TU I TERAZ
Aquarius
Prom osiadł na płycie lądowiska z cichym sykiem. Stalowe łapy sprężyście ugięły się na amortyzatorach zapewniając komfort pasażerom, zgodnie z dewizą firmy - "Z nami najlepiej". Na burtach promu wymalowano znaki linii Uniwersum, którą wielu podejrzewało o powiązania z Nemoidanmi próbującymi obejść nałożone na nich ponad sto lat temu restrykcje. Nikt jednak nie potrafił nic udowodnić. Jakość usług była na bardzo wysokim poziomie i to większości wystarczało.
Gdy opadłą klapa luku rozładunkowego do promu podeszli urzędnicy celni, bardziej w celu przywitania nielicznych gości niż kontroli. Ostatecznie cóż można takiego przemycać do lasu? A poza tą jedną osadą i pobliską bazą wojskową całość powierzchni pokrywał las.
- Witamy na Endorze, zielonej oazie spokoju. - odezwał się szef placówki celnej, dorabiający po godzinach jako przewodnik - prosimy o przygotowanie do kontroli identyfikatorów i bagażu.
Z promu wysiadło czterech pasażerów, co stanowiło swoisty rekord od dłuższego czasu. Na dodatek dwie postacie przykuły wzrok naczelnika. Szare habity zakonu Jedi o zgrzebnym splocie tkaniny stanowiły spory kontrast dla połyskującej bryły promu. Celnik poczuł się nieszczególnie. Nie żeby w życiu nie widział tych na poły mitycznych rycerzy. Nic z tych rzeczy. Nawet mieli jednego mieszkającego na Endorze na stałe. Ale żeby od razu dwóch? Wiele się słyszało o specjalnych misjach wyznaczanych przez Radę, misjach zawsze dotyczących czyjejś skóry. A właściwie tego co za skórą. A naczelnik swoje miał i to powodowało jego strachem. Nie zastanawiał się nawet nad irracjonalnością swego rozumowania, myślał tylko o świeżutkim zapasie samogonu na zapleczu posterunku. Nagle jeden z Jedi ruszył w jego stronę.
- Witam. Nazywam się Jin Twe Rask - powiedział przybysz.
- Naaa... Naczelnik Twa... Twarkin, po... po... posterunek celny numer...
- Spokojnie naczelniku - przerwał mu Jedi - nie interesuje nas twój bimber, jak mniemam wspaniały w smaku. Chcemy jedynie dotrzeć do Mistrza.
Jeżeli coś mogło doprowadzić celnika bliżej zawału serca, to jedynie widok zmartwychwstałego Imperatora. Zaniemówił zupełnie i potrafił jedynie wskazać kierunek ręką.
- Dziękuję, dobry człowieku.
Nieznajomy skłonił się lekko i poszedł we wskazaną stronę. Za nim podążył jego milczący towarzysz. Dopiero po pewnym czasie dotarło do naczelnika, że nie zna jego imienia i nie sprawdził też niepozornej torby jaką ten niósł. Ale już było za późno.
Gdy lądowisko skryło się za linią drzew i nielicznych budynków pierwszy z Jedi odwrócił się do swego towarzysza i głosem pełnym szacunku, podszytym odrobina niepewności, zapytał:
- I jak mistrzu? Udało się?
- Owszem, ale odrobinę przesadziłeś z tym wzbudzaniem poczucia winy.
- To znaczy?
- Niepotrzebnie werbalizowałeś. Wystarczyło wzmóc mysli.
- To bardzo źle wyszło? - padawan był coraz bardziej zaniepokojony.
- Dla nas raczej nie, ale nasz milusiński gotów całą księżycówkę wylać w krzaki.
- Raczej planetówkę.
- Słucham?
- Jesteśmy na księżycu, to jak można pędzić w jego blasku?
