Helena Eilstein
Homoseksualizm? W zgodzie z naturą
Roztrząsanie zagadnienia zakresu tolerancji w stosunku do homoseksualistów samo w sobie jest dla
nich krzywdzące. Zagadnienie to można rozważać np. w stosunku do używania narkotyków lub
praktyki "lekkiego" bicia dzieci - czyli zachowań nagannych albo ludzkich przywar - ale nie w
stosunku do stylu życia, który według ustaleń naukowych nie prowadzi do żadnych tendencji
socjopatycznych czy psychopatycznych ani też do skłonności do chorób.
Zdarza się wprawdzie, że nietolerancja zmusza homoseksualistów do wiązania się z osobami z
marginesu społecznego, jednak związki takie są na ogół skutkiem nie jakichś niemoralnych
skłonności homoseksualistów, lecz sytuacji zmuszającej ich do konspiracji. Tak było w przypadku
genialnego uczonego Alana Turinga, który związał się ze złodziejaszkiem i ośmielił się poskarżyć
policji, gdy został przezeń okradziony, co skończyło się doprowadzeniem przez władze państwowe
tego naukowca - wielce zasłużonego dla brytyjskiego zwycięstwa nad hitlerowcami - do
samobójstwa.
Współczesne państwo w swych relacjach z obywatelami ma obowiązek być ślepe na ich orientację
seksualną. Naganna jest też nieformalna dyskryminacja jakichś gremiów czy jednostek w stosunku
do osób, których jedyną "przywarą" jest to, że nie ukrywają swojej orientacji seksualnej.
Homoseksualistom uwłacza przekonanie, że w imię tradycyjnych w naszym społeczeństwie
wymogów "przyzwoitości" powinni ukrywać swój styl życia, z wdzięcznością przyjmując to, że w
razie dostosowania się do owych wymogów nie będą znieważani, poddawani przymusowej
"terapii", pakowani do więzień ani kamienowani.
Istnieją ważkie - socjologicznie, a ostatecznie biologicznie uwarunkowane - powody po temu, aby
na forum publicznym przejawy seksualności ludzi podlegały pewnej dyskrecji. Wymóg takiej
dyskrecji istnieje we wszystkich ludzkich społeczeństwach i wszystkich kulturach. Jednakże nie
widać moralnie uzasadnionego powodu, by wymóg dys-krecji w naszym społeczeństwie
obowiązywał bardziej homoseksualistów niż heteroseksualistów. Jeżeli heteroseksualistom wolno
chodzić po ulicach, trzymając się za ręce, obejmować się i całować w miejscach publicznych, to nie
ma powodu, by wzbraniać tego homoseksualistom. Panować tu powinna zasada równouprawnienia
w ujawnianiu swoich stylów życiowych.
Wbrew naturze?
Nic też nie mają do rzeczy zarzuty, że homoseksualizm jest "nienaturalny". Zarzuty te odznaczają
się żenującą mętnością, ponieważ nie wiadomo, co to znaczy "nienaturalny". Jak mogą w świecie
fizycznym zachodzić zjawiska "nienaturalne"? Niezgodne z prawami natury? Przypuszczenie, że
takie zjawiska w świecie zachodzą, jest absurdalne.
Zarzut "nienaturalności" często opiera się na przekonaniu, że "naturalną" funkcją aktu płciowego
jest prokreacja. Ten pogląd wynika z ignorancji. Prokreacja jest doniosłą, ale niejedyną funkcją aktu
płciowego w szeregu populacji zwierzęcych. W przypadku Homo sapiens pewne zmiany
fizjologiczne i psychiczne, które nastąpiły w toku ewolucji, umożliwiają pełnienie przez akt
płciowy pewnych funkcji nader istotnych dla jednostki i populacji w sytuacjach, gdy prokreacja nie
jest możliwa - np. w czasie okresowej bezpłodności kobiety. Funkcje te są zazwyczaj spełniane na
bazie relacji heteroseksualnych - niekiedy jednak na bazie relacji homoseksualnych. Na marginesie:
związki homoseksualne występują, o ile wiem, we wszystkich kulturach, niezależnie od tego, czy
spotykają się w odnośnych społecznościach z dezaprobatą, obojętnością czy szacunkiem.
