Shirley Rogers
Syn Fortune'ow
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Ty! Ręce precz od mojej żony!
Justin Bond stał na obszernym ganku domu, w którym
jeszcze nie tak dawno mieszkał z Heather. Wszystko aż go-
towało się w nim z wściekłości. Nigdy by się nie spodzie-
wał, że zastanie żonę w ramionach innego mężczyzny.
Wciągnął głęboko powietrze i zacisnął pięści. Przyszedł
ją prosić, by dała ich małżeństwu jeszcze jedną szansę. To,
że zastał ją z innym, odczuł jak zamach na swoje ego.
Przestraszony brutalnym rozkazem, mężczyzna ode-
rwał ręce od Heather i odskoczył do tyłu, potykając się
o własne nogi. W jego lewym oku pojawił się nerwowy
tik. Justin uznał to za pewnego rodzaju zwycięstwo.
- Justin! - wyszeptała Heather. Zaszokowana, przy-
cisnęła ręce do piersi, jakby nie mogła złapać tchu. A mo-
że po prostu była zażenowana, że przyłapano ją w kom-
promitującej sytuacji? Justina to nie obchodziło. Chciał
tylko pozbyć się tego łajdaka z domu.
- Witaj, Heather.
- Co ty tu robisz? - Wodziła spojrzeniem od męża
do tamtego i z powrotem. Jej twarz i szyję pokryły de-
likatne różowe plamy, schodzące aż do dekoltu kremowej
bluzki. -Eee... pamiętasz... Paula... Paula Daileya, mo-
jego kolegę ze szkoły? - Jej głos lekko drżał.
R
S
Justin nieznacznie się skłonił. Zaciskając usta, przy-
glądał się swojemu rywalowi. Potrzebował całej siły woli,
by się opanować, nie chwycić drania za kołnierz i nie
wyrzucić go z domu. Cholera! Przecież Heather nadal
jest jego żoną!
- Paul wstąpił, żeby porozmawiać o pewnej... decy-
zji, którą musi podjąć nasz komitet.
Justin rzucił żonie badawcze spojrzenie.
- Decyzja komitetu? - Gardło mu się zacisnęło, gdy
jego wzrok przesunął się na jej towarzysza. - Czy właśnie
to omawiałeś z moją żoną? - spytał ostro. Wsparł ręce
o biodra i z radością zauważył strach na twarzy tamtego.
- My... eee... tak. - Paul Dailey odchrząknął i ner-
wowo zamachał rękami. - Heather, my... eee, porozma-
wiamy jutro, w szkole. - Chwycił teczkę z podłogi
i przycisnął ją do piersi jak tarczę, a potem ostrożnie
podszedł do drzwi, nie spuszczając spojrzenia z grożą-
cego mu mężczyzny.
Justin nie ruszył się, co zmusiło Daileya, by przeciskał
się między nim a futryną. Ale zanim zdołał się wydostać,
Justin zagrodził mu wyjście ręką.
- To moja żona - oświadczył - i nikt oprócz mnie
nie ma do niej żadnych praw. Byłoby mądrze z twojej
strony, gdybyś w przyszłości o tym pamiętał. - Groźba
ta została dodatkowo wzmocniona ostrym tonem. Justin
jeszcze przez sekundę się wahał, czy na tym poprzestać,
ale w końcu zabrał rękę. Usłyszał szybkie kroki, trzaś-
niecie samochodowych drzwiczek i zaraz potem warkot
silnika i pisk opon. Gdyby nie był tak zirytowany, mog-
łoby go to nawet ubawić.
R
S
Ale chwilowo przestał myśleć o intruzie, bo oto znów
miał przed sobą kobietę, którą poślubił siedem lat temu,
i serce niemal wyskakiwało mu z piersi. Do diabła, samo
tylko zobaczenie jej po roku przyspieszyło mu puls. Była
nadal tak samo piękna jak tego dnia, kiedy poznał ją na
kampusie stanowego Uniwersytetu Pensylwanii.
Patrząc niepewnie na męża, Heather podeszła bliżej
i zatrzymała się o krok od niego. Oparła się o drzwi, ob-
ciągając na biodrach krótką brązową spódniczkę. Jej ka-
sztanowe włosy otaczały twarz i opadały w lokach na
ramiona. Czarne pantofle na wysokich obcasach przyda-
wały uroku jej i tak bardzo zgrabnym nogom. Justin aż
zesztywniał, przypominając sobie ostatni raz, kiedy ich
dotykał, ostatni raz, gdy byli ze sobą. Tętno przyspieszyło
mu jeszcze bardziej.
Cholera, rok bez seksu to bardzo długo.
Ale dla Heather to też najwyraźniej było za długo.
Czuł, jak ogarnia go wściekłość.
- Byłeś nieuprzejmy - stwierdziła. Głos miała spo-
kojniejszy, zaczęła się już otrząsać z szoku, jakiego do-
znała na jego widok.
- Doprawdy? - Justin wzruszył ramionami. - Ten ło-
buz chciał cię mieć. Musiałem mu wyjaśnić, że nic z tego.
Usłyszał, jak Heather wciąga powietrze. Jej zielone
oczy pociemniały.
- Nie masz prawa wtrącać się do moich spraw. - Pa-
trzyła na niego ze złością, na czole zarysowała jej się
głęboka bruzda.
- Nadal jesteś moją żoną - przypomniał jej. - Naj-
widoczniej zapomniałaś o tym.
R
S
- Nie zapomniałam, że nadal jesteśmy małżeństwem,
mimo że przez cały rok ani razu się do mnie nie ode-
zwałeś. - Spojrzała mu prosto w oczy. Mówiła ostrym
tonem, ale w jej oczach zobaczył cierpienie. Po tym, jak
poroniła, Justin odsunął się od niej, i w końcu ją opuścił.
Odrzucając ją, zadał jej ból, który mimo upływu roku
ani trochę nie zelżał.
- Ale teraz tu jestem. - Justin stwierdził oczywisty
fakt. - Mogę wejść?
Heather znieruchomiała. Serce jej waliło, jego wzrok
trzymał ją na uwięzi. Był taki przystojny, że z zachwytu
brakowało jej tchu. Elegancko ubrany w ciemny garnitur
z białą koszulą wyglądał tak, jakby przyszedł tu prosto
z biura. Justin zawsze odznaczał się doskonałą prezencją;
miał w sobie coś, co przyciągało uwagę, gdziekolwiek
się znalazł.
Podniosła wzrok na jego twarz. Starannie ostrzyżone
ciemne włosy były sczesane z twarzy, niebieskie oczy
patrzyły bacznie. Nigdy nie potrafiła dokładnie odgadnąć,
o czym Justin myśli, a teraz taka umiejętność bardzo by
się jej przydała.
Po co on tu przyszedł? Czy to możliwe, że jeszcze
ją kocha? Rumieniąc się na tę głupią myśl, odepchnęła
ją od siebie. Już dawno straciła nadzieję. Poza tym nie
pozwoli, by znów zadał jej ból. Nie zniosłaby tej tortury,
gdyby jeszcze raz miała go stracić.
- Nie wydaje mi się, żeby był to dobry pomysł -
powiedziała, rzucając przez ramię rozpaczliwe spojrzenie
na bawialnię, by sprawdzić, czy nie zostawiła na wierzchu
rzeczy synka.
R
S
Przeniknęło ją poczucie winy i na chwilę wprost spa-
raliżowało. Gdy Justin odchodził, nie powiedziała mu,
że jest w ciąży, a teraz Timmy ma już trzy miesiące. Nie
powiadomiła go o narodzinach synka, bo na pewno po-
czułby się zobowiązany do powrotu, a ona nie życzyła
sobie, by wrócił do niej jedynie z poczucia obowiązku.
Posługiwanie się dzieckiem dla sklejenia małżeństwa
z powrotem na ogół nie przynosi nic dobrego. Heather,
dobrze o tym wiedziała, bo jej własny ojciec opuścił ją
i jej matkę, gdy miała trzynaście lat.
Wystraszyła się, widząc niespodziewanie męża na
swoim progu. Czy to możliwe, że dowiedział się o Tim-
mym? Ogarnęła ją panika.
- Chciałbym z tobą porozmawiać - oświadczył Ju-
stin. Chociaż wydawał się spokojny, determinacja brzmią-
ca w jego głosie mówiła bardzo wiele.
Heather spojrzała na zegarek i uświadomiła sobie, że
już jest spóźniona po Timmy'ego. Ze zdenerwowania na
myśl o tym, co może się stać, jeśli wpuści męża do domu,
ścisnął jej się żołądek. Całe szczęście, że po pracy miała
parę rzeczy do załatwienia i nie poszła od razu do matki po
dziecko.
- Może innym razem - zaproponowała chłodno. -
Jestem umówiona i muszę już iść. - Jednak to był po-
ważny błąd. Pobudziła ciekawość Justina.
- Z kim? - spytał.
- Po prostu muszę coś załatwić. - Odgarnęła włosy
z twarzy. - Czy to nie może poczekać?
- Zajmę ci tylko kilka minut - nalegał Justin, pod-
chodząc bliżej. - Chyba nic złego się nie stanie, jeżeli
pozwolisz mi wejść?
R
S
Heather poczuła nagle, jak pali ją skóra, ale zaraz
przypisała swoją reakcję temu, że tak ją zaskoczył. Jego
bliskość i znajomy zapach, jaki ją owionął, na pewno
nie mają z tym nic wspólnego. Nie zniosłaby, gdyby jej
serce znów zaczęło dla niego bić.
- Absolutnie nic złego - odparła, żałując, że go spro-
wokowała.
- Więc mnie wpuść. - Uśmiechnął się leciutko. -
Skoro nie masz się czego obawiać...
Heather zastanowiła się przez chwilę. No, rzeczywi-
ście, teoretycznie rzecz biorąc, Justin jest jej mężem. To,
że od roku żyją w separacji, najwyraźniej nie ma dla nie-
go żadnego znaczenia. I naprawdę nie mogła odmówić,
skoro on nadal był właścicielem domu, który dzielili
przez sześć lat małżeństwa.
Odsunęła się od drzwi.
- Dobrze. Na pięć minut.
Justin wszedł, zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się
najpierw po holu, potem po bawialni, jakby sporządzał
katalog zawartości, aż do najmniejszego detalu.
To badawcze spojrzenie zdenerwowało Heather. Jesz-
cze raz obrzuciła okiem pokój, by się upewnić, że nie
ma tu żadnych rzeczy jej syna.
- Proszę, usiądź. - Wskazała ręką fotel obok ka-
napy.
- Postoję. - Justin przesunął spojrzeniem po jej syl-
wetce, od stóp do głów. Zdenerwowana, przygładziła
włosy ręką.
- Od jak dawna spotykasz się z Daileyem? - spytał
ostrym tonem, jakby żądał wyjaśnień.
R
S
- Jesteśmy po prostu przyjaciółmi. Nie spotykam się
z nim.
Widać było, że Justin w to nie uwierzył.
- Więc był tu u ciebie po raz pierwszy?
- Nie, nie po raz pierwszy - wybuchnęła Heather - ale
to jeszcze nic nie znaczy. - Położyła ręce na biodrach, żeby
ukryć ich drżenie. Justin chyba jednak się nie zmienił. Za-
wsze dążył do uzyskania kontroli nad wszystkim. Z po-
czątku to w nim podziwiała. Był poważnym, stanowczym
mężczyzną, można było na nim polegać. A ona potrzebo-
wała kogoś, kto by się nią zaopiekował. Po latach walki
z poczuciem, że ojciec ją opuścił, z radością pozwoliła Ju-
stinowi przejąć odpowiedzialność za swoje życie.
Ale teraz już nie jest tą samą spragnioną miłości
dziewczyną, którą poślubił. Nie potrzebuje już kogoś, na
kim mogłaby się oprzeć, kogoś, kto by ją chronił i o nią
dbał.
- Rozumiem.
- Najwyraźniej jednak nie - parsknęła, widząc jego
sceptyczną minę. - Paul kilka razy proponował mi rand-
ki, ale zawsze odmawiałam. - Zresztą i tak miała cały
dzień zajęty pracą na pełnym etacie i obowiązkami matki.
No, może od czasu do czasu czuła się samotna, ale
jeszcze nie była gotowa na nowy związek. Nie miała na
to czasu ani ochoty. Wiedziała, jak niewiele potrzeba, by
zostać zranioną.
- Nie wyglądał tak, jakby właśnie otrzymał odmowę
- stwierdził Justin chłodnym tonem.
- To przez ciebie nie zdążyłam dać mu jasno do zro-
zumienia, że nie jestem nim zainteresowana.
R
S
- Jeżeli przychodził do ciebie już przedtem, chociaż
go nie zachęcałaś, najwyraźniej nie robiłaś tego wystar-
czająco zdecydowanie - upierał się. Na jego policzku
drgał mięsień.
Heather westchnęła niecierpliwie.
- Justin, to nie twoja sprawa. Sam postanowiłeś
odejść z mojego życia, więc teraz nie jestem ci winna
żadnych wyjaśnień.
- Nadal jesteśmy małżeństwem.
Zirytowała się, gdy w jego oczach odbiło się wspo-
mnienie ich wspólnych intymnych chwil.
- Od roku nie mieszkamy razem - stwierdziła, zde-
cydowana na tym skończyć rozmowę.
- Właśnie dlatego do ciebie przyszedłem.
Heather zbladła, zabrakło jej tchu. Poczuła się tak,
jakby Justin uderzył ją w splot słoneczny. Przyszedł za-
żądać rozwodu!
Zadrżała, ale wysiłkiem woli się opanowała. Chociaż
była na to całkowicie nieprzygotowana, da sobie radę.
Do diabła, poradzi sobie! Powinna była się spodziewać,
że kogoś sobie znalazł.
- Chcesz rozwodu - powiedziała szybko, odbierając
mu szansę wyjaśnienia, że się w kimś zakochał.
Na ustach Justina pojawił się uśmiech - leciutki, ale
wystarczający, by zaznaczył się dołeczek na prawym po-
liczku. Serce Heather załomotało. Właśnie jego uśmiech
oczarował ją od pierwszej chwili. Uśmiech i ten cholerny,
cudowny dołeczek.
- Co? - Zdumiała się. Chyba nie o to mu chodzi.
Doznała tak głębokiej ulgi, że aż zakręciło jej się w gło-
R
S
wie. Musiała się przytrzymać oparcia kanapy. - Nie po
to tu przyszedłeś?
- Nie.
Spojrzała na jego rękę i dopiero teraz zauważyła, że na-
dal nosi ślubną obrączkę, złoto wysadzane brylancikami.
- Więc po co?
Justin ostrożnie dobierał słowa.
- Chciałbym, żebyśmy dali naszemu małżeństwu je-
szcze jedną szansę.
- Co? - Chyba źle go usłyszała.
- Dobrze słyszałaś - zapewnił ją, widząc na jej twa-
rzy zaskoczenie i nieufność. - Chcę dać naszemu mał-
żeństwu jeszcze jedną szansę. - Podszedł bliżej, ale ona
natychmiast cofnęła się o krok.
- Nie rozumiem - szepnęła. To nie było podobne do
Justina, który po tym, jak poroniła, odszedł. - To zna-
czy... dlaczego? - Jeszcze raz pomyślała, że może do-
wiedział się o Timmym. Ale sądząc po kierunku rozmo-
wy, było to mało prawdopodobne.
Justin wyciągnął rękę i dotknął palcami jej policzka.
Znów się cofnęła. Jego ręka opadła.
- Przez ten rok, kiedy żyliśmy osobno, wiele się wy-
darzyło - powiedział.
Co takiego mogło się zdarzyć, że teraz chce do niej
wrócić? Justin nigdy nie był wylewny ani otwarty, a ona
zawsze myślała, że wszystko toczyłoby się lepiej, gdyby
mówił jej, co myśli i co przeżywa.
- Poznałem moją matkę.
- Och. - Aż zamrugała ze zdziwienia.
Zaskoczyło ją, że wspomniał swoją przeszłość. Jej zda-
R
S
niem powodem, dla którego Justin zachowywał taką rezer-
wę i niechętnie dzielił się swoimi uczuciami, były jego
przeżycia w dzieciństwie. Jako niemowlę został porzucony
przed drzwiami biura szeryfa w Newadzie. Nie zdołano od-
dać go do adopcji, więc umieszczano go w rodzinach za-
stępczych, najpierw w jednej, potem w następnych. Nigdy
nie udało mu się nigdzie zapuścić korzeni, nigdy nie dano
mu szansy na zadomowienie się w jednym miejscu.
Po ślubie miała naiwną nadzieję, że we dwoje stworzą
rodzinę i że spędzą razem całe życie. Ale okazało się,
że już bardziej nie mogła się mylić.
- Nazywa się Miranda Fortune - powiedział Justin
po chwili wahania. - Mieszka w Teksasie.
Heather nie wiedziała, jak zareagować. Justin wyda-
wał się taki... taki zadowolony z odnalezienia matki.
- Och, Justinie... -. Westchnęła, jej serce wezbrało
radością. Mimo krzywdy, jaką jej wyrządził, cieszyła się
jego szczęściem.
Justin zawsze szukał czegoś, co nadałoby pełnię jego
życiu. I chyba teraz to znalazł. Ale zabolało ją, że to nie
była ona, że ona nie wystarczyła, by czuł się szczęśliwy.
- Jak ją znalazłeś?
- To nie ja. Jej zmarły mąż, Lloyd, zatrudnił prywat-
nego detektywa, by mnie odszukał. I ten detektyw, Flynn
Sinclair, skontaktował się ze mną i poprosił, żebym po-
jechał do Teksasu, by się z nią spotkać.
- I pojechałeś?
Skinął głową.
- Z początku odmówiłem. Ale potem dowiedziałem
się, że mam siostrę bliźniaczkę. - Justin rozumiał zdu-
R
S
mienie Heather. On sam z początku nie mógł uwierzyć
własnym uszom, gdy w jego biurze pojawił się detektyw
i powiedział mu o rodzinie i dziedzictwie. Jego matce
nie zależało na nim na tyle, by go przy sobie zatrzymać,
więc po co teraz miałby spełniać jej prośbę i jechać do
niej?
Ale gdy się dowiedział, że ma siostrę bliźniaczkę,
zmienił zdanie. Gdzieś w świecie była jakby jego druga
połowa, ktoś, kto ma takie same cechy charakteru, tak
samo wygląda, tak samo cierpiał z powodu odrzucenia
i pustki. Zgodził się na spotkanie.
- Masz siostrę bliźniaczkę?
- Tak. Ma na imię Emma. Niedawno urodziło jej się
dziecko i w końcu wyszła za tego detektywa, Flynna
Sinclaira. - Widząc szok na twarzy Heather, dodał: - To
długa historia.
- Mój Boże. Rzeczywiście wiele się wydarzyło. Bar-
dzo się cieszę twoim szczęściem. Jaka jest twoja matka?
- Jest miła i chyba chce się o mnie wszystkiego do-
wiedzieć - odparł wymijająco. - Miranda była bardzo mło-
da, gdy nas urodziła, i nie miała do kogo się zwrócić. Nie
czuła się na siłach, by się nami zaopiekować. Potem wyszła
za mąż i miała z nim dwoje dzieci, tak więc mam jeszcze
więcej rodzeństwa. Już kilka razy się z nimi wszystkimi
widziałem, ostatnio parę dni temu, na przyjęciu, które mój
przyrodni brat Kane i jego żona Allison wydali, by powitać
mnie w rodzinie Fortune'ow. - Justin nawet zastanawiał
się, czy nie przeprowadzić się do Teksasu, ale szybko
uświadomił sobie, że wyjazd z Pittsburgha ostatecznie
położyłby kres jego małżeństwu. A tego nie chciał. Jeszcze
nie.
R
S
- A więc masz brata?
- Tak. Jest lekarzem i też mieszka w Teksasie. Tak
samo jak moja przyrodnia siostra, Gabrielle, żona szeryfa.
Oni mają córkę.
- I już ich wszystkich poznałeś? - Heather wprost
nie mogła sobie wyobrazić, jak Justin się zachowywał,
spotykając tych wszystkich krewnych. Nawet teraz, gdy
o nich opowiadał, widziała w jego oczach rezerwę.
A fakt, że matkę nazywał po imieniu, mówił o wiele wię-
cej, niż chciałby wyjawić. Poznał tych łudzi, ale nie ży-
czył sobie traktować ich jak rodziny.
- Tak. Jak ci już mówiłem, spotkałem się z nimi kilka
razy. - Przeszedł przez pokój i wziął ze stolika zdjęcie
w ramkach, przedstawiające ich oboje w dniu ślubu. Głę-
boko zamyślony musnął je palcem.
Heather pożałowała, że je tu postawiła. Nie powinien
myśleć, że ta pamiątka ma dla niej jakieś znaczenie. Zo-
stawiła je tutaj tylko po to, by jej przypominało o błędzie,
jaki popełniła, wierząc, że Justin ją kocha.
- Wydaje się, że są wprost nieprzyzwoicie bogaci -
mówił dalej, uśmiechając się do twarzy Heather na fo-
tografii.
Najwyraźniej to bogactwo wcale mu nie imponowało.
Nie dla pieniędzy postanowił spotkać się z nimi. Mając
osiemnaście lat, przeprowadził się do Pittsburgha razem
z ostatnią zastępczą rodziną, u której mieszkał. Krótko
potem, gdy oni znów się przeprowadzali, postanowił się
usamodzielnić. Znalazł sobie pracę, potem drugą, i po-
szedł do college'u.
Stworzył sobie własne miejsce na ziemi - stał się wła-
R
S
ścicielem Trigon Steel, dochodowego przedsiębiorstwa
w przemyśle stalowym, i zarobił dość, by do śmierci nie
martwić się o pieniądze, nawet gdyby nie przepracował
już ani jednego dnia.
Ale to nie wystarczało do wypełnienia pustki, jaką
w sobie czuł. Dlatego postanowił jednak spotkać się
z matką: ona stanowiła łącznik z jego własnym istnie-
niem. W końcu dowie się, skąd się wziął na tym świecie,
z kim jest związany.
- Matka nigdy przedtem cię nie szukała?
- Chyba nie. W młodości nie życzyła sobie żadnych
związków z rodziną Fortune'ow, ale w końcu zawarła
z nimi pokój. I teraz chce, żebyśmy my, Emma i ja, rów-
nież stali się częścią tej rodziny.
- A co z twoim ojcem? Jego też poznałeś?
- Nie. Nie rozmawialiśmy o nim. - Mimo że był cie-
kaw, kim jest jego ojciec, nie spytał Mirandy o niego.
Patrzył teraz na Heather i widział, jak w jej zielonych
oczach pojawia się nieufność. Nie mogła zrozumieć, dla-
czego spotkanie z rodziną skłoniło go do przyjścia do
niej. Nie miała też pojęcia, dlaczego chce dać ich mał-
żeństwu jeszcze jedną szansę. Jak ma jej to wyjaśnić,
skoro sam właściwie tego nie rozumiał?
Spotkanie z Fortune'ami zmiękczyło trochę jego stward-
niałe serce. Mimo kłopotów i niepowodzeń trzymali się ra-
zem, mieli dzieci, o których istnieniu on nie miał pojęcia,
i wychowywali je. Wspierali się nawzajem, a teraz otwo-
rzyli szeroko ramiona, by powitać jego i Emmę.
- A co to wszystko ma właściwie wspólnego ze mną?
- spytała w końcu Heather. - I z nami?
R
S
- Miranda chciałaby cię poznać.
- Ale po co?
- Bo jesteś moją żoną.
Ta odpowiedź była zbyt prosta, by miała jakiś sens.
Heather nie mogła sobie wyobrazić, dlaczego matka Ju-
stina pragnęłaby ją poznać, zwłaszcza teraz, kiedy ona
i Justin żyją w separacji.
- Chciałbym, żebyś pojechała ze mną do Teksasu -
oświadczył.
R
S
ROZDZIAŁ DRUGI
- Do Teksasu? - powtórzyła Heather głosem piskli-
wym ze zdumienia. Szeroko otwartymi oczami wpatry-
wała się w męża.
Widząc jej reakcję, Justin zmarszczył czoło.
- Miranda tam właśnie mieszka - wyjaśnił niepo-
trzebnie, ale był zirytowany. - Ja też bym chciał, żebyś
ją poznała.
- Naprawdę? - Znając niechęć męża do spontanicz-
nych działań, zrozumiała, że w jego prośbie musi się kryć
coś więcej. Dla kogoś takiego jak Justin, który odczuwał
potrzebę kontrolowania wszystkiego i wszystkich wokół
siebie, dostosowanie się do nowej rodziny musiało być
bardzo trudne.
Oczywiście, była ciekawa, jacy są ci Fortune'owie.
Najwyraźniej wywarli na Justinie spore wrażenie. Wy-
dawał się taki... nie potrafiła ubrać swoich myśli w sło-
wa... taki inny.
- To chyba jasne, że chcą cię poznać.
- Dlaczego nie powiedziałeś matce, że jesteśmy w se-
paracji?
Justin chwilę się wahał, zanim odpowiedział.
- Bo myślałem, że może ty i ja jeszcze ciągle mamy
szansę. I jeżeli znów będziemy razem, nie ma powodu,
R
S
by jej mówić o obecnej sytuacji. Heather, kiedyś byliśmy
szczęśliwi... - Wyciągnął rękę i przesunął palcami po jej
policzku, a potem odgarnął jej włosy z twarzy.
Heather zesztywniała i jeszcze raz cofnęła się o krok.
- Mnie też tak się wydawało - przyznała - do cza-
su... - Nie dopowiedziała zdania do końca, ale i tak wie-
dział, co ma na myśli. Pod jego dotykiem zaczęła ją palić
skóra. Przecież przez parę lat dzielili coś wyjątkowego.
Często nawiedzały ją wspomnienia szczęśliwych chwil,
tak samo zresztą jak wspomnienie chwili, gdy ją opuścił.
- Oboje popełniliśmy błędy, ale przez jakiś czas było
nam dobrze - powiedział.
- Tak... byliśmy szczęśliwi. - Przyznała to niechęt-
nie, ale i tak na jego twarzy odmalowała się ulga.
- Może moglibyśmy odzyskać to, co mieliśmy.
- Justin...
- Byliśmy małżeństwem przez sześć lat - przerwał
jej lekko wyzywającym tonem. - Czy to nic dla ciebie
nie znaczy?
- Mogłabym cię spytać o to samo! - wybuchnęła. -
Nie odzywałeś się do mnie przez cały rok, a teraz przy-
chodzisz i żądasz, żebym z tobą wyjechała.
- Ty też nie pofatygowałaś się, żeby się ze mną skon-
taktować - przypomniał jej ostro.
Ma rację, przyznała w duchu. I jego zarzut jest bar-
dziej usprawiedliwiony niż jej, chociaż nawet nie wie-
dział, że to ona zawiniła o wiele bardziej niż on, nie kon-
taktując się z nim.
- Masz rację - powiedziała na głos - ale...
- Jedź ze mną do Teksasu - powtórzył, teraz już ła-
R
S
godniejszym tonem. Przechylił głowę i przyglądał się jej.
- Tylko o to cię proszę. To nam da czas na przemyślenie
wszystkiego, co się między nami wydarzyło, czas na pod-
jęcie decyzji, co mamy dalej zrobić. Czy chciałabyś spró-
bować dać naszemu małżeństwu jeszcze jedną szansę?
- Ja... nie wiem - odparła szczerze, zdumiona, że
na samą myśl o wspólnym życiu puls tak bardzo jej przy-
spieszył. Czy naprawdę może sobie pozwolić na ponowne
wystawienie uczuć na takie ryzyko?
Justin podszedł do okna i zaczaj: przez nie wyglądać.
Heather nerwowo przygryzła wargę, zastanawiając się,
o czym on też może myśleć. Już miała coś powiedzieć,
gdy odwrócił się i spojrzał jej w oczy.
- Co myślisz o tym, byśmy dali sobie miesiąc? - Pod-
szedł do niej i zatrzymał się tak blisko, że czuła jego za-
pach.
- Jeden miesiąc. Czy nasze małżeństwo nie jest warte
tego, byś mu poświęciła jeden miesiąc swojego życia?
Heather zirytowała się.
- Jeden miesiąc, tak? - A więc ustalił harmonogram,
według którego mieli się pogodzić. Teraz już bardziej
przypominał znanego jej Justina, człowieka, który zawsze
musi mieć wszystko pod kontrolą.
Justin skinął głową.
- To wystarczająco długi czas, byśmy mogli się prze-
konać, czy możemy być razem - wyjaśnił. - Jeżeli po
miesiącu okaże się, że nie, dam ci rozwód.
Heather ciągle jeszcze nie mogła uwierzyć, że to
wszystko naprawdę się dzieje. Wahała się, nie chciała dać
mu władzy nad sobą, by znów mógł ją zranić. Tak, nadal
jej na nim zależało, chociaż teraz już tylko dlatego, że
R
S
jest ojcem jej syna. Ale co on zrobi, gdy dowie się
o dziecku? Czy posłuży się Timmym, żeby ją zmusić do
pozostania z nim w małżeństwie?
Stwierdziła, że Justin niewiele się zmienił. Nadal był
małomówny, nie okazywał uczuć. Chociaż w czasie trwa-
nia ich małżeństwa wiedziała, że nie jest mu obojętna,
nigdy jej tego nie powiedział. I nadal chciał kontrolować
wszystko wokół siebie.
Jednak ona się zmieniła przez ten rok. Stała się sa-
modzielna. Przyzwyczaiła się do decydowania o sobie.
Pogrążona w myślach, nie zauważyła, jak blisko pod-
szedł, dopóki nie przyciągnął jej do siebie. Zaskoczona,
wsparła ręce na jego umięśnionej klatce piersiowej.
W przeszłości rozwiązywali wiele problemów w łóżku
- ostatnim razem w takiej sytuacji został poczęty Timmy.
Ale teraz nie pozwoli mu na uciekanie się do podobnych
środków. Już nie.
Odepchnęła go. Justin zmarszczył czoło, zacisnął usta
w wąską kreskę, ale wypuścił ją z objęć. Cofnęła się
o kilka kroków, na taką odległość, by móc normalnie od-
dychać. Była wściekła, że sama jego obecność zapiera
jej dech w piersiach.
