Erich SEGAL
Bez sentyment贸w
Z angielskiego prze艂o偶y艂 WITOLD NOWAKOWSKI
WARSZAWA 2001
Tytu艂 orygina艂u: NO LOVE LOST
Copyright 漏 Ploys, Inc. 2001
Copyright 漏 for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kury艂owicz 2001
Copyright 漏 for the Polish translation by Witold Nowakowski 2001
Redakcja: Barbara Nowak Zdj臋cie na ok艂adce: Jerome Leplat/SDP/Agencja Fotogr. BE & W Opracowanie graficzne ok艂adki: Andrzej Kury艂owicz
ISBN 83-88087-75-4
Zam贸wienia hurtowe: Firma Ksi臋garska Jacek Olesiejuk Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa tel./fax (22)-631-4832, (22)-632-9155 e-mail: hurt@olesiejuk.pl www.olesiejuk.pl Wydawnictwo L & L/Dzia艂 Handlowy Ko艣ciuszki 38/3, 80-445 Gda艅sk tel. (58)-520-3557, fax (58)-344-1338
Zam贸wienia wysy艂kowe: Ksi臋garnia Wysy艂kowa Faktor skr. poczt. 60, 02-792 Warszawa 78 tel. (22)-649-5599
WYDAWNICTWO ALBATROS ANDRZEJ KURY艁OWICZ adres dla korespondencji: skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78
Warszawa 2001. Wydanie II Sk艂ad: Laguna Druk: 艁贸dzkie Zak艂ady Graficzne
Rozdzia艂 1
Z偶eraj膮 si臋 nawzajem. Co roku oko艂o tuzina p艂otek wp艂ywa na p艂ytkie wody Worid Management Agency, ale tylko jedna lub dwie wyp艂ywaj膮 po drugiej stronie jako doros艂e barakudy. Prawie wszystkie (nie wy艂膮czaj膮c samic) maj膮 samcze cechy. Najcz臋艣ciej s膮 to sfrustrowani aktorzy, scenarzy艣ci albo re偶yserzy, ogarni臋ci 偶膮dz膮 s艂awy i fortuny. Nie do艂膮czyli do grona gwiazd, wi臋c chc膮 kreowa膰 nowe gwiazdy. Chodzi im tylko o pieni膮dze. To oni trz臋s膮 艣wiatem filmu i rozrywki, kr臋c膮 trybikami i potrafi膮 sprzeda膰 zero w efektownym opakowaniu. W my艣l utartej tradycji nawet najwi臋ksi z nich zaczynali jako podrz臋dni urz臋dnicy do sortowania poczty nap艂ywaj膮cej do agencji. Cel by艂 dwojaki: oni mogli pozna膰 zasady dzia艂ania firmy, a firma mog艂a p艂aci膰 najni偶sze uposa偶enie do艣wiadczonym sk膮din膮d pracownikom. Po tak marnym pocz膮tku jedni wspinali si臋 po szczeblach w艂adzy, a inni spadali w otch艂a艅 anonimowo艣ci, aby
wi臋cej nie wr贸ci膰. Lub ko艅czyli na posadzie ajenta ubezpieczeniowego. Agencji aktorskich jest dos艂ownie bez liku. Ale to samo mo偶na powiedzie膰 o samochodach. Z drugiej strony, rolls-royce zdarza si臋 tylko jeden. Takie por贸wnanie - przynajmniej w opinii samych zainteresowanych - znakomicie pasuje do szacownej Worid Management Agency. Przed laty musia艂a walczy膰 z powa偶n膮 konkurencj膮, cho膰by w postaci MCA, ale potem, kiedy podobne jej plac贸wki uleg艂y likwidacji, pozycja WMA pozosta艂a praktycznie niezagro偶ona. I tak to trwa艂o od wczesnych czas贸w wodewilu. Nina pracowa艂a tutaj bez ma艂a trzy lata, obecnie by艂a "korsarzem" w g艂贸wnym sekretariacie. Zacz臋艂a jako dzie-wi臋tnastolatka, w tysi膮c dziewi臋膰set pi臋膰dziesi膮tym roku, dwa tygodnie po uko艅czeniu kursu dla sekretarek w Al-bany. Teraz ju偶 by艂a weteranem. Ka偶dej jesieni obserwowa艂a nowych kandydat贸w. S艂ucha艂a bolesnych j臋k贸w i okrzyk贸w rado艣ci. Ludzka fala to podnosi艂a si臋, to opada艂a. Ci, kt贸rzy potrafili by膰 naprawd臋 bezwzgl臋dni, ulatywali a偶 pod sufit - reszta sp艂ywa艂a na bok. Nale偶a艂a do tych dziewcz膮t, o kt贸rych powiadaj膮: "By艂by z niej naprawd臋 ca艂kiem morowy kociak, gdyby tylko straci艂a z pi臋膰, sze艣膰 kilogram贸w". Ale Nina nigdy nie znalaz艂a powodu, 偶eby powa偶nie wzi膮膰 si臋 za odchudzanie. Inne sekretarki m贸wi艂y o niej "magnesik", lecz to nie mia艂o pokrycia w rzeczywisto艣ci, bo nigdy nie przyci膮gn臋艂a 偶adnego agenta. Nie urzeka艂y ich ani br膮zowe oczy, ani jasna cera, ani zwyci臋ski u艣miech. Jej powiernica i kole偶anka z celi, siedz膮ca przy s膮siedniej maszynie do pisania, Maria Cartucci, twierdzi艂a zawsze, 偶e Nina powinna nosi膰 troch臋 g艂臋bszy dekolt. Sama mia艂a
dwadzie艣cia pi臋膰 lat, wi臋c by艂a tylko troch臋 starsza od Niny, ale od pi臋ciu lat tkwi艂a w tym zawodzie. Nina systematycznie odrzuca艂a pomys艂y Marii. - Co z tego, 偶e jaki艣 facet uzna, i偶 mam lepsze cycki ni偶 Rita Hayworth? Wol臋 takiego, kt贸remu reszta te偶 przypadnie do gustu. Sama spr贸buj. - Pr贸bowa艂am - przyzna艂a si臋 Maria. - Ale w mo im wypadku to jako艣 si臋 nie sprawdza.
Prawd臋 m贸wi膮c, je艣li chodzi o urod臋, to Nina g贸rowa艂a nad swoj膮 przyjaci贸艂k膮.
Maria ceni艂a Nin臋 za poczucie humoru. Razem chodzi艂y do teatru, korzystaj膮c z darmowych bilet贸w przydziela nych im przez agencj臋. Raz nawet zaprosi艂a j膮 na nie dzielny obiad do rodzic贸w mieszkaj膮cych na Queensie. Tam Nina zrozumia艂a, dlaczego Maria jest tak pulchna. Mamma przygotowa艂a tyle makaronu, 偶e da艂oby si臋 nim wype艂ni膰 ca艂y jeden sektor stadionu Jankes贸w. A to by艂o tylko na przek膮sk臋. Po pasta lasagna e fettuccini przysz艂a pora na prawdziwe danie: ciel臋cin臋 z parmeza- nem i penne all'arrabiata. Ojciec nak艂ada艂 wszystkim kopiaste porcje i jeszcze namawia艂 na dok艂adk臋. Kiedy zapyta艂: "Naprawd臋 masz ju偶 dosy膰, Nino?" - ledwie mog艂a mu skin膮膰 g艂ow膮.
Przy kawie (czyli jakie艣 dwie godziny p贸藕niej) pan Cartucci, Amerykanin w pierwszym pokoleniu, z zawodu maszynista metra, wygodniej rozpar艂 si臋 na krze艣le i popatrzy艂 na obie dziewczyny.
- Wyt艂umacz mi, Angelino - zwr贸ci艂 si臋 do 偶ony, bo wiedzia艂, 偶e u niej znajdzie pos艂uchanie - dlaczego takie dwie 艣licznotki jeszcze nie maj膮 m臋偶贸w? S膮 pi臋kne, zdrowe i p艂ynnie m贸wi膮 po angielsku. Gdzie tu k艂opot? - zapyta艂 dziewcz膮t.
- Chcemy zrobi膰 karier臋 zawodow膮, papo - odpowiedzia艂a Maria. - Rozumiesz, co to znaczy? - Nigdy w 偶yciu nie s艂ysza艂em podobnego s艂owa. - To dziewczyny, kt贸re maj膮... zaw贸d - pospieszy艂a z wyja艣nieniem matka. Spojrza艂 na c贸rk臋 i jej przyjaci贸艂k臋. - Mo偶ecie nam dok艂adniej powiedzie膰, o co chodzi? - Szybko to pojmiesz, papo. Obserwuj Nin臋 przez najbli偶sze lata. B臋dzie wiceprezesem. - Nie - ze zdumieniem odpar艂 Angelo Cartucci. - Kobiety nie s膮 prezesami. Ich rola to by膰 mam膮. Mada z wyra藕nym niepokojem odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 Niny. - Nie s艂uchaj papy. On wci膮偶 偶yje w dziewi臋tnastym wieku. - Wtedy by艂o o wiele lepiej - oznajmi艂 Angelo i w ten prosty spos贸b uci膮艂 dalsz膮 dyskusj臋.
* * *
W agencji panowa艂a brutalna rywalizacja. Rok po roku cz臋艣膰 zespo艂u wymaga艂a wymiany - a to z powodu ambicji, a to za spraw膮 k艂贸tni, a to ze wzgl臋du na nag艂y kryzys nerwowy. Rokrocznie wi臋c ich pan i w艂adca Cyrus R. Temko organizowa艂 turniej dla z艂otoustych samuraj贸w, ch臋tnych do obrony tronu. Z tej okazji przez kilka koszmarnych tygodni Nina musia艂a znosi膰 wybuja艂e ambicje grupki kandydat贸w, przechodz膮cych obowi膮zkowe szkolenie w sekretariacie. Dla nich by艂a to tylko zb臋dna inicjacja, po kt贸rej mogli wkroczy膰 do 艣wi臋tego kr臋gu dojrza艂ych pracownik贸w. Dla Niny i innych dziewcz膮t - czy艣ciec, w kt贸rym ka偶da
z nich tkwi艂a, dop贸ki jaki艣 agent - lub klient - nie zwr贸ci艂 na ni膮 uwagi, nie uwi贸d艂 i wyj膮tkowym trafem nie po艣lubi艂. W tym sezonie w wy艣cigu szczur贸w bra艂o udzia艂 z p贸艂 tuzina typowych, zmiennych, wyszczekanych, zadowolonych z siebie s臋p贸w w granatowych pi贸rkach, tak g艂odnych, 偶e zdolni byli prze艂kn膮膰 艣wiat w jednym kawa艂ku... a przynajmniej na dziesi臋膰 procent. Tylko jeden z nich nie pasowa艂 do tej katego艅i. Niski, pow艣ci膮gliwy, drobnej postury, ale z wielkim sercem. 脫w terier miniaturka zwa艂 si臋 Elliott Snyder. Mimo nikczemnej postury w pewnym sensie by艂 atrakcyjny. Gdy m贸wi艂, grzywa ciemnych w艂os贸w zawsze spada艂a mu na oczy. - Jak on tu si臋 w艣lizn膮艂? - szepn臋艂a Maria Cartucci do Niny. M艂odzi aspiranci robili w艂a艣nie pierwszy obch贸d loch贸w organizacji. - Jest ca艂kiem fajny - z u艣miechem powiedzia艂a Nina. - Fajny - przytakn臋艂a Maria. - Ale czy nie za bardzo... powiedzmy... skurczony? Zas艂ugujesz na troch臋 lepszego. - To znaczy wy偶szego? Maria skin臋艂a g艂ow膮. - W pewnym sensie... - Podoba mi si臋, jaki jest - o艣wiadczy艂a Nina. - Chcia艂abym, 偶eby czu艂 to samo. Jej towarzyszka z kopalni soli wzruszy艂a ramionami. - Jedyna rzecz, kt贸ra si臋 tu liczy, to rozmiar k艂贸w. - Sprawia wra偶enie nie艣mia艂ego. Odpadnie na pierwszej zmianie. Ale to mi艂o cho膰 raz zobaczy膰 co艣 innego. Nawet po trzech latach Nina patrzy艂a z ciel臋cym za-
chwytem na gwiazdor贸w, cho膰by takich jak Rock Hudson ("Uwielbiam pana w filmach z Doris Day...". "Dzi臋ki, ale to ona gra, a ja tylko ca艂uj臋".) i Steve McQueen ("Uwielbiam pana rol臋 w Cincinnati Kid, panie McQueen". "Po prostu m贸w mi Steve".), czasem ocieraj膮cych si臋 o ni膮 po drodze w g艂膮b 艣wi膮tyni. Matka Niny ci膮gle nie mog艂a wyj艣膰 z podziwu na my艣l o wszystkich s艂awnych i bogatych ludziach, z kt贸rymi styka艂a si臋 jej c贸rka (stanowili 偶elazny temat cotygodniowych rozm贸w telefonicznych). Pyta艂a jednak: Kiedy znajdziesz kogo艣 wy艂膮cznie dla siebie? Na razie Nina w臋drowa艂a od jednej maszyny do drugiej. Pozostawa艂a - jak to okre艣li艂a jedna z jej kole偶anek - "w ci膮g艂ym ruchu". Nigdy nie spotyka艂a tych samych os贸b, a to mia艂o wp艂yw na jej gwiazdkowe premie. Gdyby chcia艂a, na pewno zaczepi艂aby si臋 gdzie艣 na sta艂e. S臋k w tym, 偶e wcale jej to nie interesowa艂o. Mia艂a wra偶enie, 偶e wci膮偶 si臋 czego艣 uczy. 呕artowa艂a czasami, 偶e kiedy艣 na pewno awansuje - pod warunkiem 偶e wcze艣niej nie odejdzie na emerytur臋. Chyba nie trzeba dodawa膰, 偶e jej kole偶ankom powodzi艂o si臋 znacznie lepiej. M臋偶czy藕ni, kt贸rych poznawa艂a w biurze, na og贸艂 chcieli jednego - dost臋pu do skarb-czyka, kt贸ry chowa艂a dla m臋偶a. Inne sekretarki oferowa艂y swoim potencjalnym ch艂opcom co艣 wi臋cej - informacje. Nina te偶 zna艂a kilka cennych sekret贸w, lecz gdyby chcie膰 j膮 opisa膰 jednym jedynym s艂owem, wyb贸r pad艂by na "wierno艣膰". Szefowi, pracy i - chocia偶 jeszcze nie mia艂a okazji udowodni膰 tego - cz艂owiekowi, kt贸ry uczyni艂by j膮 swoj膮 偶on膮. Niezale偶nie wi臋c, gdzie bywa艂a, bez pozwolenia nie zagl膮da艂a do 偶adnych dokument贸w. Z drugiej strony, lubi艂a zerka膰 w porozrzucane scena艅usze. Niekt贸re
10
^ nich - za zgod膮 szefa - zabiera艂a nawet do domu, 偶eby zobaczy膰, co obecnie najlepiej si臋 sprzedaje. W ten spos贸b zdobywa艂a wiedz臋 o psychopatologii show-biz-nesu. Przy okazji robi艂a przys艂ug臋 swoim pracodawcom. Zdarza艂o si臋, 偶e jaki艣 agent, widz膮c jej pasj臋 do czytania (a sami tego nigdy nie kochali), prosi艂 j膮, 偶eby spokojnie przejrza艂a to i owo, zrobi艂a notk臋 lub streszczenie i podsun臋艂a jaki艣 pomys艂, co te偶 z tym fantem dalej zrobi膰. Z ch臋ci膮 wykonywa艂a to zadanie. Zdarza艂o si臋, 偶e zaraz potem szef dyktowa艂 jej notatki ju偶 jako swoje spostrze偶enia, sk艂ada艂 na ko艅cu podpis i scenariusz zwykle w臋drowa艂 do archiwum. Pocz膮tkowo stara艂a si臋 jak najrzetel-niej kierowa膰 spraw臋 na w艂a艣ciwe tory. Z biegiem czasu zag艂臋bia艂a si臋 w 艣wiat fantazji. Wyobra偶a艂a sobie, 偶e jest r贸wnie m膮dra - albo nawet m膮drzejsza -jak tak zwani eksperci. A tymczasem w luksusowym apartamencie w Miami Beach matka Niny, Ellen, z wolna popada艂a w ob艂臋d, martwi膮c si臋 staropanie艅stwem c贸rki. Na co ona czeka? Na Ciarka Gable'a? B艂aga艂a Henry'ego, 偶eby co艣 z tym zrobi艂. - Niby co, na lito艣膰 bosk膮? Ellen, dziewczyna ma dwadzie艣cia jeden lat i prawo do g艂osowania. Sama wybra艂a, 偶e zostanie w Nowym Jorku. - Ale dlaczego? - ze 艂zami w oczach pyta艂a jego 偶ona. - Co takiego tam znajdzie, czego nie ma tutaj? - Cho膰by kina - odpar艂 Henry. Matka pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Nie wiem, sk膮d w niej ta zwariowana pasja do filmu. S艂ysza艂am, 偶e w tym fachu roi si臋 od wariat贸w. - Mo偶e im w艂a艣nie potrzeba odrobiny rozs膮dku? Sama przyznasz, 偶e Nina to wz贸r cn贸t i rozwagi.
11
- Jedyne jej zaj臋cie to stukanie na maszynie. Dlaczego nie wr贸ci tutaj, gdzie jest cieplej? - By膰 mo偶e lubi kiepsk膮 pogod臋. - Zawsze postawisz na swoim - z (chwilow膮) rezygnacj膮 westchn臋艂a Ellen. - To nie ja. To Nina. Tak czy owak, ich ukochana c贸rka z maniackim uporem odrzuca艂a zaloty m艂odzie艅c贸w, kt贸rzy podczas jej wizyt t艂umnie kr臋cili si臋 przy basenie. - Tylko popatrz, kochanie - m贸wi艂a jej matka. - Czy偶 nie podoba ci si臋 偶aden muskularny, przystojny Charles Atlas? Przecie偶 to mili m艂odzi ludzie. B贸g mi 艣wiadkiem, 偶e calutki dzionek na pewno 膰wicz膮 na si艂owni. - Nigdy nie przysz艂o ci do g艂owy, 偶e przychodz膮 tutaj, bo nie maj膮 pracy? Ellen nie na darmo przez dwadzie艣cia lat kierowa艂a szko艂膮 dla dziewcz膮t. Dobrze wiedzia艂a, 偶e dalsze namowy przynios膮 odwrotny skutek. Ba艂a si臋, 偶e Nina przestanie j膮 odwiedza膰. Szybko zmieni艂a temat i spyta艂a, dok膮d dzi艣 p贸jd膮 na kolacj臋. Nina uwielbia艂a 偶ycie na Manhattanie. To by艂o ekscytuj膮ce miejsce. Tylko tutaj, i w tym momencie dziej贸w, za kilka dolc贸w - lub za darmo, je艣li kto艣 mia艂 szcz臋艣cie pracowa膰 w WMA - mo偶na by艂o obejrze膰 s艂ynne przedstawienia. Cho膰by takie jak Po艂udniowy Pacyfik Rodgersa i Hammersteina, Facet贸w i laleczki Franka Loessera czy Rekord Annie Irvinga Berlina. Wielu tw贸rc贸w widzia艂a te偶 na w艂asne oczy. A rok w rok pojawia艂y si臋 nowe arcydzie艂a ameryka艅skiego musicalu, na przyk艂ad My Fair Lady Lemera i Loewe'a czy West Side Story Leonarda Bemsteina.
12
Pocz膮tkowo mieszka艂a w przypominaj膮cym klasztor hotelu Barbizon, przeznaczonym wy艂膮cznie dla kobiet. Potem przeprowadzi艂a si臋 jak najdalej na zach贸d, do w艂asnego atelier przy Pi臋膰dziesi膮tej Si贸dmej Zachodniej. Apartament by艂 skromny, ale w miar臋 tani i po艂o偶ony w pobli偶u biura i wszystkich cud贸w miasta. Prowadzi艂a zwyczajne, lecz szcz臋艣liwe 偶ycie. Co wiecz贸r sz艂a "do miasta" - sama lub z jak膮艣 kole偶ank膮. Wci膮偶 nie mia艂a ch艂opaka. Trwa艂o to do chwili, gdy na horyzoncie pojawi艂 si臋 Elliott Snyder.
Rozdzia艂 2
Przypadli sobie do gustu. Przez pi臋膰 kolejnych dni spotykali si臋 w windzie. Rano jechali w g贸r臋, a po po艂udniu - na d贸艂. Lekko speszeni w艂asn膮 nie艣mia艂o艣ci膮, tylko wymieniali u艣miechy. Wreszcie w pi膮tek Nina zebra艂a si臋 na odwag臋. - Musisz by膰 bardzo pewny siebie - wypali艂a. Elliott popatrzy艂 na ni膮 z os艂upieniem. W艂a艣nie najbardziej brakowa艂o mu ufno艣ci w swoje si艂y. - Wcze艣nie wychodzisz - wyja艣ni艂a. - Wszyscy twoi koledzy przesiaduj膮 co najmniej do 贸smej lub dziewi膮tej. Dzwoni膮 do Kalifornii i szukaj膮 chocia偶by strz臋pk贸w informacji, kt贸ra by pozwoli艂a im ju偶 od jutra przeskoczy膰 na wy偶szy szczebel. _ Te偶 tak robi臋 - u艣miechn膮艂 si臋. - Za chwil臋 wracam do biura. Je偶d偶臋 wind膮 jedynie po to, by podziwia膰 pi臋kne widoki. Nina spiek艂a raka. S艂owo "pi臋kne" by艂o szczeg贸lnym komplementem w biznesie, w kt贸rym uroda sta艂a si臋 regu艂膮. Elliott doszed艂 do wniosku, 偶e zabm膮艂 ju偶 za daleko, aby si臋 teraz wycofa膰.
14
- Spieszysz si臋, czy mog臋 postawi膰 ci drinka? - zapyta艂. - Chyba znajd臋 czas na jednego - powiedzia艂a. Mia艂a cich膮 nadziej臋, 偶e zabrzmia艂o to tak, jakby rzeczywi艣cie wiod艂a bujne 偶ycie towarzyskie. Zaproponowa艂, 偶eby poszli kilka przecznic dalej, do Longchampsa. Zdaniem Niny by艂 to szczyt luksusu. Po drodze rozmawiali o ostatnich wydarzeniach w pracy. O zwyk艂ych codziennych sprawach, takich jak plany braci Wamer, przymierzaj膮cych si臋 do sfilmowania Kupca weneckiego w formie musicalu, z Eddiem Cantorem w roli Szajloka. ("Nie - zdecydowa艂 pan Temko. - By艂by zbyt 偶ydowski. A poza tym nie nale偶y do naszych klient贸w"). Ninie schlebia艂o - chocia偶 jednocze艣nie czu艂a si臋 lekko sko艂owana - 偶e kto艣, kto zamierza zrobi膰 karier臋 w zawodzie, w kt贸rym cynizm i brutalno艣膰 dawa艂y niepo艣ledni膮 w艂adz臋, potrafi m贸wi膰 tak niewinnie. Zanim dopili do po艂owy zam贸wione drinki, ju偶 byli lekko wstawieni i gotowi do zwierze艅. 呕adne z nich wcze艣niej nie mia艂o zwi膮zk贸w z show--biznesem. Nina przysz艂a na 艣wiat i dorasta艂a w Albany, w stanie Nowy Jork, a Elliott - w Dayton, w Ohio. Za m艂odu cz臋sto zmienia艂 szko艂y. Jej szczeni臋ce lata by艂y 艣ci艣le zwi膮zane z edukacj膮, bo rodzice parali si臋 nauczycielstwem. Mama pracowa艂a w szkole dla dziewcz膮t, a tata trenowa艂 m艂odych futbolist贸w. - Nie mia艂 zbyt wielkich osi膮gni臋膰 - doda艂a ze 艣miechem. - Trzy wygrane mecze na pi臋膰dziesi膮t cztery pora偶ki... albo co艣 ko艂o tego. Nie pytaj mnie, jak zwyci臋偶a艂. By膰 mo偶e druga dru偶yna wystawi艂a dziewi臋ciu graczy. Elliott odpar艂 co艣 kr贸tko i lekcewa偶膮cym tonem, wi臋c
15
wyczu艂a, 偶e raczej nie lubi艂 rozmawia膰 o swoich rodzicach. Nie pyta艂a go o szczeg贸艂y. Po prze艂amaniu pierwszych lod贸w przyzna艂, 偶e wpad艂a mu w oko, jak tylko przyby艂 do agencji. Pr贸bowa艂a si臋 nie czerwieni膰. - Podoba ci si臋 praca w rze藕ni? - zapyta艂a. - Uwielbiam to... tylko nie wiem, czy rzeczywi艣cie
si臋 nadaj臋. - Sk膮d ten pomys艂? - Jak kto艣 taki jak ja mo偶e by膰 dobrym agentem?!
Jestem nie艣mia艂y i nie potrafi臋 rozpycha膰 si臋 艂okciami. A przede wszystkim... - przerwa艂 w p贸艂 zdania. - Prze praszam. Nie mog臋 ci wi臋cej powiedzie膰. Nie chcia艂bym,
偶eby to si臋 roznios艂o. Nina popatrzy艂a na niego z wyra藕nym zaciekawieniem.
Co ukrywa艂? - Mo偶esz mi ufa膰 - szepn臋艂a cicho. - Nie b膮kn臋
ani s艂owa. Zobaczy艂 szczero艣膰 w jej wielkich piwnych oczach
i ujawni艂 swoj膮 tajemnic臋. - Nie potrafi臋 k艂ama膰. Przynajmniej nie na poziomie, na kt贸rym k艂amstwo szybuje a偶 do stratosfery. Ca艂kiem niedawno widzia艂em, jak sam Howard Spiro pia艂 z za chwytu nad scenariuszem, kt贸rego nie przeczyta艂, i wy krzykiwa艂, 偶e jest 艣wietny dla pewnego aktora, z kt贸rym w og贸le nie mia艂 nic wsp贸lnego. 艁ga艂 jak z nut, a mimo to i
wygra艂 na obu frontach. - Stwardniejesz po pewnym czasie. Tak samo tward nieje 偶o艂nierz, gdy zak艂uje bagnetem kilku przeciwnik贸w. Dla wielu z nas k艂amstwo staje si臋 drug膮 natur膮. Wiedzia艂e艣, jak przebiega system rekrutacji, zanim trafi艂e艣 do agencji? - Sk膮d mia艂em wiedzie膰, Nino? Jestem prowincjonal nym kmiotkiem z Pensylwanii. Chodzi艂em do najlepszej
16
trzeciorz臋dnej szko艂y w kraju. Tam zrozumia艂em, 偶e ci膮gnie mnie do show-biznesu i 偶e nie mam ni krzty talentu. Pewnego dnia m贸j wychowawca z pe艂n膮 powag膮 stwierdzi艂, 偶e z takim charakterem nadaj臋 si臋 na agenta. Teraz widz臋, 偶e wszyscy inni maj膮 wi臋cej ikry i 偶e umiej膮 by膰 bezwzgl臋dni, a to bardzo wa偶ne. Nina si臋 u艣miechn臋艂a. - Chyba pomniejszasz swoje mo偶liwo艣ci. - Co znowu - za偶artowa艂 kwa艣no. - Jestem na to zbyt ma艂y. To m贸j zasadniczy problem. Zatem mia艂am racj臋, pomy艣la艂a. Ma jednak kompleks na punkcie niskiego wzrostu! Nagle Elliott przej膮艂 inicjatyw臋. - A ty, Nino? Nie brak ci rozumu. Nigdy nie chcia艂a艣 si臋 oderwa膰 od maszyny do pisania? Pomy艣la艂a chwil臋 i pochyli艂a si臋 nad stolikiem. - Szczero艣膰 za szczero艣膰? Elliott si臋 rozpromieni艂. - Prosz臋 bardzo. Zdrad藕 mi swoj膮 tajemnic臋. - Tak mi臋dzy nami... Co roku przyciskam nos do szyby i patrz臋, jak nawzajem podrzynacie sobie gard艂a w bezdusznej rywalizacji. Lecz z drugiej strony, naprawd臋 chcia艂abym by膰 agentk膮. Nie tak膮 jak Howard Spiro, ale kim艣 kreatywnym - kim艣, kto pilnuje kontraktu i ma te偶 wp艂yw na produkcj臋. A偶 k艂臋bi mi si臋 w g艂owie, gdy my艣l臋 o nowych filmach. - Co ciekawego jest w tej d偶ungli dla m艂odej i mi艂ej dziewczyny? - Mo偶e to zabrzmi g艂upio, lecz zawsze wydawa艂o mi si臋, 偶e praca nad spektaklem lub filmem niczym si臋 nie r贸偶ni od przygotowa艅 do szkolnego przedstawienia. W dodatku ci za to p艂ac膮.
17
- O czym ty m贸wisz? - zapyta艂 z rozbawieniem. - Pozw贸l, 偶e ujm臋 to w ten spos贸b. Wyobra藕 sobie, 偶e jeste艣 w pi膮tej klasie i chcesz wraz z kolegami wystawi膰
Hamleta. | - Jasne. | - Nie ma jednak nikogo w najbli偶szej okolicy, kto]
rzeczywi艣cie m贸g艂by zagra膰 rol臋 ksi臋cia Danii. Nad膮偶asz
za mn膮? Skin膮艂 g艂ow膮, lecz zaraz doda艂 z nut膮 w膮tpliwo艣ci
w g艂osie: - Chyba tak, ale do czego zmierza ta dziwna metafora?
- Chcesz wystawi膰 Hamleta, tylko 偶e w pi膮tej klasie nie ma dobrych Hamlet贸w. Tw贸j brat chodzi do 贸smej, a jego kolega to 艣wietny aktor. Dobrze by艂oby mie膰 go
w obsadzie, prawda? Nareszcie zada艂a jakie艣 proste pytanie, na kt贸re m贸g艂
odpowiedzie膰. - No tak... Lecz jak go nam贸wi膰? U艣miechn臋艂a si臋. - I tu, m贸j drogi, wkraczasz w wiek m臋ski. Elliott my艣la艂 przez chwil臋 nad kwiecistym sformu艂o waniem Niny i doszed艂 do zaskakuj膮cych wniosk贸w. - Wi臋c dlaczego, psiakrew, sama nie spr贸bujesz? - Ja? - zaj膮kn臋艂a si臋, nagle si臋 rumieni膮c. - Ty. Przecie偶 to tw贸j pomys艂. Czego masz sii
obawia膰? - Mog艂abym straci膰 prac臋. - I co z tego? Od razu znajdziesz inn膮. Wiesz co My艣l臋 sobie, 偶e to czcza gadanina. W gruncie rzeczy bra
ci odwagi. Male艅ki p艂omyk, kt贸ry od dawna si臋 tli艂 w zakamarkac
jej duszy, strzeli艂 ja艣niejszym ogniem. 18
- Mam to traktowa膰 jak wyzwanie? - Szczerze? By膰 mo偶e w niezbyt zr臋czny spos贸b pr贸buj臋 doda膰 ci odwagi. Znalaz艂a si臋 w ciasnym rogu. - Powiedz prawd臋. Przecie偶 stykasz si臋 z nimi na co dzie艅. Mia艂abym jak膮艣 szans臋? - No pewnie! Dlatego mi si臋 podobasz. Jeste艣 zupe艂 nie inna ni偶 ci gangsterzy w ciemnych garniturach. Sam te偶 od nich odstaj臋, ale ty w por贸wnaniu z nimi wygl膮dasz niczym przybysz z odleg艂ej planety. Mog艂aby艣 stanowi膰 艣wietn膮 "kontrpropozycj臋", jak to powiadaj膮 w radiu. Przyznaj si臋, naprawd臋 nie chcesz tego zrobi膰? Odpowiedzia艂a mu u艣miechem. - Hola... Wpychasz mi do g艂owy r贸偶ne dziwne po mys艂y. - Zrealizuj je, Nino. Elliott wsta艂 i wzi膮艂 j膮 za r臋k臋. - Chod藕 - rozkaza艂. - Dok膮d? - Porozmawiamy z Howardem Spiro. Teraz. Przez weekend mo偶esz si臋 rozmy艣li膰. - Zwariowa艂e艣? Nigdy nie mia艂am do艣膰 odwagi, 偶eby powiedzie膰 mu "dzie艅 dobry"! - Spr贸buj wi臋c "dobry wiecz贸r". O tej porze to bardziej stosowne. - A je艣li go nie ma? - Howard Spiro znany jest ka偶demu przynajmniej z jednej rzeczy. NIGDY nie opuszcza biura.
19
Rozdzia艂 3
Serce Niny wali艂o jak oszala艂e. Elliott wl贸k艂 j膮 niczym zb艂膮kan膮 ja艂贸wk臋 w g艂膮b Si贸dmej Alei. Co to za szale艅stwo? Godzin臋 temu by艂a male艅kim trybikiem w ogromnej machinie i od dziewi膮tej do pi膮tej pracowicie stuka艂a w klawisze, pisz膮c zazwyczaj nieprzyjemne listy w stylu: "Szanowny Panie NN, czyta艂am Pa艅sk膮 sztuk臋 i z ca艂ym szacunkiem radz臋, by zaj膮艂 si臋 Pan czym艣 innym. Z powa偶aniem i tak dalej". Teraz ten ch艂opiec - ten m臋偶czyzna - wpycha艂 j膮 w jaskrawy kr膮g 艣wiat艂a og贸lnego zainteresowania. By艂a zarazem przera偶ona i podekscytowana. W g艂臋bi serca zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e na to w艂a艣nie czeka艂a. Wiatr wiej膮cy ju偶 na dole na wy偶szych pi臋trach nabiera艂 si艂y huraganu. Pod gabinetem Howarda Spiro ci膮gle trwa艂y wyt臋偶one dzia艂ania. Asystentka wiceprezesa Hilda Mam臋, chudy babsztyl o wygl膮dzie papugi, znana po cichu przez wszystkich jako "Mnich Attyla", wydawa艂a rozkazy tak samo energicznie jak o wp贸艂 do 贸smej rano. Chocia偶 by艂a zaj臋ta, jej oczy robota w mig spostrzeg艂y dwoje kosmit贸w w kory-
20
tarzu. Innymi s艂owy, zobaczy艂a dwie znajome postacie, kt贸re w najbardziej niew艂a艣ciwej chwili znalaz艂y si臋 w niew艂a艣ciwym miejscu. - Nina i... jak ty si臋 nazywasz? - Snyder.
- W艂a艣nie, Snyder. Co was tu przygna艂o? Nie byli艣cie um贸wieni.
Elliott heroicznie wzi膮艂 na siebie ci臋偶ar dalszej rozmowy. - Nina chcia艂a na chwil臋 widzie膰 si臋 z panem Spi ro - oznajmi艂 grzecznie i ze spokojem, a Nina by艂a pod wra偶eniem jego zachowania.
- Tak samo jak miliony innych. Jest zaj臋ty. - Nie znajdzie nawet pi臋ciu minut? Attyla nie nawyk艂a do nawet tak s艂abego oporu wobec jej wyrok贸w. Skrzy偶owa艂a r臋ce na piersiach i warkn臋艂a: - Nawet dw贸ch. Chyba 偶e mu o tym powiem. - A jedn膮? - odwa偶nie targowa艂 si臋 Elliott. - Daj spok贸j, Snyder. Ju偶 wiem, dlaczego masz kiep skie notowania. Zabierz swoj膮 dziewczyn臋 i id藕 do domu. Tu si臋 pracuje.
Nina wpad艂a w panik臋. - Chod藕my, Elliott - b艂aga艂a. - Nie dam sobie rady. - Nie, Nino. Nie zatrzymamy si臋 na metr przed met膮. - Popatrzy艂 na cerbera w 偶e艅skiej postaci i powiedzia艂: - Panno Mam臋, mog臋 pani zada膰 tylko dwa pytania?
- Owszem - burkn臋艂a, jakby chcia艂a odp臋dzi膰 zbyt natr臋tn膮 much臋.
- A gdyby w tym momencie prezydent Stan贸w Zjednoczonych zechcia艂 zamieni膰 kilka s艂贸w z Howardem... to znaczy z panem Spiro? Znalaz艂oby si臋 pi臋膰 minutek dla genera艂a Eisenhowera?
D藕wi臋k wielkiego nazwiska oszo艂omi艂 nawet Attyl臋. 21
- Oczywi艣cie - odpar艂a w odruchu pat艅otyzmu. - A zatem, Hildo, wiem z najlepszego 藕r贸d艂a, 偶d teraz nie przyjedzie. Mamy pi臋膰 minut dla Niny. Hilda westchn臋艂a, uznaj膮c si臋 za pokonan膮. - Po co chcecie si臋 widzie膰 z panem Spiro? Nina i Elliott wymienili spojrzenia. - Chodzi o przysz艂o艣膰 agencji - zaryzykowa艂 Elliott - Czyli gramy w tej samej dru偶ynie. Mog臋 powie-B
dzie膰 wam prawd臋. Ju偶 wyszed艂. - Cudownie - z ulg膮 westchn臋艂a Nina. - Nie. - Elliott naciska艂 dalej. - Musz臋 pom贸wi鈩 z nim ju偶 teraz. Nie z艂apiemy go przez telefon? Hilda, niczym ha艂a艣liwy 艣wider parowy, powt贸rzy艂
z uporem: - Wyjecha艂 na ca艂y weekend. - Zadzwo艅my do niego do domu. - Nie ma go... - umilk艂a w sam膮 por臋. Elliott wykorzysta艂 okazj臋. - Na pewno go tam nie ma. Zadzwonisz sama, cz] mam zajrze膰 do spisu klient贸w i odszuka膰 numer dl pewnej blondynki, kt贸ra ostatnio gra艂a w...? Attyla, zbita z tropu, cz臋艣ciowo odzyska艂a normain; spok贸j ducha i wr贸ci艂a na posterunek. - Dobrze, dobrze. Zaczekaj chwil臋. Znikn臋艂a za drzwiami, ale s艂ycha膰 j膮 by艂o tak wyra藕ni jak megafony na dworcu Grand Central. - Nie pytaj mnie, Howardzie - broni艂a si臋 z zapz 艂em. - Co, do diab艂a, mam zrobi膰, 偶eby si臋 ich pozby膰
Zapad艂a cisza. Nina z niepokojem spojrza艂a na Elliotta. - A nie m贸wi艂am? Po co mnie w to wci膮gn膮艂e艣 Jeszcze chwila i stan臋 przed plutonem egzekucyjnym.
22
- Nie upadaj na duchu - powiedzia艂 na pocieszenie. Wr贸ci艂a Attyla, pokonana, prze偶ywaj膮c gorycz pora偶ki. - Chce z tob膮 m贸wi膰, Nino - powiedzia艂a i popa trzy艂a na Elliotta. - Tylko z tob膮 - doda艂a z naciskiem. Nina podnios艂a s艂uchawk臋 telefonu stoj膮cego na biurku w gabinecie.
- Dzie艅 dobry, panie Spiro - zaszczebiota艂a s艂od ko. - Przepraszam za ten nag艂y alarm. Chc臋 jednak spyta膰, czy mog艂abym do艂膮czy膰 do obecnej grupy kandydat贸w... Chwil臋 p贸藕niej przerwa艂a po艂膮czenie i ze 藕le skrywa nym u艣miechem wysz艂a z gabinetu szefa. Dop贸ki byli w pobli偶u Hildy, nie zamieni艂a z Elliottem ani s艂owa. - Co powiedzia艂? Co powiedzia艂? - nie wytrzyma艂 Elliott, kiedy weszli do windy.
Nina ruchem d艂oni nakaza艂a mu milczenie i wskaza艂a na przycisk w pobli偶u drzwi.
- Kr膮偶膮 plotki, 偶e Cy Temko kaza艂 wmontowa膰 tam mikrofon. Wol臋 si臋 o tym nie przekona膰. Zanim wyszli do holu, Elliott ju偶 ledwo dysza艂. - Co m贸wi艂?... Co? Co? Co?... - perkota艂jak osza la艂a motor贸wka. Niemal kl臋kn膮艂 przed Nin膮 niczym zde sperowany petent.
- Powiedzia艂, 偶e da mi szans臋. Mam si臋 u niego stawi膰 w poniedzia艂ek o dziewi膮tej. - To cudownie! Co go przekona艂o? - By艂 niezwykle uprzejmy. Wspomnia艂, 偶e... pod ten numer dzwoni膮 jedynie producenci i dyrektorzy wielkich wytw贸rni filmowych. Taktownie doda艂: "Podobasz mi si臋". Elliott si臋 u艣miechn膮艂.
- Mnie tak偶e, chocia偶 z ca艂kiem innego powodu. Jeste艣 wolna dzi艣 wiecz贸r? Zapraszam ci臋 na kolacj臋. - Zupe艂nie wolna, panie Snyder. Wolna... jak ptaszek.
Rozdzia艂 4
Howard Spiro by艂 rozbawiony. Setki razy mija艂 Nim w korytarzu i nigdy na ni膮 nie spojrza艂, a偶 do czasu kiedy otrzyma艂 jej "nieszcz臋sne" podanie. : Zapomnia艂 nawet, 偶e dwa lata temu przez dwa tygodnieM zast臋powa艂a jedn膮 z jego sekretarek. Jawi艂a mu si臋 jakoj myszka przypisana do konkretnej pracy. Nie widzia艂 nic co sprawi艂oby, 偶eby nagle mia艂 zmieni膰 zdanie. Nina 偶e艣 swoim spokojnym usposobieniem nie nadawa艂a si臋 m przebojow膮 agentk臋. - Co si臋 sta艂o, 偶e po tylu latach zapragn臋艂a艣 znale藕i si臋 po drugiej stronie biurka? - Wcze艣niej nie by艂am gotowa. - Sk膮d wiesz, 偶e teraz jeste艣? - W pi膮tek rozmawia艂am z Elliottem Snyderem... - Z Elliottem? - parskn膮艂 kr贸l agent贸w. Przywyk艂) do tego, 偶eby bez ogr贸dek wyra偶a膰 sw膮 opini臋, nawet nie| pr贸bowa艂 ukry膰 pogardy w g艂osie. - Trudno go nazwa膰 Ryszardom Lwie Serce - zauwa偶y艂. Przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋, 偶e jakim艣 dziwnynr
24
trafem lub na skrzyd艂ach kismetu wpad艂o na siebie dwoje najbardziej naiwnych i niezdarnych pracownik贸w agencji. Ledwie powstrzyma艂 si臋 od uwagi, 偶e oboje powinni jak najszybciej poszuka膰 posady w jakim艣 innym miejscu, lepiej pasuj膮cym do ich charakter贸w - na przyk艂ad w kwiaciarni. Elliotta w my艣lach ju偶 wyrzuci艂 za drzwi. Nina wci膮偶 jednak by艂a cz艂onkiem wspania艂ej i wielkiej ro dziny 艢wiata Show-biznesu i co艣 jej si臋 nale偶a艂o za lata wiernej s艂u偶by. Poza tym Howard by艂 po prostu ciekaw, co te偶 ta dziewczyna mog艂a naprawd臋 zdzia 艂a膰... przed nieuchronnym powrotem do sekretariatu i maszyny do pisania. Czasami jednak dobrze jest za cz膮膰 tydzie艅 jakim艣 wysoce hojnym gestem. Zw艂aszcza 偶e pod tym wzgl臋dem Howard Spiro mia艂 spore zaleg 艂o艣ci. - No, dobrze, Nino. Zawrzyjmy pewien uk艂ad. Szko lenie potrwa jeszcze co najmniej miesi膮c. Mo偶esz zacz膮膰 od dzisiaj. Je偶eli we藕miesz urlop, pozwol臋 ci w po艂owie kursu do艂膮czy膰 do zespo艂u. - Zgadzam si臋 - odpar艂a bez namys艂u. - Wy艣mienicie. Zaraz powiadomi臋 kadry, 偶eby wpi sano ci臋 na list臋. A przy okazji, czym najbardziej by艂aby艣 zainteresowana? - Chyba teatrem. - Dobrze. Pogadam z Martinem. We藕mie ci臋 pod swoje skrzyd艂a. Na pewno dopilnuje, by艣 odby艂a rund臋 po dziale teatralnym. W ci膮gu najbli偶szej godziny czekaj na telefon od mojej sekretarki. - Dzi臋kuj臋 panu, panie Spiro. Nie b臋dzie pan 偶a艂owa艂. Min臋艂a pora wznios艂ej 艂askawo艣ci. Howard mia艂 o wiele powa偶niejsze sprawy, wi臋c bez dalszych czu艂o艣ci mrukn膮艂
25
"do widzenia" i przez interkom wezwa艂 smoczyc臋, by wprowadzi艂a pierwsz膮 gwiazd臋. Elliott czeka艂 pod drzwiami. Z podnieceniem kr膮偶y艂 po pokoju, czym doprowadza艂 do ob艂臋du wszystkie trzy sekretarki Howarda. Rzuci艂 si臋 w stron臋 Niny. - I co? - Przyj膮艂 mnie. Przynajmniej do 艣wi膮t Bo偶ego Narodzenia. Tak si臋 ucieszy艂, 偶e odruchowo przytuli艂 j膮 do siebie. - Przepraszam - mrukn膮艂 i odskoczy艂. - Chyba si臋 zapomnia艂em. - Nic nie szkodzi. To bardzo mi艂e - odpar艂a. - Dzi臋kuj臋, 偶e mnie nam贸wi艂e艣. Szybko poca艂owa艂a go w policzek. Je偶eli wzi膮膰 pod uwag臋 przydatno艣膰 Niny i Elliotta do zawodu, to trzeba przyzna膰, 偶e Howard Spiro mia艂 ca艂kowit膮 racj臋: oboje byli zbyt porz膮dni. Ale i on po dw贸ch tygodniach spostrzeg艂 dziel膮c膮 ich r贸偶nic臋. Dla Elliotta brudne tajniki pracy stanowi艂y zupe艂n膮 nowo艣膰. Co rusz doznawa艂 gwa艂townego parali偶u moralnego, kt贸ry uniemo偶liwia艂 mu dzia艂anie. Nina odwrotnie, bardzo d艂ugo przypatrywa艂a si臋 odwiecznej wojnie z bezpiecznego schronienia za maszyn膮. W przeciwie艅stwie do Elliotta na ca艂e cztery tygodnie zapomnia艂a o wrodzonej 艂agodno艣ci i jak r贸wny z r贸wnym walczy艂a z szakalami. Nikt jednak nie wiedzia艂, czy w razie potrzeby zmusi si臋 do tego, aby si臋gn膮膰 k艂ami do gard艂a przeciwnika. By艂a jedyn膮 kobiet膮 w za偶artym zespole. 呕adna z jej poprzedniczek nie wytrzyma艂a ci膮g艂ej presji. Kilka z nich awansowa艂o do rangi asystentek, lecz na tym koniec. Jak na ironi臋, od pocz膮tku pe艂ni艂a funkcj臋 sekretarki, wi臋c pierwszy i obowi膮zkowy etap mia艂a praktycznie ju偶 za sob膮.
26
Teraz jednak podczas narady siada艂a mi臋dzy szefem i klientem. Czasami, chocia偶 bardzo rzadko, proszono j膮 o opini臋. Zacz臋艂a od wsp贸艂pracy z Christopherem Bachrachem, starszym agentem 艣redniego stopnia. Bachrach by艂 ca艂kowitym zaprzeczeniem stereotypu ha艂a艣liwego i wygadanego kupca. W cichy i spokojny spos贸b pokierowa艂 dalsz膮 ka艅er膮 takich tuz贸w, jak Tennessee Williams i m艂ody energiczny Nei艂 Simon. Szczodrze dzieli艂 si臋 z Nin膮 swym wieloletnim do艣wiadczeniem. W czasie praktyki u jego boku pozna艂a wielu pocz膮tkuj膮cych - i kilku starszych wiekiem - dramaturg贸w, kt贸rym Chris-topher po艣wi臋ca艂 r贸wnie wiele uwagi jak s艂ynnym gwiazdorom. Bywa艂o, 偶e z jego polecenia Nina zaprasza艂a trzech albo czterech z nich na jaki艣 wsp贸lny obiad. - A nie b臋d膮 si臋 k艂贸ci膰? - pyta艂a. - S艂uszne pytanie, Nino. S臋k w tym, 偶e jest co艣, co ceni膮 wi臋cej ni偶 dum臋. Najzwyczajniej w 艣wiecie s膮 g艂odni i nigdy nie odm贸wi膮 dobrego pocz臋stunku. W takich wypadkach Nina u艣miecha艂a si臋 w duchu. Jej zdaniem Christopher by艂 cz艂owiekiem o szczeroz艂otym sercu. By膰 mo偶e to sprawia艂o, 偶e nie wspi膮艂 si臋 wy偶ej po szczeblach kariery. Sama z kolei 偶y艂a i dzia艂a艂a w my艣l ca艂kowicie indywidualnych regu艂. W odr贸偶nieniu od wszystkich rywali nie czu艂a nienawi艣ci, podejrze艅 i wzgardy wobec swoich klient贸w. Nie obmawia艂a ich za plecami. Jej emocje oscylowa艂y pomi臋dzy entuzjazmem a szczerym uwielbieniem. Podziwia艂a aktor贸w - cho膰 byli infantylni - i szanowa艂a re偶yser贸w, cho膰 byli wszechwiedz膮cy. Specjalne miejsce w sercu rezerwowa艂a dla pisarzy, autor贸w i scenarzyst贸w, bo dawno ju偶 wyczu艂a, 偶e to w艂a艣nie oni
27
s膮 najbardziej bezbronni i 偶e im potrzeba wsparci i pomocy. Pierwsza i najgorsza runda sko艅czy艂a si臋 przed Bo藕yn Narodzeniem. Wszyscy kandydaci, nie wy艂膮czaj膮c Niny kt贸rej darowano praktyk臋 w g艂贸wnej kancelarii, z niepo kojem czekali na wyrok. "Promocja" przychodzi艂a w du偶( szarej kopercie w postaci kartki ze s艂owami "Weso艂yci 艢wi膮t!". Niekt贸rzy wi臋c obchodzili weselsze 艣wi臋ta o< innych. Bezapelacyjnym prymusem grupy okaza艂 si< Lenny Miller. Nie tylko otrzyma艂 czek na r贸wne tysi膮( dolar贸w, ale te偶 zapewnienie, 偶e po Nowym Roku rozpo cznie prac臋 asystenta pod okiem Howarda Spiro. Powiod艂o mu si臋? - pomy艣la艂a Nina, stoj膮c w d艂ugie kolejce po odbi贸r kopert. Lenny Miller z triumfem pomacha艂 czekiem w powietrzu i zatr膮bi艂: - Popatrzcie! Moje pierwsze tysi膮c zielonych! We so艂ych 艢wi膮t, kochany Lenny! Nie czeka艂, co dostan膮 inni, lecz natychmiast pogna do telefonu, 偶eby zadzwoni膰 do rodzic贸w. Powiedzia艂 im, 偶e za trzy lata wszyscy razem sp臋dz膮 Bo偶e Narodzenie na Florydzie, a za pi臋膰 - najwy偶ej pi臋膰 - r贸wnie偶 tam, tyle 偶e w jego w艂asnym domu. W艂adcy 艢wiata Show-biznesu na sw贸j spos贸b lubili Nin臋, chocia偶 nie mieli z艂udze艅 co do jej przysz艂o艣ci. Dosta艂a trzysta pi臋膰dziesi膮t dolar贸w i anga偶 na m艂odszego agenta. By艂a tym rozczarowana, lecz nic nie m贸wi艂a, bo i tak mia艂a du偶o wi臋cej szcz臋艣cia ni偶 Elliott Snyder. Na jego twarzy malowa艂a si臋 gorycz pora偶ki. W kopercie znalaz艂 zaledwie pi臋膰dziesi膮t dolar贸w i ponur膮 wiadomo艣膰, 偶e po weso艂ych 艣wi臋tach mo偶e co najwy偶ej z powrotem si臋 zg艂osi膰 na praktyk臋 do kancelarii.
28
Taki cios zdo艂a艂by powali膰 silniejszych od niego, a Elliott nie nadawa艂 si臋 na bohatera. Wszyscy jego rywale przed otwarciem koperty starannie si臋 zamykali w m臋skiej toalecie. Elliott za艣, z charakterystyczn膮 dla siebie naiwno艣ci膮, od razu zajrza艂 do 艣rodka, jak tylko j膮 otrzyma艂. Kiedy bieg艂 korytarzem w kierunku wucetu, 艂zy ciek艂y mu strumieniem po policzkach. Nina ledwie zd膮偶y艂a z艂apa膰 go za rami臋. - Pu艣膰 mnie. Porter - zaszlocha艂. - Pozw贸l mi spokojnie wyskoczy膰 przez okno. - Nie r贸b tego. Jest zima, a ty nie masz palta. Daj mi najwy偶ej dziesi臋膰 minut, a wymieni臋 ci dziesi臋膰 powod贸w, dla kt贸rych warto 偶y膰 dalej. Elliott zatrzyma艂 si臋 na chwil臋. W g艂臋bi sali widzia艂 swoich dawnych koleg贸w - a wkr贸tce prze艂o偶onych - pal膮cych fajk臋 przyja藕ni i dziel膮cych si臋 marzeniami. On ju偶 zazna艂 losu gorszego od 艣mierci. Nie nadawa艂 si臋 na agenta i przy wszystkich zwyczajnie si臋 rozbecza艂. A jednak jej s艂owa przywr贸ci艂y mu ch臋膰 do 偶ycia. Masz racj臋, Nino. Jeszcze im kiedy艣 dokopi臋. Zmusi艂 si臋 do u艣miechu. "Potrafisz czyni膰 cuda, ma艂a", szepn膮艂. - To 艣mieszne - wyzna艂 po pewnym czasie, wci膮偶 z wilgotnymi oczami, popijaj膮c koktajl Manhattan, kt贸ry mu postawi艂a Nina. - By艂em zupe艂nie pewien, 偶e skre艣l膮 w艂a艣nie ciebie. - Bo jestem kobiet膮? - zapyta艂a. - Niezupe艂nie. Bo jeste艣 zbyt porz膮dna. Znasz jak膮艣 posad臋 dla b艂azna za pi臋膰dziesi膮t dolc贸w, wywalonego z kancelarii? - Takich stanowisk s膮 miliony - odpar艂a tonem pocieszenia. - Wymie艅 cho膰 jedno.
29
- Dyrektor Centralnego Urz臋du Pocztowego - wypali艂a bez zastanowienia. - Przyznaj臋, Nino, 偶e masz wyobra藕ni臋. Przynajmniej wiem, co chc臋 zrobi膰 z tak zwan膮 艣wi膮teczn膮 premi膮.
Wzi膮艂 g艂臋bszy oddech i popatrzy艂 na ni膮 oczami skrzywdzonego psiaka. - Jak pytaj膮 w piosence: "Co robisz w sylwestra?". - Co robi臋? - powiedzia艂a wolno. - Ponad dwadzie艣cia lat sp臋dza艂am to wznios艂e 艣wi臋to razem z ro dzicami. - Och, przepraszam. Za wiele wymagam od 偶ycia. - Ale偶 nie! W ten spos贸b da艂am ci do zrozumienia, 偶e tym razem nie jad臋 do Miami. Chyba troch臋 doros艂am, bo wol臋 zosta膰 z tob膮. U艣miechn臋艂a si臋. Potem on si臋 u艣miechn膮艂. Co mo偶na robi膰 w sylwestra za pi臋膰dziesi膮t dolar贸w? Wykpili go w Copacabanie. Dos艂ownie wyrzucili ze Star-light Roof w Waldorfie. Mo偶e lepiej udawa膰 kogo艣 bardzo s艂awnego? Albo przynajmniej bogacza. A przecie偶 mia艂 co艣 jeszcze w zanadrzu. Do tej pory nie musia艂 p艂aci膰 za wst臋p do kina lub teatru (praktykantom tak偶e dawali zupe艂nie darmowe bilety). Skrupulatnie odk艂ada艂 cz臋艣膰 sta艂ych dochod贸w, wi臋c zaoszcz臋dzi艂 w banku sto dwadzie艣cia dwa dolary. Podj膮艂 je z lekkim sercem. My艣la艂: Tam, do licha! Drug膮 prac臋 na pewno znajd臋, ale nie znajd臋 drugiej Niny. Powo艂a艂 si臋 na jednego z gigant贸w WMA i jako sam Cy Temko zarezerwowa艂 stolik w uprzednio "wyprzedanym" Starlight Roof. Posady nie m贸g艂 straci膰, bo go i tak wylano, a zatem ryzykowa艂 jedynie gniew magnata. Nie wiedzia艂 tylko, jak wyt艂umaczy, 偶e pan Temko to jednak pan Snyder. Modli艂 si臋 w duchu, 偶eby prawdziwy Temko
30
tej nocy bawi艂 si臋 gdzie艣 indziej. Po d艂ugich poszukiwa niach znalaz艂 w wypo偶yczalni smoking na swoj膮 miar臋 i wyda艂 ca艂e pi臋膰 dolar贸w na fryzjera u Paula Molego. By艂 tak zdenerwowany, 偶e bez celu chodzi艂 Pi膮t膮 Alej膮 a偶 do spotkania z Nin膮. Nacisn膮艂 guzik domofonu. Nina zjawi艂a si臋 natychmiast. Prawie jej nie rozpozna艂. Mia艂a na sobie wydekoltowan膮 b艂yszcz膮c膮 sukni臋 (kupion膮) i wyra藕nie nie posk膮pi艂a grosza na sza艂ow膮 fryzur臋 a la Pierre Bonchance. Prezentowa艂a si臋 cudownie, w ruben- sowskim stylu. Na powitanie poca艂owa艂a go w policzek. Dzi臋ki Bogu, pomy艣la艂 Elliott, bo w przeciwnym razie ba艂bym si臋 jej dotkn膮膰 do ko艅ca wieczora. Poszli do Starlight Roof. W windzie Elliott szepn膮艂: - Dobry Bo偶e... Nino, wygl膮dasz wspaniale. Jako dziecko s艂ysza艂a cz臋sto, 偶e jest "s艂odka", "ujmuj膮ca", "zdrowa". Same eufemizmy. Nikt nie nazwa艂 j膮 "pi臋kn膮". Czy ten ch艂opak zwariowa艂? A mo偶e to jednak efekt godzin sp臋dzonych przed lustrem? W drzwiach restauracji serdecznie ich powita艂 elegancki kierownik sali. Skrywa艂 rozczarowanie, 偶e pan Temko jednak nie przyjdzie. Mimo to gra艂 dobrze swoj膮 rol臋. Elliott w podzi臋kowaniu da艂 mu do zrozumienia, 偶e mo偶e p贸藕niej liczy膰 na sowity napiwek. Nina nie kry艂a zaskoczenia, kiedy zaj臋li miejsca przy stoliku. - Jak ci si臋 to uda艂o w najgor臋tsz膮 noc w roku? Wok贸艂 nas s膮 sami milionerzy lub gwiazdy. - A mnie zaliczasz do kt贸rej kategorii? - za偶artowa艂 Elliott. Orkiestra zacz臋艂a gra膰, wi臋c poprosi艂 Nin臋 do ta艅ca. Ledwie dor贸wnywa艂 jej wzrostem, ale okaza艂 si臋 zna-
31
komitym tancerzem. Prowadzi艂 j膮 lekko, pewnie i z ni(
s艂y chana gracj膮. - 艢wietnie ta艅czysz. U艣miechn膮艂 si臋. - Chocia偶 to robi臋 dobrze. - Przesta艅... W tak膮 noc nie warto m贸wi膰 o niepow
dzeniach. Pomy艣limy o tym kiedy indziej. Spr贸bowali niezwyk艂ych potraw ze s艂ynnej kuch Waldorfa, lecz 偶adne z nich nie pami臋ta艂o p贸藕niej, ci jedli. Wiedzieli za to, 偶e wypili ca艂e morze szampan rodem z Kalifornii, rano bowiem na kaca potrzebna ir
by艂a fiolka aspiryny. Elliott toczy艂 wewn臋trzn膮 walk臋: zaprosi膰 j膮 do siebii
czy odwie藕膰 do domu? Ostro偶no艣膰 wzi臋艂a jednak g贸l i tu偶 po czwartej rano odprowadzi艂 Nin臋 do jej skromnegi
klasztoru. P贸艂 godziny p贸藕niej zadzwoni艂. - Chc臋 ci tylko powiedzie膰, 偶e 艣wietnie si臋 bawi艂em| - Nie chcia艂abym by膰 nudna, ale powt贸rz臋 raz jesz-|
cze, 偶e ja tak偶e. Nast臋pnego dnia wybrali si臋 dla od艣wie偶enia na prze*
chadzk臋 po Central Parku. 呕adne z nich nie przywyk艂o dc takiej pijatyki, w jakiej brali udzia艂 w sylwestrowy wie cz贸r. Kiepsko z nami, pomy艣la艂a Nina. A mo偶e to naj w艂a艣ciwsza chwila, 偶eby go zapyta膰 o bolesne wspo
mnienia? - Elliott... Powiedz mi, dlaczego nie chcesz poroz
mawia膰 ze mn膮 o swoim dzieci艅stwie? Spotka艂o ci臋 co;
z艂ego? - Nie warto do tego wraca膰.
- Takie to nudne? - Ani troch臋. Raczej przygn臋biaj膮ce.
32
- Rodzice ci臋 odumarli? - delikatnie zapyta艂a Nina. - Gorzej. 呕yli... i przez nich 偶a艂owa艂em, 偶e si臋 urodzi艂em. - A czym ich skrzywdzi艂e艣? Elliott wzi膮艂 g艂臋boki oddech. Na sw贸j spos贸b da艂 jej
znak, 偶e si臋 poddaje. - Przesta艂em rosn膮膰 - wyzna艂. - Chyba kpisz?! - zawo艂a艂a. - Chcia艂bym, 偶eby tak by艂o. - Znowu westchn膮艂 i doda艂: - Widzisz, m贸j tato mia艂 metr dziewi臋膰dziesi膮t.
- No to co? - Gra艂 nawet w koszyk贸wk臋, w amatorskiej lidze.
- I?
- Mo偶e nie zauwa偶y艂a艣, 偶e ja jestem troch臋 ni偶szy?
Prawie trzydzie艣ci centymetr贸w. - Wystarczy - o艣wiadczy艂a Nina. Zrobi艂o jej si臋 bardzo smutno. Wiedzia艂a ju偶, co go gn臋bi. Wstydzi艂 si臋
swojego wzrostu. - By艂em zbyt ma艂y, 偶eby gra膰 w kosza cho膰by na podw贸rku - doko艅czy艂 偶a艂osnym tonem. - To takie wa偶ne? - ze zdumieniem zapyta艂a Nina. - Tak. Przynajmniej dla niego. Tym bardziej 偶e moje siostry wyra藕nie wda艂y si臋 w tat臋. - Wybacz, lecz wci膮偶 uwa偶am, 偶e to 偶adna tragedia. - Zaczekaj, nic jeszcze nie wiesz o sobotnich wie czorach... M贸j kochany ojciec zalewa艂 si臋 w trupa i krzy cza艂 na ca艂e gard艂o: "B贸g pokara艂 mnie tym ch艂opakiem!" albo "Co te偶 uczyni艂em, 偶e za kar臋 dosta艂em gamonia tch贸rza?! Na dodatek kar艂a!". - To mi podpada pod paragraf o maltretowaniu dzieci.
log艂e艣 wezwa膰 policj臋. - Nie - odpar艂 i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jakby zn贸w roz-
33
pami臋tywa艂 dawne ciosy i kuksa艅ce. Spojrza艂 na Nin 艂 po chwili dobrn膮艂 do puenty. - Tato by艂 policjantem!
