Eumajos w służbie zalotników - artykuł Stanisława Michalkiewicza Wysłane
niedziela, 17, sierpnia 2003
Kiedy w piątkowe popołudnie 1 sierpnia w Warszawie zawyły syreny, na
"Przystanku Woodstock" w Żarach tłum młodych ludzi zaczął tarzać się w błocie.
Nie była to, broń Boże, jakaś demonstracja przeciwko rocznicy Powstania
Warszawskiego. Żeby demonstrować, trzeba wiedzieć, że coś takiego miało
miejsce, a wcale nie ma pewności, czy zażywający błotnych kąpieli młodzi ludzie
w ogóle takie rzeczy wiedzą. Wydaje się, że temu tarzaniu się w bajorze nie
towarzyszyła żadna specjalna intencja, ale może to właśnie gorzej niż gdyby
jednak towarzyszyła? Jeśli ktoś pragnie przeciwko czemuś demonstrować, nawet w
sposób osobliwy, to znaczy, że jednak do czegoś zmierza, że ma jakiś ideał.
Tymczasem wygląda na to, że błotna kąpiel nie miała na celu żadnej takiej
aluzji, chyba że chodziło o komunikat, iż w błocie czujemy się najlepiej.
Ciekawe, co na taki ideał powiedziałby Andrzej Romocki ("Morro") czy Jan
Rodowicz ("Anoda")? Nie wydaje mi się, żeby ich ideałem było unurzanie się w
błocie. Myślę, że bardzo zdziwiliby się widokiem młodych ludzi dających do
zrozumienia, że bajoro jest ich środowiskiem naturalnym. Oczywiście czasy się
zmieniają i zmienia się też obraz ideału, jednak dotychczas ciągłość
cywilizacyjna sprawiała, że nadal był to ideał "apolliński", wymagający
dyscypliny, panowania nad naturalnymi odruchami i emocjami. Tymczasem na
"Przystanku Woodstock", jeśli w ogóle zaprezentowany został jakiś ideał, to
raczej "dionizyjski", wyrażający się w haśle "pełny luz".
Zastanawiam się nad tym dlatego kierujący "Przystankiem Woodstock" pan Jerzy
Owsiak powiedział do leżących w błocie, że są "jedyną nadzieją tego kraju" i że
"mają wziąć ten kraj w swoje ręce". Może nie należy przykładać specjalnej wagi
do tego, co mówi pan Owsiak, bo często sprawia on wrażenie, jakby bredził pod
siebie, jednak te słowa skierowane były do 300 tys. osób i bardzo im się
podobały: "To jedyne miejsce, w którym słyszę, że jestem coś wart, że jestem
potrzebny, ważny i dobry" - powiedział dziennikarzowi jeden z uczestników
"Przystanku Woodstock". Byłoby to może nawet wzruszające, gdyby nie fakt, że te
komplementy pan Owsiak rozdaje na kredyt. Skąd właściwie wiadomo, że uczestnicy
"Przystanku Woodstock" są "coś warci"? Czy dokonali czegoś godnego uwagi,
czegoś, co uzasadniałoby nazwanie ich "jedyną nadzieją tego kraju"? Co
uzasadniałoby oddanie go w ich ręce? Wydaje się, że wytarzanie się w błocie, co
podobno na "Przystanku Woodstock" stało się już nową, świecką tradycją, takich
zaszczytów jeszcze nie uzasadnia. Przeciwnie - uważam, że sceny z "Przystanku
Woodstock" stanowią czytelny sygnał, że jest akurat odwrotnie. Może zabrzmi to
brutalnie, ale trudno; polegiwanie w błocie to ulubiona rozrywka wieprzków.
Jeśli, dajmy na to, pan premier Miller widzi 300 tys. młodych ludzi, którzy pod
dyrekcją pana Owsiaka tarzają się w błocie, to już wie, jak ma ich traktować.
Już wie, że z ich strony nie musi niczego się obawiać. Jeśli tylko błota będzie
pod dostatkiem, żeby każdy mógł wytarzać się od stóp do głów, do tego trochę
"pyfka", no i oczywiście "drgawy", to spokojnie może z każdego wytopić tłuszcz
i zrobić mydło. Trzeba tylko pamiętać o nadymaniu pana Owsiaka, tego Eumajosa
III Rzeczypospolitej, trzymającego sztamę z zalotnikami. Całą trzódkę
przyprowadzi im do szlachtuza. Taki ci z niego dobry pasterz.
