DONNALEON
ŚMIERĆISĄD
(Przełożyła:JulitaWroniak)
NOIRSURBLANC
1999
ToniSepedzie
iCraigowiManleyowi
Questoeifindichifamal;
Ede’perfidilamorte
Allavitaesempreugual.
Takikoniecłotrówspotyka;
Nikczemnaśmierćzłoczyńcy
Zawszezjegożywotawynika.
librettooperyDonGiovanniMozarta
Rozdział1
Wostatniwtorekwrześnia,ponadmiesiącwcześniejniżmożnabyłooczekiwać,
w
górach oddzielających północne Włochy od Austrii spadł śnieg. Ciężkie chmury
nadciągnęły
nie wiadomo skąd i bez żadnego ostrzeżenia; śnieżyca rozpętała się nagle.
Wystarczyłopół
godziny, aby drogi wiodące do przełęczy nad Tarvisio stały się śliskie i
śmiertelnie
niebezpieczne. Od miesiąca nie padał deszcz, toteż pierwszy śnieg pokrył
nawierzchnię
lśniącąodolejuismarów.
Połączenietookazałosiękatastrofalnedlaszesnastokołowegotirazrumuńskimi
tablicami
rejestracyjnymi,
według
listy
przewozowej
transportującego
dziewięćdziesiąt
metrów sześciennych sosnowych desek. Tuż na północ od Tarvsio, na zakręcie
przywjeździe
naautostradęprowadzącąwcieplejsze,bezpieczniejszerejonyWłoch,kierowca
zahamował
zbyt gwałtownie i stracił panowanie nad ogromnym pojazdem. Ciężarówka
zjechałazszosyz
prędkościąpięćdziesięciukilometrównagodzinę,żłobiącgłębokiekoleinywnie
zamarzniętej jeszcze glebie, obijając się o drzewa i kładąc pokotem te, które
znalazłysięna
jej drodze. Dotarła na samo dno wąwozu, gdzie roztrzaskała się o skałę u
podstawypotężnej
góry.Towaryzrozbitejskrzynirozsypałysięwokółszerokimłukiem.
Pierwsinamiejscuwypadkubylikierowcyinnychtirów,którzyzatrzymalisię
natychmiast, aby pomóc jednemu ze swoich. Rzucili się do szoferki, ale dla
kierowcyniebyło
już ratunku: z czaszką wgnieciona przez konar wisiał bezwładnie na zapiętym
pasie,do
połowy wychylony przez otwór po drzwiach wyrwanych z zawiasów przez ten
samkonar.
kiedy ciężarówka zahaczyła o niego w swoim szaleńczym pędzie w dół zbocza.
Mężczyzna
wiozącytransportświńdowłoskiejrzeźniwspiąłsięnapogruchotanąmaskętira,
żeby
sprawdzić, w jakim stanie jest drugi kierowca. Fotel pasażera był pusty, co
oznaczało,że
drugikierowcawypadłwchwilizderzenia.
Czterechmężczyzn,ślizgającsię,rozeszłosiępozboczu,żebyzbadaćteren;piąty
wróciłnagórę, abyustawićna szosieświatłaostrzegawcze izawiadomićprzez
krótkofalówkę
polizia stradale. Śnieg pasał gęsto, więc dopiero po dłuższym czasie ktoś
zauważyłskręcone
ciało leżące bliżej tira niż drogi. Dwóch mężczyzn puściło się biegiem, mając
nadzieję,że
przynajmniejjedenkierowcaprzeżyłkatastrofę.
Potykając się w pośpiechu, czasem nawet osuwając na kolana, z trudem
pokonywalitę
samązaśnieżonatrasę,którąogromnypojazdprzebyłztakąłatwością.Pierwszyz
mężczyzn
uklęknął przy nieruchomej postaci i zaczął strzepywać cienką warstwę bieli;
chciałsię
przekonać, czy leżący wciąż oddycha. Nagle jego palce zaplątały się w długie
włosy,akiedy
odgarnąłśniegztwarzy,ujrzałdrobne,niewątpliwiekobiecerysy.
Wtem usłyszał za sobą wołanie. Odwrócił się szybko i przez padający śnieg
dojrzał
sylwetkękolegi,którywłaśnieschylałsięnadczymś,coleżałokilkametrówna
lewood
koleinpozostawionychprzezpędzącegotira.
-Cotammasz?-zawołał,przykładającpalcedoszyidziwnieskręconejpostaci.
-Tokobieta!-odkrzyknąłtamten.
Iakuratkiedypierwszykierowcazdałsobiesprawę,żeniewyczuwapodpalcami
tętna,tamtenznówzawołał:
-Nieżyje!
Mężczyzna, który pierwszy znalazł się przy rozbitej skrzyni tira, powiedział
później,
żekiedyjeujrzał,przyszłomudogłowy,żeciężarówkawiozłamanekiny,wiecie,
takie
plastikowe figury, które ubiera się w ciuchy i stawia w sklepowych witrynach.
Widziałich
przynajmniej sześć; leżały rozsypane na zaśnieżonym zboczu za wyłamanymi
tylnymi
drzwiami pojazdu. Jedna dostała się jakoś pomiędzy deski stanowiące jego
ładunek;leżała
przysamychdrzwiach,znogamiprzygwożdżonymidodnaskrzyniprzezstos
popaczkowanych desek, związanych tak solidnie, że nawet wstrząs wywołany
zderzeniemtira
ze skałą nie zdołał zerwać sznurów. Ale dlaczego wszystkie manekiny mają na
sobiepalta?-
przemknęłomężczyźnieprzezmyśl.Iskądteczerwoneplamynaśniegu?
Rozdział2
Upłynęło ponad pół godziny od wezwania, zanim polizia stradale przybyła na
miejsce
wypadku,
gdzie
musiała
się
zaraz
zająć
rozstawianiem
świateł
i
rozładowywaniemdwóch
kilometrowychkorków,ponieważnadjeżdżającyzobustronkierowcy,którzyitak
jechali
ostrożnie z powodu złych warunków atmosferycznych, teraz zwalniali jeszcze
bardziej,aby
popatrzećprzezszerokąwyrwęwmetalowejbalustradzienależącywdolewrak
ciężarówki.
Ofiarniewidzieli.
Kiedytylkopierwszyfunkcjonariusz,któryniemógłzrozumieć,cowykrzykujądo
niego kierowcy, zszedł na dół i zobaczył leżące za tirem poskręcane ciała,
natychmiastwrócił
nagóręipołączyłsięprzezradiozkomendąwTarvisio.Minęłozaledwieparę
chwil,azator
na szosie powiększył się o kolejne dwa samochody, z których wysiadło sześciu
odzianychna
czarno carabinieri. Pozostawiwszy wozy na poboczu, zbiegli do ciężarówki.
Kiedy
zorientowali się, że kobieta z nogami przygwożdżonymi przez deski wciąż żyje,
wszelkie
myśliorozładowaniukorkanaszosiewyleciałyimzgłowy.
Zamieszanie,którenastąpiło,byłobykomiczne,gdybyokolicznościniebyłytak
groteskowe. Stosy desek przygniatające nogi kobiety mierzyły co najmniej dwa
metry
wysokości; mógłby je z łatwością usunąć dźwig, ale nie było jak sprowadzić
dźwiguwdół
zbocza. Mogliby je też pozrzucać ludzie, ale aby to zrobić, musieliby się na nie
wdrapać,tym
samymzwiększającnacisknaciałokobiety.
Monelli,najmłodszyfunkcjonariusz,klęczałprzytylnychdrzwiachciężarówki,
dygoczączzimna,którestawałosięcorazbardziejdotkliwewmiaręnadciągania
alpejskiej
nocy.Jegoregulaminowapuchowakurtkadopołowyokrywałaprzygwożdżonądo
dnatira
kobietę.Dolnaczęśćciałabyłaniewidoczna,zdawałasięprzechodzićwsolidny
stosdesek,
zupełniejaknafantazyjnymobrazieMagritte’a.
Funkcjonariuszwidział,żekobietajestmłodaimablondwłosy;widziałteż,żez
każdąminutąstajesięcorazbledsza.Leżałanaboku,zpoliczkiemprzyciśniętym
do
blaszanejpowierzchni.Oczymiałazamknięte,alechybajeszczeoddychała.
Nagle usłyszał głośny łoskot i coś ciężkiego uderzyło w dno skrzyni. To
pozostałych
pięciukarabinierówzmagałosięzdeskami.Wspinalisięniczymmrówkinastos
równo
powiązanychpaczek,szamotaliznimi,usiłującjepoluzować,potemspychaliw
dół.
Następniesamizeskakiwalizestosu,podnosilipaczkęiwyrzucaliztira,mijając
podrodze
rannądziewczynęiMonellego.
Ilekroćprzechodziliobokmłodszegokolegi,widzieli,żekałużakrwisączącasię
spod
desek jest coraz bliżej jego kolan. Atakowali stos z szaleńczą energią, nie
zważającnato,iż
kaleczą sobie dłonie. Kiedy Monelli zakrył kurtką twarz dziewczyny i podniósł
sięzklęczek,
trzej funkcjonariusze przerwali pracę, ale dwaj pozostali nadal z furią
wyszarpywalideskii
ciskalijewgęstniejącymrok.Uspokoilisiędopierowtedy,gdypodszedłdonich
sierżanti
położeniem ręki na ramieniu dał znać, że mogą zaniechać dalszych wysiłków.
Wtedy
zostawili dziewczynę, której już nic nie mogło pomóc, i zaczęli przeprowadzać
rutynowe
oględzinymiejscawypadku.ZanimskończyliizadzwonilidoTravisiopokaretki.
żeby
przyjechały zabrać zwłoki, wszystko pokryła znacznie grubsza warstwa śniegu,
zapadłanoc,a
ruchnaautostradziebyłzablokowanyażdoaustriackiejgranicy.
Tego dnia nic więcej nie można było zrobić, więc carabinieri oddalili się;
najpierw
jednak, wiedząc, że ludzi fascynują miejsca, w których nastąpiła śmierć, i
obawiającsię,że
ślady zostaną zatarte, a materiał dowodowy zniszczony lub rozkradziony, jeśli
wraknie
będziepilnowany,postawiliprzynimdwóchstrażników.
Jak to się często zdarza o tej porze roku. nazajutrz nastał różowy świt, a do
godziny
dziesiątej śnieg był już tylko wspomnieniem. Ale pozostał rozbity tir oraz
wiodącedoniego
głębokiekoleiny.Wciągudniapojazdrozładowano,ustawiającdeskiwniskich
stosach
kawałekdrogiodwraku.Podczasgdycarabinieridźwigalipaczki,narzekającna
ichciężar,
nadrzazgiwbijającesięwdłonieibłotooblepiającebuty.ekipadochodzeniowa
badała
dokładnieszoferkę,zdejmujączróżnychpowierzchniodciskipalców,opisująci
chowającdo
numerowanych torebek znalezione dokumenty i przedmioty. Siła uderzenia
obluzowałafotel
kierowcy;dwajfunkcjonariuszezdemontowaligodokońca,poczymściągnęliz
niego
płócienny pokrowiec i plastikowe obicie. Szukali czegoś pod spodem, ale nic
podejrzanego
niewykryli,podobniejakpodmiękkąwyściółkąnaścianachszoferki.
Dopierowskrzynitiraznaleźliosiemplastikowychreklamówek,wjakiepakuje
się
zakupy w supermarketach; każda zawierała zmianę kobiecej odzieży, a jedna
niewielki
modlitewnikwobcymjęzyku,zidentyfikowanymprzeztechnikajakorumuński.Na
odzieży
w torbach nie dostrzeżono ani jednej metki; zostały pieczołowicie usunięte,
podobniejak
wszystkiemetkizubrańośmiukobietzabitychwwypadku.
Dokumentyznalezionewszofercebyłytakie,jakichnależałooczekiwać:paszport
i
prawo jazdy kierowcy, ubezpieczenie, deklaracje celne, listy przewozowe oraz
fakturaz
nazwą składu drewna, do którego tir wiózł deski. Papiery kierowcy były
wystawionew
Rumunii, kwity celne się zgadzały, a deski miały być dostarczone do składu w
Sacile,
niedużymmieściepołożonymokołostukilometrównapołudnie.
Niczego więcej nie zdołano się dowiedzieć z wraku tira, który w końcu, z
wielkim
trudem i nie bez poważnych zakłóceń ruchu, trzy wozy holownicze za pomocą
kołowrotów
wciągnęły z powrotem na szosę. Umieszczono wrak na platformie ciężarówki i
odesłano
rumuńskiemu właścicielowi. Deski przekazano z czasem do adresata w Sacile,
któryjednak
odmówiłzapłacenianaliczonychdodatkowychkosztów.
Dziwnąsprawęśmiercikobietpodchwyciłyaustriackaiwłoskaprasa;artykułyo
„ciężarówceśmierci”ukazałysiępodtakimitytułami,jakDerTodeslaterorazIl
Camion
dellaMorte. Austriaccy dziennikarze zdobyli nawet trzy zdjęcia zwłok leżących
naśniegu.
Wszystkiedziennikizgodnietwierdziły,żeprawdopodobniechodziłooemigrację
zarobkową.
Upadek komunizmu sprawił, że obyło się bez spekulacji, które dawniej
nasuwałybysięw
pierwszejkolejności,awięcdotyczącychszpiegostwa.Ostatecznienieudałosię
nigdyustalić
prawdy; dochodzenie ugrzęzło w martwym punkcie, gdyż władze rumuńskie ani
nieudzieliły
żadnych wyjaśnień, ani nie nadesłały żądanych dokumentów; w końcu włoska
opinia
publiczna przestała się interesować całą sprawą. Zwłoki kobiet oraz kierowcy
odesłano
samolotemdoBukaresztu,gdziezostałypochowanepodwarstwąojczystejziemii
przywaloneciężaremmiejscowejbiurokracji.
Tematszybkoznikłzeszpaltgazet,wypartyprzeztakiewydarzenia,jak
zbezczeszczenie żydowskiego cmentarza w Mediolanie i zabójstwo kolejnego
sędziego.
PrzedtemjednakośmiercikobietzdążyłaprzeczytaćprofessoressaPaolaFalier,
adiunkt
literaturyangielskiejnaUniwersytecieCa’PesarowWenecji,azarazem-conie
jestbez
znaczeniadlaniniejszejopowieści-żonaGuidaBrunettiego,commissariopolicji
wtym
mieście.
Rozdział3
Carlo Trevisan, czy raczej avvocato Carlo Trevisan - bo osobiście wolał, żeby
ludzie
nie zapominali tak go tytułować - był człowiekiem o bardzo zwyczajnej
przeszłości,co
jednakwnajmniejszymstopniuniewpływałonafakt,żejeślichodzioprzyszłość,
wszystko
stało przed nim otworem. Urodzony w Trento, mieście położonym w pobliżu
granicy
austriackiej, na studia wybrał się do Padwy, gdzie ukończył prawo z najwyższą
lokatąi
jednogłośnymuznaniemwszystkichprofesorów.Następniepodjąłpracęwfirmie
prawniczej
w Wenecji i wkrótce stał się ekspertem prawa międzynarodowego, jednym z
niewieluwtym
mieście. Zaledwie po pięciu latach odszedł z firmy i założył własną kancelarię
specjalizującą
sięwprawiehandlowym,aszczególniewzagadnieniachmiędzynarodowych.
Włochy to państwo, w którym jednego dnia ustanawia się nowe prawa, a
nazajutrzje
uchyla. W kraju, w którym sens nawet najprostszego artykułu prasowego bywa
czasem
nieuchwytny, nie dziwi, iż właściwe znaczenie prawa często pozostaje niejasne.
Możliwość
wielu interpretacji stwarza bardzo pomyślny klimat dla prawników, którzy
twierdzą,iż
wszystkorozumieją.TakichjakavvocatoCarloTrevisan.
Ponieważbyłzarazempracowityiambitny,powodziłomusięcorazlepiej.A
ponieważ ożenił się dobrze, z córką bankiera, wszedł w związki rodzinne i
towarzyskiez
wieloma spośród najważniejszych, najpotężniejszych przemysłowców oraz
bankierów
regionu Veneto. Jego praktyka adwokacka rozrastała się wraz z jego tuszą, aż w
końcu,wtym
samym roku. w którym skończył pięćdziesiąt lat, zatrudniał u siebie siedmiu
prawników.
PrzezdwiekadencjezasiadałwradziemiejskiejWenecji,wniedzielechodziłna
mszedo
kościołaSantaMariadelGiglio,miałdwojemądrych,uroczychdzieci,chłopcai
dziewczynkę.
We wtorek przed świętem La Madonna della Salute pod koniec listopada
avvocato
Trevisan spędził popołudnie w Padwie, dokąd wybrał się na prośbę Francesca
Urbaniego,
starego klienta, który po dwudziestu siedmiu latach małżeństwa postanowił
oficjalnie
wystąpićoseparację.PodczasdwugodzinnejrozmowyTrevisandoradziłmu,aby
przerzucił
część posiadanych pieniędzy za granicę, na przykład do Luksemburga, i
natychmiastsprzedał
udziaływdwóchfabrykachwWeronie.którychbyłcichymwspółwłaścicielem,a
sumy
uzyskaneztransakcjiteższybkowyekspediowałzkraju.
Po rozmowie, którą Trevisan zaplanował tak, aby nie kolidowała z jego
następnym
spotkaniem,mecenasudałsięnakolacjęzczłowiekiem,zktórymodlatłączyłygo
interesy.
Widywali się co tydzień, na zmianę w Wenecji i Padwie. Jak wszystkie ich
spotkania,takżei
to upłynęło im w świetnym nastroju - w nastroju, na jaki niewątpliwie wpływ
mająsukcesyi
życiewdostatku.Dobrejedzenie,dobrewino,dobrewieści.
Wspólnik Trevisana odwiózł go na dworzec kolejowy, gdzie - jak co drugi
tydzień-
avvocatowsiadłdopociąguIntercitydoTriestu,któryzatrzymywałsięwWenecji
o22.15.
Chociaż mecenas miał bilet pierwszej klasy, zajął miejsce w jednym z prawie
pustych
wagonów drugiej klasy na początku składu; uczynił tak - podobnie jak inni
wenecjanie-
ponieważwagonpierwszejklasyznajdowałsięnasamymkońcu,takwięcjadący
nim
pasażerowie,którzywysiadalinastacjiSantaLucia,musieliiśćdowyjściaprzez
całydługi
peron.
NasiedzeniunaprzeciwsiebieTrevisanpołożyłteczkęzcielęcejskóry,otworzył
jąi
wyjął prospekt przysłany mu niedawno przez Narodowy Bank Luksemburga;
odsetkisięgały
nawet osiemnastu procent, choć nie dotyczyło to rachunków prowadzonych w
lirach.Trevisan
wydobyłmałykalkulatorzprzegródkipowewnętrznejstroniewiekateczki,zdjął
nasadkęz
pióra firmy Mont Blanc i na kartce papieru zaczął przeprowadzać wstępne
obliczenia.
Kiedy drzwi przedziału się rozsunęły, avvocato obrócił się, aby wyjąć bilet z
kieszeni
płaszcza i podać go konduktorowi. Jednakże osoba, która stała w drzwiach,
chciałaczegoś
więcejniżbiletu.
ZwłokiodkryłakonduktorkaCristinaMerli,kiedypociągprzebywałlagunę
oddzielającąWenecjęodMestre.Mijającprzedział,wktórymeleganckoubrany
jegomość
drzemałskulonyprzyoknie,wpierwszejchwilipostanowiłaniebudzićgoinie
prosićo
okazanie biletu, lecz zaraz pomyślała sobie, że pasażerowie na gapę - nawet
eleganckoubrani
- często udają pogrążonych we śnie podczas krótkiej przeprawy przez lagunę,
licząc,że
konduktor nie będzie ich niepokoił i zdołają w ten sposób zaoszczędzić tysiąc
lirów.
Pomyślała też, że jeżeli jegomość ma bilet i faktycznie śpi, to będzie jej
wdzięcznyza
zbudzenie, zwłaszcza jeśli zamierza zdążyć na vaporetto linii numer jeden do
Rialto,który
odpływazembarcaderoprzedstacjąrównotrzyminutypoprzybyciupociągu.
Otworzyławięcdrzwiiweszładomałegoprzedziału.
-Buonasera,signore.Suobiglietto,perfavore.
Później, kiedy o tym opowiadała, wciąż pamiętała zapach; mówiła, że od razu
uderzył
ją w nozdrza, ledwo wetknęła głowę do nagrzanego przedziału. Postąpiła dwa
krokido
przoduipowtórzyła,podnoszącniecogłos:
-Suobiglietto,perfavore.
Czyżby spał tak mocno, że nic nie słyszał? Niemożliwe; najpewniej nie miał
biletui
próbował tylko uniknąć zapłacenia czekającej go kary. Przez lata pracy na kolei
Cristina
Merli polubiła ten moment, kiedy prosi gapowicza o okazanie dokumentu
tożsamości,po
czym wypisuje bilet i inkasuje należność wraz z przewidziana karą. Bawiły ją
rozmaite
wymówki,którewymyślalipasażerowie;znaławszystkietakdobrze,żemogłaby
je
recytować we śnie: kupiłem bilet, musiał mi wypaść z kieszeni; pociąg właśnie
odjeżdżał,nie
miałem czasu stać w kolejce do kasy; mój bilet ma żona, która siedzi w innym
przedziale.
Wiedząc to wszystko i nie chcąc niepotrzebnie tracić czasu, zwłaszcza teraz, na
końcu
długiejtrasyzTurynu,byłaszorstka,anawetgwałtownawobejściu.
-Proszęsięobudzićipokazaćmibilet-rzekła,poczymschyliłasięipotrząsnęła
pasażerazaramię.
Ledwo go dotknęła, mężczyzna odchylił się wolno od okna, przewrócił na
siedzeniei
zsunąłnapodłogę.Kiedyupadał,połyjegomarynarkirozchyliłysięikonduktorka
ujrzała
czerwoneplamynakoszuli.Nadciałemunosiłsięsmródmoczuikału.
-MariaVergine!-szepnęłaCristinaMerliiwycofałasiętyłemzprzedziału.
Nalewoodsiebiezauważyładwóchnadchodzącychkorytarzemmężczyzn;
najwyraźniejzamierzaliwysiąśćprzezdrzwiznajdującesięnaprzedziewagonu.
-Przykromi,aledrzwizprzodusązamknięte,musząpanowiewysiąśćtylnymi-
oświadczyła.
Tawiadomośćichniezaskoczyła:odwrócilisięiruszylinakoniecwagonu.
Konduktorkawyjrzałaprzezokno.Stwierdziła,żepociągzarazzjedziezgroblii
najwyżejza
trzy,czteryminuty dotrzenastację. Kiedysięzatrzyma, pasażerowiewysiądą,a
wszelkie
spostrzeżeniaiobserwacje,jakiemoglipoczynićwtrasie,naprzykładdotyczące
osób
widzianych na korytarzach, przepadną raz na zawsze. Wtem usłyszała znajome
trzaskii
zgrzyty - pociąg kierował się na właściwy tor; chwilę później elektrowóz
wjeżdżałpoddach
stacji.
Cristina Merli uczyniła jedyną rzecz, jaka w tej sytuacji przyszła jej do głowy,
choćw
ciągu piętnastu lat przepracowanych na kolei ani razu sama czegoś takiego nie
zrobiła,ani
niktwjejobecności:weszładonastępnegoprzedziałuipociągnęłazahamulec
bezpieczeństwa. Usłyszała ciche pyknięcie, kiedy pękł wytarty sznurek
podtrzymujący
uchwyt; od tego momentu czekała na to, co będzie. Czekała z chłodną, wręcz
naukową
ciekawością.
Rozdział4
Kołazablokowałysięipociągzezgrzytemzatrzymałsięnastacji:pasażerowie,
straciwszy równowagę, lądowali na podłodze lub na kolanach tych, którzy
siedzieliprzed
nimi.Wciągukilkuchwilwotwartychmocnymiszarpnięciamioknachukazałysię
głowy;
ludzierozglądalisięwlewoiwprawo,szukającprzyczynnagłegozahamowania.
Cristina
Merli otworzyła okno na korytarzu, z ulgą odetchnęła mroźnym, zimowym
powietrzemi
wystawiwszygłowę,patrzyła,ktopodejdziedopociągu.Naperonwbieglidwaj
umundurowani funkcjonariusze polizia ferrovia. Konduktorka wychyliła się i
pomachałado
nich.
- Tutaj, tutaj! - zawołała. Ponieważ nie chciała, żeby ktokolwiek poza policją
słyszał,
comadozakomunikowania,niepowiedziałanicwięcej,dopókinieznaleźlisię
podjej
oknem.
Kiedy wyjawiła im, co się stało, jeden z funkcjonariuszy ruszył biegiem w
kierunku
budynku stacji, drugi natomiast udał się na początek składu, żeby powiadomić
maszynistę.
Pociąg szarpnął raz i drugi i zaczął wolno sunąć do przodu, centymetr po
centymetrze,ażw
końcu zatrzymał się na swoim zwykłym miejscu na torze piątym. Po peronie
spacerowało
kilka osób; jedne przyszły kogoś odebrać, inne zamierzały jechać do Triestu.
Drzwi
pozostawałyzamknięte,czekającyzbilisięwciasnągromadkę,dyskutując,cosię
mogłostać.
Pewnakobieta,przekonana,żechodziokolejnystrajk,cisnęławalizkęnaziemię,
poczym
wyrzuciła w powietrze obie ręce. Podczas gdy tak stali, rozmawiając i irytując
sięcoraz
bardziej z powodu nie wyjaśnionej zwłoki, którą uważali za jeszcze jeden
przejaw
nieudolności kolei, na peron weszło sześciu funkcjonariuszy policji uzbrojonych
wpistolety
maszynowe. Ustawili się wzdłuż składu, przy co drugim wagonie. W oknach
pociągu
pojawiłosięwięcejgłów;niektórzypasażerowiezaczęligniewniewykrzykiwać,
aleniktich
niesłuchał.Drzwiwciążbyłyzamknięte.
Trwało to przez dłuższy czas, aż wreszcie ktoś poinformował sierżanta
dowodzącego
policjantami, że pociąg jest zradiofonizowany. Sierżant wspiął się po stopniach
do
elektrowozu i wyjaśnił przez radiowęzeł, że w jednym z wagonów popełniono
przestępstwo,
toteż podróżni muszą pozostać na miejscu, dopóki policja nie spisze ich
personaliów.
Kiedyskończyłmówić,maszynistaodblokowałdrzwiifunkcjonariuszeweszlido
wagonów. Niestety nikt o niczym nie poinformował pasażerów czekających na
peronie,więc
ci również wsiedli do pociągu i szybko przemieszali się z tymi, którzy byli w
środku.W
drugim wagonie dwóch mężczyzn usiłowało się przepchnąć obok policjanta,
twierdząc,żenic
nie widzieli i nic nie wiedzą, a są już mocno spóźnieni. Zablokował im drogę
pistoletem
maszynowym uniesionym w poprzek na wysokość piersi, po czym zmusił ich do
wejściado
przedziału; zaczęli narzekać na arogancję policji i nierespektowanie przez nią
praw
obywatelskich.
Ostateczniestwierdzono,żewpociąguznajdujesiętylkotrzydziestuczterech
pasażerów,nielicząctych,którzywsiedliprzedchwilą,zafunkcjonariuszami.W
ciągu
półgodziny policjanci zdążyli spisać nazwiska i adresy podróżnych oraz zapytać
ich.czynie
zauważylinicpodejrzanego.Dwieosobyprzypomniałysobieczarnegohandlarza,
który
wysiadł w Vicenzie: ktoś widział długowłosego, brodatego mężczyznę
wychodzącegoz
toalety przed Weroną; ktoś inny wspomniał, że w Mestre wysiadła kobieta w
futrzanejczapie,
alepozatymmcniezwykłegonierzuciłosięnikomuwoczy.
Wszystkowskazywałonato,żepociągpozostanienastacjiprzezcałąnoc.Część
pasażerów wysiadła, aby zadzwonić do krewnych w Trieście i uprzedzić ich o
spóźnieniu,
kiedy na torze za pociągiem pojawił się elektrowóz. Połączono go z ostatnim
wagonem,kiery
tym samym przemieniono w początek składu. Następnie trzej mechanicy w
niebieskich
kombinezonach zeszli z peronu na szyny i odłączyli dotychczasowy pierwszy
wagon,w
którym wciąż znajdowały się zwłoki. Wzdłuż wagonów przebiegł konduktor,
wołając:In
partenza, in partenza, siamo in partenza, i pasażerowie na peronie zaczęli
pośpiesznie
wskakiwaćdośrodka.Konduktorzatrzasnąłjednedrzwi,drugie,poczymwsiadł,
akurat
kiedypociągwolnoruszyłzmiejsca.Wtymczasie,wgabinecienaczelnikastacji,
Cristina
Merlistarałasięwytłumaczyć,dlaczegopowinnosięjazwolnićzzapłaceniakary
w
wysokościmilionalirówzapociągnięciehamulcabezpieczeństwa.
Rozdział5
Guido Brunetti dowiedział się o zamordowaniu mecenasa Carla Trevisana
dopiero
nazajutrzrano,wdodatkuwzupełnienieprofesjonalnysposób,gdyżzogromnego
nagłówka
w„IlGazzettino”,tegosamegodziennika,którydwukrotniewychwalałavvocato
Trevisana
podczasjegokadencjiradnego.AvvocatoAssassinatosulTreno-głosiłnapisw
„Il
Gazzettino”, „La Nuova” zaś, jak zawsze skora do melodramatyzowania,
przyciągałauwagę
sformułowaniemIl Treno della Morte. Brunetti zobaczył nagłówki w drodze do
pracyi
zatrzymał się, żeby kupić obie gazety, po czym przeczytał zamieszczone w nich
artykuły,
stojąc na Ruga Orefici i nie zwracając uwagi na przepychających się obok
przechodniów
robiącychporannesprawunki.Obaartykułypodawałytylkogarśćpodstawowych
faktów:
avvocato został zastrzelony w pociągu, zwłoki znaleziono, kiedy pociąg
przejeżdżałprzez
lagunę,policjarozpoczęłarutynowedochodzenie.
Brunetti uniósł głowę i przesunął wolno nic nie widzącym wzrokiem po
straganach
uginającychsięodowocówiwarzyw.Rutynowedochodzenie?Ktomiałwczoraj
dyżur?
Czemu go nie powiadomiono? A skoro nie skontaktowano się z nim, to w takim
raziezkim?
Ruszyłdalejwkierunkukomendy,przypominającsobiepodrodzewszystkie
dochodzenia prowadzone aktualnie i zastanawiając się, komu przydzielone
zostanieśledztwo
wsprawiemorderstwa.Samwłaśniekończyłsprawę,któranadrobną,wenecką
skalęwiązała
sięzogromnąpajęczynąprzekupstwaikorupcji,jakawciąguostatnichkilkulat
wyrosław
Mediolanie i rozprzestrzeniła się na cały kraj. Pobudowano autostrady, w tym
jednąłączącą
miasto z lotniskiem, wydając na to miliardy lirów. Dopiero po ukończeniu
budowyzaczęto
sięzastanawiać,żepołączeniezniedużymlotniskiem,przystosowanymdoobsługi
poniżejstu
lotów dziennie, znakomicie zapewniały istniejące drogi, tym bardziej że wielu
podróżnychi
tak wolało korzystać z regularnie kursujących tramwajów wodnych oraz
prywatnychłodzi.
Zakwestionowanosenswyłożeniatakogromnychkwotzpieniędzypublicznychna
budowę
autostrady,którejpowstaniawżadenlogicznysposóbniedawałosięuzasadnić.
Wkońcu
sprawa trafiła do Brunettiego, co doprowadziło do wystawienia nakazu
zamrożeniaaktywów
oraz aresztowania właściciela firmy budowlanej, wykonawcy większości prac
przykładzeniu
autostrady,atakżetrzechczłonkówradymiejskiej,którzynajzagorzalejwalczyli
oto,aby
miastoztąkonkretnąfirmąpodpisałokontrakt.
Drugicommissariozajmowałsięsprawąkasyna:okazałosię,żekrupierzyporaz
kolejny wpadli na to jak pokonać system i ciągnąć nielegalnie zyski. Trzeci
prowadził
dochodzenie w sprawie przedsiębiorstw w Mestre kontrolowanych przez mafię;
śledztwo
zataczałocorazszerszekręgii,niestety,corazdalejbyłodokońca.
Takwięc,doszedłszydogmachukomendy.Brunettiwcalesięniezdziwił,gdy
strażnicyprzydrzwiachoznajmilimunapowitanie:
-Szefchcepanawidzieć.
Jeślivice-questorePattachciałgowidziećtakwcześnierano,mogłotooznaczać,
że
ubiegłego wieczoru zadzwoniono właśnie do Patty, a nie do jednego z
commissari.Iskoro
Patta uznał za stosowne pojawić się w pracy niemal o świcie, oznaczało to, że
Trevisanbył
znacznieważniejsząosobąlubowielelepiejustosunkowaną,niżsięBrunettiemu
zdawało.
Brunetti wszedł do swojego gabinetu, powiesił płaszcz, po czym zerknął na
biurko.
Nie dojrzał na nim nic, czego nie było tam ubiegłego wieczoru, zatem raporty
sporządzonew
związkuzmorderstwemtrafiłybezpośredniodoPatty.Zbiegłtylnymischodamina
dółi
otworzyłdrzwipokoju,wktórymurzędowałasekretarkaszefa.SignorinaElettra
Zorzi,
podobnadokonwaliiwbiałejsukiencezkrepdeszynuprowokującopofałdowanej
na
piersiach,wyglądałatak,jakbyzjawiłasięwbiurzewyłączniepoto,abyspotkać
sięz
fotografemz„Vogue”.
- Buongiorno, commissario - powiedziała z uśmiechem, unosząc głowę znad
pisma,
któreleżałootwartenabiurku.
-Trevisan?-spytałBrunetti.
Skinęłagłową.
-Szefoddziesięciuminutrozmawiaprzeztelefon.Zburmistrzem.
-Ktozadzwoniłdokogo?
-Burmistrzdoszefa-odparła.-Adlaczegopanpyta?Czytoistotne?
-Tak,booznacza,żepewnienicniewiemy.
-Dlaczego?
- Gdyby szef zadzwonił do burmistrza, oznaczałoby to, że chce zapewnić
burmistrza,
żenadwszystkimpanujemy,żemamypodejrzanego,którywkrótceprzyznasiędo
winy.Ale
jeśli dzwoni burmistrz, oznacza to, że sprawa Trevisana jest ważna i zależy mu,
byśmysięz
niąszybkouporali.
Signorina Elettra zamknęła pismo i przesunęła je na skraj biurka. Brunetti
pamiętał,że
na początku chowała pisma do szuflady; teraz nawet nie przekręcała ich
wierzchemdodołu.
-Októrejsięzjawił?-spytał.
-Oósmejtrzydzieści.-IzanimBrunettizdążyłzapytaćocokolwiekwięcej,
oznajmiła: - Powiedziałam mu, że pan już jest w pracy, ale musiał na chwilę
wyjść,żeby
przesłuchaćsłużącąLeonardisów.
Brunettirozmawiałzesłużącąwczorajszegopopołudniawzwiązkuześledztwem
w
sprawie właściciela firmy budowlanej; rozmawiał, ale niczego się od niej nie
dowiedział.
-Grazie-rzekł.Nierazsiędziwił,jaktomożliwe,żeosobaotaknaturalnych
skłonnościach do kłamstwa jak signorina Elettra zdecydowała się pracować w
policji.
Zerknąwszynabiurko,sekretarkaszefaspostrzegła,żeczerwoneświatełkona
telefonieprzestałomrugać.
-Skończylirozmawiać.
Brunetti skinął głową i ruszył do drzwi gabinetu. Zastukał, poczekał na okrzyk
Avanti,
poczymwszedłdośrodka.
Chociaż vice-questore zjawił się wcześnie w pracy, nie zaniedbał porannej
toalety;w
powietrzuunosiłsięostryzapachwodypogoleniu,aprzystojnatwarzPattybyła
takgładko
ogolona, że aż lśniła. Brunetti zwrócił uwagę na wełniany krawat i jedwabny
garnitur:Patta
wyraźnieniebyłniewolnikiemtradycji.
-Gdzieśsiępodziewał?-spytałszefzamiastpowitania.
-WpadłemdoLeonardisów.Porozmawiaćzichsłużącą.
-Ico?
-Nicniewie.
-Nieważne.-Pattawskazałkrzesłostojąceprzedbiurkiem.-Siadaj,Brunetti.-A
kiedy komisarz spełnił polecenie, zapytał: - Słyszałeś już? - Nie musiał
tłumaczyć,comana
myśli.
-Tak-potwierdziłBrunetti.-Jaktosięstało?
-KtośzastrzeliłgowczorajwieczoremwpociąguzTurynu.Oddałdwastrzały,
obaw
korpus.Jedenpociskpewnierozerwałtętnicę,bobyłomnóstwokrwi.
SkoroPattapowiedział„pewnie”,oznaczałoto,żetylkozgaduje-jeszczenie
wykonanosekcji.
-Gdziepanbyłwieczorem?-zapytałvice-questore,zupełniejakbychciał
wyeliminować Brunettiego z kręgu podejrzanych, zanim powie mu cokolwiek
więcej.
-Zżonąnakolacjiuprzyjaciół.
-Dzwonionodociebiedodomu.
-Byliśmyuprzyjaciół-powtórzyłBrunetti.
-Dlaczegoniekupiszsekretarkiautomatycznej?
-Mamdwojedzieci.
-Cotomadorzeczy?
-Musiałbymwiecznieodsłuchiwaćwiadomościnagraneprzezichkolegówi
koleżanki.
Albowiadomościodwłasnychdzieci,dodałwmyślachBrunettitłumaczącychsię
wykrętnie,dlaczegosięspóźniąlubdlaczegowciążichniemawdomu.
- Ciebie nie zastali, więc zadzwonili do mnie - oświadczył vice-questore, nie
kryjąc
niezadowolenia.
Brunettiodniósłwrażenie,żePattaoczekujeprzeprosin.Nicniepowiedział.
- Pojechałem na stację. Polizia ferrovia oczywiście wszystko skopała. - Patta
spojrzał
nabiurkoiprzesunąłkilkazdjęćwstronęBrunettiego.
Commissarioschyliłsię,podniósłzdjęciaizacząłjeoglądać,podczasgdyPatta
wyliczał dowody na brak kompetencji policji kolejowej. Pierwsze zdjęcie,
zrobionezdrzwi
przedziału, przedstawiało zwłoki mężczyzny leżącego na plecach na podłodze
między
fotelami. Kąt, pod jakim wykonano zdjęcie, sprawiał, że niewiele było widać
pozawierzchem
głowyorazwydatnym,sterczącymdogórybrzuchem,aleczerwoneplamymówiły
sameza
siebie. Następne zdjęcie, zrobione przez okno przedziału, ukazywało zwłoki od
drugiej
strony.Brunettistwierdził,żedenatmazamknięteoczy.awpalcachjednejdłoni
ściska
długopis.Napozostałychzdjęciachniczegowięcejniesposóbsiębyłodoszukać,
choć
wykonanojewewnątrzprzedziału.Martwywyglądałtak,jakbyspał;śmierćstarła
zjego
twarzywszelkieemocje.
-Obrabowanogo?-zapytałBrunetti.przerywającciągnarzekańPatty.
-Co?
-Obrabowanogo?
-Chybanie.Portfelnadaltkwiłwkieszeni,ateczka,jaksamwidzisz,leżała
naprzeciwkomiejsca,naktórymsiedział.
- Kto go załatwił? Mafia? - To pytanie musiało paść. w każdej sprawie trzeba
byłoje
zadać.
Pattawzruszyłramionami.
-Byłprawnikiem-rzekł,pozostawiającdomyślnościBrunettiego,czymafijna
egzekucjajestprzeztobardziejczymniejprawdopodobna.
- Żona? - spytał Brunetti, poświadczając tym pytaniem po pierwsze, że jest
Włochem,
apodrugie,człowiekiemżonatym.
-Odpada.JestsekretarzemKlubuLwów.
Odpowiedź była tak absurdalna, że Brunetti mimo woli parsknął śmiechem, ale
kiedy
zobaczył zgorszone spojrzenie Patty, spróbował pokryć swoją reakcje
pozorowanymatakiem
kaszlu,poktórymrzeczywiścierozkaszlałsięnadobre;łzynapłynęłymudooczu,
twarz
nabiegłakrwią.
Kiedyzapanowałnadsobąnatyle,abymógłnormalnieoddychać,zadałnastępne
pytanie:
-Współpracownicy?Wspólnicy?Istniejetakamożliwość?
-Niewiem.-Vice-questorezabębniłpalcamipoblaciebiurka,żebyprzyciągnąć
uwagęrozmówcy.-Przejrzałemprzedchwiląaktaprowadzonychprzeznasspraw
iśmiem
sądzić,żeobecnieakurattyjesteśnajmniejobciążonypracą.
WłaśnietegorodzajutrafnymispostrzeżeniamiPattazjednywałsobiesympatię
Brunettiego.
- Dlatego zamierzam przydzielić ci tę sprawę, ale najpierw chciałbym mieć
pewność,
żeprzeprowadziszdochodzeniewnależytysposób.
Brunettidomyśliłsię,cotooznacza:żemusiobiecać,iżzgłębokimszacunkiem
będzie odnosił się do przesłuchiwanych osób, o których wysokiej pozycji
społecznejmiało
świadczyć sekretarzowanie Klubowi Lwów przez żonę zamordowanego.
Ponieważjednak
wiedział,żePattaniewzywałbygodosiebie,gdybyjużwcześniejniepostanowił
powierzyć
musprawy,zamiastudzielićszefowioczekiwanychzapewnień,spytał:
-Cozpasażeramiwpociągu?
Rozmowa z burmistrzem musiała przekonać Pattę, że szybkie zakończenie
śledztwa
jestważniejszeodutarcianosaBrunettiemu,boodpowiedziałnatychmiast:
-Policjakolejowaspisałanazwiskaiadresywszystkichpodróżnych,którzy
przebywaliwpociągu,kiedywjechałnastację.
Brunettiprzechyliłlekkogłowę.Milczał.
- Kilku podobno widziało jakieś podejrzane osoby. Szczegóły znajdziesz tutaj. -
Patta
postukałpalcemwżółtątekturowąteczkęleżącąnabiurku.
- Który sędzia został przydzielony do sprawy? - spytał Brunetti. Od nazwiska
sędziego
zależało to, z jakim szacunkiem będzie musiał się odnosić do członków Klubu
Lwów.
-Vantuno-odpowiedziałPatta.
Była to kobieta mniej więcej w wieku Brunettiego, z którą w przeszłości
współpraca
układała mu się całkiem nieźle. Tak jak Patta, sędzia Vantuno pochodziła z
Sycylii;
wiedziała, że nigdy nie zdoła przeniknąć złożoności i niuansów weneckiej
socjety,inatyle
ufałamiejscowymcommissari,abypozostawićimpełnąswobodę,jeślichodzio
sposób
prowadzeniaśledztwa.
Brunetti skinął głową, nie chcąc zdradzić, jak bardzo odpowiedź szefa go
zadowala.
- Spodziewam się codziennie otrzymywać sprawozdania - ciągnął Patta. -
Trevisanbył
ważną postacią. Miałem już telefon od burmistrza; nie będę ukrywał, że zależy
mu,abyśmy
jaknajszybciejznaleźliwinnych.
-Miałjakieśsugestie?
Przywykły do impertynencji podwładnego. Patta odchylił się w fotelu i przez
chwilę
bezsłowawniegowpatrywał.
- Dotyczące czego? - spytał w końcu, kładąc nacisk na ostatnie słowo, aby
wyrazić
swojądezaprobatę.
-Tego,wcoTrevisanmógłbyćzamieszany-wyjaśniłuprzejmieBrunetti.Pytał
zupełnie poważnie. Fakt. iż ktoś został burmistrzem, wcale nie oznaczał, że
brudnetajemnice
przyjaciółprzestająmubyćznane;owielebardziejprawdopodobnabyłasytuacja
odwrotna.
-Niesątosprawy,októrewypadamipytaćburmistrza-odparłPatta.
-Więcmożejagospytam-oznajmiłspokojnieBrunetti.
-Brunetti,nieróbztegoafery.
- Afery? Chyba już ją mamy - rzekł commissario, wsuwając zdjęcia do żółtej
teczki.-
Czymapanjeszczecośdomnie,paniekomendancie?
Pattazmarszczyłznamysłemczoło.
-Nie,narazietowszystko.-Przesunąłteczkęwstronępodwładnego.-Możeszto
wziąć.Ipamiętaj,oczekujęcodziennychsprawozdań.
Brunettiudał,żeniesłyszy.
- Możesz je przekazywać porucznikowi Scarpie - dodał Patta, nie odrywając
wzroku
od commissario: chciał się przekonać, jak zareaguje na nazwisko jego
powszechnienie
lubianegopomocnika.
- Oczywiście, panie komendancie - powiedział neutralnym tonem Brunetti, po
czym
wstałisięgnąłpoteczkę.-Dokądprzewiezionozwłoki?
-DoOspedaleCivile.Spodziewamsię,żesekcjazostanieprzeprowadzonadziś
rano.
Proszęniezapominać,żezmarłybyłprzyjacielemburmistrza.
-Naturalnie,paniekomendancie-odparłBrunettiiwyszedłzgabinetuszefa.
Rozdział6
SignorinaElettrauniosłagłowęznadpisma,kiedyBrunettiwyłoniłsięzgabinetu
Patty,izapytała:
-Allora?
-Trevisan.Mamsięśpieszyć,bobyłzaprzyjaźnionyzburmistrzem.
- Jego żona to istna tygrysica - oświadczyła, po czym współczującym tonem
dodała:-
Niepójdziepanuzniąłatwo.
-Czyjestwtymmieściektoś,kogopaniniezna?
-Właśniejejnieznam.Alebyłapacjentkąmojejsiostry.
-Barbary-powiedziałodruchowoBrunetti,przypominającsobieokoliczności,w
jakichpoznałjejsiostrę.-Lekarki.
-Właśnie,commissario.-Uśmiechnęłasięradośnie.-Ciekawabyłam,kiedynas
pan
skojarzy.
Gdy signorina Elettra pojawiła się po raz pierwszy w komendzie, jej nazwisko
wydało
sięBrunettiemuznajome.Zorziniejestpospolitymnazwiskiem,alenieprzyszło
mudo
głowy,żebłyskotliwa,czarującaElettra-inneprzymiotniki,jakienasuwałysięna
myśl.też
miałyzwiązekzlotnościąirzucającąsięwoczyurodą-możebyćspokrewniona
zcichą,
skromnąpaniądoktor,doktórejpacjentówzaliczałsięjegoteść,atakże-jaksię
przedchwilą
dowiedział-signoraTrevisan.
-ŻonaTrevisanaleczyłasięupanisiostry?
-Tak,ażdoubiegłegoroku.Onaijejcórka,obiebyłypacjentkami.Alepewnego
dnia
wparowaładogabinetuizrobiłasiostrzepiekielnąawanturę;domagałasię,żeby
Barbara
wyjawiła,nacoleczyjejcórkę.
Brunettisłuchał,nicniemówiąc.
-Dziewczynkamiaładopieroczternaścielat.Kiedysiostraoznajmiła,żenicnie
powie, bo obowiązuje ją tajemnica lekarska, pani Trevisan zaczęła krzyczeć.
Oskarżała
Barbaręoto,żealboonasamawykonaładziewczynceaborcję,alboskierowała
jąnazabieg
do szpitala. Nawrzeszczała, nawrzeszczała, a potem cisnęła ilustrowanym
pismem.
-Wpanisiostrę?
-Tak.
-Icozrobiła?-spytałBrunetti.
-Kto?
-Panisiostra.
- Wyprosiła ją z gabinetu. Signora Trevisan jeszcze trochę pokrzyczała, ale w
końcu
poszła.
-Icodalej?
- Nazajutrz Barbara wysłała jej listem poleconym wszystkie wyniki badań i
napisała,
żebyznalazłasobieinnegolekarza.
-Acozcórką?
- Też już się więcej nie pojawiła w gabinecie. Kiedy siostra spotkała ją
przypadkiem
na ulicy, mała powiedziała, że matka zabroniła jej przychodzić do Barbary.
Zapisałajądo
prywatnejlecznicy.
-Cojejdolegało?
SignorinaElettraprzezmomentsięwahała.Szybkodoszłajednakdowniosku,że
Brunettiitaksięwszystkiegodowie.
-Miałachorobęweneryczną.
-Jaką?
-Niepamiętam.Będziepanmusiałspytaćsiostrę.
-AlbopaniąTrevisan.
- Jeśli się dowiedziała, co dolegało córce, to na pewno nie od Barbary -
stwierdziła
gniewnymtonemsekretarkaPatty.
Brunettiniemiałcodotegowątpliwości.
-Ilecórkamaterazlat?Piętnaście?
Skinęłagłową.
Brunettizamyśliłsię.Prawoniebyłojasnewtymwzględzie-zresztączy
kiedykolwiek było? Lekarz nie musiał ujawniać policji danych dotyczących
zdrowiachorego,
ale chyba mógł udzielić informacji na temat zachowania pacjentki. Komisarz
uznał,żelepiej
będzie,jeślisampomówizlekarką,zamiastprosićotopaniąElettrę.
-CzyambulatoriopanisiostrywciążmieścisięprzyCampoSanBarnaba?
- Tak. Siostra będzie tam dziś po południu. Czy uprzedzić ją, że pan do niej
zajrzy?
-Anieuprzedziłabypani,gdybymotoniepoprosił,signorina?
Spojrzała na klawiaturę komputera i najwyraźniej znalazła tam odpowiedź, bo
zaraz
znówpopatrzyłanaBrunettiego.
- Nie, nie uprzedziłabym. Co za różnica, czy Barbara dowie się o śmierci
Trevisana
odemnie,czyodpana,commissario!Onamaczystesumienie.
-Agdybymiałabrudne,postąpiłabypaniinaczej?-spytałzciekawościąBrunetti.
-Hm,gdybymwjakikolwieksposóbmogłajejpomóc,owszem,ostrzegłabymją.
To
chybaoczywiste.
- Nawet gdyby to oznaczało złamanie policyjnej tajemnicy? - Komisarz
uśmiechnął
się.żebypokazać,żeżartuje,choćwcalenieżartował.
NatwarzypaniElettryodmalowałosięzdziwienie.
-Sądzipan,żetajemnicepolicyjnesądlamnieważniejszeodrodziny?
-Przepraszam,mapanirację-odparłskruszony.
Uśmiechnęłasię,zadowolona,żeznówpomogłakomisarzowizrozumiećważką
prawdę.
- Czy wie pani coś jeszcze o żonie mecenasa? - Poprawił się: - To znaczy
wdowiepo
nim.
-Nie.Wkażdymrazienicosobistego,booczywiścieczytałamoniejwgazetach.
Zawszeangażujesięw„godnesprawy”-powiedziałatotakimtonem,żetrudno
było
przegapić cudzysłów. - Wie pan, takie jak gromadzenie żywności dla Somalii,
tylkożepotem
ktoś kradnie cały transport i wysyła do Albanii, gdzie żywność się po prostu
sprzedaje.Albo
jak urządzanie galowych koncertów w La Fenice, z których wpływy ledwo
starczająna
pokrycie kosztów, ale organizatorzy mają okazję się wystroić i zabłysnąć przed
przyjaciółmi.
Dziwimnie,żeniesłyszałpanjejnazwiska.
-Obiłomisięouszy,aletowszystko.Acopaniwieojejmężu?
- Specjalista od prawa międzynarodowego, w dodatku bardzo dobry. Chyba
czytałam
ojakimśkontrakciezPolskączyCzechosłowacją,awkażdymraziejednymztych
krajów,w
którychludziejedząkartofleichodząźleubrani.
-Ojakimkontrakcie?
Potrząsnęłagłową,niepotrafiłasobieprzypomnieć.
-Mogłabysiępanidowiedzieć?
-Gdybymposzłado„Gazzettino”...
-Amiałabypaniczas?
- Tak, tylko zrobię szefowi rezerwację na obiad, a potem mogę wyskoczyć na
chwilę...
Skorojużbędęwredakcji,toczypopytaćocośjeszcze?
-Owdowę.Ktoobecnieprowadzikronikętowarzyską?
-ChybaPitteri.
- Niech pani spróbuje z nim pogadać, może zna jakieś ciekawostki, których nie
wolno
muzamieścićwdruku.
-Pikantneszczegóły,ojakichmarzączytelnicy?
-Nowłaśnie.
-Cośjeszcze,commissario?
-Nie,dziękuję,signorina.PrzyszedłjużVianello?
-Jeszczegoniewidziałam.
-Niechgopaniprzyśledomnie,kiedysięzjawi,dobrze?
-Oczywiście-powiedziałaiwróciładoczytania.
Brunettizerknąłnapismo,ciekaw,jakiartykułtakbardzojąpochłania-chodziło
o
modnepoduszkinaramionach-poczymwróciłdoswojegogabinetu.
Teczka, jak zawsze na początku dochodzenia, zawierała niewiele więcej niż
nazwiska
i daty. Carlo Trevisan urodził się przed pięćdziesięcioma laty w Trento,
studiowałprawona
uniwersyteciewPadwie,pozrobieniudyplomuotworzyłpraktykęadwokackąw
Wenecji.
Dziewiętnaście lat temu ożenił się z Francą Lotto, z którą miał dwoje dzieci:
córkęFrancescę,
obecnielatpiętnaście,orazsynaClaudia,latsiedemnaście
Avvocato Trevisan nigdy nie zajmował się prawem kryminalnym i nie miał
żadnych
kontaktów z policją. Nigdy też nie interesowała się nim Guardia di Finanza, co
albo
zakrawało na cud, albo świadczyło, że zeznania podatkowe mecenasa były
zawszew
absolutnym porządku, co też graniczyło z cudem. W teczce znajdowały się także
nazwiska
osób zatrudnionych w kancelarii Trevisana, jak również kopia jego podania o
paszport.
-LavataconPerlana-powiedziałgłośnoBrunetti,kładącpapierynabiurku.
Zacytowałhasłoreklamowepłynudoprania,którypodobnotakwszystkoidealnie
wybielał,
żebyłobielszeodbieli.CzynaprawdęzdarzalisięludzietacyczyścijakCarlo
Trevisan?I
dlaczegoten,ktowpakowałmudwiekulewbrzuch,niezabrałmuportfela?
Brunetti wyciągnął czubkiem buta dolną szufladę biurka, oparł na niej stopy, po
czym
odchyliłsięwygodniewfotelu.Ktokolwiekzastrzeliłmecenasa,musiałzrobićto
między
Padwą a Mestre; na pewno chciał uniknąć ryzyka, że zostanie schwytany, kiedy
pociąg
wjedzie na stację w Wenecji. Ponieważ był to pociąg Intercity, między Padwą i
Wenecją
zatrzymywał się tylko w Mestre. Było mało prawdopodobne, aby któryś z
pasażerów
wysiadających w Mestre zwrócił czymś na siebie uwagę, ale należało to
sprawdzićna
tamtejszej stacji. Przedział konduktorski mieści się zwykle na początku składu;
możejednak
ktoś coś zapamiętał? Oczywiście należało też sprawdzić pociski; może zostały
wystrzelonez
broni użytej podczas innego przestępstwa? Ponieważ broń palna podlega we
Włoszech
rejestracji,istniałaszansa,żetentropdokądśzaprowadzi.CoTrevisanporabiał
wPadwie?Z
kim się tam widział? Trzeba sprawdzić żonę, koniecznie trzeba ją sprawdzić.
Potem
przesłuchać sąsiadów i przyjaciół, żeby upewnić się, czy mówiła prawdę. No i
córkę-
dziwne,czternastolatkachorawenerycznie?
Brunetti schylił się, wyciągnął do końca szufladę i wyjął z niej książkę
telefoniczną.
Otworzył na literze Z. Pod „Zorzi, Barbara, Medico” widniały dwa numery:
domowyi
gabinetu. Wykręcił numer gabinetu; po chwili automatyczna sekretarka
poinformowałago,że
pacjenciprzyjmowanisąodgodzinyszesnastej.Kiedywykręciłdruginumer,ten
samgłos
oznajmił,żedottoressajestmomentaniamenteassente,poczympoprosiłgo,aby
zostawił
swoje nazwisko, wiadomość oraz numer telefonu, pod którym można się z nim
skontaktować.
Panidoktoroddzwoniappenapossibile.
- Dzień dobry pani - powiedział po długim sygnale. - Mówi komisarz Guido
Brunetti.
DzwonięwzwiązkuześmierciąmecenasaCarlaTrevisana.Dowiedziałemsię,że
jegożonai
córka...
-Buongiorno,commissario-przerwałmulekkoochrypłygłoslekarki.Brzmiał
przyjaźnie,chociażniewidzielisięodponadroku.-Wczymmogępanupomóc?
-Dzieńdobry,panidoktor.Zawszenajpierwpanisprawdza,ktodzwoni?
- Commissario, pewna kobieta dzwoni do mnie codziennie rano od trzech lat i
chce
zamówić wizytę domową. Za każdym razem podaje inne objawy. Więc tak,
zawsze
sprawdzam.-Mówiłazdecydowanymtonem,aleniebeznutyhumoru.
-Nawetniepodejrzewałem,zemożeistniećtyleobjawów-rzekł.
- Układa z nich coraz to inne kombinacje - wyjaśniła Barbara Zorzi. - A wiec
czym
mogępanusłużyć?
-Otóżjakwspomniałem,doszłymniewieści,żesignoraTrevisanijejcórkabyły
pani
pacjentkami. - Zawiesił głos, czekając na reakcje lekarki. Nie było żadnej. -
Słyszałapanio
mecenasie?
-Tak.
-Byłbymwdzięczny,gdybyzechciałpanipomówićzemnąojegożonieicórce.
-Jakoosoba,którajezna,czyjakolekarka?
-Jakpaniuznazastosowne-odparł
-TosięokażedopierowtrakcierozmowyAledobrze.
-Dziękuję,panidoktor.Czymoglibyśmyspotkaćsiędzisiaj?
-Naranomamwyznaczonychkilkawizytdomowych,aleojedenastejpowinnam
być
jużwolna.Gdziechcesiępanumówić?
-Agdziepanibędzieojedenastej?
-Chwileczkę-powiedziała,odkładającnaboksłuchawkę.Pochwiliznówja
podniosła.-Wyjdęodpacjenta,którymieszkaprzyembarcaderowSanMarco.
-MożewtakimrazieumówmysięuFloriana?
Nie odpowiedziała od razu; przypomniawszy sobie jej poglądy polityczne,
Brunetti
niemal spodziewał się, że zacznie mu czynić wyrzuty, iż szasta pieniędzmi
podatników.Ale
wkońcuodparła:
-Dobrze,niechbędzieuFloriana.
-Cieszęsię.Ijeszczerazdziękuję.
-Zatemdojedenastej.-Rozłączyłasię.
Wrzucił książkę telefoniczną na miejsce i zasunął szufladę butem. Kiedy uniósł
głowę,
wdrzwiachgabinetuzobaczyłVianella.
-Wzywałmniepan,paniekomisarzu?-spytałsierżant.
- Tak. Proszę usiąść. Vice-questore zlecił mi śledztwo w sprawie zabójstwa
Trevisana.
Vianelloskinąłgłową;najwyraźniejniebyłatodlaniegonowina.
-Cowieszotejsprawie?-spytałBrunetti.
-Tylkotyle,ileprzeczytałemranowgazetachiusłyszałemprzezradio.Został
zastrzelony, wczoraj wieczorem odkryto w pociągu zwłoki. Nie ma narzędzia
zbrodni,niema
podejrzanych.
Brunetti uzmysłowił sobie, że choć przeczytał oficjalny raport znajdujący się w
teczce,
samwienatentematniewielewięcej.Gestempoprosiłsierżanta,byusiadł.
-Wieszcośozamordowanym?-spytał.
-Ważnygość.-Vianellozacząłsięwolnosadowić;przezkontrastzjegozwalistą
sylwetką krzesło wydawało się małe i kruche. - Był radnym miejskim; o ile
pamiętam,
podlegały mu sprawy sanitarne. Żonaty, dwoje dzieci. Miał dużą kancelarię.
GdzieśwSan
Marco.
-Życieosobiste?
Vianellopotrząsnąłgłową.
-Nicmisięnieobiłoouszy.
-Żona?
-Chybaoniejczytałem.Chceratowaćamazońskądżunglę.Amożenieona,tylko
żonaburmistrza?
-Raczejtadruga.
- Więc signora Trevisan zajmuje się czymś podobnym. Też chce coś ratować.
Może
Afrykę?-Vianelloprychnąłpogardliwie,choćBrunettiniebyłpewien,czymiało
towyrażać
jegostosunekdożonymecenasa,czyteżbrakwiarywszansęuratowaniaAfryki.
-Nieorientujeszsię,ktomógłbyonimcoświedzieć?
-Rodzina?Klienci?Pracownicy?-WidzącminęBrunettiego,dodałszybko:-
Niestety,niktinnynieprzychodzimidogłowy.Nieprzypominamsobie,abyktoś
ze
znajomychwymieniałjegonazwisko.
-Zamierzamspotkaćsięzwdową,aledopieropopołudniu.Wybierzsiędojego
kancelariiisprawdź,jakiepanujątamnastroje.
-Myślipan,żekogośzastanę?Dzieńpomorderstwie?
-Wartosięprzekonać-rzekłBrunetti.-SignorinaElettrawspomniałaojakimś
kontrakciezPolskąalboCzechosłowacją.Mówi,żebyłootymwprasie,alenie
pamięta
szczegółów.Możektośwkancelariicośnatentematpowie?Zresztąsamwiesz,o
co
najlepiejpytać.
Pracowalizesobątylelat,żeBrunettiniemusiałtłumaczyć,ocomuchodzi,a
chodziło o informację, komu Trevisan mógł się narazić. Niezadowolonemu
podwładnemu?
Rozwścieczonemu wspólnikowi? Jakiemuś zazdrosnemu mężowi? Własnej
zazdrosnejżonie?
Vianellomiałdarwyciąganiazludziróżnychwiadomości,zwłaszczazwenecjan.
Indagowane przez niego osoby zazwyczaj odnosiły się z sympatią do tego
postawnego
mężczyzny, który sprawiał wrażenie, jakby niechętnie mówił po włosku i z
radością
przechodziłnamiejscowydialekt-tozawszerozwiązywałojęzyki.
-Cośjeszcze,paniekomisarzu?
- Tak. Ponieważ wcześniej będę zajęty, a po południu chcę się zobaczyć z
wdową,
poślijkogośnastację,żebyporozmawiałzkonduktorką,któraznalazłazwłoki.I
innymi
konduktorami, może też coś widzieli. - Zanim sierżant zdołał zaprotestować,
oświadczył
szybko: - Wiem, wiem. Gdyby coś widzieli, zgłosiliby się sami. Ale na wszelki
wypadek
wartoichspytać.
-Dobrze.
-Chciałbymteżmiećnazwiskaiadresywszystkich,którzybyliwpociągu,kiedy
się
zatrzymał,atakżeprotokołyzprzeprowadzonychprzesłuchań.
-Dlaczego,panazdaniem,zabitemunicniezabrano?
-Niemożemywykluczyćmotywurabunkowego.Ktośmógłprzecieżnadejść
korytarzem i spłoszyć zabójcę, zanim ten zdążył ograbić ofiarę. Z drugiej strony
może
mordercyzależy,abyśmywiedzieli,żeniebyłatozbrodnianatlerabunkowym.
- Ale to chyba nie miałoby sensu, prawda? - spytał Vianello. - Nawet gdyby
morderca
działałzcałkieminnegopowodu,wolałby,abyśmymyśleli,żechodziorabunek.
Żebynas
zmylić.
-Zależyodtego,ktojestmordercą.
- Hm, może rzeczywiście - przyznał po chwili Vianello, choć z jego tonu
wynikało,że
niejestdokońcaprzekonany.Dlaczegoktośmiałbyułatwiaćzadaniepolicji?Nie
chcąctracić
czasu na roztrząsanie tej kwestii, powoli wstał z krzesła. - Najlepiej od razu
wybioręsiędo
kancelarii i zobaczę, czego zdołam się dowiedzieć. Wpadnie pan jeszcze do
biura?
-Chybatak.Zależy,októrejwyjdęodwdowy.Zostawięciwiadomość.
- Dziękuję. W takim razie zobaczymy się po południu - powiedział Vianello i
wyszedł.
Brunettiponownieotworzyłteczkę,poczymodszukałiwykręciłnumerdomowy
zamordowanego.Słuchawkępodniesionodopieropodziesiątymdzwonku.
-Pronto-powiedziałmęskigłos.
-CzytomieszkaniemecenasaTrevisana?-spytałBrunetti.
-Aktomówi?
-CommissarioGuidoBrunetti.ChciałbymrozmawiaćzpaniąTrevisan.
-Siostraniemożepodejśćdoaparatu.
Brunetti odnalazł szybko w aktach stronę, na której figurowało panieńskie
nazwisko
żonymecenasa.
-SignorLotto-rzekł-bardzomiprzykro,żezmuszonyjestemniepokoićpanaw
tak
smutnejchwili,ajeszczebardziejmiprzykro,żemuszęniepokoićpańskąsiostrę,
aleto
naprawdękonieczne,żebymporozumiałsięzniąjaknajprędzej.
-Obawiamsię,żetoniemożliwe.Siostrabierześrodkiuspokajająceiznikimnie
chce
rozmawiać.Jestzałamana.
- Rozumiem jej ból, signor Lotto, i współczuję z całego serca, ale muszę
porozmawiać
zkimśzrodziny,zanimrozpoczniemydochodzenie.
-Ojakiegorodzajuinformacjepanuchodzi?
-Musimymiećjasnyobrazprywatnegożyciamecenasa,takżespraw,którymisię
zajmował, wiedzieć, z kim się kontaktował i tak dalej. Dopóki się tego nie
dowiemy,wżaden
sposóbniezdołamystwierdzić,comogłobyćmotywemzabójstwa.
-Myślałem,żebyłotozabójstwonatlerabunkowym.
-Nicniezostałozabrane.
-Niewyobrażamsobieinnegopowoduśmierciszwagra.Ktośmusiałspłoszyć
bandytę.
- To bardzo prawdopodobne, signor Lotto, ale chcielibyśmy pomówić z pana
siostrą,
choćby po to, żeby wykluczyć inne ewentualności i móc skoncentrować na
motywie
rabunkowym.
- A jakie inne ewentualności mogą wchodzić w grę? - spytał gniewnym tonem
Lotto.-
Zapewniam pana, mój szwagier był prawym, prostolinijnym człowiekiem, jego
życieto
otwartaksięga.