- A mama? , . - Nie uwierzysz - odpowiedzia艂 niemal ze smi(
chem, rozbawiony ironi膮 losu. - Te偶 s艂u偶y艂a w policji i to w stopniu sier偶anta. - Widzia艂 smutn膮 twarz Nrn^ Szczerze 偶a艂owa艂a swojej ciekawo艣ci. By艂o jej naprawd przykro, 偶e sk艂oni艂a go do zwierze艅. - Lepiej zmienn
temat - mrukn膮艂. - Zgoda - powiedzia艂a. - Pogadajmy o czyr
weselszym. Mo偶e o wojnie w Indochinach? Zanim min膮艂 stycze艅, chodzili ze sob膮 na sta艂e.
Rozdzia艂 5
Tu偶 po Nowym Roku Nina otrzyma艂a przydzia艂 do najwy偶szej rang膮 agentki WMA, czyli do Inny Kalish. To by艂a prawdziwa kula ognia, podst臋pna i twarda, zdolna pewnie, by wspi膮膰 si臋 na najwy偶sze szczyty, gdyby nie ma艂y k艂opot... S臋k w tym, 偶e urodzi艂a si臋 kobiet膮. Czterna艣cie lat dzia艂a艂a na rzecz agencji i sprzeda艂a dwana艣cie przedstawie艅 na Broadwayu - trzy z nich nast臋pnie sfilmowano - a jednak zarz膮d nie da艂 jej awansu. Nie mia艂a biurka pod oknem. - Ciekawe, dlaczego wcale jej to nie przeszkadza? - szepn臋艂a Nina do Mani podczas kt贸rego艣 lunchu. - Przecie偶 robi膮 jej na z艂o艣膰. - Robi膮 - przytakn臋艂a Maria. - Ale to najwy偶ej rfatna n臋dzna fucha w ca艂ej agencji. Ka偶膮 jej siedzie膰 w k膮cie i za艂atwia膰 klient贸w, bo wydaje im si臋, 偶e przez o s膮 lepsi. Inna jest na tyle cwana, 偶eby gra膰 wed艂ug ich 'egu艂. My艣l臋 jednak, 偶e ty, Nino, kiedy艣 b臋dziesz mia艂a •woj w艂asny gabinet. Nie jedno, lecz dwa okna, na dwu-Iziestym pierwszym pi臋trze!
35
- W艂asne biuro? Spodoba艂y ci si臋 powie艣ci, Mari Przyjaci贸艂ka pu艣ci艂a mimo uszu t臋 kpin臋 i przesz艂a i wa偶niejszych rzeczy. - Musisz mi co艣 obieca膰. Jak ju偶 wejdziesz na g贸l to we藕 mnie ze sob膮. - Oczywi艣cie - z roztargnieniem odpowiedzi Nina. Studiowa艂a cholernie ci臋偶ko na "akademii Irmy W tym wypadku najistotniejsz膮 spraw膮 by艂o "kalejd( skopowe postrzeganie prawdy", czyli, m贸wi膮c norma nym j臋zykiem, kwestia, co przemilcze膰 i jak umiej臋tni sk艂ama膰 dla zarobku i zabawy. Ot, cho膰by taki prz;! k艂ad: panna Irma chcia艂a wcisn膮膰 m艂odego aktora opoi nemu producentowi. Podkre艣la艂a, 偶e 贸w m艂odzienic gra艂 ju偶 g艂贸wne role w sztukach Szekspira i Bemarc Shawa. - Pami臋tasz recenzje, jakie w贸wczas dosta艂? - z, pyta艂a. - Eee... nie. - Tu producent kaszla艂 i udziela艂 w} kr臋tnych odpowiedzi. - Och, Earl... Gdyby艣 troch臋 lepiej odrobi艂 zadani wiedzia艂by艣, 偶e zebra艂 wy艂膮cznie pochwa艂y. To urodzol talent i jak go nie we藕miesz, pewnego dnia si臋 obudzi z r臋k膮 w pe艂nym nocniku. Niewa偶ne, 偶e wspomniane pochwa艂y pochodzi艂
^ ^ -- - , "^^ ,, m yLW^UO艁^lH..
Szczerze oddany, przychodzi艂 pierwszy na odpraw臋 i bra艂 z uczelnianej gazetki i lokalnego tygodnika. M艂ody cz艂cadodatkow膮 zmian臋, je艣li nikt wi臋cej si臋 nie zg艂asza艂 (w
wiek nie stworzy艂 ca艂kiem nowej wizji postaci HamleMtej profesji nie mo偶na by艂o polega膰 na za艂odze). Po
im <-i7m horrl-710; TWyfoowi U; rrmy.c.r, T,^,^ -;"l" ;^^~"芦-
36
zrozumienia, 偶e w jego sprawie wspi臋艂a si臋 na szczyt
Everestu.
- O m贸j Bo偶e! - nie wytrzyma艂a Nina, kiedy jej szefowa od艂o偶y艂a s艂uchawk臋. A偶 pokra艣nia艂a z rado艣ci ze
zwyci臋stwa. - Pokocha ci臋 na ca艂e 偶ycie za to, co zrobi艂a艣!
Inna u艣miechn臋艂a si臋 drwi膮co. - Moja droga... W tym zawodzie mo偶esz by膰 pewna, ze nie ma nic pewnego. Zar臋czam ci, 偶e je艣li tylko sztuka si臋 spodoba, pan Dean przestanie odbiera膰 moje telefony. - Niemo偶liwe - j臋kn臋艂a przygaszona Nina. - Nic si臋 nie martw - pocieszy艂a j膮 Inna. - Jak zrobi klap臋, to ja nie podnios臋 s艂uchawki.
Wkr贸tce potem wspomniany aktor - niejaki James Dean - trafi艂 do Hollywood i natychmiast zmieni艂 agenta.
Mimo to Inna wci膮偶 powtarza艂a, 偶e by艂 jej "wy艂膮cznym dzie艂em".
Elliott z kolei, zniech臋cony do kontakt贸w z gwiazdami, postanowi艂 zrobi膰 karier臋 w ca艂kiem innym zawodzie. Za j膮艂 si臋 samochodami. Skoro nie powiod艂o mu si臋 na wy偶y nach, skoczy艂 na samo dno. Te偶 dobrze. Jego zwierzch-Inikiem by艂 Ivan "Kr贸l" Kohl, niekwestionowany w艂adca 艣r贸dmiejskich parking贸w. Swoim majestatem oczarowa艂 Elliotta. Ten z kolei sta艂 si臋 prawdziwym pracusiem.
JI nie mo偶na by艂o polega膰 na za艂odze). Po
_ - ^ J- -- "*鈩"^ uJ/w pulcgcn; ua zaroaze^. i-'o ani tym bardziej profesora Higginsa. Inna mia艂a jedna pewnym czasie Kohl codziennie zabiera艂 Elliotta na lunch
dar przekonywania i sko艂owany producent musia艂 wresz swoim ulubionym d臋li i dzieli艂 si臋 z nim marzeniami. ci臋 ulec. Z ci臋偶kim sercem wspomnia艂 o drugorz臋dni Mia艂 syna, lecz jak wspomina艂 czule: "To zwyk艂y kawa艂 roli licealnego trenera koszyk贸wki. 艁atwy kawa艂ek. Irm tapserdaka. Wda艂 si臋 w rodzin臋 matki". Sam by艂 ponurym za to, ju偶 w rozmowie z aktorem, wyra藕nie da艂a mu d mrukiem o szczeroz艂otym sercu. Urodzony do walki _
37
wyrwa艂 si臋 na spokojniejsze wody z Red Hook na Br< lynie, gdzie wszystkie samochody pochodzi艂y z kradzie: Je藕dzili nimi jego r贸wie艣nicy. Najpierw obs艂ugiwa艂 pom na stacji benzynowej. Potem w艂a艣ciciel wzi膮艂 go na wsp< nika. Kohl tak por贸s艂 w pi贸rka, 偶e nawet zdoby艂 kredyt budow臋 pierwszego gara偶u. Po pi臋膰dziesi膮tce by艂 du grubszy, ni偶 powinien, lecz nie przejmowa艂 si臋 cho sterolem. Pierwszy niewielki parking otworzy艂 w pobli: Brook艂yn Borough Hali, a nieca艂e dwa lata p贸藕niej prz ni贸s艂 si臋 do El Dorado - czyli na Manhattan - i nigi nie spojrza艂 za siebie. Cz臋sto to wyja艣nia艂 Elliottowi pr
gor膮cych pastrami. i - Ludzie my艣l膮 - g艂osi艂, maj膮c pe艂ne usta - l parking to kawa艂ek placu i tablica. Myl膮 si臋, m贸j dro{ Jest w tym wiele nauki i prawdziwa sztuka. Wykona艂 praw膮 r臋k膮 sw贸j w艂asny gest kreacji. Elliott wiedzia艂 ju偶, 偶e szef jest 艂asy na pochwai Odczeka艂 wi臋c, a偶 Kr贸l upi艂 艂yk toniku. - Bez w膮tpienia. Zgadzam si臋 z tob膮. Kr贸lu - odp zr臋cznie. - Mo偶na tak偶e wspomnie膰 o architektur; Gospodarce przestrzeni膮... Sp贸jrzmy tylko na r贸偶ni mi臋dzy volkswagenem i cho膰by cadiiiakiem... - Ju偶 spojrza艂em, m贸j ma艂y. Limuzyna na je miejsce i dwa VW na drugie.
- Kurka wodna! - W starym m贸zgu tli si臋 偶ycie - odpar艂 K(
i trzasn膮艂 d艂oni膮 w blat sto艂u. - Tu nie Rosja, gd wszyscy razem je偶d偶膮 tym samym gruchotem. - O ile go w og贸le maj膮 - u艣ci艣li艂 Elliott. Ta uwaga spotka艂a si臋 z kolejnym walni臋ciem w s i pochwa艂膮 p艂yn膮c膮 z ust zapchanych pastrami. - W艂a艣nie! Celnie艣 to uj膮艂, ma艂y.
38
- Dzi臋ki... - (Elliott powstrzyma艂 si臋 w por臋, by nie doda膰: "Wasza Wysoko艣膰"). - Sprytny z ciebie ch艂opaczek i ci臋偶ko pracujesz. Trzymaj si臋 mnie, synu, bo parkingi to wierzcho艂ek wiel kiej g贸ry lodowej. Podbijemy ten cholerny kraj. St膮d ka偶da droga prowadzi tylko w g贸r臋. Nowy parking by艂 wkr贸tce got贸w. Od pierwszego wie czora zapchano go samochodami i wszystko wskazywa艂o na to, 偶e tak ju偶 zostanie. Ale parkingi Kr贸la, jak teatry, same si臋 nap臋dza艂y. Pierwszy sukces pozwoli艂 mu na realizacj臋 kolejnej apokaliptycznej wizji zbudowania dru giego, trzeciego i czwartego betonowego pi臋tra nad obec nym parkatorium. Na wierzcho艂ku, dla uspokojenia Ojc贸w Miasta, mia艂a by膰 cz臋艣膰 mieszkalna. W razie k艂opot贸w i Kr贸l mia艂 dobrych przyjaci贸艂 w otoczeniu burmistrza. Elliott w pe艂ni popiera艂 zap臋dy monarchy, wi臋c Kohl by艂 dumny, 偶e zyska艂 duchowego syna. Przyrzek艂 mu, i偶 go zwolni z najci臋偶szych obowi膮zk贸w, jak tylko znajdzie dobrego pracownika. W og贸le ca艂ym zachowaniem zdra dza艂 szacunek dla nast臋pcy. | Nina cieszy艂a si臋 sukcesem swojego ch艂opca. Elliott •nagle odzyska艂 ca艂e amourpropre, ufno艣膰 we w艂asne si艂y i ch臋膰 do 偶ycia. Potrafi艂 nawet znale藕膰 w pracy istne per艂y humoru. Zdradzi艂 Ninie, 偶e na co dzie艅 spotyka dawnych znajomych. Howard Spiro parkowa艂 u nich Lincolna continenta. - Musz臋 si臋 mocno powstrzymywa膰, 偶eby nie zdrapa膰 au lakieru - m贸wi艂 Elliott, na po艂y 偶artem. - W my艣l 'mowy 偶aden z parkingowych nie ponosi odpowiedzial- 'o艣ci za zniszczenia. Z przyjemno艣ci膮 odprawi艂 swojego rywala, Lenny'ego illera, kiedy ten chcia艂 wykupi膰 sta艂y abonament.
39
Mafl
- Przykro mi, panie Miller. Trzeba by艂o przyj|
wcze艣niej, l S艂odka zemsta. Lenny poszed艂 jak zmyty i obieq sobie, 偶e ju偶 nigdy nie b臋dzie kpi艂 z ni偶szych od siebi| Kandydat贸w na stanowisko Elliotta by艂o r贸wnie wie) jak na przes艂uchaniach przed jak膮艣 now膮 sztuk膮. W d艂ugi| kolejce stan臋艂a bez ma艂a po艂owa Zwi膮zku Aktor贸w. Ellio za艣 ca艂kiem rozs膮dnie wybra艂 m艂odego dramaturga Ma臉 shalla Newmana, kt贸ry ostatnie dwa lata (a d艂ugi sts w tym zawodzie by艂 znakiem solidno艣ci) przepracow. w gara偶u Kohia przy Central Park South. Marshall tak sf ucieszy艂, 偶e u艣ciska艂 swego dobroczy艅c臋. Aby zmialM odby艂a si臋 bez b贸lu, postanowiono, 偶e Elliott jeszca przez miesi膮c pozostanie na dawnej posadzie i pomo| nast臋pcy poci膮ga膰 za odpowiednie sznurki. | Przy ods艂oni臋tej kurtynie, mi臋dzy 贸sm膮 i jedenast膮, ri parkingu nie by艂o zbyt wiele roboty. Siadali w贸wcz| w kt贸rej艣 budce ("wjazd" lub "wyjazd"), sk膮po o艣wiej lonej czterdziestowatow膮 偶ar贸wk膮 ("Pr膮d kosztuje" 膭 mawia艂 wielki filozof). Marshall pisa艂, a Elliott czyta Lubili to, wi臋c nic dziwnego, 偶e po pewnym czas Marshall przekona艂 Elliotta do lektury jego dzie艂 zebr; nych. Elliott zgodzi艂 si臋, bo najzwyczajniej w 艣wiecie n mia艂 zielonego poj臋cia, co go naprawd臋 czeka. Stos sztuk Marshalla by艂 ogromny. Najwcze艣niejs zalicza艂y si臋 do podgatunku "miecza i sanda艂贸w", cz; dramat贸w kostiumowych, o epickim rozmachu, m贸wi cych o mi艂o艣ci i po偶膮daniu, w miejscach, kt贸re au艂 zwiedza艂 tylko we 艣nie. Zreformowany Elliott uzn go za tw贸rc臋 poszukuj膮cego dobrego tematu. Marsh mia艂 talent - pod warunkiem 偶e nie pisa艂 o w艂adca Wschodu.
40
- A c贸偶 w tym z艂ego? - pyta艂 ambitny dramaturg. - Nic. Kogo jednak obchodz膮 jakie艣 rozgrywki gan g贸w w staro偶ytnym Rzymie? - Znasz Juliusza Cezara? - Owszem. Zbiera kurz na mojej p贸艂ce, zaraz obok Antoniusza i Kleopatry. Powiem ci szczerze, Marshall. We藕 si臋 do czego艣, co znasz z w艂asnego do艣wiadczenia. - Mo偶e mam pisa膰 o swoim dzieci艅stwie na Brook- lynie? -skrzywi艂 si臋 ironicznie. - Czemu nie? - Kto, do diab艂a, zechce to ogl膮da膰? - Na pocz膮tek, ze dwa miliony ludzi, kt贸rzy wci膮偶 tam mieszkaj膮. Znasz 艣wietne anegdoty z codziennego 偶ycia. Sam mi je opowiada艂e艣. Dlaczego nie przelejesz kilku z nich na papier i nie sprawdzisz, co si臋 wtedy stanie?
- Od razu wida膰, 偶e nie nadajesz si臋 na agenta - burkn膮艂 Marshall i wr贸ci艂 do pisania opowie艣ci grozy z czas贸w hiszpa艅skiej konkwisty w Peru. - To co艣 naprawd臋 dobrego - oznajmi艂 tydzie艅 p贸藕niej i wcisn膮艂 plik arkuszy w r臋k臋 Elliotta. Elliott otworzy艂 manuskrypt, zerkn膮艂 na pierwsz膮 stro n臋, potem na drug膮, a nast臋pnie przekartkowa艂 reszt臋. - To zwyk艂a cha艂a. Wy艣wiadcz臋 ci pewn膮 przys艂ug臋. - Jak膮?
- Nie przeczytam ju偶 ani jednej twojej sztuki, dop贸ki |nie napiszesz czego艣 o sobie. O swoich bliskich, o latach sp臋dzonych na Brook艂ynie... O tym, jak by艂e艣 ch艂opcem pa posy艂ki u tego faceta z mafii. Og艂osili zawieszenie broni przynajmniej do ko艅ca pmiany. P贸藕niej poszli do baru Hannigana i zam贸wili yiwo, w nadziei na rozs膮dn膮 dyskusj臋. Elliott zadzwoni艂
41
do Niny i uprzedzi艂 j膮, 偶e si臋 sp贸藕ni. By艂a zadowoleni
kiedy zdradzi艂 jej pow贸d. Zabra艂o mu to jeden dzie艅. Marshall nawet nie wiedzia 偶e tak du偶o mo偶e napisa膰 w tak kr贸tkim czasie. N zdawa艂 sobie sprawy, 偶e bez snu przesiedzia艂 ponad d贸b Tryska艂 s艂owami jak Niagara. Nast臋pnego ranka, tu偶 prz< prac膮, mia艂 ju偶 gotowy zr膮b sztuki, kt贸rej domaga艂 s|
EUiott. 1 Tym razem nie musia艂 czeka膰. G艂贸wny parkingo^
usiad艂 i zabra艂 si臋 do czytania. Dwadzie艣cia minut p贸藕ni przez megafon wezwa艂 Marshalla p臋dem do swoje0
biura. Marshall przybieg艂 i warkn膮艂 ze z艂o艣ci膮:
- Co z tob膮? Zwali艂o si臋 nam z p贸艂 ulicy sp贸藕ni
skich. Czego chcesz? - Pomy艣la艂em sobie, 偶e si臋 ucieszysz, jak pos艂ucha艂
najnowszych wiadomo艣ci. B - Nic nie m贸w... Spodoba艂o ci si臋? - To stara wiadomo艣膰 - weso艂o odpowiedzia艂 liott. - Wiedzia艂em, 偶e mi si臋 spodoba. Najwa偶niejszl m贸j mi艂y, 偶e ca艂y 艣wiat b臋dzie za tym szala艂. A teraz id
do samochod贸w. - Ani my艣l臋! Skoro ta sztuka jest tak dobra, natyc]
miast rzucam t臋 przekl臋t膮 prac臋! EUiott stara艂 si臋 go uspokoi膰, przekrzykuj膮c j臋k k艂a
son贸w. - Marshall, stary... Jeszcze daleko do premiery. N2
pierw musisz to sprzeda膰 jakim艣 producentom. Co z
mierzasz? - Przecie偶 twoja dziewczyna pracuje w wielkiej ag臋;
cji. Tam w艂a艣nie mnie odrzucili. - Szanuj膮 Nin臋, ale jest tylko zwyk艂膮 asystentk膮.
42
- Sam m贸wi艂e艣, 偶e ma niez艂ego kr臋膰ka na punkcie teatru. Co艣 mi podpowiada, 偶e jak chocia偶 w po艂owie poprze twoj膮 opini臋, to w przysz艂ym roku b臋d臋 mia艂 stolik numer jeden u Sardiego. Wycie nabra艂o gro藕nych d藕wi臋k贸w. S艂ycha膰 by艂o tak偶e gniewne okrzyki ludzi, kt贸rzy dosy膰 s艂ono zap艂acili za bilet na dzisiejsze przedstawienie, a teraz utkn臋li w korku. - Pos艂uchaj mnie... - zacz膮艂 Elliott ugodowym tonem. - Wr贸膰 tam i za艂atw klient贸w. Nina jutro przeczyta twoj膮 sztuk臋. - Nie - sprzeciwi艂 si臋 Marshall. - Musi to zrobi膰 dzisiaj. Wy艣lemy j膮 do niej taks贸wk膮. - Zgoda, zgoda... - skapitulowa艂 Elliott. - A teraz id藕 ju偶 i rozp艂acz ten supe艂, bo wszystkich nas zaraz przymkn膮 za zak艂贸canie spokoju.
Rozdzia艂 6
lepszym m艂odym komediopisarzem od czas贸w Neila Simona.
- Kawa艂 dobrej roboty! - zawo艂a艂a. - Co za dure艅 przegoni艂 ci臋 z agencji? Z samego rana dam to Irmie. - I postarasz si臋, 偶eby to sprzeda艂a?
- Nie musz臋 - zapewni艂a go Nina. - Ta sztuka sama si臋 sprzeda.
* * *
Przez ca艂y czas ich "narzecze艅stwa" Elliott trzyma艂 s z daleka od zawodowego 偶ycia Niny. Czasami ty I艁 wymienili par臋 lu藕nych uwag o jakim艣 przedstawieni] lecz poza tym nie wchodzi艂 na jej teren. Tak czy 贸w; ona przesz艂a najgorsz膮 pr贸b臋 ognia, a on - nie. To daw; pewne poj臋cie o jego zdolno艣ciach do rzetelnej oce mate艅a艂u. Teraz jednak zrobi艂 wyj膮tek. Wieczorem zateli fonowa艂 do niej. - Na lito艣膰 bosk膮, Eli, mam stert臋 utwor贸w, si臋gaj膮c po艂owy Empire State Building. Nie mo偶esz poczeka膰 c pi膮tku? - Nie, Nino. Uwierz mi, to co艣 szczeg贸lnego. Bo si臋, 偶e jak dzi艣 mu nie odpowiesz, odda to komu艣 innemil Prosz臋 ci臋... Czyta si臋 bardzo lekko. Jak ju偶 och艂oniesz 艣miechu, to zadzwo艅. - No, dobrze - westchn臋艂a Nina. - Czekam przesy艂k臋. Spotkali si臋 we tr贸jk臋 tu偶 przed pierwsz膮 w nocy. Nin oznajmi艂a kategorycznym tonem, 偶e Marshall jest naj
44
K艂opot w tym, 偶e Inna nie pali艂a si臋 do czytania. - Hola, hola, kochanie... -powiedzia艂a wynio艣le. - Wiesz zapewne, 偶e przyj臋艂am 偶elazn膮 zasad臋 nie prze gl膮da膰 niczego, co mi podsuwaj膮 z boku. - Ale to dobra sztuka, Irmo. R臋cz臋 za to. - Przykro mi, kotku. Lubi臋 ci臋, lecz przecie偶 musz臋 trzyma膰 si臋 jakich艣 regu艂. W przeciwnym razie przegapi艂a bym najwa偶niejsze sprawy. - Ta te偶 jest wa偶na!
- Wi臋c kto艣 na pewno j膮 odkryje. Chyba w to wie rzysz, skoro m贸wisz z tak du偶ym zapa艂em. - Kto艣 inny te偶 zgarnie opcj臋? - Mam si臋 tym martwi膰?
- Mog臋 spr贸bowa膰? Na przyk艂ad w czasie po艂udnio wej przerwy?
- To wykluczone. Nawet wtedy gdy pa艂aszujesz kanapki, tw贸j umys艂 nale偶y do mnie. A teraz bierz notatnik i pisz list do Davida Merricka.
Inna jak zwykle dyktowa艂a z szybko艣ci膮 cekaemu. Mog艂oby si臋 wydawa膰, 偶e chcia艂a udowodni膰 swoim asystentkom, i偶 偶adne pi贸ro nie jest w stanie nad膮偶y膰 2a jej my艣l膮. Strzeli艂a kr贸tkim, ale krwistym panegi-
45
rykiem o muzycznej wersji Moby Dicka, napisanej przi dw贸ch jej najlepszych klient贸w. Zgodnie z ustalonym < dawna zwyczajem, da艂a do zrozumienia, 偶e produce powinien by膰 dozgonnie wdzi臋czny za tych kilka niq zwykle celnych uwag. "Po prostu wr贸膰 do ksi膮偶ki, Davidzie. Wyobra藕 sobi jak jej s艂owa zabrzmi膮 na tle muzyki. Zadzwoni臋 juti i pogadamy przy obiedzie. Jeste艣 moim d艂u偶nikiem, za 1 co dla Ciebie robi臋. Buziaki, Inna". Kr贸lowa agent贸w (bez biurka przy oknie) mia艂a swi sta艂y stolik u Sardiego. Zanim wysz艂a na zwyczaj QW trzy martini z Kim艣 Bardzo Wa偶nym, sprawdzi艂a wszys kie telefony. Nie wierzy艂a dziewcz臋tom pracuj膮cy; w centrali i podejrzewa艂a, 偶e Howard je przekupi艂, al cz臋艣膰 informacji sp艂ywa艂a do niego. 呕eby temu zapobiec jedna z jej sekretarek pe艂ni艂a ci膮g艂膮 s艂u偶b臋 przy s艂uchawce Dzisiaj wypad艂a kolej na Nin臋. Po wyj艣ciu Inny zatel tonowa艂a natychmiast do Elliotta i powiedzia艂a mu, ( si臋 sta艂o. - Stara wied藕ma cierpi na obstrukcj臋 - mrukn膮艂. - Wiem, ale, co najgorsze, wcale nie wierzy moi: zapewnieniom. Przeczyta艂aby ca艂o艣膰 najwy偶ej w p贸艂tora godziny. W zamian za to posy艂a kiepski musical Merr禄 ckowi. Na pewno mu si臋 nie spodoba. Nie s膮dz臋, 偶e1禄 cho膰 pobie偶nie zapozna艂a si臋 z tekstem. Sprzedaje p艂yt^ a nie sztuk臋. Chcia艂am ju偶 do przesy艂ki do艂膮czy膰 utwdj Marshalla, ale to przecie偶 czyste samob贸jstwo, l - Sk膮d偶e! Wspania艂y pomys艂. W gruncie rzeczy, ci masz do stracenia? - No... cho膰by prac臋 - odpar艂a. - Ale偶 Nino... Mniej ode mnie wierzysz w praw rynku?
46
_. To naj艣mieszniejsza rzecz, jak膮 w 偶yciu czyta艂am. _ Merrick przegl膮da scenariusze? - Pod warunkiem 偶e pochodz膮 od Inny. - Wi臋c bierz si臋 do roboty. Uzbr贸j torped臋! W naj gorszym razie dam ci prac臋 u siebie, na parkingu. M贸wi膮, 偶e tajemnica sukces贸w w show-biznesie tkwi przede wszystkim w zami艂owaniu do ryzyka.
! - Dzi臋ki, 偶e ryzykujesz teraz moj膮 g艂ow臋 - uszczyp liwie powiedzia艂a Nina.
- Pos艂uchaj, kotku. Zrobisz, jak uwa偶asz. Dzisiaj dzie艅 popo艂udni贸wek. Mam klient贸w. Zadzwo艅, kiedy si臋 przeja艣ni.
Nina od艂o偶y艂a s艂uchawk臋 i popatrzy艂a na wci膮偶 otwart膮 kopert臋 z Moby Dickiem. Podj臋艂a ju偶 decyzj臋. Pytanie brzmia艂o, czy zmieni膰 list Inny, czy do艂o偶y膰 w艂asny? Zastanawia艂a si臋 przez mgnienie oka. Fa艂szywy list za krawa艂 na przest臋pstwo, a par臋 s艂贸w od siebie... to naj wy偶ej bezczelno艣膰, tutaj uznawana za pow贸d do dumy.
Na wszelki wypadek u偶y艂a liczby mnogiej i napisa艂a pod podpisem Inny: "PS
A przy okazji, przejrzyj za艂膮czon膮 sztuk臋, pod tytu艂em Minstrel z Brooklynu.
Naszym zdaniem to prawdziwy przeb贸j. Zobacz sam i pogadamy, jak ju偶 och艂oniesz ze 艣miechu". Nagryzmoli艂a jaki艣 kulfon, przypi臋艂a list do manuskryptu, zaklei艂a kopert臋 ta艣m膮 i wezwa艂a go艅ca.
Rozdzia艂 7
by艂 przekonany, 偶e miejscowi plotkarze wezm膮 go na j臋zyki. Postanowi艂 zatem nie wychodzi膰 z bunkra i czyta膰 scenariusze. Lokaj postawi艂 przed nim samotny kieliszek szampana. Merrick spojrza艂 na 艣wie偶膮 poczt臋 le偶膮c膮 na biurku. Na samym wierzchu spoczywa艂a wypchana koper ta, przes艂ana mu w imi臋 starej przyja藕ni przez Imi臋 Kalish. Zwykle dostawa艂 od niej teksty przed innymi. Mia艂 na dziej臋, 偶e tym razem wyszpera艂a co艣 naprawd臋 dobrego. Co艣. czym m贸g艂by poprawi膰 sw贸j ponury nastr贸j. Cho膰by kawa艂ek u艣miechu. Rozci膮艂 kopert臋 i w jej wn臋trzu znalaz艂 nie jeden, ale dwa r臋kopisy.
A to ciekawe... - pomy艣la艂. Inna nic nie wspomina艂a
mi o tym przez telefon. Wzi膮艂 Minstrela z Brooklynu, Marshall Newman mieszka艂 w Nowym Jorku od trze膰 przeczyta艂 list i kr贸tki dopisek Niny.
lat, czterech miesi臋cy i dwudziestu dziewi臋ciu dni. W ty艂 Mimo pochwa艂 ze strony Inny czu艂 chwilow膮 odraz臋 do czasie jego nadzieje je藕dzi艂y w d贸艂 i w g贸r臋 o wiel wszystkich morskich stworze艅 i nie mia艂 ochoty na Moby cz臋艣ciej ni偶 windy w Empire State Building. I tak sam Dicka. Zaj膮艂 si臋 wi臋c drug膮 sztuk膮. Nie by艂by najwi臋kszym jak windy, wci膮偶 tkwi艂y w czterech 艣cianach. Marsha producentem w dziejach Broadwayu, gdyby opr贸cz rozu- uwa偶a艂 jednak, 偶e los si臋 odmieni. To tylko kwestia czasi mu czasem si臋 nie kierowa艂 zwyk艂ym, pierwotnym instyn-Ze stoickim spokojem oczekiwa艂 cudu. ktem. A br膮zowa ok艂adka Minstrela wydziela艂a magne- Wszystko zdarzy艂o si臋 w ci膮gu zaledwie dwudziest tyczne fluidy. Merrick otworzy艂 scenopis na pierwszej czterech godzin. Na pocz膮tek, z wieczora, zmys艂owa gwia stronie i zacz膮艂 czyta膰. Zanim przewr贸ci艂 kartk臋, u艣miech-da najnowszej rewii Ziegfielda, Bossie Worthington, zatn n膮艂 si臋 szeroko. Po chwili zachichota艂. Parskn膮艂 艣miechem. 艂a si臋 ostrygami w Delmonaco' s. S臋k w tym, 偶e nast臋pneg Przy trzeciej stronie rechota艂 na ca艂e gard艂o. Przy dziesi膮tej dnia by艂a um贸wiona na lunch z Merrickiem. Obudzi艂a si 艣mia艂 si臋 tak d艂ugo, 偶e ma艂o nie dosta艂 kolki. potwornie chora i przed kolejn膮 wypraw膮 do 艂azienki z W zwyk艂ych okoliczno艣ciach nie bardzo przepada艂 za wstydem odwo艂a艂a randk臋. Oniemia艂y producent ani prze komedi膮. Ta sztuka jednak - zgodnie z dopiskiem do lis-chwil臋 nie wierzy艂, 偶e w tak drogim lokalu podaj膮 trucizna tu - by艂a czym艣 wyj膮tkowym. 艁膮czy艂a w sobie realizm Powstrzyma艂 jednak ryk zazdro艣ci i niech臋tnie uzna艂, 偶 i zdrowy humor. By艂a prawdziwa, wzruszaj膮ca, ale w grun-zosta艂 pokonany przez lepszego szermierza, ^e rzeczy zdolna rozbawi膰 do 艂ez ka偶dego ponuraka. W dziewi臋膰dziesi膮t sekund m贸g艂 znale藕膰 godn膮 za Merrick oczami wyobra藕ni widzia艂 ju偶 偶y艂臋 z艂ota. st臋pczyni臋 niedysponowanej gwiazdy. Z drugiej strony W 艣wiecie indyk贸w trzyma艂 w r臋ku kur臋 znosz膮c膮 brylan-
A O
48
49
towejaja. Wiedzia艂, 偶e przyjdzie mu za to s艂ono zap艂a膰 ale zamierza艂 przyj膮膰 dos艂ownie ka偶d膮 cen臋, jakiej za偶膮 ta bezlitosna suka. Nawet nie pr贸bowa艂 udawa膰 g艂upiego. Od razu prs st膮pi艂 do akcji. Po powrocie z lunchu Inna bywa艂a zawsze... wyrazi zrelaksowana. Nie sk膮pi艂a pieni臋dzy na najlepsze wi艂 Solidna dawka alkoholu 艂agodzi艂a napi臋te nerwy, lecz i przyt臋pia艂a natury drapie偶nika. Jej niezwyk艂e zdolno; przyswajania trunk贸w sta艂y si臋 wr臋cz legendarne. Kr膮偶^B plotki, 偶e na cyku zawiera lepsze kontrakty ni偶 po艂o\^ agent贸w na trze藕wo. Przerwy "na lunch" miewa艂a d艂ugM i znana by艂a z tego, 偶e wraca艂a do biura p贸藕nym popowi dniem, i Dzi艣 by艂 dla niej prawdziwy dzie艅 r贸偶 i wina. Najpiei wraz z go艣膰mi wysuszy艂a a偶 trzy butelki chateaux latol a potem - po powrocie - zasta艂a w swoim biurze isti potop kwiat贸w. - Jezu... - mrukn臋艂a. - Umar艂 kto艣? Co si臋 sta艂< Nina jeszcze nie zd膮偶y艂a otrz膮sn膮膰 si臋 z szoku i wynry lic stosownego alibi. Wydarzenia p臋dzi艂y zbyt szybk T臋pym ruchem pokaza艂a Irmie le偶膮c膮 na biurku koper - To do ciebie. Wzi臋艂a do r膮k li艣cik. "Najdro偶sza Irmo Teraz wiem, 偶e NAPRAWD臉 mnie kochasz. Dzi臋kuj Ci za Minstrela. Nie b臋d臋 si臋 twardo targowa艂. Przyjn ka偶d膮 rozs膮dn膮 cen臋, tylko nic nie m贸w nikomu. Ma nadziej臋, 偶e dobijemy targu, zanim opadn膮 r贸偶e stoj膮< na Twoim biurku. Tw贸j uni偶ony s艂uj David'
50
Inna od razu si臋 domy艣li艂a, co si臋 sta艂o. Jadowicie spojrza艂a na Nin臋.
- Ty ma艂a suko... Ty niepos艂uszna, arogancka, z艂o艣 liwa i niewdzi臋czna suko! Usma偶臋 ci臋 na wolnym ogniu. Nina z pocz膮tku troch臋 偶a艂owa艂a swojego zachowania, lecz przypuszcza艂a, 偶e smak zwyci臋stwa zatuszuje jej win臋. 呕e jej podst臋p wzbudzi najwy偶ej u艣miech, 偶e po lekkim klapsie dostanie ca艂usa w policzek. Inna jednak偶e by艂a nieub艂agana.
- Wiem, 偶e 藕le zrobi艂am - ze 艂zami w oczach zapew nia艂a j膮 Nina. - Ale ty te偶 si臋 myli艂a艣! Przynajmniej co do tej sztuki. Teraz ju偶 j膮 sprzeda艂a艣! Pomy艣l tylko, jakie to ma znaczenie dla twojej reputacji. Wybra艂a艣 z t艂umu nikomu nieznanego pisarza i w ci膮gu jednej nocy zrobi艂a艣 \ go milionerem!
- Naprawd臋 jest a偶 tak dobry? - z niedowierzaniem zapyta艂a Inna.
- Zobaczysz, 偶e Merrick ci wyp艂aci niew膮sk膮 zalicz k臋. Je艣li da mniej ni偶 pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy - z czego dziesi臋膰 procent idzie do agencji - mo偶esz si膮艣膰 mi na pensj臋 przez ca艂膮 reszt臋 偶ycia. Inna zastanawia艂a si臋 kr贸tko, a potem zapyta艂a drwi膮co: - Sk膮d wiesz, 偶e nadal b臋dziesz tu pracowa膰? W tym momencie zadzwoni艂 telefon. - Dalej, odbierz - rozkaza艂a Inna. - My艣la艂am, 偶e ju偶 nie pracuj臋 - b膮kn臋艂a wystra szona Nina.
- Jeeezu... Chyba nie s膮dzisz, 偶e b臋d臋 odbiera艂a w艂asne telefony! - ofukn臋艂a j膮 szefowa.
Nina dope艂ni艂a przyj臋tego zwyczaju i podnios艂a s艂u-
'hawk臋.
- Biuro panny Kalish - powiedzia艂a.
51
Milcza艂a przez chwil臋. P贸藕niej z lekkim u艣mieche popatrzy艂a na Imi臋. - Bo偶e, to sam pan Merrick! - szepn臋艂a. - Straszl si臋 gor膮czkuje. Jeste艣, czy ci臋 nie ma? Inna ze z艂o艣ci膮 wyrwa艂a jej s艂uchawk臋. - Halo? David? M贸j kochany! - zagruchata. - Sp doba艂o ci si臋 moje najnowsze odkrycie? Zar臋czam, 偶e r tylko tobie. Ale偶 nie, Davidzie. Po prostu kto艣 pu艣 plotk臋. Obiecuj臋, 偶e nikt pr贸cz ciebie tego nie zobaczy chyba 偶e mnie obrazisz zbyt sk膮p膮 ofert膮. Na to jesi zbyt sprytny. Zjemy razem kolacj臋? Znakomicie. MajH szcz臋艣cie, Davidzie. Przynajmniej wiesz, 偶e w ca艂ym tvJ biznesie jest kto艣, kto ci臋 zawsze kocha. Dobra wr贸偶ka od艂o偶y艂a s艂uchawk臋 i zn贸w si臋 przemy ni艂a w Z艂膮 Czarownic臋 z Zachodu. - Mo偶esz ju偶 i艣膰, Nino. Zadzwoni臋 do ksi臋gowo艣l do Sida. Powiem mu, 偶eby wyp艂aci艂 ci pobory do koni tygodnia. I nie wystawi臋 opinii, bo je艣li nawet znajdzie gdzie艣 now膮 posad臋, moje referencje nie b臋d膮 ci p trzebne. Potraktuj to jako dodatkow膮 przys艂ug臋. A ter; sp艂ywaj! Nina by艂a tak oszo艂omiona, 偶e na chwiejnych nogai sz艂a korytarzem, jak pijak trzymaj膮c si臋 艣ciany. Pofl 艣wiadomie wiedzia艂a, jak wiele ryzykuje, ale wydarzelf p臋dzi艂y tak szybko, 偶e na dobr膮 spraw臋 nie zd膮偶y艂 spokojnie pomy艣le膰 o skutkach swojego dzia艂ania. N zdo艂a艂a si臋 przygotowa膰 na dotkliwe lanie. Z艂o艣ci艂o j膮, 2 swoj膮 "zdrad膮" pomog艂a zwyci臋偶y膰 Irmie. To mog! przecie偶 wyra藕nie z艂agodzi膰 kar臋. Cz艂owiek w taki) wypadku - cz艂owiek, a nie potw贸r - pomy艣la艂by racz o jakiej艣 nagrodzie. W kasie le偶a艂 ju偶 czek z jej nazwi kiem, opatrzony uwag膮 "ostatnia wyp艂ata".
52
Nina zesz艂a do holu, podbieg艂a do d艂ugiego rz臋du telefon贸w wisz膮cych na 艣cianie i zadzwoni艂a do Elliotta. Na szcz臋艣cie go zasta艂a. Przygwo偶d偶ony podw贸jnym ciosem o triumfie Marshalla i niewdzi臋czno艣ci Inny, zdo艂a艂 tylko wyduka膰:
- Z艂ap taks贸wk臋 i zaraz przyje偶d偶aj do mnie. Padli sobie w ramiona. Nina zala艂a si臋 艂zami. Elliott pr贸bowa艂 j膮 pocieszy膰, m贸wi膮c, 偶e r贸wnie mocno prze 偶ywa jej tragedi臋. Tak si臋 ni膮 zaj膮艂, 偶e min臋艂o kilka minut, zanim sobie przypomnia艂, 偶e w tym konflikcie bra艂a udzia艂 trzecia osoba dramatu.
- Kto艣 o tym m贸wi艂 Marshallowi? - spyta艂. - Mo偶e ! trzeba...
- Nie trud藕 si臋 - z rezygnacj膮 powiedzia艂a Nina. - Jestem pewna, 偶e dostanie nag艂ej amnezji, kiedy tylko us艂yszy Irm臋 w telefonie. Kto by mu mia艂 powiedzie膰? - Na przyk艂ad my. - Elliott pochyli艂 si臋 nad rolode- xem, znalaz艂 numer Marshalla i z艂apa艂 za s艂uchawk臋. - Cholera - warkn膮艂. - Zaj臋te. Stara wied藕ma go ju偶 z艂apa艂a. A o ile znam Davida Merricka, to na jutro rano zwo艂a艂 konferencj臋 prasow膮.
Odda艂 gara偶 w r臋ce zast臋pcy i zabra艂 Nin臋 na col臋 i konsolacj臋.
- Sam nie wiem, co robi膰 -j臋kn膮艂. - Kochanie, to moja wina. Post膮pi艂em okropnie g艂upio. To nie w porz膮d ku wobec ciebie.
- Nie obwiniaj si臋. Jestem doros艂a. Zawiod艂am zaufanie Inny, wi臋c teraz p艂ac臋. Kupmy lepiej "Timesa" i "Tri-bun臋". Poszukam jakiej艣 pracy z dala od show-biznesu.
- Mo偶e w warsztacie samochodowym? - roze艣mia艂 si臋 nieweso艂o.
Wstali od stolika. Zanim podeszli do drzwi, przez okno
53
kawiarni zobaczyli jakiego艣 cz艂owieka gwa艂townie chaj膮cego w ich stron臋. By艂 to Marshall. - Dzi臋ki Bogu, 偶e znam twoje upodobania, Snyd W przeciwnym razie musia艂bym biega膰 po wszystki restauracjach w ca艂ym Nowym Jorku. S艂yszeli艣cie a nowsze wie艣ci? - Odwr贸ci艂 si臋 do Niny. - Ty, malen' jeste艣 moim zbawieniem. Jak偶e ci si臋 odwdzi臋cz臋 za co dla mnie zrobi艂a艣? Nina wzruszy艂a ramionami. - Daj mi ze dwa bilety na premier臋. - Dostaniesz cztery. I w dodatku awans. - Co takiego? Jeszcze nic nie wiesz? Awansowa艂
w艂a艣nie na ulic臋. - Wyczu艂em to ju偶 w pierwszej rozmowie z Irmfl Potem jednak powiedziano jej, 偶e m贸j kontrakt z agenCM wygas艂 i 偶e do tej pory nie zosta艂 odnowiony. Nie zawraca sobie mn膮 g艂owy. Sta艂em si臋 zatem wolnym strzelcem i f dobr膮 spraw臋 m贸g艂bym sam podpisa膰 umow臋 z Melf ckiem, nie p艂ac膮c im ani centa. Zdziwi艂aby艣 si臋, jak zmieni艂o jej pogl膮dy. - Nina i Elliott z niem膮 rado艣cJ popatrzyli na siebie. - Powiedzia艂em jej wprost: bez Nil nie ma 偶adnej umowy - ci膮gn膮艂 Marshall. - Pewnie ter szuka ci臋 po ca艂ym mie艣cie, wi臋c przetrzymaj j膮 jeszc z godzin臋, a p贸藕niej zg艂o艣 si臋 po nagrod臋, przeprosi艂 i w pe艂ni zas艂u偶ony awans. Bo偶e, co to za cholerna j臋d; Ale na os艂od臋 da艂a mi trzydzie艣ci pi臋膰 patoli. Jako zalicz - Naprawd臋?! - Elliott a偶 zach艂ysn膮艂 si臋 ze zdumiei - Wierzcie lub nie, wal臋 naprz贸d. A je艣li macie moi chwil臋 wolnego czasu, zapraszam was na najbardzi ekstrawagancki obiad w waszym 偶yciu. - Wiwat Marshall! I tak kariera Niny by艂a uratowana.
Rozdzia艂 8
Aby prze偶y膰 w show-biznesie, trzeba cechowa膰 si臋 odwag膮, mie膰 jaja, wytrzyma艂o艣膰 i przede wszystkim zdolno艣膰 do amnezji wywo艂ywanej na 偶yczenie. Nast臋pnego ranka Inna Kalish powita艂a Nin臋 niespodzianie mi艂o, wr臋cz na granicy wylewno艣ci. Nina mia艂a dochowa膰 艣cis艂ej tajemnicy i nie m贸wi膰 nikomu, w jakich okoliczno艣ciach r臋kopis pewnej sztuki trafi艂 w r臋ce Da-vida Merricka, a Inna w zamian obieca艂a nie robi膰 jej trudno艣ci przy obejmowaniu funkcji m艂odszego agenta, z biurem na ni偶szym pi臋trze. Niezbyt ch臋tnie, ale bez sprzeciwu, rozsta艂a si臋 tak偶e z nowym kr贸lem komedii Marshallem Newmanem, kt贸ry nietkni臋ty przeszed艂 pod opiek臋 Niny. Od tego dnia ju偶 偶adna z nich nie powraca艂a do przesz艂o艣ci.
Po entuzjastycznie przyj臋tych spektaklach pr贸bnych w New Haven i Bostonie Minstrel z Brooklynu trafi艂 do Nowego Jorku. Wszystkie gazety pisa艂y o nim w samych superlatywach, od szacownego Brooksa Atkinsona z "New York Timesa" ("Newman ma rzadki dar 艂膮czenia
55
wzrusze艅 z pobudzaniem widz贸w do szczerego 艣miechu' po Waltera Winchella, kt贸ry, nota bene, pozowa艂 i Damona Runyona ("Newman 艣miechem r膮bie kas臋' Zreszt膮 obie opinie by艂y wyj膮tkowo trafne. Kolejki pi teatrem Belasco najdobitniej 艣wiadczy艂y o rosn膮cym m j膮tku Marshalla. Minstrel w niedo艣cignionym je偶y] "Yariety" sta艂 si臋 "przepysznym przebojem sezonu". Marshall, cho膰 obrasta艂 w pi贸ra, nie zdradza艂 dawny przyjaci贸艂. P贸艂tora roku p贸藕niej David Merrick wystay jego drug膮 komedi臋 pod tytu艂em 呕e艅 si臋!, kt贸ra pobi rekord poprzedniej sztuki - i grano j膮 w wi臋kszy! teatrze. Co wi臋cej, inny klient Niny zbiera艂 pochwal w Filadelfii, a trzej kolejni (libretto, muzyka, piosenlf wyszli na wiosn臋 z nowym musicalem. Po trzech latach, na gwiazdk臋, Nina otrzyma艂a prerriU w wysoko艣ci dziesi臋ciu tysi臋cy dolar贸w. Ju偶 to wyst膮p czy艂o, by mia艂a co 艣wi臋towa膰, ale okazja by艂a jeszc3M lepsza. Dano jej gabinet - z oknem. _ P贸艂tora miesi膮ca p贸藕niej Inna przesz艂a do innej agenci Doniesienia prasy bran偶owej, m贸wi膮ce ojej przeprowad藕 ce, wspomina艂y, 偶e to w艂a艣nie ona odkry艂a Marshall Newmana. Nina nie protestowa艂a. Ci, co mieli wiedzii wiedzieli. Nikt nie podwa偶a艂 jej talentu. Podejrzewano nawet, ma w sobie jakie艣 magiczne si艂y. Ka偶dy m艂ody pisafl i dramaturg wprost marzy艂 o przyje藕dzie do Noweg| Jorku i wst膮pieniu do szcz臋艣liwej grupy znanej jak| "Ch艂opcy (i dziewcz臋ta) Niny". By艂a z Elliottem niemal ci膮gle. Wsp贸lnie poszukiwa dobrych dzie艂 tworzonych przez nieodkrytych dramatui g贸w, aktor贸w i re偶yser贸w. Kochali swoj膮 prac臋 i cieszy si臋, 偶e to robi膮 razem. Ju偶 po kilku miesi膮cach wydaw
56
im si臋, 偶e s膮 ze sob膮 od zawsze. Na zewn膮trz stanowili | par臋, ale wobec siebie zachowywali pewn膮 pow艣ci膮g liwo艣膰, nie zdradzaj膮c najg艂臋bszych uczu膰. Wystarczy艂a im 艣wiadomo艣膰, 偶e s膮 blisko siebie. Kto艣 taki jak Marshall Newman zdarza si臋 raz w 偶yciu. Nina mia艂a 艂ut szcz臋艣cia. Jej p贸藕niejsze wieczory okaza艂y si臋 mniej przyjemne. Spektakle by艂y najzwyczajniej nud ne, niesmaczne i liche. Ale ona i Elliott bawili si臋 nie najgorzej. Pewnej parnej i upalnej letniej nocy wybrali si臋 na przedpremier臋 do miasta o ca艂kiem odpowiedniej nazwie New Hope, w stanie Pensylwania. Kiedy wracali, Elliott wreszcie odwa偶y艂 si臋 ponarzeka膰. - 艢wi臋ty Bo偶e... Ogl膮da艂em ju偶 straszliwe cha艂y, ale czego艣 takiego jeszcze nie widzia艂em. Po co nas tu 艣ci膮g n臋艂a艣? Przecie偶 nie dla tre艣ci ani dla aktor贸w. - A pami臋tasz ch艂opca, kt贸ry w drugim akcie gra艂 sprawozdawc臋 radiowego?
- Pewnie, 偶e pami臋tam. Tylko dzi臋ki niemu od razu nie zasn膮艂em.
- O to chodzi. Tak si臋 sk艂ada, 偶e sam napisa艂 swoj膮 kwesti臋. Dlatego ci si臋 spodoba艂. Ma talent. - Przepraszam, Nino - powiedzia艂 Elliott. - Za co?
- 呕e pyta艂em. W takich chwilach przypominam sobie, 偶e w gruncie rzeczy jestem parkingowym. Ty masz niez艂膮 smyka艂k臋 do szukania z艂ota. Znajdujesz je praktycznie
wsz臋dzie, nawet dobrze ukryte pod zwyk艂ym stosem 艣mieci.
Aktorem, kt贸ry zwr贸ci艂 na siebie uwag臋 Niny, by艂 niejaki Robert Margolin. Nast臋pnego dnia, kompletnie za艂amany, wr贸ci艂 do swego mieszkanka przy Czterdziestej Dziewi膮tej Zachodniej. Otworzy艂 liczne zamki i kopn膮艂
57
spod progu stert臋 rachunk贸w i upomnie艅. Nie p艂aci艂 艣wiat艂o i za ogrzewanie. Jak 偶ywy trup powoli powl贸i si臋 do telefonu i sprawdzi艂 na centrali, czy s膮 wiadomo艣膰 Dowiedzia艂 si臋, 偶e dzwoni艂a jego matka z Chicago i 2 w艂a艣ciciel domaga艂 si臋 zaleg艂ego czynszu. Najdziwniejsz by艂a ostatnia informacja. O dwudziestej trzeciej czterdzie艣ci pi臋膰 telefonowa艂 panna Nina Porter z Worid Management Agency. Jeszcz spr贸buje p贸藕niej. Robertowi opad艂a szcz臋ka. - Nie. To jaki艣 g艂upi dowcip, prawda? - S艂ucham pana? - zapyta艂a telefonistka. - Powiedz mi szczerze, siostro, kto tak ze mn膮 pd grywa? Moja sztuka zrobi艂a gigantyczn膮 klap臋. Niesmac^ ny kawa艂. Nina Porter nie dzwoni do pechowc贸w. - Panie Margolin, ja tylko notuj臋 tre艣膰 wiadomo艣膰 Niczego sama nie wymy艣lam. To, co m贸wi艂a ta pan mam przed sob膮 na kartce. - O m贸j Bo偶e... - mrukn膮艂 i nagle obudzi艂 si臋 < 偶ycia. - Powiedzia艂a co艣 jeszcze? - Gdyby powiedzia艂a, tobym przeczyta艂a - z nare taj膮c膮 irytacj膮 odpar艂a dziewczyna. - Wiesz chocia偶, co to znaczy? - zawo艂a艂 z speracj膮, pr贸buj膮c przeci膮gn膮膰 rozmow臋. - Nie mam poj臋cia, prosz臋 pana. A teraz, z pa艅skil pozwoleniem... |
- To znak, 偶e nie umar艂em, kotku. 呕e jest iskiert贸 nadziei. Sam fakt, 偶e zadzwoni艂a, stawia mnie w jasny) blasku reflektor贸w. Mo偶esz mi pogratulowa膰. Telefonistka si臋 podda艂a. - Gratuluj臋 - burkn臋艂a niech臋tnie i przerwa艂a p贸艂, czenie.
58
Bob wytrzyma艂 do nast臋pnego dnia tylko dzi臋ki pomo cy Douga Macaulaya. Doug te偶 by艂 bezrobotnym aktorem, ale mia艂 troch臋 wi臋cej szcz臋艣cia (pracowa艂 jako kelner). We dw贸ch przesiedzieli do nocy w barze McGinty'ego, pij膮c piwo i racz膮c si臋 opowie艣ciami o spodziewanych skutkach rozmowy z Nin膮 Porter. W drodze do domu Margolin wst膮pi艂 do nocnego sklepu i kupi艂 艣wie偶e mleko i bochenek chleba. Zamierza艂 wsta膰 bladym 艣witem i do prowadzi膰 si臋 do 艂adu jeszcze przed telefonem Niny. - Na pewno ma mn贸stwo pracy - t艂umaczy艂 mu Doug. - Sk膮d wiesz, 偶e zadzwoni rano? Sk膮d wiesz, 偶e w og贸le zadzwoni w艂a艣nie jutro?
- Poczekam na ni膮 ca艂y tydzie艅, je艣li b臋dzie trzeba. - A je偶eli si臋 nie doczekasz?
- Wtedy uszcz臋艣liwi臋 tat臋. Wr贸c臋 do Chicago i zajm臋 si臋 sprzeda偶膮 damskich fata艂aszk贸w.
Niestety przemys艂 bieli藕niarski poni贸s艂 znaczn膮 strat臋 na rzecz teatru. O niezwyk艂ej porze, czyli o wp贸艂 do dziesi膮tej, rozleg艂 si臋 dzwonek telefonu. Bob ziewa艂 w艂a艣 nie nad drug膮 fili偶ank膮 kawy. Wzi膮艂 g艂臋bszy oddech i powiedzia艂 zmys艂owym barytonem:
- S艂ucham, tu Bob Margolin. - Bardzo przepraszam. Mam nadziej臋, 偶e pana nie obudzi艂am? - w s艂uchawce rozleg艂 si臋 zaniepokojony g艂os Niny. Doprowadzi艂a ten styl do perfekcji. Im wi臋cej
mia艂a w艂adzy, tym grzeczniej rozmawia艂a ze swymi klientami.
- Nie, nie, panno Porter. Nie wiedzia艂em tylko, 偶e agenci tak wcze艣nie wstaj膮.
- Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e w 偶yciu aktora najgorsze s膮 pierwsze godziny po zdj臋ciu sztuki z afisza. Zadzwoni艂am w sobot臋, aby pan zrozumia艂, 偶e jeszcze nie wszystko
59
stracone. Widzia艂am spektakl i spodoba艂a mi si臋 pa艅s rola. - Gdzie mnie pani widzia艂a? W New Hope? - Owszem. By艂am tam w pi膮tek i chcia艂am pa powiedzie膰, 偶eby si臋 pan nie poddawa艂. Panie Margol ma pan talent. Zechce si臋 pan ze mn膮 spotka膰, aby艣] pom贸wili o pa艅skiej przysz艂o艣ci? - A mam jak膮艣? - Bez w膮tpienia. Um贸wmy si臋 w Lindy's. Ch; wiem, jak dobrze wykorzysta膰 pa艅skie aktorskie zdoli 艣ci. Mo偶e o czwartej? - O czwartej rano, o czwartej po po艂udniu... C) kowicie jestem do pani dyspozycji, panno Porter. ME przeczucie, 偶e wkroczy艂em w艂a艣nie na now膮 drog臋 偶yci
Rozdzia艂 9
Nie trzeba chyba m贸wi膰, 偶e Robert Margolin zjawi艂 si臋 p贸艂 godziny wcze艣niej. Rozejrza艂 si臋 po sali, poszukuj膮c kogo艣, kto m贸g艂by by膰 "najgor臋tszym" agentem w show--biznesie. Nikt mu z wygl膮du nie pasowa艂. Wreszcie zdoby艂 si臋 na odwag臋 i zagadn膮艂 pulchn膮 kobiet臋 siedz膮c膮 nad scenariuszem (to by艂 jedyny trop). - Przepraszam bardzo, czy... - Tak, Robercie. Siadaj. Mi艂o mi ci臋 pozna膰. Robert pos艂ucha艂 jej, lecz przycupn膮艂 na kraw臋dzi krzes艂a. Nie jestem jeszcze do艣膰 dobry, 偶eby rozpiera膰 si臋 jak basza w obecno艣ci Niny Porter, pomy艣la艂. Potem niespodziewanie przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋: A mo偶e nie jestem sam? Mo偶e przy innych sto艂ach agenci WMA te偶 popijaj膮 herbatk臋 z aktorami? - Dzi臋kuj臋 ci, 偶e zechcia艂e艣 si臋 ze mn膮 spotka膰 - powiedzia艂a Nina bardzo grzecznie, jak przysta艂o na pierwsz膮 rozmow臋 z potencjalnym klientem. Zauwa偶y艂a, 偶e Robert nie potrafi艂 powstrzyma膰 si臋 od u艣miechu. - Mo偶e to zabrzmi 艣miesznie, panno Porter - zacz膮艂
61
nie艣mia艂o - ale wygl膮da pani bardzo m艂odo jak cz艂owieka w tym zawodzie. Z pani rozg艂osem, wyol ra藕a艂em sobie kogo艣... jak by to powiedzie膰? Kog< w 艣rednim wieku. A mo偶e pani jest tylko sekretark膮 pan Porter? Nina poczu艂a si臋 mile po艂echtana jego komplemente: ale nie da艂a nic po sobie pozna膰. - W naszym biznesie do艣膰 szybko dojrzewamy wyja艣ni艂a spokojnie. - Zacz臋艂am we w艂a艣ciwym czasa A teraz ty powiedz mi co艣 o sobie. - W mniej ni偶 dwudziestu pi臋ciu s艂owach? - Wr臋cz przeciwnie. Chc臋 wiedzie膰 o tobie wszystk Robert wci膮偶 nie by艂 pewny, czy legendarna pani Porter nie przys艂a艂a w swoim zast臋pstwie m艂odej as tentki. 呕eby si臋 uspokoi膰, wypi艂 艂yk kawy (nic nie ] mog艂o) i dziobn膮艂 wy艣mienite ciastko, zam贸wione i niego przez Nin臋. - Jedz, jedz... - powiedzia艂a zach臋caj膮co. Ze sposi bu, w jaki do艅 si臋 zwraca艂a, mo偶na by艂o pomy艣le膰, i przysz艂a na spotkanie z najwa偶niejszym cz艂owiekie w bran偶y. 呕膮da艂a szczeg贸艂owych odpowiedzi na swoje pyta艅 i s艂ucha艂a z wyt臋偶on膮 uwag膮. Robert tymczasem opowi da艂 o teatrzyku szkolnym, w kt贸rym nie tylko gra艂, lei i pisa艂 teksty, o przedstawieniu na koloniach, okraszony jego piosenkami, o wyst臋pach solo, w roli roz艣mieszacz i o dowcipach, kt贸re tworzy艂 sam dla siebie. Wreszc o zach臋tach ze strony matki i utyskiwaniu ojca. Na艣laduj. wschodnioeuropejski akcent, odtworzy艂 ostatni膮 rozmov z tat膮: "Synku, przez p贸艂 roku, za moje pieni膮dze, 偶 sobie w Nowym Jorku. Jak si臋 nie zahaczysz, wrac sprzedawa膰 biustonosze i wi臋cej nie opowiadaj g艂upot
62
- Nie by艂by艣 chyba najszcz臋艣liwszy - zauwa偶y艂a Nina. - Pani te偶, panno Porter. P贸ki si臋 pani nie zjawi艂a, lecia艂em g艂ow膮 w kosz z bielizn膮. - Spojrza艂 na zegarek. - O m贸j Bo偶e! Od godziny bez przerwy gadam. Znudzi艂em pani膮? - A widzia艂e艣, 偶e ziewam? - Prawd臋 m贸wi膮c, nie mia艂em odwagi patrze膰 - przyzna艂. - Przez telefon wspomnia艂a pani, 偶e porozmawiamy o tym, jak spo偶ytkowa膰 moje aktorskie zdolno艣ci. - W艂a艣nie. Przede wszystkim musisz wzi膮膰 si臋 do nauki. - Do nauki?! - Tak, Bob. - Matczynym gestem uj臋艂a go za r臋k臋. By艂 to dok艂adnie wy膰wiczony spos贸b post臋powania. Jeden z jej ulubionych. - Teraz przypominasz dobrego, lecz surowego gracza pierwszej ligi, kt贸ry powinien nabra膰 troch臋 og艂ady w rozgrywkach okr臋g贸wki. Musisz oswoi膰 si臋 z widowni膮. Z lud藕mi, nie z s臋pami. Mia艂e艣 cholernie du偶o szcz臋艣cia, 偶e twoja ostatnia sztuka pad艂a na prowincji. W tej chwili nie masz co marzy膰 o podboju Broad-wayu. Wyst臋powa艂e艣 kiedy艣 w Oshkosh? Margolin wybuchn膮艂 艣miechem. - Chyba pani 偶artuje! - Nie ma si臋 z czego 艣mia膰, m艂odzie艅cze. 艢wiat nie sk艂ada si臋 wy艂膮cznie z Nowego Jorku i Bostonu. W naszym kraju 偶yj膮 jeszcze inni ludzie, tacy jak mieszka艅cy Oshkosh czy im podobni. Kiedy oni ci臋 polubi膮, b臋dziesz got贸w do wyst臋p贸w na Czterdziestej 脫smej. Je艣li pozwolisz, zrobi臋 z ciebie "M臋drca Trasy". To takie moje prywatne okre艣lenie. Kilka lat sp臋dzisz na objazdach, a potem powr贸cisz w glorii.
