Merry Gentry 05 rozdzial 13 14

background image

Rozdział 13

Gdybym się nie obawiała o to, że zranię się o kości, mogłabym podpłynąć tam, gdzie Sholto

i Agnes stali podtrzymując Segnę. Pozostali dwaj strażnicy, Ivar i Fyfe nadal byli w wodzie, nadal
blisko, ale nie podtrzymywali kobiety. Woda sięgnęła mi do ramion, piekąc tam, gdzie zraniły mnie
pazury Segny. Mogłabym płynąć, gdyby nie kości ukryte pod powierzchnią. Moja krew spłynęła do
czarnej wody.

Sholto tulił głowę Segny i górną część jej ciała, tak delikatnie jak tylko mógł, swoim

jedynym zdrowym ramieniem. Agnes była nadal obok niego, pomagając utrzymać swoją siostrę
wiedźmę ponad wodą. Potknęłam się na delikatnym dnie i zanurzyłam się. Podniosłam się
parskając.

Doszedł do mnie głos Agnes, kiedy odezwała się do Sholto.

- Jak możesz pragnąć tej słabej rzeczy? Jak to coś może być tym, czego pragniesz?

Usłyszałam, że ziemia poruszyła się, woda zafalowała. Odwróciłam się i zobaczyłam

Doyle’a i Mroza w wodzie, brnących w moją stronę.

- To jej zabójstwo lub nigdy nie będzie królową – wrzasnęła Agnes.

- Nie przyszliśmy zabijać za nią – odrzekł Doyle.

- Przyszliśmy jej

strzec – dodał Mróz - jak straż twojego króla chroni jego. – Jego twarz była

arogancką maską. Jego jasny, drogi garnitur nasiąknął brudną wodą. Jego długie, srebrne włosy
spływały do wody. W jakiś sposób wydawał się bardziej wybrudzony wodą, niż ktokolwiek inny,
jakby to poważniej uszkodziło jego białosrebrne piękno. Czerń Doyle’a wydawała się topić w
wodzie. Właściwie to, że jego długi warkocz zanurzył się w wodzie, nie martwiło go. Jedyną rzeczą
o jaką się martwił, to utrzymanie broni w czystości. Nowoczesne pistolety mogą strzelać po
zmoczeniu, ale zaczął używać broni palnej, kiedy suchy proch oznaczał życie lub śmierć, a stare
przyzwyczajenia ciężko wykorzenić.

Czekałam na nich, żeby do mnie dołączyli, bo chciałam pocieszenia z ich obecności, kiedy

będę to robić. To, czego naprawdę chciałam, to opaść w ich ramiona i zacząć krzyczeć. Nie
chciałam więcej zabijać, chciałam życia dla moich ludzi. Chciałam sprowadzić życie do faerie, nie
śmierć. Nie śmierć.

Czekałam i pozwoliłam, żeby ich ręce przyniosły mi pocieszenie. Pozwoliłam im podnieść

mnie z miękkiego, zdradzieckiego dna i przeprowadzić się przez wodę. Nie omdlałam przy nich,
pozwoliłam sobie zaczerpnąć odwagę z siły ich rąk.

Kość otarła się o moją nogę.

- Kość – powiedziałam.

- Krawędź kości, czuję ją – odrzekł Doyle.

background image

- Czy ty masz nadzieję, że Segna umrze, zanim tu dojdziesz? - zapytała Agnes drwiącym

głosem. Łzy lśniące na jej twarzy sprawiły, że nie brałam pod uwagę tonu jej głosu. Traciła kogoś,
z kim żyła, obok kogo walczyła, kochała przez wieki. Nienawidziła mnie wcześniej, teraz
nienawidziła mnie nawet bardziej. Nie chciałam jej mieć jako swojego wroga, ale wydawało się, że
bez względu na to co zrobię, nie będę w stanie tego uniknąć.

- Staram się nie podzielić jej losu – powiedziałam.

- Mam nadzieję, że to się stanie – odrzekła Agnes.

Sholto spojrzał na nią, po twarzy płynęły mu łzy.

- Jeżeli kiedykolwiek podniesiesz znów rękę na Meredith, skończę z tobą.

Anges spojrzała na niego, wpatrywała się w jego twarz, trzymając ciało Segny. Patrzyła

w twarz mężczyzny, którego kochała. Cokolwiek tam zobaczyła, sprawiło to, że skłoniła głowę.

- Zrobię, jak życzy sobie mój król.

Słowa były gorzkie. Samo słuchanie ich sprawiło, że ścisnęło mnie w gardle. Agnes musiały

palić w gardle.

- Przysięgnij – powiedział Sholto.

- Jaką przysięgę chcesz, żebym ci złożyła? – Zapytała, nadal z pochyloną głową.

- Taką, jaką złożyła Meredith.

Zadrżała, ale nie z zimna.

- Przysięgam na ciemność, zjadającą wszystko, że nie skrzywdzę księżniczki tutaj i teraz.

- Nie – odrzekł Sholto - przysięgnij, że nigdy jej nie skrzywdzisz.

Ukłoniła się niżej, jej czarne włosy zanurzyły się w wodzie.

- Nie mogę złożyć takiej przysięgi, mój królu.

- Dlaczego nie możesz?

- Ponieważ myślę o skrzywdzeniu jej.

- Nie przysięgniesz, że nigdy jej nie skrzywdzisz? – Wydawał się być zaskoczony.

- Nie, nie przysięgnę, nie mogę.

Ivar odezwał się swoim ptasim głosem.

- Jeżeli mogę zasugerować, Wasza Wysokość, niech przysięgnie, że nie skrzywdzi

księżniczki teraz, wtedy wszyscy będziemy mogli poruszać się swobodnie. Możemy zająć się jej
perfidią później, kiedy rozprawimy się ze sprawami pilnymi na teraz.

Sholto przyciągnął do siebie Segnę i jej żółtawe ręce z połamanymi

pazurami

objęły go.

background image

- Masz rację – powiedział. Spojrzał na Agnes, nadal pochyloną nad wodą i ciałem Segny. –

Złóż przysięgę, jakiej możesz dotrzymać, Agnes.

Wyprostowała się, woda spływała z jej włosów..

- Przysięgam na ciemność, która wszystko zjada, że nie skrzywdzę księżniczki w tej chwili.

- Czy mogę coś zasugerować, Królu Sholto? – zapytał Doyle.

- Tak – odpowiedział Sholto, ale nadal wpatrywał się w umierającą kobietę w swoich

ramionach.

