02 Rozdzial 6 9


Rozdział 6.
Zagrożone szczęście.
Wczesnym rankiem bankier Thorn stał we wspaniałym gabinecie swego banku, i ze
zdumieniem oglądał czek, otrzymany przed chwilą.
Na wąskich jego ustach błąkał się zagadkowy uśmiech.
-Pięćset tysięcy złotych! - szeptał, potrząsając głową. - Okrągłe pół miliona wypożyczył
Linieckiemu książę Li-Fang, ten egzotyczny przyjaciel Karola Garlicza. A wiec dług
Bogdana Linieckiego, zostanie spłacony.
- Do licha! W jakiż sposób udało się, staremu przemysłowcowi wydobyć od Li-Fanga, tak
wielką sumę?
Czek jest w zupełnym porządku - uśmiechnął się bankier, przy czym uśmiech jego był pełen
triumfu.
- Haha, ha! - śmiał się - biedny hrabia Winters pęknie ze złości, gdy dowie się, że ktoś inny
spłacił dług, starego Linieckiego. W ten sposób wszystkie jego plany diabli wezmą.
Ciekaw jestem, jak się zachowa, gdy dowie się o tym?
Nagle na ulicy zadzwięczał klakson samochodu i jednocześnie zegar na biurku, wydzwonił
dziesiątą.
Bankier ujrzał przez okno, barczystą postać hrabiego, który wyskoczył z auta. Po chwili stał
już przed nim.
- Dzień dobry, bankierze! - przywitał go i usiadł w fotelu.
- Przyszedłem zapłacić ci dług Bogdana Linieckiego. Oto czek.
Lecz bankier nie wziął czeku. Udając wielkie zdziwienie, rzekł tonem, w którym brzmiała
lekka ironia:
- Przychodzi pan zbyt pózno, hrabio. Dług Linieckiego został właśnie uregulowany przez
księcia Li-Fanga. Winszuję panu hrabio Winters. W ten sposób zaoszczędził pan sobie ładny
kawałek grosza.
- książę Li-Fang? - hrabia zerwał się ze swojego miejsca, blednąc i czerwieniąc się na
przemian.
- Jakim prawem ten obcy człowiek śmie pokrywać długi Linieckiego? Tylko ja jeden, jako
przyszły zięć, mam prawo to uczynić!
Thorn, ja wymagam, byś natychmiast odesłał czek z powrotem. Zabraniam panu korzystać z
pieniędzy Li-Fanga!
Bankier potrząsnął głową i oświadczył z zimnym uśmiechem:
-Dla mnie wszystko jest w porządku. Czek został wpłacony a reszta mnie nie obchodzi.
Proszę niech pan się dowie osobiście u Bogdana Linieckigo, dlaczego wolał pieniądze
Li-Fanga niż pańskie. Zresztą bardzo wątpię, czy pan Liniecki, będzie rozmawiał z panem,
walczy bowiem ze śmiercią, po wczorajszym nocnym napadzie.
- Thorn, co pan mówi? - osłupiał hrabia - skąd pan wie o tym?.
- Z dzisiejszych gazet. I podobno złoczyńca, był Chińczykiem.
- Chińczykiem? - na czole hrabiego wystąpiły kropelki potu. W następnej jednak chwili
odzyskał zimną krew, a w oczach jego zalśniła triumfalna radość.
- Pan musi odrzucić czek Li-Fanga, słyszy pan?! Musi mnie pan usłuchać, w przeciwnym
bowiem razie ja pana zniszczę! Czyś pan zapomniał, że jesteś w mych rękach? Jedno moje
słowo, a zgnijesz za kratami, złodziejski bankierze!
Thorn nie uląkł się jednak tych pogróżek.
- Hrabio, licz się ze słowami. Minęły czasy gdy byłem twoim niewolnikiem. Tak, znając mą
tajemnicę, wiedząc, że spekulowałem pieniędzmi mych klientów, trzymałeś mnie w swej
władzy. Lecz to już minęło. Spłaciłem wszystkie me długi, a dziś jesteś w moim reku,
nędzniku!
Zrujnowałeś Linieckiego i wielu innych ludzi przez złość, przez chciwość i nienawiść.
Ogłosiłeś że kopalnie srebra nic nie dają! He, oszuście, teraz ja cie trzymam w ręce!
Jedno moje słowo a .....
- Dowód, daj mi dowód, że jestem oszustem, - zgrzytnął zębami hrabia i zacisnął pięści.
Bankier spokojnie wyjął telegram z kieszeni. - Oto dowód - rzekł, telegram ten przyszedł
dzisiaj.
Posłuchaj tylko. Oto co pisze agent:
Kopalnia srebra  Warkony w zupełnym porządku. Srebra było coraz więcej, nic nie
wiadomo, dlaczego na rozkaz Wintersa, kopalnia została zamknięta. Rozkaz zupełnie
bezpodstawny.
Hrabia stał się przerazliwie blady. Wszystko wyszło na jaw. Akcje Linieckiego, były zupełnie
dobre i cały jego piekielny plan, zwali się w gruzy.
Z dzikim przekleństwem na ustach wybiegł z banku, skoczył do swego auta i rzucił
wystraszonemu szoferowi adres, Bogdana Linieckiego. Niespełna dziesięć minut pózniej był już
w pałacu.
Dom wydawał się jakby wymarły. Głucha cisza zaległa obszerne komnaty.
Hrabia podążył naprzód i w chwili, gdy zbliżał się do schodów, spotkał się oko w oko z Janką,
która wyszła z pokoju chorego ojca.
Dziewczę pobladło i zadrżało na widok znienawidzonego mężczyzny.
- Jak pan śmie! - krzyknęła oburzona. - Po naszym zerwaniu śmie pan pokazywać się jeszcze
w naszym domu? Precz stąd!
Lecz wrogość dziewczęcia spotęgowała, namiętność hrabiego. Chwycił ją w objęcia i począł
mówić gorączkowo:
- Janko, Janko, wysłuchaj mnie! Czyż mogę cię opuścić teraz, gdy ten człowiek z Chin
dokonał zbrodni na twym ojcu? O Janko, jakże mogłaś pokochać zbrodniarza, Li-Fanga?
- Pan kłamie! - krzyknęła dziewczyna, wydzierając się z jego namiętnych objęć.
Precz z tego domu! Li-Fang jest niewinny! Na próżno chce go pan oczernić!
Wtem portiera przy oknie poruszyła się i komisarz, uśmiechając się ironicznie, wszedł do
pokoju.
- Wszystko słyszałem - rzekł. - Moje domysły były zatem słuszne. Pani ukryła przede mną
prawdę! A więc pan, coś wie o Li-Fangu, panie hrabio! Czy zechce pan przejść ze mną do
sąsiedniego pokoju? Opowie mi pan, co pan wie o tym człowieku.
Janka zdrętwiała i w najwyższym przerażeniu, patrzyła na obydwóch mężczyzn, wychodzących
do sąsiedniego pokoju.
- Wielkie nieba! - wyszeptała, drżąc na całym ciele, i załamała ręce. - Hrabia Winters,.. zgubi
Li-Fanga, mego jedynego, słodkiego chłopca! Matko Najświętsza, zlituj się nad nami!
Ocal mi go! Wyrwij ze szponów tych drapieżników!
Ach najdroższy, gdzie jesteś? Dlaczego nie mogę być przy tobie, podczas gdy wrogowie,
knują twą zgubę?
Nagle doznała dziwnego uczucia. Zdawało jej się, że modły jej zostały wysłuchane.
Do pokoju wszedł Li-Fang.
-Janko, moja mała, kochana, słodka Janeczko! - zawołał swym wzruszonym do głębi
śpiewnym głosem i chwycił drżącą dziewczynę w ramiona.
Książę nie miał jeszcze pojęcia o straszliwym podejrzeniu, jakie ciążyło na nim, to też stanął
jak wryty, wstrząśnięty do głębi niezwykłą bladością, i smutkiem zaczerwienionych od łez
ocząt swego ubóstwianego dziewczęcia.
- Janeczko, na litość Boską! - zawołał przerażony - co się stało? Dlaczego jesteś taka
zmieniona? - O Boże, ty płaczesz?! Dlaczego spoglądasz na mnie z takim przerażeniem?
Janka przycisnęła drżącymi, małymi rączkami swe serduszko, które biło jak szalone, jej
pobladłe usta poruszyły się , lecz biedne dziewczę nie było w stanie wymówić słowa. Głuchy
jęk wydarł się z jej gardła.
W następnej jednak chwili skoczyła ku niemu, chwyciła jego ręce i wyjąkała:
Li-Fang, po co tu przyszedłeś? Uciekaj, uciekaj na litość Boską! Uciekaj, zanim będzie za
pózno! Bierz pierwszy lepszy samolot! Nigdy już nie zobaczymy się, nigdy! Uciekaj,
zanim cię nie zaaresztują!
Dalej dziewczę nie mogło mówić, gdyż Li-Fang uwolnił się z rozpaczliwego uścisku jej
rączek i zapytał zdumiony i zarazem zdenerwowany:
- Janko, co ty mówisz? Dlaczego miałbym uciekać? Nic nie rozumiem! Mówże na Boga
Wszechmocnego, mów, o co chodzi?
Wówczas biedna dziewczyna rzuciła mu się na szyję i poczęła szeptać w śmiertelnym
przerażeniu:
- Ach, jedyny mój, ty nic nie wiesz, co tutaj się stało? Dziś w nocy jakiś Chińczyk zakradł
się do gabinetu mego ojca, i ciężko zranił go w głowę po czym uciekł, przez otwarte okno.
- I podejrzenie padło na mnie?
- Tak, najdroższy!
- Ależ ja nie jestem przecież urodzonym Chińczykiem!
- O, mój jedyny! W oczach policji jesteś przybyszem z Chin. I hrabia Winters; teraz, w tej
chwili, obciąża ciebie przed komisarzem! Ach błagam cię, uciekaj czym prędzej. Ja nie chcę,
byś z mego powodu był nieszczęśliwy.
