Ile warte jest życie


"Ile warte jest życie"




- Nigdzie nie idę - zaspany głos spod kołdry był aż nadto stanowczy jak na gust stojącego przy oknie czarnowłosego mężczyzny - Mam dość, nic mi nie wychodzi. Nigdzie nie idę!
- Killo, powtarzasz to od kilku miesięcy, codziennie...
- No i co z tego? - gniewne parsknięcie i pościel poruszyła się nieco - Dzisiaj naprawdę nie idę!
- To też powtarzasz....
- Odczep się Zan. Zostaw mnie w spokoju.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, podchodząc do łóżka. Usiadł koło poruszającej się pod kołdrą masy, obejmując ją ramionami
- A jak cię ładnie poproszę?
- Nie
- A jak cię bardzo ładnie poproszę?
- Nie. Nie, nie, nie!
- A jak ci coś dam?
Chwila ciszy pozwoliła mniemać, że marudzący wciąż osobnik zastanawia się. Po chwili z bezkształtnego kłębu wynurzyła się burza poczochranych włosów w oryginalnym kolorze, a za nią naburmuszona drobna twarzyczka. Błękitne oczy wciąż jeszcze zamglone snem świdrowały mężczyznę, jakby chciały dojrzeć, co jest w jego głowie. W końcu usta, pełne i kształtne niczym różany pąk rozchyliły się lekko, wypuszczając dwa słowa
- A co?
- A na przykład buziaka?
- Phi, to się wypchaj! - próbował ponownie zamotać się w pościeli, ale mężczyzna wyraźnie nie zamierzał mu na to pozwolić. Odrzucił kołdrę na podłogę i chwyciwszy chłopaka za rękę pociągnął go tak, że leżał teraz przerzucony przez jego kolana, wyrywając się zacięcie.
- Nie powinieneś do mnie tak mówić - roześmiał się - Zasłużyłeś na klapsa...
- Zan puść mnie!
- Nie.
- Puść mnie, bo... bo spóźnię się do pracy...
- A teraz to do pracy tak, przecież zarzekałeś się, że nigdzie nie idziesz...
-Puść mnie!
W tym momencie ręka czarnowłosego z głośnym plaśnięciem opadła na pośladki szarpiącego się chłopaka
- Auaaaaaa, no puść!!!!
Uwolniony z uścisku zerwał się, odruchowo obiema dłońmi zasłaniając bolące miejsce.
- Jesteś okropny wiesz? Okropny i cię nie lubię. Wcale cię nie lubię. No i co się śmiejesz??
Drzwi łazienki trzasnęły tak, że mało nie wyleciały z futryny. Ze środka dobiegło stłumione gderanie, a po chwili szmer wody lejącej się do wanny. Czarnowłosy uśmiechnął się do siebie i podśpiewując zaczął uprzątać sypialnię. Ugładził pościel i przykrył łóżko wzorzystą, jedwabną kapą, otworzył okno, wpuszczając nieco świeżego powietrza. Gdy zaczął składać rozrzucone po podłodze ubrania, z łazienki wyszedł Killo. Wilgoć wciąż lśniła na jego nagiej skórze, odzywając się mężczyźnie przyjemnym dreszczem gdzieś w dole pleców. Blondynek nie zaszczycił go nawet spojrzeniem. Pospiesznie naciągnął na siebie bieliznę wyjętą z komody i wyszedł z pokoju nie zamykając drzwi. Zan westchnął, czy poranki zawsze musiały wyglądać w ten sposób. Skończywszy porządki również udał się do jadalni. Chłopak siedział przy kontuarze, na jednym z wysokich stołków. Zdążył się ubrać w białe dżinsy i taką samą koszulkę. Machał teraz bosymi nogami, pakując szybko do ust łyżkę, po łyżce płatki zalane mlekiem.
- Weź kurtkę jak będziesz wychodził, jest chłodno - usiadł naprzeciwko i zapatrzył się na Killo
Miał ciekawy kolor włosów blond, wpadający w popiel. Długie, sięgające aż do łopatek, wywijały się lekko na zewnątrz, nie potrzebując ku temu środków stylizujących. Niejedna dziewczyna zazdrościłaby mu tych włosów. I te oczy... zimne, błękitne, w tym niepowtarzalnym kolorze, jaki ma niebo o zimowym poranku, kiedy zaczyna padać śnieg. Oczy w których się zakochał...
- Mam coś na twarzy? - zapytał, źle odbierając spojrzenie mężczyzny
- Uhum. - potwierdził - Podkowę, a powinieneś mieć uśmiech.
- Jasne. - mruknął
Zostawił miskę na kontuarze, nie fatygując się zmywaniem. W korytarzu nałożył buty i rzuciwszy krótkim "cześć" wyszedł. Zan zamyślił się biorąc naczynie i wkładając je do zlewozmywaka. Długo byli razem. Strasznie długo. To był związek z rodzaju tych galopujących. Pierwsze spotkanie, obiad na mieście, a potem wylądowali w łóżku i nie wychodzili z niego przez trzy dni. Po tych trzech dniach wyszli tylko po to, by przywieźć bagaże Killo do mieszkania i tak już zostało. Już będąc razem poznawali swoje przyzwyczajenia i wady. A przyzwyczajeń Killo miał całą masę. Nie potrafił zasnąć przy zamkniętym oknie i nieraz zdarzyło już się tak, że przy dwudziestostopniowym mrozie Zan zamykał okno, Killo wiercił się wzdychając, Zan wstawał i otwierał okno, Killo beztrosko zasypiał, a Zan całą noc szczękał zębami. Zostawiał pootwierane drzwi w całym mieszkaniu, rozrzucał swoje rzeczy gdzie popadło, nigdy nie odstawiał naczyń do zlewu. I co najgorsze. Przestawiał rzeczy Zana, które miały swoje święte, nietykalne miejsca. To wszystko doprowadzałoby go do furii, gdyby nie całokształt. Killo był pogodnym chłopcem z ogromnym poczuciem humoru. Świetnie się z nim rozmawiało niemal na każdy temat. Rwał się wprost do pomocy, gdy tylko mógł. No i ten seks. Seks z Killo był cudowny w swym temperamencie i różnorodności. Nie było miejsca na rutynę, nie było miejsca na nudę. Wciąż tylko szalone nowe pomysły i niemal akrobatyczne zdolności chłopaka. Zan westchnął. Właściwie... dlaczego rano się nie kochali? Ach no tak... znowu cyrk ze wstawaniem. Wieczorem siłą musiał zaciągać Killo do łóżka, zawsze było jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, ale za to rano... Trąby jerychońskie i działa Nawarony razem wzięte nie dawały rady go obudzić. Trzeba się było uciekać do podstępów. Albo tych bardzo słodkich, albo wręcz przeciwnie. Jak dziś... Zan westchnął, odkręcił wodę i kilkoma ruchami doprowadził miseczkę do stanu lśnienia. Wytarł ją białym ręczniczkiem i odstawił na swoje miejsce w kredensie. Pudełko z płatkami schował do szafki, a naczęty kartonik mleka do lodówki. Spojrzał na zegarek, czasu zostało mu w sam raz na szybki prysznic. Jak zwykle perfekcyjnie. Po piętnastu minutach już wychodził z domu, starannie zamykając każdy z czterech zamków w drzwiach. Mieszkanie było przestronne i luksusowe, jednak umiejscowione w nienajlepszej dzielnicy, więc taka ostrożność była konieczna, chyba, że znudziły ci się akurat twoje aktualne meble i sprzęt rtv/agd i chciałeś się ich pozbyć nie narażając się na koszty. Wtedy wystarczyło po prostu zostawić drzwi otwarte. Zan miał tylko nadzieję, że Killo zabrał swoje klucze, o czym notorycznie zapominał. Nieraz wracając z pracy zastawał go siedzącego na schodach. Winda o tej godzinie nieużywana pojawiła się w kilka sekund, samochód, na podziemnym parkingu stał tuż koło jej drzwi, autostrada była niemal pusta, w parę minut dotarł na miejsce. Szklany, piętnastopiętrowy budynek był równie mdły i bezosobowy, jak reszta wieżowców w mieście. Na dole, za marmurowym kontuarem siedział wiekowy portier - ochroniarz. Na widok mężczyzny wstał i ukłonił się z gracją, jakiej mógłby mu pozazdrościć niejeden dwudziestolatek
- Pan Zanahzan, miło znów pana widzieć
- Ciebie również Novi. Jak zdrowie?
- A, dziękuję, nie narzekam
- Trzymaj się
Oszklone drzwi windy zamknęły się bezgłośnie. Równie bezgłośnie zastartował silnik, unosząc czarnowłosego w górę, na trzynaste piętro, gdzie za zamkniętymi, pancernymi drzwiami, znajdowało się przejście. Korytarz wiodący w kierunku pomieszczenia utrzymany był w tonacji zimnych błękitów. Błękitny był dywan, z arabskiej wełny, doskonale tłumiący odgłos kroków, błękitne były ramki obrazów, wiszących na ścianach, błękitne, jak oczy Killo - przemknęło przez myśl Zanowi. Duże, dwuskrzydłowe drzwi otwarły się bezszelestnie, wpuszczając go do przedsionka przejścia. Za szklanym, ogromnym biurkiem, zasiadała tu strażniczka i sekretarka w jednym.
- Dzień dobry Debbie - mężczyzna przesłał jej jeden ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów - Jak mija dzień?
- Nudno jak zwykle. Czeka na ciebie.
Zan westchnął. Zdjął płaszcz i powiesił go na stojącym w rogu drewnianym wieszaku, zerknął w lustro dokładniej upychając czarną koszulę w czarne, eleganckie spodnie i stanął przy drzwiach, niemal dotykając ich nosem. Słyszał, jak Debbie wprowadza do komputera tylko jej znaną sekwencję znaków, stanowiącą szyfr, po czym drzwi z cichym syknięciem pary uchyliły się, wpuszczając mężczyznę do środka. Gdy tylko postąpił krok, zamknęły się za nim z potężnym hukiem. Znalazł się sam w pustce. Jedynym czego był pewien, była obecność twardego gruntu pod nogami. Reszta tonęła w podświetlonej na biało parze, kłębiącej się w powietrzu. Czekał. Czekał na wezwanie, które powie mu, że bezpiecznie może ruszyć naprzód, by spotkać się z Nim. Nie kazano mu długo oczekiwać. Po chwili w jasności zatańczyło przed nim maleńkie, czerwone światełko. Przewodnik. Poszedł za nim. Nie szedł ani długo, ani krótko. W końcu para opadła, ukazując mu pomieszczenie, w którym rezydował On. Sala była ogromna, wykonana z kryształu, centralny jej punkt stanowiły schody. Schody, których szczyt ginął w kłębach jasnego dymu, pachnącego słodkim, ciężkim kadzidłem. Zan nie podchodził do nich. Przyklęknął na jedno kolano, tuż przy samym wejściu, nisko opuszczając głowę.
- Chciałeś mnie widzieć, Panie...
- Zanazahn, witaj - zabrzmiał kojący, niski, męski głos, gdzieś z dymu pod sufitem - Mam dla ciebie kolejne kontrakty. Z poprzednich wywiązałeś się znakomicie. Mam nadzieję, że teraz pójdzie ci równie dobrze
- Dziękuję, Panie - Zan uśmiechnął się leciutko, lubił swoja pracę
- Debbie przekaże ci szczegóły. Możesz zacząć od poniedziałku. Te klika dni wolnego ci się przyda.
- Dziękuję, Panie.
- Możesz odejść. Do zobaczenia
- Do zobaczenia, Panie.
W tej samej, pełnej pokory pozie odczekał, aż znów ogarną go kłęby pary. Czerwony przewodnik podskakiwał niecierpliwie, czekając aż mężczyzna go zauważy. Ruszyli tą samą niewidoczną drogą co poprzednio. Uczony wielokrotnym doświadczeniem Zan wyciągnął przed siebie dłonie. Zrobił to w ostatnim momencie, jeszcze jeden krok i rozbiłby sobie nos o wrota. Poczekał chwilę, aż odrzwia otworzyły się przed nim, wypuszczając go do przedsionka, po sekundzie zamknęły się z potwornym hukiem i sykiem pneumatycznego zamka.
- Krótko dziś - Debbie uśmiechnęła się do niego znad sterty papierów
- Tak. Miałem tylko odebrać nowe kontrakty.
- A, faktycznie. Są tutaj - kobieta podała mu nad biurkiem kilkanaście arkuszy pożółkłego papieru
- Trochę się uzbierało...
- Dwadzieścia trzy sztuki do końca miesiąca. Dasz sobie radę. Masz sto procent efektywności. - Tak, jasne. Dzięki.
- Do zobaczenia - pomachała za nim
Na korytarzu złożył kontrakty na cztery i wepchnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Przejrzy w domu - postanowił. Ciekawe czy Killo już jest?