63
- Kilka lat? - j臋kn膮艂. - My艣lisz, 偶e takie rzeczy zdarzaj膮 si臋 w ci膮gu dol - By艂 przecie偶 Marshall Newman. Jemu si臋 uda艂o - Oczywi艣cie. Tyle 偶e trzydzie艣ci pi臋膰 lat sp臋dzi艂 myciu naczy艅 i parkowaniu samochod贸w. I napisa艂 okc pi臋膰dziesi臋ciu przedstawie艅. Dopiero potem w ci膮gu dc wspi膮艂 si臋 na same szczyty. - Och... - Zaufasz mi, chocia偶 doszcz臋tnie odar艂am ci臋 z艂udze艅? Margolin popatrzy艂 na ni膮 i rzek艂 z g艂臋bokim pr2 konaniem: - Panno Porter... dla pani jestem got贸w zdj膮膰 buj i na bosaka przej艣膰 si臋 po grillu. To kiedy zaczynam) - Jutro - z zadowoleniem odpowiedzia艂a Nina. -Przyjd藕 do mnie o dziesi膮tej. Przedstawi臋 ci臋 w dzia szkolenia. Skieruj膮 ci臋 w takie miejsca, o jakich na\ nie s艂ysza艂e艣. - Ju偶 si臋 ciesz臋. - Nie przesadzaj - mrukn臋艂a z humorem i uspokajl j膮co poklepa艂a go po d艂oni. - Przyrzekam ci, 偶e za rc zadzwonisz do mnie z b艂agaln膮 pro艣b膮, 偶ebym ci臋 powr贸t zabra艂a do cywilizacji.
Rozdzia艂 10
Tego lata Nina i Elliott wynaj臋li niewielk膮 bia艂膮 will臋 z zielonymi okiennicami i werand膮 spogl膮daj膮c膮 na Long Island Sound. Prze偶yli w niej wesele i miesi膮c miodowy. 艢lubu udzieli艂 im s臋dzia S膮du Miejskiego na obszar Nowego Jorku, nazwiskiem Munro Leavitt (dawny kolega szkolny Henry'ego), a sta艂o si臋 to w trzeci膮 sobot臋 lipca, wieczorem, w obecno艣ci rodzic贸w i kilkorga przyjaci贸艂, takich cho膰by jak pa艅stwo Kr贸lowie Kohl - i Kr贸l Kr贸l贸w Cy Temko (z pani膮 Temko, co samo w sobie stanowi艂o swoisty ewenement). Nie trzeba dodawa膰, 偶e rodzice m艂odych grali pierwsze skrzypce. Pa艅stwo Snyderowie wyst膮pili w swoich najlepszych cywilnych ubraniach. Nie spe艂ni艂y si臋 wi臋c stare obawy Ellen, 偶e przyjdzie im paradowa膰 w galowych mundurach i w pe艂nym uzbrojeniu - na wz贸r piechoty morskiej - z pagonami, kordzikiem i tak dalej. Ich dwie ogromne c贸rki robi艂y, co mog艂y, 偶eby nie peszy膰 go艣ci, kt贸rych przewy偶sza艂y co najmniej o g艂ow臋. By艂y naprawd臋 mi艂e, cho膰 zawzi臋cie nawo艂ywa艂y, aby
65
w艂膮czy膰 kobiec膮 koszyk贸wk臋 do programu igrzysk olin pijskich. Ojcowie niemal od razu znale藕li wsp贸lny j臋zyk. Heni wspomnia艂 p贸艂g臋bkiem, 偶e zwykle pod koniec roku, kiec zima sp臋dza艂a pi艂karzy z boiska, przerzuca艂 si臋 na kosz^ k贸wk臋. To wystarczy艂o. Przez nast臋pne kilkadziesisj minut na nowo rozpatrywali, wspominali i prze偶ywa najwi臋ksze chwile sportu, l Wi臋cej k艂opot贸w mia艂a Ellen, bo sztywna pani sier偶aa nie chcia艂a si臋 u艣miecha膰. Rozbawi艂 j膮 dopiero nied wymuszony dowcip, 偶e syn pary policj aut贸w wzi膮艂 ager k臋 za 偶on臋! P贸藕niej zn贸w spowa偶nia艂a. Na szcz臋艣膰 w kr贸tkim czasie poproszono go艣ci do sto艂u. Na przyj臋ciu obaj ojcowie zacz臋li od toast贸w. Hen by艂 pierwszy, pij膮c zdrowie za szcz臋艣cie m艂odej par Russell przypomnia艂, 偶e na meczach najwa偶niejsza je obrona. Synowi po艣wi臋ci艂 mo偶e ze dwa lub trzy s艂owa,; to do艣膰 d艂ugo si臋 rozwodzi艂 nad zaletami swej synowa Uzna艂 j膮 za chodz膮ce szcz臋艣cie i doda艂 na koniec, wycieczka na wsch贸d mia艂a dobre strony, dowiedzia艂 bowiem, 偶e "nowojorczycy s膮 du偶o lepsi, ni偶 na to v gi膮daj膮". Wreszcie kto艣 doceni艂 mieszka艅c贸w metropoli Zar贸wno w trakcie przemowy Russella, jak i po ni najdziwniejsze by艂o to, 偶e przez ca艂y wiecz贸r nie wy艂 zbyt wiele. Wszyscy wyrazili g艂臋bokie zadowolenie, 偶e zwi膮z< dwojga m艂odych sta艂 si臋 w pe艂ni legalny. Z drugiej stron cz臋艣膰 przyjaci贸艂ek (albo tak zwanych przyjaci贸艂ek) Nil nie mia艂a zbyt wielkiego mniemania o Elliotcie. - Co ona widzi w tym nieudaczniku? - szepta z przek膮sem. - To mezalians stulecia.
- Jest wy偶sza od niego. Na szcz臋艣cie Elliott nie s艂ysza艂 tych uwag. Przynajmniej w du偶ej mierze. Ich pierwsze ma艂偶e艅skie lato up艂yn臋艂o pod znakiem czu艂o艣ci i beztroski. By艂o pe艂ne rado艣ci, 艣miechu i kochania - a jednak Nina mia艂a pewn膮 tajemnic臋. Nade wszystko marzy艂a o tym, 偶e wreszcie b臋dzie matk膮. Kiedy ogl臋dnie wspomnia艂a o tym Elliottowi, powiedzia艂: - Hej, kochanie... Po藕yjmy troch臋. Tak od razu chcesz utkwi膰 w domu? Je藕dzili wi臋c po prowincji i ogl膮dali najn臋dzniejsze przedstawienia. Nina zwiedzi艂a ca艂膮 Now膮 Angli臋, a偶 tam gdzie ch艂opi "mieli s艂om臋 w butach", z nadziej膮, 偶e odnajdzie jaki艣 nowy talent. Zagl膮da艂a nie tylko do teatr贸w, ale do magazyn贸w w porcie, do szk贸艂 i sk艂ad贸w, kt贸re ca艂ym latem - a przynajmniej w lipcu i w sierpniu - stawa艂y si臋 艣wi膮tyniami sztuki. Elliott cieszy艂 si臋 najbardziej z tych rzadkich okazji, kiedy wieczorem zostawali w domu. Siedzieli cicho, jedli pizz臋 i czasem s艂uchali muzyki. Najcz臋艣ciej jednak czytali scenopisy, kt贸re Nina zwozi艂a walizkami. Tony papieru niczym dywan za艣ciela艂y pod艂og臋 w salonie. Bywa艂o, 偶e Nina j臋cza艂a przy lekturze, a czasem wo艂a艂a "Eureka!". Elliott w wielkim skupieniu s艂ucha艂 jej opinii, a potem zabiera艂 g艂os z pozycji laika. Nina kipia艂a pomys艂ami. Raz by艂y zwariowane, raz genialne, a nieraz zawiera艂y wszystkiego po trochu. - Wiesz, kim zostaniesz w przysz艂ym 偶yciu, kochane? - z mi艂o艣ci膮 pyta艂 j膮 Elliott. - Nic mnie to nie obchodzi, dop贸ki b臋dziesz ze "^膮 - odpowiada艂a z nie mniejszym uczuciem. - Swatk膮. To w艂a艣nie robisz. 艁膮czysz w臋z艂em ma艂-
66
67
偶e艅skim pomys艂 i osob臋. Ludziom rozdajesz szcz臋艣膰 Mam racj臋?
- Chyba tak - u艣miechn臋艂a si臋. - Uwielbiam swe prac臋. Gdyby mi kazano, robi艂abym to za darmo. - Ciiiicho... - ofukn膮艂 j膮 z przesad膮. - Ani s艂ov
bo Cy Temko us艂yszy. A nu偶 potraktowa艂by to na p wa偶nie?
Rok tysi膮c dziewi臋膰set pi臋膰dziesi膮ty czwarty by艂 ci臋 kim rokiem dla show-biznesu. Zagorza艂y wr贸g kom| nizmu senator Joseph R. McCarthy, pod has艂em "Cze| woni won spod 艂贸偶ka!", przeprowadza艂 czystk臋. w|
rzuca艂 z Hollywood wszystkich podejrzanych o br, patriotyzmu.
Nina w tym czasie pe艂ni艂a drug膮 co do wa偶no艣ci ro w dziale literackim i reprezentowa艂a dw贸ch z dziesi臋膰! wybitnych scenarzyst贸w: Ringa Lardnera i Daltona Trui^ bo. Szefowie agencji zawarli tajne porozumienie, 偶e cichu wci膮偶 b臋d膮 wspiera膰 tw贸rc贸w umieszczonych m "czarnej li艣cie". Aktorzy pos膮dzani o sympati臋 z Rosj w 偶aden spos贸b nie mogli znale藕膰 pracy w filmie. Ludzi tacy jak Trumbo byli rozchwytywani. Trumbo pisa艂 pd pseudonimem Robert Rich. Naj艣mieszniejsze, 偶e w tysh dziewi臋膰set pi臋膰dziesi膮tym sz贸stym roku utalentowa艂 "pan Rich" zdoby艂 Oscara za scenariusz do filmu I艂
Brave One. Rzecz jasna, nie stawi艂 si臋 osobi艣cie po odbi艂 nagrody.
Pomimo d艂awi膮cej kraj paranoi Nina i Elliott kupi zrujnowany dom z czerwonej ceg艂y przy Sze艣膰dziesi膮t! 脫smej Wschodniej i przyst膮pili do remontu. Wi臋kszos pieni臋dzy wy艂o偶y艂a Nina, lecz akt w艂asno艣ci opiewa艂 i nich oboje. Elliott z wyra藕nym wstydem podpisa艂 dok menty. Nina pocieszaj膮co uj臋艂a go za r臋k臋.
68
- Nie ma 偶adnego "moje-twoje". Mi casa, tu casa. Skin膮艂 g艂ow膮, ale w g艂臋bi serca 偶a艂owa艂, 偶e jest "utrzy- mankiem" 偶ony. Nie lubi艂 m贸wi膰 o swojej pracy. - Jak zaparkujesz jeden samoch贸d, wiesz, jak par kowa膰 wszystkie - z niesmakiem mrucza艂 pod nosem. - Daj spok贸j - strofowa艂a go Nina. - Ju偶 za kilka tygodni Kr贸l Kohl zacznie budow臋 wielkiej kamienicy
na rogu 脫smej Alei i Czterdziestej Trzeciej. Obaj b臋dzie cie bogaci.
- Nie by艂bym tego taki pewny, Nino. Kto zechce si臋 sprowadzi膰 do dzielnicy kin i teatr贸w? - Cho膰by aktorzy.
- Co艣 ty! Nie znajd膮 pieni臋dzy na czynsz ustalony przez Kohia.
- Postaram si臋, 偶eby mieli nieco wy偶sze ga偶e - obieca艂a z u艣miechem.
Rozumia艂a go i w chytry spos贸b sprawi艂a, 偶e poczu艂 si臋 troch臋 lepiej. Jej znajomi w pogardzie mieli parkin gowych, ale ona wierzy艂a, 偶e po pewnym czasie Elliott
zrobi karier臋 tak偶e w swojej bran偶y. Kocha艂a go i sza nowa艂a.
Magiczne moce Niny b艂yszcza艂y tak cz臋sto, 偶e to budzi艂o podziw rekin贸w biznesu. Dosz艂o nawet do nie zwyk艂ego precedensu, bo w pewnym momencie pad艂a propozycja, 偶eby panna Porter obj臋艂a kierownictwo pre sti偶owej plac贸wki w Kalifornii. Odpowied藕 Niny zdu mia艂a najwi臋kszych twardziel!. - Przykro mi, lecz to niemo偶liwe.
- Mam to rozumie膰 jako "nie"? - z os艂upieniem zapyta艂 Cy.
- Raczej tak. - Zupe艂nie upad艂a艣 na g艂ow臋? - zawo艂a艂 gniewnym
69
;|
i zdumionym tonem. - Nie zdajesz sobie sprawy, co | proponujemy? Psiakrew, masz by膰 szefem na Wybrzez
Zachodnim! Kto m贸g艂by to osi膮gn膮膰 w tak... w tak m艂< dym wieku?
Pomy艣la艂a przez chwil臋.
- Cy... Jestem ci bardzo wdzi臋czna za t臋 propozycji Wiem, 偶e tam dziej膮 si臋 wa偶niejsze rzeczy... 4
- I nie ma 艣niegu! Pami臋tasz o tym? S艂o艅ce 艣wieci; dnia i w nocy.
- Owszem, nie lubi臋 zimy w Nowym Jorku. Lecz l w艂a艣nie tutaj m贸j m膮偶 podj膮艂 prac臋. |
- Ty chyba masz naprawd臋 krzywo pod sufitem! -j krzykn膮艂 Temko, na dobre porzucaj膮c wszelk膮 dyplomaj cj臋. - Na lito艣膰 bosk膮, Kalifornia to mekka dla parkul| gowc贸w! Mo偶emy mu da膰 ca艂e hektary przestrzeni!
- To nie to samo. Poza tym dzia艂a te偶 na innyc frontach.
- Mo偶e go chocia偶 spytaj? |
- Nie. Znam jego odpowiedz. Ze wzgl臋du na mnl| na pewno by si臋 zgodzi艂. Nie chc臋 tego. |
- Co ja mam z tob膮 zrobi膰, Nino? - j臋kn膮艂. - Wyobra偶asz sobie, co by uczyni艂 taki Lenny Miller - prymus na twoim kursie - 偶eby otrzyma膰 t臋 posad臋? - Sprzeda艂by w艂asn膮 babk臋, a mo偶e nawet cenni kolekcj臋 starych samochod贸w. Jestem zupe艂nie inna, pani
Temko. Je艣li sprawi艂am panu przykro艣膰, mog臋 poszuka* nowej pracy.
- W og贸le o tym nie wspominaj - zaprotestowa zrywaj膮c si臋 na r贸wne nogi. - Zapomnij, 偶e m贸wi艂e艣 o jakiej艣 Kalifornii. Nie by艂o 偶adnej rozmowy. Jeste; nasz膮 najlepsz膮 agentk膮. W gruncie rzeczy niewa偶ne gdzie dzia艂asz, byleby艣 pracowa艂a dla nas.
70
- Dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂a kr贸tko, lecz zrobi艂o jej si臋 niezwykle mi艂o.
-- Jeste艣 pewna, kochanie? - j臋kn膮艂 Elliott. - Absolutnie. Zreszt膮 gdyby by艂o inaczej, wystarczy艂oby mi jedno spojrzenie na ciebie, 偶eby natychmiast podj膮膰 t臋 sam膮 decyzj臋. - To przecie偶 twoja 偶yciowa szansa. - Co to znaczy "偶yciowa" bez prawdziwego 偶ycia? Czyli bez ciebie.
- Dobry Bo偶e... - mrukn膮艂 i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Wszystko wskazuje na to, 偶e jednak mam co艣 w sobie. - Dopiero teraz to odkry艂e艣? - Jak taka dziewczyna mog艂a mnie pokocha膰? - To bardzo 艂atwe - odpar艂a Nina. - Mam dobry gust. Pozwolisz, 偶e pomog臋 ci zawi膮za膰 muszk臋?
Rozdzia艂 11
Pierwsza gwiazdka po 艣lubie w osobliwy spos贸b by| najtrudniejsza dla m艂odych ma艂偶onk贸w, Nina otrzyma艂
wprost bajo艅sk膮 premi臋. W pierwszej chwili by艂a przekcj nana, 偶e kto艣 si臋 pomyli艂.
- Chodzi mi nie o zero, ale o dwa zera - t艂umaczy艂 ksi臋gowemu, wodz膮c palcem po czeku. (Zapewni艂 j膮, 偶 nie dosz艂o do 偶adnej pomy艂ki). Elliott zareagowa艂 za t w spos贸b co najmniej dziwny. Nina wiedzia艂a, 偶e co艣 g gryzie, ale nie by艂a pewna, czy mu si臋 znudzi艂a, cz znalaz艂 sobie inn膮, czy to i to naraz.
- Pogadaj ze mn膮 - poprosi艂a. - Co takiego zrobi 艂am, 偶e chodzisz jak struty?
- Nic nie zrobi艂a艣 - odpar艂. - Co gorsza, ja te偶 niej Ty za jakie艣 dwa lata na mur-beton zasi膮dziesz w fbter贸 wiceprezesa. Od samego pocz膮tku wspinasz si臋 na Eve|
rest. Ja za艣 nie wszed艂em wy偶ej ni偶 na dach gara偶u prz| Czterdziestej Si贸dmej, l
- I co z tego? - zapyta艂a Nina. Ju偶 od dawna spo< dziewa艂a si臋 takiej rozmowy. - Czy to, 偶e na co dziel
72
wdychasz dwutlenek w臋gla, ma jaki艣 z艂y wp艂yw na nasze po偶ycie?
- Nie wyg艂upiaj si臋 - odpar艂 ze spuszczonym wzro kiem. - Dobrze wiesz, o czym m贸wi臋. Ty jeste艣 gwiazd膮, ja... nikim.
- Daj spok贸j. Zm膮drzej. Gwiazdy s膮 w planetarium i na naszej choince. Je艣li za艣 chodzi o mi艂o艣膰... fizyczn膮 i psychiczn膮... i o zaufanie, to ty stanowisz podstaw臋 naszego d艂ugiego zwi膮zku. W dalszym ci膮gu na ni膮 nie patrzy艂. - Nie wierzysz mi? Pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Nie.
- Pos艂uchaj zatem. Wszyscy w bran偶y ci膮gle powta rzaj膮, 偶e mam jak膮艣 tajn膮 bro艅, 偶e znam si臋 na czarach... i tym podobne bzdury. A wiesz co? Maj膮 racj臋. Ty jeste艣 moim sekretem. Ty... i to, co mi dajesz. Z nikim wi臋cej pr贸cz ciebie nie chc臋 jada膰 kolacji. Co wa偶niejsze, z nikim nie chc臋 jada膰 艣niadania. Ci膮gle chcesz mnie opu艣ci膰? Popatrzy艂 na ni膮 z uwielbieniem. - Nigdy nie chcia艂em, kotku. My艣la艂em tylko, 偶e w ten spos贸b 艂atwiej podejmiesz decyzj臋 o naszym rozstaniu. - A dlaczego, do wszystkich diab艂贸w, mamy si臋 rozstawa膰?!
- Pomy艣l rozs膮dnie. Ani troch臋 nie pasujemy do siebie. To tylko kwestia czasu, gdy u艣wiadomisz sobie,
偶e zwi膮za艂a艣 偶ycie z wiecznym nieudacznikiem - doko艅czy艂 p艂aczliwie.
Nina obj臋艂a go za szyj臋. - Hej, tygrysku, zr贸b mi t臋 przys艂ug臋 i chod藕my do 艂贸偶ka. O tamtych sprawach pom贸wimy innym razem. Rami臋 w rami臋 poszli do sypialni.
73
Rozdzia艂 12
Z艂o艣liwy los sprawia艂, 偶e Nina, kt贸rej dzie膰mi byfl dziesi膮tki wspania艂ych spektakli i przedstawie艅, ni mog艂a "wystawi膰 sztuki" w teatrze swego cia艂a. Pr贸bo wa艂a tego wielekro膰 - z radosnym poparciem Elliot ta - a jednak nie zachodzi艂a w ci膮偶臋. Zacz臋艂a sis denerwowa膰. Mia艂a dos艂ownie wszystko, lecz pragn臋l tylko jednego - dziecka. Zwierzy艂a si臋 ze swoich zmar twie艅 jednej lub dw贸m przyjaci贸艂kom, kt贸re same do艣 wcze艣nie pozna艂y smak macierzy艅stwa. Nieco zm臋cze艅 dzie膰mi, zapewnia艂y j膮 (chocia偶 bez przekonania), 偶e ni< warto si臋 spieszy膰. Lepiej cho膰 przez chwil臋 zasmako wa膰 偶ycia. 呕adna z nich od pi臋ciu lat nie zazna艂a spok贸j
nej nocy - nie m贸wi膮c ju偶 o wsp贸lnych weekendaci z m臋偶em.
- A poza tym... - powiedzia艂a Edie, czyli Pi臋taszka Niny, kiedy razem jecha艂y poci膮giem do Bostonu, 偶eby
obejrze膰 jak膮艣 pr贸bn膮 przedpremier臋. - Nie wystarczaj ci matkowanie w pracy? ^
Nina na chwil臋 przesta艂a dyktowa膰.
74
- Nie traktuj臋 klient贸w jak dzieci - odpowiedzia艂a twardo.
- To mia艂 by膰 komplement. Co sprawia, 偶e jeste艣 najlepsza w naszym fachu? Mo偶e powiesz, 偶e Steve McQueen nie budzi ci臋 telefonem w samym 艣rodku nocy? - Zdarza si臋 - przyzna艂a. - Ale zaraz zasypia, gdy mu wyt艂umacz臋, 偶e to tylko koszmary. Nie zajmuj臋 si臋 nim na co dzie艅.
- Zajmujesz si臋, zajmujesz... Trz臋siesz si臋 jak osika. Czasami nawet sprawdzasz, czy twoi klienci jedli drugie 艣niadanie.
Nina nie zamierza艂a si臋 k艂贸ci膰. Nawet nie wspomnia艂a, 偶e prawdziwy trzylatek przytula si臋 do mamy w obawie przed ciemno艣ci膮. "Teatralne potomstwo" ustawicznie szuka艂o lepszych matek i ojc贸w. Nina nie mia艂a 偶adnych z艂udze艅, 偶e zawodowe "macierzy艅stwo" jest czym艣 wi臋cej ni偶 pustym s艂owem - pr臋dzej czy p贸藕niej jej dzieciaki p贸jd膮 do innej piaskownicy. Pragn臋艂a uczuciowej wi臋zi, trwaj膮cej do ko艅ca 偶ycia. A czas p艂yn膮艂... Elliott nieustan nie ponawia艂 starania, zw艂aszcza w czternastym i pi臋tnas tym dniu jej cyklu, lecz jak dot膮d nie przynios艂o to 偶adnych wynik贸w. Z miesi膮ca na miesi膮c stawa艂 si臋 coraz bardziej spi臋ty. Nina wyczuwa艂a, 偶e ta sytuacja mo偶e 藕le zawa偶y膰 na ich dalszym zwi膮zku. Postanowi艂a zatem przyst膮pi膰 do dzia艂ania.
- Pos艂uchaj mnie - powiedzia艂a najbardziej rzeczowym tonem. - Potrzebna nam rada lekarza. Kogo艣 naprawd臋 dobrego.
- Masz racj臋 - zgodzi艂 si臋 Elliott. Nast臋pnego dnia zatelefonowa艂a do Geoffreya Masona, kt贸ry ju偶 od dawna opiekowa艂 si臋 jej rodzin膮. Spyta艂a go, kto najlepiej leczy z bezp艂odno艣ci.
75
Bez namys艂u wymieni艂 nazwisko profesora Johna Lej venthala, ordynatora kliniki ginekologicznej w g艂贸wnyn| kompleksie szpitalnym w Bostonie. Nina spyta艂a go, czj
m贸g艂by skorzysta膰 ze swoich wp艂yw贸w i jak najszybcie za艂atwi膰 im wizyt臋.
Dziesi臋膰 dni p贸藕niej polecia艂a z Elliottem porannym rejsem do Bostonu. To w艂a艣nie tam, jak na ironi臋 losu odbywa艂y si臋 pr贸bne premiery sztuk wystawianych (albo
i nie) p贸藕niej w Nowym Jorku. Doktor Leventhal przyj膮 ich przed po艂udniem.
By艂 niezwykle uprzejmy. W czasie cichej i szczerej rozmowy uda艂o mu si臋 - zgodnie z zamierzeniem - uspokoi膰 swoich pacjent贸w. Zanim spotkanie dobieg艂o
ko艅ca, wiedzia艂 ju偶 wszystko-艂膮cznie z tym, co jedli na 艣niadanie. 3
- Pos艂uchajcie, dzieci - powiedzia艂. - Proponuj臋,; 偶eby od艂o偶y膰 na p贸藕niej wszelkie dywagacje na temat| ci膮偶y wywo艂ywanej tu, w laboratorium... - W jaki spos贸b? - przerwa艂 mu Elliott. - Wyja艣ni臋 to, je艣li zajdzie taka potrzeba. Na po cz膮tek przeprowadzimy rutynowe badania. Testy trwa艂y ponad godzin臋, pod fachow膮 opiek膮 wy specjalizowanej grupy piel臋gniarek. Nina i Elliott wr贸cili, | 偶eby po偶egna膰 si臋 z doktorem, ale on w tym czasie by艂 ju偶 na po艂o偶niczym, robi膮c cesarskie ci臋cie, by da膰 艣wiatu | jeszcze jedno male艅kie 偶ycie. Ko艅czy艂 w艂a艣nie, gdy jego | asystentka przekaza艂a Snyderom, 偶e maj膮 przyj艣膰 nast臋p- nego dnia o szesnastej. Mia艂y by膰 ju偶 wyniki, l
Co robi膰 w Bostonie przez okr膮g艂膮 dob臋? Oto jest pytanie.
Zatrzymali si臋 w Ritzu. Dla odp臋dzenia l臋k贸w kilka razy obeszli Boston Common. Przekonywali si臋 wzajem- |
76
nie, 偶e niezale偶nie od wyroku do ko艅ca 偶ycia pozostan膮 nieroz艂膮czn膮 par膮. Z drugiej strony, zdawali sobie spraw臋, 偶e "winowajca" i tak pogr膮偶y si臋 w rozpaczy. Ka偶de z nich przygotowywa艂o si臋 do roli pocieszyciela. Wieczorem zjedli ekstrawaganck膮 kolacj臋 w Locke--Ober's. Nast臋pnego ranka (a spali bardzo ma艂o) napi臋cie sta艂o si臋 wr臋cz nie do zniesienia. Nina zaproponowa艂a, 偶eby zrobi膰 co艣 bezmy艣lnego. Na przyk艂ad i艣膰 na zakupy. Elliott wyruszy艂 na wypraw臋 do m臋skiego raju przy Newbury Street, gdzie mie艣ci艂y si臋 sklepy braci Brook i J-Press. Nina mia艂a sw贸j w艂asny tajny ogr贸d kobiecych rozkoszy - podziemia Filene's. Tam, jak wyzna艂a m臋偶owi, mo偶na by艂o znale藕膰 nawet wyroby Yves Saint Laurenta po niewiarygodnie atrakcyjnych cenach. Ustalili, 偶e lunch zjedz膮 wsp贸lnie w During-Park, w modnej jad艂odajni, mieszcz膮cej si臋 w dawnej jatce w podcieniach autostrady. Nie by艂o tam rezerwacji i nawet prezydenci musieli sta膰 w kolejce. Nikt jednak tego nie 偶a艂owa艂, kiedy zasiada艂 do befsztyk贸w. Jak to by艂o do przewidzenia, nie mieli apetytu. Zanim sko艅czyli, nadesz艂a pora na wizyt臋 u Leventhala. Wzi臋li taks贸wk臋, 偶eby si臋 nie sp贸藕ni膰. Przyjechali p贸艂 godziny za wcze艣nie. Sekretarka profesora, Ronnie, rozumia艂a ich zdenerwowanie i wprowadzi艂a oboje do gabinetu, 偶eby poczekali. - Poda膰 pa艅stwu herbaty? - zapyta艂a serdecznym tonem. - Nie, dzi臋kuj臋 - cicho odpar艂a Nina. - Ja tak偶e - doda艂 Elliott. Kusi艂o go, 偶eby w nawi膮zaniu do ostatniego przeboju z Broadwayu powiedzie膰: zostawmy Herbatk臋 i wsp贸艂czucia na p贸藕niej.
77
O pi膮tej powiedziano im, 偶e doktor Leventhal wci jest na operacyjnym, walcz膮c z powik艂aniami. W 偶ad< spos贸b nie rozproszy艂o to ich obaw. Wreszcie przyszec w zielonym fartuchu chirurga. - Wybaczcie mi - 偶artowa艂 ze swojego wygl膮du. - Pacjentka mi nie powiedzia艂a, cho膰 sam tego nie zauwa 偶y艂em, 偶e b臋d膮 bli藕niaki. - Usiad艂 ci臋偶ko i popatrzy艂 n^ nich. Twarz mia艂 szar膮 i przybra艂 powa偶ny ton g艂osu. -^ Obawiam si臋, 偶e jest pewien ma艂y k艂opot... - przen wa艂. Nina i Elliott wymienili sp艂oszone spojrzenia. Leven thal ci膮gn膮艂 nies艂ychanie 艂agodnym tonem: - Musisz t przyj膮膰 jak m臋偶czyzna...
- Co? Co? - wybe艂kota艂 zdezorientowany Elliott. Lekarz popatrzy艂 na Nin臋 i pozwoli艂 jej m贸wi膰. - To moja wina - zawo艂a艂a, powstrzymuj膮c si臋 od p艂aczu. - Z jakiej艣 dziwnej przyczyny nie potrafi臋 zaj艣膰 w ci膮偶臋! :- - Sk膮d wiesz?
- Widz臋 to wypisane na twarzy doktora. - Zerk n臋艂a na Leventhala, szukaj膮c potwierdzenia. - Mam racj臋?
Umkn膮艂 wzrokiem.
- S膮 rzeczy, kt贸rych nie spos贸b wyt艂umaczy膰... - mrukn膮艂.
Elliott chwyci艂 Nin臋 w ramiona i stara艂 siej膮 uspokoi膰. Nie zdo艂a艂. Nigdy przedtem nie czu艂a si臋 tak bezradna, tak pozbawiona wp艂ywu na swoje dalsze 偶ycie. W grobowym przygn臋bieniu rozpocz臋li d艂ug膮 drog臋 powrotn膮 do hotelu.
- Wybacz mi - szlocha艂a Nina. - Nie b臋d臋 si臋
sprzeciwia膰, je艣li wyst膮pisz o rozw贸d... albo co艣 w tym stylu.
78
- Zwariowa艂a艣? Z dzieckiem czy bez dziecka, r臋ka w r臋k臋, przebrniemy przez zmierzch 偶ycia. - Przecie偶 wiem, 偶e chcesz by膰 ojcem! Biega膰 z pi艂k膮
po parku i tak dalej. - To te偶 da si臋 za艂atwi膰. Wyst膮pmy o adopcj臋. Nina nie wierzy艂a w艂asnym uszom. Wbrew logice, od dawna by艂a przekonana, 偶e Elliott nigdy si臋 nie zgodzi na to, by przyj膮膰 do domu obce dziecko. - Teraz tak m贸wisz - powiedzia艂a wci膮偶 nieco niespokojnym tonem. - Sk膮d wiesz, 偶e na pewno dasz sobie z tym rad臋? - zapyta艂a z nag艂膮 nadziej膮. - Jest tylko jeden spos贸b, 偶eby si臋 przekona膰. Rozp艂aka艂a si臋, przyt艂oczona jego szlachetno艣ci膮 i dojrza艂ym rozs膮dkiem. - Och... Mia艂am szcz臋艣cie, 偶e w og贸le ci臋 spotka艂am.
Rozdzia艂 13
l
A偶 do lat sze艣膰dziesi膮tych, przed wprowadzeniem pi-| gu艂ki oraz innych metod kontroli urodzin, zawsze by艂aj ogromna liczba niechcianych dzieci, czekaj膮cych na adop-i cj臋. Tkwi艂y samotnie w r贸偶nych instytucjach, czekaj膮c na|
potencjalnych rodzic贸w. Pytanie brzmia艂o: Gdzie siej zwr贸ci膰?
Staranne 艣ledztwo, prowadzone przez Nin臋 i Elliotta, wykaza艂o, 偶e jeden dom dziecka wyra藕nie przoduje nad pozosta艂ymi. By艂a to za艂o偶ona jeszcze przed pierwsz膮 wojn膮 艣wiatow膮 Agencja Evelyn Schulyer, powsta艂a z po 艂膮czenia ochronki i szpitala dla ma艂ych gru藕lik贸w. Gru藕 lica przegra艂a w walce z medycyn膮, ale dla sierot brak艂o dobrego lekarstwa. Dzieci z tej agencji trafia艂y do wielu
r贸偶nych rodzin i jej dzia艂alno艣膰 zyska艂a powszechne uznanie.
Cho膰 dzieci by艂o du偶o, potencjalnych rodzic贸w czeka艂a dosy膰 d艂uga i czasem nieprzyjemna procedura sprawdzenia. Obcy ludzie pytali o takie rzeczy, kt贸re zwykle s膮 tajemnic膮 mi臋dzy m臋偶em i 偶on膮. Potem poddano pr贸bie
80
stan umys艂owy Niny i Elliotta. Przeszli przez szereg ustnych i pisemnych test贸w i wywiad贸w, w艂膮czywszy w to test Rorschacha. Kazano im powiedzie膰, co widz膮 w niewielkich plamach atramentu. ("Niekt贸re by艂y wr臋cz paskudne, wi臋c musia艂em k艂ama膰", wyzna艂 p贸藕niej Elliott z bardzo przebieg艂膮 min膮). Nadesz艂a pora, by przyst膮pi膰 do interes贸w. Agencja bardzo dba艂a o wyb贸r prawid艂owych rodzin i z uwag膮 艣ledzi艂a losy podopiecznych. Niekt贸rzy z nich uko艅czyli najlepsze uczelnie, inni zrobili b艂yskotliw膮 karier臋 zawodow膮. Niemal wszystkim dopisa艂o szcz臋艣cie. Nina tymczasem prze偶ywa艂a najci臋偶sze chwile w 偶yciu, bo wydawa艂o jej si臋, 偶e panna Schulyer (c贸rka fundatorki) nie pa艂a do niej zbytnim przekonaniem. A przecie偶 ka偶da na sw贸j spos贸b robi艂a to samo. One pomaga艂y ludziom odnale藕膰 swoje miejsce. Lecz zaw贸d Niny nie cieszy艂 si臋 powszechn膮 aprobat膮 i to mog艂o mie膰 z艂y wp艂yw na nastroje panuj膮ce w agencji. I rzeczywi艣cie panna Schulyer pocz膮tkowo traktowa艂a j膮 bardzo zimno. Nie pochlebia艂a jej rozmowa z legend膮 Broadwayu. Wr臋cz przeciwnie, s艂awa Niny sk艂ania艂a do uprzedze艅. - Panna Porter? - zacz臋艂a. - Pani Snyder - grzecznie sprostowa艂a Nina. - Oczywi艣cie. Bez w膮tpienia s艂ysza艂a pani, 偶e stawiamy sztywny warunek, aby matka pozostawa艂a z dzieckiem przez p贸艂 roku i w tym czasie nie podejmowa艂a pracy zawodowej. Czy pani zaw贸d nie wymaga cz臋stych wieczornych wizyt poza domem? - Niekoniecznie - wyrwa艂 si臋 Elliott, got贸w broni膰 macierzy艅skich instynkt贸w 偶ony. - Rozmawiali艣my o tym po wielokro膰... Nina uj臋艂a go za r臋k臋 i nakaza艂a milczenie.
81
- S膮dz臋, 偶e panna Schulyer chce zna膰 moj膮 odri wied藕. - 艢mia艂o spojrza艂a w oczy przeciwniczki i z g艂臋| serca powiedzia艂a: - Prosz臋 pos艂ucha膰, panno Schulye Chc臋 mie膰 dziecko. Na pani rozkaz jestem gotowa zupg nie zrezygnowa膰 z pracy. Odej艣膰 na zawsze, nie przeno艣
biura do w艂asnego domu. Chc臋 by膰 matk膮 i w tej kwesi ponios臋 ka偶d膮 ofiar臋.
Jej szczero艣膰 wzbudzi艂a niek艂amany podziw panu Schulyer. |
- Tak tylko zapyta艂am, droga pani Snyder - odpari pojednawczym tonem. - Przekona艂a mnie pani co d swoich intencji. Zrobi臋 wszystko, 偶eby zaakceptowan< pa艅stwa kandydatur臋 na rodzic贸w. •
Wyszli od niej z nadziej膮, 偶e jednak dostan膮 dziecko! Panna Schulyer dotrzyma艂a s艂owa. Wkr贸tce nades艂a艁 oficjalne pismo i dodatkowy kwestionariusz, z pytaniam o podstawowe sprawy, takie jak: wiek, zaw贸d i dochody Druga cz臋艣膰 ankiety by艂a o wiele bardziej szczeg贸le wa - mi臋dzy innymi nale偶a艂o poda膰 wzrost, kolor w艂oi s贸w i oczu obojga kandydat贸w. Wszystko po to, 偶eby icA
dziecko by艂o "jak prawdziwe". Jedno z ostatnich pytaa brzmia艂o: ch艂opiec czy dziewczynka? Nina spojrza艂a na Elliotta.
- Wszystko jedno, kochanie - oznajmi艂.
Wyczuwa艂a jednak, 偶e pomimo takiej postawy wola艂by mie膰 syna. Zas艂u偶y艂 na niego, l
Rozdzia艂 14
Od razu stali si臋 wi臋藕niami. Je偶eli nawet ich nie urzek艂, to bez w膮tpienia oczarowa艂. Nina i Elliott, trzymaj膮c si臋 za r臋ce, z niemym za chwytem spogl膮dali przez du偶e prostok膮tne okno oddzia艂u po艂o偶niczego na male艅k膮 istotk臋 wtulon膮 w ramiona piel臋gniarki. - Jest taki ma艂y... - mrukn膮艂 Elliott tonem, kt贸ry zdradza艂 wyra藕n膮 obaw臋, 偶e ich syn nie podo艂a twardym przeciwno艣ciom 偶ycia. - Przesta艅! - parskn臋艂a Nina. - Wa偶y a偶 trzy kilogramy. To jak na mnie wystarczy. Panna Schulyer sta艂a w dyskretnej odleg艂o艣ci, zadowo lona z ich reakcji. Wiedzia艂a ju偶, 偶e wybra艂a wspania艂ych rodzic贸w dla tego szcz臋艣ciarza. - Maj膮 pa艅stwo dla niego jakie艣 imi臋? - Tak - z dum膮 odpowiedzia艂 Elliott. - Wybrali艣my je po drodze. Daniel. To trzykrotny zwyci臋zca. W dzieci艅 stwie wszyscy do艅 b臋d膮 m贸wi膰 "Danny". Kiedy podro艣nie i stanie si臋 znanym pi艂karzem, zyska przydomek "Da艅
83
Tornado". A gdy zostanie s臋dzi膮 S膮du Najwy偶szego, b臋< si臋 zwraca膰 do niego "Danielu"...
- Sk膮d偶e, kochanie - wtr膮ci艂a Nina. Jej dalsze s艂贸w wywo艂a艂y u艣miech na twarzy panny Schulyer. - Powi( dz膮 raczej "wielce czcigodny", j
Roze艣mieli si臋 wszyscy. Nina opowiada艂a p贸藕niej, 藕< za szyb膮 ich ukochany Danny 艣mia艂 si臋 razem z nim perlistym 艣miechem, s艂yszalnym wy艂膮cznie dla matki
Reszt臋 dnia sp臋dzili w szampa艅skich nastrojach, na koniec racz膮c si臋 szampanem. ^
Rano uszcz臋艣liwiona Nina stan臋艂a przed gro偶nyn| obliczem swojego komendanta, 偶eby przeprosi膰 go za| znikni臋cie poprzedniego wieczora. Temko, wci膮偶 w sta-| nie szoku za ostatni膮 lese m膮jeste, och艂on膮艂 nieco, gdyj zrozumia艂, 偶e jej rejterada nie mia艂a nic wsp贸lnego! z ofert膮 innej pracy (ci膮gle w臋szono wok贸艂 w pogoni za Jego lud藕mi"). Mia艂 swoich szpieg贸w i wiedzia艂 o za-j
kusach ze strony konkurencji. Nina by艂a ich g艂贸wnymi celem, i
Zmarszczy艂 brwi. |
- Co to za bzdury, 偶e masz dziecko? - wycedzi艂 s wreszcie.
- Przepraszam. Spieszy艂am si臋. Adoptowali艣my ch艂opca.
Temko wykrzywi艂 twarz w szerokim u艣miechu. - Gratuluj臋! Chod藕 do wujka Cyrusa. Niech偶e ci臋 u艣ciskam! - Przycisn膮艂 j膮 do krawata i szytej na miar臋
koszuli z Jermyn Street. - Wspaniale - mrukn膮艂. - Bardzo si臋 ciesz臋.
Nina delikatnym, lecz zdecydowanym ruchem uwolni艂a si臋 z jego obj臋膰 i odst膮pi艂a na bezpieczn膮 odleg艂o艣膰, zanim pocz臋stowa艂a go kolejn膮 bomb膮.
84
- Przez kilka nast臋pnych tygodni nie b臋d臋 bra膰 udzia 艂u w poniedzia艂kowych odprawach - oznajmi艂a. Cesarz pow膮tpiewaj膮co uni贸s艂 lew膮 brew. - Dlaczego, je艣li wolno spyta膰? - Akt adopcji stanowi, 偶e przez pierwsze p贸艂 roku matka musi si臋 powstrzyma膰 od pracy zawodowej. U艣miechn膮艂 si臋 艂askawie. - Niech b臋dzie. Agencji potrzebny tw贸j umys艂, nie cia艂o. S膮 jeszcze telefony. Praktycznie nic si臋 nie zmieni. Ka偶臋 pod艂膮czy膰 bezpo艣redni膮 lini臋 do twojego domu. - Nie - zdecydowanie odpowiedzia艂a Nina. - To niemo偶liwe. Nawet gdybym wiedzia艂a, 偶e tego nie spraw dz膮, nie post膮pi艂abym w ten spos贸b. Niczego nie robi臋 w po艂owie. Do tej pory by艂am agentk膮, w stu i wi臋cej procentach. Teraz musz臋 pozosta膰 u boku mojego syna. Pierwsze miesi膮ce b臋d膮 najtrudniejsze... ale i najwspanial sze. Prawd臋 m贸wi膮c, mia艂am ochot臋 wyst膮pi膰 o zwolnienie. Cy dramatycznym ruchem z艂apa艂 si臋 za serce. - Dobry Bo偶e, jak mo偶esz sta膰 przede mn膮 i prawi膰 a偶 takie herezje?! Umr臋 bez ciebie, Nino. Nie mog艂aby艣 znale藕膰 innego domu dziecka, o mniej sztywnych regu 艂ach? Adopcja przecie偶 polega przede wszystkim na tym, 偶e kto艣 za ciebie robi ca艂膮 czarn膮 robot臋, a tobie pozostaje korzysta膰 z urok贸w 偶ycia! - Cy... Ja chc臋 k膮pa膰 i przewija膰 Danny'ego. To s膮 w艂a艣nie uroki, o kt贸rych wspomnia艂e艣. Nie oddam tego nikomu. Ale dzi臋kuj臋, 偶e jeste艣 ze mn膮 szczery. Wiesz ju偶 o wszystkim. Mo偶esz zaakceptowa膰 m贸j punkt wi dzenia lub mnie wyrzuci膰. Temko pr贸bowa艂 si臋 chwyci膰 ostatniej deski ratunku. - Nie wytargujesz z nimi cho膰by czterech miesi臋cy? - Nie - kategorycznie odpowiedzia艂a Nina.
85
- Pi臋ciu? - W 偶adnym wypadku. Stary lis wci膮偶 pozostawa艂 znakomitym agentem. sobie spraw臋, 偶e nie warto jej d艂u偶ej naciska膰. P贸艂 lu膮 bez Niny da si臋 jako艣 wytrzyma膰. Gdyby za艣 odesz艂a.] - No dobrze, moja z艂ota. Zerknij jednak na lis najwa偶niejszych klient贸w i przez najbli偶sze dni spr贸bl im co艣 za艂atwi膰.
- Dzi臋ki za zrozumienie, l
- Powiem ci prawd臋, Nino. Nic z tego nie rozumie艅 ale nie mam wyboru. ;
Nast臋pne dni wlok艂y si臋 jak kulawe. Nina i Ellioj z niecierpliwo艣ci膮 wyczekiwali dziecka. Wreszcie nad8| sz艂a chwila, w kt贸rej - po z艂o偶eniu podpis贸w na nie| zliczonych 艣wistkach - dostali najwspanialszy prezeni w艂asne dziecko. W drodze do domu Elliott spyta艂 Nin臋 - Jak si臋 czujesz?
- Poza tym 偶e jestem nieziemsko szcz臋艣liwa? - O, w艂a艣nie, l
- Chyba si臋 domy艣lasz. Mam stracha. Jest taki kruchyJ i ma艂y... A jak go upuszcz臋? |
- Nie b贸j si臋, nie upu艣cisz - z u艣miechem zapewni艂 j膮| Elliott i doda艂 pod nosem: - W przeciwie艅stwie do mnie. |i Na zawsze zapami臋tali dzie艅 przybycia Danny'ego. | By艂 ich prezentem gwiazdkowym w tysi膮c dziewi臋膰set pi臋膰dziesi膮tym sz贸stym roku. Data, kt贸ra na zawsze za pad艂a im w serce. Po miesi膮cu wydali gigantyczne przyj臋cie. Ca艂a creme de la creme show-biznesu sk艂ada艂a gratulacje m艂odej matce. Nie mo偶na jednak powiedzie膰, 偶e 偶ycie p艂yn臋艂o im jak w raju. Danny nie lubi艂 sypia膰 i robi艂 si臋 najbardziej g艂odny oko艂o trzeciej nad ranem. Elliott i Nina opiekowali si臋 nim na zmian臋, lecz mimo to
byli koszmarnie zm臋czeni. Dowiedzieli si臋 przy okazji, ze w pewnych okoliczno艣ciach nawet zm臋czenie mo偶e uszcz臋艣liwia膰. Denny by艂 wart wysi艂k贸w. Min臋艂o pi臋膰 miesi臋cy. Przed powrotem na front Nina postanowi艂a znale藕膰 dobr膮 nia艅k臋. Szuka艂a rzadkiego okazu - kobiety, kt贸ra nie by艂aby kidnaperk膮 uczu膰 i nie przej臋艂aby roli matki, spychaj膮c prawdziwych rodzic贸w do roli biernych obserwator贸w. Najbli偶sz膮 idea艂u Mary Poppins okaza艂a si臋 panna Christine Rich, absolwentka s艂ynnej angielskiej Northrop School of Nannies. Mia艂a wspania艂e referencje, mi臋dzy innymi od pewnej ksi臋偶nej, Rockefellera i - co chyba najwa偶niejsze - od psychologa dzieci臋cego. Panna Rich wychodzi艂a zawsze z za艂o偶enia, 偶e to rodzice (a nie niania) maj膮 wy艂膮czn膮 racj臋. Rozumia艂a, 偶e teraz mo偶e by膰 kochana, ale 偶e kiedy艣 nieuchronnie nadejdzie smutny dla obu stron dzie艅 rozstania. Z tego powodu stara艂a si臋 swoj膮 w艂asn膮 mi艂o艣膰 ogranicza膰 do niezb臋dnego minimum. Zna艂a si臋 na swym fachu, a Danny szybko j膮 polubi艂, co dla Niny i Elliotta stanowi艂o najwa偶niejsze kryterium. Wiedzia艂a te偶, 偶e od wp贸艂 do si贸dmej do dziesi膮tej wiecz贸r Nina b臋dzie jedyn膮 matk膮 Danny'ego. W tym czasie wynajdywa艂a sobie ca艂kiem inne zaj臋cia, takie jak pranie pieluch i ubranek, mycie butelek na noc czy gotowanie mleka. Sta艂a si臋 stra偶niczk膮 klejnot贸w koronnych - by艂a od pilnowania, a nie od noszenia. Danny Snyder nada艂 zupe艂nie nowe znaczenie s艂owom "weso艂y wiecz贸r" w 偶yciu Niny Porter. Po zapadni臋ciu zmroku w ca艂ym show-biznesie nadchodzi艂a pora na wypad do kawiarni, na martini i manhattany, i na prawienie bzdur na najwy偶szym poziomie. Nina ten czas ca艂kowicie po艣wi臋ca艂a synowi. Znana by艂a z tego, 偶e w wy-
87
znaczonej chwili przerywa艂a rozmow臋 nawet z najwii szymi.
- Przepraszam, panie Wamer. P贸藕niej do pana ; dzwoni臋. Kto艣 wa偶ny na mnie czeka.
- Kto, Nino? Kto mo偶e by膰 wa偶niejszy ode mnii Chcesz w po艂owie zawiesi膰 nasze negocjacje? - Niestety tak.
- Dobrze wiesz, 偶e mog臋 pogada膰 z kim艣 innym, s - Wiem, panie Wamer. Niech pan tak zrobi, je艣li nil mo偶e pan poczeka膰 przez kr贸tkie trzy godziny.
Jak si臋 potem okaza艂o, zaintrygowany filmowy magna! poczeka艂. O p贸艂nocy czasu wschodniego (w Kalifomif|| by艂a dziewi膮ta wieczorem) Nina zatelefonowa艂a do rezyfJj dencji w Bel Air i zawar艂a korzystn膮 umow臋. || Codziennie - zim膮, latem, w upa艂 albo w s艂ot臋 -m wychodzi艂a z biura o siedemnastej trzydzie艣ci, sz艂a do|| domu i kwadrans p贸藕niej le偶a艂a ju偶 na dywanie, pieszcz膮c H Danny'ego. Panna Rich odchodzi艂a na zsy艂k臋 do kuchni. H Elliott, gdy tylko m贸g艂, wraca艂, zanim Danny po wie czornej k膮pieli trafia艂 do 艂贸偶eczka. A je偶eli Nina nie mia艂a nic do za艂atwienia "w zewn臋trznym 艣wiecie", we dwoje siadali do kolacji i cieszyli si臋 now膮 gam膮 uczu膰, ofiarowan膮 im przez dziecko.
- Jestem najszcz臋艣liwsz膮 kobiet膮 - u艣miecha艂a si臋 Nina, 艣ciskaj膮c d艂o艅 m臋偶a.
- Ja jestem jeszcze szcz臋艣liwszy - odpowiada艂 w贸wczas.
- Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e oboje nie mamy racji. - Wi臋c kto jest tym szcz臋艣liwcem? - Danny.
Czuli si臋 tak, jakby sta艂 przed nimi ogromny kawa艂 艣wi膮tecznego tortu.
Rozdzia艂 15
Romans Niny i Danny'ego przypada艂 na lata, kiedy Ameryka odkry艂a telewizj臋 - nowy elektroniczny gad偶et, kt贸ry niewiarygodnie szybko przekszta艂ci艂 si臋 w pot臋偶ny przemys艂. Niewielu ludzi opr贸cz Niny zdawa艂o sobie spraw臋, 偶e "po prostu ro艣nie" im pod bokiem olbrzym. - M贸wi臋 ci - poucza艂a Elliotta - 偶e to jest jak dziecko. Ani si臋 obejrzysz i ju偶 tak zm臋偶nieje, 偶e nie starczy jad艂a, 偶eby go nakarmi膰. - Moim zdaniem nic nie zast膮pi kina - odpowiada艂 jak zawsze naiwnie i to dosy膰 dobrze okre艣la艂o jego znajomo艣膰 regu艂 rz膮dz膮cych show-biznesem. Dla Niny, mimo nowego medium - rosn膮cego, tak jak przewidywa艂a, du偶o szybciej ni偶 ma艂y Danny - teatr pozostawa艂 艣wi膮tyni膮 magii i krain膮 czar贸w, w kt贸rej ona gra艂a rol臋 Alicji. Wci膮偶 "odkrywa艂a" liczne nowe talenty, chocia偶 nie trafi艂 jej si臋 ju偶 偶aden Marshall Newman. Nawiasem m贸wi膮c, Marshall, z lojalno艣ci膮 niecz臋st膮 w tym zawodzie, w dalszym ci膮gu trzyma艂 si臋 Niny. Jej zawodowe 偶ycie nie by艂o bajk膮 ani nawet musicalem
89
z Broadwayu. Niejedna utalentowana kelnerka, kt贸r, dzi臋ki niej mia艂a swoje pi臋膰 minut s艂awy, pi臋膰 lat p贸藕| niej - przy odrobinie szcz臋艣cia - stawa艂a si臋 kur. domow膮 u boku bogatego m臋偶a. Lecz takie s膮 reali< wsp贸艂czesnego 艣wiata. Byli i tacy, co na powr贸t sprzeda wali siekane kotlety.
Mn膮 jednak nie zaprzeda艂a swojej reputacji "cudo^ tw贸rczyni". Dzi臋ki niej bilans zysk贸w Worid Management Agency wygl膮da艂 niczym arras przetykany z艂otem. Z re-| gulamo艣ci膮 zmian p贸r roku dostawa艂a dyskretne oferty, ciche zapytania lub jawne propozycje, namawiaj膮ce j膮 do zmiany pracy. Najbli偶ej szcz臋艣cia by艂 David Merrick,| Przed艂o偶y艂 jej ofert臋 niemal nie do odrzucenia. Mia艂aby! pracowa膰 wy艂膮cznie dla niego - za pi臋膰dziesi膮t procent! wp艂yw贸w producenta! Nie dba艂a jednak o pieni膮dze, alej z drugiej strony nie kierowa艂a si臋 te偶 poczuciem wierno艣ci wobec firmy. Chodzi艂o o to, 偶e WMA pomaga艂a jej by膰 lepsz膮 matk膮. Agencja zatrudnia艂a tak wiele os贸b, 偶e w razie prze艂adowania, gro偶膮cego wybuchem - co si臋 czasami zdarza艂o - Nina mog艂a spokojnie przekaza膰 projekt lub klienta w r臋ce m艂odszych koleg贸w. Ka偶dy z nich a偶 si臋 pali艂, 偶eby poci膮gn膮膰 jak膮艣 zacz臋t膮 przez ni膮 spraw臋. I chocia偶 wydawa艂oby si臋 to niemo偶liwe, jej
艣wi膮teczne premie wci膮偶 ros艂y. By艂y ju偶 tak wysokie, 偶e niemal nieprawdziwe.
Zabawa trwa艂a.
Po pewnym czasie, wraz z Elliottem, wr贸ci艂a mi臋dzy ludzi i znowu widywano ich razem na premierach. Jako pierwsi 艣miali si臋 podczas Wizyty na malej planecie Gore'a Yidala i patrzyli ze zdumieniem na awangardow膮 Ko艅c贸wk臋 Becketta. ("Co to znaczy, do diab艂a?" - nie wytrzyma艂 Elliott, wzruszaj膮c ramionami. "Ciii! - uspo-
90
koi艂a go Nina. - Nie wolno nam tego wiedzie膰"). Chocia偶 uwielbia艂 towarzystwo 偶ony, z trudem wytrzyma艂 na rozwlek艂ym Zmierzchu d艂ugiego dnia, wystawionym po 艣mierci Eugene'a 0'Neilla. 呕eby chocia偶 troch臋 mu to wynagrodzi膰, Nina za艂atwi艂a dwa najlepsze miejsca na premier臋 My Fair Lady z Rexem Harrisonem i Julie
Andrews. W dalszym ci膮gu mieszkali w ceglanym trzypi臋trowym domu przy Osiemdziesi膮tej Sz贸stej Wschodniej. Ka偶de z nich tam mia艂o biuro, a Danny - przedszkole. Nadesz艂a jednak chwila, kiedy Nina nie mog艂a ju偶 na tyle zmieni膰 plan贸w, 偶eby bawi膰 si臋 z synem. Poza weekendami by艂a praktycznie nieuchwytna, gdzie艣 w trasie lub zamkni臋ta w swoim gabinecie. W agencji wrza艂o, a na dodatek, w nag艂y i niespodziewany spos贸b, poprawi艂y si臋 notowania budowlanej firmy Elliotta. "Kr贸l i ja" - mawia艂 o sobie i swoim szacownym partnerze. Zesz艂ej wiosny oczy艣cili plac pod najbardziej presti偶ow膮 budow臋. Chcieli postawi膰 nowy hotel przy Pi臋膰dziesi膮tej Dziewi膮tej Wschodniej - rzut kamieniem od takich rezydencji, jak Pla偶a i Pierre. Dotrze膰 tam mo偶na by艂o dos艂ownie w par臋 minut, a mimo to Elliott sta艂 si臋 go艣ciem w domu. Nie my艣la艂 ju偶 o niczym innym. Pracowa艂 do p贸藕nej nocy. Rzadko jada艂 艣niadania w towarzystwie Niny i Danny'ego. Jeszcze rzadsze by艂y wieczory, kiedy mia艂 do艣膰 czasu - lub energii - by przeczyta膰 synowi cho膰by kr贸tk膮 bajk臋. Zasypia艂
w mgnieniu oka. Wyrozumia艂a panna Rich doczeka艂a si臋 wreszcie na grody za swoj膮 anielsk膮 cierpliwo艣膰. Dobrze wiedzia艂a, 偶e tacy ludzie, jak Nina i Elliott, zawsze powracaj膮 do swoich dawnych pasji. Zauroczenie dzie膰mi trwa nie-
91
zwykle kr贸tko. Kiedy Danny sko艅czy艂 trzy latka, Christine Rich praktycznie rz膮dzi艂a ca艂ym domem, i
Danny r贸s艂, lecz coraz bardziej t臋skni艂 za matk膮. Nie|r usz艂o to uwagi niani i rodzic贸w. Rankiem ponuro patrzy艂 J; na wychodz膮c膮 Nin臋, a wieczorami wita艂 j膮 obra偶on膮 mink膮. Rozmawia艂a o tym z Elliottem. Wsp贸lnie szukali przyczyny. We wszystkich podr臋cznikach o wychowaniu
dzieci sta艂o jak byk, 偶e z biegiem czasu malcy staj膮 si臋 bardziej samodzielni.
Danny wyrasta艂 na maminsynka.
- Bywa nadpobudliwy - zauwa偶y艂 Elliott. - Cza sami tak rozrabia, jakby wpad艂 do mrowiska. - Sp贸jrzmy prawdzie w oczy - powiedzia艂a Nina. - Matki jego koleg贸w na og贸艂 nie pracuj膮. Nawet te, kt贸re zatrudniaj膮 niani臋, przewa偶nie s膮 w domu. Ja sta艂am si臋 tytanem przemys艂u rozrywkowego. B贸g mi 艣wiadkiem, 偶e bym odesz艂a, gdybym tylko wiedzia艂a, 偶e to co艣 pomo偶e. - Przyhamuj troch臋 - odpar艂 ostrzegawczo - i b膮d藕 ze sob膮 szczera. Twoja praca to nieod艂膮czna cz臋艣膰 twojego 偶ycia. Jeste艣 potr贸jn膮 matk膮: masz Danny'ego, mnie
i klient贸w. Masz te偶 potr贸jn膮 satysfakcj臋, bo tego w艂a艣nie potrzebujesz.
- To prawda - u艣miechn臋艂a si臋. - Jeste艣 cholernie spostrzegawczy, kochanie. Miejmy nadziej臋, 偶e nasz Dan ny szybko z tego wyro艣nie.
Wyr贸s艂. I sta艂 si臋 jeszcze gorszy. Panna Rich oznajmi艂a Ninie, 偶e jej podopieczny bije si臋 z r贸wie艣nikami. Nie oszcz臋dza艂 nawet dziewczynek. Nie mia艂 wielu przyjaci贸艂 i nie by艂 zapraszany na wsp贸lne przyj臋cia albo na wycieczki.
Potem Nina odkry艂a -jak jej si臋 wydawa艂o - rzeczywist膮 przyczyn臋 tych wszystkich k艂opot贸w.
92
Pewnego popo艂udnia dopad艂 j膮 nag艂y atak, jak to okre艣la艂a, "dwudziestoczterogodzinnej grypy". Zdarza艂o si臋 to czasem, g艂贸wnie w dni powszednie. Wysz艂a wcze艣niej z biura i pojecha艂a taks贸wk膮 do domu. Z g贸ry dobieg艂 j膮 p艂acz Danny'ego. Wbieg艂a po schodach. Zza drzwi pokoju us艂ysza艂a g艂os panny Rich: - Zamknij si臋, g贸wniarzu! Chwil臋 potem rozleg艂 si臋 odg艂os siarczystego klapsa. Nina nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e jej syn dostaje w sk贸r臋. Otworzy艂a drzwi na o艣cie偶. Panna Rich sta艂a z uniesion膮 r臋k膮, gotowa do nast臋pnego ciosu. Nina zamar艂a z przera偶enia. Danny rzuci艂 si臋 jej w ramiona. - Mamusiu! Mamusiu! - p艂aka艂. Przytuli艂a go i ostrym wzrokiem popatrzy艂a na nia艅k臋. Panna Rich wyra藕nie zamierza艂a broni膰 swoich racji. - Jak pani mog艂a? - sykn臋艂a Nina. - Prosz臋 mnie wys艂ucha膰 - odpar艂a niania. - Nigdy w 偶yciu nie uderzy艂am dziecka. 呕adne jednak nie by艂o tak krn膮brne, uparte, wr臋cz chamskie... Nina kipia艂a z艂o艣ci膮. - Panno Rich... Christine, je艣li wolno. Nie widz臋 w r臋ku Danny'ego 偶adnej 艣mierciono艣nej broni, a tylko to mog艂oby usprawiedliwi膰 pani zachowanie. Jak mo偶na bi膰 bezbronnego malca?! Daj臋 pani dok艂adnie dwie godziny na spakowanie swoich rzeczy i wyszukanie nowego miejsca pobytu. Zaraz wezw臋 taks贸wk臋 i przygotuj臋 wyp艂at臋. I niech mi pani b臋dzie wdzi臋czna, 偶e nie dorzuc臋 偶adnych referencji. Panna Rich nie chcia艂a podda膰 si臋 bez walki. Czu艂a si臋 osobi艣cie i zawodowo skrzywdzona. Szuka艂a wyja艣nienia. - Prosz臋 mi wierzy膰, pani Snyder, 偶e rozumiem pani uczucia. Znam jednak Danny'ego ju偶 ca艂e trzy lata i musz臋
93
stwierdzi膰, 偶e tym razem doprowadzi艂 mnie do ostatec; no艣ci. Polubi艂am go, kiedy zaczyna艂am prac臋. Nigdj przedtem nie mia艂am do czynienia z tak 偶ywym i in| teligentnym dzieckiem. W艂o偶y艂am wiele wysi艂k贸w w te 偶eby go wychowa膰. Ale to dzikus! M贸wi臋 pani... i 偶adni sum膮 nikt mnie nie przekupi... jemu jest niepotrzebni nia艅ka, lecz poskramiacz dzikich zwierz膮t!