-Jestemotymprzekonany,signorLotto,alemimowszystkomuszęsięwidziećz
pańskąsiostrą.
Nastąpiładłuższachwilaciszy,poczymLottospytał:
-Kiedy?
-Dziśpopołudniu-powiedziałBrunettiipowstrzymałsięprzeddodaniem,,oile
to
możliwe”.
Nadrugimkońculiniiznównastałacisza.
-Proszęzaczekać.
Lottoodłożyłsłuchawkę.Niewracałtakdługo,żeBrunettiwyjąłzszufladykartkę
i,
usiłując
sobie
przypomnieć
prawidłową
pisownię,
napisał
na
niej
„Czechosłowacja”.Napisał
raz, drugi, trzeci, za każdym razem inaczej. Notował szóstą wersję, kiedy w
słuchawce
ponownierozległsięgłosLotta.
- Jeśli przyjdzie pan dziś o czwartej, to albo siostra, albo ja porozmawiamy z
panem.
-Będęoczwartej-oznajmiłBrunetti,poczymszybkosięrozłączył.Wiedziałz
doświadczenia, że nie należy okazywać wdzięczności świadkom, nawet jeśli są
wyjątkowo
uczynni.
Spojrzał na zegarek i zobaczył, że jest już po dziesiątej. Zatelefonował do
Ospedale
Civile, ale chociaż łączono go kolejno z czterema numerami wewnętrznymi, od
żadnegoz
rozmówców nie zdołał uzyskać żadnych informacji na temat sekcji. Od dawna
uważał,że
sekcjatojedynyzabieg,jakilekarzeOspedaleCivilepotrafiąprzeprowadzić,nie
narażającna
szwankzdrowiaiżyciapacjenta.
Z taką to niską oceną umiejętności jej kolegów po fachu udał się na spotkanie z
panią
doktorZorzi.
Rozdział7
Po wyjściu z komendy policji Brunetti skręcił w prawo, kierując się w stronę
Bacinoi
Bazyliki Świętego Marka. Zdziwił się, że miasto skąpane jest w słońcu; rano,
zaskoczony
wiadomościąozabójstwieTrevisana,wogóleniezwróciłuwaginapogodę,choć
jużwtedy
niebo było wyjątkowo przejrzyste jak na tę porę roku, teraz zaś słońce
przygrzewałotak
silnie,żepłaszcztylkoprzeszkadzał.
Na ulicach było niewiele osób, jednakże ci. których mijał, uśmiechali się
promiennie,
radując się nieoczekiwaną zmianą aury. Kto by uwierzył, że zaledwie wczoraj
miastootulała
mgła, a vaporetti musiały używać radaru na krótkiej trasie do Lido? Brunetti
żałował,żenie
włożyłcieńszegogarnituruiniewziąłokularówsłonecznych,bokiedydoszedłdo
laguny,
oślepiłgoblaskbijącyodwody.PrzedsobązobaczyłkopułęiwieżęSanGiorgio
Maggiore-
ktoś, kto był tu wczoraj, kiedy wcale nie było ich widać, mógłby sądzić, iż
kościółiklasztor
zakradły się do miasta pod osłoną nocy. Wysmukła wieża prezentowała się
elegancko,wolna
od rusztowań, pośród których - niczym więzień w klatce - od kilku lat tkwiła
kampanila
Świętego Marka, bardziej podobna do japońskiej pagody niż do kościelnej
dzwonnicy.
Patrzącnanią,Brunettiniemógłsięuwolnićodpodejrzeń,żeradnipokryjomu
sprzedali
WenecjęJapończykom,acizaczęliprzerabiaćmiastonaswojąmodłę,abypoczuć
sięjaku
siebiewdomu.
Komisarz skręcił w prawo; idąc przez piazza, ze zdziwieniem przyłapał się na
tym,że
spogląda z sympatią na mijanych po drodze turystów, którzy stoją z otwartymi
ustamii
rozglądająsiędookoła.Wenecja,staraladacznica,wciążpotrafiłaprzyprawićich
ozawrót
głowy, a on, jej nieodrodny syn, opiekuńczo nastawiony do staruszki, odczuwał
dumę
przemieszaną z radością i miał nadzieję, że przybysze z obcych stron zdołają
rozpoznaćw
nim wenecjanina, a więc poniekąd dziedzica i współwłaściciela podziwianych
przeznich
wspaniałości.
Gołębie, które zwykle uważał za głupie i nieznośne, wydawały mu się niemal
urocze,
kiedydreptałypodnosamipodziwiającychichturystów.Nagle,bezpowodu,setki
ptaków
poderwały się i obleciały plac, po czym wylądowały dokładnie w tym samym
miejscui
zaczęły znów drobić nóżkami, kiwając się na boki. Tęga kobieta z trzema
gołębiamina
ramionach, wykrzywiając twarz ze strachu lub radości, pozowała mężowi
uzbrojonemuw
kamerę wideo nie mniejszą od karabinu maszynowego. Kilka metrów dalej ktoś
otworzył
torebkę kukurydzy i sypnął wokół kilka garści; ptaki znów się poderwały i
wykonały
honorowąrundkę,poczymwylądowałyizaczęłydziobaćziarno.
Brunetti pokonał trzy niskie stopnie i wszedł przez dwuskrzydłowe oszklone
drzwido
kawiarni Floriana. Chociaż zjawił się dziesięć minut przed czasem, na wszelki
wypadek
zajrzałdowszystkichniedużychsal,alelekarkijeszczeniebyło.
Kiedy podszedł do niego kelner w białej marynarce, Brunetti poprosił o stolik
przy
oknie. W tak pięknym dniu miał wielką ochotę posiedzieć w towarzystwie
atrakcyjnejmłodej
kobietyprzyoknieeleganckiejkawiarniipragnął,abyinnimuzazdrościli.Usiadł
najednym
ze smukłych krzeseł o wygiętym fantazyjnie oparciu, po czym obrócił je, żeby
miećlepszy
widoknaplac.
Odkądpamiętał,fasadębazylikiprzysłaniałyczęścioworusztowania.Czy
kiedykolwiek,choćbywdzieciństwie,widziałjącałkiemodsłoniętą?Chybanie.
- Dzień dobry, commissario - usłyszał za sobą i wstał, żeby przywitać się z
Barbarą
Zorzi.
Nicsięniezmieniła.Byłaszczupłaiprostajaktrzcina,aleuściskdłonimiała
nadspodziewanie mocny. Włosy nosiła teraz krótsze niż przed rokiem; czarne
loczki
przylegały do głowy ciasno jak czapka. Oczy ciemne, prawie czarne - źrenica i
tęczówka
właściwie nie różniły się odcieniem. Podobieństwo do siostry ujawniało się w
liniiprostego
nosa,pełnychustachizaokrąglonejbrodzie,alerozbuchanaurodaElettryzostała
stonowana
w wypadku Barbary; lekarka też była piękną kobietą, lecz w sposób bardziej
spokojny,nie
rzucającysięwoczy.
-Dottoressa,cieszęsię,żeznalazłapanidlamnieczas-powiedział,wyciągając
ręce,
żebypomócjejzdjąćpłaszcz.
Uśmiechnęłasięwodpowiedziipostawiłanakrześleprzyokniepękatątorbęz
brązowejskóry.Brunettizłożyłjejpłaszcziprzewiesiłprzezoparcietegosamego
krzesła.
-Lekarz,któryprzychodziłdonas,kiedybyłemmały,miałidentyczną-rzekł,
spoglądającnatorbę.
Roześmiałasię.
-Pewniepowinnamiśćzduchemczasuizacząćnosićaktówkę.Alemamadała
mitę
torbę,kiedyzrobiłamdyplom,iodtejporysięzniąnierozstaje.
Kiedykelnerpodszedłdostolika,zamówilikawę,poczymlekarkaspytała:
-Jakmogępanupomóc?
-Panisiostrawyjawiłami,żesignoraTrevisanbyłapanipacjentką-oświadczył
Brunetti,świadom,żenicniezyska,ukrywającfakt,jakzdobyłtęinformację.
- Jej córka również - oznajmiła lekarka, sięgając po torbę i wyjmując zmiętą
paczkę
papierosów. Podczas gdy wciąż szukała na dnie torby zapalniczki, pojawił się
kelneri
nachylił się, żeby przypalić jej papierosa. - Grazie - powiedziała, zwracając
głowęwstronę
małegopłomyka,jakbynawykładotegorodzajuuprzejmości.
Po chwili kelner oddalił się bezgłośnie, a Barbara Zorzi, zaciągnąwszy się
łapczywie
dymem,zamknęłatorbęispojrzałanaBrunettiego.
-Czytomajakiśzwiązekzjegośmiercią?
-Natymetapiedochodzeniasamniewiem,comazwiązekzjegośmiercią,aco
nie-
rzekłBrunetti,alekiedylekarkawydęławargi,zdałsobiesprawę,jakurzędowoi
sztucznie
musiało to zabrzmieć. - Taka jest prawda, pani doktor. Na razie jeszcze nic nie
wiemy,
dysponujemytylkowstępnymiwynikamioględzinzwłok.
-Zostałzastrzelony?
- Tak. Dwa pociski. Jeden zapewne przeciął tętnicę, bo zgon nastąpił bardzo
szybko.
-Cochciałbypanwiedziećojegorodzinie?
Uderzyłogo,żewłaśnietaksformułowałapytanie,żespytałaogólnieorodzinę,a
nie
oto,ktokonkretniegointeresuje.
- Wszystko. Nie tylko o rodzinie. Także o przyjaciołach i pracy. Dopiero wtedy
będę
mógłwyrobićsobieopinię,jakimbyłczłowiekiem.
-Uważapan,żetopomożepanuustalić,ktogozabił?
-Tylkowtensposóbzdołampoznaćmotywyzabójstwa.Akiedybędęjeznał,
zidentyfikowaniewinnegopowinnojużbyćstosunkowoproste.
-Optymistazpana.
-Nie,wcalenie.-Brunettipotrząsnąłgłową.-Alefaktemjest,żeznajomość
człowiekaułatwiacałyproces.
-Czyliinformacjeożonieicórcemogąsięprzydać?
-Tak.
Podszedł kelner, który postawił przed nimi na stoliku dwie kawy espresso oraz
srebrną
cukiernicę. Oboje wsypali do maleńkich filiżanek po dwie łyżeczki cukru;
mieszaliprzez
chwilę, traktując to jako naturalny przerywnik rozmowy. W końcu dottoressa
upiłałykkawyi
odstawiłafiliżankęnaspodek.
- Nieco ponad rok temu signora Trevisan przyprowadziła do mnie córkę, która
miała
wówczas czternaście lat. Było jasne, że dziewczynka nie chce, aby matka
wiedziała,cojej
dolega.SignoraTrevisanpróbowaławejśćdogabineturazemzdziewczynką,ale
ją
powstrzymałam.-Strząsnęłapopiółzpapierosaiuśmiechnęłasię.-Niebyłoto
łatwe.
Znówupiłałykkawy;Brunettijejniepoganiał.
- Dziewczynka cierpiała na opryszczkę genitalną. Zadałam kilka rutynowych
pytań:
czy uprawia seks z jednym czy z kilkoma partnerami, czy partner stosuje
prezerwatywy,od
jak dawna występują objawy. W przypadku opryszczki zwykle zakażenie
pierwotnema
najcięższy przebieg, więc chciałam się zorientować, czy mam do czynienia z
początkiem
choroby, czy z nawrotem. Ta informacja pozwoliłaby mi określić charakter
zakażenia.-
Umilkłaizgasiłapapierosawpopielniczce,poczymbezsłowaodstawiłająna
sąsiednistolik.
-Tobyłpoczątek?
-Taktwierdziła,alepodejrzewałam,żekłamie.Próbowałamjejwyjaśnić,żenie
mogę
przepisać odpowiedniego leczenia, nie znając przebiegu choroby. Trochę to
trwało,alew
końcuprzyznałasię,żemanawrót;pierwszyepizodbyłznaczniegorszy.
-Dlaczegowtedynieprzyszładopani?
-Byłanawakacjach.Bałasię,żejeślipójdziedoinnegolekarza,owszystkim
dowiedząsięrodzice.
-Jakiemiałaobjawy?
-Gorączkę,dreszcze,bólenarządówpłciowych.
-Icozrobiła?
-Powiedziałamatce,żemabolesnyokres,iprzezdwadniniewstawałazłóżka.
-Amatka?
-Comatka?
-Uwierzyła?
-Najwyraźniej.
-Atymrazem?
-TymrazemFrancescateżpowiedziałamatce,żemabolesnyokresiżechcesię
do
mniewybrać.Prowadziłamjąprzezsiedemlat,odkądbyłamałądziewczynką.
-Dlaczegomatkazniąprzyszła?
Lekarkautkwiławzrokwpustejfiliżance.
-SignoraTrevisanzawszebyłanadmiernieopiekuńczawobeccórki.Początkowo
wzywała mnie, ilekroć Francesca miała odrobinę podwyższoną temperaturę.
Zdarzałosię,że
wzimiedzwoniładwarazywmiesiącuiprosiła,żebymprzyszła.
-Ichodziłapani?
-Zpoczątkutak.Chodziłamdowszystkich.Potemstopniowozaczęłamsię
orientować, kto mnie wzywa, bo jest obłożnie chory, a kto... kto nie ma aż tak
pilnego
powodu.
-CzysignoraTrevisanwzywałapanią,kiedysamasięźleczuła?
-Nie,nigdy.Przychodziładomniedogabinetu.
-Acojejdolegało?
-Tochybaniemazwiązkuzesprawą,paniekomisarzu-odparłalekarka.
Zdziwiłsię,żeużyłajegotytułu;zrozumiałjednak,żeniepowiniennaciskać.
-Ajakdziewczynkaodpowiedziałanainnepanipytania?
-Powiedziała,żejejpartnernieużywaprezerwatyw,boodczuwawtedymniejszą
przyjemność. - Barbara Zorzi skrzywiła się, jakby niezadowolona, że musi
powtarzaćtę
wyświechtaną,egoistycznąwymówkę.
-Wgręwchodziłtylkojedenpartner?
-Taktwierdziła.
-Powiedziałakto?
-Niepytałam.Toniemojasprawa.
-Uwierzyłajejpani?Żebyłtylkojeden?
-Niemiałampowoduniewierzyć.Jakjużpanumówiłam,znałamjąoddziecka.
Wydawałomisię,żeniekłamie.
-Ajaktobyłoztympismem,którymjejmatkarzuciławpanią?
Spojrzałanakomisarza,wyraźniezaskoczona.
-Oj,tamojasiostra.Niepomijaniczego,prawda?-Wjejgłosieniebyłojednak
gniewu; raczej podziw dla pięknej Elettry. - To miało miejsce później. Kiedy
wyprowadziłam
dziewczynkę z gabinetu, pani Trevisan zaczęła się dopytywać, co dolega
Francesce.
Powiedziałam,żecórkamadrobnezakażenie,którewkrótcepowinnozniknąć.Ta
informacja
jejwystarczyła;obiewyszłyspokojnie.
-Wjakisposóbdowiedziałasięprawdy?-spytałBrunetti.
-Przezlek,któryzapisałammałej.Zovirax.Działawyłącznienaopryszczkę.Pani
Trevisanmaznajomego,któryjestfarmaceutą;podejrzewam,żeniemówiąc,oco
chodzi,
zapytałago,nacobierzesiętenspecyfik.Powiedziałjej.Zoviraxpraktycznienie
mainnego
zastosowania. Nazajutrz pojawiła się u mnie, tym razem sama. Czyniła mi
obraźliwesugestie.
-BarbaraZorziumilkła.
-Jakie?
- Oskarżyła mnie o to, że skierowałam jej córkę na skrobankę. Kiedy
powiedziałam,
żeby opuściła ambulatorio, złapała ze stolika pismo i rzuciła we mnie. Dwóch
starszych
pacjentów, czekających na swoją kolej, wzięło ją pod ręce i wyprowadziło na
zewnątrz.Od
tegoczasujejniewidziałam.
-Franceskiteż?
-Spotkałamjąkilkarazynaulicy,aleniejestjużmojąpacjentką.Niedawno
otrzymałamodinnegolekarzalistzprośbąopotwierdzeniemojejdiagnozy,coteż
uczyniłam.HistoriechorobypaniTrevisaniFranceskiodesłałamimwcześniej.
-Copodsunęłomatcepomysł,żeskierowałapanicórkęnaaborcję?
-Niemampojęcia.Zresztąitakniemogłabymtegozrobićbezzgodyrodziców.
CórkaBrunettiego,Chiara,miałaobecnietylelatcoFrancescaprzedrokiem.
Zastanawiałsię,jakonijegożonazareagowalibynawiadomość,żeChiarajest
chora
wenerycznie.Nasamątęmyślwzdrygnąłsięznajwyższymprzerażeniem.
-DlaczegoniechcepaniopowiedziećmiodolegliwościachpaniTrevisan?
-Mówiłampanu.Niewidzę,jakitomogłobymiećzwiązekzesprawą.
- A ja pani mówię, że każda informacja może okazać się cenna - oświadczył
łagodnie
komisarz;miałnadzieję,żemożetymrazemjegosłowaposkutkują.
-Agdybympanupowiedziała,żesignoraTrevisancierpinabólekręgosłupa?
-Gdybytakbyło,nierobiłabypaniztegotajemnicy.
Przezchwilęlekarkamilczała,wkońcupotrząsnęłagłową.
-Przykromi.Byłamojąpacjentką,niemogęomawiaćzpanemjejprzypadku.
-Niemożepani,czyniechce?-spytał;wjegogłosieniebyłojużcieniahumoru.
Spojrzałamuprostowoczy.
-Niemogę-stwierdziła.Popatrzyłanazegarek;Brunettizobaczył,żetarcza
przedstawiaSnoopy’ego.-Przedobiademmamjeszczejednąwizytędomową.
Komisarzzrozumiał,żenicwięcejniewskóra.
-Dziękuję,żezechciałamipanipoświęcićczasiodpowiedziećnamojepytania-
powiedział szczerze, po czym uczynił drobne wyznanie: - To zdumiewające, ale
dotejpory
niezdawałemsobiesprawy,żepaniipaniElettrajesteściesiostrami.
-Elettrajestpięćlatodemniemłodsza.
-Niechodzimiowygląd-oświadczył,akiedyuniosłapytającobrew,dodał:-
Jesteściepodobnezcharakteru.
Uśmiechnęłasięszeroko.
-Wieleosóbnamtomówi.
-Wcalesięniedziwię.
Przezchwilęmilczała,poczymparsknęłaśmiechem.Nieprzestającsięśmiać,
odsunęłakrzesłoisięgnęłapopłaszcz.Przytrzymałgo,potemzerknąłnarachunek
izostawił
na stoliku kilka monet. Dottoressa wzięła torbę i wyszli razem na piazza; było
jeszczecieplej
niżprzedgodziną.
- Większość moich pacjentów powiedziałaby, że taka pogoda zwiastuje srogą
zimę-
rzekła,zakreślającrękąłuk,któryobejmowałskąpanywsłonecznymblaskuplac.
-Acobypowiedzieli,gdybybyłobardzozimno?-zapytałBrunetti.
- Dokładnie to samo. Że zanosi się na srogą zimę - odparła, przechodząc do
porządku
dziennegonadbrakiemlogikiswoichziomków.Obojebyliwenecjanami;obojeto
rozumieli.
-Nocóż,jesteśmypesymistami,prawda?
-Kiedyśbyliśmypotęgą.Ateraz...-Znówwykonałatensamgestobejmujący
bazylikę, kampanilę oraz mieszczącą się obok Libreria Sansoviniana. - Teraz
mamytuistny
Disneyland.Myślę,żetowystarczającypowóddopesymizmu.
Skinął głową, ale nic nie powiedział. Nie przekonała go. Zdaniem Brunettiego,
choć
naprawdę wspaniałe chwile, gdy wzruszenie chwytało za gardło, zdarzały się
rzadko,miasto
wciążokrytebyłochwałą.
Rozstali się u stóp kampanili; lekarka udała się do pacjenta mieszkającego na
Campo
dellaGuerra,aBrunettiskierowałsięwstronęmostuRialto,abydojśćpiechotą
dodomuna
obiad.
Rozdział8
Tam,gdziemieszkał,sklepyjeszczebyłyotwarte,więcwszedłdospożywczego
na
rogu i kupił cztery butelki wody mineralnej. Oczywiście szklane. W chwili
słabościzgodził
się uczestniczyć w bojkocie plastikowych butelek ogłoszonym z pobudek
ekologicznych
przezjegorodzinęipodobniejakżonaidzieci-musiałprzyznać,żeżadnesięnie
wyłamywało - nabrał zwyczaju zaglądania po drodze do pobliskiego sklepu i
uzupełniania
zapasów. Ale woda mineralna znikała w tak zastraszającym tempie, że czasami
podejrzewał,
iżrodzinakąpiesięwniejpodjegonieobecność.
Na czwartym piętrze zatrzymał się, postawił na podłodze torbę z butelkami i
wyjąłz
kieszeni klucze. Z mieszkania dobiegał go głos spikera radiowego czytającego
serwis
informacyjny, w którym niewątpliwie znalazły się najnowsze wiadomości o
zabójstwie
Trevisana.Brunettipchnąłdrzwi,wstawiłdośrodkatorbę,poczymzamknąłjeza
sobą.Z
kuchni doleciały go następujące słowa: „...oświadczył, że wysuwane przeciwko
niemu
oskarżenia są całkowicie bezpodstawne, a dwadzieścia lat wiernej służby w
szeregachbyłej
Partii Demokracji Chrześcijańskiej najlepiej świadczy o jego poszanowaniu dla
prawa.
Jednakże Renato Mustacci, zabójca na usługach mafii, przebywający obecnie w
więzieniu
ReginaCoeli,twierdzi,żedziałałnapoleceniesenatora,kiedytowrazzdwoma
innymi
mężczyznamizastrzeliłsędziegoFilippaPresideijegożonęElviręwPalermow
maju
ubiegłegoroku”.
Poważny głos spikera zastąpiła piosenka reklamująca płatki mydlane; przebijał
się
przezniągłosPaoli,która-jaktoczasamimiaławzwyczaju-mówiładoswojej
ulubionej
publiki,czylidosiebiesamej:
-Wredna,kłamliwaświnia.Wredna,kłamliwaświniazPDC.Jakonmożemówić
o
poszanowaniu prawa! Jak on śmie, ten... - Tu padło jedno z bardziej dosadnych
określeń,
jakimi żona Brunettiego posługiwała się, co ciekawe, wyłącznie wtedy, kiedy
mówiłado
siebie. Usłyszawszy kroki męża na korytarzu, zawołała: - Słyszałeś, Guido?!
Słyszałeśgo?
Wszyscy trzej zabójcy twierdzą, że polecił im zamordować sędziego, a on
bajdurzyoswoim
poszanowaniu dla prawa. Powinno się drania powiesić na największym placu.
Alefacetjest
członkiem parlamentu, więc nawet nie można go tknąć. Powinno się pozamykać
ich
wszystkich.Wsadzićcałyparlamentdopakiioszczędzićsobieczasuinerwów.
Brunetti przeszedł przez kuchnię i schylił się, żeby wstawić butelki do niskiej
szafki
przylodówce.Wewnątrzznajdowałasięjużtylkojedna,choćsamprzyniósłpięć
poprzedniegodnia.
-Conaobiad?-spytał.
Paolacofnęłasięokrokioskarżycielskowymierzyłapalecprostowjegoserce.
- Republika się wali, a on myśli tylko o jedzeniu - powiedziała, tym razem
zwracając
się do niewidzialnego słuchacza, który od ponad dwudziestu był milczącym
uczestnikiemich
małżeńskichrozmów.-Guido,tabandałotrówzniszczynaswszystkich.Możejuż
zniszczyła.
Aciebieobchodzitylko,conaobiad.
Brunettipowstrzymałsięprzedstwierdzeniem,żeosobawkaszmirowymswetrze
kupionym w Burlington Arcade jest kiepskim materiałem na rewolucjonistkę, i
rzekłjedynie:
-Nakarmmnie,mojamiła.Należymisię;wkońcutojapilnujęposzanowaniadla
prawa.
Wzmiankamężaopracyprzypomniałajejozwłokachznalezionychwpociągu;tak
jaksięBrunettispodziewał,chętniezrezygnowałazwygłaszaniatyradprzeciwko
politykom,
żebywysłuchaćnowinek.Zgasiłaradioizapytała:
-Dostałeśtęsprawę?
Brunettiskinąłgłową.
-Tak.Powiedział,żeniewielemamterazdoroboty.Wcześniejdzwoniłdoniego
burmistrz,więcmożeszsobiewyobrazić,jakibyłprzejęty.-Niepotrzebowałjej
wyjaśniać,
kogomanamyśli;tobyłooczywiste.
-Wgazeciepodali,żeTrevisanazastrzelonowpociąguzTurynu.Nicwięcej.
- Z biletu, który znaleziono przy nim, wynika, że wracał z Padwy. Staramy się
ustalić,
cotamrobił.
-Możeodwiedzałkochankę?
-Może.Diabliwiedzą.Tocojestnaobiad?
-Pastafagioli,apotemcotoletta.
-Asałatka?
Wydęłaustaiwzniosłaoczydonieba.
-Guido,czykiedykolwiekzdarzyłonamsięjeśćkotletybezsałatki?
-Mamyjeszczebutelkętegodobregodolcetto?-spytał,zamiastodpowiedzieć.
-Niewiem.Chybawypiliśmywzeszłymtygodniu.
Mruknąłcośiznówukląkłprzyszafce.Zabutelkamiwodymineralnejstałytrzy
butelkiwina,alebiałego.
-GdziejestChiara?-spytał,prostującsię.
-Usiebiewpokoju.Aboco?
-Zamierzamjąpoprosićodrobnąprzysługę.
Paolaspojrzałanazegarek.
-Jużzakwadranspierwsza,Guido.Sklepysązamknięte.
-DoMorijestotwartydopierwszej.
-Chceszjąwysyłaćtakikawałpogłupiąbutelkęwina?
-Potrzybutelki-odparł.
Wyszedł z kuchni i skierował się do pokoju córki. Kiedy zastukał do drzwi,
usłyszał
zasobądźwiękizponowniewłączonegoradia.
-Avanti,Papa!
Otworzył drzwi i wszedł do środka. Chiara leżała na łóżku z białym,
marszczonym
baldachimem.Napodłodze,oboktorbynapodręcznikiirzuconejniedbalekurtki,
stałybuty.
Żaluzje były odsłonięte i słońce wpadające przez okno oświetlało misie i inne
pluszowe
zwierzaki dzielące łóżko z ich właścicielka. Chiara odgarnęła z twarzy pukiel
ciemnoblond
włosów, spojrzała na ojca i posłała mu promienny uśmiech, który mógł śmiało
konkurowaćz
blaskiemsłońca.
-Ciao,dolcezza-powiedziałBrunetti.
-Wcześniewróciłeś.
-Nie,wsamąporę.Czytasz?
Skinęłagłową,zerkającnaotwartąksiążkę,którątrzymaławdłoniach.
-Chiaro,wyświadczmiprzysługę...
Dziewczynaopuściłaniecoksiążkęipopatrzyłapytająconaojca.
-Będziesztakamiła?
-Dokądmamiść?-zapytała.
-DowiniarniDoMori.
-Czegozabrakłotymrazem?
-Dolcetto.
-Och,Papa,dlaczegoniemożeszwypićczegośinnegodoobiadu?
-Bomamochotęnadolcetto,cukiereczku.
-Pójdę,jeślipójdzieszrazemzemną.
-Równiedobrzemógłbymiśćsam.
-Notoidź.
-Niemamochoty.Dlategoproszęotociebie.
-Adlaczegojamamiść?
-Bojaciężkopracuję,żewasutrzymać.
-Mammateżpracuje.
-Tak,aletozmojejpensjipokrywamyczynsziwszystkieinnewydatki.
Odłożyłaksiążkęnałóżko,okładkądogóry.
-Mammamówi,żetokapitalistycznyszantażiwcaleniemuszęciulegać.
-Posłuchaj,Chiaro-rzekł,zniżającgłos.-Twojamatkajestintrygantką,
malkontentkąiagitatorką.
-Tak?Todlaczegowciążmipowtarzasz,żemamsięjejwewszystkimsłuchać?
Widząc, jak ojciec wolno bierze głęboki oddech, Chiara usiadła szybko na
krawędzi
łóżkaiprzysunęłastopąbuty.
-Ilebutelekkupić?-spytałaniechętnie.
-Trzy.
Nachyliła się i zaczęła wiązać sznurowadła. Brunetti wyciągnął rękę, chcąc
pogłaskać
córkę po głowie, ale odsunęła się, żeby uniknąć pieszczoty. Wstała, gniewnym
ruchem
podniosłazpodłogikurtkęibezsłowawyszłanakorytarz.
- Poproś mamę o pieniądze! - zawołał za nią, po czym udał się do łazienki na
końcu
korytarza.Kończyłmyćręce,kiedyusłyszałtrzaskzamykanychdrzwi.
Gdywszedłdokuchni,Paolawłaśnienakrywaładostołu-dlatrzechosób.
-AgdzieRafii?-zdziwiłsięBrunetti.
-Popołudniumaustnyegzamin,uczysięwbibliotece.
-Całydzieńbędziechodziłgłodny?
-Kupisobiekanapkę.
-Jeślimaegzamin,powinienzjeśćsolidnyposiłek.
Paolaspojrzałanamężazpolitowaniemitylkopotrząsnęłagłową.
-Co?-spytał.
-Nic.
-Nie,powiedz.Dlaczegokręciszgłową?
-Czasemzastanawiamsię,jaktomożliwe,żepoślubiłamtakmałooryginalnego
człowieka.
- Mało oryginalnego? - Ze wszystkich inwektyw, jakie kiedykolwiek padły z jej
ust
pod jego adresem, ta, nie wiedzieć czemu, zabolała go najbardziej. - Mało
oryginalnego?-
powtórzył.
Zawahałasię.
-Najpierw-rzekłapochwili-zmuszaszcórkę,żebyposzłakupićwino,którego
sama
niepije,apotemmartwiszsię,żetwójsynbędziegłodny.
-Aczym,wedługciebie,powinienemsięmartwić?
-Tym,żesięchłopaknieuczy!
- Przecież cały rok się uczył i tylko w przerwach snuł się po domu, myśląc o
Sarze.
-CoSaramaztymwspólnego?Ococichodzi?
Aocotobiechodzi?-pomyślał.Pocotacałaawantura?
-CocipowiedziałaChiara?-spytał.
-Żezaoferowałasiępójśćrazemztobą,aleniechciałeś.
-Równiedobrzemógłbymiśćsam.
-Wciążpowtarzasz,żepowinieneświęcejczasuspędzaćzdziećmi,akiedymasz
okazję,toniekorzystasz.
-Miałemiśćzniąpowino?Nieotakiewspólnespędzanieczasumichodzi.
- A o jakie? Żeby siedziała z tobą i słuchała, jak perorujesz, że pieniądze dają
władzę?
-Pa-o-la-rzekł,wymawiającwolnoiwyraźniewszystkietrzysylabyjejimienia.
-
Cośmisięzdaje,żetwójzłyhumorniemażadnegozwiązkuztym,żewysłałem
Chiarępo
wino.
Wzruszyłaramionamiiwróciładokuchenki,naktórejbuzowałdużygarnek.
-Paola,porozmawiajzemną.-Niezbliżającsiędożony,starałsiędosięgnąćją
głosem.
Ponowniewzruszyłaramionami.
-Paola,proszęcię.
Wciążstojączwróconatyłem,powiedziałacicho:
- Zaczynam się czuć stara, Guido. Raffi ma dziewczynę, Chiara jest już prawie
dorosłą
kobietą.Ajawkrótceskończępięćdziesiątkę.
Zdziwiłogo,jaksobietoskalkulowała,alepowstrzymałsięodkomentarza.
- Wiem, że to głupie, ale czuję się coraz bardziej przygnębiona; życie umyka mi
przez
palce,najlepszelatamamzasobą.
DobryBoże!-pomyślałBrunetti.Ionamniezarzucabrakoryginalności?!Czekał,
co
żonajeszczepowie,alenajwyraźniejjużskończyła.
Zdjęła z garnka pokrywkę i na moment znikła wśród kłębów buchającej pary.
Potem
długą drewnianą łyżką zamieszała w garnku; bynajmniej nie wyglądała jak
wiedźma.
Świadom, że nie jest to do końca możliwe, Brunetti spróbował zdobyć się na
obiektywnośći
spojrzećnaPaolętak,jakbywidziałjąporazpierwszywżyciu.Jakbyniekochali
sięinie
spędzilizesobąponaddwudziestulat.Zobaczyłwysoką,szczupłąkobietęledwo
po
czterdziestce, o ciemnych blond włosach opadających na ramiona. A kiedy
odwróciłagłowę,
ujrzałdługinos,ciemneoczyiszerokieusta,którychwidokradowałgoodlat.
-Czytoznaczy,żemogęcięwymienićnanowszymodel?
Usiłowałasięopanować,aleniedałarady;parsknęłaśmiechem.
-Zachowujęsięjakidiotka,tak?
Właśnie miał potwierdzić, dodając, że już do tego przywykł, kiedy drzwi
otworzyły
sięzimpetemidomieszkaniawpadłaChiara.
-Papa!-zawołałazkorytarza.-Dlaczegonicminiepowiedziałeś?!
-Oczym,Chiaro?
-OojcuFranceski.Żektośgozabił.
-Znaszją?-zdumiałsięBrunetti.
Weszładokuchni,trzymającwdłoniszmacianątorbę.Wswoimpodnieceniu
zapomniała,iżjestnaniegośmiertelnieobrażona.
-Pewnie.Chodziłyśmyrazemdopodstawówki.Znajdzieszmordercę?
-Zobaczymy-rzekłwymijająco,niechcącdawaćcórceokazjidozasypaniago
gradempytań.-Przyjaźniłyściesię?
-Skąd!-zawołałakujegozdziwieniu;oczekiwał,żecórkapodasięzanajbliższą
przyjaciółkęFranceskiTrevisan,licząc,iżtymsposobemwydusizniegowięcej
informacji.-
Trzymała się z Pedrocci, wiesz, tą, która miała w domu tabuny kotów.
Śmierdziałainiktnie
chciałsięzniązadawać.JedynieFrancesca.
- Czy Francesca miała inne przyjaciółki? - zapytała zaciekawiona Paola, tym
samym
stając się dobrowolnym wspólnikiem męża w wyciąganiu informacji od
rodzonegodziecka.-
Chybajejniepoznałam,prawda?
-Nie,nigdyunasniebyła.Zawszezapraszaładosiebie,asamadonikogonie
chodziła.Matkajejniepuszczała.
-Atadziewczynkaodkotówbywałauniejwdomu?
-Nopewnie.Jejojciecjestsędzią,więcpaniTrevisannieprzeszkadzałsmród.
Brunettiego zdumiało to, z jaką ostrością Chiara postrzega rzeczywistość. Nie
miał
pojęcia,kimcórkazostaniewprzyszłości,alebyłpewien,żezajdziedaleko.
-JakajestmatkaFranceski?-spytałaPaola,zerkającukradkiemnamęża.
Skinął głową. Bardzo zgrabnie prowadziła przesłuchanie. Wysunął krzesło i
usiadłbez
słowaprzystole.
-Mamo,przestań!Dlaczegoniepozwolisztaciesamemuzadawaćpytań,skoroto
główniejegointeresujesignoraTrevisan?
Nie czekając, aż Paola wymyśli jakieś kłamstwo, Chiara postawiła na stole
butelkii
albozapominającoswojejurazie,albowybaczającojcuwszystko,usiadłamuna
kolanach.
-Cochciałbyświedzieć,tato?
Przynajmniejnienazwałagokomisarzem.
- Wszystko, co pamiętasz. Może zacznij od tego, dlaczego nie pozwalano
Francesce
chodzićdokoleżanek.
- Nie wiem. Ona sama też nie bardzo wiedziała. Kiedyś, z pięć lat temu,
powiedziała,
że rodzice chyba się boją, że ktoś może ją porwać. - Zanim Brunetti i Paola
zdążyli
wykrzyknąć, że to absurd, dodała szybko: - Wiem, wiem, to głupie. Ale tak
mówiła.Może
chciała nam pokazać, jaka jest ważna? Na nikim nie zrobiło to wrażenia, więc
wkrótcedała
spokój. - Na moment Chiara zamilkła, potem zwróciła się do Paoli. - Mamo,
kiedybędzie
obiad?Jestemtakagłodna,żezemdleję,jeśliczegośnatychmiastniewrąbie.
Po czym nagle zwiotczała, opuściła głowę i zaczęła się zsuwać na posadzkę;
Brunetti
odruchowozacisnąłwokółniejramionaipodciągnąłjąwyżej.
-Oszustka-szepnąłcórcedoucha.PrzytrzymującChiaręjednąręką,drugązaczął
ją
łaskotać,todźgającjąlekkowbok,toprzejeżdżającjejpalcamipożebrach.
Dziewczynabroniłasię,piszczączoburzeniairozkoszy.
- Tatusiu, nie! Puść mnie! Nie, puść... - Salwy histerycznego śmiechu nie
pozwalały
jejdokończyć.
Kiedyzasiedlidoobiadu,przystolezapanowałjakotakiporządek.Chociaż
niezupełnie. Dorośli, za cichym porozumieniem, nie zadawali Chiarze więcej
pytańnatemat
Franceski i pani Trevisan. Natomiast Brunetti, mimo dezaprobaty żony, co jakiś
czas
wyciągał szybko rękę w kierunku córki, która siedziała obok niego, na swoim
zwykłym
miejscu. Każdy ruch dłoni ojca wywoływał u niej nowe piski przerażenia oraz
dalszesalwy
hałaśliwegośmiechu.Obserwującto,cosiędzieje,Paolazaczęłażałować,żejej
rodzicielski
autorytet nie rozciąga się na komisarza policji, a więc że nie może ukarać męża
odesłaniem
go,bezposiłku,nakilkagodzindopokoju.
Rozdział9
TużpoobiedzieBrunetti,najedzonydosyta,wróciłpiechotądogmachukomendy,
zatrzymującsiępodrodzenakawę,wnadzieiżebrunatnypłynrozproszysenność
wywołaną
dobrymposiłkiemiciepłąpogodą.Wgabineciezdjąłmarynarkę,powiesiłjąna
wieszaku,po
czympodszedłdobiurkasprawdzić,coprzyniesionowczasiejegonieobecności.
Zgodniez
oczekiwaniamizobaczyłwynikisekcji;niebyłtojeszczeoficjalnyprotokół,tylko
krótki
wyciąg sporządzony przez panią Elettrę na podstawie informacji uzyskanych
telefonicznie.
Broń, z której zastrzelono Trevisana, nie była dużego kalibru: pistolet sportowy
5,6
mm.Takjakpodejrzewano,jedenzpociskówprzeciąłtętnicęgłówną,toteżzgon
nastąpił
niemal natychmiast. Drugi pocisk utkwił w żołądku. Z ran wlotowych wynikało,
żezabójca
stałniedalejniżmetrodmecenasa,nieconaprawoodniego,natomiastmecenas
siedział.
Trevisanzjadłpełnyposiłekniedługoprzedśmierciąiwypiłumiarkowanąilość
alkoholu, na pewno zbyt małą, żeby to zakłóciło jego koordynację ruchową czy
zdolności
postrzegania. Chociaż cierpiał na nadwagę, był w znakomitym zdrowiu jak na
mężczyznęw
średnimwieku.Nicniewskazywałonato,abykiedykolwiekpoważniechorował;
jedyne
zabiegi chirurgiczne, jakie przechodził, to usunięcie wyrostka i wazektomia.
Zdaniem
patologa,jeśliwykluczyćtragicznywypadeklubnagłąśmiertelnąchorobę,mógł
jeszcze
spokojnieżyćconajmniejdwadzieścialat.
- Odebrano mu z ćwierć wieku - szepnął pod nosem Brunetti. I zaczął myśleć o
tym,
czegomożnadokonaćwtakdługimczasie:wychowaćdzieci,anawetdochować
sięwnuków;
odnieść sukces w interesach; napisać wiersz. Komisarz od dawna uważał, że
najokrutniejsze
w morderstwie jest to, że tak nieodwołanie zamyka przed ofiarą wszelkie
możliwości,że
odbierajejraznazawszeszansęosiągnięciajeszczeczegośwżyciu.Samniebył
człowiekiem
wierzącym, ale dorastał w rodzinie katolickiej, więc rozumiał magiczną siłę
wiaryimiał
świadomość, że dla wielu ludzi najgorsze jest, iż ofiarę pozbawia się szansy
wyznania
grzechówiokazaniaskruchy.DlategowłaśnieduszenapotkaneprzezDantegow
przedsionku
Czyśćcaskarżąsię:„Rozłączyłanasnagłaśmierćzżywotem”.
RozległosiępukanieidogabinetuwszedłsierżantVianello,trzymającwprawej
ręce
niebieskątekturowąteczkę.
-Facetbyłczysty-powiedziałbezżadnychwstępów,kładącteczkęnabiurku
Brunettiego.-Jeślichodzionas,mógłwogólenieistnieć.Jedyne,cosięznajduje
w
policyjnychaktach,topodanieoprzedłużeniepaszportu.-Otworzyłteczkę,żeby
spojrzećna
datę.-Sprzedczterechlat.Pozatymniemanic.
Samo w sobie nie było to zaskakujące. Wielu ludziom udaje się przejść przez
życie
bez zwracania na siebie uwagi policji aż do chwili, kiedy padają ofiarą
włamania,napadulub
dostają się pod koła samochodu prowadzonego przez pijanego kierowcę.
Jednakżeprzemoc,
jakaichspotyka,wznacznejmierzejestsprawąprzypadku;zregułynieginązrąk
zawodowychmorderców.
-Dziśpopołudniumamsięwidziećzwdową-powiedziałBrunetti.-Oczwartej.
Vianellopokiwałgłową.
-Niktznajbliższejrodzinyteżniefigurujewnaszychaktach-rzekł.
-Dziwne,prawda?
Vianellozastanawiałsięchwilę.
-Bojawiem?Tochybanormalne,żeludzie,częstocałerodziny,niemająnigdy
stycznościzpolicją.
-Więcdlaczegowtymwypadkuwydajesiętotakiedziwne?
-Możedlatego,żefacetzostałzastrzelonyzpistoletukalibru5,6mm?
Obajwiedzieli,żewłaśnietenrodzajbronipreferujązawodowimordercy.
-Jakiesąszansęzidentyfikowaniabroni?-spytałBrunetti.
- Poza określeniem marki, raczej niewielkie. Oczywiście wysłałem kopie
ekspertyzy
pociskówdoRzymuiGenewy.
Obajwiedzielirównież,żenajprawdopodobniejnieuzyskająstamtądżadnych
przydatnychinformacji.
-Nodobrze.Awieścizestacji?
Sierżant opowiedział pokrótce, co funkcjonariusze zdołali odkryć ubiegłego
wieczoru.
-Niewiele,prawda?-rzekłnakoniec.
Brunettipokiwałgłową.
-Czegodowiedziałeśsięwkancelarii?
-Zanimdotarłemnamiejsce,większośćpracownikówwyszłajużnaobiad.
Rozmawiałemzprawnikiem,któryprzejąłobowiązkiszefa,izjednąsekretarką,
którabyła
autentyczniezrozpaczona.-Zamilkłnamoment,poczymdodał:-Onnie.
-Prawniknierozpaczał?-Brunettipodniósłzzainteresowaniemgłowę.
-Nietylkonierozpaczał,alenawetniewydawałsięspecjalnieprzejętyśmiercią
Trevisana.
-Aokolicznościamiśmierci?
-Chodzipanuoto,żeTrevisanazamordowano?
-Tak.
-No,tonimtrochęwstrząsnęło.Odniosłemwrażenie,żegośćniebardzolubił
Trevisana,aleporuszyłgofaktmorderstwa.
-Comówił?
- Właściwie nic. I to mnie najbardziej zdziwiło; nie powiedział żadnego
komunału,
jakiezwyklesięmówiwpodobnejsytuacji:żetowielkastrata,żewspółczujez
całegoserca
rodzinie,żezmarłybyłczłowiekiemniezastąpionym.
Zarówno Vianello, jak i Brunetti słyszeli te zwroty tyle razy, że natychmiast
potrafili
wyczuć najmniejszą nieszczerość w głosie mówiącego, ale sierżant miał rację:
rzadkosię
zdarzało,abyktoścałkiempomijałtezwyczajoweformuły.
-Cośjeszcze?-spytałBrunetti.
- Nie. Sekretarka powiedziała, że jutro wszyscy mają być w pracy. Dziś po
południu
dostali wolne z powodu żałoby. Pewnie wpadnę tam znów i spróbuję pogadać.
Pozatym
dzwoniłemdoNadiiiprosiłem,żebysiępopytałaoTrevisana.Samagonieznała,
ale
przypomniała sobie, że jakieś pięć lat temu prowadził sprawy spadkowe po
człowieku,który
miałsklepzbutaminaViaGaribaldi.Obiecałazadzwonićdowdowyizasięgnąć
językaw
okolicy.
Brunettiskinąłgłową.WprawdzieżonaVianellaniebyłaunichnapensji,często
jednak stanowiła cenne źródło informacji, jakich próżno szukać w oficjalnych
aktach.
-Wartoskontrolowaćjegofinanse-rzekłkomisarz.-Sprawdzićkontabankowe,
zeznania podatkowe, wykaz nieruchomości. Może zdołasz się dowiedzieć, jaki
rocznydochód
przynosikancelaria.
Mimożebyłytorutynoweczynności,Vianelloskrzętnienotowałpoleceniaszefa.
-CzypoprosićpaniąElettrę,żebyteżspróbowała?
IlekroćBrunettisłyszałtopytanie,wyobrażałsobie,jaksignorinaElettra,spowita
w
ciężkie szaty i w turbanie na głowie - brokatowym, ozdobionym z przodu
klejnotami-
wpatruje się intensywnie w ekran komputera, z którego unosi się cienka smużka
dymu.
Faktembyło,żezazwyczajpotrafiławynaleźćtakieinformacjenatematfinansów,
aczęsto
również życia osobistego ofiar i podejrzanych, że stanowiły one niespodziankę
dlaichrodzin
i najbliższych współpracowników. Brunetti nie miał pojęcia, jak pani Elettra to
robi,jednakże
święciewierzył,żeniesposóbniczegoprzedniąukryć;czasemzciekawością-a
możei
lękiem - zastanawiał się, czy sekretarki szefa nigdy nie kusi, aby korzystając ze
swoich
niebywałychumiejętności,wziąćpodlupęludzi,zktórymistykasięnacodzieńw
pracy.
-Tak,niechspróbuje.Chciałbymteżmiećlistęjegoklientów.
-Wszystkich?
-Tak.
Vianelloskinąłgłowąiteżtosobiezapisał,choćwiedział,żesprawajest
beznadziejna:prawnicynigdynieujawnialinazwiskklientów.Podtymwzględem
tylko
prostytutkisprawiałypolicjirówniewielekłopotu.
-Jeszczecoś,paniekomisarzu?
-Nie.Spotkamsięzwdowąza...-Brunettispojrzałnazegarek-...półgodziny.
Jeśli
dowiem się od niej czegoś istotnego, wrócę do biura; jeśli nie, zobaczymy się
jutrorano.
Vianello potraktował te słowa jako znak, że może odejść; schował notes do
kieszeni,
wstałiwróciłnapierwszepiętro.
PięćminutpóźniejBrunettiopuściłbudynekpolicji,kierującsięnaRivadegli
Schiavoni, gdzie wsiadł do vaporetto linii numer jeden. Wysiadł przy Santa
MariadelGiglio,
skręcił w lewo przy hotelu Ala, przeszedł dwa mosty, zagłębił się w niewielką
calle
prowadzącą do Canale Grande i zatrzymał przy ostatnich drzwiach po lewej.
Nacisnął
przycisk domofonu obok nazwiska Trevisan, a kiedy rozległo się brzęczenie,
pchnąłdrzwii
ruszyłnadrugiepiętro.
Ugóryschodówstałwotwartychdrzwiachszpakowatymężczyznaopokaźnym
brzuchu,ukrytympoddrogim,świetnieskrojonymgarniturem.
-KomisarzBrunetti?
-Tak.PanLotto?
Mężczyznaskinąłgłową,alerękigościowiniepodał.
- Proszę wejść. Siostra czeka na pana - powiedział takim tonem, jakby Brunetti
spóźnił
siękilkagodzin,mimoiżbyłtrzyminutyprzedczasem.
Poobustronachprzedpokojuciągnęłysięlustra,toteżniewielkiepomieszczenie
wydawało się pełne sobowtórów. Patrząc na posadzkę wykonaną z lśniących,
kwadratowych
płytekbiałegoiczarnegomarmuru,komisarzmiałwrażenie,żeonijegoodbicia
poruszają
się po szachownicy, a to z kolei sprawiło, że zaczął traktować Lotta jak
przeciwnika.
- Jestem wielce zobowiązany pani Trevisan, że zechciała się ze mną zobaczyć -
rzekł.
- Mówiłem jej, że nie musi - oznajmił szorstko Lotto. - Z nikim nie musi się
widzieć.
Takatragedia.
Widząc jego niechętne spojrzenie, Brunetti usiłował odgadnąć, czy Lotto ma na
myśli
tragiczną śmierć szwagra, czy też obecność policjanta w domu, który pogrążony
jestw
żałobie.
Idąc przodem, Lotto wprowadził Brunettiego do niedużego pokoju po lewej.
Komisarz
rozejrzałsięzzaciekawieniem,alenieumiałsięzorientować,jakąrolępełnito
pomieszczenie: nie było w nim książek ani telewizora, a jedynymi meblami
służącymido
siedzenia były cztery ustawione w rogach krzesła. Ciemnozielone zasłony
zakrywałydwa
okna w jednej ze ścian. Pomiędzy nimi znajdował się okrągły stolik, na którym
stałwazon
suchych kwiatów. W pokoju nie było nic, co by zdradzało jego funkcję czy
charakter.
-Proszętuzaczekać-powiedziałLottoiwyszedł.
Przez chwilę Brunetti stał bez ruchu, po czym podszedł do okna i odciągnął
zasłonę.
PrzedsobąmiałCanaleGrande,któregopowierzchniamigotaławblaskusłońca,
nalewozaś
Palazzo Dario; złote płytki mozaiki zdobiącej fasadę odbijały blask idący od
wody,
rozszczepiając go na setki światełek i ciskając z powrotem na gładką taflę.
Kanałempłynęły
łodzie,wrazznimiczas.
WtemBrunettiusłyszałotwierającesiędrzwi.Odwróciłsię,żebyprzywitaćsięz
wdowąTrevisan,jednakżezamiastniejweszładopokojunastolatkaociemnych
włosach
opadającychnaramiona;nawidokkomisarzacofnęłasiępośpiesznie,zamykając
zasobą
drzwi. Po kilku minutach drzwi znów się otworzyły, ale tym razem do środka
weszłakobieta,
na oko czterdziestokilkuletnia, ubrana w prostą czarną sukienkę i buty na
wysokichobcasach,
dzięki którym niemal dorównywała Brunettiemu wzrostem. Jej twarz była tego
samego
kształtu co twarz nastolatki, włosy również opadały jej na ramiona i też były
ciemne,choć
swoją barwę wyraźnie zawdzięczały farbie. Oczy, szeroko osadzone, lśniły
inteligencjąi-
zdaniemBrunettiego-bardziejciekawościąniżodwezbranychłez.
PaniTrevisanprzeszłaprzezpokójiwyciągnęłanapowitaniedłoń.
-CommissarioBrunetti?
-Tak,signora.Bardzomiprzykro,żespotykamysięwtakichokolicznościach.
Dziękuję,żezechciałamniepaniprzyjąć.
- Jestem gotowa uczynić wszystko, co pomoże panu znaleźć mordercę Carla. -
Głos
miałamiękki,słowawymawiałazprzydechemtypowymdlaFlorencji.Rozejrzała
sięwokół,
jakby po raz pierwszy w życiu widziała ten pokój. - Dlaczego Ubaldo
wprowadziłpanaakurat
tutaj?-spytała,poczymkierującsięwstronędrzwi,rzekła:-Proszęzamną.
Wyszlinakorytarz;skręciławprawoiotworzyłainnedrzwiprowadzącedo
większegopomieszczenia,któregotrzyoknawychodziłynaCampoSanMaurizio
orazna
jakiś budynek, prawdopodobnie biurowiec lub bibliotekę. Podeszła do dwóch
głębokich
foteli,usiadławjednym,komisarzowiwskazaładrugi.
Brunetti usiadł; zamierzał założyć nogę na nogę, ale zdał sobie sprawę, że w
niskim
fotelu nie będzie mu w takiej pozycji zbyt wygodnie. Umieścił więc łokcie na
oparciachi
splótłręcenabrzuchu.
-Cochciałbypanwiedzieć,commissario?-spytałapaniTrevisan.
-Czynaprzykładwokresieostatnichkilkutygodni,amożenawetmiesięcymąż
nie
wydawał się pani czymś zdenerwowany albo czy jego zachowanie nie zmieniło
sięwjakiś
znaczącysposób?
Kobieta odczekała chwilę, by upewnić się, że skończył i po krótkim
zastanowieniu
odparła:
- Nie, niczego takiego nie zauważyłam. Carlo zawsze intensywnie pracował. W
ciągu
ostatnichkilkulatjeszczebardziejintensywnieniżzwykle,cowynikałozezmian
politycznych,otwarciasięnowychrynków.Wostatnimczasieniebyłteżbardziej
nerwowy
niżnormalnie;przejmowałsięswojąpracą,alerobiłtozawsze.
-Czyopowiadałpaniojakiejśsprawie,którągryzłsięszczególnie,alboojakimś
niezadowolonymkliencie?
-Nie,właściwienie.
Brunettimilczał.
- Miał jednego nowego klienta - kontynuowała po chwili wdowa. - Duńczyka,
który
chciałotworzyćfirmęimportową,chodziłochybaosprowadzanieserówimasła,
iktórymiał
kłopoty z powodu nowych przepisów EWG. Carlo szukał sposobu, żeby
transportyszłyprzez
Francję,nieprzezNiemcy.Amożeodwrotnie.Alemimożesprawatazajmowała
muwiele
czasu,trudnopowiedzieć,byspędzałamusenzpowiek.
-Awkancelarii?Jakukładałysięstosunkimężazpodwładnymi?Przyjaźnie?Nie
byłożadnychzgrzytów,zatargów?
Splotładłonieiutkwiławnichwzrok.
-Nie.Nigdyoczymśtakimniewspominał.Ajestempewna,żepowiedziałbymi,
gdybytakbyło.
-Czytoprawda,żebyłjedynymwłaścicielemswojejfirmyprawniczej?Żeinni
adwokacibylitylkoetatowymipracownikami?
-Słucham?-Najejtwarzyodmalowałasięniepewność.-Chybaniezrozumiałam
pańskiegopytania.
-Czypanimążdzieliłsięzyskamiprzynoszonymiprzezkancelarięzinnymi
prawnikami,czytylkowypłacałimpensje?
Oderwaławzrokodsplecionychnakolanachrąkipopatrzyłanakomisarza.
-Przykromi,alenieznamodpowiedzi.Niewielewiemointeresachmęża.Musi
pan
porozmawiaćzjegoksięgowym.
-Aktonimjest?
-Ubaldo.
-Panibrat?
-Tak.
- Aha. - Po chwili Brunetti kontynuował: - Muszę też spytać panią o państwa
życie
prywatne.
-Onaszeżycieprywatne?-zdziwiłasię,jakbysłyszałaoczymśtakimporaz
pierwszy.KiedyBrunettinicniepowiedział,skinęłaprzyzwalającogłową.
-Jakdługobylipaństwomałżeństwem?
-Dziewiętnaścielat.
-Ilemapanidzieci?
-Dwoje.Claudiomasiedemnaścielat,Francescapiętnaście.
-Czychodządoszkołytu,wWenecji?
Przyjrzałamusiębacznie.
-Dlaczegopanotopyta?
-Mojacórka,Chiara,maczternaścielat,więcpomyślałem,żedziewczynkimogą
się
znać.-Uśmiechnąłsię,próbującjąprzekonać,żepytaniejestcałkiemniewinne.
-ClaudiouczysięwSzwajcarii,aFrancescatutaj.Mieszkaznami.Toznaczyze
mną
-poprawiłasię,pocierającdłoniączoło.
-Czyokreśliłabypaniswojemałżeństwojakoszczęśliwe?
-Tak-odparłaowieleszybciej,niżBrunettiodpowiedziałbynatosamopytanie,
choć
jego odpowiedź też byłaby twierdząca. Pani Trevisan nie uznała jednak za
stosownenic
dodaćczywyjaśnić.
-Czypanimążmiałbliskichprzyjaciółlubwspółpracowników?
Podniosławzrok,poczymnatychmiastspuściłaoczy.
-NasinajbliżsiprzyjacieletoMirtoiGraziellaNogare.Mirtojestarchitektem,
mieszkają
na
Campo
Sant’
Angelo.
Są
chrzestnymi
Franceski.
O
współpracownikachnicnie
wiem;musipanzapytaćUbalda.
-Ainniprzyjaciele,signora?
-Pocopanutowszystko?
-Chcęsiędowiedziećjaknajwięcejopanimężu.
-Poco?
- Dopóki nie zrozumiem, jakim był człowiekiem, nie będę wiedział, dlaczego
stałosię
to,cosięstało.
-Niewiepan,dlaczegonapadająnaludzi?-Jejtonbyłprawiesarkastyczny.
-Toniebyłnapadrabunkowy.Ten,ktozastrzeliłpanimęża,niechciałgookraść.
Chciałgozabić.
-Niktniemógłmiećpowodu,żebyzabićCarla.
Brunetti,któryjużniepamiętał,ilerazysłyszałpodobnesłowa,nieodezwałsię.
Nagle
signoraTrevisanwstała.
-Czymapanjeszczejakieśpytania?Jeślinie,pragnęzostaćzcórką.
Brunettipodniósłsięzfotelaiwyciągnąłrękę.
- Jeszcze raz dziękuję, że zechciała pani ze mną porozmawiać. Wiem, jaki to
trudny
okres dla pani i jej rodziny. Życzę sił, żeby mogła go przetrwać. - Miał
świadomość,żejego
słowa brzmią jak puste frazesy. Ale gdy nie dostrzega się oznak żałoby, słowa
współczucia
zawszebrzmiąfałszywie.
- Dziękuję, commissario. - Wdowa potrząsnęła jego dłonią i skierowała się do
drzwi.
Otworzywszy je, przepuściła gościa przodem, po czym odprowadziła go
korytarzemdodrzwi
frontowych.Podrodzeniespotkalinikogo.
Brunettiskinąłgłowąnapożegnanie,wyszedłnaklatkęschodowąiruszyłwdół.
Usłyszał trzask zamykanych drzwi. Wydało mu się dziwne, że po blisko
dwudziestulatach
małżeństwa żona może nic nie wiedzieć o interesach męża. Tym dziwniejsze, że
jejbratbył
jego księgowym. O czym rozmawiali przy rodzinnym stole? O piłce nożnej?
Każdy,kogo
Brunetti znał, nienawidził prawników. Brunetti też nienawidził prawników.
Dlategoniemógł
uwierzyć,abyprawnik,wdodatkuznanyizamożny,niemiałwrogów.Zamierzał
porozmawiać o tym nazajutrz z Lottem i przekonać się, czy księgowy będzie
bardziejskory
odsiostrydoudzielaniainformacji.
Rozdział10
PodczasgdyBrunettiprzebywałwmieszkaniumecenasa,niebosięzachmurzyło,
a
ciepły, pogodny dzień stał się odległym wspomnieniem. Komisarz zerknął na
zegarek;
ponieważ jeszcze nie minęła szósta, mógł wrócić do gmachu komendy. Zamiast
tegojednak
skręciłwkierunkumostuAccademia,przeszedłnadrugąstronęiruszyłdodomu.
Wpołowie
drogiwstąpiłdoknajpkiizamówiłmałykieliszekwina.Wziąłprecelkazmiski
stojącejna
barze,ugryzł,poczymwrzuciłresztędopopielniczki.Winobyłorównieniedobre
jakprecel,
więczostawiłjeniedopiteiwyszedłnazewnątrz.
Usiłował sobie przypomnieć wyraz twarzy Franceski Trevisan, kiedy nagle
stanęław
drzwiachpokoju,alezapamiętałwyłączniejejoczy.Oczysuche,którewyrażały
jedynie
zaskoczenie.Dziewczynabyła podobnadomatki ipodobniejak matkanieczuła
smutku.Czy
spodziewałasięwizytykogośinnego?
JakabyłabyreakcjaChiary,gdybyjegozabito?CzyPaolabyłabywstanie
odpowiadać,gdybyzjawiłsiępolicjantizacząłjąpytaćoichżycieprywatne?W
każdym
raziezcałąpewnościąniemogłabytwierdzić,takjaksignoraTrevisan,żenicnie
wieo
sprawach zawodowych zmarłego męża. Ta niewiedza wdowy nie dawała
Brunettiemu
spokoju;niepotrafiłaniprzestaćotymmyśleć,aniwtouwierzyć.
Kiedywszedłdomieszkania,radarmężaiojcanatychmiastmuobwieścił,żejest
puste.Udałsiędokuchni;nastoleleżałygazetyorazcoś,coprzypuszczalniebyło
pracą
domową Chiary - kartki z liczbami i znakami matematycznymi, które wydawały
musię
czarnąmagią.Podniósłjednązkartekpokrytązgrabnym,niecopochyłympismem
swojej
młodszej latorośli; układało się w ciągi cyfr i znaków stanowiących, jeśli go
pamięćnie
myliła,równaniekwadratowe.Arytmetyka?Trygonometria?Wzruszyłramionami.
Oddawna
nie miał z matematyką do czynienia, a co więcej, nigdy nie był nią zbytnio
zainteresowany.
Odłożyłkartkęisięgnąłpojednązgazet,wktórejwiadomościomorderstwie
Trevisana konkurowały z materiałem o kolejnym senatorze oskarżonym o branie
łapówek.
Minęłowielelat,odkądsędziaDiPietroporazpierwszywystąpiłzformalnym
oskarżeniem,
a krajem wciąż rządzili łajdacy. Już wszystkim lub prawie wszystkim głównym
politykom,
którzy zasiadali w rządzie, od kiedy Brunetti był dzieckiem, zarzucono łamanie
prawa,
czasem wielokrotne, niektórzy zaczęli nawet denuncjować się nawzajem, ale
jeszczeżaden
niestanąłprzedsądeminiezostałskazany,choćkasapaństwabyłaogołoconado
cna.Od
dziesiątek lat trzymali ryje w korycie i nic - ani gniew obywateli, ani fala
oburzenia,która
przeszłaprzezkraj-niebyłowstanieodsunąćichodwładzy.Brunettiprzewrócił
stronęi
zobaczył zdjęcie dwóch największych nikczemników, garbusa i łysiejącego
wieprza,więcz
niesmakieminienawiściącisnąłgazetęnabok.Nictonieda,nicsięniezmieni.
Sporo
wiedział o różnych skandalach, orientował się, gdzie zniknęły pieniądze i pod
czyimadresem
padną wkrótce zarzuty, ale jednego był pewny: nic się nie zmieni. Lampedusa
miałrację-
wystarczą pozory zmian, aby wszystko mogło pozostać po staremu. Odbędą się
wybory,
pojawiąsięnowetwarzeinoweobietnice,alezmienisiętylkoto,żenoweryje
znajdądrogę
dokoryta,awdyskretnychszwajcarskichbankachzostanąotwartenowekonta.
Brunetti znał ten swój nastrój, to powracające uczucie totalnego bezsensu, i
bardzosię
go lękał. Po co się wysilać, żeby zamknąć chłopaka za włamanie, skoro
człowieka,który
ukradłmiliardyzsystemuopiekizdrowotnej,mianujesięambasadoremwkraju,
gdzieprzez
lata lokował zagrabione pieniądze? I czy na tym polega sprawiedliwość, aby
karaćgrzywną
obywatela, który nie uiścił podatku od radia zamontowanego w samochodzie, a
niekarać
producenta tego samochodu, człowieka, który otwarcie przyznawał się do
zapłacenia
miliardów lirów przewodniczącym związków zawodowych, by powstrzymali
szeregowych
członkówprzedżądaniempodwyżek?Dlaczegoaresztowaćmorderców,dlaczego
trudzićsię,
aby odnaleźć zabójcę Trevisana, skoro najprawdopodobniej człowiek będący
przezdziesiątki
lat najważniejszym politykiem w kraju wydał polecenie zamordowania kilku
uczciwych
sędziów,którzyniebalisięprowadzićdochodzeniaprzeciwkomafii?
PonurerozmyślaniaBrunettiegoprzerwałowejścieChiary.Dziewczynazamknęła
z
hukiem drzwi frontowe, po czym ruszyła korytarzem do swojego pokoju, niosąc
naręcze
książek.Pochwiliwyłoniłasiębeznich.
- Cześć, aniołeczku! - zawołał do niej Brunetti. - Masz ochotę coś przekąsić? -
Dobrze
wiedział,żecórkanigdynieprzepuszczatakiejokazji.
-Ciao,Papa.
Stała w korytarzu, walcząc z kurtką. Usiłowała oswobodzić ręce z rękawów; w
trakcie
zmagańudałojejsięwywrócićjedennalewąstronę.Wreszciewyszarpnęładłoń
izaczęła
przekręcać rękaw na właściwą stronę. Brunetti na moment oderwał wzrok od
córki.Kiedy
znównaniąspojrzał,aChiaraschylałasię,żebypodnieśćkurtkęzpodłogi.
Po chwili weszła do kuchni i nadstawiła policzek do pocałunku. Brunetti
posłusznieją
cmoknął.
Następnie otworzyła lodówkę, zajrzała do środka i wyciągnęła zawinięty w
papier
trójkątnykawałeksera.Wyjąwszyzszufladynóż,ucięłasobiegrubyplaster.
- Chcesz pieczywa? - zapytał Brunetti, zdejmując leżącą na lodówce torbę z
bułkami.
Chiara skinęła głową, więc ubili targ: on dał jej dwie bułki, ona jemu plaster
sera.
-Tatusiu,ilepolicjancizarabiajązagodzinę?
-Niewiemdokładnie,córeczko.Dostająnormalnąpensję,aleczasemmuszą
przepracowaćznaczniewięcejgodzin,niżludziezatrudnieniwbiurze.
-Wtedy,gdyjestdużoprzestępstwalbokiedymusząkogośśledzić,tak?
- Si. - Wskazał głową ser, więc ukroiła mu jeszcze jeden plaster i podała bez
słowa.