- Pozostaję tutaj! - odparł Li-Fang stanowczym głosem. - Ucieczka byłaby przyznaniem się
do winy, a ja jestem przecież niewinny. Uciekając pogorszyłbym tylko swe położenie, moje
biedne kochanie. Nie obawiaj się o mnie, Janeczko. To głupie i niesprawiedliwe oskarżenie
- musi zostać obalone!
Lecz ty, Janko, powiedz mi, czy wierzysz mi jeszcze? Czy kochasz mnie tak, jak przedtem
kochałaś?
- Jedyny, kochany mój! - wyszeptała na poły płacząc dziewczyna.
Wówczas Li-Fang przycisnął dziewczę do swych piersi, począł namiętnie całować boleśnie
drgające usteczka.
- Bądz odważna, moja słodka dzieweczko! - szeptał - Nikt nie uwierzy, że ja popełniłem tę
okropną zbrodnię. Nikt nie zdoła nas rozdzielić, dopóki kochać i ufać mi będziesz. Idę do
tych panów. Janko czekaj tu na mnie.
Przestraszona i zrozpaczona, objęła go Janka za szyję, lecz młodzieniec wydarł się z jej objęć
i otworzył drzwi do sąsiedniego pokoju.
Dwaj mężczyzni, zdumieni w najwyższym stopniu, skierowali wzrok na wchodzącego. Obaj
byli zaskoczeni tym niespodziewanym zjawieniem się tego o którym w tej chwili rozmawiali.
Komisarz zbliżył się doń, a na jego obliczu wyraznie odmalowało się zdziwienie.
Książę Li-Fang dostrzegł ten wyraz na jego twarzy i zamknął drzwi za sobą.
Hrabia Winters, podskoczył na swoim krześle. Jego antypatyczna twarz oblała się jaskrawym
rumieńcem. Niespodziane zjawienie się człowieka, którego nienawidził z całego serca,
wywarło na nim piorunujące wrażenie.
Skrzyżował ręce na piersi i oparł się plecami o szeroki staroświecki kominek. Wzrok jego
skierowany na przybysza, był ponury i podstępny.
Li-Fang zauważył niezwykle zmieszanie obydwu panów. Dumnie, z iście książęcą
obojętnością, zbliżył się do komisarza i rzekł:
- Szukał pan księcia Li-Fanga, prawda panie komisarzu? A wiec jestem do pańskiego
rozporządzenia. Mam nadzieję że pan cofnie to ciężkie oskarżenie, jakim mnie pan obarczył;
nie wysłuchawszy mnie poprzednio.
Komisarz odzyskał wreszcie zimną krew i rzekł uprzejmym na pozór tonem:
- Pańskie przybycie, Wasza Książęca Mość, zaoszczędzi mi drogę do hotelu, gdzie pan
zamieszkał. Jestem przeświadczony, że panna Liniecka wyjaśniła panu o co chodzi, wobec
czego niezmiernie przykre zadanie, jakie przypadło mi w udziale, zostało mi ułatwione.
Nie wątpię, że odpowie pan szczerze na wszystkie moje pytania, gdyż leży to w pańskim
własnym interesie. Niech mi pan wierzy, że będę się cieszył, jeśli uda się panu, obalić
podejrzenie, które ciąży na nim.
Ani jeden muskuł nie drgnął na nieruchomej twarzy Li-Fanga. Jedynie niezwykła bladość oraz
kurczowo zaciśnięte usta zdradzały jego zdenerwowanie.
Do rzeczy! - rzekł krótko i drgnął nagle, gdyż ujrzał Jankę, która weszła do pokoju.
- Wyjdz, Janeczko. - począł prosić cichym głosem - proszę, zostaw mnie samego.
Wierz mi, najdroższa, że tak będzie najlepiej.
Dziewczę potrząsnęło jednak smutnie głową i szepnęło, usiłując uśmiechać się:
- Li-Fang, błagam cię, bądz dobry dla mnie. Nie każ mi wychodzić.
W przeciągu jednej chwili młodzieniec walczył ze sobą, by nie paść do małych stópek
ubóstwianej istoty lecz ostry wzrok komisarza oraz szydercze, zjadliwe spojrzenie hrabiego
Wintersa, przywróciły mu panowanie nad sobą.
Tak, musi być mocny, niezłomny i spokojny, by stawić czoło groznemu niebezpieczeństwu.
- Zatem uważa mnie pan za mordercę Bogdana Linieckiego, ojca mej narzeczonej? - zapytał
spokojnym na pozór głosem.
- Trudno zaprzeczyć, że wiele rzeczy przemawia przeciwko panu - odparł komisarz poważnie
- a więc przede wszystkim proszę mi powiedzieć, gdzie przebywał pan między północą a drugą
nad ranem? Proszę dobrze namyślić się nad odpowiedzią książę.
- Poszedłem do mego hotelu - odpowiedział wahająco.
- He , he ! - mruknął komisarz  dziwnie długo trwała pańska droga, skoro przybył pan do
hotelu, dopiero po drugiej nad ranem, jak mi doniesiono. A jednak droga od domu pana
Linieckiego, do hotelu  Bristol nie powinna trwać dłużej, niż dwadzieścia minut.
Czy nie uważa pan, że dwie godziny, to nieco za długo? Co pan czynił w przeciągu tych
dwóch godzin?
Rysy młodzieńca zdradzały gwałtowne zmieszanie, opanował się jednak szybko nadludzkim
wysiłkiem woli i odpowiedział:
- Wytłumaczę to panu, panie komisarzu. Otóż, nie znając jeszcze dobrze Warszawy, poza tym
pogrążony w swych myślach, po prostu zmyliłem drogę i straciłem rachubę czasu. Zresztą
lubię dłuższe spacery i nie śpieszyłem się tak bardzo do domu. Czy wydaje się to panu takie
dziwne?
- He! Czyż nie prościej było wezwać taksówkę i kazać, odwiezć się wprost do domu?
- Czyż mogłem wiedzieć, że właśnie te dwie godziny będą mi niezbędne by oczyścić się z
zarzutu morderstwa? - rozległ się drwiący głos księcia. - Gdybym przypuszczał, że będzie mi
potrzebne alibi, z całą pewnością wziął bym taksówkę. Czy to wszystko, co może mi pan
zarzucić. Panie komisarzu?
- Nie książę! Jest jeszcze coś! Komisarz uśmiechnął się swobodnie i wydobył z kieszeni małą
figurkę chińskiego bożka ze szczerego złota.
Li-Fang nie wiedział jeszcze o tym, że w gabinecie Bogdana Linieckiego, znaleziono ten
talizman więc zdumiał się. Dostrzegając błysk triumfu w oczach hrabiego Wintersa, a
jednocześnie febryczne drżenie małej rączki dziewczęcia, którą trzymał w swej dłoni.
- Pańska własność nieprawdaż? - zapytał komisarz, zbliżając się do Li-Fanga, i ukazując mu
talizman, wstrętną figurkę chińskiego bożka.
Od strony kominka, tam, gdzie stał hrabia Winters, rozległ się krótki, szyderczy śmiech.
Li-Fang uczynił szybki ruch ręką i począł szukać koło szyi i na piersi. Twarz jego stała się
nagle kredowo-bladą.
- Czyżby pan zgubił swój talizman? - zapytał szorstko komisarz, który obserwował jego
ruchy.
- Niemożliwe! - Wyszeptał książę, drżąc cały - niemożliwe, bym zgubił mój talizman!
Co to wszystko ma znaczyć?
- Czy jest to pańska własność? - napierał komisarz , chcąc przyprzeć go do ściany.
- Tak! ten talizman należy do mnie! - rzekł z trudem Li-Fang - nie wiem, doprawdy, skąd
wziął się u pana. Przecież wczoraj wieczorem nosiłem go jeszcze na szyi. Zawieszony był na
mocnym jedwabnym sznurze!
Wczoraj? - dziwnie uśmiechnął się komisarz i ciągnął dalej podniesionym głosem:
- Książę! Zbrodniarz, który śmiertelnie zranił Bogdana Linieckiego, również zgubił podobny
talizman. Czy może mi pan wytłumaczyć, w jaki sposób ta figurka znalazła się w gabinecie,
ofiary napadu? Radzę panu nie udawać, że nie wie o niczym!
Cichy okrzyk wydarł się z piersi Janki. Nieszczęsna dziewczyna widziała zmieszanie swego
ukochanego i z przerażeniem zauważyła, że Li-Fang nie umie znalezć wytłumaczenia, że
plącze się i pogrąża się coraz bardziej.
Zdjęta okropnym lękiem, ukryła śmiertelnie bladą twarzyczkę w dłoniach, by nie widzieć
szyderczego uśmiechu na wykrzywionych ustach, hrabiego Wintersa.
Wielki Boże! Co to było?. Dlaczego Li-Fang milczy?. Dlaczego nie broni się przed
straszliwym zarzutem? Dlaczego jest tak blady?. Przerazliwie blady!
Czy to możliwe, że obaj ci mężczyzni mają słuszność? Czyżby Li-Fang rzeczywiście....?.
Spojrzenia obojga skrzyżowały się. Dziewczę ujrzało w oczach ukochanego mężczyzny wielki
ból i smutek oraz bezdenne przerażenie.
Jakby z wielkiej odległości dobiegł ją głos Li-Fanga, który mówił:
- Widzi pan, panie komisarzu, jestem niezwykle przejęty tą dziwną zagadką. Nie umiem sobie
tego wytłumaczyć, w jaki sposób moja własność znalazła się, nagle w gabinecie pana
Linieckiego. Przysięgam że nigdy nie rozstawałem się z tym przedmiotem.
- Rzeczywiście, dzieją się tutaj istne dziwy! - odparł ostro komisarz. - Czyż to nie jest również
dziwne, że nie dostrzegł pan wcześniej straty amuletu?
Rumieniec gniewu zjawił się na twarzy Li-Fanga.