W tym samym czasie Killo tkwił w metrze, z rękami w kieszeniach i ze spuszczona głową, wracał do domu. W tylnej kieszeni spodni, zwinięte w rolkę, siedziały jego kontrakty, całe pięćdziesiąt cztery sztuki. Tyle, że Killo nie miał powodów do zadowolenia. Poprzednim razem, na dwadzieścia sześć wywiązał się jedynie z dwunastu, za co zgarnął przed chwilą od Szefa potężną naganę. To nie była jego wina, nie dawał sobie rady. W końcu nie chciał być tym, kim był. Nie chciał być posłańcem śmierci. Stanąwszy pod drzwiami uświadomił sobie, że jego klucze nadal leżą na niebieskiej miseczce w kwiatki, w korytarzu. Zapukał beznadziejnie - Zana na pewno jeszcze nie było. Z westchnieniem usiadł na schodach i zamknął oczy, opierając głowę o ścianę. Nie zwrócił uwagi na szum windy i kroki niosące się po klatce schodowej, dopiero czyjaś dłoń na ramieniu wyrwała go z zamyślenia. Podniósł wzrok i spojrzał prosto w orzechowe oczy Zanazahna
- Długo czekasz?
- Nie wiem, nie patrzyłem na zegarek - mruknął wstając.
- Jak w pracy?
Chłopak rzucił kurtkę na podłogę w przedpokoju i bez słowa zamknął się w łazience. Zan patrzył chwilę za nim ze zmarszczonymi brwiami. Znów było niedobrze. Podniósł kurtkę i powiesił ją na wieszaku, obok swojego płaszcza. Ściągnął buty i szybko przebrał się w domowe rzeczy - luźne spodnie od dresu i czarna koszulkę bez rękawa. Ostrożnie zapukał do drzwi łazienki
- Killo? Otwórz...
Przez chwilę nic się nie działo. Po tym szczęknął przekręcany zamek, ale drzwi się nie otworzyły. Zan nacisnął klamkę, wchodząc do środka. Chłopak siedział na zamkniętym sedesie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie poruszył się, gdy objęły go ciepłe ramiona.
- Killo, chodź stąd. Porozmawiamy...
- Nie ma o czym - jęknął
- Oh, głupoty gadasz, chodź
Wstał posłusznie, pozwalając poprowadzić się do salonu. Usiedli na miękkiej, beżowej sofie, przy szklanym stoliczku, na którym w wazoniku stały świeże białe goździki.
- Killo popatrz na mnie, co się dzieje?
Zaczerwienione oczy spojrzały na mężczyznę, a wargi chłopaka zadrżały
- Przecież mówiłem, że nie nadaję się do tej pracy. W ostatnim roku miałem niecałe trzydzieści procent efektywności... a On mnie nie chce przenieść gdzie indziej
- Nie przejmuj się, zobaczysz....
- Teraz znowu dostałem... ponad pięćdziesiąt - wyszarpnął kontrakty z tylnej kieszeni i rzucił na stół. Rozsypały się wachlarzem, częściowo spadając na podłogę - Nigdy mi się nie uda ich wszystkich... nawet nie chcę....
Zan bez słowa przycisnął go do piersi. Faktycznie to wszystko było ponad siły Killo. Nie miał pewności siebie potrzebnej do tej pracy, nie potrafił zostawiać problemów z nią związanych za drzwiami. Mężczyzna sam miał z tym kłopoty na początku, ale tylko na początku. A Killo... pracował już tyle lat, a nieraz zdarzało mu się wpadać w załamanie, gdy któryś z kontraktów przerastał go. Robił się drażliwy, marudny i w ogóle nieznośny. Nie nadawał się do tej roboty, obaj o tym wiedzieli. Natomiast On zdawał się nie wiedzieć. Zasypywał chłopaka kolejnymi zleceniami, mimo iż wciąż nie wywiązał się z zaległych. Każde niepowodzenie karał naganą. Jakby to był zupełnie nie ten sam...
- Czemu ja nie mogę tak jak ty.... - ramiona Killo zadrżały w niepohamowanym płaczu
- Nie wiem
Co więcej mógł powiedzieć. Miał przecież to szczęście, że był posłannikiem życia, nie śmierci. Chętnie szedł do pracy, bo lubił pomagać. Lubił patrzeć na twarze ludzi, gdy pozwalał im bliskim zostać z nimi. W przeciwieństwie do Killo. Jego zadaniem było oddawanie ludzi śmierci. Ciągła walka z własnymi przekonaniami, z własnym sumieniem. Jak często Zan widział, jak chłopak rezygnował z realizacji kontraktu, nie mogąc patrzeć na matkę, której dziecko miał zabrać, albo na staruszka, który wyglądał tak, jakby bez żony nie mógł zrobić jednego oddechu. Wracał do domu, zamykał się w łazience. Wychodził po kilku, a czasem nawet kilkunastu godzinach, z zapuchniętymi oczami, tylko po to, by dostać wiadomość, że jutro ma się stawić u Niego. Gdyby to od Zana zależało, nie puściłby go na żadne z tych spotkań. Ale nie zależało. A skutki były takie, jak widać.
- Idę... - wyślizgnął się z jego objęć i zaczął zbierać rozrzucone papiery - na dzisiaj mam trzy...
Przez chwilkę szukał wybranych kontraktów w bezładnym stosie, po czym zostawiwszy resztę na podłodze poszedł do przedpokoju. Pamiętał o kluczach. Wrzucił je do kieszeni kurtki i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Zan z westchnieniem schylił się po pozostałe zlecenia. Poskładawszy je w zgrabną kupkę zaniósł je do sypialni i położył na szafce nocnej, znajdującej się po stronie łóżka, na której sypiał Killo. Cofnął się i wyciągnął dokumenty z kieszeni swojego płaszcza, po czym rozsiadłszy się w fotelu zaczął czytać. Dziewczynka potrącona przez pijanego kierowcę, pęknięta podstawa czaszki, liczne obrażenia wewnętrzne, jedynaczka. Da się zrobić. Mechanik naprawiający antenę na dachu czteropiętrowego budynku, zaplątał się w kabel wiertarki, złamany rdzeń kręgowy. Betka. Młode małżeństwo, spalona instalacja elektryczna, zaczadzenie. Nie powinno być kłopotu. Kilka zawałów. Kolejne dwa wypadki samochodowe. Samobójstwo. Trzy utonięcia. Jeszcze jeden upadek z wysokości. Morderstwo. Nic nowego - westchnął z ulgą. Powodowany nagłym impulsem wstał i zaczął przeglądać kontrakty Killo. Miał zdecydowanie więcej zabójstw. Więcej wypadków. Nic dziwnego, o wiele częściej ludzie ginęli niż uchodzili z życiem z kraks samochodowych. Nagle jedno ze zleceń wydało mu się dziwnie znajome. Małżeństwo, spalona instalacja elektryczna... Przecież to niemożliwe... Wybrał ze swoich kontraktów ten właściwy. Wszystko się zgadzało. Data, nazwiska, godzina zgonu... Zmarszczył brwi i nie zastanawiając się nawet co robi podarł kontrakt Killo. Strzępki papieru spuścił w ubikacji, mały ma wystarczająco dużo kłopotów i bez tego - pomyślał. Z braku zajęcia zajął się praniem. Kosz na brudne ubrania był pełen. Rozdzielił rzeczy i najpierw wpakował do pralki wszystko, co białe. Nie mieli problemów z rozróżnieniem swoich ubrań. Zan ubierał się tylko i wyłącznie na czarno, natomiast w szafie Killo królowała biel. Dolał wybielacza do szufladki z proszkiem i poszedł obejrzeć wiadomości w telewizji, jak zwykle nie wydarzyło się nic, o czym by już nie wiedział.

Zaczynało świtać, kiedy zgrzytnął klucz w zamku. Drzwi, nie przytrzymane trzasnęły głośno, wyrywając Zanazahna z głębokiego snu. Potarł oczy i zerknął na fosforyzujące cyfry zegarka. Dochodziła czwarta. Po trzaśnięciu zapanowała cisza. Zaniepokojony wylazł z łóżka i wyszedł do przedpokoju, zapalając światło.
- Przepraszam, nie chciałem cię obudzić - mruknął chłopak, oparty o zamknięte drzwi
- Nic się nie stało - odparł Zan odruchowo
- Wracaj do łóżka
Killo zdjął kurtkę i powiesił ją na wieszaku obok płaszcza mężczyzny, po czym przeszedł do kuchni. Zan poszedł za nim, plaskając bosymi stropami o kamienna posadzkę. Jasnowłosy usiadł przy stole i oparł głowę na rękach, nieświadomy obserwujących go orzechowych oczu
- Jak poszło?
Drgnął, zaskoczony obecnością mężczyzny.
- Nijak...
- To znaczy? - Zan zakrzątnął się po kuchni, wrzucając do kubka torebkę imbirowej herbaty i wstawiając staromodny czajnik z gwizdkiem na ogień
- Jeden z trzech...
- A dwa pozostałe?
Killo podniósł się nieco i wyciągnąwszy z tylnej kieszeni dwa pomięte świstki przesunął je po stole w kierunku mężczyzny. Zan szybko przebiegł wzrokiem po czarnych linijkach pisma. Starszy pan, przechodzący przez pasy, po ziółka dla swojej żony, potrącony przez furgonetkę i dziewięcioletni chłopczyk, próbujący wyłowić psa ze zbiornika na wodę deszczową. Czajnik zagwizdał. Czarnowłosy odłożył kontrakty na stół po chwili postawił przed chłopakiem parujący kubek
- Ja nie mogłem... - zaczął Killo, ale głos uwiązł mu w gardle - Przecież ten dziadek... i ta kobieta czekająca w domu, aż przyniesie jej zioła, tylko z apteki na drugiej stronie ulicy... mógłbyś tak? Albo ten dzieciak. To nie był jego pies... tylko mu się żal zrobiło. Wyciągnąłem najpierw jego, a potem psa...ojciec pozwolił mu go wziąć do domu...
Zan oparł rękę na jego ramieniu. Ubranie wciąż było lekko wilgotne, czego nie zauważył od razu.
- Dobrze zrobiłeś Killo - pogłaskał go delikatnie po policzku
W tym momencie zadzwonił telefon. Chłopak spuścił głowę, zacisnął wargi i nie pofatygował się by odebrać. To Zan podniósł słuchawkę.
- Tak. Nie może w tej chwili podejść. Mogę przekazać. - chwila ciszy - Tak. Dobranoc.
- Kiedy mam się stawić? - w głosie Killo pobrzmiewała tak rezygnacja, że aż żal się robiło
- W południe
- To ja się położę...
Mężczyzna w milczeniu przyglądał się jak jasnowłosy znika w łazience. Dobiegł go szum wody napuszczanej do wanny i plusk, kiedy chłopak się w niej zanurzył, a potem zaległa cisza. Nie wracał do łóżka, wiedział że i tak by nie zasnął, czekał aż Killo się położy, jednak z łazienki nie dobiegały żadne odgłosy. Zaniepokojony cicho nacisnął klamkę. Leżał w wodzie na plecach, z głową opartą o brzeg wanny. Jego pierś unosiła się w cichym, spokojnym oddechu. Zan czuł się naprawdę podle budząc go. Jasne rzęsy zatrzepotały nerwowo, ukazując zamglone zmęczeniem błękitne tęczówki
- Sądzę, że wygodniej będzie ci w łóżku - pogłaskał jasną czuprynę
- Cholera zasnąłem... - chłopak wytarł się zielonym, puszystym ręcznikiem, podanym mu przez mężczyznę i nago zniknął za drzwiami sypialni. Czarnowłosy wypuścił wodę, umył wannę, rozrzucone po podłodze ubranie wepchnął do kosza na brudną bieliznę i wrócił do łóżka. Killo już spał, jednak podświadomie, gdy poczuł obok siebie drugie ciało, odwrócił się przytulając mocno do Zana. Nie poruszył się ani razu do momentu, gdy mężczyzna zmuszony był go obudzić.
- Killo... Killo!
- Jeszcze chwilkę - mruknął zaspany głos, gdzieś spod jego ramienia
- No dobrze, ale chwilkę.... Chwilka minęła, obudź się!
- Nie śpię...
Zadziwiające jak łatwo tym, razem przebiegła pobudka. Chłopak usiadł na brzegu łóżka, ze skrzyżowanymi nogami i przeciągnął się zamaszyście. Potem spojrzał na zegarek i zbladł. Powoli zaczął się ubierać. Z komody wyciągnął czyste bokserki i śnieżnobiałe skarpetki, nałożywszy je przeszedł do drugiego pokoju. Zan podreptał do kuchni przyszykować mu śniadanie. Mleko, w otwartym kartoniku, nie wiedzieć czemu, skwasiło się. Spróbowawszy skrzywił się i wylał je do zlewu, kartonik upychając do kubła na śmiecie. Pozostawały kanapki. Chleb, wyjęty z szafki nad lodówką był nieco twardy, ale wciąż nadawał się do zjedzenia. Zan odnotował w myślach, że trzeba zrobić zakupy. Szybko posmarował kilka kromek masłem orzechowym i wstawił wodę na herbatę. Killo przysiadł na wysokim stołku przy kontuarze i bez entuzjazmu zabrał się za jedzenie. Nie wyglądał najlepiej, był blady, włosy sterczały każdy sobie, tworząc wokół twarzy niesforną burzę.
- Załóż bluzę pod kurtkę - upomniał go czarnowłosy - wczoraj zmarzłeś, nie chcę żebyś się przeziębił
-...- skinięcie głową
- Podrzucę cię, muszę zrobić zakupy, bo lodówka świeci pustkami
-...- kolejne skinięcie
- Słuchasz ty mnie w ogóle?
-...- skinięcie po raz trzeci
Zanazahn westchnął, najwidoczniej jego kochanie nie było w nastroju do rozmowy. Przeszedł do pokoju i przebrał się szybko w bardziej eleganckie ubranie. Wyszli razem. Mężczyzna machnął ręką na klucze Killo leżące w miseczce na stoliku, najwyżej na niego poczeka. Winda, jak na złość, zepsuła się i zmuszeni byli zejść schodami, samochód nie robił problemów. Drogi były niemal puste, bo ludzie, dotarłszy do pracy nie kręcili się po mieście. Zan zatrzymał się przed niskim, pięciopiętrowym, obskurnym budynkiem. Nad drzwiami rzęził w połowie przepalony, niebieski neon. Killo nie ruszył się, wpatrując zamyślonym wzrokiem przed siebie. Kap, kap, kap pierwsze krople deszczu zadudniły o szybę auta, zgarnięte natychmiast przez automatyczne wycieraczki z czujnikiem
- Idź już, bo się spóźnisz...
- Tak
- Killo?
Chłopak podniósł głowę i spojrzał na mężczyznę, pytająco unosząc brwi. Zan uśmiechnął się do niego i pocieszająco poklepał go po udzie
- Nie martw się, zrobię zakupy i będę czekał w tej kawiarni na rogu - wskazał ręką - Zabiorę cię na jakiś obiad i pojedziemy do domu, co?
- Dobrze.
Otworzył drzwi i wysiadł na wzmagający się deszcz. Zan, zły, patrzył jak znika w drzwiach nie odwracając się ani razu.