-Albokiedymusząprzezwielegodzinzbieraćinformacje,przesłuchiwać
podejrzanychitakdalej?-Najwyraźniejjeszczeniewyczerpałatematu.
-Si-powtórzył;ciekawbył,doczegocórkazmierza.
Skończyładrugąbułkęisięgnęładotorbypotrzecią.
-Mamazabijecię,jeślizjeszcałepieczywo.-Groźba,daremniepowtarzanaod
lat,
zabrzmiałaniemalpieszczotliwie.
Puszczającjegosłowamimouszu,Chiaraprzekroiłabułkę.
-Alejakmyślisz,iletowychodzizagodzinę?-zapytała.
Postanowiłpodaćjakąśprzybliżonąsumę.
-Pewnieniewięcejniżdwadzieściatysięcy-rzekł,poczymwiedząc,żetegopo
nim
oczekuje,zapytał:-Dlaczegosiętymtakinteresujesz?
-ZbieraszinformacjeoojcuFranceski,więctrochęoniegopopytałam.Askoro
wykonujętępracędlapolicji,powinnomisiępłacićzamójczas.
Brunetti zawsze żałował tysiącletniej tradycji kupieckiej mieszkańców Wenecji,
kiedy
dostrzegał chciwość u swoich dzieci. Milczał. Po chwili Chiara przerwała
jedzenieipodniosła
wzrok.
-Cotynato?
- Zależy, czego się dowiedziałaś. Policjanci są na etacie i otrzymują pensję;
osobyz
zewnątrz, pracujące na własny rachunek, otrzymują wynagrodzenie zależnie od
wagi
zdobytychprzezsiebieinformacji.
Zawahałasię,alewkońcuuznałatozalogiczne.
-Dobrze.Powiemci,czegosiędowiedziałam,atysamocenisz,iletowarte.
Sposób,wjakizdołałaominąćzasadnicząkwestię,toznaczy,czywogólegotów
jest
płacić jej cokolwiek, wywołał u Brunettiego niekłamany podziw; zanim się
obejrzał,umowa
zostałazawarta,doustaleniapozostałytylkoszczegóły.Nodobrze.
-Mów.
Chiaradokończyłatrzeciąbułkę,wytarłaręceościerkęizpoważnąminąusiadła
przy
stole,opierającnanimłokcie.
-Musiałamporozmawiaćzczteremaosobami,zanimwogólesięczegokolwiek
dowiedziałam - oświadczyła takim tonem, jakby zeznawała w sądzie. Albo
występowaław
telewizji.
-Cotozaosoby?
- Dziewczyna, która chodzi z Francescą do jednej szkoły, nauczycielka z mojej
szkoły,
dziewczynazmojejszkołyijeszczejednadziewczyna,zktórąchodziłyśmyobie
do
podstawówki.
-Dałaśradępogadaćzwszystkimiwciągujednegodnia?
-Pewnie.Musiałamsięzwolnićzostatnichlekcji,żebyspotkaćsięzLucianą,a
potem
pójść do szkoły Franceski, żeby pogadać z jej koleżanką, ale z nauczycielką i
dziewczynąz
mojejszkołyporozmawiałamwcześniej.
-Zwolniłaśsięzostatnichlekcji?-spytałBrunetti,alewyłączniezciekawości.
- Jasne, kupa dzieciaków to robi. Wystarczy mieć usprawiedliwienie od
rodziców,że
jest się chorym albo musi się gdzieś pójść. Nauczyciele nie robią żadnych
trudności.
-Częstozwalniaszsięzlekcji?
-Och,skądże,tylkokiedymuszę.
-Ktocinapisałusprawiedliwienie?
-Tymrazemmama.Byłajejkolej.Azresztąjejpodpisjestdużołatwiejszydo
podrobienianiżtwój.-Zebrałakartkizpracądomowąwzgrabnystosik,poczym
spojrzałana
ojca,gotowaprzejśćdoważniejszychspraw.
PrzysunąłsobiekrzesłoiusiadłnaprzeciwkoChiary.
-Czegosiędowiedziałaś?
- Najpierw, od dziewczyny z mojej szkoły, że jej też Francesca mówiła o
porwaniu,
taksamojakpięćlattemuwszystkimwpodstawówce.
-DługochodziłaśzFrancescadojednejszkoły?
-Całąpodstawówkę.Potemjejrodzicesięprzeprowadziliitrafiładoliceum
Vivaldiego.Czasemjąwiduję,alenigdyniebyłyśmykumpelkamianinic.
-Czytadziewczyna,którejmówiłaoporwaniu,byłajejbliskąprzyjaciółką?
Zobaczył,żeChiaraściągawargi.
-Nodobrze-powiedział.-Opowiedzmiwszystkoposwojemu.
Uśmiechrozjaśniłjejtwarz.
- Dziewczyna, z którą rozmawiałam w naszej szkole, wcześniej chodziła do
liceumz
Francescą. Powiedziała mi, że wie od Franceski, że rodzice ostrzegali ją, aby
nigdynie
rozmawiałazobcymiinigdzieniechodziłazkimś,kogodobrzeniezna.Tomniej
więcejto
samo,coFrancescamówiłanamwpodstawówce.
Chiara spojrzała na ojca, jakby oczekiwała pochwały, więc uśmiechnął się,
chociażna
razienicnowegonieusłyszał.
- Ponieważ już to wszystko wiedziałam, postanowiłam porozmawiać z kimś ze
szkoły,
wktórejFrancescauczysięteraz.Dlategomusiałamzwolnićsięzlekcji.
Brunettiskinąłgłową.
-Odkoleżankizjejobecnejszkołydowiedziałamsię,żeFrancescamachłopaka.
Prawdziwegochłopaka.Sypiajązesobąiwogóle.
-Wiesz,jaksięnazywa?
-Chłopak?Nie.Koleżankapowiedziała,żeFrancescanikomuniezdradziłajego
imienia, wyjawiła tylko, że jest od niej starszy. Podobno ma dwadzieścia kilka
lat.Iżechciała
znimuciec,aleonsięniezgodził;muszązaczekać,ażbędziestarsza.
-Czytwojakoleżankawie,dlaczegoFrancescachciałauciec?
-Francescaniepowiedziałajejtegowprost,alekoleżankadomyślasię,żeprzez
matkę.Wieczniesiękłócą.
-Aojciec?
- Francesca kochała ojca. Stale powtarzała, jaki jest dla niej dobry, ale prawie
nigdy
goniewidywała,bociąglebyłzajęty.
-Zdajesię,żemateżbrata?
-Tak,nazywasięClaudio,aleuczysięwSzwajcarii.Dlategorozmawiałamz
nauczycielką. Kiedyś pracowała w liceum, do którego chodził, nim wyjechał za
granicę.
Pomyślałamsobie,żeczegośsięodniejdowiem.
-Iudałosię?
-Nopewnie.Powiedziałamjej,żejestemnajbliższąprzyjaciółkąFranceskiiże
Francesca ogromnie się martwi, jak Claudio zareaguje na wiadomość o śmierci
ojca,bo
przecież jest sam, w dodatku tak daleko od domu. Powiedziałam, że ja też go
znamiteżsię
martwię. Z moich słów mogło wynikać, że się w nim podkochuję. - Potrząsnęła
głową.-
Wszyscytwierdzą,żeClaudiotopalant,alebelferkamiuwierzyła.
-Ocojązapytałaś?
-Powiedziałam,żeFrancescapragniezasięgnąćjejrady,jakmasięzachowywać
wobec Claudia. - Widząc zdumienie malujące się na obliczu ojca, oznajmiła
szybko:-Masz
rację,togłupie.Niktprzyzdrowychzmysłachnieradziłbysiębelfra,alewiesz,
jacyonisą.
Uwielbiają się we wszystko wtrącać, doradzać nam, co mamy robić, jak
postępować.
-Uwierzyłaci?
-Oczywiście.
-Musiszświetniekłamać-powiedziałpółżartemBrunetti.
-Owszem-oznajmiłazpowagąChiara.-Kłamiępomistrzowsku.Mamazawsze
uważała, że powinniśmy się tego nauczyć. - Nawet nie spojrzawszy na ojca,
wróciłado
przerwanego wątku: - Nauczycielka powiedziała, że Francesca powinna
nieustanniemieć
świadomość... tak właśnie się wyraziła: „powinna nieustannie mieć
świadomość”,żeClaudio
byłznaczniebardziejzżytyzojcemniżzmatką,toteżnajbliższyokresbędziedla
niego
niezwykle ciężki. - Skrzywiła się z pogardą. - Wielka mi rada, co? Zajęło jej z
półgodziny,
zanimwreszcietozsiebiewydusiła.
-Acocipowiedzieliinni?
-Luciana...musiałamjechaćażdoCastello,żebysięzniązobaczyć...nowięc
Lucianapowiedziałami,żeFrancescanaprawdęnienawidzimatki;niecierpijej
zato,że
traktujeojcajakpopychadłoiwciążgopoucza.Nielubiteżwuja,którypodobno
uważasię
zagłowęrodziny.
-Cotoznaczy,żematkatraktujeojcajakpopychadło?
-Niewiem.TakLucianiemówiłaFrancesca.Żeojciecwewszystkimsłuchasię
matki.-ZanimBrunettizdołałcokolwiekpowiedzieć,dodała:-Tonietakjakz
tobąimamą.
Mama wiecznie mówi ci, co masz zrobić, ty przytakujesz, a potem i tak robisz
swoje.-
Zerknęła na zegar ścienny. - Swoją drogą, gdzie się mama podziewa? Już
dochodzisiódma.
Cobędzienakolację?-OwielebardziejinteresowałoChiarętodrugie.
-Pewniecośjązatrzymałonauczelni.Możedoradzajakiemuśstudentowi,jakma
się
zachować?-Ikontynuował,nimcórkazdecydowała,czysięroześmiać,czynie.-
Jeślitojuż
wszystkie informacje, jakie zebrałaś, może wzięlibyśmy się razem za kolację?
Wtedychoć
razpoprzyjściuzpracymamaniebędziemusiałagotować.
-Ailesąwartemojeinformacje?-spytaładziewczyna.
Brunettizadumałsię.
- Trzydzieści tysięcy - uznał wreszcie, gdyż pieniądze miały pochodzić z jego
własnej
kieszeni. Oczywiście gdyby wiadomość o tym, że signora Trevisan mówiła
mężowi,coma
robić, okazała się prawdziwa, a w dodatku gdyby odnosiła się także do jego
spraw
zawodowych,wrzeczysamejbyłabybezcenna.
Rozdział11
Nazajutrzw„Gazzettino”ukazałsięnapierwszejstronieartykułosamobójstwie
Rina
Favera, jednego z najbardziej wziętych księgowych w całym regionie Veneto.
Napisano,że
Favero wprowadził rovera do podwójnego garażu w podziemiach swojej willi,
zamknąłdrzwi
garażu i położył się na przednim siedzeniu, zostawiając włączony silnik. Żona,
któraspędziła
noc w szpitalu przy łóżku umierającej matki, znalazła go rano po powrocie do
domu.Krążyły
pogłoski, że nazwisko Favera miało być ujawnione w związku z zataczającym
corazszersze
kręgiskandalem,októrymszumiałowkuluarachMinisterstwaZdrowia.Chociaż
całe
Włochyznałyjużzarzutykierowanepodadresempoprzedniegoszefategoresortu
-że
przyjmował ogromne łapówki od różnych firm farmaceutycznych, w zamian
pozwalającim
podnosić ceny leków - mało kto orientował się, iż to właśnie Favero był
księgowym
prowadzącym prywatne sprawy finansowe dyrektora największej z tych firm.
Lepiej
poinformowaniuznali,żepostanowiłpójśćwśladytyluinnych,którychnazwiska
padaływ
trakcie ujawniania coraz to nowszych nici rozległej pajęczyny korupcji, i dla
ratowania
honorusamemuzejśćzesceny,unikającoskarżeń,procesu,ewentualnejkary.Nikt
nie
kwestionowałprzekonania,czytymsposobemfaktycznieratujesięhonor.
Trzy dni po śmierci Favera, a więc pięć po zabójstwie Trevisana, Brunetti
wchodziłdo
gabinetu,kiedyzadzwoniłtelefon.
- Brunetti - powiedział komisarz, w jednej ręce trzymając słuchawkę, drugą
rozpinając
płaszcz.
-CommissarioBrunetti,mówicapitanodellaCortezkomendypolicjiwPadwie.
Brunettiemunazwiskokapitanaobiłosięouszy;niepamiętałnickonkretnego,ale
miałwrażenie,żeto,cosłyszał,świadczyłonajegokorzyść.
-Dzieńdobry,capitano.Ocochodzi?
- Ciekawi mnie, czy nazwisko Favera wypłynęło w związku ze sprawą
morderstwaw
pociągu,którąpanprowadzi.
-Favera?Tegoksięgowego,którypopełniłsamobójstwo?
-Samobójstwo?-zdziwiłsiędellaCorte.-Facetmiałczterymiligramyroipnalu
we
krwi.
Brunettinadstawiłucha.Niktpozażyciutakiejilościśrodkanasennegonietylko
nie
byłbyzdolnyprowadzićsamochodu,alenawetchodzić.
-CołączyłoFaverazTrevisanem?-spytał.
- Nie wiemy. Ale sprawdziliśmy wszystkie numery w kalendarzyku Favera. To
znaczy
wszystkie, przy których nie widniało jakieś nazwisko. Jeden z nich to numer
Trevisana.
-Maciejużwykaz?-Niemusiałwyjaśniać,żechodzimuowykaznumerów,pod
któredzwonionoztelefonuksięgowego.
-Tak.Wyglądanato,żeFaveronigdyniedzwoniłanidodomu,anidokancelarii
Trevisana;przynajmniejnieodsiebie.
-Więcpocomutennumer?-spytałBrunetti.
-Samisięnadtymzastanawiamy-odparłsuchodellaCorte.
-Ilebyłojeszczenumerówbeznazwisk?
-Osiem.JedentonumerknajpywMestre,drugiautomatunastacjiwPadwie,a
pozostałychniema.
-Jaktoniema?
-Poprostu.NiemawVenetotakichnumerów.
-Awinnychregionach,winnychmiastach?
-Sprawdziliśmy.Teżsięnicniezgadza.
-Możetonumeryzagraniczne?
-Najwyraźniej.
-Czypopierwszychcyfrachniemożnasięzorientować,ojakiekrajechodzi?
- Można. Dwa są skądś w Europie Wschodniej, dwa kolejne z Ekwadoru lub
Tajlandii.
Pozostałewciążstanowiądlanaszagadkę-rzekłdellaCorte.-Wkażdymrazie
Faveronie
dzwoniłpodżadenznumerów,przyktórychbrakujenazwiska,anipodkrajowe,
anipod
zagraniczne.
-Alemiałjezapisanewkalendarzyku.
-Nowłaśnie.
-Mógłdzwonićzautomatu.
-Owszem.
-Ainnerozmowymiędzynarodowe?Częstodzwoniłdojakiegośkraju?
-Częstodzwoniłdowielukrajów.
-Dozagranicznychklientów?-spytałBrunetti.
-Doklientówteż.Alewielenumerów,podktóredzwoniłzagranicę,nienależało
do
jegoklientów.
-Ojakichkrajachmówimy?
- O Austrii, Holandii, Dominikanie... Chwileczkę, wezmę listę. - Stuknęła
odkładana
słuchawka, zaszeleściły papiery i po chwili znów rozległ się głos kapitana: -
Ponadtoo
RumuniiiBułgarii.
-Częstotamdzwonił?
-Czasamidwarazynatydzień.
-Podtesamenumery?
-Zwykle,aleniezawsze.
-Udałosięustalić,dokogonależą?
-NumeraustriackidoagencjipodróżywWiedniu.
-Apozostałe?
-Commissario,niewiem,jakdobrzeznapanEuropęWschodnią,aleczęstonie
mają
tam książek telefonicznych, a biura numerów nie dysponują aktualnym wykazem
abonentów.
-Zwracałsiępandomiejscowejpolicji?
DellaCortetylkoprychnąłpogardliwie.
-Adzwoniłpanpodtenumery?-ciągnąłBrunetti.
-Tak.Niktsięniezgłasza.
-Podżadnym?
-Podżadnym.
-AcoztelefonaminastacjiiwMestre?
Najpierwznówsięrozległoprychnięcie,poczymdellaCortewyjaśnił:
-Itakmiałemszczęście,żepozwolonomijezlokalizować.-Milczałtakdługo,że
Brunetti domyślił się, iż zaraz go o coś poprosi. - Ponieważ to pańska okolica,
pomyślałem
sobie,żemożepanmógłbykomuśzlecić,abymiałokonatelefonwknajpie.
-Gdziedokładniejesttaknajpa?-spytałBrunetti,podnoszączbiurkadługopis,
ale
nieskładającżadnychobietnic.
-Czytoznaczy,żewyślepantamkogoś?
-Spróbuję-odparłkomisarz;zaręczyćniemógł.-WjakiejczęściMestre?
-Mamtylkonazwęiadres.ZasłaboznamMestre,żebysięorientować.
WedługBrunettiego,Mestrebyłozbytnudnyminijakimmiastem,abywartobyło
je
poznawać.
- To bar Pinetta - kontynuował della Corte. - Mieści się na Via Figare, pod
numerem
szesnastym.Wiepan,gdzietojest?
-Zdajesię,żewpobliżustacji.Alebaruotejnazwienieznam.-Brunettiuznał,
żema
prawo dowiedzieć się czegoś więcej, skoro zgodził się pomóc rozmówcy. - Ma
panjakiś
pomysł,comogłoichłączyć?
-Słyszałpanoaferzewprzemyślefarmaceutycznym?
-Ktobyniesłyszał!Sądzipan,żeobajbylijakośwtozamieszani?
-Takamożliwośćistnieje-odparłdellaCorte.-Napoczątekchcemyjednak
sprawdzić wszystkich klientów Favera. Pracował dla bardzo wielu ludzi z
regionuVeneto.
-Ważnychludzi?
-Bardzoważnych.Wostatnichlatachnienazywałsięjuż„księgowym”,lecz
„doradcąfinansowym”.
-Dobrybył?
-Podobnonajlepszy.
-Więcpewnieumiałwypełnićformularzpodatkowy.-Brunettimiałnadzieję,że
ten
żartpozwolimunawiązaćniecobardziejosobistykontaktzdellaCortem.Włosi
niedarzyli
sympatią urzędów podatkowych, ale tego roku, kiedy formularz podatkowy
przekroczył
trzydzieścistronisamministerfinansówprzyznał,żeniepotrafigowypełnić,bo
nierozumie
wskazówek,niechęćsięgnęłaszczytu.
Della Corte zaklął szpetnie pod nosem. Choć wiązanka, którą rzucił, nie
pozostawiła
najmniejszych wątpliwości co do uczuć, jakimi darzy urząd podatkowy, nie
zmieniłateż
charakterurozmowynabardziejprzyjacielską.
-Tak,pewniebeztrudubysięuporał.Niechmipanwierzy,inniksięgowi
pozielenielibyzzazdrości,gdybyzobaczylilistęjegoklientów.
- Czy była wśród nich Medi-Tech? - spytał Brunetti, wymieniając największą z
firm
zamieszanychwaktualnyskandalzcenamileków.
-Nie.Wyglądanato,żeniemiałnicwspólnegozzamówieniami,którefirma
dostawałazministerstwa.Zarządzałtylkoprywatnymifinansamidyrektora.
-Czyliniebyłzamieszanywskandal?-zdziwiłsięBrunetti.
-Narazienicnatoniewskazuje.
-Wobectegoczyistniejejakiśinnypowódjego...-Brunettiodrzuciłjużmyślo
samobójstwie-...jegośmierci?
DellaCortemilczałprzezchwilę.
- Niczego nie odkryliśmy - rzekł w końcu. - Facet był żonaty od trzydziestu
siedmiu
lat,pożycieukładałomusięszczęśliwie.Czworodzieci,wszystkiepostudiach,z
żadnymnie
byłokłopotów.
-Awięcmorderstwo?
-Prawdopodobnie.
-Powiadomicieprasę?
-Nie,dopókiniebędziemymieliwięcejinformacjialbodopókijakiśdziennikarz
sam
nie dowie się o wynikach sekcji - odparł della Corte; z jego tonu wynikało, że
postarasię
temuzapobiec.
-Ajeśliwiadomośćprzenikniejednakdogazet?-Brunettizniechęciąodnosiłsię
do
prasy;jegozdaniemdziennikarzezawszeprzekręcalifakty.
-Wtedyzacznęsięmartwić-oświadczyłszorstkodellaCorte.-Damipanznać,
jak
sięczegośdowieotejknajpie?
-Jasne.Mamdzwonićnakomendę?
DellaCortepodałmubezpośredninumerdoswojegogabinetu.
- Ale jeśli ktoś inny podniesie słuchawkę, proszę nie przekazywać żadnych
informacji,
dobrze?
-Wporządku-zgodziłsięBrunetti,leczprośbawydałamusiędziwna.
-Zadzwoniędopana,jeślitrafięwpapierachnanazwiskoTrevisana.Możeuda
się
panu ustalić, co mogło ich łączyć. Bo sam numer w kalendarzyku to diabelnie
mało.
Brunetti przyznał kapitanowi rację, uważał jednak, że lepsze to niż nic, tym
bardziej
żewwypadkuzabójstwaTrevisananiemieliabsolutnieżadnychtropów.
DellaCortepożegnałsięszybko,jakbyodwołanogodopilniejszychspraw.
Brunetti odłożył słuchawkę i oparł się wygodnie, dumając nad tym, co mogło
łączyć
weneckiego prawnika i księgowego z Padwy. Obaj należeli do tych samych
kręgów
towarzyskichizawodowych,więcnicdziwnego,żesięznalialbożejedenmiał
zapisany
numer drugiego. Dziwne było to, że przy numerze nie figurowało nazwisko i że
byłzapisany
obokdwóchnumerówtelefonówznajdującychsięwmiejscachpublicznychoraz
kilkunie
zidentyfikowanychnumerówzagranicznych.Jeszczedziwniejszebyłoto,żenumer
Trevisana
widniałwkalendarzykuczłowieka,któryzginąłwtymsamymtygodniucoon.
Rozdział12
Brunetti połączył się z panią Elettrą i zapytał, czy SIP zareagował już na jego
prośbę,
abydostarczyćwykazpołączeńtelefonicznychTrevisanazostatniegopółrocza;w
odpowiedzi usłyszał, że wczoraj położyła mu na biurku nadesłane materiały.
Zacząłnerwowo
przeglądać papiery, odsuwając na bok kwestionariusze na temat pracy
podwładnych,które
powinien był wypełnić dwa tygodnie temu, a także list od znajomego, z którym
pracowałw
Neapolu;listzbytponury,abychciałgoczytaćponownieiodpisywać.
Wreszcie znalazł przesyłkę z SIP, dużą żółtą kopertę, w której mieściło się
piętnaście
stron komputerowych wydruków. Przesunął wzrokiem po pierwszej stronie;
zobaczył,żesą
na niej wynotowane tylko numery zamiejscowe, z którymi Trevisan łączył się z
biuraiz
domu. Każdy rząd zaczynał się od numeru kierunkowego miasta, a przy
połączeniach
zagranicznych od numeru kierunkowego kraju; dalej podany był numer telefonu
abonenta,
godzina, o której nastąpiło połączenie, oraz czas trwania rozmowy. Po prawej
stroniekartki
widniałainformacja,jakimmiejscowościomikrajomodpowiadająposzczególne
numery
kierunkowe. Przejrzawszy pobieżnie wydruki, Brunetti przekonał się, że
zawierająwyłącznie
numery, pod które Trevisan dzwonił; nie było wykazu numerów abonentów
dzwoniącychdo
mecenasa. Może o taki wykaz należało wystąpić oddzielnie, może SIP
potrzebowałwięcej
czasu na jego sporządzenie, a może wymyślono jakąś nową biurokratyczną
procedurę,aby
opóźnić dostarczanie tego rodzaju informacji i należało uzbroić się w
cierpliwość.
Komisarz powiódł okiem po numerach kierunkowych miast wypisanych po
prawej.
Początkowo nie dostrzegł żadnej prawidłowości; dopiero studiując czwartą
stronęstwierdził,
że Trevisan - albo ktoś korzystający z telefonu mecenasa - łączył się w miarę
regularnie,
przynajmniej dwa, trzy razy w miesiącu, z trzema numerami w Bułgarii. A także
naWęgrzech
i w Polsce. Brunetti pamiętał, że della Corte wymienił tylko pierwszy z tych
krajów.W
wykazie widniały też połączenia z Francją i Anglią, zapewne związane z pracą
kancelarii.
Dominikana ani razu nie figurowała w wykazie, natomiast rozmowy z Austrią i
Holandią,
któretokrajedellaCorterównieżwymienił,miałymiejscestosunkoworzadko.
Niewiedząc,jakczęstoprawnicyzałatwiająsprawyprzeztelefon,Brunettinie
orientowałsię,czywykazzawierawięcejczymniejrozmówmiędzynarodowych,
niż
powinien.
Zadzwonił do centrali i poprosił o połączenie z numerem della Cortego. Kiedy
kapitan
podniósłsłuchawkę,Brunettinajpierwsięprzedstawił,apotemspytałonumery
wPadwiei
MestrezanotowanewkalendarzykuFavera.
DellaCortenatychmiastmujepodał.
-MamwykazrozmówTrevisana,aletylkozamiejscowych,więcnumerwMestre
nie
będzietufigurował-rzekłBrunetti.-Chcepanzaczekać,ażsprawdzętendrugi?
- Niech pan spyta, czy chcę umrzeć w ramionach szesnastolatki. Odpowiedź
będzieta
sama.
Uznawszy to za „tak”, Brunetti zaczął przesuwać wzrokiem po wykazie,
zatrzymując
się, ilekroć trafiał na 049, kierunkowy Padwy. Na pierwszych trzech stronach
numerautomatu
na stacji nie figurował; pojawił się jednak na stronie piątej, potem znów na
dziewiątej.Potem
długo nic i wreszcie na stronie czternastej. Pod numer stacji dzwoniono
trzykrotniewciągu
jednegotygodnia.
KiedyBrunettipoinformowałotymdellaCortego,kapitanzareagowałcichym
gwizdnięciem.
-No,no!Chybamuszęwysłaćkogoś,żebymiałtenautomatnaoku.
-AjawyślękogośdotejknajpywMestre-powiedziałBrunetti;corazbardziej
zależało mu na tym, aby dowiedzieć się, co to za knajpa, kim są jej bywalcy, a
takżeby
otrzymać listę miejscowych rozmów prowadzonych z telefonów Trevisana i
przekonaćsię,
czyfigurujenaniejnumerbaruPinetta.
WieloletniapracawpolicjiiponuredoświadczeniapozbawiłyBrunettiegowiary
w
istnienie przypadku. To, że dwóch ludzi zamordowanych w odstępie kilku dni
znałotensam
numer telefonu, nie mogło być zbiegiem okoliczności, statystyczną ciekawostką,
którą
komentuje się ze zdziwieniem, a potem o niej zapomina. Numer automatu w
Padwiena
pewno miał jakieś znaczenie, choć Brunetti nie wiedział jeszcze jakie; gotów
jednakbyłsię
założyć,żenumerbaruPinettabędziefigurowałwwykaziemiejscowychrozmów
Trevisana.
Obiecał della Cortemu, że da mu znać, jak tylko dowie się czegoś o knajpie w
Mestre,
poczymnacisnąłnawidełki,żebysięrozłączyć.Pochwiliwykręciłwewnętrzny
doVianella.
Kiedysierżantpodniósłsłuchawkę,poleciłmuprzyjśćdoswojegogabinetu.
Vianellozjawiłsiępokilkuminutach.
-ChodzioTrevisana?-spytałzzaciekawieniem.
-Tak.WłaśnierozmawiałemzkomendąwPadwienatematRinaFavera.
-Tegoksięgowego,którypracowałdlaMinisterstwaZdrowia?
Brunettiskinąłgłową.
- Najlepiej by było, gdyby oni wszyscy zrobili to samo! - powiedział z nagłą
pasją
sierżant.
Brunettispojrzałnaniegozaskoczony.
-Toznaczy?-zapytał.
- Żeby się pozabijali, cholerna banda łobuzów! - Gniew sierżanta wyparował
równie
szybko,jaksiępojawił,ipochwiliVianello,zupełniespokojny,usiadłnakrześle
stojącym
przedbiurkiemprzełożonego.
-Skądtazłość?-spytałBrunetti.
Vianello, zamiast odpowiedzi, wzruszył ramionami i wykonał ręką nieokreślony
gest.
Brunetticzekał.
-Przezwstępniakwdzisiejszym„Corriere”-wyznałwkońcusierżant.
-Conapisali?
- Że trzeba współczuć biedakom, których wstyd i cierpienie... cierpienie
przysparzane
imoczywiściewymiarsprawiedliwości...popychadoodebraniasobieżycia.Że
sędziowie
powinni wypuścić ich z aresztu, pozwolić im wrócić do żon i rodzin. I dalej w
tymstylu.
Chciałomisięrzygać,kiedytoczytałem.
Brunettinicniepowiedział.
-Kiedyktośwyrwiekobiecietorebkęitrafidowięzienia-kontynuowałsierżant
-nie
pojawiająsięwprasieartykuły,awkażdymrazieniew„Corriere”,błagająceo
zwolnienie
przestępcyiprzekonującenas,jakbardzopowinniśmymuwspółczuć.Aprzecież
jedenBóg
wie,ileteświnienakradły.Pańskiepodatki.Moje.Miliardy,tysiącemiliardów.-
Uświadomiwszysobie,żemówipodniesionymgłosem,Vianelloznówwykonałw
powietrzu
tensamnieokreślony gest,jakbyruchem rękiusiłowałodsunąć odsiebiegniew,
poczym
zapytał,znaczniespokojniejszymtonem:-CozFaverem?
-Niepopełniłsamobójstwa-oznajmiłBrunetti.
Vianellowyraźniesięzdziwił.
-Cosięstało?-spytał,zapominającoswoimwybuchu.
-Miałwsobietylebarbituranów,żeniebyłbywstanieprowadzićsamochodu.
-Ile?
- Cztery miligramy - rzekł Brunetti i zanim Vianello zdążył zaprotestować, że to
wcale
nietakdużo,dodał:-Roipnalu.
Sierżant wiedział równie dobrze jak komisarz, że była to wystarczająca dawka,
aby
każdyznichspałjakzabityprzezpółtoradnia.
-JakimatozwiązekzesprawąTrevisana?-spytał.
Podobnie jak Brunetti, Vianello dawno przestał wierzyć w przypadki, więc z
uwagą
wysłuchałopowieścionumerzetelefonu,zktórymłączylisięobajzamordowani.
-AutomatnastacjiwPadwie?-upewniłsię.-AdruginumertoknajpanaVia
Fagare?
-Tak,barPinetta.Znaszgo?
Vianellospojrzałwbok,poczympokiwałgłową.
-Chybatak,jeślitoten,októrymmyślę.Nalewoodstacji?
-Niemampojęcia.Wiem,żeznajdujesięwpobliżustacji,aletowszystko.
-BarPinetta?Tak,chybaznam.
Brunettiskinąłgłowąiczekał,cosierżantdalejpowie.
- Dość obskurny. Klientela głównie z północnej Afryki. Ci, co to do każdego
mówią
vouscompras.Roisięodnichwmieście.
Vianellozamilkłnamoment.Brunettispodziewałsię,żezarazusłyszyjakąś
pogardliwą uwagę na temat ciemnoskórych przybyszów handlujących bez
pozwoleniana
każdym rogu w Wenecji, sprzedających podrabiane torby od Gucciego i
afrykańskierzeźby.
AleVianello,kujegozaskoczeniu,powiedziałtylko:
-Biedaczyska.
Komisarzdawnopogodziłsięzbrakiemlogikiikonsekwencjiwwypowiedziach
politycznychswoichwspółobywateli,mimotonigdybynieoczekiwałsympatiize
strony
sierżanta dla napływowych handlarzy ulicznych, najbardziej znienawidzonych z
setektysięcy
imigrantów,którzyprzybywaliwnadzieipożywieniasięokruchamispadającymi
zsuto
zastawionego włoskiego stołu. A jednak Vianello, który nie tylko głosował na
LegaNord,ale
równieżupierałsię,żeWłochypowinnyzostaćpodzielonenadwakraje,granica
zaśpowinna
przebiegać tuż na północ od Rzymu - kiedy się zaperzył, domagał się nawet
wzniesieniamuru
w celu powstrzymania Afrykańczyków, barbarzyńców, a za takich uważał
wszystkich
mieszkającychnapołudnieodRzymu-otóżtenVianellonazywałhandlarzy
„biedaczyskami”,jakbyimrzeczywiściewspółczuł.
ChociażBrunettimocnosięzdziwił,niezamierzałwtejchwiliroztrząsaćtematu.
-Mamykogoś,ktomógłbytamzajrzećwieczorem?
-Comusiałbyrobić?-zapytałVianello,podobniejakkomisarzmałoskorydo
rozmowyoimigrantach.
-Napićsię.Pogadaćzludźmi.Zobaczyć,ktodzwonizautomatu.Ktogoodbiera.
-Chodzipanuokogoś,ktonieprzypominagliny?
Brunettiprzytaknął.
-Pucetti?-zaproponowałsierżant.
Komisarzpotrząsnąłgłową.
-Zamłody.
-Fakt.Zjedlibygo.
-Tomusibyćprzemiłemiejsce.
- Wolałbym tam nie wchodzić bez broni - przyznał Vianello, po czym oznajmił
takim
tonem,jakbydopieroterazprzyszłomutodogłowy:-Najbardziejnadawałbysię
Topa.
SierżantTopapółrokutemuprzeszedłnaemeryturępotrzydziestulatachpracyw
policji. Naprawdę miał na nazwisko Romano, ale nikt go tak nie nazywał od
ponadpółwieku,
czyliodczasukiedybyłmałym,okrąglutkimbrzdącemiwyglądałjakmyszka,do
czego
właśnienawiązywałojegoprzezwisko.Nawetgdydorósł,aklatkapiersiowatak
mu
spotężniała,żemusiałnosićmunduryszytenamiarę,przezwiskopozostało-choć
absurdalne,
nastałedoniegoprzylgnęło.Iniktsobieztegonieżartował.Podczastrzydziestu
latsłużby
wieleosóbusiłowałozrobićTopiekrzywdę,aleniktniemiałodwagisięzniego
wyśmiewać.
Kiedy Bruhetti nie zareagował, Vianello podniósł wzrok, po czym szybko
odwrócił
spojrzenie.
-Wiem,oczympanmyśli,commissario-rzekłizanimBrunettimiałczascoś
powiedzieć, dodał: - Ale przecież nie będzie pracować dla nas, przynajmniej
oficjalnie.Po
prostuoddanamdrobnąprzysługę.
-Zaglądającdobaru?
Vianelloskinąłgłową.
-Niepodobamisiętenpomysł-oznajmiłBrunetti.
-Przecieżkażdyemerytmożetamwejść,żebysięnapićipograćwkarty.-A
ponieważ komisarz milczał, zapytał: - Emerytowany policjant też może wstąpić
dobaruna
kieliszekipartyjkę,jeślimaochotę,prawda?
-Tegowłaśnieniewiem.
-Czego?
-Czybędziemiałochotę-wyjaśniłBrunetti.
Żaden z nich nie widział sensu, aby wspominać o wydarzeniu, które
spowodowało
wcześniejszeprzeniesienieTopynaemeryturę.RoktemuTopaaresztował
dwudziestotrzyletniego syna jednego z radnych miejskich za molestowanie
ośmioletniej
dziewczynki. Aresztowanie nastąpiło późnym wieczorem, w domu młodego
człowieka;kiedy
zostałdoprowadzonynakomendę,miałzłamanąlewąrękęinos.Topatwierdził,
że
podejrzany zaatakował go, usiłując zbiec; podejrzany oświadczył, że Topa
wciągnąłgow
ciemnyzaułekipobił.
Funkcjonariuszpełniącytegodniadyżurnakomendziedaremniepróbowałopisać
spojrzenie, jakim Topa przeszył podejrzanego, gdy ten zaczął opowiadać swoją
wersję.
Młody człowiek nigdy jej nie powtórzył ani też nie wniósł oficjalnej skargi.
Jednakżetydzień
później vice-questore Patta przekazał Topie wiadomość, że oczekuje jego
rezygnacji,i
sierżant chcąc nie chcąc przeszedł na emeryturę, choć oznaczało to, że będzie
otrzymywał
świadczeniawsporoniższymwymiarze.Zboczeńcaskazanonadwalataaresztu
domowego.
Nikt nie słyszał, aby Topa, który miał jedną wnuczkę, dziewczynkę w wieku
siedmiulat,
kiedykolwiekwypowiadałsięnatematkary,czyteżkomentowałswojeprzejście
na
wcześniejsząemeryturęorazzwiązaneztymokoliczności.
-Mamznimporozmawiać?-spytałVianello.
Brunettiwahałsięprzezchwilę,poczymrzekł,jakbyzprzymusem:
-Nodobrze.
Vianelloskryłuśmiech.
-Wracazpracydopierooósmej.Zadzwoniędoniegowieczorem.
-Zpracy?-zdziwiłsięBrunetti;wiedział,żeniepowinienonicpytać.Zgodniez
prawem emerytom nie wolno było podejmować zatrudnienia, jeśli nie chcieli
utracić
świadczeń.
-Tak-potwierdziłsierżantinatympoprzestał.-Czytojużwszystko?-Wstał.
Brunettipamiętał,żeVianelloiTopabylipartneramiprzezponadsiedemlatiże
Vianellochciałodejśćzpolicji,kiedyTopęzmuszonodoprzejścianaemeryturę;
pozostał
tylko dzięki żarliwym argumentom komisarza. Brunetti nie uważał, by Topa
zasługiwałnatak
szlachetnygestwjegoobronie.
- Tak, wszystko. Czy po drodze mógłbyś poprosić, żeby signorina Elettra
ponownie
skontaktowała się z SIP i spróbowała zdobyć wykaz miejscowych rozmów
Trevisana?
-Pinettatoniejestlokal,dojakiegodzwoniwziętymiędzynarodowyprawnik-
zauważyłVianello.
Niejesttoteżlokal,dojakiegopowiniendzwonićwziętyksięgowy,pomyślał
Brunetti,alezachowałtęuwagędlasiebie.
-Niezaszkodzisprawdzić-rzekł.
Vianelloodczekałjeszczemoment,poczymwyszedłnakorytarz,zostawiając
komisarza, by w samotności mógł się oddawać spekulacjom, zastanawiać, z
jakiegopowodu
bogaci, wzięci ludzie interesów dzwonią pod numery aparatów telefonicznych
znajdujących
się w miejscach publicznych, zwłaszcza w knajpach tak obskurnych jak bar
Pinetta.
Rozdział13
Tegowieczorukolacjęożywiła-Brunettinieznalazłnatobardziejłagodnego
określenia - gwałtowna sprzeczka między Chiarą a jej matką, która wpadła w
gniew,kiedy
usłyszała, że po szkole córka poszła odrabiać lekcje z matematyki do koleżanki
będącej
najbliższąprzyjaciółkąFranceskiTrevisan.
Zanim Chiara zdołała powiedzieć cokolwiek więcej, Paola uderzyła dłonią w
stół.
-Niezamierzammieszkaćpodjednymdachemzeszpiclem!-zawołała.
- Nie jestem szpiclem - odparła ostrym tonem Chiarą. - Pracuję dla policji. -
Zwróciła
siędoBrunettiego,pewna,żepotwierdzijejsłowa.-Prawda,tatusiu?
Zamiast odpowiedzieć, Brunetti wyciągnął rękę po niemal opróżnioną butelkę
pinot
noir.
-No,powiedz!-zażądałaChiarą.
-Nieważne,czypracujeszdlapolicji,czynie-oświadczyłamatka.-Niemożna
wyciągaćinformacjiodprzyjaciół.
- Przecież tatuś zawsze wyciąga informacje od przyjaciół. Czy to znaczy, że też
jest
szpiclem?
Brunetti pociągnął łyk wina, patrząc nad kieliszkiem na żonę; ciekaw był, co
odpowie.
Paolaspojrzałananiego,poczymrzekładoChiary:
-Różnicapoleganatym,żekiedytwójtatapytaocośprzyjaciół,onimają
świadomość,zkimrozmawiająiwiedzą,żemożechciećwykorzystaćudzielone
mu
informacje.
- Moje przyjaciółki też wiedzą, kim jestem, więc też powinny się domyślić,
dlaczego
zadaję im pytania - odparła Chiara; jej policzki powoli stawały się coraz
czerwieńsze.
-Towcalenietosamoidobrzeotymwiesz-stwierdziłaPaola.
Chiaramruknęłacośpodnosem;Brunettiemuzdałosię,że„Gadajsobie”,alenie
był
pewien,ponieważschyliłaniskogłowęnadpustymtalerzem.
Paolaodwróciłasiędomęża.
-Guido,czymógłbyśwytłumaczyćswojejcórce,naczympolegaróżnica?-Jak
zwykle podczas domowych awantur, Paola, zachowując się niczym obojętna na
swoje
potomstwo przedstawicielka myszowatych, wyparła się macierzyństwa i
przerzuciłanabarki
ojcaciężarzasadniczejrozmowyzdzieckiem.
-Mamamarację-rzekł.-Ludzie,którychprzesłuchuję,wiedzą,żejestem
policjantem.Zdająsobiesprawę,żezależnieodtego,comipowiedzą,mogąbyć
pociągnięci
doodpowiedzialności,więcbardzouważają.
-Aniewydobywaszodnichwiadomościpodstępem?-zapytałaChiara.-Albo
przynajmniejniepróbujesz?
- Na pewno mi się zdarzyło - przyznał. - Ale pamiętaj, że to, co ludzie mówią
tobie,
nie ma żadnej wartości prawnej. Zawsze mogą wycofać się z zeznań, twierdzić,
żenictakiego
niemówili,awtedyniewiadomo,komusąddawiarę.
-Dlaczegomiałabymkłamać?
-Adlaczegoonimielibykłamać?-zaripostowałBrunetti.
- Co za różnica, komu sąd uwierzy?! - zapytała gniewnie Paola, ponownie
włączając
się do dyskusji. - Nie chodzi o kwestie prawne, tylko o nadużycie zaufania. A
także,jeśli
osobytuobecnepozwoląminaużycietegosłowa...-popatrzyłakolejnonamęża
icórkę-...o
honor.
Chiara,jakzauważyłBrunetti,zrobiłaznudzonąminę,jakbychciałapowiedzieć:
„Mamaznówzaczynaswoje”,poczymspojrzałananiego,oczekującmoralnego
wsparcia;
bezskutecznie.
-Honor?-spytaławkońcu.
- Tak, honor - rzekła Paola, już całkiem opanowana, choć wcale przez to nie
mniej
groźnajakoprzeciwniczka.-Niemożnawyciągaćinformacjiodprzyjaciół.Nie
można
ciągnąćichzajęzyk,żebyposłużyćsiętym,copowiedzą,przeciwkonimsamym.
-Przecieżnic,comipowiedziałaSuzanna,niemożebyćużyteprzeciwkoniej!-
oburzyłasięChiara.
Paola zamknęła na moment oczy, potem wzięła kawałek chleba i zaczęła go
kruszyćw
palcach,cozwyklerobiła,kiedybyłazdenerwowana.
-Posłuchaj,mojedziecko.Nieważnejest,czyto,cocipowiedziała,zostanie
wykorzystanewjakikolwieksposób,czynie.Poprostupodżadnymwzględem...
żadnym,ale
to żadnym, nie wolno nam pytać o coś przyjaciół, po czym powtarzać ich
wypowiedziinnym
osobomanirobićzichsłówjakiegokolwiekużytku.Zwłaszczajeślirozmawiając
znamibyli
nieświadominaszychzamiarów.Wtensposóbnadużywamyichzaufania.
-Mówisztak,jakbytobyłoprzestępstwem.
-Tocośgorszegoniżprzestępstwo!-oświadczyłaPaola.-Torzeczmoralnie
naganna.
-Aprzestępstwoniejest?-wtrąciłBrunetti,odpewnegoczasukibicującyw
milczeniurozmowie.
Paolanatychmiastnaniegonaskoczyła.
-Guido,albomisięśniło,albowtymmieszkaniuprzebywałowzeszłymtygodniu
trzechhydraulików,którzypracowaliprzezdwadni.Czymaszricevutofiscalena
wykonane
przeznichprace?Ajaknie,toczywierzysz,żeuiszcząpodatekodsumy,którąim
zapłaciłeś?
-Ponieważnieodezwałsię,zapytałaponownie:-Toco,wierzysz?Milczał.
-Więcmamydoczynieniazprzestępstwem,Guido-kontynuowała-aleniechmi
tylkoktośspróbujewmówić,tyczyktokolwiekztegorząduwieprzyizłodziei,że
jestto
postępekmoralnienaganny.
Brunettiznówsięgnąłpobutelkę,leczbyłajużpusta.
-Małoci?-spytałaPaola.
Zdawałsobiesprawę,żeniechodzijejowino.Właściwieniemiałochoty
wysłuchiwaćdalszychtyrad,alewiedziałzdługiegodoświadczenia,żeskorojuż
razznalazła
sięnamównicy,niezejdziezniej,dopókinieskończy.Żałował,żewypiłjużcałe
wino.
Wtem kątem oka dostrzegł, że Chiara wstaje z krzesła i podchodzi do kredensu.
Pochwili
wróciła, przynosząc dwa kieliszki i butelkę grappy, którą postawiła na stole i
przesunęław
jego stronę. Paola mogła nazywać córkę jak chciała - zdrajcą, szpiclem,
potworem-jednakże
dlaniegomałabyłaaniołem.
Nalał sobie kieliszek grappy, pociągnął łyk i westchnął. Zauważył, że żona
przygląda
sięChiarzeuważnieiżejejspojrzeniełagodnieje.
Paola sięgnęła po butelkę, też nalała sobie kieliszek i umoczyła w nim usta.
Rozejm
zostałzawarty.
-Przepraszam.Niechciałamnaciebiekrzyczeć-powiedziaładocórki.
-Alekrzyczałaś.-Chiaraniezamierzałajejodpuścić.
- Wiem. Przepraszam. - Paola znów napiła się grappy. - Po prostu mam
zdecydowaną
opinięnatentemat.
- Pewnie przez te wszystkie książki, co? - spytała Chiara takim tonem, jakby
uważała,
żepracamatkijakowykładowczyniliteraturyangielskiejwywierazgubnywpływ
najej
rozwój moralny. Ale w głosie córki, ku zaskoczeniu rodziców, nie było śladu
sarkazmuczy
pogardy,jedyniebezbrzeżnezdziwienie.
- Pewnie tak - przyznała Paola. - Pisarze, którymi się zajmuję, wiedzieli, co to
honor,i
wysoko go cenili. - Na moment zamilkła, zastanawiając się nad własnymi
słowami.-Zresztą
nietylkooni.Wtamtychczasachwszyscycenilitakiewartości,jakhonor,dobre
imię,
dotrzymywaniedanegosłowa.
-Wiesz,mamusiu,jateżsądzę,żetosąważnerzeczy-powiedziałaChiara;nagle
wydałaimsiędużomłodsza,niżbyławrzeczywistości.
-Wiem,kochanie.Ty,ja,Raffiiwaszojciecmyślimypodobnie.Aleświat,który
nas
otacza,nieprzywiązujejużwagidotychspraw.
-Dlategotakbardzolubiszksiążki?
Paolauśmiechnęłasięi-coBrunettispostrzegłzulgą-zeszłazmównicy,zanim
udzieliłacórceodpowiedzi.
-Chybatak,cara.Pozatymwłaśnieimzawdzięczampracęnauczelni.
PragmatyzmBrunettiegoprzezponaddwadzieścialatzderzałsięnaróżnych
płaszczyznachzidealizmemPaoli;tymrazemteżkomisarzniemiałwątpliwości,
żeżona
zawdzięczapracęnietylesamymksiążkom,ileswojejmiłościdoliteratury.
-Chiaro,maszlekcjedoodrobienia?-spytał.Uznał,żekiedyindziej,możejutro
rano,
dowiesię,cojeszczepowiedziałaprzyjaciółkaFranceski.
Chiara,słuszniepotraktowawszyjegosłowazapozwolenieodejściaodstołu,
odpowiedziała,żetak,iudałasiędoswojegopokoju;jeślirodzicemieliochotę,
mogli
kontynuowaćdyskusjęohonorze,alewedwoje,bezniej.
-Niewiedziałem,żeChiarataksięprzejmieswojąroląizaczniewypytywaćo
wszystko znajomych - rzekł Brunetti gwoli usprawiedliwienia, a zarazem
przynajmniej
częściowychprzeprosin.
-Nieprzeszkadzami,żezbierainformacje.Aleniepodobamisięsposób,wjaki
to
robi. - Paola pociągnęła łyk grappy. - Myślisz, że zrozumiała to, co usiłowałam
jej
powiedzieć?
- Myślę, że rozumie wszystko, co do niej mówimy - odparł Brunetti. - Nie
twierdzę,że
ze wszystkim się zgadza., ale rozumie niewątpliwie. - Po czym, wracając do
wcześniejszego
tematu,zapytał:-Jakiemożeszjeszczepodaćprzykładyprzestępstw,któreniesą
moralnie
naganne?
Przezmomentbawiłasiękieliszkiem.
-Mnóstwo-oświadczyła.-Wnaszymkrajutonaprawdęnictrudnego,mamytyle
kretyńskich praw. Trudniej wymienić, co jest moralnie naganne, a nie jest
przestępstwem.
-Comasznamyśli?
-Choćbypozwalaniedzieciomnaoglądanietelewizji-odparłaześmiechem,
najwyraźniejznudzonatematem.
-Niewykręcajsię-rzekłzaintrygowany.-Podajprawdziwyprzykład.
Paolazastukałapaznokciemwszklanąbutelkęwodymineralnejstojącąnastole.
-Dobrze.Awięcużywanieplastikowychbutelekjestmoimzdaniemnaganne
moralnie,mimoiżniezabronioneprawnie.Aletotylkokwestiaczasu;zakilkalat
napewno
nie będzie wolno używać plastikowych opakowań. O ile tylko starczy nam
rozumu,żeby
uchwalićtakieprawo.
-Chodziłomiodonioślejszesprawy.
Zadumałasię.
- Byłoby moralnie naganne - rzekła po chwili - gdybyśmy tak wychowali nasze
dzieci,
aby uważały, iż z racji stanu majątkowego mojej rodziny należą im się jakieś
przywileje.
Brunetti był zdziwiony, że posłużyła się właśnie tym przykładem; prawie nigdy
nie
wspominałaozamożnościswoichrodziców,zwyjątkiemsytuacji,kiedydyskusja
natematy
polityczneprzeradzałasięwsprzeczkęiPaolapotrzebowaładobregoprzykładu
na
niesprawiedliwośćspołeczną.
ZanimBrunettizdążyłcokolwiekpowiedzieć,dodała:
-Niejesttochybatakdoniosłasprawa,ojakącichodzi,alepostępowałabym
nagannie,gdybymwypowiadałasięotobielekceważąco.
- Ciągle wypowiadasz się o mnie lekceważąco - rzekł, zmuszając się do
uśmiechu.
-Tylkokiedyrozmawiamztobą,Guido.Nigdyzatwoimiplecami.
-Botooznaczałobybrakszacunku?
-Właśnie-odrzekłazuśmiechem.
-Adomniemożeszmówićlekceważącoitonieoznaczabrakuszacunku?
-Nie,nieoznacza.Bowtedysłowakrytykikierujęwyłączniedociebie,Guido,i
nikt
innyichniesłyszy.
Wyciągnąłrękęiprzysunąłdosiebiebutelkęgrappy.
-Wydajemisię,żecoraztrudniejjestokreślićgranice.
-Międzyczym?
-Międzyprzestępstwematym,cojestmoralnienaganne.
-Jakmyślisz,dlaczego?
- Nie wiem. Może dlatego że, jak sama wspomniałaś, przestaliśmy wierzyć w
dawne
wartości,anieznaleźliśmynowych,którebyjezastąpiły?
Skinęłagłową,przyznającmurację.
- Poza tym wszystkie stare zasady zostały złamane - kontynuował. - Od
zakończenia
wojny,czylijużodpółwieku,jesteśmyciągleokłamywani.Przezrząd,Kościół,
partie
polityczne,przemysłowców,finansistów,wojsko.
-Ipolicję?
-Tak-potwierdziłbezwahania-przezpolicjęteż.
-Więcdlaczegoniezmieniszpracy?
Wzruszyłramionamiinalałsobiejeszczegrappy.Paolaczekała.
-Niemożnasiępoddawać-powiedziałwkońcu.
Pochyliłasięnadstołemidotknęłarękąjegopoliczka.
-Jeślijeszczekiedykolwiekbędęchciałacirobićwykładohonorze,walnijmnie
w
głowębutelką,dobrze?
Pocałowałdłońżony.
-Nigdy,chybażepozwoliszmikupowaćplastikowe.
Dwie godziny później, kiedy Brunetti ziewał nad „Historią tajemną’”
Prokopiusza,
zadzwoniłtelefon.
-Brunetti.-Spojrzałnazegarek.
-Paniekomisarzu,tuAlvise.Kazałmidopanazadzwonić.
-Ktopowiedział,żebypandomniezadzwonił?-spytałBrunetti,wyławiającz
kieszenistarybiletnavaporetto,żebyzaznaczyćstronę.Rozmowytelefonicznez
posterunkowym Alvisem trwały długo albo bywały męczące. Czasem jedno i
drugie.
-Sierżant,paniekomisarzu.
-Którysierżant?-Brunettizamknąłksiążkęiodłożyłjąnabok.
-Topa,paniekomisarzu.
Brunettiegoodeszłasenność.
-Dlaczegokazałcizadzwonić?
-Bochcezpanemrozmawiać.
-Więcdlaczegosamniezadzwonił?Numerjestwksiążcetelefonicznej.
-Boniemoże,paniekomisarzu.
-Dlaczegoniemoże?
-Przepisyniepozwalają.
-Jakieprzepisy?-spytałBrunetti,niekryjączniecierpliwienia.
-Nasze,paniekomisarzu.
-Cotoznaczy„nasze”?Skąddzwonisz?
-Zkomendy,paniekomisarzu.Mamdyżur.
-AcotamrobisierżantTopa?
-Zostałaresztowany,paniekomisarzu.ZatrzymaligochłopcyzMestre,alepotem
dowiedzielisię,kimjest.Alboraczejkimbył.Żebyłsierżantem.Wtedyodesłali
gotutaj,ale
powiedzieli, że może jechać bez eskorty. Zadzwonili, żeby nas uprzedzić, ale
pozwolilimu
przyjechaćsamemu.
-CzylisierżantTopaaresztowałidoprowadziłdoaresztusamsiebie?
PrzezchwilęAlvisemilczał.
-Natowygląda,paniekomisarzu-rzekłwkońcu.-Dlategoniebardzowiem,jak
wypełnićformularz,cowpisaćwrubrykę„ktodokonałaresztowania”.
Brunettinamomentodsunąłsłuchawkę,poczymznówjąprzyłożyłdoucha.
-Zacozostałaresztowany?
-Wdałsięwbójkę,paniekomisarzu.
-Gdzie?-spytałBrunetti,choćdomyśliłsięodpowiedzi,zanimjąusłyszał.
-WMestre.
-Zkimsiębił?
-Zjakimścudzoziemcem.
-Gdzietencudzoziemiec?
-Uciekł,paniekomisarzu.Zaczęlisiębić,apotemcudzoziemiecuciekł.
-Skądwiesz,żetobyłcudzoziemiec?
-SierżantTopamipowiedział.Jegozdaniemgośćmówiłzobcymakcentem.
-Skorocudzoziemiecuciekł,ktozłożyskargęnasierżantaTopę?
- Pewnie dlatego ci z Mestre nam go przysłali, panie komisarzu. Uznali, że
najlepiej
będziemywiedzieli,cowtakiejsytuacjirobić.
-Toonikazalicisporządzićprotokółaresztowania?
- Nie, panie komisarzu - oświadczył Alvise po długim namyśle. - Powiedzieli
Topie,
żeby się tu zgłosił i zdał sprawozdanie z tego, co zaszło. A ponieważ miałem
akuratnabiurku
formularzaresztowania,pomyślałemsobie,żetrzebagowypełnić.
-DlaczegoniepozwoliłeśsierżantowiTopiezatelefonowaćdomnie?
- No, dzwonił wcześniej do żony, a przecież aresztowany ma prawo wykonać
tylko
jedentelefon.
-Takjestwyłączniewtelewizji,wamerykańskichfilmach-powiedziałBrunetti,
z
trudemsilącsięnacierpliwość.-GdziejestterazsierżantTopa?
-Wyszedłkupićsobiekawę.
-Podczaskiedytywypełniaszformularzaresztowania?
-Tak,paniekomisarzu.Wydałomisięniestosowne,żebybyłprzytymobecny.
-KiedysierżantTopawróci...bochybazamierzawrócić,prawda?
-Otak,paniekomisarzu.Kazałemmu.Aonobiecał.
-Więckiedysiępojawi,proszęmuprzekazać,żebynamniezaczekał.Jużdowas
jadę. - Obawiając się, że nie utrzyma nerwów na wodzy, jeśli dłużej będzie
musiałrozmawiać
zposterunkowym,Brunettirozłączyłsię,nieczekającnaodpowiedź.
Powiedział Paoli, że musi jechać do pracy, aby wyjaśnić pewne sprawy, i
dwadzieścia
minut później wszedł do sali, w której dyżurował Alvise. Naprzeciwko jego
biurkaujrzał
Topę.Byłysierżantwyglądałtaksamojakroktemu,zanimodszedłzpolicji.
Niski, krępy, o prawie łysej głowie, która lśniła w blasku lampy, siedział
odchylonyna
krześle, z rękami skrzyżowanymi na potężnej klatce piersiowej. Skierowawszy
wzrokna
Brunettiego, przez chwilę przyglądał mu się spod krzaczastych siwych brwi, po
czym
przednie nogi krzesła stuknęły głośno o podłogę i Topa wstał, wyciągając na
powitanierękę.
Ponieważniebyłjużsierżantem,mógłprzywitaćsięzdawnymprzełożonymjak
równyz
równym, ale jego zachowanie sprawiło, że komisarz poczuł znajomy przypływ
niechęci.
Patrząc na sierżanta, zawsze miał wrażenie, że buzuje w nim przemoc, która w
każdejchwili
możewybuchnąć;człowiektenbyłjakświeżonalanapolenta,któratylkoczeka,
bypoparzyć
tego,ktojąweźmiedoust.
-Dobrywieczór,sierżancie-przywitałgo,ściskającmurękę.
-Commissario-rzekłTopa;niepowiedziałnicwięcej.
Alvisewstałispoglądałtonajednego,tonadrugiego.Bezsłowa.
-Możeporozmawiamywmoimgabinecie-zaproponowałBrunetti.
-Dobrze-zgodziłsięTopa.
Na górze Brunetti zapalił światło, ale nie zdjął płaszcza, aby uzmysłowić
sierżantowi,
żeniezamierzapoświęcaćmudużoczasu.Obydwajusiedli.
-Więc?
-Vianellozadzwoniłdomnieiprosił,żebymzajrzałdoPinetty.Słyszałemotej
knajpie,alenigdytamniebyłem.Ato,cosłyszałem,wcalemisięniepodobało.
-Copansłyszał?
-Pełnoczarnych.ISłowian.Słowianiesągorsi.
Brunetti podzielał tę opinię, ale zatrzymał ją dla siebie. Widząc, że dawny
przełożony
nie zamierza się wdawać w pogawędkę, Topa zrezygnował z wygłaszania
poglądównatemat
różnicrasowychinarodowych.Skoncentrowałsięnaswojejopowieści.
- Wszedłem do środka i zamówiłem kieliszek wina. Kilku facetów grało przy
stoliku
w karty, więc stanąłem obok, żeby im pokibicować. Potem wypiłem drugi
kieliszekichwilę
pogadałem z facetem siedzącym przy barze. Kiedy jeden z graczy odszedł od
stolika,zająłem
jegomiejsce.Poparurozdaniach,gdyprzegrałemzdziesięćtysięcylirów,facet
wrócił,więc
znówusiadłemprzybarzeiwypiłemnastępnykieliszek,
Brunettiemuprzemknęłoprzezmyśl,żeTopaspędziłbyciekawiejwieczór,gdyby
zostałwdomuioglądałtelewizję.
-Ajakbyłoztąbójką,sierżancie?
-Zarazdotegodojdę.Mniejwięcejpokwadransieinnygraczwstałodstolikai
wyszedł z knajpy. Tamci spytali mnie, czy chcę do nich dołączyć, ale
powiedziałem,żenie.
Wtedy do gry zasiadł facet, z którym rozmawiałem przy barze. Po jakimś czasie
wróciłten,
którywyszedł,ipodszedłdobaru,żebysięnapić.Zaczęliśmyrozmawiać.Spytał,
czynie
mamochotysobiepociupciać.Odparłem,żejakmamochotę,toniemuszępłacić,
niejedną
babkę mogę mieć za darmo. A on na to, że na pewno nie taką, jaką może mi
załatwić.
-Toznaczy?
-Młodądziewczynę.Jamunato,żewolękobiety.Wtedymiubliżył.
-Copowiedział?
-Żepewniewogólenieinteresujemnieciupcianie.Wyjaśniłem,żelubiękobiety,
ale
dojrzałe, nie takie młódki, jakie ma w swojej stajni. Zaczął się śmiać i zawołał
coś,chybapo
słowiańsku,dokumpligrającychwkarty.Parsknęliśmiechem.Więcdałemmuw
pysk.
-Miałpansiętamudać,żebyzasięgnąćinformacji,aniewdawaćsięwbójki-
rzekł
Brunetti,niepróbującukryćirytacji.
-Niepozwolę,żebysięzemnieśmiano-oświadczyłTopagniewnym,niemal
piskliwymtonem,któryBrunettidobrzepamiętał.
-Myślipan,żerzeczywiściemiałtowar?
-Kto?
-Tenczłowiek,któryproponowałpanudziewczynę.
-Niewiem.Może.Niewyglądałnaalfonsa,alezeSłowianaminigdynicnie
wiadomo.
-Rozpoznałbygopan?
-Jasne.Mazłamanynos.
-Jestpanpewien?-spytałBrunetti.
-Czego?
-Żemazłamanynos.
- Oczywiście - odparł Topa, podnosząc prawą dłoń. - Poczułem, jak chrupie mi
pod
pięścią.
-Poznałbygopannazdjęciu?
-Tak.
- W porządku, sierżancie. Dziś już za późno, żeby się tym zająć. Proszę wpaść
jutroi
przejrzećzdjęcia,możemamygowkartotece.
-Myślałem,żeAlvisezamierzamniearesztować.
Brunettimachnąłręką,jakbyodganiałmuchę.
-Niechsiępantymniekłopocze.
-Niktniemożemiubliżać-powiedziałwojowniczoTopa.
-Dojutra,sierżancie.
Topa posłał dawnemu przełożonemu tak przenikliwe spojrzenie, że Brunettiemu
od
razu przypomniała się historia ostatniego aresztowania dokonanego przez
sierżanta,poczym
wstał i wyszedł z gabinetu, nie zamykając za sobą drzwi. Komisarz odczekał
pełnedziesięć
minut i dopiero wtedy sam wyszedł. Zaczęło padać, ale Brunetti nie miał nic
przeciwko
pierwszejzimowejmżawce,którejlodowatydotykprzyjemniestudziłmutwarz,
rozgrzaną
niechęciądoTopy.
Rozdział14
Dwa dni później, ale dopiero wtedy, kiedy Brunetti poprosił sędzinę Vantuno o
nakaz
wydania dokumentacji, wenecki oddział SIP przekazał policji wykaz rozmów
miejscowych
prowadzonychzdomuizbiuraTrevisanawokresiesześciumiesięcyprzedjego
śmiercią.
TakjaksięBrunettispodziewał,wwykaziewidniałypołączeniazbaremPinetta,
jednaknie
dopatrzył się w nich żadnej regularności. Porównał daty z datami połączeń z
automatemna
stacji w Padwie przedstawionymi w wykazie rozmów zamiejscowych, ale ani
dni,anigodziny
sięniezgadzały.
Położyłobawykazyprzedsobąnabiurkuizacząłjeuważniestudiować.W
przeciwieństwie do połączeń zamiejscowych, przy połączeniach lokalnych
figurowałrównież
adres, pod którym znajdował się aparat, a także nazwisko abonenta. Brunetti
skupiłsięna
czytaniu długich kolumn adresów i nazwisk, które ciągnęły się przez ponad
trzydzieścistron,
alepokilkuminutachdałzawygraną.
Chwyciwszyobawykazy,zszedłnadółizajrzałdopokoju,wktórymurzędowała
signorina Elettra. Stół pod oknem wydał mu się nowy, ale piękny wazon od
Veniniegona
pewno był ten sam; stał w nim może niezbyt szykowny, za to ogromny i wesoły
bukiet
żółtychastrów.Sekretarkaszefamiałanaszyijakbyspecjalniedobranąpodkolor
bukietu
apaszkę,którejbarwakojarzyłasięnajbardziejzupierzeniemkanarków.
- Dzień dobry, panie komisarzu - powiedziała pani Elettra, posyłając mu tak
słoneczny
uśmiech,żemógłśmiałokonkurowaćzkwiatami.
-Dzieńdobry.Mamdlawaszadanie-rzekłBrunetti,wskazującgłowąkomputer,
żebywyjaśnić,dlaczegoposłużyłsięliczbąmnogą.
-Chodzioto?-ZerknęłanawydrukizSIP,któretrzymałwdłoni.
- Tak. To wykaz miejscowych połączeń Trevisana. Wreszcie! - dodał, nie
potrafiąc
ukryćgniewu,żetyleczasumusiałzmarnować,zanimoficjalnymikanałamizdołał
uzyskać
potrzebneinformacje.
-Och,trzebabyłomipowiedzieć,żesiępanuśpieszy,paniekomisarzu.
-Aco,znapanikogośwSIP?-spytał,nawetsięniedziwiąc,żerozległasiatka
jej
znajomychobejmujerównieżitęinstytucję.
-Giorgia-oświadczyła,niewchodzącwszczegóły.
-Aczymyślipani,żemógłby...-zacząłBrunetti.
Uśmiechnęłasięibezsłowawyciągnęładłoń.Podałjejwydruki.
- Chciałbym, żeby ułożono numery według częstotliwości, z jaką Trevisan się z
nimi
łączył.
Zanotowała to w bloczku, który leżał przed nią na biurku, po czym uśmiechnęła
się,
jakbyzadaniebyłodziecinnieproste.
-Cośjeszcze?