- Pan nie śmie oskarżać mnie o zbrodnię na podstawie zgubionego amuletu! - krzyknął. - Pan
działa zbyt pośpiesznie, panie komisarzu!
- Bardzo mi przykro - oświadczył urzędnik policji śledczej - lecz mój obowiązek nakazuje mi
zaaresztować pana, książę Li-Fang!
Nagle w pokoju rozległ się krzyk, krew mrożący w żyłach.
Janka rzuciła się na szyję swego najdroższego i objęła go mocno.
- Litości! - wołała rozdzierającym głosem - on jest niewinny!
Li-Fang stał przez chwilę jak odrętwiały z zamkniętymi oczami. W następnej jednak chwili
otrząsnął się z odrętwienia, ujął rączkę dziewczęcia i namiętnie przycisnął swe rozpalone
wargi.
- Janko! - wyszeptał wzruszony - dzięki ci, o, dzięki, że pomimo wszystko wierzysz w
moją niewinność. Pozory są przeciwko mnie, lecz nadejdzie dzień, gdy niewinność moja
wyjdzie na jaw. Wówczas przyjdę do ciebie, najsłodsza moja dzieweczko, jako wolny
człowiek, by zabrać cię do swej drugiej ojczyzny.
Akanie Janki ucichło nieco. Oparła swą jasnowłosą główkę na ramieniu Li-Fanga i jej ufne
spojrzenie spoczęło na jego pobladłym kochanym obliczu.
- Dzięki ci... dzięki, najukochańsza, ma dzieweczko! - wyszeptał nieszczęsny, po czym
zebrał całą siłę woli i zawołał stanowczym głosem, zwracając się do komisarza:
- Czyń pan swój obowiązek, komisarzu!
Stanowczy jego ton zmieszał komisarza. Przestępcy nie żądają w taki sposób, by ich
aresztowano. Wahanie to trwało jednak krótko, gdyż Li-Fang nalegał teraz usilnie, by go
aresztowano, nie chcąc niepotrzebnie przedłużać cierpień dziewczęcia.
Janka, ledwie chwytając powietrze w płuca, modliła się w śród powstrzymywanego łkania:
- Pomóż, o, dobry Boże, pomóż nam obojgu!
Li-Fang opuścił pokój w towarzystwie komisarza. W tej samej chwili hrabia Winters; który
nie odzywał się dotychczas ani jednym słowem, stanął przed Janką.
- Jesteś moja! - wycharczał, usiłując otoczyć ją ramieniem.
Dziewczę krzyknęło głośno i rzuciło się ku drzwiom. Hrabia skoczył za nią, lecz drzwi otwarły
się i ukazał się w nich Karol Garlicz. W oka mgnieniu zrozumiał całą sytuację.
- Precz! - krzyknął lotnik, otwierając drzwi - pańska rola w tym domu została odegrana!
To mówiąc, wskazał mu drzwi niedwuznacznym gestem.
- Janina Liniecka znajduje się pod moją opieką, zanim Li-Fang nie oczyści się z zarzutu
morderstwa. Proszę, oszczędz nam pan swego widoku!
Hrabia niechętnie wzruszył ramionami, lecz jego ziemisto-blada twarz zdradzała głuchą
wściekłość.
Ha! Ten człowiek stoi na jego drodze.... Tylko on jeden pozostał teraz między nim a Janką,
a zatem biada mu!
Hrabia wyminął oboje i opuścił pokój bez jednego słowa.
Janka zachwiała się, wpatrzona wciąż jeszcze w drzwi, poza którymi znikł Li-Fang.
- Wybacz mi, Janko że nie przybyłem wcześniej - odezwał się młodzieniec, dysząc ciężko
- byłbym ci zaoszczędził tej przykrości.
- Li-Fang został uwieziony! - wyjąkała na poły nieprzytomna dziewczyna - talizman należał
do niego! Ach Karolu,.. Karolu, czy rozumiesz coś z tego wszystkiego? Czy zdajesz sobie
sprawę? - z mej niezmiernej rozpaczy!
Młodzieniec smutnie potrząsnął głową.
- Udam się do chińskiej ambasady - rzekł. - Postaram się uczynić wszystko, by wydobyć go
z tej okropnej matni.
Teraz jednak muszę cię zaprowadzić do twego ojca, który nadaremnie wzywa cię od pewnego
czasu. Z nim jest zle, bardzo zle.
- Ojciec, mój biedny ojciec! - krzyknęła Janka i wybiegła z pokoju.
Karol blady i niezwykle poważny, udał się w ślad za nią.
Janka padła na kolana obok łóżka Bogdana Linieckiego, oparła spłakaną twarzyczkę na jego
zesztywniałych, bezsilnych rękach.
Chory poruszył się wyrzekł cicho imię swej córki.
- Zostaw Karolu nas samych. Karolu! - wyszeptała Janka - błagam cię uczyń wszystko co w
twej mocy, by ratować Li-Fanga.
Młodzieniec skinął głową milcząc, po czym skierował się ku drzwiom. Lecz nagle zawrócił,
chwycił towarzyszkę swych zabaw dziecięcych w ramiona i wycisnął pocałunek na jej
czystym, niewinnym czole.
- Bądz zdrowa, Janeczko! - wykrztusił z trudem - wszystko uczynię, co będzie w mej mocy!
Żegnaj mi, żegnaj!
To mówiąc, wypuścił ją z swych objęć i szybko opuścił pokój.
- Co to znaczy? - wyszeptała dziewczyna, nie ruszając się z miejsca.
- Karol był taki dziwny.... Przemawiał takim tonem, jakby żegnał się na zawsze!
Co oznaczały te dziwne słowa pożegnania.
Rozdział 7.
Chińczyk Czang.
Gdyby uwaga komisarza nie była skierowana w stronę Li-Fanga, którego wyprowadzał z
pałacu, byłby z pewnością dostrzegł człowieka, który stał ukryty nieopodal.
Był to niezwykle chudy mężczyzna, o żółtej twarzy i wąskich, skośnych oczach. Człowiek ten
stał oparty o drzewo niezbyt daleko od pałacu. Kołnierz jego nieprzemakalnego płaszcza był
podniesiony, a kapelusz o szerokich brzegach głęboko nasunięty na wąskie czoło.
Auto, w którym usadowił się komisarz ze swoim więzniem, ruszyło w drogę, a na żółtej
twarzy nieznajomego obserwatora odmalował się uśmiech zadowolenia. Nie zauważony przez
nikogo, Chińczyk oddalił się szybko i na następnej ulicy wsiadł do taksówki.
- Mój chlebodawca będzie ze mnie zadowolony! - szepnął z okrutnym uśmiechem. Auto
zawiozło go na Stare Miasto i zatrzymało się przed podejrzaną knajpą. O tej porze lokal był
pusty. Przy jednym ze stolików siedział mężczyzna o niezwykłej, twarzy. Drobne zmarszczki
pokrywały ją niby siecią. Twarde, zaciśnięte usta, zdradzały człowieka o wielkiej zaciętości i
niezłomnej energii. Przed nim leżała gazeta. Człowiek ten przeglądał artykuł, opisujący
dokładnie nocny napad, dokonany na osobie, Bogdana Linieckiego. Z rosnącą niecierpliwością
spoglądał na zegarek i na drzwi wejściowe. Wreszcie oczekiwaniom jego nadszedł kres. Drzwi
otworzyły się nagle i do lokalu wszedł Chińczyk, który niedawno obserwował scenę
aresztowania Li-Fanga. Przybysz skierował swe kroki do stolika, przy którym siedział ów
nieznajomy, i złożył pełen czołobitności ukłon. - Siadaj, Teng-Lu - rzekł nieznajomy przy
stoliku. - Wyraz twej twarzy mówi, że wszystko w porządku! - Wszystko w porządku,
czcigodny panie Czang - odpowiedział cicho Teng-Lu. - Zakradłem się wczoraj do mieszkania
Li-Fanga i skradłem talizman, który odłożył na chwile, przebierając się w smoking. Rozdarłem
sznur, po czym przedostałem się do gabinetu, który mi tak dokładnie opisałeś, czcigodny panie
Czang. Tam rzuciłem talizman na dywanie, obok biurka. W ten sposób wina została przypisana
Li-Fangowi, którego odprowadzono przed chwilą do wiezienia. - Wynagrodzę cię po
królewsku, Teng-Lu. Moja zemsta na Linieckim, który zniszczył niegdyś me szczęście, została
nasycona. On nie przeżyje tej nocy i w ten sposób nie zdoła zdradzić tajemnicy. Jednocześnie
zaś zniszczyłem Li-Fanga, by ukarać go za to, że udał się w podróż do Europy. Ukarałem go
za głos krwi, który w nim się odezwał. Chiński książę nie ma prawa przypominać sobie, że
ongiś był Polakiem. Li-Fang zostanie skazany jako morderca i nigdy już nie stanie na mej
drodze. Tron książąt Tola-Wang, który został mi niegdyś wydarty przez Linieckiego, dostanie
się memu synowi. Tak, Minre zasiądzie na tronie Tola-Wang, albowiem Li-Fang nigdy już nie
ujrzy Chin za swego życia. Stary Czang dokonał wreszcie swej zemsty i może powrócić z dumą
do Państwa Środka Świata, ty zaś, Teng-Lu, będziesz mi towarzyszyć. Teraz oddal się, a ja
pójdę niebawem w ślad za tobą. Teng-Lu opuścił lokal. Czang zagłębił się z powrotem w swej
gazecie. Zasłonięty nią, wydobył z kieszeni fotografię małych rozmiarów i począł się jej
przyglądać, z ponurym uśmiechem na wąskich ustach. Czyż to nie słodka twarzyczka Janki
uwieczniona była na tej pożółkłej fotografii? Podobieństwo było zadziwiające, lecz twarz
tamtej kobiety była jakaś obca. Twarz niby ta sama , lecz loki, podobnie jak oczy kobiety na
fotografii były ciemniejsze. A jednak, pomimo tej różnicy, była to jak gdyby twarzyczka Janki
Linnieckiej. - Ri-Nu-Ki - wyszeptał Czang - teraz dopiero udało mi się wywrzeć zemstę na
wszystkich twych bliskich, a nawet na twym rodzonym dziecku. Niech cierpią oni wszyscy,
niech dręczą się tak, jak ja kiedyś cierpiałem i dręczyłem się. - Moja zemsta nigdy nie
wygaśnie. To mówiąc, starzec podarł drżącymi rękami pożółkłą fotografię na drobne
kawałeczki i rzucił do popielniczki na stole. Następnie zapalił zapałkę i wpatrywał się z
szatańskim grymasem na bezbarwnych ustach, na płomień, który pożerał resztki starej
fotografii. A gdy na stole pozostał tylko popiół, stary Chińczyk powstał, włożył kapelusz,
rzucił pieniądze na stół i opuścił knajpę.
