01 Manikiur dla nieboszczyka

background image

Daria Doncowa

Manikiur

dla nieboszczyka

background image

Rozdział 1

Nienawidzę swojego męża.

Dzisiaj również -kiedy o dziesiątejranoz łagodnym uśmiechem wszedł do mojej sypialni,
trzymając w rękach tacę, na której ustawione były w szeregu: filiżanka kawy, dzbanekze
śmietanką i cukiernica - nie wiem dlaczego zachciało mi się rzucićw jego głowę lampką
nocną i rozpłakać się.
Muszę jednak przyznać,żenie wszystkie moje poranki tak się zaczynają.
Tylkote, kiedy Michaił jestw domu.
Tysiące kobietbez chwili namysłu oddałyby swoją prawą rękęw zamian za posiadanie takiego
małżonka: czułego, dobrego, szczodrego, bogatego, wyrozumiałego.
Ale mnie nie wiedzieć czemu zbiera się nawymioty nawet wtedy, gdy on je zupę.
A od dymu z jego papierosówdostałam alergii, mimo że przedtembez problemu
wytrzymywałam obecność swojego ojca, którynie wypuszczał fajki zust.

- Kochanie- powiedział czule małżonek, ustawiając na łóżku specjalny stolik - jesteś

dzisiaj jakaś blada!
Głowa cię boli?
Zrobiłem ci kawę.
Wypij, póki gorąca.
Mam nadzieję, że nie przesłodziłem.

Posłusznie zaczęłam sączyć brązowy płyn, kompletnie nie czując smaku.

TymczasemMisza podszedł do okna irozsunął zasłony.
Do pokojuzajrzał pochmurnydzień.

- No, no!

- zachwycił się mężulek.
-Dopiero cozaczął się listopad,a już spadł śnieg i zimno jak w lodowni!
Pewnie właśnie dlatego niezbytdobrzesię czujesz!
Wiesz co, lepiej zostań w łóżku.
ZarazkażęNataszyszybko tuposprzątać i wtedy sobie odpoczniesz.
Jeśli chcesz, to pójdępociastka?

Pokręciłam powoli głową.
- Aż tak źle?

Nawet elderów nie zjesz?
- zmartwił się Misza i wymknął się na korytarz.

Bezmyślnie patrzyłam w ślad za nim.

Michaił jest taki przystojny,żenadawałby się jako model do żurnali mody.
Ma prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu,ważyokołoosiemdziesięciu kilo, błękitne oczy,
bujnejasnoblond loki.
A do tegojeszcze w młodości uprawiał kulturystykę i kiedy ściągakoszulkę, kobiety wydają
okrzyki zachwytu, a mężczyźni wciągają brzuchy.

Michaił jest bogaty.

Tylko nie myślcie sobie, żedorobił się majątku,biegając po ulicy z automatem, albo że
oszukiwał łatwowiernych ludzi,tworząc piramidy finansowe.
Nie, on jest po prostu dzieckiem szczęścia.
Dziesięćlat temurazem ze swoim najbliższym przyjacielem Loszą zająłsię
handlemkomputerami.
Wtedy ich biuro mieściło się w jednym pokoju, a teraz mają już całą sieć sklepów i punktów
serwisowych.
Wszelkie zyski mąż natychmiastinwestuje dalej, jednakna życie pozostaje namjeszczecałkiem
przyzwoita suma.

background image

W każdymrazie mamymieszkanie,daczę, dwasamochody, gosposię.
Kilka razy doroku jeździmy za granicę na urlop.
Chociaż.
dlaczego mówię "mamy"?
Wszystkojest zapisane na Michaiła.
Aja nie mam kompletnienic.
Jeśli więcmąż się ze mnąrozwiedzie, zostanę bez grosza przy duszy.
Co więcej, nigdzie nie pracuję, mambowiem niezwykle "potrzebny" i "opłacalny" w
dzisiejszych czasachzawód muzyka.

Niegram jednak na gitarze i nie skaczę z mikrofonem po scenie.

Jestemharfistką,gorzej niżprzeciętną,mimo że uczyłam się gry naharfieprzez długie lata.
Jakoś jednak nie ułożyły mi się stosunki z harfą.
Nienawidzę tego instrumentu, podobnie jak swojego męża.
I jeszcze jedenistotny fakt:Michaił ma trzydzieści lat, a jatrzydzieści sześć.
Zwyglądu jestem podobna do chorego konika polnego.
Tam, gdzie innekobietymająpewne krągłości, u mnie stercząkości.
Wzrostem nie dociągnęłamnawet do stu sześćdziesięciu centymetrów i ważętrochę więcej niż
żaba.
Pozostajetylko dziwić się naturze, która wynagrodziłami to wszystkorozmiarem nogi -
trzydzieści dziewięć.
Mam błękitne oczy, osadzone blisko nosa, małe usta i ciągłe problemy z włosami: nie chcą się
ani kręcić,ani układać.
Przeważnie stercząw różne strony Do tegojeszcze nie mogępochwalić się mocnymi zębami, i
kiedy Misza, demonstrując swoje wspa

niałe kły, zręcznie odgryza kawałek jabłka, w moim sercu mimo wolirodzi się

zazdrość: dlaczegojedni mają wszystko,a inni?

A zresztą,co tu dużo mówić:już od samego dzieciństwa miałam straszliwego pecha.

Urodziłam się w bardzo zamożnej rodzinie.
Moi rodzicenie byli już tacy młodzi.
Tata, profesor, doktor nauk,skończył pięćdziesiątpięć lat,a mama, śpiewaczka operowa, była
od niego dokładnie o dziesięćlat młodsza.
Nie udało im się mieć dzieci w młodości, myśleli więc, że sąbezpłodni.
Niespodziewanie jednak Pan Bógpostanowiłokazać im miłosierdzie i powołał mnie do życia.

Jeśli myślicie, że łatwo jest być obiektem wielkiej, dozgonnej miłości, to jesteście w

dużym błędzie.
Miałam okropnedzieciństwo.
Nigdy,pod żadnym warunkiem nie pozostawiano mnie samej.
W niemowlęctwie miałam nianię,w latach szkolnych- guwernantkę, Różę Jakowlewnę.
Podczas gdy inne dzieci z rumieńcami na policzkach zjeżdżały zgórkina sankach, ja,
unieruchomiona - w futerku, walonkach, dwóch czapeczkach, rękawiczkach z jednym palcem
i szaliku - patrzyłam na nie z zawiścią.
Mama zabraniała mi wszystkich dziecięcych zabaw, przy czympodobno robiła to dla mojego
dobra.
No bo przecież,zjeżdżając z górki, można sobie skręcić kark, biegając z piłką -nogę,
askakanie naskakance grozi uszkodzeniem kręgosłupa.
Kąpanie się latem w rzeczcerównieżbyło zabronione, a do szkoły Róża Jakowlewna
odprowadzała mnieaż do dziesiątej klasy.
Do bufetu szkolnegoi do stołówki miałam wstępwzbroniony.
Zapowiedziano mi, żemoja noga nigdy tamnie postanie,ponieważ na stołówce gnieżdżą się
okropne choroby- żółtaczka, czerwonka itd.

background image

No i w ogóle przedsięwzięto niewiarygodne środki ochrony mojej osoby przed wirusami
imikrobami!
Lodymusiały się najpierwroztopić na talerzyku, adopiero potem wręczano mi łyżkę.
Jabłka i pomarańcze były dokładnie myte wodą zmydłem, anastępnie sparzanojewrzątkiem.
Sprzątanie w pokojudziecięcym przeprowadzanodwa razydziennie, ale mimo wszystko lgnęły
do mnie najrozmaitsze choróbska.
Począwszy od pierwszej klasy, przez cały czas byłam chora, przechodzącpłynnie ododry,
przez ospę wietrzną, doświnki.
Jeśli w mieście zaczynałasięepidemia grypy, to potrafiłamzachorować na nią dwa razy.
Chybanieznalazłoby się ani jednej dziecięcej infekcji, która by mnie ominęła: ostrezapalenie
krtani, szkarlatyna, koklusz.
Do szkoły uczęszczałamdorywczo, uczyłam się koszmarniei nie miałam żadnych przyjaciół.

background image

Wreszcie kiedyś poruszona została kwestia gry na instrumencie muzycznym.

Mama podeszła do tej sprawy poważnie i skrupulatnie wszystkozbadała.
Fortepian zostałz mety odrzucony, gdyżpianiści cierpią na okropną osteoporozę.
Od skrzypiec pojawia się szpetny odcisk na podbródku.
Wiolonczela uniemożliwia prawidłowy rozwój klatki piersiowej.
W końcutata, który był już zmęczony niekończącymsię ględzeniem mamy, rzekł:

- Wygląda na to, żenajlepszym instrumentem są drewniane łyżki -lekkie, a

jednocześnie wydają głośny dźwięk!

Ojciec miał,jak widać, poczucie humoru.

W przeciwieństwie domamy, która całkowicie była go pozbawiona, dlatego zamachała
rękamii oświadczyła:

- Instrumenty ludowe?

Nigdy w życiu!

Niedługopo tej rozmowie poszliśmy na koncert, naktórym mama,obserwując pilnie

orkiestrę, zauważyła harfistkę.
Wszystko momentalnie stało się jasne.

- Cudownyinstrument!

- zachwycała się mama.
-Duży, więc nie pójdzie z nim sama do szkoły.
Potrzebny będzie ktoś, kto jąodprowadzi!
Bardzo dobrze, zawsze będziemy ją mieli na oku!

I to był początek drogi krzyżowejdziecka -przyszłego geniusza.

Godzinami ślęczałam przy harfie.
Aczkolwiek zdarzałysię również chwileradości.
Czasami mama wyjeżdżała na występy i wtedy można się byłoobijać: położyć sięna kanapie z
książką i brzdąkać nogą po strunach.
Wydobywały się wtedy koszmarne dźwięki.
Ale, po pierwsze, tata, profesor matematyki, niemiałpoczucia rytmu, a podrugie- spod moich
palców przeważnie płynęły bynajmniej nie cudowne melodie.
Oczywiściemama-muzyk odrazu zorientowałaby się, w czym rzecz!

Harfy nienawidziłam jak żywego człowieka - kopałamją i szczypałam,jednak w

ósmejklasie mamami oznajmiła:

- Masz, dziecko, talent, więc będziemy cięprzygotowywać do studiówmuzycznych.
Wzruszyłam ramionami.

W dzienniczku ze szkołymuzycznej zewszystkich przedmiotówod góry do dołu miałam same
tróje.
Studia muzyczne w takim przypadku nie były chyba najlepszympomysłem, alemama dołożyła
wszelkich starań i zostałam przyjęta.

Wielu wspomina lata studenckie jako najlepszy okres w swoim życiu,ja natomiast

mam zupełnie inneodczucia:było to pasmo jednakowosza-

rych dni.

Niemiałam żadnych przyjaciółek, a wykładowcy, z miejsca zorientowawszy się w
moim"utalentowaniu", niezbyt się starali.
Przechodząc z trudem z roku na rok, jakimś cudem dotarłam do obrony dyplomu.
Przede mną roztaczałasię perspektywasmutnego życia ze znienawidzoną harfą w objęciach.

Tata do tego czasu już umarł, a sprawić mamie przykrości, mówiącjej, że rzucam

muzykę, nie potrafiłam.
Byłrok1984 - wkrótce miała zacząć się pieriestrojka.

background image

Mama po raz kolejny wykorzystała swoje znajomości i zostałam przyjęta do pracy w
filharmonii.
W miesiącu odbywałosiętam po pięć-sześć koncertów.
Apamiętacie, jak w tamtych czasach byłorozpowszechnione pojęcie "sprzedaży wiązanej"?
Kupowało sięw sklepie, przypuśćmy,książkę deficytowego Walentina Pikula1, a trzeba
byłododatkowo zapłacićjeszcze za zbiór wierszy poety Pupkina2, pt.
Klasarobotnicza kroczyzamaszyście.
Nie chciało sięPupkina?
To nici z Pikula!
Takteż było ze mną i moją harfą.
Ludzie spodziewali się pieśni estradowej,komika, ostatecznie żonglerów albotreserów z
pieskami.
Ale w tymmomencie konferansjer, wywracając oczyma, zapowiadał:

- Camille Saint-Saens, utwór na harfę.
i wtedy nascenę, stukając ciężkimi lakierkami, wychodziłam ja, ubranaw białą

koncertowąsuknię, i zaczynałam niezbyt umiejętnie szarpać struny nieszczęsnej harfy.
Terazto pewnieby mnie obrzucono zgniłymi pomidorami, alew połowie lat osiemdziesiątych
publiczność była zupełnieinna - bardziej inteligentna i litościwa.
Wszyscydoskonalezdawali sobiesprawę, że harfistka stanowijedynie dodatek do Kobzona3
czy Leszczenki4 i gdzieniegdziesłychać było nawet skąpeoklaski.

Tak minęło siedem lat.

Potem mama spostrzegła swój błąd.
Ukochana córka dobijała do trzydziestki, a kawalerów wciąż nie było.
No ale jakja mogłam ichznaleźć?
Naspotkania towarzyskie chodziłam wyłączniez mamą, na urlop również wyjeżdżałyśmy
razem,a prawdziwych przyjaciółek po prostu niespotkałam!
Mama rzuciła się do książki telefonicz-
Walentin Pikul - znany rosyjski pisarz, żył w latach 1928- I990, napisał około20
powieścihistorycznych (przyp.
tłum.
).

2 Pupkin nazwisko-symbol, oznacza osobęnieznaną lub anonimową (przyp.

tłum.
).

3 Josif Kobzon artysta estradowy,muzyk, ur.

1937, laureatfestiwaluw Sopocie w roku 1964(przyp.
tłum.
).

4 Lew Leszczenko - piosenkarz, artysta rosyjski, ur.

1942, laureat wielu konkursówmuzycznych (przyp.
tłum.
)..

background image

10

nej. Wnaszym życiu rozpoczął się nowy etap - byłam prezentowana jakopanna na

wydaniu!
I nikogo nie obchodziło, czy chcę wyjść za mąż, czynie.
Az mamą nie było warto się sprzeczać.

Mama odrzucała wszystkich proponowanych kandydatów.

Jednego podrugim.
Siemionza stary, a do tego wdowiec z dziećmi.
Piotr - brzydki.
Konstantin pije.
Aleksiej -przystojny,ale biedny jak mysz kościelna.
Mama miała nieprawdopodobnie wygórowane wymagania wobec mojego narzeczonego -
miał być przystojny, mądry, bogaty, inteligentny, niepić i najlepiej jeszcze być sierotą z
mieszkaniem i domkiem letniskowym.
Najciekawsze jest jednak to, że po roku intensywnych poszukiwańtaki kandydatsię znalazł.
Był to Michaił Gromow - siostrzeniec mamynajbliższejprzyjaciółki.
Prowadził bardzo korzystne interesy.

Było tylkojedno "ale".

Narzeczony dopiero co skończył dwadzieściacztery lata, a ja wyprawiłam już w czerwcu
trzydziestkę.
Jednak kwestiawieku niedługo martwiła zaszczytnenegocjującestrony.
Adelajda Maksimowna, ciotka Miszy, chciała jak najszybciej uwolnić sięod
odpowiedzialności za siostrzeńca, którym opiekowała się po śmierci jego rodziców, a moja
mama była gotowa nawszystko, byleby mnie zaobrączkować.
Wyswatalinas i ożenili.

Pół roku po ślubie z poczuciem spełnionego obowiązku umarłamojamama.

Adelajda Maksimownaprzeżyła ją dokładnie o miesiąc.
Rzecz jasna zarzuciłam koncertowanie i teraz całymi dniami wyleguję się w domuna kanapie.
Domemzajmuje się Natasza.
Dzieci nie mamy.
Czasami dogłowy przychodzi mi myśl: może sprawić sobie pieska?
Parę razy nawetpojechaliśmy oglądaćszczenięta, ale zawsze wracaliśmy dodomu
rozczarowani.
A poza tym psa trzeba by było wyprowadzać, regularnie karmić,wozić do weterynarza i na
wystawy -jednym słowem: jedna wielka udręka.
Do tego jeszcze, gdzieś tak ze cztery latatemu, niespodziewanie zasypała mnie lawina alergii
ikwestia zwierzątw domusama się rozwiązała.

Wszystkie moje dni wyglądająidentycznie.

Wstaję około dziesiątej.
Biorę prysznic, potem jem śniadanie, piję kawę izasiadam przed telewizorem.
Następnie jem obiad i ucinam sobie mniejwięcej półtoragodzinną drzemkę.
Potem udaję się albo do fryzjera, albo na zakupy.
Przezpewienczaspróbowałam chodzićna basen, ale momentalnie nabawiłam sięzapalenia płuc,
a nazajęciachz fitnessuporządnienadwerężyłam sobienogę.
Tak więc sport musiałam sobie wybićz głowy.
Za to z przyjemnoś
11

cią biorę masaże.

Lubię saunę, tylko nigdy nie skaczę po niej dobasenu -strzeżonego Pan Bóg strzeże.

background image

Jednakw moim beznadziejnie nudnym życiujest promyk słońca.

Sąto powieści kryminalne.
Uwielbiam czytać książki i skupuję je workami.
Marinina,Daszkowa, Sierowajakowlewa, Polakowa5 - stały się moimi prawdziwymi
przyjaciółkami.
Z jaką radością sięgam po nowości!
Jest tylko jedenmały problem - książka wystarcza mi zaledwie na jeden dzień.
Dlaczego te panie tak wolnopiszą!
Dzisiaj,na przykład, kompletnie nie mam się czym zająć.
W telewizji pokazujątakie bzdury, że ażmnieskręca.

Ułożywszy się wygodnie na kanapie z górą kołder i poduszek, rozpakowałam

czekoladkę i poleciłam Nataszy:

- Niech pani będzie tak miła i pójdzie do kiosku po gazety:"KronikęKryminalną",

"Pietrowkę 38" i "Megapolis".

Nataszaskinęła głową i ruszyłaco tchu,by wykonaćpolecenie.

Wyciągnęłam się na kanapie.
Jednak dobrze, że nie sprawiłamsobie psa.
Przyszedłby teraz,wlazł do mnie pod koc i nie dałby mi odpocząć.

Drgnęłam nadźwięk ostrego dzwonka.

Zegarekpokazywałprawie południe.
Najwidoczniej roztrzepana Natasza w pośpiechu zapomniała kluczy.
Zsunęłam się z kanapy i jednym szarpnięciem otworzyłam drzwi.
Zamiast tęgawejjasnowłosej Nataszy zobaczyłam przed sobą zgrabną,czarnowłosą
dziewczynę.

- To pani jest żoną Michaiła Gromowa?

- zapytała.
Zdziwiona, kiwnęłamgłową.
Dziewczyna podała mi paczkęi szybkozbiegła, stukając poschodach obcasami.

- Kim pani jest?

- zadałamspóźnione pytanie, ale na dole trzasnęłyjużdrzwiczki od samochodu.

W paczce znalazłam kasetę wideo z napisem: "Obejrzyj sama".

Magnetowid stoi u nas w gabinecie.
Najpierw na ekranie telewizora migały szare pasy, potem rozległosię straszne sapanie i przed
moimi oczyma pojawiły się dwa obnażone ciała.
Skrzywiłam się.
Nie znoszępornografii.
Komu przyszło do głowy, żeby przysłaćmi podobneobrzydlistwo?
Podczas gdy przychodziłam dosiebie, akcja zaczęła się

5 Marinina, Daszkowa, Sierowajakowlewa, Polakowa -współczesne rosyjskie autorki

powieścikryminalnych (przyp.
tłum.
)..

background image

12

rozwijać.

W pewnym momencie mężczyzna się odwrócił, a ja o mało conie spadłam na podłogę -
wprost na mnie skierowana była twarz Michaiła.

W odrętwieniu obserwowałam rozwój wydarzeń.

Kamera odtworzyła wszystko z pełną obojętnością - od początku do końca.
Potem ukazałasię twarz czarnowłosej dziewczyny,tej samej, która dopiero co wybiegłaz
klatki, i popłynął uroczy głęboki głos, prawdziwy mezzosopran:

"Dzieńdobry.

Nie znamy się, niemniej jednak jesteśmy związane niewidoczną pajęczyną.
Pozwoli pani, że się przedstawię - nazywam się Tania Mołotowa.
Mam dwadzieścia pięćlat.
Jestem tłumaczem.
Znam angielski, niemiecki, francuski, arabski,świetnie zarabiam i jestem bardzoładna.

Muszęprzyznać, że dziewczyna miała rację.

Burza czarnych jak smoławłosów otaczała wąską twarz z nieskazitelnie jasną cerą.
Ogromne piwne oczy, gęste rzęsy, wyraźne łukibrwiowe.
mały nos, usta jak u wielkiejaktorki Brigitte Bardot, figura równieżcudowna: wąska talia,
długie nogii jędrne piersi.

"...Tak, jestempięknąkobietą - kontynuowała z uśmiechem dziewczyna.

- Czegoo pani nie da się powiedzieć.
Ana dodatek jestem młoda.
Mójromans zMichaiłem trwa już od roku i przyzna pani, że podkażdym względem pasujędo
niego bardziej niż pani.
Jest jeszcze jedenszkopuł.
Wkrótce urodzę dziecko.
Ono powinno mieć ojca.
Misza nigdysię zpanią nie rozwiedzie.
Jest zbyt przyzwoity i boi się powiedziećpani prawdę.
Ale ja nie muszę sięprzed panią płaszczyć, dlatego proszę mnie uważnie posłuchać.
Jest pani beztalenciem i próżniakiem, spędzającym swoje życie absolutnie bezcelowo pod
kołdrą.
Pozatym jakimś cudem wbiła pani do głowy nieszczęsnemu Miszy,że jest paniśmiertelnie
chora.
Ale mnie jest trudnooszukać - jestpani darmozjadem, bezużyteczną istotą, niezdolną nawet do
urodzenia dziecka.
Przezpanią mój syn może stracić ojca, niech więc pani natychmiast wystąpio rozwód.
Może pani zostawićsobiedobra materialne - Michaił odejdzie z jedną walizką i będzie łożył na
pani utrzymanie.
No bo pani przecież nie jestw stanie zarobić złamanego grosza.
Proszę sięnie martwić,jakoś wyżywimypasożyta.
Niech wreszcie dotrze do pani, że międzywami nie ma miłości, a stosunki płciowe są
takrzadkie,że nie możnaich nawet nazwać stosunkami.
Jeślinie zgodzi się panina te warunki, to
13

proszę mieć pretensje wyłącznie do siebie.

Rozwód i tak się odbędzie,tyleże zostanie pani zniczym.
A teraz proszę jeszcze raz popatrzeć, jaknam ze sobą dobrze".

Naekranie ponownie zaczęły poruszać się obnażoneciała.

background image

Poczułam,jak po policzkach ciekną mi łzy.
Okazało się,że czarnowłosadziewczynamiała całkowitą rację.
Najwidoczniej z natury jestem pozbawiona ognistego temperamentu.
Wprawdzie przezpierwsze miesiące po ślubie spaliśmy w jednym łóżku, alepotem
Miszaprzeniósł się do innego pokoju,motywującswoją przeprowadzkę tym, że nie chce budzić
mnie każdegoranka podczas zbierania się do pracy.
Kiedy to my po raz ostatni się kochaliśmy?
W czerwcu, dziewiątego, akuratprzed jego wyjazdem do Londynu.
Ateraz jest już listopad!
Cała resztateż się zgadza - darmozjad, leniuch niezdolny do zarobienia chociażby grosza.

Rozległo się trzaśniecie drzwi wejściowych i radosny głosNataszy:
- Przyniosłam gazetki!
Szybko wyłączyłam magnetowid, wytarłam policzki i krzyknęłam:
- Niech je pani położy przy lustrze!
Ale Natasza naturalnienie usłyszała i wparowaładogabinetu.

Zobaczywszy moje zaczerwienione oczy, natychmiast zapytała:

- Płakała pani?

Co się stało?
Róża została zabita?
Że też można być na tyle głupią,aby przypuszczać, że gospodyni możerozpaczać z powodu
śmierci bohaterki meksykańskiej telenoweli!

- Niedokładnie trzepie pani koce - rozzłościłam się.

- I dlatego dostałam alergii.

- Zaraz wypiorę - zaoferowała się natychmiast Natasza i zaczęła ściągać poszewkę z

kołdry.

Bezmyślnie patrzyłam, jak zręcznie i szybko pracują jejmałe palce.
- I słusznie - mruknęła gosposia.

-Z jakiej racji miałaby się pani przejmować?
Żadnych trosk, żadnych kłopotów,mąż - przystojniak, w domuwszystkiego pod dostatkiem.
Ech, bajka, a nie życie!

Tego było już za wiele i kiedy wyszła za drzwi, na dobre się rozryczałam.

Tak w ogóle to nie jestem z gatunku histeryczeki po raz ostatni płakałam na pogrzebie mamy,
dzisiaj jednak łzy płynęły mi ciurkiem jakprzy krojeniucebuli.

Dopiero po dwóch godzinach zdołałamsię uspokoić i byłamw staniemyśleć.

No i co mam teraz zrobić?
Udawać,że nic sięnie stało?
Wyrzu.

background image

14

cić kasetę i żyć sobie spokojnie dalej?

Nie, to niedla mnie".
Mamazawszetwierdziła: "Skarbie,małżonkowie nie powinni mieć przed sobą
żadnychtajemnic.
Mąż i żona to jedno".

Łatwo jej byłotak mówić, bo miała w domu tatę, który, moim zdaniem, nawet nie

podejrzewał, że na świecie istnieją inne kobiety pozauwielbianą przez niego żoną!
Nie,trzeba koniecznie rozmówić sięz Miszą.

Poszłam po książkę telefoniczną.

Czy istnieją żony, które nie pamiętają numerutelefonu swojego męża?
Tak!
To właśnie ja!
Nigdy nie dzwonię do Miszy ani do pracy, ani na komórkę.

Telefon komórkowy nieodpowiadał, wybrałamwięcinny numer.
- Firma"Wicher" -rozległ się miły kobiecy głos.

- Słucham uprzejmie.

- Proszę zawołać Michaiła.
-To ty, Taniu?

- ucieszyła sięniewidoczna rozmówczyni.

- Nie - odpowiedziałam cicho, czując, jakw gardlestaje mi wielka klucha.

- Nie,niech pani powie, że żona prosi go do telefonu.
Głos stał się momentalnie oschłyi oficjalny:

- MichaiłAnatoliewicz pojechał dofilii.

Proszę zadzwonić na komórkę.

Drżącymi palcami zaczęłam ponownie wybierać wcześniejszy numer.

Tania!
Żeby toszlag trafił!
Całebiuro wie o kochance!
Większegowstydujak dziś się jeszcze nie najadłam.

Wytrwale próbowałamsię dodzwonić, ażw końcu usłyszałam:
-Halo!
- Misza,proszę cię, przyjedź do domu.
-Co się stało?

- przestraszył sięmąż.
Jesteś chora?

- Zdrowa jak ryba - zapewniłam go.

- Musimy porozmawiać.

- Kochanie, wybacz, ale jestemstrasznie zajęty.

Nie dam rady wrócićprzed dziewiątą.

- Proszęcię, przyjedź natychmiast.

Spotkała mnie ogromna przykrość!

- A co?

Pokłóciłaś się z Nataszą?

Mąż był jakzwykleżyczliwy i czuły, ale w ostatnim pytaniu dało sięsłyszećironię.

Faktycznie, największa przykrość,którejmogłam doświadczyć, toawantura z gosposią.
15

- Nie martw się, kochanie - pocieszał mnie Misza.

- Wyrzucimy babsztyla i zatrudnimy kogoś innego.

background image

Nie wolno ci się denerwować -jeszczesię migrena zacznie!
Zrób tak:każjej natychmiastiść do domu,a samapołóż się i odpocznij.

Rzuciłam słuchawką w kanapę i zaczęłam gapić się w okno.

Po chodniku pędzililudzie:mężczyźni zteczkami, kobiety ztorbami, babciez wózkami.
Wszyscy mają jakiś cel w życiu.
Tylko ja go nie mam.
Nie mampo co wychodzićz domu.
Niemam dokądpójść.

Dalej działałam jak automat.
Najpierw położyłam Miszy kasetę na łóżko.

Potem napisałam na kartce: "Zamoją śmierć proszę nikogo nie winić" - i przypięłam ją
agrafkądo poduszki.
Następnie poszłam do przedpokoju istarannie się ubrałam.
Nie ma nawet co myśleć o tym, żeby targnąć się na swoje życie w domu.
Natasza natychmiast wezwie pogotowie i tragedia przemieni sięw farsę.

Powoli wlokłam się alejką,czując, jak przemakają moje jesiennezamszowe buty.

Po raz pierwszy nie obawiałam się, że się przeziębię, bo nibypo co?
Nieboszczyk niema przecież kataru.

Przez kilka godzinwłóczyłamsię bez celu poMoskwie i w żaden sposób niemogłam

wymyślićsobie godnej śmierci.
Rzucić sięz okna?
Mamlękwysokości.
Otruć się?
Czym?
Powiesić się?
Nie mam sznura, a niemogę go kupić, botorebka leżyw domu pod lustrem razem z
komórką,portmonetkąi kluczami.

Nagle miasto sięskończyło i rozpoczęła się długa szosa.

Nad stolicąpowoli zapadał listopadowyzmierzch.
Zaswędziało mnie w nosie i rozkichałam się na dobre, czując,jak zaczyna boleć mnie gardło.
Dość jużtego, muszę raz dwa skończyć przeciągające się już zbytdługo pożegnanie z
nędznym życiem,bo inaczej do resztysię rozchoruję.
Na pustej szosie pojawiły się nagle światła samochodu.
Kierowca,zobaczywszy mnie,zatrąbił ostrzegawczo, ja jednakpędziłam już wprost na maskę.
Rozległsię ostry zgrzyt, pisk, a potem przed moimi oczami ukazała się ziemia.
Leżąc twarzą w lodowatej kałuży, usłyszałam krzyk:

- Nie, o Boże!
Ipomyślałam bezwiednie: "Mam nadzieję, że to już koniec".

background image

Rozdział 2

Leżąc, czułam miarowe kołysanie podłoża.

Otworzyłam oczy i mójwzrok natknął się na nisko zawieszony sufit, obciągnięty
sztucznąskórą.
Dopiero pochwili dotarło do mnie, że ktoświeziemnie samochodem!
Krzywiąc się z wysiłku, usiadłam i zprzerażeniem ujrzałam,że mam na nogach całkowicie
mokre buty przypominające kompresy.
Zresztą spódnica, rajstopy i płaszcz również nie wyglądały lepiej.

- Ocknęłaś się?

- rozległsię wysoki głos.
Siedząca za kierownicą szczupła blondynka skręciła ostro wprawoi zaparkowała na poboczu.

- A teraz gadaj, zołzo, po jakącholerę rzuciłaś się pod mój samochód?

Dlaczego ze wszystkich autwybrałaś akurat moje?
Czy ty chociaż zdajesz sobie sprawę, głąbie kapuściany, żemogłaś zginąć?

Bezwiednie kiwałam głową, patrząc na jej wściekłą twarz.

Dosyć dużebłękitne oczy wybawczyni przeszywały mnie niczym dwa sztylety.
Jasnobrązowa pomadka się rozmazała, a na jej głowiewe wszystkie stronysterczały krótko
ostrzyżone włosy.
Pewnie moja fryzura wygląda identycznie.
Podniosłam rękę i spróbowałam przygładzić sterczącegona głowie koguta.

- Przypomniała sobie o wyglądzie!

- wściekała się kobieta.
-Ale z ciebie świnia!
Jeśli postanowiłaś popełnić samobójstwo, to się utop wewłasnejwannie!
Zobacz, jak mnie wrobiłaś!
A jeślibym cię przejechała?
Tobyłby koniec!
Wsadziliby mnie do więzienia, a ja, tak na marginesie, mamdzieci.
Gadzina z ciebie.
17

Nagle jej agresywne słowa przestały do mniedocierać.

Boże, ale zemnie pechowiec!
Nie potrafię nawet popełnić samobójstwa!
Zalałam sięrzęsistymi łzami.

- No dobra już, dobra - burknęła kobieta, przedostając się na tylne siedzenie.

- Przestań sięjuż mazać.

Niespodziewanie otoczyła mnie ramieniem.

Wtuliłam się wjej pachnący perfumami kożuszek z królika izaczęłam ryczeć jak bóbr.

- Przestań!

- rozzłościła siędobra samarytanka.
-Lepiej podziel się zemną swoimi smutkami.

Zanoszącsię płaczem i jąkając się, zaczęłam opowiadać nieznajomejowszystkim: o

mamie, harfie, Miszy i kasecie.

Przez okołopół godziny z moich ustwydobywałsię chaotyczny potoksłów.

Wreszcie blondynka westchnęła.

- No tak,czyli nie masz dokąd pójść?

Potrząsnęłam głową.

- Okay, no to jedziemy.
-Dokąd?

background image

- Do mnie,przecież nie będziemy spać na dworze!
Żiguli dość długo pędziło po zaułkach, aż wreszcie stanęłyśmy

przeddziewięciopiętrowym wieżowcem.
Klatka schodowa patrzyłana światoknami bez szyb, a w windziegroźnie jeżyły się zwęglone
przyciski.
Wjechałyśmy na piąte piętro, blondynkapogrzebaław torebce i, zakląwszypod nosem,
nacisnęła dzwonek.
Momentalnierozległo się szczekanie nawiele głosówi drzwi natychmiast się otworzyły.

- Mama przyszła!

- wrzasnął jedenastoletni chłopak.
Cofnęłam się odruchowo.
W ciasnym przedpokoju tłoczyła się dzikawataha zwierząt - na przemian koty i psy.

- No, wchodź!

- pięść gospodyni wbiła mi sięw plecy.
-Co takutknęłaś wwejściu, one nie gryzą!

Z trudem wcisnęłam się na centymetrową przestrzeń.

Chłopakpodskakiwał koło blondynki.

- Masz!

- wepchnęła mu wielką torbę.
-Zanieś.
Radośnie pokrzykując, chłopczyk pomknął w głąb długiego przedpokoju.
Psy wraz z kotami pogalopowałyza nim.

- Nareszciejesteś - zauważył dośćgniewniemłodymężczyzna.

-Chodź szybko, bo ziemniakiwystygną.

background image

18

- Zaraz- wysapała blondynka, ściągając buty.

Potem odwróciła sięw moją stronę: - No, rozbieraj się, co tak stoisz?

Posłusznie ściągnęłamz nóg"kompresy"i zapytałam z lękiem:
- Gdzie sąkapcie?
-Tam poszukaj - gospodyni machnęła ręką w stronę fury kapci - i lećsię umyć.
Odnalazłszy jakoś dwa różne kapcie, dotarłam do łazienki.

No tak, gorzej nie da się już chyba wyglądać!
Z lustra spoglądała na mnie blada,uwalana błotem gęba, włosysterczałydo góry niczym
pióropusz, a na dodatek jeszcze tusz się rozmazał.

- Hej!

- ktoś zapukał.

Uchyliłam drzwi.

Niewysoki mężczyznapodał mistary, ale czystyręcznik.

- To dla mnie?
-Dlaciebie, dla ciebie.

A czym sięchciałaś wycierać?
Szmatą?
- zachichotał gospodarz i ulotniłsię.

Doprowadziwszysię jako tako do porządku, powlokłam się do kuchni.
W dużym pomieszczeniu z dwoma oknami panowało przyjemne ciepło.

Przy okrągłym stole siedziało kilkaosób: blondynka, młody mężczyzna, dziewczyna i
chłopiec.
Dookoła kręciły siępsy.
Koty bezczelnierozłożyły się w pobliżu zlewu.

- Tak- nakazała gospodynitonem dowódcy - teraz się zapoznamy!

JestemKatia.
To mój starszysyn Sierioża.

Młody mężczyzna uśmiechnął sięi, zawadiacko podkręciwszy wąsa,powiedział:
- Dobry!
-Jego żona Julia.
Dziewczynaspojrzała na mnie szybko i też się uśmiechnęła.
- A ja jestem Kiriusza- wtrącił chłopak.

- Młodszy syn mamy i brattego.

I dźgnął usmarowanym atramentem palcem, wskazując na Sieriożę.
-No dalej, jedz!

- poleciła Julia.
-Nie krępuj się!
Spod stołu rozległo się niezadowolone warknięcie.

- Natychmiast skończcieten jazgot!

- rozkazała Katia.
Psy momentalnie zamilkły, za to zaczęły miauczeć koty.
19

- Ile tu macie zwierząt - westchnęłam.

- Istnezoo.

- E tam, wcalenie tak dużo - oświadczyłradośnie Kiriusza.

- Tylkotrzy psy i dwa koty.
Niech pani spojrzy, to mopsy: Mula i Ada.

Dwie identyczne mordy wlepiły we mnieswoje okrągłe, błyszczące,wypukłe oczy.

background image

Potworne brzydale.
Dolna szczęka wystawała do przodu,nosa prawie nie było, na czole fałdy skóry.

- Jestjeszcze stafford terier - Rachel - paplał bez ustankuchłopak,wypychając nogąspod

stołu dosyć dużego psa o nieprzyjaznym, groźnymspojrzeniu i wielkim tyłku.
- A tamten kotek, czarno-rudy,to Semiramida, aten całkowicie biały wabi się Klaus.
Ajeszcze.

Pełen entuzjazmu zerwał się i wyciągnął z kąta koło lodówki wielkieakwarium,po

którym snuły się utuczone chomiki.

- Szary - Cencik, rudy - Piotrek, czarny - Leonardo, a w koszyku -ropucha Gertruda.

Chce pani, to przyniosę?

- Gertrudę pokażesz jutro - powiedziała Julia tonem nieznoszącymsprzeciwui

umieściła Kiryłaprzystole.
- Proszę jeść, bo ostygnie.

Obrzuciłam spojrzeniem jedzenie.

Emaliowany garnek z gotowanymiziemniakami i patelnia z tłustymi smażonymiudkami.
Obok, w czerwonejmisce, piętrzyła się surówka, obficiezaprawiona majonezem.
U nasw domu nie jada się takich rzeczy, gdyż udka kurczaka zawierają samcholesterol.
Michaił jada tylko piersi, najlepiej bez panierki, za to zkalafiorem.

- Proszęsię nie krępować - uśmiechnąłsię ponownie Sierioża - i sobie nakładać.
Westchnąwszy, zabrałam siędo jedzenia.

Ciekawe, czywypada poprosićgospodynię otabletkę na trawienie na deser?
Moja wątroba niewytrzyma udkowo-majonezowego bombardowania.
Nie ma co, dziwna rodzinka!
Starszy syn dobija do trzydziestki, młodszy z wyglądu niema więcej niż jedenaście lat, a wiek
samej gospodyni jest niemożliwydookreślenia.

-Jak sięnazywasz?

- przerwała moje głębokie rozmyślania Katia,Drgnęłam mimowolnie.
Mój tata był wielkim oryginałem i kiedy pojawiłam się na świecie, bez dłuższego namysłu
nazwał mnieimieniemswojej zmarłej matki.
Wszystkobyłoby w porządku, jeżelibabciamiałaby zwykłeimię, typu Maria, Tatiana albo
Helena.
Ale nie, na chrzciedali jej.
Eufrozyna.
W szkole i na studiach wszyscy zwracali się domnie.

background image

20

tylko iwyłącznie - Froza.

Jednak najtrudniejszy moment przychodził zawsze, kiedy miałam się przedstawić pełnym
imieniem.

"Eufrozyna" - mamrotałam.
"No tak - następowała odpowiedź - ładne, aczkolwiek rzadkie imię.

Czyli wskrócie Froza.
A nazwisko przypadkowo nie Burłakowa6, jakw tej komedii?
"

Po prostu chce się płakać -wszyscy reagują identycznie.

Tak przyokazji, to nazwisko mam czysto carskie - Romanowa7.

Sierioża, Julia,Katia i Kirył zamilkli i przyglądali mi się wyczekująco.

Nawet psy rozdziawiły pyski.
Nie mogącsię nadziwićbrzydocie mopsów, ja też otworzyłam usta.
No nie, za nic w świecie nie podam swojegoprawdziwego imienia!
Eufrozyny nienawidzę podobnie jak męża i harfy.
Lepiej powiem pierwsze, co przyjdzie mi do głowy.
I język natychmiast chlapnął:

- Eulampia.
-Ale numer!

- zachwycił się Sierioża.
-Jakie rzadkie imię!
A jakwskrócie?

- Pewnie Lampa!

- zachichotał Kiriusza, za co momentalnie oberwałod matki po głowie.

Totalnie zdołowana, wepchnęłamsobie do ustłyżkę obrzydliwej sałatki z krabów.

Boże, dlaczego mamtakiego pecha?

Na nocpołożono mnie na kanapie w pokoju gościnnym.

Łóżko okazałosię strasznie niewygodne,wąskie i twarde, poduszka zbita w bryłę, a koc gryzł,
wypuszczając przez zbyt cienką poszewkę twarde włoski.
Przewracając się z boku na bok, wreszcie zasnęłam.
Nie dane mijednakbyło długo pospać.

Drzwi do pokoju otworzyły się z przeraźliwym skrzypieniem.

Spojrzałam w tamtą stronę.
Ani żywej duszy.
To pewnieprzeciąg.
Powoli zacząłmnie już ogarniaćsen, gdy wtemcoś ciężkiego i gorącego z
potwornymodgłosem spadło mi prosto na klatkę piersiową.

- Aaa!

- zaczęłam wrzeszczeć.

Rozległ siętupot bosych nóg, potem zapaliło sięświatło.
6 Eufrozyna Buriakowa główna bohaterka komedii Proszę przyjść jutro z 1963 r.

,która przyjechała nastudia do Moskwy zzapadłejwsi (przyp.
tłum.
).

7 Dynastia Romanowów - ostatnia carska dynastia w Rosji, która rządziła krajem

przez 304lata - od roku 1613 do 1917(przyp.
tłum.
).

background image

21

- No?

- zapytał Sierioża, mrużąc oczy.
-Zawsze tak wrzeszczysz przezsen, czytylko u kogoś?

- Ktoś na mnie napadł!

- wybełkotałam, usiłując usiąść.

- Boże - westchnął chłopak - w naszym domu nie da się wyspać!

TotylkoMula.
Leżysz w pokoju gościnnym, a ona przyzwyczaiła się nocować tuna kanapie.
Przyszławięc naswoje miejsce.
Też mi wielkie co,głupstwo, no, posuń się trochę.

- Kto to jest Mula?
-Mopsangielski - przypomniałchłopak.

- Jest jeszcze Ada, ale onaśpi z chomikami.
Nie bój się, Mulka nie gryzie,tylko troszkę chrapie.

Dobranoc.
Światło zgasło.

Zostałam sama w salonie.
Mops beznajmniejszegoskrępowania rozłożył się na mnie.
Małyz pozoru pies okazał się wyjątkowo ciężkii gorący.
Spróbowałam zepchnąć go na bok, ale Mula nawetnie drgnęła - leżała jak kłoda z
wyciągniętymi łapami.
Z obrzydzeniemprzyjrzałam się zwierzęciu.
Spać w jednym łóżku z brudnympsem?
Chociażna pierwszy rzut oka Mula wyglądała na dosyć czystąi pachniało od niejgumą
miętową.
Nagle jej przednie łapy szybko się poruszyły, a tylne zadrżały i, nie otwierającoczu, mops
zaczął popiskiwać przezsen.
Zrobiło mi się weselej:okazujesię,że psom teżsię coś śni.
Mops nadalpopłakiwał.
Ostrożnie pogłaskałam jego tłusty bok.
Mula westchnęła i uspokoiła się.
Okazało się, żesierść mopsajest delikatna, a nawet jedwabista w dotyku.
Odruchowo pogłaskałamgo jeszczeraz, nie mogącsię nadziwić przyjemnemu wrażeniu.
Potem westchnęłam.
No tak, dotykałam psa, to teraz trzeba będzie iść umyć ręce.
Ale niechciało misięwstawać.
Nagle kanapa wydała mi się strasznie wygodna,od mopsa biłociepło - posapywał sobie
cichutko, wcale nie jest aż tak strasznie.
Wsłuchiwałamsię przez kilka minut w jego miarowy oddech i nieoczekiwanie dlasamej siebie
znów go pogłaskałam.
Palce przypadkowo natknęłysię na pyszczek.
Psinaotworzyła ogromne senne oczy i polizała moją rękęróżowym i niezmiernie długim
językiem.
Trwało to krótką chwilę, a język nie był wcale zaśliniony.
Tak, jakby ktoś bardzo czule przejechał podłoni mokrą, ciepłą, zamszową ściereczką.
Drgnęłam, podobno zwierzęta mają glisty.
Mula westchnęła iznów na mnie popatrzyła.
Niespodziewaniezrobiło mi sięspokojnie na duszyi jakośtak dobrze, jakbyz serca spadł duży
kamień.

background image

Wątpliwe, że ten pies ma robale, przecieżnie jest.

background image

22

bezpańskim, żyjącym na podwórku kundlem.

Ostrożnie odwróciłam sięna boki zamknęłam oczy.
Rozległo się ciężkiesapanie i wtej samej chwili mops zanurkował pod kołdrę i przytulił się
grzbietem do moich nóg.
Usiłowałam wypchnąć go na zewnątrz,ale nieproszony gość tylko posapywał.
Po paru minutach mojelodowate stopy się ogrzały iw końcu zapadłam w mocny,głęboki sen.

Rozdział3
Daj to!

Oddaj natychmiast!
- krzyczał Misza.

- Sam sobieweź - odpowiedziałamu Natasza.

"Ciekawe, co sięstało z mężem i służącą?
" - pomyślałam, budząc sięi ospale otwierając oczy.
I w tym samym momencie z mojej piersi wyrwałsię krzyk.
Na poduszce tuż obok mojej twarzy spoczywał pyszczek małpki.
Jednym susem znalazłam sięprzy drzwiach, szarpnęłam za klamkęi zaryłam głową w
podbródek Sierioży.

- Auć!

- krzyknął chłopak i chwycił się za twarz.

- Przepraszam najmocniej - mruknęłam- ale tam na pościeli jest makak.

8

- Małp nie mamy, poza Kiriuszą oczywiście- uciąłSierioża i, zerknąwszy na kanapę,

dziko się zaśmiał.
- Przecież to Mula!
To tylko twoje przywidzenia.

Obróciłamsię: mops siedział pośrodku kanapy.

Pewnie nie uwierzycie,ale uśmiechałsię całą swoją obrzydliwą gębą.

- Ale jaja!

- mruknął Sierioża i zniknął w przedpokoju.
Natychmiast dobiegłstamtąd jegokrzyk:

- No ileż można się zbierać!

Przez ciebie się spóźnię!

- Butygdzieś mi się zawieruszyły -jęczał Kiriusza - i czapka.

Mamo,pojadębezczapki.

8 Makak - nieduża małpa z nadrodziny małp wąskonosych, o krępej budowie idość

krótkichnogach; kilkanaście gatunków żyje w południowej i wschodniej Azji (przyp.
dum.
)..

background image

24

- Nie ma mowy!

- włączył się do awantury głos Katii.
-Chcesz się nabawić zapalenia opon mózgowych?

- No - oburzył się chłopak - adlaczego Julka może!
-Jakbędziesz wmoimwieku, to będziesz mógł chodzić w listopadzienawet goły -

odparowała dziewczyna.

- Koniec kłótni - oświadczyła Katia.

- Wszyscy wychodzą - na razdwa!

Dało się słyszeć szemranie i krzątaninę.
- Chwilunia, a kto wyjdziez psami?

- zapytał Sierioża.

-Ja - odpowiedziała Katia.

- No, już dobra, zmykajcie.
Drzwi trzasnęły izapanowała cisza.
Mój wzrok padłna zegarek -ósmarano.
A oni co,zawsze tak wcześnie wstają?
Wtem zulicy dobiegł krzyk:

- Mamo, rzuć kluczyki od samochodu, zapomniałem wziąć z wieszaka.
-Ale z ciebie gamoń!

- zdenerwowała się Katia, po czym wrzasnęła: -Łap!

Ciekawe, co teżmyślą na ten temat sąsiedzi?

A może oniwszyscywstają bladym świtem?

Nagle Mula zeskoczyła z kanapy i, stukając pazurami, popędziła doprzedpokoju.
- Dziewczyny, idziemynaspacer - oświadczyła Katia i zajrzała do dużego pokoju.
Bez makijażu jej twarz wyglądała młodziej ijakoś tak łagodniej,alewłosy jak dawniej

były nastroszone w różne strony.

- Obudziłaś się?

Przytaknęłam.

- Leć zjeść śniadanie.

Kawęmasz na stole, a resztę sama znajdzieszw lodówce.

- A pani dokąd idzie?

- zapytałam zlękiem.

- Na spacer z krokodylami - wyjaśniła Katia.

Odruchowo zrobiłam krok do tyłu.
Jak się okazuje, w tymdomu sąjeszczealigatory!

- Mula, Ada, Rachel!

- wrzasnęłagospodyni.
Zgraja skaczących psów wytoczyła się na klatkę schodową.
Kuchnia wyglądałajak pobojowisko.
Na stole w nieładzie piętrzyła sięsterta talerzy z resztkami czegoś żółtego, napoczęta puszka
"Nescafe",
25

pusty wazonik i kilka kawałków sera.

Wodaw czajnikucałkowicie jużostygła.

Usiadłam przy stole.

Ogarnęło mnie przygnębienie.
Mniej więcej popółgodzinie wróciła Katiai oznajmiła:

- Piekielna zimnica!

background image

A ty dlaczego nie pijesz kawy?

- Woda ostygła.
-No tomogłaś sobiepodgrzać.
- Nie umiem podpalać gazu zapałkami.
-Jak to?

- zdumiałasię Katia.
Zaczęłam się bezsensownietłumaczyć:

- No bo my mamy kuchenkę elektryczną.
- I wszyscytwoi znajomi też?

-nadal dziwiła się gospodyni, kręcąc gałką.
W milczeniu patrzyłam na niebieski płomień.

-No tak.

- rzekła Katia.
-Rozumiem, że do domu nie chcesz wracać, zgadza się?

- Wolę już umrzeć.
-Dobra.

Postanowiliśmy ulokować cię tymczasowo unas.
Pomieszkasz tusobie trochę,dojdziesz do siebie,wyciszysz się, a potem zobaczymy, co dalej.

- Ale ja niemam pieniędzy i nie mogę płacić za wynajem.
-A jaco,prosiłam cię o zapłatę?

-uśmiechnęła się gospodyni.
-Tylko pamiętaj, że tutaj nikt nie będzie ci usługiwał.

- Nie,ja tak niemogę - wymamrotałam.
-Poczekaj!

- rozzłościła się Katia.
-Proponuję ci, abyś została nasząpomocą domową.
Mieszkanie, jak widzisz, jest ogromne, a właściwie połączone dwa.
Dzieci, psy, poza tym nieustannie przyjeżdżają do nas gościei krewni - sfiksowaćmożna.
Mnie nigdy nie maw domu, wychodzęo siódmej trzydzieści, a wracam na "Wiadomości".
Jemy, co popadnie,sprzątamy po łebkach, a pierzemy w ogóle raz na rok.
Dawnojużchciałam zatrudnić pomoc, a tu tymi się trafiłaś.
Jednym słowem, spadłaś namjak z nieba.
Dobre wyjście dla obu stron.
Ty masz gdziemieszkaći zarabiasz, a my mamypomoc.

- Ale widzi pani - usiłowałam ostudzić jej zapał - ja kompletnie nieumiem gotować.
-Wielkie mico!

- prychnęła gospodyni.
-Nauczysz się!
Żadna filozofia!
A poza tym w dni powszednie w domu ażdo wieczora nikogo nie ma.

background image

26

Kiriusza jest najpierw w szkole, a potem biegnie na trening gimnastyki.

Sieriożaprzedósmą się nie pojawia,Julka zresztą też.
Obowiązków jestniewiele.
Rano trzeba wszystkich wypchnąć z domu, wyprawić do szkołyi do pracy, wyjść z psami na
spacer, nakarmić je i koty, iść po zakupy, ugotować obiad i można już sobie odpoczywać.

Od ilości wymienionych obowiązków zakręciło mi się wgłowie.
- Będę cipłacić sto dolarów na miesiąc - zakomunikowała Katia.

-Jedzenie i cała reszta sąoczywiście zadarmo.
A co do rzeczy, to się niemartw.
Wieczorem Sieriożaściągnie z pawlacza walizki, to znajdziemyspodnie, sweteri kurtkę.

Sto dolarów?

Ciekawe, ile Michaił płaciNataszy.
Też tak marnie?

- No?

- ponagliła mnie Katia.

Nie miałam dokąd pójść, więc moja głowa sama bezwiednie kiwnęła.
- Świetnie!

- podskoczyła na krześle Katia.
-Czyli tak: teraz uciekamtak mniej więcej do czwartej,a ty się tutajaklimatyzuj.
Pieniądze są w sypialni w komodzie, klucze -na wieszaku.
A tak przy okazji, umieszjeździć samochodem?

- Nie - odpowiedziałam cicho.
-Nic nie szkodzi - oświadczyła rześko Katia.

- Nauczysz się.
Aw ogóle, przejdźmy na "ty".

Pobiegła do przedpokoju, założyła czarną kurtkęi złapała klamkę.
- Aha, ij eszcze j edno.
-Co? -zapytałam z beznadzieją w głosie, spodziewając sięusłyszeć odgospodyni

kolejne wytyczne.
- Słucham?

- Nigdy się niepoddawaj.

Wyjście z sytuacji bez wyjściajest tam, gdziewejście - wypaliłaKatia i pobiegła.

Zaczęłambłąkać się po mieszkaniu.

Faktycznie okazało się wielkie.
Z długiego przedpokoju na lewo i naprawoodchodziły różne pomieszczenia.
Pierwsze - pokój gościnny, potem kuchnia, która wyraźnie powstała z dwóch pomieszczeń.
Naprzeciwko - pokój dziecięcy.
Panowałtam potwornybałagan.
Cała przestrzeń zapchana była porozrzucanymirzeczami.
Sterta książek i zabawekponiewierała się na biurku, podłodzei półkach.
Obok łóżka wznosiła się góra opakowań poczekoladzie.
Dalej znajdowała się sypialnia Sierioży i Julii.
Tam też nie byłozbytczysto,alemimo wszystko porządniej niż u Kiriuszy.
Bezpośrednio do kuchni przylegały apartamenty gospodyni.
Zwróciłam uwagęna to, że to po
27

mieszczenie jest najmniejsze, zaledwie dziesięciometrowe.

Kanapa, fotel, szafa.

background image

Po prostu brakprzestrzeni życiowej.
U wezgłowia piętrzył sięstos książek.
Chwyciłam jedną z góry - Marinina, następną - Daszkowa.
Zaskakujące - że lubi powieści kryminalne.
Ciekawe, kim jest z zawodu?
Wygląda na to, żew tym domu nie klepią biedy.
Meble co prawda sązwykłe, ale za to nowe, a we wszystkich sypialniach stoją telewizory.
I mająchyba dwa samochody.
Ostatnie dwa pokoje okazały się sprzątnięte.
Łóżka były zasłane pledami i nie było żadnych ciuchów.
Pewnie jedenz nichbędę mogłazająć.

Przez następnedwie godziny bezskutecznie próbowałam zaprowadzićw domu

porządek.
Wyniosłam śmieci i pościeliłam łóżka.
Zmęczyłamsiętak,żeaż zaczęło mnie mdlić.
Usiadłszy w kuchni, rozpuściłam wzimnejwodzie ohydną kawę i czując, jak żołądek kurczy
mi się ze wstrętem,pomyślałam: "Trzeba będzie jednak nauczyć się podpalać gaz".
I w tym momencie niespodziewanie zadzwonił telefon.
Drgnęłam i chwyciłam słuchawkę.

- Słuchaj, Lampa - dobiegło z aparatu - to ja, Katia.

Ubieraj się szybko i leć na ulicę Wołodajewską dziewięć, mieszkanienumer siedem, stacja
metraTeatralna.
Tam mieszkaKostia Katukow.

- Poco?

- zdziwiłam się.

- Nie przerywaj!

- oburzyła się Katia.
-Odbierzesz odniego niedużą,czarną, skórzaną teczkę i przywieziesz na stację metra Dynamo.
Będę naciebie czekać przy pierwszymwagonie od strony centrum punktualnieo dwunastej.

- Takpo prostuwejść izażądać teczki?
-Właśnie tak.

Powiedz: "Kostia, Katia przysłała mnie po dokumenty"-!
on ci jeda.

- Ale ja jeszcze nie przygotowałamkolacji.

Dopierosię trochę wzięłam za sprzątanie.

- Chrzań to- zareagowała na to Katia i rozłączyła się.

Zaczęłambezradnie zbierać się do wyjścia.
Pieniądze faktycznie znalazły się w sypialni, a klucze - na wieszaku.
Gorzej wyglądała sprawaz ubraniem.
Płaszcz okazał się doszczętnie zniszczony, a buty jeszcze niewyschły.
Musiałam więc otworzyć wielką szafę obok wejścia,gdzie wyszukałam ciemnoróżową kurtkę,
a w sypialni Katii znalazłam pasujące nawielkość spodnie i pulower.
Naciągnęłam pachnące cudzymi perfumami.

background image

28

rzeczy i kichnęłam.

To dziwne, że dotychczas się jeszcze nie rozchorowałam i nie dopadła mnie alergia.

Spośród butów nadawały się dla mnie tylkopotwornie zniszczoneadidasy.

Zawiązawszy sznurowadła, wyszłam na klatkę schodową.
Psy w milczeniu patrzyływ ślad za mną wilgotnymi oczyma i nie wiadomo dlaczego
powiedziałam:

- Dobra, dziewczyny, trzymajciesię, niedługo wrócę.
Mula i Ada poruszyłygrubymi, skręconymi w pierścień ogonami, Rachel zaś cicho

szczeknęła.

Metro byłotuż obok.

Trzeba przyznać, że z takiego środka transportuniekorzystałam już od wielu lat, a jeśli mówić
całkowicie szczerze, to powyjściu za mąż ani razu.
Misza wynajął kierowcę, którywoził mnie wszędzie, dokąd tylkochciałam.

Przy kasie pogrzebałam wnie swojej portmonetce i, wyjąwszy dziesiątkę,

powiedziałam:

- Poproszęcztery żetony.
-Co? - ryknęła zokienka starucha.

- Jakie żetony?

- Do automatu - odpowiedziałam.

- Chcę się dostać do metra.

- Proszę pani, chyba z pięć lat nie jeździła panimetrem!

- niespodziewanie życzliwie odpowiedziała babka.
-Teraz są karty i za te pieniądzemogę dać pani na dwa przejazdy.

Skinęłam głową ipo chwili trzymałam już wręku papierowy prostokącik.

Okazałosię, że trzeba jechać okołodwudziestuminut.
Dom stał niedaleko stacji metra, w głębi podwórka za budką telefoniczną.
Ciesząc się,że takłatwo dotarłamdocelu, zadzwoniłam do drzwi.
Żadnej odpowiedzi - całkowita cisza.
Ponownie nacisnęłamdzwonek, aw wizjerzemignął cień,jakby ktoś przyglądał się
nieproszonemu gościowi.

- Pani dokogo?

- dobiegło niewyraźnie z mieszkania.

- Dzień dobry, Kostia -powiedziałam grzecznie.

- Nie znamy się, aleproszę się nieobawiać i otworzyć.
Przysłała mnie Katia po dokumenty.
Są w czarnej skórzanej teczce.

Drzwi rozchyliły się na szerokość niewielkiej szczeliny.

Nadal uśmiechałam się ze wszystkich sił.

- Poczekaj - polecił głos i drzwi sięzatrzasnęły.

Dziwiąc się niespotykanemusposobowi przyjmowania gości, oparłamsię o futrynę.
Drzwi znówsię otworzyły i ręka, naktórej nadgarstku za
29

migotał drogi złoty zegarek, podała coś, co bardziejprzypominało aktówkę niż teczkę.
- Bierzi znikaj.
-Dziękuję bardzo - odpowiedziałam.

Drzwi sięzatrzasnęły.
Ależchamstwo jest na tym świecie!
Przy stacji metra sprzedawano hot-dogi.

background image

Dziarska gruba facetka, która zdążyła już założyć zimowe buty, mrugnęłado mnie
porozumiewawczo i krzyknęła:

- A może gorącąprzekąskę?

Chodź, są z musztardą!
Demonstracyjnie obróciłam się na pięcie.
Takiego obrzydlistwa nafaszerowanego toksynami nie wezmędo ustnawet pod groźbąśmierci.
A jednak ubranie odgrywa ogromną rolę!
Kiedy się chodziw pięknymfutrze z norek od Valentino, bezczelne handlarki nie zarzucają
propozycjami kupna niejadalnych produktów.

Do właściwej stacji metra dotarłamw ciągu piętnastu minut.

Dobrzechociaż, że nie trzeba się było przesiadać.
Na peronie na ławce siedziałaKatia, akoło niej ulokował się wielki niczymgórafacet.
Nagrubej, walcowatej szyi prezentowała się mała, płaskajak u żmijki, głowa.
Na mójwidok Katia nawet nie drgnęła.
Jej twarz była przemęczona,jakaś takaszara, oczygłęboko zapadnięte, a wargi blade.
Moja pracodawczyni wyglądała na chorą i przybitą.

- Dawaj!

- rozkazał facet, zobaczywszy, że przystanęłam obok Katii.

- Oddaj mu teczkę -jąkając się,szepnęła kobieta.
Wyciągnęłam w jego kierunku torbę.

Grubas chwycił jąlewą rękąi niezdarnieotworzył.
Jego prawa ręka zawisła nieruchomo.
Pewnie jestkaleką.

- Ach ty, wywłoko!

- wysyczał facet, pokazując zupełnie pustą torbę.
-Psiakrew!
Zamierzałaś mnie oszukać?

Katia pobladła jeszcze bardziej i znowu zapytała szeptem:
- To dał ci Kostia?

Czyzaglądałaś do środka?
Nic nie zgubiłaś?
Poczułamsię urażona do żywego.
Za kogo oni mnie mają?

- Tak, właśnie todał mi Kostia,tęteczkę.

A poza tym, nie mamw zwyczaju przeglądać cudzych toreb.

- Stul gębę!

- rozkazał facet.

Zatkało mnie!
To było do mnie?

background image

30

- Do ciebie, nędzna gnido!

- odpowiedział.
Katia drgnęła i powiedziała:

- On mnie oszukał.
-Nie, kotku - z nieoczekiwaną łagodnością w głosie zaśpiewał tłuścioch.

- Toty mnie oszukałaś i wiesz, co cię zatoczeka?

Katia zesztywniała, w jej wielkichbłękitnych oczach malowałosięszczere przerażenie,

ale mimo to jej głos brzmiał stanowczo:

- Puść mnie, sama przywiozę.
-Trele-morele!

- zaryczało cielsko.
-Znalazła sobie głupiego!
Nie mamowy, niech ona to zrobi.

Dźgnął mnie serdelkowatympalcem z dość brudnym paznokciem.

Napalcu widniał, jak krowa na miedzy,wulgarnyzłoty pierścień z dużymikamieniami, którez
dalekaspokojniemogły uchodzić za brylanty.

- Ona nie da rady, Sława - odpowiedziała powoli Katia.

- Ona się dotego nie nadaje.
Pozwól, że zadzwoniędo Leny.

-Jeszczeczego!

Będziesz mnie przed wszystkimi swoimi babami wystawiać?
- rozjuszył się potwór.
-Jak powiedziałem, że ona, to znaczy ona.
Katiaspuściła głowę.

- Słuchaj no - rozkazał mi facet.

-Tu leżały papiery, kilkakartek i negatywy.
Odnajdziesz je i przyniesiesz wtosamo miejsce, na stację Dynamo,dokładnie za dwatygodnie,
siedemnastego listopada o godzinie pierwszej.
Jeśli tego nie zrobisz - po Katii zostanie jedyniewspomnienie!

Gniewnie poruszył prawą ręką.

W tej samej chwili Katia drgnęłai leżący pomiędzy nimi szalik spadł.
Zprzerażeniem utkwiłam wzrok w kajdankach.

Biedna Katia była przykuta dogóry sadła.
- Co tak wytrzeszczasz gały?

- wychrypiał grubas.

- Co?

- nie zrozumiałam.

- Nie gap się, bo ci oczy wyjdą na wierzch!

- splunął facet.
Podnieśszalik i przykryj bransoletki.

-Co? znów nie zrozumiałam.
- Słuchaj,łajzo, czy ty czasami nie zwiałaś z wariatkowa?

- nie przestawał grubas.

- Weź szalik i rzuć na kajdanki, nie ma co zwracać na siebie uwagi -powiedziała Katia

z beznadzieją w głosie, a potem dodała:- Mówiłam ciprzecież, Sława, że ona się nie nadaje.
31

- Stulgębę!

- rozkazał rozmówca i znów zwrócił siędo mnie: - No tojak-jasne?

background image

- Nie - potrząsnęłamgłową.

- Dokąd mam iść?

- Do dupy naraki!

Masz poszukać.

- Poczekaj, Sława - poprosiła Katia.

- Wyjaśnięjej.

- Byle szybko - polecił "mafiozo".

- Niemam czasusiedziećtu na dupie.

- Lampka - rozpoczęła łagodnie Katia - jedź jeszcze raz do Kostiiispróbuj się

dowiedzieć, gdzie podział te dokumenty.
Bardzo się postaraj,bo inaczej obawiam się, że pociągnie to za sobą katastrofalne skutki.

Zobaczywszymoją wykrzywioną twarz, szybko dodała:
- Nie martw się, najprawdopodobniej Kostia po prostu pomyliłteczki.

Ma dwie jednakowe.
Sierioży i Julii powiesz, że wyjechałam wdelegację,do Kemerowa.
Przywykli już dotego i nie będą się dziwić.
Zrozumiałaś?

Pokiwałam głową.
- Mądra dziewczyna, spotkamy sięza dwa tygodnie.

Zapamiętaj: tamsą trzy kartki granatowego koloru - taki charakterystyczny papier,napewno
się nie pomylisz- i cztery zdjęcia znegatywami.
Są na nich różni ludzie, głównie mężczyźni.
Wszystko jest włożone doczerwonej teczki, a u górynapis"Kombinat".
Wszystkojasne?

Znowu przytaknęłam.
- No to do dzieła!

- rozkazał spaślak i gwałtownie wstał.
Katia też siępodniosła.

- Lampka -wyszeptała - postaraj się.

Zresztą, jeśli sobie nie poradziszl gdybyśmy się już nigdy więcej nie spotkały, to błagam cię,
nie porzucajmoich dzieci!
One nikogo poza mną nie mają.
Zastąp im matkę.

- Idziemy - facet szarpnął Katię i pociągnął ją za sobą.

Ta posłusznie ruszyła, ale, odszedłszy na metr,odwróciła się i krzyknęła:

- Na Boga, proszę, niezostawiaj ich!

Pamiętaj,że oddałam je pod twoją opiekę!

- Idziemy!

- nakazała góra mięchai zniknęliza kolumną.
Opadłam na ławkę.
Dopiero teraz zrozumiałam, jaka jestem wyczerpana.
Dzień był pełen nowych, ciężkich wrażeń - najpierw sprzątanie,potem przejażdżka, teraz
topotworne spotkanie.
Zaczęłam stopniowodochodzić do siebie iw końcu myśleć.
Dlaczegonie zawołałam milicji?

background image

32

Chociaż ten potężny facet na pewno by mi na to nie pozwolił.

Co miała na myśli Katia,mówiąc o dzieciach?
Nagle moje uszy zapłonęły, a poplecach pociekły strużki potu.
Do mózgu dopiero teraz dotarł sens wypowiedzianych przez nią słów.
Jeśli nie znajdędokumentów, Katię po prostu zabijąi wtedy będę musiała stać się matką dla
Sierioży, Kiryła, Julii,trzech psów, dwóch kotów, chomików i ropuchy Gertrudy.
Boże,a janawet nie znam ichnazwiska!

Rozdział 4
Zegarek pokazywałwpół do pierwszej.

Znów pojechałam powoli w stronę stacji Teatralna.
Ale tym razem na dźwięk dzwonka niktnie odpowiadał.
Przyciskając dlaporządku kilkakrotnie dzwonek, zastukałamlekkopięścią w drzwi, a one
niespodziewanie ustąpiły.

Znalazłam sięw dość dużymprzedpokoju zdrogimi, skórzanymi meblami kolorukawy

z mlekiem.

- Dzień dobry!

- krzyknęłam.
-Panie Kostiajest pan tam?
Kompletna cisza.
Słychać było jedynie,jak w muszli klozetowej szemrze woda.
Wyszedłi zapomniał zatrzasnąć drzwi?

Na wszelki wypadek zajrzałam do pokoju i na szerokiej, ciemnozielonej welurowej

kanapie zobaczyłam smacznie śpiącego mężczyznę.
Ucieszyłam się, podeszłam bliżej i głośno powiedziałam:

- Panie Kostia, Katia prosiła mnie o zabranie dokumentów - czerwonej teczki z

tasiemkami z napisem"Kombinat".

Ale facet ani drgnął.

Jak można mieć tak mocny sen?

Po raz pierwszyznalazłam się w takbezsensownej i dwuznacznej sytuacji:

jakonieproszony gość w cudzym domu, obok obcego, nieznanegomi mężczyzny.
Ale nie miałam innego wyjścia, mimo wszystko musiałamgo obudzić, bo bardzo potrzebne mi
byłyte dokumenty.

Hej!

- zawołałam o ton głośniej.
-Dzień dobry!
Proszęsię obudzić!

Zero reakcji.

Gospodarz nawet nie westchnął,jak to zwykle robią budzący się ludzie.
Po chwiliwahania szarpnęłam go zaramię.
W tym sa.

background image

34

mym momencie z mojej piersi wyrwał się krzyk, gdyż jego ciało niespodziewanie

lekko się poruszyło i przewróciło na plecy.
Niegdyś piękne rysytwarzy mężczyzny zastygływ przedśmiertnymgrymasie.
Twarzy prawienie było, zamiast nosazionęła potworna dziura, jedno oko było przymknięte, a
drugieszklanym wzrokiemwpatrywało się w sufit.
Usta okropnie przekrzywiły sięna bok.
Naj straszniejsze były jednak ręce - z marynarki sterczały zakrwawione kikuty.

- Ej- wyszeptałam,czując, jak ściska mnie w żołądku.

- Ej, co pan -umarł?

Ale gospodarznadal patrzył w milczeniu nażyrandol.

Chryste Panie,a ja trzymam go za ramię!

Moja ręka rozluźniła uścisk, anogi same podbiegły do okna.

W jednejchwili do gardła podeszłymdłości i rzuciłamsię w stronę łazienki.
W pośpiechu pochyliłam się nad zlewem.
Ciałem dosyć długo wstrząsałytorsje.
Dochodziłam do siebie, opierając się o nową pralkę.
No i comam teraz robić?
Wezwać milicję?
Nie, to jest absolutnie niemożliwe.
Popierwsze, będę zmuszona wyjaśnić, jak i po co dostałamsię do mieszkania, a po drugie,i to
chyba najważniejsze, funkcjonariusze zażądają dokumentów.
Nie, to jest po prostu nie do przyjęcia.
Misza pewniejużzgłosiłmojezniknięcie, a ja nie mam najmniejszej ochoty znów spotykać sięz
małżonkiem.
Wyjście jest tylko jedno - uciekać stądjaknajszybciej, zanim ktoś tu przyjdzie.
Chociaż, sądząc posamotnejszczoteczce do zębów w szklance i wyłącznie męskich
kosmetykachna półce, Kostia byłkawalerem.

Opanowałam się resztkami woli i zmrużywszy oczy, żeby nie natknąćsię wzrokiem na

zwłoki, ruszyłam wkierunku drzwi wejściowych.
Ręcesame chwyciły torebkę, nogi wyskoczyły na korytarz.
Zazgrzytała winda.
Przestraszona, rzuciłam się w stronę schodów i odetchnęłam dopierowmetrze.
Jeszcze tego brakowało,żebyjakieś wścibskie babsko zapamiętało moją twarz i doniosło
namnie na komisariat.

Rozłożyłam się wygodnie na siedzeniu, zamknęłam oczy i wyciągnęłam nogi.

W tej samej chwili odczułam dotkliweuderzenie w okolicy stóp.
Gruba baba, ciągnąca brudną torbę na kółkach, złośliwie wysyczała:

- Cośsię tak rozwaliła?

Nie dajesz ludziom przejść.
Podkurczyłam nogi.
Siedzące naprzeciwko mnie babskow potwornymzielonym płaszczu oświadczyło:
35

- Słusznie!

Takim trzeba nogi poprzetrącać!
Nie umie sięzachowywaćw metrze, to niech jeździ taksówką, jak j ej kasy na to wystarczy!

Jej czerwona twarz gniewnie się naburmuszyła, a wargi zacisnęływcienką linię.

Westchnęłam: "No tak, o ile lepiej jest w mercedesiez osobistym kierowcą".

background image

Drzwi mieszkania otworzyły się z trudem,gromada jazgoczącychpsówrzuciła mi

siępod nogi.
Mopsy witały mnie jak swoją, natomiastRachel wykazywała o wiele mniej entuzjazmu.
Najpierw terierkauciekła do kuchni, a potem przyniosła w pysku smycz i położyła nie
wiadomodlaczego na progu.
Umyłam dokładnie ręce i runęłam na kanapę,jakby mnie znóg ścięło.
Szalenie zachciało misię spać, moje ciało byłokoszmarnie zmęczone, anogi miałamjak z
ołowiu i zaczęło mnie drapaćw gardle.
Profilaktycznie powinnamzażyć dwie tabletki aspiryny, ale niemiałam już siły się podnieść.

Obudził mnie zgiełk i wrzawa.
- Nawetchleba nie ma!

- krzyczał Kiriusza.
-Chce mi się szamać, Julka, zrób grzanki zjajeczniczką i cebulą.

- Przecież sam mówiłeś, że nie machleba -odpowiedziała dziewczyna i rozkazała: -

Biegiem do sklepu, kup coś, co można szybko przygotować.

-Co za świństwo!

- wrzasnął Sierioża.
-Kto nasikał w przedpokoju?

- Tenponiesieklęskę w boju!

- dokończył żwawo Kiriusza.

- Pędź po pierogi z mięsem, poeto!

- krzyknął starszybrat i dodał pocichu: - Kałuża jestmała, to znaczy, że nie Rachel.
No, mopsy,proszę sięprzyznać, czyja to sprawka?

Rozległy się siarczyste klapsy.
- Nie dotykaj ich - rzuciła Julia.

- Psy nie sąwinne.
Po prostunie zostały na czas wyprowadzone.
Ciekawe, gdzie się podziała Katia?
Mówiła,że całydzień będzie siedzieć, a wybyła.
Zakupów nie ma, psów nie wyprowadziła.

Z trudemoderwawszy głowę od poduszki, krzyknęłam:
-Katia wyjechała wdelegację!
W przedpokoju namoment zapadła cisza,potem Julia i Sieriożawparowali do salonu.
-Dokąd?

- zapytali chórem.

background image

36

Pogubiłam się: kompletnie nie umiem kłamać.

Zresztą,jeślisię takprzez chwilę zastanowić, to w moim życiu dotychczas nie było tajemnic.

- Mówiła o jakimśmieście, chyba na K.
-Aaa, rozumiem - westchnął Sierioża.

- Kemerowo.
Co za matka, coza cwaniara, specjalnie nam wczoraj tego nie powiedziała.

- Ato spryciula!

- podchwyciła Julia.
-Wiedziała, że nie pozwolimyjej pracować wczasie urlopu.

- Ona jest na urlopie?

- zapytałam nie wiadomo dlaczego.

- No tak - odpowiedział młodzieniec.

-Tak, od wczoraj, a dzisiaj, proszę, zwiała, poleciała zarabiać pieniądze.
Przecieżmówiłem, żespokojniedamy sobie radę bez jej głupiego dorabiania.
A teraz to nawetnie będziedzwonić, żebyśmy jej nie ochrzanili!

- Słuchaj, Lampa - zaczęła powoli Julia - aty już od dawna jesteśw domu?
Spojrzałamna zegarek.

O rany, przespałam prawiecztery godziny!

- Przyszłam około trzeciej.
-Nieźle - zasyczała Julia.

- Ani psów nie wyprowadziłaś naspacer, anio kolacjinie pomyślałaś!

Zmieszana, wpatrywałam się w jej rozgniewanątwarz.
- Trzeba było wyjść z psami?
-Oczywiście -odpowiedział Sierioża - one nie potrafią korzystaćz ubikacji.

Wiesz, jaka tam jest kałuża w przedpokoju?

- Przepraszam - wybełkotałam- ale nigdy nie miałam doczynieniazezwierzętami.
-Jasne - podsumował rezolutnie Sierioża.

- Dobra, pójdę sięprzejśćz dziewczynami.

Trzasnęłydrzwi i Kiriusza wrzasnął:
- Kto zamawiałpierożki?
-Już idę - odezwała się Julia i natychmiastz przedpokoju dobiegł

jejniezadowolonygłos: - Czemu wziąłeś takie drogie?
Następnymrazemkupuj z firmy "Daria".

- One nie nadają siędojedzenia - oświadczył Kirył.

- Mają grube ciasto, a wewnątrzsą sznurki.

- To sąnaturalne, ekologiczne żyły- wyjaśnił Sierioża.

- No bo kto bykładł do pierogów z paczki mięso?

- Zamilcz, bo zwymiotuję!

- wykrzyknęła Julia.
37

Poczułam kłucie w skroniach.

Ta rodzina robi zbyt dużo hałasu.
Położę sięlepiej spać.
Wygląda na to, że zaczynami się migrena.
Nie byłomijednak dane odpocząć,gdyż na progu pojawiła się Juliai zakomunikowała:

- Sierioża wyprowadziłpsy, Kirył poszedł po chleb, ja gotuję pierogiz mięsem, a ty

wytrzyj kałużę.

-Czym?

background image

Julia zachichotała.
- Szmatą oczywiście!

A czym się wyciera?

- A gdzie jest?
-Jak u wszystkich, w łazience.

A ty co - trzymasz szmatę do podłogi w sypialni?

Czując świdrujący ból głowy, poczłapałam do łazienki.

Kurczę, nawetniewiem, gdzieNatasza trzyma szmaty.
Pod muszlą znalazłam kawałekstarego ręcznika.
Namoczyłamgo porządnie i pacnęłam wprzedpokoju na podłogę.
Zamiast zniknąć, kałuża nie wiadomo dlaczego zrobiła sięjeszcze większa.
Zaczęłam majtać ścierkąpo podłodze.

- Ej, posłuchaj - zapytałaJulia na widok tegoprzedstawienia - nigdynie myłaś podłogi?
Pewnie, że nie!

Przez całe życiedbałam o ręce,ponieważ harfistka powinna mieć delikatne palce, a poza
tymmoje wątłe zdrowienie pozwalało mi zajmować się domem.

- Daj to, ofiaro losu!

- poleciła dziewczyna i wyrwała mi szmatę.
Potem przyniosła niedużeczerwonewiaderko, zręcznie wycisnęła ręcznik i wmgnieniu oka
zlikwidowała "powódź".
Stanęłam jak wryta, okazuje się, że szmatę trzebabyło nie moczyć, tylko wykręcać.

- Poradzisz sobie z wylaniemwody z wiadra do muszli klozetowej?

-zapytała kpiącoJulia i poleciaładalej.

Wykonawszypolecenie, poszłam do pokoju gościnnego iznów się położyłam.

Głowa bolała mnie niemiłosiernie.

- Lampka - rozległsię krzyk Kiriuszy -chodź na kolację!
-Nie chcę - odezwałamsię słabym głosem.

Chodź prędko!
- chłopak nie dawał za wygraną.
Musiałam więc się podnieść.
Na stole stała parująca miska.
Ile dla ciebie?
- zapytał Sierioża i, nie czekając na odpowiedź, nałożył mi na talerz.
-Keczup, musztardaczyśmietana?

background image

38

Zaczęłam posępnie dłubać widelcem w talerzu.

Pozostali szybkoi zręcznie wpychali sobie do ust kleiste kawałki obrzydliwego ciasta.
Przyczym jedli mięsne pierogi z chlebem.
Oczywiście w tym domunawet niesłyszano o prawidłowym sposobie żywienia.

- Jak to dobrze zjeść coś ciepłego w takimróz - mruknął Sierioża,mrużąc oczy ze

szczęścia.

-Ani mi się ważzasnąć!

szturchnęła go w plecy Julia.
-Trzeba pozmywać naczynia.

- Kiriusza umyje - bronił się mąż.
-Figa z makiem zpasternakiem!

- krzyknął chłopak.
-Wiecie, ile milekcji nazadawali!
Niech Julka.

- Po pierwsze, nie Julka, ajuleczka - przerwaładziewczyna - a po drugie, wzięłam

pracę do domu.
Jutro muszę oddaćnumer do druku.
A więcSierioża bierz zmywak i do garów!

- Chwileczkę - powiedział chłopak.

- Pamiętacie,co powiedziaławczoraj matka?

- Co?

- zapytali chórem domownicy.

- Że Lampę przysłała do nas Nina Michajłowna z Petersburga.
-No i co z tego?

- ponagliła Julia.

- A po co przysłała?

Żeby pracowała u nas wdomuw charakterze gosposi.
Matka ustaliłajej wysokość pensji - stodolarów.
Zgadzasię?

Wszyscy przytaknęli.
- Więc nie ma się o co sprzeczać -oznajmił Sierioża i odwrócił sięw mojąstronę: -

Możesz uważać, że zaczął się już twój staż.
Nie bój się,będziemy ci pomagać, kiedy będziemy mogli.

- Zgoda - mruknęłam, czując, że nie maminnego wyjścia.

- Gdziemacie zmywarkę do naczyń?

- Nie mamy - powiedziała śpiewnie Julia.

- Zmywamygąbką z płynem.
Okay, nie mam czasu.

I wyśliznęła się za drzwi.

Zaraz za nią poleciał Kiriusza, jako ostatni,ziewając, wyszedł Sierioża.
Zostałamsam na sam zestertą brudnychnaczyń.
Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że kilka osób, zjadłszy na kolację tylko pierogi, zostawi
po sobie taki burdel!

Czterygłębokietalerze - trzy puste ijeden pełny,filiżanki, spodki, widelce, noże, łyżki,

garnek ze wstrętną tłustąwodą,szumówka.
39

Nazlewie w gumowej podstawceleżałaobrzydliwa gąbka, cała wfasach.

I tym mammyć naczynia?

background image

Taki przedmiot człowiek ze wstrętemwziąłby tylko szczypcami!
Nie mam jednakinnego wyjścia.

Wzięłam kawałek gąbkiw dwa palce niczym zdechłą mysz i usiłowałam

zeskrobaćtłuszcz.
Ale talerz niemiał najmniejszego zamiaru zrobićsię czysty.
Wyślizgiwał mi sięz rąk, jakby chciał wpaść z powrotem dobardzo brudnego zlewu.

- Hej, Lampa!

- dobiegło zzamoichpleców.
Odwróciłam się.
Julia, uśmiechając się ironicznie, patrzyłamiprostow twarz.

- Czy ty kiedykolwiek myłaś naczynia?

Weź płyn do mycia naczyńi odkręć więcej gorącej wody.
A tak przy okazji, jutro pobudkao siódmej.

I chrząknąwszy, wyszła.

Posłusznie nalałam płynudo naczyńi mycieod razuposzło sprawniej.
Mniej więcej po godzinie przyjrzałam się owocom swojej pracy - byłam z siebie zadowolona.
Z przedpokoju nie dochodził żaden dźwięk, moi gospodarze spali.
Cichutko podkradłam siędo salonu.
Na kanapie ujrzałamłagodnie sapiącą Mulę.
Jakoś przesunęłam ciężkie ciało mopsicy, która zawarczała z niezadowoleniem, opadłamna
poduszkę iwyciągnęłam koszmarnie piekące nogi.
Nigdytak potwornie się nie zmęczyłam.
Przez nadchodzący sen przedarła się myśl: "Dziśsię nie wykąpałam jak zwykle przed snemi
nie zrobiłam sobie maseczki.
Co tammaseczka!
Nawet zębów nie umyłam.
Zresztą niemam czym, bona razienie ma szczoteczki do zębów.
A jak nie ma, to niema".

Poranek znów rozpoczął sięchóralnymkrzykiem.
- Tragedia!

- krzyczałaJulia.
-Już dziewiąta!
Sierioża, szybciej!

- Dziewiąta!

- wrzasnął Sierioża.
-Szybciej,Kiriusza, na jednej nodze!

Potem wpadli do pokoju gościnnego i zapiszczeli niczym piła tarczowa:
- Lampa, dlaczego nas nie obudziłaś!
-A miałam obudzić?

-zapytałam zaskoczona.
Byłam wyrwana ze snui usiłowałam dowiedzieć się, która jest godzina.

Mój wzrok padłna budzik.

Było pięć po dziewiątej.
Czemu onisiętakdenerwują?
Kto tak wcześnie wstaje?

background image

40

- Oczywiście, że miałaś nas obudzić - oświadczył Sierioża i popędziłdo przedpokoju.
Potem trzasnęły drzwi.

Zostałam sama z psami.
Moja głowa nie zdążyła jeszcze dotknąć poduszki, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.

- Trzymaj -powiedziała Julia i wsunęła mi do rękimałą torebkę.

-Przepraszam, ale przez pomyłkę chwyciłam twoją!
Złapała niewielką damskątorebkę i krzyknęła:

- Wyprowadź psy!
Wzdumieniu wpatrywałam się w podaną rzecz.

Nie, to nie jest mojatorba.
A nie jest również Julii.
No toczyjajest?
Katii?
Z dołu usłyszałam:

- Lampa, rzuć klucze, zapomniałem!

- Wychyliłamsię przez lufciki zobaczyłam Sieriożę obok staregobiałego forda.

- Psy wyprowadź!

- przypomniał chłopak.

Poszłam do kuchni i zaczęłam gapić się naczajnik.

Dziesięć bezskutecznych prób podpalenia gazu doprowadziło mnie prawiedo histerii.
Rękasamawypuszczała zapałkę,a palnik nie miał zamiaru sięzapalać.
Wreszciewpadłam na genialny pomysł, znalazłamgazetę, podpaliłam ją i przysunęłam do
palnika.
Pierwsze w życiu zwycięstwododało mi skrzydeł.
Usiadłam, aby wypić kawę.
W lodówceznalazłam tylko kostkę masła.
Oni sięzapewne spodziewają, że pójdę na zakupy.
Nagle coś mi się przypomniało.
Torebka!
Wczoraj, uciekając z przerażeniem z mieszkania zabitego Kostii,odruchowo chwyciłam tę
torebkę w przedpokoju, gdyż po prostu przyzwyczaiłam się zawsze chodzić z eleganckimi
dodatkami.
Wygląda na to,że ukradłam cudzą rzecz.
Co teraz robić?
Dobra, będziemy rozwiązywaćproblemy w miarę ich pojawiania się.
Najpierw pospacerujemy z psami.

Krzyknąwszy rześkim głosem: "Na spacer!

" - wyprowadziłam stadkona podwórze.
Mopsy momentalnie przysiadły obok klatki, Rachel podeszła do trawnika.

Ależ to proste.

Uznawszy procedurę za skończoną, rozkazałam:

- Do domu!
Rachel podniosła namnie swoje mądre oczy i delikatnie powiedziała:
-Hau.
- Do domu!

powtórzyłam.

Psy wymieniły zdumione spojrzenia, ale posłuchały.

Ciekawe, z jakiego powodu są niezadowolone, przecieżsię wysikały.

background image

41

W domu ponownie podpaliłam gazetę, zagotowałam wodę i zapa rzyłam kawę.

Co robić?
Cobędzie z Katią?
Skąd wziąćpapiery?
Możeplunąć na to wszystkoi wrócićdo Michaiła?
W tym momencie przedoczymaznów stanęła mi postać hipopotamopodobnego faceta i
chudziutkiej Katii przykutej do niego kajdankami.
Ponownie ukazała misię jej blada twarzi do uszu wdarło się jej rozpaczliwe błaganie:
"Lampka.
gdybyśmysię już więcejnie spotkały, to,błagam cię, nieporzucajmoich dzieci!
One nikogo pozamną nie mają!
Pamiętaj, że oddałam jepod twoją opiekę".

Moje plecyniespodziewanie oblały się potem.

Przecież ją zabiją, jeślinie przyniosę tych diabelnych dokumentów!
I do końca swoich dni będężyła z poczuciem,iż wysłałamczłowieka na pewną śmierć.
Pójść na milicję?
Nie, nieto.

Kiedymoje przykre rozmyślania dotarły do punktu kulminacyjnego,do kuchni weszła

Rachel i znów delikatnie się odezwała:

-Hau!

Popatrzyłam na nią.

- Czego chcesz?
-Hau!
- Wybacz, ale nie rozumiem.
Wtym momenciedo kuchni chwiejnym krokiemweszły mopsy i zaczęły się na mnie

gapić swoimi oczami przypominającymi dojrzałe śliwki.
Psywyraźnie czegoś chciały.

- Hau!

- powtórzyła Rachel.

Mula i Ada potrząsały tłustymi ogonami.

Na dodatek pojawiły się kotyizaczęły jazgotać, jakby je obdzierano ze skóry:

- Miau, miau!
Istna Sodoma i Gomora!
- Czego ode mnie chcecie?
Wtym momencie Rachel chwyciła pustą miskę i rzuciła do moichnóg:
-Hau!
W jednej chwili wszystko stało się jasne-zwierzęta chcą jeść!

Zlodówkiwzięłamkostkę masła, ze stołu bochenek białego chleba.
Zrobiwszy kanapki, podałam pierwszą Muli.
Mopsica powąchałaizłapała poczęstunek.
Masło ibułka paryska zniknęły w mgnieniu oka.

background image

42

Koty jednak nawet się nie zbliżyły do potrawy i nadal jęczały jak kobzy.
Poszłam do przedpokoju.

Dobra,pojadę jeszcze razdo tego strasznego mieszkania, postaram się nie patrzeć na kanapę i
poszukam dokumentów.
Pewnie leżą w szufladzie biurkaalbo w sekretarzyku.
A przyokazjizwrócę torebkę.

Rozdział 5
Drzwi okazały się zamknięte.

Oklejone były papierowym paskiemz pieczęcią.
Bezskutecznieszarpnęłam za klamkęi skołowanaoparłam się o futrynę.
Torebka wypadła mi z rąk zpotwornym łoskotem i na skutek uderzenia o podłogę otworzyła
się.
Podniosłam ją.
Wewnątrz znalazłamdowód osobisty nanazwisko Margarity FiodorownyWołkowej.
Z fotografii spoglądałana mnie dość młoda, ale niezbytsympatyczna kobieta z beznadziejnym,
starodawnym kokiem w kształcie chałld, ulokowanym na czubku głowy.
Poza tym leżała tam jeszczetania puderniczka, grzebień, niezbyt czysta chustka do nosa i pęk
kluczy.

Przezchwilę przyglądałam się dwómdziwacznym kluczykom, potemwsunęłam jeden

do dziurki.
Pasował idealnie i przekręcił się jak w maśle.
Plomba odpadła.
Drzwiotworzyły siębezszelestnie.
Wśliznęłam siędownętrza i zatrzasnęłam zamek.
Jeśliby się moja mama otym dowiedziała, to za żadne skarby by w to nie uwierzyła!

W przedpokoju panował półmrok, w pokoju zaśbyło całkowicie ciemno.

Dzień był dzisiaj deszczowy ichmury dosłownie wisiały tużnad głowami.
Na kanapie nikogojuż nie było, a wszystko dookoła, z nieznanychmi przyczyn, zasypane było
drobnym proszkiem, wyglądającymjak talk.

Starając się robić jak najmniejhałasu, podeszłam dobiurka i zabrałamsię do

otwieraniaszuflad.
Ręce szybkoprzebierały ich zawartość,jednak nie natrafiłam na nic ciekawego.
Papierosy, spinacze, kupkarachunków,opakowaniepyralginy, stosik listów.

background image

44

Wtem do moich uszu dobiegł odgłos otwieranego zamka.

Czysięprzestraszyłam?
To mało powiedziane!
Ciało działało szybciej niż umysł.
Jednymskokiem hycnęłam na parapet i ukryłam się za zasłoną: tak chowała się przed
prześladowcami jedna z bohaterek uwielbianych przezemnie kryminałów, tylko nie
pamiętam, która.

Grube kotary nie pozwalały przyjrzeć się nieproszonemu gościowi.

Słyszałam jedynie, jak ktoś po cichuchodzi po pokoju, a potem dotarł domnieszelest i
rytmiczne pikanie.

- Halo - usłyszałam melodyjny kobiecy głos- wyobraź sobie, żesięspóźniliśmy.

Tu ktośjuż był.
Drzwi nie są zamknięte, tylko przymknięte,a szuflady biurka otwarte.
Milicja?
Chyba nie, po co byłybyim rodzinnezdjęcia?
Nie, to ktoś inny się dowiedział, ale kto?

Zapadło milczenie,potem niewidoczna nieznajoma dodała:
- Myślisz, że Rita załapała?

Fakt, takw ogóle,to on mógł jej powiedzieć.
Dobra, trzeba będzie zająć się kretynką, wieczorem to zrobię.
Teraz spadam do pracy.
Na razie, Sława, do usłyszenia.

Dałsię słyszeć cichyszelest, a potem ktośspuścił wodę w łazience.

Najwidoczniej gość skorzystał z toalety.
Następnie usłyszałam ciche kroki i odgłos zatrzaskiwanych drzwi.
Na wszelki wypadek jeszczeprzezparę minutpozostałam w bezruchu, po czym
spróbowałamzejść z parapetu.
Szczerze mówiąc, zledwością mi się to udało.
Nogi mi zdrętwiały,plecy straciły swoją elastyczność,a do tego jeszcze od strony okna wiało
tak niemiłosiernie, że dolna częśćtułowia przekształciła się poprostuw sopel lodu.
Do pełni szczęścia brakuje mi tylko zapalenia przydatków!
Dziwne, ale faktem jest, żerozpoczynająca się wczoraj wieczoremmigrena wyparowałabez
śladu, nie pozostawiwszy posobie dzisiejszego ranka nawet wspomnienia.
Ból głowy nachodzi mnieregularnie co do jednego dniaz częstotliwością- raz w miesiącu.
Trwa mniej więcej trzy dnii muszęgo wtedy przeczekać w zaciemnionej sypialni, z miską
przyłóżku, a Natasza stale robi mi okłady.

Znalazłszy się na podłodze, na galaretowatych nogach podążyłamw stronę drzwi, ale

w tym momencie zdałam sobie sprawę ztego, że poprostu muszę odwiedzić miejsce,
doktórego król piechotą chodzi, bo inaczej.
Toaleta była wykończona czarnymi płytkami - ładnie,ale za ciemno.
Konstantin najwidoczniejbył modnisiem, bo wszystkie dodatki dobierałdokoloru -
szczoteczkę, półkę, a nawet uchwyt dopapierutoaletowego.
45

Odwinęłam kawałek papierui wsunęłam dokieszeni komórkę leżącąpod rolką na półce.

Tak to ze mną jest, odłożę telefon, żeby miećwolneręce, a potemo nim zapominam!
Jeszcze tego brakowało, żebym zostawiła go w mieszkaniuzabitego mężczyzny!

Zanim wyszłamna schody, spojrzałam przezwizjer i upewniłam się, że klatka

schodowa jest zupełnie pusta.

background image

Po chwili wahania wzięłam torebkęi pognałam wdół.

Lodowaty listopadowy wiatruderzył mnie prosto w twarz.

Po chodniku wirowały płatki śniegu, aja na nogach miałam adidasy, ponieważnie znalazłam
innych butów.
Tezamszowe już dzisiaj wyschły, alesą zbytcienkiei nie nadają siędo maszerowania po
zabłoconych ulicach.
A podnogami, mimo mrozu, utworzyła się okropna chlapa.
Jaka dziwna pogoda!

Skulona wbiegłam do metrai usiadłamna ławeczce.

Czyli tak: tychdokumentówszuka jeszcze jakaś kobieta i podejrzewa, że wyniosła je Rita.
Może to ta Margarita Wołkowa, której torebka najspokojniej w świeciewisi sobie teraz na
moim ramieniu?

Wyciągnęłam dowód osobisty i szybko przeczytałam adres - ulicaTwerska.

Ogromny zegar tuż nad moją głową pokazywał dwunastą wpołudnie.
Zaczęłam się zastanawiać.
Na drogętam i z powrotem wystarczymi w zupełności dwadzieścia minut.
No, załóżmy, godzinka narozmowęz tą panią.
Wezmę dokumenty - i wio do domu!
Tak czy tak, niktniepojawisię tam przed siódmą, więc zdążę wyprowadzić psy i zrobićzakupy,
a co najważniejsze, zdobędę papiery.

Pełna entuzjazmu wparowałam dowagonu, klapnęłam na ławkę i wepchnęłam, jak

najdalej się dało,nogi pod siedzenie.
W pociągu prawienikogo niebyło, niewielu pasażerów wtykało nosy w książki.
Że też nieprzyszło mi wcześniejdo głowy,że w metrze można czytać!
Kupię sobiena drogę powrotną kryminał i połączę przyjemnez pożytecznym.

Wysokidom, zbudowanyna początku poprzedniego wieku, od frontu cieszył oko

delikatnie różową fasadą, zaś od strony podwórza wyglądał szaro i ponuro.
Albo farby nie starczyło, albostwierdzono, że od tyłuujdzie w tłoku.
Tak,jak w wielu starych domach, w tym również nie było windy, musiałam więc pokonać
pieszo niezmierzoną krętąprzestrzeń.

Drzwi otworzyły się od razu i bardzo ładna kobieta, w wieku mniej więcej czterdziestu

lat, zapytała życzliwie:

background image

46

- Kogopani szuka?
Wyciągnęłam w jej stronę torebkę i zapytałam:
- Czy to pani, MargaritoFiodorowna?
Dama nagle zmieniła się na twarzy i cofnąwszy się w głąb

mieszkania,niespodziewanie krzyknęła piskliwym głosem:

- Z milicji?

Pomnie, tak?

Gorączkowo zastanawiałam się, jakmam postąpić, ale Wołkowa najwyraźniej

opacznie zrozumiała moje milczenie, ponieważ ze szlochemoświadczyła:

- Błagam, niech mnie pani niezamyka,proszę mnie wysłuchać,ja

niezabiłamKonstantina, proszę tylkomnie wysłuchać.

Jej oczy gorączkowo błyszczały, na szyi i czolepojawiły się czerwoneplamy, a

policzki potwornie zbladły.

- Proszę wejść - poprosiła Margarita.

- Wszystko pani opowiemiprzekona się pani, że ja nie mam ztym nic wspólnego.
Niech paniwejdzie!

W pierwszej chwili chciałam ją uspokoić, oddaćtorebkęi poprosićo papiery.

Ale teraz do głowy zakradła się myśl: "A co, jeśli ich nie odda?
Pewnie lepiejbędziepozwolić jej się wygadać.
Wątpliwe, że otworzy sięprzed nieznajomą, natomiast przed pracownikiem milicji gotowa jest
odkryć każdą tajemnicę.
".

Kiwnęłam głową i w milczeniu przeszłam do kuchni.

To małepomieszczenie po prostu lśniło: świeżo umytekafelki, błyszczącyzlew i kuchenka,
ładny biały czajnik elektryczny.

- Kawy, herbaty?

- zatroszczyła się gospodyni.

- Poproszę herbatę,najlepiej cejlon, bez cukru- poprosiłam itym samym

tonemzapytałam: -Dlaczego zabiła paniKonstantina Katukowa?
Margarita podskoczyła w miejscu.

- Boże, ja nie mam z nim nic wspólnego!
Chrząknęłam.

Jeśli przez długie lataczytało się pod rząd wszystkieksiążki otematyce kryminalnej, to chcąc
nie chcąc, człowiek nauczy sięmyśleć logicznie.
A poza tym mam, jak wszyscy muzycy, doskonale rozwiniętą pamięć.

- Nie musi pani kłamać.

Ta torebka leżała w mieszkaniu Katukowa, aw niej jest pani dowód osobisty i klucze od jego
mieszkania.
Nie sądzę,żeby powierzył je całkowicie obcej kobiecie.

47

- Źle mnie pani zrozumiała- zaczęła sięwykręcać Margarita.

- Niemam nic wspólnego z morderstwem, natomiast Kostię znałam doskonale.

