- Wcale się nigdzie nie wybieram. - powiedziałam mojej najlepszej przyjaciółce Ann - Znaczyy, ja osobiście nigdzie bym się nie wybierała, ale moja mama, sama wiesz, teraz żyje tylko Philem. Każe mi wyjechać do ojca . . . Eh . . .
- No tak . . . wiesz jak mi będzie ciebie brakować ?! - spytała z żalem Ann - Przysięgnij, że będziesz do mnie czasem pisać. Jakbyś zapomniała - to mój mail. - naskrobała coś na kartce papieru, która leżała na moim zagraconym biurku - Proszę, a teraz powtarzaj za mną . . .
- Nie !! Błagam . . . - przerwałam jej monolog.
- Oj daj spokój i powtarzaj za mną : Ja Bella Swan, przyżekam, że będę pisać maile do mojej wiernej i oddanej kumpeli - Ann Cower.
- Ja . . . bla, bla, bla . . . przyżekam coś tam . . .
- Co to miało być ?! - spytała urażona.
- Przysięga . . . - burknęłam.
- To, był bełkot, nie przysięga. Jeszcze raz.
- A nie nie może obyć się bez tego ? - jęknęłam, ale widząc minę `smutnej dziewczynki` ustąpiłam - Ja, Bella Swan przyżekam pisać maile dooo . . . jak to tam szło dalej ?
- . . . mojej wiernej i oddanej przyjaciółki - Ann Cower .
- . . . do mojej wiernej i oddanej przyjaciółki - Ann Cower.
- Bardzo ci dziękuję Bells. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. - uradowana rzuciła mi się na szyję - teraz na 100% będziesz do mnie pisać, nawet głupoty, ale będziesz . . . Będę za tobą tak bardzo tęsknić !
- Tak, ja też, ale jeszcze nie wyjeżdżam, to dopiero w sobotę, za 4 dni !
- No wiem . . . ale już mi ciebie brakuje . . .
- Oh przestań ! Przecież właśnie ci przyżekłam, że będę pisać ci maile.
- Tak, ale to nie to samo . . .
- Tylko nie płacz ! Sobota za 4 dni, te długie 4 dni, możemy spędzić we 2. Co ty na to ?
- Okej - trochę się rozchmurzyła.
***
Biedna Ann, pomyślałam, tak mi jej szkoda, co ona będzie robiła, gdy ja wyjadę do Forks. Rozmyślałam tak przez całą drogę do domu, gdy już odprowadziłam Ann do jej.
Mój dom . . . a w sumie teraz tylko Renee i Phila, znajdował się w Phoenix. Biały, niezbyt duży z ogródkiem, który moja mama kochała jako jedyny bardziej od Phila . . . nawet już na mnie nie zwracała uwagi. Eh . . . Szkoda gadać ! Tak więc, był to chyba jedyny `+` tej całej przeprowadzki do Forks. Tylko co z Ann ? Dręczyły mnie wyrzuty sumienia, chociaż to przecież nie ja upierałam się przy tym, żeby jechać do ojca !
Dom taty znajdował się w Forks w najbardziej wilgotnym miejscu, brrr !
Teraz tak sobie myślę, czy tam jest kawałek miejsca w którym jest sucho ?! No, ale niestety. Idąc tak i rozmyślając nad wyjazdem do Charliego, nawet nie zauważyłam, jak doszłam do tego pozbawionego dla mnie uczuć domu. Na myśl o nim robiło mi się niedobrze, wcześniej tak nie było, zanim pojawił się Phil. Tak więc moja mama przestała zawracać sobie zbytnio mną swoją głowę. Marzyłam o takiej mamie przez całe moje 17-letnie życie.
Otwierając drzwi zastałam mamę i Phila jedzących ostatnie kawałki pizzy. Dla mnie nic nie zostawili, ale zdążyłam się przyzwyczaić . . . Ale . . . nie możliwe że szłam tak długo ? Z mojego domu do Ann jest zaledwie 15 minut drogi. Szłam około 40 minut, szczerze mówiąc wcale mi się nie spieszyło.
- Oh ! Przepraszamy, nic już nie zostało . . . Wybacz ! - zabrzmiało to nieco sarkastycznie.