- Heather, jeden miesiąc...
Dzwonek telefonu wystraszył ich oboje. Heather była
pewna, że to jej matka. Pobiegła do aparatu.
- Halo. Och, mamo, tak, wiem, że jestem spóźniona.
Przepraszam. - Rzuciła szybkie spojrzenie na Justina.
Przyglądał się, jak rozmawia z matką. Od początku lubił
Kathryn Watson. Była serdeczna i opiekuńcza, ale nie ro-
ściła sobie prawa do narzucania swojego zdania, nie dusiła
R
S
ludzi swoją troskliwością. Była taką matką, o jakiej on
zawsze marzył. Teraz, gdy poznał Mirandę, wydawało
mu się, że jest taka jak jego teściowa. Starała się do niego
zbliżyć, ale na razie on sam jeszcze nie zdobył się na
to, by opuścić przed nią tarczę. Pozostałych członków
rodziny Fortune'ów też zresztą wolał trzymać ha dystans.
- Mam niespodziewanego gościa.
Głos Heather przyciągnął jego uwagę. Zastanawiał się,
co Kathryn by powiedziała, gdyby wiedziała, że to o nie-
go chodzi. Wychylił się do przodu, by usłyszeć jak naj-
więcej z rozmowy. Zauważył, że Heather stara się nie
mówić matce o jego wizycie. Nie szkodzi. Kathryn i tak
wkrótce się dowie o jego chęci powrotu do żony.
Heather westchnęła.
- To Justin, mamo. - Słuchała przez chwilę. - Przy-
jadę do ciebie trochę później, jeśli można. - Znów chwilę
słuchała, nerwowo stukając nogą w podłogę. - Dziękuję.
Naprawdę jestem ci wdzięczna.
Heather odłożyła słuchawkę i odwróciła się do Justina.
Twarz miała mroczną, najpewniej czuła potrzebę bronie-
nia się przed nim. Ale Justin nie przeoczył iskierki nie-
pewności w jej spojrzeniu i potraktował to jako dowód,
że nie jest jej obojętny.
Gdy przesunęła językiem po górnej wardze, zmełł
w ustach przekleństwo. W tej chwili pragnął tylko przy-
ciągnąć ją do siebie i kochać się z nią, pokazać jej, że
między nimi nadal tli się płomień i że jest to podstawa,
na której można zacząć budować.
Reprezentowała wszystko, na co w życiu pracował,
i wszystko, czego nie potrafił przy sobie utrzymać. Stracił
R
S
kobietę, którą kochał, stracił dom, a po tym nieszczęsnym
poronieniu również rodzinę, której tak bardzo pragnął.
Kiedyś mieli szansę. Czy głupotą jest wierzyć, że warto
jeszcze raz spróbować?
Opanował chęć wzięcia Heather w ramiona, a ona cof-
nęła się o parę kroków i stanęła za fotelem, jakby chciała,
by dzieliła ich pewna przestrzeń. Tak mocno zacisnęła ręce
na oparciu fotela, że pobielały jej kostki. Zachowywała
ostrożność i Justin potrafił to zrozumieć. Głęboko ją
skrzywdził, chociaż wtedy uważał, że dając jej wolność,
postępuje słusznie. Trudno jej będzie pozbyć się przykrych
wspomnień i zastanowić się nad jego propozycją.
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
- To takie do ciebie podobne - skomentowała - tak
ni stąd, ni zowąd tu przyjść i spodziewać się, że ja zgodzę
się na wszystko, czego tylko sobie zażyczysz.
Justin skrzywił się, jej obiekcje go drażniły.
- Dzwoniłem i zostawiłem wiadomość, że przyjdę.
Heather spojrzała na automatyczną sekretarkę. Rze-
czywiście paliło się na niej światełko.
- Nie miałam czasu jej przesłuchać. Kiedy tylko we-
szłam do domu, przyszedł Paul.
- A czy zrobiłoby ci jakąś różnicę, gdybyś wiedziała,
że przyjdę?
- Nie wiem. - Spojrzała na niego badawczo, chcąc
wyczytać z jego twarzy wskazówkę, o czym myśli. -
Rozstając się, nie byliśmy w dobrych stosunkach. - Cho-
ciaż właściwie trudno powiedzieć, w jakich stosunkach
byli, bo stało się tak, że on po prostu któregoś dnia od-
szedł. Po jakimś czasie skontaktował się z nią jego
R
S
prawnik i poinformował, że będzie co miesiąc otrzymy-
wała od Justina pewną sumę. Wtedy zrozumiała, że Justin
nie wróci, i zaczęła odbudowywać swoje życie.
I zorientowała się, że jest w ciąży.
Kochali się ostatniej nocy, jaką spędzili razem. Z jej
strony była to rozpaczliwa próba przywrócenia choćby
odrobiny bliskości między nimi. Nie zabezpieczyła się,
Justin też o to nie zadbał. Aż do ostatniej chwili ich
wspólnego pożycia miała nadzieję na drugie dziecko. Są-
dziła, że dziecko pomoże ich małżeństwu, miała nadzieję,
że jeżeli da mu dziecko, Justin będzie ją kochał.
Ale on i tak odszedł. Niedługo potem, gdy stwierdziła,
że jest w ciąży, była w siódmym niebie. Będzie miała
dziecko, którego tak pragnęli, tyle że zabrakło Justina,
by dzielić z nią radość.
Miała nadzieję, że się do niej odezwie, okaże, że mu
na niej zależy. Ale nie skontaktował się z nią, więc po
przemyśleniu wszystkiego postanowiła nie zawiadamiać
go o ciąży.
Przez jakiś czas martwiła się, że on jednak w jakiś
sposób się o tym dowie. Na szczęście Pittsburgh to duże
miasto, firma Justina znajdowała się bardzo daleko od
elitarnego przedmieścia Fox Chapel, na którym kupili
dom, więc jej tajemnica była bezpieczna. I najwyraźniej
martwiła się niepotrzebnie, bo Justin ani razu, aż do dziś,
nie próbował się z nią zobaczyć, a wspólni znajomi jakoś
odeszli z jej życia, odkąd przestała się poruszać w tych
samych kręgach co oni.
- Nie przyszedłem tu po to, by cię gnębić - powie-
R
S
dział. -I nie kieruję się jakimiś podejrzanymi motywami.
Proszę cię tylko, byś dała nam jeszcze jedną szansę.
Gdy nic nie odpowiedziała, jego serce niemal przestało
bić. Po to, by mogli do siebie wrócić, musi przez jakiś czas
przebywać z nią sam na sam. Inaczej jej nie przekona.
- Nie wiem, co robić. Muszę to przemyśleć - odpo-
wiedziała w końcu uczciwie.
- Doskonale. - Patrzył na nią przez chwilę, a potem
wyciągnął do niej rękę. Był zdziwiony, ale i bardzo za-
dowolony, gdy zauważył, że nadal nosi obrączkę. Dotknął
jej ręki i wpatrzył się w duży, oszlifowany na kształt łez-
ki brylant, skrzący się w świetle słonecznym. Heather
cofnęła rękę.
- Jutro do ciebie zadzwonię - powiedział zirytowany.
- Nie - odparła szybko. Sama chciała ustalić warunki
ich rozmowy. - Rano mam lekcje, a potem zebranie. Ja
do ciebie zadzwonię. Gdzie będziesz?
Justin podał jej wizytówkę.
- Znasz numer do mojego biura. Tu masz numer do
mieszkania i telefon komórkowy.
- Dobrze. Zadzwonię do ciebie jutro po szkole.
Justin skinął głową i ruszył do drzwi. Ale jeszcze się
odwrócił.
- A więc do jutra - powiedział dobitnie.
Heather patrzyła za nim, jak wsiada do mercedesa
i odjeżdża. Gdy zniknął jej z oczu, siły ją opuściły. Cięż-
ko oparła się o drzwi.
Nie była przygotowana na jego wizytę. Nawet tornado
nie spowodowałoby takiego zamieszania w jej życiu.
Musiała postradać zmysły, skoro mu powiedziała, że
R
S
przemyśli jego propozycję. Sama nie wiedziała, czy tego
chce.
Kiedyś kochała Justina. Czy potrafi od nowa nauczyć
się go kochać?
R
S
ROZDZIAŁ TRZECI
- Jak on teraz wygląda? - spytała Kathryn Watson,
gdy tylko usiadły przy kuchennym stole do kolacji.
- Justin? Nic się nie zmienił. Nadal o wiele za przy-
stojny. - Nawinęła kilka nitek makaronu na widelec, wło-
żyła do ust i jadła w zamyśleniu. Nieraz widziała, jak
kobiety oglądają się za nim na ulicy.
- Wie o Timmym?
- Nie! Och, mamo. Ja też w pierwszej chwili o tym
pomyślałam. - Opowiedziała matce, że wpadła na chwilę
do domu, by zostawić niepotrzebne rzeczy, i wtedy przy-
szedł Paul Dailey. Opowiedziała też o scysji między Ju-
stinem i Paulem.
Kathryn zachichotała i Heather spiorunowała ją wzro-
kiem.
- To wcale nie było śmieszne.
- Szkoda, że tego nie widziałam - skomentowała
Kathryn. - Justin zawsze miał wobec ciebie taką obronną
postawę. Na pewno był wściekły.
- Był wyniosły i gwałtowny - wyjaśniła Heather
z niesmakiem.
- No, przynajmniej ten kłopot masz już z głowy. Od
miesięcy usiłowałaś zniechęcić Paula.
R
S
- Tak, owszem, ale Justin nie musiał być aż tak...
napastliwy.
- Zabawne, to jedna z jego cech, które zawsze po-
dziwiałam. Justin nie mówi dużo, ale gdy już coś powie,
wypowiada się bez ogródek. Po co przyszedł?
Heather opowiedziała matce o odnalezionej rodzinie
męża.
- Bardzo mnie to cieszy. Przez całe życie był taki
samotny, dorastał przerzucany od jednej rodziny zastęp-
czej do drugiej.
Kathryn zawsze mówiła Heather, że siłą Justina jest
jego niespożyta energia. Na studiach specjalizował się
w biznesie, a po dyplomie stworzył własną firmę. Teraz
Trigon Steel była już jedną z najważniejszych firm
w mieście, w którym konkurencja w przemyśle stalo-
wym jest zażarta, a często nawet brutalna.
- Miał mnie. Ja byłam jego rodziną - przypomniała
Heather matce. - W jej oczach malował się smutek. - Ale
porzucił to, co miał.
- Kochanie, on też cierpiał. Justin nie jest taki, jak
twój ojciec. Henry był manipulatorem i egoistą. Nigdy
mi nie powiedział, że nasze małżeństwo jest nieudane.
Gdybym wiedziała, że ma romans, odeszłabym na długo
przedtem, zanim on opuścił nas.
- Tato nie dbał ani o ciebie, ani o mnie. - W oczach
Heather zabłysły łzy. Potrząsnęła głową, żeby je odpę-
dzić.
Miała dla matki ogromny szacunek. Kathryn Watson
była kobietą silną i niezależną. Sama wychowała córkę,
pracowała jako sekretarka, biorąc wszystkie nadgodziny,
R
S
by pomóc jej opłacić college. Heather w matce miała naj-
lepszą przyjaciółkę i powiernicę.
Mimo to nie potrafiła zapomnieć o dezercji ojca. Cho-
ciaż matka pogodziła się z jego zdradą, Heather ciągle
jeszcze cierpiała z powodu bólu odrzucenia.
Kathryn przez chwilę milczała, a potem powiedziała
spokojnie:
- Nie wszyscy mężczyźni porzucają swoje rodziny.
- Ale Justin to zrobił. - Heather nie mogła mu tego
zapomnieć. To, że odszedł, jeszcze bardziej wzmocniło
mur, jaki wybudowała wokół siebie.
Kathryn pogłaskała córkę po ręce.
- Ludzie sobie radzą z bólem na różny sposób. Justin
radził sobie z nim w jedyny sposób, jaki znał. Pogrążył
się w pracy. Nie wiedział, jak mówić o tym, co czuje.
- Mamo, ty go zawsze bronisz. - Heather zmarsz-
czyła brwi, na czole pojawiła jej się głęboka bruzda. -
Wiem, że mnie też wspierałaś, ale dlaczego odczuwasz
potrzebę bronienia właśnie jego?
- Bo on nigdy nie miał nikogo, kto by się o niego
troszczył - odparła miękko Kathryn. - Nie mogę sobie
nawet wyobrazić, przez co przechodził w dzieciństwie,
nie mając nikogo, z kim czułby się związany. Był zu-
pełnie sam, bez rodziny, bez krewnych...
- No dobrze, ale teraz ma pełną rodzinę, łącznie
z przyrodnimi braćmi i siostrami. I wydaje się, że wszy-
scy oni są nieprawdopodobnie bogaci. - Heather odsu-
nęła talerz i wyprostowała się w krześle. - Mamo, on
chce, abym z nim pojechała do Teksasu i poznała jego
matkę. I ma taki... taki dziwaczny pomysł, żebyśmy spę-
R
S
dzili razem miesiąc i przekonali się, czy możemy znów
się zejść.
Kathryn ze zdumienia zabrakło słów i tylko wpatry-
wała się w córkę.
- I co mu odpowiedziałaś? - wykrztusiła w końcu.
- Że muszę to przemyśleć. Co innego mogłam po-
wiedzieć? - Widząc namysł na twarzy matki, spytała: -
A co ty o tym sądzisz?
- Kochanie, małżeństwo nie zawsze jest prostą spra-
wą. To, że Justin do ciebie przyszedł, bardzo wiele zna-
czy. Musi nadal cię kochać. A jak ty byś się czuła, gdybyś
zrezygnowała z takiej szansy? Pomyśl o Timmym, ale
także o sobie. Heather, musisz mu powiedzieć o Tim-
mym.
Heather wiedziała, że matka nie zgadzała się z jej de-
cyzją, by zachować narodziny Timmy'ego w tajemnicy.
- Wiem. I powiem mu. Ale jeszcze nie teraz. - Za-
czerwieniła się, bo zżerało ją poczucie winy. Zamierzała
powiedzieć Justinowi o dziecku, naprawdę miała taki za-
miar. Co za ironia losu, że musiał się pojawić właśnie
teraz i odebrać jej możliwość dobrowolnego wyjawienia
tajemnicy. - Znam Justina. Gdyby dowiedział się
o dziecku, bez względu na wszystko nalegałby, żebyśmy
znów byli razem. Nie chcę małżeństwa, którego funda-
mentem byłoby poświęcenie z jego strony.
Kathryn zebrała talerze i zaniosła je do zlewu.
- Słuchaj, może jednak pojedziesz z nim do Teksasu?
Będziecie tam sami, tylko we dwoje, i będziesz miała
doskonałą okazję, by się przekonać, czy da się uratować
wasze małżeństwo.
R
S
- Nie mogę, ot tak, rzucić wszystkiego i pędzić do
Teksasu. Mam tu obowiązki. I Timmy'ego, którym muszę
się zajmować.
- Nie wymawiaj się Timmym! - krzyknęła Kathryn.
- Ja doskonale mogę się nim zająć.
Rumieniec Heather jeszcze się pogłębił. Matkę trudno
było oszukać.
- Przecież wiem - powiedziała ze skruchą.
- Więc wracaj do domu i dobrze sobie przemyśl pro-
pozycję Justina.
- Pana żona na czwartej linii.
- Dziękuję, pani Harris - powiedział Justin i uświa-
domił sobie, że jego głos nie jest tak pewny, jak by sobie
życzył.
Niecierpliwie czekał na telefon Heather, od razu rano
pouczył sekretarkę, że ma ją łączyć natychmiast. Nawet
kilka razy podnosił słuchawkę, by samemu do niej za-
dzwonić, ale zaraz odkładał ją z powrotem. Otarł spocone
ręce o spodnie, a potem podniósł słuchawkę i nacisnął kla-
wisz.
- Heather? - Nie mógł się doczekać, kiedy usłyszy
jej zachrypnięty głos, którym wypowie jego imię. Efekt,
jaki wywarła na nim ta wczorajsza krótka wizyta, był
piorunujący. Mógł myśleć tylko o niej.
- Cześć. Może dzwonię nie w porę?
Jej głos zdradzał zdenerwowanie. Potrafił to zrozu-
mieć. On też z niepewności był tak poirytowany, że se-
kretarka już w południe zagroziła mu odejściem,
- Nie, oczywiście, że nie. Możesz do mnie dzwonić
o każdej porze.
R
S
- Och. - Nastąpiła chwila ciszy, gdy Heather się nad
tym zastanawiała. - No, dobrze. Zajmę ci tylko parę mi-
nut. Może moglibyśmy się spotkać? No wiesz, żeby po-
rozmawiać?
- Oczywiście - zapewnił ją, ciesząc się brzmieniem
jej lekko zdyszanego głosu. Otulał go jak koc w zimny,
śnieżny dzień. - Przyszedłbym do domu wieczorem, co
ty na to? - zaproponował, pragnąc zobaczyć ją jak naj-
szybciej. Pojechałby już teraz, gdyby tylko powiedziała
jedno słowo.
- Nie - odparła szybko. - Ja... eee... mam parę
spraw do załatwienia na mieście. Myślałam, że może ja
mogłabym przyjść do ciebie.
Ta rozmowa dużo ją kosztuje, zauważył. Ciekaw był,
czy celowo planuje spotkanie na własnych warunkach.
Mimo że kazał prawnikowi podać jej swój adres na wy-
padek, gdyby musiała się z nim skontaktować, Heather
nigdy nie była w jego nowym mieszkaniu ani tam nie
zadzwoniła.
- Dobrze. - Pochylił się nad biurkiem, oparł na łokciu
i wpatrzył w jej zdjęcie. Uśmiechała się na nim, przy-
pominając mu o wszystkim, co stracił, gdy ją opuścił. -
O której?
Wymieniła porę, a on przypomniał jej swój adres. Nie
chciał jeszcze przerywać połączenia, kończyć rozmowy.
Ale ona milczała, a on, jak ostatni idiota, myślał tylko
o tym, co powiedzieć, by ją przedłużyć.
- Więc spotykamy się o siódmej.
- Tak - odparła Heather. - O siódmej.
Justin odłożył słuchawkę na widełki i ciężko wes-
R
S
tchnął. Przejechał palcami po włosach, oczy miał utk-
wione w zdjęciu Heather. Nawet po tym, jak się rozstali,
cały czas trzymał je na biurku.
Zrobił je podczas miodowego miesiąca. W patrzących
na niego z fotografii oczach malowało się szczęście.
Tyle że to było całe życie temu, zanim zamknęła się
w sobie, gdy straciła dziecko. Z początku starał się ją
zmusić, by pogodziła się z tą stratą, która przecież do-
tknęła także jego. Ale gdy opierała się jego wysiłkom,
on też się wycofał. Radził sobie z cierpieniem, pogrążając
się w pracy, chociaż dotrzymanie do wieczora wiele go
kosztowało. I tak, zanim rany zdążyły się zaleczyć, cał-
kowicie się od siebie oddalili.
Ale teraz miał nadzieję, że odnajdą to, co ich połą-
czyło od pierwszej chwili znajomości.
Spojrzał na zegarek i uświadomił sobie, że Heather
będzie w jego mieszkaniu już za kilka godzin.
Postanowił zrobić wszystko, co w jego mocy, by od-
zyskać żonę.
Portier drapacza chmur powitał Heather tak, jakby
często tu bywała.
- Pani Bond, pan Bond pani oczekuje.
Uśmiechnęła się nerwowo. Najwyraźniej Justin poin-
formował portiera o jej wizycie. Nogi jej drżały, gdy szła
do windy. Zanim zdążyła się uspokoić, kabina zatrzymała
się na piętrze Justina.
Podeszła do drzwi ostrożnie, tak jak treser podchodzi
do nie wytresowanego lwa. Jej ręka drżała, gdy lekko
zapukała.
R
S
Drzwi otworzyły się natychmiast i stanął przed nią
jej mąż. Ubrany był raczej nieformalnie, przynajmniej
jak na niego, w granatowe spodnie i koszulkę polo. Wło-
sy miał sczesane z czoła.
Uśmiechnął się na jej widok, ukazując ten cudowny
dołeczek. Serce Heather zaczęło mocniej bić. Była na
niego zła za tę jego zdolność do wzbudzania w niej takiej
reakcji samą swoją obecnością.
- Cześć - powiedziała, modląc się jednocześnie, by
nogi się pod nią nie ugięły. Uświadamiając sobie, że z ca-
łej siły ściska torebkę, zmusiła się do rozluźnienia palców.
Nie chciała, by widział, jak bardzo jest zdenerwowana.
Wyciągnął do niej rękę. Przez sekundę się wahała, ale
wreszcie zrobiła to samo.
- Wejdź - zaprosił ją i poprowadził do pokoju.
Napięcie na jego twarzy trochę zelżało. Była zdziwio-
na, widząc przez króciutką chwilę wyraz ulgi w jego
oczach. Czyżby bał się, że ona zmieni zdanie i nie przyj-
dzie? Ale rzeczywiście, setki razy "chciała już odwołać
ich spotkanie.
- Ucieszyłem się, kiedy do mnie zadzwoniłaś - po-
wiedział.
- Przecież obiecałam. - Odczuła przyjemność, gdy jego
ręka zamknęła się wokół jej dłoni. Ale, z drugiej strony, to
ją zdekoncentrowało. Poczuła znajomy zapach jego wody
kolońskiej i bezwiednie postąpiła o krok bliżej.
Bardzo ją ciekawiło, jak Justin mieszka, bo nigdy tu
nie była. Gdy się rozejrzała, ogarnęło ją dziwne uczucie.
Pokój był duży i urządzony, najpewniej przez dekoratora,
drogimi meblami i drobiazgami, począwszy od sofy
R
S
i krzeseł, po wartościowe obrazy w ramach i efektowne,
idealnie rozmieszczone wazony z kwiatami, bibeloty
i lampy. A ona spodziewała się miękkich kanap pokry-
tych skórą, czarną albo szarą, czegoś typowego dla męż-
czyzny, z dużym telewizorem i wszystkimi elektronicz-
nymi gadżetami, jakie tylko istnieją.
- Rzeczywiście nie byłem pewny, czy zadzwonisz.
Nie spodziewała się takiego wyznania. Justin, którego
znała, nigdy by się do tego nie przyznał.
- Tak więc tu mieszkasz - szepnęła. Wydawał się cał-
kowicie nie na miejscu w tym formalnym otoczeniu. To
mógł być czyjkolwiek dom. W pokoju nic nie wskazy-
wało na to, że Justin czuje się tu zadomowiony.
- Czemu jesteś taka zdziwiona? - spytał, bacznie jej
się przyglądając. - Czyżbyś się spodziewała jakiegoś
szpanerskiego kawalerskiego apartamentu?
Zaczerwieniła się, zła, że tak łatwo odgadywał jej my-
śli.
- To nawet nie wygląda na zamieszkane pomieszcze-
nie - odparła wymijająco.
Nie dziwiło jej, że pokój jest nieskazitelnie czysty.
Justin miał obsesję na punkcie porządku. Pamiętała, jak
kiedyś poprosiła go, by podniósł coś, co rzucił na pod-
łogę. Jego reakcja ją zaskoczyła. Pokornie przeprosił
i przysiągł, że to się już nigdy nie powtórzy. Spytała go,
dlaczego tak przesadnie zareagował, ale nie. chciał o tym
mówić.
- Ostatnio sporo podróżowałem - tłumaczył się.
Tymi słowami przerwał jej zamyślenie.
- Ach, tak - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Poza wyjazdami do Teksasu ciągle musiałem
R
S
jeździć w sprawach służbowych. - Położył jej rękę na
plecach i poprowadził do następnego pokoju. - Chcesz
drinka przed kolacją?
- Kolacją? - powtórzyła i rzuciła mu zdziwione spoj-
rzenie.
- Mam nadzieję, że jeszcze nie jadłaś? - spytał,
wprowadzając ją do dużego pokoju stołowego.
- Nie... nie jadłam - wyjąkała.
- To świetnie! - Uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Chciałem ci sprawić niespodziankę.
I rzeczywiście udało mu się, pomyślała, widząc stół
nakryty na dwie osoby, u szczytu i obok, po lewej stro-
nie.
Justin dotknął kontaktu na ścianie i światło przyciem-
niało, tworząc przyjemny nastrój.
- Proszę, usiądź. - Poprowadził ją do nakrycia przy
boku stołu i wysunął dla niej krzesło.
Jak robot zaprogramowany na wykonywanie rozka-
zów, Heather usiadła na miękkim krześle. Przed jej na-
kryciem leżała pojedyncza czerwona róża.
Justin dotknął jej ramienia, a potem swobodnie prze-
sunął rękę na jej kark. - Zaraz wracam. - I, pochylając
się nad nią, dodał: - Cudownie pachniesz.
Heather zadrżała, gdy zabrał rękę. Poczuła się jak mu-
cha złapana w pajęczą sieć, malutka muszka wpatrzona
w olbrzymiego pająka. Obawa walczyła w niej z pod-
nieceniem. Naprawdę zadał sobie dla niej wiele trudu
i mimo postanowienia, że zachowa rezerwę, wzruszyła
się. Tej strony swojego charakteru nigdy jej nie ukazał.
Ciekawe, co jeszcze się w nim zmieniło.
R
S
Muskając palcami delikatne płatki róży, zastanawiała
się nad jego intencjami. O Justinie nie dałoby się powie-
dzieć, że jest romantykiem. Chociaż zawsze pamiętał o jej
urodzinach i rocznicy ślubu i dawał jej z tych okazji pre-
zenty, Heather wiedziała, że nie poświęca ich wyborowi
wiele uwagi. Nigdy nie były to prezenty osobiste i teraz
przyszło jej do głowy, że może kupowała je jego sekretar-
ka.
Podniosła różę i wdychała jej zapach. Justin wiedział,
że kocha róże, i czasami przynosił jej wiązankę. A czer-
wone róże uwielbiała najbardziej. Przytuliła miękkie płat-
ki do policzka.
Z zamkniętymi oczami wspominała pierwszy raz, kie-
dy dał jej róże. To było tego wieczoru, gdy się oświadczył.
Od chwili gdy go poznała, nigdy nawet nie spojrzała na
innego mężczyznę. Potem zaproponował jej małżeństwo
i wydawało jej się, że nie ma na całym świecie szczę-
śliwszej od niej kobiety.
Drzwi kuchni otworzyły się. Heather poczuła, jak ob-
lewa się rumieńcem. Justin podszedł do stołu i ustawił
na nim dwa talerze przykryte srebrzystymi pokrywami
i koszyczek z chlebem. Nie chcąc, by zaczął się zasta-
nawiać nad przyczyną jej rumieńca, parsknęła ironicznie:
- Sam gotowałeś? - Oboje dobrze wiedzieli, że po-
trafiłby przypalić wodę, gdyby to tylko było możliwe.
- Proszę, jaka dowcipna! - Uśmiech rozjaśnił mu
twarz. Z zachęcającą miną zdjął pokrywy z talerzy. Po
pokoju rozszedł się zapach czosnku i sosu pomidoro-
wego.
Oboje się roześmieli i Heather z radością usłyszała
ten bogaty, podnoszący na duchu dźwięk jego śmiechu.
R
S
Kiedy ostatnio dzielili taką chwilę? Popatrzyła na niego,
miotana gwałtownymi emocjami.
Życie nie gra z człowiekiem uczciwie. Gdy się po-
brali, myślała, że będą szczęśliwi już na zawsze. Przy-
puszczała, że to głupia nadzieja, ale tego właśnie prag-
nęła, chciała w to wierzyć, mimo dezercji ojca. Zaufanie
Justinowi wymagało od niej wielkiej odwagi. I co się sta-
ło z ich miłością? Gdzie popełnili błąd?
Chwila radości minęła. Czując pod powiekami łzy,
Heather odwróciła głowę.
- Co się stało? - spytał Justin, biorąc ją za rękę.
- Nic.
- Heather...
Niechętnie spojrzała na niego, jej oczy lśniły od łez.
- Nie chcę sprawiać ci bólu - powiedział.
- Wiem - odparta i kontynuowała uroczystym to-
nem: - Tak mówi mi rozum. Ale z sercem to zupełnie
inna sprawa. Czasami, nawet jeżeli tego nie chcemy, za-
dajemy innym cierpienie. - Zamilkła, by wziąć uspoka-
jający oddech i zmusić się do opanowania. - Nie jestem
pewna, czy chcę to przeżywać jeszcze raz - powiedziała
szczerze.
- Daj nam szansę. Tylko o to proszę.
- W twoich ustach to brzmi tak prosto, tak łatwo.
Ale tak wcale nie jest.
Justin puścił jej rękę i usiadł. Ciężko oddychał.
- Nie wiem, co ty o tym myślisz, ale przeszłość dla
mnie też nie była łatwa.
- Wierzę ci.
W tej chwili uderzyło ją, że już po raz drugi zwierzył
R
S
się jej ze swoich uczuć. To był kolejny dowód, jak się
zmienił. Będzie musiała się do tego przyzwyczaić.
- Naprawdę mi wierzysz? - Szukał spojrzeniem jej
wzroku. - Ale uważasz, że ostatni rok był dla ciebie trud-
niejszy niż dla mnie, prawda?
Heather wiedziała, że tak było. Tylko nie mogła mu
o tym powiedzieć. Jeszcze nie.
Samotnie urodziła Timmy'ego, sama się o niego tro-
szczyła. Ale to była jej decyzja. Jej i tylko jej. I niczego
nie żałowała.
- Niezupełnie - odparła obronnym tonem.
Ale on popatrzył na nią tak, jakby jej nie uwierzył.
- Zabierajmy się do jedzenia - zmienił temat.
Skinęła głową, wzięła kawałek chleba i podsunęła mu
koszyk. Chleb był gorący i cudownie pachniał.
- To pyszne - powiedziała po pierwszym kęsie.
- A więc, żeby ciekawość już cię dłużej nie paliła,
zdradzę ci moją tajemnicę. Mam kucharkę, która mi go-
tuje, gdy jestem w mieście - wyjaśnił Justin, otwierając
butelkę schłodzonego wina.
