TW Nr 38 - Globalna wioska
W Szwecji byłem już w
1990 i 1991 roku. Niestety, były to wyprawy zarobkowe. Ale niedziele
spędzałem nad piękną, łososiową rzeką tran w Falkenbergu. Jednodniowa
licencja kosztowała wtedy 70 SEK - równowartość 2 godzin pracy
NR 38 3
KWIETNIA
Wydawca: KROKUS ska z o.
o. oraz Zespół - Łódź i Wałcz
DOROŻKA PO SZWEDZKU
Wtedy też złowiłem "prawdziwego"
łososia - o długości 93 cm. i wadze 8,60 kg. Nic dziwnego więc, że
przymiarki do wyjazdu wędkarskiego do Skandynawii robiłem już od kilku
lat. Wreszcie w tym roku po gruntownej analizie kosztów wraz z bratem
podejmujemy męską decyzję: jedziemy do Szwecji.
Trzeba sprawdzić na własnej skórze prawdomówność
redaktorów opisujących przygody z TAAAKIMI rybami.
DECYZJA ZAPADŁA
I zaczynają się dylematy: czy indywidualnie
czy przez biuro podróży? Jeżeli przez biuro, to jakie? Jak sprawdzić
jego wiarygodność? I - przede wszystkim - miejsce i ryby. I ja, i
Tomek, mój brat, jesteśmy zapalonymi spinnigistami, więc na początek
postanawiamy przetestować szwedzkie szczupaki.
Dwa biura turystyczne, prezentujące
swą ofertę na Targach Wędkarskich '98 były dla nas zbyt drogie. Z
żalem zrezygnowaliśmy z ich usług, choć oferta firmy koszalińskiej
bardzo nam namieszała w głowach swoim bogactwem: łosoś, troć, pstrąg,
szczupak, do wyboru, do koloru. Niestety, jak to zwykle bywa, na wszystkim
zaważyły pieniądze. Szukaliśmy oferty za maksymalnie 1000 zł "na głowę",
przy założeniu, że jadą 4 osoby jednym samochodem. W cenie musiał
być prom, wynajęcie domu, łodzi, licencje, koszt ubezpieczenia i benzyna.
I tu nie do przebicia była oferta starego,
dobrego Polferiesu z Warszawy. Przy wynajęciu domku za ich pośrednictwem
automatycznie otrzymywaliśmy 40 proc. zniżki na prom w obie strony
dla czterech osób i samochodu. Z kilku propozycji Polferiesu wybraliśmy
czterogwiazdkowy camping w maleńkiej miejscowości sta nad jeziorem
Frnebo, 70 km na północ od Uppsali. Jest to jezioro przepływowe na
linii rzeki Dallven. Zdecydowaliśmy się na pierwszą połowę września
(konkretnie od 5 do 12 września - od soboty do soboty) ze względu
na posezonowe ceny. Warunki płatności też do przyjęcia. W chwili rezerwacji
musieliśmy wpłacić 30 proc. ceny wynajęcia domku, co stanowiło ok.
500 zł. Za prom należało zapłacić najpóźniej na 4 dni przed wyjazdem.
Trzeba było jeszcze zgrać terminy przepraw
promowych tak, aby nic nie stracić z samego pobytu na dojazdy. Do
Szwecji nie było problemu: prom "Rogalin" z Gdańska do Nynshamn odpływał
4 września o godz 18.00. Natomiast z powrotem musieliśmy zdecydować
się na powrót linią Malm - Świnoujście.
WYJAZD
W piątek, 4 września, od samego świtu
trwa pakowanie. Traktujemy ten wyjazd jako rekonesans, więc bierzemy
cały majdan wędkarski. Pudła, pudełka, pudełeczka, torby torebki,
torebeczki, echosonda, elektryczny silnik do łodzi, akumulator, zapas
żywności... Gumy, blachy... W ostatniej chwili wrzucam luzem do samochodu
3 (słownie: trzy!) duże woblery Salmo. Tomek dodatkowo pakuje żywcówki.