- Czarna Agnes powinna dodać do swojej przysięgi, że nie skrzywdzi księżniczki kiedy

jesteśmy w waszych ogrodach.

Sholto skinął głową i wyszeptał.

- Zrób jak mówi, Agnes.

- Czy strażnicy sidhe wydają teraz rozkazy naszemu królowi? – powiedziała.

- Zrób to Anges! – Krzyknął na nią, a krzyk zakończył się szlochem. Zgiął się nad Segną

i otwarcie zapłakał.

Spojrzała na mnie, nie na Doyle’a, kiedy odezwała się, a każde słowo wydawała się siłą

wyciągać z siebie.

- Przysięgam na ciemność, która zjada wszystko, że nie zranię księżniczki, kiedy stoi

w martwych ogrodach.

- Myślę, że to wszystko co mogliśmy z niej wyciągnąć – odezwał się Mróz niskim głosem.

- Zgadzam się – dodał Doyle.

Obaj spojrzeli na mnie, jakby wiedzieli, że to zły pomysł. Odpowiedziałam na ich spojrzenie

na głos.

- Nie ma sposobu żeby to obejść, musimy to zrobić. Musimy przeżyć tę

chwilę, by nadeszła

następna.

Sholto podniósł twarz wystarczająco, by móc powiedzieć.

- Segna nie przeżyje tej chwili.

Nie był tak załamany w Los Angeles, kiedy zrobiłam coś dużo bardziej przerażającego

Szarej Nerys, jego innej wiedźmie. Nie chciałam tego zrobić, ale nie mogłam nic na to poradzić.
Obie były jego kochankami, ale teraz wiedziałam lepiej, że do wszystkich swoich kochanków nie
czujesz tego samego. Segna znaczyła coś dla niego, Nerys nie. Proste, bolesne, prawdziwe.

Spojrzałam, ponad umierającą wiedźmą, na Czarną Agnes, która uważnie obserwowała

Sholto. Zorientowałam się w tej chwili, że ona nie opłakuje tylko śmierci Segny, ale podobnie jak ja
przypomina sobie, że Sholto nie płakał nad Nerys. Czy zastanawia się, czy płakałby po niej? Czy
wie, że bardziej kochał Segnę? Nie byłam pewna, ale mogłam powiedzieć, że ten ból ranił ją prosto

background image

w duszę. Wpatrywała się w płaczącego króla i jej myśli były widoczne na jej twarzy. Ona tej nocy
nie opłakiwała po prostu Segny.

Zdawała się wyczuć ciężar mojego spojrzenia, ponieważ się obróciła. Spojrzała na mnie,

a żałość na jej twarzy zamieniła się w ostrą, płonącą nienawiść. Widziałam swoją śmierć w jej
oczach. Agnes zabiłaby mnie, gdyby tylko mogła.

Ręka Doyle’a zacisnęła się na moim ramieniu. Mróz przeszedł ponad kośćmi ukrytymi

w wodzie, przed nas, zasłaniając nas przed wzrokiem Agnes, jakby samo jej spojrzenie mogło mnie
zranić. Czas mijał. Ale będzie więcej nocy, więcej sposobów, żeby zabić jedną śmiertelną
księżniczkę.

- Złożyła przysięgę – odezwał się Sholto zduszonym głosem - to wszystko co możemy

zrobić tej nocy.

W tym ostatnim zdaniu była jakaś wiedza, która pozwalała się domyśleć, że widział to, co

my wiedzieliśmy na twarzy Agnes. Chciałabym wierzyć, że będzie w stanie utrzymać wiedźmę na
smyczy, ale jej spojrzenie mówiło, że żadna smycz honoru czy miłości nie będzie mocniejsza od jej
nienawiści.

Nie chciałam zabić Segny, nie chciałam zakończyć jej życia, kiedy Sholto ją opłakiwał. Ale

teraz wiedziałam, że muszę również zabić Agnes, lub ona zobaczy moją śmierć. Była za bardzo
niebezpieczna, zbyt dobrze usytuowana pomiędzy sluaghami, by pozwolić jej żyć.

Zaraz kiedy dotarło do mnie to, co sobie pomyślałam, nie wiedziałam czy śmiać się, czy

płakać. Nie chciałam zabić jednej wiedźmy, nie znosiłam myśli o zabiciu pierwszej, a właśnie
planowałam śmierć trzeciej.

Mróz i Doyle podnieśli mnie ponad ukrytymi kośćmi. Prawie podpłynęliśmy do Sholto, tam

gdzie płakał nad wiedźmą. Próbowali mnie postawić, ale zapadłam się aż po brodę, kiedy mnie
puścili. W tej samej chwili mnie chwycili i wyciągnęli ponad czarną wodę.

- Żeby zabić, musi stać na swoich własnych nogach – powiedziała Agnes, jej głos niósł

w sobie tę śmiertelną pasję, jaką widać było w jej spojrzeniu.

- Nie wiem, czy jestem na tyle wysoka – powiedziałam.

- Muszę zgodzić się z wiedźmą – odrzekł Fyfe. – Księżniczka musi stać samodzielnie, żeby

zabójstwo było jej.

Mróz i Doyle wymienili spojrzenia, nadal trzymając mnie pomiędzy sobą.

- Postawcie mnie powoli – powiedziałam. – Myślę, że mogę sięgnąć do dna.

Zrobili, o co prosiłam. Jeżeli uniosłam brodę, mogłam ledwie powstrzymać brudną wodę od

dostania się do moich ust.

- Nie mamy ze sobą żadnej broni, by zabić nieśmiertelnego – powiedział Doyle.

- Tak jak my – dodał Ivar.

background image

Sholto spojrzał na mnie, jego twarz była wykrzywiona żalem, zmusiłam się by wytrzymać to

spojrzenie. Poruszył się i mała fala uderzyła mnie w twarz. Zaczęłam iść przez wodę, więc mogłam
utrzymać głowę ponad powierzchnią. Kiedy szłam, moja noga otarła się o coś, myślałam, że to
kość, ale to poruszało się. To było ramię Segny, leżące bezwładnie w wodzie. Moja noga otarła się
o nie znów, ramię zadrżało.

- Kości są zabójcze - powiedziałam.

Wtedy Segna odezwała się grzechoczącym głosem, gęstym od rzeczy, które nigdy nie

powinny znaleźć się w gardle żyjącego.

- Pocałuj mnie… ostatni… raz.

Sholto pochylił się do niej ze szlochem.