- Ta . . . Nie przejmujcie się, wezmę - tu nacisnęłam - swoją kasę i pójdę do jakiejś restauracji.
- Dobrze, to już idź ! - pogoniła mnie.
- Już idę . . .
Tak minęły kolejne 2 dni. Do wylotu zostały zaledwie 2. Co ja mam robić ? Chyba jednak najlepszym rozwiązaniem będzie pakowanie się do wylotu . . . Moja garderoba jednak nie okazała się zbytnio wyposażona w ubrania odpowiednie do tamtejszego klimatu. Tak więc moje pakowanie zajęło tylko pół godziny. Wysupłałam trochę grosza z mojej skarpety i spakowałam do wyświechtanego portfela. Było tego tylko kilkadziesiąt dolarów. Bardzo cienko było u mnie z kasą odkąd pojawił się Phil. Mama i tak była skąpa, a teraz ? Sama jeździ z Philem do sklepów i wraca z 60 torbami w rękach. A ja nie mam się już w co ubierać. Tak naprawdę, to i tak Phil płacił za wszystko, był baseballistą. To jest nie fair !
Kolejny dzień też miną niespodziewanie szybko. Tak więc został jeszcze jeden. Chciałam spędzić go z Ann. Zadzwoniłam do niej:
- Halo ? - w słuchawce usłyszałam znajomy głos.
- Cześć Ann, tu Bella.
- Kopę lat ! - zażartowała.
- Chcesz może iść do miasta na zakupy ? Albo może lepiej nie . . . Wczoraj Renee kazała mi kupić za swoje coś do jedzenia . . . Eh . Ale i tak możemy iść.
- Mmm . . . Bell, ja nie dziś nie mogę . . . Przykro mi . . . - w tonie dziewczyny nie było słychać nic z tego, że jest jej przykro.
- Tak. To okej . . .
- To pa Bell !
- Cześć . . .
Długo nie odkładałam słuchawki. Wsłuchiwałam się w miarowe pikanie. Nagle z `transu` wyrwało mnie pukanie do drzwi. Ocknęłam się i odłożyłam słuchawkę.
- Proszę - zaprosiłam do środka oschłym tonem.
- To ja, Phil zawiezie cię na lotnisko jutro o 12.00. Na 14.00 masz samolot prawda ? Szczerze już zapomniałam . . .
- Tak, powiedz mu, że dziękuje za fatygę.
- Dobrze - powiedziała obojętnym tonem.
Zamknęła drzwi. Opadłam na łóżko i zaczęłam płakać. Byłam wściekła na mamę. Odziwo wściekłość i płacz były u mnie powiązane. Trudno mi było zgrywać twardzielkę, skoro już jutro musiałam opuścić Ann i Phoenix.
Ocknęłam się, gdy było już ciemno. Zerknęłam za zegarek - była 2.00 w nocy ! Musiałam zasnąć z tego wszystkiego. Nagle zaczął boleć mnie brzuch, oczywiście z nerwów. Podeszłam do apteczki i wzięłam coś przeciwstresowego. Po kilku minutach trochę się uspokoiłam. Padłam na łóżko, skrzypnęło.
- Boże, czemu mnie się musiało zdarzyć się coś takiego ?! - jęknęłam z żalem.
Zaczęłam myśleć trochę, o szkole do której będę chodziła w Forks. Czy tam też znajdę na tyle bliską mi osobę, z którą będę mogła się zaprzyjaźnić ? O chłopaku nawet nie śniłam. Nikomu się nie podobałam. Byłam za `normalna` i zbyt przeciętna, i w ogóle brzydka . . . Komu by się podobała 162-centymetrowa, do tego ważąca 50 kg brunetka z brązowymi oczami ?! Aha . . . zapomniałabym, do tego z wrodzoną niezdarnością i bladą cerą. Odpowiedź jest banalnie prosta : nikomu. Było mi z tym źle, nawet bardzo. Chciałam, by ktoś mnie pokochał, ale chłopcy z mojej szkoły traktowali mnie jak dziecko. Ciekawe, czy mając chłopaka coś by się zmieniło w moim dotychczasowym życiu, ale nie robiłam sobie nawet nadziei . . . Nie podobałam się nawet pryszczatym kujonom. O zgrozoo !
