wch.odził pan da d~mu, więc ...  

Niep.otrzebnie się martwiłaś. Nic mi nie jest. Zaraz przyjadę, a ty kładź się spać. 

Jak Christ.ophe?  

Dabrze. Usp.ok.oił się pa pana wyjściu.  

Spadziewałem się, że tak będzie. D.obran.oc, Na-  

dine.  

- D.obran.oc.  

Patrzył, jak .opiekunka wch.odzi da domu, zastawiając dla nieg.o uchylane drzwi. 

Zajm.owała  się  Christ.ophe'em  zaledwiead  trzech  miesięcy  i  a dziwa,  zg.odziła  się 

przenieść z nimi z Paryża da St. Martin sur mer. Była miła, rozsądna i inteligentna, 

miał więc nadzieję, że zastanie z nimi na dłużej, zwłaszcza że Christ.ophe wyraźnie 

ją palubił.  

Nianie ta był .os.obny pr.oblem. Żadna z .opiekunek nie zagrzała dłużej miejsca. 

Dabrze im płacił, a .one i tak .odch.oaziły. Christ.ophe nie był łatwym dzieckiem. Na 

szczęście ch.odził już da przedszk.olna, więc Nadine nie była tak .obciążana jak jej 

p.oprzedniczki, które szybka wypalały się, pracując .od rana da n.ocy.  

Zaczekał,  aż  autamatycznie  zasunie  się  dach,  i  wysiadł  z  sam.och.odu.  Idąc  da 

damu, myślał .o tym, że Nadine prędzej czy później zapragnie wrócić da Paryża. Już 

wsp.ominała,  że  chciałaby  spędzać  więcej  czasu  ze  sw.oim  chł.opakiem. 

P.oczątk.ow.o ucieszył się, że kag.oś ma, ba ta znaczyła, że w .odróżnieniu .od paru 

paprzedniczek, nie będzie próbawała z nim flirt.ować.  

Wbiegł  na  górę,  przeskakując  pa  dwa  st.opnie,  chciał  bawiem  jak  najszybciej 

zabaczyć  syna.  Miał  wyrzuty  sumienia,  że  pa  pracy  nie  wrócił  prasta  da  damu. 

Obiecał  s.obie,  że  jutra  spędzi  z  cW.opcem  cały  wieczór.  Pa  cichu  wszedł  da 

p.ok.oju  synka  i  usiadł  przy  łóżku.  Z  razczuleniem  patrzył  na  jeg.o  miękkie  jasne 

wł.osy  rozrzucane  na  p.oduszce.  Christ.ophe  zasnął  z  kciukiem  w  buzi.  Pierre 

uśmiechnął się i delikatnie wyjął palec z jeg.o ust. Ssanie kciuka p.omagał.o cW.op-

cu  wyciszyć  się  i  usp.ok.oić.  Pierre  dabrze  wiedział,  że  właśnie  sp.ok.oju  jeg.o 

ukachane dziecka p.otrzebuje najbardziej. Gdyby mama nie .osierociła g.o w chwili 

naradzin, gdyby była z nim przez cały czas, czułby się bezpieczny i na pewna nie 

wszczynałby dzikich awantur, które wykańczały nerwaw.o .opiekunki.  

P.ochylił się i pacaławał ciepły, gładki paliczek synka. Christ.ophe paruszył się, a 

patem .otw.orzył .oczy i .objął g.o za szyję.  

K.ocham cię, tatusiu - mruknął i natychmiast  

zasnął.  

_  

Pierre pa czuł dławienie w gardle.  

Ja też cię k.ocham, synku - szepnął, .okrywając go kałderką·  

background image

P.oszedł da siebie, i zamknąwszy drzwi, .oparł się .o nie plecami. Patrzył na p.okój 

rozjaśniany  księŻYc.ową  paświatą  i  wdychał  rześkie  pawietrze.  Letnia  n.oc, 

pachnąca kwiatami i m.orzem, była wprost stwarzana da mił.ości. Mógł spędzić ją z 

Jacky,  gdyby.odwaŻYI  się  ją  tu  zapr.osić.  Tyle  że  z  nią  nie  m.ogł.o  być  m.owy    o 

przygodzie na jedną noc. Instynkt ostrzegał go, że jeśli raz spróbuje, nie będzie umiał 

zapomnieć. A przysięga złożona Liliane wciąż go obowiązywała.  

Jaka szkoda, że nie jest kawalerem wolnym od trosk i obowiązków! Kimś, kto nie 

musi  zmagać  się  z  wiecznym  poczuciem  winy  wobec  kobiety,  która  poświęciła  dla 

niego życie ...  

Jacky wbiegła na górę. Nie chciała przedłużać spotkania - Pierre mógłby poczuć 

się niezręcznie. W końcu dał do zrozumienia, że nie zależy mu, by ich znajomość 

przerodziła się w romans. Właściwie to dobrze. Ona też nie szuka takich wrażeń.  

W mieszkaniu od razu zrzuciła buty i poszła prosto do sypialni. Jak stała, padła na 

łóżko  i  zaczęła  masować  zmęczone  stopy;  całodzienne  bieganie  po  szpitalu  nie 

wyszło im na zdrowie.  

Ułożyła  się  na  poduszkach  i  zatonęła  w  rozmyślaniach o Pierze -  silnym, 

przystojnym, wysportowa

nym młodym mężczyźnie, w którym podkochiwała się jako 

podlotek, i tym dzisiejszym, sta

rszym, ale wciąż przystojnym, pogrążonym w żałobie 

wdowcu. Cieszy

ła się, że w czasie kolacji udało jej się go rozweselić. Kiedy zaczęli 

wspominać stare czasy, rozchmurzył się i przestał robić minę zagubionego małego 

chłopca. Rozmawiali o wszystkim z wyjątkiem swoich poprzednich związków. Nadal 

więc nic nie wiedziała o jego pięknej żonie, a on nie usłyszał słowa na temat Paula.  

Na myśl obyłym mężu westchnęła ciężko. Nie lubiła go wspominać. A przecież na 

początku małżeństwa tak bardzo go kochała. Studiowali najednym roku, byli biedni 

jak myszy kościelne, ale szczęśliwi, że się kochają. Pod koniec studiów zamieszkali 
razem w jej mieszkaniu.  

Wyjdź za mnie - poprosił Paul. - Małżeństwo jest takie romantyczne ... - 

przekonywał:  

Równie romantyczny wydał mu się pomysł posiadania dziecka.  

Zobaczysz,  ono  nam  w  niczym  nie  będzie  przeszkadzało.  Będziemy  żyli  jak 

dawniej  - 

zapewniał.  -  Weźmiesz  urlop  macierzyński,  a  potem  wrócisz  do  pracy. 

Będę ci pomagał w czasie cią:ży i potem przy dziecku.  

. Uwierzyła mu! Zresztą z perspektywy czasu dochodziła do wniosku, :że wtedy Paul 

naprawdę wierzył w to, . co mówi. Ot, jeszcze jeden fajny pomysł, który zrodził się w 

jego ptasim móżdżku. A takie cnoty jak miłość i wierność? Cóż, nad tym w ogóle się 

nie zastanawiał.  

Nie pojmowała, jak mogła aż tak się na nim nie poznać. Dlaczego nie przewidziała, 

że Paul po prostu nie umie być wiemy? Gdy po kilku miesiącach euforia opadła i jej 

ciąża spowszedniała, stał się nerwowy i coraz częściej znikał z domu. Mimo to nie 

przeczuw

ała naj gorszego. Do głowy jej nie przyszło, że Paul ją zostawi.  

Nigdy nie zapomni dnia, w którym to się stało.  

Poznałem  kogoś  -  przyznał  wprost.  -  To  pielęgniarka, pracujemy razem na 

ortopedii. Kocham ją. Tym razem to już na zawsze.  

Była wtedy w szóstym miesiącu ciąży. On przeniósł się' ze swoją dziewczyną do 

innego  szpitala.  Nie  miał  wyjścia,  bo  gdy  się  rozniosło,  że  chce  zostawić  ciężarną 

żonę, wybuchł skandal i koledzy nie zostawili na nim suchej nitki.  

Teraz,  gdy  emocje  dawno  opadły,  stwierdziła,  że  laul  był  po  prostu  niedojrzały. 

Uczciwie  zapracował  a  swój  wizerunek  Piotrusia  Pana.  Przerosła  go  pers,ektywa 

rychłego  ojcostwa  i  związanych  z  tym  obo,iązków.  Gdy  w  dramatycznych 

okolicznościach  zazęła  rodzić  i  cierpiała  przez  długie  godziny,  koledzy e szpitala 

zawiadomili go, że jest z nią niedobrze. jawił się następnego dnia, gdy ich dziecko 

już nie yło. '  

Wciąż go pamiętała, jak stał przy jej łóżku i nie riedział, jak się zachować. A ona 

background image

leżała nieruchomo, rycieńczona przedwczesnym porodem, w czasie któ~go omal nie 

umarła. Odetchnęła, gdy pielęgniarka oprosiła go, by wyszedł.  

Dam pani kolejną dawkę środków przeciwbóloych - powiedziała.  

Jacky czekała na tę chwilę jak na zbawienie. Kiedy :k zaczynał działać, przymykała 

oczy i zapadała się . nicość. Tam znajdowała ukojenie i uwalniała się od ieludzkiego 

cierpienia, które dręczyło ją od śmierci decka.  

Na  wspomnienie  dramatu,  który  przeżyła,  instynk'wnie  położyła  dłoń  na  brzuchu. 

Wciąż  pamiętała  spółczujące  spojrzenie  lekarza,  który  odważył  się  )wiedzieć  jej 

prawdę. A ta brzmiała jak wyrok.  

Nie mam dla ciebie dobrych wiadomości - zaczął ;trożnie. - Sama wiesz, jak ciężki 

miałaś poród. Nieety, doszło do poważnego uszkodzenia organów rozdczych. - Na 

moment zawiesił głos. - Powiem otarcie. Twoje szanse na następną ciążę są bliskie 

zeru. śli będzie ci bardzo zależało na urodzeniu dziecka, :dziesz musiała poddać się 

operacji. Powinnaś jed nak wiedzieć, że nawet jeśli uda ci się donosić ciążę, 

następny poród będzie równie skomplikowany.  
- Nie b

ędzie następnego porodu - uspokoiła go. Sięgnęła po chusteczkę i wytarła 

nos. Próbowała odegnać wspomnienia, które często nawiedzały ją w koszmarnych 

snach, jednak wyjątkowo wyraźne obrazy uparcie wypływały z mroków niepaInięci. 

Znów była w ósmym miesiącu ciąży i pracowała na oddziale ratownictwa 

medycznego. Nie wzięła zwolnienia, bo nie chciała siedzieć całymi dniami w pustym 

mieszkaniu, rozmyślając o Paulu i martwiąc się, jak sobie poradzi jako samotna 
matka. Poza tym chcia

ła udowodnić kolegom, że traktuje swój zawód poważnie.  

Postanowiła,  że  po  urodzeniu  dziecka  szybko  wróci  do  pracy.  Miała  zamiar 

zatrudnić opiekunkę, nawet jeśli miałaby oddawać jej połowę pensji. Tamtego dnia, 

gdy  urodził  się  Simon,  w  czasie  przerwy  na  lunch też  była  na  rozmowie  w  agencji 

pośredniczącej w zatrudnianiu fachowych opiekunek.  

Po spotkaniu wróciła na dyżur. Jej pierwszym pacjentem był jakiś pijak, który wdał 

się W bójkę w pubie i oberwał butelką. Wyglądało na to, że delikwentowi urWał się 

film,  pochyliła  się  więc  nad  nim  i  zaczęła  zszywać  ranę  na  twarzy.  Wtedy 
niespodziewanie po

derwał  się  i  z  całej  siły  uderzył  ją  w  brzuch.  Poczuła 

przeszywający  ból  i  kurczowo  chwyciła  się  za  miejsce,  z  którego  promieniował. 

Gorączkowo powtarzała sobie, że nic się nie stało, że wcale nie czuje gorącej, lepkiej 

krwi sączącej się spomiędzy nóg ...  

Obróciła się na bok i wtuliła twarz w poduszkę.  

Przeżyła,  ale  naprawdę  niewiele  brakowało!  Życie  zawdzięczała  fachowości 

kolegów. Gdy było już po wszystkim, znalazła w sobie dość siły, by wziąć na ręce 

swego wytęsknionego synka. Doznał śmiertelnych obrażeń, więc nie było dla niego 

ratunku. Tuliła go, dopóki biło maleńkie serce, a potem zaczęła oswajać się z myślą, 

że znów została sama ...  

Usiadła na łóżku i otarła łzy. Nigdy się nad sobą nie użalała, więc teraz też nie 

będzie.  Rozebrała  się  i  zarzuciwszy  na  siebie  szlafrok,  poszła  do  łazienki.  Ciepła 

odprężająca kąpiel na pewno dobrze jej zrobi.  

Na oddziale ratownictwa zawsze było mnóstwo pracy. Właśnie dlatego wybrała tę 

dziedzinę  medycyny.  Tu  nie  groziła  monotonia.  Nigdy  nie  było  wiadomo, co 

przyniesie dzień. Po dwóch tygodniach od wypadku na morzu mały Dominic został 

wypisany do domu. Jego rodzice koniecznie chcieli zrobić mu pamiątkowe zdjęcie z 

lekarzami,. którym zawdzięczał życie.  

Pojedziesz ze mną do domku? - zapytało dziecko Pierre'a.  

Bardzo  bym  chciał,  ale  dziś  nie  mogę,  bo  muszę  zostać  w  pracy  -  odparł.  - 

Chodź, zrobimy sobie razem fajne zdjęcie - zaproponował, a rozbiegany chłopczyk 

wreszcie stanął w miejscu i posłusznie spojrzał w obiektyw.  

Będzie mi brakowało tego małego urwisa - westchnęła Jacky, gdy wracali na 

oddział.  

-  Kochasz dzieci, prawda? - 

zapytał  cicho  Pierre.  Obserwując  ją  w  czasie  pracy, 

background image

zauważył,  że  lubi  dzieci  i  ma  z  nimi  doskonały  kontakt.  Cieszyło  go  to  i  martwiło 

jednocześnie. Między innymi dlatego nie proponował jej kolejnej randki. Prędzej czy 

później będzie musiał się przyznać do tego, że ma syna. Ona na pewno zechce go 

poznać, a Christophe od razu ją polubi. Nie chciał narażać syna na kolejne rozczaro-
wanie, a 

przecież Jacky pewnego dnia zniknie z ich życia.  

Chodźmy na kawę, póki - na oddziale panuje względny spokój - zaproponował.  

Lepiej chodźmy do mojego gabinetu. Mam tam zaparzarkę i kawę o niebo lepszą 

od tej, którą podają w bufecie.  

Nie mogłem się doczekać, kiedy mnie wreszcie zaprosisz - rzekł z uśmiechem. - 

Ludzie  opowiadają  cuda  o  waszym  gabinecie.  Podobno  ty  i  Debbie  wygodnie  się 

urządziłyście.  

To  prawda,  jest  u  nas  trochę  bardziej  po  domowemu  niż  w  przeciętnym 

gabinecie. 

Uznałyśmy, że coś nam się należy od życia.  

- Bardzo tu przytulnie - 

pochwalił, gdy weszli do środka.  

Rozumiem, że to eufemizm. Agenci od nieruchomości używają go, kiedy chcą ci 

dać do zrozumienia, że straszna tu ciasnota.  

Zauważyłem, że lubisz dzieci. Nie chciałaś mieć własnych? - zapytał, siadając w 

fotelu.  

Nie  wiedziała,  co  powiedzieć.  Aby  zyskać  na  czasie,  zajęła  się  odmierzaniem 

kawy. Odetchnęła głęboko, i siląc się na spokój, powiedziała:  

Miałam dziecko, synka, bardzo krótko. Niestety, umarł ... - Przełknęła ślinę, by 

uwolnić się do bolesnego dławienia w gardle. - Jaką pijesz kawę, słabą czy mocną? - 

Głos jej się załamał. 

Pierre wstał i ją objął.  

Przepraszam, nie powinienem był pytać. Nie wiedziałem ...  

W jego oczach było tyle serdeczności i dobroci, że poczuła chę.ć, by skryć się w 

jego ramionach. Potrze

bowała  jego  siły  i  spokoju.  Gdyby  mogła  pozostać  w  jego 

objęciach, ból serca trochę by zelżał. Może nawet wstąpiłaby w nią nowa nadzieja.  

Delikatnie pocałował ją w policzek, a ona instynktownie rozchyliła usta. Pocałował 

ją więc i poczuł, jak jej ciało się odpręża. Przestała drżeć i wtuliła się w niego. Przez 

chwilę  pozwolił  sobie  rozkoszować  się  jej  bliskością,  a  potem  wolno  się  odsunął. 

Ona też się cofu.ęła. Wiedziała, że musi natychmiast wrócić z obłoków na ziemię.  

Pierre  starał  się  ochłonąć.  Usiadł  w  fotelu  i  zgnębiony  pomyślał  o  tym,  że  oto 

sprawdza się czarny scenariusz. Miał już pewność, że jeśli zacznie romansować z 

Jacky, na pewno się zaangażuje. Tego nie wolno mu robić. Poza tym nawet nie wie, 

czy ona chce układać sobie życie na nowo.  

Domyślał się, ile wycierpiała. Nawet nie chciał wiedzieć, co czuje ktoś, komu umiera 

dziecko. A gdyby . takie nieszczęście spotkało jego? Nie potrafił wyobrazić sobie 

życia bez swojego ukochanego syna.  

Już w porządku - powiedziała, podając mu kawę.  

Zawsze, kiedy myślę albo mówię o Simonie, pusz-  

czają mI nerwy.  

Ile miał Simon, kiedy ... ? - odważył się zapytać, gdy usiedli naprzeciw siebie 

przy małym stoliku.  

Trochę ponad dwie godziny.  

Głośno wciągnął powietrze. Co mógł powiedzieć?  

Nic dziwił się już, że Jacky często bywa smutna. Zwłaszcza gdy wydaje jej się, że 

nikt na nią nie patrzy, bo na co dzień pokazywała światu pogodną twarz.  

Dziękuję, że okazałaś mi zaufanie - powiedział łagodnie.  

Postanowiła wykorzystać sytuację i zadać pytanie, które od dawna ją nurtowało.  

Kiedy czekałam na ciebie w samochodzie przed  

domem, słyszałam dziecięcy głos. To twoje dziecko?  

Zawahał się.  

Tak. Mam syna. Christophe ma pięć lat.  

Dlaczego nigdy o nim nie mówiłeś?  

background image

Uciekł spojrzeniem w bok.  

Dlatego, że ... Kiedyś ci to wytłumaczę. Mam swoje powody, ale to 

skomplikowana historia.  

Nic  mu  nie  jest?  To  znaczy,  nie  ma  żadnych  problemów  ze  zdrowiem?  - 

Próbowała wyrazić się oględnie.  

Pierre popatrzył jej prosto w oczy.  

- Jest zdrowy jak ryba i bardzo aktywny - 

odparł .. Zamilkł na moment. Prędzej czy 

później i tak musi to  

nastąpić. Nie może traktować Jacky tak, jak traktował przygodne partnerki, które 

szybko znikały z jego życia. - Musisz go poznać.  

A  więc  stało  się!  Już  nie  ma  odwrotu.  Nie  miał  pojęcia,  jak  poradzi  sobie  z 

konsekwencjami tej decy

zji.  Na  razie  postanowił  nie  wybiegać  zbyt  daleko  w 

przyszłość. W tej chwili zależało mu na tym, by częściej widywać Jacky. Kilka minut 

w  czasie  przerwy  na  kawę  zdecydowanie  mu  nie  wystarczało  !Pragnienia  mają 

swoją cenę. Nic, co w życiu ważne, nie przychodzi łatwo.  

Z zamyślenia wyrwał go dźwięk pagera. Jacky podała mu słuchawkę, a on przez 

chwilę słuchał w skuplemu.  

Zaraz tam będę! - rzucił, kończąc rozmowę.  

- Znów wypadek na morzu. Karetki zaraz przy-  

wiozą poszkodowanych.  

Jacky natychmiast odstawiła kubek z niedopitą kawą i razem z nim pobiegła na 

oddział.  

.  W  pokojach  zabiegowych  czekali  już  na  nich  dwaj  pacjenci:  młody  Anglik, który 

uczył  się  jeździć  na  nartach  wodnych,  i  nieco  starszy  Francuz,  jego  instruktor. W 

czasie  lekcji  niedoświadczony  uczeń  wykonał  niefortunny  manewr  i  zranił  się  w 

nogę. Instruktor próbował go ratować i również doznał kontuzji.  

Jacky zajęła się Anglikiem, który bardzo się ucieszył, że wreszcie spotkał kogoś, z 

kim może bez trudu się porozumieć.  

- Mój francuski jest bardzo kiepski - 

przyznał.  

Zaraz sprawdzimy, co się panu stało. - Delikat-  

nie  dotknęła  uda,  na  którym  zrobił  się  wielki  wylew.  -  Dam panu zastrzyk 
przeciwbólowy i dopiero potem pana zbadam.  

Dziękuję - jęknął, zaciskając zęby.  

Gdy postawiła wstępną diagnozę, zawołała Pierre'a, żeby się z nim skonsultować.  

Zerwał więzadła łączące mięsień z kością udową  

powiedziała.  

Pierre 

zbadał chłopaka i potwierdził jej podejrzema.  

Trzeba zrobić prześwietlenie i sprawdzić, w jakim stanie jest kość. Z kolei Franek, 

wiesz, ten instruk

tor, zerwał ścięgno Achillesa. Muszę dowiedzieć się na ortopedii, 

czy mogą go dziś zoperować. Mogłabyś na chwilę do niego zajrzeć?  

- Co za pech, pani doktor. Co za straszny pe~h  

skrzywił się instruktor, gdy do niego przyszła. - Ze  

też  to  się  musiało  stać  akurat  teraz,  w  pełni  sezonu,  kiedy  mam  najwięcej  pracy. 

Okropnie chce mi się pić. Mógłbym dostać trochę wody?  

Raczej  nie,  bo prawdopodobnie  będzie  pan  dziś  operowany.  Doktor  Mellanger 

właśnie ustala termin zabiegu.  

Koledzy z ortopedii będą gotowi za godzinęoznajmił Pierre, wchodząc do pokoju 

zabiegowego.  - 

Dziękuję,  Jacky.  Ja  już  się  panem  zajmę  -  powiedział,  i  zaczął 

tłumaczyć Franekowi, na czym będzie polegała operacja.  

Do końca dyżuru miała wielu pacjentów, ale wygospodarowała chwilę, by zajrzeć 

do młodego Anglika, który został przewieziony na ortopedię·  

Jak się pan czuje?  

- Kiepsko. Noga okropnie mnie boli, ale nie  

background image

umiem  poprosić,  żeby  dali  mi  coś  przeciwbólowego.  Gapię  się  więc  w  telewizor, 

chociaż nic nie rozumiem, ale to mi pomaga zapomnieć o bólu.  

Nie  ma  sensu,  żeby  pan  cierpiał.  Zaraz  poproszę  siostrę,  aby  zrobiła  panu 

zastrzyk - 

powiedziała i poszła poszukać pielęgniarki.  

Na korytarzu spotkała Pierre'a.  

Idę sprawdzić, jak czuje się Franek. Koledzy z ortopedii mówili, że operacja się 

udała. Powiem mu, że miał pecha. Gdyby sobie tę nogę złamał, przynajmniej krócej 

nosiłby gips - ironizował.  

-:- 

Nie jestem pewna, czy twój żart przypadnie mu do gustu.  

- Dlaczego? Franck ma poczucie humoru. Pozna

łem go w zeszłym tygodniu, gdy 

poszedłem  do  jego  wypożyczalni  dowiedzieć  się  o  łódź.  Chciałbym  zabrać 
Christophe'a w krótki rejs po morzu.  

Myślisz, że mu się spodoba?  

- Na pewno! - 

Zawahał się. - Jeśli dziś wie-  

czorem masz czas, wpadnij do nas na kolację. Poznasz go.  

Bardzo chętnie! - Nie chciała, by zabrzmiało to aż tak entuzjastycznie. Wszystko 

przez to,- 

że zaskoczył ją tym zaproszeniem.  

Pierre  też  się  nie  spodziewał,  że  ona  natychmiast  się  zgodzi.  Kości  zostały 

rzucone, powiedział sobie. Za późno, żeby się wycofać.  

Nie  umawiajmy  się  na  konkretną  godzinę.  Po  prostu  przyjdź,  kiedy  będzie  ci 

odpowiadało.  Gdybym  musiał  zostać  dłużej  w  szpitalu,  w  domu  będzie  Nadine, 
opiekunka Christophe'a. Do zobaczenia.  

Wróciła do swoich zajęć, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że Pierre zaprosił ją 

spontanicznie,  a  teraz  tego  żałuje.  Gdyby  naprawdę  chciał,  by  poznała  jego  syna, 

gł go jej przedstawić, gdy szli do restauracji. Tymczasem on kazał jej czekać w 

samochodzie. Ciekawe dlaczego?  

Źle zrobiła, przyjmując zaproszenie; Jeszcze nie jest za późno, aby się wycofać. 

Może powiedzieć, że właśnie sobie przypomniała, że jest umówiona.  

Odwróciła się, ale Pierre'a już nie było. Trudno.  

Skoro się zgodziła, musi pójść. Może przy okazji dowie się, dlaczego jest taki 

tajemniczy. Ajeśli poczuje, że jest nieproszonym gościem, pod byle pretekstem wróci 
do domu.  