Ivar odsunął wszystkich, by dać im więcej miejsca. Upewnił się, że Agnes cofnęła się, co

znaczyło że ciało Segny zaczęło zapadać się pod wodę. Ruszyłam w ich stronę, starając się ją
chwycić, brnąc przez wodę. Położyłam na niej rękę, czując ciężar jej peleryny owijającej się
dookoła moich nóg. Poczułam napięcie w biciu jej serca, zanim jej ramię, które znajdowało się
teraz przede mną, poleciało w moją stronę. Zdążyłam odwrócić się i chwycić jej ramię obiema
rękami, by utrzymać jej szpony z dala od siebie.

- Merry! – wrzasnął Doyle.

Zobaczyłam jej drugie ramię lecące w moją stronę. Puściłam to ramię, które trzymałam i

próbowałam odsunąć drugie ramię od siebie. Ciało Segny obróciło się w wodzie i pociągnęło mnie
za sobą.

background image

Rozdział 14

Zdążyłam zaczerpnąć powietrza, zanim poszłyśmy pod wodę. Twarz Segny pojawiła się pod

wodą. Miała otwarte usta, krzyczące na mnie, krew tryskała jej z ust. Ręce wbiłam desperacko w jej
ramiona, były za małe, by ją nimi otoczyć, ale zmusiłam ją, żeby odsunęła się ode mnie i nie

wciągnęła mnie głębiej do wody.

Za późno zorientowałam się, że jest jeszcze inny sposób zabicia mnie niż szpony, starała się

przeszyć mnie zanurzonymi kośćmi. Kopnęłam nogą by pozostać ponad kośćmi i nie pozwolić jej
nadziać mnie na nie. Koniec kości dotknął mnie, kopnęłam i odepchnęłam, by nie przecięła mi
skóry. Segna pchała i walczyła przy mnie. Siła jej ramion i ciała, to było niemalże za wiele dla
mnie. Była zraniona, umierająca, ale tylko to mogło powstrzymać ją od zabicia mnie.

Ścisnęło mnie w piersi, musiałam odetchnąć. Szpony, kości, nawet sama woda mogła zabić.

Jeżeli nie uda mi się odepchnąć jej od siebie, wszystko co musi zrobić, to po prostu przytrzymać
mnie pod powierzchnią.

- Bogini, pomóż mi – modliłam się.

Blada ręka zalśniła w wodzie i Segna została odciągnięta, ale mój uścisk na jej ramionach

pociągnął mnie za nią. Poszliśmy pod powierzchnię razem, obie walcząc o oddech. Jej oddech
zakończył się kaszlem, który pokrył moją twarz jej krwią. Przez chwilę nie widziałam, kto
odepchnął ją do tyłu. Musiałam zetrzeć jej krew z moich oczu, by zobaczyć Sholto chwytającego ją
ramieniem. Trzymał ją jednym ramieniem.

- Uciekaj, Meredith, uciekaj! – krzyczał.

Zrobiłam, co mówił. Puściłam ją i odsunęłam się mając nadzieję, że za mną nie ma żadnych

kości. Segna nie starała się mnie schwytać. Użyła swojej oswobodzonej ręki żeby przeciągnąć
szponami w dół ramienia Sholto, robiąc z jego ciała karmazynową ruinę.

Brnęłam przez wodę, rozglądając się za Doylem, Mrozem i pozostałymi. Nikogo nie było.

Brodziłam w jeziorze, głębokim, zimnym jeziorze, które nie było już płytką, ospałą sadzawką,
w której pływaliśmy wcześniej. W zasięgu ręki była mała wyspa, ale brzeg był daleko i nie był to
brzeg, jaki znałam.

- Doyle! – krzyknęłam, ale nie było odpowiedzi. Tak naprawdę nie spodziewałam się jej, bo

właśnie zorientowałam się, że jesteśmy albo w wizji, albo gdzieś indziej w faerie. Nie wiedziałam
ani co to za wizja, ani gdzie jesteśmy.

Sholto zapłakał za mną. Odwróciłam się na czas, by zobaczyć go zanurzającego się

w czerwonej kipieli. Segna uderzała w wodę, w miejscu gdzie zniknął, sztyletem wyciągniętym zza
pasa. Czy zdawała sobie sprawę, kogo teraz atakuje, czy nadal uważała, że zabija mnie?

- Segna! – krzyknęłam.

background image

Wydawało się, że mój krzyk dotarł do niej, ponieważ się zawahała. Odwróciła się w wodzie

i spojrzała na mnie. Wychyliłam się z wody na tyle, żeby mogła mnie zobaczyć. Sholto się nie
wynurzył.

Segna krzyknęła na mnie, jej krzyk zakończył się mokrym kaszlem. Krew spłynęła w dół jej

brody, ale ruszyła w moją stronę.

- Sholto! – krzyknęłam, mając nadzieję, że Segna zorientuje się, co zrobiła i odwróci się, by

go ratować. Ale ona nadal z trudem płynęła w moją stronę.

- Teraz jest tylko białym mięsem – zawarczała tym za grubym, za mokrym głosem. – Jest

tylko sidhe, nie sluagh.

To było na tyle, jeżeli chodzi o pomoc Sholto, wyraźnie interesowało to tylko mnie.

Wzięłam głęboki wdech i zanurkowałam. Woda była w tym miejscu czysta. Widziałam Sholto jak
blady cień zapadający się w dno, dookoła niego unosiła się krew niczym chmura.

Krzyknęłam jego imię, a dźwięk rozszedł się echem przez wodę. Jego ciało drgnęło, potem

coś chwyciło mnie za włosy i szarpnęło do góry.

Segna ciągnęła mnie przez wodę. Widziałam, że kieruje się w stronę wyspy. Moje nagie

plecy uderzały o skały, ocierając się o nie, kiedy szarpała się w jeziorze. Ciągnęła mnie za sobą, aż
obie wyszłyśmy z wody. Leżała dysząc na kamieniach, z ręką nadal wplątaną w moje włosy.
Starałam się od niej uwolnić, ale zacisnęła mocniej pięść, ciągnąc moje włosy, jakby chciała je
wyrwać z cebulkami. Zaczęła ciągnąć mnie bliżej miejsca, gdzie leżała.

Walczyłam, by podnieść się na czworaka, żeby nie mogła ocierać mojej skóry o nagie skały.

Straciłam ją z oczu na chwilę.

To był błąd. Szarpnęła mnie w dół, na brzuch, z siłą, którą mogłaby usadzić rozbrykanego

konia. Podparłam się ramieniem, żeby nie opaść na skały.

