Czytanie czytania.
Na marginesie pism Jacquesa Derridy
Czterdzieści lat bezustannego pisania, zapisywania, przepisywania, dopisywania, podpisy-
wania… A wokół tego wszystkiego jeszcze więcej komentarzy. Tę bogatą literaturę przed-
miotową określił Michał Paweł Markowski „bibliografi czną ciasnotą szeregu”. Pisanie o Der-
ridzie przerosło obfi tością pisanie Derridy. Derrida stał się instytucją. Co ciekawe, o nikim
innym nie pisano chyba z takim (swoiście pojętym) respektem. Polega on na tym, że więk-
szość tekstów analizujących, interpretujących koncepcje Derridy, w ogromnej części pisana
jest jego własnymi słowami – cytaty stanowią bowiem około połowy całej książki, eseju czy
artykułu. Reszta tekstu to albo afi rmacja, albo krytyka, albo przekład stylu Derridy na język
akademicki. Bardzo interesujące są właśnie owe komentarze, próby zrozumienia, interpre-
tacji. Derrida pisany nie swoim językiem, ale przefi ltrowany przez umysły jego zwolenników,
zwolenników także tych, którzy nie mogą znieść jego obecności w szeregu fi lozofów. A jeśli
wziąć pod uwagę publikacje polskojęzyczne (przekłady i komentarze) – literatury przedmio-
towej jest znacznie więcej niż tłumaczeń tekstów fi lozofa. Słowo „fi lozof” można by w tym
przypadku pisać w cudzysłowie, biorąc pod uwagę spostrzeżenie Sommera: „Nie jest pewnie
zdumiewające, że zaściankowym odruchem niechęci zareagowali na Derridę (...) fi lozofowie
i znawcy klasycznych języków fi lozofi i, którym Derrida nadepnął na Logos i narobił od-
cisków. Trzeba zatem było przymrużyć oko i postąpić z nim tak, jak się postępuje z uzur-
patorami: odesłać do kawiarni”1. W Polsce myślicieli-burzycieli pokroju Derridy określa się
bowiem „kawiarnianymi guru”. Warto więc powtórzyć za Rortym pytanie: „Czym, według
fi lozofów, musi być pisarstwo, skoro tak bardzo oburza ich sugestia, że tym właśnie się
zajmują?”.2
1 P. Sommer, Już leży na desce (w związku z układaniem numeru poświęconego Jacquesowi Derridzie), „Literatura na Świecie” 1998, nr 11-12, s. 279.
2 R. Rorty, Dziewiętnastowieczny idealizm a dwudziestowieczny tekstualizm, [w:] tegoż, Konsekwencje prag-matyzmu. Eseje z lat 1972-1980, przeł. Cz. Karkowski, Warszawa 1998, s. 138.
Marta Tyczysk a
. Filozofia/Liter atur a
Wciąż jeszcze, a nawet bardziej niż dotąd, marzę o pisaniu, które nie byłoby ani fi lozofi ą, ani
literaturą, które nie byłoby nacechowane ani tym, ani tym, a jednak zachowywałoby – nie
mam zamiaru z tego rezygnować – pamięć literatury i fi lozofi i. Z pewnością nie ja jeden o tym
marzę, o tym, to znaczy o nowej instytucji, instytucji bez precedensu, bez preinstytucji3.
Słowem, fi lozofi ę rozpatrywać także jako ‘szczególny gatunek literacki’ (…)4
Derrida jako fi lozof marginesów. Filozof granic. Granic pomiędzy wnętrzem i zewnętrzem.
Który nie mieści się – i nie chce się mieścić – w żadnej z tych kategorii-instytucji. Nie przy-
należy ani do fi lozofi i, ani do literatury; przestrzeń, którą zajmuje, można jedynie zapisać –
nie można zgrabnie wypowiedzieć. Jest to przestrzeń zawarta w owym „/” pomiędzy fi lozofi ą
i literaturą, nieprzynależąca do nich, a jednocześnie – czerpiąca z nich . Do samego Derridy
odnosić się może jedna z jego ulubionych kategorii: kategoria ramy, parergonu. Ponadto
autor O gramatologii często używa w tym miejscu metafory zawinięcia, fałdy, zagięcia, plisy
( le pli). To jednocześnie moment spotkania i rozdzielenia. Nie jest to jednak żadne magiczne
lustro, za którym kryje się literacka kraina czarów – nie ma tu miejsca żadna metamorfoza.
