Publicystyka
Kleptokraci z Kremla i ich sprzymierzeńcy
Krzysztof Rak 03-08-2014, ostatnia aktualizacja 03-08-2014 19:49
Od lewej stoją: Angela Merkel, Władimir Putin, David Cameron, Barack Obama, François Hollande. Rosyjski
prezydent jest zachodnim politykom potrzebny – uważa autor
źródło: AFP
Krzysztof Rak
źródło: Fotorzepa
autor: Jerzy Dudek
Wydawało się, że zestrzelenie malezyjskiego boeinga z przeszło dwiema setkami obywateli Unii Europejskiej na
pokładzie będzie przełomowym wydarzeniem wojny rosyjsko-ukraińskiej. Zachód miał wreszcie sprawiedliwie ukarać
Moskwę, która prowadząc wojnę na ukraińskim terytorium, ponosiła część winy za tę katastrofę.
Po długich deliberacjach UE wprowadziła wreszcie sankcje trzeciego stopnia, szumnie reklamowane jako
najostrzejsze od zakończenia zimnej wojny. Analiza sposobu, w jaki Unia „ukarała" Rosję, prowadzi jednak do
wniosku, że góra urodziła mysz.
Zbrodnia i kara na niby
Najważniejszym elementem sankcji są utrudnienia w dostępie do europejskiego rynku kapitałowego. Na czym one
polegają? Otóż obywatele i firmy UE nie będą mogły kupować nowych akcji, pożyczek lub innych instrumentów
finansowych, z terminem płatności przekraczającym 90 dni, od banków rosyjskich, w których państwo ma udziały
przekraczające 50 proc. Krótko mówiąc, chodzi o ograniczenie przepływu kapitału inwestycyjnego. Tyle tylko, że
kapitał inwestycyjny zaczął ucieczkę z Rosji jeszcze przed rozpoczęciem kryzysu ukraińskiego. Dziś niezależnie od
sankcji nikt o zdrowych zmysłach nie będzie inwestował w kraju, który prowadzi otwartą wojnę z Ukrainą i rzuca
wyzwanie największym potęgom finansowym świata.
Sprawy mają się podobnie z kolejnym elementem sankcji, czyli z embargiem na broń. W jego ramach Francuzi nadal
będą budować drugi desantowiec Mistral i zainkasują w efekcie 1,2 mld euro. Poza tym Rosja i tak nie ma dziś w
budżecie wolnych środków, aby pozwolić sobie na zakupy broni za granicą. Do tego dochodzi zakaz eksportu
wysokich technologii oraz technologii związanych z wydobyciem ropy naftowej. Embargo nie dotyczy jednak
technologii wydobycia i przesyłu gazu ziemnego. Jak widać, w tym przypadku również Niemcy zadbały o swoje
interesy.
Sankcje mają więc w gruncie rzeczy charakter kosmetyczny. Za takie też uznała je moskiewska giełda, która
zareagowała na nie najpierw lekkim spadkiem, a następnie wzrostem notowań.
Przywódcy Zachodu mogli, gdyby chcieli, przycisnąć Władimira Putina do ściany. Ruprecht Polenz, emerytowany
polityk CDU, wieloletni szef komisji spraw zagranicznych Bundestagu, zaproponował, żeby ogłosić embargo na
zakup rosyjskiej ropy naftowej. To oznaczałoby rychłą katastrofę budżetową Rosji (w roku 2011 dochody z eksportu
ropy i produktów naftowych wyniosły 263 mld dolarów). Jednak politycy zachodni propozycję tę pominęli milczeniem,
albowiem nie chcieli karać Rosji, lecz jedynie wysłać sygnał do własnej opinii publicznej, wzburzonej ich cynizmem i
brakiem zdecydowanej reakcji zaraz po zestrzeleniu boeinga nad wschodnią Ukrainą.
Układ z Moskwą
Pozorowanie sankcji na pierwszy rzut oka może być niezrozumiałe. Szczególnie dla tych, którzy są przekonani, że
strategia mocarstw zachodnich wobec Rosji ma polegać na powstrzymywaniu Putina. Gdyby rzeczywiście taki był jej
cel, to trzeba by ją uznać za pozbawioną sensu. A to z dwóch powodów. Po pierwsze, ma ona reaktywny charakter,
czyli jest odpowiedzią na posunięcie Rosjan. Stosując ją, mocarstwa zachodnie nigdy nie przejmą inicjatywy
strategicznej, czyli nie zagrożą poważnie interesom Kremla.