Rozdział 8.
Pojedynek.
Powoli zapadał wieczór.
Książę Li-Fang siedział w swojej celi zupełnie wyczerpany wielogodzinnym przesłuchaniem.
Teraz dopiero ze zgrozą zdał sobie dokładnie sprawę z tego, jak trudno mu będzie obalić
okropne oskarżenie. I łamał sobie głowę na próżno, nad tą zagadką; kto? mógł zrabować mu
talizman , by pozostawić go w gabinecie swej ofiary. Wtedy pewne wspomnienie wyłoniło się
w jego umyśle. Przypomniał sobie nagle nocna scenę w parku, gdy hrabia Winters wyraznie
mu się odgrażał.
O Boże, czyż ten człowiek nie był zdolny do nikczemnego czynu? Czyż nie mógł wynająć
Chińczyka, by ten wykonał tę zbrodnię?
Lecz nie, to zupełnie niemożliwe! Hrabia nie miał przecież najmniejszego pojęcia o istnieniu
fatalnego talizmanu. Nie, nie, to podejrzenie jest niesprawiedliwe. Złodzieja należy szukać
gdzie indziej.
Czyżby zakradł się w nocy i zdjął talizman z jego szyi podczas snu? To niewiarygodne,
albowiem Li-Fang ma sen bardzo lekki.
Pozostaje tylko ten moment, gdy przebierał się w smoking, by pójść na uroczystość, podczas
gdy Karol Garlicz oczekiwał nań w sąsiednim pokoju.
Tak, tak,! Przypomina sobie teraz zupełnie dokładnie. Odłożył talizman na jedną krótką
chwile i bardzo możliwe, że zapomniał zawiesić go z powrotem na szyi. Lecz kto był tym
złodziejem?
- Li-Fang nie mógł znalezć rozwiązania tej zagadki.
Jeden tylko, Karol Garlicz wiedział o istnieniu tego talizmanu. Najlepszy jego przyjaciel
oglądał nieraz tę figurkę.
Li-Fang potarł czoło w zdenerwowaniu.
-Dlaczego Karol nie niesie mu pomocy?. Dlaczego nie ukazuje się?, i dlaczego nie interesuję
się jego losem?
Biedny więzień nie mógł przecież wiedzieć, że jego najlepszy przyjaciel siedział o tej porze w
swym kawalerskim pokoju i kończył właśnie pisanie listu.
Wyraz jego młodzieńczej twarzy był niezwykle poważny. Zatroskane czoło było zmarszczone,
usta mocno zaciśnięte, a w oczach lśnił dziwnie miękki płomień.
-Biedna mała Janeczka! - Szeptał, wypisując jej adres na kopercie.
Następnie nacisnął dzwonek, w drzwiach ukazał się służący.
-Franciszku! - rzekł Karol - muszę wyjechać do Wilanowa. Jeśli ktokolwiek zapyta o mnie,
nie wolno ci dawać żadnej informacji. A teraz zapamiętaj sobie dobrze: gdybym nie powrócił
do rana, lub gdybyś nie otrzymał żadnej wiadomości ode mnie, wezniesz wówczas ten list z
biurka i zaniesiesz do panny Janiny Linieckiej. Czy zrozumiałeś?
Służący skinął głową, lecz twarz jego pobladła , gdy ujrzał podłużną skrzynkę z pistoletami,
Którą pan jego trzymał pod pachą. - Sprawuj się dobrze, Franciszku! - Odezwał się po raz
ostatni Karol, zatrzymując się przed drzwiami - Nie zapomnij o liście!
Drzwi zamknęły się za nim. Służący pozostał sam, w pokoju.
- Stanie się nieszczęście! - wyszeptał wierny sługa - mój pan będzie się pojedynkował.
Otrząsnął się z zamyślenia, po czym wybiegł w ślad za Karolem Garliczem i patrzał za
oddalającym się autem.
Franciszek wiedział aż nadto dobrze, co będzie działo się w Lasku Wilanowskim.
Niezmiernie przygnębiony powrócił więc sługa do domu.
Lecz rozkaz był rozkazem.
Jego obowiązkiem jest słuchać bez najmniejszego protestu. Tymczasem zaś Karol Garlicz
podążał na miejsce, gdzie miał odbyć się pojedynek z hrabią Wintersem.
Sekundanci hrabiego stawili się samego rana z niezwykłą punktualnością.
I stało się tak, jak przewidywał lotnik. Hrabia Winters, jako wyzwany, zażądał niezmiernie
ostrych warunków walki.
Wymiana kul miała trwać tak długo, aż jeden z przeciwników pozostanie na miejscu ciężko
ranny lub zabity.
Lotnik spoglądał przez okno pędzącego auta na domy i sklepy po obu stronach ulicy.
Niebawem domy poczęły rzednąć. Auto sunęło teraz po szosie podmiejskiej. Szybko zbliżało
się do Lasku Wilanowskiego.
- Bądz zdrowa, mała Janko, i żegnaj kochana Warszawo! - wyszeptał spoglądając za siebie po
raz ostatni - o, dlaczego muszę wszystko pozostawić w chwili, gdy ona i Li-Fang tak bardzo
potrzebują mej pomocy?
Ach, jakże inaczej wyobrażał sobie Karol swój powrót do ojczyzny!
Przed dwoma zaledwie dniami wysiadł radosny ze swojego samolotu i obejmując księcia
Li-Fanga, swego najlepszego przyjaciela, zawołał:
- Li-Fang! Oto moja Warszawa! Oto moja i twoja ojczyzna! Tu oczekuje mnie z utęsknieniem
najukochańsze dziewczątko!
A teraz.... teraz?... Wszystko poszło inaczej, niż przewidywał. Jego najukochańsze
dziewczątko pokochało Li-Fanga, a on będzie pojedynkować się z hrabią Wintersem.
Na myśl o tym odpychającym człowieku, przez którego Janka tyle się wycierpiała, zimna
wściekłość wstąpiła w jego serce i wyparła wszelkie inne uczucia.
Karol uczul nagle, że ręka jego nie zadrży, gdy wymierzy z pistoletu do tego łotra.
Winters zapłaci za wszystkie zmartwienia i krzywdy, jakie wyrządził Jance.
Wreszcie auto zatrzymało się u celu podróży. Do Karola zbliżyli się dwaj sekundanci. Jeden z
nich był to lekarz, drugi zaś kolega Karola, również lotnik.
Milcząc, uścisnęli jego rękę, po czym również milcząc, podążyli na pobliski pagórek.
Zimno było przejmujące i ostry deszcz smagał ponure twarze trzech mężczyzn.
Nagle stary lekarz zatrzymał się na chwile i rzekł do Karola:
Czy ten pojedynek jest naprawdę nieodwołalny? Czy nie zechciałby pan się pogodzić ze swym
przeciwnikiem?
Karol przeciął stanowczym gestem wywody lekarza. Piętnaście minut pózniej obaj przeciwnicy
stali naprzeciw siebie z pistoletami, gotowymi do strzału, Hrabia Winters był ziemistoblady,
oczy jego błyszczały niesamowicie.
- Zawiadomić Jankę Liniecką! - szepnął Karol do lekarza.
Pistolety uniosły się i wycelowały.
Zabrzmiała krótka komenda i rozległy się dwa wystrzały.
Lecz Karol Garlicz stał nadal nieruchomo. Kula hrabiego Wintersa przeleciała z złowrogim
świstem obok jego głowy.
Lekarz podążył do hrabiego, który został trafiony w prawą rękę. Jego pistolet upadł na ziemie.
- Przedramię przestrzelone! - zawołał doktor Eljot. - Panie Garlicz, zakończ pan ten
pojedynek. Sądzę, że to zwycięstwo powinno panu wystarczyć. Dalszy ciąg może być daleko
gorszy!
Młodzieniec nic nie odpowiedział, lecz skierował wzrok w stronę swego przeciwnika.
Twarz hrabiego, wykrzywiona bólem i wściekłością, nie wróżyła nic dobrego Oczy pałały i
domagały się krwawego odwetu.
- Strzelamy nadal! - ryknął sekundant hrabiego. - Proszę się cofnąć, moi panowie.
Rozpoczynamy drugą serię strzałów.
Sekundanci cofnęli się.
Powoli uniosły się pistolety przeciwników. Hrabia Winters, trzymając broń w lewym ręku,
wycelował z nie mniejszą niż poprzednio pewnością siebie.
Znów przecięła powietrze krótka komenda i znów gruchnęły dwa wystrzały.
Nagle Karol zachwiał się, pistolet wypadł z jego ręki, następnie młodzieniec osunął się
powoli na kolana i bezwładnie runął twarzą na mokrą ziemię.
Doktor Eljot, podbiegł ku niemu i ukląkł, by go zbadać.
Hrabia Winters, stał nadal zimny i nieporuszony na swoim miejscu, ściskając kurczowo w
lewej ręce dymiący jeszcze pistolet.
Twarz jego była kredowo blada, usta mocno zaciśnięte w okrutnym grymasie, a w oczach
świecił blask triumfu.