Filozofi a nie przechodzi po prostu w literaturę. Oto jak ów margines pojmuje Michał Paweł
Markowski, powołując się na samego Derridę: „Filozofi a, pisze Derrida, odnajduje się ‘na
wybrzeżach literatury’, nie rozbijając się na nich i nie rozmywając na ich powierzchni, lecz
odnajdując się na wspólnej dla nich granicy, którą jest ‘doświadczenie języka’, doświadczenie
pisania, doświadczenie śladu”5. Usiłowanie zniesienia granicy między fi lozofi ą i literaturą, ich
nakładanie się na siebie, jest – według Andrzeja Misia – „specjalnością francuską” i wynika
z chęci stania się „intelektualistą totalnym”6. Nazywanie strategii Derridy „usiłowaniem
zniesienia granicy” jest jednak zbytnim uproszczeniem, jeśli nie błędem. Nie chodzi bowiem
o usuwanie granic, ale ich przemieszczanie poprzez reinterpretację pojęć, znajdujących się po
obu stronach owego wewnątrz-zewnętrznego marginesu. Marginesu jako „przestrzeni białej
spacji”, jak nazywają go w swej książce Rachwał i Sławek. A Maciej Świerkocki pisze: „Na-
zywanie Derridy pisarzem/pismakiem nie oznacza, że zrównujemy fi lozofi ę i literaturę, po-
nieważ tradycyjne kategorie fi lozofi czności i literackości nie mają na gruncie pism(a) Derridy
racji bytu – pozbawione prazasady w postaci podmiotu, przyczynowości, prawdy, obecności
i tożsamości literatura i fi lozofi a nie są ‘o czymś’. Ich miejsce zajmuje pismo (...)”7.
Podobnie Christopher Norris ( Dekonstrukcja przeciw postmodernizmowi) przypomina,
że Derrida jest w ogóle poza opozycją literatury i fi lozofi i. Nie wybiera spośród nich, nie
przemieszcza się, nie wprowadza kolejno w swych tekstach poetyki pisarstwa fi lozofi cznego
i poetyki pisarstwa literackiego. Znajduje się poza, ponad, obok. Odrzuca tradycyjne pojęcia
fi lozofi i (konotacje: Platon, Kant, Rousseau, a zatem logocentryzm, metafi zyka obecności)
3 J. Derrida, Ta dziwna instytucja zwana literaturą. Z Jacquesem Derridą rozmawia Derek Attridge, przeł.
M. P. Markowski, [w:] Dekonstrukcja w badaniach literackich, red. R. Nycz, Gdańsk 2000, s. 71.
4 J. Derrida, Marginesy fi lozofi i, przeł. A. Dziadek, J. Margański i P. Pieniążek, Warszawa 2002, s. 361.
5 M. P. Markowski, Efekt inskrypcji. Jacques Derrida i literatura, Bydgoszcz 1997, s. 197.
6 Zob. A. Miś, O genezie współczesnego antyhumanizmu, [w:] Derridiana, wybrał i oprac. B. Banasiak, Kraków 1994.
7 M. Świerkocki, Derrida jako postmodernistyczny pismak, czyli doskonałość niedoskonałości, [w:] Derridiana, s. 145.
Czy tanie czy tania. Na marginesie pism Jacquesa Derr idy
i literatury (wielkie kanony, wielkie dzieła, mające rzekomo monopol na fi kcję i fantazje). Za-
stępuje je nadrzędną i pierwotną kategorią pisma – prapismem, śladem ( trace), który jest poza podziałem na fi lozofi ę i literaturę, poza językiem, mową, pismem, znakiem, niemożliwy do
objęcia semiologicznymi i logicznymi kategoriami. „Derrida nie zajmuje się w żaden sposób
ani fi lozofi ą, ani literaturą. Derrida pisze na marginesie gatunku „fi lozofi a”, na marginesie,
który do fi lozofowania jeszcze/już nie należy, należąc jeszcze i już nie należąc do zupełnie
innego gatunku. Derrida nie podejmuje decyzji, co pisze, bowiem decyzja taka oznaczałaby
powstanie autorytetu, obecności; byłby to „początek książki i koniec pisma”, decyzja o wy-
puszczeniu pióra z ręki”8.
