Rozdział I
Jestem kimś, kim nie chciałam być. Każda noc wygląda tak samo, wciąż to do mnie wraca. Każde najmniejsze wspomnienie, które kończy się w ten sam sposób. Umieram.
Mam wiele imion, o których nikt nic nie wie. Mam wspomnienia, których nie powinnam mieć. Nic nie mogę z tym zrobić. Jestem jedyna, nie powtarzalna, nikt nie wie o moim istnieniu. Znam swoje przeznaczenie aż za dobrze. Kończyło się w młodym wieku, teraz żyje dłużej, ale nie wiem jak długo to potrwa. Śmierć zawsze pojawiała się nagle, niespodziewanie, w momentach, w których nikt nie mógł mi pomóc.
Obudziłam się w swoim małym pokoju. Kolejny koszmar, przez który nie zmrużyłam oka. Na szczęście nie budzę się już z krzykiem jak kiedyś. Spojrzałam na zegarek - była czwarta rano - wstałam i poszłam do łazienki. W lustrze ujrzałam twarz piętnastolatki. Pierwszy raz widzę się w takim wieku. Krótkie jasno brązowe włosy ścięte jak kuperek kaczki. Oczy jak zawsze niebieskie niczym ocean. Oblałam twarz zimną wodą i wytarłam ręcznikiem. Gdyby nie to, kim jestem, miałabym normalne życie. Cóż jestem inna. I to widać, aż za bardzo. Mieszkam z matką Jean, w dużym mieście, które mnie przerażało wole małe miasteczka. Moi rodzice są w separacji, która miała się skończyć i znów mieliśmy być rodziną. Niestety los tego nie chciał i zabrał moją mamę do świata duchów. Dwa tygodnie temu, gdy byłam w szkole poczułam bardzo silny ból w piersi. Oznaczało to tylko jedno, że bliska mi osoba zmarła. Nic nie mogłam zrobić nie potrafię powstrzymać śmierci, nie będąc w pobliżu.
Dzisiaj przeprowadzam się do ojca Bruno. Mieszka w małym zapomnianym przez świat miasteczku otoczonym przepięknym lasem. Każdy się w nim zna i wszyscy wszystko o mieście wiedzą. Szkoda tylko, że nic o sobie nie wiedzą. Nie będę was trzymać w niepewności, jestem Podróżującą Duszą. Kim ona jest? Już tłumaczę, to dusza, która po śmierci rodzi się ponownie ze wszystkim wspomnieniami z poprzedniego życia. Ma też dary widzenia każdego napotkanego ludzkiego ducha, gdy w niego zaglądam moje tęczówki zmienią barwę na białą. Zazwyczaj spuszczam wzrok by nikt nie zauważył jak kolor moich oczu się zmienia. Mogę też zmieniać zachowanie człowieka, by nie robił jakiś głupot, jak branie narkotyków, samobójstwa czy coś w tym stylu. Czasem nazywają to sumieniem, w końcu przemawiam do nich wewnętrznie. Nie mają zielonego pojęcia, że im pomagam. Wyczuwam, kiedy dusza umiera, gdy byłam mała zresztą jak zawsze miała problemy z duszami, które umierały wysyłały mi sygnały, które nie należały do najprzyjemniejszych.
Po obfitym śniadaniu, złapał moje dwie duże torby i jedną nie wielką, która służy mi za plecak. Wbiłam się do taksówki i ruszyłam na lotnisko. Sama myśl, że będę musiała zaglądać w każdą duszę w tym miasteczku, robi mi się słabo. Gdy to robie lepiej poznaje ludzi wiem, komu mogę ufać. Tylko, że to zwiększa liczbę moich wspomnień, mam i tak ich nadmiar. Czasem zastanawiam się, gdzie one mieszczą się.
Bruno ma stadninę koni „Koniczynka”, są wakacje, więc pewnie będę pomagać od czasu do czasu. Nie mam nic naprzeciw uwielbiam konie. Chociaż w poprzednich życiach nie jeździłam konno, nawet za nimi nie przepadałam. Teraz jest inaczej, bo więcej czasu spędzam z końmi. Mili ludzie tam pracują, czego nie mogę powiedzieć o uczących się jazdy. Przyjeżdżają do Koniczynki bogate dzieci, które myślą, że są władcami świata. Potrafią tylko rozkazywać, nie cierpię takich ludzi, ich dusze są zimne i ciemne. Lot samolotem jest przyjemny żadnych komplikacji. Z wyjątkiem dwóch dusz, które zmarły w wypadku samochodowym. Takie są skutki picia i prowadzenia, czasem żałuje, że nie mogę nic zrobić na odległość. Na lotnisku odebrał mnie Dirk jeden z pracowników taty, nie należy do najprzystojniejszych, ale jest nieźle napakowany. Długowłosy brunet zawsze w kucyku, ubrany w luźny niebieski T-shirt i obtarte jeansy. Zakaż dym razem, gdy go widzę uśmiech sam się pojawia na mojej twarzy.
- Hej Dirk! - krzyknęłam z tłumu do niego.
- Hej Lisa! - pomachał do mnie.
Podeszłam do niego i podałam walizki, wziął je i razem poszliśmy do furgonetki. Do Koniczynki jedzie się około dwóch godzin. Rozmowa z Dirkiem jest przyjemna zawsze jakieś nowinki powie. Gdy tak paplał zorientowałam się, że znam ludzi stąd aż za dobrze, więc nie będę używać swoich zdolności. Chyba, że to będzie konieczne, a mam nadzieje, że nie. Obiecuje sobie, że nie użyje swoich zdolności, z ciekawości tylko w nagłych wypadkach. Moje rozmyślania przerwało zdanie „ Bruno zatrudnił dwóch nowych na wakacje.” Nowych? No super moją obietnice szlak trafił, nie, nie złamie jej, poznam ich jak normalny człowiek. Żadnego zaglądania w duszę. Koniec kropka.
Po dojechaniu Dirk pomógł mi zanieść bagaż do pokoju poczym od razu wrócił do pracy. Rozpakuje się wieczorem, wyszłam z domu i ruszyłam na poszukiwanie taty. Znalazłam go, gdy dawał lekcje jakiejś dziewczynie, widać było, że należy do bogatej rodziny. Wciąż narzekała „czy ten koń może tak nie ruszać głową”. Katastrofa. Nowych jak na razie nie zlokalizowałam, pewnie sprzątają boksy. Podeszłam do taty, przeskakując płot.
- Hej - powiedziałam stając obok niego.
- Hej, skarbie - powiedział z uśmiechem na twarzy - jak podróż?
- Nudna - powiedziałam ziewając, pokazując znudzenie.
- Rozumiem - uśmiechnął się nie spuszczając z oka dziewczyny jakby bał się, że zaraz spadnie.
- Słyszałam, że zatrudniłeś nowych - powiedziałam z zaciekawionym głosem.
- A tak, powinni być w stajni i czyścić boksy - powiedział - są rok starsi od ciebie - dodał z naciskiem, tak jak bym nie wiedziała, co on myśl na temat randek - powinienem sprawdzić czy się nie obijają.
- Ja sprawdzę, ty sobie nie przeszkadzaj i tak powinni wiedzieć, kim jestem - powiedziałam z uśmiechem.
- No dobrze.
Poszłam w stronę stajni, witając się z każdym, kogo minęłam, jakby byli moimi kumplami, choć byli o wiele starsi ode mnie. Zajrzałam do stajni, pusto, nikogo nie było, zaczęłam zaglądać do boksów. Nikogo, ciekawe gdzie są, przychodzi mi tylko jedno miejsce do głowy. Schodami na górę gdzie mieści się siano. Weszłam na górę i się rozejrzałam, kilka mebli, o widać podłogę. Dwa łóżka, siano przesunięte o parę metrów dalej. Widać, że tata postarał się o miejsce, w domu raczej już miejsc brak. Zerknęłam na jedno z łóżek, coś tam się poruszyło, z pod koca wyłoniła się ludzka ręka. Czyli jeden się leni, a gdzie jest drugi? Łóżko obok było puste. Hm… trudno zajmę się najpierw tym cwaniaczkiem. Podeszłam bliżej i potrząsnęłam nim porządnie, brak reakcji, dziwne był chłodny… Pewnie koc jest za cienki będzie trzeba im przynieść jeszcze ze dwa trochę grubsze. Jest tu ciepło, chociaż pochmurnie, ale w nocy potrafi nieźle być zimno. No to jeszcze raz, potrząsnęłam nim tak, że łóżko zaczęło się trząść i skrzypieć. Nic. Zobaczyłam BumBoxa, może się przydać, gdybym wiedziała gdzie jest jego głowa? Nagle z pod koca wyłoniły się blond włosy, strasznie poczochrane, chłopak przewrócił się na plecy. Jego twarz była jak porcelana, taka gładka i piękna, nieziemsko piękna. A myślałam, że tacy nie istnieją, no chyba, że w czyjejś wyobraźni. Pokręciłam głową i położyłam sprzęt przy jego uchu, włączyłam głośność na maksa i włączyłam muzykę. Chłopak zerwał się na równe nogi jak wystrzelony z procy. Był w samych spodniach, co zaczęło mi trochę tłumaczyć, dlaczego jest taki chłodny. Wyłączyłam sprzęt i spojrzałam na niego, Boże ciało tak samo boskie jak twarz, skąd on się urwał. Nie, nie mogę pozwolić sobie na takie doznania, żadnej miłości! Śmierć czyha na mnie za rogiem. Nie będę siebie tak ranić a tym bardziej drugą osobę. Wstałam z klęczek i próbowałam patrzeć mu w twarz, przede wszystkim próbowałam odzyskać zmysły. To zwykły chłopak, powtarzałam sobie.
- Nie ładnie tak spać w czasie pracy - powiedziałam krzyżując ręce na piersi.
Chłopak wciąż oszołomiony, potrząsnął głową tak, że jego krótka rozczochrana fryzura wróciła do ładu. Jego szok szybko się ulotnił i zmienił się w gniew.
- A co ciebie to obchodzi? - zapytał ze złością i sięgnął po koszulkę.
- Co tak hałasujesz? - zapytał ktoś za mną.
Odwróciłam się, wyglądał tak jak on był nieziemsko przystojny tylko, że miał rudą czuprynę. Skąd oni się wzięli? Cerę mieli jak porcelanowe laleczki, byli zbyt idealni jak na mój gust.
- To nie ja, tylko ona - powiedział blondyn wkładając koszulkę.
Chłopak przyjrzał mi się uważnie.
- Kim jesteś?
- Jestem Lisa… - urwałam, bo rudy mi przerwał.
- O kurwa…
- Co? - zapytał blondyn.
- To córka Bruna - powiedział rudy.
- O kurwa...
No tak słownictwo to mają całkiem skiepszczone.
- Jeśli powiecie jeszcze raz „o kurwa” to powiem ojcu, że się leniłeś - powiedziałam wskazując na blondyna.
Obaj zamilkli na chwile, wymienili spojrzenia.
- Przepraszamy, to było nie odpowiednie zachowanie - powiedział rudy - jestem Jill, a to mój brat Carl.
- Miło mi a teraz do roboty boksy same się nie sprzątną - powiedziałam surowym głosem.
Obaj zeszli na dół i wzięli się do roboty. Zeszłam do nich i przyglądałam się przez chwilkę, nagle Jill spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Co wywołało na moich policzkach rumieniec, szybko opuściłam stajnie i udałam się do domu.
W domu Bruna mieszkają wszyscy pracownicy z poza miasta, czyli Dirk i parę innych osób. Dlatego ojczulek zrobił takie coś jak stołówka, gdzie wszyscy przychodzili na posiłek o odpowiedniej godzinie. W moim wieku nikogo nie było, nie licząc tych dwóch Jilla i Carla do ich wieku brakuje mi ze dwa tygodnie. Na obiedzie zajęłam wolny stolik przy oknie, reszta rozsiadła się przy innych stołach i rozmawiali o swoich sprawach. Po kilku minutach dosiedli się do mnie Jill i Carl, no super! Tylko ich tu brakowało. Nagle poczułam impuls w sercu automatycznie podnosiłam głowę i kierowałam ją w kierunku, z którego dochodzi. Nie zwracałam na nikogo uwagi, patrzyłam w przestrzeń i czułam mały ból w piersi, ktoś zmarł. Jakiś turysta, spacerował po lesie niedaleko sąsiedniego miasteczka. Gdy wyszłam z tak zwanego transu zauważyłam, że mi się przyglądają.
- Co? - zapytałam.
- Coś się stało? - zapytał Jill zbliżając swoją dłoń do mojej. Szybkim ruchem zabrałam ją zanim ją dotknął.
- Nic się nie stało, czemu pytasz?
- Przez chwile wyglądałaś jakby coś cię bolało - powiedział Carl jedząc spaghetti.
- Nic mnie nie bolało - powiedziałam odwracając wzrok w stronę okna, więc tak to dla innych wygląda, gdy czuje jak ktoś umiera.