Obudziłam się o 11.30. Ze strachem stanęłam na równe nogi. Co prawda - nie zdążyłam się wczoraj przebrać w piżamę, ale miałam, dosłownie, szopę na głowie i byłam bez makijażu. O Boże, przestraszyłam sie własnych myśli, ja myślę o makijażu ! Czy staję się tak próżna jak mama ? Cóż, trudno, zrobiłam porządek z włosami i makijaż. Gdy już się w miarę przygotowałam zbiegłam na dół po schodach taszcząc za sobą torbę.
Phil czekał na mnie przy swoim nienaturalnie wielkim jeepie. Był okropny, ale nie chciałam mu robić przykrości, więc trzymałam język za zębami. Wsiadłam do auta, a Phil ruszył. Myślałam o Ann i o tym, jaka stanę się samotna. Naglę przypomniałam sobie, że zostawiłam w domu kartkę z mailem Ann. Leżała cały czas na biurku !
- Stój ! - krzyknęłam.
Phil zaczął gwałtownie hamować. Z piskiem opon zatrzymał się na poboczu nie daleko domu.
- Co ty wyprawiasz ?! Życie ci nie miłe ?!
- Miłe, dlatego muszę się wrócić do domu, po bardzo ważną rzecz !
- Teraz masz zamiar po nią iść ?
- Tak.
- Tylko szybko ! Za 25 minut musisz być na lotnisku !
- Okej . . .
Wypadłam z samochodu i pobiegłam czym prędzej do domu. Z hukiem otworzyłam drzwi i pobiegłam na górę do pokoju. Kartka leżała tam, gdzie zostawiła ją Ann - czyli na biurku. Oderwałam część z mailem i wcisnęłam do kieszeni spodni. Zamarłam. Poczułam się nagle bardzo przybita, zrobiło mi się smutno, ale musiałam iść, by nie spóźnić się na lotnisko.
Obolała w duszy zeszłam po schodach na dół i poczłapałam do auta.
- Coś ci się nie spieszyło . . . - zauważył chłodno Phil.
- C-co ? - spytałam wyrwana z zamyślenia.
- Nic, nie ważne . . .
Ruszyliśmy, Phil musiał jechać bardzo szybko, bo trawa i domy na poboczu zlewały się w jeden pas. Nie obchodziło mnie zbytnio jak szybko jechał. Pogrążyłam się we własnych myślach. Wspominałam te wszystkie chwile spędzone z Ann i innymi. Zrobiło mi się bardzo przykro, z trudem hamowałam potok łez.
Zanim się obejrzałam, byliśmy już na lotnisku. Phil pomógł mi tylko wyciągnąć bagaż z samochodu. Bez słowa wsiadł za kierownicę i ruszył w stronę domu. Na odprawę poszłam sama.
Całe zamieszanie, które odbyło się na lotnisku potrwało około 1,5 godziny, więc na samolot czekałam tylko pół. Nagle jakiś przymilny damski głos odezwał się z głośników, oznajmiając, że mój samolot właśnie wylądował. Powlokłam się do busu, który miał zawieźć pasażerów pod maszynę. Gdy podjechaliśmy, weszłam do rękawa i postarałam się znaleźć odpowiednie miejsce nie przewracając się po drodze. Gdy już znalazłam siedzenie, opadłam na nie bez słowa i włożyłam słuchawki do uszu. Miałam akurat płytkę z jakimś zespołem, którego nawet nie znałam. Dostałam ją od Phila na 15 urodziny.
Obudziłam się wstrząśnięta za ramiona przez stewardessę.
- Proszę się obudzić, podchodzimy do lądowania.
Wyjęłam pospiesznie słuchawki z uszu.
- Dobrze, dziękuję - uśmiechnęłam się ponuro.
- Czy coś podać ?
- Nie, dziękuję.
Ale i tak wcisnęła mi jakiegoś `samolotowego` cukierka. Z grzeczności włożyłam do buzi. Poszła sobie. Więc korzystając z okazji wyplułam go spowrotem do papierka.
- Miętus. Fe ! - wzdrygnęłam się.