Nagle przypomniała sobie, co czuła dziś rano, gdy Pierre ją przytulił. Może warto 

zaryzykować  jeszcze  kilka  takich  dreszczy  w  zamian  za  cały  wieczór  w  jego 
towarzystwie?  

ROZDZIAŁ CZWARTY  

Spojrzała  na  imponującą  fasadę  domu  Pierre'a.  Dobrze,  że  opowiedział  jej  o 

ostatniej woli dziadka Mel

langera. Spadek pewnie był spory, skoro stać go na taką 

rezydencję.  Hojny  senior  rodu  musiał  bardzo  kochać  wnuka.  Kiedyś  wi<f?;iała  ich 

razem w miasteczku - 

krótko  po  tym,  jak  została  przyłapapa  w  sadzie.  Od  razu 

rzucało się w oczy, że są ze sobą mocno związani.  

Patrzyła na porośnięte bluszczem kamienne mury i podziwiała urodę domu, który 

dzięki  szeroko  otwartym  dwuskrzydłowym  oknom,  pozwalającym  ciekawskiemu 

przechodniowi zerknąć do środka, sprawiał wrażenie przyjaznego. Wprawdzie z ulicy 

nie 

było  widać,  co  dzieje  się  w  środku,  ale  i  tak  odnosiło  się  wrażenie,  iż  jest  to 

prawdziwe gniazdo rodzinne.  

Idąc  tu,  z  trudem  panowała  nad  radosnym  podnieceniem.  Czuła  się  jak  mała 

background image

dziewczynka, która wreszcie została zaproszona na wymarzone przyjęcie do domu, 

który  to.tej  pory  był  dla  niej  niedostępny.  Uspokój  się,  kobieto,  i  przestań 

fantazjować!  -  napominała  się  surowo.  Stanęła  przed  masywnymi  dębowymi 

drzwiami  ze  świeżo  wypolerowaną  mosiężną  kołatką,  która  lśniła  w  wieczornym 

słońcu, i jeszcze raz rozejrzała się dokoła. Na podjeździe nie było samochodu Pierre' 

a, za to obok bocznych drzwi stało małe auto, z pewnością należące do opiekunki. 

Szkoda. Wolałaby, żeby Pierre był już W domu.  

Gdyby  uprzedził,  że  będzie  długo  pracował,  przyszłaby  później.  W  końcu  lepiej 

trochę się spóźnić, niż zjawić się za  wcześnie. Jeszcze gotów sobie pomyśleć, że 

nie  mogła  się  doczekać.  A  może  by  tak  się  wycofać  i  pospacerować  po  okolicy, 

dopóki ... Nie bądź infantylna! - zirytowała się. Zachowuj się normalnie.  

Wszystk

o  dobrze,  tylko  dlaczego  znów  czuła  się  jak niedoświadczona  panienka, 

którą  była  w  czasach,  gdy  usychała  z  miłości  do  Pierre'a.  Zniecierpliwiona  swoim 

zachowaniem,  podniosła  rękę,  by  zastukać  do  drzwi.  Nim  jednak  zdążyła  dotknąć 

kołatki, te się otworzyły.  

Dobry wieczór, pani doktor. Proszę wejść.  

To pewnie Nadine, pomyślała, przypatrując się dziewczynie, która zaprosiła ją do 

środka.  Była  miła  i  uprzejma,  ale  Jacky  wyczuła,  że  jest  zdenerwowana. 

Zachowywała się jak ktoś, kto został nagle oderwany od ważnych zajęć.  

Doktor Mellanger jeszcze nie wrócił ze szpitala  

uprzedziła. - Mam nadzieję, że zechce pani za-  

czekać.  

Zaprowadziła  ją  na  taras,  gdzie  przy  stoliku  siedział  jasnowłosy  chłopiec, 

pochłonięty rysowaniem. Kiedy weszły, zerknął przelotnie na Jacky, po czym bez sło-

wa wrócił do swojego zajęcia.  

Natychmiast pomyślała o swoim małym Simonie, który byłby teraz na tyle duży, że 

też  mógłby  rysować  kredkami.  Pewnie  zaglądałaby  mu  przez  ramię,  chwaliłaby 

postępy. Pomagałaby mu stawiać pierwsze kroki ... 

Zdusiła w sobie tęsknotę i podeszła do Christophe'a. Chciała się z nim przywitać, 

ale Nadine delikat

nie odciągnęła ją na bok.  

- Pani doktor, musi pani mi pomóc - 

wyszeptała nerwowo. - Zostaje pani na 

kolacji?  

- Owszem. A o co chodzi?  

Właśnie dostałam wiadomość, że mój chłopak,  

który  jechał  do  mnie  z  Paryża,  miał  wypadek  i  został  zabrany  do  szpitala  parę 

kilometrów  stąd.  Prosi,  żebym  do  niego  przyjechała.  Czy  mogłaby  pani  zająć  się 
Christophe'em, dopóki doktor nie wróci?  

Czy pani chłopak jest ciężko ranny? - zapytała ze współczuciem.  

Nie wiem. Powiedzieli mi, że jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Błagam, 

niech się pani zgodzi!  

Jacky chciała jej pomóc, ale uważała, że najpierw powinna zamienić słowo z 

Pierre'em.  

Zadzwonię do doktora i zapytam, kiedy wróci  

zaproponowała.  

Ale ja muszę jechać teraz! - niecierpliwiła się  

dziewczyna.  

Już miała powiedzieć Nadine, że skoro chłopak nie odniósł poważnych obrażeń, 

parę  minut  jej  nie  zbawi,  ale  widząc  jej  narastające  zdenerwowanie,  dała  za  wy-

graną. Jeszcze biedaczka wpadnie w histerię i przestraszy Christophe'a, który i tak 

wyczuł, że dzieje się coś niedobrego. Zaniepokojony, odłożył kredki i wstał z krzesła.  

Dobrze, niech pani jedzie. Ale proszę skontaktować się z doktorem i powiedzieć 

mu, kiedy pani wróci, zgoda?  

-

Oczywiście, zaraz do niego zadzwonię. Bardzo pani dziękuję! Do widzenia!  

- Nadine! - 

zawołał Christophe, widząc, że -opiekunka :wYchodzi i zostawia go z 

background image

obcą osobą. - Nadine! - Cześć, Christophe! - zawołała dziewczyna, zatrzaskując za 

sobą kuchenne drzwi. Po chwili rozległ się stłumiony warkot silnika.  

Chłopiec tupnął nogą i zaczął przeraźliwie krzyczeć.  

Jacky  przyklękła  przy  nim  i  mocno  go  objęła.  Był  tak  wzburzony,  że  cały  drżał. 

Próbował się wyrywać, ale ona go nie puszczała. Mówiła do niego łagodnym głosem, 

dopóki się nie uspokoił. Dopiero wtedy go puściła.  

Kim jesteś? - zapytał, wpatrując się w nią z niepokojem. - Znasz mojego tatę?  

Mówił z wyraźnym paryskim akcentem, który tak bardzo podobał jej się u Pierre'a. 

Był  zresztą  bardzo  do  niego  podobny.  Miał  tak  samo  wyraziste  oczy  i  mocno 

zarysowane  kości  policzkowe,  a  jego  rozwichrzone  jasne  włosy  już  zaczynały 

ciemnieć. Gdy z czasem staną się brązowe, Christophe będzie łudząco podobny do 
ojca.  

Gwałtowna  reakcja  chłopca  trochę  ją  zdenerwowała,  lecz  nie  zaskoczyła.  Miał 

prawo się przestraszyć, zwłaszcza że opiekunka nie wyjaśniła mu, co się dzieje.  

Twój tata i ja pracujemy razem, ale znamy się już bardzo długo. Kiedyś, dawno, 

dawno temu, mieszkali

śmy w tym samym miasteczku - tłumaczyła, starając się 

zdobyć jego zaufanie. Słuchał uważnie, więc nabrała nadziei, że uda j ej się z nim 

porozumieć. - Może chcesz, żebym opowiedziała ci jakąś bajkę? - zapytała, 

siadając w wiklinowym fotelu.  

Christophe spoj

rzał  nieufnie  na  ręce,  które  ku  niemu  wyciągnęła.  Wyraźnie  się 

wahał. Miał taką minę, jakby zaraz miał się rozpłakać.  

Mogę opowiedzieć ci o Kopciuszku - zaproponowała. - Lubisz tę bajkę?  

Skinął głową i nieśmiało do niej podszedł. Po chwi-  

li już siedział jej na kolanach.  

To co? Mam ci opowiedzieć o Kopciuszku?  

Tak, proszę pani.  

Mam na imię Jacky.  

- Jacky ... - 

Wolno powtórzył obco brzmiące sło-  

wo, po czym usadowił się wygodnie, gotowy do słuchania.  

A więc była sobie raz ... - Jej matka zawsze zaczynała bajkę tymi słowami.  

Miała wrodzony dar opowiadania i umiała to robić w sposób wyjątkowo barwny, 

dając przy okazji upust swoim niewykorzystanym aktorskim talentom.  

Mamo, a może przebierzemy się i odegramy his- . tonę Kopciuszka? - 

za

proponowała jej pewnego razu.  

Doskonale!  Ja  będę  Kopciuszkiem,  a  ty  macochą  i  złymi  siostrami!  -  Matka 

natychmiast  zapaliła  się  do  pomysłu.  Chyba  nigdy  nie  bawiły  się  tak  dobrze  jak 
wtedy.  

Zostawiła  wspomnienia  i  wróciła  do  teraźniejszości.  Spojrzała  na Christophe'a. 

Oparł  głowę  o  jej  ramię  i  siedział  zasłuchany,  więc  nie  przerywając  opowieści, 

zerknęła  na  zegarek.  Co  się  dzieje  z  Pierre'em?  Dlaczego  nie  zadzwonił  i  nie 

uprzedził, że się spóźni? Ijak zareaguje, kiedy dowie się oNadine ... ?  

Nagle zad

zwoniła jej komórka. Pierre. Chyba ściągnęła go myślami.  

Cześć, Jacky. Wstąpię po ciebie, jak będę wracał ze szpitala. - W jego głosie 

słychać było znużenie.  

Nie musisz. Już tu jestem. To znaczy, u ciebie w domu i ...  

Przepraszam, że musisz czekać. Tuż przed końcem dyżuru mieliśmy tu straszne 

urwanie  głowy.  Na  szczęście  sytuacja  jest  już  opanowana  i  właśnie  wychodzę.  - 

Zrobił pauzę dla nabrania tchu. - Mam nadzieję, że Nadine zajęła się tobą.  

Wiesz, tak prawdę mówiąc, to jej tu nie ma  

- przy

znała i w kilku słowach opowiedziała mu, jak  

wygląda sytuacja.  

Biedna Nadine. Szczęście, że jej chłopak wyszedł z wypadku cało. Mówiła, kiedy 

wróci? - 

zapytał, robiąc w pamięci szybki prz_egląd spraw, które musi jutro załatwić.  

Prosiłam, żeby się z tobą skontaktowała, jak dotrze do szpitala.  

background image

- To tata? - 

zapytał Christophe, wyciągając rękę po telefon.  

- Tak.  

Tatuś? - zawołał, gdy przyłożyła mu komórkę do  

ucha. - 

Gdzie jesteś?  

W szpitalu, ale już stąd wychodzę. Zaraz będę w domu.  

-  Jacky o

powiada  mi  bajkę  o  Kopciuszku.  Wracaj  szybko,  to  usłyszysz,  jak 

Kopciuszek  zamienia  się  w  dynię,  czy  coś  takiego.  Zapomniałem,  jak  to  było,  ale 
Jacky zaraz mi opowie.  

W telefonie rozległ się śmiech Pierre'a.  

Cześć, tato! - powiedział Christophe i znów się do niej przytulił.  

Pierre  jechał  do  domu,  rozmyślając  po  drodze  o  rozmowie z synem. Z jednej 

strony cieszył się, że mały zaakceptował Jacky i dobrze czuł się w jej towarzystwie, 

z drugiej zaś martwił, że stało się to, czego chciał uniknąć. Co za pech, że akurat 

dziś  musiał  zostać  dłużej  w  pracy.  Gdyby  był  w  domu,  przedstawiłby  Jacky 

Christophe'a, a potem poprosiłby Nadine, żeby położyła go spać.  

Westchnął ciężko. Nie miał pojęcia, co pocznie, gdy jego związek z Jacky stanie 

się  na  tyle  zażyły,  że  będzie  musiał  się  z  niego  wycofać.  To  jest  przecież 

nieuniknione. Już teraz czuł, że jeszcze chwila i gotów się w niej zakochać.  

Postanowił  odłożyć  uczuciowe  rozterki  na  potem  i  skupić  się  na  sprawach 

bardziej przyziemny<;.h. Za

prosił  Jacky  na  kolację,  więc  musi  wstąpić  do  sklepu. 

Zawrócił na najbliższym rondzie i pojechał w stronę głównej ulicy. Gdy zatrzymał się 

przed delikatesami, Jacques, właściciel, właśnie zamykał sklep.  

- Przepraszam bardzo ... - 

Pierre wychylił się ze  

 swojego kabrioletu.  

.  

-  A,  pan doktor! - 

Mężczyzna  uśmiechnął  się  na  widok  spóźnionego  klienta.  - 

Zrobimy dla pana wyjątek i popracujemy pięć minut dłużej. Zapraszam do środka. 

Co podać? - zapytał, stając za ladą.  

Pierre chwilę się namyślał, po czym wybrał soczystego pieczonego kurczaka.  

Doskonały wybór, doktorze. Ma pan dziś gości . na kolacji? - zagadnął.  

Tylko koleżankę z pracy.  

Jacques uśmiechnął się do siebie. Lubił doktora i bardzo żałował, że taki młody, 

przystojny  mężczyzna  nie  ma  żony.  Miał  nadzieję,  że  wspomniana  koleżanka  to 

jakaś ładna pielęgniarka albo sympatyczna pani doktor.  

Droga powrotna zajęła Pierre' owi zaledwie kilka minut. Zdążył zajechać przed dom, 
gdy drzwi otwo

rzyły się z hukiem i na podwórze wybiegł Christophe. - Tato! 

Spóźniłeś się. Jacky już skończyła opowiadać bajkę, ale jak ją poprosisz, opowie 
jeszcze raz .. Prawda, Jacky?  

- Tak, ale nie teraz - 

odparła z uśmiechem. Pierre jeszcze nigdy nie widział jej tak 

odprężonej. Podniósł Christophe'a wysoko do góry, a potem  

mocno  pocałował.  Jacky  stała  z  boku.  Czuła  się  trochę  jak  intruz  i  nie  chciała 

przeszkadzać w czułym powitaniu. Pierre chyba się zorientował, że sytuacja jest dla 

niej niezręczna, bo podszedł i wziął ją za ręce.  

Bardzo ci dziękuję - powiedział i pocałował ją w oba policzki.  

By

ł to gest, jakim Francuzi witają swych przyjaciół.  

Pierre  nie  zrobił  dla  niej  żadnego  wyjątku,  a  jednak  te  konwencjonalne  pocałunki 

znaczyły dla niej bardzo wiele. Poczuła się zaakceptowana.  

Synu, czy Nadine dała ci kolację, zanim wyszła?  

zapytał Pierre, gdy szli do domu.  

No ... właściwie nie.  

Spodziewał się takiej odpowiedzi.  

Rozumiem, że kolacja była dawno, więc zdążyłeś już zgłodnieć i chcesz zjeść 

razem ze mną i Jacky, tak?  

Skąd wiesz?!  

Zawsze jesteś głodny, kiedy trzeba pójść spać.  

background image

Tato, przecież jutro jest sobota. Nie idę do przed-  

szkola.  

Rzeczywiście, nie idziesz - przyznał, zastanawiając się jednocześnie, co zrobi, 

jeśli Nadine do jutra nie wróci.  

Będzie się o to martwił potem. Teraz musi szybko przygotować coś do jedzenia.  

Na początek kieliszek wina - oznajmił, wyjmując z lodówki butelkę chablis.  

Odwrócił się, by podać kieliszek Jacky, ale ona była na tarasie i oglądała rysunki 

Chrisophe'a.  

Pierre dołączył do nich, zabrawszy ze sobą wino.  

Nic się nie stanie, jeśli zjedzą później. Widok rozpromienionej buzi syna sprawiał mu 

ogromną  radość.  Choć  na  moment  chciał  zapomnieć,  iż  ściąga  sobie  na  głowę 

problemy, którym będzie musiał stawić_czoła.  

Zostańmy  na  tarasie  -  zaproponował,  podając  Jacky  kieliszek.  -  A ty, synku, 

jeszcze coś narysuj. Jak skończysz, pokażesz rysunek Jacky, dobrze?  

- Dobrze. - 

Chłopiec ochoczo sięgnął po czerwoną kredkę i zaczął rysować słońce, 

które właśnie chowało się za drzewami.  

Pierre ustawił fotele w miejscu, z którego mogli podziwiać ogród oraz widoczne w 

oddali morze.  

- Niesamowity widok - 

westchnęła z zachwytem,  

sącząc powoli wino.  

_  

Tak, to największy atut tego domu. Nie licząc tego, że mam stąd blisko do pracy.  

Zamilkli i przez chwilę podziwiali zachód słońca.  

Nie krępowała ich cisza, która między nimi zapadła.  

Gdy  tarcza  słoneczna  znikła  i  zaczęło  zmierzchać,  Pierre  włączył  nastrojowe 

oświetlenie ukryte wśród zieleni otaczającej taras. Wieczór był tak piękny, że Jacky 

brakło słów, by opisać jego urodę. Od bardzo dawna nie czuła się tak zadowolona z 

życia.  

Skończyłem! - Christophe podbiegł do niej, wymachując kartką.  

Pięknie! - pochwaliła.  

Daj, powiesimy go w kuchni na ścianie - powie-  

dział Pierre. - A teraz chodźmy przygotować kolację. - Mogę obejrzeć film na wideo? 

zapytał Christophe, i przewidując, że ojciec dziś się zgodzi, poszedł prosto do małej 

bawialni przylegającej do kuchni.  

Możesz, ale musisz przyjść, jak cię zawołam dodał Pierre, rozpakowując 

kurczaka.  

Mogę przygotować sałatę - zaproponowała Jacky.  

Świetnie. Sałata jest w lodówce, oliwa z oliwek i ocet winny w szafce, a świeże 

zioła na parapecie. Mamy jeszcze zupę ze szpinaku, o ile Christophe i Nadine jej nie 
zjedli ...  

Nie, jedliśmy omlet! - zawołał chłopiec. - Tato, jestem głodny!  

- W

iem, wiem!" ~ Pierre uśmiechnął się pobłażliwie i otworzył lodówkę, żeby wyjąć 

zupę.  

Jacky skorzystała z okazji i sięgnęła po leżącą na dolnej półce sałatę. Kiedy ich 

dłonie  na  moment  się  zetknęły,  Pierre  spojrzał  na  nią  i  wzruszenie  ścisnęło  go  za 
serce

. Wyglądała tak pogodnie, krzątając się po jego kuchni. Miał wrażenie, że nikt 

przed Jacky nie poruszył równie czułej struny w jego sercu.  

Niewiele  myśląc,  pochylił  się  i  pocałował  ją  w  poli  czek. I natychmiast tego 

pożałował.  Wyprostował  się  i  spojrzał  z  góry  najej  uśmiechniętą  twarz.  Z  włosami 

miękko  opadającymi  na  ramiona  wyglądała  jak  młodziutka  dziewczyna,  którą 

pamiętał sprzed lat.  

Wspaniałe jest to, co robisz ... - powiedział cicho. W zruszyła niedbale 

ramionami.  

Nie przesadzaj, to tylko sałata, a nie badania nuklearne.  

Nie to miałem na myśli. Dzięki tobie ten wieczór  

background image

jest wyjątkowy.  

'  

Przeraził się, że jeszcze chwila i zdradzi się z tym, co czuje. Bliskość tej kobiety 

niesamowicie drażniła jego zmysły. Powinien się opanować, bo przecież nie może 
ulec niebezpiecznej pokusie. Nie wolno mu zbli

żać się do syreny, która podstępnie 

rzuciła na niego urok. .. A może jednak powinien dać się uwieść?  

Jacky  na  pewno  nie  próbuje  go  omotać.  Nie  bawi  się  z  nim  w  żadne  damsko-

męskie gry. Nie miął  prawa jej o to podejrzewać. Sam musi zdecydować, czy  jest 

gotów  pokazać  jej,  co  czuje.  Problem  w  tym,  że  w  tej  chwili  czuł  się  po  prostu  ... 
zdezorientowany!  

Jedno  jest  pewne:  niewiele  brakuje,  by  machnął  ręką  na  rozsądek!  A  wieczór 

dopiero się zaczyna! Pierwsza część powinna być bezpieczna; zwykłe spotkanie, w 

czasie  którego  wystąpi  w  roli  kolegi  z  dawnych  lat.  Taki  ktoś  przecież  nie  będzie 

rzucał  się  na  dziewczynę  z  rodzinnego  miasteczka,  w  którym  spędzili ... a raczej 

zmarnowali pierwszą młodość.  

Tylko 

co będzie potem, gdy Christophe pójdzie spać, a oni zostaną sami?  

Ugotowałem  tę  zupę  wczoraj  o  północy:  -  Próbował  zająć  myśli  czymś 

konkretnym.  

Mów o rzeczach prozaicznych, nakazał sobie.  

W  dodatku  po  angielsku,  bo  przynajmniej  będziesz  musiał  myśleć,  co  gadasz. 

Zignoruj erotyczne pokusy. Skup się na robieniu kolacji, to zapomnisz o głupotach. 

Potem nadejdzie chwila próby, a teraz po prostu o czymś mów ...  

Mam nadzieję, że lubisz szpinak. Dodam trochę śmietany, żeby złagodzić smak - 

opowiadał, mieszając zupę w garnku. Z uwagą śledził okrężne ruchy łyżki, bo to go 

uspokajało. A tak swoją drogą, Jacky nigdy by się nie domyśliła, jakie myśli snują mu 

się po głowie!  

Doktorze Mellanger, jestem pod wrażeniem pańs,.. . kich talentów -powiedziała, 

rob

iąc winegret. - Widać, że lubisz gotować.  

A  początkowo  nienawidziłem.  Mama  nie  dopuszczała  mnie  do  kuchni. 

Obsługiwała mnie i ojca, najwyraźniej uważając, że gotowanie jest wiedzą tajemną, 

której prymitywni mężczyźni nie są w stanie przyswoić.  

Zawah

ał się.  

Liliane nie lubiła gotować, więc jadaliśmy w mieście albo zamawialiśmy dania na 

wynos.  

Więc  stało  się!  Wspomniał  o  żonie,  nie  czując  przy  tym  wyrzutów  sumienia. 

Pierwszy raz! ~ Przełamał tabu. Zachęcony, postanowił pójść za ciosem. Jacky umie 
s

łućhać,  a  mówienie  o  Liliane  pomaga  mu  uwolnić  się  od  mistycznej  aury,  którą 

otoczył swe małżeństwo. Przez lata nie potrafił zdobyć się na szczerą rozmowę o 

tym, co naprawdę się między nimi wydarzyło.  

Po  śmierci  Liliane  postanowiłem  sprawdzić,  jak  to  jest z tym gotowaniem. 

Wyszedłem z założenia, że przecież ugotowanie zupy nie może być trudniejsze niż 

zrobienie  operacji.  Nie  pretenduję  do  miana  mistrza  sztuki  kulinarnej.  Jeśli  mam 

ochotę  na  coś  wykwintnego,  idę  do  dobrej  restauracji.  Na  co  dzień,  gdy jestem 

zajęty, kupuję na przykład kurczaka. Ale kiedy mam czas albo kogoś, dla kogo warto 

się  starać,  lubię  przyTządzić  coś  wyjątkowego.  Musisz  kiedyś  spróbować  mojej 
kuchni.  

Często zapraszasz gości? - zapytała z głupia  

frant.  

.  

Nie  czuła  się  komfortowo,  gdy  opowiadał  o  życiu  z  Liliane.  To  jednak  była  już 

przeszłość. O wiele bardziej intrygowała ją teraźniejszość, a konkretnie, kogo Pierre 

zaprasza na kolacje! Chciała wiedzieć, czy któraś z koleżanek ze szpitala już u niego 

była i - co ważniejsze - czy została na śniadaniu?  

Jeszcze nie miałem tu żadnych gości. Nie było czasu - wyznał, krojąc kurczaka 

na porcje.  

Odetchnęła z ulgą.  

background image

Czuję się zaszczycona - powiedziała, nakrywając do stołu.  

Rzeczywiście, jesteś pierwsza.  

Odłożył nóż i spojrzał na nią ponad stołem. Była dla niego kimś więcej niż tylko 

miłym gościem. Na razie nie potrafił sprecyzować; co do niej czuje. Wydawało mu 

się, że znają całe życie. Po wyjeździe z miasteczka często o niej myślał. Wspominał 

rozbrykaną, wesołą dziewczynę, która przykuła jego uwagę burzą rudych włosów i 

uroczą niefrasobliwością. Gdy spotkał ją po latach, wciąż tę samą, choć już nieco 

inną, nie potrafił jej się oprzeć.  

Obszedł stół i lekko dotknął jej ramienia. Przerwała układanie sztućców i spojrzała 

mu w oczy.  

Zaryzykował i pocałował ją w usta. Zareagowała tak, jakby od bardzo dawna na to 

czekała. Dobry Boże!  