Szczery i donośny śmiech mistrza popłynął w las, podrywając do lotu stado jakiś ptaków. Xertos bardzo lubił swojego ucznia za jego poczucie humoru, nie opuszczające go prawie nigdy. Zawsze skory do żartów nie traktował siebie i świata z głęboką powagą, która często cechowała innych Jedi. Mistrz czuł, że jego padawanowi udaje się trudna sztuka uzyskania wystarczającego dystansu od świata, nie zaburzając w żadnym stopniu odpowiedniego zaangażowania, właściwego dla rycerza. Tymczasem za ich plecami z rykiem rozdzieranego powietrza wystartował prom, kierując się na orbitę. Tam czekał na niego liniowiec gotowy do dalszej drogi, a którego pasażerom już znudził się widok zielonej kuli Endora.
Po chwili marszu dotarli do stojącej na uboczu, drewnianej chaty o dziwnej konstrukcji, nietypowej jak na klasyczne rozumienie wykorzystania drewna jako surowca. Po prostu jej fragmenty wydrążono w wielkich, starych pniach wciąż jeszcze żywych drzew i dobudowano z bali łączniki pomiędzy jej częściami. Przed chatą, na zaimprowizowanej z małego pnia ławie, drzemał Ewok. Jego pokraczna sylwetka, o wyglądzie tandetnej zabawki dla dzieci z ubogich dzielnic Coruscant, na poły oparta o ścianę chaty, a na poły zwisająca bezwładnie po krzywiźnie pnia, wyglądała bardzo komicznie. Na dodatek ten osobnik posapywał, chrapał i wydawał z siebie jakieś pomruki, świadczące o toczącym się właśnie jakimś skomplikowanym wewnętrznym dialogu. Mistrz Xertos przykucnął przed Ewokiem. Jego padawan z rozbawieniem zauważył, że teraz wzrost tych istot był przynajmniej równy. Xertos delikatnym ruchem, bardzo delikatnym, dotknął nogi stworzenia. To co nastąpiło, było kompletnym szokiem dla Jina do tego stopnia, że mimowolnie wyciągnął miecz świetlny i go uruchomił. Dotknięty Ewok bowiem z potwornym wrzaskiem podskoczył na niewiarygodna wysokość i nie wiedzieć skąd wytrzasnął drewnianą dzidę i skierował ją w stronę intruza. Oczywiście wrogiem był padawan. Niezauważony mistrz Xertos płynnym ruchem lewej ręki wyrwał narzędzie mordu z pulchnych łap Ewoka, a prawą pociągnął go silnie za jedną z dolnych kończyn. W efekcie rozbrojony już stworek usiadł na pniaku w pozycji dokładnie takiej samej jak przed pobudką.
- Jesteśmy przyjaciółmi - mistrz mówił wyjątkowo powoli - nie jesteśmy wrogami. Nie robimy krzywdy.
Ewok rzucał szybkie spojrzenia to na swego prześladowcę, to na ścianę pobliskich zarośli, to na stojącego odrobinę dalej padawana. Wyraźnie rozważał plany ucieczki. Nagle uwagę jego przykuł włączony miecz świetlny. Ciepły, żółty blask ostrza i jego miarowe buczenie wyraźnie rozluźniły włochacza.
- Wy Jhedi? - odrobinę spytał, odrobinę stwierdził Ewok, wymawiając słowa z jakimś szczególnym gardłowym akcentem - Do mhistrz?
- Tak, do mistrza Raska. - Xertos dał znak Jinowi aby ten schował miecz.
- Jhego bhyć w bhaza whojskhowa. Mhoja Gharhza philnhować dhom mhistrz.
- Dawno poszedł do bazy? - Jedi utrzymywał kurs minimum w dialogu.
- Dhawno? Mhoja nie zhnac czhas. Mhistrz uczyc. Thrudna sphawa...
Xertos wstał na równe nogi i odwrócił się do swojego ucznia. Tajemniczy uśmiech błąkał się po jego twarzy.
- Widzisz jak trudno mieć ucznia?
- To jest padawan mistrza Raska? - Jin nie krył zdziwienia.
- Padawan może nie, ale kłopotu sprawia jakby nim był.
- Ach tak...
- A tak. A jest od wielu padawanów bardziej zdyscyplinowany.