- Więc proszęmi opowiedzieć wszystko po kolei - rozkazałam, starając się nadać

swojemugłosowi pewności.
Potemskupiłam się i przypomniałam sobie odpowiednie słowa:- Dobrowolne przyznanie się
dowinyzmniejszy wymiar kary.

Margarita nerwowo chwyciła paczkę papierosów "Parlament".

background image

Jużchciałam poprosić ją, żeby nie paliła, ale po chwili zastanowienia przemilczałam to.
Niech się rozluźni.
Kłębydymuuniosły sięaż pod sufit,a razem z nimi popłynęło wartkie opowiadanie.

Kobieta pracuje jako kasjerka w supermarkecie.

Dobę siedzi w sklepie,dobę wdomu.
Towar mają drogi, więc przeciętnego człowieka nie stać najego kupno.
Poza tym supermarket znajduje się wsamym centrum,dlatego jegostali bywalcy to ludzie
zamożni.
W ciągu dnia zaglądają do niego panie w takich sukniach i futrach,że bez kupowania gazet
poświęconychmodzie ma się po prostu pokaz kolekcji z najwyższej półki.
Podwieczór, bliżej północy, towarzystworobi się już niecouboższe, główniesą to aktorzy
okolicznych teatrów.
Po przedstawieniu przypominają sobie o chlebie powszednim.
No, a po godziniepierwszej w nocy zaczynasię pojawiać już zupełnie specyficznaklientela.
Młodzi ludzie w czarnychskórzanych kurtkach,w dżipachalboniezwracających na siebie
uwagi"dziewiątkach", najczęściej jeszcze w objęciach długonogich odpicowanych dziewczyn.
Nie istnieją dla nich produkty spożywcze ani nabiał.
Oni pustoszą tylko półki w dziale z alkoholami, do tego mięsne przekąski,alezachowują się
grzecznie i przeważnie zostawiają Ricie resztę"napiwo".
ZmienniczkaWołkowej, ładna dwudziestoletnia Ola, skarżyła się,że faceci ją zaczepiają,
proponują pieniądze i wypad za miasto, ale do Ritynikt z bandytów nie lazł z łapami.
Jej klienci w ogóle nie zaczepiali.
Albonie była zbyt piękna, albo wypadła już z obiegu ze względu na wiek.

Konstantin podszedł do kasy o wpół do pierwszej w nocy.

Ustawił kilka konserw, położył parówki i butelkękeczupu "Chili".
Margarita wystukała paragon i powiedziała:

Wie pan, że ten keczup jestnieprawdopodobnie ostry?

Pali po prostu jak ogień.

Naprawdę?

- zdziwił się klient.
-No to dziękuję, pójdę i zamienię.

background image

48

Potem chwilę sobie porozmawiali, a po dwóch dniach Kostia przyszedł ponownie.

Od tamtej pory zaczął przychodzićregularnie i Rita zrozumiała, że mężczyzna jest kawalerem,
mającym nieograniczoną swobodę.
Dotego już od pierwszego wejrzenia bardzo jejsię spodobał - ciemnowłosy, o piwnych oczach
iprzyjaznym uśmiechu.
Pachniało od niegoporządną wodą kolońską,a jego ubrania wyraźnie nie pochodziły z
ciucholandów.
Płacąc zazakupy, wielokrotnie kładł przy kasie telefon komórkowyi kluczyki od samochodu.
Jednymsłowem, Rita zaczęła ubieraćsię dopracy odświętnie, starannie się malować i nawet
wykosztowała sięna prawdziwe francuskie perfumy.

Już po miesiącu zaczął się ich romans bez żadnych zobowiązań.

Szczególnych nadziei ani jedna, ani druga stronanie miała, ale, spotykając sięmniej więcej raz
na tydzień,bawili sięna całego, głównie w kawalerskim mieszkanku Katukowa.
Okazał się on świetnym kochankiem: czułymi delikatnym.
Zawszestarał się sprawić partnerceprzyjemność.
I tonie tylko w łóżku.
Dawał jej również miłe drobiazgi i kwiaty.
Zasypywałkomplementami.
Najprawdopodobniej miał i inne kobiety, ponieważ kilka razy Rita znajdowała w łazience
cudze spinki do włosów.
Kasjerka nierobiłajednak z tego odkrycia tragedii.

Nie zamierzała wychodzić zamąż za Konstantina.

Dwa nieudane małżeństwana dobre odebrały jej ochotę dorodzinnegożycia.
Niestanowiłdla niej problemu również fakt, iż Kostia bardzo mało mówił o sobie.
Kochanka wiedziała tylko tyle, że pracuje w teatrze "Rampa", alenie byłanażadnym
przedstawieniu z jegoudziałem.

- Gram niezbyt wielkie role - uśmiechał się Kostia -ale mam nadzieję, że z czasemsię

wybiję.

Ich związek trwał dopiero od pół roku, a jednak aktor najwyraźniejwyróżniał

kasjerkęz ogólnej masyswoich pań, ponieważ ze dwa miesiące temu dał jej klucze od
mieszkania.
W czwartkiRita, jeśli nie pracowała, przychodziła około godziny jedenastej, przygotowywała
kolację,prasowałakoszule, czasamisprzątała.
Potem razem jedli przed telewizorem i pakowali się do łóżka.
Taka imitacja rodzinnego życia.
Na nicwięcej jednak oboje nie mieliochoty.
Zresztą, kiedy kasjerka miałaatakwyrostka robaczkowego, Kostia pokazał się z jak najlepszej
strony: odwiózł ją do szpitala, zapłacił chirurgowi, anawet po operacji zjawił sięna sali z
paczką.
Rita zerknęła na pojemnik z klopsami i uśmiechnęła się.
49

Jedzenienajwyraźniej przygotowała inna kochanka, ponieważ tylkokobieta jestw

stanie najpierwprzemielić mięsoz chlebem, a potem zrobićz tego kotlety na parze.
Kostia kupiłby pewnie parówki.
Ale nie sprawiło jej to przykrości, tylko, o dziwo, radość.
Konstantinowi więc faktyczniezależyna ich związku, skoro kazał babie zrobićobiad.

Wczoraj Rita jak zawsze przyszła rano,gdzieś około dwunastej.

background image

Położyła torebkę przy wejściu ichciała z grubsza posprzątać, ale nagle zauważyła leżącego na
kanapie Kostię.
Zdziwiłasię i myśląc,że kochanek zasłabł, zawołała go.
Tragiczna prawda wyszłana jaw odrazu, jaktylko jejwzrok padłna twarz Katukowa.
Margarita, sama nie wiedząc dlaczego,ułożyła nieszczęśnika na bok i okryła pledem.
Postąpiła głupio, ale byłoto silniejsze od niej.
Działała jak automat.
Umysł włączył się dopieropóźniej i to on podpowiedział Margaricie: uciekaj!
Kobieta nie odważyła się wezwać milicji.
Wyskoczyła na klatkęschodową, trzaskając drzwiami.
Przez całądrogę do domu usiłowała przypomnieć sobie, czy w mieszkaniu zostały
jakiekolwiek dowody świadczące przeciwko niej.
Wyglądało na to, że nie.
Żadnych swoich rzeczy nie trzymała u Kostii.
Jedyniew notesie pewnie miał zapisany jej telefon, ale to przecież żadna poszlaka.
Dopiero po powrocie do domu zorientowała się, że zostawiła u Kostiiw przedpokoju swoją
torebkę z dowodem osobistym.
Na całeszczęściekluczeod swojego mieszkania daławcześniej sąsiadce, a zarazem przyjaciółce
- Nadii.
Poprzedniego dnia wieczorem wszyscy lokatorzy zostali uprzedzeni o konieczności siedzenia
w domu, gdyż "Mosgaz" zamierzał wymieniać kuchenki gazowe.
Rita jednak nie chciała zrezygnowaćz randki iNadia przyszła jej z pomocą.

Przezcały dzień Margarita Fiodorowna z przerażeniemkombinowała,Jakdostać się do

zamkniętego mieszkania Kostii, ale nic nieprzychodziłoJej do głowy.
Przez całą nocpraktycznie nie zmrużyła oka.
O dziewiątejrano zadzwoniła do pracy ipoinformowała, że jest chora.
Biła się z myślami, a z każdą minutąogarniał ją coraz większy strach.

- Niech mi pani wierzy, to naprawdę nie byłamja - powtarzała Margarita,

nerwowoporuszając nosem.
- No bo po co miałabymgo zabijać?
Nie miałam przecież żadnego motywu!

Wygląda na to, że mówi pani prawdę powiedziałam.

Proszęsobie jednak przypomnieć, czy denat nie dawał pani na przechowanie żadnych
papierów: kilku kartek granatowego koloru i jeszcze fotografii.
Naj.

background image

50

prawdopodobniej wszystko to było włożone do dużej teczki z tasiemkami z napisem

"Kombinat".

- Nie - pokręciła głową Rita.

Nigdy nie dawał mi niczego na przechowanie.

- Czy zna pani którąś z jego znajomych kobiet?
-Nie - odpowiedziała Rita posłusznie idodała: - Zresztą,mężczyznteż nie.
- Z nikim pani nie zapoznał?
-Nie - odpowiedziała speszona kasjerka.

Znów jej uwierzyłam.
Przezdługi okres mojego małżeństwa z Michaiłemja sama nawiązałam znajomość jedynie z
dwiema rodzinami.
Praktycznie niktdo nas do domu nawetnie dzwonił,wszystkie wiadomości przychodziły
doMiszy na komórkę.

Dotarłszy dometra, znówusiadłamna ławce,żeby chwilę odsapnąć.

Dlaczego nie wątpiłam w to, że Wołkowa powiedziała prawdę?
Twierdziła bowiem, że przyszła około dwunastej w południe, otworzyłazamekswoim
kluczem, apotem przerażona uciekła, zostawiając torebkę i odruchowo zatrzaskując za sobą
drzwi.
Kiedy tam później wróciła, żeby ją zabrać, drzwibyły już zamknięte!
Ja natomiast po raz drugi zjawiłamsięokołogodziny pierwszej i zastałam mieszkanie otwarte.
Z tego wynika,że ktoś byłw mieszkaniu między dwunastą a trzynastą, zabrał dokumenty i
zniknął.
Przy czym najprawdopodobniej była to osoba bliska Konstantinowi, ponieważposłużyła się
kluczem.
Wersję o wytrychu z miejscaodrzuciłam.
Rzecz w tym, że uKatukowa w drzwiach zamontowana byłacholernie droga i bardzo dobrze
obmyślana blokada ńrmy "Abloy".
Takiezamki znajdują się również w drzwiach mieszkania Michaiła.
Swego czasu mój mąż, jako człowiek niezwykle wybrednyi skrupulatny, wypróbował całą
masę zamków i rygli, i wybrał właśnie ten.
Kluczod takiej zasuwy podobny jestdo pałeczki, poutykanej żelaznymipaskami,
działającymina zasadzie magnesu.
Tylko proszę nie pytajcie mnie o szczegóły, boi tak nie będę w stanie tego wytłumaczyć.
Istotne jestcoś innego.
W walcez takim zamkiem zwykły wytrych nie ma najmniejszych szans!
Gdyż,z grubszarzecz biorąc, jest to tylkozwykły haczyk zaczepiający sprężynkę.
A w "Abloy" nie ma sprężynek.
Żelazne drzwi do mieszkania Konstantina trzeba by potraktować przecinarką do metalu, a
przecież pięknaczerwona skóra na drzwiach zostałanietknięta.
A więc wszystko wskazuje nato, że ktoś jeszczeposiadał komplet kluczy.
Tylko kto?
51

Nasuwałami się tylko jedna odpowiedź - inna kochanka.

I to pewnieona zabrała dokumenty.
Ale gdzie jej teraz szukać?

Nagle mój wzrok padłna wielki zegar - równoczwarta!

Ile to już czasu siedzę bezczynnienaławce, tępo ruszając mózgownicą?
Muszę się pośpieszyć, bo w domu czekają niewyprowadzone psy i pusta lodówka.

background image

Pochwili wahania wjechałamruchomymi schodami na górę i zaczęłam szukać stoiska z
książkami.

Dostrzegłam zmarzniętego sprzedawcę przy "McDonald's".

Ten, zobaczywszy potencjalną klientkę, ożywił się i zaczął strząsać szczoteczką śnieg, który
napadał na folię.
W zamyśleniu wpatrywałam sięw nowości literackie.
Na stoliku leżało dużo ciekawych pozycji.
Wyszła kolejna Marinina i Daszkowa, obok barwną okładką kusiła Małyszewa,jeszcze
dalejwidniała Polakowa- też świetnie pisze, wprost nie można się oderwać!

Niegdyśbez chwili namysłu złapałabymwszystko i kierowca z uśmiechem na twarzy

zaniósłby paczkę do mercedesa.
Dzisiaj jednak czekała mnie samotna przejażdżka metrem, a potem jeszcze wizyta w sklepie.
Wezmę więc tylko tę Serową wmiękkiejokładce.

Wtem za plecami dałsię słyszeć dobrze mi znany głos:
-Taniu,jesteś pewna, że chcesziść do tego beznadziejnegobaru?
Odwróciłam nieznacznie głowę i zebrałam wsobie całą siłę woli, żebynie krzyknąćz

przerażenia.
Z zaparkowanego luksusowegomercedesa,tuż o dwa kroki odstoiska, wyszedł mój mąż.
Obok niego, w niedbale rozpiętym futerku, stała czarnowłosa dziewczyna,ta sama Tania
Mołotowa, główna bohaterka nagrania na kasecie, które radykalnie zmieniło moje życie.

Chcęhamburgera - powiedziała dziewczyna, krzywiąc w grymasieusteczka -

tłustą,ohydnąkanapkę z cholesterolem.

Twoje życzeniejest dla mnie rozkazem - zaśmiał się Misza i, objąwszydziewczynę

ramieniem, poprowadził ją w kierunku wejścia.
Drżącą ręką naciągnęłam czapkę niecogłębiej naczoło.
Chociaż byłam wręczpewna, że mąż i tak mnienie pozna.
Tak teżsię stało.
Zmierzywszy obojętnym spojrzeniem facetkę, ubraną w tanią chińską kurtkę i brudne
adidasy, mój mąż przeszedł obok, a jego dziewczynapozostawiła za sobąobłoczek drogich
perfum.
Bezwiednie pociągnęłam nosem: Coco Chanel.
W tamtym poprzednim życiu to był mój ulubiony zapach.

background image

52

Poczułam podnoszącą się do gardła gorzką kluchę.

Aha, czyli to tak!
Żona zniknęła,najprawdopodobniej popełniła samobójstwo, a Michaił jak gdyby nigdy nic
rozbija się z moją zastępczynią po knajpach!
"McDonald's", patrzcie no!
Ze mną nigdyby tam nie poszedł.
Ciekawe, czy małżonek zgłosił w ogóle na milicji moje zaginięcie, czy po prostu doznawszy
ulgi, przyprowadził tę dziewuchę do mieszkania i wręczyłjej moje rzeczy?
Do jakiego stopnia tajego nowa pani jestpozbawionajakichkolwiek ambicji,godząc się "spijać
resztki"?
Słusznie, czemu dobroma się marnować.

Gorycz podeszła mi do ust, az oczu trysnęła fontanna łez.

Boże,nikomu nie jestem potrzebna!
Nikomu oprócz Katii.

- Proszę mnie posłuchać, proszę pani.

- powiedziałcicho sprzedawca.

Zaczęłam wpatrywaćsię w niego oczyma pełnymi łez.
- Proszęsię nie martwić- szepnął mężczyzna.

-Jeśli niema pani pieniędzy na zakup, dam pani Serową gratis.

Dopieroteraz spostrzegłam, że kurczowoprzyciskam do piersi z lekka pogniecioną

książkę.

Rozdział 6
Po wyjściu zmetra podążyłam wstronę supermarketu.

Bez względu.
na wszystko trzeba przecież zrobić kolację.
Z dumnym wyrazemtwarzy przebiegłam obok surowego mięsa, drobiu i ryb, by już po chwili
znaleźć się przy mrożonkach.
Szperając trochę na półkach, znalazłamopakowaniefrytek.
Nagle do nosa doleciał zapach czegoś smażonego.
Kurczaki z grilla!

Po co mam się męczyć, jeśli można ułatwić sobie życie?

Jeden kurczakna takitłum na pewno nie wystarczy, a biorąc pod uwagę jeszcze i psy,należy
kupićco najmniej trzy.
Ciekawe, co teżjedzą koty?
Przez głowęprzemknęła mi usłyszana kiedyś informacja o rybie i mleku.
Złapałamwięc dwa kartoniki mleka "Miłaja Miła" i skręciłam do działu z rybami.
Zaczęłam przypatrywać się mało apetycznymzamarzniętym kadłubkom.
W oczy rzuciły mi sięnieznane nazwy - mintaj, łupacz.
Dzięki Bogu,wrogu znalazł się filet z łososia.

Wózek powoli się napełniał: francuskimmasłem, kilkoma opakowaniami mrożonych

warzyw, awokado i puszką krabów.
Do kasy podjechałam z lekka już posapując.
Kasjerka spojrzała namnie, potem na zakupy izapytała:

- Nabijaćna kasę czy najpierw policzymy?
-Ajak lepiej?

- speszyłam się.

background image

- Lepiej wstępnie zsumować - westchnęła kasjerka - bo wczoraj jednateż nabrała aż

posame brzegi, a pieniędzy jej nie wystarczyło.
No i mieliśmy straszny problem, bo paragon zostałjużwydrukowany.

background image

54

Chciałam zaprotestować, że posiadam kartę kredytową, ale w poręugryzłam się w

język.
Przecież nie mam terazkarty.
W kieszeni jest coprawda portmonetka, ale nie mam pojęcia, ile tam jest pieniędzy.
Mówiąc zupełnieszczerze,napełniając koszyk, wcalenie pomyślałam o pieniądzach.

- Proszę więc policzyć!
Dziewczyna zręcznie operowała kalkulatorem.

Nie wyszło w sumieaż tak dużo - w przeliczeniu na dolary, gdzieś około stówy - ale
mimowszystko mi nie wystarczyło i byłam zmuszona odłożyć trzy butelki wody"Perrier".

Z początku trochę sięzmartwiłam,gdyż pijam tylko iwyłącznie tęwodę mineralną,ale

potem nawet sięucieszyłam.
W rękach ciążyłymiwielgaśne reklamówki, które donieść trzeba byłonie do samochodu,tylko
do domu.
Na dodatek jeszcze u jednejz nich oberwały się ucha.
Klęłam, na czym światstoi, łapiąc wypadające puszki, butelki i pakunki.

Drzwi wejściowenie miały zamiaru się otworzyć.

Wetknąwszy kilkakrotnieklucz w dziurkę bez żadnego rezultatu,nagle poczułam, że
drzwisame się otworzyły.
Na progu stał Sierioża z rolkąpapieru toaletowegowrękach.

-No, Lampisko - rzekł z groźną miną -gadaj, gdzie się szlajałaś?

Świetne pytanie, byłam oczywiście nabalu i wróciłam z konserwami!
Grzmotnęłam siatki w przedpokojuna podłogę i wykończona powiedziałam:

- Byłam na zakupach.
-Super - pochwalił gospodarz - tylko dlaczegonie wyprowadziłaśpsów!
-Jak to?

- oburzyłam się.
-Załatwiły się tuż przy drzwiach wejściowych.

- Tylko siku zrobiły - uśmiechnąłsię Sierioża.

- Chodź tu.
Otworzyłdrzwi do pokoju gościnnego, a ja oniemiałam.
Dziesięć niesamowicie aromatycznych kupleżało porozrzucanych w
najróżniejszychmiejscach.
Dopiero teraz w spóźnionym tempie dotarło do mnie, że aniMula,ani Ada, ani Rachel nie
wybiegły do przedpokoju, abysię przywitać.
Pewnie schowałysię w obawie przedkonsekwencjami tego,co zrobiły.
55

- Jednego nie mogę zrozumieć - powiedział w zamyśleniu Sierioża,przyglądając się

kupom.
- Dlaczego je takprzeczyściło?
Przecież niczymtłustym ich nie karmimy, a spójrz, jakby się masła nażarły!

- Dałam im na śniadaniekanapki z masełkiem- oznajmiłam ze smutkiem.
-Psom?

- ryknął chłopak do cna już oburzony.
-A ty co, z choinkisięurwałaś?
Przecież masło daje się im na przeczyszczenie!

- Ale w domu nie było nic do jedzenia!
-A to, co tojest?

-Sierioża potrząsnąłprzed moim nosem workiem.

background image

Popatrzyłam na mało apetyczne ciemnobrązowe kulki i zdumiałam

się:
- One jedzątakie obrzydlistwo?
-To jest najlepsza sucha karma dla psów!
- Przepraszam, niewiedziałam.
-Dobra już, nieważne, lepiej terazposprzątaj - polecił chłopak i wepchnął miw ręce

rolkę papieru toaletowego.

W czasie, gdy ja zbierałam kupy, do domu zdążyli wrócić Julia i Kiriusza.

Chłopiec zabrał się do rozpakowywania reklamówek, wykrzykującprzy tym z entuzjazmem:

- Kurczak z grilla!

Cukierkiczekoladowe!

- A my co, mamy Nowy Rok?

- wyraziła swoje niezadowolenie Julia.
Nie, ta dziewczyna ma jednak wstrętny charakter: nie zrobisz zakupów-źle, przytaszczysz
pełne torby - też się wścieka.

- A to co?

- wydarł się Kiriusza.

- Awokado- odpowiedziałam - taki owoc.

Chłopak w jednej chwili odgryzł kawałek zielonego owocu, pożułi skrzywił się:

- Ale beznadzieja, jakby się watę jadło!
-Bo tego się nie jada samego- wyjaśniłam.

- Najpierw się obiera zeskóry, a potem tnie na połówki i czymśnapełnia,na przykład krabami.

Julia zobaczyław moichrękach puszkę krabów znapisem "Snatka"!

ażgwizdnęła przez zęby:

- Ile pieniędzy wydałaś?

Niedużo, sto dolarów.

Zapanowało niezręczne milczenie.

Chwilę później Juliaodzyskałagłos:

N.

background image

56

- Przykro mi, ale na jedzenie na tydzień mamy zaplanowane około
dwóch tysięcy.
Żyją przez cały tydzień za mniejniż sto dolarów?

Ciekawe, jak oni torobią?

- Ale kupiłamtylko niezbędne produkty: masło.
-Francuskie - chrząknął Sierioża - sześćdziesiąt dwa ruble za kostkę!

Lepiej kupować nasze krajowe zatrzynaście.
I jeśli już o tym mowa,to nie ma potrzeby odwiedzaćsupermarketu, bo na targu wszystko jesto
dwa-trzy ruble tańsze.

- A gdzie jestten targ?

- zapytałam.

- Obok, dwa przystanki trolejbusem.
Dla trzech rubli jechać Bóg wie dokąd, jeśli o dwa kroki od domu jestporządnysklep?

Naprawdę,ludzkie skąpstwo nie zna granic!

- Łosoś!

- wrzasnęła Julia.
-Po co go kupiłaś?
Dwieście rubli za kilogram!

- Koty sągłodne!
-Zamierzałaś karmić Semiramidęi Klausa łososiem?

-wydarła siędziewczyna.

A Sierioża złośliwie dodał:
-Słuchaj, Lampa, przyznaj się szczerze, nie pracowałaś wcześniejjakosłużąca u

Bieriezowskiego9?

- Chciałam jak najlepiej - zaczęłam siębezsensownie usprawiedliwiać.

-Pierogi są szkodliwe dla zdrowia.
Natomiast kurczak z warzywami jesto wiele zdrowszy.
A tak przy okazji, to udka zawierają sam cholesterol,a piersi nie.

Znowu zapadła złowrogacisza.

Potem Julia z westchnieniem zapytała:

- Wiesz, gdziepracujemy?

Pokręciłam głową.

- Mama jest chirurgiem - wyjaśniła Julia.

- Sieriożajest zatrudniony w agencji reklamowej, a ja na razie studiuję nawydziale
dziennikarstwa i dorabiam sobie w gazecie.
My po prostu nie możemy sobie pozwolić każdego dnia na awokado, łososia, czy
czekoladowe cukierki.
Pewnie,

9 Borys Bieriezowski, ur.

w 1946r.
wMoskwie.
Rosyjski oligarcha, miliarder, przedsiębiorcaidziałaczpolityczny, uczony-matematyk.
Oponent W.
Putina.
Obecnie mieszka w Wielkiej Brytanii.
Od września 2001 r.
poszukiwanylistem gończym za malwersacje i przestępstwa polityczne (przyp.
tłum.

background image

).
57

że Katiaczęsto dostaje koperty od wdzięcznych chorych, ai Sierioża nieźle zarabia, ale

musimy odłożyć na wakacje i ubranie, oprócz tego zapłacić za mieszkanie, benzynę, czy
dodatkowe zajęcia Kiriuszy, a do tego sąjeszcze cztery babcie.
Nie możemy ich przecież porzucić, żeby żyły tylko z emerytury!

- Dlaczego cztery?

- zdziwiłam się.
Sierioża rozwinął truflęi wsunął do ust.

- Matka cztery razy wychodziła za mąż.

Policzsobie, ile ma teściowych?

- Ona pomaga wszystkim matkom byłych mężów?

Ale dlaczego?
Julia uśmiechnęła się.

-Takajuż po prostu jest.

Zrozum:dwatysiącena tydzień to górna granica na żarcie.

- No już przestańciez tymi pretensjami - niespodziewanie wstawił sięza mną Kiriusza.

- Nie wiedziała, to co - mamy ją teraz rozstrzelać?

- Ale nie dożyjemy do wypłaty - podsumowała Julia.
-Mam sto dolarów wskarbonce, zaraz przyniosę!

- wykrzyknął chłopak i popędził do pokoju.

- Kirył

ma rację - westchnęła dziewczyna.
- Zjedzmy te pyszne kurczaki, skoro już są.

Ale mnie się jakoś odechciało jeść itłumacząc się bólem głowy, poszłamdo salonu i

położyłam się na kanapie.

Pewnie będę musiała na serio zmienić swoje przyzwyczajenia.

W dawnym życiu stodolarów było dla mnie niczym, ale w tym domu stanowiły one ogromną
sumę.

Drzwi skrzypnęły i usłyszałam stukot pazurków.

Zaszlochałam i wtuliłam głowę w poduszkę.
W tym samym momencie aksamitne pyszczkizaczęły szturchać mnie w tył głowy.
Przekręciłam się na bok i dwa języczki zaczęłyszybko zlizywaćz policzków łzy.
A niech to, Mulai Ada przyszły mnie pocieszać!
Chociażpsomjest żal niedorajdy.
Teraz mopsy niewydawały mi się już takie brzydkie.
Przeciwnie,ich pofałdowanemordki wyglądały uroczo.
Dziwna sprawa,ale zupełnie nie pachniało od nichpsami.
Ich skóra wydzielała lekkiaromat mentolu, az pysków pachniało kaszą owsianą.

Lampa, nie płacz - powiedział nagle jedenz mopsów.

Z zaskoczenia usiadłam.
Wnogach zobaczyłam Kiriuszę.

Nie płacz - powtórzył chłopiec.

- Pomogę ci.

background image

58

-Jak?
- Popatrz - wsunął mi do ręki kartkę.
Oczami przebiegłampo linijkach: "Plan dnia.

Pobudka o siódmej,śniadanie, spacer z psami.
Powinnytrzy razy się wysiusiać i raz zrobićkupę.
Potem umyć naczynia,sprzątnąć pokoje.
".

Ze zdumieniem popatrzyłam na Kiriuszę.

Skrupulatnierozpisałwszystkie moje obowiązki.

- Patrz dalej - polecił chłopak.
Następna kartkanazywałasię "Menu".

Na śniadanie kasza, chleb, ser.
Na kolację - parówki, pierogi z mięsem, kotlety.

-Ja to takdla przykładu napisałem - wyjaśnił Kirył.

- Czasami można ziemniaczki usmażyć albo jajecznicę upichcić.

Z głębokimszacunkiem spojrzałam na nieoczekiwanego pomocnika.

Wpadł naprawdę na świetny pomysł.
Jeśli stale się ma przedoczyma takąściągę, to trudno o czymkolwiek zapomnieć.

- Lampa!

- usłyszałam krzykSierioży.
-Biegiem, najednej nodze!
Spodziewając się najgorszego, wparowałam dokuchni.

- Co chcesz - udko czy pierś?

- jak gdyby nigdynic zapytała Julia.
-Kurczak - pychota!

- Tak na marginesie, masło jest świetne - dodał Sierioża.

- Podobnedo wołogodskiego.

Poczułam, jakby w piersi pękła mocno naciągnięta linka.

Domownicy wyraźnie starali się mniepocieszyć.
W tym momencie Kiriusza zacząłkrzyczeć:

- Patrzcie, mamy komórkę.

Sierioża, dali ci w pracy?

- Nie!

- krzyknął brat.

- No to czyja jest?

- chłopiec nie dawał za wygraną.
Chciałam odpowiedzieć: "moja", ale w porę ugryzłam się w język.
Teraz nie mam już przecież komórki,bo została w poprzednim życiu, razem z kluczami i
portfelem A tę musiałam pewnie odruchowo zabraćz mieszkania Konstantina z półki z
toalety, bo przyzwyczaiłam się do posiadania telefonu.
Wygląda na to, żerobi się ze mnie wytrawna złodziejka: najpierw torebka, teraz siemens.

- No to czyja jest?

- domagał się odpowiedzi Kiriusza.

- Znalazłam nadworze - odpowiedziałam powoli.

- Należy zwrócićwłaścicielowi, ale jak się dowiedzieć,kto to taki?
59

- Bardzoprosto - odpowiedział Sierioża,oglądając aparat.

- Podłączony jest do sieci Bilajn.

background image

Trzeba podjechać do salonui zapytać, na kogojest zarejestrowany.
Zajmijsię tym, Lampa.
Właściciel sięucieszy!
Pewnie dostaniesz znaleźne!

W milczeniu wgryzłam się zębami w pierś kurczaka.

Niewątpliwie robię postępy.
W każdym razie, kłamstwo przychodzi mijuż z taką łatwościąi jest tak naturalne, jakbym
trudniła sięoszukiwaniem przez całe życie.

Naczynia umyłam dziś szybciej niż wczoraj.

Potem po chwili wahaniawytarłam kuchenkę.
Bez zacieków i plam wyglądała owiele lepiej.

W nocy nie mogłam w ogóle usnąć.

Na kanapę, oprócz Muli, przyszłajeszcze Ada.
Bezustannie kręciłam się, próbując wyciągnąć między niminogi.
Ale, szczerze mówiąc, najbardziej przeszkadzały mi w zaśnięciu kłębiące się myśli.
Jak odnaleźć kochankęKostii, kobietę, która posiadała klucze?
Raptem przyszedł mi do głowyprosty jak drutpomysł.
Pojadęjutrojeszcze razdo Rity, wezmę od niej klucze, wrócę do Konstantina, odłożękomórkę
na swoje miejsce i poszukam notesu z numerami telefonów.
Z radości wierzgnęłam nogami imopsy z oburzeniem zawarczały.

Odgłos budzika walnął mnie pogłowie niczym młotek.

Psy podskoczyły.
Mnie również natychmiast wymiotło z łóżka.
Wyskoczyłam doprzedpokoju i zaczęłam krzyczeć:

- Wszyscy pobudka, szybko!

Rozległy się jęki.

- Jeszcze chwilkę - marudziłKiriusza.

- Momencik, oczymisię niechcą otworzyć.

Julia chwiejnym krokiem poczłapała do łazienki, w ślad za nią powlókłsię Sierioża.

Podpaliłam gazza pomocą gazety, pacnęłam na płytę czajnik i zajrzałam do salonu.
Teraz na kanapieusadowiła się jeszcze i Rachel.
Psy wyraźnie nie miały zamiaru wyłazić spod ciepłej kołdry.

W kuchni Kirył szybko połykał herbatę, a Sierioża smarował chlebmasłem.

Julia prztyknęła palcem guzik w pilocie.
Telewizor ożył izacząłnadawać:

Dzień dobry!

Witamw sobotniranek.
Dla tych, którzy w dzień wolny od pracy postanowili niecowcześniej wstać.

- Jak to sobota?

- wrzasnął Kiriusza, upuszczając filiżankę.
-Lampa, oszalałaś, po jakie licho nas wszystkich obudziłaś?

background image

60

- Fakt- rzekł Sierioża.

-Już dawno nikt nie zrobił mi takiego świństwa.

- O, kurde!

- zareagowała Julia.
-Ale nam numer wykręciłaś!
Czując się jak totalna kretynka, wybiegłam do przedpokoju i, bezwiednie podporządkowując
się panującym w tym domu zasadom, zaczęłam

krzyczeć:
- Mula, Ada, Rachel - na spacer!
Psy przybiegły na moje zawołanie, po czym szybko znaleźliśmysię napodwórzu.
Tymrazem spacerowaliśmy prawie pół godziny i psysame wróciły dokorytarza.
Sierioża, Julia i Kiriusza przepychali sięw przedpokoju.
- Słuchaj, Lampa - wysapała dziewczyna, zawiązując buty - skoro i takjuż wstaliśmy o

takbarbarzyńskiejporze,to pojedziemy na targ.
Idziezima, a Kirył nie ma ani ciepłej kurtki, anibutów.

- Kiedy wrócicie?
-Nie wcześniej niż przed siódmą, wyprowadź psy- polecił SieriożaiŚwięta Trójca

wypadła na podwórze.

Na wieszaku spostrzegłamklucze iuśmiechnęłam się.

Natychmiastrozległo się wołanie:

- Lampa, rzuć kluczyki, zapomniałem zabrać!
Bez patrzeniawyrzuciłamklucze przezlufcik i zaczęłam się ubierać.

Obrócę szybko w tę i z powrotem, a potem zajmę się domem.

Tym razem przy klatce Margarity stało mnóstwo ludzi.

Spostrzegłamdwa samochody - karetkę pogotowia i mikrobus z napisem "Milicja".
Przedarłam się przez tłum,chcąc przedostać siędokorytarza, ale młodziutki sierżant
ostrzegawczo podniósł rękę:

- Proszę zaczekać.

Musimy znieść ciało.

Posłusznie odsunęłam się na boki zobaczyłam nosze, na których leżałniepokojący

czarny worek.
Pewnie ktoś z mieszkańców umarłw domu.

Drzwi do mieszkania Wołkowej byłyotwarte naoścież.

Zdziwiłam siętrochę, ale mimo wszystko zajrzałam do środka.
Niewysokiprzysadzistymężczyzna z teczką w rękachgniewnie zapytał:

- Kogo pani szuka?
-Margarity Fiodorowny.
- A kim pani dla niej jest?

- władczy, nakazujący ton nie pozostawiłcienia wątpliwości - przede mną stał przedstawiciel
władzy.
Prawdę mó-

wiąc, cała ta sytuacja była mi niena rękę, dlatego też natychmiast zmoich ustpadła

odpowiedź:

- Z pracy mnie przysłali, żebysię dowiedzieć, dlaczegonie przyszła.
-Imię?
- Czyje?
-Moje - uśmiechnął się ironicznie.
- Nieznam - zdziwiłam się.

background image

- Przecieżsię nie znamy.

Facet przez chwilęprzyglądał mi się uważnie, a potem westchnął:
- Proszę podać swoje dane.
Drgnęłam.

Ale wpadłam!
Jednakże mój język,wyćwiczony już oddwóch dniw kłamstwie, chlapnął bez chwili
zastanowienia:

-Tatiana,Tatiana Pawłowna Mołotowa.
Pracownik milicji zaznaczył sobie coś w notesiei oświadczył:
- Proszę wracać do swojego supermarketui powiadomić szefostwo, żeWołkowa

nigdyjuż nie przyjdzie.

-Dlaczego?

- zdziwiłam się głupio.

- Umarła - wyjaśnił śledczy.

- Proszę podać adres i telefon.

- Czyj?
-Mój!
- Nie znam!
Tym razem facetjuż nie wytrzymał i wyszedł z siebie:
- Dość już strugania zsiebie wariata!
-Nikogo z siebie niestrugam - oburzyłam się.

- Pytamnie pan o swójnumertelefonu i adres, to skąd mogę wiedzieć?
Detektyw westchnął:

- Obywatelko, proszę mi powiedzieć,gdzie pani mieszka i jaki ma paninumer telefonu.
Odruchowo podałam adresmieszkania i dopiero potem sięwystraszyłam.

Boże, coja narobiłam!
Nie dość, że przedstawiłam się imieniemJego kochanki, to jeszcze dałam jejnamiary.
Cholera, dlaczego wymyśliłam takie oszustwo?

Na co umarła, na atak serca?
Inspektor odpowiedziałsłużbowym tonem:
- Dowiedzą się państwo w swoim czasie.

Proszę teraz opuścić mieszkanie.

To okropne, wyglądałana zupełnie zdrową.

background image

62

Ale milicjant bez słowa popchnął mnie w kierunku drzwi wyjściowychi w tym

momencie zadzwonił mój telefon.
Wyciągnęłam aparat.

-Halo.
- Tania, to ty?
-Niestety, to pomyłka.

Usłyszałamprzerywany sygnał.

Milicjant podejrzliwie zerknął na siemensa i niespodziewanie ponowiłwcześniejsze

pytanie:

- Pracujepani w supermarkecie?
-Aha!

- krzyknęłam, zbiegając po schodach.
-Jako kasjerka!
Przy klatce schodowej nadaltłoczyli się podnieceni mieszkańcy.

- Nadia ją znalazła -opowiadała sepleniąca babka.

- Weszła do mieszkania, a tam ciało Rity poniewierało się między oknem a stołem- a ilekrwi
było!
Nadia o mało co nie wyzionęładucha!
Ciekawe, komu się teraz dostanie to mieszkanie, przecież Rita zupełnienikogo niemiała.

- Czy przy ataku serca jest krwotok?

- nie wytrzymałam.
Babka zamilkła, a potem złośliwie zapytała:

- A kto ci nawciskał ciemnoty o zawale?
-Noprzecież Rita umarła!
- Została zabita.
-Jak to?

- zapytałam zdrętwiałymi wargami.
Pytanie byłoretoryczne, ale miła staruszka zrozumiała je dosłowniei zaczęła szczegółowo
wyjaśniać:

- Nożemkuchennym.

Długo się nie męczyła,biedaczka.
No, pomyśltylko, jeśliby umarła ot, tak sobie, to poco byłoby tylemilicji?

Z trudem wlokąc za sobą ociężałenogi, dotarłam do metrai opadłamna ławkę.

Ostatnio ten sposób podróżowania coraz bardziej przypadał mido gustu.
Czysto, jasno, ciepło, a co najważniejsze, niktnie zwracana ciebie uwagi.
Wszyscybowiem biegną zwywieszonymi językami, nie rozglądając się na boki.

Miętosiłam w palcach brzeg kurtki, jednocześnie dokonując przerażającego bilansu:

Dwa trupy i żadnych dokumentów.
Przepadłaostatnia możliwość dostania się do mieszkania Kostii i znalezienia spisu telefonów.
ChociażRita się wygadała, że pracował jako aktor w teatrze "Rampa".
Może powinnam tam zajrzeći powypytywać kolegów?
A nuż coś z tego wyjdzie?

Rozdział 7
Kiepska ze mnie znawczyni sztuki teatralnej, więc do świątyni Melpomeny

chodzęrzadko, ale "Rampę" znam.
Kilkalat temu wystawiano tam skandaliczną sztukę i cały wielki światek zjawił sięna
premierze.

background image

Naturalnie niezabrakło również mnie i Miszy.
Pamiętam jak dziś, żesiedzieliśmy w trzecim rzędzie.
Tego dnia miałam na sobie czarną sukienkęi brylantowe kolczyki.
Jak dla mnie biżuteria mogłaby wogóle nie istnieć,jednak dla mojego męża - żona obwieszona
klejnotami jest najlepszymdowodem statusu materialnego.
Według Michaiła - im mniej klejnotów

- tym większa możliwość plotek na temat kłopotów finansowych.
Wejście od frontu było zamknięte,musiałam więc iść od podwórza.

Obok drzwiprzy stole siedział postawny mężczyzna iczytał gazetę.

- A pani do kogo?
Przez chwilę byłam zdezorientowana, potem jednakwyjąkałam:
- Ja w sprawie Kostii Katukowa.
-Doigrał się -niespodziewanie agresywnym tonem oświadczył dyżurny.

- Latałpo obcych babach, to dostał za swoje.

- Dlaczegopan takmówi?

Przecież zabito człowieka.
Ochroniarz machnął ręką:

Jemu już dawno należała siękulka -świnia, niefacet.

Ale czemudo tego chłopaka tak baby lgnęły- żadnego wyglądu, a taki zarozumiały - Artysta
za dychę!
Tfu, na wymioty się zbiera!
Grałzaledwie w trzech sztukach i w każdej z nich miał po dwa zdania.
Takich, za przeproszeniem, aktorzyn jest z półMoskwy.
Mnie też wzeszłym roku wygnali na.

background image

64

scenę, kufer wynosiłem w przedstawieniu Bojarynia Morozowa.

No i co?
Mamteraz od razu nosa zadzierać?

Tak, wygląda na to, że Konstantin mocnosię naraził facetowi.
- Niech paniidzie do gabinetu numer dwanaście - niespodziewanieżyczliwie

powiedział strażnik.
- Tam jest administrator obiektu -LewWalerianowicz.
To onsię zajmuje pogrzebem.

Ruszyłam wąskim korytarzem, wyścielonym dość mocno wytartymczerwonym

chodnikiem.
Pachniało tanimi kosmetykami, kurzem ipotem.
Dwunasty gabinetbył ostatni.
Zapukałam grzecznie.

- Kto się tak certoli - wchodzić!

- rozległ się krzyk.
Pchnęłam drzwii znalazłam się w pomieszczeniu rozmiarem przypominającym moją szafę w
byłej sypialni.
To wręcz niemożliwe, że na takiejmałej przestrzeni zmieścił się stół, krzesła i przedpotopowy
sejf.
Ale największe zdziwienie wywołał sam właściciel tubalnego głosu.

Ogromny facet, prawie dwa metry wzrostu, ubrany wniesamowity skórzany garnitur.

Różowakoszulakompletnie nie pasowała dojaskrawozielonej chustki na szyi, a złota
bransoleta iwielki okrągły kolczyk w lewymuchu nasuwały myśli o Cyganach.
Włosy faceta również okazały się jakbyromskie - ciemne,prawie czarne, kręcące się drobnymi
loczkami.
Z tyłuzwiązał je gumką, a z przodu opadało munaczoło coś w rodzaju grzywki.
Nawet wodę kolońską miałdobraną do swojego wyglądu - ciężką, o duszącym zapachu,
trudnej dookreślenia marki.
Takiaromat wydają z siebie gnijące lilie.
Momentalnie rozbolała mnieod tego głowa.

- Pani do mnie?

- zapytał administrator.

- Strażnikpowiedział, że pogrzebemKostii Katukowa zajmuje sięLew Walerianowicz.

To pan?
- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- No tak, to ja -westchnął"Cygan".

-Jak musto mus, Kostia nie miałrodziny.

- Podobno dookoła niegokręcił się cały tabun kobiet.
-Święta prawda - uśmiechnął się Lew Walerianowicz.

- Nie da się ichnawet policzyć.
Potrafiłrównocześnie podrywać pięćbab!
Niech sobiepani tylko pomyśli, pięć naraz!
Nikt nie potrafiłby temu sprostać!
Miałtakąteorię: w każdejkobiecie jest to "coś", tylko trzeba umieć to wydobyć.
Chwileczkę - zreflektował się gaduła - akim on był dla pani?

Milczałam wprzygnębieniu.

Zapomniałam przygotować sobieodpowiedźna tak proste pytanie.
65

background image

- Proszępoczekać, proszę poczekać!

- wrzasnął administrator.
-Domyśliłem się!
Pani jest zmilicji i przyszła się czegośdowiedzieć o zabitym?
Mam rację?

Ciekawe, w czym ja jestem tak podobna do funkcjonariuszki milicji?

To już druga osoba, którabierze mnie za stróża prawa.

- Oczywiście, że mam rację - nie czekając na odpowiedź, potwierdziłsamsobie

administrator.
- Wie pani, posiadam nadprzyrodzone zdolności, mogę panią nawet uwolnić odbólu głowy, a
do ludzi to ja mam nosa!
Nawet aktorzy w związku z tym przestali kłamać!
Tak więc, jeśli chciałaby pani ukryć fakt swojej przynależnoścido grupyniebieskich
mundurów, to tutaj to nie przejdzie.

I szyderczo się zaśmiał, strasznie zadowolony ze swojej bystrości umysłu.

Pierwszy raz wciągu całego mego życia przyszła mi do głowy myśl:

"Kłamaniejestproste,trzeba tylkowyrobić sobie pewne zdanie o rozmówcy i

powiedzieć mu tylko to, co pragnie usłyszeć.
Potwierdzić, że takpowiem, mniemanie osobie.
I tak, na przykład, Lwu Walerianowiczowi nie trzeba będzie nawet nicwyjaśniać, bojużsam
opowiedział historię, sam w nią uwierzył i na dodatek jest strasznie dumny ze swojej
przenikliwości i bystrości umysłu.
Przecież umiałam kiedyśschodzić ze scenyz uśmiechemna ustach, tłumiąc w sobie łzy i
gorycz.
Dlaczegonie miałabym spróbować także odegrać jakiejś roli w życiu?
".

Westchnęłam i rozłożyłam ręce.
Tak, z taką osobą jak pan nie jest łatwo.

Szczerze mówiąc, wymyśliłam kłamstwo, że jestem jedną z jego byłych kochanek,chcąc się
dowiedzieć, kiedy jestpogrzeb, ale pan mnieod razu rozgryzł!

Lew Walerianowiczzatarł ręce.
- Ale ja i tak bym paninie uwierzył!

Kompletnie nie jest pani w typie Kostii!

- Dlaczego?

Zbyt stara?
A tak przy okazji, ile on miał lat?

- Trzydzieści osiem, ale jeśli chodzi o wiek, tonie mapani racji.

Wiekdla Kostii nie miałżadnego znaczenia, kiedyś nawet pół roku byłz kobietą dawno już po
pięćdziesiątce.
Po prostu wszystkie jego kobiety łączyłojedno - były nieszczęśliwe.

A można tak bardziej szczegółowo?

-poprosiłami usadowiłam sięWygodniej w mocno już wgniecionym fotelu.
- Najlepiej jeszcze byłobyz imionami, nazwiskamii adresami.

background image

66

Administrator chrząknął.
- Nie prowadziłem jego donżuańskiej kartoteki.

Mogępowiedzieć tylko tyle, że w teatrze jest pełno młodych, pięknych aktorek, a Kostia siędo
nich nawet nie zbliżał.

- Dlaczego?
-Jemu potrzebnebyły inne doznania: kobiety zakompleksione, niezbytdobrze

zarabiające, nie zanadto mądre i utalentowane, z nieuregulowanymżyciem osobistym.
Wie pani, takie porządnie ubrane,uczesane, bardzo dobrze ułożone, siedzące w metrze i
rozwiązujące krzyżówki.
Są one zazwyczaj świetnymi gospodyniami i matkami, a przy okazji potwornymi
zrzędami,niezdolnymi do jakichkolwiek szalonych czynów.
Wszystko mająz góry zaplanowane: zakup płaszcza, sprzątanie, pranie.
Na widoktakichpań aż mnie skręca, a Kostia tylkoz takimi sięzadawał, a na dodatek
jeszczekobietamusiała mieć nieco niższą pozycję społeczną odniego i przy okazji zachwycać
się nim i przewracać oczami.
Z aktorkami coś takiego wżyciu nie przejdzie: im trzeba podawać futra,kupować
bombonierki, kwiaty,znosić ichkaprysy, jednym słowem: to są flądry!
AKotek sam pragnął byćobiektemuwielbienia.
Częstodochodziło nawet do śmiesznych sytuacji.
No niech sobie pani wyobrazi: gramy Don Kichota, trzy role główne, pięćdrugoplanowych i
masa epizodycznych postaci z dwiema replikami typu:

"Proszę,oto pański obiad".

Kostia miał dwa wejścia - w sumie znajdowałsię na scenie półtorejminuty.
Potem kurtyna, wszyscy się kłaniają, widzowie biją brawoi w tym momencie z sali wychodzi
pani z ogromnym koszem kwiatów.
Nasz Don Kichot wyprężył się, myślał, że to dla niego, alenie doczekał się, biedak.
Facetka szorujeprosto doKostii i wręcza mu róże.
Ludzie omały włos nie pękli ze śmiechu, a on był bardzozadowolony.

- Niech pan mi poda chociażjedno nazwisko- zażądałam.

Lew Walerianowicz wzamyśleniu zaczął obracać pudełko ze spinaczami, potem z
westchnieniempowiedział:

-Wie pani co, jest taka jednakobieta, która może o nim opowiedziećabsolutnie

wszystko, całą nagą prawdę, tylko trzeba ją odpowiednio podejść.

-Kto?
Administratoruśmiechnąłsię pod nosem.
- Żona naszego ochroniarza, Lena Litwinowa.

Kostia miał znią romans, można powiedzieć, że złamał swoje zasady.
Nigdy bowiem nie wią-

zał się z mężatkami, ale tutaj skapitulował izgrzeszył.

Pół rokutrwała taich miłostka.
Sienia, jej mąż, wprost od zmysłów odchodził.
Raz nawetchciał się bićz Kostią, ztrudem ich rozdzielono, no a potem nastąpił rozwód.
Lenka miała pewnie nadzieję, że kawaler z przyzwoitości się z niąożeni, ale się przeliczyła.
Z rokjeszcze pofiglowali i -ciao, bambino, sorry!
Ona śledziłaKostię na każdym kroku niczym gestapo!
Jeśli pani chce,todo niej zadzwonię.

I, nieczekając na moją odpowiedź, chwycił telefon i zaczął trajkotaćdo słuchawki:
- Lenka?

background image

Jesteś zajęta?
Zaraz przyjdzie do ciebie kobieta, a raczej, pracownik z wydziału kryminalnego.
Ma rozkaz przeprowadzeniadochodzeniaw sprawie morderstwaKostii.
Bądź dla niej miła.

Ze słuchawki dobiegły piski i sygnały.
- No dobra -rzekł administrator i odwrócił się w moją stronę: - Niechsię pani uda do

prasowalni.

-Dokąd?
- Lena pracuje tujako garderobiana, proszęprzejść przez scenę i nalewo w dół,

potempo żelaznych schodachna prawo przygaśnicy.
Zresztą, zaprowadzę panią, chodźmy!

Wstał gwałtownie i zobaczyłam, że ma na nogach buty na ogromnej,grubaśnej

podeszwie, mniej więcej dziesięciocentymetrowej.
Przeważnietakieobuwie noszą mężczyźni bardzo niskiegowzrostu.

Kluczyliśmy po korytarzach chyba z dziesięć minut.

Sama za żadneskarby nie znalazłabym właściwego pomieszczenia.
Wreszcie Lew Walerianowicz zwolnił przy obdrapanych drzwiach i, otworzywszy je
jednymszarpnięciem, krzyknął:

- Lenka, gośćdo ciebie!
-- Nikogo się nie spodziewam - dobiegło z głębi.

Administratortrącił mnie w plecy.

-- Niech pani idzie, onajest po prostu w złym nastroju.

Weszliśmy do dużego pomieszczenia, szczelnie wypełnionego przeróżnymi sukniami,
garniturami i płaszczami.
W powietrzuunosił się zapach kurzu.
Już szykowałam się nakichanie, ale nie wiadomo dlaczego

Wcale nie zaczęło mnie kręcić wnosie.
Przy oknie, obok szerokiej deski do prasowania,z przedpotopowym
Oliwnym żelazkiem w rękachstała kobieta.

Na pierwszy rzutoka nie.

background image

68

miała w sobie nic szczególnego - z takich pań w bliżej nieokreślonymwieku o

rozmiarze pięćdziesiąt składa się głównie tłum w metrze.
Twarz równieżnie przyciągała uwagi: prosta, okrągła, zmiękkim nosem-kartoflem i mało
wyrazistymi błękitnymi oczyma.

-Jestem zajęta -ucięła facetka, walnąwszy żelastwo najasnoczerwonąkamizelkę.

- Nie mam czasu zajmować się bzdurami.

-Jakiema pani żelazko, wprostunikat!

- zachwyciłam się mimo woli.

- No właśnie -odezwała się pracownica, spluwając siarczyście na rozżarzoną stopkę

żelazka.
- Wszystkietefale i moulinexy nadają się tylkodo bluzek, a żeby sukno doprowadzić do
porządku, potrzebny jest właściwy ciężar.

Z westchnieniem postawiła ciężki kawałek żelaza na płytkęi wypaliła:
-Niepotrzebnie się pani fatygowała, nic nie wiem iwiedziećnie chcę,umarł - i tyle,to

znaczy, żekomuś zalazł zaskórę.

- Na przykład Sieni - chrząknął LewWalerianowicz- albo jakiejś babie.

Złapała nóż i zaszlachtowała chłopaka.

Odnotowałam w myślach fakt, iż administrator nie ma pojęcia, wjakisposóbwysłano

Kostię na tamten świat, i westchnęłam.
Trudno rozmawiać z kobietą, która jest agresywna ikompletnie nie wiem, jak można
jąudobruchać.

Lena tymczasem cofnęła się wstronęparapetu i zasyczała jak rozwścieczona kotka:
- Comasz na myśli?
-Nic szczególnego - odpowiedział łagodnie Lew Walerianowicz.

-Poprostu któraśz bab, którą Kostia wodził za nos i obiecał się z nią ożenić, miała już dość
czekania naślub i chwyciła za tasak.
Albo zdradzony mąż.

- Nieważ się nawet sugerować,że Sienia ma ztymcoś wspólnego -syczała nadal Lena.

- On jest prawie święty.

- Yhm- chrząknął administrator - i dlatego od niego zwiałaś.

Pucołowata twarzLitwinowej nabrałaczerwonych wypieków.
Kobieta przygryzła wargę,ale Lew Walerianowicz jak gdyby nigdy nic nadawał dalej:

- Ty, Lenka, przestań udawać głupią, bo sprawa jestpoważna.

O twoim związku z Kostią nawet wróble ćwierkają.
Podziękuj mi, że przyprowadziłem panią major tutaj do ciebie.
Porozmawiaciesobie po cichu, bez
69

protokołu i świadków.

A jak prowadzi się tak przyjemną rozmowę, tojużniejest przesłuchanie, a miła
pogawędka,prawda?

Spojrzał na mnie wyczekująco.

A to cudak, nawet stopień mi jużnadał, ale mimo wszystko jego poczynania były mi na rękę,
więc przytaknęłam głową w milczeniu.

- Nikt cię onic nie podejrzewa - mówił dalej śpiewnym głosem administrator -

więclepiej sobie tutaj pogawędzić.
Wiesz, jak na komisariacie naPietrowce jestnieprzyjemnie - żelazny stół, krzesła, wszystko
przykręcone do podłogi, w oknach kraty, a tu - na swoich śmieciach.
A rozmowy tak czy tak nie da się uniknąć, jak nie ja, to ktoś inny wypapla o tobie.

background image

Z tym, że jamam o tobie dobre zdanie i przyprowadziłempanią majorpo kryjomu, a taki na
przykład Lenka Grekow po całym teatrze będzielatałz krzykiem: "Gdzie Litwinowa, milicja
do niej przyszła!
".Mało ci jeszcze plotekna swój temat?

Lena głośno westchnęła, wypiekipowoli zaczęły znikać z jej twarzyi policzki

odzyskały normalny kolor.

- Mądra dziewczyna - pochwalił administrator.

- Porozmawiajcie sobie, a ja tymczasem spadam!

Z tymi słowy niczym wąż wyśliznął się na korytarz i zostałyśmy samna sam.

Niespodziewanie prasowaczka głośno westchnęła, runęła na taboret i,kiwnąwszy ręką w
stronę obdrapanego krzesła,powiedziała z beznadzieją wgłosie:

- Niech już i tak będzie, proszę siadać.

Lewczyk marację,porozmawiajmy tutaj, jeśli jużzaszła taka potrzeba.
Niech pani tylko wie, że ja gonie zabiłam,a i Sienianigdynie wymachiwałby nożem, jak już
coś, tomógłbywystrzelić w afekciez pistoletu, ale nożem przenigdy!

- Na jakiejpodstawie panisądzi, żeKonstantinowi zadano cios ostrymnarzędziem?

- postanowiłam dostosować się do żargonu milicyjnego.

- Że co?

- osłupiała Lena.
Wzruszyłam ramionami.

- Katukowazabito strzałem w głowę.

Garderobiana znów poczerwieniała na twarzy.

- Boże, Sienia nie mógłby.
Postanowiłam uspokoić trochę Lenę idodałam przyjaźnie:
- Podejrzewamy, że morderstwa dokonała jedna z kochanek ofiary, kobieta, która

miała klucze odjego mieszkania.

background image

70

Litwinowa zesztywniała, potem sięgnęła do kieszeni żakietu i zapaliła długiego,

brązowego, pachnącego wanilią papierosa.
Dziwna sprawa, dym wcale mnie nie drażnił, a wręcz przeciwnie - wydał mi się nawet
przyjemny.

- Miałam klucze- oświadczyła niespiesznie Lena.

- Nie od razu nauczyłam sięotwierać nimidrzwi.
Zamkisą tam zbyt skomplikowane jakdla mnie.
Ale potem mi je odebrał, potrzebował dla innej.
Drań!
Świnia!
Samiec!
Nienawidzę go!
Nie znoszę!

Nagle chwyciła rękami głowę i zaczęławyć jak syrenastrażacka.
- Ach, co za drań, tam jestjego miejsce!

- wylatywało od czasudo czasu z jej wykrzywionych ust.

Niespodziewanie zrobiło mi sięjej żal.

Lena najwidoczniej jeszcze kochała Kostię.
Wstałam, podeszłamdo niej i objęłam ramieniem.
TwarzLeny wylądowałaakurat na wysokości mojego brzucha.
Kobieta wtuliłasię we mniei szeptała:

- Pani nie jest w stanie tego zrozumieć.

Pani ma pewniemęża, żyje sobie bez zmartwień.

Wzruszyłam ramionami.
- Przeciwnie, bardzo dobrze rozumiem, co i jak.

Ostatnio odeszłam odmęża, który mniezdradzał.

- Tak?

- zdziwiła się Lena i uniosła głowę.

- Tak - potwierdziłam.

- O mało co nie oszalałam, kiedy się dowiedziałam.
Niech mipani wszystko opowie, ulży pani.

Garderobiana wyciągnęła chustkę do nosa, wysmarkała się i powiedziała:
- No to niech pani posłucha, jakiegłupiebaby nosi święta ziemia.

Za mąż Lenka Litwinowa wyszła wcześnie, ledwo skończyła osiemnastkę.
Mąż trafił jej się nadzwyczajny: nie pił, nie palił, całymi dniami majsterkował w kuchni,
budował jakieś urządzenia.
Janpracowałjako inżynier i marzył o wynalezieniu wiecznego silnika.
Lenę z lekka drażnił brud i narzędzia, ale, jeśli tak się rozejrzeć dookoła, toinneżony miały o
wiele gorzej: ich mężowie pili gorzałę, a potem się awanturowali.
Sąsiadki z klatki często wpadały do Leny popieniądze,pożyczając do wypłaty.
Wsunąwszy potrzebną kwotę do kieszeni, wzdychały z zazdrością:

- Och, poszczęściło ci sięz mężem.

71

Wzdychały, wzdychały - no i zapeszyły.

Pewnego razu Lenka,wróciwszy do domu, zastała mężacałego we łzach,siedzącegona łóżku.
Na żadnez pytań żony nie udzielał odpowiedzi, milczał, kiwając głową, i szlochał.
Przestraszona Lena wezwała karetkę pogotowia.
Lekarz,który przyjechał dochorego,zasugerował konsultację psychiatryczną.

background image

Psychoza maniakalno-depresyjna - tak zawile nazywała się ta choroba.
Osiem lat biegała biedna kobieta odjednej kliniki do drugiej, alediagnoza była
wszędziejednakowa.
Ledwie podleczonego mężawypuszczano do domu, a już po krótkiej fazie remisji
następowało stadium głębokiej depresji.
Mąż siedział, tępo patrząc w jeden punkt, ażdoszłodo tego, że próbował popełnić
samobójstwo.
W końcu mu sięto udało, tyleże niew domu,a w szpitalu.
Znajomiradzili podać szpital do sądu, ale Lena nawet była zadowolona ztego, że nie
upilnowanomęża, gdyż wreszcie skończyłsię jej wieloletni koszmar.
Przez następnedwa lata zaczęła w końcu cieszyćsię życiem.
Tym bardziej, że była samaw mieszkaniui nikt jej nie pilnował.
Potem zaczęłasięniepokoić.
Nieubłaganie zbliżała się do trzydziestki, należało wyjść za mąż, ustatkować się, urodzić
dziecko.
Ale trafialijej się sami nieodpowiedni kawalerowie - z przyjemnością przychodziliw
odwiedziny, jedli wyśmienite pierogi, pakowali się do łóżka z wykrochmalonymi
prześcieradłami,ale o rękę jej nie prosili, a czas mijał.
Dlatego też, kiedy wreszcie znalazłsięodpowiedni podwszelkimi względami Siemion, Lena
bez chwilinamysłu, natychmiast pobiegła na ślubny kobierzec.
Chociażw przeddzień ślubu wkradł się do głowy cień wątpliwości - narzeczony nie byłani
zbyt piękny, ani mądry, ani przeraźliwie bogaty,a co najważniejsze,Lenka nie odczuwała
żadnego drżenia serca, kiedy Sienia przypadkiembrał ją za rękę.

Ceremoniaślubna odbyła sięw styczniu.

Potem zaczęła się proza życia.
Dni różniły się odsiebiejedynie programem telewizyjnym.
Sienia okazał się niezbyt skory do zabawy i mimo że pracował wteatrze jako
ochroniarz,nigdynie oglądał przedstawień.

Pewnegorazu przyszedł do domu i zapytał:
Słuchaj, Lena, nie sprzykrzyłaci się jeszcze twoja praca?

Żona, która całe życie przepracowała jako krawcowa,westchnęła ze smutkiem.
Jej nie tylko się sprzykrzyło, ale wprost obrzydło trzaskanienożycami.

background image

72

- W teatrze szukają garderobianej - wyjaśnił mąż.

- Pensja osto rubli więcej, pójdziesz?

Gdyby tylko biedny ochroniarz mógł sobie wyobrazić, jakie okropne następstwa

pociągnie za sobą przejście żony do teatru!
Dosłownie jużna drugi dzień Lenkaspotkała Kostię.
Katukow przyszedł po kamizelkę.
Wstydzącsię własnej nieudolności, świeżo upieczona garderobiana nerwowo zaczęła zapinać
guzikiprzy surducie.
A kiedy skończyła pracę, Kostia czule ujął jej dłoń i powiedział śpiewnym głosem:

-Jaką tymasz małą rączkę,jak księżniczka!
Lena oblała się pąsem.

Przez całeswoje ponadtrzydziestoletnie życienigdy jeszcze nie dane jej było usłyszeć takiego
komplementu.
A Konstantin okazał się wielkim mistrzem w uwodzeniu i w ten oto sposób rozpoczął się ich
szalony romans.
Naturalnie po teatrze natychmiast rozeszłysię plotki.
Czego tylko nie robiłSienia, żebyodciągnąć żonę od kochanka:zamykał na klucz, odbierał
ubranie, parę razy nawetpobił!
AleLenka jakby się z łańcucha zerwała.
Wtedy Siemion rzuciłsię z pięściami na Kostię, jednak bezczelny kochanek okazał się
silniejszy i w uczciwej walce natrzaskał zdradzanemu mężowi po pysku.
Po tym incydencieLena kategoryczniezażądała rozwodu ipo upływiepół roku
odzyskaławolność.
Kobieta spodziewała się pewnie, że artysta się jej teraz oświadczy, jednak w ich stosunkach
nic się nie zmieniło.

Lenka przychodziła do kochanka co sobotę, ojedenastej rano.

Wciągała po schodachwypchaną zakupami torbę, przygotowywała obiad, sprzątała, następnie
szli spać albo gdzieś się rozerwać.
A potem późno, kołodwunastejw nocy, Kostia wyprawiał taksówką panią swojego serca
dodomu.
Wcześniej Lenka się temu nie sprzeciwiała,nie chciała bowiemjawnie drażnić Sieni,nie
nocującw domu, ale po rozwodzie zaczęładawać Kostiido zrozumienia, że może teraz
przychodzić częściej i zostawać aż do rana.

Kostia jednak tylko się uśmiechał i odpowiadał:
- Wybacz, alecały tydzień jestem zajęty.

To nawetdobrze, że rzadkosię widzimy, bo za każdym razem nasze spotkania są jak święto, a
inaczejmoglibyśmy się sobąznudzić.

Niewiadomo, ile jeszcze trwałby podobny stanrzeczy,gdyby pewnegorazu Lenka nie

zobaczyław sklepie ogromnej dwuosobowej kołdry z owczej wełny.
Kostia stale marzł i już od dawna o takiej marzył.
73

Uradowana Lena natychmiast dokonała zakupu.

Sprzedawczyniwręczyła jejogromny, ciężki i prawie w ogóle niedającysię zgiąć tobół.
Kobieta przez chwilę zastanawiałasię, coz nim zrobić.
Nie chciało jej siędźwigać bagażu przez pół miasta do siebie do domu, a nieść do
znajdującego się o dwa kroki teatru tym bardziej niemiała ochoty.
Wszyscy zaczęliby chichotać i pytać, kiedy ślub.
Pozostawało tylkojedno - odrazudostarczyć zakup Kostii.

background image

Katukow mieszkał obok "Rampy".
A szczęśliwym trafem Lena miała przy sobie klucze od jego mieszkania.
Było tylko jedno "ale".
Kostia stanowczoprosił kochankę, żeby przychodziła wyłącznie w soboty.

- To twój dzień, kochanie - pieszczotliwie szczebiotał facet.

- Wpozostałe się nie pojawiaj.
Wdni powszednie często zagląda mama.
Jesttopoważna dama starej datyi może nagadać ci głupstw.

Lena przez chwilę się wahała, postanowiła jednakjeden raz złamać niepisane prawo.

Jużzatrzaskując za sobą drzwi, kobieta zrozumiała, że popełniłagłupstwo.
Z kuchni dobiegał śpiew.
Mama najwyraźniejprzygotowywała dla synka kaloryczny obiad.
Dziewczyna chciała rzucić kołdrę przywejściu i uciec, ale do przedpokoju wpadła facetka i
groźniezapytała:

- Kto tam?
Litwinowa zdrętwiała jak rażona prądem.

Stojąca przed nią kobietaw kolorowym fartuchu wcale nie przypominała wrednej staruszki,a
jeśli nawet była matką Konstantina, to zpewnościąposiadała środeknawieczną młodość,
ponieważ z wyglądu eleganckiejblondynce nie możnabyło dać więcej niż trzydziestkę.

- Pani do kogo?

- zapytała "mama".

Lena z trudem odlepiła język od podniebienia iwymamrotała:
- Kołderkę kupiłam, bardzo chciałam.
-Nic z tego nie rozumiem -klasnęła w dłonie kobieta i krzyknęła: -Kotek, chodź no tu!
Drzwi od łazienki się otworzyły i naprogu pojawił sięaktor we frotowym szlafroku i z

mokrą głową.

- Co takiego, Ninka?

- aksamitnym, czułymgłosem zapytał blondynkę.
Lena drgnęła ipoczuła straszne ukłucie zazdrości.
Dotychczas sądziła,że takim tonem Kostia rozmawia tylko znią.
Tymczasem Katukow oderwał od twarzy ręcznik, zobaczył Lenę, zamarł nachwilę, poczymsię
roześmiał:.

background image

74

- Mówiłem ci przecież, żebyś przychodziła tylko w sobotę!
-Chcesz mi wmówić, że to twoja mama!

- zasyczała złośliwie Lena,dźgnąwszy palcem w stronę bezczelnie uśmiechającej się
blondynki.

- Nie - zaśmiał się ponownie Kostia.

- Poznajcie się, to jest Nina.
Potem odwrócił się do kobiety w fartuchu i powiedział:

-A to.
- Poczekaj, poczekaj - powstrzymała go blondynka.

- Pozwól, że samasię domyśle.
Rita, zgadzasię?

- Co?

Jest jeszcze jakaś Rita?
- drętwiejącymi wargami zapytała Lena,siadając na krześle w przedpokoju.

Z jakiegoś powodu nogi odmówiły jej posłuszeństwa,a w skronie zaczęły wbijać się

delikatne igiełki.
Nina z litością spojrzała na Lenę,potem po cichu szturchnęłaKostię.
Ten podszedł dogarderobianeji rzekłczule:

- Chodź, pogadamy.
Lena ruszyła do kuchni na nogach jak z waty.

Blondynka gdzieś sięulotniła.
Kostia usiadł przy stole i z wyrzutempowiedział:

- Prosiłem, żebyś zjawiała się tylko w soboty, sama jesteś sobie winna!

Lena poczuła, jakpo policzkachcieknąjej łzy.

- Nie kochaszmnie!
Kostia w zamyśleniuobracał w rękach zapalniczkę.
-Nie, kocham.
- No to po co ta Nina?
Kochanek podszedł do okna,pobujał się na piętach, potem nastroszyłzawsze starannie

ułożonewłosy i oznajmił:

- Dobra,spróbuję ci to jakoś wytłumaczyć.
Przez prawie półtorej godziny aktor usiłował wbićLenie do głowydwie proste myśli.

Po pierwsze, nie jest stworzony dożycia z jedną kobietą, a po drugie, oprócz niej ma jeszcze
dwie- Ninę Nikitinę i Ritę.

- Aone o mniewiedziały?

- zaszlochała Lena.

Kostia skinął głową.

Garderobianazaczęła ryczeć jak bóbr.
Katukow zabrał się do wkraplania waleriany do szklanki.
Pogodził się już zmyślą, żedzieńposzedł namarne i trzeba będzie jakoś załagodzićhisterię
kochanki.

Lena uspokoiła się dopiero pod wieczór.

Kostia zamówił taksówkęi powiedział:

- Dziękuję za kołdrę, czekam w sobotę.

75

Litwinowa skinęła głową, ale wweekend nie pojechała pod znanyadres.

Nie byłapo prostu w stanie przestąpić progu mieszkaniafacetai położyćsię na kanapie, na
której przed nią wesołospędzały czas innekobiety.

background image

Parę razy Kostia sam przyjeżdżał do niej w odwiedziny, ale tojużnie byłoto.
Czarspotkań prysł.
Potem mniejwięcej przez miesiąc sięniespotykali, widzieli się tylkow pracy.
Następnie Kostia przyszedł do prasowalni i zapytał wprost:

- Czyli, jak rozumiem, z nami koniec?

Lena kiwnęłatylko głową.

- W takim razie oddaj klucze.
-Dla innej są ci potrzebne?

- prychnęła,grzebiąc w torbie.
-Życie mizmarnowałeś, a teraz za następną się zabierasz?

-Ty sama nie chciałaś się więcej spotykać - odciął się Kostia i wyszedł.

Mimo wszystko próbował jednak zachować z nią na pozór dobre stosunki.
Zawsze uśmiechał się do niejprzy spotkaniu,dowiadywał sięozdrowie, czasami nawet dawał
bukiety.
Niektórzy w teatrze byli przekonani, że ich romans trwa do tej pory.

Poczekałam, aż Lena się wygada, po czym ostrożnie ugodziłamw czułe miejsce:
- Nie wie paniprzypadkiem, gdzie mieszkają Nina iRita?

- Litwinowa zaczęła wycierać nos dosyć już brudną chustką.
Milczenie się przeciągało.

Postanowiłam działać jak milicjant.
- Któraś z kochanek zabiła Kostię.

Czy będzie sprawiedliwie,jeślizbrodniarka pozostanie bezkarna?

Garderobiana przez chwilę wpatrywała się jeszcze w okno, po czymodparła z

wysiłkiem:

- Nina jest fryzjerką, pracuje w salonie"Eldorado"na ulicy Kustanajewskiej.

Na nazwisko ma Nikitina.
Rita jest kasjerką w supermarkeciena Twerskiej.
Pozatym jest jeszczejedna - Jana, uczy w szkole nr 2593,wnowej dzielnicy - Kurakino.
Jest nauczycielką w młodszych klasach.
Już sobie wyobrażam,czego uczydzieci!
Pewnie uKatukowa trzy babynaraz to norma.
Babiarz!

I znów cicho zapłakała.

Wyśliznęłamsię za drzwi i, błąkając się trochę pokorytarzach, wyszłam w końcu na zabłoconą
ulicę.
Jeśli miłość dostarcza takich przeżyć, to dzięki Bogu, że ja do tej pory nie zaznałam jeszcze
uczucia.

background image

Rozdział 8

Zegarek pokazywał równo trzecią, kiedy weszłam w bramę prowadzącą na rynek.

Cóż, jeśli już mieszkam u Katiiw domu, to powinnampodporządkowaćsięustanowionym
regułom.

Wzdłuż długiej ulicy ciągnął się rząd kiosków.

Co bytu przygotowaćna kolację?
Nagle wzrok mój padł na kurę.
Doskonale, takiego ptaka tonawet ja zdołam ugotować, będzie za jednym zamachem i zupa, i
drugie danie.
Nauczona gorzkim doświadczeniem,niewzięłamkury francuskiej firmy "Doux" za pięćdziesiąt
rubli kilogram.
Na końcurzędu znalazłam naszą, krajową brojlerkę po trzydzieści,chociażwyglądała
niezbytapetycznie - sina, pokryta pomarszczoną skórą.
Głowa z zamkniętymi oczami kołysała się na chudej szyjce, a żółte pazury groźniesterczaływ
stronę klientów.
Kurę wyraźnie głodzono za życia i umarła najprawdopodobniejśmiercią naturalną, ze starości.

- Nadczym się zastanawiasz?

- zapytała handlarka, grubaśna babaw brudnym, zafajdanym krwią fartuchu.
-Bierz, taniej nigdzie nie znajdziesz!

Cena faktyczniebyła atrakcyjna, ale sam produkt nie wywoływał najmniejszej chęci,

aby go skonsumować.

- Bierz, bierz - zachęcała szczerzebaba.

- Świeża, dopiero co biegała.
Spójrz, nie zamrożona, a schłodzona.
I popukała palcem w bezbronne ciałko.

-Może lepiej kupić importowaną.

77

-Te tu?

- pogardliwie wzruszyłaramieniem handlarka.
-Kupuj, jeślici zdrowie niemiłe.
Ich ptaki faszerują hormonami i szpikują antybiotykami, a nasze są chowane na naturalnej
paszy.

Westchnąwszy, wybrałam krajowąkurę.

Baba ma pewnie rację,rosyjskie fabryki drobiu nie mają pieniędzy na kosztowneleki i ptaszek
za życia jadł ekologicznie czystą paszę - ziarno i robaki.

Wepchnąwszy zdobycz do reklamówki, usiłowałam sobie przypomnieć, co pływało w

zupie Nataszy poza kurą.
Chyba marchewka, cebula, ziemniaki i makaron, a w zastępstwie można i ryż ugotować.

Obwiesiwszy się reklamówkami, dotarłam do domu,

wyprowadziłamszaleńczoszczęśliwe psy i zabrałam się do gotowania.

Najpierw dokładnie umyłam kurę.

Po bliższych oględzinachokazała się jeszcze bardziej wychudzona, żebra dawały się wymacać
pod skórą, a nóżki przypominały niedojrzałepomarszczone bakłażany.
Mam jąwłożyćdo wrzątku czy do zimnej wody?
W końcu garnekwylądował nakuchence, a ja zabrałam się za obieranie cebuli.
Ile warzyw wkłada się dozupy?
Mamnadzieję, że zpięćcebulek, sześćmarchewek i osiem ziemniaków wystarczy.

Ogień szybko podgrzewał wodę, włączyłam telewizor i zaczęłam sobie

podśpiewywać.

background image

Wygląda na to, że gotowanie to nic trudnego, trzeba tylko spróbować.
Pokroiwszywarzywaw drobną kostkę, odsapnęłami postanowiłam wynagrodzić sobie pracę
filiżanką kawy.
Jednak z garnka niespodziewanie zaczęła wylatywać żółtozielona piana.
Usiłowałamogarnąć ją łyżką, aleohydna ciecz wylatywała i wylatywała.
Woda rozpaczliwiebulgotała,parząc moje ręce.
Zrobiło mi się już gorąco, a pianaciągle nie chciała przestać wypływać.
Zrozpaczona wyłączyłam palnik.
Zupa zabulgotała po razostatni i uspokoiła się, a wstrętna żółtozielona"łasa zniknęła.
Zakłopotana, zaczęłam gapić sięna garnek i znów podpaliłam gaz na całą moc.
Wkrótce na powierzchni ukazały się obrzydliwe pęcherzyki.
Poeksperymentowałam z pięć minut iw końcu zrozumiałam - ogień niepowinien być zbyt
duży.
Strasznie dumna z siebie,Spełniłam garnekaż po brzegiwarzywami i zaczęłamsię zastanawiać
nad ryżem.
Kilogramowa paczka wydawała mi siębardzo mała.
CzyWystarczy jej na kolację?
Pewnie należało kupić dwie.
Wytrząsnąwszybiałe ziarenka docedzaka, nalałam wody i przykryłampojemnik pokrywką.

background image

78

Nigdy w życiu nie byłam tak z siebie zadowolona.

Filiżanka rozpuszczalnej kawy wydała mi się cudowna w smaku.
Dzień można zaliczyć doudanych.
Zaledwie kilka godzin dzieliło mnie od rozwiązania tajemnicydokumentów.
Jasna sprawa -są albou Niny, albo uJany.
Jutropojadę najpierw do fryzjerki, a potem.
W tym momencie od strony kuchenki dałosię słyszeć syczenie.
Obejrzałam sięi tak jak siedziałam, podskoczyłamwmiejscu.
Nad ryżem groźnie chwiała się pokrywka, a z samego pojemnika wysypywały się białe
ziarenka.
W zdumieniu patrzyłam na ryż.
Nopowiedzcie, w jaki tajemniczy sposób mógłtak zwiększyć objętość?
Sitko było wyraźnie za małe.

Przełożyłamryż do innego garnka i dolałam wody,ale po dziesięciuminutachzrobiło się

go jeszcze więcej i operację trzeba było powtórzyć.
Jednym słowem,po upływiepół godziny wyszedł mi ogromny gar ohydnej kleistej brei.

Zaczerpnęłam ryżmałą łyżeczką i posmakowałam.

No tak, zapomniałamposolić, ale to drobnostka, przyprawę można dodać teraz, tylko dlaczego
u Nataszywszystkie kawałeczki ryżu leżały oddzielnie, a u mniestanowiły jedną bryłę?
Faktycznie, tanie produkty nawet po ugotowaniusą ohydne.
Kupiłam ryżpo dwadzieścia pięć rubli za kilo i co?
Jeść sięnie da.

Westchnąwszy, zaczęłam wpatrywać się w brytfankę, do której przelałamryż.

Może trzeba dodać do tego masła?

Ale wtym momencie do kuchni wparowałKiriusza z wiadomością:
- Oj, jak mi się chce jeść!
-Jakoś wcześnie dzisiaj - powiedziałam, spoglądając na zegarek.
-Trener zachorował - oznajmił chłopak.

- A cotak dziwniepachnie?

- Rosół - oświadczyłam z dumąw głosie ipodniosłam pokrywkę.

Przed oczami pojawiło się coś niesamowitego, co przypominało wodniste warzywne piure ze
sterczącymi żylastymi nóżkami.
Nabrałam breichochląi chlupnęłam ją do głębokiego talerza.
Warzywa doszczętnie sięrozgotowały i kompletnie nie można się było zorientować, gdzie jest
marchewka, gdzie cebula, a gdzie ziemniaki.
Kiriusza powoli zanurzył łyżkęi mruknąwszy: "Jaka gęsta ta zupa"- wsunął ją do ust.

W tym samym momencie podskoczył,rzucił się do zlewu i, wypluwając jedzenie,

wykrzyknął:

-Ale to obrzydliwe!

Próbowałaś sama?
79

Ostrożniewzięłam "rosół" do ust.

Momentalnie język poczuł gorycz,jakbydo wodydodanochininy.

- Co tam jest?

- dopytywał się Kiriusza.
Starannie wypłukałam usta i odpowiedziałam:

- Nic takiego, to tylko kura z warzywami.
-Proszę, proszę!

background image

- zdumiał się chłopak.
-U mamy wzupie jest wodai wszystko pływa oddzielnie, a tutaj to istny koszmar!
Może zamiast soliwpakowałaś coś innego?

Sprawdziłam językiem zawartość solniczki.

Nie, z tymjest wszystkow porządku.
Kolejnym fiaskiem okazała się kura.
Wcale nie dała się kroić nawet wielkim tasakiem, a kiedy z Kiriuszą, dołożywszy wszelkich
starań, jakoś oderwaliśmypiersi, ujawnił się następującyszczegół: szlachetne kurze mięso
okazało się nie białe, tylko żółte i w smaku przypominało gumowy kalosz posmarowany
musztardą.

-Tego nawet psynie zjedzą- podsumował ze smutkiemchłopak.

Tak właśniebyło.
Mula i Ada z miejsca odwróciły mordy, aRachel najpierw wzięła drób do pyska, poczym
natychmiast go wypluła.

- Aleciokropieństwo wyszło - podsumował Kiriusza.

- Nawet teriernie żre, a onze śmietnika potrafi wyciągnąć i się nawetnie skrzywi.

Ryżu chłopiec już nie próbował, po prostu poszedł do pokoju,skądzaczął dochodzić

jego radosny śpiew.
Usiadłam przy kuchennym stoleiw zakłopotaniu gapiłam się na garnki.
Dlaczegonic mi się nie udało?

Po kilku minutach Kiriusza wszedł do kuchni ipodał mipodniszczoną książkę.
- Masz.
Czerwonąokładkę ozdabiał duży pieróg, u góry zaś mieścił się tytułKsiążka o

smacznym i zdrowym jedzeniu.

-Julka kupiła -wyjaśnił chłopiec - ale nie ma kiedy gotować,to możetobie się przyda.

Tu jest wszystko opisane w prostysposób.
Popatrz- rosół z kury.
Bierzemyjedną kurę, opalamy nad ogniem, patroszymy, zachowujemy ostrożność przy
usuwaniu pęcherzyka żółciowego, ponieważ zupa może nabrać gorzkiego posmaku.

Słuchałam jegosłów jak poematu.

Boże, jak się okazuje, należałonajpierwusunąć wnętrzności i ugotować samą kurę,a potem
włożyć warzywa!

Słuchaj, Lampa - Kiriusza zmrużył przebiegle oczy - nie wydam cię.

zlikwidujemy bezzwłocznie ślady przestępstwa!

background image

80

- Co masz na myśli?
-Wyrzucimy zupę i drugie danie, a Sierioży i Julce nic nie powiemy.

Wiesz, jakby się nabijali!

Z rozmachem wyrzuciłam "smaczną" kolację do śmiecii opróżniłamwiadro.

Kiriusza skoczył po pierogi i kiedy w przedpokoju pojawił sięSierioża z Julią, zręcznie
wrzuciłam kawałki ciasta do wrzątku.
DziękiBogu, książkabyła adresowana domłodych gospodyń, dlatego
procesgotowaniapierogów autorzy opisali szczegółowo.

Następnego dnia około dwunastej zjawiłam się u fryzjerki.

Cztery ładne dziewczyny, wprawnie operującesuszarkami, nawet nie odwróciłygłów.
W końcu jedna, czarnowłosa, z niezadowoleniem wycedziła:

- Do nastrzeba się najpierw umówić.
Druga, jasnowłosa,przy sobie, podobna do świeżo upieczonej bułeczki,dodała

wyniośle, obrzucającspojrzeniem moją chińską kurtkę i adidasy:

- Cennik jest na ścianie, proszę najpierw przeczytać.

Podeszłam dowywieszki.
Strzyżenie - 300 rubli, mycie - I50 rubli, układanie - 200rubli.

- Tu blisko, przez ulicę, jestinny zakład - oświadczyła ciemnowłosa.
-Tamjest taniej, będzie panią na pewno stać- dodała blondynka.

Zrobiło mi się strasznie przykro.
Czy naprawdę wyglądam jak żebraczka?
A nawet jeśli istotnie mam mało pieniędzy wportmonetce, to kto dałtym bezczelnym
dziewczynom prawo rozmawianiaz klientką w takisposób?
Pewnie jeśli stanęłabyprzed nimi dama w futrze z norek,natychmiast bysię uśmiechnęły.

Czując,jak z rozgoryczenia ściskamnie w gardle,odkaszlnęłam i specjalnie zbyt głośno

powiedziałam:

- Panie pozwolą, że się przedstawię, major Romanowa z wydziału kryminalnego.

Prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa KonstantinaKatukowa.
Która z pań to NinaNikitina?

Odgłosnarzędzi fryzjerskich momentalnieucichł.
- Oj!

- czarnowłosawypuściła z rąk suszarkę.

- To ja - mruknęła wolno blondynka i zaraz dodała: -

Przejdźmydopomieszczeniasłużbowego, przecież nie będziemy tutaj rozmawiać.

Odprowadzane ciekawskimispojrzeniami, skręciłyśmy zastolikiemmanikiurzystki i

przeszłyśmy korytarzem,aż znalazłyśmy się w małym
81

pokoju z lodówką i dwomakrzesłami.

Na parapecie stała metalowa puszka zkawą i czajnik.
Nina jednak nie miała najmniejszego zamiaru proponować mi czegokolwiek do picia.
Oparta plecami o ścianę, skrzyżowałaręce napiersi i rzekła stanowczo:

- Nic nie wiem,poraz ostatni widziałam się z Kostią we wtorek, byłcały i zdrowy.

Naprawdęnic więcej nie wiem.
Usiłowałam uśmiechnąć się najżyczliwiejjaktylko siędało.

- Pani Nino, czy Kostia dał pani klucze do mieszkania?
-A jeśli nawet, to co ztego?

-wściekła się dziewczyna.
Tak międzynami, miał kilka kompletów.

background image

Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
- A gdziema pani swoje?

Nina błyskawicznie odburknęła:

- Zgubiłam w zeszłym tygodniu.

Torebkę mi świsnęli, a tam byłowszystko: dowód osobisty, prawo jazdy,kosmetyki.
Jeśli mi pani nie wierzy, niech pani zapyta nadwunastym posterunku, zgłosiłam
kradzieżsierżantowi Kornukowi.

- A kiedymiałomiejsce to smutne zajście?
-Mówię przecież, w tamtym tygodniu, w niedzielę.

Pojechałam natargLeningradzki i ktośmnie sobie upatrzył.

- Długo znała pani Kostię?

Nina wzruszyła ramieniem.

- A co to za różnica, jak długo?

Spotykałam się z nimraz na tydzieńi nic szczególnego nas nie łączyło poza łóżkiem.
Czasami obiad muugotowałam, a tak czysty seks i tyle, bzykanko i do domu.

Przypomniałam sobie administratoraLwa Walerianowicza inachmurzywszy się,

wycedziłam przez zęby:

- Uuuu.

kochaniutka.
Powinna mi być pani strasznie wdzięczna zato, że sama przyszłam, anie wzywałam pani na
komisariat.
Wie pani, jaktem jest nieprzyjemnie?
Żelazny stół, krzesło, wszystko przykręcone dopodłogi.
A ja narazie rozmawiambez protokołu, po przyjacielsku.
Ajak się to pani nie podoba, to mogę dać wezwanie.

W błękitnych oczachNiny pojawiło się przerażenie i od razu spuściła z tonu:
Napije się pani herbaty?
Uśmiechnęłam sięw duchu i skinęłam głową.

background image

82

Po pięciu minutach w moich rękach znalazł się kubek z niesamowitym paskudztwem,

napojem owocowym "Pickwick".
Taki płynpowiniensięnazywać "sikiciotki Weroniki", ale Ninie najwidoczniej to smakowało,
ponieważ z rozkoszą pociągnęła łyk z kubka i rozpoczęła opowiadanie.
Słuchałam jej uważnie, mimo że niczegonowego się nie dowiedziałam.

Nina spotykałasię z Kostią raz na tydzień i, w przeciwieństwie doLeny, doskonale

wiedziała o "rywalkach".
Z obecności innychkobietwżyciu kochanka nicsobie nie robiła.
Za mąż fryzjerka się nie wybierała, a gotować, sprzątać i prać nie lubiła.
Wprawdzie czasami gotowała dlaKostii zupę, alebez szczególnej wenytwórczej.
Do niczego niezobowiązujące randki wpełni ją satysfakcjonowały: w sumie i faceta się ma, i
niepotrzeba się zbytnio wysilać.
A na dodatek sam Kostia okazał sięhojny:

chętnie dawałprezenty, podwoziłsamochodem, zapraszał do restauracji.

Poza tym był również dobrym przyjacielem:kiedy matka Niny złamała nogę,tastraciła głowę i
zadzwoniła do kochanka po pomoc.
Szczerzemówiąc, spodziewałasię usłyszeć coś w stylu "wybacz, ale jestem zajęty", ale Kostia
tylko mruknął: "zaczekaj"- i po półgodzinie przyjechał,zaniósł staruszkę na rękach do
samochodu, a w izbie przyjęć dał w łapęskołowanemu doktorowi kilka banknotów, żeby
starsza kobieta nie znalazła się na korytarzu.

Niczego więcej się od Niny nie dowiedziałam.

Kiedy wyszłamod fryzjera,zobaczyłam naprzeciwko sklep "Tiul"i weszłam do środka.
Ulokowałam się przy ogromnym oknie i pogrążyłamw rozmyślaniach.
Cośw tej historii mi nie pasowało.
I Rita, i Lena, iNina mówiły o hojnościKostii i o tym, że miał w zwyczaju zabierać swoje
oblubienice do restauracji.
Do tegojeszcze częstokupowałkobietom prezenty, miał samochód, posługiwał się telefonem
komórkowym, ai jego mieszkanie wyglądało całkiemprzytulnie - niedawno odnowione ściany
aż lśniły.
Nasuwało się więc naturalne pytanie:skąd on brał nato wszystko pieniądze?
W teatrzenajprawdopodobniej zarabiał grosze,zasłynął przecież jakomarny aktorzyna, nie
występował ani w kinie, ani w telewizji.

Zastanawiając się parę minut nad tym, zaczepiłam o inny temat, równie interesujący.

A skąd Nina wie,że Kostia nie żyje?
Sama przecież mówiła, że spotykała się z nim raz na tydzień, a w pozostałe dni tylko
dzwoniła, ito teżniezwykle rzadko.
Kto ją powiadomił o śmierci kochanka?

83

Milicja, Oczywiście, że nie, wtedy już w ogóle nie chciałaby zemną rozmawiać.
Stałamprzy oknie, bezmyślnie sięprzyglądając, jak z rzadkapojawiający się

przechodniewloką się ulicami miasta.
Pogoda była dzisiaj paskudna.
Z niebapadało coś, co jednocześnie przypominało śnieg i deszcz, a podnogami chlupotało
rozrzedzone błoto.
Młode mamy zniemowlętami nieryzykowały wyjściana spacer, emeryciodłożyli na lepsze
czasy wizytęw poliklinice i aptece, wszyscy siedzieli w ciepłychkuchniachi pili cudowną
aromatyczną kawę.

background image

A może jeszcze lepiej - leżeli na kanapach z książkami otajemniczych morderstwach.
Jakże ciekawe jest śledzenie rozwojuwypadków, gdy prześlizgujemy sięoczyma po papierze.
W rzeczywistości praca detektywa wygląda okropnie- mokre nogi, pusty żołądek i głowa,
która nie potrafi wpaść na odpowiedni trop.
Wksiążce można szybkoprzekartkować strony i zajrzeć na koniec,a w życiu niestety nie.

W tym momencie od fryzjera wyleciała dziewczyna w pięknym rudymfuterku.

Przyjrzałam się jej uważniej i jęknęłam - Nina.
Ciekawe, cojązmusiło do porzucenia miejsca pracy?
Bez wahania naciągnęłamkapturaż naoczy i pobiegłam za kobietą.

Nikitina szła szybko, wdeptując w kałuże.

Najwyraźniejnie podejrzewała, żektoś ją śledzi, ponieważ ani razu się nie obejrzała.
Po dziesięciu minutach była już z pewnością zmęczona i zziębnięta, ale uporczywie
zmierzałado nieznanego mi celu.
I dopiero kiedy z przodu wynurzyłsię znajomydom, zrozumiałam, dokąd fryzjerka siętak
śpieszy.
Tuż przedmoimi oczyma pojawił się budynek, w którym znajdowało się
mieszkanieKatukowa.
Zwolniłam przy klatce,policzyłam do stu, poczym weszłam na górę.

Wszystkiedrzwina klatce schodowej wpatrywały się we mnie wizjerami.

Drzwi do mieszkania Katukowa niebyły już opieczętowane.
Wyciągnąwszy z kieszeni gumę"Orbit",zaczęłam ją żuć, aż powstała jednolitamasa i
zalepiłam jednookie podglądacze.
Nie, jednak niepotrzebnie wieleosób uważa powieści kryminalne za szajs.
Bo gdzie jeszcze można zebraćtakie mnóstwo różnorodnych informacji?
Dobra, poczekam pod drzwiami, kiedyś przecież ta kłamczucha, która bez mrugnięcia okiem
oznajmiła) że ukradziono jej klucze, wyjdzie na zewnątrz.

Minuty wlokły się niemiłosiernie.

Mniejwięcej po półgodzinie drzwid innego mieszkania otworzyły się,wychyliła się znich
jakaś zaniedbana babka, oderwała od wizjera gumę i zaskrzeczała:.

background image

84

- Na co czekasz?

Tentwój fagas wykorkował, do trupiarni go zabrali.

Odwróciłam sięw stronę okna.
- Ale te baby głupie -starucha nie dawała za wygraną, ale w tym momencie z

mieszkania doleciał swąd spalenizny i babsztyl, wydawszy z siebie jęk, zniknął.

Minęła godzina.

W głowie zaświtała mi myśl: "A może Ninawcale nie pojechała doKostii, tylko po prostu
sama mieszkaw tym domu?
".Wtem cichutko szczęknął zamek.
Nina wyszła nazewnątrz iodwróciła

się wstronę okna.
- Dokąd siętak śpieszymy?

- zapytałam grzecznie.

Nikitina podskoczyła w miejscu i upuściła dośćdużąpaczkę.

Podwpływem uderzenia o podłogę papier się rozwinął i na schody spadł wachlarz
studolarowych banknotów.

- O Jezu.

- wydukałafryzjerka,kucając i zbierając drżącymi rękami

banknoty.

-Jezu, jak tu pani dotarła?

- Bardzo prosto - odpowiedziałam spokojnie - na nogach.

Wyglądana to, żeznalazła pani klucze?
Sprawnie jednak działająna dwunastym komisariacie - i złodzieja złapali, i klucze zdążyli
oddać.
A pieniążki pewnie też są z zagubionej portmonetki?
Czy też postanowiła panijako ostatni prezent zabrać odłożone przez Katukowa na czarną
godzinę pieniądze?

Nagle Nina załkała.
- Teraz tomi pani zażadne skarby świata nie uwierzy.
-To prawda -utwierdziłam jaw tymprzekonaniui rzekłam: - Skorokluczyki i tak sięjuż

znalazły, to wróćmy do mieszkania i porozmawiajmy.
Sądzę, żemamy o czym.

Fryzjerka skinęła głową,po czym weszłyśmy doprzedpokoju.

Tym razem w pokoju pachniało mieszaniną kurzu, wilgoci i czegoś kwaśnego.

- Tosą moje pieniądze - niespodziewanie powiedziała Nina,siadającna kanapie.

- Chciałamje po prostuzabrać, żeby niezginęły.

- No tak - przytaknęłam - najpierw zgubiła je pani na targu, a teraz
znalazła.
- Proszę się ze mnie nie nabijać!

- wykrzyknęła kobieta.

- Nawet nie miałam takiego zamiaru- powiedziałam szczerze.

A poco, jeśli to nie tajemnica, przechowywała pani pieniądze u Kostii?

- Nie uwierzy pani - odparła Nina ze smutkiem.

85

- Niech się pani postara mnie przekonać.

Nikitina wyciągnęła papierosyi powiedziała:

- Mieszkam w lokalukomunalnym,a sąsiedzi.

- machnęła ręką i zamilkła.

background image

- Proszę kontynuować - ponagliłam ją.
-Proszę posłuchać, towarzyszko major.

Mój język chlapnąłnatychmiast:

- Od kiedy jestem dla ciebie towarzyszką?
Fryzjerka drgnęła, zbladła izapytała:
- A jak się mam do pani zwracać?
Zastanowiłam sięprzezchwilę i odpowiedziałam:
-Lampio Andriejewna.
Nina pociągnęła nosem i, nieustannie powtarzając moje imię i nazwisko, zaczęła

wyznawać prawdę.

Ma dwa pokoje wkomunalnym mieszkanku, obok mieszka sąsiadka -

sześćdziesięcioletnia kobieta, była nauczycielka, z synem.
Jest bardzo miła i inteligentna.
Z nią Nina nie ma żadnych zatargów we wspólnej kuchni.
Wszystko jest w porządku,zgodnie.
Nie robią sobieświństw:

nie dolewają szamponu do zupy, nie podrzucają kamieni do klopsów.

Natomiast synalek to całkowityniewypał - kryminalistai narkoman.
Dwa tygodnie na wolności, pięć lat w więzieniu.
Jak ma odsiadkę, toNina i Wiktoria żyją sobie spokojnie.
Oglądają nawet razem telewizjęw kuchni.
Ale jak tylko to "dzieciątko" wychodzi na wolność, od razu zaczyna się piekło.

- Dla niego każdyzamek to pestka - szlochała Nina.

- Otworzy w okamgnieniu.
Ile to już razy zabierał ode mniez pokoju pieniądze.
Chociażna szczęście do dolarów sięjeszczenie dobrał.
Zbieram na własne, oddzielne mieszkanie.
Postanowiłam więc schować u Kostii, bo lepszegomiejsca nieznajdziesz.

- Rzeczywiście - uśmiechnęłam się ironicznie.

- Najlepsze miejsce byłoby wsejfie bankowym, za stalowymi drzwiami.

Nina chrząknęła.
Aha, nadejdzie kolejny kryzys finansowy i bank zagarnie sobie mojeoszczędności.

Co to, to nie!
Kostiabyłna to przygotowany, nie na darmopracował jako przechowywacz.

-Jako kto?

- nie zrozumiałam.
-Jakopodrywacz?

background image

86

Nikitina ciężko westchnęła i znów wyciągnęła papierosa.

Miałam jużzamiar powiedziećgroźnie, że od dzieciństwa cierpię na straszną alergię,ale nagle
uświadomiłam sobie, że oddycha mi się swobodnie i lekko, nawet mnie w gardle nie drapie!
Cuda-niewidy!

- Tylko niech pani nie udaje, że niewie, kim on był - rzekła Nina.
-Naturalnie, że wiem -zaczęłam się wykręcać - ale dlazasady powinna mi pani sama o

tymopowiedzieć.

- Dobrze, Eulampio Andriejewna- zgodziła się posłusznie Nina.

Podejrzliwie przyjrzałam się fryzjerce, czy czasami niekpi sobie ze

mnie?

Ale dziewczyna siedziała z przygnębionym wyrazem twarzy na

kanapie, gniotąc w rękachpapierową chustkę do nosa.
- Kostiiniezbyt wyszła kariera w teatrze -rozpoczęła Nikitina.

- Całyczas niedostawał normalnych ról.
Robili go w balona.
No i pensjabyłaoczywiście beznadziejna - śmieszne pieniądze, pożal się Boże.

AleKostia nie robił z tegowiększego problemu, ponieważ już oddawna innyzawód

uważał za najważniejszy, a aktorstwo traktowałjakhobby.
A poza tym z jaką gracją odpowiadałna pytanie: "Gdzie pracujesz?
"Jestem poddanym Melpomeny - mówił dumnie Katukow.
- Artystą jednego z czołowych moskiewskich teatrów.
".

Dziewczyn miał po prostu na pęczki - nie dość, że byłprzystojny i inteligentny, to

jeszcze należał dotajemniczegoi nęcącego świata kulis.

Tylko pieniędzy nigdy nie miał i ledwo wiązał koniec z końcem.