Killo powoli wspinał się po drewnianych, skrzypiących schodach, na czwarte piętro. Dzwonek, wyrwany z gniazda nie działał odkąd pamiętał. Zapukał głośnio. Po chwili usłyszał ciche człapanie i drzw3i otworzyła mu wiekowa kobieta w powycieranym granatowym swetrze i grubych, kwadratowych okularach
- O, to znowu ty - westchnęła - Co tym razem udało ci się zepsuć?
Zignorował ją wchodząc do dalszej części mieszkania, gdzie znajdowało się przejście. Stanął pod dwuskrzydłowymi, drewnianymi wrotami, sięgającymi od sufitu do podłogi i skinął głową strażniczce. Pociągnęła wystającą z jednej ze ścian wajchę i odrzwia, z sykiem, trzaskiem i potwornym skrzypieniem otwarły się na tyle, że Killo mógł się przecisnąć na drugą stronę. Zaraz za nim zatrzasnęły się. Otoczyła go wszechobecna mokra mgła, zza której, gdzieś bardzo, bardzo daleko przebijało słabe, białe światło. Chwilę trwało, zanim zatańczył przed nim mały, czerwony punkcik przewodnika. Szedł powoli, ostrożnie stawiając stopy w wirującym białym dymie nie widząc nic. Wreszcie przewodnik zatrzymał się. Killo uczynił to samo. Gdy mgła zaczęła opadać, przyklęknął na jedno kolano i opuścił nisko głowę. Sala wykonana była z przezroczystego kryształu. Jej centralnym punktem były strome, szklane schody, u szczytu których kłębił się biały, aromatyczny dym. Z tego dymu zagrzmiał głos, gdy tylko chłopak zajął swoja zwyczajową pozycję
- Po raz kolejny się na tobie zawiodłem!!!
- Wybacz, Panie - wyszeptał
- Ile razy mam wybaczać? Dostajesz najprostsze zlecenia, na jakie tylko mnie stać! I nawet z połowy z nich nie potrafisz się wywiązać!!!
- Ja nie nadaję się - zaczął Killo rozpaczliwe
- Milcz!!!!!!!!!! Jak śmiesz odzywać się nie pytany!
- Wybacz, Panie...
- To jest ostatnie ostrzeżenie Killo, albo zaczniesz wreszcie normalnie pracować, albo poniesiesz konsekwencje!
- Tak, Panie
- Zejdź mi z oczu!
Mgła zawirowała tak szybko, że Killo zakręciło się w głowie. Podniósł się zdezorientowany, poszukując wzrokiem czerwonego światełka. Nie spieszyło się. Pojawiło się dopiero po długiej chwili, gdy niemal był gotowy ruszyć przed siebie po omacku. Kilka minut łomotał otwartą ręką w drewniane wrota, zanim strażniczka zdecydowała się mu otworzyć. Oparł się o zamykające się drzwi, usiłując opanować drżenie kolan. Bezskutecznie. Jedynym pocieszeniem był fakt, że upiorną wizytę ma już za sobą i że w kawiarni na narożniku czeka na niego Zan. Deszcz zacinał nadal równo, dostając się za kołnierz kurtki i spływając nieprzyjemną, zimną stróżką po plecach. Przebiegł te kilkanaście metrów z ulgą wchodząc do ciepłego, suchego wnętrza lokalu. Zana jeszcze nie było, pewnie wciąż robił zakupy. Killo usiadł w przy stoliku stojącym w samym rogu Sali i poprosił o herbatę. Zapatrzył się w czarną powierzchnię płynu. Bezmyślnie. Minuty mijały długie, nieprzyjemne. Rozejrzał się po lokalu. Był jedynym gościem o tak wczesnej godzinie. Ciekawe co zatrzymywało Zanazahna? Zamówił kolejną herbatę, czując się coraz bardziej podle, o ile było to jeszcze możliwe. Minęła szesnasta. Kawiarnia zaczęła się zapełniać ludźmi i gwarem ich rozmów i przytłaczającym ciężarem beznadziejności, jaki nagle ogarnął Killo. Zapłacił rachunek, dorzucając skromny napiwek i wyszedłszy z lokalu powoli skierował się w stronę metra. Deszcz padał wciąż nieprzerwanie, niestrudzenie przemaczając białą kurtkę i ciepłą bluzę którą miał pod spodem, docierając do skóry, ziębiąc i drażniąc. Wagon metra pełny, co było normalne, gdyż ludzie wracali właśnie z pracy do domów, wlókł się niemiłosiernie. Winda wciąż nie działała. Stopień po stopniu wspiął się na dwunaste piętro i zastukał do drzwi z nadzieją, że może jednak Zan już będzie. Odpowiedziała głucha cisza. Z westchnieniem przysiadł na schodach, ignorując nieprzyjemne uczucie, gdy mokry materiał przykleił się do skóry. Było mu zimno. Był zmęczony. Oplótł ramionami kolana i oparł na nich głowę, zamykając oczy.
Delikatne szarpnięcie za ramię przywróciło go do rzeczywistości. Na klatce schodowej panowała nieprzenikniona ciemność, bo ktoś dowcipny powykręcał wszystkie żarówki, a nikt nie był na tyle zaradny, by wkręcić nowe.
- Cholera, jesteś cały mokry... Przeziębisz się!
Zan podźwignął go na nogi i pchnął przed sobą do drzwi mieszkania. Szybko otworzył wszystkie cztery zamki i weszli do środka, zapalając światło. Killo przekrzywił głowę, przyglądając się czarnowłosemu, który z furią szybko zdjął płaszcz i buty i zaczął rozbierać jego samego z mokrych ciuchów. Został popchnięty do łazienki, gdzie reszta ubrania wylądowała na podłodze. Mężczyzna wszedł z nim pod prysznic, odkręcając silny strumień ciepłej wody. Przyjemnie było tak stać, przytulając się do piersi Zana, czując strugi gorąca, spływające po plecach. Zbyt przyjemnie. Musiał przysnąć, bo rozbudziło go ciche przekleństwo
- Killo, nie śpij!
Nie miał ani siły, ani ochoty się odzywać. Ze stoickim spokojem przeczekał wycieranie i moment, gdy mężczyzna nałożył na niego ciepłą, flanelową koszulę i pociągnął w stronę sypialni, kładąc do łóżka i szczelnie okrywając kołdrą po samą szyję
- Nie wyłaź, zaraz wrócę - pocałował go w czoło i znikł za drzwiami
Niepotrzebnie to mówił, bo jasnowłosy nie miał najmniejszej ochoty ani się poruszyć, co dopiero mówić o wstawaniu. Koszula grzała przyjemnie, to samo pościel. Wreszcie było mu ciepło. Zamknął oczy rozkoszując się tym uczuciem
- Kochanie, wypij to - znów rozbudził go głos Zana
Dla świętego spokoju wypił kilka łyków z parującego kubka podanego mu przez mężczyznę. Gardło zadrapało go, powodując atak duszącego kaszlu. Zwinął się w kłębek, na boku, przyciągając kolana do brzucha. Zamknął oczy i pogrążył się w głębokim śnie.
Zanazahn przyglądał mu się z niepokojem. Ewidentnie mały przeziębił się. Był wściekły. Kiedy wracał z zakupów z podporządkowanej ulicy wyjechał z dużą szybkością sportowy, czerwony samochód. Nie zdążył wyhamować i z impetem uderzył w granatowego Nissana należącego do czarnowłosego. Auto siłą rozpędu uderzyło w latarnię. Obie pary drzwi zakleszczyły się, zamykając Zana w środku. Oczywiście, że mógł się wydostać. Ale wokół kręciło się tylu ludzi, że na pewno ktoś by zauważył. Przyjechała straż pożarna, z ciężkim sprzętem do cięcia blachy i najpierw uwolniła ciężko rannego kierowcę sportówki, a następnie jego samego. Uparli się, by zawieźć go do szpitala, skąd wyszedł po dość gwałtownych protestach. Kawiarnia była już zamknięta, chciał wrócić do mieszkania, ale okazało się, że wszystkie jego rzeczy zabrano wraz z rozbitym samochodem na parking policyjny. Klucze i zakupy udało mu się odzyskać krótko przed północą i wtedy właśnie wrócił do domu, zastając przemoczonego, śpiącego Killo na schodach. Ostrożnie oparł dłoń na czole chłopaka. Było ciepłe, ale nie za bardzo. To dobrze. Po cichu wyszedł z sypialni, przymykając drzwi. Po chwili cofnął się, zgarniając z szafki nocnej Killo jego kontrakty.
Usiadł w kuchni przy stole i zaczął je uważnie studiować, układając w porządku chronologicznym. Z góry mógł zgadywać, z których chłopak zrezygnuje. Na pewno narzeczeństwo, jadące nad morze na pierwsze wspólne wakacje. Na pewno staruszka, idąca do rzeźnika po wątróbkę dla psa, doznająca zawału na środku ulicy. Możliwe, że piętnastolatek, który ukradł ojcu kluczyki do samochodu i zderzył się czołowo z ciężarówką. Na szczęście żaden kontrakt nie był na dziś ani na jutro. Poskładał je w równy stosik i zostawił na kuchennym stole. Zajrzał do chłopaka. Spał wciąż w tej samej pozycji. Gdyby położył się obok, na pewno by go obudził. Westchnął i przeszedł do salonu, rozsiadając się wygodnie w fotelu. Sofa wyglądała niezbyt zachęcająco, tu mógł przynajmniej wyciągnąć nogi na całą długość. Zostawił zapalony mały kinkiecik na jednej ze ścian. Założył ręce na piersi i odchyliwszy głowę do tyłu zasnął.