-Tak.Chciałbymwiedzieć,któreztychnumerówtonumeryautomatów
telefonicznych albo aparatów znajdujących się w miejscach publicznych, na
przykładw
barachczyrestauracjach.
Znówsięuśmiechnęła;toteżniebyłotrudne.
-Towszystko?
- Nie. Chciałbym jeszcze wiedzieć, który z nich to numer mordercy. - Jeśli
oczekiwał,
że to również signorina Elettra zanotuje, rozczarował się. - Ale nie sądzę, żeby
zdołałapani
uzyskaćtęinformację-dodałzuśmiechem,dającjejdozrozumienia,żeżartuje.
- Chyba nie zdołam, panie komisarzu, choć niewykluczone, że jego numer
faktycznie
figurujewtymwykazie-powiedziała,potrząsającwydrukami.
Pewniefiguruje,pomyślałBrunetti.
-Jakdługotopanizajmie?-zapytał;chodziłomuoto,iledni.
Elettra spojrzała na zegarek, po czym zerknęła na koniec wydruku, żeby
sprawdzić,ile
liczystron.
-JeśliGiorgiojestdziśwpracy,kilkagodzin.
-Kilkagodzin?!Jakimcudem?!-krzyknąłBrunetti,zbytzaskoczony,abypokryć
swojezdumienienonszalancją.
-Dotelefonuszefapodłączonyjestmodem-odparła,wskazującprostokątne
metalowepudełkostojąceobokaparatuipołączonekablamizjejkomputerem.-
Giorgiomusi
tylkootworzyćodpowiedniplik,uruchomićprogram,któryułożynumerywedług
częstotliwości, po czym przesłać mi dane na drukarkę. Obok numeru będzie
podanadatai
godzina.Czychciałbypanwiedzieć,jakdługotrwałakażdarozmowa?-Uniosła
długopisnad
bloczkiem,czekającnaodpowiedźBrunettiego.
-Tak.Czymyślipani,żemógłbymirównieżzdobyćwykaznumerów,zktórymi
łączonosięztelefonuwbarzewMestre?
Kiwnęłagłową,notująccośwbloczku.
-Naprawdęotrzymamwszystkodziśpopołudniu?
-JeśliGiorgiojestwpracy...
Zanim jeszcze Brunetti wyszedł na korytarz, signorina Elettra podniosła
słuchawkę,
żeby połączyć się z Giorgiem i wraz z nim, za pomocą metalowego pudełka
połączonegozjej
komputerem, obejść przeszkody, które SIP stawia na drodze tym, co pragną
uzyskać
informacje zawarte w archiwach tej instytucji, a także obejść przepisy prawne
określające,
jakieinformacjemogąbyćudostępnionebeznakazusądowego.
Wróciwszy do gabinetu, Brunetti napisał zwięzłe sprawozdanie dla Patty, w
drugiej
części pokrótce przedstawiając plan działania na najbliższe dni. Czuł się
sfrustrowanytym,
jakmałodotądosiągnął,ajegoplanynaprzyszłośćbyływrównejmierzedziełem
wyobraźni
i optymizmu; liczył jednak, że szef poczuje się usatysfakcjonowany i na pewien
czasdamu
spokój. Następnie zadzwonił do Ubalda Lotta i umówił się z nim na wieczór,
twierdząc,że
potrzebuje informacji o kancelarii Trevisana. Lotto początkowo się wzbraniał,
upierającsię,
żeniewielewieopraktyceszwagra,żeorientujesiętylkowjejfinansach,alew
końcu
zgodziłsięnaspotkanieowpółdoszóstej.
Biuro Lotta mieściło się w tym samym budynku i na tym samym piętrze co
kancelaria
Trevisana,naViaXXIIMarżo,nadsiedzibąBancaCommercialed’Italia;trudno
sobie
wyobrazić lepszy adres w całej Wenecji. Brunetti zjawił się kilka minut przed
czasem.
Wprowadzono go do sali, gdzie praca dosłownie wrzała; pomieszczenie
wyglądałojakstudio
filmowe, w którym ambitny młody reżyser telewizyjny kręci scenę z życia
ambitnego
młodegoksięgowego.Naotwartejprzestrzeniwielkościpołowykortutenisowego
znajdowało
się osiem biurek - każde z komputerem - oddzielonych od siebie parawanami
obitymi
jasnozielonym lnem, sięgającymi zaledwie do pasa. Przy komputerach siedziało
pięciu
młodychmężczyznitrzymłodekobiety;Brunettiegouderzyło,żeniktznichnawet
nie
podniósłgłowy,gdyprowadzonyprzezmłodegorecepcjonistęprzechodziłobok.
Recepcjonistazatrzymałsięprzydrzwiachnakońcusali,zastukałdwukrotnie,po
czym-nieczekającnaodpowiedź-otworzyłjeiwpuściłkomisarzadośrodka.
Lotto
wyjmowałcośz wysokiejszafypo drugiejstroniegabinetu. Brunettiusłyszałza
sobąciche
skrzypnięcie; obejrzał się, żeby sprawdzić, czy recepcjonista wszedł za nim do
gabinetu
księgowego.Okazałosię,żenie.KiedyznówskierowałwzroknaLotta,zobaczył,
żeten
odsunąłsięodszafy;wjednejręcetrzymałbutelkęsłodkiegowermutu,wdrugiej
dwie
szklanki.
-Czymogępanapoczęstować?-zapytał.-Zwyklepozwalamsobienadrinkao
tej
porze.
-Tak,chętniesięnapiję-odparłzuśmiechemBrunetti,choćnienawidziłsłodkich
trunków.
Gospodarzwskazałmudłonią,żebyprzeszedłdobocznejczęścigabinetu,gdzie
po
przeciwnych stronach niskiego stolika na cienkich nóżkach stały dwa fotele,
następnienalał
dwie szczodre porcje wermutu i wręczył jedną szklankę Brunettiemu. Komisarz
podziękował,
ale dopiero kiedy księgowy postawił butelkę na stoliku i usiadł naprzeciwko
niego,podniósł
szklankędoustiuśmiechającsięprzyjaźnie,rzekł:
-Cincin.
Słodki trunek spłynął mu po języku do gardła, pokrywając je nieprzyjemną
warstwą.
Smak alkoholu zabijała lepka słodycz; Brunetti miał wrażenie, że pije płyn po
goleniu
zaprawionynektaremmorelowym.
- Bardzo elegancki gabinet. Moje uznanie - powiedział, mimo że przez okno
widział
jedyniebudynkizdrugiejstronyulicy.
Lottozakreśliłszklankąwpowietrzuniedużyłuk,jakbyodsuwałodsiebie
komplement.
-Dziękuję.Staramysięstworzyćtakąatmosferę,abykliencimielidonaszaufanie
i
wiedzieli,żedbamyoichinteresy.
-Tomusibyćbardzotrudne.
Na twarzy Lotta pojawił się cień, który po chwili znikł, a wraz z nim znikł
uśmiech.
-Nierozumiem,copanmanamyśli,commissario.
Brunettizrobiłprzepraszającąminę,jakktoś,ktomaświadomość,żeniepotrafi
się
umiejętniewyrażaćiznówniechcącypalnąłgafę.
-Chodzimiotenoweprawa,signorLotto.Trudnojezrozumiećiwiedzieć,jak
stosować.Odkądnowyrządzmieniłprzepisy,mójwłasnyksięgowyprzyznaje,że
nietylko
niejestpewien,comarobić,alenawetjakwypełniaćformularze.-Pociągnąłłyk,
awłaściwie
łyczek,którymożnabyokreślićjakołyczekbardzopokornegoczłowieka,poczym
kontynuował: - Moje finanse, oczywiście, nie są tak skomplikowane, żeby nie
możnabyłosię
w nich połapać, ale wyobrażam sobie, że pan musi mieć wielu klientów, którzy
potrzebują
pomocyprawdziwegoeksperta. -Znówwypił małyłyczek.- Samnaturalnienie
wyznajęsię
na tych rzeczach... - pozwolił sobie zerknąć na Lotta i stwierdził, że księgowy
słuchagow
skupieniu - ...dlatego chciałem się z panem zobaczyć, poprosić, aby zechciał mi
panudzielić
takichinformacjiofinansachmecenasaTrevisana,jakieuznapanzaistotne.Był
panjego
księgowym,prawda?Izarządzałfinansamijegokancelarii?
- Tak - odparł krótko Lotto, po czym spytał neutralnym tonem: - O jakie
informacje
panuchodzi?
Brunettiuśmiechnąłsięirozłożyłbezradnieręce.
- Jak już mówiłem, nie wyznaję się na tych sprawach, dlatego przyszedłem do
pana.
Skoro avvocato Trevisan powierzył panu wszystkie swoje finanse, pomyślałem,
żepewnie
będziepansięorientował,czymiałklientów,którzy...hm,jakbytopowiedzieć...
niebylimu
radzi.
-Niebylimuradzi,commissario?
Brunetti popatrzył na podłogę; starał się naśladować człowieka złapanego w
pajęczynę
swojej językowej nieporadności, kogoś, kogo Lotto powinien uznać za równie
nieporadnego
wrolipolicjanta.
Lottoprzerwałprzedłużającąsięciszę.
-Przykromi,alewciążnierozumiem,ocopanuchodzi-rzekłzprzesadnym
zmieszaniem, które ucieszyło Brunettiego, bo oznaczało, iż księgowy wierzy, że
obcujez
osobnikiemnienawykłymdosubtelnychzachowań.
-Boskoro,signorLotto,niemamyżadnegomotywuzabójstwa...-zaczął.
-Arabunek?-wtrąciłjegorozmówca,unoszączezdziwieniembrwi.
-Nicniezostałoskradzione.
-Możektośspłoszyłrabusia?Zaskoczyłgo?
Brunetti zastanawiał się nad tą sugestią tak długo, jakby słyszał ją po raz
pierwszy;
chciał, aby Lotto uwierzył, iż nikomu na policji nie przyszło na myśl coś
podobnego.
-Toniewykluczone-przyznałwreszcie,jakbyuznałLottazapartneraw
rozwiązywaniuzagadki.Pokiwałgłową,udając,żerozważatęnowąmożliwość,
poczymz
oślimuporempowróciłdowcześniejszegopomysłu.-Ajeślimordercawcalesię
nie
wystraszył? Jeśli mamy do czynienia z planowanym morderstwem? Wtedy
powodemmogło
być coś z życia zawodowego mecenasa. - Ciekaw był, czy Lotto przerwie
powolnytok
rozumowania tępego policjanta, zanim ten uzmysłowi sobie kolejną logiczną
możliwość,a
mianowicie,żepowodemmogłobyćcośniezżyciazawodowegomecenasa,lecz
zjegożycia
prywatnego.
- Czy sugeruje pan, że mógł go zabić klient? - zapytał Lotto tonem, z którego aż
biło
niedowierzanie; człowiek pokroju komisarza najwyraźniej nie był w stanie
zrozumieć,jacy
ludziestanowiliklientelęjegoszwagra.
-Wiem,żetomałoprawdopodobne-powiedziałBrunettiiuśmiechnąłsię;miał
nadzieję, że nerwowo, z zawstydzeniem. - Ale jest przecież możliwe, że signor
Trevisanjako
adwokat wszedł w posiadanie informacji, których znajomość okazała się dla
niegogroźna.
-Informacjiokliencie?Czymniesłuchmyli,czyfaktyczniesugerujepancoś
takiego? - Święte oburzenie w głosie księgowego najlepiej świadczyło o jego
przekonaniu,że
potrafibeztruduzdominowaćpolicjantawrozmowie.
-No...tak.
-Toniemożliwe.
Brunettiznówuśmiechnąłsięprzepraszająco.
- Rozumiem, że trudno w to uwierzyć, ale... Mimo wszystko chcielibyśmy
zobaczyć
listę klientów Trevisana, choćby po to, żeby wykluczyć podobną możliwość.
Myślałem,że
właśniepan,księgowyszwagra,mógłbynamtakąlistędostarczyć.
-Musiciemniewtowciągać?-zapytałLotto,podnoszącgłos,żebykomisarz
świadombyłjegoniezadowolenia.
-Zapewniampana,żeuczynimywszystko,cownaszejmocy,abykliencinie
zorientowalisię,żeposiadamylistę,naktórejwidniejąichnazwiska.
-Agdybymodmówił?
-Wystąpiłbymonakazsądowy.
Lottodopiłwermutiodstawiłszklankę.
-Polecę,żebyprzygotowanolistę.-Zjegotonuwyraźnieprzebijałaniechęć.Nie
miał
jednak wyboru: wolał nie zadzierać z policją. - Ale proszę mieć na uwadze, że
osoby,które
się na niej znajdą, nie są przyzwyczajone do uczestniczenia w dochodzeniach
policyjnych.
WinnychokolicznościachBrunettizarazbyodparował,żewciąguostatnichkilku
lat
policjaprowadzidochodzeniadotyczącegłównietegotypuosób,alepostanowił
zachowaćtę
opiniędlasiebie.
-Będępanuwielcezobowiązany-rzekł.
Lottoodchrząknął.
-Czytowszystko?
- Tak - oznajmił Brunetti, obracając w palcach szklankę z resztką trunku i
obserwując,
jak ciecz przylega do ścianek, a potem wolno spływa w dół. - Wprawdzie jest
jeszczejedna
rzecz, ale nie wiem, czy w ogóle warto o tym wspominać. - Kleista ciecz znów
zawirowałana
ściankach.
-Słucham?-spytałLottoobojętnymtonem;wkońcugłównycelwizytypolicjanta
zostałjużomówiony.
-RinoFavero-rzekłBrunetti,wypowiadającimięinazwiskozamordowanego
księgowegoztakąlekkością,zjakąmotylunosisięnapowietrznychprądach.
-Co?!-Lottoniezdołałukryćzdumienia.
Brunetti,zadowolony,zamrugałoczamiiutkwiłwzrokwszklance.
-Kto?-spytałpochwiliksięgowybardziejneutralnymtonem.
-Favero.Rino.Byłksięgowym.ChybawPadwie.Zastanawiałemsię,czypango
znał.
-Możesłyszałemnazwisko.Aledlaczegopanpyta?
- Niedawno zginął z własnej ręki. - Brunettiemu wydało się, że takim
eufemistycznym
określeniem powinien się posłużyć ktoś o niskiej pozycji społecznej policjanta,
mówiąco
samobójstwie człowieka rangi Favera. Nie powiedział nic więcej, ciekaw, czy
zdoła
rozbudzićzainteresowanierozmówcy.
-Aledlaczegopanpyta?-powtórzyłLotto.
- Pomyślałem, że jeśli go pan znał, to przeżywa pan teraz naprawdę ciężkie
chwile,
straciwszydwóchprzyjaciółwtakkrótkimczasie.
-Nie,nieznałemgo.Przynajmniejnieosobiście.
-Przykrasprawa.-Brunettipotrząsnąłgłową.
-Tak-zgodziłsięnaodczepnegoLottoipodniósłsięzfotela.-Cośjeszcze,
commissario?
Brunettiwstałirozejrzałsięzbezradnąminą,jakbyniewiedział,cozrobićznie
dopitym wermutem; w końcu Lotto wziął od niego szklankę i postawił obok
swojejnastole.
-Nie.Tylkotalistaklientów...
-Otrzymająpanjutro.Najdalejpojutrze-rzekłLotto,kierującsiędodrzwi.
Brunetti podejrzewał, że raczej przyjdzie mu czekać dwa dni, ale nie
powstrzymałogo
to przed uściśnięciem dłoni księgowego oraz wyrażeniu serdecznych przeprosin
zazajęcie
jegocennegoczasu,atakżegorącychpodziękowańzapomoc.
Lottoodprowadziłgościadodrzwigabinetu,znówuścisnąłmudłoń,poczym
zamknąłzanimdrzwi.NakorytarzuBrunettiprzystanąłnamomentipopatrzyłna
elegancką
mosiężną tabliczkę z napisem C. TREVISAN, AVVOCATO, znajdującą się na
prawood
drzwipodrugiejstroniehallu.Niewątpił,żezatymidrzwiamipanujetakasama
atmosfera
pracowitości; był zresztą przekonany, że obie firmy łączy znacznie więcej niż
lokalizacjai
wystrójwnętrz,azajedenzłączącychjeczynnikówuważałterazRinaFavera.
Rozdział15
Nazajutrz rano Brunetti znalazł na biurku, przysłane mu faksem przez kapitana
della
Cortego z komendy w Padwie, akta sprawy Rina Favera, którego śmierć nadal
była
przedstawiana w środkach masowego przekazu jako samobójstwo. Na temat
zgonu
księgowegoBrunettiniedowiedziałsięzlekturyaktprawienicponadto,codella
Corte
powiedział mu przez telefon, ale z zaciekawieniem przeczytał informacje o
pozycji
zajmowanej przez Favera pośród śmietanki towarzyskiej i w świecie finansjery
Padwy,
sennego,bogategomiastapołożonegopółgodzinydroginazachódodWenecji.
Favero specjalizował się w finansach wielkich przedsiębiorstw; stał na czele
biura
złożonegozsiedmiuksięgowych,którecieszyłosiędoskonałąopiniąnietylkow
Padwie,ale
w całej okolicy. Do jego klientów należało wielu spośród najważniejszych
biznesmenówi
przemysłowcówtegomocnozindustrializowanegoregionu,atakżedziekanitrzech
wydziałów miejscowego uniwersytetu, jednego z najlepszych we Włoszech.
Brunettiemunie
byłyobceaninazwyfirm,którychksięgisprawdzałFavero,aninazwiskajego
indywidualnych klientów. Nic jednak nie układało się w spójną całość. A
przynajmniej
Brunettiniewiedział,comogłobyłączyćprzemysłchemiczny,wyrobyskórzane,
biura
podróży,agencjepośrednictwapracyorazwydziałnaukpolitycznych.
Spragnionydziałania,czychoćbyzmianymiejsca,komisarzgotówbyłjechaćdo
Padwy, żeby porozmawiać osobiście z della Cortem, ale w końcu uznał, że w
zupełności
wystarczy, jeśli zadzwoni do kapitana. Sięgając po telefon, przypomniał sobie
ostrzeżenie
della Cortego, aby z nikim innym nie rozmawiał o Faverze; świadczyło ono
jednoznacznie,iż
pewnychinformacjioksięgowym-atakżeopadewskiejpolicji-kapitanjeszcze
munie
wyjawił.
-DellaCorte.-Kapitanpodniósłsłuchawkępopierwszymdzwonku.
-Dzieńdobry,capitano.TuBrunetti.ZWenecji.
-Dzieńdobry,commissario.
-Dzwonięzpytaniem,czywiepancośnowego.
-Tak.
-OFaverze?
- Tak - odparł krótko della Corte. - Wygląda na to, że mamy wspólnych
przyjaciół,
commissario.
-Naprawdę?-spytałBrunetti,zaskoczonytąuwagą.
-Powczorajszejrozmowiezpanemzadzwoniłemdokilkuosób.
Brunettiniezareagował.
-Przypadkiemwspomniałempańskienazwisko.
Brunettiniewierzyłwprzypadki.
-Cotozaosoby?
-NaprzykładRiccardoFosco.WMediolanie.
-JaksięRiccardomiewa?-spytałBrunetti,choćznaczniebardziejciekawiłogo,
dlaczego della Corte dzwonił do dziennikarza, specjalisty od reportażu
polityczno-
kryminalnego,żebywypytaćsięoniego.
-Wielemiopanumówił.Samedobrerzeczy.
ZaledwieprzeddwomalatyBrunettibyłbywstrząśnięty,gdybysiędowiedział,że
jedenpolicjantmusidzwonićdodziennikarza,abydowiedziećsię,czymożeufać
drugiemu;
obecnieodczuwałtylkodojmującysmutek,żekrajstoczyłsiętaknisko.
-CotamuRiccardasłychać?-powtórzył.
-Wszystkowporządku.Prosił,żebypanapozdrowić.
-Ożeniłsię?
-Tak,wzeszłymroku.
- Należy pan do tropicieli? - spytał Brunetti, mając na myśli przyjaciół
dziennikarzaw
szeregachpolicji;pomimoiżodzamachunaFoscęminęłokilkalat,nieformalna
tagrupa
wciąższukałabandytów,którychkuleuczyniłyzniegokalekę.
-Tak,niestetynicnieodkryłem.Apan?
-Teżnie.-Brunettipoczułsatysfakcję,żekapitanuważagozakogoś,ktorównież
się
niepoddajeinierezygnujezposzukiwań,choćprzezpięćlattropzdążyłmocno
wystygnąć.-
DzwoniłpandoRiccardawjakimśkonkretnymcelu?
-Tak.Żebyspytać,czyposiadaoFaverzejakieśinformacje,któremogąsięnam
przydać,adoktórychniemamyjakdotrzeć.
-Ico?
-Nicniewiedział.
NagleBrunettiemuprzyszłocośdogłowy.
-Dzwoniłpanzkomendy?
Dźwięk,jakiwydobyłsięzgardłakapitana,mógłodbiedyujśćzaśmiech.
-Nie.
Brunettinicniepowiedział.DługąciszęprzerwałopytaniedellaCortego:
-Mapannumerbezpośredni?
Brunettipodałmu.
-Zadzwonięzadziesięćminut.
Czekając na telefon della Cortego, Brunetti miał ochotę zadzwonić do Fosca i
wypytać
gookapitana,alepopierwsze,niechciałblokowaćlinii,apodrugie,uznał,że
sama
wzmiankaodziennikarzustanowiwystarczającąrekomendację.
DellaCortezadzwoniłpokwadransie.Wtlesłychaćbyłotypoweodgłosyruchu
ulicznego:warkotsilników,rykklaksonów.
-Zakładam,żepańskitelefonjestczysty-powiedziałkapitan,zczegowynikało,
że
swojegobytaknieokreślił.
Brunettiugryzłsięwjęzyk;wkońcuktomiałbyichpodsłuchiwać?
-Cosiętamuwasdzieje?-spytałtylko.
-Właśniezmieniliśmyprzyczynęzgonu-odparłdellaCorte.-Oficjalniejestnią
teraz
samobójstwo.
-Jakto?
-Obecniebadaniawskazują,żemiałdwamiligramyroipnaluwekrwi.
-Obecnie?-zdziwiłsięBrunetti.
-Obecnie-powtórzyłkapitan.
-Więcbyłbywstanieprowadzićsamochód?
- Tak. Również wjechać do garażu i zamknąć drzwi, czyli krótko mówiąc,
popełnić
samobójstwo.-GłosdellaCortegodrżałzgniewu.-Nieznajdęsędziego,który
damizgodę
na podjęcie śledztwa w sprawie morderstwa, ekshumację zwłok i ponowne
badania.
-Skądmiałpanpoprzedniedane,októrychmimówił?
-Rozmawiałemzlekarzem,któryprzeprowadzałsekcję;pracujetuwszpitalu.
-I...?
- Zaraz po dokonaniu sekcji sam zbadał krew, po czym w celu potwierdzenia
wysłał
próbkędolaboratorium.Kiedyzlaboratoriumnadeszłyoficjalnewyniki,okazało
się,że
poziomroipnalujestznacznieniższy.
- Może facet źle odczytał swoje notatki? Czy nie można ponownie przebadać
próbek?
-Zniknęły.
-Zniknęły?!
DellaCortenawetnietrudziłsię,żebyodpowiedzieć.
-Agdziebyły?-spytałBrunetti.
-Wlaboratoriumpatologicznym.
-Cosięzwykledziejezpróbkami?
-Posporządzeniuoficjalnychwynikówtrzymanesąprzezrok,potemniszczone.
-Atymrazem?
- Kiedy patolog otrzymał oficjalne wyniki, sprawdził swoje notatki, żeby się
upewnić,
czy się nie pomylił, i natychmiast do mnie zadzwonił. - Della Corte zamilkł na
moment.-
Potemzadzwoniłponownie,abypowiedzieć,żewtedypopełniłbłąd.
-Ktośgoprzekonał?
-Jasne!-rzuciłgniewniedellaCorte.
-Comupanpowiedział?
-Nic.Kiedyzadzwoniłporazdrugi,zorientowałemsię,żetośmierdzącasprawa.
Więc tylko udałem, że jestem zły. Powiedziałem, że rozumiem, iż błędy się
zdarzają,ale
następnymrazemniechbardziejuważa,kiedyprzeprowadzasekcję.
-Uwierzyłpanu?
MimodzielącejichodległościBrunettipoznał,żedellaCortewzruszaramionami.
-Ktotowie?
-Icopotem?
-PotemzadzwoniłemdoFosca,żebygospytaćopana.
Brunetti usłyszał jakieś dziwne metaliczne trzaski i natychmiast przemknęło mu
przez
myśl,żemożejegotelefonteżjestnapodsłuchu,alepochwiliuświadomiłsobie,
żetodella
Cortewrzucakolejnemonetydoautomatu.
-Kończąmisiędrobne,commissario-powiedziałkapitan.-Możebyśmysię
spotkali?
-Chętnie.Nieoficjalnie?
-Oczywiście.
-Gdzie?
-Możewpołowiedrogi?-zaproponowałdellaCorte.-WMestre?
-BarPinetta?
-Dziświeczoremodziesiątej?
- Jak pana rozpoznam? - spytał Brunetti, mając nadzieję, że della Corte nie jest
gliną,
którywyglądajakglina.
-Jestemłysy.Ajapana?
-Wyglądamjakglina.
Rozdział16
Za dziesięć dziesiąta tego wieczoru Brunetti opuścił budynek stacji w Mestre,
zszedł
po schodach i skierował się w lewo, ustaliwszy wcześniej, na podstawie mapy
zamieszczonej
napoczątkuweneckiejksiążkitelefonicznej,gdziesięznajdujeViaFagare.Przed
stacjąjak
zwykle stało kilkanaście nieprzepisowo zaparkowanych samochodów, lecz ruch
byłniewielki.
Brunettiprzeszedłprzezjezdnięinanajbliższymroguskręciłwprawo,wstronę
centrum.
Sklepikipoobustronachulicymiałyzaciągniętestaloweżaluzje;zupełniejakby
spuściły
przyłbice,abychronićsięprzedniebezpieczeństwaminocy.
Sporadyczne podmuchy wiatru podrywały papiery i liście na chodniku. Brunetti
szedł
przedsiebie,starającsięniezwracaćuwaginaodgłosyruchuulicznego,alebyło
to
niemożliwe. Wszyscy zawsze narzekali na klimat Wenecji, wilgotny i
nieprzyjemny,aledla
Brunettiego znacznie gorszy był ogłuszający hałas czyniony przez pojazdy, do
którego
dochodził jeszcze ohydny smród spalin; nie rozumiał, jak można akceptować
samochody,
uważać je za składnik codziennego życia. Z roku na rok coraz więcej wenecjan,
zmuszonych
zastojemgospodarczyminiebotycznymiczynszami,porzucałoswojemiastoi
przeprowadzałosiętutaj,wtensmródizgiełk.Brunettizdawałsobiesprawę,że
powody
ekonomiczne mogą skłonić ludzi do przeprowadzki. Ale żeby dobrowolnie
skazywaćsięna
cośtakiego?Korzyścibyłymizerne.
Pokilkuminutachmarszuzanastępnąprzecznicązobaczyłpionowyneon;litery
biegnące od dachu budynku do mniej więcej dwóch metrów nad chodnikiem
układałysięw
napis: B-- -in--ta. Nie wyjmując rąk z kieszeni płaszcza, Brunetti wszedł do
środkaprzez
uchylonedrzwi.
Właścicielbaruwidocznieobejrzałzbytwielefilmówamerykańskich,boknajpa
do
złudzenia przypominała jeden z tych lokali, w których Victor Mature rozstawiał
wszystkich
pokątach.Ścianęzabaremzajmowałoogromnelustro,lecznajegopowierzchni
osiadłotyle
kurzu i dymu, że prawie nic się w nim nie odbijało. Zamiast całych rzędów
butelek,jakw
typowych włoskich knajpach, stał tu tylko jeden lichy rządek, w dodatku
wyłączniebourbona
iszkockiej,sambarzaśniebyłdługąprostąladązekspresemdokawy,leczmiał
kształt
podkowy, wewnątrz której urzędował barman, ciasno obwiązany w talii
poplamionym
fartuchem.
Po obu stronach sali stały stoliki. Przy tych z lewej siedziało po trzech lub
czterech
mężczyzn grających w karty; po prawej - mieszane pary uprawiające zupełnie
innyrodzajgry
losowej. Na ścianach wisiały wielkie fotosy amerykańskich gwiazd, niechętnie
spozierających
nawnętrze,naktóregowieczneoglądaniezostałyskazane.
Przybarzestałoczterechmężczyznidwiekobiety.Pierwszyzmężczyzn,niskii
krępy, trzymał szklankę obiema rękami, jakby chciał ją chronić przed zakusami
innych,i
wpatrywałsięwjejzawartość.Drugi,wyższyiszczuplejszy,zwróconytyłemdo
baru,wolno
obracał głowę, przyglądając się to karciarzom, to licytacji odchodzącej przy
pozostałych
stolikach.Trzecibył łysy;najwyraźniejdella Corte.Ostatni,chudy jakstrachna
wróble,stał
między dwiema dziewczynami, które coś do niego mówiły, i zerkał nerwowo to
najedną,to
na drugą. Popatrzył na Brunettiego, gdy ten wchodził do środka; dziewczyny też
odwróciły
sięwstronęprzybysza.WzrokParek,kiedyprzecinałynićludzkiegożywota,nie
mógłbyć
bardziejposępny.
Brunetti podszedł do della Cortego, szczupłego mężczyzny o mocno
pomarszczonej
twarzyorazsumiastychwąsach,iklepnąłgowramię.
- Ciao, Bepe, come stai? - Mówił z ciężkim weneckim akcentem i znacznie
głośniej,
niżtobyłokonieczne.-Przepraszamzaspóźnienie,alemojażona,wrednasuka...
-Urwałi
wykonał ręką gniewny gest, który miał wyrażać, co myśli o wszystkich żonach i
wszystkich
wrednych sukach. - Amico mio, whisky proszę! - zawołał do barmana, potem
spojrzałna
szklankę stojącą przed della Cortem. - A dla mojego przyjaciela jeszcze raz to
samo,alena
mójkoszt!
Zwracając się do barmana, starał się obrócić do niego całym ciałem, wszystkie
ruchy
wykonywać z przesadną ekspresją. Przytrzymując się ręką lady, aby nie stracić
równowagi,
mruknąłpodnosem:
-Suka...
Otrzymawszywhisky,podniósłszklankęiopróżniłjąjednymhaustem,poczym
odstawił z głośnym stuknięciem na kontuar i wierzchem dłoni otarł usta.
Natychmiast
pojawiłasięprzednimdrugapełnaszklanka,alezanimzdążyłjąpodnieść,della
Corte
wyciągnąłponiąrękę.
- Cin cin, Guido - powiedział, unosząc szklankę, jakby wznosił toast za ich
wieloletnią
przyjaźń.-Cieszęsię,żeudałocisięjejwyrwać.-Pociągnąłjedenłyk,drugi.-
Wybieraszsię
znaminapolowaniewnajbliższąsobotę?
Nie ustalili z góry żadnego scenariusza, ale Brunetti uznał, że ten temat jest
równie
dobry jak każdy inny dla dwóch podtatusiałych pijaczków w taniej knajpie w
Mestre.
Odpowiedział,żechętniebysięwybrał,ależona,wrednasuka,chce,żebyzostał
izabrałją
gdzieś na kolację, bo tego dnia wypada ich rocznica ślubu. Po cholerę mają w
domu
kuchenkę? Nie może sama czegoś upichcić? Przez kilka minut prowadzili
rozmowęwtym
stylu;potemjednazparwstałaodstolikaiopuściłalokal.DellaCortezamówił
pokolejcei
pociągnął Brunettiego za rękaw w stronę wolnego stolika. Pomógł mu usiąść.
Kiedypodano
imtrunki,komisarzpodparłrękąbrodęispytałcicho:
-Długotujesteś?
-Ponadpółgodziny-odparłdellaCorte,głosemzupełnietrzeźwymiowiele
kulturalniejbrzmiącymniżprzedchwilą.
-Ico?
- Co pewien czas wpadają tu faceci i podchodzą do gościa przy barze, tego z
babkami.
- Della Corte zbliżył szklankę do ust. - Dwa razy jedna z nich usiadła z jakimiś
typamina
drinka.Razwyszłazjednymiwróciłasamapodwudziestuminutach.
-Szybkarobota-skomentowałBrunetti.
DellaCorteskinąłgłową,poczymznówsięnapił.
-Gośćwygląda,jakbybyłnaheroinie-rzekłpochwili,patrzącwstronębaru.
Uśmiechnąłsięszeroko,kiedyjednazdziewczynprzechwyciłajegospojrzenie.
-Jesteśpewien?
-Przezsześćlatpracowałemwwydzialenarkotyków.Widziałemsetkitakichjak
on.
-ConowegowPadwie?-spytałBrunetti.
Choćobajudawali,żenieobchodząichinniklienci,całyczaspilniewszystkich
obserwowali,starającsięzapamiętaćtwarze.
DellaCortepotrząsnąłgłową.
-Wysłałemjednegozmoichzaufanychludzidolaboratorium,żebysprawdził,czy
niczegowięcejniebrakuje.
-Noi?
-Ktokolwiektammyszkował,dobrzepozacierałślady.Znikłynotatkipatologai
próbkitkanekpobranepodczaswszystkichsekcjiprzeprowadzonychtegodnia.
-Aileichbyło?
-Trzy.
-WPadwie?-spytałBrunetti,niekryjączdziwienia.
- Dwie starsze osoby zmarły w szpitalu po zjedzeniu zepsutego mięsa.
Salmonella.
Brunettipokiwałgłową.
-Ktomógłtozrobić?-spytał.-Komumogłonatymzależeć?
-Najbardziejosobie,którapodałaFaverzeroipnal.
Brunetti znów pokiwał głową, po czym widząc, że barman obchodzi stoliki, dał
mu
znak,żebyprzyniósłponastępnejkolejce,mimożestojąceprzednimikapitanem
szklanki
byływłaściwienietknięte.
- Laboranci tak mało zarabiają, że wiele są gotowi zrobić za dwieście tysięcy
lirów-
dodałdellaCorte.
Do baru weszło dwóch mężczyzn; śmiali się i rozmawiali głośno, jak ludzie,
którzy
chcą,abyobcyzwrócilinanichuwagę.
-SąjakieśpostępywsprawieTrevisana?-spytałkapitan.
Brunettipotrząsnąłgłowązprzesadnąpowagą,zjakąpijacytraktująnajbardziej
trywialnekwestie.
-Więccodalej?
-Chybajedenznaspowinienskosztowaćtowarku-odparłkomisarz,kątemoka
patrząc na zbliżającego się barmana. Kiedy ten postawił szklanki na stole,
Brunetti
uśmiechnął się szeroko. - Drinki dla pań! - polecił, wskazując pijackim gestem
dziewczyny
przybarze.
Wróciwszy za kontuar, barman nalał dwa kieliszki musującego białego wina -
Brunetti
domyślił się, że jest to najlichsze prosecco, a nie francuski szampan, za który
jednakprzyjdzie
mu zapłacić - następnie podszedł na koniec lady, gdzie stał chudzielec z
dziwkami;coś
powiedział do mężczyzny, a przed jego towarzyszkami postawił kieliszki.
Chudzieleczerknął
na Brunettiego, po czym pochylił się w lewo i szepnął coś do niskiej, śniadej
dziewczynyo
szerokich ustach i rudawych włosach opadających na ramiona. Popatrzyła na
kieliszki,po
czym w głąb sali, na Brunettiego. Komisarz uśmiechnął się do niej, dźwignął z
krzesłai
skłoniłniezgrabnie.
- Zwariowałeś? - spytał della Corte, uśmiechając się od ucha do ucha i
wyciągając
rękęposzklankę.
Zamiast mu odpowiedzieć, Brunetti pomachał do trójki przy barze, po czym
odsunął
nogą puste krzesło i wskazał dziewczynie miejsce. Wzięła kieliszek i ruszyła w
ichstronę.
Brunetti,szczerzącdoniejwuśmiechuzęby,spytałcichodellaCortego:
-Przyjechałeśsamochodem?
Kapitanprzytaknął.
-Świetnie.Kiedypodejdzie,zostawnas,wyjdźizaczekajwsamochodzie.Potem
jedź
zanami.
Kiedy dziewczyna podeszła do stolika, della Corte odsunął krzesło i wstał,
niemalsię
zniązderzając.Wydawałsięzaskoczonyjejpojawieniem.
-Dobrywieczór,signorina-rzekłwkońcu,znówmówiączciężkimregionalnym
akcentem.-Proszęusiąść.
DziewczynaprzygładziłaspódnicęiusiadłaobokBrunettiego.Kiedysiędoniego
uśmiechnęła, zauważył, że pod grubą warstwą makijażu kryje się zupełnie ładna
twarz;ruda
miałarównezęby,ciemneoczyimały,wesołozadartynos.
-Buonasera-powiedziałaniemalszeptem.-Dziękujęzaszampan.
DellaCortepochyliłsięnadstolikiemiwyciągnąłrękędoBrunettiego.
-Muszęjużiść,Guido-rzekł.-Zadzwoniędociebiewtygodniu.
Brunetti zignorował wyciągniętą rękę; cała jego uwaga była skupiona na
dziewczynie.
Della Corte spojrzał w stronę mężczyzn przy barze, uśmiechnął się, wzruszył
ramionamii
wyszedłzknajpy,zamykajączasobądrzwi.
-TichiamiGuido?-spytaładziewczyna,bezceregieliprzechodzącna„ty”,co
najlepiejwskazywałonato,jakiegotypuznajomośćwłaśniezostałazawarta.
-Tak,GuidoBassetti.Atobiejaknaimię,słodziutka?
-Mara-oświadczyłairoześmiałasię,jakbypowiedziałcośbardzozabawnego.-
Czymsięzajmujesz,Guido?Powiedz,dobryjesteśwtym,corobisz?
Brunettiegouderzyłydwierzeczy:popierwsze,żerudamówizobcymakcentem-
jej
rodzimymjęzykiemmusiałbyćjednakjęzykromański,hiszpańskialboportugalski
-apo
drugie,żejejpytaniemawyraźnieprowokacyjnypodtekst.
-Jestemhydraulikiem-oznajmiłzdumą,jednocześniewykonującwulgarnygest,
aby
pokazać,żezrozumiałaluzjęzawartąwpytaniu.
-Och,toniezwykleciekawe!-zawołałaMaraiponowniesięroześmiała,alejuż
po
chwilizabrakłojejpomysłównapodtrzymaniekonwersacji.
Brunettizobaczył,żewdrugiejszklancemajeszczesporowhisky,atrzeciawciąż
stoi
przed nim nie tknięta. Pociągnął łyk z drugiej, po czym odsunął ją na bok i
podniósłtrzecią.
-Bardzoładnazciebiedziewczyna,Maro-rzekł,choćzjegogłosułatwomożna
było
odczytać, iż fakt ten nie będzie miał wpływu na transakcję, której zamierza
dokonać.
Rudaprzyjęłakomplementobojętnie.
-Czytengośćtotwójprzyjaciel?-Wskazałruchemgłowychudzielca,którystał
teraz
samotnieprzybarze,bodrugadziewczynateżgdzieśodeszła.
-Tak-odparłaMara.
-Mieszkaszwpobliżu?-spytałtonemczłowieka,któryniechcetracićczasuna
próżnegadanie.
-Tak.
-Możemytamiść?
-Tak.-Znówsięuśmiechnęła.
Widział,jakdziewczynazmuszasię,abywjejoczachpojawiłosięciepłoi
zainteresowanie.Samprzybrałchłodnąminę.
-Ile?-rzuciłoschle.
- Sto tysięcy - odparła szybko, jakby już niezliczone razy odpowiadała na to
pytanie.
Brunetti roześmiał się, pociągnął ze szklanki, po czym wstał, specjalnie
odsuwając
krzesłotakgwałtownymruchem,abyprzewróciłosięnaziemię.
-Oszalałaś,mała.Wdomuczekanamnieżona.Damitosamozadarmo.
Wzruszyłaramionamiispojrzałanazegarek.Byłajedenasta,awciąguostatnich
dwudziestu minut nikt nowy nie wszedł do baru. Brunetti domyślił się, że
dziewczyna
zastanawiasię,jakiemaszansępodłapaćmniejoszczędnegoklienta.
-Pięćdziesiąt-powiedziaławkońcu.
Brunettiodstawiłwciążniedopitąwhiskyiująłdziewczynęzaramię.
-Nodobra,mała,pokażęci,copotrafiprawdziwyfacet!
Wstałabezoporu.Trzymającjązaramię,Brunettipodszedłdobaru.
-Ilepłacę?-spytał.
-Sześćdziesiąttrzytysiące-oznajmiłbezzająknieniabarman.
- Zwariowałeś pan? - spytał gniewnie Brunetti. - Za trzy porcje whisky? W
dodatku
bardzopodłejjakości?
-Orazdwieszklankiwhiskypańskiegoprzyjacielaidwakieliszkiszampanadla
pań.
-Dlapań!-powtórzyłsarkastycznieBrunetti,alesięgnąłdokieszenipoportfeli
rzucił na kontuar pięć banknotów: pięćdziesięciotysięczny, dziesięciotysięczny i
trzy
jednotysięczne.Jużmiałschowaćportfel,kiedyMaraprzytrzymałajegorękę.
- Zapłać od razu mojemu przyjacielowi - rzekła, wskazując brodą chudzielca,
który
bezuśmiechuobserwowałBrunettiego.
Brunetti rozejrzał się, zaczerwieniony, zmieszany, z miną człowieka, który
pragnie,
żebyktośmuwyjaśnił,jakmasięzachować.Ponieważniktnieruszyłnaratunek,
wyjąłz
portfela pięćdziesięciotysięczny banknot i cisnął na kontuar, nie patrząc na
chudzielca;tenz
kolei nawet nie raczył spojrzeć na pieniądze. Potem, jakby chciał ocalić resztki
nadwątlonej
dumy,Brunettizłapałdziewczynęzaramięipociągnąłwstronędrzwi.Zatrzymała
siętylko
na moment przy wyjściu, żeby zdjąć z wieszaka kurtkę ze sztucznego futra
imitującego
lamparciąskórę,poczymwypadłanazewnątrz.Brunettizrozmachemzatrzasnął
drzwi.
NaulicyMaraskręciławlewoiruszyłaprzodem.Starałasięiśćszybko,alew
wąskiej
spódnicy i na wysokich obcasach nie było to łatwe, więc Brunetti bez trudu
dotrzymywałjej
kroku.Przynajbliższymrogujeszczerazskręciławlewo,poczymstanęłaprzed
wejściemdo
trzeciegobudynku.Kluczjużmiaławręce.Nacisnęłaklamkęiweszładośrodka,
nie
sprawdzając,czyBrunettizaniąpodąża.Wwąskąulicęwjechałsamochód.Gdy
kierowca
dwukrotniezamrugałświatłami,Brunettiruszyłzadziewczyną.
Napierwszympiętrzeotworzyłapierwszedrzwipoprawejizniknęławewnątrz,
pozostawiającjeotwarte.Brunettizobaczyłniskitapczannakrytykapąwbarwne
paski,
biurkoidwakrzesła;pojedynczeoknobyłozamknięteizasłonięteżaluzją.Kiedy
dziewczyna
dotknęła kontaktu, w pokoju zapaliła się wisząca na końcu krótkiego przewodu
niskowatowa
żarówkanieprzysłoniętakloszem.
Niepatrzącnaswegoklienta,Marazdjęłakurtkęipowiesiłaostrożnienaoparciu
jednegozkrzeseł.
Potem usiadła na brzegu tapczanu, pochyliła się i rozpięła paski butów.
Uwolniwszy
stopy, westchnęła z ulgą. Wciąż nie patrząc na Brunettiego wstała, rozpięła
spódnicęi
przerzuciła ją przez oparcie tego samego krzesła, na którym wisiała kurtka. Pod
spódnicąnie
miałanasobienic.Wyciągnęłasięnatapczanie.
- Musisz dopłacić, jeśli chcesz dotykać moich piersi - powiedziała, po czym
obróciła
się,żebypoprawićkapę,którąniechcącypofałdowała.
Brunettiusiadłnawolnymkrześle-tym,naktórymnieleżałojejubranie.
-Skądjesteś,Maro?-zapytał,mówiącnormalnie,bezlokalnegoakcentu.
Spojrzałananiego,zdziwionaalbopytaniem,albozmianąwymowy.
-Posłuchajpan,paniehydraulik-zaczęłagłosembardziejznużonymniżostrym-
nie
przyszedłeś tu rozmawiać, ja też nie, więc załatwmy to szybko, żebym mogła
wrócićdo
pracy,dobrze?-Położyłasięnaplecachirozsunęłanogi.
Brunettiodwróciłwzrok.
-Skądjesteś,Maro?-powtórzył.
Złączyłanogi,opuściłajeiusiadłanatapczanie.
-Słuchaj,jakchceszsiępieprzyć,tobierzsiędodzieła,dobra?Niemamczasu
tkwić
tucałąnociztobągadać.Askądjestem,tonietwojazakichanasprawa.
-ZBrazylii?-zaryzykował,kierującsięjejakcentem.
Prychnęłagniewnie,wstałaisięgnęłapospódnicę.Trzymającjątużnadpodłogą,
wsunęławniąnogi,poczympodciągnęławyżejikilkomaszarpnięciamizapięła
suwak.
Jedną stopą zaczęła szukać pod tapczanem butów. Wyłowiwszy je, usiadła na
skrajutapczana
izaczęłazapinaćpaski.
-Twójprzyjacielmożepójśćsiedzieć-oznajmiłBrunettitymsamymspokojnym
tonem. - Przyjął ode mnie pieniądze. To wystarczy, żeby na kilka miesięcy
wylądowałw
więzieniu.
Paski okalające w kostkach nogi dziewczyny były już zapięte na klamerki, lecz
Mara
ani nie spojrzała na Brunettiego, ani nie wykonała żadnego ruchu, żeby wstać z
łóżka.
Słuchałago,siedzączpochylonągłową.
-Niechciałabyś,żebycośtakiegogospotkało,prawda?-spytałkomisarz.
Prychnęłazniechęciąiniedowierzaniem.
-Zastanówsię,Maro,cocizrobi,kiedywyjdziezpaki.Będziemiałdociebie
pretensje,boniezorientowałaśsię,żezaczepiłcięglina.
Wyciągnęłarękę.
-Mapanjakieśdokumenty.
Podałjejlegitymacjęsłużbową.
-Czegopanchce?-spytała,zwracającją.
-Wiedzieć,skądjesteś.
-Poco?Żebymógłmniepantamodesłać?-Popatrzyłamuprostowoczy.
-Niejestemzpolicjiimigracyjnej,Maro.Nieobchodzimnie,czyprzebywasztu
legalnie,czynie.
-Więcczegopanchce?-spytałagniewnie.
-Jużpowiedziałem.Chcęwiedzieć,skądjesteś.
Wahała się przez moment, jakby zastanawiała się, czy udzielenie odpowiedzi
możejej
wczymśzaszkodzić,aleniedoszukałasiężadnegopodstępu.
-ZSaoPaulo.
Czylitrafnieodgadłbrazylijskiakcent.
-Oddawnatujesteś?
-Dwalata-odparła.
- Od początku pracujesz jako prostytutka? - spytał, usiłując wypowiedzieć
ostatnie
słowo bez potępienia, jakby stanowiło określenie takiego samego zawodu jak
każdyinny.
-Tak.
-Całyczasdlategosamegofaceta?
-Niepowiempanu,jaksięnazywa-oznajmiła,spoglądająchardonakomisarza.
- Wcale cię o to nie pytam, Maro. Chcę tylko wiedzieć, czy cały czas od
przyjazdu
pracujeszdlaniego.
Powiedziałacoś,aletakcicho,żeBrunettiniedosłyszał.
-Słucham?
-Nie.
-Acałyczaswtymbarze?
-Nie.
-Gdziepracowałaśwcześniej?
-Gdzieindziej-odparławymijająco.
-JakdługopracujeszwPinetcie?
-Odwrześnia.
-Dlaczego?
-Codlaczego?
-Dlaczegopracujeszterazwbarze?
-Zpowodupogody.Nienawykłamdochłodów,zeszłejzimypochorowałamsię
przez
tociągłesterczenienaulicy.Więctejzimypozwoliłmipracowaćwbarze.
-Rozumiem-rzekłBrunetti.-Ilepozatobąmadziewczyn?
-Wbarze?
-Tak.
-Trzy.
-Anaulicy?
-Niewiem.Cztery?Sześć?Niewiem.
-CzypozatobąsąinneBrazylijki?
-Tak,dwie.
-Ainnedziewczynyskądpochodzą?
-Niewiem.
-Jaktojestztymtelefonem?
-Co?-zapytała,wytrzeszczającoczy;byłaszczerzezdumiona.
- Chodzi mi o telefon w barze. Do kogo zwykle ludzie dzwonią? Do twojego
faceta?
Pytaniewyraźniejązdziwiło.
-Nie-odparła.-Wszyscykorzystająztegoaparatu.
-Alezkimchcąrozmawiaćci,którzydzwoniądobaru?
Zastanawiałasięprzezmoment.
-Niewiem.
-Nieztwoimfacetem?
Wzruszywszy ramionami, odwróciła głowę. Dopiero gdy Brunetti strzelił jej
palcami
przednosem,przeniosłananiegowzrok.
-Tojak?Dzwoniktośdoniego?
-Czasami-przyznała.Zerknęłanazegarek.-Powinniśmyjużkończyć.
Brunettiteżspojrzałnazegarek;właśnieminąłkwadrans.
-Ileczasucidaje?
- Zwykle piętnaście minut. Starszym facetom, jeśli to stali klienci, pozwala na
trochę
więcej. Ale jeśli zaraz nie wrócę, zacznie mi zadawać pytania. Będzie chciał
wiedzieć,
dlaczegotrwałotakdługo.
Nieulegałodlakomisarzawątpliwości,żedziewczynaodpowienakażdepytanie,
jakie zada jej alfons. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie lepiej, aby facet
wiedział,że
interesuje się nim policja. Popatrzył na opuszczoną twarz Mary, próbując
odgadnąć,ilemoże
miećlat.Dwadzieściapięć?Dwadzieścia?
-Nodobra-powiedziałwstając.
Zaskoczona,cofnęłasięlękliwie,poczympodniosłagłowę.
-Towszystko?-zapytała.
-Niebędzieszybkiegonumerku?
-Słucham?-spytałzdziwiony.
- Zwykle kiedy gliny nas zgarniają i przesłuchują, na koniec żądają numerku. -
Nikogo
nieosądzała;jejgłosbyłobojętny,przebijałozniegojedynieznużenie.
-Nie,niebędzieżadnegonumerku-odparł,kierującsiędowyjścia.
Wstałaiwsunęławrękawykurtkinajpierwjedną,potemdrugąrękę.Brunetti
przytrzymał dla niej drzwi; oboje wyszli na korytarz. Mara zamknęła drzwi na
klucziudała
sięnadół.Pchnęładrzwifrontowe,poczymskręciławprawo,dobaru.Brunetti
ruszyłw
przeciwną stronę. Na końcu ulicy przeszedł przez jezdnię i zatrzymał się pod
latarnią;po
kilkuchwilachpodjechałdellaCorte.
Rozdział17
- No i co? - zapytał kapitan, kiedy Brunetti usiadł obok niego na przednim
siedzeniu
czarnegoauta.
Komisarzowipodobałosię,żepytaniunietowarzyszynawetcieńobleśnego
uśmiechu.
-JestBrazylijką,pracujedlafaceta,którybyłzniąwbarze.Przyznała,żeczasem
ktoś
dzwonidoniego.
-Cośjeszcze?-DellaCortewrzuciłbiegiruszyłwolnowkierunkustacji.
-Tylemisamapowiedziała,aledowiedziałemsięoniejsporowięcej.
-Toznaczy?
-Wiem,żejesttunielegalnie,niemakartystałegopobytuiniemawpływunato,
jak
zarabianażycie.
-Możelubito,corobi.
-Aznaszkurwę,którabylubiła?
DellaCortenieodpowiedział.Skręciłzarógizatrzymałsiębudynkiemstacji.
Zaciągnąłręcznyhamulec,aleniezgasiłsilnika.
-Codalej?-zapytał.
-Chybamusimyaresztowaćalfonsa.Przynajmniejdowiemysię,cotozajeden.I
wartoznówporozmawiaćzdziewczyną,kiedyonbędziesiedział.
-Myślisz,żekurwazaczniegadać?
Brunettiwzruszyłramionami.
-Może.Jeśliniebędziesiębała,żeodeślemyjądoBrazylii.
-Jakoceniaszszansę?
-Zależy,ktozniąbędzierozmawiał.
-Myślisz,żekobietabyłabylepsza?
-Chybatak.
-Znaszkogośodpowiedniego?
-Współpracujemyzpewnąpaniądoktor.Psychiatrą.Najlepiejbybyło,gdybyona
porozmawiałazMarą.
-ZMarą?
-Taksiędziewczynanazywa.Podejrzewam,żealfonspozwoliłjejzachowaćto
jedno:
własneimię.
-Kiedysięnimzajmiecie?
-Jaknajszybciej.
-Maszpomysł?
-Tak.Zgarniemygo,kiedyjedenzklientówMarypołożyprzednimforsę.
-Nadługomożeszgoaresztowaćzastręczycielstwo?
-Zależy,czegosięonimdowiemy.Możesięokazać,żetorecydywistaalbojest
poszukiwany w związku z jakąś inną sprawą. - Brunetti zamyślił się. - Zresztą
jeśliniemylisz
sięcodoheroiny,powinnonamwystarczyćkilkagodzin.
Kapitanuśmiechnąłsięcierpko.
- Nie mylę się - zapewnił, a kiedy Brunetti nic nie powiedział, zapytał: - Co
będziesz
robiłdotegoczasu?
-Napewnoniesiądęzzałożonymirękami.Chcęsiędowiedziećczegoświęcejo
rodzinieTrevisanaijegopraktyceadwokackiej.
-Chodziciocośkonkretnego?
- Nie. Po prostu jest kilka drobiazgów, które nie dają mi spokoju, wydają się
trochę
dziwne.-Więcejniezamierzałnaraziewyjawiać.-Aty?Jakiemaszplany?
-MusimyzebraćpodobneinformacjenatematFavera;będziemyztymmieliod
choleryroboty,zwłaszczajeślichodziojegointeresy.-Namomentzamilkł.-Nie
miałem
pojęcia,żecifacecitylezarabiają.
-Kto?Księgowi?
-Tak.Setkimilionówrocznie.Amówiętylkoodeklarowanychdochodach.Bóg
wie,
ilewpadaimnalewo.
Brunettiprzypomniałsobiekilkafirmzlistyklientówksięgowego;istotnie,
możliwościzarobkoweFaverabyływprostniewyobrażalne.
Komisarzotworzyłdrzwiiwysiadł,poczymobszedłwózistanąłprzyoknie
kierowcy.
- Jutro wieczorem wyślę do baru kilku ludzi. Jeśli Mara i jej alfons tam będą,
powinni
ichzgarnąćbeztrudu.
-Dziewczynęteż?-spytałdellaCorte.
-Tak.Ponocywcelimożebędziebardziejskoradozwierzeń.
-Myślałem,żechcesz,abyporozmawiałazpsychiatrą.
- Tak. Ale wolę, żeby najpierw się przekonała, jak jej się podoba więzienie.
Strach
rozwiązujeludziomjęzyki,szczególniekobietom.
-Alezciebiebezlitosnydrań!-powiedziałdellaCorte,niebezcieniaszacunku.
Brunettiwzruszyłramionami.
- Może ma informacje potrzebne nam do rozwikłania sprawy morderstwa. Im
bardziej
będzieprzestraszonaiskołowana,tymprędzejpowiewszystko,cowie.
DellaCorteuśmiechnąłsięizwolniłhamulecręczny.
- A już myślałem, że zaczniesz mi opowiadać, jak to spotkałeś kurwę o złotym
sercu.
Brunetti ruszył w kierunku stacji. Po kilku krokach obejrzał się; della Corte
właśnie
zamykałokno.
-Niemaludziozłotymsercu.
Niewiedziałjednak,czykapitangousłyszał,boodjechał,niezareagowawszyna
uwagę.
NazajutrzranosignorinaElettrapowitałaBrunettiegoinformacją,żeudałojejsię
odszukać artykuł o Trevisanie w „Gazzettino”, ale był to całkiem niewinny
materiało
pilotowanym przez mecenasa turystycznym joint venture założonym przez izby
handlu
WenecjiiPragi.Zdaniemdziennikarzapiszącegokronikętowarzyskąwtejsamej
gazecie,
prywatneżyciemałżonkimecenasabyłorównienieciekawejakjejmęża.
MimożeBrunettispodziewałsiętakichwiadomości,byłzawiedziony.Spytał
sekretarkę, czy mogłaby poprosić Georgia - zdziwił sam siebie, mówiąc o jej
znajomymtak
poufale, jakby to był i jego przyjaciel - żeby zdobył wykaz połączeń
telefonicznychbaru
Pinetta.Następnieprzejrzałkorespondencjęiwykonałkilkatelefonówwzwiązku
zjednymz
listów.
Później zadzwonił do Vianella i polecił mu wysłać wieczorem trzech ludzi do
Pinetty,
żebyaresztowaliMaręialfonsa.Potemniemiałjużżadnychwymówekimusiał
zająćsię
papierami zalegającymi biurko. Ledwo mógł się skupić na tym, co czytał.
Materiały
nadesłane z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych prognozowały zatrudnienie w
policjiwciągu
najbliższych pięciu lat, omawiały koszty połączeń komputerowych z Interpolem,
podawały
danetechnicznenowegomodelupistoletu.Brunettizobrzydzeniemcisnąłpapiery
nabiurko.
Questore niedawno otrzymał memorandum od ministra spraw wewnętrznych, w
którym
informowano go, że od nowego roku budżet policji będzie zmniejszony co
najmniejo
piętnaście procent, może o dwadzieścia, toteż w najbliższym czasie nie
przewidujesię
przyznania komendzie żadnych dodatkowych funduszy. Mimo to ci idioci w
Rzymiewciąż
przysyłalinoweprojektyiplany,jakbypolicjapławiłasięwforsie-albojakby
pieniądzenie
zostały dawno rozkradzione i powpłacane na tajne konta w szwajcarskich
bankach.
Sięgnąłpokartkęzdanyminowegomodelupistoletu,wktóryzbrakufunduszynie
mógł zaopatrzyć swoich podwładnych, przekręcił ją i na odwrocie zaczął
sporządzaćlistę
osób, z którymi chciał się spotkać: wdowa po mecenasie, jej brat i córka
Francesca,atakże
ktoś, kto udzieliłby mu wiarygodnych informacji o kancelarii zamordowanego i
jegożyciu
prywatnym.
Wdrugimrzędziewypisałkolejnokilkaspraw,któreniedawałymuspokoju:
zwierzenia-amożetylkoprzechwałki?-Franceski,żektośchcejąporwać;opór
Lottaprzed
udostępnieniem listy klientów szwagra; zdumienie Lotta na dźwięk nazwiska
Favera.
JednakżenajbardziejdręczyłaBrunettiegokwestianumerówtelefonicznych:to,że
Trevisan dzwonił w tyle różnych miejsc i że jego połączenia - jak dotąd - nie
układałysięw
żadenlogicznywzór.
Wyjmującksiążkętelefonicznązdolnejszufladybiurka,pomyślał,żepowinien
śladem Favera zapisać sobie w kalendarzyku numery, pod które często dzwoni.
Alepod
numer, z którym zamierzał się połączyć, dzwonił po raz pierwszy w życiu;
dotychczasnie
miałpowodudomagaćsięspłaceniadługuwdzięczności.
PrzedtrzemalatyzatelefonowałdoniegoDanilo,zaprzyjaźnionyfarmaceuta,i
poprosił, żeby Brunetti zajrzał do jego mieszkania. Kiedy komisarz przybył na
miejsce,
okazało się, że przyjaciel ma podbite oko, jakby uczestniczył w bójce. W
rzeczywistościnie
tylko z nikim nie walczył, ale nawet nie próbował powstrzymać młodego
człowieka,który
wtargnął do apteki, właśnie zamykanej na noc. Młodzieniec otworzył szafkę z
narkotykamii
wyjąłsiedemampułekmorfiny.Farmaceutacałyczasniestawiałoporu.Dopiero
kiedy
złodziejwychodził,powiedział:
- Roberto, nie powinieneś tego robić. - Zwrócił się do chłopaka po imieniu,
ponieważ
gorozpoznał.
To wystarczyło, aby złodziej pchnął gniewnie aptekarza na jedną z gablot,
podbijając
muoko.
Roberto,oczymwiedziałnietylkoDaniloiBrunetti,alerównieżwiększość
policjantówwmieście,byłjedynymsynemMariaBeniamina,głównegosędziego
sądu
kryminalnego w Wenecji. Aż do tego wieczoru chłopak nigdy nie uciekał się do
przemocy.
Jakośsobieradziłznałogiem:posługiwałsięsfałszowanymireceptamialbo
przehandlowywał na narkotyki przedmioty skradzione rodzinie i przyjaciołom.
Aleatakiem
na farmaceutę, nawet jeśli nie zamierzonym, przekroczył granicę i dołączył do
grona
przestępców. Brunetti, po rozmowie z Danilem, udał się do domu sędziego
Beniaminai
spędził z nim ponad godzinę; nazajutrz rano sędzia zawiózł syna do niewielkiej
prywatnej
klinikipodZurychem,gdzieRobertospędziłpółroku,poczymzatrudniłsięjako
czeladnikw
pracownigarncarskiejwMediolanie.
PrzeztetrzylataBrunettiwłaściwieniemyślałoprzysłudze,którąoddałwtedy
sędziemu;byłajakparabardzodrogich,leczniewygodnychbutów,wepchniętych
nadno
szafyizapomnianychdochwili,kiedysięgającpocośinnego,przypadkiemsięna
nietrafiai
przypomina sobie ze wstydem, jaki się zrobiło zły interes, płacąc za nie tyle
pieniędzy.
Potrzecimdzwonkuwsłuchawcerozległsięgłossekretarki.Brunettiprzedstawił
sięi
powiedział,żechciałbymówićzsędzią.Pochwiliusłyszałnaliniijegogłos.
-Buongiorno,commissario.Spodziewałemsiępańskiegotelefonu.
-Chciałbymporozmawiaćzpanem,paniesędzio.
-Dziś?
-Oiletomożliwe.
-Jeśliwystarczypanupółgodziny,możemysięspotkaćopiątejpopołudniu.
-Powinnowystarczyć,paniesędzio.
-Wtakimrazieczekamnapana-powiedziałsędziairozłączyłsię.
Główny gmach sądu kryminalnego mieści się przy moście Rialto, nie po stronie
San
Marco,alepoprzeciwnej,tej,naktórejznajdująsięsłynnetargi.Wrzeczysamej,
klienci,
którzy odwiedzają je wczesnym rankiem, czasem widują wprowadzanych do
budynku
różnymiwejściamimężczyznikobietywkajdankach,jakrównieżstrzegącychich
carabinieri z pistoletami maszynowymi, czających się pomiędzy skrzynkami
kapustyi
winogron. Brunetti pokazał uzbrojonym strażnikom przy drzwiach legitymację
służbowąi
ruszył marmurowymi schodami na drugie piętro, gdzie znajdował się gabinet
sędziego
Beniamina. Po drodze minął wysokie okno, z którego rozciągał się widok na
Fondazionedei
Tedeschi, gdzie za czasów Rzeczypospolitej Weneckiej był skład towarów i
kwaterakupców
niemieckich, a obecnie mieścił się główny urząd pocztowy. U góry schodów
dwóch
carabinieriwkamizelkachkuloodpornychpoprosiłoodokumenty.
-Mapanprzysobiebroń,commissario!-spytałjeden,obejrzawszydokładnie
legitymację.
Brunetti pożałował, że nie zostawił pistoletu w swoim gabinecie; we Włoszech
odtak
dawna ginęli sędziowie, że wszyscy stali się nerwowi, a ostatnio dodatkowo
wzmocniono
ochronęsądów.Rozchyliłmarynarkęiprzytrzymałpoły,abystrażnikmógłzabrać
mubroń.
Trzecie drzwi po prawej wiodły do gabinetu sędziego Beniamina. Brunetti
zastukał
dwarazy.
Wciągutrzechlat,jakieupłynęłyodczasu,kiedyodwiedziłsędziegowdomu,
kilkakrotniemijalisięnaulicyiwymienialiukłony,aleostatnirazwidzielisięco
najmniej
rok temu i dlatego zaskoczyła komisarza zmiana, która zaszła w wyglądzie
sędziego.Choć
Beniamin był od niego najwyżej dziesięć lat starszy, wyglądał teraz jak jego
ojciec.Głębokie
bruzdy ciągnęły mu się po obu stronach ust od nosa aż do brody. Oczy, niegdyś
czarnejak
węgiel,sprawiaływrażeniematowych,jakbyktośzapomniałzetrzećznichkurz.
Wdodatku
sędzia tak bardzo schudł, że zdawał się pływać w powłóczystej czarnej todze,
którastanowiła
oznakęurzędu.
-Proszęusiąść,commissario-powiedział.Głosbyłwciążtensam,głębokii
dźwięczny;głosśpiewaka.
-Dziękuję,paniesędzio.-Brunettizająłmiejscenajednymzczterechkrzeseł
stojącychprzedbiurkiemsędziego.
-Przykromi,alemuszępanauprzedzić,żemammniejczasu,niżsądziłem.-Jakby
nagleuderzyłgosenswłasnychsłów,sędziauśmiechnąłsięsmutno.-Toznaczy
dziśpo
południu. Byłbym więc wdzięczny, gdyby mógł się pan streszczać. Jeśli to
nierealne,możemy
umówićsięponowniezadwadni.
- Postaram się mówić krótko, panie sędzio. Dziękuję, że zechciał mnie pan
przyjąć.
Ichoczysięspotkały;obajmieliświadomość,jakzdawkowobrzmiątesłowa.
-Azatem...
-ChodzimioCarlaTrevisana.
-Konkretnieoco?
-Komuopłacałasięjegośmierć?Jakukładałysięjegostosunkizeszwagrem?Z
żoną? Dlaczego jego córka mówiła przed pięciu laty koleżankom, że jej rodzice
bojąsię,aby
niezostałaporwana?IczyTrevisanmiałpowiązaniazmafią,ajeślitak,tojakie?
Sędzia Beniamin nic nie notował, tylko siedział i słuchał. Potem oparł łokieć o
biurko,
podniósłdłońiwyprostowałpalce.
-DwalatatemuuTrevisanazacząłpracowaćnowyadwokat,SalvatoreMartucci.