Wtedy zobaczyłam, że nadal ma sztylet. Przycisnęła go do mojego policzka. Spojrzałam na

nią przez linię ostrza. Leżała na dole, prawie płasko na skałach.

- Potnę cię – powiedziała - zniszczę tę piękną twarz.

- Sholto tonie.

- Sluagh nie może zginąć od wody. Jeżeli jest na tyle sidhe by utonąć, niech tonie.

- Kochał cię – powiedziałam.

Jęknęła szorstko, zachlapując sobie brodę krwią.

- Nie tak bardzo jak kochał myśl o ciele sidhe w swoim łóżku.

Z tym nie mogłam się kłócić.

Czubek jej ostrza zadrżał ponad moim policzkiem.

- Jak bardzo jesteś sidhe? Jak dobrze się uzdrawiasz?

background image

Pomyślałam, że to retoryczne pytanie i nie odpowiedziałam na nie. Czy zginie, zanim mnie

zrani, czy się uzdrowi?

Wykrztusiła krew na kamienie, wydawało się, że zastanawia się nad tym samym.

Wykorzystała uchwyt na moich włosach by położyć mnie na plecach, przyciągając bliżej do siebie.
Nie mogłam jej powstrzymać, nie mogłam walczyć przeciwko takiej sile. Wczołgała się na mnie i
przyłożyła czubek ostrza do mojego gardła. Chwyciłam jej rękę, owinęłam wokół niej moje obie
ręce, drżące z wysiłku, by odsunąć ją ode mnie.

- Taka słaba – sapała nade mną. – Dlaczego podążamy za sidhe? Gdybym nie umierała, nie

mogłabyś mnie zrzucić.

- Jestem tylko po części sidhe.

- Ale dla niego jesteś wystarczająco sidhe, by cię chciał – zawarczała. – Lśnij dla mnie,

sidhe! Pokaż mi szlachetną magię Seelie. Pokaż mi magię, która sprawia, że podążamy za sidhe.

To były decydujące słowa. Miała rację. Miałam magię. Magię, której nie miał nikt inny.

Wezwałam moją rękę krwi. Wezwałam ją i starałam się nie myśleć o tym, że mogłam zrobić to
wcześniej, zanim zraniła Sholto.

Władałam ręką krwi. Mogłam wykrwawić ją już z małego cięcia, a nie miała małych cięć.

Zaczęłam lśnić pod naciskiem jej ciała. Moje ciało błyszczało przez jej krew, która ściekła na mnie.

- Nie magię Seelie, Segna – wyszeptałam - magię Unseelie. Krwaw dla mnie.

Z początku nie zrozumiała. Starała się pchnąć mnie sztyletem w gardło, a ja odciągnąć jej

rękę z daleka ode mnie. Wbiła rękę w moje włosy tak, że jej szpony dotknęły skóry rozcinając
mnie. Wezwałam krew, a jej rany trysnęły.

Krew polała się na mnie, gorąca, gorętsza niż moja własna skóra. Odwróciłam głowę, by nie

zalała mi oczu. Moje ręce stały się śliskie od jej krwi i bałam się, że jej nóż prześlizgnie się, zanim
ją wykrwawię. Tak wiele krwi, lała się bez końca.

Czy nocna wiedźma może wykrwawić się na śmierć? Czy kiedykolwiek któraś została zabita

w ten sposób? Nie wiedziałam, po prostu nie wiedziałam.

Czubek jej noża przebił moją skórę ostrym cieciem. Moje ramię zaczęło drżeć z wysiłku, by

utrzymać ją z daleka ode mnie.

- Krwaw dla mnie! – krzyknęłam. Wyplułam jej krew z ust, jej nóż nadal wbijał mi się

w gardło. Był tuż nad moją skórą, nie byłam jeszcze ranna, ale już wkrótce będę.

Potem jej ręka zawahała się, odsunęła do tyłu. Zamrugałam przez maskę jej krwi, która

spłynęła na moją twarz. Jej oczy były rozszerzone i zaskoczone. Jej gardło było przebite białą
włócznią.

Sholto stał ponad nią, jego bandaże zniknęły, widać było rany. W obu rękach trzymał

włócznię. Wyszarpnął ją. Fontanna krwi spłynęła jej na szyję.

- Krwaw – wyszeptałam. Opadła w karmazynową kałużę, z nożem nadal zaciśniętym w ręce.

background image

Sholto stał ponad nią, białą włócznią uderzył mocno w jej plecy. Drgnęła pod nim, jej usta

otwarły się i zamknęły, ręce i stopy drapały nagą skałę.

Dopiero kiedy zupełnie przestała się ruszać wyciągnął włócznię. Stał chwiejąc się, ale za

pomocą czubka włóczni wrzucił jej sztylet do jeziora. Potem opadł na kolana obok niej, podpierając
się na włóczni.

Podeszłam się do niego, już nie lśniłam. Byłam zmęczona, ranna i pokryta krwią moich

wrogów. Opadłam na kolana na zakrwawioną skałę, tuż obok niego i dotknęłam jego ramienia,
jakbym nie była pewna, czy jest prawdziwy.

- Widziałam, jak toniesz – powiedziałam.

Wydawało się, że miał problem ze skupieniem uwagi na mnie, ale odpowiedział mi.

- Jestem sluagh i sidhe. Nie możemy zginąć przez utonięcie – zakrztusił się, wymiotując

wodą na skały, kurczowo trzymając się białego trzonka włóczni. – Ale to boli, jakbym umarł.

Objęłam go, a on się skrzywił, przez nowe i stare rany. Chwyciłam go ostrożnie,

przywierając do niego, pokrywając jego ramiona krwią Segny.

Jego głosy był ochrypły od kaszlu.

- Trzymam włócznię kości. Kiedyś był to jeden z królewskich symboli dla mojego ludu.

- Skąd ją wziąłeś? – zapytałam.

- Była na dnie jeziora, czekając na mnie.

- Gdzie jesteśmy? – zapytałam znów.

- Na Wyspie Kości. Kiedyś była pośrodku naszych ogrodów, ale potem stała się częścią

legend.

Dotknęłam tego, o czym myślałam, że jest skałą. To była skała, ale skała, która kiedyś była

kością. Wyspa powstała ze skamielin.

- To wydaje się być dość solidne jak na legendę – powiedziałam.

Uśmiechnął się.

- Co, w imię Danu, się dzieję, Meredith? Co się stało?