O nic więcej nie pytali, na szczęście, po obiedzie poszłam się rozpakować. Nawet nie sądziłam, że mam tyle rzeczy. Rozpakowywanie zajęło mi… cóż o wiele za długo. Zapadł zmrok, wyjrzałam przez okno widok na całą stadninę koni, światło na piętrze w stajni. Jeszcze nie śpią, pewnie w karty grają, uśmiechnęłam się do siebie. Po kilku minutach poszłam spać.
Wstałam na śniadanie zwarta i gotowa i nawet szczęśliwa z tego, że tu byłam. Przywitałam się ze wszystkimi na stołówce. Rudy i Bondi jeszcze spali, szybko zjem śniadanie i pogadam z tatą, co mają dziś zrobić. Coś mi się zdaje, że będę miała nie zły ubaw. Po śniadaniu minęłam się z Jillem i Carlem, uśmiechnęłam się tylko i znikłam za drzwiami. Tate znalazłam w stajni, szykował Light klacz na lekcje jazdy.
- Hej skarbie - przywitał mnie, całując w czoło.
- Hej, to, co nowi mają dziś do roboty? - zapytałam niewinnie.
- Sama zdecyduj, pamiętasz, co każdy nowy robił? - zapytał z uśmiechem na ustach.
Zastanowiłam się i spojrzałam na boks Pioruna mojego czarnego ogiera, był na wybiegu przy lesie. Jak zawsze każdy nowy miał złapać mojego wierzchowca by wykazać się wyobraźnią. Taki rytuał przejścia w Koniczynce zawsze czekają aż ja przyjadę. Jestem sędzią przy łapaniu i zawsze mam niezły ubaw może i teraz tak będzie. Uśmiechnęłam się do siebie.
- Piorun czeka - powiedziałam nagłos - inicjacje czas zacząć!
Ojciec zaczął się śmiać. Nie dziwie mu się śmiesznie to zabrzmiało. Poczekałam na schodach aż Jill i Carl przyjdą do stajni. Długo to nie trwało, parę minut i pojawili się w stajni.
- Siemka - przywitałam ich radośnie, patrzyli się zdziwieni na mnie - mam dla was robotę, każdy nowy to wykonywał.
- Cóż to takiego? - zapytał Jill zaciekawiony.
Carl nic nie powiedział patrzył się tylko podejrzanie. Wstałam i wyszłam na zewnątrz.
- Chodźcie, przed nami półgodzinny drogi, do wybiegu Pioruna - powiedziałam idąc w kierunku lasu.
Chłopcy szybko dorównali mi krok, szliśmy w milczeniu przez kilka minut.
- Co będziemy robić na wybiegu Pioruna? - zapytał w końcu Carl.
- Łapać go - odpowiedziałam - to wasze zadanie.
- Mamy złapać Pioruna? - zapytała niedowierzeniem Jill.
- Tak - potwierdziłam - jeszcze nikomu to się nie udało, kiepską mieli wyobraźnię.
Przyspieszyłam kroku, a raczej zaczęłam radośnie podskakiwać. Co pewnie wyglądało dziwnie, ale mnie zbytnio to nie obchodziło. W końcu doszliśmy do wybiegu Pioruna, swobodnie sobie biegał. Stanęłam przy płocie i odwróciłam do nich.
- Który pierwszy? - zapytałam podając uzdę.
Popatrzyli na siebie, milczeli, po chwili Carl wziął od mnie uzdę i przeszedł przez płot. No to się zaczęło. Tylko coś mnie martwiło, w lesie coś albo ktoś czynił śmierć. To raczej nie po mnie, gdy po mnie przychodzi śmierć, byłam sama. Zerknęłam na las nic nie widziałam, może mi się zdaje, przez to, że wciąż myślę o swojej śmierci. Spojrzałam na Pioruna i zbliżającego się do niego Carla. Niestety nie mogłam zostać i popatrzeć jak Carl robi z siebie pośmiewisko. Dostałam wiadomość od taty, że mam pomóc Nadii, zbierać jabłka z pobliskiego sadu. Zostawiłam, więc chłopców, dałam im swój numer telefonu gdyby potrzebowali pomocy z Piorunem. Pobiegłam w stronę stadniny przy wejściu skręciłam w prawo i wbiegłam do sadu. Gdzie biedna Nadia sama zbierała jabłka, przecież zawsze jej pomagał Marko, ciekawe gdzie jest? Skończyłyśmy zbieranie przed obiadem, zniosłyśmy jabłka do magazynu. Wzięłam jedno jabłko dla Pioruna, poszłam do stajni zobaczyć czy udało im się złapać mojego konia. Zajrzałam do środka, nie mogłam uwierzyć w to, co widzę w boksie był mój ogier, a Jill go czyścił. Nie możliwe, jak on to zrobił?
- Phi.
Spojrzałam w prawo, Carl nie był zbytnio zadowolony.
- Po prostu nie masz wyobraźni - powiedział Jill.
- Jak… ty… to… zrobiłeś? - wyjąkałam stojąc przy boksie.
Jill spojrzał na mnie i się uśmiechnął tak, że na mojej twarzy pojawił się rumieniec. Pościłam głowę by się uspokoić, po chwili wróciły moje normalne kolory. Gdy ją podniosłam tuż przy mojej twarzy znalazła się twarz Jilla.
- Mam swoje sposoby - powiedział rozbawiony.
Szybko się cofnęłam, znowu to poczułam impuls spojrzałam na ścianę, za którą wzdłuż drogi idzie się do lasu. Ktoś umarł, ale ten ból nie był mały tylko znacznie silniejszy od poprzedniego. Znałam tą osobę, nie mogłam tylko namierzyć, kim była.
- Lisa, wszystko gra? - zapytał Carl wstając z ławeczki, na której siedział.
Z moich oczu pociekły łzy. Bolało. Upuściłam jabłko, które trzymałam w reku.
- Lisa! - zawołał tata, jego głos sprowadził mnie na ziemie, otarłam oczy ręką.
- Tak, tato? - zapytałam odwracając się do wejścia do stajni, ignorując chłopaków.
- Pojedziesz do Belli po zioła? - zapytał.
- Tak jasne, już jadę - odpowiedziałam i pobiegłam w stronę domu.
Wyjęłam rower ze składzika i pojechałam wzdłuż drogi do lasu. Tylko tak można było do niej dojechać. Zjeżdżając z asfaltu na leśną dróżkę. Gdy znalazłam się przed drewnianym domem Belli, zsiadłam z roweru rzucając go na trawę. Podeszłam do drzwi i zapukałam dwa razy, nic, dziwne o tej porze zawsze jest w domu. Lekko dotknęłam drzwi były otwarte, powoli weszłam do środka.
- Bella?
Weszłam do dużego pomieszczenia i poczułam dziwny zapach, spojrzałam w lewo na ścianie była krew. Zamarłam, otworzyłam szeroko oczy, podążyłam śladem krwi na podłogę. Tam leżała Bella cała we krwi, krzyk utknął mi w gardle. Do oczu napłynęły mi łzy i pociekły po policzkach, kto mógł to jej zrobić i dlaczego? Teraz wiem czyją duszę czułam, sięgnęłam po komórkę i zadzwoniłam po policje. Po półgodzinie przyjechali złożyłam zeznania, jeden z policjantów zabrał mój rower i zapakował go do swojego auta. Później odwiózł mnie do domu, tata był zdziwiony, nie tylko on, wszyscy pracownicy Koniczynki. Wysiadłam z auta i od razu pobiegłam do pokoju i się w nim zamknęłam. Słyszałam jak policjant tłumaczy, co się stało, nie cierpię tego. Czemu wcześniej nie poczułam, że grozi jej niebezpieczeństwo nie mieszka daleko. Mogłam jej pomóc… mogłam? A jeśli nie mogłam? Nawet nie wiem, co ją zabiło. Jakby ktoś to zrobił bardzo szybko. To jest dziwne, przecież widzę nawet, gdy ktoś ma zginąć od broni palnej, a to jest szybka śmierć. Wiec, czemu teraz nie widziałam? Za dużo tego, ja tak więcej nie chce. Nie chcę być Podróżującą Duszą!
Rozdział II
Następnego dnia nie zeszłam na śniadanie, siedziałam przy oknie i patrzyłam jak inni pracują. Czuje, że zło czai się w lesie, ale nie wiem gdzie, nie potrafię go namierzyć. To jak mam go powstrzymać? Spojrzałam na stajnie, w stronę domu szedł Jill, ciekawe, po co on tu idzie? Do obiadu jeszcze daleko. Nie ruszyłam się z miejsca, nawet wtedy, gdy usłyszałam pukanie. Nie reagowałam, nie mogłam się odezwać, jakbym straciła głos. Jeszcze nigdy tak nie miałam, czy ja zaczęłam się bać?
- Lisa, to ja Jill - usłyszałam głos za drzwi - otwórz.
Nie ruszyłam się, nie odpowiedziałam.
- Lisa? Chcę z tobą porozmawiać.
O czym niby? O śmierci Belli? Nie mam zamiaru o tym mówić. Nawet nie przyjrzałam się ciału, dla mnie wszędzie była krew i nie ruchome ciało. Jeszcze nigdy nie zareagowałam tak, a widziałam wielokrotnie takie sceny. Co się ze mną dzieje?
Gdyby Cross tu był, on by mi powiedział, co mam zrobić? Ale on nie żyje od wielu lat. Był moim mentorem w pierwszym wcieleniu. Wszystkiego mnie nauczył, jak być Podróżującą Duszą. Co robić w danym momencie, gdy odszedł jego dusz przez jakiś czas była przy mnie. Tego, co się stało później nawet ja nie mogłam powstrzymać. Robiłam to, co powinnam pomagałam ludziom, gdy o to prosili. Albo sama z siebie pomagałam. W wieku dziesięciu lat ogłoszono mnie czarownicą i skazali na stos. Nie tylko mnie moją mamę też. Razem skończyłyśmy żywot na stosie tylko ja po kilku latach odrodziłam się na nowo. A ona odeszła na zawsze do świata, do którego ja nie mam wstępu.
- Lisa, proszę - głos Jilla przerwał napływ wspomnień.
Zaczął mnie denerwować.
- Odczep się! - krzyknęłam.
- Chcę tylko o coś zapytać - ciągnął dalej.
Podeszłam do drzwi i je otworzyłam.
- O co?
- O Bellę, czy na szyi miała ranę czy gdzie indziej? - zapytał nie spuszczając ze mnie wzroku. Czemu o to pyta? Co go to obchodzi?
- Nie wiem, nie przyglądałam się zakrwawionemu ciału - powiedziałam i trzasnęłam drzwiami.
Już miałam zajrzeć do jego duszy, ale się powstrzymałam. Obiecałam sobie, że tego nie zrobię, westchnęłam i usiadłam przy oknie. Nie interesowało mnie to czy Jill wciąż stoi pod moimi drzwiami czy nie. Miałam własne problemy niż to czy Bella miała ranę na szyi czy gdzie indziej. Po co w ogóle mu taka informacja?
Na obiad już zeszłam, ponieważ byłam głodna jak diabli. Ani Jill ani Carl nie usiedli obok mnie, nawet nie przyszli na obiad, co było dziwne. Postanowiłam do nich zajrzeć, na pewno nie pracowali nie o tej godzinie większość ma wolne oni na pewno też. Zajrzałam do stajni, nie było ich tu, weszłam na górę też nic. Gdzie ich wcięło? Rozejrzałam się, nic nadzwyczajnego, nawet porządek mieli. Zeszłam na dół i usiadłam na schodach. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, chciałam z kimś pogadać z kimś zaufanym. Chcę mieć kogoś, komu będę mogła powiedzieć, co widzę i co czuje. Cross byłby na mnie wściekły kazał mi nikomu nic nie mówić. I nie mówiła a i tak skończyłam na stosie.
- Co tu robisz? - zapytał mnie ktoś za schodami.
Odwróciłam się to był Jill. Czyżby sprzątał sprzęt?
- Siedzę sobie i nie wiem, co ze sobą zrobić - odpowiedziałam.
Usiadł obok mnie i się uśmiechnął.
- To może jak skończymy razem z Carlem prace to zagramy sobie w karty?
Starałam się na niego nie patrzeć jego uśmiech powodował rumieńce na moich policzkach.
- Może być, a w co będziemy grać?
- Hmm… może w pokera?
- Nie umiem.
- Tysiąc?
- W to już umiem - powiedziałam i spojrzałam na niego, to był mój błąd. Uśmiechnął się do mnie, co spowodowało rumieniec na mojej twarzy. Szybko odwróciłam wzrok, co go rozśmieszyło - o której kończycie?
- Za godzinę - szepnął mi do ucha. Czułam jego oddech na całej szyi. Szybko wstałam i ruszyłam w stronę domu. Zatrzymałam się przy wejściu, nie ruszył się tylko patrzył na mnie śmiejąc się cicho.
- Przyjdę za godzinę i przyniosę wam parę kanapek, nie było was na obiedzie - powiedziałam i pobiegłam do domu.