Przeszedłdoniegozwłasnymiklientami.Zgodniezumową,porokupracymiał
awansować
nawspólnika.Krążąpogłoski,żeTrevisanniechciałrespektowaćumowy.Teraz,
pojego
śmierci,Martucciautomatyczniezostałszefemkancelarii.
Sędziaschowałkciuk.
-Szwagierjestbardzocwany,nadzwyczajcwany.Słyszałemniepotwierdzone
plotki...zato,żejepowtarzam,mógłbymnieoskarżyćozniesławienie...żejeśli
ktośchce
wiedzieć, jak nie płacić podatków w handlu międzynarodowym, komu dać
łapówkęalboco
zrobić,żebytransportuniknąłkontrolicelnej,najlepiejudaćsiędoLotta.
Zgiąłpalecwskazujący.
-ŻonamaromanszMartuccim.
Opuściłśrodkowypalec.
- Mniej więcej pięć lat temu Trevisan... znów powtarzam zasłyszaną plotkę...
wszedł
winteresyzdwomaczłonkamimafiizPalermo,ludźmibardzoniebezpiecznymi.
Niewiem,
czy były to legalne interesy, czy wszedł w nie dobrowolnie ani kto się z kim
skontaktował
pierwszy; wiem tylko, że było to związane z perspektywą otwarcia się rynków
Europy
Wschodniej dla międzynarodowego biznesu. Zdarza się, że mafia porywa lub
zabijadzieci
osób,któreodrzucająjejofertęwspółpracy.PodobnoTrevisanprzezpewienczas
byłbardzo
wystraszony, ale potem przestał się bać. - Sędzia zgiął dwa ostatnie palce i
zacisnąłdłońw
pięść.-Chybaodpowiedziałemnawszystkiepańskiepytania.
Brunettiwstał.
-Dziękuję,paniesędzio.
-Niemazaco,commissario.
Ani razu nie padło imię Roberta, który przed rokiem przedawkował i zmarł,
sędzianie
wspomniał też słowem o raku, który zżerał mu wątrobę. Po wyjściu z gabinetu
Beniamina
Brunettiodebrałodstrażnikapistoletiopuściłgmachsądu.
Rozdział18
NazajutrzzarazpoprzyjściudopracyBrunettizadzwoniłdodomuBarbaryZorzi.
-Panidoktor,mówiGuidoBrunetti-rzekł,kiedypowłączeniusięautomatycznej
sekretarki rozległ się długi sygnał. - Jeśli jest pani w domu, bardzo proszę
odebraćtelefon.
MuszęznówporozmawiaćzpaniąoTrevisanach.Dowiedziałemsię,że...
-Ocochodzi?-spytałaszybkolekarka,podnoszącsłuchawkę;bynajmniejsięnie
zdziwił,żezrezygnowałazpowitaniaiwymianygrzeczności.
-Chciałbymwiedzieć,czywizytapaniTrevisanmiałacośwspólnegozciążą.-I
zanimzdążyłaodpowiedzieć,dodał:-Niecórki.Własną.
-Dlaczegopanotopyta?
-Zprotokołusekcjiwynika,żejejmążmiałprzeprowadzonąwazektomię.
-Kiedy?
-Niewiem.Czytoistotne?
Wsłuchawcezapadładługacisza.
- Nie, chyba nie - odparła w końcu lekarka. - A więc owszem, kiedy pani
Trevisan
przyszła do mnie przed dwoma laty, myślała, że jest w ciąży. Miała wtedy
czterdzieścijeden
lat.
-Ico,była?
-Nie.
-Czywydawałasięzaniepokojonatąmożliwością?
- Wtedy sądziłam, że nie jest, a przynajmniej nie bardziej, niż byłaby każda
kobietaw
jej wieku. Ale teraz, kiedy się nad tym zastanawiam, to myślę, że tak.
Zdecydowanietak.
-Dziękuję-powiedziałBrunetti.
-Towszystko?-Byławyraźniezaskoczona.
-Tak.
-Niespytapan,czywiedziałam,ktojestojcem?
- Nie. Gdyby podejrzewała pani, że nie jej mąż, powiedziałaby mi o tym,
kiedyśmysię
spotkali.
-Chybamapanrację-rzekłapochwili,cedzącwolnosłowa,jakbysięwahała.
-Todobrze.
-Bojawiem?
-Dziękuję-powtórzyłirozłączyłsię.
NastępniezadzwoniłdokancelariiTrevisana,żebysięumówićzSalvatorem
Martuccim,alepoinformowanogo,żeavvocatoMartucciwyjechałdoMediolanu
w
interesach; skontaktuje się z panem komisarzem, jak tylko wróci do Wenecji.
Ponieważna
jego biurku nie pojawiły się żadne nowe papiery, Brunetti wziął do ręki
sporządzonąwczoraj
przezsiebielistęizacząłrozmyślaćnadrozmowązsędzią.
Nawetnieprzyszłomudogłowy,żebykwestionowaćczypróbowaćsprawdzić
informacje,którepodałmusędziaBeniamin.Wświetledomniemanychkontaktów
Trevisana
z mafią jego śmierć tym bardziej wyglądała na egzekucję, wykonaną szybko i
sprawnieprzez
anonimowegomordercę.Martucci,sądzącpojegoimieniu,zapewnepochodziłz
południa...
Brunetti szybko upomniał sam siebie, żeby nie kierować się uprzedzeniami i -
nawetgdyby
mecenasokazałsięSycylijczykiem-niewyciągaćpochopnychwniosków.
PozostawałajeszczesprawaFranceskiitego,comówiłakoleżankom:żerodzice
boją
się, aby jej nie porwano. Rano, przed wyjściem z domu, Brunetti powiedział
córce,żepolicja
wyjaśniłatękwestięijużniepotrzebujejejpomocy.Wolałnieryzykować,żektoś
siędowie,
iżChiararozpytujeocoś,wczymmaczałapalcemafia.Aponieważznałcórkę,
wiedział,że
jedynie brak zainteresowania z jego strony zniechęci ją do zadawania pytań
koleżankom.
Zzamyśleniawyrwałogopukaniedodrzwi.
- Avanti. - Podniósłszy wzrok znad biurka, ujrzał, jak signorina Elettra otwiera
drzwii
przepuszczaprzodemobcegomężczyznę.
- Panie komisarzu, przedstawiam panu Giorgia Rondiniego - powiedziała,
wchodząc
zaobcym.-Chciałbyzamienićzpanemkilkasłów.
Mężczyzna,któregowprowadziła,przewyższałjąconajmniejogłowę,alebyło
mało
prawdopodobne, żeby ważył więcej niż ona. Dzięki wysmukłej sylwetce
przypominałpostać
z obrazu el Greca. Podobieństwo do uwiecznionych przez malarza postaci
podkreślała
dodatkowo czarna broda przystrzyżona w szpic oraz ciemne oczy, które patrzyły
naświat
spodgęstychczarnychbrwi.
-Proszęusiąść,signorRondini-powiedziałBrunetti,unoszącsięzfotela.-Czym
mogępanusłużyć?
Podczas gdy Rondini zajmował miejsce, signorina Elettra cofnęła się do drzwi,
które
wchodzączostawiłaotwarte.Zatrzymałasięwproguistałanieruchomo,dopóki
Brunettinie
spojrzał w jej stronę. Kiedy to uczynił, wskazała palcem na gościa i - jakby
rozmawiałaz
głuchym-bezgłośniewymówiłajegoimię:
-Giorgio.
Brunettiskinąłleciutkogłową.
-Grazie.
SignorinaElettraopuściłagabinetkomisarza.
Przezdłuższąchwilępanowałomilczenie.Rondinirozglądałsiępogabinecie,a
Brunettiwpatrywałsięwlistęnabiurku.
-Paniekomisarzu,przyszedłemprosićoradę-oznajmiłwreszciegość.
-Tak?-Brunettiuniósłwzrok.
-Chodziomojeskazanie.
-Opańskieskazanie?
- Tak, o to nieporozumienie na plaży. - Gość uśmiechnął się, jakby usiłował
pomóc
Brunettiemu przypomnieć sobie coś, o czym komisarz niewątpliwie musiał
słyszeć.
-Przykromi,signorRondini,nicminiewiadomonatentemat.Alezamieniamsię
w
słuch.
Rondinispoważniał;najegotwarzypojawiłosiębolesnezakłopotanie.
-Elettrapanuniemówiła?
-Obawiamsię,żenie.-Widząc,żeminaRondiniegorobisięcorazbardziej
pochmurna, komisarz uśmiechnął się ciepło. - Ale oczywiście opowiedziała mi,
jakwiele
panuzawdzięczamy.Dziękipańskiejpomocyudałosięruszyćzmiejscasprawę,
którąteraz
prowadzę. - Fakt, że w rzeczywistości prawie wcale sprawy nie ruszono z
miejsca,nie
oznaczał,żeBrunettikłamie.
Rondininadalmilczał.
-Jeślipowiemipan,ocochodzi,zobaczę,codasięzrobić-oznajmiłBrunetti,
próbującgoośmielić.
Gośćzłożyłręcenakolanach;palcamiprawejdłonimasowałpalcelewej.
-Takjakwspomniałem,chodzioskazanie.
Brunettiuśmiechnąłsięzachęcającoiskinąłgłową.
-Zaobrazęmoralności-wyjaśniłRondini.
WyraztwarzyBrunettiegosięniezmienił,conajwyraźniejdodałoRondiniemu
otuchy.
-Widzipan,przeddwomalatybyłemnaplażyAlberoni.
Brunettizdawałsobiesprawę,żeplażata,mieszczącasięnakońcuwyspyLido,
cieszy się taką popularnością wśród gejów, iż zyskała miano „plaży grzechu”.
Mimoże
uśmiech wciąż gościł na jego ustach, zaczął uważniej się wpatrywać w twarz
petentaibacznie
śledzićruchyjegorąk.
-Nie,nie,paniekomisarzu-powiedziałRondini,potrząsającgłową.-Toprzez
mojego brata. - Umilkł i znów potrząsnął głową, tym razem z zakłopotaniem. -
Tylko
pogarszamcałąsprawę.-Uśmiechnąłsięnerwowoiwestchnął.-Pozwolipan,że
zacznęod
początku?
Rzeczjasna,Brunettipozwolił.
- Mój brat jest dziennikarzem. Pisał wtedy artykuł o tej plaży i poprosił, żebym
mu
towarzyszył. Myślał, że jak pójdziemy razem, inni potraktują nas jak parę i nikt
niebędzienas
zaczepiał.Toznaczy,będąznamirozmawiać,aleniebędąpodrywać.-Rondini
urwałiznów
wbiłwzrokwswojedłonie,którymibezprzerwyporuszał,jakbyniebyłwstanie
nadnimi
zapanować.
-Itamsiętostało?-spytałBrunetti,ponieważgośćsprawiałwrażenie,jakbynie
zamierzałkontynuować.
Rondinianiniepodniósłoczu,aninicniepowiedział.
-Tammiałmiejscetenincydent?-Brunettiniedawałzawygraną.
Rondiniwziąłgłębokioddech.
-Pływałem,akiedywyszedłemzwody,zrobiłomisięzimno,więcpostanowiłem
się
przebrać. Brat był spory kawałek ode mnie, rozmawiał z kimś, wokół nie
widziałemnikogo.
Przynajmniej w odległości dwudziestu metrów od miejsca, w którym miałem
rozłożonykoc.
Usiadłem, zdjąłem kąpielówki i zamierzałem włożyć spodnie, kiedy podeszło
dwóch
policjantówipowiedziało,żebymwstał.Chciałemwciągnąćspodnie,alejedenz
policjantów
stanąłnanich,więcniemogłem.-Jegogłosbyłcorazbardziejnapięty;Brunetti
niewiedział,
czyzezmieszania,czygniewu.Rondinizacząłgładzićbrodę.-Skoroniemogłem
włożyć
spodni, postanowiłem wciągnąć z powrotem kąpielówki, ale drugi policjant
zabrałjezkocai
niechciałichoddać.-Umilkł.
-Cobyłodalej,signorRondini?
-Wstałem.
-I...?
-Spisaliprotokół,wktórympostawilimizarzutobrazymoralności.
-Próbowałimpanwszystkowyjaśnić?
-Tak.
-Noi...?
-Nieuwierzyli.
-Bratpanuniepomógł?Niewrócił?
-Nie,wszystkotrwałozaledwiepięćminut.Sporządziliprotokółiodeszli,zanim
brat
skończyłrozmawiać.
-Copanpotemzrobił?
-Nic-odparłRondini,patrzącBrunettiemuwoczy.-Bratpowiedział,żebymsię
nie
martwił,żenapewnozostanępowiadomiony,gdybysprawamiałatrafićdosądu.
-Ipowiadomionopana?
-Nie.Wkażdymrazieniedostałemżadnegopisma.Jakieśdwamiesiącepóźniej
zadzwonił do mnie znajomy i powiedział, że moje nazwisko figuruje w
najnowszym
„Gazzettino”. Podobno rozprawa się odbyła, choć nic mi o niej nie było
wiadomo.Niekazano
mizapłacićżadnejgrzywnyaninic.Dopieropotemotrzymałempismo,wktórym
informowanomnie,żezostałemskazanyzaobrazęmoralności.
PrzezchwilęBrunettidumałnadtym,cousłyszał.Takierzeczyniestetyczasemsię
zdarzały. Przy drobnych wykroczeniach łatwo było o niedopatrzenia i człowiek
rzeczywiście
mógł zostać skazany bez formalnego oskarżenia. Brunetti jednak nie rozumiał,
dlaczego
Rondinipostanowiłprzyjśćztymdoniego.
-Próbowałpanwystąpićozmianędecyzji?
-Tak,alepowiedzianomi,żejużnatozapóźno,żepowinienembyłzłożyć
wyjaśnienie, zanim odbyła się rozprawa. A ponieważ nie był to prawdziwy
proces,niemogę
sięodwołać.
Brunetti,obeznanyzprocedurąsądowąwwypadkuwykroczeń,skinąłgłową.
-Nibyprocesuniebyło,leczzostałemskazanyzapopełnienieprzestępstwa.
-Wykroczenia-poprawiłswegogościaBrunetti.
-Wszystkojedno.Zostałemskazany.
Brunettiprzekręciłnabokgłowęiuniósłbrwi;miałotowyrażaćsceptycyzmoraz
lekceważeniedlacałejsprawy.
-Naprawdęniewartosiętymprzejmować,signorRondini.
-Żenięsię.
-Nierozumiem,jakitomazwiązekztąhistorią.
- Chodzi o moją narzeczoną. - W głosie Rondiniego znów dało się wyczuć
napięcie.-
Niechcę,żebyjejrodzinadowiedziałasię,żeskazanomniezaobrazęmoralności
naplażydla
homoseksualistów.
-Czypańskanarzeczonawieotymincydencie?
Rondiniwykonałtakiruch,jakbyzamierzałpotwierdzić,apóźniejnaglezmienił
zdanie.
-Nie.Wtedyjejnieznałem,apotemjakośniebyłookazji.Dlamojegobratai
przyjaciół cała ta historia nie ma żadnego znaczenia. Traktują ją jak zabawne
zdarzenie,ale
bojęsię,żenarzeczonaprzeżyjeszok.-Rondiniwzruszyłramionami,abypokryć
niepokój.-
Atymbardziejjejrodzina.
-Iprzyszedłpandomnie,żebydowiedziećsię,comożnazrobićwtejsprawie?
- Tak. Elettra wiele o panu mówiła. Mówiła też, jak wiele od pana zależy. - Z
jego
głosuprzebijałszacunek;cogorsza,równieżnadzieja.
Brunettizbyłkomplementmachnięciemręki.
-Cokonkretniemapannamyśli?
-Chodzimiodwiesprawy.Popierwsze,żebyusunąłpanmojenazwiskozakt
policyjnych... - Przerwał, widząc po minie komisarza, że ten zamierza
protestować.-To
chybaprostedowykonania?
-Żądapan,abymdokonałzmianwdokumentachpaństwowych?-spytałBrunetti,
starającsięnadaćgłosowisurowebrzmienie.
-AleElettramówiła...-Rondinizamilkłwpółsłowa.
Brunettiwolałniewiedzieć,comówiłaElettra.
- Wprowadzenie jakiejkolwiek zmiany do akt jest o wiele trudniejsze, niż się
panu
wydaje-rzekłwkońcu.
Rondini popatrzył na niego z politowaniem; chociaż się nie sprzeciwił, widać
było,że
maodmiennezdanie.
-Czymogępowiedzieć,naczymmijeszczezależy?
-Oczywiście.
-Otóżchciałbymotrzymaćpismostwierdzające,żezarzutbyłbezpodstawnyi
zostałemzniegowpełnioczyszczony.Najlepiejgdybyzawierałoprzeprosiny.
Brunettimiałochotękrzyknąć,żetoniemożliwe,zamiasttegospytał:
-Pocopanutakiepismo?
-Dlanarzeczonej.Ijejrodziny.Żebymmógłimpokazać,gdybykiedykolwiek
dowiedzielisięotejsprawie.
-Alejeśliusuniesiępańskienazwiskozakt,pocopanupismo?-spytałBrunetti.
-O
ile,rzeczjasna,usunięcienazwiskaokażesięwogólemożliwe.
-Otosięproszęniekłopotać-powiedziałRondiniztakąpewnościąsiebie,że
Brunetti od razu sobie przypomniał, gdzie jego gość pracuje (w dziale
komputerówSIP),i
skojarzyłtenfaktzprostokątnąskrzynkąnabiurkuElettry.
-Ktopowinienfigurowaćjakoautorpisma?
-Najlepiej,abytobyłsamquestore-oświadczyłRondini,poczymszybkododał:
-
Alewiem,żetonierealne.
Kiedy tylko zorientował się, że sprawa będzie załatwiona po jego myśli i do
ustalenia
pozostająjedynieszczegóły,przestałnerwowoporuszaćdłońmi;leżałyspokojnie
na
kolanach,zresztąonteżsiedziałterazznaczniebardziejrozluźniony.
-Czygdybytakiepismonapisałcommissario,wystarczyłobypanu?
-Tak,chybatak.
-Acozusunięciemnazwiskazakt?
Rondinimachnąłlekceważącoręką.
-Zadzieńlubdwazniknie.
Brunettiwolałniewiedzieć,któreznich,RondiniczypaniElettra,dokonazmiany
w
aktach,toteżniepytał.
-Podkoniectygodniasprawdzę,czynadalwidniejewnaszejkartotece.
-Nieznajdziegopan-oznajmiłRondini;wjegogłosieniebyłoarogancji,tylko
spokojnapewnośćsiebie.
-Jeślinieznajdę,wtedynapiszęlist.
Rondiniwstał.WyciągnąłnadbiurkiemrękędoBrunettiego.
-Gdybypanczegośpotrzebował,commissario,proszępamiętać,gdziepracuję-
rzekł
napożegnanie.
Brunetti odprowadził gościa do drzwi, a chwilę później zszedł piętro niżej i
wstąpiłdo
pokoju,wktórymurzędowałasignorinaElettra.
-Rozmawiałpanznim?-zapytała.
Nie bardzo wiedział, jak się zachować - czy udać obrażonego faktem, że
najwyraźniej
z góry założyła, iż nie będzie miał nic przeciwko ingerencji w oficjalne akta
państwoweoraz
wypisywaniucałkowiciefikcyjnychprzeprosin.Postanowiłuciecsiędoironii.
- Zdziwiło mnie, że w ogóle go pani do mnie przysłała. Równie dobrze mogła
pani
samaspełnićjegoprośby,prawda?
Uśmiechnęłasięzzadowoleniem.
-Oczywiście,alepomyślałam,żelepiejbędzie,jeślipanznimporozmawia.
-Dlategożewgręwchodziprzerabianieakt?
-Askądże!PrzecieżiGiorgio,ijapotrafimytozrobićwminutę-odparła
wzgardliwymtonem.
-Chybamusiistniećjakieśtajnehasłozabezpieczającedostępdoakt?
- Owszem - odpowiedziała po chwili - hasło istnieje. Tylko że wcale nie jest
takie
tajne.
-Ktojezna?
-Niewiem,aleszybkomogłabymsięgodowiedzieć.
-Isięnimposłużyć?
-Może.
Brunettiwolałnieciągnąćtegotematu.
- Więc chodziło o pismo z przeprosinami? - Zakładał, że pani Elettra dokładnie
się
orientuje,ocoRondinigoprosił.
- Och nie, panie komisarzu. Pismo też mogłabym sama napisać. Po prostu
pomyślałam
sobie,żedobrzebędzie,jeśliGiorgiopoznapanaosobiścieiprzekonasię,żejest
pangotów
pójśćmunarękę.
- Na wypadek gdybyśmy potrzebowali dalszych informacji z SIP? - spytał
Brunetti,
tymrazemjużbezironiiwgłosie.
-Nowłaśnie.-Sekretarkauśmiechnęłasięszczęśliwa,żecommissariowreszcie
zaczynarozumieć,jakfunkcjonujeświat.
Rozdział19
Wiadomość,którasprawiła,żeBrunettinawpółogolonywypadłnazajutrzranoz
łazienki,zupełniewyparłazjegomyśliproblemyRondiniego.UbaldoLotto,brat
wdowypo
mecenasie Carlu Trevisanie, został znaleziony martwy w swoim wozie
zaparkowanymna
bocznej drodze odchodzącej od autostrady łączącej Mestre i Mogliano Veneto.
Zginąłod
trzechkul;strzałyprzypuszczalnieoddałaosobasiedzącaobokniegonaprzednim
fotelu.
Zwłoki odkrył około piątej rano mieszkaniec pobliskiej wsi, któremu nie
podobałosię
to,cozobaczył,kiedyprzejeżdżałbłotnistąpolnądrogąobokdużegosamochodu:
kierowcę
pochylonego nad kierownicą i włączony silnik. Wieśniak zatrzymał się i zajrzał
dośrodka,a
kiedy spostrzegł kałużę krwi na przednim siedzeniu, czym prędzej powiadomił
policję.
Policjanci szybko ogrodzili teren i zaczęli szukać śladów pozostawionych przez
mordercęlub
morderców. Za samochodem Lotta najwyraźniej stało inne auto, lecz z powodu
obfitych
opadów deszczu i rozmokłej ziemi nie sposób było pobrać odcisków opon.
Funkcjonariusz,
który pierwszy otworzył drzwi, o mało nie zwymiotował, kiedy uderzył go w
nozdrzazapach
krwi, fetor odchodów oraz woń płynu po goleniu, zmieszanych w gorącym
powietrzu-
nastawione na najwyższą moc ogrzewanie pracowało przez cały czas, gdy Lotto
leżałbez
życia,opartyokierownicę.Ekipatechnicznazbadaładokładnieteren,anastępnie,
po
odholowaniu wozu do garażu policyjnego w Mestre, przystąpiła do oględzin
samochodu,
czyli zbierania oraz opisywania włókien, włosów i innych próbek mogących
dostarczyć
jakichkolwiekinformacjioosobie,którasiedziałaobokkierowcywchwilijego
śmierci.
Samochódbyłjużodholowany,kiedyBrunettiiVianellozjawilisięnamiejscu
zbrodni, przywiezieni radiowozem przez policję z Mestre. Z tylnego siedzenia
obejrzeli
wąskądrogęidrzewa,wciążmokreoddeszczu,choćprzestałopadaćoświcie.
Potem,w
policyjnymgarażu,obejrzeliwiśniowąlancię,którejprzedniesiedzenieznaczyły
plamy,
powoli przybierające ten sam odcień co lakier pojazdu. Natomiast w kostnicy
natknęlisięna
mężczyznę, który przybył zidentyfikować zwłoki; był to Salvatore Martucci,
obecnyszef
kancelariiTrevisana.SzybkiespojrzenieVianellailekkiruchgłowywkierunku
adwokata
uświadomiły Brunettiemu, że sierżant właśnie z nim rozmawiał po zabójstwie
Trevisanaiże
właśnieMartucciwydawałsiętakmałoporuszonyśmierciąprzełożonego.
Szczupłyiżylasty,Martuccibyłznaczniewyższyodwiększościpołudniowców,a
jego włosy, ostrzyżone krócej niż nakazywała aktualna moda, miały barwę
rudoblond;
wyglądałjakjedenztychnormańskichnajeźdźców,którychhordypodbiłySycylię
przed
wiekami,czegopamiątkąsąpodziśdzieńzieloneoczywieluwyspiarzy,atakże
garść
francuskichzwrotówobecnychwmiejscowymdialekcie.
UjrzeliMartucciegoakuratwchwili,gdywyprowadzanogozpomieszczenia,w
którym trzymane są zwłoki. Zarówno komisarza, jak i sierżanta uderzyło, że
adwokatsam
wygląda jak trup: jego przeraźliwie blada cera wydawała się jeszcze bielsza
przezkontrastz
ciemnymiobwódkamiwokółoczu,ciemnyminiczymsińce.
-AvvocatoMartucci?-zapytałBrunetti,zatrzymującsięprzednim.
PrawnikpopatrzyłnaBrunettiegotakimwzrokiem,jakbygoniewidział,apotem
na
Vianella-nierozpoznałsierżanta,aleprzynajmniejzauważyłgranatowymundur.
-Słucham?
- Jestem commissario Guido Brunetti. Chciałbym zadać panu kilka pytań w
sprawie
UbaldaLotta.
-Nicniewiem-powiedziałMartuccizwyraźnymsycylijskimakcentem.
-Rozumiem,żetodlapanatrudnechwile,alemusimyporozmawiać.
-Nicniewiem-powtórzyładwokat.
- Bardzo mi przykro, signor Martucci, ale jeśli nam pan odmówi, będziemy
zmuszeni
udać się do pani Trevisan - rzekł Brunetti; razem z Vianellem zagradzał
adwokatowi
przejście.
-CoFrancamaztymwspólnego?-Martucciuniósłgłowęipopatrzyłgniewnieto
na
komisarza,tonaVianella.
- Zamordowany był jej bratem. A jej mąż zginął w taki sam sposób przed
niespełna
tygodniem.
Martucci opuścił na moment wzrok i zamyślił się. Brunetti był ciekaw, czy
adwokat
zakwestionujepodobieństwomiędzyobomazabójstwamiibędzietwierdził,żeto
przypadkowazbieżność.PochwiliMartuccispytał:
-Cochcepanwiedzieć?
- Przejdźmy do pokoju - zaproponował Brunetti; wcześniej poprosił lekarza
sądowego,
czy mogliby skorzystać z gabinetu jego zastępcy. - Tu na korytarzu nie jest zbyt
wygodnie.
Odwrócił się i ruszył przed siebie, Martucci za nim, a na końcu Vianello, który
nie
odezwałsiędomecenasaaniniedałmuwżadensposóbpoznać,żejużkiedyśze
sobą
rozmawiali.BrunettiotworzyłdrzwigabinetuiprzepuściłMartucciegoprzodem.
- Signor Martucci - rzekł, kiedy wszyscy trzej już siedzieli - na początek
chciałbym
spytać,gdziepanspędziłwczorajszywieczór.
- Nie rozumiem, dlaczego to pana interesuje - odparł adwokat; z jego głosu
przebijało
nietyleoburzenie,ilezmieszanie.
-Musimyustalić,gdziespędziliubiegływieczórwszyscy,którzyznalipanaLotta.
Zapewne się pan orientuje, że to podstawowe informacje, jakie zbiera się
podczasśledztwa
dotyczącegomorderstwa.
-Byłemwdomu-oznajmiładwokat.
-Czybyłktośzpanem?
-Nie.
-Czyjestpanżonaty,signorMartucci?
-Tak,ależyjemyzżonąwseparacji.
-Mieszkapansam?
-Tak.
-Mapandzieci?
-Tak.Dwoje.
-Mieszkajązpanemczyzpańskążoną?
-Nierozumiem,jakitomazwiązekześmierciąLotta.
-Wtymmomencieinteresujenaspan,aniesignorLotto-odrzekłBrunetti.-Czy
dziecimieszkajązpańskążoną?
-Tak.
-Czypaństwaseparacjajestoficjalna?Czyzamierzaciesiępaństworozwieść?
-Nigdyśmyotymnierozmawiali.
- Naprawdę? - zdziwił się Brunetti, choć oczywiście takie sytuacje wcale nie
należały
dorzadkości.
-Mimożejestemprawnikiem,myślopostępowaniurozwodowympoprostumnie
przeraża.-PosępnytonMartucciegoświadczył,żemówiprawdę.-Mojażonaza
nicw
świecieniezgodziłabysięnarozwód.
-Inierozmawiałpanzniąotym?
- Nie. Znam żonę i wiem, jaka byłaby jej reakcja. Nie udzieliłaby zgody, a nie
mam
podstaw,żebywystąpićorozwódzjejwiny.Gdybymniebaczącnanic,uparłsię
przy
rozwodzie,zabrałabymiwszystko,comam.
- A czy byłyby podstawy do orzeczenia rozwodu z pańskiej winy? - spytał
Brunetti.
Kiedy odpowiedziała mu cisza, sformułował pytanie inaczej, w słowach bardzo
oględnych:-
Czywidujesiępanzkimś?
-Nie-odparłMartucci.
- Trudno mi w to uwierzyć - stwierdził komisarz z uśmiechem, który wyrażał
męską
solidarność.
-Dlaczego?
-Jestpanprzystojny,wsilewieku,mapandobrąpracę,odniósłwżyciusukces.
Podejrzewam,żewielekobietuważapanazaatrakcyjnegomężczyznęibyłoby
zadowolonych,gdybyzechciałpanzaszczycićjeswoimiwzględami.
Martuccimilczał.
-Niemażadnejkobietywpańskimżyciu?
-Nie.
-Iwczorajszegowieczorubyłpansamwdomu?
-Jużpanumówiłem,commissario.
-Atak,rzeczywiście.
-Jeśliniemapanwięcejpytań....-Martucciwstał.
-Jeszczetylkokilkadrobiazgów,signorMartucci-powiedziałBrunetti,
powstrzymując go łagodnym ruchem ręki. Wyraz jego oczu sprawił, że prawnik
ponownie
usiadł.-JakiestosunkiłączyłypanazCarlemTrevisanem?
-Pracowałemuniego.
-Uniegoczyznim,avvocatoMartucci?
-Itak,itak-odparł,akiedyBrunettipopatrzyłnaniegopytająco,oświadczył:-
Najpierwuniego,potemznim.-Pochwilizorientowałsię,żeitowyjaśnienie
niezadowala
komisarza.-Początkowo podjąłempracęw jegokancelarii,ale wzeszłymroku
uzgodniliśmy,
żezkońcemtegorokuzostanęwspólnikiem.
-Równorzędnymwspólnikiem?
-Tegonieomawialiśmy.-Zespojrzeniaigłosuadwokataprzebijałspokój.
Brunettiuznałtozadziwneniedopatrzenie,szczególniewwypadkuprawników.A
ponieważ druga ze stron zawierających umowę nie żyła, coś się mogło za tym
kryć.
-Cobybyło,gdybyktóryśzpanówzmarł?-zapytał.
-Tegoteżnieomawialiśmy.
-Dlaczego?
-Tochybajasne-oznajmiłtwardoMartucci.-Niktnieplanujewłasnejśmierci.
-Aleludzieumierają-powiedziałBrunetti.
Martuccizignorowałjegosłowa.
-Teraz,pośmierciTrevisana,panbędziekierowałkancelarią,prawda?
-JeślisignoraTrevisanmnieotopoprosi.
-Rozumiem.Czyliponiekądodziedziczyłpanklientówzmarłego?
Widaćbyło,żeMartucciztrudemnadsobąpanuje.
-Jeślicikliencibędąchcielikorzystaćzmoichusług...
-Achcą?
-Zawcześnietooceniać.
-JakiesignorLottomiałpowiązaniazkancelariąszwagra?-spytałBrunetti,
zmieniającniecolinięprzesłuchania.
-Byłnaszymksięgowym,aponadtozarządzałfinansami.
-Ipana,imecenasaTrevisana?
-Tak.
-CzypośmierciszwagrasignorLottopozostałpańskimksięgowym?
-Oczywiście.Znakomicieorientowałsięwewszystkichzagadnieniach.Pracował
z
Carlemodponadpiętnastulat.
-Inadalzamierzałpankorzystaćzjegousługorazzlecaćmuprowadzeniecałej
księgowości?
-Naturalnie.
-CzysignorLottomógłmiećjakiekolwiekroszczeniaprawnedokancelarii?
-Przepraszam,alenierozumiem.
Wydało się to Brunettiemu dziwne, bo pytanie było proste, a Martucci, jako
prawnik,
tymbardziejniepowinienmiećtrudnościzjegozrozumieniem.
- Czy kancelaria była spółką akcyjną? Czy signor Lotto posiadał udziały w
kancelarii
szwagra?
-Nie,oilemiwiadomo-odpowiedziaładwokatpokrótkimnamyśle.-Alemogli
zawrzećmiędzysobąumowę,którejtreśćniejestmiznana.
-Cobytobyłazaumowa?
-Niemampojęcia.Moglipostanowić,cotylkochcieli.
-Rozumiem-rzekłBrunetti,poczymspytałbeznamiętnymtonem:-Asignora
Trevisan?
DłuższemilczenieMartucciegowskazywałonato,żespodziewałsiępytaniao
wdowę.
-CosignoraTrevisan?
-Czymajakiekolwiekudziaływkancelarii?
-TozależyodtestamentuCarla.
-Niepangosporządzał?
-Nie,spisałgosam.
-Inieznapantreścitestamentu?
-Oczywiście.Skądmiałbymznać?
- Myślałem, że jako wspólnik... - Brunetti wykonał w powietrzu nieokreślony
gest.
-Niebyłemwspólnikiem.Miałemnimzostaćdopieroodprzyszłegoroku.
- Ano tak, faktycznie. Ale sądziłem, że choćby ze względu na waszą zażyłość
będzie
panwiedział,coTrevisankomuzapisał.
-Nie,niewiem.
-Rozumiem.-Brunettiwstał.-Dziękujęzapańskąpomoc,signorMartucci.
-Towszystko?-spytaładwokat,podnoszącsię.-Mogęiść?
-Naturalnie.
Brunettipodszedłdodrzwiiotworzyłje.Kiedyuścisnęlisobiedłonie,Martucci
opuścił gabinet. Brunetti i Vianello odczekali kilka minut, po czym ruszyli w
drogępowrotną
doWenecji.
Zanim łódź policyjna wysadziła ich na przystani przed gmachem komendy,
Brunettiz
Vianellem wspólnie doszli do wniosku, że o ile Martucci wyraźnie oczekiwał
pytańnatemat
pani Trevisan i odpowiadał na nie spokojnie, z opanowaniem, o tyle nerwowo
reagowałna
pytania dotyczące jej zamordowanego męża oraz swojej roli jako wspólnika.
Sierżant
Vianello od tak dawna współpracował z Brunettim, że nie czekał na polecenia
szefa-sam
wiedział, co ma robić, mianowicie przeprowadzić rutynowe rozmowy z
sąsiadami,
przyjaciółmi i żoną Martucciego, sprawdzić, czy ktokolwiek potwierdzi słowa
prawnika,iż
ubiegły wieczór spędził samotnie w domu. Sekcji jeszcze nie wykonano, lecz
wyglądałona
to, że z powodu wysokiej temperatury wewnątrz samochodu, przyspieszającej
rozkładciała,
ustaleniedokładnejgodzinyśmierciLottaniebędziemożliwe.
Szliprzezgłównyhali,kiedynagleBrunettisięzatrzymał.
-Zbiornikpaliwa-rzekł.
-Słucham,paniekomisarzu?
- Niech sprawdzą, ile paliwa zostało w zbiorniku, a potem dowiedzą się, kiedy
Lotto
ostatni raz tankował. Może uda się obliczyć, jak długo pracował silnik. A to
powinnopomóc
ustalićczaspopełnieniamorderstwa.
Vianellokiwnąłgłową.Danezdobytetądrogąniebędązbytprecyzyjne,alejeśli
sekcjaniezdołaokreślićczasuzgonu,każdainformacjamożeokazaćsięcenna.
Sierżantskręciłwbok,żebywykonaćpolecenie,Brunettizaśruszyłschodamina
piętro.Zanimdotarłnagórę,zkorytarzawiodącegodojegogabinetuwyłoniłasię
pani
Elettra.
-O,jestpan,commissario.Vice-questoredopytywałsięopana.
Brunetti przystanął w pół drogi i patrzył, jak pani Elettra schodzi w dół. Długi
szal
barwy szafranu, lekki niczym pajęczyna, falował na wysokości jej ramion,
utrzymywanyw
horyzontalnejpozycjiprzezprądywznoszącegosię,nagrzanegopowietrza.Gdyby
Nikez
Samotrakizstąpiłazpostumentu,odzyskałagłowęizaczęłaschodzićposchodach
Luwru,
wyglądałabywłaśnietak.
-Hm?-mruknąłBrunetti,kiedysignorinaElettrasięznimzrównała.
-Vice-questorepowiedział,żebardzobychciałsięzpanemwidzieć.
-Bardzobychciał?-powtórzyłBrunetti.
PaolaczęstowspominałażartobliwiejakąśpostaćzDickensa,którazapowiadała
złe
nowiny, oznajmiając, że wiatr wieje z takiej lub innej strony; komisarz nie
pamiętał,coto
byłazapostaćanioktórąstronęświatachodziło,alejeśliPattabardzochciałsię
znim
widzieć,wiatrwiałodstronyjegogabinetu.
-Jestusiebie?-Komisarzruszyłzpowrotemnadół.
-Tak.Całeprzedpołudniespędziłnatelefonie.
Torównieżzapowiadałoburzę.
-Avanti!-zawołałvice-questorePatta,kiedyBrunettizastukałdodrzwi,agdy
podwładny wszedł do środka, dodał wskazując na krzesło: - Usiądź proszę,
chciałbym
omówićkilkaspraw.
Uprzejmytonszefasprawił,żeBrunettiodwejściamiałsięnabaczności.
-Słucham?-Sięgnąłdokieszeniponotes,abypokazaćprzełożonemu,iżtraktuje
ich
rozmowęznależytąpowagą.
-CociwiadomoośmierciRinaFavera?
-Favera?
-Tak,księgowegozPadwy,któregowzeszłymtygodniuznalezionomartwegow
jego
garażu. - Patta odczekał dłuższą chwilę, aby jego milczenie stało się bardziej
wymowne.-
Tego,copopełniłsamobójstwo.
- A tak, Favero. Podobno miał w kalendarzyku numer telefoniczny Carla
Trevisana.
-Podejrzewam,żemiałwkalendarzykuwieleróżnychnumerów-rzekłPatta.
-PrzynumerzeTrevisananiefigurowałonazwisko.
-Aha.Cośjeszcze?
-Miałkilkatakichnumerów.Beznazwisk.Usiłujemyjesprawdzić.
- Usiłujemy? Kto usiłuje? - W głosie Patty słychać było tylko uprzejmą
ciekawość.
Ktoś,ktogodobrzenieznał,niezorientowałbysię,żemaskujegroźbę.
-PolicjawPadwie.
-Dowiedziałeśsię,cotozanumery?
-Nie,paniekomendancie.
-CzyprowadziszśledztwowsprawieśmierciFavera?
-Nie,paniekomendancie-odparłzgodniezprawdąBrunetti.
-Dobrze.-Pattapopatrzyłnabiurkoiodłożyłnabokkartkę,naktórejcośsobie
wcześniej zanotował, po czym spojrzał na następną. - A co możesz mi
powiedzieć,jeśli
chodziosprawęTrevisana?
-Miałomiejscekolejnemorderstwo.
-MasznamyśliLotta?Sądzisz,żesąpowiązane?
Brunetti wziął głęboki oddech. Trevisan i Lotto dobrze się znali, pracowali ze
sobąi
zginęli w identyczny sposób, może nawet zostali zastrzeleni z tej samej broni, a
Pattapytał,
czymorderstwasąpowiązane.
-Takuważam.
-Wtejsytuacjitymbardziejpowinieneśsięskoncentrowaćnaszukaniuwinnych,
a
sprawęFaverazostawićpolicjiwPadwie,którejonapodlega.-Pattaodłożyłna
bokdrugą
kartkęizerknąłnatrzecią.
-Czytowszystko,paniekomendancie?-spytałBrunetti.
-Narazietak-rzekłvice-questore,niezadającsobietrudu,żebypodnieśćwzrok.
Brunettischowałnotesdokieszeni,wstałiwyszedłzgabinetuPatty.Uprzejmość
szefaniedawałamuspokoju,więczatrzymałsięprzybiurkusekretarki.
-Czywiepani,zkimrozmawiałprzeztelefon?
-Nie,alewiem,żejestumówionynaobiadwDoForni-oznajmiłapaniElettra,
wymieniającrestauracjęznanąniegdyśzdobrejkuchni,aobecniezwysokichcen.
-Czytopanirobiłarezerwację?
-Nie.Najwyraźniejjedenzrozmówcówzarezerwowałtamstolik,boszefpolecił
mi
odwołaćrezerwacjęwCorteSconto,którąsamzrobiłwcześniej.
Wspomniana restauracja mieściła się w tej samej kategorii cenowej co
poprzednia.
Brunettiemu brakowało śmiałości, żeby prosić pracownicę policji, aby
sprzeniewierzyłasię
swoim zasadom, na szczęście nie musiał, bo signorina Elettra sama podjęła
inicjatywę.
-Możezadzwoniętampóźnympopołudniemispytam,czynieznaleźlinotatnika,
który vice-questore u nich zostawił. Mała szansa, żeby znaleźli, bo nigdy go ze
sobąnienosi.
Alejeślipowiem,żewtakimraziechciałabymzadzwonićdoosoby,zktórąjadł
obiad,aby
spytać, czy niechcący nie wzięła notatnika, myślę, że podadzą mi jej nazwisko i
numer.
-Będępaniogromniewdzięczny-powiedziałBrunetti.Niemiałpojęcia,czyta
informacjaokażesięważna,alewciąguwielulatpracyprzekonałsię,żedobrze
jest
wiedzieć, z kim spotyka się Patta, szczególnie wtedy gdy traktuje komisarza w
miarę
uprzejmie,coniezdarzamusięczęsto.
Rozdział20
Godzinę po tym, jak Brunetti wrócił do swojego gabinetu, zadzwonił do niego
della
Corte. Telefonował z Padwy, najwyraźniej z automatu, ponieważ dźwięk
klaksonówiinne
hałasyulicznebyłytakgłośne,żechwilamizagłuszałysłowa.
-Wiemy,wktórejrestauracjijadłkolacjętegowieczoru,kiedyumarł-oznajmił
kapitan.
Brunettidomyśliłsię,żedellaCortemówioFaverze.Niezainteresowałsię,coto
za
restauracja ani jak policji udało się zdobyć informację; od razu zadał pytanie,
któremiało
największeznaczeniedlaśledztwa:
-Czybyłsam?
-Nie-odparłzadowolonymtonemdellaCorte.-Byłwtowarzystwiekobiety,na
oko
dziesięćlatmłodszejodniego.Eleganckiejibardzoatrakcyjnej.Takprzynajmniej
powiedział
kelner.
-Cojeszcze?-spytałBrunetti,świadom,żetoniewystarczy,abyzidentyfikować
nieznajomą.
-Chwileczkę.Jużmam.Trzydzieścipięćlat,włosyciemnoblond,anidługie,ani
krótkie.MniejwięcejwzrostuFavera.
PrzypomniawszysobieopisFaveraznajdującysięwprotokolesekcji,Brunetti
pomyślał,żejaknakobietębyławysoka.
-Niewielemówiła,alekelnerodniósłwrażenie,żetobabkazklasą;wkażdym
razie
takjąokreślił.
-Gdziejedlikolację?OnaiFavero?
-Wrestauracjinieopodaluniwersytetu.
-Jaksięotymdowiedziałeś?
-Niktzobsługinieczytuje„Gazzettino”,więcniewidzielizdjęciaFavera,kiedy
ukazał się artykuł o jego śmierci. Kelner zobaczył je dopiero dziś rano, kiedy
poszedłdo
fryzjeraizacząłprzeglądaćjednązestarychgazetleżącychnastosie.Rozpoznał
Faverana
zdjęciu i zadzwonił do nas. Rozmawialiśmy przez telefon, ale zamierzam
pomówićznim
osobiście.Pomyślałem,żemożemiałbyśochotępójśćzemną.
-Kiedy?
-Skorotorestauracja,możewporzeobiadowej?
Brunettizerknąłnazegarek.Byłazadwadzieściajedenasta.
-Dotarcienastacjęzajmiemipółgodziny.Wsiądęwpierwszypociągjadącydo
Padwy.Wyjdzieszpomnienadworzec?
-Pewnie.
Della Corte czekał na peronie, kiedy pociąg wjechał na dworzec w Padwie.
Brunetti
ruszył w jego stronę, przeciskając się przez tłum studentów, którzy zaczęli
szturmowaćdrzwi
wagonu,gdytylkopociągstanął.Uścisnęlisobieręceiskierowalisięwdółpo
schodach,
które prowadziły do korytarza biegnącego pod torami. Kolejnymi schodami
weszlinagórę,
poczymwyszlinaulicę;przykrawężnikuczekałsamochódpolicyjnyzkierowcąi
włączonymsilnikiem.
- Czy ktoś od was kontaktował się z moim szefem? - spytał Brunetti, kiedy
samochód
włączyłsięwgęstyruch.
-ZPattą?-DellaCortewymówiłnazwiskozcichymcmoknięciem,któremogło
znaczyćbardzowiele.Albonic.
-Tak.
-Nicmiotymniewiadomo.Dlaczegopytasz?
-Poradziłmi,żebymniemieszałsiędodochodzeniawsprawieśmierciFavera.
Samobójczejśmierci.Pomyślałem,żemógłmutopodsunąćktośodwas.
-Możliwe-przyznałdellaCorte.
-Miałeśnowekłopoty?
- Nie, właściwie nie. Wszyscy traktują śmierć Favera jako samobójstwo.
Śledztwo,
któreprowadzęwtejsprawie,prowadzęwwolnymczasieinawłasnyrachunek.
- Jak teraz? - spytał Brunetti, wykonując ręką gest, którym objął samochód i
kierowcę.
-Tak.Mamprawojeśćobiad,gdziechcę.
-IzaprosićznajomegozWenecji?
-Zgadzasię.
Samochódzatrzymałsięprzedrestauracją.Umundurowanykierowcawyskoczyłz
wozuiotworzyłpasażeromdrzwi.
-Jedźcośprzekąsić,Rinaldi-powiedziałdellaCorte.-Wróćponasotrzeciej.
Młodypolicjantzasalutowałiwsiadłzpowrotemdowozu.
Po obu stronach wejścia do restauracji stały araukarie w glinianych donicach.
Drzwi
otworzyłysię,ledwodellaCorteiBrunettisiędonichzbliżyli.
-Witampanów-rzekłubranywciemnygarniturmężczyznaodługiejtwarzyi
spojrzeniubaseta.
- Dzień dobry. Nazywam się della Corte. Zarezerwowałem telefonicznie stolik
dla
dwóchosób.
-Proszęzamną.
Mężczyznawziąłdwiepodłużnekartydańzbiureczkaprzydrzwiach,poczym
wprowadził gości do małej salki, w której mieściło się zaledwie sześć czy
siedemstolików;
tylko jeden był wolny. Kiedy mijali sklepione łukiem wejście do drugiej sali,
Brunetti
zobaczył, że w niej też siedzą prawie sami mężczyźni, na oko biznesmeni.
Ponieważprzez
umieszczone wysoko okna wpadało niewiele światła, oba pomieszczenia
rozjaśniałciepły
blask lamp zawieszonych pomiędzy dębowymi belkami na suficie. Kapitan z
komisarzem
przeszli obok stołu, na którym czekały przeróżne antipasti: salami, małże,
prosciutto,
kalmary.Mężczyznawciemnymgarniturzepodprowadziłichdowolnegostolika,
wysunął
dlaBrunettiegokrzesło,poczympołożyłprzednimikartydań.
-Czymogępanomzaproponowaćnapoczątekprosecco?-zapytał.
Obajskinęligłowami;mężczyznaodszedł.
-Właściciel?-spytałBrunetti.
-Tak.
-Dlaczegojesttakispięty?
- Wszyscy są spięci, kiedy przychodzi policja, żeby zadawać pytania. - Della
Corte
podniósł kartę i trzymając na odległość wyprostowanej ręki, zaczął ją uważnie
studiować.
Przeczytał całą, po czym odłożył na bok i rzekł: - Podobno kaczka jest tu
wyśmienita.
Żadne inne danie nie wydało się Brunettiemu równie kuszące. Zamknął kartę i
położył
nastoliku.Akuratwróciłwłaścicielzbutelkąprosecco.Napełniwszydwawąskie
kieliszki
stojącenaprawoodtalerzygości,przekazałbutelkękelnerowi.
-Wybrałjużpan,capitano?
-Fettuccineztruflami-oświadczyłdellaCorte.
Brunettiskinąłgłową,dającznać,żezamawiatosamo.
-Apotemkaczkę.
Brunettiznówskinąłgłową.
-DoposiłkuproponujęwinoMerlotdelPiave-powiedziałwłaściciel.
Kiedy della Corte wyraził uśmiechem aprobatę, właściciel lokalu skłonił się
lekkoi
zostawiłichsamych.
Della Corte podniósł kieliszek i upił łyk musującego wina. Brunetti poszedł za
jego
przykładem.Dopókinieprzyniesionopierwszegodania,rozmawialiowszystkim
ioniczym.
W pewnym momencie kapitan oznajmił, że ostatnie wybory prawdopodobnie
spowodują
radykalnezmianywpadewskiejpolicji,przynajmniejnanajwyższychszczeblach.
Brunetti, pamiętając ostatnie wybory burmistrza Wenecji, nic nie odpowiedział.
Żaden
zdwóchkandydatówmunieodpowiadał-aniwystawionyprzezpostkomunistów
filozofbez
doświadczenia w administracji, ani biznesmen wysunięty przez Ligę Północną -
takwięcw
końcu na nikogo nie oddał głosu, choć nie przyznał się do tego Paoli, która,
uradowana
zwycięstwemfilozofa,nawetniespytałamęża,nakogogłosował.Możewszystkie
tenowe
wyborysprawią,żepowolicośsięwreszciezaczniezmieniać.AleBrunettiwto
wątpił;zbyt
długomiałdoczynieniazludźmizesferrządowych,abywierzyć,iżmożliwesą
jakiekolwiek
zmianyopróczdrobnych,kosmetycznych.
Skierował uwagę na stół, na którym pojawiły się talerze z fettucine,
połyskującymod
roztopionego masła. Po chwili wrócił właściciel, niosąc w jednej ręce małą
truflęnabiałym
talerzyku,awdrugiejmetalowątarkę.PochyliłsięnadtalerzemdellaCortegoi
biorącdoręki
truflę, starł połowę; następnie zrobił to samo, stając u boku Brunettiego. Wonny
leśnyzapach
wzbił się znad parującego fettucine i rozszedł wokół stolika. Brunetti zakręcił
widelcem,żeby
nabrać porcję makaronu, i zaczął jeść, rozkoszując się idealnie ugotowanym
fettucine
pokrytym cienką warstewką masła i czując na języku mocny, aromatyczny smak
trufli.
Della Corte najwyraźniej nie był typem człowieka, który psuje przyjemność z
posiłku
rozmową, więc prawie nie odzywali się aż do momentu, kiedy skończyli jeść -
kaczkaokazała
się niemal tak dobra jak trufle, choć dla Brunettiego nic się nigdy nie mogło
równaćztruflami
-isiedzielijużtylkonadkieliszkamicalvadosu.
Właśnie wtedy do stolika podszedł niski, brzuchaty mężczyzna. Miał na sobie
białą
marynarkęiczarnąszarfę,identycznąjakkelner,którychichobsługiwał.
-SignorGermanipowiedział,żechcepanzemnąpomówić,capitano.
- Czy to z panem rozmawiałem dziś rano? - spytał della Corte, dając mu znak,
żeby
usiadł.
Kelnerodsunąłkrzesłodalejodstolika,żebyzmieścićswójpękatybrzuch.
-Tak-odparł.
-Chciałbym,żebywszystkopowtórzyłpanmojemukoledze.
-Więctakjakpanumówiłem-zacząłkelner,patrząccałyczasnakapitana-nie
od
razu go rozpoznałem na zdjęciu w gazecie. Dopiero potem, kiedy strzygł mnie
fryzjer,nagle
zdałem sobie sprawę, że przecież widziałem tego człowieka. I wtedy
zadzwoniłemnapolicję.
DellaCorteskinąłgłowąiuśmiechnąłsię,jakbychciałpochwalićkelneraza
spełnienieobywatelskiegoobowiązku.
-Proszękontynuować.
-Chybaniezdołampowiedziećnicponadto,comówiłemprzeztelefon.Byłz
kobietą.Jużjąpanuopisałem.
-Czymógłbypanzrobićtojeszczeraz?
-Wysoka,prawie jegowzrostu.Ciemnoblond włosy,jasnacera, oczyteżraczej
jasne.
Bylitujużkiedyśwcześniej.
-Kiedy?-spytałdellaCorte.
-Razjakiśmiesiąctemu,aprzedtemwlecie,niepamiętamdokładniekiedy.Ale
było
gorąco.Kobietamiałażółtąsukienkę.
-Jaksięzachowywali?
-Jaksięzachowywali?Mapannamyśliichmaniery?
-Nie.Raczejto,jakodnosilisiędosiebie.
-Aha,interesujepana,czycośichłączyło,tak?
-Tak-potwierdziłdellaCorte.
- Nie sądzę. Było dla mnie oczywiste, że nie są małżeństwem - rzekł kelner i
zanim
dellaCortezdążyłspytać,dlaczegotakuważa,oznajmił:-Samniewiem,naczym
topolega,
alezawszepoznaję,czydwojeludzijestmałżeństwem,czynie.Właśniepotym,
jaksiędo
siebie odnoszą. Wszystko jedno, kochają się czy nienawidzą, to gdy są
małżeństwem,wich
zachowaniuniemasztuczności,skrępowania.-Zamachałbezradnierękami,jakby
tobyło
zbytskomplikowane,abymógłwyjaśnić.
Brunettirozumiał,ocokelnerowichodzi,choćsamteżniepotrafiłbyująćtegow
słowa.
- Ale tamtych dwoje się tak nie zachowywało? - spytał, po raz pierwszy
zabierając
głos.
Grubaspotrząsnąłgłową.
-Słyszałpan,oczymrozmawiali?
-Nie.Alewydawalisiębardzozczegośzadowoleni.Wpewnymmomencie
mężczyzna pokazał kobiecie jakieś papiery. Studiowała je przez dłuższą chwilę.
Właśnie
wtedywłożyłaokulary.
-Wiepan,cotobyłyzapapiery?-spytałdellaCorte.
-Nie.Oddałamuje,kiedyprzyniosłemgłównedanie.
-Coznimizrobił?
-Pewnieschowałdokieszenimarynarki.Niewidziałem.
BrunettizerknąłnadellaCortego,aletenpotrząsnąłgłową,comiałoznaczyć,że
nie
znalezionoprzyzwłokachżadnychpapierów.
-Niechpanspróbujeopisaćkobietęniecodokładniej-poprosiłdellaCorte.
-Takjakpanumówiłem,wyglądałanatrzydzieścikilkalat.Włosyciemnoblond,
ale
chybafarbowane.Amożetylkorozjaśnione,niewiem.Cerajasna,jasneoczy.
-Cośjeszcze?-spytałBrunetti,uśmiechającsięipociągającłykcalvadosu,jakby
jego
pytanieniebyłoszczególnieistotne.
-Wtedyotymniemyślałem,aleteraz,kiedywiem,żetenczłowieknieżyje,że
zginął
zwłasnejręki,mamwrażenie...
BrunettiidellaCortesłuchalibezsłowa.
-No,żecośmiędzynimibyłonietak.-Grubaswyciągnąłrękęizgarnąłzestołu
kilka
okruszków. Nie mając co z nimi zrobić, schował je do kieszeni marynarki. Po
czym,
zachęconymilczeniemobupolicjantów,kontynuował;mówiłpowoli,znamysłem.
-Kiedy
oglądałatepapiery,nagleuniosłagłowęijakośdziwnienaniegospojrzała.
Zapadłodłuższemilczenie.
-Toznaczyjak?-spytałwkońcudellaCorte.
-Samniewiem.Niezezłością.Raczejtak,jakpatrzysięnazwierzęwzooalbo
na
coś, czego się nigdy dotąd nie widziało. Jakby... jakby jej towarzysz należał do
innego
gatunkualboprzyleciałzkosmosu.Niewiem,czywyrażamsięjasno...-Kelner
umilkł
niepewnie.
-Czyjejspojrzeniewyrażałogroźbę?
-Ochnie,bynajmniej.-Potrząsnąłzprzekonaniemgłową.-Towłaśniebyło
najdziwniejsze,wjejoczachniebyłogniewu.Niebyłonic.-Wepchnąłręcedo
kieszenii
uśmiechnąłsięzzażenowaniem.-Przepraszam.Nieumiemtegodobrzewyjaśnić.
-Czyonzauważyłtojejspojrzenie?-spytałBrunetti.
-Nie,wtymmomencienalewałwino.
-Awprzeszłości?-zapytałBrunetti.-Zachowywalisięprzyjaźnie?
-Otak.Zawszezachowywalisięprzyjaźnie,ostatnimrazemrównież.Alebez
wylewności.Ot,jakzwykliznajomi.
-Aczywprzeszłościteżpokazywalisobiejakieśpapiery?
-Nie.Wiepan,comnienajbardziejuderzyło?Żepatrzącnanich,człowiekmiał
wrażenie, że to dwoje ludzi interesu jedzących wspólnie posiłek. Atrakcyjna
kobietai
przystojny mężczyzna, a jednak nie było między nimi żadnej iskry, śladu tego
napięcia,jakie
wytwarzasięmiędzyparąludzi,którzysąsobązainteresowani.Tak,kiedysięnad
tymteraz
zastanawiam,myślę,żewłaśnietowydałomisiętakiedziwne.-Uśmiechnąłsię,
zadowolony,żewreszciezdołałsprecyzowaćswojespostrzeżenia.
-Pamiętapan,jakiepiliwino?-spytałBrunetti.
KelneridellaCorteobajspojrzelinaniegozezdziwieniem.
-Barolo-odparłgrubaspodłuższymnamyśle.-Dobre,krzepkieczerwonewino.
Pasowałodobistecche.Potem,dodeseru,pilivinsanto.
-CzyFaverowjakimkolwiekmomencieodchodziłodstolika?-spytałBrunetti,
pomyślawszy,żewtedyłatwobyłobywrzucićmuśrodeknasennydokieliszka.
-Niepamiętam.Może.
-Czypłaciłkartąkredytową?
-Nie,gotówką.Oilepamiętam,zakażdymrazempłaciłgotówką.
- Czy poza tymi trzema razami był tu jeszcze kiedyś? Może pan akurat miał
wolne...?
-Pytałeminnychkelnerów.Niktgoniepamięta.Myślę,żenie.Wewtorkiiśrody
lokal jest zamknięty, a w pozostałe dni pracuję. Od trzynastu lat nie brałem
urlopu,więc
gdybytuprzyszli,napewnobymichzauważył.Zwłaszczają,borzucasięwoczy.
Gotów
bym się założyć, że byli tu tylko te trzy razy, o których wspominałem; raz w
zeszłym
tygodniuidwarazywcześniej.
Della Corte spojrzał na Brunettiego, ale ten potrząsnął głową. Nie miał więcej
pytań.
Kapitanwyjąłzkieszeniwizytówkę.
-Gdybysięcośpanuprzypomniało,niechpanśmiałodomniedzwoni.-Wręczył
kelnerowi wizytówkę i dodał neutralnym tonem: - Tylko proszę zaznaczyć, że
chcepan
mówićwłaśniezemną,dobrze?
Kelner schował wizytówkę, wstał, odszedł parę kroków, nagle zatrzymał się i
cofnął
dostolika.
-Chcepanjejokulary?
-Słucham?-spytałdellaCorte.
- Okulary. Zostawiła je na sąsiednim krześle. Zdjęła z nosa, kiedy przejrzała
papiery,a
potem zapomniała zabrać. Znaleźliśmy je dopiero, kiedy oboje wyszli. To co,
chcepan?
-Tak,oczywiście-powiedziałszybkokapitan.
Kelneroddaliłsię;wkrótcewrócił,trzymającwjednejręceskórzanyfuterał,aw
drugiejokularywdrucianejoprawie.
- Proszę spojrzeć - rzekł z niemal dziecięcą radością, jakby chciał
zademonstrowaćim
magicznąsztuczkę,poczymzacząłwyginaćoprawki;gięłysięnawszystkiestrony
jakz
gumy,apotemwracałydopoprzedniegokształtu.-Niezwykłe,co?
Wręczył okulary i futerał della Cortemu, następnie przeszedł przez restaurację i
znikł
zadrzwiamiwiodącymidokuchni.
-Dlaczegosięniełamią?-spytałdellaCorte,trzymającokularyjednąrękąi
wyginającjedrugą,takjakkelner.
- Są z tytanu - odparł Brunetti, choć pytanie kapitana było najwyraźniej
retoryczne.
-Słucham?
-Sąztytanu-powtórzyłkomisarz.-Mojażonabyławzeszłymmiesiącuuoptyka
i
mówiła mi, że widziała takie oprawki. Mogę? - Wyciągnął dłoń, a kiedy della
Cortedałmu
okulary, podniósł je do oczu, szukając znaku producenta. Znalazł go po
wewnętrznejstronie
prawego uchwytu, tuż przy zawiasie. - Zobacz. - Wskazał kapitanowi maleńki
znaczek.
-Przeczytajmi.Nicniewidzębezokularów.
-Topojapońsku.Przynajmniejtakmisięzdaje.BorobiąjetylkoJapończycy.
-Japończycyzrobiliteokulary?-zdziwiłsiędellaCorte.
- Oprawki - wyjaśnił Brunetti. - Oprawki tego rodzaju kosztują blisko milion
lirów.
Takmimówiłażona.Jeślitesątytanowe,awszystkonatowskazuje...-wygiąłje
wpreceli
puścił;natychmiastprzybrałydawnykształt-...towłaśnietylemusiałykosztować.
-
Uśmiechnął się błogo, jakby znów zamieniły się w milion lirów, a on mógł ten
milion
zatrzymaćdlasiebie.
-Dlaczegosięuśmiechasz?-spytałdellaCorte.
- Powinno być łatwo znaleźć optyka, który sprzedaje japońskie oprawki,
zwłaszcza
takiezamilionlirów.
Uśmiech, jaki pojawił się na twarzy della Cortego, na pewno wart był niewiele
mniej.
Rozdział21
Optykustaliłnapodstawieszkiełwadęwzrokuwłaścicielki.Wbrewpozorom
znalezienie zakładu, w którym sprzedane były tak drogie importowane oprawki,
okazałosię
trudniejsze, niż kapitan z komisarzem początkowo sądzili. Po pierwsze, della
Corte,któremu
polecono traktować śmierć Favera jako samobójstwo, nie miał dużo czasu na
poszukiwania.
Apodrugie,oprawkiwcaleniemusiałybyćkupionewPadwie.
Brunettinakazałjednemuzpodległychmufunkcjonariuszy,żebyobdzwonił
wszystkich optyków w Wenecji, Mestre i okolicy z pytaniem, czy mają tego
rodzajuoprawki,
a jeśli tak, to czy dopasowywali do nich szkła o mocy, jakiej potrzebowała
kobieta
towarzysząca Faverze. Potem jednak musiał wrócić do sprawy morderstwa
TrevisanaiLotta;
najbardziej interesowały go dwie osoby, które najwięcej zyskiwały na ich
śmierci.Wdowa
przypuszczalnie dziedziczyła po mężu, a Martucci przypuszczalnie dziedziczył
wdowę.Ale
zabójstwo Lotta słabo pasowało do scenariusza, w którym winnymi byliby
Martucciisignora
Trevisan.Brunettiprzywykłjużdomyśli,żemężowiezabijajążonyiodwrotnie,
lecztrudno
byłomuuwierzyć,bysiostrazabiłabrata.Mężów,nawetdzieci,możnazastąpić,
alewiekowi
rodzice nie są w stanie spłodzić nowego potomka. Antygona poświęciła życie,
ponieważto
rozumiała. Brunetti zdał sobie sprawę, że musi ponownie przesłuchać wdowę i
mecenasa
Martucciego; postanowił spotkać się z obojgiem równocześnie i zobaczyć, co z
tego
wyniknie.
Alenajpierwmusiałzająćsiępapierami,którepojawiłysięnajegobiurku.Była
wśród
nich obiecana lista klientów Trevisana; siedem gęsto zapisanych na maszynie
stronz
nazwiskami i adresami, ułożonymi w zupełnie neutralnym porządku
alfabetycznym.Brunetti
przerzucił szybko kartki, przebiegając wzrokiem kolumny nazwisk. Kilka razy
gwizdnął
cicho; klientela Trevisana rekrutowała się spośród najbogatszych obywateli
miastaoraztych,
którzytworzylijegoarystokrację.Wróciłdopierwszejstronyitymrazemzaczął
czytaćlistę
wolno,nazwiskoponazwisku.Miałświadomość,iżktośspozaWenecjimógłby
uznać,że
poświęcatemuzajęciuzbytwieleczasu,jednakżekażdywenecjaninwiedziałby,
żestudiując
listę,przypominasobieplotki,pogłoskiipomówieniadotycząceposzczególnych
osób,które
na niej figurują. Baggio - dyrektor portu, człowiek nawykły do władzy i
posługującysięniąz
całą bezwzględnością. Seno - właściciel największej wytwórni szkła na wyspie
Murano,
zatrudniający ponad trzysta osób, którego konkurencję trapiły strajki i nagłe
pożary.
Brandoni,conteBrandoni-właścicielogromnejfortuny,którejpochodzeniebyło
taksamo
niejasne,jakjegohrabiowskiegotytułu.
Wiele z osób na liście cieszyło się znakomitą, wręcz nieskazitelną opinią;
najbardziej
dziwiło Brunettiego właśnie to, że podejrzane nazwiska widniały obok
szanowanych,żefilary
prawości były wymieniane jednym tchem z łajdakami. Komisarz cofnął się do
literyF,żeby
sprawdzić,czyjegoteść,conteOrazioFalier,równieżfigurujenaliście,alenie
znalazłjego
nazwiska.Odłożyłkartki,świadom,żeniemawyboru;będziemusiałprzesłuchać
kolejno
wszystkich wymienionych. Był zły na siebie, że nie potrafi się przemóc,
zadzwonićdoteściai
spytać,comuwiadomooTrevisanie.Iojegoklientach.