Obudził go jakiś szmer, czy może szelest. Potarł policzki dłońmi i podniósł głowę. W drzwiach stał Killo. Za duża, flanelowa koszula sięgała mu niemal kolan, włosy w nieładzie, tworzyły wokół jego głowy jasną aureolę, oczy lśniły nienaturalnie
- Killo, mówiłem żebyś nie wstawał, powinieneś spać...
- Nie chcę - jego czysty normalnie głos, był teraz zachrypnięty
Delikatne muśnięcie mocy uświadomiło Zanowi, że każda próba perswazji doprowadzi do kłótni. W trakcie swojego trwającego prawie osiem lat związku pokłócili się tylko raz. Po tym, trzeba było kupić meble i położyć nowe tapety. Od tamtego czasu obaj doskonale wiedzieli na ile mogą sobie pozwolić. Skutki bowiem były dość kosztowne i męczące. Puszysty dywan stłumił odgłos kroków bosych stóp, gdy Killo zbliżył się do niego powoli. Blask kinkietu wyłowił z mroku niezdrowy rumieniec na jego policzkach, lśnienie zmysłowo rozchylonych ust.
- Kochaj mnie Zan...
Usiadł na kolanach mężczyzny, sięgając wargami jego ust. Obrysował ich kształt językiem, powodując leciutkie mrowienie i nagłe gorąco gdzieś w dole brzucha czarnowłosego
- Killo nie powinieneś... - palec oparty na wargach zastopował dalsze słowa
- Kochaj mnie... - powtórzył
Drobne dłonie wślizgnęły się pod czarną koszulkę, delikatnie pieszcząc szeroki tors. Usta czekały na odpowiedź. Nadeszła gorąca i namiętna, gdy ich języki zawirowały we wspólnym tańcu, ciesząc się swoją bliskością. Chłopak uniósł się trochę, sięgając ku wiązaniu czarnych spodni. Zan poruszył biodrami, ułatwiając mu ich zdjęcie. Zsunęły się aż do kostek, hamując nieco ruchy jego nóg. Killo nie przeszkadzało to w najmniejszym stopniu. Nie odrywając warg od ust kochanka, poruszył się, drażniąc męskość czarnowłosego swoją własną, gorącą i twardą. Dłonie mężczyzny wsunęły się pod miękką flanelę, głaskając delikatnie gładką skórę na plecach chłopaka. Zamruczał z zadowolenia. Oparł dłonie na ramionach Zanazachna unosząc się i powoli opuszczając wprost na pulsujące podniecenie. Zastygł na chwilę rozkoszując się obecnością w środku. Trwał kilkanaście sekund w bezruchu a potem odchylił się do tyłu w jednej ze swoich akrobatycznych sztuczek tak, że głową dotknął niemal podłogi. Mężczyzna miał teraz doskonały widok na równo przyciętą kępkę blond włosów łonowych i wyglądający spośród nich lśniący członek. Ujął go delikatnie palcami prawej ręki, uciskając lekko, wyrywając z ust Killo ciche westchnienie. Mimo iż wydawało się to w takiej pozycji niemożliwe chłopak poruszył biodrami, wypychając je mocno w górę, po czym energicznie cofnął znów do dołu. Jego dotyk był cudowny. Zan zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu, pozwalając jasnowłosemu nadawać ich miłości własne tempo i rytm. Tylko jego ręka poruszała się jednostajnie, pieszcząc Killo z ogromną wprawą. Chłopakowi szybko znudziła się ta pozycja. Zgrabnym podrzutem wyprostował się, oplatając ramionami szyję czarnowłosego, który stracił nagle pole do manewru między udami kochanka. Sięgnął za to do guzików koszuli, rozpinając kilka pierwszych i zsuwając ją do połowy pleców. Całował teraz obojczyk i ramię Killo, który szybkimi, krótkimi ruchami doprowadzał go niemal do szaleństwa. Bez ostrzeżenia znów zmienił pozycję. Rozsunął szeroko kolana, nie wypuszczając mężczyzny z siebie ani na sekundę, oplótł jego plecy nogami, siadając wprost na jego biodrach. Zan zrozumiał, że mały się zmęczył. Ujął go mocno w pasie i ostrożnie zszedł z fotela przyklękając na puszystej owczej skórze, do której po chwili przygniótł chłopaka całym ciałem. Nie chciał dłużej czekać. Naparł na niego mocno, wyrywając z płuc ochrypłe krzyki. Killo doszedł pierwszy, mocno wbijając palce w ramię kochanka, który po jeszcze kilku gwałtownych ruchach opadł na niego ciężko łapiąc powietrze.
- Kocham cię, wiesz Zan? - wychrypiał, nie otwierając oczu
- Wiem - pocałował go w policzek, szkarłatny i gorący
Leżeli tak długo nie ruszając się, nie odsuwając od siebie, uspokajając szaleńcze bicie serc i urywane oddechy. Zan czuł jak żar w jego ciele wygasa, w przeciwieństwie do jasnowłosego, który wciąż był rozpalony.
- Killo, jak się czujesz? - zapytał po chwili zaniepokojony
Zamglone błękitne oczy przyjrzały mu się nieprzytomnie, na ustach chłopaka błąkał się delikatny uśmiech
- Kocham cię, wiesz? - wyszeptał
- Killo mówię do ciebie, słyszysz?
- Kocham cię...
Cholera. Wiedział, że nie powinni byli się kochać, że Killo nie powinien wstawać z łóżka. Szybko zapiął guziki rozchełstanej koszuli na piersi chłopaka i podniósłszy go z ziemi zaniósł z powrotem do sypialni, otulając kołdrą.
- Kocham cię...
Dlaczego te dwa słowa brzmiały w tej chwili jak wyrzut? Przeszedł do kuchni i zaczął przeszukiwać szafkę z lekarstwami. Aspiryna, aspiryna, aspiryna... o jest! Rozpuścił dwie tabletki w szklance ciepłej wody i zaniósł Killo. Wypił małymi łyczkami, wciąż z tym samym lekkim uśmiechem na ustach.
- Śpij Killo - Zan pogłaskał go po głowie - Śpij, poczujesz się lepiej.
Chłopak posłusznie zamknął oczy
- Kocham cię...- wyszeptał po raz ostatni zanim zasnął
W drugim pokoju rozdzwonił się telefon. Czarnowłosy ostrożnie zamknął za sobą drzwi sypialni i poszedł odebrać.
- Zanazahn?
- Tak, to ja.
- Debbie mówi. Słuchaj. Wszystkie kontrakty Killo...
- Tak? - zmarszczył brwi
- Mają termin przesunięty o tydzień.
- To znaczy?
- Musi odleżeć swoje, a z łóżka będzie mu raczej ciężko je wykonywać.
- To chyba tylko chwilowa niedyspozycja, może jutro poczuje się lepiej...
- Nie poczuje się. Wiem "z góry". Lepiej zadzwoń po lekarza.
- Jasne, dzięki.
- Nie ma sprawy. Acha, twoje kontrakty też się przesuwają. Zaczynasz od przyszłej soboty.
- Ale ja jestem zdrowy - oburzył się - mogę normalnie...
- Lepiej nie zostawiaj go samego
- Rozumiem.
- Do zobaczenia
- Na razie.
Odłożył słuchawkę. Schylił się i z szafki pod telefonem wyjął notes z numerami. Przerzucił szybko kartki szukając numeru lekarza domowego. Podniósł słuchawkę, ale spojrzawszy na zegarek zaraz ją odłożył. Za piętnaście piąta rano nie ma co liczyć na wizytę domową, zresztą... Killo musiałby się najpierw wykąpać. Zadzwoni później - zdecydował, wracając do sypialni i kładąc się koło śpiącego chłopaka. Natychmiast się do niego przytulił, grzejąc niczym piec. Koszula, przyklejona do jego pleców była mokra od potu, którego słaby, słodkawy zapach unosił się w pokoju mimo otwartego okna. Zan wpatrywał się we wskazówki zegarka tak intensywnie, jakby chciał je przesunąć siłą woli. Ledwie dobiegły ósmej zerwał się i dopadł telefonu, wybierając znaleziony wcześniej numer. Odpowiedział mu zaspany głos z drugiej strony. Owszem, dodzwonił się dobrze, ale niestety na dzisiaj nie ma żadnego wolnego terminu, może jutro. Nagłe zachorowanie? Wysoka gorączka... No dobrze, w ramach wyjątku. Może być szesnasta? Mogła być. Zan z ulgą odłożył słuchawkę na widełki. Przeszedł do kuchni. Wciąż nie rozpakowane siatki z zakupami stały na stole. Trzeba było to wszystko pochować. Powoli wyciągał z plastikowych toreb dwa kartoniki z mlekiem, czteroprocentowym, bo Killo twierdził, że chudsze smakuje jak woda, bochenek chleba, kostkę masła, butelkę soku pomarańczowego, butelkę soku marchwiowego, słoik dżemu wiśniowego, kartonik płatków czekoladowych, dwie kostki mydła. Szybko pochował wszystko do lodówki i odpowiednich szafek i zabrał się za przygotowanie śniadania. Tym razem jasnowłosy nie mógł dostać swojego ulubionego mleka prosto z lodówki. Po pierwsze mleko trafiło do lodówki dosłownie przed minutą, po drugie w jego stanie było to absolutnie wykluczone. Zan wstawił wodę na herbatę i zabrał się za smarowanie kanapek masłem i dżemem. Odczekał, aż czajnik zagwiżdże i zalał torebkę z herbatą niewielką ilością wrzątku. Gdy naciągnęła wyrzucił ją do śmieci, a kubek dopełnił wodą mineralną z butelki na szafce. Z tacą ze śniadaniem poszedł do sypialni. Odstawił ją na stolik nocny i lekko dotknął ramienia chłopaka. Mruknął coś, odwracając się na drugi bok. Tym razem delikatnie nim potrząsnął.
- Killo
- Co? - jego głos był zaspany i zachrypnięty
- Musisz coś zjeść...
- Nie chcę.
- Musisz, chociaż kilka kęsów.
- Nie chcę.
- Killo, proszę. Usiądź.
Jasnowłosy odwrócił się do niego przodem, przyciągając kolana do piersi. Jego oczy były zaczerwienione i lśniły gorączką.
- Usiądź - powtórzył Zan
Pomógł mu podnieść się, podpierając go ramieniem, a następnie upchał poduszki pod jego plecami.
- Jak się czujesz?
-...- wzruszenie ramionami
- O czwartej przyjdzie lekarz
- Po co?
- Bo jesteś chory - tłumaczył cierpliwie jak małemu dziecku
- Nic mi nie będzie
- Tak, na pewno.
Zanazahn ze współczuciem patrzył jak chłopak zanosi się kaszlem, zasłaniając usta dłonią. Podał mu herbatę. Kilka małych łyków złagodziło drapanie w gardle. Przekonał go wreszcie do zjedzenia kanapki. Żuł długo i przełykał z wyraźnym trudem.
- Bardzo cię boli?
- Co?
- Gardło...
Killo tylko wzruszył ramionami, by po chwili znów zakrztusić się duszącym kaszlem, który wycisnął mu łzy z oczu. Zan nie pytał o nic więcej, zanotował tylko w pamięci, żeby wychodząc kupić syrop od kaszlu. Poprawił pościel, pomagając jasnowłosemu ułożyć się wygodniej. Widział, jak powieki mu ciążą, zasłaniając zimny błękit tęczówek. Siedział tak długo, aż chłopak zasnął. Zjadł resztę kanapek, które uszykował, po czym poszedł do kuchni pozmywać naczynia. Mała wskazówka zegarka pełzła powoli po białym cyferblacie. Zza przymkniętych drzwi sypialni dobiegało od czasu do czasu pokasływanie. Zanazahn siedział w salonie usiłując czytać, jednak jego wzrok wciąż uciekał w stronę fosforyzującej wskazówki. Kiedy zatrzymała się między trzecią a czwartą odłożył książkę i poszedł budzić Killo. Mimo niechętnych protestów wyciągnął go z łóżka i zaniósł do wanny. Chłopak trząsł się jak osika, gdy zdjął z niego przepocona koszulę i wsadził go do ciepłej wody. Pomógł mu się umyć, wytrzeć i założyć nową, nie używaną jeszcze jedwabną białą piżamę, zapinaną na guziczki. Posadził jasnowłosego w fotelu, szybko zmieniając pościel. Od razu wrzucił ją do pralki, natomiast chłopaka zapakował do łóżka, przykrywając kołdrą po samą szyję. Ten wykorzystał sytuację natychmiast zasypiając. Zan z niepokojem patrzył na cienie pod jego oczami i niezdrowe rumieńce. Lekarz powinien być lada chwila. Jednak minuty mijały jedna za drugą z irytującą regularnością, a dzwonek przy drzwiach milczał. Minęła czwarta, minęła piąta, zbliżała się szósta. Gorączka Killo znów podskoczyła. Leżał w bezruchu, ciężko chwytając powietrze ustami, mamrocząc coś niezrozumiale. Czarnowłosy zanurzył ręcznik w zimnej wodzie i położył kompres na jego czole. Podszedł do telefonu i już podnosił słuchawkę, gdy dzwonek przy drzwiach zaćwierkotał krótko. Raz, potem drugi. Lekarz - pan Daniel Mayers - był starszym, poważnym mężczyzną koło sześćdziesiątki. Miał krótko obcięte siwe włosy i kwadratowe okulary w rogowej oprawie. Przeprosił za spóźnienie, jak mówił miał samych kłopotliwych pacjentów. Umył ręce w łazience, po czym Zanazahn zaprowadził go do sypialni. Brwi mężczyzny zmarszczyły się na widok jasnowłosego, przysiadł na brzegu łóżka, opierając dłoń na jego policzku. Odsunął kołdrę i rozpiąwszy guziki piżamy na piersi przytknął do bladej skóry Killo stetoskop, wcześniej ogrzawszy go w dłoniach. Poprosił Zana o pomoc, by przytrzymał go w pozycji siedzącej, gdy osłuchiwał jego plecy. Wyciągnął z torby drewnianą szpatułkę i zajrzał do gardła chłopaka. Ten obudził się podczas badania i teraz wodził zamglonym wzrokiem od Zana do Mayersa, nie poznając żadnego z nich. Zapiąwszy piżamę powrotem i ułożywszy chorego wygodnie obaj mężczyźni wyszli z sypialni, zamykając za sobą drzwi. Zan zaprosił doktora do salonu, wskazał sofę, zaproponował coś do picia. Mężczyzna poprosił o coś zimnego. Czarnowłosy postawił przed nim szklankę soku pomarańczowego i przysiadł obok, oczekując diagnozy. Lekarz westchnął, wypił sok duszkiem i zabrał się za wypisywanie recept, mówiąc jednocześnie
- Ostre zapalenie oskrzeli, infekcja gardła i krtani, płuca wydają się być czyste. Zapiszę antybiotyki i wapno, najlepiej takie dla dzieci, w syropie, oprócz tego syrop na kaszel i witamina C... - wręczył Zanowi dwie recepty - Kiedy poczuł się źle?
- W nocy. W dzień było lepiej, ale teraz znów ma wyższą temperaturę
- To normalne. Najgorzej będzie jutro w nocy, to taki przełom, trzeci dzień... Jakby gorączka wzrosła powyżej czterdziestu stopni proszę robić chłodne okłady i wezwać pogotowie. Na tej recepcie - wskazał jedną z kartek - zapisałem coś na zbicie gorączki, ale może nie wystarczyć
- Dziękuję
- Nie ma sprawy. Życzę zdrowia i spokojnej nocy - uścisnął rękę Zana i wyszedł. Mężczyzna zajrzał do Killo. Spał z rozchylonymi ustami, blady i spocony. Nie chciał go budzić. Musiał tylko iść do apteki po lekarstwa, a to niedaleko, jakieś dziesięć minut w obie strony. Chłopak nawet nie zauważy jego nieobecności... Przebrał się szybko i wyszedł z mieszkania, zamykając drzwi tylko na jeden z zamków. Zbiegł po schodach i szybko ruszył ulicą w kierunku apteki. Na szczęście nie było kolejki. Starsza, uprzejma kobieta zapakowała mu wszystkie kolorowe pudełeczka do niewielkiej reklamówki. Wracając wstąpił jeszcze do marketu, za rogiem, kupił kurczaka i trochę warzyw, bo pomyślał, że jeżeli Killo nadal nie będzie chciał jeść, ugotuje mu rosołu. Winda wciąż złośliwie nie działała. Szybko wspiął się po schodach i przekręcił klucz w zamku. Nie zapalając w korytarzu światła zaniósł siatki do kuchni i postawił na stole. Uchylił drzwi do sypialni i zamarł. Łóżko było puste. Małą lampka nocna, stojąca na szafce po jego stronie, wyłowiła z mroku odrzuconą kołdrę i pomięte prześcieradło. Chłopaka nie było.
- Killo? - zawołał cicho
Za nim rozległy się plaśnięcia bosych stóp o drewnianą podłogę. Chłopak wyszedł z salonu, przytrzymując się ręką futryny
- Gdzie byłeś? - zapytał cichutko
- Tylko w aptece, po lekarstwa... Czemu wstałeś kochanie, przecież nie powinieneś...
- Bo, wiesz, poszedłem do łazienki i ciebie nie było, myślałem, że poszedłeś do pracy i tak sobie pomyślałem, że ja też powinienem...
- Nie, pracę mam dopiero od soboty następnej, ty też zresztą
- Tylko nie mogłem znaleźć tej bluzy, wiesz, z kapturem a jest chłodno...- chłopak najwyraźniej nie słuchał Zanazahna, paplając bez przerwy cichym, zachrypniętym głosem - Prałeś ją ostatnio? Chyba powinienem kupić sobie drugą, bo wiesz...
Zan zamknął mu usta dłonią i objąwszy ramieniem poprowadził do sypialni.
- Jak nie będziesz wychodził z łóżka to otworzę ci okno...
Odpowiedziało mu senne mruknięcie. Uśmiechnął się i uchylił lufcik. Nie zamykał drzwi, chcąc słyszeć, jakby Killo jednak wstał. Poszedł do kuchni, rozpakował siatki i zabrał się za gotowanie. Pogwizdując cicho oczyścił i pokroił kurczaka i nastawił w garnku z zimna wodą, w międzyczasie pokroił warzywa i gdy woda się zagotowała, dorzucił je do garnka. Po kuchni rozszedł się smakowity zapach gotowanego mięsa. Posprzątawszy odpadki wypakował z reklamówki lekarstwa. Dwa opakowania antybiotyków. Jedne tabletki były małe, okrągłe i niebieskie, drugie zaś duże i białe. Według recepty Killo białe miał brać dwa razy dziennie po jednej, a niebieskie trzy razy dziennie po dwie. Uszykował pierwszą dawkę na małym talerzyku. Wapno w syropie, dla dzieci i niemowląt, bananowe... Było jeszcze do wyboru pomarańczowe, ale Killo na pewno będzie wolał bananowe. Miętowy syrop na kaszel... z tego się nie ucieszy. No tak, ale dostać będzie mógł to wszystko dopiero jak zje, a rosołek wymaga czasu