Poczuła, jak pod wpływem pocałunku jej ciało budzi się do życia. Zaskoczyło ją to, 

gdyż  nie  sądziła,  że  jeszcze  kiedyś  doświadczy  takich  emocji.  Rozsądek 

podpowiadał, że to niebezpieczna gra. Jeśli się nie opanuJe ...  

Tato, co z tą kolacją? - Christophe wszedł do kuchni, trąc zaspane oczy.  

Odskoczyli  do  siebie,  uśmiechając  się  konspiracyjnie, jak para nastolatków 

przyłapanych  in jlagranti. Pierre  cały  czas  trzymał  ją  za  rękę,  za  co  była  mu 

wdzięczna, gdyż pomogło jej to łagodnie sfrunąć z obłoków na ziemię. Przyszła tu 

na  kolację,  ale  głodu,  który  ją  trawił,  nie  dało  się  zaspokoić.  Dręczył  ją,  odkąd 

pierwszy raz zobaczyła Pierre'a. Nie rozumiała, dlaczego los, który wreszcie zetknął 

ich  ze  sobą  i  postanowił  uczynić  kochankami,  wciąż  rzuca  im  kłody  pod  nogi? 

Dlaczego  Pierre  nie  może  zapomnieć  o  zmarłej  żonie,  a  ona  wciąż  rozpamiętuje 

traumatyczne przeżycia i boi się nowej miłości?  

Jaka szkoda

, że nie spotkali się, gdy oboje byli  

. jeszcze wolni; zanim ciężko doświadczeni przez życie zbudowali wokół siebie mury, 

które teraz stanęły na przeszkodzie ich wspólnemu szczęściu. Razem mogłoby im 

być tak dobrze! Dziś jest już za późno. Gdybanie nic tu nie pomoże.  

Chodź, synu. - Pierre wziął Christophe'a na ręce.  

Gdzie chcesz siedzieć?  

Przy Jacky. Tylko nie dawaj mi zupy, dobrze?  

Poproszę malutki kawałek kurczaka.  

Podobno jesteś strasznie głodny - roześmiał się Pierre i nałożył mu niedużą 

p

orcję.  

W  czasie  posiłku  jak  zwykle  wspominali  stare  czasy. W pewnym momencie ich 

oczy  się  spotkały  i  nagle  zadziałała  jakaś  magia.  Słowa  stały  się  zbędne.  Pierre 

niemal fizycznie poczuł, jak budzi się w nim miłość. Czuł się tak, jakby spadał w dół z 
szal

oną  prędkością.  W  rzeczywistości  nigdy  mu  się  to  nie  zdarzyło,  ale  mógł 

przysiąc, że odczuwa się wtedy podobny zawrót głowy.  

W chwili, gdy popatrzyli sobie w oczy, zrozumiała, że kocha go od zawsze. Wraz z 

upływem czasu to uczucie jedynie nabierało mocy.  

Tatusiu, już się najadłem - jęknął Christophe.  

Włożył  do buzi  kciuk  i  oparł  się o  Jacky. Wzięła  go  na  kolana, a on  spontanicznie 

przytulił się do niej j zamknął oczy.  

Jesteś śpiący, synku?  

Nie przestając ssać palca, kiwnął głową. Kiedy  

Pierre bra

ł go na ręce, powiedział sennym głosem:  

Chciałbym, żeby Jacky poszła ze mną do pokoju. Spojrzała pytająco na Pierre'a.  

~ Chodź z nami na górę - szepnął. - Obawiam się, że bez ciebie nie będzie chciał 

zasnąć. Bardzo cię polubił.  

Ledwie to powiedział, ogarnął go niepokój. Źle się stało, że pozwolił, by ten wieczór 

upłynął w tak idyllicznej, rodzinnej atmosferze. Trudno. Później będzie myślał o 

konsekwencjach. Jeśli okaże się, że Jacky też tego chce, nie będzie się dłużej bronił. 

Dziś będzie inaczej. Choć przez chwilę nie będzie się zamartwiał, co nastąpi potem 

background image

...  

Christophe  zasnął,  ledwie  przyłożył  głowę  do  poduszki.  Pierre  pocałował  go  na 

dobranoc i troskliwie okrył kołderką.  

. Gdy szli na dół, Jacky toczyła walkę z samą sobą.  

Przeczuwała, co się za chwilę stanie. Jej ciało było już gotowe, ale rozsądek wciąż 

nie dawał za wygraną. Może powinna powiedzieć Pierre' owi, że musi już wracać?  

Zanim  zdążyła  wymyślić  dobry  pretekst,  Pierre  objąłją  i  zaczął  całować.  To 

wystarczyło, by wątpliwości znikły.  

Chciałbym się z tobą kochać - szepnął. - Ale pod warunkiem, że ty ...  

Chcę, bardzo chcę!  

Zaniósł ją do sypialni i ostrożnie położył na łóżku.  

Miękka pościel przyjemnie chłodziła rozgrzane ciało. Nie mogła się doczekać, kiedy 
wreszcie go dotknie.  

Po

łożyła dłoń na jego policzku. Musi sprawdzić, czy to przypadkiem nie jest piękny 

sen. Czuła się jak podróżnik, który po męczącej drodze dociera wreszcie do domu. 

Zawsze wiedziała, że ta chwila kiedyś przyjdzie, a teraz ogarnął ją lęk, że los znów 

pokrzyżuje im plany.  

Pierre zaczął ją rozbierać, a kiedy wreszcie przytulili się do siebie, zdawało im się, 

że są dwiema połówkami jednego owocu. Poznawał ją, pieszcząc czule jej ciało. Nie 

była przygotowana na taką rozkosz. Chciała krzyczeć, by przestał i wreszcie się z nią 

połączył. Zacisnęła zęby, bo przecież wiedziała, że im dłużej pozwoli mu się pieścić, 

tym większą przeżyją rozkosz, gdy staną się jednością ... 

Otworzyła oczy i spojrzała na nieznajomy sufit.  

W świetle lampki stojącej obok obcego łóżka zobaczyła białą pościel na swoim nagim 

ciele.  Z  rozkoszą  wyprostowała  nogi.  Ach,  jak  wielką  przyjemność  znajdowała  w 

każdym ruchu! Zupełnie jakby została stworzona z wyjątkowo wrażliwej materii, która 
re

aguje na każdy bodziec milionem słodkich dreszczy.  

Ułożyła się wygodnie i podłożywszy rękę pod głowę, zaczęła wspominać cudowną 

noc. Pierre był dla niej taki czuły. Dobrze, że pamiętał, by się zabezpieczyć, bo ona 

po odejściu  Paula  nie  stosowała aIltykoncepcji. Wprawdzie  prawie  nie miała  szans 

zajść w ciążę, ale ryzyko zawsze istnieje. Gdyby ktoś jej powiedział, że seks może 

być rodzajem ekstazy, chyba by nie uwierzyła. Dopiero Pierre pokazał jej, że w tych 

słowach nie ma ani odrobiny przesady. Jeśli o nią chodzi, tej nocy była w niebie.  

Pierre poruszył się i otworzył oczy. Widzą~ Jacky obok siepie, natychmiast wziął ją 

w  ramiona.  Zaczął  ją  pieścić  i  po  chwili  znów  się  kochali,  kołysani  harmonijnym 

rytmem swoich ciał. Jutro nie istniało. Liczyła się tylko ta noc.  

ROZDZIAŁ PIĄTY  

Obudził się, gdy za oknem wstawał świt. Czuł się szczęśliwy i spełniony. Czuł, że 

wreszcie nie jest sarn. Gdyby tylko zdołał pozbyć. się wyrzutów sumienia ... Odwrócił 

głowę i spojrzał na śpiącą Jacky. Jest taka piękna, westchnął, patrząc najej splątane 

włosy. Co za radość budzić się u boku tak niezwykłej kobiety!  

Przymknął oczy, lecz bezlitosna pamięć natychmiast podsunęła mu obraz Liliane. 

Tak realny, że niemal słyszał jej głos.  

Czy na pewno chcesz, żebyśmy już teraz mieli dzieci? - zapytała nerwowo. - Bo 

ja nie czuję się gotowa. Chyba nie mam instynktu macierzyńskiego.  

Nie martw się, kochanie. Jak urodzisz dziecko, instynkt sam się w tobie obudzi - 

uspokajał  ją.  -  Moja  mama,  było  nie  było  położna,  zawsze  powtarzała,  że  miłość 

przychodzi  razem  z  dziećmi.  Zobaczysz,  jaka  będziesz  szczęśliwa,  gdy  zostaniesz 

matką.  

background image

Uległa jego namowom. A potem ...  

Jęknął, przytłoczony wspomnieniami. Jacky otworzyła oczy i obróciła się w jego 

stronę.  

Co się stało? - zapytała, dotykając jego twarzy. Przytulił ją mocno i przez chwilę 

delek

tował się zapachem jej rozgrzanego ciała. Gdyby życie było proste! Gdyby mógł 

bez poczucia winy kochać i być kochanym.  

Powiedz, co cię dręczy - poprosiła.  

Nie powinienem był się z tobą kochać. Ja ...  

Ale ja tego chciałam! Oboje chcieliśmy.  

Było mi z tobą cudownie. Chciałbym, żeby każda  

noc była taka, ale ...  

Nie możesz zapomnieć o żonie, prawda? - Wysunęła się zjego objęć i opadła na 

poduszkę.  Spojrzała  na  sufit  i  dopiero  teraz  spostrzegła  ozdobny  stiuk 

przedstawiający parę gołębi. Co za romantyzm, westchnęła. Idealna scenografia dla 

miłosnej nocy. Szkoda, że już po wszystkim.  

Nie mogę uwolnić się od poczucia winy - wyznał matowym głosem, przeczesując 

palcami włosy. - Liliane umarła przeze mnie.  

Jak to? Co zrobiłeś?  

Namówiłem ją, żebyśmy mieli dziecko.  

Poderwał  się  z  łóżka,  owinął  się  szlafrokiem  i  podszedł  do  okna.  Oparł  ręce  o 

parapet i spojrzał na ogród, który zaczynał budzić się do życia. W oddali sZumiało 

morze  wciąż  otulone  poranną  mgią,  przez  którą  przebijały  się  pierwsze promienie 

słońca.  Patrząc,  jak  powoli  rozjaśniają  posępną  szarość,  szukał  w  myślach  bodaj 
jednego promyka nadziei.  

Jacky  uważnie  go  obserwowała.  Był  opanow;my,  ale  nie  zmylił.jej  ten  pozorny 

spokój.  Czuła,  że  Pierre  zmaga  się  sam  ze  sobą,  być  może  stojąc  na  granicy 

ważnych życiowych zmian. Po chwili odwrócił się i spojrzał jej w oczy.  

Jestem  ci  winien  wyjaśnienia.  -  Zawahał  się,  ale  szybko  podjął  decyzję.  -  Kiedy 

Liliane zmarła przy porodzie, uznałem, że była to z jej strony największa ofiara, jaką 
k

obieta może złożyć mężczyźnie. Poświę ciła życie, dając mi dziecko, na które tak 

bardzo czeka

łem. A mnie nawet przy niej nie było ... Nie mogłem jej pomóc ...  

Głos zaczął mu się łamać, więc zdesperowany ukrył twarz w dłoniach. Bez 

namysłu odrzuciła kołdrę.  

- Och, Jacky!  

Słońce  nie  zdążyło  jeszcze  ogrzać  powietrza,  więc  dygotała  z  zimna.  W  stając, 

nawet nie pomyślała o tym, żeby czymś się owinąć. Chciała jak najszybciej znaleźć 

się obok niego i dodać mu otuchy.  

- Zimno ci - 

stwierdził i otulił ją swoim szlaf~ rokiem.  

Rozumiem,  że  twoja  żona  zapłaciła  najwyższą  cenę  -  zaczęła  ostrożnie  -  ale 

przecież to nie twoj a wina. Skąd mogłeś wiedzieć, że będzie miała skomplikowany 

poród? Poza tym zgodziła się na to dziecko.  

Tak,  wiele  o  tym  rozmawialiśmy.  Liliane  miała  silną  osobowość,  była  bardzo 

niezależna, ale ostatecznie poddała się. Powiedziała, że skoro tak bardzo zależy mi 

na  dziecku,  możemy  spróbować.  Obiecywałem,  że  nie  będzie  żałowała  tej  decyzji. 

Miałem jej we wszystkim pomagać. Niestety, nie było mi dane ...  

Wyobrażam sobie, jak się czułeś po jej śmierci.  

Przysiągłem sobie, że będę jej wiemy do końca  

życia. Że już nigdy nikogo nie pokocham, ale ...  

Czekała w. napięciu, a on tulił ją coraz mocniej.  

Jego ciało zaczęło reagować na jej bliskość.  

Tej nocy było mi z tobą tak dobrze, za dobrze  

szepnął. - Prawie uwierzyłem, że znów jestem wolny i...  

Objęła  go  za  szyję  i  pocałowała.  Była  gotowa  na  wszystko,  byle  go  pocieszyć  i 

otoczyć miłością, której tak bardzo potrzebował. Chciała, by jego smutne oczy znów 

jaśniały radością, jak w dawnych dobrych czasach, zanim życie obeszło się z nim tak 
okrutnie.  

background image

Pierre,  nie  możesz  się  ciągle  obwiniać  -  zauważyła  łagodnie.  -  Twoja  żona 

zgodziła  się  urodzić  dziecko,  a  przecież  jako  kobieta  inteligentna  i  mająca  własne 

zdanie,  na  pewno  rozważyła  wszystkie  za  i  przeciw.  Mówisz,  że  miała  silną 

osobowość. Tym bardziej więc nie zdecydowałaby się na ważne zmiany tylko po to, 

żeby kogoś zadowolić.  

Dostrzegła  błysk  nadziei  w  jego  oczach.  Uznała  to  za  dobry  znak  i  postanowiła 

pójść  dalej  tym  tropem.  Zależało  jej,  by  Pierre  spojrzał  na  swoją  sytuację 
obiektywnie.  

Zadręczasz  się  już  od  pięciu  lat.  Wycierpiałeś  swoje,  odpokutowałeś.  Nie 

sądzisz, że pora zacząć żyć normalnie?  

Próbowała się od niego odsunąć, ale ją zat!zymał.  

A potem wziął ją za rękę i zaprowadził z powrotem do łóżka.  

Dziś w nocy naprawdę uwierzyłem, że mam prawo do szczęścia - wyznał.  

Więc nie przestawaj wierzyć!  

Pociągnął ją ku sobie i zaczął czule gładzić jej twarz l ramIOna.  

Tak mi z tobą dobrze - mruknął. - Chyba jesteśmy dla siebie stworzeni.  

Pożądanie okazało się skutecznym lekarstwem na wyrzuty sumienia. Przyjdzie na 

nie czas później, dużo, dużo później, pomyślał Pierre.  

Gdy obudził . się po raz drugi, sypialnię zalewał słoneczny blask. Tym razem czuł się 
niezwykle spo

kojny.  Przypomniał  sobie,  w  jak  kiepskim  był  nastroju,  zanim  zaczęli 

się kochać. Gdyby zdołał uwolnić się od poczucia  winy, on i Jacky mogliby zostać 
kochan

kami. Najgorsze, że prędzej czy później musieliby się rozstać, a przecież nie 

chciał, by przez niego cierpiała.  

Zależało  mu,  by  zapomniała  o  smutku,  żeby  przestała  rozdrapywać  stare  rany. 

Chciałby  jej  w  tym  pomóc,  ale  obawiał  się,  że  tylko  pogorszyłby  sytuację·  Gdyby 

zaczęli regularnie się spotykać, po pewnym czasie zapragnęłaby tego, czego on nie 

mógł jej dać. Wątpił, by odpowiadał jej status jego kochanki. Zresztą zasługiwała na 

lepszy  los.  Ma  prawo  chcieć  więcej  od  życia,  dlatego  powinna  związać  się  z 

mężczyzną, który byłby w stanie dać jej wszystko, co najlepsze.  

Westchnął  ciężko.  Powoli  docierało  do  niego,  że  nigdy  nie  pozbędzie  się 

wątpliwości.  A  ponieważ  nie  chce,  by  Jacky  przez  niego  cierpiała,  musi  być  z  nią 

szczery. Nie ma prawa robić jej złudnych nadziei.  

Zaczekał, aż się obudzi, i przytulił się do niej.  

Cudownie było - westchnął. - To, co mówiłaś o poczuciu winy, ma sens, obawiam 

się jednak ...  

Słuchała go w milczeniu.  

Obawiam się, że nie jestem w stanie złamać przysięgi, którą złożyłem. Chcę z 

tobą  być,  nasz  związek jest  dla  mnie  ważny,  ale  wiem,  że  będziemy  musieli  się 

rozstać ...  

Nie szukam stałego związku. To nie dla mnie  

powiedziała cicho. - Jak widzisz, mamy ten sam  

problem. Nie będę miała dzieci, więc byłoby z mojej strony nie w porządku wiązać 

się kimś na stałe ...  

- Nie mów tak, kochanie! - 

Przygarnął ją do siebie.  

Życie toczy się dalej. Z czasem żałoba minie i znów zapragniesz mieć dziecko ...  

-  Nie o to chodzi - 

szepnęła i łykając łzy, opowiedziała mu o okolicznościach, w 

jakich urodziła Simona.  

Boże, tak mi przykro, że cię to spotkało - rzekł poruszony. Czule gładził jej włosy, 

czekając, aż się uspokoi.  

- Tato! - 

Zza ściany dobiegło wołanie Christo-  

phe'a.  

Zwinnie wysunęła się z jego objęć. - Na mnie już czas.  

Chwycił ją za ręce.  
- Dobrze s

ię czujesz? Nie idź, jeśli ...  

background image

Wolę już pójść.  

Odwiozę cię.  

Nie trzeba. Nie martw się, poradzę sobie.  

Zebrała  z  podłogi  swoje  rzeczy  i  zamknęła  się  w  przylegającej  do  sypialni 

łazience.  Ubrała  się,  rezygnując  z  prysznica,  który  postanowiła  wziąć  w domu. 

Gdyby  została  na  śniadaniu,  sytuacja  stałaby  się  niezręczna,  a  ona  nie  chciała 

komplikować i tak niełatwych spraw. Byłoby miło spędzić więcej czasu z Pierre'em i 

jego  synem,  ale  nie  czuła  się  na  siłach  odpowiadać  na  dociekliwe  pytania 

pięciolatka.  

Domyśliła się, że Pierre poszedł do pokoju syna.  

Słyszała przez ścianę ich śmiech. Wyjrzała ostrożnie na korytarz, a gdy upewniła się, 

że droga jest wolna, szybko zbiegła po schodach i wyszła przez kuchenne drzwi.  

Właśnie wychodziła zza rogu, gdy przyjechała Nadine. 

Dzień dobry, pani doktor! - zawołała, wysiadając z samochodu. Nie wyglądała na 

zaskoczoną, że widzi  ją o tak wczesnej porze. Jacky postanowiła, że ona również 

będzie zachowywała się tak, jakby nie było w tym nic nadzwyczajnego.  

- Dzi

eń dobry, Nadine. Jak się czuje pani chłopak?  

Dziś o wiele lepiej. Złamał nogę, ale za parę dni  

wyjdzie ze szpitala.  

Dobrze, że to tylko złamanie. Pierre ucieszy się, że pani wróciła.  

Doktor Mellańger może na mnie polegać - oświadczyła opiekunka i pospieszyła 

do domu.  

Jacky ruszyła w swoją stronę. Ma przed sobą cały wolny weekend, za to Pierre 

musi pracować, więc nie ma szans, żeby mogli się spotkać.  

Przez dwa tygodnie widywali się wyłącznie w szpitalu. Nic się nie zmieniło w ich 

wzajemnych re

lacjach,  ale  żadne  z  nich  nie  przejawiało  ochoty  na  spotkania  po 

pracy.  

Podczas  bezsennych  nocy  Jacky  powtarzała  sobie,  że  prędzej  czy  później 

sytuacja się wyklaruje. W końcu los nie bez powodu zetknął ją po tylu latach z męż-

czyzną, którego kochała od dziecka. Na razie mogła się pocieszać wspomnieniami 

ich miłosnej nocy ..  

Pewnego sierpniowego poranka, gdy szpitalna kli

matyzacja  zaczęła  przegrywać 

walkę z upałem, musiała zająć się dwoma pacjentami naraz. Pierwszym z nich był 

młody mężczyzna, który wpadł pod autobus i został ranny w głowę. Właśnie oglądała 

prześwietlenie jego czaszki, gdy do sali weszła Marie.  
-  Pani doktor, niech pani zbada pacjenta, którego 

właśnie  przywiozło  pogotowie, 

dobrze?  - 

poprosiła.  -  Ja  się  tym  zajmę  -  dodała,  wskazując  na  klisze.  Przewiozę 

tego pana na intensywną terapię·  

Jacky skinęła głową i przeszła do sali obok. Ratownicy umieścili tam mężczyznę, 

który w trakcie malo

wania kuchni spadł z drabiny tak niefortunnie, że nadział się na 

nogę odwróconego krzesła.  

Jacky od

chyliła prześcieradło i spojrzała na obrażenia. Widok był tak wstrząsający, 

że po plecach przebiegł jej dreszcz. Szczęście, że biedak stracił przytomność, 

pomyślała, przystępując do szczegóło~ wych oględzin. We wstępnej diagnozie 

ustaliła, że' doszło do perforacji pęcherza moczowego i uszkodzenia odbytu. 

Jedynym ratunkiem była natychmiastowa operacJa.  

Drzwi otworzyły się i do sali wszedł Pierre, który właśnie skończył operować. Jacky 

poczuła ulgę, że może się z nim skonsultować i niezwłocznie przekaza-  

ła mu wszystkie informacje.  

-  

Zadzwonię do Marcela i zapytam, o której może operować. Im szybciej wezmą 

go na stół, tym większa szansa, że przeżyje - powiedział Pierre, sięgając po telefon.  

Podczas gdy rozmawiał, pielęgniarka przyniosła wyniki badania krwi.  

W laboratorium akurat mieli odpowiednią grupę· Na razie dali mi dwie dawki, więc 

background image

możemy zaczynać - mówiła zdyszana.  

Świetnie! - Jacky podłączyła do kroplówki zbior-  

nik z krwią. W tej samej chwili mężczyzna otworzył oczy.  

Co się dzieje? -wychrypiał słabym głosem.  

Jest pan w szpitalu. Miał pan wypadek. Jak się pan czuje?  

Sam nie wiem. Co z moimi nogami? Czuję się tak, jakbym ich w ogóle nie miał.  

Z  nogami  wszystko  w  porządku,  ale  ma  pan  poważne  obrażenia  dolnej  części 

ciała. Za chwilę będzie pan operowany.  

Operowany? Co mi się stało?  

Pierre, który właśnie' skończył rozmawiać przez telefon, położył dłoń na jej 

ramieniu.  

Ja panu wszystko wytłumaczę - powiedział.  

Czy jest tu gdzieś moja żona? - zapytał mężczyz-  

na, coraz ba

rdziej przerażony sytuacją.  

Nie.  Pojechała  do  domu  zająć  się  dziećmi,  ale  obiecała,  że  wróci,  jak  tylko 

znajdzie  kogoś  do  opieki  -  odparła  J  acky.  Gdy  do  sali  wszedł  wezwany  na 

konsultację neurolog, wróciła do innych pacjentów.  

,  Z  utęsknieniem  wyczekiwała  końca  dyżuru,  choć  nie  miała  żadnych  planów  na 

wieczór. Przed wyjściem do domu zajrzała jeszcze do gabinetu i sprawdziła pocztę w 

komputerze.  Odpowiedziała  na najważniejsze maile,  a potem  po prostu  oparła  się, 

na łokciach i siedziała nieruchomo. Po długim i męczącym dniu czuła się wyjątkowo 

znużona.  U  ulgą  położyła  głowę  na  skrzyżowanych  ramionach.  Nawet  nie  miała 

czasu zjeść lunchu. I jeszcze ten upał! Oby szybko naprawili klimatyzacj ę.  

O  tak!  W  domu  weźmie  chłodny  prysznic,  zrobi  sobie  coś  zimnego  do picia i 

poczyta książkę, którą kupiła rano w drodze do pracy. A na kolację zje bagietkę z 

camembertem. Nie miała siły gotować.  

- - 

Jacky, dobrze się czujesz?  

Otworzyła oczy i wolno uniosła głowę.  

Pierre?!  Przepraszam,  nie  słyszałam,  jak  wszedłeś.  Jestem  trochę  zmęczona, 

poza tym wszystko w porządku.  

Podszedł do niej i uważnie się jej przyjrzał.  

Chcesz, żebym się pobawił w doktora? Boże, co ja wygaduję! Nie to miałem na 

myśli.  -  Roześmiał  się·  -  Chciałem  tylko  powiedzieć,  że  mogę  cię  zbadać,  jeśli 
chcesz.  

Ajuż myślałam, że coś z tego będzie! - Uśmiechnęła się swawolnie. - Szkoda.  

Wziął ją za ręce i pociągnął ku sobie. Gdy stanęła naprzeciw niego, popatrzył na 

nią tak przenikliwie, że z wrażerua ugięły się pod nią nogi. Nie mogła dłużej znieść 

napięcia.  Uznała,  że  dwa  tygodnie  bez  pocałunku  to  o  wiele  za  długo  i  pierwsza 

zaczęła go całować.  

- I co pan na to, doktorze? - 

zapytała lekko zdyszana. - Nadal chce pan lIillie 

badać?  