O 12.00, niesamowicie obładowani, wyruszamy
z Warszawy. Po pięciu godzinach meldujemy się do odprawy celnej i
paszportowej. Celnicy, zobaczywszy nasze graty w bagażniku życzyli
nam tylko połamania kijów.
Wreszcie wjeżdżamy na prom. Punktualnie
o 18.00 odbijamy i w tym momencie czujemy, że zaczyna się nasza wędkarska
przygoda...
Po 19 godzinach podróży zbliżamy się
do Nynshamn. Przecieramy oczy ze zdumienia: zupełnie inne wybrzeże
tego samego Bałtyku! Dziesiątki wysp, wysepek, skał, setki jachtów
i motorówek. Jedna z nich przepływa niebezpiecznie blisko promu. Sterujący
pozdrawia nas ręką. Też mu machamy.
Podjeżdżamy do odprawy celnej. Wszyscy
są bardzo mili, gdy dowiadują się, że dwóch wariatów z Polski jedzie
taki kawał drogi na ryby. Ale skrupulatnie wypełniają swoje obowiązki
i trzepią nam bagażnik w poszukiwaniu alkoholu i papierosów. Wreszcie
- miłego pobytu. Można jechać. Jesteśmy w Szwecji.
- Tomek, sprawdź na mapie, gdzie
my jesteśmy - mówię.
- Na jakiej mapie?
- Jak to na jakiej, na mapie Szwecji.
Jest w schowku.
- Przecież tu nie ma żadnej mapy...
No tak, pierwszy niezaplanowany wydatek.
Podjeżdżamy na stację benzynową. Oczywiście Statoil. Tomek idzie do
WC, a ja do sklepu. Bardzo miła pani dosłownie zarzuciła mnie różnego
rodzaju planami i mapami w kilku skalach. Po chwili namysłu wybieram
fantastyczny atlas samochodowy Skandynawii. Jedyne 150 SEK. W myślach
przeliczam na złotówki. Niech to diabli! Prawie 70 zł... Ale... co
mi tam. Będzie na przyszłość.
OŚRODEK
Dojeżdżamy do Sztokholmu. Mimo, że są
to polskie godziny szczytu, nie widzimy żadnych korków. Ani razu nie
stajemy na czerwonym świetle. Tak powinna wyglądać prawidłowo zaprogramowana
zielona fala. Podziwiamy przepiękne tunele, wykute w surowej skale
przez środek góry. Idealne zgranie przyrody i cywilizacji...
Krajobraz krajobrazem, ale żołądki dopominają
się o swoje prawa. Z fasonem podjeżdżamy do McDonalda. Hamburgery
podobno na całym świecie jednakowo smakują... Po szybkim posiłku jedziemy
dalej i o godz. 18.00 pukamy do drzwi recepcji campingu.
Po krótkim powitaniu pobieramy klucze
do domku wraz ze szczegółowym planem dojazdu. Po łódkę i licencje
mamy przyjść jutro. Domek ma powierzchnię ok. 80 metrów kwadratowch.
Dwie sypialnie z łóżkami piętrowymi i jedna z normalnymi tapczanami.
Kuchnia połączona z pokojem dziennym, wyposażona w lodówkę z zamrażarką,
kuchenkę elektryczną czteropłytową, pełny zestaw talerzy, garnków,
patelni, sztućców. Są nawet formy do ciasta! W łaz,ence prysznic i
elektryczna suszarnia do ubrań. W pokoju dziennym, na stole, znajdujemy
ślicznie wydany w trzech językach, kolorowy przewodnik po najbliższej
okolicy.
Wrzucamy graty do domku i idziemy zwiedzać
ośrodek. Oczywiście, pierwsze kroki kierujemy nad jezioro. Woda bardzo
czysta, o lekko czerwonawym odcieniu. Przy pomoście przycumowane łodzie.
Niektóre z silnikami, inne bez. Wiosła w fatalnym stanie, wszystkie
łodzie brudne, na żadnej nie ma choćby namiastki kotwic. Trochę nas
to zmartwiło, obaj nie lubimy łowić z dryfu.