Przy nim jakoś zapominam o zmartwieniach, o tym, co mnie gryzie. Czuje się normalna. Zanim jednak poszłam po jedzenie postanowiłam się przebrać w coś innego. Dziwne, jestem szczęśliwa tego było mi brak uśmiechu na twarzy. I ciepła w sercu. Zmieniłam jeansy z obawy, że mi pękną. Były stare i znoszone. Koszulki nie zmieniałam, była na ramiączka, czerwono-czarna, założyłam na to czarną bluzę z suwakiem. Zeszłam na stołówkę o po jakieś kanapki, ale kucharkę gdzieś wcięło, więc musiałam sama zrobić. Do kanapek zgarnęłam jeszcze litrowy sok pomarańczowy, zapakowałam wszystko do torby i ruszyłam do stajni. Nie śpieszyłam się miałam czas, pogadałam jeszcze z Nadią zanim weszłam do stajni. Chciałabym pomogła jej z Wichurą, to ogier bardzo agresywny, ale jutro zostaje sprzedany i trzeba go dobrze przygotować. Zapytałam o Marko, czemu go niema, nie potrafiła mi odpowiedzieć sama też się o niego martwiła. Podszedł do nas tata i powiedział, że Marko nie żyje, został zamordowany tak samo jak Bella. Jakoś odechciało mi się grać w karty, dwie dusze, dwa trupy. Marko nie był moim najbliższym znajomym, zawsze trzymał się Nadii. Pewnie, dlatego jego dusza nie zrobiła dużego wrażenia na mnie, ale to nie trzyma się kupy. To przecież była dusza turysty, a Marko nim nie był prawda? Zapytałam o to i powiedzieli mi, że lubił odwiedzać sądzie dnie miasto, przechodząc przez las z turystycznym plecakiem. No to fajnie, nie używam zdolności, to umierają osoby, które są blisko. Co ja mam niby zrobić? Cross potrzebuje twojej mądrości.
Weszłam do stajni prosto na górę, gdzie chłopaki czekami na mnie. Położyli koc na podłodze i talie kart. Usiadłam i podałam im kanapki, wyjęli je i zaczęli jeść, sok postawili między sobą. Jak skończyli zaczęliśmy grać, nie przestałam się martwić, ze mną działo się coś dziwnego. Choć oni się śmiali ja wciąż byłam smutna. Nie lubię być sama z własnymi problemami, o których nie mam, komu opowiedzieć.
- Wszystko gra? - zapytał Jill zmartwionym głosem.
- Tak, czemu pytasz?
- Nie śmiałaś się nawet gry Carl zaczął pluć piciem z nosa - powiedział zapisując wynik.
- Nie jest mi do śmiechu - powiedziałam tasując karty.
- A co cię tak martwi? - zapytał Carl wstając.
- Śmierć - odpowiedziałam, obaj zamarli.
Spojrzałam na nich, byli przerażeni, dlaczego?
- Śmierć? - zapytali równocześnie.
- Tak, zmarły już dwie osoby i to w pobliżu Koniczynki.
Nic nie powiedzieli zebrali wszystko, poszłam do domu, było już ciemno na szczęście latarnie oświetlały mi drogę. Szłam powoli, gdy usłyszałam czyjś głos „ Będziesz moja” odwróciłam się szybko. Nikogo nie było, co jest? Trudno zaryzykuje, skupiłam się i moje źrenice zmieniły barwę na białą. Patrzyłam na las szukając jakiejś białej migoczącej delikatnej chmurki. Ale nic nie znalazłam, znów miałam normalny kolor oczu. Pobiegłam szybko do domu i poszłam spać. Może mi się zdawało?
Sen… to na pewno sen…
Łąka… nie to ogród… taki znajom… już go gdzieś widziałam… ten pomnik wśród białych róż… znam go przedstawia kobietę z duszą w ręku… wiem gdzie jestem to ogród mojego pierwszego wcielenia…
- Leilo - kto to?
Odwróciłam się przede mną stała długo włosa blondynka w białej aksamitnej sukni, uśmiechała się do mnie. Znam ją… to moja mama… jedyna osoba, która wiedziała, kim jestem…
- Grozi ci niebezpieczeństwo - powiedziała smutno.
- Jakie niebezpieczeństwo? - zapytałam.
Milczała. Zaczęła płakać… czemu? Co się dzieje? Jakie niebezpieczeństwo?
- Musisz zrozumieć zanim przyjdzie po ciebie
- Co zrozumieć? Kto przyjdzie?
Zerwał się silny wiatr obraz mi znikał.
- Mamo?! Nic nie rozumiem!! Pomóż mi!!
Zapadła ciemność.
Obudziłam się spojrzałam na zegarek - czwarta rano - zajebiście! O co jej chodziło? Co mam zrozumieć? Zeszłam na śniadanie z ponurą miną przede mną Carl i Jill popychali się nawzajem ze śmiechem. Oni nie mają takich problemów jak ja. Zazdroszczę im. Usiadłam i zaczęłam jeść ignorując wszystko dookoła. Starałam sobie wszystko poukładać w głowie, ale nic nie rozumiałam. Tylko bałam się, nigdy mi nikt nie mówił, że ktoś po mnie przyjdzie. Zwłaszcza nie mama, ona odeszła, czemu mnie ostrzega i nie mogła powiedzieć wprost.
Przez kilka dni był spokój żadnych nagłych zgonów, zajmowałam się swoimi sprawami. Jednak Jill i Carl dziwnie się zachowywali, brali coraz więcej wolnego. Dziwie się, że tata im na to pozwala. Do stajni przyjechała nowy ogier, rudy, niby przyjazny. Coś mi się zdaje, że nie lubi mężczyzn, ani tata ani Dirk nie dawali mu rady, nawet Jill i Carl. Za to Maji się udało. Śmiesznie to wyglądało jak ogier poniewierał wszystkimi. Nazywa się Strzała, nie wiem, czemu go tak nazwali.
Po obiedzie razem z Jillem czyściliśmy boksy i ktoś zaczął mnie wołać „ Leila”. Podniosłam głowę, zajrzałam do sąsiedniego boksu, gdzie był Jill.
- Mówiłeś coś?
- Nie - spojrzał na mnie zdziwiony - a co?
- Nie, nic.
Wróciłam do pracy, mam jakieś omamy słuchowe „Leila, jest mało czasu”. Przeszedł mnie zimny dreszcz, jakby mnie ktoś lodem obłożył. Co do cholery? Kto mnie woła? „Leila, on się zbliżą”. Kto się zbliża?
- Lisa! - krzyk Jilla wyją mnie z tego czegoś.
Spojrzałam na niego, zdziwiona.
- Ty krwawisz - wyskoczył ze swojego boksu i szybko podszedł do mnie. Wyjął czystą chusteczkę i wytarł moje czoło skąd krwawiłam. Trzymał ją tak i co chwila sprawdzał czy przestała lecieć.
Wyszliśmy z boksu i siedliśmy na ławeczce, dlaczego krwawię? Co się dzieje? Poczułam coś dziwnego, coś złowieszczego „ Niedługo będziesz moja”. Usłyszałam w głowie czyjś głos, był przerażający. Spojrzałam na Jilla nie patrzył na mnie tylko na ścianę ze wściekłą miną. Nie podobało mi się to wszystko. Czemu to się dzieje akurat w momencie, gdy nie ma mi, kto doradzić i pomóc. Do stajni wszedł Carl z niezadowolona miną. Obaj spojrzeli na mnie, nie chciałam, ale to zrobiłam i zajrzałam na ich oczach do ich dusz. Patrzyli ze zdziwionymi oczami na mnie jak zmieniają mi się źrenice na biały kolor. To, co zobaczyłam różniło się od ludzkich dusz. Ich dusze nie były delikatne tylko mocne i silne, owszem iskrzyły się jak każda dusza i wyglądała jak chmurka. Ale były inne jakby doskonalsze, nie podobały mi się jednak wspomnienia. Mówiły o wszystkim, oni byli… wampirami. Szybko wstałam i zmieniłam barwę oczu na normalny kolor. I patrzyłam na nich z przerażeniem. Wampiry… przecież to bajka… nie możliwe… przede mną stoją wampira, a ja krwawię. Czemu oni nic nie zrobili? Przecież wampiry żywią się krwią ludzi prawda, więc czemu?
- Jesteście… wampirami - wydukałam.
Teraz oni patrzyli z przerażeniem na mnie, staliśmy tak bez ruchu przez kilka minut, żadne z nas nic nie powiedziało.
Rozdział III
Co się właściwie wczoraj stało? Dowiedziałam się, że Jill i Carl to wampiry z ich wspomnień wynika to, że nie piją ludzkiej krwi. Więc czemu się bałam? I dlaczego w ogóle zajrzałam w ich dusze? Miałam tego nie robić. Ten głos, co mnie wołał czyżby to była jego sprawka. Ale dlaczego? Unikałam Carla i Jilla, sama nie wiem, dlaczego? Muszę to dobrze przemyśleć, mam coś zrozumieć, czyżby to dotyczyło ich. Nie mogę ich unikać, w końcu mam z nimi pracować. Czyszcząc boks, nie mogłam się na niczym skupić.
- Lisa? - ktoś powiedział za mną.
Przestraszyłam się i potknęłam upadając na ziemie, tylko, że nic nie poczułam. Żadnego bólu, co jest? Spojrzałam na mojego wybawiciela, to był Jill. Szybko podniosłam się na równe nogi i się trochę cofnęłam. Nie ze strachu, chyba?
- Wszystko w porządku? - zapytał rozbawiony.
- Z czego się tak śmiejesz? - zapytałam ostro.
- Twoje reakcje są śmieszne - odpowiedział z uśmiechem.
Zmrużyłam oczy ze złości.
- Czego chcesz?
- Twój tata prosił byśmy ci pomogli - powiedział wchodząc do boksu, stał tuż przede mną.
- Dam sobie sama radę, spadaj.
- Co za wrogość, kilka dni temu grałaś z nami w karty i byłaś milsza - powiedział łagodnie.
- Wtedy nie wiedziałam… - urwałam nie wiedziałam i rozmawiałam z nimi normalnie jak z ludźmi, przecież oni są tymi samymi osobami, co wcześniej. Więc czemu ja się tak zachowuje? - … nie ważne - westchnęłam.
Jill przyjrzał mi się uważnie, pojawił się Carl i wszedł do drugiego boksu, zaczął go sprzątać.
- Skoro masz pomagać to idź do tamtego boksu - powiedziałam i pokazałam boks naprzeciwko tego, w którym ja byłam.
- Ciekawe - powiedział i poszedł czyścić wskazany boks.
Wróciłam do pracy, nie powinnam zmieniać nastawienia do nich. Wciąż nie rozumiem tego, co chce ode mnie mama. I nie wiem, co mam robić.
Pod wieczór poszłam do Jilla i Carla, pogadać. Chciałam im wyjaśnić, kim jestem. Żeby wiedzieli jak się dowiedziałam, choć nie miałam tego w planach. Jak przewidziałam po całej historii nie do końca uwierzyli. Trudno uwierzyć w coś, czego nie można zobaczyć. No cóż nic nie poradzę, że nie mogę im pokazać tego, co ja widzę. Przynajmniej zrozumieli moje dziwne zachowanie, gdy dusza umierała. Potrafiłam im udowodnić, co potrafię, mówiąc coś z ich wspomnień, o których nikt nic nie wie. Dowiedziałam się, że nie są prawdziwymi braćmi, stali się nimi, gdy spotkali się pierwszy raz po przemianie. Można uznać, że są prawdziwymi przyjaciółmi na dobre i złe, nie kłócą się nawet o dziewczynę. Mieli ciekawe życie, a raczej pozagrobowe życie. Nie to, co ja, gdy im mówiłam o moich wcieleniach, smucili się. Nie dziwie im się, moje pierwsze życie skończyło się w wieku dziesięciu lat na stosie. Drugie w wieku dwunastu lat jakiś pijak mnie dźgnął nożem, trzecie w wieku jedenastu lat, złodziej, dla którego byłam przeszkodą mnie zastrzelił. Czwarte moje pierwsze najmłodsze wcielenie, dziewięć lat, w wypadku samochodowym. Piąte dziesięć lat zostałam zepchnięta z klifu, to miała być zabawa a skończyła się tragicznie. Szóste drugie najmłodsze, dziewięć lat ktoś podpalił dom spłonęłam razem z nim. Teraz się lepiej rozumieliśmy, ale miałam wrażenie, że to nie o to chodziło. Gadaliśmy o wszystkim do bardzo późna, śmiejąc się i szturchając jak dobrzy znajomi.
Odprowadzili mnie do domu, zanim jednak położyłam się spać, zastanowiłam się nad czymś. Ten głos, który mnie wołał, czy to on spowodował, że zajrzałam do duszy Jilla i Carla. Jeśli tak to, dlaczego? W końcu położyłam się spać, jednak to nie była spokojna noc.
Sen… znam to miejsce… to ruiny kościoła, w którym uczył mnie Cross… ale co ja tu robię? Dawno nie śniłam o tym miejscu…
- Leila Alison Maya Viktoria Jessica Tara Lisa Soul, jest mało czasu - powiedział głos.
- Kto to? - rozejrzałam się, nikogo nie znalazłam.
- Jesteś im potrzebna, nie pozwól zabrać sobie duszy.
- Zabrać dusze? To tak można?… myślałam, że tylko śmierć może zabrać duszę.