Alegdzieś tak siedemlat temu jego sytuacja się zmieniła.
Jeden ze znajomych Katukowa,znakomity skrzypekLonia Masłow zamierzał wyjechaćna
urlop.
W domu miał skrzypce Amati.
Strasznie bał się zostawiać instrument ot tak, w pustym mieszkaniu, ponieważ kosztował on
kolosalnepieniądze.
Nie zdecydował się również na to, żebyzanieść godo bankui włożyć doskrytki, gdyż jako
osoba, której bliskie były czasy komunizmu,w okresie rozwijającego się
rosyjskiegokapitalizmu zdążył już stracić zaufanie do instytucji bankowych.
Znając patologiczną wprostuczciwośćKostii, Lonia poprosiłprzyjaciela, żeby ten popilnował
muskrzypiec.

Katukowzabrał czarnyfuterał, włożył do kanapy i trząsł się ze strachu

przezdwadzieścia cztery dni, czekając na powrót Masłowa.
Lonia,wróciwszy z urlopu, dał mu za przysługę trzystadolarów.
Kostia najpierwnie chciałich wziąć,ale przyjaciel dosłownie siłą wepchnął mu banknotydo
kieszeni.
Po tygodniu Lonia zadzwonił ponownie.
Tym razem trze
87

ba było pomóc jakiemuś artyście, potrzymać przez parę dni kilka statuetek i znów w

kieszeni zaszeleściły papierki.

W niedługim czasie wieść o Kostku jako przechowywaczurozeszłasię po

całejMoskwie.

background image

Przechowywał pieniądze,klejnoty,srebro, sprzętRTV, dokumenty i starodruki.
Za zarobionepieniądze Kostia zrobił remont w mieszkaniu i urządził w nim kilka schowków.
Potem zaczęły się pojawiać inne sprawy do załatwienia.
Na przykład, musiał wsiąśćdo pociągu idostarczyć do Władywostoku dziwniemilczącą
dziewczynę.
Przejażdżka nie sprawiła aktorowi żadnej przyjemności, bowiem towarzyszka podróży przez
całą drogę nie otworzyła ust, odpowiadająctylko "tak" albo "nie"na propozycje zjedzenia
obiadu czyteż wypiciaherbaty.
Jednak za wykonanie tegozadania otrzymałprzyzwoitą sumkę.
Innym razem Kostia udał się na daczę w Sniegirii, by punktualnie o ósmej wieczorempodejść
do telefonu ipowiedzieć: "Herman Siergiejewiczumarł".
Kostii nieinteresowało, poco ma to wszystko robić.
Ludzieszybko zaczęli mupowierzać coraz dziwniejsze sprawy, które na przykład wstydzili się
robić sami.
Ot, choćby pewna kobieta, krytyk, znanaosobistość w środowisku teatralnym, inteligentna
ażdo przesady, poprosiła Kostię, żeby.
wysmarowałgównemdrzwi mieszkania jej byłegomęża.
Na Katukowie podobna prośba nie zrobiła najmniejszego wrażenia.
Zapytał wtedy rzeczowo:

- Ludzkim?
-Może być psie- łaskawie pozwoliła pani krytyk.

- Grunt,żeby grubą warstwą i żebymocnośmierdziało.

Kostia zebrałna podwórku wiaderko psich odchodów i, śmiejąc sięw duchu, wykonał

polecenie.
Takieprzedziwne zadanierobił po razpierwszy, ale inteligentna dama sowicie go za to
wynagrodziła.
Dała mutysiąc dolarów.

W ostatnim roku nie mógł się jużpraktycznie opędzić od klientów,dlatego teżniechcąc

odmawiać ludziom i przepuszczać okazji do zarobienia szmalu, zwerbował do pracy Ninę.
Trafiały jej się prostsze zlecenia,Jak na przykładdostawa kosza kwiatów znanemu
dyrygentowi.
Za sprawy kryminalne Kostia się nie brał,chociaż Nina na sto procent nie byłapewna, bowiem
kochanekzbytnio się nierozwodził na temat swojej pracy.
Klienci również cenili go przede wszystkim za nienagannąuczciwośći umiejętność
dochowywania tajemnicy.

background image

88

- A czy wie pani, gdzie się mieszczą te skrytki?

- zapytałam, kiedy lawina wiadomości ustała.

Nikitina skinęła, podeszłado okna, ostrożnie nacisnęła palcem ledwiedostrzegalny

gwoździk.
Rozległsię cichytrzask, jakby otworzono puszkękonserw.
W tym samym momencie fryzjerka zręcznieuniosła parapet.

- Niech panispojrzy.
Przyjrzałam się odemkniętej wąskiej szufladce ibezwiednie gwizdnęłam.

Cała przestrzeń była zapchana asygnatami.
Ciekawe, ile ich tu jest?

- Teraz pani wierzy - zapytałacicho Nina - żewzięłam tylko swoje?

Jeśli byłabym złodziejką, to zwinęłabym wszystko.

W jejsłowach faktycznie byłapewna logika, ale mimo wszystko nachmurzyłam się i

zapytałam:

-A gdzie są jeszcze?
Kochankawiedziała o pięciu schowkach.

Dwa z nich - w nóżce stołui w kuchennej ścianie -okazały się puste, dwainne- pod wanną i w
siedzisku fotela - zawierały pieniądze, złoty starodawny kieszonkowy zegarek i notes ze
spisem telefonów.
Alenie było nawet śladu żadnych papierów, granatowych kartekczy teżfotografii.

- On przechowywał rzeczytylko w domu?

Ninawzruszyła ramionami.

- W każdym razie mi niczego niedawał.

Może Janie?

-Janie?
- No tak - z niezadowoleniem odparła Nikitina.

- Niczegomio niejnie opowiadał, aledomyśliłam się, żesą przyjaciółmi z lat dzieciństwa,bawili
się w jednej piaskownicy.
Ufał jej jaksobie samemu.

- Dobra -westchnęłam - idziemy.
Ale Nina nigdzie sięnie śpieszyła.

Dziewczyna w skupieniuzmarszczyła gładkie czoło.

- A co z tym teraz będzie?

- wskazała palcemna skrytkę z pieniędzmi.

Westchnęłamzmieszana.

Faktycznie, co?
Nina niespodziewanie się uśmiechnęła.

-Wiem!
Rzuciła się do biurka, wyciągnęła notatnik i z radością oświadczyła:
- Kostia był niczym księgowy.

Niech pani spojrzy, jak starannie prowadziłinteresy.
89

Otworzyłam podniszczoną okładkę.

Przed oczyma stanęły rzędy cyfr,porozstawiane w kratkach:

Otrzymano: 9.

06. 815.
79...
Zwrócono: 12.

background image

06. 514.
28...

W kratkach obok słów "zwrócono" widniał szeregkrzyżyków, tylkoostatnie cztery

linijki ziały pustką.

-Proszę - uśmiechałasię fryzjerka - niech pani weźmie ten notes.

Ustali pani tożsamość izadzwoni do nich.
Powiepani,jak się sprawymają iżeby zabrali swoją własność.
A ja pani oddam klucze.
Pamiętapani, jak się te skrytki otwiera?
Proszę wziąć- Nina podsunęła minotatnik.
Wyraźnie chciała się pozbyć odpowiedzialności zacudzą własność.

- Ale notatki są zaszyfrowane - wymamrotałam.
-No ico z tego?

- zdziwiła się Nikitina.
-Przecież u was cały wydziałsiedzi i odgadujeszyfry, nieprawda?

Byłam zatem zmuszona kiwnąć tylko głową, wsunąć pognieciony kawałek skóry do

kieszenii zabrać klucze.

background image

Rozdział 9

Wróciłamdo domu koło piątej.

W głowie miałam mętlik.
Najwyraźniej osoba, która zabiła Kostię, zabrała również dokumenty, alekto to może być?
Może na mojeszczęście, aktor oddał papiery Jance?
Jakrozszyfrować te notatki?
W miarę zbliżania się do domu w głowie zaczęły pojawiać się inne myśli: "Mam nadzieję, że
psy cierpliwie na mnie czekały i nie zsikały się w przedpokoju.
Co zrobić na kolację?

Po drodze jakwicher wpadłam dosklepu i chwyciłam kotlety"Bogatyrskie".

Ciekawe,jak funkcjonują inne kobiety?
Czy ich głowy też są ustawicznie zaprzątnięte myślami o obowiązkach domowych?
A poza tym, jakone dają radę, wychodząc z domu o 8.
00i wracająco 19.
00,ugotowaćobiad, sprzątnąć mieszkanie itd.
Przecież nie wszystkie mają gosposie!

W domu psy skakały z radości.

Upewniwszy się, że żadne z nich nienarozrabiało,krzyknęłam radośnie:

- Mula, Ada, Rachel- na spacer!
Stunogazgraja wypadła na podwórko.

Mula, jak zawsze, ulokowałasię przy wejściu, a Rachel pobiegła na trawnik.
Odprowadziłam ją wzrokiem.
Ada powierciła się trochę w jednym miejscu, a potem przysiadła.
O mało co nie padłam trupem!
Pod jej grubym tyłkiem rozlała sięjasnoczerwona kałuża.

- Ada.

- wyszeptałam wargami,które zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa -.
Ada, co ci jest?

Mopsicapobiegła truchtem w moją stronę.

Na białym śniegu wyraźnieodbijały się paciorkiczerwonych kropli.
91

- Do domu!

- wrzasnęłam, sztywniejącze strachu.
-Natychmiast dodomu!

Pieski posłusznie pobiegły na górę.

W mieszkaniu złapałam za telefoni zadzwoniłam do klinikiweterynaryjnej.

- Moja suczkama krwotok!

To poprostu okropne!
Cała kałużakrwi!
Ona umiera!

- Zwierzę wpadło pod samochód?

- próbował uściślićniewidocznyrozmówca.

- Nie, ranobyła zdrowa.
-Proszę ją przywieźć - polecił krótko doktor.
Zaczęłam miotać się pomieszkaniu, wyszukałam wszafie koc, zawinęłam w niego

łagodnie sapiącą Adę i wypadłam na dwór.
Mopsicabyłastrasznie ciężka, po prostu nie do udźwignięcia, prawa ręka mi zdrętwiała,ale
przyciskałam do siebie gorące ciałko.
Kiedy mowa jest o życiu i śmierci, pieniądze nie grają roli.

background image

Zamachałamwięc lewą ręką.
Natychmiast zahamowała obok mnie stara taksówka.

- Dokąd?

- zapytał młody chłopak w czarnej kurtce.

- Na ulicęSamsonowską.
-Wiem już, dokąd - kiwnął głową kierowca.

- Doweterynarza?
Wsiadaj.

Usiadłam w samochodzie i zaczęłam leciutko kołysać Adę.

Mopsicawyglądała okropnie.
Na mordzie totalny smutek, oczy wywróconedo góry i przerywany oddech, jakby w
powietrzu było za mało tlenu.
W moim sercu wezbrała fala litości.
Mała,całkowicie bezsilna istotkawyraźnie walczyła ze śmiercią.
Mimo woli z oczu polały mi się łzy i drżącym głosem,całując czarny pysk mopsa,
wymruczałam:

- Aduniu, noproszę cię, wytrzymaj jeszcze trochę, zaraz będziemy namiejscu.
Mopsica popatrzyłana mnie bezbronnymi piwnymi oczami, po czymstraciła

przytomność, a ja zaczęłamryczeć na głos.

Wdarłszy się do poczekalni i zobaczywszy kilka osób zcicho siedzącymizwierzętami,

zaczęłam błagać:

Przepuśćciemnie, proszę, mój pies krwawi.
Oczywiście, oczywiście -ludzie pokiwali ze zrozumieniem głowami.
Wparowałam do gabinetu i zaczęłam się wydzierać:.

background image

92

- Ada umiera!
Młodychłopak, nieco grubszy od kija do miotły, nie podnosząc oczuznad papierów,

powiedział spokojnie:

- Proszę położyć zwierzę nastole.
Zmiejscawsunęłammu pod nos, prosto na zapisanekartki papieru,kocyk z mopsem,

który wydawałz siebie przedśmiertne jęki.

Weterynarz westchnął, wziąłAdę i zaniósł na ogromne żelazne korytonanóżkach.

Rozwinąwszy flanelę,ostrożniezaczął badać pacjentkę.
Jego ręce pracowały zręcznie i zapewne delikatnie, ponieważmopsica anirazu nie pisnęła.
Oględziny trwały około dziesięciu minut.
Chłopak bardzo dokładnie osłuchałpłuca, obejrzał oczy, uszy, pysk, potem znówwestchnął i
postawiłdiagnozę:

- Suczkama cieczkę.
-Będzie żyć?

- zapytałam z lękiem i widząc, że lekarz, chowając przede mną twarz, odwrócił się do okna,
szybko dodałam: - Proszę się niemartwić, jeśli trzeba będzie dokonać operacji, to my
zapłacimy.
Mamypieniądze.

Doktor spojrzał na mnieszczerześmiejącymi się oczami.
-Jak dawno ma panimopsa?
- Krócej niż tydzień.
-A wcześniejmiała pani zwierzęta?
- Nigdy, mam koszmarneuczulenie.

Cały czas się dziwię, dlaczego teraz mieszkam z psami i nie kicham!

Weterynarzpobębnił palcami po stali nierdzewnej.
- W Anglii w latach czterdziestych praktykował zadziwiający lekarz,najzwyklejszy

wiejski konował, James Cherriot.
Świat dowiedział sięo nim dzięki cudownym książkom, które doktor pisał w wolnymczasie.
W prosty, niewyszukanysposób opowiadał o kotach, psach, koniach iichwłaścicielach.
A robił to z taką miłością,że tysiąceludzi zapałało dobrymi uczuciami do zwierząt po
przeczytaniu jegoutworów.
Obecnienawetw Akademii Weterynaryjnej zaleca się donauki opowiadania Cherńota.
Otóż Anglik zauważył dziwną rzecz.
Niektórzy jego klienci weszliw posiadanie zwierząt przezczysty przypadek.
No, na przykład, zlitowalisię nad potrąconym przezsamochód kotem albo zabrali do domu
skomlącego na dworze szczeniaka.
Wcześniej te osoby cierpiały na potworneuczulenie na sierść, futro i wszystkie drobinki, które
znajdują się na skó-

rze zwierzęcia, alewystarczyło tylko, że pokochałySzarika albo Mruczka, i

momentalnie wracały do pełni zdrowia.
Myślę, że w dziedzinie alergii jest jeszcze dużo niezbadanychrzeczy - uczulenie to protest
przeciwko życiu, a nie przeciwkoalergenom.

-Jak to?
- Przypuśćmy, że mieszka z panią "ukochana" teściowa, a razem z niąjeszcze jej

piesbolończyk.
"Mama" bez przerwy ma pretensje, czepia sięz byle powodu.
Pani naturalnie zewszystkich siłpowstrzymujesię, żebynie odpłacić jej pięknymza nadobne.
Wskutek czego rozwija się alergiana psy.

background image

Znałem kobiety, którechorowały po prostu z nudów.

Słuchałam go z otwartymi ustami, aręce odruchowo gładziłyAdę.

Niemogę powiedzieć, że pokochałam mopsy i teriera całą duszą, alesą takiemiłe, czułe i mają
cudowne charaktery!

- Pani suczka jest absolutnie zdrowa - kontynuowałweterynarz.

- Tosą u psów naturalne przypadłości,tak jak menstruacja u kobiet.
Ztym,że u suczek "miesiączka" trwa dwadzieścia jeden dnii bywa dwa razy doroku.
Proszę uważać i pilnować, żeby po drodze nie trafił się wam samiec,bo narazi to panią na
wychowywanie szczeniąt.

- Psy również mają okres?

- zdumiałam się.
Chłopak klepnął Adę po grubym tyłku.

- Pewnie, że tak.

Niech pani kupi w naszej aptece specjalne majtki,a przymetrze podpaski.
Mopsica jest młoda i niepotrafisię jeszcze upilnować, potem się nauczy.
A tymczasem proszęzałożyć jej majtki, żebyuchronić dywan, koc czy meble przed
pobrudzeniem.

- Ale ona tak wywraca oczami!
-Po prostu śpi, jest jej ciepło i przyjemnie, no tojak sobie nie uciąćdrzemki w takiej

sytuacji.
A to, że rzęzi?

- Chrapie- poprawił weterynarz.

- Tak ma zbudowanąjamę nosową.
Nic nie szkodzi, szybkonauczy siępani odróżniać sapanie.

Ale ona ma takinieszczęsny wyraz mordy!
No bo to faktycznie biedaczysko - chrząknął weterynarz, myjąc ręce.

Mapo prostu koszmarne życie.
Nieborak podje sobie - i hopla!
Na tapczan, na poduszkę!
O!Jakie sobieboczki wyhodowała!
Biedula!

Podszedł do stołu i zaczął wypełniać kartę.
- Imię?

background image

94

- Eulampia - oznajmiłam bez zastanowienia.

Lekarz westchnął.

- Nie,nie jak się wabi pies, mnie chodziło o pani imię.
-To jest mojeimię- odpowiedziałamcicho.
- Aha - burknął doktor i zaczął w skupieniu bazgrać coś długopisemna papierze.
Do metra szłam,trzymającAdę w objęciach.

Pewnie powinnam jąpuścić, żeby biegła na swoich własnych łapkach, ale smycz zostawiłamw
domu, a dookoła szwendało się zbyt wiele osób.
Ada wysunęła mordę z kocyka i głębokozasapała, po chwilirozległo się miarowe
pochrapywanie.

Obokstacji metra, przy stolikuzawalonym różnokolorowymi

paczkami,podskakiwał,usiłując się rozgrzać, czternastoletni dryblas.
Zażądałam:

- Potrzebne mi sąnajlepsze podpaski.

Straganiarzzaczął wychwalać towar:

- Wszystkie z importu są dobre, porządnie się przylepiają.

Jakie dlapani, ze skrzydełkami?

Pokręciłam przecząco głową.

Majteczki, które sprzedano mi w aptece, okazały się zupełnie maleńkie i skrzydełka trzeba by
było przyklejaćdo brzucha mopsa.

- Na noc czy na dzień?

- nie poprzestawał drągal.

Tylko westchnęłam.

Jak ten świat się zmienia!
Jeszczez dziesięćlattemu ten chłopak zaczerwieniłbysię jak rak, spojrzawszy tylko w
aptecenapodpaski higieniczne.
A teraz na całego reklamuje mi towar, opowiadając o grubości, wchłanialności i
zdumiewającej miękkości "Always-Ultra".
Ciekawe, jak zareaguje, kiedy mu powiem, że podpaski są potrzebne Adzie?

- Proszę poszukać mniejszych, dlamojej suczki.

Straganiarz nawetokiem nie mrugnął.
Puknął czerwonym palcemw zielone pudełko i oświadczył:

- Dla suczek biorą "Diana-Nova", a co, nie chce pani szczeniaczków?

Kupiłam opakowaniei pomknęłam dodomu, spoglądając nazegarek.
Dzięki Bogu, w mieszkaniu nikogo jeszcze nie zastałam.
W przedpokojuna podłodzewszędzie poniewierały się kawałki różnokolorowego papieru, a
Mula i Rachel niewyszły mi na spotkanie.
Zdziwiona, zaczęłam
95

zbierać skrawki i z miejsca zorientowałam się,co się tu wydarzyło.

Kiedy zostały same, Mula iRachel dobrałysię do porzuconej torby, wyciągnęły
paczkęmrożonychkotletów i bez większego wysiłku wrąbały pyszne danie.

- Poczekajcie tylko!

- obiecałam,wkładając ponownie kurtkę.
-Jakwrócę, to oberwiecie za swoje!

Niebawem w garnku kipiałajużwoda.

Kurczę blade, a te różne czasopisma jeszczerywalizują ze sobą, co ogłosić najlepszym daniem
roku.

background image

Jasne,że parówki!
I powinno się postawić pomnik temu rzeźnikowi, któryjakopierwszy wpadł napomysł, żeby
napchać farszdobaranich flaków.
Jakie to proste: wrzucasię do wody i już po chwili gotowe!

Po dziesięciu minutach w przedpokojudałosięsłyszećgłosy i Sierioża szybkim krokiem

wszedł do kuchni.

- Cześć i czołem, Lampeczko!

Jest cośna ruszt?

- No pewnie- uspokoiłam go.

- Siadajcie.

Julia, Kiriusza i Sierioża szybko opadli na krzesła.

Zapytałam:

- Ile kto sobieżyczy smacznych parówek?

- i podniosłam pokrywkę.

- Cztery!

- krzyknął starszy.

- Pięć!

- dodał prędko młodszy.

- Nie bądźcie zachłanni - poleciła Julia.

- Potrzy wystarczy, obżartuchy.
No, Lampeczko kochana, podawaj już!

Ja jednak straciłam władzę w nogach.

Wkipiącej niczym gorące źródłowodzie chlupotało coś niewiarygodnego, co przypominało
kawałki skręconej serpentyny, tyle że zrobionej nie zpapieru, a z farszu z kiełbasy.
Podbierając wygiętą wstążkę widelcem,wyciągnęłamją na zewnątrz.

- A co to takiego?

- Sierioża wpatrywał się woszołomieniu w coś, cokiedyś było parówką.

Milczałam.

Kiriusza zręcznie ściągnął "żmiję", nadgryzł i zameldował:

Całkiem,całkiem, nawet jadalne, tylko wyglądmają odstraszający.
Julia zachichotała nienaturalnie.
Nic się nie stało, zjemy i takie, siadaj, Lampko.
- No, no- mruczał Sierioża - tobie, Lampka, trzeba by było wręczyć"Tder kucharza

"Mamdwie lewe ręce".

Poczułam,jak łzy napływająmi do oczui szybkowybiegłam do łazienki.

Tego jeszcze brakowało, żebymsię rozpłakała na ich oczach.
Za.

background image

96

mknąwszy drzwi na zasuwkę, wtuliłam twarz w czyjś szlafrok i nagleusłyszałam w

oddali głos Julii:

- Tobie,Sierioża,powinno się język zawiązaćna supeł.

Widzisz przecież, że Lampa nic nie potrafi inaśmiewasz się z niej.
Każdemumoże sięzdarzyć rozgotować parówki!
Trzeba jej dodać otuchy, pochwalić, a nierobić kąśliweuwagi.
Przypomnijsobie,jak byłoz tobą!

- Ze mną?

Nicnie pamiętam - odpowiedział Sierioża.
- Ciekawe,skąd jematka bierze?

- Nie wiem - westchnęłaJulia - ale skoro już wpuściliśmy człowieka pod swój dach, to

nie należy się z niego wyśmiewać.
Przyznaję, że jesttrochę zakręcona, aleprzecież to jeszcze nie powód do nabijania się!

- Pamiętacie, jak mamuśkaprzyprowadziła Walerię Lwownę, którejcórka nie chciała

zabrać ze szpitala dodomu?
- zapytał Kiriusza.
-Twierdziła, że karaluchy można tak wytresować, że będą wychodzić z kryjówkinaczas
karmienia dokładnie co do minuty.

- Aha - burknął Sierioża -a potem przez trzy tygodnie pozbywaliśmysię robali.
-A Wala, która biegała zimąi latem bosodo sklepu?

-nie przestawał chłopiec.

-Jeszcze Żenia, która przykuwała się na noc do kaloryfera, żeby się nie elektryzować-

starszego brata ogarnęływspomnienia.
- Potemmieszkała Lusia, która kategorycznie odmawiała mycia się i aż zbierało mi się
nawymioty, kiedy podnosiła rękę.

- Widzicie - podsumowałaz zadowoleniem Julia- na ich tle Lampatopoprostu anioł,

tylkonie potrafigotować.

-Tak na marginesie, prać,sprzątać i prasować teżnie umie- dodał Sierioża.

- Apoza tym, dlaczego nie można było znaleźć przepisu w książce kucharskiej?

O mało co niewrzasnęłam zezłości.

Ja tępomoc naukową studiowałam przezcały dzień w metrze.
Ale tam gotowanie zupy jest opisane jakjakiś koszmar, trzeba z dziesięć godzinsterczeć przy
kuchence!
A jeślichodzi o parówki.
Onich w ogólenie wspomina się w książce.
Jest,coprawda, przepis nasolankę10, ale tam jest po prostu napisane: "ugotowaćparówki".
A do jakiej wody wrzucać i ile czasu gotować - tegojuż niema.

10Solanka tradycyjne daniekuchni rosyjskiej,gęsta zupaz kiszonymi ogórkami,

kiełbasą,mięsemi innymi dodatkami (przyp.
ttum.
).
97

Czy naprawdę wszystkie kobiety w Rosji urodziły się ze zdolnościamikulinarnymi i

tylko ja jestem beznadziejnymbeztalenciem?

- Hej, Lampka, chodź tutaj!

- dobiegło z kuchni.
Pociągnąwszy po raz ostatni nosem, wyszłam z łazienki.

- Oj, nie wytrzymam!

background image

- rechotała Julia, szturchając palcem Adę.
-Zaraz umrę!
Spójrzcie, ona jest podobna dozawodnika sumo.

Parsknęłam ze śmiechu, dziewczyna faktycznie trafnie to ujęła.

Gruby tyłek Ady, obciśnięty czarnymi wąskimi majtkami,wyglądał przekomicznie.

- Po co jej to założyłaś?

- zapytał Sierioża.

- Ma cieczkę - wyjaśniłam, nalewając herbatę.

- Meble może pobrudzić.

- O kurczę!

- zdziwiła się Julia.
-Pierwsze słyszę, żeby dla zwierzątszyto majtki.
Dla Rachel zawszeprzerabialiśmy spodenkiKiryła, ale wychodziłotakie brzydactwo,że aż
strach!
A te są takie ładne, z koronkami,aż samej chce się przymierzyć.

- Będzieci w nich do twarzy - prychnął Kiriusza.

- Pomyśl tylko,gdzie znajdzie się dziurka na ogon!

- Brawo, Lampa - ciągnęła Julia - sprytnieto wymyśliłaś!

Poczułamszczerą wdzięczność.
Dziewczyna takmnie wychwalała,jakbym sama wciągu dwóch minut uszyłacudowne majtki.

- Brawo, brawo - westchnął Sierioża.

- Ale jak taksię będziemyodżywiać samymi pierogami, toraz dwa nabawimy sięnieżytu
żołądka, zapalenia okrężnicy i umrzemy w potwornych konwulsjach.
Ito bardzo szybko, ponieważ innych potraw Lampa niepotrafi poprostu przyrządzić.

Wstał gwałtownie i wyszedł.
Nie zwracaj na niego uwagi - machnęła ręką Julka.

Onjest po prostu wykończony.

Pewnie w pracy miał jakieś nieprzyjemności- wtrącił Kiriusza.

- Pokłócił sięz szefem.
To jest taki kretyn, że hej!
Dlategomówi.

A ty lepiej jedz - zatrzymała potok informacji dziewczyna.

-Lampka nałóż sobie konfitur.

Aleja nie miałam ochoty na nic słodkiego.

Jeszcze ci oko zbieleje, Sierioża.
Szkoda,że nie znam twojego nazwiska.
Jeszcze nauczę sięgotować!
I to tak, że będziecie na kolanach, ze łzami woczach błagać o dokładkę.
Zobaczymywtedy, komu będzie do śmiechu!

background image

Rozdział 10

Rano, o ósmej, gdy tylko za domownikami trzasnęły drzwi, popędziłam się ubrać.

Czasu było niesłychanie mało!
Trzeba zdążyć pojechać do nauczycielki Jany, potemzrobić zakupy, ugotować obiad.
Wcześniej jakoś dni ciągnęły się w nieskończoność, a teraz mijająjak z bicza trzasł!

- Lampa!

dobiegłowołanie z podwórka.
- Rzuć klucze, zapomniałem!

Aha, sam roztrzepany, a innym wypomina rozgotowanie parówek!
Wyrzuciłam pęczek kluczy przez lufcik,zawołałam psyi, wyprowadziwszy je, cotchu

pobiegłam w stronę metra.

Kolejna kochanka Katukowa pracowała na końcu świata, i to dosłownie.

Budynek szkoły był usytuowany obokwąwozu, za którymciągnął sięmroczny, czarny las.

Złapałamna parterzejakiegoś ucznia i groźnie go zapytałam:
-W jakiej sali mogę znaleźćnauczycielkę młodszych klas -Janę?
- Ojej!

- wrzasnął drugoklasista.
-To jest moja nauczycielka, Jana

Siergiejewna, ale ona zachorowała!
Sądząc po tonie, choroba nauczycielki ani trochę go nie zmartwiła.

Westchnąwszy, pchnęłam drzwi z napisem "Sekretariat".
Całkiem

miła kobieta,ździebko przygruba jak naswój wiek, uśmiechnęła się na
mój widok.
- Wczym mogę pomóc?
-ProszępowiedziećJana.

99

- To okropne!

- sekretarka zaczęła wymachiwać rękami.
-To po prostu koszmar!
Całe grono pedagogiczne jest zszokowane!

- Co się stało?
-Niewie pani?
-Nie.
- Przedwczoraj na Janę Siergiejewnę Michajłową napadli bandyci.

Pobili do nieprzytomności.

- Co takiego?

- przestraszyłam się.

- To potworne - szlochała kobieta.

- Żyjemy jakw koszmarze,absolutniebezbronni.

- A gdziedo tego doszło?

Sekretarka niecosię uspokoiła.

- Pani Jana zwolniła swoich uczniów z dwóch ostatnich lekcji.

W ogóle tonie wolnoczegoś takiego robić, ale w mieście panuje grypa i w klasie siedzi popięć
osób.
Wpadła do mnie, zapaliła sobie i poszła do domu.
Mieszkaw sąsiednim budynku, sama.
Podobnozostała napadnięta naklatce.

Wzięłam od niejadres i podążyłam w kierunkupiętnastopiętrowegowieżowca.

background image

Mieszkanie numer dziewiętnaściebyło oczywiście zamknięte.
Zadzwoniłampod osiemnastkę.
Wyjrzała rozczochrana dziewczyna.
Zanią wyleciał zapachsmażonego mięsa i niezadowolony dziecięcy krzyk.

-- Słucham?

-zapytała gospodyni, usiłując zapanować nad niesfornączupryną.

-Ja w sprawie pani Michajłowej.
- Proszę wejść, skoro już pani przyszła - rozkazała rozmówczyni.

Wcisnęłam się do przedpokoju iogarnęło mnie zdziwienie.
Miejscabyło tyle samo, co uKatii, alemimo to można było spokojnie stać,a nawetsiedzieć na
krześle.
A wszystko dlatego, żebuty i ciuchy były schowane porządnie do szafki.
Wogóle w mieszkaniupanowała niesamowita czystość.
Kuchnia,do której zostałam zaprowadzona, błyszczała kafelkami i różowymiścianami.
Bobas, podskakujący w wysokim krzesełku,był ubrany w bielusieńkie śpioszki, a co
najważniejsze, na ścianach byłyMocowane półki, gdzie w nieskazitelnym porządku stały
słoiki, filiżanki i garnki.
Miało się wrażenie,żekażda rzecz ma swoje określone miejsce.
Przypomniałam sobie niesamowity bałagan, który zostawiliśmy dzisiaj po śniadaniu, i tylko
westchnęłam.

background image

100

- Pani jest przecież z milicji - raczej stwierdziła niż zapytała dziewczyna i przedstawiła

się: -Jestem Ania.
To jaznalazłam JanęSiergiejewnę.
Wystraszyłam się na maksa!
Chciałam wyskoczyć po chleb, a tu onawczołguje mi się na próg, twarz zmasakrowana.

Jak się okazało, nauczycielkawróciła do domu okołodwunastej.

Aniamieszka naprzeciwko, więc doskonale słyszała, jak trzasnęły drzwi sąsiedniego
mieszkania.
Potem rozległ się straszny łomot i ledwie słyszalny krzyk.
Ania bardzo się zdziwiła, gdyż Jana do tej pory żyła sobie spokojnie i nie zapraszała żadnych
gości.
Nie miała jednak czasu zastanawiaćsię nad zachowaniem sąsiadki, ponieważ jej dziecko
zaczęło rozpaczliwiepłakać, domagając się obiadu.
Ania najpierw nakarmiła syna i ułożyła dosnu, po czymspostrzegła, że zapomniała kupić
chleb.
Postanowiła więcskoczyćdo sklepu, zanim się Piotruś obudzi.

Jednak chleba tego dnia nie kupiła.

Drzwisąsiedniego mieszkania nieznaczniesię uchyliłyi na progu dziewczyna zobaczyła jakiś
worek, utytłany ciemną farbą.
Nagle tobołek wydał z siebie słaby jęk i Ania zorientowała się, że przednią leży Jana.
Ale jak ona wyglądała!

Całatwarz nieszczęśnicy była pokryta krwawą skorupą, ręce inogimiała

powykręcane,a z rozchylonych ust od czasu do czasu wydobywałosię potworne pojękiwanie.

Anna poczuła podchodzące do gardła mdłości i czym prędzejrzuciłasię do telefonu,

abywezwać milicję i pogotowie.
Pomoc nadjechała szybko.
Janę zabrano do szpitala, a Anię poproszonoo przejście do mieszkania.
Wszedłszy dosąsiadki, kobieta wydała z siebie jęk.
Zawsze wysprzątany, anawet wypieszczony, pokój wyglądał teraz okropnie.
Zawartośćszaf walała się na podłodze.
Papiery wraz ze szkolnymi zeszytami i książkami poniewierały się w przedpokoju.
Kuchniarównież robiła wrażeniesplądrowanej.
Nieznani sprawcy powyrzucali na podłogę całą zawartośćszuflad i półek.

W łazience, z niewiadomych przyczyn, przetrząśnięto kosz z brudną bielizną, a w

toalecie roztrzaskano pokrywę od pojemnika ze spłuczką i połamano wszystko, co było
wewnątrz.
Najwyraźniejdo mieszkaniawłamali się złodzieje, którzy nie spodziewali sięnagłego powrotu
gospodyni.
Rabusie pobilikobietę i uciekli.

- Ale poco było włazićdomieszkania biednej nauczycielki?

- zdziwiłam się.
101

Ania westchnęła.
- Jana miała niezwykle piękne klejnoty - stare kolczyki, pierścionki,broszki, a poza

tym na co dzień też sobie dogadzała.
Kupiła futro, buty,pralkę.
Pewniepo mężujej zostało.
Był wielkim kolekcjonerem.

background image

- A teraz gdzie jest?

- zapytałam.
Kobieta wzruszyła ramionami.

- Umarł.

Jana jest wdową.
Przeprowadziła się do tego domu pięć lattemu,po śmiercimałżonka.
Mówiła, że niemożejużdłużej przebywaćw starym mieszkaniu, gdyż jest z nim związanych
zbyt wiele wspomnień.
Trochę się już zaprzyjaźniłyśmy.
Chciałam pójść dzisiaj odwiedzić jąw szpitalu, bo praktycznie nie ma krewnych, ale nie mam
z kim zostawićPiotrka, a to zadaleko - szpital numer 257 na ulicy Sołdatowa.
Ojej, zaraz misię przypali!

Anka rzuciłasię w stronę piekarnika iwyciągnęłaz niego wielką brytfannę, na której

połyskiwałswoimi rumianymi, opieczonymi bokamikurczak.
Wyglądał cudownie, zaś aromat, który rozniósł się po kuchni,bezsprzecznie świadczył o tym,
że i w smaku będzie wyśmienity.
Nie wytrzymałam:

- Przepraszam bardzo, ale jak się pani udało przyrządzić takie danie?

Ania się uśmiechnęła.

- Mały rodzinny sekret, ale chętnie gopani zdradzę.

Trzeba wziąćtorebkę najzwyklejszejw świecie soli, tylkomusi być drobno zmielona,i wysypać
do brytfanny.
Umyć kurczaka i położyć plecami na sól, rozgrzaćpiekarnik iupiec.
I tyle!

- Ito już cały sekret?
- Tak - potwierdziła Ania.

- Mniej więcej po godzinie, czas zależyodwielkości kurczaka, można podawać do stołu.
Widzi pani?

Podeszłam i spojrzałam na brytfannę.

Cudownieupieczony ptaszekspoczywał na drobnych ziarenkach.
Tuż pod nim zrobiły się one żółte,alepo brzegach pozostały białe.
Faktycznie - najzwyklejsza w świecie sólkuchenna.

- Kurczaka powinno się braćtylko z importu - pouczała Ania.
Dlaczego?
Nasze są żylaste,źle się pieką,a poza tym- śmierdzą!
- Ale są tańsze.
Ale nienadają się dojedzenia!

- prychnęła Ania.

background image

102

Westchnęłam, przypomniawszy sobie swoją zupę.
- Moja mama nazywała ten przepis "minusdziesięć".
-Dlaczego?

- nie zrozumiałam.
Ania się roześmiała.

- Paczkasoli kosztowała kiedyś dziesięć kopiejek.

Do przyrządzeniatej potrawy nie jest potrzebny ani olej, ani śmietana, ani droga folia
aluminiowa, więc wydaje pani tylko dziesięć kopiejek.

Pożegnałam się pośpiesznie ze względu na późną już porę i pobiegłam w kierunku

metra.
Obok wejścia stała kobiecina, owiniętakilkoma szalikamii klepiącasię z zimnarękawicamipo
bokach.
Pogoda rzeczywiście była ohydna.
Zimno,ślisko i jakoś taknieprzyjemnie.
W takidzień najlepiej siedzieć w domu, na kanapie, z dobrą książką iciasteczkami.
Inie ma chyba nic bardziej przygnębiającego niż sprzedawanie parówek w taką pogodę.
Niespodziewanie do mojego nosa doleciał ichzapach.
Nogi same pomknęływ stronę budki.

- Z czym dla ciebie?

- ochrypłymgłosem zapytałasprzedawczynii zakasłała.

Przez chwilę się wahałam.

Boże, co jazamierzam zrobić?
Kupićnadworze jedzenie z rąk chorej kobiety!

- Nie bój się - chrząknęło babsko, uśmiechając się.

- AIDS nie mam.
Przeziębiłam się na wietrze, a parówki są świeże, nie martw się.
Więcz czym?

- Z musztardą - powiedział język niespodziewanie,wbrew mojejwoli.
Sprzedawczyniuniosła pokrywkę, wyciągnęła długą bułkę,zręczniewsunęładośrodka

różową kiełbaskę, polała musztardą i podała mi razem z serwetką.

- Smacznego.
Resztkami świadomości uzmysłowiłam sobie,że onadotyka jedzeniai pieniędzy tą

samą gołą ręką, jednak zęby wczepiły się jużw kanapkę.
Sprężystaskórka pękła, a usta napełniły sięaromatycznym sokiem.
Chlebokazał się miękki,przyprawa - średnio ostra, nigdy dotychczas nie jadłam
niczegorówniewyśmienitego.
Nawet w restauracji "Maksim", gdzieczasamizaglądałam z Miszą, nie podawano takich
smakołyków.
Pochłonęłam hot-doga, oblizałam się, po czym, machnąwszy rękąna higienęi zlekceważywszy
zasady zdrowego żywienia, kupiłamsobie w sąsiednim
103

kiosku gorącą kawę.

Zasadniczo nie pijam napojów rozpuszczalnych,bomają fatalny wpływ na wątrobę, ale dzisiaj
działy się cuda.
Słodki jasnobrązowy płyn, który jednak głupio jest nazwać "kawą",przyjemnie rozlewał się w
żołądku, rozgrzewając mnie od środka.
Sprzedawca, prostychłop około pięćdziesiątki,powiedział:

- Nie ma to jak na mrozie wypić coś gorącego, życie od razu wydaje się lepsze.

background image

Wbiegłamdo metra, wskoczyłam dowagonu, zajęłam miejscei pomyślałam: "Jak mi

dobrze!
".

Szpital nr257 mieścił się tuż przy stacji metra.

W środku znalazłampunkt informacyjny, jednak okienko było zamknięte.
Błąkającsię między piętrami, natknęłam się na salę reanimacyjną i zapytałam wychodzącą
stamtąd sympatyczną kobietę w zielonym czepku:

- Przepraszam, czy pani Michajłowa tutaj leży?
-Tak, tutaj - potwierdziła lekarka.

- Kim panidla niej jest?

-Jestem z milicji.
- Proszę pokazać miswoją legitymację - powiedziała stanowczo.

Przez moment straciłam całą pewność siebie.
Do tej porynikt nie żądał ode mnieokazywania jakichkolwiek dokumentów.
Zapadło niezręczne milczenie.
Pani doktor zaczęła się już naprawdę niecierpliwić, kiedynagle z drugiej sali wysunęłasię
głowa i ktoś krzyknął:

- Oksano Stiepanowna, szybko!

Markowaźle się poczuła!
Lekarka pobiegła natychmiast, zupełnie o mnie zapominając, ja zaś

zajrzałam na reanimację.

Przy stoliku ujrzałam chudziutką dziewczynę.

Nieśmiało rozpoczęłam rozmowę:
- Droga pani.

Proszęmi powiedzieć,co z Michajłową?
Jestem jej ciocią.

Nie na próżno uczyłam sięw konserwatorium muzycznym, gdyż naprawdę mam talent

aktorski.

Dziewczyna odpowiedziała zpowagą:
- Jej stanjest ciężki, ale stabilny.
-Słucham?

- nie zrozumiałam.

Dziewczyna przestała robićz siebie Hipokratesa i powiedziała:
- Źle z nią, ale stan się nie pogarsza.
-Można z niąporozmawiać?

background image

10

- Jest zaintubowana.
-Słucham?

- znów nie zrozumiałam.

Pielęgniarka ponownie zaczęła mówić ludzkim głosem:
- Ma rurkę wgardle.

A tak swoją drogą, na oddział reanimacyjnywpuszcza się tylko w poważnych, zagrażających
życiu przypadkach.

- Ten jest jak najbardziej poważny - zapewniłam ją.
-Niech pani wypluje te słowa!

- powiedziała gniewnie FlorenceNightingale11 -ani się pani obejrzy, jak ona wyzdrowieje.
Niech pani zapisze sobie numer telefonu i przedzwoni jutro.

Uznawszy, że już nic z niej więcej nie wyciągnę, pojechałam do domu.

W przedpokoju, stawiając napodłodze siatkę z kurczakiem i solą, zauważyłam, że wrócił już
Kirył.
Świadczyła o tym obecność jego nowej puchowej kurtki na środkupodłogi.
Tuż za niąleżał tornister, buty i szalik.

- Gdziejesteś?

- krzyknęłam.
Wodpowiedzi - cisza.
Przestraszyłamsię i pobiegłam do jego pokoju.
Leżał w łóżku.

- Co ci jest?
Kirył podniósł głowę.
- Gardło mnie bardzo boli.
Chłopiecmiał błyszczące od gorączki oczy i rozpalone czoło - wszystko wskazywało

na to, że jest chory.
Na całe szczęście jednak doskonalewiem,conależy robić w podobnej sytuacji, gdyżsama
chorowałamprzezcałe dzieciństwo.

Jużpo upływie półgodziny zadowolony Kiriusza piłw kuchnigorącąherbatę.

Wsypałam mu do filiżanki trzy łyżeczki cukru i wlałam octu jabłkowego.
Oprócz tegoubrałam chłopca w ciepłą flanelową piżamę,a naszyję przyłożyłamzimny
kompres.
Na nogi zaś, przezwyciężającjego słaby opór, naciągnęłam mu grube wełniane skarpety.

- Gryzą mnie - skarżył się Kiriusza.
-Nie szkodzi, ale za to sąciepłe.
- A herbata jest kwaśna!
-Ale zdrowa!
- Szyja mnie swędzi, zdejmij mi ten szalik.
Florence Nightingale- jedna z najbardziej zasłużonych na świecie pielęgniarek, ur.

weFrancji, w dniu jej urodzin - 12 maja - obchodzonyjest Międzynarodowy
DzieńPielęgniarek(przyp.
tłum.
).
105

- Dopieroza godzinę - odparłam stanowczoi dodałam: - A swojądrogą, choredziecko

ma prawo do małych zachcianek.
Możesz wypowiedzieć trzy rozsądne życzenia, a ja postaram sieje spełnić.

Kiriusza wyraźnie się ożywił.

background image

-A jaki fundusz?
Otworzyłam portmonetkę, zastanowiłam się przezchwilę i odpowiedziałam:
- Sto rubli.
-Pałeczki krabowe, chipsy "Pringles", nowy kryminał z serii Czarnykotek - wypalił

Kirył.
- I żeby było w ekspresowym tempie!

- Zgoda - chętnie przystałam na jego żądania - wstawię tylko kurczaka iskoczę do

sklepu.

Kiriusza ze zdumieniem spoglądał na sól, którązaczęłamwysypywaćna blachę.
-Jesteś pewna, że to da się zjeść?
- Oczywiście -zapewniłam goi pobiegłam do metra.
Pół godziny później wszystkomieliśmy już pod kontrolą.

Pomieszkaniu roznosił się cudowny zapach, bynajmniej nie gorszy,niż ten u Ani.
Kiriusza wszedł pod kołdrę, obłożył się książkami i zaczął chrupać chipsy.
Usiadłam sobiew kuchni, wyciągnęłam notes Katukowai zaczęłam gostudiować.
Prawdziwym milicjantom to dobrze!
Mają specjalną brygadędo rozszyfrowywaniakodów, a co ja mam z tym zrobić?
Cyfry w słupkach wydawały się nie mieć końca.
W szkole miałam zawsze tróję z matematyki, i tonadodatek dzięki litościwej nauczycielce -
WalentynieSiergiejewnie.
Tak naprawdę nie zasługiwałam nawet na palę,ponieważto też jakaś ocena, która zakłada
posiadanie choćby najmniejszej wiedzy.
Mojanatomiastograniczała się tylko do tabliczki mnożenia, przy czymdo tej porymi się myli,
czy cztery razy siedem to dwadzieścia siedem czydwadzieścia osiem.

- O! Szyfr!

Super!
- usłyszałam za sobą głos Kiryła.
Wtej chwili kładź się do łóżka!
- poleciłamodruchowo.
-Dlaczego zdjąłeś skarpety?

Bo mnie gryzą - zaczął marudzić Kirył.

- Lepiej Mulępołożę pod

kołdrą.

Przypomniałam sobieciepełko bijące od mopsa i zgodziłam się.

background image

106

- Wtakimrazie weź i Adę - po mopsie na stopę.

Kiriusza zachichotał i zapytał:

- A po co zaszyfrowałaś swoje notatki?
-Toniemójnotes, chciałam to odczytać, ale najwyraźniej nie damrady.
- Dlaczego?
-Bo jest zaszyfrowane.
- No co ty - powiedział Kiriusza i puknąłpalcem w notes: -Tu jestnapisane: Jurij

Nikołajewicz Sokołow, dziesięć tysięcy dolarów.
Wydałamz siebie okrzyk zachwytu.

- Skąd wiesz?

Chłopiec się roześmiał.

- Przecież to proste, Watsonie.

To jest dziecięcy szyfr, każdy gozna.

- Ja nie.
-Bierze się alfabet - zaczął miwyjaśniać Kirył - i każdej literze przyporządkowuje

numer: A -l, B - 2.
Rozumiesz?
Łatwiej się już nie da.
Czasami zamieniasię miejscami samogłoskii spółgłoski, poza tym bardzo często zapisuje
siękombinacjetrzech cyfr.
Przypuśćmy, 642, ale wtedy trzeba wiedzieć, która z nich jestgłówna,6, 4 czy 2.
Można jeszczezastosować specjalnąsiatkę szyfrową,wtedy odpowiednie liczby ukażąsię
wokienkach.

- Skądto wszystko wiesz?
-Trzeba czytać powieści kryminalne - to jest źródło wiedzy - odpowiedział.
W sumie, to pewnie miałrację, tyleżew kryminałach, które trafiałydo mych rąk, nie

było nic o szyfrach.
Zaczęłam czytać książki o morderstwach po wyjściuza mąż, a w dzieciństwie mama nie
pozwalała mi nawet zbliżać się do Conan Doyle'a, Stevensona czy Nicka Cartera.
Uważała te fascynujące kryminalne historie za najgorszą tandetę i dlategopodsuwałami do
czytania jedynie klasykę - Tołstoja, Gorkiego, Czechowa,w ostateczności Wiktora Hugo, ale
Dumasa - przenigdy!
Efekt jej zabiegów byłłatwy do przewidzenia -szczerze nienawidzę literatów i poetów,dumy i
sławyliteratury światowej.
Natomiastna widok okładki zzakrwawionym sztyletem cała drżę.

W przedpokoju rozległo sięnagle poszczekiwanie psów i rześki głosJulki:

107

- Och, jak pachnie!
-Słuchaj, Kirył - mój głos przeszedł w szept -dasz radę to rozszyfrować?
- Z palcem w nosie - oznajmił mój pomocnik.
Miałam zamiar odpowiedzieć, że nie powinien się tak wyrażać, ale James

Bondwybiegł już z kuchni, zapomniawszy zupełnie o chorym gardle,przeziębieniu i kaszlu.
Pozostały ponim jedynie dwa samotne kapcieobokzlewu.

Widok pieczonegokurczakawywołał piorunujący efekt.

Sierioża oblizał się ze smakiem i zapytał:

- Mam nadzieję, że toniejest kolorowa atrapa z gipsu?

Wmilczeniu oderwałam zarumienione udko i podałam Julii, drugienatomiast położyłam na
talerz rozpalonego Kiriuszy.

background image

- Chwila, chwila - zdenerwował się Sierioża.

- A dla mnie?
Poczułamszaloną satysfakcję i z zadowoleniem odparłam:

- Obawiam się, Sergio, że niebędzie ci smakować.
-Ale pyszne, Sergio, mówię ci!

- wrzasnął Kiriusza.
-Palce lizać!
Julka tymczasem starannie przeżuwała rewelacyjnego kurczaka.
Sierioża, nie mogąc się już opanować, chwycił skrzydełka i momentalnieje

pochłonął.
- Ekstra!

- oświadczył,oblizując palce.
-Słuchaj, Lampka, skoro takdobrze potrafisz gotować, to poco się przedtem wydurniałaś?

W milczeniu zaczęłam sprzątać ogryzione kości i pozostawiłam pytanie bez

odpowiedzi.

background image

Rozdział 11

Następnego dnia dokładnie o ósmej rano trzymałam już w ręku sławetny notes z

rozszyfrowanymi notatkami.
Kostia Katukow, niczymskrupulatny księgowy, niezwykledokładnie prowadził swoje zapiski.

"17 maja, Kowaliow Roman Stiepanowicz, dokumenty.

Zwrot -24 maja.
2 czerwca, Ludmiła Wasiliewna Paszyna, pierścionek, kolczyki, bransoleta.
Zwrot - 27czerwca.
"- i takdalej.
Ostatnie zapiski wyglądały następująco: Jurij Nikołajewicz Sokołow - 10 tysięcy
dolarów,Katarina Romanowa - dokumenty, Piotr Mokiejewicz Firsow - zegarek i Galina
Antonowna Filimonowa - notes".
Obok nazwisk znajdowały się telefony i adresy, tylko nie wiadomo było, czy służbowe, czy
domowe.
Rubryka "zwrot" przy tych nazwiskachniczego nie zawierała: anikrzyżyka, ani haczyka.
A jako ostatniapozycja było umieszczone nazwisko - Filimonowa.

Poczochrałam sobie włosy i krzyknęłam:
- Słuchaj, Kirył, jakie wymacie nazwisko?
-Romanowowie - usłyszałam w odpowiedzi.
Byłam niezmiernie zaskoczona tym faktem.

Okazało się bowiem, żemamy takie same nazwiska!
Mimo wszystko postanowiłamjednaktouściślić i zapytałam raz jeszcze:

- A mama jakiema?
-Wszyscymamy takie samo - wyjaśnił chłopiec, pojawiającsię w progu.
- Załóż skarpetki - powiedziałam odruchowo idodałam: - Myślałam,że nosisz z

Sieriożą nazwisko po ojcu.
109

- Po pierwsze,to byłyby one różne - zauważył Kiriusza - a po drugie,nie mamy taty i

nigdy go niemieliśmy, mama znalazłanas w kapuście.
Zbita z tropu, nie wiedziałam, comam na to odpowiedzieć.

- Lampka - zainteresował się chłopiec -a czy trzy życzenia chorego,umierającego

wręcz dziecka, spełnia się tylko raz, czy też każdego dniatrwania choroby?

Ztrudem powstrzymałam się odśmiechu.
- Wydaje mi się, że każdego dnia, aletylko pod warunkiem, że dziecko naprawdę źle

sięczuje.

-Ono jest już niemal nieboszczykiem!

- podskoczyłKiriusza.
A najaką kwotę może liczyć prawie trup?

-Tylko pięćdziesiąt rubli.

Chłopcu zrzedła mina.

- A wszystkie książki już przeczytałeś?

- zapytałam.
Kirył pokiwał głową.

- Chciałbym puzzle.
-Co takiego?
- No, taki obrazek, żeby układać z kawałków, ale są drogie.

Słuchaj,Lampka, a możnapołączyćdzisiejsze ijutrzejsze życzenie?
Dzisiaj przyniosłabyś mi puzzle, takie duże, z samochodem, a jutro nic.

- Zastanowię się nad tym - obiecałam.

background image

Chłopiec z przeraźliwie głośnym tupotempobiegł do swojego pokoju.
Wybrałamnumer telefonu Sokołowai usłyszałam obojętny głos:
-Halo.
-Jurij Nikołajewicz?

Tu znajoma Kostii Katukowa, któremu powierzałpan naprzechowanie pieniądze.
, -Tak - wjego głosie pojawiła się czujność - ale Kostia zginął.

- Dzwonię, bo chciałampanu zwrócić dolary.
-Nie do wiary!

- ucieszył się mój rozmówca.
-Proszę domnieprzyjechać, będę czekać z niecierpliwością.
Kozłowskiego osiem?
Zgadza się.
Z wyrazem triumfu na twarzy wyciągnęłam kurtkę i krzyknęłam:

Wrócę zajakieś dwiegodziny!
"- Tylko nie zapomnij o puzzlach - przypomniał mi "umierający" chory.

background image

110

Do mieszkania Kostii weszłam praktycznie już jak do siebie.

Uniosłam parapet, wyciągnęłam zielone banknoty,po czym starannie je przeliczyłam.
W niewielkim rulonie było ichdokładnie sto.
Wminionym życiu w mojej eleganckiej portmonetce ze skóry węża leżała karta kredytowa,
imitująca dużą kwotę pieniędzy, ale były one zawsze wirtualne.
Płacącw sklepie, wyjmowałam plastikowy prostokąt, a nie szeleszczącedolary.
Jeśli się zgubi taką kartę, bardzo łatwo ją zablokować inikt obcy nie będzie miał już dostępu
donaszych oszczędności.
Teraz natomiast leżałaprzede mną kupka zielonych prostokątów.
Nie miałam zamiaru przewozićtak dużej sumy zwyczajnie w kieszeni.
Niewiele myśląc, zdjęłam pulower i umieściłam wszystko w biustonoszu.
Następnie spojrzałam w lustro.
W obojętnej tafli szkła ujrzałamodbicie kobiety z obfitym biustemi dość chudą szyją.
Uznawszy przygotowania za zakończone, pojechałamna Kozłowskiego.

Jurij Nikołajewicz miałprzez telefon przyjemny tenor, dlatego spodziewałam

sięzobaczyć niewysokiego szczupłego mężczyznę, a tu nieoczekiwanie w drzwiach stanął
prawdziwy olbrzym.
Wzrostu około dwóch metrów,z szyją jak tyłek naszej Rachel, rękoma jak łopaty i
mocnosterczącym brzuchem, sugerującym, że należy do grona miłośników piwa.

- Pani jest odKatukowa?

Ze strachu pisnęłam niczym mysz złapanaw pułapkę:

-Aha.
- Proszę przejść dodużego pokoju - rozkazał hipopotam.

Poczułamsię trochę niezręcznie, ale posłusznie wykonałam polecenie.
Weszłam do ogromnego, zagraconego pokoju.
Gospodarzusiadł przyfortepianie i zapalił lampę.
Od razu zrobiłosię widniej, bo nadworzeszara, pochmurnaaura zamieniła poranekw wieczór.
Światłopadło natwarz grubasa, a ja o mało co nie zemdlałam z wrażenia!
Przede mną siedział sławny, genialnypianistaJurij Sokołow.
Kiedyśuczyliśmy sięrazem w konserwatorium.
Był ode mnie o trzy latastarszy i już wtedy rokował ogromne nadzieje.
Byłtak samo otyły jak teraz, mimoże stale stosował różnego rodzaju diety, jednak w żaden
sposóbnie mógł pozbyć sięnadwagi.
Teraz pewnie też się męczył,czego dowodembyły pudełka z lekarstwami leżące na stoliku,
azwłaszcza kolorowe opakowanie drogichi bardzo popularnych witamin "Witaform".
Z miejsca odżyływ mej pamięci przykre wspomnienia.

111

Kilka lat temu, ulegając pokusie, zamówiłam telefonicznie reklamowany w telewizji

"Witaform".
Zamówienie dostarczono mi późnymwieczorem,po kolacji, około godziny jedenastej.
Natasza poszła już spać, więcdrzwi musiał otworzyć Michaił,klnąc przy tym, na czym świat
stoi.
Pochwili wpadłdo mojej sypialni i prawie że rzuciłsię na mnie z pięścia

mi.
- Jak możesz być tak głupia i kupować wszystko, co pokazują w telewizji?
Patrząc na jego czerwoną zezłości twarz, byłam wprost zaszokowana.

background image

Mój inteligentny, nieconudnawy, nadzwyczaj spokojny i bardzo bogaty mąż poprostu się
wściekł!
I to z jakiego powodu?
Co mu się tak niespodobało w tym słoiczku za marne dziesięć dolarów?
A kiedy wmarcu zamówiłam pierścionek z brylantem za pięćset, tylko się uśmiechnąłi
oznajmił:

- Teraz trzeba będzie dokupić do niego kolczyki.
Tak w ogóle tobył pierwszy i ostatni raz, kiedy mój mąż tak jawnieokazał swoje

niezadowolenie ze mnie: zaczął wrzeszczeć i tupać nogami.
Nieszczęsnysłoik wylądowałw koszu naśmieci.

A następnego dnia zjawił się około dziesiątej wieczoremi wręczył miopakowanie z

połyskującym hologramem.
Przeczytałam napis na pudełku - "Irwin Naturals - preparat przedłużający życie".
Na wieczku widniała cena.
Zobaczywszy ją, stwierdziłam,żejuż nicz tego nie rozumiem.
Ten zestaw witamin kosztował około siedemdziesięciu dolarów, czyli było wiele droższy od
tego wczorajszego, wyrzuconego z wielkim hukiem.

- Przepraszam - powiedział skruszony mąż - sam nie wiem, co mniewczorajugryzło.
-Zdarza się -powiedziałam wspaniałomyślnie.
- Moja droga, jesteś cudowna!

- wzruszył się mąż.
-Bierz lepiej te witaminy, a o "Witaformie" po prostu zapomnij.
Dlaczego?

-Jakoś mi się niepodoba - otrzymałam odpowiedź.

Przemilczałamtę kwestię.
Przecież mój mąż - istota bez wad -musi

Posiadać jakieś złecechy charakteru.
Posłusznie zaczęłam przyjmować kupione przez niego pigułki, a na
widok opakowania "Witaformu" w mej pamięci od razu ożywają przykre

wspomnienia.

background image

112

- Zjawiłasię pani niczym anioł nadziei - zaśpiewał Jurij, mrużącoczy.
Trochę się już uspokoiłam.

Jeszcze wkonserwatorium zalecano munoszenie okularów, ale Jura marudził i twierdził, że
oprawki przeszkadzają mu w grze, bo podskakują na nosie i rozpraszają jego uwagę w
najmniejodpowiednim momencie.
Większej bzdury nie mógł już chyba wymyślić!
Ja mogłam przebierać palcamipo strunach nawet w kasku, lecz jemuwszystko przeszkadzało.

Razmu byłow klasie zimno, to znów gorąco, albosłońce świeciłow oczy i wykładowcy

pokornie zaciągali zasłony.
Dzielnie znosili wszystkie jego kaprysy,uważając goza geniusza.
Zresztą podobno i teraz JurijNikołajewicz doprowadza do szału organizatorów koncertów,
życząc sobie za kulisami niegazowanej wody mineralnej "Jessentuki".
Biedny administrator łyżeczką od herbaty rozgania pęcherzyki powietrza.
Zaś juższczytem wszystkiego jestjego podejście dokwestii siedzenia.
Jurij odmawia nawet zbliżenia się dofortepianu, jeśli nie stoi przy nim odpowiednie krzesło -z
brązowego drewnai z ciemnozieloną poduszką.
Jeślisiedzenie jestczerwone, bordowe albo żółte- za żadneskarby niepojawisię na scenie.
Musi być ciemnozielone i basta!

Przy czymco do samego instrumentu niema żadnych wymagań - taksamo cudownie

gra na antycznym Bechsteinie, jak i naokropnym fortepianie "Czerwony Październik".
Niesprawiamu różnicy, jakie klawisze czuje podpalcami.
A tak swoją drogą, obojętnie, jaki zły byłby instrument,przy którym zasiada, to momentalnie
przeobraża się onw cudowny sprzęt, jak tylko Jurijzbliża się do klawiatury.
Wtedyz rozsychającegosię pudła niewiadomo skąd wydobywa się potężnyi czysty dźwięk!
Codo fortepianów, nie mażadnych szczególnych wymagań, ale za to krzesło to dla niego
świętość.

To, że Jurek po staremu z przekory nie nosi okularów, byłodlamnieniezmiernie ważne,

mogłam bowiem przypuszczać,że mnie nie rozpozna.
Tak też sięstało.

- Jak się pani nazywa, niezwykła damo?
-Eulampia- odpowiedziałam i poprosiłam: - Niech się pan na chwilkę odwróci.
Pianista podszedł w stronę okna, ja natomiast szybciutko wyciągnęłampieniądze i

położyłam je na ławie.
113

- Proszę przeliczyć.
Jurij zaczął wymachiwaćrękami.
- No co też pani?

Jestemabsolutnie pewien, że wszystko się zgadza.

- Niech pan jednak lepiejsprawdzi.
Sokołowzaszeleściłpieniędzmi.

Kiedy zaś zaczął już wyrównywać plikbanknotów, zabrałamsię do opowiadania wymyślonej
po drodzehisto

rii:
- Czy mógłby pan coś dla mnie zrobić.
-Dla pani - wszystko!
- Pracowałam dla Kostii.

W sumie to byłam taką dziewczyną do pomocy, ale i tak się bardzo dobrze orientowałam,
gdzie Katukow trzyma wszystkie rzeczy, które ludzie dawali mu na przechowanie.

background image

Po jegośmierci chciałabym przejąć po nim ten interes,ale nie znam nikogo z jegoklientów.
W dodatku mam teraz parę bardzo wartościowych rzeczy, które powinny zostaćzwrócone
właścicielom.
Może pan wie,kto z waszychwspólnych znajomychutrzymywał kontakt z Kostią?

- No to jak się pani o mnie dowiedziała?

- zdumiał się Jurij.

- W tym pliku banknotów leżała notatka - wykręciłam się.

Pianista z przygnębieniem pokiwał głową.

- Zapoznała nas ze sobą Jana Michajłowna.
-Jana?
-Tak, jest bliską przyjaciółką mojej żony, no i poradziła, żebymzwrócił się do Kostii.

I rzeczywiście, okazał się wspaniałym człowiekiem!
Myślę, że ciężko będzie pani go zastąpić.

- Dlaczego?
-No wie pani, on był w staniezrobić absolutnie wszystko.

O co sięgo poprosiło - wszystko wykonał.
Aprzy tym bez zbędnychkomentarzy1 pytań, tylko podawał cenę za usługę.
Poleciłemgo wswoim czasie Gali"leFilimonowej.
Jej syn to strasznygłupek.
Trafiłdo więzienia.
Ona, biedaczka, przez niego całkiem oczy wypłakała.
Adwokaci tylko pieniądze od niej wyciągali, a sąd sprawęciągle przekładał i przekładał.
Poprosiliśmy więc Kostię,żeby polecił namjakiegoś dobrego prawnika, a tenszybko załatwił
sprawę i chłopak dostał wyrok w zawieszeniu.
Poza tym nie mam już nikogo, kto by utrzymywał z nim kontakt.
Samapanirozumie,hostii powierzano bardzo osobiste sprawy i przecieżteraz nikt nie będziesię
obnosił z tym, że go znał!

background image

114

Westchnęłam i pomyślałam: "No cóż, nic tu po mnie - niczego się jużnie dowiem".

Jura wyciągnął w moją stronę trzy banknoty.

- Niech pani weźmie.
-Nie, dziękuję.
- Aledlaczego nie?

Tyle właśnieKostia brał za przechowanie rzeczy.
Jest pani uczciwym człowiekiem, zwróciłapani pieniądze i powinna zostać wynagrodzona.
A poza tym, jak pani zamierza prowadzić teninteres?
Świadczyć usługi bezpłatnie?

Byłam zmuszona przyznać mu w duchu racjęi przyjąć od niego dolary.
- Proszę zadzwonić do Filimonowej i zapowiedzieć moje przybycie.
-Z przyjemnością -odpowiedział pianista i chwycił słuchawkę.

Galina Antonownapowiedziała z wyczuwalnymnapięciem:

-Halo.
- Chciałabym oddać pani noteszostawiony u Katukowa.
-Tylko niechpani nie przywozi go do domu - przestraszyła się naglekobieta.

- Spotkajmy sięw neutralnym miejscu.

Umówiłyśmy się zadwie godziny w kawiarni"Żar-Ptak"12.

Zakładającw przedpokoju płaszcz, jakby od niechcenia zapytałam Jurija:

- Niech mi pan, z łaskiswojej, powie, czyKostia niczego nie dawałpanu na

przechowanie?

-Mnie?

- zdumiałsię pianista.
-A z jakiej racji?
Wzruszyłam ramionami.

- A może poprosił pana o schowanie jakichś dokumentów albozdjęć.
-Nie - pokręcił głową Sokołow - a zresztą,po co miałby mnie prosić?

Katukow miał bliższych znajomych.
Ruszyłam w stronę drzwi.

- Przepraszam bardzo!

- zawołał Jura.
-Czy nie ma pani przypadkiem siostry?

- Nie, a dlaczegopan pyta?
12 Zar-ptak - ptak ognisty spotykany w bajkach rosyjskich, z wyglądu miał

przypominać pawia,którego pióra płonęły żywym ogniem i posiadały szczególną moc
magiczną (przyp.
tłum.
).
115

- No bo.

- zawahał się pianista -w konserwatorium uczyła się zemnądziewczyna, Eufrozyna
Romanowa, przepiękna kobieta.
Delikatnai bardzo subtelna.
Miała takążałosnąminę, kiedy zasiadała do harfy.
Byłemw niej zakochany,ale wstydziłem się jej to wyznać.
Wie pani, gruby,niezgrabny - jednym słowem, żaden ze mnie Romeo.
Dwalata do niejwzdychałem,a potem stwierdziłem, że lepiejbędzie, jakdo niej zadzwonię.
Tak teżzrobiłem.

background image

Telefon odebrała jej mama, która przeprowadziłaod razu formalne przesłuchanie: kto, skąd,
po co i dlaczego.
Aż w końcu oświadczyła: córka jest zaręczona, więc niepowinien pan zawracać jejgłowy.
W ten oto sposób zostałem odrzucony.
Terazto nic bym sobie niezrobił z gadania jejmatki, ale w tamtych czasach, jako chłopak
zprowincji, na dodatek dobrze wychowany, miałem jeszcze skrupuły.
Długo potemczułem jeszcze przyspieszone bicie sercana widok jej jasnych włosów - miały
taki prześliczny kolor,niczym pajęczyna wsłońcu.

Naciągnęłam głębiej czapkęi cofnęłam sięw stronę schodów.
- Pani jestdo niej podobna jak dwie krople wody - upierał się pianista, mrużąc oczy.
-Czasem ma się takie wrażenie!

krzyknęłam, zbiegając już po schodach.

Wmetrze zdjęłam wełniany bereti przejrzałam sięw lusterku.

Blada cera, oczy bez wyrazu i ledwie widoczne brwi.
No nie, okazuje się,żete sterczące we wszystkie strony kudłybyły postrzegane jako
wspaniałeloki!
Dopieroteraz ogarnął mnie spóźniony gniew.
Dlaczego mama wewszystko musiała się wtrącać?
Nawet jeśli miała dobre intencje, tokto dałjej prawo rządzić moim życiem?
Tak swoją drogą, to Jura też mi się podobał i nie wiadomo, jak bysię dalej ułożyło moje życie,
gdybym wtedy porozmawiała z nimprzez telefon.

Kołysząc się lekko, stałam przy drzwiach i czułam,jak ogarnia mnieżal.

Mama chciała uchronić córkę przed wszystkimi życiowymi nieszczęściami, chowając jąpod
kloszem.
Wskutek jej zabiegów wiele latmojego życia poszło na marne.
Niespodziewanie dotarł do mnie niezbityfakt, że to właśnie mama ponosiwinę za to, że
zaczynając czwarte dziesięciolecie życia, niczego nie potrafię.
Chociaż nie, umiem przecież przyrządzić pysznegokurczaka.

Nagle mój żal i przygnębienie zastąpiła złość.

Ty też, Eufrozyno, niejesteś lepsza!
Mamy już dawno niema, a ty cały czas jeszcze żyjesz we.

background image

116

dług jejzasad.

A tak w ogóle, Frozyjuż nie ma, umarła, zginęła pod kołami samochodu.
Wwagonie jedzie teraz Eulampia,zupełnieinna osoba -mądra, sprytna, bystra, zdolna i
kreatywna.
Można naniej polegać,bo wszystko się jej udaje.

"Znajdę te dokumenty - myślałam zzamkniętymi oczami.

- PomogęKatii, przetrząsnę każdy kąt, nauczę się gotować".

- Stacja Puszkina - oznajmił maszynista.
Wyskoczyłam na peron.

Drzwi się zatrzasnęły, a mnie się przez moment wydawało, że w roguwagonu siedzi skulona
chudziutka kobietaz nieszczęśliwym wyrazem twarzy.
Nieoczekiwanie dla samejsiebie pomachałam w ślad za odjeżdżającym pociągiem.
Żegnaj, Froza,mam nadzieję, żejuż więcej się niezobaczymy!

Rozdział12
Dobrze jeszcze, żeKonstantinmieszkał w przeraźliwie wielkim domubez windziarza.

Gdybybudynek był mniejszy albo na klatce siedziaławścibskababa, już dawno by mnie
aresztowali.
A tak ponownie udało mi się niepostrzeżenie wejść do jego mieszkania, wyjąć notes, a
potempo chwili zastanowienia zabrać jeszcze złoty zegarek.
Przecież nie mogętu ciągle przychodzić!

Wchodząc pośpieszniedo "Zar-Ptaka", zaczęłamsię naglezastanawiać, jak rozpoznam

tę kobietę?
W dużympomieszczeniu,zastawionymzwykłymi stołami z plastiku i krzesłami wygiętymiw
idiotyczny sposób,było mnóstwoklientów.
Ludzie z apetytem zajadali pierogi, bułki i pizze.

Rozglądając się, po chwili zobaczyłam, że kobieta, siedząca

nasamymkońcupomachała do mnie ręką.
Podeszłam do jej stolika i zapytałam:

- Pani GalinaAntonowna?
Kobieta przytaknęła.

Wyglądała nienagannie: eleganckie futerko, delikatny makijaż, doskonałe perfumy i droga
skórzana torebka.
Jednak wyraz jej twarzy był pełennapięcia i od razu zauważyłam, że pod cienkąWarstwą
pudru ukryta jest przeraźliwa bladość.

Proszęmi to dać - zażądała Filimonowa tonemnieznoszącym sprzeciwu.
Wyjęłam na stół podniszczony notes.

Moja rozmówczyni natychmiastgo chwyciła i wsunęła do wewnętrznej kieszeni futra, po
czym momentalnie opadło z niejcałe napięcie.

background image

118

- Wypijmyza Kostię.

To był taki złoty człowiek!
Spojrzałam wstronębaru - nie było tam niczego, co chociaż z wyglądu przypominałoby
alkohol.

- Przynieśdwie puste szklanki!

- powiedziałastanowczym tonem.
Z głupiego przyzwyczajenia, że muszę się zawsze wszystkimpodporządkowywać, wstałam,
lecz natychmiast usiadłam z powrotem i odcięłam się:

-Sama idź!
Galina Antonowna uniosła gniewnie brwi, jak widać nie była przyzwyczajona do tego,

że ktoś śmie się jej sprzeciwić.
Mimo to bez słowaposzłado baru.
Po powrociewyciągnęła z torebki elegancką piersiówkę.
Mnie nalała tylko odrobinę, a sobie do pełna, po czym z miejsca wypiła dodna, jednym
haustem.
Jejoczy nabrały blasku.
Westchnęła z zadowoleniem.

"Oj, kochana - pomyślałam sobie w duchu - jesteśprawdziwą alkoholiczką".
- Tobył złoty człowiek - powtórzyła Filimonowa, nalewającsobie pośpiesznie następną

porcję - wszystko potrafił.

-Tak, tak - potwierdziłam - bardzo pani pomógł.
-Jeszcze jak!

- klasnęła w dłonie kobieta.

Widać było,jak szybko zaczął na nią działać alkohol.

Policzki się zaróżowiły, napięcie całkowicie opadło, zmarszczka przy ustach, świadcząca
opodenerwowaniu, znikła i Galina Antonownaz wyniosłej światowej damy przeobraziła się w
gadatliwą prostą kobiecinę, ubraną w niedorzecznie drogie futro.

- Mój synWołodia to bęcwał - radośnie oznajmiła Filimonowa.

-Mało jest takich idiotównaświecie!
Niechsama pani tylko pomyśli.
Zdałegzaminy na pierwszym roku i schlał się jak świnia.
Oblewał z przyjaciółmi pomyślniezaliczoną sesję.

No i jaktozwykle bywa wtakich sytuacjach, zabrakło im alkoholu.

Wysłali więc Wołodię do sklepu.
Niekontaktującyjuż chłopak zobaczył zamknięte drzwi,wyłamał je,wszedł do środka i zasnął
na miejscu, niezdążywszynawet niczego stamtąd wynieść.
Po godzinie wróciłsprzedawca i zastał go w takim stanie.
Zaczęła siębójka.
Student,który przez całe dzieciństwo trenował karate i miałwszystkie możliwe dozdobycia
pasy i dany,nieźle przyłożył oburzonemu przeciwnikowi.
Milicjanci, którzy przyjechali na miejsce zdarzenia,też porządnie oberwali.

- Wszystkichpozabijam!

- krzyczał Wołodia, wymachującprzypadkowoznalezioną pałką.
-Zniszczę was!

Jakoś go obezwładnili.

Na komisariacie milicjanci policzyli szkodyi oburzyli się do granic możliwości -jeden
funkcjonariusz miał złamanynos, drugi - wybity ząb, a trzeci - potężną śliwępod okiem.

Zawodowa solidarność ma straszną moc.

background image

Kiedy zadzwonili doGaliny Antonowny z komisariatu, jej syn został już dawno przeniesiony
doaresztu śledczego, popularnie zwanego "Butyrskimwięzieniem".
Oskarżano go tamo straszne czyny - rabunek i napadna funkcjonariuszy milicji, co w
sumiegroziło karą do dziesięciu lat pozbawienia wolnościz ogromną grzywnądo zapłaty!

Filimonowaruszyła synowi z pomocą.

Sprzedawca otrzymał niezłe"zadośćuczynienie", więc żal mu się zrobiło chłopaka ibył już
gotowywycofać oskarżenie.
Milicjanci, udobruchani drobnym "upominkiem",zamieniliswój gniew na litość.
Jednak z aresztu Wołodia mógł zostaćwypuszczony jedynie poorzeczeniu sądu, a rozprawę
wyznaczono dopiero na 13 grudnia.
Sędzina,do której trafiła Galina Antonowna, rozłożyła tylko bezradnie ręce.

- Sprawa pani synanie jestwarta tyle zachodu, ale prawo jestprawem,więc trzeba

poczekać do zimy.

-Ale teraz jest dopiero maj!

- wykrzyknęła wstrząśnięta matka.
- Maprzez swoją głupotę spędzić w celi prawieosiem miesięcy?

-Przynajmniej dostanie nauczkę - odcięła się służebnica Temidy.

-Terminy rozpraw są już ustalone i wcześniej nie da rady!

Załamana Galina Antonowna zaczęłaszukać pomocy u znajomychw znalezieniudrogi

do kamiennegosędziowskiego serca.
I tu, ku jejogromnej radości, Jurij polecił Konstantina.

Katukow wysłuchał w milczeniu historii i dałjej telefon adwokata, Tamary

Leonidowny Zwieriewej.
GalinaAntonowna czym prędzejwięc doniejpobiegła.
A ta bez mrugnięcia okiem oznajmiła:

- Cztery tysiące dolarów ipod koniec maja pani pociechawróci dodomu.
Tak też się stało.

Dwudziestego maja odbyłsię proces.
Surowy sędzianiewzruszonymgłosem ogłosiłwyrok- rok pozbawienia wolnościw ko.

background image

lonii karnej.

Galina Antonowna o mało co nie zemdlała z wrażenia, leczzaraz po tym usłyszała, że Wowka
podlega amnestii i zostaje wypuszczony w trybie natychmiastowym.

- Chryste Panie!

- wrzasnęła GalinaAntonowna, która do tego czasuzdążyła już całkowicie opróżnićbutelkę.
-Do końca życia będę się modliła za Kostię!

- A niech mi pani powie -zainteresowałam się - czy Kostia nigdy panią onic nie prosił?
Filimonowa odpowiedziała z uśmiechem:
- Prosił, i to bardzo często.
-A o co?
- Pracujęjako ginekolog w szpitalu - pijaczka zaczęła sięzwierzać -więc wysyłał do

mnie pacjentów.
Raz dwunastoletnią dziewczynkę, innym razem - paniusię bez dokumentów.
Zresztą moja pracabyła bardzodobrze wynagradzana, a comiałz tego pośrednictwa
Konstantin, to jużmało mnieobchodzi.

- A nie dawałpani żadnych dokumentów?
-Mnie?

Nie!
Tak a propos.

Damawręczyła mi trzysta dolarów.

Najwidoczniej taką właśnie stawkę miał Kostia za przechowanie jakiegoś przedmiotu.

Pewną ręką przyjęłam przyjemnie szeleszczące banknoty.

W końcumoja praca też powinna zostać wynagrodzona.

Podrodze do domu wymieniłam jeden i otrzymałam za niego pliksturublowych

banknotów.
Jak dobrzebyło poczuć je wportfelu!
Wcześniej pieniądze nie wywoływały u mnie żadnych szczególnych emocji,ponieważ zawsze
je miałam.
Wypłata nieznanej harfistki nie była zbytduża, kiedyś dostawałam sto - sto dwadzieściarubli
na miesiąc, a potemjuż wogóle przestałam zarabiać, gdyż utrzymywał mnie mąż.
A dzisiajw mojej kieszeni leżała ogromna sumapieniędzy, na którą zapracowałam tylko i
wyłącznie swoją bystrością umysłu.
Ztej okazji postanowiłamwięc urządzić dziś imprezę.

Rozpoczęłam od kupna największego pudełka puzzli, składających sięz półtora tysiąca

elementów, potem wrzuciłam dotorby chipsy, kilkanowych książek,paluszki krabowei butelkę
pepsi.

W dziale mięsnym wielki, przysadzisty facet wykrzykiwał:

121

po mnie - do mnie!

Świeże mięso!
Świeżeporcje udźca!
Zapraszam!
Bardzo tanio, jak za darmo!
podeszłam do lady i zapytałam z ciekawością:

Co się pan tak wydziera?
- Skaranie boskie z nim - odezwała się wątła kobieta, siedzącaobok.

-Jak tylkoskończył się post, wrzeszczyniczymzarzynanyzwierz.
My się Już do tego przyzwyczailiśmy, ale klienci się płoszą i dlatego nikt niechce mieć
stoiska obok niego!

background image

Niechpanikupi ode mnie, sprzedam naprawdę tanio, bo spieszę się już na pociąg do domu, za
pięćdziesiąt rubli,może być?

To naprawdę było jak za darmo, nawet w sprzedaży hurtowej zastarą zamrożoną

pierśkurczaka życzą sobie sześćdziesiąt pięć rubli.
Ale comożna zrobić z mięsem wieprzowym?
W głowie zaświtałamigenialna

myśl.
- Niech mi pani powie, jak szybko i smakowicie przyrządzić wieprzowinę?

Co pani znią robi?

Sprzedawczyniwcale niebyłazaskoczona moim pytaniem.
- Biorę łopatkę albo szynkę i piekę.
-Ale jak?
- Najnormalniejw świecie w piekarniku.
-Wezmę od pani największy kawałek - obiecałam - tylko niech mipani opowie ze

szczegółami,jak się to robi, bo kompletnie nie potrafięgotować, a za przyrządzanie mięsa to
jużw ogóle będę się brała po razpierwszy.

Kobieta odpowiedziała z uśmiechem:
- Bierzemy kawałek mięsa, myjemy, robimy w nim nożem otwory,w które wtykamy

ząbki czosnku, apotem solimy i pieprzymy dosmaku.

-Ile?
- No, jakąś szczyptę albodwie.

Potem zawijamy to wszystko w folię, tylkodokładnie,żeby nie było prześwitów, a najlepiej od
razuzawijaćw dwie warstwy - i kładziemy do brytfanny.
Po około półtorejdo dwóchgodzin danie jest gotowe.

- I to wszystko?

Wszystko.

background image

- To poproszę ten - wskazałam palcem przepiękny kawałek, jakz obrazka.
Sprzedawczyniwestchnęła.
- Wie pani co?
-Co?
- Niech pani weźmie inny.
-Ale dlaczego, przecież ten jest bardzo ładny?
- Takie jest prawo rynku - mruknęła, rozwijającmięso i pokazującsprytnie schowane

żyły.
- Jak się nie oszuka, to się nie sprzeda!
Niechpanizawsze ogląda mięsoze wszystkich stron.
Tak naprawdę najbardziejmiękkijest ten kawałek.

I dotknęła widelcem niezbyt apetyczny, jak na mój gust, kawałek.

Postanowiłam jej zaufać i kupiłam to,co mi zaproponowała, a następnie wyruszyłamw dalszą
drogę.

Do domu wróciłam pełna entuzjazmu.

Wkieszeni miałam masępieniędzy, w torbie -jedzenie, a w głowie - przepis na smaczną
wieprzowinę.

Po upływiedwóch godzin psy już na dobre rozsiadły się obok piekarnika, odczasu do

czasu ciężko wzdychając.
Brytfanna, wyjęta z piekarnika, roztaczała wokółsiebie niesamowity aromat.
Kiedy rozwinęłam folię, para wydostała sięna zewnątrz.
Rachel aż szczeknęła niecierpliwie, a mopsy potrząsnęły grubymi ogonami i zaczęły cicho
wyć.
Do kuchni wpadł Kiriusza, ugryzł kawałek i zaczął mruczeć z zadowolenia:

- Mmm.

To jest najlepsze mięso,jakie wżyciu jadłem!
Później okazało się, że Sierioża i Julka również nigdy wcześniej niepróbowali tak smacznej
pieczonej łopatki.
Nie zwrócili nawet uwagi narozgotowane ziemniaki, takbyli zajęci pochłanianiem mięsa.

- No, Lampka - mruczał Sierioża - ale nam dogodziłaś!

To jest poprostu przepyszne!

Zostawiłam ich, kiedy obgryzalijuż ostatnie kawałki, i poszłam dotelefonu.

Piotr Mokiejewicz Firsow był w domu i kategoryczniemirozkazał:

- Jeśli chce pani zwrócićmi zegarek,musi pani przyjechać już teraz.

Jutro osiódmej rano wylatuję.

- Alejest już późno, nie zdążę wcześniejniż odziewiątej.

123

- W takim razie będzie pani zmuszona zaczekać z tym aż do mojegopowrotu, za

dwamiesiące.

Przechowywać w domu sześćdziesiąt dni antyk zpokrywką

ozdobionąogromnymikamieniami, wyglądającymi jak prawdziwe?
Co to, to nie!

- Niechmi pan poda adres.
-Dzielnica Nowopieriedielkino - usłyszałam w odpowiedzi.

Aż przysiadłam z wrażenia!
Nieźle!
Przecież nie dam rady dotrzeć na ten koniecświata nawet przed północą.

- A niechto!

- wykrzyknąłniespodziewanie Sierioża.

background image

-Skąd w tympudełku wzięło się tyle pieniędzy?

- To na jedzenie!

- krzyknęłam, zakładając buty.

Szczerze mówiąc, czarny zamsz wyglądał już nie najlepiej.

Cienki materiałpokrywały białawe zacieki.
No cóż, takie buty nie nadają się na długie spacery po zabłoconych moskiewskich ulicach, ale
innych niestety niemam.
A może tak wzięłabym trochę pieniędzy i kupiłabym sobie nowe?
Chociażw sumie te jeszcze można trochęponosić, są całe, tylko z wyglądu nieciekawe.
Lepiej już kupićKiriuszynowe porządne dżinsy,bo staresą kompletnie wytarte.

Sierioża w milczeniu patrzył,jak męczęsię z zamkiem błyskawicznym,anastępnie

zapytał surowo:

- Lampa,skąd wzięłaśkasę?
-Zarobiłam.
- Gdzie?
Stękając, wyprostowałam się i zapytałam:
- Co za różnica?
-Ogromna.
- Ktoś zwrócił mi dług.
-A dokąd się teraz wybierasz?
- Mam sprawędo załatwienia - odpowiedziałamwymijająco, zapinając płaszcz.
No, no - chrząknęła znacząco Julia, pojawiając się w drzwiach -nasza druga mama też

zaczyna kręcić icoś przednami ukrywać!
Mamnadzieję, że Lampa nie wplącze się w jakąś aferę,jak Katia.

O której wrócisz?

-chłopaknie dawał za wygraną.

Obliczyłam szybko w głowie dojazd tam i z powrotem, po czym odpowiedziałam:.

background image

124

- Pewniegdzieś koło północy.

Ale nie martwcie się, jeśli się trochęspóźnię.

- Dobra - mruknąłSierioża i sięgnął po kurtkę.
-A ty dokąd?

-zaniepokoiłam się.

- No wiesz, niemogę pozwolić na to,żeby zginął ktoś, kto przyrządzatakie pyszne

mięso.
Co mi tam,będę dziś robić za twojego szofera.

- Ale nie trzeba - przestraszyłam się.

- Mam spotkaniez mężczyzną!

- Możesz mieć nawet z cesarzem chińskim - odburknął Sierioża, zapinając kurtkę.

- Nie przejmuj się, nie będę waszym prześcieradłem.
Zaczekam na dole, waucie, a ty możesz się z nim kochać, ile dusza zapragnie.

- Ale to jest spotkanie służbowe - zaprotestowałam.
-Lampa, to jest przecież kompletnie pozbawione logiki - mamrotał Sierioża.

- Najpierw twierdzisz, że masz randkę, a potem, że to tylko sprawy służbowe.
Taki brak konsekwencjiwzbudza we mnie jeszczewiększe podejrzenia, a chęć niespuszczania
cię z oczu tylko się u mniewzmaga.

Po tych słowach wypchnął mnie za drzwi.

Na podwórku mój szoferzacząłklepać się po kieszeniach, a potem smutno westchnął i
zawołał:

-Julka, rzućkluczyki!
Przez lufcik wyleciał pęczek kluczyi pacnął koło maski.
- A co, Katia często wplątuje się w afery?

- zapytałam,gdy Sierioża,zatrzymawszy się na światłach, zacząłpodpalać papierosa.

- Tak - odpowiedział kochający syn - aż strach ją z domuwypuścić.

Istnydziwoląg, a niematka.
Inni, jak siętak spojrzy, mają normalne matki- ważą po sto kilo, siedzą w domu, gotują
kapuśniak.
A nasza -machnąłręką - koszmar!

- Ona pracuje jako chirurg?

Operuje wyrostki robaczkowe i przepukliny?

- Nie, tarczyce, koronkowa robota, a tak na marginesie,nie każdy facet by z nią

wytrzymał.
Ma najwięcej specjalizacji, chorzy walądo niejdrzwiami i oknami, tylko że.
- i zaśmiał się, wypuszczając kłęby dymu.

Wciągnęłam gęsty dym, ale nie zakasłałam, jak zawsze.

Wręcz przeciwnie, tytoń przypomniał mi otacie siedzącym w foteluz grubą książką.
Widziałam, jak ją odkłada na bok i, pykając fajką, pyta mnie pieszczotliwie: "Dlaczego jesteś
smutna, robaczku,znów nałapałaś dwój?
".

Odpędziwszy nieproszone wspomnienia, zainteresowałam się:

125

- Tylko że co?
-Przyszedłem do niej kiedyś na oddział, na którym jest ordynatorem,ale akurat w

najmniej odpowiednim momencie, ponieważ był właśnieobchód.
Wszyscy pędzą po korytarzu, mama leci z przodu wbłękitnymkitlu, mała,niepozorna, z
wyglądu nie daszjej więcejniż 30 lat.

background image

Ekipa gotowa do akcji wpadana salę, atam leży dopiero co przywieziony chory.
Personel zaczynareferować: Iwan IwanowiczIwanow, trwają przygotowania do operacji,
robimy badanie krwi,USG.

Mama kiwa głową, a w myśliostrzy już skalpel.

Nagle chory zaczynagwałtownie się sprzeciwiać: mieli go oddać w
ręceznakomitości,absolwentki nauk medycznych, niejakiej Romanowej, a podsuwają go
podnóż jakiejś dziewczynce.
Ile ona ma właściwie lat?
A tak wogóle toukończyła już studia?
Lekarze podśmiewają się w kącie, siostry spuszczają wzrok, a Siemion Pietrowicz, inny
chirurg, ważna osobistość, gruby,w okularach, po prostu wykapany profesor,z należytym
szacunkiemw głosie oświadcza: "To jest właśnie pani Romanowa!
".

Zapada cisza.

A najgorsze jest to, żepodobne sytuacje nieustanniesię powtarzają.
Kiedyś jakiś pacjentwysłał ją po kaczkę.
Poszła, przyniosła i jeszcze czekoladkę dostała za przysługę i uprzejmie za nią podziękowała.
Żadnejstateczności, wszystkow biegu, w podskokach,a na co dzień w domu.

- A co, źle gotuje?
-Nie wiem -uśmiechnął się Sierioża - bonigdy jej niema.
- Całymi dniami przesiaduje w pracy?
-Mówię przecież, że jest nienormalna - burknął chłopak.

- Wszystkich jej żal.
Ile ona narodu do domu nasprowadzała!
To staruszki krewni nie chcieli zabrać do siebie, to bezdomną przywlokła, któraspała
naklatce,to znów krewnych nasprasza.
Toteraz jesttaka cisza,bo listopad i zimno, wszyscy siedzą w swoich domach, ale zobaczysz,
jak tylko nadejdzie wiosna - zacznie się wielka wędrówka ludów: babcie,ciocie, wujkowie,
siostrzeńcyi siostrzenice,siódme wody po kisielu!
Mama wychodziła za mąż cztery razy i jakimś cudem ze wszystkimi nadal utrzymujekontakt.
Nasitatusiowie ze swoimi nowymi żonami i dziećmi są zawszeu nasmile widziani.
Wiesz, skąd mamy tyle zwierząt?

- Skąd?
Druga żona trzeciego męża ma schronisko dla psówi hoduje mopsyna sprzedaż.

Mula i Adazostały uznane za wybrakowanytowar, na któ.

background image

rymnie dasię zarobić.

Pierwsza manieprawidłowy zgryz, a druga - złyrozstaw tyłka.
Krótko mówiąc, chcieli je uśpić.
A tu mama ich odwiedziła,na dodatek jeszcze z Kiryłem.
No ije zabrali!
A kotki są ze śmietnika!

- Ten białyKlaus też?

- jęknęłam.
-Taki wspaniałypers?

- To teraz jest taki wspaniały - zachichotałSierioża.

- Po pięciu seriachkuracji witaminowej i odpowiedniej diecie.
Ale kiedy go Julka znalazła na śmietniku, bardziej był podobny do wyłysiałej myszy niż kota.
A Semiramida,to jużw ogóle myśleliśmy, że nam zdechnie.
Wyobraź sobie,że jadła obierki od ziemniaków!
Za to teraz kręci pyskiem na widokwołowiny, tylko cielęciny sobieżyczy!

-ARachel?
Sierioża zamilkł iz przesadnąuwagą zaczął wpatrywać się w dal.
- Jak się u was znalazła?
-Naszsąsiadspodtrójki - rozpoczął niechętnie chłopak- sięożenił.

Rachel miała wtedy niespełna pół roku.
Jego młoda żona zaczęła robićawantury, że szczeniak sika po kątach, że trzeba po nim
sprzątać, karmić go i wyprowadzać.
Jednym słowem, postawiła warunek: alboona,albo pies!
Pewnego razu wracam wieczorem do domu, a tu Rachel siedzi przy wejściui wyje.
Zimno było ibiedaczka porządnie już zmarzła.
Pomyślałem sobie, że się zgubiłai zaprowadziłem ją do jej mieszkania,a to babsko już od
progu mi oświadczyło: "Wygnaliśmy ją, po co panją z powrotem przyprowadził?
". Przyszło mi więc zabrać ją do nas dodomu.

Uśmiechnęłam się sama do siebie.

"Wszyscy jesteście tacysami, jedenwziął psa, drugi kota,tylko ciekawe, kto postarałsięo
ropuchęGertrudę?
"

- Ile latma Katia?
-Trzydzieści osiem.

Osłupiałam.

-A ty?
- Dwadzieścia cztery.
-Urodziła cięw wieku czternastu lat?
- Nie - westchnął Sierioża - poprostu Katia po raz pierwszy wyszłaza mąż zamojego

ojczyma w wieku osiemnastu lat.
Tak w ogóle to dłuższa historia.
Mamsiostrę,która bardzo wcześnie wyszła zamążza Filipa,miała wtedy niespełna
osiemnaścielat.
Nasi rodzice umarli, noi byłem
127

zmuszonymieszkać z nią i z babcią.

Ja miałem wtedydwa lata- a onasiedemnaście.
Potem umarła babcia, a Świecka bardzo szybko wyszła zamąż i wytrzymała ze swym
małżonkiem raptemsześć miesięcy, po czymsię zmyła, a ja zostałem samz Filipem.

background image

Wcalenie byłtaki zły, tyle że naprawdę ciężko jest samemuwychowywać małe dziecko.
I wtedy w jegożyciu pojawiła się Katia, też młoda i tak samo, jak poprzednia partnerka,nie
wytrzymałaz nim więcej niż pół roku.
Tylko że tym razem podczasrozwodu zabrała mnie w charakterze zadośćuczynienia za
nieudane małżeństwo.
W tenotosposób sierota znalazł schronienie.
I nerwowo zachichotał.

-AKirył?
- W rzeczywistości jestjej siostrzeńcem - mruknąłSierioża - czy jaksię to nazywa.

Katia ma siostrę,która jest matką Kiryła.
- A gdzie ona się podziała?

;- Wyjechała doIzraela w poszukiwaniu lepszego życia.

Kirył skończył wtedydwa miesiące.
Obiecała, że szybko go do siebie zabierze.
Przezdwanaście lat przysłała raptem dwie pocztówki na NowyRok,bez adresuzwrotnego.
Kirył jest więc podrzutkiem.

- Katia jest Żydówką?
-A co, jesteś z organizacji antysemickiej?

-zapytał Sierioża.
; - Nie.
poprostujestem ciekawa.

-Nie.
-To jak jej siostra przedostała się do Izraela?
- MatkaKatii wyszłapo raz trzeci zamążza wdowca z dzieckiem -wyjaśnił chłopak.

- No i tak oto pojawiła się u Katii siostra.
Lewjakowlewiczzmarł, a AnnaIwanownawychowywałapotem dwie córki, tylkoże geny to
straszna rzecz.
Teraz kolejna wdała się w swoją zmarłą matkę i porzuciła swoje dziecko.

"Tak -pomyślałam sobie -geny to faktycznie ciekawa sprawa.

Wygląda na to, że rodzinne tradycje Katiisięgają głębszych korzeni".

Anna Iwanowna,świeć Panie nad jej duszą -jak gdyby nigdy nic kontynuowałSierioża-

też była nie z tego świata, zupełniejak matka.
Do niej do domu na kolacjęwpadałopo osiem, dziesięć osób.
Przyjaciółki,które miały problemy,po kilka lat u niej mieszkały.
Zbierała wszelkie psy i koty.
Istny koszmar!

Pokręcił głową.

background image

128

- Słuchaj, jeśli to nie tajemnica, to skąd znasz naszą mamę?
-Zabrała mnie z ulicy, leżałam w kałuży.
- Aha - bez odrobiny zdziwienia powiedziałSierioża i oświadczył: Jesteśmy na

miejscu.

Wyjrzałam przez okno.

Ford zatrzymałsię obok dużego bloku.
Nadole mieniły się światła supermarketu "Na skrzyżowaniu".

Rozdział 13
Jadąc nasiedemnastepiętro przeraźliwie skrzypiącą windą, miałamwgłowie gonitwę

myśli.
Wcześniej wydawało mi się, że dzieci stanowią jedynie przeszkodę: takie kwiatki życia na
grobie swych rodziców.
Teraz doszłam jednak do wniosku, że wcale nie tak źle byłoby mieć syna,na przykład takiego,
jak Sierioża albo Kiriusza, zresztą dziewczynka teżnie byłaby zła.

Windazazgrzytała i stanęła.

Wysiadłam i znalazłam się przedzamkniętymi drzwiami,które wyglądały jak niedostępna
twierdza: całe z żelaza, bez klameki otworów na klucze.
Ciekawe, jak się je otwiera?

Nacisnęłam dzwonek, który nie wydał z siebie żadnego dźwięku, jednakmimoto po

dosłownie dwóch minutach gdzieś spod sufitu dobiegł głos:

- Kto tam?
-Romanowa, przywiozłam zegarek.
Drzwi otworzyły się z wielkim trudem i na progu stanął siwy, chudystaruszek w

aksamitnejkurtcei ciepłych wojłokowych kapciach.

- Proszę wejść,mój aniele!
Przede mną było jeszcze dwojedrzwi -jedneżelazne, a drugie drewniane.

Staruszekzgrzytał niezliczonymi zasuwkami, łańcuszkami i ryglami.
A potem bardzo energicznie poszedł, a właściwie pobiegł długim korytarzem.
Zdziwiła mnie taka energiau pana w podeszłym wieku.
Pospiesznie udałam się za nim.

Proszę, proszę zamną,moja droga - powtarzał staruszek, prowadząc""nie za sobą do

pokoju.

background image

130

Kiedy weszłam do środka, aż jęknęłam z zachwytu.

Dwieściany prawie dwudziestometrowegopomieszczenia zastawione były półkamiz
książkami.
Trzecia była caław obrazach, a czwartą zajmowały ogromne okna.
W przerwie między nimi stałyporcelanowe figurki.
Krótko mówiąc, w salonie nie było nawetjak się obrócić.
Dwie kanapy przykrytenarzutami, para welurowych foteli, niewysoka drewniana, składana
drabinka, lampa w kształcie chłopca z latarnią, osiem puf, okrągły stół z koronkowym
obrusem, krzesła.
Nie było poprostu miejsca na jakiekolwiek poruszanie się po tym pomieszczeniu.

Piotr Mokiejewicz zręcznieprzecisnął się wkierunku fotelai rzekł:
- Proszę usiąść!
Wyciągnęłam zegarek i położyłam go na stole.
- Ma pan tuistne muzeum!

Należałoby całemieszkanie ochraniaćprofesjonalnie, a nie samemu go strzec.

Firsow cichosię roześmiał iz zadowoleniem zatarł ręce.
-To mieszkanie, tak między nami, jest już pod nadzorem milicji.
- No to po co dawałpan Kostii zegarekna przechowanie?

- zapytałam zaskoczona.
-Chociaż pewnie ta "busola" jest dużo droższa od całego tego majątku, bądź co bądź, to
prawdziwe złoto z brylantami.

Piotr Mokiejewicz zaniósł się śmiechem.
- No właśnie, droga pani,dałasię pani nabrać.