O ile pan Owsiak nie wymaga wiele, o tyle kol. Rozenfeld sprawia wrażenie,
jakby stawiał poprzeczkę bardzo wysoko. W felietonie "Teologia Szoah"
("Rzplita" 2.08.) twierdzi, że "my ludzie", zostaliśmy poddani egzaminowi "z
człowieczeństwa", ale zdali go "tylko nieliczni". Tym egzaminem była "relacja
miedzy Polakami a Żydami, a ten czas, to lata zagłady". Trudno wyczuć, o co tu
chodzi. Czy egzamin z człowieczeństwa zdali ci "nieliczni", którzy ocaleli z
"zagłady", czy nieliczni "ludzie"? Bo jeśli "ludzie", to dlaczego właściwie tym
egzaminem ma być akurat relacja miedzy Polakami a Żydami, a czasem - lata
zagłady"? Oznaczałoby to, że "ludzie", a już specjalnie Polacy, mieli w tym
czasie jakieś szczególne obowiązki wobec Żydów, którym najwyraźniej nie
sprostali. Podobny zarzut stawiał Polakom 10 lat temu pan Konstanty Gebert - że
niby zachowali się "biernie". Ale przecież, o ile pamiętam, to i pan Gebert też
zachował się "biernie" w stanie wojennym, bo nie skoczył panu gen.
Jaruzelskiemu do gardła, chociaż było to chyba mniej ryzykowne niż w przypadku
Adolfa Hitlera. Więc dlaczego akurat czasem egzaminu miałby być akurat tylko
"lata zagłady"? Dlaczego np. nie czasy stalinowskie, kiedy wielu "ludzi"
zachowywało się "biernie", ale inni nie tylko wykazywali aktywność, ale i
sławili Ojca Narodów mową wiązaną? To by wymagało wyjaśnienia, chociaż
oczywiście rozumiem, że szczupłe ramy felietonu... i tak dalej. Ale mimo
niedomówień w tych kwestiach, felieton zawiera sporo konkretów w kwestiach
innych. Kol. Rozenfeld uważa, że "stoimy przed unikalną szansą oddania do
lamusa całej dotychczasowej wiedzy o nas samych". No dobrze, ale jeśli już
skorzystamy z tej szansy, to co wtedy? Ano wtedy "należy stworzyć od podstaw
program edukacyjny, eliminujący dotychczasową wiedzę". To jasne, coś w rodzaju
Ministerstwa Prawdy. W tej sytuacji postulat utworzenia "sieci szkół
tolerancji" wydaje się nieunikniony, podobnie jak postulat "zapobiegania
dystrybucji wydawnictw propagujących ksenofobię, rasizm i nienawiść", czyli,
inaczej mówiąc, postulat przywrócenia starej, poczciwej cenzury. To wszystko
jasne, a kropkę nad "i" stawia pointa felietonu. Kol. Rrozenfeld, nawołując do
"oddania do lamusa całej dotychczasowej wiedzy o nas samych", stwierdza na
koniec, że "narody, które tracą pamięć, tracą korzenie", natomiast "narody,
które hodują pamięć, tracą przyszłość". Wygląda na to, że świetlana przyszłość
roztoczy się przed nami dopiero wtedy, kiedy utracimy "korzenie". To obiecywała
już "Międzynarodówka" w spiżowych słowach "przeszłości ślad dłoń nasza zmiata",
żebyśmy "jutro wszystkim my", czyli, mówiąc współcześnie: Jutro, K..., My!
"Wnuki nie wybaczą nam, jeśli nadal wikłać je będziemy w dotychczasowe spory" -
obawia się kol. Rozenfeld. Niepotrzebnie się tak przejmuje. Wnuki tarzają się w
błocie na "Przystanku Woodstock", kochają się jedni na drugich, słuchają
rokendrola i pana Owsiaka, który faszeruje ich wiedzą, że są "potrzebni, ważni
i dobrzy".
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
MICHALKIEWICZ ŚWIAT W SŁUŻBIE BEZPIECZEŃSTWAMICHALKIEWICZ W służbie bezpieczeństwa autorytetówMICHALKIEWICZ W SŁUŻBIE LEGENDMICHALKIEWICZ W SŁUŻBIE BEZPIECZEŃSTYWA AUTORYTETÓWMICHALKIEWICZ W SŁUZBIE BEZPIECZEŃSTWA DEMOKRACJIMICHALKIEWICZ ZATRUTA MARCHEWKAGodzinki ku czci Św Michała Archanioła tekstMICHALKIEWICZ JAKÓŁKI WSCHODNIE I ZACHODNIEMICHALKIEWICZ OD KOR u DO KOK uMICHALKIEWICZ Troski i wnioski szermierzy wolnościMICHAŁ WOJCIECHOWSKI ZASADY SPOŁECZNE STAREGO TESTAMENTUMICHALKIEWICZ DESUETUDOS Michalkiewicz Cały pogrzeb na nicPLANSZA BIURO Angelika Michale NieznanyMICHALKIEWICZ PROTECTOR CONFIDECTORUMwięcej podobnych podstron