Milczenie. Spojrzałam na ołtarz przy nim klęczała jakaś osoba. Podeszłam bliżej, znałam ją, te krótkie ulizane włosy, biała szata. Cross?!
- Cross, o co chodzi? Nie rozumiem.
- Jest mało czasu, Leilo nie pozwól mu zabrać sobie duszę, jeśli pozwolisz na to wszyscy będą straceni - powiedział łagodnym, lecz poważnym głosem.
- Straceni? Ale kto chce zebrać mi duszę?
Milczał, nagle pojawił się silny wiatr, który wyrzucił mnie z snu.
Czwarta rano, ktoś chce zabrać moją duszę, ale, po co? I dlaczego?
Powiedziałam o wszystkim chłopakom, oni tak jak i ja nie rozumieli tego. Wiedzieli tylko, że jakiś wampir był w pobliżu. Próbowali go złapać zanim kogoś zabije, ale im się nie udało był za szybki. Od jakiegoś czasu w pobliżu nie ma żadnego wampira. Nie byłam zła robili, co mogli. Coś jednak czai się, coś złego. W końcu się ujawni, jest tylko pytanie czy jestem w stanie je powstrzymać. Wciąż się martwiłam, bałam się, że nie zdołam powstrzymać tego kogoś. Jill, jaki Carl próbowali mnie rozśmieszać bym nie myślałam o tym, co ma się stać. Wciąż powtarzali, że dam sobie radę, wielokrotnie pomagałam ludziom. Teraz jest inaczej nie potrafiłam pomóc ani Belli ani Marko, może, dlatego bo nie wiedziałam, że mają zginąć. Nie dostałam odpowiedniej informacji, ale dlaczego? Czyżby ktoś chciałbym nie wiedziała, to zło może być kimś podobnym do mnie? Cross mówił, że osoba taka jak ja jest tylko jedna i nie powtarzalna. Słyszałam też historię o Pożeraczu Dusz, nie opowiedziała mi o tym ani mama ani Cross. Oni nie wierzyli w to, że ktoś taki istnieje, to tylko bajka. Pożeracz Dusz zjada wybraną przez siebie duszę i wchłania jej wiedze i zdolności stając się coraz silniejszy. Tym bardziej utalentowana osoba tym bardziej dla niego była atrakcyjna. Ale to przecież bujda, bajka by przestraszyć małe dzieci. To nie możliwe by istniał.
Dni mijały spokojnie, to było dziwne, żadnych obcych wampirów, nikt nie umarł. Cóż żyłam dalej zbliżały się moje szesnaste urodziny. Wszyscy zachowywali się tajemniczo, coś planowali dobrze o tym wiedziałam. Jill i Carl odwracali moją uwagę, gdy inni coś szykowali. Nie poszłam na obiad, bo zabrali mnie do miasta na jakiś festyn.
- Patrzcie lunapark przyjechał - powiedział rozradowany Carl. Jak na wampira zachowuje się jak człowiek. Nic dziwnego, że nikt ich nie rozpoznał.
- Będziemy świetnie się bawić - dodał Jill.
Z tego, co wiem o wampirach to mogą jeść, ale jedzenie nic im nie daje, po prostu lubią smak jedzenia. Spać też nie muszą, jak to Carl mówił każdy lubi sobie pospać od czasu do czasu. Jill dodał do jego wypowiedzi, że jak śpią to szybciej regenerują siły po dużym wysiłku. Co do picia krwi to był ich wybór nauczyli się czerpać energię z krwi zwierząt, inne wampiry piją krew ludzi, bo uważają, że muszą.
Podeszliśmy do jakiejś kolejki górskiej. Chłopaki zaczęli się kłócić, kto ze mną pojedzie. Normalnie jak dzieci, cóż czuje się wyróżniona, nie wiem czy powinnam się martwić tym, że to wampiry się o mnie kłócą.
- Lisa pojedzie najpierw ze mną! - krzyczał Carl.
- Nie, bo ze mną!
- Nie! Ze mną! - kontynuował Carl.
- To może wy se pójdziecie razem a ja sama - powiedziałam by ich uciszyć.
-NIE!! - krzyknęli razem, przestraszyłam się i odsunęłam kawałek.
- Dobra, to nie kłóćcie się tylko zagrajcie w kamień, paper, nożyce - powiedziałam i westchnęłam, gdy wykonali polecenie.
Wygrał Jill i to nie tylko teraz Carl chyba miał pecha, na każdej kolejce jeździłam z Jillem. Poprawialiśmy u humor kupując ulubione jedzenie i picie i mógł dla mnie wygrywać nagrody. Tyle mu wystarczyło do szczęścia. Gdy byliśmy na diabelskim młynie, dziwnie się czułam siedząc u boku Jilla. Serce zaczęło mi szybciej być i czułam, że na twarzy pojawia mi się rumieniec. Przecież nie mogę się zakochać nie teraz w końcu mam być ostrożna. A miłość… to jest coś, o czym zawsze marzyłam… teraz mogę ją mieć o ile on ją odwzajemni… nie, nie i jeszcze raz nie! Mam być czujna nie myśleć o takich rzeczach muszę coś zrozumieć i pilnować swojej duszy. Znowu tracę to, co jest najlepsze w życiu. Łzy zaczęły płynąć mi po policzkach.
- Lisa, wszystko w porządku? - zapytał Jill z troską.
- Ja… nie… nie cierpię swojego życia!
- Co? Dlaczego? - chwycił mnie za ramiona i obrócił do siebie.
- Zawsze, wszystko tracę, nigdy nie… mogę być taka jak inni… żyć bez zmartwień, świadomości, że w każdej chwili stracę życie by narodzić się ponownie - mówiłam łamiącym się głosem i coraz bardziej płacząc. Przytulił się do mnie z czułością.
- Wymyślimy coś zobaczysz, będziesz miała swoje wymarzone życie - powiedział łagodnie.
Nie wierzyłam w jego słowa, ale jego bliskość powodowała, że czułam się lepiej. Nagle coś usłyszałam wołanie jakiejś duszy „nie chce żyć, to wszystko nie ma sensu!”. Ktoś chciał popełnić samobójstwo i to nie daleko stąd. Diabelski młyn nagle się zatrzymał, podniosłam głowę. Moje oczy były barwy bieli, Jill wiedział, co to oznacza, więc mi nie przeszkadzał. Skupiłam się na tej biednej duszy „ nie musisz tego robić, wszystko będzie dobrze, masz przyjaciół, którzy ci pomogą, rodzinę, która cię kocha, nie chcesz chyba by cie opłakiwali?” Moje słowa w jej duszy odbijały się niczym echo, brzmiały jak piękna melodia. Dziewczyna zmieniła podejście do swojego życia i wróciła do znajomych. Miłe uczucie. Takie ciepłe. Moje oczy wróciły do normy, uśmiechnęłam się do Jilla, a on do mnie. Nagle diabelski młyn zaczął się trząść. Co się dzieje? Zabezpieczenie pękło jakby było z drewna, krzesło zachwiało się a ja z niego wypadłam. Jill złapał mnie lewą ręką a prawą trzymał się krzesełka.
- Wszystko dobrze, nie puszczę! - krzyknął uspakajająco.
Miałam tak skończyć spadając z wysoka, jak z klifu. Nie, Jill nie pozwoli bym spadła zresztą na dole jest Carl, nawet gdyby mnie puścił, on mnie złapie. Tylko nie panikuj wszystko będzie dobrze. Na pewno. Jill wciągnął mnie i mocno trzymał w taili bym znowu nie spadła. Diabelski młyn przestał się chwiać, zaczął normalnie się kręcić. Wysiedliśmy cali i zdrowi, personel przeprosił za usterki. Zeszliśmy do Carla, który rzucił się na mnie i mocno przytulił.
- Już myślałem, że spadniesz - powiedział cicho. Patrzyłam na to, co działo się za jego plecami, to białe światełko niczym chmurka było znajome… Cross?! Co on tu robi? Nie powinien tu przychodzić w tej postaci. Odsunęłam od siebie Carla, patrzył na mnie ze zdziwieniem tak samo Jill. Usłyszałam w duszy jego głos nie tylko jego pojawiało się jeszcze jedno jasne światełko mama „Wszystkiego Najlepszego Leilo Alison Mayo Viktorio Jessico Taro Liso Soul” powiedzieli równo „ bądź ostrożna”. Spojrzałam na chłopców i się uśmiechnęłam.
- Wracajmy do domu.
Po powrocie do Koniczynki chłopaki zabrali mnie na stołówkę, wiedziałam ze coś szykują. Gdy tam weszliśmy zapaliły się światła i wszędzie zaczęły latać serpentyny.
- WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO LISA!! - wykrzyczeli wszyscy, którzy pracują w Koniczynce razem z moim tata na czele.
Uśmiechnęłam się i nie myślałam o tym wszystkim, co nagle spadło na mnie. Będę się cieszyć tym, co dzieje się teraz w ej chwili. Tort, prezenty, zabawy i tańce. Przyjęcie było wspaniałe, jaki i prezenty, tańczyłam z każdym chłopakiem. Carl wyglądał na zadowolonego, przez chwili przeszło mi przez myśli, że mogę mu się podobać, ale potem zmieniłam zdanie, gdy powiedział.
- Dziękuje za taniec siostrzyczko.
Traktuje mnie jak siostrę to miło, uśmiechnęłam się szeroko. Wolny taniec z Jillem podobał mi się najbardziej, jego bliskość sprawiała, że jego słowa o wymarzonym życiu zaczynają się spełniać. Po imprezie poszłam spać, ale nie spałam dobrze nawiedził mnie koszmar.
Stadnina… kto to? Stał przede mną jakiś mężczyzna z kapturem na głowie w czarnych szatach. Złowieszczo uśmiechał się, przerażał mnie.
- Twoja dusza będzie moja - jego słowa były jak ostrze z lodu.
- Kim jesteś? Po co ci moja dusza?
Uśmiechnął się szeroko.
- By władać oboma światami.
Zniknął, a cała stadnina zaczęła płonąć, nic nie mogłam zrobić czułam ból i cierpienie ludzi.
Obudziłam się ciężko oddychając. Kto to był? Boli… to było okropne… jeszcze nigdy nie czułam tyle bólu na raz.
Rozdział IV
Wciąż ten sen chodził mi po głowie i jego słowa „By władać oboma światami”. Tym razem zachowam to dla siebie nie chcę martwić ani Jill ani Carla. Poszłam do stajni wyczyścić boks, Jill sprzątnął już dwa, a Carl gdzieś wyparował. Podeszłam do Jilla.
- Gdzie Carl, znowu się obija?
- Obserwuje jakąś dziewczynę, która właśnie uczy się jeździć konno - odpowiedział.
Dziewczynę? Wyjrzałam na zewnątrz, rozejrzałam się i znalazłam Carla. Spojrzałam na dziewczynę, która jeździła na klaczy Light. Chwila ja ją znam… ta blondyna z podniesioną wysoko głową… Jagoda?! Tylko nie ona, zawsze się wywyższa, uważa się za panią świata. Może jak nie będę wychodzić ze stajni to mnie nie zauważy. Wróciłam do środka i zaczęłam czyścić boks.
- Siemka - krzyknął Carl.
- Hej, co tam leserze? - powiedziałam z naciskiem na słowo leser.
- Zaraz wam pomogę chciałem się przyjrzeć aniołowi - powiedział i zaczął radośnie pogwizdując czyść boks.
- Aniołowi? - zapytaliśmy równocześnie.
- Tak, właśnie skończyła lekcje jazdy, te jej blond włosy i brzoskwiniowa cera… - rozmarzył się, nie żebym była zazdrosna czy coś, ale lepiej żeby do niej nie startował. Nie tylko, dlatego że nie jest człowiekiem. Ona będzie nim pomiatać jak każdym zresztą.
- Wygląd to nie wszystko - stwierdziłam.
- Popieram - zgodził się Jill.
- Nie znacie się, na pewno ma też wspaniałą osobowość - powiedział z głową w chmurach.
- Wątpię w to… - urwałam, bo owy anioł wszedł do stajni. Dziwne nie bała się, że się ubrudzi.
- Proszę, proszę a więc to prawda, że mieszkasz tu nas stałe, szlamo - powiedziała z tym swoim uśmieszkiem.
- Cześć Jagoda, nie boisz się, że ubrudzisz sobie buciki? - odszczekałam się, tata może się jej podlizywać ja nie muszę.
Zmroziła mnie wzrokiem, patrzyła na mnie jakby chciała mnie zabić. Spojrzała na Carla potem na Jilla i na nim się zatrzymała. Podeszła do niego odpychając mnie na bok.
- Co taki przystojniak jak ty robi w takim miejscu? - zapytała uwodzicielskim głosem.
Spojrzałam na Carla nie był zadowolony z tego, że wybrała jego, mnie też się to nie podobało. Ich twarze były zbyt blisko siebie. Patrzyłam na nią z gniewem, jeśli zareaguje będzie tak działam mi na nerwach ku swojej uciesze. Strasznie lubi dręczyć ludzi, pokazywać, że jest lepsza, bo ma górę gotówki. Za to Jill zrobił i powiedział coś, co mnie zaskoczyło nie tylko mnie ją i Carla też. Odepchnął ją i podszedł do mnie obejmując.