Idziemy dalej. Ogólne wrażenia - pozytywne.
Wszystkie domki położone są w sosnowym lesie. Wszędzie bardzo czysto.
No, i grzyby... Zbieramy tylko prawdziwki i to też niezbyt wyrośnięte.
Na boisku do siatkówki rosną widoczne z daleka czerwone koźlaki. W
lesie, na terenie ośrodka znajdujemy dwie budki telefoniczne z automatami
na karty.
Wracamy do domku. Trzeba przecież przygotować
sprzęt na jutro.
PIERWSZE RYBY...
Rano szybko załatwiamy formalności i
pełni optymizmu wypływamy na pierwsze szwedzkie szczupaki. Z pomocą
echosondy szybko lokalizujemy skaliste górki podwodne i szczupakowe
blaty. Łowimy na twistery i rippery, które wielokrotnie sprawdziły
się na krajowych łowiskach. Niestety, bez kotwicy wiatr szybko znosi
nas na otwartą wodę. Pierwszy dzień połowów kończymy totalną klęską.
Ani jednego pobicia!
W domu przeglądam swoje pudełka. Eureka!!!
Znajduję kilka zapomnianych woblerów.
Drugiego dnia pierwszy rzut wzdłuż trzcin
niebieskim 7-centymetrowym woblerkiem daje pierwszego szczupaka. Kilogramowy
"okaz" wędruje z powrotem do wody. Tomek eksperymentuje z obrotówkami
i wahadłówkami, jednak bez efektów.
Płyniemy pod drugi brzeg. Echosonda
daje nieocenione usługi. Za jej pomocą znajdujemy pas wody o szerokości
100 metrów w odległości ok. 300 m. od brzegu, z pofałdowanym dnem
na głębokości od 4 do 8 metrów. W związku z brakiem kotwic postanawiamy
wypróbować polską szkołę trollingu czyli dorożkę. Dlaczego polska
szkoła? Bo bez tych wszystkich wysięgników, uchwytów, kołowrotów,
klipsów itp. Po prostu: silnik elektryczny ustawiamy na drugi bieg,
a wędki trzymamy w ręku. Tomek konsekwentnie zakłada 11-centymetrowego,
żółto-czarnego rippera Mannsa, ja pozostaję przy woblerze.
Po pierwszym przepłynięciu mam na koncie
5 szczupaków wagi 1-1,5 kg i kilka 30-centymetrowych okoni, Tomek
na gumy ani stuknięcia. Po każdym nawrocie sytuacja się powtarza.
Zakładam największego woblera, jakiego mam, 11-centymetrowego pływającego
Salmo o niebieskim odcieniu makrelki z dużym, poziomo ustawionym sterem.
Po wolnym napłynięciu na skalisty stok delikatne stuknięcie, po chwili
drugie. Podciągam szybko woblera i w tym momencie następuje zdecydowane
pobicie. Po krótkiej walce podbieram ręką 80-centymetrowego szczupaka.
Równe 3 kg. Tomek zakłada takiego samego woblera i również zaczyna
łowić.
Przy kolejnym nawrocie przeżywam to,
o czym marzy każdy wędkarz. To nawet nie było pobicie, tylko minimalne
poluzowanie plecionki i zakłócenie pracy woblera. Gdybym nie patrzył
na szczytówkę, nic bym nie zauważył. Odruchowo zacinam i mam wrażenie,
jakbym zaczepił odrzutowiec. Po kilkunastu sekundach kończy się plecionka
i zaczyna podkład ze starej żyłki. Robimy błyskawiczny zwrot i zaczynamy
gonić rybę. Powoli odzyskuję cenne metry plecionki. Niestety, następny
odjazd, kilka szarpnięć i jest po wszystkim.
Roztrzęsiony oglądam woblera. Wszystko
w najlepszym porządku. Nawet nie wiem, co miałem na kiju, nie wiem,
jaki popełniłem błąd.
Tomek filozoficznie mówi: - Nie ten,
to następny, nie dziś, to jutro...