- Gdzie jest teraz?
- Nie mieszka tu. Przychodzi tylko, gdy jej potrze-
buję. - Co nie zdarza się często, dodał w myślach. Na
ogół jadał w jakimś barze, gdy wracał wieczorem do mie-
szkania. Źle się czuł, mieszkając samotnie. Prawie całe
życie był sam. Tęsknił do domu, który jeszcze nie tak
dawno dzielił ze swoją żoną.
- Chyba trudno było znaleźć kogoś do takiej pracy.
- Dobrze jej płacę. Pieniądze potrafią ułatwić życie.
Justin, który wychowywał się i dorastał w biedzie,
R
S
uważał, że pieniądze są najważniejsze. Dopiero niedawno
zaczął odkrywać wartość przyjaźni i rodziny. Potrzeba
było spotkania z Fortune'ami, żeby to sobie uświadomił.
I potrzeba było utraty Heather, by to zrozumiał.
Przez resztę kolacji miło ze sobą rozmawiali, unikając
najmniejszej nawet aluzji do powodu ich spotkania. Justin
miał nadzieję, że Heather postanowiła jechać z nim do
Teksasu. Bo inaczej po co by w ogóle tu przychodziła?
Mogła zadzwonić i przez telefon przekazać odmowę.
Heather odłożyła widelec i wypiła resztę wina z kie-
liszka. Justin chciał jej dolać, ale odmówiła.
- Muszę już wracać do domu.
Jednak Justin miał inne plany. Chciał ją zatrzymać
i kochać się z nią powoli, namiętnie gorąco. Uwiedzenie
jej nie leżało w jego początkowym planie, ale coraz bar-
dziej go to kusiło.
Jej spojrzenie zmiękło, gdy się stopniowo uspokajała.
Oblizała usta. Zastanawiał się, czy ona w ogóle ma po-
jęcie, jakie to na nim wywarło wrażenie. Poprawił się
w krześle, usiłując znaleźć wygodniejszą pozycję.
- Powinniśmy chyba porozmawiać, no wiesz, o na-
szych sprawach - zaproponowała, patrząc na ozdobny
ścienny zegar. Było już późno i chciała jak najszybciej
znaleźć się w domu. Nie lubiła wykorzystywać matki.
W tym tygodniu Kathryn i tak zbyt często musiała opie-
kować się Timmym.
- Sprawy? - powtórzył Justin, bacznie się w nią wpa-
trując.
Heather podniosła się, stanęła za swoim krzesłem i za-
plotła ręce za plecami, by nie drżały.
R
S
- Dużo myślałam o twojej propozycji.
Justin założył ręce na piersi.
- Miło mi to słyszeć. - Widział, że Heather jest zde-
nerwowana. Poznawał to po sposobie, w jaki odwracała
wzrok, a potem znów na niego patrzyła. - No i co po-
stanowiłaś? - spytał, zmierzając prosto do celu, a serce
waliło mu jak oszalałe.
- Że pojadę, ale pod pewnymi warunkami.
R
S
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Warunkami? - Justin zrozumiał, że czekają go kło-
poty.
- Tak. - Heather skinęła głową, włosy opadły jej na
twarz. Odgarnęła je niecierpliwie. - Po pierwsze, zga-
dzam się tylko na dwa tygodnie.
Dwa tygodnie. To nie było tak długo, jak potrzebował,
ale trochę zmieni swoje plany, przyspieszy bieg spraw
i osiągnie to, czego pragnie.
- Co jeszcze?
- Zaczekaj - ostrzegła go, bo już czuła, że zamierza
wywierać na nią presję. - Na to się zgadzasz?
Justin wstał zza stołu i podszedł do niej, zatrzymując
się zaledwie o kilka centymetrów.
- Przemyślę to. Co jeszcze?
- Nie chcę, żebyś składał jakiekolwiek obietnice, któ-
rych nie mógłbyś dotrzymać.
Justin zauważył nieufność w jej spojrzeniu. Wiedział,
że na to zasłużył.
- Nic takiego nie zamierzałem robić - syknął.
- Czasami, mimo najlepszych intencji, mówimy rze-
czy, które naszym zdaniem druga osoba pragnęłaby usły-
szeć. Nie chcę... - zawahała się i zagryzła usta.
R
S
- Heather, ja cię tylko proszę, żebyśmy spędzili razem
pewien czas, żeby się przekonać, czy nasze małżeństwo
ma szansę trwać. Jeżeli to miałoby oznaczać, że zadam
ci ból, wycofam się. Masz moje słowo.
- Tak więc, jeżeli po dwóch tygodniach okaże się.
że nie możemy być razem, dasz mi rozwód? - To musiało
zostać jasno ustalone. Cały rok leczyła rany. Nie zamierza
powtórnie tego przeżywać. Na miłość boską, nie może
do tego dopuścić!
- Tak.
- Dobrze.
- To wszystko? - spytał. Musnął palcami pukiel jej
włosów i zmarszczył czoło, gdy się odsunęła.
- Niezupełnie - powiedziała ochryple.
- Jest jeszcze coś? - zdziwił się Justin.
Heather cofnęła się o kolejny krok.
- Nie chcę się z tobą kochać.
Nagle zmieszany, podrapał się po uchu.
- Mówisz, że nie chcesz seksu?
- Tak.
- Bez seksu - powtórzył, jakby chciał się upewnić
że dobrze słyszał. Albo może wypowiadając te słowa m
głos, łatwiej mu było w nie uwierzyć, wmówić sobie, że
potrafi się powstrzymać. Słaba szansa! Pragnął jej teraz
nawet myślał o tym, by ją uwieść już w chwili, gdy prze-
kraczała próg jego domu.
- Staramy się uzdrowić nasze małżeństwo - przypo-
mniała mu. - I uważam, że nie powinniśmy mylić na-
szych uczuć z pożądaniem.
Justin poczuł się tak, jakby ktoś go uderzył młoterr
R
S
kowalskim w dolne partie ciała. Z napięcia zacisnęły mu
się mięśnie brzucha.
- A jak możemy uzdrawiać nasze małżeństwo bez se-
ksu?
- Nie udawaj takiego tępego - warknęła, z irytacją
piorunując go wzrokiem. - Dokładnie rozumiesz, o co
mi chodzi. Mamy mnóstwo do omówienia, mnóstwo
spraw do przepracowania. Nie będzie nam łatwo i nie
chcę zaciemniać tego, przez co przejdziemy - co staramy
się osiągnąć - kochaniem się.
Justin musiał przyznać rację jej rozumowaniu. Ale tak
bardzo jej pragnął. Jego lędźwie natychmiast odpowie-
działy na wizję, jaką miał przed oczami: ich dwojga upra-
wiających miłość. Musiał wytężyć całą wolę, by się opa-
nować. Cholera! Przygryzł wargę. I co teraz?
- Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? - spytał.
Miał nadzieję, modlił się, by zmieniła zdanie. Nie po-
trafił sobie wyobrazić, że spędzi z nią jeden dzień, a co
dopiero mówić o dwóch tygodniach, nie dotykając jej
miękkiej skóry, nie całując jej słodkich ust. Liczył, że
dzięki pożądaniu, jakie zawsze było między nimi, zdo-
będzie ją z powrotem.
- Tak.
Uśmiechnął się do niej.
- Wyznaczasz wysoką cenę. - Nie był na to przygo-
towany i złościło go, że został przyłapany, gdy się tego
najmniej spodziewał. Cały czas go zadziwiała. To ona
ustaliła miejsce ich spotkania, a także warunki, na jakich
mogłaby ewentualnie do niego wrócić.
- Więc się zgadzasz?
R
S
- Chyba muszę, skoro jestem w mniej korzystnym
położeniu niż ty. - Ale nie na długo, obiecał sobie w du-
chu, już ustalając strategię. Nic nie powiedziała o doty-
kaniu. Ani o całowaniu.
Ani o tym, jak ma im urządzić spanie.
Ale nie będzie jej o tym przypominał. Nie zrobi tego,
póki mu nie obieca, że pojedzie z nim do Teksasu. Zgo-
dziłby się na wszystko, byle tylko spędzić z nią jakiś czas
sam na sam, z daleka od wspomnień, które kładły się
między nimi cieniem.
- Dobrze. Pojadę z tobą.
- Ach, Heather - szepnął, wzdychając tęsknie. - Nie
pożałujesz. - Położył dłoń na jej karku i zaczął go ma-
sować palcami.
- Justin! - Odepchnęła jego rękę, wzięła torebkę. -
Robi się późno. Muszę iść do domu. I... dziękuję za ko-
lację.
- Nie ma za co - odparł, uśmiechając się nerwowo.
Odprowadził ją do drzwi. - Nie rozmawialiśmy jeszcze
o terminie wyjazdu. Chciałbym powiadomić Mirandę,
kiedy może nas oczekiwać.
- Wkrótce zaczynają się wakacje - powiedziała. Tim-
my'ego urodziła w drugim semestrze roku szkolnego
i mogła wykorzystać urlop macierzyński, wolała jednak
wrócić do pracy. Chciała doprowadzić swoich uczniów
do drugiej klasy. Na szczęście miała asystentkę, która jej
pomagała. - Mogę być gotowa za osiem dni, jeżeli ci to
odpowiada.
- Doskonale. - Zanim zdążyła się odwrócić, Justin
chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie.
R
S
- Heather, tęskniłem za tobą - wyznał, mocno ją
obejmując.
Tak bardzo chciałaby mu wierzyć. Ale przecież rok
temu ją porzucił. Nie ufała mu. Odepchnęła go.
- Muszę już iść.
Wchodząc do domu po powrocie ze szkoły, Heather
usłyszała, że dzwoni telefon. Położyła Timmy' ego w jego
kąciku na podłodze kuchni, podała mu zabawkę i pod-
biegła do aparatu wiszącego na ścianie.
- Halo?
- Heather, tu Justin.
Na dźwięk jego głębokiego głosu poczuła przypływ
podniecenia. Wrócił do jej życia dopiero trzy dni temu,
a już zdążył wprowadzić chaos w jej uczucia. Czuła się
jak na górskiej kolejce, jakby jeździła w kółko i w kółko,
i nie mogła się z niej wydostać.
- Cześć - powiedziała, zastanawiając się, dlaczego
Justin dzwoni. Przecież ustalili, że wyjadą dzień po za-
kończeniu szkoły.
- Dzwonię, by ci zaproponować pomoc - wyjaśnił,
jakby odpowiadając na jej myśli.
- W czym? - spytała zdumiona.
- W pakowaniu. Mówiłaś, że musisz uporządkować
swoją salę lekcyjną.
Heather wysilała umysł, by znaleźć jakiś rozsądny po-
wód odmowy. Potrzebowała przynajmniej jednego dnia
spokoju na utwierdzenie się w swoim postanowieniu, że
nie może pozwolić na zbyt szybki powrót do ich dawnych
stosunków. Nie mogła poza tym dopuścić do tego, by
R
S
Justin już teraz dowiedział się o Timmym. Czuła, że musi
im obojgu dać czas na przebywanie razem, żeby mogli
się przekonać, czy zdołają uratować swoje małżeństwo
bez względu na dziecko.
- Chyba nie - odparła - ale dziękuję za propozycję.
Już mam niewiele do zrobienia.
- Wobec tego zapraszam cię na kolację. Pomyślałem,
że może chciałabyś się dowiedzieć czegoś więcej o mojej
rodzinie, moglibyśmy też porozmawiać o planach na po-
dróż.
- Och, Justin, nie wiem. - Już miała powiedzieć, że
ma jeszcze bardzo dużo roboty, ale przecież dopiero przed
chwilą oświadczyła mu, że prawie ją kończy.
- Przez następne dwa tygodnie spędzimy razem pra-
wie każdą minutę. Nie wydaje ci się, że powinniśmy z po-
wrotem trochę się do siebie przyzwyczaić?
Te słowa zawierały więcej sensu, niż miałaby ochotę
przyznać. Na myśl o tym, że go zobaczy, że znów z nim
będzie, serce zaczęło jej mocno bić. Wprawdzie ciągle
sobie powtarzała, że z niczym nie należy się spieszyć;
ale jej serce nie chciało nic o tym słyszeć.
Tego samego wieczoru o siódmej Justin, spięty jak
rzadko mu się zdarzało, wjechał swoim mercedesem na
podjazd domu Heather. A gdy spojrzał przez okno sa-
mochodu na dom, w którym kiedyś z nią mieszkał, zalał
go potok wspomnień, w większości dobrych, niektóre
jednak były nieskończenie bolesne.
Te ostatnie miesiące, jakie razem przeżyli, okazały się
prawdziwym piekłem. Nie potrafił do niej dotrzeć, prze-
R
S
bić się przez jej cierpienie. Odnosiła się do niego tak
obojętnie, jakby nic już dla niej nie znaczył. Wiele razy
w życiu doznał odrzucenia i za każdym razem, gdy prze-
noszono go do innej rodziny zastępczej, uczył się jakoś
z tym żyć.
Ale odrzucenie przez Heather niszczyło go. Odwróciła
się od niego, gdy najbardziej jej potrzebował. Teraz jed-
nak pragnął wrócić do życia, jakie kiedyś wiedli. Pragnął
być ze swoją żoną, spędzić z nią resztę przeznaczonego
sobie na ziemi czasu, troszcząc się o nią.
I, do cholery, chciał się z nią kochać!
Wiedział, że to sprowadzi na niego kłopoty. Już teraz
pragnął jej tak, że mąciło mu się w głowie. Musiał jeszcze
chwilę posiedzieć w samochodzie, zaczekać, aż jego ciało
się uspokoi. Gdy uznał, że już nie zrobi z siebie głupca,
wysiadł i podszedł do drzwi. Chociaż miał prawo wejść
bez żadnych ceremonii, zadzwonił.
Heather od razu otworzyła drzwi i odstąpiła na bok,
żeby go wpuścić. Na jej twarzy malowała się obawa.
- Cześć.
Przesunął po niej spojrzeniem, zauważył zaokrągloną
w odpowiednich miejscach figurę i seksowne nogi. Uśmie-
chnął się z aprobatą, a potem pochylił się i pocałował ją
w policzek. Heather odchyliła głowę i szybko się cofnęła.
- Cudownie pachniesz. - Serce Justina na sam ten za-
pach odpowiedziało szalonym biciem. Zawsze używała de-
likatnych perfum, przywodzących na myśl róże. Wciągnął
głęboko oddech, wdychając ten zapach, i też się cofnął.
Heather zaczerwieniła się, chyba zadowolona, że głoś-
no wypowiedział swoje myśli.
R
S
- Wchodź - zaprosiła go ze szczerym uśmiechem.
- Mam nadzieję, że nie przyszedłem za wcześnie
- powiedział, wchodząc do bawialni. - Jeżeli masz je-
szcze coś do zrobienia, chętnie zaczekam. - Rozejrzał
się, ale nie zobaczył żadnego znaku, że przygotowuje
się do wyjazdu. W pokoju było nieskazitelnie czysto,
jakby spędziła całe popołudnie na sprzątaniu, zamiast
się pakować.
Heather weszła za nim i natychmiast automatycznie
omiotła spojrzeniem cały pokój.
- Nie, na dziś wszystko już skończyłam. I jestem na-
prawdę zmęczona, więc chętnie zrobię sobie przerwę.
Dziękuję za zaproszenie na kolację.
Jej uwagę przyciągnął jakiś mały przedmiot leżący na
podłodze koło kanapy. Uświadomiła sobie, że to grze-
chotka. Wystraszona spojrzała na Justina. Bała się, że on
też to zauważył, ale z ulgą stwierdziła, że nie. Uśmie-
chnęła się do niego radośnie i przeszła przez pokój, by
ustawić się przed zabawką.
- Uhm... nie pytałam cię jeszcze - zaczęła, zasłania-
jąc sobą grzechotkę - jak sobie radzisz z pracą, gdy jesteś
w San Antonio. - Przesunęła nogę i z przerażeniem usły-
szała, że grzechotka leciutko dźwięczy. Jednak Justin chy-
ba nie zwrócił na to uwagi.
- To żaden kłopot. Mam laptopa, a w hotelu, w któ-
rym się zatrzymuję, jest faks i Internet. Można się ze mną
porozumieć, ale nie spodziewam się, żebym musiał dużo
pracować, gdy tam będziemy.
Traktował poważnie ich wyjazd. Heather ogarnęło przy-
jemne uczucie. Chcąc odwrócić jego uwagę, by móc nie-
R
S
postrzeżenie wepchnąć grzechotkę pod kanapę, powie-
działa:
- Nie wiem, jak mam się ubrać. Nie mówiłeś, co tam
będziemy robić. - Poruszyła leciutko stopą i usunęła
grzechotkę Timmy'ego z widoku.
Uff! Mało brakowało, pomyślała. Będzie musiała bar-
dziej uważać.
Justin patrzył na nią z przyjemnością. Jej jasnonie-
bieska sukienka kończyła się przed kolanami, białe pan-
tofle na wysokich obcasach podkreślały szczupłość nóg.
Pamiętał, jak w przypływach namiętności obejmowała go
tymi nogami.
Do diabła, nieraz kochali się tu, na podłodze. Heather
leciutko się obróciła i sukienka zawirowała wokół ud.
- Wyglądasz wspaniale.
- Dziękuję. - Na tę kolację Heather starannie się
ubrała i teraz ucieszyła się, że Justin to docenia. - No,
jeżeli jesteś gotowy, możemy już iść.
Justin chciał jej powiedzieć, na co naprawdę jest
gotowy. Jednak stłumił swoje pragnienia i skinął
głową.
- Pomyślałem, że pójdziemy do „Angela" - oświad-
czył, gdy już siedzieli w samochodzie.
Heather rzuciła mu zaskoczone spojrzenie.
- Do „Angela"?! - wykrzyknęła, zanim zdołała się
powstrzymać.
To była restauracja, w której Justin jej się oświadczył.
Zalała ją fala radości. Była jednocześnie uradowana
i zdumiona, że wybrał właśnie ten lokal. A może widzia-
ła w tej jego decyzji więcej, niż naprawdę znaczyła? Czu-
R
S
jąc się głupio, że okazała się taka sentymentalna, odwró-
ciła głowę w stronę okna.
- Mam nadzieję, że ci to odpowiada. - Posłał jej py-
tające spojrzenie. Liczył, że ucieszy się wyborem miejsca,
w którym spędzili wyjątkową chwilę swojego życia. To
była część jego planu: chciał jej przypomnieć czasy, gdy
wszystko między nimi układało się dobrze.
- Oczywiście - odparła z uśmiechem i trochę się
rozluźniła. - Już nie mogę się doczekać.
W restauracji Heather przeżyła chwilę oszołomienia,
gdy posadzono ich przy tym samym stoliku, przy którym
pewnego wieczoru Justin poprosił ją o rękę. Albo to był
zbieg okoliczności, albo dobrze przemyślany plan.
Popatrzyła na niego przez stół. Justin miał na sobie
ciemny garnitur, emanował pewnością siebie i determi-
nacją. Niejedna kobieta odwróciła za nim głowę, gdy szli
przez salę. Heather czuła te spojrzenia i cieszyła się, że
inne kobiety jej zazdroszczą.
Wprost trudno jej było uwierzyć, że siedzi naprze-
ciwko swojego męża i mają zjeść razem kolację. Z mę-
żem, który ją opuścił i, odchodząc, nawet się nie obejrzał.
W tamtym czasie podejrzewała, że chodzi o inną ko-
bietę, ale nigdy nie zauważyła najmniejszej nawet oznaki
jego niewierności. Miała rok na zastanawianie się nad
tym. Z kim był? Czy inna kobieta go pocieszała, kochała
się z nim? Czy kiedykolwiek się tego dowie? I czy może
pozwolić mu wrócić, nie wiedząc tego?
Podszedł kelner, przyjął zamówienie na drinki. Hea-
ther rozejrzała się po sali, mnąc nerwowo serwetkę.
- Pakowanie posuwa się do przodu? - spytał Justin,
R
S
patrząc na jej niespokojne palce. Nie okazała, że ta re-
stauracja jest dla niej wyjątkowym miejscem. Rozczaro-
wanie popsuło mu radość, z jaką ją tu przywiózł. Miał
nadzieję, że ona coś powie, cokolwiek, aby dać mu znak,
że pamięta ten wieczór, kiedy się jej oświadczył.
- Eee... tak. - Uśmiechnęła się nerwowo.
Justin starał się zapanować nad rozczarowaniem.
- A szkoła kończy się za cztery dni?
- Trzy. Potem mam jeszcze dzień na uprzątnięcie sali.
Kelner wrócił z drinkami i przyjął zamówienie na po-
trawy. Heather patrzyła za nim, gdy się oddalał, a potem
zwróciła wzrok z powrotem na męża.
- Chętnie ci pomogę.
- Co takiego? - Spojrzała na niego ze zdumieniem.
Zawsze był za bardzo zajęty, by pomagać jej w czym-
kolwiek, co było związane z jej pracą.
Ale nie mogła dopuścić, by Justin wdał się w rozmo-
wę z kimś ze szkoły. Nikomu tam nie powiedziała, że
jej mąż nie wie o narodzinach syna.
- Na pewno masz jakieś sprawy do załatwienia
w ostatniej chwili - rzuciła mało zachęcającym tonem.
- Nie, nie ma nic takiego.
- Więc dziękuję ci za propozycję, ale niewiele mi już
zostało do zrobienia. Zresztą we wszystkim pomaga mi
moja asystentka. Wzięła nadgodziny i wykonała wię-
kszość roboty. - Heather miała nadzieję, że ta wymówka
brzmi rozsądnie.
- W każdym razie powiedz mi, gdybyś zmieniła zdanie.
- Och, oczywiście, dziękuję ci.
Zapadło między nimi niezręczne milczenie. Po chwili
R
S
zaczęli rozmawiać o podróży. Gdy kelner ich obsłużył,
Heather poczuła ulgę, że może czymś zająć ręce. Nawi-
nęła makaron na widelec, włożyła do ust i z przyjemno-
ścią poczuła smak masła i parmezanu.
- Już zapomniałam, jakie pyszne jest tu jedzenie -
powiedziała, próbując zmniejszyć napięcie, jakie rzucało
cień na ich wspólny wieczór.
- Nie przychodziłaś tu ostatnio?
Jej oczy zasnuł smutek.
- Ostatnio byłam tu z tobą. - Nie mogła mu powie-
dzieć, że nie potrafiłaby tu przyjść bez niego.
Justin wyciągnął rękę przez stół i wolnymi ruchami
pogłaskał jej dłoń.
- Ja też tu nie przychodziłem - wyznał.
Od czasu ich separacji umawiał się czasami z jakąś
kobietą na kolację, ale nigdy z żadną nie spał. Nieraz
kusiło go, by zaspokoić seksualne potrzeby, jednak Hea-
ther zawsze jakoś opanowywała jego myśli i kończyłoś
się tym, że wracał do domu sam.
A teraz był zadowolony, że nie wkroczył między nich
jakiś nieważny seksualny romans.
Heather odsunęła rękę i wypiła trochę wina.
- Opowiedz mi coś więcej o Fortune'ach – poprosiła.
Justin opisał ich najlepiej, jak umiał, powiedział też
trochę więcej o Emmie i jej córeczce Rose, a także o jej
niedawnym ślubie z Flynnem Sinclairem.
- Wydaje się bardzo miła - stwierdziła Heather, ra-
cząc się makaronem. - Czy będę miała okazję ją poznać?
- Tak, i ją, i dziecko - odparł Justin, a potem dodał
ostrożnie: - Czy to nie sprawi ci przykrości?
R
S
Heather poczuła się głęboko wzruszona, że Justin tro-
szczy się o jej uczucia, ale jednocześnie zwiększyło to
jeszcze bardziej leżący jej na sercu ciężar.
- Nie, bardzo się na to cieszę. - Udało jej się prze-
łknąć gulę w gardle, ale nad górną wargą wystąpiły jej
krople potu.
Justin pomyślał, że Heather zachowuje się jakoś ina-
czej. Nie powinien był mówić o Rose. Prawdopodobnie
pobudził wspomnienia, z którymi jeszcze nie zdołała się
uporać.
Rozmowa o dziecku Emmy przesłoniła chmurą resztę
wieczoru. Heather zachowywała się z rezerwą. Justin zro-
zumiał, że jej rana jeszcze się nie zagoiła, a co gorsza,
w znacznym stopniu się do tego przyczynił. Sam też cią-
gle myślał o dziecku, które stracili, i nadal pragnął mieć
z nią jeszcze jedno.
Gdy po kolacji zajechali pod jej dom, wysiadł z sa-
mochodu i odprowadził ją do drzwi. Po drodze nie roz-
mawiali wiele, a on nie próbował nawiązać żadnej obo-
jętnej pogawędki. Heather wydawała się pogrążona głę-
boko w myślach, co było zresztą całkiem naturalne. Obo-
je przechodzili ciężki okres.
Przy drzwiach odwróciła się i uniosła ku niemu twarz.
- Dziękuję za zaproszenie - powiedziała. - Było mi
bardzo miło.
Justin wpatrywał się w nią. Była taka piękna, ale w jej
oczach widział ostrożność. Przełknął ślinę, odpychając
od siebie pragnienie wzięcia jej w ramiona.
- Domyślam się, że to oznacza, że nie zapraszasz
mnie do domu.
- Jestem zmęczona. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz.
R
S
W tej chwili Justin potrafił myśleć tylko o tym, jak bar-
dzo jej pragnie. Gdy podszedł krok bliżej, przeleciała mię-
dzy nimi iskra. Ona też to poczuła. Widział to w jej oczach,
które pociemniały pod jego spojrzeniem. Odsunęła się
szybko, cofając się tak długo, aż oparła się plecami o
drzwi.
- Heather. - Wyszeptał jej imię i pochylił się do jej
ust. A ona uniosła głowę, nie spuszczając spojrzenia z je-
go twarzy. Malowały się w nim zarówno odmowa, jak
i pragnienie. Justin nie dotknął jej, ale wymagało to od
niego siły woli.
- Chcę cię pocałować.
Patrzyła na niego w milczeniu. Przeczekał sekundę,
a potem leciutko dotknął jej ust swoimi i odsunął się
o ułamek centymetra.
- Justin...
Spodziewał się protestu, ale usłyszał prośbę. Jej go-
rący oddech owiał jego usta, ogarnęło go pożądanie, pa-
lące, nie do odparcia. I wtedy ją pocałował. Miękko, czu-
le, boleśnie. A ona wtuliła się w niego.
Nie chcąc posunąć się za daleko, Justin oderwał usta
i spojrzał na nią.
- Nie grasz uczciwie - szepnęła, oddychając z wy-
siłkiem.
- To ty ustaliłaś warunki - przypomniał jej. Jeszcze
raz krótko pocałował ją w usta i odsunął się. Wiedział,
że tego właśnie chce, mimo że tak namiętnie zareagowała
na pocałunek. -I nic nie wspomniałaś o tym, że nie wol-
no mi cię całować.
R
S
ROZDZIAŁ PIĄTY
Serce tłukło się Heather w piersi jak oszalałe, gdy od-
prowadzała Justina wzrokiem. W końcu odjechał, a ona
weszła do ciemnego domu i zaraz pobiegła do Tim-
my'ego. Pochylając się nad jego łóżeczkiem, wpatrzyła
się w swojego ślicznego chłopczyka, tak podobnego do
ojca. Boże, jakie to szczęście, że go ma. Jest dla niej
prawdziwym błogosławieństwem.
Przyniósł jej radość i szczęście w czasie, gdy myślała,
że już nigdy ich nie zazna. Pragnęła, by Timmy wywarł
taki sam wpływ na Justina, wyleczył go z bólu po utracie
ich pierwszego dziecka. Przysięgła sobie, i swojemu sy-
nowi też, że wkrótce Justin się o nim dowie.
Westchnęła smutno i poszła poszukać matki. Zastała
ją na korytarzu przed pokojem Timmy'ego.
- Właśnie mi się wydawało, że cię słyszę - powie-
działa Kathryn.
- Przyszłam zajrzeć do Timmy'ego. Nie miałaś z nim
żadnych kłopotów?
- Oczywiście, że nie. Od razu kiedy go położyłam,
grzecznie zasnął. - Kathryn z troską spojrzała na córkę.
- A jak u ciebie? Wszystko w porządku?
- Chyba tak. - Heather wzruszyła ramionami. - Zre-
R
S
sztą nie wiem. Czuję się taka niepewna - wyznała z roz-
paczą.
- To całkiem normalne. W ostatnich dniach musiałaś
wiele przemyśleć.
- Tak, ale... - Heather umilkła i pomasowała sobie
skronie.
- Chodź. - Kathryn wzięła córkę za rękę i pociągnęła
do kuchni. - Dam ci coś na ból głowy, a potem zaparzę
ziołową herbatkę.
Heather poszła bezwolnie za matką i czując nagle,
jaka jest wykończona, opadła na krzesło przy stole.
- Jak wam minęła kolacja? - spytała Kathryn, poda-
jąc Heather wodę i proszki przeciwbólowe.
- Było bardzo przyjemnie. Justin wydaje się... jakiś
inny.
- Ludzie się zmieniają - stwierdziła Kathryn. - I cza-
sami nawet na lepsze.
- Chciałabym móc w to uwierzyć. Nadal żywię do
niego jakieś uczucia. Nie wiem tylko jakie i czy są wy-
starczająco silne.
Kathryn skinęła głową, tak jakby rozumiała, co Hea-
ther chce powiedzieć.
- Musisz pamiętać, że teraz Justina i ciebie wiąże
również wasz syn. I dlatego powinniście spróbować je-
szcze raz.
- Decyzja, żeby być razem tylko ze względu na dziec-
ko, nie zawsze jest właściwa. Czasami nawet prowadzi
do jeszcze większego chaosu.
- Och, zgadzam się z tobą. Na pewno nie zostałabym
z twoim ojcem tylko ze względu na ciebie - przyznała
R
S
Kathryn szczerze. - Ale gdyby mnie kochał, może pró-
bowałabym uratować nasze małżeństwo.
- Myślisz, że potrafiłabyś mu na nowo zaufać?