Nina zacisn臋艂a z臋by, parskn臋艂a kr贸tkim 艣miechem i za ko艅czy艂a konwersacj臋.
- 呕egnam, Christine. Jakim艣 cudem uda艂o jej si臋 na ty艂e uspokoi膰 syna, 偶eby zaj膮艂 si臋 zabawkami i zatelefonowa艂a do Elliotta. Na szcz臋艣cie by艂 u siebie w biurze, na budowie.
Opowiedzia艂a mu o wszystkim. Te偶 si臋 przej膮艂 i na sw贸j spos贸b by艂 zadowolony, 偶e wyja艣ni艂y si臋 przyczyny dziwnego zachowania Danny'ego. ;
- Wniosek st膮d, 偶e za szacown膮 angielsk膮 fasad膮 kry艂 si臋 zwyczajny bokser. Ciekawe, 偶e tak d艂ugo zdo艂a艂a
to ukrywa膰... Mam nadziej臋, 偶e Danny'emu nie zostanie uraz a偶 do ko艅ca 偶ycia.
- Zrobimy wszystko, 偶eby to naprawi膰 - odpar 艂a. - Niewa偶ne, co my艣lisz, m贸j drogi, ale przez naj bli偶szy tydzie艅 jedno z nas musi by膰 w domu. B臋dziemy razem chodzi膰 na spacery i tak dalej. W tym samym
czasie poszukamy naj艂agodniejszej niani od czas贸w Litt艂e Bo Peep.
Elliott nie pracowa艂 w wielkiej korporacji, wi臋c ka偶da jego nieobecno艣膰, cho膰by trwa艂a p贸艂 dnia, wi膮za艂a si臋 z przestojem. Mimo to przyj膮艂 punkt widzenia 偶ony. Westchn膮艂 tylko cicho i z rezygnacj膮, na znak, 偶e chocia偶 Danny dosta艂 jak dot膮d jedynego w swoim 偶yciu klapsa, to skutki tego wydarzenia mog艂y wyra藕nie zawa偶y膰 na
94
karierze zawodowej ojca. Zacisn膮艂 z臋by i codziennie kilka godzin sp臋dza艂 na zabawie z synem. W tym czasie jedna z sekretarek Niny, specjalnie oddelegowana z biu ra, dzwoni艂a do wszystkich nianiek na ca艂ym Wybrze偶u Wschodnim. Wreszcie trafi艂a im si臋 艣wietna kandydatka - ener giczna i m艂oda (]ak na sw贸j wiek) babcia Wilma Evers, kt贸ra - tak przynajmniej wynika艂o z jej referencji - w ci膮gu minionych lat piastowa艂a dzieci wszystkich zna nych nowojorczyk贸w, z wyj膮tkiem F. D. Roosevelta. Nina jednak wola艂a to sprawdzi膰. Chwyci艂a za s艂uchaw k臋 i osobi艣cie zatelefonowa艂a do wszystkich dawnych pracodawc贸w pani Evers, kt贸rzy pozostali po tej stronie Per艂owych Wr贸t. Okaza艂o si臋, 偶e w ci膮gu d艂ugiej i wybit nej kariery wiekowa niania za偶egna艂a liczne rodzinne kryzysy i wychowa艂a na porz膮dnych ludzi wiele niesfor nych dzieci. Nina, tak czy inaczej, musia艂a to zaakcep towa膰, je艣li jak najszybciej chcia艂a wr贸ci膰 do pracy. W ka偶dym razie, pomy艣la艂a, nawet z najgorszej przygody mo偶na wyci膮gn膮膰 jak膮艣 korzy艣膰. Obiecali sobie z Elliot- tem, 偶e nigdy nie pozwol膮, aby ich syn cierpia艂 z jeszcze jednego powodu. Na razie nie przejmowa艂 si臋, 偶e jest adoptowanym dzieckiem. Mimo to ros艂y podejrzenia, 偶e po pewnym czasie poczuje si臋 odrzucony. B贸l serca wywo艂ywa艂y obecnie razy zadane mu przez pann臋 Rich.
Rozdzia艂 16
Je偶eli mo偶na za co艣 wini膰 Nin臋 i Elliotta, to tylko za to, 偶e kochali syna zbyt mocno, ale niezbyt m膮drze.
Popsuli go. Rol臋 rodzic贸w traktowali niemal jako zaw贸d i chcieli by膰 coraz lepsi.
Kto zreszt膮 zabroni艂by im ci膮g艂ego kupowania zaba wek? Kto przegna艂by Danny'ego z luksusowych pokoi? Kto zrobi艂by mniej wystawne przyj臋cie urodzinowe - zw艂aszcza w tym roku (pi膮tym na bo偶ym 艣wiecie)? Zabawa trwa艂a na stoj膮co. Przysz艂y dzieci koleg贸w z bran偶y, klient贸w Niny i partner贸w Elliotta z dzia艂ki budowlanej. Dom rozbrzmiewa艂 niepowstrzymanym 艣miechem. Starsi go艣cie byli pod wra偶eniem wyst臋p贸w gwiazdora wieczoru, kt贸rym by艂 nikt inny jak sam Danny Kaye (偶ona Sylvia przy fortepianie). M艂odszy Danny i jego r贸wie艣nicy, chocia偶 nie wiedzieli, z kim maj膮 do czynienia, potrafili doceni膰 jego niezwyk艂y talent. Pan Kaye szczodrze si臋 udziela艂, niczym na premierze w Pa艂ace. Zako艅czy艂 wi膮zank膮 melodii z filmowej bio grafii Hansa Christiana Andersena - s艂ynnego autora ba艣ni, 偶yj膮cego przed laty w "cudownej Kopenhadze".
96
Na bis wykona艂 wspania艂膮 i arcytrudn膮 piosenk臋, kt贸r膮 w tysi膮c dziewi臋膰set czterdziestym pierwszym roku roz pocz膮艂 swoj膮 karier臋 na scenach Broadwayu. Zatytu艂owa na po prostu Czajkowski (i inni Rosjanie), do melodii Iry Gershwina, wylicza艂a nazwiska pi臋膰dziesi臋ciu trzech s艂yn nych rosyjskich kompozytor贸w. Kaye 艣piewa艂 j膮 w b艂ys kawicznym tempie, ko艅cz膮c: "Strawi艅ski, Rimski-Korsakow, Musorgski i Grecza- ninow, i G艂azunow, i Cezar Cui, Kalinikow, Rachmaninow, Strawi艅ski i Greczaninow, Rumszy艅ski i Rachmaninow, I to chyba ju偶 do艣膰 na dzisiejszy wystempow!". W chwili gdy sko艅czy艂, jego 偶ona z dum膮 wskaza艂a na zegarek i oznajmi艂a: - Trzydzie艣ci trzy sekundy. Bardzo blisko rekordu 艣wiata, kt贸ry sam ustanowi艂! Nina i Elliott z zachwytem obserwowali zabaw臋 m艂odsze go Danny'ego. Jubilat energicznie brylowa艂 w艣r贸d ma艂ych go艣ci. Mia艂 w sobie wi臋cej pr膮du ni偶 ca艂a kompania Edisona. To by艂 ich najszcz臋艣liwszy dzie艅 sp臋dzony z dzieckiem. Elliott chadza艂 z nim czasem do Central Parku. Zauwa 偶y艂, 偶e Danny, nie mog膮c kogo艣 prze艣cign膮膰 lub pokona膰, najzwyczajniej popycha艂 rywala. Tata, jak to m臋偶czyzna, odczuwa艂 co艣 na kszta艂t dumy, 偶e ma tak bojowego syna. Od艂amek starej ska艂y, my艣la艂 (poniewa偶 taki spos贸b zachowania m贸g艂 by膰 wynikiem obserwacji albo dziedziczno艣ci). Podoba艂a mu si臋 za- dziomo艣膰 Danny'ego. Oczywi艣cie nie by艂y to ju偶 czasy spokoju i zaufania, jak w najlepszym okresie pracy panny Rich. Chocia偶 w rezultacie znale藕li du偶o lepsz膮 niani臋 i kuchark臋 w osobie
97
Wilmy Evers, starszej wiekiem (to dobrze) mieszkanki po艂udnia, o matczynym sercu i 艣wietnych referencjach, niezupe艂nie wierzyli wszelkim zapewnieniom. Gdy przeby wali poza domem, ci膮gle si臋 martwili o dobro Danny'ego. Skoro ich zawiod艂a solidna Angielka, to samo - wbrew pochwa艂om - mog艂a zrobi膰 Wilma. Nina o r贸偶nych porach dnia ci膮gle telefonowa艂a do domu, 偶eby sprawdzi膰, co si臋 tam dzieje. Elliott ze swej strony post臋powa艂 tak samo. Co ciekawsze, im wi臋cej czasu mija艂o od rozstania z Christine, tym bardziej pami臋膰 o tamtych wypadkach stawa艂a si臋 wyra藕niej sza. Nina si臋 zastanawia艂a, ile razy Danny by艂 bity przez rozz艂oszczon膮 niani臋. To, co wi dzia艂a, nie wygl膮da艂o przecie偶 na przypadkowy incydent. A je艣li mia艂a racj臋, to dlaczego ch艂opiec nic wcze艣niej nie powiedzia艂?
St膮d wzi臋艂a pocz膮tek jej kolejna obsesja - uzna艂a, 偶e jest z艂膮 matk膮. Dlaczego nie umia艂a zdoby膰 zaufania syna? Dlaczego, cho膰by z p艂aczem i po dziecinnemu, nie przyzna艂 si臋, 偶e by艂 karany? Ba艂 si臋, 偶e nikt mu nie uwierzy? Wilma by艂a 偶yw膮 oaz膮 spokoju, lecz Danny przy niej wcale nie z艂agodnia艂. Wci膮偶 si臋 wydzicza艂 po staremu. W weekendy Elliott usi艂owa艂 nam贸wi膰 go do sportu, by ch艂opiec gdzie艣 da艂 upust niespo偶ytej energii. To troch臋 pomaga艂o. Danny z entuzjazmem kopa艂 pi艂k臋, wywija艂 kijem baseballowym i nawet - cho膰 to jeszcze nie by艂o dyscyplin膮 olimpijsk膮 - rzuca艂 kamieniami. Najbardziej jednak upodoba艂 sobie obr臋cz od kosza. To przynajmniej, w odr贸偶nieniu od poprzednich sport贸w, wydawa艂o si臋 mniej agresywne. Danny mia艂 zaledwie metr dwadzie艣cia wzrostu, lecz bez wi臋kszego trudu radzi艂 sobie z ojcem i z wy偶szymi kolegami, kt贸rzy czasem zapraszali go do gry w "kr贸la". Za swoje celne rzuty
98
szybko awansowa艂. Jako sz贸sty grywa艂 w meczach tr贸jek i ku wielkiej rado艣ci Elliotta, dzielnie sobie poczyna艂 w艣r贸d starszych. Po meczach bywa艂 spokojniejszy, wi臋c rodzice zgodnie doszli do wniosku, 偶e s膮 na dobrej drodze. - A widzisz - z satysfakcj膮 oznajmi艂a Nina. - To po prostu pe艂nokrwisty Amerykanin, dymi膮cy adrenalin膮. Gdzie艣 si臋 musi wyszale膰. - Masz racj臋, kochanie. Chyba go zapisz臋 do jakiej艣 dru偶yny z Ma艂ej Ligi. Tam przynajmniej zapomni o rzutach kamieniami. - Bardzo dobrze - odpowiedzia艂a. - Ciesz臋 si臋, 偶e znale藕li艣cie wsp贸lny j臋zyk. Jej ostatnie s艂owa zabrzmia艂y dwuznacznie, jakby z lekk膮 nagan膮. Elliott to wyczu艂. - Chcesz powiedzie膰, 偶e przedtem by艂 mi oboj臋tny? - zada艂 pytanie. - A偶 tak, to nie - odpar艂a, umykaj膮c wzrokiem. - Ale nie byli艣cie z偶yci tak mocno, jak bym chcia艂a. Elliott pomy艣la艂 przez chwil臋. - Widzia艂a艣 to i nic mi nie m贸wi艂a艣? - Mia艂am cich膮 nadziej臋, 偶e wszystko si臋 u艂o偶y. 呕e pokochasz Danny'ego tak jak ja, chocia偶... - Co to znaczy "chocia偶"? My艣lisz, 偶e go lekcewa偶臋, bo jest adoptowany? - Nie - odpar艂a szczerze. - Lecz na pewno kocha艂by艣 go bardziej, gdyby by艂 twoim prawdziwym synem. St膮pali po cienkim lodzie. Chyba zdawali sobie z tego spraw臋, bo na wszelki wypadek - by膰 mo偶e zdj臋ci nag艂ym strachem - szybko zmienili temat. Elliott jednak偶e dobrze zapami臋ta艂 t臋 rozmow臋. Naj艣mieszniejsze, 偶e Nina mia艂a ca艂kowit膮 racj臋. Po prostu 藕le si臋 maskowa艂.
99
Dotrzyma艂 s艂owa i znalaz艂 dru偶yn臋 koszykarzy, d贸艂 kt贸rej przyj臋to Danny'ego mimo jego m艂odego wieku;! ("Tam, do diaska - filozoficznie mrukn膮艂 trener Hankj Duberstein. - Bra艂bym nawet trzylatk贸w, je艣li tylko umiej膮 rzuca膰"). W ka偶d膮 sobot臋 rano Elliott zasiada艂 wiernie na widowni i patrzy艂 na swojego syna, uwijaj膮cego si臋 -jak to potem opowiada艂 Ninie - "w艣r贸d dwunastu krwio偶erczych m艂odzik贸w, wypuszczonych z Alcatraz". - Ciesz臋 si臋, 偶e tak wiele czasu sp臋dzacie w dobrym w towarzystwie - odpowiedzia艂a 偶artobliwie, rzeczywi艣cie zadowolona z postawy m臋偶a. - Spotka艂e艣 jak膮艣 bratni膮 dusz臋 w艣r贸d rodzic贸w?
- Owszem, pozna艂em kilku ojc贸w, lecz nie przypadli mi do gustu.
- Dlaczego? - Dopinguj膮 ch艂opak贸w zupe艂nie po wariacku. Istna banda dzikus贸w. Jeden z nich krzycza艂 nawet: "艁okciem go, Freddie! 艁okciem!". Co to niby ma znaczy膰? - To znaczy, 偶e wszyscy razem jeste艣cie wci膮偶 dzie ciakami. A jak mi si臋 nie spodobaj膮 treningi Danny'ego, to dla r贸wnowagi zapisz臋 go do baletu. - Chyba 偶artujesz - zaj膮kn膮艂 si臋 Elliott. - Sam zobaczysz - odpar艂a Nina p贸艂 偶artem, p贸艂 serio. W tym momencie przem贸wi艂 Danny, kt贸ry najwyra藕 niej uzna艂, 偶e pora si臋 wtr膮ci膰:
- Daj spok贸j, mamo. Taniec jest dobry dla peda艂贸w i dupk贸w.
Nina os艂upia艂a. Z niedowierzaniem popatrzy艂a na m臋偶a. - Kto go tego nauczy艂?
Elliott odrzek艂 ostro偶nie, ze skrywanym u艣miechem: - M贸wi艂em ci, 偶e w tej grupie s膮 sami twardziele. A teraz, co wybieracie? Pizz臋 czy delikatesy?
Rozdzia艂 17
Przez pewien czas 偶yli w b艂ogim przekonaniu, 偶e w ich rodzinie wszystko uk艂ada si臋 jak najlepiej. Ufni we w艂asne si艂y, w ko艅cu zdecydowali si臋 na 艣mielsze posuni臋cie. Kto艣 m贸g艂by powiedzie膰, 偶e mieli po prostu szcz臋艣cie, ale w wypadku Niny by艂o to poparte latami wyrzecze艅, krwi, potu i 艂ez, a偶 z pozorn膮 艂atwo艣ci膮 wystawi艂a na pr贸b臋 jednocze艣nie DWIE sztuki w Bostonie. Do tej pory, przez ca艂e dzieci艅stwo Danny'ego, w ich domu panowa艂a 偶elazna regu艂a, 偶e oboje z Elliottem rezygnuj膮 z wyjazd贸w i 偶e zawsze wracaj膮 na noc. Teraz jednak trafia艂a im si臋 niezwyk艂a okazja wsp贸lnego wypadu na weekend za miasto. Zas艂ugiwali na to. Poza tym ju偶 zupe艂nie nabrali przekonania do Wilmy. - A gdyby nawet dosz艂o do najgorszego - m贸wi艂 Elliott tonem pewnej przechwa艂ki - wr贸cimy w ci膮gu czterech godzin. Mo偶e nawet szybciej, je艣li ja poprowadz臋. Nina nie da艂a si臋 d艂ugo prosi膰. Te偶 dosz艂a do wniosku, 偶e Danny jest wystarczaj膮co du偶y, 偶eby sp臋dzi膰 dwie
101
noce bez rodzic贸w. I vice versa - im tak偶e co艣 si臋 nale偶a艂o, zanim b臋d膮 za starzy. |
Plan zapowiada艂 si臋 wspaniale: wyjazd i spotkanie z Robertem Margolinem, autorem i odtw贸rc膮 g艂贸wnej | roli w przedstawieniu, kt贸rego prapremier臋 zapowiedziano i na pi膮tkowy wiecz贸r. W sobot臋 za艣 mia艂 si臋 odby膰 pierw- szy po korekcie przegl膮d nowego musicalu Niny, pod tytu艂em Dwie dusze. 脫w spektakl by艂 praktycznie jej wy艂膮cznym dzie艂em, posk艂adanym niczym zamek z plas tikowych klock贸w, wybudowany przez Danny'ego. Opo wiada艂 o mi艂o艣ci pary s艂ynnych poet贸w, Elizabeth i Rober ta Browning贸w. W rolach g艂贸wnych - co Nina uwa偶a艂a za sw贸j najwi臋kszy triumf- wyst臋powali Julie Andrews i Richard Burton (艣wie偶o opromienieni s艂aw膮 Camelotu). Krytycy prze艣cigali si臋 w pochwa艂ach dla aktor贸w, ale sam musical dosta艂 mia偶d偶膮ce recenzje i wymaga艂 popra wek. W efekcie Nina sp臋dzi艂a ca艂y tydzie艅 przy telefonie, prosz膮c swych najbardziej utalentowanych przyjaci贸艂, 偶eby wybrali si臋 do Bostonu i spr贸bowali jako艣 pom贸c. W rezultacie, z dobrego serca, Marshall Newman zamkn膮艂 si臋 w apartamencie w Ritzu i jak oszala艂y wali艂 w maszyn臋 do pisania. Poprawiona sztuka wraca艂a na scen臋 w艂a艣nie w sobot臋 po po艂udniu, 偶eby grono dobranych widz贸w mog艂o szczerze oceni膰, czy warto j膮 pokaza膰 szerszej publiczno艣ci. Pocz膮tek wyprawy rokowa艂 wspania艂e nadzieje. Robert Margolin by艂 艣wietny w wybranej dla siebie roli m艂odego ameryka艅skiego dyplomaty, zatrudnionego w ambasadzie na male艅kiej karaibskiej wyspie, na kt贸rej przymusowo wyl膮dowa艂 samolot wioz膮cy Fidela Castro. Nagle wzrok
ca艂ego 艣wiata pad艂 na ten skrawek l膮du, zagubiony w bezmiarze oceanu.
Sztuka skrzy艂a si臋 b艂yskotliwymi dialogami, zw艂aszcza 102
w trakcie dyskusji mi臋dzy podchmielonym ambasadorem Stan贸w Zjednoczonych (wy艣mienity Walter Matthau) i kuba艅skim dyktatorem (Alan Arkin), 艂agodzonej przez ruchliwego Margolina. Sceny z c贸rk膮 Fidela Castro by艂y nie tylko 艣mieszne, ale i wzruszaj膮ce. Wszystko na swoim miejscu. A w nowojorskim biurze Niny ju偶 dzwoni艂y telefony prosto z Hollywood. Niestety w sobotni wiecz贸r nastroje wyra藕nie przygas 艂y. Musical pary Andrews-Burton zrobi艂 efektown膮 kla p臋. Por贸wnywano go do sztucznych ogni, wybuchaj膮cych bez kontroli. Niekt贸re strzeli艂y w g贸r臋, o艣wietlaj膮c scen臋 miliardami iskier, wi臋kszo艣膰 jednak, po kr贸tkim i pokr臋co nym locie, spada艂a i gas艂a. Nawet przy szczodrej pomocy Marshalla Newmana, kt贸ry dokona艂 wielu istotnych po prawek, Nina musia艂a przyzna膰, 偶e Dwie dusze by艂y najwi臋kszym marnotrawstwem aktorskiego talentu, od czas贸w gdy Szekspir statystowa艂 w Jak wam si臋 podoba. Martwi艂o j膮 to, bo w艂o偶y艂a doprawdy wiele czasu, wysi艂ku i serca w t臋 sztuk臋. Pomyli艂a si臋 nie po raz pierwszy, lecz nigdy tak g艂臋boko. Musia艂a spojrze膰 prawdzie w oczy. Lekarz by艂 niepotrzebny, przyda艂by si臋 grabarz... Producenci zachowywali beztroski optymizm. Nina postanowi艂a jednak wyprowadzi膰 ich z b艂臋du. - Zawini艂am na r贸wni ze wszystkimi. Ale, powiedz my sobie szczerze, gdyby ten musical mia艂 sier艣膰 i pazury, Towarzystwo Opieki nad Zwierz臋tami kaza艂oby go czym pr臋dzej u艣pi膰. Oszcz臋d藕my mu dalszych cierpie艅. Nie stresujmy aktor贸w... i nas samych. Producenci na zgod臋 wzruszyli ramionami. Tylko Ti-mothy Lipton pozosta艂 nieugi臋ty. - To zbyt wyszukany temat jak na Boston. Jed藕my do Nowego Jorku.
103
- Chyba 偶artujesz - powiedzia艂a Nina. - Bosto艅- czycy wcale nie s膮 gorsi od innych widz贸w. Przecie偶 dobrze wiesz, o co naprawd臋 chodzi.
- Mam ci przypomnie膰, Nino, 偶e p贸艂tora miesi膮ca temu, kiedy zacz臋li艣my pr贸by, przekonywa艂a艣 nas, 偶e to najwspanialsze dzie艂o od czas贸w Po艂udniowego Pacyfiku^ Popatrzy艂a mu prosto w oczy.
- Mam ci przypomnie膰, Timothy, 偶e nie jestem Bo giem? - zapyta艂a ch艂odno. - Gdybym nim by艂a, doko na艂abym lepszych poprawek. Niestety tak wysz艂o, 偶e jestem tylko cz艂owiekiem, kt贸ry na 艣niadanie jada w艂asny zapa艂, a nie talerz p艂atk贸w. Scenariusz sztuki czyta艂o si臋 wspaniale. Mo偶e kto艣 pami臋ta nasze podniecenie, kiedy dostali艣my Andrews i Burtona? Moim zdaniem zbyt ma艂o uwagi po艣wi臋cili艣my tre艣ci. Teraz ju偶 za p贸藕no. Timothy jednak wci膮偶 nie chcia艂 porzuci膰 nadziei. S膮dzi艂, 偶e tym razem m膮偶 nie stanie po stronie 偶ony. - A ty co my艣lisz? - zwr贸ci艂 si臋 do Elliotta. - Ja? Moje zdanie tu nie ma znaczenia. Mato艂ek ze
mnie, wi臋c chodz臋 za moj膮 m膮dr膮 pani膮 i nawet mi si臋 to podoba.
- Dlatego odszed艂e艣 z zawodu - powiedzia艂a Nina. Nie chcia艂a mu dokuczy膰, ale tak jako艣 wysz艂o. Cie艅 smutku przemkn膮艂 przez twarz Elliotta. Ju偶 mia艂 przygada膰 Ninie, lecz nie chcia艂 si臋 z ni膮 k艂贸ci膰 w obecno艣ci 艣wiadk贸w.
Tak czy owak, pokr贸tce przekona艂a wszystkich, 偶e nie nale偶y d艂u偶ej kara膰 widz贸w i aktor贸w. Za kulisami przekazano wie艣膰, 偶e sztuka schodzi z afisza.
- Cholera, dzi臋ki Bogu - skwitowa艂 to Richard Burton.
Wiecz贸r by艂 wyj膮tkowo d艂ugi i pe艂en rozmaitych prze-104
偶y膰. Nina nie mog艂a zasn膮膰. Po teatralnych utarczkach zat臋skni艂a za ukochanym synem. - Wiem, 偶e to zabrzmi dziwnie, ale mam ochot臋 sp臋dzi膰 t臋 noc we w艂asnym 艂贸偶ku - powiedzia艂a do Elliotta. - Brak mi Danny'ego. Poprowadz臋 samoch贸d przez pierwsze dwie godziny, a ty si臋 troch臋 prze艣pij na tylnym fotelu. Potem zrobimy zmian臋. Elliott u艣miechn膮艂 si臋 kwa艣no. - Uciekasz z miejsca zbrodni? - Chyba tak. M贸wi膮 o mnie, 偶e jestem twarda, ale, tak mi臋dzy nami, nie znosz臋 widoku krwi. Dochodzi艂a ju偶 czwarta rano, gdy dojechali do domu. Nina wci膮偶 by艂a mocno przygn臋biona. Elliott usiad艂 przy niej. Zacz臋li rozmawia膰. - Kiepsko si臋 czujesz? - zagadn膮艂 ze wsp贸艂czuciem. Skin臋艂a g艂ow膮. - Bardzo kiepsko. Dzi艣 pozbawi艂am pracy niema艂膮 grup臋 ludzi, a przecie偶 wiesz, jak trudno zaczepi膰 si臋 w tym fachu. - Nie bierz sobie tego do serca, Nino. Pomy艣l raczej, ilu ludziom pomog艂a艣 przez te wszystkie lata. Ilu aktor贸w skorzysta z triumfu Boba Margolina? Sztuk臋 wystawi膮 na Broadwayu i w wielu innych miastach. Na ca艂ym 艣wiecie. Sam procent od tantiem Boba wystarczy, by utrzyma膰 agencj臋 na d艂ugie lata. Wczorajsza noc to tw贸j triumf. Tak膮 ci臋 wszyscy znaj膮. Za dwa tygodnie nie b臋dzie 艣ladu po Dw贸ch duszach, a skaza na twoim pomniku stanie si臋 zwyk艂膮 plamk膮, kt贸ra te偶 zniknie z czasem. Nie zapominaj, 偶e wci膮偶 jeste艣 wcieleniem kr贸la Midasa. Zmieniasz autor贸w w z艂oto. Zdoby艂a si臋 na w膮t艂y u艣miech. - Aktor贸w tak偶e - mrukn臋艂a weselszym tonem. - Bob da艂 prawdziwy popis.
105
Na palcach przeszli do sypialni i zacz臋li szykowa膰 si臋 do spania, kiedy kto艣 cicho zapuka艂. To by艂a Wilma,
w znajomym szmaragdowym szlafroku. Mia艂a dziwnie pos臋pn膮 min臋.
- Och, ju偶 jeste艣cie - powiedzia艂a i doda艂a napi臋tym tonem: - To dobrze.
- Dlaczego? - zapyta艂a Nina. Wpatrywa艂a si臋 w twarz staruszki, pr贸buj膮c z niej co艣 wyczyta膰. - Co艣 si臋 sta艂o? Gdzie Danny? Z nim wszystko w porz膮dku? - Trudno powiedzie膰 "tak" lub "nie", pani Snyder. Ca艂y i zdr贸w, je艣li o to chodzi. Przynajmniej na ciele. - Ale zdarzy艂o si臋 co艣 z艂ego - wtr膮ci艂 si臋 Elliott. - Dlaczego pani do nas nie zadzwoni艂a?
- S膮 sprawy, w kt贸rych nie mo偶na pom贸c na od leg艂o艣膰. ;
- By艂... niegrzeczny? - spyta艂a Nina. Wyczu艂a w g艂osie niani nut臋 zak艂opotania.
- To zbyt 艂agodne okre艣lenie - smutno odpowie dzia艂a Wilma. - Przykro mi, lecz mam do艣膰 jego za chowania.
- Uderzy艂a go pani? - zawo艂a艂 Elliott, wci膮偶 maj膮c w pami臋ci dawne wydarzenia.
- Nie - odpar艂a z dum膮. - I przez wszystkie lata, jakie pracowa艂am z dzie膰mi, nigdy nie mia艂am na to ; najmniejszej ochoty. A偶 do dzisiaj. Okropnie to prze- | 偶y艂am. Czeka艂am, a偶 pa艅stwo wr贸c膮, by z艂o偶y膰 wym贸- l wienie. ]
- Ale偶, Wilmo! - zaprotestowa艂a Nina. - Przecie偶 | do tej pory 艣wietnie sobie radzi艂a艣. Nie mo偶esz zosta膰 ^ jeszcze kilku dni? Spr贸bujemy wszystko naprawi膰. ; Wilma skierowa艂a na ni膮 zm臋czone spojrzenie, l - Obawiam si臋, 偶e na to potrzeba du偶o wi臋cej czasu, l
106
Nie widzia艂am jeszcze tak pobudliwego dziecka. A jego agresywno艣膰... nie. Nie chc臋 o tym m贸wi膰. Je艣li pa艅stwo pozwol膮, spr贸buj臋 si臋 troch臋 przespa膰 - powiedzia艂a cicho. Podesz艂a do drzwi, lecz zatrzyma艂a si臋 i popatrzy艂a na swoich pracodawc贸w. - Lubi臋 pa艅stwa - odezwa艂a si臋 艂agodnym tonem. - I wiem, 偶e to bardzo ci臋偶ko s艂ucha膰 takich rzeczy. Jeszcze trudniej jest o tym m贸wi膰. Nina i Elliott do rana nie otrz膮sn臋li si臋 ze zdumienia. Nie potrafili podj膮膰 偶adnej rozs膮dnej rozmowy. - Mamo! Mamo! Tato! Tato! Rozradowany ch艂opiec od razu zauwa偶y艂, 偶e rodzice przygl膮daj膮 mu si臋 z napi臋t膮 uwag膮, jakby niepewni, co zobacz膮. - T臋skni艂e艣 troch臋? - z u艣miechem zapyta艂a Nina. - Gdzie tam... - odpar艂 jej syn. Nie lubi艂 ckliwych sentyment贸w. - Tata i ja bardzo t臋sknili艣my, je艣li to ci臋 obchodzi. Cho膰 pr贸bowa艂 to ukry膰, by艂 bardzo zadowolony, 偶e wci膮偶 o nim my艣leli. Nina i Elliott, w szlafrokach i kapciach, wzi臋li go mi臋dzy siebie i trzymaj膮c si臋 razem za r臋ce, poszli na 艣niadanie. U艣miechem maskowali trapi膮ce ich zmartwienie. Wreszcie Danny si臋 znudzi艂 towarzystwem rodzic贸w i wr贸ci艂 na g贸r臋, do swoich zabawek. Nina i Elliott zjednoczyli si艂y, 偶eby raz jeszcze porozmawia膰 z Wilma. Prosili j膮, aby chocia偶 troch臋 dok艂adniej powiedzia艂a, co wp艂yn臋艂o na jej decyzj臋. - B艂agam ci臋, Wilmo - z przej臋ciem powtarza艂a Nina. - Nie trzymaj tego w tajemnicy. Co on zrobi艂? Uderzy艂 ci臋? - Owszem. Ale ju偶 nieraz oberwa艂am od ch艂opc贸w
107
w jego wieku. Nawet nie licz臋 siniak贸w. Chodzi raczej | o jego ci膮g艂e humory i wrzaski. |
- U偶ywa brzydkich s艂贸w? - zapyta艂 Elliott. Czu艂 si臋 | nieco niezr臋cznie i by艂 wyra藕nie zmartwiony. Wilma skin臋艂a g艂ow膮.
- W swoim 偶yciu s艂ysza艂am ju偶 chyba wszystko. O wiele gorsze s膮 gro藕by. - Jakie gro藕by?
- Wol臋 nie m贸wi膰. Mdli mnie, kiedy o tym my艣l臋.
- Powiedz - nalega艂 Elliott. - Musimy to wiedzie膰. Daj cho膰by jeden przyk艂ad.
Niania westchn臋艂a ze zrozumieniem. Nie mog艂a od m贸wi膰 tej pro艣bie. Odgarn臋艂a siwe w艂osy z czo艂a.
- Powiedzia艂, 偶e mi rozp艂ata brzuch no偶ycami i wy- pruje flaki.
- Co?! - zach艂ysn臋艂a si臋 Nina. Wilma powt贸rnie pokiwa艂a g艂ow膮.
- Wci膮偶 wygaduje takie rzeczy, na r贸偶ne sposoby. Trzeba przyzna膰, 偶e ma bardzo bujn膮 wyobra藕ni臋. No i ten n贸偶...
- Jaki n贸偶?
- Chwileczk臋. - Wysz艂a z pokoju, zaraz jednak wr贸ci艂a z nar臋czem poci臋tych ksi膮偶ek. Pokaza艂a je, jako g艂贸wny dow贸d rzeczowy. - Pokroi艂 je kuchennym no偶em. Szczerze powiedziawszy, wol臋 nawet nie my艣le膰, co zrobi, gdy podro艣nie. - Elliott i Nina zamarli ze zgrozy. - Bardzo mi przykro, 偶e to powiedzia艂am - doda艂a Wilma. - Je艣li pa艅stwo pozwol膮, zadzwoni臋 po taks贸wk臋. Chcia艂abym si臋 dzisiaj wybra膰 do ko艣cio艂a.
Rozdzia艂 18
Dzi臋ki Bogu, 偶e istniej膮 niedzielne zaj臋cia sportowe. Danny jak zwykle szala艂 na boisku. W tym samym czasie jego rodzice mogli spokojnie porozmawia膰, bez obawy, 偶e ich pods艂ucha. - To nie mo偶e by膰 zbieg okoliczno艣ci. Mamy wini膰 nast臋pn膮 piastunk臋? - m贸wi艂a Nina. - Jest w tym jaka艣 prawid艂owo艣膰. Dzieje si臋 co艣 bardzo z艂ego. - Przedk艂adasz s艂owa dw贸ch nianiek ponad to, co widzisz u w艂asnego syna? - z naciskiem zapyta艂 Elliott. - Przecie偶 nie nosi na co dzie艅 no偶y, pistolet贸w ani innej zab贸jczej broni. Nie ma krwi. Zauwa偶y艂a艣 mo偶e, 偶eby w jaki艣 spos贸b odstawa! od normy? - A co powiesz o "pruciu flak贸w"? I o niszczeniu ksi膮偶ek? - 呕adne z nas go nie przy艂apa艂o na gor膮cym uczynku. - Sugerujesz, 偶e Wilma to wszystko wymy艣li艂a? 呕e sama poci臋艂a ksi膮偶ki na konfetti? Spu艣ci艂 z tonu. - Mamy go zabra膰 do lekarza?
109
- Tak. Do dobrego psychiatry. - Nic z tego. Nie ma takich. Ka偶dy z nich to czubek. - Zdarzaj膮 si臋 wyj膮tki. Sam Wilson jest najlepszymi pediatr膮 w okolicy. Bez w膮tpienia zna kogo艣 odpowied niego. Zgoda? ! - Zgoda - mrukn膮艂 niech臋tnie. | W poniedzia艂ek znale藕li tymczasow膮 niani臋 na miejsce Wilmy i mogli i艣膰 do pracy. Sam Wilson chyba wyczu艂 powag臋 chwili, gdy偶 zaraz porozmawia艂 z Carterem McKenzie. Szanowany dzieci臋cy psychiatra mia艂 mocno napi臋ty plan wizyt, lecz zgodzi艂 si臋 przyj膮膰 Danny'ego tak szybko, jak to mo偶liwe.
Rozmawia艂 z ch艂opcem ponad p贸艂 godziny. Potem odes艂a艂 go do poczekalni, 偶eby pobawi艂 si臋 z piel臋gniark膮, i wezwa艂 Nin臋 i Elliotta. Oboje byli tak zdenerwowani, 偶e przez ca艂膮 wizyt臋 nie zamienili ani s艂owa. McKenzie ruchem d艂oni zaprosi艂 ich do gabinetu. Za nim usiedli, Nina spyta艂a z niepokojem: - I co, doktorze? Zdo艂a艂 pan co艣 ustali膰? Siwow艂osy lekarz wspar艂 r臋ce na biurku i pochyli艂 si臋. - Prosz臋 pos艂ucha膰, pani Sny der... Ju偶 na pierwszy rzut oka wida膰, 偶e to nie ma dos艂ownie nic wsp贸lnego z jego fizycznym rozwojem - powiedzia艂 z wyra藕nym zamiarem uspokojenia ich. - Danny ma rzeczywi艣cie niezwyk艂膮, 偶eby nie powiedzie膰 chor膮, wyobra藕ni臋. Na pewno wiedz膮 pa艅stwo, 偶e dzieci z adopcji w pewnym okresie przejawiaj膮 gwa艂town膮 niech臋膰 do przybranych rodzic贸w. Tu prawdopodobnie mamy do czynienia w艂a艣 nie z takim przypadkiem, tyle 偶e w zmienionej formie. - Jak mo偶na mu pom贸c? - dopytywa艂a si臋 Nina. - Chcia艂bym za jaki艣 czas ponownie z nim porozmawia膰. Na dzi艣 jestem pewny, 偶e najlepszym lekar-
110
stwem b臋dzie mi艂o艣膰 i przywi膮zanie... i bardzo wiele cierpliwo艣ci. - To wszystko? To pa艅ska diagnoza? - ze z艂o艣ci膮 zawo艂a艂 Elliott. McKenzie zmierzy艂 go wzrokiem. - Tak, panie Snyder. 呕aden lek nie zast膮pi mi艂o艣ci
i uczu膰. Gdy wyszli na ulic臋 i Danny stan膮艂 przed wystaw膮 sklepu sportowego, Elliott szepn膮艂: - Stek bzdur. Ten konowa艂 nie potrafi艂by nawet wyci膮膰 wro艣ni臋tego paznokcia. - Nie przesadzaj. Poradzimy sobie bez niani. Zobaczymy, czy w naszej obecno艣ci Danny zmieni post臋powanie. Elliott zna艂 tylko jedn膮 odpowied藕. - G贸wno prawda!
* * *
Praca Niny nie pozwala艂a jej na ca艂kowit膮 rezygnacj臋 z zaj臋膰. Chocia偶 wi臋c zostawa艂a w domu, by dogl膮da膰 Danny'ego, zabiera艂a ze sob膮 Edie, swoj膮 Pi臋taszk臋, kt贸ra jej pomaga艂a przekopa膰 si臋 przez g贸r臋 list贸w i telegram贸w. Zadziwiaj膮ce, lecz w tym czasie ch艂opiec nie przejawia艂 偶adnej gwa艂towno艣ci. Zachowywa艂 si臋 ca艂kiem normalnie. By膰 mo偶e doktor McKenzie mia艂 racj臋. Elliott skr贸ci艂 swoje dy偶ury i zjawia艂 si臋 popo艂udniami, 偶eby przynajmniej przez dwie godziny pogra膰 z synem w pi艂k臋 albo w koszyk贸wk臋. Nie by艂o to najzabawniejsze, zw艂aszcza przy z艂ej pogodzie. Istnia艂o tylko jedno jedyne pocieszenie - ruchliwy malec zu偶ywa艂 tak wiele energii, 偶e o 贸smej szed艂 ju偶 do 艂贸偶ka i zasypia艂 jak k艂oda. Nina
111
i Elliott siadali w贸wczas w salonie. Mieli zupe艂nie szklane| oczy i czuli si臋 jak dwie zu偶yte baterie. |
- To tak wygl膮da pe艂nia 偶ycia? - j臋cza艂 Elliott. - Mnie to m贸wisz? - kwa艣no wt贸rowa艂a mu Nina.|
- Nawet nie mia艂em poj臋cia, do czego zdolne s膮| dzieciaki, j
- Mo偶e nie wszystkie - odparta zgodnie z praw da. - Ale on jest nasz i musimy si臋 z tym pogodzi膰. |
- Chwileczk臋!-zawo艂a艂 Elliott.-Co艣 mnie tkn臋艂o, | kiedy to powiedzia艂a艣. !1
- Co takiego?
- 呕e jest "nasz". A mo偶e o to chodzi? Bo przecie偶 tak naprawd臋 偶adne z nas nie ponosi najmniejszej od powiedzialno艣ci za jego stan umys艂owy. Biologicznie rzecz bior膮c, nie mamy z nim nic wsp贸lnego.
- Co ty w og贸le wygadujesz? Mamy go jako bubla odda膰 do sieroci艅ca?
Nie poprzesta艂 na tym.
- We藕my na przyk艂ad dwoje ma艂偶onk贸w, z kt贸rych
jedno odkrywa straszn膮 prawd臋 o drugim... Zawsze mog膮 si臋 rozwie艣膰.
- Wybacz, m贸j drogi - powiedzia艂a z nieukrywan膮 zgroz膮. - Dzieci to nie dotyczy. Kocham go. Nie ma
mowy o 偶adnych zwrotach ani 偶adnej wymianie. Pozostaj膮 s艂owa: "Dop贸ki 艣mier膰 nas nie roz艂膮czy". Elliott brn膮艂 coraz dalej.
- Nino, naprawd臋 chcesz po艣wi臋ci膰 nast臋pne pi臋t na艣cie lat 偶ycia na ustawiczn膮 walk臋 z dzikim huraganem?
Wyczu艂a nagle, 偶e dzieli ich wielka przepa艣膰, kt贸ra z ka偶d膮 chwil膮 poszerza艂a si臋 coraz bardziej.
- Nie mam wyboru! - krzykn臋艂a niczym przez megafon, bo chyba tylko w ten spos贸b mog艂a do niego
112
dotrze膰. - Ucieczka nic nie pomo偶e. I tak ma trudne 偶ycie. Kocham go, a on nas po prostu potrzebuje! Elliott wyczerpa艂 wszystkie argumenty. Wsta艂, wzruszy艂 ramionami i wyszed艂 do drugiego pokoju. S艂ycha膰 by艂o, jak nala艂 sobie drinka, usiad艂 w fotelu i ha艂a艣liwie zacz膮艂 przegl膮da膰 jakie艣 czasopismo.
Nina poczu艂a w g艂臋bi duszy co艣, czego nie zazna艂a od
dawna, czyli od dnia, w kt贸rym przed wielu laty pozna艂a Elliotta.
Samotno艣膰.
Rozdzia艂 19
Z pomoc膮 dochodz膮cych na pewien czas opiekunek i za cen臋 wielu kompromis贸w w pracy jako艣 przetrwali lato. W sierpniu jak zwykle odbyli toumee po licznych teatrach. Nina mimo wszystko nie umia艂a si臋 skupi膰 na wyszukiwaniu nieznanych talent贸w, skoro najwi臋kszy k艂opot mia艂a z w艂asnym synem. Wci膮偶 zadawa艂a sobie dwa pytania: Co go dr臋czy? Dlaczego odcina si臋 od 艣wiata?
Nadesz艂o wreszcie 艢wi臋to Pracy - dzie艅, kt贸ry dla wielu ameryka艅skich rodzin jest jednocze艣nie pierwszym dniem szko艂y, wyczekiwanym z dum膮 i nadziejami, ale te偶 z pewnym smutkiem. Nina i Elliott pragn臋li szczerze, aby dla nich by艂 to dzie艅 wytchnienia. Wsp贸lnie uznali, 偶e Danny'emu przyda si臋 dyscyplina, i zapisali go do szacownej, cho膰 nieco sztywnej szko艂y pod wezwaniem 艢wi臋tego Antoniego. Podczas rozmowy wst臋pnej malec wywar艂 du偶e wra偶enie na dyrektorze. Uj膮艂 go najwyra藕niej swoim poczuciem humoru. Pod koniec spotkania doktor Russell z u艣miechem popatrzy艂 na niego.
114
- Chcia艂by艣 mnie o co艣 spyta膰? - powiedzia艂. - Owszem - z chytr膮 mink膮 odpar艂 Danny. - Wie pan, 偶e sznurowad艂o si臋 panu rozwi膮za艂o? Dyrektor spojrza艂 w d贸艂 i zrozumia艂, 偶e ch艂opiec go
nabiera. - Wykiwa艂e艣 mnie. Danielu - stwierdzi艂 z zadowoleniem. Po raz pierwszy od niepami臋tnych czas贸w w sercach Niny i Elliotta poja艣nia艂a iskierka nadziei. Niestety pope艂nili kardynalny b艂膮d w swoich oczekiwaniach. Okaza艂o si臋, 偶e szko艂a pod wezwaniem 艢wi臋tego Antoniego jest zbyt 艂agodna, zbyt tradycyjna i zbyt sztywna dla dzikiego tygrysa, kt贸ry nie zwraca艂 uwagi na gwizdy na boisku i nie zamierza艂 s艂ucha膰 pr贸艣b - lub 偶膮da艅 - w klasie. Nie min膮艂 miesi膮c, a ju偶 doktor Russell straci艂 dobry humor, wezwa艂 rodzic贸w i poradzi艂 im, 偶eby znale藕li jak膮艣 inn膮 plac贸wk臋 wychowawcz膮, odpowiedniejsz膮 dla wybuja艂ego charakteru Danny'ego. Dziwnie dobiera艂 s艂owa. Nina i Elliott wyszli w prze艣wiadczeniu, 偶e "wybuja艂y" to spo艂ecznie dopuszczalne okre艣lenie 偶ywio艂owego zachowania dorastaj膮cego ch艂opca, nie zawieraj膮ce w sobie 偶adnego pot臋pienia ani oskar偶e艅 o agresj臋. Co wi臋cej, doktor Russell ani razu nie wspomnia艂 o tym, 偶e Danny nie potrafi艂 zagrza膰 miejsca w grupie. Problem sprowadzi艂 do poziomu "filozoficznych
nieporozumie艅". - Nazwijmy to 艣mia艂ym eksperymentem, kt贸ry nie
ca艂kiem wypali艂.
* * *
Ciaremont by艂o zupe艂nym przeciwie艅stwem szko艂y 艢wi臋tego Antoniego. Tu obowi膮zywa艂a naczelna zasa-
115
da - lekcje odbywaj膮 si臋 na poziomie uczni贸w albo nawet poni偶ej wspomnianego poziomu. Nauczyciele za tem najcz臋艣ciej kl臋czeli lub wr臋cz le偶eli w klasach na pod艂odze, bawili si臋 w 偶abie skoki i setki innych zabaw, co najmniej osobliwych w oczach postronnego obserwatora. O ile pierwsz膮 szko艂臋 mo偶na nazwa膰 "werbaln膮", to druga bez w膮tpienia by艂a szko艂膮 "fizyczn膮". Nina i Elliott znale藕li idealne warunki dla syna. Tu m贸g艂 spokojnie dorasta膰 i zdobywa膰 przyjaci贸艂.
Nauczyciele z Ciaremont mieli jednak pewn膮 przewag臋 nad rodzicami. W pewnym sensie patrzyli uczniom prosto w oczy. Niezwykle szybko wysz艂o na jaw, 偶e pewna
cecha Danny'ego nie pasuje do psychiki normalnego sze艣ciolatka.
Z艂o艣膰.
G艂臋boka jak wulkan i eksploduj膮ca bez 偶adnego ostrze 偶enia.
Ci膮gle si臋 bi艂. Nie tylko za pomoc膮 pi臋艣ci. Kopa艂 i gryz艂 koleg贸w. Dla niego 偶ycie by艂o jedn膮 wielk膮 bitw膮. Nie wiadomo tylko, z kim walczy艂 i dlaczego. Szko艂a Ciaremont powsta艂a przed ponad dwunastoma laty. Jej za艂o偶ycielka i obecna dyrektorka Audrey Palmer chlubi艂a si臋 otwartym, nowatorskim umys艂em. Ale i ona nigdy dot膮d nie spotka艂a si臋 z takim dzieckiem jak Danny. Nic dziwnego, 偶e du偶o m贸wiono o nim na ka偶dym ze braniu. Pocz膮tkowo Audrey prosi艂a m艂odszych i mniej do艣wiadczonych pedagog贸w o odrobin臋 cierpliwo艣ci i zro zumienia. Potem jej w艂asna tolerancja zacz臋艂a z wolna przygasa膰. Wci膮偶 narasta艂a fala skarg ze strony rodzic贸w innych dzieci. "Zawsze martwi艂am si臋 o syna, kiedy wraca艂 po lekcjach do domu - m贸wi艂a jedna z matek. - Ba艂am si臋, 偶e kto艣 go napadnie. Teraz s艂ysz臋, 偶e tu, na
116
przerwach, jest o wiele gorzej. Co to za ch艂opiec... ten, co gryzie? By艂 ju偶 leczony na w艣cieklizn臋?". Nie wszyscy swoje wypowiedzi ko艅czyli w tak 偶artobliwy spos贸b. M贸wili wprost: albo zaraz da si臋 co艣 z tym zrobi膰, albo szukamy nowej szko艂y. W ci膮gu minionych lat nie wy rzuci艂a ani jednego ucznia. By艂a dumna, 偶e jej plac贸wka jest "wyj膮tkowo sp贸jna". 呕e wymy艣lona przez ni膮 metoda nauczania sk艂ania艂a wszystkich niczym muzyka do wsp贸l nego ta艅ca. Z prawdziwym smutkiem i z poczuciem g艂臋bokiej pora偶ki wezwa艂a do siebie rodzic贸w Danny'ego. Snyderowie nie mieli z艂udze艅, czym sko艅czy si臋 ta rozmowa. Audrey zna艂a zawi艂膮 histori臋 ch艂opca, wi臋c pr贸bowa艂a w pozytywny spos贸b z艂agodzi膰 wyd藕wi臋k ostatniej, ne gatywnej konkluzji. Du偶o m贸wi艂a o swoistym poczuciu humoru Danny'ego, chwali艂a jego zapa艂, energi臋... i nie zale偶no艣膰. 呕adna z tych cech nie by艂a przesadnie wyol brzymiona. Problem w tym, 偶e Danny nie umia艂 wsp贸艂偶y膰 z lud藕mi. - Prawdziwy dzikus - podsun膮艂 Elliott. - To chyba jednak zbyt mocne okre艣lenie - od powiedzia艂a Audrey lekko ura偶onym tonem. - Ale prawdziwe - nie ust臋powa艂, ledwo panuj膮c nad nerwami. Ostatnio jego zachowanie bardzo martwi艂o Nin臋. Rozp艂aka艂a si臋 i si臋gn臋艂a po chusteczk臋, 偶eby obetrze膰 za艂zawione oczy. - Audrey, jak mo偶emy cokolwiek naprawi膰? - zapyta艂a b艂agalnie. - Powiedz nam. Co zrobi膰, 偶eby艣 go nie wyrzuci艂a? - Z Ciaremont uczniowie nie s膮 "wyrzucani" - z fa艂szyw膮 s艂odycz膮 zapewni艂a j膮 dyrektorka.
117
•禄
•l
- Sko艅czmy te brednie - zniecierpliwi艂 si臋 Elliott. -|
Chcesz po prostu, 偶eby艣my sami go zabrali. To 艂atwiejsze! Mam racj臋?
Audrey natychmiast skorzysta艂a z okazji, 偶eby cho膰 troch臋 zmieni膰 temat.
- S膮dz臋, 偶e pewien okres... separacji b臋dzie korzystny dla nas wszystkich. Spr贸bujcie przez ten czas podda膰 go kuracji. Chyba jest mu potrzebna.
呕adne z nich nie wspomnia艂o, 偶e Danny by艂 u lekarza. - A p贸藕niej przyjmiesz go z powrotem? - Nina uczepi艂a si臋 ostatniej w膮t艂ej nadziei. Audrey skin臋艂a g艂ow膮.
- Ca艂kiem mo偶liwe. Powiedzmy, 偶e za p贸艂 roku wr贸 cimy do rozmowy.
Nina bezradnie spojrza艂a na Elliotta. - To brzmi ca艂kiem rozs膮dnie, prawda? - Dobrze, 偶e powiedzia艂a艣 "brzmi", Nino, bo poza brzmieniem nic si臋 nie kryje w tych s艂owach. Nasza przemi艂a, nowoczesna, zaradna pani Audrey jest wi臋ksz膮 hipokrytk膮 ni偶 tamten stary pierdziel od 艢wi臋tego An toniego. On przynajmniej nie ba艂 si臋 prawdy i nie karmi艂 nas niestrawnym pseudonaukowym be艂kotem. Chcesz wiedzie膰, co przed chwil膮 naprawd臋 us艂ysza艂a艣? "Za chowanie tego dzieciaka przeszkadza w prowadzeniu zaj臋膰. Zabierzcie go, bo w przeciwnym razie inni ucznio wie zaczn膮 zwiewa膰 drzwiami i oknami". - Popatrzy艂 na dyrektork臋. - Myl臋 si臋, droga pani? l
Westchn臋艂a. Tym westchnieniem przyzna艂a si臋 do bezradno艣ci. Nie mog艂a odm贸wi膰 racji Elliottowi. Nina zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e pora ko艅czy膰 rozmow臋, ale nie chcia艂a pali膰 za sob膮 wszystkich most贸w.
- Wybacz mojemu m臋偶owi - powiedzia艂a cicho, 118
bardziej oficjalnym tonem. - Bardzo to prze偶ywa. Na nieszcz臋艣cie by艂a艣 pod r臋k膮. Elliott 艂ypn膮艂 na ni膮 spod oka. - Prosz臋 wybaczy膰 mojej 偶onie - odparowa艂 z nacis kiem. - Wida膰 nie dojrza艂a, 偶eby w pe艂ni zrozumie膰 wag臋 naszych problem贸w. Nina popatrzy艂a na niego z przera偶eniem. Nie spodzie wa艂a si臋 tak jawnej z艂o艣ci. Nast膮pi艂a chwila niewygodnej ciszy. Audrey wykorzysta艂a to, aby ostatecznie zdj膮膰 kajdanki p臋taj膮ce ca艂膮 tr贸jk臋. - Mam nadziej臋, 偶e b臋dziemy w kontakcie - powie dzia艂a rzeczowo. - Wpadajcie czasem. - Gdzie jest Danny? - sucho zapyta艂 Elliott. Z tru dem ukrywa艂, 偶e postawa Audrey sprawia mu du偶膮 przy kro艣膰.
- Zaczekajcie na dole, ko艂o schod贸w. Przyjdzie za pi臋膰, sze艣膰 minut. Przez ostatnie p贸艂 godziny czytamy dzieciom bajki - odpar艂a z lekkim u艣miechem i szybko spojrza艂a na zegarek.
Razem wyszli z gabinetu. Audrey zaprowadzi艂a ich na sam koniec korytarza i znik艂a szybko niczym Houdini. Nina i Elliott zostali sami ze swoimi my艣lami. - Szlag by trafi艂! - warkn膮艂 Elliott przez zaci艣ni臋te z臋by. - Twoje uwagi pod moim adresem by艂y zupe艂nie nie na miejscu.
- Wybacz, ale zachowywa艂e艣 si臋 bardzo nietaktownie. - Bo mnie wkurza艂a jej postawa. Potraktowa艂a nas jak 艣miecie. Musia艂a艣 na mnie naskakiwa膰? Nina zastanawia艂a si臋 przez moment. - Masz racj臋 - przem贸wi艂a cicho. - Przepraszam. Chyba jestem... jeste艣my mocno zdenerwowani. Przebaczysz mi?
119
W pierwszej chwili nie znalaz艂 odpowiedzi, a kiedy ju偶 otworzy艂 usta, z g贸ry rozleg艂o si臋 wo艂anie: - Mamo! Tato!
Odruchowo, nie zamieniwszy ani s艂owa, porzucili w艂as ne animozje i chwycili syna w obj臋cia.
- Po co przyszli艣cie razem? - spyta艂.
- To taka ma艂a niespodzianka. Wpadli艣my na pomys艂, 偶eby wybra膰 si臋 razem na lody. Co ty na to?
- Fajowo! - zawo艂a艂 z b艂yszcz膮cymi oczami. - Czyli 艣wietnie - z uczuciem mrukn臋艂a Nina. - Chod藕. Zabierz sw贸j kostium gimnastyczny. - Dlaczego? Przecie偶 dzi艣 nie pi膮tek. - A potem S nagle zrozumia艂. Spojrza艂 na ojca i zapyta艂 ostro偶nie: - Chc膮, 偶ebym sobie st膮d poszed艂, prawda?
Elliott, niespodziewanie dla samego siebie, poczu艂 ogromne wzruszenie. 艁zy zakr臋ci艂y mu si臋 pod powieka mi. Zdo艂a艂 jedynie skin膮膰 g艂ow膮.
- Kiedy艣 tego na pewno po偶a艂uj膮, ma艂y - b膮kn膮艂. Twarz ch艂opca zrobi艂a si臋 bia艂a jak kreda. - Nie, tato. Na pewno nie. - Ma艂y Danny niczym m臋偶czyzna dzielnie powstrzyma艂 si臋 od p艂aczu. Potem uj膮艂 rodzic贸w za r臋ce i poci膮gn膮艂 ich w stron臋 szatni. -
Wezm臋 jedynie swoje rzeczy i p贸jdziemy z tego 艣miet nika.
Udawa艂, 偶e jest szcz臋艣liwy, cho膰 wyra藕nie nadrabia艂 min膮. We tr贸jk臋 wyszli ze szko艂y w g臋stniej膮cy mrok
zmierzchu. Przez ca艂膮 drog臋 do domu Nina i Elliott mocno 艣ciskali d艂onie syna.
- Nie martw si臋, kochanie - odezwa艂a si臋 Nina. -
Trafi艂e艣 do nieodpowiedniej szko艂y. Znajdziemy ci co艣 lepszego.
- Na przyk艂ad klatk臋 w zoo - podsun膮艂. 120
- Co takiego? - zaj膮kn臋艂a si臋. - Wczoraj tak powiedzia艂 jeden z nauczycieli. 呕e moje miejsce jest w zoo, z innymi zwierzakami. Nina i Elliott spojrzeli na siebie. Z b贸lem. Ze wstydem. Z poczuciem winy. - Nowoczesna szko艂a - wycedzi艂 Elliott.
Rozdzia艂 20
Zachowywali si臋 jak lunatycy. Nakarmili go i czytali mu ci膮gle na zmian臋, a偶 wreszcie zm臋czy艂 si臋 i zasn膮艂. Potem zn贸w przekroczyli bramy ukrytego piek艂a. Co z nim naprawd臋 zrobi膰? (Gdzie艣 pod spodem czai艂o si臋 pytanie, jak w takiej sytuacji maj膮 ratowa膰 w艂asny zwi膮 zek?).
- Pos艂uchaj - powiedzia艂a Nina. - Nie wolno nam si臋 oszukiwa膰. Poprosimy doktora McKenzie, 偶eby znalaz艂 dobr膮 szko艂臋 dla dzieci... nienawidz臋 tego eufemizmu... "o specjalnych potrzebach".
Ci膮g艂e napi臋cie wywo艂a艂o nerwow膮 reakcj臋 Elliotta. - Powinni艣my zaskar偶y膰 ten cholerny dom dziecka! - warkn膮艂 ze z艂o艣ci膮. - To oni nam wcisn臋li takiego szale艅ca! Powiesz mo偶e, 偶e w pe艂ni dotrzymali umowy?!
- Na mi艂o艣膰 bosk膮! A co mogli wtedy zrobi膰? Noworodka nie poddasz psychoanalizie. Nawet rodzone dziecko to los na loterii! A gdyby tak okaza艂 si臋 drugim Einsteinem? Obnosi艂by艣 si臋 z dum膮 po ca艂ym Manhattanie!
122
- Mo偶e masz racj臋. Wiem tylko, 偶e to kto艣 inny dosta艂 Einsteina. Nam si臋 trafi艂 Kuba Rozpruwacz. Nina rzuci艂a mu spojrzenie pe艂ne b贸lu i zagniewania. - Dlaczego mam dziwne wra偶enie, 偶e obarczasz mnie ca艂膮 win膮? - zapyta艂a. - Nigdy tego nie powiedzia艂em - odpar艂 bez przekonania. - To niewa偶ne. Znam twoje my艣li. - Zawsze stajesz po jego stronie. Ja si臋 nie licz臋. - Nieprawda. Chc臋, 偶eby艣 w ko艅cu uwierzy艂, 偶e mi艂o艣膰 mo偶e go zmieni膰. Teraz jest trudnym dzieckiem, ale powinien wiedzie膰, 偶e go nigdy nie opu艣cimy. - Podnios艂a g艂os i powiedzia艂a niemal rozkazuj膮cym tonem: - Nie poddawaj si臋! Do cholery, przecie偶 jest twoim synem! By艂e艣 i b臋dziesz mu potrzebny! Elliott w milczeniu zwiesi艂 g艂ow臋. S膮 dwa sposoby, 偶eby znale藕膰 szko艂臋 specjaln膮. Pierwszy to rozmowa ze specjalist膮 w tej dziedzinie, cho膰by takim jak McKenzie. Drugi to og艂oszenia na ko艅cowych stronach "New York Times Sunday Magazine". Pe艂no tam reklam tak zwanych o艣rodk贸w nauczania dla grubas贸w, zapalonych sportsmen贸w, nieuleczalnych muzyk贸w, no i oczywi艣cie m艂odych chuligan贸w - to znaczy "dzieci sprawiaj膮cych k艂opoty wychowawcze". - Na wszystko mo偶na znale藕膰 dobre okre艣lenie. - Porozmawiamy o tym p贸藕niej, jak nieco och艂oniemy - t臋po odpar艂a Nina. Posz艂a do siebie, do gabinetu, zaj膮膰 si臋 jak膮艣 prac膮 przyniesion膮 z biura. Wr贸ci艂a godzin臋 p贸藕niej. Elliott wci膮偶 siedzia艂 nad gazet膮. Co艣 zakre艣la艂 i robi艂 notatki. Jedno z og艂osze艅 zaznaczonych k贸艂kiem brzmia艂o: "Szko艂a wojskowa Beacon Hill. Twarda dyscyplina
123
robi dobrych 偶o艂nierzy z ch艂opc贸w z najbardziej 禄cywil| nymi芦 problemami". |
- Innymi s艂owy - przet艂umaczy艂a Nina - "Tak cii skopiemy tw贸j cholerny ty艂ek, 偶e nabierzesz og艂ady,| cho膰by艣 przez osiem lat ci膮gle mia艂 bra膰 w sk贸r臋". -膭 Zmarszczy艂a brwi i pokr臋ci艂a g艂ow膮. | - Skoro jeste艣 taka m膮dra, to powiedz mi, co robi膰. | - Nie wypuszcz臋 go z domu - odpar艂a kategorycz- \ nym tonem - bo to tylko pogorszy spraw臋. Je艣li teraz go | odepchniemy, b臋dzie to dla niego jeszcze jeden dotkliwy \ cios od 偶ycia. ]
- Wi臋c dobrze, moja pani, czy raczej doktorze Freud. \ Od dzisiaj sama we藕 si臋 za jego wychowanie. - Z trz膮艣- kiem od艂o偶y艂 gazet臋 i poszed艂 do siebie. Nast臋pnego ranka Nina zadzwoni艂a do doktora McKen- zie. Dowiedzia艂a si臋, 偶e na Siedemdziesi膮tej Dziewi膮tej, w pobli偶u Pierwszej Alei, jest szko艂a imienia pierwszego burmistrza Nowego Jorku Petera Stuyvesanta. By艂a to wielce powa偶ana plac贸wka edukacyjna o stopniu podsta wowym, w kt贸rej nauk臋 艂膮czono z formami terapii. Grono pedagog贸w mog艂o si臋 pochwali膰 艣wietnymi wynikami. Z drugiej strony, przyjmowano tam tylko takie dzieci, kt贸re dawa艂y nadziej臋 na rych艂e wyleczenie. Przechodzi艂y swoisty proces rehabilitacji i po pewnym czasie wraca艂y do normalnego 艣wiata. Wychowawcy w pe艂ni zdawali sobie spraw臋, 偶e czeka ich wyt臋偶ona praca z gronem trudnych, przewra偶liwionych i nadpobudliwych uczni贸w. Chcieli otworzy膰 drzwi wi臋zienia i przywr贸ci膰 im rado艣膰 偶ycia. Dwa dni p贸藕niej, wieczorem, kiedy po ci臋偶kim, praco witym dniu zasiedli przy kieliszku wina, Nina poda艂a i Elliottowi ulotk臋 zabran膮 ze szko艂y. Przeczyta艂 j膮 z uwag膮 i popatrzy艂 na 偶on臋.