Poczułam zapach róż, gęsty i słodki.

Podniósł głowę i rozejrzał się.

- Czuję zioła.

- Ja czuję róże – powiedziałam miękko.

Spojrzał na mnie.

- Co się dzieje, Meredith? Jak się tutaj znaleźliśmy?

background image

-Modliłam się.

Wykrzywił się.

- Nie rozumiem.

Zapach róż nasilił się, jakbyśmy stali na letniej łące. Kielich pojawił się w mojej ręce, tej

którą opierałam na nagich plecach Sholto.

Odsunął się od dotyku, jakby go palił. Starał się odwrócić tak szybko, że musiały zaboleć do

otwarte rany na brzuchu, drgnął, wciągając ostro powietrze. Opadł na bok, nadal ściskając włócznię
w ręce.

Trzymałam złoto- srebrny kielich, w którym odbijało się światło. Dopiero wtedy okazało się,

że było tu światło. To było światło słoneczne, lśniące w kielichu, ciepłe przy mojej skórze.

Za nic nie mogłam sobie przypomnieć, czy chwilę wcześniej było tu słonce. Chciałam

zapytać Sholto, ale on skupił się na tym co trzymałam w ręce.

- To nie może być to, o czym myślę – wyszeptał.

- To kielich.

Potrząsnął lekko głową.

- Jak?

- Śniłam o nim, jak śniłam o rogowym kielichu Abeloeca i kiedy obudziłam się, był obok

mnie.

Oparł się mocno na włóczni i sięgnął w kierunku lśniącego kielicha. Wyciągnęłam go w jego

stronę, ale jego palce zatrzymał się tuż przed nim, jakby obawiał się go dotknąć.

Jego wahanie przypomniało mi, co może się zdarzyć, jeżeli dotknę jednego z mężczyzn

trzymając kielich. Ale czy nie byliśmy w wizji? A jeżeli tak, czy to nie powinno przynieść prawdy?
Spojrzałam na ciało Segny, czując jej krew spływającą mi po skórze. Czy to była wizja, czy
rzeczywistość?

- A może rzeczywista wizja? – Rozległ się kobiecy głos.

- Kto to powiedział? – Zapytał Sholto.

Pojawiła się postać. Była ukryta całkowicie pod szarą peleryną z kapturem. Stała w świetle

słonecznym, ale wyglądało, jakby stała w cieniu. Cień w żaden sposób nie mógł jej ukształtować.

- Nie obawiaj się dotknąć Bogini – powiedziała postać.

- Kim ty jesteś? – wyszeptał Sholto.

- A kim myślisz, że jestem? – Odrzekł głos. W przeszłości zawsze pojawiała się jako coś

bardziej solidnego, lub była tylko głosem, zapachem na wietrze.

Sholto oblizał wargi.

background image

- Bogini – wyszeptał.

Moja ręka podniosła się, jakby z własnej woli. Trzymałam kielich, ale to ktoś inny poruszał

moją ręką.

- Dotknij kielicha – wyszeptałam.

Zacisnął uścisk na włóczni, oparł się na niej, jakby chciał wyciągnąć drugą rękę.

- Co się stanie, kiedy go dotknę?

- Nie wiem – powiedziałam.

- Dlaczego więc chcesz, żebym to zrobił?

- Ona tego chce – odrzekłam.

Znów się zawahał z palcami tuż nad lśniącą powierzchnią. Głos Bogini rozszedł się dookoła

nas, wraz z zapachem letnich róż.

- Wybieraj.

Sholto wziął głęboki wdech i wypuścił go, jak biegacz przed biegiem, potem dotknął złotego

kielicha. Poczułam zapach ziół, jakby ktoś musnął rabatkę z tymiankiem i lawendą koło moich róż.
Obok szarej pojawiła się postać w czarnej pelerynie. Wysoka, szeroka w ramionach w jakiś sposób,
mimo że osłonięta peleryną, w wyraźny sposób męska. Tak jak peleryna nie mogła ukryć
kobiecości Bogini, tak nie mogła również ukryć męskości Boga.

Sholto owinął rękę dookoła kielicha, zasłaniając moją rękę swoją, więc oboje trzymaliśmy

kielich.

Doszedł do nas głęboki, bogaty głos, wciąż zmieniający się. Znałam głos Boga, zawsze

męski, ale nigdy ten sam.

- Przelałeś swoją krew, ryzykowałeś swoje życie, zabiłeś na tej ziemi – zaczął. Ciemny

kaptur odwrócił się w stronę Sholto. Przez chwilę wydawało mi się, że widziałam brodę, usta, ale
zmieniały się w chwili, kiedy je zobaczyłam. To było oszałamiające. – Co byś dał, by sprowadzić
życie z powrotem do swoich ludzi, Sholto?

- Wszystko – wyszeptał.

- Bądź ostrożny, co oferujesz – powiedziała Bogini i również jej głos był głosem każdej

kobiety i żadnej.

- Mógłbym oddać swoje życie, żeby ocalić moich ludzi – powiedział Sholto.

- Nie mam zamiaru go zabierać – odpowiedziałam, ponieważ kiedyś Bogini zaoferowała mi

podobny wybór. Amatheon obnażył swoją szyję dla ostrza, co mogło sprawić, że życie powróci na
ziemię faerie. Odmówiłam, ponieważ był inny sposób, by dać życie ziemi. Pochodziłam od bóstw
płodności i wiedziałam, że krew nie jest jedyną rzeczą, która sprawia, że trawa rośnie.

- To nie jest twój wybór – powiedziała do mnie. Czy w jej głosie słychać było nutkę żalu?

background image

W powietrzu przed Sholto pojawił się sztylet. Rękojeść i ostrze było całe białe, lśniło

dziwnie w świetle. Sholto puścił kielich i chwycił nóż, prawie odruchowo.

- Rękojeść jest z kości. Pasuje do włóczni – powiedział Sholto, a w jego głosie słychać było

zdziwienie, kiedy patrzył na sztylet.

- Czy pamiętasz, do czego używany był ten sztylet? – zapytał Bóg.

- Używano go, by zabić starego króla. Rozlać jego krew na tej wyspie – odpowiedział Sholto

posłusznie.

- Dlaczego?

- Ten sztylet jest sercem sluaghów, lub kiedyś nim był.

- Czego potrzebuje serce?

- Krwi i życia – odpowiedział Sholto, jakby rozwiązywał test.

- Rozlałeś krew i życie na wyspie, ale nie ma tu życia.

