To, czego pragniesz naprawdę...
część siódma
autor: Hoshiko
Dla wszystkich osób, które znam i lubię :*
"Wszystko jest szachownicą nocy i dni,
na której Los gra ludźmi niczym figurami."
[Arturo Perez-Reverte]
* * *
Wykonywał rozkaz. Nieważne było, kogo miał zabić. Jasne, że mógł to zrobić w mniej spektakularny sposób, bez użycia tak prymitywnego narzędzia jak nóż. Ale po co? Tak było przecież zabawniej. I bardziej bolało.
I to nie tylko tą zabaweczkę, którą zabił. Tą drugą też. I to jeszcze jak... Tak pysznie bolało...
* * *
Nie było jej. To tylko pusta skorupa leżała na ziemi. A jej już nie było. I nie będzie. Nigdy. W jednej sekundzie wszystko się zawaliło.
To wydawało się po prostu nierealne. To przecież niemożliwe, żeby ktoś żył, myślał, czuł, był taki... potrzebny... a potem w mgnieniu oka zniknął. Na zawsze. I zostawił go tak bardzo samego.
Zelgadis wręcz czuł, że zrobiło mu się zimno. Tak jakby przestał mieć serce.
* * *
Napastnik odwrócił się ku Zelgadisowi powoli, ruchem jakby od dawna wystudiowanym i przećwiczonym przed zwierciadłem - tak, aby w ofierze wzbudzał grozę. Usmiechnął się szeroko, odsłaniając zęby zbyt równe, by mogły wyglądać na ludzkie. Jeden, wydający się jedynie formalnością ruch dzielił go od zabicia kolejnej ofiary.
Ale nic nie wskazywało na to, aby miał zamiar ten ruch wykonać. Stał i napawał się sytuacją, utkwiwszy drapieżne spojrzenie lekko zmrużonych oczu w twarz Zelgadisa. Wyglądało to tak, jakby uważnie studiował każdą oznakę cierpienia: każdy grymas ust i drganie mięśni na linii szczęki, kiedy mężczyzna zaciskał zęby aby nie krzyczeć.
W tym czasie myśli chimery krązyły rozpaczliwie wokół jedynego punktu zaczepienia, jaki mu w tej chwili pozostał - myśli, że przecież on też za kilka sekund przestanie istnieć i cierpienie się skończy. Ale sekundy płynęły, a Zelgadis wciąż żył. Z utkwionymi we własne buty oczami, z zaciśniętymi pięściami, z całą tą falą rozpaczy i nienawiści - stał nadal, a tajemniczy morderca nie chciał uwolnić go od życia.
I kiedy Zelgadis nie mógł dłużej już wytrzymać tego oczekiwania i podniósł wzrok, spodziewając się napotkać zimne spojrzenie dzierżącego okrwawiony nóż mężczyzny, spostrzegł, że jest zupełnie sam.
Czarny Hetman ulotnił się równie niespostrzeżenie, jak pojawił.
A stojący samotnie zrozpaczony Zelgadis absolutnie nic już nie rozumiał.
* * *
Ręce Śmierci drżą, wyciągając się w stronę szachownicy. Ta rozgrywka przestała już być zabawna.
Lalkarza już nie ma. Odszedł, mrucząc jakieś czarne wizje przyszłości, których nikt nie miał nawet zamiaru słuchać. Powinien był postawić na swoim - taki jest odwieczny porządek, który teraz Szuler zachwiał. I nikt, a już na pewno nie on, nie jest w stanie przewidzieć tego konsekwencji.
Tymczasem na oczach Szulera i Śmierci dzieje się coś, co wyrywa z gardeł graczy okrzyk przerażenia. W rogu szachownicy, na polu H1, pojawia się maleńkie pęknięcie. I powolutku rysa wydłuża się, sięgając coraz dalej...
* * *
Zelgadis działał jak automat. Wyłączył się jego umysł, uczucia przestały istnieć. Całą jego duszę wypełniała lodowato zimna pustka, która pozwoliła mu utrzymać się na nogach i nie paść na kolana. Ruch za ruchem robił to, co powinien. Nie pozwolił sobie na ani jeden jęk bólu, kiedy gałąź, którą kopał dół, kaleczyła nawet jego kamienną skórę.
Kiedy słońce chowało się już za szczytami drzew, mała rudowłosa czarodziejka leżała już pod kurhanem. A obok stał najlepszy przyjaciel, jakiego kiedykolwiek miała.
I nie uronił ani jednej łzy.
* * *
1