Zegarek jestzwyczajny,z metalu,co prawda pozłacany, alekamyki to tylko kryształy górskie.
Aleco do jednego ma pani rację - to jestnajbardziejwartościowa rzecz, jakąmam.
Nawetjeśli wtargnęliby tu złodziejei wszystko wynieśli, tobym siętak nie zmartwił, jak
kradzieżątego zegarka.

- Ale dlaczego?
-Otrzymał go mój dziadek, któremu służył jako prawdziwy męski talizman.

On przekazał gomojemu ojcu, a ten - mi.
Stanowi więcrodzinnąpamiątkę,natomiast dla kogoś z zewnątrz to niezbyt cenna zabawka.
Czymożemi pani powiedzieć, jak się znalazłw paniposiadaniu?
Ja, szczerzemówiąc, kiedy przeczytałem o śmierci Kostii.

- Przeczytał pan?
-No tak, w gazecie "Moskiewski Komsomołce".
I na dowódswych słów podał mi zgnieciony kawałek kartki.

Wyprostowałam ją i przebiegłam tekst wzrokiem: W dniu wczorajszym w swoim mieszkaniu
został znaleziony martwy aktor teatru "Rampa", Komstantin Katukow.
131
Okropniesię zdenerwowałem- mruczał tymczasem staruszek.
-Pomyślałem sobie: to koniec, teraz już nigdy nie odzyskam zegarka!
A tuproszę,zjawia siępani niczym anioł z dobrą nowiną.
Jak on się u paniznalazł?

Znówzatarł ręce.
- Byliśmy wspólnikami, a po śmierci Kostii ten biznes przeszedłw moje ręce.
-To świetnie!

- ucieszył się po razkolejny gospodarz, aż podskakującw fotelu.
-Czyli teraz paniprowadzi BUE?

background image

To po co pani przyniosła zegarek?
Jutroodlatujędo Ameryki,więc niech mi panigo przechowa.

- BUE?

- zdziwiłam się.
-A co to takiego?

Piotr Mokiejewicz się roześmiał.

Jakiwesoły staruszek!

- Biuro Usług Ekstremalnych, tak Kostia nazywał swoją "firmę".

Niewiedziałapani o tym?

- Wiedziałam - odburknęłam -tylko w pierwszej chwili nie skojarzyłam,a co do

zegarka,to na razie niestety nie mogę go przechować, bomoje mieszkanie nie jest do tego
przystosowane tak dobrze jak Kostii.

-Jasne - niespodziewanie poważnieodrzekł Firsow.

- O ilemi wiadomo, on bardzo sumiennie dbał o względy bezpieczeństwa.
Nawet, szczerze mówiąc, już na samym początkuzapytałem go, czy ma pewną skrytkę.
Zapewnił mnie wtedy, że wszystko jestw jak najlepszym porządku.
Faktycznie miał tenswój kram porządnie urządzony, a poza tym miałdobrąreputację.
Będzie pani bardzo trudno bez niego.
Potrafił załatwić nawetnajbardziej delikatne sprawy.

-Jakie naprzykład?

Firsowwestchnął.

- Tego to nie wiem, ale jego matka,poczciwa kobieta, czasami mi sięskarżyła, że

Kostia od czasu do czasu nie pozwala jej wychodzić z domu.
Każe jej siedzieć iczekać natelefon od klientów orazprzekazywaćpewne rzeczy.
A jest to kobieta o nienagannej uczciwości i rzadko spotykanej sumienności.

To on miał matkę?
A dlaczegosię pani tak dziwi?

Każdy ma mamęi tatę.

-To jego rodzice jeszcze żyją?
Nie miałem przyjemnościpoznać jego ojca.

Podobno już od dawna nie żyje.
Chyba nawetumarł w tym samym roku,kiedy urodził sięKostia.

background image

132

- Amatka?
-Wtedy żyła, a teraz to nie wiem.

No bowidzi pani, kiedyś pracowałem razem z Anną Fiodorowną.
Ale od czasu, jak przeszła na emeryturęnasze kontakty się urwały.
Chociaż z półrokutemu, kiedy miałem akurat lecieć do Ameryki, Kostia mnie poprosił:
"Piotrze Mokiejewiczu, czymógłby mi pan zostawić kluczyki od swojego samochodu?
Mama zaniemogła, a mójkabriolet zupełnie już padł".
I wtedy zawarliśmyumowę.
On miałkorzystać z mojego samochodu, robiąc przy okazji przeglądtechniczny, a w zamian za
towziąć ode mniezegarek naprzechowanie.
W zeszłym miesiącu zawiozłem go Kostii i zapytałem: "Jaksię czuje droga Anna?
", a on mi wtedy odpowiedział: "Dziękuję, już trochę lepiej".

Całąnockręciłam się na kanapie, rozpychając się między Mulą, AdąiRachel.

Psy warczały niezadowolone, bonie podobałoim się, że próbuję się wygodnie ułożyć.
W końcu zrezygnowałam z jakichkolwiek próbi położyłam się naboku, podciągając nogi aż
podbrodę.
Mula natychmiast wcisnęła się w przytulne miejsce między moją twarzą a kolanami.
Ada oparła się omnie z tyłu, nieco poniżej pleców.
Rachel natomiastz ciężkim sapaniemprzesunęła się do ściany i zarzuciłana mnie swoje ciężkie
łapska.
W sumie psy już mnie nie denerwowały, tylko po prostu zajmowały zbyt dużo miejsca.
Latem pewnie nie będzie mi się chciało już z nimi spać, za to zimą jest nawet przyjemnie, tak
przytulnie i ciepło.
Kaloryfery wmieszkaniu są bardzo małe i przez to w pokoju panujestraszny ziąb.
Dzisiaj rano, jak byłam zpsami na dworze, jedna z sąsiadeksię skarżyła, że wieczorem kładzie
sobie do łóżka kilka termoforów, alemimo to czuje się, jakby leżała w grobie.
Nie mamwięc aż tak źle,gdyż jakładę się do ciepłego łóżeczka,ogrzanego przez mopsy
iteriera.

Mimowszystkosennie nadchodził, za tow głowie kłębiłysię różne myśli.

Postanowiłam je sobie uporządkować.
Jakie są fakty?
Ktoś zabił Kostię Katukowa.
Dlaczego?
Przypuśćmy, że z powodu dokumentów.
Chociaż pewnie znalazłoby się o wielewięcej przyczyn.
Tak w ogóle, im więcej dowiadywałam się o tym aktorze,tym dziwniejszy mi sięwydawał.
Porobił w domu schowki,brał rzeczy na przechowanie i.
dawał kluczekochankom!
Przy czym aż trzem naraz!
I dotego miał nadzieję, żekobietynigdy się ze sobą nie spotkają.
Albo byłskończonym kretynem, albomasochistą, czerpiącym przyjemność zekstremalnych
sytuacji.
Chociaż
133

do tej pory wszystko uchodziło mu na sucho: kobiety o sobie nie wiedziały a cenne

przedmioty spokojnieleżałytam, gdzie je pozostawiono.
Nieprzyjemności rozpoczęły się dopiero teraz, po jego śmierci.
A dlaczegooddałmi pustą teczkę?

background image

Bardzo dziwne.
Dlaczego nie wpuścił mnie nawetdo mieszkania?
Tylko wysunął rękę, na której lśnił złoty zegarek.

Aż podskoczyłam na kanapie!

Mula i Ada spadłyna podłogę jak dojrzałe gruszki z drzewa.
Ale nie miałam już czasu wysłuchiwać ichobrażonegosapania.
No tak!
Zegarek!

Muzycy, nawet tacy jak ja- leniwe beztalencia - mają doskonale rozwiniętą pamięć

wzrokową.
Przed moimi oczyma natychmiast pojawiły siędwaobrazy.
Pierwszy z nich: silna, szeroka ręka z nadgarstkiem przypominającym wielkościąmoją talię,
wysuwa się przez wąskie drzwi z czarną teczką.
Druga migawka: na nadgarstku lśni potwornie drogi, obrzydliwie złoty zegarek.
Istnaohyda, a nieprzyrząd dopomiaru czasu.
Cyferblatmiałrozmiar talerza, na którym narysowanabyła rusałkaz gołym biustem.
Jeśli ktoś podarowałby taką rzeczMiszy, ten bez zastanowienia wyrzuciłby ją przez okno.
Widziałamcoś podobnego w GUM-ie13 i, szczerze mówiąc, zawszesię zastanawiałam, kto
kupi takie drogieobrzydlistwo,skoromożna dostać "Longines'a" - bardzo eleganckii dobry
zegarek - za o wiele niższą cenę?

W ślad za tympamięć uczynnię podrzuciła mi inny obraz:kanapę, naktórej spał

wiecznym snem Konstantin.
Ciągnę go za ramię, a jego ciało posłusznie poddaje się mym zabiegom.
Patrzęna odwrócone zwłoki:

na lewej,odrąbanej dłoni zauważampłaski zegarek marki "Longines" nadrogim

skórzanym pasku.
Mimo woli rejestruję ten fakt, gdyż dosłowniekilka dni wcześniej trzymałam w ręku taki sam
zegarek.
Byłam w sklepie przed Nowym Rokiem i zastanawiałamsię,czy nada się na prezentdla
mojego męża.

Mój wzrok zatem już wtedy wyłapał tenszczegół, natomiast mózgdopiero teraz to

sobie uświadomił!
Tonie Kostia podałmi teczkę z dokumentami!
Zrobił to ktoś inny.
Ktoś, ktonie chciał, żebym weszła domieszkania.
Ktoś,komu zależało na tym,aby jaknajszybciej pozbyć sięniewygodnegoświadka.
O Chryste, przecież ja mu sama ułatwiłam zada13 GUM- roś.
rbcynapCTBeHHbiH YHHBepcajibHbin Mara3HH- Państwowy Dom
Towarowy,przylegający od północnego wschodu do placu Czerwonego (przyp.
tłum.
)..

background image

134

nie! Powiedziałam wtedy: "Dzień dobry, Kostia, nie znamy się, ale proszę się nie

obawiać i otworzyć.
Przysłała mnie Katia podokumenty".
A ten na odczepne podał mi aktówkę.
Wiedział, co przynieść, ponieważja sama, skończona kretynka,mu podpowiedziałam,mówiąc
uprzejmie:

"Są w czarnejskórzanej teczce!

".

No i dostałam, co chciałam.

Ktojednak podał mi te papiery?
Z pewnością niektoinny, jak tylko morderca!

Poczułam dreszcze.

Zaczęłam po omacku szukać kapci iposzłam dokuchni.
Sama nieznoszę ludzi, którzy grzebią w nocy w lodówce w poszukiwaniu jedzenia.
Po północy żołądek powinien odpoczywać, bo inaczej można się nabawićwrzodów!
Ale teraz moja ręka sama otworzyła sobie drzwiczkii chwyciłakiełbasę.
Dwaróżoweplasterki smakowicie prezentowały się na ciemnym chlebie.
Nalałam sobie jeszcze szklankęsoku pomidorowego, dołożyłam kilka czekoladek i
przemknęłam cichaczem na kanapę.
Otuliłam się szczelnie kołdrą i zaczęłam z ogromnąprzyjemnością zajadać niezdrową
przekąskę, składającą się z samych białek i węglowodanów.
Tak na marginesie, to wszystkieporadnikizdrowego żywienia zalecają oddzielanie odsiebie
tychdwóch składników.
Oblizałam się ze smakiem, po czym ze zdziwieniem stwierdziłam, żenie mam nawet
najmniejszych wyrzutów sumienia.
Kanapka byłazbytsmaczna,żeby przejmować się jakimiś tam głupotami.
Następnie włożyłam do ust czekoladkę.
Psy, zwabione szelestem papierka, najpierw poruszyły się przez sen,a następnie, kiedy dotarło
do nich, że zajadam słodycze,zamerdały ogonami.

- O nie, nic ztego - powiedziałam.

- Wy nie możecie tego jeść, czekoladki zjemama.

Ostatnie słowo wyrwałomi sięodruchowo.

Nigdy przedtem nie przyszło mi do głowy, żeby siebietak nazwać.
Zresztą, pewnie toi dobrze,że zostałam przynajmniej matką dla psów.
Jedząc wdalszymciągu czekoladkę, uśmiechnęłam się sama dosiebie.
Już sobie wyobrażam minę
Miszy, jakby mnie zobaczył teraz pośrodku wgniecionej kanapy.
Całąszczęśliwą, w centrumpsiegostadka, ogodzinie drugiej w nocy, z kawałkiem kiełbasyw
ręku!
Na pewno z samegorana zawiózłby mnie do szpitalapsychiatrycznego!

Następniemoje myśli znów podążyły ku Kostii i, uruchomiwszy niemal funkcję

przewijania wstecz,zaczęłam sobie przypominać
135

wszystkie wydarzenia.

Ktoś porwał Katię i zażądał zwrotu dokumentów.
Cholera, żebym chociaż wiedziała, co jest na tych kartkach!
Nadobrą sprawę, to sama nie wiem,czego szukam.
A propos, Katiazwróciłasię do tego typa po imieniu.

background image

Sasza?
Sienia?
Siewa?
Aaa!
Sława!
Powiedziała przecież:

- Ona nie darady, Sława.

Ona się do tego nie nadaje.
Co do mnie,to raczejsię pomyliła.
Myślę, że jak najbardziej nadaję siędo rozwikłania tej sprawy.
Ale żeby grubasa przypominającego goryla,którego "szczękowa" część głowy jest większaod
mózgowej, nazwać czułym imieniem Sława?
To od Rościsława, Mścisława czy Wiaczesława?
E tam,nie ma co tak dociekać, dobrze, że chociaż pamiętam to imię.
Katia zaniosłapapiery do Kostii.
Czylipewnie faktycznie są bardzo cenne,skoro obawiała się je trzymać w domu.
Ale Kostia został zabity i wygląda na to, żemorderca zrobił to nie zpowodu dokumentów, bo
przecieżSława i tak ich w końcu nie dostał!
Kobieta, która przyszła przeszukaćmieszkanie, ta tajemniczanieznajoma, która gadała
przeztelefon, gdyjatymczasem nawpół żywa stałam na parapecie za firanką.
Najpierwgrzebała w biurku, potem czymś trzaskałai brzęczała, a na koniec powiedziała do
słuchawki:

- Papierów też nie ma, Sława.

Pewnie dał jektórejś ze swoich bab!

Potem zginęła kasjerka Rita, a jej pokój przewrócono do góry nogami.

Następnie nieznani sprawcy napadli najanę.
O Boże, wygląda nato,że przestępcypodążają tym samym tropem, co ja!
Szukajądokumentówu kochanek Katukowa!

Przerażona spojrzałam na zegarek - czwarta rano.

Rzecz jasna, nie jesttozbyt odpowiednia pora na telefon, aleto jest przecież sprawa życiai
śmierci!

Z ogromnym trudemudało mi się wystukać żądanynumer i po kilkusygnałach

usłyszałam wreszcie:

-Halo!
- Pani Nino, proszę mnie posłuchać, niech pani nikomu nie otwieradrzwi!

Słyszy mniepani?

- Tak -odpowiedziałmęskigłos.

- A kim pani jest?
Zamilkłam wystraszona.

- Kim pani jest?

Proszę się w tej chwili przedstawić!
- zażądał mężczyzna.

background image

136

Rzuciłamsłuchawkę na widełki.

O, mój Boże, Nina mówiła, że mieszka sama, a tu o czwartej nad ranem odbiera telefon jakiś
facet i bezczelnie żąda podania nazwiska!
Coto może znaczyć?
Najprawdopodobniejpo prostu się spóźniłam i w mieszkaniu Niny urzęduje milicja, a jej
samejnie ma już wśród żywych!

Do rana nie zmrużyłamjuż oka.

Apotemdzień przeleciał jak z biczatrzasł.
Najpierw obudziłam Julkę iSieriożę.
Kiriuszatymczasem smacznie sobie spał.
Już nie miał podwyższonej temperatury i gardło go nie bolało.
Jednak w przypadku przeziębienia dziecko powinno poleżeć w łóżku co najmniej tydzień,bo
w przeciwnym razie mogą być o wiele gorszepowikłania, takie jak komplikacje z sercem,
płucami, wątrobą, czy wreszcie z nerkami.
A zresztą, Kirył nie miał nic przeciwko temu, żeby zostaćjeszczew domu.

Julia i Sierioża,żebygo nie zbudzić, zaczęli się kłócić w korytarzu irytująco-

świszczącym szeptem:

- Gdziesą moje buty?

- syczałmąż.

- Tu, na stercie, otwórz oczy - odpowiedziała żona.
-Tu jestjeden czarny, a drugibrązowy!
- Nie wiem, nie nosiłamich.
-A gdzie się podziały moje rękawiczki?
- Poniewierają się pod krzesłem.
-To nie dom, aistny śmietnik!
- To twoja wina, rzucasz wszystko, gdzie popadnie!
-A gdzie powinienem?
- No niewiem, pewnie na półkę.

Alez ciebie bałaganiarz!

- A sama gospodyni niewiele lepsza!

Spójrz,jakie są podłogi: wszędziekurz, brud i psia szczecina!

- Po pierwsze, to psy niemają szczeciny, tylkosierść - odcięła się Julia- a po drugie,

weź odkurzacz i posprzątaj.
Ja nie dam rady,wrócę dopiero około jedenastej w nocy, mam dyżur.

- Aja zjawię się koło północy,mam festiwal reklamy.

A swoją drogą,sprzątanie to babskie zajęcie.

- Jeśli chcesz wiedzieć, nieuczyłam się na robola domowego,a pozatym pracuję więcej

niż ty!
-Juliaaż się zatrzęsła.
- A co, twoim zdaniem,jest męskim zajęciem?

- Zarabianie pieniędzy!

137

- Ha!

-wykrzyknęła.
- Otóż to!
Zarabiam więcej od ciebie, więc to typowinieneś myć podłogi!

- Co się tak drzecie?

- poskarżyłsię Kiriusza.

background image

-Spać się nie da.

- Wiesz co- oznajmił starszy brat -widzę, że wyzdrowiałeś, więc możesz dziś

sprzątnąć.

-Głowa mnieboli, a ręce i nogi trzęsą mi sięz osłabienia -zaczął jęczeć chłopak.

- Poza tym, po co, jeślii takznów się pobrudzi?

- Gdziejest szalik?

- zaczął od nowa Sierioża.

- Odczep sięjuż ode mnie!

- odparowała Julia.
-Wszystkie moje rzeczy leżą w jednym miejscu.

- Skoro tak, to jedź sobie do pracy autobusem!

- wrzasnął.
-Nie chceszmi pomóc, a jamamcię zawieźć?

l - Wielkie mico!

- prychnęła Julia.
-Wezmę samochód Katii.
Najpierw rozległo się pobrzękiwanie, potem szuranie, ażw końcu usły[ szałam odgłos
zatrzaskiwanych drzwi.
Chwilę później z podwórza dałot: sięsłyszeć wołanie:

- Hej, zrzućciemikluczyki,są przylustrze!
-Mnie też!

- zawtórowała Julka.
-Wiszą na haczyku przy termometrze!

Wyrzuciłamprzez lufcik klucze i roześmiałam się.

Oboje są siebie warci, totalnie zakręceni,a jedno na drugiego próbuje zwalić winę.
Chociaż co do jednego mają niewątpliwie rację.
W mieszkaniupanujepotworny bałagan: napodłodze przy listewkach leży gruba warstwa
kurzu, dywan w pokoju Kiryła jestjuż tak brudny, że kolor nie nadaje siędo identyfikacji,
włazience cała szklana półka podlustrem i samo lustro są zachlapane pastą do zębów i
zaschniętą pianą z mydła, a brudna bielizna po prostu wypada już z kosza.
Wkuchni nie da się niczegoznaleźć, stan sedesulepiej przemilczmy, aw przedpokoju,niczym
wieża Eiffla, piętrzy się sterta brudnych butów i kapci.
Wyglądana to, żerzeczywiście trzeba by się zabrać zasprzątanie.
Najpierw jednak mamjeszcze pewną sprawę dozałatwienia, a dopiero potem mogę się
zająćdomem.
Chociaż.

Szybkim krokiem weszłam do pokojudziecięcego i zapytałam:
Kirył,chcesz sto rubli?

A kto by nie chciał?
-rozsądniestwierdziło dziecko.

Sprzątniesz mieszkanie, to dostaniesz banknot.

background image

138

- Ale to za mało - zaczął marudzić "Kopciuszek".

- Zobacz, ile jestpokoi!

- Nie bądźzbytzachłanny, bo nic nie dostaniesz.
-Wyzysk taniej siły roboczej, ajuż tym bardziej dzieci jest zabroniony!
- Zgoda, sto rubli i chipsy "Pringles"!
-A za toaletę to jeszcze kryminał!
- Umowa stoi!

- ucieszyłam się.
-Ale sprzątasz tak jak mama.

- Naprawdę?

- zachichotał Kirył.
-Ale ona omija mnóstwobrudu.
Puściłam jego uwagę mimo uszu i ciągnęłam dalej:

- Masz czas do piątej.

Wrócęprzedsiedemnastą trzydzieści, zrobięobiad i wypiorę.

- Zgoda - odezwał się Kirył, wyłażąc z łóżka.

- Tylko przynieśmijeszcze kubeczek ziaren słonecznika.

- Nigdy w życiu!

- ucięłam, zakładając buty.
-Słonecznik - po moimtrupie!

- Dlaczego?

- zdumiał sięchłopak.
-Przecieżjest przepyszny.
Na jedną chwilę zamarłam ze szczotką w ręku.
Właściwie, dlaczegonie?
Odpowiedziałam po prostu bez namysłu tak, jak odpowiadała mimoja mama.
Ale co złego jestw słoneczniku?
Czyżbym stawała się jużpodobna do swojej mamy?

- Chceszsłonecznik czy może dynię?

- westchnęłam.
"Mamę" trzeba zdusić wzarodku.

Rozdział 14
Kołysząc się lekko w wagonie metra, zamknęłam oczy, wyciągnęłam nogi i jeszcze

raz przeanalizowałam cały plan.
Dokumenty ma najprawdopodobniej matka Katukowaalbo Jana.
Dzwoniąc do szpitala,dowiedziałam się, że dziewczyna czuje się już lepiej i można ją
odwiedzać.
Czyli najpierw czeka mnie spotkanie z Michajłową, a zaraz potem wizyta w teatrze.
W aktach osobowych powinna być teczkaz ankietą, gdzie wpisuje się danekrewnych.
Poza tymbardzo niepokoiłamsię o los Niny, dzwoniłam do niej, ale nikt już nie odebrał.
A w pracy jakiś zniecierpliwiony głos burknął, że Ninama zmianę od trzeciej,więc wizytę u
fryzjerki odłożyłam na koniec - skoczę tam w drodze dodomu.

- Ale się rozwaliła!

- usłyszałam nagle niezadowolonygłos.
-Zabierzte kopyta,krowo, ludzie nie mają jak przejść!

Otworzyłam oczy i zobaczyłam obrzydliwą grubąbabę w brudnejchustce,spod której

wewszystkiestrony sterczały kudły.

background image

- Czego się gapisz?

- zapytałapoirytowana "piękność".
-Pewnie przyzwyczaiłaś się rozkładać giry w samochodzie.

I w tym momencie dość boleśnie kopnęła mnie topornym butem w goleń.

Nosiłachyba z czterdziestkę.
Od tej zdawałoby się miłej pani aż biła agresja.
Chyba właśnie poto wyszła tak wcześnie z domu, żebysię z kimśPokłócić.
Na chwilę obudziłasię we mniedawna nieśmiała i niepewna Froza i o mały włos
nieodpowiedziałam pokornie: "Przepraszam bardzo.
"..

background image

140

Ale w jednej chwili oprzytomniałam do głosu doszła Lampa i wskazałam ruchem

dłoni:

- Spójrz no tu.
Zaskoczona takim obrotem sprawy baba-jaga mimo wolizerknęłado środka na

wpółotwartej torebki, gdzie lekko pobłyskiwał czarny zabawkowy pistolet, niezmiernie
podobny do prawdziwego.
Kirył poprosił,abym kupiła mudo niego kulki-naboje,a ja, żeby nie pomylićkalibru, zabrałam
"gnata"do torebki.

- Och!

- babsko wydało z siebie cichy jęk.

- Więc uważaj sobie - oświadczyłam powoli - żeby się niedoigrać, bowtedy będziesz

miała dodatkową dziurkęw głowie i raczej ci się to niespodoba:wiatr będzieci hulałw głowie,
a język zamilknie na zawsze.
Alecotam, jeśli chcesz.

I wsunęłamrękę do torebki.

Baba natychmiastprzeniosła się naprzeciwległy koniec wagonu.
Mimowszystko podciągnęłam trochę nogi -rzeczywiście nie powinnosię przeszkadzać
przechodzącym ludziom.

Jana nie leżała już na oddziale intensywnej terapii,tylko na zwykłejsali.

Dookołałóżka były porozstawiane statywy z kroplówkami, au wezgłowia migały lampki i
brzęczałyjakieś przyrządy.
Podeszłam bliżej doskrzynki z okienkiem, gdzie miarowoprzesuwała się zielona linia i
zawołałam:

-Jano Siergiejewna!
Choranie wyglądała najlepiej.

Mała niczym piąstka buzia, pożółkłacera,zapadłe w głąb czaszki oczy,bladosine ustaWłosów
na głowie niewidać byłospod utworzonegoz bandażu czepka, z nosa wystawała przezroczysta
rurka, a spodkołdry - jakieś wężyki i butelki.

- Pani Jano,słyszy mnie pani?

Jestem z milicji.

Kobietaotworzyła oczy, a ja mimo woli drgnęłam.

Prawe białko byłoczerwone,a nawet brązowe, lewenatomiast wyglądało w miarę normalnie.
Cienkie, pozbawione koloru wargi zadrżały,ale nie wydobył się z nichżaden dźwięk.

- Jeśli mnie pani słyszy, niech pani raz mrugnie.
Pomarszczonepowieki powoli się zamknęły i ponownieotworzyły.
Moje serce wypełniła niezmierna radość - kontakt został nawiązany.
- Kto panią tak urządził?

141

Nieoczekiwanie oczy chorej napełniły sięłzami.
- Zna go pani?

- domyśliłam się.

Powieki potwierdziły moje przypuszczenia.
- Może pani podać jego imię?

Jana leżałanieruchomo.

- Rozumiem, niech mnie pani posłucha, jeśli powiem odpowiednieimię, niech pani od

razu mrugnie.
Sasza, Losza, Misza, Olek,Andriej,Piotr, Paweł, Sława.

Oczy się poruszyły.

background image

- Sława?
Ponowne mrugnięcie.
- Proszę postarać sięzebrać siły i powiedzieć mi, gdzie on mieszka.

Michajłowa z wysiłkiem otworzyłausta i wyszeptała:

- Ulica Nieczajewskiego piętnaście, mieszkania sto siedem.

Iw tym samym momencie jej głowa odchyliła się do tyłu i śmiertelna bladość, wręczsiność
zaczęła pojawiać na twarzy - od czoła ażdoszyi.
Aparat kontrolujący czynności życiowe pacjentkizaczął złowieszczobrzęczeć u wezgłowia,a
zielona linia zaczęła skakać po ekra

nie.
- Halo!

- krzyknęłam.
- Niech mi ktoś pomoże!

Do saliwpadła nerwowa pielęgniarka w wysokim wykrochmalonymczepku, w ślad

zanią wbiegła dość korpulentna lekarka.
Wyciągnęły ampułki istrzykawki.
Mnie zaś wyproszono na korytarz.

Po kwadransie lekarka wyszła z sali i gniewnie burknęła:
- Jak zwykle ci krewni.

Mówisię im,tłumaczy, ale nie,tak czysiakprzychodzą i tylko pogarszają stan chorego.

- Przepraszam, ale janic nie zrobiłam!
-Pewnie pani płakała albo jej współczuła - nie dawałaza wygraną lekarka.

- Kim pani dla niejjest?

- Przyjaciółką.
-Przyjaciółką -prychnęła.

- Proszę iść do domu, kto w ogóle panią wpuścił?

Poprostu nikt mnie nie zatrzymywał" - chciałam powiedzieć, alewporę ugryzłam się w

język i rzekłam:

Wyzdrowieje?

background image

142

- Mam taką nadzieję - oświadczyła moja rozmówczyni.

-Jednak, niestety,zbyt dużo jestnegatywnych czynników wpływających na stan jejzdrowia.

-Jakich?
- Po pierwsze, cukrzyca, a po drugie, wiek.
-Przecież jestjeszcze zupełnie młoda.
-Jakby tupani powiedzieć.

- odchrząknęła lekarka.
-Mimo że zachowała niezłą figurę, to nie jest już dziewczynką, ma czterdzieści osiemlat.

- Ile?

- zdumiałam się.

- Czterdzieści osiem - powtórzyła lekarkai dodała:- Bliska z pani,jakwidać,

przyjaciółka!

-Nigdy nie wspominała,ile ma lat!
Ale lekarka już mnie nie słuchała i, kołysząc swoimnabrzmiałym ciałem, oddaliła się

w głąb korytarza.
Oparłam się plecamio parapet i po razpierwszy w życiu pożałowałam, żenie palę,bo
niemiałam co zrobić z rękoma.
Dlaczego byłam przekonana, że Jana jest jeszczebardzomłoda?
Może dlatego, że pracuje jako nauczycielka w młodszych klasach?
Przecież nikt nigdy niewspominał o jej wieku.
Ciekawe,czym tak ujęła Konstantina?
No dobrze, nie ma co tak tu bezczynniesterczeć.
Muszę zdobyćadresmatki Kostii od administratora Lwa Walerianowicza.

Na szczęście zastałam go na swoimmiejscu.
- Pewnie znajuż pani najświeższą nowinę - zaskoczył mnie na samym progu.
-Jaką?
- Niech się pani niezgrywa - powiedziałLew Walerianowicz.

- Niedam się nabrać, nie mapani zdolnościaktorskich.
Słyszałapanio LenieLitwinowej?

- Została zamordowana?

- zapytałam słabym głosem, czując, jakbyw głowie zaczął wiercić mi dziurę młot
pneumatyczny.

- Boże uchowaj!

- zaczął machać upierścienionymi rękami administrator.
-Jest cała i zdrowa.
Tylko ktoś obrabował jej mieszkanie, wyniósłwszystko doczysta izostawił gołe ściany.

Poczułam naplecach strużkę potu.
-Jest teraz w pracy?

143

- Nie, oczywiście, że nie.

Jest w domu, doprowadza wszystko do porządku.

- Niechmi panda jej adres i numertelefonu.

,- Pierwsze - proszę bardzo, ale co do drugiego - nieda rady!

- Dlaczego?

- doszczętnie się już w tymwszystkim pogubiłam.

- No bo nie matelefonu- odpowiedział śpiewnie chłopak, kartkując, książkę

telefoniczną.
- Po prostu nie ma, mieszka w Krasnogorsku.

background image

Trzymając w rękukartkę z adresem, poprosiłam:

- A terazniech mi pan pokaże kwestionariusz, który wypełniał Katukow przed

podjęciem pracy.

LewWalerianowicz podsunął w moim kierunku odpowiednie dokumenty.
Konstantin Siergiejewicz Katukow, urodzony w 1961 roku w Moskwie.

No dobra, nauka, praca.
aco o rodzicach?
Ojciec - Siergiej PietrowiczKatukoiu, pułkownik,zmarłw 1961 roku, matka -Anna
Fiodorowna Katukowa, dyrektor szkoły nr 27 62.
Nigdzie jednak nie ma adresu domowego!
W sumieto bez problemu go teraz uzyskam, wystarczy, żeprzejdę siędo tejszkoły.
Może do tej pory pełnitamfunkcję dyrektorki?

Zegarek wskazywałczwartą, kiedy, wzdychając ciężko, otworzyłamdrzwi salonu

fryzjerskiego.
Fryzjerki zaczęły mi sięuważnieprzyglądać.
Przy fotelu, gdziepoprzednim razem pracowała Nina, stała teraz młodadziewczyna o ostro
zakończonym nosie, ubrana w błękitny fartuch.

- Dzień dobry - odezwała sięgrzecznie.
-A gdzie jestNina?
- Wzięła sobie wolne, na trzy dni, kuzyn do niej przyjechał z Irkucka -

wyjaśniłaciemnowłosa kobieta o śniadej cerze, siedząca za stolikiem z telefonem.
- Chce się pani do niej zapisać?

- Niechmi pani da jej adres.
Kobieta chrząknęła z niezadowoleniem.
- Myślipani, że w domu weźmie taniej?

Co to, to nie!

A zadzwonić mogę?
Automat jest na dworze - ucięła złośliwieszefowa, wiedzącjuż, że nie jestem

potencjalną klientką.
- Niech tam pani idzie i dzwoni sobie, ile dusza zapragnie!

Ale telefon, wiszący na ścianie, działał tylko na kartę, którąmożna było kupić w

metrze.
Dałam więc już sobie ztym spokój i pojechałam.

background image

144

do domu.

Wszystko jest pewnie w porządku, a mężczyzna, który odebrałnocą telefon, jest tylko jej
kuzynem, który przybył niespodziewanie z odległej Syberii.

Po drodzedo domu zaopatrzyłam sięw potrzebne produkty, a w dodatku

dziękiwygadanej Ukraince, która handlowała słonecznikiem, poznałam przepis na prawdziwy
barszcz ukraiński.

- Najważniejsze,żeby włożyła pani do garnka duży i tłusty kawałekmięsa.

Najlepszy barszcz wychodzi z wieprzowiny, a wszyscy bez sensuładują do niego wołowinę.

Sapiąc i powtarzając sobie nieustannie wszystkie niezbędne składnikido uzyskania

czarodziejskiej zupy, udałamsię do metra.
Oj, jednak gotowanie jestnaprawdę skomplikowane!
Kobieta sprzedająca mięso wręczprzeciwnie zapewniała, że najsmaczniejszy barszcz robi się
z wołowiny.

- Będziepani miała za jednym zamachem pierwsze i drugie danie -instruowała mnie

handlarka,sama przypominająca górę mięcha.
- Jaksię ugotuje,to wyjmie pani mięso z wywaru,przemiele przez maszynkęi poda z
makaronem - palce lizać!
Będzie pani miała obiad natrzy dni.

Perspektywa kolejnych trzy dni spędzonych z dala od kuchenki takna mnie podziałała,

że natychmiastkupiłam największy i najtłustszy kawałek mięsa.
Z zawiściąpatrzyłam na inne kobiety, któremiałytorby nakółkach.
Może Katia też ma gdzieś taki wózek?

Niedaleko domu biegał facet z przepitą twarzą.

Plecy i pierśmiał ozdobione kartonamize zdjęciami różnych mebli.
Przystanął obok mnie, kiedypostawiłam torby na brudnym asfalcie, i powiedział z nadzieją w
głosie:

- Kanapa się pani nie przyda?
-Nie.
- Proszętylko popatrzeć - nalegał - fotel, meblościanka, z naszejkrajowej fabryki.

Naprawdę tanio.
Żeęby go nie załamywać, zaczęłam przyglądaćsię zdjęciom izdziwiłam się:

- Ale dziwna komoda: wąska, prawie dwa metry wysoka, zmałymiszufladami.
-To nie komoda - wyjaśnił.

- To szafka na buty.
Na górę wkładasię
niepotrzebne, a na dół takie, które się nosi.
Bardzo wygodnarzecz, tam sąspecjalne kopytka na buty, półbuty, pantofle - wszystko się
zmieści.

- A ile kosztuje?
-Tojestw komplecie do przedpokoju, proszę spojrzeć.

Duża, wąskaszafa koloru orzecha, lustro,półka.

- A ile to wszystko kosztuje?

Facet zachichotał.

-Jak za darmo, tylko 2500, a dostawa gratis.
Pomyślmy: w pudełku leży trzysta dolarów od pianisty, trzysta -odGaliny Antonowny,

a życzliwy staruszek Piotr Mokiejewicz wcisnął miwczoraj jeszcze drugietyle.
Co prawda,sto dolarów już wymieniłam najedzenie, ale.

- Komu trzeba zapłacići nakiedy dostawa?

background image

-Pieniądze domnie, a dokąd trzeba zawieźć?
Ruchem głowy wskazałam sąsiedni dom.

Facetzmrużył oczy.

- Dorzuci pani sto rubli i za piętnaście minut wszystko będzie na miejscu.

A chłopakom da pani jeszcze po dwadzieścia, to wniosą na sanągórę.

Wyciągnęłam zielony banknot.
- Mogą być dolary, czy wymienić?
-Sam sobiewymienię- odpowiedział z nieukrywaną zachłannością,po czym wyrwał mi

papierek z ręki i drżącymi, czy to z zimna, czy teżod regularnego spożywania alkoholu,
palcami zaczął bardzo niezgrabniewypisywać kwit.

Po powrocie do domusprawdziłam, jak się Kirył

spisał ze sprzątaniem.
Byłam zniego bardzo zadowolona.
Kurzi sierść znikły, łazienka lśniła.

- Z muszli klozetowejmożna pićherbatę -oznajmił chłopiec.

Dałam mu wnagrodę słonecznik, chipsy i, wyciągając w jego stronę sto rubli, powiedziałam:

-Jak będziesz sprzątać co tydzień, to będziesz miał stałewynagrodzenie.
--Juhuuu!

- wrzasnął uradowany Kirył i pobiegłdo siebie.
Przez następne trzy godziny uwijałam sięjak w ukropie, latając między kuchenką, lodówką i
pralką.
Ta ostatnia była już zupełnie stara i nieautomatyczna.
Musiałam sama wlewaći wylewaćwodę, ana dodatek jak na złość, zwęża płynęła przez cały
czas ciemnogranatowa ciecz.
Ciekawe, co też było takie brudne: bielizna, skarpetki, dżinsy czy sweter Sierioży?

background image

146

Do dziewiątej wieczorem w mieszkaniu zapanował nieprawdopodobny porządek.

Sierioża pojawił się wprogu w tym samym momencie, kiedy pralka, drżąc z zadyszką,
przeszła w fazę odwirowywania.

- O rany!

- rzucił zdumiony chłopak.
-A wy co- poszerzyliście przedpokój?

Roześmiałam się z zadowoleniem.

W wąskiej na pierwszy rzut okaszafce zmieściła się całagóra butów i jeszcze zostało miejsce.
Aniewielka szafa wspanialewkomponowała się w ścianę, chowając w sobie kurtkii płaszcze.
W przedpokoju naprawdę można się było teraz poruszaćbezwiększych problemów.

- Brak mi słów- mruczałSierioża, zdejmując buty.
Zciężkim westchnieniem podniosłam je i wepchnęłam do "butowniczki" - tak w

myślach nazywałam terazgenialną szafkę na buty.
Wyglądana to, że nie przewidziałam tylko jednej kwestii, wszyscy i tak będąrzucaćbuty w
kąt, ale to nic, przynajmniej jest teraz gdzie je schować.

- Brak mi słów- powtarzał bez końcachłopak, ruszając w stronę kuchni.

- Czysto, aż strach chodzić.

- To ja sprzątnąłem!

- krzyknął Kirył.
-Cały dzień harowałem!

- Brakmi słów - mamrotał brat.
Ale definitywnie już stracił mowę na widok ogromnegotalerza jasnoczerwonego

barszczu, w centrum którego pływały oczka śmietany.

On i Kirył spałaszowali po dwie porcje, a potem zaczęli dobierać siędo makaronu.

Alenie zdążyli się jeszcze zabrać za drugie danie, kiedy dokuchni wparowała Julka z
woreczkiempierogóww ręku.

- O, jesteś!

- wykrzyknął Sierioża na jej widok.
-A mówiłaś, że będziesz dopiero o jedenastej!

- Co tu macie?

- zapytała dziewczyna, pociągającnosem.

- Makaron po marynarskui barszczyk - oznajmiła radośnie męskaczęśćrodziny.

- Zarąbiście smaczne, paluchy lizać!

- A dla mnie zostało?
-Siadaj- rozkazałam i zdjęłam pokrywkę z garnka.

W ciągu następnych kilku minut dało się tylko słyszeć pobrzękiwaniesztućców i rytmiczne
mlaskanie.
Cofnęłam się nieco od kuchenki i zaczęłam się przyglądać domownikom.
Sieriożarozpiął guzikw dżinsachiz błogim uśmiechem mrużył oczy, wyraźnie zamierzając
zdrzemnąć się
kilka chwil.
Julia, zapominając o swojej nieustannej diecie, z zapałem pa-

łaszowała barszcz,a Kirył, usmarowany keczupem,łowił widelcem ostatnią nitkę

makaronu.
Najedzonekoty rozłożyły się na parapecie.
Trafiłyim sięsmaczne skrawki mięsa.

background image

Mula i Ada też dostały po misce mięska,a dla Rachel kupiłam na targu piękną kość cukrową
za marne dziesięćrubli i teraz bardzo zadowolonaterierka od czasu do czasu delikatnie
powarkiwała, skubiąc wspaniałą kostkę.
Nawet ruchliwechomiki i ropuchaGertruda trawiły jużsutą kolację, a wpowietrzu w kuchni po
prostu unosił się słodki zapach rodzinnej idylli.
Niespodziewanie poczułam pełnięszczęścia.
Dawno się już tak nie czułam.
Przezostatnich trzydzieści latbyłam albo chora,albo obrażona, alborobiłam to,naco nie miałam
najmniejszej ochoty.
W sumie to samproces gotowania nie sprawia mi żadnej przyjemności, ale zato jak
przyjemnie jest potem popatrzeć naswoją rodzinę.

- No, Lampa- powiedziała Julka -jesteś cudowna!

Pójdę wyprać.

-Ja już wyprałam, tylko nie zdążyłam powiesić.
- Siadaj - poleciła mi Julia - i takpewnie od rana biegasz po kuchni,sama rozwieszę, a

Sierioża zmyje naczynia.

-Nie zmyje- zachichotał Kirył.
Obejrzeliśmy się za siebie.

Starszy brat mocnojuż spał, położywszygłowę na Semiramidzie,a nogi umieściwszy na
taborecie.
Zawsze wydawało mi się, że niemożliwe jest zaśnięcie w takiejpozycji, Sieriożajednak
udowodnił, że nie miałam racji - zlekka już pochrapując, niereagował nawet na pikający
gdzieś z tyłu pager.

- Sama zmyję - uśmiechnęłamsię.
Julka udała się do łazienki i wkrótce dało się stamtąd słyszeć:
- O, mój Boże!
Pobiegłam do niej, zerknęłamdoumywalkii oniemiałam.

Cała wypełniona była jakimiś ciemnogranatowymi szmatami.
Następnie mój wzrokzaczął odróżniać od siebie majtki, biustonosz i doniedawna jeszcze białą
koszulę.

-- Co to jest?

-spytałam zdumiona.

Julia westchnęła i z bólemw głosie oświadczyła:
Nie posegregowałaś prania i wszystkie rzeczy włożyłaśrazem: i białe i kolorowe.

A powinno się je prać osobno?
Oczywiście, spójrz tylko, tu coś wypłowiało.

background image

148

Dziewczyna zaczęła grzebać w całej stercie pofarbowanych rzeczy.

Pochwili wyciągnęła na zewnątrz malutki sweterek, za mały nawet na roczne dziecko.

- Tego nie było w pralce - oświadczyłam kategorycznie.

- Na sto procentnie było nic dziecięcego.
To bardzo dziwne.

- To jest sweter Konia - zaśmiała się w głos Julka.

- Spójrz, Kirył, jaksięskurczył!

- Czyj?

- osłupiałam.

- Konia Przewalskiego14 - wydusiła z jękiem Julka.

- Oj, nie mogę jużze śmiechu!

- Czyj?

- znów nie zrozumiałam.

- To ciwstrętni krewni - rozległ sięnad moim uchem zaspanygłosSierioży - ci

obrzydliwi krewni mnie tak przezwali.
Koń- to ja.
Alewiesz, Lampa, oni też mają przezwiska.
Kirył to Bezczelny Warchlak,a Julkajest Prosiakiem.
A co to się stało z moim swetrem?

- Skurczył się - oświadczył Prosiak.

-Teraz już nadaje się tylko do wyrzucenia.

- A może się jeszcze rozciągnie?

- zapytałamz nadzieją w głosie.

- Wiesz co, Lampa - odparł na to czule Sierioża - komuś, kto tak gotuje,można

wybaczyćwszystko.

Milczałam przytłoczona zaistniałą sytuacją.
- Nie martw się - machnęła ręką Julka.
-Nie cierpiałemtego swetra- oznajmił Sierioża.
- Dajcie mi go na chwilkę!

- KiryłwyrwałJulce pulowerz ręki i uciekłdo przedpokoju.

Pochwili dało się stamtąd słyszećniezadowolone sapanie, a późniejkrzyk chłopca:
- No, stój w jednym miejscu!
Do łazienki weszła wolnym krokiem Mula w czymś, co jeszcze nie takdawno było

swetrem Sierioży.

- Ale czad!

- podskakiwał Kirył.
-W sam raz jak będzie mróz.

- Ale terazAda zostałabez nowego ubranka- zachichotała Julia.
14 Koń Przewalskiego - jedyny dziko żyjący gatunek koni.

Ostatnie żyjące osobniki spotykasię w Mongolii i Chinach.
Gatunek ten został nazwany na cześćrosyjskiegoodkrywcy, podróżni"ka i geografa Nikolaja
Przewalskiego (przyp.
tłum.
).
149

- Nie szkodzi - rżał ze śmiechu starszy brat.

Lampa jeszcze raz wypierze i też jej się coś dostanie!

background image

Słysząc jego gromki śmiech,zrozumiałam wreszcie, dlaczego domownicy przezwali

chłopaka Koniem Przewalskiego.

- A Katia maprzezwisko?
-Oczywiście - odpowiedzieli chórem Julia i Kirył.

- Jak chcesz, to

i tobie coś wymyślimy.
-Nie trzeba- powiedziałam zociąganiem.

- Już sobiesama wybrałam, nazywajcie mniepo prostu - Duża Świnka.

background image

Rozdział 15

Rano, kiedy już się uwolniłam od starszej części rodzinki, a młodszemu poleciłam

przeczytać rozdział z historii, czym prędzej wybiegłam z domu.
W głowie miałammętlik.
Nina, nacałe szczęście, byłażywa.
Dodzwoniłam się do niejokoło dziesiątej wieczorem i kazałam zachować wszelkie środki
ostrożności.
Kobieta jednak zareagowała na tospokojnie:

- A co może mi się stać?
-Ktoś może wkraść się do mieszkania.
- U mnie nie ma czegokraść.
Rzuciłamsłuchawkę - co za durna baba!
A zresztą, dokumenty są pewnie u matki Kostii albou Jany.

Ciekawe,kto mieszkana ulicy Nieczajewskiego 15?
Czyżby Sława - mężczyzna-goryl?
Coś tuzbyt często pojawia się to imię, a może to jedna i tasamaosoba?
Tak!
To pewne!
I jeśli naprawdę ma mieszkanie pod tymadresem,to.
Topewniewłaśnie tam przetrzymuje Katię!

Nie czując przenikliwego, lodowatego wiatru, biegłam w stronę metra.

Dogłowy przyszedł mi genialny plan.
Załóżmy, że nie znajdę tychdokumentów.
Ale mogęzamiasttego zdemaskować kryjówkę złodzieja!
Przecież ten Sława nie przesiaduje całymi dniami w domu?
Czyli tak:

odszukam faceta, będę go śledzić, poczekamna odpowiedni moment,wyłamię drzwi

iuwolnięKatię.

Przesiadłam się do trolejbusu i trochę ochłonęłam.

Wyłamanie drzwi -to zbyt trudne zadanie, sama sobie z tym nie poradzę.
A Katiajest pew
151

nie przykuta do kaloryfera i niebędzie mogła ot, taksobie wstać i wyjść.

Muszę skombinować wytrych!
Ale skąd go wziąć?
Przecieżniezapytamo niego wsklepie.

Czym prędzej pobiegłam w stronę bloku.

Odnalazłam odpowiedniemieszkanie, po czym zaczęłam naciskać dzwonek.
Po chwili usłyszałamostre szczęknięcie zamka i na progu pojawiła się babcia, ubrana w
niesłychany sposób.
Szczupłe,a nawet powiedziałabym, że chude ciało opinałajasnożółta sukienka na ramiączkach
w błękitne paski.
Z pomarszczonychkostek spadały białe bawełnianeskarpetki, a delikatne, wręcz dziecięce
stopki wsunięte były w sandały.

- Och, Janeczko moja!

- klasnęła w dłonie staruszka.
-A już samachciałamwybrać się do sklepu po chleb.
Przejdźmy się razem, tylko poczekaj, założę coś na głowę,żeby mnie słońce nie spiekło.

background image

Po tych słowach chwyciła cienką niczym gałązka rękąrozłożysty słomiany kapelusz z

różową wstążką po bokach.
Poczułam się jak głównybohaterw sztuce absurdu.
Wychodzić nadwórw sukience na ramiączkach w środku listopada?

- Obawiam się, że pani zmarznie.

Może ubrałabysiępani trochę cieplej.

- No co ty, moja droga, przecież jest upał - obstawała przy swoim babcia - czerwiec w

pełni.

-Nie, listopad -mruknęłam z beznadzieją w głosie, zdejmując z siebie kurtkę.
Terazwszystko jasne, dlaczego Jana mnietutaj wysłała.

Na Nieczajewskiego nie ma żadnegoSławy, tylko mieszka tu chora, pogrążona w starczej
demencji babcia.
Najprawdopodobniejjestjejmatką i dlatego się o nią martwi.

Starowinka tymczasem poczłapałajuż w stronę kuchni.

A ja za nią.

- Napijesz się herbaty, Janeczko?

Skinęłam powoli głową.

Babcia podeszła do pieca i chciałaprzekręcić pokrętło od gazu.

Jednak nic z tegonie wyszło, gdyż żadnego kurka nie było.
Z kuchenkisterczałytylko metalowepręty, którychnie da się przekręcić gołąręką.
Ktoś wyraźnie się postarał, żeby babcia nie mogła podpalać gazu.
Poza tym w kuchni zastosowano również inne środki ostrożności.
Okno, mimo że to było szóste piętro, zastawiono kratą, zapałek nigdzienie było,
naczyńzresztą.

152
też.Na stole stał mały, emaliowany kubek, a na lodówce połyskiwała mała kłódka.

O Boże,jak tak można zostawić staruszkę samąw domu!

Moje przemyślenia przerwał jednak obcy głos, dobiegający z przedpokoju:

- Anno Fiodorowna, przyniosłam chleb.
-Jankaprzyszła!

- krzyknęła babcia.

- Dzięki Bogu - rozległo się wodpowiedzi i do pokoju weszła kobieta w wieku około

czterdziestu lat z reklamówką w ręku.
Na mój widokjejbrwi mocno się uniosły:

- Kim pani jest?
-Jestem znajomą Jany, a babciawzięła mnie za samą Janę.

Ale doszłam downiosku,że nie będę jej wyprowadzać z błędu.

- I słusznie- pochwaliła mniekobieta, wyjmując z siatki chleb - i taknic byz tegonie

zrozumiała.

Otworzyła szufladę, wyciągnęła czarnepokrętła i zręcznie nałożyłajena sterczące

pręciki.
Kuchenkaznów przybrała normalny wygląd.

-Jana miała mały wypadek.
- O Boże, co sięstało?
Wmiarę mojego opowiadania twarz kobiety stawałasię corazbardziejpodłużna.
- Koszmar - powtarzała wciąż - koszmar.

Dopiero po jakimś czasie doszła do siebie.

background image

-Tak sobiewłaśniepomyślałam, żeprzytrafiło się jejjakieś nieszczęście -zamachała

rękami pod koniecmojej opowieści: -Janka jest taka porządna,jeszcze ani razu nie spóźniła się
z pieniędzmi, a tu ni stąd, ni zowąd w ogóle nie przyjechała.
Dobrze chociaż, że przysłała panią, bo nie wiedziałabymjuż, co o tymwszystkim myśleć.
Tak przy okazji, mam na imięTania.

- Eulampia - przedstawiłam się i zapytałam:- Pani jest opiekunką?
-Tak, a czy można byłoby ją zostawić samą?

Poszłam tylko pochlebdopiekarni na dole, a ona już panią wpuściła do domu.
Tak to nawet jacyś bandyci mogątu wejść.

- A co jej jest?
-MaAlzheimera - westchnęła ze smutkiem Tania.

- Okropna sprawa, stopniowe obumieranie świadomości przyznakomitym stanie fizycznym
pacjenta.
Niech pani tylko na nią spojrzy.
153

Anna Fiodorowna, rozkosznie mrużąc oczy,mieszała herbatę widelcem.

Milczałam przytłoczona tymwidokiem.
No bo co tu można powiedzieć?
Nawszelki jednak wypadek zapytałam:

- A nie mieszka tu czasemSława?
-Nie - pokręciła głową Tania - tylko my dwie.
- A może zna pani przypadkiem kogoś ze znajomychAnny Fiodorowny lub Jany o

takim imieniu?

Opiekunka ponownie zaprzeczyła:
- Nikt tudo nas nie przychodzi, znam tylko Janę, a przede mną byłatu innaopiekunka.

Też miała takie rzadko spotykane imię jakpani -Rekinalia!
Całe życie marzyłam o jakimś oryginalnym imieniu, a tu rodzice nazwali mnie po prostu
Tanią.
Jak ktoś mnie woła naulicy, to od razuz dziesięć innych kobietsię odwraca.

Uśmiechnęłam się doswoich myśli: "Powinnaś się cieszyć, idiotko, żenikt cię

nieprzezywał w dzieciństwieFrozą Burłakową.
A na tę nieszczęsną opiekunkę pewnie wołali wszkole Rekin".

Nie, o żadnym Sławienic nie słyszała.
Z uczuciem gorzkiego rozczarowania zaczęłam pić herbatę.

Cóż, pozostaje mi jedynie pocieszać się tym, że spełniłam swój chrześcijańskiobowiązek i
powiadomiłam Tanieo wypadku Jany.

Szkoła nr 2796 znajdowała się na skrzyżowaniu, między dwomaogromnymi domami

w stalinowskim stylu.
W środkuprzestronnego budynku szalały rozwrzeszczanedzieciaki, które jakimś cudem
usłyszałydzwonek i momentalnie rozbiegły się do swoich klas.

Starając się nie pobrudzić dopiero co umytej posadzki, udałam się naposzukiwanie

gabinetu dyrektora.
Po chwili stanęłam przed drzwiamiz napisem "Dyrekcja"i zapukałam.

- Proszę wejść - usłyszałam.
Pchnęłamdrzwi,poczym znalazłam się w dość dużym pomieszczeniu z jasnymi

meblami.
Przy biurku siedziała szczupła kobieta wskórzanej marynarce.
Piękne, falujące czarne włosy najwyraźniej były niedawno w rękach drogiego fryzjera.
Lekki makijaż podkreślał piwneoczy, zbyt cienkie usta byłyuwydatnione szminką, do tego
złote kolczyki i perfumy "Kenzo".

background image

Kobieta zupełnie nie przypominała zwyglądu dyrektorkiszkoły, już prędzej prezesa bankuczy
firmy reklamowej.

background image

154

W tym momencie kobieta surowo zmarszczyła brwi i zapytała stanowczym głosem:
-Jestpani matką Koczetowej?
- Nie, nie - pośpieszyłam z odpowiedzią -przepraszam bardzo, pracowała tu kiedyś

pani Katukowa.

Dyrektorkazmieniła srogi wyraz twarzy.
- Anna Fiodorowna?
-Tak.
- Ona już od dawna jest na emeryturze.
-A nie mapani przypadkiem jej domowego adresu?

Rozmówczyni znów przybrała poważny wyraz twarzy.

- A po co to pani?
Zastanawiałam się tylko przez moment, poczym doszłamdo wniosku:
"Raz kozie śmierć!

". Może nie zażąda okazania dokumentów.

- Pozwoli pani, żesię przedstawię, major Romanowa, z wydziału kryminalnego.
-Słucham panią uważnie - odparła zkamienną twarzą pani dyrektor.
- Prowadzę dochodzeniew sprawie śmierci syna AnnyFiodorowny.
-To Kostiaumarł?

- zapytała szeptem, blednąc w oczach.
Nie pomógł jej nawetróż na policzkach.
Wręcz przeciwnie, czerwone placki wyraźnie uwydatniały się na sinych policzkachi jeszcze
do niedawna elegancka kobieta stała się podobna do wymalowanego nieboszczyka.

-Jak to, zginął?

- wychrypiała, robiąc się coraz mniejsza, jakby usychała na moich oczach.

Przyjrzałam sięjej z pewnąobawą.

Teraz przybiurku siedziała starsza

kobieta, powtarzająca niczym automat:
- Ale jak to?

Jak to się stało?

Starając się na wszelki wypadek nie wystraszyć jej do końca,powiedziałam:
- Zmarł śmiercią tragiczną.
Dyrektorka wyciągnęła prześliczną skórzaną papierośnicę i drżącymi
palcami zaczęła prostować cienki papieros.

Zostałzabity?
Przytaknęłam.
Oczywiście z powodu kobiety?
155

- Dochodzenie jest jeszcze w toku.

A pani dobrze znała Katukowa?

-Jestem, to znaczy byłam, jego żoną.
Teraz przyszła na mnie kolej, żeby rozdziawić ze zdziwienia buzię.
- Żoną?
-Byłą.
- To on był żonaty?
Dyrektorka zgasiła papierosa,spojrzała na zegarek i zaproponowała:
- Wie panico, możepójdziemy do mnie dodomu?

I tak w takim stanie nie dam już rady pracować.

Wyszłyśmy na korytarzi zamiast zejść na dół, zaczęłyśmy wchodzić natrzecie piętro.

background image

Widząc mojezdumienie,kobieta wyjaśniła:

- Mieszkam tu.

Oddałam mieszkanie w Czertanowie i pozwolonomi przeprowadzić się do szkoły.
To jestbardzo wygodne, nigdzie nietrzeba jeździć i zawsze jest się na zawołanie, jakby
zaistniała taka potrzeba.

Mieszkanko było bardzo przytulne.

Przeszłyśmy odrazu przez dużypokój do wspaniale urządzonej kuchni,w której na
szafkachstały:

opiekacz, toster, automatdo pieczenia chleba, robot kuchenny, ekspres do kawy -

dyrektorka na pewno nienarzekała na brak pieniędzy.
Lodówka również świadczyła o dobrej sytuacji finansowej właścicielki - stał tamogromny,
piętrowy "Bosch".
W moimpoprzednim życiu Misza też kupił dla nas identyczny sprzęt, aonnigdynie
nabywałtandetnychrzeczy.
Na mikrofali rozłożyłasię gruba ruda kotka, a druga, czarna niczym węgiel, bezczelnie
umościła się w zlewie.
Dyrektorka włączyła czajnik elektryczny, wyglądającyna zupełnie nowy i napewno
drogi,zresztą jak wszystko w tejkuchni, po czym odwróciłasięw moją stronę:

- Kawy?
Byłam niezmiernie zdziwiona faktem, że kobieta tak szybko doszłado siebie.

Twarz przybrała już normalny wygląd, wargi odzyskały różowykolor,a jej ruchy znów stały
się miarowe i były wykonywane z dużą pewnością siebie.
Nauczycielka wyjęłana stół ciasto "Fantazja"!
westchnęła.

Tak czy siak- prędzejczy później by się wydało, że byliśmy małżeństwem.

Lepiej więc sama pani o tym opowiem, żebym nie musiała sięPóźniej fatygować na
komisariat.

Skinęłam głową.

background image

- Czyli tak - westchnęła raz jeszcze dyrektorka - ta historia zaczęła siębardzo dawno

temu, kiedy to uczyłam się z Kostią w jednej klasie.
Dyrektorkąszkoły była wtedyjego matka - Anna Fiodorowna.

W tamtych czasachLubowNikołajewna Kazancewa była zwykłąuczennicą i nie

przypuszczała nawet,że za prawie dwadzieścia lat wrócitu w charakterze dyrektorki szkoły.

ZKostią przyjaźniła się od samegodzieciństwa, a raczej niemowlęctwa.

Zamieszkiwali razem ogromne komunalne mieszkanie.
Dwa pokoje należałydo mamy Luby, a pozostałe dwa do mamy Kostii.
Ojcachłopaka Luba niepamięta, gdyżumarł wkrótce po jego narodzinach.
Konstantin miał jeszcze starszą siostrę,ale dziewczyna mieszkała osobnoz mężem i bywała u
nich rzadkim gościem.

Żyli niezbyt bogato.

Anna Fiodorowna całe dnie spędzała w pracy.
A i mama Luby wracałaz fabryki ledwieżywa.
Nie żyli bynajmniej wdostatku: na urlop, nowe ubraniai buty musieli długo odkładać.
Odżywiali się bardzo skromnie.
Żeby zaoszczędzić, matki przerabiały dladzieciswoje stare rzeczy.
Pierwszą ładną sukienkę Luba dostaław wieku siedmiulat - był to mundurek szkolny.

Kostia wyrósł na cichego, wesołego i bezproblemowego chłopca.

Lubabyła jakby stworzonadla niego.
Razem chodzilina lekcje, razem wracali dodomu.
Luba,czując się jak gospodyni,odgrzewała Kostii obiad, przygotowany wcześniej przez jej
mamę,i karmiła go.
Natomiast Anna Fiodorowna nie umiała nicprzyrządzić: ani zupy ugotować, ani
usmażyćkotletów.
Jednak bardzo często chodziła na przeróżne zebrania, gdzie w przerwachwpadała do bufetu i
przynosiła dodomu niezwykłe jak na tamte czasy rarytasy - żurawinę z cukrem pudrem, bezy,
serki twarogowe w lukrze.
I takmieszkali sobie zgodnie, nie kłócąc się nawet o to, kto powinien tym razemposprzątać
kuchnię czy toaletę.
Sprzątał ten, kto był akurat w domu.
Z czasemjednak utrzymywanie porządku w całymmieszkaniu spadło na barkiLuby.
Kostii zaś przypadło robienie zakupów - noszenie do domu ciężkichsiatek z ziemniakami,
cebulą, mlekiem czy kefirem.

Od samego początku wszyscy nazywali ich "zakochaną parą".

Przestalidopiero w ósmej klasie.
Przecież i tak zawsze byli razem iwszystkim jużsię znudziło dokuczanie im.
Luba jużodtrzynastegoroku życia nie miała żadnych wątpliwości, że to właśnie Kostia jest jej
przeznaczony,ale jakionmiałna to pogląd, nie miała pojęcia.
157

W 1977 roku dzieci po razpierwszy bawiły się na sylwestra w większym gronie na

działce.
Czy to uderzył im do głowy niespożywany do tejpory alkohol,czy też wesoła atmosfera
imprezy wpłynęła na osłabieniehamulców,niewiadomo.
Grunt,że Kostia i Luba obudzili się 1 styczniaw jednym łóżku.
Sami niemogli zrozumieć, jak mogło doczegoś takiego w ogóle dojść i, szczerze mówiąc, bali
się wracać do domu.
Byliprzekonani, że ich mamy z miejsca wszystkiego siędomyślą.

background image

Ale ani AnnaFiodorowna, aniNatasza Michajłowna nie zauważyły w ich zachowaniu niczego
szczególnego imłoda parka zabrała się od tej pory do wykorzystywania każdej wolnej chwili
dopogłębiania swojego seksualnegodoświadczenia.
Kara nadeszła już w kwietniu, kiedy to Luba z przerażeniem stwierdziła, że jest w ciąży.

Terazpodobny eksces nie stanowi problemu nawetdla piętnastolatki.

Wszystko można załatwić dosłownie na każdym kroku, w jakimkolwiek szpitalulub innej
placówce medycznej, ale wtedy, w 1977 roku,sytuacjabyła zupełnie inna.
Aborcji dokonywano jedynie ze skierowaniem z ginekologii i tylko w specjalistycznych
klinikach.
Nieletnizmuszeni byli zjawić się w szpitalu z rodzicami.
Lekarz od razu powiadamiał o"niemoralnym zachowaniu" danych uczniów dyrekcję szkoły.
Chociażmożna było oczywiście uniknąć wszystkich tych niedogodności.
Wielu ginekologów, za pięćdziesiąt rubli chętnie naruszało prawoi dokonywałoaborcji bez
większego rozgłosu i stosownych dokumentów.
Ale tak ogromnej sumyoni po prostunie mieli.
Chcąc nie chcąc,musieli więc pójść dorodziców.
Szli jak na ścięcie, jednak Anna Fiodorowna i Natasza Michajłownaprzyjęły nowinę z
całkowitym spokojem.
Nawetnie krzyczały.

- Wiedziałam, że kiedyś i tak siępobierzecie- wzdychała NataszaMichajłowna.
Na naradzie rodzinnej matki podjęły decyzję: szkołę trzeba konieczniekończyć, a

potem pójść nastudia.
Otym, co się stało, nie powinno sięnikomu opowiadać, bo zaczną się tylko plotki.
Zamieszkają razem, specjalnie dla nich zwolni się jeden pokój, a pobiorą się później,jak będą
jużPełnoletnii dostaną sięna studia.
Jednogłośnie stwierdzono, że dziecko będzie teraz dla nich jedynie przeszkodąw
realizacjiplanów.
Załatwienia najbardziej delikatnego szczegółu tej sprawypodjęła się Anna Fiodorowna.

background image

158

Młodzieżzgodziła się ze starszym pokoleniem.

Luba usunęła ciążę i rozpoczęłaz Kostią życie rodzinne, jednak później nic już nie poszło
zgodnie z planem.
Latem, nie doczekawszy się ślubucórki, umarłana zawał Natasza Michajłowna.
Potem,następnego roku,dostali sięna różne uczelnie.
Luba wybrała instytut pedagogiczny,a Kostia zostałprzyjęty doakademii teatralnej, co dla
wszystkichbyło ogromnym zaskoczeniem.
Chłopak zaczął późno wracać do domu,parę razy nocował nawet nie wiadomo gdzie,
tłumaczącte swoje nocne wypady nieustannymi próbami.
Czasem pachniał damskimi perfumami, a w łóżkucoraz częściejodwracał siętwarzą do ściany
i najzwyczajniej w świecie zasypiał.

W lutymAnna Fiodorowna zaproponowałaLubię wspólne wyjściena koncert.

Kostia byłwtedy na wakacjach w Tallinie.
Po powrocie dodomu, po przyjemnie spędzonym wieczorze, teściowa rozpoczęła rozmowę o
poligamii mężczyzn,cierpliwości kobiet i zdradzie małżeńskiej.
Luba uważniejej wysłuchała, a potem zapytała:

- Cosię właściwie stało?
Wodpowiedzi dyrektorka znówpodjęła swoje rozwlekłe wywodyo zwierzęcej naturze

płci męskiej.
Do naiwnejdziewczyny stopniowo zaczął docierać sens jej słów.

- To Kostia mnie zdradza?
Teściowa skinęłatylko głową w milczeniu.
- Bo widzisz, moje dziecko,sąmężczyźni, którzy nie są poprostuw stanie zadowolić się

jedną kobietą.
Siergiej Pietrowicz, ojciec Kostii,teżtaki był.
Nie przepuścił żadnej spódniczce.
Ileja się przez niegonacierpiałam!
Ale gdziesię miałam podziać z dwójką dzieci?
Niechciałam pozbawiać ich ojca.
Ty jednak nie masz dziecii oficjalnie nie jesteście małżeństwem.

-Teraz do Estonii też z kimś pojechał?

Anna Fiodorowna ponownie skinęła głową.

- Masz dwa wyjścia: alboz nim zerwiesz, albo ciągle będziesz musiałaznosić obecność

kochanek w jego życiu.

Luba zdumnie zadartą głową wyszła od teściowej i jeszcze tego samego wieczoru

przeniosła swojerzeczy z "małżeńskiej" sypialni do dawnego pokoju dziecięcego.
Niemusiała nawet niczego Kostii wyjaśniać, zrobiła to za niąsama Anna Fiodorowna.
159

Na pierwszy rzut oka ich życie praktycznie się nie zmieniło.

Jak dawniej co wieczór pili razem herbatę, tylko potem rozchodzili się spać dooddzielnych
sypialni.
Pewnego razu Luba nie wytrzymała i przemknęła się cichaczem do Kostii.
Studentpogłaskał ją tylko po głowie i powiedział:

- Wybacz mi, Luba, ale jesteśdla mnie jak siostra.
Odziwo, była"żona"wcale się na niego nie obraziła za tę szczerość,gdyż sama czuła

podobnie.
I tak żyli sobie w spokojui przyjaźni, aż dopewnegodnia.
Był czerwiec.

background image

Anna Fiodorowna pojechała do sanatoriumdoKisłowodska leczyć chorą wątrobę.
I wtedy właśnieKostia przyprowadził do domu dziewczynę.
Najpierw bezczelna, czarnowłosa łajdaczka zjaskrawo pomalowanymi paznokciami i
wargami śmiała się wulgarnie z beznadziejnychdowcipów Kostii.
Następnie para zamknęła sięw sypialni.
A rano dziewczyna bez jakiejkolwiek krępacji paliław kuchniśmierdzące papierosy,
ledwoprzykrywszyswoje intymne miejsca czystąkoszuląKostii, wyprasowaną przez Lube.
Ta ostatnia zdałasobie wtedysprawę,że byłabyw staniepo prostu zabić zuchwałą dziwkę.
Resztką siłzapanowała nad ogarniającymi ją emocjami i,trzasnąwszy głośno drzwiami, poszła
na zajęcia.
Ale na natrętnej babie nie zrobiło to najmniejszegowrażenia i mieszkała u nich aż do
powrotuAnny Fiodorowny.

Dyrektorka nie zdążyła się nawet jeszcze rozpakować, gdy Luba wpadła do niej

dopokojuz dokumentemw ręku.
Znalazła mieszkania na zamianę.
Ich czteropokojowe apartamenty bez trudu można byłopodzielićna trzymniejsze, tak aby
każde z nichposzło na swoje.

Po przeprowadzce Luba nadal przyjaźniła się z niedoszłą teściową,a po ukończeniu

studiów zaczęła pracę wjejszkole.
Anna Fiodorownapomagała swojej prawie synowej, jak tylko mogła.
Mianowała ją wicedyrektorką, aprzy każdej nadarzającej się okazjiwręczała jej dyplomy.
Nol, rzecz jasna, kiedy matka Katukowa przechodziła naemeryturę, dyrektorską pałeczkę
przejęła Luba.

Z Kostią dziewczyna rzadko sięspotykała, choć mimo wszystko utrzymywali ze sobą

koleżeńskie stosunki.
Składali sobie życzenia, wręczalisobie prezenty na urodziny.
Dwa razydo roku, 8 marcai 1 stycznia, Luba dostawała ogromne kosze kwiatów.
W Dzień Kobiet były to zazwyczajbiało-czerwone goździki.
Natomiast w styczniu przysyłał jej przepiękne, ciemnoczerwone róże izawsze było ich,
wbrew wszystkim przyjętym za.

background image

160

sadom, równo szesnaście.

Ale Luba wiedziała, że Kostia robi to specjalnie- po prostu w tę pamiętną noc, kiedy to
faktycznie zostali mężem i żoną,miała szesnaście lat.
Kostia ani razu niezapomniał o tejpamiętnej dacie.
Pozostawało jedynie zagadką,gdzie i w jaki sposób w tamtychsowieckich czasach zdobywał
kwiaty przeznaczonetylko dla wyższych sfer.

Lubow Nikołajewna zamilkła.

Podczas opowiadania wypaliła pewniez paczkę papierosów i w pokoju wisiała teraz szara
chmura dymu.
Koty,kichając na całego, uciekły do przedpokoju.

- A Kostia nigdy panią o nic nie prosił?

- zapytałam.

- Oczywiście, żeprosił- odpowiedziała Kazancewa.

- Kilka razyprzyjmowałam z jego rekomendacji dzieci doszkoły, jednemu leniuchowi to
nawet dałam świadectwo bez egzaminów, a poza tym.

- A niczego nie dawał na przechowanie?

- przerwałam jej zniecierpliwiona.
-Kilka granatowych kartek i zdjęcia?

- Nie, a dlaczego miałby dawać?

- zdziwiła się Luba.
-Niby pozostaliśmy w koleżeńskich stosunkach, lecz nie na tyle bliskich, żebym mu
cośprzechowywała.

- A miał jakichś przyjaciół?
-Przypominam sobie jedynie Michaiła Rogowa.
-A jego siostra?
Lubow Nikołajewna wyciągnęła nową paczkę papierosów.
- Nazywa się Marianna.
-Nie utrzymywali ze sobą kontaktów?

Dyrektorka pobębniła palcami po stole, po czym wypiła łyk zimnejjuż kawy.

- Mariannajest starsza od bratao czternaście lat.

Jak ona miałaosiemnaście, on miał zaledwie cztery, więc nie byli ze sobą zżyci.
Tymbardziej, że Marianna wcześniewyszła zamąż za człowieka znacznieod siebie starszego i
niezmiernie zamożnego.
Pomimo wszystkich swoichzalet nie mógł się onjednak jakoś dogadać z Anną Fiodorowną i w
związkuz tymMarianna bardzo rzadko do nas zaglądała.
Może ze dwa-trzy razydo roku - nie częściej.
Dopierojak Kostia skończył piętnaście lat, sam zaczął do niej jeździć.
Pewnie mimo wszystko kochała brata, ponieważ często dawała muprezenty: kupowała
dżinsy,kurtki, buty.

- A znapani jej adres?
-Tylko telefon.

161

Zapisałam podany numer, po czym zapytałam:
- A może mi panidać jakieśnamiary na Annę Fiodorowną?
-Mogę - odpowiedziała powoli Kazancewa - z tym, że one się panizupełnienie

przydadzą.

- A to dlaczego?
-Anna Fiodorowna jestciężko chora i z nikim nierozmawia.

background image

- Spróbuję skłonić ją do mówienia.
-Może panispróbować -uśmiechnęła się kpiąco, po czym dodała: Nieczajewskiego

piętnaście, mieszkania sto siedem.

Z głupią miną zaczęłam przyglądać się znajomemuadresowi.

Ale jaja!
Przecież dopiero co tam byłam!
Czyżby chuda staruszkaw żółtej sukience naprawdę była matkąKatukowa?

- Ona jest chora na Alzheimera?

- zapytałam.
Kazancewa znów popiła ohydną zimną kawę.

- Funkcjonariusze milicji mają okropne przyzwyczajeniewszystkicho wszystko

podejrzewać.
Chyba nie sądzi pani, żeto jazabiłam Konstantina?
Tak, AnnaFiodorowna choruje na Alzheimera.
Nic już kompletnienie kojarzy.
To jeststraszna tragedia dla bliskich.
Kostia bardzo to przeżywał.
Wraz zMarianną wynajęli opiekunkę i ani na chwilę nie pozwalają zostawiaćmatki samej.
Początkowo Anna Fiodorowna była wlepszej formie iprzychodziła do niej tylko gosposia, ale
z biegiem czasutrzeba było szukać specjalnej opiekunki.
Przestała już bowiem rozpoznawać znajometwarze,zaczęła przywoływać
jakiegośnieistniejącego wnuka i szukać dawnojuż zmarłegoSiergieja Pietrowicza.
Raz próbowałanawet popełnić samobójstwo.
Dobrze, że w tym wszystkim pomógł im Michaił Rogow, który jest znanym psychiatrą.
Przepisał jej jakieś lekarstwa,POktórych minęła agresja.
Pamięci jednak Anna już nie odzyskała.
Chociażczasamiwydaje się taka normalna, że aż dziw bierze.

W głowie miałam już istnymętlik.

Jeśli Kostia inieznana mi Marian"a to brati siostra, to kim jest dla nich w takim razie Jana
Michajłowa,która wysłała mnie do staruszki?

background image

Rozdział 16

Ochłodziło się.

Pogoda nie odpowiadała bynajmniej panującej porzeroku.
Był listopad, a wiatr wiał jak w lutym, w powietrzu zaś czućbyło siarczysty mróz.
Ja już jednakdoskonale wiedziałam, jak radzić sobiez zimnem.
Wpadłam do kompletnie przemarzniętego pawilonu, gdziekupiłam szklankę gorącej kawy i
bułkę z marcepanem.
W jednej chwili zrobiło mi się ciepłoi do metrapobiegłam jużkompletnie nie odczuwając
zimna.
Chociaż,jeśli mam być szczera,to mój piękny kaszmirowypłaszcz i cienkie buty zupełnienie
nadają się na taką pogodę.
Kupowane byłyz myślą o damie, jeżdżącej codziennie ogrzewanymsamochodem,a nie o
prywatnym detektywie, przezcały dzień biegającym od domu dodomu.

Obok naszego mieszkaniarozchodził się jakiś nieprzyjemny zapach,który, jaktylko

otworzyłamdrzwi, jeszcze bardziej się nasilił.

- Kirył, co się stało?
Wodpowiedzi- kompletna cisza.

Czyżby mnienie posłuchał i zwiałna dwór, mimo że jeszcze nie wyzdrowiał?

Po wejściu do kuchni natychmiast zlokalizowałam źródło wydobywającego się

brzydkiego zapachu.
Na kuchennymstole umieszczona byłakuchenka elektryczna, a na niej żelazko.
Nie mogąc pojąć, co jest grane, spróbowałam zdjąć żelazko, ale razem z nim podniosła się
równieżkuchenka.
Wyjaśnienie zaistniałej sytuacji dotarło domnie dopiero pogłębszej analizie faktów.
Na kuchenkęelektryczną ktoś położył dośćgruby kawałek polietylenu,na nim zaś - żelazko
ztemperaturą ustawio-

ną na len.

Następnie całą tę konstrukcję podłączono za pomocą trójnika do gniazdka.
Polietylen momentalnie się stopił i połączył przedmioty na amen.

- Kirył!

- krzyknęłam.
-Chodź tu natychmiast!

Drzwi skrzypnęły i do kuchni powolutku weszlidwaj chłopcy.
- To jest Gosza - oznajmił cicho Kirył.
-Dzień dobry - mruknął jego kolega, spuszczając wzrok.
- Co tu się stało?

Mówciew tej chwili całą prawdę!
- rozkazałam.

- To wszystko przezGoszkę - rozpoczął Kirył - on to wymyślił.
-Ja tylko zaproponowałem -jęczał Gosza.

- Nawet nie zdążyłem dokończyć zdania, a ty od razu przyniosłeś kuchenkę.

- A kto postawił żelazko?
-Ale tysam je włączyłeś!
- Cicho!

- krzyknęłam.
-Jak wam nie wstyd?
Jesteście przecież przyjaciółmi, a zwalaciewinę jeden na drugiego!
Brzydko, tak się nie robi!

Kiriusza westchnął, po czym zaczął mi wszystko po kolei wyjaśniać.

background image

Jak się okazało, konstruuje z Goszą lotnię, takąprawdziwą, z przeogromnymi skrzydłami.
Schemat znaleźli w encyklopedii.
Kiedy ją już zbudują,na pewno przetestują gdzieś poza miastem.
Problem zaczął się przybudowie skrzydeł.
Nigdzienie mogli znaleźć odpowiednio szerokiego polietylenu, postanowili więc skleić
kawałki folii wykorzystywanej w cieplarniach.
Jednak wszelkie ich próby kończyły się fiaskiem, gdyż żaden klejnie chciał trzymać się
polietylenu.
Wtedy właśnie mama poleciła Goszy,aby poszedł napocztę wysłać do babci paczkę.
Chłopiec zobaczył tam,jak urzędniczkazręczniezawija przesyłkę w folię polietylenowąi
wsuwa ją do jakiegoś urządzenia,by już po chwiliwyjąć porządnie sklejoną paczkę.

- A jak to działa?

- zapytałGosza.

- Bardzo prosto - odpowiedziała kobieta - pod wpływem ciepła dwieczęści łączą się

zesobą bez najmniejszego problemu.

Uradowany Gosza.

pobiegł do przyjaciela.
Chłopcywpadli na "genialny" pomysł.
Trzeba tylko położyć kawałki materiałunakuchenkęelektrycznąi przeprasować jeżelazkiem.
Geniusze niewzięli jednakpoduwagę jednego drobnego szczegółu- płynny polietylen z
miejsca skleił ze sobą żelazko i kuchenkę.
I stąd właśnie pochodził ten potworny swąd.
Dobrzechociaż,że się młodzi naukowcy domyślili, żeby od.

background image

164

łączyć powstałą "symbiozę" od prądu.

Tylkodzięki temu nie wywołali pożaru.

- No tak.

- mruknęłam, przyglądając sięz bliska kuchenko-żelazku.

- Ico teraz zrobić?
- Tak w ogóle to na mnie już czas, mammasę lekcji do odrobienia -oświadczył Gosza i

ruszył w stronę wyjścia.

-Ach,tyzdrajco!

- krzyknął Kirył.
-Zaraz oberwiesz!
I chciał pobiec za kolegą, ale w ostatniejchwili zdążyłam chwycić goza kołnierz.

-Poczekaj, niech sobie idzie.
- A to świnia!

- chłopak usiłował wywinąć się z mojego uchwytu.

- Sam wymyślił, a teraz na mniespadnie cała odpowiedzialność.

Puśćmnie!
Już ja mu pokażę!
Trzasnęły drzwi.

- Za to teraz wiesz, jaki z niego kolega - odezwałam się.

- Prawdziwych przyjaciółpoznaje się w biedzie.

- Dupek - pociągnął nosem Kirył,po czym zaczął płakać.

Objęłamgoi niedoszły wynalazca wtulił się swoim zasmarkanym nosemw moją pierś.

- Nie ma co się mazać!
-Yhm - szlochałKiriusza - wiesz, jak teraz Julka na mnie nakrzyczy?
- Nie martw się, zaraz się za toweźmiemy ipozbędziemy dowodów.

Inikomu o tym nie powiemy.

Kiriusza stałteraz przede mnąz szeroko otwartymi ze zdumieniaoczami.
- Naprawdę?
-Ty mnie przecież nie wydałeś z tą kurą i zupą, a więc teraz przyszłakolej na mnie.

Wybawimy cię z tej opresji.

- Lampka!

- wykrzyknąłKiriusza.
-Jesteś prawdziwym przyjacielem!
Ale co zrobimy, jeśli Julce potrzebne będzie żelazko?

- Ajakczęsto prasuje?

Kirył zachichotał.

- Razna rok.
-No to tak szybko się nie zorientuje,a my dotego czasuzdążymy jużkupić nowe.

Dzięki Bogu, to teraz żaden problem.
165

Kiriuszapodszedł do okna.
- Wiesz co, chyba wyjawię ci pewien sekret.
-Tak?
- Poczekaj chwilkę.
Podczas gdy chłopiec szukał czegoś w swoim pokoju, ja zabrałam sięza podgrzewanie

obiadu.

- Spójrz tylko - oznajmił Kirył, podając mi dzienniczek ucznia.

Wrubrykach widniały prawie same czwórki,gdzieniegdzie możnabyło znaleźć też trójki.

background image

- Całkiem niezłe oceny - pochwaliłam.
-A teraz spójrz tutaj.
Nastole pojawiłsię inny dzienniczek, otworzyłam go i aż jęknęłam.

Jedna przy drugiejstałysame dwóje i pały, a całe marginesy upstrzonebyły uwagami: "Proszę
przyjść do szkoły", "Proszę pilnie skontaktowaćsię z wychowawcą", "Jak najszybciej proszę
zadzwonić do dyrektora!
".?t - Masz dwa dzienniczki?

- Aha- mruknąłKirył - i jak do tejpory wszystkouchodziło mi nasucho.

Zmatmyna koniec wychodziła mi zawsze trójka, ale teraz Złośliwy Karzeł chce mi postawić
pałę.
To będzie moja wielka klęska!

- Kto?

- nie zrozumiałam.

- Nauczycielka algebry, Selena Jeżenowna.

Niezłe nazwisko, co?
Mówimyna nią Złośliwy Karzeł albo Zacheuszek-Cynober!
15

- Zróbmy tak - podjęłam decyzję.

- Po pierwsze, uspokójsię, a po drugie, jutro pójdę dotwojej szkoły i wszystkozałatwię.
Tam twoją mamędobrze znają?

- Nigdy jej nie widzieli - odparł Kirył - ponieważ nigdy nie miała czasu, żeby tam

pójść.
Poza tym uczę się tam dopiero drugi rok,bo wcześniejchodziłem do innej szkoły.

- No to super!

- ucieszyłam się.

Następny poranek rozpoczęłam od wykonywaniatelefonów.

Najpierwpołączyłam się ze szpitalem i dowiedziałam, że stan pacjentki Michajłowejjest
stabilny, alenadal ciężki, została więc ponownie przeniesio-
15 Zacheuszek-Cynober - bohater dzieła Zacheuszek, Cynobrem zwany
ErnstalheodoraAmadeusa Hoffmanna, niemieckiego poety i pisarza epoki romantyzmu
(przyp.
tłum.
)..

background image

166

na na oddział reanimacji.

Następnie wykręciłam numer telefonu podanyprzez Kazancewą.
Co prawda, przeglądając książkę telefoniczną, dyrektorka mruczała: "Dawno nie widziałam
Michaiła Rogowa, może wcalejuż tam nie mieszka".

Jednak odebrano moje połączenie i cienki dziecięcy głosikzakomunikował:
- Tatajest w klinice.
Zapytałam o adres, po czym ruszyłam w drogę.

Od czasu, kiedy zaczęłam korzystaćz kolei podziemnej, naprawdę polubiłam to
moskiewskiemetro.
Popierwsze, jest w nim bardzo ciepło, a na dodatek jasno i czysto,a po drugie, można sobie
spokojnie jechać, rozmyślając oswoich własnych sprawach albo czytając książkę, a jeśli
jeszcze uda się zająć miejscesiedzące, to już w ogóle człowiek czuje się jak w taksówce, a
może naweti bardziej komfortowo.
Nie trzeba stać w korkach, nad uchem nie skrzeczy durne radio albo magnetofon,a pozatym
tacała przyjemność kosztuje marne grosze- przez całe miasto można przejechać za jedyne
trzyruble.
A do tego na niektórych stacjach sprzedają smaczne naleśniki albokiełbaski.
Można również zaspokoićczysto duchowy apetyt, kupując jakąś książkę czy gazetę.

Tu, naprzykład, w przejściu między stacją Twerską a Czechowiczowską,jestnawet

niezły sklep.
Moją uwagę przykuła dziewczyna, obwieszona różnymizaświadczeniami i dyplomami.
Uważnie przestudiowałam tę chodzącą reklamę.
Czego tu nie było!
U góry zobaczyłam złotelitery: FSB,GRU16, MSW - aż mi się mieniłow oczach!
Niżej wisiały: "Zaświadczenie ukochanej teściowej", "Dowód osobisty męża", "Bezpłatny
przejazd".

- Co to jest?

- wskazałam palcem to ostatnie.

Dziewczyna się roześmiała i pokazała bliżej zaświadczenie.

"Posiadacz tego dokumentu jest przedstawicielem populacji papug syberyjskichi, jako że
został wpisany do Czerwonej Księgi, ma prawo do bezpłatnegokorzystania ze środków
komunikacji miejskiej".

- Niezłe, nie?

- śmiałasię sprzedawczyni.
-Chętnie tobiorą, bo jestnaprawdę bardzo tanie,tylko dwadzieścia rubli, a świetnie nadaje
sięna

16 GRU - roś.

rbcyaapCTBeHHoe PasseflbiBaTejlbHOe ynpaBjieHHe - Główny Zarząd Wywiadu,
strukturanadrzędna radzieckiego(obecnie rosyjskiego)wywiadu wojskowego,
nazywanarównieżIV Zarządem Głównym Sztabu Generalnego (przyp.
tłum.
).
167

prezent.

Z zewnątrz wygląda jak autentyczne,nawet kontrolerzy sięnato nabierają.

- A to też jest tylko dla kawału?

- zainteresowałam się, wskazując naokładkę z napisemMSW.

- Nieee - powiedziała przeciągle dziewczynai otworzyła bordowąksiążeczkę.

background image

- Można tu wpisać swoje imię i nazwisko, postawić pieczątkęi bez problemu wszyscy się na
tonabiorą, no oczywiście oprócz milicji.

- Ile kosztuje?
-Sto niewypełnione, a zawypełnienie należy jeszczedwieście dopłacić.
- A gdzie można wypełnić?
-Losza!

- zawołała dziewczyna.

Z naprzeciwka pojawił się chłopak ztabliczką: "Kupię złoto, zegarki, ordery".
-Mamy tu klientkę.
Chłopak wziął zaświadczenie i powiedział:
-Tam jest budka, gdzie można sobie zrobić ekspresowezdjęcie.
- Nie ma takiej potrzeby.

W domu mam zdjęcie i sama sobie nakleję.
Chłopakwestchnął.

- Pieczątka musi obejmowaćlewy fragment fotografii, żeby wyglądało na prawdziwe.
Po dziesięciu minutach chłopakzręcznymipalcami wklejał już mojąpodobiznę do

legitymacji, następnie wyciągnął długopis, pieczątkę i poduszkę z atramentem.

Końcowy rezultat przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.

- Proszę bardzo, pani major - zachichotał artysta.
-Tylko niech panil uważa, żeby tego nie zgubić, bo mogłaby mieć pani z tego powodu
dużenieprzyjemności.

Legitymacja wyglądała jak prawdziwa.

Postanowiłam natychmiastjąWypróbować.
Na teren szpitala nie wpuszczano osób postronnych,podsunęłam więc dzielnemustrażnikowi
pod nos swoją nową legitymację, a ten,nawet jej nieotworzywszy, z miejsca zasalutował.
Pomknęłam wzdłuż oblodzonej alei, niesiona uczuciem przeogromnej radości.
O Boże, jakie to oszukiwanieludzi jest proste!
Może właśnie dlatego w naszym kraju takkwitnie przestępczość.

background image

168

Michaił, a raczej doktor nauk medycznych Michaił Nikołajewicz Rogow, siedział w

pokoju z napisem "Ordynator" i w skupieniu zapisywałcoś w grubym zeszycie.

- Proszęsiadać - burknął, niepodnosząc nawet głowy znad zeszytu -i poczekać chwilę.
Przez jakieś pięć minut obserwowałam, jak gorączkowo coś tam sobiegryzmoli.

Wreszcie skończył i założył okulary na nos, po czympowiedział:

- Słuchamuważnie.
Był przy kości, a nawet powiedziałabym wręczgrubawy, z wielkim brzuchem,

grubymi rękami i prześwitującą już gdzieniegdzie łysiną.
Całokształtsprawiał jednak dość przyjemne wrażenie:taki milutki pluszowy niedźwiadek.
Takiej osobie, nawet jeślisię nie chce, można wyjawić wszystko.

Obejrzał moją legitymację i westchnął.
- Pani wsprawie Kostii?
-Wie pan, że nie żyje?
- Oczywiście.

Rekin do mnie zadzwonił.

-Kto?
- Mojabyła żona, Rekinalia Jewgieniewa -wyjaśnił psychiatra.

Coś mnie od razutknęło na dźwięk tego dziwnego imienia.
Ktoś już

ostatnio wspominał o kobiecie, która tak właśnie miała na imię.

Tylko

kto to był?
- Przyjaźnił się panz Katukowem?
Skupiony lekarz zaczął z lekka posapywaći nerwowo przygładzaćswoje zmierzwione

włosy.
Nagle dotarło do mnie, że on wcale nie jestpodobny do niedźwiedzia, tylko do gigantycznego
mopsa - prostodusznego i nieco urażonego.

- Przez długielata uważałem go za swojego najlepszego przyjaciela,ale potem nasze

drogi sięrozeszły.

-Z jakiego powodu,jeśli można wiedzieć?

Znów zaczął posapywać.

- Przez kobietę - odpowiedziałam za niego.

Niespodziewaniepsychiatra uderzył pięścią w stół i zaczął prawiekrzyczeć:

- Sto razy mu mówiłem: nie szalejz babami, bo tosię może źle skończyć!

Ostatnie dwalata wcale się ze sobą nie kontaktowaliśmy,ale do tego
169

czasu zdążyłjuż narazić się wielu osobom!

A wszystko związane byłoz babami.
Nie miał żadnych oporów, sukinkot!
Pewnie wkońcu zabił gojakiś zazdrosny facet, mówię pani.

- Czy odbił panu żonę?

Michaił skinął głową.

- Rekinalia toświnia.

W głębi duszy zawsze była dziwką, i, szczerzemówiąc, nawetlepiej, że tak się stało, ale
Kostia z jakiegoś powodu zaczął mnie unikać.
Pewnie się mnie bał,bo stwierdził, że mam do niegożal i mogę mu coś zrobić, przestał więc
nawet do mnie dzwonić,a ja musię nie narzucałem.
Tak towłaśnie znami było.

background image

- A długo spotykał się z pana żoną?
Michaił wstał zza stołu i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
- A cholera go wie, pewnie tak.

Rekinka zadzwoniłakiedyś do mniei zaczęła mnie gorączkowo przepraszać i zapewniać:
"Wybacz mi, nikogo poza tobą nie kocham".
Ale niedałem się na to nabrać.
O nie!
Powiedziałemjej wtedy:"Moja droga, nie majuż powrotu, żyjsobie terazzKostia, jeśliokazał
się lepszy ode mnie!
". Tyle że Kostia nie cackałsiędługo zeswoimikochankami - wytrzymywał co najwyżej
dziesięć miesięcy.
Awie pani, co jest ztego wszystkiego najciekawsze?
Zawsze, znajdował taki sposób na odejście od kobiety, żeta pozostawała nadal jegonajlepszą
przyjaciółką.
Nie uwierzy pani,ale połowę swoich "byłych" samwydał za mąż!
Może sobie pani coś takiegowyobrazić?
Dawał im pieniądze i prezenty.
Miał nawet taką specjalną zieloną książeczkę, w której prowadził cały rejestr.
Zapisywał sobie, kiedy która ma urodziny, żebyzadzwonić w odpowiednimdniu i na czas
wysłaćkwiaty.
Byłem szczerze zdumiony, widząccoś takiego.
Rekinalia, na przykład, znalazła dziękiniemu następnegomęża i nową pracę.
Nic więc dziwnego, że do tej porywychwala gopod niebiosa.
Mimo że się rozstali,byli nadal w przyjacielskich stosunkach.
Proszę zwrócić uwagę na fakt, że przeżyła z nim niewięcej niż rok.
A ze mną - dziesięć lat.
Ico z tego?
Ja jestem dla niej łotrem i skończonym niegodziwcem, a Kostiabył wręcz aniołemz aureolą i
skrzydłami.
I gdzie tu sprawiedliwość?
Sama mnie zdradziła z moimnajlepszym przyjacielem, awyszło, że to ja jestem świnią i
żetowszystko moja wina.

-- Nie znapan adresusiostry Kostii?

-spróbowałamprzerwać potokJego słów.

background image

170

- Jany?

- zapytał Michaił.

- Kogo?

- zdziwiłam się.

- Jego siostra nazywa się Marianna Siergiejewna - wyjaśnił Rogow -ale to imię

okropnie jej się nie podoba, dlatego wszystkim przedstawiasię jako Jana.

Wjednej chwiliwszystko stało się dla mnie jasne.
- Dobrze pan ją znał?

Michaił westchnął i odparł:

- Spotykaliśmy się.
-A Kostia i Jana przyjaźnili sięze sobą?
- Ostatnio nawetbardzo.
-A nie znapan przypadkiem nikogo zich otoczenia, kto miałby naimię Sława?
Michaił niespodziewanie poczerwieniałjak rak.
- Jeślipani wszystko już wie, to po co pani pyta?

Przybrałam inteligentny wyraztwarzyi powiedziałam:

- Śledztwoma swoje prawa.

Mogę wiedzieć wszystko, a mimo to muszę usłyszeć z pana ust całą prawdę.
Pozatym proszę pamiętać, że terazrozmawiamy sobie spokojnie, bezsporządzaniaprotokołu,
jeśli jednak wyczuję, że ukrywa pan ważne dla śledztwa informacje, natychmiastdostanie pan
wezwanie na komisariat na Pietrowkę, a tam nie będzie jużtak przyjemnie: metalowe krzesło,
metalowy stół i wszystko to przykute do podłogi.

- Ale janiczegonie ukrywam!

- Michaił zaczął nerwowo wymachiwać rękami.
-Nie rozumiem poprostu, jaki związek może mieć tadawna historia ze śmiercią Kostii.

- Niech pan pozwoli, że sama ocenię, czy ma jakiś związek, czy nie -odparowałam.
-Dobrze, już dobrze - mruknął lekarz.

- Proszę mnie więcwysłuchać.

Rozdział 17
Jana była starsza od Kostii o całe czternaście lat.

Anna Fiodorowna,która wcześnie pochowała swojego męża, zmuszona była sama
wychowywać dwójkę osieroconych dzieci.
W dzieciństwie Michaił praktycznienie spotykał się z dziewczynami.
Rogow chodził z Katukowem do jednej klasy, jednak kiedy zdążyli sięzaprzyjaźnić, Jana
wyszła już za mążi przeprowadziła się do mieszkania swojego męża.
Michaił orientowałsię we wszystkichproblemach i tajemnicach Kostii.
Wiedział naturalnieo pseudomałżeństwie z Lubąi jego skokachw bok.
Kiedy Katukow dostałoddzielne mieszkanie, koledzy znów zaczęli razem przyjemnie spędzać
czas.
Michaił mieszkał z rodzicami i straszliwie zazdrościł KostiiJego niezależności.

Pewnego razu, kiedybyli już na drugim roku studiów, Kostia niespodziewanie

zachorował i przez kilka dni nie kontaktował się w ogóle z Rogowem.
W tym akuratczasie Michaiłbyłbardzo zajęty, gdyż przygotowywał się do egzaminu z
anatomii i dlatego początkowo niezbytsięprzejął milczeniem kolegi.
Miał wtedy co innego na głowie: klnąc niemiłosiernie, usiłowałwykuć na pamięć wszystkie
kości czaszki.
Jednak kiedy Katukow nawet i w sobotę nie odebrał telefonu, Michaił wystraszył się
już nie na żarty.

background image

Koledzymieli opracowany własny wewnętrzny szyfr.
jeśli któryś z nich znajdował się w potrzebie, dzwonił do drugiego i rozłączał się już
popierwszym sygnale, po czym ponownie wybierał ten sam numer.
Ale nawet na ten umowny znakKostianie zareagował.
Więc Rogow, porzuciwszywszystkie innesprawy, natychmiastpobiegł do przy.

background image

jaciela.

Ku jego zaskoczeniu Kostia był w domu, a na pytanie:
"Dlaczego nie dajesz znaku życia?
" -tylkoobojętnie wzruszył ramionami, mówiąc:

-Jestem chory: mam katar ikaszel.
Michaiłjednak w tonie uwierzył i zaczął drążyć temat,wypytującprzyjacielao

prawdziwą przyczynę jego milczenia.
W końcu Kostianiewytrzymał i opowiedział mu dziwną, a zarazem niewiarygodną historię.

W poprzedni poniedziałek jegomatka otrzymałajakiś list.

Długo nadnim szlochała,zanim wyjawiła Kostii tajemnicę rodzinną.
Jak się okazało, Anna Fiodorowna ma nie dwoje, a troje dzieci.
Kostia oprócz siostryma jeszczebrata -Sławę, który jest od niego o rok młodszy.
Kiedy umarłich ojciec, nauczycielka nie byław stanie utrzymać dwóch synów i córki,dlatego
teżnajmłodszy został oddany na wychowanie siostrze jego ojca- Nataszy.
Ta, nie mając swoich własnych dzieci, wychowywała bratankajak rodzonego syna.
Nie mogła gooficjalnie zaadoptować, gdyż była kobietą samotną.
Ponieważ miała takie samo nazwisko jak jej zmarły brat -Katukow - chłopiec niczego nie
podejrzewał.
Uważał Nataszęza swojąprawdziwą matkę.
Żeby nie prowokować losu, krewni praktycznie zerwali ze sobą wszelkie kontakty.
Annabałasię, że na widok swojegodzieckanie wytrzyma i się rozklei.
Natasza zaś niechciała, aby chłopiec poznałprawdę.
Kiedy Sławaskończył szesnaście lat, Natasza sama poszła odebrać jego dowód osobisty, gdyż
obawiała się,że chłopak może zobaczyćw urzędzie swoją metrykęurodzenia.
Wszystko przebiegłobez najmniejszego problemu.
Luksusowa bombonierka rozwiała wszelkie wątpliwościurzędniczki.
Wydała ona potrzebny dokument przemiłejmamie, któraprzyszła go odebrać w imieniu
chorego syna.
Natasza złożyła swójpodpis wszędzie, gdzie tobyło potrzebnei, trzymając w ręku dowód,
poczuła wielką ulgę.
Niestety, nie na długo.