Stwierdzono je też w populacjach zwierzęcych. Może ma to dla kogoś znaczenie w orzekaniu o
tym, co jest "naturalne".
Istotne jest tu jednak to, że wymóg powstrzymywania się od zachowań "nienaturalnych" -
cokolwiek by to znaczyło - należy do szczególnego etosu pewnych ludzi w naszym społeczeństwie.
Nie mają oni moralnego prawa domagać się od innych ludzi stosowania się do tego wymogu w
takim czy innym arbitralnym jego rozumieniu.
Zauważmy też, że za "szkodliwość" homoseksualizmu często w naszym społeczeństwie uchodzi
przypisywana homoseksualistom skłonność do "propagowania własnego stylu życia". O ile wiem,
na ogół nie mają oni do tego większej skłonności niż osoby leworęczne do propagowania
leworęczności albo osoby rude do propagowania farbowania włosów na rudo. Lecz gdyby nawet
było w tym jakieś ziarno prawdy? Skoro leworęczność nie jest przywarą, to nie narusza żadnego
wymogu moralności osoba leworęczna głosząca pogląd, że osoby praworęczne powinny się starać
usprawnić lewą rękę przez odpowiednie ćwiczenia. Podobnie, jeśli homoseksualizm nie jest
przywarą, nie narusza żadnego wymogu moralności homoseksualista głoszący pogląd, że osoby o
orientacji heteroseksualnej (albo uważające się za takie) dobrze czynią, usiłując się przekonać, czy
w istocie nie mają skłonności biseksualnych. Oczywiście nie trzeba się obawiać, że głoszenie
takiego poglądu doprowadzi do wzrostu liczby homoseksualistów, gdyż osoby heteroseksualne
zazwyczaj są zadowolone ze swej orientacji i ani mogą, ani chcą ją zmienić. Sporadyczne
wycieczki jakichś ludzi w stronę biseksualizmu mniej zagrażają przyrostowi populacji albo tak
cennej dla społeczeństwa trwałości małżeństw heteroseksualnych niż heteroseksualne zdrady
małżeńskie.
Przesądy
Nietolerancja, jak wiadomo, często wykracza poza żądanie ograniczenia tolerancji dla pewnych
wypowiedzi lub zachowań. Sprzyja skłonności do bezpośredniej agresji fizycznej wobec
przedstawicieli tych poglądów lub zachowań albo przynajmniej do oskarżania ich o jakieś wady i
występki oraz do poniżania ich. Przybiera przy tym niejednokrotnie postać hipokryzji -
dyskryminuje się ludzi w dostępie do jakichś stanowisk czy dóbr, przesłaniając rzeczywiste
motywy tej praktyki motywami zmyślonymi.
Tymi ekscesami nie będę się tu jednak zajmowała. Zastanowię się natomiast nad źródłami
nietolerancji wobec homoseksualizmu. Trzy z nich wydają się mieć szczególne znaczenie.
Pierwszym są szeroko rozpowszechnione w naszym społeczeństwie tradycyjne przeświadczenia -
niepotwierdzone przez naukę - na temat związku homoseksualizmu z jakimiś odmianami
socjopatologii czy psychopatologii albo ze skłonnością do chorób. Potrzebna jest tu w walce z
nietolerancją edukacja społeczna.
W praktyce państwowej i nieformalnej nie zawsze jednak mamy moralne prawo kierować się
przesądami rozpowszechnionymi w społeczeństwie. Gdybyśmy tak czynili, zapewne po dziś dzień
ucinalibyśmy ręce złodziejom i karali wszelkie zabójstwa śmiercią. Drakońsko też karalibyśmy
młodych ludzi uprawiających masturbację. Osoby pozostające we władzy antynaukowych
przeświadczeń muszą pogodzić się z tym, że praktyka społeczna, idąc za orzeczeniami nauki, pod
pewnymi względami jest niezgodna z ich życzeniami.