Pod listą znajdowała się pracowicie wystukana na maszynie, nadmiernie długa
notatka
sporządzona przez funkcjonariusza Graviniego, który pisał, że brazylijska
prostytutkaijej
alfons zjawili się ubiegłego wieczoru w barze Pinetta, a wtedy on, Gravini,
„zainicjował”
aresztowanie.
-Zainicjował?-zdziwiłsięnagłosBrunetti.
Takiebyłyskutkizatrudnianiawpolicjiabsolwentówwyższychuczelni.Kiedy
Brunettizadzwoniłnadół,bydowiedziećsię,gdziejestterazprostytutkaialfons,
okazałosię,
że na polecenie Graviniego zostali rano przewiezieni z aresztu na komendę i
umieszczeniw
oddzielnych pomieszczeniach, na wypadek gdyby Brunetti zechciał ich
przesłuchać.
PoniżejleżałfakszpolicjiwMestrezinformacją,żepociskiwydobytezezwłok
Lotta
pochodziły z pistoletu kalibru 5,6 mm. Nie sprawdzono jeszcze, czy Trevisana
zastrzelonoz
tejsamejbroni,aleBrunettiniewątpił,żebadaniabalistycznetopotwierdzą.
PodspodemleżałokilkaprzefaksowanychstronopatrzonychnagłówkiemSIPi
zawierających wykaz rozmów, który pani Elettra zdobyła za pośrednictwem
swojego
znajomego.WdzięcznyRondiniemuzapomoc,Brunettiprzypomniałsobienagleo
liście,
który obiecał mu napisać. Choć nie rozumiał i nawet nie próbował zrozumieć,
czymsię
kierująludzie,którzysiępobierają,przemknęłomuprzezgłowę,żemożeRondini
powinien
zrezygnowaćznarzeczonej,skoropotrzebujedlaniejtakiegolistu.
Niewiedział,czegooczekujeporozmowiezMarąijejalfonsem,alemimoto
postanowił z nimi pomówić. Zszedł na pierwsze piętro, gdzie mieściły się trzy
pomieszczenia
podobne do więziennych cel, w których przesłuchiwano podejrzanych i inne
zatrzymane
osoby.
PrzeddrzwiamijednegozpomieszczeństałGravini,przystojnymłodymężczyzna,
który wstąpił do policji przed rokiem. Przez dwa poprzednie lata bezskutecznie
poszukiwał
pracodawcygotowegozatrudnićdwudziestosiedmioletniegoabsolwentawydziału
filozofii,w
dodatku bez żadnego doświadczenia. Brunetti często zastanawiał się, jaki to
imperatyw
skłoniłGraviniegodoprzywdzianiamunduruiczapkisiłporządku.Amoże-myśl
ta
pojawiła się nie wiadomo skąd - Gravini uznał, że vice-questore Patta to żywe
wcielenie
platońskiegofilozofakróla?
- Dzień dobry, panie komisarzu - powiedział Gravini i zasalutował, bynajmniej
nie
zdziwiony faktem, że przełożony nadszedł śmiejąc się sam do siebie. Podobno
filozofowienie
dziwiąsięniczemu.
- Które tu jest? - spytał Brunetti, wskazując ruchem głowy drzwi, przed którymi
stał
funkcjonariusz.
-Dziewczyna.-Graviniwręczyłprzełożonemugranatowąteczkę.-Aktaalfonsa.
Ona
dotądniebyłanotowana.
Brunetti otworzył teczkę i spojrzał na dwie kartki przypięte do wewnętrznej
strony
okładki. Nic szczególnego: napad, handel narkotykami, czerpanie korzyści z
nierządu.Takich
jak Franco Silvestri były tysiące. Przeczytawszy dokładnie obie kartki, Brunetti
zwrócił
teczkęGraviniemu.
-Czysprawialikłopotypodczasaresztowania?
-Dziewczynanie.Zupełniejakbysięnasspodziewała.Alefacetusiłowałuciec.
Ruffo
iVallotbylizemną,pilnowalidrzwi,więczłapaligo,kiedytylkowyskoczyłna
ulicę.
-Dobrarobota,Gravini.Czytobyłtwójpomysł,żebyichzabraćzesobą?
-Niezupełnie.-Gravinizakasłałcicho.-Kiedyimpowiedziałem,comamzrobić,
samizaproponowali,żepójdązemną.Bylijużposłużbie.
-Dobrzesięznimipracuje,prawda?
-Tak,paniekomisarzu.
-Cieszęsię.No,czaspogadaćzdziewczyną.
Brunettiwszedłdociasnego,ponuregopokoiku.
Przez brudne okienko znajdujące się wysoko na jednej ze ścian - zbyt wysoko,
żeby
ktokolwiekzdołałdoniegopodskoczyć-wpadałoniewieleświatła;pojedyncza
sześćdziesięciowatoważarówkazadrucianąosłoną,palącasięnaśrodkusufitu,
teżrzucała
słabyblask.
Mara siedziała na skraju jednego z trzech krzeseł. W pokoiku nie było nic, ani
stołu,
aniinnychmebli,aniumywalki;tylkotrzyproste,drewnianekrzesła.Napodłodze
walałysię
niedopałki. Kiedy Brunetti wszedł, dziewczyna podniosła głowę, poznała go i
zupełnie
spokojnymtonempowiedziała:
-Dzieńdobry.
Sprawiała wrażenie zmęczonej, jakby kiepsko spała w nocy, ale nie wydawała
się
specjalnie zdenerwowana tym, że przebywa w areszcie. Na oparciu jednego z
wolnych
krzeseł wisiała kurtka ze sztucznego futra, którą Brunetti widział podczas ich
poprzedniego
spotkania;bluzkaispódnica,któreMaramiałanasobie,byływygniecione,jakby
wnich
spała. Makijaż albo jej się starł, albo go zmyła; bez niego wyglądała znacznie
młodziej,
niemaljaknastolatka.
-Bywałaśjużwtakichmiejscach,prawda?-spytałBrunettisiadając.
-Nawetniepamiętamilerazy.Mapanpapierosy?Skończyłymisię,aglinana
korytarzuniechcenawetotworzyćdrzwi.
Brunettipodszedłdodrzwiitrzykrotniezastukał,akiedyGraviniotworzył,spytał
go,
czy ma papierosy. Funkcjonariusz dał mu paczkę. Komisarz wręczył ją
dziewczynie.
- Dziękuję. - Wyjęła papierosa, po czym sięgnęła do kieszeni spódnicy po
plastikową
zapalniczkę. - Moja matka umarła od tego. - Pomachała zapalonym papierosem,
obserwując
unoszącysięzniegodym.-Mówiłam,żebytakwłaśnienapisanowakciezgonu,
alelekarze
nie chcieli. Napisali „nowotwór”, a powinni byli napisać „marlboro”. Błagała
mnie,żebym
niepaliła,iobiecałamjej,żenienigdyzacznę.
-Dowiedziałasię,żepalisz?
Marapotrząsnęłagłową.
-Nie,aniotym,aniowieluinnychrzeczach.
-Naprzykładojakich?
-Naprzykładomojejciąży.Zmarła,kiedybyłamwczwartymmiesiącu.Pierwsza
ciąża,więcniewielebyłopomniewidać.Matkaniczegoniezauważyła.
-Możebysięucieszyła.Zwłaszczajeśliwiedziała,żeumiera.
-Miałampiętnaścielat.
-Aha.-Brunettiodwróciłwzrok.-Miałaświęcej?
-Czego?
-Dzieci.Powiedziałaś,żetobyłapierwszaciąża.
-Nie.Tylkotojedno.Przynastępnejciążyporoniłam,apotemsięjużzawsze
pilnowałam.
-Gdziejesttwojedziecko?
-WBrazylii,usiostrymojejmatki.
-Chłopiecczydziewczynka?
-Dziewczynka.
-Ilemalat?
-Sześć.-Uśmiechnęłasięnamyślocóreczce.Spojrzałanabuty,potemna
Brunettiego;zawahałasię,alewkońcurzekła:-Mamjejzdjęcie,jeślichcepan
zobaczyć.
-Tak,oczywiście-powiedział,przysuwającsięzkrzesłem.
Rzuciłaniedopałeknapodłogę,poczymwyjęłazzadekoltupozłacanymedalion
wielkości stulirowej monety. Otworzyła go, naciskając przycisk u góry, i
wyciągnęłado
Brunettiego,którypochyliłsię,żebylepiejwidzieć.Pojednejstroniemedalionu
ujrzał
spowite ciasno niemowlę o okrągłej buzi, a po drugiej sztywno wyprostowaną
dziewczynkęo
długich,ciemnychwarkoczach,ubranąwszkolnymundurek.
- Chodzi do szkoły prowadzonej przez zakonnice - oznajmiła Mara,
przekrzywiając
głowę,żebyteżspojrzećnazdjęcia.-Uważam,żetakjestnajlepiej.
-Teżtaksądzę-zgodziłsięBrunetti.-Żonaijarównieżposyłaliśmycórkędo
zakonnic,dopókinieskończyłapodstawówki.
-Ilemalat?-spytałaMara,zamykającmedalionichowającgodobluzki.
-Czternaście.-Brunettiwestchnął.-Totrudnywiek-dodałidopierowtedy
skojarzył,cowpodobnymwiekumusiałoprzydarzyćsięMarze.
- Owszem, trudny - przyznała, nie wchodząc w szczegóły. - Mam nadzieję, że
dobrez
niejdziecko.
Brunettiuśmiechnąłsięzdumą.
-Tak,dobre.Nawetbardzodobre.
-Mapanwięcejdzieci?
-Syna.Siedemnastoletniego.
Kiwnęłatylkogłową,jakbyzadużowiedziałaosiedemnastoletnichchłopakach.
-Ipocotowszystko?-spytałpodłuższejchwiliBrunetti,wskazującrękąciasne
wnętrze.
Marawzruszyłaramionami.
-MaszcórkęwBrazylii,więcdlaczegoażtutajprzyjechałaśdopracy?-zapytał,
uśmiechającsię,żebyjejnieurazić.
-Zarabiamiwysyłamciotcedośćpieniędzy,żebystarczyłonaczesne,jedzenie,
nowy
mundurek, jeśli jest potrzebny - odparła zdławionym głosem; Brunetti nie był
pewien,
zdławionymzpowodudumyczygniewu.
-AwSaoPauloniedałabyśradynawszystkozarobić?Mogłabyśbyćzcórką...
-Rzuciłamszkołę,kiedymiałamdziewięćlat,boktośmusiałsięzaopiekować
młodszym rodzeństwem. Matka chorowała, a ja byłam jedyną dziewczynką.
Potem,po
urodzeniucórki,podjęłampracęwbarze.-Przechwyciłajegospojrzenie.-Nie,
nietaką
pracę.Poprostuserwowałamdrinki.
Kiedyzorientowałsię,żeniezamierzapowiedziećnicwięcej,zapytał:
-Długobyłaśkelnerką?
- Trzy lata. Starczyło na czynsz i na jedzenie dla mnie i dla ciotki, która
opiekowała
sięmojącóreczką.Alenaniewielewięcej.
Znów umilkła, lecz Brunetti domyślił się, że teraz opowie mu o sobie już
wszystko.
-Icobyłopotem?-zapytał.
-PotemzjawiłsięEduardo,mójwłoskikochanek-rzekłazgoryczą.Zaczęła
miażdżyć butem jeden z niedopałków, aż zostały z niego skrawki bibułki i
sprasowane
strzępytytoniu.
-Eduardo?
- Eduardo Alfieri, a przynajmniej tak powiedział, że się nazywa. Pewnego
wieczoru
zobaczyłmniewbarze,zostałażdozamknięciaispytał,czynieposzłabymznim
nakawę.
Nienadrinka,tylkonakawę,takjaksięzapraszaporządnądziewczynę.
-Icosięstało?
-Ajakpansądzi?Wypiliśmykawęiodtądcowieczórprzychodziłdobaru,apo
zamknięciuzapraszałmnienakawę,zawszegrzecznie,zszacunkiem.Podobałby
sięmojej
babci,takibyłdobrzewychowany.Porazpierwszymężczyznatraktowałmniejak
normalną
osobę, a nie jak dziurę do pieprzenia, więc stało się to, co stać się musiało.
Zakochałamsię.
-Notak.-Brunettiwestchnął.-Notak.
-Powiedział,żechcesięzemnąożenić,alenajpierwmuszępojechaćdoWłochi
poznaćjegorodzinę.Obiecał,żewszystkoweźmienasiebie,żezałatwimiwizę,
pracę.
Mówił,żebeztrudunauczęsięwłoskiego.-Uśmiechnęłasięgorzko.-Jedynieto
się
sprawdziło.
-Icodalej?
- Podpisałam wszystkie papiery, wsiadłam do samolotu linii Alitalia i
przyleciałamdo
Włoch. Na lotnisku w Mediolanie czekał na mnie Eduardo. - Spojrzała
Brunettiemuprostow
oczy.-Pewniesłyszałpantakiehistoriesetkirazy,co?
-Takielubpodobne.Ico,okazałosię,żesąjakieśkłopotyzpapierami,tak?
Uśmiechnęła się smutno na wspomnienie samej siebie sprzed lat, młodej i
naiwnej.
-Właśnie.Kłopotyzpapierami.Biurokracja.AleEduardopowiedział,żezabiera
mnie
do swojego mieszkania, że wszystko się później wyjaśni. Byłam zakochana,
wierzyłammu.
Wieczorem poprosił mnie o paszport, bo bez niego nie załatwi formalności
związanychze
ślubem.-Marawyjęłapapierosa,poczymwsunęłagozpowrotemdopaczki.-
Mogłabym
prosićokawę?
Brunetti zastukał do drzwi i polecił Graviniemu, żeby przyniósł kawę oraz
kanapki.
Kiedywróciłnamiejsce,dziewczynatrzymaławustachzapalonegopapierosa.
-Widziałamgopotemtylkoraz.Przyszedłwieczorempowiedziećmi,żezmoją
wizą
sąpoważnetrudności,żeniemożemniepoślubić,dopókisprawasięniewyjaśni.
Niewiem,
kiedyprzestałammuwierzyćizrozumiałam,ocochodzi.
-Dlaczegonieposzłaśnapolicję?
-Napolicję?-Jejzdumienieniebyłoudawane.-Miałmójpaszport,apozatym
pokazał mi jeden z papierów, które podpisałam przed wyjazdem, w dodatku w
obecności
notariusza, bo Eduardo twierdził, że to ułatwi nam wszystko we Włoszech. Z
treściwynikało,
żepożyczyłmipięćdziesiątmilionówlirów.
-Copotem?
-Powiedział,żeznalazłmipracęwbarzeiżenieoddamipaszportu,dopókinie
spłacędługu.
-Ico?
- Zaprowadził mnie do tego baru. Właściciel powiedział, że owszem, mogę u
niego
pracować. Że będę dostawać milion miesięcznie. Potem okazało się, że muszę
mieszkaćw
pokoikunadbaremiwłaścicielbędziepotrącałzaczynsz.Niemogłammieszkać
gdzie
indziej,boniemiałampaszportuiwizy.Jeszczepóźniejokazałosię,żebędziemi
teżpotrącał
zawyżywienieiodzież,którąmikupił.Kupił,boniemiałamconasiebiewłożyć.
Eduardo
nigdynieprzyniósłmoichwalizek.Wsumiestanęłonatym,żebędędostawaćna
rękę
pięćdziesiąt tysięcy lirów miesięcznie. Nie znałam włoskiego, ale umiałam
liczyć;
wiedziałam,żetozaledwietrzydzieścidolarów.NawetwBrazyliizamało,żeby
utrzymać
starąkobietęidziecko.
Rozległosiępukanieidrzwisięuchyliły.BrunettiwziąłodGraviniegometalową
tacę.
Kiedy wracał na miejsce, Mara przysunęła trzecie krzesło, żeby miał gdzie
wszystko
postawić.Obojeposłodzilikawę,poczymBrunettiwskazałdziewczynietalerzz
kanapkami.
Potrząsnęłagłową.
- Nie, najpierw dokończę tę historię - powiedziała, upijając łyk kawy. - Nie
byłam
głupia; wiedziałam, jaki mam wybór. Więc zaczęłam odstawiać numerki. Na
początkubyło
trudno,alepotemprzywykłam.Tobyłodwalatatemu.
-Copotem?JaktrafiłaśzMediolanudoMestre?
-Pochorowałamsię,dostałamzapaleniapłuc.Nieznoszęzimnegoklimatu.-
Wzdrygnęłasięnasamąmyśl.-Kiedybyłamwszpitalu,barspłonął.Słyszałam,
żezostał
podpalony.Niewiem,jakbyłonaprawdę,alemamnadzieję,żektośrzeczywiście
puściłtę
budęzogniem.Tegodnia,gdywypisywanomniezeszpitala,zjawiłsięFranco...-
wykonała
gest w stronę ściany po lewej, jakby wiedziała, że alfons znajduje się w
sąsiednim
pomieszczeniu-...zapłaciłzamojeleczenieiprzywiózłmnietutaj.Odtegoczasu
pracujędla
niego.-Dopiłakawęiodstawiłafiliżankęnatacę.
Brunettifaktycznietysiącerazysłyszałtakiehistorie,aleporazpierwszykobieta,
któramująopowiadała,nieużalałasięnadsobąinieusiłowałasięprzedstawić
jakoofiara
potężnychsił,naktóreniemawpływu.
-Czyon...-wskazałgłowątęsamąścianęcodziewczyna,choćtaksięakurat
składało,żeFrancotrzymanybyłwpomieszczeniupoprzeciwnejstronie-...czy
majakieś
powiązaniazwłaścicielemtegobaruwMediolanie?Albozwłaścicielembaru,
wktórym
pracujeszobecnie?AlbozEduardem?
-Niewiem.-Utkwiławzrokwpodłodze.
Brunettimilczał.
-Myślę,żemnieodkupił.Alboodkupiłmójkontrakt-powiedziaławreszcie,
podnoszącgłowę.-Boco?
Niewidziałpowodu,żebyjąokłamywać.
-TrafiliśmynanumerbaruPinettawtrakciepewnegośledztwa.Próbujemysię
dowiedzieć,ocochodzi.
-Czegodotyczytośledztwo?
- Nie mogę ci wyjawić - oznajmił Brunetti. - Ale nie ma związku z tobą,
Eduardem
czypodobnymisprawami.
-Mogęzadaćpytanie?
Ilekroć Chiara używała tego zwrotu, Brunetti żartował z niej, że przecież nie
mogłaby
zadaćodpowiedzi,aleterazpowiedziałtylko:
-Oczywiście.
- Czy to śledztwo... czy ma coś wspólnego z... - Szukała właściwego
sformułowania.-
Ztym,żeniektóreznasumierają?
-Niektóreznas?
-Kurwy.
-Nie-odparłszybko;wiedział,żemuwierzy.-Dlaczegopytasz?
- Właściwie bez powodu. Po prostu krążą różne plotki. - Podniósłszy kanapkę,
ugryzła
niewielkikęs,poczymstrzepnęłarękąokruszki,którespadłyjejnabluzkę.
-Jakieplotki?
-Nictakiego.-Ugryzłanastępnykęs.
- Posłuchaj, Maro - zaczął Brunetti, niepewny, jaki najlepiej przyjąć ton. - Jeśli
chcesz
micośpowiedziećalboocośmniespytać,ręczęci,żeniktsięotymniedowie.
Niemówię
oczywiście o jakichś zbrodniach - dodał szybko, zanim dziewczyna zdążyła
powiedzieć
cokolwiek-aleonormalnychsprawach.Możeszmizaufać.
-Niebędzieprotokołu?
-Niebędzie.
-Jakpanunaimię?
-Guido.
- Hydraulik Guido? - Uśmiechnęła się na myśl, że posłużył się swoim
prawdziwym
imieniem.
Skinąłgłową.Maraugryzłakanapkę.
- Krążą dziwne pogłoski - rzekła, po czym spojrzała na swoją bluzkę i znów
strzepnęła
okruchy.-Sampanwie,jakszybkowieśćsięniesie.Wkażdymraziesłyszałam
różnerzeczy.
Jużniewiem,gdzieiodkogo.
-Cosłyszałaś,Maro?
-Żektośnasmorduje.-Potrząsnęłagłową.-Nie,inaczej.Niemorduje.Ale
dziewczynyumierają.
-Jaktoumierają?
-Najpierwtamłoda.Niepamiętam,jaksięnazywała,byłaJugosłowianką.Zabiła
się
wlecie,apotemAnję,Bułgarkę,zabiłklient.NieznałamtejmałejzJugosławii,
aleAnjętak.
Szłazkażdym.
Brunetti pamiętał obie zbrodnie; wiedział też, że policji nie udało się nawet
ustalić
nazwiskofiar.
- A potem ta ciężarówka, która zjechała z szosy i się rozbiła. - Dziewczyna
umilkłai
spojrzałanaBrunettiego.
Niekojarzył,jakiwypadekMaramanamyśli.Nibyprzezmgłęcośsobie
przypominał,alewspomnieniebyłobardzomętne.
- Koleżanka mówiła, że podobno te dziewczyny jechały tu do roboty.
Zapomniałam
skąd.
-Miałypracowaćjakoprostytutki?-Brunettinatychmiastpożałowałpytania.
Mara nie odpowiedziała. Wyraz jej oczu zmienił się, jakby opadła w nich
zasłona.
-Niepamiętam-rzekłapochwili.
Komisarz poznał po jej głosie, że swoim obcesowym pytaniem przeciął cienką
nić
porozumienia,jakanakrótkosięmiędzynimizawiązała.
-Informowałaśkogośotym?
- Ma pan na myśli policję? - Prychnęła sarkastycznie, po czym cisnęła nie
dojedzoną
kanapkęnatalerz.-Czyjestemocośoskarżona?
-Nie.
-Więcmogęjużiść?
Młoda sympatyczna dziewczyna, z którą rozmawiał, znikła; jej miejsce zajęła
kurwaz
baru,zaktórąposzedłdopokoju.
-Tak,możeszwyjść,kiedytylkozechcesz-odparł;nimzdążyławstać,wskazał
ścianę, za którą wcale Franca nie było, i spytał: - Uważasz, że to bezpieczne
wychodzić,
zanimzwolnimyjego?
-Cotamon!-Wydęłapogardliwiewargi.
Brunettizastukałdodrzwi.
-Signorinajestwolna-powiedział,kiedyGraviniotworzył.
Mara zgarnęła z krzesła kurtkę, minęła Brunettiego i bez słowa wyszła na
korytarz.
Kiedyznikłazarogiem,komisarzspojrzałnaGraviniego.
- Dziękuję za kawę - rzekł, biorąc od podwładnego teczkę, którą ten wciąż
trzymałw
ręce.
-Drobiazg,paniekomisarzu.
-Proszęsprzątnąćtacę,ajatymczasemzajrzędopokojuobok.
-Mamkupićpapierosy?Alboprzynieśćkawę?
-Nie.Itakjestmiwinienpięćdziesiąttysięcylirów.
KiedyBrunettiwszedłdopomieszczenia,wktórymprzebywałFranco,wystarczył
mu
jedenrzutokanaalfonsa,abywiedziećonimwszystko,copotrzebował.Franco
byłtwardym
gościem, który nie bał się glin i nie pozwalał sobie w kaszę dmuchać. Z akt, a
takżezesłów
della Cortego wynikało, że to narkoman. Narkoman, który od ponad dziesięciu
godzinnie
miałdostępudoheroiny,bospędziłnocwareszciepolicyjnym.
-Dzieńdobry,signorSilvestri-rzekłuprzejmieBrunetti,jakbyprzyszedł
porozmawiaćorozgrywkachpiłkinożnej.
Silvestri wyprostował ramiona i spojrzał na komisarza. Rozpoznał go
natychmiast.
-Hydraulik-mruknąłisplunąłnapodłogę.
- Ależ signor Silvestri - powiedział wyrozumiałym tonem Brunetti, siadając na
jednym
zdwóchwolnychkrzeseł.Otworzyłteczkęispojrzałnagórnąkartkę,apotemtę
podspodem.
- Napaść i czerpanie korzyści z nierządu; widzę, że był pan też aresztowany za
handel
narkotykami...-zerknąłnapoprzedniąkartkę-...wstyczniuubiegłegoroku.Dwa
nowe
udokumentowaneprzypadkiprzyjmowaniaodklientówpieniędzyprzeznaczonych
dla
prostytutkisprawiąpanutrochęnieprzyjemności,alepodejrzewam,że...
- Nie marnujmy czasu, dobrze, panie hydrauliku? - przerwał Silvestri. - Niech
mnie
pan po prostu oskarży, a ja zadzwonię do mojego adwokata, żeby przyjechał i
mnie
wyciągnął.
Zmierzywszy go od niechcenia wzrokiem, komisarz zobaczył, że alfons trzyma
dłonie
mocnozaciśnięte,aczołomawilgotneodpotu.
-Chętniebymtakzrobił,signorSilvestri,aletymrazemchodzioznacznie
poważniejszą sprawę niż wszystko, co ma pan dotąd na sumieniu. - Brunetti
zamknąłteczkęi
klepnął się nią w kolano. - Niestety wykracza ona poza kompetencje policji
weneckiej.
-Cotonibyzasprawa?-Świadom,żeBrunettimusięprzygląda,alfonszmusił
się,
żebyrozluźnićzaciśniętedłonieipołożyćjewyprostowanenaudach.
-Otóżbar,wktórym...no,powiedzmy,prowadzipaninteresy,odpewnegoczasu
jest
obserwowany,atelefonznajdujesięnapodsłuchu.
-Ktoobserwujebar?
-SISMI.Akonkretnie,brygadaantyterrorystyczna.
-Brygadaantyterrorystyczna?-powtórzyłtępoSilvestri.
-Właśnie.Wyglądanato,żewbarzePinettaspotykająsięosobypodejrzaneo
podłożeniebombyw muzeumweFlorencji -rzekłBrunetti, którynapoczekaniu
wymyśliłtę
historię. - Pewnie nie powinienem o tym mówić, ale skoro i tak jest pan we
wszystko
zamieszany...
-WeFlorencji?-Silvestripotrafiłjużtylkopowtarzaćto,cousłyszał.
-Tak.Niewielewyjawiononam,zwykłejpolicji,alenajwyraźniejterroryści
przekazywali sobie wiadomości przez telefon w barze. Brygada zainstalowała
podsłuchco
najmniej przed miesiącem. Oczywiście, wszystko zgodnie z prawem; otrzymali
pozwolenie
sędziego. - Brunetti zamachał teczką. - Kiedy moi ludzie aresztowali pana
wczoraj
wieczorem,próbowałemprzekonaćtamtych,żejestpandrobnąpłotkąipodlega
nam,alenie
chcielisłuchać.
-Cotooznacza?-spytałSilvestrigłosem,wktórymniebyłojużcieniazłości.
-Żemogąpanazatrzymaćzgodniezprocedurąstosowanąprzyzwalczaniu
terroryzmu. - Brunetti zamknął teczkę i wstał. - To oczywiście tylko
nieporozumieniemiędzy
różnymi organami sił porządku, signor Silvestri, nie ma pan się czym martwić.
Zresztąpo
czterdziestuośmiugodzinachitakmusząpanawypuścić.
-Acozmoimadwokatem?
-Będziepanmógłwtedydoniegozadzwonić,signorSilvestri.Toprzecieżtylko
czterdzieści osiem godzin, z których... - Brunetti odsunął mankiet i spojrzał na
zegarek-
...dziesięć minęło. Tak, za półtora dnia zadzwoni pan do adwokata, a on
natychmiastpana
stądwyciągnie.-Uśmiechnąłsię.
-Dlaczegoakuratpanzemnąrozmawia?-spytałpodejrzliwieSilvestri.
- Zatrzymał pana jeden z moich ludzi. Poniekąd z mojej winy spędzi pan dwie
dobyw
areszcie. Pomyślałem więc, że należy się panu jakieś wyjaśnienie. A ponieważ
miałemjuż
wcześniej do czynienia z tymi z SISMI, wiem, jak trudno przemówić im do
rozumu-
oświadczył znużonym tonem Brunetti. - No cóż, nic się na to nie poradzi. Mają
prawo
zatrzymaćkażdegonaczterdzieściosiemgodzinbezpowiadamianiakogokolwiek.
-Znów
spojrzał na zegarek. - Ale czas płynie tak szybko, że ani się pan obejrzy, a już
będziepanna
wolności. Gdyby chciał pan coś poczytać, gazety, pisma, niech pan da znać
policjantowiprzy
drzwiach.-Komisarzwstałiskierowałsiędowyjścia.
- Proszę... proszę nie wychodzić - powiedział Silvestri, niewątpliwie po raz
pierwszy
wżyciuzwracającsiętakgrzeczniedopolicjanta.
Brunettiodwróciłsię,zzaciekawieniemprzekrzywiającgłowę.
-Jużpanwie,jakiesobieżyczył„Panorma”?„ArchitecturalDigest”?„Famiglia
Christiana”?
-Czegopanchce?-zapytałalfonspodniesionymgłosem,alebezzłości.Naczole
lśniłymugrubekroplepotu.
Brunetti widział, że nie ma co się dłużej bawić w kotka i myszkę. Twardziel,
którynie
dawałsobiewkaszędmuchać,byłgotówjeśćmuzręki.
-Ktodzwonidociebiedobaru?Idokogotydzwonisz?-spytałsurowymtonem.
Silvestri przejechał obiema rękami po twarzy i włosach; niesforny lok przykleił
musię
do czoła. Potem kilkakrotnie potarł wierzchem dłoni usta, jakby chcąc zetrzeć z
nich
niewidocznąplamę.
-Dzwonipewienfacet,kiedyprzyjeżdżająnowedziewczyny.
Brunettimilczał.
-Niewiem,kimjestaniskąddzwoni.Odzywasięmniejwięcejraznamiesiąci
mówi,
gdziemanijeodebrać.Dziewczynyniestawiająoporu,wiedzą,czegosięodnich
oczekuje.
Niemuszęimnictłumaczyć,tylkojezabraćikażdejwyznaczyćrewir.
-Aforsa?
Silvestri nie odpowiedział, więc Brunetti odwrócił się i znów ruszył w stronę
drzwi.
-Oddajępewnejkobiecie.Każdegomiesiąca.Kiedytenfacetdzwoni,mówimi,
gdzie
ikiedymamsięzniąspotkać.Więcspotykamysięidajęjejforsę.
-Ile?
-Wszystko.
-Cowszystko?
-Całyszmal,jakizostajepozapłaceniudziewczynomizawynajmowanepokoje.
-Iletegojest?
-Tozależy-powiedziałwymijającoalfons.
-Niemarnujmojegoczasu,Silvestri!-warknąłBrunetti,udajączagniewanego.
-Zwykleczterdzieści,pięćdziesiątmilionów.Razwięcej,razmniej.
Brunettipodejrzewał,żeczęściejjestwięcejniżmniej.
-Cotozakobieta?-spytał.
-Niewiem.Nigdyjejniewidziałem.
-Jakto?
-Facetmówimi,gdziebędziezaparkowanyjejwóz.Białymercedes.Podchodzę
od
stronybagażnika,otwieramtylnedrzwiikładępieniądzenasiedzeniu.Onazaraz
odjeżdża.
-Inigdyjejniewidziałeś?
-Nosiokularysłoneczne.Anagłowiechustkę.
-Jakajest?Wysoka?Chuda?Biała?Czarna?Blondynka?Stara?Młoda?Bez
wygłupów,Silvestri,nietrzebawidziećtwarzy,żebytopoznać.
- Niska nie jest, ale nie wiem, jakiego koloru ma włosy. I chyba nie jest stara,
choć
twarzyniewidziałem.
-Jakiesąnumeryrejestracyjnewozu?
-Niewiem.
-Niewidziałeś?
-Nie.Zawszedajępieniądzepóźnymwieczorem,awszystkieświatławozusą
zgaszone.
Brunettibyłprzekonany,żeSilvestriłżejakznut,aleczuł,żewięcejzniegonie
wyciągnie.
-Gdzieczekanaciebiewóz?
-Naulicy.WMestre.RazwTreviso.Wróżnychmiejscach.Facetmówimiprzez
telefon,gdziemamsięstawić.
-Adziewczyny?Gdziejeodbierasz?
-Tosamo.Facetmówi,naktórymbędąroguioktórejponiepodjechać.
-Ktojedowozi?
-Niewiem.Kiedyprzyjeżdżam,onejużsą.
-Takpoprostu?Stojąiczekają?
-Wiedzą,żelepiejniepróbowaćżadnychsztuczek-oznajmiłSilvestriz
niespodziewanąnutąokrucieństwawgłosie.
-Skądsą?
-Zewsząd.
-Toznaczy?
-Zróżnychmiast.Zróżnychkrajów.
-Jaktutrafiają?
-Nierozumiem.
-Jaktosiędzieje,żetrafiajądo...dotwojejstajni?
- Przecież to tylko kurwy. Skąd, na miłość boską, mam wiedzieć? Nie gadam z
nimi.-
Silvestriwsunąłręcedokieszeniipodnoszącgłos,zapytał:-Kiedymniepanstąd
wypuści?
-Ileichdotądbyło?
- Już nie mogę! - ryknął alfons, zrywając się z krzesła i podbiegając do
Brunettiego.-
Niemogę!Niechmniepanstądwypuści!
Brunetti poczekał, aż Silvestri cofnie się na miejsce. Dopiero wtedy zastukał w
drzwi.
Graviniotworzyłnatychmiast.Brunettiwyszedłnakorytarzikiedyfunkcjonariusz
przekręcił
kluczwzamku,powiedziałcicho:
-Zapółtorejgodzinymożeszgowypuścić.
-Takjest,paniekomisarzu-rzekłGraviniizasalutowałplecomoddalającegosię
przełożonego.
Rozdział22
PosesjizMarąijejalfonsemBrunettiniemiałnajmniejszejochotynaspotkaniez
wdową Trevisan i wspólnikiem jej zmarłego męża - było to jedno z określeń
Martucciego,
niekoniecznie najlepiej oddające jego rolę w tej sprawie - lecz mimo to
zadzwoniłdonieji
powiedział,żedladobraśledztwamusikoniecznieporozmawiaćzniąi,jeślito
możliwe,z
mecenasem Martuccim. Sprawdzono już ich wersje tego, co robili w wieczór
morderstwa
Trevisana;pokojówkaTrevisanówpotwierdziła,żepaniniewychodziłazdomu,
aprzyjaciel
Martucciegooświadczył,żedzwoniłdoniegoowpółdodziesiątejizastałgow
domu.
Doświadczenienauczyłokomisarza,żenajlepiejpozwolić,abypodejrzanisami
wybrali miejsce na spotkanie z przedstawicielem prawa; z reguły wybierali
lokum,wktórym
czuli się najpewniej, co z kolei dawało im złudne poczucie, że panują nad
przebiegiem
rozmowy.Takjakbyłodoprzewidzenia,signoraTrevisanzaproponowaławłasne
mieszkanie.
Brunettizjawiłsiępunktualnieopiątejtrzydzieści.Wciążnegatywnienastawiony
doświata
po rozmowie z Frankiem Silvestrim, z góry krzywił się na myśl o ewentualnych
przejawach
gościnności wdowy; jeśli zaoferuje mu drinka, będzie to oznaczało, że udaje
kobietę
światową;jeśliherbatę,będzietooznakąjejdrobnomieszczaństwa.
AlekiedysignoraTrevisan,ubranawprostągranatowąsukienkę,wprowadziłago
do
salonu, w którym znajdowało się za mało foteli, a za dużo bibelotów mających
świadczyćo
znakomitym guście właścicielki, Brunetti zdał sobie sprawę, że zbyt wysoko
oceniłswoją
pozycję. Nikt nie zamierzał traktować go tu jak przedstawiciela władz, lecz jak
intruza.
Wprawdzie wdowa podała mu rękę, a Martucci wstał na jego widok, lecz
najwyraźniej
postanowili zachować tylko najbardziej podstawowe wymogi uprzejmości. Ich
poważny
sposób bycia i posępne miny miały go przekonać, że zakłóca żałobę; wspólną
żałobępo
utracie najdroższego męża i serdecznego przyjaciela. Jednakże po spotkaniu z
sędzią
Beniaminem Brunetti był do obojga nastawiony sceptycznie; poza tym
wcześniejszarozmowa
zFrankiemSilvestrimnastawiłagosceptyczniedocałejludzkości.
Szybkowyrecytowałzwyczajowepodziękowaniazato,żezechcielisięznim
zobaczyć.Martuccikiwnąłgłową;wdowaTrevisanniedałażadnegoznaku,żew
ogóle
cokolwieksłyszała.
-SignoraTrevisan,pragnęuzyskaćodpaniinformacjenatematfinansówmęża-
oświadczyłBrunetti.
Niezareagowała;nawetniespytała,ojakiedokładnieinformacjemuchodzi.
-Czymożemipanipowiedzieć,cosięstaniezkancelarią?
-Otomożepanspytaćmnie-wtrąciłMartucci.
-Pytałempanadwadnitemu-rzekłBrunetti.-Niewielemipanpowiedział.
-Obecniewiemznaczniewięcej.
-Czytoznaczy,żewdowaudostępniłapanutestament?-Brunettizzadowoleniem
spostrzegł,żejegobezceremonialnośćzaskoczyłaichoboje.
- Signora Trevisan poprosiła mnie, żebym poprowadził sprawy spadkowe jej
męża-
oznajmiłspokojnym,uprzejmymtonemMartucci.-Tochybawszystkowyjaśnia.
- Owszem - przyznał Brunetti. Zaskoczyło go, że Martucci nie daje się
wyprowadzićz
równowagi, ale przecież był prawnikiem nawykłym do tego, by panować nad
sobąinie
okazywać emocji podczas najbardziej skomplikowanych negocjacji handlowych.
-Awięcco
sięstaniezkancelarią?
-SignoraTrevisanbędziemiałasześćdziesiątprocent.
Komisarzmilczałtakdługo,żewkońcuMartuccipoczułsięzmuszonydodać:
-Ajaczterdzieściprocent.
-Kiedysporządzonotestament?
-Przeddwomalaty-odpowiedziałbezwahaniaprawnik.
-Akiedypanpodjąłpracęwkancelarii,avvocatoMartucci?
SignoraTrevisanskierowałaswojebladeoczynaBrunettiegoiodezwałasiępo
raz
pierwszy,odkądweszlidosalonu.
-Chciałabymwiedzieć,commissario,jakiemucelowisłużytarozmowapoza
zaspokojeniempańskiejwulgarnejciekawości?
- Jej jedynym celem jest uzyskanie informacji, które pomogą mi znaleźć osobę
winną
śmiercipanimęża.
-Uważam,żepańskiepytaniamiałybysenstylkowówczas,gdybyistniałzwiązek
między testamentem męża a jego śmiercią - oznajmiła, opierając łokcie na
poręczachfotelai
składającdłoniejakdomodlitwy.-Czymożemojerozumowaniewydajesiępanu
naiwne?
KiedyBrunettinicnieodrzekł,pozwoliłasobienacieńironicznegouśmiechu.
-Naiwne,infantylne,prostoduszne?-dodała.
-Cenięprostotę,signora-odparłBrunetti,zadowolony,żeprzynajmniejjednoz
nich
udałomusięwyprowadzićzrównowagi.-Dlategozadajęprostepytania,naktóre
łatwo
możnaudzielićodpowiedzi.Jakwłaśnieto,jakdługosignorMartuccipracowału
panimęża.
-Dwalata-oświadczyłprawnik.
Brunettiskoncentrowałnanimcałąuwagę.
-Wjakisposóbzmarłyrozporządziłresztąswojegomajątku?-zapytał.
Martuccimiałzamiarodpowiedzieć,gdywdowapowstrzymałagoruchemdłoni.
-Pozwolipan,avvocato,żejaodpowiemnatopytanie.-Poczymzwracającsię
do
Brunettiego,rzekła:-Większośćswojegodobytku,jakjestzwyczajowoprzyjęte,
Carlo
pozostawił w równych częściach mnie i dzieciom. Poczynił pewne zapisy na
rzeczkrewnychi
przyjaciół, ale główna część masy spadkowej przypada nam. Czy ta odpowiedź
zaspokaja
pańskąciekawość?
-Tak.Owszem.
-Jeślitojużwszystko...-Martucciuniósłsięnieco,jakbychciałwstać.
-Mamjeszczekilkapytań.-Brunettispojrzałnawdowę.-Dopani.
Skinęłagłową,posyłającMartucciemuuspokajającespojrzenie.
-Czymapanisamochód?
Przezchwilęmilczała.
-Nierozumiempańskiegopytania-powiedziaławkońcu.
-Czymapanisamochód?-powtórzyłBrunetti.
-Tak.
-Jaki?
-Acotomazaznaczenie?-wtrąciłMartucci.
SignoraTrevisanzignorowałapytaniemecenasa.
-BMW.Trzyletnie.Zielone-odparła.
- Dziękuję - powiedział z kamienną twarzą Brunetti. - Czy pani brat pozostawił
jakąś
rodzinę?
-Nie.Zżonąbyłwseparacji,adzieciniemiał.
- Przecież musi pan mieć tego rodzaje informacje w aktach! - ponownie wtrącił
siędo
rozmowyMartucci.
Brunettipuściłjegowypowiedźmimouszu.
-Czypanibratmiałcośwspólnegozprostytutkami?-spytał,staranniedobierając
słowa.
Martuccizerwałsięnarównenogi,alekomisarznawetnaniegoniespojrzał;
wpatrywał się w wdowę, która - gdy tylko padło pytanie - gwałtownie uniosła
głowę.Na
momentuciekławzrokiem wbok,jakby pytaniewciążdźwięczało jejwuszach,
poczym
utkwiłaoczywkomisarzu.Dopieropochwilinajejtwarzyodmalowałsięgniew.
- Mój brat nie musiał korzystać z usług dziwek - oświadczyła, jakby z
premedytacją
podnoszącgłos.
JejzłośćudzieliłasięMartucciemu.
-NiepozwolępanuobrażaćpamięcibratapaniTrevisan!Pańskieinsynuacjesą
niesmaczne i obelżywe. - Urwał, żeby nabrać powietrza, a Brunetti niemal
widział,jakumysł
prawnika przełącza się na najwyższe obroty. - Signora Trevisan może pana
oskarżyćo
zniesławienie. Jeśli zajdzie taka potrzeba, ma świadka w mojej osobie. -
Martuccipopatrzył
nawdowę,anastępnienakomisarza,aleobojezignorowalijegowybuch.
Brunettinieodrywałwzrokuodwdowy,onateżjużniestarałasięuciecoczami
od
jegospojrzenia.Martucciponownieotworzyłusta,żebykontynuowaćtyradę,ale
pochwilije
zamknął, stropiony tym, że wdowa i komisarz tak intensywnie się w siebie
wpatrują,atakże
nieświadom faktu, iż ważniejsze od obelgi imputowanej pytaniem jest
sformułowanie,którym
sięBrunettiposłużył.
Komisarzczekał,aż signoraTrevisani wspólnikjejmęża zdadząsobiesprawę,
żeon,
Brunetti, spodziewa się nie wyrazów oburzenia, lecz jasnych odpowiedzi.
Widział,jakwdowa
zastanawia się nad pytaniem. Miał nadzieję, że szczerość, jaką dostrzegał w jej
oczach,
sprawi, iż jej odpowiedź również będzie szczera, ale akurat w chwili kiedy
kobietachciałasię
odezwać,głosponowniezabrałMartucci.
-Żądamprzeprosin!-zawołał.
Brunetti nawet na niego nie spojrzał. Martucci podszedł dwa kroki do przodu i
stanął
międzynimawdową,przerywającichkontaktwzrokowy.
-Żądamprzeprosin-powtórzył,patrzączgórynakomisarza.
-Tak,oczywiście,bardzoproszę-powiedziałobojętnieBrunetti.-Przepraszam.
Dźwignąwszysięzfotela,stanąłobokMartucciego,alesignoraTrevisanzdążyła
spuścić oczy i najwyraźniej nie zamierzała ich podnosić. Interwencja mecenasa
zabiławniej
wszelkąochotędozwierzeń;naleganienicbyniedało.
-Jeślizdecydujesiępaniodpowiedziećnamojepytanie,proszęzadzwonićna
komendę - oznajmił, po czym bez słowa obszedł Martucciego, opuścił salon i
mieszkanie.
W drodze do domu myślał o tym, jak niewiele brakowało, aby nawiązał
prawdziwy
kontakt z wdową. Czasem w rozmowie ze świadkiem lub podejrzanym tak się
zdarzało:jakaś
przypadkowa uwaga lub słowo powodowało, że rozmówca nagle się otwierał i
wyjawiałcoś,
co normalnie starałby się ukryć. Ciekaw był, co signora Trevisan zamierzała
powiedzieć.Co
miał Lotto wspólnego z prostytutkami? Kim była kobieta w mercedesie? Czy to
onajadła
kolację z Faverem tego wieczoru, kiedy go zamordowano? I co mogło do tego
stopnia
zdenerwować kobietę z restauracji, że zapomniała okularów wartych milion
lirów?Czycoś,
cowydarzyłosiępodczaskolacji,czyteżcoś,oczymwiedziała,żewydarzysię
później?
ZewsządosaczałyBrunettiegopytania;miałwrażenie,żeniczymEryniekrążąnad
nimi
śmiejązniego-śmieją,bonieznaodpowiedzi,acogorsza,nawetniewie,które
zpytańsą
ważne.
Powyjściuzbudynku,wktórymmieszkałasignoraTrevisan,odruchowoskręcił
w
kierunku mostu Accademia i domu. Był tak zamyślony, że dopiero po paru
minutach
zorientowałsię,iżulicajestdziwniezatłoczona.Spojrzałnazegarek,zdumiony,
dlaczegow
tej części miasta jest aż tyle ludzi, w dodatku pół godziny przed zamknięciem
sklepów.Kiedy
przyjrzałsiędokładniejprzechodniom,niemiałwątpliwości,żetoWłosi;żadna
innanacja
nienosiłasiętakelegancko.
Zwolnił kroku i po prostu pozwolił, aby potok ludzi niósł go w stronę Campo
Santo
Stefano. Od strony najbliższego mostu dolatywał głos wzmocniony przez
megafony,ale
komisarzniebyłwstanierozróżnićposzczególnychsłów.
Tłumpodążającywąskąuliczkąwyniósłgonamroczniejącyplac.Tużprzedsobą
Brunetti ujrzał pomnik, który w myślach zawsze nazywał „bezą”, ponieważ był
wykonanyz
wyjątkowobiałegoiporowategomarmuru.Inniwenecjanie-zpowoduksiążek,
którewdość
osobliwy sposób sterczały spod surduta kamiennej postaci - używali bardziej
dosadnych
określeń.
PoprawejręceBrunettiego,przykościeleSantoStefano,zbudowanodrewniane
rusztowanie. Znajdowało się na nim kilka krzeseł, a na dwóch rogach stały
ogromnegłośniki.
Z drewnianych słupów na tyłach trybuny zwisały smętnie trzy flagi: trójbarwna
włoska;
wenecka,zlwemŚwiętegoMarka;oraznowysztandarbyłejPartiiDemokracji
Chrześcijańskiej.
Komisarz podszedł bliżej pomnika i przestąpił przez metalową barierkę
otaczającą
postument. Przed rusztowaniem czekało ze sto osób. Na jego oczach od tłumu
odłączyłosię
trzechmężczyznijednakobieta;zaczęliwchodzićpostopniachnatrybunę.Wtem
z
głośnikówpopłynęłamuzyka.Brunettipomyślał,żetochybahymnpaństwowy,ale
muzyka
rozbrzmiewałatakgłośnoitowarzyszyłyjejtaksilnetrzaski,żeniesposóbbyło
odgadnąć.
Młodzieniecwdżinsachiskórzanejkurtcelotniczejpodałjednemuzmężczyzn,
którzy weszli na trybunę, mikrofon na długim sznurze. Przez chwilę mężczyzna
trzymałgow
prawej ręce, uśmiechając się do tłumu, po czym przełożył do lewej ręki, żeby
uścisnąćdłonie
pozostałych osób na trybunie. Młodzieniec w skórzanej kurtce dał komuś znak,
żebywyłączył
muzykę,aletanadalpłynęłazgłośników.
Mężczyznanatrybuniepodniósłmikrofondousticośpowiedział,leczmuzyka
zagłuszyła jego słowa. Wyciągnął mikrofon przed siebie i postukał w niego
dłonią;odgłosbył
taki,jakbyoddanosześćprzytłumionychstrzałów.
Kilkaosóbodłączyłosięodtłumuiweszłodobaru.Sześćinnychskierowałosię
ku
frontowikościołaizagłębiłowCalledellaMandorla.Młodzieniecwskórzanej
kurtce
wdrapał się na rusztowanie i zaczął manipulować przy drutach idących do
jednegoz
głośników.Głośnikucichł,alezdrugiegonadalwydobywałasięgłośnamuzykai
trzaski.
Młodzieniecprzeszedłszybkoprzeztrybunęiukląkłprzydrugimgłośniku.
Ludziepowolizaczęlisięrozchodzić.Ztrybunyzeszłakobietaiznikławtłumie;
zaraz po niej zeszło dwóch mężczyzn. Młodzieńcowi nie udało się wyłączyć
muzyki,więc
podbiegł do mężczyzny z mikrofonem i zaczęli się naradzać. Kiedy Brunetti
oderwałodnich
wzrok,przedtrybunąbyłazaledwiegarstkaosób.
KomisarzwróciłnadrugąstronębarierkiiskierowałsiędomostuAccademia.
Właśniemijałniewielkąbudkęzkwiataminakońcuplacu,kiedynaglemuzykai
trzaski
urwały się, po czym męski głos, wzmocniony samym tylko gniewem, zawołał z
trybuny:
-Cittadini,Italiani...
Brunettijednaksięniezatrzymałaninawetnieobejrzał.Zdałsobiesprawę,żema
ochotę naradzić się z Paolą. Chociaż było to wbrew regulaminowi, zawsze
informowałjąo
postępie śledztwa i opowiadał jej, jakie wrażenie wywarły na nim
przesłuchiwaneosobyoraz
jakich udzielały mu odpowiedzi. Paola miała zwyczaj - którego nie potrafił jej
oduczyć-
mówić już na samym początku, kogo uważa za winnego. Tym razem nie rzucała
oskarżeń,bo
faktycznie materiał dowodowy na nikogo nie wskazywał; jupitery omiatające
mrokw
poszukiwaniu mordercy na nikim się dotąd nie skupiły. Paola była znakomitą
słuchaczką;
zadawałamądrepytaniaidomagałasięprostych,logicznychodpowiedzi.Często
starającsię
rozwiaćjejwątpliwości,samzaczynałlepiejrozumiećcałąsprawę.Alepodczas
tego
śledztwa nic mu nie sugerowała, nie wymądrzała się, nie próbowała kierować
jegopodejrzeń
na żadną z osób, z którymi rozmawiał. Słuchała go z zaciekawieniem i to
wszystko.Kiedy
wróciłdodomu,Paolijeszczeniebyło,aleChiarajużniemogłasięgodoczekać.
-Papa!-zawołałazeswojegopokoju,kiedyusłyszała,jakotwierająsiędrzwi.
Chwilę później pojawiła się na korytarzu, trzymając w ręku otwarte pismo. Po
żółtym
skrajuokładkipoznał,żeto„Airone”;lśniącypapier,obfitośćzdjęćiprostystyl
wręcz
niewolniczonaśladowałypodobnepublikacjeamerykańskie.
- Co takiego, kotku? - spytał, pochylając się, żeby pocałować córkę w czubek
głowy,
poczymodwróciłsię,abypowiesićpłaszczwszafieściennejprzydrzwiach.
-Organizująkonkurs.Ten,ktowygra,otrzymadarmowąprenumeratę.
-Przecieżjużmaszprenumeratę!-SamjejwykupiłnaGwiazdkę.
-Nieotochodzi,tatusiu.
- A o co? - Ruszył korytarzem w stronę kuchni. Zapalił światło i podszedł do
lodówki.
-Chodziofaktwygrania-odparła,drepczącmupopiętach.
Brunettipomyślał,żemożebyłobylepiej,abyChiaraczytałapismamniej
amerykańskie.Znalazłorvieto,zerknąłnaetykietęiwstawiłbutelkęzpowrotem,
poczym
wyjął soave, które rozpoczęli do kolacji ubiegłego wieczoru. Wziął kieliszek,
napełniłgoi
pociągnąłłykwina.
-Nodobrze,Chiaro,cotozakonkurs?
-Trzebawymyślićimiędlapingwina.
-Imiędlapingwina?-powtórzyłtępo.
-Tak.Zobacz.
Jednąrękąwyciągnęładoniegopismo,adrugąwskazałazdjęcie.Zobaczyłcoś,
co
przypominałozbitąmasękłaków,identycznąjakta,którąPaolazawszewyciągała
z
odkurzacza.
-Coto?-Zbliżyłpismodoświatła.
- Maleńki pingwin. Urodził się miesiąc temu w rzymskim zoo i dotąd nie ma
imienia.
Więczorganizowanokonkursiwygraten,ktowymyślinajlepszeimię.
KiedyBrunettidokładnieprzyjrzałsięzdjęciu,istotniedostrzegłdzióborazparę
okrągłychczarnychślepków.Idwieżółtełapki.Nasąsiedniejstronieznajdowało
sięzdjęcie
dorosłego pingwina, ale Brunetti daremnie usiłował się doszukać podobieństwa
między
pisklęciemadojrzałymptakiem.
- Jakie wymyśliłaś? - spytał, przerzucając kartki; hieny, ibisy i słonie
przelatywałymu
przedoczami.
-Piegus.
-Jak?
-Piegus-powtórzyła.
- Pingwin ma się nazywać Piegus? - Ponownie otworzył pismo na stronie z
warunkami
konkursuiprzyjrzałsięzdjęciudorosłegoptaka.-Piegus?
-Pewnie.WszyscyinnibędąchcieligonazwaćKelneralboDyrygent.Moja
propozycjabędzieoryginalna.
Zpewnością,pomyślałBrunetti.
- Może lepiej zachowaj to imię na inną okazję - rzekł, odstawiając butelkę do
lodówki.
-Najaką?-spytała,zabierającmupismo.
-Kiedyogłosząkonkursnaimiędlazebry.
-Och,tatusiu,alezciebiepotrafibyćgłuptas!-powiedziaładziewczynairuszyła
do
swojego pokoju, zupełnie nieświadoma, jaką mu przyjemność sprawiła swoim
komentarzem.
Brunettiprzeszedłdojadalniipodniósłksiążkę,którąwczorajwieczoremprzed
udaniem się na spoczynek położył otwartą na stole, wierzchem do góry. Skoro
żonyniebyłoi
niemiałniclepszegodoroboty,mógłsięznówemocjonowaćwojnąpeloponeską.
Paolazjawiłasięgodzinępóźniej.Otworzyłakluczemdrzwiiodrazuprzyszłado
jadalni. Rzuciła płaszcz na oparcie kanapy, po czym usiadła obok Brunettiego,
nawetnie
zdejmującszalika.
-Guido,czymyślałeśkiedyś,żejestemszalona?
-Często-oświadczył,odwracającstronęksiążki.
-Nie,mówiępoważnie.Muszębyćszalona,skoropracujędlatychkretynów.
-Jakichkretynów?-spytał,wciążniepodnoszącgłowyznadksiążki.
-Tych,którzykierująuniwersytetem.
-Ocochodzitymrazem?
-Trzymiesiącetemupoprosilimnie,żebymwygłosiławykładwPadwiedla
pracownikówanglistyki.Natematangielskiejpowieści.Jakmyślisz,dlaczegood
dwóch
miesięcyczytamtewszystkieksiążki?
-Bojelubisz.Czytaszjeoddwudziestulat.
-Och,przestań,Guido.-Szturchnęłagolekkołokciemwbok.
-Icosięstało?
-Dziśwstąpiłamdorektoratuodebraćpocztęiusłyszałam,żezaszłapomyłka,że
powinnam przygotować wykład o amerykańskiej poezji. Tylko nikomu nie
przyszłodo
głowy, żeby mnie powiadomić. Myśleli, że żadna różnica, skoro i powieści, i
wierszepisane
sąpoangielsku.
-Icobędzie?
-Dowiemsięjutro.MajązawiadomićPadwę,żewykładbędzieoangielskiej
powieści...OileIlMagnificowyrazizgodę.
Obojeichogromniebawiłatacudownapozostałośćzepokikamieniałupanego
wyższej edukacji, mianowicie, że rektora uniwersytetu tytułuje się Il Magnifico
Rettore;była
tojedynarzeczświadczącaotym,żeżycieakademickiemożemiećswojeuroki,o
jakiej
Brunetti dowiedział się w ciągu dwudziestu lat małżeństwa z pracownikiem
naukowym.
-Jakmyślisz,cozrobi?-spytałżonę.
-Pewnierzucimonetę.
-Notopowodzenia-rzekł,odkładającksiążkę.-Amerykańskaliteratura
nieszczególniecileży,prawda?
-Wogóleminieleży,namiłośćboską!-zawołała,kryjąctwarzwdłoniach.-
Purytanie, kowboje, piskliwe kobiety. Wolałabym już nauczać „literatury
srebrnegowidelca”.
-Cotakiego?
-„Literaturasrebrnegowidelca”topowieścioprostejfabule,pisanepoto,aby
uczyć
ludzi,którzydoszlidopieniędzy,jaksięmajązachowywaćwtowarzystwie.
-Dlajapiszonów?-spytał,autentyczniezaciekawiony.
Paolawybuchnęłaśmiechem.
- Nie, Guido, nie dla japiszonów. Pisano je w osiemnastym wieku, kiedy do
Anglii
napływałomnóstwopieniędzyzkoloniiitrzebabyłonauczyćtłusteżonytkaczyz
Yorkshire,
kiedy i do czego używa różnych widelców. - Zadumała się na moment. - Ale
właściwieproza
Breta Eastona Ellisa, współczesnego powieściopisarza amerykańskiego, jest
bardzopodobna.
Wtuliłatwarzwramięmężaizaczęłachichotać.Chichotałatakdługo,ażopadłaz
sił,
choćBrunettiniemiałpojęcia,cojątakbawi.
-Acouciebie?-zapytała,kiedywreszcieprzestałasięśmiać.Ściągnęłaszaliki
rzuciłanastół.
Brunettipołożyłotwartąksiążkęnakolanach,wierzchemdogóry.
-Rozmawiałemzdziwkąijejalfonsem,apotemzwdowąpoTrevisanieijej
prawnikiem. - Mówiąc powoli, żeby nie pominąć żadnych szczegółów,
opowiedziałjej
wszystko, co wydarzyło się w ciągu dnia, kończąc na reakcji wdowy na jego
pytanieo
prostytutki.
- Czy pani brat miał coś wspólnego z prostytutkami? - Paola powtórzyła
dokładnie
jegosłowa.-Myślisz,żewiedziała,comasznamyśli?
Brunettiskinąłgłową.
-Aprawnikniezrozumiał?
-Nie,ichybanieudawał.Niezorientowałsię,żepytaniemapodwójnysens,że
wcale
niepytamoto,czyjejbratsypiałzprostytutkami.
-Jednakżeonawiedziała,ocochodzi?
Brunettiznówskinąłgłową.
-Tak.Jestowielebardziejbystraodniego.
- Kobiety zwykle są bardziej inteligentne - oświadczyła Paola. - A jak ci się
zdaje,co
Lottomógłmiećwspólnegozprostytutkami?
-Niewiem,aleonadobrzewie,sądzącpojejreakcji.
Paolazamilkła,żebyniezakłócaćtokujegomyśli.Brunettipocałowałjejdłoń,po
czympołożyłsobienaudzie.
- To jedyna wspólna nić - zaczął po chwili, mówiąc bardziej do siebie niż do
żony.-
Trevisan i Favero obaj mieli zapisany numer baru w Mestre. Baru, w którym
przesiadujeten
alfons. Frankowi Silvestriemu stale dostarczane są nowe dziewczyny. Niewiele
wiemoLotcie
poza tym, że prowadził finanse kancelarii Trevisana. - Podniósł rękę Paoli i
przebiegłpalcem
poniebieskichżyłkachnawierzchujejdłoni.
-Tomało,prawda?
Pokiwałgłową.
-Atadziewczyna,zktórąrozmawiałeś,Mara,ococięwłaściwiepytała?
-Czywiadomomicośodziewczynach,którezginęłytegolata.Wspomniałateżo
jakieśrozbitejciężarówce.Niewiem,comiałanamyśli.
Wolno, niczym wiekowy karp podpływający do powierzchni wody, coś - jakiś
obraz,
jakieś odległe wspomnienie - poruszyło się w pamięci Paoli. Zaczęła mgliście
kojarzyćjakiś
artykułokraksietiraikobietach.Oparłagłowęokanapęizamknęłaoczy.Ujrzała
śnieg.Ten
drobnyszczegółwystarczył,abynaglewszystkosobieprzypomniała.
-Guido,wczesnąjesienią...chybabyłeśwtedywRzymienakonferencji...gdzieś
w
pobliżuaustriackiejgranicyrozbiłasięciężarówka.Dokładnieniepamiętam,ale
zdajesię,że
wpadła w poślizg na oblodzonej szosie i uderzyła w coś. W skrzyni jechały
kobiety,byłoich
osiem czy dziesięć, i wszystkie zginęły. Dziwna historia. Jednego dnia pisały o
niejwszystkie
gazety,apotemnaglecisza.Przynajmniejjajużnicwięcejnieczytałam.-Paola
poczuła,jak
palcemężazaciskająsięnajejnadgarstku.-Myślisz,żewłaśnieotęciężarówkę
chodziło
dziewczynie?
-Zaraz,zaraz.CzytałemwzmiankęowypadkuzamieszczonąwraporcieInterpolu.
W
raporcieokobietachprzywożonychdoWłoch,żebypracowałytujakoprostytutki.
Jeśli
dobrzepamiętam,zginąłrównieżkierowca?
Paolaskinęłagłową.
-Chybatak.
Miejscowa policja niewątpliwie będzie miała akta tej sprawy; jutro do nich
zadzwoni.
Usiłował sobie przypomnieć coś więcej o raporcie Interpolu, ale nawet nie był
nawet,czynie
sporządziłagoinnaagencja.Diabliwiedzą,czyzdołagoodnaleźć.Postanowił,że
jutro
wszystkimsięzajmie.
Paolałagodnieścisnęłagozarękę.
-Dlaczegodonichchodzicie?
-Hm?-Jejpytaniewyrwałogozzamyślenia.
-Dlaczegochodziciedoprostytutek?-zapytała,tymrazemwyrażającsięjaśniej.
-
Mówięomężczyznachwogóle.Niemamnamyśliciebie.
Uniósłichsplecionedłonieiwykonałnimiwpowietrzunieokreślonygest.
-Poseks.Czystyseks.Bezżadnychwarunków,bezzobowiązań.Nawetnietrzeba
byćmiłymaniuprzejmym.
- Nie wydaje mi się to zbyt pociągające. Ale dla większości kobiet seks bez
uczucia
jestmałoatrakcyjny.
-Nowłaśnie-powiedziałBrunetti.-Nowłaśnie.
Paolapuściłajegodłońiwstała.Przezmomentprzyglądałasięmężowi,poczym
udałasiędokuchni,żebyprzygotowaćkolację.
Rozdział23
Brunetti spędził poranek szukając wśród swoich akt raportu Interpolu o
prostytucjii
równocześnie czekając, aż centrala połączy go z komisariatem w Tarvisio.
Telefonistka
okazałasięszybszaniżBrunetti.Przeznastępnykwadranskomisarzsłuchałrelacji
kapitana
carabinieriowypadku;nakoniecrozmowypoprosił,żebyprzysłanomufaksem
wszystkie
materiałyześledztwa.
Znalezienieraportuzajęłomudwadzieściaminut;przeczytanie-półgodziny.Nie
była
toprzyjemnalektura,awostatniezdanieledwomógłuwierzyć:„Wedługdanych
szacunkowych policji z różnych państw oraz organizacji międzynarodowych,
sprawadotyczy
pół miliona kobiet”. Podobnie jak inni wyżsi funkcjonariusze policji w całej
Europie,
wiedział,żeopisanywraporcieprocedermamiejsce;dotejporyjednakniemiał
pojęciao
jegoskali.
Zregułyrekrutacjaodbywałasięmniejwięcejtak,jaktobyłowwypadkuMary:
młodej kobiecie z jednego z krajów rozwijających się proponowano wyjazd do
Europyi
szansę na nowe życie. Czasami w grę wchodziła miłość, szalona miłość, ale
najczęściej
składano dziewczynie ofertę pracy w charakterze pomocy domowej, rzadziej w
charakterze
tancerki. Mówiono jej, że w Europie będzie mogła żyć jak człowiek, zarabiała
dosyć,żeby
pomagaćrodzinie,późniejmożenawetudasięjejściągnąćrodzinędosiebie,do
Europy
Zachodniej,tegoprawdziwegorajunaziemi.
Poprzyjeździe,podobniejakMarę,dziewczynyspotykałogorzkierozczarowanie.
Okazywało się, że podpisana przed przyjazdem umowa o pracę była w
rzeczywistości
obietnicą zapłacenia ogromnej sumy, czasem i pięćdziesięciu tysięcy dolarów
osobie,która
sprowadziła je do Europy. Dziewczyny nie wiedziały, co robić. Były w obcym
kraju,bez
paszportu, bo oddały go „opiekunowi”, w dodatku wierzyły, że samą swoją
obecnościąłamią
prawo; wmawiano im, iż jeśli nie spłacą długu, mogą w każdej chwili zostać
aresztowanei
skazanenadługoletniewięzienie.Mimotowieleznichprotestowało;twierdziły,
żenieboją
się aresztowania. Gwałt zbiorowy zwykle przełamywał ich opór. Jeśli to nie
pomagało,
uciekano się do bardziej drastycznych metod. Niektóre dziewczyny umierały.
Wieśćsię
roznosiła.Corazmniejpróbowałosięstawiać.
Burdele krajów rozwiniętych powoli zaczęły się zapełniać egzotycznymi
kobietamio
ciemnych włosach i śniadej cerze: pojawiły się Tajlandki, których łagodność i
skromnośćtak
milełechcząmęskiepoczuciewyższości;mieszanejkrwiDominikanki,aprzecież
wiadomo,
jakbardzociemnarasalubisiępieprzyć;noioczywiścieBrazylijki-niedarmo
wieśćniesie,
żekażdagorącokrwistacariocatourodzonakurwa.
Ponieważkosztysprowadzaniakobietzodległychkrajówbyływysokie,z
zainteresowaniem śledzono wypadki w Europie Wschodniej, gdzie tysiące
niebieskookich
blondynek straciły pracę, a ich oszczędności zżarła inflacja. Siedemdziesiąt lat
komunizmui
ubóstwasprawiło,żepadałyłatwąofiarątych,którzyroztaczaliprzednimiuroki
Zachodu;
przybywały samochodami osobowymi, ciężarówkami, pieszo, niektóre nawet
pokonywały
część drogi saniami, byleby tylko znaleźć się w tym baśniowym eldorado.