Jin roześmiał się. Lubił te momenty, kiedy jego mistrz był rozluźniony. Zwykle przygnieciony szeregiem zadań stawianych przez Radę Jedi i szczerze zatroskany losem istot które spotykał nie mógł sobie pozwolić na zbyt wiele chwil radości. Ale wyraźnie sielska atmosfera Endora pozytywnie na niego wpływała. Nagle Jin poczuł jak coś go szarpie na nogę. Ewok był wyraźnie podniecony.
- Mhoja iść po mhistrz. Mhoja iść - widocznie lubił być pomocny.
- Nie, zostań. Mistrz przyjdzie jak skończy - powiedział do niego Xertos i widząc jak stworzenie posmutniało nie mogąc wykazać się użytecznością szybko dodał - My pójdziemy na spacer. Ty popilnujesz mojej torby. Tylko pamiętaj: nie wolno jej otwierać. Rozumiesz?
- Mhoja Gharhza philnować jak skhała mhocno twardho. Nie othwierć. Philnować!
- Pamiętaj, żeby nie otwierać torby.
- Twhoja iść. Mhoja philnować.
Xertos zdjął torbę z ramienia i podał ją Ewokowi. Gdy ten zniknął we wnętrzu chaty, skinął na ucznia i ruszył w stronę lasu. Gdy dotarli do linii drzew Jin zrównał się z mistrzem i zapytał:
- Czy on nie będzie grzebał w torbie?>br - O tak, będzie i to na pewno! - odparł Xertos - Ewoki mają nieposkromioną ciekawość.
- Więc dlaczego...?
- Dlaczego dałem mu torbę? Bo lepiej czasami coś nieuniknionego zrobić na własnych warunkach. Mały holoprojektor sprzężony z zamkiem torby i niewielka kompilacja kilku co ciekawszych potworów powinny zała...
Dalsze słowa zostały zagłuszone przez potworny ryk jakiegoś monstrum i równolegle z nim rozlegający się okropny pisk strachu. Dźwięki te dochodziły oczywiście od strony chaty i zakończone zostały trzaskiem gwałtownie zamykanych drzwi.
Xertos pewnie prowadził przez las, niewiadomym sposobem odnajdując niewyraźną, zarośniętą roślinnością, od dawna nie używaną ścieżkę. Jin pozwolił się prowadzić, skupiając się na kontemplacji otoczenia. A było na czym. Żywiczny zapach drzew był jeszcze intensywniejszy niż w osadzie, białe pasma wilgoci oblepiały raz po raz maszerujących przynosząc przyjemny aromat butwiejącej ściółki a potrącane paprocie czasami łamały się, ochlapując przechodzących zielonym sokiem o drażniącej delikatnie słodkawej woni. Drzewa o pniach wielkich jak kolumny reaktora wznosiły się w górę i ich kształty w górze rozmywała delikatna mgiełka. Zupełnie jakby podtrzymywały nieboskłon. Ciągnęły się w luźnych formacjach dookoła, tak że Jin od razu stracił orientację. Zresztą nie interesowało go te sprawy. Jak nigdy dotąd w życiu czuł się tu i teraz.
Po dłuższej chwili marszu teren lekko się podniósł, drzewa zrzedły a wszechobecna mgiełka gdzieś zanikła. Jeszcze kilka kroków i wyszli na niewielką polankę. Xertos zatrzymał się. Jin postąpił jeszcze kilka kroków i rozejrzał się po polanie. Polana, jak polana - pomyślał, ale coś nie dawało mu spokoju. Takie coś wibrujące na granicy świadomości, tuż ponad progiem wyczuwania. Wieloletnie szkolenie zadziałało, kierując ciałem i umysłem Jedi w sposób pozwalający na maksymalne skupienie się i wyczulenie na otoczenie. Gotów do natychmiastowej reakcji postąpił pół kroku do przodu uginając lekko nogi i znieruchomiał. Na ile mógł sobie pozwolić nie dekoncentrując uwagi sięgnął umysłem do mistrza, chcąc zorientować się co ten robi. Zdziwił się bardzo, gdy doświadczył mieszaniny rozbawienia i dumy. Pozwalając sobie na minimalne rozluźnienie uwagi, tylko na tyle ile to było konieczne, odwrócił się. Mistrz stał w niedbałej pozie na skraju lasu.