- Nie wiem. Kiedy ktoś cię zrani, zaufanie nie przy-
chodzi potem łatwo. Posłuchaj - powiedziała Kathryn, sta-
wiając przed Heather herbatę. - Małżeństwo oznacza obu-
stronne zobowiązanie. Jeżeli chcesz, żeby wam się powiod-
ło, musisz naprawdę szczerze w to uwierzyć. - Kathryn
wstała. - Już pójdę. Chcesz, żebym jutro zajęła się Tim-
mym?
- Nie, dziękuję - odparła Heather, odprowadzając mat-
kę do drzwi. - Już i tak zabieram ci za dużo czasu. Jesteś
pewna, że możesz zaopiekować się nim, kiedy pojadę do
San Antonio?
Kathryn przewróciła oczami.
- Tak. I mówię ci to po raz już chyba setny. Skarbie,
wszystko będzie dobrze. Obiecuję ci. A jeżeli będziesz
chciała się dowiedzieć, co słychać u Timmy'ego, zawsze
możesz przecież zadzwonić.
Heather uśmiechnęła się niepewnie.
- Wiem, że zostawiam go w dobrych rękach. Po pro-
stu smutno mi się z nim rozstawać.
I denerwuję się na myśl, że wyjeżdżam z jego ojcem,
dodała w duchu.
- Powiedziałaś wprawdzie, że nie potrzebujesz pomo-
cy, ale pomyślałem, że jednak wpadnę i zabiorę cię na
lunch.
Justin! Heather właśnie ładowała do kartonu rzeczy
ze swojego szkolnego biurka. Zastygła na sekundę, a po-
R
S
tem gwałtownie się odwróciła. Justin stał w drzwiach kla-
sy, niedbale opierając się o futrynę. Znów miał na sobie
garnitur, tym razem w kolorze antracytu, z białą jedwab-
ną koszulą i szarym jedwabnym krawatem. Wyglądał tak
samo atrakcyjnie jak zawsze i na jego widok Heather
przeszył dreszcz podniecenia. Odłożyła do kartonu przed-
miot, który właśnie trzymała, bo bała się, że zaraz jej
wypadnie z drżących rąk.
Na szczęście zdążyła już zebrać z biurka zdjęcia Tim-
my'ego!
- Naprawdę nie musiałeś tu przychodzić - powiedzia-
ła z wymuszonym uśmiechem. Bardzo się bała, że któryś
z jej kolegów może akurat wejść do klasy, zobaczyć Ju-
stina i powiedzieć coś, czego nie należało mówić.
Justin wszedł dalej, omiatając spojrzeniem gołe ściany,
stertę małych stolików i krzesełek.
- Kończysz już?
Spojrzała na niego niechętnie i tak ostrożnie, jakby
miała przed sobą pluton egzekucyjny.
- Tak. A to pudło zabieram do domu - powiedziała,
zatrzaskując pokrywę.
- Zaniosę ci je do samochodu.
Heather rozejrzała się jeszcze, zadowolona, że przy-
szła tu dziś tak wcześnie, bo inaczej nie wiadomo, co
Justin mógłby zobaczyć. Wzięła torebkę, nie zauwa-
żając, że jest otwarta. Cała zawartość wysypała się na
biurko.
- Och! - Wściekła na siebie, zgarnęła rzeczy, by nie
spadły na podłogę.
- Pomogę ci - powiedział Justin z uśmiechem. Zła-
R
S
pał pióro, które już się zsuwało z brzegu blatu, a potem
zdążył jeszcze uratować płytę kompaktową.
Smoczek Timmy'ego! Zauważyła go w chwili, gdy
Justin już po niego sięgał. Zawsze nosiła go w torebce
w razie jakiejś gwałtownej potrzeby. Gdy Justin uświa-
domił sobie, co to jest, rzucił Heather pytające spojrzenie,
a jego brwi zbiegły się, tworząc na czole głęboką bruzdę.
- Eee... to mojej przyjaciółki - powiedziała szybko.
- Prosiła mnie któregoś dnia, żebym popilnowała jej
dziecka, i zostawiła u mnie smoczek. - Przygryzła war-
gę. - Miałam jej to oddać, ale ciągle o tym zapominam.
Bruzda na czole Justina powoli się wygładzała. Wzru-
szył ramionami, wziął smoczek z biurka i podał go Hea-
ther.
Mało brakowało! Heather wepchnęła smoczek razem
z innymi rzeczami do torebki i zatrzasnęła zamek. Za-
mierając z przerażenia, spojrzała na Justina, ale nie wy-
glądało na to, by żywił jakieś podejrzenia. Odchrząknęła
i ruszyła do drzwi.
- Jestem gotowa - powiedziała.
Justin wziął wypchany karton i poszedł za nią. Włożył
pudło do bagażnika. W tym czasie Heather zwolniła za-
mek drzwi kierowcy. Ale zanim zdążyła je otworzyć, Ju-
stin już przy niej stał, unieruchamiając je ręką. Heather
odwróciła się i spojrzała na niego.
- Czy jest coś, w czym mógłbym ci pomóc w domu?
- spytał.
Heather udała, że się nad tym zastanawia, wiedząc
bardzo dobrze, że nie może go tam wpuścić. Matka nie-
długo przyjdzie z Timmym i zostanie, by pomóc jej się
R
S
spakować. Zamierzając zamieszkać u córki na czas jej
nieobecności, już przyniosła sporo swoich rzeczy.
- Nie, dziękuję. Naprawdę mam już prawie wszystko
gotowe. Poza tym mama dziś do mnie przychodzi.
Na wspomnienie teściowej jego zwykle poważna
twarz się ożywiła.
- Co u niej słychać?
- Wszystko w porządku - uśmiechnęła się Heather.
- A co jej powiedziałaś?
- O nas? Prawdę. - Nie chciała jeszcze bardziej mnożyć
sekretów między sobą a Justinem. - Ten ostatni rok nie
był łatwy. Pomogła mi bardziej, niż potrafiłabym wyrazić.
- Cieszę się, że była przy tobie. - On, w przeciwień-
stwie do Heather, nie miał się do kogo zwrócić.
Zresztą i tak nikomu by się nie zwierzał. Już dawno temu
nauczył się polegać wyłącznie na sobie i nie widział po-
wodów, by to zmieniać tylko dlatego, że poznał swoją
matkę i rodzeństwo.
- Jak przypuszczam, powiedziałaś jej o Teksasie?
Heather skinęła głową.
- Tak. Mama przypilnuje domu podczas mojej nie-
obecności. Powiedziałam jej też, że poznałeś swoją mat-
kę. - Przesunęła ręką po jego ramieniu i szybko ją za-
brała. - Bardzo się z tego ucieszyła.
Justin wcale się nie zdziwił. Poza Heather, Kathryn
była jedyną osobą na świecie, która szczerze się o niego
troszczyła. Ciekawe, co ona myśli o nim teraz. Bez
ostrzeżenia wszedł z powrotem w życie jej córki. Na i
pewno zastanawia się nad jego pobudkami. Ale przecież ;;
nie mógł jej tego mieć za złe.
R
S
- Pozdrów ją ode mnie. Chętnie bym się z nią zo-
baczył po powrocie.
- Jestem pewna, że ona też chętnie cię zobaczy - od-
parła. Już się niecierpliwiła. Spieszyło jej się do domu.
Miała jeszcze sporo do zrobienia, a chciała jak najwięcej
czasu spędzić z Timmym. Przecież zostawia synka na ca-
łe dwa tygodnie!
- A więc spotkamy się rano. - Justinowi ciężko było
się z nią rozstać, ciągle też dręczyła go obawa, że Heather
jeszcze może zmienić decyzję. Na samą myśl o tym serce
niemal mu się zatrzymywało.
- Oczywiście - odparła niecierpliwie, próbując otwo-
rzyć drzwi samochodu, ale Justin ich nie puszczał. Spojrza-
ła
na niego, a on pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta.
- Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną jechać i że chcesz
dać nam jeszcze jedną szansę - szepnął.
- Chyba nie dam rady przez to przejść. - Tuląc Tim-
my'ego w ramionach, Heather krążyła po kuchni. Poca-
łowała synka w pucołowaty policzek, potarła brodą jego
mięciutkie, ciemne włoski. - Jak mogłam w ogóle my-
śleć, że będę w stanie go zostawić? - Zaczynała ją zżerać
panika, serce waliło spazmatycznie. - Nie mogę jechać!
- krzyknęła.
Kathryn spojrzała znacząco na zegarek.
- Wspaniała pora na zmianę decyzji - zakpiła. - Ju-
stin będzie tu za kilka minut.
- Mamo, nie mogę. Ja po prostu... A jeżeli coś się
stanie dziecku, a ja będę po drugiej stronie kontynentu?
Przecież może złapać jakąś chorobę zakaźną!
R
S
Kathryn przewróciła oczami,
- Kochanie, uspokój się. Timmy'emu nic się nie sta-
nie. Będzie ze mną.
- Wiem. Ale może się zdarzyć coś, na co nie masz
wpływu. Na przykład wypadek samochodowy. I Timmy
będzie ranny! - Heather zaczynała już histeryzować, ale
nic nie mogła na to poradzić.
- To samo mogłoby się, zdarzyć, gdybyś to ty pro-
wadziła. - Kathryn stanęła córce na drodze, by zatrzymać
ją w miejscu. - Słuchaj, kochanie, życie jest pełne nie-
spodzianek. A ty musisz się opanować.
- Och, mamo...
- Możesz mu powiedzieć o Timmym.
Heather pobladła.
- Nie!
- Więc weź głęboki oddech i uspokój się, zanim Justin
przyjdzie. Już tak dużo zrobiłaś dla pogodzenia się z nim.
Chcesz teraz to wszystko zmarnować? Jeżeli się nie opa-
nujesz, zacznie się zastanawiać, co się z tobą dzieje.
To była ostatnia rzecz, której Heather pragnęła. Poszła
za radą matki, zaczerpnęła powietrza i powoli wypusz-
czała je z płuc.
- Heather, ja naprawdę dopilnuję Timmy'ego. Nic mu
się nie stanie. A ty przecież możesz codziennie dzwonić
i upewnić się, czy wszystko jest w porządku.
- Wiem. Tylko że ja nigdy jeszcze się z nim nie roz-
stawałam. - Heather czule pogłaskała synka po główce.
- Ale kiedy ułożysz sprawy z Justinem, będziesz się
cieszyła, że się na to zdobyłaś.
- Chcesz powiedzieć: jeżeli to się ułoży.
R
S
- Chcę powiedzieć: gdy się ułoży. Zawsze wierzyłam,
że dojdziecie do porozumienia. Justin już o to zadba. -
Spojrzała córce w oczy. - Ciągle ci na nim zależy,
prawda?
- Tak. Przecież inaczej nie jechałabym z nim - przy-
znała Heather. - Tylko nie wiem, czy...
- Heather, to nie jest pora, żebyś wątpiła w siebie.
Po prostu przez następne dwa tygodnie postępuj rozważ-
nie i spokojnie. Zastanów się też nad tym, że Justin by
nie wrócił, gdyby i jemu na tobie nie zależało. Kiedy
dowiedział się o swojej rodzinie, chciał tę radość dzielić
właśnie z tobą. A teraz chce, żebyś ich poznała. To zna-
czy, że żywi wobec ciebie głębokie uczucia.
- Mam nadzieję, że to prawda. - Nawet samej Hea-
ther jej głos wydał się niepewny.
Odezwał się dzwonek przy drzwiach i Heather pod-
skoczyła jak porażona prądem.
- To Justin! - Mocno przytuliła Timmy'ego, obsypała
pocałunkami jego twarzyczkę.
- Bądź grzeczny, skarbie. Mamusia niedługo wróci.
Kathryn wzięła od niej dziecko.
- Mamo, jestem ci bardzo wdzięczna za wszystko -
szepnęła Heather, obejmując matkę z całej siły. - Ko-
cham cię.
- Ja też cię kocham. Idź już. Lepiej, żeby nie czekał,
bo mógłby wejść do domu. Ja tu zostanę i będę trzymała
Timmy'ego poza zasięgiem jego wzroku.
- Dziękuję. Wiem, że nie pochwalasz mojej decyzji,
ule jestem ci bardzo wdzięczna za pomoc. - Przykro jej
było, że miesza matkę do swojego oszustwa.
R
S
- Nie ma za co. Postaraj się dobrze bawić. - Kathryn
popchnęła córkę do drzwi.
Heather doszła tam, gdy dzwonek odezwał się po raz
drugi. Stanęła na chwilę, zamknęła oczy i wzięła głęboki
oddech. Potem otworzyła drzwi.
Gdy zobaczyła męża, serce zaczęło jej walić tak jak
zawsze, kiedy z nim była. Zrezygnował ze służbowego
garnituru. Miał na sobie konserwatywną marynarkę
w kratę, koszulkę polo i ciemne spodnie. Tak właśnie Ju-
stin wyobrażał sobie wygodne ubranie na podróż.
- Cześć.
Justin pocałował ją w policzek, jego usta zatrzymały
się o sekundę dłużej, niż to było konieczne.
- Jesteś gotowa? - spytał.
Usłyszała w jego głosie nutę zdziwienia.
- Nie zapomniałam, jaki jesteś punktualny - odparła
z uśmiechem. Gdy jeszcze byli razem, nieraz zdarzało
im się dyskutować o zaletach punktualności, głównie zre-
sztą dlatego, że Heather nie należała do najbardziej zor-
ganizowanych osób i czasami przez nią się spóźniali.
- A ja nie zapomniałem, jak ciągle musiałem na cie-
bie czekać.
Mrugnął do niej. Ten luźny sposób bycia tak bardzo
kontrastował z jego zwykłą rezerwą!
- Chciałeś powiedzieć, że z niecierpliwości krążyłeś
po pokoju.
- Może i tak.
Uśmiechnął się, ukazując ten cudowny dołeczek,
i Heather poczuła drgnienie w brzuchu. Czy on teraz już
zawsze będzie taki? Czy będzie się zachowywał tak jak
R
S
wtedy, gdy się dopiero poznali? Będą flirtować i niespie-
sznie od nowa się ze sobą zapoznawać?
Kiedy Justin wycofywał samochód z podjazdu, spojrza-
ła na dom. W oknie bawialni zasłona lekko się poruszyła.
W rogu okna, ledwo widoczna, stała Kathryn z Timmym
w ramionach. Heather wysiłkiem woli zdławiła szloch.
Do chwili gdy znaleźli się w samolocie, wydawało
jej się, że panuje nad sobą. Ale kiedy koła oderwały się
od ziemi i ostateczność rozstania z synkiem stała się rze-
czywistością, z oczu popłynęły jej łzy. Zacisnęła ręce na
poręczach fotela i odwróciła głowę, starając się zacho-
wywać normalnie, mimo że wewnątrz czuła się rozdarta.
Justin wpatrywał się w okno, gdy usłyszał łkanie.
Spojrzał na żonę. Płakała!
- Co ci jest? - spytał z troską.
- Nic. - Miała ochrypły głos, jakby bolało ją gardło.
Wyciągnął z kieszeni marynarki białą chustkę.
- Proszę. - Brakowało mu słów. Co tu się dzieje? Czy
to on zrobił albo powiedział coś, co tak ją wzburzyło?
Wzięła chustkę, nie patrząc na niego. Nie wiedząc,
co mogło doprowadzić Heather do takiego stanu, wziął
ją za rękę i splótł palce z jej palcami.
- Chcesz porozmawiać? - spytał spokojnie.
Pokręciła głową.
- Nie, raczej nie - odparła, a łzy popłynęły szybciej.
Justin bezwiednie potarł jej rękę kciukiem. Nie chciała
z nim rozmawiać, nie chciała mu powiedzieć, co ją tak
wzburzyło. Zastanawiał się, czy warto ją zmuszać do wy-
jaśnień. Pragnął, by Heather go potrzebowała, otworzyła
się, rozmawiała z nim, ale to nadal byłoby trudne dla
R
S
nich obojga. Potrzeba czasu, by mogli szczerze ze sobą
rozmawiać.
Mimo to poczuł się odrzucony i sam na siebie się
przez to złościł. Może był zbyt pewny siebie, spodzie-
wając się, że zdoła ją do siebie przyciągnąć z powrotem,
tak by mogli podjąć wspólne życie i naprawić to, co zni-
szczyli.
Może zbyt wiele nadziei pokładał w tym, że fizycznie
są dla siebie nawzajem atrakcyjni? Wiedział, że nie jest
jej obojętny, ale czy to wystarczy? Nie chciał nawet my-
śleć o tym, że Heather gdzieś, głęboko w sercu, może
nie żywić do niego silnego uczucia.
Jednak ponieważ wolał się teraz nie zastanawiać nad
rzeczami, na które i tak w tej chwili nic nie poradzi,
zwrócił myśli ku innym sprawom.
Gdy Miranda powiedziała, że chciałaby poznać Hea-
ther, nie zamierzał spełniać jej prośby. Zresztą nie przy-
puszczał, by Heather się na to zgodziła.
Ale podczas kolejnych wizyt przekonywał się, jacy
ludzie z jego nowej rodziny są sobie bliscy, i coraz bar-
dziej im tego zazdrościł. Zaczął też się zastanawiać nad
swoimi uczuciami wobec Heather i odkrył, że nadal mu
na niej bardzo zależy. I wtedy postanowił zdobyć ją z po-
wrotem.
R
S
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Gdzie się zatrzymamy? - spytała Heather, gdy
wczesnym popołudniem odjeżdżali taksówką z lotniska
w San Antonio.
- Mam apartament w jednym z hoteli na River Walk,
niedaleko Kingston Estates, gdzie mieszka Miranda. -
Wiedział, jak Heather kocha zieleń, i starał jej się opo-
wiedzieć, jak pięknie wygląda River Walk. - Zresztą sa-
ma zobaczysz. Pójdziemy tam na spacer.
- Alamo jest w pobliżu, prawda? - upewniła się,
przypominając sobie, że ten rejon zapisał się głęboko
w historii Ameryki.
- Tak, można tam dojść na piechotę. - Pogłaskał ją
po ręce. - Chciałabyś tam pójść?
- Och, tak!
Jej twarz się rozjaśniła. Justina kusiło, by pochylić
się i pocałować jej słodkie usta, teraz, natychmiast, ale
się opanował. Nie może jej popędzać. Musi dać jej czas,
by przyzwyczaiła się do zmiany, jaka zachodzi w życiu
ich obojga.
A on sam? Cóż, do diabła, on nie musiał od nowa
do niczego się przyzwyczajać w związku z Heather. Za-
wsze uważał, że jest piękna, tak piękna, że w jej obec-
ności wprost trudno mu było oddychać. W czasie mał-
R
S
żeństwa próbował sprawić, by była szczęśliwa, ale nawet
dla niej nie potrafił zburzyć muru, jaki zbudował wokół
siebie. Czy właśnie dlatego wszystko poszło źle?
- A więc pójdziemy tam - powiedział. - To jest
obietnica, której mogę dotrzymać. - Mrugnął do niej,
a ona uśmiechnęła się do niego serdecznie, uśmiechem,
który dotarł do oczu i wywołał zmarszczki w ich kąci-
kach. - Jak widzisz, kochanie, nie zapomniałem naszej
rozmowy.
Kochanie. Nie nazywał jej tak od... od tak dawna,
że już nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio się to zdarzyło.
Pamiętała tylko milczenie, pustkę, która doprowadzała ją
do rozpaczy, straszliwą samotność.
Gdy taksówka zatrzymała się przed hotelem, Justin
delikatnie uścisnął jej rękę, a potem wysiadł i obszedł
samochód, by otworzyć jej drzwi.
Heather rozejrzała się. Była wyczerpana. Ciężko
wzdychając, zamarzyła o chwili odpoczynku."
Zaczekała, aż Justin załatwi sprawę wniesienia ich ba-
gaży, i weszła razem z nim do holu. Gdy wsiedli do win-
dy, Justin nacisnął guzik najwyższego piętra.
Serce zaczęło bić jej szybciej, jakby chciało dotrzymać
tempa błyskawicznie wznoszącej się windzie.
- Ile apartamentów jest na tym piętrze? - spytała za-
ciekawiona, wychodząc na korytarz.
- Nie wiem dokładnie, ale są ogromne. I zapewniają
całkowitą prywatność.
To tłumaczy, dlaczego Justin zatrzymuje się właśnie
w tym hotelu, pomyślała. Nigdy nie lubił tłumów, wolał
samotność. Gdy się pobrali, nie mieli wielu znajomych
R
S
i rzadko wybierali się gdzieś w większym gronie, chyba
że chodziło o służbowe kolacje.
Justin włożył klucz magnetyczny do zamka drzwi,
przekręcił klamkę i odsunął się, by ją przepuścić.
Heather rozejrzała się po luksusowo umeblowanym
salonie. Przed telewizorem stała miękka kanapa i fotele.
Były tu też dwa stoły, lampy i duże biurko. Po lewej
zobaczyła piękny szklany stół z krzesłami, a dalej kącik
kuchenny, wyposażony w kuchenkę mikrofalową i eks-
pres do kawy. W rogu pokoju stał barek.
- Jesteś zmęczona albo głodna?
Odwróciła do niego głowę i zobaczyła, że się jej przy-
gląda.
- Prawdę mówiąc, jestem zmęczona - przyznała, ob-
lizując wysuszone usta.
- Tam jest sypialnia, jeżeli chcesz trochę odpocząć
- powiedział, wskazując jej, żeby za nim szła.
Spojrzała za jego ręką i ze zdumieniem zobaczyła, że
w rogu pokoju stoi wpuszczony w podłogę drewniany,
otoczony lustrami basen. Szerzej otworzyła oczy.
- Już to tutaj zastałem - wyjaśnił, widząc jej zdzi-
wienie.
- I korzystałeś z niego? - spytała, nie mogąc poha-
mować ciekawości.
- Często. To bardzo przyjemne. Pozwala odpocząć po
ciężkim dniu.
Od wyobrażenia, jak Justin, nagi i mokry, wyleguje
się w gorącej wodzie, nabrzmiały jej piersi.
- Sypialnia jest tu.
Glos Justina wyrwał Heather z zamyślenia. Powoli
R
S
podeszła do drzwi i zajrzała do środka. Pokój był ogrom-
ny. Zobaczyła wielką szafę, w której chyba był drugi te-
lewizor. Całą jedną ścianę zajmowało okno. Po prawej
znajdowały się drzwi, zapewne prowadzące do łazienki.
I dokładnie pośrodku długiej ściany znajdowało się kró-
lewskich rozmiarów łóżko.
- To twój pokój? - spytała, marszcząc brwi.
Justin wydawał się rozbawiony.
- Nasz pokój - sprostował. Wziął Heather za rękę
i pociągnął do środka.
Heather wyszarpnęła się.
- Jak to: nasz?
Justin wiedział, co nadchodzi, i był na to przygoto-
wany.
- Tu będziemy spać.
- Nie ma drugiej sypialni?
- Przykro mi, skarbie, ale nie.
Czułe słowo w niczym mu nie pomogło.
- Więc zamów mi inny pokój - zażądała. Podeszła
do okna i popatrzyła na wysokie domy San Antonio i ma-
leńkie figurki ludzi na ulicy, ale zaraz znów odwróciła
się do Justina. W jej oczach płonął gniew.
- Nie mogę się na to zgodzić - powiedział spokojnie,
nie chcąc jej jeszcze bardziej zirytować. - Mieszkając
osobno, nie naprawimy naszego małżeństwa.
Heather czuła, jak jej gniew wzrasta, ale najbardziej
złościło ją to, że Justin miał rację.
- Justin, obiecałeś...
- Bez seksu - przerwał jej ponurym tonem. - Ale nic
nie mówiłaś o tym, że nie mamy razem spać.
R
S
- Wiedziałeś, że właśnie to miałam na myśli!
Justin uśmiechnął się sympatycznie.
- O, nie. Powiedziałaś dokładnie to, co miałaś na my-
śli: że nie będziemy się kochać. I ja się na to zgodziłem.
A teraz proszę cię, żebyś ty też honorowała naszą umowę.
Heather wyglądała tak, jakby za chwilę miała z niej
buchnąć para. Justin podszedł bliżej.
- Obiecałem nie kochać się z tobą i tak będzie, chyba
że ty tego zapragniesz. Ale przez wszystkie noce w ciągu
tych dwóch tygodni zamierzam spać z tobą w jednym
łóżku.
Chyba że ty tego zapragniesz, powtórzyła w myśli.
Te słowa dźwięczały jej w głowie, naszła ją fala frustra-
cji. Justin chciał powiedzieć po prostu, że to tylko kwestia
czasu, bo na pewno będą się kochać. A co ona właściwie
myślała? Że pojedzie z nim do Teksasu i nic się nie wy-
darzy? No, dobrze. Może rzeczywiście wiedziała, że
skończy się pójściem do łóżka. Musiała też przyznać, że
z każdą spędzaną razem chwilą mąż coraz bardziej ją
pociągał. I gdyby naprawdę była wobec siebie uczciwa,
musiałaby jeszcze przyznać, że jej także brakowało ko-
chania się z nim. Justin był podniecającym i wymagają-
cym kochankiem, działał na nią w sposób, o jakim daw-
niej nie wiedziała, że w ogóle jest możliwy.
Ale spać razem? Kiedy się z nim umawiała, nawet
nie przyszło jej to do głowy! Nie tak od razu! Nie dziś!
Piorunując go wzrokiem, skrzyżowała ręce na piersi.
- Chcę spać od strony okna.
- Proszę bardzo - odparł, uśmiechając się miło. Hea-
ther była piękna, nawet gdy się złościła. - A teraz, jeżeli
R
S
już to ustaliliśmy, czy chcesz coś zjeść? - Musiał się
czymś zająć, bo inaczej chyba zaraz zaciągnąłby ją do
łóżka. Tylko o tym był w stanie myśleć, odkąd weszli
do apartamentu.
- Raczej wolałabym się przespać - powiedziała. -
Nie wiem, dlaczego jestem taka zmęczona.
Położył jej rękę na plecach i poprowadził do łóżka.
- Więc idź spać. Ja mam trochę pracy. Kiedy wsta-
niesz, pójdziemy w jakieś przyjemne miejsce na kolację.
- Wiedział, że musi dać jej odpocząć, ale nie mógł się
zdobyć na to, by odejść. Wziął ją w ramiona i mocno
przytulił. Stał z policzkiem przy jej policzku i wdychał
jej różany zapach.
- Cieszę się, że tu jesteś - szepnął.
Heather czuła, że słabnie. Tak dobrze jej było w jego
ramionach. W czasie trwania ich małżeństwa rzadko uka-
zywał czułą stronę swojej natury, ale ku swojemu zdu-
mieniu, odkąd wrócił do niej, już kilka razy zauważyła
w nim taką zmianę.
Objęła go w pasie i przywarła do niego. Cudownie
byłoby, pomyślała, pozostać w jego ramionach, unieść
twarz i poczuć smak jego ust na swoich ustach. Jego ręka
głaskała ją po włosach, potem powoli zsunęła się wzdłuż,
pleców, pozostawiając po sobie miłe ciepło. Heather od-
ruchowo mocniej się w niego wtuliła.
- Heather...
Uniosła głowę, zbliżając usta do jego ust. Jego oddech
łaskotał jej wargi, które bezwiednie rozchyliły się
w oczekiwaniu pocałunku. Ułamek sekundy, i Justin po-
chylił ku niej głowę.
R
S
Głośne pukanie do drzwi sprawiło, że zamarł. Popa-
trzył na Heather - na pożądanie w jej oczach, zmysłowe
usta, puls bijący w zagłębieniu szyi.
- Cholera! - mruknął. - To pewnie nasze bagaże.
- Pewnie tak. - Opuściła ręce, uwalniając go, by
mógł podejść do drzwi.
Pukanie powtórzyło się.
Justin jeszcze raz szybko pocałował ją w usta, zaklął
pod nosem i odsunął się.
- Mają tu fatalne wyczucie czasu - burknął. Zatrzy-
mał się jeszcze przy drzwiach. - Odpoczywaj - powie-
dział, i już go nie było.
Heather uśmiechnęła się do siebie, niepewna, czy uda
jej się w ogóle odpocząć. W całym ciele czuła pulsowa-
nie. Usiadła na brzegu łóżka, zdjęła sandały i wtuliła sto-
py w miękki beżowy dywan. Rozglądając się po pokoju,
położyła się na plecach i podparta łokciami. Słyszała, jak
Justin rozmawia z boyem, potem drzwi się zamknęły. Jej
serce waliło; zdała sobie sprawę, że czeka, by Justin wró-
cił i podjął to, co mu przerwano. Ale on nie wrócił. Mi-
mo postanowienia, że nie będzie się z nim kochać, była
bardzo rozczarowana, a przecież powinna odczuć ulgę.
Justin postawił laptopa na biurku pod oknem, ale my-
ślami był daleko od pracy. Oddychał głęboko, starając
się opanować żądzę. Jeden cel udało mu się zrealizować:
przywiózł Heather do Teksasu. Westchnął z ulgą. Włączył
komputer i zabrał się do roboty.
Kiedy Heather otworzyła oczy i zobaczyła obcy po-
kój, w pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie się znajduje.
Ale po krótkiej chwili wszystko jej się przypomniało.
R
S
Jest z Justinem. W Teksasie. Bez Timmy'ego.
Timmy! Przecież miała zadzwonić do matki zaraz po
przyjeździe. Jak mogła o tym zapomnieć? Ach, tak, wes-
tchnęła, bo nadal czuła mrowienie skóry. Najwyraźniej
ramiona Justina odwróciły jej uwagę.
Szybko wyskoczyła z łóżka i boso podeszła do drzwi
prowadzących do bawialni. Rozejrzała się, ale w pierw-
szej chwili nie zauważyła Justina. Zaraz jednak spostrzeg-
ła, że leży na sofie. Spał, twarz miał spokojną. Zdjął ma-
rynarkę, jedną nogę przewiesił przez brzeg sofy, druga
opadła na podłogę.
Ten rozkoszny widok wywołał uśmiech na jej ustach,
jednak zaraz tknęło ją, że nigdy do tej pory nie użyła słowa
„rozkoszny", żeby opisać Justina. Poważny, zamknięty
w sobie, silny, czasami nawet nadzwyczajny, ale nigdy roz-
koszny.