Dopieronamiejscu
przekonywałysię,żeniemajążadnychpraw,dokumentów,nadziei.
Brunettiniemiałpowodukwestionowaćraportu,choćliczbapółmilionawydała
mu
się mocno przesadzona. Na końcu znajdowała się lista osób i organizacji, które
przygotowały
dokument;jejlekturaprzekonałago,żeliczbaniejestwyssanazpalca.Mimoto
półmiliona
nie mieściło się w głowie. W wielu prowincjach Włoch nie mieszkało aż tyle
kobiet.Pół
milionatodość,żebyzaludnićsporemiasto.
Kiedyskończyłczytać,położyłraportnaśrodkubiurka,alepochwiliodsunąłgo
od
siebie, jakby nie chciał nim więcej kalać rąk. Wyjął z szuflady ołówek i kartkę
papieru,po
czym zapisał na niej trzy nazwiska: majora brazylijskiej policji, którego poznał
przedkilkoma
laty na seminarium policyjnym w Paryżu, właściciela firmy importowo-
eksportowejz
siedzibąwBangkokuorazpewnejprostytutki.Wszyscytroje,ztakiegolubinnego
powodu,
bylijegodłużnikami;najlepiejmoglimusięodwdzięczyćinformacjami.
Spędziłprzytelefonienastępnedwiegodziny,jednakżenaciśnięciekilkuklawiszy
centralnegokomputeraSIPsprawiło,żezarozmowytenieprzyszedłdokomendy
rachunek.
Wprawdzie Brunetti dowiedział się niewiele więcej niż to, co przeczytał w
raporcie,aleobraz
całejsprawy,jakimusięukształtował,byłpełniejszyibardziejosobisty.
MajordeVediawRioniepodzielałzatroskaniaBrunettiegoanijegooburzenia..
Miał
własne kłopoty. Tego tygodnia aresztowano siedmiu jego podwładnych za
stworzenie
szwadronu śmierci i zabijanie dzieci ulicy na zlecenie miejscowych kupców,
którymwadziło,
żekoczująprzedichsklepami.
- Guido, dziewczyny, którym udaje się wyjechać do Europy, mogą mówić o
szczęściu
-powiedziałdeVedia,zanimsięrozłączył.
ZnajomywBangkokuteżnierozumiał,ocowłaściwiechodziBrunettiemu.
- Panie komisarzu, ponad połowa tutejszych prostytutek choruje na AIDS. Te,
które
wyjechałyzTajlandii,wygrałylosnaloterii.
NajbardziejcennymźródłeminformacjiokazałasięPia,prostytutka.Zastałjąw
domu; dyżurowała przy Carolinie, suce rasy golden retriever, która lada chwila
miaławydać
na świat swój pierwszy miot. Pia wiedziała o sprowadzaniu kobiet do burdeli i
zdziwiłasię,że
policja zawraca sobie tym głowę. Kiedy usłyszała, że zainteresowanie
Brunettiegowywołała
śmierć trzech biznesmenów, wybuchnęła śmiechem. Śmiała się długo i głośno.
Kiedysię
opanowała,powiedziała,żedziewczynyprzywożonesązcałegoświata;niektóre
pracująna
ulicach,alewiększośćwdomachpublicznych,gdziełatwiejsprawowaćnadnimi
kontrolę.
Tak, często bywają bite; przez tych, dla których pracują, albo przez klientów.
Miałybysię
skarżyć? A niby komu? Nie mają papierów, wmówiono im, że już sama ich
obecnośćwe
Włoszechjestprzestępstwem,wielenieznawłoskiego.Wkońcuwichzawodzie
umiejętność
prowadzeniabłyskotliwejkonwersacjiniejestszczególniewymagana.
Pianieczuładoobcychspecjalnejwrogości,choćniekryła,żestanowiądlaniej
niepożądanąkonkurencję.Aniona,anijejkoleżankiniepracowałydlaalfonsówi
zdołałysię
już czegoś dorobić - każda miała samochód, mieszkanie, czasem nawet willę -
podczasgdy
cudzoziemkinieposiadałynicidlategoniemogłysobiepozwolićnaodrzucenie
klientabez
względu na to, czego żądał. Cudzoziemki i narkomanki miały najgorzej; na
wszystkomusiały
sięgodzić,dowszystkiegomożnabyłojezmusić.Bezsilne,stawałysięofiarami
przemocyi,
cogorsza,nosicielkamichorób.
KiedyBrunettispytał,ileichjestwregionieVeneto,Piaroześmiałasięcierpkoi
powiedziała, że nie umie do tylu liczyć. Zaraz potem Carolina zaszczekała tak
głośno,że
nawetBrunettijąusłyszał,itrzebabyłokończyćrozmowę.
-Ktotymkieruje,Pia?-zapytałwnadziei,żeuzyskatęcennąinformację,zanim
dziewczynasięrozłączy.
- To wielki interes. Równie dobrze mógłby pan spytać, kto kieruje bankami i
giełdą.
Szefami są ci sami doskonale ostrzyżeni ludzie w eleganckich, szytych na miarę
garniturach.
W niedzielę chodzą do kościoła, w ciągu tygodnia do swoich firm, a kiedy nikt
niepatrzy,
obliczają,ileznówsięwzbogacilinakobietach,którezarabiająnanichwłasnym
ciałem.
Jesteśmy takim samym towarem jak każdy inny. Zobaczy pan, pewnego dnia
będziemy
notowane na giełdzie. Wiem nawet, jak można by nazwać firmę, która wypuści
akcje.-Pia
zaśmiałasię,powiedziaładośćniecenzuralnesłowo,poczymrozległosięwycie
Carolinyi
dziewczynarzuciłasłuchawkę.
Na tej samej kartce papieru, na której wcześniej zapisał trzy nazwiska, Brunetti
zaczął
przeprowadzać kilka prostych obliczeń. Uznał, że jeden numer powinien
kosztowaćśrednio
pięćdziesiąt tysięcy lirów; nie wiedział jednak, ilu klientów przeciętnie ma w
ciągudnia
prostytutka.Dlaułatwieniarachunkówprzyjął,żedziesięciu.Nawetpoodliczeniu
sobóti
niedziel,choćwątpił,abydziewczynymogłysobiepozwolićnawolnyweekend,
wyszłomu
dwaipółmilionalirówtygodniowo,awięcdziesięćmilionówmiesięcznie.Dla
wygody
przyjął, że prostytutka zarabia sto milionów lirów rocznie, po czym podzielił tę
sumęprzez
pół,abyuwzględnićbłędy,jakiemógłpopełnićwswoichzałożeniach.Następnie
usiłował
pomnożyćwynikprzezpółmiliona;niewiedział,jaknazwaćtakogromnąsumę.
Policzył
zera.Byłoichpiętnaście.Tak,Piamiałarację:tobyłwielkiinteres.
Instynkt i doświadczenie mówiły mu, że nie zdoła wyciągnąć więcej informacji
aniod
Mary,aniodjejalfonsa.PołączyłsięzVianellemispytał,czyudałosięznaleźć
optyka,który
sprzedał okulary znalezione w restauracji w Padwie. Vianello zasłonił ręką
mikrofon,żeby
zagłuszyćto,comówiłdokogoś;pochwilijednakjegogłosponownierozległsię
w
słuchawce,tymrazemnapiętyodgniewu.
- Zaraz u pana będę, panie komisarzu - powiedział sierżant, odkładając
słuchawkę.
KiedywszedłdogabinetuBrunettiego,twarzmiałczerwonąjakpogwałtownym
wybuchuzłości.Zamknąłcichodrzwiipodszedłdobiurkaprzełożonego.
-Riverre-rzekłgwoliwyjaśnienia,podającnazwiskofunkcjonariusza,którybył
przekleństwemjegożyciaizakałącałejweneckiejpolicji.
-Coznowuzrobił?
-Znalazłwczorajoptykainawetsporządziłsłużbowąnotatkę,alezostawiłjąna
swoimbiurku.Powiedziałmiotymdopieroteraz,kiedygospytałem.
Brunetti,gdybybyłwlepszymnastroju,zażartowałby,żepowinnisięcieszyć,iż
w
ogóle sporządził notatkę, ale tego ranka nie miał ani dobrego humoru, ani
cierpliwoścido
braku kompetencji swoich podwładnych. Zresztą obydwaj wiedzieli z
doświadczenia,że
komentowaniepostępowaniaRiverregojeststratączasu.
-Cotozaoptyk?
-Carraro,naCalledellaMandorla.
-Podałnazwiskoklientki?
Vianelloprzygryzłdolnąwargęizacisnąłgniewniedłonie.
-Riverreniespytałonazwisko.Dowiedziałsiętylko,żewłaśnietamsprzedano
te
konkretne oprawki. Powiedział, że takie otrzymał polecenie, więc je wypełnił i
koniec.
Brunetti wydobył z szuflady książkę telefoniczną i odszukał właściwy numer.
Optyk
oznajmił, że spodziewał się kolejnego telefonu z policji i natychmiast podał
Brunettiemu
nazwiskoiadreskobiety,którakupiłaokulary.Sądził,żepolicjaznalazłaokulary
ipoprostu
chcejezwrócićwłaścicielce.Brunettiniezamierzałwyprowadzićdozbłędu.
-Niesądzę,abyzastałjąpanterazwdomu-rzekłdoktorCarraro.-Powinnabyć
w
pracy.
-Agdziepracuje,dottore?-spytałciepłym,serdecznymtonemBrunetti.
- Prowadzi biuro podróży w pobliżu uniwersytetu; mieści się mniej więcej w
połowie
drogimiędzyuniwersytetemasklepemzdywanami.
- Ach tak, wiem, gdzie to jest - powiedział Brunetti, przypominając sobie
wystawęz
barwnymi plakatami, którą mijał mnóstwo razy. - Dziękuję, dottore. Dopilnuję,
żebyokulary
zostałyzwróconetejpani.-OdłożyłsłuchawkęispojrzałnaVianellego.-Regina
Ceroni.
Mówicicośtonazwisko?
Sierżantpotrząsnąłgłową.
-Prowadzibiuropodróży.Przyuniwersytecie.
-Pójśćzpanem,paniekomisarzu?
-Nie,zajrzętamsam,wdrodzenaobiad.
Brunetti stał w listopadowej mżawce i patrzył na zalaną słońcem plażę. Na
hamaku
zawieszonym między dwiema ogromnymi palmami leżała młoda kobieta,
najwyraźniej
odziana tylko w dół od bikini. Za nią fale załamywały się łagodnie na
piaszczystymbrzegu,a
dalejażpohoryzontciągnęłosięlazurowemorze.Mógłsiętamznaleźćzajedyne
milion
osiemset tysięcy lirów, łącznie z przelotem (zakwaterowanie w pokoju
dwuosobowym).
Pchnął drzwi i wszedł do biura. Przy komputerze siedziała atrakcyjna młoda
brunetka.
Uśmiechnęłasięnajegowidok.
-Buongiorno-rzekł,odwzajemniającuśmiech.-CzyjestsignoraCeroni?
-Kogomamzapowiedzieć?
-NazywamsięBrunetti.
Uniosła dłoń, dając mu znak, aby chwilę zaczekał, nacisnęła kilka klawiszy i
wstała.
Nalewoodniejzaklekotaładrukarka,budzącsiędożycia,poczymzacząłsięz
niejwysuwać
biletlotniczy.
-Momencik-powiedziaładziewczyna,kierującsięwstronępojedynczychdrzwi
na
końcu pomieszczenia. Zapukała i nie czekając na odpowiedź, weszła do środka.
Pochwili
wyłoniłasięitrzymającdrzwiotwarte,skinęłanaBrunettiego.
Drugie pomieszczenie było znacznie mniejsze, ale swoje skąpe rozmiary z
nadwyżką
nadrabiało elegancją. Wykonane z teku biurko lśniło jak lustro; brak szuflad
świadczyłotym,
iżjestonoprzedmiotembardziejdekoracyjnymniżużytkowym.Napodłodzeleżał
złocisty
jedwabnyisfahan,równiepięknyjaktenwgabinecieteściaBrunettiego.
Kobietasiedzącaprzybiurkumiałajasnewłosyściągniętegładkodotyłu;
przytrzymywał je rzeźbiony grzebień z kości słoniowej. Proste uczesanie
kontrastowałoz
materiałem i krojem kostiumu, który był ciemnoszary, jedwabny, o szerokich,
watowanych
ramionachibardzowąskichrękawach.Kobietaliczyłatrzydzieścikilkalat,choć
trudnobyło
ocenić, czy bliżej jej do trzydziestki, czy do czterdziestki; było to zasługą albo
precyzyjnie
wykonanego makijażu, albo szykownego wyglądu. Na nosie miała okulary w
grubych
ramkach; lewa soczewka była u dołu lekko wyszczerbiona - odprysnął od niej
kawałekszkła
mniejwięcejwielkościziarnagroszku.
KobietaspojrzałanaBrunettiegoiuśmiechnęłasię,nierozchylającust,poczym
zdjęłaokularyibezsłowapołożyłajenależącychprzedniąpapierach.Zauważył,
żejejoczy
mają dokładnie ten sam odcień co kostium; nie mógł to być przypadek.
Brunettiemu
przypomniałysięsłowa,jakimiFigaroopisujedziewczynę,wktórejzakochałsię
od
pierwszegowejrzeniahrabiaAlmaviva:jasnewłosy,różanepoliczki,oczy,które
mówią.
-Si?
-SignoraCeroni?
-Tak.
- Przyszedłem zwrócić pani okulary. - Brunetti wyjął futerał z kieszeni, ani na
moment
nieodrywającwzrokuodkobiety.
Najejtwarzyodmalowałasięradość,cosprawiło,żewyglądałajeszczeładniej.
-Och,towspaniale!-ucieszyłasięReginaCeroni.-Gdziejepanznalazł?
Brunettiwychwyciłlekkiakcent,chybasłowiański,wkażdymrazieniewątpliwie
wschodnioeuropejski.
Wmilczeniupodałjejprzezbiurkoskórzanyfuterał.Położyłagoprzedsobą,nie
zaglądającdośrodka.
-Niesprawdzipani,czytojejokulary?
-Niemuszę,poznajęfuterał-powiedziałazuśmiechem.-Skądpanwiedział,że
są
moje?
-Obdzwoniliśmyprawiewszystkichoptykówwmieście.
-Obdzwoniliśmy?-zapytała,poczymnagleprzypomniałasobieowymogach
grzeczności:-Boże,gdziemojemaniery?Proszę,niechpanusiądzie.
-Dziękuję.-Brunettiusiadłnajednymztrzechfotelistojącychprzedbiurkiem.
-Przepraszam,aleRobertaniepodałamipańskiegonazwiska.
-Brunetti.GuidoBrunetti.
-Dziękuję,signorBrunetti,żezechciałsiępanfatygować.Gdybypandomnie
zadzwonił, chętnie bym sama odebrała okulary. Nie musiałby pan jechać przez
całemiasto.
-Przezcałemiasto?
Najejtwarzypojawiłosięzakłopotanie,którepochwiliznikło.
-Notak.Mojebiuromieścisiędalekoodcentrum.
-Faktycznie.
-Niewiem,jakpanudziękować.
-Mogłabymipanipowiedzieć,gdziezgubiłaokulary?
Ponownieobdarzyłagouśmiechem.
-Gdybymwiedziała,znalazłabymjesama.
Popatrzyłanaswojegogościaprzezszerokośćbiurka,akiedyBrunettisięnie
odezwał,spuściławzrokisięgnęłapofuterał.Wyjęłaokulary,poczymnajpierw
mocno
odciągnęła w bok jeden uchwyt, a następnie oba; oprawki wygięły się, ale nie
pękły.
-Zdumiewające,prawda?-powiedziała,niepodnoszącoczu.
Brunettinadalmilczał.
-Niechciałammiećztymnicwspólnego-oznajmiłaspokojnymgłosem.
- To znaczy z nami? - spytał, zakładając, że skoro wie, iż musiał do niej jechać
przez
całemiasto,musiwiedzieć,zkimmadoczynienia.
-Tak.
-Dlaczego?
-Byłczłowiekiemżonatym.
-Niedługorozpoczniesiędwudziestypierwszywiek,signora.
-Comapannamyśli?-spytała,spoglądającnaniegozdezorientowana.
-To,czyktośjestżonaty,niemawielkiegoznaczenia.
-Miałodlajegożony-oznajmiłagniewnie.Podniosłaokularyischowałado
skórzanegofuterału.
-Alechybajegośmierćzmieniłasytuację.
- Bynajmniej. Nie chciałam, żeby podejrzewano, iż miałam coś z tym coś
wspólnego.
-Amiałapani?
- Panie komisarzu - rzekła, zadziwiając Brunettiego użyciem jego policyjnego
stopnia
-zajęłomipięćlat,zanimstałamsięobywatelkątegokraju,aprzecieżwkażdej
chwilimogę
utracić obywatelstwo, jeśli policja zacznie się mną interesować. Dlatego nie
chciałamzwracać
nasiebieuwagi.
-Ajednakpanizwróciła.
Wydęłanerwowowargi.
-Miałamnadzieję,żeudamisiętegoumknąć.
-Wiedziałapani,żezostawiłaokularywrestauracji?
-Wiedziałam,żezgubiłamjetegodnia,aleliczyłamnato,żegdzieindziej.
-Czymiałapaniznimromans?
Widział,żezastanawiasię,jakodpowiedzieć;wkońcuskinęłagłową.
-Oddawna?
-Odtrzechlat.
-Czyzamierzałapanizmienićtenstanrzeczy?
-Cotoznaczy?Nierozumiempytania.
-Czychciałapanizaniegowyjść?
-Nie.Istniejącyukładwzupełnościmiodpowiadał.
-Czylijaki?
-Widywaliśmysięcokilkatygodni.
-Icowtedy?
Podniosłanakomisarzawzrok.
-Znównierozumiempańskiegopytania.
-Cościerobili,kiedyściesięspotykali?
-Acozwyklerobiąkochankowie,kiedysięspotykają,paniekomisarzu?
-Śpiązesobą.
-Dobraodpowiedź.Tak,spaliśmyzesobą.
Czuł,żejestzła,alejejzłośćniebyławywołanaprzezniego.
-Gdzie?-spytał.
-Słucham?
-Gdziespaliściezesobą?
-Włóżku-odparłaprzezzaciśniętewargi.
-Gdzie?Milczenie.
-Gdziewłóżku?TuwWenecjiczywPadwie?
-Itu,itam.
-Wmieszkaniuczywhotelu?
Zanim mogła odpowiedzieć, telefon na biurku zabrzęczał cicho; podniosła
słuchawkę.
- Zadzwonię później - powiedziała po chwili i rozłączyła się. Przerwa w
rozmowiez
Brunettim była bardzo krótka, ale wystarczyła, żeby Regina Ceroni się
opanowała.-
Przepraszam,czymógłbypanpowtórzyćpytanie?
- Spytałem, gdzie sypialiście ze sobą. - Dobrze wiedział, że dzięki telefonowi
miała
czas zastanowić się nad tym, co mu powiedziała. Chciał jednak usłyszeć, jak
zmieniaswoje
zeznania.
-Wmoimmieszkaniu.
-AwPadwie?
-Słucham?-spytała,udajączdziwienie.
-GdziespotykaliściesięwPadwie?
Uśmiechnęłasięprzepraszająco.
-Chybawcześniejniezrozumiałampytania.Zwykłespotykaliśmysiętutaj.W
Wenecji.
-Jakczęstosięwidywaliście?
Jej sposób bycia stał się bardziej serdeczny, jak to zwykle bywa w wypadku
ludzi,
którzyzamierzająkłamać.
-Naszromanswłaściwiejużsięskończył,choćnadalsięlubiliśmy.Byliśmypo
prostu
przyjaciółmi.Cojakiśczasjedliśmyrazemkolacjęalbotu,albowPadwie.
-Pamiętapani,kiedyostatnirazspotkaliściesięwWenecji?
Odwróciłagłowę,zastanawiającsię,copowiedzieć.
-Hm.Nie,niepamiętam.Chybalatem.
-Czyjestpanimężatką?
-Nie.Rozwódką.
-Mieszkapanisama?
Skinęłagłową.
-JaksiępanidowiedziałaośmierciFavera?
-Zgazety,nazajutrzrano.
-Iniezadzwoniłapanidonas?
-Nie.
-Mimożewidziałasięznimpanipoprzedniegowieczoru?
-Tymbardziejniechciałamdzwonić.Jakjużwspomniałam,niemamzaufaniado
władzy.
W chwilach przygnębienia Brunetti podejrzewał, że nikt nie ma zaufania do
władzy,
aleniezamierzałdzielićsiętąmyślązReginąCeroni.
-Skądpanipochodzi?
-ZJugosławii.ZMostaru.
-AodjakdawnamieszkaweWłoszech?
-Oddziewięciulat.
-Jaktosięstało,żesiępanituosiedliła?
-Przyjechałamjakoturystka,aleznalazłampracęipostanowiłamzostać.
-WWenecji?
-Tak.
-Gdziepanipracowała?-spytał,choćwiedział,żemożnaznaleźćteinformacje
w
aktachUfficioStranieri.
-Początkowowbarze,potemwbiurzepodróży.Znamkilkajęzyków,więcnie
miałamtrudnościzeznalezieniempracy.
- A teraz to wszystko należy do pani? - Wykonał dłonią zamaszysty ruch
obejmujący
całebiuro.-Jestpaniwłaścicielką,prawda?
-Tak.
-Oddawna?
-Odtrzechlat.Zajęłomiponadczterylata,zanimzebrałamodpowiedniąsumę,
żeby
wpłacić zaliczkę poprzednim właścicielom. Ale teraz biuro jest już wyłącznie
moje.To
kolejnypowód,dlaczegochciałamuniknąćkłopotów.
-Nawetjeśliniemiałapaninicdoukrycia?
-Jeślimambyćszczera,paniekomisarzu,wtrakciemoichpoprzednichkontaktów
z
policjąprzekonałamsię,żeto,czyktośmacośdoukrycia,czynie,jestnieistotne.
Czasami
bywa wręcz odwrotnie. Uznałam, że ponieważ nic nie wiem o śmierci pana
Faverainie
dysponujężadnymiinformacjami,któremogłybywampomóc,niemuszędzwonić.
-Oczymrozmawialiściewtedyprzykolacji,podczasostatniegospotkania?
Pochyliłagłowę,wracającpamięciądotamtegowieczoru.
- O różnych rzeczach. Jak to starzy przyjaciele. O jego pracy. O mojej. O
dzieciach.
-Ojegożonie?
Ściągnęłaniechętniewargi.
- Nie, nie rozmawialiśmy o jego żonie. Oboje uważaliśmy, że nie byłoby to w
dobrym
guście.
-Czegojeszczedotyczyławaszarozmowa?
- Nie przypominam sobie nic konkretnego. Wspomniał, że chce kupić nowy
samochód
izastanawiasięjaki,aleniepotrafiłammudoradzić.
-Nieprowadzipani?
-Nie.WWenecjiniematakiejpotrzeby,prawda?-Uśmiechnęłasię.-Zupełnie
nie
znamsięnasamochodach.Jakwiększośćkobiet.
Brunettiegozdziwiło,żenaglepozujenasłabą,bezbronnąistotę;niepasowałomu
to
dokobiety,któraprzedchwiląrozmawiałaznimjakrównyzrównym.
- Kelner z restauracji, w której jedliście kolację, powiedział, że signor Favero
pokazał
panijakieśdokumenty...
-Atak.Właśniewtedywyjęłamztorbyokulary.Używamichdoczytania.
-Cotobyłyzadokumenty?
Przezmomentmilczała.Albousiłowałasobiefaktycznieprzypomnieć,albo
próbowaławymyślićjakieśkłamstwo.
-Prospektspółki,wktórąradziłmizainwestować.Ponieważmojebiuroprzynosi
zyski, uważał, że powinnam zacząć inwestować pieniądze. „Niech pracują dla
ciebie”,tak
właśniepowiedział.Aleniebyłamzainteresowana.
-Pamiętapani,cotozaspółka?
-Nie,przykromi.Niezwracamuwaginatakierzeczy.
Brunettiniewierzył,żeReginaCeronimówiprawdę.
-Czytoistotne?
-WbagażnikusamochoduFaveraznaleźliśmywielepapierów-skłamał.-
Chcielibyśmywiedzieć,czyktóreśznichsąważne.
Widziałwyraźnie,żekorciją,byspytać,cotozapapiery,aleugryzłasięwjęzyk.
-Czyniezauważyłapaninicszczególnego?Nicdziwnego?MożesignorFavero
wydał się pani czymś zaniepokojony? Może zdenerwowany? - Przemknęło mu
przezgłowę,
iżpowinnojązdziwić,żedopieroterazzadajetopytanie.
- Był mniej rozmowny niż zwykle, ale to pewnie dlatego, że miał dużo pracy.
Kilka
razypowtórzył,żejestbardzozajęty.
-Wspomniał,cogotakpochłania?
-Nie.
-Copaństworobilipokolacji?
-OdwiózłmnienadworzeciwróciłamdoWenecji.
-Którympociągiem?
-Przyjechałamnamiejscechybaokołowpółdojedenastej-odparłapokrótkim
namyśle.
-Trevisanjechałtymsamympociągiem,tyleżeinnegodnia-powiedziałBrunetti
ipo
wyrazietwarzypaniCeronipoznał,żenazwiskoadwokataniejestjejobce.
-Totenprawnik,któregozastrzelonowczasiepodróży?-spytałapochwili.
-Tak.Znałagopani?
-Byłklientemnaszegobiura.Załatwialiśmybiletyirezerwacjedlaniegoijego
pracowników.
-Dziwne,niesądzipani?
-Co?
-Żedwóchludzi,którychpaniznała,rozstałosięzżyciemtegosamegotygodnia.
- Wcale nie wydaje mi się to takie dziwne - oznajmiła chłodnym, obojętnym
tonem.-
Chybaniesugerujepan,żemiędzytymizabójstwamiistniejejakiśzwiązek?
Wstał,pozostawiającjejpytaniebezodpowiedzi.
- Dziękuję, że zechciała mi pani poświęcić trochę czasu. - Wyciągnął na
pożegnanie
rękę.
ReginaCeroniwstałaiobeszłabiurko;poruszałasięzwdziękiem.
-Tojadziękuję,żepofatygowałsiępanażtutaj,abyzwrócićmiokulary.
-Spełniłemswójobowiązek.
-Mimowszystkoserdeczniepanudziękuję.
Podeszłaznimdodrzwi,otworzyłajeiprzepuściłagoprzodem.Wdrugim
pomieszczeniu młoda brunetka wciąż siedziała przy biurku, a z drukarki zwisał
długiarkusz
biletów. Signora Ceroni odprowadziła gościa do drzwi wejściowych. Komisarz
ponownie
uścisnąłjejdłoń,poczymruszyłwstronędomu.Właścicielkabiurapodróżystała
natleplaży
iobserwowałago,dopókinieznikłzarogiem.
Rozdział24
Kiedy Brunetti wrócił po obiedzie do gmachu komendy, najpierw wstąpił do
pokoju,
wktórymurzędowałasignorinaElettra,ipodyktowałjejlistdoGiorgia-takgo
nazywałw
myślach, jakby był jego znajomym - przepraszając adresata za „biurokratyczne
błędy”.Miał
nadzieję,żetakieogólnikowestwierdzeniewystarczyGiorgiowidlanarzeczonej
iprzyszłych
teściów;wolałnienawiązywaćwprostdowydarzenianaplaży.
-Napewnobardzosięucieszy-powiedziałasekretarka,spoglądającnawłasny
zapis
stenograficzny.
-Acozadnotacjąwaktach?-zapytałkomisarz.
Skierowałananiegooczywielkiejakspodki.
- Z jaką adnotacją? - Podniosła plik wydruków komputerowych i podała
Brunettiemu.
-Pańskilistbędziemiłymzatopodziękowaniem.
-NumeryzkalendarzykaFavera?
-Zgadzasię-rzekła,niekryjącdumy.
Jejradośćbyłatakzaraźliwa,żekomisarzteżsięuśmiechnął.
-Przejrzałapaniwydruki?
-Zdążyłamtylkorzucićnanieokiem.
Giorgiopodałnazwyiadresyabonentóworazdatyigodziny,kiedyłączonosięz
nimi
zWenecjiiPadwy.
-Jakontorobi?-spytałBrunetti,pełenuznaniadlaumiejętnościGiorgia.
Spenetrowanie akt tajnych służb wydawało się komisarzowi łatwiejsze od
wydobyciadanych
zSIP.
- Przez rok studiował elektronikę w Stanach. Poznał wielu hakerów i cały czas
jestz
nimiwkontakcie.Informująsięnawzajem,jakwłamywaćsiędokomputerów.
-Iwłamujesię,korzystajączliniiSIP?-Podziwiwdzięczność,jakieBrunetti
odczuwał,sprawiły,żezapomniałotym,iżdziałalnośćGiorgiaprawdopodobnie
jest
nielegalna.
-Oczywiście.
-Dobrzeimtak!-JakwiększośćWłochówkomisarznielubiłSIP,główniezato,
że
rachunkitelefonicznezawszedostawałzawyżone.
- Hakerzy działają na całym świecie. Niewiele można przed nimi ukryć -
wyjaśniła
paniElettra.-Giorgiopowiedział,żemusiałwtejsprawiekontaktowaćsięz
komputerowcami na Węgrzech, Kubie i jeszcze gdzieś. Czy w Laosie mają
telefony?
Brunettiniesłuchał,pochłoniętyczytaniemdługichkolumnnumerów,godzin,dat,
miejscowości.AlenazwiskoPattydotarłodojegoświadomości.
-...chcesięzpanemwidzieć.
-Później-rzekłiwyszedł,nieprzerywająclektury.
W swoim gabinecie zbliżył się do okna, żeby skorzystać ze światła dziennego.
Stałtak
niczym rzymski senator z czasów antycznych studiujący długie sprawozdanie z
krańców
cesarstwa. Dokument, który Brunetti trzymał w ręce, nie dotyczył ani ruchów
wojsk,ani
dostaw oliwy i przypraw. Choć informował tylko o tym, kiedy dwóch mało
znaczących
Włochów rozmawiało z Bangkokiem, Santo Domingo, Belgradem, Manilą i
jeszczeparoma
miastami, był nie mniej pasjonujący. Na marginesie wpisano ołówkiem adresy
automatów,z
którychdzwoniono.WprawdzietelefonowanorównieżzbiurFaveraiTrevisana,
częściej
jednak korzystano z budki znajdującej się na tej samej ulicy co biuro Favera w
Padwieorazz
automatu na niewielkiej calle biegnącej za budynkiem, w którym mieściła się
kancelaria
Trevisana.
Nadolefigurowałynazwyfirm,doktórychnależałyposzczególnenumery.Trzyz
nich, między innymi numer w Belgradzie, należały do biur podróży, numer w
Manilizaśdo
spółkiEuro-Employ.KiedyBrunettiuzmysłowiłsobie,żejesttozapewneagencja
zajmująca
się wynajdywaniem pracy w Europie, wszystkie wydarzenia, począwszy od
śmierci
Trevisana, które dotąd niczym kawałki szkła w obracającym się kalejdoskopie
układałysięw
przypadkowe wzory, nagle zaczęły się łączyć w spójną, logiczną całość.
Komisarzniewidział
jeszczepełnegoobrazu,alewreszciezrozumiał,ocochodziwtejsprawie.
Wyjął z szuflady adresownik i odszukał numer Roberta Linchianki,
podpułkownika
filipińskiej żandarmerii, z którym zaprzyjaźnił się na dwutygodniowym
seminarium
policyjnymwLyonieprzedtrzemalaty.Odtegoczasurozmawialiparęrazyprzez
telefoni
wymienialifaksy.
Zabrzęczałinterfon.Brunettizignorowałgo,podniósłsłuchawkęiwykręciłnumer
domowy podpułkownika, choć nie miał pojęcia, jaka jest różnica czasu między
Wenecjąa
Manilą. Okazało się, że sześć godzin; Linchianko właśnie kładł się spać. Tak,
nazwaEuro-
Employ nie była mu obca. Niechęć w jego głosie dawała się odczuć mimo
odległości.Euro-
Employbyłajednązlicznychagencjitrudniącychsięhandlemkobiet.Nawetnie
najgorszą,
bo przynajmniej wszystkie dokumenty, jakie młode kobiety podpisywały przed
wyjazdemdo
„pracy”, były legalne. Fakt, że wiele kobiet nie umiało pisać i jedynie stawiało
krzyżyk,iże
większość nie znała języka, w którym sporządzony był kontrakt, w niczym nie
umniejszał
jego mocy prawnej. W każdym razie żadna z kobiet, której udało się wrócić na
Filipiny,nie
próbowała wytoczyć agencji procesu. Zresztą jak się Linchianko orientował,
wracałoich
bardzo niewiele, mimo że Euro-Employ wysyłała od pięćdziesięciu do stu
„pracownic”
miesięcznie. Podał nazwę biura podróży, które zajmowało się załatwianiem
biletów;okazało
się, że jest to jedno z biur figurujących na wydruku komputerowym. Linchianko
obiecał
przesłać Brunettiemu faksem oficjalne policyjne akta dotyczące Euro-Employ i
biura
podróży, a także materiały, które sam w ciągu ostatnich lat zebrał o manilskich
agencjach
pośrednictwapracy.
Brunettiniemiałżadnychznajomychwpozostałychmiastachwymienionychw
wydruku,aleporozmowiezpodpułkownikiemfilipińskiejpolicjibyłpewien,że
dowiedziałbysiętambardzopodobnychrzeczy.
StudiująchistorięstarożytnejGrecjiiRzymu,zawszedziwiłsię,żewdawnych
epokachludzieztakąłatwościąakceptowaliniewolnictwo.Oczywiścieinnebyły
wówczas
zasady prowadzenia wojen, inna też baza ekonomiczna społeczeństw, więc
niewolnicybyliz
jednejstronydostępni,azdrugiejniezbędni.Możefakt,iżwwypadkuprzegranej
wojny
mogłosiętoprzytrafićkażdemu,żemałyobrótkołafortunydecydowałotym,czy
sięjest
panem,czyniewolnikiem,ułatwiałakceptację?Wkażdymrazieniktniepotępiał
tego
zjawiska, ani Plato, ani Sokrates, chyba że w pismach, które nie przetrwały do
naszych
czasów.
Współcześnieteżniktniewystępowałprzeciwkoniewolnictwu,alemilczenie
wynikało z przekonania, że niewolnictwo zlikwidowano dawno temu. Brunetti
sampuszczał
mimo uszu radykalne tyrady Paoli, w których wciąż powracał wątek o
zniewoleniusiły
roboczejiekonomicznychłańcuchach.Teraztewyświechtanezwrotystanęłymu
żywow
pamięci, bo na określenie kobiet zatrudnianych przez agencje opisane przez
Linchiankę
istniałotylkojednosłowo:niewolnice.
Tokjegomyśliprzerwałonatarczywebrzęczenieinterfonu.
-Słucham.
-Chcęztobąpomówić-oznajmiłniechętnymtonemPatta.
-Jużidę.
Kiedy komisarz zszedł na dół, pani Elettry nie było przy biurku, więc pchnął
drzwido
gabinetuprzełożonego,niewiedząc,czegomożeoczekiwać.Niemiałotozresztą
większego
znaczenia,borepertuarPatty,jeślichodziowyrażanieniezadowolenia,byłdość
ograniczony.
Okazałosię,żetymrazemniekomisarzbyłprzyczynąirytacjiszefa;miałtylkow
jego
imieniuprzywołaćdoporządkujednegozpodwładnych.
- To ten twój sierżant - oznajmił vice-questore, kiedy Brunetti usiadł na
wskazanym
krześle.
-Vianello?
-Tak.
- Co takiego zrobił? - spytał Brunetti i dopiero kiedy usłyszał własny ton, zdał
sobie
sprawę,jaksilnieprzebijazniegonutaniedowierzania.
SceptycyzmkomisarzanieumknąłuwagiPatty.
-Bardzoostrozbeształjednegozfunkcjonariuszy.
-Riverrego?
-Wiedziałeś?Iniezareagowałeś?
-Nie,oniczymniewiedziałem.Alejeśliktośzasługujenazbesztanie,towłaśnie
Riverre.
Pattawyrzuciłwgóręobieręce,żebyzamanifestowaćniezadowolenie.
-KtośwniósłskargęnaVianella-oznajmił.
- Porucznik Scarpa? - spytał Brunetti, nie potrafiąc ukryć niechęci do
Sycylijczyka,
którypojawiłsięwWenecjirazemzeswoimpatronemPattąisłużyłmunietyle
zaasystenta,
ilezaszpicla.
-Nieważnekto.Ważne,żewniósł.
-Napiśmie?
- To nieistotne! - warknął gniewnie Patta. Wszystko, czego nie chciał słyszeć,
zawsze
było nieistotne, bez względu na to, jak się miało do prawdy. - Nie życzę sobie
kłopotówze
związkamizawodowymi,aprzecieżniebędątolerowaćtakiegopostępowania.
Brunetti, oburzony najnowszym przykładem tchórzostwa przełożonego, miał
ochotę
spytać,czyistniejechoćjednagroźba,przedktórątenbysięnieugiął,aleugryzł
sięwjęzyk,
pamiętając,żenienależyprowokowaćgłupcówdozemsty.
-Porozmawiamznimi-obiecał.
-Znimi?
-ZporucznikiemScarpą,sierżantemVianelloifunkcjonariuszemRiverre.
Niewiele brakowało, aby Patta się sprzeciwił, ale najwyraźniej uzmysłowił
sobie,że
nawet jeśli nie rozwiązał problemu po swojej myśli, to przynajmniej się go
pozbył.
-AcozzabójstwemTrevisana?-spytał.
-Wciążnadnimpracujemy,paniekomendancie.
-Sąpostępy?
-Nieznaczne.-Brunettiniezamierzałjeszczeomawiaćswoichwnioskówz
przełożonym.
-Nodobrze,proszęsięzająćsprawąsierżanta.Iproszęmnieowszystkim
informować. - Vice-questore ponownie zagłębił się w papierach leżących na
biurku,co
oznaczało,żeuważarozmowęzazakończoną.
Signorina Elettra wciąż była nieobecna, więc Brunetti udał się do pokoju
Vianella.
Sierżantczytał„Gazzettino”.
-Scarpa-powiedziałoddrzwikomisarz.
Vianello zgniótł gniewnie gazetę, rzucając parę niewybrednych epitetów pod
adresem
porucznika,dośćobraźliwychdlajegomatki.
-Cosięstało?
- Wszedł, kiedy rozmawiałem z Riverrem - odparł sierżant, rozprostowując
gazetę.
-Ico?
Vianellowzruszyłramionami.
- Riverre dobrze wiedział, o co mi chodzi. Powinien był wcześniej dać panu
nazwisko
właścicielki okularów. Porucznik wszedł w trakcie naszej rozmowy. Nie
podobałomusięto,
comówiłem.
-Acomówiłeś?
Vianellozłożyłgazetąnapółiodsunąłnabrzegbiurka.
-NazwałemRiverregoidiotą.
Funkcjonariuszrzeczywiściebyłidiotą,toteżBrunettiwcalesięniezdziwił.
-Icoonnato?
-Riverre?
-Nie,porucznik.
-Oświadczył,żeniepowinienemmówićwtensposóbdopodwładnego.
-Towszystko?
Vianellomilczał.
-Czyporucznikjeszczecośpowiedział?
Sierżantnadalmilczał.
-Amożetymucośpowiedziałeś?
-Żesprawagoniedotyczy,więcniechsięniewtrąca-przyznałVianello.
Brunettiwiedział,żeniemusitłumaczyćsierżantowi,iżbyłotoniezbytmądre
posunięcie.
-ARiverre?
- Wpadł do mnie przed chwilą powiedzieć, że o ile pamięta, opowiadałem mu
wtedy
dowcip.OgłupimSycylijczyku.-Vianellopozwoliłsobienalekkiuśmiech.
- Porucznik zjawił się akurat wtedy, gdy doszedłem do puenty, a ponieważ
mówiliśmy
dialektem,niezrozumiał,ocochodzi,imyślał,żenazwałemidiotąRiverrego.
-Czylimożemyuznaćsprawęzazamkniętą-oznajmiłBrunetti.Niepodobałomu
się,
żeporucznikpoleciałzeskargądoPatty.Vianelloniebyłulubieńcemszefaztego
prostego
powodu, że zawsze ściśle współpracował z nim, Brunettim; szkoda, że teraz
obrócił
przeciwkosobierównieżporucznika.Komisarzpoczułjednakulgę,żeominiego
rozmowaze
Scarpą. - Czy słyszałeś o wypadku ciężarówki, który miał miejsce jesienią pod
Treviso?
-Tak.Aocochodzi?
-Pamiętasz,kiedytobyło?
Vianellozadumałsięnamoment.
- Dwudziestego szóstego września. Dwa dni przed moimi urodzinami. Pierwszy
raz
takwcześniespadłtamśnieg.
Znając sierżanta, Brunetti nie musiał pytać, czy jest pewien daty. Pozostawił
Vianella,
aby mógł spokojnie czytać dalej gazetę, a sam wrócił do swojego gabinetu i
wydruków
komputerowych. Dwudziestego szóstego września o dziewiątej rano z kancelarii
Trevisana
zadzwonionopodnumerwBelgradzie.Rozmowatrwałatrzyminuty.Nazajutrz
zatelefonowano pod ten sam numer, ale z automatu na uliczce za budynkiem, w
którym
urzędowaładwokat.Tarozmowatrwaładwanaścieminut.
Tir zjechał z autostrady i się rozbił, transport uległ zniszczeniu. Nabywca
zadzwonił
do spedytora, żeby dowiedzieć się, czy to jego towar leży rozrzucony w śniegu.
Brunetti
wzdrygnął się na myśl, że ktoś może traktować tragiczną śmierć młodych kobiet
jako
zniszczenietowaru.
Przerzuciłkilkakartek,ażdoszedłdodniaśmierciTrevisana.Wnastępnymdniu
dwukrotnie telefonowano z kancelarii do Belgradu. Jeśli wcześniej dzwoniono,
żeby
dowiedzieć się o towar, czy te kolejne połączenia nie oznaczały, że po śmierci
Trevisanaktoś
innyprzejmowałinteres?
Rozdział25
Brunettizacząłprzeglądaćpapiery,którewciągudwóchdninagromadziłysięna
biurku. Przekonał się, że przesłuchano wdowę po Lotcie; zeznała, że tego dnia,
kiedyzginął
jej mąż, spędziła wieczór w szpitalu miejskim przy łóżku matki umierającej na
raka.Obie
pielęgniarki pełniące wtedy dyżur potwierdziły, że była tam do rana. Wdowę
przesłuchiwał
Vianello; jak zawsze dokładny, spytał ją również, co robiła w czasie, kiedy
zamordowano
TrevisanaiFavera.Wdniuśmiercimecenasatakżebyławieczoremwszpitalu;w
dniu
śmierciksięgowegowieczórspędziławdomu.Zakażdymrazemtowarzyszyłajej
siostra,
która przyjechała z Turynu. Przeczytawszy raport, Brunetti wyłączył wdowę z
kręgu
podejrzanych.
Naglezacząłsięzastanawiać,czyChiaranapewnozrezygnowałazpomysłu
wydobyciainformacjiodFranceski.Dumającnadtym,poczułwstrętdosamego
siebie.
Zawszezoburzeniemmyślałoludziachnakłaniającychnastolatkidoprostytucji,a
samnie
miałskrupułówprzedwykorzystaniemwłasnejcórkijakoszpiega.
Jegorozważaniaprzerwałobrzęczenietelefonu.Podniósłsłuchawkę.Rozległsię
głos
Paoli, roztrzęsionej, będącej w stanie najwyższego zdenerwowania. Kilka razy
powtórzyła
jegoimię.Wtlesłyszałcośjakbypłaczalbowycie.
-Paola,cosięstało?
-Guido,przyjdźnatychmiast.ChodzioChiarę!-zawołała.
-Cosiędzieje?Cojejjest?!
-Niewiem,Guido.Byławsalonie,naglezaczęłakrzyczeć.Potemzamknęłasię
w
swoimpokoju.
Panikawgłosieżonyudzieliłasiękomisarzowi.
-Miaławypadek?Jestranna?
- Nie. Ale sam ją słyszysz. Dostała histerii. Wróć do domu jak najszybciej.
Błagam.
-Jużjadę!-zawołał,ciskającsłuchawkęnawidełki.
Chwyciłpłaszcziwybiegłzgabinetu,nerwowozastanawiającsię,jaknajprędzej
dostaćsiędodomu.
Przy embarcadero przed komendą nie było policyjnej motorówki. Niewiele
myśląc,
pognał w lewo; łopotały za nim poły płaszcza. Na rogu skręcił w wąską calle,
usiłującsię
zdecydować,czybiecprzezmostRialto,czywsiąśćdogondoli.Przedsobąujrzał
trzech
chłopcówidącychramięwramięizajmującychcałąszerokośćwąskiejuliczki.
-Attenti!-krzyknąłgniewnieiprzemknąłobok,kiedyrozpierzchlisięnaboki.
Zanim dotarł do Campo Santa Maria Formosa, zabrakło mu tchu, więc musiał
zwolnić
do truchtu. Przed Rialto znów zwolnił, bo dookoła było pełno turystów. W
pewnym
momenciepchnąłnabokdziewczynęzplecakiemipobiegłdalej,niezważającna
gniewne
niemieckiesłowa,którerzuciłapodjegoadresem.
NaCampoSanBartolomeoskręciłwlewo,żebywziąćgondolęiuniknąć
zatłoczonego o tej porze mostu. Na szczęście przy nabrzeżu czekała akurat łódź;
staływniej
dwie staruszki. Brunetti przebiegł po drewnianym pomoście i wskoczył do
środka.
-Ruszamy!-zawołałdogondolieranarufie.-Policja,muszęnatychmiastdostać
się
nadrugibrzeg!
Zobojętnąminą,jakbycośtakiegozdarzałosięcodziennie,gondoliernadziobie
odepchnął się od poręczy pomostu i łódź odbiła tyłem od nabrzeża. Drugi
gondolierzaparłsię
o wiosło i łódź obróciła się we właściwym kierunku. Przestraszone staruszki,
cudzoziemki,
złapałysięjednadrugiej,poczymusiadłynaniskiejławce.
-MożeciemniezawieźćnakoniecCalleTiepolo?-spytałBrunetti.
-Naprawdęjestpanzpolicji?
Komisarzwyciągnąłzkieszenilegitymacjęsłużbową.
-Wporządku.Małazmianatrasy-powiedziałwweneckimdialekciegondolier
na
rufie,zwracającsiędopasażerek.
Byłyzbytprzerażone,żebysięodezwać.
Brunettistałwgondoli,ślepynawszystko,codziałosięwokół,namijanełodzie,
nawet na światło dnia; docierało do niego jedynie, że płyną straszliwie wolno.
Miałwrażenie,
że dopiero po kilku godzinach dobili do pomostu na końcu Calle Tiepolo.
Wcisnąwszytysiąc
lirówgondolierowi,wyskoczyłzłodziiruszyłszybkoprzedsiebie.
Zdążył nieco odsapnąć, toteż odległość do domu pokonał biegiem, ale po
schodach
wspinał się już na miękkich nogach. Kiedy dotarł na trzecie piętro, usłyszał, że
piętrowyżej
otwierająsiędrzwi.PochwiliujrzałstojącąwnichPaolę.
-Paola...
Niepozwoliłamudokończyć.
-Mamnadzieję,żeucieszycię,coznalazłatwojamałapomocnica!-Twarzmiała
zaczerwienionązgniewu.-Zobaczysz,wjakiświatjąwprowadzasz!
Cofnęła się do mieszkania i nie czekając na męża, ruszyła przed siebie
korytarzem.
Zawołał ją, ale go zignorowała; weszła do kuchni i zatrzasnęła drzwi. Brunetti
zbliżyłsiędo
drzwi,zaktórymiznajdowałsiępokójChiary.Cisza.Niesłyszałanipłaczu,ani
żadnych
dźwięków,którezdradzałybyobecnośćcórki.Nic.Cofnąłsięizastukałdodrzwi
kuchennych.
Po chwili uchyliły się; w szparze ukazała się żona. Zmierzyła go wściekłym
spojrzeniem.
-Powiedz,ocochodzi-poprosił.-Wyjaśnijmi.
CzęstowidywałPaolęzłą,alejeszczenigdywtakimstanie;dosłowniedygotałaz
gniewu.Odruchowocofnąłsięokrokistarającsięniepodnosićgłosu,ponownie
poprosił:
-Powiedz,ocochodzi.
Paolawessałapowietrzeprzezzaciśniętezęby.Najejszyiwyraźnierysowałysię
napięteścięgna.Kiedywreszciesięodezwała,mówiłagłosemtakzduszonym,że
ledwobyło
jąsłychać.
-Kiedypopołudniuwróciładodomu,oznajmiła,żemakasetęwideo,którąchce
obejrzeć. Powiedziałam, że dobrze, byleby ściszyła dźwięk, bo muszę
popracować.-Paola
urwała i przez kilka sekund patrzyła bez słowa na męża. Brunetti milczał. Po
chwiliwzięła
głębokioddechikontynuowała:-Mniejwięcejpokwadransiezaczęłakrzyczeć.
Wypadłana
korytarzidostałahisterii.Samsłyszałeś.Usiłowałamjąobjąć,uspokoić,alenie
przestawała
wyć.Terazjestusiebie.
-Alecosięstało?
-Obejrzałakasetę,którąprzyniosładodomu.
-Odkogojądostała?
-Guido,przepraszamzato,copowiedziałam...-Paolawciążoddychałaciężko,
ale
jużznaczniebardziejmiarowo.
-Nieważne.Odkogomatękasetę?
-OdFranceski.
-Trevisan?
-Tak.
-Obejrzałaśją?
Paolaskinęłagłową.
-Coprzedstawia?
Nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Uniosła rękę i wskazała salon;
zrozumiał,
żemaniepytać,tylkosamusiąśćprzedtelewizorem.
-AcozChiarą...?
-Przedkilkomaminutamipozwoliłamiwejść.Dałamjejaspirynęiporadziłam,
żeby
siępołożyła.Chceztobąporozmawiać.Alenajpierwmusiszobejrzećkasetę.
Brunettiskierowałsiędosalonu,gdziestałtelewizorimagnetowid.
-Możepowinnaśprzyniejposiedzieć?
-Słusznie-przyznałaPaolairuszyładopokojucórki.
Telewizor i magnetowid były włączone, kaseta siedziała w środku. Brunetti
wcisnął
guzik, żeby przewinąć taśmę do początku. Przesuwała się z cichym szelestem,
jakbypo
trawiesunąłwąż.Komisarzstarałsięoniczymniemyśleć,niezastanawiać,nie
próbować
odgadnąć,cozachwilęzobaczy.
Usłyszawszy cichy trzask, oznaczający, że taśma się już przewinęła, wcisnął
przycisk
odtwarzaniaiusiadłnakrześle.Naekranieniepojawiłsięanitytuł,aninazwiska
aktorów;nie
byłoteżdźwięku.Pochwilimigoczącaszarośćznikła,ajejmiejscezająłpokójz
trzema
krzesłami, stołem oraz dwoma usytuowanymi wysoko oknami. Wpadające przez
oknaświatło
dzienneuzupełniałblasklampystojącejzaosobątrzymającąkamerę.Obrazdrgał
-
najwyraźniejfilmkręconozręki.
Rozległ się jakiś hałas - kamera ukazała otwierające się drzwi, przez które
popychając
się i śmiejąc, weszło trzech młodych mężczyzn. Ostatni odwrócił się i wciągnął
dośrodka
kobietę;zaniąweszłodopokojujeszczetrzechmężczyzn.
Pierwsitrzejmielinaokoniespełnadwadzieścialat,dwóchbyłomniejwięcejw
wieku Brunettiego, ostatni liczył około trzydziestki. Wszyscy ubrani byli w
koszuleispodnie
owojskowymkroju;nosilibutynagrubychpodeszwach,sznurowanenadkostką.
Kobieta,wciemnejspódnicyiswetrze,wyglądałanatrzydzieścikilka,może
czterdzieścilat.Twarzmiałanieumalowaną,awłosywnieładzie,jakbyrozleciał
sięjejkok
albojakbyktośściągnąłjejzgłowychustkę.Trudnobyłookreślićkolorjejoczu;
wydawały
sięciemnezprzerażenia.
Mężczyźni rozmawiali w obcym języku, którego Brunetti nie rozumiał. Nagle
jedenze
starszych coś powiedział i trzej najmłodsi parsknęli śmiechem, kobieta zaś
popatrzyłana
niegozszokowana,jakbyniewierzyła-alboniechciałauwierzyć-wjegosłowa.
Odruchowo
skrzyżowałaręcenapiersiachiopuściłagłowę.
Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał, nie ruszał, po czym nagle rozległ się
głos,
choćżadnazosóbwidocznychnaekranienieotworzyłaust.Brunettidomyśliłsię,
żetogłos
operatora. Prawdopodobnie wydał jakieś polecenie albo wypowiedział słowa
zachęty.Kobieta
uniosłagwałtowniegłowęispojrzaławstronękamery,niewsamobiektyw,tylko
bardziejw
lewo, na osobę mówiącego. Ten powtórzył polecenie, tym razem ostrzejszym
tonem,i
mężczyźniwzięlisiędodzieła.
Dwóchmłodychpodeszłodokobietyizłapałojązaręce.Trzydziestolatekstanął
przed nią i coś powiedział. Kiedy potrząsnęła głową, uderzył ją w twarz, nie
otwartądłonią,
lecz pięścią. Następnie wyjął nóż i rozciął kobiecie sweter od góry do dołu.
Zaczęłakrzyczeć.
Uderzyłjąporazdrugiiściągnąłzniejsweter,obnażającjądopasa.Kiedyznów
usiłowała
krzyknąć,oderwałodswetrarękawiwepchnąłjejdoust.
Powiedział coś do trzymających ją mężczyzn; ci położyli ją na stole. Na jego
kolejny
rozkaz dwaj starsi mężczyźni chwycili nogi kobiety i przycisnęli do stołu.
Wówczas
trzydziestolatekrozciąłjejnożemspódnicęnacałejdługości.Następnierozchylił
połytakim
gestem,jakbyotwierałksiążkę.
Ponownie rozległ się głos operatora i mężczyzna z nożem przeszedł na drugą
stronę
stołu, tak by nie zasłaniać sobą widoku. Odłożywszy nóż, rozpiął spodnie, po
czymwdrapał
na stół i położył na kobiecie. Mężczyźni trzymający jej nogi musieli się trochę
cofnąć,żeby
ich nie kopnął, kiedy się poruszał. Po kilku minutach zsunął się z kobiety; jego
miejscezajął
pierwszyzmłodzieńców,potemkolejnopozostalidwaj.
Mężczyźni zachowywali się hałaśliwie, pokrzykiwali i śmiali się; operator cały
czas
ichzachęcał.Mimotosłychaćbyłopłaczijękikobiety.
Jedenzestarszychmężczyznpotrząsnąłgłową,kiedynadeszłajegokolej,alegdy
koledzyzaczęlipohukiwaćdrwiąco,teżwgramoliłsięnastół.Ostatni,najstarszy
ze
wszystkich,byłtakichętny,żezepchnąłzkobietypoprzednika,bylebysięszybciej
doniej
dobrać.
Dopiero kiedy cała szóstka skończyła, operator zrobił zbliżenie. Kamera
przesuwała
się jakby pieszczotliwie po ciele kobiety, przystając wszędzie tam, gdzie widać
byłokrew.
Potemzatrzymałasięnajejtwarzy.Kobietamiałazamknięteoczy,alenadźwięk
głosu
operatora, uniosła powieki. Kamera znajdowała się zaledwie kilkanaście
centymetrówodjej
twarzy. Kobieta krzyknęła i gwałtownie odwróciła głowę; Brunetti słyszał, jak
uderzaniąo
blat,daremnieusiłującuciecprzedkamerą.
Nastąpił powolny odjazd; na ekranie stopniowo ukazywało się coraz więcej
ciała.
Kiedykamerawróciłanapoprzedniemiejsce,operatorcośzawołał.Mężczyzna,
który
pierwszy wdrapał się na kobietę, podniósł nóż. Operator zaczął ponaglać.
Mężczyzna-ztaką
obojętnością, jakby kroił kurczaka na kolację - przejechał ostrzem po gardle
kobiety.Krew
trysnęłanajegodłońiramię;najwyraźniejniespodziewałsiętego,boodskoczył
odstołu.Na
widokjegozdziwionejminypozostaligruchnęliśmiechem.Wciążryczeli,kiedy
operator
wykonał kolejne zbliżenie. Tym razem nie musiał szukać krwawych plam; ciało
kobietybyło
nimiwszędziepoznaczone.Pochwiliekranściemniał.
Taśmadalejsięprzesuwała;ciszęzakłócałjedynieszmerobracającychsięszpul
oraz
cichy charkot. Brunetti wsłuchiwał się w niego zdezorientowany; dopiero po
chwilizdałsobie
sprawę,żeten dziwnydźwiękwydobywa sięzjego własnegogardła. Komisarz
umilkł.
Chciałwstać,aleniebyłwstanie,bodłoniemiałtakmocnozaciśniętenabrzegu
krzesła.Z
najwyższym trudem zmusił się, żeby rozluźnić palce. Wreszcie mu się udało -
oderwałręce
odkrzesłaipodniósłsię.
Domyślałsię,żejęzyk,którymposługiwalisięmężczyźni,toserbsko-chorwacki.
Kilkamiesięcytemuwidziałw„CorrieredellaSera”krótkiartykułotegorodzaju
filmach
kręconych w śmiertelnych pułapkach, jakimi stały się bośniackie miasta, a
następnie
wywożonychzagranicę,gdziejepowielanoisprzedawano.Niedałwtedywiary
temu,co
przeczytał; mimo iż ciągle stykał się ze zbrodnią, nie mógł, a raczej nie chciał
przyjąćdo
wiadomości, że ludzie zdolni są do takich okropieństw. Teraz jednak, niczym
świętyTomasz,
włożyłrękędootwartejranyiniemiałwyjścia;poprostumusiałuwierzyć.
Wyłączył telewizor i magnetowid, po czym ruszył korytarzem do pokoju córki.
Drzwi
były otwarte, więc wszedł bez pukania. Chiara leżała na łóżku, wsparta o
poduszki,jednąręką
obejmując siedzącą obok Paolę, drugą tuląc do siebie zniszczonego pluszowego
psao
długich, wyświechtanych uszach, który był jej ulubioną zabawką, odkąd dostała
gonaszóste
urodziny.
-Ciao,Papa-rzekła,spoglądającnaojca.Nieuśmiechnęłasię.
-Ciao,angelo.-Stanąłprzyjejłóżku.-Nawetniewiesz,jakbardzożałuję,żeto
widziałaś. - Chciał powiedzieć coś więcej, ale najzwyczajniej w świecie
zabrakłomusłów.
Chiara spojrzała na ojca, żeby upewnić się, czy w jego słowach nie ma nagany.
Nie
było.Odczuwałtylkopotwornewyrzutysumienia,leczonabyłazbytmłoda,żeby
zdaćsobie
ztegosprawę.
- Czy naprawdę ją zabili? - spytała, odbierając mu resztki nadziei; w skrytości
ducha
liczyłnato,żemożecórkauciekłasprzedtelewizora,nieobejrzawszytaśmydo
końca.
Skinąłgłową.
-Tak.Niestety.
-Dlaczego?-Głosmiałaprzepełnionyzdumieniemitrwogą.
Zamyśliłsię.Pragnąłznaleźćjakieśwzniosłesłowa,któreprzekonałybyChiaręo
tym,
że choć widziała coś strasznego, to tak naprawdę tego typu makabryczne rzeczy
zdarzająsię
rzadko,aludzkośćjestzgruntudobraiszlachetna.
-Dlaczego,tatusiu?Dlaczegotozrobili?
-Niewiem-odparłwkońcu.
-Naprawdęjązabili?
-Niemówmyjużotym.-Paolaprzygarnęłacórkędosiebieischyliłasię,żeby
pocałowaćjąwgłowę.
AleChiaraniedałazawygraną.
-Naprawdę,tatusiu?
-Tak.
-Takobietanaprawdęumarła?
- Naprawdę - potwierdził, choć Paola posłała mu błagalne spojrzenie, żeby
milczał.
Dziewczynapołożyłasobienakolanachpluszowegopsaiwbiławniegowzrok.
-Ktocidałtękasetę,Chiaro?-spytałBrunetti.
Pociągnęładelikatniepsazanaddarteucho.
-Francesca-rzekłapochwili.-Dziśrano,przedlekcjami.
-Copowiedziała?
Chiaraobróciłapsa,abysiedziałprosto.
- Że wie, iż o nią wypytuję. Że pewnie to robię, bo jesteś gliną. I że jeśli
interesuje
mnie,dlaczegoktośmógłzabićjejojca,topowinnamobejrzećkasetę.-Całyczas
bawiłasię
pluszowympsiakiem,togogłaskała,tociągałazauszy,toprzechylałazbokuna
bok.
-Mówiłacośjeszcze?
-Nie,towszystko.
-Niewiesz,skądmiałakasetę?
-Nie.Powiedziałajedynie,żedowiemsięzniej,dlaczegoktośmógłchciećzabić
jej
ojca.AlecoojciecFranceskimiałwspólnegoztąkasetą?
-Niewiem.
Paola poderwała się tak gwałtownie, że Chiara puściła zabawkę; pluszowy
piesek
upadł na podłogę. Matka schyliła się po niego; przez chwilę stała, ściskając
psiakakurczowo
wdłoni,poczympołożyłagocórcenakolanach,pogładziłajączulepogłowiei
wyszłaz
pokoju.
-Kimsącimężczyźni,tatusiu?
- Chyba Serbami, ale nie jestem pewien. Może to stwierdzić ktoś, kto zna ich
język.
-Coznimibędzie?Aresztujeszichipośleszdowięzienia?
-Niewiem,kochanie.Niełatwobędzieichznaleźć.
-Alepowinnitrafićzakratki,prawda?
-Absolutnie.
-Jakmyślisz,jakizwiązekmiałztymojciecFranceski?-Naglecośprzyszłojej
do
głowy.-Chybatonieontrzymałkamerę?
-Napewnonie.
-Więcocojejchodziło?
- Nie wiem, ale postaram się dowiedzieć. - Patrzył, jak córka usiłuje związać
uszypsa.
-Chiaro?
-Tak?-Spojrzałanaojcaufnie,wierząc,żedziękiniemuwszystkoznówbędzie
tak
jakdawniej.
-LepiejnierozmawiajwięcejzFrancescą.
-Jużnikogoonicniepytać?
-Tak,bardzocięotoproszę.
Przezchwilęmilczała,dumającnadsłowamiojca,poczymspytałacicho:
-Niegniewaszsięnamnie?
Brunettikucnąłprzyłóżku.
- Nie, kochanie. Nie gniewam się. - Urwał, bojąc się, że głos mu się załamie.
Potem
wskazałpsa.-Uważaj,żebyśnieoderwałaSzczekusiowiuszu.
-BrzydkitenmójSzczekuś,prawda?Ktotowidział,żebypiesmiałłyseuszy?
Brunettipotarłpalcemnoszabawki.
-Naogółwłaścicielkipsównieobgryzająuszuswoimulubieńcom.
Chiarauśmiechnęłasięispuściłanoginapodłogę.
-Chybaodrobięlekcje-powiedziaławstając.
-Dobrze.Ajapójdęporozmawiaćzmamą.
-Tatusiu!-zawołała,kiedybyłjużwdrzwiach.
-Tak?
-Mamateżsięnamnieniegniewa?
-Chiaro,jesteśnasząnajwiększąradością-odparłdrżącymgłosem,poczym
opanowującwzruszenie,dodałszybko:-Nodobrze,kochanie,siadajdolekcji.
Dopierogdyujrzałuśmiechnatwarzycórki,zamknąłzasobądrzwi.
Paolastaławkuchniprzyzlewie,odwirowującsałatę.
-Choćbywaliłsięcałyświat,obiaditaktrzebazjeść-powiedziała,spoglądając
na
męża.
Brunettiodetchnąłzulgą.
-ZChiarawszystkowporządku?-spytałapochwili.
Wzruszyłramionami.
-Postanowiłaodrobićlekcje.Niewiem,czywszystkozniąwporządku.Atyjak
myślisz?Znaszjąlepiejniżja.
Paolacofnęłarękęodpokrętławirówkiipopatrzyłanamężazdumiona.
-Naprawdętaksądzisz?
-Co?
-Żeznamjąlepiejodciebie.
- Przecież jesteś jej matką - rzekł Brunetti, jakby to było dostateczne
wytłumaczenie.
- Och, Guido, jaki ty czasami bywasz ślepy! Gdybyś był jedną stroną monety,
Chiara
byłabydrugą.
O dziwo, słysząc te słowa, Brunetti poczuł się nagle bardzo zmęczony.
Wysunąwszy
krzesło,usiadłprzystole.
-Ktowie?Jestmłoda.Możezapomni-powiedział.
-Aty?Zapomnisz?-spytałaPaola,siadającnaprzeciwkoniego.
Potrząsnąłgłową.
-Szczegółysiępozacierają,aletego,cowidziałem,nigdyniezapomnę.
-Jednegonierozumiem...Kogotopodnieca?Przecieżtoobrzydliwe.Złe.-Na
momentumilkła.-Poprostuzłe.Kiedyodeszłamodtelewizora,poczułamsiętak,
jakbym
zajrzała do okna, z którego wyziera ludzkie zło w najczystszej postaci... Guido,
jakonimogli
tozrobić?Jakmożnatakpostąpićiwciążuważaćsięzaczłowieka?
Brunettinigdynieumiałsobieradzićzczymś,conazywałwmyślachWielkimi
Pytaniami.Zamiastsilićsięnaodpowiedź,spytał:
-Aoperator?Cosądzićonim?Acooludziach,którzypłacązatakiefilmy?
-Płacą?-zdumiałasię.-Naprawdępłacą?
Skinąłgłową.
- Jestem pewien, że ta kaseta została zrobiona na sprzedaż. Istnieje
zapotrzebowanie
nafilmy,wktórychautentycznieginąludzie.Przedparomamiesiącamiczytałemo
tymw
gazecie,awcześniejmiałemwrękuraportInterpolu.Znalezionokilkatakichtaśm
w
Ameryce.Wstudiofilmowym,wktórymjekopiowano.
-Alektojekręci?-spytałazezgroząPaola.
-Niewiem.Nakasecie,którąwidziałaś,mężczyźnimająnasobiewojskowe
mundury.Ichybamówiąposerbsko-chorwacku.
