Aneta Augustyn
16.09.2008 , aktualizacja: 29.09.2008 09:52
Czarownice nacierały się maścią z muchomora plamistego, która działała niezwykle pobudzająco i
halucynogennie. Rzeczywiście mogły uwierzyć, że latają
Aneta Augustyn: Podobno wszystko może być trucizną?
Marcin Zawadzki, lekarz toksykolog, Katedra i Zakład Medycyny Sądowej Akademii Medycznej: Tak,
wszystko zależy od dawki. Digoksyna, czyli wyciąg z naparstnicy purpurowej stosowany do
wzmacniania mięśnia sercowego, w większej dawce powoduje zgon.
Podczas reanimacji bywa używana atropina pozyskiwana z pokrzyku wilczej jagody. Standardowa
dawka to 3 mg, trzykrotnie większa jest już zagrożeniem dla życia. Co ciekawe, bywa, że stosujemy aż
2000 mg atropiny. To dawka, która wielokrotnie przekracza śmiertelną, ale przy zatruciu gazami
bojowymi albo niektórymi pestycydami atropina staje się odtrutką, a nie trucizną.
Na początku XX wieku środkami dopingującymi dla lekkoatletów, które zwiększały ich wytrzymałość,
były arszenik, czyli tlenek arsenu, i strychnina, alkaloid z dziko rosnącego krzewu kulczyba wronie
oko. Silną trucizną jest nikotyna: paczka papierosów wypalona naraz przez osobę niepalącą może
zabić.
Zaskoczyło mnie, że tak silnie toksyczne są nasiona rącznika - tego samego, z którego robi się
pospolity olej rycynowy.
- Tak, kilka nasion dziko rosnącego rącznika pospolitego może zabić. Zawierają rycynę - białko, które
jest jedną z najbardziej trujących substancji pochodzenia roślinnego. Od rycyny zginął w 1978 roku
Georgij Markowy, bułgarski dysydent pracujący dla BBC. Czekając na autobus, został ugodzony
parasolem przez nieznanego mężczyznę. W czasie badania pośmiertnego w miejscu ukłucia
odnaleziono kulkę z wydrążonym otworem, w którym znajdowały się resztki rycyny.
Powszechnie stosowany olej rycynowy jest wyłącznie nieszkodliwym środkiem przeczyszczającym.
Produkuje się go przez wyciskanie oleju z nasion na zimno i wygotowywanie z wodą. Dzięki temu
toksyczne białko rozkłada się i jest zupełnie nieszkodliwe.
To prawda, że wśród toksykomanów panują mody?
- Tak, w latach 90. w Polsce modny był bieluń dziędzierzawa, o szczególnie trujących nasionach
wywołujących halucynację. Teraz powszechniejszy jest tussipect. Zawiera on pseudoefedrynę, którą
toksykomani domowymi sposobami przekształcają ze środka wykrztuśnego w odurzający beta-
katynon, tzw. kath. Uważam, że popularny tussipect, sprzedawany jako syrop i tabletki, jest zbyt łatwo
dostępny. Zdecydowanie powinien być sprzedawany na receptę. Toksykomani wciąż nadużywają
poczciwego relanium. Jedna tabletka usypia dorosłego człowieka; słyszałem o 40-latce na odwyku,
która brała 90 tabletek dziennie.
- Jad kiełbasiany, czyli botulina. Wbrew temu, co się powszechnie uważa, nie występuje tylko w
nieświeżych wędlinach czy mięsie. Najczęściej trafia się w zepsutych wekach warzywnych. Jeśli
zauważymy bombaż, czyli wzdęte wieczko słoika czy konserwy, trzeba je bezwzględnie wyrzucić.
Amerykanie, którzy byli kiedyś u nas na konferencji naukowej, mówią, że mieli u siebie poligon
doświadczalny z jadem kiełbasianym dzięki Polakom. Rodacy, którzy tam wyemigrowali, masowo
przywozili domowe przetwory i równie masowo się nimi truli.
Przemycaliśmy botulinę także na inny kontynent, również nieświadomie. Za komuny, w ramach
pomocy dla Trzeciego Świata, wysyłano mięsne konserwy do Afryki. Proces produkcji w polskim
zakładzie był nienaganny, ale na ostatnim etapie gorące puszki chłodzono, wrzucając do wody, która
okazała się zanieczyszczona pałeczkami jadu. Przenikały one przez rozgrzany jeszcze metal do mięsa.
Botulina może przetrwać w słoikach czy puszkach nawet kilkadziesiąt lat.
To prawda, że pestki owoców mogą być niebezpieczne?
- Pestki niektórych owoców zawierają amigdalinę, która w żołądku jest rozkładana na kwas pruski,
czyli cyjanowodór. Ładnie pachnie migdałami, co czasem kusi dzieci do wyjadania pestek. Porcja
amigdaliny z jednej pestki brzoskwini może być bardzo niebezpieczna dla małego dziecka. Dorosłym
odradzam przetwarzanie niedrylowanych wiśni, moreli czy czereśni, a zwłaszcza robienie z nich wina.
Podczas fermentacji poziom kwasu pruskiego rośnie na tyle, że można się poważnie zatruć.
Po jakie środki sięgali starożytni truciciele, choćby tacy zawodowcy jak Lukusta?
- Niewolnica Lukusta dostarczała trucizny wysoko postawionym obywatelom Rzymu. Swetonisz
twierdzi, że to ona dostarczyła Neronowi arszenik do zabicia Brytanika, syna Klaudiusza. Agrypina i
Liwia chętnie sięgały po owoce pokrzyku wilczej jagody. Sokrates zginął po wypiciu kielicha cykuty,
zawierającej najprawdopodobniej wyciąg ze szczwołu plamistego, a nie jak, jak sugeruje nazwa, z
cykuty jadowitej. Starożytni sięgali po napary z jadowitych węży, salamander i ropuch.
Przed wiekami możnowładcy spożywali mikstury złożone z kilkudziesięciu trucizn. Wierzyli, że
zażywając coraz większe dawki, uodpornią się na nie. Zwykle kończyło się to przekroczeniem dawki
śmiertelnej i zgonem. Jeden z chińskich cesarzy, Shi Huang Di, regularnie łykał rtęć, wierząc, że da mu
ona nieśmiertelność. Rtęć, która powoduje ciężkie uszkodzenia mózgu, doprowadziła cesarza do
napadów agresji i halucynacji, w końcu do zgonu. Z wyciągów roślinnych i zwierzęcych
przygotowywano smarowidła, które służyły do celów rytualnych. Czarownice nacierały się maścią z
muchomora plamistego, która działała silnie pobudzająco i halucynogennie. Rzeczywiście mogły
uwierzyć, że latają.
Link:
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,79448,5699962,Rycyna_moze_zabic.html?piano_d=1