...
Po drugie, realizacja tej strategii nie jest ryzykiem dla Kremla. Nie ma żadnego wpływu na jego obecne kalkulacje.
Putin, decydując się na niszczenie suwerenności Ukrainy, uwzględnił niewielki koszt sankcji. Na zmianę polityki
Kremla mogłyby mieć wpływ tylko groźba użycia siły militarnej lub wspomniane embargo na dostawy ropy naftowej.
Jednakże Zachód nie ma takich planów.
Tę pozorną sprzeczność można wytłumaczyć tylko w jeden sposób. Przywódcy zachodni nie chcą eskalować
konfliktu z Rosją – dążą do zawarcia z nią układu, którego celem będzie podział wpływów i stabilizacja w Europie
Wschodniej. A wszystko dlatego, że mają świadomość, iż otwarta konfrontacja mogłaby oznaczać kres władzy
Putina.
Dlaczego Zachodowi tak zależy na Putinie?
Wielu komentatorów i ekspertów wskazuje niedostateczne kwalifikacje moralno-polityczne obecnych przywódców
Europy i Ameryki. To prawda, że niewiele dla tych polityków znaczą takie wartości, jak dobro i sprawiedliwość.
Jednak od czasów Machiavellego wiadomo, że nie są to cechy konieczne władcy. Trzeba przyznać, że nie
wyróżniają się oni także wyjątkowymi zdolnościami intelektualnymi i politycznymi. Gdzież im do poprzedniej generacji:
do Helmuta Kohla, Margaret Thatcher, François Mitterranda czy George'a Busha starszego? To wszystko prawda,
ale redukowanie skomplikowanych mechanizmów stosunków międzynarodowych do cech kilku osób w gruncie
rzeczy nie tłumaczy niczego. Psychologizowanie jest przydatne w sytuacji, gdy pasażerowie w metrze obojętnie
przyglądają się, jak kieszonkowiec okrada jednego z nich. Nie pozwoli jednak zrozumieć natury postzimnowojennego
świata.
Jaki jest więc racjonalny powód tego, że Berlin, Paryż i Waszyngton mniej lub bardziej otwarcie podtrzymują reżim
Putina?
Tym powodem nie jest z pewnością rzekoma atrakcyjność rosyjskiego rynku. To mit, który nie ma wiele wspólnego z
rzeczywistością. Rosja ma bowiem gospodarkę wielkości średniego kraju unijnego. Wielkość wymiany handlowej nie
tłumaczy na przykład szczególnego strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego. W 2013 roku Rosja zakupiła
w Niemczech towary za 36 mld euro (około 3 proc. niemieckiego eksportu), w efekcie czego na liście
najważniejszych klientów Berlina zajęła dopiero 11. miejsce za takimi krajami, jak Belgia, Polska, Szwajcaria czy
Austria.
W grę nie wchodzi również obawa przed energetycznym szantażem. Największe mocarstwa zachodnie mają dobrze
zdywersyfikowane dostawy surowców energetycznych. Gdyby zależność od dostaw rosyjskich grała naprawdę
istotną rolę, to gołębią politykę wobec Moskwy powinna prowadzić Warszawa (prawie w 100 proc. zależna od dostaw
ropy i gazu rosyjskiego), a jastrzębią – Paryż i Berlin. Poza tym w przypadku gazu ziemnego zależność jest
obustronna. Rosja może go sprzedać tylko Europie, ponieważ tylko na tym kierunku ma rozwiniętą sieć gazociągów.
Dla Zachodu szybkie uniezależnienie od rosyjskich surowców energetycznych oznaczałoby jedynie wzrost kosztów
transakcji, dla Moskwy – budżetową katastrofę i destabilizację państwa.
...