W przeciwieństwiedo Kostii,Sława wyrósł na chuligana.

Przychodziły mu dogłowy same okropne pomysły.
Przy czym zawsze realizował jepo kryjomu.
W dzieciństwie strzelał z procy do ptaków i zabijał koty napodwórku, a w wiekuczternastu lat
rzucił szkołę i zaczął łazić po piwnicach z takimisamymi typkami jak on.

Natasza wylała morze łez, próbując przemówićsynowi do rozsądku,ale wszystko na

próżno.
Chłopak miał ją po prostu w głębokim poważaniu i niezamierzał niczrobić zeswoim życiem.
Nie wiadomo,jakbysię to wszystko skończyło, gdyby Sława pewnego razu przypadkowo nie
173

zajrzał do sali gimnastycznej, gdzie młodzi ludziew podobnym do niegowieku

trenowali nieznanąmu dotąd dyscyplinę sportu - karate.
Sława został wtedy na treningu, a potem przyszedł jeszcze raz,i jeszczeraz.
Trener, młody, wysportowany mężczyzna, Oleg Jefremowicz Sokołow, postawił mu jeden
warunek:

- Możesztu przychodzić tylkowtedy, jeśli będziesz się dobrze uczyłw szkole.
Sława, chcąc nie chcąc, musiał zabrać się do nauki.

background image

A Natasza codziennie biegała po kryjomu do cerkwi, żeby zapalić świeczkę za zdrowie
Sokołowa.
Sława zmienił się nie do poznania.
Mało tego, żerzucił paleniei włóczenie siępo piwnicach,to jeszcze w jegodzienniczkuzaczęły
pojawiać się czwórki.
Przyjęto go nawet do Komsomołu17 i pozwolonoukończyć szkołę, chociaż jeszcze w
listopadziedyrektorka stanowczo oświadczyła matce:

- Pani syn zostanie przeniesiony dozawodówki.
Krótkomówiąc, Natasza nie posiadała się z radości, ale jej szczęścietrwało tylko dwa

lata.
Potem nastąpiła tragiczna data: 29marca.
Sławaposzedł tego wieczoru do Domu Kultury "Metrostroj" na dyskotekę i niewrócił już
więcej do domu.
Około pierwszej wnocy przerażona matkapostanowiła wszcząć poszukiwaniai skoro świt
udała się na milicję.

Na komisariacie została "uspokojona": Wiaczesław Katukow, urodzony w 1962 roku,

jest całyi zdrowy, został zatrzymany i znajduje się terazw areszcie.

- Za co?

- były to jedyne słowa, które zdołała jeszcze wypowiedziećnieszczęsna kobieta.

W chwilę później poznałacałą prawdę.

Kiedy wszyscy bawili się jużna całego, na parkiecie pojawiła się grupa chłopaków, którzy
zaczęli zaczepiać dziewczyny.
Wywiązała siębójka, podczas której Sława uderzył niejakiego Romana Wasiliewa,
urodzonegow 1960 roku.
Uderzeniebyło na tyle mocne, że Roman upadł na podłogę z dziwnie powykręcanymi rękami.
Lekarz, którypóźniej przyjechał, stwierdził, żeSkutek silnych obrażeń ciała, m.
in. złamania kręgów szyjnych, nastąPiła śmierć na miejscu.

Komsomoł - roś.

KoMMyHHCiHHecKHH CoW3 MojioflKH - komunistyczna organizacja""odzieży w
Związku Radzieckim, powstała w 1918r.
(przyp.
tłum.
)..

background image

174

Śledztwociągnęło się przez kilka miesięcy, po czym przyszedł czasna ogłoszenie

wyroku.
Natasza spazmatycznie łkała na widok ostrzyżonegona łyso syna, stojącego między dwoma
strażnikami, a kiedy zapadłwyrok - sześć lat - o mało co nie padła trupem.
I chociaż wszyscy naokoło powtarzalijej, że sąd wziął pod uwagę wszystkie okoliczności
łagodzące, wydając tym samym najniższy wymiarkary, Natasza była niepocieszona.
Całą sprawę starannie przed wszystkimi ukrywała, zwłaszcza przed swoją szwagierką, gdyż
całą winąobarczała wyłącznie siebie.
Jak bowiem mogła sądzić inaczej, jeśli rodzony brat Sławy, Kostia, normalnie się uczył inie
przysparzał rodzinie żadnych kłopotów?
Wszystko wskazywało nato, że Anna potrafi wychowywać dzieci, a ona, Natasza, nie.
Między chłopcami był tylko rok różnicy, więc powinnibylipodobnie się zachowywać i
różnica wieku nie mogła stanowić argumentu przemawiającego na korzyść Nataszy.
Była więc święcie przekonana, że wszystko tokwestia wychowania.
Kiedy Sława został umieszczony wpoprawczaku, Natasza zaczęła pisać listy i jeździć na
wyznaczonewidzenia.
Żyła teraz tylko od paczki do paczki, zaglądając kilka razy nadzień do skrzynki pocztowej.

Anna pewnienigdy niedowiedziałaby się o losie Sławy, gdyby Natasza nie dostała

nagle zawału serca i nie trafiła do szpitala.
Zdając sobie sprawę, że może sięjuż z tego nie wylizać, napisała do szwagierki list.
Anna otrzymała go rankiem, a już wieczorem siedziała przy łóżku chorej, słuchając z coraz
większym przerażeniemjejchaotycznego opowiadania.
Obawiając się, że Kostia dowie się o istnieniu brata, kobieta zrobiławszystko, co było wjej
mocy,żeby chłopcy nigdy się nie spotkali.
Pewniewielu osobom takieśrodkiostrożności wydadzą sięco najmniej dziwne,był jednak jeden
drobny szczegół.
Kostia i Sława jużod urodzenia byliszalenie do siebie podobni.
Ich podobieństwo bezsprzecznieświadczyłoo tym,że są braćmi.
Jednak, jak już wiadomo, ani Anna Fiodorowna, aniNatasza nie chciały, żeby prawda
wyszłana jaw.
Pierwsza się wstydziła, że oddała syna na wychowanie - niby szwagierce, alefakt pozostaje
faktem:
wyrzekła się swojego dziecka.
Druga zaś chciała, żeby Sława uważałją za swoją prawdziwą matkę.

- Nie zostawiaj go na pastwę losu - szeptała Natasza, kurczowo trzymając Annę za

rękę.
- Słyszysz?
Nie rób tego!
Pomóż mu się pozbierać i wyjaw dzieciom całąprawdę.
175

-Jaką?

- drgnęła Anna.

Natasza uśmiechnęła się ironicznie.
- Daj już spokój, przecież widzisz, że prawie umieram.

Przestańwięcudawać i skontaktuj się zojcem Sławy.

- Co ty bredzisz?

- zdrętwiałymi z przerażenia wargami wyszeptaładyrektorka.
-Siergiej umarł wiele lat temu.

background image

Natasza przestała się drwiąco uśmiechać i spojrzała na szwagierkęswoimi wielkimi,

bezdennymi oczami.
Przez moment Annie wydawałosię, jakby jakaś nieznana siła wciągała ją coraz głębiej i
głębiej.

- Naprawdę sądzisz,że jestem aż tak głupia?

- powiedziała szeptemNatasza.
-Już dawno wszystko zrozumiałam.
Siergiej umarł we wrześniu, a Sława pojawiłsię na świeciew sierpniu następnego roku.
Sama sobie policz: wszystkowskazujena to, że wciążę zaszłaś dopierow listopadzie, w dwa
miesiące po śmierci małżonka.

- To była po prostuprzenoszona ciąża -broniłasię Anna.
-O całe dwa miesiące?

Apoza tym,jakoś tak się dziwnie złożyło, żetamtego roku razem z Janą i Kostią pojechaliście
na daczęjuż na początku maja.
Ciągle mówiłaś,że cię serce boli i nawetw pracy wzięłaśurlop.
Kto towidział, żeby dyrektorka szkoły niepoczekała do zakończeniarokuszkolnego?
A potem skontaktowałaś się ze mną dopiero w sierpniuiod razu zaproponowałaś, żebym
zabrałaniemowlę.
Przecież ty nawetnie brałaś urlopu macierzyńskiego!
Pewnie od razu po porodzie postanowiłaś oddać mi to dziecko.
Przecież wiedziałaś, że przez całe życie o nimmarzyłam.
I wymogłaś na mnie, żebym zachowała milczenie, a ja się zgodziłam.
Pewnie tylko Jana otym wie.
Zuch dziewczyna, że nie wydała tajemnicy.

Anna Fiodorowna czuła się tak, jakby miała zaraz zapaść się pod ziemię.

Szwagierka uniosła się na poduszce i powiedziała:

Wiem, że jesteś komunistką i nie wierzysz ani w Boga, ani w diabła, ale przysięgnij na

mój krzyżyk, że nie porzuciszSławy.
Powinęła mu się noga, ale bez względu na to jest twoim synem!

Dyrektorka chwyciłalodowatymi palcamiciepły kawałeksrebra i wyszeptała:
Przysięgam.
"- Bardzo dobrze - westchnęłaz zadowoleniemNatasza.

-Takiej przysięgi nawet ty nie złamiesz!

background image

176

Anna Fiodorowna przesiedziała w szpitalu do samego rana, a NataszaFiodorowna,

jakby uznąwszy swoją misję na tej ziemi za spełnioną, odeszła, zanim zegar pokazał siódmą.
Dyrektorka przyjechała do domui powiedziała synowi prawdę, tyle że nie całą.
Przypuszczenia szwagierkicodo ojca Sławy przemilczała.

Kostia śmiertelnie się wystraszył.

Obecnie bliski krewny, mający odsiadkę, jest postrzegany przez ludzi jako pewnego rodzaju
nobilitacja dlakażdego, ktochce zrobić karierę.
Ale w 1980 roku sytuacja byłazupełnieinna.
Brat w kryminale?
To była po prostu katastrofa!

- Mamo -rzekł drżącym głosem Kostia - ale jakto, we wszystkichkwestionariuszach,

które wypełniam, widnieje tylko imię Marianna, ajeśli przyjdzie miwstąpić do KPZR?
Przecież niemogę kłamać w partyjnychdokumentach?
Ale namieszałaś!
Skoro już oddałaś synalka, to trzeba było dopełnićwszystkich formalności.
A tu proszę bardzo, ile nowości: okazuje się, że i ciotkę miałem, i brata mam.
AJana - anipary z gęby!
Co za siostra!

- Natasza nie mogła adoptować Sławy - szepnęłamatka.
-Dlaczego?

- zdziwił się Kostia.

- Nigdy nie była mężatką, a samotnym kobietom nie pozwala się naadopcję -

wyjaśniła dyrektorka.

-Nie, no świetnie!

- nie mógł się uspokoić Kostia.
-Chryste Panie, jakja mam teraz wstąpić do partii?

Matka, która trzymała w szufladzie biurka czerwoną legitymację z podobizną W.

I. Lenina, niespodziewanie wbrew własnym przekonaniompowiedziała:

- Wobec tego nie wstępuj!
-No tak- zaczął się skarżyć Kostia - w instytucie wszyscy mówią,że na występy za

granicę biorą tylko partyjnych.
Rozumiem, kryminaliście toty chceszpomóc, a mnie, kochanego syna,masz głębokogdzieś.

- Ale Sława też jest moim synem - sprostowała AnnaFiodorowna.
-Trochę za późno sobie o tym przypomniałaś - odparował uprzejmym tonemKostia.
Po raz pierwszy w życiu tak naprawdę się pokłócili.

Wieczorem AnnaFiodorowna przerwała uciążliwe milczenie i powiedziała do syna:
177

- Nie martw się, Kostia, zrobimy tak.

Nikto niczym się nie dowie.
Niemam Sławyw swoim dowodzie.
Jak wróci, powiemy sąsiadom, żejesttwoim kuzynem.

- Toco, on tu będzie z tobą mieszkać?

- przestraszył się Kostia.

- Oczywiście, że nie - odparła Anna Fiodorowna.

- Wróci tam,gdziejestzameldowany, czyli do mieszkania Nataszy.

W 1983 roku Sława wyszedł na wolność.

Spotkanie nie sprawiło braciom żadnej radości.

background image

Posiedzieli obok siebie, nie mogąc nadziwić się swojemu nieprawdopodobnemu
podobieństwu, i chwilę pogadali.
Choć,szczerze mówiąc, i tak nie mieli o czym rozmawiać.
Kostia nawijał o nowychfilmach Felliniego i Antonioniego oraz zachwycał się reżyserią
Jerzego Lubimowa.
Sława zaś w milczeniu kiwał tylko głową, staranniechowając lewą rękę, na której środkowym
palcu widniał wytatuowanypierścień.

Młodszy z braci Katukowów nie pobył zbyt długo na wolności.

Poupływie mniej więcej pół roku ponownie wrócił do mamra, tym razemzakradzież.
Teraz z paczkami przezponure podwórze przy ul.
Nowosłobodskiej biegała AnnaFiodorowna.
W grudniu, po tym, jak Sława zostałskazany, dyrektorka zachorowała i poprosiła Kostię:

- Zawieź rzeczy i jedzenie dowięzienia.
Awidząc,jak zmienia się wyraz twarzy syna, szybko dodała:
- Zrobiło się straszniezimno,a on nie ma nic ciepłego do ubrania,możezmarznąć.
Kostia posłusznie zaniósł pakunekz waciakiem, czapką uszanką i walonkami, a poza

tym przekazał również worek z sucharami, herbatą i cukrem.
Nieoczekiwanie dla samego siebie trafił na dzień widzeń.

W długim pokoju, podzielonym brudnymi szybami, mnóstwo ludziwrzeszczało do

siebie przez telefon.
Kostia też wziął słuchawkę,spojrzał przed siebie i ażjęknął na widok brata.
Czuł się, jakby patrzył w lustro, tyle żeodbiciez drugiej strony było krótko ostrzyżone, blade i
ubrane w okropną, wygniecioną czarną kurtkę.

Po jakimś czasieSława został zesłany do Mordowi!

Tam Kostia jużnie jeździł, Anna Fiodorowna zresztą też nie.
Paczki zaczęła dźwigaćJana, gdyż najwyraźniej byłojej żal matki.
I to właśnie ona zostawała tam na krótkie dwugodzinne lub całodobowe widzenia.

background image

178

W 1986 roku Sława został zwolniony z więzienia i wrócił do Moskwy.

Był topoczątek dziko galopującej demokracji.
Wówczas w obozie karnym Sława zawarł znajomość z Anzorem Kałaszwili, najbogatszym,
jakgo wtedy nazywano, fachowcem.
Anzor wpadł na pomysł, żeby otworzyćnielegalnyzakład krawiecki, gdzie szyto by domowe
ubrania.
W okamgnieniu zbił na tym ogromny majątek.
Sława zaś, uprawiający karate, niejednokrotnie bronił Anzora przed atakiem współwięźniów,
którzychcieli mu spuścić łomot.

Kałaszwili opuścił murywięzienia trochę wcześniej niż Sława, a kiedy ten również

odzyskał wolność, wyszedł po niegona Dworzec Kurski.
Kiedy Sława wyskoczył z wagonu,ubrany w waciak, czarną czapkęz daszkiemi wojskowe
buty, nie mógł kompletnie pojąć, kim jest ten takwspaniale ubrany mężczyzna, który rzucił
się na niego z radosnym okrzykiem.
Anzordo tejpory zdążył już założyć swoją firmę odzieżową i momentalnie zasypał rynek
stolicy setkami bluzek, któreniewybredne moskwianki rozchwytywały niczym
gorącebułeczki.
Jego ubrania były nawetpięć razy tańsze od tureckich, jakość za to była o wiele lepsza.
Kałaszwili pracował uczciwie i nigdy nie korzystał z możliwościzakupu wybrakowanych, ale
tańszych surowców.

W odsiadywaniu wyroku czy to w więzieniu,czy też w obozie karnymnie maniczego

dobrego, jednak wielu z tych, którzy swoje najlepsze lataspędzili za kratkami, wymienia jeden
bardzo pozytywny tego aspekt.
Towłaśnie tam, w więzieniu,można nawiązać bliskieprzyjacielskie kontakty,silniejsze nawet
odrodzinnych.
Anzor niepotrafił zapomnieć, jakkoleganiejednokrotnie uchronił go w więzieniu
przedpobiciem.
W okamgnieniu Sława został współwłaścicielem wspaniale prosperującego przedsiębiorstwa
odzieżowego.
To niesłychane, alebyły chuligan i złodziej już popół roku doskonale orientował się
wewszystkich tych materiałach, wycięciach i wykrojach.
Sława przestał wzdrygaćsię na słowa "krój skośny",a czasownika "skroić" zaczął używać w
podstawowym tego słowa znaczeniu.
A do tego jeszcze odkrył wsobie prawdziwytalent menadżerski.
Firma szybko się rozrosła i zaczęła dzierżawić stoiska w Państwowym orazCentralnym
Powszechnym DomuTowarowym.
Byli więźniowie kupilisobiemieszkania, dżipy, złote łańcuchy i malinowe marynarki.

I wtedy to właśnie Kostia zaczął odwiedzać brata.

W przeciwieństwiedo Sławy, nie odnosił większych sukcesów.
Nie dostawał du-

żychról w teatrze, a na założenie Biura Usług Ekstremalnych jeszczenie wpadł.

Sława okazał się dobrym bratem ipomagał Kostii: kupiłmu żiguli, parę razy zafundował urlop
zagraniczny i nieustannie wsuwał starszemu bratu pieniądze do kieszeni.
PotemKostia zaczął własny interes i jego sytuacja materialna nieznacznie się poprawiła, ale
doSławy mimowszystko było mu jeszcze daleko.
Anzor bowiem w tymczasie emigrował do Francji i przyjaciele zaczęli dodatkowo zajmować
się handlem używaną odzieżą.

background image

Kałaszwili skupował w największychdomach towarowych "Samaritan" i
"Lafayette"niewyprzedaneswetry, spódnice, garnitury.
Francuzi oddawali ubrania dosłownie zagrosze, ponieważ paryżanie są wybredni i za nic w
świecie nie nosiliby zeszłorocznych kolekcji, a przechowywanie niemodnego towaru na
magazynie po prostu kompletnie się nie opłacało.
W Moskwierzeczy wydobywano z wielkich worków,przeglądano i sprzedawanow mgnieniu
oka.
Poza tym Sława wpadł na genialny pomysł, aby zatrudnić wtym biznesie gospodynie domowe
i młode matki.
Kobietyza niewielkiewynagrodzenie doprowadzały stroje do porządku: prasowały,
przyszywały guziki.
Jednym słowem, interes kwitł.
Jedyniew życiuosobistym Sława niemiał szczęścia.
Nie miałbowiem czasuna szukanie sobieżony, dlatego "paniami jego serca" stawały się
prostytutki zabrane z ulicy Twerskiej.
Sławie wydawało się nawet, że takjest o wiele prościej: płaci się i cześć, bez żadnych
zobowiązań.
Podstępy, do jakichuciekałsięKostia, zdobywając kobiety, śmieszyły jegomłodszego brata.
Wszystkiete bukiety, cukierki, perfumy i restauracje.

- Dlatego właśnie nigdy nie masz pieniędzy - zarzucał mu.

- Po jakiego grzyba dawać koszeróż, jeśliwystarczyłyby trzy kwiatki.
Jednak starszy brat tylko się uśmiechał.

- A może ja lubię być szczodry?
-Umrzeszw nędzy -wzdychał Sława.

- Przecież ty nic sobie nie odkładasz.
Kto to widział, żeby całą kasę tracić na baby?

- Zato moje kobiety gotowesą skoczyć za mną w ogień - odparowałKostia.
Ito była prawda.

Panie uwielbiały aktora i nawet po rozstaniupozostawały z nim w przyjacielskich,bardzo
ciepłych stosunkach.

Michaił westchnąłi zerknąłw mojąstronę.

background image

180

- Ot, i cała historia.

Możepani łatwo sprawdzić, czy powiedziałemprawdę.
Wystarczy, że zajrzy paniw pracy do komputera, tam na pewnoprzechowujecie wszystkie te
informacje o zwolnionych więźniach.

Kiwnęłam z powagą głową.
- A ma panadres Sławy?

Rogow się nachmurzył.

-Mam.
Postanowiłam nie zwracać uwagi najego niezadowolonąminę.
- Proszę mi go podać.

Michaił wypalił z miejsca:

- UlicaZoi i Szury Kosmodemiańskich.
Ciekawe, dlaczego zna na pamięć adresmłodszego Katukowa?

Z pewnością na mojejtwarzy odmalowało się swego rodzaju zdziwienie, gdyżpsychiatra dodał
natychmiast:

- Jest terazżonaty.

Jego żona nazywa się Rekinalia Jewgieniewa, alenaprawdęnie mam najmniejszej ochotytego
komentować.

Rozdział 18
Do szkoły, w której uczył się Kirył, wpadłamrówno z dzwonkiem oznajmiającym, że

dzisiejszy dzień w szkole jest zakończony.
Wielka gromada dzieci z potwornym wrzaskiem i tupotem pomknęła doszatni.
Uczniowie starszych klas rozpychali maluchy,ciągnąceza sobą poziemi tornistry, iktóryś z
długonogichostatnioklasistów wprost zadeptałby jednego z pierwszaków.
W drzwiach zrobił się tłok.
Pisk, wrzaski hałas roznosiły się po całym korytarzu.

- Hej,wy, przestańcie natychmiast!

- rozległ się donośny głos.
Drgnęłam mimo woli.
U podnóża szerokich schodów stała dziwnaistota.
Gdyby wziąć nawet naszą terierkę Rachel i postawić na tylnych łapach, to i takbyłaby wyższa
od tej kobiety.
Swojądrogą,pod względemfigury nauczycielka wyglądała jak mops.
Dość duża okrągła głowa z krótkimi, prawiejak u mężczyzny, włosami osadzona była
bezpośrednio natłustych ramionach, apo szyinie było nawet śladu.
Natomiastwracającdo jejramion, to mógł ich pozazdrościć niejeden zapaśnik.
Poniżej ulokowany był imponujący biust, płynnie przechodzący w ogromny wypukły brzuch,
spoczywający, jaksię wydawało, wprost nabutach.
Nóg, podobnie jakszyi, nie dało się wyodrębnić.
Całość robiławrażenie kwadratowej paczki, gigantycznego pudełka zapałek z głową.

- Milczeć!

- wrzasnęło dziwne monstrum.
-Nikołajew,daj dzienniczek!
Sokołow, marszdo dyrektora!

Zapadła cisza.

Nieśmiali pierwszoklasiści, niczym spłoszone myszy,Fiknęli w szatni.
Nawet bezczelni najstarsi uczniowie się uspokoili.

background image

182

- Kto tojest?

- szeptem zapytałam dziewczynki, która zawiązywałaobok mnie buty.

Dziecko podniosło zarumienioną twarz i równie cicho odpowiedziało:
- To bestia.

Złośliwy Karzeł.
A tak w ogóle, to nauczycielka matematyki Selenajeżenowna.

Towłaśnie tę facetkę mam przekonać, żeby nie postawiła Kiryłowidwói?
TymczasemSelenajeżenownaodwróciła się i poszła w głąb korytarza.

Rzuciłam się w ślad za nią ze słowami:

- Przepraszam bardzo.
Nauczycielka się zatrzymała.

Wzrostu miała niewiele więcej niż metrpięćdziesiąt, ale mimo wszystko odniosłam wrażenie,
jakby patrzyła namnie z góry.

- Słucham?
-Przepraszam, że przeszkadzam,jestem matką Kiryła Romanowa.
- Aha, tego -wycedziła przez zęby kobieta i poleciła: - Niechpaniwejdzie.
Znalazłyśmysię w przestronnej klasie z porozwieszanymi na ścianachprzeróżnymi

portretami itablicami.

- Proszę usiąść - rozkazała matematyczka i zaczęła skarżyć się na Kiryła, że nie

uważa, przy tablicy odbiera mu mowę, natomiast w ławce nieustannie gada, ostatnio jadł
nawet chipsy na sprawdzianie i nie rozwiązał żadnego zadania.

-Zapytałam go: "Dlaczego?

" - groźnie nachmurzyła sięSelena Jeżenowna - a onodpowiedziałobojętnie: "Nie
zrozumiałem polecenia".
Wszyscy inni zrozumieli, nawet Jewstafiew, a onnie!

Z mojejpiersi wyrwało się ciężkie westchnienie.

Sama zawsze siedziałam na matmiez wytrzeszczonymi oczami.
Dopóki nauczycielka starannie referowała materiał, temat wydawał się być zrozumiały,
alewystarczyło tylko, żebym samodzielnie spróbowała rozwiązaćjakiekolwiek zadanie, z
miejsca docierało do mnie, że nic z tego nie rozumiem!

- Na przerwach lata jak oszalały, wczorajo mały włos nie przewróciłzastępcy

dyrektora.

-Przepraszam, ale on jest teraz chory i wczorajnie było go na zajęciach.

183

Ale Selenajeżenowna najwyraźniej nie lubiła, żeby jej przerywać, gdyżjej brwi

momentalnie złączyły się w jedną linię, po czym matematyczka ryknęła:

- Wtakim razie to wydarzenie miało miejsce przedwczoraj!
-A może to w ogóle nie był on?
- On - odparowała.

-Jeśli chce pani, żeby pani geniusz przecisnął siędo następnej klasy, niech pani wynajmie
korepetytora.
Ja mu trójki niepostawię!

Nagle w przypływie natchnienia zapytałam:
- A pani nie mogłaby podciągnąć mojego syna?

Prywatnie, rzecz jasna.

- Lekcja - dziesięć dolarów - bez mrugnięcia okiem zakomunikowała Selena

Jeżenowna i niczym ptak w gnieździe przechyliłana bok swoją wielką głowę.

Uradowana,sięgnęłampo portmonetkę.

background image

Jak to dobrze się złożyło, żewychodząc z domu zabrałam ze sobą sto dolarów z myślą,że
kupię sobiezimowe buty.
Alenicnie szkodzi, stare nie są jeszcze takiezłe, a poza tymw metrze jest ciepło, no i zawsze
mogę założyć grube skarpetki.
Najważniejsze, że pomogęKiriuszy.

Wziąwszy zielony banknot, Selena Jeżenowna nieoczekiwaniesięuśmiechnęła,

odsłaniając równe, mocne zęby.

- Pani chłopiec to mały hultaj, ale to nic, myślę, że damy radę.

Sprawiawrażenie mądrego dziecka.

Szczęka mi opadła!

Tylko jedna stówa, a cóż za metamorfoza!
Z impertynenta, chuligana idebila Kirył zmienił się w małego hultaj a zwyraźnym talentem
matematycznym.

- Niech pani kupi tę książkę - nauczycielka potrząsnęła przedmoimnosembroszurą.

- Z niej robię sprawdziany i tu są wszystkie odpowiedzi.

- A gdzieją można kupić?
-Przy metrze, proszę pani, nastraganie, kosztuje dziesięć rubli - zaświergotała

matematyczka, miło się przytym uśmiechając.
-A propos, tuma pani jedno zadanie.
Niech rozwiąże w domu, a ja wstawię muocenędo dziennika.
O, jeszcze to,niech panispojrzy.

Pokazała migrubą książkę Gotowe zadania domowe.
-Też ją pani zdobędzie przy metrze.

Jakodrobi lekcje, to niechsprawdzi w niej odpowiedzi.
W ogóle, to nie pozwalam uczniom korzystaćz klucza do zadań, alew tym wypadku mogę
zrobić mały wyjątek.

background image

184

Tak, Selena Jeżenowna uczciwie zapracowywała na swoje honorarium.
Przymetrze zaopatrzyłam się w niezbędną literaturę.
- Proszę kupić żurawinę- usłyszałam obok siebie głos.

Miła kobietazwychudzonątwarzą wyciągaław moją stronę torebkę, szczelnie wypełnioną
czerwonymi jagodami.

- Dziękuję - odpowiedziałam - ale co mam z niej zrobić?
-Ciasto!
-Ale jak?
- A tak - bez cienia zdziwienia odparła sprzedawczyni - bierzemykostkę margaryny,

najlepiej naszej, i kroimy ją na drobne kawałki.
Mapanimikser?

Wzruszyłam ramionami.
- Pewnie mam.
-Potem bierzemy trzy jajka, żółtka oddzielamy od białek.

Białka wkładamy do lodówki, a żółtka ubijamyz dwiema stołowymi łyżkami cukru.
Potem mieszamy zmargaryną i dodajemy mniej więcej dwie szklankimąki.
Następnie całe ciasto kładziemy na blachęi rozprowadzamy palcami na spodzie, bo nie da
sięgo rozwałkować, po czymwkładamy dopiekarnika, tylko najpierw trzeba podnieść trochę
boki, żeby nie wyszedłpłaski placek, a coś podobnego do brytfanny, i nakłuć w dwóch-
trzechmiejscach widelcem, bo inaczej może się podnieść.

- A co z żurawiną?
-W czasie, gdy ciasto się piecze, bierzemy dwie szklanki owoców, ucieramy i

dodajemycukier.

- Ile cukru?
-Ile się chce,do smaku, jedni wolą bardziej kwaśne, innibardziejsłodkie.

Wyciągamy gotowe ciasto, które powinno mieć ładny złocistykolor, i nakładamy na nie
nadzienie.
Następniewyjmujemy białka z lodówki, ubijamy z cukrem na puszystą pianę i przykrywamy
nią żurawinę.
Na dole ciasto, pośrodku żurawina, az góry biała piana.
Zrozumiała pani?

Skinęłam głową.
- I ponownie do piekarnika, tyle że tymrazemtylko na jakieś pięć minut, aż białko

zmieni kolor na kawę z mlekiem.
Będzie mi pani do końca życia wdzięczna za ten przepis.
Robi się je pół godzinyi tylesamo się

piecze.

Poza tym szybko się niepsuje, nawet tydzień może postać ibędzieświeże: smaczne i miękkie.
To co - weźmie paniżurawinę?

Handlarka miałarację.

Moi domownicy w mgnieniu oka spałaszow-alipo jednym kawałku i chwyciliza drugi.

- Świetne - mruczała Julia, oblizując widelczyk.

- Wprostcudowne.

- Uważaj - zachichotał Sierioża - bo przytyjesz!
-Mam to w nosie - oświadczyła Julka i wycelowała widelcem w trzecią porcję.
W tym momencie zabrzęczał dzwonek udrzwi.

Kirył spojrzał na zegarek i powiedział tajemniczo:

background image

- Przyjechał pociąg z Kołabina.
-Tylko nie to - wyszeptała Julka, upuszczając kawałek ciasta na podłogę.
- Wypluj te słowa!

- wrzasnąłSierioża, blednąc.
Mula i Ada, odpychając się nawzajem tyłkami, pochłaniały w szybkimtempie niespodziewaną
zdobycz.
Dzwonek zabrzęczał ponownie.

- Trzeba otworzyć - westchnęła Julia, nie ruszając się zmiejsca.
-Może pomyśli, żenikogo nie maw domu i sobie pójdzie?

- palnąłKirył.

- Nie ma szans - wymamrotałSierioża - nigdzie nie pójdzie.

Ichyba miał rację, gdyż teraz dzwonekbrzęczałjuż bez przerwy.
Czyjaś pewna rękanieustanniego naciskała.

- Lampka, otwórz, proszę - poprosiła Julka.

Otworzyłam drzwi.

- No, nareszcie - usłyszałam rześki głos.

-Jużsobie pomyślałam, że się

I położyliście spać, ale przecież nie ma jeszczedziewiątej.

Sierioża, wnieśWalizkę.

Chłopak wyszedł do przedpokoju i słabym głosem powiedział:
- Dzieńdobry, Wiktorio Pawłownajak minęła podróż?
-Wspaniale, moje dziecko - szczebiotała dama, która zaczęła już rozpinać piękne

eleganckie futro z kanadyjskiego bobra.
- Gdzie jest Katia?

- Mama poleciała do Kemerowa.
-Na długo?
- Na miesiąc - chlapnęła wychodząca z kuchni Julka.

background image

186

- Aha - westchnął gość - to nic, i tak mi się nigdzie nie śpieszy.

Cośtenwasz przedpokójsię chyba poszerzył, czy mi siętak tylko wydaje?

- Kupiliśmyszafę - wyjaśniła Julka.
-Już dawno trzeba było kupić- burknęła Wiktoria Pawłowna.

-W tym domu wiecznie panuje bałagan!
Wszędzie macie brudno, a nadodatek jecie same pierogi z paczki.
Ale to nic, doprowadzętuwszystko do porządku.

- Tylkonie rób kaszy "Zdrowie" - wyszeptał Kiriusza.
-Potrawy zbożowe są niezmiernie zdrowe dlażołądka - odparowałaWiktoria

Pawłowna, po czym zapytała: - Co to jest?

Podążyłam wzrokiem za jej wymanikiurowanym palcemi odpowiedziałam:
- Mopsy: Mula i Ada.
-Mopsy!

- krzyknęła.
-Ale przedtem ich tunie było!

- Wzięliśmy jedopiero w tym roku - wyjaśnił Kirył.
-Koszmar!

- oznajmiła WiktoriaPawłowna.
-Na dokładkę do tegopotwornego konia sprawili sobie jeszcze dwie pokraki!

- Tonie są pokraki - wtrąciłam się.
-A panikimjest?

chciał wiedzieć gość, pozbywszy sięw końcuapaszki i szala.

-To jestmoja ciocia Eularnpia - zareagowała natychmiast Julka.

-Mieszka u nas i nam pomaga,a że wspanialegotuje, to jadamy teraz jakw restauracji.

- Dzień dobry, moja droga gość zmrużył oczy.

- Wygląda na to, żejesteśmy w podobnymwieku, -więc proszę mi mówić na ty, jestem
Wiktoria.

Przyjrzałam się jej obwisłej, pomarszczonej skórze pod podbródkiemigęstej siatce

drobnych "kurzychłapek" przy wprawnie pomalowanychoczach, po czym westchnęłam.
No tak, tababka nasto procent ma conajmniej sześćdziesiątkę, chociaż
oczywiściechciałabywyglądać na trzydziestkę.
A swojądrogą, ubrała się jak nastolatka.
Miała na sobie obcisłyróżowysweterek i bardzo krótką spódniczkę, spod której wystawały
dwiechudenogi w czarnych rajstopach.
Pewnie przez żylaki nie może nosić jaśniejszych pończoch.

- Kto to jest?

- zapytałam szeptemJulię, korzystając z okazji, że gośćudał się do łazienki.
187

- Nieszczęście rodzinne - westchnęła dziewczyna.

- Tajfun "Wiktoria".
Pierwszateściowa Katii.
Przyjeżdża do Moskwy zawsze na początku listopada po nowe ubrania i mieszka u nas prawie
miesiąc!
Każdemu daje się we znaki!
Katia to ma dobrze,siedzi sobie w swoimKenrierowie inie ma nawet pojęcia, że my
będziemymusieli mieszkać z tąmarudą.

- A dlaczegonie powiedziałaś, żejestem gosposią?
-Nocoś ty!

background image

- zamachała rękami Julia.
-Wykończyłaby cię.
A tak wobec kogoś z rodziny będzie się przynajmniej trochękrępować.
Z łazienki tymczasemdobiegł głos:

-Dajcie miczysty ręcznik, bo w tę szmatę, która tu wisi, brzydzę sięwytrzeć ręce!
Julia sięgnęła do szafy.

Westchnęłam: - Coś mi się niewydaje, żeby tapani mogła się kogokolwiek krępować.

Spać położyliśmy się późno.

Ze dwie godzinysiedzieliśmy jeszczewkuchni, słuchając nieustannego monologu Wiktorii.
Najpierw wszystkim rozdała prezenty.
Julka dostała czerwoną, z lekka już spraną i wyciągniętą bluzkę.

- To jest świetna, supermodna rzecz!

- wyjaśnił hojny gość.
-Ciepłai dobrej jakości.
Tylko rękaw musisz sobie trochę podwinąć, botam jestmałaplamka.
Noś sobie na zdrowie, niech ci długo służy!
Sierioży wręczyła stugramową tabliczkę czekolady.
- To jest wyrób naszej kołabińskiej fabryki - wyjaśniła Wiktoria.
-Zdrowy ibardzosmacznyprodukt, nie to, co te trujące snickersy.

Chłopak rozwinął folię i wyciągnął cieniutką tabliczkę, pokrytą siwymi smugami.

Uśmiechnął się,rozłamałszybko prezent na drobne kawałki i zaproponował:

- Proszę się częstować!
Wiktoriamomentalnie chwyciła parę kostek,po czymwyciągnęłastarą jak świat

gumową zabawkę.
Kiedyś był to wesoły, różnobarwny klown,teraz jednak jaskrawe kolory wyblakły,
gdzieniegdzie zeszła nawet farba,a cyrkowiec" spoglądał naświat już tylko jednym okiem.

Bierz,mojedziecko, baw się dobrze- i podała ten kawałek gumy Kiryłowi.
Chłopiec złapał zabawkędwoma palcami i głośno powiedział:
Dziękuję, babciu!

background image

188

- Jaka tam ze mnie babcia?

- oburzyła się Wiktoria.
-Też sobiewymyśliłeś, żeby do czterdziestoletniej kobiety mówić "babciu"!

Kiriusza ostrożnie postawiłklowna na brzegu stołu.

Rachel podeszłabliżej i zaczęła głośno obwąchiwać zabawkę.

- Odejdź natychmiast!

- krzyknęła Wiktoria.
-Fuj, ani mi się waż, tojest zbyt droga rzecz!
Jest wręcz bezcenna, kupiliśmy jąsynowiw 1954roku.
Nie można było wtedydostać w kraju żadnych zabawek i handlarka przywiozła nam ją aż z
Berlina za dziesięć rubli!
Całych dziesięć rubli!
Tylko że nie tych obecnych,a tamtych, prawdziwych, przedreformowych,a ty, Kirył, chcesz to
psudać!
Jak ci nie wstyd?

- Może nie warto dawać dziecku takiejstaroci?

- wtrąciła się Julia.
-Dajcie mito, schowam do szafy, na pamiątkę.
To przecież antyk - maprawie pięćdziesiąt lat!

Wiktoria aż zaniemówiła z wrażenia.

Zrozumiałabowiem, że siętrochę zagalopowała.
Teraz jednak nie była już w stanie wymyślić dobregoargumentu, żeby się jakoś wycofać.
W końcu burknęła:

- No dobra, porozmawiajmy teraz o moich planach.

Przez ponadgodzinę z jej ust wydobywał się nieustanny potok słów.
Miałazamiar obskoczyć sklepyi kupić sobie nowe futro,czapkę, buty, kilka garsonek,
paręspódnic, spodnie, co nieco z kosmetyków i perfumy.
W końcu Julia ostentacyjnie ziewnęła.

-Musimyjutro wcześnie wstaćdo pracy.
- A ja do szkoły - dodał szybko Kirył.
Ja teżniemiałam już dłużej zamiaru zostawać z ukochaną babcią.

Mimo wszystko jednak nie udało namsię szybko położyć.
Przez następną godzinę byliśmy bowiem zmuszeni urządzać pokój dlanaszego

gościa.

Rozpoczęliśmy od zdjęcia wykładziny.

- Mam alergię na kurz - irytowała się Wiktoria.

- A że nie przyjechałamtu po razpierwszy, to moglibyście już w końcu zapamiętać, że nie
należypakować mniedo pomieszczenia ześmierdzącym dywanem na podłodze.

Następnie trzeba było niezwłocznie zatkać watą szczeliny w oknie.

Podczas gdy ja walczyłam z przeciągiem, Julia prasowała pościel.

- Nie mogę siępołożyć napogniecione prześcieradło - marudziłaWiktoria.

- Coza ohyda!
Ale z was niechluje!

Sierioża wmilczeniu jeździł mokrym mopem po kątach,zachowując zupełny spokój.

Potem trzeba było jeszcze przynieść lampkęnocną,
189

szklankę wody, koniecznie mineralneji bez gazu.

A że nie byłotakiejw domu, Sierioża był zmuszony przed północą pędzić do sklepu.

background image

Krótko mówiąc, położyliśmysię bardzo późno, a rano musieliśmy wcześniewstać.
Byliśmy więc wszyscy niewyspani i źli.

Dzieci rozbiegły się do szkoły ipracy.

Natomiast wybredny gość w najlepsze sobie jeszcze spał.
Najwidoczniej zmęczył sięwczoraj albo niejestprzyzwyczajony do wstawania przed jedenastą.
Nalałam sobiekawy dofiliżanki i usiadłam przy stole, aby pomyśleć o postępach w śledztwie.
Dowiedziałam się już bardzo dużo, jednak mimo wszystko nie dotarłam jeszcze dosedna
sprawy.
Gdzie też Kostia mógł schować tepapiery?
Muszą być niezmiernie cenne, skoro przez nie poniósł śmierć.
Możeleżąsobie spokojnie u Jany?
Niestety, w najbliższymczasie niejestemw stanie siętego dowiedzieć, gdyż dopiero co miły
kobiecy głosoświadczył miprzez telefon, że pacjentka Michajłowa ciągle jeszcze znajduje się
na oddziale intensywnej terapii.
Poza tym pielęgniarka nagle się rozłączyła, nawet się nie pożegnawszy, co też dało mi dużo
do myślenia: pewnie Janapoczuła się znacznie gorzej.
Pojadę zatem do Leny,może od niej dowiemsięczegośnowego.

Lena mieszkała dosłownie na drugimkońcu świata.

W tej dzielnicyto jest jużpewnie inna strefa czasowa.
Byliśmy już poza miastem, kiedy autobus wjechał na obwodnicę i rześko pomknąłnaprzód.
W oddaliwidać było tylko ciemnylas.
Wzięliśmy ostry zakręt wprawo i pojechaliśmy dalejszosą.
Po obu stronachasfaltowej drogiwznosiły się drzewa.
Wtem jodły się rozstąpiły i na horyzoncie ukazała się kaskadaponurychiprzygnębiających
bloków.
Wstrętny wiatr przenikałpod mój zbyt cienkipłaszcz.
Zrobiło mi sięzimno i nieprzyjemnie.
W klatce, w której mieszkała Lena Litwinowa, było obrzydliwie brudno.
Sześć schodków prowadziło dośmierdzącej moczem windy, a kiedykabina ze zgrzytem i
piskiem ruszyła do góry, zgasło światło.

Drzwi do mieszkania z metalowymi cyframi"98" otworzyłysię niemal"atychmiast po

moim dzwonku.
Na widok osoby, która stanęła wprogu,aż mnie zastopowało!
Przed sobą ujrzałam bowiem ubranego w szlafrokponurego ochroniarza z teatru "Rampa",
tego samego faceta, który takotwarcie cieszył się ze śmierci KostiiKatukowa.

background image

190

- Czego?

- bardzo nieuprzejmie warknął gospodarz.

Zdjęłam wełnianą czapkę, przygładziłam włosy i odpowiedziałam:
- MajorRomanowa z wydziału kryminalnego.

Nie poznaje mniepan?

- Nigdy przedtem pani nie widziałem - odparłmężczyzna.
-Naprawdę mnie pan nie pamięta?

- nie dawałamza wygraną.
-Byłam kiedyś w"Rampie", u Lwa Walerianowicza.

- Aaa -powiedział przeciągle i,jak przystało na krótkowidza, przymrużył oczy, po

czym rozkazał:

-Proszę pokazać legitymację.
Dopieroco wczoraj z zainteresowaniem oglądałam jeden z odcinkówserialu Gliniarzei

teraz już doskonale wiedziałam, jak należy pokazywaćlegitymację służbową.
Szybkim,wielokrotnie wyćwiczonym wcześniejruchem wyciągnęłam z torebki czerwoną
książeczkę.
Na krótką chwilę otworzyłam ją tuż przed nosem czujnego obywatela, po czym natychmiast
ją zatrzasnęłam, demonstrująccałą swoją osobą, że zawieranie znajomości zostało
zakończone.

- Ateraz, obywatelu Litwinów, proszę mi wyjaśnić, gdzie znajduje siępana była żona i

coto za historia z kradzieżą w jej mieszkaniu.
A propos,o ile sięnie mylę, mieszkapangdzie indziej, to co pan tu terazrobi?

- Nazywam się Aleksander Nikołajewicz Nikołajew - powiedział facet, cofając się w

głąb niedużego przedpokoju z mroczną tapetą na ścianach, imitującąmur z cegieł.
- Lena nie przyjęła mojego nazwiska,niechciałojej się bawićze zmianą dokumentów.

- Rozumiem - ucięłami zapytałam: - Gdzie będziemy rozmawiać?
-Jeśli niemapani nic przeciwko, tow kuchni - odparł Aleksander.

Wcisnęliśmy się do małego, pięciometrowegopomieszczenia, wypełnionegopo brzegi
słoikami, pudełkami i sprzętem kuchennym.

- To co siętak naprawdę wydarzyło?

- zapytałam, podchodząc do miniaturowego taboretu stojącego pomiędzy oknem apiecem.
Ciekawe, dlakogo jest przeznaczony?
Nawet jaz trudemzmieściłam się na tak niewielkiej przestrzeni.

Aleksanderwestchnął, po czym rozpocząłswoją opowieść.

Rozdział 19
Tego dnia Lena, tak jak zwykle, poszła wcześnie do pracy.

Zazwyczaj garderobianaprzychodzi do teatru wcześniej, bo naprawdę maogrom pracy do
zrobienia: prasowanie,czyszczenie, gdzieniegdzie drobne czynności krawieckie, takie jak
podszycie koronki czy też doszycie guzików.
A przecież poza tym są jeszcze kapelusze, buty, półbuty.
Jednymsłowem, już wpołudnie Lena zaczyna skakaćz żelazkiem dookoła deski do
prasowania, a pracę kończy bardzo późno.
Cały dzień mieszkaniejest więc puste.
Ale tego pamiętnego poranka nakanapie spała jej kuzynka Żenia, która przyjechała do niej z
Briańska.
Pociąg przyjechał dopieropopółnocy i Żenia ledwie zdążyła na metro, a od stacji
końcowejmusiaławziąć nawet taksówkę, ponieważ autobusyjuż niejeździły.

background image

Prawie całą noc kuzynki przegadały.

Rano Litwinowa, praktycznie bezsnu, popędziła do teatru, a Żenia położyła się na kanapie,
zawinęła wkołdręi zaczęła słodko chrapać.

W tejcałej historii mógł paść o jeden trup więcej.

Żenia jednak miałaPO prostu niesamowitegofarta.
Lena już od dawna choruje na cukrzycę i nigdy nie wychodzi z domubez strzykawki z
insuliną,ale tego dnia zapomniała ją zabrać z łazienki i,jak na złość, źle się poczuła w pracy.
LewWalerianowicz wezwał pogotowie, a potem kazałpani garderobianej jechać do domu.

- Wyśpij się porządnie -powiedział.

- Jakośporadzimy sobie bez ciebie.
Czym ty się po nocach zajmujesz?
Maszsiniakipodoczami wielkiena pół twarzy.

background image

192

- Kuzynka przyjechała i trochę się zasiedziałyśmy.
-Kuzynka - uśmiechnąłsię ironicznie administrator - jesteś niezamężna, na wydaniu.
Lena strasznie się na niego rozzłościła za ten głupi żart i, wychodząc,trzasnęła

drzwiami.
Do domu postanowiła pojechać taksówką,gdyż czuła rozpoczynającą się migrenę - strasznie
szumiało jej w głowie.
Ledwiepowłócząc nogami, dotarła do mieszkania i zadzwoniła.
Żenia jednak nieotworzyła jej drzwi.
Zdziwiona gospodyni sięgnęła po klucze.
Po chwiliprzed jej oczami rozpostarł się widok mrożący krew w żyłach.
Wszystkie rzeczy zszafy były wyrzucone na podłogę, a dookoła poniewierały sięw strasznym
bałaganie rachunki, kwity, listy.
Parę rozdartych książekleżało na podłodzewraz z połamanymi kasetami videoi rozprutymi
albumami na zdjęcia.
Jednak naj straszniejszy widok czekał ją dopiero na kanapie.
Leżałatam bowiem Żenia, nieruchoma, owinięta w zakrwawioną kołdrę.

Lena rzuciła się najpierw w kierunkukuzynki, potem do telefonu,a następnie znów do

kuzynki, próbując wyczuć choć cień oddechu.
Nacałe szczęście lekarzeprzyjechali prawie natychmiast i zabrali Żenię doInstytutu im.
Sklifosowskiego.
Lena jest teraz cały czas przy niej, a Aleksandra poprosiła, żebym na razie pomieszkał u niej,
gdyżpanicznie boisię zostawać sama po całym tym zajściu.

Miejscowi funkcjonariusze milicji uznali całe zdarzenie za banalnąkradzież.

Z sekretarzyka zginęło pudełko zniezbytdrogązłotą biżuterią i tysiąc dolarów, a w
kuchnigospodyni nie doliczyła siępięknejrzeźbionejsrebrnej łopatki do tortu i dwóch takich
samych uchwytów do szklanek.
Zagadką pozostawało jedynie to, dlaczego złodziejewdarli się do skromnego mieszkania
samotnej kobiety.
Śledczyprzypuszcza,że po prostupomylili adres, gdyż tuż obokmieści się czteropokojowy
apartament właściciela jednej z moskiewskich hal targowych.

Aleksander zamilkł.

Przyjrzałam mu się uważniej.
Oj, coś mi sięjednak wydaje, że zwykli złodzieje nie mają z tym nic wspólnego.
W tymmaczał palce ktoś zupełnieinny.
Ktoś, kto przyszedł doLeny po dokumenty.
Trzeba jak najszybciej zadzwonić do Niny Nikitinej, bo ladamoment dobiorą się i do niej.

- Gdziejesttelefon?

193

- Proszę - Aleksander był gotowy do pomocy i wyciągnął z kieszeniszlafrokakomórkę.

- Tylkolepiej rozmawiać w pokoju, bo w kuchni jestsłabyzasięg.

Utkwiłam wzrokw grubym iszerokim nadgarstku Nikołajewa i poczułam

przebiegający po plecach dreszcz.
Nadgarstek ozdabiał krzykliwyi cholernie drogi złoty zegarek.
Na cyferblacie bezczelnie szczerzyła sięrusałka z dużym biustem.

-Jaki oryginalny zegarek -mruknęłam drżącymi wargami.

- Skąd pango ma?
To bardzo droga rzecz!

- Sugerujepani, że zwykłego ochroniarza na nią nie stać?

background image

- zaperzyłsię Aleksander.
-Myśli pani, że go ukradłem?

- Kradzież tojeszcze nie najgorsze przestępstwo - odpowiedziałamtajemniczo.
-Mam brata- dość gniewnie zaczął się tłumaczyć Nikołajew - który obraca

milionami,jest biznesmenem, i to właśnie on podarował mi naurodziny tę kosztownązabawkę.

- Todlaczego niepomoże panu znaleźć jakiejś przyzwoitej pracy?

zapytałam powoli.
- Pewnie sprzykrzyło się już panu robić zapsa łańcuchowego warującego przy drzwiach.

- A to już, przepraszam, nie pani sprawa- rozzłościł się Aleksander i gniewnie kopnął

nogę od stołu.
- To jest nasza sprawa rodzinna.
A może ja po prostu niechcę tyrać dla braciszka?

-Dobrze -zgodziłam się - mapan rację,kwestia pracy faktycznie jestsprawą całkowicie

prywatną.
Ja jednak mam do panainną sprawę, dotyczącąKostiiKatukowa.

-Tak?

- nachmurzył sięNikołajew.

- Za co pan go zabił?
Facet aż pobladł ze strachu.

Szare oczy niespodziewanie zmieniłyswój kolor na jasnoniebieski i jeszcze wyraźniej
odznaczyły się na twarzy.
Wargi z czerwonych zrobiły się żółte.
Pozatym bardzo delikatniezacząłdrgać jego lewy policzek - to byłareakcja czysto naczyniowa.
Pod wpływem strachu do krwi przeniknęło zbyt dużo adrenalinyi naczynia sięzwęziły.
Taka propos, to właśnie wychwytuje detektor kłamstwa.
Nikołajew postanowił jednak nie dać za wygraną.

Co za brednie pani opowiada!

- odparł staranniemodulowanym, stanowczym tonem.
-Że też mogło przyjść pani do głowy coś tak głupiego!

background image

194

- Niech pan mnie posłucha, panie Saszo zaczęłam pieszczotliwie
-tego dnia,kiedypo raz pierwszy się spotkaliśmy,nie bardzo chciałamujawniać swoją

przynależność do organów prawa i powiedziałam panu,że chcę porozmawiać z osobą
odpowiedzialną za pogrzeb Kostii.
Pamięta pan?

-Tak.
- A przypomina pansobie, co mi pan wtedy odpowiedział?

Nikołajew przybrał skupionywyraz twarzy.

- Niech pani idziedo gabinetu numer dwanaście, organizacjąpochówku zajmuje się

Lew Walerianowicz.

-Nie dokońca- uśmiechnęłam się, czując się niczym Zegłow18 - niedokońca tak było,

proszę pana.
W uniesieniuwrzasnął pan wtedy: "Doigrał się!
Latał po obcych babach, to dostał za swoje.
Jemu jużdawnonależała się kulka".
A skąd panu przyszło do głowy, że Katukow zostałzastrzelony?
Ipana była żona, i Lew Walerianowicz uważali, że Kostiędźgnięto nożem.
Z jakiego źródłamapan takie informacje?

- Ot, tak sobie palnąłem - odparł mój atak ochroniarz.
-Nie,nie ot taksobie - naciskałam.

- To pan zastrzeliłnieszczęsnego Katukowa, a kiedy zaczął pan szukać dokumentów,do drzwi
naglektoś zadzwonił.
Pewnie śmiertelnie się pan wtedywystraszył, co?
Jednakkobieta, która przyszła, z miejsca oświadczyła, że przysłała ją KatiaRomanowa po
papiery, które leżą w czarnej teczce.
Trzeba przyznać, żenie straciłpan wtedy głowy.
Chwycił pan aktówkę, wyciągnął z niej teczkę z granatowymi kartkami inegatywami, poczym
podał kobiecie pustątorbę.

-To kłamstwo!

- zaczął wykrzykiwaćSasza, podskakując na taborecie.

- Co za bzdury!

Jakie znów dokumenty, jakatorba?

- Czarna - wyjaśniłam - niewielka, skórzana.

W sumiemożna ją nazwaćteczką z zamkiem.
Nie ma sensusięwypierać.
Niechcąc się pokazać kobiecie,nie otworzył pan drzwi, tylko lekko je uchylił i przez
powstałąszczelinęwysunął teczkęna zewnątrz.
Chociaż powiedziała:"nieznamy się", mimo wszystko niezaryzykował panstanięcia z nią
twarzew twarz.
A może Kostia w tej właśnie chwili konał?
Chociaż nie, odta18Zegiow -jeden zgłównych bohaterów powieści braci Wajnerów Era
Miłosierdzia, genialnyśledczy Moskiewskiego Wydziału Kryminalnego (przyp.
tłum.
).
195

kich ran umiera się natychmiast, bez długiej agonii.

Ta kobieta zapamiętała zegarek,właśnie taki, jak u pana.

- Takich zegarków jest na pęczki - wycedził przezzęby Nikołajew.

background image

Teraz jego twarz zrobiła się jużzupełnie czarna, a usta z żółtych zmieniły się w sine.

- Nie- pokręciłam głową - tazabawka, jakpan to trafnie przed chwilą ujął,

jestniezmiernie droga, nie każdego nanią stać.
Zresztą, w takichwypadkach zazwyczaj przeprowadza sięidentyfikację.

- Jaką znówidentyfikację?

- mruknął mężczyzna.

- Czyżby nigdy nie oglądał pan telewizji?

- byłamzaskoczona.
-Śledczą, oczywiście.
Wczoraj, dla przykładu, wGliniarzach świadek widziałamordercę tylko od tyłu, i to przez
okno.
Postawiono ją więc tak samo naklatceschodowej, tyle że w obecności świadków.
Przez podwórze tymczasem zaczęto przeprowadzaćmężczyzno mniej więcej jednakowej
budowieciała i w podobnym ubraniu.

- I co?

-wyszeptał Sasza.

Albo rzeczywiście jest tępy jak but, albo tak dobrze udaje.
- To- wzruszyłam ramionami - żefaktyczniego rozpoznała.

Nie matakiej tajemnicy, która prędzej czy później nie wyszłaby na jaw i nie maprzestępstwa
bezświadków, aw pana przypadku - świadkiemjest młoda, świadoma kobieta, z doskonałym
wzrokiem,bystrym umysłem i niezwykłą inteligencją!
Przyprowadzisię pięciu mężczyzn z takim samymzegarkiem i poprosi,aby wysunęli rękę
przez szczelinę w uchylonychdrzwiach.

Zapadło kłopotliwe milczenie.

W tak uwielbianych przeze mnie kryminałach śledczy właśnie w tym momencie w milczeniu
zapala papierosa, spokojnie wypuszczadym i z powagąw głosie mówi:

- Bez sensu jest się wypierać wświetle takich poszlak i niezaprzeczalnych dowodów.

Powinien się pan przyznać, wtedy sąd,wydającwyrok,uwzględni dobrowolne przyznanie siędo
winy.

Chyba rzeczywiście posiadamzadatki na prawdziwą aktorkę, gdyżW rolę majora

wcieliłam sięjuż całkowicie.
Można wręcz powiedzieć, żestanowię już pewną jedność z tą postacią.
Ręce same chwyciły leżącą nakuchennym stole biało-czerwoną paczkę marlboro i
zapalniczkę.
Podnosząc zdecydowanym ruchem płomień do papierosa, wciągnęłam w siebie powietrze i
połknęłam dym, ale nie wiem dlaczego z ust nie wyleciały.

background image

kłęby dymu, tylko w żołądku zrobiło mi się gorąco, a w ustach poczułamkwaśny

smak.
Ale przynajmniejzajęłam czymś ręcei przybrałam bardziejskupiony wyraz twarzy.

Aleksander nerwowo wodził wkoło oczami.

Bałam się, że zaczną muchodzićpo głowie jakieśgłupie pomysły, więc szybko powiedziałam:

- Mam nadzieję, że zdaje pan sobie sprawę, iż nie przyjechałamtusama?

Pod klatką stoi samochód z grupą operacyjną,a windy, schodyi wszystkie wyjścia z tego
domu są zablokowane.
Poza tym, proszę miwierzyć, strzelam lepiej od pana.

I żeby jużdefinitywnie dobićfaceta, zaczęłampowoli wyjmować ztorebki zabawkowy

pistolet Kiryła, do którego znów zapomniałam dokupić kulki.

Nikołajew spojrzał na "broń" i, dziwnie łkając, opuścił głowę na blatstołu.

Ramiona zaczęły mu drżeć, az piersi wydobywałysię rozpaczliwekaszlące dźwięki.
Po raz pierwszyw życiu widziałam płaczącego mężczyznę.
Zresztą, jeśli mam byćszczera, to niezbyt często przebywam w towarzystwie osób płci
przeciwnej.

- Proszę pana -powiedziałam cicho - gdzie pan schował te dokumenty?

Proszę zrozumieć, że przezpana może zginąć niewinna kobieta.
Również nie bez powodu ktoś usiłował zabićŻenię.
Chociażsądzę, żeofiarąmiałapaść Lena, tylko zabójcasię pomylił.

Nikołajew chwycił ręcznik, wytarł się i wyjęczał:
- ChrystePanie, ja nic niewiem.

Kiedy tam wszedłem, był już martwy.
Ktoś mnieuprzedził.

Dosłownie jakby pękła w nim jakaś blokada.

Słowa zaczęły padaćzjego ust takszybko, jak gdyby się bał, że nie zdąży powiedzieć
wszystkiego, co wie.

Aleksander pokochał Lenę Litwinową od pierwszego wejrzenia.

Choćtak naprawdę nie była zbyt ładna, jemu wydawała się prawdziwąpięknością.
Sam siebie uważał zamało atrakcyjnego, dlatego też przez długi czasnie mógł się zdobyć na
odwagę, aby sięjej oświadczyć.
W końcu jednaksiępobrali.
Sasza pracował najpierw jako tokarz w jednej zmoskiewskichfabryk i, kiedy przedsiębiorstwo
zbankrutowało, zmuszony był udać siędo Urzędu Pracy.
Tam zaproponowano mu, żeby przekwalifikował się namaszynistę metra.
Sasza posłusznie zaczął chodzić na kursy, ale po miesiącu jerzucił, bo wydały mu się zbyt
skomplikowane.
Jego zdaniem po-

winniuczyć poprostu, jak się jeździ pociągiem po szynach, a nie kazać wkuwać fizykę,

matematykę czy elektrotechnikę.
Kierowcą trolejbusurównież nie został, a na kursy księgowych już sięnawet nie pchał.
Na całeszczęście przyjaciel wkręcił gonaochroniarza do "Rampy".

Praca okazała sięnad wyraz prosta, gdyż nikt nie miał najmniejszego zamiaru napadać

na teatr.
Sasza siedział sobie obokwejścia służbowego.
Jego zadaniem było zamiatanie podwórza oraz niewpuszczanie dośrodka egzaltowanych
kobiet, które przychodziły do aktorów z bukietami.
Pozatym za niedużąopłatą mył czasem samochody.

background image

W sumiecałkiem nieźle zarabiał, a że nie pił, wszystko co do kopiejki przynosił dodomu i
oddawał Lenie.
Marzył o magnetowidzie, kiedy więc administracja teatru podarowała muna urodziny
odtwarzacz video, był wzruszonydo głębi serca.

Potem okazało się, że w "Rampie" potrzebna jest garderobiana i Sasza przyprowadził

żonę.
Od tego momentu pracowali razemi Nikołajewczułsię naprawdę szczęśliwy.
Ale wtedy, na jego nieszczęście,Litwinowa zaczęłaromansować z Katukowem.
Sasza od razuzdał sobie sprawę,że dzieje się coś niedobrego.
Dotychczas skromna małżonka nakupiła sobie pełnomodnych ciuchów i kosmetyków,
zmieniła uczesanie izaczęła unikać męża.
Po jakimś czasie zrobiło się jeszczegorzeji kazała muspać w kuchni, a najlepiej jeszcze
wyprowadzić się zpowrotem do swojego mieszkania.

Ochroniarzusiłował przemówić oszalałej kobiecie do rozsądku:
- Ale jak to, Lenka, przecież postanowiliśmy wynajmować tamtomieszkanie,

zapomniałaś o tym?
Mieliśmyzbierać na nową kuchnię.

- Nic nie szkodzi -odparowała żona.

- Przeżyję i ze starą kuchnią, alez tobą - nie!
Wybacz, ale musimy się rozwieść.

Biedny Saszaze wszystkich sit starałsię odwieść małżonkę od tegozamiaru,ale ta

jakbysię z łańcucha zerwała.
Chcącnie chcąc, musiał sięzgodzić.
Rozwód dostali natychmiast, gdyż dzieci nie mieli, a o dobramaterialne sięniesprzeczali.
Sasza wyprowadził się do swojegomieszkania i Lena odzyskała wolność.

Wtedy właśnie Nikołajew zaczął żałować, że razem pracują.

Pięknieubrana, szczęśliwa była żona działała muna nerwy, a już całkiemnie dozniesienia był
widok Kostii i Leny, kiedy wieczorem razem wsiadali dosamochodu.
Były mąż po prostu szalałz zazdrości.
Jednak widocznie na.

background image

198

prawdę kochał Litwinową, ponieważ w myśli zawsze się pocieszał: "Nocóż, różnie się

w życiu układa, dobrze chociaż, że Lenka jest szczęśliwa".

Potem jej szczęście zaczęło stopniowo przygasać.

Znówzaczęła chodzić w długich spódnicach i praktycznie przestała się malować.
Kilkarazy Sasza widział nawet, jak szła korytarzem z zaczerwienionymi oczyma.
Apogeum nastąpiło jednak na samym początku listopada.

Przechodząc obok garderoby, Sasza usłyszał znajome głosy i mimowoli się zatrzymał.
- Kostia - błagała Lena - po co ci inne?

Czy mojejmiłości ci nie wystarcza?
Ożeń się ze mną,zaczniesz wreszcie normalnie funkcjonować.
Będziesz sobie żył jak pączek w maśle.

- Lenka - pieszczotliwie odpowiedział Katukow- bardzo cię kocham,słonkomoje, ale

wybacz, taką już mam naturę.
Podobno mój ojciec teżtaki był, do samej śmierci uganiałsię za babami, aż wkońcu umarł
nazawał.
Wiesz, ile łez przelała przez niego mojamatka?
Urodziła mnie,można powiedzieć, na starość, żebytylko przywiązać do siebie tatulka,tyle że
wszystko na próżno.
Żal mi ciebie, kochanie, lecz po roku wspólnego życiaz jakąkolwiek kobietątracę do
niejzupełnie pociągseksualny.

- Nie, to nie to.

jestem po prostu brzydka- mamrotała Lena.

-Jesteśnaprawdę piękna - zapewniał ją Kostia - mądra, delikatna, inteligentna i czeka

cię szczęśliwe życie, ale u boku innego.
Przeze mniemiałabyś tylko same przykrości.
Zostańmy lepiej dobrymi przyjaciółmi.
Naprawdę potrafię być wspaniałym i wiernym przyjacielem, który zawszeprzyjdzie ci z
pomocą.
Będę nakażde twoje zawołanie.

- Kostia.

- zaczęła szlochaćLena.

Sasza cichutko uchylił drzwi i wwąskiej szparce zobaczył, jak jegoukochana żona tuli

się do kochanka, a tengładziją powłosach i,zdającsobie sprawę, że kobieta nie widzi jego
twarzy, wcale się nie wysila, żebyzrobić odpowiednią do okoliczności minę - widać, że jest
tym wszystkimszczerze znudzony.

- Kotku, tylkonie zacznij romansować z kimś z teatru, bo tegonieprzeżyję

-ostrzegałaLena.

-Oczywiście, kochanie - Kostia momentalnie przyjął postawę troskliwego rycerza.

-Jakbym śmiał sprawić ci takąprzykrość, najdroższa!

Beznadziejny na scenie, wżyciu Kostia okazał się naprawdę genialnym aktorem.

199

Złości Saszy nie da się wyrazić słowami.

Jak jego Lena mogła się tak poniżać przed tymfacetem?
Wprost padałaprzed nim na kolana!
Kobieta, którą takbardzo kocha, błagałamarnego aktorzynę, aby nie romansował z innymi na
jej oczach!
Ona cierpiała,a ten stałsobie spokojnie z obojętną miną!

Trzęsąc się ze złości, Sasza podjął decyzję.

background image

Postanowiłudać się rano dodomu Kostii i spróbować szczerze, porozmawiać z tą"teatralną
gwiazdą".

I Przedstawi muogrom cierpieniaLeny, opowie, jaką jest wspaniałą gospodynią i

postara się przekonać tego łotra, że lepszej żony od niej nigdy nie znajdzie.
A jeśli tenmimo wszystko odmówi pójścia z nią doołtarza, to wtedy.

Wtedy gozabije!

Niech już lepiej leży w trumnie, niż manawiązywaćniezliczone miłostki na oczach Leny!

Rano, z ukrytym wkieszeni marynarki, owiniętym w szmatę nożem,Sasza przyszedł

doKatukowa i ze zdziwieniem stwierdził, że drzwi wejściowe nie są zamknięte.

Ochroniarz wszedł do pokoju i znalazł martwegoKostię, leżącego nakanapie.

Ktoś z niewielkiej odległości strzelił mu prosto w twarz: kula pogruchotała nos,
oszpeciwszyfaceta na tyle, że nie można już go było rozpoznać.
Sasza z przerażeniem utkwił wzrok w trupie.
Najbardziej przeraziły go odrąbane dłonie i okropnie zakrwawione kikuty, sterczące
spodmankietów swetra.
Najwyraźniej Kostia zamierzał dokądś iść,ponieważułożony był na kanapie w spodniach i
butach wyjściowych.

Nikołajew z miejsca zapomniał,że dopiero co sam planował zabićKonstantina.

Całe jego mściwe zapędy wyparowały bez śladu.
I w tymwłaśnie momencierozległ siędzwonek u drzwi.

Nie uświadamiając sobie jeszczedo końca potworności sytuacji, w jakiej się znalazł,

Sasza zerknął w wizjer izobaczył na klatce kobietę ubraną w tanią chińską kurtkę.
Twarzy jednak nie dostrzegł, gdyż jestkrótkowidzem, a okularównie nosi zewzględu na ból
głowy.
Nieznajoma zaczęła mówić cośo dokumentach.
Z tego wszystkiego, co powiedziała,niedoszły zabójca zrozumiał tylko tyle, że potrzebnajest
jej czarna teczka.
Rzuciłsię do pokoju, gdzie przy oknie spostrzegł odpowiednią torbę, po czym podał ją przez
uchylone drzwi.
O zegarku, który lśnił na jegonadgarstku, nawet nie pomyślał.
Szczerze mówiąc,w ogóle oniczym więcej nie myślał, tylko o tym, abyczym prędzej opuścić
miejsce zbrodni.

background image

200

Dlatego też, jak tylko kobieta wyszła z klatki, bez chwili namysłu uciekłz powrotem

do pracy.

- A drzwi?

- zapytałam.
-Zatrzasnął pandrzwi?
Sasza przybrał skupiony wyraz twarzy.

- Niepamiętam,zupełnie mi to wyleciało z głowy.

Przymknąć, to napewnoprzymknąłem, aleczy się same zatrzasnęły?
Nie myślałem wtedyo tym, bałem się, że mnie ktoś zobaczy.
Uciekałem cosił w nogach.

Nie wiem dlaczego,ale mu wierzyłam.

Może dlatego, że płakał, a możedlatego, że opowiadał o tym, co się wydarzyło z jakimś takim
tępym wyrazem twarzy, jakby miał się za chwilę pożegnać z życiem.

- Dobrze - oznajmiłam - zostawmy już tę kwestię.

Czyli twierdzipan, że żadnych granatowych kartek aniinnych rzeczy nie wynosił panz
mieszkania Katukowa?

Sasza zaprzeczył ruchem głowy.
- Proszę mi podać nazwisko Żeni.
-Jewgienia Siemionowna Korolowa - odpowiedział natychmiastochroniarz -ale ona nie

ma z tym nicwspólnego.

- Niech mnie pan posłucha - powiedziałam - teżmi się wydaje, żeŻeni nic nie grozi,

gdyż nabezpośrednie niebezpieczeństwonarażonajestLena.
Nie można jej teraz zostawiać samej, dlatego powinien panjej pilnować,odprowadzaćdo
pracy, zabronić wychodzenia do sklepui w żadnym wypadku nie opuszczać domu nocą.

Nikołajew posłuszniekiwał głową w rytm moich słów.

Wyszłam na ulicę, wsiadłam do szczęśliwie nadjeżdżającej właśniemarszrutki19 i pojechałam
wstronę metra.
Wyjmując portmonetkę z torebki, spostrzegłam w niej paczkę marlboro.
Nawet nie zauważyłam, jakukradłam papierosy!

19 Marszrutka - prywatny kursowy mikrobus przystosowany do przewozu około

15pasażerów,bardzo popularny środek transportu w Rosji i na Ukrainie (przyp.
tłum.
).

Rozdział 20
W okienku informacyjnym na pogotowiu objaśniono mi grzecznie,gdzie

znajdęJewgienię Siemionownę Korolową.
Leżała na niedużej sali, gdzie oprócz niej znajdowały się jeszczedwie inne postacie,
takszczelnie owinięte bandażami, że nie dałosięustalić, czy to kobiety, czymężczyźni.
Łóżko Żeni namierzyłam jednak bez najmniejszego trudu,gdyż u wezgłowia na niewygodnym
krześle z romansem wrękach siedziała skulona Lena.
Kiedymnie zobaczyła, westchnęła iodłożyła książkę.
Naokładcezobaczyłam napis Namiętność w leśnej chatce.
Proszę, proszę!
Jakmożna czytać takie okropieństwo, jeśli jest tyle doskonałych kryminałów?

-To pani?

- mruknęła Lena.
-Po co pani tu przyszła?
Popatrzyłam na zabandażowane mumie iprzywołałamdo siebie Litwinową:

background image

- Musimy porozmawiać.
Kobieta posłusznie wyszła nakorytarz i oparła sięo ścianę.
- Czy zdaje sobie pani sprawę, że zabić chcieli nie Żenię, tylko panią?

Garderobiana ciężko westchnęła.

- Nikogo niechcielizabić, przyszli tylko obrabować mieszkanie, otworzyli drzwi -

zamkimam naprawdę kiepskie - a tam na kanapie spała sobie Żenia.
Pewnie ze strachu dźgnęli ją nożem.

- Proszę tylko pomyśleć - zaczęłam przekonywać kobietę - po cowłamywać się do

pani po byle jaki łup, jeśli obokjestbogatsze mieszkanie?

-Filimonowie mają założony alarm, a poza tym tam są stalowedrzwi - wyjaśniła

rozmówczyni.
- Wdarli się więc tam, gdzie wydawało im się łatwiej.

background image

202

- Pani Leno - rzekłam stanowczo - to panią chcieli zabić, ponieważ wiedzieli, że

schowała pani dokumenty i, dopóki nie odda mi pani tych papierów - granatowych kartek i
negatywów - pani życie jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Proszę mi natychmiast powiedzieć, gdzie je pani ukryła!

Litwinowa westchnęła, po czym odpowiedziałazmęczonym głosem:
- Niech się pani ode mnie odczepi, dobra?

Co siętak pani na mnieuwzięła?
Mam same nieszczęścia: najpierw ktoś zabił Kostię, a teraz cudem przeżyła moja kuzynka,
chociaż jeszczenicnie wiadomo, może nawet zostać kaleką,a pani tu jakieś bzduryopowiada.
Żadnych granatowychpapierków, oprócztych od cukierków, nigdy w życiu na oczy nie
widziałam!
A jeślimnie zabiją, to bardzodobrze, bo i tak już nie mam pocoi dlakogożyć.

Z tymi słowami zniknęłana sali, a ja poszłam poszukać lekarza Żeni.

Okazałsię nim młody chłopak, który wyglądał,jakby miał niespełnadwadzieścia lat.
Jednak, jeśli zdążył już otrzymaćdyplom chirurgai dotego odbył jeszcze praktykę,to w żaden
sposób nie mógł mieć poniżejtrzydziestki.

- Korolowa?

- zapytał, rzuciwszyszybkie spojrzenie na czerwoną książeczkę.
-Głęboka kłuta rana nożem wplecy.
Miała wielkie,wprost niesłychane szczęście!

- Dlaczego?
-Wie pani - zaczął wyjaśniać doktor - nóż wbito podżebra.

Wąskie,długie ostrze, więc powinnobyć dużo krwi.
No i tutaj zaczynają się dziaćcuda: po pierwsze, serce nie zostało nawet draśnięte, a po drugie,
nie doszło do uszkodzenia większych naczyń.
Oprócz tego, okazałosię,że Korolowama bardzo wysoką krzepliwość krwi.
Ogólnie rzecz biorąc, to niejest zbytdobre, gdyż grozi tworzeniem się zakrzepów, ale to
właśnie tendrobny szczegół uratował kobiecieżycie.
Krew zakrzepła i zaczopowałaranę, dzięki czemu dziewczyna przeżyła.

- Czypowiedziała cokolwiek?
-Tak, powiedziała, ale nic szczególnego, że niby położyła się spać,a potem ocknęła w

szpitalu.
Pewnie po zadanymciosie od razu straciła przytomność.

Wyszłam na dwór i odetchnęłam pełną piersią, wdychając mroźnepowietrze.

Po pobycie w szpitalu wydało mi się ono nadzwyczaj świeże, aromatyczne, a na
dodatekpachniało antonówkami i mandarynkami

W domu, w zlewie w kuchni, zobaczyłam trzy brudne filiżanki z fusami na dnie, a na

stole kilka pobrudzonych talerzy.
Sądzącpożółtychzaciekach,Wiktoria Pawłowna jadłajajecznicę.
"Na dobrą sprawę, mogłabychociaż po sobie pozmywać" - pomyślałam, odkręcając gorącą
wodę.

- Niech topani natychmiast zakręci!

- rozległo się z łazienki.

- Dlaczego?

- zdziwiłam się,kapnąwszy na gąbkę kropelkę płynu domycia naczyń.

- Kąpię się i przez panią leci na mnie zimnawoda.
-A długo zamierza się pani myć?
- Tak z godzinkę - oświadczyła obojętnie damulka.

background image

- Dopiero co wej szłam, a jużsię pani zjawiła, moja droga!

Ostatnie słowo wypowiedziała aż nazbytironicznie, chcąc zapewne dać mi do

zrozumienia, jak bardzo przeszkodziłam jej w kąpieli.
Ale mnie teraz już nie tak łatwo było zbić z tropu.
Zegarek pokazywał wpółdo siódmej.
Niedługo przybiegną już dzieci, a na kolacjęzaplanowałam rybę.
Kolejna handlarka podzieliła się ze mną swym rodzinnym sekretem kulinarnym.
Z jej słów wynikało, że najtrudniejsze w przygotowaniutej potrawyjest skrobanie
ziemniaków.
Trzeba je pokroić starannie w talarki,potemposmarować głęboką patelnię masłem irozłożyć
kawałki ziemniaków nadnie.
Następniewziąć filet z okonia, położyć na ziemniaki ipo kolei, powtarzając czynność, układać
wszystko warstwami.
Na końcu konieczniemuszą być ziemniaki.
A dalej - i w tym właśnie tkwi tajemnica rodzinnegoprzepisu i cała pikanteria
mojegoopowiadania - to już łatwizna!
Bierzemycztery jajka, rozbijamy nad miską, wlewamy szklankęmleka iubijamy, jakbyśmy
chcieli przygotować omlet.
Wylewamy to wszystko na patelnię.
Solimy, pieprzymy, wkładamy do piekarnika i raz, dwa, trzy - po mniej więcejpółgodzinie
powstaje pożywna i niezmiernie smaczna potrawa.

Nucąc sobie pod nosem, odkręciłam mocniej wodę.

Z łazienkidał sięsłyszeć okrzyk niezadowolenia.

Hau - to Rachel przybiegła do kuchni, za nią, skomląc, przykuśty kałyMula i Ada.
Niemartwcie się, dziewczyny -pocieszyłampsy.

- W jej wieku zbytdługie leżenie w gorącej wodzie jestbardzo szkodliwe.
Jejstarcze serce może niewytrzymać aż takiego obciążenia.

Tymczasem zpiekarnikadoleciał cudownyaromat.

Psy ułożyły się przy balkonie, spoglądając namnie swoimi wiernymi oczami.
A teraz upichcimy.

background image

204

jeszcze deser o wdzięcznej nazwie "szałas".

Robi się go z ciastek i twarogu.
Miła kobieta, handlującana mrozie herbatnikami "Jubileuszowymi", chętnie wyjawiła mi ten
przepis.
Najpierw bierze się najzwyklejszy w świecieworeczek foliowy i rozkłada na stole.
Następnie otwiera się paczkę naszychkrajowych herbatników -albo z patriotyzmu, albopo to,
żebym kupiła cośz jej asortymentu, sprzedawczyni polecała właśnie ten rosyjski produkt.
Potrzebnesą dwadzieścia cztery sztuki i do tego jeszcze dwie kostki twarogu i kakao.
Na woreczeknależy wyłożyć dwanaście ciastek - trzy wszerzi cztery wzdłuż.
Przy czym proszę nie zapomnieć każdego z nichnamoczyćwcześniej w herbacie.
W ogóle to powinno się moczyć herbatnikiw winie,ale herbata też jest dobra.
Itak: do pierwszejkostki twarogu dodaje się cukier do smakui rozsmarowuje to na
pierwszejwarstwie ciastek, a nawierzchu rozkładamy dokładnie pozostałe dwanaście sztuk.
Drugąkostkę twarogu miesza się zcukrem i dwiema stołowymi łyżkami kakao.
Twaróg robisię różowobrązowy iwtedy wykłada sięgo na ciastka.
I oto przed nami najbardziejodpowiedzialne zadanie.
Pamiętacie,że wszerz są trzy herbatniki?
Bierzemy z dołu dwa boczne, z prawej i lewej strony,i układamy jenakształt domu.
I tak postępujemy na całej długości.
Wten sposób powstajeładny szałas.
Góręsmarujemy polewą z kakao, zawijamydokładnie w woreczek - ina godzinę do lodówki.
Robi się to wszystkonawet szybciej niżopowiada.

- To po prostu skandal!

- rozległo się tuż za moimi plecami.
Odwróciłam się i o mało co nie wybuchnęłam śmiechem.
Na progu,podparłszy się pod boki, stała rozzłoszczona do granic możliwości Wiktoria.
Włosy zebrała pod czepek, aciało schowała we wspaniałym wściekłozielonym jedwabnym
szlafroku.
Jednak najbardziej efektownie wyglądała jej twarz.
Cała była wysmarowana czymś czerwonym wczarne kropki.
Aha,jasne, maseczka!

Bojąc się naruszyć strukturę, pokrywającą jej twarz, Wiktoria usiłowaławyrazić swoje

oburzenie jaknajmniejszymi ruchami mięśni twarzy.
Uchyliłaleciutko usta, przezco jej gniewna tyrada brzmiała jeszcze śmieszniej.

- To po prostu skandal!

- gorączkowała się Wiktoria, układając wargiw dzióbek.
-Moja droga, najwyraźniej nie wie pani, że jeśli ma się maseczkę na twarzy, trzeba się
całkowicie rozluźnić.
A najlepiej człowiek relaksuje się, leżąc w ciepłejwodzie.
Wwaszym budynku jestjednak idiotyczny wodociąg!
Po co odkręciłapani wodę wkuchni?
205

Uśmiechnęłamsię tylko.

W minionym życiu, które było już tak dawno, że prawie o nim zapomniałam, też
przywiązywałam ogromną wagędo swego wyglądu zewnętrznego i bardzo dbałam o zdrowie.
Raz w miesiącu obowiązkowo chodziłamdo terapeuty, robiłam badania i codziennie
odwiedzałam salon piękności, robiąc w nimmasaż.
Moja półka w łazience uginała się pod ciężarem najróżniejszych słoików, pudełek i butelek.

background image

Błękitna glinka z Izraela do oczyszczania skóry, morelowy peelingfirmy "Saint Ives",
maseczka oczyszczająca"Diora", krem liftingującyfirmy "L'oreal" oraz różne kremy:
odżywczy na dzień, przeciwzmarszczkowy na noc.
Maseczkirównieżrobiłam sobiezgodnie ze wszystkimi zaleceniami: leżąc na łóżkuw
przyciemnionejsypialni, praktycznie bez poduszki, z wacikami, namoczonymi w esencji
herbacianej,na oczach.

Ale oto paradoks.

Wszystkie przedsięwzięte zabiegi nie dawały najmniejszego efektu.
Stale chorowałam, przechodząc płynnie od przeziębienia przez anginę,grypę, aż do zapalenia
płuc.
Alergię miałam taką, żewystarczyło, bym zbliżyła się do Michaiła, który wcześniej wypalił
papierosa, iod razu dostawałam ataku przeraźliwegokaszlu.
A jak tylko piessąsiada zajrzał do windy, w której stałam, momentalnie miałam przez
conajmniej tydzień czerwone oczy, swędzenie i nieustanny katar.
Zmoimwyglądem zewnętrznym również nie było najlepiej.
Wbrew wszystkimstaraniom i przeróżnymzabiegom skóra pozostawała nadal blada,
podoczami miałam siniaki,a przy oczach zaczęła pojawiać się siatka dość jużwyraźnych
zmarszczek.

Obecnie natomiast w ogólenic ze sobą nie robię.

Rzadkosięgam pokrem na noc firmy "Lumiere", kupionyprzez Julkę w przejściu metra,
zapięćdziesiąt rubli.
Zresztą, szczerze mówiąc, czasami zapominamsię nawet umyć przed snem.
Nie mam też czasuchodzić po lekarzach ani robić sobie jakichkolwiek badań i nawetnie
zażywam jużżadnych witamin.
No ico ztego?
Przedchwilą widziałam w lustrze pogodną, zaróżowionątwarz z błyszczącymi oczyma.
Sierioża i Julka palą, a ja anirazu jeszczenie kaszlnęłam, co więcej, biegam na mrozie w
cienkich zamszowych kozakach - i ani śladu przeziębienia.
Na dodatekmopsy i terierka na dobre już zamieszkały w moim łóżku i każdego ranka,
klnącjak szewc, strząsam z prześcieradła kupkę drobnych psich włosów- Mula, Ada iRachel,
wybaczcie tautologię, linieją jak psy!
A ja nie mam żadnej alergii.
Wstrętne choróbska opuściły mnie raz nazawsze.
Czy to nie cud?

background image

206

- Inastępnym razem proszę mi nie przeszkadzać - skończyła swoje przemówienie

Wiktoria, po czym dodała: - Pójdę poleżeć na kanapie,maseczka mimo wszystko powinna
zadziałać.
Mam nadzieję, że nikt niewparuje do mojej sypialni!

Potem gwałtownie się odwróciła i z impetemwybiegła z kuchni.

Z przedpokoju tymczasem dobiegł wesoły głos Sierioży:

-Znów czeka nas znakomita kolacja!
Rybę pochłonęliw mgnieniuoka, wylizując nawet patelnię, i tylkomalutki kawałek

odłożyli dla gościa.
Pojawienie się na stole "szałasu" wzbudziło niebywały zachwyt.

- Wspaniałe- mruczała Julka, odgryzając gigantyczne kawałki - pychota,obawiam się

tylko, żebędę musiała kupić sobie nowe dżinsy.

-Oryginalny przepis -wtórował jej Sierioża, obrzucając spojrzeniemdomek z ciastek-

tylkoja bym tu jeszcze postawił pieniek z biszkoptu, a na nim posadził czekoladowego
Włodzimierza Ilicza Lenina z rękopisem w dłoni.
Co on tam pisał nad Razliwem20?
Państwo arewolucja?
Albo Dwa kroki naprzód - trzy wstecz?
No nie, przecież zdawałemw szkole historięKPZR, a jużnic nie pamiętam.

- Nie miałeś historii KPZR - poprawiłam - tylko socjologię.
-Jeden pies - wtrąciła sięJulka - a pomysł z Włodzimierzem Iliczemjest naprawdę

świetny!
Tylkoja bym jeszcze obok wetknęła NadieżdęKonstantinownę.

- A co to zajedni?

- zapytał Kirył.
- I dlaczego powinnosię ich umieścić obok szałasu?

Przestaliśmyjeść i wbiliśmywzrok w chłopaka.
- Kirył - zapytałam - a ty masz w szkole historię?
-Oczywiście - zachichotał chłopiec.
- Co przerabiacie?
-Iwana Groźnego, polityka-reformatora - bez chwili namysłu wypalił uczeń.
- No, no - zachwycił się Sierioża - ja tylko pamiętam, jakzałatwiłswojego synalka.
-Oni po prostu nie dotarli jeszcze z materiałem do siedemnastegoroku - pośpiesznie

zaczęłam usprawiedliwiać Kiriuszę.

20 Razliw -jezioro, nad które udałsię Lenin po rewolucji lutowej w 1917 r.

, gdyż był zagrożo'ny aresztowaniem zpowodupropagandy antywojennej(przyp.
tłum.
),
207

' Nie wiesz, kim byli Lenin i Krupska?

-zainteresował się starszy brat.

- Aaa.

- powiedział zociąganiem Kiriusza - coś słyszałem, on byłkimś w rodzaju Hitlera, wywołał
rewolucję, ale nie znam szczegółów.

- Krupska to jego żona - westchnęła Julia - wierna towarzyszkażyciai koleżanka z

partii.

-Jak się te czasyzmieniły - zachwycił sięSierioża.

- Ja w jego wiekubyłem "październiuczkiem - Lenina wnuczkiem".

background image

- W jego wieku to już byłeś pionierem - wzorem dla wszystkich dzieci- zaśmiałasię

Julia.

-Jesteśmy krewnymi Lenina?

- zdumiał się Kirył.
-Dlaczegonigdywcześniej o tym nie wspominaliście?

- A kto powiedział, że jesteśmy?

- osłupiał Sierioża.

- Ty - wypalił Kirył -przed chwilą.
-Ja?
- No tak, a któż by inny?

Sampowiedziałeś: "październiuczek - Lenina wnuczek".

Sierioża i Julka roześmiali się.
- Nie zrozumiałeś.

Wszyscy w wieku od siedmiudo dziewięciu lat byliśmy uważani za wnukiLenina.

- Dlaczego?
-No..

- zawahała się Julia - tak już zostało przyjęte, nosiliśmy napiersi czerwone gwiazdki
zezdjęciem małegoLenina i nazywaliśmy się"październiczęta- Lenina wnuczęta".

- Co za bezsens- palnąłKirył.

- Przecież on wżaden sposób nie mógłbyć dziadkiem wszystkich dzieci.

- O Boże - wyjęczała Julia -ja nie jestem w staniemu tego wytłumaczyć.
-Widzisz- usiłowałamwykazać się zdolnościami pedagogicznymi -siódmego listopada

w Rosji miała miejsce rewolucja,na której czele stanął Lenin.
Na pamiątkę tego wydarzenia uczniów klas młodszych zaczętonazywać "październiczęta".

- Adlaczego nie "listopadzięta?

- zapytał z pełnymi ustami Kirył.

- Ponieważwcześniej siódmego listopada było dwudziestego piątegoPaździernika -

tłumaczyłam nadal cierpliwie.
Ale dlaczego?

Bo komuniści zmienili kalendarz, dodając trzynaście dni.

Coza głupki - stwierdził.
A po co?

background image

208

Zaczęłam szczerze współczuć zachłannej nauczycielce matematyki -Selenie

Jeżenownie.
A ja sądziłam, że ten Złośliwy Karzełprzegiął z cenąkorepetycji: dziesięć dolarów za godzinę!
Ja nawet za stówęnie zgodziłabym się mieć do czynienia z takimi uczniami.

- Wystarczy już - podsumował Sierioża.

- Później ci to wyjaśnią w szkole.

- To skandal!

- dobiegło z korytarza, poczym do kuchni wparowałaWiktoria.
-To po prostu skandal!

W ślad za nią na wpół ugiętych łapach przypełzła Mula.

Pyszczekpsazmienił kolor najasnoczerwony.

- Ojej!

- przestraszył sięKiriusza.
-Ona się skaleczyła!

- To stworzenie - obwieściła wszem i wobec Wiktoria, wskazując siedzącego z miną

winowajcy mopsa - to ohydne stworzenie zepsuło całymój zabieg kosmetyczny!

-Przecież to sątruskawki!

- wrzasnął Sierioża, zbliżając się do psa.

- Właśnie, truskawki - potwierdził gość.

- Zrobiłam sobie maseczkę,położyłam się do łóżka i,przyznaję się bez bicia, trochę się
zdrzemnęłam.
A ta paskuda przylazła do mnie i zlizaławszystko z mojej twarzy!

Odwróciłam się do zlewu, starając się, aby Wiktoria nie zauważyła, jakz trudem

powstrzymuję się od śmiechu.

- Smarujesz twarzw listopadzie papką zcieplarnianych truskawek?

-zdumiała się Julia.

- No i co z tego?

- prychnęła dama.
-Skórę trzeba odżywiać i za jakieśdziesięć lat samagorzko pożałujesz, że o siebie nie dbałaś.
A ja wwiekupięćdziesięciu lat wyglądam jaknastolatka.

Jeszcze bardziej przywarłam dozlewu.

Ona todopiero ma sklerozę!
W żaden sposóbniemoże zapamiętać, ile tak naprawdę ma lat,raz mówi,że czterdzieści, teraz
znów,że pięćdziesiąt.

-Mula przepada za truskawkami - mruknęła Julka, obserwując energicznie

oblizującegosię mopsa.

- No i bardzo dobrze - wmieszałsię do rozmowy Kiriusza.

- Onateżpotrzebuje witamin.

Wiktoria Pawłowna bez słowa usiadła przy stole i zaczęła zkwaśnąminą pić herbatę.
Ja tymczasem poszłam do siebie i wybrałam numer do fryzjerki NinyPrzez długi czas

niktnie odbierał, a potem ktoś bardzocichym starczyrni drżącym głosem powiedział:
209

- Słucham.
Chyba źle wybrałam numer.
- Czymogęrozmawiaćz Niną?
-A kto o nią pyta?
- Znajoma.
-Jaka?

background image

- Eulampia.
-Nie słyszałam o takiej - stwierdziła babcia.
Mojacierpliwość się wyczerpała, oświadczyłam więc gniewnie:
- Major Romanowa z wydziału kryminalnego, proszę natychmiast zawołać Nikitinę.
-Ale ona jest w szpitalu - oznajmiła staruszka.
- Jak to?

- zdziwiłam się.

- A co pani sobie myśli?

- rozmówczyni momentalniesię zacietrzewiła.
-Jak się przyjdzie do domu icoś takiego zobaczy, to od razumożna dostać ataku serca!

- Co zobaczy?
-Jakto co?

Swojemieszkanie całkowiciesplądrowane iograbione!
Wynieśli cały dobytek.
Niech będą przeklęci!

Babciazaczęła miotać przekleństwa najpierw pod adresem jednostekkryminalnych, a

potem przerzuciła sięna organa wymiaru sprawiedliwości.
Wszystkim się dostało: funkcjonariuszom milicji z miejscowego komisariatu: "Podeptali
brudnymi butami,wszystko obsypali szarym proszkiem i poszli sobie"; dzielnicowemu:
"Tylko się z babami przed sklepemawanturuje o pęczek kopru"; wydziałowi kryminalnemu:
"Pędzą na sygnale i tylko porządnych ludzi straszą"; prokuratorowi generalnemu: "Gzisię z
babami, a tu moskwian rabują" oraz ministrowi spraw wewnętrznych: "Największy złodziej i
łotr".

Puściwszy mimouszu tę lawinę obelg, rozkazałam:
- Niech mi pani poda adres tego szpitala!
-Jest na SzosieWołokołamskiej -wyjaśniła babka, poczym natychmiast się rozłączyła.
W milczeniu trzymałam w rękach piszczącąsłuchawkę.

A niech to!
Zdążyli już dobrać się do Niny.

background image

Rozdział 21

Na dworze było już znacznie cieplej.

Pogoda wreszcie przypomniała sobie, że w kalendarzu jest dopiero listopad, a nie luty.
Z gęstychchmur spadł kapuśniaczek, a śnieg stopniał i zmienił się w płynną brejęz piasku, soli
i ziemi.
Nie zdążyłam jeszczedobrze wyjść zmetra, jak jakieśauto, przejeżdżając obok, dosłownie w
jednej chwili ochlapało mniebłotem od stóp do głów.
Mójjasnobeżowy płaszcz pokrył się ciemnobrązowymi plamami.
Zakląwszy w duchu, usiłowałamzetrzeć brud chustkądo nosa, ale tylko pogorszyłam sprawę.
Zacieki sięrozmazały, przekształcając elegancką jeszcze przedchwiląjesionkę w szmatę.

Postanowiłam nie zwracać uwagi na chwilowe trudności.

Wpadłamszybko do trolejbusu, ulokowałam się przy oknie i zaczęłam się bezmyślnie gapić na
mijane domy.

Szpital znajdowałsię wwielkimparku.

Latem jest tu pewnie jak w raju:

prawdziwe sanatorium.

Zimą jednak, z drzewami straszącymi gołymi gałęziami, ścieżkami pokrytymi szaroczarną
chlapą, park nie wyglądał zbytzachęcająco.

Ninę odnalazłamna oddziale neurologii.

Leżała w oddzielnej salina wygodnym drewnianym, a nieżelaznym łóżku przykrytym
przytulnym kocem, zkilkoma poduszkami, miała też lampkęnocną.
Naszafcestał talerzyk z winogronami, gruszkami i zielonymi owocamifejhoa.
Całkiem nieźle się tuurządziła, a poza tym wcalenie wyglądała na chorą.
211

Nina z westchnieniem i rezygnacją odłożyła czasopismo "Woman"
i zapytała:
-Pani do mnie?
- Tak, właśnie do pani.
-Słucham.
- Proszę mi opowiedzieć, co się stało.
Nikitinawygładziła palcami frędzle przy czerwono-żółtym kocui mruknęła:
- Nic się nie stało.

Po prostu moje mieszkaniezostało okradzione,a pokoje sąsiadki pozostały nietknięte.
Wyjechałana urlop i wszystkopozamykała.
Jej kłódki nadal wiszą, jak gdyby nigdy nic.

- Poproszę bardziej szczegółowo.
-Na dobrą sprawę, to już wszystko.
- Co to, to nie!

- rozgniewałam się.
-Proszę mi opowiedzieć wszystko po kolei.
Kiedy przyszła pani dodomu?

-Tak jak zwykle, po wieczornej zmianie, około jedenastej.

Otwierając drzwi, od razu zauważyła, żeklucz źle się przekręca.
Uznała, że zamekzaczął po prostu nawalać, weszła doprzedpokoju i o małoconie wrzasnęła.
Wszystkie rzeczy z szafy były wyrzucone na podłogę.
Pokoje wyglądałyjeszcze gorzej.
Jakby przeszedł przez nie tajfun.
Ale najbardziejze wszystkiego Ninie żalbyło fotografii.
Nieznany sprawca powyciągał zdjęciaz folii.

background image

Poniewierały sięteraz na dywanie.
Były pogniecione i częściowo podarte.

- Czycoś zostało skradzione?
-Tak - powiedziała cicho Nina- wynieśli pudełko na herbatę, takiemetalowe,

kwadratowe, ze słoniemna pokrywce.

- Słucham?

- zdumiałam się.

- Były tam dolary.
-Dużo?
- Dwa tysiące czterysta siedemdziesiąt pięć - westchnęła fryzjerka.

-Zbieram na mieszkanie.
To dla mniewielka strata.

- Czy coś jeszcze?
-Dzięki Bogu, tylko to - odpowiedziałaNikitina.

- Zresztą u mnie nienaaco kraść.
Dziwne tylko, żezłota nietknęli.
Chociaż w sumie nie mamzbyt wielu cennych rzeczy.
Dwa łańcuszki, kolczyki i wisiorek.
Wolę srebro, aono nie jest tak wartościowe jak złoto.

background image

- Kto z pani znajomych wiedział, gdzie pani trzyma pieniądze?

Możesąsiadka?

Nina westchnęła.
- W sumie to nie ukrywałam ich wszczególny sposób.

Pudełko stałosobie spokojnie w szafie, pod prześcieradłami.

No tak, też sobie wymyśliła schowek.

Niektórzy to jeszcze upychająkasę do kaszy, mąki albo konfitur.
Ktoś innywkłada woreczki z pieniędzmi do zamrażarki.
Tyleże złodzieje nie są głupi i w pierwszej kolejnościplądrują słoiki w kuchni.

- Pamięta pani, jak przyokazjinaszego pierwszego spotkania pytałamo dokumenty?
Nikitina skinęła głową.
- Jeśli Kostia dał pani na przechowanie granatowe kartki ikilka fotografii, to lepiej

będzie, jeśli mi je pani natychmiast odda.

-Mam was już wszystkichdość!

- podskoczyła fryzjerka.
-Ile razymam powtarzać: nie widziałam żadnych papierów!

- Aleon przecież zlecał paniróżne rzeczy, na dodatek jako jedynej zeswoich kobiet!
-Kompletna bzdura!

- prychnęła Nina.
-Kilka razyzdarzyło misięzawieźćkosze kwiatów, wzięłam do siebiejego kotana tydzień i raz
kupiłam dlaniego śpiwór.
Nie przeczę, dobrzemi zapłacił za te drobne usługi, ale to wszystko.

Z jej pięknych oczu posypały się gromy, policzki nabrałyróżowego koloru, a ręce

jeszcze mocniej zaczęły szarpać frędzle koca.

-To nie są zwykłe papiery - powiedziałam cicho.
- Aco mnieto w ogóle obchodzi!

- prychnęłaNina.
Postanowiłam zagrać vabank:

- Podzielę się teraz pewną informacją, awyciągnięcie wniosków pozostawiam już pani

- powiedziałam grzecznie.
- Janę Michajłową teżokradli, ale niemiała tyle szczęścia, co pani.
Nauczycielka wróciła niespodziewanie do domu i bandyci pobiliją do utraty przytomności.
Ale naszczęście przeżyła.
Natomiast kasjerka z supermarketu, MargaritaWołkowa, została zabita z zimną krwią.
Innej damie serca Konstantina, Lenie Litwinowej, też się poszczęściło.
Dokumentów postanowili poszukaću niej w ciągu dnia, wiedząc doskonale, że garderobiana
jest w tym czasiew pracy.
Weszli taksamo, jak i do pani, bez najmniejszego problemu, ot
213

worzyli drzwi za pomocą wytrycha.