Cicho zamknęła drzwi, pobiegła do telefonu, stojącego
na nocnym stoliku, i wybrała numer swojego domu.
Kathryn odpowiedziała po trzecim sygnale i rozma-
wiały kilka minut. Heather odczuła ulgę, dowiadując się,
że z Timmym wszystko jest w porządku. Mimo to serce
jej się ściskało. Już na samą myśl o tym, że matka trzyma
go na rękach, zbierało jej się na płacz. A gdy usłyszała,
jak jej synek coś tam gaworzy, łzy pociekły jej po po-
liczkach. Zanim odwiesiła słuchawkę, nerwy miała już
doszczętnie zszarpane. Trzęsąc się na całym ciele, poszła
do łazienki, nalała wody do wanny i zanurzając się, włą-
czyła dysze.
Oparła się wygodnie i westchnęła. Drzemka przywro-
R
S
ciła jej energię, ale nie pomogła na wewnętrzny niepokój.
Teraz więc usiłowała zrelaksować się w wannie.
Może nie powinna była się zgadzać na te dwa tygodnie
z Justinem. Może powinna była od razu powiedzieć mu
o Timmym. Nie panikuj, napomniała się. No dobrze, bę-
dzie się trzymała swojego planu jeszcze przez jakiś czas.
Wyszła z wanny, uczesała się i lekko umalowała. Po-
tem włożyła zieloną sukienkę, która podkreślała szma-
ragdowy kolor jej oczu. Przez chwilę walczyła z suwa-
kiem na plecach, wreszcie sapnęła ze złością. Nagle usły-
szała pukanie do drzwi. Zamarła.
- Heather? - zawołał Justin, pukając jeszcze raz.
Otworzyła mu.
- Cześć. Wykąpałam się, gdy spałeś.
- Nie wiedziałem, czy ci nie przeszkodzę. - Wsunął
głowę przez drzwi i popatrzył na nią. Twarz miała za-
czerwienioną, błyszczącą. Gdy owiał go jej zapach, ciało
mu się naprężyło.
- Oczywiście, że nie - uspokoiła go.
- Słyszałem, jak się kąpiesz. Czy miałaś wszystko,
czego potrzebujesz?
Pokiwała głową.
- Tak. A ta wanna jest wprost wspaniała. - Uśmiech-
nął się tak, że Heather musiała szybko odwrócić wzrok.
- Nie chciało mi się z niej wychodzić.
Wyobrażenie Heather leżącej w wannie, nago, w cie-
płej, mydlanej wodzie, to było więcej, niż mógł znieść.
Obrzucił ją zadowolonym spojrzeniem.
- Wyglądasz uroczo.
- Dziękuję. - Zaczerwieniła się. - Czy mógłbyś mi
R
S
pomóc? - Odwróciła się do niego plecami. - Nie mogę
tam sięgnąć.
- Proszę bardzo. - Justin stanął za Heather. Zapiął
zamek, a potem przesunął ręce po jej ramionach, zatrzy-
mując je na plecach. Pochylił się, pocałował ją w kark,
lekko, króciutko. Poczuł, jak między nimi przebiega iskra.
Heather pochyliła lekko głowę.
- Dziękuję - szepnęła ochryple i odwróciła się przo-
dem do niego.
Puścił do niej oko.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Odsunęła się o krok, czując miły dreszczyk tam, gdzie
musnęły ją jego usta. Musiała się pilnować, by nie unieść
ręki i nie dotknąć tego miejsca.
- Nie wiem, jakie masz plany na wieczór, więc nie
byłam pewna, jak się ubrać.
- Myślałem, że pójdziemy na kolację do Tower Re-
staurant. To restauracja obrotowa, widać z niej całe
miasto.
Popatrzyła na niego tak, jakby nie mogła w to uwie-
rzyć
- Naprawdę?
- Tak.
- Brzmi wspaniale. A ponieważ nie znam miasta, od-
daję się w twoje ręce.
Ach, jakżeby chciał, żeby to nie była tylko przenośnia.
Z rozkoszą zrobiłby użytek z rąk. Ale zdecydował się tyl-
ko na krótki pocałunek złożony na jej ustach.
Gdy już siedzieli w restauracji, Heather przekonała
się, że lokal rzeczywiście zatacza powolne koła, oferując
R
S
widok San Antonio w całej okazałości. Jak urzeczona pa-
trzyła przez wielkie okno na nocną panoramę miasta.
- To jest naprawdę piękne - szepnęła.
Justin uśmiechnął się.
- Wiedziałem, że ci się spodoba.
Heather przyglądała mu się, gdy odwrócił głowę
i kontemplował widok. Od kiedy ruszyli w drogę, żadne
z nich nie poruszyło tematu ich separacji ani problemów,
jakie mieli w małżeństwie. Jedyny powód jego milczenia
widziała w tym, że nie był człowiekiem, który chętnie
rozmawiałby o swoich uczuciach. O wszystko, co pod
względem uczuciowym uzyskała od niego w czasie trwa-
nia ich małżeństwa, musiała sama się upominać.
Natomiast ona nie poruszyła tego tematu, bo nie chcia-
ła psuć przyjemnego nastroju, jaki między nimi zapano-
wał. Wiedziała jednak, że im dłużej czekają, tym trudniej
będzie im potem rozmawiać. A przecież muszą ustalić,
co w tamtych latach poszło źle, aby w przyszłości unik-
nąć podobnych błędów.
Podczas kolacji Justin opowiedział jej więcej o rodzi-
nie Fortune'ow. Dowiedziała się, że on i Emma nie są
jedynymi spadkobiercami. Brat Mirandy, Cameron, miał
troje nieślubnych dzieci. Odnaleziono wszystkie, ale jego
córka, Holly Douglas, nie odpowiadała na listy.
- Mieszka w jakimś miasteczku na Alasce, w zupeł-
nej dziczy - opowiadał Justin.
- Ciekawe, dlaczego się nie odzywa - powiedziała
Heather w zamyśleniu. - Na pewno musi być ciekawa
swojej rodziny.
- Nie wiem.
R
S
- A co z synami Camerona? - Zastanawiała się, czy
Justin ich poznał.
- Storm Pierce jest sierżantem sztabowym, a Jonas
Goodfellow zajmuje się międzynarodowym handlem.
- Justin, masz całkiem sporą rodzinę - zauważyła. -
Chyba się w tym pogubię.
- Nie przypuszczam, żebyś tym razem poznała ich
wszystkich, ale dzwoniłem do Mirandy. Jeżeli się zga-
dzasz, chciałbym cię do niej jutro zabrać.
Heather z trudem przełknęła ślinę, jakby jedzenie
utkwiło jej w gardle. Nie była pewna, czy jest już przy-
gotowana na spotkanie. W tej chwili wydawali się zresztą
bliżsi Justinowi niż ona. Usiłowała jednak nie dać po
sobie poznać niechęci.
- Oczywiście. Przecież po to tu przyjechaliśmy.
Jego oczy pociemniały.
- Heather, to nie jest jedyny powód, i bardzo dobrze
o tym wiesz.
Na policzki wystąpiły mu czerwone plamy. Całe jego
zachowanie zmieniło się nagle. Ramiona mu zesztywnia-
ły, usta miał mocno zaciśnięte.
- No, tak, wiem...
- Czy właśnie po to się ze mną wybrałaś? - spytał
ostrym, podejrzliwym tonem. - Żeby poznać Fortune'ow?
- Nie, oczywiście, że nie. - Zdziwiła ją jego ostra
reakcja. - Tyle że w ogóle nie rozmawialiśmy o nas,
o tym, co się stało z naszym małżeństwem.
Jego ramiona straciły sztywność. Pochylił się ku Hea-
ther.
- Przepraszam. Mnóstwo o tym myślałem i wydaje
R
S
mi się, że powinniśmy spędzić razem co najmniej jeden
dzień, by od nowa trochę się do siebie przyzwyczaić. Nie
róbmy niczego na siłę, dobrze?
- Dobrze. - Może miał rację, ale Heather wiedziała,
że ona ma o wiele więcej do przemyślenia i o wiele wię-
cej powodów do zdenerwowania niż on.
R
S
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Zamiast wracać prosto do hotelu, Justin wziął Heather
na przejażdżkę po San Antonio, by jej pokazać interesu-
jące miejsca. Obiecał jej, że jutro zwiedzą Alamo.
Kiedy powiedział: „obiecuję", spojrzała na niego
i uśmiechnęli się do siebie - oboje rozumieli podtekst
tego słowa. Potem w przyjacielskim milczeniu wrócili do
hotelu.
- Chciałabyś się czegoś napić? - spytał, wskazując
barek.
Pokręciła głową, a wokół twarzy zatańczyły jej ka-
sztanowe loki.
- Och, nie. Jestem przejedzona po tej kolacji. Było
tak miło. - Jej zielone oczy lśniły radością.
Justin ucieszył się, że przyjemnie spędziła czas w jego
towarzystwie. Podszedł i przyciągnął ją do siebie, głasz-
cząc po ramionach. Heather lekko zesztywniała, ale nie
odepchnęła go, a on uznał za swoje wielkie zwycięstwo
fakt, że pozwoliła mu trzymać się w ramionach.
- Co za dzień... - powiedział. - Jesteś zmęczona?
- Bardzo - przyznała. - Ale najbardziej ze wszyst-
kiego chciałabym pozbyć się już tych butów na wysokich
obcasach.
Zabawnie ściągnął brwi i uśmiechnął się.
R
S
- W tym też mogę ci pomóc.
- Justin! - pisnęła i szybko zarzuciła mu ręce na szy-
ję, gdy niespodziewanie wziął ją na ręce.
Chichocząc, zaniósł ją do sypialni, usiadł na łóżku
i usadowił ją sobie na kolanach. Zdjął jej najpierw jeden
pantofel, potem dragi. Heather nadal obejmowała go za
szyję.
Spojrzał na nią i w jednej chwili spoważniał.
- Ach, skarbie, tak mi ciebie brakowało - szepnął,
wtulając twarz w jej szyję.
- Justin - wymówiła cicho jego imię.
Głaskał ją po plecach, potem przesunął rękę na włosy.
Heather pochyliła ku niemu głowę, gdy jego usta zaczęły
badać jej skórę.
- Uwielbiam twój zapach - wymruczał. Był właśnie
taki, jak pamiętał - delikatny aromat róż.
Błądził wargami po jej szyi, brodzie, aż wycałował
sobie ścieżkę do ust. Uniósł głowę i spojrzał jej głęboko
w oczy. Ale Heather milczała, tylko w jej oczach płonęło
pożądanie. Musnął jej wargi palcem.
- Jeden pocałunek - szepnął, trzymając ją wzrokiem
jak na uwięzi.
Zaczekał ułamek sekundy na protest, a potem pochylił
głowę i wpił się w jej wargi boleśnie, łakomie, chciwie.
Wtulając się w niego, wydała cichy pomruk uległości.
Serce tłukło się Justinowi w piersi, opuściło go całe opa-
nowanie, czas przestał istnieć. Obudziło się w nim wspo-
mnienie dni, gdy miał pełne prawo się z nią kochać.
Straciłeś to prawo, gdy ją porzuciłeś.
Ta myśl uderzyła go jak strumień zimnej wody pu-
R
S
szczony prosto w twarz. Siłą woli zmusił się do opano-
wania, uniósł głowę i oparł się czołem o jej czoło. Od-
dech miał urywany, potrwało dobrą chwilę, zanim wrócił
mu głos.
- Cholera!
Heather wciągnęła głęboki oddech.
- Co takiego?
Justin zdjął ją ze swoich kolan i postawił na nogi.
- Muszę przestać składać ci obietnice - mruknął ze zło-
ścią. Twarz miał ściągniętą. - Idź szykować się do snu.
Powiedział to takim tonem, że aż się cofnęła.
Ale on musiał choć na chwilę zostać sam. Pragnął
jedynie zerwać z niej ubranie i kochać się z nią, mieć
ją w łóżku - gorącą, dziką, uległą.
Heather porwała szlafrok i pobiegła do łazienki, za-
trzaskując za sobą drzwi. Justin usłyszał szum wody. Za-
brakło mu tchu. Musiał zmobilizować całą silną wolę,
by przestać ją całować. Jak, do diabła, ma wytrzymać
noc z nią w tym samym łóżku?
Po jakimś czasie drzwi się otworzyły. Heather, ubra-
na w lawendowy jedwabny szlafrok, który miękko op-
ływał jej sylwetkę, ukazując każdą krągłość i zagłę-
bienie ciała, była tak pociągająca, że Justin poczuł się
jak na torturach.
- Łazienka wolna - powiedziała spokojnie, unikając
jego wzroku, a potem odwróciła się i zajęła porządko-
waniem ubrania.
Justin uciekł do łazienki, żeby sprawić sobie zimny
prysznic. Trochę mu to pomogło, ochłodziło skórę i ul-
żyło bólowi w dolnych partiach ciała. Ale niewiele. Za-
R
S
kręcił wodę, wytarł się, przez wzgląd na Heather włożył
szorty.
Heather już się położyła, kołdrę miała naciągniętą aż
po brodę. Jej miękkie włosy lśniły na tle białej poduszki.
Justin cicho podszedł do łóżka. Zgasił światło i położył
się obok niej. Promienie księżyca przenikały przez tiu-
lowe firanki, dając akurat tyle światła, by mógł ją widzieć.
Ułożył się na boku, wyciągnął rękę i pogłaskał żonę po
ramieniu.
- Chodź do mnie.
Heather ostrożnie przysunęła się o centymetr.
- Chcę tylko cię przytulić. Pragnę spać z tobą w ra-
mionach. - Sięgnął po nią, a ona w pierwszej chwili nie
zaprotestowała, ale zaraz się odsunęła. Justin przysunął
się jeszcze bliżej, unieruchamiając ją swoim ciałem. Była
miękka i ciepła. Objął ją, przytulił.
- Wygodnie ci?
Heather westchnęła, gdy poczuła jego ciepło.
- Tak - odparła cicho. Cudownie się czuła w jego
objęciach.
Musnął jej kark ustami.
- Chciałbym ci coś powiedzieć - szepnął.
- Co takiego? - spytała sennie. Dotknęła jego ręki,
która spoczywała na jej brzuchu, a wtedy on objął pal-
cami jej dłoń. Zachwycała ją bliskość, jakiej nigdy przed-
tem nie dzielili.
- Przez cały ten czas nie było żadnej innej kobiety.
Heather nie chciała się zastanawiać, co robił podczas
roku ich separacji, więc świadomie wyrzuciła tę sprawę
z pamięci. A teraz on mówi, że był jej wierny.
R
S
- Justin...
Przerwał jej leciutkim pocałunkiem w szyję.
- Ciii... Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że nigdy
nie pragnąłem nikogo prócz ciebie.
Heather zamknęła jego słowa w sercu. Aż do tej chwi-
li, mimo że pragnęła, by ich małżeństwo z powrotem za-
częło funkcjonować, w głębi duszy nie wierzyła w taką
możliwość. I teraz po raz pierwszy poczuła, że jednak
istnieje nadzieja.
Rano Heather wybrała króciutką letnią sukienkę, czer-
woną w maleńkie białe kropeczki. Na spotkanie z Mi-
randą Fortune nie chciała ubrać się ani za elegancko, ani
za swobodnie. Chciała wyglądać po prostu perfekcyjnie.
Gdy weszła do bawialni, Justin z aprobatą przesunął
po niej spojrzeniem. Zadrżała, bo poczuła się tak, jakby
jej dotknął. Miał na sobie, jak zawsze, garnitur, ale w tym
nie widziała nic dziwnego. To była jedna z tych rzeczy,
która się nie zmieniła. Nadal nie miał pojęcia, co znaczy
swobodne ubranie. Przez cały czas ich małżeństwa ani
razu nie widziała go w podkoszulku i dżinsach. Czasami
nosił swetry, ale tylko gdy się gimnastykował. Swobodne
ubranie dla Justina oznaczało spodnie khaki i kolorową,
zapiętą od góry do dołu koszulę.
- Chyba ubrałam się za bardzo zwyczajnie - zauwa-
żyła, wskazując jego garnitur.
- Wyglądasz tak zachwycająco, że miałoby się ochotę
cię schrupać. - Uśmiechnął się, podchodząc bliżej.
- Ale ty jesteś ubrany bardziej formalnie. Sama po-
winnam była pomyśleć...
R
S
- Nie przebieraj się. Chcę, żebyś dobrze się czuła.
Nie musisz dla Mirandy ubierać się albo zachowywać
w jakiś specjalny sposób. - Krótko pocałował ją w usta
i niechętnie się odsunął.
Kilka minut później jechali już do domu Mirandy.
- Och! - wykrzyknęła Heather, aż mrugając ze zdzi-
wienia. - Tu jest pięknie! - Z zachwytem przyglądała
się wielkiej willi w śródziemnomorskim stylu, otoczonej
bujną zielenią.
Dom Mirandy znajdował się w bogatej enklawie
Kingston Estates i naprawdę wywierał wrażenie. Przy-
zwyczajenie się do bogactwa Justina zabrało Heather tro-
chę czasu. Ale teraz, gdy zobaczyła rozmiary bogactwa
Fortune'ów, musiała bardzo się pilnować, by nie gapić
się z otwartymi ustami. Najwyraźniej ich majątek o niebo
przekraczał jej wyobrażenie.
- Rzeczywiście nie jest byle kim - przyznał Justin,
widząc reakcję Heather. Wysiadł z samochodu, obszedł
go i pomógł jej wysiąść.
- Jest twoją matką.
Justin skinął głową.
- To także.
- Chyba wolałabym stąd uciec.
- Nie ma mowy! - wykrzyknął Justin z krzywym
uśmieszkiem.
Sam też był zdenerwowany. Nie powiedział matce,
że są z Heather w separacji. Teraz bardzo tego żałował.
Mimo postanowienia, że będzie się trzymał na uboczu
klanu Fortune'ów, było mu coraz trudniej zachowywać
dystans. Przyłapał się na tym, że niecierpliwie czeka na
R
S
każdą okazję wyjazdu do Teksasu, a tej wizyty wprost
nie mógł się doczekać.
Bardzo chciał, żeby Heather polubiła Mirandę. Nato-
miast tego, że Miranda polubi jego żonę, był całkowicie
pewny.
Heather powiodła spojrzeniem po wielkim, zdobio-
nym stiukami domu. Justin wziął ją za rękę.
- Wszystko w porządku? - spytał.
Skinęła głową, niepewnie się uśmiechając.
Miranda musiała ich wypatrywać, bo drzwi natych-
miast się otworzyły. Jej oczy rozjaśniły się radością.
- Witaj, Justinie - powiedziała z szerokim uśmie-
chem.
- Miranda. - Kąciki ust Justina uniosły się bardzo le-
ciutko.
- A ty musisz być Heather. - Miranda wyciągnęła rę-
kę, jej twarz promieniowała ciepłem i radością, jakby
znała Heather od lat i witała starą przyjaciółkę, z którą
od dłuższego czasu się nie widziała.
- Tak. - Heather skinęła głową, uścisnęła jej rękę,
ale zaraz bezwiednie przysunęła się do Justina.
- Tak się cieszę, że mogłam cię poznać. - Miranda
otworzyła szerzej drzwi i zaprosiła ich do środka.
Miranda Fortune wcale nie była taka, jak Heather so-
bie wyobrażała. To prawda, że była piękna i elegancko
ubrana. Heather nie wątpiła, że gdy wchodzi do pokoju
pełnego ludzi, natychmiast przyciąga ogólną uwagę. Jed-
nak Heather nieraz już się przekonała, że osoby bogate
są pretensjonalnymi snobami, i teraz serdeczność matki
Justina miło ją zaskoczyła.
R
S
- Pani dom jest uroczy - pochwaliła szczerze.
- Bardzo ci dziękuję. Proszę, wchodźcie.
Poprowadziła ich do słonecznego pokoju, gdzie Justin
usiadł na kanapie, a Heather obok niego. Objął ją za ra-
miona i przyciągnął bliżej do siebie.
- Tak się cieszę, że przywiozłeś Heather, żebyśmy się
poznały - powiedziała Miranda, siadając również.
Heather fascynowały jej przenikliwie patrzące niebie-
skie oczy. Były takie podobne do oczu Justina. Gdyby ktoś
wątpił w ich pokrewieństwo, te jasne, intensywnie niebie-
skie oczy natychmiast rozwiałyby wszelką wątpliwość.
- Justin mówił mi, że jesteś nauczycielką - zwróciła
się Miranda do Heather. - Którą klasę uczysz?
- Pierwszą.
- Jestem pewna, że lubisz swoją pracę.
- Na ogół tak. Uwielbiam ją. Małe dzieci są takie
cudowne i tak chętnie się uczą.
- Ale jest to także bardzo wyczerpujące zajęcie, pra-
wda?
Heather skinęła głową. Pomyślała o Timmym i o tym,
o ile bardziej praca ją męczyła, odkąd się urodził.
- Czasami wprost można oszaleć - przyznała.
Miranda spojrzała na syna.
- No, ale teraz mam nadzieję, że w San Antonio od-
poczniesz i będziecie się dobrze bawić. Jak długo zamie-
rzacie zostać?
- Dwa tygodnie.
- Wspaniale. - Miranda wyprostowała się w fotelu,
chwilę się wahała. - Wiem, że mówię o tym w ostatniej
chwili, ale nie byłam pewna, czy już tu będziecie... Cho-
R
S
dzi o to, że udzielam się w miejscowych instytucjach
charytatywnych, a jutro wieczorem urządzamy wielką
galę, połączoną ze zbiórką pieniędzy. Planujemy kolację
i tańce. Sprawiłoby mi wielką przyjemność, gdybyście
zechcieli przyjść.
Heather zauważyła, że jest to bardzo ważne dla Mi-
randy. Popatrzyła na Justina, ale on milczał.
- Czym się zajmujecie? - spytała.
- Nasza organizacja nazywa się Dom Nastolatek. Da-
jemy schronienie i opiekujemy się dziewczętami w ciąży.
- Zmarszczyła czoło, w jej oczach odmalował się żal,
na policzki wystąpił lekki rumieniec. - Jestem pewna,
że Justin opowiedział ci o okolicznościach swoich naro-
dzin. - Justin skinął głową, jego usta lekko się zacisnęły.
- Miranda zaczerpnęła głęboko powietrza. - Nie jestem
dumna z tego, że oddałam moje dzieci, ale w tamtym
czasie myślałam, że tak będzie dla nich najlepiej.
Heather poczuła, jak ciało Justina się napręża.
- Jestem pewna, że tak myślałaś - odparła, rozumie-
jąc, jak trudna musiała być ta decyzja dla Mirandy. Jednak
cała jej lojalność kierowała się ku Justinowi.
Miranda obdarzyła syna smutnym, przepraszającym
spojrzeniem.
- Nie mogę zmienić przeszłości, chociaż bardzo bym
tego pragnęła.
- Wiem - powiedział. Nie lubił rozmawiać o daw-
nych czasach. I tak nic już nie można było naprawić.
Jednak przyszłość to zupełnie inna sprawa.
- Wydaje mi się, że pracując dla tej organizacji, po-
R
S
magam innym kobietom ustrzec się przed błędem, jakiego
one też, być może, później by żałowały.
Justin ścisnął ramię Heather, ale nic nie powiedział.
- To godne podziwu, pani Fortune - odezwała się
więc Heather.
- Proszę, mów mi po imieniu.
Heather odwróciła się do Justina, żeby móc patrzeć
mu w oczy.
- Chciałbyś iść? - spytała.
- Pozostawiam decyzję tobie - odparł, nadal z napię-
tym wyrazem twarzy.
- Nie musicie już teraz dawać mi odpowiedzi - za-
pewniła ich Miranda.
- Ja z prawdziwą przyjemnością bym potańczyła -
powiedziała Heather w nadziei, że podejmuje słuszną de-
cyzję. Świadoma napięcia Justina, z zadowoleniem za-
uważyła, że Miranda się uspokaja. - Bardzo dziękujemy
za zaproszenie.
- Będziesz też miała okazję poznać parę osób z ro-
dziny.
- Już nie mogę się tego doczekać.
Zostali jeszcze kilka minut i pożegnali się, zapewnia-
jąc Mirandę, że zobaczą się jutro wieczorem.
Heather obawiała się, że Miranda będzie wypytywać
o ich małżeństwo. Jednak pani Fortune uszanowała ich
prywatność i Heather bardzo się to spodobało. Widziała
smutek w oczach Mirandy, gdy ta patrzyła na syna. Jej
opinia o teściowej bardzo się poprawiła.
- Twoja matka jest bardzo miła - powiedziała, gdy
już wsiedli do samochodu.
R
S
Justin uścisnął jej rękę.
- To, że zgodziłaś się z nią spotkać, bardzo wiele dla
mnie znaczy.
- Co sądzisz o organizacji, w której pracuje? - spy-
tała.
- Na pewno jest pożyteczna - odparł, wzruszając
obojętnie ramionami.
- Tylko tyle? - Tak ostrożnie dobierał słowa. Ich kło-
poty brały się częściowo z tego, że Justin był zamknięty
w sobie. Może teraz jeszcze nie mogli rozmawiać o swo-
ich uczuciach, ale Heather potraktowała pracę teściowej
jako okazję, by mu pomóc choć trochę się otworzyć.
- Co właściwie chcesz, żebym ci powiedział? - spy-
tał zaciekawiony.
- Chcę wiedzieć, co naprawdę o tym myślisz.
Znów wzruszył ramionami.
- Już ci mówiłem...
- Justin, zastanów się. - Przysunęła się do niego,
musnęła palcami jego kark. - Okazała wiele odwagi, po-
dejmując taką pracę.
Justin nie był pewny, czego Heather od niego ocze-
kuje. On sam uważał, że najłatwiej rozliczyć się z prze-
szłością, po prostu pozostawiając ją za sobą i więcej
o niej nie myśląc.
- Na pewno - przyznał.
Heather westchnęła. W ten sposób wiele nie osiągnie.
- Wiesz, że nie jest dumna ze swojego postępku. Ale
wtedy naprawdę uważała, że robi dla ciebie i Emmy to,
co najlepsze.
R
S
Ramiona Justina zesztywniały. Całą uwagę skupił na
manewrowaniu samochodem.
- Pewnie masz rację - odparł sucho.
Heather przejechała palcami wzdłuż jego ramienia.
- Pomyśl, przez co musiała przejść. Była taka młoda.
Może czuła, że nie ma się do kogo zwrócić o pomoc.
- Kładąc rękę na policzku Justina, powiedziała miękko:
- Wiem, że nadal cię to boli.
Justin położył rękę na jej dłoni i rzucił jej przepeł-
nione smutkiem i żalem spojrzenie.
- Najbardziej boli mnie to, że utraciłem ciebie.
- Och, Justin... - Zrozumiała, że on mówi prawdę
i że mimo tego, co się stało, rzeczywiście chce, by znów
byli razem.
Ale czy będą potrafili zostawić za sobą przeszłość
i naprawić wszystkie błędy, jakie popełnili? Może tak,
jeśli tylko nie będą niczego przyspieszać, do niczego na-
wzajem się zmuszać. A dziś, pomyślała, zrobili bardzo
dobry początek.
R
S
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Justin, muszę sobie kupić jakąś sukienkę. Nie spo-
dziewałam się, że zostaniemy zaproszeni na bal.
- Chcesz iść przed kolacją?
- Tak - odparła zdumiona, że pozwolił jej samej
o tym zadecydować.
Kilka następnych godzin wędrowali po sklepach, ga-
wędząc po przyjacielsku i ciesząc się swoim towarzy-
stwem. Heather zauważyła, że Justin bardzo się stara do-
prowadzić do ich pogodzenia. Mimo to istniały jeszcze
sprawy, które musieli uzgodnić, a on chyba unikał roz-
mowy na te tematy.
Po przymierzeniu kilku sukienek, z których każda bu-
dziła aprobatę Justina, zdecydowała się w końcu na szma-
ragdowozieloną, która najbardziej mu się spodobała, bo
- jak powiedział - podkreśla kolor jej oczu.
Potem Heather zaproponowała, by kupili coś również
dla niego. Justin z początku się najeżył, ale ona nalegała.
- Chciałabym zobaczyć twoje pośladki w dżinsach -
drażniła się z nim i uśmiechała uwodzicielsko.
- Niech to szlag - mruknął, poddając się. - Skoro
wytaczasz taki argument, nie mogę ci odmówić.
Po kolacji poszli na spacer. Zatrzymali się na moście
nad rzeką San Antonio i obserwowali przepływający sta-
R
S
tek. Nagle gdzieś w pobliżu zapłakało niemowlę. Heather
aż się wzdrygnęła. Dałaby w tej chwili wszystko, by Tim-
my był tu z nią. Oczy wypełniły jej się łzami. Tak bardzo
za nim tęskniła! Gdy Justin się kąpał, skorzystała z okazji
i zadzwoniła do matki, ale to w najmniejszym stopniu
nie uciszyło smutku, jaki odczuwała, będąc tak daleko
od synka. Musi czekać całe dwa tygodnie, zanim będzie
znów mogła go ucałować.
Justin zauważył zmianę jej nastroju i wziął ją za rękę.
- Dobrze się czujesz? - spytał. W milczeniu skinęła
głową, a wtedy on powiedział spokojnie: - Kochanie, mo-
żemy mieć jeszcze jedno dziecko.
- Wiem. - Widocznie myślał, że zasmuciło ją wspo-
mnienie dziecka, które utracili. - Tylko że...
- Heather, możemy wszystko zacząć od nowa. Mieć
dzieci, odzyskać to, co mieliśmy, jeżeli tylko zechcesz
dać nam jeszcze jedną szansę.
- Staram się - odparła, przepełniona poczuciem wi-
ny. Tak bardzo ją kusiło, by mu powiedzieć i wreszcie
mieć to za sobą. Ale właśnie w tej chwili przyciągnął
ją do siebie i wszystkie myśli pierzchły jej z głowy.