- Dobrze. Bardzo dobrze. - powiedział - Wyczułeś coś, czego wielu szkolonych Jedi nigdy by nie czuło. Potrafisz już bardzo wiele, mój uczniu.
- Co to było? A właściwie jest...
- Coś bardzo nieuchwytnego, dostępnego tylko dla nielicznych. To echo mocy.
- Echo mocy? - padawan nie krył zdziwienia.
- Tak. To cos, czego istnieniu wielu zaprzecza, nie mogąc tego wyczuć... - mistrz zamilkł na chwilę, wspominając coś z przeszłości - Ale sam tego doświadczyłeś. Echo istnieje! - dodał twardo.
Jin rozejrzał się jeszcze raz po polanie. Mimo wielu już lat treningu w różnych miejscach galaktyki zawsze doznawał dziwnego uczucia fascynacji gdy natykał się na takie miejsca. Powinien się właściwie przystosować już do tego u boku swojego mistrza, jednego z nielubianych przez Radę badaczy Mocy, ale jakoś nie potrafił. Ale też i taka zwykła polana w lesie potrafiąca przeczyć autorytetom, pojedynek pomiędzy mistrzami i kilkoma krzaczkami, potrafiły dać do myślenia. Zawsze też wtedy czuł dumę ze swojego mistrza. Wiedział o tym, że u jego boku nie zrobi jakiejś szczególnej kariery, ale w zamian otrzymywał kontakty z samymi wyrzutkami Jedi z krańców galaktyki i takimi miejscami. Warto było. Stał tak i się rozglądał po polanie, gdy nagle jego uwagę przykuł wielki kamień na przeciwległym skraju polany. Mimo iż porośnięty już znacznie mchem i rozmaitymi krzewami odcinał się subtelną żółcią matowej powierzchni, obco wyglądając w tej krainie. Wiedziony impulsem ruszył w jego stronę.
- Doskonale! - usłyszał za plecami głos mistrza - Czujesz teraz coś, co podobno nie istnieje. Echo mocy. Ten głaz kiedyś przywieziono tutaj z Tatoon za sprawą woli potężnego mistrza Jedi dla uczczenia innego mistrza Jedi. Było to dawno temu, gdy zaszły tu pewne wydarzenia, a moc dalej je pamięta i pamiętać będzie po wsze czasy.
Jin wiedział już co to jest, ale bardziej dla ostatecznego upewnienia zmysłów niż dla aktu poznania, starł ręką mchy z powierzchni głazu. Zobaczył wtedy napis wyryty w kamieniu: "Tu spalono zwłoki Anakina Skywalkera. Wielkiego Jedi, który swą Mocą pokonał Ciemną Stronę.". Poniżej wyryty został ręcznie dopisek "Niech Moc będzie z Tobą Ojcze". Jin Twe Rask dotknął Historii. Tu i teraz.
Ogień w kominku buzował radośnie, a smakowity zapach gotowanej potrawy wypełniał pomieszczenie. Przy stole siedzieli dwaj mistrzowie i przeglądali jakieś urządzenia wyciągnięte z torby Xertosa. Samemu procesowi wyciągania przyglądał się z kąta uważnie Ewok, ale gdy opróżnioną torbę niedbale rzucono na podłogę izby i nic z niej nie wyskoczyło, stracił zainteresowanie dla sprawy i mamrocząc coś pod nosem błyskawicznie zasnął. Taki to był gatunek. Jin usiadł sobie z boku i z wprawą rozebrał miecz świetlny, po to by go oczyścić. Była to jedna z pierwszych nauk, jakie dostał od swego mistrza. Katem ucha jednak starł się łowić rozmowę przy stole.
- Tu masz swój przenośny skaner medyczny - odezwał się Xertos składając z uwagą elementy urządzenia - Wyjaśnisz mi po co ci one, czy mam zgadywać?