Dlatego, między innymi, tak trudno pisać o Derridzie i jego myśli wyłożonej na me-
trach kwadratowych papieru. Unika on stawiania kropki, najchętniej zrezygnowałby z ty-
tułów, stosuje niespotykane w fi lozofi i znaki grafi czne... – wszystko po to, by uciec przed
obecnością. By nie musieć powiedzieć/napisać słowa „jest”. A nawet jeśli to nieuniknione,
zapisuje ów czasownik – znów z uprzywilejowaniem wzroku i pisma ponad słuchem i mową
– w sposób „jest”. Bez ostatecznych rozstrzygnięć. Bez początku i bez końca, bez granic,
z bezbrzeżnym marginesem.
Przywoływany przez wielu „derridologów” Rodolphe Gasché, autor – do dziś nie przetłu-
maczonej na język polski – znanej książki Th
e Tain of the Mirror. Derrida and the Philosophy
of Refl ection, broni Derridę jako fi lozofa, sprzeciwiając się zamykaniu go w szufl adce z na-pisem „literatura” i wyłączaniu go tym samym ze sfery poważnego dyskursu fi lozofi cznego.
Uważa on, iż taki gwałt na autorze projektu dekonstrukcji (na przykład beztroskie przypi-
sywanie go li tylko dekonstrukcjonizmowi i badaniom literackim) jest jedynie nieudolną
i rozpaczliwą próbą opanowania i okiełznania tego, który, jeśli nie podważył, to przynajmniej
zauważył i uświadomił sobie i innym istnienie ciężkiego, lecz przyrodzonego spadkobiercom
Kanta brzemienia logocentryzmu i metafi zyki obecności.
Sama kwestia opozycji fi lozofi a/literatura wzbudza duże zainteresowanie i wiele kontro-
wersji, jako że dotyczy problemu autonomii tradycyjnie pojętego dyskursu fi lozofi cznego,
a także zamazanych granic wewnątrz tego wszystkiego, co nazywamy tekstem. Raz jeszcze
trzeba podkreślić, że Derrida nigdzie nie postuluje zachowania tej opozycji pod warunkiem
odwrócenia pierwotnej hierarchii, postawienia literatury ponad fi lozofi ą – nie zakłada
bowiem w ogóle jakiejkolwiek między nimi rywalizacji i antynomii.
Polscy fi lozofowie często ignorują Derridę; polscy historycy starają się nie zauważać
Haydena White’a, jedynie niektórych literaturoznawców zainteresował program szkoły Yale
(kolebki dekonstruktywizmu jako metody badań literackich). Tekstualiści znaleźli się na
marginesie, jeśli nie poza nim. Być może spowodowane jest to pewną metodologiczną bez-
radnością, choć Rorty rozprawia się z tekstualistami jednym prostym ruchem wpisując teks-
tualizm w ciąg następujących po sobie form idealizmu i stwierdzając przy tym, że nie ma się
czego obawiać, ponieważ tekstualizm niczego nowego nie wnosi. Co zatem tak bardzo irytuje
fi lozofów, że nie przyznają się do Derridy? Czy to – o czym wspomina Rorty – że nie chcą się
oni pogodzić z jego sądem, iż uprawiają pewien rodzaj pisarstwa? A może to, że teksty swe
poświęca na przemian i równocześnie Kantowi i Valery’emu, Heideggerowi i Mallarmému,
Husserlowi i Jabčsowi, Heglowi i Artaud, Rousseau, Lévi-Straussowi, Freudowi, Platonowi...
8 T. Rachwał, T. Sławek, Maszyna do pisania. O dekonstruktywistycznej teorii literatury Jacquesa Derridy, Warszawa 1992, s. 151.
Marta Tyczysk a
Że z pism Nietzschego najbardziej ceni aforystyczną, niedokończoną, poszarpaną Wolę
mocy? A może dużo więcej czasu potrzebują, by oswoić się z myślą, że Derrida przemieścił
akcent w odczytywaniu klasycznych dzieł fi lozofi cznych z treści na formę, z przemyśleń,
ustaleń, teoretycznej esencji, na język, styl, sposób zapisu.