- Boże, zmiłuj się nad nami - szepnęła. - Ta biedna kobieta... - Zakryła usta
dłonią.-
Guido...
Wstał.
-MuszęporozmawiaćzmatkąFranceski-oznajmił.
-Myślisz,żecoświe?
Nie miał pojęcia, ale nie zamierzał dłużej tolerować jej ledwo skrywanej
wzgardyi
udawanejniewinności.Podejrzewał,żeskorotoFrancescadałataśmęChiarze,o
wielelepiej
od matki potrafiła odróżniać fakty od fikcji. Kiedy pomyślał, że dziewczyna
oglądałakasetę,
ażwzdrygnąłsięnamyśl,żemająprzesłuchać.Zdrugiejstrony,gdyprzywołałw
pamięci
wyraz oczu zgwałconej kobiety patrzącej w wycelowany w siebie obiektyw,
wiedział,żenie
zawahasięprzedniczym,abywydobyćinformacjezmatkiicórki.
Rozdział26
Pani Trevisan otworzyła drzwi i cofnęła się przed Brunettim, jakby uderzyła ją
bijąca
odniegofalagniewu.Komisarzwszedłdośrodkaizatrzasnąłdrzwitakgłośno,
żewdowaaż
podskoczyła.Sprawiłomutoniemalprzyjemność.
- Starczy, signora - powiedział. - Żadnych więcej wykrętów, żadnych więcej
kłamstw.
Chcęwiedziećwszystko,copaniwiadomo.
- Nie wiem, o czym pan mówi. - Usiłowała przybrać ton oburzenia, lecz
zabrzmiałoto
sztucznie; mimo najlepszych chęci nie potrafiła ukryć strachu. - Już z panem
rozmawiałami...
-Ikłamałapani,wkółkokłamała-rzekłgniewnieBrunetti.-Niechcęsłyszeć
żadnych więcej kłamstw, bo pani i jej kochanek wylądujecie na komendzie, a
policja
finansowaweźmiepodlupęwaszetransakcjebankowezostatnichdziesięciulat.
Postąpił w stronę kobiety; cofnęła się, wyciągając dłoń, jakby chciała odeprzeć
jego
złość.
-Niewiem,czy...-zaczęła,aleBrunettiuniósłrękętakgwałtownymgestem,że
przestraszyłnawetsiebie.
- Niech pani nie próbuje więcej kłamać, signora. Moja córka obejrzała kasetę z
Bośni.
- Podniósł głos, żeby nie mogła mu przerwać. - Ma dopiero czternaście lat, a
widziałatę
ohydę.
Wdowacofałasiękorytarzem,aonuporczywieszedłzaniąkrokwkrok.
-Powiemipaniwszystko,cowie,całąprawdę,boinaczejbędziepaniżałować
do
końcaswoichdni.
Kiedyskierowałananiegowzrok,zobaczyłwjejoczachrówniewielkistrachjak
u
kobietynakasecie,alenawettoniezrobiłonanimwrażenia.
Zaplecamiwdowyotworzyłysięniebramypiekła,leczdrzwi,awnichukazała
głowajejcórki.
-Cosięstało,mamma?-zapytałaFrancesca.
SpojrzałanaBrunettiego;poznałago,alenicniepowiedziała.
-Wracaj,Francesco,doswojegopokoju-poleciłasignoraTrevisan;Brunettiego
zdumiało opanowanie w jej głosie. - Pan komisarz chce mi zadać jeszcze kilka
pytań.
-OtatęizioUbaldo?-spytałanastolatka,niekryjączaciekawienia.
-Prosiłam,żebyśwróciładoswojegopokoju.
Francescacofnęłagłowęizamknęłacichodrzwi.
- No dobrze - powiedziała signora Trevisan tym samym opanowanym tonem i
skręciła
dopokoju,wktórympoprzednioprzyjmowałakomisarza.
Zajęłamiejscewfotelu,jednakżeBrunettibyłzbytroztrzęsiony,abyusiąść;ażdo
wyjściatostałnadwdową,przestępującznoginanogę,torobiłparękrokóww
jednąlubw
drugąstronę.
-Cochcepanwiedzieć?
-Wszystkootychkasetach.
-SąkręconewBośni.ChybawSarajewie.
-Wiem.
-Więccochcepanjeszczewiedzieć?-spytała,niezbytprzekonującoudając
zdumienie.
-Signora.-Pochyliłsięnadnią.-Ostrzegam,żezniszczępanią,jeśliniepowie
mi
pani wszystkiego. - Wyczytał w jej oczach, że wreszcie coś zaczyna do niej
docierać.-Co
paniwieokasetach?
-Nodobrze-rzekłatonemgospodyni,którachceułagodzićkłótliwegogościa.-
Są
kręcone w Bośni, a następnie kopiowane we Francji i w Stanach. Kopie są
sprzedawane.
-Gdzie?
-Wsklepach.Albowysyłanebezpośredniodoklientów.Istniejąlistyadresowe.
-Ktojema?
-Dystrybutorzy.
-Toznaczy?
-Nieznamnazwisk.TaśmymatkiwysyłanesądoskrytekpocztowychwMarsylii
i
LosAngeles.
-Ktokręcifilmy?
-KtośwSarajewie.Chybasłużywserbskimwojsku,aleniejestempewna.
- Czy pani mąż go znał? Proszę mówić prawdę - dodał, widząc, że signora
Trevisan
zaczynasięwahać.
-Tak.
-Aktojezamawia?Naczyjepoleceniesięjeprodukuje?
- Nie wiem. Wiem tylko, że Carlo obejrzał gdzieś taki film. Potem wpadł na
pomysł,
żebyrozprowadzaćkasety.Wcześniejrozprowadzałinnemateriały...
-Jakie?
-Pisma.
-Jakiepisma?
-Pornograficzne.
-Signora,pismapornograficznemożnakupićwkażdymkioskuwtymmieście.Co
to
byłazapornografia?
-Dziecięca-szepnęłatakcicho,żegdybysięniepochylił,tobyjejnieusłyszał.
Nieodezwałsię;czekał,cojeszczepowie.
-Carlotwierdził,żeniemawtymnicnielegalnego...
Trwałochwilę,zanimzdałsobiesprawę,żeonamówizupełniepoważnie.
-Skądpanicórkawzięłatękasetę?
-Carlotrzymałnowetaśmymatkiwswoimgabinecie.Lubiłjeoglądaćprzed
wysłaniemdalej.Francescapewniepodkradłajedną-rzekłaznutądezaprobaty
wdowa.-
Nigdybydotegoniedoszło,gdybymążżył.
Jeślisądziła,żewzbudziwBrunettimwspółczucie,srogosiępomyliła.
-Ilewsumiebyłokaset?
-Bojawiem?Kilkanaście.Możedwadzieścia.
-Wszystkietakiesame?
-Niebardzorozumiem,copanmanamyślimówiąc„takiesame”.
-Czynawszystkichgwałcisięimordujekobiety?
Spojrzała na niego z niechęcią; ludzie dobrze wychowani nie poruszają tak
ohydnych
tematów.
-Zdajemisię,żetak-odparła.
-Zdajesiępani,czywiepaninapewno?
-Wiem.
-Ktojeszczebyłwtozamieszany?
-Janie.Niemiałamztymnicwspólnego.
-Opróczpanimężaibrataktojeszczesiętymzajmował?
-ChybatenksięgowywPadwie.
-Favero?
-Tak.
-Ktojeszcze?
-Jeślichodziokasety,toonikimjużniewiem.
-Ajeślichodzioprostytutki?
-Pewnakobieta,nieznamjejnazwiska.PomagałaCarlowizałatwiaćtransport
dziewcząt.
Brunetti zwrócił uwagę, że bez zająknienia odpowiedziała na pytanie o
prostytutki,
tymsamymprzyznając,iżwiedziała,żejejmążhandlowałżywymtowarem.
-Skąd?
-Zcałegoświata.
-Cotozajedna?
-Niewiem.Niewieleoniejmówili.
-Acomówili?
-Nic.
-Cooniejmówili?
-Niepamiętam.ZresztąUbaldotylkorazwspomniałoniejprzymnie.
-Copowiedział?
-NazwałjąSłowianką.Niewiem,comiałnamyśli.
AleBrunettiwiedział.
-WięcjestSłowiankączynie?-zapytał.
SignoraTrevisanspuściławzrok.
-Chybatak-odpowiedziałacicho.
-Kimjest?Gdziemieszka?
Widział, że się zastanawia, że stara się odgadnąć, na ile prawda może jej
zaszkodzić.
Odwróciłsięgwałtownieiodszedłdwakroki,poczymwróciłnamiejsce.
-Gdziemieszka?-powtórzył.
-Chybatu.
-WWenecji?
-Tak.
-Copanijeszczeoniejwie?
-Żepracuje.
-Większośćludzipracuje,signora.Czymkonkretniesięzajmuje?
-Robi...robiłarezerwacjelotniczedlaUbaldaiCarla.
-SignoraCeroni?
-Chybatak-odparłazdziwiona.
-Cojeszczedlanichrobiła?
- Nie wiem - oznajmiła wdowa, ale widząc, jak komisarz marszczy gniewnie
czoło,
dodałaszybko:-Naprawdęniewiem.Słyszałamtylko,jakparęrazyrozmawiali
zniąprzez
telefon.
-Obiletachsamolotowych?-spytałzprzekąsemBrunetti.
-Nie,oinnychsprawach.Odziewczynach.Pieniądzach.
-Znająpani?
-Nie,naoczyjejniewidziałam.
-Asłyszałapani,żebywymienialijejnazwisko,rozmawiającokasetach?
-Nigdynierozmawialiokasetach.Czasempadałypojedynczesłowa,ajasię
domyślałam,ocochodzi.
Uznał,żeniemasensumarnowaćczasuizarzucaćjejkłamstwa,bowiedział,jaką
zaplanowała linię obrony - będzie twierdziła, że podejrzenia to nie to samo co
pewność,a
skoro nie była pewna, nie może czuć się odpowiedzialna. Budziła w nim tak
wielkiwstręt,że
nie chciał przebywać z nią dłużej w jednym pomieszczeniu. Odwrócił się na
pięcieibez
słowa opuścił pokój, zamykając za sobą drzwi. Nie czuł się też na siłach
rozmawiaćterazz
Francescą,więcpoprostuwyszedłzmieszkania,zostawiającmatkęicórkę,aby
zaczęłysobie
wspólniebudowaćwygodnąprzyszłość.
Mrok i chłód pomogły mu trochę ochłonąć. Spojrzał na zegarek i zobaczył, że
minęła
dziewiąta.Zwykleotejporzemiałochotęcośprzekąsić,wypić,alewściekłość
sprawiła,że
nieodczuwałanigłodu,anipragnienia.
NiepamiętałdokładnegoadresuReginyCeroni,alewiedział,żemieszkanaSan
Vio,
w pobliżu kościoła Santa Maria della Salute. Sprawdził adres w książce
telefonicznejw
najbliższymbarze,poczymwsiadłdovaporettoliniinumerjeden.
Dom, w którym mieszkała właścicielka biura podróży, znajdował się nie przy
samym
kościele,tylkopodrugiejstroniebiegnącegoobokwąskiegokanału.Jejnazwisko
widniało
przy dzwonku. Minęło kilka chwil, zanim odezwała się przez domofon. Gdy
Brunettisię
przedstawił,wpuściłago,niezadającdalszychpytań.
Niezwróciłuwaginahall,naschody,nato,jakgopowitałaanijakzareagowała
na
jego widok. Wszedł do dużego salonu, którego jedną ścianę zajmowały regały z
książkami.
Pokój oświetlał łagodny blask lamp przemyślnie ukrytych pomiędzy belkami na
suficie.Ale
komisarzanieinteresowałaniwystrójwnętrza,aniurodaielegancjagospodyni.
- Nie powiedziała mi pani, że znała Carla Trevisana - rzekł, kiedy usiedli
naprzeciwko
siebie.
-Wspomniałam,żebyłmoimklientem.
Zmierzył ją wzrokiem; zobaczył beżową sukienkę, starannie uczesane włosy,
srebrne
klamryubutów.
-Signora...-zaczął,zeznużeniempotrząsającgłową-...niemówięotym,żebył
pani
klientem,tylkożełączyływasinteresy.Panidlaniegopracowała.
Kobieta uniosła brodę i rozchyliwszy lekko usta spojrzała w bok, jakby
zastanawiała
sięnadpowzięciemtrudnejdecyzji.Przemówiładopieropodłuższejchwili.
- Kiedy rozmawialiśmy ostatnim razem, powiedziałam panu, że nie chcę, aby
policja
zaczęłasięmnąinteresować.
-Niestetynieudałosiępanitegouniknąć.
-Natowygląda-odparłabezuśmiechu.
-CopanirobiładlaTrevisana?
-Skorowiepan,żepracowałamdlaniego,chybaniemusipanpytać.
-Proszęodpowiedzieć.
-Zbierałamdlaniegopieniądze.
-Odkogo?
-Odróżnychludzi.
-Pieniądzezarobioneprzezprostytutki?
-Tak.
-Chybapaniwie,żeczerpaniezyskuzprostytucjijestzabronione?
-Oczywiście,wiem-oświadczyłagniewnie.
-Amimotozbierałapanipieniądzepochodząceznierządu?
-Przecieżpowiedziałam,żetak.
-CojeszczerobiłapanidlaTrevisana?
-Niewidzępowodu,żebyułatwiaćpanupracę,commissario.
-Czymiałapanicośwspólnegozkasetami?
Gdyby ją uderzył, reakcja byłaby nie mniej gwałtowna. Signora Ceroni
poderwałasię
jak oparzona; dopiero po chwili zreflektowała się i usiadła z powrotem na
miejsce.Wpatrując
się w nią, Brunetti przygotowywał w myślach listę zadań: odnaleźć lekarza
ReginyCeronii
dowiedzieć się, czy kiedykolwiek przepisał jej roipnal; pokazać jej zdjęcie
pasażerom
pociągu, którym jechał Trevisan, może ktoś ją rozpozna; sprawdzić wyciągi
rozmów
telefonicznych prowadzonych z jej mieszkania i biura; przesłać jej nazwisko,
zdjęcieiodciski
palcówdoInterpolu;sprawdzićrachunki,którepłaciłakartąkredytową,anużsię
okaże,że
korzystała z agencji wynajmu samochodów i wbrew temu, co twierdziła, umie
prowadzić
auto. Tym wszystkim powinien był się zająć od razu wtedy, gdy uzyskał
informację,dokogo
należąokulary.
-Czymiałapanicośwspólnegozkasetami?-powtórzył.
-Topanonichwie?-Pochwiliuzmysłowiłasobie,żeskoropyta,toznaczy,że
wie.-
Jaksiępandowiedział?
- Moja córka obejrzała jedną. Kasetę dała jej córka Trevisana mówiąc, że to
wyjaśnia,
dlaczegoktośmógłchciećzabićjejojca.
-Ilelatmapańskacórka?
-Czternaście.
- Tak mi przykro. - Signora Ceroni spuściła wzrok. - Naprawdę bardzo mi
przykro.
-Wiepani,cojestnatychkasetach?
Skinęłagłową.
-Tak.
-AmimotopomagałapaniTrevisanowijesprzedawać?-Niekryłobrzydzenia.
- Commissario, nie chcę więcej o tym rozmawiać - oznajmiła wstając. - Jeśli
chce
mnie pan przesłuchać, proszę to zrobić w komendzie, w obecności mojego
adwokata.
-Zabiłaichpani,prawda?-zapytałnagle.
-Przepraszam,aleniewiem,oczympanmówi.Proszęwyjść.-Ruszyławstronę
drzwi.
-Topanijesttąkobietązpociągu,tąwfutrzanejczapce,tak?
Słysząc te słowa, potknęła się, ale szybko odzyskała równowagę. Podeszła do
drzwii
otworzyłaje,jużcałkiemopanowana.
-Żegnampana,commissario.
Kiedynamomentprzystanąłwprogu,zmierzyłagochłodnymwzrokiem.Wyszedł
bezsłowa.
Po opuszczeniu budynku nawet nie spojrzał w jej okna. Przeszedł przez most i
skręcił
wnajbliższącalle,poczymzatrzymałsię,żałując-nieporazpierwszywżyciu-
żeniema
telefonukomórkowego.PrzywołałwpamięciplantejczęściWenecji;abydotrzeć
nakoniec
ulicy,przyktórejmieszkałaReginaCeroni,imócobserwowaćstamtąddrzwijej
domu,
powiniendojśćdonastępnejcalle,skręcićwlewo,apotemznówwlewo.
Gdy znalazł się na miejscu, stanął przy murze i uzbroił w cierpliwość; czekał
dwie
godziny, zanim właścicielka biura podróży wreszcie wyszła. Rozejrzała się
dookoła,ale
ponieważ Brunetti stał w cieniu, nie dostrzegła go. Ruszył za nią, dziękując
losowi,żewłożył
buty na gumowych podeszwach, które tłumiły odgłos kroków. Głośny stukot
wysokich
obcasów kobiety sprawiał, że łatwo było ją śledzić, nawet kiedy znikała za
rogiem.
Pokilkuminutachkomisarzuświadomiłsobie,żesignoraCeroni-choćtrzymasię
bocznych calli, zamiast po prostu wsiąść w vaporetto - zdąża albo w stronę
dworca
kolejowego,alboPiazzaleRoma.NaCampoSantaMargheritaskierowałasięw
lewo,w
stronęPiazzaleRomaipętliautobusówłączącychWenecjęzestałymlądem.
Brunetti szedł za nią w takiej odległości, aby cały czas słyszeć jej kroki. O tej
porze
ulice były prawie puste, toteż stanowczy, miarowy stukot obcasów niósł się
znakomicie.
Na piazzale zaskoczyła Brunettiego, bo wcale nie podeszła do stanowisk
autobusów,
tylko ruszyła w kierunku piętrowego parkingu. Znikła w środku. Komisarz
zatrzymałsięprzy
drzwiach.Naprawoodnichznajdowałasięoszklonabudkastrażnika.
-Widziałpankobietęwszarympłaszczu,któratuprzedchwiląweszła?-zapytał
przezokienkosiedzącegowewnątrzmężczyznę.
-Acopanzajeden,zpolicji?-Strażnikuniósłgłowęznadrozłożonegopisma.
Brunetti bez słowa sięgnął po portfel, wyjął legitymację i rzucił tamtemu przed
nos.
-Widziałpankobietęwszarympłaszczu,któratuweszła?
Strażnikoddałlegitymację.
-Tak,tosignoraCeroni.
-Gdzietrzymasamochód?
-Naczwartympoziomie.Zarazpowinnazjechać.
Nie mylił się, gdyż po chwili doleciał ich warkot pojazdu zjeżdżającego po
kolistej
rampie.Brunettiodsunąłsięodoszklonejbudki,stanąłnaśrodkuwyjazduiwziął
siępod
boki.
Biały mercedes skręcił z rampy w stronę wyjazdu i szosy łączącej Wenecję ze
stałym
lądem. Światło reflektorów uderzyło komisarza w twarz, oślepiając go i
zmuszającdo
zmrużeniaoczu.
-Hej,copanrobi!-zawołałstrażnik,wypadajączbudki.
Ruszył pędem do Brunettiego, lecz w następnej chwili rozległ się ryk klaksonu,
tak
przeraźliwie głośny, że strażnik podskoczył wystraszony, po czym cofnął się,
uderzając
plecamiweframugędrzwi.Przezmomentstałoszołomiony,patrząc,jakmercedes
pokonuje
ostatnie dziesięć metrów dzielących go od człowieka blokującego drogę. Znów
krzyknął,ale
policjantniezareagował.Wiedział,żepowinienpodbiecdogliniarzaizepchnąć
gonabok,
aleniepotrafiłsięzmusićdowykonaniajakiegokolwiekruchu.
Ciszęponownieprzeszyłrykklaksonu.Strażnikzamknąłoczy;dopieropiskopon
sprawił,żejeotworzył.Zobaczył,jakmercedes,ślizgającsiępomokrejodoleju
nawierzchni,
uderza w peugeota zaparkowanego na siedemnastym stanowisku, odbija się i
zatrzymuje
dosłownie metr od policjanta, a ten otwiera drzwi od strony pasażera i wsiada.
Pochwili
samochód ruszył z piskiem opon i skręcił w lewo, a strażnik niebotycznie
zdumiony
zadzwoniłnapolicję.
Rozdział27
Przezmoment,gdymknęlikuświatłomMestreiMarghery,Brunettiwpatrywałsię
w
profilReginyCeroni.Kobietakompletniegoignorowała,nieodrywającwzroku
odszosy.
Odwrócił więc głowę i popatrzył w prawo, w kierunku latarni morskiej w
Murano,apotem
jeszczedalej,namigoczącewoddaliświatłaBurano.
-Wyjątkowodziśjasnanoc-oznajmił.-ChybawidaćTorcello.
ReginaCeronidodałagazu;mercedesprzyśpieszył.Jechaliznacznieszybciejniż
inne
samochody.
-Wystarczy,żeszarpnękierownicąwprawo,aprzelecimyprzezbalustradęi
wpadniemydowody-powiedziała.
-Istotnie.
Uniosłaniecostopęimercedeszwolnił.Jakiśwózprzemknąłlewympasem.
- Kiedy pojawił się pan w moim biurze, wiedziałam, że jeszcze pan wróci.
Powinnam
byłanatychmiastuciekać.
-Dokąd?
-DoSzwajcarii,astamtąddoBrazylii.
-Bomatampanikontaktyzawodowe?
-Niebardzomogłabymznichkorzystać.
-Słusznie,niewtychokolicznościach.WięcdlaczegoakuratdoBrazylii?
-Bomamtampieniądze.
-AwSzwajcarii?
-Też.KażdymakontowSzwajcarii!
Brunetti,mimożeniemiał,rozumiał,ocoReginieCeronichodzi.
-Oczywiście-rzekł.-Aniemogłabypanitamzostać?WSzwajcarii?
-Nie.Brazyliajestbezpieczniejsza.
-Notak.Terazjednaknigdziepaniniepojedzie.
Milczała.
-Możebyśmyporozmawiali?Wiem,żeniejesteśmynakomendzieiniemapani
przy
sobieadwokata,alezżeramnieciekawość.Jakdotegodoszło?Dlaczegoichpani
zabiła?
-Pytapanjakoosobaprywatnaczyjakopolicjant?
Brunettiwestchnął.
- Obawiam się, że między osobą prywatną a policjantem już dawno się zatarła
granica.
SignoraCeroniprzyjrzałamusięuważnie;zachęciłyjąnietylesłowakomisarza,
ile
właśnietowestchnienie.
-Coterazbędzie?-spytała.
-Zpanią?
-Tak.
-Tozależy...-Zamierzałpowiedzieć,żezależyodmotywówzbrodni.Alekiedy
pomyślał,żezzimnąkrwiązabiłatrzechludzi,uświadomiłsobie,żemotywynie
będądla
sąduistotne.-Niewiem.Nicdobrego.
-Wszystkomijedno-oświadczyłataklekkimtonem,żeażgotozdziwiło.
-Dlaczego?
-Bozasługiwalinaśmierć,wszyscytrzej.
Już chciał zaprotestować, oznajmić, że nikt nie zasługuje na to, żeby umrzeć,
zginąćw
tensposób,aleprzypomniałsobietaśmę.
-Proszęmiowszystkimopowiedzieć.
-Wiepan,żedlanichpracowałam?
-Tak.
- Nie tylko teraz. Również i dawniej. Całymi latami, od samego przyjazdu do
Włoch.
-DlaTrevisanaiFavera?
-Nie,aledlatakichjakoni,którzypotemodsprzedaliinteresTrevisanowi.
- Odkupił od nich kobiety? - Zdumiało go, że signora Ceroni mówi o transakcji
tak,
jakbychodziłoosprzedażfabrykilubsklepu.
-Tak.Nieznamszczegółów,alepewnegodniatamciznikli,aichmiejscezajął
Trevisan.Zostałnowymszefem.
-Apani?
- Byłam, że tak powiem, pracownikiem średniego szczebla. - Z jej głosu
przebijała
ironia.
-Cotoznaczy?
-Toznaczy,żeniemusiałamjużsprzedawaćswojegotyłkanaulicy.-Zerknęłana
niegozukosa,żebysprawdzić,jakietesłowawywarłynanimwrażenie.
-Długosiępanitymtrudniła?-spytałobojętnie.
-Czym?Prostytucją?
-Tak.
-Przyjechałamtujakoprostytutka.-Namomentzamilkła.-Nie,tonieprawda.
Przyjechałam jako zakochana po uszy dziewczyna, zakochana w swoim
pierwszym
mężczyźnie, Włochu, który obiecywał, że rzuci mi świat do stóp, jeśli tylko
zostawięrodzinę
iznimwyjadę.Dałamsięnabrać.Jakjużpanumówiłam,pochodzęzMostaru.A
toznaczy,
że ja i moja rodzina jesteśmy muzułmanami, choć nikt z nas nie był nigdy w
meczecie,jeśli
nieliczyćstryja,któregowszyscymielizaszaleńca.Uczyłymniezakonnice.Przez
dwanaście
lat chodziłam do katolickiej szkoły, bo rodzice uważali, że tam jest wyższy
poziom.
Jechali nad kanałem łączącym Wenecję i Padwę, wzdłuż którego Palladio
pobudował
przepiękne rezydencje. Jedna z nich zamajaczyła w blasku księżyca, po drugiej
stronie
kanału. Domownicy chyba spali, bo wewnątrz było ciemno; tylko w oknie na
piętrzepaliło
sięświatło.
-Mojahistoriajestdośćtypowa,więcniebędęniąpanazanudzać.Poprostu
zakochałam się, przyjechałam do Włoch i w ciągu miesiąca znalazłam na ulicy.
Bez
paszportu, nie znając języka. Na szczęście miałam za sobą sześć lat łaciny u
zakonnic,toteż
nauka włoskiego poszła mi stosunkowo łatwo. A ponieważ należę do osób
ambitnych,
robiłamwszystko,żebyodnieśćsukceswnowychwarunkach.
-Toznaczy?
- Dobrze wykonywałam swoją pracę. Byłam czysta. Pomagałam facetowi, który
nami
kierował.
-Pomagałpani?Jak?
- Donosiłam na inne dziewczyny. Dwa razy uprzedziłam go, że kilka planuje
uciec.
-Cosięznimistało?
-Zbiłje.Jednejchybapołamałpalce.Alenasiopiekunowierzadkobilinastak,
żebyśmyniemogłypotempracować.Niechcielitracićdochodów.
-Naczymjeszczepolegałapanipomoc?
- Przekazywałam nazwiska klientów podatnych na szantaż. Umiałam poznać,
którzy
siędenerwują,iwdawałamsięznimiwrozmowę;prędzejczypóźniejwszyscy
zaczynali
opowiadać o swoich żonach. Jeśli sprawa wyglądała obiecująco, zdobywałam
ichnazwiskai
adresy.Niebyłototrudne.Mężczyźnisąsłabiipróżni.
-Icopotem?-spytałBrunettipochwilimilczenia.
-Zdjętomniezulicy.Szefowieuznali,żeprzydamimsiębardziejjakopersonel
średniego szczebla. Jako manager. - Ostatnie słowo wymówiła z bezbłędnym
angielskim
akcentem;rzeczywiściemiałatalentdojęzyków.
-Copaniodtądrobiła?
-Rozmawiałamznowymidziewczynami,wyjaśniałamimobowiązującezasady,
radziłam,żebysięniestawiały.Szybkonauczyłamsięportugalskiego,cookazało
siębardzo
przydatne.
-Dużopanizarabiała?
-Wmiaręjakawansowałam,corazwięcej.Wciągudwóchlatodłożyłamtyle,by
móc
kupićbiuropodróży.
-Wciążpanidlanichpracuje?
-Jakrazsięzacznie,toniemaodwrotu.-Zatrzymałamercedesanaczerwonym
świetle, ale nie spojrzała na Brunettiego. Siedziała z palcami zaciśniętymi na
kierownicy,
patrzącprostoprzedsiebie.
-Nieprzeszkadzałopani,żezajmujesięczymśtakim?
Wzruszyła ramionami. Akurat zmieniło się światło, więc wrzuciła bieg i auto
ruszyło
zmiejsca.
-Intereskwitł.Dziewczynprzybywałozrokunarok,awłaściwiezmiesiącana
miesiąc.Przywoziliśmyje...
-Temuwłaśniesłużyłobiuropodróży?-przerwałjejBrunetti.
-Tak.Alepopewnymczasieimportprzestałsięopłacać.Mnóstwodziewczyn
przyjeżdżało na własną rękę. Głównie ze Wschodu i z Afryki Północnej.
Wzięliśmytopod
uwagęizmieniliśmysposóbdziałania.Odtądzaczęliśmyzatrudniaćdziewczyny,
którebyły
jużnamiejscu.Toogromniezmniejszyłokoszty.Wystarczyłoimpoprostuzabrać
paszport.
Jeśligowogólemiały.Tozdumiewające,jakłatwojestwjechaćdoWłochitu
pozostać-
dodałaniemalzoburzeniem.
Po prawej znów pojawiła się wspaniała rezydencja, ale Brunetti ledwo na nią
spojrzał.
-Akasety?-spytał.
-Notak,kasety.Słyszałamonich,zanimjeszczejeobejrzałam.Toznaczy,
wiedziałam, że jakieś kasety przychodzą z Bośni, ale nie miałam zielonego
pojęcia,co
przedstawiają. Trevisan, Favero i Lotto byli ogromnie podnieceni, mówili o
krociowych
zyskach.Jednaczystataśmakosztujekilkatysięcylirów,więckopie-szczególnie
wStanach
- są sprzedawane z dwudziesto-, a nawet trzydziestokrotnym przebiciem.
Początkowo
Trevisanijegowspólnicychybatylkoodsprzedawalioryginalnetaśmy,każdąza
kilka
milionówlirów,alepotempostanowilisamizająćsiędystrybucją,botoprzynosi
największe
dochody.
Któregoś dnia Trevisan spytał mnie o zdanie. Zdążył się zorientować, że mam
głowę
do interesów, i chciał zasięgnąć mojej rady. Powiedziałam, że muszę obejrzeć
kasety,zanim
się wypowiem. Myślałam o nich jak o towarze, takim samym jak każdy inny,
wymagającym
tylkoodpowiedniejstrategiirynkowej.
ZerknęłanaBrunettiego.
-Właśnietakimipojęciamioperowałam.Towar.Strategiarynkowa.-Westchnęła
głęboko. - Trevisan porozumiał się ze wspólnikami. Zgodzili się pokazać mi
kasety,ale
musiałamobejrzećjewichobecności.Odkądzrozumieli,jakcennyjesttotowar,
nie
wypuszczaligozrąk.
Zamilkła;takdługosięnieodzywała,żesądził,iżnicwięcejjużniepowie.
-Ico?Obejrzałapani?
-Tak.Trzy.
-Gdzie?
-WmieszkaniuLotta.Onjedenniemieszkałzżoną,więcposzliśmydoniego.
-Noi...?
-Noiwtedypowzięłamdecyzję.
-Jakądecyzję?
-Żeichzabiję.
-Wszystkichtrzech?
-Oczywiście.
-Dlaczego?
- Bo te filmy sprawiały im przyjemność. Najgorszy był Favero. Przy drugiej
taśmie
tak się podniecił, że wyszedł z pokoju. Nie wiem, dokąd się udał, ale wrócił
dopierowtedy,
gdybyłopowszystkim.
-Apozostalidwaj?
-Teżbylipodnieceni.Jednakżeonijużwcześniejwidzielikasety,więcpotrafili
lepiej
nadsobąpanować.
-Czytobyłytakiesamekasetyjakta,którąwidziałem?
-Anapańskiejzginęłakobieta?
Potwierdził.
-Notobyłytakiesame.Zwyklenakażdejodbywasięzbiorowygwałt,apotem
morduje się ofiarę. - Głos Reginy Ceroni brzmiał równie beznamiętnie, jakby
opisywałafilm
instruktażowydlastewardes.
-Ilewsumiebyłotakichkaset?
- Nie wiem. Oprócz tych, które oglądałam, myślę, że co najmniej siedem. Te
pierwsze
sprzedali od razu. Dopiero te, które mi pokazali, zamierzali sami kopiować i
rozprowadzać.
-Coimpanipowiedziała?
- Że potrzebuję dnia albo dwóch do namysłu. I że znam kogoś w Brukseli, kto
pewnie
byłby zainteresowany rozprowadzaniem kopii w Belgii oraz Holandii. Ale już
wtedy
wiedziałam,żeichzabiję.Chciałamsiętylkozastanowić,jaktonajlepiejzrobić.
-Dlaczego?
-Codlaczego?Dlaczegopostanowiłamzabić,czydlaczegoniezabiłamodrazu?
-Dlaczegopostanowiłapanizabić?
Samochódprzednimizwolnił,żebyskręcićwlewo,więclekkoprzyhamowała.
-Częstootymmyślałam-rzekła,spoglądającnaBrunettiego.-Chybanajwiększą
rolę odegrał fakt, że oglądanie tych filmów sprawiało im tak dużą przyjemność.
Zupełniesię
tego nie spodziewałam. Tamtego dnia w mieszkaniu Lotta zdałam sobie sprawę,
żeoninie
tylkoniewidząniczłegowoglądaniutakichfilmów,alerównieżwzamawianiu
ich.
-Wzamawianiu?Toznaczy,żefilmypowstawałynaichzamówienie?
Popatrzyłaprzedsiebienaciemnąszosę,
- Commissario, niech pan ruszy głową! Gdyby nie istniało zapotrzebowanie na
tego
rodzaju materiały, nikt by ich nie produkował. Trevisan i jego przyjaciele
rozkręcilirynek,
toteżmusielidbaćoregularnedostawytowaru.Zanimjeszczeobejrzałamkasetyi
przekonałamsię,cozawierają,słyszałam,jakTrevisanmówiłdoLotta,żetrzeba
wysłaćfaks
do Sarajewa i zamówić kolejne filmy. Rozmawiali tak, jakby chodziło o
zamówienieskrzynki
winaalbozleceniemaklerowi,żebykupiłlubsprzedałpakietakcji.Dlanichbył
tointeresjak
każdyinny.
-Apotemzobaczyłapanikasety...
-Tak.Potemzobaczyłamkasety.
-Czyniepomyślałapaniotym,żepostępujeźle,uciekającsiędozbrodni?
-Właśniestaramsiętopanuwyjaśnić.Zabicieichniebyłozłymuczynkiem.
Powzięłam słuszną decyzję; od początku nie miałam co do tego żadnych
wątpliwości.Ijeśli
chcepanwiedzieć,totak,dziśzrobiłabymtosamo.
-DlategożetekobietybyłyBośniaczkami?Muzułmankami?
Prychnęłapogardliwie.
-Możemipanwierzyć,żeto,kimbyły,niemiałonajmniejszegoznaczenia.-
Oderwała oczy od szosy i popatrzyła na swojego pasażera. - Wciąż mówi się i
piszeo
zbrodniach przeciwko ludzkości. Pełno jest na ten temat w gazetach, w
przemówieniach
polityków. Tyle że nikt w tej sprawie nic nie robi. Padają szlachetne słowa, a
tymczasem
kobiety nadal są gwałcone i mordowane; jeden łajdak to kręci, inni oglądają. -
Mimo
wściekłości mówiła wolno, wręcz cedziła słowa. - Postanowiłam ich
powstrzymać,ukrócić
proceder.Niktinnybytegoniezrobił.
-Mogłapanipójśćnapolicję.
-Ico?KazaćaresztowaćTrevisana,LottaiFavera?Zaco?Czyznalazłbysię
odpowiedniparagraf?
Brunettiniewiedział,leczwstydbyłomusięprzyznać.
-Znalazłbysię?
- Nie wiem - odparł w końcu. - Ale mogła pani przynajmniej ujawnić ich
procederz
prostytutkami.Tobyichczęściowopowstrzymało...
Roześmiałasięgłośno.
-Alepanjestnaiwny!Niemamnicprzeciwkozorganizowanejprostytucji.Sama
świetnie zarabiałam na tym interesie. Dlaczego miałabym chcieć położyć mu
kres?
-Zpowodutego,copaniąkiedyśspotkałoicoterazspotykainnedziewczyny.
-Tosamospotkałobyjewszędzie-oznajmiłaszybko,zirytacją,alebezgniewu.-
Gdyby nie wyjechały ze swoich krajów, też byłyby prostytutkami i ofiarami
przemocy.
-Niektóreznichginą!
- Co mam panu powiedzieć, commissario! Że chciałam pomścić śmierć
wszystkich
biednych prostytutek na świecie? Wcale nie chciałam. Usiłuję panu wyjaśnić,
dlaczego
postąpiłamtak,jakpostąpiłam.GdybyTrevisanaijegokumpliaresztowano,ich
działalność
wyszłaby na jaw. Wtedy ja też trafiłabym za kratki. I co dalej? Spędziliby kilka
miesięcyw
więzieniu,czekającnaproces,anastępnieskazanobyichnagrzywnę.No,może
narok
więzienia.Góradwa.Uważapan,żetobyłabydostatecznakara?
Brunetticzułsięzbytzmęczony,żebyroztrząsaćkwestieetyczne.Postanowił
ograniczyćsiędofaktów.
-JakpanizabiłaTrevisana?
- Wiedziałam, że się umówił z Faverem na kolację, i wiedziałam, którym
pociągiem
zwykle wraca do Wenecji. Kupiłam bilet na ten sam pociąg. Na tym odcinku
wagony
zazwyczajsąpuste...
-Rozpoznałpanią?
-Niewiem.Wszystkostałosiębardzoszybko.
-Skądmiałapanibroń?
-Odznajomego.-Widaćbyło,żeniezamierzazdradzićjegonazwiska.
-AFavero?
- Kiedy podczas kolacji wyszedł do toalety, wsypałam mu do wina środek
nasenny.
Specjalnie prosiłam, żeby zamówił po posiłku vin santo. Wiedziałam, że słodki
smakzabije
goryczkę.
-Apotem?
-Miałmnieodwieźćnastację,alezasnąłpodrodze,kiedystaliśmynaświatłach.
Przeciągnęłam go na miejsce pasażera, a sama usiadłam za kierownicą.
Podjechałampodjego
dom,otworzyłampilotemdrzwigarażu,wjechałamdośrodka,poczymniegasząc
silnika,
przeciągnęłam Favera z powrotem na miejsce kierowcy. Następnie wcisnęłam
przycisk
zamykającydrzwigarażuiszybkowybiegłam.
-Lotto?
-Zadzwoniłdomniezdenerwowanyipowiedział,żechcezemnąporozmawiaćo
tym,cosiędzieje.
Brunettipatrzyłnajejprofil,którytopojawiałsię,toznikałwblaskureflektorów
pojazdównadjeżdżającychznaprzeciwka.Twarzkobietybyłazupełniespokojna.
-Zażyczyłamsobie,żebyśmynawszelkiwypadekspotkalisięzamiastem.
Skłamałam, że mam do załatwienia kilka spraw na lądzie, i zaproponowałam
Dolo.Zgodził
się.Przyjechałampierwszaikiedytylkopodjechał,wsiadłamdojegowozu.Był
przerażony.
Uważał,żetojegosiostrazabiłaTrevisanaiFavera;pytał,cootymmyślę.Bał
się,że
zamierzarównieżzabićjego,abywrazzkochankiemprzejąćcałyinteres.
Zjechałanabok,żebyprzepuścićjadącyztyłusamochód.Kiedyichwyprzedził,
zawróciławkierunkuWenecji.
-Powiedziałam,żeniemasięczegoobawiaćzestronysiostry.Odetchnąłzulgą,
aja
nacisnęłamnaspust.Samaniewiem,ileoddałamstrzałów.Następniewsiadłam
doswojego
wozuiwróciłamnaPiazzaleRoma.
-Abroń?
-Wciążjestwmoimmieszkaniu.Niechciałamsięjejpozbywać,dopókinie
doprowadzęsprawydokońca.
-Toznaczy?
Spojrzałamuwoczy.
-Dopókinierozprawięsięzpozostałymi.
-Czylizkim?
Potrząsnęła głową tak zdecydowanie, że wiedział, iż tej informacji nie zdoła z
niej
wydobyć.
-Ico?Wydawałosiępani,żepolicjaniewpadnienajejtrop?
-Niewiem.Chybaotymniemyślałam.Ażdochwilikiedypanzajrzałdomnie
do
biura, a ja skłamałam, że nie prowadzę samochodu. Zaczęłam się później
zastanawiać,jakie
jeszcze popełniłam błędy. Po pierwsze, zostawiłam w restauracji okulary. Po
drugie,ktoś
mógłmniewidziećwpociągu.Potrzecie,strażniknaparkinguwiedział,żetego
dnia,kiedy
zginął Lotto, brałam wóz... Kiedy dziś pana zobaczyłam, zrozumiałam, że to
koniec.
Sądziłam, że zdążę uciec... - Urwała, a po chwili dodała: - Właściwie nie tyle
sądziłam,ile
miałamnadzieję.
Po pewnym czasie minęli kolejną rezydencję Palladia, tę, którą Brunetti ujrzał
jako
pierwszą, gdy wyjeżdżali z Wenecji; teraz znajdowała się po tej samej stronie
kanałucooni.
- Zdaje pan sobie sprawę, że mnie zabiją - powiedziała Regina Ceroni,
przerywając
ciszę.
Brunetti,któryprawiezdążyłzapaśćwdrzemkęwciepłymwnętrzułagodnie
sunącegopojazdu,potrząsnąłgłowąiwyprostowałsię.
-Słucham?
-Kiedydowiedząsię,żezostałamaresztowanaiżetojazabiłamtamtychtrzech,
nie
będąmieliwyboru.Będąmusielimniezlikwidować.
-Nierozumiem.Kto?
- Ci, którzy zajmują się kasetami i kierują prostytucją. Trevisan nie był jedyny.
Nie
chodzimiopłotkinaulicy,oalfonsów,którzypilnujądziewczynibiorąodnich
szmal.Mam
namyśliludzi,którzykierujątyminteresem.Którympodlegacałyimport-eksport.
Import
dziewczyn,eksportkaset.Nieznamoczywiściewszystkichnazwisk,alekilkatak.
-Cotozaludzie?-spytałBrunetti,przekonany,żeusłyszynazwiskawąsatych
południowców,członkówmafii.
Wymieniła burmistrza miasta w Lombardii i prezesa wielkiej firmy
farmaceutycznej.
Kiedy Brunetti odwrócił się gwałtownie, zaskoczony informacją, kobieta
uśmiechnęłasię
ponuroidorzuciłanazwiskojednegozwiceministrówsprawiedliwości.
- To wielki międzynarodowy interes, commissario. Nie mówimy o paru
podstarzałych
rzezimieszkachpopijającychwbarzekiepskiewinoigadającychodziwkach.Ci
ludziemają
własne jachty i samoloty, spotykają się w salach konferencyjnych, polecenia
wydająprzez
telefony komórkowe albo wysyłając faksy. Mają władzę. Myśli pan, że inaczej
zdołaliby
usunąćzapiskilekarza,któryrobiłsekcjęFavera?
-Skądpaniotymwie?
-OdLotta.Niechcieli,żebypolicjaprowadziładochodzenie;zawielemogłaby
się
dowiedzieć.Janiestetyteżwiemzawiele.-Uśmiechznikłzjejtwarzy.-Dlatego
zginę.
-Zapewnimypaniwwięzieniuochronę-powiedziałBrunettiinatychmiastzaczął
obmyślaćszczegóły.
-TakjakSidonie?-spytałasarkastyczniekobieta.-Strzegłgotłumstrażników,
kamery filmowały go dwadzieścia cztery godziny na dobę. A jednak ktoś zdołał
wsypaćmu
truciznędokawy.Myślipan,żejadłużejpożyję?
-Nicsiępaniniestanie!-oznajmiłzprzekonaniemkomisarz,poczymnagle
uzmysłowił sobie, że właściwie nie ma powodu jej wierzyć. Owszem, zabiła
trzechludzi,lecz
nic nie wskazywało na to, aby jej życie faktycznie było zagrożone. Zapewne
fantazjowała.
Jakiś wewnętrzny radar pozwolił Reginie Ceroni wychwycić zmianę w jego
nastroju,
bo raptem zamilkła. Jechali przez mrok, nie odzywając się do siebie. Brunetti
obserwował
światłareflektorówodbijającesięnapowierzchnikanału.
Ocknąłsię,kiedypotrząsnęłagozaramię.Otworzyłoczyidostrzegłprzedsobą
mur.
Instynktownie podniósł ręce, żeby osłonić twarz, i przycisnął brodę do klatki
piersiowej.Ale
nieusłyszałzgrzytumetalu,niepoczułuderzenia;kolizjanienastąpiła.Samochód
stałz
wyłączonymsilnikiem.
-WróciliśmydoWenecji-powiedziałaReginaCeroni.
Odjął ręce od twarzy i rozejrzał się. Mur, którego się wystraszył, był ścianą
wewnątrz
piętrowegoparkingu;poobustronachmercedesastałysamochody.
SignoraCeroniodpięłapas.
-Pewniezabierzemniepannakomendę?
Tramwajwodnyliniinumerjedenodpłynąłnaichoczach,kiedyzbliżalisiędo
embarcadero. Brunetti spojrzał na zegarek; zdumiał się, że minęła trzecia nad
ranem.Poczuł
wyrzutysumienia,żeniezadzwoniłanidoPaoli,anidopracy,żebydaćznać,co
sięznim
dzieje.ReginaCeronipodeszładotablicyzrozkłademjazdy.Zmrużyłaoczy,ale
niewieleto
pomogło;wkońcuwyjęłaztorebkiokulary.
-Następnybędziezaczterdzieściminut.
-Chcepaniiśćpieszo?-spytał.
Było zbyt chłodno, żeby czekać tak długo na nie osłoniętym przystanku.
Wprawdzie
mógł zadzwonić na komendę, żeby przysłano motorówkę, uznał jednak, że
szybciejdotrąna
własnychnogach.
-Chętnie-odparła.-Tobędziemójostatnispacerpomieście.
Brunetti uznał, że kobieta dramatyzuje, ale nic nie powiedział. Skierował się w
prawo
wzdłużnabrzeża.Kiedydoszlidonajbliższegomostu,signoraCeronipoprosiła:
- Czy moglibyśmy pójść dalej? Tak żeby przejść mostem Rialto? Nigdy nie
lubiłam
StradaNuova.
Brunetti skinął głową; nie miał nic przeciwko temu. Po jakimś czasie dotarli do
mostu,
który wyprowadził ich na Campo dei Tolentini, a stamtąd ruszyli wąskimi
uliczkamiwstronę
Rialto. Regina Ceroni maszerowała w równym tempie, nie zwracając uwagi na
mijanepo
drodzebudynki.Brunetticzasemprzyśpieszałkroku,poczymprzystawałiczekał
naniąprzy
najbliższymrogulubmoście.Wreszciedoszlidotargurybnego,achwilępóźniej
doRialto.
KobietazatrzymałasięispojrzaławdółnaCanaleGrande;otejporzeniebyło
nanimani
jednej łodzi. Za mostem, na Campo San Bartolomeo, natknęli się na strażnika
miejskiegoz
owczarkiemniemieckimnasmyczy,aleminęligobezsłowa.
Zbliżała się czwarta, kiedy dotarli do gmachu komendy. Brunetti kilka razy
uderzył
pięściąwciężkieoszklonedrzwi,zanimwokniepoprawejzapaliłosięświatło.
Zaspany
dyżurny, przecierając oczy, wyjrzał przez szybę; na widok Brunettiego otworzył
drzwii
zasalutował.
-Buongiorno,commissario-powiedział,zerkającnakobietętowarzyszącą
przełożonemu.
Brunettizapytałgo,czyjakaśpolicjantkapełnisłużbętejnocy,akiedyusłyszał,
że
nie, polecił dyżurnemu, żeby zadzwonił do pierwszej na liście i kazał jej
natychmiastsię
stawić.NaraziepostanowiłzaprowadzićReginęCeronidoswojegogabinetu.W
budynku
zakręcononanocogrzewanie,toteżodścianwiałochłodem,awpowietrzuczuć
byłowilgoć.
Kiedyweszliposchodachnagórę,komisarzpchnąłdrzwiiprzepuściłzatrzymaną
przodem.
-Chciałabymskorzystaćztoalety.
-Przykromi.Niemożepani,dopókiniezjawisiępolicjantka.
SignoraCeroniuśmiechnęłasię.
-Boisiępan,żeodbioręsobieżycie?Niechmipanwierzy,zabijąmnieinni.
Wskazałjejkrzesło,asamstanąłzabiurkiemizacząłprzerzucaćleżącenanim
papiery. Nie zamienili słowa przez kwadrans, aż do pojawienia się
funkcjonariuszki.Byłato
kobieta w średnim wieku, od wielu lat pracująca w policji. Kiedy tylko weszła
dogabinetu,
BrunettispojrzałnaReginęCeroniispytał:
-Czychcepanizłożyćzeznania?FunkcjonariuszkaDiCensosporządziprotokół.
ReginaCeronipotrząsnęłagłową.
-Możechcepanizadzwonićdoswojegoadwokata?
Ponowniepotrząsnęłagłową.Brunettiodczekałchwilę,poczymzwróciłsiędo
policjantki.
-ProszęzaprowadzićpaniąCeronidocelinumercztery.Czwórka,zdajesię,jest
ogrzewana. Jeśli zatrzymana zmieni zdanie, ma prawo porozumieć się z rodziną
alboz
adwokatem.
SignoraCeroniporaztrzecipotrząsnęłagłową-niezamierzałazmieniaćzdania.
-Zatrzymananiemożesiękontaktowaćznikiminnym,anizkomendy,anispoza
tego
gmachu.Czytojasne?
-Takjest,paniekomisarzu-potwierdziłafunkcjonariuszkaDiCenso.-Czymam
jej
całyczastowarzyszyć?
-Tak,dopókiktośpaniniezmieni-oznajmiłBrunetti,poczymzwróciłsiędo
zatrzymanej:-Zobaczymysięrano,signora.
Skinęła bez słowa głową, wstała i wyszła za Di Censo z gabinetu komisarza.
Przez
chwilę Brunetti słuchał odgłosu ich oddalających się kroków; solidne obcasy
funkcjonariuszki
dudniłymiarowo,acienkieobcasyReginyCeronistukotałylekko-taksamojak
przed
kilkoma godzinami, kiedy szedł za nią do Piazzale Roma, gdzie ostatecznie
wyzbyłsię
wątpliwości,żetoonazamordowałaTrevisana,LottaiFavera.
Napisałkrótkimeldunek,wktórymstreściłrozmowęzzatrzymaną,nakońcu
wspominającojejodmowieporozumieniasięzadwokatemizłożeniaoficjalnych
zeznań.
Wychodzączbudynku,wręczyłmeldunekdyżurnemu,zpoleceniem,abygooddał
komendantowi Patcie albo porucznikowi Scarpie, zależnie od tego, który zjawi
siępierwszy.
Dochodziła piąta, kiedy wreszcie wślizgnął się do łóżka obok żony. Paola
drgnęła,
obróciła się do niego i zarzuciwszy mu rękę na szyję, mruknęła coś
niezrozumiałego.
Zasypiając, widział w pamięci nie twarz umierającej kobiety, lecz Chiarę
ściskającąpluszową
zabawkę, Szczekusia. Całkiem sympatyczne imię dla psa, pomyślał i po chwili
zapadłwsen.
Rozdział28
Kiedyobudziłsię,Paolijużniebyło;zostawiłajednakliścik,wktórymnapisała,
że
Chiarazachowywałasięranozupełnienormalnieiposzładoszkołyjakzwykle.
Chociaż
wiadomość sprawiła mu ulgę, cały czas nękał go dojmujący smutek -
czternastoletnia
dziewczynka nie powinna oglądać takich okropności jak te na kasecie. Wypił
kawęiwziął
długi prysznic, ale mimo to czuł się znużony i nie potrafił otrząsnąć się z
przygnębienia.
Kiedyś bez trudu odzyskiwał formę po nie przespanej nocy i nawet najgorsze
zbrodnienie
miały wpływu na jego równowagę psychiczną; wytrwale, bez spoczynku parł
naprzódw
poszukiwaniuprawdy,aprzynajmniejsprawiedliwości.Tosięjednakskończyło.
Choćścigał
przestępców z jeszcze większą determinacją niż dawniej, miał świadomość, że
jego
możliwościfizycznewyraźniezmalały.
Odsunął od siebie ponure myśli i wyszedł z mieszkania; rześkie powietrze i
obecność
ludzinaulicachpoprawiłymunastrój.Przechodzącobokkioskuzgazetami,rzucił
okiemna
nagłówki, mimo iż wiedział, że jeszcze za wcześnie, aby pojawiła się
jakakolwiekwzmianka
ozatrzymaniuReginyCeroni.
Wkomendziezjawiłsięprzedjedenastą.Mundurowifunkcjonariuszesalutowali
na
jego widok, inni podwładni i współpracownicy witali go skinieniami głowy.
Trochęsię
zdziwił, że nikt mu nie gratuluje znalezienia i aresztowania morderczyni
Trevisana,Faverai
Lotta,leczniedałtegoposobiepoznać.
Na biurku znalazł dwie krótkie notatki informujące go o tym, żeby natychmiast
zgłosił
siędoPatty.Zszedłnadół.
-Jestusiebie?
-Tak-potwierdziłabezuśmiechusekretarka.-Wdodatkuwzłymhumorze.
Miał ochotę spytać, czy kiedykolwiek widziała Pattę w dobrym humorze, ale
ugryzł
sięwjęzyk.
-Ocomuchodzi?
-Oprzeniesienie.
-Oco?-PowódzłościPattyniespecjalniegoobchodził,alerozmowazuroczą
sekretarką była przyjemnym sposobem odwleczenia choćby o kilka minut
spotkaniazszefem.
-Oprzeniesienie-powtórzyła.-Przeniesienietejkobiety,którąpanzatrzymał.
Zadzwoniłtelefon.
-Si?-powiedziałasignorinaElettra,podnoszącsłuchawkę.-Nie,niemogę.-
RozłączyłasięispojrzałanaBrunettiego.
-Cosięstało?-zapytał.Sercewaliłomujakmłotem;byłpewien,żesekretarka
to
słyszy.
- Rano zadzwoniono z Ministerstwa Sprawiedliwości i powiedziano, że ma
zostać
przewiezionadoPadwy.
Brunettipochyliłsięioparłobiemarękamioblatbiurka.
-Ktoodebrałtelefon?-spytał.
-Niewiem.Któryśzdyżurnych,przedmoimprzyjściem.Potem,okołoósmej,
pojawilisięludziezwydziałuspecjalnego.Mielinakaz.
-Izabraliją?
-Tak.DoPadwy.
PaniElettrapatrzyłazprzerażeniem,jakdłoniekomisarzazaciskająsięwpięści,
pozostawiającosiemdługichrysnalśniącejpowierzchniblatu.
-Ocochodzi,paniekomisarzu?
-Adowieźlinamiejsce?
-Niewiem.-Spojrzałanazegarek.-Wyjechaliponadtrzygodzinytemu.Powinni
już
bylidotrzeć.
-Proszęzadzwonićisprawdzić-powiedziałchrapliwymgłosemBrunetti.
Zamiastodrazuwykonaćpolecenie,wbiławniegooczy,zdumionazmianą,jaka
w
nimnastąpiła.
-ProszęzadzwonićdoPadwy.DodellaCortego!-powtórzyłgłośniejkomisarzi
zanimzdążyłazareagować,samchwyciłtelefoniwystukałnumer.
DellaCortepodniósłsłuchawkępotrzecimdzwonku.
-TuGuido.Czyjużjądowieźli?-spytałBrunetti,niewdającsięwwyjaśnienia.
-Ciao,Guido.Czykogodowieźli?Niewiem,oczymmówisz.
-Zatrzymałemwczorajkobietę,którazabiłatychtrzech.
-Przyznałasię?
-Tak.
DellaCortezagwizdałzuznaniem.
-No,no.Niewiedziałem.Aleocochodzi?Gdziejąaresztowałeś?
-Tu.WWenecji.Aledziśranozjawilisięponiąludziezwydziałuspecjalnego.
Przysłał ich ktoś z Ministerstwa Sprawiedliwości. Powiedzieli, że zgodnie z
procedurąmusi
byćprzewiezionadoPadwy.
-Bzdura!-oburzyłsiędellaCorte.-Przecieżdopókizatrzymanyniezostanie
oficjalnieoskarżony,powinienpozostawaćwmiejscuaresztowania.Każdydureń
towie!-
Zamilkł,apochwilizapytał:-Chybażezdążyliściejąoskarżyć?
-Nie.Niebyłonatoczasu.
-Postaramsięczegośdowiedziećizarazoddzwonię.Jaksięnazywa?
-Ceroni,ReginaCeroni.
DellaCortebłyskawiczniesięrozłączył.
-Cosięstało?-spytałazaniepokojonasekretarka.
- Nie mam pojęcia - odparł Brunetti, po czym odwrócił się i zastukał do drzwi
Patty.
-Avanti.
Komisarz wszedł do gabinetu szefa. Postanowił nic nie mówić, dopóki nie
zorientuje
sięzesłówPatty,wjakimtenjestnastroju.
- O co chodzi z tym przeniesieniem zatrzymanej do Padwy? - spytał vice-
questore.
- Nie wiem. Przyprowadziłem ją około czwartej rano. Przyznała się do
zamordowania
Trevisana,FaveraiLotta.
-Gdzie?
WpierwszejchwiliBrunettiniezrozumiałpytania.
-Wswoimsamochodzie-odpowiedziałwkońcu.-Przyznałasięwswoim
samochodzie.
-Wsamochodzie?
- Tak. Najpierw śledziłem ją do Piazzale Roma. Potem długo rozmawialiśmy w
jej
aucie, wreszcie przyprowadziłem ją tutaj. Wszystko mi powiedziała; jak ich
zabiłaidlaczego.
Pattynieinteresowałyjednakanimotywy,animetody.
-Podpisałazeznania?-spytał.-Zostałyzaprotokołowane?
Brunettipotrząsnąłgłową.
-Spytałem,czychcezadzwonićdoadwokata,aleodmówiła.Spytałem,czychce
złożyćzeznania,aleteżodmówiła,więcpoleciłem,żebyjąumieszczonowceli.
FunkcjonariuszkaDiCensoodprowadziłajądokobiecegoskrzydła.
-Bezzłożeniazeznańczychoćbyoświadczenia?
-Pomyślałem,żezrobitorano.
-Pomyślałeś,żezrobitorano-powtórzyłzgryźliwievice-questore.
-Tak.
-Aleterazjużichniezłoży,prawda?-Pattanawetniepróbowałukryćzłości.-
ZabranojądoPadwyi...
-Dotarłanamiejsce?-przerwałmuBrunetti.
Pattawywróciłoczydonieba.
-Pozwólmiskończyć!
Brunettiszybkoskinąłgłową.
-AwięcdziśranozabranojądoPadwy.Zabrano,zanimłaskawiezdecydowałeś
się
przyjść do pracy i przesłuchać ją do protokołu, co zgodnie z procedurą
powinieneśbyłzrobić
w nocy, po przyprowadzeniu jej tutaj. A tak zabrano ją do Padwy. Wiesz, co to
znaczy?-
Pattaumilkłispojrzałwyczekująconapodwładnego.
-Sądzipan,żejestwniebezpieczeństwie?!
Vice-questore, który spodziewał się, że komisarz wyrazi skruchę z powodu
swojej
rażącejniekompetencji,zamrugałzaskoczony.
- W niebezpieczeństwie? Nie wiem, skąd przyszedł ci do głowy taki pomysł.
Jedyne
niebezpieczeństwo, jakie widzę, to że ta kobieta zabiła trzech mężczyzn, w tym
dwóch
wybitnych mieszkańców naszego miasta, a całą zasługę za jej schwytanie
przypiszesobie
Padwa!
-WięcjednakjestwPadwie?-spytałznadziejąBrunetti.
-Niemampojęcia,gdziejest,iszczerzemówiąc,wogólemnietonieobchodzi.
W
chwili gdy zabrano ją spod naszej jurysdykcji, jej dalsze losy przestały mnie
interesować.
Możemyzamknąćdochodzeniewsprawiemorderstwamecenasaijegoszwagra,
aletojedyna
korzyść, jaką z tego mamy. Cała chwała spłynie na Padwę! - Vice-questore aż
dygotałz
wściekłości. - Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. Wracaj do swoich
obowiązków.-
Otworzyłnajbliższąteczkęleżącąnabiurkuipochyliłsięnadnią.
Brunetti wrócił do swojego gabinetu; nie mogąc dłużej znieść niepewności,
ponownie
wykręciłnumerDellaCortego.Niktnieodebrałtelefonu.Komisarzusiadł,wstałi
podszedł
dookna.Pochwiliznówusiadł.Czasmijał.Wreszciezadzwoniłtelefon.
-Guido,spodziewałeśsięczegoś?-spytałostrożnieDellaCorte.
Brunettipoczuł,żedłoń,wktórejtrzymasłuchawkę,jestśliskaodpotu.Przełożył
słuchawkędolewejręki,aprawąwytarłonogawkęspodni.
-Cosięstało?
-Powiesiłasię.Przywieźlijąprzedgodziną,zamknęliwsaliprzesłuchań,asami
poszlipomagnetofon,żebynagraćjejzeznania.Kiedywrócili,nieżyła.Zrobiła
sobie
stryczekzrajstopipowiesiłasięnakraciewentylacyjnej.
Brunettimilczał.
-Guido?Jesteśtam?
-Tak,jestem-rzekłponurokomisarz.-Gdziesącizwydziałuspecjalnego?
-Wypełniająformularze.Powiedziałaimwdrodze,żezabiłaFavera,Trevisanai
Lotta.
-Dlaczego?
-Codlaczego?
-Dlaczegoichzabiła?Jakipodałapowód?
-Podobnowprzeszłościmiałazkażdymznichromans.Potemcałymilatamiich
szantażowała. Niedawno wszyscy trzej oznajmili, że nie zamierzają jej więcej
płacić.Z
wściekłościpostanowiłaichzabić.
-Aha.Wszystkichtrzech?
-Taktwierdzącizwydziałuspecjalnego.
-Iluichjest?
-Tychzwydziałuspecjalnego?-upewniłsięDellaCorte.
-Tak.
-Trzech.
-Iwszyscytrzejtwierdzątosamo?Żezabiłatamtych,boniedawalisiędłużej
szantażować?
-Tak.
-Rozmawiałeśznimi?
-Nie.Opowiedziałmiowszystkimfunkcjonariusz,któryznalazłzwłoki.
- Ciekawe, kiedy zaczęli rozgłaszać, co im powiedziała. Przed jej śmiercią czy
po?
-Niewiem-przyznałDellaCorte.-Czytoważne?
Nie, to już nieważne, pomyślał Brunetti, bo trzej agenci wydziału specjalnego
będą
oczywiście obstawali przy swoim. Zdrada małżeńska, szantaż, zemsta - taka
wersja
wypadków brzmiała przekonująco. Nawet bardziej przekonująco i wiarygodnie
niżjejwłasna
opowieśćotym,jakpowzięładecyzjęzabiciatrzechmężczyznizrealizowałająz
chłodną
konsekwencją.
-Dzięki,przyjacielu-powiedziałcichokomisarziodłożyłsłuchawkę.
Przez długi czas siedział przy biurku, analizując wszystko po kolei i szukając
czegoś,
do czego mógłby się przyczepić, czegoś, co pozwoliłoby mu podważyć słowa
agentów.
Teraz,pośmierciReginyCeroni,jedynymnamacalnymdowodembyływydrukiz
połączeniami telefonicznymi trzech zamordowanych. Ale o czym właściwie
świadczyły?Że
dzwonili do legalnie działających firm w różnych krajach i do jednego
obskurnegobaruw
Mestre.Tozamało,abykontynuowaćdochodzenie.Maradawnotemuwróciłana
ulicę,ale
pewnie przeniesiono ją do innego miasta. A Silvestri powie to, co mu każą
dostawcy
narkotyków.Albopolicjaznajdziegogdzieśmartwego,ofiaręprzedawkowania.
Brunetti
wciążmiałkasetę,leczpowiązaniejejzTrevisanemwymagałobyzłożeniazeznań
przez
Chiarę,aniezamierzałpozwolić,abycórkarozpamiętywałaokropieństwa,które
widziała.
Bezwzględunakonsekwencjemusiałjejtegooszczędzić.
Regina Ceroni uprzedzała go, ale nie wierzył. Wymieniła nawet nazwisko
człowieka,
który poleci ją zabić. A może w sprawę kaset zamieszany był ktoś jeszcze
potężniejszy,też
cieszący się powszechnym szacunkiem, kto niczym setnik w Biblii musiał tylko
powiedzieć
„Idź”,abyżołnierznatychmiastwypełniłjegorozkaz.Albotrzejżołnierze.
Brunetti wykręcił numer przyjaciela, pułkownika w Guardia di Finanza, i
opowiedział
mu pokrótce o działalności Trevisana, Favera i Lotta, podkreślając, że musieli
jakośukryć
ogromne pieniądze nagromadzone przez lata. Pułkownik obiecał, że jak tylko
będziemiał
czas i ludzi, postara się dokładnie sprawdzić finanse wdowy po adwokacie.
Rozmowaz
pułkownikiemnieprzyniosłaBrunettiemuulgi.Wsparłłokcienabiurku,podparł
dłońmi
brodęisiedziałtakprzezdłuższyczas.PrzyprowadziłReginęCeronidokomendy
przed
świtem,ajużoósmejprzybyliponiąagencizwydziałuspecjalnego.
Wreszciezmusiłsię,żebywstać.Zszedłdwapiętraniżej,byodnaleźćPresidego,
funkcjonariusza, który pełnił dyżur, kiedy komisarz przyprowadził zatrzymaną.
Preside
zakończyłdyżuroósmej,alewdziennikuzanotował:„6.18.Dyżurprzejmujepor.
Scarpa.
Przekazałempor.Scarpiemeldunekkom.Brunettiego”.
Brunettiwyszedłnakorytarziprzystanąłpodścianą,żebyopanowaćdrżenie.Po
chwiliskierowałsięwstronędrzwiwejściowych;chciałznaleźćsięjaknajdalej
odkomendy
policji i tego, co przed chwilą odkrył. Schodząc po schodach, myślał o Reginie
Ceroniiich
dziwnej nocnej podróży. Zdał sobie sprawę, że nigdy nie pojmie, dlaczego
postąpiłatak,jak
postąpiła. Może należało być kobietą, aby ją zrozumieć? Zapyta Paoli. Paola
zazwyczaj
rozumiałatakierzeczy.Natęmyślpoczułsięraźniej.Ruszyłwkierunkudomu.