- A co ci przychodzi do głowy? - głos mistrza Raska brzmiał starczo, lekko skrzekliwie.
- Że po kryjomu otwierasz praktykę medyczną i aby sobie dorobić będziesz leczył na boku brzydkie choroby jakie trapią czasami naszych pilotów.
Mistrz Rask zaśmiał się cicho, ale po chwili jego śmiech przeszedł w kaszel. Brzydki, mokry kaszel. Jin wyłapał jak jego mistrz patrzy na Raska z czułością i współczuciem. Wiedział, że oto spotkali się dawny padawan ze swoim mistrzem, który kiedyś w czasie wykonywania obowiązków zleconych przez Radę został potraktowany szczególnym rodzajem gazu bojowego. Przeżył to co innych zabijało w ułamku sekundy, ale jego płuca od tego czasu były zrujnowane. Nie pomagało żadne leczenie. I choć działo się to już w czasie, gdy Xertos był samodzielnym Jedi wykonującym gdzieś indziej zadania Rady, to nigdy nie pozbył się on poczucia winy, że nie było go z mistrzem w chwili próby.
- Sporo wysiłku włożyliśmy w nielegalne zdobycie tej maszynki poza oficjalnymi kanałami i ciche przewiezienie jej tutaj. - Xertos starł się ukryć zmieszanie.
- Nic mi nie jest - nie dał się zwieść Rask i kładąc swoją dłoń na ręce dawnego padawana powiedział - i nie wolno Ci zapominać o moich naukach. Jak to było?
- Tu i teraz. - ze smutnym uśmiechem powiedział Xertos
- No właśnie, tu i teraz prowadzę badania nad pilotami myśliwców naszej floty. Jak wiesz na Endorze znajduje się tajny (ładnie mi tajny) ośrodek doskonalenia dla najlepszych. I to pozwala mi na pozyskanie niebywałego materiału badawczego.
- Szczątki pilotów? - żartobliwie zapytał Xertos.
- Nie, tych co przeżyją.
Siedzący z boku Jin z ledwością powstrzymał się od śmiechu, co zdradziłoby jego niecne czyny szpiegowskie. Zaczął właśnie składać z powrotem miecz i jeden z detali mało mu nie wypadł. Tylko błyskawiczny refleks nabyty w szkoleniu pozwolił na unikniecie kłopotliwego brzdęku obudowy na podłodze.
- Otóż przez przypadek kiedyś zająłem się badaniem poziomu użycia mocy przez pilotów myśliwskich. O tak dla zabicia czasu. I w efekcie uzyskanych wyników musiałem badania przerwać.
- Rada? - domyślnie spytał się Xertos.
- Pośrednio. Nie chciałem, aby mi się zaczęli mieszać - irytacja starego mistrza wskazywała na pewną już "praktykę" w konfliktach z Radą - więc się przeniosłem tutaj. I dopiero z dala od ciekawskich oczu mogłem zabrać się na serio do pracy.
- Nic na ten temat nie wiedziałem. Myślałem, że klimat...
- Nie chciałem Ci nakładać na barki dodatkowego ciężaru tajemnicy. Kiedyś, w czasie leczenia natknąłem się na zapisy jednego z badaczy. Była to właściwie mała notatka na marginesie o niezwykłym odkryciu powiązania mocy u pilotów myśliwskich. Potem była Wojna Klonów... - stary mistrz zasępił się na chwilę - Tak więc zainteresowało mnie to na tyle, że postanowiłem sprawdzić o co chodzi. Okazało się, że piloci myśliwców używają w ograniczonym zakresie mocy w czasie akcji bojowych.
- To nic nowego, czego mogła chcieć od Ciebie Rada?
- Okazało się bowiem, że ostrze ukryte jest w szczegółach. Od pilota myśliwca wymaga się powiązania sprzecznych cech. Ma być opanowany, ale drapieżny. Ma nie ulegać emocjom, ale być agresywny. Ma kierować się techniką, ale i używać instynktu. Tylko taka mieszanka tworzy tych najlepszych. Przypomina Ci to coś mój drogi?