Kłopotliwej opozycji stara się bronić w swych tekstach o Derridzie Bogdan Banasiak.
Ujmuje tu fi lozofi ę konkretnie jako logocentryzm, jako metafi zykę obecności, literatura zaś
byłaby odpowiednikiem derridiańskiego pisma, swoiście pojętego języka. Rozróżnienie owo
przekładałoby się zatem na opozycję logos/ mythos, a dalej: prawda/fi kcja, dosłowność/metafo-ryczność, bezpośrednie/pośrednie, serio/nieserio etc. W fi lozofi i jako pisaniu (podobnie jak
w literaturze) wyraźna jest kwestia stylu, gry, nadmiaru sensu ulegającego rozplenieniu.
Celnie, choć bardziej poetycko niż fi lozofi cznie (w kwestii formy, rzecz jasna – ale czy
o innej kwestii może być w ogóle mowa?) przedstawia odwieczną sytuację Banasiak, uka-
zując jak uprzywilejowanie głosu na agorze już od czasów Platona, zaważyło na całej póź-
niejszej historii fi lozofi i i na uprzedzeniach wobec takich niesubordynowanych osobników
jak Derrida: „Historia zaczyna się tak oto: Filozofowie, zajęci poważnymi i odpowiedzialnymi
czynnościami – troską o prawdę i dobro – wypędzają z miasta szalonych, opowiadających
[a może opisujących? – M. T.] niebezpieczne historyje poetów. (…) Filozofowie, bliscy bogom,
bo potrafi ący za pomocą pojęć dotykać istoty rzeczy, a więc bliscy prawdzie, zawarowali
sobie zatem posiadanie słowa rozstrzygającego, prawomocnego. Poetów zaś (…) – gdy poezja
nie potrafi ła racjonalnie uzasadnić swego istnienia w dobrze urządzonym państwie, lecz ofe-
rowała niewątpliwie piękne, lecz złudne i niebezpieczne, wręcz zgubne ‘historyje’ – wygnał
Platon za mury. Logos i mythos. Miasto i Pustynia. Kosmos i Chaos. Filozof i Potwór. (…) Platon ukonstytuował fi lozofi ę przeciw literaturze, logos przeciw mythos, prawdę przeciw
fi kcji. Derrida zaś, być może zaspokoiwszy tym wolę prawdy, podział ten zdekonstruował
– fi lozofowie też opowiadają ‘historyje’, fantazjują”9.
. Pisanie/Czytanie ( L’ÉCRITURE/ LECTURE)
Czytelnik-chirurg chwyta za skalpel i rozcina kolejne warstwy tekstu. Dekonstrukcja jako
lektura twórcza, czasem bluźniercza, ale zawsze odważna. Czytanie/pisanie – i znów chodzi
o „/”. Dekonstrukcja jest próbą przezwyciężenia metafi zyki obecności, walczącą z logo-
i fonocentryzmem, a jednocześnie w pełni świadomą swych metafi zycznych uwikłań, których
nie można się po prostu pozbyć. Ale przygotowana na uzasadnioną krytykę próba więcej
znaczy niż bierność wobec narzuconych schematów myślenia, czytania, pisania... Wystarczy
potraktować fi lozofi ę (przede wszystkim, choć nie tylko) jako tekst.
Ironicznie pisze Rorty: „Najbardziej szokującą rzeczą w jego pracach – nawet bardziej szo-
kującą, choć nie tak śmieszną, od jego seksualnych interpretacji historii fi lozofi i – jest użycie
przezeń wielojęzykowych kalamburów, żartobliwych etymologii, aluzji do czegokolwiek, za-
czerpniętych skądkolwiek, oraz fonicznych i typografi cznych sztuczek. Tak jakby naprawdę
myślał, że fakt, iż – na przykład – francuska wymowa ‘Hegel’ brzmi jak francuskie słowo
oznaczające orła ( aigle), miało mieć jakieś znaczenia dla zrozumienia Hegla. Ale Derrida nie
9 B. Banasiak, Filozofi a „końca fi lozofi i”. Dekonstrukcja Jacquesa Derridy, Warszawa 1997, s. 27, 31 i 196.
Czy tanie czy tania. Na marginesie pism Jacquesa Derr idy
chce zrozumieć książek Hegla; chce bawić się tekstami, o których inni ludzie myśleli, iż piszą
je o języku”10.