Stała przytulona do niego, jego bliskość wyciszała we-
wnętrzną walkę, jaka się w niej toczyła. Justin głaskał
ją po włosach, a gdy uniósł jej twarz i pocałował
w usta, świat wokół nich przestał istnieć. Wtedy po-
myślała, że za bardzo go pragnie i coraz trudniej bę-
dzie jej trzymać go na dystans.
Gdy zaproponowała, by wracali do hotelu, Justin nie
protestował. W apartamencie przygotowała się do snu.
Była coraz bardziej świadoma narastającego między nimi
R
S
seksualnego napięcia. Ciało miała w ogniu, ale wtedy
przypomniała sobie wszystkie wątpliwości co do jego po-
budek. Justin wkrótce dołączył do niej w łóżku, wziął
ją w ramiona i zaczął chciwie całować. Heather przez
chwilę pozwoliła mu na to. Pragnęła mieć go w sobie.
- Heather... chcę mieć z powrotem moją żonę - szep-
nął, głaszcząc ją.
- Justin... - Jej zmysły szalały.
- Powiedz, że chcesz, żebym się z tobą kochał.
Kochać się z nim...
- Zaczekaj. - Zastygła, a potem zaraz się odsunęła.
Co ona najlepszego robi? Jak może przywrócić tę część
ich stosunków, nie wiedząc, czy Justin naprawdę ją ko-
cha? I czy naprawdę jest między nimi wystarczająco dużo
miłości, by ich małżeństwo mogło trwać?
Zaskoczony jej nagłym odwrotem, Justin wbił w nią
wzrok. W ciemnościach prawie nie widziała jego twarzy,
ale usłyszała, że głośno zaczerpnął oddechu.
- Co się stało? - spytał.
- Przepraszam. Myślałam, że jestem na to gotowa,
ale się myliłam. - Odsunęła się na drugi brzeg łóżka.
Pragnienie fizycznego spełnienia na chwilę ją oszoło-
miło, odebrało jej rozum. Szybko wciągnęła koszulę
nocną.
Justin na pewno był na nią wściekły. I nie bez po-
wodu. Jednak pożądanie nie może zastąpić miłości.
Chciałaby wierzyć, że ją kocha, ale ani razu nawet nie
napomknął o tym. Wszystko stało się o wiele za szybko.
- Przepraszam - szepnęła jeszcze raz. - Nie chcia-
łam...
R
S
Justin coś mruknął, odwrócił się na plecy. Ciężko od-
dychał, czekając, aż jego ciało się uspokoi. Do diabła,
przecież mówił, że nie będzie jej popędzał. Obiecał
jej to!
- Justin?
- Co? - Jego ciało nadal jej pragnęło, i będzie po-
trzebował trochę czasu, zanim się opanuje. Albo musi się
od niej oddalić.
- Naprawdę mi przykro.
- Wiem.
Przez chwilę żadne z nich się nie odezwało. Po kilku
minutach Justin zdołał nad sobą zapanować i przysunął
się do Heather. Ona się nie poruszyła, siedziała skulona
i patrzyła na niego z przestrachem.
- Chodź do mnie - powiedział. Głos miał ciągle jeszcze
lekko ochrypły. - Nie poruszyła się. - No chodź - powtó-
rzył, tym razem troszkę łagodniej. Powoli wyprostowała
nogi i ostrożnie położyła się obok niego. Przyciągnął ją do
siebie, dopasowując jej pośladki do swoich ud.
- Już dobrze - szepnął, całując ją leciutko w kark.
Ale w jego tonie nadal mogła wyczuć frustrację, - Spójrz
na mnie.
Odwróciła do niego głowę.
- Heather, chcę się z tobą kochać - powiedział spo-
kojnie. - Bardziej niż czegokolwiek innego, sama się
o tym przekonałaś. Ale gdy będziemy się kochać, będzie
to oznaczało małżeńskie zobowiązanie. Bo gdy już raz
będę cię miał - szepnął - nigdy nie pozwolę ci odejść.
- Pocałował ją w usta, a potem przetoczył się na plecy,
R
S
pociągając ją za sobą. Bez oporów przytuliła się do niego.
- I to jest obietnica - dokończył poważnie.
- Kto tańczy z twoją matką?
Justin przyciągnął Heather bliżej do siebie. Poruszali się
w rytmie powolnej melodii na słabo oświetlonym parkie-
cie.
- Kogo to obchodzi? - szepnął, rozkoszując się tym,
że trzyma swoją żonę w objęciach. - Ja teraz mogę my-
śleć tylko o tobie. - Musnął ustami jej szyję, a potem
pocałował ją w policzek.
- Justin! - Heather, zaczerwieniona, lekko go ode-
pchnęła, ale pozostała w jego ramionach. - Ludzie na
nas patrzą.
- No to co? - Wzruszył obojętnie ramionami, w jego
oczach pojawiło się rozbawienie.
- Zachowuj się przyzwoicie! - Odsunęła się jeszcze
troszeczkę i spiorunowała go wzrokiem. - No więc, kto
to jest? - powtórzyła pytanie, obracając mu ręką głowę
w tamtym kierunku.
Justin powiódł wzrokiem po sali bankietowej luksu-
sowego hotelu i odszukał Mirandę. Zmarszczył brwi, wi-
dząc matkę w ramionach wysokiego, przystojnego męż-
czyzny.
- Nie wiem. Już wcześniej widziałem, jak z nim roz-
mawiała.
Piosenka się skończyła i Justin niechętnie wypuścił
Heather z objęć, ale trzymał ją za rękę, gdy wracali do
swojego stolika. Miranda nadeszła jednocześnie z nimi,
eskortowana przez swojego partnera.
Justin przyjrzał mu się. Stał blisko Mirandy, chyba
R
S
żal mu było odchodzić. Jego niebieskie oczy napotkały
spojrzenie przeszywających czarnych oczu i Justina ogar-
nęło jakieś dziwne uczucie.
- To Daniel Smythe - przedstawiła Miranda swojego
towarzysza. - Danielu, to mój syn Justin i jego żona Hea-
ther.
Gdy Justin wymieniał z Danielem uścisk dłoni, to
dziwne uczucie stało się intensywniejsze. Miranda jeszcze
chwilę z nim rozmawiała. Obserwując ich, Justin pomy-
ślał, że chyba nie jest to nowa znajomość. Nie mógł się
już doczekać okazji, by wypytać matkę o niego. Wreszcie
Smythe pożegnał się i odszedł.
W następnej sekundzie Justin już żądał wyjaśnień na
jego temat.
- Jest odnoszącym sukcesy biznesmenem w przemy-
śle naftowym - powiedziała Miranda, zaskoczona tonem
Justina.
Justin zmarszczył brwi.
- Poznałaś go dzisiaj? - spytał, rzucając matce cie-
kawe spojrzenie, nagłe świadomy opiekuńczych uczuć
wobec niej. Wydawało mu się, że są za bardzo zaprzy-
jaźnieni jak na ludzi, którzy dopiero co się poznali.
- Eee... nie - przyznała Miranda, przygryzając wargę.
- Więc skąd się znacie? - nalegał Justin, zaintrygo-
wany brakiem jasnej odpowiedzi. Kim jest ten Daniel
Smythe? - zastanawiał się, szukając go wzrokiem po sali.
Znów odezwało się to dziwne uczucie.
- To dawny przyjaciel - odpowiedziała obronnym to-
nem, unikając spojrzenia syna.
- Jest bardzo przystojny - wtrąciła Heather.
R
S
Miranda obdarzyła ją nieobecnym uśmiechem.
- Tak, chyba tak - przyznała z rozrzewnioną miną.
- Od jak dawna się znacie? - nie ustępował Justin.
- Od czasów, gdy ciebie jeszcze nie było na świecie
- powiedziała niechętnie Miranda. - Ale potem na długo
straciliśmy kontakt. On... poprosił mnie o spotkanie i w
przyszłym tygodniu idziemy na randkę- oznajmiła, czer-
wieniąc się jak piwonia.
- Na randkę? - powtórzył Justin. Przyjrzał się jej
uważnie. Skoro nie było tu jego przyrodniego brata, Ka-
ne'a, uważał opiekę nad matką za swój obowiązek. - Mo-
że powinienem go spytać, jakie ma intencje?
Heather i Miranda zgodnie parsknęły śmiechem.
- Proszę, nie rób tego - powiedziała Miranda błagal-
nym tonem i przez chwilę przypominała licealistkę, która
właśnie przeżywa pierwszą miłość.
Justin uznał, że Miranda coś ukrywa. Przyznała, że
znają się od bardzo dawna. Justin uśmiechnął się, gdy
przyszła mu do głowy pewna myśl.
Czy Daniel Smythe jest jego ojcem?
Zauważając, że Justin wpatruje się w nieznajomego,
Heather dotknęła jego ramienia.
- Co się dzieje? - spytała.
Miranda wydawała się zdenerwowana, jakby się oba-
wiała, że Justin zaraz zrobi coś, co wprawi ją w zakło-
potanie.
- Heather, proszę, przemów mu do rozsądku.
- Właściwie nie mam na niego żadnego wpływu -
tłumaczyła się Heather.
Justin rzucił jej spojrzenie pełne zachwytu.
R
S
- Masz większy wpływ, niż sobie wyobrażasz - szep-
nął. Przesuwając wzrokiem po jej figurze, w jednej chwili
zapomniał o Mirandzie i Danielu.
Ich rozmowę przerwali znajomi Mirandy, którzy pode-
szli, by się przywitać. Gdy odchodzili, Justin popatrzył
na tłum i jego spojrzenie jeszcze raz zatrzymało się na
Danielu. Znów obudziła się w nim ciekawość.
- Całkiem spore zgromadzenie, prawda? - odezwała
się Miranda.
- Jestem pod wrażeniem twojej pracy - powiedziała
Heather, pragnąc dać jej do zrozumienia, że rozumie, dla-
czego poświęca się właśnie tego rodzaju sprawom.
Miranda popatrzyła ze skruchą na Justina.
- Wtedy, wiele lat temu, postąpiłam bardzo źle. Gdy-
by czas mógł się cofnąć, stawiłabym czoło rozczarowaniu
ojca i zatrzymałabym ciebie i Emmę.
Justin bez słowa wziął ją za rękę. To był jego sposób
udzielania pociechy.
Miranda uśmiechnęła się do nich obojga.
- Tak się cieszę, że mogliście przyjechać! - wykrzyk-
nęła.
- A nam było bardzo miło spędzić ten wieczór z tobą,
ale muszę przyznać, że jestem już bardzo zmęczona. -
Heather westchnęła. - To był długi dzień. Chętnie bym
już wróciła do hotelu. - Spojrzała na Justina. - A ty?
Skinął głową.
- Mirando, bardzo dziękujemy za zaproszenie.
- A ja wam dziękuję, że przyszliście.
Justin pochylił się i pocałował ją w policzek.
R
S
Heather od razu po wejściu do apartamentu rzuciła
okiem na basenik w salonie. Jak do tej pory nie pozwoliła
sobie na skorzystanie z niego, chociaż Justin już nie raz
się w nim kąpał. Ale dziś wieczorem czuła, jak wszystko
się w niej skręca ze zdenerwowania, i potrzebowała re-
laksu. Myśl o zanurzeniu się chociaż na kilka minut bar-
dzo ją kusiła.
Justin zauważył, w jakim kierunku ona patrzy.
- Idź się przygotować do spania - zaproponował.
- Chyba to zrobię. - Rzuciła jeszcze jedno tęskne
spojrzenie na basenik i poszła do sypialni.
Gdy się przebierała, Justin otworzył krany i włączył
dysze z nadzieją, że skusi żonę na wspólną kąpiel. Szyb-
ko zamówił u służby hotelowej wino, obiecując hojny
napiwek, jeżeli przyniosą je natychmiast. Znalazł świece
w jednej z szuflad, zapalił je, ustawił strategicznie przy
lustrzanych ścianach i przyćmił lampy. Pokój wypełniło
miękkie, nastrojowe światło.
Chwilę później cicho zapukano do drzwi. Justin ode-
brał wino i kieliszki, a boyowi dał sto dolarów napiwku.
Nalał wino do dwóch kieliszków, postawił je obok
wanny, i lekko zastukał do drzwi sypialni. Heather się
nie odezwała, więc uznał, że jest w łazience. Szybko się
przebrał. Najchętniej wszedłby do basenu nago, ale nie
zamierzał dziś uwodzić żony. Przyjdzie do niego sama,
gdy będzie na to gotowa. Jednak dlaczego miałby nie
wykorzystać wszystkich środków, jakie miał do dyspo-
zycji?
Był już w wannie, gdy Heather wróciła do salonu.
Miała na sobie lawendowy szlafrok, jej złocistobrązowe
R
S
włosy lśniły w świetle świec. Spojrzała na niego z mie-
szaniną zazdrości i niepokoju.
Justin uniósł kieliszek i wypił łyk.
- Przyłączysz się do mnie?
Heather przyglądała mu się. Wydawał się taki zrela-
ksowany. Pokusa była nieodparta, ale nie miała pewności,
czy powinna sobie pozwolić na tak intymną bliskość. Po
ostatniej nocy byłoby trudno powiedzieć mu jeszcze raz
„nie".
Para unosząca się z basenu kusiła ją. Heather nie mog-
ła się oprzeć pragnieniu podzielenia z Justinem tak in-
tymnych chwil.
- Nie wejdę do wanny nago - oświadczyła na wy-
padek, gdyby tego właśnie się spodziewał.
- Kochanie, ja też nie jestem rozebrany - odparł
Justin. Chociaż bardzo tego żałuję, dodał w duchu.
Uśmiechnął się, ukazując dołeczek w policzku. - No,
chodź.
R
S
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Gdy Heather popatrzyła na niego, pokusa i rozsądek
stoczyły w niej ciężką walkę i pokusa w końcu zwycię-
żyła.
- Dobrze. Zaraz wracam. - Pobiegła do sypialni,
przebrała się w kostium kąpielowy i wróciła, wdzięczna
Justinowi za to, że już wcześniej przygasił światła. Bała
się, że inaczej zobaczyłby rozstępy na jej brzuchu, oczy-
wiste świadectwo niedawnej ciąży.
- Och, jak dobrze - westchnęła, gdy weszła do ba-
senu i oparła się wygodnie o ściankę.
- Widzisz, co byś straciła? - droczył się z nią, pod-
czas gdy jego spojrzenie przesuwało się od jej ramion :
w dół, tam, gdzie woda skrywała bikini. Wydawała się ;
naga, mimo że miała na sobie kostium.
Heather spojrzała na męża i uderzyła ją myśl, jak bar-
dzo go jej brakowało.
- Mmm, to prawda. - Sięgnęła po kieliszek z winem
i zauważyła leżącą obok różę. - Och, Justin.
- Pamiętasz, jak się poznaliśmy? Zawsze pachniałaś
różami. Uwielbiałem być przy tobie.
- Tyle tylko pamiętasz z czasów, gdy się poznaliśmy?
- zażartowała.
Uśmiechnął się figlarnie.
R
S
- Nie tylko. Pamiętam też, jak bardzo chciałem cię
zabrać do łóżka.
- I szybko ci to poszło - powiedziała, mocno zaru-
mieniona.
- Ja od razu wiedziałem, że musisz być moja. Ty zro-
zumiałaś to dopiero trochę później.
Dotknął jej nogi palcami stopy, a potem powoli prze-
sunął je na łydkę. Od tego nagłego kontaktu serce Heather
zatłukło się w piersi.
- Tak, ale ty mi to szybko uświadomiłeś. Nie miałam
żadnej szansy, żeby ci się oprzeć, prawda? - spytała, nie
spodziewając się właściwie odpowiedzi.
- Jesteś wszystkim, czego w życiu pragnąłem - szep-
nął Justin. - Chodź do mnie - poprosił miękko.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. - Heather rozu-
miała, że ma kłopoty. Głęboko w jej ciele rozgorzał pło-
mień. Justin przesunął stopę na jej udo. Poczuła, jak pło-
mień przemienia się w ogień, cała płonęła pożądaniem.
Justin przysunął się jeszcze odrobinę bliżej.
- Nie zrobię nic, na co jeszcze nie jesteś gotowa.
Obiecuję.
I znów wypowiedział to słowo. Od chwili gdy wrócił
do jej życia, złożył jej już tyle obietnic, ale trzeba przy-
znać, że wszystkich do tej pory dotrzymał. Problem po-
legał na tym, że nie była pewna, czy sama chce dotrzymać
obietnicy, jaką sobie złożyła, by za wcześnie nie podej-
mować fizycznego współżycia.
Jednak mimo tych obiekcji przyłapała się na tym, że
przysuwa się do niego. Justin chwycił ją w pasie i usa-
dowił okrakiem na swoich kolanach.
R
S
- Tak mi dobrze, gdy trzymam cię w ramionach -
szepnął, pochylił się i dotknął ustami jej ust. - I gdy cię
całuję.
Heather zarzuciła mu ręce na szyję i poddała się jego
długiemu, wilgotnemu, zmysłowemu pocałunkowi. Jego
ręce zawędrowały pod stanik. Jęknęła z rozkoszy. Przez
głowę przeleciała jej myśl, czy to rozsądnie oddać mu swo-
je ciało, skoro on nie obiecał oddać jej swojego serca. Ju-
stin, widząc jej wahanie, zaczął ją całować w tym tak wraż-
liwym miejscu. Ale ona chciała więcej, o wiele więcej.
Kochała go. Teraz już o tym wiedziała. I pragnęła go. Bez
namysłu zdarła z siebie stanik i odrzuciła go na bok.
- Jesteś pewna? - spytał Justin, nie chcąc, by potem
tego żałowała. Marzył o tym, by się z nią kochać, ale
nie za cenę utracenia jej.
- Jestem pewna - szepnęła. - Tak bardzo za tym tę-
skniłam.
Następnego dnia rano, budząc się, Justin stwierdził,
że jest w łóżku sam.
Poderwał się, przejechał palcami przez włosy, nasłu-
chując, czy Heather jest gdzieś w pobliżu. Jej nieobec-
ność w łóżku mogła świadczyć o tym, że chociaż dała
mu fizyczną rozkosz, o wiele trudniej będzie zasłużyć
sobie na jej zaufanie. Poczuł zarazem rozczarowanie
i złość. Wstał, wciągnął dżinsy, do których kupna go na-
mówiła, i poszedł jej poszukać.
Heather siedziała na sofie, tyłem do drzwi, sztywno
wyprostowana. Podszedł bliżej i położył jej rękę na ra-
mieniu.
R
S
- Dzień dobry - szepnął, pochylił się i musnął ustami
jej kark.
- Dzień dobry.
Zesztywniała jeszcze bardziej, gdy jego usta dotknęły
wrażliwego miejsca za uchem. Justin zmarszczył brwi.
Do diabła, co się wydarzyło między wczorajszym wie-
czorem a dzisiejszym rankiem?
Obszedł sofę i stanął przed Heather. Uniosła głowę,
rzuciła mu krótkie, obojętne spojrzenie i wróciła do czy-
tania gazety. Sfrustrowany, wsadził ręce do kieszeni.
- No, dobrze. Porozmawiajmy o tym.
- O czym? - spytała, nie odrywając wzroku od ga-
zety.
- Na początek o twoim zniknięciu z łóżka.
Uniosła głowę, ale unikała jego wzroku. Nie ode-
zwała się, a jego frustracja zaczęła przechodzić w złość.
- Dlaczego nie zostałaś ze mną w łóżku?! - wy-
krzyknął, wiedząc, że nie powinien na nią krzyczeć, ale
w tej chwili nic go to nie obchodziło. - Na ogół nie lu-
bisz wstawać wcześnie, a teraz jesteś już nawet ubrana.
Muszę więc przyjąć, że mnie unikasz.
Heather przygryzła usta.
- Ja… eee... nie chciałam, żebyś odniósł mylne wra-
żenie.
- O co dokładnie się martwisz? - wysyczał przez za-
ciśnięte zęby. - Że dobrze ci było kochać się ze mną?
Czy też o to, że wtedy nie żałowałaś tego, ale teraz ża-
łujesz?
Heather zerwała się na równe nogi.
- Nie o to mi chodzi! - W jej oczach płonął ogień.
R
S
Justina ogarnął lęk. Nie mógł sobie wyobrazić życia
bez Heather.
- Więc co próbujesz mi powiedzieć?
Heather odwróciła się i podeszła do okna.
- To niczego nie zmieniło.
- Co takiego? - Poczuł ucisk w żołądku.
Stanęła twarzą do niego, z determinacją spojrzała mu
prosto w oczy.
- Nie zrozum mnie źle. Pragnęłam tego tak samo jak
ty. - Na jej policzki wypłynął szkarłatny rumieniec.
Justin chyba już wiedział, do czego Heather zmierza,
ale chciał, by wypowiedziała to na głos.
- Miło mi to słyszeć. - Cieszył się, że to przyznała,
ale nadal był wściekły.
- Po prostu nie chcę, byś uważał, że między nami
wszystko już jest dobrze i wróciliśmy do stanu sprzed
rozstania.
Z wściekłą miną ruszył do niej.
- Mylisz się, Heather. Bardzo się mylisz. Ta noc zmie-
niła wszystko. - Zanim zdążyła się uchylić, chwycił ją za
ramiona, przyciągnął do siebie i szarpnął jej głowę do góry
tak, żeby móc jej patrzeć w oczy. - Źle postąpiłem przed-
tem, pozwalając ci odejść. Ale to się już nie powtórzy.
Dzwonek telefonu wybawił Heather od konieczności
odpowiedzenia Justinowi. Niechętnie ją puścił, podszedł
do aparatu i chwycił słuchawkę. Heather przyglądała mu
się, gdy rozmawiał. Był tylko w spodniach i widok jego
prawie nagiego ciała wzbudził w niej dreszcz pożądania.
Wreszcie odłożył słuchawkę i odwrócił się do Heather.
Natychmiast zauważyła, że dostał złą wiadomość.
R
S
- Co się stało? - spytała.
- Dzwoniła Miranda - wyjaśnił. Ze zmartwienia na
jego twarzy pojawiły się zmarszczki. - Jej brat, Ryan,
jest w szpitalu.
- To coś poważnego?
- Chyba serce.
Heather zapomniała o ich własnych sprawach i objęła
Justina, chcąc go pocieszyć. Chociaż dopiero tak niedaw-
no poznał Fortune'ow, ta wiadomość bardzo go zanie-
pokoiła. Choroba Ryana stanowiła zagrożenie dla jego
dopiero co odzyskanej rodziny.
Gdy się kąpał, Heather zadzwoniła do matki. Ledwo
miała czas ją powiadomić o rozwoju spraw, a już usły-
szała, że Justin wyłącza prysznic. Zakończyła szybko roz-
mowę. Oszustwo zaczynało pobierać od niej haracz. Nie
wiedziała, jak długo jeszcze da radę zwodzić męża.
Chociaż bardzo pragnęła powiedzieć mu o Timmym,
nie czuła, by już uporali się ze wszystkimi problemami,
które spowodowały rozstanie. A to, że się w nocy ko-
chali, nic nie zmieniło. Tyle tylko, że uświadomiła sobie,
jak bardzo pragnie, by Justin był z nią. Chciała z nim
porozmawiać, dowiedzieć się, co naprawdę czuł, gdy stra-
cili dziecko, ale teraz potrzebowała go jego nowa rodzina.
Albo raczej, poprawiła się, to on potrzebował kontaktu
z nimi. Wybierał się do szpitala, więc postanowiła własne
sprawy odłożyć na później.
Zauważyła zmiany, jakie zaszły w jej mężu. Teraz od-
nosił się do niej zupełnie inaczej niż dawniej, poza tym
zaczął akceptować Fortune'ow jako część swojego życia.
Iskierka nadziei w jej sercu rozpalała się coraz mocniej.
R
S
Gdyby potrafili otworzyć nawzajem przed sobą serce,
może ich małżeństwo miałoby jeszcze szansę. I może,
ale tylko może, ta noc rzeczywiście stanowiła początek
drogi we właściwym kierunku.
Wieczorem, po kolacji, poszli się przejść. Na River
Walk usiedli na ławce. Rozmawiali o jej pracy w szkole
i o tym, co oznaczał dla nich miniony rok.
A potem Justin zadziwił ją, mówiąc:
- Tak bardzo żałuję, że wszystko nie potoczyło się
inaczej. - Spojrzał gdzieś w bok, jego wzrok zatrzymał
się na młodej rodzinie przechodzącej przed nimi. Ojciec
prowadził wózek z niemowlęciem, żona trzymała za
rączkę dziewczynkę, która mogła mieć cztery latka. - Za-
stanawiam się czasami, jak wyglądałoby nasze życie, gdy-
byśmy nie stracili dziecka.
- Ja też. Tak bardzo go pragnęłam. Było częścią mnie,
częścią nas obojga. Gdy poroniłam, wydawało mi się,
że sama ponoszę za to winę.
Justin wziął ją za rękę i delikatnie pogłaskał.
- Heather, to nie była twoja wina. Przecież lekarz po-
wiedział, że poronienie czasami się zdarza samoistnie
i nie mogłaś nic zrobić, by temu zapobiec.
W oczach Heather zalśniły łzy. Justin pobladł. Heather
myśli, że on ją obwinia o utratę dziecka! Grymas bólu
wykrzywił mu twarz. Wtedy nie był w stanie zdobyć się
na rozmowę o ich tragedii, a ona wytłumaczyła to sobie
właśnie w ten sposób.
- Kochanie, wierz mi, nigdy cię o to nie obwiniałem.
Nawet przez jedną sekundę - wyszeptał. - Po prostu nie
R
S
wiedziałem, co ci powiedzieć, żebyś poczuła się lepiej.
Chciałem cię pocieszyć, ale wydawało mi się, że mnie
odpychasz. I nie potrafiłem nic zrobić, żeby cię przed
tym powstrzymać.
- Och, Justin... - Wzięła go za rękę, a on objął jej
rękę swoimi dłońmi.
- Przykro mi. Żałuję, że wtedy nie byłem w stanie z to-
bą rozmawiać. Po prostu nie mogłem się do tego zmusić.
To wyznanie ją oszołomiło.
- Dlaczego odszedłeś? - spytała, patrząc mu z bólem
w oczy. - Myślałam, że mnie kochasz.
- Wiesz, że tak jest.
- Ale nigdy mi tego nie powiedziałeś.
Ugiął się pod ciężarem tego oskarżenia, bo było pra-
wdziwe. Nie mógł temu zaprzeczyć. On nie przykładał
wagi do słów. Nigdy w życiu nie miał nikogo, w czyje
słowa mógłby uwierzyć. Tak więc zamiast mówić, po-
kazywał Heather na wszystkie możliwe sposoby, jak bar-
dzo mu na niej zależy. Opiekował się nią. Był jej wierny.
Od czasu do czasu przynosił jej kwiaty. I zawsze był
u jej boku, gdy chorowała. Zrobił wszystko, co mógł,
by dać jej poznać, jak bardzo jest dla niego ważna. Jednak
mówić o tym nie potrafił. Gdy tylko próbował, gardło
mu się zaciskało. Nie może jej stracić po raz drugi tylko
dlatego, że nie jest zdolny do mówienia o uczuciach.
Wziął spazmatyczny oddech i zmusił się do wyznań.
- Kiedy dorastałem, mówiono mi tylko jedno: że je-
stem źródłem kłopotów albo że stoję komuś na drodze,
albo że odeślą mnie z powrotem do Opiekuna społecz-
nego - zaczął. - W dzieciństwie szaleńczo marzyłem, że
R
S
ktoś mnie zaadoptuje, zabierze do swojego domu i będzie
mnie kochał. Ale to nigdy się nie zdarzyło.
- Nawet trudno mi to sobie wyobrazić... - szepnęła
Heather.
- Bardzo się starałem. Robiłem wszystko, co mi ka-
zano. Nie rozrzucałem po pokoju ubrań. Sprzątałem po
sobie. - Pokiwał głową i roześmiał się krótkim, niewe-
sołym śmiechem. - Nauczyłem się tego, bo lekcja była
bolesna. Kiedyś zostawiłem szkolne książki na łóżku, za-
miast pod nim.
- I za to cię ukarano? - spytała zdumiona, że ludzie
mogą być tak okrutni.
- Na całe godziny zamknęli mnie w szafie, a potem
wysłali do łóżka bez kolacji. - Justin zamilkł i wbił
wzrok w przestrzeń. Po chwili znów zaczął mówić: -
Wierz mi, potem już nigdy nawet nie rozpakowywałem
swoich rzeczy. Kiedy przenoszono mnie do innej rodziny,
wszystko trzymałem w torbie.
To wyjaśniało jego przesadną reakcję, gdy kiedyś go
poprosiła, żeby podniósł jakąś rzecz, która spadła na pod-
łogę.
- Tak mi przykro - szepnęła.
Widział, że mu współczuje, w jej wzroku malowała
się czułość.
- Nie chcę, żebyś mi współczuła - powiedział trochę
ostrzejszym tonem. - Chcę, żebyś zrozumiała, kim jestem
i skąd pochodzę. Nigdy nie było mi łatwo rozmawiać i,
mówiąc szczerze, nadal nie jest, ale bardzo się staram.
- Po chwili wahania kontynuował: - W ciągu tych ostat-
nich miesięcy bardzo wiele się wydarzyło i zaczynam ro-
R
S
zumieć, jak ważna jest rodzina. Kiedy poznałem swoją
matkę i resztę Fortune'ów i zobaczyłem, jak oni wszyscy
wzajemnie się kochają, zapragnąłem mieć to samo. Nie
mogłem myśleć o niczym innym, jak tylko o tobie i o
tym, jak bardzo cię potrzebuję.
- Och, skarbie, ja też cię potrzebuję. Bardzo. - Głos
jej się załamał, przełknęła ślinę, by odzyskać choć trochę
kontroli nad wzburzonymi emocjami. - Ale wtedy mia-
łam wrażenie, że mnie odpychasz od siebie. Już utrata
dziecka była taka bolesna, a kiedy jeszcze ty mnie wy-
rzuciłeś ze swojego życia...
- Czułem, że się ode mnie odsuwasz, i to mnie ni-
szczyło. Mój świat się rozpadał. Nauczyłem się kontro-
lować wszystko wokół siebie, ale byłem bezradny wobec
tego, co działo się między nami.