Xertos zastanowił się. Pierwsza myśl, jaka mu przeszła przez głowę była straszna i niespodziewanie mimo jego woli znalazła swoje ujście w słowach.
- Sithowie?
- Tak, właśnie takiej reakcji Rady się obawiałem. Nie sięga to aż tak daleko, zważ że moc u pilotów jest mała i właśnie do jej obiektywnego pomiaru potrzebne mi było to maleństwo. Na oko nie odkryjesz zawartości midichloranów. Ale faktem jest, że bycie pilotem myśliwskim, to stałe balansowanie na pograniczu Jasnej i Ciemnej Strony Mocy.
- A Rada zapewne w obawie przed nawrotem Ciemnych Dni postanowiła by zareagować... - głośno zaczął się zastanawiać Xertos - Ostatecznie zarówno Anakin jak i jego syn byli pierwotnie pilotami myśliwców... Tak... To daje do myślenia.
Oboje zamilkli, bowiem złożony ostatecznie aparat zaczął cichutko popiskiwać dokonując autotestu i kalibracji. Po chwili stary mistrz pochylił się nieznacznie i szeptem zapytał:
- Jak mój bratanek?
- Jest już gotów. To bardzo zdolny...
Jin poczuł się bardzo głupio, więc cichutko opuścił pomieszczenie. Nie powinien był podsłuchiwać starych mistrzów. Aby ostudzić emocje postanowił wyjść na zewnątrz.
Zatrzymał się na chwilę, aby dać odpocząć organizmowi lekko zmęczonemu szybkim biegiem. Było już ciemno i taka zabawa wymagała błyskawicznego uskakiwania przed wyłaniającym się nagle z mroku przeszkodami. Doskonały trening dla refleksu. Jin niespodziewanie zorientował się, gdzie się znalazł. Był oto tuz na krawędzi polany, którą odwiedzili dziś po południu z mistrzem. Cos go tu przywiodło. Czując na plecach zimne dotkniecie przeznaczenia ruszył powoli, z napiętą uwagą w stronę kamienia. Delikatna wibracja, jaką znał już od poprzedniej wizyty nagle nabrała siły. Zaczęła się koncentrować, nabierać kształtu... za jego plecami! Błyskawicznie się obrócił twarzą do zagrożenia. W odpowiedniej chwili, aby zobaczyć jak w miejscu, gdzie przed chwilą nie było nic, pojawił się najpierw zarys postaci. Zarys ten bardzo szybko wypełnił się treścią i oto przed nim stała postać w identycznym jak jego habicie typowym dla Jedi.
- Witaj przybyszu na moje ziemi. - zimny głos, lekko modulowany zdawał się dobiegać zewsząd, tylko nie od strony tajemniczej postaci.
- Kim jesteś!
- Grzeczność wymaga, pierwszemu się przedstawić intruzowi.
- Nazywam się Jin, Jin Twe Rask, padawan mistrza Xertosa.
- Uczeń... Tak... - głos był chyba lekko zawiedziony
- A ty kim jesteś?
- Nie wiesz, mój młody Jedi? Przecież czujesz, znasz odpowiedź. Daj mi ją...
- Anakin. Anakin Skywalker!
- Prawie. Nie lubię tego imienia. Zbyt wiele wspomnień... - głos przeszedł w szept - Ale skora tak sobie życzysz, będę Anakinem. Przynajmniej na razie.
Jin czuł, że powinien się natychmiast stąd wycofać, że jego coś przywołało tutaj celowo i że powinien się tego obawiać. Nagle postać drgnęła nieznacznie i nagle, niespodziewanie szybko stała tuż obok niego.
- Padawan. - zaszeptała, a Jin miał niejasne wrażenie, że jest obwąchiwany - nigdy takiego nie miałem... Może pora wykształcić sobie następcę...
- Mam już mistrza! - nie wiedząc nawet dlaczego Jin się odezwał.
- Tego żałosnego kmiotka ze świecącym patyczkiem i aspiracjami na niezależnego badacza, a uwiązanego do swojej Rady jak byle zwierzę do pana? To jest mistrz?