Cynicznie pisze Rorty o Derridzie. Zbyt pochopnie jednak stwierdza, że dekonstruk-
cyjne odczytanie jest tylko beztroską zabawą, popisami grafomana, za które dostaje niemałe
pieniądze i którymi zatruwa umysły młodych ludzi. Natomiast używanie przezeń gier,
zabaw językowych, kalamburów, homonimów, skojarzeń grafi cznych i fonicznych jest nie
tyle szokujące, co interesujące. Wszak Derrida nie uprawia fi lozofi i języka, nie musi zatem
uzasadniać wszelkich operacji na nim czynionych. Posługuje się wieloma słowami, które
właściwie można jedynie odczytać – nie usłyszeć. Z premedytacją robi błędy ortografi czne,
posiadające kluczowe znaczenie w zrozumieniu danego terminu (najbardziej osławiony błąd
ortografi czny – diff érance), tworzy ciągi homonimiczne lub oparte na podobieństwie brzmie-niowym bądź wspólnym rdzeniu etymologicznym i próbuje dopatrzyć się w nich skonta-
minowanego sensu ( sens blanc, sang blanc, sans blanc, cent blancs, semblant). Wszystko to służyć ma przeniesieniu akcentu z mowy na pismo. Opozycja mowa/pismo ma się bowiem
podobnie jak opozycja fi lozofi a/literatura. Dekonstrukcja antonimii ma polegać nie na jej
zatarciu, ale przemieszczeniu. „Dekonstrukcja nieustannie odnawia ‘wewnętrzne’ napięcie
pojawiające się w obrębie każdego pojęcia, którego nie sposób już traktować jako monolit,
lecz jako rozłam, pęknięcie, swoistą wojnę domową w obrębie słowa”11. Derrida wykorzystuje
potencjał tkwiący w samym języku; tworzenie neologizmów zamienia na tworzenie neogra-
femów, odbierając monopol twórczy poezji. Homonimy (na przykład diff érence – diff érance) potrzebują zapisu, by zatracić swą (co najmniej) „dwu-znaczność”.
Wrócić jednak trzeba do dekonstrukcji, do czytania/pisania. Konieczne jest podkreślenie,
że lektura dekonstrukcjonistyczna odnosi się przede wszystkim do tekstów fi lozofi cznych
i wcale nie postuluje pozbawienia fi lozofi i jej autonomii. To analityczny wręcz proces, po-
siadający – mimo sporej dozy pozornej dowolności – swe rygory i wyznaczniki. To jakby
lektura palimpsestu – odkrywanie kolejnych podkładów i pokładów tekstu. Czytając teksty
fi lozofi czne, zaliczane do tradycji tzw. metafi zyki obecności, nie odrzucamy zatem jej pojęć,
ale – czerpiąc z jej zasobów językowych, posługując się jej retoryką i jej kategoriami – zakwe-
stionować mamy istnienie pojęć metafi zycznych samych w sobie. Zdjąć trzeba z wyrazów
zawłaszczonych przez nią ową powłokę, która ogranicza sens i hamuje jego rozplenianie
się ( dissémination). Lektura Derridy polega na ukazywaniu w czytanym tekście obszarów
niezgodności między zamierzeniem a efektem, między intencją a realizacją. „Uprawiając
dekonstrukcję działamy (…) w ramach kategorii systemu, lecz po to, by go naruszyć. (...)
Poddać jakąś wypowiedź dekonstrukcji to ukazać, jak podważa ona tę właśnie fi lozofi ę,
którą głosi, lub te hierarchiczne przeciwstawienia, na których się opiera, wskazując w tekście
zabiegi retoryczne leżące u podłoża jego rzekomego rozumowania, kluczowego pojęcia czy
przesłanki”12.
Rorty, z właściwą sobie lapidarną obrazowością, porównał metafi zykę do starej budowli,
dekonstrukcję natomiast do bluszczu, który ją porasta i który wkrada się w jej szczeliny,
10 R. Rorty, dz. cyt., s. 139.
11 T. Rachwał, T. Sławek, dz. cyt., s. 38.
12 J. Culler, Dekonstrukcja i jej konsekwencje dla badań naukowych, przeł. M. B. Fedewicz, [w:] Dekonstrukcja w badaniach literackich, s. 322.