Pech chciał,że do Litwinowej przyjechała w tym czasie kuzynka Żenia.
Dziewczyna spała sobie spokojniena kanapie, kiedy niespodziewanie wbito jej nóż w plecy.
Nina drgnęła, ja zaś kontynuowałam:

- Cały ten koszmar zaistniał z powodu kilku granatowych kartek i paruzdjęć.

Nie boi się pani wpaść w łapytych łotrów?
Dokumentów do tejpory nie znaleźli.

- Skąd panito wie?

- zdrętwiałymi wargami wyszeptała fryzjerka.

- To jasne jak słońce.

background image

Kiedy zostałapani obrabowana?

-Wczoraj!
- Widzi pani, jeśliby zdobyli te kartki, nie musieliby napadaćnapanimieszkanie.

Tak więc w związku ztym ciągle jeszcze trwają poszukiwania.
Trzeba przyznać, że bandyci nie przebierają zbytnio w środkach:

mogą panią porwać, torturować i.
- Ale ja niczego takiego nie mam!

- wykrzyknęła ze łzami w oczachNina.

- Co to za krzyki?

- rozległsię głęboki basi do sali wszedł młody,szczupły i bardzo przystojny lekarz.
-Drzesz się,Ninka, jakby cięktośze skóryobdzierał.

Mimo woli uniosłam brwi ze zdziwienia.

Zaskoczyła mnie ta rozmowa lekarza z chorą.
Zwrócił się do niej po imieniu i nieużył żadnychzwrotówgrzecznościowych.
Nikitina najwidoczniejwłaściwie odczytała mój grymas na twarzy, natychmiastbowiem
powiedziała:

- Poznajcie się, proszę, Iwan Pawłowicz, ordynator, ajednocześnie mójbrat.
Teraz wszystko stało sięjasne.

Wiadomo już, dlaczego Nina leży w oddzielnej, komfortowej sali.

- Nie należy denerwować chorej -zwrócił mi uwagę doktor - i twierdziłbym tak, nawet

gdyby nie byłamoją siostrą

-Ma pan rację.

Już sobie idę - odparłam.
- Asiostra niech panuWszystkoopowie.
Ijeśli zmieni zdanie i będzie skłonna do współpracy,niech do mnie zadzwoni.
Dałam jej mójprywatny numer telefonu.

Nina opadła na poduszkę, po czym teatralnie się rozszlochała.

Iwan Pawłowiczrozgniewałsięjeszcze bardzieji dosłownie wypchnął mnie z sali.

Nie miałam zbyt wielkiej ochoty chodzić po mieście w brudnymPłaszczu,

postanowiłam więc pojechać na chwilę do domu, żeby się prze.

background image

214

brać.

W mieszkaniu panowała cisza.
Widocznie Wiktoria zdążyła się jużgdzieś ulotnić.
W kuchni znów stały w przeróżnych miejscach filiżankiz fusami i brudne talerze.
Włazience na pralcewalały się rajstopy, koszula nocna i grzebień, w którego ząbkach utknęło
mnóstwo farbowanychna brąz włosów.
O mało coniezwymiotowałam.
Ita brudaska śmie jeszcze zwracać innymuwagę?
Jeśli oczekuje, że zacznęprać jejbrudną bieliznę, to się grubo myli.
A co do brudnych naczyń, to mam na nie prosty sposób.

Pozbierałam wszystkie filiżanki i talerze, po czym odniosłam jedo pokoju Wiktorii i

postawiłam na stoliku obok rozbebeszonego łóżka.
Niema tu żadnych pokojówek, a janie jestem gosposią, tylko członkiem rodziny, bliską ciocią
Julii, i wcale nie mam w obowiązku usługiwać jakiejś bezczelnej prowincjuszce.

Następniewyjęłam z szafy kurtkę, wyprowadziłam psy i ponownie pobiegłam w stronę

metra.
Chińska kurtka puchowa wyglądała naprawdępotwornie,ale za tobyło mi ciepło.
Poły kurtki dość boleśnie uderzałymnie po udach.
Wbiegłam dohali metra, wymacałam w kieszeni dziurę,wsunęłam do niejrękę, po czym
wyciągnęłam telefonkomórkowy z całkowicie rozładowaną baterią.
Cholera,zupełnie zapomniałam o "skradzionej" z mieszkania Katukowa komórce.
W samą porę ją znalazłam,gdyż w przypływie rozpaczy postanowiłam pojechać do
Konstantina i razjeszcze przeszukać jego mieszkanie.
Może jednakznajdę te nieszczęsnepapiery?

Wjechałam windą naszóste piętro i natychmiast wyciągnęłam z ustszkodliwą dla

zębów, ale za to bardzo smaczną gumę"Big Booble", poczym zalepiłam nią wizjer w
drzwiach sąsiadów.
W przedpokoju Kostiipanowała zupełna cisza, nie słychać było nawet tykania zegara ani
szumu wody w łazience.
Nie było również czuć żadnego zapachu: ani jedzenia, ani wody kolońskiej.
Mieszkanie stwarzało wrażeniecałkowicie martwego.
Mimo woli aż się skurczyłam.
Najpierw postanowiłamzasłonić firanki, a dopiero potem zapalić światło, ponieważ na
dworzebyło jużprawie ciemno i nie chciałam, aby światło bijąceod żyrandola zaniepokoiło
czujnych sąsiadów.
Zrobiłamkrok w stronę pokoju i ażświsnęłam przezzęby.
No tak, tu jużnie ma czego szukać, bo alboodsamego początku niczego tu nie było,albo już
dawnoktoś zabrał stądpotrzebne mi dokumenty.
Wszystkie rzeczy z szaf były bowiem poroz-

rzucane pocałym mieszkaniu: fotografie, rachunki, jakieś wycinki z gazet i strzępy

listów.

Usiadłam w fotelu i wpatrywałam się w to pobojowisko.

Ciekawe, ktoto zrobił?
Najpierwdo Kostii przyszła jakaś kobieta, która rozmawiała zeSławą przez telefon.
Ona też usiłowałaodnaleźć te dokumenty, z tym, żezachowywała się całkiem przyzwoicie:
poszperała trochę w biurku, potem pokręciła się chwilępo kuchni, po czym zawiadomiła
tajemniczego Sławę o niepowodzeniu wyprawy.
Następnego dnia przyszłyśmy tuz Niną i odkryłyśmy schowki.

background image

Wątpliwe, by - Katukow przechowywał takcenne papiery ot, tak sobie, w szafie.
Ale ta dziewczyna wyraźnie nie wiedziała otajemnych skrytkach.
Poszłam do kuchni.
Tak, nogi od stołu zostałyodkręcone, natomiast parapet pozostał nietknięty.
A zresztą, dobieranie się do nóg krzeseł i taboretów to przecież żadna nowość.
Wwiększości powieści kryminalnych ma siędoczynienia z bohaterem,którydrżącymi z
przejęcia rękami rozkręca jakiś mebel.

Na kuchennymstole poniewierały sięfotografie.

Odruchowo zaczęłam je przeglądać.
Prawie nawszystkich widać było bardzo eleganckiegomłodego mężczyznę,
znakomicieubranego, najczęściej w otoczeniu najróżniejszychkobiet.
Rozpoznałam Ninę Nikitinę i Lenę Litwinową, poczym z zapałem zaczęłam szukać
Katukowa.
Trzeba przyznać,że facetwyglądał jak z żurnala.
Ciemnowłosy, o piwnych oczach, ze wspaniałymizębamii czarującym uśmiechem.
O, na tym zdjęciu opiera się o nowiutkie ciemnowiśniowe żiguli, tu macha ręką z ogromnego
basenu, aturozmawia przez komórkę.
Coza modniś!
Zapłacił sto dolarów więcej,żeby tylko mieć czerwonego siemensa.
Bilajn oferuje bowiem właśnie takie kolorowe aparaty klientom, którzy gotowi są wyłożyć
okrągłą sumkęza tę atrakcyjną zabawkę.
Wedługmnie co zbyteczny zakup, ale co niektórzy, jakwidać, niepotrafią się bez tego obejść,
a Kostia właśnie do takich należał.
Tak a propos,tu na lodówce leży sobienajspokojniej w świecie ten sam siemens iczekana
swojegowłaściciela, któryjuż nigdy nie

wróci.
W tym momencie poczułam, jak z góry na dół przechodzimnie lekkidreszcz.

Chwileczkę, to czyj ja mam w końcu telefon?
Zamknęłam oczyi spróbowałam się skupić.
Jak wszyscy muzycy mam doskonale rozwiniętą pamięć wzrokową.
Takna marginesie, te opowieści odoskonałym słuchu są jedną wielką bzdurą.
Poczucie rytmu a zwykły słuch- to dwie róż.

background image

ne sprawy.

Czego przykładem jest głuchy Beethoven albo piosenkarz rockowy Sting, posługujący się na
co dzień aparatem słuchowym.
NawetZemfira21, dziewczyna, która nagle stała się u nas niezwykle popularna,jest głuchawa.
Ale za to pamięć wzrokową mają poprostuznakomitą.

Przed oczami zaczęły mi przelatywać różne obrazy.

Widzę, jak szperam w biurku, słyszę skrzypnięcie drzwi wejściowych i wskakuję naparapet.
Potem pojawia się nieznajoma, którapo rozmowie telefonicznejidzie dotoalety ipo pięciu
minutach ucieka z mieszkania.
Po chwili wychodzę z ukrycia i w wiadomym celuudaję się tam, gdzie nawet król
piechotąchodzi.
Odwijam papier toaletowy, odruchowo bioręleżący na półce siemens.
Stop!
Przecież sama już to ze sto razy przerabiałam!
Zostawiałam aparat włazience, toalecie, na ladzie w sklepie - jednym słowem,tam, gdzie
potrzebne są dwiewolne ręce.
Czyli wygląda na to, że telefonwcale nie należy do Kostii, tylko do dziewczyny, która
dzwoniła do Sławy-porywacza!
No cóż, nie będęsię tymteraz przejmować,mam ważniejszą sprawę nagłowie.
Muszę odnaleźć te przeklęte dokumenty.
Pojadę do Sławy, młodszego brata Katukowa, i spróbuję się dowiedzieć, czyto przypadkiem
nie u niego są schowane.
Szczerze mówiąc,to jest mojaostatnia deskaratunku, ponieważ pojutrze upływawyznaczony
terminio godzinie dwunastej powinnam stawić się na stacji Dynamo z teczkąpod pachą.
A co będzie, jeślinie uda mi się jejzdobyć?

Mam nadzieję,że nie zabijąKatii od razu.

Będę musiała coś wymyślić,żebyzyskać trochę czasu.
Potrzebuję kilkudni, aby wyśledzić właścicielkętelefonu i rozpracować kryjówkę drugiego
Sławy.
Ale co dalej?
Sama jużnie wiem.
Możewyłamiędrzwi.
Albo podpalę mieszkanie?
Nieważne,zrobię wszystko, co trzeba, żeby uratować Katię!

Podjęłam decyzję i wybrałamnumer żyjącego Katukowa.

Byłam pewna, że znów trafię na automatyczną sekretarkę.
Niespodziewaniejednakw słuchawce usłyszałam przyjemny baryton:

- Halo.
-Wiaczesław Katukow?
- Rościsław- grzecznie poprawił mnie mężczyzna.

- RościsławSiergiejewicz, w czym mogę pomóc?

21Zemfira Talgatowna Ramazanowa (ur.

1976) - rosyjska piosenkarka rockowa,założycielkai solistka zespołu Zemfira (przyp.
tłum.
).
217

- Major Romanowa, mam dopana kilka pytań dotyczących pańskiego brata.
-Przepraszam - zareagował momentalnie Sława - ale jestem choryl i nie wychodzę z

domu.

background image

- Nic nie szkodzi, ja do pana przyjadę.
-Ale mam grypę - bronił się.
- Licho złego nie bierze - roześmiałam się.
-Dobrze- poddał się mój rozmówca w takim razie czekam.
Katukow mieszkał w pięknym budynku w kształcie wieży.

Na klatceschodowej panowała nieskazitelna czystość.
Hol przed windą został wyłożony bordową wykładziną, a wkabiniepachniało dobrym
koniakiemi drogimi francuskimi perfumami.
Drzwi wejściowedo mieszkania Katukowa wniczym nie ustępowały reszcie: były metalowe i
obite naturalną,jasnożółtą skórą.
Tak, młodszy z braci najwyraźniej nienarzekałna brakśrodków finansowych.
Na samo obicie, według najskromniejszych obliczeń, poszło przynajmniej z pięćset dolarów.

Samwłaściciel wyglądał równie imponująco:ciemnowłosy, piwnookii

czarującouśmiechnięty.
To niewiarygodne, jakobaj bracia byli do siebie podobni!
Gdyby nie wielkie, kwadratowe okularyi równiutko przycięte wąsy i broda, Sława mógłby z
powodzeniem udawać zmarłegobrata.
Pachniałood niego drogą wodą kolońską,a na szyi,pod rozpiętą koszulą, widać było złoty
łańcuszek.
Nie był to jednakjeden z tychogromnych i ordynarnych łańcuchów, tylkodelikatna, cieniutka
niczymnitka, elegancka ozdoba z maleńkim krzyżykiem, zawieszonym na jejkońcu.

W samym mieszkaniu nie zauważyłam przesadnych ilości złota, kryształów czy

fontann, a jednak już od progu widać było, żenajego urządzenie wydano mnóstwo pieniędzy.
Stały tam, wyraźnie zrobione na zamówienie, wspaniałe meble, z sufitów zwieszały
siędelikatne żyrandole,które mimo pozorów, wcale nie były skromne, lecz
najprawdopodobniejzostały sprowadzone z Włoch.
Gdy do tego wszystkiego dodamy piękny, mozaikowy parkiet, dziewiczo białe ściany,
ozdobione jedynie kilkoma,zapewne drogimi, obrazami nieznanych mi malarzy, to
otrzymamy opis urządzonego z wielkim smakiem, bardzo eleganckiego i drogiego wnętrza.

background image

218

Kuchni jako takiej nie było.

W ogromnym, trzydziestometrowym pomieszczeniu został wydzielony kącik kuchenny, w
którym stał kontuarbarowy, a za nim, w rogu, lśniły metalicznym srebrem: zlew i kuchenka.

- Kawy?

- zapytał Sława i włączył ekspres.

Poczułam przyjemneciepło unoszące się spod moich nóg.

Pewniepodłogi są podgrzewane.

Podczas gdy gospodarz wykładał cukierki i tort, jeszcze raz ukradkiemmu się

przyjrzałam.
Nic nie świadczyło okryminalnej przeszłości faceta.
Chociaż.
tak, na lewej dłoni, na serdecznym palcu ujrzałam dwa,typowedla osób zpółświatka, tatuaże -
granatowe pierścienie.
Sława momentalnie wychwycił moje spojrzenie, uśmiechnął się i powiedział spokojnie:

- Mam za sobą dwieodsiadki.

Ale,jakto się mówi, raz na zawsze wróciłem na uczciwą drogęi od tamtej pory nie wchodzę
wkonflikt z prawem.
Jestem porządnym biznesmenem, handluję odzieżą.
A tak przyokazji, nie chce pani płaszcza?
Sprzedam za kopiejki,po cenie hurtowej.
Proszę się nie obawiać, towar jest z Francji, doskonała jakość.

- Dziękuję- mruknęłam izapytałam: - Przyjaźnił się pan z Kostią?

Sława ponownie się uśmiechnął.

- Zanim pani tu domnie przyszła, pewnie zdążyła już paniprzejrzećna

mójtematcałąkartotekę.
Kiwnęłam głową.

- Wiem, że wychowywałapana Natasza Fiodorowna, az rodzoną matką i bratem

spotkał się pan dopiero pośmierci przybranej matki.
Sława uniósł ręce.

- Tylko proszę sobie, brońBoże, nie pomyśleć,że mam do nich jakiś żal.

Niejedna kobieta nie kocha swojego rodzonego syna tak mocno, jak kochałamnie Natasza
Fiodorowna.
W dzieciństwie byłem zawsze zadbany i szczęśliwy.
Sam jestem sobie winien, byłem idiotąi wpadłem w złetowarzystwo.
Za pierwszym razem z czystej głupoty, ale za drugim, to koledzy mnie napuścili, żebym
stanął na czatach, i tam mnie zaobrączkowali, łapiąc na gorącym uczynku.
Wie pani, przez całe życie potem tego żałowałem i prosiłemo wybaczenie matkę nieboszczkę.
Nieprzechodzi mi przez gardło nazywanie Anny Fiodorowny mamą.
Mimo że też mi dużo pomogła, tak jak i Kostia.
Przyjechał na widzenie do więzienia,nie powstydził siębrata kryminalisty.
To naprawdę bardzo wiele dla mnie znaczy.
W mojej celi siedziało stoosób, zczego tylko osiemnaście otrzymywało paczki.
Pozostałych rodziny
219

się wyrzekły jeszcze przed zapadnięciemwyroku.

Janatomiastdostawałemprzesyłki regularnie co do jednego dnia, zawszedwudziestego piątego
każdego miesiąca.
Kiełbasa, obwarzanki, cukier, fajki.

background image

Dlatego żadnej urazy nieżywię, wręcz przeciwnie- jestemim niezmiernie wdzięczny.

- A czy z Kostią się pan przyjaźnił?

- powtórzyłam pytanie.
Sława westchnął.

- Kostia to trzpiotka-świergotka.
-Kto?

- nie zrozumiałam.

- Trzpiotka-świergotka rodzaju męskiego - wyjaśnił młodszybrat.

-Całe życie się bawił, wszystko łatwo muprzychodziło.
Bez problemu dostał się do instytutu,i to nie do byle jakiego, a do teatralnego, i
otrzymałpracęw stolicy.
Jedynie pieniądze się go nie trzymały.
Wszystko wydawałna kobiety, bo był po prostu nieuleczalnym kobieciarzem.
O zmarłych, coprawda, źle się nie mówi, ale to nie jest potępianie, tylko zwykłestwierdzenie
faktu.
Leciał na każdą spódniczkę.
To była już wręcz choroba.

- Pomagał mupan finansowo?
-Podrzucałem muczasem kasę - bez oporu przyznałsię były kryminalista- to na

samochód, to na remont.
Przecież tobył mój brat, tasamakrew.
Annie Fiodorownie też pomagałem, a teraz opłacam jej opiekunkę.

- A wie pan, że panasiostra jest w szpitalu?
-Dranie!

- powiedział ze złością Sława.
-Przyszli obrabować mieszkanie,tomogli zabrać rzeczy i się wynosić, a nie jeszcze okaleczać
kobietę!
Po co ją bić do utraty przytomności?
Moglizwiązać, zakneblować, zamknąć w łazience, ale niebić!
Co za skończone dupki!

Taktownie milczałam, podczas gdy byłyzłodziej na wszelkie sposobywyzywał

współczesnych kryminalistów.
W końcu się uspokoił.

- Ale widzi pan - zaczęłam zinnej beczki, zamierzając stopniowoprzejść do

właściwego tematu - to nie z powodu pieniędzy usiłowano jązabić.

-Jak to?

- zdziwił się rozmówca.
-To z jakiego?

- Katia Romanowa dała Kostii na przechowanie dokumenty: kilkagranatowych kartek

i fotografie.
I to właśnie ich szukają terazbandyci.
Przezte papiery zginęła już jedna kobieta, druga została ranna, a jeszczeinna nadal jest w
stanie szoku pourazowego.
Łotry myślą, że Konstantinukrył te dokumenty u którejś ze swoichkochanek i
dlategoterazmetodycznie przeszukują mieszkania tych nieszczęsnychkobiet.
Są wobec.

background image

220

nich bezwzględni.

Ucierpiały wszystkie, które w ten czy inny sposób byłyzwiązane z aktorem - Lena Litwinowa,
Nina Nikitina jana Michajłowa,siostra Litwinowej - Żenia, a Margarita Wołkowa została
nawet zabita.
Swoją drogą, u pana też się mogą zjawić.

- Dlaczego?

- zdumiał sięSława.

- Jest panprzecież bratem zmarłego, a do tego, o ile mi wiadomo, jestpan mężem

Rekinaliijewgieniewej.

-Byłejkochanki Kostii - uśmiechnął się biznesmen.

- Tak, dobry mająwywiad ci nasi waleczni przedstawiciele prawa,do wszystkiegosię już
panizdążyła dokopać.
Ale japoznałem Rekinalię dopiero wtedy, gdy jej kontaktyz Kostią się urwały.
Jest pielęgniarką i mój brat zaproponował jej, żebysobie dorabiała jako opiekunka Anny
Fiodorowny.
To ja jej płaciłem,a poznaliśmy się, gdy przyjechałem odwiedzić staruszkę.
Dopiero potem postanowiliśmy się pobrać.
Jest naprawdęwspaniałą żoną i jestem szczęśliwy, żejesteśmy razem.
Co zaś się tyczy jej dawnych stosunków z Kostią.
Ani ja,aniona nie robiliśmy z tego żadnej tragedii.
Poznaliśmy się już jako dojrzali ludzie, z bagażem życiowych doświadczeń.
Byłoby wręcz śmieszne oczekiwać od prawie czterdziestoletniej kobiety, żeby była dziewiczo
niewinna.
Na dobrą sprawę, cieszyłem się, że mieli romans.

- Dlaczego?
-Ala jest pięknai Kostia na pewno by niewytrzymał i zacząłby się zanią uganiać.

Byłprawdziwym casanową i mógłby uwieść nawet MatkęTeresę.
Zadręczyłbym i siebie,i żonę podejrzeniami.
A tak byłem całkowicie spokojny.
Kostia bowiem nigdy nie powracał do starych związków.

- Kotku!

- dobiegło z przedpokoju.
-Kupiłam twoje ulubione kotlety drobiowe.

Sława krzyknął z niespodziewaną złością:
- Ilerazy cię prosiłem, żebyś nie nazywała mnie tymi idiotycznymizdrobnieniami:

kotek, zajączek, puszek?

Bez sensu.

Dopiero co tak się dobrze wyrażał o żonie, a teraz proszę,rozzłościł się na nią za czułe
słówko.
Dziwni ludzie z tych mężczyzn.
Właśniesobie przypomniałam, jak Michaił urządził miawanturę za głupiepudełkowitamini
tylko westchnęłam.

Do pokoju niczym wicher wpadła czarnowłosa, wysoka i szczupła kobieta.

Na pierwszy rzut oka wydawałasię brzydka.
Zbyt małe oczy, podłużna twarz iszerokie usta.
221

- Dzień dobry - powiedziała z uśmiechem na ustach.

- Zaraz zjemy}sobie kotlety

background image

, - Ala,to jest paniEulampia Andriejewna -major z Pietrowki -powiedział ostrzegawczo

mąż.

- I co z tego?

-odparłaRekinalia, grzebiącw torbie.
- Czyżby mili cjanci nie jadali kotletów drobiowych?

Jej ręce zręcznie przekładały patelnie, podpalały gaz.

Pochwili zaskwierczał olej.

- Używa pani czosnku?

- zapytała Rekinalia,uśmiechając się miło.
Mimo woli odwzajemniłam jej uśmiech.
Nieciekawa na pierwszyrzutoka kobieta okazała się urocza, a jejsposób bycia działał wprost
rozbrajająco.
Widzi mniepo raz pierwszy w życiu, a odnoszę wrażenie, jakbymsiedziała u swojej
najlepszejprzyjaciółki.

W okamgnieniuprzed wszystkimi pojawiły się talerze z rumianymi,podpieczonymi

kotlecikami.
Z lodówki gospodyni wyciągnęła sałatkę,oszronionąbutelkę wódki i kiszone ogórki.
Zamachałam rękami.

- Jestem nasłużbie!
-Dobrze - powiedziaługodowo Sława.

- Wobec tego będzie wodamineralna.

Kotlety faktycznie okazały się bardzo smaczne.

Rekinalia chwyciła puste talerze, wsunęła je do zmywarkii już pochwili podawała herbatę.
Naczynia wprost fruwały w jej rękach.

- Wie pani co - powiedziałprzeciągle Sława, zapalając papierosa -jestjeszcze jedna

kobieta, która zajmowała wżyciu Kostii znaczącą pozycjęijeśli miał już komuś oddawać na
przechowanie dokumenty, to z pewnością tylko jej.

-Kto to taki?

- wytężyłam słuch.

- Wiera Martynowa.

Rekinalia chrząknęła.

- Tak - potwierdził Sława - tylko Wiera może wiedziećcoś o dokumentach.

Kostiabezgranicznie jej ufał.

- Pierwszy raz słyszę imię tej kochanki.
-To nie była zwykła kochanka -westchnął Sława.

- Fatalna miłość, a zarazemwielka namiętność.
Ileż to się razy rozstawali i ponownie schodzili!
On był dla niej gotowy na wszystko, biegł na każde jej skinienie.

background image

222

- Aona - zauważyła złośliwie Rekinalia - cztery razy wychodziła zamąż i każdego

męża zdradzała z Kostią.

-Ala!

- oburzył się mąż.

- Myślałbykto - niewiniątko - dodała małżonka -zwykła prostytutka!

Tylko dziwkaz dworca bez namysłu idzie do łóżka z każdym facetem,a ta za każdym razem
jeszczesię chajtała.
Zawsze jednakwychodziła naswoje - umiała się urządzić w życiu.

- Niepotrzebnie tak mówisz - mruknął Sława.
-Ale to szczeraprawda - odpowiedziała Rekinalia, zręcznie krojącczekoladową roladę.

- Kolejny mąż zawszebył bogatszy od poprzedniego.
Aco, możenie mam racji?
Najpierw Fieoktist - dyrektor sklepu, potem Simonow - poważny producent, następnie Wania
Smiertin - hokeista, grał w narodowej lidze Kanady.
Ostatni mąż - Marat Rifalin -towłaściciel Sigma-Banku.

-To ona jestobecnie żoną Rifalina?

- zapytałam.

- Nie, teraz znów jest na wydaniu - odparła zjadliwie Rekinalia.

-Z żadnym facetem niebyła w staniewytrzymać dłużej niż dwa lata.
Onai Kostia byli siebie warci.
On zmieniałbabki, ona facetów - po prostusłodka parka.
Poczekajcie, zadzwonię do niej.

Nie zdążyłam powiedziećanisłowa, kiedy kobieta zaczęła już trajkotać do słuchawki:
- Wierka, cześć, Ala z tej strony, co tam u ciebie?

Przez następne pięć minut wzdychała istękała do słuchawki,cmokając od czasu do czasu i z
rzadka wtrącając tylko:

-Wow!

Gratuluję!
Bardzo się cieszę!
Ale fajnie!
Potem, kiedy po drugiej stronie zapadła cisza, Rekinalia wytrajkotała:

- Mamytu u nas panią major z komisariatu, badaokoliczności śmierci Kostii,

alebędzielepiej, jeśli sama z nią pogadasz.
Iwręczyła mi słuchawkę.

- Tak - usłyszałam mezzo zchrypką.

O czymbędziemy rozmawiać?

- Niech mi panipowie.
-Nic z tego nie rozumiem - przerwała mi Martynowa.

- Alamówiła, że siedziu nich major.

- Tak, to ja, major Romanowa.

223

- Nigdy bym nie przypuszczała, że kobieta może zajmować się poszukiwaniem

morderców - z pretensją w głosie powiedziała moja rozmów[czyni - przecież to jest takie
niekobiece.

Albo jest skończoną idiotką, albokokietuje z przyzwyczajenia.
- Zdarzają się wyjątki - ucięłam i zapytałam:

- Czy Katukow niczego pani nie dawał na przechowanie?

-Na przykład?

background image

- zgrywała się Wiera.
-Co ma pani namyśli: złoto, brylanty?

- Nie -z trudem powstrzymałam wybuch gniewu dokumenty, granatowe kartki.
-Możeje pani dostać jutro o pierwszej - powiedziała śpiewnie Wiera.
- Lepiej przyjadę już teraz.
-Przyjedzie pani,ale mnie nie będzie,bowychodzę.

Mam kilka sprawdo załatwienia.

- Wobec tego spotkajmy się w metrze.
-Jeżdżęwyłącznie samochodem i, szczerze mówiąc, niezamierzamzmieniać dla pani

swoich planów.
Jutro o pierwszej, wcześniej niech paninie przychodzi, bo muszę sięwyspać.
Adrespoda pani Ala.

I rzuciła słuchawkę.
-Niezła suka, co nie?

- zapytała Ala.
-To po prostu wyjątkowa świnia!
A tak na marginesie, mówi, że znów ma zamiar wyjść za mąż.

Zanotowałam sobie adres Wieryi zaczęłam zbierać się do wyjścia.

W przedpokoju, podając mi kurtkę, Sławamruknął pod nosem:

-Ostatni mąż Wiery, MaratRifalin,okazał się strasznie zazdrosny,niczym Otello.

Kiedy żona odeszłaod niego, poprzysiągł Kostii zemstę.

- Dlaczego?

- zapytałam.

- Wiera ponownie zeszła się z moim bratem - wyjaśnił Sława - i Marat zaczął

wymachiwać pistoletem:"Zabijęgo!
Strzelę mu prosto w twarz,żeby mutę pięknąmordę zeszpecić!
".

- Był strasznie żądny krwi - wtrąciła Ala.

- Mówił, że najpierw go zastrzeli, a potem odrąbie mu obie ręce, żebyjuż nigdy więcej nie
obejmował cudzych żon.

Komu takmówił?

- zapytałam powoli.

- Mnie - powiedział Sława.

- Zadzwonił i uprzedził: "Przekaż swojemu bratu,że jest już martwy".

background image

Rozdział 22

Zegar wskazywał zaledwie drugą, kiedy weszłam do domu.

Po drodzekupiłam smaczny tort "Miedowik".
Należało bowiem uczcić rozwiązanie tak trudnej sprawy.
Jutro dostanę papiery,a pojutrze Katia, ze łzamiszczęścia, będzie się witać ze swoją rodziną.
Jestem jednakniezła!
Po nitce do kłębka dotarłam do prawdy iudało mi się odnaleźć te nieszczęsnedokumenty.
Coprawdaniewiem, kto zabił Kostię, ale, po pierwsze, przecież nie pracuję w wydziale
kryminalnym, a po drugie, wszystko wskazuje na to, że aktora zastrzelił żądny zemsty bankier
- Marat Rifalin.
Przyczym dokonałtegow takisposób, w jaki zapowiadał - zmasakrowałśliczną buzię, a
następnie odrąbałdłonie.
Przypomniałam sobie zakrwawionekikuty i drgnęłam.
To musiał byćRifalin, bo inaczej, skąd Sława i Rekinalia znaliby tak drastyczneszczegóły?

Otworzyłampo cichu drzwi,weszłam do przedpokojui usłyszałamsiarczysteklapsy oraz

gniewne okrzyki:

- Ty cholero!
Na paluszkach podkradłam się do kuchni i zobaczyłam, jak Wiktoria, czerwonaze

złości, tłucze ścierką leżącą przed nią Adę.
Mopsica zewszystkich sił przywarła dopodłogi, usiłując schować łebek, lecz uderzeniapadały
na nią ze wszystkich stron.
Przy lodówce na całygłosszlochała Mula, a Rachel cichutko wyłapod stołem.
Koty, które zazwyczaj staleprzebywały wkuchni, czekając na jakiś przysmak,czym prędzej
sięulotniły, chomiki schowały się w swoimdomku, a ropucha Gertruda ukryła się w
akwarium.
225

- Przestań natychmiast!

- zaczęłam krzyczeć, wyrywając Wiktoriiścierkęz rąk.
-Nie waż się bić mojego psa!
Co on citakiego zrobił?
Gość rzucił w moją stronę rozwścieczone spojrzenie.

- Pies powinien wiedzieć,gdzie jest jego miejsce!
Podniosłam z podłogi trzęsące się grubiutkie ciałko.

Mopsy jużz natury mają nieszczęśliwy wyraz swych przeuroczych mordek, ale tym razemz
oczu Ady płynęły najprawdziwszew świecie łzy.
Przezcałe jej niedługieżycie nikt jej jeszcze nigdy nie uderzył i dlategoteraz po prostu nie
rozumiała, co się dzieje.
Przytuliwszy ją do siebie, ryknęłam:

- Pies mieszka wtymdomu i to ty powinnaś wiedzieć, gdziejest twojemiejsce!

Co ona takiego zrobiła?

- Okropne świństwo!

- wybuchnęła Wika.
-Przyszłam ze sklepu, patrzę, i co widzę?
Najspokojniejw świecie śpi sobie wmoim łóżku, na mojej poduszce!

- To chowaj pościel, a nie zostawiaj wszystkiego rozbebeszonego.
-Aleta kanapa jest za ciężka!

Nie potrafięzłożyć jej sama!
Chrząknęłam.

- Chcesz przez to powiedzieć, że w twoim wieku już brak sił na złożenie łóżka?

background image

Wiktorięzatkało.
- Spała na twoim łóżku i za to ta cała awantura?

Za to pobiłaś bezbronnestworzenie?

- Spójrz tylko!

- wrzasnęła Wiktoria, pokazując mi podarte rajstopy.
- Zobacz, coona zrobiła z moimi pończochami!
Żyję z samej emeryturyi nie mogę sobie pozwolić na zbędne wydatki!

Obrzuciłam uważnym spojrzeniem jej piękny, drogi, tweedowykostium, złotą

bransoletkę i kolczyki, wciągając przyokazji zapach francuskich perfum, po czym
wycedziłam przez zęby:

- Nie powinno się rozrzucać swoichrzeczy.
-Kim ty dla mnie jesteś, żeśmiesz zwracać mi uwagę?

- ruszyła doataku Wiktoria.
-Sama jesteś tu tylko gościem!

Podniosłam piszczącą zprzerażeniaMulę i, słysząc miarowe biciedwóch małych psich

serduszek na mojej piersi, powiedziałam dobitnie:

- Mylisz się, babciu.

To jestmój dom rodzinny, jestem tu od zawsze1 na zawsze.

background image

226

Wiktoriaaż zsiniała ze złości i bez słowa przeszła z kuchni do przedpokoju, w chwilę

później trzasnęły drzwi wejściowe.

Popatrzyłam na trochę już uspokojone psy i oświadczyłam:
- Dziewczynki,powinnyśmy wynagrodzićsobie nasze krzywdy.

Takw ogóle, to kupiłam to z myślą o Sierioży iKiryle, ale w świetle ostatnich wydarzeń.

Z tymi słowami wyjęłam z torby opakowanie strasznie drogiegoduńskiego pasztetuz

wątróbki.
Półkilogramowe pudełko kosztuje aż siedemdziesiąt rubli - dzika rozpusta!
W mgnieniu okapodzieliłam zawartość opakowania natrzy nierówne części.
Największądałam terierce,dwie mniejsze - mopsom.
Na deser dołożyłam im jeszczepo czekoladowym, surowozabronionym przez całą
kynologiczną literaturę, cukierku.
Podobno słodycze mająszkodliwe działanie na zdrowie psów.
Dzisiajjednak leczyłam ichranyna duszy, a "Wiewiórka" jak najbardziejsię do tego nadaje.

Najwyraźniej złość dodaje energii, gdyż w pozostałym do powrotudzieci

czasiezdążyłam zrobić obiad, sprzątnąć mieszkanie, upiec eklery, a nawet wyprasować,
kupionym ostatnio żelazkiem, koszule Sierioży,bluzki Julii i spodnie Kiryła.

W nocy, kiedy w domu zapanowała w końcucisza, leżałam włóżku,otoczonapsami, i

rozmyślałam otym, jak dalej potoczy się moje życie popowrocie Katii.
Najprawdopodobniej nic się niezmieni.
Katia przecieżcałymi dniami przesiaduje w pracy, więc cały dom pozostanie namojejgłowie.
W sumie to całkiem fajna posadka!

W tym momencie poczułam, jak Ada podpełza do mojej twarzy izaczyna z zapałem

oblizywać moje policzki, czoło i podbródek.
Jej grubiutkiogonek kręcił się niczym śmigło, a zpiersi dochodziło delikatne pomrukiwanie.
Objęłam ją prawym ramieniem, odwróciłam się na bok i przytuliłam domopsa.
Nie do wiary!
Adaprzyszła powiedzieć mi swoje psie "dziękuję".

Kiedyś dawno, bardzo dawnotemu, w poprzednim życiu,też nie otwierałam sama

drzwi.
Robiła to zamnie Natasza.
Najwidoczniej WieraMartynowa również nie zaprząta sobie głowy zbędnymi sprawami,
gdy2do mieszkania wpuściła mnie jej gosposia -szczupła kobieta w wiekuokoło czterdziestu
pięciu lat.

- Pani jest w salonie - oznajmiła, poczymwprowadziła panią "majordo dużego

pokojupełnegoantyków.
227

Tam, pomiędzy szafką z czasów Pawła I a elegancką serwantką, prawdopodobnie z

epoki cara Mikołaja, siedziaławspaniaładama.
Podobnąpiękność możnaspotkaćjedynie w czasopismach i, szczerze mówiąc, dotejpory
sądziłam, że taka cera, takie wydatne usta ifiołkowe oczy sąjedynie wynikiem pracy
profesjonalnych charakteryzatorów i stylistów.
Jednak na kobiecie, która spokojnie piła sobie kawę, nie było ani gramamakijażu.
Co więcej, dzisiejszy dzień był nadspodziewanie słonecznyi jaskrawe światło bezlitośnie
oświetlałotwarz Wiery.
Lecz nawetprzytakim oświetleniunie dało się znaleźć u tej pięknej kobiety żadnego defektu.

background image

Włosy, cudowne lokinaturalnej blondynki, niedbale opadałynaramiona, a kiedy gospodyni
wstała, aby się ze mną przywitać, zobaczyłam, że jejtalię można bez problemu objąć dłońmi.
Czterymałżeństwai długotrwałyzwiązek z Kostią nieodcisnęły na Wierze Martynowej
najmniejszegopiętna.
Ogromne oczy naiwnie się we mnie wpatrywały.
Najej pełnych ustachgościł uśmiech.
Wyciągnąwszy w moją stronędelikatną aksamitnąrękę z nienagannym manikiurem, gospodyni
powiedziałaseksownym głosem:

-Jaka straszna historia.

Biedny Kostia.
Za co go zabili?
Usiadłam w fotelu, przyjęłam zaproponowaną filiżankękawy, po czymwyrecytowałam:

- Na razienie mogęudzielać na ten temat jakichkolwiek informacji.

Wdalszym ciągu trwa śledztwo w tej sprawie.

Wiera gwałtownie wstała, jejszlafrok się rozchylił i zobaczyłam długie, zgrabne nogi,

bez najmniejszego śladu cellulitu.

- Pewnie jest w to zamieszana jakaś kobieta.

Uniosłambrwi.

- Podobno to właśnie pani ma z tym coś wspólnego.
-Ja?!

- zdumiała się Wiera.
-Znaliśmy się jak łyse konie.
Nie przeczę, łączyły nas szczególne stosunki, zawsze bowiem uważałam Kostię zaswojego
pierwszego męża,choć nigdy nie byliśmy w formalnym związku,ale co to ma do rzeczy?
Po co miałabym go zabijać?

Spokojnie dopiłam kawę.

Może rzeczywiście powinnam pracowaćw milicji?
Świetnie mi już wychodzi przesłuchiwanie świadków.

Nie chodzi tu bezpośrednio o panią.

Ktoś z waszych wspólnych znajomych twierdzi, że Marat Rifalin groził, iż zabije Konstantina
w tak okrutnysposób, w jaki zostało to naprawdę dokonane.

background image

228

Wiera wybuchnęła donośnym śmiechem i, wyjmując długiego brązowego papierosa,

zapytała: i

- Zapali pani?
Skinęłamgłową i wzięłam papierosa.
- Marat.

- wzruszyła ramionami Wiera - niech zgadnę, kto powiedział pani taką bzdurę.

W skupieniu wdychałam aromatyczny dym, czując, jak w żołądku robimi się gorąco.
-Rekinalia Jewgieniewa - uśmiechnęła się Wiera.

- Mam rację?
Wiepani, jaką ma ksywę?
Rekin.
I nie chodzi tu nawet o jej prawdziwe imię,tylko o charakter: jak się do kogoś przyczepi, to za
nic w świecie nie odpuści.
AMarat zerwał się jejz haczyka, więc teraz jest naniego zła.
Jeśli panichce, opowiem o niej całą prawdę, to na pewnopomożew śledztwie.

Z westchnieniem kiwnęłamgłową.

Tak naprawdę kompletnie nie interesowały mnie żadne informacjena temat Jewgieniewej, ale
przecieżpanimajor, zajmująca się poszukiwaniem mordercy, nie może nie wysłuchać
świadka!

- Uczyliśmy się w jednejklasie - rozpoczęła swoje opowiadanie Wiera - Kostia,

MichaiłRogow i ja.
W tamtych czasach byłam taką brzydką,kanciastą dziewczyną, najwyższąze wszystkich i
strasznie wstydziłam sięswojego wzrostu.
Ani Kostia, ani Michaiłnie traktowali mnie jakdziewczynę, raczej jak dobrego kumpla.
Po jakimś czasie Kostia rozpoczął romans ze swoją sąsiadką, a zarazem naszą koleżanką z
klasy, Łubką Kazancewą.
Potem rozeszliśmy się na różne uczelnie.
Kostia poszedł doteatralnej, Michaił - do medycznej, a ja siędostałamna Mat.
-Fiz.

- Dokąd?
-Na matfiz - powtórzyła spokojnie Martynowa.

- Zawsze ciągnęłomnie do matematyki, ukończyłam szkołęz wyróżnieniem i dostałam
sięnawydział matematyczno-fizyczny.

Proszę, proszę!

Mamy tutaj genialną piękność!

- Mimo wszystko jednak nadal się przyjaźniliśmy - ciągnęła dalej swąopowieść Wiera

- chociaż,trzeba przyznać, że spotykaliśmy się już coraz rzadziej.

Wwiekudwudziestu lat Wiera stałasię niesamowicie piękna.

Michaił Rogow nie zauważył tej przemiany, ale za to Kostia nieoczekiwanie sięw
niejzakochał.
W ten oto sposób rozpocząłsię ich dziwny romans.
Przez
229

mniej więcej pół roku trwała ich namiętnamiłość, nierozstawali się anina chwilę,

potem nagle nastąpiło ochłodzenie ich stosunków.
Kostia sprawił sobieinną kochankę, a Wiera wyszła za mąż.
Po upływie trzech lat ponownie rzucili sięsobie wobjęcia.

background image

Można nawet powiedzieć, że wszystkiecztery małżeństwa Martynowej rozpadły się przez
Kostię.

- Jakaś diabelska siła przyciągała nas ku sobie - uśmiechała się smutno Wiera.

- Nibyjuż wszystko skończone, płomieńzgasł, jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
On ma babę, i do tego nie jedną, bo aż trzynaraz.
Jamamwspaniałegomęża,z pieniędzmi istanowiskiem.
I wtem.
nagle -coś iskrzy i znów lądujemyrazem w łóżku.
Po miesiącu albo dwóch namiętność mijai wszystko wraca do normy.
Onma swoje kobiety, a ja ponowniewychodzę za mąż.

Lecz budząca się cyklicznie namiętność nieprzeszkadzałaWierzei Kostii pozostawać w

przyjacielskich stosunkach.
Następnie MichaiłRogow zapoznał ich ze swoją żoną Rekinalią.

-Ta aż siękrzywiła na sam mój widok-śmiała się gospodyni.

-Wprostsiniała ze złości.
Co było w pełni zrozumiałe.
Jedyne,coobchodziło w życiu Rekinalię, topieniądze.
Za Rogowa również wyszła zamąż w nadzieina bajeczne dochody psychiatry, ale sięgrubo
przeliczyła.

Michaił wcale nie dbał o pieniądze i przeważnie nie brał ichod swoichpacjentów,

przezco Rekinalia zmuszona była pracować jako pielęgniarkaiżółknąć z zazdrości na widok
drogich futer, biżuterii i eleganckich strojów Wiery.
A jeszcze, jak na złość, każdy kolejny mąż Martynowej byłbogatszy od poprzedniego.

- Romans z Kostią rozpoczęła tylko po to, żeby mi dokuczyć - śmiałasię Wiera.

- Idiotka!
Uprzedzałam ją przecież: "Ala, Kostia z nikimniewytrzyma dłużej niż rok, za to Michaiłjest
wiernym mężem.
Kostia jestniczym piłeczka posmarowana masłem: wyślizguje się iwyskakujez rąk.
Nie róbgłupstw, lepszy wróbel w garści niż.
". No i co?
Miałamrację!

Przyzwyczajony do niesienia pomocy byłym kochankom, Kostiazaproponował

Rekinalii, aby sobietrochę dorobiła, opiekując się jego chorą matką.
Ala została samai na gwałtpotrzebowała pieniędzy, więc przyjęła jego propozycję.
Po upływie tygodnia Annę Fiodorownę odwiedziłSława.

- On jest szalenie podobny do Kostii, ten nasz złodziejaszek - szczebiotała Wiera - jak

dwie krople wody, rzadko się zdarza ażtakie podo.

background image

230

bieństwo.

Rekinalia stwierdziła, że to jest jej szansa i przystąpiła do ataku na Sławę.
On tylko zewnętrznie jestpodobny do Kostii, z charakterunatomiast jestzupełnie inny, boi się
kobiet, do tego czasu obcował jedynie z prostytutkami.
Uwieść takiego to pryszcz, więc Rekinalia beztrudu sobie z tym poradziła.
Zawszepotrafiła wpakować się w jakieś tarapaty.

Bóg raczy wiedzieć, w jaki sposób Ala poznała Marata Rifalina, jedno jest

tylkopewne,że zaczęła się za nim uganiać,raz przyprowadziłago nawet do restauracji, w której
Kostia obchodził hucznie swoje urodziny.
Zapewne chciała się pochwalić, że obraca sięw kręgach artystycznych, aletu się przeliczyła.
Marat ujrzał bowiemWierę i zakochałsię po uszy.
Martynowa, która w tym czasie była akuratwolna, gdyż dopiero co skończyła kolejny romans
z Katukowem,spojrzała przychylnym okiem na właścicielawielomilionowego majątku i Ala
została na lodzie.

- Teraz jużchyba pani rozumie,dlaczego jest takawściekła - rzekłaWiera,

zmrużywszyswoje błyszczące oczy.
Westchnęłam.

- Ale widzi pani, onimi wspominali, żeMaratw ich obecnościgroził,iż strzeli

Konstantinowi prosto wtwarz.

-No ico z tego?
- Jak to - co?

W taki właśnie sposób został usunięty z tego świata.
Skąd byo tym wiedzieli?

- Nawiasem mówiąc - podkreśliła Wiera - sama się o tym dowiedziałamz

gazety"Moskiewski Komsomolec".
Tam czarno na białym byłonapisane, że zginął odkuli, którą wystrzelono mu prosto w twarz.
Maratjest Dagestańczykiem i mimo że całe życie spędził w Moskwie, to jednakjego wschodni
gorący temperament robi swoje.
Z byle powodu tupie nogami i wrzeszczy: "Zabiję, zarżnę,powieszę,przerobię na farsz i
usmażę kotlety!
".A po dziesięciu minutach przynosi pierścionek zbrylantemi pada do nóg, prosząc o
wybaczenie!

- Jednak tylko Sławie i Rekinalii zapowiadał, że odrąbie Konstantinowi ręce, żeby nie

mógł już więcej obejmować cudzych żon.
Tak teżsięstało, a otym "Moskiewski Komsomolec"na pewnonie pisał - powie"działamcicho.

Wiera nerwowo chodziła po pokoju.

231

- Niech mi pani w końcu uwierzy, że Marat w żaden sposób nie mógłzabić Kostii.
-Dlaczego?
- Trzy tygodnietemu postanowiliśmy zacząćwszystkood początkui wyjechaliśmy na

Barbados.
Wróciłam dopiero wczoraj i nie zdążyłamnawet dobrze wejść dodomu, gdy zadzwoniła Ala.
Tak a propos, kiedypowiedziałam jej, że wychodzę zaMarata, zaczęła nam wygrażać.
A Rifalina w czasie, gdy popełniono morderstwo, nie było wMoskwie i mogępotwierdzić jego
alibi nawetw sądzie.

- Droga pani - powiedziałam dobitnie- bogacze wynajmują do czarnejroboty

fachowców ifakt nieobecności Rifalina bezpośrednio na miejscu przestępstwa o niczym
jeszcze nieświadczy.

background image

-Ale onnaprawdę nie zabił Kostii!

- powiedziała stanowczo Wiera.

- Skąd taka pewność?
-Maratdoskonale znał mójstosunek do Katukowa.

Rzecz jasna, nie żywił do niegożadnej sympatii.
Ale zdawał sobiesprawę, że jeśli dowiedziałabym się, iż miał cokolwiek wspólnego ze
śmiercią Kostii, zerwałabym z nimwszelkie kontakty.
A najbardziej na świecie Marat boi się mnie stracić.
Niechmi pani wierzy, on mnie uwielbia i niezrobiłby niczego,co mogłobypopsućnasze
stosunki.
Czy może sobie pani wyobrazić, jak wielka musi być jegomiłość,skoro, mimo moich zdrad,
gotowy był się ze mną ożenić?

Zapanowało milczenie.

Wiera usiadła w fotelu, elegancko skrzyżowała nogii dodała:

- Pozatym nie uwierzę, żeby Marat mówił coś podobnego Sławiei Ali.
-A to dlaczego?
- On nie jest głupi.

To świetny finansistaz trzeźwym,analitycznymumysłem.
Może z lekka porywczy,ale przecież nie idiota.
Gdyby chciałkogokolwiek zabić, nierozpowiadałby o tym na prawo i lewo.
Najprawdopodobniej wynająłby płatnego zabójcę, który załatwiłby sprawę bezżadnego
rozgłosu, sprawnie i po cichu.
A już zupełnie nieuwierzę, żezwierzałby się Sławie iRekinalii.
Znająsię, spotykają przy różnych okazjach, ale niespecjalnie się lubią.
Po co więc miałby się imzwierzać?

- No dobrze, ale skąd wiedzieli o odrąbanych dłoniach?
-Tego właśnie, moja droga pani major - stwierdziła złośliwie Wiera- powinna się pani

dowiedzieć.
To pani praca.
Wyglądana to, że kocha.

background image

232

ny braciszek złodziejaszek wraz ze swoją słodką żonką wiedzą o morderstwie więcej

niż inni.
Niech się pani zajmie rodziną młodszegoKatukowa, a zapewniam,że znajdzie tam pani wiele
starannie ukrywanych przed

światem tajemnic.
- Obiecała mi pani oddać papiery.
-Nie mam ich!

Alewiem, gdzie Kostia wszystko przechowywał.
Parapet w kuchni.

- Patrzyłam, w nogach od stołu również.
-A w lustrze?
- Gdzie?
Wiera roześmiała się zadowolona.
- Kiedy zaczął urządzać te swoje schowki, ja mu wtym pomagałam.
Uwielbiam powieści kryminalne, więc poszperałamw klasyce tego gatunku.

Parapet obmyślił Nero Wolfe, nogi od stołu odkręcał Herkules

Poirot, a lustro przysłużyło się Ellery Queen.
-W łazience - mruknęłam - naszafce z lekami i innymidrobiazgami.
Trzeba nacisnąć, wtedy ono się obróci, a tam jest wnęka.
- Aha - roześmiała sięWiera - widzę, że paniteż czytuje w wolnym
czasie.

Tak, właśnie tam.
Chcepani, topojedziemy?

Skinęłam głową.

Martynowa była jednak dziwnąkobietą, gdyż do wyjścia była gotowa po pięciu minutach.
Po prostuwciągnęła spodnie, czarny sweter, kurtkę i zeszłyśmy dopodziemnego garażu.
Samochód prowadziła pewnie,precyzyjnie, więc się rozluźniłam.
Zarobię trochę kasyi kupię mojej rodzinie takiego samego mercedesa.
Ford Sierioży stracił jużtłumik,a w żiguli, którym jeździ Katia, kierownica lata jak ster w
samolocie myśliwskim.
Nie tylko siękręci, ale na dodatek porusza się w góręi w dół.
Jakim cudem udawałosię kierować autem w takichwarunkach -

nie mam pojęcia.
Wiera otworzyła drzwi od mieszkania własnymi kluczami i poszła
prosto do łazienki.

Ja tymczasem, wstrzymawszy oddech,podążyłamzanią.
Lustro posłusznie się obróciło i we wnęce ukazała się teczka.
Chwyciłam ją drżącymirękoma.

Tak, to jest to, czego szukam: granatowe kartki i koperta!
- O Boże!

- z pokoju dobiegł krzyk Wiery.
-Cotu się wydarzyło?

- Szukali właśnie tej teczki - wyjaśniłam, czującwobec niej szczerą
wdzięczność.

233

Na ulicy, kiedy Wiera wyłączyła alarm w samochodzie, postanowiłamją ostrzec:
- Niech pani teraz nikogo obcego nie wpuszcza do domu, ponieważbandyci rabują i

zabijają kobiety, które były kochankami Konstantina.

background image

-Nigdy sama nie otwieram drzwi, a już tym bardziej komuś, kogo nieznam-

odparławyniośle Martynowa- a zamków nie da się wyłamać.

Nawet nie zaproponowała,że podwiezie mniechociażbydo metra.

Włączyła jedynkę i pognałaprzed siebie.
Kilka kropli błota spod kół jejsamochodu ochlapało mi kurtkę,ale mimo to byłam szczęśliwa.
Boże,jutro oddam tę teczkę i Katia wrócido domu.

background image

Rozdział 23

Wieczorem postanowiłam rozpocząć wychowywanie Sierioży i przypomniałam mu:
- Nie zapomnij kluczyków, włóż je sobie od razudo kieszeni.
Chłopak westchnął żałośnie.
- Ratuj, Lampa, ford padł!
-Jak to?

- przestraszyłam się.
-Miałeś wypadek?
Sieriożapokręcił smutno głową.

- Nie, silnik wysiadł.
- I co teraz?

-nieprzestawałam pytać.
Da się to naprawić?

-Lepiej zabić niż leczyć - powiedziałSierioża.

- Wziąłbym samochódmatki,tyle że jej żiguli też już ledwie zipie.

- I opony są już całkiem łyse wtrąciłKirył, wpychając sobiedo ustkawałek omletu z

serem.

-Notak, to nie opony Pirelli - przytaknęła Julia - ale na razie jeszczejeździ, a poza tym

nie mamy teraz innego wyjścia.

- Ale co dalej?

- domagałam się odpowiedzi.
Sierioża podkręcił wąsa.

- Matka z Kemerowaprzywozi zawsze około dwóch tysięcy.

Pracujetam taśmowo.
Codzienniema 3-4 operacje.
Nawet jeśli założyć, że połowa chorychjest biedna i nie zapłaci, to nic nie szkodzi,bo
pozostali napewno się odwdzięczą.
Matkama dobrą i pewną rękę.

- Jest dobrym chirurgiem?

235

- Wręcz nienormalnym!

- krzyknął Sierioża.
-W dzieciństwie kroiłalalki, doszukując się u nich zapalenia wyrostka robaczkowego, a w
pierwszej operacji uczestniczyła jeszcze jako studentka, żeby tylko czym prędzej zobaczyć na
własne oczy, jak się kroi ludzi.
Podczas gdy inne dziewczyny szły do kina albona tańce, mama leciała do prosektoriumi z
zapałem patroszyła trupy.

- Masz pojęcie - ożywiła sięJulia- trzy lata temu jej samej trzeba byłousunąć tarczycę.

Zoperowalijąjejkoledzy,troszczylisię onią, obchodzilijak zjajkiem.
Ale, rzecz jasna, mimo wszystko byłykomplikacje!

- Dlaczego?
Julia chrząknęła znacząco.
- Z lekarzami tozawsze tak jest:jak zachorują, to już koniec.

Z kataruwychodzą zatoki, zapaleniewyrostka robaczkowego przechodzi w zapalenie
otrzewnej, ich dzieci jakimś cudem zawszezłapią jakieśegzotyczne choroby.
Sierioża w dzieciństwie nabawił się gdzieśchoroby Wermera.
To był jedyny przypadek na całą Moskwę, niesłychanie rzadko spotykanywirus afrykański.

- U nas w domu wynajmowalimieszkanie studenci z UniwersytetuPatrice'a Lumumby

z Konga - roześmiał sięSierioża.

background image

- Czasemczęstowali mnie gumą do żucia i pewniestąd złapałem tego wirusa.

- Nigdy nie wziąłbym gumy od nieznajomego Murzyna -powiedziałKirył.

- Naprawdętak trudno było pójść do kiosku i samemu sobie kupić?

- W 1980 roku?

Mywtedycałą klasą żuliśmyjeden listek, każdy pokolei!

- Fuj!

- skrzywił się Kirył.
-Nawet nieprzypuszczałem, że wczasachkomunizmu ludzie mieli takie problemy!

- Wracając do tematu, matce strasznie spuchło gardło zpowoduczyraka - kontynuował

Sierioża.
- Uciekłaze szpitalado domu i zaczęła sięsama nad sobą pastwić w łazience.
Wtykała nożyczki w szew pooperacyjny,wypuszczała tym sposobem ropę, przylepiała plaster
- i jazda do pracy!

- Jak todo pracy?

- zdumiałam się.

- Przecież ci mówimy, żejest szalona - wyjaśniła Julka.

- Pod chirurgiczny kitel wciągnęła stary golf, żeby nie straszyć chorych swoim
okropnymgardłem, ijazda: skalpel wzęby - tarczyco precz!
Romanowa pędzina narowistym koniu!

background image

236

Wieczorem dokładnie przejrzałam zdobyte z takim trudem dokumentyi stwierdziłam,

że nic już z tego nie rozumiem.
Były tamtylko jakieś kwity za światło,kopie rachunkówkont bankowych i faktury za
sodęspożywczą, a zamiast fotografii w teczce leżały same negatywy.
Usiłowałam rozpoznaćtwarzeutrwalonych na nich ludzi, leczkompletnienic nie widziałam.
Trudno byłonawet rozróżnić płeć osób uchwyconych w kadrach.

Rano znów wyrzuciłam klucze przez lufcik, a zaraz po tym usłyszałam z dołu wołanie:
- Lampka,rzuć kluczyki od żiguli,bo ford przecieżpadł!

Przeklinając własną sklerozę, zrzuciłam drugi pęczek, wyprowadziłampsy, ugotowałam zupę
i usmażyłam kotlety.
Kiedy uporałam sięz obowiązkami domowymi, włożyłam dokumenty do reklamówki i
pobiegłamnastację Dynamo.
Dopiero wychodząc zmetra, uzmysłowiłam sobie z lękiem, że małpowaty Sława może wcale
nie przyjść na umówionespotkanie.
I co jawtedy zrobię?

Jednak moje obawy okazały się płonne - facet stał już przyławce.

Tymrazem kupa mięcha odzianabyła wewspaniałą kurtkę z miękkiego zamszu, ana nogach
miałacienkie półbuty z obrzydliwymi złotymi sprzączkami.

- No, kaleko -syknął,kiedy dotknęłam jego rękawa - ty przebrzydły
robalu, co słychać?
Pomachałammu przed nosem teczką.

Monstrum chrząknęło z zadowoleniem i wyciągnęłoponiątłustą, podobną do poduszki
naszpilki rękęzkarłowatymi paluchami.
Nie wiedział tylko o jednym drobnym szczególe.
W ciągu dwóch tygodni przeszłam taką szkołę, jakiej inna kobietaniezazna przez całe
swojeżycie.
Zamiastnieszczęśliwej, zmieszanej i leniwej Eufrozyny grubas miał teraz przed sobą sprytną,
pewną siebie, mądrą i wręcz bezczelną Eulampię!

- Łapy przy sobie!

- ryknęłam.
-Zamknij się i posłuchaj!
Gdzie jest

Katia?
Mafiozo speszyłsię na moment, ale zaraz odzyskał dawnąpewnośćsiebie i wrzasnął:
- Oddawaj mi tu zarazte papiery, gnido!
-Raz, dwa, trzy!

BabaJaga patrzy!
- wyklepałam i dodałam: - Spójrztam.
Sława, widzisz, milicjantsobie spaceruje, zarazzacznę krzyczeć i bę-

237

dzieszsię tłumaczył na komisariacie, po co ci te dokumenty i gdzie jestKatia.
Facet zmienił się nieco na twarzy i spuścił z tonu:
- Dobra już, dobra, jedziemy.
-Dokąd?
- Po Katarinę, wymienimy dokumenty na babę,przecież i tak minieuwierzysz, że ją

wypuszczę, jak przyjadę dodomu?

-Nieuwierzę.

background image

- No to idziemy.
Wyszliśmy na dwór i wsiedliśmy do brudnego, poobijanego żiguli,jednego

zpierwszych wyprodukowanych modeli.
Klekocząc wszystkimiczęściamiswojego starego ciała, samochód dość żwawo potoczył się
poulicy.
Sława zaczął sobie pogwizdywać, ja natomiastbezmyślnie spoglądałam w okno.
NagleMoskwa się skończyła i auto pomknęło po szosie.
Najwyraźniejtylko z wyglądu było wrakiem, gdyż silnik warczał niczymsyty kot, a na
zakrętach wcale nas nie znosiło.
Pewnie żiguli było"uzbrojone" wPirelli zkolcami - obiekt pożądania i zawiściSierioży.

- Palisz?

- zapytał Sława, kiedy skręciliśmy w jakąś bocznąścieżkęi pomknęliśmy po niej z
niesłychanąwręcz prędkością.
Przytaknęłam skinieniemgłowy.

-To otwórz schowek, tam są papierosy.

Przez chwilę mocowałam sięz zamknięciem, ale nie dałam rady go otworzyć.

- Oj,ty kaleko - chrząknął Sława - lepiej sam tozrobię.
Nie zmniejszającszaleńczejprędkości, naparł na mnie całą swą tusząi zaczął grzebać

przy schowku.

Jeszcze tylko tego brakowało, żebyśmy mieliwypadek"- przemknęło mi przez myśl i w

tym samym momencie poczułam silny wstrząs i powiew świeżego powietrza.
Coś czarnegoi ogromnego rzuciło mi się naprzeciw, amoja głowa wpadła nagle wjakąś
lodowatąwodę, po czym zapadła ciemność.

Najpierw odzyskałam słuch - mojeuszy wypełnił miarowy szum.

Potem poczułam dziwną lodowatą wilgoć, przenikającą całe mojeciało.
Mój Boże, chyba zasnęłam w wannie!
Dobrze chociaż, że sięnie utopiłam.
INie mogąc podnieśćnieposłusznych powiek, totalnie zdezorientowana,Pomacałam
wokółsiebie ręką w nadziei,że znajdę ręcznik, moje palce.

background image

238

jednak natknęły się tylko na jakieś suche gałązki.

Z wrażenia aż usiadłam, po czym natychmiast otworzyłam oczy.
Nie mogłamuwierzyć w to,cozobaczyłam!

Otóżznajdowałam sięw wielkim, brudnym stogu zgniłego siana, którenie wiadomo jak

znalazło się na poboczu.
Na prawo i na lewo odchodziławąska asfaltowa droga,pokrytaśniegiem.
Nagle pamięć uczynnię podsunęła miobraz z przeszłości: pędzimy z ogromną prędkością,
grubas,naparłszy na mnie, usiłuje otworzyć schowek.
Wygląda na to, że stracił panowanie nadkierownicą i wpadliśmy nadrzewo.
A mnie najprawdopodobniejwyrzuciło z samochodu przez przedniąszybę.

Ostrożnie poruszyłam rękami i nogami,po czym pokręciłam szyją -nie, na szczęście

niczego sobie nie złamałam.
Po chwili spróbowałam stanąćna rozjeżdżających się nogach.
Nie od razu mi się toudało, ale w końcu, chwiejąc się z lekka, zaczęłam oddalaćsię od stogu
siana, który uratował mi życie, i stanęłam na szosie.
Gdzie się podział nasz rozwalonysamochód?

Najwidoczniej z asfaltowej, ale mimo wszystko bocznej drogi korzystają nieliczni

kierowcy, ponieważna śniegu wyraźniebyło widać ślady jedynie naszych opon.
Przeszłam kawałek w prawo,czując, jak przemoknięta kurtka obija mi się ciężko po
biodrachbrudnymi połami.

Buty możnabyłoby jużśmiało ściągnąć, gdyż cienki zamsz zamieniłsię w szmatę

nawskroś przesiąkniętąwodą i w sumie i tak miałam wrażenie, jakbym szła boso.
Nagle ślad oponsię urwał - z przodu, dokąd tylko sięgał mój wzrok, rozpościerała się
dziewiczo biała droga.
Przyjrzałamsię uważniej.
Tak, wszystko już jasne!

Ohydny worek sadławypchnął mnie w pełnym biegu z samochodu!

Pewniemiał nadzieję, że pasażerka, uderzywszy głową o asfalt, złamie sobie kark!
Najprawdopodobniej takby właśnie było, jeśliby przy drodze niepojawił sięstóg siana.
Życząc w myślach zdrowiawszystkim rolnikom i ichzwierzętomdomowym, pokuśtykałam w
drugą stronę.
Musiałamsię przecież jakoś dostaćdo domu, a z tamtej strony dochodził równomiernywarkot,
więc prawdopodobnie tam właśnie znajdowała się droga!

Pokuśtykałamdo niej po mniej więcej półgodzinie.

Nie wiem dokład'nie, gdyż nie noszę zegarka na ręku.
Bezjego pomocy wiem zazwyczaj,którajest godzina.
Mam zadziwiające wyczucie czasu, mogę się pomylić co najwyżejo dziesięćminut.
239

Według moichobliczeń byłookoło trzeciej, kiedy w końcu dotarłamdo pobocza i

podniosłam rękę, aby zatrzymać któryśz jadących z naprzeciwka samochodów.
Żadenz nich nie miał jednak najmniejszego zamiaru zahamować.
Wcale się nie dziwię, bo któż by chciał podwieźć facetkęw chińskiej kurtce, wymazaną od
stóp dogłów błotem?

Na całe szczęście w kieszeni znalazłam portmonetkę.

Wyciągnęłamz niej dwieście rubli i podniosłam banknot do góry.
Już po chwili zatrzymał się przymnie żółty samochód.

- Dokąd?

- zapytał tępawy z wyglądu facet.

background image

Usłyszawszy adres, obrzuciłmnie badawczym spojrzeniem,po czymoświadczył:

- Chcę pieniądze zgóry.
Racjonalna ostrożność, wszystkiego bowiemmożna się spodziewać powłóczędze

zabranej prosto z szosy.
Podałam mu więc banknot i z przyjemnością wyciągnęłam zmęczone nogi, prosząc:

- Mógłbypanwłączyć ogrzewanie?
Kierowca ponownie na mnie spojrzał, ale tym razem nic już nie odpowiedział, tylko

przekręcił regulator ciepła.
Po paruminutach we wnętrzu samochodu zaśmierdziało mokrym psem.
Tozaczęła schnąć mojakurtka.

- Za dużo się wczoraj wypiło, co?

Nabawiłosię krowiej choroby?
-uśmiechnąłsię kierowca.

-Jakiej?

- nie zrozumiałam.

- Wydoić za dużo!

- zarżał facet.
-Nie ma się co wstydzić, każdemusię zdarza.
Masz, trzymaj.

Wyciągnął w moją stronę paczkę "Złotej Jawy".

Zapaliłam papierosa.

W domu przepchnęłam sięprzez skaczące psy do łazienki, ciesząc się,że wstrętna

Wiktoria dokądś się zmyła, po czym napuściłam sobie dowanny gorącej, prawie wrzącej
wody.
Usiadłam i, czując, jak gorąca falaogarnia moje plecy, zaczęłam gapić się w lecący z kranu
strumień.
Ależ zemnieidiotka,że dałam się tak nabraćtej kupie sadła!
I dokumenty przepadły, i Katii nie uratowałam!
Zaczęłam zawzięcie mydlić gąbkę.
Ale to nic, jeszczenie wszystko stracone.
Nawet nie przypuszczasz, Sławulku,jak łatwo będzie cię teraz znaleźć.
Mam tylkonadzieję, że Katii nie stanie się nic złego.
Chociaż, gdy sobieprzypomnę, jak bez najmniejszych skru.

background image

240

pułów "milutki" Sława wypchnął mnie z pędzącego auta.

Dobrze, że sięnie zabiłam, tylko skończyło sięna kilku siniakach i zadrapaniach.

Woda leciała sobiei leciała, a razem z nią ulatywało gdzieś moje niezdecydowanie i

zaczęła mnie ogarniać straszliwa złość.
Poczekaj no, bandyto!
Zaraz wysuszęwłosy i pójdę do salonuBilajn, żeby ustalić właścicielkę komórki.
Ta kobieta na pewnodobrzewie, jak cię można odnaleźć.
Nie wiemjeszcze, jak, ale wydobędę z niej wszystkie niezbędne informacje!

Owinęłam się w szlafrok i popędziłam do sypialni.

Jednak,przebiegając obokwieszaka, uprzytomniłam sobie, że poszukiwania
tajemniczejnieznajomej trzeba będzie niestety odłożyć do jutra.
Nie miałam bowiemcona siebie włożyć, kurtka była brudna imokra, a płaszcz cały w
brązowych zaciekach.

Wzdychając,wepchnęłam rzeczy do pralki.

Wszystkie były w jednakowymbeżowym odcieniu, więc nie powinny wyblaknąć po tym, jak
wlałamdo dozownika czarodziejskiśrodek vanish, gwarantujący całkowite zniknięcie
wszystkich plam.
Nastawiłam pranie na funkcję "tkaninyz wełny".

Następnie wysuszyłam głowę i przeszłam się po pokojach, sprawdzając porządek.

Kirył, który starałsię jak najwięcej zarobić, odkurzałterazco drugi dzień i doprowadził
mniejuż prawiedo ruiny, utrzymującw całym domu nieskazitelny porządek.
Podsumowującprzegląd mieszkania:

teraz nie walają się już u nas na podłodze strzępy psich kłaków, w przedpokoju lśnią

szafki, a wwypucowanej na blask kuchni unosi się zapachkotletów.
Pokój dziecięcyjestporządnie sprzątnięty:książki leżą ułożonenabiurku, a zabawki stoją równo
na półkach.
I słusznie, jak się samemumusi sprzątać, to nie chce się później bałaganić!
Natomiast wsypialniJulii i Sierioży na krzesłach są porozwieszane najrozmaitsze
częścigarderoby.
Na szczęście nigdzie niewidać brudnychnaczyń.
W pustym pokojuKatiitroskliwyKiriusza wytarł kurz istarannie ułożył poduszkę nakanapie.
Zamknęłam drzwi, czując przenikające mnie dreszcze.
Mam nadzieję, żeKatia kiedyś tu wróci!

W sypialni, którą tymczasowo zajmowała Wiktoria, panował strasznybałagan.

Kanapa znów nie była zasłana, a na stole stały brudne naczyniaTak, to ciekawe, w spodku
poniewierały się skórki od mandarynek i pestki mango.
Nikt znas nie kupował takich owoców, a wlodówce leżą tylko jabłkai gruszki.
Wygląda na to, że przyniosłaje po kryjomu i sama
241

ZŻarła w nocy pod kołdrą!

Wielka mipaniusia!
Nawet nie raczy wynieść

filiżanki po kawie!
Następny pokój, najwyraźniej również przeznaczony dlagości, był pusty.

Obrzuciłam spojrzeniem to niewielkie pomieszczenie.
Ciekawe, dlaczego nie ulokowano mnietu, tylko w salonie?
Jest tu naprawdę przytulnie: dosyć wygodna kanapa, obciągniętagobelinową tkaniną, taki
samfotel, ława, półki z książkami, prawie pustebiurko i nieduża szafa.

background image

Postanowione, przeprowadzamsię tutaj, tylko przeniosę lampę z salonu, bo nielubię zbyt
intensywnego oświetlenia.

Wyjmowałam akurat rzeczy z pralki, kiedy usłyszałam krzyk wkorytarzu:
-Wynocha!
Wyjrzałam doprzedpokoju.

Potwornie zła Wiktoria odpychała nogami psy od sterty worków i reklamówek.

- Mula, Ada, do mnie!
Usłyszawszy mójgłos, gość drgnął i upuścił na podłogę białe pudełko,w którym było

zapewne ciasto.

- O, kupiłapani coś słodkiego dokawy?

powiedziałam śpiewnymgłosem.

Wiktoria przez chwilę zwlekała z odpowiedzią:
- Raptemdwa ciastka, dla Sierioży i Kiryła, bo przecież kobietom słodycze nie służą.

A poza tymsą bardzodrogie!

W milczeniu obrzuciłam wzrokiem stertę siatek.

Napisy na nich mówiłysame za siebie "Salon futer- Albatros", "Odzież od Calvina
Kleina","Kosmetyki Garnier".
No tak, jakbymwydała tylepieniędzy,to też bymchciała zaoszczędzić chociaż na ciastkach!

Zostawiłam Wiktorię zzakupami, wyciągnęłampranie i ażsieknęłam.

No i jak tu mieć zaufanie do sklepów firmowych!
Drogi płaszczz cienkiego kaszmiru, kupiony w elitarnym butiku, z beżowegozmieniłsię w coś
niewyobrażalnie obrzydliwego!
Z tyłu zrobił się jasnożółty, nakołnierzu widać było pomarańczowe zacieki, a rękawypokryte
były plamami.
Zprzodu natomiastbył podobny do sierści mopsa -ciemnoszary,z czarnymi motywami.
Ze smutkiem zerknęłam na metkę.
Proszę bardzo,zaleca siępranie w automacie!

W wyglądzie kurtki również nastąpiła niespodziewana metamorfoza.

Ta tania rzecz brudnożółtego koloru,kupiona najwidoczniej na wietnam.

background image

242

skim targu, przeszła totalne przeobrażenie!

Teraz nabrała koloru kruchego ciastka.
Nędzne sztuczne futro, otaczające kaptur, nastroszyło się i zrobiło podobne do futerka lisa.
Wszystkie plamyi zacieki z błota znikłybez śladu.
Rzecz wyglądała jak całkiem nowa!
Co jamówię?
Była o wiele lepszaniż nowa!
A nadodatek już prawiesucha.
Atu proszę,na metce wyraźnie jest napisane: "W żadnymwypadku nie prać mechanicznie".
Kompletnie skołowana, powiesiłam kurtkę w łazience, a płaszczwyniosłamna śmietnik,
rozkładając go na pokrywie kontenera na śmieci.
Możektóryś z bezdomnych połaszczy się natę rzecz?
W każdym razie, gdy jużuzbieram pieniądze na nowy płaszcz, to kupię go sobie na targu.
Chociażpewnie to nie nastąpi zbyt prędko,gdyż w pierwszej kolejności trzeba naprawić
samochódi kupić zimowe opony.

Wieczorem leżałamjuż w nowym pokoju.

Psy całym stadkiem przeniosły się tam wraz zemną i, wzdychając, rozłożyły się na kanapie.
Rachel, jak zwykle, w nogach,a Mula iAda po bokach.
Przed snem leniwie przeglądałam, Bóg wieskąd wziętą, starą gazetę "Tydzień".
Śmiesznie było czytać nowości sprzedprawie roku.
Wzrok powoli przebiegał polinijkach.
W sumie nie znalazłam tam nic ciekawego.
Złożyłam więc gazetę,ziewnęłam i już tak zostałam z rozdziawioną buzią.

Mój wzroknatrafił na ogłoszenie: Kancelaria Prawnaposzukuje: "Prosimy o kontakt

Annę FiodorownęKatukowąjanę Siergiejewnę Katukową i Rościsława Siergiejewicza
Katukowa, którzy zamieszkiwali wcześniej pod adresem: ul.
Pierwszego Dżokeja 19/49 - w celu wypełnieniaostatniej woliobywatelafrancuskiego Bazyla
Fiedu, z domu Wasyla Nikołajewicza Fiedułowa.
Osoby znające miejsce pobytuKatukowów proszone są o stawienie się do Kancelarii
PrawnejReginy Nikołajewny Złobinej.
Przewidziana jest nagroda".

No, no!

Ciekawe, ilemi zapłacą, jak opowiem tej Złobinej o Katukowach?
Może wystarczyna opony?
Wygląda na to, że jutro znów zanosisię na ciężkidzień.
Najpierw zdobędę adres właścicielki telefonu, a zarazpotem pędzę do prawników!

Rozdział 24
Firma Bilajn wyraźnie liczyła na to, że jej abonenci rozbijają sięponieście

samochodami, gdyż biuro znajdowało się w strasznie niewygodnym miejscu.
Niby w centrum, na ulicy Masłowka,aleod najbliższejstacji metra, która nazywa się Dynamo,
trzeba jeszcze jechać całych piętnaście minut w przepełnionym po brzegi autobusie.

- Chodzi raz na godzinę -warczała wpadająca na mnie na każdym zakręcie kobieta.

- Tylkocenęza bilet potrafią podnosić, niedługo tojedenprzejazd będzie droższy niż cała
wypłata!

Jak najbardziej solidaryzowałam się z jej utyskiwaniem i skasowałam bilet bardzo

sprytnie, to znaczy na samym brzegu.
W drodze powrotnej będzie można zaoszczędzić i przejechać na nim jeszczeraz.

background image

Chryste Panie, zataką jazdę, najednej wręcz nodze, to mi jeszczepowinni dopłacić!

Zanim rozpoczęłam zbieranie informacji, uważnie przyjrzałam się obsłudze.

Zastanówmy się, do kogo najlepiej się zwrócić?
Do tej babki z klimakterycznymi plamami na policzkach nie pójdę, wymuskany chłopakw
garniturze też najprawdopodobniej będzie mnietraktować z góry, natomiast dziewczyna w
skórzanej spódniczce i obcisłymsweterku - to jestwłaśnie ktoś, kogo szukam!
Popierwsze, lubię młodzież, a po drugie, jestpodobna do Julii i też pewniema dobre serce.
Podeszłam do ladyi podałam jej telefon.

- Nie działa?

- uśmiechnęła się dziewczyna i, zerknąwszy na aparat,Wyjaśniła:- Pewnie bateria jest
rozładowana.

- Widzi pani -wyszeptałam - to nie mój telefon.

background image

244

- Nie?

- podniosła brwi dziewczyna.
-A czyj?

- Nie wiem iwłaśnie tego chciałabym się dowiedzieć od pani.

Znalazłamtelefon wtoalecie, ktoś go zapomniał.
Dziewczyna ponownie się uśmiechnęła.

- I pofatygowała się pani, żeby go tu przywieźć?

Dziękujemy bardzo,może gopani u mniezostawić, na pewno zwrócimy właścicielowi.

-Wolałabym sama.
- Nie mogęujawniać takich danych- dziewczyna rozłożyła ręce - tojest surowo

zabronione.

-Widzi pani - wyszeptałamznów - pomyślałam sobie, że skoro kogoś stać na taką

komórkę, to znaczy, że ma sporo pieniędzy i niezbyt sięz nimi liczy, a ja zarabiam trzysta
rubli.
Wkrótce NowyRok, a mój syntak marzy o klockach lego.
Niestety, nie mogępozwolić sobie naich zakup.
Ledwie starcza nam do pierwszego.
Szczerze mówiąc, miałam nadzieję na jakieś znaleźne, możedostałabym ze sto rubli.

Dziewczyna przyjrzała misię uważniej.

Wyciągnęłam przed siebiedłonie i prostodusznie uśmiechnęłam się jejprosto w twarz.
Moje ręcewyglądały wprost znakomicie!
Małotego, że wczoraj podrapałam sobiecałą skórę w tym stogusiana, to na dodatek jeszcze
robiłam na kolacjęsałatkę jarzynową i obierałam buraczki!
I teraz mnóstwo drobnych ranekzmieniło się w brązowe kropki, a wokółpaznokci powstała
ciemna otoczka, której w żaden sposóbnie mogłam zmyć.

Spojrzenie dziewczyny stało się jakby trochę cieplejsze i teżodpowiedziała szeptem:
- Dobrze już, dobrze,niech panichwilępoczeka.

No i proszę,na litośćboską, schować ten telefon!

Pokiwałam głowąna znak zgodyi zawisłam na ladzie w oczekiwaniuna adres.

Dziewczyna gdzieś zniknęła, a chwilę później wróciła, trzymającw ręku małą karteczkę.

- Proszę bardzo.

Zacisnęłam kartkę w dłoni.

- Wielkie dzięki.
-Nie ma za co - machnęła ręką dziewczyna.

- Tylko proszęnikomuniemówić, skąd wzięła pani adres.

Powoli udałam się w stronę wyjścia.

W środku wszystko we mnietriumfowało i śpiewało, a najbardziej ze wszystkiego chciało mi
się ska-
245

kać najednej nodze i wrzeszczeć z przepełniającego mnie uczuciaszczęścia!

Jednak biedna, głodna kobieta nie może przecież skakaći cieszyć sięjak oszalała.
Szłam więc powoli przygarbiona, szurając zamszowymi butami, które już dawno
przestałyprzypominać jakiekolwiek obuwie.
Takauboga,nędzna kobiecina, marząca o stu rublach.

Dopiero na zewnątrz się wyprostowałam,po czym zerknęłam na kartkę.

Równym, kaligraficznymcharakterem pismabyło na niej napisane:

Tatiana Pawłowna Mołotowa, ul.

Różowa18.

background image

Jeśliby się teraz z nieba posypałyzłote monety,to i tak nie byłabymbardziej zdziwiona.

Nogi same poniosłymnie do supermarketu, gdziekupiłam sobiekawę i pasztecikz mięsem, po
czym jeszcze raz przeczytałam notatkę.
Tatiana Mołotowa!
Ależ ten świat jest mały!
Gdziesięczłowiek obejrzy - wszędzie sami znajomi.
Kto by pomyślał,że tenładny telefonnależy do kochanki mojego męża, tej samej Tani,
którabyła tak miła, że przyniosłami film erotycznyz nimi w rolach głównych!

Przez około pół godziny włóczyłam się bez celu po sklepie.

Nie wiedziałampo prostu, co powinnamteraz zrobić.
W końcu trafiłamna stoisko z kosmetykami i zaczęłam się bezmyślniegapić w nienagannie
lśniące lustro.
Bardzo się zmieniłam.
Cerę mam teraz nie bladą, lecz różową,błyszczące oczy iwyglądam dziesięć lat młodziejniż
przedtem.
Mimowszystko jednak to nadal jestem ja i Tatianaz miejsca rozpozna we mnieswoją byłą
rywalkę.
Pewnie już załatwiła sobie skądś moje zdjęcie i wbija w nie szpilki!
Wszystko wskazuje więc na to, żenie powinnyśmy sięjeszcze spotykać.
Lepiej będzie, jak najpierw zbiorę o tej wstrętnej dziewczynie więcejinformacji.
Może wśród jejznajomych przewinie się gdzieśgrubaso imieniu Sława.

Wypiłam jeszcze trzy kubki kawy i pochłonęłam kilka wspaniałychpasztecików,

zanim wreszcie opracowałam plan działania, któryod razuwprowadziłam w życie.

Najpierw popędziłam na stację metra Twerska iw przejściu, prowadzącym do stacji

Czechowskiej, odnalazłam dziewczynę, która sprzedawała dyplomy i zaświadczenia.
Tym razem potrzebna mi była legitymacja FSB, zamierzałambowiem zostać agentem
Federalnej Służby Bezpieczeństwa.
Znajomy chłopak zacząłjuż powoli wypełniać rubryki, jednakkiedy usłyszał, że chcę tytuł
majora,pokręcił głową.

background image

246

- Wie pani co, w FSB nie nadają łatwo takich tytułów, to nie MSW.

Tam major pełni ważną funkcję, jest na przykład szefem wydziału.
A nadodatek jest pani kobietą, więc zróbmy lepiej podporucznika, dobrze?

Ale mnie sięwydawało, że podporucznik brzminiezbytpoważnie,więc odparłam:
- Nie, lepiej kapitana.
Chłopak, sapiąc z wysiłku, zaczął nanosić litery.

Ja tymczasem podskakiwałam obok zniecierpliwiona, niczym koń, który zbyt długi czas
stałbez ruchu.

Tania Mołotowa niczego sobie nieodmawiała.

Mieszkała w przytulnym budynku ze wspaniałymi balkonami.
Budynek stał w głębi podwórza,do którego prowadziła żelazna brama.
Z boku zobaczyłam przyciski tabliczkę: "Przejście zamknięte".
Nacisnęłam guzik.

- Kto tam?

- z głośnika dobiegł ochrypły głos.

-Ja do administracji domu.
- Paninie jest mieszkanką naszego domu - niewidoczny ochroniarznie zamierzał

miwcaleotwierać.

Po chwiliwahania stwierdziłam, żedla stróża wystarczy milicja, wyciągnęłam więc

czerwoną legitymację i pomachałam nią w powietrzu.
Gdzieś tu przecież musi być jakaś kamera.

- Proszę otworzyć,ja w sprawie służbowej.
Usłyszałam okropny pisk, pchnęłam furtkę i znalazłam się na

niewiarygodniezadbanym podwórku.
Taki widok można spotkać jedyniew filmacho życiu milionerów.
Długie rzędy krzewów otulone byłyczarną folią, klomby przykryte świerkowymi gałązkami, a
ścieżki zamiecione doczysta.
W roguzaś stały dwa pojemniki na śmieci, pomalowane na przyjemny jasnobrązowy kolor.
Ławki były takiej samej barwyi lśniły tak, jakby dopiero co zostały wypolerowane.
W samym kącie natomiaststał żelazny domek,gdzie zapewne byłschowanyśmietnik.

Również klatkischodowe były utrzymane w idealnymporządku.

Nadkażdą z nich zrobiony był metalowy daszek, stalowe drzwi miały domofony, a z boku,
zupełnie jak w jakimśParyżu, wisiała lista mieszkańców.
Do tego obok każdego wejścia porozwieszano reklamy różnych punktówusługowych.
Wpierwszej klatce mieściła się sauna, w drugiej -siłownia,w trzeciej - pralnia,a w czwartej -
administracja domu.
247

Zobaczyłam napis "Administracja - Ol", wybrałamodpowiednie cyfryi w drzwiach

zabrzęczało.
Drzwi byłytak ciężkie, że z początku zdołałam je tylko trochę uchylić i jeszcze długo się
znimi mocowałam, zanimw końcu udało misię wejść.

W środku było bardzo ciepło,jasno i czysto.

Pod sufitem,zamiastjednej samotnejżarówki, świecił siętrójramienny żyrandol.

Silny mężczyzna w wieku lat czterdziestu wstał zza stołu i dość życzliwie zapytał:
- Pani do kogo?
-Do administracjidomu.
- Proszę - uśmiechnął się ochroniarz i szerokim gestem wskazał nawysokie drzwi.

background image

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, pchnęłam drzwi, po czymznalazłamsię w dużym,

przestronnym ibardzoczystym pokoju.
Widocznie miejscowe władze lubiły zieleń, gdyż wpomieszczeniu wszystko po prostukwitło.
Na parapecie ustawione zostały doniczki zdekoracyjną papryką.
Drobne, czerwone owocegęsto oblepiały całą roślinę.
Obok niesamowityaromat wydzielała cytryna,obwieszonaciężkimi żółtymi owocami.
W rogu bujnie rozłożyłyswoje gałązki nieznane mi drzewka, podobne dokarłowatych
palemek.
Pośrodku tejwspaniałej scenerii, w błękitnym, obitym atłasem koszyku, spał ogromny kot o
tygrysim zabarwieniu.
Zwierzę niczym szczególnym by się nie wyróżniało, gdyby nie jego waga.
Conajmniej ze dwadzieścia kilo, jak nie więcej!
Jego wielka, okrągła głowaprzypominała głowę rysia, a potężne łapy aż wypadały z koszyka,
brzuchiogon zresztą też.
Kocur mruczał zapamiętale, promieniejąc zadowoleniem i szczęściem.

- Jakiduży!

- wydałam okrzyk zachwytu.

Siedząca przy biurku kobieta podniosła głowę znad papierów.
- E tam,to tylko nasz Leopold - chłop jak dąb, wzięliśmy go w zeszłym roku ze

śmietnika, abył wtedy niewiele większy od myszy,pożerałwszystko bez wyjątku - zupę, kaszę,
makaron - a teraz musimy wstręciuchowi mięso kupować i jeszcze w dodatku nie każde mu
odpowiada.
Jaksię przyniesie zbyt tłuste,to wybredniś pyskiem kręci!
Pani do mnie?

Obrzuciłam spojrzeniem jej tępawątwarz z nosem jak kartofeli rzadkimikępkami brwi.

Zapewne rozwódka, ponieważ nie miała napalcuobrączki, tylkozłoty pierścionek z dużym,
krwawoczerwonym rubinem.

background image

248

Najprawdopodobniej mało zarabiała, ale starała się atrakcyjnie wyglądać.

Świadczyła o tym ładnabiała bluzka i wełnianamarynarka w drobną kratkę.
Usta miałapomalowane niezbyt pasującą pod względem koloru do całości szminką z
perłowym połyskiem, a jej odcień wyraźnie gryzłsię z kolorem lakieru na paznokciach.
Do tego jeszcze miała za bardzoprzyciemnione brwi,a grubeczarne obwódki na dolnych
powiekach powodowały,że jej małe oczywyglądałyjak wąziutkie szparki.
Ogólniejednak sprawiała dość przyjemne wrażenie.
Pomyślałam, że pewnie nie jestzbyt inteligentna, ale nie wygląda przynajmniej na wredną.

- Tak, do pani - potwierdziłam.

- Proszęmi powiedzieć, od jak dawnamieszka w tymdomuTatiana Mołotowa?

Administratorka w jednej chwili spoważniała, a przez jej twarz przebiegł lekkicień.
- Nie mogę udzielać informacji o mieszkańcach.
-Mniemoże pani udzielić - oznajmiłam cicho i przymilnie,wyciągając pachnącą

jeszcze świeżością legitymację.

Ujrzawszyzłotelitery FSB,kobieta sięzaczerwieniła.
-Ojej!
- Nie ma co się bać - powiedziałam wielkodusznie.

- Sprawa jest bardzodelikatna, porozmawiajmy więc w cztery oczy.
Ajeśli ktoś wejdzie, topowie pani, że przyjmuje mnie do pracy jako sprzątaczkę, dobrze?

Kobietaskinęła głową.
- Świetnie.

Wobec tego proszę się na początek przedstawić.

- Irina FiodorownaSamojłowa, urodzona w 1952 roku - wymamrotała moja

rozmówczyni.

Chyba jednak aż nazbyt się wystraszyła.
- Droga paniIrino Fiodorowna - postanowiłam ją uspokoić - wobecpani osobiście

milicja nie ma żadnych zastrzeżeń, interesuje nas tylkoMołotowa, proszę więc podać mi o niej
jakieś bliższe informacje.

Samojłowa wyciągnęła z sejfugrubą książkę izaczęła chaotyczniewprowadzać mniew

szczegóły.

- Nasz dom -jąkała się Irina Fiodorowna -jest wyjątkowy, nie ma takiego drugiegow

całej Moskwie.
Po pierwsze, znajduje sięw bardzo dogodnympunkcie, dwa krokiod metra, obok mamy
cudowny park, prawiejak las, a do centrum rzutberetem: raptempięć przystanków
kolejąpodziemną i już się jest na placu Czerwonym.
249

Lecz główna osobliwość budynku polegała na czymś zupełnie inInym.

Piękny domzbudowano na rozkazStalina pod konieclat czterdziestych.
Ojciecnarodu zapalił się wtedy do pomysłu zgromadzenia podjednym dachem całej naukowej
elity:doktorów nauk iprofesorów.
Budynek został pomyślanyjako kompleks mieszkalny w nowoczesnym stylu.
W pomieszczeniach piwnicznych umieszczono pralnię,stołówkę, bibliotekę,sklepy, a
nawetniewielką salę kinową.
Nic nie miało prawa odrywać uczonych od pracy, dlatego wszystkie punkty
usługoweznajdowałysię pod ręką.

Doskonałe okazały się również apartamenty: wyłącznie trzy- i czteropokojowe

mieszkania.
Ogromne przestrzenie, wysokie na 3,70.

background image

Każdakuchnia miała ponad dwadzieścia metrów, łazienki - po dziesięć, a po korytarzach
dzieciaki mogły jeździć rowerami.

Mijały lata, dom żył swoim życiem, starannie odgrodzony od reszty świata.

Staruszkowie-uczeniotrzymali ordery z rąk samego Stalinaiszczęśliwi odchodzili z
tegoświata, a ich miejsce zajmowały podrastające dzieci, które również uzyskiwały wysokie
tytuły naukowe.
Niektórez bezdzietnych wdów z wielką przyjemnością sprzedałyby teraz niedorzecznie duże
mieszkaniai przeniosły do mniejszych, jednopokojowych.
Jednak rada mieszkańcówna wszelkie sposoby sprzeciwiała się przedostaniu do tej "twierdzy"
osób z zewnątrz.
Mieszkaniew elitarnym budynku mógł otrzymać jedynie uczonylub członek jegorodziny.
Mimo to kilku osobom udało się obejść te przepisy.
Na przykład, Ada Lwowna spodnumeru 75zameldowała u siebie siostrzeńca, właściciela
niedużej restauracyjki, i zarząd spółdzielni nie był wówczasw stanieniczego zrobić.
Jednak wystarczyło tylko, że chłopak po śmierci ciotki przeprowadził się dowspaniałych
apartamentów i już zaczęły dziać się dziwne rzeczy.

Najpierw zepsuła się instalacja elektryczna, później zapowietrzyły siękaloryfery,

następnie w tajemniczy sposób przestałdziałać telefon, a nadodatek sąsiedzi zgóry go zalali.
Facet plunął nato wszystko i postanowił sprzedać mieszkanie.
Nie chciał się kłócić z radąmieszkańców, więczwrócił się do przewodniczącego z prośbą o
wyszukanie odpowiedniegonabywcy.
Sprawa szybko się rozwiązała i już po dwóch tygodniach wbyłych apartamentachAdy
Lwowny rozgościł się młody uczony.

Tania Mołotowanatomiast wprowadziłasięrok temu.
Czyżby była pracownikiem naukowym?

- zdziwiłamsię.

background image

250

- Nie - uśmiechnęła się Irina Fiodorowna - wstawił się za nią GieorgijLwowiczDaaz,

przewodniczący zarządu spółdzielni.
Tania jest jego siostrzenicą i wyszła zamąż za cholernie przystojnego faceta, mana imię
Michaił.

Na plecach poczułam nerwowe mrowienie i postanowiłam uściślić:
- Ona jestmężatką?
-A cow tym dziwnego?

-zapytała Irina Fiodorowna.
- Tyle, że małżonek nie jest u nas zameldowany.
Tania twierdzi, że został u matki.
Terazczęsto siętakrobi.
Michaił jest w ciągłych rozjazdach, ale mimo toczęsto widzę go razem z Tanią.

GieorgijLwowiczprzedstawiał swoją siostrzenicę z jak najlepszejstrony: młoda, z

wyższym wykształceniem, zna trzy albo cztery języki obce,pracuje jako tłumaczka.
Miła i inteligentna dziewczyna.
Jej partner jaknajbardziej do niej pasuje.
Jest bogatyi posiada dużą firmę handlującąkomputerami i programami komputerowymi.
Stanowi całkowite przeciwieństwo poprzedniego lokatora - dorobkiewicza ze śmierdzącą
metalową budką, dumnie nazwaną restauracją "Pod Złotym Lwem".

Gdy Tania została przyjęta w poczet członków spółdzielni,Michaiłw bardzo

bezpośredni sposób zgłosił chęć zostania ich sponsorem.

I dotrzymał słowa.

Kiedy tegolata rada mieszkańców chciała zmienićławki, a nie znalazła w budżecie środków
naten cel,Michaił sam przywiózł dwanaście dębowych ławek.
Ustawili je wynajęci przez niego robotnicy.
Po tym geście ludziezaczęli łaskawszym okiem patrzeć naparęnowobogackich.
Jednakdefinitywnie lody zostały przełamane dopierow maju, kiedy to Tania pomogła córce
jednejz głównych miejscowychplotkarek podciągnąć się w niemieckim.
Pewnego razu trafiły nasiebiew windzie, gdzie wybuchowa Sofia Jewgieniewna wymyślała
dziewczynce, na czym świat stoi.

- Wpadnij do mnie - powiedziałaMołotowa do dziecka - to pomogęci napisać

opowiadanie.

Irzeczywiście pomogła.

Mało tego, dziewczynka od tej pory codziennie biegała do niej zzadaniami domowymi.
A gdy po pewnym czasieSofia Jewgieniewna zastukała dosąsiednich drzwi, chcąc zapłacić za
udzieloną pomoc,usłyszała w odpowiedzi:

- Nie udzielam korepetycji, to tylko sąsiedzka przysługa.

Lenkapomyślniezdała wszystkie egzaminy, a sąsiedzi zaczęli przynosić Mołotowej teksty w
językach obcych: ulotki lekarstw, instrukcje ob-

sługi sprzętu AGD.

Nikogo nie odprawiła z kwitkiem, wręczprzeciwnie - wszystkich przyjmowała życzliwie i z
uśmiechem na twarzy.

Rzecz jasna, Tania nie miała również żadnych zadłużeń finansowychz tytułu opłat

czynszowych, którezawsze regulowała w terminie, na spotkania zarządu administracji
przynosiła cukierki, nie urządzała u siebiegłośnych imprez, a do domu wracała zawsze przed
jedenastą.
Jednym słowem, nie kobieta,a istny anioł.

Przerwałam jej hymnpochwalny i rozkazałam stanowczo:

background image

- Proszę opisać mi wygląd zewnętrzny jej męża.

Irina Fiodorowna zaczęła z zapałem:

- Przystojniak, blondyn z błękitnymi oczyma, figura godna pozazdroszczenia.

Wysoki, barczysty, zgrabny niczym Alain Delon.
Ma mercedesa, jestbardzo dobrym kierowcą, jeździ prawie jakby płynął po drodze, uważając
nakałuże, żebybroń Boże nikogo niechcącynie ochlapać.
Ta para jest po prostu przemiła!

Uważniesłuchałam tego panegiryku.

No cóż, wszystko sięzgadza.
Michaiłjest piękny, mądry, dobry, taktowny, istna skarbnica wszystkich możliwych talentów!
Jest tylko jedna niewielkaskaza wtym aniele.
On jestżonaty nie z uroczą Tanią, tylko ze mną - kobietą, która niczymszczególnym się nie
wyróżnia.
Jak się tylkodowiem, gdziemożna znaleźćmałpowatego Sławę i uwolnię Katię,
natychmiastwystąpię o rozwód z tymksięciem o nieposzlakowanej opinii.

Czując ogarniający mnie przypływzłości, chyba trochę za ostro zapytałam:
- Gdzie mieszka ten Gieorgij Lwowicz Daaz?
-Pod trzydziestką dziewiątką- odpowiedziała natychmiastIrina Fiodorowna.
- Jest teraz w domu?
-Praktyczniezawsze można go tam zastać, bo jest bardzo chory, ledwo chodzi.
- Niech pani zadzwoni i powie, że zarazzjawi się u niego przedstawiciel prawa.
Administratorka natychmiast chwyciła za telefon.

background image

Rozdział 25

Mieszkanie numer trzydzieści dziewięć znajdowało się w trzeciejklatce.

Irina Fiodorowna narzuciła na ramiona futerko iosobiściepodprowadziła mnie pod obite
piękną lśniącą skórą drzwi.

- Dziękuję - powiedziałam uprzejmie, po czym dodałam surowym tonem: - Mam

nadzieję, że zdajesobie pani sprawę, iż należy zachować towszystko w tajemnicy?
Pod żadnym pozorem nie wolno pani nikomuopowiadać omojej wizycie.

- Oczywiście, oczywiście - pokiwała głową wystraszona administratorka, poczym

nacisnęła dzwonek.

Drzwi natychmiast się otworzyły.

W progu, opierając się ciężko o laskę, stał chudy staruszek z garbatym nosem, w niesłychanie
jaskrawym,młodzieżowym dresie.

- Jak tylko mnie pani uprzedziła- zwrócił się do Iriny Fiodorowny -od razu wybrałem

się w drogę, ale zanim przekuśtykałem po tychwszystkich korytarzach.
Proszę wejść.

- Nie, nie, dziękuję - burczała pod nosemkobieta, mając wyraźnie zamiar jak

najszybciejsię ulotnić.
- Mamsporopracy, a poza tym zaraz powinien przyjść ktoś z inspekcji przeciwpożarowej.