Niebawem jednak odrzucił pistolet i opuścił to fatalne miejsce, odprowadzany przez swych
sekundantów. Odjeżdżając swym autem, nie raczył nawet spojrzeć na biednego młodzieńca,
który leżał na murawie w kałuży krwi.
Do rannego zbliżył się również doktor Orchowicz, który sekundował hrabiemu.
Obydwaj lekarze spojrzeli sobie w oczy. Spojrzenie obojga nie wróżyło nic dobrego.
-Mam nadzieje, że ominiemy nieszczęście - mruknął doktor Orchowicz, niezwykle podniecony,
- inaczej byłoby fatalnie. Nasza w tym wina. Nie należało dopuścić, by walka zaszła tak daleko!
Doktor Eljot nie odpowiedział od razu odwrócił Karola Garlicza twarzą do góry i rzekł:
- Serce nie zostało uszkodzone.
- Kula przeszła bardzo blisko serca! - rzekł zdenerwowany drugi lekarz - przedziurawiła lewe
płuco. Musimy zaradzić krwotokowi, nie wolno nam zwlekać ani chwili.
- Do licha!
Doktor Eljot odwrócił się, pobiegł leśną ścieżką w kierunku auta, w którym przybył Karol.
Na jego rozkaz, auto podjechało bliżej rannego, po czym podniesiono go z ziemi i śpiesznie
ułożono w aucie. Karol cicho jęknął, lecz oczy jego pozostały zamknięte.
W następnej chwili auto ruszyło, uwożąc rannego i dwóch lekarzy.
Jazda trwała prawie godzinę. Wreszcie samochód zatrzymał się przed kliniką doktora Eljota
i niebawem ciężko ranny znalazł się w klinice.
- Szaleństwo, czyste szaleństwo! - mruczał w najwyższym zdenerwowaniu stary lekarz Eljot.
- Narażać w ten sposób młode, kwitnące życie! A ten człowiek, ten Winters, nawet nie
obejrzał się w stronę swej ofiary! To było prawdziwe morderstwo!
- Czy szło im o kobietę? - zapytał doktor Orchowicz .
- O kobietę? - powtórzył w roztargnieniu doktor Eljot - nie wiem na pewno.
I nagle przypomniał sobie Jankę Liniecką.
Czyżby ona była przyczyną tego pojedynku?
Stary doktor znał Karola Garlicza od dziecka. Wczoraj po południu lotnik przybył do niego,
i nakłonił go z wielkim trudem, by został jego sekundantem w pojedynku.
Doktor wykręcał się jak mógł, lecz lotnik nie ustępował i oto doktor Eljot musiał bezczynnie
się przyglądać, jak hrabia wycelował z zimną krwią i śmiertelnie zranił młodzieńca.
A teraz, co będzie dalej? Czy operacja będzie jeszcze możliwa? Czy młodzian nie
umrze mu pod nożem?
Jak słabo puls bije, jakże okropne są te niebieskie cienie na śmiertelnie bladym obliczu!
Godziny Karola były policzone. Doktor zdawał sobie z tego sprawę zupełnie dokładnie. Jeden
tylko cud mógł go uratować. Mogła zwyciężyć młodość, silny organizm i młoda szlachetna
krew. Tak, należy go ratować za wszelką cenę. Doktor Orchowicz jest chirurgiem, słynnym ze
swojej zręczności. Oni obaj dokonają rzeczy niemożliwej - spróbują wydrzeć ciężko rannego
z ramion śmierci. Ach, żeby tylko nie nastąpił krwotok wewnętrzny! Jeśli tak, wówczas
wszystko byłoby na próżno.
Wtem ranny otworzył oczy, jego bezprzytomny wzrok powędrował po twarzach obydwu,
nachylonych nad nim lekarzy, wreszcie wyszeptał z trudem:
- Jaki jest mój stan? Nie ukrywajcie nic przede mną.
Doktor Eljot nachylił się do jego ucha:
- Odwagi - szepnął - zeszyjemy cię z powrotem. Nieco cierpliwości, mój chłopcze, a
wszystko będzie dobrze.
Chory uśmiechnął się, a w oczach jego zajaśniał płomyk nadziei, lecz niebawem ukazała się w
nich nagła trwoga.
List! - jęknął wreszcie - mój służący... Franciszek.... doktorze.... uprzedz go.... przeszkodz....
list nie powinien... być doręczony...
- O jakim liście, on mówi? - zapytał cicho doktor Orchowicz.
Doktor Eljot, pokiwał głową i odparł:
-Zadzwonię nieco pózniej do jego służącego. Dowiem się zapewne, o co, chodzi.
Rannego złożono na stole operacyjnym. Obaj lekarzy stanęli obok w maskach i białych kitlach.
Asystentki uwijały się w milczeniu, przygotowując narzędzia chirurgiczne.
Wreszcie wszystkie potrzebne do operacji przygotowania, zostały ukończone. Kompletna cisza
zaległa na sali. Rozpoczęła się wyczerpująca nerwy praca chirurga. Doktor Orchowicz operował
niezwykle zręcznie, podczas gdy Eljot badał puls chorego, znajdującego się pod narkozą.
- Prędko, siostro, prędko, szpryckę z kamforą! - zawołał nagle stary lekarz niezwykle
podniecony.
Zastrzyk kamfory wzmocnił słabnący puls. Czas upływał. Doktor Orchowicz pracował z
kamiennym spokojem. Na jego mądrej, uduchowionej twarzy nie drgnął ani jeden muskuł.
I wreszcie wyciągnął pincetką niewielki podłużny przedmiot.
- Nareszcie wyciągnął kolega kulę! Odetchnął z ulgą stary lekarz.
- Znalazłem ją tuż obok serca - odparł Orchowicz.
- Jeden milimetr dalej, a nie mógłbym go już uratować.
Operacja udała się. Ranę wydezynfekowano, założono klamry, tampony, po czym cała pierś
została obandażowana.
Chirurg odstąpił od rannego.
- Nareszcie! - rzekł doktor Eljot i wytarł spocone czoło.
- Pokładam mało nadziei - odparł, Orchowicz poważnie. - Lewe płuco wygląda okropnie.
Kula przeszła na ukos od ramienia do piersi . Ukośny strzał, to dziwne!
W jaki to sposób hrabia, stojący naprzeciw, postrzelił go na ukos?
Bardzo, bardzo dziwne!
Jeśli nawet wybrnie z tego, co wątpię. nie będzie mógł nadal latać, w powietrzu.
Niepodobna być lotnikiem, z przestrzelonym ramieniem i płucem.
- Biedny Karol - jęknął stary lekarz - gdy dowie się o tym nieszczęściu, będzie wolał śmierć,
niż takie życie.
Rozdział 9.
Ciężkie godziny.
Wicher wył niesamowicie i kołysał wierzchołkami starych drzew parkowych, pałacu Bogdana
Linieckiego, a szare chmury gnane wiatrem pędziły po ołowianym niebie.
W pokoju chorego przemysłowca jeszcze paliło się przyćmione światło i rzucało niepewne
świetliste plamy na dwie kobiece postacie, czuwające przy łożu, Bogdana Linieckiego.
Jedna z nich była to tęga, energiczna pielęgniarka, polecona przez doktora Eljota, na przeciw
zaś siedziała Janka. Pielęgniarka nie ruszała się z miejsca, szepcząc modlitwy z książeczki do
nabożeństwa. Naprzeciw, bezradna, ledwie trzymająca się na krześle, czuwała biedna
jasnowłosa dziewczyna.
Śmiertelnie znużonymi, zaczerwienionymi oczami spoglądała w przestrzeń.
Cisza panowała w tym tragicznym pokoju. Od czasu do czasu, rozległ się świszczący oddech
lub głuchy jęk chorego.
Febryczny dreszcz przebiegał po wysmukłej postaci Janki. Jakże bezradną, samotną i
opuszczoną czuła się w tej chwili! Pragnęła opieki i pocieszenia w tym nieszczęściu, które tak
nagle spadło na jej wątłe barki.
Dlaczego? ach, dlaczego? stało się wszystko zupełnie inaczej, niż sobie wymarzyła.
Jak huragan wdarła się w jej niewinne serduszko miłość do Li-Fanga, tego pięknego mężczyzny
z dalekiej krainy. Piękną i różową wydawała jej się przyszłość, a teraz cóż jej pozostało?
Okrutny los zabrał miłość, zabrał szczęście, zabrał wszystko!
Li-Fang, Li-Fang! - skomlało i jęczało jej w duszy.
Janka zacisnęła usta, by stłumić głośny szloch, który gwałtem wydzierał się z jej zranionego
serca. Nie! nie należy płakać, gdyż najlżejszy dzwięk, niepokoi chorego i wydziera bolesny
jęk z jego piersi, ten okropny jęk, który przejmował dreszczem przerażenia - nieszczęsną
dziewczynę.
Obecnie myśli jej były przy Karolu Garliczu.
W ostatnich czasach, pełnych bólu, pomyślała o nim po raz pierwszy.
Co się z nim dzieje? Dlaczego nie przybył wczoraj wieczorem? Dlaczego nie przyniósł
żadnej wiadomości, od jej ukochanego? Co ma oznaczać jego nieobecność?
Czyżby zapomniał, że ona usycha tu ze strachu i zmartwienia? A możne spotkało go jakieś
nieszczęście?
I znów zakradło się do jej serca dziwne trwożne uczucie, które ogarnęło ją, gdy żegnała się
wczoraj z przyjacielem jej lat dziecięcych.
Karol był taki dziwny, a żegnał się z nią w tak niezwykły sposób,jak gdyby już nigdy w życiu
nie miał jej ujrzeć.
Wtedy drgnęła. Do drzwi z lekka zapukano i ukazała się siwa głowa, starego służącego
Tomasza, który przywołał ją gestem.
Janka podniosła się i cicho wysunęła się z pokoju.
Co się stało? - zapytała lokaja w przedpokoju.