Heather westchnęła i odwróciła od niego wzrok.
- Ta twoja kontrola mnie męczyła - powiedziała spo-
kojnie. Znów na niego spojrzała. - Och, nie od początku
- dodała szybko, gdy zobaczyła, jak zaciskają mu się
usta. - Przedtem nikt nigdy tak się mną nie opiekował,
więc gdy się pobraliśmy, pozwoliłam ci podejmować
wszystkie decyzje. Ale po jakimś czasie zaczęło mi to
przeszkadzać. Wydawało mi się, że im bardziej chcę oka-
zać się silna, tym mocniej to zwalczasz.
- A teraz? - spytał.
Zawahała się. Spojrzała mu głęboko w oczy, pragnąc,
by uświadomił sobie, że się zmieniła.
- Justin, ja już nie potrzebuję niczyjej opieki. Musisz
zrozumieć, że przez ten rok dojrzałam, dowiedziałam się,
że jestem silniejsza, niż mi się przedtem wydawało.
R
S
- A ja uniemożliwiałem ci poznanie samej siebie.
Lekko skinęła głową.
- Kiedy mnie poprosiłeś, żebym tu z tobą przyjecha-
ła, bałam się, że może nie potrafimy uporać się z naszymi
problemami właśnie z powodu twojej potrzeby kontro-
lowania wszystkiego i wszystkich. - W jej oczach za-
szkliły się łzy. - Ale teraz widzę, że dokładasz wysiłków,
by się zmienić. Ten Justin, którego znałam, nigdy by nie
zachował się w ten sposób. On by zażądał zamiast prosić.
- Niech ci się nie wydaje, że tego nie chciałem -
powiedział. - Robię postępy, ale trudno zwalczyć stare
nawyki. - Znów milczał chwilę. - Kochanie, po tym, jak
cię utraciłem, zrozumiałem, że jeśli nadal będę kontro-
lować swoje uczucia, cena, jaką musiałbym za to zapła-
cić, byłaby bardzo wysoka. - Pokręcił głową. - Wtedy
mówiłem sobie, że potrzebujesz trochę przestrzeni, i jeśli
ci ją dam, wszystko między nami się naprawi. Byłem
zdruzgotany, kiedy zażądałaś separacji.
Heather ciężko westchnęła.
- Nigdy nie chciałam, żebyś odszedł. Teraz myślę,
że próbowałam cię zaszokować. Chyba wydawało mi się,
że jeśli zażądam separacji, zaczniesz wreszcie ze mną
rozmawiać, w jakiś sposób zrozumiesz, co ja czuję, i po-
możesz mi uporać się z bólem. Ale się myliłam. Nie roz-
mawiałam z tobą, nie powiedziałam ci, co przeżywam.
Chyba liczyłam na to, że sam to wiesz. - Z jej oczu
popłynęły łzy. - Kiedy miałam kilkanaście lat i ojciec
nas opuścił, czułam się odrzucona. - Skuliła się. - Chyba
nigdy się z tym nie pogodziłam. A gdy zgodziłeś się na
separację, zobaczyłam, że ty też mnie odrzucasz.
R
S
Justin dotknął jej policzka, palcem starł łzy.
- Proszę, nie płacz. - Uświadamiając sobie, gdzie są,
i nie chcąc wywoływać scen, dodał: - Kochanie,
chodźmy stąd. - Sam wstał, jej też pomógł się podnieść
i, trzymając się za ręce, wrócili do hotelu.
Kiedy weszli do apartamentu, Justin wziął Heather na
ręce, zaniósł do sypialni i razem z nią położył się na łóż-
ku. Mocno ją przytulił i z głębokim westchnieniem po-
całował w czoło.
- Heather, tak mi przykro... Żałuję, że nie umiałem
postępować lepiej. Ale teraz będę się naprawdę z całej
siły starał bardziej okazywać ci moje uczucia.
- Oboje popełniliśmy mnóstwo błędów - powiedzia-
ła, odgarniając mu włosy z czoła.
Dotknął ustami jej ust, a ona zarzuciła mu ręce na
szyję. Pocałunek trwał tak długo, że w końcu musieli się
rozłączyć, by złapać oddech.
- Heather, kocham cię - szepnął. Wyciągnął jej bluz-
kę ze spodni i znów pocałował. Potem spojrzał w jej
piękne zielone oczy. - Zawsze cię kochałem.
Heather uśmiechnęła się uwodzicielsko.
- Postarajmy się o dziecko - szepnął z lubieżnym
błyskiem w oczach.
R
S
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Heather położyła Justinowi palec na ustach, każąc mu
zamilknąć. Serce tłukło jej się w piersi jak oszalałe.
- Justin, kochaj mnie. Kochaj mnie tak, jak dawniej.
- Spróbuj mi tego zabronić- szepnął głosem ochryp-
łym z pożądania. Już zdążył rozpiąć jej bluzkę i teraz
zdzierał ją z jej ramion. Heather pomogła mu i została
tylko w staniku i dżinsach.
- Masz za dużo ubrania na sobie - poskarżyła się
z zalotnym uśmiechem.
- Zaraz temu zaradzimy. - Uniósł się, zdjął koszulę,
rozpinając jednocześnie jej stanik i odrzucając go na pod-
łogę. Wreszcie skóra dotykała skóry. Potem przywarł do
jej ust i całował długo, namiętnie.
- Justin, proszę, weź mnie teraz - błagała, zagubiona
w miłosnej ekstazie.
Jego opanowanie prysło. Zacisnął ramiona wokół niej,
dopasowując ją do siebie, i wybuchnął. Chwilę później
zsunął się na posłanie. Leżał z policzkiem na jej piersi,
a ona westchnęła z zadowoleniem. Ale wkrótce dopadła
ją rzeczywistość.
„Postarajmy się o dziecko".
Te słowa dźwięczały jej w głowie, kpiły z niej. Po-
myślała, że może teraz jest najlepsza pora, by powiedzieć
R
S
mu o Timmym. Będzie taki szczęśliwy, gdy się dowie,
że ma syna.
Już otwierała usta, ale jeszcze się zawahała. Lepiej
poczekać do rana. To tylko kilka godzin dłużej. Jednak,
z drugiej strony, najlepiej byłoby powiedzieć mu właśnie
teraz, gdy leżą objęci, nasyceni sobą.
Zdecydowała się.
- Justin? - szepnęła cichutko. Przesunęła palcem po
jego plecach. - Justin? - Ale on się nie poruszył. Heather
słyszała jego równy oddech i uświadomiła sobie, że za-
snął.
A więc dowie się zaraz po obudzeniu, powiedziała
sobie. Tak bardzo chciała podzielić się z nim wiadomo-
ścią o istnieniu ich syna! Ale może zaczekać do rana.
Teraz mieli przed sobą całą przyszłość.
Justin powoli otworzył oczy, zamrugał, dostosowując
wzrok do światła dnia. Z podziwem spojrzał na swoją
cudowną, pogrążoną we śnie żonę. Leżała na plecach,
z rękami pod głową. Kołdra ledwo przykrywała różowe
sutki. Znów go kusiło, by skorzystać z tego, że jest z nią
w łóżku. Nie mógł nawet sobie wyobrazić, by kiedykol-
wiek nadeszła taka chwila, kiedy jej bliskość nie przej-
mowałaby go szczęściem. Była jego życiem, sensem jego
istnienia. Serce topniało mu z miłości.
Przysunął się bliżej, delikatnie ściągnął kołdrę niżej
i przygarnął Heather do siebie. Odwróciła się do niego,
gdy zaczął ją całować po brzuchu. Zastygł -w takiej po-
zycji, delikatnie głaszcząc miękką, gładką skórę. Była
rozkoszna. I należała do niego.
R
S
Uniósł się lekko na łokciu i zaczął lizać jej brzuch.
Nie mógł się powstrzymać. Nigdy nie będzie miał jej
dosyć.
I wtedy to zobaczył.
Dwa cieniutkie białe ślady, długości jakichś trzech
centymetrów, zarysowane koło biodra. Zdumiony, prze-
biegł wzrokiem do kępki miękkich loczków między uda-
mi, a potem na lewo.
Jeszcze dwa, i kolejny, u zbiegu ud.
Marszcząc brwi, przejechał palcem po jednym z nich.
Rozstępy. Skąd, do diabła, się wzięły? Zaczął się za-
stanawiać. Heather nigdy nie była gruba, czyli nie mogła
ich dostać od nagłego schudnięcia. Więc co się stało?
Poroniła w trzecim miesiącu, więc na pewno nie zostały
po tamtej ciąży.
- Heather... - szepnął. Uniósł się tak, by widzieć jej
twarz.
- Mm? Co? - mruknęła.
- Kochanie, obudź się. - Pocałował ją w usta. Spoj-
rzała na niego i na jej wargach wykwitł seksowny
uśmiech, od którego Justinowi serce wywinęło koziołka.
- Nie myśl, że narzekam, bo i tak masz piękne cia-
ło... - zaczął. - Ale skąd to się wzięło?
- Co takiego? - spytała, czując, jak Justin delikatnie
przesuwa palcem po skórze koło biodra.
- Te znaki. Wyglądają jak rozstępy.
Milczała i tylko na niego patrzyła. Ale Justin zobaczył
gorący rumieniec wypływający na jej policzki i wyraz
winy w oczach.
Usiadł, zastanawiając się nad tym, co widzi.
R
S
- To rozstępy, prawda?
Uświadamiając sobie, że nie zdoła się już wyplątać z
sieci swoich kłamstw, Heather w milczeniu skinęła głową.
- Skąd je masz?
Zesztywniała i popatrzyła w bok. Jej reakcja przera-
ziła go. Z jakimś nieprzyjemnym uczuciem w żołądku
naciągnął na nią kołdrę.
- Justin, przede wszystkim musisz uwierzyć, że mia-
łam zamiar ci o tym powiedzieć.
- O czym? - Nadal nie bardzo rozumiał, co się wła-
ściwie dzieje. Wiedział tylko, sądząc po jej spanikowanej
minie, że to nic dobrego.
Zasłoniła usta ręką, z oczu popłynęły jej łzy.
- Proszę. Nie znienawidź mnie. - Usiadła i, łapiąc
spazmatycznie oddech, zaczęła się kołysać w przód i w
tył, oczy miała wbite w kołdrę.
„Nie znienawidź mnie"? Justinowi wprost odebrało
mowę. Chciał przyciągnąć Heather do siebie, ale się od-
sunęła.
- Kochanie, nie denerwuj się tak. Co się stało? -
Wciągnął głęboko powietrze, usiłując zachować spokój,
gdy uniosła na niego załzawione oczy.
- Masz syna. Dałam mu na imię Timmy.
- Co takiego?
- Wiem, że powinnam była powiedzieć ci o tym
wcześniej! - krzyknęła - ale chciałam dać nam szansę.
Chciałam tego samego, co ty, chciałam naprawić nasze
małżeństwo!
Justin wyskoczył z łóżka i stanął obok, wpatrując się
w żonę.
R
S
- Zaczekaj... O czym ty w ogóle mówisz? - Jego
ton zmienił się, stał się zimny.
- Gdy mnie rzuciłeś, byłam w ciąży.
Miejsce szoku i niedowierzania szybko zajął gniew.
- W ciąży!
Wciągając spodnie, powtarzał te słowa, jakby nie ro-
zumiał ich znaczenia. Jednak wyraz jego oczu powiedział
Heather, że bardzo dobrze je rozumie.
- Tak. Miałam ci o tym powiedzieć - mówiła szybko
- no, wiesz... od razu. Ale ty przez cały ten rok nawet
do mnie nie zadzwoniłeś, tak jakbym wcale nie istniała.
Pomyślałam sobie, że jeżeli ja cię nic nie obchodzę, to
nasze dziecko też nie będzie cię obchodziło - tłumaczyła.
- Zresztą już w ciągu tamtych ostatnich miesięcy, zanim
odszedłeś, właściwie prawie się nie widywaliśmy ani nie
rozmawialiśmy. Skąd miałam wiedzieć, czy jeszcze coś
dla ciebie znaczę?
Justin patrzył na nią wściekłym wzrokiem.
- Ale to cię nie powstrzymało od spania ze mną w ten
ostatni weekend, kiedy jeszcze mieszkaliśmy razem -
przypomniał jej oskarżającym tonem.
- Próbowałam uratować nasze małżeństwo!
Justin przygwoździł ją brutalnym spojrzeniem.
- Nie mówiąc mi o moim synu? - Zacisnął pięści,
oszołomiony jej oszustwem. - Przyznaję, że nie jestem eks-
pertem od miłości, ale chyba jednak przesadziłaś, kocha-
nie.
- Cierpiałam i byłam sama... - Jeszcze raz próbo-
wała mu to wytłumaczyć.
- No, tak. Wiesz co? Nie jesteś jedyną osobą, która
cierpi. - Wymierzył w nią palec. - Ja też cierpiałem po
R
S
stracie dziecka. Czy chociaż raz przyszło ci to do głowy?
A może myślałaś, że nie mam w ogóle serca i nic mnie
to nie obeszło? - Spłynął na niego taki ból, że aż się
ugiął. Fakt, że jej zdaniem był niezdolny do takich uczuć,
bolał bardziej niż jej kłamstwa. A teraz jeszcze to! Jak
ona w ogóle mogła myśleć, że nie zależało mu na tym,
by się dowiedzieć o narodzinach syna!
Heather patrzyła na niego z wyrazem przerażenia na
twarzy.
- Gdzie on jest? - spytał.
- On... z moją matką. Jest z mamą w naszym domu.
„W naszym domu". Te słowa spłynęły tak łatwo z jej
ust. Justin poczuł się chory.
Wyprostował się, podpierając o ścianę.
- Heather, dlaczego? Dlaczego nic mi nie powiedzia-
łaś? Byłem w domu z tobą... - Zamilkł, przypominając
sobie, jak niechętnie pozwoliła mu wejść. - On tam był?
Mój syn był w domu wtedy, gdy przyszedłem po ciebie?!
- Justin już niemal krzyczał. Ale nie przejmował się tym.
Musiał poznać prawdę.
- Kiedy przyszedłeś za pierwszym razem, był u mamy.
- Nie rozumiem, jak mogłaś mi to zrobić. - Rozpacz
rozdzierała mu serce. Wszystko, co mówiła, było kłam-
stwem. Patrzył, jak kurczowo zaciska prześcieradło, na-
ciągając je pod brodę.
- Justin...
- Nie! - wykrzyknął. - Mam dość twoich kłamstw.
Wszystko to - zamaszystym gestem objął pokój - miało
być dla nas. Próbowałem odbudować między nami za-
ufanie, a ty przez ten cały czas mnie oszukiwałaś.
R
S
Heather trzęsła się, ale wstała z łóżka, owijając się
prześcieradłem.
- To wszystko działo się tak szybko... Ni stąd, ni
zowąd wszedłeś z powrotem w moje życie i zabrałeś
mnie tutaj... Chciałam powiedzieć ci o dziecku, ale ba-
łam się twojego gniewu.
- I słusznie, do cholery! Jestem zły!
- Wiem. Masz do tego pełne prawo, ale wierz mi,
po ostatniej nocy zamierzałam ci od razu rano wszystko
powiedzieć.
- Czyżby?
- Tak!
- Och, daj spokój. Raz już byłem na tyle głupi, by
ci wierzyć, ale więcej nie popełnię takiego błędu. - Justin
nagle przypomniał sobie jej wyjaśnienie, gdy tamtego
dnia w szkole zobaczył smoczek. A dziś w nocy popro-
siła go, by zgasił światło. Widocznie bała się, że zobaczy
rozstępy.
Kłamała cały czas, odezwał się jakiś głos w jego gło-
wie. Robiła wszystko, co mogła, by trzymać mnie z da-
leka od mojego syna. Serce bolało go na myśl, że miała
tyle okazji, by mu powiedzieć, a mimo to wybrała mil-
czenie.
Miała rok, żeby mi powiedzieć.
- To prawda! - upierała się Heather. Spodziewała się,
że będzie zły, ale również wierzyła w jego rozsądek i w
to, że przyjmie jej argumenty, gdy wyjaśni mu, jak się
z tym wszystkim czuła.
Justin odwrócił się i porwał teczkę ze stolika.
- Co robisz?
R
S
Przez chwilę bała się, że nie odpowie. Jednak po chwi-
li wystudiowanym ruchem odwrócił się z powrotem do
niej, a na twarzy malowała mu się pogarda.
- Jadę do mojego syna. Proponuję, żebyś się szybko
ubrała, jeżeli chcesz jechać ze mną.
Justin osłaniał się swoją złością jak tarczą, by bronić
się przed miłością. Zdobył Heather z powrotem tylko po
to, by natychmiast ją stracić. Teraz już nie mógł jej ufać,
nie po tym, jak cały czas go oszukiwała. Nigdy by nie
przypuszczał, że potrafi tak z zimną krwią trwać w kłam-
stwie. Poczęli razem dziecko, a ona mu o tym nie po-
wiedziała. Rozmyślał o tym już od wielu godzin, ze zde-
nerwowania mięsień na policzku drgał mu z każdą chwilą
mocniej.
Obiecałeś, że nigdy już nie pozwolisz jej odejść.
Ale teraz sytuacja jest inna, usprawiedliwiał się przed
sobą. To ona do tego doprowadziła. Heather chciała, by
wierzył, że on również jest częściowo odpowiedzialny za
klęskę ich małżeństwa, ale on nie był winny niczemu i nie
pozwoli jej zrzucać na siebie winy. W ten sposób działałby
na jej korzyść. Był zły i upokorzony. A przecież myślał,
że postępuje sprytnie, gdy wdarł się z powrotem w jej,życie
i uznał, że jako jego żona wciąż do niego należy.
Ze złością przekonywał się, że znowu nie ma kontroli
nad tym, co się wokół niego dzieje. Za każdym razem,
gdy już mu się wydawało, że czyni w tym kierunku po-
stępy, życie wymierzało mu kopniaka. Ostatniej nocy
przestał się pilnować, pozwolił Heather zbliżyć się do
siebie, no i teraz za to płaci.
R
S
Heather poruszyła się w fotelu, niechcący dotknęła
nogą jego nogi. Zaklął pod nosem. Opadły go wspomnie-
nia ich miłosnej nocy, i znów usłyszał, jak wyznaje mu
to, o czym nie miał pojęcia:
„Masz syna. Ma na imię Timmy".
Nie da jej nad sobą władzy, by mogła go znów ranić.
Zaznał wiele złego od rodzin zastępczych, w których się
wychowywał, ale nigdy by nie przypuszczał, że Heather
też jest zdolna do zadawania mu bólu.
Heather wyskoczyła z samochodu, zanim jeszcze Ju-
stin zdążył zgasić silnik. Przed wyjazdem z San Antonio
zadzwoniła do matki i zawiadomiła, że wracają. Kathryn
zasypała ją pytaniami, ale mogła jej tylko przekazać naj-
ważniejsze fakty, bo Justin zaraz wszedł do pokoju.
- Mamo? - zawołała.
Kathryn, z Timmym w ramionach, wybiegła z kuchni
na korytarz.
- Witaj, kochanie - powiedziała serdecznie. - Timmy,
spójrz, kto przyjechał. - Obejmując córkę, podała jej synka.
Heather na pół z płaczem, na pół ze śmiechem przy-
tuliła Timmy'ego.
- Tak za tobą tęskniłam... - załkała. Timmy uśmiech-
nął się do niej, a ona wycałowała miękkie policzki. Potem
odwróciła się do Justina i jej radość zgasła. Justin przy-
glądał się im z goryczą pomieszaną z furią. Wzięła głę-
boki oddech.
- To Timmy, twój syn - powiedziała ostro, ale zaraz
jej głos zmiękł, gdy mocniej przytuliła dziecko. - Timmy,
to twój tato.
R
S
Justin wyciągnął ręce i Heather podała mu synka. Nie
mając doświadczenia z dziećmi, nie był pewny, co robić,
ale instynkt ojcowski zadziałał. Przytulił synka do piersi
i podłożył mu rękę pod główkę.
Serce mu topniało, ból troszeczkę zelżał. Chłopczyk
miał ciemne włoski i niebieskie oczy Fortune'ow.
Mój syn.
Niezdolny do wymówienia choćby jednego słowa, Ju-
stin z zachwytem wpatrywał się w dziecko. Wreszcie
Kathryn zaproponowała, by usiedli w bawialni. Patrząc
na zięcia tulącego jej wnuka, pocieszająco objęła córkę.
- Wszystko u was w porządku? - spytała Heather.
- Oczywiście - zapewniła ją matka. - A co u ciebie?
Podobało ci się San Antonio?
- Było bardzo miło. - Heather chciała opowiedzieć
coś więcej, ale Timmy zaczął marudzić. Szybko podeszła
do Justina i gdy wyciągnęła ręce, bez ociągania oddał
jej dziecko.
- Był trochę kapryśny po południu. Nie wiem dla-
czego. Właśnie szykowałam mu butelkę, gdy wróciliście
- powiedziała Kathryn. - Zaraz po nią pójdę.
- Nie, ja pójdę! - zawołała Heather i wyszła z po-
koju tak szybko, że matka nie zdążyła się sprzeciwić.
W bawialni zapadło ciężkie milczenie.
Napotykając spojrzenie teściowej, Justin w zmiesza-
niu potarł brodę.
- Kathryn, miło cię znów zobaczyć - powiedział, nie
wiedząc, z jaką reakcją się spotka. Był pewny, że Heather
wyjaśniła matce powód ich tak nagłego powrotu.
Kathryn przyglądała mu się z zainteresowaniem.
R
S
- Dużo czasu minęło, prawda?
Justin skinął głową, wiedząc, że nie jest to obojętna,
okolicznościowa rozmówka.
- Wierz mi, ona zamierzała ci powiedzieć. Często
o tym rozmawiałyśmy.
- A co ty o tym sądziłaś?
- Zachęcałam ją, żeby ci powiedziała.
- Jak mówisz, minęło dużo czasu. Cały rok. Więc na
co czekała? - spytał ostro.
Kathryn spojrzała mu w oczy.
- A co ty byś zrobił, gdyby zadzwoniła i powiedziała
ci, że jest w ciąży?
- Cholernie dobrze wiesz, co bym zrobił! Natych-
miast bym wrócił.
Pokiwała głową.
- No właśnie.
Justin spiorunował ją wzrokiem, zły, że bierze nad
nim górę.
- O co ci chodzi?
- Nie chciała, żebyś się czuł złapany w pułapkę
i zmuszony do powrotu. Ona też ma swoją dumę.
Też. Tak samo jak ty. Justin ugryzł się w język, bo
do pokoju wróciła Heather.
- No, skoro nie jestem tu teraz potrzebna, będę się
zbierała do domu - oświadczyła Kathryn.
- Mamo, nie musisz iść. - W głosie Heather
dźwięczała prośba, ale matka udawała, że tego nie słyszy.
- Muszę, naprawdę. - Wstała. - Pójdę tylko do sy-
pialni po moje rzeczy.
- Pomogę ci. - Justin wyszedł za nią. Po chwili wró-
R
S
cił z torbami teściowej i zaraz wyniósł je na dwór, pod-
czas gdy Kathryn żegnała się z Heather. Kathryn szybko
do niego dołączyła, już miała wsiąść do samochodu, ale
jeszcze się zatrzymała.
- Heather kilka razy dziennie dzwoniła do mnie z Te-
ksasu, by spytać o dziecko - powiedziała, patrząc mu
w oczy. - Odniosłam wrażenie, że między wami zaczyna
się dobrze układać. - Zaczekała, czy Justin jej odpowie,
ale gdy milczał, kontynuowała: - Przez te sześć lat, kiedy
byliście ze sobą, ani razu nie mieszałam się w wasze ży-
cie, jednak dziś zrobię wyjątek od tej zasady. - Uścisnęła
go za ramię. - Dobrze sobie przemyśl, co masz tam,
w domu, i co możesz stracić.
Gdy nadal milczał, wsiadła do samochodu i odjechała.
R
S
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Justin zabrał ze swojego samochodu bagaż. Jedną
rzecz zawsze w Kathryn podziwiał: to, że nie wtrącała
się w cudze sprawy. Aż do tej pory. I chociaż bardzo
chciał się z nią posprzeczać, nie zrobił tego, bo nie wie-
działby, co jej powiedzieć.
Stracił ten czas, kiedy jego syn rósł w brzuchu Hea-
ther. Stracił cud jego narodzin. Chciał przy tym być, wi-
dzieć moment, kiedy dziecko przyszło na świat. Chciał
dzielić tę wyjątkową chwilę z żoną. Zalała go nowa fala
wściekłości. Wszedł do domu, rzucił walizki na podłogę
w korytarzu. Heather wyszła do niego z bawialni.
- Co robisz? - spytała, gdy zobaczyła, że obok jej
walizki stoi również jego bagaż.
- A jak ci się wydaje? Wprowadzam się.
Przez sekundę miała szaloną nadzieję, że zmiękł
i chce jej wybaczyć. Ale gdy zobaczyła jego wściekłą
minę, zrozumiała, że się myli.
- Nie możesz! - wykrzyknęła z irytacją.
- Zapewniam cię, że mogę i właśnie to robię. - Ode-
brał jej Timmy'ego i przytulił do piersi.
Dziecko spojrzało na tego, który teraz trzymał je w ra-
mionach, i od tej chwili serce Justina zaczęło bić tylko
dla synka.
R
S
- Nie możesz tak po prostu się tu wprowadzić - upie-
rała się Heather. W głowie jej się wprost mieszało. Nie
po dzisiejszym dniu! Nie możesz ze mną zamieszkać,
skoro mnie nie kochasz! - krzyczała do niego bezgłośnie.
- Moje nazwisko nadal figuruje na akcie własności,
prawda? - warknął.
Heather otworzyła usta, by się sprzeciwić, ale zaraz
je zamknęła. Zupełnie jakby straciła całą energię.
Justin zignorował drgnienie serca. Nie chciał jej prag-
nąć, sam się nienawidził za to, że nie potrafi opanować
żądzy. Odwrócił się tyłem, żeby jej nie widzieć.
- Chcę być przy moim synu. Chcę, żeby wiedział,
kim jestem. - Jego syn nigdy nie będzie się zastanawiał,
skąd pochodzi ani czy był kochany. Nie będzie rósł bez
ojca. Nie będzie się poniewierał, tak jak on w dzieciń-
stwie.
Nadal z dzieckiem w ramionach, Justin wziął swoją
walizkę i poszedł na tyły domu, do wolnego pokoju. Tam
z głośnym hukiem rzucił walizkę na podłogę.
Potrzebował całej siły woli, by nie skręcić w prze-
ciwnym kierunku i nie pójść do sypialni, którą kiedyś
dzielił z Heather. Teraz, gdy zeszłej nocy znów ją miał
w swoim łóżku, było mu jeszcze trudniej zapomnieć
miękkość jej skóry, smak jej ciała, radość, z jaką go
w siebie przyjęła. Mimo że wszystko to trwało tak krótko,
już zdążyła z powrotem wsączyć się w jego duszę.
Przeklęta Heather! Wszystko zniszczyła.
Heather wstrzymywała oddech. Na chwilę rozpaliła
się w niej maleńka iskierka nadziei, że będą spać razem.
Ale iskierka zgasła, gdy nie poświęcił nawet jednego spoj-
R
S
rżenia ich wspólnej sypialni. Poczuła się jak idiotka, po-
zwalając tak się rozbujać wyobraźni.
Ogarnęła ją rozpacz. W końcu, jednak ją oszukał. Gdy
zaczął się zachowywać bardziej otwarcie, nabrała nadziei,
że się zmienił. Ale myliła się. Zmiana była powierzchow-
na. Jakże łatwo powrócił do starych zwyczajów i znów
się przed nią zamknął.
Już przedtem trudno jej było znieść to, że ją odrzucił.
Zdołała się jednak pozbierać i nawet iść do przodu. Ale
czy potrafi to zrobić jeszcze raz - teraz, gdy na chwilę
uwierzyła, że czeka ich wspólne, szczęśliwe życie, a oka-
zało się, że to tylko płonna nadzieja?
- Gdy przyglądała się, jak Justin siada na łóżku i prze-
mawia do Timmy'ego, poczuła w sobie pustkę. Nie miała
już siły ani chęci walczyć ani o niego, ani o swoje mał-
żeństwo.
Przez resztę wieczoru właściwie nie rozmawiali. Spy-
tała go tylko, co chce na kolację, a potem Justin powie-
dział, że zamierza pomóc przy kąpieli Timmy'ego. Mimo
że ją rozczarował jako kochanek i życiowy partner, wi-
działa, że naprawdę pragnie stać się prawdziwym ojcem
dla swojego syna. W każdej chwili, gdy tylko Timmy
nie spał, Justin albo trzymał go na rękach, albo bawił
się z nim.
Gdy wieczorem położyła dziecko spać, musiała niemal
siłą wyprowadzić Justina z pokoju, bo inaczej Timmy by
nie zasnął.
W środku nocy coś nagle wyrwało ją z niespokojnego
snu. Usiadła na łóżku. Przypomniały jej się wydarzenia
poprzedniego dnia. Nie wiedziała, co ją obudziło, ale od
R
S
jakiegoś dziwnego uczucia przeszedł ją dreszcz. Włożyła
szlafrok i poszła do Timmy'ego.
Zdumiona, stanęła w progu. Justin już tu był, trzymał
ich synka na rękach.
- Co się stało? - spytała niespokojnie. - Jest chory?
- W słabym świetle nocnej lampki zauważyła, że Justin
też się niepokoi.
- Nie wiem. - Justin poklepał Timmy'ego po plec-
kach, próbując uciszyć jego kwilenie.
Heather wyciągnęła ręce po dziecko. Gdy Justin go
jej podawał, Timmy zwymiotował na nich oboje, ale
głównie na koszulę i spodnie Justina.
- Och! - wykrzyknął.
Heather chwyciła pieluszkę i zaczęła wycierać dziec-
ko. Chcąc się jakoś włączyć, Justin wziął drugą pieluszkę
i starał się oczyścić siebie i Heather, ale czuł, że właści-
wie tylko stoi jej na drodze. Zanim się zorientował, Hea-
ther już opanowała sytuację. Przebrała Timmy'ego i za-
brała do swojego pokoju, gdzie sama też mogła się prze-
brać.