Zan westchnął. Skręcił ogień pod garnkiem na malutki i przeszedł do sypialni. Rozebrał się szybko i wsunął pod przykrycie, przygarniając do siebie jasnowłosego. Gorące ciało w wilgotnej od potu piżamie, przylgnęło do jego boku z pomrukiem zadowolenia. Od tej mokrej piżamy jeszcze więcej się przeziębi - pomyślał Zan - Zwłaszcza jak wyjdzie z łóżka przy otwartym oknie... Jeden po drugim zaczął rozpinać małe guziczki, odsłaniając lśniąca pierś chłopaka. Zdjął z jego ramion koszulę i rzucił na podłogę, tak samo postąpił ze spodniami, rozkoszując się dotykiem nagiej, rozpalonej skóry. Nagle dłoń Killo przesunęła się po jego boku w dół, na udo, a następnie ku środkowi. Palce zaigrały w króciutkich włoskach, odnajdując budzącą się pod wpływem dotyku męskość. Zan uśmiechnął się leciutko - Killo, przestań... Ale chłopak wcale go nie słuchał. Ujął mocno twardniejące podniecenie mężczyzny i z wprawą poruszył nadgarstkiem, przesuwając palcami, po gładkiej, aksamitnej powierzchni. Czarnowłosy westchnął i spróbował odepchnąć dłoń Killo, ale ten nie miał zamiaru przestawać. Dotykał wyłącznie tam, gdzie sprawiało to największą przyjemność, powodując u Zana coraz szybszy oddech. Kiedy uznał członek za dostatecznie twardy wgramolił się na biodra kochanka tak, że znalazł się on pomiędzy jego pośladkami, nie wchodząc do środka, a jedynie ślizgając się po trawionej gorączką skórze. Oczy Killo były zamknięte, policzki rozognione, oddech urywany. Pochylił się, odnajdując wargami usta Zana. Jego język śmignął w szybkim tańcu drażniąc i pieszcząc podniebienie, zapraszając do wspólnej zabawy. Dłonie czarnowłosego objęły go mocno za plecy, przyciągając jego pierś do piersi mężczyzny. Mruknął cichutko, wyginając grzbiet niczym kot, pod dotykiem palców. Ręce Zana obrysowały kształt jego żeber, przebiegły wzdłuż kręgosłupa, zatańczyły na obojczykach, by po chwili zsunąć się w dół, ujmując pośladki chłopaka i rozchylając je nieco. Killo jakby tylko na to czekał. Poderwał się i unosząc nieco biodra wprowadził kochanka w siebie, bez pomocy rąk, a jedynie delikatnym balansem ciała. Opadł powoli, wpuszczając go w gorące wnętrze do samego końca, tak głęboko, jak pozwalał mu rozmiar. Odchylił się do tyłu, podpierając na rękach i zaczął powoli, rytmicznie poruszać biodrami. Mężczyzna wyciągnął rękę w stronę jego członka, ale gdy tylko go dotknął, jego dłoń została natychmiast odepchnięta. Killo chciał bawić się sam. Unosił się i opadał powoli, mrucząc przy tym z rozkoszy, odginając głowę mocno tak, że jego włosy łaskotały Zana po nogach. Jak zwykle szybko znudził się tą pozycją. Przechylił się znów do przodu, przywierając do ust Zanazahna, jego biodra ani na chwilę nie wypadły przy tym z rytmu. Czarnowłosy pozwolił mu na taką zabawę dosyć długo, potem jednak postanowił przejąć inicjatywę. Było nie było, to on był stroną dominującą w ich związku. Objął chłopaka mocno w pasie i szybkim skrętem ciała zrzucił go z siebie, momentalnie lądując na nim. Killo roześmiał się radośnie, szeroko rozkładając kolana, ułatwiając mu dojście do siebie. Wszedł w niego mocno, wyrywając z gardła ochrypły krzyk. Teraz to on pracował szybko biodrami. Poczuł, że jasnowłosy znów chce zmienić pozycję i pozwolił mu na to, w dość ograniczonym jednak zakresie. Chłopak podciągnął kolana i powoli oparł łydki o obojczyki Zana, wypychając miednicę wysoko do góry. Robił to wszystko nie wypuszczając z siebie kochanka ani na sekundę. Ciepłe dłonie ujęły jego boki w mocnym uścisku, przytrzymując go w tej, dość niewygodnej pozycji. Biodra uderzyły w jego pośladki jeszcze mocniej. Dojście zajęło im już tylko chwilę. Zan opuścił chłopaka ostrożnie na łóżko i mocno przytulił się do wciąż drżącego, rozpalonego ciała. Killo wymruczał coś sennie mu do ucha. Zasnął, zanim jeszcze jego oddech się uspokoił. Zan przypomniał sobie o rosole. Wyskoczył z łóżka i nie okrywając się niczym pobiegł do kuchni. Na szczęście nie wykipiał z garnka i nie zalał gazu. Wrócił do pokoju po spodnie, po to by zaraz przejść do kuchni. Podłubał mięso widelcem, było już miękkie. Wywar również zyskał ładny złocisty kolor. Wyłowił cedzakiem rozgotowane warzywa i wyłożył je na talerzyk, żeby ostygły. Może rano pokroi je do sałatki. Następnie wybrał mięso i ułożył na półmisku, a całość zupy przelał przez sitko do innego garnka. Wyciągnął z szafki ulubiony żółty kubek Killo i nalał do niego rosołu. Pokroił też kawałek mięsa w drobną kostkę. Ustawił naczynia na tacy, dołożył talerzyk z lekarstwami i dwie buteleczki syropu i poszedł do sypialni. Błękitne oczy wyjrzały na niego spod kołdry, wciąż lśniące gorączką - Killo, zrobiłem ci coś pysznego - Zan przysiadł na brzegu łóżka, stawiając tacę na szafce nocnej - Usiądziesz na chwilę? -... - chłopak energicznie zaprzeczył ruchem głowy - Dlaczego nie? - Zimno mi... - Oh poczekaj, przyniosę ci jakąś koszulę... Mężczyzna przeszedł do pokoju obok i otworzył szafę należącą do jasnowłosego. Jego ulubioną puchową bluzę z kapturem faktycznie wyprał i teraz suszyła się na sznurku w łazience, druga, rozpinana nadal tkwiła w wannie, przemoczona przez deszcz, który przyprawił chłopaka o chorobę. Flanelowa koszula również spoczywała w praniu, natomiast reszta ubrań nijak nie nadawała się do łóżka. Zanazahn westchnął i otworzył własna szafę. Po chwili wyciągnął z niej czarnego polara na zamku i ruszył z nim w kierunku sypialni. Odsunął kołdrę i szybko naciągnął bluzę na ramiona trzęsącego się Killo. Pomógł mu usiąść, podpierając znów poduszkami i podał mu kubek, przytrzymując podczas, gdy pił. Kilka kropel ściekło po brodzie jasnowłosego, momentalnie wsiąkając w materiał polaru, jednak resztę wypił łapczywie, do ostatniego łyczka. Zjadł szybko również mięso, podawane mu po kawałeczku przez Zana - Dobre - mruknął otulając się mocno bluzą i kołdrą - Jeszcze lekarstwa - Po co? - Żebyś poczuł się lepiej. No już. Połknij to - wsunął do ust chłopaka dwie tabletki i podał szklankę z letnią wodą do popicia. - Teraz syrop, na ten twój kaszel... - Killo skrzywił się okropnie czując mocny miętowy smak. Stanowczo zaprotestował, gdy Zan wyciągnął w jego kierunku łyżkę z wapnem - Nie chcę - To jest dobre, no spróbuj choć - Nie chcę - odwrócił głowę - Killo proszę... Patrzył na niego uważnie powoli rozchylając usta. Uśmiechnął się lekko przełykając, po czym oblizał spieczone wargi. - No widzisz, mówiłem, że dobre. A teraz się położysz i trochę prześpisz, dobrze? Nie musiał czekać na odpowiedź, powieki Killo sam opadały, zasłaniając błękitne źrenice. Zan strzepnął poduszki i dokładnie okrył go kołdrą, otwierając okno jak szeroko, aby przewietrzyć pokój ze słodkawego, mdłego zapachu. Pozmywał szybko naczynia i przeszedł do salonu, siadając na sofie. Nagłe zmęczenie zmusiło go do położenia się, powieki ciążyły niemiłosiernie. Nic się przecież nie stanie jeśli chwilę się zdrzemnie. Sen przyszedł szybko. Killo poruszył się i otworzył oczy. W pokoju było szaro i monochromatycznie jakby czarno - biało. Świt. Pierwszym co zwróciło jego uwagę był niesmak w ustach. Skrzywił się. To da się szybko zlikwidować. Odrzucił kołdrę i usiadł na łóżku. W pokoju było chłodno. Lekki wiaterek wpadał przez uchylone okno powiewając firaną. Gdy wstał lekko zakręciło mu się w głowie. Powoli, ostrożnie stawiając kroki przeszedł do łazienki i pochylił się nad umywalką. Z kolorowego, plastikowego kubka wyciągnął pomarańczową szczoteczkę i szybko umył zęby mocno miętową pastą. Stopy marzły mu na kamiennej posadzce. Podreptał do sypialni i założył grube, białe, wełniane skarpetki. Zawroty głowy ustały, gdy tylko przywykł do pionowej pozycji. W mieszkaniu panowała absolutna cisza. Zan pewnie wyszedł do pracy - pomyślał. W brzuchu zaburczało mu głośno. W kuchni znalazł ugotowane warzywa i mięso na talerzyku. Zjadł kawałek i jedną gotowaną marchewkę, żołądek umilkł. Nie miał ochoty wracać do łóżka. Przeszedł do salonu z zamiarem włączenia telewizora, na sofie, zwinięty w kłębek, spał czarnowłosy. Killo oparł się o futrynę i patrzył na niego przez chwilę z uśmiechem. Nie budził go, tylko przyniesionym z sypialni kocem okrył go po ramiona i uchylił okno. Usiadł w fotelu i chwycił książkę leżącą na podłodze, którą wcześniej musiał czytać Zan. Nie wyciągał zakładki, zaczął od początku.

