To, czego pragniesz naprawdę...
część ósma
autor: Hoshiko X3
Dedykowane Kasi. Aby tradycji stało siem zadość. I dlatego, że kochana jest. ^^
* * *
Szachownica pęka. Cieniutka rysa bezlitośnie wydłuża się - teraz sięga już pola B6...
Przerażony Szuler pragnąłby wycofać Wieżę.
Ale w szachach nigdy nie można cofnąć ruchu.
* * *
Miasto Kosyiana na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka była zwykłym portowym miastem, w niczym nie różnącym się od innych. Było to jednak złudne wrażenie. Kosyiana miała swoją legendę i miejsce owiane grozą, do którego od stuleci nikt nie chodził. Żaden z mieszkańców nigdy o tym nie rozprawiał i być może legenda pozostałaby legendą... ale zdarzyło się coś, co teoretycznie rzecz biorąc zdarzyć się nie mogło.
Ziemia zatrzęsła się w posadach. I nie było to zwykłe trzęsienie. Rozpętał się sztorm, niewiarygodnie wysokie fale wściekle rozbijały się o klif, wyrwane z korzeniami drzewa przewracały się, wiele budynków legło w gruzach... A na zapieczętowanej od wieków wieży z białego kamienia, będącej niegdyś siedzibą magów, szkarłatna jak krew pieczęć pękła na dwoje.
* * *
Pręgowany kocur z właściwą kotom gracją stąpał wśród wysokiej trawy. Robił to codziennie od wielu, wielu dni - a przed nim jego ojciec i ojciec jego ojca i cała reszta kocich przodków. To był jego teren. Każde najmniejsze źdźbło trawy należało tu do niego i żaden inny kot nie mógł się tu wygrzewać ani polować.
Nagle złotawe oczy kocura dostrzegły coś, czego nigdy tu wcześniej nie widział. Drzwi, dotąd zawsze zamknięte, były uchylone. Dla człowieka było to zbyt mało, ale kot akurat mógł się przecisnąć. Pręgowany postanowił zbadać i oznaczyć to miejsce.
* * *
Podłoga Białej Wieży i wszystkie znajdujące się w niej sprzęty pokryte były grubą pierzyną kurzu, kumulowanego od stuleci. Nie było na nim żadnych śladów, oprócz znaków miękkich kocich łapek tam, gdzie kocur penetrował nowo odwiedzone miejsce. Nie znalazł tu zupełnie nic interesującego, a od unoszącego się wszędzie kurzu chciało mu się kichać. I pewnie by stamtąd wyszedł, gdyby nagle jego uwagi nie przyciągnęła dziwna, opalizująca kula, stojąca na stole pośrodku pomieszczenia.
Wibrysy Pręgowanego zadrżały. Spiął się, wskoczył... i...
* * *
Zelgadis nie wiedział, jak długo stał sam w środku lasu. I było mu to absolutnie obojętne - jak zresztą wszystko inne.
A kiedy otrząsnął się z odrętwienia odwrócił się od grobu czarodziejki i poszedł prosto przed siebie. Przysięgając na wszystko, że nigdy już tu nie wróci.
Słońce zaszło, na niebie świeciły już gwiazdy. Wiatr niósł zapach morza. Ogólnie rzecz biorąc, było pięknie.
Cóż - jak dla kogo.
* * *
Drzwi Białej Wieży otwarły się na oścież, pchnięte od wewnątrz mocnym ramieniem wysokiego mężczyzny. Księżyc odbijał się w jego złotawych oczach o niepodobnych do ludzkich tęczówkach. Poruszał się dziwnie niezgrabnie i wyraźnie miał problemy ze złapaniem równowagi, jednak z każdym krokiem radził sobie coraz lepiej. W całej jego postaci było coś budzącego grozę...
W gruncie rzeczy zaś mężczyzna był przerażony. Czuł się jak kaleka. Był głodny, a nie był w stanie polować, gdyż jego ciało przestało być do tego przystosowane. Jego dziwaczny nos nie odbierał całej gamy nocnych zapachów, łapy były koszmarnie niezgrabne... a na domiar wszystkiego pozbawione ostrych jak brzytwy pazurów. Wszystko to dyskredytowało go jako łowcę. Było też jednak coś dziwnego... coś, co odzywało się dziwnym ciepłem w palcach łap i zmuszało do szeptania dziwnych, pozbawionych sensu dźwięków...
Coś, co ludzie w mieście nazwaliby magią.
* * *
Pręgowany nie wrócił na noc do domu. Ludzie, u których mieszkał, nie zwrócili na to większej uwagi. Po pierwsze: kotu często zdarzało się polować przez dwa, a nawet trzy dni. A po drugie - mieszkańcy Kosiyany mieli ważniejsze powody do zmartwień. Tej nocy w najbliższej lasu dzielnicy miasta ktoś dokonał potwornego mordu. I to bez użycia jakiejkolwiek znanej człowiekowi broni.
A co najgorsze... zabójca częściowo pożarł swoją ofiarę.
A las nagle znów zaczął budzić przerażenie.
* * *
2