Posyłam mu wściekłe spojrzenie.
... I OSTATNIE
Następny dzień zaczynamy od wizyty w
sklepie wędkarskim. Tomek ogląda woblery. Wybiera pływającą Rapalkę
Magnum 13 cm koloru makrelki i drugą,tej samej wielkości, biało-czerwoną.
Słyszę, jak klnie pod nosem przy płaceniu rachunku. Ciekawostka: na
półce z woblerami odnajdujemy klasyki Salmo 7 cm w cenie 65 SEK. Niestety,
nie ma dużych modeli. Dodatkowo kupujemy 20 metrów sznurka do bielizny,
żeby zrobię namiastkę kotwicy. Resztę dnia poświęcamy na zwiedzanie
Uppsali.
Ostatni dzień łowienia. Dodatkowo na
łódź zabieramy lekką wędkę i żywcówki. Kotwiczymy na 4 metrach. Szybko
łapiemy wyrośnięte ukleje i żywcówki wędrują do wody. Jednak efektów
brak. Po godzinie zwijamy żywcówki i "zaprzęgamy" dorożkę. Tomek zakłada
makrelkę Magnum, ja pozostaję przy Salmo.
I znowu u mnie kilka pobić przy każdym
przepłynięciu przez łowisko, u Tomka cisza i spokój.
- Popatrz, tobie co chwila coś stuka,
a u mnie nic - mówi.
- Poczekaj, jak ci stuknie, to wyrwie
cię z łódki - odpowiadam.
Wreszcie i on ma swoje 5 minut. Szybkie
zacięcie i jeszcze szybsza poprawka. Po ostrym, ale i spokojnym holu
wyjmuje 90-centymetrowego szczupaka. Około 5 kg.
I to był ostatni akord naszej wędkarskiej
przygody w Szwecji. Ostatni dzień to pakowanie i sprzątanie domku.
O 12.00 zdajemy klucze i wyruszamy w 750-kilometrową drogę do Malm.
Jeszcze krótki postój w Falkenbergu, gdzie podziwiamy skaczące łososie
i o 22.00 odpływamy do Polski.
PODSUMOWANIE
W czasie 6 dni złowiliśmy ok. 200 szczupaków,
kilkadziesiąt przyzwoitych okoni i kilka sandaczy. Daj Boże takie
wyniki na jakimś superłowisku w kraju...
Koszty:
wynajęcie domku - 1500 zł za tydzień,
łódź dla dwóch osób - 270 zł,
silnik spalinowy - 270 zł plus benzyna (my mieliśmy swój elektryczny),
licencja - 40 zł od osoby za tydzień,
prom - 900 zł. w obie strony (samochód + 4 osoby + kabiny).
Porady praktyczne: towary w sklepach
wolnocłowych na promie są średnio o połowę tańsze niż w Polsce (również
alkohol). Można płacić złotówkami i koronami. Większe zakupy w Szwecji
robimy w sklepach opatrzonych symbolem Tax Free i bierzemy stosowny
kwit w kasie. Na granicy dostaniemy zwrot szwedzkiego podatku VAT
(ok. 20 proc).
Koniecznie należy zaopatrzyć się w kraju
w duże woblery. W Szwecji zapłacimy ok. 55 zł. za średnią Rapalkę.
Należy mieć też swoją pościel.
Jak widać, koszty porównywalne są z
urlopem w kraju. Tyle, że ryby zupełnie inne i jakby ich było więcej.
Standard ośrodków wędkarskich bardzo wysoki. W każdej chwili jest
szansa złowienia metrowca. Nam się to nie udało, ale w przyszłym roku
im pokażemy...
Witek Nowak
All rights reserved, teksty, rysunki i zdjęcia powierzone przez autorów
do publikacji wyłącznie na tych stronach internetowych
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
glob szwecjaZaladunek SzwecjaSzwecja Odszkodowania dla ofiar szczepionekglobszwecjasmiec szwecjaszwecjaglobglobWSP Królestwo Szwecjiglobglobszwecja2więcej podobnych podstron