124
- I co? - zapyta艂 lakonicznie. - Przyznasz chyba, 偶e by艂oby wspaniale, gdyby si臋 nim zaj臋li. Znalaz艂by zaspokojenie swoich najgor臋tszych potrzeb. - A co z naszymi potrzebami? - Co to znaczy"! - 呕e wci膮偶 b臋dzie z nami mieszka艂 i rujnowa艂 nam 偶ycie. - M贸w za siebie, Eli. Ja nie narzekam. Danny daje mi wszystko, czego naprawd臋 pragn臋. Obrazi艂 si臋. - My艣la艂em, 偶e to moja rola. Nina podesz艂a bli偶ej, obj臋艂a go i mocno przytuli艂a. - Na lito艣膰 bosk膮, kochanie, w moim sercu jest wystarczaj膮co wiele miejsca dla was obu. - Popchn臋艂a go na kanap臋 i uj臋艂a za r臋ce. - Musimy wreszcie zrozumie膰, 偶e dla jego dobra konieczne s膮 pewne wyrzeczenia z naszej strony - powiedzia艂a niemal z desperacj膮. - Jak ju偶 to za艂atwimy, wr贸cimy do w艂asnego normalnego 偶ycia. Elliott my艣la艂 przez chwil臋. - Mog臋 przynajmniej si臋 z tym przespa膰? - Oczywi艣cie - szepn臋艂a Nina. - Skoro jeste艣my sami, skorzystajmy z okazji i prze艣pijmy si臋 razem. Nast臋pnego dnia Elliott by艂 nieust臋pliwy jak mury Jerycha. Nina jednak postawi艂a mu wyra藕ne ultimatum. Gdyby chcia艂 偶y膰 bez syna, to tak偶e i bez niej. Nie wyobra偶a艂 sobie tak wielkiej ofiary. Mury zacz臋艂y p臋ka膰 i wreszcie run臋艂y z hukiem. Po niezliczonych testach, badaniach i rozmowach grupa psychiatr贸w pod wodz膮 doktora Marvina Gordona dosz艂a do przekonania, 偶e w post臋powaniu Danny'ego mo偶na
125
znale藕膰 wszystkie klasyczne cechy przypadku okre艣lane go angielskim skr贸tem ADD-H, oznaczaj膮cym zaburz臋 ni膮 zachowania, po艂膮czone z nadruchliwo艣ci膮, rozwija j膮ce si臋 na pod艂o偶u niemo偶no艣ci zaspokojenia subiekJ tywnie odczuwanych potrzeb uczuciowych. Objawy by| 艂y wyra藕ne - ch臋膰 zwr贸cenia na siebie uwagi, niekon-i sekwentne zachowanie, samoistna agresywno艣膰 i takj dalej. Zazwyczaj w takich razach stosowano terapi臋 psy-j chiatryczn膮, ale Gordon wychodzi艂 z za艂o偶enia, 偶e zdo艂aj pom贸c ch艂opcu, i popar艂 wniosek o przyj臋cie go d贸j szko艂y imienia Petera Stuyvesanta. Rado艣膰 Niny nie! mia艂a granic, l Danny udawa艂, 偶e to wszystko wcale go nie obchodzi,; ale w rzeczywisto艣ci chcia艂 wiedzie膰, co to za szko艂a i dlaczego tam go posy艂aj膮. - Spodoba ci si臋 - powtarza艂a matka, pr贸buj膮c z niego wykrzesa膰 cho膰 odrobin臋 entuzjazmu. - W膮tpi臋 - burkn膮艂 opryskliwie. - Uwierz mi, Danny - uspokaja艂a go. - Ju偶 tam znajd膮 metod臋 na... - ...Na moje aspo艂eczne zachowanie? - doko艅czy艂 za ni膮. - Kto ci to powiedzia艂? - Prosto w oczy? Nikt. Ale s艂ysza艂em, co szepc膮 za moimi plecami. Elliott i Nina spojrzeli na siebie. Po chwili Elliott przeni贸s艂 wzrok na syna. - To ju偶 sko艅czone, Danny - odezwa艂a si臋 Nina. - Tam s膮 dobrzy nauczyciele. - Naucz膮 ci臋, jak panowa膰 nad swoimi nerwami - doda艂 Elliott. - Wcale mi to niepotrzebne! - warkn膮艂 Danny.
By膰 mo偶e zrobi艂 to na pokaz, ale obydwoje umilkli jak
na komend臋. - Oczywi艣cie, 偶e nie, kochanie - 艂agodnie podj臋艂a
p^na. - Denerwujesz si臋, jak ka偶dy przed p贸j艣ciem do
nowej szko艂y. _ Nic z tych rzeczy - nachmurzy艂 si臋. - To taka
sama stara szko艂a, tylko pod now膮 nazw膮.
126
Rozdzia艂 21
Pierwszego dnia nauki, po d艂ugim 艂zawym po偶eg naniu, Nina za 偶adne skarby 艣wiata nie chcia艂a si臋 rozsta膰 z synem (Elliott mia艂 bardzo wa偶ne poranne spotkanie, kt贸rego nie m贸g艂 odwo艂a膰). Wreszcie podesz艂a do nich jaka艣 m艂oda kobieta, wygl膮daj膮ca na absolwentk臋 jednej z najlepszych uczelni. Przedstawi艂a si臋 jako Karen, wychowawczyni Danny'ego. Wiedzia艂a, kim jest nowy ucze艅, i na powitanie u艣cisn臋艂a mu d艂o艅 zupe艂nie "po doros艂emu".
Danny popatrzy艂 na ni膮, a potem na matk臋. - Wszystko w porz膮dku - powiedzia艂a Karen. - Twoja mama odbierze ci臋 o wp贸艂 do czwartej. Wcale jej nie dziwi艂o, 偶e Nina wygl膮da艂a na bardziej zmartwion膮 od syna. Spojrza艂a na ni膮 spod oka i bezg艂o艣 nie poruszy艂a ustami: "Prosz臋 si臋 nie ba膰. Dam sobie rad臋". Wzi臋艂a Danny'ego za r臋k臋 i wesz艂a z nim do szko艂y. Nina mimo wszystko nie mog艂a si臋 skupi膰 na pracy. Siedzia艂a w biurze jak 偶a艂obnik w ostatki, cho膰 wszyscy w kr膮g ta艅czyli przed ni膮, ciesz膮c si臋 z jej powrotu.
128
pi臋taszka Edie zdo艂a艂a j膮 nam贸wi膰 tylko na jedno bardzo wa偶ne spotkanie.
- Bob Margolin chcia艂by ci臋 widzie膰, najch臋tniej przed lunchem.
- Na mi艂o艣膰 bosk膮, zadzwo艅 do niego i zapytaj, czy agencja, w mojej skromnej osobie, mo偶e zaprosi膰 go na obiad. Dawno ju偶 tego nie robi艂am. B臋dzie mi cholernie mi艂o.
Edie szybko chwyci艂a za s艂uchawk臋. Nina wsadzi艂a nos w notatki.
- Nie da rady! - zawo艂a艂a Edie. - Powiedzia艂 jednak, 偶e musi si臋 z tob膮 spotka膰, cho膰by na pi臋膰 minut. - Wi臋c niech przyjdzie, gdy zechce. Przyjm臋 go bez wzgl臋du na por臋.
Ka偶dy dzie艅 w biurze przypomina艂 tornado, ale dzi艣 by艂o wyj膮tkowo hucznie, wi臋c Nina nie zwr贸ci艂a naj mniejszej uwagi na niezwyk艂膮 odpowied藕 Margolina. By艂 wprawdzie s艂awny i bardzo bogaty, ale nigdy przedtem nie odmawia艂 zaprosze艅 na obiad, wci膮偶 maj膮c w pami臋ci dawne chude lata. Zwykle przemyka艂 si臋 przez biuro, jakby by艂 w niewidzialnym p艂aszczu, pozdrawia艂 ka偶dy k膮t w poczekalni Niny i wreszcie 偶wawo wkracza艂 do jej gabinetu. Dzisiaj jednak wita艂 si臋 raczej p贸艂g臋bkiem. Bez zb臋dnych wst臋p贸w wszed艂 do przestronnej i widnej 艣wi膮 tyni, wy艂o偶onej mi臋kkim dywanem, i usiad艂. - Cze艣膰, Bob! - ucieszy艂a si臋 Nina. - Opowiadaj. Jak szybko sko艅czysz now膮 sztuk臋? - Szybko, szybko. Za dwa tygodnie powinienem mie膰 pierwsz膮 wersj臋.
- Nie mog臋 si臋 doczeka膰... - zacz臋艂a, lecz w tej samej chwili przerwa艂 jej bezceremonialnie i nawet niegrzecznie:
129
- Nino, musz臋 powiedzie膰 co艣, co na pewno ci si| nie spodoba. 1 Od razu poczu艂a, 偶e w pokoju nagle powia艂o ch艂odem. Wiedzia艂a, co dalej nast膮pi. - Och, nie,.. - mrukn臋艂a pod nosem. A potem doda艂a g艂o艣no: - Tylko nie to. Powiedz, 偶e to nieprawda. - Nigdy si臋 nie mylisz - zapewni艂 j膮. Jak na kom plement, wypad艂o to bez przekonania. - Jestem terazi w takim punkcie kariery, 偶e musz臋 si臋 kierowa膰 niel sercem, lecz rozumem. Potrzebny mi nowy agent. ; Nina nie powstrzyma艂a si臋 od j臋ku. i - Nie wierz臋 w艂asnym uszom. Pami臋tasz mo偶e, jak przed kilku laty, podczas naszego pierwszego spotkania, przyzna艂e艣 si臋, 偶e masz zamiar wr贸ci膰 do sprzedawania biustonoszy? Aktor dramaturg zrobi艂 kwa艣n膮 min臋. Nie lubi艂, gdy mu przypominano, 偶e kiedy艣 znalaz艂 si臋 na dole. To jeszcze jeden pow贸d, by zacz膮膰 ca艂kiem nowe 偶ycie. Z kim艣, kto nie b臋dzie mia艂 tak niew艂a艣ciwych wspomnie艅. - Przyznaj臋, 偶e zawdzi臋czam ci bardzo wiele. - Nie, Robercie. Poniewa偶 to nasza ostatnia rozmowa, pozw贸l, 偶e b臋d臋 z tob膮 brutalnie szczera. - Przyjrza艂a mu si臋 przez chwil臋 i doko艅czy艂a z wyra藕nym b贸lem. - Zawdzi臋czasz mi dos艂ownie wszystko. - Bardzo prosz臋, je艣li ci na tym zale偶y. Troch臋 uros艂em od tamtej pory. - A ja nie? - No, c贸偶... Wszyscy w bran偶y wiedz膮, 偶e od pewnego czasu Nina Porter bardziej dba o w艂asnego syna ni偶 o dawnych klient贸w. - Jedno drugiego nie wyklucza.
130
- Jestem odmiennego zdania - w g艂osie Margolina zabrzmia艂a nuta niech臋ci. - To ca艂kiem nowy 艣wiat, Nino. Obs艂uga hotelowa czuwa przez okr膮g艂膮 dob臋. Tego samego wymagam od agenta. Chc臋 mie膰 to, na co zas艂uguj臋. - Chyba przeceniasz sw膮 pozycj臋, m艂odzie艅cze... o ile mog臋 jeszcze tak ci臋 nazywa膰. - Mo偶esz. B臋dzie nam 艂atwiej. - Co chcesz przez to powiedzie膰? - Tylko tyle, 偶e si臋 r贸偶nimy w pogl膮dach na rol臋 agenta. - Wniosek st膮d, 偶e poszed艂e艣 za moj膮 dobr膮 rad膮 i nie wahasz si臋 przed podj臋ciem 偶adnej trudnej decyzji. By膰 mo偶e sama jestem sobie winna. Przykro mi... a偶 mnie wkurza... 偶e ci臋 teraz trac臋, lecz na tym raczej poprzestan臋. Na pewno ju偶 znalaz艂e艣 kogo艣, kto podziela twoje zdanie. S艂ynny gwiazdor z przyjemno艣ci膮 zdradzi艂 jej t臋 niespodziank臋. - Inna Kalish znalaz艂a cich膮 przysta艅 w ICM. Nina zdj臋艂a okulary. Popatrzy艂a prosto w oczy dawnemu protegowanemu. - Rozczarowa艂e艣 mnie, Robercie. Gdyby艣 mia艂 naprawd臋 klas臋, wybra艂by艣 na przyk艂ad Lelanda Haywarda. Je艣li chodzi ci o pieni膮dze, najlepszy by艂by Swifty Lazar. Przynajmniej wiedzia艂abym, czym si臋 naprawd臋 kierujesz. A jak ju偶 mowa o zaletach, to Inna ma gadane... - urwa艂a. - Prosz臋! - ponagli艂 j膮 Margolin. - Wyrzu膰 z siebie wszystko. - Wol臋 zapomnie膰 o tej wied藕mie. Wiesz co? Nie podobaj膮 mi si臋 takie zako艅czenia.
131
- Doceniam to, cho膰 s艂ysza艂em ju偶 od ciebie o wie] przyjemniejsze rzeczy. Dzi臋ki za wszystko, Nino. Wsta艂 i podszed艂 do drzwi.
- Bob? - zawo艂a艂a za nim. - S艂ucham? - Zatrzyma艂 si臋. l
- Wcale nie przesadzam. Sprawi艂e艣 mi ogromn膮 przy kro艣膰. li
- Jeste艣 doros艂a, Nino. - Obdarzy艂 j膮 najbardziej)
uroczym u艣miechem, na jaki m贸g艂 sobie pozwoli膰. -Ig Jako艣 to prze偶yjesz. 3
Odwr贸ci艂 si臋 i na zawsze odszed艂 z jej 偶ycia. A
Pi臋膰 minut p贸藕niej zadzwoni艂a Inna. A偶 pia艂a z pod niecenia. <
- Nie miej do mnie urazy, kochanie. Jak to powiadaj膮, tak ju偶 jest w show-biznesie.
- Owszem, powiadaj膮 - przytakn臋艂a Nina. - I bar dzo si臋 ciesz臋, 偶e znalaz艂a艣 czas, aby do mnie zatele fonowa膰. Zachowa艂a艣 sw贸j wy艣mienity styl, Irmo. (Jak takie k艂amstwo mog艂o mi przej艣膰 przez gard艂o?).
- Spotkajmy si臋 kiedy艣 przy ma艂ym kieliszeczku, 偶eby poplotkowa膰 o starych dobrych czasach.
- Oczywi艣cie - zgodzi艂a si臋 Nina, zdziwiona w g艂臋bi ducha, 偶e Irma chce poprzesta膰 na "ma艂ym kieliszeczku".
* * *
W por贸wnaniu z okresem "burzy i naporu", jaki poprzednio towarzyszy艂 edukacji Danny'ego, pierwszy semestr w nowej szkole przypomina艂 idyll臋. W klasie by艂o dwana艣cioro dzieci, z kt贸rych ka偶de na sw贸j spos贸b mia艂o powa偶ne k艂opoty w porozumiewaniu si臋 z otoczeniem. Lekcje odbywa艂y si臋 na zmian臋 z zaj臋ciami prowadzony-
132
mi przez psychiatr贸w z pobliskich akademii medycznych, takich jak Comell i Mt. Sinai. Nie byli to studenci, lecz dyplomowani lekarze, przedk艂adaj膮cy prac臋 w szkole nad normaln膮 praktyk臋. M艂odzi, a wi臋c dalecy jeszcze od rutyny, 艂atwiej nawi膮zywali kontakt, a nawet bli偶sze wi臋zy z ma艂ymi pacjentami ("przyjaci贸艂mi", bo tak woleli ich nazywa膰). Wszystkim przy艣wieca艂 ten sam cel: aby ich "przyjaciele" znale藕li nowych przyjaci贸艂 - w swojej grupie, w艣r贸d krewnych, w艣r贸d ca艂kiem obcych. 呕eby znale藕li jak膮艣 drog臋 wyj艣cia z mrocznego i gro藕nego 艣wiata, w kt贸rym si臋 zamkn臋li. 呕eby wr贸cili jako wolni, zdrowi i - o ile mo偶na u偶y膰 tak nienaukowego okre艣le nia - "normalni" ludzie.
Tymczasem Nina wci膮偶 odkrywa艂a nowe talenty i w ka偶dym sezonie przedstawia艂a kogo艣 lub co艣 cieka wego na spragnionym nowinek Broadwayu. Dawniej, jeszcze przed adoptowaniem Danny'ego, na pewno o wie le mocniej prze偶y艂aby decyzj臋 Boba Margolina. Teraz to wszystko razem zblad艂o w por贸wnaniu z nieziemsk膮 rado艣ci膮, jak膮 jej sprawia艂o obcowanie z synem. Co wiecz贸r czyta艂a mu ba艣nie i ca艂owa艂a na dobranoc. Szko艂a mia艂a zbawienny wp艂yw na jego zachowanie. D艂ugo trwa艂o, zanim Marvin Gordon zdo艂a艂 wreszcie prze艂ama膰 l臋ki i gniew Danny'ego, ale w ko艅cu powoli zdoby艂 jego zaufanie. Wewn臋trzny kompas ch艂opca zacz膮艂 wskazywa膰 miejsca utraconych uczu膰. Danny lepiej si臋
uczy艂 i lepiej zachowywa艂, co budzi艂o nadziej臋 rodzic贸w i wychowawc贸w.
Rozdzia艂 22
Niebo poja艣nia艂o nad g艂ow膮 Danny'ego. Niestety Elliott wci膮偶 偶y艂 w cieniu czarnej gradowej chmury. Dusi艂 si臋 we w艂asnym domu. Czu艂 si臋 wyobcowany. Gdyby mia艂 wi臋cej rozs膮dku, poszed艂by do Niny albo do lekarza (na pocz膮tku ich znajomo艣ci to w艂a艣nie ona gra艂a rol臋 terapeuty) i otwar cie zwierzy艂 si臋 ze swoich zmartwie艅. W pracy odwrotnie, wci膮偶 mia艂 do czynienia z t艂umem m艂odych, atrakcyjnych kobiet - od stale u艣miechni臋tych sekretarek a偶 do pa艅 z biura prawnego. Wydawa艂o mu si臋, 偶e jest przez nie szczeg贸lnie lubiany. Kr贸la traktowa艂y zupe艂nie inaczej. - Tak, panie Kohl - m贸wi艂y oboj臋tnie. - Nie, panie Kohi. Jak pan sobie 偶yczy.
Co sprawia艂o, 偶e tak bardzo podoba艂 si臋 kobietom? Wszystkim, z wyj膮tkiem w艂asnej 偶ony. Nie by艂 to odosob niony problem. W "Times Magazine" ukaza艂 si臋 na ten temat s膮偶nisty artyku艂 pod tytu艂em: Tatusiowie post-par- tum: nowy rodzaj kryzysu ma艂偶e艅skiego. To jednak, 偶e
inni mieli podobne problemy, w niczym nie u艂atwia艂o jego sytuacji.
134
Dawniej, kiedy psu艂 wszystko, czego si臋 tylko dotkn膮艂, Nina da艂a mu rado艣膰 i prawdziwe szcz臋艣cie. Poci膮ga艂 j膮 i ich po偶ycie uk艂ada艂o si臋 jak nale偶y. Z drugiej strony, zawsze mia艂a sk艂onno艣ci do tycia. A gdy zosta艂a matk膮, wyra藕nie przybra艂a na wadze. Mo偶e w ten spos贸b pod艣wiadomie oszukiwa艂a sam膮 siebie, 偶e naprawd臋 urodzi艂a dziecko? Niestety pomagaj膮c sobie, zupe艂nie zniech臋ca艂a m臋偶a. By艂 sam. T臋skni艂 za jak膮艣 bratni膮 dusz膮, kt贸ra by by艂a dumna z jego osi膮gni臋膰 i wynik贸w w tym samym stopniu, w jakim Nina cieszy艂a si臋 swoj膮 prac膮 i post臋pami Danny'ego. Cudzo艂贸stwo - chocia偶 Elliott rzecz jasna nie my艣la艂 o tym w ten spos贸b -jak ula艂 pasowa艂o do starej zasady, wymy艣lonej przez rowerzyst贸w: "Jak raz si臋 nauczysz, to ju偶 nie zapomnisz". Nowy Jork by艂 d偶ungl膮 - albo rajem - dla niewiernych m臋偶贸w. Niekt贸re damy lgn臋艂y do Elliotta tylko dlatego, 偶e mia艂 偶on臋 (i nigdy tego przed nikim nie ukrywa艂). Mimo to nie bra艂 pod uwag臋 rych艂ego rozstania z Nin膮. Wci膮偶 w du偶ej mierze trzyma艂a go przy 偶yciu. Jak ka偶dy tch贸rz - i wi臋kszo艣膰 m臋偶贸w - czeka艂, 偶e co艣 si臋 stanie. I sta艂o si臋. Pogodnego wiosennego ranka tysi膮c dziewi臋膰set sze艣膰dziesi膮tego czwartego roku Kr贸l wezwa艂 Ksi臋cia do swego gabinetu i oznajmi艂 melodramatycznym tonem: - Musz臋 ci co艣 powiedzie膰... Elliott wstrzyma艂 oddech. - Teraz, kiedy ju偶 sko艅czyli艣my ten verkokte hotel, musisz wynie艣膰 si臋 z miasta. - O czym ty m贸wisz, do diab艂a? - wymamrota艂 zdumiony. - Ujm臋 to w trzech s艂owach: Jed藕 na zach贸d, m艂odzie艅cze!
135
Elliott si臋 u艣miechn膮艂. - To cztery s艂owa. - Bawisz si臋 w rachmistrza? Dotar艂o co艣 do ciebie? - Dotar艂o, szefie! Co robimy? - Nie "my", m贸j drogi. Sam to zrobisz. Pow臋drujesz w g艂膮b kraju, staniesz si臋 "transkontynentalny". Siadaj, a wszystko ci wyja艣ni臋. Elliott usiad艂 i w skupieniu s艂ucha艂 s艂贸w monarchy. - Fred Kendall, kt贸ry ma najbystrzejsze oko w Kali fornii, sporz膮dzi艂 list臋 pierwszorz臋dnych dzia艂ek w Los Angeles, dost臋pnych za niewielk膮 cen臋. Przez kontakty w Urz臋dzie Miasta dowiedzia艂 si臋 dodatkowo, gdzie stan膮 wi臋ksze biurowce. - Kto je zbuduje? - To, m贸j ma艂y, jest pytanie za sze艣膰dziesi膮t cztery miliony dolar贸w. Odkroimy kawa艂ek tortu, je艣li tylko u偶yjesz swojego ch艂opi臋cego wdzi臋ku i przekonasz ich, 偶e wschodni膮 wiedz臋 warto czasem pogodzi膰 z zachodni膮 szybko艣ci膮. - 艢wietnie! Kiedy wyje偶d偶amy? - Nie "my", kolego. Ty wyje偶d偶asz. Jeden z nas musi zosta膰 do pilnowania interes贸w na Wybrze偶u Wschodnim. A poza tym jestem zbyt stary na takie eskapady.
Co naprawd臋 rozumia艂 przez okre艣lenie "eskapada"? Czy偶by co艣 wiedzia艂? Bez w膮tpienia. W przeciwnym razie u偶y艂by innego s艂owa. - Och... - mrukn膮艂 Elliott, ale zaraz dozna艂 ol艣nienia, ja艣niejszego ni偶 s艂ynne s艂o艅ce Kalifornii. Tam przecie偶 dzia艂y si臋 najwa偶niejsze rzeczy! Tam mia艂 przed sob膮 przysz艂o艣膰! Ogarni臋ty rado艣ci膮, zupe艂nie zapomnia艂, 偶e ca艂kiem
136
niedawno Nina mia艂a okazj臋 dosta膰 intratn膮 posad臋 w kalifornijskiej filii WMA. Zrezygnowa艂a w贸wczas ze wzgl臋du na niego i jego zawodow膮 wi臋藕 z Nowym Jorkiem. Ale tym teraz si臋 wcale nie przejmowa艂. Na wszystko przyjdzie czas... po wst臋pnych przemy艣leniach. Kilka dni p贸藕niej wr贸cili, ziewaj膮c, z nudnego musicalu, kt贸ry mia艂 premier臋 w teatrze off-Broadway. Elliott usadowi艂 Nin臋, otworzy艂 butelk臋 wina i nape艂ni艂 dwa
kieliszki. - Musimy porozmawia膰 - powiedzia艂 艂agodnie. - Bardzo si臋 z tego ciesz臋. Ostatnio by艂e艣 zbyt zamkni臋ty w sobie i milcz膮cy. Co艣 ci臋 gryzie? - "Gryzie" to 藕le powiedziane - odpar艂 nerwowo. - Po prostu... troch臋 si臋 zmieni艂o. Przedstawi艂 jej dok艂adnie propozycj臋 Kr贸la. W samych superlatywach m贸wi艂 o korzy艣ciach p艂yn膮cych z przeprowadzki do Kalifornii. Nina cieszy艂a si臋, lecz nie by艂a do ko艅ca pewna reakcji Danny'ego. Wiedzia艂a, 偶e na Wybrze偶u Zachodnim te偶 s膮 dobre i troskliwe szko艂y, ale tu "po raz pierwszy pozostawa艂 w zgodzie ze sob膮
i 艣wiatem". Elliott natychmiast wykorzysta艂 jej wahanie, aby wpro wadzi膰 w 偶ycie drug膮 cz臋艣膰 szelmowskiego planu. - Zupe艂nie si臋 z tob膮 zgadzam - zapewni艂 j膮 gor膮 co. - I wcale nie chc臋 przerywa膰 tej kuracji. Nie powin ni艣my go zabiera膰, p贸ki nie b臋dziemy pewni, 偶e w LA
dostanie odpowiedni膮 opiek臋. - Wi臋c mo偶e poczekamy na przyk艂ad do wakacji
i pojedziemy wszyscy razem? - Chyba nie musz臋 uczy膰 ci臋 zawodu, Nino - rzek艂 protekcjonalnym tonem. - Podstawowa zasada sukcesu brzmi: korzystaj z ka偶dej okazji i nie daj si臋 wyprze-
137
dzi膰. - A potem doda艂 szybko, niby zupe艂nym przyp
kiem: - Kr贸l chce, 偶ebym tam wyjecha艂 najp贸藕i w poniedzia艂ek, l
Jego ostatnie s艂owa wyprowadzi艂y j膮 z r贸wnowagi. | - Bardzo d艂ugo czeka艂e艣, 偶eby mi to powiedzie膰! J膭 teraz mam porz膮dnie przygotowa膰 Danny'ego? Co zrobi gdy zobaczy, 偶e pakujesz walizki... |
- Na lito艣膰 bosk膮, Nino... Sam si臋 dowiedzia艂ei o wszystkim dzi艣 rano!
Prawd臋 m贸wi膮c, rozmowa z Kr贸lem odby艂a si臋 prze
pi臋cioma dniami, ale Elliott uzna艂 to k艂amstwo za male艅] grzeszek.
- I nie zapytasz nawet, czy mog臋 tam przenie艣膰 swoj< biuro?
- Nie b膮d藕 艣mieszna, kochanie. Przecie偶 dwa lata temu sami b艂agali ci臋 o wyjazd.
Jak na ironi臋, zach臋ca艂 j膮 i zniech臋ca艂, aby ca艂o艣膰 decyzji z艂o偶y艂a w jego r臋ce.
- Zosta艂am tutaj wy艂膮cznie ze wzgl臋du na ciebie. S膮dzisz, 偶e Lenny Miller, kt贸ry tam poszed艂 za mnie, zechce si臋 teraz dzieli膰 swoim nowym kr贸lestwem? - Pos艂uchaj - przekonywa艂 j膮 dalej. - Gdzie jest
powiedziane, 偶e ci膮gle musisz by膰 na samym szczycie? Przecie偶 masz ju偶 wszystko!
- O czym ty w og贸le m贸wisz?
- Znasz ka偶d膮 sztuk臋 na wyrywki! - zawo艂a艂. -
Pami臋tasz Rekord Annie7 Pami臋tasz, co 艣piewa艂a Ethel Merman?
- "Cokolwiek zrobisz, zrobi臋 jeszcze lepiej"? - W艂a艣nie.
- Jak zwykle, m贸j kochany, masz wybi贸rcz膮 pami臋膰. Ethel nie 艣piewa艂a sama, ale w duecie z g艂贸wnym bohate-
1 •30
rem Frankiem Butlerem. Szanowa艂 j膮, a ona szanowa艂a jego. Mi臋dzy nimi nie by艂o miejsca na brudne rozgrywki. Elliott ze z艂o艣ci膮 trzepn膮艂 d艂oni膮 w udo i wsta艂. - S艂odki Jezu! Nie b臋d臋 s艂ucha艂 recenzji starych musicali! Mam cholern膮 szans臋 zbi膰 niema艂y maj膮tek dla naszej rodziny! Nagle od strony drzwi rozleg艂 si臋 zachrypni臋ty g艂osik. - Dlaczego tak krzyczycie? - spyta艂 zaspany Danny. - Wszystko w porz膮dku, kochanie. - Nina chwyci艂a s,o w obj臋cia. - Rozmawiamy z tat膮, dok膮d latem poje cha膰 na wakacje. Chyba do Kalifornii. No, ju偶... Szybko id藕 do 艂贸偶ka. Wr贸ci艂a dziesi臋膰 minut p贸藕niej. Zanim Danny zasn膮艂, zd膮偶y艂a ju偶 nieco och艂on膮膰. Elliott w tym samym czasie topi艂 swoje smutki w kolejnym kieliszku wina. - B膮d藕 m臋偶czyzn膮 i powiedz mi, o co chodzi. Chcesz separacji? Wzruszy艂 ramionami. Nina pokr臋ci艂a g艂ow膮. - W moim zawodzie szybko si臋 uczymy czyta膰 mow臋 cia艂a - powiedzia艂a cicho. - Taki gest najcz臋艣ciej oznacza potwierdzenie. - Uznaj to raczej za "by膰 mo偶e" - burkn膮艂. Dawka alkoholu rozwi膮za艂a mu j臋zyk. Jego pijacki be艂kot na dobre rozgniewa艂 Nin臋. Usiad艂a obok. - Wiesz, co to oznacza dla naszego syna? - zapyta艂a twardo. - Zdajesz sobie spraw臋? Zn贸w poczuje si臋 odrzucony... tym razem przez w艂asnego ojca. - Do cholery, Nino, wbij sobie do g艂owy, 偶e on wcale nie jest moim prawdziwym synem! - Hej, tam... - Danny zn贸w stan膮艂 w progu. - Chc臋 spa膰. Rano id臋 do szko艂y!
139
Nina zamar艂a z przera偶enia, 偶e us艂ysza艂 mo偶e zby wie艂e. Poszed艂 jednak spokojnie do sypialni i zasn膮艂, kied) delikatnie pog艂adzi艂a go po plecach. Wr贸ci艂a do salonu. Elliott te偶 spa艂 na kanapie. Rzuci艂 jej w twarz r臋kawic臋. Cierpia艂 na "kompleks kar艂a". Perspektywa nag艂ej fortuny zmieni艂a drobnego;! chudzielca w olbrzyma o posturze i mi臋艣niach Charlesal Atlasa. Nina ze smutkiem zrozumia艂a, 偶e nie chodzi艂 wy艂膮cznie o ni膮 i Danny'ego. Elliott sta艂 si臋 "zbyt wielki"!, dla ich ma艂ej rodziny. Nie chcia艂 dziecka z wypo偶yczalni samochod贸w Avisa. Marzy艂 mu si臋 w艂asny, b艂yszcz膮cy i d艂ugi mercedes.
Po偶egnanie z Robertem Margolinem mia艂o znacz膮cy wp艂yw na jej zawodowe 偶ycie. Prze偶ywa艂a depresj臋 i na wet my艣la艂a o powa偶nej rozmowie z lekarzem. W 艣rod臋 po po艂udniu by艂a tak zrozpaczona, 偶e ba艂a si臋 wr贸ci膰 do domu, do Danny'ego. Wszyscy inni ju偶 wyszli... poszli do swoich bliskich. Pochyli艂a si臋 nisko, wspar艂a g艂ow臋 na biurku i rozp艂aka艂a si臋 cicho. Chocia偶 w ten spos贸b mog艂a da膰 ma艂y upust swojemu cierpieniu. Nagle poczu艂a czyj膮艣 d艂o艅 na ramieniu. Szybko spojrza艂a w g贸r臋. By艂 to Ojciec ich wszystkich, Cy Temko. - Co ci si臋 sta艂o, Nino? - zapyta艂. - Mog臋 w czym艣 pom贸c?
Popatrzy艂a na siwow艂osego szefa.
- Prze偶ywam powa偶ne k艂opoty rodzinne, Cy - odpowiedzia艂a.
Usiad艂 na stosie scenariuszy le偶膮cych na stoliku w pobli偶u jej biurka.
- Mam czas - oznajmi艂 cicho. - Opowiadaj. Spe艂ni艂a jego pro艣b臋. S艂owa niczym 艂zy pola艂y si臋 potokiem. Dzieli艂a si臋 swoim 偶alem, a Cy kiwa艂 g艂ow膮 ze
140
wsp贸艂czuciem. Nie musia艂 robi膰 nic wi臋cej. Wreszcie dobrn臋艂a do sceny po偶egnania, od kt贸rej nie min臋艂o czterdzie艣ci osiem godzin. Zerkn臋艂a na przyjaciela i spyta艂a ponuro: - My艣lisz, 偶e powinnam i艣膰 teraz do lekarza?
Pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Nie, kochanie. Moim zdaniem powinna艣 zwr贸ci膰
si臋 do adwokata. Nina zdr臋twia艂a ze zgrozy. Czasem k艂贸ci艂a si臋 z m臋偶em... Czasem pada艂y s艂owa: "Mam do艣膰 tego zwi膮zku!" albo "Rozwied藕my si臋 i zako艅czmy t臋 fars臋!". Lecz z drugiej strony, w g艂臋bi serca, wci膮偶 by艂a ma艂膮 dziewczynk膮, kt贸ra ba艂a si臋... samotno艣ci. W obecnym stanie rzeczy mog艂a przynajmniej udawa膰, 偶e 艂膮czy jaz Elliottem dostatecznie wiele, aby utrzyma膰 ich ma艂偶e艅stwo. Temko chyba zrozumia艂 jej rozterk臋, bo doda艂 艂agodnie: - Wiem, 偶e to brzmi brutalnie. Ale zjad艂a艣 z臋by na swoim zawodzie i nie musz臋 艂agodzi膰 cios贸w. - W 偶yciu osobistym wci膮偶 jestem naiwna. Mo偶e zabior臋 Elliotta do poradni ma艂偶e艅skiej? Wsta艂 i po艂o偶y艂 jej r臋k臋 na ramieniu. - Zrobisz, co zechcesz, Nino - szepn膮艂. - A jak ju偶 sko艅czysz, przyjd藕 do mnie, to ci wska偶臋 tego adwokata.
Rozdzia艂 23
Elliott z upodobaniem lata艂 pierwsz膮 klas膮 na drugi koniec kraju. Nie chodzi艂o mu nawet o wy艣mienit膮 kuchni臋 ani o dodatkow膮 przestrze艅 na nogi, ale o z艂ud ny luksus sta艂ego przebywania w towarzystwie u艣miech ni臋tych i zalotnych dziewcz膮t. (Naj艂adniejsze z nich zawsze pe艂ni艂y s艂u偶b臋 w przedziale z przodu samolo tu). To by艂y te uroki 偶ycia, o kt贸rych wcze艣niej nie my艣la艂.
Cieszy艂y go rozmowy typu: "Jeszcze orzeszk贸w, panie Snyder?", "A mo偶e dola膰 do kieliszka?", "Wci膮偶 pan 偶artuje, panie Snyder". Poniewa偶 nigdy nie nosi艂 艣lubnej obr膮czki, zalicza艂 si臋 do grupy m臋偶czyzn czekaj膮cych na inne do艣wiadczenia ni偶 lot boeingiem 747 na pu艂apie dziesi臋ciu kilometr贸w nad Ameryk膮.
Od czasu pierwszej podr贸偶y dwukrotnie by艂 w Nowym Jorku. Rano spotyka艂 si臋 w biurze Kohia z paroma bankierami, a po po艂udniu p臋dem rusza艂 na lotnisko. Nie zadzwoni艂 do Niny. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie przymiera艂a g艂odem - w swojej pracy zarabia艂a bajo艅skie
142
sumy. Synem te偶 si臋 nie martwi艂. Teraz go postrzega艂 wy艂膮cznie jako "dzieciaka Niny". Tymczasowe biuro mia艂 w apartamencie nowo otwartego hotelu Century Pla偶a, zbudowanego na miejscu dawnej hali zdj臋ciowej wytw贸rni Twentieth Century Fox. Czasami stawa艂 na balkonie i zerka艂 na tereny wci膮偶 nale偶膮ce do studia, 偶eby zobaczy膰, co kr臋c膮. Dzisiaj uwija艂o si臋 tam stado czarnych goryli. Widok by艂 zabawny. Film produkowany wielkim nak艂adem si艂 i 艣rodk贸w
nosi艂 tytu艂 Planeta ma艂p. Z drugiej strony budynku, z szerokiego tarasu, ci膮gn臋艂a si臋 panorama wielkiej po艂aci ziemi, a dalej wznosi艂 si臋 drapacz chmur w budowie. Elliott wykupi艂 w nim kilka pomieszcze艅 biurowych, ale czeka艂, a偶 farba wyschnie na 艣cianach. Na razie kaza艂 sobie pod艂膮czy膰 trzy telefony i przy pomocy d艂ugonogiej asystentki - nosz膮cej ca艂kiem odpowiednie imi臋 Yanessa (nawet potrafi艂a pisa膰 na maszynie) - zainstalowa艂 si臋 w drugiej sypialni i przyst膮pi艂
do pracy. Do艣膰 szybko odkry艂, 偶e Los Angeles jest nie tylko filmow膮 "fabryk膮 marze艅", lecz tak偶e miejscem, w kt贸 rym 艂atwo spe艂ni膰 wszelkie inne marzenia. M臋偶czy藕ni ca艂ego 艣wiata p艂acili s艂on膮 cen臋 za wzgl臋dy i uczucia dziewcz膮t o urodzie gwiazdy. W LA by艂y prawdziwe gwiazdy i gwiazdeczki! Ros艂y wok贸艂 niczym poziomki, a Elliott nie musia艂 im p艂aci膰. Wystarczy艂o, 偶e czeka艂. Same go podrywa艂y. W ca艂ym mie艣cie roi艂o si臋 od pi臋k nych kobiet, dodatkowo GRAJ膭CYCH rol臋 pi臋knych kobiet. A w g艂owie mia艂y tylko jedno - poderwa膰 bo gatego s艂omianego wdowca, ch臋tnego zabra膰 je na week end - lub nawet na ca艂y tydzie艅 - do Palm Sp艅ngs lub La Costa. Niekt贸re z nich - cho膰 o wiele rzadziej -
143
mog艂y m贸wi膰 o prawdziwym szcz臋艣ciu: wychodzi艂y z; m膮偶 i z "trofeum" stawa艂y si臋 "偶onami". |
Elliott przede wszystkim chcia艂 rozkr臋ci膰 firm臋, wi臋c| ogranicza艂 do minimum wszelkie swoje wypady. Fred|| Kendall, wtyczka w ratuszu Los Angeles, wykona艂 do-| br膮 robot臋. Nie ci膮ga艂 pryncypa艂a po r贸偶nych zak膮tkach! miasta, wo艂aj膮cych o nowe hotele, sklepy i apartamenty. Ju偶 przy pierwszym spotkaniu wskaza艂 z okna ogromny \ i nietkni臋ty teren. Tutaj by艂o do艣膰 miejsca dos艂ownie na l
wszystko. Tu mog艂o powsta膰 miasto dwudziestego pierw- | szego wieku. |
U艣miechn膮艂 si臋. Mia艂 przed oczami wizj臋 stercz膮cych | w niebo, kolosalnych budynk贸w. Po wyj艣ciu Freda na- .! tychmiast zadzwoni艂 do Kohia i powiedzia艂 bez tchu: \ - Kiedy艣 na tym placu wyro艣nie co艣 na kszta艂t futu- '. rystycznego Radio City. Patrz臋 przez okno i nie widz臋 偶adnych ska艂 ani piasku. S膮 przede mn膮 gmachy, szklane drapacze chmur, wysokie na czterdzie艣ci pi臋ter... a mo偶e nawet wy偶sze, je偶eli dostaniemy koncesj臋. W pobli偶u pola golfowego stan膮 bogate rezydencje, a ich mieszka艅cy b臋d膮 chodzi膰 do pracy na piechot臋. Wyobra偶asz sobie?! ; Na piechot臋 w Kalifornii! To prawdziwe Klondike. Wy- : wo艂amy najwi臋ksz膮 gor膮czk臋 z艂ota! ;
- Pos艂uchaj mnie - odpar艂 Kohl dr偶膮cym z pod- . niecenia g艂osem. - Skoro masz takie prze艣wiadczenie, 偶e warto w to inwestowa膰, to poczekaj. Zaraz tam przyjad臋 i sam to obejrz臋. Wierz臋 ci, lecz m贸wimy o ogromnych pieni膮dzach. Jako naoczny 艣wiadek 艂atwiej sprzedam ten projekt naszym inwestorom. Hotel przynosi dwa razy wi臋cej zysk贸w, ni偶 pocz膮tkowo liczyli艣my. Wszyscy powinni wiedzie膰, 偶e z nami warto i艣膰 na maksa. Jak s膮dzisz? Bra膰 kredyty pod zastaw wszystkich naszych
144
nieruchomo艣ci w Nowym Jorku i za艂apa膰 si臋 na najwi臋kszy kawa艂ek weselnego tortu? - Na pewno! Jak ju偶 przygotujemy plan dzia艂ania, ch艂opcy z banku z ochot膮 po偶ycz膮 nam jeszcze wi臋cej. B臋dziemy bogaci, Kr贸lu! - Ju偶 jeste艣my - roze艣mia艂 si臋 starszy wsp贸lnik. - Nieprawda. Mam na my艣li olbrzymi, obrzydliwy maj膮tek. Taki jak kr贸la Midasa - gor膮czkowa艂 si臋 Elliott. - Bzdury gadasz - sprostowa艂 Kohl. - Midas by艂 zwyk艂ym frajerem. Chodzi raczej o kr贸la Salomona. W ka偶dym razie masz racj臋... b臋dziemy bogatsi od angielskiej kr贸lowej! Wieczorami Elliott wychodzi艂 na taras i dumnym wzrokiem spogl膮da艂 w pofa艂dowan膮 ciemno艣膰. Wprawdzie teraz jedyne 艣wiat艂o pada艂o z okien parterowej hiszpa艅skiej restauracji, ale on widzia艂 b艂yszcz膮c膮 fasad臋 miasta; nowe imperium, kt贸re za jego spraw膮 mia艂o wype艂ni膰 t臋 pustk臋. Pilnie szuka艂 najlepszego prawnika, lecz Melvin Belli niestety by艂 zaj臋ty. Nast臋pnym w kolejno艣ci okaza艂 si臋 Alberto Hemandez. Ten twierdzi艂 z dum膮, 偶e spe艂nia niezwykle wa偶ny spo艂eczny obowi膮zek - r贸wno dzieli maj膮tki pomi臋dzy bogatych m臋偶贸w i potrzebuj膮ce 偶ony. G艂adki, z w膮sikiem, wygl膮da艂 jak wcielenie Ricarda Mon-talbana; albo to raczej Montalban by艂 jego wcieleniem. Alberto bez w膮tpienia ubiera艂 si臋 u lepszego krawca. Elliott zapozna艂 go z faktami i wyczu艂 pewne wahanie. - Jakie艣 k艂opoty, panie Hemandez? - zapyta艂. - Szczerze powiedziawszy, tak. Nie rozumiem, dlaczego w zwi膮zku, w kt贸rym jedna strona dysponuje du偶ymi zasobami, a druga 偶yje... powiedzmy na 艣redniej stopie, nie domaga si臋 pan aliment贸w od swojej obecnej
145
偶ony. Sk膮din膮d wiem, 偶e powodzi jej si臋 nie najgorzo I nie wystarczy patrze膰 na tak zwane sta艂e roczne di chody. - Hemandez ostrzegawczo uni贸s艂 palec. - Naj wa偶niejsze s膮 gwiazdkowe premie. Tutaj pies pogrzebani Jest paru agent贸w w bran偶y, kt贸rzy dostaj膮 milion rocznil - No i dobrze - odpar艂 Elliott. - Ja b臋d臋 gra uczciwie. Rozsta艅my si臋 po bo偶emu. Zachowam sw贸j, "艣redni膮 stop臋", a ona swoje miliony. Potrzeba mi tylfa tyle, 偶eby panu zap艂aci膰 - doda艂 szybko. Adwokat si臋 roze艣mia艂. |
- Bez obrazy, ale nie jestem obro艅c膮 z urz臋du. Sta膰j pana na moje honorarium? l
- O jakiej kwocie mowa? Hemandez odczeka艂 chwil臋. - W pa艅skim wypadku, wzi膮wszy pod uwag臋 wszyst kie koszty uboczne, musz臋 za偶膮da膰 co najmniej dwu dziestu pi臋ciu tysi臋cy. Zbyt drogo?
Elliott nie odpowiedzia艂 od razu - wy艂膮cznie dla efektu.
Adwokat zrozumia艂 to na sw贸j w艂asny spos贸b. - Znam kilku innych, bardzo dobrych prawnik贸w, na
pewno ta艅szych. Na przyk艂ad syn mojego kolegi z pola golfowego...
- Nie, nie. Jako艣 zdob臋d臋 dwadzie艣cia pi臋膰 patyk贸w. - I rzecz jasna prowizj臋.
- Zgoda. - Elliott skin膮艂 g艂ow膮. - Lecz za t臋 kwot臋 chc臋 czystego rozwodu. Bez skarg i za偶ale艅. - Ostrzegam - doda艂 prawnik - 偶e adwokaci pa艅 skiej 偶ony mog膮 偶膮da膰 odszkodowania. Nawet gdyby pan nic nie mia艂, nie zdo艂am ich powstrzyma膰.
- Daj mi pan rozw贸d, panie Hemandez. Pe艂ny, g艂adki i ostateczny.
146
Adwokat skin膮艂 g艂ow膮. -- Rozumiem. W jakim stopniu chce pan zachowa膰 prawo do widywania syna? Elliotta a偶 skr臋ci艂o w duchu. Udawa艂, 偶e si臋 zastanawia. Hemandez jednak umia艂 czyta膰 w my艣lach rozwodnik贸w i doszed艂 do s艂usznego wniosku. - Wyczuwam, 偶e nie zamierza pan wyst臋powa膰 o opiek臋 ani nic w tym stylu... - Nie - przyzna艂 Elliott. - Nie nale偶臋 do troskliwych rodzic贸w. Nie by艂o najmniejszego sensu, aby ci膮gn膮膰 ten temat. Sta艂o si臋 jasne, 偶e Snyderowi zale偶y wy艂膮cznie na papierze. - Sk膮d taki po艣piech? - prawnik parskn膮艂 艣miechem. - Mam nadziej臋, 偶e za drogimi drzwiami nie czeka dziewcz臋 w ci膮偶y. Elliott odzyska艂 dobry humor. - Nie, panie Hemandez. Przynajmniej nic o tym nie wiem. - Znakomicie - ucieszy艂 si臋 adwokat. - To chyba ju偶 wszystko. Skontaktuj臋 si臋 z jej prawnikami. Bez w膮tpienia zaczn膮 pyskowa膰, nie zwracaj膮c uwagi na pa艅sk膮 wyj膮tkow膮 szczodro艣膰. C'est la vie - zako艅czy艂 i wyja艣ni艂 szybko: - To po francusku. - Wiem - przytakn膮艂 Elliott. - Dobrze powiedziane. - Zamy艣li艂 si臋 na chwil臋, a potem spyta艂 ostro偶nie: - Hmmm... Jak pan s膮dzi, ile potrzeba czasu, 偶eby ostatecznie zako艅czy膰 t臋 spraw臋? - Ha! Zna pan s艂owa piosenki, 偶e "do tanga trzeba dwojga"? To samo dotyczy rozwod贸w. Je艣li pa艅ska 偶ona zachowa ciut rozs膮dku, da si臋 wszystko za艂atwi膰 w ci膮gu kilku miesi臋cy.
147
To zbyt d艂ugo jak dla cz艂owieka, kt贸remu strasznie sj spieszy.
- A troch臋 szybciej?
- Pozostaje Nevada - podsun膮艂 Hemandez. - O ii ma pan wolne p贸艂tora miesi膮ca. W艂a艣nie teraz w Tahc panuj膮 wy艣mienite warunki narciarskie, 'f
Jego s艂owa zabrzmia艂y jak muzyka dla uszu ElliottaH - Kiedy zaczynamy? - spyta艂.
- Jak tylko pan wynajmie jaki艣 apartament. Skoro) panu tak pilno, to zadzwoni臋 do moich ludzi w Rend| Za艂atwi膮 panu samoch贸d, sza艂as i rozrywki. | - Dzi臋kuj臋, panie Hemandez. l
- Nie ma sprawy - nonszalancko odpowiedzia艂! prawnik. js
Poklepa艂 klienta po plecach i odprowadzi艂 go do drzwi gabinetu.
- Wszyscy zostaj膮 w Nevadzie przez pe艂ne sze艣膰 tygodni? - odwa偶y艂 si臋 zapyta膰 Elliott.
. - To zale偶y, czy pyta mnie pan jako prawnika, czy jako przyjaciela.
- Jako przyjaciela. Co robi膮 ci najbardziej zaj臋ci? - Prosz臋 pami臋ta膰, 偶e to 艣ci艣le prywatne zwierzenia. S艂ysza艂em, 偶e niekt贸rzy znani biznesmeni wynajmowali chatk臋 w g贸rach, a nast臋pnie znikali na ca艂y tydzie艅. Pojawiali si臋 tylko w weekendy i przez ca艂y czas pami臋 tali, aby nie korzysta膰 z 偶adnych kart kredytowych poza terenem stanu.
Elliott niemal偶e odruchowo wysnu艂 poprawny wniosek.
- Ale zawsze p艂acili w ten spos贸b, kiedy byli w Nevadzie.
- W艂a艣nie. Powtarzam jednak, 偶e to nielegalne, i mam obowi膮zek przypomnie膰 panu, 偶e takie post臋-
148
powanie, chocia偶 popularne, stanowi wykroczenie przeciwko prawu. - Rozumiem. Ciarence Darrow rozwod贸w u艣miechn膮艂 si臋 i podsun膮艂 jeszcze jedn膮 dobr膮 rad臋 (za darmo). - Niech pan tylko nie z艂amie sobie nogi na nartach. To by艂by najgorszy start w 偶ycie kawalera. Elliott wr贸ci艂 do biura i napomkn膮艂 Yanessie o planach wyjazdu. Zapewni艂a go, 偶e ch臋tnie si臋 z nim wybierze na przymusowe wygnanie. Poza tym 偶e okaza艂a si臋 艣wietn膮 sekretark膮, by艂a dyplomowan膮 instruktork膮 narciarstwa i wspania艂膮 kuchark膮. A w najczarniejszych chwilach zawsze mog艂a za艣piewa膰 kilka wybranych werset贸w z ksi臋gi pie艣ni Czcicieli 艢wi臋tej Ziemi. Doprawdy, nie m贸g艂 si臋 nadziwi膰, ile talent贸w drzemie w dziewcz臋tach z Kalifornii. Uprzejmie wi臋c jej podzi臋kowa艂, przy okazji dodawszy, 偶e nie chcia艂by, aby jaka艣 zwyk艂a praktykantka odbiera艂a listy i wa偶ne telefony. Nast臋pnego dnia urz膮dzi艂 sobie mi艂e i komfortowe gniazdko w przytulnej chatce zagubionej w 艣nie偶nych lasach Tahoe, zaledwie o dziesi臋膰 minut jazdy samochodem od kasyna, kt贸rego 艣wiat艂a po艂yskiwa艂y wszystkimi kolorami t臋czy na spokojnych wodach jeziora. Tutaj przynajmniej m贸g艂 zaszy膰 si臋 w samotno艣ci mimo ha艂a艣liwych t艂um贸w, kt贸re go otacza艂y. Oczywi艣cie od razu uprzedzi艂 wsp贸lnika o wszystkich swoich zamiarach i zapewni艂 go, 偶e nie zmarnuje ani jednej sekundy z wyt臋偶onej kampanii zdobywania funduszy na budow臋 nowego miasta. - Znakomity pomys艂, m贸j ch艂opcze. Tylko uwa偶aj, za cz臋sto nie przesiaduj w kasynie. Nie daj si臋 z艂apa膰 tym rozw贸dkom i poszukiwaczkom z艂ota. Na pewno kilka
149
z nich zechce ci臋 upolowa膰. Nie zaanga偶uj si臋 zb; pr臋dko. Baw si臋.
- Dzi臋kuj臋, Kr贸lu. Jeste艣 hojny jak ksi膮偶臋.
Rozmowa zako艅czy艂a si臋 podw贸jnym, g艂o艣nym wybu' chem 艣miechu, j
Mimo wszystko Elliotta dr臋czy艂o pytanie: na ile Nina zna stan jego finans贸w? Co w og贸le wie o nowym przed si臋wzi臋ciu? Nie zamierza艂 si臋 dzieli膰 jutrzejszymi pieni臋 dzmi z wczorajsz膮 偶on膮. A ju偶 na pewno nie z jej synem. Po przyje藕dzie z Reno wynaj膮艂 du偶膮 will臋, a w艂a艣ciwie basen z doczepionym domkiem. Posiad艂o艣膰 le偶a艂a w Cold- water Canyon, tu偶 nad r贸偶owym rajem hotelu Beverly Hilis na Bulwarze Zachodz膮cego S艂o艅ca. Po co to zrobi艂? W zasadzie bez powodu. By膰 mo偶e chcia艂 spr贸bowa膰 s艂ynnych jaj po benedykty艅sku, podawanych na 艣niadanie w Polo. Zawsze przychodzi艂 tam jako pierwszy. Wzi膮wszy pod uwag臋 czas, kt贸ry sp臋dza艂 w domu, r贸wnie dobrze m贸g艂 znale藕膰 lokator贸w, a samemu sypia膰 w hotelu. Codziennie, od 艣witu do nocy, przesiadywa艂 na placu budowy. Wieczorami skrupulatnie sporz膮dza艂 sprawo zdanie dla Kohia, ten za艣 z kolei przyje偶d偶a艂 od czasu do czasu, 偶eby na w艂asne oczy ujrze膰 wszystkie cuda. I na prawd臋 tak by艂o, jak w listach Elliotta.
Strzeliste drapacze chmur ze szk艂a i stali, rosn膮ce w sercu Century City, mia艂y specjalnie zaprojektowane okna, poch艂aniaj膮ce wi臋kszo艣膰 promieni s艂onecznych. Roboty sz艂y tak szybko, 偶e podwykonawcy nie nad膮偶ali z dostawami. Pot臋偶ny podw贸jny wie偶owiec telewizyjnej sieci ABC dumnie wznosi艂 si臋 na prawo od hotelu. Za nim sta艂y nast臋pne b艂yszcz膮ce budynki, smuk艂ymi sylwetkami si臋gaj膮ce nieba. Prawdziwy lep na milioner贸w. W pewnej chwili trzeba by艂o sporz膮dzi膰 list臋 oczekuj膮cych.
150
Elliott do minimum ograniczy艂 偶ycie towarzyskie. Nie dlatego, 偶e mu brakowa艂o kobiet, ale 偶e zajmowa艂 si臋 ca艂kiem czym艣 innym. Ciekawe, 偶e seks ust臋puje pola prometejskiej 偶膮dzy w艂adzy... Libido mo偶na zaspokoi膰; wybuja艂ych ambicji - nigdy. Cichym marzeniem Elliotta by艂o to, 偶eby ludzie przestali go postrzega膰 jako "zwyk艂ego budowla艅ca". Chcia艂 trafi膰 do 艣wiata filmu. By艂 pewny, 偶e kt贸rego艣 dnia b臋dzie mia艂 w艂asne studio. Jak dot膮d, jeszcze nie trafi艂 na list臋 "wielkich" Hollywoodu, ale mia艂 tam licznych przyjaci贸艂, kt贸rych zaprasza艂 na przyj臋cia. Oni wprawdzie odwzajemniali mu si臋 tym samym, lecz bywa艂 w艣r贸d nich rzadkim go艣ciem. Kiedy ju偶 si臋 pojawia艂, niemal gin膮艂 w t艂umie m艂odych rozw贸dek "z ma艂ym przebiegiem" , jak powiadali sprzedawcy samochod贸w. Raz na jaki艣 czas zabiera艂 kt贸r膮艣 z nich na wystawn膮 kolacj臋. Takie spotkania ko艅czy艂y si臋 z regu艂y nocnym wypadem na plac budowy. Elliott odkry艂, 偶e to dzia艂a艂o o wiele silniej ni偶 afrodyzjaki. Dziewcz臋tom wystarczy艂o jedno kr贸tkie spojrzenie na rosn膮ce wie偶owce i ju偶 dawa艂y zna膰 swoim zachowaniem, 偶e chc膮 i艣膰 z nim do 艂贸偶ka. Jednym s艂owem, 偶y艂 pe艂ni膮 偶ycia i mia艂 szczer膮 nadziej臋, 偶e 贸w karnawa艂 nigdy nie dobiegnie ko艅ca.
Rozdzia艂 24
Nina ju偶 dawno pogodzi艂a si臋 z my艣l膮, 偶e m膮偶 do niej nie wr贸ci. Nigdy. Na u偶ytek Danny'ego zmy艣li艂a histo ryjk臋, 偶e tata wyjecha艂 w d艂ug膮 delegacj臋 i 偶e nied艂ugo si臋 zobacz膮. Elliott czasami dzwoni艂. Zapewnia艂 偶on臋 i syna, 偶e praca idzie mu 艣wietnie. Do lata, m贸wi艂, zanim przyjedziecie, na pewno wam wyszukam jakie艣 urocze lokum. Z czasem ta komedia te偶 si臋 skorL. 艂? Ma艂y Danny chyba mu wierzy艂, ale Nina nie by艂a g艂upia. Na nowo zrozumia艂a pewne wyra偶enie z teatralnej gwary: "zgrywa si臋" m贸wiono o aktorze, kt贸ry nie wk艂ada艂 serca w odtwarzan膮 rol臋. W czasie kr贸ciutkich rozm贸w przez telefon - a to i tak zbyt szumne okre艣lenie dla lakonicznej wymiany zda艅, jak膮 naprawd臋 by艂y te "rozmowy" - wyczuwa艂a, 偶e Elliott pr贸buje j膮 wybada膰, czy nie poczyni艂a 偶adnych prawnych krok贸w. Wreszcie dosz艂a do wniosku, 偶e Cy Temko mia艂 racj臋, i poprosi艂a go o adres dobrego adwokata. Te", z kolei poradzi艂 jej, 偶eby swoje karty trzyma艂a jak najbli偶ej siebie. Elliott w ko艅cu wykona艂 ostatnie posuni臋cie. Mia艂 tyle
152
taktu, 偶e papiery przys艂a艂 do biura, nie do domu. Cho膰 z drugiej strony... nawet w tym kry艂o si臋 wyrachowanie, bo przecie偶 wiedzia艂, 偶e pod nieobecno艣膰 Niny odbi贸r pokwituje jedna z jej sekretarek. Tre艣膰 dokument贸w by艂a spor膮 niespodziank膮. Adwokat Niny obawia艂 si臋, 偶e Elliott wyst膮pi o "sprawiedliwy podzia艂" maj膮tku i zacznie si臋 domaga膰 przyznania mu po艂owy sumy zarobionej przez ni膮 w okresie ich ma艂偶e艅stwa. Okaza艂o si臋 jednak, 偶e nie stawia艂 偶adnych finansowych 偶膮da艅. Oddzielnym listem poleconym nadesz艂a informacja z Reno, w stanie Nevada, 偶e pozwana ma prawo stan膮膰 osobi艣cie, ze swoim prawnikiem, w miejscowym s膮dzie, by zakwestionowa膰 s艂uszno艣膰 偶膮da艅 Elliotta. Pr臋dzej 艣nieg zacznie pada膰 w piekle, pomy艣la艂a Nina. Nie mia艂a zamiaru spotyka膰 si臋 z t膮
gnid膮. I tak, dziewi臋tnastego kwietnia tysi膮c dziewi臋膰set
sze艣膰dziesi膮tego pi膮tego roku, co B贸g z艂膮czy艂, zosta艂o roz艂膮czone moc膮 postanowienia s膮dowego w Nevadzie. Nina oczywi艣cie p艂aka艂a. Nie tyle nad sob膮, co nad swoim ma艂ym synkiem. W dokumentach nie by艂o nawet naj mniejszej wzmianki o tym, 偶e Elliott chcia艂by widywa膰 si臋 z ch艂opcem. Porzuci艂 dziecko, kt贸re od dnia narodzin czu艂o si臋 opuszczone. Matk臋 czeka艂o najtrudniejsze za danie. Od dawna wyczuwa艂a, 偶e Danny co艣 podejrzewa, nie mia艂a jednak sumienia, 偶eby otwarcie powiedzie膰
o formalnym rozstaniu z ojcem. Powoli wraca艂a do domu, zastanawiaj膮c si臋, jak dobra膰 s艂owa, 偶eby mo偶liwie naj艂agodniej przekaza膰 mu t臋 wia domo艣膰. Ba艂a si臋, 偶e post臋pek Elliotta zniszczy efekty kuracji doktora Gordona. Osiem miesi臋cy wysi艂k贸w p贸 jdzie po prostu na mam臋. A wspomniana terapia, poparta ogromn膮 wiedz膮 lekarzy, przynosi艂a zadziwiaj膮ce skutki.