Grzech
Źródłem drugim jest przekonanie wyznawców najbardziej rozpowszechnionych w naszym
społeczeństwie wyznań, że praktykowanie homoseksualizmu jest grzechem. Osobliwością tego
przekonania jest to, że jego wyznawcy często zdają się mniemać, że homoseksualizm jest zakazany
przez Boga nie dlatego, że jest ze swej istoty szkodliwy - lecz jest zły, ponieważ jest zakazany
przez Boga, a przeto grzeszny.
W oczach osoby niewierzącej osobliwością tego przekonania jest również to, że według niego
homoseksualizm nie jest zwykłym grzechem, lecz grzechem szczególnie znienawidzonym przez
Boga. Czytając Stary Testament i uważając, że jest on w całości niepodważalnym źródłem wiecznie
obowiązujących ludzkość wskazówek moralnych (nie jest to, na szczęście, przekonanie wszystkich
współczesnych przedstawicieli religii opartych na tym tekście), można dojść do wniosku, że
homoseksualizm jest czymś gorszym niż ludobójstwo albo totalna dewastacja kraju przeciwnika
podczas wojny. Czy też np. stręczenie kobiet do przymusowego nierządu. Z obciążonej grzechem
homoseksualizmu Sodomy ocalony zostaje jedynie Lot oferujący swe dziewicze córki na ofiary
zbiorowego gwałtu. Są to wierzenia nieharmonizujące z dominującą dziś wiarą w Boga miłującego
ludzkość.
Osobliwość tych wierzeń znów jednak nie jest tu sprawą istotną. Istotne natomiast jest to, że we
współczesnym pluralistycznym światopoglądowo społeczeństwie nikt nie ma prawa narzucać
osobom niepodzielającym jego przekonań religijnych stosowania się do nich.
Prawo do fobii
Trzecim źródłem nietolerancji wobec homoseksualizmu jest niezdolność wielu osób o niskim
poziomie edukacji do odróżniania dezaprobaty od odczuwanej przez nie odrazy (fobii) - a więc
pozamoralnej, estetycznej, emocjonalnej i irracjonalnej oceny pewnych zachowań. Wielu z nas
żywi tego rodzaju odrazę wobec jakichś zachowań seksualnych, jakichś potraw, kontaktu z jakimiś
zwierzętami etc. Mamy prawo do naszych prywatnych fobii (chociaż nie mamy moralnego prawa
do nienawiści wobec ludzi, których zachowanie budzi w nas odrazę, nie zaś uzasadnioną naganę
moralną), o ile te fobie nie zatruwają nam życia, nie zatruwają życia innym, nie skłaniają nas do
niemoralnych aktów nietolerancji. Nic tu nie ma do rzeczy kwestia, czy takie fobie mają podkład
fizjologiczny, kulturowy, czy jeszcze inny. Jeśli nam nie wadzą i nie krzywdzą innych, to nie mamy
obowiązku się z nich "leczyć".
Mamy prawo domagać się określonej miary szacunku dla naszych fobii - do tego, aby nie zmuszano
nas do zachowań budzących w nas odrazę ani też do tego, byśmy byli niedobrowolnymi świadkami
takich zachowań. O ile jednak nie chodzi o taki przymus lub prowokację, nie mamy prawa
ograniczać wolności innych ludzi w imię naszych fobii. W szczególności nie mamy prawa,
obyczajem hipokrytów, świadomie i czynnie wystawiać się na doświadczenie bycia świadkami
tego, co nas razi, po to tylko, by mieć powód do skargi.
Nie mamy też prawa ubierać naszych fobii w szaty moralnego zgorszenia. Jak już wspomniałam, w
tej mierze, w jakiej godzimy się na przejawy na forum publicznym seksualności heteroseksualnej,
musimy przyznać te same prawa homoseksualistom.
Homoseksualistów oskarża się często o skłonność do zachowań ostentacyjnych i prowokujących.