Oczywiście! I to jak najszybciej. Może dziś wieczorem?Chciałbym sprawdzić, jak 

bije pani serce, więc zalecam spacer po plaży, a potem lekką kolację połączoną z 

oglądaniem  zachodu  słońca  ...  -  Niespodziewanie  urwał.  -  Przepraszam, pewnie 

masz plany na wieczór. Powinienem był najpierw zapytać.  

Nie  zaplanowałam  na  dziś  niczego,  co  nie  mogłoby  zaczekać  -  mruknęła, 

przytulając  się  do  niego.  Zapomniała  o  zmęczeniu,  skuszona  perspektywą  wie-

czornego pikniku na plaży.  

Jeśli  ostatnio  byłem  zamknięty  w  sobie,  to  dlatego,  że  sporo  o  nas  myślałem. 

Doszedłem do wniosku, że w uczuciu takim jak nasze ...  

Przerwał, bo znienacka pocałowała go w usta.  

Proszę kontynuować, doktorze - zachęciła go.  

W uczuciu takim jak nasze nie może być ni,  

złego.  

background image

Wierzył w to, co mówi, ale gdzieś na dnie dusz: odezwało się poczucie winy. Musi 

nauczyć  się  z  tyn  żyć,  bo  wiedział  ponad  wszelką  wątpliwość,  że  nie  jes  w  stanie 

zrezygnować z Jacky. Nawet jeśli ich miłosn: przygoda skazana jest na krótki żywot, 

gotów by zrobić wszystko, by Jacky nie żałowała ani jedn~ spędzonej z nim minuty.  

Dotknęła  palcami  jego  czoła,  próbując  wygładzie  pionową  zmarszczkę,  która 

często pojawiała się, gd; byli razem.  

Przestań się zadręczać - poprosiła i wróciła z, biurko.  

Za ile będziesz gotowa? - zapytał.  

Daj mi pół godziny. A ty nie musisz wrócić d(  

domu, żeby zająć się Christophe'em?  

Nie. Mówiłem ci, że  chłopak Nadine wyszedł jw  ze szpitala? Zaproponowałem, 

żeby na czas rekonwalescencji zamieszkał z nią u mnie.  

Dobry pomysł. Przynajmniej nie ma obawy, że będzie chciała wracać z nim do 

Pary

ża.  

Właśnie  -  potaknął. -  Christophe  pojechał  dziś  z  nimi  do  parku  wodnego,  więc 

mamy cały wieczór dla siebie.  

ROZDZIAŁ SZÓSTY  

W drodze na plażę wstąpili do delikatesów.  

Weź wszystko, na co masz ochotę. Ja płacę - powiedział Pierre, wyjmując kartę 

kredytową.  

Tylko  żebyś  potem  hie  żałował.  Uprzedzam,  że  na  jedzenie  potrafię  wydać 

majątek. Pewnie kupię za dużo.  

Nie szkodzi. Umieram z głodu.  

- Nie tylkó ty - 

westchnęła i zaczęła przyglądać się  

regałom  pełnym  smakołyków.  Ostatecznie  zdecydowała  się  na  pasztet  z  gęsich 

wątróbek i świeżo upieczoną tartę ze szparagami.  

Pierre obserwował ją z boku, ciesząc się, że zakupy sprawiają jej taką radość. W 

pewnej chwili przypo

mniał  sobie  scenę  sprzed  lat:  mała  Jacky  stoi  z  nosem 

przyklejonym do sklepow

ej  szyby  i  przygląda  się  produktom na wystawie. Jak to 

dobrze,  pomyślał,  że  nawet  teraz,  będąc  poważną  panią  doktor,  potrafi  czerpać 

radość z prostych rzeczy.  

Gdy po kilku minutach wychodzili ze sklepu, nio

sąc oprócz jedzenia butelkę wina i 

kieliszki p

ożyczone  od  właścicieli,  Jacky  miała  zadowoloną  minę  dziecka,  które 

roztrwoniło na łakocie całe kieszonkowe.  

Ale będzie uczta! - cieszyła się, pomagając mu włożyć zakupy do samochodu. - 

Musimy jeszcze ku

pić bagietkę i jakieś owoce.  

Zrobili to w sklepiku obok.  

Upał  nareszcie  zelżał  -  powiedziała  z  ulgą,  gdy  w  końcu  ruszyli.  Oparła  się 

wygodnie o fotel i po

zwoliła  sobie  na  luksus  całkowitego  relaksu.  Nie  dalej  jak 

godzinę temu padała z nóg, teraz zaś była radosna i ożywiona.  

To  będzie  piękny  zachód  słońca  -  obiecał  Pierre,  kładąc  dłoń  na  jej  dłoni.  - 

Bardzo lubię letnie wieczory, a ty?  

Ja też ...  

Kiedy jestem z tobą,· kocham każdą porę dnia, pomyślała, patrząc na połyskujące 

w słońcu morze.  

Skręcili w boczną drogę, która po pewnym czasie zmieniła się w piaszczysty trakt 

prowadzący do podnóża wydm.  

Pierre, który dobrze znał ten fragment plaży, wskazał ręką miejsce pomiędzy 

dwoma pagórkami.  

background image

Podoba ci się?  

Tak, jest idealne. Tego mi było trzeba: ciszy  

i spokoju - 

westchnęła, z rozkoszą wdychając morskie powietrze.  

Spójrz, ani żywego ducha. Tylko my i morze.  

Słyszysz, jak szumi? - Otoczył ją ramieniem i lekko pocałował. - Chodźmy, szkoda 
czasu! - 

zawołał, i wyskoczywszy z samochodu, pomógł jej wysiąść.  

Zabrali pakunki i brnąc przez ciepły piasek, ruszyli w stronę upatrzonego miejsca 

pomiędzy wydmami.  

-  Rozpakowywanie jedzenia jest niemal tak samo przyjemne jak kupowanie - 

zauważyła,  układając  rzeczy na papierowym obrusie. -  Kiedy  jest  się  biednym  w 

dzieciństwie, w dorosłym życiu bardziej docenia się korzyści, jakie daje posiadanie 

pieniędzy.  

Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, że jesteście biedni - przyznał. - Pamiętam, 

że wyglądałaś na zadowoloną z życia.  

To były pozory. Nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział, jak bardzo mi smutno, 

zwłaszcza  po  odejściu  matki  -  przyznała.  -  Niestety,  w  dorosłym  życiu  trudniej o 

optymizm,  zwłaszcza  po  tym,  jak  los  daje  w  kość.  Przepraszam,  nie  chcę  psuć 

nastroju,  więc  lepiej  zmieńmy  temat.  Dziś  wolę  nie  oglądać  się  za  siebie,  tylko 

myśleć o tym, co dopiero przed nami.  

A więc cieszmy się chwilą! Odkorkował butelkę i napełnił kieliszki.  

- Na zdrowie! - 

powiedział, wznosząc toast.  

- Sante!  

-

Ciekawe, dlaczego na świeżym powietrzu wszys~ tko lepiej smakuje - 

zastanowiła się na głos, ścierając z palców krople soku brzoskwini. - W życiu nie jad-

łam tak smacznej kolacji. Spójrz! Słońce za- chwilę schowa się w morzu. Jak byłam 

mała, święcie wierzyłam, że naprawdę nurkuje i siedzi pod wodą aż do rana. Nie 

mogłam tylko zrozumieć, czemu o świcie wynurza. się w innym miejscu. Dopiero 

ojciec wyjaśnił mi, że zachód słońca nad morzem to piękne złudzenie. Byłam 

rozczarowana, bo odarł to zjawisko z tajemniczości. A ja lubię tajemnice ...  

Zawiesiła głos i spojrzała mu w oczy. - Może ciebie też lubię dlatego, 

że ...  

Jestem dla ciebie zagadką?  

Nie potrafię cię rozszyfrować. Skomplikowany  

z ciebie człowiek!  

Myślisz, że o tym nie wiem! - westchnął. - Chciałbym cofuąć czas i wrócić do tych 

lat, gdy wszyst

ko  było  cudownie  proste.  Kiedy  życie  otwierało  się  przede  mną  i 

czułem, że mogę robić, co zechcę.  

Przytuliła się do niego.  

Pomyśl sobie marzenie. Właśnie teraz, kiedy słońce znika w morzu. To magiczna 

chwila. Czujesz tę magię? Może mityczny bóg słońca złoży wizytę Nep'tunowi i ...  

Pierre uśmiechnął się czule.  

Jesteś  niesamowita!  Jeśli  kiedyś  uznasz,  że  traktuję  siebie  zbyt  poważnie, 

opowiedz mi taką zabawną historię - poprosił.  

I już po wszystkim! - zasmuciła się, gdy fale przykryły ostatni skrawek słonecznej 

tarczy. - 

Czar prysł.  

- Cho

dź! - Pociągnął ją do góry. - Przejdźmy się  

w stronę morza.  

Będziemy szukali słońca? - zażartowała.  

- Tak, czemu nie.  

To już lepiej poszukajmy księżyca. - Nagle wy-  

rwała dłoń z jego ręki i zaczęła biec w stronę wody. - Kto pierwszy, ten lepszy! - 

zawołała. - Nie dogonisz mnie!  

Za plecami słyszała głuchy tupot jego stóp, powiew wiatru przyjemnie chłodził jej 

background image

twarz. Wspaniale było biec po pustej plaży. Czuła się tak, jakby skrzydła rosły jej u 

ramion. Chwilami odnosiła wrażenie, że to tylko sen. Czysta fantazja. Ona i on sami 

na pustej plaży.  

Pierre złapał ją i wziął na ręce.  

Mój  książę  z  bajki  -  szepnęła,  gdy  zaczął  ją  całować.  Oto  spełnia  się  jej 

największe marzenie!  

Napawała  się  tą  cudowną  chwilą,  próbując  zapomnieć,  że  kiedyś  będzie  musiała 

wrócić do rzeczywistości.  

Pierre zrzucił buty i zaczął powoli wchodzić do morza.  

Naprawdę  będziemy  szukali  słońca  -  roześmiała  się,  chwytając  go  mocniej  za 

szyję - czy po prostu wrzucisz mnie do wody?  

To zależy wyłącznie od ciebie - powiedział, zatrzymując się. - Jeśli obiecasz, że 

mnie do siebie zaprosisz, zaniosę cię na brzeg. Umowa nie podlega negocJacJom.  

Ogarnęła ją fala młodzieńczej radości.  

Zgadzam się na takie warunki - szepnęła, bez trudu odczytując jego intencje. - 

Wracajmy!  

Gdy, pozbierawszy swoje rzeczy, wrócili do samo

chodu, Pierre wyjął komórkę, by 

sprawdzić, czy nie ma sms-ów od Nadine.  

Jak  mawiają  Anglicy,  brak  wiadomości  to  dobra  wiadomość  -  powiedział, 

chowając  telefon.  -  Wygląda  na  to,  że  Nadirte  i  jej  chłopakowi  odpowiada rola 

rodziców. Czuję, że zanosi się na ślub.  

I co? Będziesz musiał szukać nowej opiekunki?  

Nawet mi o tym nie mów. Nadine jest świetna.  

Wolę nie myśleć, jak zareagowałby Christophe, gdyby odeszła.  

Pewnie się martwisz, że wychowuje go tyle różnych osób.  

Owszem,  to  jedno  z  największych  zmartwień  samotnego ojca -  przyznał.  -  Z 

jednej strony cieszę się, kiedy Christophe kogoś polubi, lecz kiedy ta osoba znika z 

jego życia ...  

To dlatego nie chciałeś, żebym od razu go poznała, i zostawiłeś mnie samą w 

samochodzie?  

Przepraszam cię za to - odparł, dotykając jej dłoni. - Wiedziałem, że Christophe 

od razu cię polubi. I nie myliłem się.  

W porządku. Rozumiem.  

Często cię wspomina. Nie dalej jak wczoraj py-  

tał, kiedy znów do nas przyjdziesz.  

Ja też go polubiłam. Jak przestaniemy się spotykać ...  

Daj spokój! Na razie jesteśmy razem i tylko to się liczy. Odkąd cię spotkałem, 

przestałem wybiegać myślami zbyt daleko w przyszłość.  

Ja też.  

Na pewno chcesz, żebym wszedł na górę? - zapytał, gdy zatrzymali się przed jej 

domem.  

Tak, ale pod warunkiem, że porządnie wytrzesz buty i nie naniesiesz mi piasku z 

plaży.  

Dla ciebie mogę pójść nawet boso.  

Rozbawieni, wzięli się za ręce i poszli do jej mieszkania. Gdy byli już w środku, 

niespodziewanie po

czuła się skrępowana.  

Mieszkam raczej skromnie, ale nie mogłam być wybredna - tłumaczyła. - Zaraz 

cię oprowadzę po moim królestwie. Tu jest pokój, tu kuchnia ...  

Chwycił ją w ramiona.  

Nie przyszedłem tu podziwiać wystroju wnętrz.  

Interesujesz mnie tylko ty, kochanie.  

- Skoro tak, zapraszam do sypialni - 

szepnęła, biorąc go za rękę.  

Tej  nocy  kochali  się  dużo  bardziej  namiętnie  niż  za  pierwszym  razem.  Ich  ciała 

background image

powoli  przestawały  być  dla  nich  tajemnicą,  a  w  miarę  jak  je  poznawali,  uczyli  się 

dawać sobie nawzajem coraz większą przyjemność.  

Jacky  starała  się  nie  myśleć,  jak  zniesie  nieuchronne  rozstanie.  Patrząc  na 

śpiącego spokojnie Pierre'a, marzyła o tym, żeby został z nią na zawsze.  

Nie śpisz? - mruknął, patrząc na jej twarz w jasnym świetle księżyca.  

Nie. Musisz już iść? - zapytała, gdy ją do siebie  

przytulił.  

.'  

Jeszcze  nie.  Nadine  ma  zadzwonić,  gdyby  coś  się  stało.  Poza  tym  nie  chcę 

odchodzić bez pożegnania. - Uśmiechnął się znacząco i zaczęli kochać się po raz 
drugi.  

Gdy  pod  koniec  długiej  miłosnej  sesji  Jacky  krzyczała  w  obezwładniającej 

rozkoszy, w myślach błaga-  

ła go, by jej nie opuszczał...  

-  

Wstał z łóżka i zaczął zbierać swoje rzeczy rozrzucone po podłodze.  

Ale mi się spieszyło! - roześmiał się.  

Zjesz śniadanie? - zapytała, przeciągając SIę  

z rozkoszą.  

- Teraz? Skarbie, jest druga w nocy.  
- To co?  

Muszę wracać. Ale obiecaj mi, że jak się spot-  

kamy w pracy, zaprosisz mnie do siebie na kawę.  

Ubrał się i na chwilę przysiadł obok niej na brzegu łóżka. Jego zapach, który odtąd 

miał jej się kojarzyć z największą namiętnością, natychmiast podziałał na jej zmysły. 

Zaczęli  się  całować,  ale  tym  razem  słodycz  pocałunku  podszyta  była  goryczą, 
bowiem Jacky pró

bowała sobie wyobrazić, że jest to ich pożegnanie. Z przerażeniem 

uświadomiła  sobie,  że  gdyby  naprawdę  miała  go  więcej  nie  zobaczyć,  chyba 

umarłaby z tęsknoty.  

Delikatnie wysunęła się z jego objęć. Pora przestać udawać, że ta miłość nigdy się 

nie skończy.  

Nie  zapiąłeś  guzika  -  stwierdziła  rzeczowym  tonem  i  zrobiła  to  za  niego, 

muskając opuszkiem palca jego brzuch.  

-

Wszystko w porządku? - zapytał, zaskoczony tą nagłą zmianą nastroju.  

Tak, ale idź już. Niedługo się zobaczymy. Niemal wypchnęła go z sypialni i szybko 

wyprawi

ła z mieszkania. Kiedy wyszedł, oparła się o drzwi i chwilę oddychała ciężko, 

jak po męczącym biegu.  

-I 

coja mam teraz zrobić? - pomyślała zdesperowana. Rozsądek ostrzegał, że na 

własne  życzenie  pakuje.  się  w  poważne  kłopoty,  za  to  wrodzony  optymizm 

nakazywał iść za głosem serca, cieszyć się chwilą i nie myśleć o jutrze.  

Czuła, że sama nie znajdzie rozsądnego rozwiązania, postanowiła więc poradzić 

się kogoś, kto też był w podobnej sytuacji. Debbie. Ona na pewno coś jej zasugeruje.  

Przyjaciółka już kilka razy próbowała zagadnąć ją o Pierre'a, ale za każdym razem ją 

zbywała. Uważała, że nie jest gotowa do szczerej rozmowy o swojej trudnej miłości. 

Dopiero teraz zrozumiała, że nie poradzi sobie bez pomocy kogoś życzliwego. Mam 

dziś wolne .popołudnie, więc rano zadzwonię do Debbie i zapytam, czy może się ze 

mną spotkać, postanowiła, wracając do łóżka.  

Mam nadzieję, że nie musia}aś zmieniać przeze mnie planów.  

Ależ skąd! Tak się cieszę, że przyszłaś! - Debbie pocałowała ją na powitanie.  

- Jak malutki Thiery? Nie 

mogę się doczekać, kiedy go zobaczę.  

Śpi na górze. Jeśli chcesz, możemy do niego zajrzeć.  

Oczywiście, że chcę. Przepiękny jest ten wasz dom - westchnęła, rozglądając się 

po gustownie urządzonym jasnym wnętrzu.  

Jest  dziełem  tego  samego  architekta, który projektował  dom  Pierre'a. Widzisz, 

ma identyczne schody i rozkład pokoi.  

background image

Dlaczego myślisz, że znam dom Pierre'a? - Jacky uśmiechnęła się z przekąsem. 

- Aha, znoWu pró

bujesz mnie wybadać, tak?  

W porządku, poddaję się. O nic już nie będę pytać. - Debbie uniosła ręce w 

geście kapitulacji.  

Wręcz  przeciwnie,  pytaj.  Między  innymi  po  to  tu  przyszłam.  Muszę  z  tobą 

pogadać o mnie i o Pierze, ale najpierw chciałabym zobaczyć twoje maleństwo.  

Weszły  na  palcach  do  dziecięcego  pokoju  i  chwilę  stały  nad  kołyską.  Jacky 

popatrzyła  na  słodką  buzię  niemowlęcia  i  boleśnie  zatęskniła  za  swoim  zmarłym 

synkiem. Oddałaby wszystko, byle go odzyskać!  

Będę mogła wziąć go na ręce? - szepnęła do Debbie.  

Jak się obudzi. A teraz chodźmy do ogrodu. Napijemy się herbaty.  

Lewie usiadły na tarasie, Debbie natychrriiast zaczęła wypytywać ją o Pierre'a.  

Powiedz, zaczęliście się spotykać? To coś poważnego?  

Jacky bezradnie wzruszyła ramionami.  

Rzeczywiście, od pewnego czasu się spotykamy.  

I jest nam wspan

iale.  Tyle  że  ja  nie  mogę  w  nieskończoność  rywalizować  z  jego 

zmarłą żoną. Pierre ustawił ją na piedestale i niemal się do niej modli. Ona to ideał, a 

ja jestem tylko kochanką, jedną z wielu.  

Posłuchaj,  Liliane  nie  była  takim  ideałem,  za  jaki Pierre ją  uważa.  -  Debbie 

popatrzyła jej znacząco w oczy.  

- Jak to?  
- Nie jestem pewna, czy powinnam ci o tym mó-  

wić.  -  Zawahała  się.  -  Zresztą  sama  niewiele  wiem.  Marcel  wspomniał  kiedyś,  że 

Pierre nie miał z Liliane łatwego życia. Podobno go zdradzała.  

- Nie! - 

Jacky oniemiała ze zdumienia. - Przecież Pierre mówi o niej tak, jakby była 

uosobieniem wszelkich cnót!  

Pierre  nie  miał  pojęcia,  że  jest  zdradzany.  Do  dziś  o  niczym  nie  wie.  Marcel 

strasznie się z tą tajemnicą czuje, ale nic nie mówi, żeby go nie dobijać.  

Wiesz coś więcej?  

Nie. Marcel nie chciał mi powiedzieć. Stwierdził,  

że  i  tak  nie  mamy  prawa  wtrącać  się  w  prywatne  sprawy  Pierre'a.  Tylko  że  teraz 

sytuacja jest inna. Nie sądzisz, że pora, aby Pierre dowiedział się prawdy o swojej 

żonie? 

Nie! Nie możemy mu tego zrobić! - zawołała poruszona.  

- Ale dlaczego? - 

zdziwiła się Debbie.  

Bo ta prawda by go zabiła - odrzekła Jacky. -  

Pomyśl  tylko,  od  pięciu  lat  idealizuje  Liliane,  czci  jej  pamięć  i  wierzy  w  jej 

bezgraniczne poświęcenie. Nie wolno nam niszczyć tej wiary. Nie zniosłabym, gdyby 

poczuł się jeszcze bardziej nieszczęśliwy.  

- Bardzo go kochasz, prawda? - 

Debbie delikatnie dotknęła jej dłoni.  

Owszem, i to już od wielu lat - przyznała. - Jestem zazdrosna o Liliane, ale nie 

chcę pozbawiać go złudzeń.  

Przecież  miałabyś  wymarzoną  okazję,  żeby  go  pocieszyć!  -  Debbie  próbowała 

przemówić  jej  do  rozsądku.  -  Na  pewno  potrzebowałby  wsparcia,  więc  szybko 

stałabyś się niezastąpiona.  

-  Nie, Debbie. To, o czym mówisz, jest po prostu niemo

żliwe.  Istnieją  inne 

poważne powody, dla których nie mogę wiązać się na stałe z Pierre' em.  

- Jakie znowu powody?  

Nie mogę mieć dzieci. Nawet gdyby udało mi się  

lajść w ciążę, poród mógłby skończyć się źle. Nie chcę ryzykować. Sama rozumiesz, 

że w tej sytuacji nie jestem odpowiednią partnerką dla Pierre'a.  

- Ale Jacky ...  

Proszę cię, zostawmy to ... - Urwała w pół zdania.  

Zdaje się, że Thiery się obudził. Chyba płacze.  

- I to jak!  

background image

Mogę po niego pójść?  

Oczywiście. Masz taki świetny kontakt z dziećmi.  

-  Cudzymi!  - 

rzuciła  cierpko  i  poszła  na  górę.  Chodź  do  mnie,  słoneczko!  No 

powiedz, co się stało? - szepnęła do maluszka, biorąc go na ręce.  

Od  razu  przestał  płakać  i  ufnie  przytulił  buzię  do  jej  policzka.  Charakterystyczny 

zapach  niemowlęcia obudził  w  niej  wspomnienia  o  Simonie.  Wydawało  jej  się,  że 

dawno pogodziła się z tym, że już nigdy nie będzie matką. Jednak ilekroć brała na 

ręce czyjeś dziecko, zaczynała marzyć o własnym. Wiedziała, że nie pozbędzie się 

tej tęsknoty, więc musi nauczyć się z nią żyć.  

ROZDZIAŁ SIÓDMY  

Jacky wyjrzała przez okno swojego gabinetu. Lejący się z nieba żar stopił asfalt na 

szpitalnym podjeździe, 'dlatego teraz kręcili się po nim robotnicy i naprawiali szkody. 

Ruszali się jak przysłowiowe muchy w smole i widać było, że praca im nie idzie.  

Nie winiła ich za to, gdyż sierpniowe upały dawały się we znaki wszystkim. Sarna 

była  ledwie  żywa,  gdy  z  rana  przyjmowała  pacjentów  w  salach  położonych  blisko 

drzwi wejściowych. Ponieważ były prawie cały czas otwarte, klimatyzacja w tej części 
szpitala prak

tycznie nie działała.  

Gdy przestała być potrzebna w salach zabiegowych, z ulgą zaszyła się w swoim 

chłodnym gabinecie i zajęła papierkami. Właśnie skończyła ostatni raport i wyłączyła 

komputer, po czym wstała i podniósłszy do góry ręce, zaczęła się rozciągać.  

Proszę, proszę, poranna gimnastyka. Aż miło popatrzeć! - zawołał Pierre.  

Minęło zaledwie parę godzin, odkąd rozstali się po kolejnej spędzonej razem nocy. 

Od  pamiętnej  kolacji  na  plaży  spotykali  się  regularnie  i  z  każdym  dniem  byli  sobie 

coraz  bliżsi.  Jacky  po  raz  pierwszy  w  życiu  czuła  się  tak  szczęśliwa.  Wystarczyło 

jednak, że przypomniała sobie, jak kruche jest to szczęście, i jej oczy traciły blask. 

Stało się coś? - Pierre potrafił czytać w niej jak w otwartej księdze.  

- Nie. - 

Uśmiechnęła się, odsuwając od siebie czarne myśli. - Jak sytuacja na 

oddziale?  

W miarę spokojnie - odparł, a wyjrzawszy przez okno, dodał: - I całe szczęście, 

bo  ci  panowie  zamiast  pracować,  urządzili  sobie  solarium  akurat  w  miejscu, gdzie 

podjeżdżają karetki. Jedni się opalają, a inni ... Człowieku, uważaj! Rany boskie!  

Co się stało?  

Rozpędzona karetka wpadła prosto na jednego  

z nich. A tuż za nią nadjeżdża następna. Chodźmy!  

Wybiegli przed budynek, gdzie już czekał portier z noszamI.  

Trzeba  natychmiast  zabrać  go  do  środka  -  zawołał  Pierre  i  pochylił  się  nad 

zakrwawionym robotni

kiem, by sprawdzić, czy można go przenieść na nosze.  