Zan zobaczył go zaraz po przebudzeniu. Spał skulony w fotelu i sprawiał wrażenie osoby, której jest bardzo niewygodnie. Książka wysunęła się z rozchylonych palców i opadła na podłogę przy szeleście kartek. Zakładka Zana ślizgnęła się po parkiecie aż pod jego stopy. Podniósł ją i wraz z książką położył na kredensie. Killo obudził się, gdy czarnowłosy chciał go przenieść do łóżka. Uśmiechnął się do niego lekko. Nie chciał do sypialni. Chciał zostać w salonie. Przez następną godzinę było miło.
Wbrew słowom lekarza gorączka Killo już nie wróciła. Owszem, wieczorami czuł się nieco gorzej, ale ogólnie zdrowiał w oczach. Tych kilka dni urlopu, mimo, że spowodowanych chorobą bardzo mu się przydało. Wrócił mu optymizm i poczucie humoru. I poranne utarczki o wstawanie z łóżka. Jednak nic co dobre nie może trwać wiecznie. Dni mijały szybko, zastraszając prędkością wędrówki wskazówek zegara między kolejnymi godzinami. Nadszedł piątkowy wieczór i noc zbryzgana gwiazdami, tonąca w westchnieniach i jękach dobiegających zza przymkniętych drzwi sypialni. W końcu sobotni ranek rozbrzmiewający nuceniem Zana przy goleniu i spokojnym oddechem śpiącego wciąż Killo. Budzik zadzwonił punktualnie o ósmej, wyrywając chłopaka ze snu tylko na chwilę, potrzebną do wyłączenia krzykacza. Poczochrana blond głowa znikła pod kołdrą. Zan dokończywszy toaletę przysiadł na brzegu łóżka
- Killo wstawaj, już po ósmej
- ...wrrr... - głuche warknięcie dobiegające spod kołdry wyraźnie świadczyło o nastroju jasnowłosego
Zan roześmiał się cicho i ściągnął kołdrę z łóżka, odsłaniając nagą, szczupłą sylwetkę
- Wstawaj, wstawaj, ja za ciebie do pracy nie pójdę...
- A szkoda - jęknął Killo podnosząc się do siadu i ziewając szeroko - Ja bym się chętnie zamienił z tobą na pracę...
- Wiem. No, zmykaj do łazienki - czarnowłosy wstał i zabrał się za ścielenie łóżka, natomiast chłopak zniknął za drzwiami. Zan posprzątawszy w pokoju poszedł do kuchni uszykować śniadanie. Mimo, że sam nie był głodny, a nigdy nie bywał głodny rano, nie pozwoliłby Killo wyjść z domu bez posiłku. Praca wymagała od niego sporo energii, a ta nie brała się z powietrza. Wyciągnął z szafki otwarte pudełko płatków czekoladowych i nasypawszy nieco do żółtej, porcelanowej miski, zalał je zimnym mlekiem. Sobie zaparzył kawy. Killo pojawił się po chwili w kuchni w samych spodniach i rozpiętej koszuli
- Mam nadzieję, że zakładasz coś jeszcze na siebie - rzucił Zan
- Nie jest dziś zimno..
- Wiem, że nie jest, ale ty wciąż jesteś przeziębiony.
Chłopak zatrzymał łyżkę w połowie drogi do ust. Spojrzał na mężczyznę z nagłą wrogością.
- Nie traktuj mnie jak dziecko, Zanazahn
- Wcale nie traktuję cię jak dziecko... - ta rozmowa zaczynała zmierzać w złym kierunku
- W takim razie przestań mi mówić w co mam się ubrać.
- Nigdzie nie pójdziesz w tym stroju. Założysz coś jeszcze.
- Nie będę...
- Nie kłóć się ze mną Killo!
- To przestań mnie traktować jak dziecko!
- To się przestań zachowywać jak dziecko!!!
Łyżka trzasnęła o miskę rozchlapując mleko po blacie. Zan zamknął oczy słuchając jak chłopak wściekle krąży po mieszkaniu
- Killo...- zaczął ale odpowiedziało mu tylko trzaśnięcie drzwiami
Westchnął cicho. Nie powinni się przemawiać, to do niczego nie prowadzi przecież. Wstał i wstawił miskę z płatkami do zlewu, pozmywa jak wróci do domu. Poszedł się przebrać w strój do pracy. Bluza jasnowłosego, którą położył dziś rano na fotelu znikła, czyli jednak założył coś ciepłego. Dobre i to. Zan wychodząc zauważył klucze, leżące w porcelanowej miseczce przy drzwiach, więc znów zapomniał, trzeba się będzie pospieszyć wracając... Winda pojawiła się natychmiast. Samochód wciąż znajdował się na policyjnym parkingu, niezdatny do użytku - mężczyzna zmuszony był tym razem skorzystać z metra. Pierwszy z jego kontraktów obejmował dwunastoletnią dziewczynkę, Patrycję Abbot, która wracając ze szkoły została potrącona na pasach przez pijanego kierowcę. Miał jeszcze jakieś pół godziny, a do skrzyżowania nie było daleko. Zdecydował się na spacer. Pogoda co prawda nie była zbyt zachęcająca, ale nie padało. Mężczyzna szedł szybko przed siebie, mijając ludzi, których nazwiska znał jakimś niepojętym sposobem, wiedział kim są. Musiał wiedzieć. Na miejsce dotarł na dwie minuty przed czasem, ustawił się tam, skąd miał najlepszy widok na całe skrzyżowanie i czekał. Poznał ją od razu. Ubrana była w granatową sukienkę i białe rajstopy, na ramionach dźwigała czerwony tornister. Włosy miała zaplecione w dwa warkoczyki, szła szybko, uśmiechnięta, radosna. Zatrzymała się przed przejściem dla pieszych i nacisnęła przycisk, czekając aż światło zmieni się na zielone. Chwilę to trwało. Wreszcie weszła na jezdnię. Jeden krok. Drugi. Trzeci. Pisk opon. Czerwone volvo z rykiem silnika wypadło zza zakrętu. Dziewczynka odwróciła głowę. Kierowca szarpnął kierownicą. Hamulce zapiszczały przeraźliwie. Samochód odwrócił się. Sunął teraz w poprzek wprost na... Głuchy odgłos uderzenia. Krzyk jakiejś kobiety. Granatowa sukienka zachlapana krwią. Czerwony plecak leżący daleko na chodniku. Kałuża krwi rozlewająca się po białych pasach. Zan westchnął i zbierając w sobie energię zatrzymał czas. Wszystko ucichło. Ostrożnie przekroczył cienką barierę istnienia. Znalazł się w nicości. W nicości przedzielonej dwoma barierami. Jedna z nich wiodła na powrót do życia, druga zaś do nieodwołalnej śmierci a między nimi rozpostarty był międzystan. Tam właśnie czekała na niego. Niepewna, w którą stronę powinna się udać. Wciąż ubrana w granatową sukienkę i białe rajstopy, z włosami zaplecionymi w dwa warkoczyki, teraz jednak wydawała się wyblakła, jakby przezroczysta. Zanazahn zbliżył się do niej z łagodnym uśmiechem na twarzy.
- To jeszcze nie twój czas Patrycjo. - wyciągnął do niej rękę
Wahała się przez chwilę. Spoglądała to na mężczyznę, to na zatrzymany czas widoczny zza bariery życia, to na nikłe światełko w oddali, za barierą śmierci
- Tam będzie bolało - rzuciła smutno, odwracając się twarzą ku ciemności
- To jeszcze nie twój czas. Nie możesz tam pójść. Masz wiele rzeczy do zrobienia...
- Na przykład co? - uniosła dwoje mgliście zielonych oczu
- Skończysz studia i zostaniesz nauczycielką, będziesz miała dwie córki Weronikę i Julię, a Jack, który siedzi z tobą w ławce pokocha cię nad życie. Nie możesz tam iść. To nie twój czas i nie twoje przeznaczenie.
- Czy ja... - w pustce zawisło niezadane pytanie
- Nie będziesz pamiętać - zaprzeczył ruchem głowy - Chodź, wracajmy...
Ostrożnie ujęła jego dłoń, pozwalając się przeprowadzić przez barierę życia. Czas ruszył. Ktoś wezwał karetkę, która pojawiła się z wyciem syreny po dwóch minutach. Mężczyźni w białych kitlach ostrożnie przenieśli nieprzytomną dziewczynkę na nosze. Karetka odjechała migając niebieskimi światłami. Zan wyciągnął odpowiedni kontrakt i pozwolił mu się rozpłynąć w palcach. Został wykonany, dokument nie był już potrzebny.

W tym samym czasie Killo wysiadał z metra na drugim końcu miasta. Był zły. Na siebie, że pokłócił się z Zanem o nic, bo przecież i tak założyłby tą bluzę. Musiał zamanifestować swoje zdanie. Jasne. Zły był również na kontrakt, który miał za chwilę wykonać. Dzieciak miał dopiero piętnaście lat. Całe życie przed sobą. Dawid Loom tego ranka wykradł z kieszeni ojca kluczyki do granatowej Jetty. Jason Loom wrócił dopiero z nocki, nie wstanie do południa, dopiero wtedy zobaczy, że samochód znikł. Wtedy będzie jednak już za późno. Killo stanął przy drodze i spojrzał na zegarek. Dochodziło wpół do dziesiątej. Miał jeszcze jakieś dwadzieścia minut. Sporo czasu, chociaż dla tego chłopaka - Dawida - ostatnie dwadzieścia minut życia. Koszmarnie mało. I nawet nie wie o tym, nie zdążył się przygotować. Nie wie, że Marine, ta z drugiej klasy, która tak mu się podoba, chętnie poszłaby z nim na koncert w piątkowy wieczór. Nie wie, że ożeniłby się z nią zaraz po studiach, że mieliby syna. Nie wie, bo jedzie teraz 90km/h pustą droga podmiejską, po której za chwilę pojedzie także osiemnastotonowa ciężarówka. Nie wie, co stanie się za chwilę. Nikt nigdy nie wie, w którym momencie odejdzie. Nikt nie zdąży załatwić swoich spraw do końca. Ludzie się przecież kłócą ze sobą, a potem kiedy ich brakuje nie ma kto wyprostować słów wypowiedzianych w gniewie, które wcale nie są prawdą, a które kolą do końca życia tych, którzy zostali. Killo westchnął. Przeprosi Zanazahn, gdy tylko wróci do domu. Przecież to nic złego, że się o niego martwi. Minuty płynęły szybko. Z miejsca w którym stał, jasnowłosy widział jadącą szybko Jettę i pędzącą z drugiej strony ciężarówkę. Mógł zapobiec tragedii. Mógł stanąć kilkadziesiąt metrów wcześniej i po prostu zatrzymać nadjeżdżającego Dawida. Uratowałby mu życie. Ale nie mógł. Zacisnął więc tylko powieki, odwrócił głowę, gdy w ciszy poranka rozpaczliwie zaskrzypiały hamulce a potem był już tylko huk rozrywanej stali. Killo nie patrząc na tragedię zebrał się w sobie i zatrzymał czas. Ostrożnie przeszedł przez cieniutką barierę istnienia. Znalazł się w nicości. W nicości przedzielonej dwoma barierami. Jedna z nich wiodła na powrót do życia, druga zaś do nieodwołalnej śmierci a między nimi rozpostarty był międzystan. Dawid stał tam, jakby bezbarwny, wyprany z kolorów, oczami pełnymi łez przyglądając się płomieniom tańczącym na pozostałościach po Jettcie. Killo przez chwilę pozwolił mu na to, nawet nie próbując ocierać łez, które spływały mu po policzkach. Po cichu podszedł do chłopaka i ujął go za dłoń, lekko odciągając od bariery życia
- Przykro mi - wyszeptał - To twoje przeznaczenie...
- Ale...
- Nie możesz wrócić. Linia twojego życia urywa się właśnie tutaj. Musisz odejść.
Brązowe oczy chłopaka, tak podobne do oczu Zana spojrzały na niego oskarżycielsko.
- Wiedziałeś...
-...
- Wiedziałeś i nic nie zrobiłeś!
- Chodź już...
Chłopak wyrwał rękę z dłoni Killo i sam podążył ku barierze śmierci. Przeszedł przez nią, zostawiając jasnowłosego samego w pustce. Długą chwilę zajęło mu jakie takie pozbieranie się. Przeszedł przez barierę życia i ruszył przed siebie biegiem w kierunku domu. Gdy miejsce wypadku było już daleko za nim, pozwolił czasowi ruszyć. Biegł i biegł, a po jego policzkach spływały łzy. Tak nie powinno być. To niesprawiedliwe....

Cztery kontrakty później Zan wracał do domu. Po drodze wstąpił jeszcze na parking policyjny, tylko po to, by dowiedzieć się, że samochód nadaje się tylko na złom. Rzeczoznawca ubezpieczyciela orzekł szkodę całkowitą i już rozpoczęły się formalności, związane z wypłatą odszkodowania. Trzeba będzie się rozejrzeć za nowym samochodem - pomyślał - A szkoda, bo tamten był całkiem dobry. Chwilę czekał na windę, z której na parterze wysypało się kilka osób. Killo nie siedział na schodach, więc jeszcze nie wrócił. Nawet lepiej, może zdąży ugotować obiad przed jego powrotem. Szybko przebrał się w strój domowy i zakrzątnął w kuchni. Mięso mielone, podziobane w drobne kulki, dusiło się z cebulką, podczas gdy Zan obierał pomidory na sos. W dużym, stalowym garnku bulgotała woda na makaron. Łomotanie odrzwi oderwało mężczyznę od gotowania. Ktoś uderzał w drzwi gwałtownie, głośno domagając się wpuszczenia. Zan przekręcił zamek i nacisnął na klamkę.

Kilo wpadł przez otwarte drzwi i odpychając czarnowłosego pognał do łazienki. Stojąc w korytarzu mężczyzna z niepokojem obserwował jak chłopak wymiotuje, klęcząc przy sedesie. Zamknął drzwi i poszedł do niego. Przyklęknął za jego plecami i jedną ręką delikatnie objął go w pasie, drugą zaś zebrał w kucyk włosy, opadające w nieładzie do przodu. Nie prostował go. Nie próbuje się wyprostować osoby gwałtownie opróżniającej wątpia. Po chwili żołądek Killo się uspokoił, ale tylko żołądek. Jasnowłosy osunął się na ziemię i objąwszy się mocno ramionami szlochał spazmatycznie, głośno łapiąc ustami powietrze.
- Już dobrze, maleńki, już cichutko - mężczyzna położył się obok i mocno przycisnął szczupłe ciało do siebie, jednak to nic nie pomogło. Płacz nie umilkł. Chłopak krztusił się nim i zachłystywał i nie przestawał. Zan w końcu zrezygnował i podniósł się z podłogi. Sięgnął do apteczki i wyjąwszy wiklinowy koszyczek z tabletkami, zaczął szybko przerzucać paletki. Wybrał jedną i poszedł z nią do kuchni. Zgasił gaz pod mięsem, które było już gotowe i nabrał odrobinę wrzącej wody na łyżkę. Wlał ją do szklanki i wrzucił do niej małą, białą pastylkę, po chwili zastanowienia dorzucił drugą i zamieszał, czekając aż się rozpuszczą. Dolał do szklanki mleka i zaniósł do łazienki, zmuszając Killo do wypicia całości. Na szczęście chłopak nie zwrócił płynu. Zan przytulił go znowu i czekał aż valium zacznie działać. Trwało to kilka minut. Histeryczny płacz przeszedł w łkanie, aż wreszcie zamilkł. Zan odczekał jeszcze trochę, po czym wziąwszy jasnowłosego na ręce zaniósł go do sypialni i położył na łóżku. Wciąż mokre, zaczerwienione oczy chłopaka spoglądały na niego tak bezradnie i rozpaczliwie, że aż ściskało w gardle.
- Już dobrze - powtórzył, ostrożnie głaskając jasne włosy
- Wcale nie... - wyszeptał Killo i była to ostatnia rzecz, jaką powiedział tego dnia. Środki uspokajające uśpiły go, uwalniając od koszmaru na kilka godzin. Zan w tym czasie nie odszedł od niego ani na krok. Pochylił się nad śpiącym i ostrożnie wyciągnął z tylnej kieszeni jego spodni kilka kartek zwiniętych w rulon. Jeden z kontraktów - ten wykonany - rozpłynął się w jego palcach. Dwa pozostałe przeznaczone były na jutro. Choć dzisiaj udało mu się zrobić wszystkie - pomyślał Zan. I wtedy właśnie zadzwonił telefon.