Niewątpliwie ekscesy takie się zdarzają. Niedawno dziennik telewizyjny doniósł o wybryku
członków jakiejś młodzieżowej organizacji w Paryżu, którzy wdarli się do katedry Notre Dame, by
urządzić tam homoseksualną parodię ślubu. Naturalnie, była to obrzydliwość. Przypuścić można, że
uczestnikom tego gorszącego widowiska nie chodziło o obronę jakichkolwiek praw
homoseksualistów, ale o sadystyczne zranienie uczuć i znieważenie ludzi o odmiennych poglądach
- w tym wypadku ludzi wierzących.
Skłonność jakichś grup do prowokacji bywa w pewnej mierze podsycana przez poczucie
dyskryminacji. Niezależnie jednak od tego, jakie jest podłoże chuligaństwa, zasługuje ono na karę.
Nie damy nawet palca
Ostatnia Parada Równości na ulicach Warszawy (11 czerwca 2005 r.) dostarczyła dobitnego
świadectwa, że demonstracja homoseksualistów może się obyć bez zachowań obscenicznych i
prowokujących.
Rzeczywiście, homoseksualiści nie zadowalają się dziś tym, że nie wsadza się ich do więzień ani
nie rozpędza się ich klubów. Coraz bardziej stanowczo domagają się oficjalnego przyznania przez
państwo ich związkom partnerskim uprawnień analogicznych do tych, które są prerogatywą
małżeństw.
Ten właśnie postulat budzi sprzeciw Michała Szułdrzyńskiego, który na jego poparcie wysunął
kilka argumentów ("Gazeta z 10 czerwca). Jeden z nich odwołuje się do "religii i prawa
naturalnego" - oczywiście "naturalnego" w interpretacji autorytatywnych przedstawicieli owych
religii. Tą argumentacją zajęłam się już wcześniej.
Argument drugi opiera się na koncepcji, iż przeciwnicy nietolerancji nieuchronnie staczać się
muszą po ideowej równi pochyłej. Ustępstwo względem żądań jednej grupy każe usprawiedliwić
ustępstwa wobec innych nieaprobowanych dotąd grup. "Jeśli odeszlibyśmy od modelu
heteroseksualnej rodziny, dlaczego nie zaakceptujemy poligamii... dlaczego nie mamy zezwolić na
kazirodztwo?".
Szułdrzyński w istocie przejawia tu stosunek ksenofobiczny do innych religii i kultur niż jego
własne. Zrównywanie sankcjonowanej w pewnych religiach i kulturach poligamii z kazirodztwem
jest absurdalne. Homoseksualiści, którzy domagają się usankcjonowania związków partnerskich, na
ogół mają zresztą do poligamii stosunek równie potępiający jak Szułdrzyński.
Nie wiadomo, dlaczego spełnienie jednego z tych postulatów poprawić by miało szansę spełnienia
drugiego czy jakoś go usprawiedliwiać. Przypisywanie zaś homoseksualistom bardziej
pobłażliwego od heteroseksualistów stosunku do kazirodztwa czy pedofilii byłoby potwarzą
(Szułdrzyński tego nie czyni).
Najbardziej chyba zasługuje na uwagę trzeci z wysuwanych przez Szułdrzyńskiego argumentów.
Jego podstawową przesłanką jest stwierdzenie, że "obowiązkiem państwa jest wspieranie
heteroseksualnych małżeństw... [Państwo - red.] ma prawo wspierać heteroseksualne małżeństwa,
nadając im szereg uprawnień, nie łamiąc przy tym zasady pluralizmu".
Zgadzam się w pełni z tymi orzeczeniami i przypuszczam, że zgadza się z nimi większość
homoseksualistów. Dlaczego jednak sprzeczne z nimi miałoby być domaganie się, by trwałe
partnerskie związki homoseksualistów cieszyły się prerogatywami analogicznymi do małżeństw
heteroseksualnych? To tak, jak gdyby przyznanie praw wyborczych kobietom uszczuplało prawa
wyborcze mężczyzn.