- Pracuje i jestem już zajęty - powiedział i pocałował mnie w policzek. Czy ja śnie? Nie ruszyłam się z miejsca nawet o centymetr.
Jagoda patrzyła tylko ze złością zachowała godność i wyszła ze stajni. Carl patrzył się na brata z szokiem w oczach, a on jak gdyby nic wrócił do sprzątania boksów. Potrząsnęłam głową i też wróciłam do czyszczenia. Carl jednak nie wytrzymał, pobiegł do boksu Jilla i palnął.
- Co to miało być?
- Niby, co? - zapytał niewinnie, Jill.
Ignorowałam ich, no dobra starałam się, ale bez skutecznie.
- To, co przed chwilą zrobiłeś? Ten całus w policzek i tekst, że jesteś zajęty - wydukał Carl.
- Powinieneś się cieszyć, masz swojego anioła dla siebie - uśmiechnął się do niego.
- Racja - zamyślił się. Dobra dość tego musze wybić ją z jego pogiętego łba. Jeszcze będzie wampir ze złamanym martwym sercem.
- Wątpię w to - wtrąciłam się - Jagoda nie rezygnuje tak łatwo z osoby, która wpadła jej w oko.
Obaj spojrzeli na mnie.
- To typ dziewczyny, która musi mieć wszystko nawet, jeśli ktoś ja odrzuci, jak to kiedyś powiedziała ”jej nikt nie rzuca to ona rzuca innych” - kontynuowałam patrzyli na mnie tak trochę dziwnie - na nią trzeba uważać nie tylko ma wyparzoną gębę ona czasem do rękoczynów dochodzi, a mnie to ona lubi psuć życie i dzięki to Jill ma motyw do dręczenia mnie.
Nic nie mówili, chyba o czymś myśleli.
- Czyli nie podobało ci się? - zapytał, Jill z lekkim uśmiechem na twarzy. Ja nie mogę ja o Jagodzie a on o pocałunku w policzek. Przez niego zaczęłam się rumienić, odwróciłam się i wyszłam z boksu, na szczęście skończyłam go czyścić. Odłożyłam sprzęt.
- Spadam, idę porobić coś innego, z dala od was i waszego dziwnego myślenia - powiedziałam i wybiegłam ze stajni. Cherry błagam jesteś w domu i potrzebujesz kogoś do pomocy przy liczeniu rachunków.
Weszłam do pokoju księgowej Cherry jak zwykle tonie w papierkowej robocie. Podeszłam do niej, nic nie musiałam mówić, zawsze wiedziała, że przychodzę z pomocą. Dała mi kilka kartek z rachunkami zaczęłam liczyć. Nie myślałam, o tym, co się zdarzyło, o czym rozmawiałam i o pytaniu Jilla. Spędziłam sporo czasu z Cherry, zapadł już zmrok. Więc nie będę musiała iść do stajni, wole iść spać mam nadzieje, że tym razem nikt nie będzie mi przeszkadzać, wkradając się w moje sny.
Na szczęście miałam spokój, wyspałam się, nawet przeszłość moich wcieleń mnie nie nawiedziła. Zeszłam na śniadanie z uśmiechem na twarzy. Nie wiem, czemu, ale byłam zadowolona tak jakby ten jego pocałunek w policzek i wyspana noc zmieniły mój świat. Niestety ojciec mi zepsuł świat. Złapał mnie zanim weszła na stołówkę.
- Lisa chcę żebyś coś dla mnie zrobiła - powiedział.
- Co zechcesz?
- Będziesz dzisiaj uczyć jazdy Jagodę - co proszę? co to, to nie, nie ma mowy.
- W życiu! - zbuntowałam się. Ja uczyć tą zołzę.
- Muszę jechać do miasta…
- Nie ma nikogo innego, może Mike?
- Zajęty.
- Oliver?
- Też.
- Lexy?
- Też.
Kończyły mi się osoby, które uczą jazdy.
- Wanda?
- Jedzie ze mną, to chyba wszyscy nie sądzisz - powiedział uśmiechając się.
Już po mnie, koniec świata nadszedł. Westchnęłam ciężko.
- No dobra, ale nie będę jej znosić sama - powiedziałam stanowczo.
- A kto będzie ci pomagał?
- Hmm… Jill albo Carl - powiedziałam, Carl będzie mógł ją podziwiać.
- Dobrze, niech będzie Carl, Jill ma sprzątać boksy - powiedział i odszedł.
Weszłam na stołówkę ze smutną miną, dlaczego ja? Usiadłam przy wolnym stoliku, Jill i Carl śmiejąc się dołączyli do mnie. Powiedziałam Carlowi, że będzie pomagał mi z nauką jazdy Jagody ucieszył się, miałam wrażenie, że ze szczęścia odleci. Jill nie miał nic naprzeciw czyszczeniu boksów pod warunkiem ze jak skończymy to mu pomożemy. I tak byśmy musieli, więc pożegnaliśmy się z nim i poszliśmy przygotować konia. Zastanowiłam się trochę nad tym, tata nie mówił, że ma jeździć na Light. A gdyby tak, dać jej najbardziej wkurzającego konia w całej Koniczynce. Podeszłam do boksu młodego ogiera Herkulesa. Był czarno-brązowy na pierwszy rzut oka wygląda na spokojnego i grzecznego konika do czasu. Uśmiechnęłam się do swoich myśli, zerknęłam na Carla, odleciał. Przygotowałam konia to było trudne, ponieważ wciąż mnie zaczepiał szturchając mnie głową. Gdy skończyłam wyprowadziłam go, Carl szedł obok mnie coraz bardziej zniecierpliwiony, kiedy jego „anioł” przyjdzie. Czekaliśmy na nią dwadzieścia minut, co za królewna.
- Gdzie Bruno? - zapytała stając przed nami.
- Na mieście, ja będę cie uczyć - odpowiedziałam niezadowolona.
- Cóż jakoś przeżyje szlamo, gdzie jest Light?
- Zajęty jest dzisiaj będziesz jechać na Herkulesie - powiedziałam niewinnie.
Przyjrzała mu się i w końcu na niego wsiadła. Jak zawsze najpierw robiła kółka wokół mnie zwykłym chodem. Carl patrzył na nią jak na boginie, ślepy pacan.
- Kusem - już chciałam uderzyć biczem by Herkules ruszył, gdy Jagoda się zbuntowała.
- Jeszcze nie - powiedziała tym swoim głosem władcy. Mam ją gdzieś ma tylko godzinę lekcji nie będę brała nad godzin mi za to nie płacą.
- Nie obchodzi mnie czy jesteś gotowa czy nie, teraz jedziesz kusem potem galopem i tak w kółko aż minie godzina - powiedziałam i ponagliłam Herkulesa, który jakby czytał mi w myślach zaczął machać głową.
- Nie umiem jeszcze galopem ani kusem - krzyknęła.
- Dziwne na tablicy pisało, że umiesz - powiedziałam uśmiechając się szyderczo.
Carl ocknął się i zatrzymał Herkulesa, któremu to się nie spodobało i stanął dębem zrzucając Jagodę na ziemie. Z wielkim plaskiem, podeszłam do konia i go uspokoiłam. Przywiązałam go do płota i podeszłam do dziewczyny, która otrzepywała się z błota.
- Jeszcze tego pożałujesz - krzyknęła wskazując na mnie, musze przyznasz, że śmiesznie wyglądała.
- To nie moja wina, że spadłaś z konia nie ja go zatrzymałam - powiedziałam.
Od razu spojrzała na Carla ze złością.
- Nie zbliżaj się do mnie, zrozumiano - krzyknęła i poszła do auta.
- Będziemy mieli przekichane - powiedziałam rozbawiona.
Carl był w szoku wziął Herkulesa i zaprowadził go do stajni. Jagoda odjechała, czemu mam wrażenie, że to będzie moja wina. I była, gdy pomagałam w czyszczeniu boksów ojciec wziął mnie na dywanik do swojego gabinetu. Nie przejmowałam się jakoś zbytnio tym, że oberwę. W jego gabinecie stała Jagoda z rachunkiem w ręku. Po długiej rozmowie, mam z kieszonkowego opłacić za jej ciuchy, które kosztują tyle, co koń. No dobra przegięłam, co biżuteria, straciła kasę na najbliższe trzy tygodnie a nie cztery. Darowałam sobie boks, poszłam do siebie.
Następnego dnia okazało się, że nie tylko stracę kieszonkowe, ale i panowanie nad sobą. Po śniadaniu poszłam do stajni jak zwykle sprzątać. I co zobaczyłam Jilla i Jagodę zarzuconą na jego szyję. Normalnie miałam ochotę ją udusić, ale się powstrzymałam i wyszłam zanim mnie zobaczyli. O to jej właśnie chodzi bym zareagowała na jej durne zachowanie. Jill jej nie lubi, lubi mnie, prawda? Nie wiedziałam, co myśleć, niby mogłabym zajrzeć do jego duszy i to sprawdzić, ale jakoś nie mogłam. Dopiero teraz załam sobie sprawę, że łamie ludzka prywatność zaglądając w ich dusze. Sami wołają mnie, co ja mogę zignorować i pozwolić by robili to, co chcą. A potem żałowali, za jakiś głupi błąd. Wiem, co zrobię by tej zołzy nie widzieć pójdę do Pioruna powinien być na wybiegu, ale czy to dobry pomysł bym tam sama poszła. Carl pewnie śpi albo użala się nad sobą. Jill ma na głowie Jagodę, trudno jakby coś będę krzyczeć usłyszą i przyjdą z pomocą, chyba? Poszłam, więc na wybieg mojego konia, po półgodzinie dotarłam na miejsce, weszłam na płot i na nim usiadłam przyglądając się jak biega. Zawiał lekki wiaterek, nagle koń zaczął dziwnie się zachowywać. Uciekł na drugą stronę wybiegu jak najdalej lasu. Spojrzałam na ścianę lasu, ktoś tam stał, na pierwszy rzut oka zwykły chłopak, ale kiedy moja dusza zapaliła czerwone światełko tak jak za każdym razem, gdy umierałam ruszyłam się z miejsc. O mało, co nie zaliczyłam gleby, zamiast krzyczeć wysłałam sygnał do Carla i Jilla. Nagle coś się stało znalazłam się na ziemi, jak? Przed oczami miałam twarz wygłodniałego wampira. Który był przygotowany do posiłku, śmierć poprzez wyssanie krwi tego jeszcze nie było. Pierwszy raz w życiu nie chce umierać, nie chce godnie zginąć. Chcę żyć!!
Rozdział V
Z oczu płynęły mi łzy, wampir zbliżył się do mojej szyi. Czułam jego oddech, zimny i przerażający. Polizał moją szyję, po moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Już miał mnie ugryźć i wyssać krew, gdy ktoś z hukiem go odepchnął. Spojrzałam na mojego wybawcę to był Carl, szybkim ruchem ktoś mnie podniósł i postawił na równe nogi. Jill też ciekawe jak uciekł Jagodzie, czemu ja o niej teraz myślę przed nami jest wygłodniały wampir. Szykował się do ataku, patrzył tylko na mnie, musiał być naprawdę głodny. Bez zastanowienia rzucił się w naszą stronę, Jill i Carl zasłonili mnie, z wielkim trzaskiem powalili go na ziemię. Odsunęłam się od nich i parę centymetrów, oni rozszarpali go jak szmaciną lalkę, dźwięki rozrywającego ciała wciąż dzwoniły mi w uszach. Po rozerwaniu go, złożyli wszystkie kawałki na jedna kupkę i spalili, co spowodowało okropny smród. Zasłoniłam nos i usta dłońmi by nie czuć tego zapachu. Jill i Carl spojrzeli na mnie jakby spodziewali się, że zaraz ucieknę. Nie zrobiłam tego, tylko podbiegłam do nich i rzuciłam obejmując ich obu. Jeszcze nikt nie uratował mnie przed śmiercią. Byłam szczęśliwa, że to zrobili, ponieważ pierwszy raz nie chciałam umrzeć.
- Dziękuję - objęli mnie i chyba im ulżyło.
Gdy ogień zgasł prochy tego nieszczęśnika zakopaliśmy przy lesie. Zabraliśmy Pioruna i poszliśmy do Koniczynki. Przy bramie stała Jagoda nie zbyt zadowolona, gdy zobaczyła mnie u boku Jilla. Po wejściu na teren stadniny rzuciła się na szyję Jilla, co spowodowało, że zacisnęłam rękę w pięść. Tylko spokojnie powtarzałam sobie. Tym razem Piorun poratował i ugryzł jej nową kurtkę robiąc w niej dziurę. Od razu wyjęłam materiał z jego pyska by go nie zjadł. Jagoda odskoczyła i ją zdjęła patrząc na stratę, produkt na ścierki stwierdziłam w myślach. Uśmiechnęłam się do siebie zobaczyłam też, że Jill powstrzymuje śmiech. Jagoda zauważyła, że na niego patrzę od razu chwyciła go za rękę i przycisnęła do piersi. Ona przegina, nie chce mieć więcej kłopotów przez nią, czas na odwrót. Poprosiłam Carla by odprowadził Pioruna do boksu, pobiegłam do domu.