- Panienko - wyszeptał - tam na dole czeka Franciszek, służący pana Garlicza. Jest tak
zdenerwowany, że nie zdołałem wydobyć z niego rozsądnego słowa. Koniecznie chce widzieć
się z panienką.
- Służący Karola? - przestraszyła się dziewczyna i zbiegła szybko ze schodów. - Co to
znaczy? Dlaczego Karol przysyła służącego, dlaczego sam nie przyszedł?
Na dole stał Franciszek i niezmiernie zmieszany obracał czapkę w rękach. Krople potu lśniły
na jego gładkich policzkach, a twarz jego bladła i czerwieniła się na przemian.
- Franciszku, co się stało? - zapytała Janka zaniepokojona.
- Jaśnie panienko! - wykrztusił służący Karola - proszę panią o wybaczenie, że przychodzę o
świcie. Możliwe, że nie powinienem tego czynić, lecz przygnała mnie tutaj trwoga o mego
pana. - Czy nie wie pani o niczym?
- O czym mam Wiedzieć?! - zawołało zatrwożone dziewczę. - Franciszku, czemu jesteś taki
zdenerwowany? Czy Karolowi stało się jakieś nieszczęście? Mów, na litość Boską, mów
natychmiast! Jaki jest powód twego niepokoju?
Służący zawahał się. Teraz dopiero począł żałować, że przyszedł. Przecież rozkaz jego pana
brzmiał, że powinien był czekać z listem co najmniej do godziny dziesiątej rano. Ach, dlaczego
nie usłuchał rozkazu swego pana? Lecz było już za pózno. Skoro przyszedł, powinien wyznać
wszystko.
- Tak czy owak, musiałaby przecież panienka się dowiedzieć, że pan Garlicz pojechał do
Wilanowa! - jęknął, drżąc cały.
- Po co tam pojechał? - zapytała Janka nie przeczuwając nic dobrego - mówże wreszcie!
- W sprawie pojedynku, panienko! - wybąkał wierny sługa, całkiem zmieszany.
Janka chwyciła się za serce, a przed jej oczami poczęły latać ogniste płatki. Musiała oprzeć się
o poręcz schodów, by nie upaść.
- O Boże, pojedynek? - zapytała bezdzwięcznie - z kim?
- O ile się nie mylę, z hrabią Wintersem!
Twarzyczka dziewczęcia stała się jeszcze bledsza.
-Jak dawno pan wyjechał? - zapytała drżącym głosem. - Powiedz mi wszystko, muszę
wiedzieć! - Przed godziną zaledwie; Mój pan wręczył mi ten list, lecz zabronił mi doręczyć
go panience, zanim przekonam się, że nie powróci do godziny dziesiątej. Pomyślałem sobie,
że nie zaszkodzi, jak panienka dowie się wcześniej. Oto ten list. Ja doprawdy nie mogłem
inaczej postąpić!
To mówiąc, służący wydobył z kieszeni pożegnalny list Karola Garlicza i podał go Jance.
Janka ujęła kopertę rozdygotanymi palcami, rozdarła ją, skinęła na służącego, by na nią
zaczekał, po czym wybiegła do sąsiedniego pokoju i zaczęła czytać:
Droga Janeczko!
Gdy list ten dostanie się do Twych rączek, nie będzie już mnie pomiędzy żyjącymi.
Za kilka minut wyjeżdżam do Wilanowa. Tam odbędzie się mój pojedynek z
hrabią Wintersem. Jeden z nas pozostanie na placu, a chwili, gdy list ten otrzymasz,
będzie to znak, że to ja padłem na polu walki. Ciężko mi rozstać się z Tobą,
Janeczko, gdyż wiem, jak bardzo Ci jestem potrzebny w tej bolesnej chwili.
Wiem, jak bardzo potrzebna Ci jest pomoc i opieka. Cóż robić, nie mogłem się
cofnąć, tym bardziej że zależało mi na ukaraniu tego nędznika, który śmiał uwłaczająco
odezwać się o Tobie.
Nie gniewaj się na mnie, Janeczko moja, nie mogłem postąpić inaczej. Wystrzegaj
się Wintersa, nie wpuszczaj go za próg twego domu.
Możesz być spokojna o Li-Fanga. On jest niewinny i niebawem niewinność jego
wyjdzie na jaw.
Ten list w Twych kochanych, drobnych rączkach jest pieczęcią, która
przypieczętowała mój los i moje życie. Teraz wiesz wszystko.
Ostatnia moja myśl jest przy Tobie. Ostatnie moje tchnienie jest dla Ciebie,
Janeczko! Wybacz staremu , wiernemu przyjacielowi, który nie mógł wyrzec się swej
miłości i bądz zdrowa.
Ostatnie moje życzenie: bądz szczęśliwą z Li-Fangiem!
Karol.
Dziewczę siedziało nieruchomo. List wypadł jej z rąk, a z oczu popłynęły niepowstrzymane
łzy.
- Karolu! - szeptała  biedny, kochany Karolu! Nie żyje... nie żyje! Czy moja w tym wina?
O, wielki Boże, pomóż mi, o, pomóż!
A może jeszcze jest czas, by zapobiec nieszczęściu? Przecież lokaj przyniósł list wcześniej
niż należało.
Ta myśl dodała jej nowych sił i wlała nadzieje w zgnębione serce. Janka wybiegła z pokoju.
Franciszek czekał oparty o ścianę wystraszonym wzrokiem spoglądał na nią.
Wtem wejściowe drzwi otworzyły się i wszedł doktor Eljot.
Wzrok jego padł na służącego.
- Franciszku do wszystkich diabłów, co ty tutaj robisz?! - krzyknął przestraszony stary doktor,
poznając służącego. - Jakim prawem wszedłeś do tego domu? Kto ci pozwolił?
Lecz Janka podbiegła do niego i chwyciła go za ramie.
- Pan coś wie, panie doktorze! - zawołała z trwogą. - Poznaje po pańskim zdenerwowaniu,
że pan wie o tym nieszczęsnym pojedynku. Mój Boże, co z Karolem? Miej litość, doktorze,
on nie żyje... nie żyje? Ja chce wiedzieć!
- Ależ jeszcze nie jest tak zle! - mruknął lekarz, wstrząśnięty do głębi. - Ach, ten głupi
Franciszek, co on narobił?! Kto kazał ci przybiec tutaj, skoro świt?
- Błagam pana, niech pan mówi! Czy pojedynek się odbył?
- Tak! I to w mej obecności! Obecnie Karol Garlicz znajduje się w mojej klinice, pod dobrą
opieką. Doktor Orchowicz wydobył kulę i niebezpieczeństwo już minęło. Przestrzelone zostało
lewe płuco, lecz niech się pani nie obawia, Karol Garlicz jest młody i obdarzony żelaznym
zdrowiem. Jestem przekonany, że postawimy go na nogi. Odwagi i wiary w Boga, panno
Janino, a wszystko będzie dobrze!
Lecz wyostrzony bólem i cierpieniem słuch dziewczęcia wyczuł wahanie w głosie lekarza.
- Doktor chce mnie uspokoić - pomyślała . - Stan Karola z pewnością jest bardzo zły, może
nawet beznadziejny.
Pozwól mi, doktorze, odwiedzić go! - zawołała, ściskając rękę lekarza - niech mi pan nie
odmawia. Uspokoję się dopiero wówczas, gdy go zobaczę na własne oczy!
Doktor zamyślił się na chwilę i wreszcie rzekł:
- Franciszek panią odprowadzi, panno Janko, lecz niech pani prędko powraca. Będzie pani
potrzebna ojcu!
- Czy.... czy moja obecność jest ojcu potrzebna?
- Może pani oddalić się najwyżej na pół godziny - orzekł lekarz - ale nie na dłużej. Ręczę,
że ojcu pani w przeciągu tego krótkiego czasu nic się nie stanie. Wszyscy jesteśmy w ręku
Boga, moje biedne, drogie dziecko. A więc jedz, nie zwlekając i powracaj czym prędzej.
Dziesięć minut pózniej Janka wchodziła do kliniki, doktora Eljota.
Chory leżał w słonecznym pokoju o biało pomalowanych ścianach. Biedna Janka gdy stanęła
w otwartych drzwiach, musiała oprzeć się o framugę, by nie upaść. Doktor Orchowicz czuwał
przy łożu rannego.
- Jak on się miewa, doktorze? - wyszeptała dziewczyna z trwogą. - Czy jest przytomny?
Lekarz odwrócił głowę, unikając jej błagalnego, wystraszonego spojrzenia. W pokoju rozległ
się ciężki, świszczący oddech chorego.
- Czy tak zle z nim? - wyszeptało dziewczę.
- Musimy zaczekać - odparł chirurg przyciszonym głosem - nie wolno denerwować
niepotrzebnie chorego. Oto właśnie budzi się z uśpienia narkotykiem. Niebawem nastąpi
niebezpieczna chwila, od której zależy życie chorego. A wiec odwagi, proszę pani, i gdyby
nawet przyszło to pani z trudem, należny ukazać rannemu wesołe oblicze, albowiem chory
nie zdaje sobie sprawy ze swego groznego stanu.
Ze ściśniętym boleśnie sercem przyglądało się jasnowłose dziewczę okropnej zmianie, jaka
zaszła na obliczu rannego.
Czy to możliwe, by to był Karol, ten wesoły, rozradowany zazwyczaj młodzieniec?
Czy to ten sam człowiek, blady i cichy, leżący nieruchomo na białej pościeli?
I te niebieskawe cienie pod oczami, te boleśnie wykrzywione usta, czyżby należały do Karola?
Chory poruszył się. Ręce przesunęły się na kołdrze, jakby szukając czegoś.
- Karolu - wyszeptała Janka, nachylając się nad łożem.
Jej gorące łzy zrosiły białe powleczenie kołdry. Szept jej dotarł widocznie do jego uszu, gdyż
z wolna otworzył oczy. Słaby uśmiech zarysował się na jego bladych ustach, a zapadnięte rysy
jego twarzy rozświetlił ledwie dostrzegalny płomień szczęścia.
