TW Nr 30 - wedkarstwo na swiecie
Łowienie marlinów, tarponów, rekinów - oj, marzy się nam prawdziwe Big Game. Gnani żądzą przygód nie docieramy co prawda na Karaiby, ale na przykład Marcin Jóźwik dojechał do Norwegii...
NR 30 24 LISTOPADA
Wydawca: KROKUS ska z o. o. oraz Zespół - Łódź i Wałcz
Z KRAJU ŁOSI I ŁOSOSI - BJERKREIMSELVA
W ubiegłym roku, z każdego kilometra rzeki Bjerkreimselva wędkarze wyjęli około tony łososi. Statystyki pokazują, że połowy stale wzrastają. Druga co do łowności rzeka regionu płynie o godzinę jazdy samochodem od BU. O 9.00 docieramy do stacji benzynowej ESSO w miejscowości Vikesa. Olaf umówił nas tutaj na spotkanie z jednym z dzierżawców wody.
Popijając kawę gawędzimy o rybach, wypisujemy licencje, otrzymujemy informator i mapki (świetne, z zaznaczonymi parkingami, dojściami do wody, strefami połowów). Mamy 10 godzin na zbadanie dziesięciu kilometrów Bjerkreimselva. Nim ostatecznie wybierzemy miejsce postoju, kilkakrotnie zatrzymujemy samochód, by przyjrzeć się rzece. To zupełnie inna woda niż Sokna. Szeroka miejscami na 100 metrów, bardzo głęboka i bystra.
Prawdę mówiąc, zupełnie nie wiem, jak łowić? Mimo "ciężkiej artylerii" - karlinek i tonących woblerów, muszę rzucać ukośnie pod prąd, by przynęty zeszły do dna. Jednak przy tym uciągu trzeba bardzo szybko zwijać żyłkę, jeśli wabiki mają pracować. Gdy tylko mogę dorzucić, to obławiam zaprądowe miejsca za wielkimi jak samochody, wystającymi z wody głazami oraz spowolnienia nurtu.
PIERWSZA KREW
Prostą kończy głęboki zakręt, przed którym wyspa rozdziela koryto na dwie odnogi. Zewnętrzna tworzy niemal stojące jezioro, wewnętrzną płynie rzeka. Na brzegu "jeziora" miejscowy łowi niespotykanym u nas sprzętem. Jego oburęczna, ponad czterometrowa muchówka przypomina mi miecz Longinusa Podbipięty. Nie ma mowy, by machać takim kijkiem nad głową. Norweg rzuca pięknie technicznie roll castem na ponad 20 metrów. Jacek idzie do niego obejrzeć muchy. Wraca twierdząc, że nie mamy się czego wstydzić, nasze przynęty są trafione w miejscowe gusta.
Jacek schodzi w miejsce, gdzie oba nurty opływające wyspę łączą się i woda przyspiesza. Ja próbuję łowić na wysokości wyspy. Tuż przede mną spławia się nieduży łosoś, a kolejny nieco dalej. Są ryby ! Brania oczekuję w każdej chwili, ręce drżą z emocji. Woblery chodzą tak pięknie, że sam bym wziął, gdybym był rybą. Wtem coś strzela spod samych nóg w mojego gębala i wyjmuję narybek łososia długości 15 cm. Tymczasem Jacek zapina rybę, która dzielnie walczy bystrym nurcie, nie dając podprowadzić się do ręki. Po lądowaniu okazuje się jednak, że łosoś ledwie trzyma wymiar.
Woda jest krystalicznie przejrzysta, dochodzę więc do wniosku, że bardziej skuteczne mogą być przynęty subtelniejsze. Zmieniam zestaw na "spinomuchę" ze specjalnie ukręconym na moje zamówienie "superchrustem". Jest to imitacja chruścika - giganta, dwukrotnie większego od zazwyczaj stosowanych. Takiego sobie wymyśliłem i nie wiem czemu, ale wierzę w jego skuteczność. I rzeczywiście ! W krótkim czasie dobieram się do skóry dwóm salmonidom o łącznej długości 30 cm. Te duże, mimo iż widoczne i słyszalne, nie biorą.