153
Ostatnio doktor Gordon si臋gn膮艂 do farmakologii i prze| sa艂 dekstramfetamin臋, 艣rodek pobudzaj膮cy, kt贸ry do^j 艂ym nie pozwala艂 zasn膮膰 (korzysta艂o z niego wielu kli^ t贸w Niny), ale dzia艂a艂 zupe艂nie odwrotnie na dzieci. Navl
najwi臋kszy urwis zaraz si臋 uspokaja艂 po za偶yciu niewil kiej dawki, l
Gordon dokona艂 cudu - w bardzo kr贸tkim czasi Danny nareszcie posiad艂 zdolno艣膰 normalnej koncentracj Siedzia艂 cicho - przez wi臋kszo艣膰 lekcji - s艂uchaj^ nauczycieli. Coraz rzadziej miewa艂 napady niczym nie|
sprowokowanej z艂o艣ci. Wa偶niejsze jednak, 偶e wreszcii zdoby艂 kilku przyjaci贸艂, l
Gdyby Elliott nie uciek艂 i wierzy艂 w Danny'ego, do-| czeka艂by si臋 nagrody za swoj膮 cierpliwo艣膰. Nina widzia艂a! to na w艂asne oczy. Rezultat dok艂adnie potwierdza艂 przy-| puszczenia doktora Gordona - dziecku nic nie zast膮pi obecno艣ci ojca lub/i matki. Musi wiedzie膰, 偶e jest kocha ne, i s艂ysze膰, 偶e jest potrzebne. A Danny by艂 dla Niny prawdziwym oczkiem w g艂owie.
Ko艅czy艂 lekcje o wp贸艂 do czwartej, wi臋c Nina rzeczo wym tonem powiadomi艂a swojego szefa, 偶e z osobistych wzgl臋d贸w mo偶e przebywa膰 w biurze tylko przez p贸艂 dnia pracy. Cy wzi膮艂 g艂臋boki oddech i mrukn膮艂 filozoficznie,
jak zwykle przy takich okazjach: "Lepiej mie膰 p贸艂 Niny, ni偶 nie mie膰 jej wcale".
Dzisiaj jednak, kiedy wr贸ci艂a, nie zasta艂a w domu nikogo. Na drzwiach lod贸wki znalaz艂a kartk臋 od Peggy, 艣wie偶o upieczonej absolwentki college'u, od czasu do czasu dogl膮daj膮cej Danny'ego. List g艂osi艂, 偶e Danny
przyszed艂 z koleg膮 i 偶e ca艂膮 tr贸jk膮 wybrali si臋 do parku, pogra膰 w koszyk贸wk臋.
Nina zyska艂a troch臋 wi臋cej czasu, 偶eby pozbiera膰 my艣li. 154
isfie wiedzia艂a, co mu powiedzie膰. Nic, co wcze艣niej prze偶y艂a, nie przygotowa艂o jej na tak trudn膮 chwil臋. Owszem, m贸wi艂a aktorom, 偶e zostali zwolnieni, a dramaturgom, 偶e ich sztuka b臋dzie zdj臋ta z afisza po pierwszym przedstawieniu... To jednak nie to samo. Musia艂a zdoby膰 si臋 na szczero艣膰. W odr贸偶nieniu od licznych artyst贸w/aktor贸w/pisarzy dzieci od razu wyczuwaj膮, 偶e kto艣 przy nich k艂amie. Jak si臋 okaza艂o, Danny wr贸ci艂 z parku ze swoim najlepszym (i pierwszym) przyjacielem, Maxem Rothstei-nem. Poinformowa艂 mam臋, 偶e zaprosi艂 Maxa na wsp贸ln膮 kolacj臋. - Zadzwoni臋 do jego rodzic贸w - powiedzia艂a Nina ze s艂abym u艣miechem. Mia艂a gor膮c膮 nadziej臋, 偶e Belle Rothstein szybko zabierze syna. Mo偶e jej to zasugerowa膰? A potem pomy艣la艂a: Nie, ci臋偶ko pracowa艂a艣, 偶eby co艣 osi膮gn膮膰. Nie odmawiaj Danny'emu kontakt贸w z kolegami. W艂asne troski od艂贸偶 na p贸藕niej. Belle by艂a zachwycona, 偶e Mas mo偶e zosta膰 d艂u偶ej. Jej syn te偶 sprawia艂 k艂opoty. To normalne... przecie偶 w przeciwnym razie nie chodzi艂by do szko艂y Petera Stuyvesanta. Gdy obaj koszykarze znikn臋li w pokoju Danny'ego, Nina wesz艂a do kuchni, by zgodnie z ich 偶yczeniem przygotowa膰 spaghetti z serem. O wp贸艂 do 贸smej przyjecha艂 tata Masa, Alfred. Przez chwil臋 rozmawia艂 z Nin膮. Ka偶de z nich co艣 wspomnia艂o o swoim zawodzie: ona o show-biznesie, on o handlu dach贸wk膮. Mas z oci膮ganiem zbiera艂 si臋 do wyj艣cia. Danny od razu przej膮艂 inicjatyw臋 i powiedzia艂 mu, 偶e spokojnie mo偶e u nich nocowa膰. Ch艂opiec z rado艣ci膮 przyj膮艂 t臋 propozycj臋, lecz nie znalaz艂 poparcia u ojca.
155
- Przykro mi, ale jutro idziesz do szko艂y. - Och, tat-to! - j臋kn膮艂 ch艂opiec. Tat-to pokr臋ci艂 g艂ow膮 i uzna艂, 偶e jednak lepiej ro| mawia膰 z doros艂ymi.
- Je艣li si臋 zgodzisz, Nino, to ch臋tnie zabierze: Danny'ego na ca艂y weekend. Co ty na to? Zanim zd膮偶y艂a otworzy膰 usta, Danny zawo艂a艂: - Tak, mamo, tak! Powiedz tak! - Oczywi艣cie, 偶e tak.
- 艢wietnie - u艣miechn膮艂 si臋 Alfred. - Mam dlaj nich co艣 specjalnego.
Si臋gn膮艂 do kieszeni na piersiach i wyj膮艂 trzy bilety. Machn膮艂 nimi w powietrzu.
- W sobot臋 po po艂udniu p贸jdziemy na mecz Knick- s贸w! - oznajmi艂 triumfalnie. - O rety! - ch贸rem wrzasn臋li malcy. Danny popatrzy艂 na Nin臋.
- Mog臋 i艣膰, mamo? Prosz臋! Koszyk贸wka to m贸j ulubiony sport i nie ma lepszej dru偶yny od Knicks贸w! U艣miechn臋艂a si臋 z zadowoleniem. - Zas艂u偶y艂abym chyba na miano Z艂ej Czarownicy z Zachodu, gdybym nie pozwoli艂a ci obejrze膰 meczu Knickerbockers贸w w Madison Square Garden. Ale kiedy zostali sami, nie mog艂a ju偶 czeka膰 d艂u偶ej. By艂o jej bardzo przykro, bo Danny tak si臋 cieszy艂 perspek tyw膮 wsp贸lnego weekendu z Maxem. Nareszcie mia艂 przyjaciela. Serce jej si臋 kraja艂o na my艣l, 偶e w艂a艣nie teraz musi mu popsu膰 t臋 rado艣膰.
- Usi膮d藕, Danny - powiedzia艂a, sil膮c si臋 na oboj臋tno艣膰, cho膰 w g艂臋bi duszy ogarnia艂a j膮 czarna rozpacz. Od razu zauwa偶y艂 zmian臋 w jej zachowaniu. - Co si臋 sta艂o, mamo?
156
- Nie bardzo wiem, jak ci to powiedzie膰... Tata nie
wr贸ci do domu. Ju偶 nigdy. Zapad艂a cisza. W pierwszej chwili wydawa艂o si臋, 偶e
panny nie rozumie prawdziwego znaczenia tej wiadomo艣ci. Potem zapyta艂 o to, co go martwi艂o najbardziej: - Ty te偶 odejdziesz, mamo?
Chwyci艂a go w obj臋cia. - Ale偶 sk膮d偶e, kochanie! Zawsze b臋d臋 przy tobie.
Zawsze b臋dziesz mia艂 mam臋. Przynios艂o to lepszy efekt, ni偶 si臋 spodziewa艂a.
Danny wzruszy艂 ramionami. - To dobrze - powiedzia艂. - W takim razie pora dzimy sobie bez niego, prawda? - Prawda - odpar艂a, nie puszczaj膮c go ani na chwi l臋 - i wszystko b臋dzie jak najlepiej.
Przez pierwsze kilka lat po rozwodzie Nina rzuci艂a si臋 w wir pracy... i 膰wicze艅. Zapisa艂a si臋 do si艂owni i wynaj臋艂a najlepszego trenera, Douga McPhearsona, 偶eby pom贸g艂 jej zrzuci膰 troch臋 niepotrzebnego t艂uszczu. P贸艂 roku p贸藕 niej, podczas wa偶enia kontrolnego, stwierdzi艂 z prawdziw膮 dum膮, 偶e uby艂o jej cztery i p贸艂 kilograma.
- Tylko tak dalej, Nino, a do 艣wi膮t b臋dziesz wygl膮da膰
jak Twiggy. |
- O, tak? - wysapa艂a Nina, kiedy ju偶 mog艂a z艂apa膰 oddech.
W wolniejszych chwilach obserwowa艂a z niek艂aman膮 dum膮, jak jej syn szybko wyrasta艂 na przystojnego m艂o dzie艅ca. Znajomi nieustannie namawiali j膮 na "randki", ale ona kwitowa艂a to 艣miechem.
- Randki s膮 dla nastolatk贸w. Ja ju偶 jestem za stara. Nawet Cy Temko, kt贸ry na koniec dnia zaprosi艂 j膮
do swojego biura na kieliszek wina, nie by艂 lepszy od innych.
- Kiedy ponownie wyjdziesz za m膮偶? - zapyta艂. 158
- Cy... -j臋kn臋艂a. - Mam co robi膰. - Wiem, wiem. Ale Danny ju偶 wkr贸tce stanie si臋 m臋偶czyzn膮. Z tego, co widzia艂em, bardzo du偶ym m臋偶 czyzn膮. Nie przysz艂o ci do g艂owy, 偶e wkr贸tce si臋 wy prowadzi? Ile lat mu zosta艂o do studi贸w? Nina z niezachwianym spokojem zby艂a t臋 bez w膮tpienia szczer膮, lecz nieco staro艣wieck膮 trosk臋. - Ma jeszcze mn贸stwo czasu. A jak ju偶 mnie opu艣ci, zajm臋 si臋 szyde艂kowaniem. Dzi臋kuj臋 za d艅nka, Cy. Baw si臋 dobrze w ten weekend. Tu偶 po jedenastych urodzinach Danny'ego doktor Gor- don, zadowolony ze skutk贸w kuracji, kaza艂 mu stopniowo odstawi膰 cz臋艣膰 lek贸w. Po roku ch艂opiec 偶y艂 ju偶 ca艂kiem normalnie, bez 艣rodk贸w psychotropowych i by艂 got贸w powr贸ci膰 do normalnej nauki. Marzy艂 o tym, bo chcia艂 p贸j艣膰 w 艣lady Maxa, kt贸ry ju偶 nieco wcze艣niej zako艅czy艂 terapi臋 i trafi艂 do presti偶owej szko艂y Horacego Manna w Riverdale. Dyrektor tej plac贸wki bardzo chwali艂 Maxa i bez oporu przyj膮艂 kolejnego "absolwenta" Petera Stuy- vesanta. Ch艂opcy razem je藕dzili na zaj臋cia - miejskim autobusem, a potem metrem do Riverdale. Jako trzynastolatek Danny do艣wiadczy艂 dw贸ch rzeczy. Po pierwsze, ubra艂 si臋 w przepisowy szkolny sweter i krawat. Po drugie, od lata zacz膮艂 rosn膮膰. Naprawd臋 r贸s艂. Ku zdumieniu Niny, w mgnieniu oka sta艂 si臋 wysoki na ponad metr osiemdziesi膮t. (Na pewno nie by艂 synem Elliotta). Nina za艣 wr贸ci艂a do normalnego 偶ycia. Alfred i Belle Rothsteinowie mieli wielu ciekawych znajomych. Dobrze by艂o czasami z nimi porozmawia膰, chocia偶 w wi臋kszo艣ci ich zainteresowania mija艂y si臋 z oczekiwaniami Niny. Ale to przecie偶 bez znaczenia. Czasem chodzili gdzie艣
159
we tr贸jk臋. Dzisiaj przysz艂a pora, aby to w艂a艣nie Nil pe艂ni艂a funkcj臋 gospodarza. Wykorzysta艂a swoje znaj' mo艣ci w niebia艅skich sferach show-biznesu i za艂atwi trzy bilety na inscenizacj臋 przebojowej sztuki Edwart Albee pod tytu艂em Kto si臋 boi Wirginii Woolf? M贸wi膮 o niej ca艂e miasto. By艂a to bezwzgl臋dnie ostra i zjadliwi! 艣mieszna anatomia (autopsja?) ameryka艅skiego ma艂藕en stwa. Pokr贸tce okre艣lano j膮 jako dwugodzinny psychiczna pojedynek mi臋dzy m臋偶em a 偶on膮. Rzecz smutna, a jedna艂 b艂yskotliwa i wci膮gaj膮ca. ;l鈩
W czasie antraktu Alfred wdar艂 si臋 w t艂um, aby jako艣|j| przecisn膮膰 si臋 do bufetu. Nina i Belle zosta艂y same,
rozmawiaj膮c o toczonej na scenie bezlitosnej wojnie na s艂owa.
- Twoim zdaniem to jest komedia czy raczej trage dia? - Belle szuka艂a rady u bardziej obeznanej z teatrem przyjaci贸艂ki.
- To zale偶y, czy prze偶y艂a艣 udane ma艂偶e艅stwo, czy nieszcz臋艣liwy rozw贸d - za偶artowa艂a Nina. Belle si臋 roze艣mia艂a. Jaki艣 cz艂owiek w dobrze skrojo nym ciemnym garniturze odwr贸ci艂 si臋 w ich stron臋 i z u艣miechem popatrzy艂 na Nin臋.
- S艂ysz臋, 偶e jest tu z nami jeszcze jeden weteran trudnych ma艂偶e艅skich boj贸w. Skin臋艂a g艂ow膮. - By膰 mo偶e - odpowiedzia艂a. - Wi臋c prosz臋 przyj膮膰 rad臋 od starego wiarusa. Za
dziesi臋膰 lub dwana艣cie lat wszystko co z艂e p贸jdzie w zapomnienie.
Wr贸ci艂 Alfred, 偶ongluj膮c trzema kieliszkami. Z zadowoleniem spostrzeg艂, 偶e Nina rozmawia z wysokim i lekko siwiej膮cym m臋偶czyzn膮 po czterdziestce. Cechowa艂o go
160
jakie艣 dostoje艅stwo i na pewno nie mia艂 nic wsp贸lnego z przemys艂em rozrywkowym. Alfred wr臋czy艂 kieliszki paniom i u艣miechn膮艂 si臋 do nieznajomego. - Prosz臋 wybaczy膰, 偶e pods艂uchiwa艂em - powiedzia艂 tamten szarmancko. Wci膮偶 patrzy艂 na Nin臋. - Ale trafi艂a
pani w samo sedno. - Co艣 przegapi艂em? - spyta艂 Alfred. - Opowiecie
mi o tym? - Wygl膮da na to, 偶e w tym gronie znalaz艂em bratni膮
dusz臋 - us艂ysza艂 w odpowiedzi. - Rozbitka z ma艂偶e艅skiego wraku. - Rozbitka? - powt贸rzy艂a Nina. - Je艣li chodzi
o mnie, to raczej utopionego szczura. Wszyscy si臋 roze艣mieli. Alfred skorzysta艂 z okazji, 偶eby dowiedzie膰 si臋 czego艣
wi臋cej. - Jest pan tu sam? - zapyta艂 d偶entelmena. - Owszem. Obawiam si臋 jednak, 偶e taki spektakl
trzeba ogl膮da膰 w towarzystwie. Niech si臋 dzieje wola nieba... Belle wzi臋艂a inicjatyw臋
w swoje r臋ce. - Wi臋c mo偶e potem p贸jdziemy ca艂膮 czw贸rk膮 gdzie艣
na d艅nka? - Bardzo dzi臋kuj臋 - odpar艂 nieznajomy. Rozleg艂 si臋
dzwonek na pocz膮tek drugiego aktu. - Och, przepraszam, 偶e si臋 nie przedstawi艂em. Jestem Charles Curtis. U艣cisn膮艂 d艂o艅 Alfreda. - Alfred Rothstein. - Wskaza艂 na panie. - To moja 偶ona Belle, a to przyjaci贸艂ka, Nina, najlepsza agentka
w tym mie艣cie. - Och... - Charles u艣miechn膮艂 si臋 p贸艂g臋bkiem. -
Pracuje pani w FBI? 161
- Nie - z rozbawieniem odpowiedzia艂a Nina. i W du偶o pot臋偶niejszej formacji.
- Chcia艂bym us艂ysze膰 o tym wi臋cej na naszym wi czomym spotkaniu. Zaczekam ko艂o wyj艣cia, po 偶ako czeniu ostatniego starcia - zaproponowa艂. Popatrz wprost na Nin臋. - Nie mog臋 si臋 doczeka膰 - doda艂, a Pojechali taks贸wk膮 do P艂aza. Sam widok Niny sprawi艂 偶e kierownik sali wyszuka艂 im najlepszy stolik. Fr臋^
i Belle szli nieco z ty艂u, pozostawiwszy Charlesa w towaJj rzystwie ich przyjaci贸艂ki. |
Charies, bez specjalnej okazji, zam贸wi艂 szampana. || - B艂agam o wybaczenie - mrukn膮艂 przesadnie prze-| praszaj膮cym tonem. - Ale dom perignon to moja wielkaj s艂abo艣膰. Mam nadziej臋, 偶e si臋 przy艂膮czycie, i
Zrobili to z zadowoleniem. Pierwszy toast wznie艣li za| autora sztuki, Edwarda Albee. |
- To prawdziwie nieszcz臋艣liwy facet - doda艂 od| siebie Charies. - Zastanawia mnie tylko, sk膮d kawaler | tak wiele wie o ma艂偶e艅stwie.
- Z moich do艣wiadcze艅 zawodowych wynika, 偶e naj lepsze sztuki powstaj膮 na bazie postronnych obserwacji - zauwa偶y艂a Nina. - W ko艅cu Szekspir nie stworzy艂 po staci Lady Makbet na podstawie w艂asnych prze偶y膰. Charies by艂 wyra藕nie zaintrygowany.
- Mo偶esz mi wreszcie powiedzie膰, c贸偶 to za tajemniczy zaw贸d? - zapyta艂 z ciekawo艣ci膮.
Dzi臋ki Bogu, westchn臋艂a w my艣lach. Chocia偶 raz kto艣 spoza kr臋g贸w show-biznesu.
- Jestem agentem teatralnym. - To cudowne - powiedzia艂 Charies z niek艂amanym podziwem. - A zatem twoje 偶ycie to nieustanny dramat. - Owszem - z u艣miechem przyzna艂a Nina. - Cza-
162
sem komedia, czasem tragedia, a z wieloma klientami obie te rzeczy naraz. Charies szeroko otworzy艂 oczy. - Spotykasz si臋 z gwiazdami, Nino? - spyta艂 podniecony niczym nastolatek. Roze艣mia艂a si臋 na ten widok. - Tu i 贸wdzie. Ale zar臋czam ci, o wiele lepiej prezentuj膮 si臋 na ekranie. Nie niszcz swoich z艂udze艅. Belle i Alfred wymienili spojrzenia. Postanowili dyskretnie si臋 usun膮膰 i zostawi膰 Nin臋 w dobrych r臋kach. - Wybaczcie, ale nasza opiekunka do dziecka to jeszcze licealistka. Musimy j膮 odwie藕膰 do domu. Wstali. Nina tak偶e podnios艂a si臋 z krzes艂a, ale Charies uj膮艂 j膮 za r臋k臋. - Nie sko艅czyli艣my rozmowy. Zaczekaj jeszcze chwil臋. Potem ci臋 odprowadz臋. Kiedy zostali sami, Nina przeprowadzi艂a ma艂e przes艂uchanie. - A czym si臋 ty zajmujesz, Charies? Niech zgadn臋... - M贸j zaw贸d jest du偶o skromniejszy. Podsun臋 ci pewien 艣lad. Mam biuro w Waszyngtonie. - Wspaniale! - zawo艂a艂a z fascynacj膮. - Jeste艣 nowym sekretarzem stanu? U艣miechn膮艂 si臋. - Niezupe艂nie, chocia偶 gram w tej samej dru偶ynie. Jestem specjalist膮 od prawa mi臋dzynarodowego. - Ciekawe... Pewnie wci膮偶 przesiadujesz w samolotach? To m臋cz膮ce. - Masz racj臋, ale z drugiej strony odkry艂em, 偶e najlepiej pracuje mi si臋 w艂a艣nie podczas lotu. Przynajmniej nie ma do mnie 偶adnych telefon贸w.
163
- Powiedz cho膰 ze dwa s艂owa o najtrudniej szy膰] sprawach z twoim udzia艂em. - Szczerze? W por贸wnaniu z twoim zawodem, mc jest po prostu nudny. Biura prawne s膮 pe艂ne wszystkiego To, 偶e pracuj臋 w Waszyngtonie, nie oznacza przecie偶, 偶i bywam w Bia艂ym Domu albo co艣 w tym rodzaju. P贸藕niej rozmowa zesz艂a na ich osobiste 偶ycie. Z upo dobaniem (o ile to w艂a艣ciwe s艂owo) rozprawiali o swoici ma艂偶e艅skich pora偶kach. Ten facet m贸g艂by by膰 na tylej m膮dry, 偶eby nie wi膮za膰 si臋 z tak膮 bab膮, pomy艣la艂a Ninaj| Ale to samo da si臋 powiedzie膰 o mnie i o moim niewyda rzonym m臋偶u. Odzyska艂a jednak poczucie, 偶e nie jest| jakim艣 dziwad艂em. Ich spotkanie przeci膮gn臋艂o si臋 do pierwszej w nocy. Charles z艂apa艂 taks贸wk臋, odwi贸z艂 Nin臋 do domu i od prowadzi艂 do samego progu. Nast臋pnego dnia, w biurze, znalaz艂a kartk臋: "Dzwoni艂 pan Curtis z hotelu Regency. Czeka na pani telefon". Faktycznie, dzwoni艂. O 贸smej pi臋tna艣cie. Albo tak wcze艣 nie wstawa艂, albo - tak jak ona - nie bardzo m贸g艂 zasn膮膰.
- Nina! - ucieszy艂 si臋. - Przepraszam, 偶e ci przeszkadzam w pracy. Nie chcia艂em robi膰 zamieszania w wielkim 艣wiecie teatru... Po prostu jestem ciekawy, czy masz wolny weekend. Nie kry艂a zadowolenia. - To zale偶y, co zaproponujesz. Zwykle zabieram Danny'ego do muzeum... Potem idziemy na superlody do Rumplmayra. Ale tym razem Alfred zdoby艂 bilety dla siebie i dw贸ch ch艂opc贸w na play-off NBA w Garden. Ogl臋dnie dali mi do zrozumienia, 偶e to m臋ska zabawa. Jestem wi臋c gotowa na wszelkie inne pomys艂y.
164
- Dobrze si臋 sk艂ada, bo mam tak偶e co艣 zwi膮zanego ze sportem. Co powiesz na przeja偶d偶k臋 po Central Parku? - Przykro mi, ale nigdy nie siedzia艂am na rowerze. - Nie, nie. M贸wi臋 o konnej przeja偶d偶ce - odpar艂
Charles. - Na prawdziwym koniu? - z przestrachem j臋kn臋艂a
Nina. - A znasz inne? - To znaczy... Nic nie wiem o koniach. Moi rodzice mieli kurz膮 ferm臋. Gdyby艣 zaprosi艂 mnie na jazd臋 na kogucie, to mo偶e bym da艂a rad臋.
Charles si臋 roze艣mia艂. - Wybior臋 najstarszego i najspokojniejszego konia. Nie b贸j si臋, naucz臋 ci臋 wszystkiego, co powinna艣 wie dzie膰. Zaufasz mi? Nina zastanawia艂a si臋 przez chwil臋. Co naprawd臋 kry艂o
si臋 w tym pytaniu? - Tak - odpowiedzia艂a mi臋kko. - Ca艂kowicie
ci ufam. Wezwa艂a swoj膮 sekretark臋 Tiffany Grant, kt贸ra od lat
by艂a niez艂膮 amazonk膮. W czasie przerwy na lunch zabra艂a j膮 do sklepu, aby kupi膰 wszystkie rzeczy potrzebne do
konnej przeja偶d偶ki. - Naprawd臋 chcesz si膮艣膰 na siod艂o? W twoim... To
znaczy, troch臋 nie za p贸藕no? - z niedowierzaniem zapy ta艂a dziewczyna. - Lepiej p贸藕no ni偶 wcale - rozs膮dnie pouczy艂a j膮
Nina. - Mo偶esz mi wierzy膰. Popatrzy艂a na siebie w lustrze. W wysokich butach i bryczesach wygl膮da艂a nieodparcie 艣miesznie. Tiffany by艂a jednak odmiennego zdania. - 艢miesznie? Sk膮d偶e! Wspaniale!
165
B膮d藕 co b膮d藕 pracowa艂a w agencji artystycznej. - Min臋艂a mi trzydziestka. Jestem niska i zbyt szerol
w biodrach. - W bryczesach ka偶da pupa wydaje si臋 troch臋 szersza - zapewni艂a j膮 Tiffany. - Wygl膮dasz 艣wietnie. MojI mama te偶 je藕dzi, a ma pi臋膰dziesi膮tk臋. - Zacz臋艂a pewnie jako pi臋ciolatka. ' - Czterolatka, ale kto by tam na to zwraca艂 uwag臋. - Pocieszy艂a艣 mnie - ironicznie mrukn臋艂a Nina.: Szybko spakowa艂y zakupy i wr贸ci艂y do biura. Tiffany
nie umia艂a pow艣ci膮gn膮膰 ciekawo艣ci. - Sk膮d u ciebie ta nag艂a pasja do hippiki? - Nie potrafi臋 na to odpowiedzie膰 - wymijaj膮co odpar艂a Nina. Nie chcia艂a niszczy膰 swego wizerunku "Matki Prze艂o偶onej" dzia艂u literatury. - Nazwijmy to fanaberi膮 kobiety w 艣rednim wieku. Tiffany popatrzy艂a na ni膮 ze zdumieniem, ale umilk艂a, bo nie zamierza艂a nara偶a膰 si臋 szefowej. Wkr贸tce jednak "wybryki" Niny sta艂y si臋 tematem cichych rozm贸w przy
automacie z kaw膮. Na szcz臋艣cie mia艂a odpowiednie stroje na reszt臋 wie czoru. Dobrze, 偶e Charies nie zaproponowa艂 jej strzelania do rzutk贸w. W nocy nie mog艂a zasn膮膰. Wsta艂a bardzo wcze艣nie i ubra艂a si臋, zanim do jej sypialni wpad艂 Danny. - Mamo!... Nie mog臋 si臋 sp贸藕ni膰! Nie mog臋! - Spokojnie, jeszcze masz mn贸stwo czasu. Dopiero teraz zauwa偶y艂 jej str贸j. - Jezu! W co艣 ty si臋 ubra艂a? Idziesz na bal przebiera艅 c贸w albo co艣 w tym rodzaju? - Wybieram si臋 dzi艣 rano na konn膮 przeja偶d偶k臋 - odpowiedzia艂a z pewn膮 dum膮. - Na prawdziwym ko niu. - Zmusi艂a si臋 do u艣miechu, ale w gruncie rzeczy
166
uwa偶a艂a, 偶e wygl膮da g艂upio. - Jeszcze mnie nie znasz,
Danny. Godzin臋 p贸藕niej odwioz艂a syna do Maxa. Charies zjawi艂
si臋 dziesi臋膰 minut przed um贸wionym czasem. Po drodze do Central Parku wprowadzi艂 j膮 pokr贸tce w podstawowe
zasady sztuki jazdy konnej. - Na pewno dasz sobie rad臋 - zawyrokowa艂.
- A je艣li spadn臋? - zapyta艂a Nina, wcale nieuspo-
kojona. - To ci臋 podnios臋 i zn贸w wsi膮dziesz - odpar艂 bez troskim tonem. Ta sobota zapisa艂a si臋 na czerwono w kalendarzu Niny.
Ca艂y dzie艅, od 艣witu do p贸艂nocy, sp臋dzi艂a w towarzystwie
najprzystojniejszego cz艂owieka na 艣wiecie. I... do pew nego stopnia polubi艂a konie, chocia偶 westchn臋艂a z ulg膮,
zsuwaj膮c si臋 z siod艂a. Poszli na ma艂膮 przek膮sk臋 do Tavem on the Green.
- Tkwi w tobie wiele mo偶liwo艣ci - z podziwem
mrukn膮艂 Charies. - Bardzo wiele... Jak zwykle, jego s艂owa mo偶na by艂o odczyta膰 na prze r贸偶ne sposoby. Rozs膮dek podpowiada艂 Ninie, 偶e tym razem nie chodzi o przepowiedni臋 jej kariery na torach wy艣cigowych. Z wdzi臋czno艣ci膮 przyj臋艂a propozycj臋 lun chu, bo by艂a bardzo g艂odna. Nie wiadomo, czy ze strachu, czy od dawki ruchu. Pewnie wp艂yn臋艂o na to wszystko po trochu. Przy posi艂ku Charies zapyta艂 j膮, czy widzia艂a now膮
wystaw臋 sztuki etruskiej w Metropolitan. - Nie, ale s艂ysza艂am, 偶e jest wprost wspania艂a. W dro dze do domu mijam kolejk臋 do kasy. Pewnie dlatego tam nie by艂am. Nie znosz臋 kolejek. Na mecze te偶 nie chodz臋.
Charies my艣la艂 przez chwil臋. - No, dobrze. Zrobi臋 to wy艂膮cznie dla ciebie.
167
- Niby co?
- Kiedy艣 moja firma po艣redniczy艂a w sporze mi臋g Met i British Museum. Zaprzyja藕ni艂em si臋 w贸wczas zj膰
nym z kurator贸w. Je艣li b臋dzie tam dzisiaj, wpu艣ci bocznym wej艣ciem.
Nina nie kry艂a zdumienia. - Znasz wszystkich?
- Owszem. Od chwili kiedy pozna艂em ciebie - i par艂. Przeprosi艂 j膮 i poszed艂 do telefonu, aj Mieli szcz臋艣cie. Steve Robson ucieszy艂 si臋 niezmiemil s艂ysz膮c g艂os Charlesa, i po wystawie zaprosi艂 ich do siebli
na ma艂ego drinka. Weszli do muzeum bez najmniej szycIS k艂opot贸w, l
Na kolacj臋 wybrali si臋 do La Carayelle. Nina z przyjenih no艣ci膮 pozby艂a si臋 but贸w z cholewami i w艂o偶y艂a wieczo-l row膮 sukni臋. Rozmawiali g艂贸wnie o dzieciach. Charle艣|| z pierwszego ma艂偶e艅stwa mia艂 syna i c贸rk臋, kt贸rzy teraz| niestety mieszkali w San Francisco, wraz z matk膮. Takj namiesza艂a im w g艂owach, 偶e nie chcieli widywa膰 ojca. • - Domaga艂em si臋 pe艂nej opieki, ale nawet prawnik nie zdo艂a przekona膰 s臋dziego, 偶e samotny m臋偶czyzna mo偶e by膰 dobrym ojcem. Odwiedzali mnie w czasie wakacji. Teraz oboje s膮 ju偶 starsi i "nie maj膮 czasu". S艂ysza艂em od os贸b trzecich, 偶e moja c贸rka Tessa wkr贸tce wychodzi za m膮偶. Je艣li mi si臋 poszcz臋艣ci, dostan臋 za proszenie, chocia偶 nie licz臋 na to.
- Mojemu ma艂emu ch艂opcu powiod艂o si臋 jeszcze gorzej. Co prawda, nie jest ju偶 taki ma艂y... Ojciec ca艂kowicie odsun膮艂 si臋 od niego.
- Na pewno jest ci bardzo ci臋偶ko - mrukn膮艂 ze wsp贸艂czuciem.
- Nie, daj臋 sobie rad臋. Najbardziej cierpi Danny. 168
Zmienili temat na nieco l偶ejszy. Charies zapyta艂, co ciekawego graj膮 w teatrach w Nowym Jorku. Cz臋sto
przyje偶d偶a艂 z Waszyngtonu. - Zadzwo艅 wcze艣niej, to ci za艂atwi臋 najlepsze bilety. - Nie chcia艂a, aby pomy艣la艂, 偶e chce go usidli膰.
Popatrzy艂 jej prosto w oczy. - Nie tylko mi, Nino - sprostowa艂 z naciskiem. -
Ale nam obojgu. P贸藕niej, kiedy stali przed drzwiami jej domu, poczu艂a
si臋 jak pensjonarka. Pod艣wiadomie czeka艂a, czy Charies j膮 poca艂uje. Przecie偶 w ko艅cu po艂ow臋 偶ycia sp臋dzi艂a w teatrze, gdzie wiele rzeczy zdarza艂o si臋 w ci膮gu dw贸ch
godzin. Charies zapewni艂 j膮 tylko, 偶e sp臋dzi艂 cudowne chwile,
pochyli艂 si臋 i lekko musn膮艂 ustami jej czo艂o. Zaczeka艂, a偶 bezpiecznie znik艂a za drzwiami, i odszed艂. Nina mia艂a ogromn膮 ochot臋 chwyci膰 za s艂uchawk臋 i podzieli膰 si臋 z kim艣 swoj膮 rado艣ci膮. Gdyby jednak o tak p贸藕nej porze zadzwoni艂a do Belle, wszyscy by pomy艣leli, 偶e chyba
zwariowa艂a. Na sw贸j spos贸b mieliby racj臋.
Rozdzia艂 26
Rankiem w biurze czeka艂a j膮 mi艂a niespodzianka. Wa偶 na wiadomo艣膰: telefonowa艂 Charles Curtis. Zadzwoni艂a natychmiast.
- Nino, wiem, 偶e wstrzymuj臋 rozw贸j ameryka艅skiej sceny, kiedy zawracam ci g艂ow臋 w czasie godzin pracy... - Sk膮d偶e! - zapewni艂a go, z trudem panuj膮c nad podnieceniem. - Teatr wytrzyma beze mnie przez te kilka minut. Jak ci min臋艂a podr贸偶?
- Powiem tak: wspania艂y weekend sta艂 si臋 tylko wspomnieniem, w chwili gdy postawi艂em nog臋 na trapie samolotu. Ale przejd臋 do rzeczy. Chc臋 ci z艂o偶y膰 pewn膮
propozycj臋. Mam nadziej臋, 偶e nie uznasz jej za nie moraln膮.
- Sko艅czy艂am dwadzie艣cia jeden lat. Nic mnie nie
zaszokuje - odpar艂a lekkim tonem, z nut膮 nadziei w g艂osie.
- Po pierwsze, z ogromn膮 ochot膮 przyjecha艂bym w najbli偶szy pi膮tek do Nowego Jorku. Ale tu, w Waszyngtonie, jest 艢wi臋to Kwitn膮cych Wi艣ni. Nie chcia艂aby艣 wzi膮膰
170
panny'ego i pokaza膰 mu naszej stolicy, dos艂ownie ton膮cej w kwiatach? Zatrzymacie si臋 w moim domu. Mam mn贸stwo wolnych pokoi. Kiedy kobieta jest po trzydziestce i dostaje tak ciep艂e zaproszenie, nie musi sprawdza膰 u Emi艂y Post, czy mo偶e
si臋 na to zgodzi膰. - Danny na pewno b臋dzie zachwycony! - przerwa艂a na chwil臋. - I ja tak偶e. Zadzwoni臋 do ciebie
wieczorem. Jak by艂o do przewidzenia, Danny szala艂 ze szcz臋艣cia
na my艣l o wyje藕dzie do Waszyngtonu. Co wi臋cej, mia艂 to by膰 jego pierwszy lot samolotem. Decyzja by艂a wi臋c
jednog艂o艣na. W pi膮tek o siedemnastej trzydzie艣ci weszli na pok艂ad
samolotu. W Waszyngtonie powita艂 ich rozradowany Charles Curtis. Poca艂owa艂 Nin臋 w policzek i poda艂 r臋k臋 Danny'emu. Wymienili mocny, m臋ski u艣cisk. - M贸j Bo偶e - westchn膮艂 Charles. - Masz trzyna艣cie lat? Nie... Jeste艣 zbyt wysoki. A te musku艂y? Po co
oszukujesz ludzi? - Nic nie rozumiesz, Charles? - z humorem zapyta艂a
Nina. - Musi by膰 wysoki, je艣li chce zosta膰 gwiazdorem
koszyk贸wki. - Daj spok贸j, mamo. Robisz ze mnie jakiego艣 po twora. - Wcale nie - zaprzeczy艂 Charles. - Wzrost to
conditio sine quo. non dobrej postawy w meczu. - Co takiego? - zapyta艂 speszony Danny. - Warunek nieodzowny - wyja艣ni艂a Nina. Podczas negocjacji cz臋sto u偶ywa艂a podobnych sformu艂owa艅, aby
zbi膰 z tropu przeciwnika. - Lubi pan koszyk贸wk臋? - spyta艂 Danny, kiedy
171
siedzieli ju偶 w samochodzie, zmierzaj膮c w stron臋 tomacu. l
- Uwielbiam, ale mnie nie pro艣, 偶ebym z tob膮 偶al gra艂. W podstaw贸wce nie zas艂ugiwa艂em nawet na td 偶eby zasi膮艣膰 na 艂awce rezerwowych. Musia艂em kupca wa膰 bilet, jak wszyscy uczniowie przeci臋tnego wzr贸s艂 tu. - Popatrzy艂 na Nin臋. - Mam nadziej臋, 偶e to ci| nie zniech臋ca - za偶artowa艂. - Nie ka偶dy mo偶e by^|
sportowcem. Do mnie pasuje raczej miano mola ksi膮偶ki kowego. t
- I bardzo dobrze - parskn臋艂a. !| Charles zn贸w si臋 zwr贸ci艂 do Danny'ego. l
- Nie martw si臋, przez ten weekend nie stracisz i kondycji. Kosz mojego syna wci膮偶 wisi nad drzwiami; gara偶u i gdzie艣 powinna by膰 pi艂ka.
- Super! - odpar艂 ch艂opiec. Po偶era艂 wzrokiem mija- ne pomniki.
- To bardzo mi艂o z twojej strony, Charles - ode zwa艂a si臋 Nina. - Ale Danny nie przyby艂 tu na trening. Chcieli艣my troch臋 pozwiedza膰... i spotka膰 si臋 z tob膮.
- O, w艂a艣nie - wtr膮ci艂 Danny. - Chcia艂bym zoba czy膰 pomnik Waszyngtona.
- Tam. - Charles wskaza艂 przez okno. - Ledwo go wida膰 na horyzoncie. To ta bia艂a spiczasta kreska. Ch艂opiec wytrzeszczy艂 oczy. - A nie mog臋 z bliska?
- Dlaczego ci臋 tak ciekawi? Pomin膮wszy kwesti臋, 偶e by艂 to pierwszy prezydent Stan贸w Zjednoczonych... Charles by艂 przekonany, 偶e zaraz us艂yszy anegdot臋 o drzewie wi艣niowym. Lecz Danny go zaskoczy艂. - Musia艂 by膰 niez艂ym atlet膮 - powiedzia艂. - Sk膮d wiesz? - zdumia艂a si臋 Nina.
172
- Przed chwil膮 mijali艣my Potomac, prawda? Potrafi艂aby艣 rzuci膰 srebrnym dolarem na drug膮 stron臋? Doro艣li u艣miechn臋li si臋 do siebie. - Masz racj臋 - powiedzia艂a Nina. - Nigdy nie my艣la艂am o nim w ten spos贸b. Masz ca艂kowit膮 racj臋. Waszyngton wiosenn膮 por膮 wygl膮da艂 wspaniale. Kwit艂y nie tylko wi艣nie. Ca艂e miasto ton臋艂o w kwiatach. Zachodz膮ce s艂o艅ce sprawia艂o, 偶e pomniki promieniowa艂y magicznym 艣wiat艂em, a budynki stawa艂y si臋 ciep艂e i kusz膮ce. Stolica przypomina艂a raczej ogromn膮 rze藕b臋 ni偶 metropoli臋. Charles zaproponowa艂, 偶e w sobot臋 wstan膮 bardzo wcze艣nie, bo, jak m贸wi膮 s艂owa popularnej piosenki: "mamy jeszcze w 偶yciu wiele do prze偶ycia". Danny - oczywi艣cie - chcia艂 przede wszystkim zobaczy膰 Bia艂y Dom. Z szeroko rozwartymi oczami patrzy艂 przez masywn膮 krat臋. - Pomy艣l tylko - odezwa艂 si臋 Charles - mo偶e kt贸rego艣 dnia wraz z 偶on膮 zaprosicie nas tam na kolacj臋. - Nie ma mowy - sprzeciwi艂 si臋 ch艂opiec. - Jak to? - zapyta艂a Nina z udawanym zdumieniem. - Nie chcesz by膰 prezydentem? - Chc臋, mamo. Ale nigdy nie b臋d臋 偶onaty. Charles powi贸d艂 ich brzegiem rzeki. Zachowywa艂 si臋
jak przewodnik. - Danny... Zauwa偶y艂e艣 pewnie zasadnicz膮 r贸偶nic臋
mi臋dzy Waszyngtonem i Nowym Jorkiem. G艂贸wna cz臋艣膰 miasta zosta艂a zaprojektowana przez jednego tw贸rc臋, francuskiego architekta nazwiskiem L'Enfant, kt贸ry wbrew pozorom by艂 ca艂kiem doros艂ym cz艂owiekiem. Zo sta艂 zatrudniony przez samego Waszyngtona. Nie tylko zbudowa艂 miasto, ale w zr臋czny spos贸b przekszta艂ci艂 je w swoiste muzeum bez mur贸w.
173
- Nie ma tu takiej mieszanki jak w Nowym Jorku doda艂a Nina.
- I jak ci si臋 podoba, Danny? - serdecznie zapyt Charles.
- Super. Po prostu super, a Zostawili samoch贸d przy Constitution Avenue i na| piechot臋 poszli obejrze膰 pomniki: Lincolna, Waszyng-| tona i Jeffersona. W porze lunchu byli ju偶 mocno zm臋czeni, z wyj膮tkiem Charlesa, kt贸ry zdawa艂 si臋 emanowa膰 niespo偶yt膮 ilo艣ci膮 energii. Mimo wszystko z rado艣ci膮 przysiedli w pobliskiej kafejce, 偶eby zje艣膰 hamburgera z frytkami. Nina poprzesta艂a jedynie na sa艂atce.
Potem wybrali si臋 do National Gallery. Pada艂a z n贸g, wi臋c ochoczo zgodzi艂a si臋 na propozycj臋 wcze艣niejszej kolacji w niewielkim lokalu w Georgetown. Charles by艂 w znakomitym nastroju. W pewnej chwili z rozbawieniem zapyta艂 Danny'ego, czy ma ochot臋 na kieliszek wina.
- Nie mog臋 - pad艂a grzeczna odpowied藕. - Tre nuj臋.
Dotarli z powrotem zaledwie po dziewi膮tej, ale z wyra藕 n膮 ulg膮 udali si臋 na spoczynek.
Danny by艂 ju偶 wystarczaj膮co du偶y, by wiedzie膰, co tatusiowie i mamusie czasami robi膮 w nocy. Je艣li nawet wspomniany tatu艣 i mamusia nie s膮 sobie po艣lubieni. Kiedy us艂ysza艂 rano, jak Nina si臋 przekrada do "swojej" sypialni, mia艂 ochot臋 zawo艂a膰: "Po co te ceregiele, mamo? Masz prawie doros艂ego syna". Prawd臋 m贸wi膮c, najbardziej go cieszy艂 romans mi臋dzy Nin膮 i Charlesem. By艂 szcz臋艣liwy, bo Nina by艂a te偶 szcz臋艣liwa. Nast臋pnego dnia, po p贸藕nym 艣niadaniu, ledwie mieli do艣膰 czasu, 偶eby na chwil臋 wpa艣膰 do Smithsonian Institute
174
i obejrze膰 ciekawsze eksponaty, cho膰by takie jak ma艂y i kruchy samolocik, na kt贸rym Charles Lindbergh po raz
pierwszy przelecia艂 przez Atlantyk. - Jejku, jest tak male艅ki jak zabawka! Zbyt wcze艣nie przysz艂a pora po偶egnania. Musieli porzuci膰 samolot Lindbergha, 偶eby zd膮偶y膰 na wi臋kszy. Charles trzyma艂 Nin臋 za r臋k臋, a Danny promienia艂 ze szcz臋艣cia. Po odprawie Charles u艣ciska艂 Nin臋, nie bacz膮c na obecno艣膰 Danny'ego. Jej to tak偶e nie przeszkadza艂o. Wreszcie, tak jak na powitanie, potrz膮sn膮艂 prawic膮
ch艂opca. Nina szepn臋艂a Charlesowi co艣 do ucha i doda艂a g艂o艣no:
- Dzi臋kujemy za wspania艂膮 wizyt臋.
U艣miechn膮艂 si臋. - To ja dzi臋kuj臋. Trzeba to kiedy艣 powt贸rzy膰. - O, tak! - zapewni艂 go Danny. - Ju偶 si臋 nie mog臋
doczeka膰! Dla Niny by艂a to najwspanialsza chwila z ca艂ego pobytu
w Waszyngtonie. No, mo偶e druga najwspanialsza. Kilka tygodni p贸藕niej rozpocz臋艂a si臋, jeszcze nieofi cjalna, selekcja koszykarzy w艣r贸d uczni贸w szko艂y Horace go Manna. Danny uwija艂 si臋 pomi臋dzy juniorami i senio rami. Nagle zda艂 sobie spraw臋, 偶e przypatruje mu si臋 偶ylasty facet w 艣rednim wieku, w podkoszulku, z gwizd kiem na szyi. By艂 to Will McCurdy, uniwersytecki trener koszyk贸wki.
- Lulki-wa艂ki - mrucza艂 pod nosem. - Ten ch艂opa czek gra jak zawodowiec. Wysoki, a wci膮偶 ma ruchy
dziecka... Wci膮gn膮艂 Danny'ego w przyjacielsk膮 rozmow臋 i zapo zna艂 go z urokami akademickiego 偶ycia. - Czeka ci臋 wspania艂a sportowa przysz艂o艣膰, Da艅 -
175
doda艂 po chwili. - Powiedz tacie, 偶e kt贸rego艣 pi臋knego dnia chcia艂bym z nim pogada膰. | Danny spos臋pnia艂, j
- Nie mam taty. |
McCurdy zafrasowa艂 si臋 nieco swoim faux pas. By艂| przekonany, 偶e ojciec ch艂opca nie 偶yje. ||
- Przepraszam - mrukn膮艂. - W takim razie mo藕e| porozmawiam z mam膮? l
- Jasne. Powiem jej, 偶eby do pana zadzwoni艂a. ^ Nina w 艣wietnym nastroju jecha艂a na spotkanie. Nie spodziewa艂a si臋 z艂ych wie艣ci - przecie偶 w gruncie rzeczy sz艂o o koszyk贸wk臋.
- Pani Sny der... - zacz膮艂 McCurdy niemal konspi racyjnym szeptem. - Moim zdaniem Danny ma to w so bie. - Nie by艂a pewna, co "to" mia艂o znaczy膰. Dalsze s艂owa trenera rozwia艂y jej w膮tpliwo艣ci. - Przede wszyst kim jest naturalny - z zapa艂em ci膮gn膮艂 McCurdy. - Ma wspania艂e ruchy. Nie chc臋, 偶eby pani wzi臋艂a mnie za rasist臋, lecz to jedyny bia艂y ch艂opiec, kt贸ry porusza si臋 jak czarny. - Przerwa艂 na chwil臋, aby sprawdzi膰, czy pani Sny der nad膮偶a za jego tokiem my艣lenia. Potem odchrz膮k n膮艂 i powiedzia艂: - Nie chcia艂bym, 偶eby to zabrzmia艂o natr臋tnie z mojej strony, ale za pani zgod膮 wzi膮艂bym go na letni ob贸z treningowy, kt贸ry prowadz臋 z trenerem Ford- ham, Samem Hodgesem. Danny by艂by najm艂odszy, ale da sobie rad臋, bo b臋d膮 tam tylko rozgrzewki, treningi i p艂ywa nie. A on rzuca du偶o lepiej ni偶 inni ch艂opcy w tej szkole i jest szybszy od niejednego studenta.
Opinia McCurdy'ego sprawi艂a jej du偶膮 przyjemno艣膰, a mimo to waha艂a si臋 chwil臋 z odpowiedzi膮. - Zgodz臋 si臋, pod warunkiem 偶e on te偶 si臋 zgodzi. Nie powinien niczego robi膰 wbrew swej woli.
176
Przypomnia艂a sobie, co niegdy艣 m贸wi艂 Cy Temko. Bo偶e, to pierwsze wakacje, na kt贸rych nie b臋dziemy
razem... - Ma pani ca艂kowit膮 racj臋, pani Snyder - przyzna艂
trener. - Postawi臋 jednak dolary przeciw p膮czkom, 偶e wywinie koz艂a z rado艣ci, jak tylko si臋 o tym dowie. Nina po偶egna艂a si臋 z nim i pojecha艂a do 艣r贸dmie艣cia na inne spotkanie. Z nieutulonym b贸lem my艣la艂a o rozstaniu z synem - cho膰by na sze艣膰 tygodni. Ale chcia艂a by膰 dobr膮 matk膮 (i po trochu ojcem), wi臋c powiedzia艂a o wszystkim Danny'emu. Fikn膮艂 kozio艂ka z rado艣ci, tak
jak przewidzia艂 McCurdy. - Mog臋 pojecha膰, mamo? Przecie偶 wiesz, 偶e tak
zaczynali najwi臋ksi go艣cie z NBA! Och... - pomy艣la艂a Nina. A jednak marzy艂 o tym. Zatem dobrze zrobi艂am. Cholera. Mimo wszystko postanowi艂a zapyta膰 go raz jeszcze. - Powiem ci prawd臋, Danny. Chcieli艣my z Charlesem wynaj膮膰 na ca艂y miesi膮c domek na przyl膮dku. Cie艅 smutku przebieg艂 mu po twarzy. - To znaczy, 偶e nie mog臋? - Nie b膮d藕 艣mieszny. Zgodz臋 si臋 na ka偶dy tw贸j pomys艂, pod warunkiem 偶e nie b臋d膮 to skoki ze spadochronem. Ju偶 t臋skni臋 za tob膮, ale co mog臋 zrobi膰, 偶e dzieci dorastaj膮? - Sama te偶 musz臋 dorosn膮膰, doko艅czy艂a w duchu. - Ciesz臋 si臋, 偶e si臋 cieszysz - doda艂a g艂o艣no. - Dzi臋ki, mamo. Nie z艂amiesz prawa, je艣li pojedziesz tylko z Charlesem. On jest w porz膮dku. - I tak b臋d臋 t臋skni膰. - Przytuli艂a si臋 do niego. - Och, mamo... - mrukn膮艂. Ma艂y ch艂opczyk Niny musia艂 si臋 pochyli膰, 偶eby poca艂owa膰 matk臋. W czerwcu znale藕li si臋 na dworcu autobusowym Port
177
Authority. Danny na pro艣b臋 Niny obieca艂, 偶e b臋dzie niej telefonowa艂 raz w tygodniu.
- Spr贸buj臋, je艣li inni te偶 b臋d膮 dzwoni膰 do dom贸\ - Mo偶e przyjad臋 ci臋 odwiedzi膰?
- Prosz臋, nie... Rodzice na pewno tego nie robi Tam jest inaczej ni偶 w szkole.
U艣ciska艂 j膮 z wdzi臋czno艣ci膮, a ona go poca艂owa艂
Potem odesz艂a. Czu艂a si臋 bardzo samotna. Bardzo, bardi samotna.
Pogwa艂ci艂a zwyczaje panuj膮ce na Manhattanie i pi< chot膮 wr贸ci艂a do 艣r贸dmie艣cia, do biura. Zamkn臋艂a drzv od gabinetu i natychmiast zadzwoni艂a do Charlesa.
Rozdzia艂 27
Pewnego dnia Elliott obudzi艂 si臋 z gorycz膮 w ustach. Nawet radosna wie艣膰 o korzystnym rozruchu jego przedsi臋biorstwa nie z艂agodzi艂a melancholii. Jaja po benedyk-ty艅sku, kt贸re od czterech lat zwykle jada艂 na 艣niadanie, nagle straci艂y smak. By艂 jak ot臋pia艂y. Co si臋 dzia艂o, do diab艂a? Zaniepokojony wsiad艂 do samochodu i pokona艂 pi臋膰 kilometr贸w dziel膮cych go od budowy. Kiedy skr臋ci艂 w bulwar Wilshire i zobaczy艂 b艂yszcz膮ce wie偶e, sk膮pane w magicznym 艣wietle r贸偶owego poranka, ju偶 wiedzia艂. Wielki plan dobiega艂 ko艅ca. Stary Kr贸l Kohl nieraz ostrzega艂, 偶e obaj - a zw艂aszcza Elliott - prze偶yj膮 straszn膮 depresj臋, gdy robotnicy wstawi膮 ostatnie okno na ostatnim pi臋trze ostatniego z uko艅czonych budynk贸w. B臋dzie ju偶 po budowie. Elliott czu艂 si臋 teraz jak Aleksander Wielki, kt贸ry - zgodnie z tym, co m贸wi艂 nauczyciel historii - podbiwszy 艣wiat, usiad艂 i zap艂aka艂, 偶e ju偶 nie ma krain do zdobycia. Jakich g贸r teraz szuka膰? Oczywi艣cie by艂y inne miejsca - centrum
179
sklepowe w Santa Barbara i wie偶owiec w Oceanside. ^ to nie to samo. Tutaj stworzy艂 ca艂e miasto. Tam, gd; kiedy艣 ros艂y chwasty w艣r贸d kamieni, teraz wznosi艂o si| najwi臋ksze centrum komercyjne na zach贸d od NowegU Jorku. W pewien spos贸b dotar艂 na sam szczyt. St膮jj wszystkie drogi wiod艂y wy艂膮cznie w d贸艂. I c贸偶 z tego, 藕| znajdzie wi臋cej czasu na 偶ycie towarzyskie? |
P贸藕nym popo艂udniem biega艂 zwykle z Wilshire d| UCLA i z powrotem. Mija艂 w贸wczas roze艣miane i tul膮ca si臋 do siebie pary. Zazdro艣ci艂 im. To by艂o co艣, czego niej m贸g艂 kupi膰 za 偶adne pieni膮dze. Prawd臋 m贸wi膮c, od dawna! popad艂 w lekk膮 paranoj臋 i podejrzewa艂, 偶e wiele dziewcz膮t zabiegaj膮cych o jego wzgl臋dy w rzeczywisto艣ci my艣li wy艂膮cznie o... maj膮tku. Obronna postawa sprawdza siej w futbolu, lecz nie daje udanych zwi膮zk贸w. Ile miemych| aktoreczek trafi jeszcze do jego 艂贸偶ka? A ile prawdzi-| wych aktorek? Jak d艂ugo b臋dzie gra艂 wci膮偶 t臋 sam膮 rol臋? | Wszystkie baby s膮 postrzelone. Dos艂ownie wszystkie. Je艣li | ju偶 co艣 czytaj膮, to najwy偶ej ksi膮偶eczki czekowe. Poza | tym czu艂 si臋 zm臋czony. Najzwyczajniej w 艣wiecie fizycz nie zm臋czony. Syndrom wieku 艣redniego? Przez chwil臋
mia艂 ochot臋 zebra膰 wszystkie manele i wraca膰 do Nowego Jorku.
Nie, tam by艂 teren Konia... a Kr贸l mia艂 ju偶 swoje lata i nie zjawi艂by si臋 tak nagle, by rz膮dzi膰 Kaliforni膮. Tu nale偶a艂o dzia艂a膰. Ale w jakiej dziedzinie? Ile m贸g艂 jeszcze zarobi膰? I tak by艂 przecie偶 obrzydliwie bogaty. Jak kr贸l Midas... ale nie frajer. Wszystko, czego dotkn膮艂, zamie nia艂o si臋 w z艂oto. Nawet jacht, kt贸ry wybudowa艂 sobie na zam贸wienie, 偶eby po藕eglowa膰 po Morzu 艢r贸dziemnym... Sta艂 sobie spokojnie w porcie Monte Carlo i czeka艂 na kapitana. Nagle wpad艂 w oko jakiemu艣 Arabowi, kt贸ry
180
MUSIA艁 go kupi膰. Elliott dla zgrywy wymieni艂 niebo tyczn膮 cen臋. Arabski szejk w odpowiedzi poprosi艂 go o numer konta. Nie da艂o si臋 ju偶 wycofa膰. Jedyn膮 pociech膮 by艂y poranne spacery po "jego" mie艣 cie, kiedy promienie s艂o艅ca delikatnie pada艂y na 艣ciany szklanych wie偶owc贸w. Czu艂 wtedy, 偶e jest naprawd臋 wielki. Ostatnio coraz wi臋cej rozmy艣la艂 o dzieciach. O w艂asnych dzieciach. Nie wyobra偶a艂 sobie, aby po raz drugi m贸g艂 prze偶y膰 koszmar z odleg艂ej przesz艂o艣ci. Do jrza艂 i wiedzia艂, czego mu potrzeba: partnerki, kt贸ra by doceni艂a jego wysi艂ki i sukcesy. Kt贸ra naprawd臋 by go pokocha艂a... i bez ogranicze艅 mog艂a korzysta膰 z jego konta. Ale jak mia艂 j膮 znale藕膰? Na pewno nie na balach i przyj臋ciach. Tam m贸g艂 poderwa膰 ka偶d膮 z dziewcz膮t - pann臋, rozw贸dk臋 czy m臋偶atk臋. By艂 zbyt bogaty. Jedynym rozwi膮zaniem wydawa艂a mu si臋 podr贸偶 do Europy. Cie kawe, co stary 艣wiat ma do zaoferowania? Nowym boeingiem 747 przelecia艂 nad biegunem i wy l膮dowa艂 w Londynie. Na lotnisku czeka艂 szofer w liberii, przys艂any z hotelu Dorchester. Limuzyna przemkn臋艂a wzd艂u偶 centurii dom贸w i znalaz艂a si臋 w sercu miasta okre艣lanego nazw膮 Londinium przez staro偶ytnych Rzy mian. Nast臋pnego dnia, z przewodnikiem, ruszy艂 w pierwszy objazd. Wycieczka przeci膮gn臋艂a si臋 a偶 do wieczora. Wi dzia艂 pa艂ac Buckingham, Tower, katedr臋 艢wi臋tego Paw艂a i British Museum. O zmierzchu ju偶 wszystko wiedzia艂. Nie zalicza艂 si臋 do ciemniak贸w. Anglia za艣 by艂a elegancka. Wszyscy tu mieli klas臋. W tym bili go na g艂ow臋. - Jutro zwiedzimy jeszcze wi臋cej - zapewni艂 go przewodnik.
181
Elliottowi jednak do艣膰 szybko si臋 znudzi艂a zabal w turyst臋. W po艂owie kolejnej wyprawy kaza艂 si臋 odwlec z powrotem do hotelu. Z drugiej strony, nie by艂 ca艂kowitym gburem. Ze zwi膮 ku z Nin膮 wyni贸s艂 zami艂owanie do opery i dramat Przeczyta艂 w "Timesie", 偶e tej nocy wspania艂y m艂o< w艂oski tenor Luciano Pavarotti za艣piewa parti臋 w Trc yiacie. Chcia艂 to obejrze膰. Musia艂. Za偶膮da艂 w recepcjil 偶eby kupili mu bilety. Szczup艂y Anglik o ptasiej twarzy! u艣miechn膮艂 si臋 pod w膮sem, l - Och, panie Snyder... Wie pan zapewne, 偶e to wystepl na cele dobroczynne. Wszystkie miejsca s膮 wykupione! od tygodni. Ka偶dy wprost pa艂a ch臋ci膮, by pos艂ucha膰^ m艂odego pana Pavarottiego. | - M贸g艂by przynajmniej pan spr贸bowa膰? - nalega艂 | Elliott. - Z do艣wiadczenia wiem, 偶e w teatrach a偶 do | ostatniej chwili maj膮 przynajmniej jedno wolne krzes- | 艂o. - Znacz膮co spojrza艂 na chudzielca. - Zap艂ac臋 wi臋cej, je艣li to konieczne.
Recepcjonista zmarszczy艂 brwi, skin膮艂 g艂ow膮 i zatelefonowa艂 do Opery. Ameryka艅ski idiota, my艣la艂. Nie wie, 偶e w Anglii "sprzedane" to sprzedane. Potem przepraszaj膮cym tonem odezwa艂 si臋 do kasjerki. - Dobry wiecz贸r, dzwoni臋 z hotelu Dorchester. O ile wiem, nie maj膮 pa艅stwo ju偶 偶adnych miejsc na dzisiejszy spektakl?
Skrzywi艂 si臋, s艂uchaj膮c odpowiedzi. - No i co? - zagadn膮艂 Elliott. - C贸偶, prosz臋 pana... Jest mo偶liwo艣膰... wykupienia ca艂ej lo偶y. Ale to chyba troch臋 drogo... Snyder w lot pochwyci艂 t臋 okazj臋. - Bior臋.