- Zaczekaj - usłyszałam za sobą głos Jilla, nie zatrzymałam się.
Wbiegłam na górę do swojego pokoju trzaskając drzwiami. Opadłam na łóżko i krzyknęłam w poduszkę. Zabije ją i to przy pierwszej lepszej okazji jak słowo daje, czemu Jill nic nie robi? Czemu nie odrzuca jej durnych zalotów? Myślałam, że lubi mnie? Wampir, który daje się człowiekowi. Eh, nie moja sprawa. Podniosłam się na kolana, co to? Na biurku leżał jakiś list. Wstałam i podeszłam do niego, podniosłam kopertę, zaproszenie. Otworzyłam i przeczytałam zawartość.
Serdecznie Zapraszamy
na bal
Lato Wśród Gwiazd
Wstęp wolny
Atrakcje:
- tańce
- pokaz sztucznych ogni
- konkurs tańca do wygrania
wspaniałe nagrody
Bal? Odkąd skończyłam trzynaście lat przysyłają mi to zaproszenie, zawsze w nocy nie ma chmur, więc świetnie widać gwiazdy jest wtedy tak romantycznie. Poszłabym na ten bal, ale chciałabym pójść z Jillem, jego na pewno zaprosi Jagoda. Usiadłam na łóżku i usłyszałam pukanie do drzwi. Kto to?
- Tak?
- Lisa, mogę wejść?
Jill!
- Tak jasne - schowałam zaproszenie za plecami.
Chłopak wszedł i zamknął za sobą drzwi.
- Wołałem cię - powiedział podchodząc do mnie.
- Nie słyszałam.
- Czemu uciekłaś? - zapytał łagodnie patrząc prosto w moje oczy.
- Nie lubię towarzystwa Jagody, z chęcią bym ją utopiła - powiedziałam odwracając wzrok.
- Sądzę, że nie tylko chodzi o nią - powiedział kładąc ręce na moich ramionach, co spowodowało, że puściałam zaproszenie na podłogę. Jill spojrzał na kartkę w gwiazdki i ją podniósł.
- Co to?
- Nic - powiedziałam i zabrałam mu ją.
Przyjrzał mi się uważnie, wiedziałam, że się rumienię, unikałam jego spojrzenia. Przyciskałam zaproszenie do piersi jakby było moim małym skarbem, którego nikomu nie oddam. Nie wiem, jak, ale zabrał mi je jednym ruchem nawet nic nie poczułam. Nie ma to jak wampirza szybkość. Chciałam mu odebrać, ale jedną dłonią chwycił oba moje nadgarstki, co uniemożliwiło mi odebranie zaproszenia. Przeczytał je i się zamyślił.
- Bal… hm… Lato Wśród Gwiazd… wybierasz się? - zapytał patrząc na mnie.
- Nie, nie mam sukienki - skłamałam.
Puścił moje nadgarstki szybkim ruchem stanął pod moją szafą i ją otworzył. Wyciągnął moją niebieska sukienkę.
- A ta?- zapytał z uśmiechem.
- Jest za mała, miałam ją dać Nadii - odpowiedziałam, zabrałam sukienkę powiesiłam ją w szafie i zamknęłam drzwiczki - zawsze grzebiesz komuś w szafie?
- Nie, to było wyjątkowo - powiedział rozbawiony.
Na mojej twarzy pojawił się rumieniec.
- Słodko się rumienisz - podszedł do mnie i położył dłoń na moim policzku. Zbliżył twarz do mojej tak, że dzieliło je parę centymetrów. Dopiero teraz zauważyłam, że ma tego samego koloru oczy, co ja - to może pójdziesz ze mną?
Czy ja się przesłyszałam? On mnie zaprosił na bal? Nie możliwe!
- Ja… myślałam, że pójdziesz z Jagodą - powiedziałam odwracając wzrok.
- Jagodą, czemu miałbym iść z nią? Mówiłem jej, że jestem zajęty i nawet pokazałem, przez kogo - powiedział z uśmiechem.
Zatkało mnie, czyli mu się podobam, kurna i czemu ja myślę o miłość, zło czyha do diabła. Przy nim nie potrafię myśleć o tym, o czym powinnam. Wciąż nie patrzyłam na niego, w głowie usłyszałam czyjś głos „on chce tylko byś nic nie straciła, żebyś przed śmiercią miała to, o czym marzysz”. Nie wiem, kto to powiedział, ale czułam, że ma racje. Jestem Podróżującą Duszą nie mogę się zakochać nie mogę czuć jak normalny człowiek. Do oczu napływały mi łzy, odsunęłam się od niego i podeszłam do drzwi otwierając je.
- Wyjdź.
- Ale dlaczego? - zapytał zdezorientowany.
- Po prostu wyjdź.
Posłuchał, wyszedł zamknęłam drzwi. Nie powstrzymałam łez leciały ciurkiem po moich policzkach. Raz prawie zginęłam, czyli w najbliższych dniach umrę. Przestałam myśleć o balu, o Jagodzie, o uczuciu do Jilla. Miałam tylko smutek w sobie od samego początku. Tylko to uczucie mi towarzyszy, tylko to mam. Położyłam się spać.
Dzień balu, na który nie idę cokolwiek miały by się stać, nie pójdę tam. Musieliby mnie siłą tam zabrać. Darowałam sobie sprzątanie stajni, bałam się pytań Jilla. Poszłam do sadu pospacerować, nikogo tu nie było tylko ja i jabłonie. Spojrzałam przed siebie nie byłam sama, przede mną oparta o drzewo stała krótko ścięta niebiesko włosa dziewczyna na oko o rok młodsza ode mnie. Na sobie miała niebieską sukienkę, patrzyła w niebo. Nie znam jej, kto to? I co tu robi? To prywatny teren. Podeszłam do niej, dziewczyna spojrzała na mnie smutnym wzrokiem. I uciekła. Tak po prostu bez powodu, uciekła.
- Zaczekaj! - krzyknęłam za nią.
Co u diabła? Nie zajrzę do jej duszy, nie potrzebuje mojej pomocy, gdyby potrzebowała jej dusza sama by zawołała mnie. Westchnęłam i wolnym krokiem szłam przed siebie.
- Cześć Lisa! - ktoś krzyknął nade mną.
Spojrzałam w górę Carl jadł jabłko i się obijał jak zwykle.
- Znowu się lenisz? - zapytałam wdrapując się na drzewo, podał mi rękę i pomógł wejść na sąsiednią gałąź.
- Nie nazwałbym tego lenieniem się, zrobiłem sobie przerwę - powiedział z uśmiechem.
Cały on, zawsze uśmiechnięty, gdy „robi sobie przerwę”. Szkoda tylko tej sprawy z Jagodą, podoba mu się a ona traktuje go jak śmiecia.
- Widziałeś tu taką niebiesko - włosą dziewczynę? - zapytałam.
- Nie, był tu ktoś, ale nie zwróciłem uwagi - odpowiedział kończąc jabłko.
Przynajmniej wiem, że nie miała zwidów. To by było dopiero Podróżująca Dusza ma zwidy.
- Jill ciebie szuka - powiedział nagle - chce z tobą pogadać o jakimś balu.
Super! Pewnie chce odpowiedzi na jego pytanie. Nie, on mnie nie lubi tak jak ja jego. Chce być tylko miłym wampirkiem.
- Wszystko gra między wami? ja Jagodę sobie darowałem - mówił dalej - Jill naprawdę coś do ciebie czuje - co takiego? - wampiry kochają jedną osobę przez całą wieczność, trudno zapomnieć o tym ciepłym uczuciu - ciągnął - znam Jilla od wielu lat i dopiero przy tobie poczuł, że kogoś mu brak powinnaś dać mu szansę.
- Nie wiem, co mam robić Carl - powiedziałam spojrzał na mnie - ktoś mi mówi, że on chce tylko być miły bym nic nie straciła przed śmiercią - spuściłam głowę - nigdy nie miałam tak ciężko zawsze wszystko działo się tak…
- … szybko - dokończył - żadnych uczuć poza bólem i cierpieniem innych osób, nie pozwól by to wróciło masz szanse być szczęśliwa.
Spojrzałam na niego, miał racje, tylko, czemu wierze obcemu głosowi zamiast sobie samej, powinnam zrobić coś, czego dawno nie robiłam. Zajrzeć do swojej duszy poczuć własne uczucia, zeskoczyłam z drzewa.
- Dzięki, Carl, nie leń się zbyt długo - powiedziałam i odeszłam.
W swoim pokoju usiadłam po turecku na łóżku, położyłam obie dłonie na sercu. Skupiłam się i moja dusza zaczęła błyszczeć. Wydobywając z wnętrza każde uczucie, ja skupiłam się na jednym na uczuciu do Jilla. Ogarnęło mnie ciepło, bardzo przyjemne ciepło, które czułam tylko przy mamie i Crossie. Tylko to, co czułam do Jilla było silniejsze. Zostaje tylko pytanie czy on czuje to, co ja do niego? Carl twierdzi, że tak. Wyszłam z transu, wyszłam z pokoju i udałam się do stajni. Rozejrzałam się boksy były czyste, czyli skończył robotę. Weszłam na górę, zobaczyłam Jilla siedzącego na łóżku i czytającego jakąś książkę. Spojrzał na mnie i się uśmiechnął odłożył książkę, podeszłam do niego i stanęłam przed nim. On chwycił moją dłoń.
- Szukałem cię - powiedział łagodnie.
-Wiem, Carl mi powiedział - uśmiechnęłam się - co do balu…
- Hm…
- Z chęcią pójdę z tobą.
Uśmiechnął się i szybkim ruchem podniósł mnie do góry i obrócił wokół własnej osi. Nie puszczał mnie nawet, gdy się zatrzymał patrzył tylko na mnie.
- Co robicie? - zapytał Carl stojąc przy schodach.
Jill postawił mnie na ziemi.
- Nic, idziesz na bal? - zapytał Jill.
- Nie, niby, po co skoro nie mam, z kim - powiedział i usiadł na swoim łóżku - bawcie się dobrze.
Biedny Carl. Do wieczora jeszcze parę godzin, musiałam zrobić przeróbki w sukience, więc pożegnałam ich i poszłam do domu. Wyjęłam czerwono czarną sukienkę z szafy przymierzyłam ją pasowała jak ulał tylko za krótka była. Zdjęłam ją i wyjęłam materiał z kufra i zaczęłam przeróbki. Gdy kończyłam ktoś mnie zawołał „świat jest jednym wielkim smutkiem, szczęście jest ulotne, a miłość krucha”. Szybko namierzyłam tę duszę, była w sadzie, to ta dziewczyna. Wiele złego ją spotkało, straciła rodzinę i mieszka w sierocińcu nie za dobrze ją tam traktują. Nic dziwnego, że takie ma podejście „szczęście, jaki i miłość trzeba znaleźć i o nie dbać, znajdziesz kogoś, kto ci je da” powiedziałam w jej duszy. Nic się nie zmieniło, czemu? „grozi ci niebezpieczeństwo, Podróżująca Duszo” Co? Jak ona to zrobiła? „ty jesteś… nie odchodź…”. Nikła jest za daleko mogę pobiec za nią, ale nie wiem jak daleko już jest. Jej dusza była taka znajoma, jakby ją już widziała. Cross mówił, że istnieją zagubione dusze, które nie wiedzą gdzie iść i trafiają do przypadkowych ciał. Tych uśpionych, ciało w tedy jest w śpiączce. Czyżby to była jedna z nich? Jeśli tak w ciele są dwie dusze. Będę musiała ją znaleźć. Moje rozmyślanie przerwało pukanie do drzwi.
- Tak?
- To ja, Jill.
Jill, a ja w samej bieliźnie, szybko skończyłam i założyłam sukienkę. Uczesałam się i lekko umalowała. Otworzyłam drzwi, Jill stał w czarnym garniturze. Wyglądał bosko.
- Pięknie wyglądasz - powiedziała uwodzicielskim głosem.
- Dziękuje.
Wzięłam go pod rękę i ruszyliśmy do auta. Szybko dojechaliśmy do miasta bal już się rozpoczął. Wysiedliśmy i udaliśmy się na parkiet, zaczęliśmy tańczyć, walc potem tango. Zauważyłam Jagodę wyglądała na wściekło, jej złość była zabawna. Gdy poszliśmy po coś do picia, podeszła do nas.
- Witaj Jill, może zatańczymy? - zapytała jakby mnie niebyło.
- Wybacz, ale dzisiaj wieczorem będę tańczyć tylko i wyłącznie z Lisą - powiedział Jill podchodząc do mnie i obejmując mnie w taili. Uśmiechnęłam się.
Poszliśmy na parkiet ignorując Jagodę, nie spodobało jej się to. Podczas tańca zobaczyłam tą niebiesko włosą dziewczynę. Zatrzymałam się, co zdziwiło Jilla.
- Tamta dziewczyna, muszę z nią porozmawiać - powiedziałam.
- Zgoda - powiedziała i podeszliśmy do niej.