Gdy potem spotkali się na korytarzu, Justin był blady
ze zdenerwowania i lęku.
- Co mu jest? Może trzeba wezwać lekarza? Albo
jechać z nim do szpitala? - zarzucił Heather pytaniami.
Czuł się bezradny i to go wyprowadzało z równowagi.
Heather pokręciła głową.
- Uspokój się. Nie ma gorączki, więc jeszcze trochę
poczekamy. Może nie strawił kolacji. - Poszła do ba-
wialni, Justin szedł krok w krok za nią.
- Czy to możliwe?
R
S
- Oczywiście.
- Ale dlaczego?
Heather niecierpliwie wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Może za dużo zjadł, a przecież ma ma-
lutki żołądek.
- I co zamierzasz z tym zrobić? - spytał, siadając na
kanapie. Nie mógł uwierzyć, że ona przyjmuje to tak obo-
jętnie.
Heather spojrzała na niego z irytacją.
- Będę czuwała nad nim. Jeżeli do rana mu się nie
poprawi, zawieziemy go do lekarza.
Minuty przechodziły w godziny, wreszcie przyszedł
ranek. Timmy przez cały czas marudził. Justin przyglądał
się, jak Heather dogląda syna i w miarę możliwości starał
się pomagać. Zauważył, jak zręcznie zajmuje się dziec-
kiem: obmywa je chłodną wodą, poi, poklepuje po plec-
kach. Justin nigdy nie miał do czynienia z małymi dzieć-
mi i łatwość, z jaką radziła sobie Heather, jednocześnie
go zdumiewała i wywoływała wielkie wrażenie. Ale
mógł przynajmniej od czasu do czasu wyręczać ją w no-
szeniu Timmy'ego, gdy jej już mdlały ręce.
Gdy wreszcie wzeszło słońce, dziecko zaczęło się
uspokajać i Heather postanowiła przespać się razem
z nim. Chociaż nie zaprosiła Justina do sypialni, poszedł
za nią i, gdy się kładła, usiadł na krześle koło łóżka.
Kilka minut później Heather i Timmy już spali. Serce
Justina wypełniła czułość, było mu coraz trudniej zapa-
miętywać się w złości. Nadal nie uważał, że Heather po-
stępowała słusznie, ale musiał sam sobie zadać pytanie,
czy przypadkiem Kathryn nie miała racji. Mogło dojść
R
S
do tego, że dla zadośćuczynienia własnej dumie i złości
straci i żonę, i synka.
Skłamała, mówił sobie. I czy naprawdę by ci powie-
działa, że masz syna, gdybyś do niej wtedy nie przyszedł?
Chciał przebaczyć żonie, ale zbyt mocno go zawiodła.
Była jedyną osobą na całym świecie, co do której miał
pewność, że nigdy go w ten sposób nie zrani, i teraz nie
znajdował w sobie dość odwagi, by znów zacząć jej ufać.
Wieczorem tego samego dnia Timmy był już zdrowy
jak rybka i niepokój Justina zelżał. Następne dwa tygo-
dnie spędził, radując się swoim ojcostwem. Był pewny,
że dziecko go poznaje. Gdy leciutko dmuchał mu
w twarz, Timmy gruchał i uśmiechał się, i chyba nawet
odwracał w jego kierunku głowę, gdy słyszał jego głos.
Uczył się, jak być ojcem, i zdumiewał się, ile starań
wymaga taki malutki dzieciaczek. To trzeba było go na-
karmić, to przewinąć, to bawić się z nim, i tak upływał
cały dzień. Można było chwilę odetchnąć, gdy Timmy
spał, ale nawet wtedy Justin był spięty, czekając, aż synek
się obudzi, by znów mieć go w ramionach.
Na myśl o żonie nadal bolało go serce. Stanowiła uo-
sobienie pragnień mężczyzny, była piękną kobietą i cu-
downą matką. Justin zmagał się ze swoimi uczuciami,
usiłował przejść do porządku nad tym, co zrobiła, zro-
zumieć jej pobudki.
Pragnął, by znów stali się rodziną, chciał uczestniczyć
w życiu swojego syna. Gdyby zdołał jakoś uporać się
z bólem, jaki Heather mu zadała, oszukując go, mogliby
zacząć wszystko od nowa. Ale rana była zbyt głęboka.
R
S
Nawet wiedząc, że ryzykuje wszystko, na czym najbar-
dziej mu w życiu zależało, nie mógł znaleźć w sobie siły,
by jej przebaczyć.
Heather także zdawała sobie sprawę, że stosunki mię-
dzy nimi coraz bardziej się psują. Kiedy widziała, jak
Justin bawi się z Timmym, który radośnie się uśmiecha
i gaworzy do ojca, ogarniało ją bolesne uczucie pustki.
Nie mogła tak dłużej żyć, bała się, że oszaleje, jeżeli
w jakiś sposób nie przerwie tego napięcia.
Któregoś dnia zadzwoniła Miranda. Heather usłyszała,
jak po krótkiej rozmowie Justin obiecuje, że przyjedzie
do Teksasu, i poczuła ulgę. Skoro nie układa im się, gdy
są razem, z radością spędzi kilka dni tylko ze swoim syn-
kiem. Ale kiedy obiecał Mirandzie, że przywiezie Tim-
my'ego, aż się w niej zagotowało ze złości.
Gdy tylko odłożył słuchawkę, niemal,rzuciła się na
niego.
- Powiedziałeś swojej matce, że przywieziesz Tim-
my'ego?! - krzyknęła.
Stanęła naprzeciwko męża, piorunując go wzrokiem.
- Tak - odparł krótko. - Dzięki tobie ma wnuka, któ-
rego nie zna. Obiecałem, że go ze sobą zabiorę.
Na twarzy Heather pojawił się grymas wściekłości.
Oto jej mąż znów podejmuje decyzje, które dotyczą już
nie tylko jej, ale również Timmy'ego, nawet nie pytając
jej o zdanie.
- Powinieneś był najpierw mnie poprosić o zgodę.
- Powinnaś mi była powiedzieć, że mam syna - od-
parował.
Zaczerwieniła się, a on przesunął po niej wzrokiem,
R
S
pragnąc, by jego serce wreszcie wyleczyło się z bólu.
Ale jak mógłby jej jeszcze raz zaufać?
Heather zignorowała zaczepkę.
- Po co Miranda dzwoniła?
- Muszę podpisać pewne dokumenty - wyjaśnił. -
Razem ze swoją szwagierką, Mary Ellen, przygotowały
oświadczenie, że jestem synem Mirandy i w związku
z tym mam prawo do pewnej części majątku Fortune'ow.
I przyjmij do wiadomości, że zabieram mojego syna do
Teksasu, żeby poznał swoją babcię. Jeżeli chcesz, możesz
z nami jechać - powiedział sztywno. Propozycja nie
brzmiała szczerze.
- Och, bardzo ci dziękuję. - Heather miała ochotę
go zamordować. - I niech ci nawet nie przyjdzie do gło-
wy, że nie pojadę za moim synem, gdziekolwiek go za-
bierzesz.
Zanim dotarli do hotelu w San Antonio, Justin zdążył
zamówić dziecinne łóżeczko. Timmy był wykończony,
więc Heather od razu ułożyła go do snu.
Potem zostali sami. Ignorując obecność męża, Heather
usiadła na brzegu łóżka i patrzyła na synka, śpiącego ka-
miennym snem po wyczerpującej podróży. Dziecko stało
się niewinnym pionkiem w tej wojnie serc, co nie wy-
dawało jej się sprawiedliwe. Trzeba z tym skończyć,
a ona musi pogodzić się z faktem, że dziecko nie uleczy
ich małżeństwa.
Miała nadzieję, że dzięki Timmy'emu zbliżą się do
siebie. Ale zamiast tego Justin wykorzystywał synka,
a także to, że zachowała jego istnienie w tajemnicy, by
R
S
trzymać ją od siebie na odległość. Heather wiedziała, że
to jej wina. Powinna była powiedzieć Justinowi, że spo-
dziewa się dziecka od razu, gdy tylko zorientowała się,
że jest w ciąży.
Czy celowo wmówiła sobie, że utrzymywanie naro-
dzin Timmy'ego w sekrecie jest najlepszą rzeczą, jaką
może zrobić, i że w ten sposób nie będzie musiała już
się widywać z mężem? Nie będzie musiała stawać twarzą
w twarz ze swoimi lękami?
„Nie wszyscy mężczyźni są tacy, jak twój ojciec".
Prześladowały ją słowa matki, przypominając, że sama
właściwie nigdy w pełni nie ufała Justinowi. Gdyby od
początku mu zaufała, żadna z tych złych rzeczy by się
nie wydarzyła. I nie opuściłby jej.
Łatwo byłoby się poddać, nie walczyć o niego. Ale
odejście to sposób tchórza.
A poza tym, do cholery, ona go kocha! I nie należy
do osób, które łatwo rezygnują z osiągnięcia swoich ce-
lów. Nie pozwoli mu odejść. Nie zamierza tak bez walki
zrezygnować ze swojego małżeństwa.
Spojrzała na zegarek. Do Mirandy mieli pójść dopiero
następnego dnia po południu. Jak ona wytrzyma te wszyst-
kie godziny sam na sam z Justinem?
Zabrała się do układania planu. Zamęczy go swoją
uprzejmością. Na razie w ogóle nie zwracał na nią uwagi.
Pogrążył się w pracy, odrywał się od niej tylko wtedy,
gdy jego syn się budził, i wtedy spędzał z nim cały czas.
Heather zrobiła porządek w pokoju, zebrała rzeczy Tim-
my'ego, zaznaczając swoją obecność tak, by Justin nie
mógł jej całkowicie ignorować.
R
S
Zastanawiała się też, co będzie w nocy, skoro mieli
tylko jedno łóżko. Może właśnie tu zmniejszy choć trochę
dystans, myślała, planując podstępny atak, gdy będzie
spał obok niej.
Ale kiedy powiedziała, że idzie spać, Justin oświad-
czył, że ma jeszcze pracę i położy się późno.
W nocy obudziła się i spostrzegła, że Justin, podparty
na łokciu, intensywnie się w nią wpatruje. Wydawało jej
się, że w jego spojrzeniu widzi iskierkę czułości, i to dało
jej nadzieję. Czyżby zaczął rozumieć, co może stracić?
Ale kiedy rano otworzyła oczy, on już siedział przy biur-
ku. Zamiast dżinsów i koszulki, które razem kupili, miał
na sobie ciemny garnitur. Heather zobaczyła w tym ko-
lejny znak, subtelny, ale wyraźny, że mąż coraz bardziej
się od niej oddala.
Kilka godzin przed wyjściem do Mirandy, nie mogąc
już dłużej znieść jego milczenia, zebrała się na odwagę.
- Chciałabym z tobą porozmawiać... - powiedziała.
To nareszcie przyciągnęło jego uwagę. Spojrzał na
Heather, ale w jego oczach widziała chłód i brak jakich-
kolwiek uczuć.
- Miałeś rację.
W milczeniu uniósł pytająco brwi.
- Pokazując mi, że dziecko nie uratuje naszego mał-
żeństwa - wyjaśniła, przełykając gulę, która blokowała
jej gardło.
Justin oparł się wygodnie w fotelu, ale ramiona miał
sztywne, jakby zbierał siły na przyjęcie jej słów.
- I co w związku z tym? - spytał.
Nie zamierzał ustąpić ani na krok. Ale Heather chciała
R
S
o niego walczyć. Wierzyła, że jego miłość do niej jeszcze
nie wygasła, lecz tylko została przysypana górą gniewu,
bolesnych oskarżeń - i jej oszustwa.
No, ale nie może za to płacić do końca życia.
- Ja... ja nie chcę żyć w ten sposób. Cokolwiek czu-
liśmy do siebie... - zająknęła się i przycisnęła ręce do
gardła, by zmusić je do wydania głosu. - Wiem, że to
nadal istnieje, jeżeli tylko zechcesz dać nam szansę.
- Nie sądzę, bym mógł ci jeszcze raz zaufać -
oświadczył sucho i znów pochylił się nad pracą.
- Czy przynajmniej nie moglibyśmy o tym porozma-
wiać? - poprosiła urażona, że odpycha ją, wpada z po-
wrotem w stare nawyki i odsuwa się od niej. - Zaledwie
kilka dni temu próbowałeś się zmienić, nauczyć się ko-
munikować ze mną.
Milczenie. Nawet na nią nie spojrzał.
- A więc dobrze. Powiedziałam ci, jak bardzo cię
przepraszam. Źle postąpiłam, zachowując narodziny Tim-
my'ego w tajemnicy. Ale prawdą jest, że oboje źle po-
stępowaliśmy. Jeżeli kiedykolwiek sądziłeś, że mogliby-
śmy razem mieć cudowne życie, teraz zastanów się nad
tym jeszcze raz. Ja ciebie kocham. Chcę, byśmy byli ra-
zem. Chcę, byśmy tworzyli rodzinę. Czy sam nie tego
właśnie również pragnąłeś?
Kiedy nie odpowiedział, westchnęła i odeszła. Nie
udało jej się uzyskać żadnego postępu.
Czyżby okazała się głupia, nie ustając w próbach?
R
S
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Och, jakie śliczne maleństwo! - Miranda wyciąg-
nęła ręce i Heather podała jej Timmy'ego.
- Justin, ty i Heather obdarowaliście mnie najwspa-
nialszym prezentem! Jeszcze jedno wnuczątko! - Mimo
swojego eleganckiego wyglądu i manier Miranda wy-
krzykiwała „och" i „ach" jak każda rozkochana we wnu-
ku babcia.
- Wchodźcie, wchodźcie! - zawołała i wprowadziła
ich do bawialni. - Co za absolutnie cudowny chłopczyk!
- nie ustawała w zachwytach.
Heather udało się uśmiechnąć, ale w sercu czuła ból.
- Dziękuję. Justin na pewno ci powiedział, że nasz
synek ma na imię Timmy.
Miranda skinęła głową, rzucając szybkie spojrzenie
na synową. Justin miał obojętną minę, w oczach malował
mu się chłód. W pokoju zapanowało nieprzyjemne na-
pięcie. Heather starała się podtrzymać rozmowę z Mi-
randą, ale Justin siedział naprzeciwko nich, prawie się
nie odzywając.
Po chwili Timmy zaczął kaprysić i Heather powie-
działa, że powinni już wracać do hotelu. Miranda odpro-
wadziła ich do drzwi, umówiła się z Justinem na czwartą.
Po powrocie do hotelu Heather przewinęła Tim-
R
S
my'ego, a Justin przygotował mu mieszankę. Potem
usiadł z dzieckiem na sofie i zaczął je karmić.
Karmił swojego syna.
Jego pierś nabrzmiała od dumy, gdy patrzył na dziec-
ko, które trzymał w ramionach. W jakiś sposób ten ma-
luszek ukradł mu serce, sprawił, że jego ból po tym, jak
z Heather stracili pierwsze dziecko, zelżał.
Od pierwszej chwili, gdy wziął swojego syna w ra-
miona, połączyła ich nierozerwalna więź. Justin czuł to
głęboko w duszy. Wszystko, czego pragnął: żona, dziec-
ko, dom, było w zasięgu jego ręki. Dlaczego więc nie
może uporać się ze zdradą Heather? Dlaczego nie może
po prostu przestać o tym myśleć? Podnosząc Timmy'ego,
żeby mu się odbiło, uznał, że nie potrafi sobie odpowie-
dzieć na te pytania.
Jego uczucia wobec Heather były skomplikowane.
Kochał ją. Temu nie mógł zaprzeczyć. Ale jednocześnie
zastanawiał się, czy miłość wystarczy, by stali się rodziną.
Jeszcze raz stanął przed groźbą utracenia wszystkiego,
na czym najbardziej mu w życiu zależało.
- Niedługo wychodzę. Mam go położyć do łóżeczka?
- spytał cicho, by nie obudzić Timmy'ego. Heather ski-
nęła głową. Położył dziecko i odwrócił się do żony. -
Zamówić ci coś na lunch?
Serce Heather zadrżało. To już jakiś początek. Przy-
najmniej Justin nie pragnie, by umarła z głodu.
- Nie, dziękuję. Nie jestem głodna.
Wsadził ręce do kieszeni, usłyszała dzwonienie klu-
czyków.
- A więc chyba już pójdę.
R
S
- Ale zanim wyjdziesz...
Zatrzymał się i puścił klamkę, którą już miał nacisnąć.
- Tak?
- Chciałam... chciałam z tobą porozmawiać.
- Mów.
Heather załamała ręce.
- Bardzo się starałam powiedzieć ci, jak żałuję tego,
co zrobiłam, ale ty w ogóle nie chcesz ze mną rozma-
wiać. A ja myślałam, że przynajmniej czegoś się nauczy-
liśmy na popełnionych w przeszłości błędach.
- Natomiast ja myślałem, że mogę ci ufać.
Zadrżała pod jego zimnym spojrzeniem.
- Błagałam cię, żebyś mi wybaczył. Ale ty nie tylko
nie potrafisz przebaczyć, lecz nawet nie chcesz ze mną
o tym rozmawiać. Może więc byłoby lepiej, gdybyśmy
się rozwiedli - powiedziała spokojnie.
- Rozwiedli? - powtórzył, patrząc na nią przez zmru-
żone powieki.
Heather skinęła głową.
- Tak. Nie twierdzę, że tego chcę, ale nie zamierzam
też płacić do śmierci za mój błąd.
Justin otworzył drzwi i jeszcze odwrócił się do
niej. Przez chwilę myślała, że coś powie, ale tylko na
nią popatrzył, a potem wyszedł, zabierając ze sobą jej
serce.
Justin spotkał się z Mirandą w kancelarii prawniczej.
Adwokat wyjaśnił szczegóły dokumentu i położył pióro
na papierach. Miranda szybko podpisała, a potem pod-
sunęła dokumenty synowi. Ten zawahał się.
R
S
- Wiesz, że tego nie potrzebuję - powiedział. Nie-
zręcznie mu było rozmawiać z nią o pieniądzach.
- Tak, to prawda. Doskonale sam sobie poradziłeś.
Nie wiem, czy to ma dla ciebie jakieś znaczenie, ale je-
stem dumna z tego, jakim mężczyzną się stałeś. Jednak
niezależnie od tego, czy potrzebujesz tych pieniędzy, czy
nie, należą ci się z urodzenia. Jesteś członkiem rodziny
Fortune'ów. Proszę, podpisz.
Justin skinął głową i szybko spełnił jej prośbę. W po-
koju zapadła cisza, prawnik sprawnie zbierał dokumenty.
- Teraz już oficjalnie należysz do rodziny - powie-
działa Miranda, gdy wyszedł.
Rodzina. Tego zawsze pragnął: należeć do rodziny.
Przed oczami stanęły mu postacie Heather i Timmy'ego.
Potrząsnął głową, próbując odzyskać jasność myśli.
Gdybyś zdołał uporać się z bólem i przebaczyć
Heather - mówił sobie - razem z nią i Timmym mogli-
byście być prawdziwą rodziną. A więc zdecyduj się:
chcesz jej przebaczyć, czy też cię na to nie stać, chociaż
wiesz, że wtedy ich stracisz?
W tym momencie Miranda czule poklepała go po ręce.
- Justin, jestem taka szczęśliwa, że zgodziłeś się do
mnie wrócić.
Te serdeczne słowa otworzyły drzwi do jakiegoś
mrocznego zakątka w jego sercu. Rozpostarł ramiona,
a Miranda się w nie wsunęła. Uświadomił sobie, że je-
szcze nigdy nie dopuścił tak blisko do siebie drugiego
człowieka, oczywiście poza Heather. Zamknął oczy i po-
zwolił sobie zatonąć w jej czułych objęciach. Potem, nie
zastanawiając się, co robi, przytulił ją mocniej, zostawił
R
S
przeszłość za sobą i z całego serca uznał Mirandę jako
swoją matkę.
I rodzinę Fortune'ów za swoją rodzinę.
Podczas swoich wizyt w Teksasie nie mógł nie za-
uważyć, jak bardzo Fortune'owie są ze sobą związani
i jak się o siebie nawzajem troszczą. Ponad wszystko ce-
nili związki rodzinne, kochali się i wspierali w kłopo-
tach.
Rodzina. To słowo dźwięczało mu w głowie, biło na
alarm. Jeśli będzie się kierował wyłącznie poczuciem du-
my, w końcu straci dwoje najbliższych sobie ludzi: żonę
i syna. Jeżeli pozwolisz Heather odejść, znów zostaniesz
sam, mówił sobie.
Przebaczył Mirandzie. W najgłębszej części duszy nie
miał już do niej żalu o to, że porzuciła jego i Emmę.
Czy Heather, kobieta, którą kochał, nie zasługiwała na
takie samo przebaczenie?
Nagle zrozumiał, że błędy popełnione przez niego też
miały swój wpływ na jego stosunki z żoną. I że on rów-
nież ponosi odpowiedzialność za klęskę ich małżeństwa.
Gdyby po jej poronieniu od początku był z nią szczery,
nigdy by nie doszło do separacji. Byłby przy Heather
w chwili, gdy zorientowała się, że jest w ciąży. Z jaką
radością by ją rozpieszczał podczas następnych miesięcy,
kiedy najbardziej potrzebowała czułej troski!
Próbowała ci powiedzieć. Ale ty nie chciałeś słuchać.
Był winny tego, że nie słuchał, kiedy usiłowała mu
się wytłumaczyć. Czuł się tak zraniony, że wybudował
wokół serca mur chroniący przed kolejnym cierpieniem.
I pozostawił Heather na zewnątrz tego muru.
R
S
A teraz za to zapłaci utratą żony, chyba że jakoś temu
zaradzi, póki jeszcze jest czas.
Wyprostował się i wysunął z objęć Mirandy.
- Co się stało? - spytała.
Spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem, myślami był
już przy Heather.
- Zostawiłem w hotelu coś bardzo ważnego - odpo-
wiedział. Zostało tam moje serce - dodał w duchu. -
Muszę już iść.
- Ale dlaczego to nie może poczekać?
- Bo idę ratować swoje małżeństwo.
Nie mógł się już doczekać, kiedy znajdzie się w ich
apartamencie. Wreszcie odzyskał rozum i teraz nie po-
trafił zrozumieć, jak mógł być taki ślepy. Mało brako-
wało, a straciłby żonę i syna.
- Heather! - zawołał w drzwiach, ale odpowiedziała
mu cisza. Włoski na karku mu się zjeżyły, gdy uświadomił
sobie, że nie ma ani Heather, ani dziecka.
Rozejrzał się po pokoju i zauważył, że zniknęła torba
z pieluszkami. Wpadł do sypialni. Przynajmniej rzeczy
Heather zostały. Ale ze strachu aż go zemdliło.
Do diabła, gdzie ona jest?
Mówiła o rozwodzie. Może cię opuściła.
Nie, nie zrobiłaby tego.
Ale właściwie, dlaczego nie?
- Boże - powiedział na głos. - Kocham ją. - Jakim
on był głupcem, że tak się zapamiętał w swoim gniewie
i bólu!
Co ma teraz zrobić? I gdzie ona poszła? Nie wzięła swo-
R
S
ich rzeczy, więc może nie odeszła daleko. Oczywiście mo-
gła być tak wzburzona, że nie pomyślała o zabraniu ubrań.
W głowie miał zamęt. Chciał biec jej szukać, ale
gdzie? Jeżeli rzeczywiście odeszła, jest już w drodze do
domu. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko siedzieć
i czekać. Ale usiedzieć też nie mógł. Co chwilę podbiegał
do okna licząc, że zobaczy ją na ulicy, ale w głębi serca
wiedział, jak płonna jest ta nadzieja.
Tak minęła godzina i Justin był już na skraju szaleń-
stwa. Zadzwonił do Kathryn, ale dowiedział się tylko tyle,
że nie rozmawiała z córką. Przeklinając swoją głupotę
i pychę, odłożył słuchawkę. I wtedy usłyszał, jak otwie-
rają się drzwi.
Heather stała na progu, z Timmym w ramionach.
Odczuł ulgę tak wielką, jakby umierał z pragnienia
i ktoś mu nagle podał szklankę wody. Dzięki Bogu!
- Gdzie byłaś?! - krzyknął i zobaczył, jak obronnym
gestem stula ramiona. - Przepraszam. Martwiłem się. -
Z trudem przełknął ślinę.
- Poszliśmy na promenadę - powiedziała, wchodząc
do pokoju. Położyła Timmy'ego do łóżeczka i spojrzała
na Justina.
- Co się stało? - spytała, widząc jego niepokój.
- Mam nadzieję, że nic.
Heather przyglądała mu się z nieskrywaną ciekawo-
ścią. W jego zachowaniu, w sposobie, w jaki na nią pa-
trzył, coś się zmieniło. Jakby jej widok sprawił mu ulgę.
Czyżby myślał, że go porzuciła?
- Twoje słowa o rozwodzie - zaczął, chowając ręce
do kieszeni - zmusiły mnie do zastanowienia się nad tym,
R
S
co ja nam obojgu wyrządzam. - Spojrzał na swojego sy-
na, a potem przeniósł spojrzenie na Heather. - Nam troj-
gu - poprawił się.
Milczała, a on poczuł się tak, jakby stał na brzegu
przepaści.
- Heather, kocham cię. - Zobaczył, jak się zachwiała,
gdy doszło do niej znaczenie jego słów. Zamknęła na
chwilę oczy i wzięła głęboki oddech.
Nie uwierzyła. Ze strachu, że ją straci, poczuł
w ustach smak miedzi.
- Kocham cię - powtórzył i podszedł do niej, zatrzy-
mując się zaledwie o kilka centymetrów. Musi go wy-
słuchać. - Byłem głupcem, nie słuchając cię, zamykając
się znów przed tobą. Bóg wie, że na to nie zasługuję,
ale proszę cię, byś mi dała jeszcze jedną szansę.
Spojrzała mu w oczy i po policzkach popłynął jej
strumień łez.
- Nigdy nie chciałam zadać ci bólu - szepnęła zała-
mującym się głosem. - Przysięgam na wszystko, co jest
mi drogie, że nie chciałam.
Justin wpatrywał się w nią, tak wdzięczny, że ona je-
szcze tu stoi, że go nie opuściła.
- Chyba teraz to wiem. Popełniłem mnóstwo błędów
- wyznał. - Ale największym było to, że cię nie słucha-
łem. Byłem tak przejęty własnym cierpieniem, że nie wi-
działem, jak bardzo ty również cierpisz. - W ostatniej
chwili powstrzymał się, by nie położyć jej rąk na ramio-
nach. - Zaślepiała mnie duma i nie potrafiłem zrozu-
mieć, co mi mówisz. Miałaś rację. Od samego początku
oboje popełnialiśmy błędy. Gdybym się z tobą podzielił
R
S
moimi uczuciami po stracie naszego dziecka, nic z tego
wszystkiego by się nie wydarzyło.
- Co ty właściwie chcesz mi powiedzieć? - Popa-
trzyła na niego, w jej oczach malowała się ostrożność.
- Że przebaczam ci zatajenie narodzin Timmy'ego.
- Wyciągnął rękę i dotknął jej włosów. - I że proszę cię
o wybaczenie mi tego, że od ciebie odszedłem. - Opuścił
rękę, niepewny, co Heather mu odpowie.
Może jest już za późno?
- Heather, kocham cię. Kocham cię od chwili, gdy
cię poznałem. Przedtem nie potrafiłem wypowiedzieć
tych słów, ale teraz już umiem. - Z sercem w gardle brnął
dalej. - Nie mogę ci przyrzec, że w przyszłości już nigdy
nie popełnię błędów, ale przyrzekam, że będę pracował
nad tym, by mówić ci o moich uczuciach.
Nieprzytomna ze wzruszenia, Heather załkała i rzuciła
mu się w ramiona.
- Nie chciałam od ciebie odchodzić - szeptała w jego
pierś. - Tak bardzo cię kocham.
Cała drżała, więc przygarnął ją bliżej. Gdy uniosła
ku niemu twarz, pocałował ją chciwie, czując na ustach
słony smak jej łez.
W tym momencie Heather zdała sobie sprawę, jak głę-
boka zmiana zaszła w Justinie. Ale i tak trudno jej było
uwierzyć, że oto dostaje jeszcze jedną szansę na szczę-
śliwą przyszłość.
- Tak mi przykro, że ci nie powiedziałam o Timmym
- szepnęła, kryjąc twarz w rękach i spazmatycznie łapiąc
powietrze, bo znów płakała. - Bałam się nowego cier-
pienia. Myślałam tylko o sobie.
R
S
- Ciii... kochanie. Ja też ponoszę winę. Nie wiedzia-
łem, jak być kochającym, wspierającym żonę mężem.
Myślałem, że do tego, byś mnie kochała, wystarczy, abym
się tobą dobrze opiekował.
- Och, Justin... - Heather westchnęła i przytuliła go.
- Tak bardzo cię za wszystko przepraszam.
- Ja też cię przepraszam. Wydaje mi się, że odnalezie-
nie matki nauczyło mnie, czym jest miłość i zaufanie. Kie-
dy poznałem rodzinę Fortune'ow, zrozumiałem, jak bardzo
oni nawzajem się o siebie troszczą. Dla nich rodzina jest
czymś najważniejszym na świecie, jest na tyle ważna, że
zadali sobie trud, by mnie odnaleźć. Wtedy pojąłem, że
pragnę takiego samego szczęścia i że z własnej woli od-
mówiłem go sobie, gdy od ciebie odszedłem. Tak więc
postanowiłem spróbować cię odzyskać. - Pocałował ją w
usta.
- A co do twojej zaborczości...
- Nad tym też popracuję - obiecał.
- Ale nie pracuj za wytrwale - odparła z uśmiechem.
- Rozpustnica - mruknął, całując ją w szyję, a potem
poważnie spojrzał w szmaragdowe oczy. - Będę cię ko-
chał do końca życia. To obietnica, kochanie.
Heather i w tę obietnicę mogła uwierzyć.
R
S