- Jak śmiesz go obrażać! - mimo woli u Jina rodziła się złość.
- Ty potrzebujesz prawdziwego przewodnika. Prawdziwego mistrza. - niewzruszenie ciągnął głos.
- Już go mam!
- Doprawdy? A czy dzisiaj dopuścił Cię do tajemnicy, czy łowiłeś słowa jak niechciany bękart siedząc pod ścianą?
- Tam rozmawiali mistrzowie, a pewnie powiedziałby mi o wszystkim później!
- Tak? Tak jak przy sprawie w bazie transportowej na Yowanerin? Czy nie dowiedziałeś się czegoś przypadkiem znacznie, znacznie później?
- To nie było tak! - zaprzeczenie, ale cios był celny, poruszył dawno pogrzebane sprawy, bolesne sprawy.
- Twój mistrz to kłamca, oszukuje Radę, tych których spotyka - głos nabierał siły, był teraz wszędzie, otaczał i przenikał na wskroś - i co najgorsze Ciebie!
- Nie, to nieprawda! - Jin powoli zaczynał być wściekły, wściekły na mistrza za dawne sprawy, wściekły na tą postać i wściekły na siebie za uleganie wściekłości.
- Prawda, wiesz o tym! To tyran, dążący do osiągnięcia swoich małostkowych celów każdym kosztem.
- Nie!
- Każdym! - postać przysunęła się jeszcze bliżej.
- Nie!
- Ludzi! - jeszcze bliżej.
- Nie!
- Rady! - jeszcze bliżej.
- Nie!
- Twoim! - prawie dotknęła
- Nie! Nie! Nieeeeeeee...
Z tym okrzykiem Jin odskoczył w tył, i jednym płynnym ruchem zrzucił habit, wyciągnął i uruchomił miecz świetlny, zaatakował. Nagle jego cios powstrzymał pojawiający się nie wiadomo skąd czerwony blask drugiego miecza. Jin ze zdziwieniem i przerażeniem spostrzegł, że na miejscu postaci w habicie stał teraz Darth Vader w swojej czarnej zbroi ciemniejszy od mroku nocy. Dokładnie taki, jaki go widywał na holowizorze w dzieciństwie. Uosobienie jego dawnych koszmarów stało przed nim i z charakterystycznym sykiem aparatury oddechowej powiedziało:
- Dobrze, mój uczniu.
- Nie jestem twoim uczniem!
- Tu i Teraz już tak.
Jin oprzytomniał, wyłączył miecz i powiedział:
- Ciebie tu nie ma. To tylko echo mocy.
- Och, doprawdy?
- Tak. I odejdę stąd. Odwrócę się do ciebie plecami i nic mi nie zrobisz.
- Dobrze! Podobasz mi się coraz bardziej! - Vader wyłączył miecz i nagle znowu był tylko postacią w habicie, zupełnie jakby ktoś zmienił obraz w projektorze - Więc idź, mój młody Jedi. Idź. Wrócisz tu.
Jin obrócił się w stronę lasu. Ruszył powoli, z całej siły powstrzymując się przed atawistycznym nakazem ucieczki. Jednak nie potrafił opanować uczuć do końca. Strach siedział gdzieś pod świadomością, czekając na chwilę nieuwagi i Jin wiedział, że jak tylko raz wypełznie to opanuje mu umysł na stale. Gdy już odszedł spory kawałek od polany, poczuł się odrobinę lepiej.
- Nigdy, nigdy tu już nie wrócę! - powiedział bardziej do siebie, chciał usłyszeć swój głos
- Wrócisz! Ziarno już zasiano. Nie powiesz mistrzowi o swoim spotkaniu, będziesz kłamać i mieć wyrzuty sumienia. - szeptały drzewa, paprocie, szeptał strumień - Zostaniesz Jedi ale nie zaznasz spokoju. I pewnego dnia wrócisz zapytać się swego prawdziwego mistrza co masz robić. Wrócisz, a ja będę czekał z niecierpliwością jak Tu i Teraz.