NA ROBAKA TO NIE SZTUKA
Zmieniamy miejsce licząc na większą agresywność łososi w dole rzeki. Mimo, iż widzimy ryby dzięki polaroidom, nie możemy sprowokować ataku. W końcu wybieramy malowniczy zakręt rzeki, naprzeciwko wielkiego granitowego głazu. Chcemy tu spędzić resztę dnia. Dochodzimy bowiem do wniosku, że ryby są wszędzie i nie ma sensu tracić czasu na przejazdy. Trzeba raczej eksperymentować i odkryć skuteczną przynętę. Testujemy więc całą zawartość naszych pudełek.
Po kilku godzinach bezowocnego machania kijami, chłopcy zaczynają się nudzić. Michał proponuje spróbować na robaczka. Jacek wzbrania się - na robaka to żadna sztuka.
No to złap! Nie będę kłusował! Tutaj wolno! Dobrze, udowodnię ci!
Siadam z Michałem na brzegu i obserwuję grę. Jacek uzbraja michałowy teleskop. Montuje zestaw do przepływanki przypominający tubylcze - żyłka główna zakończona pojedynczym hakiem, ciężarek na troku. Pierwsze przepuszczenie robaka, przytrzymanie, wędka wygięta w fantastyczną parabolę i... piękny zaczep. Ponowne uzbrojenie zestawu, przepuszczenie przynęty, przytrzymanie, wędka wygięta w fantastyczną parabolę i... zaczyna się jazda! Po kwadransie wysiada tandetny, plastikowy kołowrotek. Pękają tryby i nie można ani nawijać, ani popuszczać żyłki. Na szczęście ryba jest już zmęczona i zatacza koła na stałej długości linki. W końcu Michał przejmuje wędkę, a Jacek podbiera łososia. Ryba ma 80 cm i waży ponad 4,5 kilo.
Jacek twierdzi, że widział rybę od samego początku. Przez godzinę podawał mu różne muszki, a łosoś poszedł na łatwiznę. Jacek wraca do muchówki, bo, jak twierdzi - kłusował nie będzie. Ot, siła przyzwyczajenia. Obiecujemy sobie, że następnym razem nakręcimy glizdopodobnych streamerów i damy salmiakom wycisk. Wiemy jednak, iż nie będzie to takie łatwe. Nasze łososie są bowiem jedynymi, jakie widzieliśmy na brzegu, mimo obecności licznych miejscowych wędkarzy. A Norwegowie głównie łowią na robaki.
*****
Piękna, choć trudna rzeka. Dużo, choć chimerycznych ryb. Dzień to zbyt krótko. Oto podstawowe wnioski po łowieniu na Bjerkreimselva. Zresztą tygodniowy wypad do Norwegii od początku traktowaliśmy jako rekonesans. Chcieliśmy rozpoznać teren, spróbować wszystkiego po trochu. Następnym razem nastawimy się na konkretne ryby i łowiska, lepiej się przygotujemy. A decyzja już zapadła - czerwiec 2000 miesiącem norweskiego łososia!
Do zobaczenia w BU
Marcin Jóźwik
Jest jeszcze wiele drobnych spraw, o których można by napisać. Jeśli mielibyście jakieś szczegółowe pytania odnośnie pobytu w BU, czy łowienia w Norwegii, piszcie na mój e-mail: mjozwik@cu.com.pl
All rights reserved, teksty, rysunki i zdjęcia powierzone przez autorów do publikacji wyłącznie na tych stronach internetowych
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
globglob szwecjaglobglobglobglob szwecjaglobglobglobglobglobglobglobglobglobwięcej podobnych podstron