-  Panie doktorze, mam poszkodowanego z wypadku!  - 

krzyknął kierowca drugiej 

karetki. - 

Zawaliła się stara kawiarnia na plaży. Jest co najmniej dziesięciu rannych. 

Zaraz będą tu następne dwie karetki - relacjonował, wyciągając z ambulansu nosze z 
pacjentem.  

Ustalili, że Pierre zajmie się robotnikiem, a Jacky ofiarami katastrofy. Marie miała 

w tym czasie ściągnąć kogoś do pomocy.  

Jako pierwszy do sali zabiegowej trafił sześcioletni chłopiec, który przez cały czas 

rozpaczliwie wołał mamę·  

Przywieźli nas razem, ale potem gdzieś ją zabrali. Mamusia usnęła i nie mogłem 

jej obudzić .,-- mówił, krztusząc się łzami.  

Obiecuję, że zaraz poszukam twojej marny - uspokajała go Jacky - ale najpierw 

muszę cię zbadać. Spróbuj się przez chwilę nie ruszać, dobrze ...  

background image

Na  podstawie  pobieżnego  badania  stwierdziła,  że  chłopiec  ma  złamaną  rękę  i 

możliwe obrażenia wewnętrzne. Starała się obchodzić z nim jak najostrożniej, by nie 

sprawiać mu dodatkowego bólu.  

Jedliśmy z mamą lody na tarasie, kiedy to się stało. - O nic go nie pytała, ale i tak 

bez przerwy mówił o wypadku. - Nagle powiał wiatr i z dachu spadła belka. Mama 

dostała nią w głowę i wtedy ... zasnęła. Prosiłem ją, żeby się obudziła, bo musimy 

uciekać, ale ona cały czas spała. Dach się zawalił... Wszyscy tak strasznie krzyczeli. 

Na mnie też coś spadło. Przewróciłem się i ...  

Odnalazłam  twoją  mamę  -  wysapała  pielęgniarka,  którą  Jacky  wcześniej 

poprosiła, by się tym zajęła. - Jeszcze nie odzyskała przytomności, ale zaraz zbada 

ją neurolog.  

Co się stało mojej mamusi? - Wystraszony chłopiec spojrzał na Jacky oczami 

pełnymi łez.  

Cały czas śpi, ale lekarze pomogą jej się obudzić.  

Nie martw się, wszystko będzie dobrze. A teraz zrobimy ci prześwietlenie ręki i 

dokładnie obejrzymy kość. - Jest złamana?  

Chyba tak. Powiem ci, jak zobaczę rentgen.  

Pewnie założą mi gips. Tylko żeby nie był brą-  

zowy!  

:ty1am pomysł - powiedziała, uśmiechając się do niego. - Poproś pana technika o 

niebieski albo jakiś mny~  

Tylko nie brązowy!  

- Wykluczone! - 

odparła z powagą. 

Gdy  pielęgniarka  zabrała  chłopca  na  prześwietlenie,  Jacky  zajęła  się  kolejnymi 

poszkodowanymi.  Dwie  naj  ciężej  ranne  osoby  zmarły,  a  pozostałe  miały  liczne 

złamania i wymagały natychmiastowej operacji. Jacky miała cichą nadzieję, że mama 

dzielnego sześciolatka nie powiększy listy śmiertelnych ofiar wypadku.  

Do końca dnia pracowała bez chwili wytchnienia.  

Po dyżurze nie poszłajednak do domu, tylko do swojego gabinetu. Z ulgą zdjęła buty 

i  zaparzywszy  świeżą  kawę,  ciężko  usiadła  w  fotelu.  Zastanawiała  się,  czy  Pierre 

zajrzy  do  niej,  czy  pojedzie  prosto  do  domu.  Chyba  ściągnęła  go  myślami,  bo  po 

chwili stanął w drzwiach.  

Wpadłem na kawę - oznajmił.  

Dobrze trafiłeś, właśnie zaparzyłam.  

Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Są wyniki  

szczegółowych badań tego chłopca, którego rano ratowałaś. Nie ma żadnych 

obrażeń wewnętrznych.  

Całe szczę.ście. Wiadomo, co z jego mamą?  

Niestety, jeszcze nie odzyskała przytomności.  

Jest pod stałą opieką neurologów.  

Przymknęła oczy.  

Modlę się, żeby z tego wyszła.  

Poczuła,  że  Pierre  bierze  ją  za  rękę.  Jego  ciepłe,  pełne  zrozumienia  spojrzenie 

dodało  jej  otuchy.  Wiedziała,  że  lekarz,  aby  mógł  być  skuteczny,  nie  powinien 

nadmiernie  wczuwać  się  w  sytuację  pacjentów.  Jednak  temu  małemu  chłopcu 

współczuła z całego serca.  

Mam nadzieję, że ta kobieta nie umrze - powie działa ledwie słyszalnym głosem. - 

Dla dziecka to niewyobrażalny dramat, gdy matka ...  

Urwała, spłoszona myślą, że przecież Christophe jest półsierotą.  

-  Przepraszam  - 

powiedziała szybko, próbując naprawić gafę. - Miałam na myśli 

własne doświadczema.  

-  Wiem.  -  Delikatnie  -

ścisnął  jej  dłoń.  -  Odczułaś  na  własnej  skórze,  jak  to  jest, 

kiedy  dzieciństwo  kończy  się  zbyt  szybko.  Christophe  nigdy  nie  miał  mamy.  W 

background image

pewnym sensie tak jest dla niego lepiej, choć z drugiej strony ...  

Westchnął i odchyliwszy głowę, oparł się o fotel. - Najgorsze - rzekł po chwili - że 

jutro nie ma kto się nim zająć. Nadine ijej chłopak chcą jechać na kilka dni do 

Paryża. Przecież siłą jej nie zatrzymam.  

Nie możesz wziąć urlopu? W końcu ty tu jesteś szefem.  

Rano  mam  ważne  spotkanie,  którego  nie  -mogę  odwołać.  Będę  miał  wolne 

popołudnie i cały następny dzień, ale na rano muszę wziąć jakąś nianię z agencji. 

Nie wiem, jak Christophe zareaguje. Nie znosi obcych ...  

- Biedny dzieciak. - 

Zastanowiła się przez chwilę.  

Gdybyś zmienił plan moich dyżurów, mogłabym się  

nim zająć.  

Bardzo bym chciał, ale ...  

.  - Ale co? - 

Podeszła do okna i wyjrzała na dziedziniec. Czekała, co jej odpowie, 

choć  doskonale  wiedziała,  skąd  bierze  się  jego  rezerwa.  Zaoferowała  pomoc. Nic 

więcej zrobić nie mogła. Uznała, że lepiej będzie zmienić temat.  

Co z tym robotnikiem, w którego wjechała karetka?  

Musieliśmy amputować mu nogę. Nie wiadomo, czy uda się :uratować drugą. - 

Zamilkł i spojrzał jej w oczy. - W porównaniu z tym, co spotyka naszych pacjentów, 

moje pro

blemy wydają się błahe, prawda?  

Ja wcale tak nie myślę! Posłuchaj, naprawdę chę-  

tnie popilnuję Christophe'a.  

Wiem, że byłby tym zachwycony, ale ...  

Jesteś okropnie uparty!  

Nie jestem! Po prostu nie chcę, żeby przeżył  

wielkie rozczarowanie, j

eśli ... - Rozstaniemy się? Przytulił ją do 

siebie mocno.  

Nie chcę tego! Wiesz, od pewnego czasu męczy mnie ten sam koszmarny sen. 

Dziś w nocy też mi się śnił. Liliane rodzi, woła mnie, a mnie przy niej nie ma!  

Zaczerpnął powietrza.  

Nie  było  mnie  przy  niej,  kiedy  rodziła.  I  kiedy  umarła.  To  niewybaczalne  - 

wyrzucił z siebie jednym tchem.  

Nie istnieją winy, których nie da się wybaczyć.  

Skoro cię z nią nie było, musiałeś mieć ważny powód. Co wtedy robiłeś, Pierre?  

Brałem  udział  w  konferencji  medycznej.  Wygłaszałem  wykład,  więc  musiałem 

wyłączyć  komórkę.  Liliane  była  w  siódmym  miesiącu.  Czuła  się  dobrze,  dziecko 

rozwijało  się  prawidłowo.  Naprawdę  nie  było  żadnych  powodów  do  niepokoju.  - 

Umilkł,  jakby  wahał  się,  czy  mówić  dalej.  -  Ginekolog nie stwierdził  żadnych  wad 

wrodzonych, które mogłyby spowodować przedwczesny poród ...  

Słuchała  go  w  skupieniu,  nie  przerywając  pytaniami.  Miała  ochotę  podejść  do 

niego,  objąć,  dodać  otuchy,  lecz  nie  ruszyła  się  z  miejsca.  Podświadomie  wy-

czuwała, że Pierre nie mówi jej wszystkiego.  

Tak naprawdę nie wiem, co dokładnie stało się tamtego dnia - przyznał. - Z karty 

informacyjnej, którą przekazał mi szpital, wynika, że rano Nadine poczuła się źle. 

Albo nie zorientowała się, że zaczął się poród, albo ... Wiadomo, że dostała 
krwotoku. Próbo

wała wezwać pogotowie, ale zemdlała, zanim zdążyła podać adres. 

Dyspozytor zdołałjąjakoś namierzyć, ale kiedy załoga przyjechała na miejsce i 

wyważyła drzwi, było już po wszystkim. Znaleźli ją w łazience, nie- . przytomną. Obok 

niej na podłodze leżał Christophe, którego zdołała urodzić. Cudem udało się go 

uratować. Liliane zmarła w drodze do szpitala ...  

Otuliła  go  ramionami  i  delikatnie  głaskała  po  głowie,  szepcząc  do  niego  po 

francusku, choć doskonale wiedziała, że w żadnym języku nie istnieją śłowa, które 

mogłyby  przynieść  mu  ulgę.  On  nigdy  nie  zapomni.  Bo  czy  można  zapomnieć  o 
takim koszmarze?  

Chyba że ktoś wyjawiłby mu całą prawdę o ... Nie, gdyby Marcel powiedział mu o 

background image

niewierności  Liliane,  tylko  pogorszyłby  sytuację.  Trzeba  zostawić  go  w  spokoju. 

Niech pamięta swoje małżeństwo jak najlepiej. Nikt nie ma prawa odbierać mu tych 

bezcennych wspomnień.  

Niesamowite, że Christophe przeżył - powiedziała, gdy Pierre nieco się uspokoił.  

- Ratownicy dali z siebie wszystko. 

Na szczęście mieli w karetce inkubator. Poza 

tym mój syn to twardy gość, nigdy się łatwo nie poddaje.   

Zupełnie jak jego ojciec.  

Odwróciła się od niego, gdyż bała się, że się rozpłacze. Jego opowieść poruszyła 

ją do żywego.  

Pierre stanął tuż za nią.  

Doceniam, że chcesz się nim zająć - powie. dział, otaczając ją ramionami. - Mogę 

na ciebie li

czyć?  

-  Jasne!  - 

Poczuła,  jak  wraca  jej  nadzieja.  -  Tylko  musisz  najpierw  zapytać 

mojego szefa, czy zgodzi się przesunąć mój dyżur. Uprzedzam, że facet jest choler-

nie uparty.  

-  Nie zawsze. - 

Odetchnął  głęboko.  Właśnie  podjął  jedną  z  najważniejszych 

decyzji. - To co? Przyj

dziesz do nas jutro na śniadanie?  

Idąc nazajutrz do jego domu zastanawiała się, co go skłoniło do zmiany zdania. 

Miała wrażenie, że w chwili, gdy opowiedział jej o śmierci żony, przeżył katharsis. 

Być  może  dzięki  zwierzeniom  poczuł  się  oczyszczony.  Nie  miała  pojęcia,  co 

wywołało w nim taką reakcję, ale czuła ogromną ulgę.  

Żwir zaskrzypiał pod jej sandałkami na płaskim obcasie, gdy weszła na podjazd 

przed domem. Ruszyła do drzwi lekkim krokiem, niosąc na ramieniu dużą torbę, a w 

niej  kostium  kąpielowy,  wodę  mineralną  i  herbatniki,  czyli  niezbędnik  plażowicza. 

Zamierzała bowiem pójść z Christophe'em nad morze.  

Cześć, Jacky! - zawołał chłopczyk, biegnąc jej na spotkanie.  

Cześć, Christophe. - Przykucnęła, by mógł ją pocałować na dzień dobry.  

Śniadanie jest gotowe. Chodź szybko, bo jestem okropnie głodny! - ponaglał, 

ciągnąc ją za rękę do kuchni.  

Mmm, jak pięknie pachnie! Uwielbiam świeże rogaliki - westchnęła, delektując 

się ich zapachem.  

Ja też. - Pierwszy usiadł przy stole i sięgnął po morelowy dżem. - Sam odkręcę, 

dobrze?  To  przecież  nic  trudnego.  Ojej,  przepraszam,  nie  chciałem  -  jęknął 

skruszony, gdy słoik wyśliznął mu się z rąk i dżem poplamił czysty obrus.  

Nic się nie stało - uspokoiła go. - Zaraz posprzątamy.  

Wiedziałem, że przesadzam z tym obrusem.  

Pierre uśmiechnął się do niej porozumiewawczo  

i zaczął ścierać plamę; - Ale cóż, w końcu nie co dzień gości się na śniadaniu VIP-a - 

stwierdził, wracając na swoje miejsce.  

- • A co to jest VIP? - 

zainteresował się Christophe.  

Bardzo ważna osoba - wyjaśnił, podając jej ko-  

szyczek z pieczywem.  

Jacky jest bardzo ważna? - ciągnął chłopiec.  

- Dla mnie tak.  

Dla mnie też! Bo dziś ze mną zostaje. Co będzie-  

my robili? - 

zapytał, patrząc na nią wyczekująco. Może pogramy w piłkę w ogrodzie?  

A nie lepiej na plaży? - podrzuciła.  

Super! I popływamy w morzu, dobrze? Ja już  

umiem ... no, prawie. Tata każe mi zakładać rękawki, bo mówi, że może porwać 
mnie fala ...  

Christophe z podniecenia trajkotał jak katarynka, a oni słuchali go, uśmiechając się 

pobłażliwie. W pewnej chwili spojrzeli sobie w oczy. Jacky miała wspaniałe poczucie, 

że panuje między nimi pełna harmonia.  

background image

Uważaj, mam ręce lepkie od dżemu - szepnęła, gdy Pierre nakrył dłonią jej dłoń.  

Ja też. Będziemy się do siebie kleić. Uśmiechnęła się, czując w całym ciele 

rozkoszne mrowienie. Było jej z nimi tak dobrze. Chwilami zdawało się, że są 
najpr

awdziwszą rodziną. Nie chciała pamiętać o problemach, które na nich czyhały. 

Chwi

lo, jesteś piękna. Trwaj! - pomyślała wzruszona.  

Nie wyłączaj komórki na plaży - poprosił Pierre, całując ją przed wyjściem do 

pracy.  

-'-- 

Myślałam, że jedziesz na ważne spotkanie. Będziesz miał możliwość do nas 

dzwonić?  

Nie w czasie spotkania, bo będę rozmawiał z radą gubernatorów, ale potem 

teoretycznie jestem wolny. Jeśli skończymy w miarę wcześnie, przyjadę do was. - 

Świetnie!  

~ Jacky! Nie mogę znaleźć kąpielówek! - zawołał z góry Christophe. - Pomożesz 

mi szukać?  

Już do ciebie idę! - odkrzyknęła.  

Sprawdź w górnej szufladzie komody - zasuge-  

rował Pierre. - Pewnie nie może sam dosięgnąć. Zobaczymy się później.  

- Powodzenia. - 

Pocałowała go w policzek, a potem stała w drzwiach, dopóki nie 

odjechał.  

Już idę, kochanie! - zawołała do Christophe'a i pobiegła na górę.  

ROZDZIAŁ ÓSMY  

Christophe  biegł  przodem,  kopiąc  piłkę.  Co  chwila  odwracał  się  i  wykonywał 

efektowne podanie, zmu

szając Jacky do karkołomnych wyczynów. Szybko odkryła, 

że sandały zdecydowanie nie nadają się do gry w piłkę, zdjęła je więc i szła boso, 

grzęznąc po kostki w gorącym piasku. Pierwszy raz od bardzo dawna czuła niczym 

niezmącony wewnętrzny spokój i radość.  

Polubiła Christophe'a i cieszyła się, że mogą spędzić razem przedpołudnie. Gdyby 

los był dla niej łaskawszy, pewnie chodziłaby na takie spacery z włas-  
nym dzieckiem.  

-  

Christophe, może zostawimy tu nasze rzeczy  

i popłyWamy? - zaproponowała.  

A umiesz pływać? - upewnił się.  

  - 

Tak. I bardzo lubię.  

.  

Przebrali się w kostiumy i trzymając się za ręce, pobiegli do morza.  
- Ale zimna woda! - 

Wzdrygnął się. - Dlaczego jest taka lodowata, a piasek parzy 

w stopy?  

Dlatego, że morze jest ogromne i mimo upału bardzo długo się nagrzewa.  

To znaczy, że nawet gdybym wlał do niego wiadro gorącej wody, nie zrobiłoby 

się cieplejsze?  

- Niestety, nie.  

Pokazać ci, jak pływam? - ożywił się.  

Chwileczkę. Najpierw poprawię ci rękawki.  

Wskoczył do wody, która w tym miejscu sięgała dorosłemu do kolan, i przepłynął 

kilka metrów pies

kiem, po czym zalała go fala. Wynurzył się, parskając i prychając, 

ale roześmiany.  

Spróbuję jeszcze raz! - zawołał, niezrażony niepowodzeniem.  

Szło mu coraz lepiej, więc poprosił Jacky, by do niego dołączyła. Wprawdzie woda 

była dla niej zdecydowanie za płytka, ale udało jej się nie poobcierać kolan. - Ale 

background image

fajnie! Pływamy sobie razem jak dwa delfiny! - cieszył się. - Widziałaś kiedyś żywego 
delfina? - 

Tutaj nie, ale na południu ... - Opowiedziała mu o wszystkich delfinach, 

jakie w 

życiu widziała, budząc tym jego podziw.  

Chciałbym być podróżnikiem, wiesz? - wyznał.  

Będę jeździł po świecie i oglądał lwy i tygrysy, i ..  

Lista stworzeń, które zamierzał zobaczyć na własne  

oczy, była imponująca.  

J

eszcze  chwilę  gawędzili  o  jego  planach  na  przyszłość,  pluskali  się  w  wodzie  i 

ćwiczyli pływanie pieskiem, a potem wrócili na koc, by się wytrzeć i przebrać w suche 
stroje.  

Jacky  położyła  się  na  gorącym  piasku  i  przyglądała  się,  jak  Christophe  buduje 

zam

ek. Myślała o tym, jak bardzo jest mądry i wrażliwy. Choć nie miał mamy, wyrósł 

na  pogodnego  i  bardzo  sympatycznego  chłopca,  co  z  pewnością  była  zasługą 

kochającego i tros.kliwego ojca.  

W torbie zabrzęczała komórka, sięgnęła więc po nią, by sprawdzić, kto dzwoni.  

Pierre! Jak spotkanie? Już się skończyło?  

Tak, na szczęście trwało nadspodziewanie krót-  

ko.  Ku  mojemu  zaskoczeniu  gubernatorzy  bez  większego  oporu  zgodzili  się 

wyasygnować dodatkowe pieniądze na szpital.  

Świetnie!  

- Zaraz do was prz

yjadę.  

- To tata'? - 

zapytał Christophe.  

Tak. Chcesz z nim porozmawiać? Proszę. - Po-  

dała mu telefon.  

Cześć, tato. Buduję zamek. Mógłbyś przyjechać i mi pomóc? Naprawdę?! Super! 

Dobrze. Jacky, tata chce z tobą rozmawiać.  

- Tak?  
- Gdzie was szuka

ć?  

Wytłumaczyła mu, gdzie są, a gdy skończyli rozmawiać, wstała i przyłączyła się 

do Christophe'a.  

Właśnie  szukała  kamyków  do  ozdobienia  wieży,  gdy  usłyszała  głos  Pierre'a. 

Serce  zabiło  jej  radośnie.  Uśmiechnięta  patrzyła,  jak  zbiega  z  wydm,  trzymając  w 

ręku  dużą  plastikową  torbę.  W  dżinsach  i  koszulce  polo  wyglądał  bardzo  młodo, 

wręcz chłopięco, jak w dawnych beztroskich latach pierwszej młodości.  

Tatuś! - zawołał Christophe i rzucił mu się na SZYJę·  

Proszę, kupiłem ci nowe łopatki.  

- Ale super! 

Dzięki, tatusiu! - Chłopiec ucieszył  

się, wyciągając je z torby.  

- Jak tam? - 

Pierre spojrzał ponad jego głową na Jacky.  

Doskonale. Nie nudzimy się.  

Właśnie widzę. - Czule pogładził jej dłoń.  

Tato, no chodź! Obiecałeś, że mi pomożesz budować. - Christophe pociągnął go 

za rękę, nie mogąc się doczekać wspólnej zabawy.  

Więc do dzieła! - Pierre zatarł ręce i wszyscy troje żabrali się do pracy.  

Jacky,  gdzie  się  nauczyłaś  układać  takie  fajne  wzory  z  kamyków?  --.:  zapytał 

Christophe, przyglądając się jej dziełu.  

Jak byłam mała, mieszkałam nad morzem - odparła, wciskając w piasek 

białoszary kamyk.  

A rodzice pomagali ci budować zamki, tak jak wy pomagacie mnie?  

Raczej nie. Nie lubili chodzić na plażę. Budowałam zamki z innymi dziećmi.  

Za

uważyła, że Pierre przestał kopać i przysłuchuje się ich rozmowie.  

Kiedy byłem chłopcem, mieszkałem blisko Jacky - powiedział Christophe' owi.  

Naprawdę? I co, bawiliście się razem?  

- Nie. - 

Uśmiechnęła się. - Twój tata był ode mnie  

starszy i nie c

hciał bawić się z. małymi dziewczynkami. Wolał grać z kolegami w 

piłkę.  

background image

Ale kilka razy spotkaliśmy się na plaży, pamiętasz? - wtrącił Pierre. - Na przykład 

wtedy, kiedy się przewróciłaś i rozcięłaś kolano.  

A ty mnie zaniosłeś do swojego ojca. Pamiętam to tak dokładnie, jakby zdarzyło 

się wczoraj.  

Miałaś wtedy tyle lat, co Christophe - powiedział zaskoczony.  

To prawda, ale wszystko pamiętam.  

Wymienili  spojrzenia  pełne  czułości  i  wzajemnego  zachwytu.  Christophe  musiał 

wyczuć  ogarniającą  ich  falę  miłości,  bo  wcisnął  się  między  nich.  Przytulili  go  do 

siebie i przez jeden niezapomniany moment byli prawdziwą rodziną. Jacky odsunęła 

się  pierwsza  i  wróciła  do  przebierania  kamieni.  Po  chwili  znów  zgodnie  budowali 

zamek, ale łącząca ich ciepła więź nie zniknęła.  

Gdy  ich  zamek  był  tak~doskonały,  że  nie  było  już  czego  poprawiać,  Pierre 

stwierdził, że pora zjeść lunch~.  

Niedaleko  stąd  jest mała  restauracja,  o  której  mówił  mi  Marcel.  Możemy  pójść 

tam pieszo -  powie

dział.  -  Zaniosę  rzeczy  do  samochodu,  a  wy  się  w  tym  czas ie 

ubierzcie.  

Wrócił po paru minutach i ruszyli w stronę baru.  

Christophe jak zwykle pobiegł przodem.  

Nie  miałaś  z  nim  żadnych  problemów?  -  zapytał  Pierre,  przyglądając  jej  się 

dyskretnie. Ucieszył się, że wygląda na odprężoną i wypoczętą.  

Nie. Twój syn to fantastyczny dzieciak. Świetnie nam się rozmawiało.  

A o czym, jeśli wolno spytać?  

Och, o tysiącu ważnych rzeczy. O zwierzętach,  

ptakach, książkach,'które ty albo Nadine czytacie mu  

na dobranoc.  

"  

Wziął ją za rękę·  

Christophe lubi być traktowany po partnersku  

wyjaśnił. - Niektóre z opiekunek nie umiały się  

z nim dogadać. Krzyczały na niego, kiedy był niegrzeczny, i nie rozumiały, że jego 

złe zachowanie to nic innego jak błaganie o pomoc.  

Jakoś nie mogę sobie wyobrazić Christophe'a sprawiającego problemy 

wychowawcze. Szkoda, że ...  

Urwała w pół słowa. Miała zamiar powiedzieć, że to niedobrze, iż chłopiec ma tylu 

różnych  opiekunów,  ale  doszła  do  wniosku,  że  lepiej  nie  poruszać  tego  tematu. 

Gdyby  zaczęli  o  tym  rozmawiać,  nieuchronnie  dotknęliby  problemów,  o  których 

wolała nie pamiętać.  

Zaczęłaś coś mówić - przypomniał jej Pierre.  

Chciałam zapytać, czy idziemy do tego baru -  

skłamała, wskazując widoczne nieopodal stoliki.  

Chciałaś powiedzieć coś zupełnie innego - zaprotestował cicho. - Martwi mnie, że 

mojemu  synowi  brakuje  poczucia  bezpieczeństwa,  ale  nie  chcę  o  tym  teraz 

rozmawiać. Po co psuć miły nastrój. Cieszmy się słońcem i tym, że mamy dla siebie 

cały dzień.  