- Janko - szepnął ledwie dosłyszalnie - ty tutaj? Czy to sen, czy też naprawdę widzę ciebie przy
sobie? Gdzie jestem?
- W klinice doktora Eljota  zabrzmiała cicho odpowiedz.
- Och, jak mnie pierś okropnie boli! Janko, jak dobrze, żeś przyszła tutaj... mogę popatrzeć na
ciebie po raz ostatni.... Dzięki ci, dzięki... siły mnie opuszczają iii...
- Mylisz się Karolu - wykrztusiła Janka w najwyższej trwodze - doktor Eliot zezwolił, bym
tutaj przyszła, gdyż nie obawia się już o stan twego zdrowia. Zobaczysz że niebawem
wyzdrowiejesz.
Chory otworzył szeroko oczy, a usta jego wyszeptały: - Janeczko....
- Śpij teraz, Karolu - mówiło cichutko dziewczę, gładząc jego czoło - musisz przecież
wypocząć. Franciszek będzie cię pilnował, a ja codziennie będę cię odwiedzać, jeśli będziesz
posłuszny. Teraz jednak muszę już odejść.
- Codziennie... codziennie - szeptał młodzieniec i lekki uśmiech szczęścia opromienił jego
pobladłą twarz - jakaś ty dobra. Janeczko...
Zamknął oczy i głuchy kaszel wydarł się z jego piersi.
Doktor Orchowicz dal znak, by oddaliła się czym prędzej od loża chorego.
Janka skinęła głową i cicho poczęła oddalać się. - Zostań, zostań, Janeczko - jęknął
Karol - twoja obecność sprawia mi ulgę. Zakasłał i z trudem począł chwytać oddech. Janka
czekała, wahając się.
- Czy masz jakąś wiadomość od Li-Fanga? - zapytał wreszcie. - Czy nie wiesz nic o nim?
Dziewczę potrząsnęło ze smutkiem swą jasną główką.
- Nie, Karolu - odpowiedziała - nic nie wiem o nim, lecz wierze w miłosierdzie Boże....
wierze że z Boską pomocą wyzdrowiejesz, jak również mój ojciec, a Li-Fang odzyska wolność.
- Biedny twój ojciec. Nie trać odwagi, kochanie, szczęście przyjdzie jeszcze. Czyż nie
zasłużyłaś na nie? Ach, jak ciężko mi na duszy, że nie mogę otoczyć cię należytą opieką.
Niestety, hrabia Winters celował aż nazbyt dobrze. Lecz - ja - będę żył!
Ostatnie słowa chorego zamarły w gorączkowym, niezrozumiałym pomruku. Zdawało się że
stracił przytomność. Doktor Orchowicz dotknął ramienia Janki.
- Proszę, niech pani już idzie. Chory nie powinien się wzruszać, pomimo że pani obecność
wpłynęła nań bardzo korzystnie. Do widzenia! Ze łzami w oczach cicho opuściła pokój.
Szybko przebiegła szerokim korytarzem i zbiegła na dół. Ledwie jednak wyszła z kliniki,
drogę zagrodził jej jakiś starszy mężczyzna. Był to stary Tomasz, służący jej ojca.
- Co on tutaj robi? - pomyślała, tknięta złym przeczuciem. Wpatrzyła się w jego pomarszczoną
twarz. Gardło jej ścisnęło się, jak gdyby ujęte w kleszcze. Nie mogła wymówić jednego słowa.
- Panienko! - zawołał zdenerwowany sługa - doktor Eljot kazał mi zawiadomić panienkę, że
należy powrócić natychmiast, gdyż stan naszego pana pogorszył się nagle. Komisarz policji
śledczej przybył do nas i nie odstępuje od łoża!
- Stan ojca pogorszył się? - jęknęła dziewczyna i chwyciła się za serce, jakby w obawie przed
atakiem. - Tomaszu jakże to się stało? I nie czekając odpowiedzi, pobiegła ulicą jak szalona.
- Na litość Boską, dlaczego ojcu pogorszyło się? - myślała, biegnąc przed siebie. Z trudem
chwytała oddech, głowa bolała ją okropnie, a serce waliło jak młotem w falującej piersi.
Tuż za nią rozlegały się spieszne kroki starego służącego. Wreszcie złapała auto i zdyszana,
padając ze zmęczenia, dziewczyna ujrzała po chwili, dom swego ojca.
- Dobry Boże - modliła się w duchu - nie pozwól, by stało się najgorsze, nie odbieraj mi w
mym nieszczęściu ostatniego oparcia, które mi pozostało, nie odbieraj mi mego jedynego,
kochanego ojczulka!
Wpadła do domu i ujrzała zebraną służbę obok schodów.
- Co z mym ojcem?! - krzyknęła przerażona, wpatrując się w wystraszone twarze służących.
Nikt nie odpowiedział. Cicho płacząc Janka pobiegła do pokoju chorego.
Ledwie jednak otworzyła drzwi, podbiegła do niej siostra-pielegniarka i wzięła ją w ramiona.
- Niech pani zachowa spokój - szepnęła - chory odzyska przytomność lada chwila. Niech pani
uważa, nie należy go wzruszać ani martwić jakimkolwiek niebacznym słówkiem. Chory musi
zachować równowagę ducha, gdyż policja nie traci jeszcze nadziei, że wymieni on nazwisko
mordercy.
Janka zadrżała i stłumiła rozpaczliwe łkanie. Poprzez łzy spojrzała na dobrotliwą twarz siostry,
szukając w niej pociechy.
- Służący doniósł mi, że stan ojca pogorszył się znacznie! - wyjąkała. - Czy to prawda, siostro?
Pielęgniarka pogłaskała jej jasne włosy nic nie odpowiedziała. I wówczas nieszczęsne dziewczę
zrozumiało nagle, że niebawem nastąpi tragiczny koniec.
- Na miłość Boga Wszechmocnego, niech pani będzie odważną! - doleciały ją słowa, jakby z
oddalenia. Janka zebrała resztki swej siły woli, by nie wybuchnąć szalonym łkaniem.
Siostra miłosierdzia podparła ją swym ramieniem i pomogła jej zbliżyć się do łoża, przy którym
czuwał doktor Eljot. Za jego plecami nieco dalej stał komisarz.
Stary doktor nie dostrzegł przybycia Janki. Teraz dopiero na jej widok odetchnął z ulgą i ujął
jej zimne, drżące dłonie, jak gdyby miał zamiar ją pocieszyć w nieszczęściu.
- Pomóż mu doktorze, pomóż mu, błagam cie! - szeptała biedaczka przygnębiona.
- Wszystko, co leżało w ludzkiej mocy, zostało zrobione, panno Janino - odparł lekarz
wzruszonym głosem.
Lecz dziewczyna nie słuchała jego słów, wpatrzona w zmienione oblicze ojca. Znękane rysy
wygładziły się i uspokoiły tak dalece, że Janka nie mogła wprost uwierzyć, że stan chorego
pogorszył się. Nawet oddech, dotychczas chrapliwy i świszczący, stał się cichy i równomierny.
Śmiertelna cisza zaległa w pokoju. Doktor Eljot sprawdził puls. Pod wpływem tego dotknięcia
chory drgnął lekko i nagle otworzył oczy. Badawczy, uporczywy jego wzrok spoczął na
dziewczynie.
- moje dziecko... moje biedne dziecko! - wyszeptał z najwyższym wysiłkiem - nie płacz
proszę cie!
- Ojczulku najdroższy! - jęknęła dziewczyna.
Wówczas doktor przystąpił bliżej, ujął rękę chorego i wyrzekł, nachylając się nad nim:
- Panie Liniecki, mam nadzieje, że czuje się pan dość dobrze, by móc wymienić nam nazwisko
zbrodniarza, który pana zranił. To był Chińczyk, nieprawdaż?
Jak się nazywał ten człowiek, który uderzył pana w głowę w pańskim gabinecie? Wymień pan
jego nazwisko.
Chory nie odpowiedział, lecz zamknął nagle oczy i po twarzy jego przebiegł bolesny skurcz.
Jego stan zdawał się pogarszać z minuty na minute. Śmierć zdawała się zbliżać coraz szybciej.
I wówczas odmalowała się na jego ziemistym obliczu, jakaś niesamowita trwoga i niepokój.
Powoli uniósł ociężałe powieki. Wzrok jego jasny i przytomny zatrzymał się na córce, która
łykała łzy rozpaczy.
- Janko, dziecko moje - wymówił słabym głosem - musimy się rozstać... Czuje, że śmierć czyha
na mnie... Och, jak mi ciężko!
- Ojcze! - załkała dziewczyna - nie mów w ten sposób. Ty wyzdrowiejesz. Nie wolno ci
pozostawić twej Janki zupełnie samotnej i bezbronnej! Najwyższy nie zezwoli byś miał stracić
życie z ręki nieznanego zbrodniarza. Powiedz nam,drogi ojcze, kto to był ten nocny napastnik?
Człowiek ten musi ponieść zasłużoną karę. Mówże, ojcze, na litość Boską!
Ciężka chmura osiadła na woskowej twarzy umierającego. Gorzki, bolesny uśmiech wykrzywił
jego zapadnięte usta.
Drżącą ręką pogłaskał zimną rączkę Janki.
- Każde przewinienie musi zostać ukarane - szepnął zagadkowo - słusznie więc poniosłem
karę, Janko. Lecz nie pytaj mnie o nic, muszę milczeć.. tak, muszę milczeć ze względu na
ciebie... Moja tajemnica zejdzie ze mną do grobu... moje biedne dziecko.
- Ojcze, litości - krzyknęło zrozpaczone dziewczę z trwogą - nie wiesz przecież, co się stało?
Musisz, musisz wymienić nazwisko mordercy, zaaresztowano bowiem księcia Li-Fanga jako
domniemanego napastnika. Wszystkie dowody są przeciwko niemu. Jeśli nie będziesz mówił,
wówczas Li-Fang zostanie skazany. Spójrz na móją rozpacz , przecież ty jeden wiesz, jak
bardzo go kocham. Ratuj Li- Fanga, ojcze drogi, ratuj go!