W jaki sposób spełnienie postulatu homoseksualistów zagrażać by miało monogamicznym
rodzinom heteroseksualnym? Czy Szułdrzyński mniema, że wówczas wiele osób pozostających w
heteroseksualnych związkach małżeńskich przyswoi sobie homoseksualny styl życia i wstąpi w
homoseksualne związki partnerskie?
Absurdalna to obawa. Nie wdając się w mętne rozważania o "nienaturalności" homoseksualizmu,
trzeba stwierdzić, że - mówiąc metaforycznie - "natura chciała", by w każdym społeczeństwie
orientacja heteroerotyczna miała ogromną przewagę nad homoseksualną. Dlatego - niezależnie od
prerogatyw prawnych, jakimi cieszyć by się mogli homoseksualiści - dla ogromnej większości ludzi
małżeństwo heteroseksualne jest bardziej atrakcyjne od homoseksualnego związku partnerskiego.
Po co nam małżeństwo?
Dyskusja nad projektem przyznania parom homoseksualnym prerogatyw analogicznych do tych,
które przysługują małżeństwom heteroseksualnym, toczy się często tak, jakby szło o to, czy rzeczą
dopuszczalną jest udzielenie homoseksualistom jakichś koncesji w imię pobłażania dla ludzkich
przywar. A więc tak, jak gdyby szło np. o kwestię zalegalizowania marihuany. Jest to zupełnie
opaczne podejście do omawianego zagadnienia.
Społeczeństwo, a przeto i państwo, jest zainteresowane tym, by ludzie żyli w trwałych związkach
opartych na szczególnej solidarności życiowej, wzajemnej troskliwości i pozytywnym
zaangażowaniu emocjonalnym. Typowymi takimi związkami są w naszym społeczeństwie związki
połączone węzłem monogamicznego małżeństwa heteroseksualnego. Typową i doniosłą funkcją
owych związków jest prokreacja i wychowywanie dzieci - ale nie jest to ich jedyna funkcja.
Małżeństwo monogamiczne bywa też nieocenionym oparciem np. dla osób starszych i
niewydolnych życiowo, ubezpiecza małżonków przed klęskami życiowymi i dostarcza im komfortu
psychicznego sprzyjającego również ich funkcjonowaniu w społeczeństwie.
Prerogatywy prawne przyznawane związkom małżeńskim niewątpliwie zachęcają do ich
zawiązywania. Uznanie zaś doniosłości wspomnianych tu funkcji - również tych, które nie mają nic
wspólnego z rozrodem - sprawia, że prerogatyw nie odmawia się małżeństwom bezdzietnym
(niedobrowolnie albo dobrowolnie), a nawet małżonkom nieuprawiającym ze sobą seksu.
Dlatego społeczeństwo i państwo powinny być zainteresowane tym, aby osoby niemogące znaleźć
spełnienia w heteroerotycznych związkach małżeńskich znajdowały zachętę do zadzierzgania
analogicznych trwałych związków homoerotycznych. Postulat nadania trwałym związkom par
homoseksualnych statusu analogicznego do małżeństwa ma więc na względzie nie tylko potrzeby
czy interesy tych par, ale i ważną potrzebę społeczną. Idzie tu o niezmiernie pożyteczne społecznie
upowszechnienie modelu rodziny. Zwłaszcza dziś - wobec groźby zdrowotnej, jaką w naszych
czasach niosą ze sobą przygodne kontakty seksualne, np. wobec groźby szerzenia się AIDS - na
szczególne poparcie zasługuje legislacja wspierająca trwałość i wyłączność związków seksualnych
pomiędzy ludźmi, włączając w to związki homoerotyczne.
Helena Eilstein
źródło:
http://kobiety-kobietom.com/queer/art.php?art=2454
Drobna zmiana w tytule pochodzi od redakcj
Nowej Krytyki.W oryginale:"W zgodzie z naturą".
Prof. Helena Eilstein - ur. 1922, filozof, autorka m.in. "Homo sapiens i wartości" (1994), "Szkice
ateistyczne" (2000)