Właściciele  małej  restauracji,  Henri  i  Antoinette, przywitali ich serdecznie i 

posadzili  przy  stoliku  przy  oknie.  Z  rozmowy  wynikało,  że  Pierre  zrobił  Vi  cześniej 

rezerwację. Widocznie Marcel uprzedził go, że restauracja cieszy się popularnością. 

Rzeczywiście,  wszystkie  stoliki  były  zajęte,  a  dobra  opinia  wśród  gości  w  pełni 

uzasadniona,  gdyż  potrawy,  które  wybrali,  smakowały  wyśmienicie.  Nawet 

Christophe zjadł wszystko z wielkim apetytem.  

-  Ryba nie zawsze mi smakuje - 

przyznał,  połykając  ostatni  kęs  soli  w  sosie 

cytrynowym  - 

ale ta była bardzo dobra. I ładnie pachniała. Czasem w przedszkolu 

dają nam na lunch rybę, która okropnie śmierdzi. Wtedy zostawiam swoją porcję.  

I nie jesteś potem głodny? - zapytała Jacky.  

- Jestem. I co z tego? - 

Wzruszył ramionami z tYpową galijską nonszalancją. 

Zupełnie jak ojciec, pomyślała Jacky i uśmiechnęła się do siebie.  

background image

Co chciałbyś na deser? - zapytała go Antoinetle.  

Szarlotkę czy lody? Mamy cytrynowe, waniliowe,  

czekoladowe i truskawkowe.  

Christophe  długo  nie  mógł  zdecydować,  więc  restauratorka  rozwiązała  problem, 

proponując mu po małej kulce.każdego.  

Mają państwo uroczego synka - pochwaliła go, kładąc mu rękę na ramieniu.  

Jacky już miała sprostować, że nie jest jego mamą, ale Pierre ją uprzedził.  

Miło nam. to słyszeć. Jesteśmy z niego bardzo dumni - oznajmił.  

Popatrzyła na Pierre'a znad filiżanki kawy, ale nic nie wyczytała z zagadkowego 

spojrzenia jego ciem

nych oczu. Wiedziała, że chwila nie jest odpowiednia, by pytać, 

dlaczego  nie  wyprowadził  Antoinette  z  błędu.  Może  wolał  udawać,  że  czasem 

marzenia się spełniają?  

Uśmiechnęła  się  do  niego,  a  on  odpowiedział  beztroskim  uśmiechem,  z  którym 

było mu wyjątkowo do twarzy. Podziwiała jego urodę, czując, jak powoli budzi się w 

niej pożądanie. Nie miałaby nic przeciwko temu, by zrobili sobie gdzieś sjestę, u niej 
czy u niego ...  

Wystarczyło jedno spojrzenie i już wiedziała, że Pierre myśli o tym samym.  

-- Tato! - 

Christophe pociągnął go za rękaw. - Czy możemy wrócić na plażę, tam, 

gdzie zbudowaliśmy zamek? Chciałbym zbudować jeszcze jeden. Pójdziemy?  

Jasne, że tak.  

Musieli skończyć swą rozmowę bez słów, ale pozo stały im gesty. Kiedy Pierre 

odsuwał jej krzesło, czule pogładził jej ramiona, a ona pocałowała go w policzek. - 

Mam nadzieję, że nie zachowujemy się niestosownie - szepnęła.  

Otoczył ją ramieniem.  

A kto powiedział, że w restauracji nie wolno okazywać czułości? - zapytał i posłał 

jej  tak  gorące  spojrzenie,  że  aż  ugięły  się  pod  nią  nogi.  -  Masz  jakieś  plany  na 
wieczór?  

Muszę zajrzeć do kalendarza.  

- Dlaczego szepczecie? - 

zainteresował się Chris-  

tophe. Zeskoczył z krzesełka i podszedł do nich.  

Ustalamy, co będziemy robili po południu - odparł Pierre. - A teraz chodźmy na 

plażę. Zbudujemy ogroIlflle zamczysko.  

- Super! - 

Uradowany chłopiec wszedł między nich i wziął ich za ręce. - A potem 

popływamy, zagramy w piłkę, pobawimy się i ...  

Pod  koniec  dnia  Jacky  tryskała  radością.  Po  wspólnej  zabawie  na  plaży  jej  i 

Pierre'owi  udzielił  się  doskonały  nastrój  Christophe'a.  Na  myśl,  że  gdy  cWopiec 

zaśnie, będą mieli wieczór dla siebie, dostawała rozkosznej gęsiej skórki. Fakt, że 

muszą trochę poczekać, tylko zaostrzył jej apetyt na miłość.  

Jesteś taka małomówna - zauważył Pierre. O czym myślisz?  

Zerknęła na Christophe'a, który przekładał kamyki z wiaderka do plastikowej torby.  

Później ci powiem - odparła.  

Chyba się domyślam. - Pierre uśmiechnął się. - I chciałbym. się nie mylić.  

Musnął dłonią jej ramię, a ona poczuła się tak, akby przepłynął przez nią prąd.  

Po powrocie z plaży spędziła dużo czasu z chłop;em. Usiadła z nim na tarasie i 

trochę mu poczytała,  l potem patrzyła, jak  maluje nowymi farbami, które iostał od 
ojca.  

Kiedy skończył, zjedli kolację, na którą Pierre u;mażył omlet, a ona przygotowała 

sałatę. Potem sieizieli chwilę przy kuchennym stole, pijąc wino.  

To  był  dzień  pełen  wrażeń  -  podsumował  Pierre,  Jpierając  się  wygodnie  o 

krzesło. - Jesteś śpiący? - zapytał Christophe'a, któremu powieki same opaiały.  

Nie. To znaczy ... trochę. Jacky, połoiysz rnnie ;pać?  

Oczywiście. Z wielką chęcią.  

Wobec tego ja sprzątnę po kolacji - oświadczył  

Pierre.  

-  

background image

Minęło  sporo  czasu,  zanim  Christophe  wreszcie  się  położył.  Najdłużej  trwała 

kąpiel, gdyż leżąc w wanilie, pokazywał Jacky swoją imponującą kolekcję i":abawek.  

Masz ich tak dużo, że niedługo zabraknie dla ::;iebie miejsca - żartowała.  

-  Jak wam idzie? - 

Pierre  wszedł  do  łazienki,  a  widząc  ich  w  tak  doskonałej 

komitywie, uśmiechnął się i": czułością. - Wszystko w porządku, Jacky?  

Klęczała  na  podłodze  i  wyglądała  na  szczęśliwą·  Policzki  miała  zaróżowione  i 

wilgotne od parującej wody.  

- Tak, wszystko dobrze. - 

Uśmiechnęła się·  

Nie  jesteś  zbyt  zmęczona?  -  zapytał,  ale  szczególny  błysk  w  jego  oku 

podpowiedział jej, do czego naprawdę zmierza.  

Nigdy nie jestem zbyt zmęczona!  

Cieszę się. - Wsunął dłoń w jej włosy i musnął  

palcami kark. - 

Skończyłem już w kuchni, ale widzę, że nieprędko będziesz wolna.  

Nie lubię się spieszyć.  

Słusznie. - Posłał jej pocałunek i wyszedł.  

Spotkali się kilka minut później w pokoju Christophe'a.  
- Na

rzekał, że mu gorąco, więc przykryłam go samym prześcieradłem - 

powiedziała.  

- Dobrze. - 

Objął ją w pasie i pochylił 'się, by pocałować syna. - Dobranoc, synku. 

Kocham cię.  

Dobranoc. Kocham cię, tatusiu. I ciebie też, Jacky -mruknął sennie.  

- I ja 

cię kocham, malutki - szepnęła wzruszona. Nie potrafiła opisać, jak wiele 

znaczą dla niej te proste słowa. Poczuła się tak, jakby nagle odzyskała swojego 

maleńkiego Simona. Jak ona przeżyje dzień, w którym będzie musiała odejść; raz na 
zawsze znik

nąć z ich życia? Skąd weźmie siłę, by zostawić tego kochanego chłopca 

i tego wspaniałego mężczyznę?  

Pierre przytulilją do siebie i wyprowadził z dziecięcego pokoju.  

Ledwie zamknął drzwi swojej sypialni, zasypał ją tysiącem wytęsknionych 

'pocałunków.  

Noc wciąż była młoda i należała tylko do nich ...  

Dlaczego nie chcesz zostać? - Pierre zmrużył oczy i próbował dojrzeć, która jest 

godzina. Zaczynało świtać. - Mam dziś wolny dzień. Jest za wcześnie, żeby ...  

Muszę iść - odparła i szybko zapięła bluzkę. Mam dziś poranny dyżur.  

Zadzwonię  do  szpitala  i  powiem,  żeby  ktoś  cię  zastąpił.  Przecież  nic  się  nie 

stanie, jeśli się z kimś zarmemsz.  

W stał z łóżka i podszedł do niej.  

Naprawdę muszę iść - powtórzyła. - Christophe na pewno się ucieszy, że przez 

cały dzień będzie cię miał tylko dla siebie.  

Położył dłonie na jej ramionach i z niepokojem spojrzał w oczy.  

Ale co się stało? Spędziliśmy razem cudowny dzień. Dlaczego nagle tak się 

spieszysz?  

Spojrzała mu w oczy iod razu wiedziała, że to błąd.  

Ciało  zaczęło  buntować  się  przeciw  nakazom  rozsądku.  Nie,  tym  razem  się  nie 

złamie.  Przecież  podjęła  decyzję.  Kiedy  minęło  miłosne  uniesienie,  w  ogóle  nie 

mogła  zasnąć.  Leżała  obok  Pierre'a,  myśląc  o  tym,  że  czuje  się  bezgranicznie 

szczęśliwa, lecz, to szczęście jest wyjątkowo kruche i nietrwałe. Co gorsza, zdarzało 

jej  się  o  tym  zapominać.  Od  czasu  do  czasu  odzywał  się  w  niej  instynkt 

samozachowawczy i podpowiadał, że musi się ratować, bo rozstanie z Pierre' em po 

prostu złamie jej serce.  

Wiedziała,  że  prędzej  czy  później  ich  drogi  muszą  się  rozejść,  ale  nie  zamierzała 

niczego  przyspieszać.  Nadal  chciała  spotykać  się  z  Pierre'em,  tyle  że  byłoby 

nierozsądnie z jej strony angażować się w ten związek bez reszty. Dlatego uznała, 

że kolejny dzień zabawy w rodzinę absolutnie nie wchodzi w grę. Choćby dlatego, że 

background image

jest  to  nie  fair  wobec  chłopca.  Martwiło  ją,  że  tak  szybko  się  do  niej  przywiązał. 

Dręczyło pytanie, czy  pięcioletnie dziecko będzie w stanie zrozumieć, że wszystko 

kiedyś się kończy?  

Martwisz  się  -  stwierdził  Pierre.  -  Czy  naprawdę  nie  możemy  żyć  chwilą,  nie 

wybiegając zbyt daleko w przyszłość? Jacky, proszę cię ... Jeszcze nigdy nie czułem 

się tak szczęśliwy!  

Ja też - szepnęła. - Mimo to muszę wrócić do rzeczywistości. Choćby tylko na 

moment. - 

Uśmiechnęła się smutno. - Spokojnie, przecież jeszcze się nie rozstajemy! 

Po prostu uważam, że spędziliśmy dostatecznie dużo czasu, bawiąc się w ...  

Rodzinę? - dokończył za nią. Skinęła głową.  

Rozumiem.  Sam  do  niedawna  uważałem,  że  nie  powinniśmy  angażować  w  to 

Christophe' a. Ale cóż, stało się.  

Owszem. I przyjdzie dzień, kiedy on będzie musiał zrozumieć, że ...  

Jacky, będziemy się o to martwili w swoim czasie. Razem na pewno znajdziemy 

rozwiązanie.  

Tak myślisz? - Wzięła głęboki oddech. - Muszę iść.  

Skoro tak postanowiłaś - westchnął zrezygnowany i pocałował ją w policzek.  

Odsunęła się od niego i wyszła. Rozsądek mówił jej, że postępuje właściwie, za to 

serce wyrywało się do niego i do Christophe'a.  

Posłuchała  głosu  rozsądku,  wierząc,  że  tak  będzie lepiej dla nich w~zystkich. 

Wydawało  jej  się  oczywiste,  że  im  bardziej  się  do  siebie  zbliżą,  tym  gorzej  zniosą 

rozstanie. Ich sytuacja przypominała błędne koło. Dlatego uznała, że musi zachować 

minimum niezależności i dopóki może, powinna przynajmniej próbować postępować 
racjonalnie.  

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY  

Przez następne tygodnie trzymała się z dala od Pierre'a. Ponieważ spotykali się 

tylko w szpitalu, nie było okazji, by wrócić do ostatniej rozmowy. Jacky była jednak 

pewna, że przemyślał to, co zostało wtedy powiedziane.  

Sama  starała  się  ostudzić  emocje  i  zdystansować  wobec  trapiących  ich 

problemów. Nie mogła jednak udawać, że nie wyczuwa napięcia, które pojawiało się 

między nimi nawet wtedy, gdy tak jak dziś, pełnili razem dyżur.  

Właśnie oglądali zdjęcia rentgenowskie złamanej nogi chłopaka, który miał 

wypadek samochodowy.  

Brakuje  fragmentów  kości  -  stwierdził  Pierre,  zerkając  na  uśpionego 

dwudziestolatka, który dzięki silnym środkom przeciwbólowym był nieświadom tego, 

co się z nim dzieje.  

Kości  piszczelowa  i  strzałkowa  są  poważnie  uszkodzone. Widzisz, tu i tu. - 

Wskazała miejsca na kliszy.  

Na  szczęście  kość  udowa  jest  cała.  Mam  nadzieję,  że  uda  się  uratować  całą 

nogę i nawet stopę. Ortopedzi będą go operować jeszcze przed południem.  

- M

oże chcecie zrobić sobie krótką przerwę? - zapytała Marie, która właśnie weszła 

do pokoju zabiegowego.  - 

Na·  razie  ,mamy  spokój,  więc  trzeba  to  wykorzystać. 

Sama mogę przygotować pacjenta do operacji, bo ortopedzi właśnie mi powiedzieli, 

że będą zaczynać za godzinę.  

Dziękujemy,  siostro.  Chętnie  skorzystamy  z  pani  uprzejmości  - odparł  Pierre.  - 

Myślisz, że Marie próbuje nas wyswatać? - zapytał żartobliwym tonem, gdy szli do 

gabinetu Jacky.  

Wątpię - odpowiedziała ze śmiechem.  

background image

Czy wiesz, że nie słyszałem twojego śmiechu  

od ... - 

zawiesił głos - od bardzo dawna - dokończył pośpiesznie.  

Od tego poranka, gdy wyszłam do ciebie, choć prosiłeś, żebym została? - rzekła, 

otwierając drzwi gabinetu.  

Ledwie zostali sami, Pierre od razu przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.  

Jak za dotkńięciem czarodziejskiej różdżki obudziły się w niej pragnienia i emocje, 

które w ostatnich  

dniach usiłowała stłumić.  

-  

Rzeczywiście, długo się nie śmiałam ,--- przyznała.  

Cieszę się, że wreszcie pozwoliłaś mi się dotknąć.  

Przecież nawet nie próbowałeś.  

Dziwisz się? Zachowywałaś się jak Miss Sopel  

Lodu. Bałem się, że coś sobie odmrożę.  

Miss Sopel Lodu? Ciekawe porównanie. Skąd ci to przyszło do głowy?  

Nie wiem. Ale pasowało do ciebie. Byłaś strasznie niedostępna.  

Tylko  udawałam,  jeśli  już  musisz  wiedzieć  przyznała,  mówiąc  ze  sztuczną 

wyniosłością. 

Tak myślałem. Nie potrafisz blefować. Ale i tak cię kocham - szepnąłjej do ucha.  

Spojrzała na niego, czując nagły skok adrenaliny.  

Jeszcze nigdy n

ie mówił, że ją kocha. Marzyła, by to od niego usłyszeć, a teraz, gdy 

upragnione słowa wreszcie padły, nie mogła w nie uwierzyć.  

Brzmiało  to  paradoksalnie,  ale  jej  pozorny  chłód  najwyraźniej  podgrzał 

temperaturę jego uczuć. Tyle że Pierre, wyznając jej miłość, jeszcze bardziej skom-

plikował  ich  sytuację.  Po  pierwsze,  nie  wyobrażała  sobie  życia  w  trójkącie,  gdzie 

miałaby  za  rywalkę  cień  zmarłej  żony.  Po  drugie,  nawet  gdyby  Pierre  z  czasem 

zapomniał o Liliane, i tak nie mogła związać się z nim na stałe.  

By

łoby to z jej strony nieuczciwe, bo przecież nie miała prawa odbierać mu szansy 

na  posiadanie  dzieci.  Jeśli  kiedyś  uda  mu  się  uwolnić  od  brzemienia  przeszłości, 

powinien ułożyć sobie życie z kobietą, z którą stworzy prawdziwą rodzinę.  

Nie mówiłem ci dotąd, że cię kocham - szepnął - ale w ciągu ostatnich tygodni, 

kiedy naprawdę bałem się, że cię stracę, dokładnie wszystko przemyślałem.  

Wstrzymała oddech. - I? - zawiesiła głos.  

Zastanawiałem się, dokąd-zmierza nasz związek. ..  

Też  o  tym  myślałam  -  weszła  mu  w  słowo.  -  Postanowiłam  nie  wybiegać  zbyt 

daleko w przyszłość. Jest mi z tobą bardzo dobrze, ale ...  

- Nie kochasz mnie?  

Oczywiście, że cię kocham! - zawołała i natych- miast zasłoniła dłonią usta. 

Nie chciałaś się do tego przyznać. Dlaczego?  

Istnieje mnóstwo przeszkód, których nie zdoła-  

my ominąć - odparła. - Nie zamierzam odwoływać tego, co powiedziałam. Kocham 

cię, ale nie widzę możliwości, żebyśmy ...  

W tym momencie zadzwonił telefon, więc musieli  

przerwać rozmowę.  

- Tak, Marie, 

proszę mówić. Chwilę· słuchala uważnie.  

- Wspaniale! - 

zawołała. - Zaraz tam będziemy!  

Co się stało? - zapytał.  

Pamiętasz tego chłopca, którego przywieźli po  

katastrofie  w  starej  kawiarni  na  plaży?  Jego  mama  odzyskała  przytomność.  Marie 

mówi, że mały bardzo prosi, żebyśmy· do niej przyszli.  

Więc chodźmy! - powiedział Pierre, puszczając ją przodem. - Zaglądałem do niej 

kilka razy, gdy była w śpiączce. Neurolodzy nie dawali jej zbyt dużych  

szans, a jednak cuda się zdarzają.  

-  

I całe szczęście - odparła, przyspieszając, by dotrzymać mu kroku. - Pamiętasz 

małego Dominica?  

  - Jak-

mógłbym go zapomnieć!   .  

.  

background image

Kiedy weszli do sali, w której leżała kobieta, jej synek zerwał się z krzesła i zawołał 

radośnie:  

Popatrzcie na moją mamę!  

Kobieta· pró

bowała unieść rękę i uśmiechnąć się, ale Pierre natychmiast ją 

powstrzymał.  

Proszę  oszczędzać  siły  -  polecił.  -  Nie  powinna  pani  wykonywać  zbędnych 

mchów. Koledzy z neuro

logii zaraz poinformują panią o dalszym leczeniu.  

Na ustach kobiety pojawił się blady uśmiech.  

Wszyscy byliście dla mnie tacy dobrzy - szep nęła ledwie słyszalnym głosem.- Od 

pewnego  czasu  miałam  świadomość,  że  obok  mnie  są  ludzie,  ale  nie  mogłam 

otworzyć oczu ani mówić ...  

- Na pewno wyzdrowiejesz, mamusiu - 

oświadczył chłopiec, całując ją w policzek. - 

Tak się bałem, że już nigdy się nie obudzisz!  

Z oczu kobiety popłynęły łzy.  

Nie potrafię powiedzieć, jak bardzo się cieszę, że jednak się obudziłam.  

Pójdziemy już - odezwał się Pierre. - Życzę szybkiego powrotu do zdrowia.  

Chłopiec wyszedł z nimi i odprowadził ich do drzwi  

oddziału.  

Jak twoja ręka? - zapytała go Jacky.  

Widzi pani? Już nie mam gipsu.  

- Tego niebieskiego?  

A skąd pani wie?  

- Ode mnie - 

wtrącił Pierre. - Mówiłem pani dok-  

tor, że masz bardzo fajny gips.  

Mnie też się podobał! Nawet go nie wyrzuciłem, tylko powiesiłem na ścianie w 

pokoju  - 

pochwalił się chłopiec. - Lepiej już pójdę. Mama może mnie potrzebować. 

Do widzenia.  

-  Kochany dzieciak- 

zauważyła Jacky, gdy wracali do jej gabinetu. - Jak myślisz, 

zdążymy wypić kawę?  

Marie wie, gdzie nas szukać. Wezwie nas, jeśli będziemy potrzebni.  

-

Gdy kawa była gotowa, Jacky usiadła wygodnie w swoim ulubionym· fotelu.  

Lato minęło nie wiadomo kiedy ... - westchnęła.  

Ludzie zaczynają wracać z urlopów, a ja ... 

Właśnie, a propos wakacji - przypomniał sobie Pierre. - Miałem powiedzieć ci o 

tym już w zeszłym tygodniu, ale byłaś taka najeżona, że nie miałem odwagi. Dzwonił 

Marcel i mówił, że jak wrócą z Bordeaux, chcieliby zaprosić nas do siebie na kolację· 

Wracają w pierwszym tygodniu września.  

To już w przyszłym tygodniu.  

- Wiem. - 

Uśmiechnął się skonsternowany. - Mia-  

łem dać Debbie odpowiedź, ale tego nie zrobiłem, więc wczoraj zadzwoniła jeszcze 

raz  i  nagrała  wiadomość.  Nie  mam  pojęcia,  dlaczego  to  takie  ważne,  żebyśmy 

spotkali się, jak tylko wrócą·  

Jacky miała niejasne przeczucie, że wie, skąd ten pośpiech. No ładnie! Oby tylko 

nie skończyło się wielką awanturą, jeśli Marcel zdecyduje się powiedzieć Pierre' owi 

prawdę  o  Liliane.  Jacky  miała  nadzieję,  że  Marcel  nie  zrobi  tego  swojemu 

najlepszemu  koledze.  Westchnęła  ciężko,  tknięta  riiedobrym  przeczuciem,  i  na 

wszelki wypadek postanowiła spotkać się wcześniej z Debbie.  

Co  się  stało?  -  Pierre  był  zdezorientowany.  Myślałem,  że  ucieszysz  się  ze 

spotkania. Przecież Debbie to twoja przyjaciółka.  

Ależ cieszę się! - skłamała gładko. - Sprawdzę w kalendarzu, kiedy mam wolny 

wieczór.  

Jacky, daj spokój. Przecież wiem, że nie udzielasz się towarzysko. Powinienem 

był  oddzwonić  do  Debbie  już  wczoraj,  więc  nie  chcę  z  tym  dłużej  zwlekać. 

Pamiętam, że w przyszłą środę nie masz dyżuru. Zgadza się?  

Sam wiesz najlepiej. W końcu to ty układasz grafik.  

background image

Dobrze. W takim razie umówię nas na środę, tak? Spróbowała się uśmiechnąć, 

choć W sercu czuła lęk. - W porządku, niech będzie środa - odparła.  

Jakoś nie słyszę entuzjazmu w twoim głosie.  

Naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi. Przecież to tylko zwykła kolacja z 

przyjaciółmi. -  

Jeśli Marcel zdecyduje się wyjawić pewien sekret, ta kolacja z pewnością nie będzie 

taka zwykła, pomyślała ponuro. Z zamyślenia wyrwał ją'kolejny telefon. - Tak, 

Marie? Dobrze, już idziemy.  

następną  środę  z  samego  rana  zadzwoniła  do  Debbie.  Niestety,  nikt  nie 

odbierał  telefonu,  więc  zostawiła  wiadomość,  że  wieczorem  przyjdzie  trochę 

wcześniej, a Pierre dołączy później. W pewnym sensie cieszyła się, że nie zastała 

przyjaciółki i nie musiała jej tłumaczyć, skąd taka zmiapa.  

Gdy wczesnym wieczorem szła w stronę domu Marcela, rosło jej zdenerwowanie. 

Żeby odegnać czarne myśli, zaczęła bacznie przyglądać się otoczeniu.  

Dom stał na początku ulicy, którą młodzi lekarze ze szpitala żartobliwie nazywali 

"aleją  dyrektorów".  Rzeczywiście,  ulokowane  przy  niej  rezydencje  zostały 

zbudowane według indywidualnych projektów i prezentowały się wyjątkowo okazale. 
Agenci od nieru-  

.  chomości  określiliby  taką  lokalizację  mianem  "prestiżowej"  lub  "cieszącej  się 

zainteresowaniem wyma

gających  klientów".  Pokoje  z  widokiem  na  morze,  duże 

ogrody, wszelkie możliwe wygody ... Czegóż  

 chci

eć więcej?  

_  

Odruchowo spojrzała na dom Pierre' a, ukryty w gąszczu starych drzew. 

Niepotrzebnie, bo od razu zaczęła się stresować. Gdy wychodziła ze szpitala, 

zamienili tylko kilka zdań, gdyż Pierre był akurat zajęty.  