Odrzucić trzeba i argument koronny, zgodnie z którym Zachód wspiera Putina, ponieważ boi się destabilizacji
jądrowego mocarstwa. Problem polega na tym, że źródłem potencjalnej destabilizacji Rosji jest system władzy
personalnej konsekwentnie budowany od 20 lat przez Borysa Jelcyna i Władimira Putina. Nie sposób jednak
pominąć faktu, iż obaj rosyjscy przywódcy byli energicznie wspierani przez Zachód w budowie autorytarnej
kleptokracji, a nie stabilnych instytucji państwa prawa, wolnego rynku i w końcu demokracji. Czy można w tym
rzekomym szaleństwie doszukać się jakiejś metody?
Centrum i peryferie
Aby ją odkryć, trzeba sięgnąć do prac amerykańskiego socjologa i politologa Immanuela Wallersteina. W latach 70.
ubiegłego wieku stworzył on oryginalną teorię stosunków międzynarodowych, zgodnie z którą żyjemy w jednym
systemie gospodarki światowej. Ma on swoje centrum, które stanowi Europa Zachodnia i Stany Zjednoczone, oraz
peryferie, czyli całą resztę. Centrum i peryferie powstały, według Wallersteina, w wyniku podziału pracy: „Podział
gospodarki świata obejmuje hierarchię zajęć i zawodów, w której zajęcia wymagające wyższych kwalifikacji i większej
kapitalizacji są zastrzeżone dla obszarów uprzywilejowanych".
O pozycji i zachowaniu się danego państwa na arenie międzynarodowej nie rozstrzyga więc, jak chce tego
klasyczna teoria realistyczna, jego względna (w odniesieniu do innych państw) potęga, lecz miejsce w jednolitym
systemie gospodarki światowej – konkretnie rola w światowym podziale pracy. To ona decyduje o tym, że państwa
dzielą się na rozwinięte, tworzące jądro systemu, i zacofane, stanowiące jego peryferie. System kieruje się zasadą,
że centrum wykorzystuje peryferie, i z reguły prowadzi do pogłębienia różnic rozwojowych i bogactwa. Krótko
mówiąc, logiką działania centrum jest dalsze bogacenie się (akumulacja kapitału) kosztem peryferii. Dzisiejszy
system światowy charakteryzuje się tym, że ma swoje centrum gospodarcze, ale nie ma politycznego.
Z pomocą teorii Wallersteina można wytłumaczyć obecną politykę mocarstw zachodnich wobec Moskwy. Rosja to
peryferie Zachodu, jego surowcowe zaplecze. A zatem państwo zajmujące w hierarchii międzynarodowego podziału
pracy jedno z najniższych miejsc.
Z punktu widzenia strategicznego interesu Zachodu reżim Putina jest optymalny. Jego istota polega na tym, że 140-
milionowym krajem rządzi bardzo wąska oligarchiczna grupa, która czerpie zyski z handlu surowcami z Zachodem.
Zyski te nie służą modernizacji i rozwojowi Rosji, tylko zasilają kieszenie członków grupy rządzącej. Beneficjentem
tego układu są więc państwa zachodnie i Putin et consortes, a przegranymi, a właściwie okradanymi – Rosja i jej
obywatele.
Rządy Putina idealnie wpisują się w logikę systemu światowego. Utrzymują Rosję w peryferyjnej zależności od
centrum. Kremlowska kleptokracja gwarantuje to, że nie pojawi się ekipa, która kierować się będzie dobrem
wspólnym obywateli i racją stanu państwa. Putin stoi na straży tego, żeby Rosja nie próbowała zmienić swojego
miejsca w hierarchii globalnego podziału pracy. Jego osobisty interes jest zgodny z interesami centrum. Chodzi o to,
aby rozkradać ogromne zyski z handlu surowcami, a nie przeznaczać je na modernizację kraju, czyli na budowę
instytucji państwa prawa, efektywnej wolnorynkowej gospodarki i demokracji. Dzięki temu Rosja nigdy nie będzie w
stanie gospodarczo konkurować z Zachodem. Zachowany zostanie porządek rzeczy, który opiera się na podziale na
bogate i rozwinięte centrum oraz biedne i zacofane peryferie.
...
Autor jest historykiem filozofii. Jako ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych pracował w Kancelarii
Prezydenta, MSZ oraz Kancelarii Prezesa Rady Ministrów
Rzeczpospolita
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek
formie i w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem,
szeroko pojętą digitalizacją, fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Business
Communication. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Business Communication lub autorów z
naruszeniem prawa jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Czytaj także