182
- To dwa tysi膮ce pi臋膰set funt贸w! - Je艣li stamt膮d co艣 wida膰 i s艂ycha膰, to bior臋. Odwr贸ci艂 si臋, 偶eby p贸j艣膰 do pokoju. Recepcjonista
zawo艂a艂 za nim: - Obowi膮zuj膮 stroje wieczorowe! Czy mam za艂atwi膰
panu... - Nie trzeba. - Elliott zby艂 go lekcewa偶膮cym ruchem
r臋ki. - By艂em na to przygotowany. Chocia偶 wyst膮pi艂 w drogim, szytym na miar臋 przyodziewku i zajecha艂 przed gmach Opery srebrzystym rolls-royce'em, na widok eleganckiej 艣mietanki Londynu poczu艂 si臋 jak w drelichu. Pokaza艂 bilet portierowi w bogatym uniformie. Ten przestudiowa艂 go dok艂adnie i wezwa艂 pomocnika, 偶eby w mig odprowadzi艂 go艣cia do
w艂a艣ciwej lo偶y. Weszli po cudownie kr臋conych schodach. Elliott za trzyma艂 si臋 na chwil臋 przy bufecie i zam贸wi艂 szampana. W lo偶y zasta艂 pi臋膰 pustych foteli. Kiedy przygas艂y 艣wiat艂a i przycich艂 gwar na widowni, skrzypn臋艂y drzwi. Zdawa艂o mu si臋, 偶e dozna艂 nag艂ej wizji. Spostrzeg艂 wysok膮, szczup 艂膮 blondynk臋... bardzo zak艂opotan膮. - Przepraszam - wyj膮ka艂a. - Po po艂udniu powie dziano mi, 偶e te miejsca s膮 wolne. Przykro mi, 偶e prze szkadzam... - Ale偶 sk膮d偶e - szepn膮艂. - Jak pani widzi, mam
cztery wolne fotele. Prosz臋 si臋 do mnie przy艂膮czy膰. Wsta艂 i uk艂oni艂 si臋. M贸j Bo偶e, my艣la艂, 偶adna muzyka dzisiaj nie zabrzmi pi臋kniej ni偶 g艂os tej dziewczyny. - To... bardzo mi艂o z pana strony - powiedzia艂a
nie艣mia艂o. - Drobiazg - odpar艂. Je偶eli 艣ni臋, przemkn臋艂o mu
przez g艂ow臋, to nigdy nie chc臋 si臋 obudzi膰.
183
W tej samej chwili widownia zacz臋艂a klaska膰. Wssa dyrygent George Solti. Elliott jednak znalaz艂 inny ob| zainteresowania. Prawie nie s艂ysza艂 orkiestry, zaprz膮ta艂 w艂asnymi my艣lami. Nie m贸g艂 si臋 skupi膰. Wci膮偶 zastali wia艂 si臋, co w chwili przerwy powiedzie膰 bogince siedli
cej obok niego. Wreszcie wybra艂 banalne, lecz odpowil| nie rozwi膮zanie.
- Cudownie 艣piewa, prawda? - mrukn膮艂.
- Nie s膮dzi pan, 偶e to najwspanialszy z 偶yj膮c) tenor贸w? - zapyta艂a.
Pozwoli艂 sobie na ma艂y dowcip. ^ - Na pewno jest du偶o lepszy od tych, co ju偶 nie 藕yjj
U艣miechn臋艂a si臋 w odpowiedzi i zada艂a nast臋pne p tanie:
- W czym pan go ju偶 s艂ysza艂? Dzi臋ku Bogu za lata sp臋dzone w Hollywood, pomy艣l Elliott. Przynajmniej nauczy艂y mnie, jak porz膮dnie k艂ama - A pani? - wykona艂 zr臋czny unik. Zacz臋艂a wylicza膰 na palcach. >a
- Widzia艂am go, jak 艣piewa艂 parti臋 Rudolfa w Cyga-l
•^
nerii, Radamesa w Aidzie... niestety nie ogl膮da艂am go w OtelM
- Ja tak偶e - westchn膮艂 Elliott i doda艂: - A mo偶e wybierzemy si臋 razem?
- Je艣li wystawi膮 tu t臋 oper臋 - powiedzia艂a ze smutkiem.
W tej samej chwili kelner przyni贸s艂 szampana. Elliot-towi przysz艂o do g艂owy, 偶e by膰 mo偶e dziewczyna jest
londy艅sk膮 gejsz膮, dodawan膮 przez zarz膮d Opery do najdro偶szych bilet贸w.
- Nie spodziewa艂am si臋, 偶e dzi艣 wieczorem spotkam kogo艣 takiego - odezwa艂a si臋 lekkim tonem. - Na
184
przedstawienia dobroczynne przychodz膮 g艂贸wnie filantropi, a ci s膮... du偶o starsi. - Nagle zmieni艂a temat. - Gdzie pan konkretnie mieszka w Ameryce? - A sk膮d pani wie, 偶e przyjecha艂em w艂a艣nie z Ameryki? - A sk膮d pan wie, 偶e jestem rodowit膮 Angielk膮? -
Unios艂a kieliszek. - Na zdrowie i jeszcze raz dzi臋kuj臋. Zabrzmia艂 dzwonek na drugi akt (zbyt szybko!), wi臋c Elliott postanowi艂 poruszy膰 jedn膮 z wa偶niejszych kwestii: - Nawiasem m贸wi膮c, jeszcze si臋 nie znamy. Jestem
Elliott.
- Yictoria. - Zatem, Vicky... Po drugim akcie znowu zapraszam
na szampana. Dasz si臋 skusi膰? U艣miechn臋艂a si臋 ol艣niewaj膮co. - Dobrego nigdy nie za wiele. - Gdy zgas艂y 艣wiat艂a, spyta艂a delikatnie: - Kto chcia艂by tyle wyda膰 na samotny
wiecz贸r w pi臋cioosobowej lo偶y? - Cz艂owiek, kt贸ry a偶 do dzisiaj nie mia艂 przyjaci贸艂
w Londynie. Jak przez mg艂臋 zapami臋ta艂 drugi akt opery. Nawet
podczas ostatniej sceny, z bohaterk膮 na 艂o偶u 艣mierci, my艣la艂 wy艂膮cznie o tym, jak tu wyj艣膰 pod r臋k臋 z siedz膮cym
obok anio艂em. Czym m贸g艂by j膮 zaciekawi膰? Przecie偶 prawdziwa mi 艂o艣niczka opery nie zechce s艂ucha膰 o ceg艂ach, zaprawie, fundamentach ani nawet o architektach. Co poradzi艂aby mu teraz Ann臋 Landers? Mo偶e m贸g艂by do niej zadzwoni膰,
do Ameryki, z m臋skiej toalety? I gdy tak 艂ama艂 sobie g艂ow臋, na scenie dzia艂y si臋 tragiczne rzeczy. Yioletta za艣piewa艂a a艅臋 o tym, 偶e strasz nie jest umiera膰 m艂odo. Pavarotti wszed艂, aby j膮 u艣ciska膰,
185
i skona艂a w jego zgarbionych z rozpaczy ramionac,, Elliott wyra藕nie s艂ysza艂, 偶e Yictoria poci膮ga nosem, lec| nie widzia艂 jej twarzy, bo odwr贸ci艂a g艂ow臋. Wszystka sta艂o si臋 jasne po zapaleniu 艣wiate艂. 艁zy p艂yn臋艂y jej po:, policzkach, rozmazuj膮c makija偶. Roze艣mia艂a si臋 z za-| k艂opotaniem.
- Przepraszam, ale ta scena zawsze mnie rozkleja. W g艂臋bi serca wci膮偶 jestem sentymentaln膮 nastolatk膮. - Nieprawda - zaprzeczy艂 Elliott. Z uczuciem po艂o-1| 偶y艂 r臋k臋 na jej d艂oni. - Wyros艂a z ciebie pi臋kna i wra偶liwa |J| dziewczyna. Przyznaj臋, 偶e dwa razy i mnie si臋 zaszkli艂y oczy. - A potem ruszy艂 do ataku. - Jak to si臋 sta艂o, 偶e przysz艂a艣 do Opery sama?
Wskaza艂a na elegancki t艂um, powoli zmierzaj膮cy w stron臋 wyj艣cia.
- To przez nich. Tak si臋 sk艂ada, 偶e organizuj臋 akcje dobroczynne.
- Dzi艣 jeste艣 ju偶 po s艂u偶bie? - upewnia艂 si臋. - Tak, dzi臋ki Bogu. Jutro mog臋 si臋 wyspa膰. - To znaczy, 偶e nam贸wi臋 ci臋 na drinka w uroczej kawiarence po drugiej stronie ulicy?
- Ale tylko jednego - odpowiedzia艂a. - Jestem samochodem.
Poma艂u zeszli po szerokich schodach. Elliott ze wstydem zauwa偶y艂, 偶e przewy偶sza wzrostem Victori臋 tylko w贸wczas, gdy sta艂 na wy偶szym stopniu. Spostrzeg艂a to? Bez w膮tpienia. Ale co pomy艣la艂a? Tego jeszcze nie wiedzia艂. Kiedy ju偶 wi臋c zasiedli przy b艂臋kitnym stoliku u Ber-torellego, na wprost gmachu Opery, Elliott zapyta艂 z patosem:
- Co dla pani, madame^ 186
- Raczej mademoiselle, je艣li ju偶 o to chodzi. Zostan臋 przy szampanie. Jak m贸wi艂am, dobrego nigdy za
wiele. Elliott skin膮艂 na kelnera, kt贸ry uk艂oni艂 si臋 i odszed艂.
Rozmowa potoczy艂a si臋 wartko i z ka偶d膮 chwil膮 wiedzieli o sobie wi臋cej. Prolog Elliotta by艂 kr贸tki i s艂odki. Powiedzia艂, 偶e buduje domy w Kalifornii. - Ale to strasznie nudny temat do rozmowy - doda艂. - Chyba nie. Budowa drapaczy chmur... to ekscytuj膮ce. Przynajmniej du偶o przebywasz na 艣wie偶ym powietrzu. A ja? Ca艂ymi dniami przesiaduj臋 w biurze. Sponsorzy my艣l膮, 偶e za te pieni膮dze w dzie艅 i w nocy maj膮 mnie na
w艂asno艣膰. Po pewnej chwili (zbyt kr贸tkiej dla Elliotta) wsta艂a.
- Musisz mi wybaczy膰, 偶e znikam tak pr臋dko, ale jestem na nogach od bladego 艣witu i przez ca艂y dzie艅 dogl膮da艂am kochanych filantrop贸w. Musz臋 si臋 wyspa膰. Mam samoch贸d, wi臋c mog臋 ci臋 gdzie艣 podrzuci膰.
- Hotel Dorchester jest po drodze? - O tej porze w Londynie wszystko jest po drodze -
zapewni艂a go. - A ja lubi臋 i potrafi臋 je藕dzi膰. Z przyjemno艣ci膮 pospieszy艂 za ni膮 na ty艂y Opery. Sta艂o tam wiele drogich samochod贸w, lecz instynktownie wy czu艂, 偶e srebrzysty kabriolet jaguar jest w艂asno艣ci膮 Vic-
torii. U艣miechn臋艂a si臋. - Tak 艂atwo mnie rozgry藕膰? - Nie - odpar艂 Elliott. - Po prostu mieszkam w Ka lifornii. Mam to we krwi.
Wsiad艂 i pojechali. - Troch臋 muzyki? - zapyta艂a, wyjmuj膮c kaset臋 ze
schowka na r臋kawiczki.
187
- Dobry pomys艂 - odpar艂. Na mi艂o艣膰 bosk膮, trzyma obie r臋ce na kierownicy! - krzykn膮艂 w my艣lach. ;
Zabrzmia艂a piosenka z najnowszego albumu Beatles贸w Yellow Submarine.
- A to niespodzianka! - zdziwi艂 si臋 Elliott. - I przekonany, 偶e w艂膮czysz Wagnera.
Roze艣mia艂a si臋. Blond w艂osy zata艅czy艂y na j< mionach.
- Kocham oper臋 do p贸艂nocy. Potem licz膮 si臋 Beatlesi lub Stonesi.
Jaguar jak szalony przenikn膮艂 przez Park Lane i;
kiem opon skr臋ci艂 na podjazd wiod膮cy do hotelu chester.
Elliott wysiad艂 powoli. Ostro偶nie zada艂 ostatnie i wa偶niejsze pytanie:
- Jak w przysz艂o艣ci m贸g艂bym ci臋 znale藕膰? - Dam ci moj膮 wizyt贸wk臋. - Si臋gn臋艂a do male艅kiej
torebki. Elliott odruchowo schowa艂 kartonik do kieszeni. Koniec idylli.
- Dzi臋ki za podwiezienie... i za towarzystwo.
- Przeja偶d偶ka to ma艂e piwo. A wiecz贸r by艂 uroczy. Raz jeszcze dzi臋kuj臋.
W mgnieniu oka wtopi艂a si臋 w mrok nocy. Elliott
poma艂u wszed艂 do hotelu i dopiero teraz spojrza艂 na wizyt贸wk臋.
Przeczyta艂:
Lady Victoria Dunning Brewster Hali Littie Dunster Ascot, Surrey
188
Jezu, pomy艣la艂. Sp臋dzi艂em wiecz贸r z 偶yw膮, prawdziw膮 arystokratk膮. W kraju nigdy w to nie uwierz膮. Jednym s艂owem, by艂 oczarowany. Nie tylko 膮 pokocha艂 od pierwszego wejrzenia, ale na dodatek czu艂 podziw i uwielbienie bliskie religijnej ekstazie. Tym razem nie mia艂 do czynienia z "kr贸liczkiem" z Hollywood. Sta艂 na progu wielkiego 艣wiata. Przyrzek艂 sobie w duchu, 偶e ani troch臋 nie popu艣ci, p贸ki Victoria nie b臋dzie jego 偶on膮.
Rozdzia艂 28
Victoria napomkn臋艂a, 偶e zwykle wstaje o dziesi膮tej. Elliott zatelefonowa艂 do niej dziesi臋膰 po dziesi膮tej. Um贸 wili si臋 na lunch. Zaproponowa艂a San Lorenzo na Beau- champ Place w luksusowej dzielnicy, zamieszkiwanej g艂贸wnie przez "z艂ot膮 m艂odzie偶" i "elegant贸w" z wy偶szej klasy. Takich jak ona sama.
- Maj膮 tam lepsz膮 w艂osk膮 kuchni臋 ni偶 we W艂oszech - powiedzia艂a.
Elliott oczywi艣cie by艂 got贸w przyj膮膰 ka偶d膮 jej propozycj臋. Liczy艂 na nagrod臋.
D艂ugo siedzieli w restauracji, zatopieni w przyjacielskiej rozmowie. Wypili niejedn膮, ale dwie butelki chianti ruffino (Riserva Ducale 1961) i napocz臋li trzeci膮. Elliott nie zag艂臋bia艂 si臋 w szczeg贸艂y swojego ma艂偶e艅stwa ("By艂a kobiet膮 interesu, a ja tylko marnym wie艣niakiem").
- A ty, lady Victorio? - spyta艂. - Tak przy okazji... kto jest "lordem"? Wci膮偶 偶yje?
- Jak najbardziej - odpar艂a weso艂o. - To po prostu 190
m贸j tato. Jest ksi臋ciem. Dok艂adniej m贸wi膮c, ksi臋ciem Brompton. Tytu艂 lorda nosi m贸j brat, kt贸ry bardziej sobie zas艂u偶y艂 na miano postrzele艅ca. Jeszcze d艂ugo nie przejmie apana偶y taty. - A ty masz tytu艂 "lady" jako najstarsza c贸rka?
- Nie. To przywilej wszystkich c贸rek ksi臋cia. Ja
jestem najm艂odsza. M贸j Bo偶e... - cicho westchn膮艂 Elliott. Trafi艂em na
偶y艂臋 z艂ota. Ju偶 widz臋 zawiadomienie na 艂amach niedziel nego wydania "New York Timesa"... Victoria pi艂a wino jak wod臋, bez 偶adnych widocz nych skutk贸w. Podchmielony Elliott nabra艂 wi臋kszej
odwagi. - Dlaczego do tej pory nie wzi臋艂a艣 sobie za m臋偶a
jakiego艣 arystokraty? - zapyta艂. 艢mia艂a si臋 niemal bez przerwy. - Masz zabawne podej艣cie do wielu zwyk艂ych rzeczy.
Przecie偶 to wszystko bzdury. Jak powiada m贸j tato: "Nie ka偶dy ksi膮偶臋 jest szlachcicem i nie ka偶dy szlachetny cz艂owiek - ksi臋ciem". Albo co艣 w tym rodzaju. Rozu miesz mnie? - Gestykulowa艂a zawzi臋cie. Chyba wino
zacz臋艂o wreszcie dzia艂a膰. Elliott by艂 zachwycony. Co za cudowne poczucie hu moru... - my艣la艂. - Twoje siostry s膮 zam臋偶ne? - Owszem. Obie wysz艂y za palant贸w z tytu艂ami,
kt贸rzy - ku niezadowoleniu taty - nigdy dot膮d nie zha艅bili si臋 偶adn膮 prac膮. Mnie traktuj膮 jak g贸wniar臋. - Przerwa艂a na chwil臋, a potem doda艂a z ironi膮: - Ale dwa razy by艂am zar臋czona, je偶eli to si臋 liczy.
- I nie wysz艂a艣 za m膮偶? - Nie. To ca艂kiem proste. Przypadek obop贸lnej nie-
191
ch臋ci. Nie lubi艂am pierwszego z narzeczonych, a dru| mnie nie lubi艂. •I
- Idiota. Jak mog艂a艣 mu si臋 nie podoba膰? Zupe艂ni wariat, t,
- By膰 mo偶e - zachichota艂a. - Wol臋 jednak my艣lee| 偶e mia艂 swoje powody. Ty te偶 mo偶esz si臋 zniech臋ci膰. Talfej dobrze mnie jeszcze nie znasz. ;i|
Jezu, pomy艣la艂 Elliott. Powiedzia艂a "jeszcze". Chce| mnie widywa膰. |
- A co Jego Ksi膮偶臋ca Wysoko艣膰 robi na co dzie艅? - zapyta艂 艣mia艂o. ;
- Przewodniczy przer贸偶nym fundacjom charytatyw nym. Kiedy za艣 jest w Londynie, chadza do Izby Lord贸w, g艂贸wnie po to, 偶eby zje艣膰 obiad w towarzystwie zna jomych.
- Ty jednak pracujesz. To wspaniale. D艂ugo si臋 sta ra艂a艣 o obecn膮 posad臋?
- Nie - przyzna艂a z u艣miechem. - Mam swoje walory, lecz tato przypadkowo zasiada w zarz膮dzie Opery. Poza tym mi nie p艂ac膮. A z do艣wiadczenia wiem, 偶e ochotnicy haruj膮 du偶o ci臋偶ej od pracownik贸w etatowych. - Gdzie, je艣li wolno spyta膰, stoi rodowy zamek? - To nie 偶aden zamek, tylko nasz dom w Surrey. Je艣li masz odrobin臋 czasu, to przyjed藕 w ten weekend. Sam go zobaczysz. - Kr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie, lecz ka偶de zdanie wymawia艂a z nienagann膮 dykcj膮. - W przy sz艂ym tygodniu na naszym torze urz膮dzamy gonitw臋 kucyk贸w. Mo偶esz zosta膰 przez kilka dni. Spodobaj膮 ci si臋 moi znajomi, przyj臋cia, a nawet konie. W Brewster Hali jest du偶o miejsca. Moi rodzice tak偶e b臋d膮 zadowoleni. - Elliott b艂ysn膮艂 oczami i mocno si臋 powstrzymywa艂, 偶eby nie krzykn膮膰 "Hurra!". Nie znajdowa艂 lepszego
192
s艂owa. - Musisz tylko si臋 przebra膰 - ci膮gn臋艂a. - Obowi膮zkowy zestaw: szary cylinder, 偶akiet i reszta dodatk贸w. Pewnie co艣 znajdziemy w garderobie brata, z czas贸w jego m艂odo艣ci. Na pewno b臋dzie pasowa膰. - Nie, nie! - zawo艂a艂 Elliott. Szumia艂o mu w uszach nie tylko od wina. - Nic z tych rzeczy. Wszystko kupi臋.
Mo偶e nawet teraz? - Teraz? - powt贸rzy艂a. - Oboje jeste艣my zbyt pijani, aby usi膮艣膰 za kierownic膮. Chod藕my wi臋c na zakupy, to troch臋 wytrze藕wiejemy. - Czemu nie? - mrukn臋艂a, rozkosznie sepleni膮c.
Wyszli chwiejnym krokiem, zatrzymali taks贸wk臋 i po jechali kupi膰 ksi膮偶臋cy przyodziewek dla bohatera ba艣ni. Tak przynajmniej zdawa艂o si臋 Elliottowi. Pieni膮dze daj膮 bardzo wiele. Yictoria zabra艂a go do najdro偶szego krawca na Jermyn Street, tam, gdzie nie brakowa艂o eleganckich
salon贸w z m臋skimi ubraniami. - Ubiera ksi臋cia Karola - kr贸tko uzasadni艂a sw贸j
wyb贸r. Elliottowi to wystarczy艂o, lecz mistrz ig艂y o艣wiadczy艂,
偶e na zam贸wienie trzeba poczeka膰 tydzie艅 - w najlep szym wypadku. Praktyczny Elliott od razu poprosi艂 w艂a艣 ciciela, wzi膮艂 go pod r臋k臋, odprowadzi艂 na bok i szepn膮艂: - Wszystko ma by膰 gotowe w ci膮gu czterdziestu o艣miu godzin. Zap艂ac臋 pi臋膰 tysi臋cy funt贸w... got贸wk膮.
Starszy pan pomy艣la艂 chwil臋. - Jak pan sobie 偶yczy. Prosz臋 przyj艣膰 jutro do pierw szej przymiarki - odpowiedzia艂 sucho, z typowo angiel sk膮 flegm膮. Poszli na Saville R贸w. Elliott odruchowo obj膮艂 Yictori臋
w pasie. Nie uciek艂a - co wi臋cej, tak偶e go obj臋艂a. 193
- A co nosz膮 damy? Chc臋 ci te偶 co艣 kupi膰. - Nie uda ci si臋 - odpar艂a, wci膮偶 troch臋 wstav na. - Pomo偶esz mi wybiera膰, ale nie zap艂acisz. - Dlaczego?
- Bo ze wzgl臋du na moj膮 prac臋 projektanci mocj daj膮 mi najnowsze wzory. Taki rodzaj ukrytej reklamuj
- Robi膮 na tym dobry interes. - Elliott wyszczerza z臋by. Te偶 jeszcze nie wytrze藕wia艂. H
W Londynie przemawia pieni膮dz, chocia偶 z angielskimi akcentem. 呕akiet by艂 gotowy w wyznaczonym terminie^
Elliott mia艂 w r臋ku wszystkie atuty potrzebne do dalszej|j kampanii, f
Ksi膮偶臋 wygl膮da艂 jak z karykatury narysowanej dla| "New Yorkera". Wielki i ha艂a艣liwy, jowialny i dystyn-f gowany. A wi臋c to tak wygl膮daj膮 angielskie wy偶sze sfery, i my艣la艂 Elliott. Ojciec Victorii by艂 nawet zabawny. Prezen towa艂 si臋 znakomicie w zielonej tweedowej marynarce ze sk贸rzanymi naszywkami. Oczywi艣cie pali艂 fajk臋. Ksi臋偶na ani troch臋 nie pasowa艂a na matk臋 tak uroczej c贸rki. Co b臋dzie, je艣li Victoria p贸jdzie na staro艣膰 w jej 艣lady? - zastanawia艂 si臋 Elliott. Na szcz臋艣cie do tego czasu cze ka艂o ich co najmniej czterdzie艣ci lat po偶ycia. Ksi臋偶na odzywa艂a si臋 monosylabami. Bro艅 Bo偶e, nie dlatego, 偶e
brak艂o jej wychowania - po prostu strasznie si臋 j膮ka艂a: "C-c-cudownie. P-p-pi臋knie".
I na tyle si臋 zda艂y ameryka艅skie filmy. W Hollywood
w g艂贸wnych rolach wyst膮piliby David Niven i Vivien Leigh.
Brewster Hali by艂o przestronne i puste. Sufit majaczy艂 gdzie艣 na wysoko艣ci co najmniej sze艣ciu metr贸w i nie odkurzano go w k膮tach przez kilka 艂adnych stuleci. W pok贸j ach sta艂o mn贸stwo antyk贸w - lub cho膰by starych
194
mebli - lecz brakowa艂o s艂u偶by, z wyj膮tkiem pani Norris, pichc膮cej kolacje. Raz na par臋 dni przychodzi艂a jej c贸rka, 偶eby troch臋 przetrzepa膰 kurze. W innych okoliczno艣ciach Elliott by艂by znudzony t膮 star膮 elegancj膮. Powtarza艂 sobie jednak, 偶e tak naprawd臋 偶yj膮 angielscy arystokraci. Ogl膮da艂 portrety przodk贸w ksi臋cia Brompton, si臋gaj膮ce w g艂膮b dziej贸w a偶 do bitwy pod Agincourt. Do kolacji - o czym nie omieszka艂a uprzedzi膰 go Victoria - obowi膮zywa艂 str贸j wieczorowy. Niestety wi臋kszo艣膰 potraw te偶 by艂a muzealna. Md艂a zupa, zm臋czone jarzyny i danie g艂贸wne, kt贸re w studenckiej gwarze nosi艂o nazw臋 "wielkiej tajemnicy". Deser, czyli "pudding", sk艂ada艂 si臋 z ciasta pieczonego przez pani膮 Norris. Z zakalcem
w ka偶dym plasterku. P贸藕niej ksi膮偶臋 wda艂 si臋 w dysput臋 z go艣ciem c贸rki. Najpierw opowiedzia艂 o swojej dawnej pracy "w koloniach". Z zainteresowaniem te偶 s艂ucha艂 wywod贸w Elliotta, kt贸ry bez cienia wstydu (przecie偶 w ko艅cu budowa jest te偶 rodzajem "wymiany") opisywa艂 pocz膮tki i rozw贸j
Century City. - Fascynuj膮ca sprawa - wzdycha艂 arystokrata. Szyb ko spogl膮da艂 na c贸rk臋, u艣miecha艂 si臋 i zdawkowo kiwa艂 g艂ow膮, jakby z przyzwoleniem. - Uprawia pan mo偶e
hippik臋? - Nie - wymiga艂 si臋 Elliott. - Praktykuj臋 ze艅.
To wywo艂a艂o wybuch 艣miechu u ca艂ej rodziny. - Zabawny z pana m艂odzieniec - zauwa偶y艂 ksi膮偶臋. - B-b-b-bardzo - d-d-doda艂a ksi臋偶na. Elliott by艂 uszcz臋艣liwiony rodzicielsk膮 pochwa艂膮 i u艣miechn膮艂 si臋 do Victorii. Lubi膮 mnie, pomy艣la艂. Cie kawe, czy m膮偶 lady te偶 ma jaki艣 tytu艂? Po kolacji zasiedli przy szklaneczce brandy i likieru na
195
obszernym tarasie. Nieoficjalny konkurent dwoi艂 si臋 i 1 aby wywrze膰 jak najlepsze wra偶enie na rodzicach pani Potem ksi膮偶臋 wyg艂osi艂 nieko艅cz膮cy si臋 wyk艂ad o czyna swoich wielkich przodk贸w. Podr贸偶 przez stulecia nie b; zbyt zajmuj膮ca. Elliotta w ko艅cu znu偶y艂o ci膮g艂e kiwaa
g艂ow膮 i niemal zasn膮艂. A stary ksi膮偶臋 mia艂 du偶o wi臋cej < powiedzenia. ^
- Nie tylko w moich 偶y艂ach p艂ynie b艂臋kitna kre\| w tej rodzinie. Przodek 偶ony walczy艂 pod Henrykiem ^ w bitwie pod Agincourt. - 艁askawie powstrzyma艂 si臋 litanii imion i dokona艅 kr贸lewskich antenat贸w ksi臋偶nej^ Wreszcie (wreszcie!) rodzice powiedzieli "dobranoc",^ Elliott i Yictoria zostali ca艂kiem sami. |
- Przepraszam, Eli - odezwa艂a si臋 cicho i zm臋czo-11 nym ruchem opad艂a na kanap臋. - Tatko wygl膮da na ;ij nudziarza, lecz jak go lepiej poznasz, na pewno ci si臋 ||
spodoba. Chcia艂abym w 偶yciu spotka膰 kogo艣 podobnego do niego.
Mo偶e mnie? - pomy艣la艂 Elliott. - By艂 czaruj膮cy. W艂a艣nie tak sobie wyobra偶a艂em
prawdziwego angielskiego d偶entelmena - zwr贸ci艂 si臋 do niej.
Prawi膮c jej komplementy, przysiad艂 na brzegu kanapy i zacz膮艂 si臋 z wolna przysuwa膰. Wystarczy mi odwa gi? - zapyta艂 sam siebie. Nie ma mowy, to zbyt ryzykow ne. Jednak偶e Eros zmieni艂 t臋 decyzj臋. Do dzie艂a! Nie pami臋ta艂, jak i kiedy padli sobie w obj臋cia. Za stanawia艂 si臋, czy powinien zaci膮gn膮膰 j膮 na g贸r臋. Chyba wyczu艂a jego wahanie, bo w mig rozwi膮za艂a problem.
- Tylko nie do mnie - zamrucza艂a jak kotka. - Do ciebie. To tu偶 nad nami.
Nie musia艂a go d艂u偶ej namawia膰. Na palcach weszli po 196
schodach. Elliott wci膮偶 nie by艂 pewny, czy to senne marzenie, czy rozkoszne szale艅stwo, czy - spraw Bo偶e! - rzecz dzieje si臋 naprawd臋. Z zapartym tchem czeka艂 w swojej sypialni, szcz臋艣liwy i przera偶ony. Niepotrzebnie. W nocnej koszuli Yictoria przybra艂a posta膰 bogini... a wygl膮da艂a jeszcze pi臋kniej, gdy po chwili j膮 zdj臋艂a. Niestety, 偶eby zachowa膰 pozory moralno艣ci, musia艂a uciec tu偶 przed 艣witem. Mimo to Elliott wci膮偶 czu艂 jej obecno艣膰, zapach perfum i jedwabisty dotyk sk贸ry. Dobry Bo偶e, rozmy艣la艂, i z tym chc膮 si臋 r贸wna膰 hollywoodzkie pipeczki? Le偶a艂, chory z mi艂o艣ci, i ci膮gle si臋 zastanawia艂, czy 偶yje na jawie... czy w 艣wiecie fantazji. Co roku w czerwcu Anglia obchodzi trzy wa偶ne wydarzenia: kr贸lewsk膮 gonitw臋 konn膮 w Ascot, kr贸lewskie regaty w Heniey i turniej wimbledo艅ski - wszystko o rzut kamieniem od pa艂acu w Windsorze. Pierwsze regaty odby艂y si臋 w 1839 roku. Trwaj膮 trzy dni i gromadz膮 najlepszych wio艣larzy, a na dodatek s艂yn膮 z wy艣mienitej kuchni. Wimbledon jest najm艂odszy z tr贸jki - rocznik 1877 - i ci膮gnie si臋 dwa tygodnie, podczas kt贸rych licznie zgromadzona publiczno艣膰 podziwia kunszt teni sist贸w. Anglicy uwa偶aj膮 ten turniej za mistrzostwa 艣wiata. Szczyt szczyt贸w. Ale prawdziwie kr贸lewskim rodowodem mo偶e pochwali膰 si臋 wy艂膮cznie Ascot. Histo艅a cztero dniowych wy艣cig贸w si臋ga 1768 roku. I do tej pory nie wiele si臋 zmieni艂o. Nawet dzisiaj przybysz z osiemnastego wieku czu艂by si臋 tam jak w domu. Swoista kombinacja gonitwy, pokazu mody, blichtru... i niezr贸wnanego sno bizmu. Panowie wyst臋puj膮 w strojach obowi膮zkowych: szary
偶akiet, do tego cylinder. Z daleka wygl膮daj膮 jak wielkie stado pingwin贸w. Prawdziw膮 ozdob膮 zawod贸w s膮 przede
197
wszystkim damy. Wydawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e zgoa uczestnicz膮 w konkursie upierzenia. Innymi s艂owy kt贸ra ma najwymy艣lniejszy, najbardziej zwariowa i NAJWI臉KSZY kapelusz? Bez przesady, niekt贸re n krycia g艂owy s膮 doprawdy przedziwne. Ka偶dy, kto jea kim艣, i ka偶dy, kto chce by膰 kim艣, zakre艣la t臋 dat臋 czerl wonym o艂贸wkiem w swoim notatniku. A i tak wszystkie!^ bije rodzina kr贸lewska, przyje偶d偶aj膮ca codziennie, punk搂| tualnie o drugiej, powozami zaprz臋偶onymi w bia艂e konie.| Elliott trafi艂 do Krainy Czar贸w i cho膰 na poz贸r zacho-g wywa艂 niewzruszony spok贸j, serce bi艂o mu jak szalone pod| klap膮 nowego 偶akietu. Czu艂 si臋 prawdziwie po kr贸lewsku. | Wystarczy艂o mu, 偶e w og贸le znalaz艂 si臋 w艣r贸d widz贸w. To s by艂o jak noc Oscar贸w, rozdmuchana do dziesi膮tej pot臋gi. | Zewsz膮d przepych. Arystokracja w pe艂nej gali i kilka koronowanych g艂贸w, przyby艂ych zza kana艂u. : Do legendy przesz艂y wystawne bankiety, urz膮dzane "l w po艂owie dnia w r贸偶nej wielko艣ci namiotach. Dwa "oficjalne" trunki - szampan i pimm's cup - la艂y si臋 strumieniami. Skala imprezy dawa艂a si臋 por贸wna膰 jedynie z wysoko艣ci膮 nagr贸d dla czworono偶nych zawodnik贸w, z kt贸rych niejeden zarabia艂 dla swego w艂a艣ciciela milion dolar贸w dziennie. Sama kr贸lowa wystawia艂a wierzchowca w ka偶dym wy艣cigu przez cztery dni. Umia艂a wygrywa膰. Elliott przy okazji odkry艂, 偶e r贸d ksi臋cia Brompton by艂 starszy ni偶 kr贸lewska dynastia (kt贸ra dopiero w 1917 roku przyj臋艂a nazw臋 Windsor).
* * *
Jakby z przekory, ksi膮偶臋 i ksi臋偶na Brompton nie uczestniczyli w zak艂adach. Ze wzgl臋d贸w religijnych? Nie, uzna艂
198
Elliott, stary d偶entelmen na pewno nie by艂 pilnym wyznawc膮 nauk Ko艣cio艂a. Aby zaimponowa膰 damie swego serca, lekk膮 r臋k膮 postawi艂 tysi膮c funt贸w na niemal legendarnego Park Topa (przez ca艂y tydzie艅 czyta艂 "Racing Post" i wiedzia艂, 偶e ten ko艅 to murowany pewniak). Dodatkowo dzisiaj wierzchowiec szed艂 pod swoim ulubionym d偶okejem, niemal legendarnym Lesterem Pig-
gottem. Park Top wygra艂, Yictoria szala艂a ze szcz臋艣cia, a Elliott tak偶e by艂 coraz bli偶ej wygranej. Jak ot臋pia艂y drepta艂 krok w krok za ksi臋ciem, mocno 艣ciskaj膮c d艂o艅 jego najm艂odszej c贸rki. Yictoria wygl膮da艂a bosko w najnowszej kreacji. Biegali tu i 贸wdzie, z namiotu do namiotu, a Elliot czu艂 si臋 coraz bardziej szlachcicem. Pow艣ci膮gn膮艂 u艣miech
i spyta艂 swoj膮 inamorata: - Twoi rodzice nigdy nie urz膮dzaj膮 przyj臋膰? - Nie mog膮 - zawo艂a艂a beztrosko. - 呕aden namiot
nie pomie艣ci艂by ich przyjaci贸艂! Dawniej jej ojciec sam prowadzi艂 stajni臋. Potem jednak, jak s艂odko wyja艣ni艂a Yictoria: "uzna艂, 偶e jest zbyt stary
na takie przyjemno艣ci". - A twoi bracia? Lubi膮 wy艣cigi? - Och... - Wyd臋艂a usta. - Oni s膮 do niczego. Ci膮gle trzyma艂a go za r臋k臋, kiedy szli na nast臋pny
bankiet. Magiczny spektakl trwa艂 codziennie, ale w pi膮tek
p臋k艂o zakl臋cie i szykowna publika zacz臋艂a si臋 rozcho dzi膰. Bromptonowie ci膮gle zwlekali. Zostali prawie do
ostatka. - Tatko wci膮偶 dowcipkuje ze swymi kolegami z Izby
Lord贸w - wyja艣ni艂a Yictoria. Tymczasem w Nowym Jorku kr贸lewski wsp贸lnik El-
199
liotta, w艂adca cementu, niepokoi艂 si臋 coraz bardziej. W^ dzwania艂 ci膮gle do Londynu. ^"
- Co si臋 dzieje? Kto pilnuje interes贸w w Los Aa8| geles? - pyta艂 z trosk膮 w g艂osie. y艁 Elliott m贸g艂 wymy艣li膰 dziesi膮tki powod贸w, kt贸re jeszfl cze przez tydzie艅 trzyma艂yby go w Londynie. Wiedziall jednak, 偶e to niem膮dre. Nie m贸g艂 rz膮dzi膰 Kalifomi膮搂| siedz膮c po drugiej stronie Atlantyku. Rozs膮dek podp贸l w艂ada艂 mu, 偶e nale偶y wraca膰. Ale romans z Victori膮| rozwija艂 si臋, w zwi膮zku z czym pozostawa艂 na miejscu. Zrobi艂o si臋 za gor膮co. Kt贸ra艣 strona musia艂a strzeli膰 p艂omieniem. Grzeczno艣膰 wymaga艂a - a przez ostatnie dni Elliott nauczy艂 si臋 grzeczno艣ci - 偶eby pierwszy krok wykona艂 m臋偶czyzna.
Pod koniec kolejnego weekendu w Brewster Hali ko chankowie wybrali si臋 na d艂ugi spacer. Szli w milczeniu, r臋ka w r臋k臋. Wreszcie Victoria nie wytrzyma艂a. - To jeszcze nie koniec 艣wiata - zamrucza艂a swoim zwyczajem i przysun臋艂a si臋 bli偶ej. - Przecie偶 nied艂ugo wr贸cisz, prawda?
-- Oczywi艣cie, aniele - odpar艂 bez przekonania. Ich rozmowa znowu utkn臋艂a w stadium "s艂odkiego zawie szenia". A potem obna偶y艂 serce. - K艂opot w tym, 偶e nie chc臋 wyje偶d偶a膰. - U艣miechn臋艂a si臋. Jej oczy by艂y pe艂ne mi艂o艣ci. Nie potrzebowa艂a nic m贸wi膰, aby wyra zi膰 swoje my艣li. Elliott zrozumia艂 to od razu. - Nie stety, musz臋 - westchn膮艂. - Mam obowi膮zki. Mo偶e jest jaki艣 spos贸b... 偶eby艣... to znaczy... 偶eby艣 pojecha艂a ze mn膮?
- Nie - szepn臋艂a. - Nie mog臋. Nie poda艂a 偶adnej przyczyny, ale wyczu艂, 偶e chocia偶 by艂a na wskro艣 nowoczesn膮 dziewczyn膮, nale偶a艂a do
200
tradycyjnej - by nie powiedzie膰, staro艣wieckiej - rodziny. Nie wolno prosi膰 c贸rki ksi臋cia, aby zwyczajnie tak uciek艂a. Tego po prostu si臋 nie robi. Gdzie zatem szuka膰 rozwi膮zania? Elliott milcza艂 przez chwil臋. No, dalej! - pop臋dza艂 si臋 w my艣lach. Zbierz odwag臋 i zadaj jej to
pytanie! - Yictorio... - zacz膮艂 nerwowo. - 呕adne z nas nie
jest ju偶 nastolatkiem. Przynajmniej ja. By艂em 偶onaty, a ty dwa razy prawie wysz艂a艣 za m膮偶. Czy mog艂aby艣... zechcia艂aby艣... Cholera, nie potrafi臋 znale藕膰 odpowiedniego
s艂owa! Delikatnym ruchem po艂o偶y艂a mu d艂o艅 na piersi.
- Nie musisz pyta膰 - szepn臋艂a. - Odpowied藕 brzmi
* * *
Pobrali si臋 tej wiosny. Pomimo g艂o艣nych protest贸w ksi臋cia, Elliott zap艂aci艂 "wpisowe" - wyda艂 weselne przyj臋cie na w艂o艣ciach Brewster Hali (偶adna z potraw nie by艂a przyrz膮dzona przez pani膮 Norris!). Chocia偶 raz namiot by艂 tak obszerny, aby pomie艣ci膰 wszystkich "przyjaci贸艂 domu". Kr贸lowa El偶bieta wprawdzie nie przyby艂a, ze wzgl臋du na nadmiar innych obowi膮zk贸w, lecz nades艂a艂a 偶yczenia dla m艂odej pary. Elliott prywatnym odrzutowcem zabra艂 oblubienic臋 do Goi - male艅kiego raju na po艂udniowo-zachodnim wybrze偶u Indii. Sp臋dzili tam egzotyczny miesi膮c miodowy. Dwa tygodnie czystej rozkoszy. Po przyje藕dzie do Kalifornii urz膮dzi艂 jeszcze wi臋k sz膮 fet臋 - dla wszystkich S艂awnych i Bogatych, kt贸 rzy gor膮co chcieli pozna膰 jego m艂od膮 偶on臋. Zaczerwie-
201
niony z dumy patrzy艂 na zaproszenia, przygotowane wys艂ania.
Pan Elliott Snyder
serdecznie zaprasza na przyj臋cie na cze艣膰 偶ony lady Yictorii Dunning, wydane z okazji 艣lubu Century Pla偶a, 17 listopada 1969 roku Kolacja o 20.00, zabawa do bia艂ego rana
Wszyscy byli zdania, 偶e to najwi臋ksze wydarzenie roku. Od razu pokochali Victori臋 za jej urod臋 i jej ak cent. Szybko wpad艂a w towarzystwo tak zwanych 偶on Hollywoodu. Tymczasowo mieszka艂a z Elliottem w sier mi臋偶nej willi z basenem, ale ju偶 szukali przytulniej- szego lokum. Zaraz po zar臋czynach Elliott zadzwoni艂 z Londynu do swoich koleg贸w z bran偶y, prosz膮c, 偶eby znale藕li co艣 odpowiedniego. Niestety idea艂贸w nie ma. Kupili w ko艅cu ogromny, lecz zniszczony budynek, z dzia艂k膮 o powierzchni hektara, pi臋膰dziesi膮t metr贸w od hotelu Bel Air. Wygl膮da艂 gorzej ni偶 ug贸r, na kt贸rym stan臋艂o Century City. Taka dzia艂ka w Bel Air kosztuje cholernie drogo, lecz wreszcie mogli da膰 upust swojej wyobra藕ni. Yictoria zatrudni艂a najlepszych projektant贸w, 偶eby przebudowali wn臋trza, a Elliott osobi艣cie wybra艂 zesp贸艂 murarzy do przer贸bki fasady. Ca艂e miasto wie dzia艂o - zw艂aszcza "艂owczynie g艂贸w" - 偶e wszystkie wydatki Elliott Snyder m贸g艂 pokry膰 po prostu z kie szonkowego.
Na pierwsz膮 noc w nowym domu rozbili biwak w jedynym wyko艅czonym pokoju (kuchni jeszcze nie by艂o - przyjecha艂a z W艂och i utkn臋艂a w urz臋dzie celnym).
202
szepn膮艂
Zacz臋li od sypialni. - Yictorio, chc臋 mie膰 z tob膮 dziecko
Elliott. - Dzielisz moje pragnienia - odpowiedzia艂a cicho.
- Wi臋c dlaczego nie odstawisz pigu艂ki? Popatrzy艂a na niego b艂yszcz膮cymi oczyma. - W艂a艣nie to zrobi艂am - szepn臋艂a.
Rozdzia艂 29
Lato roku tysi膮c dziewi臋膰set sze艣膰dziesi膮tego 贸smego wywar艂o ogromny wp艂yw na losy Niny i Danny'ego. Prawd臋 m贸wi膮c, tak偶e na 偶ycie ich przyjaciela z Wa szyngtonu. Nieobecno艣膰 Danny'ego "wyzwoli艂a" doros 艂ych i da艂a im okazj臋 do bli偶szej znajomo艣ci. W sferze uczu膰 nosi to nazw臋 "w贸z lub przew贸z". Pozostali na wozie.
Kiedy wr贸cili z wakacji do Waszyngtonu, w mie艣cie wci膮偶 by艂o gor膮co jak w hutniczym piecu. W tych warun kach ich mi艂o艣膰 sta艂a si臋 twardsza ni偶 stal. Pierwszy raz w 偶yciu Nina mia艂a mieszane uczucia, my艣l膮c o przyje藕 dzie Danny'ego. Ci膮gn臋艂o j膮 w obie strony. Charles mieszka艂 w Waszyngtonie. Ona z kolei by艂a zwi膮zana z Nowym Jorkiem, poprzez prac臋 i szko艂臋 syna. Nie chcia艂a tego zaprzeda膰. Na razie wi臋c musia艂a przyj膮膰 najprostsze rozwi膮zanie - weekendowe spotkania w jed nym b膮d藕 drugim mie艣cie. S艂aby kompromis. Tymczasem Danny szala艂 po boiskach Miejskiej Ligi Szk贸艂 Prywatnych i rzuca艂 z ka偶dej pozycji, wywracaj膮c
204
na opak wszelkie tabele rekord贸w. A jednak nowojorscy kibice i fachowcy wstrzymywali si臋 od oceny. M艂ody Sny der nie zagra艂 przecie偶 przeciwko takim tuzom, jak cho膰by wspania艂y Kareem Abdul Jabbar (alias Lew Al-cindor) i inni giganci ze szk贸艂 pa艅stwowych. Po prostu nie pasowa艂 do nich. Ten stan rzeczy trwa艂 a偶 do Pucharu Achillesa w Madison Square Garden. By艂 to turniej zainicjowany przez Charlesa Rosenthala, producenta sprz臋tu sportowego i milionera. Graczy wyst臋puj膮cych w barwach Nowego Jorku rekrutowano ze szk贸艂 publicznych i prywatnych - to samo zreszt膮 dzia艂o si臋 w innych miastach le偶膮cych nad Atlantykiem, od Maine do Wirginii. Nikt, kto go wcze艣niej widzia艂 w dru偶ynie Horacego Manna, nie by艂 zaskoczony, 偶e Da艅 Snyder jako jeden z pierwszych trafi艂 do zespo艂u. Dziwniejsze by艂o, 偶e sta艂 si臋 JEDYNYM, kt贸ry zosta艂 wybrany z sektora prywatnego. Reszt臋 dwunastoosobowego sk艂adu stanowili liceali艣ci z Brook艂ynu. Zdumienie si臋gn臋艂o szczytu, kiedy trener Ali Stars, Larry Lewis, wyznaczy艂 Snydera do pierwszej pi膮tki. To przekona艂o najwi臋kszych niedowiark贸w. Danny lubi艂 wyzwania i od pierwszego gwizdka meczu pokaza艂, co potrafi. W pierwszej po艂owie Nowy Jork prowadzi艂 z Rhode Island r贸偶nic膮 osiemnastu punkt贸w. Danny zdoby艂 dwana艣cie - niemal tyle, co Kareem, chocia偶 tamten by艂 lepszy w zbi贸rkach. Udowodni艂, 偶e mo偶e gra膰 z najwi臋kszymi. Sam, maj膮c ponad metr dziewi臋膰dziesi膮t wzrostu, te偶 nie zalicza艂 si臋 do u艂omk贸w. Uczelniani 艂owcy talent贸w 艣linili si臋 na jego widok, a Charles i Nina zrywali gard艂a na r贸wni z innymi rodzicami. Nowojorczycy zdobyli puchar. Skrzynka pocztowa Danny'ego p臋cznia艂a od lukratywnych ofert z ka偶dego zak膮tka kraju. By艂 nawet uprzejmy list z Yale, w kt贸rym
205
wspominano o "obiecuj膮cych akademickich mo偶liwo艣 ciach" m艂odego koszykarza. Danny tak naprawd臋 mia艂 na koniec roku 艣redni膮 cztery z plusem, ale to chyba niewiele obchodzi艂o trenera Bulldog贸w.
Wyb贸r szko艂y sta艂 si臋 mozoln膮 prac膮. "Ch艂opak" mamy - bo jak go inaczej nazwa膰? - czyli Charles, godzinami dawa艂 mu dobre rady. Zachowa艂 przy tym ca艂kowit膮 skromno艣膰. "Jak wiesz, nie bardzo znam si臋 na sporcie" - mawia艂. Wspania艂膮 cech膮 charakteru "cz艂owieka z Waszyngtonu" - a mia艂 ich wi臋cej - by艂o to, 偶e potrafi艂 si臋 szczerze cieszy膰 z osi膮gni臋膰 Dan- ny'ego. Nie zwa偶a艂 na to, 偶e w rzeczywisto艣ci nie 艂膮cz膮 ich wi臋zy pokrewie艅stwa. Wystarczy艂o mu w zupe艂no艣ci, 偶e Danny nale偶a艂 do Niny. Kocha艂 go tak, jakby zupe艂nie zapomnia艂 o dawnych "wpadkach" - by powt贸rzy膰
taktowne okre艣lenie, do艣膰 cz臋sto u偶ywane przez jego eks-偶on臋.
Przez dwa lata Nina i Charles widywali si臋 g艂贸wnie w weekendy, darzyli si臋 szczerym uczuciem i 偶adne z nich nie chcia艂o zbyt mocno buja膰 艂odzi膮. Mo偶na to uj膮膰 w inny spos贸b - oboje wci膮偶 pami臋tali poprzednie smutne do 艣wiadczenia. W ten spos贸b byli wolni, cho膰 zwi膮zani, i mniej podatni na psikusy losy.
W Nowym Jorku pozornie nic si臋 nie zmienia艂o. Cie szy艂o to Nin臋 i Charlesa - i w pewnym sensie Danny'ego, kt贸ry przygotowywa艂 si臋 do studi贸w. Wci膮偶 dostawa艂 dziesi膮tki propozycji z mniejszych i wi臋kszych uczelni, oferuj膮cych mu "stypendium" wy偶sze ni偶 pensje profe sor贸w. Rozkoszowa艂 si臋 ka偶dym listem, bo gdzie艣 g艂臋boko w pami臋ci czu艂 偶al, pogrzebany na zawsze. 呕al dziecka odepchni臋tego nie raz, lecz dwa razy: najpierw przez prawdziwych rodzic贸w, a potem przez Elliotta. S艂owa
206
zachwytu, kt贸re teraz s艂ysza艂, os艂abia艂y tamto cierpienie. Ale go nie gasi艂y. I nigdy nie zgasz膮.
Tymczasem, zgodnie ze zwyczajem, Nina wybra艂a si臋 na doroczn膮 wizyt臋 kontroln膮 do swego internisty doktora Raipha Hirscha. Ten pobra艂 pr贸bki krwi i moczu, a po pewnym czasie, zachwycaj膮c si臋 jej "witalno艣ci膮", stwierdzi艂 jednoznacznie, 偶e jest zdrowa jak ryba - czyli tak, jak powinna by膰 zdrowa przeci臋tna trzydziestoo艣miolatka, a nawet kulturystka z Kalifornii. - Mam tylko jedno zastrze偶enie... - zawiesi艂 g艂os. Nina poczu艂a zimny dreszcz wzd艂u偶 kr臋gos艂upa. Co to za z艂a wiadomo艣膰? Bardzo z艂a - gdy偶 w przeciwnym razie powiedzia艂by jej od razu. - Raif, m贸w pr臋dko, bo dostan臋 zawa艂u! - Niestety, nie wiem, czy to dla ciebie b臋dzie dobra nowina - zn贸w przerwa艂, a偶 wreszcie znalaz艂 odpowiednie s艂owa: - Analiza moczu wskazuje... - kolejna pauza. Wreszcie u艣miechn膮艂 si臋. - Jeste艣 w ci膮偶y! Os艂upia艂a. - To niemo偶liwe. My艣la艂am, 偶e ju偶 za p贸藕no. Mam prawie trzydzie艣ci dziewi臋膰 lat. A to oznacza... - Mylisz si臋. Kobieta w twoim wieku jest r贸wnie p艂odna jak dwudziestolatka - odpar艂 Ra艂ph. - Ty za艣 stanowisz prawdziwy okaz zdrowia. - Po chwili, z lekkim wahaniem, poruszy艂 delikatniejsz膮 spraw臋. - Mog臋 ci zada膰 osobiste pytanie? Je艣li nie chcesz, to nie odpowiadaj.
207
- Raiph... Przecie偶 jeste艣 lekarzem i w艂a艣nie mi po^ wiedzia艂e艣 co艣 naprawd臋 wspania艂ego. Pytaj o wszystko^jBi - Dlaczego z pierwszym m臋偶em zdecydowa艂a艣 na adopcj臋? 1g1*
Nina przypatrywa艂a mu si臋 z lekkim zak艂opotaniem. Wreszcie wyzna艂a:
- Nie m贸wi艂am o tym dot膮d nikomu... Nawet Char- lesowi. - Raiph skin膮艂 g艂ow膮, jakby j膮 zapewnia艂, 偶e wszystko, co us艂yszy, zostanie mi臋dzy nimi. - Elliott i ja przez ca艂e lata starali艣my si臋 o dziecko. Wreszcie poszli艣my do lekarza. To by艂 doktor Leventhal z Bosto nu. - Zni偶y艂a g艂os i ci膮gn臋艂a niemal z poczuciem winy: - Po pierwszych testach zadzwoni艂 do mnie i kaza艂 mi przyj艣膰 samej. Przekona艂am Elliotta, aby wybra艂 si臋 na zakupy, chocia偶 wcale nie musia艂. By艂am pewna, 偶e to w艂a艣nie we mnie tkwi przyczyna k艂opot贸w, ale okaza艂o si臋 ca艂kiem inaczej. W jego spermie by艂o za ma艂o plem nik贸w. Wiedzia艂am, 偶e za艂amie si臋 po takim ciosie. Nie przysz艂o mi to 艂atwo, lecz doktor Leventhal w ko艅cu mnie zrozumia艂. Ub艂aga艂am go, 偶eby nie m贸wi艂 prawdy. Elliott do dzisiaj nic nie wie. - Raiph chcia艂 co艣 powie dzie膰, ale przerwa艂a mu, kiedy tylko otworzy艂 usta. - Nic nie m贸w. Wiem, 偶e teraz s膮 r贸偶ne sposoby. Ale to by艂o prawie dwadzie艣cia lat temu, kiedy badania nad p艂odno艣ci膮 zaledwie si臋 rozpocz臋艂y. Elliott nie mia艂 naj mniejszej szansy, a ja go strasznie kocha艂am. Wzi臋艂am win臋 na siebie... i wcale tego nie 偶a艂uj臋, bo 偶adna matka nie mog艂aby wymarzy膰 sobie wspanialszego syna ni偶 Danny. Ciekawa jestem, czy Elliott czego艣 si臋 domy艣la艂? Nigdy nie okazywa艂 zbyt wielu uczu膰 Danny'emu.
Lekarz s艂ucha艂 w skupieniu, g艂臋boko poruszony opowie艣ci膮 pacjentki.
208
- Jeste艣 cudowna, Nino. A teraz czeka ci臋 nagroda. - Ci膮gle nie mog臋 uwierzy膰 - odpar艂a, przyk艂adaj膮c r臋k臋 do czo艂a. - Na progu czterdziestki jestem, jak to si臋 m贸wi... "przy nadziei"? U艣miechn膮艂 si臋. - W艂a艣nie. Domy艣lam si臋, 偶e Charles tak偶e b臋dzie uszcz臋艣liwiony. - M贸j Bo偶e... - j臋kn臋艂a, wci膮偶 oszo艂omiona. - Raiph, musz臋 si臋 napi膰! - O, nie! - zaprzeczy艂 i w teatralny spos贸b pogrozi艂 jej palcem. - Zabraniam ci pi膰 alkoholu przez nast臋pne dziewi臋膰 miesi臋cy. Id藕 do domu i podziel si臋 swoj膮 rado艣ci膮 z Charlesem. Nina wysz艂a z gabinetu, maj膮c wra偶enie, 偶e w magiczny spos贸b znalaz艂a si臋 na szczycie o艣nie偶onej g贸ry i nie czuj膮c zimna, podziwia wspania艂e widoki. Stawia艂a d艂ugie kroki, lecz gdy min臋艂a dwie przecznice, ogarn臋艂o j膮 nag艂e zw膮tpienie. Charles mia艂 przecie偶 czterdzie艣ci siedem lat. Czy w tym wieku zechce zakopa膰 si臋 w pieluchy? A co powie Danny? Co czuje ona sama? Przynajmniej na to ostatnie pytanie zna艂a odpowied藕.
* * *
Przez chwil臋 my艣la艂a, 偶e przerwano po艂膮czenie, bo w Waszyngtonie zapad艂a g艂ucha cisza. - Jeste艣 tam, Charles? - zapyta艂a, niezupe艂nie 偶artem. - Jestem, Nino - wykrztusi艂. - Troch臋 mn膮 t膮pn臋艂o. Strasznie jestem szcz臋艣liwy. - Na pewno? - Na pewno. Od chwili kiedy ci臋 spotka艂em, by艂em
209
przekonany, 偶e moje 偶ycie ulegnie ca艂kowitej zmianie; przerwa艂. Potem doko艅czy艂 艣miertelnie powa偶nym (
nem: - Jest jednak co艣, czego b臋d臋 stanowczo si臋 i maga艂.
- Co takiego? - spyta艂a. Nie mia艂a poj臋cia, o co i mo偶e chodzi膰. Hj
- Nie zostaniesz samotn膮 matk膮. Jako prawnik
prawo 偶膮da膰, aby nasze dziecko dorasta艂o w legalnyrifl zwi膮zku. Wchodzisz do gry, Nino? ^
- Tak, Charles - westchn臋艂a z ulg膮. - Wchodz臋.||
sin
Rozdzia艂 30
Naj艂atwiej posz艂o im z weselem. A w zasadzie z dwoma skromnymi przyj臋ciami w dw贸ch miastach, w gronie najbli偶szych przyjaci贸艂, cho膰by takich jak Maria Cartucci, wci膮偶 niezam臋偶na, lecz pe艂na wiary ("Nie mam zamiaru z艂apa膰 byle jakiego faceta. Teraz si臋 wszyscy rozwodz膮, wi臋c mo偶e kogo艣 znajd臋"). Po 艣lubie w dalszym ci膮gu widywali si臋 tylko w weekendy. W drugim trymestrze ci膮偶y Niny Charles co tydzie艅 je藕dzi艂 do Nowego Jorku. A kiedy min膮艂 sz贸sty miesi膮c, stan臋li przed pytaniem: Gdzie zamieszkaj膮 wraz z dzieckiem? Nina nie mia艂a 偶adnych w膮tpliwo艣ci. Dosta艂a co艣, czego los jej odmawia艂 przez ca艂e doros艂e 偶ycie. Nie zamierza艂a nawet o dziesi臋膰 procent pomniejsza膰 swojego szcz臋艣cia. Z艂o偶y艂a wym贸wienie w Worid Management Agency, z terminem trzydziestodniowym. Nikt z tego powodu nie p艂aka艂 bardziej ni偶 Cy Temko. - Na Boga, Nino, wiesz, co tracisz? Mia艂a艣 by膰 prezesem. Widzia艂em w tobie nast臋pc臋.
211
- Przykro mi, Cy. A mo偶e raczej pomy艣lisz o kt贸艂 z w艂asnych dzieci?
Milcza艂 przez chwil臋, a potem zamkn膮艂 j膮 w u艣ci艣l - Strasznie si臋 ciesz臋, Nino - mrukn膮艂. - Do dial z agencj膮. ."
Dobrze chocia偶, 偶e nie odesz艂a pracowa膰 dla konkuren-| cji, my艣la艂a reszta pracownik贸w. 呕e wybra艂a tak zwan膮| wcze艣niejsz膮 emerytur臋. s| Reszt臋 tygodnia sp臋dzi艂a na porz膮dkowaniu sprawi swoich klient贸w. Ka偶dego z nich przekaza艂a na pewno^ w dobre r臋ce. Bachrach otrzyma艂 dok艂adne instrukcje, jaki "opiekowa膰 si臋" Marshallem Newmanem. Cy musia艂 jej 1 obieca膰, 偶e nie b臋dzie 偶adnych hucznych po偶egna艅. Zgo- ^ dzi艂a si臋 jedynie wypi膰 kieliszek szampana w jego gabi necie.
Ku zdumieniu obojga rodzic贸w, Danny z wielk膮 nie cierpliwo艣ci膮 wyczekiwa艂 narodzin dziecka. W ostatnich tygodniach wakacji cz臋sto si臋 spotyka艂 ze swoim dawnym kumplem Maxem, kt贸ry ju偶 liczy艂 dni do wyjazdu na studia do Stanford w Kalifornii.
- Dlaczego wybra艂e艣 Stanford? - spyta艂 Danny. - Przecie偶 chcieli ci臋 do Harvardu. - Szczerze? - mrukn膮艂 Max. - A kiedy nie byli艣my ze sob膮 ca艂kiem szczerzy? - Z tego, co wiem... Co wyczuwam, cho膰 o tym nie m贸wi艂e艣, zamierzasz przyj膮膰 propozycj臋 UCLA. Jad臋 zatem studiowa膰 na "zachodnim Harvardzie" i b臋d臋 w ka偶d膮 sobot臋 ogl膮da艂 twoje mecze. Pod warunkiem 偶e mi za艂atwisz darmowe bilety.
Danny by艂 mocno wzruszony. Jego pierwszy przyjaciel wci膮偶 pozostawa艂 najlepszym.
I tak kolejny rok sta艂 si臋 kamieniem milowym w 偶yciu
212
matki i syna. Danny szed艂 na uczelni臋 - jeszcze nie zadecydowa艂 gdzie, lecz wiedzia艂, 偶e to b臋dzie "stypendium koszykarskie". A w kt贸rej cz臋艣ci Stan贸w Zjednoczonych? Najkorzystniejsze propozycje przysz艂y z drugiego kra艅ca kraju. Nie by艂a to 艂atwa decyzja. Wreszcie, w niezgodzie z nadziejami Niny, wybra艂 podr贸偶 na zach贸d. Je艣li mam zagra膰 w lidze uniwersyteckiej, to musz臋 zbrata膰 si臋 z najlepszymi, oznajmi艂. Ze zwyci臋zcami. A to oznacza艂o tylko jedno - UCLA i wspania艂膮 dru偶yn臋 wci膮偶 prowadzon膮 przez kr贸la trener贸w, legendarnego Johna Woodena. Danny powiedzia艂 do Charlesa: - Wol臋 grza膰 艂aw臋 u Woodena, ni偶 by膰 w pierwszej
pi膮tce w Duke lub Karolinie P贸艂nocnej. - A zatem koniec dyskusji - odpar艂 Charles. Potem jednak porozmawia艂 z Nin膮. - My艣lisz, 偶e chce si臋 ukry膰 przed ca艂ym zamieszaniem? 呕e nie chce konkurowa膰 z m艂odsz膮 siostr膮 lub bratem? - By膰 mo偶e - odpowiedzia艂a. - Ale z drugiej strony... marzy艂 przecie偶 o UCLA od chwili powrotu z pierwszego letniego obozu. Twierdzi艂, 偶e tylko tam dorastaj膮, jak to okre艣la艂, "najbardziej zapaleni" gracze. To nie wystarczy? A w dodatku jego przyjaciel Max studiuje w pobliskim Stanford. Moim zdaniem przysz艂e rodze艅stwo nie ma z tym nic wsp贸lnego. - Przyrzekam ci, 偶e b臋dziemy je藕dzi膰 na mecze -
zapewni艂 j膮 Charles. - Z dzieckiem na r臋ku? - spyta艂a z niedowierzaniem. - Nino - oznajmi艂 kategorycznym tonem - jes te艣my rodzin膮. Dziecko b臋dzie wci膮偶 z nami, cho膰by na pocz膮tku nie wiedzia艂o jeszcze, jak dopingowa膰
brata. 213
':-j ':..!