Nic nie powiedziała tylko znowu uciekła zmieniłam kolor oczu i zajrzałam do jej duszy „Zaczekaj, chcę ci pomóc”. Dziewczyna zatrzymała się „on chce moją duszę”. Nagle zrobiło mi się słabo, szukałam, ale nie znalazłam drugiej duszy „on ją zabrał, duszę, która była uśpiona w tym ciele”. Zabrał, czyli Pożeracz Dusz istnieje i chcę moją duszę. Zaczęłam się bać „nie uciekaj, przy mnie i moich przyjaciołach nic ci nie grozi”. Podeszła do nas i przytuliła się do mnie jak do siostry. Wiem, kto mnie szuka, ale nie wiem, co mam zrobić? Podeszła do nas Jagoda, czy ona nie może się odczepić? Chwyciła Jilla za rękę i zaciągnęła na parkiet. Nie będę na to patrzeć chwyciłam jej nadgarstek i ścisnęłam by puściła go. Gdy to zrobiła odepchnęłam ją, trochę za mocno potknęła się i wywróciła przewracając stół. Wszystko, co na nim było spadło na nią. Nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam się cicho śmiać zresztą nie tylko ja Jill też. Niebiesko włosa dziewczyna trzymała mnie ufnie za rękę. Wyrzucono nas z imprezy, całą trójkę.
Rozdział VI
I po imprezie, miałam taką nadzieje, że może Jill mnie… nie myśl teraz o tym teraz ważna jest ta dziewczyna. Wsiedliśmy do auta i wróciliśmy do Koniczynki. Nie zmieniając stroju poszłam do stajni za Jillem, dziewczyna poszła tuż przymnie przytulona do mojego ramienia. Weszliśmy na górę, Carl zdziwił się trochę, że tak wcześnie wróciliśmy. Jill wytłumaczył mu, co się stało, chłopak nie mógł przestać się śmiać. Dziewczyna podeszła do niego i położyła dłoń na policzku, co go zszokowało i zamknęło buzie. Owszem zagubione dusze zazwyczaj są przestraszone i nie ufne, ale to… to było dziwne. Niby tylko raz spotkałam taka dusze i musiałam ją odesłać na tamtą stronę z powodu takiego, że zajmowało cudze ciało. W niej nie było drugiej duszy, czemu Pożeracz nie wziął i jej duszy. Dusza ma talent świetnie gra na pianinie. Czyżby uszła z życiem z innego powodu? Dziewczyna zdjęła rękę z policzka i chwyciła Carla za rękę. Usiadła obok niego i wtuliła w jego ramię. Chłopak nie wiedział, co powiedzieć.
- Nie odsyłaj mnie - powiedziała dziewczyna.
- Gdzie masz ją nie odsyłać? - zapytał Jill patrząc na mnie.
Westchnęłam.
- Na drugą stronę, to nie jest jej ciało - wytłumaczyłam.
- Nie może w nim zostać? - spytał Carl, wciąż patrząc na nią.
- Gdyby była w niej druga dusza to musiałabym ją odesłać - tłumaczyłam - ale w niej jej nie ma jakby ktoś zabrał uśpioną duszę, a ją zostawił w obcym ciele.
Nie wiedziałam, co z tym zrobić. Ta dziewczyna wie, że grozi mi niebezpieczeństwo.
- Jak masz na imię? - spytał Carl.
- Rena - odpowiedziała uśmiechając się do niego.
- Ładnie - odwzajemnił uśmiech.
Ciekawe jak zareaguje na fakt, że on jest wampirem… nie, nie popsuje jej nastroju skoro tak ufnie się do niego przytula. Pozostaje jedna tylko Pożeracz Dusz jest w pobliżu. To mnie martwi i to bardzo. Jutro nad tym będę główkować, trzeba się z tym wyspać.
- Rena, choć będziesz spać u mnie - wyciągnęłam do niej rękę.
- Nie może tu zostać? - zapytał Carl, czy on się zakochał? Nie może oderwać od niej wzroku.
- Nie zostawię jej na pastwę dwóch wampirów - oj popełniłam gafę, ale Rena nie zareagowała czyżby było jej to obojętne.
Jill spojrzał na mnie, zdziwiony tym, że się nie przestraszyła.
- Choć Rena - chwyciłam ją za rękę i zaciągnęłam do domu.
W pokoju przygotowałam jej posłanie, kiedyś mieszkałam z jedną taką dziewczyną, która chciała sobie dorobić. Od tamtej pory stoją tu dwa łóżka. Pożyczyłam jej piżamę, wyglądała na szczęśliwą kręcąc się w mojej przy dużej bluzce z żółtym kwiatkiem. W końcu położyła się i zasnęła, tak, jaki ja.
Znam to miejsce… jest niedaleko miasta… tu kiedyś była wielka posiadłość… teraz zostały tylko ruiny… kto to? Chłopczyk spojrzał na mnie, miał brązowe włosy, ubrany w białą koszulkę i białe spodnie. Patrzył takimi pustymi oczami. Jakby nic nie miał w sobie. Podeszłam do niego, nie ruszył się z miejsca. Tylko patrzył na mnie z jego oczy poleciały łzy. Serce się krajało, przytuliłam go i sama zaczęłam płakać. Czemu? Nie wiem, tak po prostu.
- Boje się - przemówił.
- Nie musisz, ja tu jestem - pocieszyłam go, objął mnie.
Nagle zaczął wiać silny wiatr, trzymałam go i nie chciałam puścić. Nie zostawię go samego. Wokół nas zaczęły latać dwa światełka. Skrzące chmurki, ciepłe i znajome. Mama i Cross, nie bałam się.
- Zostaw go! - krzyknął Cross.
- Nie!
- Nie ma dla niego nadziei! - krzyknęła mama.
- Nie!
- Zostaw go! On nie ma duszy! - krzyknął Cross.
Nie obchodziło mnie to nie zostawię go.
- To nie znaczy, że mam go zostawić samego, jestem Podróżującą Duszą powinnam pomagać każdemu!
Obudziłam się - dziesiąta trzydzieści - długo spałam. Spojrzałam w lustro płakałam przez sen. Spojrzałam na łóżko, w którym powinna być Rena. Nie było jej, szybko ubrałam się i umyłam. Pobiegłam do stajni na górę, była cała trójka. Coś było nie tak, byli źli, czemu?
- Czemu nam nie powiedziałaś o Pożeraczu Dusz? - zapytał zły Jill.
- Co? Skąd ty? - spojrzałam na Renę pewnie ona powiedziała.
- Nie ważne skąd, czemu nam nie powiedziałaś? - ciągnął.
- Na początku nie wierzyłam, że w ogóle istnieje - tłumaczyłam się.
- A teraz wierzysz? - spytał Carl wściekły, wstając z łóżka. Rena stała za nim, nie bała się, ale dziwiła.
- Nie wiem… chyba tak…
- Trzeba było nam powiedzieć! - krzyknął Jill.
- I co byś z tym zrobił!
- Na pewno coś! - teraz był już wściekły.
- W tym problem, że nic byście nie zrobili, pożarłby wasze duszę zanim byście się zorientowali! - do oczu napływały mi łzy - nie mam zamiaru nikogo więcej tracić!
Wyszłam a raczej wybiegłam ze stajni. Nie pobiegłam do domu wsiadłam na rower i pojechałam do miasta. Stanęłam przy drodze do ruin, spojrzałam na nią tam we śnie spotkałam tego chłopca. Kusiło mnie żeby tam pójść, dlaczego Cross i mama nie chcieli pomóc temu chłopcu. To, że nie ma duszy nie oznacza, że należy go porzucić, zresztą nie można żyć bez duszy. Człowiek bez niej to tak jakby nie miał krwi. Postanowiłam pojechać do ruin, zostawiłam rower przy zniszczonej bramie. I weszłam na posiadłość, kiedyś było tu pięknie, ale pożar wszystko pochłonął. Spojrzałam na ruiny komina tam ktoś stał, przyjrzałam się i poznałam brązowe krótkie włosy tego chłopczyka ze snu. Odwrócił się do mnie i przyjrzał tymi swoimi pustymi oczkami. To nie jest realne przecież on powinien być martwy, bez duszy zazwyczaj człowiek umiera. Podeszłam do niego on od razu przytulił się do mnie. Jakby pamiętał to, co było w śnie. To trochę dziwne i zarazem przerażające. Ten dzieciak jak na osobę bez duszy sporo pamięta. Spojrzał na mnie smutnym spojrzeniem.
- Nie zostawisz mnie?
- Nie - uśmiechnęłam się, odwzajemnił uśmiech - jak masz na imię?
- Troy - wtulił się jeszcze mocniej.
- Opowiesz mi, co się stało z twoją duszą? - zapytałam.
Milczał. Bał się, nigdy nie widziałam jak ktoś komuś pożera duszę nie wiem jak to jest, pewnie okropnie. Pogłaskałam go po głowie, wydawał się uspokajać, wyglądał na dwanaście lat. Ciekawe gdzie są jego rodzice, jeśli ma jakiś.
- Lisa! - usłyszałam wołanie za sobą, odwróciłam się to był Jill.
- Jill?
Podszedł do mnie ignorując chłopca.
- Szukałem cię, przepraszam za nas obu nie powinniśmy podnosić na ciebie głosu - tłumaczył.
- Nic nie szkodzi, ja po prostu nie chce nikogo więcej stracić, gdyby Pożeracz Dusz, dopadłby wasze dusze nigdy więcej byście się nie narodzili - powiedziałam spuszczając wzrok.
- Rozumiem, a przynajmniej staram się - lekko się uśmiechnął i zobaczył Troya -kto to?
- To, Troy śnił mi się ostatnio, biedaczek nie ma duszy - wytłumaczyłam.
- Nie ma duszy! Jak to? Czy on nie powinien przypadkiem… - uciął.
- … być martwy?
- Tak.
- Nie wiem też mi się tak zdaje, ale on nie jest, trochę to dziwne jest - powiedziałam, Troy przyglądał się Jillowi.
Jill to zauważył się do niego uśmiechnął, Troy nic nie zrobił tylko się patrzył. Nagle Jill podniósł głowę i skierował ją w stronę Koniczynki.
- Coś się stało? - spytałam, Troy stanął za moimi plecami.
- Carl mnie woła, to pewnie nic takiego - powiedział i spojrzał na mnie, jego twarz zbliżyła się do mojej. Nasze usta się połączyły w namiętnych pocałunku, trochę za krótki, ale wspaniały.
Po chwili już go nie było, czułam się jak w niebie, już myślałam, że ta chwila nigdy nie nastąpi. Pewnie bym odleciała gdyby nie fakt, że Carl go wołał, czego mógł chcieć pomocy. Spojrzałam na Troya wyglądał na zagubionego. Usiedliśmy na trawie przy ruinie komina.
- To był Jill jest wampirem i miłością mojego życia - wytłumaczyłam - w stadninie koni jest jeszcze jego brat wampir Carl i jego przyszła dziewczyna Rena.
Troy wytrzeszczył oczy, gdy powiedział imię niebiesko - włosej dziewczyny. Czyżby ją znał?
- Coś nie tak?
- Skądś znam to imię - odpowiedział - ale nie wiem skąd.
Nagle poczułam silny ból w piersi, aż się wygięłam, usłyszeliśmy wybuch. Teraz świat dla mnie staną, gdy zobaczyłam dym z płomieni nad stadniną. Nie możliwe, szybko wstałam tak samo jak Troy. Przyspieszył mi się oddech serce waliło szybciej, czy to, co przed chwilą czułam to była śmierć mojego ojca i wszystkich pracowników Koniczynki? Błagam to nie prawda, to nie dzieje się naprawdę. Zaczęłam płakać, Troy trzymał się mojej ręki i też zaczął. Wszyscy… odeszli… czemu? Czemu to mnie spotyka?
- To niemożliwe, oni nie mogli odejść… jak nie chcę… to zły sen… Jill, Carl, Rena, tata i inni… nie obroniłam ich… jestem do niczego…
Rozdział VII
Otarłam łzy, to nie prawda, wzięłam Troya na ręce i razem z nim wsiadłam na rower i pojechałam do Koniczynki. Tym bliżej byłam tym coraz bardziej czułam, że zginę. Ale nie obchodziło mnie to musiałam sprawdzić. Zostawiłam rower pod bramą i pobiegłam na środek placu. Wszystko płonęło dom, stajnia, magazyn wyglądało jak po wojnie. Tylko ogień i śmierć, zawiodłam… nie potrafiłam ich ochronić… czemu? Usłyszałam za sobą kroki Troya, płakał. Opadłam na kolana i podparłam się rękami, zaczęłam płakać. To nie może się tak skończyć…
Przedmą pojawiła się jakaś postać Troy cofnął się o krok. Spojrzałam na nią cała we łzach, to był on śnił mi się już. A więc to jest Pożeracz Dusz, we własnej osobie w czarnych szatach z kapturem na głowie. Podszedł parę kroków do mnie, dzieliło nas parę metrów. Wyciągnął do mnie rękę… patrzyłam na niego, co on chce zrobić.
- Choć do mnie!