Sholto potrząsnął głową.

- Segna nie była odpowiednią ofiarą dla tego miejsca. Ono potrzebuje królewskiej krwi –

wyciągnął nóż w kierunku cienistej postaci Boga. – Rozlej moją krew, zabierz moje życie,
doprowadź serce sluaghów z powrotem do życia.

- Jesteś królem, Sholto. Jeżeli ty umrzesz, kto poniesie włócznię i sprowadzi moc

z powrotem pomiędzy twoich ludzi?

Klęczałam tam, lepka krew spływała po mojej skórze. Tuliłam kielich w rękach i miałam

przeczucie, że wiem dokąd zmierza ta rozmowa.

Sholto obniżył nóż i zapytał.

- Co chcesz ode mnie, Panie?

Postać wskazała na mnie.

- Tam jest królewska krew do rozlania. Zrób to, a serce sluaghów znów ożyje.

Sholto spojrzał na mnie ze zszokowanym wyrazem twarzy. Zastanawiałam się, czy kiedy ja

dokonywałam wyboru, też miałam taki wyraz twarzy.

- Chcesz, żebym zabił Meredith?

- Ona jest z królewskiej krwi, odpowiednia ofiara dla tego miejsca.

- Nie – powiedział Sholto.

- Powiedziałeś, że zrobiłbyś wszystko – powiedziała Bogini.

- Mogę zaoferować moje życie, ale nie mogę zaoferować jej życia– powiedział Sholto. – Nie

jest moje, żebym je oddawał – jego ręka pobielała, kiedy zacisnął ją mocno na rękojeści noża.

background image

- Jesteś królem – powiedział Bóg.

- Król opiekuje się swoimi ludźmi, a nie zarzyna ich.

- Czy skażesz swoich ludzi na powolną śmierć, by ocalić życie jednej kobiety?

Emocje przebiegły przez twarz Sholto, ale w końcu rzucił nóż na skałę. Zadźwięczał tak,

jakby był z twardego metalu, a nie z kości.

- Nie mogę, nie skrzywdzę Meredith.

- Dlaczego?

- Ona nie jest sluagh. Nie może zginąć, by sprowadzić

życie do nas. To nie jej miejsce.

- Jeżeli chce zostać królową wszystkich faerie, wtedy będzie sluagh.

- To pozwól jej być królową. Jeżeli tu zginie, nie będzie nią, a to zostawi nas tylko z Celem.

Jednym cięciem sprowadziłbym życie do sluaghów i zniszczył całe faerie. Ona dzierży kielich.
Kielich, mój panie. Kielich powrócił po tych wszystkich latach. Nie rozumiem, jak możesz prosić
nas o zniszczenie wszystkich nadziei, jakie mamy.

- Czy ona jest twoją nadzieją, Sholto? – zapytał Bóg.

- Tak – wyszeptał. W tym jednym słowie mieściło się tak wiele emocji.

Ciemna postać spojrzała na szarą.

- Nie ma w tobie strachu, Meredith – przemówiła Bogini. – Dlaczego?

Starałam się ubrać swoje myśli w słowa.

- Sholto ma rację, moja pani. Kielich powrócił do nas, a magia powraca do sidhe. Używasz

mojego ciała jako naczynia. Nie wydaje mi się, żebyś marnowała to wszystko na jedną krwawą
ofiarę – spojrzałam na Sholto. – Poza tym, czułam jego rękę w mojej. Czułam jego pożądanie do
mnie. Myślę, że zabicie mnie zniszczyłoby coś w nim. Nie wierzę, że

mój Bóg i Bogini są tak bez

serca.

- Czy on cię kocha, Meredith?

- Nie wiem, ale kocha pomysł trzymania mnie w ramionach. To wiem.

- Czy kochasz tę kobietę, Sholto? – zapytał Bóg.

Sholto otworzył usta, potem zamknął je.

- To nie jest odpowiednie miejsce by odpowiadać na takie pytania, zwłaszcza przy damie.

- To jest miejsce prawdziwe, Sholto.

- Wszystko w porządku, Sholto – powiedziałam – odpowiedz prawdę. Nie wykorzystam jej

przeciwko tobie.

- Tego się właśnie obawiam – powiedział miękko.

background image

Wyraz jego twarzy sprawił, że zaśmiałam się. Śmiech przeszedł echem w powietrzu jak

śpiew ptaków.

- Radość wystarczy, żeby doprowadzić to miejsce do życia – powiedziała Bogini.

- Jeżeli radością sprowadzicie życie na to miejsce, bardzo zmienicie serce sluaghów.

Rozumiesz to, Sholto? – powiedział Bóg.

- Niezupełnie.

- Serce sluaghów opiera się na śmierci, krwi, walce, przerażeniu. Śmiech, radość i życie

stworzy inne serce dla sluaghów.

- Przykro mi mój panie, ale nadal nie rozumiem.

- Meredith – powiedziała Bogini – wyjaśnij mu to.

Bogini zaczynała blaknąć, jak sen w blasku świtu wkradającym się przez okno.

- Nie rozumiem – powiedział Sholto.

- Jesteś sluagh i Unseelie sidhe – powiedział Bóg – jesteś istotą przerażenia i ciemności.

Tym jesteś, ale nie tylko tym.

Powiedziawszy to ciemny kształt zaczął również blaknąć.

Sholto wyciągnął do niego rękę.

- Poczekaj, nie rozumiem.

Bóg i Bogini zniknęli, jakby ich nigdy nie było, a światło słoneczne wraz z nimi. Zostaliśmy

w mroku. W tych dniach pod ziemią faerie wschodził świt, nie zniekształcone podniosłe światło
słoneczne, w którym kąpaliśmy się chwilę wcześniej.

- Poczekaj, mój Panie! – krzyknął Sholto.

- Sholto – powiedziałam. Musiałam powtórzyć to dwukrotnie, zanim spojrzał na mnie.

Jego twarz była zagubiona.

- Nie wiem, czego chcą ode mnie. Co mam zrobić? Jak sprowadzić serce moich ludzi

z powrotem radością?

Uśmiechnęłam się do niego, czując jak pęka maska krwi, którą byłam pokryta. Musiałam się

oczyścić z tego bałaganu.

- Och, Sholto, spełni się twoje marzenie.

- Moje marzenie? Jakie marzenie?

- Pozwól mi wcześniej oczyścić się z krwi.

- Przed czym?

background image

Dotknęłam jego ramienia.

- Seks, Sholto, mieli na myśli seks.