Chciałabym wyjść dziś trochę wcześniej - oznajmiła, wsuwając głowę do pokoju 

zabiegowego.  

- Nie ma problemu - 

odparł, nie pytając o powody, dla których nie chce jechać 

razem z nim.  

Zwolniła kroku i po chwili stanęła przed domem Debbie. A więc jestem, pomyślała 

z  westchnieniem.  Wzięła  kilka  głębokich  uspokajających  oddechów,  a  potem 

zaczęła wchodzić po szerokich kamiennych  

  schodach.  

~  

Debbie otworzyła jej niemal natychmiast.  

Cześć. Odebrałam twoją wiadomość - rzekła na powitanie.  

Fajnie, że już wróciliście. Jak się udały wakacje?  

Było cudownie, tylko sama wiesz, jak to jest:  

wszędzie  dobrze,  ale  w  domu  najlepiej.  Stęskniłam  się  za  tobą  i  za  Pierre'em  - 

mówiła przyjaciółka, prowadząc ją do salonu. - Co się stało, że przyszłaś sama? - 

zapytała, gdy usiadły w miękkich fotelach.  

Pomyślałam, że może przydam się do pomocy.  

Ej, nie zmyślaj! Przecież wiesz, że kiedy mamy  

mieć gości, Fran~oise nie pozwala mi zbliżać się do . kuchni.- Debbie zawiesiła głos. 

Przede mną nie musisz niczego udawać. Mów, o co chodzi?  

- Nie domy

ślasz się? - zapytała Jacky, kręcąc się nerwowo.  

Pewnie, że się domyślam, ale chcę to usłyszeć od ciebie. Dobrze, niech zgadnę 

... Chcesz się dowiedzieć, czy udało mi się wyciągnąć z Marcela jakieś informacje 

na temat żony Pierre'a. Mam rację?  

Jacky s

kinęła głową.  

I co? Powiedział ci coś? - spytała z nadzieją.  

Nie, słówka nie pisnął.  

Niemożliwe! Nie było żadnych intymnych roz-  

mów przed zaśnięciem?  

Były, ale akurat nie o tym. J acky odetchnęła z ulgą.  

background image

To dobrze. Cieszę się, że temat przestał być aktualny.  

Debbie miała dziwną minę.  

Niezupełnie - przyznała po chwili. - Wspomniałam Marcelowi, że narzekasz, że 

musisz  rywalizować  z  mitem  rzekomo  idealnej  żony,  na  co  on  stwierdził,  że  już 

najwyższy  czas,  aby  Pierre  poznał  prawdę.  Postanowił...  -  Urwała,  gdyż  Marcel 

właśnie wszedł do pokoju.  

Cześć, kochanie. Witaj, Jacky. Miło cię widzieć  

powiedział, całując ją w policzek.  

- Daj, potrzymam Thiery'ego. - 

Jacky wyciągnęła  

ręce, żeby wziąć od niego dziecko. - Oj, czy mi się zdaje, czy zaczynają mu 

wychodzić ząbki?  

Owszem, przez całą noc słuchaliśmy, jak rosną, prawda, kochanie? - zwróciła się 

Debbie do męża.  

Niestety. Co za szczęście, że zostało mi jeszcze parę dni urlopu i nie musiałem 

iść dziś do pracy - westchnął Marcel, przyłączając się do nich. - Gdzie Pierre?  

Niedługo  będzie.  Przyszłam  wcześniej,  żeby  pomóc  Debbie,  ale  widzę,  że 

wszystko jest pod kontrolą.  

Jeśli chcesz, możesz wziąć małego na górę i pobawić się trochę z nim i z Emmą - 

podsunął. - Emma uwielbia bawić się z Thierym na macie edukacyjnej, ale musi przy 

tym być- ktoś z dorosłych. Musimy pilnować, żeby z miłości nie zrobiła mu niechcący 
krzywdy.  

Bardzo  chętnie  do  niej  pójdę-powiedziała  Jacky,  wstając.  -  Gdybyście  mnie 

potrzebowali, będę w którymś z dziecięcych pokoi - uprzedziła i poszła na górę.  

Emma rysowała w swoim pokoju. . - O, Jacky! Chcesz zobaczyć mój rysunek? To 

jest mały Thiery, to ja, a to mama i Marcel.  

Ślicznie! Słuchaj, może pójdziemy do pokoju Thiery'ego i pobawimy się nim?  

- Super

! Uwielbiam się z nim bawić.  

Po  chwili  ułożyły  maluszka  na  miękkiej,  kolorowej  macie  i  z  rozbawieniem 

obserwowały, jak energicznie kopie nóżkami.  

Siedmioletnia  Emma,  córka  Debbie  z  poprzedniego  związku,  była  bardzo 

gadatliwą i nad wiek rozwiniętą dziewczynką. Korzystając z okazji, że ma w Jacky 

wdzięczną  słuchaczkę,  opowiedziała  jej  o  tyrp,  jak  jej  prawdziwy  tata  odszedł  od 

mamy,  kiedy  ona,  Emma,  miała  dwa  latka.  A  potem  mama  wyszła  za  mąż  za 

Marcela i teraz onjestjej prawdziwym tatusiem. Jacky wiedziała o tym wszystkim od 

Debbie, ale Emma nie pozwoliła sobie przerwać.  

Marcel mnie adoptował, wiesz? - powiedziała z dumą, wyraźnie napawając się 

mądrym  słowem,  którego  użyła.  -  Teraz  jestem  jego  prawdziwą  córką.  Bo  mama 

mówi, że mój pierwszy tata już do nas nie wróci.  

Po pewnym czasie do pokoju zajrzała Debbie. - Jak wam idzie, dziewczęta? - 

zapytała.  

Doskonale. Tylko Thiery chyba trochę się zmęczył - odparła Jacky, biorąc 

chłopczyka na ręce.  

Bardzo mi pomogłyście - pochwaliła je Debbie.  

- Nie wiem, 

jak bym sobie dała radę bez mojej dużej,  

mądrej córeczki. Kochanie, zaraz siadamy do stołu, więc przebierz się i umyj rączki - 

poprosiła.  

- Dobrze, mamusiu. A poradzisz sobie beze mnie?  

Myślę, że tak. Jacky na pewno mi pomoże - po-  

wiedziała Debbie, biorąc na ręce Thiery'ego.  

Kiedy Emma wyszła, Jacky nabrała głęboko powietrza i wyrzuciła z siebie jednym 

tchem:  

Debbie, musimy poważnie porozmawiać. Jak ci mówiłam, nie chcę, żeby Pierre 

został  brutalnie  pozbawiony  złudzeń.  Nie  mogę  zgodzić  się  na  to,  aby  cierpiał. 

Dlatego proszę cię, przekonaj Marcela ...  

Jacky, mój mąż nie jest dzieckiem, więc nie mogę mu niczego zabronić. Zrobi to, 

background image

co uważa za stosowne. I co jego zdaniem jest dobre dla Pierre'a. I dla ciebie.  

- To wszystko nie jest takie pro

ste, jak myślisz  

rzekła ze smutkiem. - Jeśli Pierre dowie się prawdy  

o  swojej  żonie,  być  może  poczuje  się  wreszcie  wolny  i  będzie  chciał  ułożyć  sobie 

życie  od  nowa.  A  ja  nie  jestem  dla  niego  odpowiednią  partnerką.  On  potrzebuje 
kobiety, która ...  

-  O  wilku mowa - 

przerwała jej Debbie, słysząc donośny gong. - Nakarmię teraz 

Thiery'ego, a ty wra

caj na dół.  

- Biedny Pierre! - 

jęknęła. - Nie wie, biedak, co go tu dzisiaj czeka.  

Debbie usiadła na niskim fotelu do karmienia, który dostała w prezencie od Jacky. 

Uważała  ją  za  swoją  najlepszą  koleżankę  i  było  jej  przykro,  że  widzi  ją  tak 

zestresowaną i nieszczęśliwą.  

Debbie, może jednak ... - Jacky wciąż stała w drzwiach.  

Obiecuję ci, że nie pozwolę, żeby Marcel zepsuł nam wszystkim wieczór. Poza 

tym b

ędzie  z  nami  Emma,  więc  przy  niej  nie  będzie  poruszał  takich  tematów. 

Podejrzewam, że dopiero po kolacji poprosi Pierre'a na słowo na osobności.  

Jacky  zaczęła  schodzić  na  dół.  Nie  chciała  myśleć  o  tym,  co  ich  czeka.  Zrobiła 

wszystko,  co  mogła,  by  nie  dopuścić  do  ujawnienia  mrocznych  sekretów  Liliane. 

Miała jeszcze nadzieję, że po kolacji wszyscy będą w tak doskonałych humorach, że 

Marcel nie będzie chciał psuć nastroju i odłoży rozmowę na kiedy indziej.  

Cześć, Jacky! - powitał ją ciepło Pierre, który stał z Marcelem w holu.  

Pierre  z  podziwem  obserwował  każdy  jej  ruch,  gdy  schodziła  na  dół.  Zawsze 

wyglądała  pięknie,  lecz  dziś  miała  na  sobie  wyjątkowo  kobiecą  sukienkę,  która 

podkreślała jej zgrabną sylwetkę i niezwyklą urodę· Szkoda, że tak rzadko ubiera śię 

w taki sposób, pomyślał, biorąc ją za rękę. Pocałował ją na powitanie i natychmiast 

wyczuł, że jest skrępowana. Pewnie peszy ją obecność Marcela, który pierwszy raz 

jest świadkiem ich zażyłości. Obiecał sobie, że gdy tylko zostaną sami, pomoże jej 
s

ię odprężyć.  

- Pierre! Pierre! - 

Emma zbiegła po schodach i zawisła mu na szyi. - Gdzie 

Christophe?  

-

Został  w  domu.  Pierwszy  dzień  w  przedszkolu  bardzo  go  zmęczył,  więc  chciał 

pójść wcześniej spać - wyjaśnił.  

No tak, on ma dopiero pięć lat - stwierdziła Emma wyrozumiale. 

- Zapraszam na drinka! - 

zawołał Marcel i ruszył do salonu.  

Jacky ucieszyła się, że Emma będzie jadła z dorosłymi. Marcel musi poczekać ze 

swoimi rewelacjami.  

Kolacja była pyszna, Fran90ise. Istne mistrzostwo świata, zwłaszcza zapiekane 

mięso i flan owocowy. - Jacky, która pomagała Debbie sprzątnąć ze stołu, nie mogła 

hachwalić się gosposi.  

- Tak, Fran90ise to prawdziwy skarb - 

potaknęła Debbie. - Może napije się pani z 

nami kawy na tarasie? - 

zapytała.  

O nie, dziękuję. - Gosposia energicznie pokręciła głową. - Nie mogłabym potem 

spać. Zrobię sobie gorącej czekolady i pójdę do siebie oglądać telewizję. - Ja też 

chcę czekoladę! - zawołała Emma. - Mogę pooglądać telewizję z Fntn90ise?  

Kochanie,  jutro  idziesz  do  szkoły,  musisz  rano  wstać  -  przypomniała  Debbie. - 

Lepiej  będzie,  jeśli  wypijesz  czekoladę  w  swoim  pokoju,  a  potem  umyjesz  się  i 

położysz spać.  

Jeśli  chcesz,  pójdę  z  tobą  na  górę  -  zaproponowała  Jacky.  Przeczuwała,  że 

Marcel niebawem wyjawi swoje sensacje i nie 

chciała być tego świadkiem.  

-  O, jak fajnie! - 

Emma  z  entuzjazmem  złapała  ją  za  rękę.  -  Już  nie  chcę 

czekolady. Jacky, poczytasz mi książkę?  

A może to ty mi poczytasz? Słyszałam, że świetnie ci idzie.  

- Dobrze - 

zgodziła się dziewczynka i pociągnęła ją w stronę schodów. - Uwielbiam 

background image

czytać. I mam nowe książki.  

Tylko nie męcz Jacky za długo! - napomniała ją Debbie.  

Nie będę, mamusiu. Obiecuję·  

. - 

Przecież wiesz, że Emma nigdy mnie nie męczy - powiedziała Jacky, przechylając 

się przez poręcz.  

Lubię spędzać z nią czas.  

- Wiem - 

odparła Debbie. - Tylko że dziś ... Pierre  

może cię potrzebować!  

- 'Oby nie - 

westchnęła. - Zaraz wrócę.  

Pomogła Emmie umyć się, a potem wybrała bajkę, którą dziewczynka przeczytała jej 

z wielkim zapałem. - Pięknie czytasz! - pochwaliła ją·  

Dziękuję - odparła Emma, ziewając. - Poczyta-  

łabym ci jeszcze, ale bardzo chce mi się spać. Dobranoc, Jacky!  

Słodkich  snów,  kochanie.  -  Pogłaskała  ją  po  buzi  i  wyszła  z  pokoju.  Przed 

pójściem  na  dół  zajrzała  jeszcze  do  łazienki  i  przejrzała  się  w  lustrze.  Szybko 

poprawiła włosy, choć i tak pewnie nikt by nie zauważył, że jest trochę potargana. - 
No to do boju! - mruk

nęła, zaciskając dłoń na poręczy schodów.  

Zanim  zrobiła  pierwszy  krok,  chwilę  stała  i  w  skupieniu  nasłuchiwała.  Cisza. 

Pewnie  wyszli  na  taras,  pocieszyła  się,  ale  ze  zdenerwowania  aż  jej  zaschło  w 
gardle.  

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY  

Na  dole  panowała  nienaturaIna  cisza.  Aha,  zdaje  się,  że  bomba  wybuchła, 

domyśliła się Jacky, bezbłędnie wyczuwając napiętą atmosferę.  

Marcel i Debbie siedzieli na tarasie, ale miny mieli grobowe i w ogóle się do siebie 

nie odzywali. Gdy do nich podeszła, rzucili jej spłoszone spojrzenia.  

- Gdzie Pierre? - 

Rozejrzała się niespokojnie.  

Gdzieś w ogrodzie - odparła Debbie.  

Zbliżyła się do krawędzi tarasu i zaczęła wpatrywać się w mrok rozjaśniony nikłym 

światłem  ogrodowych  lamp.  Dopiero  po  chwili  dostrzegła  jego  sylwetkę.  Stał  przy 

końcu ścieżki, nieruchomy jak posąg. Nie wiedziała, czy do niego podejść, czy raczej 

zostawić go w spokoju. Ostatecznie doszła do wniosku, że w tej chwili powinien być 
sam.  

Zrobię ci kawę - zaproponował jej Marcel.  

Dziękuję·  

Kiedy wszedł do środka, przysiadła się do Debbie. - Jak poszło? - zapytała cicho.  

Sama nie wiem. Pierre prawie nic nie mówił, ale  

widać było, że ta wiadomość nim wstrząsnęła. - Co mu powiedział Marcel?  

Debbie zawahała się.  

Chyba wszystko, co wiedział o romansie Liliane.  

Aż przykro było słuchać. Tylko nie pytaj mnie o szcze góły. Najlepiej jeśli Pierre sam 
ci powie tyle, ile 

uzna za stosowne. Myślę, że ... jesteś mu teraz bardzo potrzebna. 

Nie zostawiaj go samego z tym balastem.  

Jacky chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła.  

Na nas już czas - stwierdził Pierre, wchodząc na taras. - Dziękujemy za kolację.  

Naprawdę musicie już iść? Marcel zaraz przyniesie kawę. Zostańcie jeszcze - 

prosiła Debbie.  

Dziękujemy, ale lepiej będzie, jak już pójdziemy  

odparła Jacky, całując ją w policzek.  

background image

Nie napijecie się kawy? - zapytał Marcel, z któ-  

rym minęli się w drzwiach. - Pierre, posłuchaj, usiądźmy i spokojnie porozmawiajmy 
...  

Dzięki, stary, ale w tej chwili chcę zostać sam  

odparł Pierre. - Kiedyś pewnie będę ci wdzięczny za  

to, co dla mnie zrobiłeś, ale na razie ... Co tu dużo gadać, jestem w szoku! - Zawahał 

się.  -  Nie  powiem,  że  twoje  rewelacje  były  dla  mnie  całkowitym  zaskoczeniem. 

Miałem pewne podejrzenia, ale nie 'spodziewałem się po Liliane aż tylu kłamstw.  

Urwał, zbyt wzburzony, by mówić dalej. Jacky ścisnęła go lekko za ramię.  

- Wracajmy do domu, Pierre.  

W samochodzie uzmysłowiła sobie, że nawet nie wie, do czyjego domu mają 

jechać.  

Może wstąpisz do mnie na kawę? - zaproponowała, patrząc na jego posępną 

twarz.  

Na sekundę oderwał wzrok od drogi i spojrzał na nią. Dopiero gdy w świetle 

ulicznych latami zoba

czyła jego twarz, dotarło do niej, jak bardzo jest przybity.  

Zastanawiasz się pewnie, co się stało. Zaraz ci  

o wszystkim opowiem - 

obiecał. - Nie musisz.  

Ale chcę.  

Objechali rondo i skręcili w drogę biegnącą wzdłuż morza. Widzieli jego czarną toń 

srebrzącą się w świetle księżyca.  

Może chciałbyś przejść się po plaży? Zerknął w tamtym kierunku.  

Dobry pomysł. Morze jest dziś takie spokojne. Zjechali na parking, a potem wzięli 

się za ręce  

i  ruszyli  wąską  ścieżką  w  stronę  wydm.  Nie  rozmawiali  ze  sobą.  Pierre  był  mocno 

zamyślony, a ona nie chciała mu przeszkadzać. Wolała, by sam zaczął mówić.  

W bladej księżycowej poświacie pusta plaża wydawała się jeszcze bielsza niż w 

dzień.  W  innej  sytuacji  uznałaby  taką  scenerię  za  wyjątkowo  romantyczną,  dziś 

jednak nie była w nastroju do kontemplowania piękna księżycowej nocy. Za bardzo 

martwiła się o Pierre'a.  

Usiedli  na  skałach  nad  samym  brzegiem  i  przez  chwilę  trwali  w.milczeniu.  Nie 

pytała o nic. Cierpliwie czekała, aż poczuje się gotowy do zwierzeń.  

Jak się zapewne domyślasz, Marcel wyjawił mi pewne fakty z życia mojej żony, o 

których jego zda

niem powinienem wiedzieć. - Sięgnął po kamień i z całej siły cisnął 

nim: w morze, próbując rozładować napIęCIe.  

Spojrzał na nią, a ona zauważyła, że z jego twarzy zniknął wyraz udręki. Znów był- 

tym silnym, zdecydo

wanym mężczyzną, którego znała.  

W  czasie  naszego  pobytu  w  Australii  Liliane  wpadła  w  depresję  -  ciągnął  po 

chwili.  -  Zrezygnowa

ła  z  pracy  w  szpitalu,  bo  twierdziła,  że  ją  to  męczy.  Prosiła, 

żebyśmy  wrócili  do  Paryża,  bo  ma  dość  życia  na  obczyźnie  i  bardzo  tęskni  za 

domem.  Zgodziłem  się,  gdyż  byłem  pewny,  że  ze  swoimi  kwalifikacjami  bez  trudu 

znajdę dobrą pracę. Wróciliśmy - westchnął - ale depresja mojej żony nie minęła.  

Domyślałeś się, co ją wywołało?  

- Nie - 

rzucił sucho. - Dopiero dziś, dzięki Mar-  

celowi, zorientowałem się, o co naprawdę chodziło. Podobno po naszym powrocie 
do Francji jeden z kole

gów lekarzy przyznał mu się, że miał romans z Liliane.  

Niczego nie podejrzewałeś?  

- Wtedy jeszcze nie - 

przyznał. - Dopiero potem  

coś mnie tknęło. Według informacji Marcela Liliane zaszła w ciążę z tym lekarzem.  

- Nie! To okropne .  

. Pierre zniżył głos do przejmującego szeptu:  

Zdecydowała się usunąć ciążę i zrobiła to po kryjomu w małej prywatnej klinice z 

dala  od  Sydney.  Nie  chciała,  żeby  dowiedział  się  o  tym  ktoś  z  naszego  szpitala. 

background image

Marcel podał mi daty, które niestety pokrywają się z terminami urlopów Liliane.  

Skąd wiedziała, że to nie twoje dziecko? Nie odpowiedział od razu.  

Nasze  małżeństwo  przechodziło  wtedy  poważny  kryzys.  Przestaliśmy  ze  sobą 

sypiać.  Chciałem  nawet  zaproponować,  żebyśmy  się  rozstali,  ale  właśnie  wtedy 

wpadła w depresję. Wiedziałem, że nie poradzi sobie beze mnie. Nie mogłem jej tak 

zostawić.  

- Zawsze 

myślałam, że byliście szczęśliwi!  

Westchnął ciężko.  

Byliśmy, dopóki nie wdała się w ten romans.  

Marcel mówił, że nasz "przyjaciel" zostawił ją wkrótce po tym, jak zrobiła zabieg.  

Jacky wzięła garść piasku i obserwowała, jak wysypuje się z jej zaciśniętej dłoni i 

rozbija  o  głaz,  na  którym  siedziała.  Piach  był  zimny  i  wilgotny.  Lato  się  kończy, 

pomyślała, czując, że głęboki smutek Pierre'a przenika wprost do jej duszy.  

-

Myślisz, że wpadła w depresję, bo rzucił ją kochanek? - zapytała po chwili.  

Nie  wiem.  Pewnie  tak.  Po  powrocie  do  Paryża  poszła  do  psychiatry,  ale  ten 

uznał, że nic jej nie dolega. Zasugerował, że problem bierze się z nadmiaru wolnego 

czasu i zapytał, czy myślała o powiększeniu rodziny.  

Jacky słuchała go w napięciu.  

- Doskonale 

pamiętam dzień, gdy po którejś z wizyt zapytała, co ja na to, żebyśmy 

zaczęli starać się o dziecko. Uprzedziła jednak, że nie widzi siebie w roli matki.  

Więc to jednak nie ty pierwszy zacząłeś mówić o dziecku?  

Nie, ale od razu zapaliłem się do tego pomysłu.  

Nie kryłem, że zawsze chciałem zostać ojcem. - Ale nie naciskałeś na nią?  

Nie. Podejrzewam natomiast, że gdybym się nie  

zgodził,  nie  upierałaby  się  przy  swoim.  Miała  ambiwalentny stosunek do 

macierzyństwa. Jestem pewny, że przekonał ją mój entuzjazm.  

Chwyciła go mocno za ramiona.  

Nie możesz brać na siebie odpowiedzialności za to, CO się stało - powiedziała z 

mocą. - To nie twoja wina, że Liliane zmarła w czasie porodu.  

To  straszne,  ale  przestałem  czuć  się  winny.  Po  tym,  co  usłyszałem  dziś  od 

Marcela, jestem przerażony, bo ...  

Urwał  i  na  długo  zapatrzył  się  w  morze.  O  tym,  jak  bardzo  jest  wzburzony, 

świadczyły nerwowe ruchy dłoni, które bezwiednie splatał i rozplatał.  

Kiedy o tym wszystkim myślę ... Marcel dowiedział się, że klinika, w której Liliane 

usunęła  ciążę,  została  wkrótce  potem  zamknięta.  Podobno  personel  nie  miał 
odpowiednich kwalifIkacji do przeprowadza

nia takich zabiegów. Kiedy po jej śmierci 

przeglądałem wyniki sekcji zwłok, uderzyło mnie stwierdzenie, że przyczyną śmierci 

był krwotok spowodowany pęknięciem macicy, która została poważnie uszkodzona 
podczas poprzedniego porodu lub zabiegu przerywa

nia ciąży.  

Nie kwestionowałeś tych wyników?  

Oczywiście, że kwestionowałem. Patolog stano-  

wczo  podtrzymał  swoją  opinię,  uznałem  więc,  że  Liliane  musiała  przerwać  ciążę, 

zanim się poznaliśmy. Nie byłem zachwycony tym odkryciem, ale postanowiłemjak 

najszybciej  o  tym  zapomnieć.  Tłumaczyłem  sobie,  że  kiedy  zdecydowała  się  na 

aborcję,  nie  byliśmy  jeszcze  małżeństwem.  Dopiero  Marcel  otworzył  mi  dziś  oczy. 

Chciał mi o wszystkim powiedzieć dużo wcześniej, jak tylko dowiedział się o śmierci 

Liliane.  Doszedł  jednak  do  wniosku,  że  akurat  w  tamtym  momencie wyjawianie 

prawdy w niczym by nie pomogło.  

Tak długo żyłeś w nieświadomości. Powiedz, co teraz czujesz? - zapytała 

łagodnie.  

Nic - 

wyznał cicho: - Dziękuję, że mnie wy~ słuchałaś. To, że tu ze mną jesteś ... - 

Nie mógł dalej mówić. - Odwiozę cię do domu - rzekł po chwili.  

Wstali więc i powolnym krokiem wrócili do samochodu. Gdy dojechali na miejsce, 

pomógł jej wysiąść, a potem ścisnął jej dłonie i powiedział:  

background image

Nie będę wchodził na górę. I tak nie miałabyś dziś ze mnie żadnego pożytku. 

Przeżyłem spory szok i po prostu chcę być sam.  

- Rozumiem.  

Pocałował ją lekko w usta, ale dla niej ten pocałunek trwał o wiele za krótko. Gdy 

Pierre odsunął się, poczuła się tak, jakby straciła go na zawsze.  

Wziął  od  niej  klucze  i  otworzył  drzwi,  więc  przez  moment  łudziła się,  że  zmienił 

zdanie i mimo wszyst

ko wejdzie. Jednak on wrócił do samochodu.  