Marta Tyczysk a
„nadgryzając” ją od wewnątrz: „Bez konstruktorów nie ma dekonstruktorów. Bez norm nie
ma perwersji. (...) Obie strony potrzebują się nawzajem”13.
Częste są zarzuty, że dekonstrukcja obraca działa w swą stronę, staje się ofi arą własnej
pracy poprzez uwikłanie w logikę i w język, przeciwko którym występowała. Derrida jednak
nie ukrywa, że nieosiągalne, niemożliwe (i w gruncie rzeczy niepotrzebne) jest zanegowanie
metafi zyki obecności z zewnątrz, spoza jej obrębu. Pisze Derrida w O gramatologii: „Przed-
sięwzięcie dekonstrukcji – działając z konieczności od wewnątrz, zapożyczając od dawnej
struktury wszelkie strategiczne i ekonomiczne środki obalenia, zapożyczając je strukturalnie,
czyli nie mogąc wydzielić w nich elementów i atomów – jest zawsze w pewien sposób po-
chłonięte swą własna pracą.”14. I w innym miejscu: „Nie ma sensu obywać się bez pojęć
metafi zycznych, aby atakować metafi zykę. Nie mamy języka – składni i słownika – który
nie dotyczyłby tej historii; nie potrafi my wymówić ani jednego destrukcyjnego zdania, które
już nie wśliznęło się w formę, logikę i dające się wywnioskować postulaty tego właśnie, co
próbuje kwestionować”15.
Dekonstrukcja nie jest metodą, analizą, teorią, fi lozofi ą, szkołą, krytyką, oświeceniową
demistyfi kacją... Dekonstrukcja jest tym, co się zdarza. To skupianie uwagi na marginesach,
na pozornie nieistotnych szczegółach, na przykład elementach ornamentacyjnych, gdzie tekst
alienuje się od autora, gdzie prawa tekstu droczą się z intencją autora. To czytanie fi lozofów
w określony sposób, które jest próbą wyjścia poza fi lozofi ę. To ujawnianie tego, że sens nie
jest czymś określonym, na stałe przypisanym, ale czymś, co nieustannie ulega rozplenieniu,
rozproszeniu. To nie pewien styl fi lozofi i, lecz styl jako fi lozofi a16.
. Pismo - Α i Ω
Wszystkie wymienione powyżej kategorie i pojęcia zorganizowane są wokół tego, co Derrida
nazywa pismem. I nie chodzi o to pismo, które od wieków przeciwstawiano mowie, które
Rousseau – i nie tylko on – uważał za ułomne przedstawienie mowy w analogii do mowy
właśnie, która byłaby reprezentacją myśli. To pismo ( écriture), które pozostaje w stosunku
tożsamości, podobieństwa, dialektyki z takimi pojęciami jak różnia ( diff érance), ślad ( trace), prapismo. Rozszerzenie pojęcia pisma możliwe jest pod warunkiem odrzucenia praktyki
uprzywilejowania określonego, konkretnego modelu pisma – w przypadku metafi zyki jest
to pismo fonetyczne, pismo alfabetyczne. Ślad wymaga zatem zamknięcia metafi zyki, ro-
zumianego właśnie jako rezygnacja z logo- i fonocentryzmu, a nie jako „koniec fi lozofi i”
i swobodne przejście do literatury. Pismo zastępuje mowy – ma ono mieścić w sobie zarówno
zdania wypowiedziane, jak i zapisane, ma być możliwością zapisu sensu, tak w mowie, jak
i w piśmie tradycyjnie rozumianym. Pismo nie ma początku ani końca; nie ma arche ani telos.
Samo jest początkiem wszystkiego, wszelki sens bierze się z niego. Wprowadzenie pisma ma
13 R. Rorty, dz. cyt., s. 152.
14 J. Derrida, O gramatologii, przeł. B. Banasiak, Warszawa 1999, s. 47.
15 J. Derrida, Struktura, znak i gra w dyskursie nauk humanistycznych, przeł. M. Adamczyk, „Pamiętnik Literacki” LXXVII, z. 2, s. 254.