Zan doskonale zdawał sobie sprawę kto dzwoni. Prywatne mieszkanie, które wynajęli kilka lat wcześniej nie miało telefonu. Mężczyzna przyłączył go na własną rękę. Numer znały tylko dwie osoby - strażnicy przejść, przy których obaj pracowali. Na dźwięk telefonu Killo poruszył się niespokojnie przez sen. Zan poderwał się z łóżka i wpadłszy do drugiego pokoju, szarpnięciem wyrwał wtyczkę z gniazda. W mieszkaniu zaległa ciężka cisza. Killo nie obudził się na szczęście. Czarnowłosy stanął w drzwiach sypialni i spojrzał na kochanka. Wiedział już co zrobi i ta perspektywa wcale nie napawała go optymizmem. Zbliżył się do skulonej na łóżku postaci i pocałował chłopaka w czoło. Powiedział tylko jedno słowo - "Śpij". Cichutkie westchnienie świadczyło, że moc zawarta w krótkim rozkazie dotarła do jego umysłu. Dochodziła szesnasta. Zan ubrał się szybko i wyszedł z mieszkania, zamykając drzwi tylko na jeden zamek. Po raz drugi nieregulaminowo posłużył się zdolnościami, kreśląc na drzwiach skomplikowany kształt znaku "pilnuj". Zbiegł po schodach i szybkim krokiem udał się w kierunku metra. W ciągu godziny stał się właścicielem srebrnego nissana pathfindera z kompletem ubezpieczeń i luksusowym wyposażeniem. Powrót do domu zajął mu niecałe sześć minut. W skrzynce na listy znalazł kopertę. Na żółtawym, grubym papierze widniało imię i nazwisko Killo i aktualny adres, zaś na odwrocie mężczyzna wyczuł taki sam znak, jak zostawił na drzwiach. Zignorował go, rozrywając kopertę. Poczuł jak przez jego palce przepływa strumień zaklęcia, mającego chronić zawartość koperty przed niepowołanymi oczami. "To zwykła reklama" - mówiło - "Zapomnij". Zignorował je również. W środku na podobnym żółtawym papierze, szkarłatnym atramentem napisano wezwanie.

W związku z niewywiązaniem się z kontraktu nr... zobowiązany jest do stawienia się... 21.11.(niedziela)... postępowanie karne...

Zan nie czytał. Tylko przebiegł wzrokiem przez kilka linijek równego, pochyłego pisma. Krew się w nim gotowała. Złamał już dzisiaj kilka punktów regulaminu posłańców. Może złamać jeszcze kilka - bardziej zależało mu na Killo niż na pracy. Do mieszkania szedł po schodach, żeby trochę ochłonąć po drodze. Machnięciem dłoni zdjął znak z drzwi, cicho przekręcił klucz w zamku i wszedł do środka. Chłopak wciąż spał. I dobrze. Odpoczynek mu się przyda, zwłaszcza przed tym, co czeka go jutro - pomyślał Czarnowłosy. Jego żołądek zaburczał żałośnie, przypominając, że od wczorajszego wieczora nic nie jadł. Killo też ledwo rano przełknął kilka łyżek mleka. W kuchni wciąż pachniało przygotowywanym obiadem. Zan zrzucił płaszcz i zajął się jego wykańczaniem. Pokroił pomidory i podpalił gaz pod garnkiem z mięsem. Gdy całość zaczęła się gotować wrzucił warzywa, przyprawy i pozwolił wszystkiemu dusić się przez dwadzieścia minut, jednocześnie gotując makaron. Duży zegar ścienny w salonie powoli wybrzmiał sześcioma uderzeniami. Zanazahn właśnie zamierzał iść obudzić Killo, gdy ten pojawił się w drzwiach kuchni. Oczy miał zapuchnięte od niedawnego płaczu, był jeszcze bledszy niż zwykle
- Ładnie pachnie - powiedział, siadając na swoim miejscu za kontuarem. Zan podszedł do chłopaka i mocno objął go ramionami
- Już lepiej? - spytał ciepło
Killo tylko skinął głową, mocniej wtulając twarz w obojczyk mężczyzny
- Zjesz?
Kolejne skinięcie. Zan niechętnie wypuścił go z objęć. Wyciągnął dwa talerze z szafki i nałożył na nie makaron, polewając sosem i posypując startym żółtym serem. Nalał im obu po szklance soku marchwiowego. Jedli w milczeniu. Zan z niepokojem patrzył jak jasnowłosy niemrawo grzebie w talerzu widelcem, z rzadka tylko podnosząc go do ust
- Nie smakuje ci? - spytał, gdy po długiej chwili chłopak odłożył sztućce, nie zjadłszy nawet jednej czwartej ze swojej porcji
- Nie skąd - zaprzeczył szybko - Bardzo dobre.
- Prawie nic nie zjadłeś...
- Nie jestem głodny
Killo spuścił wzrok i przez chwile trwał w milczeniu, wpatrując się w blat stołu. Westchnął i wstał, nadal nie patrząc na Zanazahna. Chwycił swój talerz i odwrócił się z nim w stronę zlewu. Zahaczona jego rękawem szklanka przewróciła się rozlewając sok po stole, po czym tocząc się spadła na posadzkę i rozbiła się w drobny mak. Chłopak drgnął. Talerz wysunął się z jego dłoni i również rozprysnął się na posadzce, zostawiając na spodniach jasnowłosego czerwone plamy sosu. Schylił się i zaczął szybko zbierać odłamki szkła
- Przepraszam... - głos mu się załamał
Zan zerwał się i obszedłszy stół, szarpnięciem postawił Killo na nogi
- Zostaw - powiedział nieco ostrzej niż należało i o wiele ostrzej niż zamierzał. Wyciągnął z szafki pod zlewem zmiotkę i szufelkę i kilkoma ruchami zgarnął wszystko do kosza na śmieci. Mocno wykręconą szmatą do podłogi starł sos i sok z lśniących kafelków. Jasnowłosy nie poruszył się, wpatrując się w mężczyznę z kamienną twarzą, z mieszaniną przerażenia i rozpaczy w oczach. Z zaciśniętej w pięść prawej dłoni sączyła się krew, wsiąkając w nogawkę jego szerokich, białych spodni. Zan zauważywszy, zaklął brzydko i mocno chwyciwszy chłopaka za nadgarstek pociągnął go do zlewu
- Puść - powiedział łagodnie odkręcając zimną wodę. Powoli, jeden po drugim odginał palce Killo, ukazując pocięte wnętrze dłoni. Odłamki szkła wbiły się głęboko w ciało, krew leniwie kapała na emaliowaną powierzchnię zlewozmywaka, mieszając się z wodą. Chłopak spojrzał na własną rękę nad ramieniem mężczyzny i zachwiał się lekko. Zan delikatnie odwrócił jego twarz w drugą stronę. Stał spokojnie, podczas gdy mężczyzna wyciągał kawałki szkła pęsetą. Zbyt spokojnie. Na pewno go bolało. Nie poruszył się, gdy woda utleniona z sykiem spieniła się w zetknięciu z brzegami ranek. Czarnowłosy wprawnie zawinął dłoń bandażem i poklepał chłopaka po jej wierzchu
- No i już - zdobył się na uśmiech
- Przepraszam Zan - głos Killo był zaledwie szeptem
- Nic się nie stało. Naprawdę. Chodź...
Przeszli do salonu i przysiedli na sofie. Zegar stojący na telewizorze uparcie wskazywał za kwadrans siódmą. Jasnowłosy siedział w milczeniu, wpatrując się w jego fosforyzujące wskazówki, na dworze zapadał zmrok. Krople deszczu powoli zaczęły bębnić o parapet, napełniając powietrze chłodem i nieustający szumem. Zan po raz kolejny posłużył się mocą "Śpij" - powiedział i powieki chłopca opadły. Ostrożnie położył go i przykrył kocem, a sam poszedł do sypialni, rzucić okiem na swoje kontrakty. Kolejny przypadał dopiero na poniedziałek rano. Przynajmniej o swoją pracę nie musiał się na razie martwić. Z kieszeni spodni wyciągnął kopertę i jeszcze raz przeczytał wezwanie. Jutro na dziesiątą. Nie puści Killo. Nawet nie powie mu o tym wezwaniu. Nic nie jest warte takiego cierpienia, absolutnie nic...

Zan nie mógł zasnąć tej nocy. Siedział w sypialni sam, wpatrując się ciemność i co jakiś czas wychwytując z szumu deszczu ciche westchnienie dobiegające z salonu. Zdrzemnął się dopiero nad ranem. Obudził go ruch. Za oknem wciąż było ciemno, deszcz ustał. Mężczyzna przeciągnął się i poszedł zobaczyć do Killo. Chłopak siedział na sofie i niemrawo zapinał guziki koszuli, lśniącej w ciemności nieskazitelną bielą.
- Mam kontrakt na wpół do siódmej - jego głos drgał niebezpiecznie - Muszę iść....
- Siedź - Zahn usiadł koło niego i objął ramieniem szczupłe barki - Nigdzie nie idziesz.
- Ale ja muszę...
- Nic nie musisz. Siedź.
- Znów zadzwonią - w głosie Killo zaczynała pobrzmiewać histeria
- Nie zadzwonią - szczęka mężczyzny zacisnęła się bez udziału woli - Nie zadzwonią - powtórzył.
Niebo na wschodzie szarzało. Siedzieli obaj w milczeniu, podczas gdy zegar nieprzerwanie odmierzał godziny jednostajnym tik - tak, tik - tak, tik - tak... Minęła siódma, ósma, dziewiąta. Killo coraz niespokojniej zerkał na telefon, nerwowo bawiąc się własnymi palcami, Zan zaciskał szczękę tak mocno, że zaczął wątpić czy uda mu się jeszcze kiedykolwiek otworzyć usta. Zaczęło się punktualnie, kiedy zegar skończył wydzwaniać godzinę dziesiątą. Jakaś potężna siła odepchnęła czarnowłosego aż pod ścianę. W pokoju zerwał się wiatr. Firanki zafalowały gwałtownie, podobnie jak włosy Killo i jego rozpięta koszula. Wokół chłopaka wybuchło światło. Oślepiające, żółte światło objęło całą jego sylwetkę, zamykając w środku przezroczystej sfery, która uniosła się niemal pod sufit. Killo krzyczał, uderzając rękami w ścianę niewidocznego więzienia. Na jego twarzy malowało się przerażenie. Zan poderwał się z podłogi zbyt wolno. Lśniąca kula znikła z cichym pyknięciem, pogrążając salon w szarości deszczowego poranka, zostawiając Zana samego.

Chwilę trwało zanim Zan otrząsnął się z pierwszego szoku. Potem zadziałał już automatycznie. Nie zakładał płaszcza, nie zamykał drzwi. Biegiem pokonał schody i dopadł samochodu. Trasę zabierającą niemal pół godziny pokonał w kilka minut, łamiąc przy tym niemal wszystkie przepisy ruchu drogowego, zaparkował w poprzek ulicy przed obskurnym, pięciopiętrowym budynkiem. Błękitny, w połowie przepalony neon trzaskał i syczał, jakby z wysiłkiem dokonywał właśnie swojego żywota. Zan nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, rejestrując tylko błękit - taki jak oczy Killo . Drewniane schody skrzypiały niemiłosiernie pod krokami mężczyzny, znak ochrony wyczuł na czwartym piętrze. Koślawe, pozbawione dzwonka drzwi nie stawiły najmniejszego oporu - wpadł do środka, stając oko w oko ze strażniczką - wiekową kobietą w kwadratowych okularach.
- Czego? - warknęła podnosząc się z miejsca
- Otwórz przejście! - zażądał
- Nie! - strażniczka założyła ręce na piersi i spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka
- Otwórz!!!
- Nie - uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją - I tak już mu nie pomożesz...
W Zanie serce zamarło, ale tylko na ułamek sekundy. Zebrał w sobie całą energię jaką dysponował i wyminąwszy strażniczkę oparł ręce o skrzydła drzwi
- Nie uda ci się - zadrwiła kobieta
Zan skoncentrował się. Drzwi skrzypnęły, usuwając złośliwy uśmiech z pomarszczonej twarzy. Powoli, milimetr po milimetrze rozsuwały się, ukazując wnętrze, pogrążone w kłębach pary. Zan zacisnął zęby i odepchnął skrzydła, które rozwarły się szeroko. Wszedł do środka, a drzwi zatrzasnęły się z hukiem. W pomieszczeniu nic nie było widać. Aromatyczna mgła kłębiła się i poruszała, zasłaniając absolutnie wszystko. Nie było to problemem. "Zniknij" - jedno słowo mocy i kłęby opadły na podłogę, rozbryzgując się milionami kropel. Przed Zanem znajdowała się olbrzymia przestrzeń innego wymiaru, a w oddali majaczyły dobrze mu znane schody. Dopadł ich w ułamku sekundy.
- Jak śmiesz?! - rozległ się huczący głos, zdający się dochodzić ze wszystkich kierunków jednocześnie. Nie był to głos, który normalnie wydawał Zanazahnowi polecenia. W tej chwili nie przejmował się tym.
- Oddaj mi Killo!! - krzyknął
Złośliwy śmiech przyprawił czarnowłosego o dreszcz. Wszystko to było nierzeczywiste. Jak jakaś idiotyczna gra, której nie mógł i nie chciał zrozumieć. Inny wymiar przedstawiony jakby w krzywym zwierciadle - mroczny i posępny, promieniujący beznadziejnością i poczuciem klęski. Głos, którym ON przemawiał - zawsze ciepły i ojcowski, teraz złośliwy i lodowaty, wywołujący samym swoim brzmieniem zimny pot na karku Zanazahna
- Oddaj mi go!! - powtórzył rozpaczliwie - Nic więcej nie chcę
- Tylko jego? - drwił głos - A kimże on jest dla ciebie?
- Wszystkim! Oddaj mi go. Proszę!!!
- Aż tak ci zależy...?
W polu widzenia mężczyzny pojawiła się ta sama świetlista sfera, która zabrała Killo z salonu. Chłopak stał w niej, nieco bokiem nie zauważając go. Zan obserwował jak jasnowłosy zbiera energię i uwalnia ją, chcąc rozbić ściany sfery. Jak bariera odbija moc i godzi nią w uwięzionego w środku, jak Killo opada na kolana kuląc się z bólu...
- Killo!!
- Nie słyszy cię - zarechotał dudniący głos - nie jest w stanie zniszczyć tej kuli, wszystko co zrobi wróci do niego podwojone.
- Nie wolno ci tego robić!!! - krzyknął mężczyzna podbiegając w kierunku szklanego więzienia