Jego stanowczo艣膰 i si艂a sprawia艂y, 偶e Nina czu艂a s| bezpieczna i kochana. Poza tym m贸wi艂 sensowna Danny przebrn膮艂 przez d艂ug膮 偶yciow膮 drog臋. Ter膮 chcia艂 sam spr贸bowa膰, w zupe艂nie nowym miejscu
Cho膰 z ci臋偶kim sercem, to przecie偶 nie mog艂a mu tegti zabroni膰. |
Nikt nie w膮tpi艂, 偶e droga na UCLA jest dla niego| otwarta. 艢redni膮 ocen mia艂 niemal tak wysok膮, jak procentj udanych rzut贸w na meczach. Przyj臋to go. Ba, sam trener | Wooden powita艂 nowego gracza z szeroko rozwartymi |
ramionami. Osobi艣cie pogratulowa艂 mu wyboru i zapewni艂 go, 偶e to strza艂 w dziesi膮tk臋.
Danny by艂 w domu (to znaczy k膮tem u Maxa), kiedy na 艣wiat przysz艂a jego siostra Catherine. Charles obudzi艂 ca艂膮 rodzin臋 Rothstein贸w, dzwoni膮c do niego z dobr膮 wie艣ci膮. Ch艂opak cieszy艂 si臋 jak szalony i solennie obieca艂,
偶e w najbli偶szy weekend przyleci do Waszyngtonu, by zobaczy膰 male艅stwo.
To by艂 cudowny moment. Pokocha艂 j膮 od pierw szego wejrzenia, cho膰 przez chwil臋 poczu艂 uk艂ucie zazdro艣ci, 偶e Catherine od pocz膮tku zna swoich rodzi c贸w, kt贸rzy jej nigdy nie opuszcz膮 i b臋d膮 j膮 zawsze kocha膰. Lecz to uczucie min臋艂o, kiedy Nina da艂a mu potrzyma膰 siostrzyczk臋. Po偶a艂owa艂 nawet, 偶e z pocz膮t kiem sierpnia musi wyjecha膰 na miesi臋czny trening przed sezonem.
W Waszyngtonie panowa艂o kolejne upalne lato, ale nikt z powi臋kszonej rodziny Curtis贸w nie narzeka艂 z tego powodu. Sprawi艂 to cud narodzin (a tylko Nina wiedzia艂a, 偶e to najwi臋kszy z cud贸w). Danny zabra艂 ze sob膮 mn贸stwo zdj臋膰 Catherine, 偶eby powiesi膰 je na 艣cianie pokoju w akademiku. Na po偶egnanie wzi膮艂 j膮 na r臋ce, mocno
214
przycisn膮艂 do siebie i co艣 zamrucza艂, cho膰 nie by艂 pewny, czy ma艂a go rozumie. Opu艣ci艂 dom z u艣miechem, lecz cierpia艂 w g艂臋bi serca.
Po wyl膮dowaniu pocz艂apa艂 w g艂膮b d艂ugiego korytarza mi臋dzynarodowego portu lotniczego w Los Angeles. Na ramieniu ni贸s艂 ci臋偶k膮 i wypchan膮 torb臋, kt贸r膮 uda艂o mu si臋 zg艂osi膰 jako r臋czny baga偶. Widzia艂 - albo przynajmniej tak mu si臋 zdawa艂o - kilka aktorek i aktor贸w. Rzecz jasna nie szli, lecz jechali ma艂ymi w贸zkami, przeznaczonymi w my艣l przepis贸w wy艂膮cznie do przewozu starc贸w lub inwalid贸w. W tym mie艣cie korzystali z nich tak偶e S艂awni i Bogaci. Ot, cho膰by taki Burt Reynolds, kt贸ry w艂a艣nie przyby艂 kr臋ci膰 nast臋pny film sensacyjny. Sun膮艂 pojazdem w t艂umie pasa偶er贸w, w towarzystwie atrakcyjnej blondynki. Danny a偶 wyba艂uszy艂 oczy na widok gwiazdora i jego nadmuchanej damy. Pyta艂 sam siebie, jakimi pi艂kami przyjdzie mu gra膰 w tej okolicy. Musia艂 przyzna膰, 偶e lotnisko w Los Angeles to wrota do innego 艣wiata. Odebra艂 baga偶, wyszed艂 na ulic臋 i popatrzy艂 na stoj膮ce przed nim limuzyny. Co jedna to d艂u偶sza. W ka偶dej z nich pomie艣ci艂by si臋 tuzin pasa偶er贸w jad膮cych do hotelu. Ale nie... Wielcy aktorzy potrzebowali wiele miejsca dla swojego ego. Wci膮偶 si臋 gapi艂, kiedy nagle us艂ysza艂, 偶e kto艣 go wo艂a. Mnie? - pomy艣la艂. Przecie偶 tu nikogo nie znam. Wszystko sta艂o si臋 jasne, gdy po chwili zobaczy艂 Kareema Abdul Jabbara i jeszcze jednego sportowca. Podbiegli prosto do niego. Jabbar przybi艂 z nim pi膮tk臋 i chwyci艂 go w ramiona.
215
- Dobrze ci臋 widzie膰, Kareem - zawo艂a艂 Danny. - Cze艣膰, Da艅 Tornado. Jak leci? - Ca艂kiem dobrze. Cholernie si臋 ciesz臋.
- Kawa艂 czasu, nieprawda偶? - weso艂o zapyta艂 Ka reem.
- Ostatni raz ci臋 widzia艂em, jak oblewali艣my puchar. Uciek艂e艣 z czyj膮艣 dziewczyn膮.
Murzyn parskn膮艂 艣miechem.
- Mo偶e powiesz, 偶e po wygranej wcale ci臋 nie napas towa艂y?
- Bez komentarzy - sk艂ama艂 Danny. Nie chcia艂 si臋
przyzna膰, 偶e na tym polu brak mu do艣wiadczenia. Zw艂asz cza przed tak znanym ogierem.
- Troch臋 si臋 sp贸藕nili艣my, stary. Przepraszamy. Korki s膮 jak cholera i trzeba by艂o jecha膰 okr臋偶n膮 drog膮. W podnieceniu Jabbar zapomnia艂 przedstawi膰 swojego towarzysza, ale Danny i tak pozna艂 go od razu. Skip Norton, jeszcze jeden z "dru偶yny gwiazd". Niech mnie drzwi 艣cisn膮, pomy艣la艂. Przys艂ali mi na powitanie dw贸ch najwi臋kszych gwiazdor贸w. Ale na tym nie koniec. Kareem mia艂 dla niego wiadomo艣膰 z samej g贸ry.
- Trener Wooden przeprasza, 偶e sam nie przyjecha艂, lecz ma jakie艣 pilne sprawy w szkole. - A po chwili zada艂 najwa偶niejsze pytanie: - Hej, Tornado, porzucasz z nami troch臋? Trener powiedzia艂, 偶eby ci臋 nie cisn膮膰, bo po tak d艂ugim locie mo偶esz by膰 zm臋czony.
- Ale偶 nie! - zapewni艂 go Danny. - Czuj臋 si臋
znakomicie. Tylko wrzuc臋 walizki do akademika, roz pakuj臋 si臋...
- Co艣 ty?! - zdumia艂 si臋 Jabbar. - Od takich rzeczy jest mened偶er. Nie m贸wili ci tego?
- No, tak, ale mam tam dresy i koszulk臋... 216
- Pos艂uchaj, Da艅 - zacz膮艂 t艂umaczy膰 jak ma艂emu dziecku. - Ca艂y sprz臋t, koszulka i buty w twoim rozmiarze czekaj膮 w szafce. Mened偶er Leo we藕mie od ciebie klucze i zaniesie baga偶e do pokoju. - Zrobi艂 efektown膮 pauz臋. - Rozpakuje rzeczy i jak b臋dziesz chcia艂, to nawet je wyprasuje. Danny zrozumia艂 wreszcie, 偶e jest w koszykarskim raju. Martwi艂 si臋 tylko, czy nie skrewi. Przecie偶 na dobr膮 spraw臋 mogli przys艂a膰 na lotnisko kt贸rego艣 z junior贸w. By艂oby mu o wiele 艂atwiej. Z drugiej strony... cieszy艂o go, 偶e nic przedtem nie wiedzia艂 - zw艂aszcza o tym, 偶e pierwsz膮 pr贸b臋 przejdzie tu偶 po przylocie. Czterdzie艣ci minut p贸藕niej, ubrany w dres UCLA - chocia偶 na dworze by艂o ponad trzydzie艣ci stopni - stan膮艂 na boisku w s艂ynnym Pauley Pavilion, najwspanialszej katedrze koszyk贸wki w kraju. Kilku dr膮gali 膰wiczy艂o rzuty osobiste. Byli ogromni w ka偶dym calu. Nawet ci, kt贸rzy w telewizji wygl膮dali na s艂abszych, mieli mi臋艣nie ze stali i na pewno ostro walczyli pod koszem. W tej samej chwili podszed艂 do niego cz艂owiek, w kt贸rym bez trudu rozpozna艂 trenera Woodena. - Witaj. Dzi臋kuj臋, 偶e jednak przyjecha艂e艣. Kpi艂 sobie? - Dlaczego mia艂bym nie przyjecha膰, trenerze? - Kr膮偶y艂y plotki, 偶e na Florydzie chc膮 ci zaoferowa膰 wszystko, z wyj膮tkiem 偶ony prezydenta. Ba艂em si臋, 偶e ci臋 przekupi膮. - Nie cofam raz danego s艂owa - powiedzia艂 Danny. - Tym bardziej si臋 ciesz臋 - odpar艂 trener z u艣miechem i od razu przeszed艂 do rzeczy. - Pobiegaj troch臋 na rozgrzewk臋, a potem stawaj na linii. Poka偶, na co ci臋 sta膰. Poka偶, co potrafisz. I nie przejmuj si臋 wzrostem
217
i s艂aw膮 pozosta艂ych. To ca艂kiem normalni ludzie, tylkol maj膮 sprytnych agent贸w. |
Sk膮d mnie zna a偶 tak dobrze? - zastanawia艂 si臋 Danny. | Przegl膮da艂 moje wyniki? Jest si臋 czym pochwali膰... To| kawa艂 zawodowstwa, jak na amatora, l
Wooden chyba wyczu艂 rozterk臋 ch艂opaka, bo podszed艂 bli偶ej.
- Przede wszystkim zapomnij o tym, co o nich s艂y sza艂e艣 - powiedzia艂 cicho. - Wbij sobie do g艂owy, 偶e
nie trafi艂by艣 tutaj, gdyby艣 by艂 od nich gorszy. A teraz zmykaj. Dobrej zabawy.
Danny u艣miechn膮艂 si臋 i potruchta艂 na pierwsze okr膮偶e nie. Zanim przyst膮pi艂 do rzut贸w, zupe艂nie pozby艂 si臋 strachu. Na dwadzie艣cia pr贸b trafi艂 osiemna艣cie razy, czyli o wiele lepiej ni偶 po艂owa pozosta艂ych graczy. Po treningu
nowi koledzy zabrali go na pizz臋. Gdzie s艂yszeli o jego upodobaniach?
- Hej, Da艅! - zawo艂a艂 Skip Norton. - Wiesz, 偶e tu ka偶膮 nam je艣膰 pizz臋 przed meczami?
- No to wybra艂em dobr膮 szko艂臋 - roze艣mia艂 si臋 Danny.
Na pierwszy prawdziwy sparing Wooden podzieli艂 swoich podopiecznych na dwie dru偶yny: czerwonych i niebieskich. Kolory nie mia艂y nic wsp贸lnego z praw dziwymi umiej臋tno艣ciami graczy. Danny, w niebieskiej koszulce, mia艂 pilnowa膰 Skipa Nortona z czerwonych. A Norton przecie偶 ju偶 dwukrotnie gra艂 w zespole All- -American... Danny tak si臋 tym przej膮艂, 偶e poczu艂 nag艂e
md艂o艣ci. Ale zaraz po gwizdku zapomnia艂 o panice i zn贸w sta艂 si臋 tygrysem.
W Nowym Jorku spotyka艂 wielu twardych graczy, rozpychaj膮cych si臋 艂okciami, by skoczy膰 do zbi贸rki.
218
Norton jednak bezwstydnie ci膮gle go faulowa艂, nawet poza "trumn膮". Je艣li to potrwa d艂u偶ej, b臋d臋 ca艂y w siniakach, pomy艣la艂 Danny. Po dziesi臋ciu minutach doczeka艂
si臋 nagrody. - Dobra robota, Snyder - pochwali艂 go trener. - Otrzyma艂e艣 znami臋 niez艂ego chuligana. W przysz艂o艣ci te偶 si臋 nie dawaj Skipowi. - Popatrzy艂 na drugiego z koszykarzy. - A ty, Norton, na drugi raz troch臋 si臋 pohamuj. Na prawdziwym meczu od razu ci臋 wyrzuc膮 za
takie zachowanie. - Przepraszam, trenerze - roze艣mia艂 si臋 Skip. - Chcia艂em tylko poklepa膰 nowego koleg臋. - Ciep艂o zwr贸ci艂 si臋 do Danny'ego: - Nie gniewaj si臋. To przedsmak tego, co dostaniesz w sezonie. Nast臋pnym razem mo偶esz mi odda膰. Ale tylko do po艂owy meczu. Zgoda? - Zgoda. - Danny pr贸bowa艂 si臋 u艣miechn膮膰. Bola艂y go wszystkie 偶ebra. Wiedzia艂, 偶e do wieczora b臋dzie mia艂 siniaki. By艂y ju偶 widoczne, gdy stan膮艂 pod prysznicem. - S膮 chwile, kiedy lepiej by膰 czarnym, Danny. Ka-reema mog臋 faulowa膰. Na nim nic nie wida膰. - Ha, ha... - ironicznie za艣mia艂 si臋 olbrzymi 艣rodkowy.
Rozdzia艂 31
Jak na ironi臋 losu, w odleg艂o艣ci zaledwie p贸艂tora kilo metra od sali treningowej, w kt贸rej brylowa艂 Danny, boryka艂 si臋 z k艂opotami jego by艂y przybrany ojciec. Praw d臋 m贸wi膮c, prze偶ywa艂 kryzys. A tak zupe艂nie szczerze - totaln膮 katastrof臋.
W pierwszym roku po偶ycia szcz臋艣liwa para nie do czeka艂a si臋 potomka. Cholera, my艣la艂 Elliott. Mam na dziej臋, 偶e nie b臋d臋 musia艂 drugi raz przechodzi膰 przez to
samo. Dlaczego wci膮偶 trafiam na kobiety z takimi prob lemami?
Victoria z oci膮ganiem zgodzi艂a si臋 na badania.
- Ty te偶 p贸jdziesz - powiedzia艂a smutno, z g贸ry przewiduj膮c wynik.
- Vicky... M贸wi艂em ci miliony razy. Ju偶 mnie spraw dzali. Nic mi nie dolega - odpar艂 niemal przepraszaj膮cym tonem.
Zapisa艂 j膮 na seri臋 test贸w w klinice UCLA, pod nadzorem szacownego ordynatora oddzia艂u ginekologicznego i specjalisty w leczeniu bezp艂odno艣ci doktora Mortimera
220
Shapiro. Pan doktor, jak sam stwierdzi艂, przebada艂 Yictori臋 "st膮d do przysz艂ej 艣rody" i oznajmi艂, 偶e jest zupe艂nie zdrow膮 dwudziestokilkuletni膮 kobiet膮, z ka偶d膮 kom贸rk膮 i hormonem na przewidzianym miejscu. W pi膮tek po po艂udniu zadzwoni艂 do Snydera, przekaza艂 mu t臋 wiadomo艣膰 i zacz膮艂 go namawia膰, 偶eby mimo wszystko przyszed艂 w poniedzia艂ek i podda艂 kontroli sw贸j w艂asny organ reprodukcyjny. - Ale... - waha艂 si臋 Elliott. - Daj偶e 艣wi臋ty spok贸j! - ze z艂o艣ci膮 warkn臋艂a Victoria. - K艂uto mnie, ogl膮dano i mi臋toszono na wszystkie strony, od dziobu do rufy, a ty nie mo偶esz po prostu popracowa膰 r臋k膮 i strzykn膮膰 do s艂oiczka? Pozb膮d藕my si臋 tych problem贸w! Nigdy dot膮d nie widzia艂 jej tak rozgniewanej. Nie mia艂 wyboru. Um贸wi艂 si臋 z lekarzem na poniedzia艂ek, o jedenastej. Weekend min膮艂 im pod znakiem wa艣ni. Victoria wci膮偶 si臋 d膮sa艂a, a Elliott siedzia艂 i my艣la艂. Rozs膮dek podpowiada艂 mu, 偶e wbrew statystyce trafi艂 na DWIE bezp艂odne 偶ony. Lecz z drugiej strony, Victoria by艂a podobno zdrowa. Czego si臋 ba艂? Statystyki? W sobot臋 wiecz贸r dosz艂o do najgorszego. Victoria trzasn臋艂a drzwiami, wsiad艂a do bia艂ego mercedesa 250sl i pojecha艂a wzd艂u偶 Stone Canyon Road na Bulwar Zachodz膮cego S艂o艅ca i dalej. W pierwszej chwili Elliott poczu艂 nawet ma艂膮 ulg臋, 偶e nie musi d艂u偶ej znosi膰 jej humor贸w. Prawd臋 powiedziawszy, to co mia艂 do ukrycia? Poprzedni egzamin zda艂 艣piewaj膮co. Dlaczego teraz mia艂o by膰 inaczej? Przysz艂o mu do g艂owy, 偶e mo偶e na budowie stan膮艂 kiedy艣 za blisko jakiej艣 maszynerii i zosta艂 napromieniowany. Zaraz jednak przesta艂 u偶ala膰 si臋 nad sob膮 i z coraz wi臋kszym niepoko-
221
jem my艣la艂 o Yictorii. Nie mia艂a zwyczaju je藕dzi膰 cienin(|
noc膮 do Hollywood lub - je艣li skr臋ci艂a w prawo - dolj Malibu.
Zadzwoni艂a tu偶 przed p贸艂noc膮.
- Nie wracam dzisiaj. Zobaczymy si臋 rano, dob rze? - oznajmi艂a beznami臋tnie.
- Dobrze - odpar艂, bo co mia艂 powiedzie膰.
Rzuca艂 si臋 i wierci艂, rozmy艣laj膮c, gdzie dzi艣 艣pi jego 偶ona. Albo raczej - z kim.
Wr贸ci艂a p贸藕nym rankiem i szybko zapad艂a w drzemk臋. Te偶 sp臋dzi艂a bezsenn膮 noc, ale raczej nie z niepokoju. Kiedy ju偶 wsta艂a, wzi臋艂a k膮piel i wesz艂a do garderoby,
偶eby wybra膰 sukni臋 stosown膮 na niedziel臋. Elliott spr贸 bowa艂 wci膮gn膮膰 j膮 do rozmowy.
- Mog臋 spyta膰, gdzie by艂a艣? - b膮kn膮艂. Nie potrafi艂 przemawia膰 tak stanowczym tonem jak m臋偶owie na filmach. - Bawi艂am si臋 - rzuci艂a lakonicznie.
- Mo偶esz mi powiedzie膰, kim jest ten szcz臋艣liwiec? - Gdybym chcia艂a, tobym ci powiedzia艂a. Nie wytrzyma艂 d艂u偶ej.
- Do diab艂a, co si臋 z tob膮 dzieje, Victorio? Sk膮d ta nag艂a ozi臋b艂o艣膰?
- Och... - zaszczebiota艂a z drwin膮. - "Ozi臋b艂o艣膰" to rzeczywi艣cie dobre s艂owo. Gdy kobieta odkryje, 偶e jej
drogi ma艂偶onek jest zwyczajnym oszustem, to w贸wczas mo偶na m贸wi膰 tylko o ozi臋b艂o艣ci.
- Co to ma znaczy膰?!
- Nie owijaj膮c w bawe艂n臋... tylko si臋 nie obra藕... ok艂amywa艂e艣 mnie, m贸wi膮c, 偶e chcesz zosta膰 ojcem.
- Vicky! Ile razy mam ci powtarza膰, 偶e na pro艣b臋 Niny...
Jak burza wypad艂a z garderoby, pobieg艂a do salonu
222
i przynios艂a stamt膮d wczorajszy numer "Los Angeles Times". By艂 otwarty na w艂a艣ciwej stronie. - A偶 dziw bierze, 偶e sam tego nie przeczyta艂e艣. Mo偶e nie lubisz Joyce Haber? Rzuci艂a mu gazet膮 w twarz. Elliott zerkn膮艂 na tytu艂: Nina czeka na nino i ziemia rozst膮pi艂a mu si臋 pod nogami. Notka brzmia艂a:
" Superagentka WMA Nina Porter, postrzegana przez wszystkich jako nast臋pczyni Cyrusa Temko na fotelu preze sa, niespodziewanie do偶y艂a swoj膮 rezygnacj臋. Nie b臋dzie ju偶 wi臋cej nia艅czy膰 aktor贸w i dramaturg贸w, ale u boku drugie go m臋偶a chce skupi膰 si臋 na wychowaniu kolejnego dziecka. Por贸d przewidywany jest na pocz膮tek lata. Nina o艣wiadczy 艂a, te potrzeba jej wi臋cej czasu, aby rzetelnie przygotowa膰 si臋 na to wa偶ne wydarzenie. Wiele gwiazd szczerze 偶a艂uje jej decyzji, bo by艂a dla nich jak matka. Ja jednak sk艂adam jej najlepsze 偶yczenia. Dobra robota, Nino!".
Elliott upu艣ci艂 gazet臋. - Nie... - mrukn膮艂 ot臋pia艂y. My艣li k艂臋bi艂y mu si臋 w g艂owie. Nie mog艂a przecie偶 ci膮gle k艂ama膰. Nagle u艣wiadomi艂 sobie, co dla艅 zrobi艂a, i wyszepta艂 niemal bezd藕wi臋cznie: - Mog艂a. Pociemnia艂o mu przed oczami. - I co? - spyta艂a Yictoria. - To ty jeste艣 bezp艂odny. Po co mnie by艂o karmi膰 bzdurami w rodzaju: "Uczyni臋 ci臋 matk膮"? Z kim? Z wariatem bez jaj? - To nie fair - zaprotestowa艂 s艂abo. - A kto mnie ok艂amywa艂? - Jeszcze nie by艂em na badaniach - odpar艂. - Teraz ju偶 wiem, dlaczego tak si臋 oci膮ga艂e艣! - zacz臋艂a krzycze膰. - Je艣li si臋 dowiem, 偶e to twoja wina,
223
za偶膮dam rozwodu szybciej, ni偶 za艣piewasz Bo偶e, chroi^ kr贸low膮\ s f
Elliott, zupe艂nie rozbity, usiad艂 na kanapie i ukry艂 twarz w d艂oniach. Wiedzia艂, 偶e pieni膮dze nic tu nie poradz膮. Wiedzia艂 te偶, jakim wynikiem zako艅cz膮 si臋 badania. Chyba::: ju偶 dawniej co艣 wyczuwa艂, bo od d艂u偶szego czasu pilnie czyta艂 o post臋pach prac w leczeniu bezp艂odno艣ci. Teraz mog艂o mu si臋 to przyda膰 w kluczowym momencie 偶ycia. - Vicky, od tamtej pory medycyna posz艂a naprz贸d. Teraz potrafi膮 r贸偶ne rzeczy... Doktor Steptoe z Anglii dopracowa艂 do perfekcji technik臋 "iv". Milcza艂a.
- Nie czytujesz nic poza magazynami mody? To znaczy zap艂odnienie in vitro.
- Czyli dok艂adnie co? - Robi膮 to w laboratorium. - Dosy膰, m贸j s艂odki. Nie zajd臋 w ci膮偶臋 na stole w la boratorium! - krzykn臋艂a na ca艂e gard艂o. Piekli艂a si臋 coraz bardziej. Karmi艂a w艂asn膮 z艂o艣ci膮. Wreszcie wrzasn臋艂a: - D艂u偶ej nie b臋d臋 偶on膮 takiej gnidy! Dulcinea pomo偶e mi si臋 spakowa膰 i za godzin臋 ju偶 mnie tu nie ma! - Zaczerpn臋艂a oddechu. - Przy艣l臋 do ciebie mojego adwokata. Elliott nie znalaz艂 na to 偶adnej odpowiedzi. Kiedy wysz艂a, miotaj膮c gromy, pomy艣la艂 nagle: "Mojego adwokata"? To znaczy, 偶e ma jakiego艣? Od razu zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, gdzie wynaj膮膰 w艂asnego.
* * *
- Mi艂o ci臋 znowu widzie膰, Elliott.
Alberto Hemandez u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. U艣cisn臋li sobie d艂onie.
224
- Nie musisz m贸wi膰, z czym przychodzisz. Znam tylko jeden rodzaj prawa. Pomagam ludziom si臋 o偶eni膰 i szcz臋艣liwie rozsta膰... tak 艂agodnie i cz臋sto, jak tylko sobie tego 偶ycz膮. Elliott usiad艂. - No w艂a艣nie - mrukn膮艂. Prawnik, z wrodzonym instynktem, wyczu艂, 偶e co艣 tu
nie gra. - Ma艂偶e艅skie k艂opoty? - spyta艂, unosz膮c brwi. - Jeste艣 recydywist膮, ci膮g艂ym winowajc膮? - Dobrze si臋 domy艣lasz, Alberto. Mam du偶e do艣wiadczenie w tej kwestii - z gorzk膮 ironi膮 odpar艂 Elliott. - Przejd臋 do sedna rzeczy. Pope艂ni艂em powa偶ny b艂膮d, 偶eni膮c si臋 z akcentem, nie z dam膮. - Ale tym razem poczyni艂e艣 w艂a艣ciwe kroki prawne - upewni艂 si臋 adwokat. Elliott z wyra藕nym wstydem nisko pochyli艂 g艂ow臋. - Nie... - ze zdumieniem wyszepta艂 Alberto. - Tylko mi nie m贸w, 偶e nie spisali艣cie
偶adnej intercyzy. - Nawet o tym nie pomy艣la艂em - przepraszaj膮co mrukn膮艂 Elliott. - S膮dzi艂em, 偶e to na zawsze... - Poznaj donios艂膮 prawd臋, m贸j drogi przyjacielu. W Kalifornii nikt nie zna s艂贸w "na zawsze". Dobry Bo偶e, je艣li to cwana suka, to b臋dzie ci臋 drogo kosz towa膰. - Jest cwana. Czego si臋 mog臋 spodziewa膰? - Stracisz po艂ow臋 maj膮tku - odpar艂 Hemandez z de likatno艣ci膮 chirurga robi膮cego zabieg bez najmniejszego
znieczulenia. - To nieuczciwe! - zaprotestowa艂 Elliott, jakby kto艣
chcia艂 go okra艣膰. - Na lito艣膰 bosk膮, byli艣my ze sob膮 zaledwie p贸艂tora roku!
225
- Pos艂uchaj - z namaszczeniem powiedzia艂 Her- nandez. - Mo偶e nie mamy w Kalifornii Kodeksu Napo* < leona, lecz s臋dziowie przyjmuj膮 zasad臋: p贸艂 na p贸艂. Nie
umiem tego wyt艂umaczy膰, ale w tej sytuacji... bez inter- cyzy... o ca艂e niebo lepiej by膰 偶on膮.
Elliott potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 z konsternacj膮. - Bo偶e wszechmog膮cy, wiesz, jaka to kwota?
- Nie wiem, dop贸ki mi nie powiesz. Ciesz si臋, 偶e nie masz dzieci. A mo偶e masz?
- Nie - odpar艂 przez zaci艣ni臋te z臋by. - Dzi臋ki Bogu za ma艂e przyjemno艣ci. Zapoznaj mnie
ze szczeg贸艂ami, to zobacz臋, czy zdo艂am ci za艂atwi膰 jak膮艣 "zni偶k臋".
Elliott wda艂 si臋 w d艂ug膮 - a i tak zbyt kr贸tk膮 - opowie艣膰.
- Jakie zarzuty mo偶e ci postawi膰? Zwyczajow膮 nie zgodno艣膰 charakter贸w? Terror psychiczny? Co艣 w tym rodzaju?
- Nie - odpowiedzia艂 ze wstydem. - Jestem bez p艂odny.
- O, cholera! - nie zdo艂a艂 powstrzyma膰 si臋 Hernan- dez. - Sk膮d wiesz?
- By艂em na badaniach w UCLA. Nie ma najmniej szych w膮tpliwo艣ci.
- To jeszcze nie pow贸d do rozwodu. - Jej prawnik na pewno co艣 znajdzie - pad艂a gorzka
odpowied藕. - Mam nadziej臋, 偶e uda si臋 to za艂atwi膰 bez rozprawy.
- To zale偶y, ile chcesz zap艂aci膰 - sucho zauwa偶y艂 prawnik. - Kto j膮 reprezentuje?
- Najlepszy i najdro偶szy w bran偶y. Melvin Belli. Przys艂a艂 mi list dzi艣 rano.
226
- Prosz臋, prosz臋... Sam lampart. Kasuje ci臋 na tysi膮c dolc贸w, jak idzie si臋 wysika膰. Jak go znalaz艂a? - Pewnie z pomoc膮 jakiej艣 "dobrze rozwiedzionej"
przyjaci贸艂ki. - No, c贸偶, Elliott, musisz si臋 zadowoli膰 drugim
w bran偶y - sarkastycznie westchn膮艂 Alberto. Elliott po raz pierwszy us艂ysza艂 w jego g艂osie nut臋 obrazy. Potem przeszli do interes贸w. Alberto zblad艂, gdy si臋 dowiedzia艂, 偶e Yictoria dosta艂a od m臋偶a carte blanche - i otwarty rachunek na American Express i Visa. Dopiero teraz zda艂 sobie spraw臋 ze zniszcze艅, jakie ju偶 poczyni艂a. Kaza艂 Elliottowi przynie艣膰 wszystkie rozliczenia z kilku ostatnich miesi臋cy. - Nigdy ich nie sprawdza艂em - przyzna艂 winowajca. - Wszelkie prywatne rozliczenia zostawiam asystentce. Co chcesz znale藕膰? - Jeszcze nie wiem. W takich wypadkach sprawdza si臋 zalecenie cherchez le kochanek. Przy odrobinie szcz臋艣 cia trafimy na jaki艣 drogi prezent dla kochasia. To j膮 powinno troch臋 zmi臋kczy膰... chocia偶 nie jest dowodem w rozumieniu prawa. Obejrzyjmy sobie te papierki. Rzeczywi艣cie znale藕li 艣lad wydatk贸w Yictorii, lecz nie prowadzi艂 do niczego. Przynajmniej na poz贸r. Co miesi膮c, na ka偶d膮 kart臋, wyp艂aca艂a co najmniej pi臋tna艣cie tysi臋cy dolar贸w na "prezenty wysy艂ane do Wielkiej Brytanii". - Pi臋tna艣cie patyk贸w! - 偶o艂膮dkowa艂 si臋 Elliott. - W zesz艂ym miesi膮cu dwadzie艣cia pi臋膰 - rzeczowo
sprostowa艂 adwokat. - To nie wyzysk? - Z tego, co wiem, nie ma na to paragraf贸w. Po dobne zjawiska przybra艂y w Hollywood rozmiar epi demii. 227
'n
Elliott czu艂 si臋 zgn臋biony. Pieni膮dze najwyra藕niej nie| sz艂y do kochanka, lecz na zbytkowne podarki dla reszty | rodziny. W salonie ksi臋cia przyda艂yby si臋 nowe meble. | Wystarczy艂o za nie zap艂aci膰 cho膰by kart膮 Amexu. Niej
mia艂 si艂y ju偶 krzycze膰. J臋kn膮艂 tylko, niczym obola艂a ofiara | wypadku.
- Wyrolowa艂a mnie, Alberto...
- Witaj w klubie - powiedzia艂 prawnik z braterskim u艣miechem. - Wiesz, 偶e kiedy艣 mnie to te偶 spotka艂o?
Nawet dwukrotnie. "Lekarzu, lecz si臋 sam", jak m膮drze radzi 艣wi臋ty 艁ukasz.
Ma艂a pociecha z tego, 偶e Alberto Hernandez nie by艂 tak nieomylny, za jakiego uchodzi艂. Elliott mimo wszystko obieca艂, 偶e sprawdzi ka偶dy kwit i rachunek, zap艂acony od dnia 艣lubu. Na koniec spotkania - kt贸re samo w sobie
kosztowa艂o tysi膮c dolar贸w za godzin臋 - Hernandez pocz臋stowa艂 go 艂y偶eczk膮 miodu.
- Pomy艣l sobie, 偶e po wszystkim i tak b臋dziesz bogaty. Mia艂em klient贸w, kt贸rzy sprzedawali domy, z nadziej膮, 偶e zgromadz膮 przynajmniej tyle forsy, 偶eby wreszcie si臋 pozby膰 nadbaga偶u.
* * *
Elliott przede wszystkim zablokowa艂 karty kredyto we - obliczy艂 sobie, 偶e w ten spos贸b oszcz臋dzi przynaj mniej pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy miesi臋cznie, przyjmuj膮c, 偶e Victoria zachowa "umiar" w swoich wydatkach. Potem ju偶 praktycznie nie mia艂 nic do roboty. M贸g艂 siedzie膰
i czeka膰, a偶 do niego - lub Hernandeza - przyjdzie oficjalny pozew.
Nie czeka艂 d艂ugo. Victoria oskar偶y艂a go o niezliczone
228
grzechy, w艂膮czywszy w to okrucie艅stwo psychiczne i fi zyczne (!), odpychaj膮ce zachowanie i pogwa艂cenie wol no艣ci osobistej. To du偶o wi臋cej ni偶 zwyk艂a niezgodno艣膰 charakter贸w. Wspomnia艂a nawet, 偶e w jej obecno艣ci pali艂 trawk臋 i 偶e to sprawia艂o jej dodatkowe cierpienia (jak mog艂a tak si臋 zachowa膰, skoro sama podsuwa艂a mu ha szysz?). Prawnik domaga艂 si臋 tymczasowego zado艣膰uczy nienia w wysoko艣ci dwudziestu tysi臋cy dolar贸w miesi臋cz nie. Elliott by艂 ju偶 w takim stanie, 偶e nawet tym si臋 nie przej膮艂. Hernandez zapewni艂 go na pocieszenie, 偶e to jedynie pierwsza salwa, obliczona na wybadanie si艂y przeciwnika. W odpowiedniej chwili chcia艂 wzi膮膰 na tapet臋 "dobre imi臋" Yictorii. Wskazywa艂 na ja艣niejsze strony ca艂ej sprawy. - Ciesz si臋, 偶e nie wspomnia艂a o nieszcz臋snych wy nikach twoich... bada艅. - A mo偶e o tym jeszcze wspomnie膰? - W膮tpi臋. Zapewne nie chce, by jej arystokratyczna bu藕ka pojawi艂a si臋 na 艂amach takich szmat艂awc贸w jak "Enquirer" i "Dai艂y Star". Za to jestem zupe艂nie pewny, 偶e nie p贸jdzie na 偶adn膮 ugod臋 za mniej ni偶 po艂ow臋 maj膮tku... wraz z domem. - Niech to szlag! - Plus, oczywi艣cie, zwrot wszelkich koszt贸w prawnych - mi臋kko doda艂 adwokat. Nast臋pnego dnia Hernandez pchn膮艂 pos艂a艅ca z ofert膮 do prawnika Victorii, Melvina Bellego, z kt贸rym nota bene czasami grywa艂 w golfa. Jak膮艣 godzin臋 p贸藕niej us艂ysza艂 od sekretarki, 偶e pan Belli czeka przy telefonie. - Ach... - westchn膮艂 z ulg膮 Alberto. - Nie umia艂 odm贸wi膰.
229
Us艂ysza艂 jednak o wiele dziwniejsze rzeczy.
Z twarz膮 szar膮 jak popi贸艂 od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i Kazajg sekretarce 艂膮czy膰 ze Snyderem. )||
- Co si臋 sta艂o, Alberto? Co si臋 sta艂o? - tr膮jkotall Elliottjak wystraszony karabin maszynowy. - Dlaczeg^| mi nie powiesz tego przez telefon? ;|
Adwokat powtarza艂 z uporem, 偶e nast膮pi艂 "zgo艂a nie-i| oczekiwany zwrot biegu wypadk贸w". 3
- Masz tu przyj艣膰! - rozkaza艂 tak stanowczo, 偶e Elliott musia艂 us艂ucha膰.
Zgn臋biony i sko艂owany, 艂ami膮c przepisy ruchu, w mig stawi艂 si臋 w biurze.
- Na lito艣膰 bosk膮, Alberto! - krzykn膮艂, zamykaj膮c drzwi. - Powiedz wreszcie, o co chodzi! - Siadaj, m贸j drogi. To nie b臋dzie 艂atwe. Elliott zamar艂 ze zgrozy. Co ta suka zn贸w wymy艣li艂a?
Nawet wyszczekany Hernandez przez chwil臋 nie po trafi艂 znale藕膰 w艂a艣ciwego s艂owa.
- Zupe艂nie nie wiem, jak ci to powiedzie膰 - prze prasza艂, wyra藕nie speszony. Wreszcie zebra艂 si臋 na od wag臋. - Do naszych propozycji do艂o偶y艂a swoj膮. Masz jej p艂aci膰 za... za opiek臋 nad dzieckiem.
Elliott by艂 na kraw臋dzi ob艂臋du. Gdzie te偶 znalaz艂 t臋 ksi臋偶niczk臋 Chciw膮? Z rozpacz膮 przypomnia艂, 偶e przecie偶 jest bezp艂odny. Adwokat skin膮艂 g艂ow膮. - W co ona gra, Alberto?
- Na sw贸j spos贸b zada艂em to samo pytanie. Chcia艂em wiedzie膰, o jakim dziecku mowa, nic nie wspominaj膮c o twojej przypad艂o艣ci. Powiedzieli mi - teraz b膮d藕 go t贸w - 偶e Yictoria od trzech miesi臋cy jest w ci膮偶y.
Poniewa偶 wtedy jeszcze byli艣cie ze sob膮, oficjalnie sta艂e艣 si臋 ojcem.
230
W Elliotta jakby grom strzeli艂. - Niemo偶liwe! Znalaz艂a sobie gacha! - Wiem. Ty te偶 wiesz - odpar艂 Hernandez. - Ale s臋dzia w to nie uwierzy. Prawo jest po jej stronie... i kalendarz r贸wnie偶. - Szlag by trafi艂! - Nie b膮d藕 naiwny, przyjacielu. Niczego nie spostrzeg艂e艣 w czasie waszego zwi膮zku? - Nie - burkn膮艂 Elliott, nie wdaj膮c si臋 w szczeg贸艂y, kt贸re w 偶aden spos贸b nie powinny interesowa膰 Hemandeza. - Bo偶e wszechmog膮cy, ta wied藕ma nie cofnie si臋 przed niczym. Ile chce za to "cudowne
dziecko"? - Niewiele, w por贸wnaniu z tym, co ju偶 masz zap艂aci膰. "Tylko" dziesi臋膰 tysi臋cy miesi臋cznie plus czesne za szko艂臋. Oczywi艣cie w funtach szterlingach. - Oczywi艣cie - powt贸rzy艂 Elliott z niek艂amanym sarkazmem. - Nie wolno nam zapomnie膰 o czesnym. Czy s膮 jakie艣 granice jej chciwo艣ci? Nawet zarozumia艂y Hernandez nieco spu艣ci艂 z tonu. - Spr贸buj臋 wej艣膰 z nimi w uk艂ad... - Nie - przerwa艂 mu Elliott. - Niech bierze wszystko, co chce, i wyniesie si臋 z mego 偶ycia. Nie o wszystkim zdo艂a艂 tak 艂atwo zapomnie膰. Ci膮gle dr臋czy艂o go pytanie, kim by艂 ojciec dziecka Yictorii? Teraz ju偶 wiedzia艂, 偶e go zdradza艂a na d艂ugo przed rozstaniem. Ale z kim? Wydawa艂o mu si臋, 偶e jednak co艣
przeczuwa艂... Na pewno nie zatar艂a wszystkich 艣lad贸w, pomy艣la艂. Dulcinea przestraszy si臋 gro藕by deportacji. Prosta wie艣 niaczka z Meksyku nie chcia艂a straci膰 pracy. Mia艂a tr贸jk臋 ninos do wykarmienia i nie przepada艂a za pani膮.
231
Kiedy Elliott zacz膮艂 j膮 przes艂uchiwa膰, wzi臋艂: oddech i z艂o偶y艂a dr偶膮ce r臋ce. - To by艂 profesor, senor Snyder. B艂agam, niech mnie nie wyrzuca - doda艂a pr臋dko. ? Nie wierzy艂 w艂asnym uszom. Jaki profesor? - Co za profesor? - hukn膮艂. - O kim m贸wisz? - Ten od tenisa. Dwa razy w tygodniu mieli d艂u偶sze lekcje... Cholera, pomy艣la艂 Elliott. Nie mog艂a sobie wybra膰 kogo艣 z g艂贸wnej listy? - W naszym 艂贸偶ku?... Na g贸rze? - zapyta艂. Dulcinea zala艂a si臋 艂zami. Po prostu skin臋艂a g艂ow膮. - Wci膮偶 mog臋 u pana pracowa膰, senor? - Tak, tak - mrukn膮艂 i odp臋dzi艂 j膮 ruchem r臋ki. Chcia艂 by膰 sam, przynajmniej przez chwil臋. Wprawdzie zachowa艂 miliony, lecz nie umia艂 si臋 z tego cieszy膰.
Sta艂 si臋 odludkiem. Dzie艅 po dniu rozmy艣la艂 o wszystkich nieszcz臋艣ciach, kt贸re sam sobie 艣ci膮gn膮艂 na g艂ow臋. Bywa艂y chwile, 偶e chcia艂 pope艂ni膰 samob贸jstwo. Ale otrz膮sn膮艂 si臋 z tego. Nie dam wied藕mie a偶 takiej satysfakcji! - zarzeka艂 si臋 w duchu. Poszed艂 wi臋c do lekarza po 艣rodki antydepresyjne i faktycznie poczu艂 si臋 lepiej. Kr贸l, sam zbyt chory, by lecie膰 do Kalifornii, bardzo si臋 martwi艂 stanem m艂odszego wsp贸lnika. Namawia艂 go na szybk膮 wizyt臋 u psychiatry. Prosty z natury, nie pojmowa艂 rzeczywistej przyczyny rozterki Elliotta. Ten z kolei wstydzi艂 si臋 wyzna膰 mu prawd臋. - S艂uchaj, m贸j synu (szef ju偶 go "adoptowa艂"), we藕
232
sobie urlop, na tak d艂ugo, jak ci potrzeba. Znajd臋 kogo艣, kto poci膮gnie firm臋, zanim si臋 pozbierasz. Pami臋taj, najwa偶niejsze nie s膮 pieni膮dze, lecz zdrowie. P贸ki nie znajdziesz dobrego lekarza, dzwo艅 do mnie o ka偶dej porze dnia i nocy. Obiecaj mi, 偶e przynajmniej raz dziennie dasz jaki艣 znak o sobie. Gdyby Elliott zachowa艂 w贸wczas zdolno艣膰 do ludzkich
odruch贸w, pewnie by艂by dozgonnie wdzi臋czny najstar szemu ze swych przyjaci贸艂 i wsp贸lnik贸w. Gdyby za chowa艂 tak膮 zdolno艣膰, pewnie powiedzia艂by cho膰 "dzi臋 kuj臋". Ale wyduka艂 tylko "Na razie" i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. 呕eby zupe艂nie nie zwa艅owa膰, czyta艂 tony gazet. Ogar n臋艂a go jaka艣 mania. Wertowa艂 dzienniki nie tylko z Kali fornii, Nowego Jorku i Waszyngtonu, ale nawet zamierza艂 zapisa膰 si臋 na kurs hiszpa艅skiego, 偶eby zna膰 tre艣膰 "El Diano", "La Prensa" i paru innych. Grube niedzielne wydania studiowa艂 ca艂ymi dniami. Na weekendowe edycje angielskiego "Timesa" i "Telegraphu" po艣wi臋ca艂 ponie dzia艂ki. Z uporem przegl膮da艂 kronik臋 towarzysk膮, aby dowiedzie膰 si臋, czy ta harpia ju偶 urodzi艂a "ich" dziecko. Mo偶e przy odrobinie szcz臋艣cia poroni艂a. Mo偶e kilku ch艂opak贸w z mafii by jej w tym pomog艂o. W pewnej chwili sam si臋 przestraszy艂 swoich okropnych my艣li. Co rusz kto艣 z przyjaci贸艂 pr贸bowa艂 wyci膮gn膮膰 go za uszy. Ci膮gle odbiera艂 telefony z r贸偶nymi zaproszeniami na castingi, koncerty i na mecze. On jednak nie zamierza艂
wraca膰 do zewn臋trznego 艣wiata. Pewnego ranka znalaz艂 co艣 dziwnego w lokalnej gaze cie. By艂 ju偶 takim maniakiem, 偶e przegl膮da艂 wszystko - od wst臋pniaka po drobne og艂oszenia. Czyta艂 wi臋c tak偶e dzia艂 sportowy i sta艂 si臋 zagorza艂ym kibicem miejscowych dru偶yn: Dodgers贸w, Rams贸w i Lakers贸w, ze szczeg贸lnym
233
••'^
uwzgl臋dnieniem koszykarzy z UCLA, z kt贸rymi niemal 3; s膮siadowa艂.
Z niedowierzaniem spojrza艂 na wyniki wczorajszego zwyci臋skiego meczu. Najwi臋cej punkt贸w zdoby艂 - nie do wiary - niejaki "Da艅 Snyder". Elliott nag艂e dozna艂 apokaliptycznej wizji. Czy ten ch艂opak m贸g艂 w jaki艣 spos贸b by膰 jego "dawnym" synem? Doda艂 "Sports Diustra- ted" do listy swoich lektur i naczyta艂 si臋 wielu pochwa艂 pod adresem m艂odego sportowca. Z zapa艂em szuka艂 dobrego zdj臋cia, ale znajdowa艂 tylko takie, na kt贸rych Danny toczy艂 zaci臋t膮 walk臋 na parkiecie i trudno by艂o go rozpozna膰. Los wtr膮ci艂 si臋 w postaci brokera Robbiego Walia,
kt贸ry zadzwoni艂 raz z wieczora z zaproszeniem na mecz UCLA przeciwko Arizonie.
- To gra roku! Dwie najlepsze uczelniane dru偶yny w kraju. Tu偶 pod twoim nosem, kolego. Nie mo偶esz odm贸wi膰. Poza tym b臋dziesz mia艂 okazj臋 obejrze膰 swoje go imiennika. Uwierzysz? On jest bia艂y. Fantastyczny
strzelec. Rzuca z po艂owy boiska niemal tak, jakby sta艂 pod koszem.
Zapad艂a chwila ciszy. Elliott chcia艂 zachowa膰 przynaj mniej jakie艣 pozory i nie zdradza膰 swojej niecierpliwo艣ci. W ko艅cu powiedzia艂 艂askawie:
- Zgoda, R贸b. Ale 偶adnych dziewcz膮t. Na pewien czas mam ich dosy膰.
- Kpisz sobie? - zawo艂a艂 Robbie. - Twoim zda niem to miejsce na randki? W Pauley Pavilion s膮 miejsca dla zaledwie dwunastu tysi臋cy widz贸w. Podzi臋kuj opatrz no艣ci, 偶e uda艂o mi si臋 sko艂owa膰 chocia偶 dwa bilety. Przy goleniu Elliotta ogarn膮艂 niepok贸j. Gorzej - strach. Przeczuwa艂, 偶e naprawd臋 chodzi o jego przybranego syna, kt贸rego na dobre porzuci艂 niemal przed dwudziestu laty.
234
Dlaczego Nina mi nie powiedzia艂a, 偶e ch艂opak jedzie do LA? G艂upie pytanie. Nie rozmawiali艣my ze sob膮 od wiek贸w. Zwyczajnie w 艣wiecie nie chcia艂a mie膰 nic ze mn膮 wsp贸lnego. Nie wolno jej za to gani膰 (a poza tym ma ju偶 w艂asne dziecko). Ciekawe, co pomy艣l臋, kiedy go zobacz臋? Jest ju偶 przecie偶 doros艂y i utalentowany. I pewnie wy偶szy ode mnie o co najmniej trzydzie艣ci centymetr贸w. Aby unikn膮膰 k艂opot贸w z parkowaniem, Robbie zostawi艂 sw贸j samoch贸d u Elliotta i we dw贸ch poszli na piechot臋 wzd艂u偶 Stone Canyon Road. Min臋li bulwar i znale藕li si臋 w miasteczku uniwersyteckim. Zewsz膮d strumieniami wlewa艂 si臋 t艂um kibic贸w, chocia偶 do meczu pozosta艂o ponad p贸艂 godziny. Napi臋cie wisia艂o w powietrzu. Dzisiejszy wynik m贸g艂 zadecydowa膰 o tytule mistrza kraju. Robbie dzia艂a艂 stylowo -jak ju偶 mia艂 na co艣 bilety, to na pewno na najlepsze miejsca. Usiedli w po艂owie boiska, sze艣膰 rz臋d贸w w g贸r臋 za 艂awk膮 UCLA. Fanfary og艂osi艂y wej艣cie obu zespo艂贸w. Gracze, jeszcze w dresach, zacz臋li si臋 rozgrzewa膰. Danny kilkakrotnie trafi艂 pi艂k膮 do kosza zza linii dziewi臋ciu metr贸w. Elliott przez ca艂e popo艂udnie zastanawia艂 si臋, czy rozpozna w nim dawno porzuconego syna. Wezm臋 program i sprawdz臋 numer, 偶artowa艂 w duchu z wisielczym humorem. Ale jak tylko zaj膮艂 miejsce, dostrzeg艂 smuk艂ego gracza z g臋st膮 jasn膮 czupryn膮 i dziesi膮tk膮 na plecach. Nie by艂o w膮tpliwo艣ci - to Danny. Ma艂y Danny... lecz ju偶 nie ma艂y. Elliott pogr膮偶y艂 si臋 w smutnych rozmy艣laniach. Zaprzeda艂 swoje szcz臋艣cie. Jak m贸g艂 porzuci膰 dziecko, kt贸re nie 偶膮da艂o od niego nic wi臋cej pr贸cz mi艂o艣ci? Jak m贸g艂 by膰 tak膮 samolubn膮 艣wini膮? Ch艂opak najwyra藕niej wyzdrowia艂, bo w przeciw-
235
l
nym razie nie miota艂by jedn膮 r臋k膮 pi艂ek wprost do kosza|| praktycznie z po艂owy boiska. i|
Elliott nie m贸g艂 odezwa膰 si臋 s艂owem do swego towa<| rzysza, bo Robbie od pocz膮tku dar艂 si臋 jak op臋tany: - Naprz贸d, Bruins! Do艂贸偶cie tym pustynnym szczu rom! - Nagle odwr贸ci艂 si臋 do Elliotta i powiedzia艂 z g艂臋bok膮 powag膮: - Wiesz, Eli, 偶e niekt贸rzy faceci z innych uczelnianych zespo艂贸w... nie tylko z Arizony... nawet nie chodz膮 na zaj臋cia? Graj膮 w kosza, rypi膮 stu dentki i co miesi膮c zgarniaj膮 kas臋. Takie numery nie przechodz膮 u trenera Woodena.
Elliott skin膮艂 g艂ow膮, ale nie odrywa艂 wzroku od dziesi膮t ki. Ryk t艂umu obwie艣ci艂 pocz膮tek meczu. Elliott wpad艂 w rodzaj transu. Przez ca艂膮 pierwsz膮 kwart臋 nie spojrza艂 na tablic臋 wynik贸w. Patrzy艂 wy艂膮cznie na Danny'ego... kt贸ry umia艂 nie tylko rzuca膰, lecz tak偶e dziarsko i skutecz nie walczy艂 pod tablic膮. I rzuci艂 kilka d艂ugich pi艂ek, kt贸re wpad艂y do kosza, nie dotykaj膮c obr臋czy.
- Sukinsyn! Ten ma oko! - rycza艂 Robbie po trzecim takim strzale. Potem zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi i zawo 艂a艂: - Dalej, Snyder! Tylko tak dalej!
Elliottowi chcia艂o si臋 p艂aka膰. S艂ysza艂 swoje nazwisko wykrzykiwane przez tysi膮ce kibic贸w i w艂os je偶y艂 mu si臋 na karku. Kiedy nie patrzy艂 na Danny'ego - nie widzia艂 zwod贸w, rzut贸w i zbi贸rek - popada艂 w g艂臋bok膮 zadum臋. Chc臋 porozmawia膰 z tym ch艂opakiem. Chc臋 mu powie dzie膰, 偶e by艂em g艂upi. 呕e go skrzywdzi艂em. 呕e zawiod艂em matk臋. Chc臋 mu u艣cisn膮膰 r臋k臋. A potem przysz艂o otrze藕 wienie. Cho膰 raz b膮d藕 ze sob膮 szczery. Chcesz go za czepi膰, bo sta艂 si臋 gwiazd膮.
Bez wzgl臋du na motywy, marzy艂 o kr贸tkiej rozmowie. W po艂owie drugiej kwarty zesp贸艂 UCLA prowadzi艂 ju偶
236
tak wysoko, 偶e trener Wooden wypu艣ci艂 na parkiet graczy z 艂awki rezerwowych, 偶eby troch臋 poznali realia prawdziwego meczu. Jabbar i Danny zeszli z boiska, pozdrawiani okrzykami t艂umu. Menad偶er poda艂 im r臋czniki. Spoceni klapn臋li na 艂awk臋 i g艂o艣no zagrzewali swoich m艂odszych koleg贸w, w dalszym ci膮gu gromi膮cych Arizon臋. Wooden mia艂 dobry zesp贸艂. A Danny Snyder nawet nie podejrzewa艂, 偶e sze艣膰 metr贸w za nim siedzi cz艂owiek, kt贸rego Nina - w rzadkich chwilach gdy o nim m贸wi艂a - okre艣la艂a mianem "ma艂ego Elliotta". Rozleg艂 si臋 j臋k syreny oznaczaj膮cej koniec meczu. Ch艂opcy Woodena z pozorn膮 艂atwo艣ci膮 zapewnili sobie zwyci臋stwo w bardzo trudnym spotkaniu. Praktycznie po raz kolejny mieli ju偶 tytu艂 mistrz贸w. Kibice UCLA szaleli ze szcz臋艣cia, orkiestra odegra艂a hymn uczelni, a dziewcz臋ta z pomponami wygina艂y si臋 w triumfalnym ta艅cu. Na tym jednak nie koniec. Kiedy 艣cich艂a muzyka, spiker odczyta艂 nazwiska graczy zwyci臋skiej dru偶yny, wraz z ich wynikami. Jabbar by艂 pierwszy, prawie trzydzie艣ci punkt贸w, Danny drugi - osiemna艣cie... Elliott nie s艂ucha艂
dalej. Wreszcie kibice zacz臋li si臋 rozchodzi膰. Grupki najbardziej zagorza艂ych fan贸w skupi艂y si臋 wok贸艂 gwiazdor贸w. Takich jak Danny. Ch艂opak rozmawia艂 w艂a艣nie z pi臋kn膮 jasnow艂os膮 dziewczyn膮, kt贸ra przewodzi艂a grupie pom-pon贸wek. Wida膰 by艂o, 偶e znaj膮 si臋 nie od dzisiaj. Elliott zebra艂 si臋 na odwag臋 i wsta艂. - Po co ten po艣piech, Snyder? - zapyta艂 Robbie. - Wypu艣膰my najpierw pierwsze par臋 tysi臋cy. Chcesz wdycha膰 spaliny po drodze do domu?
237
Elliott nie odpowiedzia艂. My艣la艂 wy艂膮cznie o czekaj膮 cym go zadaniu. Zszed艂 po schodach. Za sob膮 s艂ysza艂 g艂os Robbiego:
- A ty dok膮d? Wyj艣cie jest w drug膮 stron臋! Nie zwr贸ci艂 na to uwagi. Nerwowo i z wahaniem wkroczy艂 na 艣wi臋ty parkiet. Danny gaw臋dzi艂 z dwoma
czy trzema osobami. Dziewczyna wci膮偶 trzyma艂a go pod rami臋.
Elliott podszed艂 bli偶ej. W tej samej chwili dzienni karze - o ile to byli dziennikarze - odeszli i Danny zosta艂 sam ze swoj膮 towarzyszk膮. Uk艂adali plany na
wiecz贸r. Elliott zatrzyma艂 si臋 tu偶 przed nim i powiedzia艂 ostatkiem si艂:
- To by艂a dobra gra, Danny. - Zawaha艂 si臋. - Zna艂em... zna艂em ci臋, kiedy by艂e艣 ma艂y - doda艂. - Ju偶 nie jest! - zauwa偶y艂a dziewczyna.
Spostrzeg艂a nagle, 偶e jej ch艂opak z napi臋ciem patrzy na przybysza.
- Pami臋tasz go? - zapyta艂a. Na jego twarzy malowa艂a si臋 ca艂a gama uczu膰.
- Chyba tak - odpar艂. Jeszcze raz spojrza艂 na El- liotta.
- Daj nam chwil臋, Cindy - zwr贸ci艂 si臋 do dziew czyny. - Chc臋 na osobno艣ci porozmawia膰 z tym panem.
Spotkamy si臋 przy wyj艣ciu za - powiedzmy - dwa dzie艣cia minut.
Cmokn臋艂a go w policzek. - Jak chcesz, Tornado - zagrucha艂a.
Da艅 i Elliott zostali sami. Nic nie m贸wili. Ojciec musia艂 mocno podnosi膰 g艂ow臋, 偶eby popatrze膰 na s艂awnego syna. - G艂upio mi - b膮kn膮艂 wreszcie.
- W og贸le nie wiem, co powiedzie膰 - odpar艂 Danny.
238
- To tak jak ja - przyzna艂 Elliott. - Przyszed艂em prosi膰 ci臋 o przebaczenie, cho膰 jak cholera zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e to niemo偶liwe. Nie zas艂u偶y艂em na 偶adne wzgl臋 dy z twojej strony.
- To prawda. Nie uj膮艂bym tego lepiej. - Danny odczeka艂 chwil臋, a potem zapyta艂 grzecznie: - W og贸le mamy sobie co艣 do powiedzenia? Elliott pomy艣la艂 i odpar艂 z bolesn膮 szczero艣ci膮: - Chyba nie. - Odwr贸ci艂 si臋, 偶eby odej艣膰, ale za trzyma艂 si臋 w p贸艂 kroku i znowu spojrza艂 na m艂odego sportowca. - Jeste艣 wspania艂ym graczem, Danny. Nie b臋dzie ci przeszkadza艂o, je艣li znowu przyjd臋 popatrze膰? - Nie - pad艂a uprzejma odpowied藕. - Nic mnie to nie obchodzi.
Elliott odszed艂, 偶eby do艂膮czy膰 do Robbiego i wyruszy膰 w ciemno艣ciach w d艂ug膮 drog臋 do domu. I wtedy Danny - wiedziony jakim艣 dziwnym impulsem - zawo艂a艂: - Zaczekaj! Elliott niemal natychmiast wr贸ci艂 w kr膮g 艣wiat艂a. - S艂ucham?
- Kiedy uciek艂e艣 od nas, p艂aka艂em ca艂ymi nocami, bo tak bardzo za tob膮 t臋skni艂em. Za dnia zastanawia艂em si臋, gdzie jeste艣 i dlaczego porzuci艂e艣 mnie i mam臋 - zacz膮艂 m贸wi膰 艂ami膮cym si臋 g艂osem. Wzi膮艂 g艂臋bszy oddech. - A偶 tyle dla mnie znaczy艂e艣. - Zn贸w przerwa艂. - Musia艂em ci to powiedzie膰.
Oszo艂omiony Elliott niezdarnie usi艂owa艂 co艣 wtr膮ci膰. - Zrozum...
Danny jednak jeszcze nie sko艅czy艂. - Mama wysz艂a ponownie za m膮偶, za naprawd臋 艣wietnego faceta. Ale to nie on chodzi艂 ze mn膮 do parku i nie
239
on mnie uczy艂 rzuca膰 pi艂k膮 do kosza, kiedy by艂em ma艂y. Takich rzeczy si臋 nie zapomina. Elliott mia艂 艂zy w oczach.
- Dzi臋kuj臋, Danny - szepn膮艂. - Zapami臋tam to na ca艂e 偶ycie.
- Nie, tato. - Syn nie pozwoli艂 mu odej艣膰.
To kr贸tkie s艂owo sprawi艂o, 偶e Elliott wybuchn膮艂 p艂aczem.
Danny - wci膮偶 smutny, lecz jakby troch臋 uleczony _ zapyta艂 cicho:
- B臋dziemy si臋 cz臋艣ciej widywa膰? - Bardzo bym tego pragn膮艂, synu. Co wi臋cej mogli zrobi膰? Padli sobie w obj臋cia.
ERICH SEGAL jest jednym z najpopularniejszych wsp贸艂czesnych pisarzy 艣wiata. S艂aw臋 literack膮 zdoby艂 swoj膮 pierwsz膮 ksi膮偶k膮 "Love Story" (1970), kt贸ra ukaza艂a si臋 w 33 j臋zykach i nak艂adzie ponad 20 milion贸w egzemplarzy. Podobnym powodzeniem cieszy艂a si臋 jej kontynuacja - "Historia Olivie-ra". Kolejne powie艣ci Segala -m.in. "Doktorzy", "Akty wiary", "Nagrody", "Ostatni akord" -r贸wnie偶 osi膮gn臋艂y status mi臋dzynarodowych bestseller贸w. Najnowsza, niedawno uko艅czona i jeszcze nie opublikowana, nosi tytu艂 No Love Lost ("Bez sentyment贸w"). Kilka utwor贸w pisarza zosta艂o sfilmowanych. Ekranowa wersja "Love Story" nale偶y do najg艂o艣niejszych adaptacji w historii kina. Erich Segal wyk艂ada literatur臋 greck膮 i 艂aci艅sk膮 na uniwersytetach Harvard, Yale i Princeton; publikuje prace naukowe z dziedziny literaturo-znawstwa. Jest 偶onaty, ma dwie c贸rki.