- Co? – wyraz jego twarzy, taki zszokowany, sprawił, że znów się zaśmiałam. Dźwięk odbił

się echem przez jezioro i znów wydawało mi się, że słyszę pieśń ptaków.

- Słyszałeś to?

- Słyszałem twój śmiech, podobny do muzyki.

- To miejsce jest gotowe by powrócić do życia, Sholto. Ale jeżeli użyjemy śmiechu, radości

i seksu, sprawimy, że będzie radosne, inne niż było wcześniej. Rozumiesz to?

- Nie jestem pewien. Będziemy się kochać, tutaj, teraz?

- Tak. Pozwól mi zmyć z siebie krew, a potem tak. – Nie byłam pewna, czy słyszał

cokolwiek innego z tego, co powiedziałam. – Widziałeś nowy ogród koło wejścia do sali tronowej
w kopcu Unseelie?

Wydawał się zmuszać do koncentracji, ale w końcu skinął głową.

- Jest tam teraz łąka ze strumieniem, nie miejsce tortur, które miała tam wcześniej królowa.

- Dokładnie – powiedziałam. – To było miejsce bólu, teraz jest tam łąka z motylami

i króliczkami. Jestem częścią Dworu Seelie, Sholto, rozumiesz co mówię? Ta część mnie uderzy
magią w to, co zrobimy tutaj i teraz.

- Jaką magię stworzymy tutaj i teraz? – Zapytał uśmiechając się. Nadal opierał się ciężko

o włócznię, otwarte rany, które zadali mu Seelie, wystawione były na działanie powietrza.
Wystarczająco często byłam ranna by wiedzieć, że nawet dotyk powietrza moje ranić, kiedy skóra
jest zdarta. Nóż z kości leżał obok kolan Sholto. Prawdę mówiąc myślałam, że zniknie, kiedy Bóg
i Bogini odeszli, kiedy odmówił użycia go zgodnie z jego prawdziwym celem. Niemniej jednak
Sholto nadal miał ważny relikt sluaghów. Spotkał się z bóstwami. Klęczeliśmy w miejscu
z legendy, mając możliwość doprowadzenia jego ludzi do ich mocy. A wydawało się, że wszystko
o czym był zdolny myśleć to fakt, że możemy mieć seks.

Spojrzałam w jego twarz. Starałam się zobaczyć na niej wcześniejsze, prawie nieśmiałe

oczekiwanie. Wydawał się obawiać okazywania zbyt wiele entuzjazmu. Był dobrym królem, ale
obietnica seksu z inną sidhe wypędziła całą ostrożność z jego umysłu. Nie pozwolę mu pochopnie
się na to zgodzić, aż nie upewnię się, że rozumie, co może stać się z jego ludźmi. Musi zrozumieć
lub… lub co?

- Sholto – odezwałam się.

Sięgnął do mnie. Wzięłam jego rękę i powstrzymałam ją od dotknięcia mojej twarzy.

- Musisz wysłuchać mnie, Sholto, naprawdę wysłuchać mnie.

- Słucham każdego twojego słowa.

background image

Poddawał się mojej woli. Zauważyłam to już w L.A., że dominujący, przerażający król

sluaghów staje się uległy w intymnych sytuacjach. Czy to czarna Agnes nauczyła go tego, czy może
Segna? Czy może sam z własnej woli taki się stał?

Chwyciłam jego rękę bardziej przyjacielskim gestem niż seksualnym.

- To, co sprowadziłam przez seks, to łąka i motyle. Część korytarza w kopcu Unseelie

zamieniła się w biały marmur ze złotymi żyłkami.

Jego twarz stała się bardziej poważna, mniej rozbawiona.

- Tak, królowa była niemalże zdenerwowana – powiedział. – Oskarżyła cię o przerabianie jej

kopca na wyobrażenie Dworu Seelie.

- Dokładnie – powiedziałam.

Jego oczy rozszerzyły się.

- Nie zrobiłam tego celowo – powiedziałam. – Nie mam kontroli nad tym, co energia zrobiła

z kopcem. Magia seksu nie jest jak inna magia, jest bardziej dzika, ma swoją własną wolę.

- Sluagh są dziką magią, Merry.

- Ale dzikość sluagh i dzikość magii Seelie nie są takie same.

Odwrócił moją rękę dłonią do góry.

- Władasz ręką ciała i ręką krwi. To nie są moce Seelie.

- Nie. W walce wydaję się być całkowicie Unseelie, ale magia seksu sprawia, że to Seelie

w mojej krwi wychodzi na zewnątrz. Czy rozumiesz, co to może znaczyć dla sluagh?

- Wydawało się, że całe światło odpłynęło z jego twarzy, teraz tak mrocznej.

- Jeżeli będziemy mieć seks i sluagh odrodzą się, możesz przerobić sluagh na swoje

wyobrażenie.

- Tak – powiedziałam.

Patrzył na moje dłonie, jakby nigdy ich wcześniej nie widział.

- Gdybym zabrał twoje życie, wtedy sluagh odrodziliby się tacy, jacy byli, jako najbardziej

przerażająca ciemność, jaka przebywała pomiędzy nami. Jeżeli użyjemy seksu, by sprowadzić życie
na moich ludzi, wtedy mogą stać się bardziej jak sidhe, czy nawet Seelie sidhe.

- Tak – powiedziałam. - Tak - poczułam ulgę, że w końcu zrozumiał.

- Czy to byłoby tak okropne, gdybyśmy byli bardziej sidhe? – Prawie wyszeptał, jakby

mówił sam do siebie.

- To ty jesteś ich królem, Sholto. Tylko tym możesz dokonać takiego wyboru dla swoich

ludzi.

background image

- Mogą mnie znienawidzić, jeżeli tak wybiorę – spojrzał na mnie. – Ale czy jest tu inny

wybór? Nie przeleję twojego życia, nawet za cenę sprowadzenia życia do całego mojego królestwa.
– Zamknął oczy i puścił moją rękę. Zaczął lśnić delikatnym, białym światłem, jakby księżyc
wzeszedł pod jego skórą. Otworzył oczy i potrójne złoto jego tęczówek zalśniło. Przesunął
lśniącymi czubkami palców przez moją dłoń i poczułam, jak przeciąga linie zimnego białego ognia
przez moją skórę. Zadrżałam od tego małego dotyku.

Uśmiechnął się.