16 Zob. B. Banasiak, dz. cyt., s. 99.
Czy tanie czy tania. Na marginesie pism Jacquesa Derr idy
przezwyciężyć logocentryzm, przywileje słowa mówionego, nie stając się jednocześnie gra-
focentryzmem.
Pismo w węższym ujęciu „jest pewnym reprezentantem śladu w ogóle, nie zaś samym
śladem. Sam ślad nie istnieje. (Istnieć to być, być bytem, bytem obecnym, to on)”17. Pismo
staje się zatem przedstawieniem już nie mowy, ale śladu, jako tego, co da się zapisać (bo czego
nie można zapisać, nie można też pomyśleć). Jest ono postrzegane raczej zmysłami, intuicją
niż umysłem. I tak jak Roland Barthes pisał o zmysłowej lekturze w Le plaisir du texte, tak
Derrida pisze: „Pismo reprezentuje (we wszystkich znaczeniach tego słowa) rozkosz. Od-
grywa rozkosz, czyni ją nieobecną i obecną. Jest grą”18. Pismo jako matryca bez początku
i końca, przejawiająca się w tym wszystkim, co się w niej zawiera, co z niej pochodzi.
Krzysztof Matuszewski derridiańskie pismo odczytuje w sposób dość ograniczony:
„Pismo, uznane przezeń [przez Derridę – M. T.] za nieredukowalne – pismo uczynione świę-
tością – to zaledwie świat profanum, to, ostatecznie, samo pisanie, które, odkąd nie służy już poszukiwaniu prawdy, służyć może wyłącznie jako środek zaspakajania ambicji erudyty”19.
Czy sprawiedliwa to ocena? Nie da się ukryć, że w chwili gdy forma uzyskuje znaczenie,
gdy każdy tekst wynika z innych, które powstały wcześniej i staje się pre-tekstem wielu
innych, które jeszcze zostaną napisane – ważna staje się erudycja, kompetencja. Ale to nie
jedyny przecież cel pisania i – przede wszystkim – pisanie to nie pismo jako kategoria. Nie
można tu dokonać takiego utożsamienia. A co do poszukiwania prawdy – różne są brzmienia
owej wyłącznej prawdy, że nie ma prawdy: różnia, uzupełnienie, hymen, pharmakon, odwle-
czenie, ślad, margines, archi-pismo, rozprzestrzenienie, rozplenienie...
Jacques Derrida jest dla wielu fi lozofów – i nie tylko – gorszycielem. Podważa zachodnią
metafi zykę, dąży do rozbicia homogeniczności dyskursu poprzez wprowadzanie do niego słów
nierozstrzygalnych, odczytuje na nowo klasyków fi lozofi i, igra z językiem, eksperymentuje
z pismem. Pozbawia ich marzeń i złudzeń, takich jak znalezienie jedynego, ostatecznego
kryterium prawdziwości, jednego sensu, powstanie jednoznacznego języka fi lozofi cznego.
Radośnie uprawia swoistą metafi lozofi ę, różni i odwleka (podwójne znaczenie diff érance),
niczego nie domyka, nie spina klamrą, wyklucza powstanie jednej właściwej wykładni, po-
nieważ wszystkie odczytania są odczytaniami błędnymi – misreading – „prawdziwe odczy-
tania to tylko szczególne odczytania błędne – te, których błędów nie dostrzeżono”20. Teksty
są zawieszone, przekreślone, wymazane... Rorty ujmuje stanowisko Derridy wobec fi lozofi i
kantowskiej w metaforę ateisty, który chciałby nie musieć mieć żadnych poglądów na temat
Boga, by religia nie była immanentnie wkomponowana w nasze życie, w nasz sposób my-
ślenia; by nie musiał odpowiadać na pytanie, czy wierzy w Boga21. By nie musiał ustosunko-
wywać się do metafi zyki obecności.
To ucieczka przed możliwością zostania zawłaszczonym. Lecz cóż innego robią komenta-
torzy Derridy i jego pism(a), jeśli nie zawłaszczają go?
17 J. Derrida, O gramatologii, s. 226.
18 Tamże, s. 405.
19 K. Matuszewski, Erudyta w świecie profanum, [w:] Derridiana, s. 248.
20 J. Culler, dz. cyt., s. 333.
21 Zob. R. Rorty, dz. cyt., s. 141-142.