Nagle poczułam ból w piersi bardzo silny jakby ktoś wyrywał mi serce z niej. Automatycznie złapałam sie rękoma za pierś, by przestało boleć. Nic to nie dawało, nie mogłam znieść tego bólu. Zresztą, po co ja się opieram? Bo ktoś mi powiedział, że mam nie oddać duszy? Nawet nie chciałam być Podróżującą Duszą. Chciałam normalnego życia… moje ręce opadły, a z piersi wyłoniła się iskrząca srebrem, biała chmurka. Zaczęła powoli lecieć w stronę pożeracza, przed oczami zrobiło mi się ciemno. Czułam się usta i zagubiona, jakbym nic nie miała, żadnego uczucia, nic. Wszystko przestało mieć znaczenie… czy to oznacza, że umrę? Nie pamiętałam niczego, wszystko było zamazane i oddalone.
- Lisa! - usłyszałam czyjś krzyk, nie rozpoznawałam go.
- Nie! - kolejny.
Kim oni są? Czemu mnie wołał? Co się stało?
- Poddasz się? - zapytał jakiś głos za mną. Odwróciłam głowę, przyjrzałam się jej, nie poznałam jej.
- Kim jesteś?
- Pozwolisz na to, Podróżująca Duszo? - spytał łagodnym głosem.
- Na co? - Podróżująca Duszo? Znałam te słowa, co oznaczały? Nie pamiętałam.
- Na koniec świata.
Koniec świata? Dlaczego?
- Co ja mogę zrobić? Jestem tylko szesnastolatką.
- Jesteś Podróżującą duszą, pomogłaś wielu ludziom, pozwolisz by pożeracz posiadł twoją duszę? - mówił łagodnie, pamiętałam, że ktoś krzyczał na mnie - zawładnie obiema światami, wampirów i ludzi, dzięki twojej mocy będzie wiedział czyja dusza jest dla niego najlepsza.
- Straciłam wszystko, nic nie mogę zrobić…
- Masz, kogo chronić…
Mam?
- Lisa, nie! - usłyszałam znajomy głos, Jill?
- Tylko nie to! Nie ty! - ten też, Carl?
- Lisa! - cichszy dziewczęcy głos, Rena?
- Zastanów się - znam cię, Troy?
Przed oczami pojawiły się obrazy znanych mi osób. Słyszałam ich głosy nie zginęli, żyją… jak dobrze. W głowie usłyszałam czyjś głos „musisz im pomóc”. Spojrzałam na pożeracza, za nim stały trzy osoby trzymane przez wampiry. To znaczy, że pożeracz też nim jest, teraz rozumiem. Mam pomóc, wampirzemu światu, tamten nieszczęśnik nie znał innego sposobu na życie prócz picia ludzkiej krwi, prosto od człowieka. To o to chodziło… mam im pokazać jak mogą żyć… że mogą żyć wśród ludzi… że mogą czerpać energię z krwi zwierząt. Teraz wszystko jest jasne to tak kończy się linia Podróżującej Duszy… w nieśmiertelności… mam stać się wampirem… stać się ich wiarą. Pomagać ludziom przez wieczność… w jednym życiu. Dlatego? Cross pokazał mi dusze Jilla i Carla to była podpowiedź. Wiem, co mam robić.
- Poddasz się? - spytał ponownie Troy widząc, że już nie płaczę.
- Nie poddam się - odpowiedziałam wstając z kolan.
Patrzyli na mnie ze zdziwieniem, ale pożeracz nie przejął się tym.
- Teraz rozumiem - uśmiechnęłam się - wróć do mnie.
Dusza stanęła i zmieniła kierunek, leciała prosto do mnie.
-Niemożliwe! - krzyknął zły pożeracz.
Wchłonęłam ją całe moje ciało zaczęło się iskrzyć niczym gwiazdy, zamknęłam oczy, poczułam ciepło. Przestałam iskrzyć, otworzyłam oczy zalśniły moje białe źrenice. Pożeracz nie przestraszył się tylko bardziej wkurzył. Wskazał na wampira, który trzymał Renę i kazał mu mnie zaatakować. Posłuchał i ruszył na mnie spojrzałam na niego i w myślach kazałam duszy się zatrzymać. Posłuchała i stanęła wampir nie wiedział, co się dzieje. Nic mu nie zrobiłam, miałam interes do pożeracza. Tylko on mnie teraz interesował. Był wściekły, ruszył sam na mnie, uniosłam dłoń w jego stronę, stanął i zaczął wrzeszczeć.
-Aaaaaa….
Z jego piersi wypłynęła dusz prosto do moich rąk, jego ciało upadło na ziemię nieprzytomne. Pozostałe wampiry przestraszone uciekły, trzeci tez chciał, więc go puściłam. Jill, podbiegł do Troya, Carl wziął na ręce Renę i podbiegł do brata. Ja uniosłam duszę pożeracza do nieba.
- Możesz odejść twoja rola się skończyła - powiedziałam łagodnie z ciepłem w głosie. Dusza uniosła się i znikła.
Ciało pożeracza zaczęło znikać iskrząc się coraz słabiej, aż w końcu znikł.
- Troy! - usłyszałam krzyk Jilla.
Odwróciłam się jego ciało iskrzyło i znikało, a on się uśmiechał, ciepłym uśmiechem.
-Spełniłem swoją rolę, mogę odejść - powiedział i odwrócił się do Reny - bądź szczęśliwa siostrzyczko, dbaj o nią - dodał do Carla, on kiwną głową.
- Żegnaj braciszku - pożegnała się przez łzy Rena.
Więc to było rodzeństwo, czemu tego nie zauważyłam, gdy zaglądałam do jej wspomnień. Usłyszeliśmy syreny straży pożarnej i policji, Jill szybkim ruchem wziął mnie na ręce. Pobiegliśmy do lasu, na wzgórzu się zatrzymaliśmy. Postawiono nas na ziemi, mnie i Renę, ostatni raz spojrzałam na ruiny Koniczynki. Co teraz będzie tego nie wiedziałam, ale na pewno postawią pomnik na terenie stadniny tak jak w tamtych ruinach. Kiedyś na pewno tu wrócę by położyć kwiaty pod pomnikiem.
- To, co teraz? - zapytał Carl.
- Nie wiem, to wy teraz jesteście bogaci - powiedziałam z uśmiechem.
- Nad morzem jest opuszczony dom - stwierdził Jill.
- Morze… hm… brzmi interesująco - uśmiechnęłam się i spojrzałam na Renę.
- Lubię morze - roześmiała się i szybko posmutniała, jak tylko zobaczyła dym.
Też jest mi smutno, straciłam tyle osób, zawsze jakoś udawało mi się żyć dalej. Teraz też tak będzie będę żyć dalej każdy, kogo straciłam będzie w moim sercu i wspomnieniach. Z nimi wypełnię przeznaczenie Podróżującej Duszy i skończę jej linię, stając się wampirem.
- To, co? Jedziemy nad morze, zacząć nowe życie - powiedziałam patrząc w dal.
- No to a co czekamy? - zapytał Jill - ładujemy się do pociągu i w drogę.
I tak zrobiliśmy Carl załatwił nam papiery, Jill bilety. Jechaliśmy nad morze, do nowego domu. Położyłam głowę na ramieniu Jilla, Rena zasnęła z głową na kolanach Carla. Rozmyślałam, co będzie dalej, jak to będzie, gdy stanę się wampirem. Jill objął mnie.
- Kocham cię - szepnął mi do ucha. Uśmiechnęłam się.
- Ja ciebie też, kocham - szepnęłam - chce być taka jak ty.
Nic nie powiedział tylko mnie pocałował, ciepły i namiętny pocałunek. Oderwał się na chwile ode mnie.
- Na pewno tego chcesz?
- Takie jest moje przeznaczenie, tylko w ten sposób będę mogła żyć w jednym życiu - odparłam.
Jill spojrzał na Renę, Carl pewnie będzie chciał ją zmienić, sądzę, że nie będzie miała nic naprzeciw.
- Nie będzie się sprzeciwiać, chce być z Carlem - szepnęłam wtulając się w niego.
- Rozumiem - pocałował mnie w czoło, zasnęłam.
Obudziłam się w aucie, na tylnym siedzeniu obok mnie spała Rena. Rozejrzałam się byliśmy nad morzem. Widać było za oknem błękitną wodę, piękny widok. Zatrzymali się pod jakimś centrum handlowych, ciekawe, po co?
- Idziemy po zakupy, straciłaś wszystko w pożarze - wytłumaczył Carl. Rena się obudziła i się uśmiechnęła.
Wysiedliśmy z auta i poszliśmy na zakupy kupiliśmy parę ubrań, biżuterii w tym pierścionki zaręczynowe dla mnie i Reny. Gdy podczas obiadu mi się oświadczał normalnie mnie zatkało tak przy wszystkich. Pierścionek był piękny z czerwonym małym rubinem w róży, cała sala zaczęła klaskać. Byłam czerwona jak burak, to samo było z Reną, co do niej to i tak Carl musi poczekać ze ślubem, ale mu to nie przeszkadzało. Ja za rok mogłam wyprawiać wesele. Pierścionek Reny miał niebieski rubin w róży. Okazało się, że obie lubimy ten kwiat, miał coś w sobie. Po zakupach pojechaliśmy prosto do domu, mieścił się po za miastem w lesie, ze zwierzyną. Co było bardzo wygodne, dlatego że nie miałam zamiaru zabijać ludzi by się posilić. Dom był przepiękny, stał na wzgórzu, miał jedno piętro i duży taras nad klifem. Był cały biały, w środku też był przepiękny spodziewałam się pustego domu a tu meble już były. Wystrój był niesamowity, czułam się jak królowa w swoim pałacu. Pokoje były na piętrze, Rena od razu zaklepała sobie pokój i niego już dzisiaj nie wychodziła. Siedziała w nim z Carlem i coś robili nie słyszałam, Jill powiedział, że grają w jakąś grę i wybierają szkołę, do której pójdzie we wrześniu. Też powinniśmy nad tym pomyśleć, ale jakoś niemiałam ochoty może jutro. Zamiast tego przez cały wieczór całowałam się Jillem, dopóki nie zasnęłam.
Rano przy śniadaniu Carl zaczął temat przemiany Reny w wampira. Jak dla mnie to powinien z tym poczekać. Co spowodowało kłótnie, niestety… Rena była skłonna poczekać rok czy dwa, ale Carl już nie. Co do mnie chciałam jak najszybciej zmienić się w wampira, dla bezpieczeństwa ludzi. Pokazać innym wampirom jak mogą żyć.
- To nie sprawiedliwe - krzyknął Carl.
- Ona jest za młoda poczekaj rok, do jej szesnastych urodzin - przekonywał go Jill.
Rena siedziała cicho i tylko przyglądała się im jedząc chipsy.
- Nie! - Carl jest uparty jak osioł.
- Carl, Rena ma urodziny za trzy miesiące nie możesz tyle poczekać? - zapytałam spokojnie.
Milczał. Rena odłożyła chipsy i podeszła do niego.
- Tylko trzy miesiące - powiedziała.
Spojrzał na nią i się poddał.
- Zgoda, trzy miesiące, nie dłużej - zwycięstwo, moja przemiana wypadała dzisiaj wieczorem.
Gdy nadeszła ta godzina Carl sprawdził czy Rena śpi twardym snem. Został przy niej, gdyby się nagle obudziła. Siedziałam na łóżku, kiedy Jill zbliżał się do mnie, położył dłoń na moim ramieniu, drugą na szyi. Jego twarz zbliżyła się do mojej szyi, czułam jego zimny oddech. Po kilku sekundach poczułam ukucie i potworny ból. Powstrzymywałam krzyk z troski o Renę. Cofnął głowę i polizał ranki, które piekły straszliwie… przed oczami zrobiło mi się ciemno… zemdlałam. Czułam się jakby palił się całe moje ciało, ból był nie do zniesienia. Moja dusza się zmieniała, stawała się silniejsza. Ból skupił się na moim sercu, które przyspieszyło tak jakby miało zaraz wybuchnąć. W końcu stanęło, ból znikł, płomień zgasł. Otworzyłam niepewnie oczy, widziała tak dobrze, jakbym patrzyła przez mikroskop. Każdy detal, chciałam się tym nacieszyć, ale gdy zobaczyłam Jill, Carla i Renę. Przypomniało mi się, co mam zrobić. Zeszłam z łóżka i stanęłam przy nim, użyłam zdolności tak by ogarnąć wszystkie wampirze dusze na całym świecie. Moje źrenice iskrzyły bielą, czułam, że każdy wampir zwrócił na mnie uwagę. Zaczęłam tłumaczyć jak mogą żyć, że nie muszą być bestiami. Słuchali mnie z uśmiechem na twarzy, uczyli się, to było miłe uczucie. Kiedy skończyłam miałam pewność, że pomogłam światu wampirów. I mogę wiele zrobić dla ludzi, przez wiele lat…
Doczekałam się…
Osiągnęłam cel…
Nie muszę się już bać śmierci ani kolejnego wcielenia…
Mam swoje jedno życie u boku ukochanego i przyjaciół!
~Koniec ~
Podziękowania:
Dziękuje za natchnienie i wsparcie AliceCullen1920
Oraz wszystkim, którzy przeczytali to opowiadanie