Szła  na  górę  z  ciężkim  sercem,  pocieszając  się,  że  jutro  znów  się  zobaczą. 

Rozumiała, że w tej chwili nie może mu się narzucać. Musi uszanować jego żałobę 

po straconych złudzeniach.  

Podczas  dni,  które  nastąpiły  po  pamiętnym  wyznaniu Marcela, Pierre 

funkcjonował  w  pracy  nad  wyraz  sprawnie.  Mimo  osobistego  dramatu,  zawodowo 

osiągał wyżyny swych możliwości, czym wprawiał Jacky w niemałe zdumienie. Nikt, 

kto widział go w akcji, nie uwierzyłby, że kilka dni temu zawalił mu się świat.  

Jacky ni

e próbowała umawiać się z nim, czekając, aż sam wystąpi z tą propozycją. 

On  jednak  milczał.  Był  jak  zawsze  uprzejmy  i  czarujący,  ale  wyraźnie  zachowywał 

dystans.  Gdy  zostawali  na  chwilę  sami,  sprawiał  wrażenie  nieobecnego  duchem. 

Często  miała  ochotę  zbliżyć  się  do  niego,  przytulić,  zapewnić,  że  gdyby  chciał 

porozmawiać, ona zawsze chętnie go wysłucha. Nie zrobiła tego jednak.  

Półtora  tygodnia  później  Pierre  wyjechał  na  kilkudniową  konferencję  medyczną. 

Nie dzwonił do niej, ona też się z nim nie kontaktowała. Czuła wokół siebie straszliwą 

pustkę,  której  nie  umiała  niczym  wypełnić.  Intensywna  praca  była  jedynym 

lekarstwem na tęsknotę i samotność, a także obawę, że ich romans należy już do 

przeszłości.  

Czasem  górę  brał  jej  wrodzony  optymizm.  Pocieszała  się  wtedy,  że  wyjazd  i 

zmiana  otoczenia  dobrze  mu  zrobią.  Liczyła  na  to,  że  Pierre  odzyska  siłę  ducha  i 

wróci do niej podbudowany wewnętrznie. I znów będzie takim człowiekiem, jakiego 

pokochała.  

Siedziała  przy  biurku  w  swoim  gabinecie  i  sporządzała  dzienny  raport. Gdy 

wpisała  do  komI)Utera  aktualną  datę,  uzmysłowiła  sobie,  że  nazajutrz  kończy  się 

konferencja.  Pierre  wróci  do  St.  Martin  przed  weekendem.  Ciekawe,  czy  się 
spotkamy? - 

pomyślała. I, co ważniejsze, czy uporał się ze swoimi problemami ...  

- Pro

szę! - zawołała, gdy rozległo się pukanie. Usłyszała, że ktoś wszedł, ale nie 

przerwała pracy.  

Wpatrzona w ekran, opisywała obrażenia, których doznał jej ostatni pacjent.  

Jeszcze pracujesz?! Już dawno miało cię tu nie  

 '  

\  

yc.  
- Pierre!  

Spojrza

ła na niego i od razu poczuła ogromną ulgę. 

Znów się uśmiechał, więc najgorsze miał już chyba za sobą·  

Myślałam, że wrócisz dopiero na weekend.  

Główna część konferencji skończyła się w porze  

lunchu. Potem były już tylko spotkania towarzyskie i rozmowy. A ponieważ ja miałem 

na głowie o wiele ważniejsze sprawy, od razu wsiadłem w samochód i wróciłem do 
domu.  

Pociągnął ją ku sobie, a potem podniósł do góry  

i zaczął się z nią kręcić w miejscu.  

Pierre, czy ty coś piłeś? Roześmiany, postawił ją na ziemi.  

Ani kropli. Przecież mówię, że właśnie przyjechałem z Paryża - powtórzył. - Ale 

czuję się tak, jakbym był pijany. Ze szczęścia. Przepraszam, że nie dzwoniłem, ale 

potrzebowałem czasu, żeby pogodzić się z trudną prawdą o swoim małżeństwie.  

Znów spo

ważniał.  

background image

Kiedy byłem teraz w Paryżu, poszedłem do mieszkania, które wynajmowaliśmy z 

Liliane. Zadzwoni

łem  z  dołu  domofonem,  przedstawiłem  się  i  powiedziałem,  że 

kiedyś tu mieszkałem i że jeśli to możliwe, chciałbym odwiedzić stare kąty. O dziwo, 

młody  mężczyzna,  z  którym  rozmawiałem,  zaprosił  mnie  na  górę.  Okazało  się,  że 

mieszka  tam  ze  swoją  dziewczyną.  Obydwoje  byli  bardzo  sympatyczni, 

zaproponowali mi coś do picia, ale podziękowałem. Powiedziałem im, że chcę tylko 

powspominać przeszłość.  

- Bardzo 

przeżyłeś tę wizytę?  

Nowi lokatorzy zupełnie zmienili wystrój wnętrz.  

Pokój  dzienny  w  niczym  nie  przypominał  naszego  pokoju.  Rozejrzałem  się  wokół  i 

nagle poczułem, że ogarnia mnie bezgraniczny spokój i dziwna radość. Od bardzo 

dawna  nie  doświadczałem  tak  pozytywnych  uczuć.  Kiedy  w  końcu  stamtąd 

wyszedłem, miałem pewność, że pożegnałem się z przeszłością. Razem z nią znikły 

lęki, które mnie prześladowały.  

Odetchnął z ulgą, jak ktoś, kto pozbył się ogromnego ciężaru.  

Moje  małżeństwo  to  już  zamknięty  rozdział.  Czuję  się  wolny,  chcę  zacząć 

normalnie żyć. Chcę, żebyśmy już zawsze byli razem.  

Umilkł  i  spojrzał  jej  w  oczy.  Nigdy  dotąd  nie  widziała  go  w  takiej  euforii.  Miał  w 

sobie radość człowieka, który wreszcie pogodził się z samym sobą·  

Chodźmy gdzieś wieczorem - zaproponował. Chcę z tobą świętować odzyskaną 

wolność.  Pomyśl  tylko,  koniec  z  wyrzutami  sumienia!  Koniec  z  rozdrapywaniem 

starych ran. Nareszcie możemy być razem. Musimy wszystko omówić, podjąć jakieś 
decy

zje. Bardzo bym chciał, żeby to był niezapomniany wieczór. Najpiękniejszy, jaki 

dotąd nam się zdarzył...  

Tak się cieszę, że wróciła ci chęć do życia! Objęła go za szyję, a on przytulił ją 

mocno i zaczął całować. Zamknęła oczy i poddała się miłosnej magii, ale jej 

szczęście nie trwało długo. Choć w ramionach Pierre'a zapominała o bożym świecie, 

to jednak z tyłu głowy kołatała się myśl, że przecież takie szczęście, o jakim mówił, 

jest dla niej nieosiągalne. Co prawda nie musi już zmagać się z mitem idealnej żony, 
ale nie ma prawa m

yśleć o stałym związku. I nie wolno jej udawać, że jest inaczej.  

Rozmawiałem już z Christophe' em i N adine mówił tymczasem Pierre. - Zgodzili 

się  dać  mi  wolny  wieczór,  więc  zarezerwowałem  dla  nas  stolik  w  wyjątkowym 

miejscu. Pojedziemy tam taksówką, żebyśmy mogli napić się szampana ...  

Urwał i przyjrzał jej się badawczo.  

Dlaczego nic nie mówisz? Czy wszystko jest w porządku?  

Trudno było pozostać obojętną wobec jego entuzjazmu, ale lęk zabił w niej całą 

radość. Pierre chce, by ten wieczór był wyjątkowy, tymczasem ona będzie musiała 

sprawić  mu  ogromny  zawód.  Nie  miała  pojęcia,  skąd  weźmie  siłę,  by  powiedzieć 

"nie", gdy zada jej pytanie, którego się spodziewała. A przecież odpowiedź nie może 

być inna. Dla jego własnego dobra.  

Przeczuwała, że czeka ich wyjątkowo trudna rozmowa, ale nie wyobrażała sobie, 

żeby mogli mówić o tak trudnych i osobistych sprawach w restauracji pełnej ludzi.  

Jestem  zmęczona  -  odparła  wymijająco.  -  Miałam  dziś  ciężki  dzień.  Szczerze 

mówiąc,  nie mam ochoty  nigdzie  iść.  Co  ty  na  to,  żebyśmy  zjedli  kolację  u  mnie? 

Powiedzmy za godzinę?  

Nie ma sprawy, będzie, jak chcesz. Ale i tak przymosę szampana.  

Ledwie  zdążyła  kupić  coś  na  kolację,  wziąć  prysznic  i  nakryć  do  stołu,  gdy 

przyszedł Pierre. Nadal tryskał energią i był w doskonałym humorze.  

Zgodnie z obietnicą, zaczęli wieczór od szampana.  

Kiedy wznieśli toast, z przerażeniem zdała sobie sprawę, że być może już za chwilę 

będzie musiała rozwiać jego' nadzieje na stały związek.  
- Wiesz co? Zostaw to gotowanie, bo z emocji i tak 

hie mogę nic przełknąć. Lepiej 

usiądźmy i porozmawiajmy - zaproponował, wyciągając ją z kuchni.  

background image

U siedli na kanapie, lecz zamiast rozmawiać, od razu zaczęli się całować. Od tak 

dawna nie byli sami, tylko we dwoje ...  

Rozlałam szampana - powiedziała, gdy zrobili przerwę na złapanie oddechu.  

-  Nic nie szkodzi. - 

Poszedł do kuchni i wrócił z butelką. - Mam nadzieję, że nie 

zapomnimy tego wieczoru - 

rozmarzył się, nalewając jej następny kieliszek. - Jacky, 

pewnie domyślasz się, że chcę ci zadać ważne pytanie ...  

Odstawiła szampana na stolik obok kanapy. Serce bilo jej tak mocno, że aż czuła 

pulsowanie w skroniach.  

Mam zamiar zrobić to jak Bóg przykazał - uprzedził i przykląkł na jedno kolano. - 

Jacky, czy zo-  

 

staniesz moją żoną?  

_  

- Pierre, ja ... - 

Urwała, rozpaczliwie szukając słów, które złagodziłyby odmowę· - 

Nie mogę za ciebie wyjść. Naprawdę. Nie mam prawa ci tego robić - szepnęła przez 

łzy.  

Usiadł przy niej i otoczył ją ramieniem.  

Ale dlaczego? Wytłumacz mi, bo nic z tego nie rozumIem.  

Po  tym,  co  przeżyłeś,  powinieneś  ożenić  się  z  kobietą,  która  urodzi  ci  dzieci. 

Przecież nie chcesz, żeby Christophe nigdy nie miał brata ani siostry. Ja nie jestem 

odpowiednią kobietą dla ciebie.  

- Co ty mówisz? Sam wiem najlepiej, kto jes

t dla mnie odpowiedni, a kto nie. Chcę 

być z tobą!  

Pierre, przecież wiesz, że nie mogę mieć dzieci.  

Skąd ci przyszło do głowy, że ja chcę je mieć?  

Zależy  mi  wyłącznie  na  tobie.  Do  głowy  by  mi  nie  przyszło,  żeby  narażać  cię  na 

jeszcze jeden ciężki poród. Przecież mamy Christophe'a, a on ze swoimi pomysłami 

wystarczy  za dziesięć pociech. Poza tym jest jeszcze twój chrześniak, Thiery, no i 

Emma. Po co nam więcej dzieci?  

Sięgnął po chusteczkę i delikatnieotarl jej łzy.  

- Mamy wszystkó, czego trzeba do 

szczęścia. Jedyne, o czym marzę, to żebyś za 

mnie wyszła. Żebyś ze mną była na dobre i na złe. W zdrowiu i chorobie. W dostatku 

i biedzie. Dopóki śmierć nas nie rozdzieli.  

Proszę cię, przestań! Zaraz znów się rozpłaczę  

szepnęła, czując na policzkach ciepłe łzy. Tym ra-  

zem jednak były to łzy szczęścia. - Jesteś pewny, że nie będziesz kiedyś żałował, że 

nie stworzyliśmy prawdziwej rodziny?  

Jak to nie stworzyliśmy? Przecież jest nas troje: ty, ja i Christophe. I wystarczy. 

Nie chcę się tobą dzielić zjakimś bobasem! - Uśmiechnął się ironicznie. - Jeśli bardzo 

chcesz,  żeby  było  nas  więcej,  możemy  sobie  kupić  psa  albo  kota.  A  dodatkowo 

papużki nierozłączki, kilka złotych rybek, chomika ...  

Jesteś niemożliwy! - Roześmiała się przez łzy.  

- Tak bard

zo cię kocham - wyznała po chwili waha-  

nia. - 

Chcę~ żebyś był szczęśliwy.  

Słońce moje, ja jestem szczęśliwy! Ale tylko z tobą - rzekł, poważniejąc. - Mnie też 

zależy na tym, żeby było ci dobrze. Nawet nie potrafię powiedzieć, jak mi przykro, że 
straci

łaś  dziecko.  Rozumiem,  że  pogodziłaś  się  z  tym,  że  nie  będziesz  matką. 

Szanuję  twoją  decyzję,  choć  wiem,  że  wymusiły  ją  na  tobie  okoliczności.  Przecież 

my  nie  będziemy  bezdzietni,  bo  mamy  Christophe'a.  Widzisz  chyba,  że  mój  ~yn 

kocha cię jak rodzoną matkę. Ja też cię kocham. Zycie bez ciebie nie ma dla mnie 
sensu.  

Przyjrzała  się  jego  poważnej  twarzy.  Patrząc  w  jego  oczy,  nie  miała  cienia 

wątpliwości, że jest z nią szczery.  

Przekonałeś mnie - powiedziała cicho. - Nawet nie więsz, jak wielki ciężar spadł 

mi z serca.  

background image

Świetnie. Zacznijmy  więc od początku. - Ożywił się i  znów przed nią klęknął. - 

Potraktujmy  moje  pierwsze  oświadczyny  jak  próbę  generalną.  -  Odchrząknął.  - 

Jacky, czy zostaniesz moją żoną?  

- Tak. Tak! Tak, tak, tak!!! - 

zawołała, nie posiadając się ze szczęścia.  

Co ty na to, żebyśmy zerwali z tradycją i od razu zrobili próbę generalną nocy 

poślubnej? - zapytał, wstając i biorąc ją na ręce.  

Genialna myśl! - Uśmiechnęła się, obejmując go  

za SzyJę.  

. Tak  jak  obiecał,  była  to najpiękniejsza  noc  w  ich  życiu.  Jacky  uśmiechała  się  z 

rozkoszą na myśl o tych, które jeszcze są przed nimi.  

Czuła,  że  rozpiera  ją  radość  i energia,  postanowiła  więc  niezwłocznie  przystąpić 

do  organizowania  ślubu.  U  siadła  na  łóżku  i  sięgnęła  po  leżący  na  nocnej  szafce 
notatnik.  

- Co ty robisz? - 

zdziwił się Pierre. Uniósł się na łokciu i obserwował ją z wyrazem 

czułości w oczach. - Planuję nasz ślub. Jak chcesz, możesz mi pomóc.  

Po pierwsze, trzeba ustalić datę - zauważył przy tomille. - Jeśli o mnie chodzi, to im 

szybciej,  tym  lepiej.  Powiedz,  kiedy  będziesz  mogła  przeprowadzić  się  do  mojego 

domu? Chciałem powiedzieć, do naszego domu. Oczywiście pod warunkiem, że ci 
odpowia

da. Jeśli wolisz inny ...  

Twój dom jest piękny, ale nie tak wspaniały jak ty! - odparła, odkładając notatnik. 

Wiesz,  co  mnie  cieszy?  Że  nie  będę  musiała  kupować  zasłon  do  sypialni.  - 

Uśmiechnęła się, wskazując głową okno.  

- Jak zawsze praktyczna.  
- O, przepraszam, nie zawsze! - 

zaprotestowała.  

Potrafię być też romantyczna.  

- Mhm 

... Zauważyłem ...  

Pobrali  się  pod  koniec  października  w  małym  kościółku  w  Sto  Martin  sur  mer  w 

obecności licznie przybyłych przyjaciół, kolegów z pracy i krewnych.  

Marcelowi przypadł zaszczyt poprowadzenia panny młodej do ołtarza. Jacky szła, 

trzymaj

ąc  go  pod  ramię,  a  tuż  za  nimi  dreptali  Emma  i  Christophe  w  roli  druhny  i 

drużby.  Gdy  ich  mały  orszak  przystanął  w  szeroko  otwartych  drzwiach  kościoła,  z 
góry po

płynęły dźwięki organów. Jacky spojrzała przed siebie i na końcu szerokiego 

przejścia między ławkami dostrzegła Pierre'a stojącego przed ołtarzem. Uświadomiła 

sobie, że oto przed jej oczami rozgrywa się scena wyjęta z jej dziewczęcych marzeń.  

Jak dobrze, że tym  razem nie przydepnęłam sobie sukienki - szepnęła Emma, 

poprawiając  fałdy  różowej  satyny.  -  Jacky,  pamiętasz,  jak  musiałaś  spinać  mi 

sukienkę szpilkami na ślubie mojej mamy?  

Pamiętam. Byłaś prześliczną druhną. 

Bardzo podoba mi się twoja suknia - pochwaliła dziewczynka. - To jedwab?  

-  Tak. Jedwab i koronki - 

odrzekła  Jacky,  zerkając  na  Christophe'a,  który  był 

wyjątkowo  blady  i  milczący.  Biedactwo,  chyba  przytłoczył  go  nadmiar  wra-żeń, 

pomyślała  ze  współczuciem.  -  Dobrze  się  czujesz, skarbie? -  zapytała,  pochylając 

się nad nim.  

Ten kołnierzyk jest okropnie ciasny - jęknął, wciskając palec między brzeg sztywnej 

stójki a szyję· - Poczekaj, zaraz go rozluźnimy - pocieszyła go  

i odpięła haftkę. - Teraz lepiej? - O tak. Dzięki!  

Jacky, czekają na nas - przypomniał Marcel.  

Wiem. Jeszcze sekundę - poprosiła, chcąc się  

upewnić, czy Christophe na nic się już nie skarży.  

Bardzo się cieszę, że zostaniesz moją mamą ~ szepnął, obejmując ją za szyję.  

A ja się cieszę, że będę miała takiego kochanego  

synka - 

odszepnęła.  

-  

background image

Potem wyprostowała się, wzięła Marcela pod rękę i z radością w sercu ruszyła w 

stronę ołtarza, gdzie czekał na nią naj wspanialszy mężczyzna, jakiego mogła sobie 

wymarzyć ...  

EPILOG  

Mogę teraz wziąć ją na ręce? - zapytała Debbie, gdy Jacky skończyła przewijać 

dwutygodniową Suzanne.  

- Tak, ale pod warunkiem

, że dasz mi swoją Marguerite - odparła z uśmiechem.  

Zgoda. No to się zamieńmy!  

Trzytygodniowa Marguerite zamknęła oczy i spokojnie zasnęła w ramionach 

Jacky.  

Wiesz,  że  jutro  -mija  pierwsza  rocznica  naszego  ślubu?  -  zapytała  Jacky 

przyjaciółkę. - Pierre chce, żebyśmy świętowali tylko we czwórkę, ale ja zamie-  

.  rzam  go  namówić  na  wielką  imprezę.  Chciałabym  zaprosić  kolegów  ze  szpitala, 

zwłaszcza  tych  z  ginekologii  i  położnictwa,  bo  przecież  to  dzięki  nim  mam  moją 

śliczną  córeczkę  -  mówiła,  obserwując  morze  widoczne  z  okien  sypialni.  -  Kiedy 

okazało się, że jestem w ciąży, byłam w szoku. Naprawdę nie sądziłam, że to się 

może  zdarzyć.  A  potem,  kiedy  wyniki  testów  potwierdziły  moje  przypuszczenia, 

myślałam, że oszaleję z radości.  

Pamiętam,  kiedy  mi  o  tym  powiedziałaś.  Byłaś  w  siódmym  nIebie  -  potaknęła 

Debbie.  - 

Widziałam  jednak,  że  się  martwisz,  czy  wszystko  będzie  dobrze.  Nic  ci 

wtedy nie mówiłam, ale ...  

Boże,  jak  ja  się  bałam  tej  ciąży  i  porodu!  -  przyznała  Jacky.  -  A Pierre chyba 

jeszcze bardziej. Chu

chał na mnie i dmuchał, jakbym była z porcelany. Nadal tak się 

o mnie troszczy. Jest przeciwny urządzaniu dużego przyjęcia, bo uważa, że jeszcze 
nie odzys

kałam  sił.  W  sumie  chyba  ma  rację.  Przecież  możemy  zaprosić  gości 

trochę później.  

-' C

o za piękny widok! - zawołał Marcel, który właśnie wszedł do pokoju i chwilę 

przyglądał im się z wyraźną przyjemnością. - I wcale nie mam na myśli ogrodu ani 

morza.  Ślicznie  wyglądacie  wy,  moje  panie. Dwie mamy i ich nowo narodzone 
córeczki.  

- Przyznaj s

ię, podsłuchiwałaś! - rzekła Debbie.  

Ależ skąd! - Pierre pośpieszył w sukurs koledze.  

Mówiłyście tak głośno, że słychać was było na dole.  

Podszedł do Jacky i położył dłonie na jej ramionach.  

Jeśli czujesz się na siłach urządzić przyjęcie, nie  

będę się sprzeciwiał.  

Zastanowimy się nad tym później.  

Na nas już czas - powiedziała Debbie.  

Pierre  ostrożnie  wziął'  od  niej  Suzanne,  a  ona  od  razu  przytuliła  się  do  niego. 

Popatrzył na nią z ogromną tkliwością·  

Chodź, królewno, tata położy cię do łóżeczka  

szepnął, całując ją w główkę. - O czymplotkowałyś-  

cie, dziewczyny? - 

zapytał, siadając obok Jacky, gdy Debbie już wyszła.  

O tym, jak wiele może zmienić się przez rok. Kto by wtedy pomyślał, że zostanę 

matką?  

Byłaś bardzo dzielna, kochanie! - westchnął. A ja się tak o ciebie bałem.  

- Wiem. - 

Z czułością zmierzwiła mu włosy. - Byłeś dla mnie ogromnym wsparciem, 

choć czasem prze sadzałeś! Jak sobie pomyślę o tych wszystkich bada-  

background image

niach, które kazałeś mi robić!  

.  

Musiałem się upewnić, że nic ci nie grozi. Dlatego zgodziłem się z opinią twojego 

lekarza, że dwa ostatnie miesiące powinnaś spędzić w szpitalu.  

Bardzo się przed tym broniłam. Nie chciałam zostawać tam bez ciebie. Gdy na to 

patrzę z dzisiejszej perspektywy, cieszę się, że mnie przekonałeś. Kiedy zaczął się 
poród ...  

To musiało być dla ciebie traumatyczne, prawda?  

Tak, ale wszystko poszło niesamowicie szybko.  

Spodziewałam się najgorszego, tymczasem ... - Urwała, szukając słów, które w pełni 

oddałyby to, co wtedy czuła.  

Kiedy przyszedłem do sali porodowej, mówiłaś, że' strasznie cierpisz - 

przypomniał.  

Tak mówiłam? Nic nie pamiętam. Dostałam końską dawkę środków 

znieczulających.  

Dobrze,  że  poród  zaczął  się  w  szpitalu.  Gdyby  karetka  musiała  zabrać  cię  z 

domu, niepotrzebnie stra

cilibyśmy  cenny  czas.  Gdyby  coś  się  stało  tobie  albo 

Suzanne ....  

Wolał nawet o tym nie myśleć.  

Nie potrafię powiedzieć, jak bardzo jestem z tobą szczęśliwy - szepnął, tuląc ją 

do siebie. - 

Tak bardzo cię kocham.  

Ja ciebie też.  

Dobiegające z dołu głosy wyrwały ich z transu. - Zdaje się, że wrócili Christophe 
i Nadine.  

Mamo! Narysowałem dla ciebie Suzanne! - wołał  

chłopiec, biegnąc na górę. - Tata? Już wróciłeś z pracy?! - ucieszył się, wpadając do 
pokoju. - Popatrz, podob

a ci się mój rysunek? Powiedz, czy Suzanne jest podobna?  

- Spójrz, kochanie. - 

Pierre podał kartkę Jacky.  

Uderzająco - powiedziała, podchodząc z rysun-  

kiem do łóżeczka. - Oprawię go w ramki. W końcu to . pierwszy portret Suzanne.  

- Narysowany przez 

prawdziwego, choć jeszcze nie odkrytego artystę - dodał 

Pierre z powagą.  

Pójdziemy na plażę? - zapytał Christophe.  

My możemy pójść, ale dla mamy i twojej sio-  

strzyczki jest dziś trochę za chłodno.  

Ubiorę się ciepło i pójdę z wami. A Suzanne będzie teraz spała, więc zostawię ją 

z Nadine.  

Jesteś pewna, że spacer nie będzie zbyt męczący?  

  - 

zaniepokoił się Pierre.  

.  

Nie martw się, naprawdę świetnie się czuję. Jesz-  

cze trochę i będę jak nowa.  

Uśmiechnęła się do niego, a on spojrzał na nią z taką czułością, że przebiegł ją 

rozkoszny dreszcz. Wciąż są w sobie bezgranicznie zakochani. Jacky była pewna, 

że ten płomień nigdy nie zgaśnie ...  

________________________________ 

 

 

background image