Li-Fang - szepnął chory i na jego woskowej twarzy odbiła się wewnętrzna walka.
Komisarz zbliżył się do łóżka. Na wszystkich twarzach zjawił się napięty wyraz oczekiwania.
Janka zaś drżała tak mocno, że doktor Eljot nachylił się ku niej i położył rękę na jej ramieniu,
pragnąc ją uspokoić.
- Nie rozpaczaj, moje biedne dziecko! - odezwał się wreszcie Bogdan Liniecki i ciężko dysząc,
mówił dalej: - Książę Li-Fang jest niewinny i nie ma nic wspólnego z tą zbrodnią.
Człowiek, który zadał mi śmiertelny cios , był to mój stary znajomy, z odległej przeszłości.
Był to Chińczyk, mój śmiertelny wróg.
Przysięgam w obliczu śmierci, że książę Li-Fang nie ma nic wspólnego z tą sprawą i dlatego
też nie powinien cierpieć za czyn tamtego. Nie badaj mnie, nie próbuj nawet wydobyć ze mnie
nazwiska przestępcy. Musze milczeć ze względu, na twe bezpieczeństwo!
- Dzięki, o dzięki, kochany ojcze! - rzekła Janka. - Li-Fang jest niewinny. Ja czułam to, byłam
święcie przekonana, że on nie zawinił. Dziś jeszcze będzie wolny, wolny!
- On jest niewinny! - wyszeptał chory, śmiertelnie wyczerpany i mówił dalej głosem, w którym
dzwięczała bezgraniczna męka i bolesna troska:
- Janko, Janko, jakże ciężko mi na sercu , że muszę cię właśnie teraz opuścić. Dlaczego musisz
kochać tego obcego, tego księcia Li-Fanga?
Zaniechaj go, Janko, usłuchaj twego ojca, nawet gdyby miało ci to sprawić największy ból.
Będziesz bardzo nieszczęśliwa, moje dziecko, będziesz cierpiała straszliwie... ta fatalna
miłość ściągnie na ciebie tysiące niebezpieczeństw...
Wierz mi, gdyż przemawia do ciebie umierający... Widzę jasno twą przyszłość, widzę straszną
pełną zgrozy przyszłość w dalekim kraju... Zostaniesz sama, opuszczona przez wszystkich,
bezradna, zrozpaczona, bez jednego człowieka, który by ci dopomógł w nieszczęściu...
Widzę wszystko wzrokiem człowieka, stojącego na progu śmierci... Janko, wierz mi...
wyrzeknij się tej miłości, za nim będzie za pózno! Nawet Li-Fang nie wie, co czyni, on nie
może tego wiedzieć!
- Ja kocham go, kocham ponad życie! - zabrzmiał bezdzwięczny głos Janki - i gdybyś miał
nawet zupełną słuszność, mój ojcze, to jednak muszę iść za nim tam, gdzie mnie zaprowadzi.
Należę doń w szczęściu i nieszczęściu. Nie gniewaj się na mnie, ojcze, nie mogłabym go
opuścić.
Chrapliwy okrzyk wydarł się z piersi Bogdana Linieckiego. Jego ciało wyprężyło się, ręce
chwytały kurczowo w powietrzu. Całym wysiłkiem umierający próbował się podnieś.
Janka próbowała go ułożyć z powrotem na poduszkach. Wtem do uszu jej doleciał niewyrazny
szept chorego:
- On zabrał... list.. On mści się... Głos... krwi... biedne me dziecko... nieszczęsna córko
moja... Boże bądz miłościwy dla nas obojga...
Jance zakręciło się w głowie i dwoje silnych ramion odciągnęło ją od umierającego ojca.
Siostra miłosierdzia wzięła ją w ramiona. Drżąc ze strachu i rozpaczy, Janka uprzytomniła
sobie słowa ojca, które dopiero co słyszała.
- Głos krwi! Co to miało znaczyć? Słowa te paliły jej mózg. Oczy przesłonięte łzami
skierowała na ojca, który patrzył na nią zgasłym wzrokiem, lecz jakże błagalnym i bezdennie
smutnym.
- Wody... wody! - rozległ się jego chrapliwy okrzyk. Lecz zanim lekarz podał mu ją,
umierający zawołał ledwie dosłyszalnym głosem:
- Janko!... żegnaj... Janeczko, moje biedne... nieszczęsne dziecko... Umieram... serce...
już nie bije... Bóg z tobą... Najwyższy roztoczy opiekę nad... tobą... gdyż ja już...
jej nie potrzebuje...
Głos jego załamał się, głowa opadła w tył i odwróciła się powoli na bok.
Krzycząc przerazliwie, rzuciła się Janka na ciało swego ojca.
- Ojcze mój, ojcze! Zostań przy mnie, przy, twojej Jance! Nie zostawaj mnie samotną,
ojczulku drogi!
Cisza zaległa w pokoju. Mężczyzni pochylili głowy, wstrząśnięci bezdennym bólem sieroty.
Bogdan Liniecki przeniósł się do wieczności, unosząc swą tajemnicę.
Dopiero po pewnym czasie doktor Eljot odciągnął łkającą dziewczynę od łóżka i oddał ją
pod opiekę siostry, która powiodła ją ku drzwiom.
Doktor Eljot zamknął oczy zmarłemu i wyszedł do zebranej w przedpokoju służby, by
zawiadomić ją o śmierci ich pana.
Siostra usadowiła Jankę w salonie i pozostawiła ją samą. Dziewczę odrętwiałe z bólu dawało
upust gorącym łzom. Śmierć ojca spadła na nią w tak straszliwej chwili i zadała jej taki cios,
że zdawało jej się przez chwilę, że postrada zmysły z rozpaczy. Dlaczego ojciec ostrzegał ją w
ostatniej chwili swego życia przed tą miłością? Dlaczego przepowiadał jej tyle nieszczęść i
rozpaczy? Dlaczego, dlaczego?
Czy to możliwe, że ojciec jej przed śmiercią miał prorocze widzenie? A może zamroczony
agonią sam nie zdawał sobie sprawy z tego, co mówił? Co o tym myśleć? Czy naprawdę grozi
jej wielkie niebezpieczeństwo w przyszłości?
I wtedy przypomniała sobie znowu pustą kopertę, znalezioną fatalnej nocy na dywanie obok
Ciała jej ojca. Na kopercie tej były wypisane słowa:
- Dla Janki. - Moja spowiedz. - Otworzyć po mej śmierci.
List znikł z koperty. Zapewne ukradł go morderca, którego nazwisko zabrał ojciec do grobu.
Jaka była tajemnica, wypisana w tym liście? Co ojciec ukrywał przed nią w ostatniej chwili
na łożu śmierci?
Czyżby zabito go, by zmusić do wiecznego milczenia? Może w tym właśnie zaginionym liście
było wyjaśnienie tej zagadkowej zbrodni?
Myśl Janki pobiegła do Li-Fanga. Niebawem ujrzy go znów, gdyż jego niewinność stwierdził
jej ojciec w godzinę śmierci. Ach, jakąż kojącą pociechą jest świadomość, że niebawem
ukochany znajdzie się obok niej, by ją pocieszyć i ukoić jej ból po stracie ojca. Miłość Li-Fanga
pomoże jej pokonać wszystkie troski i zmartwienia.
W tej chwili do salonu wszedł doktor Eljot w towarzystwie komisarza.
- Proszę się uspokoić, droga panno Janko - rzekł stary lekarz - zobaczy pani, że wszystko
będzie dobrze. Komisarz postara się uczynić wszystko, by książę Li-Fang odzyskał wolność.
Musi jednak się pani, uzbroić w cierpliwość.
- Dlaczego nie wypuszczą go natychmiast? - zawołała Janka przestraszona. - Przecież on jest
niewinny!
- Owszem - potwierdził doktor - lecz pozostaje jeszcze tajemnica znalezionego talizmanu.
Przedmiot ten świadczy przeciw księciu.
- Co to znaczy? - zadrżała dziewczyna. - Dlaczego ta zwłoka? Przecież słyszeliście, co mój
biedny ojciec mówił przed śmiercią.
- Teraz i my również wierzymy w niewinność księcia - odezwał się komisarz - lecz policja
musi wyjaśnić tajemnicę tego talizmanu który został wówczas znaleziony obok rannego
Bogdana Linieckigo. Spróbujemy dowiedzieć się od księcia, w jaki sposób przedmiot ten tam
się znalazł.
- A jeśli on sam, nie wie? - wyszeptało nieszczęśliwe dziewczę.
- wówczas będziemy szukali złodzieja, który talizman ten ukradł księciu. Proszę mi zaufać,
panno Liniecka, uczynię wszystko, co tylko leży w mej mocy, by mogła pani znów ujrzeć
swego narzeczonego.
To mówiąc, obaj panowie pożegnali się i wyszli, pozostawiając dziewczynę, pogrążoną w
smutku i rozpaczy.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
02 ROZDZIA 2 Krtka historia zegarmistrzostwa, czyli minimum jakie wiedzie naley
02 Rozdział 02a
02 rozdział 02
Tru i Jake 02 Rozdział 4
02 Rozdzial 2
Tru i Jake 02 Rozdział 1
Tru i Jake 02 Rozdział 2
02 rozdział historia
PA lab [02] rozdział 2
Tru i Jake 02 Rozdział 3
Crissy Smith [Were Chronicles 02] Pack Enforcer Rozdział od 1 do 3
Rozdzial 02
Stephani Hecht Archanioły 02 Zniewolone Anioły Rozdział 1
kopczewska (pliki z kodami) Rozdział 02 Podstawowe operacje
Stephani Hecht Archanioły 02 Zniewolone Anioły Rozdział 5
Stephani Hecht Archanioły 02 Zniewolone Anioły Rozdział 2

więcej podobnych podstron