- Jestem sidhe, Meredith. Rozumiem to teraz. Jestem sluagh, ale jestem też sidhe. Chcę być

sidhe, Meredith. Chcę być pełnym sidhe. Chcę wiedzieć jakie to uczucie być tym, czym jestem.

Odsunęłam rękę od niego, więc znów mogłam myśleć, nie czując nacisku jego mocy na

mojej skórze.

- To ty jesteś tutaj królem. Ty musisz dokonać wyboru – mój głos był trochę chropowaty.

- To nie jest wybór – powiedział. – Twoja śmierć i utrata całego faerie, lub ty w moich

ramionach? To nie jest wybór – zaśmiał się więc, a jego śmiech również odbił się echem po
jeziorze. Usłyszałam dźwięk kurantów, lub śpiew ptaków, lub równocześnie jedno i drugie. – Poza
tym, Ciemność i Mróz zabiliby mnie, gdybym złożył cię w ofierze.

- Nie zabiliby króla sluaghów i nie zaczęliby wojny w faerie – powiedziałam.

- Jeżeli naprawdę wierzysz, że są nadal lojalni bardziej wobec faerie niż wobec ciebie, to

znaczy, że nie widziałaś ich oczu, kiedy patrzą na ciebie. Ich zemsta byłaby potworna, Meredith.
To, że nadal zdarzają się zamachy na ciebie, pokazuje, że niektórzy sidhe nie rozumieją, na jakiej
krótkiej smyczy królowa trzymała Ciemność i Mroza. Zwłaszcza Ciemność.– Jego głos obniżył się,
twarz wyglądała na udręczoną. Potrząsnął głową odsuwając te myśli od siebie i znów spojrzał na
mnie. – Widziałem jak Ciemność poluje. Gdyby Piekielna Sfora, Piekielne Ogary nadal żyłyby
pomiędzy nami, należałyby do sluaghów, do dzikiej sfory, a krew tej dzikiej sfory nadal płynie
w żyłach Doyle’a, Meredith.

- A więc nie zabiłeś mnie ze strachu przed Doylem i Mrozem?

Spojrzał na mnie i na chwilę opadła zasłona w tych lśniących oczach. Pozwolił mi zobaczyć

swoją potrzebę, tak wielką, tak widoczną, jakby została napisana literami w powietrzu.

- Nie, to nie strach zmusił mnie do oszczędzenia twojego życia – wyszeptał.

Uśmiechnęłam się do niego, a kielich, który nadal ściskałam w ręku, znów zapulsował.

Kielich był częścią tego, co robiliśmy.

- Pozwól mi zmyć z siebie krew. Potem połączę mój blask z twoim.

Jego blask zaczął nieco ciemnieć, jego płonące oczy stawały się bardziej podobne do

normalnych. Chociaż ciężko było nazwać jego potrójnie złote tęczówki normalnymi, nawet jak na
standardy sidhe.

- Jestem ranny, Meredith. Chciałbym, żeby nasz pierwszy raz razem był idealny. Nie jestem

pewien, czy będę dla ciebie dość dobry tej nocy.

background image

- Ja też

jestem ranna – powiedziałam - ale oboje poradzimy sobie, jak tylko możemy

najlepiej.

Wstałam i zorientowałam się, że jestem cała zesztywniała od ran, nawet nie wiedziałam, że

jestem ranna. Były to niewielkie rany, jakie zostały mi po walce.

- Nie będę zdolny kochać się z tobą, tak jak tego chcesz – powiedział.

- Skąd wiesz, czego chcę? – Zapytałam i powoli przeszłam przez nierówne i gładkie skały.

- Miałaś widownię, kiedy byłaś z Mistralem. Plotki narastają, ale nawet jeżeli tylko część

z nich jest prawdziwa, nie będę zdolny do takiej dominacji jak on.

Wślizgnęłam się do wody. Poczułam każde małe nacięcie i odrapanie. Woda była zimna

i kojąca, ale równocześnie sprawiła, że każda rana zapłonęła.

- Nie chcę być teraz zdominowana, Sholto. Kochaj się ze mną, niech to będzie delikatne,

jeżeli tak właśnie chcemy.

Zaśmiał się znów i usłyszałam dzwonki.

- Myślę, że delikatność to wszystko, do czego się nadaję dzisiejszej nocy.

- Nie zawszę chcę brutalności, Sholto, moje upodobania w tej dziedzinie są bardziej

urozmaicone.

Byłam teraz zanurzona w wodzie po ramiona, starając się zmyć z siebie krew. Krew zaczęła

rozpuszczać się w wodzie, zmywając się łatwiej niż powinna.

- Jak urozmaicone są twoje upodobania? – Zapytał.

Uśmiechnęłam się do niego.

- Bardzo.

Zanurkowałam, by zmyć krew z twarzy i z włosów. Wynurzyłam się dysząc i ścierając

strumyczek różowej wody z twarzy. Zrobiłam tak jeszcze dwa razy, aż woda była czysta.

Sholto był na brzegu wyspy, tam gdzie ostatnio leżałam. Stał podpierając się włócznią. Biały

nóż schował ostrożnie w spodniach tak, że było widać tylko jego czubek. Podał mi rękę.
Chwyciłam ją, chociaż mogłam wyjść sama i wiedziałam, że pochylenie się musi go boleć.

Wyciągnął mnie z wody, ale nie patrzył mi w twarz. Jego spojrzenie utkwione było w moim

ciele, moich piersiach po których spływała woda. Niektóre kobiety wzięłyby to za obrazę, ale ja nie
byłam jedną z nich. W tej chwili nie był królem, był mężczyzną i jak dla mnie to było w porządku.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Merry Gentry 06 rozdzial 14
ROZDZIAŁ 13 i 14- koncowka, Studia, Psychologia, SWPS, 3 rok, Semestr 06 (lato), Psychologia Emocji
Rozdział 13 i 14, Psychologia rozwojowa, Helen Bee
Merry Gentry 07 rozdzial 21
Objawienie Apokalipsa św Jana rozdział 13, 14, 17 i 18
Merry Gentry 07 rozdzial 15
Rozdział 13,14
Merry Gentry 06 rozdzial 1 2
Merry Gentry 07 rozdział 10 11
14 rozdzial 13 w2pa42u4da5r3dcm Nieznany (2)
13 14 05
rozdzial 05 zadanie 13
14 rozdzial 13 uglpozcs747q2fnc Nieznany
12,13,14 rozdzial MS
14 Rozdział 13 Ciągi i szeregi funkcji
12,13,14 rozdzial MS
13,14,15 rozdzial MS

więcej podobnych podstron