I po tych słowachbez pożegnania rzuciła sięw stronęwindy.
-Niech pani wybaczy staruszkowi- uśmiechnął się Gieorgij Lwowicz.

- Nie mogę za szybko biegać, alejakoś tu doczłapałem.

-Ale ja się nigdzie nie śpieszę - zapewniłam go, po czymposzliśmywolno wzdłuż

długiego, krętego korytarza,mijając po drodze gigantyczne puste pokoje.
253

W końcu,szurając butami, tak właśnie - butami, aniekapciami, profesor dotarł do

pomieszczenia, które z wyglądu przypominałogabinet.

Trzy ściany byłygęsto zastawione regałami na książki.

Ogromne tomiska byłyrównież niechlujnie porozrzucane po całym pokoju: na parapecie
dawno już niemytego okna, na wielkim biurku, a nawet na podłodze,obok wielgaśnego
globusa na drewnianej podstawce.
Tu i ówdzie porozstawiane były pociski artyleryjskie, rzecz jasna, tylkoatrapy.
A nastole stała nad wyrazpiękna brązowa figurka, przedstawiająca obnażonegomężczyznę
trzymającego nad głową coś, co przypominało armatę.
Pod figurką widniała tabliczka Gieorgijowi Lwowiczowi z okazji sześćdziesiątychurodzin -
wojska PWO11.

- Proszę usiąść - powiedział uprzejmie gospodarz, ruchemgłowywskazując mi fotel.
Ostrożnie osunęłam się na poduszki, słysząc żałosne trzeszczenie sprężyn.

Fotel dorównywał wiekiemGieorgijowi Lwowiczowi i mógł się rozpaść w każdej chwili
nawet pod kimś tak lekkimjak ja.

- No, no!

- zachwycił się Daaz.
-Jakie urocze kobiety zaczęli przyjmować do pracy w KGB!

- FSB -sprostowałam.

- Komitet Bezpieczeństwa Narodowego przemianowaliteraz naFederalną Służbę
Bezpieczeństwa.

- Och, droga pani - uśmiechnął się gospodarz - wasz wspaniały resort tak często

zmienia nazwy, żeciężko się jużw nich połapać - GPU,NKWD, KGB.
Pewnie tam na górze myślą sobie, że w taki sposóbzmienia sięrównieżcałaistota resortu.
Chociaż, trzeba przyznać,że sąteż zmiany na lepsze, na przykład, obecność płci pięknej.

background image

Kiedy jawspółpracowałem z organami prawa, nie było tamżadnej kobiety!

- Był pan agentem?
Gieorgij Lwowicz roześmiałsię i zaczął wycierać oczy wielką, granatową chustką do

nosa.

- Niezłaz pani żartownisia!

Oczywiście, że nie.
Byłem zatrudnionyw fabryce pracującejna rzecz wojska, byliśmy pod nieustannymnadzorem
pierwszego kontrwywiadu.
Tylkoproszę mnie nie pytać, czym sięzajmowałem, bo totajemnica państwowa.

22 PWO - roś.

nponiBOB03flyniHaa o6opona - rosyjski system wojskprzeciwlotniczych(prayp.
tłum.
)..

background image

254

Obrzuciłam spojrzeniem pociski artyleryjskie i figurkę - prezent odwojsk PWO - po

czym uśmiechnęłam się sama do siebie.
Zabawny staruszek!
Przecież i tak już wszystko wiadomo.
Zanim powie się o istnieniutajemnic, powinno się uważnie rozejrzeć wokół siebie.
Otaczające nasrzeczy zdradzają wszystko!
Pamiętam, jak jeszcze mój tata, matematyk,czyniłzłośliweuwagi, czytając książki o
szpiegach.
"Co on się tak męczył,usiłując poznać pozycję naszych wojsk?
- dziwił się.
-Przecież to jestjasne jak słońce: jeśli w lesie, na pustkowiui odludziu pojawia się
nagleświetna droga betonowa, a przed zjazdem na nią jest jeszcze poukładanacegła, to
wiadomo, że gdzieś z przodu rozmieszczone są wojska!

- Nie przyszłam ze względu na pana pracę.
-Nie mam również nic wspólnego z Centralną AgencjąWywiadowczą - odparł

natychmiast staruszek i ponownie donośnie sięroześmiał.

- Interesuje naspańska wnuczka, Tatiana Mołotowa.

Staruszek z miejsca przybrał znudzony wyraz twarzy.

- A o co chodzi?
Po chwili wahania postanowiłam kontynuować:
- Właściwie nic złego nie zrobiła poza tym, że mieszka z cudzymmężem.
-Jak to?

- zdumiał się Daaz.
-Michaił nie jest mężem Tani?

Pokręciłam głową.
- Nie, jużod dawnajest związany węzłemmałżeńskim z niejaką Eufrozyną Romanową.

Pożycie małżeńskie imsię nie udało i nie mająwspólnych dzieci, za to Mołotowa spodziewa
sięteraz potomka.
Ale towkońcu sprawa tegotrójkąta.
A nas, jak sam pan rozumie, Tatiana interesuje z zupełnie innego powodu.
Dobrzezna pan znajomych swojej

wnuczki?
- Ona jestmojąsiostrzenicą.
-Jak to?
- Zwyczajnie, po prostu jest moją siostrzenicą.

Może spróbuje mi pani

wyjaśnić, co się stało?
- Poszukujemy jej bliskiego przyjaciela - bardzo otyłego mężczyznyz małą jak użmii

głową, na imięma Sława.
Nie słyszał pan o takim?
Jestmordercą porywaczem.

Gieorgij Lwowicz spoważniał.
- Szanowna pani.

255

- Eulampia Andriejewna - podpowiedziałam.
-Piękne, aczkolwiek rzadkie, starorosyjskie imię.

background image

Tak więc, szanow(na pani Eulampio Andriejewna, nie mam zielonego pojęcia, z kim spotyka
się Tatiana.

-Jak to, nie ma panpojęcia?

- zdumiałam się.
-Przecież jest pana bliską krewną.
Tak się pan starał o mieszkanie dla niej.
Daaz poruszył głową i westchnął.

- No dobrze,niech mnie pani wysłucha.

Tylkoproszę mieć litośćdlastaruszka i nie mówić o niczym moim znajomym.

- Na pewno nie powiem - obiecałam.
-Onanie jest moją siostrzenicą.
- To kim jest w końcu dla pana?
-Nikim.
-Jak to?

- zdumiałam się.
-To po co to całe przedstawienie?
Gieorgij Lwowicz oparł się całym ciężarem ciała o laskę ipodniósł z fotela.
Powolnym krokiem dowlókł się dobiurka, zktórego wziął piękną,srebrną ramkę i wyciągnąłją
wmoją stronę.
Z fotografii patrzyły namnieszczęśliwe, uśmiechnięte twarze: młody, szczupłymężczyzna,
duża blondynka i grubiutki, pyzaty nastolatekw wieku trzynastu-czternastu lat.

- To mój syn,synowa i wnuk - wyjaśnił Gieorgij Lwowicz.

- Nie życzę pani, żeby panikiedykolwiek coś takiego przeżyła.

- A cosię wydarzyło?
Daaz westchnął ciężko iusiadł z powrotemw fotelu.
- Tobył tragiczny wypadek.

Jechali wołgą, kiedy wpadł na nich trolejbus.
Pociesza mnie jedynie to, że moja żona nie musiała przeżywać tejtragedii, gdyż umarła w
1989 roku.
Po tym wszystkim zostałemsamjakpalec.

Okropnywypadek syna kosztował staruszkadużozdrowia,a poza tymmiał już swoje

lata.
Najpierw odmówiły mu posłuszeństwa nogi, a potem dopadł go chroniczny ból głowy.
Uznał więc, że już najwyższy czasprzejśćnazasłużoną emeryturę.
Ze wszystkimi dodatkami wyszło muniewiele ponad tysiąc rubli.
Ale oczywiście byli współpracownicy nie zapomnieli o swoim kierownikui często go
odwiedzali,przynosząc ze sobąróżne prezenty: cukierki, torty czy też papierosy.
Z czasem jednak tłumodwiedzających go osób zaczął topnieć.
Bezsilny, ubogistaruszek nikomu nie był już potrzebny.

background image

256

Wtedy właśnie Gieorgijowi Lwowiczowi przyszła do głowy genialna myśl - mógłby

przecież sprzedać czteropokojowe mieszkanie synai zabezpieczyć się na wiele lat.
Niestety, nie było mu pisane zrealizowanie tegopomysłu.
Mieszkanie bowiem,mimo że sprywatyzowane, uznane zostało za własność spółdzielni i rada
mieszkańców powiedziała staruszkowi wprost, że nie ma nawet mowyo zameldowaniu w nim
obcych osób.
Gieorgij Lwowicz miał mimo wszystko ogromne szczęście,gdyż w styczniu przyjechała do
niego dawna znajoma, MariaLeonidowna Rauch, którazaproponowałamu świetne wyjście
z,wydawałoby się,beznadziejnej sytuacji.

- Zorka -szczebiotała,poprawiając pulchną rączką swoje zbytczarne,aby mogły być

prawdziwe, loki -nie wolnoci sprzedawać mieszkania!

-Nie musisz mi o tym przypominać,Masza - zdenerwował się przyjaciel -ale sama

doskonale wiesz, jak jest teraz nam, byłym pracownikomnaukowym, ciężko zpieniędzmi.

- Notak, rada mieszkańców to jednak radykalna organizacja - powiedziała przeciągle

Maria Leonidowna.
- Wiadomo przecież, że naukowcyniemają głowydo mieszkań.
Nie możesz przecieżzdechnąć z głodu!

Gieorgij Lwowicz przypomniałsobie nagle, jak sam najgłośniej zewszystkich

opowiadał się na zebraniu zarządu spółdzielni przeciwkowłaścicielowi restauracji, i nic już
nie powiedział.

- Nie martw się,głuptasie - oświadczyła Rauch - dzięki Bogu,maszjeszcze mnie.

Posłuchaj więc uważnie, conależy uczynić.

Sprawa okazała się zupełnie prosta.

Rauchmiała przyjaciółkę, ata -córkę - pięknąi mądrą kobietę.
Dziewczynawyszła za mąż,ale nie magdzie mieszkać.
Pieniędzy młodzimają w bród, lecz nie chcą po prostu ładnego mieszkania, tylko
mieszkaniaw elitarnym domu z przyzwoitymi sąsiadami.
Budynek, w którym mieszka Daaz i gdzie w sąsiedniejklatce świeci pustką mieszkanie jego
tragicznie zmarłej rodziny, byłbydla nich idealny.
Wystarczy tylko, że Gieorgij Lwowicz przedstawi Taniejakoswoją siostrzenicę.

- A jeśli poproszą ometrykę urodzenia?

- zapytał z lękiem Daaz.
-""Dobrzewiesz, jacy wścibscy bywają członkowierady mieszkańców.

- Nie, no nie rozbrajaj mnie!

- klasnęła wdłonie Maria Leonidowna.
- Za oknem już dawno pieriestrojka i demokracja, a wy wszyscy zatrzymaliście się nalatach
pięćdziesiątych, zimnej wojnie i radzie mieszkań-

ców.Zrozumwreszcie, że jesteś właścicielem mieszkaniai nikt nie możezabronićci go

sprzedać.

Gieorgij Lwowicz przypomniał sobie niezliczone trudności, czynionewłaścicielowi

restauracji, i tylko westchnął.

- A zresztą - nadawała dalejRauch - nie przejmuj się.

Sfałszujemymetrykę tak, żeby wynikało z niej, iż jest córką twojej siostry.
Tym sposobem zamkniesz usta wszystkimnieufnymmieszkańcom.

Jak powiedziała, tak też zrobili.

Nie minęły dwa tygodnie, jak mieszkanie przeszło w ręce Tani i Michaiła, a Gieorgij
Lwowiczotrzymałogromną sumę pieniędzy.

background image

Dzięki temu wreszcie może czerpać z życia to, conajlepsze i nie odmawiaćsobie dobrego
jedzenia, amerykańskich papierosów i kawy.
Stać go nawet na wynajęcie gosposi.
"Siostrzenica" okazałasię miłą dziewczyną, a jej mąż jestbardzouczynny.
Parę razy zawiózł nawet staruszka do lekarza.
Są to naprawdę bardzo sympatycznii życzliwiludzie, jednak o ich znajomych Daaz nie
mabladego pojęcia.

Wzięłam od sędziwego profesora adres i telefon miłej MariiLeonidowny Rauch, po

czympożegnałamsię i opuściłam mieszkanie.
Dochodziła piąta.
Ciekawe, do której jest czynna Kancelaria Prawna?
Nieważne, itak mampo drodze, więc zajrzę tam i zapytam o kobietę wspomnianą
wogłoszeniu.

Na szklanych drzwiachnie byłożadnej wywieszkidotyczącejgodzinpracy.

Drzwi okazały się otwarte.
W środku, tużprzysamym wejściu, siedział ochroniarz, który obrzucił mnie surowym
spojrzeniem znadgazety "Dzisiaj".

- Ja do Reginy Nikołajewny Złobinej - oznajmiłam pośpiesznie.
-Pokój numer piętnaście, pierwsze piętro na lewo- odburknął stróż,poczym

ponowniepogrążył sięw lekturze.

Posłusznie weszłam na następne piętro i ruszyłam wzdłuż korytarzapokrytego

jasnobrązową wykładziną.
Po drodzenie spotkałam żywej duszy.
Wokół panowała grobowacisza.
Spozajasnych, wypolerowanychdrzwi nie dochodziłżaden dźwięk.
Istny pałac śpiącej królewny.
W pokoju, którego szukałam, przy komputerze siedziała młoda dziewczyna -pewnie
dopieroco skończyła szkołę.
Wyglądałana sekretarkę.
Zapytałam:

- Gdzie mogę znaleźć panią Złobinę?

background image

258

- Słucham - odpowiedziała dziewczyna.
-Pani Regina Nikołajewna?

- byłam zaskoczona.

- Tak - z zupełnym spokojem potwierdziła nieznajoma, po czym dodała uprzejmie: -

Proszę siadać, nie ma co nadwerężać nóg.
Opadłamnauczynnię podstawiony fotel.

- Co panią do mnie sprowadza?

- zapytała przyjaźnie.
Zawahałam się przez chwilę, po czym odpowiedziałam:

- Widzi pani,prawienigdy nie czytamgazety "Tydzień".
-Nic nie szkodzi - uspokoiłamnie -ja też nie czytam.
- Ale właśnie trafiłam na stary numer.

Patrzę - a tu ktoś poszukuje rodziny Katukowów i za wszelkie informacje obiecuje nagrodę!

Złobinawstała i nacisnęła włącznik.

Nieduży pokoikzalało oślepiające neonowe światłoi dopiero wtedy zobaczyłam, że miła,
krucha kobietajest już grubo po trzydziestce.

- Niestety - rozłożyła ręce Regina Nikołajewna - spóźniła się pani.

Katukowowie już dawno zostali poinformowani o spadku.
Zwrócił się donas mężczyzna,Rościsław Siergiejewicz Katukow.
O ile się nie mylę, nadniach wylatujewraz z żoną doParyża.

Przez mojągłowę przemknęło jakieś niewyraźnewspomnienie.

Niemogłam go jednak bliżej sprecyzować.

- A dużo tychpieniędzy dostaną?
Nieustannie się uśmiechając, Regina Nikołajewna zmieniła temat:
- Szkoda, że się pani na próżno fatygowała.

Może chociaż napije siępani kawy?

- Dziękuję, zprzyjemnością -odparłam, po czym ponowiłam pytanie:
-Mimo wszystko mogłaby mi pani powiedzieć, jaką sumę otrzymają?

Kobieta wsypała do filiżanki brązowe granulki.

- Przepraszam, alenie mam prawa ujawniać takichinformacji.
Po chwili wahania wyciągnęłam legitymację FSB i poprosiłam grzecznie:
- Może jednak zmieni pani zdanie?
-Oczywiście -Regina Nikołajewna z miejscaspoważniała i, ciężkowzdychając,

otworzyła szafę.
-Tak.
Katukow.
tutaj mamy.

Podaneprzez nią informacje chłonęłam z zapartym tchem.

Jak się okazuje, na tym świecie naprawdę zdarzają się cuda!

Wasyl Nikołajewicz Fiedułow, ur.

w 1942 roku, zameldowany w Moskwie pod adresem: ul.
Pierwszego Dżokeja 19/46.
Wszystko wskazuje na
259

to, że był sąsiadem Katukowa.

Pracował jako akrobata w cyrku i w1964, roku, przebywając na gościnnych występach we
Francji, poprosił o azylpolityczny.

background image

Były to czasyzimnej wojny i władze francuskiebez zbędnychpytań uwzględniły
prośbęuciekającegoprzed sowietami Fiedułowa.
W tenotosposób WasylNikołajewicz pozostał w Paryżu.
Początkowo,jak wielu innych emigrantów, klepał biedę, pracującjako dozorca.
Potem; zatrudnił sięjako kierowca taksówki.
Wtedy spotkało go wielkie szczęślcie.
Przypadkowo poznał Gastona Leroux, właścicielaniedużej masarni.
Gaston przyjął go do pracy.
Miał wykonywaćróżne drobne czynności: wyjmować farsz zmaszynki do mięsa, myć baranie
flaki i czyścić wą- tróbkę z błon.

Wasyl zmienił się wBazyla.

Od nazwiska, sprawiającego wszystkimtrudność wwymowie, odciął końcówkę "łów"i
przekształcił się we Fran;cuza z krwi i kości.
Poniespełna pół roku Gaston zdał sobie sprawęz tego, że trafił mu się istny skarb.

B azyl miałpo prostuzłote ręce igłowę pełną niesamowitych pomy!

słów.
Wkrótce odwiedzający ich klienci zasmakowali w niespotykanychdotąd potrawach - rybie w
galarecie czy też roladach nadziewanych jajkiem.
Były akrobata przygotowywał również pyszne parówki, mięso,

i ozór w galarecie oraz gotowaną wieprzowinę.

Po dwóch latach Bazyl po; stanowił się usamodzielnić.
Rozstał się z Gastonem i otworzył własny inI teres.

Do końca lat dziewięćdziesiątych dorobiłsię nie mniej, nie więcej,jakpięć i pół miliona

franków.
W przeliczeniu na dolary prawie milion.
Dotego sprawiłsobie jeszcze przytulne mieszkanko, ładny domek na wsii najmodniejszy w
tamtych czasach samochód peugeot.

Nigdy się jednak nieożenił.

Do tej pory niewiadomo, z jakich powodów: czy nieznalazł sobie odpowiedniej towarzyszki
życia, czy też stroniłod kobiet w ogóle.
Zważywszy na jego sytuację materialną, powinienprzez długie lata żyć w szczęściu i spokoju,
jednakże Pan Bóg stwierdziłnajwyraźniej, że Bazyl wykonał już swoje zadanie na tej ziemi,
gdyżna początku 1999 roku, w szpitalu Świętej Katarzyny, wędliniarz zmarł

, na raka.

Przed śmiercią cały swój majątek zapisał w testamencie rodzi nieKatukowów.

- Dlaczego?

- zdziwiłam się.
Regina Nikołajewna westchnęła.

background image

260

- Akto gotam wie!

Może go żywili, kiedy mieszkał obok nich.
Nas nieobchodząpowody, z jakich osoba prawna przeznacza komuś pieniądze.
Naszym obowiązkiem jestjedynie wypełnienie woli zmarłego, a w przypadku Katukowów
wszytko poszło jak z płatka.
Z Centralnego BiuraAdresowegodowiedzieliśmy się, że AnnaFiodorowna Katukowa i
Rościsław Siergiejewicz Katukow mieszkają w stolicy.
Zostało do nich wysłane oficjalne zawiadomienie.
Nie mogliśmy natomiast znaleźć Jany Siergiejewny Katukowej.

- Zgodnie z dowodem osobistym ona mana imię Marianna.
-To prawda - potwierdziła moje słowa Złobina.

- Wytłumaczył namto RościsławSiergiejewicz.
Tyle, że nastąpiło to dopiero po ukazaniu sięogłoszenia o jej poszukiwaniu.
Niechpani tylko spojrzy.

Powoli przekładałam dokumenty.

Zaświadczenia, interpelacje.
Tociekawe.
W teczce leżało oficjalne podanie byłej dyrektorki.
Anna Fiodorownazrzekała się spadku na korzyść Sławy.
Dokument był wyraźniepodrobiony, chociaż możepo prostu kazanona wpół szalonej
staruszcepodpisać tę kartkę.
Jana równieżzrzekała się pieniędzy na korzyść byłego więźnia.

- A nie zastanowił pani fakt, że kobiety postanowiły zrezygnowaćzespadku?
-Nie, ludzie często takrobią,jeśli w rodzinie panujądobre stosunkii krewni ufają sobie

nawzajem.

- Tak?

- byłam zaskoczona.
-A to dlaczego?
- Żeby uniknąć podatków i cła - wyjaśniła Złobina.
- Czasem nawetsami radzimy spadkobiercom, żeby zgłosili do spadku tylko jedną osobę.

Widoczniena mojej twarzy odbiło się zdumienie, gdyż kobietaczymprędzej

zaczęławyjaśniać:

- Niech sobie pani wyobrazi, żejestwas trzech do podziału i każdymusi zapłacić, na

przykład, po pięć tysięcy rubli.
To jużwychodzi piętnaście tysięcy.
A jeśli tylko jeden?
Wtedy wystarczy pięć.
Inna sprawa, żewielu nie ufa nawet najbliższej rodzinie i woli oficjalnie dochodzić
prawadospadku.
Ale w przypadku Katukowów okazało się, że to zgodna rodzina, która woli zaoszczędzić.

- Spotkała się pani z Janą i Anną Fiodorowną?
-Nie, a poco miałabymto robić?

Rościsław Siergiejewicz wyjaśniłmi, że mama i siostra mieszkają przez cały rok na daczy i
rzadko bywają
261

w Moskwie.

A poza tym,dostarczył wszystkie, właściwe podwzględemformalnym,dokumenty, kserokopie
dowodów osobistych i potwierdzonenotarialnie podania.

background image

Nie pozostało mi nic innego, jak tylko ciężko westchnąć.

Intuicja podpowiadała mi, że coś tu nie gra,ale Regina Nikołajewna nie podzielałamoich
obaw i z całkowitym spokojem sprzątnęła dokumenty.

- A jak dawno temu Rościsław otrzymał ten spadek?

- zapytałam.

- Pod koniec października - odpowiedziałapogodnie Złobina.

background image

Rozdział 26

Do domuwpadłam około ósmej.

Byłam potwornie zmęczona, zła - no i głodna.
Psy łaziły po przedpokoju, poszczekując od czasu doczasu.
Uciszyłam je,wciągnęłam dokuchni bardzociężkie siatki i walnęłam je na podłogę obok
lodówki.
Dzisiaj miałam ogromne szczęście.
Kupiłambowiem pstrąga za jedyne sześćdziesiąt pięć rubli za kilogram, a nadodatek
zdobyłam przepis na przyrządzenie tej ryby.

- Wyjdzie z tego prawdziwy łosoś- paplała handlarka, ważąc rybę.

Wyjęłam więc długopis, notes i zaczęłam zapisywać.
Już dawno doszłam do wniosku,że w książce kucharskiej wypisują same bzdury!
Naprzykład w jednym z przepisówprzeczytałam, że należy "gotować mięsotak długo, aż
będzie gotowe do spożycia"!
Ale powiedzcie mi, proszę, jakniedoświadczona gospodyni ma ocenić, czy mięso jest już
gotowe?
Za todoskonalewytłumaczyłami to pewna kobieta, którą spotkałam w autobusie.
Usiadła obok mnie, trzymającw powietrzu reklamówkę zmięsem.
Na moje pytanie, skąd wie, jakdługo je gotować, odpowiedziała:

- Najlepiej sprawdzićwidelcem, czy jest już miękkie.

Jeśli łatwo wbijesię w mięso,to znaczy, żejest gotowe!

Stojącprzy kuchence, wymieszałamtrzy stołowe łyżki soli z dwiemałyżkami cukru.

Potem dokładnie posypałam tym równopokrojone kawałki ryby, a następniezalałam je olejem.
Ciekawe, czy naprawdę będzietak smaczne, jakobiecywała sprzedawczyni, czy teżwyjdzie z
tego jakieśpaskudztwo?
Jako dodatekdo tej potrawy można podać makaron.
Otworzyłam więc torebkę ześnieżnobiałymi muszelkami.
Do tej pory miałam
263

do czynienia jedynie z żółtym makaronem, ale gdy poszłam po niego dosklepu,

sprzedawca z opuchniętymi oczami i czerwonymnosem radoś; nie zachwalał:

- Niech lepiej pani weźmie ten biały makaronik, przywieźli go prostoz Anglii.

O, proszę, nawet jest napisane: "Madę in London".
Sprzedaję todopiero od dzisiaj,a panijako pierwsza będziemiała przyjemność wypróbowaćten
produkt!
Tureckie to nie to,co angielskie.

Szczerze mówiąc,ten angielski wynalazek wyglądał jakoś dziwnie i byłcałkowicie

pozbawionyzapachu.
Doszłamjednak do wniosku, żemakaron tomakaron.
Żaden bez dodatku masła, mięsa lub chociażby ketchupunie wygląda apetycznie.
Wrzuciłamwięc zawartość woreczka do garnka.

- Lampka - dobiegło z korytarza -jesteś w domu?
-Jestem,jestem!

- krzyknęłam i wyszłam do przedpokoju.
Zobaczyłam w nim Kiriuszę,który po cichu wkładał buty do szafki.
Wygląda na to, że stało się coś złego.
Szafka na butypełni bowiemwnaszej rodzinie rolępapierkalakmusowego.
Jeśli Sierioża, wbiegając domieszkania, wrzuca buty na półkę, to znaczy, że dostał ochrzan od
kierownika alboże znów zgubił portfel.

background image

Julkazagląda doszafki jedynie pokłótni z mężem, a Kirył, jak dostanie parę dwój.
Zwykle po powrocie zeszkoły rzuca na krzesło kurtkę i tornister, a buty ciska, gdzie popadnie.
Potem znajduję prawy obok wieszaka, alewy - przy wejściu do kuchni.

Dzisiaj natomiast był cichy i jakiśtaki przybity, a na dodatek porządnienakładał butyna

prawidła.

- Mów szybko - poleciłam - cosię stało?

Selena Jeżenowna wlepiła ci gola?

- Nieee- pokręciłgłową Kirył-jest teraz miła niczymoswojona ropucha, na to półrocze

może wyjdzie mi nawetpiątka.

-Wobec tego, co się stało?

Szybęwybiłeś?
Pokłóciłeś sięz kolegą?
Kirył westchnął,usiadł na krześlei zaczął mizdawać relację.
Dawna nauczycielka muzyki, starsza pani,Katarina Andriejewna, praktycznieniczego od
dzieci nie wymagała.
Stałaprzy tablicy i mruczała swoje:

do-re-mi-fa-soL.

W tym czasie uczniowie robili, co chcieli: jedni czytali powieści kryminalne, a inniodrabiali
lekcje zadane na drugi dzień.
Jedynym warunkiem, który musiał być spełniony, była zupełna cisza.
Kiedyw klasie ktośzaczynał gadać, Katarina Andriejewna bardzo to przeżywa.

background image

264

ła,a nikt nie miał przecież zamiaru denerwować staruszki.

Nauczycielkaszczodrą ręką stawiaławszystkim zgóry na dół same piątki, mówiąc:

"Dobry z ciebie chłopak, cicho siedzisz, nieprzeszkadzasz".

Oczywistasprawa, że nikt niczego nie umiał, ale w sumie, komujest potrzebna idiotyczna
muzyka w dzisiejszej erze komputerów, CD i magnetofonów?

Pod koniec października miła babuleńka zachorowałai jej miejsce zajęła chimeryczna

paniw wiekulat pięćdziesięciu, ze zjadliwymuśmiechem na twarzy.
Nowa nauczycielka kazała natychmiast wszystkim założyćzeszyty w pięciolinie i zaczęła
wzywać uczniów do tablicy, rozdając dwójki na lewoi prawo.
Kirył ma ich już na swoim koncie dwanaście.
A dzisiajLarysa Zacharownapowiedziała:

-Słuchaj, Romanów!

Po pierwsze, niech przyjdzie do szkoły twojamatka, a po drugie,masz do jutra rozwiązać ten
test.
Weź go do domu.

Kirył wziął do rękicienką broszurkę i aż zdrętwiał nasamjej widok.

Dwieście pięćdziesiąt cztery pytania!
I to jakie!
"Czym różni się kantata od oratorium?
Wymień przynajmniej dwautwory Dworzaka.
Jakie

bywają pieśni?

Proszę wymienić najbardziej znane utwory Sielwińskie"go.

- ChybaStrawińskiego - poprawiłam.
-No faktycznie.

- pociągnął nosem Kirył -jeden pies!
Strawiński,czy Sielwiński.
Tak czy inaczej, w życiu nie rozwiążę tego testu!
Postawimi dwóję napółrocze.

- Nie maż się!

- rozkazałam.
-Zna twój charakter pisma?

-Nie.
- To wspaniale.

Teraz zjemy sobie kolację, apotem rozwiążęten test,pójdę do szkoły i załagodzę sytuację.

- A tyto wszystko wiesz?

- zdumiał się Kirył.
-O orkiestrzesymfonicznej,dyrygencie i harfie?
Uśmiechnęłam się.

- Zwłaszcza o harfie, no bo wiesz.

ukończyłamkonserwatorium inawet umiem grać na tym wstrętnyminstrumencie.

- Lampka.

- wyszeptał z przejęciemKiriusza - Lampeczko najukochańsza, uratuj mnie!
Będę za to bezpłatnie sprzątać mieszkanie!

- Umowa stoi - zaśmiałam się.

- A teraz chodźmy na kolację, lizusie!
Zestojącego na kuchence garnkakipiało już na całego.
O cholera,zupełnie zapomniałam o makaronie!

background image

Mam nadzieję, że nie zamienił
265

się w pulpę.

Szybko wylałam całą zawartość garnka na durszlak i pochwilioniemiałam.
Z garnka lał się mętny, z lekka pieniący się płynolekkim zapachu wody kolońskiej.
Wkońcu do mnie dotarło.
Nictamniema!
Makaron po prostu zniknął!
Ładne, białe muszelki, smakołykwyprodukowanyw Anglii, makaron najwyższej jakości.
Czyżbynaprawdę wyparował bez śladu?
Z nieopisanym zdumieniemgapiłam się na pusty durszlak.
No nie, coś takiego jeszcze mi się nieprzydarzyło.

- Ty to gotowałaś?

- zapytał Kirył, wskazując na pustą torebkę.
Przygnębiona kiwnęłam głową.
Nagle chłopak roześmiał się wgłos.

- Bardzo śmieszne - rozzłościłam się-jak chcesz wiedzieć, to makaron rozgotował się

przez ciebie, bo sięz tobą zagadałam!
- Wcalenie - śmiałsię dalej Kirył - to nie ma nic do rzeczy!
Mydło zawsze się rozpuszcza w wodzie!
- Mydło?

-Aha - rżał chłopak - przeczytaj tylko napis na opakowaniu.

I popukał brudnym palcem w tekst.
W milczeniu patrzyłam na łacińskie litery.

- Lampka - zainteresował się Kirył - a ty w ogóle znasz angielski?
-No, alenapoziomie szkoły średniej, czytam z pomocą słownika.
-Jasne - widać było, że chłopak ma ze mnieprawdziwyubaw - w takimrazie posłuchaj

tłumaczenia: "Wysokiej jakości mydło dla dzieci.
Wykonane w kształcie atrakcyjnychmuszelek, bez zapachu, nie wywołuje alergii, można
stosowaćdo codziennej higieny niemowląt.
Błyskawicznie sięrozpuszcza i nie zostawianalotu na wannie".

Kirył zaczerpnął tchu i zajrzał dogarnka.
- Wszystko się zgadza: i rozpuściło się bez śladu, igarnek jest czysty!
-Świństwo!

- oprzytomniałam.
-Zupełne chamstwo!
SprzedawcaWcisnął mi tona targu!

- Bo pewnie tak jak ity, zna angielski ze szkoły -zachichotał Kirył.

-Tylko jednegonie rozumiem,jakim cudem nikt do tej pory nie przyszedłdo niegoz powrotem i
nie zażądał zwrotu pieniędzy?

Westchnęłam ciężko.
Chyba byłam jego pierwszą klientką.
Ciekawe - zapytał Kirył -ile razy mu się dziś za to oberwie.

background image

266

Około godziny dziewiątej wieczorem zadzwoniłam do Marii Leonidowny Rauch.
- Pani numer telefonu dostałam od Gieorgija Lwowicza Daaza.
-To świetnie- odpowiedziała śpiewnie.

- Ma pani chłopca czy dziewczynkę?

- Dwóch chłopców -speszyłam się.
-W jakim wieku?
- Dwadzieścia pięć i jedenaście.
-Ze starszym to już trochę za późno, ale z młodszym można jeszczespróbować.
- Co spróbować?

- zdumiałam się.

- Jak to - co?

- rozmówczyni zaczęła tracićcierpliwość.
-Przecieżchcepani, żeby dzieci nauczyły się grać na fortepianie.
Jutro o trzeciej pasuje?
Dzieckoproszę przyprowadzić zesobą.
Będę mu udzielać lekcji, jeśli oczywiście będzierokowało jakieś nadzieje.

Wieczorem, zwinięta w kłębek pośrodku psiego stada, już prawie zasypiałam, kiedy

do głowy przyszło mi banalnie proste pytanie.
Dlaczegoten milioner, dobroczyńca rodziny Katukowów, pan Wasyl Fiedułow velBazyl Fiedu
zapisał w testamencie cały swój majątek Annie Fiodorownie, Janie i Sławie?
Dlaczego pominął Kostię?
Nie wiedział o jego istnieniu?
Bzdury!
Fiedułow zwiałz Rosji w 1964 roku.
Kostia skończyłwtedytrzy lata, a Sława dwa.
Bardzodziwne, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Kostia mieszkał razem z matką na ulicy
PierwszegoDżokeja, a Sławę oddali Nataszy Fiodorownie.
Przy czym, o ile dobrze zrozumiałam, oddali praktycznie od razu, jużjako dziesięciodniowe
niemowlę.
MożeKostiasię czymś naraził Wasylowi?
Nagrabił sobie u niego i sąsiad przezcałe życie miał o to do niego żal?
Chyba większejgłupoty nie możnajużwymyślić.
Przecież Kostia był wtedymalutki.
Chociaż zupełnie prawdopodobne jest to, że w latach dziewięćdziesiątych korespondowali
zesobą i wtedy mogło dojść między nimido jakiegoś konfliktu.
Aha, i jeszcze jedno: listy wysyła na nowyadres, a w testamencie wskazuje stary.
Tokompletny bezsens!
Czym ten Katukow mógłmu podpaść?
I kto w końcu zabił aktora?

Nie znalazłam jednakodpowiedzi na te pytania i zapadłam w niespokojny sen.

267

\ Następnegodnia o godzinie pierwszej pojawiłam się w szkole Kiry; ła.

Nauczycielka, Larysa Zacharowna, niebyła bynajmniej zachwyconamoją wizytą.

- Pani syn - zaakcentowała - podczas lekcji czyta komiksy.

A kiedymówiłam o budowie frazy muzycznej, turlałdługopis po ławce!

Westchnęłam ciężko.

"Pewnie przez to, że beznadziejnie i nudno ględzisz!
A poza tym, co toza temat: budowa frazy?

background image

Dla dzieci,które nawet niewiedzą,jak wygląda pięciolinia!
".

Larysa Zacharownawstałagwałtownie i zaczęła wachlować się zeszytem.

Popatrzyłam na jej drobną, szczurzą twarz z ostrym nosemi na dziwacznie natapirowane,
wyraźnie nienaturalnekędziory.
Spojrzałam równieżna jej nagle poczerwieniałe policzki i szyję, i tylkowestchnęłam.
Wszystko jasne - klimakterium.
Ostatnie podrygi gasnących hormonówi związanez nimi nagłe przypływy gorąca, depresja,ból
głowy, bezsenność, nadwaga.
A do tego jeszcze musi za śmieszne pieniądze wbijaćdotępych głów dzieci wiadomości o
operze, symfonii i harmonii.

Pedagodzy w ogóle mają ciężko.

To jest chyba jedyny zawód, w którymczłowieksam ocenia swoją pracę.
Pomyślcie tylko, jeśli dziecko niczegonie zrozumiało na lekcji, bo umierało z nudów i na
dodatek dostało dwóję, to w sumie wszystko się sprowadza do tego, że nauczyciel sam
sobiepostawił pałę.
To znaczy, że nieumiejętnie przekazał materiał, nie zainteresował swoim przedmiotemi
niepotrafiłwytłumaczyć.

Jednak nie mogłam tego przecież wyjaśnić LarysieZacharownie!

Wcalenie miałam zamiaru wychowywać tej kobiety.
Moim celem było, abyKirył dostał czwórkę.
Dlatego też rozpłynęłam się w najsłodszym uśmiechu i zaszczebiotałam:

- Ach, drogaLaryso Zacharowna!

On jest bardzo zakochany w paniprzedmiocie, wczoraj przez cały wieczór rozwiązywał test!

- Tak - stwierdziła nauczycielka - postawię mu za tocelujący, gdyżpracadomowa

odrobiona jest znakomicie.

-A pozatym - mówiłam dalej - on poprostu nie możenie lubić muzyki, ponieważ ona

go, że tak powiem, otacza.

- Nie rozumiem - mruknęła Larysa Zacharowna.
-Skończyłam konserwatorium muzyczne - spuściłam skromnie oczy występuję na

koncertach.

- Fortepian!

- klasnęła w dłonie nauczycielka.

background image

268

- Harfa.
-Ach!

- dama się wyraźnie ożywiła.
-Bóg mi panią zesłał!
Panisynjest nadzwyczajny, może trochę wiercipięta, ale to przecież drobiazg.
A poza tym przede mną pracowałatu absolutnie nieodpowiedzialna staruszka.
Możnapowiedzieć,że tylko etat zajmowała.
Dzieci nie są więcprzyzwyczajone do właściwych wymagań.

Miarowokiwałamgłową, zdając sobiesprawę, że po tym przemówieniu nastąpi z jej

strony prośba.
I tak się właśnie stało.

- Zobowiązano mniedo zorganizowania koncertu -powiedziałaz przejęciem kobieta,

któraprzestała być już nawet zarozumiała.
- Przyjdą ludzie z ministerstwa, kierownictwo.
Ale jak to zrobić z dziećmi, których nikt nie nauczył nawet śpiewać?
W sumieznalazło siękilka dziewczynekgrającychna pianinie i Lonia Kac z ósmej klasy ze
skrzypcami.
Lecz tyle talentów to stanowczo za mało.
Żeby przedstawienie się udało,trzeba włączyć w to również rodziców.
Dzięki Bogu, rodzice uczniów wykazali pełne zrozumienie dla moich poczynań.
Ojciecdwójkowicza Wołynkina zatańczy rosyjski taniec, starsza siostra Maszy Kozłowej
pokaże pantomimę, babcia Oli Suworowej przyjdzie z tresowanymi pieskami.
Jakby zjawiła się jeszcze pani z harfą, byłobypo prostu znakomicie!

- Oczywiście,że przyjdę -zapewniłam Larysę Zacharownę, gorączkowo myśląc, skąd

mam wziąć harfę.
- Na pewno przyjdę, z ogromnąprzyjemnością!

W tymmomencie rozległ się dzwonek i do klasy wparowałydzieci.

Jako pierwszy, wymachującplecakiem,wbiegł Kirył.

- Podejdź tutaj, psotniku - uśmiechnęła się Larysa Zacharowna.

Kirył spuścił wzrok i, udając całkowitąuległość i pokorę, powlókłsięw naszą stronę.

- Przepraszambardzo- powiedziałam szybko - czy mogłabym zabraćsyna z lekcji?

Idziemy do lekarza.

- Oczywiście - pozwoliła Larysa Zacharowna- świetnie się spisał,znakomicie odrobił

pracędomową.
Jeśli tak dalej pójdzie, to w tym półroczuwyjdzie mu czwórka, a w przyszłym, jeśli Bóg da,
może nawet piątka.

Wyszliśmy z klasy na opustoszały korytarz i Kirył z konsternacjązapytał:
-Jak ty tego dokonałaś?

269

- Och - westchnęłam - bardzo prosto.

TyUko skąd ja teraz wezmę harfę?

- A cotu maharfa do rzeczy?

- zdumiał się chłopiec.

- Widzisz,zawarłyśmy z nauczycielką umowębarterową.

Ty dostaniesz dobreoceny, a ja zagram na szkolnym koncercie.
Kirył objął mnie i powiedział zprzejęciem:

-Jestem z ciebiedumny, Lampka!

Nigdy wcześniej nie spotkałem nikogo, kto by grałna harfie!

background image

Chrząknęłam.

Kto by mógł przypuszczać, że ta umiejętność kiedykolwiek mi się przyda!

- Tylkowiesz, Kirył, musisz mi wczymś pomóc.
-Zawsze do usług!

- krzyknął chłopiec.
-Mów szybko, co mam zrobić?
Skoczyć na targpo ziemniaki?
Poprasować?

- Pójdziesz teraz ze mną do pewnej pani i będziesz udawałdziecko,które chce się

uczyć gry na fortepianie.

-Po co?
- Po prostujest mi to doczegoś potrzebne.
-Dlaciebie zjemnawet kaszę - oświadczył Kirył i udaliśmy się dopani Rauch.
Maria Leonidowna była podobna do carycyKatarzyny.

Takasamawyniosła twarz z małymiustami i dużymi, lekko wyłupiastymioczami.
Przypominała ją także zfigury: posągowa,z wysokopodniesionym biustem i ostrą linią bioder.
W młodości na pewno cieszyła się powodzeniem.
Swoją drogą, wiek gospodyni był niezmiernie trudny do określenia.
Wyraźnie nie obeszło się tutaj bez ingerencji skalpela.
Przy uszachwidaćbyło zdradliwe blizny, świadczące o przeprowadzonych zabiegach
chirurgicznych.
Włosy, brwi i rzęsy miała, rzecz jasna, pomalowane,a całatwarz była pokryta pudrem.
Maria Leonidowna tymi wszystkimizabiegami osiągnęła fantastyczny rezultat iprzy
odpowiednim oświetleniu,zwłaszczawieczorem,mogła uchodzić nawet za czterdziestolatkę.

Z wyglądem gospodyni współgrał pokój.

Zostaliśmy do niegowprowadzeni po uprzednim zdjęciubutów.
Na honorowym miejscu stał dużyfortepian z otwartą pokrywą.
Oprócz niegoznajdował siętam okrągły,przykryty koronkowym obrusem stół oraz fotel i
aksamitna kanapa.
Całypokój wypełniał aromat zaparzonej niedawnokawy.

background image

270

- Świetnie - powiedziała Rauch, siadając przy instrumencie najpierw sprawdzimy

słuch.

Pewnymi palcami przebiegła po klawiaturze, zagrała gamę, potem nacisnęła "la".

W powietrzu zawisł czystydźwięk.

- No, jaka to nuta?
-"Re"- chlapnął Kirył, a potem dodał: a może "fa",one sądo siebie
strasznie podobne.
- Moim zdaniem, niezbyt - westchnęła Rauch.

No dobrze, siadaj do

fortepianu i połóżręce naklawiszach.

Kirył posłusznie wykonał polecenie.

- Nie- poprawiłaMaria Leonidowna - nadgarstki trzeba trzymać tak,
jakby pod nimi było jajko.
- Surowe czy gotowane?

- zainteresował się chłopak.

- A co to za różnica?

- osłupiała, bo jak długo żyje,nie słyszała jeszczepodobnego pytania.

- Ogromna.

Jeśli się uderzy ręką w surowe jajko, to będzie kałuża, a jeśli w gotowane, tonic się nie stanie
- odpowiedział Kirył i skurczył się na

taborecie obrotowym.
-Jajko jest w przenośni,a nie naprawdę.

Wyprostuj się - rzuciła odruchowo nauczycielka,po czym poleciła: - Idź do sąsiedniegopokoju
i pooglądaj sobie telewizję!

Kirył posłuszniepodniósłsię z fotela.
- Co ja mogę pani powiedzieć - zwróciła się do mnie po jego wyjściu.

-Richtera toja z niego nie zrobię, bo jest jużna toza późno.
Mogę go zato nauczyć podstaw gry,abymógł grać dla własnej przyjemności.
Będziemy sięspotykaćtu u mnie po dwie godzinyw tygodniu.
Biorę pięćdziesiąt dolarów zapełną godzinę zegarową.
W sumie to dość drogo.
Ale jestemuznanym pedagogiem, jeżeli jednak pani chce, tomogę polecić innych
wykładowców, są zdecydowanie tańsi.

- Nie, nie - powiedziałam szybko - mychcemy tylkopanią.

Sławatak

panią wychwalał.
- Sława, Sława.

- mruknęła Maria Leonidowna.
-Jakoś sobie takiego nie przypominam.
Uczył się u mnie?

- A zna paniTanie Mołotową?
-Tanieczkę?

Oczywiście, to córka mojej najbliższej przyjaciółki, która niestety już nie żyje.
271

- No to Sławajest jej najlepszym przyjacielem.

Maria Leonidowna się uśmiechnęła.

- Nieznam go, niestety, a z Tanią dawno już się nie widziałam.
-GieorgijLwowicz mówił,żejesteście bliskimiprzyjaciółkami.

background image

Podobno nawet doglądała pani mieszkania podczas jej nieobecności.

- Daaz to stara papla - gniewnie burknęła Rauch.

Postanowiłam kuć żelazo, póki gorące:

- Mam problem z synem.

Świetnie zarabia, sprzedaje komputery i marzy o kupnie mieszkania wtym domu, w którym
mieszka Daaz.
Możepaniby się zamną wstawiła i namówiła Gieorgij a Lwowicza?
Naturalniezapłacę państwu odpowiednią prowizję.

- Teraz są niestety takie ciężkie czasy, że pieniędzy ciągle mi nie wystarcza, więc

pomogłabympani z przyjemnością.
JednakZora już więcej nacoś takiego niepójdzie.
Bo widzi pani,Tania -córka mojej przedwcześnie zmarłej przyjaciółki - dostaław spadku po
niej beznadziejnemieszkanie - jednopokojowąklitkę w hotelowym stylu.
Pokój dosłownie dwunastometrowy.
A do tego kuchnia o powierzchni zaledwie dwóchmetrów.
Okropna nora.
Więc mimo że wszystkie moje kontakty z Tanią urwały się po śmierci Lali, uznałam za
swójświęty obowiązek jej pomóc.
Szczerze mówiąc, ze trzy lata ze sobą nie rozmawiałyśmy, aż któregoś dnia niespodziewanie
do mnie zadzwoniłaz pytaniem: "Ciociu Maszo, może ktoś w waszym domu sprzedaje
mieszkanie?
"...

Tania powiedziała, że wyszła za mąż.

Jej małżonek jestzamożnym biznesmenem, więc chcieliby kupićjakieś ładne mieszkanie w
prestiżowym miejscu.
Wtedy Maria Leonidowna przypomniała sobie oGieorgiju Lwowiczu.
Wszystko ułożyło się znakomicie - pomogłajednocześnie i Tani, i Daazowi.

- A Sławamówił, że jemu także obiecała pani pomóc - powiedziałam.
-Ale jaki znowuSława?

- uniosła się Rauch.

- Bliski przyjaciel Tani.
-Nie znam nikogo z jej znajomych - odpowiedziała.

- Przecież jużpani mówiłam, że pośmierci Lali, to jest od ponad trzech lat, nie utrzymywałam
z Tanią żadnych kontaktów.
Prawdę mówiąc, jeśli sama by domnie nie zadzwoniła i gdybym niebyła wtedy na skraju
nędzy, to.
- niedokończywszy zdania,korepetytorka machnęła ręką.

background image

272

Wszystkostało się dla mnie jasne.

Michaił z pewnością odpowiednio

jej się odwdzięczył.
- Czylito nie pani pomogła Sławie?
-Pierwszyraz o nimsłyszę zapewniła Rauch.
Po wyjściu od starszej pani, w nagrodę za udzieloną pomoc, kupiłamKiriuszy lody.

Wsiedliśmy do metra i, miarowo się kołysząc, pomknęliśmy przez tunele.
Miałam podły nastrój.
Jak mam w końcu dotrzeć do tejTani?
AniGieorgij Lwowicz, ani Maria Leonidowna nie mieli zielonegopojęcia, gdzie pracuje moja
"następczyni".
Tylko co dojednego byli zgodni, że zna wiele języków i jest tłumaczką.

W domupodgrzałam obiad ijuż zamierzałamnalewać zupę, kiedyrozległ się dzwonek.
-Kto tam?

- zapytałam.

- Zbieram podpisy na LDPR -usłyszałam w odpowiedzi.

Otworzyłam drzwi i, widząc sympatyczną młodą kobietęo zmęczonejtwarzy, ponowiłam
pytanie:

-Kto?
Kobieta ciężko westchnęła i zaczęła recytować z pamięci:
- Wkrótce będąwybory do Dumy Państwowej i zbieram podpisy.

Naszkandydat jest pod wszelkimi względami.

Obrzuciłam wzrokiem jej zbyt cienki, jak na taki ziąb, płaszcz, znoszone buty i z lekka

popękaną błyszczącą torebkę, po czym przerwałam jejwywód:

- Niech pani wejdzie dokuchni, mam smaczną zupę.

Agitatorka, która przedstawiłasię jako Lena, w okamgnieniu pochłonęła cały talerzgrochówki,
przyrządzonej na wędzonych żeberkach, i zaczęła mi się zwierzać.

Ma pięćdziesiąt trzy lata.

Całe życie przepracowała w InstytucieNaukowo-Badawczym, zasłużyła nadobrąpensję i
stanowisko starszego naukowca.
Wtedy jednak nadszedł czasszaleńczo rozwijającej się demokracji.
Instytut padł ofiarą pieriestrojki i wszystkich pracowników wysłano na bezterminowy urlop.
Lena i tak miała dużo szczęścia, gdyż udało jejsię przejśćna wcześniejszą, niestetybardzo
skromną, emeryturę.
Dostaje marne grosze;

dlatego chwytasię każdej roboty, żeby jakoś związaćkoniec z końcem.
Mań ikiur dla n ieboszczyka 2 73
Sama tegoZyrinowskiego23 razem z jegoLiberalno-DemokratycznąPartią Rosji nie

znosi, ale w jego sztabie za każdy podpispłacą po dwadzieścia rubli, a przez cały dzień można
obejść trzydzieści, a nawet czterdzieści osób.

Lenaosobiście woli komunistów,ale Ziuganow24 ma już wokół siebiesporo

obłąkanych staruszków, biegających po mieszkaniach bezpłatnie, wyłącznie z
własnychprzekonań moralnych i politycznych.
Ten skąpiec niewypłaca żadnych pieniędzy, więcLenazmuszona jest agitować na rzecztego
pajaca, syna prawnika.
Aleco zrobić?
Na dodatek jej lekkomyślna córka została samotną matką, a w dzisiejszychczasach
utrzymanie dzieckajestniezmiernie trudne.

background image

Nasame pampersy idzie jej cała wypłata!

Agitatorka pochłonęła jeszcze jeden talerz gorącej zupy i zapytała:
- A nie mogłaby pani wziąć swojego spisu telefonówi pomyśleć, ktoz pani znajomych

podpisałby mi jeszcze listę?

Podałamjej kilka nazwisk iw tym momenciemnie olśniło.

Już wiem,jak dotrzeć doTani i Sławy!

Czymprędzej odprowadziłam uszczęśliwioną kobietę do drzwi, poczym poleciłam

Kiryłowi odrobićlekcje.
Sama zaś usiadłam w kuchnii pogrążyłam się w rozmyślaniach.
Nagle przyszedł mi do głowygenialnypomysł!
Zrobię na komputerze fałszywą listę i będę udawać, że zbierampodpisy na wybory.
Zastukam do drzwi Mołotowej, poproszęo szklankę wody,potem zacznę się jej uskarżać na
swój los i zaproponuję, żebyprzyniosła swój spis telefonów, tak jak zrobiłato
prawdziwaagitatorka.
Potem, wychodząc, postaram się niepostrzeżenie ją ze sobą wynieść.
Nasamą myśl o tym niecnymplanie cała aż się spociłam.
Jestempo prostuMata Hari, Stirlitz i James Bond w jednej osobie!

W podnieceniu zaczęłam biegać po kuchni, aza mną w tę i z powrotem, sapiącz

przejęcia,biegały mopsy.
Rachel leniwie kręciła głową, obserwując, jak miotamsię pomiędzy oknem a kuchenką.

Czyli tak, trzeba terazdopracować cały plan w najdrobniejszych szczegółach.

Najprawdopodobniej Mołotowa doskonalemnie pamięta, a do

23 Wiadimir Zyrinowski (ur.

1946) - rosyjski polityk, deputowany do Dumy Państwowej i jejwiceprzewodniczący,
założyciel i przewodniczący Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (przyp.
tiurn.
).

24 Giennadij Ziuganow (ur.

1944) - rosyjski polityk komunistyczny,od 1993 roku jest przewodniczącym Komunistycznej
Partii Federacji Rosyjskiej (przyp.
thun.
)..

background image

274

tego jeszcze istnieje ogromne ryzyko, że trafię na Michaiła.

Chociażw ciągu dnia przeważnie jest w pracy.
Dlatego muszę zmienić swój wygląd zewnętrzny tak,żebym była do siebie kompletnie
niepodobna.

Rzuciłamsię dopokoju Katii i otworzyłam szafę.

Kilka drogich garsonek, eleganckie spodnie, wytworne bluzki- nic mi nie odpowiadało.
Następnie szczegółowej kontroli zostały poddane ubrania Julii.
Ponowniedoznałam zawodu.
W tych jej króciutkich spódniczkach i obcisłychbluzkachzmienię się,ale w dziewczynkę, a ja
chcę wyglądać na starą, steranążyciem kobietę.
Może uWiktorii znajdę to, czego potrzebuję?
Korzystając z nieobecności wstrętnego gościa, zajrzałam do jejgarderoby i aż jęknęłamz
zachwytu.
Ależ to byłwidok!

Duża,trzydrzwiowa szafa była wypchana po brzegi nowymi rzeczamiz dyndającymi

jeszcze metkami.
Czego tu nie było!
I futro z nieznanego mi zwierzęcia, i skórzanykapelusz, co najmniej pięć marynarek,spodnie,
wąskie spódnice.
Na dolew równych rzędach stało obuwie: kilkapar znakomitych pantofli, eleganckie czółenka,
jesienne i zimowe buty.
Wiktoria porządnie ogołociła butiki.
Ciekawe, po co jej aż tyle nowychrzeczy?
Za mąż się wybiera, czy co?
W sumie toi tak nieważne, bo tewszystkie ciuszki na nic mi się nie przydadzą.
Będę chyba zmuszona skoczyć do metra.
Tam,w małej piwniczce, mieści się "Taniaodzież".

Krzyknęłam do Kiryła: "Rób lekcje,ja zaraz wracam!

", po czympobiegłam po ciuchy.

Poupływie półgodziny zadowolona, wręcz szczęśliwa, wciągałam domieszkania

ogromnąreklamówkę.
W sklepie od razu znalazłam to,czego potrzebowałam: spłowiały malinowy kostium z
dzianiny, składającysię z luźnej marynarki i średniej długości spódnicy.
Jako dodatekdotego cuda dobrałam sobie jasną bluzkęz kołnierzem wiązanym w ogromną
kokardę.
Na głowę natomiastzdobyłam kłaczkowaty, moherowy beret, prawdziwy krzyk mody końca
lat sześćdziesiątych.
Z tym przebraniem świetniebędą współgrać: chińska kurtka i moje znoszone,
niegdyśzamszowe, buty.
Aswoją drogą, szkoda, że ją wyprałam.
Czystawygląda,niestety, całkiem przyzwoicie.
Najpierw przepłuczę wszystkie te rzeczy,a dopieropotem obmyślę sobie odpowiedni makijaż.

Ale nie zdążyłam nawet wepchnąć zawartościreklamówki dopralki,kiedy zpokoju

Kiryła zaczęła dochodzić charakterystyczna melodia.
Tak,wszystko jasne, zamiast się uczyć geografii, włączył telewizori oglądaten
275

okropny program Patrol drogowy.

A ja nie chcę,żeby dziecko gapiło sięna leżące na chodniku trupy.

background image

Wparowałam więc do pokoju dziecięcego i rozkazałam:
, - Natychmiastwyłącz Patrol drogowy!
-Tojest Kronika kryminalna -sprostował chłopak.

Jeden diabeł!

- Tymbardziej przestań to oglądać - takie programy nie są dla dzieci.
-U nas w klasie wszyscy to oglądają- zaczął się bronićKirył.

-Myślałby kto,a co, jatrupów nie widziałem?

-Wyłącz tonatychmiast!

- rozzłościłam się już na dobre i, nie znalazłszy pilota, wyciągnęłam dłoń w kierunku
przycisków przy telewizorzei.
tak zamarłam wtej niewygodnej pozycji.

Kamera pokazywała znany mi dom, a obojętny głos komentatora zakomunikował:
- Dzisiaj, o godzinie dwunastej, na klatceschodowej w domu nr 918na ulicy

Sielichowskiej, na szóstym piętrze znaleziono zwłoki bezrobotnej WieryMartynowej.

Usiadłam na podłodze i zaczęłam uważniej wpatrywać się w ekran.

Kamera ukazała terazleżącą twarzą do ziemi Wierę.
Jej piękny szlafrokbył zadarty, a spod niego wystawały długie, zgrabne nogi z
nieskazitelnymi stopami.

- Aha!

- wrzasnąłKirył.
-Ciebie też zaciekawiło, a mi zabraniasz

oglądać!

To nie fair!

- Cicho!

- poleciłam, zamieniającsię wsłuch.

"...Ciało znalazła gosposia Martynowej.

Z jej słów wynika, że gospodyni nigdy nie wstawała przed południem i nie wpuszczała do
mieszkania nikogo obcego.
Funkcjonariusze milicji mają więc powody przypuszczać, że odwiedził ją ktoś ze znajomych.
W salonie znajdowały się dwiefiliżanki ibombonierka.
Według wersji śledczych Martynowa poczęstowała gościa kawą, po czymwybuchłamiędzy
nimi kłótnia i gość chwyciłnóż.
Próbując się ratować, kobieta rzuciła się na schody, jednakmordercazdołał ją dogonić itrzy
razy ugodził w plecy.
Martynowa zmarła na miejscu na skutekranyzadanej prosto w serce.
Napastnikpozostawiłciało naklatce schodowej i zbiegł z miejsca przestępstwa,zabierając ze
sobą narzędzie zbrodni.
Śledztwo w toku.
Osoby, które mogą cokolwiek wnieśćdo sprawy, proszone są o niezwłoczny kontakt.
".

background image

276

Na ekranie ukazały się numery telefonów.

Wstałam zpodłogi i niczym lunatyk poczłapałam do kuchni.
Nic jużz tego nie rozumiem.
Poco ktoś miałby zabijać biedną Wierę?
Przecież granatowe kartki już oddawna ma małpowaty tłuścioch.
Wobec tego z jakiego powodu zginęłaMartynowa?

Odruchowo podpaliłam gaz podczajnikiem i utkwiłam wzrok w żółtym płomieniu.

Przypomniała mi sięnieskazitelnie piękna, ale nieco nadęta twarz Wiery i zdanie
wypowiedziane kapryśnym, lekko zachrypniętym głosem: "Nigdy sama nie otwieram drzwi, a
już tym bardziej komuś,kogo nie znam".

Może powinnamzadzwonić na milicję i złożyćzeznania?
Dlaczego ja się tak panicznie boję przedstawicieli prawa?

Już od dawna jestem pełnoletnia inikt siłą nie zmusi mnie,żebym wróciła do Michaiła.
Trzebaprzyznać, że zachowuję się głupio, awręcz dziecinnie.
Nie,muszę się jednak spotkaćz byłym mężem, zabrać dokumenty i niektóreswoje rzeczy, a
potem wnieść pozewo rozwód.
Postanowione!
Tylko najpierw znajdę Katię izakończę całątę sprawę.
A Wiera najprawdopodobniej zginęła z rąk jakiegoś zazdrosnegokochanka, którego bez
najmniejszych obaw wpuściła do mieszkania.
Wtym przypadku niestety nanicsię przydammilicji, ponieważ nie znam nikogo, oprócz Kostii
Katukowai Marata Rifalina.
Kostia wącha już kwiatki od spodu, a Marata namierzą i bez mojej pomocy.

Następnego ranka dzwoniłam już do drzwi mieszkania TaniMołotowej.

Wystroiłam się tak, że nawet moja kochana mamusiaza nic w świecie by mnie nie poznała:
bury kostium wisiał na mnie niczym worek, całkowicietuszując moją prawdziwą figurę.
Na czoło natomiast miałam nasunięty włochaty beret.

Twarz pokryłam pudrem w kolorze opalenizny, ana to pacnęłam bordowe rumieńce.

Wargi umalowałam szminką w tymsamym odcieniu,abrwi z pomocą kredkizmieniłam
wsobolowe.
Na dolnych powiekachnabazgrałam czarne krechy, a rzęsy pomalowałam grubą warstwą
najtańszego tuszu,tak że zlepiły się na amen.
Żeby przemianę można byłouznać za ostateczną, wepchnęłam sobie do ust waciki, a pod
język - dwaduże guziki od płaszcza.
Odczuwałam straszny dyskomfort, jednak rezultat był oszałamiający: wyglądałamjak chomik
iokropnie sepleniłam.
277

O ręce nie musiałam się martwić.

Ciągłe gotowanie imycie naczyń spowodowały, iż delikatne dłonie harfistki zmieniły się w
spękane i szorstkie

(ręce gospodyni domowej.
- Pani do mnie?

- zdziwiła się Mołotowa, otwierając drzwi.

- Jestem agitatorem z ramienia partii LDPR -wymamrotałam i wyciągnęłam w jej

stronędopiero co zrobioną na komputerze listę.

Gospodyni nie zawiodła moich oczekiwań i zaprosiła mnie dosalonu.

Nasz naród jest jednakniezmiernie ufny.

background image

Podczas gdy Mołotowa szukaładowodu osobistego, jajak nakręcona uskarżałam się na swój
los, bez końca wałkując jedentemat - za każdy podpis płacą midwadzieścia rubli.

Wreszciewręczyła mi bordową książeczkę i zaczęłam starannie wpisywać w

wąskichrubrykach potrzebne dane.
Przy okazji wyszło na jaw, że Tania wcale nie ma dwudziestupięciu lat,jak twierdziła
nanagraniu\ z kasety, lecz trzydzieścidwa!

Spoglądając ukradkiemna swojąrywalkę, powoli przepisywałamdane.

A było na co popatrzeć.
Bujne,granatowoczarne włosy dużymilokami opadały na kształtne ramiona.
Fryzura była najprawdopodobniej dziełem profesjonalisty, prawdziwego mistrza w
swymfachu.
NieI nagannie biała cera i żadnych zmarszczek, nawet drobnych "kurzych łapek" przy oczach.
Swoją drogą, o jej oczach należałoby powiedzieć coś więcej: bardzo duże, błyszczące i czarne
niczym węgiel.
O takicht oczach mówi sięzazwyczaj -bezdenne.
Pięknie wykrojone, wydatneusta i mały nos.
Jednym słowem, kobieta była niezwyklepiękna.
Napierwszy rzut oka nie wyglądała na ciężarną.
Obcisłe dżinsy podkreślały jej zgrabne biodra.
Talię zaś miała niczym osa.
Ale najdziwniejszew tym wszystkim byłoto, że nie czułam żadnej goryczy, złości, czynawet
zazdrości.
Z największym spokojem stwierdziłam po prostu, że jestpiękna.
Wmoim sercu pojawiło się nawet jakieś takie dziwne uczuciewdzięczności dla Mołotowej.
Gdybynie ona, spędziłabym całeswojeżycie przed telewizorem, umierając z nudów.

Skończyłam wypełniać niezliczone rubryki,oddałam jej dowód iprzeszłam dogłównej

części mojego planu.
Przybrałam nieszczęsny wyraztwarzy i zaczęłam marudzić:

- Może zajrzy pani do swojego spisutelefonów, wyszuka dla rnnie kilkaadresów i

poleci mnie swoim znajomym?
Ludziom W większościjestwszystko jedno, na kogo głosują,a ja bym sobie zarobiła.

background image

278

I znów misię udało.

Uznawszy, że w mojej prośbie nie ma nic złego,kobieta przyniosła małą czarną książkę i
poleciła:

- Niech pani pisze!
Posłusznie zaczęłam notować.

W końcu dotarłyśmydo ostatniego nazwiska.
Iw tym właśnie momencie poruszyłam nosem, po czym powiedziałam:

- Czujepani?

Gaz się chyba ulatnia!

- Gaz?

- przestraszyła się gospodyni i wybiegła z pokoju.
W jednej chwili wsunęłam książkędo kieszenii ruszyłam do przedpokoju.

-Dziwne - powiedziała Tania, wychodząc z kuchni - wszystkie palniki sąwyłączone.
- Pewnie mi się zdawało - stwierdziłam, po czymszybko opuściłammieszkanie.

Rozdział 27
Do domu leciałam jak naskrzydłach.

Teraz już z całą pewnością namierzę tego wstrętnego Sławę.
Muszętylko uważnie przestudiowaćmoją zdobycz.
Jednak niebyło mi dane zająć się tymod razu.

Już w przedpokoju poczułam ohydnyzapachspalenizny.

Błyskawicznie zrzuciłam kurtkę, wbiegłam do kuchni i zaczęłam się dusić.
Na kuchence stał mały garnek, zktórego strasznie siękopciło, a obok niego,z łyżką w ręku,
stała Wiktoria.
Włosy, z niewiadomychprzyczyn, miałaschowane podfoliowym workiem, na twarzynatomiast
widniała grubawarstwa odżywczego kremu.

- Co tozaswąd?

- zapytałam.

- Już dawno należało zaprowadzić w tym domu porządek - odparłgość.

- Gotuję kaszę.

-Jakoś niezbyt przyjemnie pachnie.
- Ale za to jest bardzo zdrowa - odparowałaWiktoria,mieszając jadło.

- A poza tym jest bardzo smaczna, spróbuj.

I wyciągnęła w moją stronę łyżkę.

Unosił się nad niąśmierdzący obłokpary.
Odruchowo otworzyłam usta.
Na językupoczułam coś dziwnegoi obrzydliwego niczym stara, włóknistaszmata, całkowicie
pozbawionasmaku.
Napodniebieniu pozostały mi twarde, wręcz nie do rozgryzienia,grudki.
Miałam wrażenie, jakby ktośwepchnąłmi do ust starą pończochę, wypełnioną drobnymi
kamykami.

- Z czego jest takasza?

background image

280

- Ryż, kasza gryczana i drobnoziarnista kasza owsiana.

Wszystkow równych proporcjach - zaczęła wyliczać Wiktoria.
- Poza tym kapusta, soczewica, marchew,rzepa i brukiew.
Wszystko trzeba gotować aż douzyskania jednolitej masy.

Powstrzymując się od wyplucia tej straszliwej mieszanki, burknęłam:
- To już lepiej trzeba było usmażyć ziemniaki.
-Ależ tosama trucizna!

- oświadczyła Wiktoria.
-Jeśli już jeść ziemniaki,to tylkogotowane, i to w odpowiedni sposób.
Pierwszą wodę należy wylać, drugą też, a gotowe ziemniaki jeść bez okrasy.
W ogóle okropnie sięodżywiacie.
Ale to nic, dopóki tu jestem, zajmę się gotowaniem.
Oczywiście, kiedy będęmiała nato czas.

W milczeniuposzłam do swojego pokoju.

Nie potrafiłam bowiem znaleźć żadnego rozsądnego argumentu, odpierającego jej atak.
Zbyt dobrzepamiętałam, jak podczas pierwszego posiłku tutajspojrzałam pogardliwie na
postawione przede mną udka kurczaka.
O Boże, czyżbym wcześniej była taka sama jak Wiktoria?

Wieczorem domownicy spoglądali ze smutkiem napodaną potrawę.
- Zdrowa kasza - burknęła pod nosem Julia,dłubiąc łyżką w talerzu.
-W sam raz siępodgrzała -oznajmiła Wiktoria, delektującsię każdym kęsem.
- Jesteś pewna, że nikttego jeszcze nie próbował?

- chciał wiedziećSierioża.

- Co maszna myśli?

- nie zrozumiała "kuchareczka".

- Wygląda tak, jakby już ktoś to jadł, a potem zwymiotowałdo garnka - odparł.
-A dlaczego masz na głowie reklamówkę?

-Julka szybko sprowadziłarozmowę na inny temat.

- Po trzydziestym roku życia - odpowiedziała Wiktoria - należy szczególnie o siebie

dbać.
A jak ty, Julka,pielęgnujesz swoje włosy?
Dziewczynawzruszyła ramionami.

- Normalnie.

Myję, suszę, układam.

- No właśnie!

- powiedziała dobitnie kobieta.
-A to wielki błąd.
Przedczterdziestką na pewno wyłysiejesz.
Słuchaj więc uważnie.
Bierzesz kefir,cebulę i trzy stołowe łyżki tranu, nakładasz to na głowę itrzymasz
przezgodzinę.
281

- Fuj - powiedział Sierioża.
-Ale tojeszcze niewszystko - nie zwracając uwagi na nasze pełneobrzydzenia

spojrzenia, ciągnęła z zapałem Wiktoria.
- Właśnie wczoraj kupiłamksiążkę Twoja uroda, gdzie jestopisane, jak powinno się farbować
włosy,żeby im nie zaszkodzić.

background image

Okazuje się, że farbę należy zmieszać nie z wodą, tylko z własnym moczem, wtedy kosmyki
włosów sięnie zlepią.

- Chceszpowiedzieć, żepod tą twoją reklamówką jestteraz właśnietaka mieszanka?

- zapytał Sierioża.

- Tak - odparła Wiktoria - wsumie to już najwyższa porato ściągnąć.
To mówiąc, podniosła ręce w kierunkuworka.
- Tylko nie tu!

- wrzasnąłSierioża,upuszczając widelec.

- Niedobrze mi - szepnęła Julka, rzucając się w stronę drzwi.

Mnie też zemdliło.
Słyszałam, oczywiście, że urynoterapiajest obecniena topie, ale żeby ją samemu stosować.

- Ale jesteście obrzydliwi- wzruszyła ramionami Wiktoria i wyszła.

Po chwili z łazienki dobiegł plusk wody i jej rześki śpiew.

- Nigdy niedałbym rady nasikać sobie nagłowę - stwierdził Kirył.

-Jakimcudem ona to zrobiła?

- Przynajmniej ty mógłbyś przestać -stwierdziłSierioża, po czymgwałtownie odsunął

od siebie filiżankę z herbatą.
- Dziękuję, ale straciłem cały apetyt.

Szum wody ucichł, za to usłyszeliśmy teraz odgłos suszarkido włosów.

Zaczęłamzbierać talerze ze stołu i niespodziewanie przyszłami dogłowy straszna myśl: "A co,
jeśli Katia nie żyje?
Przecież ci niegodziwcydostali swoje papiery i niejest im jużpotrzebna!
Może trzebabyło jednak pójść na milicję?
". Ale zbyt dużonaczytałam się gazet kryminalnychi wiedziałam, że przedstawiciele prawa są
powolni, nieporadni i skłonniuwierzyć tylko w niezbite dowody.
Ja zaś zgłosiłabym się donichz jakimiś idiotycznymi domysłami.
W najlepszym wypadku by mnie stamtądwyrzucili, a w najgorszym ubrali w kaftan
bezpieczeństwa.

Pokuchni rozszedł sięaromatyczny dym.

To Sierioża zapalił marlboro.

- Przestałbyś tak dużo palić - zwróciłam mu uwagę.

- Żołądek sobiepopsujesz.

background image

282

Chłopak wlepił we mnie zdziwione spojrzenie.
- A co ma tu do rzeczyżołądek?
-Kiedyłykaszdym, robi się w nim gorąco!
- Oj, Lampka - roześmiał się chłopak - a kto łyka dym?

Przecież sięgo wydmuchuje.

- Tak?

- zdziwiłam się.
-Zawsze sądziłam, że się gopołyka.

- Spójrz- uśmiechnął się Sierioża i z rozkoszą się zaciągnął.
-Daj mi, spróbuję - poprosiłam.
Sieriożapodał mi paczkę.

Zapaliłam zapałkę, podniosłam dopapierosa.

- Teraz wciągnij powietrze do środka, do płuc - polecił mój "nauczyciel".
Wciągnęłam dym inatychmiast chwycił mniegwałtowny atak kaszlu.

Do oczu nabiegły mi łzy, a usta wypełniły się gorzką śliną.
Chryste Panie,co za ohyda!
Dlaczego palaczemają takie zadowolone miny?
O nie, niema mowy, ja będętylko łykaćdym, niech to nawet nie będzie poprawnepalenie, ale
to mi o wiele bardziej odpowiada.

- Te sąbardzomocne - wyjaśnił Sierioża.

- Lepiej, jakbyś wzięła mentolowe albo jakieś lekkie, naprzykład voque.

- Ratunku!

- dobiegło z łazienki.
Pomocy!

Rzuciliśmy się na pomoc.

W małym, zaparowanym pomieszczeniu,z suszarkąw rękachstała Wiktoria.
Bezlitosne, ostre światło stuwatowejżarówki oświetlało jejzgrabną figurę, okrytą szlafrokiem.

- Co się stało?

- zapytałam nerwowo.

Gość, który nie był w stanie wymówić ani słowa, podniósł rękę i wskazał palcem

dogóry.
Już po chwili trzymaliśmy się z Sierioża za brzuchyi usiłowaliśmy powstrzymaćatak śmiechu.
Widok był wprost oszałamiający!
Bujne, nad wyrazpuszyste włosy lśniły jak wreklamie szamponupantene.
Kosmyki były pięknie poskręcane i fryzuręmożna byłoby uznaćza wręcz idealną, gdyby nie
jeden drobny szczegół.
Wspaniałe loki pyszniły się wszystkimi odcieniami zieleni - od delikatnie seledynowegoażpo
ciemnoszmaragdowy!

- Ale heca!

- wrzasnął Kirył, pojawiając się w progu.
-Ciociu Wiko,wyglądasz jak wściekła choinka!

- Fakt -mruknęła Julia - efekt jest powalający.
-O nie.

Omatko.
Dlaczego coś takiego wyszło?
- bełkotała Wiktoria, macającpodobne do pęczka młodej pietruszki włosy.
-Istne obrzyd-

listwo!

background image

Podam ten sklep do sądu!
Tak apropos, farbękupiłam nie w jakiejśtam bramie, tylko w firmowym sklepie "Welli" na
Twerskiej.
Żeby w takimpunkcie wcisnęli mipodróbę?
Spójrzcie tylko, napisane jest czarnona białym: jasny kasztan - i po tych słowach wepchnęła
mi do ręki pudełko z wizerunkiem młodej kobiety.

- Daj mi to - rozkazał Sieriożai przeczytał: "Firma gwarantujedanyodcień tylko

podwarunkiem przestrzegania wszystkich zaleceńumieszczonych na opakowaniu".
Niestety, nie wygraszz nimi.
Tu nie manicotym, że farbę można mieszać z zawartością muszli klozetowej!
Pewnienastąpiła niekontrolowana reakcja chemiczna.

- I co ja mam teraz zrobić?
- Przefarbujsię naczarno - poradziła Julia.
-Ale ten kolor postarza!

- pisnęła Wiktoria.

Zostawiłamich z nierozwiązanym problemem, a sama udałamsię doswojego pokoju w

celu przestudiowania notatnika z telefonami.

Nie zajęło mitozbyt wiele czasu, gdyż było tam co najwyżejtrzydzieści nazwisk.

Przeważnie były tonazwiska z pierwszymi literamiimion, naprzykład: W.
Winogradow.
No i bądź tu człowieku mądry, czy to Włodzimierz, czy teżWiaczesław, którego szukam?
Imię"Sława" zostało użyte raptem trzy razy.
Pierwszy raz - Sława Krasnow, potem -Sława Leonidow iwreszcie po prostu Sława.

Spojrzałam nazegarek i przez chwilę się wahałam.

Z jednej strony, minęła dziesiąta i pewnie większość ludzi położyła sięjuż spać, ale z drugiej-
przynajmniej nie powinno być problemów z zastaniem ich w domu!
Chwyciłamwięc słuchawkę i wybrałampierwszy numer z listy.
Telefonodebrano od razu.

- Halo - usłyszałamz lekka załamujący się głos starszej kobiety - słucham?
-Poproszę Sławę.
- Kto o niego pyta?

- zapytała czujnie babcia.

- Stara znajoma.
-A po co pani Sława?
Pomyślałam: "Ciekawe, jak by ta pani zareagowała, gdybym powiedziała jej prawdę:

PaniSława jest bandytą i chcę się dowiedzieć, gdzieukrywa moją przyjaciółkę".

- Pożyczył ode mnie książkę i nie oddał.

background image

284

- Coś siępani pomyliło.

Sława już zetrzy lata mieszka w Izraelu, a tuzjawia się jedynie w grudniu.
Niechpanizadzwoni za miesiąc,powinienjużbyć.

Odłożyłam słuchawkę iwybrałam następny numer.

Telefon po raz kolejny odebrała kobieta, tym razem młoda.
Dźwięcznym, nieco zdyszanym głosem zapytała:

- Słucham?
-Można prosić Sławę?
- Jakiego?
-Leonidowa.
Kobieta się roześmiała.

Jej śmiechzabrzmiał mi w uszach wesołymtrelem.
Takmoże reagować jedynieszczęśliwy człowiek.

- Niestety, na razie nie może podejść.
-Nie ma go?
- Jest - odpowiedziała dziewczyna i znów zachichotała.
-To proszę go zawołać.
- Zprzyjemnością bym to zrobiła -moja rozmówczyni w dalszym ciągu nie mogła

opanować śmiechu - ale Sława nic jeszcze nie powie.

-Dlaczego?
- Wczoraj skończył siedem miesięcy - odparła dziewczyna, krztuszącsięze śmiechu.
Rzuciłam słuchawkę, mającjuż dość tego śledztwa, i położyłam sięspać.
Rano z nowym zapałem wybrałam ostatni numer, przy którym zapisane było imię

"Sława",i poprosiłam:

- Chciałabymrozmawiać ze Sławą.
-Słucham - odpowiedział surowy kobiecy głos.
- Poproszęze Sławą - nie dawałam za wygraną.
-Słucham - powtórzyłniewzruszonygłos.
- Pani jest Sławą?

- zdumiałam się.

- Tak - potwierdziła niewidoczna rozmówczyni - zakład zegarmistrzowski"Sława",

dział realizacji zamówieńi sprzedaży.

Znów pudło!

Teraz zmieniłam taktykę i zaczęłam dzwonić dowszystkich według alfabetu.
Gdy tylko podnoszono słuchawkę, natychmiast recytowałamsłużbistym tonem:
285

- Dzień dobry.

Telekomunikacja się kłania.
Abonent Sława Iwanow nie opłaciłrachunku na trzysta pięćdziesiąt sześć rubli.
Jeśli nie ureguluje płatności, zmuszenibędziemy odłączyć telefon.

Po tych słowach ludzie przeważnie zarzekali się,że o żadnym Sławienawet nie

słyszeli.
Ja jednak upierałam się przy swoim:

- Wsystemie jest państwanumertelefonu, czyli Sławaświadomiepodał błędnenazwisko,

chcąc nas oszukać.

Abonenci złościli się wtedy i przysięgali, że naprawdę nie znajążadnego Sławy.

Zrzędziłam jeszcze przez chwilę dla zasady, po czym się rozłączałam.
Sytuacja zmieniła się niespodziewanie przy literze P.

background image

- Polakowprzy aparacie- rozległo się wsłuchawce.

Do tego momentu tak mi już weszło w krew odgrywanieroli telefonistki, że bez wahania
poinformowałam o zadłużeniu na cztery tysiące

rubli za rozmowę z Kustanajem.
- Cholera jasna!

- rozzłościł się facet i polecił: - Niech pani poczeka.
Najwyraźniej wziął innąsłuchawkę, ponieważusłyszałam w oddali:

- Masza, tennasz Sława Zeleznow to jest z Kustanaju?

Potem znów zwrócił siędo mnie:

- Nazwisko osoby, która rozmawiała z Kustanajem, to nie Iwanow,a

Zeleznow,więcproszę go o to zapytać.

-Opłatę ściągamyz tej osoby, na którą zarejestrowany jest telefon -odpowiedziałam.
- Kobieto!

- krzyknął facet.
-Numer należy do firmy, telefon stoiw sekretariaciei wszyscy z niego korzystają!

-Jak rozmawialiście - tomusicie zapłacić - nie dawałam za wygraną.

-A swoją drogą, niech mi pan poda adrestego Sławy, wyjaśnimy, co i jak.

- Ulica Ochocka 24, firmaMiotał SA.

- zakomunikował.
O,jakie to proste!
Nabrałam otuchy i zaczęłam dzwonić dalej.
Podtrzema numerami nikt się nie zgłaszał, apozostali zarzekali się, że nieznają nikogoo
imieniu Sława.
Westchnęłam i postanowiłam pojechać dotajemniczej Miotał SA, by przyjrzeć się
Zeleznowowi.

Może to dziwne, ale przedtem nigdy nie interesowałam się,jakajestdanego dnia

pogoda.
W mercedesie zimą było ciepło, a latem chłodno.
Niekiedy narzucałam futerko na prawie gołe ciało, idąc, na przykład, doteatru albo na koncert.
Teraz natomiast, wychodzącz domu, w pierwszejkolejności patrzę na termometr.

background image

286

Ulica Ochocka znajdowała się w samym centrum, tuż obok stacji metra Kropotkinska.

Musiałam pokonać mnóstwo wąskich, krętych moskiewskich zaułków, zanim dotarłam do
celu: niedużego dwupiętrowegodomu, pomalowanego na niebieski kolor.

Przy wejściu siedział otyły strażnik.

Teraz prawie wszystkie firmy zatrudniają u siebie ochroniarzy ookropnym wyglądzie,
zapewne po to,abyodstraszali oni niechcianych klientów.
Stwarza to złudne poczucie bezpieczeństwa.
Wydaje mi się to nieco dziwne, gdyż sama na własnej skórze przekonałam się, że ludzie są
potwornie naiwni.
Obdzwoniłam przecież ze trzydzieścinumerów i nikomuz abonentów nie przyszłado głowy
najprostsza myśl - telekomunikacja może zidentyfikować numer, alew żaden sposób nie
nazwisko, ani tym bardziej imię rozmówcy.
To jestmożliwe jedynie w przypadku zamawianych rozmów, a nie połączeń automatycznych.
Przed taką głupotą i naiwnością żaden ochroniarz nie jestw stanie ichustrzec.

Czerwona legitymacja z napisem MSW wywołała u grubasataki szok,że aż zerwał się

z krzesła i zasalutował.

W korytarzu skręciłam na prawoi pchnęłam pierwsze drzwi zbrzegu.

Szczupły młody chłopak wnieprzyzwoicie powyciąganym granatowymswetrze podniósł
głowę znadpapierów:

- Pani do kogo?
-Gdzieznajdę Sławę Żeleznowa?
- To ja - odpowiedział.
Doznałam bolesnego zawodu.

Ten cherlak to mabyć Sława?
Do mojego tłuściochabrakuje mu jeszcze z pięćdziesiąt kilogramów.
Nawszelkiwypadek postanowiłam jednak uściślić:

- Jest pan znajomym Tatiany Pawłowny Mołotowej?
-Mołotowa,Mołotowa.

- mruczał pod nosem młodzieniec - .
niechmi pani przypomni, co ona unas zamawiała: okna czy drzwi?

- Aha, to wyjesteście firmą budowlaną.

- powiedziałam przeciągle,z miejsca tracąc całe zainteresowanie firmą Miotał.
Wszystko jasne: Tania remontowała mieszkanie i wstawiała plastikowe okna i dębowe drzwi.

Do domu wróciłamkompletnie załamana.

Czas upływał, a ja nawet o krok nie zbliżyłam się do upragnionego celu.
Możeprzyczaić
287

się gdzieś wpodwórzu za krzakiemi obserwować mieszkanie Tatiany?

W tej chwili nic lepszego nie przychodziło mi do głowy.
Pozosta wałjedynie cień nadziei, związanyz trzema numerami telefonów, podktórymiwczoraj
nikt się nie zgłaszał.
Jednak już po upływie półgodziny okazało się, że nadzieja była złudna.
Pierwszy numer należał do zakładu montującegopralki, drugi - do sklepu "Tkaniny", a pod
trzecimusłyszałam rześki głos,któryoznajmił: "Agencja Reklamowa Albatros".
W żadnej z tychfirm niepracował mężczyzna o pięknym imieniuSła

wa.
Rzuciłamw kąt niepotrzebny notes i zaczęłamchodzić po pokoju tami z powrotem,

gorączkowomyśląc, co mam teraz zrobić.

background image

Wszystkie śladysię urwałyi chyba będę jednak zmuszona udać się na komisariat.
Już sobiewyobrażam, jak mnie tamprzyjmą!

Wieczorem, okrywającKiryła kołdrą, usłyszałamjego senny głos:
- Lampka, muzyczka prosiła, żebym ci przypomniał,że zgodziłaś sięzagrać na

koncercie.

OChryste Panie, zupełnie wyleciało mi to z głowy!

Masz cilos, kolejne trudne do zrealizowania zadanie!
Jak zdobyć harfę?
Kupić?
Przecieżona kosztuje masę pieniędzy.
To co, mam ją wypożyczyć?

Wierciłam się w łóżku i intensywnie myślałam, aż w końcu wpadłam na pomysł, jak

rozwiązać ten problem.
Moja własna wspaniała harfa, wykonana przez pracowitychniemieckichmistrzów, jest
przechowywana, o ile mi wiadomo, w garażu na naszejwspólnej daczy.
Dom jestwszakże ocieplony i wyposażony w bojler elektryczny, ciepłą wodę i telefon, ale ani
ja,ani mój mąż nie przepadamy za spędzaniem wolnego czasu na świeżym powietrzu.
Dlatego do Alabiewa jeździliśmy tylko latem,a wpozostałych porach roku siedzieliśmyw
mieście.
Jak tylko przestałam grać, harfa została włożona, a raczejwstawiona dowielkiego czarnego
futerału i odniesionado garażu, stojącego przysamym płocie posiadłości.
I właśnietam na strychu, na którym przechowujemy różne niepotrzebnerzeczy, powinna się do
tej pory znajdować, czekając na swojąwłaścicielkę.
Jutro muszę w takim razie pojechaćdo Alabiewa i dostaćsięna strych.
Jeśliinstrument ciągle tam jeszcze jest, to zamówię taksówkęi w ten sposóbprzetransportuję
harfę do Moskwy.
Przynajmniej jedenproblem będę miała z głowy.

background image

288

Rano wyprawiłam dzieci w drogę i odruchowo wyrzuciłam kluczykiprzez lufcik.

Po chwili z dołu rozległo sięwołanie:

- Lampa, rzuć kluczyki, sąna półce!
-Już rzuciłam!

- wrzasnęłam, wyglądając przez okno.

- A gdzie są?

- wydzierał się na całe gardłoSierioża.
-Nie widzę!
Przezpięć minut rozglądał się po chodniku,a potem znów zadarł głowędo góry i gwizdnął.

- Co się stało?

- zapytałam, wychylając się przez okno.

- Spójrz na topolę!

- odparł Sierioża.

Przeniosłam wzrok na wielkie, rozłożyste drzewo, rosnące tuż obokokna, i aż

jęknęłam.
Pęk kluczy, połyskując pomarańczowym breloczkiemod alarmu, najspokojniej wświecie
kołysał się na jego wierzchołku.

Przez następne pól godziny bezskutecznie usiłowaliśmy strząsnąć kluczyki z drzewa.

Początkowo rzucaliśmy w nie kamieniami i czasami nawet trafialiśmy, alemimo to nie spadły.
Potem trzęśliśmy niemiłosiernie drzewem,aż wreszcie Sierioża, pomimo mojegosprzeciwu,
otworzył uszczelnione na zimę okno i próbował dosięgnąć kluczyki szczotką,wskutek czego o
mały włos nie wypadł na zewnątrz.
Na szczęście w ostatniej chwilizdążyłyśmy go z Julką złapać za nogawki dżinsów.

- Przestań już!

- powiedziała stanowczo dziewczyna.
-Nie zamierzamz powodu jakichś tam durnych kluczykówprzedwcześnie zostać wdową!
W pełni się z nią zgadzałam.

-Ale cotu robić?

- miotałsię po kuchni Sierioża.
-W południemamspotkanie z klientemw Kapotnie!

-Jedź metrem - zaproponowałam.
- Aletam niedojeżdża!

- wściekał się chłopak.
-A autobusjeździ, jakmu się rzewniepodoba, bez żadnego rozkładu jazdy.
Tokatastrofa!
Kierownik mnie zabije!
Zrobi ze mnie kotlety mielone i rzuci lwomna pożarcie!

- Wydaje mi się, że troszkę przesadzasz - uśmiechnęłam się.
-Trzeba wezwać straż pożarną - wtrącił Kirył.

-Jeślipotrafią ściągaćz drzewkoty, tonasze kluczyki dla nich - to małe piwo.

- A dlaczego tynie pojechałeś do szkoły trolejbusem?

- oburzył sięstarszy brat.

- Nie mogłem cię przecież opuścić w biedzie - zmrużył chytrzeoczymłodszy, grzebiąc

w kartkach przy telefonie.
- Znalazłem, dzwońcie.
289

Już mniej więcej po godzinie weselimłodzi ludzie, ubrani w ładneciemnogranatowe

kombinezony, zadzierali głowy do góry, oglądając topolę.

background image

Sytuacjęoceniliw kilka minut.
Brygada działałaszybkoi sprawnie.
Z wozu wyciągnęli długą rozsuwaną drabinęi jeden z nich,mniej więcejw wieku Sierioży,
błyskawicznie dotarł dosamego wierzchołka.

-Nieźle!

zachwycił się Sierioża, odbierając kluczyki.
- Zupełniejakwfilmie,.

background image

Rozdział 28

Wreszciewszyscy wpakowali się do samochodu.

Najpierw, klnąc naczym światstoi, gdyż był już bardzo spóźniony, wsiadł Sierioża, zanim
wcisnęła się zrzędząca Julia i strasznie niezadowolony Kirył, którywcale nie miał ochoty iść
dzisiaj do szkoły.

- No po comam iść na trzecią lekcję?

- jęczał chłopiec.
-To jestpoprostu bez sensu,istna głupota.
Co im powiem, żegdzie się podziewałem od rana?

- Ajaksię będziesz jutro tłumaczył, gdziebyłeś przez cały dzień?

- zainteresowałamsię.

- Napiszesz mi usprawiedliwienie.
-Jakie?
- Jakiekolwiek.

Że byłem, na przykład, u dentysty,a on przyjmuje tylko rano.
Wszyscy tak u nas robią!

- Zaraz ci napiszę!

- ucieszyłam się.
-Będzie jeszcze lepiej.
Wyjdzieszna idealnego ucznia, któryniedość, że poszedłdo lekarza, to jeszcze zdążył przyjść
na pozostałe lekcje.

Kirył przygryzł ze złości wargę, ale było już za późno.

Wyposażonyw kartkę z niezbitym "alibi", sapiąc z oburzenia, udał siędo windy.
Takiedźwięki wydaje Mula, kiedy odbieram jej coś, co strasznie lubi - na przykład szczotkę
do ubrań alboskarpetki Sierioży.

Potem zmyła się Wiktoria.

Obdzwoniławcześniej wszystkie moskiewskie salony piękności, wyszukując ten najlepszy.
Wreszcie jej wybór padłna salon fryzjerski "Wella".
291

- Konieckońców, ta ohydnafarba to ich produkt - narzekała, dokładnie chowając

zielone włosypodchustkę.
-Jeszcze się zastanowię, czy zapłacić im za usługę.
W każdymrazie z pewnością uzyskam od nich sporą zniżkę!

Groźnie zmarszczyła brwi ienergicznieruszyła w stronę drzwi.

"Panie Boże, miej wswojej opiece salon Wellai uchroń jego pracowników od męczeńskiej
śmierci pod zgliszczami budynku" - pomyślałami zaczęłam zbierać się do wyjścia.

Alabiewo znajdujesię w odległości czterdziestu kilometrówod Moskwy.

Kiedy mówiłam, że dacza należy do mnie i Michaiła, to się trochęminęłamz prawdą.
Potężny piętrowy dom zewspaniałejogniotrwałej cegły dostał mi się, że tak powiem,
wposagu.
Na początku latsześćdziesiątych moi rodzice niespodziewanie dostali ogromną
sumępieniędzy.
Jakna tamte biedne czasy, była to wręcz fortuna.
Ojciec otrzymał wysoką nagrodęza jakieśodkrycie.
Nie znam się namatematyce i, szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, czym zajmowałsię mójtata,
a mamana temat jego pracy wypowiadała sięzawsze bardzo ogólnikowo: "Andriejkieruje
działem w Instytucie Naukowo-BadawczymJestdoktorem nauk i profesorem".

background image

Dopiero terazuzmysłowiłam sobie, że najprawdopodobniej pracowałon w zespole

wojenno-przemysłowym iwszystko wskazujena to, że miałwiele wspólnegoz projektowaniem
rakiet.
W dzieciństwie straszniebałam się dziwnego słowa "poligon".

- Jadę na poligon - mówił tata- mam nadzieję, że nie wydarzy się

nicnieprzewidzianego i wrócę zatydzień.

Mama po tych słowach wzdychała,błogosławiła ojca, poczym odprowadzała go do

samochodu.
Na szczęście tata za każdym razem wracał.
Najczęściej wesoły, pachnącykoniakiem, z kilkoma tak samo podchmielonymikolegami.
W salonie nakrywano wtedy do stołu, mama zasiadałaprzy pianinie, a gosposia Wala uwijała
sięjak w ukropie, podając przeróżne przekąski.
Bywało, że tata wpadał domnie do pokoju,całował w policzek, kłującprzy tym nieogolonym
zarostem, i mruczałmi do ucha:

- Spisz,myszko?

Wstawaj!

I wyciągał mnie spod kołdry, po czym, na wpół senną, zanosiłdo dużego pokoju,

pełnego wesołych, zlekka podpitychosób.
Mama, która.

background image

292

w innych okolicznościach nigdy by na coś takiego nie pozwoliła, nawetnie

protestowała, tylko się śmiała.
Tata stawiał mnie na taborecie iogłaszał wszem i wobec:

- Otostoi przed państwem Eufrozyna, następczynitronu.

No, skarbie,powiedz namjakiś wierszyk.

Mrużąc oczy przed jaskrawym światłem i poprawiając wiecznie opadające spodnie od

piżamy, rozpoczynałam posłusznie:

-Jest nad zatoką dąb zielony.

25

Jak tylkokończyłam, otrzymywałam rzęsiste oklaski oraz garść czekoladowych

cukierków i podniecona biegłam do swojego pokoju.
Wiedziałam doskonale, że tam, przy łóżeczku, powinienleżeć już prezent.
Moje przypuszczenia zawsze sięsprawdzały.
A dostawałam najróżniejsze rzeczy.
Raz było to błyszczące futerko z kapturem i mufką, innym razem- prześliczny pluszowy
piesek, a jeszcze innym - zabawkowy domekz meblami, zasłonkami, naczyniami w kuchni, a
nawet malusieńkim nocniczkiem pod różowym łóżeczkiem.

- Dzięki Bogu - mówiła później mama - że wypuścili go z tego poligonu.
Ale bywały również inne dni.

Rano, wychodząc do szkoły, znajdowałam ojca ponuregojak chmura gradowa, siedzącego nad
popielniczkąpełną niedopałków.
Nawetsię ze mnąniewitał, tylko warczał:

- Co się gapisz, idź do szkoły!
Mama, wzdychając, zapinała mi płaszczyk i mruczała:
- Nieobrażaj się na niego,córeczko, to wszystko przez ten poligon.

Czasami tajemniczy poligon śnił mi sięjako ogromny, brodaty i brudny facet, goniącyojca.
Biednytatuś ze wszystkichsił usiłował uciec przedtym potworem.
On jednak, wymachując nożem,pędził tuż za nim.
Poraz ostatni o naszym wrogu usłyszałam na pogrzebietaty.
Był rok 1979.
Skończyłam osiemnaście lat, ale nadal byłamstrasznie naiwna i jakoś nieprzyszło mi do
głowy zastanawiać się, w jaki sposób tata zdobywał pieniądze nanasze dostatnie życie.

Ojca pochowaliśmy na Cmentarzu Nowodziewiczym.

Obok głębokiego grobu ustawili się żołnierze, przygotowanidooddania pożegnalnegohołdu.
Był nieprawdopodobniegorący, sierpniowy dzień.
Takiego upa-
2S Fragment poematu A.
S. Puszkina Rustan i Ludmiła (przyp.
tłum.
).
293

łu Moskwa jeszcze nigdy dotąd nie zaznała.

Trumnę postawiono na specjalnympostumencie z granitu.
Mnie i mamę posadzonoobok na twardych krzesłach.
Rozpoczęłysię mowy pożegnalne.
"Przedwcześnie zmarły", "luminarz nauki", "generał-matematyk".
Słowa lały sięstrumieniem,mimo iżnie miały już żadnego znaczenia.
Mama od czasu do czasu żałośnie wzdychała,gorączkowo szepcząc: "Poligon.

background image

zabił go poligon.
".Potem nagle wyciągnęła rękę doprzodu i, wskazując na trumnę, krzyknęła rozpaczliwie:

- Poczekajcie, on żyje, żyje!

Spójrzcie - onpłacze!

Ostatnią rzeczą, jaką ujrzałam, zanim zemdlałam, były duże krople łezwypływające

spod szczelnie sklejonych powiek, należących do ciała, które jeszcze do niedawna było moim
ojcem.

Później,już w szpitalu, miły pan doktor, ująwszyswojąciepłą rękąmoją lodowatą dłoń,

wyjaśnił:

- Doznała pani szoku.
-On płakał.

- mamrotałam.
-Czy on żyje?

- Nie, oczywiście, że nie - odpowiedziałdoktor.

- Po prostu ciało, którebyło wcześniej schłodzone, zaczęłotajać w tym okropnym upale.

Ale na początku latsześćdziesiątych, kiedy rodzice otrzymali tę ogromną sumę

pieniędzy, nikt z nich nie myślał jeszcze o śmierci.
Nanaradzierodzinnej rodzice postanowili kupić daczę, żeby byłodokąd wozić latemdziecko,
czylimnie.
Mieli wtedy ogromneszczęście.
W Alabiewiewystawiono akurat na sprzedaż piękny dom.
Miejsce odpowiadało nam podwszelkimi względami.
Po pierwsze, usytuowme było blisko Moskwy, podrugie, ogromna działka, niemal pół
hektara,obsadzona była wiekowymiświerkami, sosnami i dębami.
A po trzecie, nasz przyszłydomek stał jakoostatni naosiedlu.
Jedynym mankamentem była niezbytpoetycka nazwa: "Zamieć-4".
Konglomerat budynków należał do sztabu generalnego, a wojskowi nie sąskorzy do
jakichkolwiek zmian.
Za rzeką o śmiesznejnazwie Mogłusza leżały posiadłości ZwiązkuArtystów, którzymielio
wiele ładniejszą nazwę - "Poziomkowa Polana".
Chociaż,prawdę mówiąc, oprócz tabliczki z ładną nazwą,malarze niczym więcej nie mogli się
pochwalić.
Mieli bowiem tylko budki z desek położonena sześciu akrach.
Natomiast u nas, wojskowych, wznosiły się prawdziwetwierdze!
Nasza skierowanabyła przodemdo lasu.
Mogliśmy całymi dniamibiegać na golasa podziałce albo strzelać do siebie z automatu, a i tak
nikt.

background image

294

z najbliższych sąsiadów by na to nie zareagował.