Bez ostrzeżenia kula runęła przed siebie, oddalając się od czarnowłosego tylko po to, by w pewnym momencie zawrócić wprost na niego. Rzucił się na ziemię, unikając uderzenia o centymetry. Sfera wyhamowała gwałtownie, zatrzymując się dosłownie w miejscu, rzucając, znajdującego się w niej chłopaka na ścianę. Zan z przerażeniem patrzył, jak z rozcięcia na skroni chłopaka tryska krew, plamiąc lśniąco białą koszulę i spływając po przezroczystej tafli. Killo podniósł się chwiejnie i w tym samym momencie kula znów wystartowała. Zan odskoczył w ostatnim momencie. Odwrócił się, by zobaczyć jak jasnowłosy z impetem uderza o niewidoczną barierę. Ich oczy spotkały się na sekundę, potem sfera znów zaatakowała.
- Ciekawe jak długo będzie ci się udawać.... - drwił wszechobecny głos, podczas gdy Zan tylko cudem unikał kolejnych uderzeń - Ciekawe jak długo on wytrzyma....
Chłopak przestał próbować wstawać. Kulił się tylko, przy każdym kolejnym uderzeniu. Wnętrze sfery, spryskane było krwią. Zan miał już dosyć. Ciężko chwytał powietrze, mięśnie bolały go od nadludzkiego wysiłku, a nade wszystko był wściekły. Wściekły jak nigdy dotąd
- Przestań!!!!!!!!!! - ryknął, wykorzystując czas hamowania kuli na wbiegnięcie po szklanych schodach
- Jak śmiesz!!!! - ryknął głos, niemal rozrywając bębenki mężczyzny - Wynoś się stąd!!!!!
Wtedy Zanazahn zobaczył Go. A raczej Ich. Podest schodów podświetlony był białym, ciepłym płomieniem. Jego środek przedzielony był szklaną taflą, która zdawała się być lustrem, ale tylko na początku. Na początku bowiem zobaczył Zan dwa identyczne fotele, chociaż może nie fotele a trony, a w nich dwóch mężczyzn. I właśnie oni stanowili jedyną różnicę w bliźniaczym obrazie po obu stronach szklanej tafli. Ten znajdujący się bliżej Zana był stary, bardzo stary, żeby nie powiedzieć wiekowy. Na pooranym bruzdami zmarszczek obliczu malowała się furia, a mętne szare oczy spoglądały na Zana z nienawiścią
- Jak śmiesz - powtórzył, a jego głos dobiegał już tylko z jednego miejsca. Starzec wyciągnął rękę i wokół Czarnowłosego zaświstał gwałtowny wicher. Zwiastujący taką samą sferę, jaka uwięziła Killo. Zanazahn nie miał zamiaru dać się złapać. Po pierwsze spodziewał się tego i był przygotowany, po drugie zaś miał o wiele więcej doświadczenia i umiejętności niż jasnowłosy. Kryształowa kula zbliżyła się, po czym eksplodowała, gdy tylko dotknęła aury mężczyzny. Zan postąpił krok, potem jeszcze jeden i kolejny i zacisnął palce na zasuszonym gardle starca.
- Jak... jak mogłeś go tak potraktować... - wściekłość odbierała mu głos - Ty który sam siebie nazywasz bogiem... jak mogłeś... jak mogłeś go tak skrzywdzić?
- Jest słaby! - zaskrzeczał duszony - Jest niczym, nie nadaje się do najprostszej pracy, nie zasługuje na to by żyć. Szkoda powietrza, którym oddycha...
- Jakim prawem ty o tym decydujesz?! - ryknął Zan - Jakim prawem mówisz, że on jest słaby, podczas, gdy sam nie masz dość siły, by obronić się przede mną?!! Od kiedy na życie trzeba sobie zasłużyć? Kto ci dał prawo decydować??? Mów!!!!!!!! - potrząsnął pomarszczonym ciałem.
- Podnosisz rękę na swojego boga - starzec zaśmiał się piskliwie - I tak nic nie zdziałasz. Kontrakt jest już wydany, a i ty zapłacisz za to co zrobiłeś. No zabij mnie. Zabij mnie a zobaczymy który z nas postąpił lepiej. Zabij, a będziesz jak ja....
- WYSTARCZY... - głos, który zabrzmiał z wszystkich stron jednocześnie był tym głosem, który Czarnowłosy słyszał na każdej odprawie. Głos boga... Puścił szamocącego się wciąż staruszka i przyklęknął opuszczając głowę na piersi
- Panie - szepnął
- ZBYT DŁUGO ZGADZAŁEM SIĘ NA TWOJE SĄDY NAD ŚMIERCIĄ OJCZE - powiedział spokojnie mężczyzna znajdujący się po drugiej stronie szklanej tafli - ZBYT DŁUGO PRZYMYKAŁEM OCZY NA TWOJĄ NIESPRAWIEDLIWOŚĆ, ZBYT DŁUGO I DOŚĆ TEGO! TEGO CO UCZYNIŁEŚ NIE USPRAWIEDLIWIA NIC. ANI TWÓJ WIEK, ANI POZYCJA, ANI SZALEŃSTWO KTÓRE OGARNĘŁO CIĘ WIELE LAT TEMU, A NA KTÓRE JA SPOGLĄDAŁEM Z POBŁAŻLIWOŚCIĄ TYLKO DLATEGO, ŻE JESTEŚ MOIM OJCEM. TERAZ TEN FAKT NAPEŁNIA MNIE JEDYNIE ODRAZĄ I WSTYDEM. ZBYT DUŻO ŻYĆ POŚWIĘCIŁEŚ NA SWOJE GIERKI, ZBYT DUŻO ŻYĆ, KTÓRE MOŻNA BYŁO OCALIĆ. NIE BĘDĘ TOLEROWAŁ DŁUŻEJ TWOJEGO ZGORZKNIENIA, OKRUCIEŃSTWA I NIESPRAWIEDLIWOŚCI. TO CO ZROBIŁEŚ KILLO OTWORZYŁO MI OCZY. OJCZE DANĄ MI POTEGĄ ODBIERAM CI WŁADZĘ...
- Nie możesz - skrzeknął starzec cofając się o krok - Nie wolno ci...
- TAK MYŚLAŁEM, ALE TERAZ WIDZĘ ŻE SIĘ MYLIŁEM. TWOJA MOC ODESZŁA OD CIEBIE. NIE MASZ JUŻ WŁADZY NAD ŚMIERCIĄ...
Zan nieśmiało podniósł wzrok i przyjrzał się swojemu bogu. Wyglądał młodo, jednak nie dało się jasno określić jego wieku. Sprawiały to oczy, które mimo swojej jasności zdradzały mądrość wieków. Stał tuż przy szklanej barierze i patrzył na tego, którego nazywał ojcem, z mieszaniną smutku i gniewu. Nagle w jego dłoni pojawiło się coś na kształt świetlistej włóczni. Uderzył nią w ziemię, wypowiadając te słowa.
- NIE MASZ JUŻ WŁADZY NAD ŚMIERCIĄ - powtórzył drugi i trzeci raz, za każdym razem uderzając drzewcem włóczni w ziemię
- Nieeeeeeeeeee.... - jęknął starzec kuląc się i kurcząc
- DOKONAŁO SIĘ... - wyszeptał bóg przymykając oczy
- Nieeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!!!!!!
Gwałtowny ruch za plecami zmusił Zana do obejrzenia się. Sfera zamykająca w środku nieprzytomnego chłopca, kierowana ostatnim ruchem ręki upadłego boga runęła z impetem przez przestrzeń, ze świstem przecinając powietrzem. Młody bóg wyciągnął dłoń o uderzenie serca zbyt późno. Kula z potężnym hukiem roztrzaskała się o ziemię, wystrzeliwując w górę milionami kryształowych odłamków, z brzękiem opadających niczym deszcz. Pokaleczone, zakrwawione ciało Killo zastygło w bezruchu.
-Killo!! - krzyknął czarnowłosy i biegiem puścił się ku ukochanemu. Nie widział, jak wraz ze śmiercią upadłego boga pęka bariera oddzielająca od siebie oba trony. Nie widział, że młody bóg powoli i dostojnie zbliża się do niego. Nie obchodziło go to. Teraz nie obchodziło go już nic....

Pierś chłopca była nieruchoma, podobnie jak błękitne oczy, wpatrujące się w nicość, zasnute delikatną mgłą śmierci. Zan wtulił twarz w popielate włosy. Z jego oczu popłynęły łzy. Tylu ludziom uratował życie. Tylu ludzi zawrócił z ostatniej ścieżki, wiodącej wprost w zimne ramiona kostuchy. A tej jednej jedynej osobie. Tej najważniejszej na całym świecie, najbliższej i najukochańszej nie potrafił pomóc...
- ZANAZAHNIE - cichy głos tuż za jego plecami kazał mu się odwrócić. Nie pokłonił się swojemu bogu, nie zgiął przed nim kolan, bo teraz nic już nie miało sensu. Patrzył tylko w ciepłe zielone oczy, próbując odgadnąć, czy ta głupia i niepotrzebna śmierć zrobiła na nim jakiekolwiek wrażenie
- ZANAZAHNIE - powtórzył wszechmocny - DAJ MI CHOĆ JEDEN POWÓD, DLA KTÓREGO TEN CHŁOPIEC POWINIEN ŻYĆ...
- Kocham go - wyszeptał Zan bez zastanowienia - Kocham!!! - krzyknął - Czy to nie wystarczy!???
Bóg uśmiechnął się lekko. Odwrócił się i odszedł. Kłęby pary uniosły się z ziemi, pogrążając zaświaty w nierzeczywistości. Zanowi przestały przeszkadzać. Nie liczyły się podobnie jak wszystko inne.
Chłodny wiatr rozrzucił włosy Killo, porywając ze sobą mgłę. Zanazahn klęczał na mokrym od deszczu chodniku, przyciskając do siebie mocno nieruchome ciało. Budynek za jego plecami był martwy. Neon nie świecił już, okna ziały szczękami wybitych szyb. W posępną ciszę wieczoru wdarło się jękliwe zawodzenie syreny, po chwili w uliczkę skręciła duża karetka reanimacyjna. Zan podniósł głowę i zobaczył biegnących w jego kierunku sanitariuszy. "Za późno" pomyślał, jednak nie protestował, gdy odebrali mu chłopaka i ułożyli na noszach.
... puls sześćdziesiąt... ciśnienie... dziewięćdziesiąt na sześćdziesiąt i spada... dwanaście gram... epinefryna... już... tlen przez maskę... połamane żebra... wciąż spada... adrenalina... nierówne źrenice... sześć gram... spada.... jeszcze raz... osiemdziesiąt, odsunąć się! Nic... jeszcze raz! mamy go...
Rozmowy dochodziły do niego jak zza grubej zasłony. Powoli. Bardzo powoli dotarło do niego, że Killo żyje. Spojrzał na lekarza i sanitariusza w ciasnocie karetki pochylających się nad półnagim chłopcem. Lekarz uśmiechnął się do niego ciepłymi zielonymi oczami. Coś pojawiło się w zaciśniętych do bólu palcach Czarnowłosego. Rozwinął pożółkły zwój. Kontrakt. Wykonany. Dokument rozpłynął się w powietrzu, gdy tylko Zanazahn zrozumiał na co patrzy. Ukrył twarz w dłoniach z westchnieniem ulgi. Jego usta same złożyły się do modlitwy.
- Będzie dobrze - powiedział lekarz klepiąc go po ramieniu, jego oczy były brązowe jak oczy Zana.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cóż warte jest zycie(1)
Cóż warte jest życie
Ile warte jest środowisko
JEDNO JEST ŻYCIE. Kapela Górole, Teksty piosenek
1288 odpowiedź na pytanie na ile renesans jest samodzielną epoką a na ile odrodzeniem antyku
Jeden Osiem L. - Jedno jest życie, Teksty piosenek, Polskie
Na ile ukrainski jest rosyjski, Język Ukraiński
Czy możliwe jest życie w kosmosie
projekt 86 piękne jest życie DMR 1807
Na Tytanie jest życie, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
Wesole jest życie
49 WALKĄ JEST ŻYCIE CZŁOWIEKA NA ZIEMI (MOC WEWNĘTRZNA)
Przełom! Jest życie na Marsie!, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
2010 06 Fail test, czyli na ile antywirus jest skuteczny
TAKIE JEST ŻYCIE, Położnictwo i ginekologia, Antykoncepcja a małżeństwo
Czym jest życie, Ewolucjonizm - kreacjonizm, Ewolucja
A C Bhaktivedanta Swami Prabhupad Zrodlem zycia jest zycie

więcej podobnych podstron