Bo wydaje mi się, że to była bitwa. Czuło się między -:
takie napięcie... Jakby wiele lat temu coś się między nimi wydamy?'
W każdym razie Moreland nie osiągnął tego, czego pragnął dla ĄjJ
Cokolwiek by to było.
Co masz na myśli?
To dla mnie zagadka, Rób. Moreianda interesuje tylko dobro wystlv
Jeżeli jednak jest tak bogaty, jak twierdzi Creedman, dlaczego nie zrobi tył
wszystkich niezbędnych rzeczy? Mógłby poprawić komunikację, poświeci/
trochę pieniędzy na szkolnictwo, wyuczenie zawodu. Postarać się o częsts^
dostawy. Zamiast tego traci majątek na jakieś dziwne badania. Żyje odgrodzony
murem jak lord, podczas gdy reszta wyspy podupada. Może tubylcy dobrz*
wiedzą, czemu opuszczają wyspę. Nie widzieliśmy tu żadnego zaangażowania
społecznego. Nikt nie protestuje przeciwko blokadzie.
Robin zastanowiła się.
Tak, on naprawdę zachowuje się jak dziedzic we dworze. A może
tubylcy wiedzą coś jeszcze? Hoffman ma rację mówiąc, że nie każda kraina
może się szybko rozwijać. Spójrz na tutejsze warunki geograficzne. Strona
zawietrzna ma wspaniały klimat, ale nie ma portu, strona nawietrzna ma
naturalną przystań, ale są tam skały. A pomiędzy nimi znajdują się góry
i zaminowany las figowcowy. Wszystko to bez sensu. Może widzą to wszyscy
z wyjątkiem Morelanda?
I te plany uzdrowiska Skipa z Haygoodem. Co tylko potwierdza twą
tezę. Oj, coś mi się widzi, że mamy do czynienia z doktorem Donkiszotem.
Robin wstała i marszcząc czoło zdjęła rajstopy.
Widziałeś, w jaki sposób potraktował Pam. Nie wygląda na to, żeby
byli ze sobą zaprzyjaźnieni. Co zresztą nie jest dziwne, skoro tyle czasu
mieszkali osobno. Jednakże dzisiaj był dla niej wyjątkowo niemiły.
Wysłał ją do szkoły z internatem — powiedziałem. — A teraz,
pomimo jej doktoratu, nie traktuje jej jak równego partnera. W sumie, nie jest
to kandydat na ojca roku.
Biedna Pam. Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, pomyślałam
sobie: oto następczyni swego ojca. Jakże pozory mylą.
Zdjęła suknię i powiesiła na poręczy krzesła. Pomacała nadgarstek.
No i jak? — spytałem.
Doskonale. Pracujesz jutro?
Mam zamiar.
— Może spróbuję zrobić coś z tych kawałków muszli.
Weszła do łazienki, l nagle krzyknęła.
19
T
rzy. Nie, cztery.
Rozbiegane, przestraszone światłem. Odcinające się od białych kafelków.
Jeden z nich wspiął się na ścianę z prysznicem i poruszał czułkami. Machał do nas.
Robin wcisnęła się w kąt, starając się zapanować nad sobą.
Drugi wpełzł na wannę i zatrzymał się na krawędzi.
Owalny. O czerwonobrązowej skorupie długości mojej dłoni.
Sześć czarnych odnóży.
Czujne oczy.
Zasyczał.
I nagle wszystkie zaczęły syczeć.
Rzucił się w naszą stroną.
Wyciągnąłem Robin z łazienki i zatrzasnąłem drzwi. Obejrzałem je z niepokojem. Dzięki Bogu przylegały szczelnie do framug.
Serce waliło mi jak młotem. Pot ściekał strumieniami.
Robin wpiła mi się palcami w plecy.
— O, Boże, Alex! O, Boże!
- Wszystko w porządku — wydusiłem z trudem. — Nie wydostaną się
stamtąd.
— O, Boże... — nie mogła złapać tchu. — Weszłam i coś dotknęło...
mojej stopy.
Spojrzała na swoje nogi. Dygotała.
Posadziłem ją. Drżącymi palcami chwyciła mnie za ręce.
— Spokojnie — powiedziałem przypominając sobie wyraz ich oczu:
2unny, wręcz lodowaty.
- Zabierz je stamtąd, kochanie. Proszę!
—- Dobrze.
"— Było ciemno. Poczułam dotyk, zanim je zobaczyłam. Ile ich jest? Trzy? ~~ Naliczyłem cztery.
121