Nie tylko dlatego, żewtrącanie się w sprawy rodzinne było uważane w tych kręgach za
niewłaściwe.
Po prostunikt i tak by niczegonie usłyszał.
Donajbliższegodomu trzeba było iść, przez gęsty las,dobredziesięćminut.
Teraz rodzicebyć może obawialiby się mieszkać na takim odludziu, ale wtedy, w 1963roku,
było bardzo bezpiecznie.
Istnasielanka!
Niekiedy mama zapominała nawet zamknąć drzwi wejściowe.
Chociaż raz miał miejscebardzonieprzyjemny incydent.
Pewnej jasnej czerwcowej nocy na naszą działkęwtargnęła grupka podpitych osób, rozpaliła
sobie ognisko i głośno śpiewała piosenki.
Nazajutrz, kiedy imprezowiczewytrzeźwieli, przyszli donas z przeprosinami.
Okazało się, że byli to artyści, którzy pod wpływemnapojów wyskokowych pomylili osiedla
letniskowe.
Na pamiątkę tegozdarzenia zostałnam piękny obraz - gałązkabzu w kryształowym wazonie -
podarowany przez jednegoz rozrabiaków.

Na mojej gigantycznej działce znajdują się dwa budynki.

Jeden to piętrowa willa pokryta żelaznym dachem.
A drugi - niedużastróżówka, albo,jak mawiał tata - dworek, też piętrowy, alebez porównania
mniejszy.
Nadole - piętnastometrowy pokój, a na górze- strych.
Mama niepozwalała mi w dzieciństwie tam zaglądać, lecz czasamijej nie słuchałami
wchodziłam po chwiejnych schodkach na górę.
Jak tam było przytulnie!
Przezokrągłezakurzone okienko przenikały promienie gorącego letniego słońca.
Pachniało sianem, a wkącie mieszkały myszki.

Po tym, jak wyszłam za mąż,moja mama przekazała wszystkie klucze Michaiłowi.

Trzebaprzyznać, żemążwłożył masę pieniędzy i czasuw remont tegodomu.
Zainstalował bojler elektryczny,zlikwidował piece, w których tata palił węglem.
Urządził teżwspaniały kominek i saunę.
Na podłogach lśnił teraz parkiet, a ściany były pięknie wytapetowane.
Mnie jednak,o dziwo, domod razu przestał się podobać.
Został pozbawiony duszy, czegośbardzo mibliskiego i miłego.
Chociaż mama pośmierci taty zaczęła wynajmować pierwsze piętro różnym osobom i
przezostatnie lata nie mogłam uważaćtego domu za wyłącznie nasz, jednakzawsze czułam w
nim obecność taty.
A po tym kosztownym remoncie touczucie znikło raz na zawsze.
Tym samym budynek stał się dla mnie zupełnie obcy.

Zmianom uległa również stróżówka.

Pokój na dolezmieniono w garaż z prawdziwegozdarzenia.
Strych zaś został otynkowany i zamienio-

ny w składowiskoniepotrzebnych rzeczy, których jednak żal się pozbywać.

Wśródrupieci znalazła się również nieszczęsna harfa.
l Wszystkie te wspomnieniaprzepływały mi przezgłowę, podczas gdy; pociąg, lekkosię
kołysząc, pędził w stronę Alabiewa.
Przez wiele lat przyi jeżdżałam tutaj samochodem i dlatego zupełnie nie poznałam stacji.

background image

Niewielka budkatuż przy peroniezmieniła się w przyzwoity supermarket,, a na placyku stało
kilka autobusów.
Jeden z nich, podskakując na wybojach, dowiózł mnie do przystanku końcowego.
Wyszłami poczekałam,aż autobus odjedzie.

Wokół panowała zupełna cisza.

Dzień był pogodny, lecz mroźny.
Śnieg,w przeciwieństwiedo moskiewskiego, był tu biały i czysty, iaż lśnił w promieniach
słońca.
Zmrużyłam na chwilę oczy,po czym znów jeotworzyłam.
Wąska ścieżka kluczyła między drzewami, biegnąc w dół.
Przezułamek sekundy miałam wrażenie, żestoi tammój tatai gniewnie pyta:

- Kto ci, skarbie, pozwoliłsamej wychodzić na ulicę?

Wzdrygnęłam się i potrząsnęłam głową, aby odpędzić nieproszonązjawę, po czymszybkim
krokiem udałam się w kierunku domu.
Miałamprzed sobądziesięć minut marszu.
Po drodze nie spotkałam żywej duszy.
Dopiero gdy moja dłoń ujęła klamkę przy furtce, dogłowy niespodziewanieprzyszła mi pewna
myśl.

Które znas po rozwodzie odziedziczy daczę?

Zakłopotana,aż wypuściłam z ręki klamkę, któraopadła zżałosnym skrzypnięciem.
Dotychczasjakoś nie musiałam sięmartwić o sprawy finansowe, ale teraz, kiedy
zdecydowałam się na rozwód.
Tak na dobrą sprawę, zgodniez dokumentamiwłaścicielką alabiewskiego domu jestem ja.
Poza tym było przecieżjeszczemieszkanie rodziców, które Michaił sprzedał.
Dałam mupisemneupoważnienie, a potem nawet się nie zainteresowałam, ile pieniędzy
mójmąż dostał za tę transakcję.

Domek patrzył na świat zamkniętymi żelaznymi okiennicami.

Myślę, że Kiriuszy się tu spodoba.
Można chodzić na ryby i grzyby.
Sienoża i Julia też niebędą mieli nic przeciwko.
Na pewno będzieim odpowiadał ten narożny pokój na pierwszym piętrze, dawna sypialnia
rodziców.
A już najbardziejze wszystkich będą zadowolonepsy.
Będą mogłycałymi dniami biegaćz zadartymi ogonami po działce, a nie jak terazczekać,aż
ktoś łaskawie wyprowadzi je na dziesięć minut na zakurzone podwórze.

background image

296

Wyobraziłam sobie Mulę, Adę, Rachel, nasze koty wraz z ropuchąGertrudą i trzema

chomikami rozkoszujące się czerwcowym zachodemsłońca i uśmiechnęłam się sama do
siebie.
Dziwne, żeteż niektórekobiety dobijające do czterdziestki uważają sięzastare.
Dla mnie życie się dopiero zaczęło, a w środku Eufrozyny była osiemnastoletniaEulampia.
I towłaśnie ona, nie czując przenikającego przez jej cienki płaszczyk chłodu,pobiegła
dostróżówki, pełną piersią wdychając świeże powietrze.

Rozdział 29
Nigdy przedtem nie zamykało się u nas strychu, a teraz na drzwiach zobaczyłam

starą, pokrytąrdzą kłódkę.

W pierwszej chwili poczułam się zdezorientowanai nie wiedziałam,co mamteraz

zrobić.
Potem jednak wzięłam się w garść, znalazłam odpowiedni kamień i zaczęłam rozbijać
zamknięcie.
Opornie mi szło, kłódka okazała się bardzo mocna i koniec końców, zamiastją otworzyć,
oderwałam jedno mocowanie ze skrzydła drzwi.
Szarpnęłamje i poczułam stęchłe powietrze.
W środku niepachniało ani drewnem, ani kurzem, tylko starym moczem.

Zaskoczona tą nieprzyjemnąwonią, zaczęłam wpatrywać się w zarysy niewyraźnych

przedmiotów.
O, tam widaćogromną szafę na ubrania,obok jakieś skrzynki.
A zresztą, gdzieś tu powinien być włącznik.

Pomacałam ręką ścianęi pstryknęłamprzycisk.

W jednejchwili pod sufitem rozbłysła pokryta kurzem żarówka.
Pożytku było zniejtyle, cokotnapłakał, na szczęściew przyćmionym żółtawym świetle udało
mi się ujrzećstojący w kącie duży, czarny futerał.
Aż gwizdnęłam ze zdziwienia.
MójBoże, kompletnie zapomniałamjaki on jest ogromny!
Nie zdołam gonawettrochę przesunąć, aco tudopiero mówić o zniesieniu po
schodachidoniesieniu na peron.
Powinnam była wcześniej o tym pomyśleć i wynająćtragarza z samochodem.
Niestety, jakzwykle mądryczłowiek po szkodzie.

Przeklinając w duchuswoje gapiostwo, ruszyłam w kierunku harfy.

Niezdążyłamzrobić nawet kilku kroków, gdy usłyszałam jakiś, mrożący kreww żyłach, jęk.

background image

298

- Kto tu jest?

- zapytałam drżącym z przerażenia głosem.
Mimo panującego chłodu, czułam spływające po plecach strużki potu.

Jęk się powtórzył.

Poczułam, że zaraz zemdleję zestrachu.
Spróbowałam się poruszyć, ale nogi nie chciały mnie posłuchać.
Dosłownie jakbywrosły w podłogę.

- Pomocy!

- usłyszałam płaczliwy głos.
-Pomocy!

Niczym lunatyk ruszyłamw kierunku, skąddochodziły jęki.

Ominęłam starą, wielgachną szafę i zajrzałam do wnęki, która powstała międzyjej tylną
ścianą a kufrem.
Tuż przede mną na jakimś zatęchłymkocu siedziała skurczona ibrudna.
Katia.

- Co to wszystko ma znaczyć?

- zapytałam, nie wierząc własnymoczom.
-Katiu, to ty?

Katia podniosła głowę, zobaczyła mnie i z jej oczu, zapadniętych w maleńkiej niczym

piąstka twarzy, pociekły rzęsiste łzy.

Przezpięć minutryczałyśmy obie jak bobry,mocno się obejmując.

W końcu Katia zapytała:

-Jak tutrafiłaś?
- Długo by opowiadać.

Tak w ogóle, ta dacza należy do mnie.
Aledzisiaj przyszłam po prostu po harfę, bo obiecałam zagrać nakoncerciew szkole Kiryła.

Katia potrząsnęła głową.
- Nicz tego nie rozumiem.

Jak dzieci?

- Wspaniale.
-A psy?
- Też świetnie.
-Nie mieliście żadnych kłopotów?
- Nie, jeśli nie liczyć przyjazdu kochanej Wiktorii.
-Kasza"Zdrowie" - uśmiechnęła sięze zrozumieniem Katia, którajuż na dobre doszła

do siebie.
- Chodź, musimy szybko wymyślić sposób,żeby mnie stąd uwolnić.

Dopiero teraz zauważyłam, że prawa noga Katii jest zakuta w kajdanki.

Ciężki, żelazny łańcuch ciągnął się odjej wątłej kostki doogromnego, wbitego w ścianę haka.
Na wyciągnięcieręki stał plastikowy, pięciolitrowy kanister z wodą.
Napodłodze poniewierały się dwa bochenkizeschniętego czarnegochleba.
Obok znajdowało się równie obrzydliwe,śmierdzące, blaszane wiadro.
299

- Sorki.

- chrząknęła Katia - zdaję sobie sprawę, że niezbyt piękniepachnie, ale co miałam robić!
Wplanach budowy tegoraju najwidoczniej nie przewidziano toalety.
Jeśli się nie mylę, to niedaleko twojej harfystoi skrzynka z narzędziami.
Cały czasmiałam nadzieję, że jakoś jej dosięgnę.

background image

Jak szalona rzuciłam się we wskazanym kierunku.

Złapałam młotekorazpiłęręczną i przez następną godzinę wspólnymi siłami waliłyśmyw hak.
Próbowałyśmy też odłupywać kawałki ściany i przepiłować łańcuch.
Ale równie dobrze mogłyśmystarać się przewrócić ostankińskąwieżę telewizyjną.
Wreszcie, otarłszy pot z czoła, burknęłam:

- Chyba będę musiała iść po pomoc.
-Wolałabym, żebyś mnie tu samej nie zostawiała -skrzywiła się Katia - ale, jak widać,

nie ma innegowyjścia.
Tylko błagam cię,pośpieszsię!

Nie mamy czasu!
W tym momencie ktoś stanął w drzwiach i doskonale mi znany, wredny głos

powiedział:

-No, no, ptaszek sam wpadłdoklatki.
Cofnęłamsię i opadłam obok Katii na paskudnie śmierdzący pled.
- Nie spodziewałem się żadnych gości - zacząłdrwić tłusty Sława, powolisię do nas

zbliżając.
- Kto by przypuszczał, przebrzydła gnido, żeten twój durny łeb jest aż tak wytrzymały!
Szkoda, że dla pewności nieprzywaliłem cijakąś rurą.
Ale teraz to już koniec, moje drogie.
Nikogoniezdziwi pożar w opuszczonym garażu, w którym spaląsię dwie pijanebezdomne!
A zresztą, możenawet i kości po wasnie zostaną.

- Nie zrobisz tego - wyszeptała Katia.
- I tusię mylisz, moja słodka - odburknął tłuścioch.

-Zaraz skoczę pobenzynę.
Ale najpierw zwiążę tego upartego babola.
I z ohydnym sapaniemruszył w moim kierunku.

-Nie podchodź!

- wrzasnęłam rozpaczliwie, łapiąc otwartą torebkę.

- Słusznie - pochwalił Sława.

- Weź sobiechusteczkę, żebyś miaław co się wysmarkaćprzed śmiercią, ty nasza Joanno
d'Arc, Giordano

Bruno.
Szydził ze mnie w żywe oczy, napawając się swoim zwycięstwem.

Tymczasemmoja ręka machinalnie zanurzyła się w torebce i natknęła się nazabawkowy
pistoletKiriuszy.

- Stój!

- krzyknęłam,wyciągając broń.
-Stój, bo strzelam!

background image

300

Okazało się jednak, że tego tłuściocha nie tak łatwo jest przestraszyć.
- Ti-ti-ti!

- zaszczebiotał jak do małego dziecka.
-Koci-koci-łapci,ale my jesteśmy bojowi!
Jacy odważni!
Obawiam się, że z tej pukawki niezastrzelisz nawet wróbelka!

Po czym,nadalgłupkowato się śmiejąc, ruszył wmoją stronę.

Doskonalezdawałam sobie sprawę z tego, że nie mam żadnych szans.
Zdesperowanai pozbawiona wszelkiej nadziei, nacisnęłam spust.
Rozległ się suchy trzask.
Odrażający śmiech nagle się urwał, jakby ktoś zatkał grubasowi usta.
Przezchwilę stałz wytrzeszczonymioczami, po czym, nie zginając nóg w kolanach, z
potwornym łoskotem runął na ziemię jak kłoda.
W powietrzewzbiłsię obłok kurzu, a w futerale żałośnie jęknęłaharfa.

- Cholera jasna!

- niespodziewanie dla samej siebieporaz pierwszyw życiu użyłam tego wyrażenia.
-Cholera jasna, to cacko, jak się okazuje,jest naładowane!
A Kirył mówił, że strzelatylko z kulek!

- Sprawdź jego kieszenie - powiedziała cienkim głosem Katia.

- Możemaze sobą klucze odkajdanek.

Tuż przy głowie bandytyzobaczyłam powiększającą się kałużę krwi.

Ostrożnie ją ominęłam i z obrzydzeniem zaczęłamobmacywać jegospodnie.
Na szczęście szybko znalazłam to, czego szukałam.

-Już, chwilka.

- mruczałam, odpinając kajdanki.
-Możesz iść?

- Bez problemu - odpowiedziała Katia, usiłując wstać.

-Ja tutaj posiedzę, a ty zawołaj milicję i pogotowie.

- Nocoś ty?

- zdumiałam się.
-Przecież on chciałnas zabić!
Uciekamy stąd jak najszybciej!

Katia jednak wcalemnie nie słuchała.

Szybko sprawdziła tętno na szyidraba i zulgą rzekła:

- Dzięki Bogu, żyje, pośpiesz się.
Ruszyłamw kierunku wyjścia.

Dzieci miały rację, mówiąc, że ona jestszalona!
Trzebastąd uciekać,co sił wnogach,a nie udzielać pierwszej pomocy temu łotrowi imordercy!
A jeśli nie przyjechał tusam?

Nie zdążyłamnawet dojśćdo drzwi, kiedy wwejściu ujrzałam obcego mężczyznę.

Ogarnęło mnie przerażenie, jednak postarałam się opanować, wyciągnęłam z torebki
niebezpieczną zabawkę i krzyknęłam:

- Połóż się twarzą do podłogi!

Stój!
Rozstaw nogi na szerokość ramion,ręce za głowę, twarzą do ściany!
Rób, comówię, bo ci zarazwpakuję kulkę włeb!
Biegiem!
Jestem z milicji!

background image

301

Tak właśnie krzyczeli bohaterowieuwielbianych przeze mnie książekkryminalnych, a

w serialu Ulice rozbitych latarni przestępcy, słysząc takiepolecenia, natychmiast padali na
ziemię.

Niestety, życie to nie film i mężczyzna nawetnie drgnął, tylko miłym,aksamitnym

głosem odparł:

- Spokojnie, koleżanko!

Jedno z dwóch: albo leżeć,albo stać.
Jestemmajor Kostin - po tych słowach wyciągnął z kieszeni legitymację.
: Jednakże dla mnietoniebył żaden dowód.
Może kiedyś uwierzyła, bymmu bezzastrzeżeń, ale teraz wiedziałam już, jak łatwo możnazdo,
być taki dokument.
Przecież sama miałam podobny.

- Stój tam, gdzie stoisz - poleciłam.

- Skąd mamwiedzieć, że talegitymacja jest prawdziwa?
Taką samą można kupić w metrze!

- No,powiedzmy, niezupełnie taką samą- zaśmiał się mężczyznai krzyknął: - Chłopaki,

do mnie!

Po chwili strych zapełnił się mężczyznami w moro iczarnych maskach.
- Która zpań nazywa się Romanowa?

- zapytał major.

-Ja - odpowiedziałyśmy jednocześnie.
- Nierozumiem.
-Obie jesteśmy Romanowe - wyjaśniła Katia, która, o dziwo,jeszczejako tako się

trzymała.

- Panie są siostrami?
-Nie, po prostu przypadkowo mamy jednakowenazwiska - odpowiedziała i

zarazdodała: - Tutaj leżyranny.

- Pasza,zajmij się nim - poleciłmilicjant, po czymzwrócił się domnie: - Pani

legitymacja.

Odruchowo, jakwe śnie,wyciągnęłam z torebki zaświadczenie.

Kostinszybko jeobejrzał i roześmiał się.

- Cieszę się niezmiernie, że mogłem panią poznać.

Aż wstyd sięprzyznać, ale już się zastanawiałem, co to za major Romanowa, którejnie ma w
żadnych rejestrach, a która prowadzisprawę Katukowa.
Naprawdęogromnie się cieszę ze spotkania, pani Eulampio Andriejewna, a może raczej
Eufrozyno?
Muszę powiedzieć, żema paniniezłą pukawkę!

- Celnie strzela, skoropowaliła takie cielsko -zaśmiał się Pasza, poczym pochylił się

nad Sławą.

background image

302

- Wyglądana to, że został trafiony prosto w otwarte usta - wyjaśniła Katia, w której

odezwał się instynkt lekarki.
- Podejrzewam,że kulaprzeleciała na wylot przez podniebienie, przy okazji zahaczając o
gardło.
Ale oddycha samodzielnie.

Nieźle - powiedział Pasza i krzyknął do słuchawki: - Hej, siódemka,sprowadź

lekarza,jest robota!

- No dobrze - przyjaźnie odezwał się major - ja wiem,z kimmamprzyjemność, ale,

żeby już zakończyć te wszystkie formalności, pozwolą panie, że się przedstawię.
Jestem Władimir Iwanowicz.
Panie mogąjednak się do mnie zwracać Wołodia.
A teraz, jeżeli oczywiście są paniewstanie sięporuszać, zejdźmy na dół.
Chociaż najpierw nie zaszkodziłoby się umyć, bo śmierdzi od wasjakz latryny.

- Nie wiem, jak pachnie latryna - zjeżyła sięKatia - nigdy wniej niebyłam, alejestem

przekonana, że od pana też by lepiej nie pachniało pomiesiącu siedzenia w tym miejscu.

-Oczywiście, oczywiście- szybkowycofał się Kostin.

- Chodźmyjuż.

Wyszliśmy na dwór.

Niedaleko bramy stał radiowóz.
Przy nim kręciło sięz sześciu rosłychchłopaków.
Tuż obokzobaczyłam karetkę pogotowia.

- Chłopaki, możemy już wracać - powiedział Kostin.
-Nie!

- krzyknęłam.

- A to dlaczego?

- zdziwił się Pasza, który właśnie do naspodszedł.

- Nie mogęodjechać bez harfy.
-Bez czego?

- zdumieli się wszyscy.

- Bez harfy.

To taki instrument strunowy.

- Już dobrze, proszę się uspokoić, wszystko się jakoś ułoży - mruknąłWołodia,

próbując pogłaskaćmnie po głowie.

-Teraz wsiądziemy sobie do tego ładnego auta - rzekł Pasza tonem,jakim zazwyczaj

psychiatrzy rozmawiająz niezrównoważonymi pacjentami -a potem kupię ci harfę,słowo
honoru, tylko dojedziemy do stacji.
Tam jest cały sklep z harfami, dookoła same harfy, coś pięknego.

Kątem oka zauważyłam,że w naszą stronęzmierza doktor.

Z oburzenia łzy napłynęły mi do oczu.
Szybko wywinęłam się z natrętnego uścisku milicjanta i płacząc, krzyknęłam:
303

- Niech mniepan nie bierze za wariatkę!

Na strychu w futerale stoiharfa, proszę ją znieść nadół i wstawić do samochodu.

- Kola - rozkazał Pasza - sprawdźto!
Jeden z chłopakówzniknął w stróżówce.

Po paru minutach krzyknąłprzez okno:

- Chodzio to coś w skórzanym futerale?

Wielkie,nieporęczne, a jakpotrząsam, tobrzdąka?

background image

- Tak!

- krzyknęłam z radością.
-To ona!

- Sam nie damrady tego znieść!

- wydzierał się Kola.
-Boję się, że siępołamie!

- Tylko nieto!

- przestraszyłam się.

- Lonia, idź mu pomóż - rozkazał Wołodia.
Po upływie kwadransa pędziliśmy już szosą, z każdąminutązbliżającsię do Moskwy.

Wobjęciach trzymałam, pojękującą przy każdym wstrząsie, harfę.
Omonowcy26, teraz jużbez masek, z ciekawością spoglądaliw moją stronę.
W końcu jeden z nich niewytrzymałi, wskazującna okropnie brudny futerał, zapytał:

- Przepraszam,ale do czego to jest podobne?

Do fortepianu?

-Nie', - Tam sąklawisze?
-Struny.
- A jak się natym gra?

- nie dawał za wygraną.
-Rękami?

- Nie!

- ryknęłam,wyprowadzona z równowagi.
-Zębami!
Harfistkaprzebiera zębamipo strunach, najlepiejsztucznymi!
Więcej pytań mi niezadawano,

26 OMON - roś.

Orpiifl MHJIHHHH oco6oro waswiwm.
- Oddział Specjalny Milicji w Rosji(przyp.
tłum.
)..

background image

Rozdział 3 0

Zegarek wskazywał właśnie godzinę dwudziestą drugą, gdy wreszcie dotarłyśmy do

domu.
Nasz powrót wywołał wśród domowników

ogromne poruszenie.
- Gdziesię podziewałaś?

- zakrzyknęli chórem, gdytylko otworzyłamdrzwi.
Po czym sklecony naprędce chórrozpadł się na partie solowe:

- OBoże!

- wrzasnęła Julia.
-Jaka ty jesteś brudna!

- Miałaś wypadek?

- przeraził się Sierioża.

- Lampka!

- zaczął krzyczeć Kiriusza.
-Kochananasza, tyżyjesz?
Rewelacyjne pytanie!
Czy trup jest w stanie sam dojechać do domuiotworzyć sobie drzwi?
Głupsze pytaniapadają chyba tylko wamerykańskich filmach akcji, kiedy jęczącąosobę,
wyciągniętą z samolotu, który spadł na ziemię, ze współczującym wyrazem twarzy pytają:
John, nicci się nie stało?
".

- Wszystko w jak najlepszym porządku - mruknęłam,prześlizgując sięw głąb

przedpokojui zdejmując z siebie obrzydliwie wyglądającą kurtkę.

Dzieciaki chciały się już zacząć kłócić, ale zanim którekolwiek z nichwydało z

siebiegłos, na progu domupojawiła sięKatia.
Wszyscy zamarlizrozdziawionymi ze zdziwienia buziami.
Pierwsza ocknęła się Julia.

- ChrystePanie, co cisię stało?
-Wróciłam - uśmiechnęła się Katia - z Kemerowa.
- W takimstanie?

Chyba raczej z obozu śmierci - niedawała za wygraną Julia.
- Czyty tam przez miesiąc nic nie jadłaś?
Zostałaz ciebie co najwyżejpołowa.
305

- A co tak śmierdzi?

- pociągnął nosem Sierioża.
-Mamo, przyznaj sięnatychmiast, co się stało?

- Przypadkowo trafiłyśmy z Lampką na wypadek samochodowy -oświadczyła Katia i

zapytała: - Przedpokój nam się powiększył, czy misię tylko wydaje?

-Ty mi tu niezmieniaj tematu - oburzyła się Julka.

- Umówiłyście sięz Lampą, czyjak?

- No tak - wykręcała się Katia, ściągając to, co jeszczedo niedawna było ładnym

futerkiem, a teraz przypominało skalp zdechłego kota -Lampa obiecała, że po mnie
przyjedzie.

-A dlaczego nam o tym nie powiedziała?

-zainteresowałsię Sierioża.

- Chciałyśmy wam zrobić niespodziankę - próbowałam się wykręcić.
-No i.

background image

- chciała coś powiedzieć Julia, ale nagle zamilkła.
Dwóch komandosów, stękając i pojękując z wysiłku, zaczęło wciągaćdomałego korytarza
ogromną harfę.
Z niewiadomych przyczyn chłopcyznów mieli maski na twarzach, a na ramionach zawieszone
automaty.

- Co to takiego?

- wyszeptał Sierioża.

-To tylko harfa - odparłam szybko i poleciłam: -Zanieście ją,chłopcy, do salonu.
Omonowcy posłusznie poczłapali dodużego pokoju.

Kirył pobiegł zanimi.

- Harfa?

- zapytała Julia.
-A po co ci ona?

- Jak to po co?

- krzyknąłKirył, który już wrócił i teraz, za wychodzącymi właśnie chłopakami,
zamykałdrzwi wejściowe.
-Lampa będziegrać u mnie na koncercie!

- Chybazaraz zwariuję - wyszeptała Julka.

- A co ma ztym wspólnego milicja?

- Skończmyjuż ztym - powiedział głośno Sierioża.

- Niech te brudasy się umyją, a ja w tym czasie zrobię herbatę.
Potem pogadamy sobiespokojnieprzy stole.

W tym momencie do przedpokoju wparowała Wiktoria.
-Dzień dobry, Katarino - wycedziła przez zaciśnięte zęby.

- Bardzopóźno wracaszdodomu.
Iproszę, w jakim ty jesteś stanie?
Zupełniejakżebraczka!

background image

306

- Dzień dobry, Wiko - mruknęła Katia, ściągając buty - za toty, jak zawsze, pięknie

wyglądasz.
Masz nową fryzurę.
Do twarzyciw niej.

Wiktoria rzuciła szybkie spojrzenie wstronę lustra.

Jej włosy wyglądały teraz już tylko trochęekstrawagancko.
Szmaragdowozielony odcieńzniknął, aloki były pofarbowane na ciemnykasztan.
Poza tym, zamiastzazwyczaj bujnych włosów, na głowie miała bardzo krótką fryzurę.
Takąsamą ma, na przykład, Inna Chakamada27.

- Moim zdaniem bardzo mnieodmładza - stwierdziła z zadowoleniem i zaczęłaz

najdrobniejszymi szczegółami opowiadać o swojej wizycie w salonie "Welli".
Ponieważ nikogo to nie obchodziło, wszyscy po kolei opuściliśmy przedpokój.
Katia poszła dołazienki, Julia z Sieriożą - dokuchni, a ja z Kiriuszą udaliśmy się do salonu.

-Jak się na tym gra?

- zapytał chłopak.

-Jeśli pomożesz mi wyciągnąć jąz futerału,toci pokażę.

Po dziesięciu minutach przysunęłam krzesło i zprzyzwyczajeniapodniosłam ręce.
Ciekawe, czydam radę wydobyć z niej jakikolwiekdźwięk?
Moje palce straciły swoją dawną delikatność.
Prawie na każdym miałam liczne skaleczenia i zadrapania.
Jedynie małe palce pozostały nienaruszone,ale one, jako jedyne, nie uczestniczą w grze na
harfie.

Dotknęłam strun.

Już po pierwszych dźwiękach Kirył zaczął klaskać.
Uskrzydlona powodzeniem, zaczęłam szarpaćstruny.
Były już zlekkarozstrojone, ale mimo wszystko wydawały z siebiecałkiem
przyzwoitedźwięki.
Do pokoju niepostrzeżenie weszła Julka z Sieriożą.
Tuż za nimiwbiegły psy.
Ja tymczasem nadalw zapamiętaniuszarpałam struny.
Nagle do muzyki dołączył jakiś obcy dźwięk.
Tuż umoich stóp, wywracającoczami, kołysała się lekko Mula.
Mopsica otworzyła pyszczek i wtórowała do utworu Saint-Saensa, a po chwili przyłączyły się
do niej Adai Rachel.
Z łazienki dochodził głośny plusk wody, zprzedpokoju - donośnygłos Wiktorii opowiadającej
o zwycięstwienad kierowniczką "Welli".
Psywyły naróżne głosy, harfa brzdąkała,dzieci stały z otwartymi buziami.
A ja nieposiadałam się wprostz radości.

27 Inna Chakamada - przywódczyni liberalnego NaszegoWyboru i rywalka W.

Putinaw wyborachprezydenckich w2004 r.
(przyp.
tłum.
).
307

Następnego dnia o dziesiątej rano, umyte, uczesane i skropione perfumami,

siedziałyśmy w niedużym gabineciemajora Kostina.
WłodzimierzIwanowicz obrzucił nasuważnymspojrzeniemi powiedział:

- No, miłe panie, trzeba przyznać, że dzisiaj wyglądacie o wiele lepiejniż wczoraj.

background image

Młodziej i jakośtak świeżo, niczym wiosenne róże.

- Jutro będziemy wyglądały jeszcze lepiej - odcięła się Katia, apochwili zapytała: -

Może przejdziemy od razu do rzeczy?
Kostin się roześmiał.

- Właśnie taką sobie paniąwyobrażałem.
-Mam nadzieję,że niezawiodłam pańskich oczekiwań - prychnęłaKatia.

- Apropos, co ze Sławą?

- Będzie żył -zapewnił Władimir.

- Najpierw go wyleczymy, a potemstanie przed sądem.

- Kim on właściwie jest?

- nie wytrzymałam.
Kostinwyciągnął papierosy.

- Nie mają panie nic przeciwko?
-Nie - odpowiedziałyśmy chórem i jednocześnieotworzyłyśmy swoje torebki.
- Niech mi pani powie, Katarino Andriejewno.

- rozpoczął major.
Drgnęłam mimo woli.
No nieźle, nie dość, że mamy takie same nazwiska, to i imiona po ojcach mamy jednakowe.
Tomusi byćzrządzenielosu!

- ...

Wierzy pani w przeznaczenie?

- Chryste Panie!

- rozzłościła się Katia.
-Do czego panzmierza?

- Dotego -westchnął - że w tej sprawie wszystko się jakoś dziwnie
splotło.
- A opowie nam pan,coi jak?

- zapytałam.
-Strasznie chciałybyśmy

poznać prawdę.
- Pod jednym małym warunkiem -uśmiechnął się Kostin.

- Wymienimysię informacjami: panie szczerzeodpowiedzą namoje pytania, ajaza to podzielę
się swoimi przypuszczeniami.
Zgoda?

- Zgoda - po raz kolejny odpowiedziałyśmy zgodnym chórem, poczym utkwiłyśmy

wzrok w mężczyźnie.

-Wobec tego proszę posłuchać - powiedziałKostin.

- Po pierwsze,mamy tu do czynienia z więcej niż jedną sprawą, co bardzo utrudniałonam całe
śledztwo.

background image

308

-Jak to?

- zapytała Katia.
Kostin pokiwał głową.

- Bardzo proszę ciągle mi nie przerywać.

Wysłuchajcie mnie cierpliwie.
Jak skończę,będziecie miały czas na zadawanie pytań.
Zacznijmy odKatariny Andriejewny.
Najpierw,aby zrozumieć jej obecnośćw tej całejsprawie, musimy odpowiedzieć sobie na
jedno proste pytanie: jaki ona mawłaściwie charakter?
W tę historię wpakowała się bowiem tylkoi wyłącznie przez szczególne
cechyswojejosobowości.

- Teżmi się Freud znalazł - szepnęła Katia.
Wołodięjednak nietak łatwo było wyprowadzić z równowagi.
- Tak więc.

- rozpoczął swoje opowiadanie.

Żyła sobie wMoskwie dziewczynka o imieniu Katia.

Jejtata pracowałw INB, a mama uczyła w szkole języka rosyjskiego i literatury.
Byli todobrzy i kochający rodzice.
Niestety, ojciec bardzo wcześnie zmarłi mamazmuszonabyła całe dniespędzać w pracy.
Tym sposobem Katia już odwczesnego dzieciństwa była pozostawiona sama sobie.
Jednak nie cierpiałaz tego powodu.
Już jako mała dziewczynka była bardzo samodzielna: potrafiła odgrzać sobie obiad i
sprzątnąć mieszkanie.
Miała jedno wielkie marzenie -skończyć szkołę i zostać lekarzem, alenie obojętnie jakim, a
koniecznie chirurgiem.
Drogado spełnienia tych marzeń okazałasię bardzociernista.
Nie dostała się zapierwszym razem na studia, poszła więc na kursdla pielęgniarek i dopieropo
roku pracy na oddziale reanimacjiw SzpitaluBotkińskim rozpoczęła studia medyczne.
Miała już wtedyza sobą nieudane małżeństwo, a pod opiekąjedno dziecko, Sieriożę.

Katia musiała pogodzić naukę z ciężką pracą,gdyż nie mogła liczyć najakąkolwiek

pomoc.
Jej matka była już wtedy bardzo chora i wymagałastałej opieki.
Katia biegała więcjak szalona między instytutem, domema szpitalem.
Ktoś inny na jej miejscu dawno by się załamał i rzucił studia, tym bardziej, że przecież miała
już jeden zawód - była pielęgniarką.
Ktoś inny pewnie tak, alenie Katia.
Onaprzezwyciężyła wszelkie przeciwności losu,uzyskała dyplom iznalazła pracęw dobrym
szpitalu.
Tylko w życiu osobistym jakoś jej się nie układało.
Kilkakrotnie wychodziłaza mąż, niestety, wszystkie małżeństwa prędzej czy później
okazywałysię nieporozumieniem.
Jednak dla Katii rozwód wcale nie oznaczał końca znajomości.
Nie zrywała kontaktu z byłymimężami, wręczprzeciwnie, zaprzyjaźniała się z ich nowymi
żonami, dziećmi.
309

Najwięcej radości Katia czerpała z pracy.

W szpitalu przesiadywała odranadowieczora, często zostając również na noc.
Ostatnio zaczęła nawetdość przyzwoicie zarabiać.

background image

Wielu pacjentów odwdzięczało się jej za pomoc, jednak nigdy ich nie faworyzowała.
Wszystkich traktowała jednakowo.
Wydawałobysię, że przeciwności losu,z jakimi musiała się borykać, ukształtują w niej twardy
charakter.
Katia powinna byćzatem silnai nieugięta.
Zresztą, takich cech wymagał również zawód, który wykonywała.
Jednak nic z tych rzeczy.
Była wyjątkowo sentymentalnai wielkoduszna.
Serce jej się krajało na widok każdej szlochającej staruszki, porzuconej przez krewnych.
Wszystkiezabierała dodomu, gdzie mieszkałydo czasu, aż ich wnuki ruszyłosumienie.
Katia potrafiła załatwić miejscew schroniskuzaniedbanej bezdomnej, pożyczyć pieniądze
zupełnie nieznajomej osobie, napotkanej na ulicy, albo pojechać nocą nakoniec miasta do
przyjaciółki, którą rozbolało nagle serce.

Chorzyuwielbialiswoją lekarkę, a po wyjściu ze szpitala niejednokrotnie zostawali jej

przyjaciółmi i, jeślibyło im potrzebne dalsze leczenie,przychodzili do niej naprywatne wizyty.
Katia nigdy nie brała od nichpieniędzy.
W tę,zakończonąjej porwaniem, historię wplątała się właśnie przez swoją dobroć oraz przez
pacjenta -Pawła Siemionowicza Kopyłowa.

Początkowo nic nie zapowiadałoproblemów.

Paweł Siemionowicz dobrze zniósł operację.
Komplikacje zaczęły się później,siódmego dnia pooperacji.
Katia siedziała sobie właśnie w pokoju lekarskim, kiedy z krzykiem wpadła do niego żona
Kopytowa:

- Panisobie kawępije, a Paweł tam umiera!
Katia co tchu pobiegła na salę.

Doświadczonej lekarcewystarczył jeden rzut oka, aby postawić diagnozę: obecny
stanPawłanie jest wynikiem komplikacji poprzeprowadzonej operacji tarczycy.
Facet miał najgorszą z możliwych oznak alergii - obrzęk Ouinckego.
Po opanowaniusytuacji i zlikwidowaniu obrzęku,gdy Kopyłow odzyskał jużkolory natwarzy i
zaczął normalnieoddychać, Katia uważnie przejrzała historięjego choroby.
Zaznaczono w niej dość rzadko spotykaną alergię -na sodęspożywczą.
Wezwana żonaKopyłowa stanowczo twierdziła, że nie przynosiła mężowi niczego z
zawartością sody.

- Boże uchowaj!

- zarzekała się kobieta.
-Przecież nie znamy się odwczoraj i doskonalewiem, że trzebana to uważać.

background image

310

- Może ktoś ze znajomych coś przyniósł?

Ciastka albo pastę do zębów?
- dopytywałasię Katia, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że natak małą ilość alergenu nie
byłoby podobnej reakcji.
Nawet gdyby choryzjadłciastko albo dwa, nie mógłby dostać tak poważnego ataku.
Co najwyżejkichnąłby parę razy albo siępodrapał.

Jednakże żona upierała sięprzy swoim.

Jej mążużywatylko specjalnegoproszku do zębów, a zanim coś zje, uważniestudiujecały skład
naopakowaniu.
Poza tym nie lubikeksów, ciastek aniinnych gotowych słodyczy.

Następnego dnia sytuacja powtórzyła się aż dwukrotnie: rano, tużpoobchodzie, a

następnie wieczorem, gdzieś około szóstej.
Katia niemiałanajmniejszych wątpliwości: Paweł Siemionowiczna sto procent przyjmował
sodę.
Co więcej, spożywał ją co najmniej dwa razy dziennie.
On jednak się zarzekał,że to niemożliwe.
Lekarka gubiła się już wdomysłach i miała nawet zamiar poprosić okonsultację
psychiatryczną.
Przeszukała szafkę Kopyłowa, ale oprócz herbaty,kawy, owoców i witamin niczego w niej nie
znalazła.
I właśnie te ostatnie - witaminy "Witaform" przyciągnęły jej uwagę.
Na ulotcebyło napisane:"Kompletna,zbalansowana, uniwersalna i wysoce efektywna formuła,
dostarczającaniezbędnej, codziennej dawki witamin i substancji mineralnych".
Poniżej podany był skład, a w rogu małymi literkami było wydrukowane:

"Bez sztucznychdodatków, znaturalnych składników.

Niezawiera soli,cukru, skrobi, drożdży, kukurydzy, zwierzęcego tłuszczu, mlekai sody".

- Jak często je pan zażywa?

- zainteresowała się Katia.

- Dwa razy dziennie -odpowiedział Kopyłow - tak jakzalecają.
-Proszę midać jednątabletkę - poprosiła.
Zaniosła różową pigułkę do laboratorium ipoleciła jak najszybciejprzeprowadzić jej

analizę.
Wynik był oszałamiający.
Drogiimportowanyśrodek, wyprodukowany w USA, okazał się najzwyklejszą podróbą.
Niezawierał witaminy A,E, C, D i B.
nie było tam ani wapnia, anifosforu,anijodu.
Tylko barwniki iczysty wodorowęglan sodu, potocznieokreślany jako soda spożywcza.

Katia niezwłocznie zawiadomiła o swoim odkryciu Pawła Siemionowicza i zapytała,

skąd właściwie wziął to lekarstwo.

- Sąsiad z sali mipolecił - odpowiedział roztrzęsionyKopyłow.

- Onjużoddawnato zażywa i bardzo sobie chwali.
Niezbyt drogie, a dobrei bardzo popularne - tutaj wiele osób je łyka.
311

Katia bez chwili wahaniaobeszła cały oddział.

Rzeczywiście, aż u dziesięciu pacjentów znalazła znajome białe słoiczki.
Zabrała z każdejfiolkipo jednej tabletce i zaniosła je do laboratorium.
Wyniki były takie same,jak poprzednio: barwniki i soda.

Pani chirurgnie posiadała się z oburzenia.

background image

Opakowanie pięćdziesięciu tabletek kosztowało dwieście rubli.
To spora suma, chociaż oczywiście mniejsza odtej, jakątrzeba zapłacić za podobne specyfiki
tak znanychfirm jak "Vitrum", "Dr Theiss" czy "Irwin Naturals".
Pewnie ludzi

przyciągała cena.
Katia nie byłaby sobą, gdyby zostawiła tę sprawę wspokoju.

Po prostunie mogła przejść obojętnie obok tak rażącego oszustwa.
Zaczęła dochodzenie na własną rękę.
Najważniejsze było sprawdzenie, kto dostarczadoMoskwy podrobione pigułki.
Najpierw dowiedziała się, że "Witaform"nie jest rozprowadzany przez żadną aptekę.
Aby kupić witaminy, należyzadzwonić pod numer telefonu podanyna ulotkach,które
wkładano doskrzynek pocztowych.
Ulotki nie były jedynymi reklamami tegospecyfiku.
Kilka razyprezentowano go nawet w telewizji.
Jednak nie w tych największych stacjach, tylko w mniejszych - lokalnych.
Zakupione tabletki,bez żadnychdodatkowych opłat,dostarczanododomu przez gońca.

Katia, która była namiętną miłośniczką powieści kryminalnych, postanowiła sama

zdemaskować oszustów.
W tymcelu zamówiła opakowanie "Witaformu", a potem śledziła gońca.
Krótko mówiąc, jużpo tygodniukobieta odkryłaistnienie niewielkiego domkuw Krasnogorsku,
który był przebudowany na swego rodzaju fabrykę.
W jednym pomieszczeniutłoczono na słoikach datę produkcji, w drugim z sody i różowej
farby produkowano witaminy, a w trzecim przyklejano kolorowe etykietki.
Mimoniewielkich rozmiarów, zakładzdumiewałswojąprodukcją -codzienniewytwarzano tam
kilka tysięcy opakowań.
W fabryce pracowały osoby niepełnosprawne.
Przy maszynie produkującej słoiki stali dwaj głuchoniemimężczyźni.
Urządzenie wytwarzające tabletki obsługiwałynieme kobiety,a w dziale przyklejającym
etykietki zręcznie pracowaliniewidomi.

Katii udałosię również sfotografować sam proces produkcji i ukraśćkilka ważnych

dokumentów.
Dowiedziała się z nich, że dom w Krasnogorsku należy do niejakiego Michaiła Nikołajewicza
Gromowa i żeutworzono tam ośrodek rehabilitacyjny dla osób niepełnosprawnych
odurodzenia.
Szlachetny biznes, całkowicie zwolniony z podatków.

background image

312

- Jaki Michaił Gromow?

- niewytrzymałam i przerwałam majorowi.
- To niemożliwe, zapewne jakiśokropny zbieg okoliczności.
Przecież tak

samo nazywa się mój mąż!
- Nie - pokręcił głową Wołodia - niestety muszę panią rozczarować.

To właśnie pani małżonek kierował całą produkcją.

-To niemożliwe.

-jąkałam się - .
na pewno nastąpiła jakaśpomyłka, Michaił handluje komputerami.

- Handlował - poprawił major - ale już dawno splajtował.
-Nic o tym nie wiedziałam - mruknęłam przybita.
- A copaniw ogóle wiedziałao swoim mężu?

- zapytał Kostin.
Milczałam.
Dobre pytanie, chyba nic.

- Do pani męża oraz pani udziału wtej sprawie dojdziemy za chwilę -powiedział

major.
-Teraz wróćmydo Katii.

A zatemodkryła fabrykę, zrobiła zdjęcia i zdobyła dokumenty obciążające Michaiła.

W tym momencie powinnabyła pójść na milicję, niestety, zamiast tego udała się do biura
Gromowa.

Michaił przyjąłKatię bardzożyczliwie.

Wysłuchał jej oskarżeń, całyczas miło się uśmiechając.
Po czym stwierdził, że musiała nastąpić jakaśpomyłka, gdyż on sprzedaje oprogramowaniedo
komputerów i nie posiada żadnego domu w Krasnogorsku.
Katia pokazała mu wówczas kserokopie dokumentów.
A gdyto także niepomogło,nie pozostało jej nicinnego,jak pokazać mu kolejny argument -
zdjęcia.
Dopierow tym momencie na twarzy Gromowa odmalowało się zdenerwowanie.
Powoliprzeglądał fotografie.
Niepełnosprawni przy maszynach,gotowe opakowania, etykiety.
Wreszcie sam Michaił, stojący na podwórzu i obserwujący załadunek gotowej partii towaru
do samochodu.
Na kolejnym zdjęciuzostał uwieczniony jego wspólnik - Sława Gogolew.
Tenogromny, gruby facet stał obok niewidomych kobiet, tych samych, które wcześniej
sfotografowano w dzialenalepek.
Jakby tegobyło mało, Katia dała mu doodsłuchania nagraniawypowiedzi gońców,
rozwożących leki.
Nie mieli oni pojęcia o dokonywanym oszustwie i dlatego bez oporów podzielilisię z
miłąpanią doktor całą swoją wiedzą.
Jeśli do tychdowodów dodaćakt własności domu,w którym mieściła sięfabryka, sprawa była
przesądzona.
W przypadku interwencji milicji Gromowowi i Gogolewowi groziłoby piętnaście lat
pozbawienia wolności oraz konfiskata mienia.
Michaił niebył głupi i szybko zrozumiał, żejest w bardzo trudnym poło- 313

żeniu.

Był pewien, żeKatia jest zwykłą szantażystką, która przyszła doniego po pieniądze.

background image

Za swoje bezpieczeństwo gotów był zapłacić każdą cenę, więc zapytał,ilechce za milczenie.
Nataką propozycję Katiasię wściekła - nie jest szantażystkąi nie chce żadnych pieniędzy.
Gotowajest nawet oddać oszustom wszystkiezdobyte dowody.
Jednakże zrobi to pod jednym warunkiem.
Mianowicie ktoś musi wystąpić w telewizjiz oświadczeniem, w którym powiadomi
wszystkich, iż "Witaform" tonieżaden lek, a zwykła podróbka.
Poza tym takie samo oświadczenie ma sięznaleźć we wszystkich najważniejszychgazetach.
No i, rzecz jasna, należy natychmiast zaprzestać produkcji.

Michaił, słysząc stawiane przez nią warunki, od razu się zorientował,że ma do

czynienia znaiwną idealistką.
Bez chwili namysłu zgodził sięna wszystko.
W zamian za to Katia zostawiła mu teczkę z obciążającymidowodami.
Uprzedziła go jednak, że są totylko kopie.
Oryginały zaśleżąw bezpiecznym miejscu.
Dała je na przechowanie zaufanej osobie.

W tymmomencie Wołodia przerwał nachwilę opowiadanie, spojrzał
na nas, po czym zapytał:
- Na raziewszystko jasne?
-Tak- odpowiedziałyśmy.
- To dobrze, idźmy zatem dalej.

background image

Rozdział 31

Gdy tylko za Katią zatrzasnęły się drzwi - kontynuował Kostin- Michaił od razu rzucił

się do telefonu.
Zadzwonił do wspólnika.
Powiedział mu o wizycie kobiety, dowodachoraz warunkach, jakieim postawiła.

Sława go uspokoił.

Powiedział, żeby się nie martwił.
On się wszystkimzajmie.
Byzyskać na czasie powiesię tej naiwniarze, że w telewizjinie mawolnego czasuantenowego,a
gazety zamieszczają wiadomości pomiesiącu.
To powinno ją na trochę uspokoić, a w tym czasieGogolew zamknie fabrykęi przeniesie ją w
inne miejsce.

Jakpowiedział,takteż zrobili.

Czas mijał i do Katii zaczęło wreszcie docierać, że najzwyczajniej w świecie robią z niej
idiotkę.
Miarka sięprzebrała!
Zadzwoniła więc do Gromowa i powiedziała:

- Koniec z tym, jutro idę na milicję.
Michaił poprosił, żeby się nie denerwowała i zjawiłarano obok stacji telewizyjnej

Ostankino.
Twierdził, że udało mu się w końcu umówićnanagranie.
Katia będzie mogła sięosobiście przekonać, że dotrzymali słowa.
Jutrozobaczy, jak on i Sława będą przepraszaćwszystkich przed telewizorami.

Naiwna kobietaznówuwierzyła oszustom i stawiła się na spotkanie,gdzie trafiła wprost

w łapy Sławy.
Ten zawiózł ją do siebie do domu i zażądał oryginałów dokumentów.
Groził przytym, że w przypadku, gdyby odmówiła ich dostarczenia, po prostu ją zabije.
Katia obiecała,że jeśliją wypuści, tonajpóźniej zagodzinę wszystko mu przywiezie.
Jej prośbawywołała u grubasa jedynie atak śmiechu.
Dałjej telefon i rozkazał:
315

- No już, dzwoń do którejś ze swoich przyjaciółek, niech przyjedzienastację metra

Dynamo.

Katia posłusznie zaczęła dzwonić.

Miała dwie bliskie, zaufane przyjaciółki: Lenę i Nadię.
Ale jedna wyjechałana urlopdo Karlowych Warów,a u drugiej w domu był tylkomąż, który
odebrał słuchawkę i powiedział:

- Wczoraj wieczorem zadzwoniłaz Tambowa mama Nadii.

Twierdziła, że ma zawał.
Pewnie jak zwyklekłamała, ale Nadia się przejęła i doniejpojechała.
Wywiało jąz domu już o siódmej rano.

Całkowicie już zrozpaczona Katia zwróciła się o pomoc do Eufrozyny.
- A tak swoją drogą - zainteresował się Kostin - skądwy się znacie?
-Rzuciła mi się podsamochód, chciała popełnić samobójstwo -burknęła Katia.
- Aha - kiwnął głową major -tak też myślałem.
Eufrozyna pojechała do Katukowai dopiero tu wszystko się doszczętnie poplątało.

Przywieziona teczka okazała siępusta.
Sława kazał Eufrozynie odszukać dokumenty,wyznaczając termin ich dostarczenia za
dwatygodnie.

background image

I tutaj należy zaznaczyć, że Gogolew z wyglądu przypominastrasznego bandytę -jest wielki i
ma wredny wyraz twarzy.
Podobnyjestdo przywódcy jakiegoś gangu.
Ale to tylko pozory.
W rzeczywistości tozwykły tchórz, który do tejpory nigdy nie wszedłw konflikt z prawem.
Jednakże jego wygląd może wzbudzaćstrach.
Udając groźnego bandziora, posługuje się też żargonem przestępców.
Na Eufrozynę jego wyglądi brak manier zadziałał piorunująco.
Uznała go zaojca chrzestnego jakiejś mafii.
Ze strachu, bojąc się zarówno o siebie, jak i oKatię, rozpoczęła więc swe nieudolne
poszukiwania.

- Nie wierzę, że Michaił okazał się zdolny do czegoś podobnego - powiedziałam

powoli.
- Nie wierzę, to musi być jakaś pomyłka.
On jest nato wszystkozbytinteligentny!

- Droga Eufrozyno.

- rozpoczął major.

Przerwałam mu:
-Jeśli byłby pan taki miły.

To imię mnie strasznie denerwuje.

-W takimrazie, jak mam się do pani zwracać?
- Eulampia.
-Droga Eulampio - rozpoczął ponownie Kostin pani gowcale nieznała.

Mimo że przeżyłaz nim panityle lat.

background image

316

- Itak nie wierzę - obstawałam przy swoim.

- Po co miałby zajmować się tak śmierdzącym interesem?
Przecież to bardzo bogaty człowiek,biznesmen.

- A na jakiej podstawie utrzymuje pani, że jest bogaty?
-Jak to?

- zapytałam zaskoczona.
-Sam mi to powiedział, kiedy nasze sobą swatano.
A poza tymzawsze mieliśmy pieniądze i niczego sobienie odmawialiśmy.

- No właśnie - sam to mówił - prychnąłWładimir.

- Jego biznesdogorywał, kiedy cudownym zrządzeniem losu pojawiła się pani na jegodrodze.
Wie pani, jaki posag wniosła za panią matka?

- Posag?
-Dobrze pani słyszała, posag.

O ile mi wiadomo, pani matka marzyła,żeby wyszła pani dobrze za mąż.
Niestety, bardzo długonie pojawiał siężaden narzeczony.
A nawet jeśli ktoś zaczynał się panią interesować, tonie odpowiadał on pani matce.
DopieroMichaił zyskał jej uznanie.
Zaproponowała jego ciotce, żeby was ze sobą zeswatać.
Ta zażądała wniesienia przez narzeczoną dużego posagu.
Pani mama wtym celu oddaładaczę i oryginalny obraz Kustodijewa.
Michaił sprzedał płótno, a zdobyte pieniądzewłożyłw biznes.
To go ocaliło odbankructwa.
Potemzmarła mama, więc sprzedał jej mieszkanie i znów wszystko zainwestowałw swoje
interesy.
No a później zaczął się ten witaminowy przekręt.

Milczałam przygnębiona.

Wszystkosię zgadzało.
Przypomniałam sobie, jak mój mąż się zdenerwował, gdyzamówiłam"Witaform".
Wtedynie wiedziałam,o comu chodzi, ale teraz jegozachowanie stało się dlamnie zupełnie
jasne.

Zapanowało niezręczne milczenie.

Przerwał je Wołodia,mówiąc łagodnie:

- Rozumiem, że jest pani teraz bardzo ciężko.

Jednak musi sobie paniuświadomić fakt, że Gromow nigdy paninie kochał.

- Dlaczego wtakim razie był zawsze takimiły i spełniał wszystkiemoje zachcianki?

- zapytałam cicho.

Wołodia popatrzył na mnie litościwym wzrokiem.
- A czypani wie, jaki spadek dostałapani po śmierci rodziców?

Wzruszyłam ramionami.

Dacza, mieszkanie i meble.

No i, jak się terazokazało,obraz.
Major był bardzo zaskoczony.
317

- Chryste, to pani musiała żyć pod kloszem!

Niech sobie pani przypomni gabinet swojego ojca.
Co tam wisiało na ścianach?
Wytężyłam pamięć.

-Jakieś pejzaże, portrety.

background image

Po śmierci tatymama wszystkie te obrazygdzieś pochowała.
Mówiła, żenie może na nie patrzeć, bo przypominająjej zmarłego męża.
Zawsze wtedy płakała.

- Pani mama -powoli rozpoczął Kostin -była bardzo inteligentnąosobą, o rzadko

spotykanym błyskotliwym umyśle.
Zamiast śpiewaćw operze, powinna była zarządzać bankiem.
Oprócz tego byłateż wyrachowana.
Te wszystkie pejzaże i portrety, których nie może sobie panizupełnie przypomnieć, stanowią
jedną z największych i najcenniejszychkolekcji sztuki rosyjskiej, dostępnych w naszym kraju.
Pani ojciec zbierałje przez całeżycie.

Rozdziawiłamze zdziwienia usta.
- Po śmierci męża - mówiłdalej Wołodia - panimama zabrała obrazy.

Jednak wcalenie zpowodu przygnębiającychwspomnień, jakie rzekomow niej wywoływały.
Po prostu bałasię złodziei.
Dlatego wszystkiepłótnaprzekazała najbliższemu przyjacielowi rodziny - Giennadijowi
IwanowiczowiJurowskiemu.
Zna pani takiego?

Kiwnęłam głową.
- Tak, oczywiście, wujek Giena.

Ale on jest już bardzo stary.

- Bez przesady, nie aż tak bardzo - zachichotałKostin - ma raptemosiemdziesiąt lat.

A przy tym jest w pełni zdrowy na umyśle.
Ma błyskotliwy umysł, którego może mu pozazdrościć niejeden młody człowiek.
Wracając do tematu, Olga Pietrowna oddała obrazy Giennadijowi Iwanowiczowi.
Chciała, aby je dla niej przechował.
Trudno olepsze miejscenaukrycie czegoś tak cennego.
Jak zapewne pani wiadomo, Jurowski jestświatowego formatu specjalistą w dziedzinie
budowy rakiet i jego dompodlega nieustannej ochronie.
Dopiero na krótko przed swoją śmiercią,będąc już w szpitalu, Olga Pietrowna wróciła do
sprawy obrazów.
Poprosiła swego najbliższego przyjaciela:

- Giena, po mojej śmierci za żadne skarby nieoddawaj od razu całejkolekcji mojej

córce.

-Dlaczego?

- zdziwił się Jurowski.

Olga Pietrownawestchnęła.

Szalenie kochała swoje dziecko i całe życie je chroniła.
Robiła wszystko,co było w jej mocy, żeby córkinie spot.

background image

318

kały żadne przykrości.

Niestety,jej starania w znacznym stopniu odbiły się na charakterze ukochanej jedynaczki,
która dobijając trzydziestki,w dalszym ciągu była strasznie naiwna, zanadto wrażliwa i
kompletnienieprzystosowana do życia.
Na całe szczęście, Oldze Pietrownie udałosię wydać ją całkiem przyzwoicie zamąż.
Jednak,mimo wszystko, nie dokońca ufała zięciowi iniechciała mu powierzyćcałego majątku
swojejcórki.
Powiedziałamu więc:

- Michaił, Eufrozka jest bardzo bogata.

Po mojej śmierci wszystkieobrazy będą należały do niej.
Nawet jeśli zacznie sprzedawać po jednym narok, to zapewni jej to pieniądze na całe życie.
Jednak nie chciałabym, abydostałacały majątek od razu.
Jest na tozbyt młoda inierozsądna.
Dlategopostanowiłam,że tym wszystkim będzie zarządzał Giennadij Iwanowicz.

Dokładne wytyczne otrzymał również Jurowski.

Po pierwsze, miał wydawaćrocznie tylko po jednym obrazie, po drugie, kontaktować się tylko
z Michaiłem, a po trzecie, pozostałączęść kolekcji oddać do dyspozycji córce Olgi dopiero po
osiągnięciu przez niąodpowiedniego wieku.
A ten był jasno określony przez Olgę Pietrownąjako czterdzieści lat.
W dniuczterdziestych urodzin córka miała się dowiedzieć o swoim majątku i otrzymać z rąk
Jurowskiego pozostałe obrazy.
Wtedy będzie mogła już z nimi zrobić, co zechce.

Olga Pietrowna miała zamiar upiec kilka pieczeni przy jednym ogniu.

Uważała, że małżonek, mającświadomość, jaki majątek posiada żona, będzie odnosił siędo
niej z szacunkiem i nigdy się z nią nie rozwiedzie.
Dzięki temuinfantylnadziewczyna będzieżyła,myśląc, że Michaił jąnaprawdękocha.
Jednocześnie będzie pozbawionamożliwości wydaniawszystkich pieniędzy na jakieś głupoty.
Jedyny problem mógłstanowićwiek Jurowskiego.

- A jeśli umrę?

- zapytał, obliczywszy szybko, że w dniu czterdziestychurodzin Frozyjemu samemu stukną
osiemdziesiąt trzylata.
Olga Pietrowna nie przyjęła tego do wiadomości.

- Nie zrobisz mi tego!

Nigdy w życiu!
Pamiętaj, że Andriej ci tego nigdynie wybaczy i policzy się z tobą na tamtym świecie.

-Jasne - roześmiał się Giennadij Iwanowicz.

- W takim razie odmeldowuję siędo zadań, panie generale!

Pośmierci Olgi przyjaciel skrupulatnie wypełniał jej wolę.

Każdego roku Michaił, w tajemnicy przed żoną, dostawał jeden obrazspośród
319

licznych portretów i pejzaży.

Za otrzymane z ich sprzedaży pieniądzemogli żyć na całkiem przyzwoitym poziomie.

Gromow dołożył wszelkich starań, aby małżonka, brońBoże, nie stała sięzbyt

samodzielna.
Najpierw zaproponował, żeby zaniechała dawania koncertów.
Tłumaczył, że przecieżwcalenie ma do tego talentu.
Eufrozyna,któraniezbyt lubiła gręna harfie, bez problemu przystała na propozycję męża.
Takna marginesie, koledzy z filharmonii twierdzili inaczej.

background image

Ich zdaniem Romanowa wcaleaż tak źle nie grała, po prostu była zbyt spięta i przerażona.

Kiedy żona zrezygnowała z pracy, Michaił zaczął wbijać jejdo głowy,że jest strasznie

chorowita.
Robił to w taki sposób, że naiwnej żonie wydawało się, iż jest to jedynieprzejaw troski z jego
strony: "Moja droga,nie pij zbyt zimnej wody, bo sięrozchorujesz!
", "Moja droga, nie wychodździsiaj z domu, pamiętaj o swoich słabych płucach", "Bardzo
proszę, nośze sobą leki, tak na wszelki wypadek.
Przecież wiesz, żew każdej chwilimożesz mieć atak astmy".
Jak wiemy, Froza była strasznie ufna, apozatym w dzieciństwie mama również ciągle na nią
chuchała idmuchała.
Rezultat był łatwy do przewidzenia - kobieta zaczęła chorować,rzadkowychodziła z domu,
praktycznieniczego sama nie robiła i czuła się bezMichaiła absolutnie bezradna.
Małżonek był zadowolony, że może zarządzać pieniędzmi według własnego uznania.
Froza, nawetnie czytając, podpisywała wszystko, co jej podsuwał pod nos.
Tak było na przykład

przysprzedaży mieszkania rodziców.
Gromow, zrobiwszy z żonyinwalidkę, samżył pełniążycia: miał kochanki, chodził

porestauracjach, spotykał się z przyjaciółmi.
Frozy prawie nikt nie znał, gdyż nigdziez nim nie wychodziła.
Wszystkim byłaprzedstawianajednawersja - małżonkaMichaiła jest śmiertelnie chora.

Nie wiadomo, ile trwałby taki stan rzeczy, gdyby pewnego dnia Michaił nie poznał

sprytnej TaniMołotowej.
Wybuchł szalonyromans.
Tanianie miała naturalnie pojęcia, do kogo tak naprawdęnależą pieniądze jejkochanka.
Postanawia więc pozbyć się niepotrzebnego problemu - jegożony.
Działa szybko isprawnie.
Posyłachorej kobiecie kasetę wideo z nagranymi miłosnymi scenami.
Ma nadzieję,że Froza się rozzłościi da Michaiłowi rozwód.

Ta jednak robi coś zupełnie innego.

Coś, co jest absolutnie niezgodnez jejosobowością.
Pisze przedśmiertny liścik i ucieka z domu z mocnympostanowieniem popełnienia
samobójstwa.

background image

320

Podobno nasze losy są zapisane przez Pana Boga.

Jeśli to prawda, tonajwidoczniej czasamilubi sobie z nas zażartować.
Terazzaśpostanowiłdoświadczyć Frozę i z setek, a może nawet tysięcy przejeżdżających
oboksamochodów wybrał właśnie auto Katii.
W tym miejscu następuje diametralnyzwrot akcjiw tej niesamowicie poplątanej historii.

Froza,przepraszam, Eulampia rozpoczyna poszukiwania teczki.

Metodycznie odwiedza wszystkie kochanki Katukowa.
Miota się przy tymwewszystkie strony i zachowuje trochę tak, jakślepe szczenię.
Nie jestjednakosamotniona w swoich poszukiwaniach.
W tym samym czasie,przerażeni do granic możliwości brakiem papierów inegatywów, Sława
i Michaił także rozpoczynająodwiedziny u byłych kobiet Katukowa.
Myślą,podobnie jak Eulampia, że najbardziej prawdopodobne jest to, iżteczkę aktor oddał
właśnie którejś z nich.

- Z tego jasnowynika, że to onizabili Kostię - odezwałam się.

-Tylko który?
Sława czy Michaił?

- Ani jeden, ani drugi -uśmiechnął się major.
-W takim razie kto?

-nie mogłam się powstrzymać.

- Cierpliwości, troszkę cierpliwości -uśmiechnął się ponownie Władimir.

- Na samym początku mówiłem przecież, że ta cała historia składa się z kilku oddzielnych
wątków, czasem nawet bezpośrednio ze sobąniepowiązanych.
Omówimy jewszystkiepo kolei.
A zatemposzukiwania prowadzi też Sława.
To on przywozi Katię do Alabiewai ukrywająwgarażu na strychu.

- Dlaczego jej nie zabili?

- zainteresowałamsię.

- Mówienie o morderstwie - to jedno, a zabicie człowieka to zupełnieinna sprawa -

odparłWołodia.
- Nie każdysię na to zdobędzie.
Początkowo po prostusię bali, a potempostanowili zostawić panią chirurgprzy życiutylko do
momentu, aż zdobędąpotrzebne im dokumenty.

- Sława cały czas żądał ode mnieodpowiedzi, gdziejest teczka - westchnęła Katia.

- Paręrazy mnie nawet uderzył, ale ja uparcie twierdziłam,że nie wiem i że ma o to zapytać
Kostię.
Naprawdę nie miałam pojęcia,gdzie sięmogły podziać te nieszczęsne dokumenty i, prawdę
mówiąc, byłam już zrozpaczona.
Nikt mi przecież nie powiedział, że Katukow nieżyje.

- Aha- mruknął Wołodia - kiedy porywacze dowiedzieli się o śmierciaktora, zaczęli

działać bardzo sprawnie i metodycznie.
Michaił w ciągu
321

jednego dnia znalazł sklep, który wstawiał drzwi do mieszkania Katukowa, i

zdobyłtam uniwersalnywytrych.
Taki sam, jakim robotnicy otwierają mieszkania właścicieli gubiących klucze.

Ani Michaił, aniSława nie chcieli pokazywać sięw domu Katukowa,dlatego wytrych

dali Tani Mołotowej i polecili jej przeszukać mieszkanie.

background image

Wiadomo było, że kobieta otwierająca drzwi Kostii niewzbudzi żadnychpodejrzeń u
sąsiadów.
Do aktora staleprzyłaziły różne baby.

Mołotowa, bez zbędnych pytań, zgadza się iść po dokumenty.

Obawia się bowiem, żestraci kochanka, któryjużi tak jest nanią wściekły zaspowodowanie
ucieczki jego żony.
Idzie zatem do Konstantina,ale jestwprost przerażona.
Nie jest przecież kryminalistką, tylko kobietą pragnącą jak najszybciejzaciągnąć kochanka do
ołtarza.

Tatiana wchodzi domieszkania i gorączkowo przeszukuje szufladybiurka.

Wtem słyszy, jak na klatce schodowej zamyka się winda.
Strasznie się boi, że ktośją zastanie w mieszkaniu denata.
Dzwoni więc do Sławy i informuje go, żeniczego nieznalazła, po czym ucieka.

Sława jest skołowany,a w jeszcze większym szokujest Michaił.

Zaginięcie żony jest dla niego równoznaczne z utratą całego majątku.
Nie zgłaszategona milicję, a przed wszystkimipostanawia udawać, że Froza pojechała do
sanatorium za granicę.
Na przykład do Ameryki.
Tak na marginesie,to nikogo z jegoznajomych nie dziwiłajej nieobecność.
Przecież nikt jejnieznał osobiście.
Poza tymjej rodzice już dawno nie żyli, a przyjaciółeknigdy nie miała.
Niktnie powinien się więc zorientować wtym oszustwie.
Jest tylko jedna osoba, która może zepsuć cały plan.
To Giennadij Iwanowiczjurowski.
jakco roku, pierwszego grudnia będzie dzwonił do Eufrozyny, żebydowiedzieć się o stan jej
zdrowia.
Dopiero potej rozmowie, następnego dnia, wręczyMichaiłowi kolejny obraz.
Staruszka da się jednakłatwo oszukać, gdyż bardzo rzadko rozmawiaz Froza.
Dzwoni doniej trzyrazy do roku: ósmego marca, pierwszegogrudnia i pierwszego stycznia,a
przyjeżdża tylko latem, na jej urodziny.
Do tego czasuMichaił zdąży cośwymyślić, a teraz telefon odbierze Tania.
Michaiłjest przekonany, żejegożona żyje.
Jego przypuszczenia potwierdza bliski przyjaciel, który, dziękiswoim znajomościom w
milicji, sprawdza wszystkiekostnice i w żadnejz nich nie znajduje ciała Frozy.
Gromow postanawia więc, że osobiście zajmie się sprawą zniknięcia żony nieco później, teraz
natomiastna wszelkiwypadek wynajmie w tym celu prywatnegodetektywa.

background image

322

TymczasemSława szuka papierów.

Jego myśli podążająw tym samymkierunku, co myśli Frozy-Eulampii.
Wynajęci przez niegodwajkryminaliści włamują siępo kolei do mieszkań kobiet, związanych
z aktorem:

Leny Litwinowej, Niny Nikitinej, JanyMichajłowej i Rity Wołkowej.

Przeszukują je, pozorując kradzież.
Tu jednak następuje coś nieprzewidzianego.

- Większość kochanekbyław domu i rabusie usiłowalije zabić - wtrąciłam się.
-Nie - pokręcił głową Kostin -żadnej nawet palcem nie tknęli.
- Jak to?

- oburzyłam się.
-Rita Wołkowa, ta kasjerka z supermarketu, została przecież zabita.
Jana Michajłowa -pobita donieprzytomności,kuzynka Leny Litwinowej - Żenia - też oberwała
i tylko cudemprzeżyła.
A pan nam tu mówi - żadnej nawet palcem nie tknęli?

- Pamiętają panie - zapytałspokojnie Wołodia- powiedziałem takiezdanie:

natęcałąhistorię składa się kilka oddzielnych wątków?

-Pamiętamy,już trzeci raz to pan powtarza - odpowiedziała niecierpliwieKatia.

- No i co z tego?

- A to - wyjaśnił major -że pomocnicy Gogolewa i Gromowa naprawdę nikogo nie

skrzywdzili.
U kasjerki zjawili się, kiedy ta leżaław wanniei podczas gdy kobieta, nucącpod nosem, kąpała
się, oni zdążyli wszystko obszukać, rozrzucając przy tym rzeczy po całym mieszkaniu.
DoNiny Nikitinej włamalisię, kiedy była wpracy, Janę także odwiedzilirano.
Wiedzieli bowiem, że jest nauczycielkąmłodszych klas i chodzi dopracy na pierwszą zmianę.
Tylko u Litwinowej czekała ich nieprzyjemnaniespodzianka.
Mieszkanie ktoś zdążył jużprzed nimi obrabować, a nakanapie leżało, zawinięte w kołdrę,
jakieś ciało.
Pomyśleli,że tozwłokigospodyni,dlatego czym prędzej wytarliklamki iuciekli.

- Wobec tego kto usiłował zabić te kobiety?

- zapytałyśmy jednocześnie.

Major westchnął, po czym zwrócił się bezpośrednio domnie:
- "Koleżanko major", naprawdę nic nie przychodzi pani do głowy?

Rozłożyłam bezradnieręce.

- Już się w tym wszystkim pogubiłam.
-A była jużpanidosłownie o krok od rozwiązania całej sprawy, kiedyzjawiła się pani w

KancelariiPrawnej Złobinej rzekł milicjant.
Nonic, dojdziemy i do tego, ale wszystko po kolei.
323

W końcu do Eulampii uśmiecha się szczęściei teczka dosłowniew ostatniej chwili

trafia w jej ręce.
Kobieta jedzie na stację Dynamo,gdzie czeka już na nią, wściekły do granic
możliwości,Sława.
Dokumenty wędrujądo jegokieszeni, jednak nie maon zamiaru dotrzymaćumowy iuwolnić
Katii.
Gogolew nie ma najmniejszych wątpliwości, żekiedyKatia odzyska wolność, natychmiast
pobiegnie na milicję.
Widzi tylkojedno rozwiązanietej sytuacji - trzeba zabić panią chirurg.

background image

Michaiłzgadza się na wszystko: na porwanie, pobicie, nastraszenie, ale nie na zabójstwo.
Sława początkowo usiłuje przekonać wspólnika, że Katia musiumrzeć.
Jednak w rzeczywistości sam również nie jest jeszcze gotowyprzekroczyćtę nikłą granicę,
dzielącączłowieka od stania się mordercą.
Dlategoodkłada to w czasie.
Wraz z Michaiłem zaczynają się zastanawiać, co zrobićz Katią.
Do głowy przychodzą im najbardziej nieprawdopodobne pomysły: nafaszerować Katię
narkotykami i wywieźć do innego miasta,sprzedać Czeczeńcom jako niewolnicę.
Sława jako pierwszytraci wszelkie skrupuły.
Wyrzucającz pędzącego samochodu natrętnąbabę - Frozę, sam sobie udowadnia, że jest
zdolny do popełnieniamorderstwa.

Początkowo po zdobyciudokumentówon i Michaił triumfują.

Niestety,ichzniszczenie nie załatwia całej sprawy.
Wraca do nich bowiemproblemKatii.
Nie możeprzecież całe życie spędzić na strychu w Alabiewie.
I wtedy Sława proponuje, żesam pojedzie na daczęi zmusi ją dowypicia butelki wódki, po
czym podpali stróżówkę.
Śmierć pijanej bezdomnejnikogonie zdziwi, najprawdopodobniej nie będzie nawet żadnego
śledztwa.
Przez kilka dni Michaił się waha,a potem przystaje na propozycjękolegi.
Wszystko dziejesię już teraz bardzo szybko.
Gogolew jedzie do Alabiewa, gdzie trafia na Eulampię i zostaje ranny.

- A tak przy okazji - zainteresował się Władimir - można zobaczyć
tę pukawkę?
Sięgnęłam dotorebkii wyjęłam pistolet.
- Po co nosi go panize sobą?

- zapytał surowym tonem.

- Kirył poprosił, abym kupiła do niego kulki-pociski, które sprzedają w sklepie

"ŚwiatDziecka" zaczęłam się tłumaczyć ale mająróżne wielkości,więc postanowiłam go
zabrać ze sobą, żeby się niepomylić.
Ale jakoś w żadensposób nie mogłam dotrzeć do tego sklepu.

background image

324

- Rozumiem - powiedział Kostin - na razie zatrzymam go u siebie.

Atak na przyszłość, radzę nie kupować dziecku niebezpiecznych zabawek.
Gdyby taka kulka trafiła kogoś w oko,to strzelający mógłby pójśćnawet do więzienia.

- A coze Sławą?

- zapytałam cicho.

- Nic mu niejest - odpowiedział major.

- Nie ma żadnych złamań, jedynie ranę w podniebieniu.
Był tylko w szoku, a do tego doszedł jeszczewstrząs pourazowy.
Zupełnie się nie spodziewał,że taka strachliwa kobieta strzeli do niego.
Tym bardziej, żebył pewien, żeto tylko straszak.
Szczerze mówiąc, samjestem zdziwiony siłą rażenia tej zabawki.
Terazwszystko jest już jasne?

- Nie!

- wykrzyknęłyśmy obie z Katią.
-Nie!
To kto w końcu jestmordercą?
Kto zabił Kostię i te wszystkie kobiety?

- Tonie mażadnegozwiązku z tą sprawą.
-Ale bardzo prosimy - zaczęłyśmy marudzić wprostumieramyz ciekawości.
Wołodia uśmiechnął się, po czym odparł:
- Kobiety zawsze robią ze mną, co chcą.

Zwłaszcza takiepiękne, jakpanie.
Widocznietak już musi być.
Niech mi tylko pani powie, paniEulampiojak na panią mówiąw domu?

- Lampa -zachichotała Katia.
-Bardzoładnie.

Tak więc, pani Lampko, dlaczego sądzi pani, że Kostia został zabity?

Usłyszawszy to pytanie,osłupiałam.
- Widziałamprzecież na kanapie jego ciało.

To był potworny widok.
odrąbane dłonie.

- Otóż to - potwierdził major - czynaprawdę takie postępowaniemordercy nie wydało

się pani trochę dziwne?
Przecieżzabił Katukowa,strzelając mu prosto w twarz.
Tym samym osiągnął już swój cel imógłbyspokojnie opuścić miejsce zbrodni.
Po co zatem odciąłmu jeszcze ręce?
To ma sens jedynie w przypadku, gdy komuś zależy na utrudnieniu identyfikacji zwłok.

- Chce panprzez topowiedzieć.

- szepnęłam, czując, jak w głowieukłada mi się w jedną całość gigantyczna łamigłówka- .
chce pan powiedzieć, że to wcale nie byłKostia?

- Aha - potwierdził Wołodia.

- Tonie on.
325

-A kto?
- Och, mojedrogie, cudowne panie- zaśmiał się milicjant- a co zyskam na tym, że

złamiętajemnicę służbową i wyjawię wam wszystkie tajniki śledztwa?

-Najlepiej na świecie zoperuję citarczycę!

- zaoferowała się Katia.

background image

Odnotowałam w myślach fakt, żeprzeszła z majorem na "ty", po czym

dodałam od siebie:
- Przyjdziesz jutro do nas z wizytą i poczęstujemy cię wieprzowiną zapiekanąz

czosnkiem.
Do tego ziemniaki z serem, a na deser będzie ciasto zżurawiną.

- Dobrze- zachwycił się Wołodia - no to jesteśmy umówieni.

Codo operacji, to na razie sięwstrzymajmy, ale wieprzowinkę skonsumuję z przyjemnością.
Tak na marginesie, ciasto też wolałbym z mięsem niżz owocami.
Dlamnie najlepszymi słodyczami są kotlety.

background image

Rozdział 32

Zgodziłyśmy się na wszystko, po czym zamieniłyśmy się w słuch.

- Na początku lat sześćdziesiątych -rozpoczął swąopowieść Wołodia - żyła sobie w Moskwie
rodzina Katukowów.
Mama - Anna Fiodorowna, dyrektorkaszkoły, córka Marianna oraz roczny syn- Kostia.
Ojciecrodziny, Siergiej Katukow zmarł niespodziewanie.
Anna Fiodorownanienosiłapo nim zbyt długo żałoby, gdyż tak naprawdę wreszcie
odetchnęłazulgą.
Za życia jej mąż był bowiem potwornym babiarzem i brał dołóżka wszystko, cosię ruszało.
Pani dyrektor uciekała się do najróżniejszychpodstępów, żeby jakoś go przy sobie utrzymać.
Sądząc naiwnie, że możechociaż małe dziecko powstrzyma faceta od skoków w bok,
postanowiła raz jeszcze zajść w ciążę.
Urodziła syna -Kostię.
To jednak nicnie dało.
Siergiej nadal latał za babami.
Dopieropo jego śmierciw domu zapanował spokój.
Anna Fiodorownawiedziała, że sama zdoławychować dzieci na porządnych ludzi.
Niestety, biedna kobietaniedługocieszyła się tymspokojnym i uporządkowanym życiem.
W kwietniu bowiem przyszła doniej z płaczem Jana - była wtedy w ósmej klasie - i wyznała,
że jest w ciąży.
Naaborcję było jużza późno.
Anna Fiodorowna postanowiła wziąć sprawyw swoje ręce.
Poszła do kuratorium oświaty i, zamknąwszy sięw gabinecieu szefowej, opowiedziała
następującą historię: jestciężko chora.
sprawykobiece.
wskazana jest pilna operacja.
Nie chciałabyjednakinformowaćo wszystkim kolegów z pracy, bo będą tylko mieli powody
do plotek.
Panikurator poszła jej na rękę, dając jej urlop i mówiąc wszystkim, że wysyłająna dodatkowe
szkolenie wcelu podwyższenia jej kwalifikacji.
327

Katukowazabrała Janę i Kostię, ipojechała z niminadaczę.

W sierpniu córka urodziła zdrowego chłopca, któremu nadali imię - Sława.
Poród odbył się w domu.
Anna Fiodorowna sama go odebrała.
Dopieropotem wezwała pogotowie.
Lekarze zawieźli do szpitala paniądyrektor z niemowlęciem na rękach.
Jana zaś zostałana daczy.
Na miejscu natychmiast umieszczono ją na sali poporodowej.
Kobieta oświadczyła, żeczuje się znakomicie.
Lekarze, którzy bylizawalenipracą, gdyż w tymsamym czasie rodziło kilkanaście innych
pacjentek, nawetjej nie zbadali.
Szóstegodnia wypisano zaświadczenie z danymi Anny Katukoweji wyprawiono "matkę" do
domu.
W ten oto sposób Sława został "synem"swojej babci.
Anna Fiodorowna już wcześniej dokładnie opracowała dalszy plan działania.
Oddała dzieckosiostrze zmarłego męża -NataszyKatukowej, powiedziawszy jej, że urodziła
syna, ale nie ma już pieniędzyi sił na utrzymanie kolejnego dziecka.
Anna Fiodorowna uparcietwierdziła, żechłopiec został poczęty przez zmarłegoSiergieja.

background image

Natasza odliczyła sobie w myśli dziewięć miesięcy ibyła prawie pewna, że jej bratnie ma z
tym dzieckiemnic wspólnego.
Chłopcajednak mimo wszystkowzięła pod swoją opiekę, gdyż już od dawnamarzyłao
własnym dziecku.

Matka wraz z dziećmi wróciła do Moskwy.

AnnaFiodorowna triumfowała.
Honor i reputacja córki były uratowane.
W szkole nikt niczegonie podejrzewał.
Jedyne, co nie podobało się pani dyrektor to to, żeojcemSławy ikochankiem Janki jest młody
przystojny cyrkowiec, mieszkający po sąsiedzku.
Wiedział on, że Jana była wciążyi że urodziła chłopca.
Znał też jegoimię, ale żadnych szczególnych ojcowskich uczuć nie przejawiał.
Byłzadowolony, żeodsunięto good całej sprawy i nie zażądanoalimentów.
Swoją drogą, Anna Fiodorowna śmiało mogła złożyć doniesienie na milicję i Fiedułow
miałby z tego tytułuogromne nieprzyjemności.
Jego związekz dziewczynką, która nie osiągnęła jeszcze pełnoletności, było przestępstwem.
Kodeks prawnyokreśla je mianem uwiedzenia małoletniej.
Dyrektorka, która najbardziej ze wszystkiego obawiałasię plotek i utraty dobrego imienia, nie
wniosła oskarżenia.
Poprosiła jedynieWasyla, żebytrzymał się od nich z daleka.

- Fiedułow!

- krzyknęłam, podskakując na krześle.
-Wasyl Fiedułow!

Tak - kiwnął głową Wołodia- właśnie on.

background image

328

Losnadal sprzyja Katukowej.

"Zięć" wyjeżdżado Francji i zostajetam na zawsze.
Dziękitemu nie stanowi już dla niej żadnego problemu.
Prawda wyszła na jaw dopiero pośmierci Nataszy Katukowej.
"Bracia",podobni dosiebie jak dwie krople wody, zaczynają się ze sobą widywać.
Mijają lata, Sława Katukowz kryminalisty zmieniasię w poważnego bogatego biznesmena.
Kostia ma na swoim koncie pewne osiągnięcia, dobratamu jednak daleko.
Zwłaszczajeśli chodzi o pieniądze.
Jest namiętnymkobieciarzem, po ojcu przejął w spadku zamiłowanie do romansów i
wszystko, co zarobi, wydaje na liczne kochanki.
Przytym ma szeroki gest, uwielbia dawać drogie prezenty.
Obsypuje swoje panie naręczamikwiatów, kupuje cukierki, perfumy.
Jednym słowem,ciąglejest po uszyw długach i przeraźliwie zazdrości Sławie jegobogactwa.

I wtedyumiera Fiedułow.

Nie posiadając własnej rodziny, cały swójmajątek zapisuje w testamencie Janie, Annie
Fiodorownie i swojemusynowi.
Niewiadomo, jakie pobudki nim kierowały: czy wdzięczność zato, że Anna Fiodorowna
niewsadziła go dowięzienia, czy teżnie chciałpo prostu, aby spadek zagarnęło państwo.
W testamencie niewspominao Kostku, o którym zupełnie zapomniał.
Nie wiedział również, że jegomałoletnia kochanka wraz z matką jużod dawna mieszkają pod
innymadresem.
Testament trafia do kancelarii prawnej,która rozpoczynaposzukiwaniaspadkobierców.
Byłą panią dyrektororaz biznesmena odnajdująraz dwa przez Centralne Biuro Adresowe i
wysyłają do nich oficjalne zawiadomienia.
Z Janą sprawa wygląda znacznie gorzej.
Komputerwyświetla, żenikt takinie mieszka w Moskwie.
Fiedułow zupełnie zapomniał, że wrzeczywistości matka jego syna ma na imię Marianna.

Dalszy rozwój wydarzeń przypomina pędzącą lawinę.

Kostia przychodzi odwiedzić matkę i dyżurująca przy niej pielęgniarkaoddaje mu kopertę,
mówiąc:

- Przyszły jakieś papiery dla AnnyFiodorowny.
Chłopak omal nie pęka ze złości, kiedy odkrywa,jaką kwotęmająotrzymać jego

krewni.
Szaleńcza wściekłośći zawiść dogłębi przepełniają aktora.
On nie został ujęty wtestamencie, a Sława tak!
Poco wogólemute pieniądze?
Przecież już jest bogaty.
W jednejchwili w jego głowierodzisię plan- postanawia zabić brata, asam zająć jego miejsce.
Do realizacji potrzebny mu jest jednak pomocnik.
Kostia opowiada całą historiężonie Sławy, swojej byłej kochance, Rekinaliijewgieniewej.
A ta zachłan-

na, chciwa jędza z radością zgadza się mu pomóc.

Zeskrzynki na listywyjmujedokumenty adresowane do Sławy i przekazuje je wspólnikowi.

W ten sposób dotarliśmy do dnia morderstwa.

Sława przychodzi w odwiedziny do "brata".
Zostaje poczęstowany herbatą ze sporą dawką środka nasennego i, niczegonie podejrzewając,
momentalniezasypia.

Kostia strzela mu prosto w twarz, po czym odrąbuje mu dłonie.

background image

Napalcach bowiemSława ma wytatuowane pierścienie,które pomogłybyw identyfikacji
zwłok.
Potem, w celu upodobnienia się do brata, Katukow udajesię do studia tatuażu.
Odrąbanedłonie wyrzuca do rzeki Moskwy.
Następnie przechodzi do realizacji kolejnego punktu planu.
Idziedo kancelarii prawnej ze sfabrykowanymidokumentami.
Są to rezygnacje Anny Fiodorowny i Jany z ich części spadku.
Chociaż na scenie Kostia jest kiepskim aktorem, w życiu wprost genialnie potrafi wcielać
sięw różne role.
Dlategourzędniczka, pracującanad sprawą spadku,niczego nie podejrzewa.
Tym bardziej, że mężczyzna przychodzi zdowodemosobistym Sławy i przyprowadza ze sobą
jego żonę, Rekinalię.
Dostarcza nawet kserokopiedowodów osobistych Jany i Anny Fiodorowny.
Niema więc żadnych przeszkód w otrzymaniu spadku i prawniczka radzi mu,żeby kupił już
sobie bilet do Paryża.

- Teraz jużwszystkorozumiem -wycedziłam przez zęby.
-Co pani rozumie?

- zapytał Wołodia.

- Kiedy przyszłam do domu Sławy, Rekinalii nie było.

Zjawiła się dopieropóźniej i odprogu zaczęła krzyczeć: "Kotku, przyniosłam twojeulubione.
". A on wtedy bardzo szorstkoodpowiedział: "Sto razy prosiłem, żebyś nie nazywała mnie
tymi idiotycznymi zdrobnieniami - kotek,zajączek, puszek.
".Jeszcze wtedy sobie pomyślałam, dlaczegoon się takwkurzył?
Ale żadnych podejrzeń nie nabrałam.

- I słusznie - chrząknął major - tysiące kobiet nazywa swoich ukochanych mężczyzn

kotkiem.
Tyle że w tym przypadku to słowo należy pisaćwielką literą,gdyż to nieczułe przezwisko, lecz
imię.
A dokładniej,jednoz możliwych zdrobnieńod pełnego imienia "Konstantin".

Milczałam przygnębiona.

Że też dałam się tak nabrać!
Tyle razy słyszałam,że zwracano się w tensposób do aktorai niczego nie skojarzyłam!

- Przestępcy zaczynali już świętowaćswój sukces - kontynuował
major.

- Formalności związane z wypełnieniem testamentubyły za.

background image

330

łatwione, a bilety mieli w kieszeni.

Kostia, już po pozbyciusię Sławy,przed samym wyjazdem do Paryża, pojechał do miasta na
zakupy.
I tuma miejscewydarzenie, którego niktnie przewidział.
Otóż wpada onna ulicy Twerskiej na Rite Wołkową.
Widząc żywego kochanka, kobietao mało co nie mdleje.
Przecież wczoraj znalazła go martwego, nakanapie.
Kostia obiecuje wszystko jejwyjaśnić, po czym idą razem domieszkania kobiety.
Mężczyzna chwyta ze stołu ostry nóż ibezchwili wahania zabija byłą kochankę.
Przez nikogo niezauważony, opuszczamiejsce zbrodni.

W domuprzychodzi mu do głowy przerażająca myśl.

Cały jego idealny plan możezakończyć siętotalną porażką.
Wystarczy, że któraś zjegobyłych babznów go rozpozna.
A szczególnieniebezpieczna jest jego rodzona siostra, Jana.
Poza tym jest jeszcze LenaLitwinowa i Nina Nikitina.
Krótko mówiąc, musi pozbyć się wszystkich,z którymi wciągu ostatniego roku utrzymywał
bliższy kontakt.
Szczególne miejsce na tej liściezajmuje Wiera Martynowa i Kostia chcepozbyć się jej
wpierwszej kolejności.
Kobieta wyjechała jednak z Rifalinem naBarbados, dlatego Katukowmusi zająć się najpierw
innymi.

Do Leny Litwinowejdostajesię bez najmniejszego problemu, gdyż posiadakluczeod jej

mieszkania.
Wchodzi i widzi na kanapie śpiącą kobietę.
Będąc święcie przekonanym,że to Lena, wbija jej nóż w plecy i ucieka.
Przedtem jednak, chcąc upozorować zwykły rabunek, wyrzuca napodłogę rzeczy z szafy i
kradnie pieniądze.

Zabicie człowieka nie jest wcale takie proste.

Kostiijuż po razdruginie udaje się tego zrobić.
Jak wiadomo,miał już za sobą jednąnieudanąpróbę.
Niedał rady zabić Jany,mimo że użył w tym celu noża i młotka.
Kobietapozostała przy życiu,choć cały czaswalczy ze śmiercią.
Katukowma jednak ogromną nadzieję, że śmierć zwycięży.

-To dlaczego mi powiedziała, że pobił ją Sława!

- zdziwiłamsię.
Wołodia westchnął.

- Jana była w ciężkim staniei pewnie próbowała pani powiedzieć cośzupełnieinnego.

Pani jej niezrozumiała i stwierdziła, że wypowiadaimiębandyty, który ją tak urządził.

W każdym razie, wpadka z Janą już na dobre rozzłościła mordercę.

Dlatego Lenę Litwinową ugodziłnożem bardzo mocno.
Na kanapie spała jednak, zawinięta w kołdrę, Żenia kuzynka Leny.
A już całkowicie
331

aktor utwierdził się w przekonaniu,żefortuna się odniego odwróciła,kiedysię

dowiedział, że Nina Nikitina trafiła do szpitala.

Uprzedzili go bandyci wynajęci przez Gogolewa, którzy splądrowalimieszkanieprzed

przyjściem aktora.
Fryzjerkana ten widok dostałaataku histerii ijej brat natychmiast umieścił ją wszpitalu.

background image

Kostia bał się tampojechać i nie pozostało mu nic innego, jak tylko czekać, aż kobieta dojdzie
do siebie i wróci do domu.

Tymczasem zBarbados wróciłaWiera Martynowa.

Stała się ona ostatnią ofiarą Kostii.

Wołodia zamilkł.

My również nie przerywałyśmy panującej ciszy.
Boco tu można jeszcze powiedzieć?
Rzeczywiście,w tej historii splotło się

ze sobą kilka różnych wątków.
- A jakwpadł pan na trop Michaiła i Sławy?

- przerwałaciszę Katia.

- W tym pomogła nam Eulampia.
Na mojej twarzyodbiło się szczerezdumienie, dlatego też Wołodia
czym prędzej dodał:
- Przypadkowo, oczywiście.

Zjawiła się wmieszkaniu Wałkoweji wpadła tam na funkcjonariusza milicji.
Niewiele myśląc, przedstawiła sięjako pracownica supermarketu, niejaka
TatianaPawłownaMołotowai podała numer telefonu Michaiła.
Głupie, wręcz idiotyczne zachowanie.
My naturalniebardzo szybko dowiedzieliśmy się, że w tym sklepie nie pracuje żadna
Mołotowa.
Sprawdziliśmy jednak podane nazwiskoi w ten sposób dotarliśmy do Michaiła iTatiany, i
zaczęliśmy ich obserwować.
Później wpadliśmy natrop Sławy, no a już potem po nitce dokłębkadoszliśmydo tego, że
tłuścioch ukrywa kogoś na strychu na daczyMichaiła.
Grupa obserwacyjna doniosła, żekiedyprzyjechałdo Alabiewa, wszedł z kanistrem i
reklamówką, z której wystawał chleb.
Po dziesięciu minutach wrócił z pustymi rękami iodjechał.
Było to bardzo podejrzane, więcpostanowiono tosprawdzić.

- A jak pan doszedł do tego, że jestem Eufrozyną?

- odezwałam się.

- Do tego czasu jużo wszystkim wiedzieliśmy: o fabryce, witaminachi zniknięciużony

Gromowa.
Wiedzieliśmy, dlaczego ukrywaon ten faktprzedwszystkimi i kiedy podsunęła mi panipod nos
lipną legitymacjęz nazwiskiem"Romanowa", nagle mnie olśniło: przecież to właśnie
ona,Eufrozyną!
Mają panie jeszcze jakieś pytania?

Pokręciłyśmy głowami.

background image

332

- Wtakimrazie proszę odpowiedzieć na moje: jak się pani dowiedziała o istnieniu Rity

Wołkowej?

-Będąc po razpierwszy u Kostii w mieszkaniu, przypadkowo zabrałam zwieszaka w

przedpokoju torebkę, którą zostawiła.
Zapewne panaludzie, przeszukując miejsce zbrodni, jej nie zauważyli.

- A to gamonie!

- wykrzyknął w uniesieniu Wołodia.
-Jużja im pokażę!

Epilog
Minął jużprawie miesiąc odczasu, kiedy miały miejsce opisywaneprzeze mnie

wydarzenia.
Michaił i Sława siedząw areszcie.
Zamknęłammieszkanie Gromowa na czteryspusty.
Niczego stamtąd niezabrałam.
Nie chciałam, aby cokolwiek przypominało mi o Eufrozynie.
Do procesu jeszczedaleko, narazie prowadzonejest śledztwo.
LitościwaKatia kazała mizanieść mężowi paczkę do więzienia i pogadać z nim.
Ja jednak nie miałam takiego zamiaru, za to wniosłam pozew o rozwód.
Wobec mnie Michaił ma szczególny długdo spłacenia.
Mam ogromnąnadzieję,że on i Sława dostaną to, na cozasłużyli i jeszczeprzez długielata nie
będę musiałaoglądać mojego, prawie już byłego, męża.

Kostia i Rekinalia równieżtrafili za kratki.

Żenia, cioteczna siostraLeny Litwinowej, wyzdrowiała.
Jana także powoli dochodzi do siebie.
Bardzo bym chciała, aby zdrowie pozwoliłojej uczestniczyć w rozprawiesądowej, zasiąść
wpierwszymrzędzie i móc patrzeć na brata.
Katukowo mało nie padłtrupem, kiedy major Kostin wyjawiłmu, kto był prawdziwą matką
Sławy.

Krótko mówiąc,w tej historii ucierpieli wszyscy.

Jedynie była pani dyrektor,Anna Fiodorowna Katukowa, żyje nadalspokojnie w błogiej
nieświadomości.

Giennadij Iwanowicz Jurowski, potwornie sapiąc, przekazał na mojeręce kolejny

obraz.
Po krótkiej rodzinnej naradzie postanowiliśmy na razie go nie sprzedawać.
Mamy teraz wystarczająco dużo pieniędzy na życie.
Katia operuje jak dawniej, Sierioża i Julia załatwiająswoje sprawy, ja.

background image

334

zaś prowadzę dom.

Katia załatwiła mi nową pracę, ale o tym może innym razem.
Kiryłchodzi do szkoły, psy tyją, koty coraz bardziej się rozzuchwalają, chomiki robią zapasy
na zimę, a ropucha Gertruda zapadłajuż w spokojny sen.

Wiktoria wróciła do siebie do domu, opustoszywszy przedtemwszystkie sklepy.

Jesteśmy ogromnie zadowoleni, że zebrała się przed

Nowym Rokiem, bowiem święta powinno się spędzać w gronie rodzinnym.
28 listopada wszyscy, oprócz zwierząt, stawiliśmysię u Kiriuszy nakoncercie.

Sierioża i Kirył wciągnęli harfę na górę.
Dawno już nie dostałam takburzliwych oklasków.
Podarowano minawet kwiaty.

- Może znówpowinnaśzacząć grywać na koncertach?

- zapytała Katia, kiedy nasi mężczyźni znosili harfę do samochodu.
Pokręciłam głową.

- Komu jest teraz potrzebna harfa?

A poza tymmój czas dawno się

skończył, w wieku czterdziestu lat za późno już, by zaczynać karierę odnowa.
Katia chciała jużzaprotestować, lecz w tym momenciez podwórzadało się słyszeć

wołanie:

- Hej, zostawiłem na stoliku kluczyki od samochodu!
Wzięłam klucze i odruchowo wyrzuciłamje przez okno, po czym powiedziałam do

Katii:

- Chodźmy.
Na podwórzu stały dzieci znietęgimi minami.
- Co się stało?

- zdziwiła się Katia.

Kirył bez słowauniósł palec do góry.

Zadarliśmy głowy.
Na wierzchołku drzewa lekko kołysały się klucze.

- Znów trzeba będzie wzywać strażaków- westchnął Sierioża.
-Nie!

- krzyknął Kirył.
-Tylko niena boiskuszkolnym!
Jutro wszyscy się będą ze mnie nabijać!

- Nie krzycz tak -rozkazała Julka.

- A jak, wedługciebie, mamy je

zdjąć?
Nie zdążyła nawet zamknąć ust, gdy silny poryw wiatru potrząsnął topolą.

Kluczyki zcichymbrzękiemspadły mituż pod nogi.

Ale fajnie!

wrzasnął Kirył.

-Nieźle!

- zachwyciła się Julia.
-Jak na zamówienie!
335

To dar losu - oświadczył Sierioża, podnosząc breloczek od alarmu,który poturlał się w

bok.
- Przeznaczenie.

background image

Cokolwiek by się robiło,i takbędzie tak, jakto jest zapisane u góry.

W milczeniu ruszyłam w stronę samochodu.

Przez głowę przelatywałymi wszystkie minione wydarzenia.
Cóż.
Sierioża marację, przed przeznaczeniem nie da się uciec ani ukryć nawet w najpotężniejszej
twierdzy.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
01, KATECHEZA DLA DZIECI, PODZIĘKOWANIA MATCE BOŻEJ
Linux Programming Professional, r-13-01, Szablon dla tlumaczy
01 - Trening dla nowicjuszy
01 Usłonecznienie, Dla żeglarzy, Meteo
2011 01 Elektronika dla informatyków
White T.H. - Był sobie raz na zawsze Król 01 - Miecz dla Króla, White TH
2007 01 Praca dla fizjoterapeutów
Professional Linux Programming, R-12-01, Szablon dla tlumaczy
040, BBY 0021 Wojny Klonów Bohater Cartao 01 Wezwanie dla bohatera
wezel CO 26 01 2013 dla studentow
Julia James Mistress to Wife 01 Europa dla bogatych
2014 01 02 Dla żartu wrzucili petardę
01 Zaklecie dla Cameleon
2015 07 01 Aprobata dla przemocy w islamie P Lisicki & A Parfieniuk
01 wykład dla pedagogiki działy logiki, znaczenie, język, zdanie, sąd, wartość logiczna

więcej podobnych podstron